ziomek72

  • Dokumenty7 893
  • Odsłony2 215 821
  • Obserwuję960
  • Rozmiar dokumentów26.3 GB
  • Ilość pobrań1 281 894

Narzeczona z Nowego Jorku - Fox Kathryn

Dodano: 8 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 8 lata temu
Rozmiar :513.9 KB
Rozszerzenie:pdf

Narzeczona z Nowego Jorku - Fox Kathryn.pdf

ziomek72 EBooki EBOOK F Fox Susan
Użytkownik ziomek72 wgrał ten materiał 8 lata temu.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 150 stron)

ROZDZIAŁ PIERWSZY Stacey była spłukana. Ubrana była, jak zawsze, w modną i kosztowną krea­ cję, która podkreślała barwę blond włosów i ukazywała doskonałe kształty ciała. Wyglądała po królewsku, choć cały jej majątek wynosił ledwie kilka tysięcy dolarów. On miał odmienić jej sytuację. Oren McClain przejmował już w przeszłości przed­ siębiorstwa nierokujące zbytnich nadziei, głównie ran- cza lub podupadłe stadniny pełne emerytowanych koni. Miał dar dostrzegania biznesowych możliwości tam, gdzie nikt inny ich nie widział. Inne sposoby zarządza­ nia, dofinansowanie lub wręcz zmiana profilu gospo­ darczego firmy - wszystko to często przynosiło wręcz spektakularne efekty. Tej smukłej blondynce warto by zaoferować co naj­ mniej kilka z tych potencjalnych rozwiązań. To zawsze go ekscytowało, szczególnie teraz, gdy wyczuł w jej zachowaniu desperację, kiedy sięgnęła po kolejny kie­ liszek wina. Żaden z pozostałych gości tego wytwornego przyjęcia nie dostrzegł wyrazu znudzenia w jej pięknych niebie-

6 SUSAN FOX skich oczach. Nikt też nie zauważył, że jej niezwykła umiejętność organizowania sobie kolejnych drinków wy­ nikała nie tyle z kłopotliwego nałogu, co z potrzeby od­ grodzenia się od nieznośnie pretensjonalnej atmosfery bankietu. Pewnie postępowała tak instynktownie, sama do końca nie rozumiała swych reakcji, lecz Oren wiedział, że prędzej czy później dotrze to do niej. Jeśli zajdzie taka potrzeba, sam jej to bez ogródek uświadomi. W jej inteligentnych oczach widać było zniechęce­ nie. Czego zresztą można się spodziewać po kobiecie znudzonej do głębi swym płytkim, bezcelowym ży­ ciem? Tak się zwykle dzieje, kiedy codzienność stawia takie jedynie wyzwania, jak dbanie o piękny wygląd, pamiętanie o czarującym uśmiechu i dawanie wysokich napiwków. Dodatkowo przybita była faktem, że jej przynależ­ ność do ekskluzywnego świata właśnie dobiegała kresu. Oren McClain był pewien, że jako jeden z niewielu obecnych na tym staroświeckim przyjęciu znał przykrą tajemnicę Stacey Amhearst. Otóż czasy jej świetności, mimo urody i powabu, nie przetrwają nawet kolejnego tygodnia. Ona też miała tego świadomość, co zdecydowanie wpływało na jej ponury nastrój. Bała się. Dowiedział się o niej bardzo wiele w ciągu ostatnich kilku miesięcy, nie opierał się na spekulacjach, ale na faktach. Ta młoda kobieta rzeczywiście była spłukana. Ogromny apartament i kosztowne przyzwyczajenia

NARZECZONA Z NOWEGO JORKU 7 okazały się niezbyt trwałe, a wystrojeni, bogaci, snobi­ styczni znajomi wkrótce poznają tę żenującą prawdę. Wtedy skończą się przyjacielskie spotkania i zapro­ szenia na przyjęcia. Coraz więcej znajomych przestanie odbierać jej telefony, czytać SMS-y, otwierać przed nią drzwi. A nawet gdy już ktoś przez nieuwagę otworzy, szybko wymyśli bajeczkę, byle tylko nie wpuszczać do środka panny Amhearst. Stanie się gorącym tematem plotek przekazywanych przyciszonym głosem, w obawie, żeby jej nieszczęście nie okazało się zaraźliwe. Większość osób będzie starała się jak najszybciej o niej zapomnieć i iść dalej swoją drogą, jakby wyrzucanie z pa­ mięci i udawanie, że nigdy nie należała do ich społeczno­ ści, mogło uchronić ich samych przed podobnie nieprzy­ chylnymi wyrokami losu, takimi jak rodzinne nieszczę­ ście, chybiona inwestycja, defraudacja, a w następstwie tych zdarzeń - kłopoty finansowe. Najpierw człowiek się wstydzi, potem zaczyna rozumieć, czym naprawdę jest ubóstwo, wreszcie doznaje szoku, gdy przekonuje się bo­ leśnie, że stracił wszystkich przyjaciół. Z uwagi na jej klasę, urodę, wdzięk i wykształcenie na pewno znajdą się mężczyźni, zarówno rozrywkowi kawalerowie, jak i znudzeni ojcowie rodzin, którzy zło­ żą jej propozycje mniej lub bardziej moralnych ukła­ dów. Oren sarknął w duchu. Nie, na pewno nic z tego nie wyjdzie, już on się o to postara. McClain, po kilku miesiącach nieobecności, wrócił

8 SUSAN FOX do Nowego Jorku nie dla jakichś szczególnie pilnych interesów. O nie, on w ogóle się nie spieszył. Kilka tygodni temu dostał wiadomość o narastających kłopo­ tach Stacey Amhearst, ale jako wytrawny gracz trzymał się z daleka. Najlepiej można by to ująć w następujący sposób: czekał, aż koń czystej krwi przegra jeszcze kilka ważnych gonitw i zostanie wystawiony na sprze­ daż, gdzie będzie go można kupić za bezcen. Ta śliczna, atrakcyjna kobieta rozpaliła jego serce, niestety zwodziła go w sprawie małżeństwa i nie trakto­ wała serio. Najwyraźniej uważała, że teksański prostak ma do zaoferowania jedynie czcze przechwałki, a jego matrymonialna propozycja jest zupełnie niepoważna i nieszczera, bo wynika z chwilowych emocji, niedoj­ rzałej chęci posiadania, prymitywnej potrzeby zaspoko­ jenia pierwotnych instynktów. Niewykluczone jednak, że teraz spojrzy na niego inaczej. Gdzieś będzie się musiała podziać, a Teksas jest miejscem dobrym jak każde inne. Kiedy zaś ściągnie ją już do Teksasu i nauczy żyć w nowych warunkach, mo­ że z czasem uda się rozpalić w niej uczucie. Kiedy Oren McClain ruszył w jej stronę, kończyła właś­ nie kolejny kieliszek wina i szukała wzrokiem kelnera. Pożegnalne przyjęcie okazało się niewypałem. Być może dlatego, że kilka osób podejrzewało już, iż jest to przyjęcie pożegnalne. Może powinna była zostać w domu?

NARZECZONA Z NOWEGO JORKU 9 Stacey Amhearst rozejrzała się dookoła i zmieniła zdanie. Pusty dom wyglądał przygnębiająco. Nie mogła dłużej udawać przed sobą, że służba akurat tej nocy miała wychodne. Czego się właściwie spodziewała? Ze snobistyczni przyjaciele pomogą jej odzyskać pieniądze na aukcjach charytatywnych? Rzuciłaby się przecież pod samochód, gdyby tylko ktokolwiek spoza grupy najwierniejszych powierników dowiedział się o jej nieszczęściu przed czwartkiem, kiedy ostatecznie będzie musiała wypro­ wadzić się z domu. Zastanawiała się, co byłoby lepsze: zaszyć się gdzieś na wygnaniu, za towarzyszy mając jedynie wstyd i po­ niżenie, czy też pozwolić wszystkim myśleć, że umarła w bogactwie? Uświadomiwszy sobie jednak, że po śmierci i tak wydałoby się jej ubóstwo, zrezygnowała z samobójczych myśli., W rzeczywistości zamiast o śmierci, marzyła o jakimś bogatym mężczyźnie, który porwałby ją do Vegas i wziął z nią szybki ślub. Była znana z tego, że potrafiła wydawać pieniądze, w związku z tym łatwo ukryłaby zamiar, że zależy jej przede wszystkim na zasileniu konta. W końcu jej garderoba pełna była nieprezentowanych dotąd pub­ licznie kreacji, a wiele z nich wciąż miało na sobie metki. Mogłaby udawać, że to nowe nabytki, oczywiście jeśli jej sumienie wytrzymałoby taką próbę. Trzeba by tu było niemałego samozaparcia. Jednym z mankamentów tego planu było to, że dla

10 SUSAN FOX znajomych z jej kręgu żaden ślub nie mógł się obejść bez wielkiej pompy. Nieco poważniejszy problem stanowił poza tym fakt, że na horyzoncie nie było faceta bez przydziału, którego już wcześniej nie skreśliłaby z listy potencjalnych mał­ żonków. Wyjazd do Vegas zatem się oddalał. Objadanie się smakołykami i picie wina tym razem nie wystarczyło na ukojenie nerwów. Co do picia, to nigdy nie piła wiele. Do dzisiaj. Dziś było jej pożegnanie. Ostatni punkt z jej towarzyskiego kalendarza, nim straci pieniądze i miejsce wśród elity - jedynych ludzi, których znała. Wtedy go zobaczyła. W pierwszej chwili miała wrażenie, że ten wysoki, niezwykle męski teksański ranczer to duch, który przy­ był ją prześladować. Prawdę powiedziawszy, zdawała sobie sprawę, że miał powody, by ją straszyć, bo kiedy widzieli się ostat­ nio, nie potraktowała go zbyt uprzejmie. Teraz jednak tak była zaskoczona jego pojawieniem się, że gotowa była walczyć nawet ze zjawą. Żałowała, że od razu go spławiła. Starała się stłumić w sobie poczucie winy, tłumacząc swoje postępowanie tym, że był zbyt szczery i prostolinijny jak dla niej. Męż­ czyzna taki jak on szybko odkryłby, że Stacey wiodła życie błahe i płytkie, całkowicie niepasujące do niego. Jak by zareagował, uświadamiając to sobie? Nie zniosłaby jego złej opinii. Lepiej niech już myśli o niej, że jest snobką, lecz za nic nie chciała, by miał ją za nieudacznicę.

NARZECZONA Z NOWEGO JORKU 11 Go gorsza, był właścicielem rancza w jakimś odleg­ łym, dusznym miejscu w Teksasie. Czułaby się tam kompletnie bezużyteczna i samotna. Nikt z jej przyjaciół nie miał pojęcia, że nie była tak doświadczona jak oni. Prawdę mówiąc, w wieku dwu­ dziestu czterech lat wciąż była dziewicą. Czuła się cał­ kiem szczęśliwa, czekając na tego jedynego mężczyznę z jej snów, czekając na noc poślubną. W opinii znajo­ mych taka postawa byłaby uznana za kompletnie ana­ chroniczną, a nawet dziwaczną. No i tak się stało, że poznała kowboja, który niezwy­ kle ją pociągał. Było to odczucie tak silne, że się po prostu przestraszyła. Nikomu o nim nie powiedziała, bo nie miała ochoty na słuchanie chichotów i kpin. Miało to miejsce kilka miesięcy temu, ale prawie już o tym zapomniała. Dlatego teraz tym bardziej była za­ skoczona. Nie zanotowała w pamięci, czyim był go­ ściem, bo podczas prezentacji całą swoją kobiecą uwagę skierowała na tę męską bestię. Nic poza jego widokiem nie docierało do niej, choćby jedno słowo. Stacey poczuła, jak jej tętno przyspiesza i jak - po raz pierwszy od długiego czasu - serce bije mocniej z podekscytowania, a nie ze strachu. McClain - a jednak zapamiętała jego nazwisko - nie był przystojny, ale zdecydowanie przyciągał wzrok. Na­ tura obdarzyła go swoistym urokiem i promieniejącą siłą, której inni mężczyźni mogli mu tylko pozazdro­ ścić. Przyjemnie było patrzeć, jak idzie w jej stronę.

12 SUSAN FOX I oto już stał przed nią. Łagodnie wyjął kieliszek z jej chłodnej dłoni i odstawił na tacę, a drugą rękę oparł na jej talii. Dreszcz, który wstrząsnął Stacey, uświadomił jej, że to wszystko dzieje się naprawdę. Kowboj przybył. Był bardzo wysoki i doskonale zbudowany. Surowe rysy i ogorzała od wiatru twarz wskazywały na indiań­ skie pochodzenie, tak samo jak przydługie, krucze wło­ sy. Oczy miał czarne, podobnie jak kosztowny smoking, który włożył na to przyjęcie. Niski, poważny głos przywiódł Stacey na myśl wspo­ mnienie poprzedniego ekscytującego spotkania. - Czekałem na taniec z tobą, skarbie. Pokój zawirował. Poczuła, jak McClain prowadzi ją sprawnie w zaciszny kąt sali. Nie miało w tej chwili znaczenia, że są jedyną parą tańczącą przy dźwiękach fortepianu. Niespodziewanie, zupełnie jak kiedyś, byli jedyną parą we wszechświecie. W głowie Stacey roiło się od myśli na temat propozycji, które jej wtedy złożył. Nie była pewna, czy to efekt wypitego alkoholu, czy może raczej napięcie i zdenerwowanie popchnęły jej myśli w tym kierunku. Żar bijący od Orena McClaina niemal parzył, siła emanująca z muskularnego ciała sprawiała, że zadrżały jej kolana. Jego dłoń zsunęła się zuchwale po jej plecach. Przy­ cisnął ją do swego ciepłego ciała, co wywołało w niej niemal erotyczną rozkosz.

NARZECZONA Z NOWEGO JORKU 13 - Jak... jak się tu dostałeś? Miała taki mętlik w głowie, że nie była do końca pewna, czy McClain rzeczywiście jest tu z nią, ale mi­ mo tego zamętu pamiętała dobrze jego imię: Oren. To było imię z południa. Dobre dla kowboja, ale komplet­ nie niemodne. Uśmiechnął się wyrozumiale. - Normalną drogą. Wsiadłem w jeden samolot, potem w drugi, podjechałem jedną taksówką, potem drugą... - Ale jak wszedłeś do środka? - wyszeptała oszoło­ miona. - Tak jak poprzednim razem. Jako gość jednego z gości. Wpatrywała się w niego z tak wielką uwagą, a taniec pogłębiał jeszcze zawroty głowy, że ledwo dotarła do niej odpowiedź. - Przyjechałem do Nowego Jorku, żeby zobaczyć się z tobą. Słowa były miłe dla ucha i zabrzmiały słodko. Mimo to odebrała je z goryczą, ciągle pełna pretensji do siebie. Co by się stało, gdyby przyjęła jego wariacką propozycję sprzed miesięcy? Nie miała teraz tak jasnego umysłu, aby przypomnieć sobie wszystkie te okropne sytuacje, których mogła uniknąć. Wiedziała jednak, że gdyby go wtedy poślubiła, nie ośmieszyłaby się utratą fortuny i nie byłaby teraz o sześć dni od zamieszkania pod mostem. - Doprawdy? A dlaczego?-Zabrzmiało to dość naiw­ nie, jednak małe słówko „dlaczego" wywołało w jej urny-

14 SUSAN FOX śle całą lawinę rozpaczliwych pytań: Dlaczego cię wte­ dy nie poślubiłam? Dlaczego byłam taka głupia? - Musiałem sprawdzić, czy coś się u ciebie zmieniło. Serce jej się ścisnęło, a głowa opadła ciężko na piersi. Poczuła, że łzy napływają jej do oczu. Przygryzła wargi, jakby w ten sposób chciała powstrzymać wybuch emocji. Mówił dalej z taką swobodą, jakby nie zauważył jej reakcji. - Pomyślałem, że spędzę tu kilka dni, zabiorę cię gdzieś, porozmawiamy o twoich planach. Czy twoja odpowiedź jest nadal odmowna? Stacey uświadomiła sobie, że trzyma dłonie na jego piersi i że powoli przestają tańczyć, choć zarazem miała wrażenie, jakby nadal się poruszali, bo wszystko wokół zdawało się wirować. - Wybacz, ale nie czuję się najlepiej - wykrztusiła. Nie była w stanie powiedzieć nic mądrzejszego. Przede wszystkim dlatego, że była to prawda. Cóż, nie czuła się dobrze. Ponadto wiedziała, że powinna dać mu od­ mowną odpowiedź na wszystkie pytania: „Nie, nie zmieniłam zdania", „Nie, ponieważ nadal nie jestem przygotowana do życia z tobą". Cokolwiek by powiedziała, i tak by go straciła. By­ łoby grzeczniej kolejny raz rozczarować Orena już te­ raz, nie ma powodu, by go zwodzić. Z drugiej jednak strony od dawna pragnęła uwolnić się od kłopotów, byłoby więc głupotą odrzucić potencjalną możliwość pomocy.

NARZECZONA Z NOWEGO JORKU 15 Czuła się fatalnie, i to wcale nie przez te zawroty głowy wywołane zbyt dużą ilością wypitego wina. Przyszedł moment, w którym szczególnie mocno zaczę­ ło ją prześladować poczucie winy. Spodziewała się, że taka chwila nadejdzie. Instynkt przetrwania był w niej tak silny, a przede wszystkim widmo upadku i ubóstwa tak ją przerażało, że przewidywała sytuację, w której będzie musiała się poddać zupełnie bezwolnie okrutnej rzeczywistości. Teraz zrozumiała, że musi zgodzić się niemal na wszystko, aby uniknąć finansowej klęski. Ten kowboj mówił, że jest bogaty, że ma wielkie ranczo, pole naftowe i że mógłby obsypać ją biżuterią i najmodniejszymi kreacjami. O Boże! Przypomniała sobie, że nazwał je fatałasz- kami. Wtedy ją to oburzyło, lecz teraz wspomnienie tamtych chwil poruszyło ją tak bardzo, że miała ochotę popłakać się z powodu prostoduszności potężnego, nie­ okrzesanego kowboja, który, co do tego nie miała wąt­ pliwości, był nią szczerze oczarowany. Już nie oceniała go tak surowo jak jeszcze przed chwilą, już nie trakto­ wała jak napalonego prostaka. Obietnice, które towa­ rzyszyły jego propozycji, miały jedynie na celu zapew­ nienie jej szczęścia. W jego mniemaniu był to bowiem szczyt szczęśliwości. Biżuteria i markowe ciuchy... Tak więc kobiecie, którą czcił jak królową, ofiarować zamierzał wszystko, co miał najlepszego. Byleby tylko go wybrała. Niestety, przy swojej niskiej pozycji w hierarchii

16 SUSAN FOX społecznej Oren McClain nigdy nie zrozumie, że dla takiej pretensjonalnej snobki z wyższych sfer jak panna Stacey Amhearst markowe ciuchy i biżuteria to nie o- znaka szczęścia, tylko codzienny strój. Za nic w świecie nie chciałaby być widziana w kreacji niepochodzącej od znanego projektanta. Ani wyjść za kowboja. Cóż, taka po prostu była, taki był jedyny świat, który znała. Myślała z sympatią o tym, że traktował ją z niezwy­ kłą delikatnością i szacunkiem, choć przecież zupełnie się jej to nie należało. Nie zasługiwała na to ani wtedy, ani tym bardziej teraz. Miał zbyt dobre serce, zbyt wiele w nim było oddania i łagodności. Zasługiwał na kogoś dużo lepszego niż na taką przegraną i bezużyteczną ciamajdę jak ona. Kusiło ją, diabelnie kusiło, żeby skorzystać z okazji i pozwolić mu myśleć, że zmieniła swój stosunek do jego małżeńskiej propozycji. Uświadomiła sobie jed­ nak, że nie wypiła jeszcze wystarczająco dużo, żeby móc mu to zrobić. Nie potrafiła wykorzystać tak przy­ zwoitego mężczyzny dla ratowania własnej skóry. Do­ tknęłaby dna, gdyby zdecydowała się na taki ruch, szczególnie teraz, kiedy miała jeszcze mniej do zaofe­ rowania mu w zamian. - Och, Oren, ja przep... - Pokój niebezpiecznie za­ wirował. - Naprawdę nie najlepiej się czuję. - Zakrztu- siła się. Pokój nadal wirował jej przed oczami. Pozwoliła, by

NARZECZONA Z NOWEGO JORKU 17 McClain prowadził ją przez tłum gości. Kolana uginały się pod nią, ale jego silne ramiona podtrzymywały ją w pasie, dzięki czemu na tyle zachowała równowagę, że nikt nie zwracał uwagi na jej zachowanie. Tak jej się w każdym razie wydawało. Gdy tylko dotarli do w miarę cichego miejsca w ho­ lu, Oren zatrzymał się. - Będziesz wymiotować? Dłuższą chwilę zajęło jej podjęcie właściwej decyzji, ale wreszcie odpowiedziała: - Nie. Jednak Oren, przyjrzawszy się jej uważnie, zaprowa­ dził ją do windy. Gdy drzwi się zamknęły, nadal trzymał Stacey w ramionach. Wyjął z jej zaciśniętych dłoni cienką, wizytową torebkę i wsunął za swój pas. Szybko jednak znów podtrzymał Stacey, która oparła się o niego wygodnie. - Dojdziesz sama czy będę musiał cię zanieść do taksówki? Oparła policzek o jego twardy, ciepły tors, czując, że powieki stają się coraz cięższe. Gdy winda zatrzymała się, Oren lekko uniósł Stacey, by wyglądało, że idzie o własnych siłach. Nie była aż tak bardzo pijana, tylko zmęczona. Ru­ chy miała powolne, w głowie jej się kręciło, ale mimo wszystko nie chciała, żeby ją niósł. Nie chciała, żeby ostatnim obrazem, jaki zostanie we wspomnieniach wszystkich jej znajomych, była scena, w której mężczy-

18 SUSAN FOX zna wynosi ją z przyjęcia, ponieważ za dużo wypiła. Wystarczyło, że za kilka dni dowiedzą się, iż nie ma grosza przy duszy. Co innego wyjście z imprezy w towarzystwie wyso­ kiego, przystojnego nieznajomego. To będzie w ich oczach powód do uznania. Przynajmniej dopóki nie dowiedzą się, skąd on pochodzi i czym się zajmuje. Ciepłe nocne powietrze otrzeźwiło ją nieco. Oren prowadził ją wzdłuż rzędu taksówek. Z każdym kro­ kiem szła mniej chwiejnie. Jednak gdy doszli do pierwszej taksówki, Oren nie zatrzymał się. Spojrzała przed siebie, szukając innego wozu, ale nic nie zauważyła. Zwolniła zakłopotana. - Dokąd idziemy? - Spacer dobrze ci zrobi - odpowiedział. Spojrzała na niego skonsternowana. - Ale to sześć przecznic. Do tego jest już po północy. - Noc jest taka piękna. Jego naiwność zaskoczyła ją. - Ktoś może na nas napaść. Uśmiechnął się, dając jej do zrozumienia, że w poczu­ ciu swej męskiej odwagi i siły nawet nie pomyślał o nie­ bezpieczeństwach czyhających nocą w mieście. Pewnie miał rację. Był postawnym mężczyzną. Wyglądał na sil­ nego i zdecydowanego. Jego postać, nawet w tym ele­ ganckim stroju, zdawała się ostrzegać: „Nie zadzieraj ze mną", i zapewne większość rabusiów ominęłaby go du­ żym łukiem. Na pewno mieli łatwiejsze cele na widoku.

NARZECZONA Z NOWEGO JORKU 19 - Ale to sześć przecznic - przypomniała mu, po czym poczuła rumieniec wypływający na jej policzki. Poczuła się trochę zawstydzona, zwłaszcza wobec męż­ czyzny takiego jak on. Nie byłoby w tym nic nadzwyczajnego, gdyby po­ wiedziała tak do kogoś innego, ale mówiła do Orena McClaina - mężczyzny, dla którego przejście sześciu przecznic jest zaledwie małym spacerkiem. - Przechadzka wygoni z ciebie trochę tego wina - powiedział szorstko. Wychwyciwszy w tonie jego głosu niezadowolenie, Stacey poczuła się zakłopotana. Cóż, nie dało się ukryć, że piła bez umiaru i Oren spotkał ją w bardzo złym momencie. Duma przetrwała, ale wszystko inne po­ legło. - Może masz rację - odparła. Ponownie otoczył ją ramieniem. Ona także przytuliła się do niego. Ruszyli przed siebie. Modliła się, by wy­ pite wino tak bardzo ją znieczuliło, że nie poczuje bólu stóp po pokonaniu takiego dystansu. Minęli ledwie dwie przecznice, kiedy poczuła, że świat wokół niej już nie wiruje. Chód stał się pewny, a głowa znajdowała się na swoim miejscu. Niestety od­ czuwała też zmęczenie. Zaczęła się zastanawiać, czy nie zatrzymać taksówki. Ponieważ jednak chciała wykazać się przed Orenem choć odrobiną hartu, postanowiła nie narzekać: Ani nie błagać... o litość. Do chwili, kiedy dotarli do jej mieszkania, mijając

20 SUSAN FOX po drodze ochroniarza i jadąc kilka pięter cichą windą, Stacey otrzeźwiała na tyle, by obiecać sobie, że nigdy nie będzie topiła smutków w alkoholu. To tylko wszyst­ ko pogarszało. Coś jej jednak mówiło, że najgorsze miało dopiero nadejść. Zapowiedź tego nastąpiła już w chwili, kiedy chciała życzyć Orenowi dobrej nocy. - Chcę zobaczyć, czy jesteś bezpieczna w swoim mieszkaniu. Muszę się upewnić, że nie ci nie grozi. Czuła, że mówił szczerze i że nie oczekiwał niczego więcej. Nie mogła jednak być tego pewna. Jak dotąd okazał się godny zaufania, ale ludzie zwykle nie byli tacy, jakimi się wydawali po krótkiej znajomości. Poza tym byłoby łatwiej, gdyby rozstali się już teraz, na korytarzu. Wpuszczając Orena do mieszkania, Stacey dałaby mu złudne nadzieje. Nie zakładała oczywiście, że każdy mężczyzna, który pojawia się na horyzoncie, na­ tychmiast wprost umiera z miłości, pamiętała jednak, co Oren powiedział. Przyjechał tu, by spotkać się z nią i sprawdzić, czy nie zmieniła o nim zdania. Musiało zatem kierować nim coś więcej niż przejściowe oczarowanie. Poza tym nie chciała pomocy za wszelką cenę. Nie wiedziała jednak, jak długo będzie w stanie opie­ rać się swemu ciału, które wciąż bardzo intensywnie reagowało na dotyk Orena. - Wszystko w porządku, naprawdę - powiedziała. - Jestem po prostu zmęczona i zakłopotana faktem, że się wygłupiłam.

NARZECZONA Z NOWEGO JORKU 21 - Nie wygłupiłaś się, panno Stacey - odparł cicho. - Jesteś damą jak zawsze. Może tylko tym razem trochę spragnioną. Bardzo jej się podobał jego opiekuńczy ton - zupeł­ nie jakby uważał, że jest dla siebie zbyt surowa - choć peszyła ją ta szarmanckość. Był zbyt rycerski, żeby go zwodzić i wykorzystywać. - Dziękuję - wyszeptała. - Dobranoc, panie McClain. - Odwróciła się w stronę drzwi. - To może się przydać. - Oddał jej torebkę. Wyciągnęła klucz i otworzyła zamek. Poczuła mro­ wienie w całym ciele, kiedy nachylił się nad nią, żeby pomóc jej otworzyć drzwi. Weszła szybko do środka i odwróciła się do niego. - Chciałbym jutro zobaczyć się z tobą - powiedział. - Zabrać na lunch. Wiedziała, że znowu próbuje się do niej zalecać, a na to nie mogła pozwolić. Nie przyszło jej to łatwo, ale powiedziała: - Wybacz, Oren, bardzo mi przykro, ale myślę, że to nie jest dobry pomysł. - Nie zdążyła ugryźć się w ję­ zyk i powiedziała do niego po imieniu. Przez chwilę zaniepokoiła się, że może to brzmieć zbyt osobiście, wręcz zachęcająco. Jego twarz zastygła w bezruchu. Nie miała pojęcia, czy jej odpowiedź tak bardzo zraniła jego uczucia, czy może, co gorsza, rozwścieczyła go. Chociaż nie wiedział, że po domu nie krząta się już

22 SUSAN FOX służba, to Stacey, która była tego świadoma, przeraziła się nagle, że są tu tylko we dwoje. Gdyby Oren chciał, gdyby choć trochę napierał, mogłaby stracić dużo wię­ cej niż fortunę. Obawiała się go. Bez trudu mógłby ją skrzywdzić, ale w głębi serca wiedziała, że nic jej nie grozi. Być może nie poradziłby sobie z wymogami towarzyskiej etykiety, nie wiedział, jakich sztućców użyć lub jak rozmawiać z wysoko postawionymi osobistościami, ale bez dwóch zdań był dżentelmenem. - W porządku, panno Stacey. - Jego surowa twarz wyrażała jedynie powagę. Sięgnął do kieszeni po wizy­ tówkę. - Napiszę ci, w którym hotelu możesz mnie znaleźć. Jestem tu do czwartku. Potem możesz mnie złapać pod jednym z tych numerów. Przyjęła wizytówkę, bo nie zasługiwał na niegrzecz­ ne potraktowanie. Oren odwrócił się. Musiała przyłożyć dłoń do ust, żeby za nim nie za­ wołać. Zmusiła się, by zamknąć drzwi, nim odwróci się w windzie, nim spojrzą sobie w oczy. Oparła się o ścianę. Nie wiedziała, czy właśnie za­ chowała się uczciwie wobec Orena McClaina, czy może raczej odcięła sobie ostatnią drogę ratunku.

ROZDZIAŁ DRUGI Nie było nic szlachetnego w bladej twarzy, która spo­ glądała na Stacey z lustra. Użalanie się nad sobą, jakie­ mu się oddawała, nie przystawało do damy z towarzy­ stwa. Z trudem zmobilizowała się, żeby zgodnie z do­ tychczasowym rytuałem wziąć gorący prysznic, a na­ stępnie zrobić makijaż i uczesać się. Na koniec zajęła się wybieraniem stroju w jednej ze swoich szaf z gar­ derobą. Rozbawił ją niemal wojskowy porządek w szafach. Służąca bardzo skrupulatnie pilnowała ładu wśród jej ubrań. Rzędy wieszaków wisiały w idealnym porządku, do tego pooddzielane były płachtami papieru dla zabez­ pieczenia materiału przed pognieceniem. Każdy but usta­ wiony był z precyzyjną wręcz dokładnością, każdy miał swoje miejsce w szeregu, w zależności od zastosowania i koloru. Stacey wiedziała, że w innej części garderoby, z podobną precyzją, ułożona była jej bielizna. To, co dla służącej było życiową obsesją i rezultatem jej zamiłowania do porządku, Stacey zniszczyła w za­ ledwie kilka dni. Lewa część szafy była w kompletnym nieładzie. Brak zamiłowania do ładu lub mówiąc wprost

24 SUSAN FOX - zwyczajne bałaganiarstwo, podobnie jak niekompe­ tencja w innych, z pozoru błahych sprawach, sprawiały, że Stacey stawała bezradna wobec zwyczajnych sytu­ acji życiowych. Szczególnie teraz, kiedy została bez służby. Nie mógł tłumaczyć jej fakt, że wychowywał ją dzia­ dek, który kobiety traktował jedynie jako elegancki do­ datek do zamożnego męża. Sama była sobie winna, że w tym wieku nie miała nic, co mogłoby zabezpieczyć jej przyszłość. Sprawdziłaby się w roli dobrej żony u boku jakiegoś zapracowanego milionera. Tylko do tego się nadawała, bo jeśli czegoś nie osiągała z łatwością, po prostu re­ zygnowała. Nie umiała walczyć, zabiegać, realizować dalekosiężnych planów. Do tej pory nie było jej to po­ trzebne. No i znalazła się w takiej sytuacji, że lada dzień bę­ dzie musiała zrezygnować z najpiękniejszych rzeczy w życiu. Ze te wszystkie drogie jej przedmioty wylądu­ ją w komisach i na aukcjach, a ona przeprowadzi się do mniej ekskluzywnej części miasta. Będzie musiała na­ uczyć się poruszać komunikacją miejską. Będzie musia­ ła znaleźć pracę, żeby opłacać czynsz. Nie byłaby teraz w takich tarapatach, gdyby sama za­ jęła się swoimi finansami. Trzy lata temu, kiedy zmarł jej dziadek, beztrosko pozwoliła, by fortuną zarządzał jakiś marny oszust. Nietrafione inwestycje, machlojki finanso­ we i ryzykowne biznesy doprowadziły do krachu.

NARZECZONA Z NOWEGO JORKU 25 Jej ostatnią nadzieją było to, że śledczy sądowi znaj­ dą sprawcę jej problemów i to, co zostało z jej pienię­ dzy. Niestety złodziej zniknął gdzieś w Ameryce Połu­ dniowej, co utrudniało śledztwo. Nie tyle ze względu na dystans, ile na lekceważące podejście organów ści­ gania do takich spraw. Po raz kolejny analizowała w myślach wszystkie swe problemy, zastanawiała się nad konsekwencjami sytua­ cji, w jakiej się znalazła. Głowa pękała jej z powodu stresu i nawet garść aspiryny, łyknięta jeszcze przed wyjściem z łóżka, nie przyniosła ulgi. Kiedy wreszcie zdecydowała, co dziś na siebie wło­ ży, ubrała się i wróciła do sypialni. Jej wzrok zatrzymał się na wizytówce Orena McClaina. Wydawało się jej, że już ją wyrzuciła, ale stało się inaczej. Ta wizytówka zirytowała ją. Była na siebie wściekła z powodu swej gapowatości. Nawet nie potrafiła sku­ tecznie pozbyć się kawałka tekturki. Rozdrażniona, za­ mierzała wyrzucić kartonik do śmieci, kiedy nagle coś ją w nim uderzyło. Umieszczona z tyłu wizytówki informacja świadczy­ ła o tym, że Oren zatrzymał się w jednym z najbardziej ekskluzywnych hoteli Nowego Jorku. Mocno nakreślo­ ne, wyraźne litery wskazywały na charakter autora not­ ki: na silnego, zdecydowanego mężczyznę. Trzymając wizytówkę w ręku, czuła, jak powoli opu­ szcza ją niepokój i rozdrażnienie. Wracała myślami do McClaina. To nie był tuzinkowy facet, o nie. Nie jakiś

26 SUSAN FOX tam jeden z setek i tysięcy przeciętniaków, tylko napra­ wdę ktoś. Jedynie skończony dureń ośmieliłby się za­ drzeć z nim lub go oszukać. Wyglądał na takiego, co to pogoni każdego intruza czy wroga. Gdyby to on znalazł się na jej miejscu, nie kręciłby się nerwowo po mieszkaniu i nie zastanawiałby się, jak wybrnąć z tej sytuacji i za co będzie żyć. Nie martwiłby się bałaganem w szafie i nie peszyłby go fakt, że nie potrafi sam ugotować sobie obiadu. Tak oceniała Orena McClaina, dlatego tym bardziej nie mogła pojąć, co taki facet może w niej widzieć. A może Oren był mężczyzną, o jakim marzył dla niej konserwatywny, szowinistyczny dziadek? Mężczyzną całkowicie zaabsorbowanym swym majątkiem, pozycją i karierą, który szuka żony, bo w pewnym wieku należy się ożenić. Małżonka powinna być przy tym kobietą reprezentacyjną i dającą nadzieję na to, że powije ślicz­ ne potomstwo. Stacey podejrzewała, że niejeden teksański hodowca bydła czy nafciarz postępuje w tych kwestiach tak samo jak przedstawiciele wschodnich elit finansowych. Spoj­ rzała na drugą stronę wizytówki i przeczytała sześć nu­ merów telefonicznych. Nadzieja wstąpiła w jej serce. Jeśli Oren szukał sobie żony jak z obrazka, to nie zawiedzie się. Stacey dbała o siebie i miała styl, który nigdy nie przyniesie wstydu McClainowi. Na pewno nie szukał kobiety, która mogłaby go wes-

NARZECZONA Z NOWEGO JORKU 27 przeć w prowadzeniu rancza, bo taką kowbojkę mógł bez trudu znaleźć w Teksasie. No właśnie... Chociaż budziły się w niej coraz bardziej sprecyzowane nadzie­ je, zarazem przerażała ją myśl jak też wygląda dzień na ranczu leżącym z dala od dużych miast, od elit to­ warzyskich, teatrów, sal koncertowych i eleganckich hoteli. Czy McClain ma pokojówkę? - zastanawiała się. Czy ma kucharkę? Z jego słów wynikało, że posiada zasobne konto, ale to przecież pojęcie względne. Czy tylko radzi sobie jako ranczer, czy też jest prawdziwym milionerem? A jeśli tak, to w jaki sposób korzysta ze swojego majątku? Czy wszystko wydaje na bydło, cię­ żarówki i inne ranczerskie potrzeby, czy należy do tych ludzi interesu, którzy skąpią na wszystko, bo każdy zarobiony dolar musi być zainwestowany? A może jed­ nak dba o służbę? Jak duży ma dom? A może to zwykła chata? Przypomniała sobie jego uwagę o diamentach i mar­ kowych ciuchach. No cóż, pomyślała, Oren jest szczery i bezpośredni. Może wcale nie wyolbrzymiał opowieści o tym, co mógłby zapewnić swojej żonie. Cokolwiek by o nim powiedzieć, nie był próżnym samochwałą. Nadzieje Stacey rosły z każdą taką myślą. Oren mó­ wił, że przyjechał do Nowego Jorku, żeby się z nią zobaczyć i przekonać się, czy nie zmieniła zdania, ale nawet gdyby tak było, nie mogła od razu rzucić się mu w ramiona. Potrzebowała więcej informacji. Oczywi-

28 SISAN FOX ście musiała zdobyć tę wiedzę bez wydawania zbyt wie­ lu pieniędzy. Najpierw postanowiła skorzystać z Internetu. Przyj­ rzała się ponownie jego wizytówce i znalazła wskazów­ kę, z której części Teksasu pochodził. Zdołała odszukać stronę tytułową gazety, w której wspominano o ranczu MeClaina i firmie wydobywającej ropę McClain Oil. W kąciku towarzyskim gazety z San Antonio wspo­ mniano Orena MeClaina w artykule o odbywających się w okolicy akcjach charytatywnych. Stopniowo Stacey pozbywała się najróżniejszych wątpliwości i obaw dotyczących jej kontaktów z Ore- nem. Najwyraźniej nie był wyrzutkiem społecznym. Był dobrze znany w swoim rejonie Teksasu. Poza tym nie znalazła nigdzie informacji, z której wynikałoby, że Oren był zamieszany w jakąś kryminalną aferę. W tym miejscu aż jęknęła z dezaprobatą dla swojego sposobu postępowania. Przypominało to obyczaje dziad­ ka, który musiał znać przeszłość każdego potencjalnego kandydata na jej męża, a także wszystkich jego przodków co najmniej do trzeciego pokolenia. Musiał też wiedzieć co do centa, ile facet jest wart. Ostatecznie Stacey poprze­ stała na poszukiwaniach internetowych. Wyeliminowała udział Orena w aferach kryminalnych, sprawdziła jego pozycję towarzyską, a także oszacowała na podstawie da­ nych biznesowych, że miał wystarczające środki, by utrzy­ mać spłukaną żonę. Mimo to była zdegustowana faktem, że zabrnęła tak

NARZECZONA Z NOWEGO JORKU 29 daleko w planowaniu małżeństwa tylko dla pieniędzy. Zaczęła przechadzać się po pokoju. Chociaż mieszkanie było duże i klimatyzowane, czuła się w nim jak w cias­ nej klatce. Zrobiło się jej duszno. Myślała o tym, ile miała pieniędzy przez ostatnie lata. Lub raczej ile pieniędzy zostawiła choćby w luksu­ sowych magazynach. Co by teraz dała za kwotę, jaką co roku wydawała na same ubrania i biżuterię?! Dziś nie stać jej było praktycznie na nic. Z trwogą myślała o czekającym ją skromnym życiu. A co będzie, jeśli nie znajdzie pracy? Już od dwóch miesięcy czekała na coś, z czego mogłaby się utrzymać. Ze zdruzgotaną wiarą w przyszłość i z ciężkim ser­ cem będzie musiała przetrwać weekend. Dopiero w po­ niedziałek może kolejny raz zadzwonić do biura pośred­ nictwa pracy z nikłą nadzieją na znalezienie zajęcia, de którego miałaby wystarczające kwalifikacje. Sobotni wieczór zapowiadał się fatalnie. Było jej już niedobrze od sztucznego, plastikowego jedzenia, które miała w lodówce. Porządny, ciepły posiłek poprawiłby jej humor i przywrócił energię. Spojrzała ponownie na wizytówkę. Z przykrością uświadomiła sobie, jak nisko upadła, skoro rozważa skorzystanie z propozycji Orena McClaina. Może to zresztą nie będzie aż takie haniebne. Po prostu zorientuje się, czy nadal chce zaprosić ją na obiad. Może wywietrzały mu już z głowy matrymonial­ ne plany. W końcu powiedział, że przyjechał do Nowe-