ziomek72

  • Dokumenty7 893
  • Odsłony2 158 139
  • Obserwuję935
  • Rozmiar dokumentów26.3 GB
  • Ilość pobrań1 244 006

Leigh Eddings, David Eddings - Marzyciele 04 - Młodsi bogowie

Dodano: 8 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 8 lata temu
Rozmiar :2.0 MB
Rozszerzenie:pdf

Leigh Eddings, David Eddings - Marzyciele 04 - Młodsi bogowie.pdf

ziomek72 EBooki EBOOK L Leigh Eddings,David Eddings
Użytkownik ziomek72 wgrał ten materiał 8 lata temu. Od tego czasu zobaczyło go już 78 osób, 72 z nich pobrało dokument.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 257 stron)

David & Leigh EDDINGS MŁODSI BOGOWIE MARZYCIELE: KSIĘGA CZWARTA Przełożyła Agnieszka Barbara Ciepłowska Prószyński i S-ka

Tytuł oryginału THE YOUNGER GODS BOOK FOUR OF THE DREAMERS Copyright © 2006 by David and Leigh Eddings Ilustracja na okładce Jacek Kopalski Redakcja Łucja Grudzińska Redakcja techniczna Anna Nieporęcka Korekta Grażyna Nawrocka Łamanie komputerowe Małgorzata Wnuk ISBN 978-83-7469-713-2 Fantastyka Warszawa 2008 Wydawca Prószyński i S-ka SA 02-651 Warszawa, ul. Garażowa 7 www.proszynski.pl Druk i oprawa Drukarnia Naukowo-Techniczna Spółka Akcyjna 03-828 Warszawa, ul. Mińska 65

Spis treści Przedmowa ..................................................................................................................... 4 Góra Rekinia ..................................................................................................................13 Podróż ...........................................................................................................................30 Świątynia Aracii.............................................................................................................41 Z plaży w góry ............................................................................................................... 56 Alarmujące wieści ......................................................................................................... 67 Konni wojownicy .......................................................................................................... 81 Zbezczeszczenie świątyni..............................................................................................90 Zdolny uczeń................................................................................................................. 95 Obrońcy wiary............................................................................................................. 109 Komandor ................................................................................................................... 120 Zamieszanie ................................................................................................................ 130 Plemię Starego Niedźwiedzia ..................................................................................... 138 Wieści z północy.......................................................................................................... 144 Błagania Alcevan......................................................................................................... 149 Sen Omega ...................................................................................................................157 Odwiedziny ................................................................................................................. 169 Kres istnienia ...............................................................................................................173 Upadek świątyni ......................................................................................................... 182 Śnieżyca....................................................................................................................... 192 Drugie wcielenie .........................................................................................................200 Przybycie Sorgana Orlego Nosa.................................................................................. 216 Gniazdo ....................................................................................................................... 225 Ostatnie pokolenie.......................................................................................................231 Epilog Kraina Marzeń Sennych..................................................................................244

Przedmowa Ci z nas, których jedynym celem w życiu jest dbanie o naszą matkę, ogromnie się zatroskali po katastrofie spowodowanej przez błękitny ogień, co to strawił tak licznych jej wojowników. Obowiązkiem dzieci jest umierać za matkę i ślepo spełniać jej życzenia, lecz śmierć tak wielu osłabiła wszechpotężny mózg kierujący nami wszystkimi. A gdy on jest w złej kondycji, cierpimy wszyscy, służący naszej najukochańszej matce. Wiemy od tych, co nastali przed nami, że matka nasza przez długi czas była szczęśliwa w gnieździe ze wszystkimi swoimi dziećmi. I pozostałoby tak po kres dziejów, gdyby nie zmiana klimatu, za sprawą której co roku malała ilość jedzenia. Wtedy to matka wysłała w daleki świat swoje sługi, których nazywamy poszukiwaczami wiedzy. A gdy wrócili, opowiedzieli, że za wysokimi górami okalającymi naszą ziemię rodzinną pożywienia jest pod dostatkiem. Nasza matka uradowała się wielce. Postanowiła, iż ci, którzy szukają jedzenia, powinni wyprawić się za góry i przynieść go tyle, by mogła sprowadzić na świat wiele nowych pokoleń. Nasza liczba stanie się tak wielka, że inne matki nie będą śmiały wysyłać swoich dzieci do walki z nami o pożywienie, bo stracą całe potomstwo i zostaną same w gniazdach, wyjąc z rozpaczy. I tak nasza matka zaczęła odmieniać swe dzieci, które miały opuścić gniazdo w poszukiwaniu jedzenia i powędrować na ziemie za górami. Wiele powstało nowych odmian, gdyż człowieki panoszące się na innych ziemiach były wyjątkowo przebiegłe i sprytne, i używały broni, która nie jest częścią ciała! Zatroskała się nasza matka, gdyż pojęła, iż mamy do czynienia ze stworami żyjącymi wbrew naturze, nie do pomyślenia jest bowiem, by jakakolwiek normalna istota używała broni, która nie jest częścią jej ciała. Wówczas uświadomiła sobie nasza matka, że jeśli mogą tak robić człowieki, z pewnością potrafią tego dokonać także jej dzieci. Wysłała w świat kolejnych poszukiwaczy wiedzy, każąc im wyszukać stworzenia wyposażone w dziwaczne części ciała, które dają im przewagę nad przeciwnikiem w walce o jedzenie. I tak poszukiwacze wiedzy, wróciwszy, przedstawili matce naszej najukochańszej wiele przydatnych informacji. Istniały na świecie stwory pozbawione nóg, ale wyposażone w długie ostre zęby, zadające śmierć w mgnieniu oka. Inne z kolei, chodzące na ośmiu nogach, zamiast na sześciu, wprawione były w zmienianiu

wnętrzności rzeczy do jedzenia w łatwy do przyswojenia płyn. Jeszcze inne miały ciała pokryte twardymi ochronnymi skorupami, a ich pobratymcy zostali przez naturę uzbrojeni w mocne szczęki, którymi mogli bez trudu miażdżyć jedzenie. Im więcej nasza kochana matka rozmyślała nad wiadomościami przyniesionymi przez poszukiwaczy wiedzy, tym bardziej utwierdzała się w przekonaniu, że długie ostre zęby stworzenia, które nie miało nóg, okażą się najbardziej przydatne. Przez bardzo długi czas kolejne pokolenia ciężko pracowały pod górami oddzielającymi naszą rodzinną ziemię od ziemi zachodzącego słońca. Wyryły długie korytarze, które miały bezpiecznie przeprowadzić sługi naszej matki poza wysokie szczyty. Tam na stokach napotkaliśmy wiele płaskich kamieni ułożonych jeden na drugim, tak jak to robią w swoich gniazdach człowieki. A skoro te gniazda były puste, wszechpotężny mózg uznał, iż mogą się okazać przydatne do zmylenia przeciwnika. Gdy wszystkie zamierzenia zostały zrealizowane, wszelkie prace zakończone, matka nasza odczekała, aż starsze bóstwa wejdą w lata i staną się mniej sprawne. Nareszcie wiosną tego roku wszystko było gotowe, więc matka rozkazała nam, swoim dzieciom, przypuścić atak na człowieki skupione w pobliżu jednego szczytu. Wielkie nastało zamieszanie pomiędzy człowiekami, gdy słudzy naszej matki przekroczyli pustą ziemię, żeby zaatakować kamienne gniazdo wzniesione na szczycie góry. Inni pełzali skalnymi korytarzami i zamierzali wyjść na powierzchnię w różnych miejscach stoku od strony, gdzie zachodzi słońce. Matka nasza pełna była radości, ponieważ zwycięstwo mieliśmy na wyciągnięcie ręki. Tymczasem udziałem naszym stała się porażka, bo dwie wielkie góry niespodziewanie stanęły w ogniu i plunęły w niebo słupami płomieni. Płynny ogień zalał skalne korytarze i spowodował zniknięcie wszystkich, którzy tam się znajdowali - jakby ich w ogóle nigdy nie było. Gdy nasza matka się o tym dowiedziała, zawyła w rozpaczy i wszystko, co żyło, aby jej służyć, także pogrążyło się w rozpaczy, gdyż wszechmózg bardzo osłabł za sprawą straszliwej klęski w ziemi zachodzącego słońca. * Poszukiwacze wiedzy długi czas spędzili na ziemiach zajmowanych przez człowieki, poznając ich obyczaje. Nauczyli się wydawać dźwięki, zwane przez naszych

przeciwników „mową”. Wtedy to właśnie nasza ukochana matka zdecydowała, iż powinniśmy wyruszyć na ziemię dłuższej pory letniej, gdzie znajdowało się wiele pożywienia. Wówczas poszukiwacze wiedzy wspięli się po wysokim zboczu, by zebrać wiadomości o człowiekach w tamtej części świata. A gdy pracowali nad wykonaniem zadania, nasza ukochana matka stworzyła całkiem nowe odmiany wojowników, zdolnych pokonać wszelkie przeciwności, z jakimi za sprawą człowieków spotkaliśmy się na ziemi zachodzącego słońca. Poszukiwacze wiedzy powrócili ze złymi wieściami, gdyż od człowieków dowiedzieli się więcej nieprawdy niż prawdy. I choć ten, kto panuje na ziemi dłuższej pory letniej, ten, którego człowieki wyróżniają i nazywają osobnym mianem, Veltan, okazał się matką tamtego gniazda, to jednak oprócz niego inne człowieki także używały osobnych wyrazów na swoje określenie, jakby były matkami. Poszukiwacze wiedzy spotkali jednego, który nazywał siebie Omago i miał władzę znacznie większą od pana Veltana, choć o niej nie wiedział i nigdy jej nie używał. A odrębna samica o imieniu Ara znała moc Omaga, lecz z nim o tym nigdy nie rozmawiała. Gdy nowe pokolenie wojowników dorosło, ukochana matka wysłała ich na ziemię dłuższej pory letniej i wszyscy wierzyliśmy, iż jej słudzy z łatwością zwyciężą człowieki, a wówczas ziemia dłuższej pory letniej stanie się naszą własnością. Niestety, na ziemi dłuższej pory letniej zjawiła się wielka liczba nowych człowieków. Składały one nieprzeliczone kopce płaskich kamieni, by powstrzymać nasz marsz ku nowej krainie, która nam się należała. Nie dość na tym - przeklęte człowieki używały do walki przedmioty niestanowiące części ich ciała. Spotkaliśmy się już wcześniej z latającymi patykami, ale nikt z nas nie potrafił pojąć, jak się to dzieje, że gałęzie latają. Niektórzy z nas nabrali pewności, iż patyki są żywe i poddane człowiekom. Na rozkaz „leć” posłusznie wykonywały polecenie. A gdy znajdowały się w połowie drogi, słyszały „zabij” - i wtedy spadały, by zrobić, co im kazano. Szukaliśmy więc patyków, które by słuchały rozkazów, ale ich nie znaleźliśmy. Człowieki miały także inną broń: długie drągi, które nie latały, ale okazały się tak samo niebezpieczne jak latające patyki. Długie drągi miały szerokie zakończenia zrobione z czegoś obcego, twardszego od patyka. Takie czubki, bardzo ostre, łatwo przebijały ciała naszych wojowników. Pojęliśmy wówczas, iż wiele człowieków napotkanych na ziemi dłuższej pory letniej nie jest spokrewnionych z człowiekami, które okupowały ziemię zachodzącego słońca.

Walki na zboczu były trudne i trwały długo, a nasza ukochana matka słała całe zastępy na nowo ukształtowanych wojowników, ale i tak nie mogliśmy zwyciężyć człowieków, bo chowały się za stertami kamieni, wyglądając jedynie wówczas, gdy nas zabijały. Wielkie nastąpiło pomieszanie między nami, gdy ukochana matka poleciła, byśmy ją zabrali z gniazda i zanieśli tam, gdzie rozgrywały się walki. Przecież jej bezpieczeństwo to dla nas wartość najwyższa! Jest nieśmiertelna, to prawda, ale w gnieździe była bezpieczna, a na obcej ziemi - nie. Nasza ukochana matka nie widziała jednak powodu do zmartwień. Wydała polecenie, a więc mimo pomieszania musieliśmy je bezwzględnie wypełnić. Aż niespodzianie pojawiła się jeszcze jedna grupa człowieków, wyraźnie z innymi zamiarami niż pokonanie naszej ukochanej matki. Poszukiwacze wiedzy dowiedzieli się, że człowieki walczące z naszą matką rozstąpiły się, by przepuścić nową grupę, która pognała w dół zboczem prowadzącym na nasze ziemie, zupełnie jakby nie widziała sług naszej matki. Przekonaliśmy się wtedy na własnej skórze, że choć większość człowieków jest sprytna, to nowa grupa zupełnie bezmyślnie biegła po zboczu w stronę czegoś, co dla nas było najwyraźniej całkiem niewidoczne. Nasi wojownicy w różnych nowych postaciach zabijali bezmyślne człowieki tysiącami, ale bez przerwy nadciągały nowe, nie zwracając żadnej uwagi na los tych, które szły przed nimi, i biegły w stronę tego, czego my nie widzieliśmy. Aż nagle ze zbocza góry trysnęła woda w ilości tak ogromnej, że nasi wojownicy i bezmyślne człowieki straciły w niej życie. A matka nasza wyła z rozpaczy, kiedy ci z nas, którzy przetrwali, nieśli ją do gniazda, gdzie była bezpieczna, gdyż pojęła, iż woda jest równie groźna jak ogień i że ziemia dłuższej pory letniej została na zawsze odcięta od naszego terytorium i po kraniec czasu znalazła się poza naszym zasięgiem. * Niezmierzony był smutek naszej ukochanej matki, lecz poszukiwacze wiedzy pocieszali ją, opowiadając o innych krainach za wysokimi górami. Była to ziemia wschodzącego słońca i ziemia krótszej pory letniej. Wybuchły naonczas liczne sprzeczki i gwałtowne kłótnie pomiędzy tymi, którzy woleli atakować najpierw ziemię

krótszej pory letniej, a tymi, którzy chcieli przypuścić szturm na ziemię wschodzącego słońca. Zaczęły się bratobójcze walki. Aż w końcu, by powstrzymać tę bezsensowną rzeź, nasza ukochana matka przedstawiła jako cel ataku ziemię krótszej pory letniej, i gdy tylko dokonała wyboru, walki ustały. Poszukiwacze wiedzy zainteresowali się niskimi drzewkami, które strzelały iskrami, buchały ogniem i gęstymi czarnymi chmurami kładącymi się nisko na ziemi albo unoszącymi wysoko do nieba, ponieważ uznali, iż dzięki nim będzie można zabijać człowieki na dużą odległość, nie narażając na niebezpieczeństwo sług- wojowników naszej ukochanej matki. Wielkie było zadowolenie poszukiwaczy wiedzy, gdy odkryli, że drzewka spełniają pokładane w nich nadzieje i innym drzewkom tego samego rodzaju dorównują pod względem iskier, ognia, a także czarnych chmur. Wówczas to kolejni poszukiwacze wiedzy wyprawili się w góry, które oddzielały nasze ziemie od ziemi krótszej pory letniej. Wkrótce odnaleźli wąskie przejście wiodące między górami i wychodzące w osłoniętym miejscu na ziemi, którą chcieliśmy podbić. Ostrożna była tym razem nasza ukochana matka wielce, dlatego też posłała najpierw tych, którzy potrafili wydawać dźwięki takie jak człowieki - by zwiedli wrogów i napuścili jednych na drugich, albowiem wszechumysł uświadomił sobie i nam, że jeśli człowieki znienawidzą siebie nawzajem bardziej niż nas, powstaną przeciwko sobie, a wtedy słudzy naszej ukochanej matki będą mieli znacznie łatwiejsze zadanie. Przeszliśmy więc przez pustą przestrzeń, gdzie nie ma nic do jedzenia, i w końcu dotarliśmy do wąskiego przejścia prowadzącego z naszej ziemi na ziemię krótszej pory letniej. Srogi zawód nas spotkał, gdyż ku naszemu ogromnemu zaskoczeniu człowieki po raz kolejny poskładały płaskie kamienie jeden na drugim w taki sposób, żeby zablokować nam drogę. Tym razem jednak wiedzieliśmy, jak sobie z nimi poradzić. Poszukiwacze wiedzy znaleźli w górskich zboczach kilka miejsc doskonałych na mniejsze gniazda i tam złożyliśmy drzewka tworzące czarne chmury. Wkrótce zasnuły one i niebo, i ziemię, i spiętrzone przez człowieki kamienie, a nasz przeciwnik uciekł, zostawiając sługom-wojownikom wolne przejście.

Nasza ukochana matka uradowała się ogromnie i rozkazała sługom- wojownikom ruszać pośpiesznie wąskim przejściem w stronę ziemi krótszej pory letniej, skoro drzewka, które najwyraźniej kochały naszą matkę nieomal tak mocno jak my sami, które jej służyły i chciały ją chronić - sprawiły, że człowieki zniknęły. I tak słudzy-wojownicy podążyli wąskim przejściem, ruszyli po zwycięstwo. Wtedy jeden z człowieków - który nie jest rozpłodowcem, jak większość z nich - rozpętał żywioł, jakiego nikt z nas wcześniej nie spotkał. My, słudzy ukochanej matki, widzieliśmy niejeden raz ogień rozpalany przez człowieki. Ale ten, który został wzniecony przez nierozpłodowca, nie był żółty, tylko niebieski. Pożarł wszystkich wojowników, jakich napotkał na swojej drodze, a przemknął przez całe wąskie przejście łączące nasze ziemie z ziemią zajmowaną przez człowieki i nawet jeszcze dalej. Już samo to było przerażające ponad wszelkie wyobrażenie, ale na tym nie koniec. Następnie to z człowieków, które nie było rozpłodowcem, rozpaliło błękitny ogień w przejściu przez góry. Płomień był wyższy niż stos płaskich kamieni ułożony przez człowieki i wydaje się, że będzie płonął wiecznie. Nasza ukochana matka raz jeszcze zaniosła się lamentem, a my, którzy jej służymy, także zawyliśmy z rozpaczy. * Tak wielki był gniew naszej ukochanej matki, że posłuchała rady jednego z poszukiwaczy wiedzy, podpowiedzi, której w ogóle nie wzięłaby pod uwagę, gdyby była spokojniejsza. Poszukiwacz wiedzy oznajmił, że skoro została już tylko jedna część lądu niezablokowana przed nami na zawsze, człowieki z pewnością odgadną, iż tamtędy właśnie ruszymy, by przejąć należne nam ziemie, i liczba ich w tamtej krainie okaże się ogromna. - Będziesz potrzebowała nieprzeliczonych zastępów sług, najukochańsza Vlagh. Czy zdołasz sprawić, by wylęgło się ich znacznie więcej niż do tej pory? - Tak - odparła nasza najdroższa matka. - Umiem sprawić, by nowy wylęg zalał człowieki ogromną falą. Zdobędziemy ziemię wschodzącego słońca i moje dzieci będą się syciły człowiekami, które plugawią ten ląd. Nie chcieliśmy przypominać naszej ukochanej matce, że lęg tak ogromny spowoduje, iż w następnych pojawi się bardzo mało nowych sług, zaledwie tyle, by dbać o naszą najukochańszą matkę, i minie długi czas, zanim będzie mogła wydać na

ten świat kolejne dzieci. Próbowaliśmy zwrócić na to jej uwagę, lecz nie chciała słuchać i kazała się zanieść od razu do komnaty lęgowej. A skoro wydała rozkaz, my go wykonaliśmy. Jeżeli jednak znów nastąpi katastrofa, przyszłe pokolenia będą tak nieliczne, że w gnieździe naszej ukochanej matki zostanie niewiele... jeśli w ogóle pozostaną jakieś sługi spełniające jej życzenia, a kto wie, może przyjdzie czas, że będzie musiała dawać sobie radę sama...

Góra Rekinia 1 Dawno już minęła północ. Zelana samotnie stała na galerii w skalnej komnacie, którą jej starszy brat nazywał salą narad wojennych. Dahlaine zawsze miał słabość na punkcie fantazyjnych nazw. Nie wiedzieć czemu, czul potrzebę, by niemal każdej rzeczy, każdemu istnieniu nadawać jakieś zdumiewające miano. Gdyby na rozwiązanie problemu poświęcał choćby tyle samo czasu co na wymyślanie jego określenia, żyłoby mu się znacznie łatwiej. Nie był to jednak główny temat przemyśleń pani Zelany. Wpatrzona w trójwymiarową mapę Krainy Północnej, roztrząsała w pamięci kilka wyjątkowo zdumiewających wypadków. Wszystko wskazywało na to, że obrońcy Dhrallu wspierani byli przez jakąś tajemniczą istotę zdolną czynić cuda większe niż którekolwiek z bogów. Najpierw w Krainie Południowej Długa Strzała otrzymywał w snach przekaz od istoty, którą nazywał „tajemniczą przyjaciółką”. Twierdził nawet, że jej głos wydaje mu się znajomy, ale nie potrafił go połączyć z konkretną osobą. Łucznik był bystry, z pewnością nie pozwoliłby sobie na czcze domysły w tak istotnej sprawie, a na pewno nie zmyślał, więc należało przyjąć, że „tajemnicza przyjaciółka” wykorzystała go jako narzędzie w sposób, którego Zelana w ogóle nie pojmowała. Jedno było pewne i nie podlegało dyskusji. „Tajemnicza przyjaciółka” potrafiła nie tylko zacierać wspomnienia, ale także łamać, a w każdym razie omijać pewne szalenie istotne zasady. Żadne z bogów nie miało prawa odbierać życia, natomiast ona omamiła członków Kościoła trogickiego widokiem fałszywego morza złota i zwabiła ich prosto w objęcia stworów z Pustkowia. A gdy dwie wraże siły starły się w walce, która musiała obie strony doprowadzić do zagłady, owa zagadkowa istota na

wszystkich napastników zrzuciła gigantyczną ścianę wody wypływającej z wnętrza ziemi. Najwyraźniej dysponowała mocą, którą Zelana z trudem ogarniała umysłem. Bogini podejrzewała, że „tajemnicza przyjaciółka” korzysta z pomocy Marzycieli. Im dłużej Zelana rozmyślała na ten temat, tym bardziej utwierdzała się w przekonaniu, że zarówno powódź spowodowana przez Elerię, jak i wybuch bliźniaczych wulkanów wzniecony przez Yaltara także zaistniały najpierw w umyśle tajemniczej nieznajomej. Zaangażowanie Marzycieli potwierdziło się, gdy dzieci wyśniły wspólny sen o „ogniu, jakiego nikt dotąd nie widział”, a następnie błękitny płomień rozpętał piekło w Kryształowej Gardzieli, gdzie życie stracili chyba wszyscy słudzy Vlagh. Z przykrością wspomniała wybryk Aracii, która usiłowała zachować w tajemnicy sen swojej Marzycielki. Najstarsza bogini zawsze miała obsesję na punkcie własnej boskości, ale tym razem - prawdopodobnie z powodu ciągłej adoracji bandy kretynów, którzy sami siebie określali mianem duchowieństwa - zaczęła tracić kontakt z rzeczywistością i w pewnym momencie zyskała przekonanie, iż jest najważniejszą istotą w całym wszechświecie. Absurdalna próba zachowania w tajemnicy proroczego snu Lillabeth stanowiła niepodważalny dowód na to, że Aracia przestała logicznie myśleć. Dłuższy czas wspominała Zelana dawne czasy i nabierała coraz mocniejszego przekonania, że Aracia zawsze z ogromną niechęcią układała się do snu i przekazywała swoją krainę Enalli. Czyżby nienawidziła swojej Marzycielki? Na Dhrallu zachodziły nieodwracalne zmiany. Zelana pamiętała doskonale, jak poprzednim razem, obudziwszy się, zastała ziemię skutą grubym lodem. Dahlaine przez długie tygodnie tłumaczył jej przyczyny takiego stanu rzeczy, ale i tak nie mogła się z tym pogodzić. Brat zapewniał ją, że odwilż już się zaczęła, ale minęło niemal pięć wieków, zanim lód zniknął na dobre, a Kraina Zachodnia nawet dużo później nadal nie wyglądała tak jak za czasów, gdy Zelana udawała się na spoczynek. Co gorsza, stworzenia, które poznała w poprzednim cyklu, zniknęły, a pojawiły się nowe, bezsprzecznie dziwaczne. Dahlaine mówił coś o „wymieraniu” i to słowo mroziło Zelanę do szpiku kości. W czasie tamtego cyklu prawie nie miała styczności z Aracią, ale wiedziała na pewno, że władczyni Krainy Wschodniej także nie jest zadowolona z obrotu spraw i całą winę za wieki skute lodem oraz zniknięcie nieomal wszystkich żywych stworzeń zrzuca na swoją zmienniczkę.

Taka właśnie była. Zelana czuła coraz większe zmęczenie. Z utęsknieniem wyczekiwała chwili przekazania obowiązków Balacenii, starszemu wcieleniu Elerii. W Krainie Wschodniej sytuacja zapewne wyglądała zupełnie inaczej. Znając Aracię i jej czcicieli, bogini żyła w ciągłym strachu przed utratą władzy. Trudno. Czy jej się to podoba, czy nie, musi w niedługim czasie zasnąć, a wówczas jej miejsce zajmie Enalla. Od Elerii Zelana wiedziała, że Enalla, prawdziwe uosobienie Lillabeth, miała pewne plany, które nie uszczęśliwią miejscowego kleru. - Dobrze byłoby zostać i popatrzeć - szepnęła Zelana. - Chociaż... niekoniecznie. - Czuła, że do czasu snu zostało może kilka miesięcy, nie więcej. Dawno już postanowiła, że tym razem zaśnie w różowej grocie na wyspie Thurn. Różowe delfiny zaśpiewają jej kołysankę, może nawet zdoła tym razem wyśnić jakieś własne sny? O Dhrallu bez Vlagh. O świecie, gdzie jej przyjaciele się nie starzeją i nie umierają. Gdzie może śpiewać i pisać poezję, a nie toczyć wojny. Gdzie panuje wieczna wiosna, a kwiaty nigdy nie więdną. Najpiękniejsze sny w dziejach świata. * - Tak mi się właśnie zdawało, że czułem tutaj twoją obecność - powiedział Dahlaine. - Masz troskę w oczach. Co cię martwi? - Zachowanie Aracii - westchnęła Zelana. - Cóż by innego? Nasza siostra jest chyba w gorszym stanie, niż nam się wydaje. Przecież chciała przed nami ukryć proroczy sen Lillabeth! Chętnie bym ją położyła spać kilka miesięcy wcześniej. A my skupilibyśmy się na Vlagh. - Rzeczywiście byłoby nam dużo łatwiej. - Co takiego dzieje się z Aracią, że przy końcu każdego cyklu jest nie do wytrzymania? Właśnie wspominałam dawne czasy i o ile dobrze sobie przypominam, ani razu nie oddała panowania bez sprzeciwu. Skąd jej się to bierze? - Pewnie ma poczucie niższości. Jest nas ośmioro i o ile mi wiadomo, nasi zmiennicy ustalają starszeństwo w podobny sposób jak my, co oznacza, że Aracia dominuje tylko przez dwadzieścia pięć tysięcy lat. Potem musi czekać siedem razy tyle, żeby ponownie zyskać miano najważniejszej. Trudno mi powiedzieć dlaczego, ale wyraźnie jej się taki stan rzeczy nie podoba. Chce być pępkiem świata. A nawet wszechświata. O ile dobrze sobie przypominam, a pamięć mam nie najgorszą, ostatnim razem, gdy była najstarszą z naszej czwórki, dosłownie rozkoszowała się

swoją pozycją. Wtedy nie było jeszcze rozwiniętej formy ludzkiej, więc mogła czcić jedynie sama siebie, ale wydaje mi się, że osiągnęła w tej sztuce niedoścignione mistrzostwo. Zelana uśmiechnęła się mimo woli. - Może przy następnym cyklu powinniśmy towarzyszyć Veltanowi. Któregoś razu powiedział mi, że za panowania Aracii wyniesie się na księżyc. Wszyscy wiemy, jaki z niego dowcipniś, lecz ta uwaga nie była tak do końca żartem. - Cały Veltan, cały on. Jak tylko zwęszy odpowiedzialność, natychmiast się ulatnia. - Dahlaine pogładził siwą brodę. - W minionych wiekach postawa Aracii nie miała większego znaczenia. Teraz jednak, gdy na świecie pojawili się ludzie, sytuacja uległa zmianie. Nie wiem jak ty, siostrzyczko, ale ja nie pozwolę, by Aracia podporządkowała sobie lud mojej krainy. - Można by pomyśleć, że wypowiadasz wojnę własnej siostrze. - Wojną bym tego nie nazwał. - Dahlaine uśmiechnął się samymi kącikami ust. - Ludzie z krainy Aracii każdą chwilę poświęcają na sławienie władczyni, więc o walce nie mają pojęcia. - Stawiasz Aracię w jednym rzędzie z boskim Azakanem, szalonym władcą Atazakanów... - Zelana ściągnęła brwi. - I rzeczywiście, podobieństwo widać gołym okiem. - Różnica między nimi polega na tym, że nasza siostra faktycznie ma władzę. Biedny Azakan rozkazywał niebu i ziemi, które nie przywiązywały do jego słów najmniejszej wagi. Natomiast polecenia Aracii są wykonywane. - Tak czy inaczej żadnemu z nas nie wolno wykorzystywać mocy w taki sposób, by powodowała śmierć. Gdyby Aracia przekroczyła tę granicę, prawdopodobnie zniknęłaby w mgnieniu oka. A w takim razie... czy my pozostalibyśmy na ziemi? Przecież wszyscy czworo jesteśmy połączeni, więc gdyby jedno przestało istnieć, czy zostalibyśmy unicestwieni wszyscy? - Zaczyna mnie od tych rozmyślań boleć głowa - poskarżył się Dahlaine. - Dobrze, że masz ją na karku, drogi bracie - westchnęła Zelana. - Moim zdaniem w jednym bezsprzecznie dopisało nam szczęście. Twój pirat odwiódł komandora Narasana od powrotu do domu. W Długiej Przełęczy potrzebne będą forty, a nikt nie buduje ich lepiej niż Trogici. Miałaś coś wspólnego z wystąpieniem Sorgana?

- Nie. O ile mi wiadomo, była to inicjatywa własna Orlego Nosa. Zapewne główną rolę odegrało przekonanie, że będzie mógł z krainy Aracii wyprowadzić tyle złota, ile zechce, ale przyjaźń także nie była tu bez znaczenia. Pirat zadba, żeby nasza siostra miała co robić, niechby nawet w ogóle zapomniała o istnieniu Narasana. A morski rabuś będzie siedział w świątyni i przekonywał władczynię, że chętnie zacznie jej bronić, jeśli tylko da mu dość dużo złota. - A przed czym właściwie ma zamiar jej bronić ten pirat? Słudzy Vlagh podążą Długą Przełęczą, świątynia Aracii nie znajdzie się w niebezpieczeństwie. - O ile znam Sorgana, a trochę go znam... - Zelana się uśmiechnęła. - Na pewno coś wymyśli. Aracia i jej wyznawcy będą tak przerażeni, że w głowie im nie postanie wysyłać kogokolwiek do Długiej Przełęczy. Dzięki czemu komandor będzie mógł spokojnie budować forty. * W progu sali narad wojennych stanęła Eleria. - Wreszcie cię znalazłam, najukochańsza pani! Powinnyśmy były się domyślić, że jesteś tutaj, oczywiście ze swoim najmilszym Siwobrodym. - Elerio, zachowuj się - ofuknęła ją bogini. - Wybacz, pani. - W kącikach ust dziewuszki pojawił się szelmowski uśmieszek. - Wybacz, panie Siwobrody! Szukałyśmy was dość długo. - My? - zaciekawił się Dahlaine. - Starsza ja i ja. Mama chce z wami porozmawiać. - Ona? - zdumiała się Zelana. - Tak, właśnie ona, ukochana pani. Starsza ja wyjaśni to na pewno znacznie lepiej niż ja. - Za Elerią ukazała się przepięknej urody kobieta. Dahlaine aż wstrzymał oddech. - Balacenio! Co ty wyprawiasz?! Powinnaś jeszcze spać! - Dajże spokój. Przecież nie kto inny, tylko ty sam przedwcześnie obudziłeś młodszych bogów. Powstało przy tym niemałe zamieszanie. Zelana także patrzyła na boginię szeroko otwartymi oczami. - Czy ty naprawdę jesteś... ? - Tak, moja droga, jestem twoją zmienniczką. Ale to ty ciągle jeszcze sprawujesz władzę w naszej krainie. I obiecuję, że nie będę się wtrącała. Chyba że matka postanowi inaczej. - Położyła dłoń na ramieniu Elerii. - Łatwo się w tym

pogubić... To jest młodsza ja, wy znacie ją jako Elerię i trudno się z tym sprzeczać. Zabawna z niej dziewuszka, często mnie rozśmiesza, a śmiech jest dobry na wszystko... tak w każdym razie słyszałam. Chciałabym o coś zapytać. Skąd jej się wzięło to zamiłowanie do uścisków i całusów? Biedny Vash był tak zmieszany, że do tej pory nie wie, gdzie podziać oczy. Teraz pani Zelana się uśmiechnęła. - Wszystko się zaczęło, gdy była jeszcze maleńka i mieszkałyśmy w różowej grocie. Odkryła, że delfiny w zamian za całusy zrobią wszystko, i nauczyła się to wykorzystywać. - Przyjrzała się bogini uważniej. - Jesteście do siebie bardzo podobne. Jak siostry. Nie rozumiem, jakim cudem znajdujecie się obie w tym samym miejscu i czasie. - To dość złożona kwestia. Z grubsza rzecz ujmując, nie znajdujemy się w tym samym czasie. Mnie tutaj w zasadzie nie ma. Nadal głęboko śpię, a wszystko, co się teraz dzieje, to mój sen. - Niemożliwe! - wykrzyknął Dahlaine. - Czy potrafisz inaczej wytłumaczyć moją obecność? - spytała Balacenia. - Naszkicowałeś śmiały plan, ale już na samym początku wszystkie wątki wymknęły ci się z rąk. Sądziłeś, że wystarczy sprowadzić do bogów dzieci... tymczasem twój projekt zaczął się rozpadać wraz z pierwszym snem Elerii. Tym, w którym ujrzała narodziny świata. Nieco później, będąc na Maagsie, miała inne sny, których w ogóle nie przewidziałeś. Ostrzegawcze marzenie senne ocaliło życie Długiej Strzały i jego przyjaciół, ponieważ odsłoniło zamierzenia Kajaka. Ale zapewne nie przewidziałeś, co ten sen dla nas oznacza. A prorocze marzenia senne są jak przepowiednie. - Rzeczywiście, przyznaję, byłem trochę zbity z tropu. Spodziewałem się, że Marzyciele będą mi posłuszni. Tymczasem oni ciągle zbaczali na własne ścieżki. - Nie ty kierowałeś ich krokami, lecz matka. Przejrzała twoje plany i dokonała czynów, jakich ty nie potrafiłbyś sobie nawet wyobrazić. - Nie rozumiem, o jakiej matce mówisz. Przecież my, bogowie, nie mamy matki. - Zatem skąd się wzięliśmy? - spytała Balacenia. - Polubisz ją - zapewniła siwobrodego boga Eleria. - Zna mnóstwo sztuczek. To ona zabrała mnie pod wodę, żebym dostała różową perłę. A od tego klejnotu wszystko się zaczęło, prawda?

- Jest matką całego wszechświata - podjęła Balacenia. - I zirytowałeś ją swoim samowolnym postępowaniem. Zamorscy przybysze chyba jej zbytnio nie przeszkadzają, ale i tak radzi sobie z zagrożeniem po swojemu. - Dosyć tych wyjaśnień, Balacenio - rozległ się melodyjny głos. - Ja ich powinnam udzielać. - W skalnej komnacie pojawiła się figura o zamazanych kształtach, stworzona chyba wyłącznie ze światła. - Skąd ci się wziął pomysł sprowadzenia do nas obrońców zza morza? - spytała Dahlaine’a. - Z pewnością znasz nasze ograniczenia. Bardzo prawdopodobne, że sama je narzuciłaś. Nie możemy odbierać życia. Nawet atakującemu nas wrogowi. Potrzebni nam obrońcy. Dlatego wynajęliśmy obce wojska. - Może to jedno zastrzeżenie faktycznie straciło nieco na aktualności - zgodziła się świetlista postać. - Z początku niewiele tu było istot żywych, trzeba było otoczyć je szczególną opieką. Miałam się zająć odpowiednimi zmianami na samym początku inwazji stworów z Pustkowia, ale zanim się do tego zabrałam, na Dhrallu zaroiło się od obcych! Powinieneś mieć do mnie więcej zaufania. - Długa Strzała spojrzał na tę sprawę w sposób, który warto wziąć pod uwagę - włączyła się Zelana. - Przybysze zza morza rzeczywiście pomagają nam walczyć z wrogiem, ale może się okazać, że odegrają inną, znacznie ważniejszą rolę. Otóż po powrocie do swoich ziem opowiedzą rodakom, że mieszkańcy naszego kontynentu potrafią bardzo skutecznie uprzykrzyć życie rabusiom i bandytom, wszystkim złym ludziom, których by tu przywiodły chciwość i zła wola. Najemnicy nie tylko nam pomagają, ale także uczą się i wyciągają wnioski. Żądza pieniądza, zatruwająca Kościół amaricki, ten z Imperium Trogickiego, stała się już wręcz legendarna, ale dzięki twojej pomocy, matko, wszyscy przybysze zza morza, i dobrzy, i źli, przekonali się, że inwazja na nasz kontynent najpewniej okazałaby się grubą pomyłką. - A co dopiero mówić o błękitnym ogniu w Kryształowej Gardzieli! - dodał Dahlaine. - Nikt przy zdrowych zmysłach nie wejdzie w ogień z własnej woli. Teoretycznie ten czy ów wyjątkowo chciwy zamorski przybysz może tu wrócić w nadziei na szybkie zbicie fortuny, ale... nie podejrzewam, żeby się naprawdę znalazł ktoś aż tak głupi. - Zamilkł na chwilę. - Wydaje się, że jesteśmy połączeni silnymi więzami... - Spojrzał na matkę badawczo. - Jesteście moimi dziećmi. Będę was chroniła, to oczywiste. Macie za sobą długą drogę, czasem warto spojrzeć wstecz.

Przez umysł Zelany popłynął wartki strumień wspomnień z przeszłości odległej o tak wiele lat, że nie istnieje słowo na określenie tej liczby. Dahlaine także miał nieobecne spojrzenie. - Dobrze sobie poradziłeś, synu - rzekła świetlista pani. - Pomysł z Marzycielami był doskonały i świetnie się sprawdził. Będziecie musieli jedynie przekonać dzieci, by się zjednoczyły z waszymi zmiennikami. I na tym wasza rola się skończy, gdyż o bezpieczeństwo świata ja zadbam. Sprawa jest zbyt trudna i ważna tym razem. Aracia woli umrzeć, niż przekazać władzę Enalli. Koniecznie trzeba przywołać ją do porządku, w przeciwnym razie postrada zmysły. A jeśli przekroczy granicę szaleństwa, grozi nam katastrofa. Nie natychmiast, raczej nie, ale jeśli jedna z władczyń, zbudziwszy się do następnego cyklu, nie będzie w pełni władz umysłowych, cały Dhrall znajdzie się w niebezpieczeństwie. I przy tym zagrożeniu inwazja sług Vlagh jest niewartą uwagi dziecinną igraszką. 2 Zdaniem pani Zelany właśnie zaszło słońce, gdy dowódcy sił najemnych, prowadzeni przez Długą Strzałę, ponurego mieszkańca Dhrallu, pojawili się na galerii otaczającej salę narad wojennych. - Jakaś inna ta mapa - zauważył łucznik. - Walki w Krainie Północnej to rozdział zamknięty - rzekł Dahlaine. - Dlatego patrzysz teraz na mapę Krainy Wschodniej. Normalnie stworzenie jej należałoby do mojej siostry, ale ona widzi swoje ziemie nieco inaczej, niż wyglądają w rzeczywistości, ponieważ w zasadzie nie opuszcza świątyni. - Cóż, rola bogini adorowanej, czczonej i wielbionej wymaga sporo czasu - wtrącił Sorgan, spoglądając na nowy model z gliny. - Gdzie dokładnie znajduje się to słynne miasto-świątynia? Pan Dahlaine wyciągnął dłoń. Z palca wskazującego trysnął mocny strumień światła, który dotknął odpowiedniego punktu na wschodnim wybrzeżu.

- Świetny wynalazek! - zachwycił się pirat. - Zwłaszcza gdy się stoi trzy metry nad mapą! - Też jestem dość zadowolony z tego pomysłu - przyznał bóg skromnie. - A gdzie leży Długa Przełęcz? Promień światła przesunął się po mapie, wskazując najpierw zatokę, potem uchodzącą do niej sporą rzekę. - Jak widzę, ta rzeka nie łączy się z miastem-świątynią... - Orli Nos się zamyślił. - Na wschodnim wybrzeżu co roku występują gwałtowne powodzie - rzekł Dahlaine. - Aracia nie życzyła sobie, by jej świątynia rokrocznie była zatapiana, dlatego zbudowała ją znacznie dalej na południe, gdzie nie ma żadnej dużej rzeki schodzącej z gór. Grunt jest tam nieco bagnisty, ale robotnicy zadbali o solidne fundamenty. - Jak dawno zbudowali ten przybytek? - zapytał Keselo. - Z osiemset lat temu, może tysiąc? - Pan Dahlaine pytająco spojrzał na siostrę. - Nie mam pojęcia - przyznała pani Zelana. - Mieszkałam w różowej grocie na wyspie Thurn. - Czy kler adorujący waszą siostrę dba o jakiekolwiek uprawy w pobliżu świątyni? - wypytywał dalej Sorgan. - Żywność do świątyni dostarczają chłopi - odpowiedział Dahlaine. - Oni dbają, by duchowni obrastali tłuszczem. - Zaczynam odnosić wrażenie, że tłuszcz i duchowieństwo zawsze idą w parze - zauważył Długa Strzała. - Takie jest w tej profesji ryzyko zawodowe - stwierdziła pani Zelana. - Księża mnóstwo czasu poświęcają na napychanie żołądków. - I tyją do tego stopnia, że ich otłuszczone serca nie dają sobie rady z brzemieniem obowiązków i ustają w działaniu... - dokończył pan Dahlaine. - Mam pomysł - odezwał się Zajączek. - Gdybyśmy złożyli u progu świątyni Aracii jakieś dwadzieścia, trzydzieści ton różnych smakołyków i poczekali z tydzień, kler załatwiłby się sam. - Przednia myśl! - ucieszyła się pani Zelana. - Zaopatrując ludzi w żywność, nie złamiemy żadnych reguł. Skoro sami postanowią umrzeć z przejedzenia, to przecież nie nasza wina! Pan Dahlaine wbił wzrok w sufit.

- Hm... Chyba przydałoby się omówić to z matką... Gdybyśmy dostarczyli czcicielom Aracii tyle żywności, że umarliby z przejedzenia, to pewnie można by uznać, że ich otruliśmy... - Pesymista! - prychnęła bogini. - A wyobrażasz sobie, jak by się czuła Aracia, gdyby któregoś ranka obudziła się zupełnie sama? Gdyby pewnej nocy wszyscy jej tłuści czciciele pomarli z przejedzenia? - Zostawimy sobie ten pomysł w odwodzie, siostrzyczko. Teraz zajmijmy się bliższą przyszłością. - Dahlaine odwrócił się do Narasana. - Kto przewodzi klerowi w Krainie Wschodniej? - Takal Bersla. Jest prawie tak gruby jak adnari Estarg z Kościoła amarickiego. Pająk, który pożywił się Estargiem, na pewno długo nie musiał szukać następnego posiłku. Bersla zrobił karierę na wygłaszaniu mów. Dzień w dzień przez długie godziny sławi i chwali waszą siostrę, opowiadając jej o tym, jaka jest święta i błogosławiona, a pani Aracia słucha go jak zaklęta. Któregoś razu przemawiał bite sześć godzin. Mam na to świadka, Padana. Takal zrobił przerwę tylko na posiłek, za to tak obfity, że pożywiłoby się przy jego stole co najmniej pięciu ludzi! Kiedy wstał od jedzenia, przemawiał następne sześć godzin! Ten człowiek to gadająca maszyna, ale też pani Aracia chyba nigdy nie ma dosyć tego nudziarstwa zwanego adoracją. - Jest w coraz gorszym stanie - zauważyła pani Zelana. - Uzależniła się od adorowania jak pijak od trunku. - To zły znak, panie Dahlainie - odezwał się Sorgan. - Jeżeli władczyni Krainy Wschodniej do tego stopnia straciła kontakt z rzeczywistością, trudno będzie zyskać jej uwagę dla ważnych spraw. - Niekoniecznie - sprzeciwił się Torl. - Gdyby tak Bersla, główny adorator bogini, z jakiegoś powodu nagle rozstał się z życiem, pewnie zyskałbyś uwagę władczyni natychmiast. - Możliwe, możliwe... - Pirat się zamyślił. - Tylko co zrobić, żeby zechciał w niedalekiej przyszłości pożegnać się z życiem? Torl wyciągnął zza cholewy długi, smukły sztylet. - Kuzynie - skłonił się lekko przed kapitanem - mogę ci zagwarantować korzystny obrót wypadków. - To chyba faktycznie nie najgorszy pomysł. Może któregoś dnia paru księży przywlecze przed tron bogini ciało jej ulubionego wyznawcy. Jeśli władczyni przekona się na własne oczy, że ktoś zadźgał jej najważniejszego klechę, dozna prawdziwego

wstrząsu. Wtedy można by jej podszepnąć, iż tak głębokie rany kłute pochodzą z pewnością od zębów jadowych człowieka-owada. I można już żywić nadzieję, że pani Aracia ze wzmożoną uwagą będzie słuchała moich słów. A ja się postaram, by usłyszała jak najwięcej o ludziach-owadach skradających się korytarzami świątyni i zabijających jej wyznawców całymi dziesiątkami. - A jeśli zechce zobaczyć ciała? - Pokażemy jej ciała - stwierdził Sorgan bez zmrużenia oka. - Skończy się na tym, że Torl będzie musiał kilka razy dziennie ostrzyć sztylet, ale komu to przeszkadza? - Serdeczne dzięki, drogi kuzynie - uśmiechnął się Torl kwaśno. - Dla ciebie wszystko - zapewnił go Sorgan serdecznie. * - Bardzo dobrze się składa, że Długa Przełęcz jest w sporej odległości od świątyni pani Aracii - powiedział Długa Strzała. Przy nim stali Narasan i Sorgan. - Kiedy dotrzecie do ujścia rzeki, ci, którzy mają ruszyć w góry, zejdą ze statków, a reszta popłynie do władczyni. Ani ona, ani jej słudzy nie zorientują się, że ktoś jest na granicy krainy, więc nawet jej w głowie nie postanie, by kogokolwiek wzywać do obrony miasta. - Słusznie, Długa Strzało - poparł go Narasan. - I ja zgadzam się co do tego, że Bersie interesuje wyłącznie obrona świątyni. Ten tłuścioch nie dba o los ludu. Gotów jest dopuścić do zajęcia krainy przez ludzi-owadów, byle jemu samemu nie stało się nic złego. - Mam pewien pomysł, kapitanie. - Do rozmawiających podszedł Keselo. - Można wysłać w teren kilku zwiadowców, którzy po powrocie by opowiedzieli, że wszyscy mieszkańcy Krainy Wschodniej zostali pożarci. Wtedy księża baliby się wystawić poza mury świątyni choćby czubek nosa. Zamkną się w niej i będą tkwili unieruchomieni lepiej niż w więzieniu. - Bardzo dobrze - ucieszył się Sorgan. - Nie będą się plątali pod nogami. - Przeniósł spojrzenie na komandora. - Nie byłem jeszcze w świątyni pani Aracii. Czy jest tam gdzieś w pobliżu jakiś budulec? Kamienie, kłody, cokolwiek? Mamy udawać, że budujemy wały obronne czy fort, sam już nie wiem, ale tak czy inaczej przyda się jakiś materiał... - Nic tam nie znajdziesz. To bagnista okolica.

- Fatalnie. Cóż, w takim razie świątynię rozbierzemy na części. - Aracia tego nie przeżyje - stwierdziła pani Zelana. - A wrzaski jej mnichów będzie słychać na drugim krańcu kontynentu - dodał pan Dahlaine. - Nie przesadzajmy. Jeżeli zwiadowcy doniosą, że ludzie-owady pożerają rolników żywcem, protesty przeciwko budowie wałów obronnych nie będą zbyt głośne. Kto wie, może nawet grubasy same wezmą się do roboty? Jak duża jest świątynia? - Ma co najmniej pięć kilometrów kwadratowych - rzekł Narasan. - Żartujesz sobie ze mnie?! - oburzył się pirat. - Ani mi się śni. Duchowieństwo budowało ją przez długie stulecia. No i taki efekt. - Zyskasz, kapitanie, mnóstwo budulca - wtrąciła Trenicia, która od dłuższej chwili przysłuchiwała się rozmowie. - Ale żalom nie będzie końca - podsumował pan Veltan. - Wszystko zależy od tego, jak straszne historie przyniosą moi zwiadowcy - ocenił Sorgan. - Jeśli kler usłyszy o pięciometrowych robalach wyrywających ludziom wątroby, natychmiast zażąda, żebyśmy zrobili wszystko co w naszej mocy, by powstrzymać ataki potworów. A potem ukryje się w świątyni tak głęboko, że przez miesiąc w ogóle nie dostrzeże światła słonecznego. - Dobry plan! - zapalił się komandor Narasan. - No, uzgodnione - stwierdził Sorgan z szerokim uśmiechem. Pani Zelana także się uśmiechnęła. Pozornie niemożliwa przyjaźń między piratem a zawodowym komandorem umacniała się z każdym dniem. Widać było, że jeden i drugi oddałby życie za kompana. * Podczas gdy wojacy przygotowywali się do długiego marszu na wschodnie wybrzeże Dhrallu, pan Dahlaine, kapitan Sorgan oraz komandor Narasan wraz z najbliższymi przyjaciółmi większość czasu spędzali nad mapą Krainy Wschodniej. - Sorganie - odezwał się w pewnej chwili trogicki komandor - jak tylko wyładujesz ludzi w mieście-świątyni, odeślij mi statki. Przecież połowa mojej armii będzie siedziała na plaży!

- Nie ma sprawy, przyjacielu. W tamtejszym porcie i tak jest dla żaglowców za ciasno. A poza tym gdyby za długo tkwiły na oczach klerowi, ten czy ów księżulo mógłby dojść do wniosku, że warto się wybrać na ryby... - Sorgan ściągnął brwi. - Czy tamtejsi mieszkańcy rzeczywiście używają nazwy „miasto-świątynia”? Większość ludzkich siedlisk jednak ma konkretne nazwy. - Dla duchownych i władczyni to wyłącznie świątynia - rzekł Narasan. - Może właściciele domów stojących poza obrębem samego miejsca kultu mówią o nim inaczej, ale wy będziecie mieli do czynienia głównie z duchownymi, którzy chyba w ogóle nie mają pojęcia o istnieniu świata poza bogatymi komnatami, gdzie pędzą błogie życie. - Głupcy. - Coś mi się zdaje, że to najczęstsze określenie, gdy mowa o dowolnym klerze - powiedział Narasan z krzywym uśmieszkiem. Długa Strzała, który także z uwagą przyglądał się mapie, poprosił do siebie pirackiego kapitana. - Co tam dostrzegłeś, sokole oko? - zapytał Sorgan. - Uświadomiłem sobie, że większa część floty z Maagsu nadal stoi w zatoce. - Mam taką nadzieję - westchnął Sorgan. - Wysłałem Skella, żeby wziął ludzi w ryzy. - W Długiej Przełęczy na pewno przydadzą się łucznicy. Jest ich kilka setek w wiosce Starego Niedźwiedzia, morzem to tylko kilka dni drogi. Siedzą bezczynnie i z nudów kapcanieją. Gdyby kapitan Skell zabrał ich na wschodnie wybrzeże, dotarliby tam wkrótce po nas i na pewno zdążą w góry przed atakiem stworów z Pustkowia. - Całkiem sensowny pomysł - przyznał kapitan Sorgan. - Przy okazji moi ludzie na statkach będą mieli jakieś zajęcie. A Narasan zyska pomocników. - Co fakt, to fakt - zgodził się komandor od razu. - Chętnie skorzystam z każdej pomocy. Długa Strzała nadal uważnie wpatrywał się w trójwymiarową mapę wschodniego wybrzeża Dhrallu. - Widzę łańcuch niewysokich łagodnych wzgórz biegnący wzdłuż morskiego brzegu. Stamtąd poprowadzę w góry łuczników z Tonthakanu, strzelcy od Starego Niedźwiedzia pójdą tuż za nami. W ten sposób wszyscy dotrzemy do Długiej Przełęczy jeszcze przed budowniczymi fortów. Zadbamy, żeby nie spotkały ich w górach żadne przykre niespodzianki.