ziomek72

  • Dokumenty7 893
  • Odsłony2 235 152
  • Obserwuję977
  • Rozmiar dokumentów26.3 GB
  • Ilość pobrań1 294 384

Ginewra - Quick Amanda

Dodano: 8 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 8 lata temu
Rozmiar :2.9 MB
Rozszerzenie:pdf

Ginewra - Quick Amanda.pdf

ziomek72 EBooki EBOOK Q Quick Amanda
Użytkownik ziomek72 wgrał ten materiał 8 lata temu.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 166 stron)

AMANDA QUICK Przełożyła Alicja Skarbińska DC BOK) Wydawnictwo Da Capo Warszawa

Tytuł oryginału RECKLESS Copyright © 1992 by Jayne A. Krentz Koncepcja serii Marzena Wasilewska 1 Ilustracja na okładce Robert Pawlicki Opracowanie graficzne okładki Sławomir Skryśkiewicz For the Polish translation Copyright © 1994 by Alicja Skarbińska For the Polish edition Copyright © 1994 by Wydawnictwo Da Capo Wydanie II ISBN 83-86133-41-4 Druk i oprawa: Drukarnia GS Kraków, tel./fax (12) 65-65-902 W świetle księżyca wyglądał doskonale. Gabriel Banner, hrabia Wylde, w srebrnym blasku oświet- lającym łąkę przypominał tajemniczego i niebezpiecznego bohatera legendy. Phoebe Layton zatrzymała konia na skraju lasu i wstrzy- mała oddech, patrząc na zbliżającego się hrabiego. Zacisnęła palce na lejcach, usiłując powstrzymać drżenie rąk. Musiała wziąć się w garść, udawała się przecież na poszukiwania. Potrzebowała pomocy błędnego rycerza i nie miała wielkiego wyboru. W gruncie rzeczy Wylde był jedynym znanym jej mężczyzną, który posiadał niezbędne kwalifika- cje. Musiała go jednak najpierw przekonać, aby przyjął jej propozycję. Od wielu tygodni pracowała nad projektem całego przedsięwzięcia. Aż do dzisiejszego wieczoru hrabia, samo- tnik i odludek, uporczywie ignorował jej zagadkowe listy. Zdesperowana Phoebe zmieniła taktykę. Usiłując wyciągnąć go z pustelniczego gniazda, zwabiła go w pułapkę przy pomocy jedynej, kuszącej przynęty, jakiej nie mógł się oprzeć. Obecność Wylde'a tutaj, na pustej wiejskiej drodze w Sussex, oznaczała, że Phoebe wreszcie się udało skusić go na spotkanie. Wylde nie wiedział, z kim ma się spotkać, w listach bowiem Phoebe podpisywała się jako „Zamaskowana Dama". Niestety, drobne oszustwo było w tym przypadku niezbędne. Gdyby Wylde od początku znał jej tożsamość, IM pewno odmówiłby pomocy. Phoebe musiała przekonać 5

AMANDA QUICK go do podjęcia się poszukiwań, nim odważy się zdradzić, kim jest. Była pewna, że kiedy Wylde wszystko zrozumie, nie będzie miał do niej pretensji. Phoebe nie widziała hrabiego dokładnie od ośmiu lat. Jako szesnastolatka wyobrażała go sobie jako żywą legendę - szlachetnego, mężnego rycerza wywodzącego się wprost ze średniowiecznego romansu. W jej młodych oczach brakowało mu tylko błyszczącej zbroi i miecza. Doskonale pamiętała, kiedy widziała Wylde'a po raz ostatni, choć zdawała sobie sprawę, że on jej wtedy nie zauważył. Był zajęty planowaniem ucieczki z siostrą Phoebe, Meredith. Teraz, kiedy Wylde się zbliżał, oczekiwała go z niecier- pliwością. Niestety przez woalkę, w bladym świetle księżyca zbyt mało mogła zobaczyć, by stwierdzić, czy bardzo się przez te lata zmienił. Na pierwszy rzut oka wydawał się wyższy. Szczuplejszy. W jakiś sposób twardszy. Pod opończą rysowały się szerokie ramiona. Obcisłe spodnie podkreślały silny, muskularny zarys nóg. Zawinięte rondo kapelusza rzucało posępny, ochronny cień na twarz Wylde'a. Nagle pomyślała z niepokojem, że to może wcale nie być Wylde. Może czeka ją spotkanie z prawdziwym łotrem czy rozbójnikiem. Poruszyła się niespokojnie w sio- dle. Jeśli coś jej się stanie dziś w nocy, biedna rodzina będzie mogła z pełnym uzasadnieniem umieścić na na­ grobku Phoebe odpowiednią inskrypcję. Coś w rodzaju: „W końcu poniosła karę za swą nieostrożność". Nadopie- kuńczy krewni uważali, że Phoebe przez całe życie wpada z jednych tarapatów w drugie. Tym razem mogła przebrać miarę. - Tajemnicza „Zamaskowana Dama", jak sądzę? - za- pytał zimno Gabriel. Phoebe odetchnęła z ulgą. Jej wątpliwości znikły w mgnieniu oka. Rozpoznała niski, szorstki głos nawet po ośmiu latach. Zaskoczyło ją natomiast to, że dźwięk jego głosu przeszył ją dziwnym, niepokojącym dreszczem. - Dobry wieczór, hrabio - powiedziała. 6 GlNEYRA Gabriel zatrzymał czarnego ogiera j a k i ś metr od Phoebe. - Otrzymałem pani najnowszą przesyłkę, madame. S/a lenie mnie zirytowała, podobnie jak i poprzednie. Phoebe z wysiłkiem przełknęła ślinę, kiedy zdała sobie sprawę z jego kiepskiego nastroju. - Miałam nadzieję, że pobudzę pańską ciekawość, sir. - Odczuwam wielką niechęć do wszelkiego oszustwa. - Ach, tak. Serce jej zamarło. Wielką niechęć do wszelkiego oszus- twa. Pomyślała, że być może popełniła poważny błąd taktyczny wciągając w to Wylde'a. Dobrze, że wykazała na tyle ostrożności, aby włożyć woalkę. Jeśliby poczynione stania nie przyniosły żadnego rezultatu, wolałaby, żeby Wylde nie wiedział, kim jest. - Tym niemniej cieszę się, że postanowił pan przyjąć moje zaproszenie. - Zwyciężyła ciekawość. Gabriel uśmiechnął się przelotnie, ale był to powierz- chowny uśmiech zimnych ust. Wyraz jego oczu pozostawał ocienioną tajemnicą. - Od dwóch miesięcy jest pani cierniem w moim boku. Spodziewam się, że zdaje sobie pani z tego sprawę. - Przepraszam - powiedziała z przejęciem Phoebe. - Ale prawdą jest, że moja sytuacja staje się coraz bardziej niepokojąca. Trudno się z panem zobaczyć. Nie odpowie- dział pan na moje pierwsze listy, a ponieważ nie bywa pan w towarzystwie, nie przychodził mi do głowy żaden inny pomysł, aby zwrócić pana uwagę. - Postanowiła pani sprowokować mnie do tego stopnia, żebym się w końcu z panią spotkał, czy tak? Phoebe głęboko odetchnęła. - Coś w tym rodzaju - przyznała. - Powszechnie uważa się, że niebezpiecznie jest mnie drażnić, moja tajemnicza Zamaskowana Damo. W to nie wątpiła ani przez chwilę, lecz było już za późno, żeby się wycofać. Posunęła się za daleko i nie mogła już powstrzymać dalszego biegu wypadków. Prowadzi poszukiwania i musi być odważna. 7

AMANDA QUICK Gonera - Czyżby, hrabio? - Phoebe starała się mówić głosem chłodnym i rozbawionym. - Nie miałam wyjścia. Proszę się nie obawiać, jestem pewna, że kiedy usłyszy pan to, co mam do powiedzenia, nie będzie pan żałował tego spotkania i wybaczy pan moje drobne oszustwo. - Jeśli przywiodła mnie tu pani, aby się pysznić swym najnowszym tryumfem, ostrzegam, że nie lubię przegrywać. - Tryumfem? - Phoebe zamrugała skrytymi za woalką oczyma. Po chwili zdała sobie sprawę, że Wylde mówi o przynęcie, jakiej użyła, by go tu ściągnąć. - Ach, tak, ta książka. Jedźmy, hrabio. Z pewnością śpieszno panu, tak samo jak mnie, obejrzeć rękopis. Nie oparł się pan mojemu zaproszeniu, by go zobaczyć, choć to ja jestem nową właścicielką. Gabriel pogłaskał szyję ogiera dłonią w rękawiczce. - Dzielimy, jak się wydaje, zainteresowanie średnio- wiecznymi manuskryptami. - To prawda. Jest pan zły, że to ja znalazłam Rycerza i czarnoksiężnika i odkryłam, że jest na sprzedaż. Musi pan jednak przyznać, że w moich poszukiwaniach wykazałam się sprytem i przenikliwością. Manuskrypt był tu, w Sussex, praktycznie rzecz biorąc, tuż pod pańskim nosem. Gabriel skłonił głowę w uznaniu jej osiągnięć. - Ma pani nadzwyczajne szczęście w tej dziedzinie. To już trzeci taki rękopis w ciągu ostatnich tygodni, do którego pani dociera przede mną. Czy mógłbym zapytać, dlaczego go pani po cichu nie wywiozła, jak dwa poprzednie? - Dlatego, że chciałam z panem porozmawiać. Pisałam o tym w Ustach. - Phoebe zawahała się, po czym dodała ciszej: - Szczerze mówiąc, pomyślałam także, że lepiej będzie mieć dzisiejszej nocy opiekuna. - Aha! - Doszłam do przekonania, iż pan Nash jest bardzo dziwnym człowiekiem, nawet jak na kolekcjonera starych książek - mówiła dalej Phoebe. - Warunki, jakimi ob- warował godzinę przekazania manuskryptu, sprawiły, że poczułam się dość nieswojo. Nie lubię załatwiać interesów o północy. - Nash zachowuje się dziwniej niż zwykły, pocieszny ckscentryk - przyznał Gabriel. - Twierdzi, że jest stworzeniem nocnym, jak nietoperz. Pisze w Ustach, że jego gospodarstwo działa według zasad odmiennych od reszty świata. Śpi, kiedy inni pracują, i pracuje, kiedy inni śpią. Bardzo dziwne, prawda? - Bardzo dobrze pasowałby do wielkiego świata - orzekł sucho Gabriel. - Większość towarzystwa bawi się całą noc i śpi w dzień. Przypuszczam jednak, iż miała pani rację, nie chcąc się z nim spotykać sam na sam o północy. Phoebe uśmiechnęła się. - Cieszę się, że popiera pan mój plan zabrania ze sobą towarzysza. - Popieram, choć przyznam, iż dziwią mnie nieco pani obawy. Do tej pory nie przejawiała pani zbytniej ostrożności ani roztropności. Policzki Phoebe zaczerwieniły się. - Kiedy wyrusza się na poszukiwania, należy być śmiałym, hrabio. - Zatem wyruszyła pani na poszukiwania? - Owszem. - Rozumiem. W tej sytuacji muszę się przyznać, że i ja mam zamiar zająć się dziś pewnymi poszukiwaniami. Chłodny dreszcz lęku przeszył Phoebe. - Tak, hrabio? A czegóż one dotyczą? - Nie tylko perspektywa obejrzenia manuskryptu Nasha przywiodła mnie tu dzisiaj, Zamaskowana Damo. - Doprawdy? - Być może plan jednak zadziałał, pomyś- lała Phoebe. Może naprawdę udało jej się obudzić ciekawość Wylde'a, tak jak na to Uczyła. - Ciekaw pan jest, co mam do powiedzenia? - Nieszczególnie. Ale chciałbym poznać mojego nowego przeciwnika. Uważam, że należy znać swoich wrogów mówił Gabriel, chłodno obserwując Phoebe. - Nie wiem, kim pani jest, lecz od jakiegoś czasu zakłóca pani mój spokój. Mam dość pani gier. Phoebe znów poczuła się z lekka nieswojo. Pomyślne zakończenie poszukiwań wydawało się bardzo odległe. 8 9

AMANDA QUICK - Przypuszczam, że jeszcze kiedyś się spotkamy. Jak sam pan mówił, interesujemy się kolekcjonowaniem takich samych książek i manuskryptów. Skórzane siodło skrzypnęło, kiedy Gabriel podjechał bliżej Phoebe. - Czy pani ostatnie zwycięstwa sprawiły pani przyjem- ność, moja Zamaskowana Damo? - Oczywiście. - Phoebe uśmiechnęła się mimo zdener- wowania. - Jestem bardzo zadowolona z moich ostatnich zdobyczy. Są doskonałym nabytkiem do mojej biblioteki. - Rozumiem. - Krótka pauza. - Czyż nie jest to z pani strony nieostrożność zapraszać mnie na świadka pani najnowszego zwycięstwa? Znacznie bardziej nieostrożne, niż mógł przypuszczać, pomyślała Phoebe. - Jest pan jednym z bardzo niewielu ludzi w Anglii, którzy potrafią właściwie ocenić moją zdobycz. - Doceniam ją z całą pewnością. I to może się okazać niebezpieczne. Cugle w palcach Phoebe lekko zadrżały. - Niebezpieczne? - Powiedzmy, że uzyska pani manuskrypt od Nasha, a ja go potem pani zabiorę siłą? Phoebe zesztywniała. Nie przyszła jej do głowy taka możliwość. W końcu Wylde był hrabią. - Niech pan nie będzie śmieszny. Jest pan człowiekiem szlachetnym. Nie zrobiłby pan czegoś takiego. - Tajemnicze zamaskowane damy, które podstępem odbierają dżentelmenom, takim jak ja, pożądane przed- mioty, nie powinny się dziwić, kiedy wzmiankowani dżen- telmeni tracą cierpliwość. - Głos Gabriela nabrał twardych tonów. - Jeśli manuskrypt Nasha jest autentyczną czter- nastowieczną legendą Okrągłego Stołu, jak on twierdzi, chcę go mieć. Proszę podać swoją cenę. Atmosfera stała się napięta. Phoebe z trudem powściąg- nęła chęć zawrócenia konia i ucieczki do wiejskiej posiadłości Amesburych, gdzie się zatrzymała. Ciekawe, pomyślała, czy średniowieczni błędni rycerze też byli tacy cholernie trudni. 10 GlNEVRA - Nie sądzę, aby mógł pan zapłacić moją cenę, sir szepnęła. - Proszę ją wymienić, a wtedy się przekonamy. Phoebe oblizała wyschnięte wargi. - Kiedy ja nie mam zamiaru sprzedawać manuskryptu. - Jest pani pewna? Gabriel podjechał bliżej. Jego ogier potrząsał łbem i ciężko dyszał, następując na klacz Phoebe. - Całkiem pewna - odparła szybko Phoebe. Po krótkiej, obliczonej na efekt, chwili milczenia dodała: - Mogłabym jednak, ewentualnie, dać go panu w pre- zencie. - Dać mi? - Gabriel był wyraźnie zdumiony takim obrotem sprawy. - O czym pani, u diabła, mówi? - Wyjaśnię to później. - Phoebe starała się uspokoić zdenerwowaną klacz. - Już blisko północ. Za kilka minut powinnam się zjawić w chacie pana Nasha. Jedzie pan ze mną czy nie? - Na pewno wypełnię swe obowiązki względem pani rzekł ponuro Gabriel. - Jest już za późno, aby się mnie pozbyć. - Cóż, jedźmy zatem. - Phoebe dała sygnał klaczy i ruszyła oświetloną blaskiem księżyca drogą. - Według wskazówek, jakie podał w liście pan Nash, jego chata powinna być niedaleko stąd. - Nie chciałbym, aby kazała mu pani na siebie czekać dodał Gabriel, po czym zawrócił'konia i ruszył za nią. Lśniący koń szedł obok klaczy Phoebe. Ciekawe, czy ona jest tak samo zdenerwowana jak ja, pomyślała Phoebe. Gabriel i jego ogier wydawali się w świetle księżyca ogromni i grożni. - Teraz, skoro się już spotkaliśmy, moja Zamaskowana Damo, mam do pani kilka pytań - powiedział Gabriel. Phoebe zerknęła na niego z ukosa. - To mnie bardzo dziwi, przecież przez dwa miesiące ignorował pan moje listy. Odniosłam wrażenie, że nie jest pan w najmniejszym stopniu zainteresowany moją osobą. - Teraz jestem. Niech mi pani powie, czy zamierza 11

AMANDA QUICK GlNEVRA pani zabiegać o każdą nieznaną średniowieczną księgę, na której mnie będzie zależało? - Prawdopodobnie. Jak pan słusznie zauważył, mamy podobne gusta w tych sprawach. - To może nas oboje dużo kosztować. Kiedy się rozejdzie, że na każdy stary tom, jaki wyjdzie na światło dzienne, jest dwoje chętnych, ceny pójdą w górę bardzo szybko. - Tak sądzę - przyznała Phoebe z udawaną obojętnoś- cią. - Stać mnie na to, mam wysokie dochody. Gabriel przyglądał się jej badawczo. - Mężowi pani nie przeszkadzają jej kosztowne zwy- czaje? - Nie mam męża. Ani nie chcę mieć. Z moich obserwacji wynika, że mężowie ograniczają przygody kobiet. - Na pewno niewielu mężów pozwoliłoby na takie nonsensowne zachowanie - mruknął Gabriel. - Żaden rozsądny mężczyzna nie zgodziłby się, żeby jego żona włóczyła się sama o tej porze. Neil by pozwolił, pomyślała Phoebe z zadumą. Ale jej jasnowłosy Lancelot już nie żył i Phoebe postanowiła odszukać jego zabójcę. Teraz jednak nie było czasu na wspomnienia, poza tym zawsze czuła się trochę winna, gdy myślała o Neilu Baxterze. Gdyby nie ona, Neil nigdy nie wyruszyłby na połu- dniowe morza w poszukiwaniu bogactw. I nie zostałby zabity przez piratów. - Nie jestem sama - poprawiła Gabriela Phoebe. Rozpaczliwie starała się mówić beztroskim głosem. - Mam przy sobie błędnego rycerza. Czuję się całkiem bezpiecznie. - Czy przypadkiem mówi pani o mnie? - Oczywiście. - Powinna pani zatem wiedzieć, że błędni rycerze są przyzwyczajeni do dobrego wynagrodzenia za swoje zasługi. W średniowiecznych czasach dama obdarzała wiernego rycerza względami. Czy pani również zamierza w taki sposób zapłacić mi za moją nocną pracę? Oczy Phoebe, ukryte za woalką, rozszerzyły się ze 12 zdumienia. Czyżby sugerował, że powinna mu się od- wdzięczyć względami natury osobistej? Nawet jeśli stał się odludkiem i nie czuł się obligowany do przestrzegania zasad dobrego wychowania, obowiązujących w towarzys- twie, Phoebe nie mogła uwierzyć, że charakter Gabriela tak bardzo się zmienił. Szlachetny rycerz, który wiele lat temu postanowił uratować jej siostrę od zaaranżowanego małżeństwa, był w głębi serca szarmanckim dżentelmenem. W jej szesnasto- letnich oczach jawił się wręcz jako klasyczny okaz rycerza Okrągłego Stołu. Z pewnością nie czyniłby damie takich rażąco nierycerskich propozycji. A może? Źle go zrozumiała. Może chciał sobie z niej zażartować. - Będę pamiętać, aby obdarować pana kawałkiem wstążki w upominku za pańskie dzisiejsze starania, hrabio powiedziała Phoebe. Nie była pewna, czy ton jej głosu brzmiał dostatecznie wyszukanie. Miała prawie dwadzieścia pięć lat, ale brak jej było doświadczeń w postępowaniu ze źle wychowanymi dżentelmenami. Jako najmłodsza córka hrabiego Claring- tona Phoebe zawsze była pod dobrą opieką. Za dobrą, z jej punktu widzenia. - Nie sądzę, aby za opłatę wystarczył mi kawałek wstążki. Phoebe straciła cierpliwość. - To wszystko, co pan może dostać, proszę więc przestać się ze mną drażnić, hrabio. Z ulgą spostrzegła przed sobą oświetlone okno. - To na pewno jest chata pana Nasha. Przyjrzała się małej, zrujnowanej chałupie, oświetlonej księżycową poświatą. Nawet w nocy widać było, że chata jest w żałosnym stanie. Połamana furtka broniła dostępu do zarośniętej zielskiem ścieżki. Światło z domu przebijało się przez potłuczoną szybę, a dach wymagał pilnych napraw. - Nie wygląda na to, żeby Nashowi szczególnie dobrze się powodziło w handlu rękopisami. Gabriel zatrzymał konia i zgrabnie zeskoczył na ziemię. 13

AMANDA QUICK - Nie przypuszczam, by dużo sprzedawał - powiedziała Phoebe. - Z jego listów wynikało, że ma dużą bibliotekę, ale bardzo niechętnie rozstaje się ze swymi okazami. - Zatrzymała konia. - Sprzedaje mi Rycerza i czarnoksięż- nika tylko dlatego, że potrzebuje pieniędzy na zakup księgi, którą uważa za ważniejszą niż jakiś tam frywolny średnio- wieczny romans. - Cóż może być ważniejszego od frywolnego romansu? - Usta Gabriela wykrzywił lekki grymas. Objął kibić Phoebe. Uniósł ją bez wysiłku z siodła, ale nie postawił od razu na ziemi, lecz trzymał przed sobą. Po raz pierwszy jej dotknął, po raz pierwszy był tak blisko. Phoebe zaszoko- wała własna reakcja - zabrakło jej tchu w piersiach. Ze zdumieniem stwierdziła, że podoba jej się zapach Gabriela - mieszanina skóry, wełny i męskości. Przyszło jej do głowy, że nigdy tego zapachu nie zapomni. W porównaniu z Wilde'em poczuła się mała i lekka. Był jednak większy, niż pamiętała. Osiem lat temu Phoebe traktowała przyszłego wybawcę swej siostry z niewinnym, idealistycznym podziwem młodej dziewczyny. Dziś ze zdumieniem odkryła, że Gabriel może ją pociągać tak, jak mężczyzna pociąga kobietę. Nigdy w życiu nie odczuwała nic podobnego, nawet w obecności Neila. Nigdy jeszcze nie była tak świadoma swej kobiecości. Skłonna była przypisać wszystko wyobraźni. Za dużo blasku księżyca i nerwowego napięcia. Rodzina zawsze twierdziła, że powinna tonować swą bujną wyobraźnię. Gabriel postawił ją na ziemi. Phoebe, zaskoczona wpływem, jaki wywierał na jej zmysły, zapomniała mocno stanąć na prawej nodze, zanim przeniosła ciężar ciała na lewą. Zachwiała się i złapała Gabriela za ramię, by nie stracić równowagi. Uniósł brwi. - Czy ja panią deranżuję? - Nie, skądże znowu. - Phoebe puściła jego ramię i szybko wygładziła spódnicę amazonki. Ruszyła z deter- 14 GlNEVRA minacją do połamanej furtki. Wiedziała, że nie potrafi ukryć lekkiego utykania. Sama dawno się już do niego przyzwyczaiła, ale inni wciąż zwracali na nie uwagę. - Czy skręciła pani kostkę, kiedy stawiałem panią na ziemi? - W głosie Gabriela brzmiała autentyczna troska. - Najmocniej panią przepraszam. Proszę mi pozwolić sobie pomóc. - Mojej kostce nic się nie stało - odparła niecierpliwie Phoebe. - Lewą nogę mam trochę słabszą, to wszystko. Skutki starego wypadku. - Rozumiem. Phoebe zastanawiała się, czy przeszkadzało mu to drobne kalectwo, tak jak w przeszłości przeszkadzało innym. Mężczyźni na ogół nie zapraszają utykających kobiet do walca. Przeważnie nic sobie nie robiła z takich reakcji, była do nich przyzwyczajona. Jednakże myśl, że Gabriel miałby być jednym z tych mężczyzn, którzy nie tolerują u kobiet niedoskonałości, sprawiła Phoebe przy­ krość. - Jeśli trochę się denerwuję, to dlatego, że dobrze pana nie znam - wyjaśniła burkliwym tonem. - Nie byłbym taki pewien - odparł Gabriel z nutą rozbawienia w głosie. - Właśnie zamierza mi pani ukraść trzeci rękopis. Powinna pani znać mnie już naprawdę bardzo dobrze. - Niczego nie zamierzam panu kraść. - Phoebe sięgnęła do ronda małego kapelusza i opuściła drugą warstwę ciemnej woalki. W chacie będzie jaśniej niż tu. - Uważam, że jesteśmy rywalami, a nie wrogami. - W takich sprawach nie ma wielkiej różnicy między rywalami a wrogami. Ostrzegam panią, madame. Być może dzisiejszej nocy trochę pani przesadziła w swoich działaniach. Phoebe szybko zastukała do drzwi. - Nie przejmuj się, hrabio. Jestem pewna, że będziesz i ty miał szansę na zwycięstwo w tej grze. - Niewątpliwie. - Gabriel przypatrywał się twarzy Phoebe, zasłoniętej gęstą woalką. Po drugiej stronie drzwi 15

AMANDA QUICK zabrzmiały kroki. - W przyszłości dołożę wszelkich starań, aby dostarczyć pani więcej wrażeń niż do tej pory. - Jestem całkowicie usatysfakcjonowana - odparła Phoebe. W środku odsuwano zasuwy. Utarczka z Wylde'em przypominała zabawę kawałkiem surowego mięsa na oczach tygrysa. Równie niebezpieczny interes. Musi go jednak trzymać w napięciu, gdyż jeśli straci zainteresowanie, odejdzie w noc. Szkoda, że błędnych rycerzy zostało już tak niewielu. - Pani satysfakcja wynika z faktu, że do tej pory pani wygrywała. Teraz to się zmieni - obiecał Gabriel. 2 D r z w i do chaty Nasha otworzyły się i wyjrzała zza nich gospodyni - krępa kobieta w średnim wieku, w wyświech- tanym czepku i fartuchu. - Kto to? - zapytała ostro i podejrzliwie. - Proszę zawiadomić pana, że osoba, której sprzedał niedawno średniowieczny manuskrypt, przybyła, aby go odebrać - powiedziała Phoebe. Rzuciła przy tym okiem do wnętrza holu za plecami gospodyni. Od podłogi do sufitu ściany zastawione były półkami na książki. Każdą półkę wypełniały oprawione w skórę tomy. Książki leżały także w stosach na podłodze. - A więc sprzedał następną, co? - Gospodyni pokiwała głową z wyraźną satysfakcją. - Bogu dzięki. Znów jest mi winien za posługę. Należy mi się kupa forsy. Tym razem dopilnuję, żeby najpierw mnie zapłacił, zanim zejdzie się z handlarzami. W poprzednim kwartale nic mu nie zostało, jak przyszło do zapłaty dla mnie. - W zeszłym kwartale Nash sprzedał coś ze swej kolekcji, aby zapłacić rachunki? - zdziwił się Gabriel, wchodząc za Phoebe do małego holu. - Egan go do tego namówił. Można by pomyśleć', że panu wyrywano ząb. - Gospodyni westchnęła, zamykając wejściowe drzwi. - Pan nie jest w stanie rozstać się z żadną Ł tych starych ksiąg. Tylko na nich mu zależy. - Kto to jest Egan? - spytała Phoebe. - Syn pana. Wpada czasem, żeby sprawdzić, co się dzieje, dzięki Bogu, bo inaczej wszystko dawno by się już rozpadło. 2 - Ginevra 17

AMANDA QUICK GlNEVRA Gospodyni poprowadziła ich korytarzem. - Nie wiem, co byśmy zrobili, gdyby Egan nie namówił pana do sprzedania tych paru starych, brudnych książek. Pewno byśmy z głodu pomarli. Phoebe spojrzała ukradkiem na Gabriela, który roz- glądał się po zniszczonym holu pełnym starych ksiąg. Wcześniej zdjął kapelusz. Hrabia intrygował ją coraz bardziej. W słabym świetle migającej świecy jego włosy były nadal czarne jak noc, tak jak je zapamiętała. Na skroniach widniały srebrne nitki. W końcu miał już trzy- dzieści cztery lata. Srebrne nitki były zresztą wyjątkowo atrakcyjne. Osiem lat temu uważała, że jest dość stary, dziś jego wiek był dla niej w sam raz. Wzrastająca ciekawość nie miała nic wspólnego z rękopisem ani z wykryciem mordercy Neila. Dotyczyła Gabriela. Wielkie nieba, to się staje niebezpieczne, pomyślała Phoebe. W tej chwili tego rodzaju komplikacja uczuciowa była ostatnią rzeczą, jakiej pragnęła. Musi zachować jasność umysłu i pamiętać, że Gabriel z całą pewnością nie żywi przyjaznych uczuć do nikogo z jej rodziny. Gabriel z na wpół odwróconą twarzą studiował grzbiety ksiąg, upchanych bezładnie na najbliższej półce. Phoebe zatrzymała wzrok na jego ostro zarysowanej brodzie i arogancko wystających kościach policzkowych. Z za­ skoczeniem stwierdziła, że jego twarz nadal, mimo upływu ośmiu lat, przypomina drapieżnego ptaka. Gabriel, jakby czytając w jej myślach, nagle odwrócił głowę. Spojrzał wprost na nią, hipnotyzując ją zielonymi oczyma drapieżnika. Przez krótką, denerwującą chwilę Phoebe miała wrażenie, że Gabriel przenika wzrokiem woalkę. Zupełnie zapomniała o jego oczach. Jako młoda dziewczyna, na krawędzi dorosłości, nie rozumiała wpływu intensywnego spojrzenia jego zielonych oczu. Oczywiście nie miała zbyt wielu okazji, by go widywać. Zdarzało się to wtedy, kiedy przychodził do domu rodziców wraz z innymi młodymi przedstawicielami 18 wielkiego świata, żeby adorować jej śliczną siostrę, Me- redith. Z tego tłumu Phoebe obchodził jedynie Gabriel. Zain- teresował ją od początku, ponieważ przynosił siostrze opowieści i poematy, na które łapczywie rzucała się Phoebe. Gabriel starał się o jej względy, przynosząc zamiast kwiatów legendy o dworze króla Artura. Meredith nie obchodziły stare rycerskie opowieści, lecz Phoebe namiętnie je po- chłaniała. Za każdym razem, gdy Gabriel przychodził z wizytą, Phoebe, z kryjówki na szczycie schodów, usiłowała jak najwięcej zobaczyć. Naiwnie sądziła, iż spojrzenia, jakie Gabriel rzucał Meredith, były cudownie romantyczne. Teraz zrozumiała, że słowo romantyczny było zbyt łagodne i zbyt frywolne zarazem w odniesieniu do ognistego spojrzenia Gabriela. Nic dziwnego, że siostra się go bała. Meredith, mimo błyskotliwej inteligencji, była jako młoda dziewczyna bardzo delikatna i nieśmiała. Phoebe - po raz pierwszy, odkąd rozpoczęła starania o uzyskanie pomocy Gabriela - odczuła niepokój. On ma rację, nie należy do mężczyzn, z którymi się igra. Być może jej plan się nie powiedzie. W myśli podziękowała Bogu, że wciąż jest bezpiecznie ukryta za woalką. - Czy coś się stało? - spytał Gabriel. Obrzucił przy tym rozbawionym spojrzeniem jej jask- rawo czerwoną amazonkę. - Nie. Phoebe podniosła dumnie głowę i ruszyła za gospodynią. No i co z tego, że amazonka jest jaskrawa? Phoebe wiedziała, że niewiele osób dzieli jej gusta. Matka i siostra nieustannie krytykowały jej zamiłowanie do „ognistych kolorów", jak je nazywały. Gospodyni wprowadziła ich do małego pokoju, jeszcze bardziej założonego księgami niż hol. Wszystkie ściany zabudowane były półkami. Księgi leżały na podłodze w półmetrowych stosach, między nimi pozostały tylko wąskie przejścia. Po obu stronach kominka stały wielkie kufry, które zawierały kolejne tomy. 19

AMANDA QUICK GlNEVRA Korpulentny mężczyzna w obcisłych spodniach i w wy- płowiałej kasztanowatej marynarce siedział za biurkiem, zastawionym stosami książek. Pochylał się nad jakimś starym tomem. Blask świecy oświetlał łysą głowę i gęste siwe bokobrody. Mężczyzna odezwał się, nie unosząc głowy znad książki. - O co chodzi, pani Stiles? Mówiłem, żeby mi nie przeszkadzać, dopóki nie skończę tłumaczyć tego tekstu. - Pani przyszła po swój rękopis, proszę pana. - Stiles nie przejęła się gburowatym zachowaniem pracodawcy. - Przyszli razem z tym panem. Czy mam podać herbatę? - Co? Dwie osoby? Nash rzucił pióro i zerwał się na nogi. Odwrócił się do drzwi i obrzucił gości wściekłym spojrzeniem zza okularów w srebrnej oprawce. - Dobry wieczór panu - powiedziała grzecznie Phoebe, robiąc krok do przodu. Wściekłe oczy Nasha spoczęły na moment na lewej nodze Phoebe, jednakże powstrzymał się od komentarzy. Jego czerwona twarz nabrała jeszcze ciemniejszego odcienia, kiedy spojrzał na Gabriela. - Co jest? Sprzedaję dziś tylko jeden rękopis. Dlaczego są dwie osoby? - Niech się pan nie przejmuje - powiedziała uspokaja- jąco Phoebe. - Ten dżentelmen jest ze mną jedynie dlatego, że nie chciałam sama o tej porze podróżować. - Dlaczego nie? W tej okolicy włos pani z głowy nie spadnie. W tej części Sussex jest bardzo spokojnie. - Cóż, nie znam tutejszej okolicy tak jak pan - mruk- nęła Phoebe. - Mieszkam w Londynie. - Co z herbatą? - wtrąciła się pani Stiles. - Do diabła z cholerną herbatą - warknął Nash. - Nie zostaną tu długo. Niech pani sobie idzie, ja muszę załatwić interes. - Tak, proszę pana. - Pani Stiles posłusznie wyszła. Gabriel uważnie rozejrzał się po pokoju. - Gratuluję wspaniałej biblioteki. - Dziękuję panu. - Wzrok Nasha podążył za wzrokiem 20 Gabriela, w jego oczach zamigotała duma. - Ja też jestem z niej zadowolony. - Nie ma pan przypadkiem w swojej kolekcji pewnej wersji Morte d'Arthur Malory'ego, co? - Której wersji? - zapytał podejrzliwie Nash. - Wydanie z roku 1634. W kiepskim stanie. Oprawiona w czerwoną skórkę marokańską. Na stronie przed kartą tytułową jest dedykacja, która zaczyna się od słów: „Mój synu". Nash zmarszczył brwi. - Nie. Ja mam wcześniejsze wydanie. W doskonałym stanie. - Rozumiem. A zatem przystąpmy do interesu. - Słusznie. - Nash otworzył szufladę biurka. - Na pewno zechce pani najpierw obejrzeć rękopis, prawda? - Jeśli pan pozwoli. - Phoebe zerknęła na Gabriela, który podniósł ze stolika obok grubą księgę, ale natychmiast ją odłożył, kiedy zobaczył, że Nash wyciąga z szuflady drewniane pudełko. Nash zdjął pokrywkę i z czcią wyjął z pudełka manu- skrypt. Złote brzegi welinowych kart zalśniły w blasku świecy. Oczy Gabriela świeciły jasną zielenią. Phoebe powstrzymała uśmiech. Wiedziała dokładnie, co odczuwa Gabriel. Przeszedł ją znajomy dreszczyk pod­ niecenia, gdy Nash położył rękopis na biurku i ostrożnie odwrócił grubą skórzaną okładkę, odsłaniając pierwszą stronicę. - O, mój Boże! - szepnęła Phoebe. Patrząc na wspaniały rękopis zapomniała o wszystkich wątpliwościach dotyczą- cych Gabriela. Przysunęła się, żeby dokładniej obejrzeć cztery miniatury umieszczone obok siebie na górnej połowie strony. Zawiły szlak z liści bluszczu otaczał stare ilustracje. Nawet z pewnej odległości iluminacje błyszczały niby rzadkie klejnoty. - To prawdziwe cudo - rzekł z dumą kolekcjonera Nash. - Kupiłem rok temu u księgarza w Londynie. A jemu sprzedał jakiś Francuz, który uciekł do Anglii z powodu Rewolucji. Aż mi się niedobrze robi, gdy pomyślę 21

AMANDA QUICK GlNEVRA o tych wszystkich wspaniałych zbiorach, które w ciągu • ostatnich paru lat przepadły w Europie. - Tak - powiedział cicho Gabriel. - Wojna nie służy księgom, ani niczemu innemu. - Podszedł do biurka i przyjrzał się uważnie iluminacyjnemu rękopisowi. - Jest naprawdę diablo piękny. - Cudowny. - Phoebe studiowała błyszczące miniatury. - Absolutnie fantastyczny. Czy mogę zobaczyć z bliska? Nash zawahał się, a potem z wyraźną niechęcią wzruszył ramionami. - Zapłaciła pani. Należy do pani. Może pani robić, co chce. - Dziękuję. Phoebe wyjęła z kieszeni czystą koronkową chusteczkę. Wiedziała, że Gabriel stoi jej za plecami i odczuwa emocje identyczne z jej odczuciami. W tym momencie łączyła ich wspólna namiętność. Tylko inny kolekcjoner mógłby doce­ nić taką chwilę. Przez chusteczkę przekładała welinowe karty. Rękopis Rycerza i czarnoksiężnika był bogato ilustrowany. Został z pewnością wykonany w średniowieczu na zamówienie zamożnego francuskiego arystokraty, który doceniał sztukę ilustracji na równi z treścią opowieści. Phoebe przestudiowała kilka zdań w języku starofran- cuskim, zwracając zarazem uwagę na subtelne pismo. Kiedy doszła do ostatniej strony, skupiła się na treści kolofonu. „Tu kończy się opowieść o rycerzu i o czarnoksiężniku - przetłumaczyła na głos Phoebe. - Ja, Philip z Blois, opowiedziałem samą prawdę. Ta księga powstała dla mojej pani i do niej należy. Jeśli ktoś ją stąd zabierze, będzie przeklęty. Napadną go złodzieje i mordercy. Będzie wisiał. Pochłonie go piekielny ogień." - To obejmuje wszystko - stwierdził Gabriel. - Dobre staromodne przekleństwo zawsze sprawi, że złodziej za- stanowi się dwa razy. - Trudno się dziwić skrybom, że wszelkimi sposobami starali się uchronić te wspaniałe dzieła sztuki przed kra- 22 dzieżą. - Phoebe ostrożnie zamknęła manuskrypt. Spojrzała na pana Nasha i uśmiechnęła się. - Jestem bardzo zadowo- lona z zakupu. - Ach, romans Okrągłego Stołu - mruknął Nash. Głupiutka historyjka spisana dla jakiejś rozpuszczonej damy dworu. Nie tak ważna, jak rękopis Historia Scholas- tica, który zdobyłem w tym samym czasie. No, ale to na pewno ładniutka rzecz. - Jest fenomenalnie piękny - odparła Phoebe, delikatnie wkładając rękopis z poworotem do pudełka. - Troskliwie się nim zajmę. - Lepiej niech go pani zabiera i już idzie. - Nash z trudem oderwał wzrok od pudełka. - Mam jeszcze dzisiaj coś do zrobienia. - Rozumiem. - Phoebe podniosła ciężki pojemnik. - Poniosę pani. - Gabriel zręcznie wyjął pudełko / rękopisem z rąk Phoebe. - Trudno by było pani sobie z tym poradzić, prawda? - Doskonale dam sobie radę. - Niemniej jednak, z przyjemnością pani pomogę. - Gabriel uśmiechnął się enigmatycznie. - Wynajęła mnie pani przecież na dzisiejszy wieczór do towarzystwa i opieki, Usługiwanie pani to dla mnie zaszczyt. Idziemy? - Tak, tak, idźcie już - mruknął Nash. Usiadł za biurkiem i wziął do ręki pióro. - Pani Stiles odprowadzi państwa do drzwi. Phoebe nie pozostawało nic innego, jak minąć Gabriela i w y j ś ć do zagraconego holu. Nie podobał jej się szyderczy błysk w jego oczach. Przekonywała się w duchu, że Gabriel na pewno nie zamierza zabrać jej rękopisu siłą. Ani przez chwilę nie wierzyła, by szlachetny rycerz miał się zmienić w rozbójnika. Żartuje sobie ze mnie, pomyślała. Pani Stiles czekała przy drzwiach. Spojrzała na pudełko w rękach Gabriela. - Jedna rzecz mniej do odkurzania - stwierdziła. Oczywiście pan pojedzie i przywiezie dziesięć innych. Wątpię, c z y zobaczę w t y m kwartale jakieś pieniądze. 23

AMANDA QUICK GlNEVRA - Życzymy pani wszystkiego najlepszego - powiedział Gabriel. Wziął Phoebe za ramię i wyprowadził ją na dwór. - Kiedy wsiądę na konia, wezmę od pana pudełko - zawołała szybko Phoebe. - Nie ma pani do mnie zaufania? - To nie jest kwestia zaufania. Wiem przecież, że jest pan dżentelmenem. - Wciąż mi to pani powtarza. - Gabriel położył pudełko z rękopisem na kamieniu, złapał Phoebe w pasie i posadził na siodle. Nie zabierając rąk, spojrzał na jej zawoalowaną twarz. - Dużo pani o mnie wie. - Wiem. - Zdała sobie sprawę, że kurczowo zaciska mu palce na ramionach, i szybko złapała za cugle. - Co pani właściwie o mnie wie? Gabriel puścił ją, złapał cugle ogiera, zgrabnie wskoczył na siodło i starannie umocował pudełko z manuskryptem pod fałdami płaszcza. Nadszedł czas rozmowy. Kiedy ruszyli drogą, Phoebe zastanawiała się nad właściwymi słowami. Wywabiła rycerza samotnika z jego wieży, ale nie osiągnęła jeszcze celu. Chciała go na tyle zaintrygować i zaciekawić, żeby zgodził się jej pomóc, nim się dowie, z kim ma do czynienia. - Wiem, że dopiero niedawno wrócił pan do Anglii po długim pobycie za granicą - zaczęła ostrożnie. - Po długim pobycie za granicą - powtórzył Gabriel. - Można to i tak określić. Nie było mnie w kraju przez osiem diabelnie długich lat. Co jeszcze pani wie? Nie podobał jej się nowy ton w jego głosie. - Słyszałam, że dość nieoczekiwanie odziedziczył pan tytuł hrabiowski. - Całkiem nieoczekiwanie. Gdyby rok temu mój stryj i jego synowie nie zginęli na morzu, nigdy nie zostałbym hrabią. Słucham dalej, moja Zamaskowana Damo. - Wiem, że się pan interesuje rycerzami i legendami. - Owszem. Coś jeszcze? Phoebe wzięła się w garść. Postanowiła wykorzystać skuteczniejszą broń. - Wiem coś, za co wielu bywalców wielkiego świata zapłaciłoby każdą cenę. Wiem, że to pan jest autorem Poszukiwań. Gabriel zareagował natychmiast i choć się kontrolował, widać było, że jest wściekły. - Do diabła! Rzeczywiście nie traciła pani czasu. Skąd pani wie? - Ach, mam swoje źródła. - Phoebe starała się mówić lekkim tonem. Nie mogła mu przecież wyjawić całej prawdy. Nawet rodzina nie znała jej najgłębszej, najmroczniejszej tajemnicy. Gabriel gwałtownie zatrzymał konia. Wyciągnął rękę i chwycił Phoebe za nadgarstek. - Spytałem, skąd pani wie. Czekam na odpowiedź, madame. Phoebe przeszył dreszcz. Gabriel mocno trzymał jej rękę, a jego twarz pozbawiona była wszelkiego wyrazu. Phoebe wiedziała, że zmusi ją do odpowiedzi. - A cóż w tym złego? Wszyscy chcieliby wiedzieć, kto jest autorem najpopularniejszej książki sezonu. - Czy to mój wydawca pani powiedział? Piekło i szatani! Czy przekupiła pani Laceya? - Nie, przysięgam, że nie. Nie mogła mu przecież wyjawić, że to ona wyłożyła w zeszłym roku pieniądze i uratowała padającą księgarnię i wydawnictwo Josiaha Laceya. Wyłożyła pieniądze, które zaoszczędziła z wysokiego kieszonkowego, jakie płacił jej ojciec, i z sum, które uzyskała ze sprzedaży kilku swoich cennych ksiąg innym kolekcjonerom. Nikt nie miał o tym pojęcia i Phoebe wiedziała, że tajemnica musi zostać zachowana. Jej rodzina byłaby przerażona, gdyby się dowiedziała, że Phoebe faktycznie zajmuje się interesami. Współpraca z Laceyem na ogół układała się doskonale. Phoebe wybierała rękopisy do druku, a Lacey zajmował się organizacyjnymi i praktycznymi sprawami wydawnictwa. Pod ich kierownictwem, przy pomocy młodego prawnika i kilku urzędników, wydawnictwo zaczęło rozkwitać. Pierw- s z y m poważnym sukcesem były Poszukiwania, które Phoebe postanowiła wydać natychmiast po przeczytaniu rękopisu. 24 25

GlNEVRA AMANDA QUICK - Musiała pani nieźle zapłacić Laceyowi - powiedział Gabriel. - Nie sądziłem, że ten stary alkoholik jest takim głupcem. Powinien pamiętać, że ze mną nie warto zadzierać. Nie jest chyba taki głupi, żeby ryzykować przyszłymi zyskami z mojej następnej książki. Phoebe spojrzała na palce w skórzanej rękawiczce, zaciśnięte na jej nadgarstku. Być może popełniła fatalny błąd. Gabriel zupełnie nie przypominał swym zachowaniem średniowiecznych rycerzy. Zaciśnięta dłoń była równie nieustępliwa jak stalowe kajdany. - Pan Lacey nie jest niczemu winien. - Jak pani odkryła, że jestem autorem Poszukiwań! Phoebe gorączkowo zastanawiała się nad sensowną odpowiedzią. - Poprosiłam mojego adwokata, żeby się tym zajął, jeśli musi pan wiedzieć. - Bezskutecznie usiłowała uwolnić rękę. - Jest bardzo sprytny. To przynajmniej odpowiadało prawdzie. Pan Peak był niesłychanie inteligentnym, niesłychanie usłużnym młodym człowiekiem, który bardzo chciał się wykazać i zrobić karierę. Tak bardzo, że prowadził interesy najmłodszej córki hrabiego Claringtona, jego samego o tym nie informując. - Pani adwokat. - Gabriel zaklął i puścił jej rękę. - Znudziła mnie pani gra. Mówiłem już, że nie znoszę oszustwa i kłamstw. Kim pani jest? Phoebe oblizała dolną wargę. - Nie mogę panu powiedzieć, sir. Jeszcze nie teraz. To za wcześnie. Co więcej, jeśli mój plan się nie powiedzie, co wydaje mi się coraz bardziej możliwe, wolałabym nie narażać na szwank swojej reputacji. Jestem pewna, że pan mnie rozumie. - Jaki plan? Mam wysłuchać pani propozycji i ją przyjąć, nim dowiem się, kim pani jest? Czy ma mnie pani za kompletnego idiotę? - Wcale nie uważam pana za idiotę. Co najwyżej za człowieka trudnego - odpaliła Phoebe. - Powiem panu, kim jestem, kiedy mi pan obieca swoją pomoc. Chyba potrafi pan zrozumieć, że muszę zachować dyskrecję. - O co w tym wszystkim, do diabła, chodzi? - Cie- rpliwość Gabriela najwyraźniej się wyczerpała. - Co to za plan? Phoebe zebrała się na odwagę. - Jestem zaangażowana w poważne i znaczące po- szukiwania. - Poluje pani na kolejny rękopis? - spytał złośliwie. - Nie, nie jest to poszukiwanie manuskryptu, lecz poszukiwanie sprawiedliwości. Pańskie pochodzenie po- zwala mi mniemać, iż mógłby mi pan oddać wielkie usługi. - Sprawiedliwość? Wielki Boże, cóż to za głupstwa? Chyba wyraźnie pani powiedziałem, że nie interesują mnie żadne gry i zabawy. - To nie jest gra! - zawołała rozpaczliwie Phoebe. - Poszukuję mordercy. - Mordercy! Gabriel zamilkł na chwilę, osłupiały. - Piekło i szatani! Znalazłem się w środku nocy na odludziu z wariatką. - Nie jestem wariatką. Proszę mnie wysłuchać. Nic więcej. Przez dwa miesiące usiłowałam się z panem skon­ taktować. Teraz, kiedy wylazł pan wreszcie ze swej jaskini, może mnie pan przynajmniej wysłuchać. - Nie mieszkam w jaskini - powiedział Gabriel obra- żonym tonem. - Z mojego punktu widzenia tak to wygląda. Udało mi się stwierdzić, że siedzi pan cały czas w swoim majątku, niby jakiś troglodyta. Nikogo pan nie widuje i nie bywa w towarzystwie. - Przesada - mruknął Gabriel. - Widuję tych, co chcę. Lubię samotność i nie przepadam za wielkim światem. A w ogóle to nie rozumiem, dlaczego miałbym się pani tłumączyć. - Błagam, potrzebuję pańskiej pomocy, żeby uzyskać sprawiedliwość dla kogoś, kto był mi kiedyś bardzo bliski. - Jak bliski? - Dokładnie rzecz biorąc, chciał się kiedyś ze mną ożenić. Moja rodzina się sprzeciwiła, ponieważ nie miał on majątku. 26 27

AMANDA QUICK - Zdarza się - zauważył ponuro Gabriel. - Wiem. Mój przyjaciel wyjechał na morza południowe, gdzie miał zdobyć fortunę, by potem wrócić i poprosić o moją rękę. Ale nigdy nie wrócił. Dowiedziałam się z czasem, że został zamordowany przez pirata. - Boże! Chce pani, żebym szukał jakiegoś cholernego pirata? Coś pani powiem. To niemożliwe do wykonania. Spędziłem prawie osiem lat na morzach południowych i mogę panią zapewnić, że w tamtej części świata jest sporo morderców. - Źle mnie pan zrozumiał. Mam powody by wierzyć, że morderca wrócił do Anglii. W każdym razie wrócił ktoś, kto może znać mordercę. - Wielkie nieba! Jak pani do tego doszła? - Zanim mój przyjaciel wyruszył w poszukiwaniu bo- gactw, dałam mu na pamiątkę jeden z moich ulubionych rękopisów. Wiem, że nigdy by go nie sprzedał ani nie oddał. Miał ode mnie tylko tę jedną rzecz. Gabriel znieruchomiał. - Rękopis? - Doskonałą kopię Pani na wieży. Zna pan to? - Cholerny świat! - Zna pan - zawołała podekscytowana Phoebe. - Wiem, że istnieje kilka kopii - przyznał Gabriel. - Czy pani rękopis był w języku francuskim, angielskim czy włoskim? - Po francusku. Pięknie iluminowany. Ładniejszy nawet niż Rycerz i czarnoksiężnik. Otóż, hrabio, słyszałam, że rękopis znajduje się w Anglii. Podobno jest w czyjejś prywatnej kolekcji. Gabriel spojrzał na nią ostro. - Kto pani o tym powiedział? - Księgarz przy Bond Street. Dowiedział się od jednego ze swoich najlepszych klientów, który z kolei słyszał o tym od jakiegoś drobnego kolekcjonera w Yorkshire. - Dlaczego sądzi pani, że to jest jej kopia? - Księgarz powiedział mi, że jest to francuska wersja opowieści i że kolofon na końcu podaje nazwisko Williama 28 GlNEVRA z Anjou. Moja kopia była napisana przez niego. Muszę znaleźć ten manuskrypt. - Zatem wierzy pani, że znajdując rękopis, znajdzie pani człowieka, który zabił pani kochanka? - spytał cicho Gabriel. - Tak. Phoebe gwałtownie się zaczerwieniła słysząc to okreś- lenie. Nie pora jednak była na wyjaśnianie, że Neil nie był jej kochankiem, lecz najbardziej prawym i oddanym Lan- celotem. Kochał ją miłością czystą i szlachetną. Zachowywał się wobec niej z dystansem, pragnąc jedynie służyć swej damie na wzór dawnego rycerza. Wyrzuty sumienia Phoebe z powodu jego śmierci wynikały z faktu, że nigdy nie darzyła Neila gorętszym uczuciem. Gdyby go naprawdę kochała, przekonałaby rodzinę do zgody na ich małżeństwo. Jednakże nigdy go nie kochała i nie mogła się zmusić do małżeństwa nie upartego na prawdziwej miłości. - Jak się nazywał ten człowiek, który tyle dla pani znaczył? - Neil Baxter. Gabriel przez jakiś czas siedział nieruchomo. - Może obecny właściciel po prostu kupił od kogoś ten rękopis - zasugerował zimno. - Może nic nie wie o losach pani kochanka. Phoebe stanowczo potrząsnęła głową. - Nie, nie wierzę. Neil pisywał do mnie od czasu do czasu po wyjeździe. W jednym liście wspomniał pirata, który nękał statki pływające w tamtych stronach. Pisał, że nie jest to zwykły rozbójnik, lecz angielski dżentelmen, który został piratem i stał się plagą mórz południowych. - Nie pierwszy i nie ostatni - skomentował sucho Gabriel. - Hrabio, wierzę, że taki zbójnik zabrałby Panią na wieży po zabiciu Neila. - I teraz, kiedy się plotkuje, że rękopis wrócił do Anglii, pani zakłada, że ten pirat-dżentelmen również powrócił?

AMANDA QUICK - Myślę, że to bardzo prawdopodobne. Przypuszczalnie wrócił ze złupionymi bogactwami, które pozwolą mu wejść do towarzystwa. Niech pan tylko pomyśli, kto będzie wiedział, że był kiedyś piratem. Wszyscy będą myśleli, że się dorobił na morzach południowych, jak wielu innych, i wrócił do domu. - Pani wyobraźnia zapiera mi dech w piersiach. Phoebe zgrzytnęła zębami. - Panu jej natomiast brakuje. Moja wersja jest całkiem prawdopodobna. Jednakże nawet jeśli obecny właściciel nie jest piratem, jak pan sugeruje, to może znać tożsamość pirata. Muszę go znaleźć. Odgłos czegoś dużego, przedzierającego się przez krzaki wzdłuż drogi, przerwał wyjaśnienia Phoebe. - Co, u diabła?! - Gabriel wstrzymał konia na widok jeźdźca, który wyjechał spośród drzew na drogę. - To napad! - zawołał obcy zza maski. Blask księżyca oświetlał pistolet w jego dłoni. - Piekło i szatani! Wiedziałem, że nie powinienem wychodzić dziś wieczorem z domu - mruknął zrezygnowany Gabriel. 3 Gabriel natychmiast się zorientował, że Zamaskowana Dama nie rozumie, co się dzieje - dopiero po chwili spostrzegła błysk światła na lufie pistoletu w dłoni roz- bójnika. - Cóż to właściwie ma znaczyć? - oburzyła się, jakby miała do czynienia z niezgrabnym służącym. Gabriel powstrzymał uśmiech. Miała dość odwagi, aby być dobrą towarzyszką dla szanującego się błędnego ryce­ rza. Niewiele znał kobiet, które potraktowałyby rozbójnika z tak miażdżącą pogardą. Z drugiej strony nie znał kobiety, która byłaby podobna do tej irytującej damy. - Pieniądze albo życie. - Napastnik machał pistoletem od Gabriela do jego towarzyszki. - Tylko szybko. Albo was zastrzelę, i po kłopocie. - Mam przy sobie zaledwie kilka monet - stwierdziła Zamaskowana Dama. - I żadnej biżuterii. - Wezmę, co macie. - Rozbójnik przyjrzał się Gab- rielowi. - Pewno ma pan przy sobie pistolet. Niech pan zdejmie płaszcz i rzuci na ziemię. - Proszę bardzo. - Gabriel wzruszył ramionami i zaczął rozpinać płaszcz. Zamaskowana Dama wpadła w popłoch. - Mój panie, nie wolno ci zdejmować płaszcza. Przeziębi się pan na śmierć. Zwróciła się do rozbójnika: - Błagam pana, niech pan nie każe mojemu przyjacielowi zdejmować odzienia. Ma bardzo słabe piersi. Doktor powiedział, że nie wolno mu wychodzić z domu bez płaszcza. 31

AMANDA QUICK GlNEVRA Gabriel spojrzał na nią z rozbawieniem. - Jak to miło, że w takiej niespokojnej chwili troszczy się pani o moje zdrowie. - Będzie miał jeszcze słabsze piersi, jak je przestrzelę - warknął zbójca. - Szybciej. - Nie może pan zdjąć płaszcza - zawołała rozpaczliwie dama. Za późno, Gabriel zdjął już płaszcz. Ukazało się pudełko z rękopisem. - A to co takiego? Napastnik przysunął się bliżej do Gabriela. - To ciekawe. - Stare pudełko bez żadnej wartości, czyż nie, mój panie? - Na pewno jest to stare pudełko - zgodził się Gabriel. - Wezmę je. - Rozbójnik wyciągnął rękę. - W żadnym wypadku niech pan nie oddaje mu pudeł- ka, hrabio - rozkazała dama. - Słyszy pan? - Słyszę.- Gabriel ostrożnie podał rozbójnikowi pudeł- ko. Na wierzch rzucił kilka monet. Rozwścieczona dama wykręciła konia i stanęła twarzą w twarz ze zbójcą. - Proszę mi natychmiast oddać to pudełko. Należy do mnie. - Niestety nie mogę. - Niech go pan zatrzyma, hrabio. Nigdy panu nie wybaczę, jeśli pozwoli mu pan odjechać. - Współczuję panu, pewno trudno z nią wytrzymać - stwierdził napastnik. - Można się przyzwyczaić - odparł Gabriel. - Pan wie najlepiej. Dobra, wielkie dzięki i dobranoc państwu. Miło mi było ubić z państwem interes. Rabuś zawrócił konia i odjechał galopem. Zamaskowana Dama spoglądała za oddalającym się napastnikiem, po czym przeniosła uwagę na Gabriela. Najwyraźniej nie była zadowolona z zachowania swego błędnego rycerza. - To jest po prostu niewiarygodne! - zawołała wzbu- rzona. - Jak pan mógł oddać mój rękopis, nie czyniąc nic, żeby go uratować? 32 Gabriel spojrzał na nią z dezaprobatą, schodząc z konia po płaszcz. - Wolałaby pani, żebym dał sobie przestrzelić i tak już słabe piersi? - Nie, ale mógł pan przecież jakoś mu się przeciwstawić. Jest pan dżentelmenem, zna się pan na pistoletach i takich rzeczach. To był tylko nieokrzesany zbójca. - Nieokrzesani zbójcy potrafią równie łatwo nacisnąć na spust jak dżentelmeni. - Gabriel wskoczył na konia. Zamaskowana Dama jęknęła ze złości. Chyba nawet zaklęła pod nosem. - Jak pan mógł pozwolić, żeby tak po prostu zabrał rękopis? Wzięłam pana ze sobą dla ochrony. - Wydaje mi się, że spełniłem swoje zadanie. Nic się pani nie stało. - Ale on zabrał mój manuskrypt. - No właśnie, pani manuskrypt. Nie mój. - Gabriel poderwał konia. - Dawno temu nauczyłem się nie nad- stawiać karku dla czegoś, co nie należy do mnie. Nie warto. - Jak pan śmie? Nie jest pan takim mężczyzną, za jakiego pana uważałam. - Za kogo mnie pani uważała? - zawołał przez ramię. Ruszyła za Gabrielem. - Myślałam, że człowiek, który napisał Poszukiwania, będzie co najmniej tak szlachetny i dzielny jak bohater jego książki - krzyknęła. - Jest pan naiwna. Rycerskość jest dobra w powieści. Dobrze się sprzedaje, ale jest bezużyteczna w rzeczywistości. - Ogromnie się do pana rozczarowałam, hrabio - oznaj- miła, kiedy jej klacz zbliżyła się do ogiera Gabriela. - To, czego się po panu spodziewałam, okazało się fikcją. Wszystko pan popsuł. Wszystko. - Czego się pani spodziewała, moja Zamaskowana Damo? - Myślałam, że będzie pan walczył. Myślałam, że ocali pan mój rękopis. Nie spodziewałam się, że tak łatwo się pan podda. Jak pan może być takim tchórzem? - Jak bardzo pani zależy na rękopisie, madame? i — Ginevra 33

AMANDA QUICK GlNEVRA - Bardzo mi zależy. Zapłaciłam za niego mnóstwo pieniędzy. Chociaż to jest w tej chwili najmniej ważne. Najbardziej jest mi potrzebny prawdziwy błędny rycerz. - Świetnie. Odzyskam dla pani manuskrypt. Kiedy go pani przywiozę, powiem, czy wezmę udział w pani po- szukiwaniach. - Co? - Wyraźnie osłupiała. Jednocześnie Gabriel wyczuł, że na nowo zaświtała jej nadzieja. - To znaczy zastanowi się pan, czy podejmie się pan pomóc mi w po- szukiwaniach pirata, który ma moją kopię Pani na wieży? - Poświęcę tej sprawie wiele uwagi. Muszę panią jednak ostrzec, moja Zamaskowana Damo, że jeśli się podejmę poszukiwań i odniosę sukces, wyznaczę swoją cenę. Była wyraźnie zaskoczona. - Cenę? - Tak. - Tak się składa - powiedziała z niezadowoloną miną - że chciałam, jak wcześniej wspominałam, dać panu ten rękopis, który pan przed chwilą wręczył rozbójnikowi. To miała być pamiątka po poszukiwaniach. To znaczy, gdyby się nam udało. - Obawiam się, że cena będzie dużo wyższa. - Oczekuje pan, że zapłacę za to, że pomoże mi pan w dopełnieniu sprawiedliwości? - Czemu nie? Kiedy się wysyła człowieka na poszuki- wania, zapłata jest zwykłą przyzwoitością. - Powinien się pan wstydzić. To sprawa sprawiedliwości i honoru. Przecież nie proszę pana, żeby mi pan pomógł odszukać skarb czy szkatułkę z klejnotami. - Sprawiedliwość i honor to są towary, które można kupić i sprzedać, tak samo jak złoto i klejnoty. Nie w i d z ę powodu, dla którego nie miałbym dostać zapłaty. - Jest pan bardzo cyniczny, hrabio. - Jestem bardzo praktyczny, madame. - Rozumiem. Bardzo dobrze. Jeżeli woli pan załatwiać interesy jak zwykły handlarz, a nie jak szlachetny rycerz, niech i tak będzie. - Dumnie uniosła brodę. - Ile k o s z t u j ą pańskie usługi? 34 - Nie wiem, ile kłopotów sprawią mi te poszukiwania, nie mogę więc z góry ustalić ceny. Zrobię to po zakończeniu sprawy. Przez ostatnie tygodnie Gabriel odczuwał rosnącą fascynację tą niezwykłą kobietą i teraz poczuł się wreszcie usatysfakcjonowany. W końcu zdobył nad nią przewagę. Pożyteczną przewagę. Z pewnością przyda mu się w przy­ szłości, sądząc z tego, czego się zdążył do tej pory dowie­ dzieć o Zamaskowanej Damie. - Nie poda pan ceny z góry? To śmieszne. A jeśli nie będzie mnie stać, by panu zapłacić? - Nie ma obawy, na pewno będzie panią stać. Pytanie tylko, czy dotrzyma pani słowa. Czy mogę pani zaufać, czy też znów będzie pani prowadzić te swoje gierki? - Jak pan śmie kwestionować mój honor, hrabio?! - zawołała z oburzeniem. - Pani się nie zawahała podać w wątpliwość mój honor. Parę minut temu posunęła się pani do nazwania mnie tchórzem. - To co innego. - Czyżby? Mężczyźni zabijali się za mniejszą obrazę. Ale ja gotów jestem puścić wszystko w niepamięć. - Bardzo to uprzejmie z pana strony. - A zatem umowa stoi, moja Zamaskowana Damo? - Tak - odparła natychmiast. - Ale najpierw musi pan odzyskać Rycerza i czarnoksiężnika. Bardzo wątpię, czy się to panu uda. - Doceniam pani wiarę w moje rycerskie męstwo. - Rozbójnik z moim rękopisem jest już daleko stąd. - Zawahała się. - Wielki B o ż e , coś mi właśnie przyszło do głowy. - Co takiego? - Pamięta pan przekleństwo na końcu książki? - Co takiego? - Jeśli dobrze pamiętam, zaczyna się od stwierdzenia, że tego, kto zabierze księgę, napadną złodzieje i mordercy. Z pewnością napadł nas złodziej. - Który, na szczęście, nie zmienił się w mordercę, dzięki mojemu taktycznemu postępowaniu. 35

AMANDA QUICK GlNEVRA - Chciał pan powiedzieć, że dzięki pana nieudolności. - Jak pani sobie życzy, madame. Tymczasem musimy przypieczętować naszą umowę. Gabriel zatrzymał konia i wyciągnął rękę. Zamaskowana Dama zawahała się, a potem niechętnie wyciągnęła dłoń w rękawiczce. - Czy naprawdę zastanowi się pan nad moją prośbą? - Niech się pani nie martwi, nie będę myślał o niczym innym, dopóki znów pani nie zobaczę. - Dziękuję - powiedziała sztywno. - Jeśli mówi pan poważnie, nawet pan nie wie, ile to dla mnie znaczy. - Może powinna pani inaczej okazać swoją wdzię- czność. Palce Gabriela zacisnęły się na jej dłoni. Zamiast jednak konwencjonalnego uścisku dłoni przyciągnął ją do siebie. Zanim przejrzała jego zamiary, uniósł woalkę i odsłonił jej przestraszoną twarz na światło księżyca. Zachłysnęła się z wrażenia i zastygła nieruchomo. Gabriel studiował rysy jej twarzy z ciekawością, która paliła go od środka od wielu tygodni. Potrzeba poznania jej tożsamości była siłą równie potężną, co fizyczne pożądanie. Tkwiła w nim od pierwszego listu, jaki od niej dostał. Jedno spojrzenie na eleganckie pismo pozwoliło mu stwierdzić, że jest to Ust od kobiety. W dodatku nieostrożnej i impulsywnej. Dlatego wyczekiwał stosownej chwili, pozo­ stawiając jej inicjatywę. Gabriel dumny był z żelaznej kontroli, jakiej w ostatnich ośmiu latach nauczył się poddawać swoje namiętności. Lekcja była trudna, ale dobrze ją przerobił. Nic nie zostało z młodego naiwnego idealisty. W ciągu ostatnich dwóch miesięcy musiał się wykazać całą siłą woli. Wydawało mu się, że Zamaskowana Dama celowo usiłuje doprowadzić go do szaleństwa. Prawie jej się udało. Obsesyjnie rozmyślał o tym, kim ona jest. Przesiadywał nad jej zwodniczymi listami z taką samą uwagą, z jaką studiował cenne średniowieczne rękopisy. Jedyną konkretną rzeczą, jakiej się dowiedział, było to, że 36 Zamaskowana Dama zna się na rycerskich naukach tak dobrze, jak on. W niesamowity sposób odgadła jego literackie gusta i Gabriel był prawie pewien, że musieli się już kiedyś spotkać. Dziś jednak, gdy się jej przyglądał w świetle księżyca, nie przypominał sobie, by ją już widział. Była kobietą tajemni- czą, równie czarującą jak rzadkie, egzotyczne ciemne perły, znajdowane w ukrytych lagunach mórz południowych. W srebrnym świetle jej cera miała kremowy kolor. Spoglądała na niego zaskoczona. Widział prosty, arysto- kratyczny nos, delikatne kości policzkowe i wielkie zdzi- wione oczy, których koloru nie mógł być pewien. Była nie tylko ładna, lecz wprost olśniewająca. Mocny zarys nosa i brody sprawiał, iż jej uroda nie kojarzyła się z kobietą słabą i bierną. Podobała mu się także sylwetka - drobna, szczupła, kipiąca kobiecą energią. W chacie Nasha udało mu się zobaczyć kolor jej włosów. Zwinięte w gładki kok na karku były ciemne, prawie czarne. W świetle świecy pojawiły się w nich kasztanowe błyski. Gabriel zamarzył, by zobaczyć te pukle rozpuszczone luźno na ramiona. Nie chciał wierzyć, że ma wreszcie w zasięgu ręki Zamaskowaną Damę. Kiedy na nią patrzył, wszystkie emocje, jakie w nim budziła, skrystalizowały się w rozpaloną namiętność. Chciał ją mieć. Choć zdumienie na jej twarzy zaczęło ustępować gnie­ wowi, Gabriel schylił głowę i przywarł wargami do jej ust. Z początku nie prosił o odpowiedź. Całował ją twardo i rozkazująco w odwecie za wszystkie kłopoty, jakie mu sprawiła. Później jej wargi zadrżały i dreszcz strachu przebiegł całe ciało. Gabriel zawahał się, zakłopotany bojaźliwą reakcją na jego pocałunek. Nie była dzieckiem, miała na pewno dwadzieścia parę lat i sama go sprowokowała. Poza tym była jedną z kochanek Neila Baxtera. Baxter celował w uwodzeniu. Nawet Honora Ralston, narzeczona Gabriela z mórz południowych, uległa czarowi i kłamstwom Baxtera. 37

AMANDA QUICK GlNEVRA Zamaskowana Dama na pewno nie była jednak do- świadczoną flirciarką, choć takie sprawiała od początku wrażenie. Sprowokowała go do pocałunku, a jednocześnie była całkowicie zażenowana jego zachowaniem. Ciekawość Gabriela, dotychczas trzymana na uwięzi, zerwała się i wymknęła spod kontroli. Musiał sprawdzić, czy potrafi ją zmusić do reakcji- Przesunął czubkiem języka wzdłuż jej dolnej wargi, nalegając, by otworzyła usta. Wyczuł moment, kiedy kobiece obawy rozpłynęły się w fali pożądania. Zamas- kowana Dama wydała boleśnie słodki jęk pod jego war- gami. Gabriel poczuł się jak głodujący człowiek, któremu ofiarowano pożywienie. Natychmiast zapragnął więcej. Kiedy zadrżała z przejęciem w jego ramionach, poczuł głęboką satysfakcję. Wolną dłonią trzymała jego ramię, wczepiając się w wełniany płaszcz. Czuł, że pochyla się do przodu, jakby chciała być bliżej niego. Dreszcz namiętnego pożądania przeszył Gabriela. Całe jego ciało pulsowało chęcią posiadania. Za długo już był bez kobiety. Objął ją mocniej. - Hrabio? - szepnęła oszołomiona. - Powietrze w nocy jest zimne - powiedział ochryple. - Ale przysięgam, że kiedy się położymy na ziemi w lesie, wkrótce będzie nam ciepło. Z mojego płaszcza zrobię dla nas łoże, moja Zamaskowana Damo. Czar prysnął w okamgnieniu. Zamaskowana Dama wzdrygnęła się jak oparzona. Zaczęła go odpychać, starając się jak najszybciej wyrwać z jego uścisku. Gabriel toczył walkę ze swymi protestującymi zmysłami i wygrał. Niechętnie wypuścił damę z objęć. Ze zduszonym okrzykiem wyprostowała się na koniu, drżącymi palcami chwyciła woalkę i szybko ją opuściła. Słyszał jej nierówny oddech. Świadomość, że poruszył w niej ukryte namiętności, sprawiła mu pewną satysfakcję. - Nie miał pan najmniejszego prawa tego robić - szep- nęła. - To było szalenie nierycerskie. Jak pan mógł się tak nieeleganckp zachować? Myślałam, że jest pan człowiekiem honoru. 38 Gabriel uśmiechnął się. - Ma pani dziwne pojęcie o mojej rycerskości, pewnie powstało na podstawie lektury Poszukiwań. To wskazuje, że krytycy m a j ą rację. Młode damy nie powinny czytać tego rodzaju książek. Ich emocjonalne usposobienie jest zbyt podatne na wpływy lektury. - Bzdura. Pan przez cały czas usiłuje mnie sprowoko- wać. - Jej głos stopniowo nabierał mocy. Tę kobietę niełatwo było onieśmielić. - Pani prowokuje mnie od dobrych kilku tygodni stwierdził Gabriel. - Mówiłem już, że bardzo mnie pani rozzłościła. - Nic pan nie rozumie - jęknęła. - Chciałam pana zaciekawić, a nie rozzłościć. Myślałam, że spodoba się panu taka przygoda. Bohater pańskiej książki świetnie by się czuł w takiej sytuacji. - Bohater Poszukiwań jest ode mnie znacznie młodszy - powiedział Gabriel. - Wciąż jeszcze posiada zdecydowanie niezdrową dawkę rycerskiego idealizmu i młodzieńczej naiwności. - Mnie się podoba. Jest na pewno dużo milszy od pana. Och, nic nie szkodzi. Nic się nie udało. Żałuję, że podejmowałam takie głupie ryzyko. Co za klapa. Komplet­ na, bezsensowna strata czasu. Nie mam nawet Rycerza i czarnoksiężnika, mimo tych wszystkich wysiłków. - Następnym razem, jak się zobaczymy - powiedział miękko Gabriel - oddam pani rękopis i powiem, co zdecydowałem w sprawie pani poszukiwań. Zamaskowana Dama odsunęła się od Gabriela. - Nie wie pan, kim jestem. Nie znajdzie mnie pan. - Znajdę. Wiedział, że wypowiadając te słowa, obiecuje sobie i jej. Dzisiejsza wyprawa nie zaspokoiła jego ciekawości co do Zamaskowanej Damy. Tylko zaostrzyła mu apetyt. Nigdy nie spotkał podobnej kobiety i wiedział, że kiedyś będzie jego. - To pani zaczęła tę całą aferę, ale proszę być pewną, że ja ją zakończę. 39

AMANDA QUICK - Jestem przekonana, że już ją pan zakończył - stwier- dziła ponuro. - Jeszcze raz muszę podkreślić, że, jak dotychczas, bardzo mnie pan rozczarował, hrabio. - Jestem doprawdy niepocieszony. - To wcale nie jest śmieszne, do diabła! - Zamaskowana Dama starała się uspokoić klacz, która nerwowo reagowała na emocje pobrzmiewające w głosie jeźdźca. - Nie wiem, po co ja to wszystko w ogóle zaczynałam. - Ja też nie wiem - rzekł Gabriel. - Może mnie spróbuje pani to wyjaśnić. - Myślałam, że jest pan zupełnie innym człowiekiem - powiedziała oskarżycielskim tonem. - Myślałam, że jest pan prawdziwym rycerzem, który wie, co to są poszukiwa- nia. Może pan pamięta, że w pierwszym liście wspomniałam o możliwości poważnego ryzyka. Ale pan nie raczył od- powiedzieć na moje propozycje. - Nic dziwnego, skoro miałem zaledwie parę lakonicz- nych listów od nieznajomej kobiety, która pytała, czy nie zostałbym jej błędnym rycerzem. Kiedy zignorowałem listy, okazało się, że muszę z damą tą walczyć o każdy średnio- wieczny romans, który chciałem nabyć. Całe doświadczenie! było niezwykle irytujące. - Mówiłam już, że chciałam stworzyć aurę tajemnicy, żeby pana zainteresować. - Osiągnęła pani swój cel, madame. Ale tajemnica nie została rozwiązana do końca, choć widziałem pani twarz. Nadal nie wiem, kim pani jest. - I nigdy się pan nie dowie - zapewniła. - Skończyłam z tymi bzdurami. Sama się zajmę poszukiwaniami. Okazuje się, że w gruncie rzeczy nie potrzebuję i nie chcę pańskiej pomocy. Dobranoc panu. Przepraszam, że wyciągnęłam pana z domu w środku nocy. Zamaskowana Dama spięła konia i po chwili pędziła galopem drogą oświetloną światłem księżyca. Gabriel odczekał czas jakiś, po czym ruszył w spokojnej niniejszym tempie. Nie zamierzał ścigać Zamaskowanej Da- my, chciał jedynie upewnić się, że bezpiecznie dotarła do domu. Domyślał się, dokąd wracała. 40 GlNEVRA Kilka minut później minął zakręt i przekonał się, że miał rację. Pozostając w cieniu obserwował, jak dama na koniu skręca na podjazd potężnej wiejskiej posiadłości hrabiostwa Amesburych. Sądząc po liczbie powozów oczekujących przed domem, wydawali oni jedno ze swych słynnych przyjęć. Muzyka i rozjarzone światła wylewały się z okien wielkiego domu. LadyAmesbury rzadko zapraszała mniej niż setkę gości. Zamaskowana Dama najwyraźniej wymknęła się nie zauważona z balu na swe spotkanie o północy. W takim hic nie nastręczało to najmniejszych trudności. Więk- szość gości była już niewątpliwie dość pijana i nikt zapewne nie zauważył jej nieobecności. Gabriel pomyślał, że z listy gości na pewno nie dowie się, kim jest tajemnicza nieznajoma. Wśród zaproszonych Ho dużo ważnych osób z towarzystwa i większość miejs- cowej szlachty Gabriel nie był jednak rozczarowany. Znał sposoby, by dowiedzieć się o nazwisko damy. Najpierw musiał jednak zająć się drobnostką - odzyskaniem rękopisu Rycerza czaronoksięinika. Zawrócił konia i ruszył z powrotem.

GlNEVRA 4 -Dwadzieścia minut później zatrzymał konia w kępie drzew koło chaty Nasha. Wcale go nie zdziwiło, że w oknie wciąż pali się światło. Uwiązał rumaka do gałęzi i przedarł się przez krzaki ku niewielkiej stajni, znajdującej się na tyłach chaty. Kiedy otworzył drzwi, usłyszał ciche rżenie. Wewnątrz dojrzał zarys zwracającego się ku niemu końskiego łba. - Spokojnie, stary. Gabriel szerzej otworzył drzwi stajni, wpuszczając do środka księżycową poświatę. Koń poruszył chrapami i wy- stawił łeb ponad drzwiczki boksu. - Masz za sobą ciężką noc - powiedział Gabriel, po czym zdjął rękawiczkę i pogładził mokry kark zwierzęcia. - Jeszcze nie ostygłeś po ostatnim galopie. Podoba ci się rola pomocnika zbójcy na drogach? To musi być bardzo emocjonujące zajęcie. Gabriel poklepał konia na pożegnanie i wyszedł ze stajni. Zbliżając się do kuchennego wejścia wyjął z kieszeni i płaszcza pistolet. Ku jego zdziwieniu drzwi nie były zaryglowane. Zapew- ne rozbójnik bardzo się śpieszył, wracając z nocnej wycie- czki. Gabriel otworzył drzwi i wszedł do środka. Pani Stiles stała przy zlewie. Odwróciła się gwałtownie j na dźwięk otwieranych drzwi. Kiedy poznała intruza, oczy otwarły jej się szeroko ze zdumienia, a usta szykowały się do krzyku. - Ciiii. Ani słowa, jeśli łaska, pani Stiles. Gabriel nie zadał sobie trudu celowania do niej z pis- toletu. Spokojnie trzymał broń lufą w dół. 42 - Chciałbym tylko zamienić parę słów z pani pryncypa- liin. Niech się pani nie kłopocze herbatą. Nie zostanę długo. Pani Stiles zamknęła usta. - Wiedziałam, że z tego szalonego planu nic dobrego nie wyniknie. Sama mu to mówiłam. - Właśnie. A teraz ja mu to powiem. Przekonamy się, czy moja opinia wywrze na nim trwalsze wrażenie. Pani Stiles spojrzała na niego błagalnie. - Nie naśle pan na niego policji, co? Zrobił to tylko dlatego, że potrzebuje pieniędzy, a nie potrafi się rozstać z tymi nieszczęsnymi księgami. Nie wiem, co zrobię, jeśli pójdzie do więzienia. Tutaj trudno o pracę. Pan Nash nie zawsze mi płaci, ale jest dużo jedzenia i mogę czasem zabierać trochę do domu. - Niech się pani nie kłopocze, pani Stiles. Nie mam zamiaru pozbawiać pani pracy. Czy Nash jest w pokoju? - Tak, proszę pana. - Pani Stiles mięła fałdy fartucha. - Czy na pewno nie każe go pan aresztować? - Prawie na pewno. Rozumiem dylematy pana Nasha i współczuję mu, ale w tym wypadku nie mogę pozwolić, aby jego plan się powiódł. Moja towarzyszka była szalenie zmartwiona. Pani Stiles westchnęła. - Nie rozumiem, dlaczego wy wszyscy tyle znaczenia przywiązujecie do starych rękopisów i takich tam. Bezuży- teczne śmiecie, jakby mnie kto pytał. Czytanie i zbieranie tych brudnych papierów to nic tylko strata czasu. - Trudno jest wytłumaczyć chęć kolekcjonowania sta- rych ksiąg - przyznał Gabriel. - Przypuszczam, że to rodzaj choroby. - Szkoda, że nie ma na nią lekarstwa. - Może. Z drugiej strony nie jest to nieprzyjemne cierpienie. Gabriel, przekonany, że gospodyni nie będzie mieszać się do sprawy, skinął jej grzecznie głową i poszedł do holu. Drzwi pokoju były zamknięte, ale ze środka dochodziły podniesione głosy. Pierwszy należał do rozgniewanego młodego człowieka. 43

AMANDA QUICK - Do diabła, tato! Zrobiłem tak, jak żeśmy zaplanowali. Tak, jak zrobiliśmy ostatnim razem. Skąd miałem wiedzieć, że będzie z nią ten wielki jegomość? Zresztą, co to szkodzi? Nie sprawiał żadnego kłopotu. - Powinieneś się wycofać, kiedy zobaczyłeś, że nie jest sama - warknął w odpowiedzi Nash. - Mówiłem ojcu, że się w ogóle nie stawiał. - W głosie zabrzmiał odcień drwiny. - Podał mi pudełko bez problemu. Martwiłem się raczej o nią. Przysięgam, że gdyby miała pistolet, już by było po mnie. Niech się ojciec nie trapi. Mamy rękopis i pieniądze, jakie zapłaciła za niego ta dama. - To nie jest takie proste - odparł Nash. - Nie podobał mi się wygląd tego dżentelmena, który jej towarzyszył. Coś mnie w nim niepokoiło. Miał dziwne oczy. Zielone jak szmaragdy i równie zimne. Niebezpiecznie mu z oczu; patrzyło. Nigdy nie widziałem człowieka z takimi oczami. - Niech się ojciec uspokoi. Mówiłem, że nie było z nim problemów. Gabriel cicho otworzył drzwi. Nash siedział za biurkiem z głową w dłoniach. Krępy młody człowiek o grubych rysach twarzy chodził nerwowo tam i z powrotem po niewielkiej przestrzeni między stosami ksiąg. Fantazyjna czarna peleryna leżała na krześle. - Obawiam się, że będzie jednak ze mną pewien prob- lem - powiedział łagodnie Gabriel. - Trzymał pistolet na widoku, ale bez ostentacji. Obaj mężczyźni odwrócili się gwałtownie. Na twarzy młodego malowało się przerażenie. Nash, po pierwszej chwili przestrachu, wyglądał na człowieka zrezygnowanego. Młodzieniec szybko się pozbierał. - Co pan sobie właściwie myśli, wchodząc tu bez niczyjego pozwolenia? To jest wbrew prawu, odpowie pan za to przed magistratem. Gabriel rzucił na niego okiem bez specjalnego zaintere- sowania. - Ty pewno jesteś Egan. Posłuszny syn, który dogląda spraw. Egan wytrzeszczył oczy. 44 GlNEVRA - Skąd pan wie? - To moja sprawa. Gabriel przeniósł uwagę na starego Nasha. - Ile razy stosował pan ten podstęp? - To był dopiero drugi raz. - Nash ciężko westchnął. Za pierwszym razem wszystko poszło doskonale. - I postanowił pan znów spróbować? - Musiałem. Nie mam pieniędzy, a pewien księgarz oferuje absolutnie fantastyczną kopię dzieła Historia Troja- na Guida delie Colonne. Co miałem zrobić? Nie miałem wyjścia. - Poniekąd pana rozumiem - przyznał Gabriel. I oczywiście nie chciał się pan rozstawać z pięknym dziełem z własnej kolekcji, jeśli dałoby się tego uniknąć, prawda? Nash zamrugał oczyma. Jak tylko pana zobaczyłem z tą damą, wiedziałem, że nie obędzie się bez kłopotów. - Jeśli jest to dla pana jakaś pociecha, to niech pan wie, że ja miałem dużo więcej kłopotów. W gruncie rzeczy doszedłem do przekonania, że ta młoda dama sprawia wyłącznie kłopoty. - Ostra bestyjka - mruknął Egan. - Nie podobało mi się, jak przez cały czas zagrzewała pana do walki. - Mnie też się nie podobało. - Gabriel rzucił okiem na pudełko na biurku. - Gratuluję pomysłu, panowie. Niestety tym razem wybraliście nieodpowiednią ofiarę. Domagam się zwrotu rękopisu. Ta młoda dama jest zrozpaczona z powodu jego straty. Z pewnością panowie mnie rozumieją. - Pewno zawiadomi pan magistrat - powiedział Nash. - Nie widzę powodu. - Gabriel podszedł do biurka I wziął pudełko. Pistolet trzymał dobrze na widoku. Wystarczy, jeśli dostanę to, co chcę. - Już pan dostał i niech pan sobie idzie - wymamrotał Nash. - Jeszcze jedno - mruknął Gabriel. Nash spojrzał na niego wściekłym wzrokiem. - Jeśli chce pan odebrać pieniądze, to już za późno. Ta 45

AMANDA QUICK Gonera dama zapłaciła z góry i wysłałem pieniądze z zamówieniem na to dzieło, o którym panu mówiłem. - Może pan sobie zatrzymać pieniądze - pozwolił wielkodusznie Gabriel. - Chcę, żeby mi pan podał nazwisko i adres tej pani. - Co? - zdziwił się Egan. - Nie zna jej pan? Przecież był pan z nią. - Obawiam się, że to bardzo tajemnicza dama. Byłem z nią jedynie dla ochrony jej osoby i rękopisu. Nie powiedziała mi, jak się nazywa. - Do diabła! - Egan był zdumiony. Nash zmarszczył brwi. - Nie mogę panu pomóc, nie znam jej nazwiska. - Korespondowała z panem w kwestii nabycia manu- skryptu. I wysłał jej pan rachunek. Musi pan wiedzieć, jak się nazywa. Nash potrząsnął głową. - Korespondencja szła przez adwokata. On zdeponował pieniądze w moim banku. Po raz pierwszy zobaczyłem tę panią dziś w nocy. - Rozumiem. - Gabriel się uśmiechnął. - Wystarczy mi nazwisko adwokata. Nash wzruszył ramionami, potem wyciągnął szufladę biurka i wyjął z niej list. - Oto ostatnia przesyłka, jaką od niego miałem. Żeby jej oczekiwać dziś w nocy. Jegomość nazywa się Peak. Gabriel spojrzał na londyński adres. - To mi wystarczy. Bardzo panu dziękuję. A teraz proszę mi wybaczyć, ale muszę się oddalić. Mam mnóstwo pracy. - Pracy? - Egan wyraźnie się przeraził. - Jakiej pracy? Czy zawiadomi pan jednak magistrat? - Nie, czekają na mnie dużo pilniejsze zajęcia. - Gabriel schował list do kieszeni. - Zdaje się, że się zaangażowałem w pewne poszukiwania. Pięć dni później Gabriel siedział samotnie w pokoju na wieży, w którym zwykł był pisać. Bolało go prawe ramię, ale to się zdarzało, kiedy zajmował się pisaniem przez 46 dluższy czas. Stara rana reagowała czasem na deszcz i na długie godziny pisania. Najważniejsze było to, że tego ranka słowa po prostu spływały mu z pióra. Jego druga powieść, którą zatytułował Zuchwale przedsięwzięcie, nabierała kształtu aż miło. Pióro z doskonałą pewnością poruszało się po papierze, kiedy Gabriel posyłał swego bohatera do walki przeciwko złoczyńcy. Walka szła o wspaniałe dziedzictwo i miłość pięknej panny. W opowieściach Gabriela piękna panna zawsze przypa­ dała szlechetnemu głupcowi, który był na tyle naiwny, że o nią walczył. Gabriel doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że w życiu raczej się to nie zdarza. Mężczyzna, który by wierzył obietnicom pięknej panny, to idiota. Gabriel od dawna już wiedział, że dla mężczyzny, który chciałby wzbudzić zainteresowanie pięknej, a nawet i niezbyt pięknej panny, majątek, tytuł i pozycja w społeczeństwie są daleko ważniejsze niż szlachetne serce i rycerska natura. Nauczyła go tego piękna Meredith Layton, córka możnego i potężnego hrabiego Claringtona. Nigdy tej lekcji nie zapomniał. Hrabia bardzo starannie ukarał Gabriela za zbrodniczą próbę uratowania Meredith przed zaaranżowanym mał- żeństwem z markizem Trowbridge. Kilka dni po nieudanej próbie ucieczki młodych Clarington zabrał się do finansowej zagłady Gabriela. Ludzie, którzy poparli finansowo niewielkie, choć potencjalnie dochodowe przedsięwzięcie okrętowe Gabriela, po rozmowach z Claringtonem wycofali się z umów. Domagali się natychmiastowego zwrotu pieniędzy. Jedno­ cześnie pożyczka, którą Gabriel uzyskał na zakup terenów w Londynie, musiała być od ręki spłacona. Clarington przekonał inwestora, żeby się wycofał. Połączone skutki były katastrofalne. Aby spłacić długi, Gabriel musiał sprzedać praktycznie wszystko, co posiadał, wraz ze swymi ukochanymi księgami. Na koniec zostało mu ledwie tyle pieniędzy, że mógł wykupić bilet na statek płynący na morza południowe. 47

AMANDA QUICK GlNEVRA Gabriel - wiedząc, iż w Anglii nie ma dla niego przyszłości - popłynął na wyspy, na których można zacząć wszystko od nowa. Odczuwał teraz ponurą satysfakcję z faktu, iż spędził ostatnie osiem lat skutecznie pozbywając się tak niepo- trzebnych obciążeń, jak szlachetne serce i rycerska natura. Przysięgając sobie, że już nigdy nie będzie na łasce własnych emocji, włożył wiele ciężkich wysiłków w zrobienie majątku na handlu perłami i osiągnął ogromny sukces. Parę razy o mało nie stracił życia, lecz przeżył i wielce się wzbogacił. Podczas pobytu na wyspach poznał agresywnych, am- bitnych Amerykanów, których statki pływały praktycznie po całym świecie. Przy pomocy tych kontaktów zbudował okrętowe mocarstwo. Jego statki regularnie przewoziły towary między Anglią a Ameryką. W ciągu lat spędzonych na wyspach Gabriel uczył się rzeczywistości. Okazało się, że w prawdziwym świecie iluzja jest zasadą, a nie wyjątkiem. Ludzie nie są tacy, jacy się na pozór wydają, i niewielu mężczyzn przestrzega sposobu postępowania, charakterystycznego dla fikcyjnych rycerzy z dworu króla Artura. Gabriel przekonał się, że prawdziwy świat jest miejscem, gdzie zabójcy przebierają się za dżentelemenów, a kobiety zdradzają mężczyzn, którym poprzysięgły miłość. Przeżycie wśród tych niebezpieczeństw wymagało po- siadania lodu w żyłach i realistycznych oczekiwań od rodzaju ludzkiego. Tylko głupiec ufał innym. A inteligentny mężczyzna nie popełniał błędu i nie składał swego zaufania, honoru, a co dopiero miłości, w ręce kobiety. Mężczyzna, którzy zamierzał przeżyć w prawdziwym świecie, musiał zachować ostrożność. Nie oznaczało to wszakże, że nie mógł korzystać z przyjemności, jakie oferuje życie. Dopóki trzyma serce i uczucia z dala od sprawy, rozumował, może sobie pozwolić na nieszkodliwy flirt z tak intrygującą kobietą jak Zamas- kowana Dama. Może sobie nawet pozwolić na żonę. Prawdę mówiąc - przydałaby mu się żona. 48 Spochmurniał na tę myśl. Zaiste, powinien się wkrótce ożenić, nie tylko ze względu na dziedziczony tytuł, ale i dlatego, że sprzykrzyła mu się ta samotność z wyboru. Trzeba mu kobiety, która będzie grzała łoże i która przyniesie mu potomków. Odczuwał też brak kogoś, z kim mógłby wieczorami porozmawiać. Nie widział zarazem powodu, by nie traktować żony z t y m samym trzeźwym dystansem, z jakim odnosiłby się do kochanki. Wizja Zamaskowanej Damy jako kochanki i żony zarazem zagnieździła się w jego myślach. Odłożył pióro i niewidzącym wzrokiem wyglądał przez okno wieży. Zamaskowana Dama jego żoną? Wykrzywił usta, ignorując podniecenie dolnej części ciała. To szalony pomysł. Nie do pomyślenia, żeby jedna z ofiar Baxtera miała zostać hrabiną Wilde. Od człowieka o pozycji Gabriela oczekuje się, że poślubi damę o nieposzlakowanej reputacji. Dziewicę. Ale dziewice wcale bardziej nie zasługują na zaufanie Od doświadczonych kobiet nocy - Gabriel o tym wiedział. Dlatego dziewictwo nie będzie dla niego decydującym kryterium, kiedy przyjdzie mu wybierać żonę. W kobiecie trzeba rozważyć także inne, ważniejsze cechy. Ale Zamaskowana Dama nie posiadała także i tych cech. Gabriel już dawno temu postanowił, że kiedy przyjdzie mu wybierać żonę, postara się wybrać kobietę posłuszną, która będzie uznawać władzę męża. Kobietą, która się wychowała w poszanowaniu prawa mężczyzny do rządzenia we własnym domu, łatwiej będzie pokierować niż taką niezależną, zuchwałą pannicą jak Zamaskowana Dama. Kobietę, której wpojono właściwe pojęcie o obowiązkach jej płci, łatwiej będzie uchronić przed pokusami i zagrożeniami tego świata. Gabriel wiedział zresztą, że zachowa ostrożność, nawet jeśli uda mu się znaleźć perłę rodu kobiecego, posłuszną i uległą. Da jej być może rozmaite przywileje, ale nigdy nie popełni tego błędu, by jej całkowicie zaufać. 4 Ginevra 49

AMANDA QUICK Gonera Doszedł do wniosku, że w postępowaniu z kobietami lepiej zabezpieczyć się zawczasu, by później nie żałować. Odrobina zapobiegliwości przedtem lub uciążliwa kuracja potem. Sprawa wyboru żony była zresztą dla niego kwestią przyszłości. Gabriel wrócił myślami do Zamaskowanej Damy. W tej chwili priorytetowa stała się dla niego sprawa ustalenia jej tożsamości. Niestety poszukiwanie oblicza Zamaskowanej Damy równało się ponownemu wejściu do towarzystwa. Gabriel zaklął na samą myśl. Nie miał wielkiego mniemania o wielkim świecie. Nie zaszczycił go swą obecnością od czasu powrotu do Anglii przed paroma miesiącami. Zamaskowana Dama wszakże niewątpliwie obracała się w najlepszych sferach. Jeśli chce ją upolować, musi sam zacząć znów bywać w wielkim świecie. Gabriel uśmiechnął się pod nosem na myśl o wyrazie twarzy Zamaskowanej Damy, kiedy zauważy, że ją wytropił w samym sercu śmietanki towarzyskiej. Łowczyni sama stanie się łowną zwierzyną. Wstał i przeciągnął się, chcąc rozruszać zdrętwiałe mięśnie. Bezwiednie lewą dłonią rozcierał prawą rękę. Siedział przy pracy od samego świtu, a teraz dochodziła jedenasta. Przydałby mu się dłuższy spacer po wybrzeżu. Wzrok Gabriela padł na pudełko z rękopisem, odebrane Nashowi. Widok tego przedmiotu na bocznym stoliku, pośród stosów papierów i książek, nasuwał przyjemną myśl o chwili, kiedy będzie mógł zwrócić Rycerza i czarno­ księżnika prawowitej właścicielce. Powie jej, że zgadza się wziąć udział w poszukiwaniach. Nie zależało mu wprawdzie na wykryciu zabójcy Baxtera, ale miał wielką ochotę na tę kobietę. Sam przed sobą przyznawał, że jej śmiałe, zuchwałe postępowanie, dla samej zasady godne potępienia, intryguje go i fascynuje. Może jemu, miłośnikowi starych legend, sądzone jest stać się partnerem kobiety, której śmiałe zachowanie zapowiada odwagę, tak rzadką i zarazem niebezpieczną u płci słabej. Jakiś trubadur mógłby stworzyć bardzo ciekawą legendę w oparciu o postać Zamaskowanej Damy. 50 Bez względu zresztą na genezę tego rosnącego pożądania nie ulegało wątpliwości, że jedynym sposobem na zdobycie tej kobiety jest udawanie, iż chce wziąć udział w jej szaleńczym planie. Rzecz zapowiadała się zresztą, mówiąc łagodnie, nader interesująco. Poza tym wiedział, kto posiada poszukiwany przez nią rękopis Pani na wieży. Cała sztuka w tym, by ukryć przed nią ten fakt, póki nie zwabi jej do łoża. Gabriel przystanął przed półką, na której stały naj- ciekawsze egzemplarze jego zbiorów. Otworzył szklane drzwiczki i wyciągnął tom, oprawiony w grubą skórę. Przeniósł niezwykle ciężką księgę na biurko. Położył ją ostrożnie i otworzył zameczek, spinający dwie grube opra- wy, między którymi znajdowały się welinowe stronice z pozłacanymi brzegami. Delikatnie otworzył księgę na ostatniej stronie. Przez dłuższą chwilę przyglądał się kolofonowi, napisa- nemu w starej francuszczyźnie: Tu kończy się opowieść o pani na wieży. Ja, Wilhelm Andegaweński, spisałem tylko prawdę. Przekleństwo temu, kto ukradnie tę księgę. Niech go pogrążą fale. Niech go pochłonie ogień. Niechaj się wiecznie smaży w piekle. Gabriel ostrożnie zamknął Panią na wieży i odstawił do gabloty. Gra, którą chciał rozegrać z Zamaskowaną Damą, nie była pozbawiona ryzyka. Zastanawiał się, jak to się stało, że mogła się zakochać w Neilu Baxterze. Zdaje się, że nadal jest w nim zadurzona, pomyślał z niechęcią. Szkoda. Baxter nie zasługuje na tak wybitną kobietę. Ale Baxter - Gabriel miał okazję przekonać się o tym na własnej skórze - zawsze umiał postępować z kobietami. Gabriel postanowił, że przede wszystkim postara się, żeby Zamaskowana Dama zapomniała o swoim byłym kochanku. Nie mógł się doczekać pierwszej okazji. Opuścił pokoik na wieży i zszedł wąskimi krętymi schodami. Twarde obcasy łomotały o stare kamienne stopnie. 51