ziomek72

  • Dokumenty7 893
  • Odsłony2 248 086
  • Obserwuję984
  • Rozmiar dokumentów26.3 GB
  • Ilość pobrań1 302 991

Gwiazda prawdę ci powie - Wilkins Gina

Dodano: 8 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 8 lata temu
Rozmiar :295.1 KB
Rozszerzenie:pdf

Gwiazda prawdę ci powie - Wilkins Gina.pdf

ziomek72 EBooki EBOOK W Wilkins Gina
Użytkownik ziomek72 wgrał ten materiał 8 lata temu.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 54 stron)

GINA WILKINS Gwiazda prawdę Ci powie Star Croosed Cykl: Zapisane w gwiazdach/Written In The Stars

ROZDZIAŁ PIERWSZY – Och, jak zimno! – zawołała Keely Parker i zadrżała. Zdjęła kurtkę i rzuciła na stół gazetę, którą z sobą przyniosła. Roztarła dłonie i sięgnęła po kubek świeżo zaparzonej kawy. Gdy uniosła naczynie do ust, para buchnęła jej na policzki, które natychmiast pokryły się gęsią skórką. Gorący kubek przyjemnie rozgrzewał zesztywniałe z zimna palce. – Tak właśnie się dzieje, gdy uprawiasz biegi w styczniu o wschodzie słońca – pouczył ją straszy brat, Jonah Parker, który dopiero niedawno wstał i zasiadł do śniadania. – Gdybyś jak wszyscy normalni ludzie została w łóżku przykryta po czubek nosa, nie byłabyś narażona na odmrożenie sobie niektórych istotnych części ciała. Uwierz mi, że zima nie została stworzona dla nas, południowców. – Poranna gimnastyka, nawet w środku zimy, sprawia mi dużą przyjemność. – Sięgnęła po opiekany chleb, rozsmarowała serek na kromce i zafascynowana patrzyła, jak kremowa masa powoli się topi. – Poza tym lubię patrzeć, jak świat budzi się do życia. – Na zdrowie. Pozwolisz jednak, że pozostanę przy okazjonalnych odwiedzinach na siłowni. Gdy Keely usłyszała te słowa, odwróciła się w stronę kuchennych drzwi. Jak zwykle na jego widok poczuła drżenie serca i uśmiechnęła się z żalem. Już dawno uznała, że to nieunikniona konsekwencja, skoro mieszka się pod jednym dachem z tak wspaniałym okazem mężczyzny. Czasem jej hormony szalały na sam jego widok, choć przywykła myśleć o Michaelu Gordonie jak o starszym bracie. Przynajmniej starała się o nim tak myśleć, bo on traktował ją niczym młodszą siostrę. Był już ubrany do pracy, choć na razie na szyi miał niezawiązany krawat, a niebieska marynarka, pasująca do świeżo wyprasowanych spodni, jeszcze czekała na wieszaku. Uczesał już potargane włosy, ale ciemnoniebieskie oczy wciąż miał opuchnięte od snu. – Kawy – poprosił żarliwie. Keely uśmiechnęła się. Bez kawy nie potrafiłby w ogóle zacząć dnia. – Uważaj, bo wciąż jest gorąca. – Podała mu dzbanek. Półprzytomnie pokiwał głową, nalał aromatycznego płynu do kubka i osuszył go jednym potężnym łykiem. Dopiero wtedy spojrzał na swych współlokatorów. – Dzień dobry – mruknął niskim głosem. Jonah oderwał się od lektury prawniczych dokumentów, które przeglądał nad olbrzymią miską pełną mleka i chrupiących płatków śniadaniowych. – Pamiętacie, że dziś po południu lecę do Birmingham? Wracam dopiero

we wtorek – przypomniał na wszelki wypadek. – To okropne, że musisz wyjeżdżać już w piątek. – Keely załamała dłonie. – W ten sposób tracisz cały weekend. – Nic nie mogłem na to poradzić. Dziś wieczorem mamy naradę, a następne spotkanie zaczyna się wczesnym rankiem w poniedziałek. Zresztą i tak potrzebuję czasu, by zapoznać się ze wszystkimi materiałami. – Oby zapowiadana burza nie zaczęła się wcześniej niż przewidują meteorolodzy – wtrącił Michael, kiwnąwszy głową w stronę kuchennego okna, za którym ciężkie i ciemne chmury zaczynały zasnuwać niebo szczelnym płaszczem. – Na lotnisku będą się rozgrywały dantejskie sceny, jeśli rzeczywiście, tak jak zapowiadają, pojawi się gołoledź i marznąca mżawka. Od wielu dni lokalne stacje radiowe ostrzegały mieszkańców Memphis w Tennessee przed nadciągającym zimowym frontem burzowym. Spodziewana pogoda była wydarzeniem na tyle nietypowym dla tej okolicy, by wywołać nie lada sensację. – Na wszelki wypadek zarezerwuję wcześniejszy lot – zgodził się Jonah. – Keely, pamiętaj, jeśli zacznie się śnieżyca, nie próbuj wychodzić z domu. Jeśli czegoś potrzebujesz, załatw to teraz, żebyś nie musiała wyjeżdżać na drogi w czasie zamieci. – Dobrze, tatusiu – rzuciła ironicznie i otworzyła gazetę, którą codziennie kupowała, wracając z porannego joggingu. Najpierw otworzyła stronę z horoskopami. Stało się już zwyczajem, że przy śniadaniu odczytywała na głos wszystkie trzy horoskopy. Jonah zazwyczaj dobrze się bawił, słuchając dziwacznych przepowiedni astrologa. Michael natomiast jedynie je tolerował, choć często narzekał, że szkoda mu czasu na takie bzdury. Praktyczny, twardo stąpający po ziemi i wyjątkowo ambitny prawnik nie wierzył w żadne przeznaczenie, którego sam sobie nie stworzył. Nie na darmo uważał, że każdy jest kowalem własnego losu. Oczywiście Keely za każdym razem nie mogła się powstrzymać, żeby mu nie wytknąć, iż jego nastawienie jest typowe dla jego znaku zodiaku, czyli Koziorożca. Michael jedynie kręcił głową z niedowierzaniem. – Co na dziś zaplanowały nam gwiazdy? – spytał Jonah, chowając dokumenty i obrzucając siostrę wyczekującym spojrzeniem. Keely, jak zwykle, zaczęła od swojego horoskopu, który zaczynał się następująco: Byk. Dziś nie opuści cię wrodzona mądrość, co nie jest bez znaczenia, skoro będziesz potrzebowała wszystkich swych sił, by przekonywać innych. – To mi się nawet podoba – oznajmiła radośnie. – No pewnie – mruknął Jonah. – Ty zawsze wiesz, co jest dla każdego najlepsze.

Chociaż Michael zachował powściągliwe milczenie, wyraz jego twarzy dobitnie świadczył, że w pełni zgadza się z Jonahem. Keely zmarszczyła nos i wykrzywiła się do nich, ale nie podjęła tematu i skupiła się na pozostałej części horoskopu. Nadchodząca kłótnia może prowadzić do przełomu emocjonalnego. To, czego pragniesz, jest w twoim zasięgu, ale skrywany brak pewności siebie może powstrzymać cię przed osiągnięciem celu. Nie pozwól, by kierował tobą lęk. – Ty i skrywany brak pewności siebie? – Jonah prychnął ze śmiechu. – Dobre! Keely odrobinę opuściła gazetę i spojrzała na niego karcąco. – Słucham? Czyżbyś oskarżał mnie o zarozumiałość? – Nie zarozumiałość, ale sama przyznaj, że lubisz się szarogęsić – sprostował pozornie ugodowym tonem. Keely nie odpowiedziała na kolejną zaczepkę, tylko z powrotem skupiła się na swoim horoskopie. – A może zadzwonią do mnie z galerii z propozycją samodzielnej wystawy? – marzyła. – To rzeczywiście mój cel, ale muszę przyznać, że nieco onieśmielający. Trema mogłaby być złym doradcą. – Nie przesadzaj – wtrącił się Michael. – Jesteś już gotowa, by zrobić własną wystawę. Nie masz się czego bać, gdy mowa o twoim talencie. Krygujesz się tylko i próbujesz sprawić, żeby twój horoskop brzmiał przekonująco. – Nie zamierzam niczego udowadniać w taki sposób! – zaprzeczyła gwałtownie z rumieńcem gniewu. – Po prostu czytam, co tu napisali. Jonah wiedział, że zbliża się kłótnia, co już tyle razy przerabiali. Aby załagodzić nastroje, spróbował odwrócić uwagę siostry. – A co gwiazdy mówią na mój temat? Jest tam coś o podróży samolotem? Keely opanowała gniew i natychmiast zajęła się horoskopem brata. Rak. Dziś obowiązki zawodowe legną na twych barkach olbrzymim ciężarem. Zrób, co w twojej mocy, alt pamiętaj o swoich ograniczeniach. Wieczorem znajdź chwilę dla siebie. Poczytaj dobrą książkę, zjedz coś pysznego i postaraj się odzyskać siły. – Spakowałeś tę książkę, którą ci wczoraj kupiłam? – Spojrzała na brata. – Owszem. Gdy już trafię do hotelu, spróbuję poczytać i zamówię sobie posiłek do pokoju. To świetny przepis na spędzenie przyjemnego wieczoru. – Wróżka musiała być w dobrym nastroju, kiedy wypisywała te przepowiednie – cynicznie skomentował Michael. – Wygląda na to, że wszystkich czekają dziś same dobre rzeczy. Keely rzuciła mu wymowne spojrzenie znad płachty gazety. – Nie słyszałeś jeszcze, co w gwiazdach tobie jest dziś pisane. – Och – roześmiał się Jonah. – Mike, wygląda na to, że będziesz miał kłopoty.

Michael wzruszył ramionami i zalał swoje płatki mlekiem. – Z pewnością tak bym pomyślał, gdybym w to wszystko wierzył – mruknął obojętnie, pakując sobie jedzenie do ust. – Czytaj, Keely – ponaglił ją Jonah. – Koziorożec. Grozi ci ryzyko zrobienia z siebie głupca. – No i czym to ma się różnić od jakiegokolwiek innego dnia? – zapytał rozbawiony Jonah. Michael wymamrotał coś przez zęby. Chrupiące płatki stłumiły przekleństwa, ale uśmiechnięty od ucha do ucha Jonah i tak się domyślił, czego mu tak serdecznie życzył przyjaciel. Keely zignorowała ich obu i spokojnie czytała dalej: – Bądź szczególnie ostrożny w kontaktach ze zwierzętami i przedstawicielami przeciwnej płci. Jeśli nie podejmiesz zdecydowanych działań, stracisz dużą szansę. Ktoś w kapeluszu przyniesie ci szczęście. Pamiętaj jednak, że szczęście ma wiele postaci i nie zawsze łatwo je rozpoznać. – Tajemnicza postać w kapeluszu? – spytał Michael z rozbawieniem. – Dajcie spokój. Co za bzdury! Keely złożyła gazetę i przyjrzała mu się z namysłem. – Musisz przyznać, że ostatnio niemal wszystko się sprawdzało. Pamiętasz, jak w zeszłym tygodniu astrolog przepowiedział, że znajdziesz coś, co dawno uznałeś za zaginione? Tego samego dnia znalazłeś swoją spinkę od mankietu. – Po prostu wpadła mi za szafkę. Znalazłem ją, kiedy uznałem, że nadszedł czas na odkurzanie i tam zajrzałem. To, że zabrałem się do sprzątania akurat tego dnia, było zwykłym zbiegiem okoliczności. – A w zeszły wtorek? Horoskop zapowiedział ci dobrą nowinę i dostałeś list, że twoja siostra spodziewa się dziecka. Z kolei w środę ostrzegano Jonaha, żeby uważał, a on skaleczył się stłuczoną szybą. Wczoraj astrolog przepowiedział, że się niespodziewanie wzbogacę i dostałam zawiadomienie o zwrocie nadpłaty za ubezpieczenie! – z triumfem mnożyła przykłady. – Zbiegi okoliczności – upierał się. – Nic dodać, nic ująć. – Cóż, gdybym była na twoim miejscu, uważałabym dziś na zwierzęta – poradziła chłodno. – A jeśli chodzi o zrobienie z siebie głupca, to czy wciąż planujesz kolację z Laurel? Jonah tylko jęknął i głębiej zapadł się w krzesło. Przeczuwał, co będzie dalej. – Nie zaczynaj od nowa, Keely – powiedział Michael ostrzegawczo i odłożył łyżkę. – Nic nie zaczynam. – Sięgnęła po kubek z kawą. – Obiecałam, że już nic więcej nie powiem o tym, jak totalnie, kompletnie i absolutnie ona do ciebie nie pasuje. Więc nie zamierzam do tego wracać, chyba że pytasz mnie o radę.

– Doskonale wiem, co na ten temat myślisz – oznajmił głosem suchym jak pieprz. – Nie chodzi tylko o to, co ja na ten temat myślę. Horoskop ostrzega cię przed nią od miesiąca, czyli od chwili, kiedy zaczęliście się spotykać. Kilka razy wyraźnie napisano, że spotykasz się z niewłaściwą osobą. Nawet dziś mówi, że powinieneś być przy niej ostrożny. – Skoro jesteś taka świetna w przewidywaniu przyszłości, to może spróbujesz odczytać moje myśli? – zaproponował z groźbą w głosie. Błysk w jego oczach powiedział Keely, że raczej nie chciałaby w tej chwili znać jego myśli. – Choć miło mi się z wami gawędzi i chętnie na dłużej oddałbym się tej uroczej rozrywce, to jednak muszę już lecieć do pracy – oznajmił Jonah, wstał i uważnie spojrzał na siostrę. – Keely, mówiłem poważnie o pozostaniu w domu, gdy nadciągnie burza. Jazda po lodzie to proszenie się o katastrofę. – Nie ma sprawy. Po prostu posiedzę sobie tutaj i poczekam, aż moje marzenia się spełnią. – Daj mi znać, kiedy już będziesz upiornie bogata – wtrącił ironicznie Michael i pozbierał naczynia ze stołu. Keely znów się wykrzywiła za jego plecami. – Chcesz powiedzieć, że jestem naiwna? – Uderz w stół... – droczył się z nią, wstawiając naczynia do zmywarki. Po kilku minutach Keely została sama w kuchni. Westchnęła, dopiła kawę i otworzyła gazetę. Przejrzała tytuły artykułów i przeczytała te, które ją zainteresowały. Po chwili znów wpatrywała się w stronę z horoskopami. Nie mogła się powstrzymać i ponownie przeczytała horoskop Michaela. Coś ją w nim wciąż niepokoiło. Nie zapowiadał całkowitej katastrofy, ale był bardziej mroczny niż wszystkie poprzednie. Zresztą, o ile znała Michaela, zrobienie z siebie głupca będzie dla niego bardzo bolesnym doświadczeniem. W ubiegłym tygodniu skończył dwadzieścia dziewięć lat i solennie postanowił mieć od tej chwili całkowitą kontrolę nad wydarzeniami. Przez życie przeszedł ostrożnie, kolejną decyzję zawsze rozważał pod każdym możliwym kątem. Teraz skupił się na tym, by zostać pełnoprawnym partnerem w prestiżowej prawniczej firmie, w której pracował razem z Jonahem. Keely miała nadzieję, że duża szansa, którą może stracić przez brak zdecydowanych działań, nie dotyczy spraw zawodowych i nadziei na awans. Oczywiście wcale nie chodziło o to, że bezkrytycznie wierzyła przepowiedniom. Nie pozwalała również, by gwiazdy prowadziły ją przez życie. Po prostu codzienna lektura astrologicznych zapowiedzi sprawiała jej przyjemność. Z drugiej strony ostatnie zbiegi okoliczności dawały wiele do myślenia,

uznała, składając gazetę. A jeśli Michael zrezygnuje z czegoś wspaniałego tylko dlatego, że jest zbyt uparty, by jej posłuchać? Może powinna jeszcze raz zwrócić jego uwagę na dzisiejszy horoskop. Z pewnością nie zaszkodzi mu, jeśli przypomni sobie jego treść. Jeżeli odniesie ją do Laurel – tym lepiej. Keely troszczyła się o jego dobro i tylko dlatego chciała go uchronić przed uczuciową pomyłką. Była pewna, że istnieje dla niego wymarzona partnerka, tylko że w tej chwili żadna nie przychodziła jej na myśl. Wiedziała tylko, że nie jest to Laurel. Dziś nie opuści cię wrodzona mądrość. Przypomniała sobie słowa własnego horoskopu, bębniąc palcami po złożonej gazecie. – A jednak muszę przekonać Michaela, choć to nie będzie łatwe. – Ciężko westchnęła.

ROZDZIAŁ DRUGI Michael był już w biurze od godziny, gdy sekretarka położyła przed nim plik korespondencji. Na samym szczycie stosiku leżał faks od Keely. – Ona nigdy się nie poddaje – westchnął, widząc treść swego dzisiejszego horoskopu. – Kto taki? – spytała z sąsiedniego biurka jego piękna, pracowita i szczęśliwie zamężna sekretarka, Sandra Jones, rzucając mu zaciekawione spojrzenie znad okularów. – Keely. – Michael nie musiał nic więcej wyjaśniać, bo Sandra doskonale wiedziała, że jej szef dzieli dom ze swoim przyjacielem i jego siostrą. Pochylił się w jej stronę, żeby mogła zobaczyć astrologiczną przepowiednię i krótki dopisek wykonany ręką Keely. – Dziś się uparła, żeby zwrócić moją uwagę na horoskop. Sandra przebiegła wzrokiem treść faksu i podkreślone zdanie. – Pamiętaj o tym, proszę – przeczytała na głos i spojrzała na Michaela. – Masz rację. Jest dość uparta. Rozdarty między wzburzeniem i rozbawieniem, Michael znów położył przed sobą kartkę. – Problem w tym, że nigdy nie wiem, czy ona naprawdę wierzy w te brednie, czy tylko bawi się moim kosztem. Co rano odczytują z Jonahem nasze horoskopy, ale ostatnio uparła się, że się sprawdzają. Szczególnie mój. Podobno zapisano w gwiazdach, że mam się trzymać z dala od Laurel. Gdy Sandra usłyszała znajome imię, uśmiech zniknął z jej warg. Odrzuciła włosy na ramię gestem, który Michael dobrze już poznał. Jej zachowanie świadczyło o tym, że powstrzymuje się od komentarza. – O co wam obu chodzi? – spytał z westchnieniem. – Za każdym razem, kiedy wspomnę Laurel, niemal czynicie znak krzyża i sięgacie po wodę święconą. – Twoje randki nie są moją sprawą – odparła Sandra. Unikając jego wzroku, zebrała dokumenty, zamierzając wrócić do przerwanej pracy. – Jeśli podoba ci się ten rodzaj kobiet, z pewnością nie potrzebujesz moich rad. Jestem tylko twoją sekretarką. – Daj spokój z tą pozą: „Znam swoje miejsce, szefie”! – wykrzyknął wzburzony. Michael już dawno nauczył się polegać na osądach swojej sekretarki. Gdy przed trzema laty zaczął pracę w firmie, między nim a Sandrą wykształciła się silna więź, podobna do przyjaźni. Oboje chcieli dostać się na czołowe pozycje w firmie, więc ich współpraca przebiegała bez zakłóceń. Ponadto Michael cenił jej kompetencje, lojalność i uczciwość. – Słuchaj, Laurel wcale nie jest taka zła – przekonywał. – Wiem, że jest... dość ambitna i... troszkę zbyt przywiązana do spraw materialnych. – Urwał, bo

Sandra prychnęła potakująco. – Jednak – kontynuował po chwili, podnosząc głos – w gruncie rzeczy ma dobre serce. Zajmuje się dobroczynnością i często bywa wolontariuszką... – Znów urwał, gdy dostrzegł wyraz twarzy Sandry. – Może i postępuje tak dla powszechnej aprobaty i nawiązania korzystnych znajomości, ale i tak robi wiele dobrego. – Wcale nie mówię, że jest zła – burknęła sekretarka. – Staram się tylko dać ci do zrozumienia, że raczej nie jest dla ciebie właściwą partnerką. Ponieważ jej słowa zabrzmiały tak samo jak te, które wypowiadała Keely, celowo przerwał rozmowę, odwracając się do komputera. – Zapamiętam twoją cenną radę – mruknął. – A teraz w sprawie tych telefonów, które miałaś wykonać... – Już się do tego zabieram, szefie – oznajmiła służbowym tonem. Michael jęknął, a ona się roześmiała i zabrała do roboty. Przez chwilę wpatrywał się w ekran komputera, lecz jego myśli wciąż krążyły wokół horoskopu. W końcu poddał się i sięgnął po kartkę. Skupił się nie tyle na astrologicznej przepowiedni, ile na notatce od Keely. Znów zastanowił się, jak poważna była jej wiara w tego typu sprawy. Naprawdę sądziła, że przydarzy mu się katastrofa, jeśli zignoruje ostrzeżenia zapisane w gwiazdach? A może tylko kpiła sobie z niego? Jedna i druga możliwość wydawała mu się równie prawdopodobna. Nigdy nie umiał zgadnąć, gdy chodziło o Keely. Michael i Jonah poznali się na studiach prawniczych. Z trudem wiązali koniec z końcem i nie było ich stać na samodzielne mieszkania. Dlatego razem z jeszcze jednym kolegą zdecydowali się wynająć domek z trzema sypialniami w starej, lecz godnej szacunku dzielnicy na przedmieściach Memphis. Przez cały okres nauki dzielili wydatki na trzech. Ten układ tak im odpowiadał, że mimo ukończenia szkoły i zdobycia dobrze płatnych posad postanowili się nie rozstawać. Jednak osiem miesięcy temu Rick, który podjął pracę w kancelarii adwokackiej, po zawrotnie szybkich zalotach ożenił się i opuścił kolegów. Wtedy pojawiła się Keely, zagadnęła Jonaha i Michaela, proponując, że zajmie jego miejsce. Jej kariera artystyczna dopiero zaczynała się rozwijać, dlatego od dwóch lat, to znaczy po ukończeniu szkoły, utrzymywała się z dorywczych prac biurowych. Zaproponowała inny układ niż Rick. Za dach nad głową miała zostać ich gosposią. Do niej miały należeć zakupy, gotowanie, sprzątanie i pranie. Michael się wahał, ale Jonah przekonał go, żeby spróbować. Jeśli układ się nie sprawdzi, bez żalu się rozstaną. Tymczasem wszystko ułożyło się niespodziewanie dobrze. Keely poważnie traktowała swoje obowiązki. Dom lśnił czystością, pranie było zawsze wyprasowane i schludnie poskładane, a posiłki nieodmiennie smaczne i na czas. Zgodzili się też na kilka niepisanych zasad. Każde z nich samo sprzątało swój

pokój, nigdy nie przyprowadzali niezapowiedzianych gości i dzwonili, gdy mieli się spóźnić lub w ogóle nie wrócić do domu na noc. Michael we własnym zakresie postanowił przestrzegać kilku dodatkowych reguł. Nie paradował po domu w niekompletnym stroju, dbał o język, a brudną bieliznę sam wrzucał do pralki. Nie przyprowadzał też swoich partnerek do domu. Starał się traktować Keely tak jak to robił Jonah. Czasem jednak trudno mu było nie dostrzegać, że ma przed sobą piękną, pełną życia, fascynującą i seksowną kobietę. Młodsza siostra Jonaha, przypomniał sobie w myślach. Była od niego o pięć lat młodsza i traktowała go jak brata. Przynajmniej zawsze tak się zachowywała. Na ironię zakrawał fakt, że nie był nawet w połowie tak zainteresowany Laurel, jak sądziły Keely i Sandra. Ich związek, przynajmniej on tak go pojmował, był zupełnie niezobowiązujący. Nawet z sobą nie sypiali. Nie sprostował tego do tej pory tylko dlatego, że nie znosił, gdy ktoś wtrącał się w jego prywatne sprawy. I, do diabła, z pewnością nie pozwolę, by moim życiem kierowała jakaś nawiedzona wróżka ze szmatławej gazety, pomyślał buntowniczo. – Michael? – rozległ się z interkomu głos jego sekretarki. – Masz rozmowę na drugiej linii. To Keely – oznajmiła słodko. Michael jęknął, ale zaraz zganił się w myślach za swoje zachowanie. To mogło być coś ważnego. Na pewno nie chodziło jej o horoskop. Przesłała go faksem jedynie dla żartu. Niecierpliwie podniósł słuchawkę. – Cześć. Co się dzieje? – Słyszałeś najnowsze wiadomości o pogodzie? Burzowy front przemieścił się już nad Missouri i północnym Arkansas, a teraz zmierza prosto na nas. Właśnie zrobiłam zakupy na weekend i wróciłam ze sklepu. Półki opróżniają się w zastraszającym tempie. Wszyscy szykują się na uderzenie burzy. – Słyszałem – mruknął. – Jonah nawet zdecydował się na wcześniejszy lot. Właśnie wychodzi z biura. – Wiem. Dopiero co z nim rozmawiałam. A co z tobą, Michael? Postarasz się wcześniej wyjść? Nie chcę nawet myśleć o tym, że miałaby cię złapać śnieżyca na oblodzonej drodze. – Dzięki za troskę, ale mam jeszcze tysiąc rzeczy do zrobienia. Nie martw się, będę słuchał doniesień o pogodzie. – Może powinieneś zrezygnować z wieczornych planów – podsunęła podstępnie. – Wiesz, pewnie nie chciałbyś... hm... utknąć gdzieś na cały weekend. Utknąć. Michael czuł, że użyła specjalnie tego słowa. Miał ochotę na nią krzyknąć, ale powstrzymał się w ostatniej chwili. – Wezmę to pod uwagę – odparł chłodnym tonem. Co dziś działo się z tymi wszystkimi kobietami? Michael zmarszczył brwi. Zarówno Sandra, jak i Keely z uporem wtrącały się w jego sprawy. Powinienem

coś z tym wreszcie zrobić, pomyślał. – Michael? – natarczywy głos Keely wyrwał go z rozmyślań. – Pamiętasz, co gwiazdy mówiły o zrobieniu z siebie głupca? Jazda po lodzie z pewnością zalicza się do głupich pomysłów. Że nie wspomnę już o utknięciu z Laurel na diabli wiedzą jak długo. – Keely? – Słucham? – spytała niepewnie po chwili ciszy. – Odczep się. – Świetnie! – prychnęła jak rozzłoszczona kotka. – Zignoruj gwiazdy, zignoruj mnie. Ale nie mów później, że cię nie ostrzegałam! – Rzuciła słuchawką. Michael poczuł, że dzwoni mu w uchu. Niechętnie się uśmiechnął. Dokładnie to samo, niezliczoną ilość razy, robiła jego młodsza siostra. Musiał przyznać, że nawet ona nie polubiłaby Laurel. Mógł się założyć o każde pieniądze, że jej wypowiedź byłaby bardziej dosadna, niż odważyła się Sandra czy Keely. Uśmiech znikł z jego warg, gdy wyobraził sobie Keely z roziskrzonymi zielonymi oczami i rumieńcem gniewu na policzkach. Musiał przyznać, że coraz rzadziej myślał o niej jak o siostrze. Może i jest słodką kusicielką, ale nie pozwolę, by układała mi życie według horoskopu! Po dziesięciu minutach telefon znów zadzwonił. Tym razem z głosu Sandry wyparowało wszelkie ciepło, którego przecież nie brakowało, kiedy przed chwilą anonsowała Keely. Michael zamarzył, by wszystkie kobiety znikły z planety, póki nie skończy swojej pracy. Przełknął złość i postarał się mówić uprzejmie. – Laurel? Co mogę dla ciebie zrobić? – Słuchałam właśnie pogody – zaczęła głosem brzmiącym jak mruczenie zadowolonej kotki. – Jestem jeszcze w biurze, ale zaraz wybieram się do domu. Skoro mieszkam w pobliżu twojej pracy, może od razu do mnie wpadniesz? Zamiast wychodzić, moglibyśmy zjeść coś u mnie. W ten sposób, nawet jeśli burza uderzy, będzie nam cieplutko, miło i przyjemnie – kusiła tonem, który musiała doprowadzać do perfekcji przez lata. – Ja... hm... nie mam pojęcia, kiedy tu skończę, Laurel – oznajmił, starając się nie okazywać zbyt jawnie niechęci. – Muszę załatwić jeszcze parę spraw, zanim weekend się zacznie. – Chyba nie chcesz utknąć sam w biurze? – Oczywiście, że nie. A może burza nas ominie? Sama wiesz, że meteorolodzy często przesadzają. – Cóż, sądząc po tym, co dzieje się za oknem, chyba tym razem mają rację. – W takim razie tym bardziej muszę zająć się pracą. Dam ci znać, kiedy wyjdę z biura, dobrze? Gdy się rozłączyła, pomyślał, że wcale nie jest całkiem pewien, czy miałby

ochotę utknąć u Laurel na dłuższy czas. Dziarsko zabrał się do pracy, jednak nie zdążył nawet przeczytać jednego zdania, gdy usłyszał skrzypnięcie drzwi. – Sandra, co znowu? – wykrzyknął z gniewem. – Jak tak dalej pójdzie, to nigdy tego nie skończę! – Wybacz, Mike. Chciałem tylko powiedzieć, że już ruszam na lotnisko. Michael zerknął przez ramię i posłał przyjacielowi przepraszający uśmiech. – Nie gniewaj się, Jonah, nie chciałem być niegrzeczny. To był długi i ciężki ranek. Jonah kiwnął głową ze zrozumieniem, ponuro spoglądając na kłębiące się za oknem chmury. Był przygotowany na taką pogodę. Miał na sobie ciepły, długi płaszcz i skórzany kapelusz, o który dbał z wielką pieczołowitością od studenckich czasów. – Nieciekawie to wygląda. Mike. – Niestety. Mam jednak nadzieję, że lot przebiegnie bez zakłóceń. – Ja też. Zrób coś dla mnie, dobrze? Zaopiekuj się Keely, jeśli zacznie się śnieżyca. Wiesz, jaka moja siostra jest narwana. Może nagle uznać, że koniecznie czegoś potrzebuje ze sklepu, i ruszy w podróż po lodzie i śniegu. – Powinieneś jej bardziej ufać. Keely nie jest głupia – delikatnie upomniał przyjaciela. – Tak, oczywiście. Ale widzisz, dbam o nią od najmłodszych lat, a to wchodzi w krew. Muszę nad tym zapanować, lecz popatrz na te chmury... Mike, wiem, że Keely jest dorosła i nie potrzebuje opieki, ale przypilnuj jej, jeśli pogoda kompletnie oszaleje, dobra? – Skoro dzięki temu poczujesz się lepiej. – Michael wzruszył ramionami. – A teraz zabieraj się stąd. Nie chcesz chyba spóźnić się na lot. – Do zobaczenia w poniedziałek – rzucił Jonah, naciągając głębiej kapelusz, i wyszedł z biura. – Na razie, Joe. Michael przejechał dłonią po włosach, pokręcił głową i z zaciśniętymi zębami ponownie wziął się do roboty. Zanim znów mu przeszkodzono, udało mu się popracować przez całą godzinę. – Michael? – dobiegł go zatroskany głos Sandry, która pojawiła się w drzwiach. – Dzwoniła moja siostra. Mieszka w West Memphis, w Arkansas, ale tuż przy granicy z naszym stanem. Mają gołoledź i marznącą mżawkę, mówią, że się jeszcze pogorszy. Ta pogoda zaraz do nas dotrze. Szybkie spojrzenie za okno upewniło go o powadze sytuacji. Burzowe chmury, szare i ociężałe od niesionego śniegu, wisiały tak nisko, że Michaelowi zdało się, iż mógłby ich dosięgnąć ze swego biurowego okna na trzecim piętrze. Zaraz się zacznie, pomyślał, marszcząc brwi.

– Sandra, jedź natychmiast do domu. – A ty? Wszyscy już wyszli. – Wyjdę, jak tylko się z tym uporam. – Wskazał na niewielki już stosik papierów. – Resztę zabiorę do domu. – Dobrze. – Sandra z ulgą odetchnęła. – Nie zwlekaj zbyt długo. Mam złe przeczucia, boję się, że ta burza będzie siać zniszczenie. – Wyczytałaś to w horoskopie? – spytał z uśmiechem. – Och, nie żartuj. Po prostu słyszałam prognozę pogody. Uważaj na siebie, Michael. – Ty też. Do zobaczenia w przyszłym tygodniu. Spędził w biurze jeszcze całą godzinę, zanim udało mu się dokończyć raport, spakować laptop i wszystkie potrzebne akta. Wyjrzał przez okno. Marznący deszcz uderzał o szyby, wybijając szalony rytm. Firmowy parking niemal całkowicie opustoszał, choć była dopiero druga po południu. Michael włożył płaszcz i ruszył do drzwi. Wybiegając z biura, skinął głową kilku straceńcom, którzy jeszcze zostali w budynku. W windzie była tylko jedna osoba. Umundurowany policjant zasalutował, gdy Michael do niego dołączył. – Jak minął dzień, panie Gordon? – Nieźle, dziękuję. A co u pana, poruczniku Kendall? Służba nie drużba? – Właśnie. Najpierw sprawdzam budynki, ale potem znów muszę ruszyć na ulicę. To będzie długa nocna zmiana. Sam pan wie, jak kierowcy głupieją, gdy gwałtownie zmienia się pogoda. – Nie zazdroszczę panu – powiedział Michael. – Takie życie. Proponuję jechać prosto do domu. Drogi są śliskie jak tyłek ślimaka, a na dodatek mogą nastąpić awarie prądu. Jak pogoda się pogorszy, oblodzone gałęzie zaczną się łamać i spadać na linie wysokiego napięcia. Wyglądało na to, że wszyscy próbują odesłać go do domu. Michael zapewnił porucznika, że właśnie tam się wybiera, postawił kołnierz płaszcza, dopiął guziki i ślizgając się na zamarzniętych nierównościach, powoli brnął do samochodu. Nagle uderzyła go myśl, że może zamiast zgrabnego sportowego autka, które sobie niedawno sprawił, należało kupić większy, może nawet terenowy wóz. Przekręcił kluczyk w stacyjce i słuchając cichego mruczenia silnika, zastanawiał się, dokąd jechać. Jakoś nie miał ochoty wylądować w mieszkaniu Laurel. Było zbyt wcześnie na kolację, nawet na obiad, a spędzenie z nią całego popołudnia, a najpewniej też nocy, wcale mu nie odpowiadało. Nie był gotowy na seks z Laurel, nie chciał, by ich spokojny i przyjacielski związek wszedł na kolejny etap. Z drugiej strony nie zamierzał pozwolić, by Keely triumfowała, dochodząc do wniosku, że jej niemądre przepowiednie i astrologiczne bzdury odwiodły go od wcześniejszych zamierzeń. Może jednak powinien...

Michael zaklął pod nosem. W ten sposób naprawdę zrobi z siebie głupca w rekordowym tempie. Przespać się z Laurel tylko po to, by dowieść, że Keely nie miała racji, było śmiesznym pomysłem. Nie wspominając o tym, że nie było to postępowanie godne dżentelmena. Zresztą Jonah dał mu doskonały pretekst, prosząc o opiekę nad Keely. To przeważyło szalę. Michael delikatnie wcisnął pedał gazu i powoli wyjechał z parkingu. Po pokrytych cienką na razie warstewką lodu drogach jechało mnóstwo niecierpliwych kierowców, pragnących dotrzeć do domów, zanim burza rozszaleje się na dobre. To, co zazwyczaj było przyjemną dwudziestominutową przejażdżką, zajęło Michaelowi ponad godzinę i przyprawiło o rozstrój nerwowy. Inni kierowcy, nieobeznani z trudnymi warunkami pogodowymi, nietypowymi dla ciepłego, południowego klimatu, popełniali głupie błędy, powodując drobne kolizje i gigantyczne korki. Z prawdziwą ulgą opuścił zatłoczoną autostradę i zjechał w boczną ulicę, prowadzącą do jego cichej i spokojnej dzielnicy. Prawie udało mu się dotrzeć do domu. Pozostały mu zaledwie dwa kilometry, gdy wjechał w zadrzewioną, pozbawioną domów okolicę, oddzielającą osiedla od głośnej autostrady. Nagły ruch na poboczu przyciągnął jego uwagę. W świetle reflektorów dostrzegł dwie olbrzymie, ciemne sylwetki. Zanim zdążył zareagować, spłoszone jelenie wbiegły na drogę, mijając o milimetry jego przedni zderzak. Instynktownie nadepnął na hamulec. Samochód wpadł w poślizg i kręcąc się wokół własnej osi, zaczął zjeżdżać na przeciwległy pas. Na szczęście nie pojawił się żaden inny pojazd, więc Michael mógł się skupić na odzyskaniu panowania nad kierownicą. Mimo jego wysiłków małe autko wylądowało w głębokim rowie. Pas boleśnie werżnął się w klatkę piersiową, przytrzymując Michaela w fotelu, a poduszka powietrzna wystrzeliła mu prosto w twarz, odbierając tę resztkę oddechu, która mu jeszcze pozostała po uderzeniu. Nie obejdzie się bez kilku siniaków, pomyślał Michael, gdy poduszka opadła i wyregulował oddech. Przynajmniej wciąż jestem w jednym kawałku, pocieszył się w myślach. Szkoda, że nie mógł tego samego powiedzieć o swoim aucie. Rozejrzał się wokół, sięgnął po telefon komórkowy i zaczął się zastanawiać, czy może być jeszcze gorzej.

ROZDZIAŁ TRZECI Keely właśnie zrobiła sobie przerwę, gdy nagle odezwał się dzwonek do drzwi. Podskoczyła zaskoczona. Nikogo się nie spodziewała, szczególnie przy tej pogodzie. Michael i Jonah mieli własne klucze, więc nie używali dzwonka. Gnana ciekawością podeszła do drzwi, wyjrzała przez wizjer... i gwałtownie szarpnęła klamkę. – Michael! Co się stało? Wyglądał strasznie. Do poczerwieniałej twarzy przykleiły się strąki mokrych i zamarzniętych włosów. Ubranie miała kompletnie przemoczone, a usta zsiniały z zimna. Pod płaszczem, na wysokości piersi, dostrzegła spore wybrzuszenie, które Michael tulił do siebie obiema rękami, desperacko broniąc przed wilgocią. Keely domyśliła się, że właśnie z tego powodu nie użył klucza. Usłyszała, że Michael zaczął szczękać zębami. Nie odpowiedział na jej pytanie, w ogóle wydawał się niezdolny do jakiegokolwiek ruchu, więc nie bawiąc się w subtelności, wciągnęła go do ciepłego domu. Z taką uwagą przyglądała mu się, by ocenić jego stan, że nie zwróciła uwagi na mokrą kałużę formującą się wokół stóp Michaela na drewnianej, świeżo wywoskowanej podłodze przedpokoju. – Jesteś kompletnie przemarznięty. Mój Boże, i krwawisz! Masz ranę na twarzy! – stwierdziła przerażona. – Natychmiast muszę cię osuszyć i rozgrzać. – Ręcznik – powiedział niewyraźnie, gdy zaczęła ostrożnie ściągać mu przemoczony i pokryty grudkami lodu płaszcz. Za bardzo się trząsł, żeby jej w czymkolwiek pomóc. – Już biegnę, tylko daj mi swoją teczkę. Właśnie to zawiniątko chronił pod płaszczem. Keely wiedziała, że nosi w niej swój komputer i akta spraw. – Chyba dłoń przymarzła mi do rączki – szepnął, siląc się na uśmiech. Rezultat był żałosny. Na jego twarzy pojawił się jedynie grymas bólu, gdy próbował rozewrzeć zaciśnięte palce. Z czoła spłynął mu strumyczek lodowatej wody i rozchlapując się po drodze na mniejsze krople, dołączył do szybko rosnącej kałuży na podłodze. Na prawej skroni pojawiła się świeża kropla krwi. Był tak mokry i przemarznięty, że Keely najpierw musi go osuszyć i ogrzać, zanim zacznie zadawać pytania. Kazała mu zostać na miejscu i pobiegła po ręczniki. Zanim wróciła, zajrzała do sypialni Michaela. Znalazła go w tym samym miejscu, w którym go zostawiła, choć zdążył zdjąć marynarkę i poluzować krawat. Koszulę miał w miarę suchą, za to spodnie od kolan w dół były mokre, a lekkie, skórzane buty kompletnie przemokły i straciły kształt. Keely z przerażeniem pomyślała, że mógł odmrozić sobie stopy.

– Rozbieraj się – zarządziła tonem nieznoszącym sprzeciwu i zaczęła osuszać mu głowę ręcznikiem. – Masz tu szlafrok i suche skarpety. Zaparzę ci kawę. – Kawa? – powtórzył, budząc się z letargu. – Brzmi wspaniale. – Zostaw mokre rzeczy na podłodze i przyjdź do kuchni, jak tylko się przebierzesz. Potem posprzątam. – Pobiegła do kuchni, by mógł rozebrać się w samotności. Włączyła ekspres do kawy i wyciągnęła z lodówki puszkę zupy. Była pewna, że Michael jak zwykle pominął lunch i musi umierać z głodu, ale rosół postawi go na nogi. Po chwili wszedł do kuchni, przyciągany rozkosznym zapachem świeżo parzonej kawy. Utykał, a osuszone ręcznikiem włosy sterczały we wszystkie strony. Miał na sobie gruby, flanelowy szlafrok, mocno ściśnięty w talii paskiem. Usta Michaela powoli odzyskiwały właściwą barwę. Potarł twarz, rozmazując krew na policzku. Keely wskazała mu krzesło, potem postawiła na stole olbrzymi kubek kawy i parujący rosół. – Posprzątam przedpokój, a ty to wszystko wypij. Nie potrzebował dodatkowej zachęty. Zanim wróciła z apteczką, kawa była już jedynie wspomnieniem. Znikła też połowa rosołu. Keely uważnie przyjrzała się Michaelowi i z radością stwierdziła, że przestał drżeć. – Lepiej? – O wiele – odparł ze zwykłym wigorem. – Pyszna zupa. – Prosto z puszki – przyznała bez oporu, a potem uniosła głowę Michaela do światła, by obejrzeć skaleczenie. – Oczyszczę ranę i nakleję plaster. – Zostaw, nie warto. – Jest zabrudzona i będzie się źle goiła – tłumaczyła jak dziecku. – Może później. – To zajmie tylko chwilkę, jeśli zamilkniesz i przestaniesz się ruszać. – Ignorując mrukliwe protesty, zajęła się raną. Skoncentrowała się na zadaniu i tylko dzięki temu mogła w miarę spokojnie znieść bliskość Michaela. Gdy się nad nim pochylała, dezynfekując skaleczenie, jej twarz znajdowała się tuz nad jego twarzą. Nie przywykła, żeby tak swobodnie go dotykać. Ich stosunki były przyjacielskie, lecz zawsze starali się trzymać od siebie na bezpieczny dystans. Jednak kiedy pojawił się w domu ranny i przemarznięty, zagrożenie, jakie niosła z sobą bliskość Michaela, przestało być tak ważne. Bardziej szorstko, niż zamierzała, dokończyła opatrywanie rany i cofnęła się, aby jej pacjent w spokoju dokończył posiłek. Odstawiła apteczkę, napełniła jego i swój kubek kawą, i wreszcie usiadła przy stole na wprost Michaela. – Podać ci coś jeszcze?

Potrząsnął wilgotną czupryną, dokończył zupę i odsunął miseczkę. – Nawet nie wiesz, jak bardzo było mi to potrzebne – powiedział z westchnieniem i sięgnął po kawę. – Znów czuję palce u stóp. – Możesz opowiedzieć, co ci się przytrafiło? – Rozbiłem samochód. Najpierw zdumiał ją jego spokój, a potem z prędkością karabinu maszynowego wyrzuciła z siebie następujące pytania: – Co? Jak? Gdzie? – Ze dwa kilometry stąd. Pod samym lasem. Dwa jelenie wybiegły mi wprost pod koła i wylądowałem w rowie. – Wtedy zraniłeś się w twarz? Michael skrzywił się, lecz postanowił nie ukrywać prawdy. – Poza paroma siniakami w czasie wypadku nic mi się nie stało. Dopiero później pośliznąłem się na lodzie i upadłem. – Wróciłeś do domu na piechotę? – Odstawiła kubek z takim impetem, że kawa rozchlapała się po stole. – Dwa kilometry w burzy śnieżnej?! – Wyjrzała za okno. Nieposkromiony żywioł właśnie osiągnął swoje apogeum. – Miałem do wyboru spacer albo bezczynne siedzenie we wraku, aż ktoś jadący w tę stronę podrzuci mnie do domu. A to mogło potrwać. Zadzwoniłem na alarmowy numer, ale wszyscy policjanci i służby drogowe w Memphis mieli pełne ręce roboty. Podejrzewam, że nasi sąsiedzi zabarykadowali się w domach i nie zamierzają ich opuścić, dopóki pogoda się nie uspokoi. Siedziałem w wozie przez pół godziny i nie dostrzegłem żadnych oznak życia, tak więc pieszy powrót do domu okazał się najlepszym rozwiązaniem. – Może w pogodny dzień, no, nawet w deszczu. Ale przy takiej zamieci? – zawołała wzburzona, wskazując okno smagane wściekłymi podmuchami wiatru, niosącego na przemian śnieg i ostre jak igły krople zamarzniętego deszczu. – No dobrze. Nie była to może najtrafniejsza decyzja, ale mimo to dotarłem do domu i nic mi nie jest. – Miałeś szczęście, że... Och! – Co znowu? – Te jelenie, przez które doszło do wypadku... To przecież zwierzęta, przed którymi ostrzegały cię gwiazdy! – Keely, błagam, nie zaczynaj od nowa... – Nerwowym gestem przeczesał włosy. – To jedynie... – Tak, wiem, zbieg okoliczności – dokończyła za niego, ale wciąż dziwnie się czuła. – Musisz jednak przyznać, że to dość niesamowite. Michael mruknął coś, czego nie dosłyszała. Zerknęła na zegarek. Była piąta po południu. Michael nigdy nie wracał z pracy tak wcześnie i nigdy dotąd nie miała okazji spędzenia z nim tak długiego czasu sam na sam. Oczywiście o ile zmienił swoje plany na wieczór, pomyślała.

– Czy ty... hm... jeszcze gdzieś wychodzisz? – spytała po chwili milczenia. – Raczej nie – odparł sucho. Doszła do wniosku, że pewnie czuje się rozczarowany przymusową zmianą planów. Musi go złościć, że stało się coś, na co nie ma wpływu. – Zadzwoniłem do Laurel z auta i odwołałem spotkanie. Keely rozsądnie powstrzymała się od komentarza i zaczęła mówić o sobie. – Też zmieniłam plany. Wybieraliśmy się ze Steve’em do kina, ale zdecydowaliśmy... właściwie ja zdecydowałam, że należy to przełożyć. On był pewien, że jego samochód z napędem na cztery koła da sobie radę. – Widziałem kilka takich zakopanych w zaspach po drodze do domu. Nikt nie powinien jeździć oblodzoną szosą, jeśli nie jest to absolutnie konieczne. Można mnie uznać w tej sprawie za eksperta, bo wylądowałem w rowie. Keely ze smutkiem pomyślała o zgrabnym sportowym autku Michaela, które wciąż jeszcze pachniało nowością. – Mam nadzieję, że twój samochód za bardzo nie ucierpiał. – Nie rozbił się całkiem, ale będę musiał wstawić go do warsztatu. – Kiedy? – Już to zgłosiłem, odholują go, jak tylko pogoda się poprawi. Będę musiał wypożyczyć jakiś wóz. Kolejny podmuch wiatru zagrzechotał lodowymi kulkami o szyby. Światło zamigotało i przygasło, ale ku uldze Keely zaraz pojaśniało. Zerknęła za okno, ale z powodu burzy na zewnątrz panowały egipskie ciemności. – Podobno temperatura ma spaść poniżej zera dopiero jutro po południu. Grad zamieni się w końcu w zwykły śnieg. Pewnie na trochę tu utkniemy. Michael zapatrzył się na nią bez słowa. Keely wytrzymała jego spojrzenie tak długo, aż w końcu pierwszy odwrócił wzrok. – Zabrałem z sobą sporo pracy z biura, więc nie będę ci wchodził w drogę. Nie miałaby nic przeciw temu, ale skinęła głową. – Też mam rozpoczęty projekt, więc wrócę do studia. – Zatem nie ma problemu? – Oczywiście, że nie – zgodziła się odrobinę za szybko. Przebywanie w domu sam na sam z Michaelem, z którym i tak mieszkała od ośmiu miesięcy, wcale jej nie zaniepokoiło. Zresztą już to przerabiali, kiedy Jonah bywał w służbowych podróżach. A jednak Keely czuła się jakoś inaczej. Może dlatego, że nie możemy wyjść, pomyślała. Żaden problem, uznała jednak po chwili. Michael był prawdziwym dżentelmenem, w każdym razie wobec niej zawsze tak się zachowywał. Tak samo mogłaby zostać z bratem. Prawda? Więc dlaczego drżą mi ręce? – zastanowiła się, wstawiając kubki po kawie do zlewu. Dlaczego czuję, że Michael wciąż mi się przygląda? I czemu, do diabła, w tym szlafroku i skarpetkach wygląda tak niesamowicie pociągająco? To niesprawiedliwe, jest przecież tylko moim

współlokatorem! Weź się w garść, Keely, to tylko Michael, nakazała sobie surowo. Mimo że powtórzyła to w myślach kilka razy, wcale nie poczuła się lepiej.

ROZDZIAŁ CZWARTY Przy pomocy brata Keely przekształciła słoneczny pokój na tyłach domu w pracownię artystyczną. Olbrzymie okna wpuszczały dużo światła. Oczywiście kiedy świeci słońce, pomyślała rozgoryczona, patrząc na skłębione, brudnoszare chmury, które szczelnie zakrywały niebo. Keely nie czuła się w przestronnym pokoju z odsłoniętymi oknami jak na publicznym deptaku, bo dom był otoczony wysokim, drewnianym płotem, który skutecznie chronił przed spojrzeniami ciekawskich przechodniów. Wprawdzie sama również miała ograniczony widok, ale taka była cena zachowania prywatności w studio. Jedną ścianę pomieszczenia zajmowały szafki i półki na niezbędne rzeczy do pracy. Znalazło się nawet miejsce na niewielką umywalkę, by mogła się umyć po pracy, i mikroskopijną lodówkę na najpotrzebniejsze produkty. Przez ostatnią godzinę Keely siedziała na wysokim stołku pośrodku pokoju i wpatrywała się w czyste płótno. Natchnienie zupełnie ją opuściło. Nawet intrygujące fotografie, rozrzucone na podręcznym stoliku, nie pomogły jej w znalezieniu ciekawego tematu na obraz. Mimo że miała spokój i ciszę, nie mogła się skupić na pracy. Chciała wierzyć, że to wszystko z powodu burzy, która szalała za oknami. Deszcz i lodowy grad powoli przemieniały się w puszysty śnieg, ale podmuchy wichru wciąż wściekle uderzały o ściany domu. Stare, pozbawione liści drzewa pokryły się srebrzystą warstewką lodu i niebezpiecznie kołysały się na wietrze. Ziemia usłana już była gałęziami, które oderwały się pod ciężarem lodu. Keely wiedziała, że gdy pogoda się uspokoi, czeka ją duże sprzątanie w przydomowym ogrodzie. Jednak to nie burza i jej konsekwencje wytrąciły ją z równowagi. Już wcześniej tworzyła piękne obrazy w czasie niepogody. Nie przeszkadzały jej nawet przerwy w dostawie elektryczności. Była na nie przygotowana, miała zapas świec i kilka latarek. Dręczący ją niepokój miał inną przyczynę. Nerwowo spojrzała na zamknięte drzwi. W końcu się poddała. Z niechęcią spojrzała na sztalugi i zerwała się ze stołka. Nie była w nastroju do pracy. Zamiast bezczynnie siedzieć, równie dobrze mogła obejrzeć telewizję albo poczytać. Lub coś ugotować. Michael pewnie zdążył już zgłodnieć. Rosół z puszki to ledwie przekąska dla tak potężnego mężczyzny. Była przekonana, że Michael pracuje w swoim pokoju, więc zatrzymała się zdumiona na progu kuchni, gdy zobaczyła go przy stole, z nogą sztywno wyciągniętą na sąsiednim krześle. Na jego prawym kolanie spoczywała torba mrożonego groszku. – Michael? – Ze zdumieniem zobaczyła, że na jego twarzy miesza się zawstydzenie i złość, jakby został przyłapany na czymś kompromitującym. –

Pokaż kolano. Zanim zdążyła zrobić krok w jego stronę, rzucił mrożony groszek na stół, zdjął nogę z krzesła i zakrył ją połą szlafroka. – To nic takiego – powiedział szybko, ale nie zdołał ukryć grymasu bólu, wywołanego nagłym ruchem. – Myślałem, że malujesz. – Zgłodniałam. Pokaż kolano – powtórzyła z uporem. – Nie ma o czym mówić. – Spróbował wstać, siląc się na beztroski ton. – Co masz zamiar... Keely oparła dłonie na jego ramionach i siłą przytrzymała na miejscu. – Nie wstaniesz, dopóki nie obejrzę kolana – stwierdziła stanowczo. Była pewna, że Michael celowo bagatelizuje sprawę i nie chce pozwolić jej zbadać nogi. Nie zamierzała mu na to pozwolić. Był najbardziej upartym mężczyzną, jakiego znała, gdy chodziło o przyznanie się do jakiejkolwiek, choćby najdrobniejszej słabości. Pozwolił jej oczyścić skaleczenie na skroni tylko dlatego, że nie zostawiła mu wyboru. Tym razem zamierzała postąpić tak samo. Michael westchnął teatralnie, uznawszy, że nie warto wszczynać kłótni. Odrobinę rozchylił szlafrok. – Widzisz? To tylko siniak. A teraz, co masz zamiar... Wbrew temu, co mówił, to nie był jedynie siniak. Keely ze świstem wciągnęła powietrze, gdy dostrzegła, jak bardzo ucierpiało jego kolano. Klęknęła i szerzej rozsunęła poły szlafroka. Siniak miał już kilka kolorów, a kolano było potwornie spuchnięte. Nic dziwnego, że Michael kulał, pomyślała z przerażeniem. Czemu nie domyśliłam się, że coś jest nie w porządku? – Musi cię natychmiast obejrzeć lekarz. – Wiedziałem, że to powiesz. – Skrzywił się. – Dlatego nie chciałem, żebyś to oglądała. Keely, po co mi jakiś konował. Wystarczy zimny okład i leki przeciwbólowe. – Musi cię okropnie boleć. – Delikatnie badała kontuzjowane kolano. – Nie jest tak źle. – Chwycił jej dłoń. – Nie pierwszy raz mam taką kontuzję. Zawsze, kiedy upadam, ląduję na tym przeklętym kolanie. Gdybym uważał, że potrzebny mi lekarz, pojechałbym do szpitala, jednak nie mam auta, a wzywanie karetki byłoby grubą przesadą. Przez tę cholerną burzę musiało dojść do mnóstwa naprawdę groźnych wypadków i sanitariusze mają na głowie o wiele poważniejsze sprawy niż jakieś tam stłuczone kolano – zakończył szorstko. Widać było, że jego cierpliwość jest na wyczerpaniu. Nie dość, że bolało go jak diabli, to jeszcze głowę suszyła mu samarytanka Kelly. Musiała jednak przyznać, że miał rację. Kontuzja była bolesna, ale z uwagi na sytuację w mieście wzywanie karetki byłoby przesadą. Mogła jednak ulżyć Michaelowi w cierpieniu i zamierzała to uczynić, choćby nie wiedzieć jak protestował. – Powinieneś trzymać nogę w górze. Chodź, zaprowadzę cię do łóżka. – Nie chcę – oznajmił z uporem.

– To chociaż pomogę ci dojść do kanapy. Wyprostujesz nogę, oprzesz ją na poduszkach i wygodnie pooglądasz telewizję – łagodnie zaproponowała, ale on tylko prychnął zniecierpliwiony. Wówczas zmieniła ton na bardziej surowy. – Michael, nie wezwałam lekarza, ale jeśli nie zaczniesz zachowywać się rozsądnie, zaraz to zrobię. – No dobrze – poddał się z męczeńskim wyrazem twarzy, który mógłby być zabawny, gdyby nie krył się za nim prawdziwy ból. – Położę się na kanapie, ale nie musisz mnie tam prowadzić. – Durny samiec – fuknęła ze złością. – Nie pierwszy raz tak mnie przezywasz – powiedział z krzywym uśmiechem. – I zapewne nie ostatni! Keely na wszelki wypadek stanęła blisko Michaela, gdy oparł ręce na stole i zaczął wstawać. Wiedziała, że nie lubił okazywać słabości i nienawidził, gdy ktoś mu pomagał, więc z zaciśniętymi zębami przeczekała jego niezgrabne manewry. W końcu stanął wyprostowany, lecz wcześniej uderzył o stolik i paczka mrożonego groszku wylądowała na podłodze. Kazała mu ją tam zostawić i zapewniła, że sama później posprząta. Szła za nim aż do kanapy w salonie, obserwując, jak utyka. Michael kulał coraz bardziej. Albo przestał ukrywać słabość, albo noga zesztywniała i ból stał się jeszcze dotkliwszy, pomyślała. – Wziąłeś coś na ból? – Ibuprofen. Działa również przeciwzapalnie – odparł mentorskim tonem. – Dobra. – Ukryła uśmiech. – Jak widzę, wiesz, co robisz. Poczekała, aż swobodnie wyciągnął się na kanapie i ostrożnie ułożyła jego nogę na stercie kolorowych poduszek. Kilka następnych umieściła mu pod głową. Uśmiechając się delikatnie, położyła obok niego gruby wełniany koc, który zrobiła jej babcia. Mimo że wciąż dotykała Michaela, starała się to robić bezosobowo. Z trudem jednak udawała obojętną pielęgniarkę, gdy czuła pod dłońmi jędrne, męskie ciało. Za długo nie byłaś na randce, z niesmakiem fuknęła w duchu. Oczywiście Steve się nie liczył. Był jej przyjacielem ze szkolnej ławy i już dawno pogodził się z rolą kolejnego brata Keely. Może już czas przestać kolekcjonować braci, a zacząć zbierać kochanków, pomyślała, przyglądając się przystojnemu, półnagiemu mężczyźnie, którym przyszło jej się opiekować. – Keely? – Pytający ton głosu Michaela uświadomił jej, że zbyt długo w milczeniu wpatrywała się w niego. – Zastanawiam się właśnie, co jeszcze możemy zrobić dla twojego biednego kolana – skłamała gładko. – Już wiem, zmienię ci kompres. Potrzebujesz czegoś jeszcze? – Nie, dziękuję. Tylko podaj mi pilota, dobrze? Zobaczę prognozę pogody.

– Już się robi. Gdy ich palce zetknęły się, Keely aż podskoczyła, jakby poraził ją prąd. Nic dziwnego, że Michael tak badawczo mi się przygląda, skarciła się w myślach i ruszyła do kuchni. W jego obecności zachowuję się jak skończona idiotka. Czyniąc sobie wyrzuty, zanurkowała w czeluściach zamrażarki, żeby przygotować zimny okład. Mrożony groszek był niezły, ale już się ogrzał i rozmiękł. Keely przypomniała sobie, że powinna podnieść opakowanie z podłogi. Dobrze, zrobi to później. Włożyła kilkanaście kostek lodu do plastikowej torebki i owinęła ją papierowym ręcznikiem. Uznała, że kontroluje już swoje emocje i raźno poszła do Michaela. – Co ci zrobić na obiad? – spytała, układając ostrożnie chłodny kompres na zranionym kolanie. – Spaghetti? Wiedziała, że to jego ulubione danie, więc nie zdziwiło jej energiczne skinienie głową. – Brzmi wspaniale. Nie chce mi się jeszcze jeść, ale zanim je przygotujesz, na pewno zgłodnieję. – Chłodno tu. – Przykryła go kocem. – Może rozpalę ogień w kominku? – Świetnie. Jonah przyniósł rano drewno i ułożył w koszu. Mamy też spory zapas za domem na wypadek, gdyby wyłączyli prąd i wysiadło ogrzewanie. – Och, grad przestał już padać, więc nie sądzę, żeby były problemy z elektrycznością... Wymówiła to w złą godzinę, bo zanim skończyła zdanie, światło zamigotało i zgasło. Telewizor również pociemniał. W pokoju zapadła cisza. Keely westchnęła. Sytuacja i tak była mało komfortowa, a teraz gwałtownie się pogorszyła. Wieczór z Michaelem w cichym i ciemnym domu... Rozdrażniło to Keely jeszcze bardziej, niż szalejąca za oknami burza.

ROZDZIAŁ PIĄTY – Do diabła. Choć Michael w pełni zgadzał się z jej komentarzem, nie potrafił powstrzymać rozbawienia. – To twoja wina – powiedział, krztusząc się ze śmiechu. – Zapeszyłaś. – Nieprawda, próbowałam tylko być optymistką. Cóż, musisz obejść się smakiem, ale nie będzie spaghetti. – To wada domów na elektryczność. – Szczelniej otulił się kocem, czując, jak chłód opatrunku obejmuje kolano i wspina się coraz wyżej. W pokoju było zupełnie ciemno i dziwnie cicho, bez zwykłego szumu różnych urządzeń. Latarnie przed domem też zgasły, więc żadne światło nie rozpraszało ciemności. Michael widział tylko zarys sylwetki Keely, gdy ta podchodziła do okna. – Wygląda na to, że nie tylko my jesteśmy odcięci. Nikt z sąsiadów nie ma światła – powiedziała. – Ciekawe, jak długo potrwa, zanim znów włączą prąd. – Raczej nieprędko – ostudził jej nadzieje. – Właśnie powiedzieli w wiadomościach, że linie wysokiego napięcia pozrywały się pod ciężarem lodu lub spadających gałęzi. Jonah, Rick i ja przeżyliśmy podobną burzę, kiedy jeszcze byliśmy na studiach. Prądu nie było dwadzieścia osiem godzin. – Mam nadzieję, że tym razem nie potrwa to tak długo – jęknęła wystraszona. – Na zewnątrz jest okropnie zimno. – Nie będzie źle, jeśli rozpalimy ogień. Zajmę się tym. Znajdź świece i latarki. – Wstał. – Ty zostajesz. – Pchnęła go z powrotem na kanapę. – Oszczędzaj kolano. Sama umiem rozpalić w kominku. Michael nie znosił, gdy traktowano go jak inwalidę. Dałby radę wszystko zrobić, choć noga bolała go bardzo, wiedział jednak, że Keely mu na to nie pozwoli. Gdy troszczyła się o kogoś, strasznie się szarogęsiła. Jednak nie miał jej tego za złe, bo tak samo traktowała Jonaha. W jej pełnych zapału staraniach, by ulżyć czyimś cierpieniom, było coś wzruszającego. Pomyślał o Laurel. W podobnej sytuacji natychmiast zażądałaby przewiezienia do najbliższego luksusowego hotelu ze światłem, ciepłem, dobrym jedzeniem, sprawną obsługą i służbą medyczną dla gości. Nienawidziła kłopotów, uwielbiała, gdy załatwiano za nią trudne sprawy. Keely przyniosła latarkę z szafki w przedpokoju. Wiedział, że zaraz zabierze się do rozpalania ognia. Podziwiał ją za jej sprawność. Musiał przyznać, że doskonale prowadziła dom. Tak po prawdzie, robiła o wiele więcej, niż od niej oczekiwano. Michael jednak starał się o tym zbyt często nie myśleć. Po piętnastu minutach ogień wesoło trzaskał w kominku, w pokoju płonęły

świece. Keely znów zabrała latarkę i wyszła. Po chwili wróciła z niewielkim radiem i zapasem baterii. – Warto by posłuchać wiadomości – stwierdziła. – Oczywiście. – Może zrobię kanapki na obiad? Mamy masło orzechowe, dżem i jakąś wędlinę. – Wspaniale. Ale może trochę później? Chyba że bardzo zgłodniałaś. – Nie, za jakąś godzinę lub dwie. – OK. A teraz wreszcie trochę sobie odpocznij. – Jasne. Tylko włożę coś cieplejszego. – Zerknęła na starą, poplamioną farbami koszulkę i spłowiałe dżinsy. – Przynieść ci coś? Właściwie powinien włożyć spodnie, ale wzdragał się na myśl, że będzie musiał je wciągać na spuchnięte i obolałe kolano. Ciepły szlafrok i długie skarpetki muszą mu wystarczyć. – Nie, dziękuję. Keely znikła. Pewnie ta burza wytrąciła ją z równowagi, pomyślał. Nie mogła wprost ustać w miejscu. Kiedy wróciła, miała na sobie ciepły sweter i wygodne spodnie. Przyniosła kilka koców. – Gdy zrobi się naprawdę zimno, ten jeden, którym się owinąłeś, nie wystarczy. Jak okład? – Już się prawie rozpuścił. – Daj, wymienię lód. – Schyliła się i wyciągnęła rękę do jego kolana. – Nie. – Odłożył kompres na stolik. – Boli mnie coraz mniej, więc nie ma co szaleć z okładami. Musimy natomiast oszczędzać zamrażarkę, dopóki nie ma prądu. Nie otwieraj jej bez potrzeby, bo się rozmrozi. – Masz rację. – Wzięła kompres. – Wrzucę go do zlewu. – Szybkim krokiem ruszyła do kuchni. – Jesteś pewien, że nie chcesz nic do jedzenia? – zawołała przez ramię. – Dzięki. – A do picia? Mamy... – Rozległ się jakiś hałas. – Och... ojej... Michael zerwał się z kanapy. – Keely?! Odpowiedzi nie było. Ruszył gwałtownie do drzwi, a ból w kolanie niemal odebrał mu oddech. Zacisnął tylko zęby i ciemnym korytarzem, trzymając się ściany, pokuśtykał w zawrotnym, jak na inwalidę, tempie do kuchni. – Keely? – Nic mi... auu... nie jest – odparła słabo, ale i tak odczuł ulgę, słysząc jej głos. – Nie... nie powinieneś wstawać. Pierwsze, co zobaczył po przekroczeniu progu, to latarka na podłodze.