ziomek72

  • Dokumenty7 893
  • Odsłony2 158 585
  • Obserwuję935
  • Rozmiar dokumentów26.3 GB
  • Ilość pobrań1 244 225

Głębokie wody - Quick Amanda

Dodano: 8 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 8 lata temu
Rozmiar :1.0 MB
Rozszerzenie:pdf

Głębokie wody - Quick Amanda.pdf

ziomek72 EBooki EBOOK Q Quick Amanda
Użytkownik ziomek72 wgrał ten materiał 8 lata temu. Od tego czasu zobaczyło go już 295 osób, 195 z nich pobrało dokument.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 160 stron)

Głębokie w o d y

czyli Amanda Quick pod prawdziwym nazwiskiem Przełożyła EWA MIKINA DC GA Gil© Wydawnictwo Da Capo Warszawa

Tytuł oryginału DEEP WATERS Copyright © 1997 by Jayne Ann Krcntz Redaktor Krystyna Borowiecka Fotografia na okładce Zbigniew Reszka Opracowanie okładki Jan Nyka Skład i łamanie HsEEmSIElli MILANÓWEK For the Polish translatifcn Copyright © 1997 by Wydawnictwo Da Capo For the Polish edition Copyright © 1997 by Wydawnictwo Da Capo Wydanie I ISBN 83-7157-281-6 Printed in Germany by ELSNERDRUCK-Berlin Charity Morze obiecuje niebacznym wolność, ale kryje wiele niebezpieczeństw. Wodne drugi, z dziennika Hayriena Stone'a Kiedy Charity Truitt wkroczyła do jednego z ekskluzywnych klubów biznesmena w Seat- tle, ogarnęła ją panika. Serce bilo jak oszalałe, oddychała z trudem, oblał ją zimny pot. Zatrzymała się w drzwiach sali zarezer­ wowanej na dzisiejszy wieczór i wzięła głę­ boki oddech, usiłując ukryć zdenerwowanie. Miała wrażenie, że obserwujący ją ludzie oceniają jej pojawienie się jako zbyt teatralne. Tymczasem była tak przerażona, że miała ochotę uciec. Z żelazną wolą osoby, która zarządzając dużą korporacją nawykła do dyscypliny, zmusiła się do uśmiechu. Nie byt to pierwszy atak paniki, jakiego doświadczyła. W ciągu ostatnich czterech miesięcy zdarzały się coraz częściej: nie pozwa- 5

Jayne Ann Kreutz lały jej spać, sprawiały, że była rozdrażniona, niespokoj­ na. Zaczynała powątpiewać w swoje zdrowie psychiczne. Zdecydowała się na wizytę u lekarza, zaczęła chodzić do terapeuty, ale poza technicznymi radami nie otrzy­ mała żadnej pomocy. Terapeuta oświadczył, że to nieuzasadnione reakcje typu „walcz albo uciekaj", archetypowe odczucia z za­ mierzchłej przeszłości, kiedy człowiek jaskiniowy lękał się potworów prześladujących go nocą, towarzyszące zwykle stresującym sytuacjom. Dzisiejszego wieczoru raptem uświadomiła sobie przy­ czynę tych ataków, zrozumiała, co wywołuje przypły­ wy paniki. To Brett Loftus, właściciel firmy Loftus Sport, wysoki trzydziestolatek o imponującym ciele gwiazdora futbolu. Blondyn o piwnych oczach, przystojny, przypo­ minający niegdysiejszych bohaterów westernów. Czło­ wiek sukcesu o ujmującym sposobie bycia, Charity lubiła go, ale nie kochała. Była pewna, że nie mogłaby go pokochać. Uważała, że powinien raczej zainteresować się jej siostrą przyrodnią, Meredith, i że stanowiliby świetną parę. Zdarzające się ostatnio ataki paniki nie zmniejszyły jej legendarnej intuicji. Niestety to ona, nie Meredith, powinna ogłosić dzisiaj swoje zaręczyny z dziedzicem imperium Loftusów. Małżeństwo miało doprowadzić do połączenia firm. W najbliższych tygodniach Loftus Sport i sieć domów towarowych Truitt miały przeistoczyć się w korporację Truitt-Loftus, największą prywatną kompanię zajmu­ jącą się handlem detalicznym na Północnym Zachodzie. Jeśli wszystko ułoży się pomyślnie, w ciągu dwóch lat opanują handel wzdłuż całego wybrzeża Pacyfiku. Ze względu na interesy rodzinne miała poślubić mężczyznę, który przyprawiał ją o ataki lęku, ilekroć brał ją w ramiona. 6 Głębokie wody To nie wina Bretta, że czuła napady klaustrofobii za każdym razem, gdy ją całował, pomyślała z desperacją. To jej problem, z którym musi się jakoś uporać. Rozwiązywanie problemów należało do jej obowiąz­ ków. Była w tym dobra. Ludzie oczekiwali od niej podejmowania decyzji, przezwyciężania kryzysów. Miała drętwe dłonie, brakowało jej powietrza w płu­ cach. Gotowa zemdleć tutaj, w obecności wszystkich zebranych, najbardziej wpływowych ludzi na Północ­ nym Zachodzie. Co za upokarzająca perspektywa, osunąć się na dywan, wywołując rozbawienie na twarzach znajo­ mych, współpracowników, konkurentów, rywali i, co najgorsze, na oczach przedstawicieli lokalnych mediów. - Charity? Drgnęła na dźwięk własnego imienia i obróciła się raptownie. Obok stała jej przyrodnia siostra, Meredith. Dwudziestodziewięcioletnia Charity była o pięć lat od niej starsza, ale nawet pomimo wysokich obcasów sporo niższa od siostry. Postawna, z burzą jasnych włosów, Meredith wygląda­ ła majestatecznie. Nikt się tak nie nosi jak moja siostra, pomyślała smętnie Charity. Wytworna, o klasycznych rysach, Meredith z powodzeniem mogłaby być modelką. W czasie studiów, zanim weszła do ścisłego kierownict­ wa firmy, prezentowała nawet stroje na pokazach organizowanych przez domy towarowe Truitt. - Dobrze się czujesz? - zapytała Meredith z troską. - Wszystko w porządku. Jest Davis? - Charity rozejrzała się pospiesznie. - Przy barze. Rozmawia z Brettem. Wśród tłumu, w drugim końcu sali dostrzegła swo­ jego przyrodniego brata. Był o kilka centymetrów wyższy i dwa lata starszy 7

Jaync Ann Krentz od Meredith. I on z oddaniem i entuzjazmem pracował dla rodzinnej firmy. Charity szybko poznała się na jego talentach. W pół roku, ignorując zarzuty o nepo­ tyzm, uczyniła go wiceprezesem kompanii. W końcu naprawdę była to firma rodzinna, a ona sama bardzo wcześnie została jej prezesem. Davis miał jasne jak siostra włosy i zielone oczy, odziedziczone, razem z imponującym wzrostem, po ojczymie Charity, Fletcherze Truitcie. Charity prawie nie pamiętała własnego ojca. Zawo­ dowy fotograf, Samson Lapford zostawił rodzinę, gdy Charity miała trzy lata, by jeździć po świecie i robić zdjęcia wulkanów oraz tropikalnych dżungli. Zginął w wypadku, usiłując sfotografować jakąś rzadką pap­ roć rosnącą na zboczach gór w Ameryce Południowej. Prawdziwym jej ojcem był Fletcher Truitt. Przez pamięć jego i matki zastąpiła go, gdy umarli obydwoje przed pię­ ciu laty, i od tamtej chwili zarządzała interesami rodziny. Znowu spojrzała poprzez tłum w kierunku baru; ujrzała Bretta Loftusa, jego jasne włosy, szerokie ramiona. Wzdrygnęła się; znowu miała wrażenie, że w sali zabrakło tlenu. Nie odważyła się wytrzeć spoco­ nych dłoni o drogi materiał sukni. Davis był potężnym mężczyzną, ale Brett zdawał się jeszcze potężniejszy. Charity pomyślała, że większość obecnych kobiet chętnie zamieniłaby karty kredytowe Truitta na możliwość zostania sam na sam z Brettem Loftusem. Ona, niestety, do nich nie należała. Uświado­ miła sobie nagle z całą jasnością, że nie potrafi zaak­ ceptować tego narzeczeństwa, nawet jeśli zdecydowała się na nie dla dobra swojego przyrodniego rodzeństwa, tak jak złożyła im w ofierze ostatnich pięć lat życia. - Może wypijesz kieliszek szampana? - Meredith ujęła ją pod ramię. - Chodź, przyłączmy się do Bretta 8 Głębokie wody i Davisa. Ostatnio dość dziwnie się zachowujesz. Chyba jesteś przepracowana. Może te zaręczyny i połączenie firm to jednak za dużo jak na twoje siły, a do tego jeszcze ślub i miesiąc miodowy. - Za dużo. - Nie była w stanie opanować paniki. Zwariuje, jeśli zaraz stąd nie wyjdzie. Musi uciec. - Tak, za dużo. Muszę wyjść, Meredith. - Słucham? - Meredith patrzyła na nią zdumiona. - Natychniast. - Uspokój się, Charity. Co ty opowiadasz? Nie mo­ żesz ot tak, po prostu, zniknąć. Co Brett sobie pomyśli? Nie mówiąc o ludziach, których zaprosiliśmy. Charity ogarnęło dobrze znane poczucie winy i obo­ wiązku. Przez kilka chwil walczyła z sobą, wreszcie się opanowała. - Masz rację. Nie mogę uciec. Jestem winna Brettowi wyjaśnienia - powiedziała bez tchu. Meredith przeraziła się teraz nie na żarty. - Jakie wyjaśnienia? - Nie mogę. Bóg widzi, że próbowałam, ale nie mogę. Mówiłam sobie, że tak trzeba, ale to nieprawda. Brett jest zbyt miły, nie zasłużył sobie na to. - Na co? O czym ty mówisz, Charity? Nic nie rozumiem. - Muszę mu powiedzieć, mam nadzieję, że on zro­ zumie. - Chyba powinnyśmy porozmawiać gdzieś na osob­ ności. Może byśmy poszły do gotowalni dla pań? - niespokojnie zapytała Meredith. - To nie jest chyba konieczne. - Charity otarła pot z czoła. Nie mogła się skupić. Niczym gazela u wodo­ poju, przerażona czyhającymi w krzakach lwami, niespokojnie rozglądała się wokół. - Wszystko będzie dobrze, pod warunkiem, że uda mi się stąd wydostać. 9

Jayne Ann Krentz Siłą woli opanowała przypływ paniki i ruszyła w stro­ nę baru. Szła jak na ścięcie. Brett i Davis spoglądali w jej stronę, Davis przywitał ją uśmiechem i uniósł kieliszek. - Jesteś wreszcie. Najwyższy czas. Myślałem, że coś cię zatrzymało w biurze. - Wspaniale wyglądasz, kochanie - dodał Brett z czu­ łością. - Gotowa na ogłoszenie wielkiej nowiny? - Nie. Bardzo, bardzo mi przykro, Brett, ale nie mogę - odparła Charity zbierając całą odwagę. Brett spochmurniał. - Co się stało? - Nie pasuję do ciebie, ty nie pasujesz do mnie. Ogromnie cię lubię. Jesteś prawdziwym przyjacielem i byłbyś znakomitym partnerem w interesach, ale nie mogę za ciebie wyjść. Brett zamrugał zdumiony. Davis słuchał ogłupiały. Charity zdała sobie sprawę, że wokół umilkły roz­ mowy, ludzie przyglądali się jej w milczeniu. - Boże, jest jeszcze gorzej, niż sobie wyobrażałam - szepnęła. - Tak mi przykro, Brett. Jesteś dobrym człowiekiem. Zasługujesz na małżeństwo z miłości, a nie z przyjaźni i dla interesów. Brett powoli odstawił kieliszek. - Nie rozumiem. - Ja do tej chwili też nie rozumiałam. Nie możemy się zaręczyć. Wyrządzilibyśmy sobie krzywdę. Nie kochamy się. Jesteśmy przyjaciółmi, współpracujemy ze sobą, ale to za mało. Nie mogę wyjść za ciebie. Myślałam, że mogę, ale widzę, że nie. Nikt się nie odezwał. Goście bez słowa wpatrywali się w Charity. Znowu poczuła przypływ paniki. - Muszę stąd wyjść. - Odwróciła się; za jej plecami stała Meredith. - Przepuść mnie, proszę. - To szaleństwo, Charity. - Meredith chwyciła ją za 10 Głębokie wody ramiona. - Nie możesz tak po prostu zniknąć. Dlaczego nie chcesz wyjść za Bretta? Co masz mu do zarzucenia? Jest idealnym kandydatem. Idealnym, słyszysz? Charity oddychała z trudem. W głowie się jej kręciło, była przerażona tym, co właśnie zrobiła, ale nie mogła cofnąć wypowiedzianych słów. Targały nią wyrzuty sumienia, gniew i lęk. - Jest zbyt wielki, Meredith, po prostu zbyt wielki, nie widzisz? - Bezradnie rozłożyła ręce. - Zwariowałaś? - Meredith potrząsnęła nią łagodnie. - Brett jest cudowny, a ty powinnaś być najszczęśliw­ szą kobietą na świecie. - Jeśli uważasz, że jest taki cudowny, dlaczego sama za niego nie wyjdziesz? - Przerażona tym, że przestaje nad sobą panować, wyrwała się siostrze i wtopiła w tłum. Zdumieni goście rozsuwali się w milczeniu robiąc jej przejście. Szła prosto do wyjścia. Nie zatrzymała się w przytulnym, staroświeckim holu klubu. Zdziwiony portier otworzył przed nią drzwi. Minęła go pospiesznie i zbiegła po stopniach. Zadyszana przystanęła na chodniku przed wejściem. Było pięć po ósmej, ulice Seattle opromieniało za­ chodzące, letnie słońce. Dojrzała zatrzymującą się przy krawężniku taksówkę. Otworzyły się tylne drzwiczki. Charity rozpoznała znajome małżeństwo w średnim wieku. Charlotta i George Trainerowie. Biznesmeni. Zaproszeni przez nią goście. Ważni ludzie. - Co się dzieje, Charity? - George Trainer spojrzał na nią zdziwiony. - Przepraszam, potrzebna mi taksówka. - Charity wyminęła Trainerów, wsiadła do samochodu i zatrzas­ nęła drzwiczki. - Proszę jechać. Kierowca wzruszył ramionami i zapalił silnik. 11

Jayne Ann Krentz - Dokąd? - Dokądkolwiek, wszystko jedno, przed siebie. - Na­ gle ujrzała przed oczami obraz otwartego morza. Wolność, wybawienie. - Chwileczkę, wiem, gdzie poje­ dziemy. Niech mnie pan wiezie nad morze. - Już się robi, szanowna pani. Kilka minut później Charity stała na pełnym ludzi nabrzeżu. Wiatr z Zatoki Elliott targał jej jedwabną suknię i wypełniał płuca. Wreszcie mogła swobodnie oddychać. Przynajmniej przez chwilę. Stała przez jakiś czas oparta o barierę. Kiedy słońce zniknęło za górami, spróbowała rozpatrzyć na zimno własną sytuację. Była wypalona, mimo że miała dopiero dwadzieścia dziewięć lat. Inni w tym wieku zaczynają karierę, ona swoją właśnie przekreśliła. Nie mogła nic zaoferować rodzinnej firmie. Nie mogła dalej stać na czele kom­ panii. Sama myśl o powrocie do biura napełniała ją obrzydzeniem. Zamknęła oczy. Ciążyły jej wyrzuty sumienia i nie­ znośny wstyd. Przez pięć długich lat, od chwili kiedy matka i ojczym zginęli w Szwajcarii pod lawiną, usiłowała sprostać nowym obowiązkom. Starała się zabezpieczyć majątek przyrodniego rodzeństwa, ale dzisiaj poczuła, że nie ma już sił. Nie wróci do firmy, którą nigdy tak naprawdę nie chciała zarządzać. Nie wróci do Bretta Loftusa, którego niedźwiedzi uścisk okropnie ją przerażał. Zwariuje, jeśli nie ucieknie. Zwariuje. Wpatrzona w ciemne wody zatoki zastanawiała się, czy przeżywa to, co poprzednie pokolenie nazywało załamaniem nerwowym. Elias Odwet i odmęty wodne mają ze sobą wiele wspólnego. Potrafią wciągnąć człowieka, za­ nim zrozumie prawdziwe niebezpieczeństwo. Wodne dmgi, z dziennika 1 layderw SU>ne'a Eli as Winters spojrzał w twarz człowieka, którego chciał zniszczyć, i wreszcie dojrzał prawdę. Z przerażającą jasnością uświadomił sobie, że zmarnował życie obmyślając ze­ mstę, która nie przyniesie mu satysfakcji. - I co, Winters? - Na topornej twarzy Garricka Keywortha malowało się poiryto­ wanie i zniecierpliwienie. - Domagałeś się tego spotkania. Powiadasz, że chodzi o moje interesy w rejonie Pacyfiku? - Tak. - Więc mów. Może stać cię na marno­ trawienie czasu, ale ja muszę kierować firmą. - To nie potrwa długo. - Elias spojrzał na cienką kopertę, którą przyniósł ze sobą. Znajdujące się w niej informacje mogły 13

Jayne Ann Krentz zaszkodzić, a nawet zadać śmiertelny cios kompanii Keyworth International. Efekt trzech lat przemyślanych zabiegów, bezsen­ nych nocy spędzonych na studiowaniu różnych da­ nych, nieskończonych godzin strawionych na snuciu planów i chytrych posunięć. Wreszcie wszystko zostało ułożone. W najbliższych tygodniach duża firma spedycyjna, Keyworth International, zostanie powalona na kolana za sprawą danych kryjących się w kopercie. Elias wiedział, że kompania, najważniejsza rzecz w życiu Garricka Keywortha, nigdy się nie podniesie. Spoglądał na przeciwnika z chłodną cierpliwością i dyscypliną, do której był zaprawiany od szesnastego roku życia. Wiele lat temu Keywortha opuściła żona, a on nie ożenił się powtórnie. Zerwał kontakty ze swoim sy­ nem, Justinem, który usiłował stworzyć w Seattle konkurencyjną firnie spedycyjną, a przyjaciele gotowi byli odwrócić się od Garricka na pierwszą wieść o jego kłopotach finansowych. Nawet sławna kolekcja rzeźb z wysp Pacyfiku nie była w stanie dać mu satysfakcji. Elias doskonałe wiedział, że Keyworth zbierał dzieła ze względu na status, jakiego mu przydawały, a nie z racji prawdziwego zainteresowania. Firma była jego wyłącznym dziełem. Z arogancją egipskiego faraona zbudował współczesną wersję pira­ midy, na szczycie której zasiadał. Eliasowi udało się naruszyć kilka kamieni podtrzy­ mujących ciężar owej potężnej konstrukcji. Wystar­ czyło tylko przez kilka tygodni utrzymać w sekrecie informacje zawarte w kopercie, by uruchomić żywioł zemsty; wystarczyło wstać i opuścić biuro Garricka. Proste. 14 Głębokie wody - Daję ci pięć minut, Winters. O wpół do dwunastej mam spotkanie. - Garrick rozsiadł się wygodniej w fo­ telu. W grubych dłoniach obracał złote pióro wieczne. Kosztowny drobiazg raził w prostackich łapach, w ogó­ le Keyworth nie pasował do wytwornego wnętrza: dobrze po pięćdziesiątce, gruby, przysadzisty. Nawet szyty na zamówienie garnitur nie był w stanie zamas­ kować jego nalanego karku. Elias nie ugiął się pod chytrym, drapieżnym spoj­ rzeniem Garricka. Teraz, kiedy wszystkie elementy układanki zaczęły pasować do siebie, mógł zniszczyć go jednym ruchem. - Nie potrzebuję pięciu minut. Wystarczą mi dwie - powiedział. - Co to niby, do diabła, ma znaczyć? Nie mam zamiaru marnować czasu, Winters. Zgodziłem się zobaczyć z tobą tylko ze względu na twoją opinię. - Wiesz, kim jestem? - Tak. Jednym z najważniejszych facetów w biznesie na wybrzeżu Pacyfiku. Wszyscy w Seattle, którzy siedzą w handlu międzynarodowym, o tym wiedzą. Masz kontakty jak nikt inny. Jesteś grubą rybą, twoja opinia może wykończyć. Mówią, że potrafisz być przebiegły. - Dobre podsumowanie mojego życia. - Elias wstał i delikatnie położył kopertę na błyszczącym blacie biurka. - Zajrzyj do środka, myślę, że zawartość wyda ci się... - przerwał smakując z rozbawieniem następne słowo - interesująca. Nie czekając na odpowiedź odwrócił się i ruszył ku drzwiom, ze świadomością, że wreszcie się dokonało. Zmarnował tyle lat, lat, których nic nie przywróci. - A to co? W co ty grasz? Twierdziłeś, że masz mi coś ważnego do powiedzenia na temat moich interesów - ryknął Garrick, gdy Elias był już przy drzwiach. 15

Jayne Ann Krentz - Wszystko jest w tej kopercie. - Do diabła, ludzie mają racje, że jesteś dziwny. Elias usłyszał odgłos rozdzieranego papieru. Obejrzał się przez ramię i zobaczył, jak Garrick wyciąga kilku- stronicowy dokument. - Chcę, żebyś wiedział jedno... Garrick nie zwrócił uwagi na jego słowa. Oglądał pierwszą stronę raportu. Na jego nalanej twarzy widać było złość i zdumienie. - Co wiesz o moich kontaktach z Kroyem i Zillerem? - Wszystko - odparł Elias. Wiedział, że Keyworth nie uświadamia sobie jeszcze wagi tego, co trzymał w dłoni, ale wkrótce powinno to do niego dotrzeć. - Na Boga, to przecież poufne informacje. Nie miałeś prawa dowiedzieć się o szczegółach kontraktu. - Gar­ rick podniósł głowę i mierzył Eliasa wzrokiem, jakim byk patrzy na matadora. - Pamiętasz niejakiego Austina Wintersa? - zapytał Elias cicho. - Austina Wintersa? - W oczach Garricka pojawiło się zaskoczenie i prawdziwy lęk. - Znałem kiedyś Austina Wintersa. Dwadzieścia lat temu. Mieszkał na wyspach Pacyfiku. - Rysy mu stężały. Zaczynało do niego docierać, co się stało. - Nie powiesz mi, że jesteś z nim spokrewniony. To niemożliwe. - Jestem jego synem. - To niemożliwe. Austin Winters nie miał przecież żony. - Rodzice rozwiedli się kilka lat przedtem, zanim ojciec zamieszkał na Nihili. - Nigdy nie wspominał o synu. Informacja, że ojciec nikomu o nim nie wspomniał, była ciosem. Elias nie okazał po sobie, jak bardzo zabolały go słowa Garricka. 16 Głębokie wody - Ale byłem. Miałem szesnaście lat, kiedy uszkodziłeś samolot mojego ojca. Przyjechałem na Nihili tego dnia, gdy odnaleźli szczątki maszyny. Ciebie nie było już na wyspie. Wiele lat zajęło mi dochodzenie prawdy. - Nie możesz winić mnie za śmierć Austina Winter­ sa. Nie miałem nic wspólnego z wypadkiem. - Garrick poderwał się z fotela; byl wściekły. - Poprzecinałeś przewody paliwowe. Wiedziałeś, że na części zapasowe trzeba by czekać kilka miesięcy i że jeśli pozbawisz ojca samolotu, nie będzie mógł zreali­ zować podpisanych kontraktów spedycyjnych. Wie­ działeś, że zniszczenie samolotu oznacza ruinę, więc wyłączyłeś go z interesów na kilka tygodni. - To stek kłamstw. Nic nie możesz mi dowieść. - Garrick był niemal siny na twarzy. - Nic nie muszę dowodzić. Wiem, co się stało. Jeden z mechaników ojca widział cię wychodzącego z han­ garu tego ranka, kiedy odkryto uszkodzenie przewo­ dów paliwowych. Chciałeś przejąć zobowiązania spe­ dycyjne mojego ojca. Najprostszym sposobem było uszkodzić mu samolot, uniemożliwiając w ten sposób dotrzymanie terminów. - Austin nie powinien był tego dnia startować. Mechanicy powiedzieli mu, że maszyna nie nadaje się do lotu - warknął Garrick zaciskając pięści. - Ojciec załatał jakoś przewody i postanowił lecieć, bo od tego zależały losy jego firmy. Nicwywiązanie się z dostaw oznaczało koniec interesu. Przewody nie wytrzymały, kiedy cessna była sto mil od lądu. Ojciec nie miał żadnych szans na ratunek. - To nie moja wina, Winters. Nikt nie przyłożył Austinowi pistoletu do głowy i nie kazał mu tego dnia wsiadać do samolotu - Interesowałeś się kiedyś naturą wody, Keyworth? 17

Jayne. Ann Krentz - Co to ma z tym wspólnego? - To bardzo niezwykła substancja. Niekiedy niewia­ rygodnie klarowna, powiększająca to, co w niej widać. Spoglądam teraz właśnie w taką wodę. Widzę cię siedzącego na piramidzie wzniesionej na szczątkach cessny mojego ojca, która spoczywa na dnie oceanu, Garrick wybałuszył oczy. - Oszalałeś. - Wrak zaczyna się rozsypywać, prawda? W końcu cala konstrukcja się zawali. Wtedy twoja piramida runie, a ciebie pochłonie morze, tak jak pochłonęło mojego ojca. - Plotki mówią prawdę. Jesteś kompletnym świrem. - Powoli. Wszystko w swoim czasie. Dziwię się, że dopiero teraz to zrozumiałem. Garrick był równie wściekły, co zaskoczony, - Nie mam czasu na te bzdury. Nie będę z tobą rozmawiał. Wynoś się z mojego biura, Winters. - Kiedy przeczytasz te papiery, zrozumiesz, że stoisz na skraju przepaści. Nie użyję tej samej broni, której ty użyłeś przeciwko mojemu ojcu. Ciekawe, co zrobisz? Powiesz sobie, że jestem słaby i nie zrealizuję swoich planów? Spojrzysz w głębinę i ujrzysz wrak, na którym zbudowałeś swoje imperium? - Wynoś się stąd, bo zawołam ochronę. Elias zamknął za sobą drzwi gabinetu Keywortha. Zjechał windą do holu i wyszedł przed gmach, na Czwartą Aleję. Był ostatni dzień lipca, w Seattle padał deszcz. Ruszył przed siebie ulicą; jego sylwetka odbijała się w szybach wystawowych. Widział wyraźnie w wodach przeszłości, ale jego własna przyszłość kryła się w mrocznych odmętach. Możliwe, że nic się już nie kryje w niezmierzonym oceanie. 18 Głębokie wody A jednak musiał szukać. Nie miał wyboru. Dzisiaj zdał sobie sprawę, że jedyną alternatywą była nie­ pamięć. Bez zastanowienia skręcił i ruszył w stronę nabrzeża. Patrząc na Zatokę Elliot, podjął decyzję. Zacznie nowe życie, przyjmie spadek, który pozo­ stawił mu Hayden Stone: Molo Szalonego Otisa i mały sklep z osobliwościami, „Charms & Virtues", w pół­ nocnej części stanu, w małym miasteczku Whispering Waters Cove.

Rozdział pierwszy Tylko naprawdę wnikliwy obserwator potrafi dojrzeć ukryte miejsca w morzach życia in­ nych ludzi i tylko człowiek rzeczywiście nie­ ustraszony umie wejrzeć w ich glebie. Wodne drogi, z. dziennika Haydena Stniie'd l^zekał ukryty w cieniu, w głębi słabo oświetlonego sklepu, niczym pająk znieru­ chomiały w środku sieci. Było w owym bezruchu coś, co kazało Charity pomyśleć, że mógłby tak trwać bez końca, dopóki ofiara nie wpadnie w pułapkę. - Pan Winters? - Stała niepewnie w ot­ wartych drzwiach, z teczką w dłoni, i spo­ glądała w głąb mrocznego wnętrza „Charms & Virtues". - Pani Truitt. - Głos Eliasa dochodził zza kasy. - Proszę wejść. Spodziewałem się pani. Mówił cicho, ale słyszała każde słowo. Intrygował ją i napawał lekkim strachem. Miał głęboki głos, wciągający niczym mors­ kie głębie. Postąpiła ostrożnie do przodu usiłując otrząsnąć się z dziwnego wrażenia. 20 Głębokie wody W końcu przyszła tu w interesach, powiedziała sobie w duchu. - Przepraszam, że zawracam panu głowę - odezwała się dziarsko. - Nic nie szkodzi. - Jestem właścicielką „Whispers", księgarni w dru­ gim końcu Molo. - Wiem. Coś niezwykłego kryło się w tych najzwyczajniej- szych słowach. Charity miała wrażenie, że została tutaj wezwana. Zamilkła, zawahała się przez chwilę. Kiedy nie wiesz, co robić, przyjmuj zdecydowany ton osoby na kierowniczym stanowisku, powiedziała sobie. Rok temu wycofała się z konkurencyjnego świata korporacji, ale ciągle potrafiła uciec się do dawnych nawyków, jeśli sytuacja tego wymagała. Ważne, by szybko przejąć inicjatywę. Odchrząknęła. - Jako prezes Stowarzyszenia Kupców z Molo Sza­ lonego Otisa chciałabym zaproponować, by przyłączył się pan do naszej grupy. - Dziękuję. Elias Winters nie wydawał się szczególnie zachwyco­ ny, ale nie robił też wrażenia człowieka, któremu jej wizyta jest całkiem obojętna. W jego miękkim głosie wyczuwała jakiś nienaturalny spokój. Zastanawiała się, czy to może efekt środków uspokajających, ale uznała, że to mało prawdopodobne. Ktoś nafaszerowa- ny prochami nie byłby w stanie nadać swoim słowom takiej subtelnej mocy. Postąpiła krok w jego stronę. Podłoga zatrzeszczała. W ciszy wyraźnie było słychać łagodny odgłos fal rozbijających się o nabrzeże. Kolejny krok i znowu żałosne skrzypienie desek. W powietrzu wirowały drobiny kurzu. 21

Jayne Ann Krentz Ilekroć odwiedzała „Charms & Virtues", przychodziły jej na myśl nawiedzone domy i cmentarze. Kiedyś nawet powiedziała poprzedniemu właścicielowi, Hay- denowi Stone'owi, że to wnętrze należałoby odkurzyć i lepiej oświetlić. Elias bez ruchu stał za ladą w słabym świetle lamp. Nie widziała niemal jego twarzy. Prawdę mówiąc ledwie mogła dojrzeć sylwetkę rysującą się niewyraźnie na tle staroświeckiej maszyny do wróżb. Elias otworzył sklep trzy dni temu, w poniedziałek, pierwszego sierpnia. Kilka razy przez moment widziała go, gdy szedł nabrzeżem. Zaintrygował ją. Z jakiegoś powodu ucieszyła się, że nie jest zbyt wysoki. Mógł mieć niewiele ponad metr siedemdziesiąt, co uznała za całkiem odpowiedni wzrost jak na męż­ czyznę. Nie był masywnie zbudowany, przeciwnie, miał szczupłą, elegancką sylwetkę, a przy tym nie chodził, lecz kroczył. Ilekroć go widziała, miał na sobie ciemny pulower i dżinsy. Jego włosy zdawały się zbyt długie jak na człowieka po trzydziestce. Nie dalej jak wczoraj Charity poleciła swojemu sprze­ dawcy Newlinowi Odellowi, by oddal obrzydliwą papu­ gę, Szalonego Otisa, nowemu właścicielowi „Charms & Virtues". Poinstruowała Newlina, by wmówił nic nie podejrzewającemu Wintersowi, że Szalony Otis tęskni za dawnym otoczeniem. Do pewnego stopnia była to prawda. Otis popadł w ciężką depresję, gdy Hayden nie wrócił z ostatniej podróży do Seattle, i Charity była zmuszona ratować z rozpaczy niewdzięczne ptaszysko. Z zapartym tchem obserwowała, jak Newlin kroczy z klatką przez Molo, przekonana, że Elias nie zgodzi się przyjąć prezentu. Ku jej uldze Newlin wrócił z pus­ tymi rękoma, mówiąc, że Elias jest Jakiś dziwny". Był 22 Głębokie wody to jedyny komentarz, ale Newlin nie należał do zbyt rozmownych. Na szczęście potrafił sprzedawać książki i czasopisma. - Chciałabym porozmawiać z panem o kilku sprawach ważnych dla nas, kupców z Molo - ciągnęła Charity. - Napije się pani herbaty? - Herbaty? - Właśnie naparzyłem. - Elias postawił dwie filiżanki na ladzie. - Mam dobrą, chińską. Sprowadzam ją ze sklepu Abberwicka, z Seattle. Charity nie spotkała nigdy mężczyzny, który piłby herbatę. Jej znajomi w Seattle pijali espresso albo kawę z mlekiem, a tutaj w Cove ograniczali się do zwykłej czarnej, w każdym razie do czasu, gdy Bea Hatfield, właścicielka kawiarni na Molo, nie zaistalowała trzy miesiące temu pierwszego ekspresu w miasteczku. - Dziękuję, chętnie wypiję filiżankę. - Proszę, niech pani usiądzie tutaj, obok mnie. Czując się jak mucha chwycona w sieć pająka, Charity ruszyła w głąb sklepu. Elias byl sam, ale na wszelki wypadek rozejrzała się, czy w zagraconym wnętrzu nie ma jakiegoś klienta zakłócającego grobową atmosferę. Zmarszczyła czoło. Wszystko pozostałojak za czasów Haydena Stone'a. Sklep był zamknięty przez ostatnie dwa miesiące, od chwili śmierci Haydena. Umarł w Seattle na zawał serca. Ktoś z jego znajomych z miasteczka zorganizo­ wał cichy pogrzeb. Zanim kupcy z Molo pojęli, co się stało, było po wszystkim. Żałowano go, chociaż nikt nie znał go zbyt dobrze. Był sympatycznym, ale nieco dziwnym człowiekiem, żyjącym we własnym świecie. Pomimo iż zachowywał dystans, potrafił być życzliwy i przyjacielski. Akcep­ towano go i uważano za nieszkodliwego ekscentryka. 23

Jayne Ann Krentz Jego śmierć mogła oznaczać katastrofę dla kupców z Molo. Wiedziona instynktem człowieka interesów Charity postanowiła działać, zanim na jej nowych przyjaciół spadnie nieszczęście. Właściciele sklepów powinni się skonsolidować i przedstawić swój program nowemu właścicielowi „Charms & Virtues". Ruszyła stanowczo w słabym świetle sączącym się przez zakurzone, wąskie okna. Skrzywiła się widząc, że nowy właściciel nie zrobił nic, by uporządkować i odkurzyć zmagazynowane w sklepie osobliwości: leżały byle jak rozrzucone w gablotach i na półkach, bez żadnego porządku ani zamysłu. W jednym kącie małe, polichromowane rzeźby. W pobliskiej skrzyni mosiężne dzwonki i gwizdki. Na półce obok egzotyczne kolorowe lalki o zaskakujących twarzach. Na ścianach plastykowe maski, poniżej na kontuarze pióra wieczne, pojemniki wytwarzające dym i metalowe puzzle. Tak wyglądał cały sklep, wypeł­ niony starociami i niezwykłymi przedmiotami z dale­ kich krajów. Obok ręcznie plecionego kosza z Filipin można było znaleźć mechaniczne chrabąszcze z Hong­ kongu. Maleńkie plastykowe dinozaury z południo­ wo-wschodniej Azji sąsiadowały z gumowymi robaka­ mi produkowanymi w Meksyku. Tanie bransoletki, imitacje odznaczeń wojskowych, pozytywki, sztuczne kwiaty wypełniały gabloty. Większość przedmiotów sprawiała takie wrażenie, jakby leżały w sklepie latami. Charity określała je jednym słowem - tandeta. Nowy właściciel musiałby włożyć trochę serca i energii, by ożywić odziedziczony interes. Pomyślała, że powinna podarować mu zmiotkę do kurzu jako powitalny prezent. Być może pojmie aluzję. Nie mogła nigdy zrozumieć, jakim sposobem Hayden 24 Głębokie wody Stone potrafił utrzymać się z „Charms & Virtues" i czynszów, które pobierał od reszty kupców z Molo. Prowadził dość ascetyczny tryb życia, ale nawet dziwak musi płacić podatki od nieruchomości i coś jeść. W koń­ cu doszła do wniosku, że dysponował widocznie jeszcze innymi źródłami dochodów. - Nie mam mleka ani cukru - powiedział Elias. - Nie szkodzi. Piję czystą, nie słodzoną herbatę. - Tak jak ja. Dobra herbata powinna być czysta jak źródlana woda. Te słowa przywołały wspomnienia. - Hayden Stone mówił to samo. - Doprawdy? - Tak. Zawsze miał coś zenowego do powiedzenia na temat herbaty. - Zenowego? - Wie pan, historie zaczerpnięte z filozofii zen, Mówił mi kiedyś, że interesuje się dawno zapomnianą filozofią Wschodu i że zna tylko jednego człowieka, który też ją studiuje. - Hayden nie tylko ją studiował, był mistrzem. - Znał go pan? - Tak. Charity poczuła się nieco pewniej. Otworzyła teczkę, którą trzymała niczym talizman, i uśmiechnęła się promiennie. - Przejdźmy do interesów. Wiem, że nie zdążył pan jeszcze zadomowić się na Molo, ale sprawy dzierżaw nie mogą, niestety, czekać. - Sprawy dzierżaw? - Właściciele sklepów postanowili stworzyć stowa­ rzyszenie, które będzie ich reprezentowało wobec no­ wego właściciela nieruchomości, firmy Far Seas, Inc. Chcemy, żeby się pan do nas przyłączył. Będziemy 25

Jaync Ann Krentz mieli większą siłę przetargową, jeśli wystąpimy zwartą grupą. Elias uniósł filiżankę precyzyjnym, niezwykle płyn­ nym gestem. - Co chcecie negocjować z Far Seas? - Sprawę odnowienia dzierżaw. - Charity patrzyła zafascynowana, jak Elias nalewa herbatę. - Jak pan zapewne wie, Molo było własnością Haydena Stone'a, poprzedniego właściciela „Charms & Virtues". - Wiem. - Promień słońca oświetlił na moment orli nos i wydatne kości policzkowe Eliasa. Charity wzięła głęboki oddech i zacisnęła palce na teczce. - Z chwilą śmierci Haydena prawo własności prze­ jęła automatycznie kompania Far Seas, Inc. Usłyszała cichy syk. Znajomy dźwięk. Rzuciła okiem na wspaniale ubarwioną papugę, która panoszyła się bezczelnie na sztucznej gałęzi za ladą. - Cześć, Otis. Szalony Otis przestąpił z nogi na nogę i złośliwie przekrzywił łeb wpatrując się w Charity oczkami jak paciorki. - He, he, be. Elias z zainteresowaniem przyjrzał się ptakowi. - Wietrzę tu pewną wrogość. - Zawsze się tak zachowuje. - Charity wykrzywiła się w stronę ptaka. - Wie, że mnie złości. Wcale nie docenia tego, co dla niego zrobiłam. I oczekuj człowieku od takiego stwora wdzięczności. Otis znowu zachichotał. - Opiekowałam się nim po śmierci Haydena - mówi­ ła Charity. - Był bardzo przygnębiony. Osowiał, tracił pióra, nie chciał jeść. Wyglądał okropnie. Był w tak złym stanie, że bałam się zostawić go samego. W dzień 26 Głębokie wody siedział na wieszaku w moim biurze na zapleczu sklepu, w nocy spał w klatce w mojej sypialni. - Na pewno jest pani wdzięczny. - Akurat. To ptaszysko nie wie, co znaczy słowo wdzięczność. Szalony Otis przesunął się na gałęzi, pogadując coś nkprzyjażnie. - Nie wiesz, ile miałeś szczęścia, Otis - ciągnęła Charity. - Nikt inny na Molo nie chciał się tobą zająć. Były nawet plany, żeby sprzedać cię jakiemuś Bogu ducha winnemu turyście. Pewna osoba, niech jej imię pójdzie w zapomnienie, miała zamiar oddać cię do zoo, aleja nie pozwoliłam, bo mam miękkie serce. Przygar­ nęłam cię, karmiłam, mogłeś jeździć za darmo na karuzeli. I co mam w nagrodę? Nic, poza wstrętnymi narzekaniami. - He, he, he - zarechotał Otis i zamachał przyciętymi skrzydłami. - Spokój, Otis - powiedział Elias i podrapał ptaka po głowie. - Masz zobowiązania. Zaciągnąłeś wobec pani dług wdzięczności. Otis dalej się dąsał, ale przestał dogadywać. Wreszcie przymknął oczy i z zachwytem poddał się pieszczocie Eliasa. - Zdumiewające. Nikomu poza Haydenem Stone'em nie pozwalał na takie poufałości. Każdego innego traktował z równą obojętnością, z jaką odnosiłby się do gazety targanej pazurami. - Otis i ja odbyliśmy długą rozmowę, kiedy Newlin go tutaj wczoraj przyniósł. Postanowiliśmy, że razem będziemy gospodarowali w sklepie - powiedział Elias. - Co za ulga. Prawdę powiedziawszy wysyłając Ncwlina do pana nie spodziewałam się, że zechce pan wziąć ptaka. Nie musiał pan przecież. To, że przejął 27

Jayne Ann Krentz pan „Charm & Virtues", nie oznacza, że ma się pan zajmować Otisem. Elias przyjrzał się jej uważnie. - Pani też nie musiała się nim zajmować, a jednak go pani wzięła i opiekowała nim przez dwa miesiące. - Co miałam zrobić? Hayden bardzo go lubił, a ja lubiłam Haydena, nawet jeśli był dziwakiem. - To, że lubiła pani Haydena, nie znaczy, że musiała pani zaopiekować się Otisem. - Niestety tak - stwierdziła Charity z westchnieniem. - Szalony Otis tutaj, na Molo, traktowany był zawsze jak ktoś z rodziny. Wyjątkowo niesympatyczny krew­ ny, muszę przyznać, którego wolałabym zamknąć na strychu, niemniej jednak krewny. Wie pan, jak to jest: rodziny się nie wybiera. - Rozumiem. - Elias przestał drapać Otisa i sięgnął ponownie po filiżankę. - Nie musi go pan zatrzymywać. To naprawdę okropne ptaszysko - wyznała Charity w nagłym przypływie szczerości. - Sama pani powiedziała, że to rodzina. - Papugi z rodziny Otisa są długowieczne. Będzie pan go miał na głowie przez całe lata. - Wiem o tym. - W porządku. Załatwiliśmy sprawę Otisa - powie­ działa rada, że Elias nie zmienił zdania. - Przejdźmy teraz do omówienia sprawy Far Seas. - Słucham. - Czynsze na Molo trzeba renegocjować przed koń­ cem września. Dzisiaj mamy czwarty sierpnia. Musimy działać szybko. - Ma pani jakiś plan? - Elias odstawił dzbanek z herbatą. - Jak już mówiłam, chcemy wystąpić jako zor- 28 Głębokie wody ganizowana grupa. - Charity nagle zdała sobie sprawę, że wpatruje się w jego dłonie: mocne, pełne męskiej gracji. - Zorganizowana grupa? - Elias patrzył, jak odrywa wzrok od jego rąk i przenosi na twarz. - Tak. Zorganizowana. - Miał oczy koloru wzbu­ rzonego morza, stalowoszare. Zacisnęła palce na teczce. - Chcemy porozumieć się z Far Seas jak najszybciej. Zależy nam, by zawrzeć długoterminowe dzierżawy na rozsądnych warunkach, zanim kompania zrozumie, co się dzieje w Whispering Waters Cove. - A co się dzieje? - Elias lekko skrzywił usta. - Poza zapowiadaną wizytą gości z kosmosu... - Widzę, że spotkał pan już astrozofów? - Trudno się na nich nie natknąć. - Prawda. Miasto ma z nimi sporo kłopotów. Radni uważają, że astrozofowie psują wizerunek miasta, ale burmistrz twierdzi, że do połowy sierpnia po sekcie nie będzie śladu. - Dlaczego? - Nie słyszał pan? Gwendolyn Pitt, przywódczyni sekty, oznajmiła wiernym, że piętnastego o północy wyląduje statek kosmiczny i zabierze ich gdzieś hen w galaktykę. W czasie wyprawy będą zajmować się seksem i przeżyją filozoficzne oświecenie. - Słyszałem zawsze, że seks i iluminacja umysłu nie idą w parze. - Najwyraźniej kosmici rozwiązali ten problem. Rada miejska, jak się pan domyśla, zakłada, że jeśli oznaczonej nocy nic się nie wydarzy, astrozofowie pojmą, że to blef, i opuszczą Whispering Waters o brzasku szesnastego. - Doświadczenie mówi mi, że ludzie trzymają się swoich wierzeń nawet wbrew oczywistym dowodom, świadczącym o ich fałszywości. 29

Jayne Ann Krentz - Ani mnie, ani kupcom na Molo nie będzie prze­ szkadzało, jeśli astrozofowie pozostaną w miasteczku. To dość mili ludzie, chociaż trochę naiwni. Kilku z nich to moi dobrzy klienci. W ciągu ostatnich dwóch mie­ sięcy książki o parapsychologii i New Age rozchodzą się jak świeże bułeczki. Noszone przez astrozofów długie biało-niebieskie tuniki i barwne przepaski na włosy staty się w mias­ teczku powszednim widokiem. Gwendolyn Pitt i jej sekta zjawili się tu na początku lipca i rozbili obozem na starym campingu. Burmistrz, Phyllis Dartmoor, początkowo odnosiła się do astrozofów wrogo, podobnie jak radni, ale po nieudanych próbach usunięcia ich z miasta zmieniła taktykę. Ilekroć w lokalnych gazetach pojawiały się nieprzyjazne sekcie artykuły, tłumaczyła, że trzeba poczekać do połowy sierpnia. - Astrozofowie dodają temu miejscu kolorytu - po­ wiedział Elias wręczając Charity filiżankę. - Tak, ale psują obraz zacisznego uzdrowiska, kreo­ wany przez radę miejską. - Charity upiła łyk herbaty delektując się jej smakiem. Z uznaniem pomyślała, że gospodarz zna się na sztuce parzenia wschodniego napoju. - Dobra? - zapytał Elias niespokojnie. - Świetna - pochwaliła odstawiając filiżankę. - Jest coś szczególnego w chińskiej herbacie, prawda? - O, tak. - Wracajmy do interesów. To właśnie kwestia wize­ runku miasta sprawia, że musimy działać szybko. - Proszę mówić dalej. - Elias popijał herbatę. - Burmistrz i rada miejska widzieliby na Molo ciąg wytwornych butików, galerii i sklepów z antykami, ale żeby do tego doprowadzić, muszą przekonać właś- 30 Głębokie wody ciciela nieruchomości, by nie przedłużał obecnych dzierżaw. Nie jesteśmy wystarczająco eleganccy. Elias rozejrzał się po swoim ponurym sklepie. - Rozumiem. Sądzi pani, że Far Seas dogada się z radą i wyrzuci nas stąd? - Tak. Far Seas to duża korporacja z siedzibą w Seat- tle. Będą ich interesować tylko stawki. Jeśli zorientują się, że mogą tu być drogie galerie, które stać na bardzo wysokie czynsze, wykorzystają szansę i pozbędą się nas albo spróbują sprzedać Molo. - Co pani wie o Far Seas? - Niewiele. To jakaś firma konsultingowa. Kilka tygodni temu dostaliśmy listy od prawnika Haydena Stone'a, w których informował nas, że od tej chwili mamy płacić czynsz Far Seas. ~ Rozmawiała pani z kimś z Far Seas? - Jeszcze nie. To kwestia strategii. - Charity uśmiech­ nęła się ponuro. - Strategii? - Uznałam, że lepiej poczekać, aż pojawi się nowy właściciel „Charms & Virtues", i dopiero wtedy podjąć jakieś kroki. - Zatem w tej chwili pani wiedza o Far Seas opiera się wyłącznie na przypuszczeniach? Zirytował ją ten delikatny przytyk. - Myślę, że przezorniej będzie założyć, że Far Seas zareaguje w tej sytuacji tak, jak zareagowałaby każda duża korporacja. Jako właściciele nieruchomości będą chcieli wynegocjować możliwie najwyższe stawki albo sprzedadzą Molo. ~ Kiedy oglądamy odbicie przeciwnika w wodzie, musimy mieć pewność, że woda jest naprawdę przej­ rzysta. Charity spojrzała na niego niespokojnie. 31

Jayne Ann Krentz - Brzmi to jak słowa Haydena Stone'a. Był pan jego bliskim przyjacielem? - Tak. - I dlatego stał się pan właścicielem „Charms & Vir- tues"? - Zgadza się - odparł Elias z kamiennym wyrazem twarzy. - Zostawił mi sklep w spadku. Dom też. - Przykro mi, że jestem pierwszą osobą, która to panu mówi, ale nie będzie się pan długo cieszył swoim spadkiem, jeśli na czas nie renegocjujemy umów z Far Seas. Teraz, kiedy się pan już tutaj pojawił, powinniś­ my działać szybko. Bardzo możliwe, że rada miejska, albo Leighton Pitt, tutejszy handlarz nieruchomoś­ ciami, będą próbowali kontaktować się z Far Seas. - Elias. - Słucham? Ach tak, Elias - zawahała się na moment. - Mów mi Charity. - Charity - powtórzył jej imię w podobny sposób, jak pił herbatę: jakby się nim delektował. - Niezwykłe imię. - Podobnie jak Elias. Jeśli poświęcisz mi jeszcze kilka minut, wytłumaczę ci, co postanowiliśmy wzglę­ dem Far Seas. Zrozumiesz, dlaczego to takie ważne, żebyś był z nami. - Aha. - Przepraszam? Elias uniósł jedno ramię. - Jako nowy właściciel „Charms & Virtues" rozu­ miem wagę przyłączenia się do waszej... jak to na­ zwałaś? A, zwartej grupy. Nigdy przedtem nie należa­ łem do żadnej zwartej grupy. Na czym rzecz polega? Uśmiechnęła się z satysfakcją. - To bardzo proste. Jako prezes stowarzyszenia kupców ja będę prowadziła negocjacje z Far Seas. 32 Głębokie wody - Masz jakieś doświadczenie w podobnych spra­ wach? - Spore. Zanim osiadłam w Whispering Waters Cove, obracałam się w świecie korporacji. - Charity Truitt. - Elias wreszcie sobie skojarzył. - Nazwisko brzmiało mi znajomo. Domy towarowe Truitt? - Tak. Zanim powiesz cokolwiek, pozwól, że w trzech zdaniach odpowiem z góry na twoje pytania. Tak, byłam prezesem kompanii. Tak, teraz interesy prowadzi moja przyrodnia siostra i brat. Tak, mam zamiar pozostać w Whispering Waters Cove. - Rozumiem. - Chociaż nie zarządzam już firmą, nie zapomniałam nic z tego, czego nauczyłam się w tamtym okresie. Jeśli masz lepsze pomysły niż ja, chętnie przekażę ci obowiązek pertraktowania z Far Seas. - Będziesz idealną osobą do tego zadania - powie­ dział łagodnie. Nagle zasmucona Charity odłożyła teczkę na ladę. - Przepraszam, jeśli wydałam ci się zbyt wojow­ nicza, ale decyzja odejścia z mojej firmy... wiele mnie kosztowała. - Rozumiem. Przyglądała mu się bacznie- Nie wiedziała, czy słyszał pogłoski o zerwanym narzeczeństwie i jej załamaniu nerwowym. Doszła w końcu do wniosku, że chyba nie. Nie wydawał się specjalnie zdziwiony ani zbytnio zainteresowany, ale w ogóle nie zwykł chyba okazywać emocji. Postanowiła mówić dalej. - Molo to dobre miejsce, nie oddamy go bez walki. - Coś mi mówi, że wynegocjujesz przedłużenie dzierżaw. - Dziękuję za zaufanie. - Charity spojrzała na Sza- 33

Jayne Ann Krentz lonego Otisa. - Jeśli mi się nie uda, będziemy musieli szukać nowych lokali Ciebie to też dotyczy, Otis. - He, he, he. - Otis przesunął się na koniec żerdzi i zszedł na ramię Eliasa. Charity przypomniała sobie moment, kiedy ptak zachował się tak samo wobec niej. Elias zdawał się nie zwracać uwagi na ostre szpony Otisa wbijające mu się w ciało. - Jeszcze filiżankę herbaty? - zapytał. - Nie, dziękuję. - Spojrzała na zegarek. - Zadzwonię do Far Seas jeszcze dzisiaj po południu i spróbuję się dowiedzieć, kiedy będę mogła podjąć pertraktacje. Życz mi powodzenia. - Nie wierzę w powodzenie. Strumień nieodmiennie wpada do rzeki, rzeka do morza. Woda może przybie­ rać różną formę, ale zawsze pozostanie wodą. Pomyślała, że Newlin miał rację. Elias rzeczywiście jest dziwny. Uśmiechnęła się łagodnie. - Zatem życz mi dobrej karmy albo czegoś podob­ nego. Jeśli mi się nie uda, wszyscy tu, na Molo, będziemy mieli kłopoty. - Uda ci się. - Trzeba w to wierzyć. - Wstała, gotowa do wyjścia. W ostatniej chwili przypomniała sobie coś. - Jeszcze jedna sprawa. W poniedziałek wieczorem organizujemy na Molo małe spotkanie, jesteś naturalnie zaproszony. - Dzięki. - Przyjdziesz? - Tak. - To świetnie. Hayden nigdy się nie pojawiał na naszych spotkaniach. - Jeszcze raz zajrzała do swoich notatek. - Mógłbyś zadbać o przystawki? - Jeśli nie będzie wam przeszkadzało, że wybiorę jarskie. 34 Głębokie wody - Właśnie miałam ci powiedzieć, że wśród nas jest sporo wegetarian. - Roześmiała się. - Zdajesz się do nas pasować. - To będzie nowe doświadczenie - odparł Elias. Uznała, że nie będzie go prosiła, by wyjaśnił, co chciał przez to powiedzieć. Coś jej mówiło, że wolałby nie odpowiadać na tego rodzaju pytania. To, co przed chwilą powiedziała, było odruchową, grzecznościową uwagą. Przypuszczała, że on takich nie czynił. Wszyst­ ko, co mówił, zdawało się tak wieloznaczne. Identyczne wrażenie odnosiła w trakcie rozmów z Haydenem Stone'em. Nie były to łatwe konwersacje. Poczuła ulgę, kiedy wreszcie wyszła z mrocznego sklepu na słońce. Szybko minęła sklepy po obu stro­ nach Molo i znalazła się w jasno oświetlonym wnętrzu „Whispers". Newlin podniósł głowę znad pliku tygodników, które układał na stojaku z taką miną, jakby właśnie wrócił z pogrzebu. Zwykle tak wyglądał. Chudy dwudziestoczterolatek z kozią bródką, w dru­ cianych okularach, z twarzą okoloną nierówno przy­ strzyżonymi ciemnymi włosami. - Jak poszło? - zapytał jak zwykle lakonicznie. Charity zatrzymała się drzwiach biura. Lubiła tego małomównego chłopaka. Przyjęła go miesiąc temu, kiedy pojawił się znikąd, pytając o pracę. Przeniósł się do Whispering Waters Cove, żeby być bliżej swojej dziewczyny, Arlene Fenton, która należała do astro- zofów. Czas wolny poświęcał na to, by odciągnąć ukochaną od sekty. Nic nie zwojowawszy uzbroił się w stoicki spokój i postanowił przeczekać. Wierzył, że piętnastego sierp­ nia Arlene przejrzy wreszcie na oczy, zrozumie, że została nabrana. 35

Jayne Ann Krentz Charity miała nadzieję, że Newlin się nie myli. Wzruszało ją jego oddanie dla Arlene, jego nieco staroświecka, heroiczna postawa Don Kichota, ale lękała się, co będzie, jeśli Arlene nie ocknie się w porę. Wystarczy, że przez dwa miesiące niańczyła papugę w depresji, nie miała teraz ochoty matkować załama­ nemu chłopcu. - Miałeś rację, Newlin. Elias Winters rzeczywiście jest dziwny. Przyjaźnił się z Haydenem Stone'em, to nieco wyjaśnia. Mam dobrą wiadomość: chce się do nas przyłączyć, by negocjować nowe stawki. - Zadzwonisz do Far Seas? - Właśnie mam zamiar. Trzymaj kciuki. - To nie wystarczy, jeśli rada miejska albo Pitt już do nich dotarli i powiedzieli im, jaką wartość przedstawia Molo. - Nie bądź takim pesymistą, Newlin. Liczę na to, że rada nie wie jeszcze, kto został właścicielem Molo Szalonego Otisa. My sami dowiedzieliśmy się ledwie dwa tygodnie temu, a ja prosiłam wszystkich, żeby zachowali rzecz w tajemnicy. - Nikt chyba nie wygadał. - Mam nadzieję. - Charity pchnęła drzwi do biura i przecisnęła się między paczkami książek. Szybko wystukała numer kompanii widniejący w liście od prawnika. Chwilę odczekała, zanim wreszcie odezwał się sygnał. Ktoś podniósł słuchawkę. Usłyszała znajomy głos. - „Charms & Virtues" - powiedział Elias. Rozdział drugi 1'tytkie wody niosą niekiedy płytkie odpowie­ dzi, zaś w głębokich wodach kryją się głębokie pytania. Wodne drogi, z dziennika ] laydcna SUinc'a i\iedy Charity wtargnęła do sklepu, Elia- sa, jak za pierwszym razem, ogarnęła fala dziwnych przeczuć, jakby wiedział, że ich spotkanie nie może być dziełem przypadku. Patrzył zafascynowany, jak sunie ku nie­ mu między gablotami. Specjalnie zaaran­ żował ów eksperyment, by potwierdzić swo­ je pierwsze wrażenia. Nie było wątpliwości. Czuł się jak człowiek rzucony nagle na głęboką wodę. Niedobrze. Bardzo niedobrze. Ale ciekawie. - Kim jesteś, Eliasie Winters, i w jaką grasz grę? - natarła na niego Charity. Elias nie mógł spojrzeć na zegarek. Nie nosił go od czasu, gdy ukończył szesnaście lat. W kącie wisiał jednak stary zegar z ku- 37

Jayne Ann Krentz kulką, który pozwolił mu oderwać wzrok od jej gniew­ nych oczu i odzyskać panowanie nad sobą. - Zabrało ci to około minuty i czterdziestu pięciu sekund. Jesteś szybka, panno Truitt. Bardzo szybka. Przebiegłaś odległość dzielącą nasze sklepy? - Mierzyłeś czas? Szalony Otis zaskrzeczał na swojej żerdzi. - Uspokój się, Otis - poprosił Elias łagodnie. Ptaszysko usłuchało. Łypiąc łobuzersko złośliwym oczkiem, rozgryzło z głośnym trzaskiem jakieś ziarno. W ciemnych oczach Charity nikt nie doszukałby się niczego łobuzerskiego. Była najzwyczajniej wściekła. Niższa o kilkanaście centymetrów od Eliasa jakimś sposobem spoglądała na niego z góry. Zacisnęła mocno usta. Policzki miała zaróżowione. Zdziwiony własną reakcją Elias poczuł ucisk w gar­ dle. Coś nieokreślonego sprawiało, że nie mógł oderwać wzroku od Charity. - Panie Winters... - Elias. - Panie Winters, żądam wyjaśnień, natychmiast. Chciałabym wiedzieć, co pan knuje. - A knuję? - Proszę nie odpowiadać pytaniem na pytanie. To niegodziwe, podstępne uniki, za którymi kryje się agresja. - Musisz wiedzieć, Charity, że kiedy jestem agresyw­ ny, nie stosuję uników. - Proszę sobie wyobrazić, że mogę w to uwierzyć, ale nadal jest to niegodziwe i podstępne. Wychowałam się w świecie korporacji. - Doceniam ostrzeżenie. Patrzył z przyjemnością, jak gwałtownie tańczą fałdy jej białej bawełnianej sukienki. Kiedy Charity pojawiła 38 Głębokie wody się tutaj za pierwszym razem, układały się zupełnie inaczej, łagodnie i płynnie. Teraz sprawiały wrażenie, jakby targały nimi porywy wiatru. Poczuł, jak wzbiera w nim zmysłowa przyjemność. Atrakcyjna, stanowcza kobieta w letniej sukni i lekkich sandałach zawsze stanowi miły widok, ale jego reakcja zdawała się przesadna. Co się z nim dzieje? Może jest dla siebie zbyt surowy, pomyślał ponuro. Od dawna nie był związany z żadną kobietą. W ostat­ nich miesiącach całą energię poświęcił na obmyślanie zemsty. Rzucił się w to z taką pasją, że zapomniał o seksie. Tymczasem Hayden Stone zmarł i wszystko uległo raptownej zmianie. Czuł się jak rozbitek na wzburzo­ nym morzu. Przestał reagować normalnie. Stracił zwykle poczucie równowagi. Stąd jego przesadna reakcja na Charity Truitt. Nie była typem kobiety, która w innych warunkach zwróciłaby jego uwagę. Pociągały go raczej zimne bohaterki czarnych kryminałów, wyrachowane i wy­ rafinowane, posiadające władzę. Te, które spotykał, interesowały się nim z racji jego kontaktów. Niektórym z nich sprawiało satysfakcję już to, że mogą się pokazać z równie potężnym jak one człowiekiem. Inne in­ trygowała aura niebezpieczeństwa, jaką roztaczał. Tak czy inaczej w związkach, w które wchodził, obie strony brały zawsze tyle, ile dawały. Charity była inna. Czuł intuicyjnie, że z nią nie mógłby zawrzeć tego rodzaju prostego, handlowego układu. Zdawała się wymagająca i trudna, a takich kobiet zawsze unikał. - Masz coś wspólnego z Far Seas, tak? - Charity parsknęła. Elias położył dłonie płasko na szklanej ladzie. 39

Jayne Ann Kreutz - Far Seas to ja. - To żart? - Nie. Nie sądzę, bym znał się na żartach. - Gdzie reszta firmy? - Reszta? Podniosła ręce. - Sekretarki, urzędnicy, menedżerowie, zausznicy. - Moja sekretarka odeszła kilka miesięcy temu, a mnie nie chciało się szukać innej. Nie ma urzędników ani menedżerów, nigdy nie miałem też szczęścia do zauszników. - To nie jest zabawne. - Mówiłem ci, że nie znam się na żartach. - Załóżmy, że mówisz prawdę. Dlaczego nie przy­ znałeś się, że jesteś właścicielem Molo? - Dawno temu nauczyłem się, by samemu nie za­ czynać rozmów o interesach. Czyste wiosenne wody jasnych układów i szczerych deklaracji często poczyty­ wane są za przejaw słabości. Nigdy pierwszy nie odkrywam kart. - Chcesz powiedzieć, że pragniesz mieć zawsze prze­ wagę? Pojmuję, tyle że ja nie uczęszczałam na drogie seminaria zarządzania wedle reguł Tao. Wolę prowa­ dzić interesy w staroświecki sposób. Mów otwarcie, Winters. Naprawdę jesteś właścicielem Molo Szalonego Otisa? - Tak. - Elias dostrzegł w jej zagniewanych oczach skrywany niepokój. Przypomniał sobie mętne pogło­ ski na temat niedoszłej fuzji między Truitt i firmą Loftus Sport, plotki o nagłej rezygnacji prezeski Truitt i jej załamaniu. Nie zwracał na to uwagi, bo ani Truitt, ani Loftus nie wchodziły w zakres jego interesów. - Więc? 40 Głębokie wody - Hayden zostawił mi nie tylko „Charms & Virtues", ale całe Molo - powiedział Elias. - I dom na cyplu. - Zmrużyła oczy. - Spory majątek. Dlaczego zapisał ci to wszystko? Elias ważył słowa. - Mówiłem ci. Był moim przyjacielem i nauczycie­ lem. Pomógł mi założyć Far Seas. - Rozumiem. Co to za firma? - Konsultingowa. - Możesz mówić jaśniej? - Służę kontaktami, doradzam ludziom zaanga­ żowanym w handel na Wybrzeżu. - Przemknęło mu przez głowę, że właściwie powinien użyć czasu przeszłego. Zastanawiał się, czy kiedyś powróci do dawnego stylu pracy. Nie bardzo był o tym prze­ konany. - Whispering Waters Cove nie jest najlepszym miej­ scem do prowadzenia interesów obejmujących wy­ brzeże Pacyfiku. Uśmiechnął się nieznacznie. - Ano, nie jest. - Co więc tu robisz? - Jesteś okropnie podejrzliwa, Charity. - W tej sytuacji chyba mam podstawy. Pół godziny temu popełniłam błąd zakładając, że jesteś jednym z nas i że wspólnie będziemy występować wobec Far Seas. - Ostrzegałem cię, że patrząc na odbicie przeciwnika w wodzie, trzeba się upewnić, że jest ona naprawdę przejrzysta. - Tak, tak. Słyszałam, co powiedziałaś. Nie bawmy się w aluzje. Jak będę potrzebowała filozofa, pójdę do Teda. - Do Teda? 41

Jayne Ann Krentz - Teda Jennera. Prowadzi mały sklepik „Filozofia w pigułce". Musiałeś o nim słyszeć. Elias przypomniał sobie wieszaki z podkoszulkami na końcu Molo. Wszystkie opatrzone były napisami, mądrymi i całkiem bzdurnymi. - Wiem. - Spodziewam się. Przechodzisz tamtędy codziennie. A tak na marginesie, mogłeś zadać sobie nieco trudu i przedstawić się sąsiadom z Molo. - Właśnie poznałem ciebie. Wzniosła oczy ku niebu dając tym wyraz oburzeniu. - Nieważne. Wróćmy do ważniejszych spraw. Jak wyjaśnisz swoje milczenie, kiedy opowiadałam ci o dzierżawach? - Nie zadałaś mi żadnego pytania. Uniosła ręce. - A skąd niby miałam wiedzieć, że Far Scas to ty? - Stopień przejrzystości wody nie ma znaczenia, jeśli człowiek nie stawia właściwych pytań na temat widocznego na jej powierzchni odbicia. Posłała mu piorunujące spojrzenie. - Przestań sypać przypowieściami i przejdź do rze­ czy. Jeśli jesteś tym, za kogo się podajesz, mów prawdę. Co masz zamiar zrobić w sprawie dzierżaw? - Odnowić je we wrześniu, zachowując obecne stawki. Charity otworzyła usta i zaraz je zamknęła. - Dlaczego, skoro wiesz już o planach rady miejskiej względem Molo? - Nie mam pojęcia. - Słucham? Elias wzruszył ramionami. - Nie potrafię odpowiedzieć na twoje pytanie. Dlate­ go przeniosłem się do Whispering Waters. W po­ szukiwaniu odpowiedzi. 42 Głębokie wody Zęby otrzymać jasną odpowiedź, człowiek powinien zadawać jasne pytania, a on nie był w stanie. Za każdym razem, gdy spoglądał w wodę, by ujrzeć swoje prawdziwe oblicze, widział tylko zniekształcony obraz. Przeszedł gładko przez ostatnie z serii pradawnych ćwiczeń, których nauczył go Hayden Stone. Był to złudnie łatwy zespół ruchów zwany Tal Kek Chara. Stanowił fizyczną transpozycję dawnej wiedzy, której Hayden był mistrzem. Tal Kek Chara to stan rów­ nowagi ciała i umysłu, przepływ energii; jej metaforą jest woda. Zwinięty rzemień przywiązany do nadgarstka Eliasa symbolizował Tal Kek Chara: broń jak i sposób życia. Kiedy Elias skończył ćwiczenie, rzemień rozciągnięty na długość ramienia zaczepił o gałąź pobliskiego drze­ wa na tyle mocno, by unieruchomić rękę, ale nie wyrwać jej ze stawu. W Tal Kek Chara najważniejsze było opanowanie. Elias wyprostował się i naprężył rzemień. Zamarł na chwilę. Oddychał głęboko, miarowo. Lekka bryza osu­ szała pot na nagich ramionach. Wykonał trudne zada­ nie, ale nie czuł zmęczenia. Tak powinno być. Wszelka przesada, także w ćwiczeniach, byłaby pogwałceniem głównej zasady Tal Kek Chara. Owinął rzemień wokół pasa, przetykając go przez szlufki dżinsów. Broń, której nie można użyć w szyb­ kiej potrzebie, jest bezużyteczna. Ruszył w stronę domu, w którym Hayden mieszkał przez ostatnie trzy lata. Kiedy wszedł do ogrodu, znalazł się w idyllicznej scenerii stworzonej przez przyjaciela. Punktem centralnym był mały staw, połysk­ liwe oczko wodne. Wszedł na ganek i otworzył drzwi swojego nowego 43

Jayne Ann Krentz domu. Zatrzymał się, jak uczył go Hayden, by nacieszyć się klimatem małego mieszkania. Wszystko szło dobrze. Stąpał boso po deskach podłogi. We wnętrzu nie było żadnych krzeseł. W ogóle niewiele sprzętów. Dwie poduszki, niski stół i mata sizalowa stanowiły całe urządzenie bawialni. Na środku stołu staio szklane naczynie napełnione wodą. Żadnych ozdób na ścianach. Jedynym barwnym elementem był Szalony Otis i to wystarczało. Pióra papugi wyglądały pysznie w tym prostym otoczeniu. Siedzące na szczycie klatki ptaszysko przekrzywiło łeb na powitanie i rozpostarło pióra. - Wezmę prysznic, a potem przygotuję nam coś na kolację, Otis. - He, he, he. Elias wszedł do sypialni, gdzie stało proste łóżko i rzeźbiona, drewniana skrzynia. Kuchnia i łazienka były wyposażone w podstawowe wygody niezbędne współczesnemu człowiekowi. Projektanci wnętrz i architekci bez końca rozprawiali o minimalizmie, ale Hayden osiągnął go rzeczywiście. Proste formy kryły w sobie całe pokłady złożoności, które dostrzec mogło tylko oko biegłe w Tal Kek Chara. Usytuowany na brzegu jeziora Washington dom Eliasa w Seattle podobny był do tego domostwa. Sprzedał go wkrótce po spotkaniu z Garrickiem Key- worthem i wcale za nim nie tęsknił. Tal Kek Chara nauczyło go nie przywiązywać się zbytnio do rzeczy. Ani do ludzi. Od chwili, kiedy skończył szesnaście lat, Hayden był jedynym wyjątkiem. Teraz go zabrakło. Elias przeszedł do łazienki, zdjął dżinsy i wszedł pod prysznic. Wspomnienia Haydena przewijały się w jego myślach, wśród nich scena, która rozegrała się kilka miesięcy po śmierci jego ojca. 44 Głębokie wody Dlaczego musimy siedzieć na podłodze, kiedy jemy? - zapytał Elias siadając w kucki przy niskim stole. - By pamiętać, że nie potrzebujemy krzeseł. - Hayden jadł makaron sobą, dziwnym instrumentem stanowią­ cym skrzyżowanie noża z widelcem: był to zarówno wyrafinowany sztuciec, jak użyteczna broń. - Człowiek, który rozumie, że może się obejść bez krzesła, potrafi obejść się bez wielu innych zbędnych przedmiotów. - Czy tego uczyli cię w klasztorze, do którego trafiłeś, kiedy zostałeś zestrzelony? - Między innymi. Elias znał tę historię na pamięć. Hayden do trzy­ dziestego piątego roku życia był najemnikiem, żoł­ nierzem sprzedającym swoje umiejętności i duszę każ­ demu, kto mu płacił. W świecie nieustannie targanym lokalnymi konfliktami nie brakowało chętnych na towar oferowany przez Stone'a. W czasie wojny domowej toczonej w zapomnianym przez Boga zakątku Pacyfiku został ciężko ranny i porzucony przez swoich towarzyszy na pewną śmierć. Hayden opowiadał Eliasowi, że nie oczekiwał już niczego innego, a że nie uśmiechała mu się perspektywa padnięcia pastwą dzikich zwierząt, gotował już sobie kulkę, przekonany, iż jeszcze dość się w nim tli ducha, by pociągnąć po raz ostatni za spust. A przecież z godziny na godzinę odwlekał, co zamie­ rzył: a to do zapadnięcia nocy, a to gdy ból stanie się nie do wytrzymania, a to aż pojawi się pierwszy padlinożerca. Instynkt życia okazał się silniejszy, niż zrazu sądził. Nadeszła noc, ból narastał, w zaroślach słychać było niepokojące szelesty, a on ciągle nie potrafił przyłożyć pistoletu do skroni. Mnisi znaleźli go o brzasku. - Jak długo byłeś w klasztorze? - zapytał Elias 45

Jayne Ann Kreutz dziobiąc makaron. Zaczął już posługiwać się nowym sztućcem, ale ciągle jeszcze miał z tym kłopoty. - Żyłem w domu Tal Kek Chara pięć lat. Teraz on żyje we mnie. - Hayden wprawnie zanurzył makaron w klarownym wywarze i podniósł do ust. Przez chwilę przeżuwał w milczeniu. - Dobrze się spisałeś w czasie popołudniowych ćwiczeń. - Szło mi jakoś łatwiej, - Elias próbował jak Hayden zanurzyć makaron w miseczce i skrzywił się, kiedy bulion chlapnął na stół. Zanim zamieszkał z Hayde- nem, odżywiał się hamburgerami i pizzą, teraz na myśl o jedzeniu mięsa robiło mu się niedobrze. - Myś­ lisz, że będę kiedyś tak dobry w Tal Kek Chara jak ty? - Owszem, może nawet lepszy. Zacząłeś ćwiczyć wcześniej niż ja i twoje ciało łatwo poddaje się dyscyp­ linie. Masz wrodzony talent, a poza tym nie nosisz kulki w trzewiach. Elias podniósł głowę. Hayden rzadko wspominał o swoim życiu najemnika. - Chyba masz rację. - Ale znajomość ćwiczeń Tal Kek Chara nie da ci tego, co powinieneś wiedzieć, by patrząc w lustro wody ujrzeć prawdę. - Jeśli ma to być kolejny wykład o tym, żebym zrezygnował z planów znalezienia zabójcy mojego ojca, to daj sobie spokój. Któregoś dnia dowiem się, kto spowodował wypadek ccssny, i wtedy sukinsyn zapłaci mi za wszystko. - Człowiek nie może dojrzeć prawdy w wodzie zmąconej przez namiętności. Przyjdzie taki moment, kiedy będziesz musiał zdecydować, co jest dla ciebie ważniejsze: zemsta czy własna dusza. - A niby dlaczego nie miałby wziąć pomsty i za* chować duszy? 46 Głębokie wody Hayden spojrzał na niego wzrokiem starego mędrca. - Wierzę w ciebie, Elias. Jesteś bystry i masz moc. W końcu przejrzysz na tyle, by zajrzeć we własne wnętrze. Dojrzał wreszcie prawdę o zemście, pomyślał wycie­ rając się ręcznikiem i sięgając po świeżą koszulę i czyste dżinsy. Ciągle jednak nie umiał zajrzeć we własne wnętrze. Przeszedł do kuchni, by przygotować sobie kolację. Codzienne czynności wywoływały kolejne wspomnie­ nia Haydena. Odsunął je na bok i oddał się twórczości kulinarnej. Pół godziny później siedział przy stole. Spojrzał ma miseczkę z gotowanym na parze ryżem, zupę do­ prawianą wodorostami, curry z jarzyn i uświadomił sobie, że po raz pierwszy od długiego czasu jakaś część jego myśli nie krąży wokół zemsty czy interesów. Po raz pierwszy od pogrzebu miał przed sobą nowy cel. Chciał iść do łóżka z Charity Truitt. - To nie będzie takie proste, Otis. Czuję przez skórę, że Charity jest jedną z tych drogich kobiet, przed którymi ostrzegał mnie Hayden. Powiadał, że jeśli mężczyzna chce taką zdobyć, musi być gotów zapłacić bardzo wysoką cenę. - He, he, he. Żeby zwrócić jej uwagę, będzie musiał ofiarować coś naprawdę cennego. Zapewne cząstkę samego siebie. Wśród zebranych na Molo przeszedł szmer. Charity stawiała właśnie na stole couscous i sałatę. Na próżno próbowała stłumić ogarniające ją podniecenie. I bez 47

Jayne Ann Krentz rozlegających się wokół szmerów wiedziałaby, czyje nadejście oznaczają. Jeśli ktoś nie patrzył w jego kierunku, nie usłyszał zbliżającego się Eliasa. W miękkich butach stąpał bezszelestnie po deskach Molo, niezauważalny w cieniu sklepów. Charity zaintrygowała wielka misa, którą niósł w dłoniach. Ich oczy spotkały się, tak jakby Elias czekał, kiedy go zauważy. Nachylił głowę w ledwie zauważalnym geście pozdrowienia. - Oto i on - szepnęła Radiance Baker. Radiance, w poprzednim wcieleniu Rhonda, dbała, by jej głos brzmiał zawsze jak ulotne tchnienie wiatru. Cała jak z eteru, wiecznie niepocieszona, że ze względu na zbyt młody wiek nie mogła być prawdziwym dziec- kiem-kwiatem lat sześćdziesiątych, uważała się za wierną spadkobierczynię epoki, pozowała z uporem na hippiskę i ubierała się odpowiednio: tego wieczoru miała na sobie kolorową wzorzystą suknię i sznury pacior­ ków; rozpuszczone włosy przewiązała przepaską. - Coś mi tutaj śmierdzi, jeśli chcesz znać moje zdanie - oznajmił Roy Yapton, zwany Yappym. - Hayden Stone był dziwakiem, ale przynajmniej grał z nami uczciwie. Nie wiem, czy o nim da się powiedzieć to samo. - Tutaj wszystko należy do niego, więc uważaj na słowa, głupku - syknęła Bea Hatfield. Roy i Bea dobiegali siedemdziesiątki. Obydwoje pro­ wadzili interesy na Molo od ponad dwudziestu lat i od niepamiętnych czasów byli parą. Nikt nie wiedział, dlaczego nigdy się nie pobrali ani dlaczego udawali, że nic ich nie łączy. - Ciekawe, co przyniósł do jedzenia. Jestem głodny jak wilk. - Ted Jenner machinalnie podrapał się po 48 Głębokie wody brzuchu, który sterczał niczym balon nawet spod największych T-shirtów. Ubrany był jak zwykle w podkoszulek z własnego sklepu „Filozofia w pigułce". Napis na dzisiejszej głosił: Mogę być trochę niedorozwinięty, ale ty jesteś zupełnym świrem. - To nic nowego. Zawsze jesteś głodny. Powtarzam ci, zostań wegetarianinem, a schudniesz. - Radiance z rozbawieniem popatrzyła na potężną postać Teda. - Szkoda zachodu. Wsuwać do końca życia kiełki i korzonki po to, żeby zrzucić kilka kilogramów? Ciągle sprzeczali się o to samo. Nikt nie zwracał uwagi na ich przekomarzania. Wszyscy z zainteresowaniem obserwowali Eliasa, nie bardzo wiedząc, jak go powitać. Chociaż nowy na Molo, jeszcze w zeszłym tygodniu był jednym z nich. Dzisiaj pojawiał się w roli właściciela. Nowe umowy dzierżawne nie były jeszcze podpisane. Elias miał na to około dwóch miesięcy; mógł się rozmy­ ślić, odmówić przedłużenia wygasających kontraktów. Charity uznała, że jako prezes stowarzyszenia po­ winna przejąć inicjatywę. Uśmiechnęła się promiennie do Eliasa. - Postaw jedzenie na tamtym stole - powiedziała władczym tonem. Była to stara sztuczka, której nau­ czyła się, kiedy przychodziło do rozmów z wierzycie­ lami usiłującymi odzyskać swoje pieniądze od upada­ jącej firmy Truitt. - Znasz już kogoś? Elias rozejrzał się po zebranych. - Nie. - Roy Yapton, właściciel karuzeli. Bea Hatfield, właścicielka kawiarni Whispering Waters. Radiance Barker, właścicielka salonu manicure. Ted Jenner pro­ wadzi sklep z podkoszulkami. Newlina Odella już poznałeś, pracuje w mojej księgarni. 49