ROZDZIAŁ PIERWSZY
Stacey była spłukana.
Ubrana była, jak zawsze, w modną i kosztowną krea
cję, która podkreślała barwę blond włosów i ukazywała
doskonałe kształty ciała. Wyglądała po królewsku, choć
cały jej majątek wynosił ledwie kilka tysięcy dolarów.
On miał odmienić jej sytuację.
Oren McClain przejmował już w przeszłości przed
siębiorstwa nierokujące zbytnich nadziei, głównie ran-
cza lub podupadłe stadniny pełne emerytowanych koni.
Miał dar dostrzegania biznesowych możliwości tam,
gdzie nikt inny ich nie widział. Inne sposoby zarządza
nia, dofinansowanie lub wręcz zmiana profilu gospo
darczego firmy - wszystko to często przynosiło wręcz
spektakularne efekty.
Tej smukłej blondynce warto by zaoferować co naj
mniej kilka z tych potencjalnych rozwiązań. To zawsze
go ekscytowało, szczególnie teraz, gdy wyczuł w jej
zachowaniu desperację, kiedy sięgnęła po kolejny kie
liszek wina.
Żaden z pozostałych gości tego wytwornego przyjęcia
nie dostrzegł wyrazu znudzenia w jej pięknych niebie-
6 SUSAN FOX
skich oczach. Nikt też nie zauważył, że jej niezwykła
umiejętność organizowania sobie kolejnych drinków wy
nikała nie tyle z kłopotliwego nałogu, co z potrzeby od
grodzenia się od nieznośnie pretensjonalnej atmosfery
bankietu. Pewnie postępowała tak instynktownie, sama do
końca nie rozumiała swych reakcji, lecz Oren wiedział, że
prędzej czy później dotrze to do niej. Jeśli zajdzie taka
potrzeba, sam jej to bez ogródek uświadomi.
W jej inteligentnych oczach widać było zniechęce
nie. Czego zresztą można się spodziewać po kobiecie
znudzonej do głębi swym płytkim, bezcelowym ży
ciem? Tak się zwykle dzieje, kiedy codzienność stawia
takie jedynie wyzwania, jak dbanie o piękny wygląd,
pamiętanie o czarującym uśmiechu i dawanie wysokich
napiwków.
Dodatkowo przybita była faktem, że jej przynależ
ność do ekskluzywnego świata właśnie dobiegała kresu.
Oren McClain był pewien, że jako jeden z niewielu
obecnych na tym staroświeckim przyjęciu znał przykrą
tajemnicę Stacey Amhearst. Otóż czasy jej świetności,
mimo urody i powabu, nie przetrwają nawet kolejnego
tygodnia.
Ona też miała tego świadomość, co zdecydowanie
wpływało na jej ponury nastrój. Bała się.
Dowiedział się o niej bardzo wiele w ciągu ostatnich
kilku miesięcy, nie opierał się na spekulacjach, ale na
faktach. Ta młoda kobieta rzeczywiście była spłukana.
Ogromny apartament i kosztowne przyzwyczajenia
NARZECZONA Z NOWEGO JORKU 7
okazały się niezbyt trwałe, a wystrojeni, bogaci, snobi
styczni znajomi wkrótce poznają tę żenującą prawdę.
Wtedy skończą się przyjacielskie spotkania i zapro
szenia na przyjęcia. Coraz więcej znajomych przestanie
odbierać jej telefony, czytać SMS-y, otwierać przed nią
drzwi. A nawet gdy już ktoś przez nieuwagę otworzy,
szybko wymyśli bajeczkę, byle tylko nie wpuszczać do
środka panny Amhearst.
Stanie się gorącym tematem plotek przekazywanych
przyciszonym głosem, w obawie, żeby jej nieszczęście
nie okazało się zaraźliwe.
Większość osób będzie starała się jak najszybciej o niej
zapomnieć i iść dalej swoją drogą, jakby wyrzucanie z pa
mięci i udawanie, że nigdy nie należała do ich społeczno
ści, mogło uchronić ich samych przed podobnie nieprzy
chylnymi wyrokami losu, takimi jak rodzinne nieszczę
ście, chybiona inwestycja, defraudacja, a w następstwie
tych zdarzeń - kłopoty finansowe. Najpierw człowiek się
wstydzi, potem zaczyna rozumieć, czym naprawdę jest
ubóstwo, wreszcie doznaje szoku, gdy przekonuje się bo
leśnie, że stracił wszystkich przyjaciół.
Z uwagi na jej klasę, urodę, wdzięk i wykształcenie
na pewno znajdą się mężczyźni, zarówno rozrywkowi
kawalerowie, jak i znudzeni ojcowie rodzin, którzy zło
żą jej propozycje mniej lub bardziej moralnych ukła
dów. Oren sarknął w duchu. Nie, na pewno nic z tego
nie wyjdzie, już on się o to postara.
McClain, po kilku miesiącach nieobecności, wrócił
8 SUSAN FOX
do Nowego Jorku nie dla jakichś szczególnie pilnych
interesów. O nie, on w ogóle się nie spieszył. Kilka
tygodni temu dostał wiadomość o narastających kłopo
tach Stacey Amhearst, ale jako wytrawny gracz trzymał
się z daleka. Najlepiej można by to ująć w następujący
sposób: czekał, aż koń czystej krwi przegra jeszcze
kilka ważnych gonitw i zostanie wystawiony na sprze
daż, gdzie będzie go można kupić za bezcen.
Ta śliczna, atrakcyjna kobieta rozpaliła jego serce,
niestety zwodziła go w sprawie małżeństwa i nie trakto
wała serio. Najwyraźniej uważała, że teksański prostak
ma do zaoferowania jedynie czcze przechwałki, a jego
matrymonialna propozycja jest zupełnie niepoważna
i nieszczera, bo wynika z chwilowych emocji, niedoj
rzałej chęci posiadania, prymitywnej potrzeby zaspoko
jenia pierwotnych instynktów.
Niewykluczone jednak, że teraz spojrzy na niego
inaczej. Gdzieś będzie się musiała podziać, a Teksas jest
miejscem dobrym jak każde inne. Kiedy zaś ściągnie ją
już do Teksasu i nauczy żyć w nowych warunkach, mo
że z czasem uda się rozpalić w niej uczucie.
Kiedy Oren McClain ruszył w jej stronę, kończyła właś
nie kolejny kieliszek wina i szukała wzrokiem kelnera.
Pożegnalne przyjęcie okazało się niewypałem.
Być może dlatego, że kilka osób podejrzewało już,
iż jest to przyjęcie pożegnalne. Może powinna była
zostać w domu?
NARZECZONA Z NOWEGO JORKU 9
Stacey Amhearst rozejrzała się dookoła i zmieniła
zdanie. Pusty dom wyglądał przygnębiająco. Nie mogła
dłużej udawać przed sobą, że służba akurat tej nocy
miała wychodne.
Czego się właściwie spodziewała? Ze snobistyczni
przyjaciele pomogą jej odzyskać pieniądze na aukcjach
charytatywnych? Rzuciłaby się przecież pod samochód,
gdyby tylko ktokolwiek spoza grupy najwierniejszych
powierników dowiedział się o jej nieszczęściu przed
czwartkiem, kiedy ostatecznie będzie musiała wypro
wadzić się z domu.
Zastanawiała się, co byłoby lepsze: zaszyć się gdzieś
na wygnaniu, za towarzyszy mając jedynie wstyd i po
niżenie, czy też pozwolić wszystkim myśleć, że umarła
w bogactwie? Uświadomiwszy sobie jednak, że po
śmierci i tak wydałoby się jej ubóstwo, zrezygnowała
z samobójczych myśli.,
W rzeczywistości zamiast o śmierci, marzyła o jakimś
bogatym mężczyźnie, który porwałby ją do Vegas i wziął
z nią szybki ślub. Była znana z tego, że potrafiła wydawać
pieniądze, w związku z tym łatwo ukryłaby zamiar, że
zależy jej przede wszystkim na zasileniu konta. W końcu
jej garderoba pełna była nieprezentowanych dotąd pub
licznie kreacji, a wiele z nich wciąż miało na sobie metki.
Mogłaby udawać, że to nowe nabytki, oczywiście jeśli jej
sumienie wytrzymałoby taką próbę. Trzeba by tu było
niemałego samozaparcia.
Jednym z mankamentów tego planu było to, że dla
10 SUSAN FOX
znajomych z jej kręgu żaden ślub nie mógł się obejść
bez wielkiej pompy.
Nieco poważniejszy problem stanowił poza tym fakt,
że na horyzoncie nie było faceta bez przydziału, którego
już wcześniej nie skreśliłaby z listy potencjalnych mał
żonków. Wyjazd do Vegas zatem się oddalał.
Objadanie się smakołykami i picie wina tym razem nie
wystarczyło na ukojenie nerwów. Co do picia, to nigdy
nie piła wiele. Do dzisiaj. Dziś było jej pożegnanie. Ostatni
punkt z jej towarzyskiego kalendarza, nim straci pieniądze
i miejsce wśród elity - jedynych ludzi, których znała.
Wtedy go zobaczyła.
W pierwszej chwili miała wrażenie, że ten wysoki,
niezwykle męski teksański ranczer to duch, który przy
był ją prześladować.
Prawdę powiedziawszy, zdawała sobie sprawę, że
miał powody, by ją straszyć, bo kiedy widzieli się ostat
nio, nie potraktowała go zbyt uprzejmie. Teraz jednak
tak była zaskoczona jego pojawieniem się, że gotowa
była walczyć nawet ze zjawą.
Żałowała, że od razu go spławiła. Starała się stłumić
w sobie poczucie winy, tłumacząc swoje postępowanie
tym, że był zbyt szczery i prostolinijny jak dla niej. Męż
czyzna taki jak on szybko odkryłby, że Stacey wiodła
życie błahe i płytkie, całkowicie niepasujące do niego. Jak
by zareagował, uświadamiając to sobie? Nie zniosłaby
jego złej opinii. Lepiej niech już myśli o niej, że jest
snobką, lecz za nic nie chciała, by miał ją za nieudacznicę.
NARZECZONA Z NOWEGO JORKU 11
Go gorsza, był właścicielem rancza w jakimś odleg
łym, dusznym miejscu w Teksasie. Czułaby się tam
kompletnie bezużyteczna i samotna.
Nikt z jej przyjaciół nie miał pojęcia, że nie była tak
doświadczona jak oni. Prawdę mówiąc, w wieku dwu
dziestu czterech lat wciąż była dziewicą. Czuła się cał
kiem szczęśliwa, czekając na tego jedynego mężczyznę
z jej snów, czekając na noc poślubną. W opinii znajo
mych taka postawa byłaby uznana za kompletnie ana
chroniczną, a nawet dziwaczną.
No i tak się stało, że poznała kowboja, który niezwy
kle ją pociągał. Było to odczucie tak silne, że się po
prostu przestraszyła. Nikomu o nim nie powiedziała, bo
nie miała ochoty na słuchanie chichotów i kpin.
Miało to miejsce kilka miesięcy temu, ale prawie już
o tym zapomniała. Dlatego teraz tym bardziej była za
skoczona. Nie zanotowała w pamięci, czyim był go
ściem, bo podczas prezentacji całą swoją kobiecą uwagę
skierowała na tę męską bestię. Nic poza jego widokiem
nie docierało do niej, choćby jedno słowo.
Stacey poczuła, jak jej tętno przyspiesza i jak - po
raz pierwszy od długiego czasu - serce bije mocniej
z podekscytowania, a nie ze strachu.
McClain - a jednak zapamiętała jego nazwisko - nie
był przystojny, ale zdecydowanie przyciągał wzrok. Na
tura obdarzyła go swoistym urokiem i promieniejącą
siłą, której inni mężczyźni mogli mu tylko pozazdro
ścić. Przyjemnie było patrzeć, jak idzie w jej stronę.
12 SUSAN FOX
I oto już stał przed nią. Łagodnie wyjął kieliszek z jej
chłodnej dłoni i odstawił na tacę, a drugą rękę oparł na
jej talii. Dreszcz, który wstrząsnął Stacey, uświadomił
jej, że to wszystko dzieje się naprawdę.
Kowboj przybył.
Był bardzo wysoki i doskonale zbudowany. Surowe
rysy i ogorzała od wiatru twarz wskazywały na indiań
skie pochodzenie, tak samo jak przydługie, krucze wło
sy. Oczy miał czarne, podobnie jak kosztowny smoking,
który włożył na to przyjęcie.
Niski, poważny głos przywiódł Stacey na myśl wspo
mnienie poprzedniego ekscytującego spotkania.
- Czekałem na taniec z tobą, skarbie.
Pokój zawirował. Poczuła, jak McClain prowadzi ją
sprawnie w zaciszny kąt sali. Nie miało w tej chwili
znaczenia, że są jedyną parą tańczącą przy dźwiękach
fortepianu.
Niespodziewanie, zupełnie jak kiedyś, byli jedyną parą
we wszechświecie. W głowie Stacey roiło się od myśli na
temat propozycji, które jej wtedy złożył. Nie była pewna,
czy to efekt wypitego alkoholu, czy może raczej napięcie
i zdenerwowanie popchnęły jej myśli w tym kierunku.
Żar bijący od Orena McClaina niemal parzył, siła
emanująca z muskularnego ciała sprawiała, że zadrżały
jej kolana.
Jego dłoń zsunęła się zuchwale po jej plecach. Przy
cisnął ją do swego ciepłego ciała, co wywołało w niej
niemal erotyczną rozkosz.
NARZECZONA Z NOWEGO JORKU 13
- Jak... jak się tu dostałeś?
Miała taki mętlik w głowie, że nie była do końca
pewna, czy McClain rzeczywiście jest tu z nią, ale mi
mo tego zamętu pamiętała dobrze jego imię: Oren. To
było imię z południa. Dobre dla kowboja, ale komplet
nie niemodne.
Uśmiechnął się wyrozumiale.
- Normalną drogą. Wsiadłem w jeden samolot, potem
w drugi, podjechałem jedną taksówką, potem drugą...
- Ale jak wszedłeś do środka? - wyszeptała oszoło
miona.
- Tak jak poprzednim razem. Jako gość jednego
z gości.
Wpatrywała się w niego z tak wielką uwagą, a taniec
pogłębiał jeszcze zawroty głowy, że ledwo dotarła do
niej odpowiedź.
- Przyjechałem do Nowego Jorku, żeby zobaczyć
się z tobą.
Słowa były miłe dla ucha i zabrzmiały słodko. Mimo
to odebrała je z goryczą, ciągle pełna pretensji do siebie.
Co by się stało, gdyby przyjęła jego wariacką propozycję
sprzed miesięcy? Nie miała teraz tak jasnego umysłu, aby
przypomnieć sobie wszystkie te okropne sytuacje, których
mogła uniknąć. Wiedziała jednak, że gdyby go wtedy
poślubiła, nie ośmieszyłaby się utratą fortuny i nie byłaby
teraz o sześć dni od zamieszkania pod mostem.
- Doprawdy? A dlaczego?-Zabrzmiało to dość naiw
nie, jednak małe słówko „dlaczego" wywołało w jej urny-
14 SUSAN FOX
śle całą lawinę rozpaczliwych pytań: Dlaczego cię wte
dy nie poślubiłam? Dlaczego byłam taka głupia?
- Musiałem sprawdzić, czy coś się u ciebie zmieniło.
Serce jej się ścisnęło, a głowa opadła ciężko na piersi.
Poczuła, że łzy napływają jej do oczu. Przygryzła wargi,
jakby w ten sposób chciała powstrzymać wybuch emocji.
Mówił dalej z taką swobodą, jakby nie zauważył jej
reakcji.
- Pomyślałem, że spędzę tu kilka dni, zabiorę cię
gdzieś, porozmawiamy o twoich planach. Czy twoja
odpowiedź jest nadal odmowna?
Stacey uświadomiła sobie, że trzyma dłonie na jego
piersi i że powoli przestają tańczyć, choć zarazem miała
wrażenie, jakby nadal się poruszali, bo wszystko wokół
zdawało się wirować.
- Wybacz, ale nie czuję się najlepiej - wykrztusiła.
Nie była w stanie powiedzieć nic mądrzejszego. Przede
wszystkim dlatego, że była to prawda. Cóż, nie czuła
się dobrze. Ponadto wiedziała, że powinna dać mu od
mowną odpowiedź na wszystkie pytania: „Nie, nie
zmieniłam zdania", „Nie, ponieważ nadal nie jestem
przygotowana do życia z tobą".
Cokolwiek by powiedziała, i tak by go straciła. By
łoby grzeczniej kolejny raz rozczarować Orena już te
raz, nie ma powodu, by go zwodzić. Z drugiej jednak
strony od dawna pragnęła uwolnić się od kłopotów,
byłoby więc głupotą odrzucić potencjalną możliwość
pomocy.
NARZECZONA Z NOWEGO JORKU 15
Czuła się fatalnie, i to wcale nie przez te zawroty
głowy wywołane zbyt dużą ilością wypitego wina.
Przyszedł moment, w którym szczególnie mocno zaczę
ło ją prześladować poczucie winy. Spodziewała się, że
taka chwila nadejdzie. Instynkt przetrwania był w niej
tak silny, a przede wszystkim widmo upadku i ubóstwa
tak ją przerażało, że przewidywała sytuację, w której
będzie musiała się poddać zupełnie bezwolnie okrutnej
rzeczywistości. Teraz zrozumiała, że musi zgodzić się
niemal na wszystko, aby uniknąć finansowej klęski.
Ten kowboj mówił, że jest bogaty, że ma wielkie
ranczo, pole naftowe i że mógłby obsypać ją biżuterią
i najmodniejszymi kreacjami.
O Boże! Przypomniała sobie, że nazwał je fatałasz-
kami. Wtedy ją to oburzyło, lecz teraz wspomnienie
tamtych chwil poruszyło ją tak bardzo, że miała ochotę
popłakać się z powodu prostoduszności potężnego, nie
okrzesanego kowboja, który, co do tego nie miała wąt
pliwości, był nią szczerze oczarowany. Już nie oceniała
go tak surowo jak jeszcze przed chwilą, już nie trakto
wała jak napalonego prostaka. Obietnice, które towa
rzyszyły jego propozycji, miały jedynie na celu zapew
nienie jej szczęścia. W jego mniemaniu był to bowiem
szczyt szczęśliwości.
Biżuteria i markowe ciuchy... Tak więc kobiecie,
którą czcił jak królową, ofiarować zamierzał wszystko,
co miał najlepszego. Byleby tylko go wybrała.
Niestety, przy swojej niskiej pozycji w hierarchii
16 SUSAN FOX
społecznej Oren McClain nigdy nie zrozumie, że dla
takiej pretensjonalnej snobki z wyższych sfer jak panna
Stacey Amhearst markowe ciuchy i biżuteria to nie o-
znaka szczęścia, tylko codzienny strój. Za nic w świecie
nie chciałaby być widziana w kreacji niepochodzącej od
znanego projektanta. Ani wyjść za kowboja.
Cóż, taka po prostu była, taki był jedyny świat, który
znała.
Myślała z sympatią o tym, że traktował ją z niezwy
kłą delikatnością i szacunkiem, choć przecież zupełnie
się jej to nie należało. Nie zasługiwała na to ani wtedy,
ani tym bardziej teraz. Miał zbyt dobre serce, zbyt wiele
w nim było oddania i łagodności. Zasługiwał na kogoś
dużo lepszego niż na taką przegraną i bezużyteczną
ciamajdę jak ona.
Kusiło ją, diabelnie kusiło, żeby skorzystać z okazji
i pozwolić mu myśleć, że zmieniła swój stosunek do
jego małżeńskiej propozycji. Uświadomiła sobie jed
nak, że nie wypiła jeszcze wystarczająco dużo, żeby
móc mu to zrobić. Nie potrafiła wykorzystać tak przy
zwoitego mężczyzny dla ratowania własnej skóry. Do
tknęłaby dna, gdyby zdecydowała się na taki ruch,
szczególnie teraz, kiedy miała jeszcze mniej do zaofe
rowania mu w zamian.
- Och, Oren, ja przep... - Pokój niebezpiecznie za
wirował. - Naprawdę nie najlepiej się czuję. - Zakrztu-
siła się.
Pokój nadal wirował jej przed oczami. Pozwoliła, by
NARZECZONA Z NOWEGO JORKU 17
McClain prowadził ją przez tłum gości. Kolana uginały
się pod nią, ale jego silne ramiona podtrzymywały ją
w pasie, dzięki czemu na tyle zachowała równowagę,
że nikt nie zwracał uwagi na jej zachowanie. Tak jej się
w każdym razie wydawało.
Gdy tylko dotarli do w miarę cichego miejsca w ho
lu, Oren zatrzymał się.
- Będziesz wymiotować?
Dłuższą chwilę zajęło jej podjęcie właściwej decyzji,
ale wreszcie odpowiedziała:
- Nie.
Jednak Oren, przyjrzawszy się jej uważnie, zaprowa
dził ją do windy. Gdy drzwi się zamknęły, nadal trzymał
Stacey w ramionach. Wyjął z jej zaciśniętych dłoni
cienką, wizytową torebkę i wsunął za swój pas. Szybko
jednak znów podtrzymał Stacey, która oparła się o niego
wygodnie.
- Dojdziesz sama czy będę musiał cię zanieść do
taksówki?
Oparła policzek o jego twardy, ciepły tors, czując, że
powieki stają się coraz cięższe. Gdy winda zatrzymała
się, Oren lekko uniósł Stacey, by wyglądało, że idzie
o własnych siłach.
Nie była aż tak bardzo pijana, tylko zmęczona. Ru
chy miała powolne, w głowie jej się kręciło, ale mimo
wszystko nie chciała, żeby ją niósł. Nie chciała, żeby
ostatnim obrazem, jaki zostanie we wspomnieniach
wszystkich jej znajomych, była scena, w której mężczy-
18 SUSAN FOX
zna wynosi ją z przyjęcia, ponieważ za dużo wypiła.
Wystarczyło, że za kilka dni dowiedzą się, iż nie ma
grosza przy duszy.
Co innego wyjście z imprezy w towarzystwie wyso
kiego, przystojnego nieznajomego. To będzie w ich
oczach powód do uznania. Przynajmniej dopóki nie
dowiedzą się, skąd on pochodzi i czym się zajmuje.
Ciepłe nocne powietrze otrzeźwiło ją nieco. Oren
prowadził ją wzdłuż rzędu taksówek. Z każdym kro
kiem szła mniej chwiejnie.
Jednak gdy doszli do pierwszej taksówki, Oren nie
zatrzymał się. Spojrzała przed siebie, szukając innego
wozu, ale nic nie zauważyła. Zwolniła zakłopotana.
- Dokąd idziemy?
- Spacer dobrze ci zrobi - odpowiedział.
Spojrzała na niego skonsternowana.
- Ale to sześć przecznic. Do tego jest już po północy.
- Noc jest taka piękna.
Jego naiwność zaskoczyła ją.
- Ktoś może na nas napaść.
Uśmiechnął się, dając jej do zrozumienia, że w poczu
ciu swej męskiej odwagi i siły nawet nie pomyślał o nie
bezpieczeństwach czyhających nocą w mieście. Pewnie
miał rację. Był postawnym mężczyzną. Wyglądał na sil
nego i zdecydowanego. Jego postać, nawet w tym ele
ganckim stroju, zdawała się ostrzegać: „Nie zadzieraj ze
mną", i zapewne większość rabusiów ominęłaby go du
żym łukiem. Na pewno mieli łatwiejsze cele na widoku.
NARZECZONA Z NOWEGO JORKU 19
- Ale to sześć przecznic - przypomniała mu, po
czym poczuła rumieniec wypływający na jej policzki.
Poczuła się trochę zawstydzona, zwłaszcza wobec męż
czyzny takiego jak on.
Nie byłoby w tym nic nadzwyczajnego, gdyby po
wiedziała tak do kogoś innego, ale mówiła do Orena
McClaina - mężczyzny, dla którego przejście sześciu
przecznic jest zaledwie małym spacerkiem.
- Przechadzka wygoni z ciebie trochę tego wina -
powiedział szorstko.
Wychwyciwszy w tonie jego głosu niezadowolenie,
Stacey poczuła się zakłopotana. Cóż, nie dało się ukryć,
że piła bez umiaru i Oren spotkał ją w bardzo złym
momencie. Duma przetrwała, ale wszystko inne po
legło.
- Może masz rację - odparła.
Ponownie otoczył ją ramieniem. Ona także przytuliła
się do niego. Ruszyli przed siebie. Modliła się, by wy
pite wino tak bardzo ją znieczuliło, że nie poczuje bólu
stóp po pokonaniu takiego dystansu.
Minęli ledwie dwie przecznice, kiedy poczuła, że
świat wokół niej już nie wiruje. Chód stał się pewny,
a głowa znajdowała się na swoim miejscu. Niestety od
czuwała też zmęczenie. Zaczęła się zastanawiać, czy nie
zatrzymać taksówki. Ponieważ jednak chciała wykazać
się przed Orenem choć odrobiną hartu, postanowiła nie
narzekać: Ani nie błagać... o litość.
Do chwili, kiedy dotarli do jej mieszkania, mijając
20 SUSAN FOX
po drodze ochroniarza i jadąc kilka pięter cichą windą,
Stacey otrzeźwiała na tyle, by obiecać sobie, że nigdy
nie będzie topiła smutków w alkoholu. To tylko wszyst
ko pogarszało. Coś jej jednak mówiło, że najgorsze
miało dopiero nadejść.
Zapowiedź tego nastąpiła już w chwili, kiedy chciała
życzyć Orenowi dobrej nocy.
- Chcę zobaczyć, czy jesteś bezpieczna w swoim
mieszkaniu. Muszę się upewnić, że nie ci nie grozi.
Czuła, że mówił szczerze i że nie oczekiwał niczego
więcej. Nie mogła jednak być tego pewna. Jak dotąd
okazał się godny zaufania, ale ludzie zwykle nie byli
tacy, jakimi się wydawali po krótkiej znajomości.
Poza tym byłoby łatwiej, gdyby rozstali się już teraz,
na korytarzu. Wpuszczając Orena do mieszkania, Stacey
dałaby mu złudne nadzieje. Nie zakładała oczywiście, że
każdy mężczyzna, który pojawia się na horyzoncie, na
tychmiast wprost umiera z miłości, pamiętała jednak, co
Oren powiedział. Przyjechał tu, by spotkać się z nią
i sprawdzić, czy nie zmieniła o nim zdania. Musiało zatem
kierować nim coś więcej niż przejściowe oczarowanie.
Poza tym nie chciała pomocy za wszelką cenę.
Nie wiedziała jednak, jak długo będzie w stanie opie
rać się swemu ciału, które wciąż bardzo intensywnie
reagowało na dotyk Orena.
- Wszystko w porządku, naprawdę - powiedziała.
- Jestem po prostu zmęczona i zakłopotana faktem, że
się wygłupiłam.
NARZECZONA Z NOWEGO JORKU 21
- Nie wygłupiłaś się, panno Stacey - odparł cicho.
- Jesteś damą jak zawsze. Może tylko tym razem trochę
spragnioną.
Bardzo jej się podobał jego opiekuńczy ton - zupeł
nie jakby uważał, że jest dla siebie zbyt surowa - choć
peszyła ją ta szarmanckość.
Był zbyt rycerski, żeby go zwodzić i wykorzystywać.
- Dziękuję - wyszeptała. - Dobranoc, panie McClain.
- Odwróciła się w stronę drzwi.
- To może się przydać. - Oddał jej torebkę.
Wyciągnęła klucz i otworzyła zamek. Poczuła mro
wienie w całym ciele, kiedy nachylił się nad nią, żeby
pomóc jej otworzyć drzwi. Weszła szybko do środka
i odwróciła się do niego.
- Chciałbym jutro zobaczyć się z tobą - powiedział.
- Zabrać na lunch.
Wiedziała, że znowu próbuje się do niej zalecać, a na
to nie mogła pozwolić. Nie przyszło jej to łatwo, ale
powiedziała:
- Wybacz, Oren, bardzo mi przykro, ale myślę, że
to nie jest dobry pomysł. - Nie zdążyła ugryźć się w ję
zyk i powiedziała do niego po imieniu. Przez chwilę
zaniepokoiła się, że może to brzmieć zbyt osobiście,
wręcz zachęcająco.
Jego twarz zastygła w bezruchu. Nie miała pojęcia,
czy jej odpowiedź tak bardzo zraniła jego uczucia, czy
może, co gorsza, rozwścieczyła go.
Chociaż nie wiedział, że po domu nie krząta się już
22 SUSAN FOX
służba, to Stacey, która była tego świadoma, przeraziła
się nagle, że są tu tylko we dwoje. Gdyby Oren chciał,
gdyby choć trochę napierał, mogłaby stracić dużo wię
cej niż fortunę.
Obawiała się go. Bez trudu mógłby ją skrzywdzić,
ale w głębi serca wiedziała, że nic jej nie grozi. Być
może nie poradziłby sobie z wymogami towarzyskiej
etykiety, nie wiedział, jakich sztućców użyć lub jak
rozmawiać z wysoko postawionymi osobistościami, ale
bez dwóch zdań był dżentelmenem.
- W porządku, panno Stacey. - Jego surowa twarz
wyrażała jedynie powagę. Sięgnął do kieszeni po wizy
tówkę. - Napiszę ci, w którym hotelu możesz mnie
znaleźć. Jestem tu do czwartku. Potem możesz mnie
złapać pod jednym z tych numerów.
Przyjęła wizytówkę, bo nie zasługiwał na niegrzecz
ne potraktowanie.
Oren odwrócił się.
Musiała przyłożyć dłoń do ust, żeby za nim nie za
wołać. Zmusiła się, by zamknąć drzwi, nim odwróci się
w windzie, nim spojrzą sobie w oczy.
Oparła się o ścianę. Nie wiedziała, czy właśnie za
chowała się uczciwie wobec Orena McClaina, czy może
raczej odcięła sobie ostatnią drogę ratunku.
ROZDZIAŁ DRUGI
Nie było nic szlachetnego w bladej twarzy, która spo
glądała na Stacey z lustra. Użalanie się nad sobą, jakie
mu się oddawała, nie przystawało do damy z towarzy
stwa. Z trudem zmobilizowała się, żeby zgodnie z do
tychczasowym rytuałem wziąć gorący prysznic, a na
stępnie zrobić makijaż i uczesać się. Na koniec zajęła
się wybieraniem stroju w jednej ze swoich szaf z gar
derobą.
Rozbawił ją niemal wojskowy porządek w szafach.
Służąca bardzo skrupulatnie pilnowała ładu wśród jej
ubrań. Rzędy wieszaków wisiały w idealnym porządku,
do tego pooddzielane były płachtami papieru dla zabez
pieczenia materiału przed pognieceniem. Każdy but usta
wiony był z precyzyjną wręcz dokładnością, każdy miał
swoje miejsce w szeregu, w zależności od zastosowania
i koloru. Stacey wiedziała, że w innej części garderoby,
z podobną precyzją, ułożona była jej bielizna.
To, co dla służącej było życiową obsesją i rezultatem
jej zamiłowania do porządku, Stacey zniszczyła w za
ledwie kilka dni. Lewa część szafy była w kompletnym
nieładzie. Brak zamiłowania do ładu lub mówiąc wprost
24 SUSAN FOX
- zwyczajne bałaganiarstwo, podobnie jak niekompe
tencja w innych, z pozoru błahych sprawach, sprawiały,
że Stacey stawała bezradna wobec zwyczajnych sytu
acji życiowych. Szczególnie teraz, kiedy została bez
służby.
Nie mógł tłumaczyć jej fakt, że wychowywał ją dzia
dek, który kobiety traktował jedynie jako elegancki do
datek do zamożnego męża. Sama była sobie winna, że
w tym wieku nie miała nic, co mogłoby zabezpieczyć
jej przyszłość.
Sprawdziłaby się w roli dobrej żony u boku jakiegoś
zapracowanego milionera. Tylko do tego się nadawała,
bo jeśli czegoś nie osiągała z łatwością, po prostu re
zygnowała. Nie umiała walczyć, zabiegać, realizować
dalekosiężnych planów. Do tej pory nie było jej to po
trzebne.
No i znalazła się w takiej sytuacji, że lada dzień bę
dzie musiała zrezygnować z najpiękniejszych rzeczy
w życiu. Ze te wszystkie drogie jej przedmioty wylądu
ją w komisach i na aukcjach, a ona przeprowadzi się do
mniej ekskluzywnej części miasta. Będzie musiała na
uczyć się poruszać komunikacją miejską. Będzie musia
ła znaleźć pracę, żeby opłacać czynsz.
Nie byłaby teraz w takich tarapatach, gdyby sama za
jęła się swoimi finansami. Trzy lata temu, kiedy zmarł jej
dziadek, beztrosko pozwoliła, by fortuną zarządzał jakiś
marny oszust. Nietrafione inwestycje, machlojki finanso
we i ryzykowne biznesy doprowadziły do krachu.
NARZECZONA Z NOWEGO JORKU 25
Jej ostatnią nadzieją było to, że śledczy sądowi znaj
dą sprawcę jej problemów i to, co zostało z jej pienię
dzy. Niestety złodziej zniknął gdzieś w Ameryce Połu
dniowej, co utrudniało śledztwo. Nie tyle ze względu
na dystans, ile na lekceważące podejście organów ści
gania do takich spraw.
Po raz kolejny analizowała w myślach wszystkie swe
problemy, zastanawiała się nad konsekwencjami sytua
cji, w jakiej się znalazła. Głowa pękała jej z powodu
stresu i nawet garść aspiryny, łyknięta jeszcze przed
wyjściem z łóżka, nie przyniosła ulgi.
Kiedy wreszcie zdecydowała, co dziś na siebie wło
ży, ubrała się i wróciła do sypialni. Jej wzrok zatrzymał
się na wizytówce Orena McClaina. Wydawało się jej, że
już ją wyrzuciła, ale stało się inaczej.
Ta wizytówka zirytowała ją. Była na siebie wściekła
z powodu swej gapowatości. Nawet nie potrafiła sku
tecznie pozbyć się kawałka tekturki. Rozdrażniona, za
mierzała wyrzucić kartonik do śmieci, kiedy nagle coś
ją w nim uderzyło.
Umieszczona z tyłu wizytówki informacja świadczy
ła o tym, że Oren zatrzymał się w jednym z najbardziej
ekskluzywnych hoteli Nowego Jorku. Mocno nakreślo
ne, wyraźne litery wskazywały na charakter autora not
ki: na silnego, zdecydowanego mężczyznę.
Trzymając wizytówkę w ręku, czuła, jak powoli opu
szcza ją niepokój i rozdrażnienie. Wracała myślami do
McClaina. To nie był tuzinkowy facet, o nie. Nie jakiś
26 SUSAN FOX
tam jeden z setek i tysięcy przeciętniaków, tylko napra
wdę ktoś. Jedynie skończony dureń ośmieliłby się za
drzeć z nim lub go oszukać. Wyglądał na takiego, co to
pogoni każdego intruza czy wroga.
Gdyby to on znalazł się na jej miejscu, nie kręciłby
się nerwowo po mieszkaniu i nie zastanawiałby się, jak
wybrnąć z tej sytuacji i za co będzie żyć. Nie martwiłby
się bałaganem w szafie i nie peszyłby go fakt, że nie
potrafi sam ugotować sobie obiadu.
Tak oceniała Orena McClaina, dlatego tym bardziej
nie mogła pojąć, co taki facet może w niej widzieć.
A może Oren był mężczyzną, o jakim marzył dla niej
konserwatywny, szowinistyczny dziadek? Mężczyzną
całkowicie zaabsorbowanym swym majątkiem, pozycją
i karierą, który szuka żony, bo w pewnym wieku należy
się ożenić. Małżonka powinna być przy tym kobietą
reprezentacyjną i dającą nadzieję na to, że powije ślicz
ne potomstwo.
Stacey podejrzewała, że niejeden teksański hodowca
bydła czy nafciarz postępuje w tych kwestiach tak samo
jak przedstawiciele wschodnich elit finansowych. Spoj
rzała na drugą stronę wizytówki i przeczytała sześć nu
merów telefonicznych.
Nadzieja wstąpiła w jej serce. Jeśli Oren szukał sobie
żony jak z obrazka, to nie zawiedzie się. Stacey dbała
o siebie i miała styl, który nigdy nie przyniesie wstydu
McClainowi.
Na pewno nie szukał kobiety, która mogłaby go wes-
NARZECZONA Z NOWEGO JORKU 27
przeć w prowadzeniu rancza, bo taką kowbojkę mógł
bez trudu znaleźć w Teksasie. No właśnie... Chociaż
budziły się w niej coraz bardziej sprecyzowane nadzie
je, zarazem przerażała ją myśl jak też wygląda dzień
na ranczu leżącym z dala od dużych miast, od elit to
warzyskich, teatrów, sal koncertowych i eleganckich
hoteli.
Czy McClain ma pokojówkę? - zastanawiała się.
Czy ma kucharkę? Z jego słów wynikało, że posiada
zasobne konto, ale to przecież pojęcie względne. Czy
tylko radzi sobie jako ranczer, czy też jest prawdziwym
milionerem? A jeśli tak, to w jaki sposób korzysta ze
swojego majątku? Czy wszystko wydaje na bydło, cię
żarówki i inne ranczerskie potrzeby, czy należy do tych
ludzi interesu, którzy skąpią na wszystko, bo każdy
zarobiony dolar musi być zainwestowany? A może jed
nak dba o służbę? Jak duży ma dom? A może to zwykła
chata?
Przypomniała sobie jego uwagę o diamentach i mar
kowych ciuchach. No cóż, pomyślała, Oren jest szczery
i bezpośredni. Może wcale nie wyolbrzymiał opowieści
o tym, co mógłby zapewnić swojej żonie. Cokolwiek
by o nim powiedzieć, nie był próżnym samochwałą.
Nadzieje Stacey rosły z każdą taką myślą. Oren mó
wił, że przyjechał do Nowego Jorku, żeby się z nią
zobaczyć i przekonać się, czy nie zmieniła zdania, ale
nawet gdyby tak było, nie mogła od razu rzucić się mu
w ramiona. Potrzebowała więcej informacji. Oczywi-
28 SISAN FOX
ście musiała zdobyć tę wiedzę bez wydawania zbyt wie
lu pieniędzy.
Najpierw postanowiła skorzystać z Internetu. Przyj
rzała się ponownie jego wizytówce i znalazła wskazów
kę, z której części Teksasu pochodził. Zdołała odszukać
stronę tytułową gazety, w której wspominano o ranczu
MeClaina i firmie wydobywającej ropę McClain Oil.
W kąciku towarzyskim gazety z San Antonio wspo
mniano Orena MeClaina w artykule o odbywających
się w okolicy akcjach charytatywnych.
Stopniowo Stacey pozbywała się najróżniejszych
wątpliwości i obaw dotyczących jej kontaktów z Ore-
nem. Najwyraźniej nie był wyrzutkiem społecznym.
Był dobrze znany w swoim rejonie Teksasu. Poza tym
nie znalazła nigdzie informacji, z której wynikałoby, że
Oren był zamieszany w jakąś kryminalną aferę.
W tym miejscu aż jęknęła z dezaprobatą dla swojego
sposobu postępowania. Przypominało to obyczaje dziad
ka, który musiał znać przeszłość każdego potencjalnego
kandydata na jej męża, a także wszystkich jego przodków
co najmniej do trzeciego pokolenia. Musiał też wiedzieć
co do centa, ile facet jest wart. Ostatecznie Stacey poprze
stała na poszukiwaniach internetowych. Wyeliminowała
udział Orena w aferach kryminalnych, sprawdziła jego
pozycję towarzyską, a także oszacowała na podstawie da
nych biznesowych, że miał wystarczające środki, by utrzy
mać spłukaną żonę.
Mimo to była zdegustowana faktem, że zabrnęła tak
NARZECZONA Z NOWEGO JORKU 29
daleko w planowaniu małżeństwa tylko dla pieniędzy.
Zaczęła przechadzać się po pokoju. Chociaż mieszkanie
było duże i klimatyzowane, czuła się w nim jak w cias
nej klatce. Zrobiło się jej duszno.
Myślała o tym, ile miała pieniędzy przez ostatnie
lata. Lub raczej ile pieniędzy zostawiła choćby w luksu
sowych magazynach. Co by teraz dała za kwotę, jaką
co roku wydawała na same ubrania i biżuterię?! Dziś
nie stać jej było praktycznie na nic. Z trwogą myślała
o czekającym ją skromnym życiu. A co będzie, jeśli nie
znajdzie pracy? Już od dwóch miesięcy czekała na coś,
z czego mogłaby się utrzymać.
Ze zdruzgotaną wiarą w przyszłość i z ciężkim ser
cem będzie musiała przetrwać weekend. Dopiero w po
niedziałek może kolejny raz zadzwonić do biura pośred
nictwa pracy z nikłą nadzieją na znalezienie zajęcia, de
którego miałaby wystarczające kwalifikacje.
Sobotni wieczór zapowiadał się fatalnie. Było jej już
niedobrze od sztucznego, plastikowego jedzenia, które
miała w lodówce. Porządny, ciepły posiłek poprawiłby
jej humor i przywrócił energię.
Spojrzała ponownie na wizytówkę. Z przykrością
uświadomiła sobie, jak nisko upadła, skoro rozważa
skorzystanie z propozycji Orena McClaina.
Może to zresztą nie będzie aż takie haniebne. Po
prostu zorientuje się, czy nadal chce zaprosić ją na
obiad. Może wywietrzały mu już z głowy matrymonial
ne plany. W końcu powiedział, że przyjechał do Nowe-
ROZDZIAŁ PIERWSZY Stacey była spłukana. Ubrana była, jak zawsze, w modną i kosztowną krea cję, która podkreślała barwę blond włosów i ukazywała doskonałe kształty ciała. Wyglądała po królewsku, choć cały jej majątek wynosił ledwie kilka tysięcy dolarów. On miał odmienić jej sytuację. Oren McClain przejmował już w przeszłości przed siębiorstwa nierokujące zbytnich nadziei, głównie ran- cza lub podupadłe stadniny pełne emerytowanych koni. Miał dar dostrzegania biznesowych możliwości tam, gdzie nikt inny ich nie widział. Inne sposoby zarządza nia, dofinansowanie lub wręcz zmiana profilu gospo darczego firmy - wszystko to często przynosiło wręcz spektakularne efekty. Tej smukłej blondynce warto by zaoferować co naj mniej kilka z tych potencjalnych rozwiązań. To zawsze go ekscytowało, szczególnie teraz, gdy wyczuł w jej zachowaniu desperację, kiedy sięgnęła po kolejny kie liszek wina. Żaden z pozostałych gości tego wytwornego przyjęcia nie dostrzegł wyrazu znudzenia w jej pięknych niebie-
6 SUSAN FOX skich oczach. Nikt też nie zauważył, że jej niezwykła umiejętność organizowania sobie kolejnych drinków wy nikała nie tyle z kłopotliwego nałogu, co z potrzeby od grodzenia się od nieznośnie pretensjonalnej atmosfery bankietu. Pewnie postępowała tak instynktownie, sama do końca nie rozumiała swych reakcji, lecz Oren wiedział, że prędzej czy później dotrze to do niej. Jeśli zajdzie taka potrzeba, sam jej to bez ogródek uświadomi. W jej inteligentnych oczach widać było zniechęce nie. Czego zresztą można się spodziewać po kobiecie znudzonej do głębi swym płytkim, bezcelowym ży ciem? Tak się zwykle dzieje, kiedy codzienność stawia takie jedynie wyzwania, jak dbanie o piękny wygląd, pamiętanie o czarującym uśmiechu i dawanie wysokich napiwków. Dodatkowo przybita była faktem, że jej przynależ ność do ekskluzywnego świata właśnie dobiegała kresu. Oren McClain był pewien, że jako jeden z niewielu obecnych na tym staroświeckim przyjęciu znał przykrą tajemnicę Stacey Amhearst. Otóż czasy jej świetności, mimo urody i powabu, nie przetrwają nawet kolejnego tygodnia. Ona też miała tego świadomość, co zdecydowanie wpływało na jej ponury nastrój. Bała się. Dowiedział się o niej bardzo wiele w ciągu ostatnich kilku miesięcy, nie opierał się na spekulacjach, ale na faktach. Ta młoda kobieta rzeczywiście była spłukana. Ogromny apartament i kosztowne przyzwyczajenia
NARZECZONA Z NOWEGO JORKU 7 okazały się niezbyt trwałe, a wystrojeni, bogaci, snobi styczni znajomi wkrótce poznają tę żenującą prawdę. Wtedy skończą się przyjacielskie spotkania i zapro szenia na przyjęcia. Coraz więcej znajomych przestanie odbierać jej telefony, czytać SMS-y, otwierać przed nią drzwi. A nawet gdy już ktoś przez nieuwagę otworzy, szybko wymyśli bajeczkę, byle tylko nie wpuszczać do środka panny Amhearst. Stanie się gorącym tematem plotek przekazywanych przyciszonym głosem, w obawie, żeby jej nieszczęście nie okazało się zaraźliwe. Większość osób będzie starała się jak najszybciej o niej zapomnieć i iść dalej swoją drogą, jakby wyrzucanie z pa mięci i udawanie, że nigdy nie należała do ich społeczno ści, mogło uchronić ich samych przed podobnie nieprzy chylnymi wyrokami losu, takimi jak rodzinne nieszczę ście, chybiona inwestycja, defraudacja, a w następstwie tych zdarzeń - kłopoty finansowe. Najpierw człowiek się wstydzi, potem zaczyna rozumieć, czym naprawdę jest ubóstwo, wreszcie doznaje szoku, gdy przekonuje się bo leśnie, że stracił wszystkich przyjaciół. Z uwagi na jej klasę, urodę, wdzięk i wykształcenie na pewno znajdą się mężczyźni, zarówno rozrywkowi kawalerowie, jak i znudzeni ojcowie rodzin, którzy zło żą jej propozycje mniej lub bardziej moralnych ukła dów. Oren sarknął w duchu. Nie, na pewno nic z tego nie wyjdzie, już on się o to postara. McClain, po kilku miesiącach nieobecności, wrócił
8 SUSAN FOX do Nowego Jorku nie dla jakichś szczególnie pilnych interesów. O nie, on w ogóle się nie spieszył. Kilka tygodni temu dostał wiadomość o narastających kłopo tach Stacey Amhearst, ale jako wytrawny gracz trzymał się z daleka. Najlepiej można by to ująć w następujący sposób: czekał, aż koń czystej krwi przegra jeszcze kilka ważnych gonitw i zostanie wystawiony na sprze daż, gdzie będzie go można kupić za bezcen. Ta śliczna, atrakcyjna kobieta rozpaliła jego serce, niestety zwodziła go w sprawie małżeństwa i nie trakto wała serio. Najwyraźniej uważała, że teksański prostak ma do zaoferowania jedynie czcze przechwałki, a jego matrymonialna propozycja jest zupełnie niepoważna i nieszczera, bo wynika z chwilowych emocji, niedoj rzałej chęci posiadania, prymitywnej potrzeby zaspoko jenia pierwotnych instynktów. Niewykluczone jednak, że teraz spojrzy na niego inaczej. Gdzieś będzie się musiała podziać, a Teksas jest miejscem dobrym jak każde inne. Kiedy zaś ściągnie ją już do Teksasu i nauczy żyć w nowych warunkach, mo że z czasem uda się rozpalić w niej uczucie. Kiedy Oren McClain ruszył w jej stronę, kończyła właś nie kolejny kieliszek wina i szukała wzrokiem kelnera. Pożegnalne przyjęcie okazało się niewypałem. Być może dlatego, że kilka osób podejrzewało już, iż jest to przyjęcie pożegnalne. Może powinna była zostać w domu?
NARZECZONA Z NOWEGO JORKU 9 Stacey Amhearst rozejrzała się dookoła i zmieniła zdanie. Pusty dom wyglądał przygnębiająco. Nie mogła dłużej udawać przed sobą, że służba akurat tej nocy miała wychodne. Czego się właściwie spodziewała? Ze snobistyczni przyjaciele pomogą jej odzyskać pieniądze na aukcjach charytatywnych? Rzuciłaby się przecież pod samochód, gdyby tylko ktokolwiek spoza grupy najwierniejszych powierników dowiedział się o jej nieszczęściu przed czwartkiem, kiedy ostatecznie będzie musiała wypro wadzić się z domu. Zastanawiała się, co byłoby lepsze: zaszyć się gdzieś na wygnaniu, za towarzyszy mając jedynie wstyd i po niżenie, czy też pozwolić wszystkim myśleć, że umarła w bogactwie? Uświadomiwszy sobie jednak, że po śmierci i tak wydałoby się jej ubóstwo, zrezygnowała z samobójczych myśli., W rzeczywistości zamiast o śmierci, marzyła o jakimś bogatym mężczyźnie, który porwałby ją do Vegas i wziął z nią szybki ślub. Była znana z tego, że potrafiła wydawać pieniądze, w związku z tym łatwo ukryłaby zamiar, że zależy jej przede wszystkim na zasileniu konta. W końcu jej garderoba pełna była nieprezentowanych dotąd pub licznie kreacji, a wiele z nich wciąż miało na sobie metki. Mogłaby udawać, że to nowe nabytki, oczywiście jeśli jej sumienie wytrzymałoby taką próbę. Trzeba by tu było niemałego samozaparcia. Jednym z mankamentów tego planu było to, że dla
10 SUSAN FOX znajomych z jej kręgu żaden ślub nie mógł się obejść bez wielkiej pompy. Nieco poważniejszy problem stanowił poza tym fakt, że na horyzoncie nie było faceta bez przydziału, którego już wcześniej nie skreśliłaby z listy potencjalnych mał żonków. Wyjazd do Vegas zatem się oddalał. Objadanie się smakołykami i picie wina tym razem nie wystarczyło na ukojenie nerwów. Co do picia, to nigdy nie piła wiele. Do dzisiaj. Dziś było jej pożegnanie. Ostatni punkt z jej towarzyskiego kalendarza, nim straci pieniądze i miejsce wśród elity - jedynych ludzi, których znała. Wtedy go zobaczyła. W pierwszej chwili miała wrażenie, że ten wysoki, niezwykle męski teksański ranczer to duch, który przy był ją prześladować. Prawdę powiedziawszy, zdawała sobie sprawę, że miał powody, by ją straszyć, bo kiedy widzieli się ostat nio, nie potraktowała go zbyt uprzejmie. Teraz jednak tak była zaskoczona jego pojawieniem się, że gotowa była walczyć nawet ze zjawą. Żałowała, że od razu go spławiła. Starała się stłumić w sobie poczucie winy, tłumacząc swoje postępowanie tym, że był zbyt szczery i prostolinijny jak dla niej. Męż czyzna taki jak on szybko odkryłby, że Stacey wiodła życie błahe i płytkie, całkowicie niepasujące do niego. Jak by zareagował, uświadamiając to sobie? Nie zniosłaby jego złej opinii. Lepiej niech już myśli o niej, że jest snobką, lecz za nic nie chciała, by miał ją za nieudacznicę.
NARZECZONA Z NOWEGO JORKU 11 Go gorsza, był właścicielem rancza w jakimś odleg łym, dusznym miejscu w Teksasie. Czułaby się tam kompletnie bezużyteczna i samotna. Nikt z jej przyjaciół nie miał pojęcia, że nie była tak doświadczona jak oni. Prawdę mówiąc, w wieku dwu dziestu czterech lat wciąż była dziewicą. Czuła się cał kiem szczęśliwa, czekając na tego jedynego mężczyznę z jej snów, czekając na noc poślubną. W opinii znajo mych taka postawa byłaby uznana za kompletnie ana chroniczną, a nawet dziwaczną. No i tak się stało, że poznała kowboja, który niezwy kle ją pociągał. Było to odczucie tak silne, że się po prostu przestraszyła. Nikomu o nim nie powiedziała, bo nie miała ochoty na słuchanie chichotów i kpin. Miało to miejsce kilka miesięcy temu, ale prawie już o tym zapomniała. Dlatego teraz tym bardziej była za skoczona. Nie zanotowała w pamięci, czyim był go ściem, bo podczas prezentacji całą swoją kobiecą uwagę skierowała na tę męską bestię. Nic poza jego widokiem nie docierało do niej, choćby jedno słowo. Stacey poczuła, jak jej tętno przyspiesza i jak - po raz pierwszy od długiego czasu - serce bije mocniej z podekscytowania, a nie ze strachu. McClain - a jednak zapamiętała jego nazwisko - nie był przystojny, ale zdecydowanie przyciągał wzrok. Na tura obdarzyła go swoistym urokiem i promieniejącą siłą, której inni mężczyźni mogli mu tylko pozazdro ścić. Przyjemnie było patrzeć, jak idzie w jej stronę.
12 SUSAN FOX I oto już stał przed nią. Łagodnie wyjął kieliszek z jej chłodnej dłoni i odstawił na tacę, a drugą rękę oparł na jej talii. Dreszcz, który wstrząsnął Stacey, uświadomił jej, że to wszystko dzieje się naprawdę. Kowboj przybył. Był bardzo wysoki i doskonale zbudowany. Surowe rysy i ogorzała od wiatru twarz wskazywały na indiań skie pochodzenie, tak samo jak przydługie, krucze wło sy. Oczy miał czarne, podobnie jak kosztowny smoking, który włożył na to przyjęcie. Niski, poważny głos przywiódł Stacey na myśl wspo mnienie poprzedniego ekscytującego spotkania. - Czekałem na taniec z tobą, skarbie. Pokój zawirował. Poczuła, jak McClain prowadzi ją sprawnie w zaciszny kąt sali. Nie miało w tej chwili znaczenia, że są jedyną parą tańczącą przy dźwiękach fortepianu. Niespodziewanie, zupełnie jak kiedyś, byli jedyną parą we wszechświecie. W głowie Stacey roiło się od myśli na temat propozycji, które jej wtedy złożył. Nie była pewna, czy to efekt wypitego alkoholu, czy może raczej napięcie i zdenerwowanie popchnęły jej myśli w tym kierunku. Żar bijący od Orena McClaina niemal parzył, siła emanująca z muskularnego ciała sprawiała, że zadrżały jej kolana. Jego dłoń zsunęła się zuchwale po jej plecach. Przy cisnął ją do swego ciepłego ciała, co wywołało w niej niemal erotyczną rozkosz.
NARZECZONA Z NOWEGO JORKU 13 - Jak... jak się tu dostałeś? Miała taki mętlik w głowie, że nie była do końca pewna, czy McClain rzeczywiście jest tu z nią, ale mi mo tego zamętu pamiętała dobrze jego imię: Oren. To było imię z południa. Dobre dla kowboja, ale komplet nie niemodne. Uśmiechnął się wyrozumiale. - Normalną drogą. Wsiadłem w jeden samolot, potem w drugi, podjechałem jedną taksówką, potem drugą... - Ale jak wszedłeś do środka? - wyszeptała oszoło miona. - Tak jak poprzednim razem. Jako gość jednego z gości. Wpatrywała się w niego z tak wielką uwagą, a taniec pogłębiał jeszcze zawroty głowy, że ledwo dotarła do niej odpowiedź. - Przyjechałem do Nowego Jorku, żeby zobaczyć się z tobą. Słowa były miłe dla ucha i zabrzmiały słodko. Mimo to odebrała je z goryczą, ciągle pełna pretensji do siebie. Co by się stało, gdyby przyjęła jego wariacką propozycję sprzed miesięcy? Nie miała teraz tak jasnego umysłu, aby przypomnieć sobie wszystkie te okropne sytuacje, których mogła uniknąć. Wiedziała jednak, że gdyby go wtedy poślubiła, nie ośmieszyłaby się utratą fortuny i nie byłaby teraz o sześć dni od zamieszkania pod mostem. - Doprawdy? A dlaczego?-Zabrzmiało to dość naiw nie, jednak małe słówko „dlaczego" wywołało w jej urny-
14 SUSAN FOX śle całą lawinę rozpaczliwych pytań: Dlaczego cię wte dy nie poślubiłam? Dlaczego byłam taka głupia? - Musiałem sprawdzić, czy coś się u ciebie zmieniło. Serce jej się ścisnęło, a głowa opadła ciężko na piersi. Poczuła, że łzy napływają jej do oczu. Przygryzła wargi, jakby w ten sposób chciała powstrzymać wybuch emocji. Mówił dalej z taką swobodą, jakby nie zauważył jej reakcji. - Pomyślałem, że spędzę tu kilka dni, zabiorę cię gdzieś, porozmawiamy o twoich planach. Czy twoja odpowiedź jest nadal odmowna? Stacey uświadomiła sobie, że trzyma dłonie na jego piersi i że powoli przestają tańczyć, choć zarazem miała wrażenie, jakby nadal się poruszali, bo wszystko wokół zdawało się wirować. - Wybacz, ale nie czuję się najlepiej - wykrztusiła. Nie była w stanie powiedzieć nic mądrzejszego. Przede wszystkim dlatego, że była to prawda. Cóż, nie czuła się dobrze. Ponadto wiedziała, że powinna dać mu od mowną odpowiedź na wszystkie pytania: „Nie, nie zmieniłam zdania", „Nie, ponieważ nadal nie jestem przygotowana do życia z tobą". Cokolwiek by powiedziała, i tak by go straciła. By łoby grzeczniej kolejny raz rozczarować Orena już te raz, nie ma powodu, by go zwodzić. Z drugiej jednak strony od dawna pragnęła uwolnić się od kłopotów, byłoby więc głupotą odrzucić potencjalną możliwość pomocy.
NARZECZONA Z NOWEGO JORKU 15 Czuła się fatalnie, i to wcale nie przez te zawroty głowy wywołane zbyt dużą ilością wypitego wina. Przyszedł moment, w którym szczególnie mocno zaczę ło ją prześladować poczucie winy. Spodziewała się, że taka chwila nadejdzie. Instynkt przetrwania był w niej tak silny, a przede wszystkim widmo upadku i ubóstwa tak ją przerażało, że przewidywała sytuację, w której będzie musiała się poddać zupełnie bezwolnie okrutnej rzeczywistości. Teraz zrozumiała, że musi zgodzić się niemal na wszystko, aby uniknąć finansowej klęski. Ten kowboj mówił, że jest bogaty, że ma wielkie ranczo, pole naftowe i że mógłby obsypać ją biżuterią i najmodniejszymi kreacjami. O Boże! Przypomniała sobie, że nazwał je fatałasz- kami. Wtedy ją to oburzyło, lecz teraz wspomnienie tamtych chwil poruszyło ją tak bardzo, że miała ochotę popłakać się z powodu prostoduszności potężnego, nie okrzesanego kowboja, który, co do tego nie miała wąt pliwości, był nią szczerze oczarowany. Już nie oceniała go tak surowo jak jeszcze przed chwilą, już nie trakto wała jak napalonego prostaka. Obietnice, które towa rzyszyły jego propozycji, miały jedynie na celu zapew nienie jej szczęścia. W jego mniemaniu był to bowiem szczyt szczęśliwości. Biżuteria i markowe ciuchy... Tak więc kobiecie, którą czcił jak królową, ofiarować zamierzał wszystko, co miał najlepszego. Byleby tylko go wybrała. Niestety, przy swojej niskiej pozycji w hierarchii
16 SUSAN FOX społecznej Oren McClain nigdy nie zrozumie, że dla takiej pretensjonalnej snobki z wyższych sfer jak panna Stacey Amhearst markowe ciuchy i biżuteria to nie o- znaka szczęścia, tylko codzienny strój. Za nic w świecie nie chciałaby być widziana w kreacji niepochodzącej od znanego projektanta. Ani wyjść za kowboja. Cóż, taka po prostu była, taki był jedyny świat, który znała. Myślała z sympatią o tym, że traktował ją z niezwy kłą delikatnością i szacunkiem, choć przecież zupełnie się jej to nie należało. Nie zasługiwała na to ani wtedy, ani tym bardziej teraz. Miał zbyt dobre serce, zbyt wiele w nim było oddania i łagodności. Zasługiwał na kogoś dużo lepszego niż na taką przegraną i bezużyteczną ciamajdę jak ona. Kusiło ją, diabelnie kusiło, żeby skorzystać z okazji i pozwolić mu myśleć, że zmieniła swój stosunek do jego małżeńskiej propozycji. Uświadomiła sobie jed nak, że nie wypiła jeszcze wystarczająco dużo, żeby móc mu to zrobić. Nie potrafiła wykorzystać tak przy zwoitego mężczyzny dla ratowania własnej skóry. Do tknęłaby dna, gdyby zdecydowała się na taki ruch, szczególnie teraz, kiedy miała jeszcze mniej do zaofe rowania mu w zamian. - Och, Oren, ja przep... - Pokój niebezpiecznie za wirował. - Naprawdę nie najlepiej się czuję. - Zakrztu- siła się. Pokój nadal wirował jej przed oczami. Pozwoliła, by
NARZECZONA Z NOWEGO JORKU 17 McClain prowadził ją przez tłum gości. Kolana uginały się pod nią, ale jego silne ramiona podtrzymywały ją w pasie, dzięki czemu na tyle zachowała równowagę, że nikt nie zwracał uwagi na jej zachowanie. Tak jej się w każdym razie wydawało. Gdy tylko dotarli do w miarę cichego miejsca w ho lu, Oren zatrzymał się. - Będziesz wymiotować? Dłuższą chwilę zajęło jej podjęcie właściwej decyzji, ale wreszcie odpowiedziała: - Nie. Jednak Oren, przyjrzawszy się jej uważnie, zaprowa dził ją do windy. Gdy drzwi się zamknęły, nadal trzymał Stacey w ramionach. Wyjął z jej zaciśniętych dłoni cienką, wizytową torebkę i wsunął za swój pas. Szybko jednak znów podtrzymał Stacey, która oparła się o niego wygodnie. - Dojdziesz sama czy będę musiał cię zanieść do taksówki? Oparła policzek o jego twardy, ciepły tors, czując, że powieki stają się coraz cięższe. Gdy winda zatrzymała się, Oren lekko uniósł Stacey, by wyglądało, że idzie o własnych siłach. Nie była aż tak bardzo pijana, tylko zmęczona. Ru chy miała powolne, w głowie jej się kręciło, ale mimo wszystko nie chciała, żeby ją niósł. Nie chciała, żeby ostatnim obrazem, jaki zostanie we wspomnieniach wszystkich jej znajomych, była scena, w której mężczy-
18 SUSAN FOX zna wynosi ją z przyjęcia, ponieważ za dużo wypiła. Wystarczyło, że za kilka dni dowiedzą się, iż nie ma grosza przy duszy. Co innego wyjście z imprezy w towarzystwie wyso kiego, przystojnego nieznajomego. To będzie w ich oczach powód do uznania. Przynajmniej dopóki nie dowiedzą się, skąd on pochodzi i czym się zajmuje. Ciepłe nocne powietrze otrzeźwiło ją nieco. Oren prowadził ją wzdłuż rzędu taksówek. Z każdym kro kiem szła mniej chwiejnie. Jednak gdy doszli do pierwszej taksówki, Oren nie zatrzymał się. Spojrzała przed siebie, szukając innego wozu, ale nic nie zauważyła. Zwolniła zakłopotana. - Dokąd idziemy? - Spacer dobrze ci zrobi - odpowiedział. Spojrzała na niego skonsternowana. - Ale to sześć przecznic. Do tego jest już po północy. - Noc jest taka piękna. Jego naiwność zaskoczyła ją. - Ktoś może na nas napaść. Uśmiechnął się, dając jej do zrozumienia, że w poczu ciu swej męskiej odwagi i siły nawet nie pomyślał o nie bezpieczeństwach czyhających nocą w mieście. Pewnie miał rację. Był postawnym mężczyzną. Wyglądał na sil nego i zdecydowanego. Jego postać, nawet w tym ele ganckim stroju, zdawała się ostrzegać: „Nie zadzieraj ze mną", i zapewne większość rabusiów ominęłaby go du żym łukiem. Na pewno mieli łatwiejsze cele na widoku.
NARZECZONA Z NOWEGO JORKU 19 - Ale to sześć przecznic - przypomniała mu, po czym poczuła rumieniec wypływający na jej policzki. Poczuła się trochę zawstydzona, zwłaszcza wobec męż czyzny takiego jak on. Nie byłoby w tym nic nadzwyczajnego, gdyby po wiedziała tak do kogoś innego, ale mówiła do Orena McClaina - mężczyzny, dla którego przejście sześciu przecznic jest zaledwie małym spacerkiem. - Przechadzka wygoni z ciebie trochę tego wina - powiedział szorstko. Wychwyciwszy w tonie jego głosu niezadowolenie, Stacey poczuła się zakłopotana. Cóż, nie dało się ukryć, że piła bez umiaru i Oren spotkał ją w bardzo złym momencie. Duma przetrwała, ale wszystko inne po legło. - Może masz rację - odparła. Ponownie otoczył ją ramieniem. Ona także przytuliła się do niego. Ruszyli przed siebie. Modliła się, by wy pite wino tak bardzo ją znieczuliło, że nie poczuje bólu stóp po pokonaniu takiego dystansu. Minęli ledwie dwie przecznice, kiedy poczuła, że świat wokół niej już nie wiruje. Chód stał się pewny, a głowa znajdowała się na swoim miejscu. Niestety od czuwała też zmęczenie. Zaczęła się zastanawiać, czy nie zatrzymać taksówki. Ponieważ jednak chciała wykazać się przed Orenem choć odrobiną hartu, postanowiła nie narzekać: Ani nie błagać... o litość. Do chwili, kiedy dotarli do jej mieszkania, mijając
20 SUSAN FOX po drodze ochroniarza i jadąc kilka pięter cichą windą, Stacey otrzeźwiała na tyle, by obiecać sobie, że nigdy nie będzie topiła smutków w alkoholu. To tylko wszyst ko pogarszało. Coś jej jednak mówiło, że najgorsze miało dopiero nadejść. Zapowiedź tego nastąpiła już w chwili, kiedy chciała życzyć Orenowi dobrej nocy. - Chcę zobaczyć, czy jesteś bezpieczna w swoim mieszkaniu. Muszę się upewnić, że nie ci nie grozi. Czuła, że mówił szczerze i że nie oczekiwał niczego więcej. Nie mogła jednak być tego pewna. Jak dotąd okazał się godny zaufania, ale ludzie zwykle nie byli tacy, jakimi się wydawali po krótkiej znajomości. Poza tym byłoby łatwiej, gdyby rozstali się już teraz, na korytarzu. Wpuszczając Orena do mieszkania, Stacey dałaby mu złudne nadzieje. Nie zakładała oczywiście, że każdy mężczyzna, który pojawia się na horyzoncie, na tychmiast wprost umiera z miłości, pamiętała jednak, co Oren powiedział. Przyjechał tu, by spotkać się z nią i sprawdzić, czy nie zmieniła o nim zdania. Musiało zatem kierować nim coś więcej niż przejściowe oczarowanie. Poza tym nie chciała pomocy za wszelką cenę. Nie wiedziała jednak, jak długo będzie w stanie opie rać się swemu ciału, które wciąż bardzo intensywnie reagowało na dotyk Orena. - Wszystko w porządku, naprawdę - powiedziała. - Jestem po prostu zmęczona i zakłopotana faktem, że się wygłupiłam.
NARZECZONA Z NOWEGO JORKU 21 - Nie wygłupiłaś się, panno Stacey - odparł cicho. - Jesteś damą jak zawsze. Może tylko tym razem trochę spragnioną. Bardzo jej się podobał jego opiekuńczy ton - zupeł nie jakby uważał, że jest dla siebie zbyt surowa - choć peszyła ją ta szarmanckość. Był zbyt rycerski, żeby go zwodzić i wykorzystywać. - Dziękuję - wyszeptała. - Dobranoc, panie McClain. - Odwróciła się w stronę drzwi. - To może się przydać. - Oddał jej torebkę. Wyciągnęła klucz i otworzyła zamek. Poczuła mro wienie w całym ciele, kiedy nachylił się nad nią, żeby pomóc jej otworzyć drzwi. Weszła szybko do środka i odwróciła się do niego. - Chciałbym jutro zobaczyć się z tobą - powiedział. - Zabrać na lunch. Wiedziała, że znowu próbuje się do niej zalecać, a na to nie mogła pozwolić. Nie przyszło jej to łatwo, ale powiedziała: - Wybacz, Oren, bardzo mi przykro, ale myślę, że to nie jest dobry pomysł. - Nie zdążyła ugryźć się w ję zyk i powiedziała do niego po imieniu. Przez chwilę zaniepokoiła się, że może to brzmieć zbyt osobiście, wręcz zachęcająco. Jego twarz zastygła w bezruchu. Nie miała pojęcia, czy jej odpowiedź tak bardzo zraniła jego uczucia, czy może, co gorsza, rozwścieczyła go. Chociaż nie wiedział, że po domu nie krząta się już
22 SUSAN FOX służba, to Stacey, która była tego świadoma, przeraziła się nagle, że są tu tylko we dwoje. Gdyby Oren chciał, gdyby choć trochę napierał, mogłaby stracić dużo wię cej niż fortunę. Obawiała się go. Bez trudu mógłby ją skrzywdzić, ale w głębi serca wiedziała, że nic jej nie grozi. Być może nie poradziłby sobie z wymogami towarzyskiej etykiety, nie wiedział, jakich sztućców użyć lub jak rozmawiać z wysoko postawionymi osobistościami, ale bez dwóch zdań był dżentelmenem. - W porządku, panno Stacey. - Jego surowa twarz wyrażała jedynie powagę. Sięgnął do kieszeni po wizy tówkę. - Napiszę ci, w którym hotelu możesz mnie znaleźć. Jestem tu do czwartku. Potem możesz mnie złapać pod jednym z tych numerów. Przyjęła wizytówkę, bo nie zasługiwał na niegrzecz ne potraktowanie. Oren odwrócił się. Musiała przyłożyć dłoń do ust, żeby za nim nie za wołać. Zmusiła się, by zamknąć drzwi, nim odwróci się w windzie, nim spojrzą sobie w oczy. Oparła się o ścianę. Nie wiedziała, czy właśnie za chowała się uczciwie wobec Orena McClaina, czy może raczej odcięła sobie ostatnią drogę ratunku.
ROZDZIAŁ DRUGI Nie było nic szlachetnego w bladej twarzy, która spo glądała na Stacey z lustra. Użalanie się nad sobą, jakie mu się oddawała, nie przystawało do damy z towarzy stwa. Z trudem zmobilizowała się, żeby zgodnie z do tychczasowym rytuałem wziąć gorący prysznic, a na stępnie zrobić makijaż i uczesać się. Na koniec zajęła się wybieraniem stroju w jednej ze swoich szaf z gar derobą. Rozbawił ją niemal wojskowy porządek w szafach. Służąca bardzo skrupulatnie pilnowała ładu wśród jej ubrań. Rzędy wieszaków wisiały w idealnym porządku, do tego pooddzielane były płachtami papieru dla zabez pieczenia materiału przed pognieceniem. Każdy but usta wiony był z precyzyjną wręcz dokładnością, każdy miał swoje miejsce w szeregu, w zależności od zastosowania i koloru. Stacey wiedziała, że w innej części garderoby, z podobną precyzją, ułożona była jej bielizna. To, co dla służącej było życiową obsesją i rezultatem jej zamiłowania do porządku, Stacey zniszczyła w za ledwie kilka dni. Lewa część szafy była w kompletnym nieładzie. Brak zamiłowania do ładu lub mówiąc wprost
24 SUSAN FOX - zwyczajne bałaganiarstwo, podobnie jak niekompe tencja w innych, z pozoru błahych sprawach, sprawiały, że Stacey stawała bezradna wobec zwyczajnych sytu acji życiowych. Szczególnie teraz, kiedy została bez służby. Nie mógł tłumaczyć jej fakt, że wychowywał ją dzia dek, który kobiety traktował jedynie jako elegancki do datek do zamożnego męża. Sama była sobie winna, że w tym wieku nie miała nic, co mogłoby zabezpieczyć jej przyszłość. Sprawdziłaby się w roli dobrej żony u boku jakiegoś zapracowanego milionera. Tylko do tego się nadawała, bo jeśli czegoś nie osiągała z łatwością, po prostu re zygnowała. Nie umiała walczyć, zabiegać, realizować dalekosiężnych planów. Do tej pory nie było jej to po trzebne. No i znalazła się w takiej sytuacji, że lada dzień bę dzie musiała zrezygnować z najpiękniejszych rzeczy w życiu. Ze te wszystkie drogie jej przedmioty wylądu ją w komisach i na aukcjach, a ona przeprowadzi się do mniej ekskluzywnej części miasta. Będzie musiała na uczyć się poruszać komunikacją miejską. Będzie musia ła znaleźć pracę, żeby opłacać czynsz. Nie byłaby teraz w takich tarapatach, gdyby sama za jęła się swoimi finansami. Trzy lata temu, kiedy zmarł jej dziadek, beztrosko pozwoliła, by fortuną zarządzał jakiś marny oszust. Nietrafione inwestycje, machlojki finanso we i ryzykowne biznesy doprowadziły do krachu.
NARZECZONA Z NOWEGO JORKU 25 Jej ostatnią nadzieją było to, że śledczy sądowi znaj dą sprawcę jej problemów i to, co zostało z jej pienię dzy. Niestety złodziej zniknął gdzieś w Ameryce Połu dniowej, co utrudniało śledztwo. Nie tyle ze względu na dystans, ile na lekceważące podejście organów ści gania do takich spraw. Po raz kolejny analizowała w myślach wszystkie swe problemy, zastanawiała się nad konsekwencjami sytua cji, w jakiej się znalazła. Głowa pękała jej z powodu stresu i nawet garść aspiryny, łyknięta jeszcze przed wyjściem z łóżka, nie przyniosła ulgi. Kiedy wreszcie zdecydowała, co dziś na siebie wło ży, ubrała się i wróciła do sypialni. Jej wzrok zatrzymał się na wizytówce Orena McClaina. Wydawało się jej, że już ją wyrzuciła, ale stało się inaczej. Ta wizytówka zirytowała ją. Była na siebie wściekła z powodu swej gapowatości. Nawet nie potrafiła sku tecznie pozbyć się kawałka tekturki. Rozdrażniona, za mierzała wyrzucić kartonik do śmieci, kiedy nagle coś ją w nim uderzyło. Umieszczona z tyłu wizytówki informacja świadczy ła o tym, że Oren zatrzymał się w jednym z najbardziej ekskluzywnych hoteli Nowego Jorku. Mocno nakreślo ne, wyraźne litery wskazywały na charakter autora not ki: na silnego, zdecydowanego mężczyznę. Trzymając wizytówkę w ręku, czuła, jak powoli opu szcza ją niepokój i rozdrażnienie. Wracała myślami do McClaina. To nie był tuzinkowy facet, o nie. Nie jakiś
26 SUSAN FOX tam jeden z setek i tysięcy przeciętniaków, tylko napra wdę ktoś. Jedynie skończony dureń ośmieliłby się za drzeć z nim lub go oszukać. Wyglądał na takiego, co to pogoni każdego intruza czy wroga. Gdyby to on znalazł się na jej miejscu, nie kręciłby się nerwowo po mieszkaniu i nie zastanawiałby się, jak wybrnąć z tej sytuacji i za co będzie żyć. Nie martwiłby się bałaganem w szafie i nie peszyłby go fakt, że nie potrafi sam ugotować sobie obiadu. Tak oceniała Orena McClaina, dlatego tym bardziej nie mogła pojąć, co taki facet może w niej widzieć. A może Oren był mężczyzną, o jakim marzył dla niej konserwatywny, szowinistyczny dziadek? Mężczyzną całkowicie zaabsorbowanym swym majątkiem, pozycją i karierą, który szuka żony, bo w pewnym wieku należy się ożenić. Małżonka powinna być przy tym kobietą reprezentacyjną i dającą nadzieję na to, że powije ślicz ne potomstwo. Stacey podejrzewała, że niejeden teksański hodowca bydła czy nafciarz postępuje w tych kwestiach tak samo jak przedstawiciele wschodnich elit finansowych. Spoj rzała na drugą stronę wizytówki i przeczytała sześć nu merów telefonicznych. Nadzieja wstąpiła w jej serce. Jeśli Oren szukał sobie żony jak z obrazka, to nie zawiedzie się. Stacey dbała o siebie i miała styl, który nigdy nie przyniesie wstydu McClainowi. Na pewno nie szukał kobiety, która mogłaby go wes-
NARZECZONA Z NOWEGO JORKU 27 przeć w prowadzeniu rancza, bo taką kowbojkę mógł bez trudu znaleźć w Teksasie. No właśnie... Chociaż budziły się w niej coraz bardziej sprecyzowane nadzie je, zarazem przerażała ją myśl jak też wygląda dzień na ranczu leżącym z dala od dużych miast, od elit to warzyskich, teatrów, sal koncertowych i eleganckich hoteli. Czy McClain ma pokojówkę? - zastanawiała się. Czy ma kucharkę? Z jego słów wynikało, że posiada zasobne konto, ale to przecież pojęcie względne. Czy tylko radzi sobie jako ranczer, czy też jest prawdziwym milionerem? A jeśli tak, to w jaki sposób korzysta ze swojego majątku? Czy wszystko wydaje na bydło, cię żarówki i inne ranczerskie potrzeby, czy należy do tych ludzi interesu, którzy skąpią na wszystko, bo każdy zarobiony dolar musi być zainwestowany? A może jed nak dba o służbę? Jak duży ma dom? A może to zwykła chata? Przypomniała sobie jego uwagę o diamentach i mar kowych ciuchach. No cóż, pomyślała, Oren jest szczery i bezpośredni. Może wcale nie wyolbrzymiał opowieści o tym, co mógłby zapewnić swojej żonie. Cokolwiek by o nim powiedzieć, nie był próżnym samochwałą. Nadzieje Stacey rosły z każdą taką myślą. Oren mó wił, że przyjechał do Nowego Jorku, żeby się z nią zobaczyć i przekonać się, czy nie zmieniła zdania, ale nawet gdyby tak było, nie mogła od razu rzucić się mu w ramiona. Potrzebowała więcej informacji. Oczywi-
28 SISAN FOX ście musiała zdobyć tę wiedzę bez wydawania zbyt wie lu pieniędzy. Najpierw postanowiła skorzystać z Internetu. Przyj rzała się ponownie jego wizytówce i znalazła wskazów kę, z której części Teksasu pochodził. Zdołała odszukać stronę tytułową gazety, w której wspominano o ranczu MeClaina i firmie wydobywającej ropę McClain Oil. W kąciku towarzyskim gazety z San Antonio wspo mniano Orena MeClaina w artykule o odbywających się w okolicy akcjach charytatywnych. Stopniowo Stacey pozbywała się najróżniejszych wątpliwości i obaw dotyczących jej kontaktów z Ore- nem. Najwyraźniej nie był wyrzutkiem społecznym. Był dobrze znany w swoim rejonie Teksasu. Poza tym nie znalazła nigdzie informacji, z której wynikałoby, że Oren był zamieszany w jakąś kryminalną aferę. W tym miejscu aż jęknęła z dezaprobatą dla swojego sposobu postępowania. Przypominało to obyczaje dziad ka, który musiał znać przeszłość każdego potencjalnego kandydata na jej męża, a także wszystkich jego przodków co najmniej do trzeciego pokolenia. Musiał też wiedzieć co do centa, ile facet jest wart. Ostatecznie Stacey poprze stała na poszukiwaniach internetowych. Wyeliminowała udział Orena w aferach kryminalnych, sprawdziła jego pozycję towarzyską, a także oszacowała na podstawie da nych biznesowych, że miał wystarczające środki, by utrzy mać spłukaną żonę. Mimo to była zdegustowana faktem, że zabrnęła tak
NARZECZONA Z NOWEGO JORKU 29 daleko w planowaniu małżeństwa tylko dla pieniędzy. Zaczęła przechadzać się po pokoju. Chociaż mieszkanie było duże i klimatyzowane, czuła się w nim jak w cias nej klatce. Zrobiło się jej duszno. Myślała o tym, ile miała pieniędzy przez ostatnie lata. Lub raczej ile pieniędzy zostawiła choćby w luksu sowych magazynach. Co by teraz dała za kwotę, jaką co roku wydawała na same ubrania i biżuterię?! Dziś nie stać jej było praktycznie na nic. Z trwogą myślała o czekającym ją skromnym życiu. A co będzie, jeśli nie znajdzie pracy? Już od dwóch miesięcy czekała na coś, z czego mogłaby się utrzymać. Ze zdruzgotaną wiarą w przyszłość i z ciężkim ser cem będzie musiała przetrwać weekend. Dopiero w po niedziałek może kolejny raz zadzwonić do biura pośred nictwa pracy z nikłą nadzieją na znalezienie zajęcia, de którego miałaby wystarczające kwalifikacje. Sobotni wieczór zapowiadał się fatalnie. Było jej już niedobrze od sztucznego, plastikowego jedzenia, które miała w lodówce. Porządny, ciepły posiłek poprawiłby jej humor i przywrócił energię. Spojrzała ponownie na wizytówkę. Z przykrością uświadomiła sobie, jak nisko upadła, skoro rozważa skorzystanie z propozycji Orena McClaina. Może to zresztą nie będzie aż takie haniebne. Po prostu zorientuje się, czy nadal chce zaprosić ją na obiad. Może wywietrzały mu już z głowy matrymonial ne plany. W końcu powiedział, że przyjechał do Nowe-