ziomek72

  • Dokumenty7 893
  • Odsłony2 248 086
  • Obserwuję984
  • Rozmiar dokumentów26.3 GB
  • Ilość pobrań1 302 991

Labirynt uczuć - Fox Kathryn

Dodano: 8 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 8 lata temu
Rozmiar :522.4 KB
Rozszerzenie:pdf

Labirynt uczuć - Fox Kathryn.pdf

ziomek72 EBooki EBOOK F Fox Susan
Użytkownik ziomek72 wgrał ten materiał 8 lata temu.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 148 stron)

ROZDZIAŁ PIERWSZY Lorna Farrell nigdy nie zapomni swego ostatniego spot­ kania z Mitchem Ellerym. Miała wtedy dziewiętnaście lat. Teraz, po pięciu latach, na wspomnienie tamtych chwil wciąż paliły ją policzki. Wiedziała, że za chwilę stanie z nim twarzą w twarz. Dyskretnie otarła zimny pot z czoła, próbując opanować drżenie. Nie po raz pierwszy w życiu była w tarapatach, ale tym razem w pełni zasłużyła na kłopoty. Czuła się winna, i to wywoływało w niej jeszcze większe przerażenie. Spojrzała uważnie na młodą brunetkę, która stała obok niej w windzie. Trzy lata młodsza Kendra Jackson nie miała pojęcia, jakie męki przeżywała właśnie Lorna. Winda sunęła bezszelestnie na dwudzieste piętro biura w San Antonio, a Lorna wpatrywała się w śliczny profil Kendry. Serce wa­ liło jej w piersi, ale nie dawała nic po sobie poznać. Kiedy Mitch Ellery dowie się, że Lorna ma tak bliskie kontakty z jego przyrodnią siostrą, pewnie będzie chciał po­ rozmawiać z jej szefem, a może nawet z policją. Lorna stra­ ci dobrą pracę, której znalezienie nie było wcale takie łatwe,

10 SUSAN FOX a okoliczności zwolnienia mogą bardzo utrudnić jej podjęcie innego zajęcia. Kendra Jackson była teraz narzeczoną jej szefa Johna Owena. Ta młoda kobieta za wszelką cenę usiłowała zbli­ żyć się do Lorny, której szef zlecił wykonywanie drob­ nych poleceń Kendry. Kendrze wyraźnie zależało na tej przyjaźni i Lorna nie wiedziała, jak ma się wyplątać z niewygodnego układu. Zakochana i szczęśliwa panna Jackson, zbyt naiwna, żeby podejrzewać innych o sekrety, nie domyślała się, że nieskazitelna panna Farrell jest w istocie jej przyrodnią siostrą. Właśnie dlatego Lornę trapiło poczucie winy. Wiedziała, że Kendra jest jej siostrą, gdy po raz pierwszy usłyszała 0 niej pół roku temu w biurze. Kiedy trzy tygodnie później Kendra wpadła tam w odwiedziny do narzeczonego, Lorna była przerażona, ale i zafascynowana. Przecież nie mogła powiedzieć siostrze, kim jest. Ich matka nie chciała nawet słyszeć o swojej nieślubnej córce i nie tylko oznajmiła to otwarcie pięć lat temu, ale jeszcze kazała swemu pasierbowi, Mitchowi Ellery'emu, odnaleźć Lornę i powtórzyć jej to po raz dragi. Choć Mitch starał się zachowywać taktownie, szorstkie słowa i surowy wyraz twarzy sprawiły Lornie ogromną przykrość. Mitch Ellery nie przejmował się tym, że Lorna była rów­ nie zszokowana jak jej matka, gdy spotkały się w eleganc­ kiej restauracji w San Antonio, gdzie Doris Jackson Ellery

LABIRYNT UCZUĆ 11 jadła lunch właśnie z Mitchem i ojcem. Przyjaciółka, która to wszystko zaaranżowała, zniknęła nagle i Lorna musiała sama stawić czoło Mitchowi, który odwiedził ją tego samego dnia po południu. Była tak speszona jego nagłą wizytą w swojej kawalerce, że musiała mu powiedzieć prawdę: to jej przyjaciółka w do­ brej wierze zaaranżowała owo niefortunne spotkanie. Jego oczy pociemniały, gdy Lorna zaklinała się, że za nic w świecie nie sprzeciwiłaby się woli matki, która jej się przecież wyrzekła. Wyjaśnienia i przeprosiny nie przekonały jednak Mitcha. Choć na początku mówił cicho i spokojnie, potem z po­ gardą w głosie warknął, że nie wierzy w ani jedno słowo Lorny. Mało tego, wątpi, by rzeczywiście była córką Doris. Dał do zrozumienia, że uważają za osobę niezrównoważoną czy wręcz cyniczną oszustkę, która próbuje wymusić pie­ niądze od zamożnych ludzi. Na koniec zagroził oddaniem sprawy w ręce policji, na wypadek gdyby Lorna próbowała znów się z nimi skontaktować. Lorna była załamana. Nie dość, że własna matka wyparła się jej, to jeszcze zarzucono jej oszustwo. Tłumaczyła sobie, że Doris, obecnie czterdziestoletnia, urodziła ją, mając zaledwie szesnaście lat. Przyjście na świat nieślubnego dziecka i konieczność oddania go do adopcji z pewnością trudno nazwać miłymi wspomnieniami. Kto chciałby wracać do takich tragicznych przeżyć? Choć Doris poślubiła ojca Kendry dwa lata po urodzeniu pierwszej córki, a wiele lat później wyszła za znacznie star-

12 SUSAN FOX szego od niej Jake'a Ellery'ego, na pewno obawiała się skan­ dalu. W dodatku Doris zataiła przeszłość przed najbliższymi i klan Ellerych mógłby poczuć się dotknięty brakiem za­ ufania. Rodzina ta, od wielu pokoleń nafciarze i ranczerzy, cie­ szyła się nieskazitelną reputacją. Kendra, młoda dama wy­ chowana według tradycyjnych zasad, była tego najlepszym przykładem. Lorna świetnie zdawała sobie sprawę ze znaczenia dobrej reputacji. Zawsze starała się zachowywać nienagannie i do­ bre imię było dla niej najważniejsze. Pewnie teraz straci nie tylko upragnioną pracę, lecz rów­ nież nieposzlakowaną opinię. Mitch Ellery nie doceni tego, że zrobiła wszystko, żeby nie zranić uczuć Kendry. Rozpozna ją w ciągu kilku sekund, a potem... Nagle Kendra spojrzała na nią, Lorna szybko odwróciła głowę. Winda zatrzymała się i obie kobiety wyszły na ko­ rytarz. - Lorno, ty drżysz! - szepnęła Kendra, dotykając jej rę­ ki. - Co ci jest? Lorna uśmiechnęła się blado. - Po prostu nie jadłam lunchu. - Dlaczego mi nic nie powiedziałaś? - Kendra była szczerze zmartwiona. - Przecież mogłyśmy kupić coś po drodze. - Nie jestem głodna. - Lorna z wysiłkiem uśmiechnęła się do przyrodniej siostry. - Ty też na pewno nie myślisz o jedzeniu, kiedy masz na głowie ślub.

LABIRYNT UCZUĆ 13 Kendra tylko pokręciła głową. - Ostatnio dużo pracowałaś - wyrzucała sobie - a ja każę ci jeszcze ganiać ze mną po zakupy. Może powinnaś wziąć parę dni urlopu. Zasłużyłaś na to. Lornę wzruszyło to, że siostra tak się o nią martwi. - Lubię pracować, to nie problem - powiedziała, uśmie­ chając się z przymusem. - Odpocznę podczas weekendu. Ale teraz - zawahała się - muszę wracać do roboty. Twój narzeczony przekazał mi rano stertę listów do napisania. Zjem jabłko, które mam w biurku, i nie będę głodna. Kendra zerknęła na nią i uśmiechnęła się. - No, dobrze. Dziękuję ci za pomoc. Ale nie pracuj za dużo. - Praca uszlachetnia - rzuciła Lorna, dotykając ramienia siostry. To był gest, którym chciała podziękować jej za tro­ skę, ale być może także pożegnanie. Gdyby zdołała wymyślić jakiś pretekst, żeby pójść na drugie piętro biura, może udałoby się jej zapobiec nieszczęś­ ciu. A może powinna skontaktować się z panem Ellerym prywatnie i powiedzieć mu, co się stało? Kto wie, czy nie okazałby się wyrozumiały? Dlaczego nie zrobiła tego wiele miesięcy temu? Czemu pozwoliła, by sprawy wymknęły jej się z rąk? Spojrzała przed siebie i w głębi biura dostrzegła bar­ czystą sylwetkę mężczyzny, który powoli podnosił się z sofy stojącej naprzeciw jej biurka. Kendra także go zauważyła. - Mitch! Już jesteś? Przepraszam, że musiałeś czekać. Ruszyła w jego stronę, wyprzedzając Lornę, która od­ ruchowo zwolniła.

14 SUSAN FOX Strach chwycił ją za gardło, ale siłą woli odwróciła wzrok i ruszyła powoli do swego biurka. Miała nadzieję, że uda jej się uniknąć oficjalnego powitania, ale wiedziała, że szanse na to są niewielkie. Najlepiej będzie zastosować sprawdzoną broń, czyli chłodny dystans. Ledwie zdążyła włożyć torebkę do biurka i włączyć swój komputer, usłyszała wołanie Kendry. Podniosła głowę i uśmiechnęła się blado, bo przyrod­ nia siostra zbliżała się do niej w towarzystwie Mitcha. Jak przystało na kulturalną osobę, Lorna wstała, żeby się przywitać. - To mój przyrodni brat, Mitch Ellery - powiedziała Kendra. - Mitch, przedstawiam ci Lornę Farrell. Lorna poczuła, jak na chwilę zamiera jej serce. Wyciąg­ nęła rękę, spodziewając się wszystkiego najgorszego. Przez głowę przemknęło jej, że podanie ręki Mitchowi Ellery'emu jest tak samo niebezpieczne jak włożenie ręki do paszczy dzikiej bestii, i kolana ugięły się pod nią ze strachu. Była zdziwiona, gdy Mitch uścisnął jej dłoń z niezwykłą delikatnością. Gdyby chciał, tą silną, muskularną ręką mógł­ by w jednej chwili zgnieść jej palce. Tak jak pamiętnego dnia przed pięciu laty był w czarnym garniturze i kowbojskich butach. Garnitur pasował jak ulał do jego statusu milionera, ale spracowane ręce, czarne buty i perłowoszary stetson, który leżał na sofie, dowodziły, że Mitch naprawdę jest ranczerem. Patrzyli na siebie, nie zwalniając uścisku rąk.

LABIRYNT UCZUĆ 15 - Bardzo mi miło, panno Farrell - odezwał się wreszcie Mitch. Jego palce mocniej zacisnęły się na jej dłoni. - Mm... mnie również - wyjąkała. - Panna Jackson bardzo ciepło wyrażała się o panu. Ciepło? Rumieńce wystąpiły jej na twarz. Mitch nie spuszczał z niej wzroku. Z jego twarzy zniknęła złość. Lor- na w duchu błagała go o litość. Chyba postanowił, że rozprawi się z nią później. To zro­ zumiałe, po prostu nie chciał robić tego na oczach siostry. Ale jeszcze zemści się na niej za to, że ośmieliła zbliżyć się do Kendry i nie odeszła z pracy. - Wyjątkowo długo się witacie - powiedziała ze zdu­ mieniem Kendra. Lorna chciała szybko wyrwać rękę z uścisku Mitcha, ale zacisnął lekko palce. Kendra mogła odnieść wrażenie, że wcale nie mieli ochoty rozpleść dłoni. Lorna nie miała odwagi spojrzeć w oczy siostrze. A jeśli Kendra zaczęła coś podejrzewać? - Wybaczcie, ale muszę wracać do pracy - rzuciła, spo­ glądając w bok. Wszystko potoczyło się dalej szybko, choć wydawało jej się, że minęły godziny. Kendra weszła na chwilę z przy­ rodnim bratem do pokoju Johna Owena, a potem pomachała Lornie na do widzenia i opuścili z Mitchem biuro. Kiedy zniknęli w windzie, Lorna spojrzała na ekran swe­ go komputera i szybko skasowała wszystkie bzdury, które napisała w ciągu ostatnich kilkunastu minut.

16 SUSAN FOX Za wszelką cenę chciała zmusić się do pracy, więc za­ częła przepisywać list, który jej podyktowano wcześniej. Nie mogła się skoncentrować, ale wreszcie udało jej się uporać z całą korespondencją. Skończyła za dziesięć piąta i zanios­ ła szefowi listy do podpisania. Kiedy John Owen wyszedł z pracy, Lorna została jesz­ cze, żeby dokończyć adresowanie kopert. Poza tym chciała zostawić wszystko w idealnym porządku. Kto wie, co przy­ niosą najbliższe godziny? Niewykluczone, że nie wróci już do biura w poniedziałek. Może wyślą ją na przymusowy urlop? Wszystko zależy od Mitcha Ellery'ego. Jeśli spełni swą niegdysiejszą groźbę i wezwie policję... Kiedy skończyła pracę, wyjęła z biurka wszystkie oso­ biste drobiazgi i włożyła je do torebki. To, co się nie zmie­ ściło, zapakowała do większej torby, w której zwykle za­ bierała do domu prace zlecone. Po raz ostatni rozejrzała się po pokoju, wzięła listy, które należało wysłać, i wychodząc, zgasiła światło. To dobrze, że prawie wszyscy już dawno wyszli z biura, przynajmniej nie będzie musiała silić się na wesołość. Kiedy przeszła obok recepcji, portier szarmancko otworzył przed nią drzwi, a po jej wyjściu starannie je zamknął. W głowie huczało jej od natrętnych myśli, gdy szła na opustoszały o tej porze parking. Starała się nie myśleć o tym, że Mitch Ellery może już zdobył jej adres, a teraz obserwuje mieszkanie. Wyjechała z parkingu i ruszyła w kierunku domu. Nie było sensu odwlekać dalej tego, co i tak nieunik-

LABIRYNT UCZUĆ 17 nione. Oczekiwanie na najgorsze stało się nie do zniesienia. Wiedziała przecież, że wcześniej czy później dojdzie do ka­ tastrofy. Dawno temu powinna była wyznać Mitchowi pra­ wdę, ale nie zrobiła tego powodowana zwykłym egoizmem. Dzięki Kendrze poznała, co to znaczy mieć rodzinę. Bra­ kowało jej tego od dzieciństwa i nie umiała tak po prostu zrezygnować z odwiecznych marzeń. Ale za wszystko w życiu trzeba płacić. Wiedziała, że cena będzie wysoka. Teraz musi przygotować się na karę, jaką jej wymierzy Mitch. To ją zniszczy, ale podda się bez walki, bo jest winna. Skręciła w swoją ulicę i zaparkowała obok domu. Sta­ rała się nie patrzeć, czy w pobliżu stoją jakieś obce samo­ chody. Ledwie zdążyła wejść do mieszkania, usłyszała dzwonek domofonu. W tej samej chwili ktoś zapukał do drzwi. Lorna rozpoznała pukanie i szybko otworzyła. W progu stała rozpromieniona Melania Parker, jej naj­ bliższa przyjaciółka. Przestała się uśmiechać, gdy dostrzegła bladą twarz Lorny. - Co się stało? - spytała z niepokojem. Lorna westchnęła głęboko. - Tak się cieszę, że już jesteś. Chcę cię prosić o przy­ sługę. Po raz drugi rozległ się dzwonek domofonu. Lorna chwy­ ciła Melanię za rękę. - Pamiętasz Mitcha Ellery'ego? Na ślicznej twarzy Meli odmalowało się przerażenie. - Chcesz powiedzieć, że on tu przyszedł, Lorno? O Bo­ że. Jak mogę ci pomóc?

18 SUSAN FOX Lornę zalała fala wdzięczności. Choć Melania wiedziała, że przyjaciółka po cichu rozkoszuje się czasem spędzanym z siostrą, rzadko pozwalała sobie na krytyczne uwagi na ten temat. Nie powtarzała wciąż, że Lorna zbytnio ryzykuje, prowadząc niebezpieczną grę. Jednak wiedziała równie do­ brze jak Lorna, co oznacza wizyta Mitcha. - To pewnie on - powiedziała Lorna trzęsącym się gło­ sem. - Zadzwoń do mnie za parę minut, nie musisz nawet przychodzić. Melania zrobiła przerażoną minę. - Boisz się, że cię uderzy? Będzie wściekły? Lorna nawet nie pomyślała o tym. Potrząsnęła głową. - Na pewno będzie zły, ale chyba nic mi nie zrobi. Nie­ potrzebnie wpadam w panikę. Domofon zadzwonił znowu i Lorna wypchnęła Melanię na korytarz. - Muszę mu otworzyć, Mela. Zadzwoń, proszę, za dwa­ dzieścia minut. - Potrzebujesz aż tyle czasu? - Tak - odparła z wymuszonym uśmiechem Lorna. Czuła się winna, że wciąga w to wszystko przyjaciółkę. - Nie martw się. Melania skinęła bez przekonania głową i wróciła do swojego mieszkania po drugiej stronie korytarza. Lorna zamknęła drzwi i nacisnęła przycisk domofonu. Może jednak to nie Mitch Ellery. - Słucham - powiedziała z napięciem do słuchawki. - Czy dobrze trafiłem? - spytał sucho Mitch. Najwyraź­ niej poznał ją po głosie.

LABIRYNT UCZUĆ 19 Nie przywitał się, nie spytał: „Czy mogę wejść, panno Farrell?". Tak jakby nie miała prawa decydować, kogo wpu­ ści do domu. Wyglądało na to, że przed rozpoczęciem ataku chce się upewnić, czy na pewno trafił pod właściwy adres. Choć na dobrą sprawę... budynek nie był zbyt pilnie strzeżony. Mitch mógł zaczekać, aż ktoś z mieszkańców bę­ dzie wchodził do środka, i prześliznąć się razem z nim. Sko­ ro tego nie zrobił, widocznie miał zamiar działać otwarcie, bez żadnych osłonek. - Tak - odparła z rezygnacją. Zawahała się i po chwili nacisnęła przycisk, pozwalając Mitchowi wejść do holu. Nagle ogarnęło ją przerażenie. Stało się, zaraz będzie musiała zmierzyć się z Mitchem. Po chwili usłyszała go na korytarzu. Kroczył pewnie. Nie miała wątpliwości, że jest zły. Zbliżał się nieubłaganie. Strach ścisnął ją za gardło. Wiedziała, że nie zniesie walenia do drzwi, więc otwo­ rzyła je już teraz.

ROZDZIAŁ DRUGI Na widok Lorny stojącej sztywno w otwartych drzwiach Mitch przeżył ten sam szok co wtedy, gdy weszła do biura Johna Owena z Kendrą. Lorna Farrell była szczupła i drobna. Ciemne, błyszczące włosy do ramion podwinięte pod spód, duże, ciemnobłękitne oczy i delikatne rysy twarzy jak z renesansowego portretu. Podobieństwo między nią i Kendrą było uderzające. Przez te pięć lat stała się prawdziwą pięknością. Miała teraz ogładę, klasę i dystynkcję. Przedtem nie była tak po­ dobna do Kendry. Na pewno chciała to wykorzystać, żeby znowu zbliżyć się do Doris. Mitch nie miałby nic przeciwko temu, żeby Lorna pró­ bowała skontaktować się po raz drugi z Doris. Macocha w końcu przyznała się, że wiele lat temu oddała swoje dziecko do adopcji. Zaprzeczyła jednak, żeby tym dzieckiem mogła być Lorna. Zwykłe badanie krwi udaremni plany pan­ ny Farrell. Czy ona nie zdaje sobie sprawy, jak łatwo będzie udowodnić jej oszustwo? Ale zamiast naprzykrzać się Doris, Lorna postanowiła wtargnąć w życie Kendry. Bardzo straciła przez to w jego oczach. Przed paroma godzinami dowiedział się, że Lorna

LABIRYNT UCZUĆ 21 zaczęła pracować u Owena dużo wcześniej, nim doszło do zaręczyn Johna z Kendrą, ale i tak nie miała prawa posuwać się do intryg. Kendra była słodka, ufna i dziecinna. Trochę rozpiesz­ czona, uparta, ale pełna optymizmu i naiwna. Nie wiedziała jeszcze, że na świecie jest wielu złych ludzi i oszustów. Do tej pory nie dotarła do niej gorzka prawda, że zazdrośnicy z radością zrobiliby jej największe świństwa tylko dlatego, że ma pieniądze, a niektórzy bez skrupułów wystrychnęliby ją na dudka, żeby uszczknąć trochę z jej majątku. Podstępne zachowanie Lorny świadczyło, że należała do tego drugiego gatunku ludzi. Choć Mitch od dawna był zda­ nia, że jego przyrodnia siostra powinna lepiej poznać życie, nigdy nie zgodzi się na to, żeby uczyła ją tego Lorna. Kobieta w milczeniu wpuściła go do przedpokoju. Teraz mieszkała w znacznie lepszych warunkach niż pięć lat temu. Pokoje pomalowano na śnieżnobiały kolor, a meb­ le zachwycały dobrym gustem, choć prawdopodobnie były od kogoś odkupione. Widać było że właścicielka mieszkania lubi kolory i interesujące ozdoby, jak śmieszna karykatura kucyka z długimi rzęsami, która stała na podłodze przed antyczną biblioteczką wypełnioną książkami. Na pluszowej sofie w odcieniu gołębim leżały wdzięcz­ nie porozrzucane haftowane poduszki. Na ścianach wisiało kilka niedrogich, lecz ładnych obrazów. Lorna wyraźnie lu­ biła ciemne stoły o delikatnych nogach. Na stole w jadalni stał wazon z jedwabnymi kwiatami w jaskrawych kolorach. W obu pokojach aż lśniło od czystości.

22 SUSAN FOX Wszystko było na swoim miejscu. Czy dlatego, że ta kobieta od niedawna obracała się w towarzystwie i z reli­ gijną nabożnością starała się podkreślić swoją przynależność do klasy średniej? Czy też była to materialistka, którą kie­ rował wyłącznie instynkt posiadania? Mitch był skłonny po­ dejrzewać ją o wszystkie najgorsze cechy i dlatego nie do­ puszczał myśli, że zamiłowanie do ładu i porządku było po prostu jej zaletą. Nie zadał sobie trudu, żeby zdjąć kapelusz. Wiedział, że wypadałoby tak zrobić, ale nie zamierzał bawić się w konwenanse. Spojrzał kwaśno, gdy spytała niepewnym głosem: - Czy zechce pan usiąść, panie Ellery? Może napije się pan kawy albo o...oranżady? Oblała się rumieńcem ze wstydu, że się zająknęła. Za­ uważył, że zacisnęła szczupłe palce. Próbowała opanować drżenie ramion ukrytych pod żakietem. - Nie przyszedłem tu na pogawędki, panno Farrell. Nie musi pani silić się na uprzejmość. Zbladła, pomyślał, że boi się go tak samo jak pięć lat temu. W takim razie łatwo będzie mógł się z nią rozprawić. Uniósł dłoń do góry i zmarszczył brwi, gdy Lorna drgnę­ ła. Wyjął czek z kieszeni marynarki. Wyciągnął go przed siebie, żeby mogła zobaczyć sumę, na jaką był wypisany. Jej wzrok bezwiednie padł na cyfry. Nie wiedział, czy w jej ciemnoniebieskich oczach zamigotało zdziwienie, czy może ból. - Niech pani złoży wymówienie i odejdzie za dwa tygo-

LABIRYNT UCZUĆ 23 dnie z pracy - powiedział ostro. - To powinno wystarczyć, dopóki nie znajdzie pani nowej posady. Jeśli wyjedzie pani z San Antonio, dam pani dwa razy więcej. Przez pięć lat będę przekazywał pani podwójną sumę przez adwokata. Jeśli w ciągu tych pięciu lat nie pojawi się pani i nie skontaktuje z Kendrą, mój adwokat będzie przelewał co roku na pani konto tę sumę. Urwał na chwilę, bo wydawało mu się, że Lorna się zachwiała. Ale nie przejął się. Lorna z pewnością była zszo­ kowana, że tak łatwo zdobyła to, co chciała. Czek wysta­ wiony był na tak wysoką sumę, że jeśli ta młoda oszustka zachowa się rozsądnie, jej pęd do bogactwa będzie na długo zaspokojony. Po chwili mówił dalej. - Po pięciu latach nasza umowa wygasa. Wszystkie przelewy będą ewidencjonowane. Jeśli potem znów zbliży się pani do Kendry, oskarżymy panią w sądzie o wymu­ szenie pieniędzy. - Jak pan śmie! - powiedziała zdławionym głosem, spo­ glądając na niego z oburzeniem. Cały czas stała sztywno, ale teraz była tak spięta, jakby za chwilę miała wybuchnąć. Mitch rzucił niedbale czek na stół. - Jak pani śmie, panno Farrell! Wykorzystuje pani swoje obecne podobieństwo do niewinnej dziewczyny, której chce pani pogmatwać życie. Nie jest pani wcale córką Doris El- lery. Jeśli powie pani choć słowo Kendrze, sporządzimy oskarżenie i zażądamy badań krwi, a kiedy prawda wyjdzie na jaw, zostanie pani aresztowana i zapewne otrzyma pani wyrok.

24 Zrobił przerwę, żeby jego słowa dotarły do niej. Lorna zadrżała, a jej twarz przybrała kolor purpurowy. - Może pani wybrać wygodne życie, panno Farrell. Pro­ szę wziąć te pieniądze i wyjechać z miasta. Jest pani piękna, z całą pewnością sprytna i nie brakuje pani gustu. Znajdzie pani sobie jakiegoś starego bogacza i wyjdzie za niego za mąż. To dobra rada. - Niech pan się wynosi! - Jej głos trząsł się teraz tak samo jak ona. - Moja propozycja jest poważna, skarbie. Jest pani na tyle mądra, żeby wiedzieć, że to prawda. - Niech pan się wynosi! - zawołała po raz drugi. Może nie powinna była zbliżać się do Kendry. ale nie pozwoli, żeby Mitch Ellery ją obrażał. A więc laka była jego ucz­ ciwość. Chciał zmusić ją do układu. Z wściekłości zrobiło jej się słabo. Ciemne plamy zawirowały jej przed oczami. Czuła się tak, jakby ktoś zaczął ją przypiekać żywcem. Ale Mitch wcale nie zamierzał wychodzić. Stał nieru­ chomo jak skała, z jego twarzy biła wrogość Lorna czuła się przez to jeszcze bardziej zraniona i wściekła. Wręcz żałowała, że jej nie uderzył Nawet to byłoby lep­ sze niż obraźliwe słowa. Mitch był od niej o wiele większy i silniejszy. Głową ledwie sięgała mu do ramion. Gdyby ją pobił, mogłaby zadzwonić na policje. Ale gdzie powinna szukać pomocy, kiedy ją obrażał? Nie miała wątpliwości że mógłby wsadzić ją do więzienia za wymuszanie pieniędzy, choć wolałaby umrzeć, niż wziąć od niego choćby centa.

LABIRYNT UCZUĆ 25 Mitch Ellery był podły, ale nagle to przestało mieć ja­ kiekolwiek znaczenie. Wszystkie stresy z ostatnich kilku miesięcy, stare rany, smutki i strach przed tym spotkaniem po prostu zmroziły jej ciało. Dwa kęsy śniadania chwycone w biegu, lunch, o którym zapomniała, jabłko, którego nie zjadła w biurze... Lorna po­ czuła dziwną słabość, a przed oczami zamigotały jej świa­ tełka. Postanowiła jak najszybciej usiąść na krześle. Zrobiła jeden krok i nagle osunęła się w ciemność. Mitch wahał się, czy podejść do Lorny, bo wydawało mu się, że tylko udaje omdlenie. W końcu o sekundę za późno wyciągnął do niej rękę. Upadła tak szybko, że skronią uderzyła o stolik. Chciał wziąć ją na ręce i położyć na sofie, ale jej drobne ciało było tak bezwładne, że wyślizgiwało mu się z dłoni. Z ledwością ją uniósł, choć była lekka jak piórko. Na prawej skroni miała czerwoną pręgę, która zaczynała już puchnąć. Dreszcz przeszył jego ciało. Lorna nawet nie drgnęła, uderzając się o stół, i na jej twarzy nie było widać ani śladu reakcji, kiedy teraz dotykał jej delikatnej skóry obok zranienia. Do diabła, przecież nie uderzyła się tak mocno, żeby stracić przytomność! W takim razie naprawdę musiała wcześniej zemd­ leć. Nieznane poczucie winy ścisnęło go za gardło. Czując wy­ rzuty sumienia, wziął jej bezwładną rękę i roztarł ją w dłoniach. - Panno Farrell - jęknął. - Jedno z nas się cholernie zmartwi, jeśli nie odzyska pani szybko przytomności.

26 SUSAN FOX Zacisnął zęby i poklepał Lornę po ręku. Kiedy to także nie dało żadnego rezultatu, poklepał ją lekko po bladym policzku. Jej długie czarne rzęsy nie poruszyły się. To przy­ gnębiło go jeszcze bardziej. Delikatnie położył jej rękę na brzuchu i poszedł do ła­ zienki. Wyjął starannie złożony ręcznik z białego koszyka na szafce i zmoczył go strumieniem zimnej wody. Potem wyżął ręcznik i wrócił do salonu. Teraz jej rzęsy drgnęły. Mitch usiadł przy Lornie na brzegu sofy. Wilgot­ nym, zimnym ręcznikiem dotknął jej policzka i z radością patrzył, jak Lorna odwraca głowę od niemiłego chłodu. Delikatnie przycisnął ręcznik do jej drugiego policzka, odruchowo biorąc ją znów za rękę. Jej palce lekko zacisnęły się na jego dłoni. - Obudź się, skarbie - powiedział cicho, zaskoczony własnymi słowami. Czy to z powodu wyrzutów sumienia, czy zwykłego współczucia, jakie miał dla każdej pokrzywdzonej istoty, ogarnęła go nagle wielka czułość. A może dlatego, że Lorna była tak podobna do jego przyrodniej siostry? Tak czy ina­ czej Lorna Farrell nie wzbudzała już w nim niechęci. Kiedy dziewczyna cicho zaprotestowała i uniosła drobną rękę, żeby go odepchnąć, poczuł się jak brutal. Nie zważając na protesty, delikatnie położył wilgotny ręcznik na jej czole. Wzdrygnęła się, wciągając powietrze, a potem próbowała odwrócić głowę. - Nie ruszaj się. Jego głos zabrzmiał dziwnie ostro. Z przerażeniem do-

LABIRYNT UCZUĆ 27 strzegł, że łzy pojawiły się na jej rzęsach. Zaraz zniżył głos aż do szeptu. - Pozwól mi to zrobić, kochanie. Znów był zaskoczony własną czułością. Ale Lorna uspo­ koiła się i spojrzała na niego nieufnie ciemnoniebieskimi oczami. Na jej twarzy malował się strach. Leżała nierucho­ mo, tak jakby bała się poruszyć. Czuł się niezręcznie, wiedząc, że sprawił jej przykrość. Szybko odwrócił wzrok. Chciał, żeby wiedziała, że nie ma zamiaru jej skrzywdzić. - Przestraszyłem panią. Uderzyła się pani o stolik, za­ nim zdążyłem panią złapać. W jej ślicznych oczach pojawiło się zmieszanie, ale nadal patrzyła na niego podejrzliwie. - Przepraszam - dodał cicho, połykając dumę. Nie mógł znieść jej spojrzenia. Uniósł ręcznik i obejrzał pręgę na czole Lorny. - Przyniosę trochę lodu - powiedział, wstając. - Nie - odparła tak stanowczo, że zatrzymał się i spoj­ rzał na nią. - Musi pan już iść. Mimo strachu nie poddawała się. Ale Mitch miał powody czuć się odpowiedzialnym za to, co się stało. - Nie wyjdę, jeśli nie będę pewien, że wszystko jest w porządku. - Nie potrzebuję pana pomocy. - Nie jestem pewien. Czyżby często pani mdlała? - Jeszcze nigdy. Wybuchnął niepohamowanym śmiechem. W jej oczach

28 SUSAN FOX znów pojawiła się obawa. Mitch nie zwrócił na to uwagi i pochylił się nad dziewczyną. - A więc to się stało po raz pierwszy. Może pani zapisać to w kalendarzyku. Zastanawiała się przez chwilę nad odpowiedzią. - Nic dzisiaj nie jadłam. Ta odpowiedź zirytowała go. - Zabrakło pani pieniędzy do pierwszego? Rumieńce wystąpiły jej na twarz. - Mam dużo pieniędzy. Nie miałam czasu na jedzenie. Nigdy nie przyznałaby mu się, że od dawna nie może jeść, bo martwi się, że nie jest szczera wobec Kendry. Mitch wstał. - Zrobię pani kompres z lodu, a potem przyszykuję coś do jedzenia. Kiedy poszedł do kuchni, Lorna usiadła na sofie. Ostroż­ nie dotknęła ręką skroni, ale poczuła tylko lekki ból. Od zmiany pozycji zakręciło jej się w głowie, ale postawiła sto­ py na podłodze. Musi odnaleźć Mitcha i zmusić go, by wy­ szedł z jej domu. Dlaczego chciał tu zostać? Jego groźby i rozkazy spra­ wiły jej ból. Mógłby wreszcie zostawić ją w spokoju. Jego troska wprawiała Lornę w zakłopotanie. Rozmawiał z nią przedtem tak, jakby była zerem, więc jego obecna opiekuń­ czość jest co najmniej podejrzana. Duma nie pozwalała jej przyjmować pomocy od kogoś, kto jej nienawidzi i jeszcze przed chwilą groził, że oskarży ją o szantaż.

LABIRYNT UCZUĆ 29 Sięgnęła po czek i niepewnym krokiem wyszła z poko­ ju. Stanęła w drzwiach kuchni, żeby nabrać trochę sił. Mitch Ellery wyglądał jak olbrzym w jej wypucowanej kuchni. Jego postać górowała nad wszystkim. Włożył już lód do ręcznika i teraz zaglądał do lodówki. Loma zwykle robiła zakupy w piątek wieczorem, więc jej lodówka była pusta. Mitch z dezaprobatą pokręcił głową. - Nic dziwnego, że jesteś głodna. Masz tylko przyprawy i karton mleka, które jest już przeterminowane. Podeszła, wyrwała mu z ręki ręcznik, w który zawinięte były kostki lodu, i wysypała je do zlewu, po czym ostrożnie wsadziła mu do kieszeni czek. Kiedy odważnie sięgnęła do drzwi lodówki, żeby ją zamknąć, Mitch złapał ją za rękę. Spojrzała na niego ze zdziwieniem. Spróbowała wyrwać rę­ kę, ale Mitch nie zwolnił uścisku. Był potężny i niesamowicie męski. Przestrzeń między nim i lodówką nagle skurczyła się. Zimne powietrze z wnę­ trza nie mogło złagodzić żaru buchającego z ich ciał ani dreszczy, jakie przeszły Lornie po karku. - Wiem, że to wariactwo, ale pójdziemy do restauracji - mruknął niskim głosem, który przeniknął ją do głębi. - Nie pójdziemy. Skrzywił się, marszcząc ciemne brwi. - Musi pani jeść. Zrobimy kompres na ten siniak, a po­ tem pójdziemy. Lorna wyszarpnęła rękę z jego uścisku. - Nigdzie z panem nie pójdę. - Uniosła do góry brodę. - Poznałam się na panu, panie Ellery. Jeśli chce pan, żebym

30 SUSAN FOX zrobiła badanie krwi, możemy umówić się w przychodni. Na pewno przyjdę. W jego oczach zamigotała złość i Lorna poczuła, że znów robi jej się słabo. - Ja też poznałem się na pani, panno Farrell. Zrobimy to badanie. Ale teraz będzie tak, jak powiedziałem. Przysunął się do niej, zdołała tylko zrobić pół kroku w tył, nim porwał ją na ręce jak małe dziecko. Zakręciło jej się w gło­ wie i odruchowo chwyciła dłońmi jego ramiona. Dostrzegł, że zrobiło jej się słabo, bo odczekał chwilę, zanim wyniósł ją z kuchni. - Co mam z panią zrobić? - wymamrotał. Poczuła jego pachnący miętą, ciepły oddech. - Już mówiłam, żeby pan mnie puścił i stąd wyszedł. Przez chwilę przyglądał się jej z rosnącą irytacją. - Ten upór wpędzi panią w kłopoty, jeśli nie zostawi pani w spokoju Kendry. Ogarnęła ją złość. - Już mówiłam, żeby pan mnie natychmiast puścił! - Jak zechcę. - Odwrócił się, wszedł znów do salonu i posadził ją na krześle. Na stoliku obok zabrzęczał telefon. Lorna zdziwiła się, że Mitch nie rzucił się, żeby go odebrać. Stał przed nią, gdy sięgała po słuchawkę. - Wszystko w porządku? - spytała z niepokojem Me­ lania. - Czy już wyszedł? Lorna zerknęła na nieruchomą twarz Mitcha, który ob­ serwował ją ze zmarszczonym czołem.

LABIRYNT UCZUĆ 31 Zauważyła, że nie jest przystojny. Jego rysy twarzy były zbyt kanciaste. Ale miał w sobie jakiś magnetyczny urok, który sprawiał, że nie wydawał się mniej atrakcyjny od męż­ czyzn, których rysy twarzy były łagodniejsze. A może nawet był bardziej pociągający. Odwróciła głowę, wstydząc się swoich myśli. - Wszystko w porządku. Tak, jeszcze tu jest - powie­ działa do słuchawki, a potem spojrzała na swego niepro­ szonego gościa i coś przyszło jej do głowy. - Ale nie chce wyjść. Jeśli przyniesiesz swój gaz pieprzowy, to może zmie­ ni zdanie. Mitch znów nachmurzył się, wykrzywiając pogardliwie usta. Wzruszył ramionami. - O Boże! - zawołała Melania. - Zaraz u ciebie będę. - Damy mu pięć minut. Potem przyjdź. - Ale powiesz mi, czemu dałaś mu jeszcze pięć minut, dobrze? - Dobrze. Mela odłożyła słuchawkę. - Musi pan już iść, panie Ellery - powiedziała Lorna, odchylając się na krześle. - Moja przyjaciółka mieszka po drugiej stronie korytarza. Co prawda nie ma gazu pieprzo­ wego, ale jest bardzo lojalna i potrafi mnie obronić. - Uśmiechnęła się złośliwie. - Niewykluczone, że spryska pa­ na olejem albo sprayem do czyszczenia mebli. - Czy ona zrobi pani jakieś kanapki na kolację? To pytanie zaskoczyło ją. Mitch chyba naprawdę trochę

32 SUSAN FOX się o nią troszczył. Ze wzruszeniem poczuła, że jej serce mięknie. - Nie tylko kanapki. To świetna kucharka. Ale, ale. Mo­ że przyjść z tasakiem albo praską do ziemniaków. Widział pan kiedyś, jak taką praską można załatwić namolnego typa? Oglądałam takie zdjęcia w gazetach. Były szokujące. Mitch rozchmurzył się, a na jego twarzy zagościł blady uśmiech. - Zaopiekuje się panią? Jego zaskakująca troska nagle ją ubodła. Natychmiast straciła ochotę na żarty. - A co to pana obchodzi?! - zawołała. Mitch pochylił się i oparł wielkie dłonie na poręczy krzesła. Jego twarz była teraz tak blisko, że Lorna poczuła dreszcz podniecenia. - Gdyby nie ta sprawa z Kendrą, pomyślałbym, że jest pani... interesująca. Z zaskoczenia nie wiedziała, co odpowiedzieć. - A co pan pomyśli, kiedy badania krwi wykażą, że Ken- dra jest moją siostrą? Jego twarz przybrała wyraz powagi. - Nie wierzę. - Ależ tak, panie Ellery. Ale to nic nie zmieni, bo Doris nigdy tego nie zaakceptuje. - Wyrzuciła z siebie to, co drę­ czyło ją od dawna. Łzy zakręciły jej się w oczach. Siłą woli próbowała je powstrzymać. - Ona i tak nigdy nie podda się badaniom. - Podda się, bo w ten sposób pozbędzie się pani.

« il ^ LABIRYNT UCZUĆ 33 Zemścił się na niej za to, że znów go rozzłościła. Uśmiechnęła się z przymusem, choć zakłuło ją coś w sercu. - Przysłała pana tutaj z czekiem. W ten sposób chce się mnie pozbyć. Mitch wyprostował się, obrzucając ją nieprzyjaznym spojrzeniem. - Niech pani coś zje. Spotkamy się później. Lorna nie odpowiedziała. Wziął ze stolika swój kapelusz, i włożył go i docisnął ręką rondo. Wedle kowbojskiego savoir vivre'u była to standardowa forma pożegnania. - Zawiadomię panią, kiedy będzie test. - Jego niski głos zabrzmiał teraz jak pogróżka. - Dziękuję - odparła. - Ale niech pan nie liczy na zgodę Doris. Jego ciemne oczy znów zabłysły. Wyjął czek z kieszeni marynarki, rzucił go na stół i wyszedł, nie oglądając się za siebie. Lorna nie była zadowolona, że zostawił czek, ale ode­ tchnęła z ulgą, kiedy Mitch wreszcie wyszedł. Wstała i po­ szła do łazienki. Ślad po uderzeniu na czole był prawie nie­ widoczny. Do rana zupełnie zniknie. Dlaczego Mitch tak się tym martwił, jakby to była wielka rana? Z pokoju dobiegło ją wołanie Melanii. - Muszę się przebrać! - krzyknęła do niej. Weszła do sypialni i drżącą ręką poszukała dżinsów i podkoszulka. Po­ tem szybko przeczesała szczotką rozczochrane włosy i wy­ szła na powitanie przyjaciółki. - Widziałam go przez wizjer - oznajmiła Melania, gdy