Carol Marinelli
Lepiej niż w marzeniach
Tłumaczyła
Katarzyna Wachowiak
PROLOG
– Naprawde˛, bardzo mi przykro, z˙e musze˛ cie˛ o to
prosic´. – Shelly weszła do gabinetu, s´ciskaja˛c pod pacha˛
ksia˛z˙ke˛ dyz˙uro´w.
Clara zacisne˛ła ze˛by. Cia˛gle to samo. Wszyscy tak
mo´wia˛, kaz˙demu jest bardzo przykro. I co z tego?
– Irene tylko opiekowała sie˛ Billem. Nie moz˙emy
prosic´ jej o przygotowanie go do lotu – cia˛gne˛ła Shelly.
– Jest dyplomowana˛ piele˛gniarka˛.
– Piele˛gniarka˛, kto´ra prawie nie ma kontaktu z za-
wodem. – Shelly miała racje˛ i Clara dobrze o tym
wiedziała.
Bill Nash po długich tygodniach namysłu zgodził sie˛
wreszcie na wszczepienie bypasso´w, kto´re były mu
rozpaczliwie potrzebne. Do tego tak sie˛ szcze˛s´liwie
złoz˙yło, z˙e chirurdzy ze szpitala w Adelajdzie mogli
operowac´ go juz˙ w poniedziałek, wie˛c nawet gdyby Bill
znowu chciał zmienic´ zdanie, nie miał juz˙ na to czasu.
Samolot ze szpitala przylatywał dzisiaj.
Clara, rzecz jasna, cieszyła sie˛ z tego. Ale ten dzien´
był akurat jednym jedynym dniem w roku, kiedy w Ten-
nengarrah – małym, nudnym, połoz˙onym na komplet-
nym odludziu australijskim miasteczku – cos´ miało sie˛
wreszcie wydarzyc´.
Bal. Czekała na niego od kilku miesie˛cy. Gdy tylko
wyznaczono date˛, poprosiła o wolny dzien´. Zamo´wiła
wizyte˛ u fryzjerki, w nadziei, z˙e uda jej sie˛ ułoz˙yc´ jaka˛s´
sensowna˛fryzure˛ z jej cienkich, beznadziejnie prostych,
rudych włoso´w. A teraz pojawia sie˛ taka Shelly, tez˙
zreszta˛dyplomowana piele˛gniarka, i ma czelnos´c´ prosic´
ja˛ o to, z˙eby tego włas´nie wieczoru została w pracy!
– Na pewno ktos´ sie˛ znajdzie – mrukne˛ła, licza˛c, z˙e
Shelly choc´ spro´buje ja˛ zrozumiec´, ale tamta nawet nie
mrugne˛ła okiem. Jasne, po co sie˛ w ogo´le zastanawiac´,
skoro pod re˛ka˛ jest poczciwa, uczynna Clara?
– Nikt sie˛ nie znajdzie – westchne˛ła Shelly. – Kell
jest jedynym piele˛gniarzem opro´cz ciebie, ale dzis´ ma
wolne i nie moge˛ sie˛ do niego dodzwonic´. Zawsze jest
nadzieja, z˙e nikt nie be˛dzie musiał tu zostawac´. Samolot
moz˙e przyleciec´ w kaz˙dej chwili, nawet jeszcze dzis´
rano, i wtedy dyz˙ur be˛dzie niepotrzebny. Tyle tylko, z˙e
trzeba be˛dzie przekazac´ Billa, a nie wypada mi o to
prosic´ Irene. Claro, naprawde˛, mogłabym sama sie˛ tym
zaja˛c´, tylko z˙e...
Umilkła. Clara czuła, z˙e ta pauza została zrobiona
specjalnie. Miała sie˛ teraz rozes´miac´ i powiedziec´: alez˙
niczym sie˛ nie przejmuj, oczywis´cie, z˙e wezme˛ ten
dyz˙ur. Doskonale zdawała sobie sprawe˛, jak bardzo
Shelly czeka na bal. Wiedziała, z˙e od tygodni sie˛ od-
chudza, by zrzucic´ kilogramy, kto´rych przybyło jej
w cia˛z˙y, z˙e marzy o tym, by wreszcie spe˛dzic´ roman-
tyczny wieczo´r z Rossem – swoim me˛z˙em lekarzem. Jak
mogła jej popsuc´ tak waz˙ne wyjs´cie?
Ale po raz pierwszy w z˙yciu Clara była zdecydowana
nie usta˛pic´. Ten wieczo´r był waz˙ny takz˙e i dla niej.
– A co z Abby? – zapytała przebiegle.
4 CAROL MARINELLI
Abby Hampton była lekarka˛ z miasta, kto´ra włas´nie
kon´czyła trzymiesie˛czna˛ praktyke˛ w Tennengarrah.
Clara miała pewne powody, by za nia˛ nie przepadac´,
a perspektywa balu bez s´licznej pani doktor wydała jej
sie˛ bardzo kusza˛ca. Poczuła, z˙e sie˛ czerwieni, ale twardo
dodała:
– Jest lekarzem, wie˛c s´wietnie sobie poradzi, a poza
tym nie jest sta˛d i wiemy, z˙e niezbyt lubi to miasteczko.
Na pewno nie zalez˙y jej na balu i dałoby sie˛ ja˛ przeko-
nac´, z˙eby nas zasta˛piła.
– Nie moge˛ poprosic´ Abby. – Shelly potrza˛sne˛ła
głowa˛ i us´miechne˛ła sie˛ tajemniczo. – Przysie˛gam,
Claro, nie moge˛ jej poprosic´.
– Dlaczego? Czy to jakis´ sekret? No Shelly, po-
wiedz, o co chodzi. Przeciez˙ nikogo tu nie ma opro´cz
Billa, a on s´pi.
– Ale obiecaj, z˙e nikomu nie pis´niesz ani słowa.
– Shelly us´miechała sie˛ szeroko i Clara poczuła, jak jej
usta takz˙e rozcia˛gaja˛ sie˛ w us´miechu, a cała irytacja
znika. Czuła teraz tylko ciekawos´c´. Co´z˙ to moz˙e byc´ za
sensacyjna plotka?
– Obiecuje˛. No, Shelly, nie trzymaj mnie w niepew-
nos´ci. Czyz˙by zdecydowała sie˛ wreszcie wro´cic´ do
Sydney do swojego ukochanego pogotowia?
– Och nie, to cos´ znacznie bardziej interesuja˛cego.
– Shelly przysiadła na brzegu biurka. – A jak komus´ to
powiesz...
– No juz˙ przestan´. Chcesz, z˙ebym umarła z ciekawo-
s´ci? – rozes´miała sie˛ Clara.
– Oto´z˙ nie moge˛ prosic´ Abby, z˙eby przyszła do pracy,
poniewaz˙ ktos´ inny zamierza ja˛ dzis´ o cos´ poprosic´.
5LEPIEJ NIZ˙ W MARZENIACH
– Nic nie rozumiem. – Clara potrza˛sne˛ła głowa˛.
– Gdzies´ ty miała oczy przez ostatnie tygodnie?
– wyszeptała Shelly. – Zgadnij, gdzie jest dzisiaj Kell?
– Ma wolne.
– Zgadza sie˛. I co robi?
Clara wzruszyła ramionami.
– Mo´wił, z˙e poleci do miasta. Bruce miał go pod-
rzucic´ awionetka˛.
– I zrobił to. Dwa tygodnie temu. I wiesz, co potem
opowiadał? Z˙e widział, jak Kell poszedł do jubilera!
Clara cia˛gle nie pojmowała, o co chodzi. Shelly ra-
dos´nie zeskoczyła z biurka i zakre˛ciła sie˛ w tanecznym
piruecie.
– Kell ma zamiar os´wiadczyc´ sie˛ Abby! Zaraz do
niej lece˛! Namo´wiłam ja˛ na fryzjera i kosmetyczke˛,
chociaz˙ ona nie ma poje˛cia, z˙e Kell zrobi to akurat
dzisiaj. Nie moge˛ jej powiedziec´, z˙e Bill zdecydował sie˛
na operacje˛, bo momentalnie by tu przybiegła. To jest
wieczo´r Abby i nie moz˙emy jej go zepsuc´. Tylko sobie
wyobraz´, Kell wreszcie ma zamiar komus´ sie˛ os´wiad-
czyc´! Jestes´ w stanie w to uwierzyc´?
Nie, nie była w stanie w to uwierzyc´.
Na kilka chwil cały s´wiat znieruchomiał. Jak z oddali
słyszała, z˙e Shelly wcia˛z˙ paple i chichocze. Przez mgłe˛
widziała, jak Ross wraz z jakims´ nieznajomym me˛z˙-
czyzna˛wchodza˛do pokoju, ale na te kilka chwil jej serce
dosłownie przestało bic´. Przycisne˛ła do piersi plik pa-
piero´w z wynikami badan´ Billa, zasłoniła sie˛ nimi jak
tarcza˛ i bezskutecznie starała sie˛ otrza˛sna˛c´.
Kell Bevan postanowił sie˛ os´wiadczyc´.
Po tych wszystkich latach wreszcie zebrał sie˛, ruszył
6 CAROL MARINELLI
tyłek do miasta, kupił piers´cionek i postanowił os´wiad-
czyc´ sie˛ w dniu balu. Włas´nie tak to sobie zawsze wy-
obraz˙ała. Sala pełna migocza˛cych s´wiatełek, s´wiece na
stołach, pie˛kna noc pachna˛ca kwiatami, rozgwiez˙dz˙one
niebo i dłon´ Kella wycia˛gaja˛ca sie˛ z piers´cionkiem.
Moz˙e za mało sie˛ modliła? Moz˙e jej pros´by nie
dotarły do kogo trzeba? Albo gdzies´ tam w go´rze zaszło
jakies´ kosmiczne nieporozumienie? Wszystko jest do-
kładnie tak, jak miało byc´. Z jedna˛ drobna˛ ro´z˙nica˛.
Kell miał os´wiadczyc´ sie˛ jej, Clarze.
7LEPIEJ NIZ˙ W MARZENIACH
ROZDZIAŁ PIERWSZY
– A oto włas´nie Clara, kto´ra o Tennengarrah wie
wie˛cej, niz˙ my wszyscy razem wzie˛ci, prawda?
– Słucham? – Dopiero teraz dotarło do niej, z˙e ktos´
z˙a˛daodniej odpowiedzi. Clara podniosławzroknaRossa.
– Mo´wiłem włas´nie Timothy’emu, z˙e jestes´ osoba˛,
na kto´rej wszyscy polegamy i z˙e jes´li be˛dzie czegos´
potrzebował, to powinien zwracac´ sie˛ do ciebie.
– To jest nasz nowy lekarz – mrukne˛ła jej do ucha
Shelly, popychaja˛c Clare˛ do przodu, by us´cisne˛ła wycia˛-
gnie˛ta˛ re˛ke˛. – Przyjechał z Anglii.
– Przeciez˙ miał pan sie˛ pojawic´ dopiero za dwa
tygodnie – wyrzuciła z siebie Clara. Zabrzmiało to moz˙e
mało uprzejmie, ale w tym momencie było jej wszystko
jedno.
– Skon´czyły mi sie˛ pienia˛dze.
Bezpos´rednios´c´ jego odpowiedzi przywro´ciła jej ro´-
wnowage˛. Wcisne˛ła pod pache˛ plik wyniko´w i us´cisne˛ła
wreszcie wycia˛gnie˛ta˛dłon´ me˛z˙czyzny. Była sucha i cie-
pła. Clara podniosła wzrok i spojrzała mu prosto w oczy.
Patrzyły wesoło i były bardzo zielone. Spro´bowała sie˛
us´miechna˛c´.
– Timothy Morgan – przedstawił sie˛.
– Clara Watts – mrukne˛ła, przygla˛daja˛c mu sie˛ uwa-
z˙niej.
Nie wygla˛da na kogos´, komu skon´czyły sie˛ pie-
nia˛dze. Markowe ubranie, s´wietnie ostrzyz˙one włosy
i bardzo angielski, arystokratyczny akcent. Ale jed-
noczes´nie nie ma w nim ani szczypty snobizmu. Wre˛cz
przeciwnie, wydaje sie˛ wyja˛tkowo bezpretensjonalny
i sympatyczny.
– A wie˛c jest pan Anglikiem.
– Owszem. – Znowu sie˛ us´miechna˛ł. – Ale juz˙ od
roku jestem w Australii i pro´buje˛ ła˛czyc´ prace˛ ze zwie-
dzaniem. Aha, i nie jestem z˙aden pan, tylko Timothy,
dobrze?
I do tego jest gadatliwy. Jej grzecznos´ciowe pytanie
pocia˛gne˛ło za soba˛ prawdziwa˛ lawine˛ sło´w. Timothy
wycia˛gna˛ł z kieszeni zdje˛cia i zacza˛ł ilustrowac´ nimi
kolejne etapy opowies´ci o tym, jak to kupił tania˛ po´ł-
cie˛z˙aro´wke˛, pracował i zwiedzał wschodnie wybrzez˙e
Australii, a teraz postanowił przenies´c´ sie˛ do jej s´rod-
kowej cze˛s´ci. Clara słuchała uprzejmie, w odpowied-
nich momentach kiwaja˛c głowa˛i pomrukuja˛c potakuja˛-
co. W tej chwili pragne˛ła tylko jednego – by wreszcie
wszyscy dali jej s´wie˛ty spoko´j, pozwolili ukryc´ sie˛
w łazience i spokojnie rozpłakac´.
– Miałem nadzieje˛, z˙e szcze˛s´cie us´miechnie sie˛ do
mnie w Coober Pedey. – Timothy zdawał sie˛ nie do-
strzegac´ jej przygne˛bienia. – Przeczytałem w przewod-
niku, z˙e niekto´rzy turys´ci trafia˛ tam na takie okazy, z˙e
koszty podroz˙y zwracaja˛ im sie˛ z nawia˛zka˛. Wie˛c przez
bite trzy tygodnie grzebałem sie˛ w piachu i znalazłem
wreszcie dwa malutkie opale, kto´re kazałem oprawic´.
Wydałem na to reszte˛ pienie˛dzy, i postanowiłem przyje-
chac´ do was wczes´niej.
9LEPIEJ NIZ˙ W MARZENIACH
– A od kiedy mo´głbys´ zacza˛c´ prace˛? – zapytała
Shelly, zerkaja˛c jednoczes´nie na grafik.
Ross zas´miał sie˛.
– Shelly, w co ty chcesz wrobic´ tego faceta? Biedny
Timothy nie moz˙e zostac´ w pracy. To jego pierwszy
wieczo´r u nas. Powinien przyjs´c´ na bal i wszystkich
poznac´. O co ci chodzi?
– Nie moge˛ znalez´c´ nikogo, kto wzia˛łby dzisiejszy
dyz˙ur.
– A Irene?
– Wyraz´nie zapowiedziała, z˙e nie chce przekazywac´
Billa lekarzom z Adelajdy. Jes´li nie przyleca˛ przed
sio´dma˛, ktos´ be˛dzie musiał zostac´. Kell i Abby od-
padaja˛.
– Clara tez˙ odpada – odrzekł Ross stanowczo. –
Przeciez˙ to ona organizowała ten bal, wszystko ma za-
planowane od miesie˛cy.
– Clara idzie na bal. – W ciszy, jaka zapadła, wszy-
scy odwro´cili głowy i spojrzeli na Timothy’ego, kto´ry
niespodziewanie wtra˛cił sie˛ do rozmowy. – I zatan´czy
ze mna˛.
Trzask! Wszystkie wyniki Billa wysune˛ły sie˛ z ra˛k
Clary i rozsypały po podłodze.
Co za pech, pomys´lała, przykucaja˛c i staraja˛c sie˛
czym pre˛dzej je pozbierac´. Czuła sie˛ straszliwie głupio.
Zda˛z˙yła zauwaz˙yc´ spojrzenie, jakie wymienili mie˛dzy
soba˛Shelly i Ross. Na pewno pomys´leli, z˙e to perspek-
tywa tan´ca z tym nowym tak nia˛ wstrza˛sne˛ła. Shelly,
niepoprawna romantyczka, zacznie ja˛ teraz z nim swa-
tac´, słac´ na randki i robic´ wyrzuty, z˙e jak zwykle
marnuje okazje˛ za okazja˛.
10 CAROL MARINELLI
Kell ma sie˛ os´wiadczyc´.
To zdanie jak mantra wcia˛z˙ rozbrzmiewało w jej
głowie. Przygryzła wargi, by powstrzymac´ łzy. Cos´
dławiło ja˛ w gardle, czuła, z˙e sie˛ czerwieni i z˙e za
chwile˛ narobi sobie dodatkowego wstydu, wybuchaja˛c
płaczem. Dlaczego oni nie moga˛ sie˛ po prostu wy-
nies´c´? Po´js´c´ sobie i zaja˛c´ własnymi sprawami, zosta-
wiaja˛c ja˛ sama˛ na reszte˛ dnia? Albo na reszte˛ z˙ycia.
Z˙ycia bez Kella.
Wszyscy rzucili sie˛ na podłoge˛, by jej pomo´c.
– Jez˙eli pogotowie nie dotrze do nas przed rozpo-
cze˛ciem balu, Irene zostanie z Billem i zadzwoni do
mnie, kiedy sie˛ pojawia˛. Przekazanie Billa nie zajmie
wie˛cej niz˙ po´ł godziny.
– Ale Ross... – zaprotestowała Shelly.
– Z˙adnych ale – oznajmił Ross tonem nie znosza˛cym
sprzeciwu. Wstał i połoz˙ył na stole plik pozbieranych
kartek. – Claro, czy co´rka Billa wie o operacji?
Clara potrza˛sne˛ła głowa˛, wdzie˛czna za zmiane˛ te-
matu.
– Nie. Od rana pro´buje˛ sie˛ do niej dodzwonic´, ale
nikogo nie ma w domu.
– Pewnie jest na farmie. Nie dzwon´ juz˙. Jest w cia˛z˙y
i lepiej be˛dzie, jes´li ktos´ powie jej to osobis´cie. Pojade˛
do niej. Timothy, jedziesz ze mna˛?
– A gdzie ona mieszka?
– Tuz˙ za miastem.
Timothy skrzywił sie˛.
– W tych okolicach tuz˙ za miastem oznacza ze dwie
godziny jazdy. Wybacz, Ross, ale chyba musze˛ ci sie˛
narazic´ i odmo´wic´. Ostatnie dwadzies´cia cztery godziny
11LEPIEJ NIZ˙ W MARZENIACH
spe˛dziłem w samochodzie i nie mam ochoty na kolejna˛
przejaz˙dz˙ke˛.
– Nie ma sprawy – rozes´miał sie˛ Ross. – Nie chcia-
łem cie˛ po prostu zostawiac´ samego. Shelly idzie do
fryzjera, Kell i Abby maja˛ dzis´ wolne...
– Nie szkodzi – przerwał Timothy. – Nie potrzebuje˛
rozrywki. Na razie marze˛ wyła˛cznie o prysznicu i wygo-
dnym ło´z˙ku.
Spojrzał na Clare˛, kto´ra zaje˛ła sie˛ układaniem wyni-
ko´w Billa w schludna˛ kupke˛.
– Ale mys´le˛, z˙e przedtem przydało by sie˛, gdyby
ktos´ oprowadził mnie po szpitalu. Tak na wszelki wypa-
dek, z˙ebym w razie czego wiedział, gdzie trzymacie
sprze˛t i lekarstwa. O ile, oczywis´cie, Clara nie ma nic
przeciwko temu.
– Dobry pomysł! – Ross poparł go entuzjastycznie.
– Zgadzasz sie˛, Claro?
Nawet mu nie przyszło do głowy, z˙e mogłaby sie˛
sprzeciwic´. Jak zwykle. ,,Przykro mi, z˙e musze˛ cie˛ o to
prosic´, Claro. Nie masz nic przeciwko temu, Claro?
Clara na pewno sie˛ zgodzi’’.
Włas´nie z˙e sie˛ nie zgadza. Pragnie wreszcie spokoju.
Chciała, by w kon´cu sie˛ od niej odczepili, dali uporza˛d-
kowac´ wyniki Billa, zastanowic´ sie˛ nad tym wszystkim,
co sie˛ dzisiaj wydarzyło. Nie ma ochoty oprowadzac´
kolejnego lekarza, us´miechac´ sie˛ i odpowiadac´ na jego
pytania.
Podniosła głowe˛, a jej przejrzyste niebieskie oczy
spojrzały prosto w oczy Timothy’ego.
– Oczywis´cie, z przyjemnos´cia˛.
12 CAROL MARINELLI
– Przepraszam – powiedział Timothy, gdy tylko
zostali sami. – Pewnie masz sto tysie˛cy rzeczy do
roboty, waz˙niejszych od bawienia sie˛ w przewodnika.
Nie zawracałbym ci głowy, ale wiesz, kiedy przyjecha-
łem do Australii, miałem pracowac´ w szpitalu w Queens-
land. I tam, kiedy czekałem na spotkanie z ordynatorem,
pewien facet dostał zawału.
Clara ledwie go słuchała. Jego opowies´ci nieszczego´-
lnie ja˛ interesowały. Otworzyła drzwi do kuchni i ges-
tem pokazała mu jej wne˛trze.
– W kaz˙dym ba˛dz´ razie – cia˛gna˛ł – okazało sie˛, z˙e
ordynatora jeszcze nie ma.
– Cos´ podobnego? – rzuciła machinalnie Clara.
Timothy szedł za nia˛ jak cien´, nie przestaja˛c mo´wic´.
– No i siedziałem tam, zastanawiałem sie˛, jak wypa-
dne˛ podczas swojej pierwszej rozmowy o prace˛, i wtedy
przybiegła bardzo wystraszona piele˛gniarka.
Clara podkre˛ciła dz´wie˛k w monitorze pokazuja˛cym
akcje˛ serca Billa.
– Dwa ło´z˙ka – powiedziała, otwieraja˛c cie˛z˙kie, wa-
hadłowe drzwi prowadza˛ce do drugiej sali. – Czasami
mamy cztery, ale rzadko. Tylko jes´li zdarzy sie˛ jakis´
powaz˙ny wypadek i trzeba prowadzic´ reanimacje˛...
– Urwała nagle i odwro´ciła sie˛ w jego strone˛. – I co
powiedziała? Z˙e w szpitalu nie ma z˙adnego lekarza
opro´cz ciebie?
– S´wiez˙o upieczonego lekarza – przytakna˛ł Timo-
thy. – Dopiero co skon´czyłem studia.
– Ale... Nie jestes´ przypadkiem za... – Clara umilkła,
lecz Timothy odgadł jej mys´l.
– Za stary na studenta? – dokon´czył z szerokim
13LEPIEJ NIZ˙ W MARZENIACH
us´miechem. – Jestem dojrzałym studentem. Najpierw
studiowałem zarza˛dzanie i finanse, a kiedy skon´czyłem,
popracowałem przez dwa miesia˛ce w rodzinnej firmie
i stwierdziłem, z˙e to nie dla mnie. Moi rodzice sa˛
maklerami. – Skrzywił sie˛ zabawnie. – Ich podniecaja˛
skoki akcji, a mnie wykres pracy serca na monitorze.
Clara rozes´miała sie˛.
– Skoro skon´czyły ci sie˛ pienia˛dze, to moz˙e przyda-
łoby sie˛ zagrac´ na giełdzie?
Timothy potrza˛sna˛ł głowa˛.
– Bron´ Boz˙e. Mo´głbym poprosic´ rodzico´w, z˙eby
przesłali mi troche˛ goto´wki, ale nie zrobie˛ im tej przyje-
mnos´ci. Mam przed soba˛ jeszcze sporo czasu na mart-
wienie sie˛ o kredyty, hipoteki i fundusze emerytalne.
Ustatkuje˛ sie˛, gdy wro´ce˛ do Anglii i zaczne˛ robic´
specjalizacje˛ chirurga. A po´ki co, chce˛ sie˛ dobrze bawic´
i mam w nosie, co sa˛dza˛ na ten temat moi rodzice.
Clara wyczuła napie˛cie w jego głosie.
– No i co stało sie˛ wtedy w Queensland? – zapytała,
by zmienic´ temat.
– A, wtedy. – Timothy znowu us´miechał sie˛ beztros-
ko. – Słuchaj: przybiega piele˛gniarka i mo´wi mi, z˙e pan
Forbes z sali numer cztery miał zawał.
– I co zrobiłes´?
– Zapytałem, gdzie jest sala numer cztery, kim u dia-
bła jest pan Forbes i na koniec, chociaz˙ od tego powinie-
nem był zacza˛c´, dlaczego mo´wi to wszystko włas´nie
mnie.
– Pytam, co zrobiłes´ z pacjentem. – Clara nie mogła
sie˛ doczekac´ dalszego cia˛gu historii. Na jej piegowatej
buzi pojawił sie˛ rumieniec.
14 CAROL MARINELLI
– Dobrze, z˙e widziałem kilka odcinko´w ,,Ostrego
dyz˙uru’’ – zas´miał sie˛. – Inaczej nie miałbym poje˛cia,
jak sie˛ zachowac´. Dziarsko wydawałem polecenia, krzy-
czałem, z˙eby ładowac´ defibrylator, zrobiłem masaz˙ ser-
ca, a nawet przeprowadziłem intubacje˛.
– Naprawde˛? – spytała Clara, na kto´rej zrobiło to
ogromne wraz˙enie.
Timothy skromnie wzruszył ramionami.
– Było sie˛ pare˛ razy w sali operacyjnej.
– I co z tego? Istnieje ro´z˙nica pomie˛dzy sala˛ opera-
cyjna˛, gdzie masz innych lekarzy i anestezjologo´w do
pomocy, a radzeniem sobie z pierwszym w z˙yciu zawa-
łem zupełnie samemu. Naprawde˛, s´wietnie ci poszło.
– Niezupełnie – je˛kna˛ł Timothy. – Pacjent umarł.
– Ojej.
– I nie dostałem tej pracy.
– Dlaczego? – zaprotestowała. – To niesprawied-
liwe.
– Ale takie jest z˙ycie. Ktos´ inny okazał sie˛ sprytniej-
szy i bardziej dos´wiadczony ode mnie.
– Wiem, jak to jest – mrukne˛ła.
– Słucham?
– Niewaz˙ne. Chodz´, pokaz˙e˛ ci sale˛ operacyjna˛.
W razie, gdyby ktos´ znowu dostał zawału, be˛dziesz
przynajmniej wiedział, doka˛d go zabrac´.
Clara czuła sie˛ teraz duz˙o lepiej. Mys´l o Kellu nadal
tkwiła gdzies´ w niej jak drzazga, ale gadanie Timo-
thy’ego sprawiło, z˙e stała sie˛ nieco mniej bolesna.
– W jakim w kon´cu szpitalu pracowałes´?
– W Adelajdzie.
– Ale to na drugim kon´cu kraju.
15LEPIEJ NIZ˙ W MARZENIACH
– Pozwiedzałem sobie troche˛ po drodze. Chcesz
wiedziec´, gdzie byłem?
– Moz˙e potem mi opowiesz. – Clara, troche˛ za-
kłopotana nagła˛zaz˙yłos´cia˛, odgarne˛ła za ucho pasemko
miedzianych włoso´w. – Teraz jestem zaje˛ta.
– No to i tak ci cos´ opowiem. Jak skon´cze˛ prace˛ tutaj
i odłoz˙e˛ pienia˛dze, pojade˛ do Queensland i zalicze˛
kolejny kurs nurkowania.
– Czyli juz˙ jeden zaliczyłes´?
– Dwa. Cos´ wspaniałego. Musisz zobaczyc´ moje
zdje˛cia rafy koralowej, przyniose˛ ci. Byłas´ tam kiedys´?
Clara potrza˛sne˛ła głowa˛.
– Ja nigdzie nie byłam, z wyja˛tkiem trzech lat
w Adelajdzie, gdzie chodziłam do szkoły piele˛gniars-
kiej. Poza tym nigdy sta˛d nie wyjez˙dz˙ałam. Ale słysza-
łam, z˙e rafa koralowa jest przepie˛kna.
– Nie ma pie˛kniejszego widoku na ziemi. Nasz in-
struktor kazał nam wzia˛c´ troche˛ chleba. Wyobraz´ sobie,
z˙e tam, na dole, ryby podpływaja˛i jedza˛z re˛ki. Widzia-
łem nawet rekina.
– Z˙artujesz? – Clara az˙ podskoczyła. – Ja bym chyba
umarła.
– Ja byłem bliski s´mierci – oznajmił Timothy,
a oczy zrobiły mu sie˛ wielkie i okra˛głe, jakby znowu
ujrzał rekina. – Jes´li sie˛ na niego nie zwraca uwagi, to
on tez˙ cie˛ ignoruje. Ale przysie˛gam, spociłem sie˛ pod
kombinezonem. Powinnas´ kiedys´ spakowac´ manatki
i zobaczyc´ swo´j pie˛kny kraj. To był najlepszy rok
w moim z˙yciu.
– Bardzo bym chciała – przyznała – ale jakos´ siebie
w tym nie widze˛. Przeciez˙ ja sie˛ nie moge˛ doprosic´
16 CAROL MARINELLI
o jeden wolny wieczo´r, z˙eby po´js´c´ na bal. Wyobraz˙asz
sobie, co by było, gdybym wysta˛piła o rok wolnego?
– To nie ro´b tego. – Timothy wzruszył ramionami
– Spakuj sie˛ i wyjedz´.
– Łatwo ci powiedziec´. – Spojrzała na Timothy’ego
i zobaczyła, z˙e czeka na dłuz˙sze wyjas´nienie. – Widzisz
– westchne˛ła – kiedys´ to był malutki szpital, przychod-
nia włas´ciwie. Jedna sala dla pacjento´w i jedna sala
zabiegowa. W zeszłym roku zjawili sie˛ tutaj Ross i Shel-
ly. Rossowi bardzo zalez˙y na rozbudowie tego miejsca.
Cały czas stara sie˛ zdobyc´ fundusze, chce zatrudnic´
wie˛cej ludzi. Jez˙eli mu sie˛ powiedzie, be˛dziemy mieli tu
szpital z prawdziwego zdarzenia. Z izolatkami i nor-
malna˛izba˛przyje˛c´. Na razie problemem jest liczba pra-
cowniko´w. Kell i ja jestes´my jedynymi piele˛gniarzami
i wszystko robimy sami. Shelly stara sie˛, ale nigdy nie
ma czasu. Niedawno urodziła dziecko, a jej starszy,
trzyletni synek ma zespo´ł Downa.
– Wie˛c wszystko spada na ciebie?
– Jest jeszcze Kell – przypomniała mu. Timothy
popatrzył na nia˛ w taki sposo´b, z˙e westchne˛ła i przy-
znała: – No owszem, wie˛kszos´c´ rzeczy robie˛ ja.
Byli teraz w magazynie. Bill nie mo´gł ich słyszec´,
wie˛c Clara wyjas´niła:
– Bill jest wyja˛tkiem. Zwykle pacjenci nie zostaja˛
u nas dłuz˙ej niz˙ na kilka dni. Nie chciał sie˛ przenosic´ do
innegoszpitala,abyłzbytchory,z˙ebywysłac´ gododomu.
– Shelly nie ma czasu, a Kell jest zaje˛ty – dokon´czył
Timothy. – W ten sposo´b ty zostałas´ wołem roboczym.
– Bez przesady. – Machne˛ła re˛ka˛. – To tylko pare˛
tygodni. Da sie˛ wytrzymac´.
17LEPIEJ NIZ˙ W MARZENIACH
– Powinnas´ wzia˛c´ wolne. Na pewno masz mase˛
zaległego urlopu. Musisz wreszcie zobaczyc´, w jakim
pie˛knym kraju mieszkasz. Ja, gdy tylko skon´cze˛ prak-
tyke˛ u was, wracam na rafe˛. Jes´li zrobie˛ licencje˛ płet-
wonurka, be˛de˛ mo´gł byc´ instruktorem i szkolic´ turys-
to´w. Wize˛ wystawiono mi na dwa lata. Nie zamierzam
marnowac´ choc´by jednego dnia.
– W Tennengarrah raczej sobie nie ponurkujesz.
– Tutaj musze˛ ograniczyc´ sie˛ do bycia lekarzem.
Clara odwzajemniła jego us´miech. Zdziwiła ja˛ łat-
wos´c´, z jaka˛pojawił sie˛ na jej ustach. Jeszcze dwadzies´-
cia minut temu nie uwierzyłaby, z˙e kiedykolwiek w z˙y-
ciu znowu sie˛ us´miechnie.
– Dzie˛kuje˛ za wycieczke˛. – Byli juz˙ przy drzwiach
wyjs´ciowych, gdy Timothy nagle sie˛ odwro´cił. – Aha,
nie mys´l, z˙e zapomniałem. Dzis´ wieczorem masz ze
mna˛ zatan´czyc´.
Clara wro´ciła do porza˛dkowania wyniko´w Billa.
W szpitalu wreszcie zrobiło sie˛ cicho i spokojnie.
– A wie˛c Kopciuszek jednak po´jdzie na bal.
Dz´wie˛k głosu Billa sprawił, z˙e Clara az˙ podskoczyła.
– Nie s´pisz?
– Miło jest posłuchac´ plotek. Gdybym otworzył
oczy, słuchowisko by sie˛ skon´czyło.
Od kilku tygodni Bill lez˙ał w letargu, nie odzywaja˛c
sie˛ i zdaja˛c sie˛ nikogo nie słyszec´. Teraz jego poczciwe
oczy patrzyły przytomnie i wesoło. Clara poczuła taka˛
ulge˛, z˙e jej własne troski nagle wydały jej sie˛ niewarte
uwagi. Sie˛gne˛ła po cis´nieniomierz.
– Dobrze, z˙e znowu jestes´ z nami – powiedziała,
zakładaja˛c mu go na ramie˛.
18 CAROL MARINELLI
– Ja tez˙ sie˛ ciesze˛. Odka˛d zdecydowałem sie˛ na
operacje˛, czuje˛ sie˛ znacznie lepiej.
– Lepiej sie˛ poczujesz dopiero, gdy be˛dzie juz˙ po
operacji. Nie od razu, ale po miesia˛cu czy dwo´ch be˛-
dziesz jak nowo narodzony.
– Mam nadzieje˛. – W jego oczach błysna˛ł strach
i Clara instynktownie us´cisne˛ła jego re˛ke˛.
– Dobra z ciebie dziewczyna. – Bill pogładził ja˛ po
dłoni. – Ross, Shelly, Kell, Abby tez˙ sa˛ s´wietni, ale ty
jestes´ wyja˛tkowa. Jedyna. Wiesz o tym?
– Och, nie przesadzaj. – Clara zarumieniła sie˛.
– Pamie˛tam, jak umarli twoi rodzice. Był to jeden
z najgorszych dni w Tennengarrah. Wszyscy tak sie˛
o ciebie martwilis´my, zastanawialis´my, co z ciebie
wyros´nie. Pie˛tnastolatka bez z˙adnej opieki...
– Nieprawda, nie byłam bez opieki – przerwała mu.
– Wszyscy mi pomagali.
– Mys´lisz, z˙e kaz˙dy pie˛tnastolatek dałby sobie rade˛
w takiej sytuacji? Ty spisałas´ sie˛ doskonale. Zostałas´
kims´. Całe miasto jest z ciebie dumne. Jestes´ chluba˛
Tennengarrah.
– Kell tez˙ – rzuciła Clara, staraja˛c sie˛, by jej głos
zabrzmiał normalnie. – Kell tez˙ jest sta˛d.
– I jak długo tu pozostanie?
Innego dnia albo w innych okolicznos´ciach udałoby
jej sie˛ oboje˛tnie wzruszyc´ ramionami, us´miechna˛c´ sie˛
albo po prostu mo´wic´ dalej i udawac´, z˙e losy Kella
Bevana kompletnie jej nie obchodza˛. Z˙e jest tylko
kolega˛z pracy. Poczuła, jak łzy znowu napływaja˛jej do
oczu.
– To musi byc´ dla ciebie dramat.
19LEPIEJ NIZ˙ W MARZENIACH
– Co? – Spłoszona, chciała wyrwac´ re˛ke˛, ale Bill
mocno ja˛ trzymał. Jego dobre oczy przygla˛dały sie˛
uwaz˙nie jej twarzy.
– Kell to dla ciebie wie˛cej niz˙ kolega, prawda?
Clara wzie˛ła głe˛boki oddech,otworzyła usta,bywydac´
z siebie okrzyk protestu, ale Bill odezwał sie˛ pierwszy.
– Nikt sie˛ nie domys´la, wie˛c nie musisz sie˛ wstydzic´.
Znam cie˛ od dziecka, jestes´ dla mnie jak druga co´rka, ale
nawet ja nie miałem o tym poje˛cia, dopo´ki nie trafiłem
tutaj. Dopiero tu zobaczyłem, jak twoja buzia rozjas´nia
sie˛ za kaz˙dym razem, kiedy Kell wchodzi do pokoju. Jak
cie˛z˙ko jest ci znies´c´ obecnos´c´ Abby. I w kon´cu poła˛czy-
łem wszystko w całos´c´. Bardzo ci dzisiaj smutno, Claro?
Pokre˛ciła przecza˛co głowa˛, ale spod jej jasnych rze˛s
zacze˛ły płyna˛c´ łzy. Bill nie był zwykłym pacjentem. Był
dla niej przyjacielem, przybranym wujkiem. Po s´mierci
rodzico´w Bill i jego z˙ona zaopiekowali sie˛ nia˛, spe˛dziła
niezliczone wieczory w ich przytulnej kuchni. Dzie˛ki
nim zawsze czuła sie˛ kochana. Inni mieszkan´cy miasta
tez˙ ja˛ wspierali, a kiedy wro´ciła po szkole piele˛gniars-
kiej, powitali ja˛z otwartymi ramionami. Ale nikt nie był
jej tak bliski jak Bill.
– Chciałam mu to dzisiaj powiedziec´ – szepne˛ła. –
Wiedziałam, z˙e spotyka sie˛ z Abby, ale nie podejrzewa-
łam, z˙e to jest az˙ tak powaz˙ne. Mys´lałam, z˙e niedługo
Abby wyniesie sie˛ sta˛d, tak jak wszyscy. A teraz on jej
sie˛ os´wiadcza.
– Jeszcze nie powiedziała ,,tak’’ – zauwaz˙ył Bill.
– Ale powie. – W głosie Clary zadz´wie˛czała wro-
gos´c´. – I słusznie. Kochaja˛sie˛, pasuja˛do siebie. Wszyst-
ko jest w porza˛dku. Tylko jak o tym mys´le˛, to mi sie˛...
20 CAROL MARINELLI
– Claro... – Bill patrzył, jak dziewczyna stara sie˛
opanowac´ szloch.
– Przepraszam, nie chciałam urza˛dzac´ sceny. Nie
powinnam cie˛ denerwowac´.
– Wszystko sie˛ ułoz˙y, zobaczysz – rzekł łagodnie
Bill. – Kiedy umarła Raelene, mys´lałem, z˙e moje z˙ycie
straciło sens. Wydawało mi sie˛, z˙e juz˙ nigdy nie be˛de˛
szcze˛s´liwy, było mi oboje˛tne, czy umre˛, czy przez˙yje˛.
A teraz spo´jrz. Niedługo na s´wiat przyjdzie mo´j wnuk, ja
czekam na operacje˛, kto´ra pozwoli mi poz˙yc´ moz˙e
z dziesie˛c´ lat. I wiesz co? Mys´le˛, z˙e nadejdzie jeszcze
dzien´, w kto´rym znowu powiem, z˙e jestem szcze˛s´liwy.
I ty tez˙ be˛dziesz szcze˛s´liwa. Takie rzeczy bola˛ tylko
przez jakis´ czas.
– Wiem – szepne˛ła, pochlipuja˛c. – A przynajmniej
mam taka˛ nadzieje˛.
– Poza tym Kell nie jest jedynym facetem na s´wie-
cie. Jak to mawiaja˛ na wybrzez˙u: w oceanie pływa
wiele ryb.
– Bill! – westchne˛ła Clara. – Dzisiaj powiedziałam
juz˙ Timothy’emu, z˙e Tennengarrah jest bardzo daleko
od oceanu. W oceanie moz˙e ryby sa˛, ale tutaj nie ma
z˙adnej, dla kto´rej warto byłoby zarzucac´ we˛dke˛.
– A ten gaduła?
– Kto?
– Ten gadatliwy doktorek, z angielskim akcentem.
Ten, kto´ry wykon´czył swojego pierwszego pacjenta.
– Kogo?
– Tego, kto´ry miał zawał, w Queensland. Opowiadał
o nim. Przeciez˙ ci mo´wiłem, z˙e tylko udawałem, z˙e
s´pie˛.
21LEPIEJ NIZ˙ W MARZENIACH
– On go nie zabił, Bill. – Clara us´miechne˛ła sie˛ przez
łzy. – To nie była jego wina. Zrobił wszystko, z˙eby go
ratowac´. Niewielu młodych lekarzy wie, jak przeprowa-
dzic´ intubacje˛ w takich warunkach. Dobrze sie˛ spisał.
– Nie wa˛tpie˛. Poza tym, kiedy wszedł, otworzyłem
jedno oko i zda˛z˙yłem zobaczyc´, z˙e to kawał przystoj-
niaka.
– Odczep sie˛, dobrze? – burkne˛ła Clara, ale Bill
tylko zachichotał.
– O co ci chodzi? Juz˙ zapowiedział, z˙e chce z toba˛
tan´czyc´. Mo´wie˛ ci, Claro, ten wieczo´r wcale nie be˛dzie
taka˛ tragedia˛.
– Cały dzien´ jest jedna˛ wielka˛ tragedia˛. – Wstała. –
Chcesz herbate˛?
– Herbate˛ i kanapke˛.
– Daj mi dziesie˛c´ minut. Skon´cze˛ cos´, i zrobie˛ pysz-
ne kanapki dla nas obojga. Trzeba sie˛ jakos´ pocieszyc´.
– Clara us´miechne˛ła sie˛ do Billa, zadowolona, z˙e odzys-
kał apetyt.
– Niedługo zacznie sie˛ two´j ulubiony serial – ode-
zwał sie˛ Bill, przegla˛daja˛c program telewizyjny. – Moz˙e
ustawisz sobie krzesło koło ło´z˙ka i obejrzymy go razem?
Obiecuje˛, z˙e nie powiem ani słowa o Kellu.
– Jez˙eli tak, to w porza˛dku. – Clara skierowała sie˛
w strone˛ biurka. Juz˙ opanowana, ale dalej speszona tym,
z˙e ktos´ odkrył jej tajemnice˛. – Wyzdrowiejesz, Bill.
– Mam nadzieje˛.
– Ja to wiem.
22 CAROL MARINELLI
ROZDZIAŁ DRUGI
Clara była konserwatystka˛ i nie lubiła wielkich
zmian. Pozwoliła fryzjerce tylko na wycieniowanie wło-
so´w i zrobienie na nich delikatnych blond pasemek.
Efekt nawet tak drobnej zmiany był od razu widoczny.
Praktyczna fryzurka nabrała finezji, podkres´liła mlecz-
na˛ karnacje˛ i uwypukliła wysokie kos´ci policzkowe
Clary.
I co´z˙ z tego, skoro to, jak be˛dzie wygla˛dac´ na balu,
nie ma juz˙ znaczenia? Clara wzie˛ła głe˛boki oddech.
Koniec z uz˙alaniem sie˛ nad soba˛, postanowiła, sie˛gaja˛c
po nieco zaschnie˛ty tusz do rze˛s. Na co dzien´ nie robiła
makijaz˙u, szkoda jej było czasu na poranne wystawanie
przed lustrem. Moz˙e jednak warto? – pomys´lała. Nawet
be˛da˛c w tak podłym nastroju jak dzis´, musiała przyznac´,
z˙e w oprawie ciemnych rze˛s błe˛kit jej oczu nabrał głe˛bi.
Os´mielona, nałoz˙yła jeszcze błyszczyk na usta.
Nie miała nawet duz˙ego lustra, w kto´rym mogłaby sie˛
cała przejrzec´. Aby zobaczyc´, jak lez˙y na niej sukienka,
musiała wspia˛c´ sie˛ na deske˛ klozetowa˛. Głowa znikne˛ła
gdzies´ nad szafka˛, ale i tak to, co Clarze udało sie˛
zobaczyc´, sprawiło, z˙e niemal wyla˛dowała na podłodze.
W lustrze odbijała sie˛ smukła sylwetka opie˛ta czarna˛
sukienka˛z głe˛bokim dekoltem oraz para długich i zgrab-
nych no´g, wysmuklonych dodatkowo przez sandałki na
wysokich obcasach. Mo´j Boz˙e, pomys´lała, przeciez˙ oni
wszyscy pe˛kna˛ ze s´miechu, jak mnie zobacza˛.
Zerkne˛ła na zegarek i poczuła ukłucie przeraz˙enia.
Mine˛ła sio´dma, nie ma juz˙ czasu na zmiany. Wybiegła
z łazienki, złapała ogromna˛ tace˛ z kanapkami i ruszyła
w strone˛ wyjs´cia. Przy drzwiach przystane˛ła. Okre˛ciła
sie˛ na pie˛cie, postawiła tace˛ na podłodze, wpadła do
sypialni i rozpyliła woko´ł siebie obłoczek perfum.
– Nie mam poje˛cia, po co sie˛ tak wysilam – wes-
tchne˛ła do siebie.
Nikt sie˛ nie s´miał. Wre˛cz przeciwnie, po drodze paru
faceto´w zagwizdało z podziwem, co wprawiło ja˛ w za-
kłopotanie nie mniejsze niz˙ to, kto´re czułaby, gdyby sie˛
na jej widok rozes´miali. Nie była przyzwyczajona, by
ktokolwiek zwracał na nia˛ uwage˛. Przynajmniej w taki
sposo´b.
– Claro, wygla˛dasz szałowo. – Shelly usune˛ła sie˛, by
zrobic´ jej miejsce przy stole. – Masz s´liczna˛ sukienke˛
i w ogo´le cała jestes´ po prostu zachwycaja˛ca.
– Dzie˛kuje˛, ty tez˙. – Clara była cia˛gle troche˛ za-
wstydzona, ale wszystkie te wyrazy uznania zaczynały
ja˛ cieszyc´. Dopiero gdy usiadła i wypiła kilka łyko´w
szampana, zauwaz˙yła, z˙e towarzystwo jest dziwnie mil-
cza˛ce, Shelly ma smutna˛ mine˛, a Kell jest blady.
– Co sie˛ stało? Gdzie Abby?
– Poleciała do Adelajdy – odparł Kell, wpatruja˛c sie˛
ponuro w talerz. – Okazało sie˛, z˙e potrzebuja˛lekarza do
opieki nad Billem.
– Co takiego?
W samolocie sa˛przeciez˙ sami lekarze, a Bill czuł sie˛
zupełnie dobrze i z˙adnej szczego´lnej opieki nie wyma-
24 CAROL MARINELLI
gał. Clara juz˙ chciała dobitniej wyrazic´ swoje zdumie-
nie, ale dostrzegłszy wyraz twarzy Shelly, ugryzła sie˛
w je˛zyk.
– Jak sie˛ bawicie?
Timothy zjawił sie˛ w sama˛ pore˛. Wszyscy powitali
go rados´nie i hałas´liwie niczym starego przyjaciela.
Rozmowa zacze˛ła toczyc´ sie˛ jakby nigdy nic, Shelly
z˙artowała, Ross us´miechał sie˛, ale w tej paplaninie
wyczuwało sie˛ jaka˛s´ sztucznos´c´. Cos´ ewidentnie wisi
w powietrzu, pomys´lała Clara.
– Zasna˛łem. – Timothy usadowił sie˛ na krzes´le obok
niej. – Połoz˙yłem sie˛ na pie˛tnas´cie minut i obudziłem po
czterech godzinach. Dobrze, z˙e nie, na przykład, po
czternastu.
– Ciesze˛ sie˛, z˙e przyszedłes´ – rzuciła uprzejmie.
– Naprawde˛? – zapytał, patrza˛c jej w oczy.
Nerwowo upiła łyk szampana. Zupełnie nie wiado-
mo, dlaczego zrobiło jej sie˛ gora˛co.
– Naprawde˛ – potwierdziła w kon´cu, nie moga˛c
wymys´lic´ z˙adnej błyskotliwej riposty.
– Wygla˛dasz pie˛knie – powiedział Timothy, powoli
i dosyc´ cicho. – Zrobiłas´ cos´ z włosami?
– Balejaz˙ – wymamrotała speszona.
– Nie mam poje˛cia, co to takiego – rzekł ze s´mie-
chem.
– Takie jasne pasemka.
Kiwna˛ł głowa˛.
– Ładne, ale ja najbardziej lubie˛ zwyczajne rude
włosy.
– Gdybys´ sam był rudy, to bys´ lubił je znacznie
mniej.
25LEPIEJ NIZ˙ W MARZENIACH
Rozmowa toczyła sie˛ dalej, Clara po raz kolejny
stwierdziła, z˙e Timothy ma dar prowadzenia konwer-
sacji. Mo´wili o całkowicie błahych sprawach, ale dobrze
sie˛ przy tym bawiła, czuła sie˛ swobodnie, a jego dobry
nastro´j udzielił sie˛ takz˙e jej.
– Przyniose˛ kolejke˛ dla wszystkich. Claro, pomo-
z˙esz mi? – spytał Kell.
Po raz pierwszy w z˙yciu nie zerwała sie˛ na ro´wne
nogi.
– Nie, dzie˛kuje˛ – odpowiedziała, celowo udaja˛c, z˙e
nie dosłyszała pros´by.
– Ja pomoge˛! – Matthew, trzyletni synek Shelly,
zeskoczył z krzesła.
– Ty? – westchna˛ł Kell, ale gdy chłopczyk chwycił
go za re˛ke˛, us´miechna˛ł sie˛. – No dobrze, chodz´ ze mna˛,
kolego.
– No to jak? Tan´czymy? – Timothy szturchna˛ł Clare˛
łokciem, ale ona pokre˛ciła przecza˛co głowa˛.
– Czy ktos´ łaskawie raczy mi powiedziec´, co tu jest
grane? – spytała ostro. – Dlaczego Abby wyjechała tak
nagle?
– No powiedz jej, Ross – warkne˛ła Shelly. – Po-
wiedz jej, cos´ narobił.
Clara omal nie oblała sie˛ szampanem. Nigdy jeszcze
nie słyszała, by Shelly odezwała sie˛ do me˛z˙a takim
tonem. Wydawali jej sie˛ dota˛d najbardziej zgodnym
małz˙en´stwem na ziemi, zapatrzonym w siebie niczym
para zakochanych nastolatko´w. Spogla˛dała raz na jed-
no, raz na drugie z po´łotwartymi ustami. Cos´ sie˛ musiało
stac´, cos´ strasznego.
– Abby wyjechała. Na zawsze – zacza˛ł powoli Ross.
26 CAROL MARINELLI
Carol Marinelli Lepiej niż w marzeniach Tłumaczyła Katarzyna Wachowiak
PROLOG – Naprawde˛, bardzo mi przykro, z˙e musze˛ cie˛ o to prosic´. – Shelly weszła do gabinetu, s´ciskaja˛c pod pacha˛ ksia˛z˙ke˛ dyz˙uro´w. Clara zacisne˛ła ze˛by. Cia˛gle to samo. Wszyscy tak mo´wia˛, kaz˙demu jest bardzo przykro. I co z tego? – Irene tylko opiekowała sie˛ Billem. Nie moz˙emy prosic´ jej o przygotowanie go do lotu – cia˛gne˛ła Shelly. – Jest dyplomowana˛ piele˛gniarka˛. – Piele˛gniarka˛, kto´ra prawie nie ma kontaktu z za- wodem. – Shelly miała racje˛ i Clara dobrze o tym wiedziała. Bill Nash po długich tygodniach namysłu zgodził sie˛ wreszcie na wszczepienie bypasso´w, kto´re były mu rozpaczliwie potrzebne. Do tego tak sie˛ szcze˛s´liwie złoz˙yło, z˙e chirurdzy ze szpitala w Adelajdzie mogli operowac´ go juz˙ w poniedziałek, wie˛c nawet gdyby Bill znowu chciał zmienic´ zdanie, nie miał juz˙ na to czasu. Samolot ze szpitala przylatywał dzisiaj. Clara, rzecz jasna, cieszyła sie˛ z tego. Ale ten dzien´ był akurat jednym jedynym dniem w roku, kiedy w Ten- nengarrah – małym, nudnym, połoz˙onym na komplet- nym odludziu australijskim miasteczku – cos´ miało sie˛ wreszcie wydarzyc´. Bal. Czekała na niego od kilku miesie˛cy. Gdy tylko
wyznaczono date˛, poprosiła o wolny dzien´. Zamo´wiła wizyte˛ u fryzjerki, w nadziei, z˙e uda jej sie˛ ułoz˙yc´ jaka˛s´ sensowna˛fryzure˛ z jej cienkich, beznadziejnie prostych, rudych włoso´w. A teraz pojawia sie˛ taka Shelly, tez˙ zreszta˛dyplomowana piele˛gniarka, i ma czelnos´c´ prosic´ ja˛ o to, z˙eby tego włas´nie wieczoru została w pracy! – Na pewno ktos´ sie˛ znajdzie – mrukne˛ła, licza˛c, z˙e Shelly choc´ spro´buje ja˛ zrozumiec´, ale tamta nawet nie mrugne˛ła okiem. Jasne, po co sie˛ w ogo´le zastanawiac´, skoro pod re˛ka˛ jest poczciwa, uczynna Clara? – Nikt sie˛ nie znajdzie – westchne˛ła Shelly. – Kell jest jedynym piele˛gniarzem opro´cz ciebie, ale dzis´ ma wolne i nie moge˛ sie˛ do niego dodzwonic´. Zawsze jest nadzieja, z˙e nikt nie be˛dzie musiał tu zostawac´. Samolot moz˙e przyleciec´ w kaz˙dej chwili, nawet jeszcze dzis´ rano, i wtedy dyz˙ur be˛dzie niepotrzebny. Tyle tylko, z˙e trzeba be˛dzie przekazac´ Billa, a nie wypada mi o to prosic´ Irene. Claro, naprawde˛, mogłabym sama sie˛ tym zaja˛c´, tylko z˙e... Umilkła. Clara czuła, z˙e ta pauza została zrobiona specjalnie. Miała sie˛ teraz rozes´miac´ i powiedziec´: alez˙ niczym sie˛ nie przejmuj, oczywis´cie, z˙e wezme˛ ten dyz˙ur. Doskonale zdawała sobie sprawe˛, jak bardzo Shelly czeka na bal. Wiedziała, z˙e od tygodni sie˛ od- chudza, by zrzucic´ kilogramy, kto´rych przybyło jej w cia˛z˙y, z˙e marzy o tym, by wreszcie spe˛dzic´ roman- tyczny wieczo´r z Rossem – swoim me˛z˙em lekarzem. Jak mogła jej popsuc´ tak waz˙ne wyjs´cie? Ale po raz pierwszy w z˙yciu Clara była zdecydowana nie usta˛pic´. Ten wieczo´r był waz˙ny takz˙e i dla niej. – A co z Abby? – zapytała przebiegle. 4 CAROL MARINELLI
Abby Hampton była lekarka˛ z miasta, kto´ra włas´nie kon´czyła trzymiesie˛czna˛ praktyke˛ w Tennengarrah. Clara miała pewne powody, by za nia˛ nie przepadac´, a perspektywa balu bez s´licznej pani doktor wydała jej sie˛ bardzo kusza˛ca. Poczuła, z˙e sie˛ czerwieni, ale twardo dodała: – Jest lekarzem, wie˛c s´wietnie sobie poradzi, a poza tym nie jest sta˛d i wiemy, z˙e niezbyt lubi to miasteczko. Na pewno nie zalez˙y jej na balu i dałoby sie˛ ja˛ przeko- nac´, z˙eby nas zasta˛piła. – Nie moge˛ poprosic´ Abby. – Shelly potrza˛sne˛ła głowa˛ i us´miechne˛ła sie˛ tajemniczo. – Przysie˛gam, Claro, nie moge˛ jej poprosic´. – Dlaczego? Czy to jakis´ sekret? No Shelly, po- wiedz, o co chodzi. Przeciez˙ nikogo tu nie ma opro´cz Billa, a on s´pi. – Ale obiecaj, z˙e nikomu nie pis´niesz ani słowa. – Shelly us´miechała sie˛ szeroko i Clara poczuła, jak jej usta takz˙e rozcia˛gaja˛ sie˛ w us´miechu, a cała irytacja znika. Czuła teraz tylko ciekawos´c´. Co´z˙ to moz˙e byc´ za sensacyjna plotka? – Obiecuje˛. No, Shelly, nie trzymaj mnie w niepew- nos´ci. Czyz˙by zdecydowała sie˛ wreszcie wro´cic´ do Sydney do swojego ukochanego pogotowia? – Och nie, to cos´ znacznie bardziej interesuja˛cego. – Shelly przysiadła na brzegu biurka. – A jak komus´ to powiesz... – No juz˙ przestan´. Chcesz, z˙ebym umarła z ciekawo- s´ci? – rozes´miała sie˛ Clara. – Oto´z˙ nie moge˛ prosic´ Abby, z˙eby przyszła do pracy, poniewaz˙ ktos´ inny zamierza ja˛ dzis´ o cos´ poprosic´. 5LEPIEJ NIZ˙ W MARZENIACH
– Nic nie rozumiem. – Clara potrza˛sne˛ła głowa˛. – Gdzies´ ty miała oczy przez ostatnie tygodnie? – wyszeptała Shelly. – Zgadnij, gdzie jest dzisiaj Kell? – Ma wolne. – Zgadza sie˛. I co robi? Clara wzruszyła ramionami. – Mo´wił, z˙e poleci do miasta. Bruce miał go pod- rzucic´ awionetka˛. – I zrobił to. Dwa tygodnie temu. I wiesz, co potem opowiadał? Z˙e widział, jak Kell poszedł do jubilera! Clara cia˛gle nie pojmowała, o co chodzi. Shelly ra- dos´nie zeskoczyła z biurka i zakre˛ciła sie˛ w tanecznym piruecie. – Kell ma zamiar os´wiadczyc´ sie˛ Abby! Zaraz do niej lece˛! Namo´wiłam ja˛ na fryzjera i kosmetyczke˛, chociaz˙ ona nie ma poje˛cia, z˙e Kell zrobi to akurat dzisiaj. Nie moge˛ jej powiedziec´, z˙e Bill zdecydował sie˛ na operacje˛, bo momentalnie by tu przybiegła. To jest wieczo´r Abby i nie moz˙emy jej go zepsuc´. Tylko sobie wyobraz´, Kell wreszcie ma zamiar komus´ sie˛ os´wiad- czyc´! Jestes´ w stanie w to uwierzyc´? Nie, nie była w stanie w to uwierzyc´. Na kilka chwil cały s´wiat znieruchomiał. Jak z oddali słyszała, z˙e Shelly wcia˛z˙ paple i chichocze. Przez mgłe˛ widziała, jak Ross wraz z jakims´ nieznajomym me˛z˙- czyzna˛wchodza˛do pokoju, ale na te kilka chwil jej serce dosłownie przestało bic´. Przycisne˛ła do piersi plik pa- piero´w z wynikami badan´ Billa, zasłoniła sie˛ nimi jak tarcza˛ i bezskutecznie starała sie˛ otrza˛sna˛c´. Kell Bevan postanowił sie˛ os´wiadczyc´. Po tych wszystkich latach wreszcie zebrał sie˛, ruszył 6 CAROL MARINELLI
tyłek do miasta, kupił piers´cionek i postanowił os´wiad- czyc´ sie˛ w dniu balu. Włas´nie tak to sobie zawsze wy- obraz˙ała. Sala pełna migocza˛cych s´wiatełek, s´wiece na stołach, pie˛kna noc pachna˛ca kwiatami, rozgwiez˙dz˙one niebo i dłon´ Kella wycia˛gaja˛ca sie˛ z piers´cionkiem. Moz˙e za mało sie˛ modliła? Moz˙e jej pros´by nie dotarły do kogo trzeba? Albo gdzies´ tam w go´rze zaszło jakies´ kosmiczne nieporozumienie? Wszystko jest do- kładnie tak, jak miało byc´. Z jedna˛ drobna˛ ro´z˙nica˛. Kell miał os´wiadczyc´ sie˛ jej, Clarze. 7LEPIEJ NIZ˙ W MARZENIACH
ROZDZIAŁ PIERWSZY – A oto włas´nie Clara, kto´ra o Tennengarrah wie wie˛cej, niz˙ my wszyscy razem wzie˛ci, prawda? – Słucham? – Dopiero teraz dotarło do niej, z˙e ktos´ z˙a˛daodniej odpowiedzi. Clara podniosławzroknaRossa. – Mo´wiłem włas´nie Timothy’emu, z˙e jestes´ osoba˛, na kto´rej wszyscy polegamy i z˙e jes´li be˛dzie czegos´ potrzebował, to powinien zwracac´ sie˛ do ciebie. – To jest nasz nowy lekarz – mrukne˛ła jej do ucha Shelly, popychaja˛c Clare˛ do przodu, by us´cisne˛ła wycia˛- gnie˛ta˛ re˛ke˛. – Przyjechał z Anglii. – Przeciez˙ miał pan sie˛ pojawic´ dopiero za dwa tygodnie – wyrzuciła z siebie Clara. Zabrzmiało to moz˙e mało uprzejmie, ale w tym momencie było jej wszystko jedno. – Skon´czyły mi sie˛ pienia˛dze. Bezpos´rednios´c´ jego odpowiedzi przywro´ciła jej ro´- wnowage˛. Wcisne˛ła pod pache˛ plik wyniko´w i us´cisne˛ła wreszcie wycia˛gnie˛ta˛dłon´ me˛z˙czyzny. Była sucha i cie- pła. Clara podniosła wzrok i spojrzała mu prosto w oczy. Patrzyły wesoło i były bardzo zielone. Spro´bowała sie˛ us´miechna˛c´. – Timothy Morgan – przedstawił sie˛. – Clara Watts – mrukne˛ła, przygla˛daja˛c mu sie˛ uwa- z˙niej.
Nie wygla˛da na kogos´, komu skon´czyły sie˛ pie- nia˛dze. Markowe ubranie, s´wietnie ostrzyz˙one włosy i bardzo angielski, arystokratyczny akcent. Ale jed- noczes´nie nie ma w nim ani szczypty snobizmu. Wre˛cz przeciwnie, wydaje sie˛ wyja˛tkowo bezpretensjonalny i sympatyczny. – A wie˛c jest pan Anglikiem. – Owszem. – Znowu sie˛ us´miechna˛ł. – Ale juz˙ od roku jestem w Australii i pro´buje˛ ła˛czyc´ prace˛ ze zwie- dzaniem. Aha, i nie jestem z˙aden pan, tylko Timothy, dobrze? I do tego jest gadatliwy. Jej grzecznos´ciowe pytanie pocia˛gne˛ło za soba˛ prawdziwa˛ lawine˛ sło´w. Timothy wycia˛gna˛ł z kieszeni zdje˛cia i zacza˛ł ilustrowac´ nimi kolejne etapy opowies´ci o tym, jak to kupił tania˛ po´ł- cie˛z˙aro´wke˛, pracował i zwiedzał wschodnie wybrzez˙e Australii, a teraz postanowił przenies´c´ sie˛ do jej s´rod- kowej cze˛s´ci. Clara słuchała uprzejmie, w odpowied- nich momentach kiwaja˛c głowa˛i pomrukuja˛c potakuja˛- co. W tej chwili pragne˛ła tylko jednego – by wreszcie wszyscy dali jej s´wie˛ty spoko´j, pozwolili ukryc´ sie˛ w łazience i spokojnie rozpłakac´. – Miałem nadzieje˛, z˙e szcze˛s´cie us´miechnie sie˛ do mnie w Coober Pedey. – Timothy zdawał sie˛ nie do- strzegac´ jej przygne˛bienia. – Przeczytałem w przewod- niku, z˙e niekto´rzy turys´ci trafia˛ tam na takie okazy, z˙e koszty podroz˙y zwracaja˛ im sie˛ z nawia˛zka˛. Wie˛c przez bite trzy tygodnie grzebałem sie˛ w piachu i znalazłem wreszcie dwa malutkie opale, kto´re kazałem oprawic´. Wydałem na to reszte˛ pienie˛dzy, i postanowiłem przyje- chac´ do was wczes´niej. 9LEPIEJ NIZ˙ W MARZENIACH
– A od kiedy mo´głbys´ zacza˛c´ prace˛? – zapytała Shelly, zerkaja˛c jednoczes´nie na grafik. Ross zas´miał sie˛. – Shelly, w co ty chcesz wrobic´ tego faceta? Biedny Timothy nie moz˙e zostac´ w pracy. To jego pierwszy wieczo´r u nas. Powinien przyjs´c´ na bal i wszystkich poznac´. O co ci chodzi? – Nie moge˛ znalez´c´ nikogo, kto wzia˛łby dzisiejszy dyz˙ur. – A Irene? – Wyraz´nie zapowiedziała, z˙e nie chce przekazywac´ Billa lekarzom z Adelajdy. Jes´li nie przyleca˛ przed sio´dma˛, ktos´ be˛dzie musiał zostac´. Kell i Abby od- padaja˛. – Clara tez˙ odpada – odrzekł Ross stanowczo. – Przeciez˙ to ona organizowała ten bal, wszystko ma za- planowane od miesie˛cy. – Clara idzie na bal. – W ciszy, jaka zapadła, wszy- scy odwro´cili głowy i spojrzeli na Timothy’ego, kto´ry niespodziewanie wtra˛cił sie˛ do rozmowy. – I zatan´czy ze mna˛. Trzask! Wszystkie wyniki Billa wysune˛ły sie˛ z ra˛k Clary i rozsypały po podłodze. Co za pech, pomys´lała, przykucaja˛c i staraja˛c sie˛ czym pre˛dzej je pozbierac´. Czuła sie˛ straszliwie głupio. Zda˛z˙yła zauwaz˙yc´ spojrzenie, jakie wymienili mie˛dzy soba˛Shelly i Ross. Na pewno pomys´leli, z˙e to perspek- tywa tan´ca z tym nowym tak nia˛ wstrza˛sne˛ła. Shelly, niepoprawna romantyczka, zacznie ja˛ teraz z nim swa- tac´, słac´ na randki i robic´ wyrzuty, z˙e jak zwykle marnuje okazje˛ za okazja˛. 10 CAROL MARINELLI
Kell ma sie˛ os´wiadczyc´. To zdanie jak mantra wcia˛z˙ rozbrzmiewało w jej głowie. Przygryzła wargi, by powstrzymac´ łzy. Cos´ dławiło ja˛ w gardle, czuła, z˙e sie˛ czerwieni i z˙e za chwile˛ narobi sobie dodatkowego wstydu, wybuchaja˛c płaczem. Dlaczego oni nie moga˛ sie˛ po prostu wy- nies´c´? Po´js´c´ sobie i zaja˛c´ własnymi sprawami, zosta- wiaja˛c ja˛ sama˛ na reszte˛ dnia? Albo na reszte˛ z˙ycia. Z˙ycia bez Kella. Wszyscy rzucili sie˛ na podłoge˛, by jej pomo´c. – Jez˙eli pogotowie nie dotrze do nas przed rozpo- cze˛ciem balu, Irene zostanie z Billem i zadzwoni do mnie, kiedy sie˛ pojawia˛. Przekazanie Billa nie zajmie wie˛cej niz˙ po´ł godziny. – Ale Ross... – zaprotestowała Shelly. – Z˙adnych ale – oznajmił Ross tonem nie znosza˛cym sprzeciwu. Wstał i połoz˙ył na stole plik pozbieranych kartek. – Claro, czy co´rka Billa wie o operacji? Clara potrza˛sne˛ła głowa˛, wdzie˛czna za zmiane˛ te- matu. – Nie. Od rana pro´buje˛ sie˛ do niej dodzwonic´, ale nikogo nie ma w domu. – Pewnie jest na farmie. Nie dzwon´ juz˙. Jest w cia˛z˙y i lepiej be˛dzie, jes´li ktos´ powie jej to osobis´cie. Pojade˛ do niej. Timothy, jedziesz ze mna˛? – A gdzie ona mieszka? – Tuz˙ za miastem. Timothy skrzywił sie˛. – W tych okolicach tuz˙ za miastem oznacza ze dwie godziny jazdy. Wybacz, Ross, ale chyba musze˛ ci sie˛ narazic´ i odmo´wic´. Ostatnie dwadzies´cia cztery godziny 11LEPIEJ NIZ˙ W MARZENIACH
spe˛dziłem w samochodzie i nie mam ochoty na kolejna˛ przejaz˙dz˙ke˛. – Nie ma sprawy – rozes´miał sie˛ Ross. – Nie chcia- łem cie˛ po prostu zostawiac´ samego. Shelly idzie do fryzjera, Kell i Abby maja˛ dzis´ wolne... – Nie szkodzi – przerwał Timothy. – Nie potrzebuje˛ rozrywki. Na razie marze˛ wyła˛cznie o prysznicu i wygo- dnym ło´z˙ku. Spojrzał na Clare˛, kto´ra zaje˛ła sie˛ układaniem wyni- ko´w Billa w schludna˛ kupke˛. – Ale mys´le˛, z˙e przedtem przydało by sie˛, gdyby ktos´ oprowadził mnie po szpitalu. Tak na wszelki wypa- dek, z˙ebym w razie czego wiedział, gdzie trzymacie sprze˛t i lekarstwa. O ile, oczywis´cie, Clara nie ma nic przeciwko temu. – Dobry pomysł! – Ross poparł go entuzjastycznie. – Zgadzasz sie˛, Claro? Nawet mu nie przyszło do głowy, z˙e mogłaby sie˛ sprzeciwic´. Jak zwykle. ,,Przykro mi, z˙e musze˛ cie˛ o to prosic´, Claro. Nie masz nic przeciwko temu, Claro? Clara na pewno sie˛ zgodzi’’. Włas´nie z˙e sie˛ nie zgadza. Pragnie wreszcie spokoju. Chciała, by w kon´cu sie˛ od niej odczepili, dali uporza˛d- kowac´ wyniki Billa, zastanowic´ sie˛ nad tym wszystkim, co sie˛ dzisiaj wydarzyło. Nie ma ochoty oprowadzac´ kolejnego lekarza, us´miechac´ sie˛ i odpowiadac´ na jego pytania. Podniosła głowe˛, a jej przejrzyste niebieskie oczy spojrzały prosto w oczy Timothy’ego. – Oczywis´cie, z przyjemnos´cia˛. 12 CAROL MARINELLI
– Przepraszam – powiedział Timothy, gdy tylko zostali sami. – Pewnie masz sto tysie˛cy rzeczy do roboty, waz˙niejszych od bawienia sie˛ w przewodnika. Nie zawracałbym ci głowy, ale wiesz, kiedy przyjecha- łem do Australii, miałem pracowac´ w szpitalu w Queens- land. I tam, kiedy czekałem na spotkanie z ordynatorem, pewien facet dostał zawału. Clara ledwie go słuchała. Jego opowies´ci nieszczego´- lnie ja˛ interesowały. Otworzyła drzwi do kuchni i ges- tem pokazała mu jej wne˛trze. – W kaz˙dym ba˛dz´ razie – cia˛gna˛ł – okazało sie˛, z˙e ordynatora jeszcze nie ma. – Cos´ podobnego? – rzuciła machinalnie Clara. Timothy szedł za nia˛ jak cien´, nie przestaja˛c mo´wic´. – No i siedziałem tam, zastanawiałem sie˛, jak wypa- dne˛ podczas swojej pierwszej rozmowy o prace˛, i wtedy przybiegła bardzo wystraszona piele˛gniarka. Clara podkre˛ciła dz´wie˛k w monitorze pokazuja˛cym akcje˛ serca Billa. – Dwa ło´z˙ka – powiedziała, otwieraja˛c cie˛z˙kie, wa- hadłowe drzwi prowadza˛ce do drugiej sali. – Czasami mamy cztery, ale rzadko. Tylko jes´li zdarzy sie˛ jakis´ powaz˙ny wypadek i trzeba prowadzic´ reanimacje˛... – Urwała nagle i odwro´ciła sie˛ w jego strone˛. – I co powiedziała? Z˙e w szpitalu nie ma z˙adnego lekarza opro´cz ciebie? – S´wiez˙o upieczonego lekarza – przytakna˛ł Timo- thy. – Dopiero co skon´czyłem studia. – Ale... Nie jestes´ przypadkiem za... – Clara umilkła, lecz Timothy odgadł jej mys´l. – Za stary na studenta? – dokon´czył z szerokim 13LEPIEJ NIZ˙ W MARZENIACH
us´miechem. – Jestem dojrzałym studentem. Najpierw studiowałem zarza˛dzanie i finanse, a kiedy skon´czyłem, popracowałem przez dwa miesia˛ce w rodzinnej firmie i stwierdziłem, z˙e to nie dla mnie. Moi rodzice sa˛ maklerami. – Skrzywił sie˛ zabawnie. – Ich podniecaja˛ skoki akcji, a mnie wykres pracy serca na monitorze. Clara rozes´miała sie˛. – Skoro skon´czyły ci sie˛ pienia˛dze, to moz˙e przyda- łoby sie˛ zagrac´ na giełdzie? Timothy potrza˛sna˛ł głowa˛. – Bron´ Boz˙e. Mo´głbym poprosic´ rodzico´w, z˙eby przesłali mi troche˛ goto´wki, ale nie zrobie˛ im tej przyje- mnos´ci. Mam przed soba˛ jeszcze sporo czasu na mart- wienie sie˛ o kredyty, hipoteki i fundusze emerytalne. Ustatkuje˛ sie˛, gdy wro´ce˛ do Anglii i zaczne˛ robic´ specjalizacje˛ chirurga. A po´ki co, chce˛ sie˛ dobrze bawic´ i mam w nosie, co sa˛dza˛ na ten temat moi rodzice. Clara wyczuła napie˛cie w jego głosie. – No i co stało sie˛ wtedy w Queensland? – zapytała, by zmienic´ temat. – A, wtedy. – Timothy znowu us´miechał sie˛ beztros- ko. – Słuchaj: przybiega piele˛gniarka i mo´wi mi, z˙e pan Forbes z sali numer cztery miał zawał. – I co zrobiłes´? – Zapytałem, gdzie jest sala numer cztery, kim u dia- bła jest pan Forbes i na koniec, chociaz˙ od tego powinie- nem był zacza˛c´, dlaczego mo´wi to wszystko włas´nie mnie. – Pytam, co zrobiłes´ z pacjentem. – Clara nie mogła sie˛ doczekac´ dalszego cia˛gu historii. Na jej piegowatej buzi pojawił sie˛ rumieniec. 14 CAROL MARINELLI
– Dobrze, z˙e widziałem kilka odcinko´w ,,Ostrego dyz˙uru’’ – zas´miał sie˛. – Inaczej nie miałbym poje˛cia, jak sie˛ zachowac´. Dziarsko wydawałem polecenia, krzy- czałem, z˙eby ładowac´ defibrylator, zrobiłem masaz˙ ser- ca, a nawet przeprowadziłem intubacje˛. – Naprawde˛? – spytała Clara, na kto´rej zrobiło to ogromne wraz˙enie. Timothy skromnie wzruszył ramionami. – Było sie˛ pare˛ razy w sali operacyjnej. – I co z tego? Istnieje ro´z˙nica pomie˛dzy sala˛ opera- cyjna˛, gdzie masz innych lekarzy i anestezjologo´w do pomocy, a radzeniem sobie z pierwszym w z˙yciu zawa- łem zupełnie samemu. Naprawde˛, s´wietnie ci poszło. – Niezupełnie – je˛kna˛ł Timothy. – Pacjent umarł. – Ojej. – I nie dostałem tej pracy. – Dlaczego? – zaprotestowała. – To niesprawied- liwe. – Ale takie jest z˙ycie. Ktos´ inny okazał sie˛ sprytniej- szy i bardziej dos´wiadczony ode mnie. – Wiem, jak to jest – mrukne˛ła. – Słucham? – Niewaz˙ne. Chodz´, pokaz˙e˛ ci sale˛ operacyjna˛. W razie, gdyby ktos´ znowu dostał zawału, be˛dziesz przynajmniej wiedział, doka˛d go zabrac´. Clara czuła sie˛ teraz duz˙o lepiej. Mys´l o Kellu nadal tkwiła gdzies´ w niej jak drzazga, ale gadanie Timo- thy’ego sprawiło, z˙e stała sie˛ nieco mniej bolesna. – W jakim w kon´cu szpitalu pracowałes´? – W Adelajdzie. – Ale to na drugim kon´cu kraju. 15LEPIEJ NIZ˙ W MARZENIACH
– Pozwiedzałem sobie troche˛ po drodze. Chcesz wiedziec´, gdzie byłem? – Moz˙e potem mi opowiesz. – Clara, troche˛ za- kłopotana nagła˛zaz˙yłos´cia˛, odgarne˛ła za ucho pasemko miedzianych włoso´w. – Teraz jestem zaje˛ta. – No to i tak ci cos´ opowiem. Jak skon´cze˛ prace˛ tutaj i odłoz˙e˛ pienia˛dze, pojade˛ do Queensland i zalicze˛ kolejny kurs nurkowania. – Czyli juz˙ jeden zaliczyłes´? – Dwa. Cos´ wspaniałego. Musisz zobaczyc´ moje zdje˛cia rafy koralowej, przyniose˛ ci. Byłas´ tam kiedys´? Clara potrza˛sne˛ła głowa˛. – Ja nigdzie nie byłam, z wyja˛tkiem trzech lat w Adelajdzie, gdzie chodziłam do szkoły piele˛gniars- kiej. Poza tym nigdy sta˛d nie wyjez˙dz˙ałam. Ale słysza- łam, z˙e rafa koralowa jest przepie˛kna. – Nie ma pie˛kniejszego widoku na ziemi. Nasz in- struktor kazał nam wzia˛c´ troche˛ chleba. Wyobraz´ sobie, z˙e tam, na dole, ryby podpływaja˛i jedza˛z re˛ki. Widzia- łem nawet rekina. – Z˙artujesz? – Clara az˙ podskoczyła. – Ja bym chyba umarła. – Ja byłem bliski s´mierci – oznajmił Timothy, a oczy zrobiły mu sie˛ wielkie i okra˛głe, jakby znowu ujrzał rekina. – Jes´li sie˛ na niego nie zwraca uwagi, to on tez˙ cie˛ ignoruje. Ale przysie˛gam, spociłem sie˛ pod kombinezonem. Powinnas´ kiedys´ spakowac´ manatki i zobaczyc´ swo´j pie˛kny kraj. To był najlepszy rok w moim z˙yciu. – Bardzo bym chciała – przyznała – ale jakos´ siebie w tym nie widze˛. Przeciez˙ ja sie˛ nie moge˛ doprosic´ 16 CAROL MARINELLI
o jeden wolny wieczo´r, z˙eby po´js´c´ na bal. Wyobraz˙asz sobie, co by było, gdybym wysta˛piła o rok wolnego? – To nie ro´b tego. – Timothy wzruszył ramionami – Spakuj sie˛ i wyjedz´. – Łatwo ci powiedziec´. – Spojrzała na Timothy’ego i zobaczyła, z˙e czeka na dłuz˙sze wyjas´nienie. – Widzisz – westchne˛ła – kiedys´ to był malutki szpital, przychod- nia włas´ciwie. Jedna sala dla pacjento´w i jedna sala zabiegowa. W zeszłym roku zjawili sie˛ tutaj Ross i Shel- ly. Rossowi bardzo zalez˙y na rozbudowie tego miejsca. Cały czas stara sie˛ zdobyc´ fundusze, chce zatrudnic´ wie˛cej ludzi. Jez˙eli mu sie˛ powiedzie, be˛dziemy mieli tu szpital z prawdziwego zdarzenia. Z izolatkami i nor- malna˛izba˛przyje˛c´. Na razie problemem jest liczba pra- cowniko´w. Kell i ja jestes´my jedynymi piele˛gniarzami i wszystko robimy sami. Shelly stara sie˛, ale nigdy nie ma czasu. Niedawno urodziła dziecko, a jej starszy, trzyletni synek ma zespo´ł Downa. – Wie˛c wszystko spada na ciebie? – Jest jeszcze Kell – przypomniała mu. Timothy popatrzył na nia˛ w taki sposo´b, z˙e westchne˛ła i przy- znała: – No owszem, wie˛kszos´c´ rzeczy robie˛ ja. Byli teraz w magazynie. Bill nie mo´gł ich słyszec´, wie˛c Clara wyjas´niła: – Bill jest wyja˛tkiem. Zwykle pacjenci nie zostaja˛ u nas dłuz˙ej niz˙ na kilka dni. Nie chciał sie˛ przenosic´ do innegoszpitala,abyłzbytchory,z˙ebywysłac´ gododomu. – Shelly nie ma czasu, a Kell jest zaje˛ty – dokon´czył Timothy. – W ten sposo´b ty zostałas´ wołem roboczym. – Bez przesady. – Machne˛ła re˛ka˛. – To tylko pare˛ tygodni. Da sie˛ wytrzymac´. 17LEPIEJ NIZ˙ W MARZENIACH
– Powinnas´ wzia˛c´ wolne. Na pewno masz mase˛ zaległego urlopu. Musisz wreszcie zobaczyc´, w jakim pie˛knym kraju mieszkasz. Ja, gdy tylko skon´cze˛ prak- tyke˛ u was, wracam na rafe˛. Jes´li zrobie˛ licencje˛ płet- wonurka, be˛de˛ mo´gł byc´ instruktorem i szkolic´ turys- to´w. Wize˛ wystawiono mi na dwa lata. Nie zamierzam marnowac´ choc´by jednego dnia. – W Tennengarrah raczej sobie nie ponurkujesz. – Tutaj musze˛ ograniczyc´ sie˛ do bycia lekarzem. Clara odwzajemniła jego us´miech. Zdziwiła ja˛ łat- wos´c´, z jaka˛pojawił sie˛ na jej ustach. Jeszcze dwadzies´- cia minut temu nie uwierzyłaby, z˙e kiedykolwiek w z˙y- ciu znowu sie˛ us´miechnie. – Dzie˛kuje˛ za wycieczke˛. – Byli juz˙ przy drzwiach wyjs´ciowych, gdy Timothy nagle sie˛ odwro´cił. – Aha, nie mys´l, z˙e zapomniałem. Dzis´ wieczorem masz ze mna˛ zatan´czyc´. Clara wro´ciła do porza˛dkowania wyniko´w Billa. W szpitalu wreszcie zrobiło sie˛ cicho i spokojnie. – A wie˛c Kopciuszek jednak po´jdzie na bal. Dz´wie˛k głosu Billa sprawił, z˙e Clara az˙ podskoczyła. – Nie s´pisz? – Miło jest posłuchac´ plotek. Gdybym otworzył oczy, słuchowisko by sie˛ skon´czyło. Od kilku tygodni Bill lez˙ał w letargu, nie odzywaja˛c sie˛ i zdaja˛c sie˛ nikogo nie słyszec´. Teraz jego poczciwe oczy patrzyły przytomnie i wesoło. Clara poczuła taka˛ ulge˛, z˙e jej własne troski nagle wydały jej sie˛ niewarte uwagi. Sie˛gne˛ła po cis´nieniomierz. – Dobrze, z˙e znowu jestes´ z nami – powiedziała, zakładaja˛c mu go na ramie˛. 18 CAROL MARINELLI
– Ja tez˙ sie˛ ciesze˛. Odka˛d zdecydowałem sie˛ na operacje˛, czuje˛ sie˛ znacznie lepiej. – Lepiej sie˛ poczujesz dopiero, gdy be˛dzie juz˙ po operacji. Nie od razu, ale po miesia˛cu czy dwo´ch be˛- dziesz jak nowo narodzony. – Mam nadzieje˛. – W jego oczach błysna˛ł strach i Clara instynktownie us´cisne˛ła jego re˛ke˛. – Dobra z ciebie dziewczyna. – Bill pogładził ja˛ po dłoni. – Ross, Shelly, Kell, Abby tez˙ sa˛ s´wietni, ale ty jestes´ wyja˛tkowa. Jedyna. Wiesz o tym? – Och, nie przesadzaj. – Clara zarumieniła sie˛. – Pamie˛tam, jak umarli twoi rodzice. Był to jeden z najgorszych dni w Tennengarrah. Wszyscy tak sie˛ o ciebie martwilis´my, zastanawialis´my, co z ciebie wyros´nie. Pie˛tnastolatka bez z˙adnej opieki... – Nieprawda, nie byłam bez opieki – przerwała mu. – Wszyscy mi pomagali. – Mys´lisz, z˙e kaz˙dy pie˛tnastolatek dałby sobie rade˛ w takiej sytuacji? Ty spisałas´ sie˛ doskonale. Zostałas´ kims´. Całe miasto jest z ciebie dumne. Jestes´ chluba˛ Tennengarrah. – Kell tez˙ – rzuciła Clara, staraja˛c sie˛, by jej głos zabrzmiał normalnie. – Kell tez˙ jest sta˛d. – I jak długo tu pozostanie? Innego dnia albo w innych okolicznos´ciach udałoby jej sie˛ oboje˛tnie wzruszyc´ ramionami, us´miechna˛c´ sie˛ albo po prostu mo´wic´ dalej i udawac´, z˙e losy Kella Bevana kompletnie jej nie obchodza˛. Z˙e jest tylko kolega˛z pracy. Poczuła, jak łzy znowu napływaja˛jej do oczu. – To musi byc´ dla ciebie dramat. 19LEPIEJ NIZ˙ W MARZENIACH
– Co? – Spłoszona, chciała wyrwac´ re˛ke˛, ale Bill mocno ja˛ trzymał. Jego dobre oczy przygla˛dały sie˛ uwaz˙nie jej twarzy. – Kell to dla ciebie wie˛cej niz˙ kolega, prawda? Clara wzie˛ła głe˛boki oddech,otworzyła usta,bywydac´ z siebie okrzyk protestu, ale Bill odezwał sie˛ pierwszy. – Nikt sie˛ nie domys´la, wie˛c nie musisz sie˛ wstydzic´. Znam cie˛ od dziecka, jestes´ dla mnie jak druga co´rka, ale nawet ja nie miałem o tym poje˛cia, dopo´ki nie trafiłem tutaj. Dopiero tu zobaczyłem, jak twoja buzia rozjas´nia sie˛ za kaz˙dym razem, kiedy Kell wchodzi do pokoju. Jak cie˛z˙ko jest ci znies´c´ obecnos´c´ Abby. I w kon´cu poła˛czy- łem wszystko w całos´c´. Bardzo ci dzisiaj smutno, Claro? Pokre˛ciła przecza˛co głowa˛, ale spod jej jasnych rze˛s zacze˛ły płyna˛c´ łzy. Bill nie był zwykłym pacjentem. Był dla niej przyjacielem, przybranym wujkiem. Po s´mierci rodzico´w Bill i jego z˙ona zaopiekowali sie˛ nia˛, spe˛dziła niezliczone wieczory w ich przytulnej kuchni. Dzie˛ki nim zawsze czuła sie˛ kochana. Inni mieszkan´cy miasta tez˙ ja˛ wspierali, a kiedy wro´ciła po szkole piele˛gniars- kiej, powitali ja˛z otwartymi ramionami. Ale nikt nie był jej tak bliski jak Bill. – Chciałam mu to dzisiaj powiedziec´ – szepne˛ła. – Wiedziałam, z˙e spotyka sie˛ z Abby, ale nie podejrzewa- łam, z˙e to jest az˙ tak powaz˙ne. Mys´lałam, z˙e niedługo Abby wyniesie sie˛ sta˛d, tak jak wszyscy. A teraz on jej sie˛ os´wiadcza. – Jeszcze nie powiedziała ,,tak’’ – zauwaz˙ył Bill. – Ale powie. – W głosie Clary zadz´wie˛czała wro- gos´c´. – I słusznie. Kochaja˛sie˛, pasuja˛do siebie. Wszyst- ko jest w porza˛dku. Tylko jak o tym mys´le˛, to mi sie˛... 20 CAROL MARINELLI
– Claro... – Bill patrzył, jak dziewczyna stara sie˛ opanowac´ szloch. – Przepraszam, nie chciałam urza˛dzac´ sceny. Nie powinnam cie˛ denerwowac´. – Wszystko sie˛ ułoz˙y, zobaczysz – rzekł łagodnie Bill. – Kiedy umarła Raelene, mys´lałem, z˙e moje z˙ycie straciło sens. Wydawało mi sie˛, z˙e juz˙ nigdy nie be˛de˛ szcze˛s´liwy, było mi oboje˛tne, czy umre˛, czy przez˙yje˛. A teraz spo´jrz. Niedługo na s´wiat przyjdzie mo´j wnuk, ja czekam na operacje˛, kto´ra pozwoli mi poz˙yc´ moz˙e z dziesie˛c´ lat. I wiesz co? Mys´le˛, z˙e nadejdzie jeszcze dzien´, w kto´rym znowu powiem, z˙e jestem szcze˛s´liwy. I ty tez˙ be˛dziesz szcze˛s´liwa. Takie rzeczy bola˛ tylko przez jakis´ czas. – Wiem – szepne˛ła, pochlipuja˛c. – A przynajmniej mam taka˛ nadzieje˛. – Poza tym Kell nie jest jedynym facetem na s´wie- cie. Jak to mawiaja˛ na wybrzez˙u: w oceanie pływa wiele ryb. – Bill! – westchne˛ła Clara. – Dzisiaj powiedziałam juz˙ Timothy’emu, z˙e Tennengarrah jest bardzo daleko od oceanu. W oceanie moz˙e ryby sa˛, ale tutaj nie ma z˙adnej, dla kto´rej warto byłoby zarzucac´ we˛dke˛. – A ten gaduła? – Kto? – Ten gadatliwy doktorek, z angielskim akcentem. Ten, kto´ry wykon´czył swojego pierwszego pacjenta. – Kogo? – Tego, kto´ry miał zawał, w Queensland. Opowiadał o nim. Przeciez˙ ci mo´wiłem, z˙e tylko udawałem, z˙e s´pie˛. 21LEPIEJ NIZ˙ W MARZENIACH
– On go nie zabił, Bill. – Clara us´miechne˛ła sie˛ przez łzy. – To nie była jego wina. Zrobił wszystko, z˙eby go ratowac´. Niewielu młodych lekarzy wie, jak przeprowa- dzic´ intubacje˛ w takich warunkach. Dobrze sie˛ spisał. – Nie wa˛tpie˛. Poza tym, kiedy wszedł, otworzyłem jedno oko i zda˛z˙yłem zobaczyc´, z˙e to kawał przystoj- niaka. – Odczep sie˛, dobrze? – burkne˛ła Clara, ale Bill tylko zachichotał. – O co ci chodzi? Juz˙ zapowiedział, z˙e chce z toba˛ tan´czyc´. Mo´wie˛ ci, Claro, ten wieczo´r wcale nie be˛dzie taka˛ tragedia˛. – Cały dzien´ jest jedna˛ wielka˛ tragedia˛. – Wstała. – Chcesz herbate˛? – Herbate˛ i kanapke˛. – Daj mi dziesie˛c´ minut. Skon´cze˛ cos´, i zrobie˛ pysz- ne kanapki dla nas obojga. Trzeba sie˛ jakos´ pocieszyc´. – Clara us´miechne˛ła sie˛ do Billa, zadowolona, z˙e odzys- kał apetyt. – Niedługo zacznie sie˛ two´j ulubiony serial – ode- zwał sie˛ Bill, przegla˛daja˛c program telewizyjny. – Moz˙e ustawisz sobie krzesło koło ło´z˙ka i obejrzymy go razem? Obiecuje˛, z˙e nie powiem ani słowa o Kellu. – Jez˙eli tak, to w porza˛dku. – Clara skierowała sie˛ w strone˛ biurka. Juz˙ opanowana, ale dalej speszona tym, z˙e ktos´ odkrył jej tajemnice˛. – Wyzdrowiejesz, Bill. – Mam nadzieje˛. – Ja to wiem. 22 CAROL MARINELLI
ROZDZIAŁ DRUGI Clara była konserwatystka˛ i nie lubiła wielkich zmian. Pozwoliła fryzjerce tylko na wycieniowanie wło- so´w i zrobienie na nich delikatnych blond pasemek. Efekt nawet tak drobnej zmiany był od razu widoczny. Praktyczna fryzurka nabrała finezji, podkres´liła mlecz- na˛ karnacje˛ i uwypukliła wysokie kos´ci policzkowe Clary. I co´z˙ z tego, skoro to, jak be˛dzie wygla˛dac´ na balu, nie ma juz˙ znaczenia? Clara wzie˛ła głe˛boki oddech. Koniec z uz˙alaniem sie˛ nad soba˛, postanowiła, sie˛gaja˛c po nieco zaschnie˛ty tusz do rze˛s. Na co dzien´ nie robiła makijaz˙u, szkoda jej było czasu na poranne wystawanie przed lustrem. Moz˙e jednak warto? – pomys´lała. Nawet be˛da˛c w tak podłym nastroju jak dzis´, musiała przyznac´, z˙e w oprawie ciemnych rze˛s błe˛kit jej oczu nabrał głe˛bi. Os´mielona, nałoz˙yła jeszcze błyszczyk na usta. Nie miała nawet duz˙ego lustra, w kto´rym mogłaby sie˛ cała przejrzec´. Aby zobaczyc´, jak lez˙y na niej sukienka, musiała wspia˛c´ sie˛ na deske˛ klozetowa˛. Głowa znikne˛ła gdzies´ nad szafka˛, ale i tak to, co Clarze udało sie˛ zobaczyc´, sprawiło, z˙e niemal wyla˛dowała na podłodze. W lustrze odbijała sie˛ smukła sylwetka opie˛ta czarna˛ sukienka˛z głe˛bokim dekoltem oraz para długich i zgrab- nych no´g, wysmuklonych dodatkowo przez sandałki na
wysokich obcasach. Mo´j Boz˙e, pomys´lała, przeciez˙ oni wszyscy pe˛kna˛ ze s´miechu, jak mnie zobacza˛. Zerkne˛ła na zegarek i poczuła ukłucie przeraz˙enia. Mine˛ła sio´dma, nie ma juz˙ czasu na zmiany. Wybiegła z łazienki, złapała ogromna˛ tace˛ z kanapkami i ruszyła w strone˛ wyjs´cia. Przy drzwiach przystane˛ła. Okre˛ciła sie˛ na pie˛cie, postawiła tace˛ na podłodze, wpadła do sypialni i rozpyliła woko´ł siebie obłoczek perfum. – Nie mam poje˛cia, po co sie˛ tak wysilam – wes- tchne˛ła do siebie. Nikt sie˛ nie s´miał. Wre˛cz przeciwnie, po drodze paru faceto´w zagwizdało z podziwem, co wprawiło ja˛ w za- kłopotanie nie mniejsze niz˙ to, kto´re czułaby, gdyby sie˛ na jej widok rozes´miali. Nie była przyzwyczajona, by ktokolwiek zwracał na nia˛ uwage˛. Przynajmniej w taki sposo´b. – Claro, wygla˛dasz szałowo. – Shelly usune˛ła sie˛, by zrobic´ jej miejsce przy stole. – Masz s´liczna˛ sukienke˛ i w ogo´le cała jestes´ po prostu zachwycaja˛ca. – Dzie˛kuje˛, ty tez˙. – Clara była cia˛gle troche˛ za- wstydzona, ale wszystkie te wyrazy uznania zaczynały ja˛ cieszyc´. Dopiero gdy usiadła i wypiła kilka łyko´w szampana, zauwaz˙yła, z˙e towarzystwo jest dziwnie mil- cza˛ce, Shelly ma smutna˛ mine˛, a Kell jest blady. – Co sie˛ stało? Gdzie Abby? – Poleciała do Adelajdy – odparł Kell, wpatruja˛c sie˛ ponuro w talerz. – Okazało sie˛, z˙e potrzebuja˛lekarza do opieki nad Billem. – Co takiego? W samolocie sa˛przeciez˙ sami lekarze, a Bill czuł sie˛ zupełnie dobrze i z˙adnej szczego´lnej opieki nie wyma- 24 CAROL MARINELLI
gał. Clara juz˙ chciała dobitniej wyrazic´ swoje zdumie- nie, ale dostrzegłszy wyraz twarzy Shelly, ugryzła sie˛ w je˛zyk. – Jak sie˛ bawicie? Timothy zjawił sie˛ w sama˛ pore˛. Wszyscy powitali go rados´nie i hałas´liwie niczym starego przyjaciela. Rozmowa zacze˛ła toczyc´ sie˛ jakby nigdy nic, Shelly z˙artowała, Ross us´miechał sie˛, ale w tej paplaninie wyczuwało sie˛ jaka˛s´ sztucznos´c´. Cos´ ewidentnie wisi w powietrzu, pomys´lała Clara. – Zasna˛łem. – Timothy usadowił sie˛ na krzes´le obok niej. – Połoz˙yłem sie˛ na pie˛tnas´cie minut i obudziłem po czterech godzinach. Dobrze, z˙e nie, na przykład, po czternastu. – Ciesze˛ sie˛, z˙e przyszedłes´ – rzuciła uprzejmie. – Naprawde˛? – zapytał, patrza˛c jej w oczy. Nerwowo upiła łyk szampana. Zupełnie nie wiado- mo, dlaczego zrobiło jej sie˛ gora˛co. – Naprawde˛ – potwierdziła w kon´cu, nie moga˛c wymys´lic´ z˙adnej błyskotliwej riposty. – Wygla˛dasz pie˛knie – powiedział Timothy, powoli i dosyc´ cicho. – Zrobiłas´ cos´ z włosami? – Balejaz˙ – wymamrotała speszona. – Nie mam poje˛cia, co to takiego – rzekł ze s´mie- chem. – Takie jasne pasemka. Kiwna˛ł głowa˛. – Ładne, ale ja najbardziej lubie˛ zwyczajne rude włosy. – Gdybys´ sam był rudy, to bys´ lubił je znacznie mniej. 25LEPIEJ NIZ˙ W MARZENIACH
Rozmowa toczyła sie˛ dalej, Clara po raz kolejny stwierdziła, z˙e Timothy ma dar prowadzenia konwer- sacji. Mo´wili o całkowicie błahych sprawach, ale dobrze sie˛ przy tym bawiła, czuła sie˛ swobodnie, a jego dobry nastro´j udzielił sie˛ takz˙e jej. – Przyniose˛ kolejke˛ dla wszystkich. Claro, pomo- z˙esz mi? – spytał Kell. Po raz pierwszy w z˙yciu nie zerwała sie˛ na ro´wne nogi. – Nie, dzie˛kuje˛ – odpowiedziała, celowo udaja˛c, z˙e nie dosłyszała pros´by. – Ja pomoge˛! – Matthew, trzyletni synek Shelly, zeskoczył z krzesła. – Ty? – westchna˛ł Kell, ale gdy chłopczyk chwycił go za re˛ke˛, us´miechna˛ł sie˛. – No dobrze, chodz´ ze mna˛, kolego. – No to jak? Tan´czymy? – Timothy szturchna˛ł Clare˛ łokciem, ale ona pokre˛ciła przecza˛co głowa˛. – Czy ktos´ łaskawie raczy mi powiedziec´, co tu jest grane? – spytała ostro. – Dlaczego Abby wyjechała tak nagle? – No powiedz jej, Ross – warkne˛ła Shelly. – Po- wiedz jej, cos´ narobił. Clara omal nie oblała sie˛ szampanem. Nigdy jeszcze nie słyszała, by Shelly odezwała sie˛ do me˛z˙a takim tonem. Wydawali jej sie˛ dota˛d najbardziej zgodnym małz˙en´stwem na ziemi, zapatrzonym w siebie niczym para zakochanych nastolatko´w. Spogla˛dała raz na jed- no, raz na drugie z po´łotwartymi ustami. Cos´ sie˛ musiało stac´, cos´ strasznego. – Abby wyjechała. Na zawsze – zacza˛ł powoli Ross. 26 CAROL MARINELLI