ziomek72

  • Dokumenty7 893
  • Odsłony2 235 152
  • Obserwuję977
  • Rozmiar dokumentów26.3 GB
  • Ilość pobrań1 294 384

Jesień - Wilkins Gina

Dodano: 8 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 8 lata temu
Rozmiar :624.0 KB
Rozszerzenie:pdf

Jesień - Wilkins Gina.pdf

ziomek72 EBooki EBOOK W Wilkins Gina
Użytkownik ziomek72 wgrał ten materiał 8 lata temu.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 182 stron)

GINA WlLKINS JESIEŃ

ROZDZIAŁ 1 Autumn* Reed wyskoczyła z kabiny furgonetki i nasunęła na oczy sportową czapeczkę, tak że daszek nieomal stykał się z wielkimi ocieniającymi jej twarz okularami. Kasztanowe włosy miała splecione we francuski warkocz, który trochę się rozluźnił w ciągu dnia. Żwawym krokiem szła w kierunku wejścia do okazałe­ go domu. Gdyby ktoś potrafił z ruchów odczytywać charakter, oceniłby ją jako energiczną, pewną siebie, trzeźwo myślącą młodą kobietę. Nacisnęła guzik szczupłym palcem o krótko ob­ ciętym paznokciu i niecierpliwie czekała. - O, do diabła - mruknęła, nie słysząc dzwonka za drzwiami. Elektryczność wysiadła, więc nie było sensu dzwonić. Zastukała głośno. Czekając na otwarcie drzwi, rozejrzała się dookoła. Dom był wspaniały, a trawniki doskonale utrzymane. Nic dziwnego. W Tampie na Florydzie pełno było imponują­ cych rezydencji otoczonych pięknymi ogrodami. Słysząc, że drzwi się otwierają, obróciła się ku nim prędko. * Autumn - (ang.) jesień

6 » JESIEŃ Mężczyzna, który pojawił się w progu, był niezwyk­ le atrakcyjny. Włosy czarne jak węgiel, zaczesane swobodnie z czoła, opalona twarz o klasycznych rysach; do tego idealnie zarysowane brwi nad ciemno- błękitnymi oczami, prosty nos i równe, białe zęby, a usta pełne i zmysłowe. Był wysoki i wysportowany i liczył niewiele ponad trzydzieści lat. - Jestem z firmy elektrycznej Brothers. Pan wzywał montera? - zapytała w swój zwykły bezceremonialny sposób. - Ja., tak, ale... - przerwał, patrząc na nią z powąt­ piewaniem. Autumn westchnęła. Cholera! Jeszcze jeden! - Jestem dyplomowanym elektrykiem - zapewniła znudzonym tonem.-Jeśli chce pan to sprawdzić, proszę zadzwonić do biura. Oczywiście płaci pan od godziny, a właśnie marnujemy czas. - Przepraszam. - Nieznajomy najwyraźniej się spe­ szył. - Nie wątpię w pani kwalifikacje - uprzedził z gó­ ry protesty - tylko że pani jest... - Kobietą - dokończyła Autumn. Miły głos, odnotowała w duchu. Niski, głęboki, z akcentem południowca. Zazwyczaj oceniała ludzi na podstawie pierwszego wrażenia. Nie wątpiła, że ten mężczyzna ma klasę. Uznała go za człowieka wolnego zawodu, odnoszącego sukcesy w pracy, posiadającego nienaganne maniery, ale przekonanego, że miejsce kobiety jest w kuchni... i w sypialni. Szkoda. - Ma pan jakiś problem? - zapytała żywo. - Słucham?! A! Chodzi pani o to, dlaczego wzywa­ łem elektryka? - zająknął się. Nie odrywał oczu od jej twarzy, a właściwie tej części, którą widać było spod czapki i okularów.

JESIEŃ » 7 Autumn zaczęła się zastanawiać, czy nie przeceniła jego inteligencji. - Wczorajsza burza uszkodziła instalację na ze­ wnątrz domu - powiedział wreszcie. - Elektrownia wyłączyła prąd. Polecono mi wezwać elektryka, jeśli chcę mieć światło. - Żaden problem. Wezmę narzędzia i pokaże mi pan, gdzie to jest. Odwróciła się i ruszyła do służbowego forda. Naj­ pierw wyjęła z kabiny szeroki pas z kieszeniami, w których trzymała różne narzędzia. Zapięła go wokół szczupłej talii, nie zważając na to, że ważył kilka kilogramów. Potem sięgnęła na tył wozu po drabinkę i pudło z resztą sprzętu, lecz w tym momencie opalone ramię wysunęło się przed nią. - Zaniosę to pani - rzekł mężczyzna i bez wysiłku uniósł ciężki metalowy pojemnik. Zazdroszcząc mu trochę tej siły, Autumn próbowała protestować, gdy sięgnął powtórnie do wnętrza samo­ chodu, aby wyjąć drabinkę ze sztucznego tworzywa. - Sama ją wezmę. Jestem przyzwyczajona do no­ szenia narzędzi. - To dla mnie żaden kłopot - zapewnił ją, od­ chodząc z pudłem w jednej ręce i drabinką zarzuconą na ramię, prezentując przy tej okazji dobrze umięś­ nione plecy i szczupłe biodra. - Może pani pozwoli za mną, panno...? - Proszę mi mówić po prostu po imieniu. Autumn. - Autumn - powtórzył uroczystym tonem, a po­ tem odwrócił się od niej z uśmiechem. - To bardzo ładne imię. - Dziękuję - odrzekła krótko, trochę zażenowana komplementem.

8 * JESIEŃ - Ja się nazywam Jeff Bradford. A oto dlaczego cię wezwałem. Autumn podniosła głowę i uniosła czarne brwi. Nie przesadził. Skrzynka była prawie całkowicie oderwa­ na, ale na szczęście nie zniszczona. Wyciągnęła śrubo­ kręt z kieszeni pasa. - To mi zajmie około dwóch godzin - poinfor­ mowała. - Postaram się, aby włączyli panu prąd jesz­ cze tego popołudnia. - Będę bardzo wdzięczny - odpowiedział z uśmie­ chem. Autumn przełknęła nerwowo ślinę i odwróciła się w stronę drabiny. Ależ on jest przystojny! Zupełnie ją rozpraszał. - Dam znać, jak skończę - powiedziała tonem odprawy. - Myślę, że zostanę i będę się przyglądał, jeśli pozwolisz - odparł nieśmiało. - W domu jest ciemno, więc i tak nie mogę nic robić. - Proszę bardzo - zgodziła się, wzruszając ramio­ nami. Nie chciała okazać, że jego obecność robi na niej wrażenie. Skupiła się na pracy. Jeff wsunął palce w kieszonki dżinsów i oparłszy się ramieniem o ścianę domu, obserwował, jak wspina się na drabinę. W duchu wymyślał sobie od idiotów. Nie potrafił nawiązać rozmowy, sklecić żadnego sensow­ nego zdania. Piętnaście minut temu był sobą: inteligen- tym, wygadanym, obytym mężczyzną. Gdy otworzył drzwi i spojrzał na tę dziewczynę, nieoczekiwanie stracił rezon. Nie powiedział nic interesującego, odkąd przemówiła do niego tym swoim niskim, lekko schryp­ niętym głosem. A przecież nie była aż tak bardzo atrakcyjna. Miała ładny kolor włosów, lekko rudawy,

JESIEŃ » 9 o ile mógł zauważyć. Znaczną część twarzy przy­ słaniał daszek czapeczki i okulary. To, co widział, podobało mu się: mały nosek, usta ładnie zarysowane i zmysłowe, koralowe mimo braku pomadki. Była niezbyt wysoka, czubkiem głowy sięgała mu ledwie do brody. Trudno coś było powiedzieć o figurze ukrytej w kombinezonie i zniekształconej przez pas, wypchany narzędziami. Więc dlaczego nagle zaczął się jąkać? Wyciągnął rękę, aby wziąć od niej metalową skrzynkę, którą odłączyła od ściany, i zauważył, że się skrzywiła. Nie ucieszyła jej pomoc. Pewnie to jedna z tych zażartych feministek, które uprawiają męskie zawody i uważają, że muszą ciągle podkreślać swoją niezależ­ ność. Nie obchodziło go, dlaczego postanowiła spę­ dzać życie na skręcaniu drutów, choć on sam nie widział w tym niczego ciekawego. Wolał kobiety łagodne, delikatne, ciepłe, niezależnie od ich zawodu. Autumn zdjęła słoneczne okulary, włożyła je do górnej kieszonki kombinezonu i spojrzała w dół na Jeffa. A on zamarł, wpatrując się w nią jak oniemiały. Słyszał kiedyś, że czarodziejkę można poznać po oczach. Zielone. Najbardziej zielone oczy, jakie kiedykol­ wiek widział, z płonącymi ognikami w głębi. Świad­ czyły niewątpliwie o żywym usposobieniu. Ciekawe, czy oznaczały ognisty temperament. Założyłby się, że tak. Długie, czarne rzęsy i śmiało zarysowane brwi stanowiły zadziwiający kontrast z kasztanowymi wło­ sami. Była olśniewająca. Od początku podejrzewał, że za tymi okropnymi okularami kryła się atrakcyjna dziewczyna, ale nie spodziewał się takiej niezwykłej, rzadko spotykanej piękności.

10 ł JESIEŃ Powiedz coś! - zbeształ się w myślach. - Od jak dawna pracujesz jako elektryk? - ode­ zwał się wreszcie. No tak, to dopiero oryginalne pytanie! Jak z podręcznika konwersacji. Autumn spojrzała w dół, chcąc powiedzieć, że byłaby wdzięczna, gdyby jej nie przeszkadzał. Zamiast tego wpatrywała się w twarz mężczyzny, zafascynowa­ na ciepłem jego uśmiechu. - Prawie pięć lat - odparła głosem o wiele bardziej przyjaznym, niż zamierzała. - Lubisz to? - Wolę, niż siedzieć za biurkiem i stukać w maszynę do pisania - odrzekła, wyciągając z kieszeni kombine­ rki. Ten ruch zwrócił uwagę Jeffa na jej szczupłą talię, którą miał na wysokości oczu. - Nie pochodzisz chyba z Florydy, prawda? - Nie. Z Arkansas. Podaj mi nożyce do cięcia przewodów, dobrze? Miała nadzieję, że gdy go czymś zajmie, nie będzie zadawał tylu pytań. Jeff zmarszczył brwi i w skupieniu wpatrywał się w komplet narzędzi. Jedyne, co rozpoznawał na pew­ no, to śrubokręt. Starając się jak najszybciej wyelimi­ nować te narzędzia, które nie były z pewnością nożyca­ mi, porwał coś ciężkiego i dużego i podał jej. - O to ci chodzi? - Tak, dzięki - powiedziała obojętnie i wziąwszy nożyce z jego rąk, wróciła do pracy. Jeff odetchnął głęboko i otarł pot z czoła. Nie wiedział, dlaczego tak mu zależy, aby zrobić na niej dobre wrażenie. Czuł, że zarobił w tym momencie parę punktów. - A teraz mógłbyś mi podać...

JESIEŃ • 11 Jeff zamarł. Co będzie dalej? - ...piłkę do metalu? - dokończyła Autumn. Bogu dzięki! To już było łatwiejsze. Jeff uśmiechnął się z ulgą. Autumn wzięła piłkę, zastanawiając się, dlaczego ma taką zadowoloną minę. Dziwny facet, doszła do wniosku. Przystojny, ale dziwny. Poruszyła się nieostrożnie i drabinka się zachwiała. Autumn nie tracąc zimnej krwi, oparła się mocniej o ścianę. W końcu była zaledwie metr nad ziemią. Jeff natomiast mocno się przestraszył. Wyciągnął ręce; jedną złapał drabinę, a drugą jej nogę nad kolanem. - Już dobrze? - zapytał nerwowo. - Tak, dobrze - odparła niecierpliwie, ale gdy spojrzała we wlepione w nią oczy, zamilkła. Po chwili poczuła ciepło jego dłoni na swoim udzie. - Czy nie zechciałbyś... ee... - zaczęła. - Co, czy nie zechciałbym? - Zabrać ręki - dokończyła już zdecydowanie. Uśmiechnął się kącikiem ust z niezwykłym wdzię­ kiem i spojrzał na swoją rękę, - Wolałbym nie. - Mimo wszystko zrób to - ucięła. - Próbuję pra­ cować. - Przepraszam - mruknął, ale wpatrywał się w nią błyszczącymi oczami, w których nie było cienia skru­ chy. Powoli cofnął dłoń. Autumn wróciła do pracy, wmawiając sobie, że się wcale nie zaczerwieniła. Naprawienie kabli powinno być dla niej łatwym, rutynowym zadaniem, dość mozolnym, ale nie wymaga­ jącym specjalnej koncentracji. Jednak obecność mężczyz­ ny ją rozpraszała. Dlaczego znosi tę całą sytuację z taką cierpliwością? Na ogół ostro traktowała narzucających

12 • JESIEŃ się mężczyzn, czy byli klientami, czy nie. Nie zwykła hamować swojego wybuchowego temperamentu. - Wiesz, że masz najpiękniejsze oczy, jakie kiedy­ kolwiek widziałem? - zapytał w pewnej chwili, patrząc na nią poważnie. - Czy ich zieleń jest naturalna, czy może nosisz szkła kontaktowe? Autumn drgnęła i upuściła nóż, którym zdejmowała izolację z zakończenia kabla. Na szczęście nie upadł na głowę nieproszonego asystenta. - Jeff, czy mogłabym dostać szklankę wody? - spy­ tała, nie zważając, że pierwszy raz nazwała go po imieniu. - Jest dosyć gorąco. Uśmiechnął się, zdając sobie sprawę, że paździer­ nikowy dzień, chłodny i wietrzny, raczej nie mógł być powodem jej rumieńców. - Naturalnie, Autumn. Zaraz ci przyniosę. Następne cztery minuty były dla niej jedyna chwilą wytchnienia, od kiedy Jeff pojawił się w drzwiach. Powitała go z uśmiechem, gdy przyniósł wodę. - Już prawie skończyłam - oznajmiła z ulgą, że wykonała pracę dobrze, choć wolniej niż zwykle. - Muszę tylko połączyć te kable... - Patrząc w stronę Jeff a, machnęła ręką i uderzyła się o kant skrzynki. Zaklęła z cicha, lecz dosadnie, co zdarzało jej się dość często, ale tym razem bardzo ją to speszyło. - Nic ci się nie stało? - zapytał z troską. - Pokaż mi rękę, zobaczę. - Wszystko w porządku, Jeff, naprawdę. - Słowa zamarły jej na ustach, gdy nie zwracając uwagi na jej protest, wziął ją za rękę i zaczął naciskać, badać i masować z wprawą eksperta. - Nic sobie nie złamałaś, ale będziesz miała inte­ resujące siniaki. Powinno się zrobić zimny okład.

JESIEŃ • 13 - Naprawdę, Jeff, nic mi nie jest. Nieraz mi się to zdarza. Ryzyko zawodowe. Przyciskał lekko kciukiem kości jej dłoni, wyczuwa­ jąc lekkie zgrubienie. - Miałaś złamanie w tym miejscu, prawda? - Tak, rzeczywiście. Czy jesteś lekarzem? - Tak, pediatrą - odparł. Wcale się tego nie spodziewała. Spytała, żeby odwrócić jego uwagę od swojej ręki. Nagle się zmiesza­ ła, nie wiedząc właściwie dlaczego. - Jeśli puścisz mnie, skończę to, co mam jeszcze do zrobienia - powiedziała energicznie. - Zawsze mnie prosisz, żebym cię puścił, gdy mam ochotę cię trzymać - narzekał żartobliwie, ale do­ stosował się do jej życzenia. Autumn starała się nie zwracać na niego uwagi i jak najszybciej zakończyć pracę. Zeszła z drabiny z jego pomocą, oczywiście. Matka musiała go posyłać na lekcje dobrych manier, pomyślała. Próbowała sobie wmawiać, że jego nadmierna uprzejmość ją denerwuje, ale bez skutku. Jego zachowanie raczej Autumn ujęło. Co się z nią dzieje, do licha? Zapakowawszy starannie narzędzia, schowała je do samochodu i zwróciła się do Jeffa z blankietem zamówienia: - Proszę tu podpisać, doktorze. Rachunek do­ stanie pan pocztą. Może pan zadzwonić do elektrowni, żeby włączyli światło. - „Panie doktorze"? - powtórzył pytająco, pod­ pisując się we wskazanym miejscu. - Wcześniej mówi­ łaś do mnie „Jeff. - Naprawdę? - mruknęła. - W każdym razie do wi­ dzenia. Dziękuję, że zwrócił się pan do firmy Brothers.

14 • JESIEŃ Zawsze do usług - wyrecytowała i odwróciła się w stronę samochodu, zamierzając oddalić się bez zwłoki. Jeff miał jednak inne plany. - Czy nie zjadłabyś ze mną kolacji? - zdecydował się szybko. Miał wielką ochotę bliżej poznać tę śliczną, interesującą dziewczynę. Zauroczyła go. Autumn nie była specjalnie zaskoczona propozycją. Natomiast zdziwiła ją własna reakcja. Z chęcią spotkała­ by się z Jeffem. Jednak nie mogła sobie na to pozwolić. Nie, Jeff był zbyt atrakcyjny, zbyt czarujący, w ogó­ le „zbyt". Poza tym była już umówiona z kimś, kto był dosyć zabawny i mniej atrakcyjny, a więc łatwiejszy do kierowania. - Dziękuję, ale mam już plany na ten wieczór - powiedziała po chwili. - Może spotkamy się kiedy indziej - rzekł. - Może - zgodziła się Autumn z niezbyt zachęcają­ cą miną. - Do widzenia, Autumn. - Do widzenia, Jeff. Zatrzasnęła drzwiczki i odjechała. Kwadrans później, gdy go poinformowano, że prąd włączą za godzinę, Jeff poszedł wolnym krokiem do salonu i opadł ciężko na kanapę. - A więc dostałeś kosza - powiedział ponuro. Nie pamiętał, żeby mu się coś podobnego przyda­ rzyło. Bo też nie zwykł tracić głowy w damskim towarzystwie ani zachowywać się jak nieśmiały na­ stolatek. Nic dziwnego, że Autumn go spławiła. Pew­ nie w ogóle jest z kimś związana. - Zapomnij o niej, Bradford - mówił sobie suro­ wo. - Po prostu jej nie interesujesz.

JESIEŃ * 15 Minęły dwa tygodnie. Autumn znowu znalazła się przed drzwiami Jeffa. Miała wrażenie, że Jeff z trudem powstrzymuje się od śmiechu. - Wzywał pan elektryka? - zapytała, przyglądając mu się podejrzliwie. - To prawda, istotnie - odparł trochę zbyt gładko. - Proszę wejść. Jej podejrzenia przybrały na sile. - Proszę mi najpierw powiedzieć, o co chodzi, żebym mogła wziąć odpowiednie narzędzia. - Chciałbym zainstalować dodatkowe gniazdko w pokoju na dole - poinformował ją. Powstrzymała westchnienie i skinęła głową. - Dobrze. Proszę poczekać. Jeff poszedł za nią, oczywiście, i wziął jej pudło z narzędziami, zanim zdążyła wyciągnąć po nie rękę. Autumn udawała całkowitą obojętność. W głębi duszy była świadoma każdego szczegółu jego ciała, począw­ szy od błękitu oczu, podkreślonego niebieskim kolo­ rem swetra, aż po dżinsy, tak obcisłe, że pozostawiały mało pola dla wyobraźni. Postanowiła tym razem trzymać się od niego z dale­ ka i zakończyć pracę w rekordowym czasie. Starała się też nie okazywać zachwytu na widok eleganckiego wnętrza domu, choć nie było to łatwe. Z całą pewnoś­ cią wystrój poszczególnych pomieszczeń projektował profesjonalista. Całość była utrzymana w stylu rus­ tykalnym. Zdobiły ją artystyczne przedmioty, pocho­ dzące, jak sądziła, z Indiańskiego Centrum Sztuki, które zwiedziła po przyjeździe do Tampy. - Tu chciałbym mieć gniazdko - rzekł, wskazując ręką punkt na biało pomalowanej ścianie. - Nic prostszego, ale tuż obok już jest gniazdko.

16 • JESIEŃ - Ale żeby włączyć odkurzacz, muszę schylać się nisko za fotelem. Czyżby sam odkurzał mieszkanie? Bardzo w to wątpiła. - Mógłbyś przesunąć fotel - zauważyła. - Podoba mi się, gdy tu stoi - wyjaśnił. - Zrobisz to czy odmawiasz, Autumn? - Ty za to płacisz - wzruszyła ramionami. Przy­ jrzawszy się uważniej, stwierdziła że Jeff uśmiecha się coraz szerzej. - Przypuszczam, że będziesz chciał mi asystować przy pracy. - Jeśli nie masz nic przeciwko temu. Jakby to miało jakiekolwiek znaczenie! - Czy wy, lekarze, nigdy nie pracujecie? - spytała. - W czwartki mam wolne - odparł uprzejmie. - A więc dobrze się złożyło, że tamta awaria też wypadła w czwartek - zauważyła. Stało się to dokład­ nie dwa tygodnie temu. Nie chciała się przyznać nawet przed sobą, jak często o nim myślała od tamtego czasu. Wszystko odbywało się jak poprzednio. Jeff kręcił się w pobliżu. Pomagał, zagadywał i robił, co mógł, żeby ją oczarować. I, do licha, pomyślała w pewnej chwili, gdy roz­ śmieszył ją jakimś żartem, chyba dopiął swego. Okazu­ je się, że ma słabość do doktora Bradforda, choć głos rozsądku protestował. Wiedziała, co to znaczy mieć do czynienia z uroczymi mężczyznami o staroświeckich poglądach. Pięć lat temu zerwała zaręczyny z człowiekiem, który próbował - na próżno - okiełznać jej buntow­ niczą naturę. Nigdy nie żałowała tamtej decyzji. - Prawie skończyłam - oznajmiła, dokręcając śru­ bki na plastykowej obudowie gniazdka.

JESIEŃ » 17 - Znakomicie. Dzięki. - Zapłaciłeś za to. - Jak ci się udała randka? - spytał nieoczekiwanie Jeff. - Jaka randka? - Ta, z powodu której dałaś mi kosza dwa tygodnie temu - przypomniał, przypatrując się jej uważnie. - A! - zapomniała już o niej. Podczas spotkania myślała o Jeffie i w rezultacie nie była w najlepszym nastroju, aby docenić swojego partnera. - W porząd­ ku, było bardzo miło. - Czy dzisiaj zechcesz się ze mną umówić? - za­ pytał. Spodziewała się, że ją znowu zaprosi i nastawiła się, że mu odmówi. Tym razem okazało się to trudniejsze. Doszła do wniosku, że polubiła Jeffa Bradforda. Była pewna, że spędziłaby z nim bardzo przyjemny wieczór. Wiedziała również, że wystarczyłby jeden gest z jego strony, żeby naruszyć jej mocny, jak dotąd, pancerz ochronny. I to była niepokojąca myśl - Przykro mi, ale nie mogę. - To może jutro wieczorem? Kiedy zdążył się tak blisko przysunąć? Autumn spojrzała wprost w oczy Jeffa i znów odmówiła. - Nic z tego. Postąpił krok w jej stronę. - Więc może w sobotę? Co się z nią działo? Nie mogła złapać oddechu. Odsunęła się i potknęła o ciężki fotel. - Nie, dziękuję ci. Jeff przytrzymał ją za ramiona. - Czy mam spróbować kiedy indziej? - zapytał łagodnie.

18 • JESIEŃ - Nie, nie fatyguj się. - Starała się mówić zdecydo­ wanie, jednak odwróciła wzrok, by nie patrzeć w jego błękitne oczy. - Czy jest w twoim życiu ktoś inny? - dopytywał się Jeff, jedną ręką unosząc delikatnie jej brodę do góry. - Nie ma nikogo, Jeff, ale nie jestem zainteresowa­ na umawianiem się z tobą. - Czy mogłabyś mi wyjaśnić dlaczego? - Nie lubisz przegrywać, co? - obruszyła się. - Prawda jest taka, że mnie nie pociągasz - skłamała. - A teraz puść mnie. - Za chwilę. - Znowu uniósł jej brodę do góry. - Najpierw chcę coś sprawdzić. Nie zdążyła zaprotestować, bo zamknął jej usta pocałunkiem. To nie był niewinny pocałunek. Wdarł się głęboko do jej ust. Autumn jęknęła. Wtulona w jego ramiona czuła, że powoli traci kont­ rolę nad sytuacją. W końcu Jeff odsunął się trochę, a pierś wznosiła mu się gwałtownie i opadała, gdy łapał z trudnością oddech. Nie wypuszczał jej jednak z objęć. - Chcesz jeszcze spróbować? - zapytał ochrypłym głosem z cieniem uśmiechu na ustach. - Co... czy chcę? - zapytała. - Mówiłaś, że cię nie pociągam. Teraz oboje wie­ my, że to nieprawda. Więc może wymyślisz inny powód, by się ze mną nie umówić. Autumn wyrwała mu się gwałtownie. - Ty zarozumiały samcze! - wyrzuciła z siebie. - Powiedziałam, że nie chcę się z tobą umawiać, i nie muszę szukać wymówki.

JESIEŃ • 19 - Nie, rzeczywiście nie musisz - stwierdził spo­ kojnie. Autumn przewiercała go wzrokiem, gotowa rzucić w niego czymś ciężkim, jeśli tylko pozwoli sobie na uśmiech, który najwyraźniej usiłował powstrzymać. Odetchnęła głęboko i wyciągnęła zamówienie. - Podpisz to - zażądała, nie starając się nawet mówić uprzejmie. - Oczywiście, proszę pani - mruknął, lecz usta mu drgały, gdy pisał: Dr E. Jefferson Bradford. - Zobaczymy się jeszcze, Autumn - zawołał za nią, gdy z furią wsiadała do samochodu. - Nie, jeśli potrafię temu zapobiec - mruknęła, trzaskając drzwiczkami. Kątem oka widziała, że stoi na podjeździe i patrzy za oddalającym się samo­ chodem.

ROZDZIAŁ 2 - Powiedz, Jeff, kim ona jest? Jeff zamrugał i spojrzał pytająco na doktor Pamelę Cochran, która stała przed nim z rękami na okrągłych biodrach i wyrazem zniecierpliwienia na twarzy. - Kto kim jest? - zapytał. - Ta kobieta, z powodu której rozpaczasz przez cały wieczór - wyjaśniła bez ogródek. Bob, jej mąż, który zajmował fotel w drugim końcu pokoju i tulił ich małą córeczkę w ramionach, za­ chichotał z cicha. Jeff zmierzył go wzrokiem i spojrzał z oburzeniem na Pamelę. - Nie mam pojęcia, o czym mówisz - odparł wy­ niośle. - Akurat! Dobrze wiesz i ja wiem. Kto to jest i co ona zrobiła? - Jeśli chcesz znać prawdę, odmówiła pójścia ze mną na randkę. Dwukrotnie! - odpowiedział z rezyg­ nacją Jeff. - Jesteś zadowolona? Bob zakrztusił się, a niemowlę poruszyło się nie­ spokojnie w jego objęciach. - Ty dostałeś kosza?! - zapytał niedowierzająco. - Cuda się dzieją.

JESIEŃ » 21 Jeff zaczerwienił się i ze zmarszczonym czołem popatrzył na przyjaciół. - Skończ z tym, Bob. Nie pierwszy raz mi się to zdarzyło. - Tak? A kiedy miał miejsce ten poprzedni? - za­ pytał dociekliwie Bob. Jeff mruknął coś niewyraźnie. - Co mówisz? Nie słyszę. - W jedenastej klasie - powtórzył niechętnie Jeff. - Tak myślałem - roześmiał się Bob. Pamela skarciła męża wzrokiem. - Jeff umawia się z kobietami za rzadko i dlatego niezbyt często spotyka się z odmową - stwierdziła. - Od kiedy zaczęliście interesować się tak bardzo moimi sercowymi sprawami? - wtrącił Jeff. - Od chwili gdy ledwo dotknąłeś chińskiego dania z krewetkami, za którym przepadałeś i które zrobiłam specjalnie dla ciebie - odparowała Pamela. - Tylko kobieta mogła wprawić cię w taki stan. A więc kto to jest? Czy ja ją znam? Jeff potrząsnął głową. - Poznałem ją jakieś dwa tygodnie temu. Ma na imię Autumn. - Autumn? I jak dalej? - Nie wiem - wzruszył ramionami. - Aa! Nie wiesz! - powiedziała powoli Pam, siada­ jąc przy nim na kanapie i wlepiając w niego okrągłe, piwne oczy. - Jak ją poznałeś? - Jest elektrykiem. Przyszła naprawić instalacje, gdy burza zerwała kable. A wczoraj założyła mi nowe gniazdko w salonie. Specjalnie prosiłem, żeby ją przysłali. I tyle z tego mam. Nastała chwila ciszy, a potem Bob zapytał:

22 • JESIEŃ - Chciałeś zaprosić do restauracji kobietę-elektryka? - Tak, ale jak już mówiłem, spławiła mnie. Bez wahania. - I pomyśleć, że kiedy ja tyram w klinice, ty flirtujesz z piękną dziewczyną. Dobrze, że cię spławiła - narzekała Pam, choć oczy jej się śmiały. - Gdy ją zobaczyłem pierwszy raz, zachowałem się jak idiota. - Jeff westchnął. - Wczoraj nie poszło le­ piej, ale chociaż udało mi się nie jąkać. Postanowił nie mówić nic o pocałunkach. - Pewnie wzięła mnie za tępego szowinistę. - Ty szowinistą? Nigdy w życiu! - zaprzeczyła z oburzeniem Pam. - Jesteś trochę staroświecki w pe­ wnych momentach... ale w bardzo miły sposób. Może ona należy do kobiet, które czują się obrażone, jeśli mężczyzna otworzy przed nimi drzwi? Pochodzi pew­ nie z Północy, tam mężczyźni otwierają drzwi tylko sobie i wychodzą pierwsi z windy. Jeff roześmiał się, czując, że humor mu się poprawia. - Przyjechała z Arkansas, więc nie musisz tłuma­ czyć wszystkiego konfliktami Północy z Południem. Po prostu jej się nie podobam. - W takim razie nie ma za grosz gustu - orzekła Pam - albo jest związana z kimś innym. Pytałeś ją o to? - Tak. Mówiła, że z nikim w szczególności. - A więc w czym tkwi problem? - Pam, daj mi spokój. Moja duma została do tego stopnia sponiewierana, bym nie miał ochoty roztrząsać tego na nowo. Może porozmawiamy o czymś innym? Pamela w zamyśleniu okręciła na palcu drobno skręcony brązowy loczek. - Czy ci wspomniałam, że założyliśmy kilka fluore­ scencyjnych lamp w naszej klinice?

JESIEŃ • 23 Niewielką klinikę utworzyło trzech młodych lekarzy, którzy kupili na jej siedzibę niezbyt okazały budynek. Dobrze było mieć własne lokum, ale wiązały się z tym kłopoty, jak na przykład przeprowadzenie remontu. - Sądzę, że potrzebny nam będzie elektryk - za­ kończyła. - Pamela! - rzucił ostrzegawczym tonem Jeff. Pam otworzyła szeroko oczy, niczym ucieleśniona niewinność. - Ależ to prawda - upierała się. - Nie możemy przeprowadzać badań przy migającym świetle. - Więc wezwij kogoś, ale nie Autumn. Nie sądzę, żebym zniósł jeszcze jednego kosza. - Westchnął z re­ zygnacją, wiedząc, że ją rozśmieszy. I miał rację. Pamela wybuchnęła śmiechem. - Biedne dzieciątko! - powiedziała, gdy przestała się śmiać. - Jak sądzisz, czy spory kawałek mojego sernika z wiśniami poprawi ci humor? - Myślę, że tak - odparł z ożywieniem Jeff. - Hej, mnie też by się przydało coś na rozweselenie - wtrącił Bob. - Połóż małą do łóżeczka, zaraz ci ukroję. Pogłaskała Jeffa po głowie matczynym gestem. - Nie martw się, dziecino - rzekła - Pamela się wszystkim zajmie. - Teraz dopiero zacznę się martwić - zażartował Jeff. -Pam, obiecaj mi, że nie zrobisz nic... -urwał, gdyż Pamela poszła do kuchni, nie zważając na jego słowa. - Niech diabli wezmą tego faceta - mruknęła Au­ tumn, gdy przyłapała się na tym, że skończywszy myć zęby, wpatruje się w swoje usta. Nie mogła zapomnieć pocałunków, choć minęły już cztery dni. Ciągle miała

24 » JESIEŃ wrażenie, że drżą jej wargi, gdy wspominała te chwile. Na nieszczęście myślała o nim zbyt często, przyznała ponuro, wychodząc z łazienki. Obszerna, bawełniana nocna koszula z napisem „Cincinnati Reds" owijała się wokół jej nóg, gdy energicznym krokiem szła przez pokój, aby wskoczyć do łóżka. Była dopiero dziesiąta, ale miała za sobą ciężki dzień i czuła się zmęczona. Chciała tylko spać. - Dobranoc, Babs - powiedziała do białego pudel­ ka, który ułożył się tuż koło niej. Kiedy minęło jakieś dwadzieścia minut, Autumn wiedziała już, że nie zaśnie. Każdego wieczora zamykając oczy, widziała siebie w ramionach pięknego bruneta, który uśmiechał się jak anioł, a całował jak szatan. Żeby choć miała pewność, że nigdy go już nie zobaczy. Ale tak się nie stanie. Doktor Bradford nie zniknie z jej życia równie łatwo, jak w nie wkroczył. Gdyby choć mogła być na niego wściekła, że ją pocałował. Zamiast tego była zła na siebie, że tak długo to pamięta. Mówiła sobie, że właśnie dlatego nie wolno jej się z nim umawiać. Nigdy dotąd pocałunki mężczyzny nie zrobiły na niej podobnego wrażenia. Jeszcze parę takich pocałunków i znajdzie się z nim w łóżku. A wtedy niezależna, wbrew pozorom konserwatywna pod pewnymi względami kobieta, jaką dotąd była, zacznie od niego żądać czegoś więcej niż tylko seksu. Żegnaj wtedy słodka wolności, swobodny trybie życia! Żegnajcie luksusowe gotowe dania, które trzeba tylko rozmrozić! Witaj smutku i nudo! Już kiedyś przez to przeszła. Steven był przystojnym blondynem, bardzo męskim i szarmanckim. Jego zmysłowy uśmiech i śmiałe piesz-

JESIEŃ • 25 czoty obudziły w niedojrzałym ciele Autumn nie znane do tej pory pragnienia. Mimo lektur na temat wyzwo­ lenia kobiet Autumn, wychowana w małym miasteczku, w surowej wierze babtystów, uważała, że to, co zawiązało się pomiędzy nią a Stevenem, powinno automatycznie prowadzić do zaręczyn, jak tylko skończy szkołę. Steven studiował agronomię na Uniwersytecie Ar­ kansas i Autumn uważała za oczywiste, że będzie czekać, aż ukochany zrobi dyplom. Tymczasem za­ trudniła się jako sekretarka w małej firmie elektrotech­ nicznej w rodzinnym Rose Bud. Usiłowała wmówić sobie, że jest zadowolona z tego stanu rzeczy, ale coraz częściej ogarniała ją panika, gdy widziała się matką trojga dzieci przy boku męża, który poświęca się całkowicie uprawie soi i zbóż na rodzinnej farmie. Abonowała pisma „Cosmopolian", „Ms." i inne magazyny dla kobiet pracujących i snuła fantazje o ciekawym życiu, jakie mogłaby wieść, gdyby sama nim kierowała. Ciągle jeszcze udawała, że jest szczęś­ liwa. Wreszcie jednak miała tego dosyć. Od pewnego czasu obserwowała z zazdrością elekt­ ryków zatrudnionych w firmie, którzy otrzymawszy zlecenie, wychodzili z zakładu rzucając „cześć, skar­ bie". Przypomniała sobie też rosnący w niej opór, gdy Steven zaczął żądać, aby przyniosła mu piwo lub podała talerz z jedzeniem, jakby chciał ją stopniowo przygotować do roli żony. Odnosiła nieodparte wraże­ nie, że pierścionek zaręczynowy ciążył jej coraz bar­ dziej na palcu. Pamiętała zniechęcenie i rozpacz, w które popadła, gdy obie siostry wyjechały na studia - Summer* do * Summer - (ang.) lato

26 • JESIEŃ college'u w Little Rock, a Spring* do Memphis, zostawiając ją w domu w Rose Bud z uczuciem, że nigdy już się stamtąd nie wyrwie. Nie udało jej się zerwać zaręczyn delikatnie i po przyjacielsku. Nawet nie zastanawiała się nad tą decyzją zbyt długo. Działała pod wpływem impulsu. Pewnego letniego dnia tuż przed swoimi dwudzies­ tymi urodzinami wybrała się z wizytą do domu Steve- na. Było to typowe, trudne do zniesienia, rodzinne spotkanie południowców, w którym kobiety mają określone miejsce. Padało też mnóstwo pytań dotyczą­ cych przyszłości ich związku. Autumn przygotowała talerz z jedzeniem dla Steve- na tak jak wszystkie inne kobiety dla swoich mężów. Potem pomagała im zmywać, podczas gdy panowie rozsiedli się przed telewizorem. Gdy Steven po raz drugi poprosił, by przyniosła mu piwo, Autumn spełniła prośbę, lecz potem, nie zatrzymując się, wyszła z jego domu - i z jego życia - na zawsze. Dwa miesiące później mieszkała już w Little Rock i raz w tygodniu uczęszczała na wieczorowe kursy do technikum, a rano pracowała. Minęło pięć lat, odkąd zerwała ze Stevenem. Przez ten czas zdobyła dyplom czeladniczy i uczyniła z nieza­ leżności podstawę i sens życia. Spodobało jej się na Florydzie, a praca w Brothers Electrical okazała się interesująca.. Po dwóch latach miała nadzieję zdać egzamin mistrzowski i otworzyć własną firmę. Czasami czuła się samotna, ale nie na tyle, by porzucić wytknięty dawno cel. Próbowała sobie tłumaczyć, że robi zbyt wielki problem z dwóch krótkich spotkań z niewątpliwie * Spring - (ang.) wiosna.

JESIEŃ • 27 przystojnym mężczyzną. Przekonywała samą siebie, że nawet gdyby się z nim umówiła, nie musiałaby od razu stracić swej cennej niezależności. W końcu ledwie się znali. Umawiała się przecież z innymi i co z tego? Prowadziła w miarę ożywone życie towarzyskie, choć do tej pory nie spotkała godnego uwagi mężczyzny. A teraz leży jak idiotka i roztrząsa, czy powinna zobaczyć się z Jeffem. A może już nigdy go nie ujrzy? Gdyby była mądra, odłożyłaby te rozważania do czasu, gdy się do niej odezwie. Tylko że na wargach ciągle czuła jego pocałunki. Sapnęła ze złością i naciąg­ nęła kołdrę na głowę, przykrywając jednocześnie psa, mocno z tego niezadowolonego. Autumn otworzyła błyszczące szklane drzwi z napi­ sem „Klinika Pediatryczna w Tampie" i weszła do gustownie urządzonej poczekalni, w której tłoczyły się matki z małymi dziećmi. Wczoraj było Święto Dzięk­ czynienia i Autumn pomyślała rozbawiona, że praw­ dopodobnie większość dzieci przejadła się świątecz­ nym indykiem i leguminą. Nie zdziwił ją widok tabliczki z nazwiskiem doktora E. Jeffersona Bradforda obok nazwisk dwóch innych lekarzy, gdyż w firmie proszono, aby właśnie ona przyszła dokonać naprawy. Okrążając raczkującego malca, podeszła do biurka recepcjonistki. Doszła do wniosku, że Jeff okazał się równie wytrwały, jak pociągający. Ciągle jeszcze nie zdecydowała się, co zrobi, jeśli ponowi zaproszenie. Panienka za biurkiem skinęła głową, gdy Autumn podała swoje nazwisko i nazwę firmy. - A, tak. Doktor Cochran prosiła, żeby jej dać znać, kiedy pani się pojawi. Właśnie kończy badanie pacjenta, więc może pani wejść do jej gabinetu.

28 • JESIEŃ Autumn zatrzymała się przed drzwiami, na których widniał napis: dr Pamela Cochran. Spodziewała się, że zostanie skierowana do pokoju Jeffa. Kim była doktor Pamela Cochran? W gabinecie panował idealny porządek. Na ścianach, w równych rzędach, wisiały różne dyplomy i świadectwa, półki wypełniały starannie ustawione książki fachowe, a na biurku piętrzyły się poukładane teczki. Ze złotej ramki uśmiechało się niemowlę, ukazując dołeczki w po­ liczkach. Jedna z lamp nad biurkiem się nie paliła. - O, dzień dobry - zabrzmiał melodyjny głos. - Je­ steś na pewno Autumn. Autumn spojrzała w kierunku sympatycznie wy­ glądającej szatynki mówiącej z południowym akcen­ tem. Kobieta - dr Cochran, jak głosił identyfikator przypięty do lekarskiego fartucha - uśmiechała się. W oczach miała ciekawość i skupienie. Autumn odpowiedziała uśmiechem, zastanawiając się, co Jeff jej opowiedział. - Tak, jestem Autumn Reed. A pani jest doktor Cochran? - Oczywiście - odparła wesoło. - Słyszałam, że je­ steś znakomitym elektrykiem, więc specjalnie prosi­ łam, by ciebie przysłali. Nie byłam tylko pewna, czy dziś pracujesz. Autumn zamrugała zdumiona. A więc to doktor Cochran ją tu sprowadziła. - Tak, pracuję, bo chcę wziąć wolne dni po Bożym Narodzeniu - wyjaśniła, prawie nie myśląc o tym, co mówi. Ciągle się zastanawiała, czy za dzisiejszym wezwaniem nie stoi Jeff. - Szczęśliwie się dla nas złożyło - skomentowała doktor Cochran - gdyż mamy kłopoty z oświetleniem.