ziomek72

  • Dokumenty7 893
  • Odsłony2 248 432
  • Obserwuję984
  • Rozmiar dokumentów26.3 GB
  • Ilość pobrań1 303 148

Fiasko planu zaglady

Dodano: 9 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 9 lata temu
Rozmiar :899.2 KB
Rozszerzenie:pdf

Fiasko planu zaglady.pdf

ziomek72 EBooki EBOOK S Seria ŻÓŁTY TYGRYS
Użytkownik ziomek72 wgrał ten materiał 9 lata temu.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 84 stron)

„ŻÓŁTY TYGRYS“ 1967/23 R. SZUBAŃSKI RAJMUND SZUBAŃSKI FIASKO PLANU ZAGŁADY SCAN & OCR by blondi@mailplus.pl 1 WYDAWNICTWO MINISTERSTWA OBRONY NARODOWEJ

„ŻÓŁTY TYGRYS“ 1967/23 ”FIASKO PLANU ZAGŁADY” 2 Okładkę projektował Mieczysław Wiśniewski Redaktor Eugeniusz Stanczykiewicz Scan & OCR blondi@mailplus.pl © Copyright by Wydawnictwo Ministerstwa Obrony Narodowej Warszawa 1967 r., Wydanie I SCAN & OCR by blondi@mailplus.pl 2009 Printed in Poland Nakład 210 000+250 egz. Objętość 5,40 ark. wyd., 4,5 ark. druk. Papier druk. sat. VII kl. 60 g. szerokość roli 63 cm z Fabryki Papieru w Głuchołazach. Oddano do składu 14.111.67. Druk ukończono w grudniu 1967 r. Wojskowe Zakłady Graficzne w Warszawie. Zam. nr 2868 z dn. 21.III.1967 r. Cena zł 5.- T-95

„ŻÓŁTY TYGRYS“ 1967/23 R. SZUBAŃSKI 3 SPIS TREŚCI: KTO SIEJE WIATR, ..........................................................................................5 ...TEN ZBIERA BURZĘ ..................................................................................14 KONCEPCJA RUDEGO IRLANDCZYKA ....................................................21 PIEKŁO HAMBURGA....................................................................................27 W CELOWNIKU — FABRYKI ......................................................................35 „KAMIKAZE” SPOD ZNAKU SWASTYKI ..................................................41 WOJNA MÓZGÓW .........................................................................................47 NAD HITLEROWSKĄ STOLICĄ ..................................................................56 BEZSENS ZAGŁADY.....................................................................................66 FIASKO POWIETRZNEJ OFENSYWY.........................................................75 KRZYŻÓWKA Z TYGRYSEM.......................................................................80

„ŻÓŁTY TYGRYS“ 1967/23 ”FIASKO PLANU ZAGŁADY” 4 [ pusta strona ]

„ŻÓŁTY TYGRYS“ 1967/23 R. SZUBAŃSKI 5 KTO SIEJE WIATR, Paryż, 1937 rok. Uroczyste otwarcie Wystawy Światowej, która zgromadziła eksponaty z wielu krajów. W galerii sztuk pięknych uwagę zwiedzających przykuwa olbrzymie malowidło ścienne Pabla Picasso, podpisane jednym wyrazem: „Guernika”. Każda linia, każdy ślad pędzla zdaje się świadczyć o głębokiej pasji, z jaką artysta tworzył to dzieło. Na widok obrazu, utrzymanego w patetycznej tonacji czarno-białych kontrastów, milknie gwar w tłumach turystów. Wstrząs ogarnia wszystkich. Podobnym wstrząsem odbiło się również w całym świecie straszliwe wydarzenie, które Picasso przetworzył na język malarstwa. Było nim doszczętne zburzenie przez powietrznych piratów z Legionu Condor baskijskiego miasteczka Guernika podczas hiszpańskiej wojny domowej. Zagłada miasteczka, mężnie bronionego przez asturyjskich górników, była pierwszym aktem wojny powietrznej, wymierzonym z całą bezwzględnością przeciwko ludności cywilnej. Pod gruzami Guerniki zginęło 1654 osoby, przeważnie kobiety i dzieci — przeszło połowa całej ludności miasteczka. Sprawcy tej masakry, lotnicy hitlerowskiej Luftwaffe, którzy pod dowództwem generała Sperrle stanowili trzon sił powietrznych zbuntowanego Franco, nie odczuwali bynajmniej wyrzutów sumienia. Żaden odruch współczucia nie docierał do ich świadomości, gdy z otwartych komór Heinkli sypał się na ubogie domy grad burzących bomb. Dla nich był to tylko dobry trening, prawdziwa zaprawa bojowa przed nowymi zadaniami, które obiecywał sam Hitler, rzucając wojenne wezwanie zdumionej Europie. Na pierwszy ogień, po „hiszpańskim poligonie”, miała pójść Polska. Wizja nadciągającej tragedii wzbudzała trwogę wśród ludzi. * * * Decyzja zadania niszczycielskiego ciosu Warszawie zapadła już w pierwszym dniu wojny. Hitler żywił szczególną nienawiść do tego miasta jako stolicy państwa, które śmiało mu się przeciwstawić, a co gorsze — swoim oporem spowodowało wojnę na skalę europejską. Naloty na Warszawę w pierwszych dniach września nie osiągnęły oczekiwanych rezultatów. Do walki z formacjami bombowców Luftwaffe stanęli myśliwcy z brygady pościgowej, dokonując na swych wysłużonych „jedenastkach”1 czynów na miarę zbiorowego bohaterstwa. Niejednokrotnie już na podejściach do miasta niemieckie eskadry pospiesznie wyrzucały cały ładunek bomb i na pełnej mocy silników zmykały do swych baz na 1 Samolot P-11c, podstawowy typ polskiego myśliwca w okresie kampanii wrześniowej.

„ŻÓŁTY TYGRYS“ 1967/23 ”FIASKO PLANU ZAGŁADY” 6 północy i zachodzie. Wiele samolotów z czarnymi krzyżami runęło na ziemię od ognia polskiej artylerii przeciwlotniczej, dobrze wstrzelanej we wszystkich sektorach na warszawskim węźle OPL. Postawa obrońców stolicy wywołała zdumienie w OKW. Gdy pod miastem znalazły się oddziały Wehrmachtu, sztabowcy sądzili, że Warszawa padnie w ciągu kilku zaledwie dni. Rozwój wydarzeń przekreślił jednak te nadzieje. Pierwsze uderzenie pododdziałów czołgów i piechoty z kierunku Okęcia zakończyło się druzgocącą porażką Niemców. Wróg musiał rozwinąć swe siły do oblężenia, podciągnąć artylerię i zgromadzić zapasy amunicji. To wszystko wymagało czasu. Wydany przez Dowództwo Obrony Warszawy rozkaz nr 1 stwierdzał: Objęliśmy pozycją, z której nie ma zejścia. Na tej pozycji wróg może usłyszeć tylko jedną odpowiedź. Dość, ani kroku dalej! Położenie Niemców na przedpolu Warszawy skomplikował w znacznym stopniu nieoczekiwany zwrot zaczepny wycofującej się z zachodu armii „Poznań” generała Kutrzeby, która grupą uderzeniową w składzie trzech dywizji piechoty i dwóch brygad kawalerii przekroczyła Bzurę w rejonie Łęczycy i rozwinęła natarcie w kierunku na Stryków. Dzięki śmiałemu manewrowi Polacy zdołali doszczętnie rozbić niemiecką 30 dywizję piechoty, osłaniającą od północy ugrupowanie 8 armii generała von Blaskowitza, która we współdziałaniu z 10 armią generała Reichenaua maszerowała ku Warszawie. Bitwa nad Bzurą była najcięższym i najbardziej krwawym etapem działań w okresie kampanii wrześniowej. Właśnie w tym czasie naczelny dowódca Luftwaffe, Hermann Goering, zaniepokojony przedłużającymi się walkami w Polsce — której jak zapewniano żołnierzy niemieckich przed rozpoczęciem wojny, miały być tylko „manewrami na większą skalę z użyciem bojowej amunicji” — postanowił zdruzgotać Warszawę uderzeniem z powietrza. Stolica była przecież głównym ośrodkiem oporu. Jej przykład potęgował wolę walki na innych odcinkach frontu. Głos Warszawy transmitowany codziennie na falach eteru docierał do wszystkich, zadawał kłam niemieckiej propagandzie i przypominał całej Europie, że stolica Polski żyje. Ten głos doprowadzał hitlerowców do wściekłości. Chcieli go zdławić raz na zawsze. Na odprawie dowódców flot powietrznych w Berlinie doprowadzony do gniewu Goering oświadczył stanowczym tonem: „Żądam od was maksymalnego wysiłku. Rozkazuję niezwłocznie wznowić przygotowania do masowych nalotów na Warszawę, które w swoim czasie opracowaliśmy w planie »Wasserkante«! Luftwaffe musi dokonać dzieła godnego swej potęgi!”

„ŻÓŁTY TYGRYS“ 1967/23 R. SZUBAŃSKI 7 W sztabach 1 i 4 floty powietrznej generałów Kesselringa i Lbhra rozpoczęła się gorączkowa praca. Podsumowanie dotychczasowych wypraw na Warszawę wykazało, że miasto — wielokrotnie już bombardowane i nękane ostrzałem artyleryjskim — bynajmniej nie czuje się pokonane. Jego żywotne arterie nie były jeszcze naruszone. Większość bomb spadła na budynki mieszkalne, ulice i place, powodując głównie straty wśród ludności cywilnej. Było to wynikiem kiepskiego wyszkolenia lotników oraz sprawnej obrony przeciwlotniczej, która uniemożliwiała załogom prowadzenie ataków z niskiego pułapu. Ostrzeliwane ze wszystkich stron bombowce wyrzucały zazwyczaj swój ładunek bez wybierania celów o istotnym znaczeniu. Wróg w takich sytuacjach nie wykazywał determinacji. Wystarczy wskazać na warszawskie mosty, które przetrwały cały okres oblężenia, mimo kilkudziesięciu nalotów wykonywanych przez nurkowce specjalnie przecież przeznaczone do niszczenia celów punktowych. Rozkaz Goeringa miał zapoczątkować przełom w walkach o stolicę. Dodajmy: przełom oznaczający ruiny, zgliszcza i krew bestialsko zabijanych i palonych żywcem ludzi. Gdy załogom bombowców wyjaśniano założenia przygotowywanej operacji, tylko jeden punkt wywoływał pewne poruszenie: częstotliwość planowanych wylotów. Przewidywano, że startować będą po trzy — cztery razy dziennie lub nawet częściej, nieomal systemem potokowym ze zmianą nad celem. Wszystko inne zdawało się być najzupełniej proste. Dowódcy nie żądali precyzyjnego lokowania bomb, nie domagali się schodzenia na niski pułap wprost pod pękające pociski polskich Boforsów i gęste serie porozstawianych na dachach domów wielu karabinów maszynowych. Na sklejonych kwadratach zdjęć lotniczych, obejmujących cały obszar Warszawy, obiekty podlegające zniszczeniu rozrosły się do wielkości dzielnic. Wystarczyło utrzymać tylko kurs bojowy i po osiągnięciu skraju wyznaczonej strefy otworzyć luki bombowe. Takie zadanie mogła bez żadnych kłopotów wykonać każda załoga. Problem polegał teraz na szybkim przygotowaniu maszyn do startu, dostarczeniu na czas paliwa, bomb i amunicji do broni pokładowej, a także na zorganizowaniu odpowiedniego... odpoczynku dla personelu latającego po zakończeniu każdego „dnia pracy”. Do wykonania operacji wyznaczono w pierwszym rzucie 400 samolotów bombowych różnych, typów, w tym prawie wszystkie technicznie sprawne nurkowce typu Ju-87. Szczególna rola przypadła „grupie lotnictwa do zadań specjalnych” wchodzącej w skład 2 dywizji lotnictwa generała von Richthofena, któremu też powierzono koordynowanie całej akcji. Seria terrorystycznych nalotów rozpoczęła się w drugiej połowie września gwałtownym uderzeniem 240 Stukasów, atakujących w kilku falach od wczesnych godzin rannych. Bomby burzące runęły na Pragę, Wolę, Marymont, na rozbity już dworzec i cytadelę. W krótkim czasie Niemcy przerwali wszystkie ważniejsze połączenia komunikacyjne; Warszawę odcięto od Dęblina, Garwolina, Modlina i

„ŻÓŁTY TYGRYS“ 1967/23 ”FIASKO PLANU ZAGŁADY” 8 Mińska Mazowieckiego. Najbardziej ucierpiały dzielnice mieszkaniowe, gdzie w ciasnych piwnicach tłoczyło się tysiące ludzi. Ciężkie bomby rozrywały mury starych kamienic aż do samych fundamentów. Na chodnikach i jezdniach wyrastały zwały gruzu, ziemi i potrzaskanych drzew. Atak Stukasów był tylko wstępem do właściwego dramatu. Richthofen szybko zorientował się, że samymi bombami burzącymi nie złamie woli oporu oblężonego miasta. Zażądał więc przydziału bomb zapalających i zwiększenia liczby samolotów przystosowanych do ich załadunku. Zdekompletowany 76 pułk bombowy wyposażony w przestarzałe samoloty Ju-86 i 77 pułk bombowy dysponujący maszynami Do-17 o niewielkim udźwigu (łącznie ponad sto bombowców) nie mogły podołać wykonaniu zadania na wielką skalę. Warszawę, jak twierdził, trzeba było zamienić w morze ognia stale podsycanego świeżą porcją zapalających bomb. Stukasy nie nadawały się do tego celu. Ostatecznie, zamiast żądanych bombowców He-111, co najmniej w jednej czwartej unieruchomionych z powodu intensywnej eksploatacji w pierwszej dekadzie działań wojennych, Richthofen otrzymał do dyspozycji dywizjon złożony z 30 transportowców Ju-52, doraźnie przystosowanych do zrzucania bomb zapalających. Po dwóch żołnierzy całymi wiązkami wyrzucało je przy pomocy łopat przez otwarte drzwi w kadłubie. Od tej pory dzień po dniu na miasto sypał się grad niewielkich, ale nadzwyczaj niebezpiecznych bomb, które pękały w słupie ognia momentalnie zajmującego wszystko, co tylko mogły strawić płomienie. Całą Warszawę spowiła przysłona gęstego dymu, rozjaśnionego w dole żółtawym odblaskiem pożarów i jaskrawymi błyskami nowych eksplozji. Wysoka na 3500 metrów chmura utrudniała widoczność załogom bombowców, które ciągnęły nad płonące miasto jak hieny zwabione łatwym żerem. Doszło nawet do tego, że część bomb, rzucanych bez żadnego celowanie w to piekło, spadła na wysunięte stanowiska niemieckiej piechoty. Sztab 8 armii był tak oburzony tym faktem, że zażądał natychmiastowego przerwania akcji na kilka dni. Bomby — perswadował zirytowany generał Blaskowitz — powodują tylko pożary i zadymienie, utrudniając artylerii prowadzenie skutecznego ognia. Gdy Richthofen przybył na stanowisko dowodzenia 8 armii w Grodzisku, rozegrała się tam dosyć dramatyczna scena. Blaskowitz i dowódca OKH, generał pułkownik von Brauchitsch, przyjęli jego meldunek o wynikach bombardowań w Warszawie lodowatym milczeniem. Wkrótce potem przyjechał tam sam Hitler. Z nieruchomą twarzą wysłuchał sprzecznych opinii swych generałów, po czym zwracając się do Richthofena powiedział jedno tylko słowo: Weitermachen!2 Naloty na stolicę trwały nadal. Samoloty z czarnymi krzyżami wisiały nad Warszawą prawie bez przerwy. Do napastników strzelały jeszcze karabiny maszynowe, przeciwlotniczym „czterdziestkom” brakowało już amunicji. 2 Robić tak dalej!

„ŻÓŁTY TYGRYS“ 1967/23 R. SZUBAŃSKI 9 Oszczędzano ją na rozkaz dowódcy armii „Warszawa”, generała Rómmla, do obrony stołecznych mostów. Od 20 września miasto nie zaznało ani chwili wytchnienia, krwawiło z tysiąca ran. Płonął jak pochodnia gmach Teatru Wielkiego, zabytkowy zespół pałaców na Rymarskiej, pałac Krasińskich, Muzeum Przemysłu, Resursa Obywatelska, kompleks zabudowań Politechniki... Z trudem zdołano stłumić pożar w kościołach Zbawiciela i świętej Anny. Nikt już nie gasił płonących domów na Marszałkowskiej, Nowym Świecie, Krakowskim Przedmieściu, Chmielnej, placu Napoleona, Jasnej... Brakowało wody i piasku, ogromny żar tamował oddech i utrudniał dostęp do walących się w kłębach dymu budynków. Gdy po serii barbarzyńskich nalotów oddziały niemieckiej piechoty ruszyły do ostatecznego szturmu, polskie pozycje znowu odpowiedziały ogniem. Wróg poniósł straty, wycofał się ścigany seriami broni maszynowej. Sytuacja oblężonego miasta była już jednak na tyle tragiczna, że kontynuowanie bohaterskiego oporu mogło powiększyć rozmiary ciężkich strat wśród ludności cywilnej. Polskie dowództwo, oceniając trzeźwo położenie, podjęło decyzję kapitulacji Goering zacierał dłonie z radości Operacja „Wasserkante” zakończyła się powodzeniem. Płonąca Warszawa była drugim aktem bestialskich wyczynów doborowej elity piratów Luftwaffe. Na następne nie czekano długo... * * * Piątek, 10 maja 1940 roku. Początek niemieckiej ofensywy na Zachodzie. Zadaniem Luftwaffe jest sparaliżowanie działalności alianckiego lotnictwa przez zaatakowanie najważniejszych portów lotniczych. Stacjonująca w Landsbergu 8 eskadra 51 pułku bombowego otrzymuje rozkaz zaatakowania lotniska w Dijon. W razie trudnych warunków atmosferycznych nad celem należało bombardować lotnisko w Döle. O godzinie 14.30 nastąpił start. Niebo nad południowymi Niemcami zakryte było w ¾ chmurami, toteż samoloty musiały rozluźnić szyk, przy czym na trasie jeden z kluczy stracił kontakt z resztą formacji. Jego niedoświadczony dowódca zgubił się zupełnie, kilkakrotnie zmieniał kurs, próbując wykorzystać przerwy w powłoce chmur dla zorientowania się w terenie. Wreszcie z ulgą dojrzał pod sobą jakieś większe miasto z położonym opodal lotniskiem. Tegoż popołudnia posterunek alarmowy Lorettoberg kolo Freiburga meldował swej centrali: — Nad nami trzy He-111. Lecą z kierunku Ihringen—Breisach. Wysokość 1500 do 2000 metrów. Tak jest, można rozróżnić znaki rozpoznawcze. To ostatnie zdanie uspokoiło ostatecznie odbiorców meldunku, ale posterunek odezwał się znowu:

„ŻÓŁTY TYGRYS“ 1967/23 ”FIASKO PLANU ZAGŁADY” 10 — Trzy He-111 nadlatują nad Freiburg. Teraz zmieniają szyk klina w ciąg, jeden za drugim... Po chwili obserwator rzucił w mikrofon podnieconym, przejmującym głosem: — Uwaga! Widzę wybuchy! Cała seria. Dokładnie poniżej linii lotu maszyn! Pierwsza z bomb spadła na dzielnicę Stühlingen. Młodzież z pobliskiego boiska rzuciła się do ucieczki. Eksplodująca na Kolmarstrasse kolejna bomba zabiła gromadę dzieci. W ciągu niewielu sekund spadło na miasto 69 bomb. Wszystko stało się tak nagle, że mało kto z mieszkańców miasta zorientował się, co się właściwie dzieje. Tylko zdumiony obserwator z Lorettoberg widział oddalające się w kierunku Kandel trzy bombowce. O godzinie 17.17 lądowały one już z powrotem w Landsbergu. Załogi udały się do budynku dowództwa, by zameldować o dokonanym nalocie. — Straciłem w chmurach łączność z resztą eskadry — mówił dowódca klucza — i wobec tego zbombardowałem zgodnie z rozkazem cel zastępczy. — Jak długo byliście w powietrzu? — spytał dowódca dywizjonu. — Sto sześćdziesiąt pięć minut. — Sto sześćdziesiąt pięć minut! Młody człowieku, oblicz to sobie. Niemożliwe, żebyś zdążył w tym czasie być nad Döle! Göering dowiedział się o wszystkim już we wczesnych godzinach wieczornych i zarządził natychmiast wstępne dochodzenie. Wkrótce okazało się, że w tym czasie nie było nad południowymi Niemcami żadnego nieprzyjacielskiego samolotu. Co więcej: znalezione we Freiburgu niewypały były bez wątpienia bombami niemieckiej produkcji! Dokładny raport o przebiegu incydentu dotarł i do ministra propagandy Goebbelsa. Dla niego była to woda na młyn. Jeszcze tego samego dnia wszystkie niemieckie rozgłośnie radiowe podały komunikat o nalocie na „otwarte miasto Freiburg, leżące z dala od frontu i pozbawione obiektów o znaczeniu militarnym”. To, co w wypadku zbombardowania jakiegokolwiek miasta francuskiego nazywałoby się w niemieckiej propagandzie „precyzyjnym bombardowaniem wybranych celów wojskowych”; określone zostało jako „sprzeczny z prawem międzynarodowym atak wymierzony przeciwko niemieckiej ludności cywilnej”. Załogi Heinfolt mogły się nie obawiać sądu wojennego. Podobnie jak personel punktów sieci ostrzegania, lotnicy ci zostali tylko na wyraźny rozkaz Hitlera uprzedzeni, że przed nikim nie ujawnią prawdziwych okoliczności zbombardowania Freinburga. * * * Tego samego dnia, 10 maja 1940 roku, pododdziały piechoty i niemieccy strzelcy spadochronowi wylądowali w różnych ważnych strategicznie punktach

„ŻÓŁTY TYGRYS“ 1967/23 R. SZUBAŃSKI 11 Holandii, między innymi na lotnisku Waalhaven w Rotterdamie. O ile jednak wszędzie udało im się uchwycić cele natarcia, tutaj sprężyście dowodzony garnizon holenderski zdołał odeprzeć wszystkie ataki. W dniu 13 maja dążące spadochroniarzom z odsieczą oddziały 9 dywizji pancernej stanęły bezradnie na południowym brzegu przecinającej Rotterdam Nowej Mozy. Niemcy nie zdołali tu utworzyć przyczółków. A tymczasem dowództwo 22 dywizji piechoty, otoczone wraz z 400 żołnierzami z Waalhaven na północno-zachodnich przedmieściach, słało rozpaczliwe wezwania o pomoc. Powiadomiony o sytuacji dowódca 18 armii generał von Küchler wydał wówczas operującemu w tym rejonie 39 korpusowi wyraźne dyspozycje: Opór w Rotterdamie należy skruszyć wszelkimi stojącymi do dyspozycji środkami. Należy zagrozić zniszczeniem miasta, a jeśli zajdzie tego potrzeba — groźbą tą zrealizować! Wspierająca wojska lądowe 2 flota powietrzna generała Kesselringa otrzymała odpowiednie rozkazy. Dowódcy 54 pułku bombowego przekazano plany miasta z zaznaczonymi na nich pozycjami holenderskimi, które należało bezwzględnie zniszczyć bombardowaniem powierzchniowym. Przebiegały one wzdłuż zatłoczonego dawnymi budowlami rotterdamskiego starego miasta. Wieczorem 13 maja dowodzący 39 korpusem generał Schmidt skierował do pułkownika Scharoo, który stał na czele wojsk broniących Rotterdamu, ultimatum domagające się wszczęcia rozmów w sprawie kapitulacji garnizonu. Kończyło się ono zdaniem: Jeżeli w ciągu dwóch godzin nie otrzymam odpowiedzi, zmuszony będę użyć najostrzejszych środków zniszczenia. Holender próbował grać na zwłokę, ale wobec pogarszającej się ogólnej sytuacji na frontach-zawiadomił 14 maja o godzinie 13.40, że natychmiast wysyła parlamentariusza. Schmidt zameldował o tym dowódcy 2 floty powietrznej, domagając się wstrzymania zarządzonego na godzinę 15 nalotu, z tym jednak, by na wypadek niepowodzenia rokowań zatrzymać załogi w stanie alarmu. Tymczasem o godzinie 13.30 sto Heinkli-111 znajdowało się już w powietrzu, formując szyk bojowy i kierując się w stronę Rotterdamu. Z powodu nie wyjaśnionych do dziś „zakłóceń w połączeniach”, 2 flota powiadomiła dowództwo 54 pułku dopiero wtedy, gdy bombowce były już niedaleko celu. Na wypadek wstrzymania w ostatniej chwili nalotu uzgodniono, że niemieckie czołowe oddziały wystrzeliwać będą czerwone rakiety. Sygnały te jednak zostały zignorowane lub zbyt późno zauważone przez większość bombardierów. Ponad 60

„ŻÓŁTY TYGRYS“ 1967/23 ”FIASKO PLANU ZAGŁADY” 12 maszyn przeprowadziło skoncentrowany atak, przeorując ładunkiem 95 ton bomb przydzielone im cele. Już pierwsze wybuchy przerwały sieć wodociągową. Słabe oddziały miejscowej straży pożarnej nie mogły opanować szybko rozprzestrzeniających się pożarów. Kilka bomb trafiło w fabrykę margaryny, z której wypływały istne rzeki płonącego tłuszczu. Pożary szalały przez dwa dni na powierzchni prawie 10 kilometrów kwadratowych, pochłaniając 12 tysięcy domów. 78 tysięcy ludzi straciło dach nad głową, 980 mieszkańców miasta pozostało na zawsze wśród zgliszcz. Niemiecki komunikat wojenny, ogłoszony 15 maja, stwierdzał cynicznie: Pod wrażeniem ataków niemieckich samolotów nurkujących i grożącego uderzenia sil pancernych Rotterdam skapitulował, ratując się w ten sposób przed zniszczeniem. — Zrzucamy teraz każdej nocy dwieście, trzysta i czterysta tysięcy kilogramów bomb!... Wypełniona po brzegi wielka sala berlińskiego Pałacu Sportowego zatrzęsła się od oklasków i skandowanych okrzyków. Głos mówcy jeszcze raz wzbił się ponad ten tumult: — jeżeli panowie Anglicy mówią, że zaatakują nasze miasta na większą skalę, to powiadam wam: my ich miasta zrównamy z ziemią! Histeryczne oklaski, witające to oświadczenie Hitlera, umilkły dopiero po kilku minutach. Führer próbował dotrzymać tak entuzjastycznie przyjętej zapowiedzi. Samoloty trzech flot powietrznych dokonały w ciągu dwunastu tygodni sześćdziesiąt ciężkich nalotów na sam tylko Londyn, stosując — po raz pierwszy na masową skalę — bomby zapalające. Szczytowym punktem ofensywy przeciwko angielskim miastom był przeprowadzony w nocy z 14 na 15 listopada 1940 roku nalot na Coventry. Makabryczną grozą tchnął w zestawieniu z losem, jaki gotowano temu miastu, tytuł beethovenowskiego arcydzieła, wybrany na kryptonim tej operacji: „Mondscheinsonate” — „Sonata księżycowa”. O godzinie 18.17 pierwsze samoloty przeleciały nad linią wybrzeża Anglii koło Lyme Bay. W godzinę potem w Coventry ogłoszono alarm, a wkrótce potem spadły na miasto pierwsze bomby. Odwołanie alarmu nastąpiło dopiero o 6 rano; przez prawie dziesięć godzin krążyli nad miastem hitlerowscy piraci, zrzucając 394 tony bomb burzących, 56 ton zapalających i 127 ciężkich min na spadochronach. Celem nalotu nie były bynajmniej znajdujące się w Coventry zakłady lotnicze „Alvis”, samochodowe „Standard” czy któraś z kilku mniejszych fabryk. Niemcy wymierzyli swój potężny cios przede wszystkim ludności cywilnej. Hitlerowska prasa uderzyła w radosne tony. „Pożary w Coventry rozciągają się na przestrzeni wielu kilometrów” — głosiły nagłówki dzienników. „Voelkischer Beobachter” pisał: „O ile można się zorientować, ofiary w ludziach idą w tysiące”.

„ŻÓŁTY TYGRYS“ 1967/23 R. SZUBAŃSKI 13 Propaganda wynalazła nawet nowe słowo: „coventrieren”, które miało być ostrzeżeniem dla pozostałych miast Wielkiej Brytanii. Piosenka „Bomben auf England” stała się najmodniejszym szlagierem. Do zrujnowanego Coventry przyjechał nazajutrz po nalocie premier Churchill. Zapoznał się z rozmiarami szkód, a następnie wszedł na zburzoną fasadę jakiegoś domu i z tej zaimprowizowanej mównicy rzucił mieszkańcom miasta przyrzeczenie: — Odpłacimy im! Możecie mi zaufać. Oddamy im za wszystko z nawiązką!

„ŻÓŁTY TYGRYS“ 1967/23 ”FIASKO PLANU ZAGŁADY” 14 ...TEN ZBIERA BURZĘ Pewnego pogodnego popołudnia na początku maja 1942 roku w Chequers, letniej rezydencji Churchilla, zjawił się barczysty mężczyzna z pełną różową twarzą, starannie przystrzyżonym wąsikiem i siwiejącą, ogniście rudą czupryną, noszący mundur marszałka Royal Air Force. Dowódca Bomber Command3 , Arthur Harris, chciał zapoznać premiera z pewną propozycją. Gdy ten dowiedział się w czym rzecz, zaniemówił na chwilę i aż wyjął z ust nieodłączne cygaro: chodziło o nalot tysiąca bombowców na jeden cel. Tysiąc bombowców! Czegoś takiego nie było jeszcze w historii wojny powietrznej. Dwa razy tyle, ile kierowała nad Anglię Luftwaffe podczas najcięższych nocy. Tysiąc bombowców... Sama liczba brzmiała tak gigantycznie, tak sugestywnie, że Churchill nie mógł usiedzieć na miejscu. Zerwał się z fotela i podekscytowany zaczął chodzić po bibliotece. — Skąd pan chce wziąć ten tysiąc samolotów — spytał wreszcie. — O ile pamiętam, Bomber Command ma w tej chwili tylko czterysta maszyn w pierwszej linii? — Zgadza się. Ale jeżeli będę miał pańską zgodę, uda mi się skompletować resztę: maszyny rezerwowe jednostek operacyjnych, samoloty z warsztatów naprawczych, ze szkół, z jednostek przeznaczonych do zwalczania okrętów podwodnych, jednostek współpracy z wojskami lądowymi... Churchill skinął głową. Istotnie. Wiedział, że jeżeli Harris czegoś pragnie, to wydostanie choćby spod ziemi. Mało który z angielskich dowódców umiał tak uparcie walczyć o sprawę, którą uważał za słuszną, jak ten szpakowaty, już czterdziestodziewięcioletni marszałek lotnictwa. — Załóżmy, że uda się panu zgromadzić tysiąc samolotów. Ale przecież szkoły, lotnictwo obrony wybrzeża czy armia nie mogą ich panu podarować; potrzebują ich sami. Będzie je pan musiał oddać, i to w bardzo krótkim terminie. — Oczywiście, że tak zrobię. Potrzebuję tych maszyn do jednego, jedynego nalotu. Jego skutki będą tak przekonywające, że za parę miesięcy nie będę już musiał bombowców pożyczać. Będę je miał! Ta pewność siebie wywarła wrażenie na Churchillu. Premier był już pozyskany dla nowego przedsięwzięcia. Miał jeszcze tylko jedno zastrzeżenie: — Ile maszyn możemy stracić w najgorszymi wypadku? — Pięćdziesiąt. — Nie więcej, Harris? — Nie więcej, panie premierze. 3 Lotnictwo bombowe RAF.

„ŻÓŁTY TYGRYS“ 1967/23 R. SZUBAŃSKI 15 — Wobec tego może pan liczyć na moje pełne poparcie. A co może być celem nalotu? — Kolonia. Kolonia albo Hamburg. Ostateczny wybór musimy pozostawić w tym wypadku meteorologom. — jeszcze jedno. Jaki kryptonim proponuje pan dla swojej przyszłej operacji? — Millenium — odpowiedział Harris, uśmiechając się. Churchill odwzajemnił ten uśmiech. Zrozumiał ukryty sens: Jeżeli każde niemieckie miasto można będzie zaatakować tysiącem ciężkich bombowców, to hitlerowska „tysiącletnia Rzesza” rozpadnie się, nie doczekawszy może nawet dziesiątej rocznicy swego powstania... Od premiera Harris udał się do szefa sztabu RAF, marszałka Charlesa Portala. Pierwsze pytanie tego trzeźwego i rozważnego fachowca brzmiało: — No tak, jeżeli rzucimy na szalę wszystko, nawet niedoświadczone załogi, to jakie będą straty? — To zależy głównie od tego, jak długo trwać będzie nalot. Chciałbym go przeprowadzić w ciągu najwyżej dziewięćdziesięciu minut. Nawet jeżeli w ciągu tego czasu zlecą się wszystkie niemieckie nocne myśliwce i bez przerwy strzelać będzie artyleria przeciwlotnicza, to według mego najgłębszego przekonania nie zestrzelą nam więcej niż pięćdziesiąt maszyn. — Nawet jeśli poślemy tysiąc? — z niedowierzaniem zapytał Portal. — Nawet w tym wypadku. To właśnie jest nasza wielka szansa. Niemcy zestrzelą czterdzieści do pięćdziesięciu maszyn bez względu na to, czy zaatakujemy ich pięciuset czy tysiącem. Im więcej bombowców, tym mniejszy procent strat. — Niech pan pamięta, Harris, że wyślemy w bój naszych instruktorów. To są w wielu wypadkach ludzie wprost niezastąpieni. W ich rękach Jeży przyszłość Bomber Command! Dotkliwe straty wśród nich mogą spowodować załamanie się naszej broni. Harris, ta bitwa powietrzna może skończyć się katastrofą albo dla tego niemieckiego miasta, albo... dla Bomber Command! Szef sztabu RAF dał się jednak przekonać. Harris opuścił jego biuro z podpisanym rozkazem dotyczącym „Operation Millenium” w kieszeni. Pozostawało teraz najtrudniejsze zadanie koncentracja powietrznej armady. Marszałek wie dział dobrze, że poza Bomber Command nie cie szył się zbytnią popularnością. Szczególnie wielu przeciwników miał w Royal Navy. Pierwszy lord admiralicji od kilku miesięcy domagał się rozwiązania Bomber Command i skierowania większości jego samolotów i załóg do ochrony konwojów. Od regularnych dostaw zależał w tym czasie nie tylko wysiłek wojenny, ale w ogóle egzystencja Wielkiej Brytanii.

„ŻÓŁTY TYGRYS“ 1967/23 ”FIASKO PLANU ZAGŁADY” 16 Tymczasem ze wszystkich stron napływały pomyślne wiadomości. Samo tylko Coastal Command4 zadeklarowało 250 samolotów, dalszych 367 stawiały do dyspozycji jednostki treningowe. Nawet-szkoły pilotażu chciały delegować swych doświadczonych instruktorów. Termin nalotu ustalił Harris na 27 maja. W sztabach rozgorzała teraz wytężona praca. Techniczne problemy związane z „Millenium” były ogromne. Nawet w czasie przedwojennych manewrów nie było nigdy w powietrzu jednocześnie 1000 samolotów. A teraz tak potężna, a w dodatku zupełnie nie zgrana ze sobą flota miała być rzucona przeciwko jednemu z najsilniej bronionych miast niemieckich. Nic też dziwnego, że wielu dowódców grup5 miało poważne wątpliwości. Marszałek żądał ciasnego zwarcia szyków podczas całej wyprawy. Ile zderzeń może nastąpić podczas takiego nocnego lotu skrzydło w skrzydło? Ile maszyn zostanie trafionych nad celem bombami z wyżej lecących samolotów? Takich pytań były dziesiątki. Harris umiał jednak uspokoić swych podwładnych. Nie na darmo miał w RAF opinię eksperta od lotów nocnych. Ledwo jednak przebrzmiały te dyskusje, gdy nadeszła wiadomość stawiająca pod znakiem zapytania całą operację. Oto lordowie admiralicji z niedowierzaniem początkowo, a potem z nieukrywaną irytacją przyjęli wiadomość o zamysłach marszałka. Jakże bliski wydawał się im już cel — podział Bomber Command — a tu właśnie chce ono zademonstrować swoją siłę, i to w dodatku ich własnym kosztem! Odpowiedzialni za wojnę morską lordowie nie mieli zamiaru narażać na ryzyko załóg wyspecjalizowanych w żmudnym poszukiwaniu grasujących U-bootów tylko dla zaspokojenia zachcianek pana Harrisa. Nie zawahali się nawet narazić prestiżu dowódcy Coastal Command, nastawionego na ścisłą współpracę z flotą, który pochopnie dał zgodę na użycie swoich 250 samolotów. Coastal Command wycofuje natychmiast swe załogi z operacji „Millenium” — głosiła depesza przesłana 25 maja do Harrisa. To było ostatnie słowo admiralicji, jej nieodwołalna decyzja. W ten sposób na dwa dni przed zamierzoną operacją stracono nagle czwartą część przewidzianych na nią środków. Najbliższe godziny potwierdziły jednak opinię Churchilla o uporze i energii marszałka Harrisa. Skontrolował on i „przeczesał” dosłownie wszystko, gdzie mógł znaleźć wolny do lotu samolot. Zebrał maszyny, które dopiero co opuściły hale fabryczne i nie miały jeszcze za sobą prób w powietrzu, maszyny prowizorycznie wyremontowane w jednostkach bojowych po uszkodzeniach, jakich doznały w poprzednich lotach. Skoncentrowanie w dniu 27 maja na 4 Lotnictwo obrony wybrzeża. 5 Grupa — jednostka organizacyjna RAF. W lotnictwie bombowym składała się z kilku dywizjonów.

„ŻÓŁTY TYGRYS“ 1967/23 R. SZUBAŃSKI 17 lotniskach Anglii prze-i szło tysiąca bombowców było doprawdy osiągnięciem organizacyjnym najwyższego rzędu. Ale już po południu tego dnia stało się jasne, że operacja się nie odbędzie. Nie ludzie tym razem, pokrzyżowali plany marszałka, ale czynnik, z którym lotnicy zawsze muszą się liczyć — pogoda. Nad całą prawie Europą leżała gruba warstwa deszczowych chmur. Termin wyprawy przesunięto. Także następnego dnia warunki atmosferyczne nie uległy poprawie. Blisko sześć tysięcy pilotów, nawigatorów, radiooperatorów, mechaników pokładowych i strzelców pozostawało nadal w gotowości bojowej. Siedzieli w swych barakach i mesach, grali w karty i czekali, czekali... 29 maja wypadła pełnia księżyca — idealne warunki do nalotu. Jednakże zachmurzenie nad kontynentem utrzymywało się nadal. Harris zaczynał już tracić swój spokój. Jeszcze parę dni i jego flota rozsypie się, samoloty odlecą tam, skąd zostały wypożyczone. Założeniem operacji „Millenium” miał być jednak pełny, niezaprzeczalny sukces. Z ciężkim sercem Harris dał rozkaz ponownego odroczenia wyprawy. W sobotę 30 maja po raz już czwarty rozłożono w dowództwie Bomber. Command plany, mapy i dokumenty. Kilka minut po dziewiątej rano Harris przybył do podziemnego schronu. Główny meteorolog sił bombowych, Magnus Spence, podał prognozę na najbliższe 24 godziny. — Niemcy — podsumował lakonicznie — na ogół chmurno, na północy i północnym zachodzie niewielkie przejaśnienia. Na południe od Zagłębia Ruhry zachmurzenie niewielkie. Anglia: nad południową częścią Wysp Brytyjskich zachmurzenie i przejściowe opady. A więc nad Kolonią stosunkowo niezłe warunki atmosferyczne. Ale cóż znaczy najpiękniejsza pogoda nad celem, jeśli nad bazami bombowców przechodzi front burzowy? W napięciu oczekiwali oficerowie na decyzję swego dowódcy. Ten w absolutnej ciszy dopalał papierosa. Starannie zgasił go, pomyślał jeszcze chwilę, po czym wstał, pokazując punkt na mapie: — Gentlemen, the target for to-night is Cologne!6 Tegoż wieczora wzniosło się w powietrze 1046 samolotów różnych typów. Obok nielicznych, nowoczesnych czterosilnikowych Lancasterów, Halifaxów i Stirlingów znalazły się starsze Wellingtony i przestarzałe Whitleye i Hampdeny. Wśród startujących bombowców RAF nie zabrakło również samolotów ze znakiem biało-czerwonej szachownicy. Dowództwo polskiego lotnictwa odpowiedziało na apel Harrisa oddaniem aż 101 maszyn z 300, 301, 304 i 305 dywizjonów bombowych, a nawet z tzw. 18 Operational Training Unit — jednostki szkolnej, w której „zgrywały się” przyszłe załogi bombowców. 6 Panowie, celem na dzisiejszą noc jest. Kolonia?

„ŻÓŁTY TYGRYS“ 1967/23 ”FIASKO PLANU ZAGŁADY” 18 Posłuchajmy, jak wspomina tę akcję nawigator Wellingtona „R — jak Racławice” z 301 Pomorskiego Dywizjonu im Obrońców Warszawy, por. Czesław Malinowski:7 «Na porannej zbiórce dywizjonu mjr Stanisław Krystyniak wyznaczył do lotów bojowych wszystkie załogi łącznie z tzw. rozbitkami. W rezultacie wystawił 33 załogi. Dowiedzieliśmy się, że sąsiedni dywizjon wystawił 30 załóg. Szykowała się więc jakaś „wielka wojna”. Atmosferę tajemnicy potęgowało jeszcze to, że w żaden sposób nie mogliśmy się nic dowiedzieć od kolegów pracujących w wydziale operacyjnym, a oprócz tego wstrzymano wyjazdy do miasta i zakazano prowadzenia zamiejscowych rozmów telefonicznych. Bomba pękła na wieczornej odprawie. — Panowie, celem jest Kolonia! — zaczął oficer operacyjny. Po nim zabrał głos angielski dowódca bazy. Podał, że tego dnia wzniesie się w powietrze dwa razy więcej bombowców niż w jakiejkolwiek dotychczasowej operacji, niosąc przeszło czterokrotnie większy ładunek bomb. — Otrzymaliście środki — mówił — do zadania niszczącego ciosu niemieckiemu przemysłowi, zaopatrującemu machinę wojenną Hitlera. Nie przejmujcie się tym, że waszym punktem celowania mają być wieże katedry. Jeżeli Niemcy chcą ochronić swoje kościoły, to niech łaskawie przestaną napadać na swych sąsiadów! Tego rodzaju uwagi były dla nas zbyteczne. Miałem przed oczami płonący Nowy Świat, walącą się kopułę kościoła na placu Małachowskiego, płomienie pożerające bezcenne skarby naszej kultury w Zamku Królewskim, widziałem niezliczone trupy niewinnych dzieci i kobiet na drogach odwrotu tragicznego Września. Mogli mieć Anglicy swój Londyn i Coventry, ale nasze rachunki z Niemcami były nieporównanie większe. O godzinie 23.39 nasza maszyna otrzymała zezwolenie startu. Po wykonaniu przepisowej rundy nad lotniskiem skierowaliśmy się ku brzegom Europy. Noc była wyjątkowo jasna, tak że widzieliśmy wyraźnie strumień ciężko obładowanych samolotów. Nad Flakk przywitał nas silny ogień okrętowej artylerii przeciwlotniczej oraz reflektory. Parę uników i mieliśmy to już za sobą. Samolotów w powietrzu było tyle, że trzeba było dobrze uważać, żeby się nie zderzyć. O godzinie 1.18 weszliśmy w silną zaporę ogniową. Naokoło strużki reflektorów, dziesiątki wybuchów, niżej smugi pocisków artylerii lżejszego kalibru. W samolocie czuć mdławo-słodkawy dym, od czasu do czasu słychać charakterystyczny dźwięk przebijanej odłamkami blachy. Piloci ciężko pracują, samolot formalnie tańczy, podrzucany bliskimi eksplozjami. Przed nami widać już setki bomb oświetlających i płonący cel. Jako nawigator jestem w wieżyczce astro; cały horyzont przedstawia jedno falujące i mieniące się morze błysków i płomieni. O godzinie 1.49 jesteśmy nad celem na wysokości 15 tysięcy stóp. W słuchawkach słychać głos dowódcy wyprawy, kierującego samoloty w rejony, gdzie są mniejsze pożary. Znajdujemy ciemniejszy sektor, zrzucamy 7 Obecnie starszy instruktor nawigacji w Polskich Liniach Lotniczych LOT.

„ŻÓŁTY TYGRYS“ 1967/23 R. SZUBAŃSKI 19 bomby — dziewięć zasobników mieszczących aż osiem tysięcy małych bomb zapalających. Samolot gwałtownie „puchnie”, unosząc się do góry. Zmieniamy kurs. Po pewnym czasie słyszę podniecony głos tylnego strzelca, sierżanta Gulczyńskiego: „Z tyłu z prawej myśliwiec!” Wspinam się z powrotem do wieżyczki, rozpoznaję atakującego Messerschmitta-110. Pilot wykonuje gwałtowny unik, zaczynają grać karabiny maszynowe tylnego strzelca, po chwili także i boczne. Strużki kolorowych pocisków kierują się ku napastnikowi, w Samolocie słychać uderzenia jego pocisków. Wróg przelatuje nad nami, odprowadzany ogniem 3. przedniej wieżyczki. Po chwili znika. Tymczasem z lewej strony na naszej wysokości widać smugi krzyżujących się pocisków; w pobliżu toczy się inna walka powietrzna. Jesteśmy w rejonie działania myśliwców, artyleria nie strzela do nas. W pewnym momencie następuje potężny wybuch, widać spadające, płonące strzępy. Kto zginął, nie wiemy. Ponownie przechodzimy przez zaporę ogniową, która teraz wydaje nam się fraszką. Jesteśmy nad wybrzeżem. Jeszcze stąd widać odblask łuny z płonącej Kolonii. Znowu widzimy jednak płonący samolot; pozostaje za nim parę spadochronów. Bierzemy kurs na naszą bazę. O godzinie 3.47 widać już latarnię lotniskową. Musimy jednak jeszcze czekać, bo lądują postrzelane maszyny. Dopiero o 4.10 jesteśmy znów na ziemi. Dowiadujemy się wkrótce, że z naszego dywizjonu nie powróciły dwie załogi. Jak już wspomniałem, w nalocie brało udział wiele niedoświadczonych załóg. Samolot jednej z nich doznał poważnych uszkodzeń, wobec czego o świcie trzeba było przymusowo lądować. Wychodząc z maszyny młodzi lotnicy dostrzegli w pobliżu wiatrak. Nie będąc pewni swego położenia, wysnuli z tego wniosek, że znajdują się W Holandii. Po krótkiej naradzie zapadła decyzja zniszczenia samolotu, by nie wpadł w ręce Niemców, i przedzierania się na południe, do Belgii. W kierunku cieknącego zbiornika wystrzelono rakietę, buchnął płomień. Lotnicy szybkim krokiem zaczęli oddalać się od zdradzieckiego pożaru. Po paru kwadransach dostrzegli na drodze dwóch rowerzystów i ukryli się przed nimi w rowie. Można sobie wyobrazić ich zdziwienie, gdy dostrzegli, że rowerzyści mówią po angielsku. Nasi lotnicy znajdowali się w Anglii, niedaleko Folkestone...» Nalot zakończył się o godzinie 2.25. Nad miasto g doleciało 898 samolotów, zrzucając 1455 ton bomb przeważnie zapalających. 40 samolotów zostało zestrzelonych przez artylerię przeciwlotniczą i nocne myśliwce. Jak wynika z raportu przesłanego Himmlerowi przez gauleitera Westfalii, Grohego, podczas nalotu zniszczeniu uległy 18 432 budynki, dalszych 9516 odniosło ciężkie uszkodzenia, a 31 070 — mniejsze. Słynna katedra doznała na[ szczęście tylko niewielkich uszkodzeń, choć wokół stare miasto spłonęło niemal doszczętnie. W mieście wybuchło około 12 tysięcy pożarów, z czego ponad dwa tysiące rozprzestrzeniło się na dużych połaciach. Z 700 zakładów przemysłowych różnej wielkości 106 zostało całkowicie zniszczonych, 328 trafionych. Przerwaniu uległa polował kabli elektrycznych, duża liczba przewodów wodociągowych i

„ŻÓŁTY TYGRYS“ 1967/23 ”FIASKO PLANU ZAGŁADY” 20 gazowych. Zdezorganizowana została komunikacja miejska. W nalocie straciło życie 469 osób, 5027 zostało rannych, a 59 100 pozostało bez dachu nad głową. Samoloty wywiadowcze, które wysłano następnego dnia z zadaniem dokonania zdjęć zbombardowanych terenów, wróciły z niczym. Nad miastem utrzymywała się tak gęsta powłoka dymu z szalejących wciąż pożarów, że fotografowanie było niemożliwe. Marszałek Harris istotnie zademonstrował sceptykom, jakie spustoszenie może spowodować lotnictwo bombowe pod warunkiem użycia dostatecznej liczby samolotów. Przed operacją „Millenium” atakowano Kolonię siedemdziesięciokrotnie, nad miastem zrzuciło swój ładunek przeszło 2000 bombowców, które nie wyrządziły jednak nawet czwartej części tych szkód, jakie powstały podczas jednego nalotu z udziałem 1000 maszyn. Harris postawił wszystko na jedną kartę. W ciągu jednej nocy stał się jedną z najważniejszych, najbardziej wpływowych osobistości wojskowych w obozie aliantów.

„ŻÓŁTY TYGRYS“ 1967/23 R. SZUBAŃSKI 21 KONCEPCJA RUDEGO IRLANDCZYKA Gdy 20 lutego 1942 roku air marshal Arthur Harris obejmował dowództwo sił bombowych brytyjskiego lotnictwa, miał za sobą prawie pół wieku barwnego i pełnego przygód życia. Urodził się w 1893 roku w Transvaalu jako syn urzędnika angielskiej administracji kolonialnej, przybyłego tu z Ulsteru — północnej Irlandii. Już jako szesnastoletni chłopak opuścił dom rodzinny i przystał do poszukiwaczy złota w południowej Rodezji. Nie znalazłszy tu spodziewanej fortuny, zarabiał przez kilka lat jako woźnica, przemierzając z ciężkimi ładunkami południowoafrykański busz. W dniu wybuchu wojny światowej zaciągnął się do wojska jako... trębacz. Odbył krótką kampanię w niemieckiej Afryce południowo-zachodniej, po czym udał się do Wielkiej Brytanii, gdzie zetknął się po raz pierwszy z lotnictwem. Wkrótce też widzimy go w szeregach Królewskiego Korpusu Lotniczego. Na front udaje się jako pilot-officer—podporucznik, kończy wojnę jako squadron-leader— major. Wyróżniający się swymi umiejętnościami i doświadczeniem w zakresie bombardowania, oficer ten zostaje wkrótce wysiany do Indii, gdzie toczyły się w tym czasie ustawiczne walki z nie chcącymi uznać angielskiego panowania bitnymi plemionami górskimi. Już wówczas reprezentował pogląd, iż niszczenie ubogich lepianek hinduskich, afgańskich i pakistańskich pasterzy będzie najtańszym, a przy tym „humanitarnym” sposobem pacyfikacji. Pozbawieni dachu nad głową i zapasów żywności tubylcy — dowodził — będą musieli wycofać się głębiej w góry lub porzucić myśl o działaniach zaczepnych. Dziesięć samolotów i sto lekkich bomb da ten sam efekt, co długa, kosztowna i obfitująca w straty ekspedycja karna. „Zasłużywszy się” w ten sposób przy tłumieniu powstań w Indiach, Harris wrócił do Wielkiej Brytanii, gdzie ukończył wyższą szkolę wojenną. Przeniesiono go też wkrótce potem do Ministerstwa Lotnictwa. W 1938 roku widzimy gol znowu w linii jako dowódcę jednej z grup bombowych, następnie jako dowodzącego siłami RAF w Palestynie. Z początkiem wojny, do 1940 roku, stoi na czele 5 grupy bombowej. Przez pewien czas jest zastępcą szefa sztabu lotniczego, po czym wysłany zostaje do Stanów Zjednoczonych — misji RAF w Waszyngtonie. Obejmując nowe odpowiedzialne stanowisko, Arthur Harris miał zupełnie sprecyzowane poglądy na temat sposobu prowadzenia wojny powietrznej, poglądy, które — zwłaszcza w późniejszym okresie — doprowadzały do licznych starć między szefem Bomber Command a bardziej „miękkimi” członkami sztabu RAF, przedstawicielami Ministerstwa Lotnictwa czy dowódcami amerykańskimi.

„ŻÓŁTY TYGRYS“ 1967/23 ”FIASKO PLANU ZAGŁADY” 22 Podobnie jak w wypadku jego niemieckich adwersarzy, u podstaw ich leżały tezy opracowane w pierwszych latach po wojnie światowej przez wybitnego włoskiego pisarza wojskowego, generała Giulio Douheta. Zasadniczo sprowadzały się one do przypisania lotnictwu decydującej roli w przyszłych zmaganiach. Rola wojsk lądowych i marynarki wojennej została przez niego sprowadzona do okresowej osłony własnego terytorium przed lądowymi atakami przeciwnika, aby następnie przejść do okupowania nieprzyjacielskiego kraju, pokonanego w międzyczasie przez samodzielne siły lotnicze. Zdobycie panowania w powietrzu oznacza zwycięstwo, porażka zaś w powietrzu — klęskę. Temu twierdzeniu podporządkowane były wszystkie jego rozważania. W pracy pt. „Przypuszczalne formy przyszłej wojny” pisał on: Utworzyć armią powietrzną jest bez porównania łatwiej niż wojska lądowe lub marynarką wojenną. Koszt 1000 samolotów wynosi w przybliżeniu tyle, co koszt 10 okrętów liniowych; potrzeba do tego zaledwie 20 000 ton materiałów (ciężar jednego okrętu liniowego) oraz tylko od 20 000 do 30 000 personelu obsługującego, w tym nie więcej niż 5000 lotników. Armia powietrzna złożona z 1000 samolotów jest w stanie zrzucić podczas każdego lotu na dowolny punkt kraju nieprzyjacielskiego od 4000 do 6000 ton bomb. Innymi słowy skala jej mocy ofensywnej przekracza wszystko, co można sobie było dotychczas wyobrazić. W fundamentalnym dziele „Panowanie w powietrzu” Douhet głosił: Wyobraźmy sobie, co by się stało w wielkim mieście np. Londynie, Paryżu lub Rzymie, gdyby w centrum takiego miasta dokonano jak najgruntowniejszego zniszczenia jednego lub dwóch rejonów o średnicy 500 metrów każdy. Posiadając 1000 samolotów bombowych oraz konieczne rezerwy dla utrzymania tego tysiąca samolotów w linii przez codzienne uzupełnianie strat można utworzyć 100 eskadr. Takie siły powietrzne umożliwiłyby wykonanie codziennie całkowitych zniszczeń w 50 rozmaitych ośrodkach. Sugestywnie przedstawione i nie pozbawione wielu starannie przemyślanych elementów, z których przynajmniej kilka nie utraciło znaczenia do dnia dzisiejszego, tezy Douheta wywierały przez całe dziesięciolecia poważny wpływ zwłaszcza na lotników bombowych, rozmiłowanych w swej broni. Harris od początku wojny zdecydowanie wypowiadał się przeciw metodom walki, które RAP przyjęła w pierwszym okresie wojny, ulegając w tym względzie postulatom francuskich generałów, obawiających się, że ataki na kuźnię niemieckiego przemysłu zbrojeniowego — Zagłębie Ruhry — spowodują odwetowe naloty Luftwaffe na słabo bronione francuskie miasta i okręgi przemysłowe. W pierwszych dniach wojny, kiedy większość lotnictwa niemieckiego zaangażowana była w Polsce, kiedy silny i zdecydowany atak z zachodu mógł mieć dla Niemców poważne następstwa, cała pomoc, jaką lotnictwo brytyjskie

„ŻÓŁTY TYGRYS“ 1967/23 R. SZUBAŃSKI 23 okazało ginącej w nierównej walce armii polskiej, wyrażała się w operacji „Nickei”. Oto w kilka godzin po wypowiedzeniu wojny pięć Wellingtonów wystartowało do pierwszego lotu bojowego nad III Rzeszę. Przybywszy nad północne i zachodnie Niemcy samoloty rozrzuciły... sześć milionów ulotek każda pod obiecującym tytułem: Odezwa do narodu niemieckiego. Ulotki apelowały do pokojowych uczuć Niemców, wzywały ich do rozsądku i opamiętania. Następne tygodnie przyniosły też wyłącznie loty tego rodzaju. W nocy z 4 na 5 września miliony białych kartek spadły na Zagłębie Ruhry. Przez dalsze trzy noce samoloty RAF zjawiały się regularnie nad Niemcami, wożąc wspomniane odezwy, a potem także i tekst radiowego przemówienia premiera Chamberlaina do narodu niemieckiego. Bombowce pojawiły się także — w nocy z 1 na 2 października — nad Berlinem, ale i w tym wypadku zarzucano Niemcy papierem. » Harris z gorzką ironią zwykł powtarzać pochodzący z tego okresu dowcip: „Młody lotnik powraca z lotu nad Niemcy i melduje, że wobec uszkodzenia maszyny musiał zrzucić paki z ulotkami w całości. Na Boga! — przerywa mu jego dowódca — mogły przecież zranić kogoś tam w dole.” Powodów do ostrej krytyki dostarczał marszałkowi także i późniejszy okres wojny. W listopadzie 1940 roku utworzono w RAF specjalną jednostkę rozpoznania fotograficznego. Uzyskany tą drogą materiał zupełnie zaskoczył sztabowców. Ze zdjęć wynikało, że cały dotychczasowy wysiłek Bomber Command szedł właściwie na marne. Jeden z oficerów tej jednostki, zirytowany bezradnością sztabowców, którzy przestali wierzyć lotnikom, zdołał zainteresować pokaźną kolekcją zdjęć Davida Bensuana-Butta, pełniącego wówczas funkcję sekretarza prof. Lindemanna. Ten» zaś był jednym z najbliższych Churchillowi ludzi, cieszących się u niego wielkim autorytetem* W ten sposób powstał w sierpniu 1941 roku tzw. „Butt-Report”, który wśród wtajemniczonych rozpętał prawdziwą burzę. Potwierdzał on w całej rozciągłości to, o czym od roku już donosiła prasa krajów neutralnych: ataki bombowej na Niemcy były bezskuteczne. Spośród samolotów, które dolatywały nad cel, tylko jednej trzeciej udawało się ulokować swoje bomby w kręgu o średnicy 5 mil8 , przy czym w wypadku silniej bronionych obiektów, np. w Zagłębiu Ruhry, odsetek ten spadał do 1/10! Przebadane fotografie, obrazujące skutki bombardowania jednej z grup lekkich bombowcowi w okresie dziewięciu miesięcy, wskazywały, że i jakkolwiek w gabinecie oficera operacyjnego wisiały zdjęcia efektywnie trafionych i 8 Mila angielska = 1609,81 metra.