ziomek72

  • Dokumenty7 893
  • Odsłony2 235 403
  • Obserwuję977
  • Rozmiar dokumentów26.3 GB
  • Ilość pobrań1 294 482

Lepiej niż w marzeniach - Marinelli Carol

Dodano: 8 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 8 lata temu
Rozmiar :553.6 KB
Rozszerzenie:pdf

Lepiej niż w marzeniach - Marinelli Carol.pdf

ziomek72 EBooki EBOOK M Marinelli Carol
Użytkownik ziomek72 wgrał ten materiał 8 lata temu.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 151 stron)

Carol Marinelli Lepiej niż w marzeniach Tłumaczyła Katarzyna Wachowiak

PROLOG – Naprawde˛, bardzo mi przykro, z˙e musze˛ cie˛ o to prosic´. – Shelly weszła do gabinetu, s´ciskaja˛c pod pacha˛ ksia˛z˙ke˛ dyz˙uro´w. Clara zacisne˛ła ze˛by. Cia˛gle to samo. Wszyscy tak mo´wia˛, kaz˙demu jest bardzo przykro. I co z tego? – Irene tylko opiekowała sie˛ Billem. Nie moz˙emy prosic´ jej o przygotowanie go do lotu – cia˛gne˛ła Shelly. – Jest dyplomowana˛ piele˛gniarka˛. – Piele˛gniarka˛, kto´ra prawie nie ma kontaktu z za- wodem. – Shelly miała racje˛ i Clara dobrze o tym wiedziała. Bill Nash po długich tygodniach namysłu zgodził sie˛ wreszcie na wszczepienie bypasso´w, kto´re były mu rozpaczliwie potrzebne. Do tego tak sie˛ szcze˛s´liwie złoz˙yło, z˙e chirurdzy ze szpitala w Adelajdzie mogli operowac´ go juz˙ w poniedziałek, wie˛c nawet gdyby Bill znowu chciał zmienic´ zdanie, nie miał juz˙ na to czasu. Samolot ze szpitala przylatywał dzisiaj. Clara, rzecz jasna, cieszyła sie˛ z tego. Ale ten dzien´ był akurat jednym jedynym dniem w roku, kiedy w Ten- nengarrah – małym, nudnym, połoz˙onym na komplet- nym odludziu australijskim miasteczku – cos´ miało sie˛ wreszcie wydarzyc´. Bal. Czekała na niego od kilku miesie˛cy. Gdy tylko

wyznaczono date˛, poprosiła o wolny dzien´. Zamo´wiła wizyte˛ u fryzjerki, w nadziei, z˙e uda jej sie˛ ułoz˙yc´ jaka˛s´ sensowna˛fryzure˛ z jej cienkich, beznadziejnie prostych, rudych włoso´w. A teraz pojawia sie˛ taka Shelly, tez˙ zreszta˛dyplomowana piele˛gniarka, i ma czelnos´c´ prosic´ ja˛ o to, z˙eby tego włas´nie wieczoru została w pracy! – Na pewno ktos´ sie˛ znajdzie – mrukne˛ła, licza˛c, z˙e Shelly choc´ spro´buje ja˛ zrozumiec´, ale tamta nawet nie mrugne˛ła okiem. Jasne, po co sie˛ w ogo´le zastanawiac´, skoro pod re˛ka˛ jest poczciwa, uczynna Clara? – Nikt sie˛ nie znajdzie – westchne˛ła Shelly. – Kell jest jedynym piele˛gniarzem opro´cz ciebie, ale dzis´ ma wolne i nie moge˛ sie˛ do niego dodzwonic´. Zawsze jest nadzieja, z˙e nikt nie be˛dzie musiał tu zostawac´. Samolot moz˙e przyleciec´ w kaz˙dej chwili, nawet jeszcze dzis´ rano, i wtedy dyz˙ur be˛dzie niepotrzebny. Tyle tylko, z˙e trzeba be˛dzie przekazac´ Billa, a nie wypada mi o to prosic´ Irene. Claro, naprawde˛, mogłabym sama sie˛ tym zaja˛c´, tylko z˙e... Umilkła. Clara czuła, z˙e ta pauza została zrobiona specjalnie. Miała sie˛ teraz rozes´miac´ i powiedziec´: alez˙ niczym sie˛ nie przejmuj, oczywis´cie, z˙e wezme˛ ten dyz˙ur. Doskonale zdawała sobie sprawe˛, jak bardzo Shelly czeka na bal. Wiedziała, z˙e od tygodni sie˛ od- chudza, by zrzucic´ kilogramy, kto´rych przybyło jej w cia˛z˙y, z˙e marzy o tym, by wreszcie spe˛dzic´ roman- tyczny wieczo´r z Rossem – swoim me˛z˙em lekarzem. Jak mogła jej popsuc´ tak waz˙ne wyjs´cie? Ale po raz pierwszy w z˙yciu Clara była zdecydowana nie usta˛pic´. Ten wieczo´r był waz˙ny takz˙e i dla niej. – A co z Abby? – zapytała przebiegle. 4 CAROL MARINELLI

Abby Hampton była lekarka˛ z miasta, kto´ra włas´nie kon´czyła trzymiesie˛czna˛ praktyke˛ w Tennengarrah. Clara miała pewne powody, by za nia˛ nie przepadac´, a perspektywa balu bez s´licznej pani doktor wydała jej sie˛ bardzo kusza˛ca. Poczuła, z˙e sie˛ czerwieni, ale twardo dodała: – Jest lekarzem, wie˛c s´wietnie sobie poradzi, a poza tym nie jest sta˛d i wiemy, z˙e niezbyt lubi to miasteczko. Na pewno nie zalez˙y jej na balu i dałoby sie˛ ja˛ przeko- nac´, z˙eby nas zasta˛piła. – Nie moge˛ poprosic´ Abby. – Shelly potrza˛sne˛ła głowa˛ i us´miechne˛ła sie˛ tajemniczo. – Przysie˛gam, Claro, nie moge˛ jej poprosic´. – Dlaczego? Czy to jakis´ sekret? No Shelly, po- wiedz, o co chodzi. Przeciez˙ nikogo tu nie ma opro´cz Billa, a on s´pi. – Ale obiecaj, z˙e nikomu nie pis´niesz ani słowa. – Shelly us´miechała sie˛ szeroko i Clara poczuła, jak jej usta takz˙e rozcia˛gaja˛ sie˛ w us´miechu, a cała irytacja znika. Czuła teraz tylko ciekawos´c´. Co´z˙ to moz˙e byc´ za sensacyjna plotka? – Obiecuje˛. No, Shelly, nie trzymaj mnie w niepew- nos´ci. Czyz˙by zdecydowała sie˛ wreszcie wro´cic´ do Sydney do swojego ukochanego pogotowia? – Och nie, to cos´ znacznie bardziej interesuja˛cego. – Shelly przysiadła na brzegu biurka. – A jak komus´ to powiesz... – No juz˙ przestan´. Chcesz, z˙ebym umarła z ciekawo- s´ci? – rozes´miała sie˛ Clara. – Oto´z˙ nie moge˛ prosic´ Abby, z˙eby przyszła do pracy, poniewaz˙ ktos´ inny zamierza ja˛ dzis´ o cos´ poprosic´. 5LEPIEJ NIZ˙ W MARZENIACH

– Nic nie rozumiem. – Clara potrza˛sne˛ła głowa˛. – Gdzies´ ty miała oczy przez ostatnie tygodnie? – wyszeptała Shelly. – Zgadnij, gdzie jest dzisiaj Kell? – Ma wolne. – Zgadza sie˛. I co robi? Clara wzruszyła ramionami. – Mo´wił, z˙e poleci do miasta. Bruce miał go pod- rzucic´ awionetka˛. – I zrobił to. Dwa tygodnie temu. I wiesz, co potem opowiadał? Z˙e widział, jak Kell poszedł do jubilera! Clara cia˛gle nie pojmowała, o co chodzi. Shelly ra- dos´nie zeskoczyła z biurka i zakre˛ciła sie˛ w tanecznym piruecie. – Kell ma zamiar os´wiadczyc´ sie˛ Abby! Zaraz do niej lece˛! Namo´wiłam ja˛ na fryzjera i kosmetyczke˛, chociaz˙ ona nie ma poje˛cia, z˙e Kell zrobi to akurat dzisiaj. Nie moge˛ jej powiedziec´, z˙e Bill zdecydował sie˛ na operacje˛, bo momentalnie by tu przybiegła. To jest wieczo´r Abby i nie moz˙emy jej go zepsuc´. Tylko sobie wyobraz´, Kell wreszcie ma zamiar komus´ sie˛ os´wiad- czyc´! Jestes´ w stanie w to uwierzyc´? Nie, nie była w stanie w to uwierzyc´. Na kilka chwil cały s´wiat znieruchomiał. Jak z oddali słyszała, z˙e Shelly wcia˛z˙ paple i chichocze. Przez mgłe˛ widziała, jak Ross wraz z jakims´ nieznajomym me˛z˙- czyzna˛wchodza˛do pokoju, ale na te kilka chwil jej serce dosłownie przestało bic´. Przycisne˛ła do piersi plik pa- piero´w z wynikami badan´ Billa, zasłoniła sie˛ nimi jak tarcza˛ i bezskutecznie starała sie˛ otrza˛sna˛c´. Kell Bevan postanowił sie˛ os´wiadczyc´. Po tych wszystkich latach wreszcie zebrał sie˛, ruszył 6 CAROL MARINELLI

tyłek do miasta, kupił piers´cionek i postanowił os´wiad- czyc´ sie˛ w dniu balu. Włas´nie tak to sobie zawsze wy- obraz˙ała. Sala pełna migocza˛cych s´wiatełek, s´wiece na stołach, pie˛kna noc pachna˛ca kwiatami, rozgwiez˙dz˙one niebo i dłon´ Kella wycia˛gaja˛ca sie˛ z piers´cionkiem. Moz˙e za mało sie˛ modliła? Moz˙e jej pros´by nie dotarły do kogo trzeba? Albo gdzies´ tam w go´rze zaszło jakies´ kosmiczne nieporozumienie? Wszystko jest do- kładnie tak, jak miało byc´. Z jedna˛ drobna˛ ro´z˙nica˛. Kell miał os´wiadczyc´ sie˛ jej, Clarze. 7LEPIEJ NIZ˙ W MARZENIACH

ROZDZIAŁ PIERWSZY – A oto włas´nie Clara, kto´ra o Tennengarrah wie wie˛cej, niz˙ my wszyscy razem wzie˛ci, prawda? – Słucham? – Dopiero teraz dotarło do niej, z˙e ktos´ z˙a˛daodniej odpowiedzi. Clara podniosławzroknaRossa. – Mo´wiłem włas´nie Timothy’emu, z˙e jestes´ osoba˛, na kto´rej wszyscy polegamy i z˙e jes´li be˛dzie czegos´ potrzebował, to powinien zwracac´ sie˛ do ciebie. – To jest nasz nowy lekarz – mrukne˛ła jej do ucha Shelly, popychaja˛c Clare˛ do przodu, by us´cisne˛ła wycia˛- gnie˛ta˛ re˛ke˛. – Przyjechał z Anglii. – Przeciez˙ miał pan sie˛ pojawic´ dopiero za dwa tygodnie – wyrzuciła z siebie Clara. Zabrzmiało to moz˙e mało uprzejmie, ale w tym momencie było jej wszystko jedno. – Skon´czyły mi sie˛ pienia˛dze. Bezpos´rednios´c´ jego odpowiedzi przywro´ciła jej ro´- wnowage˛. Wcisne˛ła pod pache˛ plik wyniko´w i us´cisne˛ła wreszcie wycia˛gnie˛ta˛dłon´ me˛z˙czyzny. Była sucha i cie- pła. Clara podniosła wzrok i spojrzała mu prosto w oczy. Patrzyły wesoło i były bardzo zielone. Spro´bowała sie˛ us´miechna˛c´. – Timothy Morgan – przedstawił sie˛. – Clara Watts – mrukne˛ła, przygla˛daja˛c mu sie˛ uwa- z˙niej.

Nie wygla˛da na kogos´, komu skon´czyły sie˛ pie- nia˛dze. Markowe ubranie, s´wietnie ostrzyz˙one włosy i bardzo angielski, arystokratyczny akcent. Ale jed- noczes´nie nie ma w nim ani szczypty snobizmu. Wre˛cz przeciwnie, wydaje sie˛ wyja˛tkowo bezpretensjonalny i sympatyczny. – A wie˛c jest pan Anglikiem. – Owszem. – Znowu sie˛ us´miechna˛ł. – Ale juz˙ od roku jestem w Australii i pro´buje˛ ła˛czyc´ prace˛ ze zwie- dzaniem. Aha, i nie jestem z˙aden pan, tylko Timothy, dobrze? I do tego jest gadatliwy. Jej grzecznos´ciowe pytanie pocia˛gne˛ło za soba˛ prawdziwa˛ lawine˛ sło´w. Timothy wycia˛gna˛ł z kieszeni zdje˛cia i zacza˛ł ilustrowac´ nimi kolejne etapy opowies´ci o tym, jak to kupił tania˛ po´ł- cie˛z˙aro´wke˛, pracował i zwiedzał wschodnie wybrzez˙e Australii, a teraz postanowił przenies´c´ sie˛ do jej s´rod- kowej cze˛s´ci. Clara słuchała uprzejmie, w odpowied- nich momentach kiwaja˛c głowa˛i pomrukuja˛c potakuja˛- co. W tej chwili pragne˛ła tylko jednego – by wreszcie wszyscy dali jej s´wie˛ty spoko´j, pozwolili ukryc´ sie˛ w łazience i spokojnie rozpłakac´. – Miałem nadzieje˛, z˙e szcze˛s´cie us´miechnie sie˛ do mnie w Coober Pedey. – Timothy zdawał sie˛ nie do- strzegac´ jej przygne˛bienia. – Przeczytałem w przewod- niku, z˙e niekto´rzy turys´ci trafia˛ tam na takie okazy, z˙e koszty podroz˙y zwracaja˛ im sie˛ z nawia˛zka˛. Wie˛c przez bite trzy tygodnie grzebałem sie˛ w piachu i znalazłem wreszcie dwa malutkie opale, kto´re kazałem oprawic´. Wydałem na to reszte˛ pienie˛dzy, i postanowiłem przyje- chac´ do was wczes´niej. 9LEPIEJ NIZ˙ W MARZENIACH

– A od kiedy mo´głbys´ zacza˛c´ prace˛? – zapytała Shelly, zerkaja˛c jednoczes´nie na grafik. Ross zas´miał sie˛. – Shelly, w co ty chcesz wrobic´ tego faceta? Biedny Timothy nie moz˙e zostac´ w pracy. To jego pierwszy wieczo´r u nas. Powinien przyjs´c´ na bal i wszystkich poznac´. O co ci chodzi? – Nie moge˛ znalez´c´ nikogo, kto wzia˛łby dzisiejszy dyz˙ur. – A Irene? – Wyraz´nie zapowiedziała, z˙e nie chce przekazywac´ Billa lekarzom z Adelajdy. Jes´li nie przyleca˛ przed sio´dma˛, ktos´ be˛dzie musiał zostac´. Kell i Abby od- padaja˛. – Clara tez˙ odpada – odrzekł Ross stanowczo. – Przeciez˙ to ona organizowała ten bal, wszystko ma za- planowane od miesie˛cy. – Clara idzie na bal. – W ciszy, jaka zapadła, wszy- scy odwro´cili głowy i spojrzeli na Timothy’ego, kto´ry niespodziewanie wtra˛cił sie˛ do rozmowy. – I zatan´czy ze mna˛. Trzask! Wszystkie wyniki Billa wysune˛ły sie˛ z ra˛k Clary i rozsypały po podłodze. Co za pech, pomys´lała, przykucaja˛c i staraja˛c sie˛ czym pre˛dzej je pozbierac´. Czuła sie˛ straszliwie głupio. Zda˛z˙yła zauwaz˙yc´ spojrzenie, jakie wymienili mie˛dzy soba˛Shelly i Ross. Na pewno pomys´leli, z˙e to perspek- tywa tan´ca z tym nowym tak nia˛ wstrza˛sne˛ła. Shelly, niepoprawna romantyczka, zacznie ja˛ teraz z nim swa- tac´, słac´ na randki i robic´ wyrzuty, z˙e jak zwykle marnuje okazje˛ za okazja˛. 10 CAROL MARINELLI

Kell ma sie˛ os´wiadczyc´. To zdanie jak mantra wcia˛z˙ rozbrzmiewało w jej głowie. Przygryzła wargi, by powstrzymac´ łzy. Cos´ dławiło ja˛ w gardle, czuła, z˙e sie˛ czerwieni i z˙e za chwile˛ narobi sobie dodatkowego wstydu, wybuchaja˛c płaczem. Dlaczego oni nie moga˛ sie˛ po prostu wy- nies´c´? Po´js´c´ sobie i zaja˛c´ własnymi sprawami, zosta- wiaja˛c ja˛ sama˛ na reszte˛ dnia? Albo na reszte˛ z˙ycia. Z˙ycia bez Kella. Wszyscy rzucili sie˛ na podłoge˛, by jej pomo´c. – Jez˙eli pogotowie nie dotrze do nas przed rozpo- cze˛ciem balu, Irene zostanie z Billem i zadzwoni do mnie, kiedy sie˛ pojawia˛. Przekazanie Billa nie zajmie wie˛cej niz˙ po´ł godziny. – Ale Ross... – zaprotestowała Shelly. – Z˙adnych ale – oznajmił Ross tonem nie znosza˛cym sprzeciwu. Wstał i połoz˙ył na stole plik pozbieranych kartek. – Claro, czy co´rka Billa wie o operacji? Clara potrza˛sne˛ła głowa˛, wdzie˛czna za zmiane˛ te- matu. – Nie. Od rana pro´buje˛ sie˛ do niej dodzwonic´, ale nikogo nie ma w domu. – Pewnie jest na farmie. Nie dzwon´ juz˙. Jest w cia˛z˙y i lepiej be˛dzie, jes´li ktos´ powie jej to osobis´cie. Pojade˛ do niej. Timothy, jedziesz ze mna˛? – A gdzie ona mieszka? – Tuz˙ za miastem. Timothy skrzywił sie˛. – W tych okolicach tuz˙ za miastem oznacza ze dwie godziny jazdy. Wybacz, Ross, ale chyba musze˛ ci sie˛ narazic´ i odmo´wic´. Ostatnie dwadzies´cia cztery godziny 11LEPIEJ NIZ˙ W MARZENIACH

spe˛dziłem w samochodzie i nie mam ochoty na kolejna˛ przejaz˙dz˙ke˛. – Nie ma sprawy – rozes´miał sie˛ Ross. – Nie chcia- łem cie˛ po prostu zostawiac´ samego. Shelly idzie do fryzjera, Kell i Abby maja˛ dzis´ wolne... – Nie szkodzi – przerwał Timothy. – Nie potrzebuje˛ rozrywki. Na razie marze˛ wyła˛cznie o prysznicu i wygo- dnym ło´z˙ku. Spojrzał na Clare˛, kto´ra zaje˛ła sie˛ układaniem wyni- ko´w Billa w schludna˛ kupke˛. – Ale mys´le˛, z˙e przedtem przydało by sie˛, gdyby ktos´ oprowadził mnie po szpitalu. Tak na wszelki wypa- dek, z˙ebym w razie czego wiedział, gdzie trzymacie sprze˛t i lekarstwa. O ile, oczywis´cie, Clara nie ma nic przeciwko temu. – Dobry pomysł! – Ross poparł go entuzjastycznie. – Zgadzasz sie˛, Claro? Nawet mu nie przyszło do głowy, z˙e mogłaby sie˛ sprzeciwic´. Jak zwykle. ,,Przykro mi, z˙e musze˛ cie˛ o to prosic´, Claro. Nie masz nic przeciwko temu, Claro? Clara na pewno sie˛ zgodzi’’. Włas´nie z˙e sie˛ nie zgadza. Pragnie wreszcie spokoju. Chciała, by w kon´cu sie˛ od niej odczepili, dali uporza˛d- kowac´ wyniki Billa, zastanowic´ sie˛ nad tym wszystkim, co sie˛ dzisiaj wydarzyło. Nie ma ochoty oprowadzac´ kolejnego lekarza, us´miechac´ sie˛ i odpowiadac´ na jego pytania. Podniosła głowe˛, a jej przejrzyste niebieskie oczy spojrzały prosto w oczy Timothy’ego. – Oczywis´cie, z przyjemnos´cia˛. 12 CAROL MARINELLI

– Przepraszam – powiedział Timothy, gdy tylko zostali sami. – Pewnie masz sto tysie˛cy rzeczy do roboty, waz˙niejszych od bawienia sie˛ w przewodnika. Nie zawracałbym ci głowy, ale wiesz, kiedy przyjecha- łem do Australii, miałem pracowac´ w szpitalu w Queens- land. I tam, kiedy czekałem na spotkanie z ordynatorem, pewien facet dostał zawału. Clara ledwie go słuchała. Jego opowies´ci nieszczego´- lnie ja˛ interesowały. Otworzyła drzwi do kuchni i ges- tem pokazała mu jej wne˛trze. – W kaz˙dym ba˛dz´ razie – cia˛gna˛ł – okazało sie˛, z˙e ordynatora jeszcze nie ma. – Cos´ podobnego? – rzuciła machinalnie Clara. Timothy szedł za nia˛ jak cien´, nie przestaja˛c mo´wic´. – No i siedziałem tam, zastanawiałem sie˛, jak wypa- dne˛ podczas swojej pierwszej rozmowy o prace˛, i wtedy przybiegła bardzo wystraszona piele˛gniarka. Clara podkre˛ciła dz´wie˛k w monitorze pokazuja˛cym akcje˛ serca Billa. – Dwa ło´z˙ka – powiedziała, otwieraja˛c cie˛z˙kie, wa- hadłowe drzwi prowadza˛ce do drugiej sali. – Czasami mamy cztery, ale rzadko. Tylko jes´li zdarzy sie˛ jakis´ powaz˙ny wypadek i trzeba prowadzic´ reanimacje˛... – Urwała nagle i odwro´ciła sie˛ w jego strone˛. – I co powiedziała? Z˙e w szpitalu nie ma z˙adnego lekarza opro´cz ciebie? – S´wiez˙o upieczonego lekarza – przytakna˛ł Timo- thy. – Dopiero co skon´czyłem studia. – Ale... Nie jestes´ przypadkiem za... – Clara umilkła, lecz Timothy odgadł jej mys´l. – Za stary na studenta? – dokon´czył z szerokim 13LEPIEJ NIZ˙ W MARZENIACH

us´miechem. – Jestem dojrzałym studentem. Najpierw studiowałem zarza˛dzanie i finanse, a kiedy skon´czyłem, popracowałem przez dwa miesia˛ce w rodzinnej firmie i stwierdziłem, z˙e to nie dla mnie. Moi rodzice sa˛ maklerami. – Skrzywił sie˛ zabawnie. – Ich podniecaja˛ skoki akcji, a mnie wykres pracy serca na monitorze. Clara rozes´miała sie˛. – Skoro skon´czyły ci sie˛ pienia˛dze, to moz˙e przyda- łoby sie˛ zagrac´ na giełdzie? Timothy potrza˛sna˛ł głowa˛. – Bron´ Boz˙e. Mo´głbym poprosic´ rodzico´w, z˙eby przesłali mi troche˛ goto´wki, ale nie zrobie˛ im tej przyje- mnos´ci. Mam przed soba˛ jeszcze sporo czasu na mart- wienie sie˛ o kredyty, hipoteki i fundusze emerytalne. Ustatkuje˛ sie˛, gdy wro´ce˛ do Anglii i zaczne˛ robic´ specjalizacje˛ chirurga. A po´ki co, chce˛ sie˛ dobrze bawic´ i mam w nosie, co sa˛dza˛ na ten temat moi rodzice. Clara wyczuła napie˛cie w jego głosie. – No i co stało sie˛ wtedy w Queensland? – zapytała, by zmienic´ temat. – A, wtedy. – Timothy znowu us´miechał sie˛ beztros- ko. – Słuchaj: przybiega piele˛gniarka i mo´wi mi, z˙e pan Forbes z sali numer cztery miał zawał. – I co zrobiłes´? – Zapytałem, gdzie jest sala numer cztery, kim u dia- bła jest pan Forbes i na koniec, chociaz˙ od tego powinie- nem był zacza˛c´, dlaczego mo´wi to wszystko włas´nie mnie. – Pytam, co zrobiłes´ z pacjentem. – Clara nie mogła sie˛ doczekac´ dalszego cia˛gu historii. Na jej piegowatej buzi pojawił sie˛ rumieniec. 14 CAROL MARINELLI

– Dobrze, z˙e widziałem kilka odcinko´w ,,Ostrego dyz˙uru’’ – zas´miał sie˛. – Inaczej nie miałbym poje˛cia, jak sie˛ zachowac´. Dziarsko wydawałem polecenia, krzy- czałem, z˙eby ładowac´ defibrylator, zrobiłem masaz˙ ser- ca, a nawet przeprowadziłem intubacje˛. – Naprawde˛? – spytała Clara, na kto´rej zrobiło to ogromne wraz˙enie. Timothy skromnie wzruszył ramionami. – Było sie˛ pare˛ razy w sali operacyjnej. – I co z tego? Istnieje ro´z˙nica pomie˛dzy sala˛ opera- cyjna˛, gdzie masz innych lekarzy i anestezjologo´w do pomocy, a radzeniem sobie z pierwszym w z˙yciu zawa- łem zupełnie samemu. Naprawde˛, s´wietnie ci poszło. – Niezupełnie – je˛kna˛ł Timothy. – Pacjent umarł. – Ojej. – I nie dostałem tej pracy. – Dlaczego? – zaprotestowała. – To niesprawied- liwe. – Ale takie jest z˙ycie. Ktos´ inny okazał sie˛ sprytniej- szy i bardziej dos´wiadczony ode mnie. – Wiem, jak to jest – mrukne˛ła. – Słucham? – Niewaz˙ne. Chodz´, pokaz˙e˛ ci sale˛ operacyjna˛. W razie, gdyby ktos´ znowu dostał zawału, be˛dziesz przynajmniej wiedział, doka˛d go zabrac´. Clara czuła sie˛ teraz duz˙o lepiej. Mys´l o Kellu nadal tkwiła gdzies´ w niej jak drzazga, ale gadanie Timo- thy’ego sprawiło, z˙e stała sie˛ nieco mniej bolesna. – W jakim w kon´cu szpitalu pracowałes´? – W Adelajdzie. – Ale to na drugim kon´cu kraju. 15LEPIEJ NIZ˙ W MARZENIACH

– Pozwiedzałem sobie troche˛ po drodze. Chcesz wiedziec´, gdzie byłem? – Moz˙e potem mi opowiesz. – Clara, troche˛ za- kłopotana nagła˛zaz˙yłos´cia˛, odgarne˛ła za ucho pasemko miedzianych włoso´w. – Teraz jestem zaje˛ta. – No to i tak ci cos´ opowiem. Jak skon´cze˛ prace˛ tutaj i odłoz˙e˛ pienia˛dze, pojade˛ do Queensland i zalicze˛ kolejny kurs nurkowania. – Czyli juz˙ jeden zaliczyłes´? – Dwa. Cos´ wspaniałego. Musisz zobaczyc´ moje zdje˛cia rafy koralowej, przyniose˛ ci. Byłas´ tam kiedys´? Clara potrza˛sne˛ła głowa˛. – Ja nigdzie nie byłam, z wyja˛tkiem trzech lat w Adelajdzie, gdzie chodziłam do szkoły piele˛gniars- kiej. Poza tym nigdy sta˛d nie wyjez˙dz˙ałam. Ale słysza- łam, z˙e rafa koralowa jest przepie˛kna. – Nie ma pie˛kniejszego widoku na ziemi. Nasz in- struktor kazał nam wzia˛c´ troche˛ chleba. Wyobraz´ sobie, z˙e tam, na dole, ryby podpływaja˛i jedza˛z re˛ki. Widzia- łem nawet rekina. – Z˙artujesz? – Clara az˙ podskoczyła. – Ja bym chyba umarła. – Ja byłem bliski s´mierci – oznajmił Timothy, a oczy zrobiły mu sie˛ wielkie i okra˛głe, jakby znowu ujrzał rekina. – Jes´li sie˛ na niego nie zwraca uwagi, to on tez˙ cie˛ ignoruje. Ale przysie˛gam, spociłem sie˛ pod kombinezonem. Powinnas´ kiedys´ spakowac´ manatki i zobaczyc´ swo´j pie˛kny kraj. To był najlepszy rok w moim z˙yciu. – Bardzo bym chciała – przyznała – ale jakos´ siebie w tym nie widze˛. Przeciez˙ ja sie˛ nie moge˛ doprosic´ 16 CAROL MARINELLI

o jeden wolny wieczo´r, z˙eby po´js´c´ na bal. Wyobraz˙asz sobie, co by było, gdybym wysta˛piła o rok wolnego? – To nie ro´b tego. – Timothy wzruszył ramionami – Spakuj sie˛ i wyjedz´. – Łatwo ci powiedziec´. – Spojrzała na Timothy’ego i zobaczyła, z˙e czeka na dłuz˙sze wyjas´nienie. – Widzisz – westchne˛ła – kiedys´ to był malutki szpital, przychod- nia włas´ciwie. Jedna sala dla pacjento´w i jedna sala zabiegowa. W zeszłym roku zjawili sie˛ tutaj Ross i Shel- ly. Rossowi bardzo zalez˙y na rozbudowie tego miejsca. Cały czas stara sie˛ zdobyc´ fundusze, chce zatrudnic´ wie˛cej ludzi. Jez˙eli mu sie˛ powiedzie, be˛dziemy mieli tu szpital z prawdziwego zdarzenia. Z izolatkami i nor- malna˛izba˛przyje˛c´. Na razie problemem jest liczba pra- cowniko´w. Kell i ja jestes´my jedynymi piele˛gniarzami i wszystko robimy sami. Shelly stara sie˛, ale nigdy nie ma czasu. Niedawno urodziła dziecko, a jej starszy, trzyletni synek ma zespo´ł Downa. – Wie˛c wszystko spada na ciebie? – Jest jeszcze Kell – przypomniała mu. Timothy popatrzył na nia˛ w taki sposo´b, z˙e westchne˛ła i przy- znała: – No owszem, wie˛kszos´c´ rzeczy robie˛ ja. Byli teraz w magazynie. Bill nie mo´gł ich słyszec´, wie˛c Clara wyjas´niła: – Bill jest wyja˛tkiem. Zwykle pacjenci nie zostaja˛ u nas dłuz˙ej niz˙ na kilka dni. Nie chciał sie˛ przenosic´ do innegoszpitala,abyłzbytchory,z˙ebywysłac´ gododomu. – Shelly nie ma czasu, a Kell jest zaje˛ty – dokon´czył Timothy. – W ten sposo´b ty zostałas´ wołem roboczym. – Bez przesady. – Machne˛ła re˛ka˛. – To tylko pare˛ tygodni. Da sie˛ wytrzymac´. 17LEPIEJ NIZ˙ W MARZENIACH

– Powinnas´ wzia˛c´ wolne. Na pewno masz mase˛ zaległego urlopu. Musisz wreszcie zobaczyc´, w jakim pie˛knym kraju mieszkasz. Ja, gdy tylko skon´cze˛ prak- tyke˛ u was, wracam na rafe˛. Jes´li zrobie˛ licencje˛ płet- wonurka, be˛de˛ mo´gł byc´ instruktorem i szkolic´ turys- to´w. Wize˛ wystawiono mi na dwa lata. Nie zamierzam marnowac´ choc´by jednego dnia. – W Tennengarrah raczej sobie nie ponurkujesz. – Tutaj musze˛ ograniczyc´ sie˛ do bycia lekarzem. Clara odwzajemniła jego us´miech. Zdziwiła ja˛ łat- wos´c´, z jaka˛pojawił sie˛ na jej ustach. Jeszcze dwadzies´- cia minut temu nie uwierzyłaby, z˙e kiedykolwiek w z˙y- ciu znowu sie˛ us´miechnie. – Dzie˛kuje˛ za wycieczke˛. – Byli juz˙ przy drzwiach wyjs´ciowych, gdy Timothy nagle sie˛ odwro´cił. – Aha, nie mys´l, z˙e zapomniałem. Dzis´ wieczorem masz ze mna˛ zatan´czyc´. Clara wro´ciła do porza˛dkowania wyniko´w Billa. W szpitalu wreszcie zrobiło sie˛ cicho i spokojnie. – A wie˛c Kopciuszek jednak po´jdzie na bal. Dz´wie˛k głosu Billa sprawił, z˙e Clara az˙ podskoczyła. – Nie s´pisz? – Miło jest posłuchac´ plotek. Gdybym otworzył oczy, słuchowisko by sie˛ skon´czyło. Od kilku tygodni Bill lez˙ał w letargu, nie odzywaja˛c sie˛ i zdaja˛c sie˛ nikogo nie słyszec´. Teraz jego poczciwe oczy patrzyły przytomnie i wesoło. Clara poczuła taka˛ ulge˛, z˙e jej własne troski nagle wydały jej sie˛ niewarte uwagi. Sie˛gne˛ła po cis´nieniomierz. – Dobrze, z˙e znowu jestes´ z nami – powiedziała, zakładaja˛c mu go na ramie˛. 18 CAROL MARINELLI

– Ja tez˙ sie˛ ciesze˛. Odka˛d zdecydowałem sie˛ na operacje˛, czuje˛ sie˛ znacznie lepiej. – Lepiej sie˛ poczujesz dopiero, gdy be˛dzie juz˙ po operacji. Nie od razu, ale po miesia˛cu czy dwo´ch be˛- dziesz jak nowo narodzony. – Mam nadzieje˛. – W jego oczach błysna˛ł strach i Clara instynktownie us´cisne˛ła jego re˛ke˛. – Dobra z ciebie dziewczyna. – Bill pogładził ja˛ po dłoni. – Ross, Shelly, Kell, Abby tez˙ sa˛ s´wietni, ale ty jestes´ wyja˛tkowa. Jedyna. Wiesz o tym? – Och, nie przesadzaj. – Clara zarumieniła sie˛. – Pamie˛tam, jak umarli twoi rodzice. Był to jeden z najgorszych dni w Tennengarrah. Wszyscy tak sie˛ o ciebie martwilis´my, zastanawialis´my, co z ciebie wyros´nie. Pie˛tnastolatka bez z˙adnej opieki... – Nieprawda, nie byłam bez opieki – przerwała mu. – Wszyscy mi pomagali. – Mys´lisz, z˙e kaz˙dy pie˛tnastolatek dałby sobie rade˛ w takiej sytuacji? Ty spisałas´ sie˛ doskonale. Zostałas´ kims´. Całe miasto jest z ciebie dumne. Jestes´ chluba˛ Tennengarrah. – Kell tez˙ – rzuciła Clara, staraja˛c sie˛, by jej głos zabrzmiał normalnie. – Kell tez˙ jest sta˛d. – I jak długo tu pozostanie? Innego dnia albo w innych okolicznos´ciach udałoby jej sie˛ oboje˛tnie wzruszyc´ ramionami, us´miechna˛c´ sie˛ albo po prostu mo´wic´ dalej i udawac´, z˙e losy Kella Bevana kompletnie jej nie obchodza˛. Z˙e jest tylko kolega˛z pracy. Poczuła, jak łzy znowu napływaja˛jej do oczu. – To musi byc´ dla ciebie dramat. 19LEPIEJ NIZ˙ W MARZENIACH

– Co? – Spłoszona, chciała wyrwac´ re˛ke˛, ale Bill mocno ja˛ trzymał. Jego dobre oczy przygla˛dały sie˛ uwaz˙nie jej twarzy. – Kell to dla ciebie wie˛cej niz˙ kolega, prawda? Clara wzie˛ła głe˛boki oddech,otworzyła usta,bywydac´ z siebie okrzyk protestu, ale Bill odezwał sie˛ pierwszy. – Nikt sie˛ nie domys´la, wie˛c nie musisz sie˛ wstydzic´. Znam cie˛ od dziecka, jestes´ dla mnie jak druga co´rka, ale nawet ja nie miałem o tym poje˛cia, dopo´ki nie trafiłem tutaj. Dopiero tu zobaczyłem, jak twoja buzia rozjas´nia sie˛ za kaz˙dym razem, kiedy Kell wchodzi do pokoju. Jak cie˛z˙ko jest ci znies´c´ obecnos´c´ Abby. I w kon´cu poła˛czy- łem wszystko w całos´c´. Bardzo ci dzisiaj smutno, Claro? Pokre˛ciła przecza˛co głowa˛, ale spod jej jasnych rze˛s zacze˛ły płyna˛c´ łzy. Bill nie był zwykłym pacjentem. Był dla niej przyjacielem, przybranym wujkiem. Po s´mierci rodzico´w Bill i jego z˙ona zaopiekowali sie˛ nia˛, spe˛dziła niezliczone wieczory w ich przytulnej kuchni. Dzie˛ki nim zawsze czuła sie˛ kochana. Inni mieszkan´cy miasta tez˙ ja˛ wspierali, a kiedy wro´ciła po szkole piele˛gniars- kiej, powitali ja˛z otwartymi ramionami. Ale nikt nie był jej tak bliski jak Bill. – Chciałam mu to dzisiaj powiedziec´ – szepne˛ła. – Wiedziałam, z˙e spotyka sie˛ z Abby, ale nie podejrzewa- łam, z˙e to jest az˙ tak powaz˙ne. Mys´lałam, z˙e niedługo Abby wyniesie sie˛ sta˛d, tak jak wszyscy. A teraz on jej sie˛ os´wiadcza. – Jeszcze nie powiedziała ,,tak’’ – zauwaz˙ył Bill. – Ale powie. – W głosie Clary zadz´wie˛czała wro- gos´c´. – I słusznie. Kochaja˛sie˛, pasuja˛do siebie. Wszyst- ko jest w porza˛dku. Tylko jak o tym mys´le˛, to mi sie˛... 20 CAROL MARINELLI

– Claro... – Bill patrzył, jak dziewczyna stara sie˛ opanowac´ szloch. – Przepraszam, nie chciałam urza˛dzac´ sceny. Nie powinnam cie˛ denerwowac´. – Wszystko sie˛ ułoz˙y, zobaczysz – rzekł łagodnie Bill. – Kiedy umarła Raelene, mys´lałem, z˙e moje z˙ycie straciło sens. Wydawało mi sie˛, z˙e juz˙ nigdy nie be˛de˛ szcze˛s´liwy, było mi oboje˛tne, czy umre˛, czy przez˙yje˛. A teraz spo´jrz. Niedługo na s´wiat przyjdzie mo´j wnuk, ja czekam na operacje˛, kto´ra pozwoli mi poz˙yc´ moz˙e z dziesie˛c´ lat. I wiesz co? Mys´le˛, z˙e nadejdzie jeszcze dzien´, w kto´rym znowu powiem, z˙e jestem szcze˛s´liwy. I ty tez˙ be˛dziesz szcze˛s´liwa. Takie rzeczy bola˛ tylko przez jakis´ czas. – Wiem – szepne˛ła, pochlipuja˛c. – A przynajmniej mam taka˛ nadzieje˛. – Poza tym Kell nie jest jedynym facetem na s´wie- cie. Jak to mawiaja˛ na wybrzez˙u: w oceanie pływa wiele ryb. – Bill! – westchne˛ła Clara. – Dzisiaj powiedziałam juz˙ Timothy’emu, z˙e Tennengarrah jest bardzo daleko od oceanu. W oceanie moz˙e ryby sa˛, ale tutaj nie ma z˙adnej, dla kto´rej warto byłoby zarzucac´ we˛dke˛. – A ten gaduła? – Kto? – Ten gadatliwy doktorek, z angielskim akcentem. Ten, kto´ry wykon´czył swojego pierwszego pacjenta. – Kogo? – Tego, kto´ry miał zawał, w Queensland. Opowiadał o nim. Przeciez˙ ci mo´wiłem, z˙e tylko udawałem, z˙e s´pie˛. 21LEPIEJ NIZ˙ W MARZENIACH

– On go nie zabił, Bill. – Clara us´miechne˛ła sie˛ przez łzy. – To nie była jego wina. Zrobił wszystko, z˙eby go ratowac´. Niewielu młodych lekarzy wie, jak przeprowa- dzic´ intubacje˛ w takich warunkach. Dobrze sie˛ spisał. – Nie wa˛tpie˛. Poza tym, kiedy wszedł, otworzyłem jedno oko i zda˛z˙yłem zobaczyc´, z˙e to kawał przystoj- niaka. – Odczep sie˛, dobrze? – burkne˛ła Clara, ale Bill tylko zachichotał. – O co ci chodzi? Juz˙ zapowiedział, z˙e chce z toba˛ tan´czyc´. Mo´wie˛ ci, Claro, ten wieczo´r wcale nie be˛dzie taka˛ tragedia˛. – Cały dzien´ jest jedna˛ wielka˛ tragedia˛. – Wstała. – Chcesz herbate˛? – Herbate˛ i kanapke˛. – Daj mi dziesie˛c´ minut. Skon´cze˛ cos´, i zrobie˛ pysz- ne kanapki dla nas obojga. Trzeba sie˛ jakos´ pocieszyc´. – Clara us´miechne˛ła sie˛ do Billa, zadowolona, z˙e odzys- kał apetyt. – Niedługo zacznie sie˛ two´j ulubiony serial – ode- zwał sie˛ Bill, przegla˛daja˛c program telewizyjny. – Moz˙e ustawisz sobie krzesło koło ło´z˙ka i obejrzymy go razem? Obiecuje˛, z˙e nie powiem ani słowa o Kellu. – Jez˙eli tak, to w porza˛dku. – Clara skierowała sie˛ w strone˛ biurka. Juz˙ opanowana, ale dalej speszona tym, z˙e ktos´ odkrył jej tajemnice˛. – Wyzdrowiejesz, Bill. – Mam nadzieje˛. – Ja to wiem. 22 CAROL MARINELLI

ROZDZIAŁ DRUGI Clara była konserwatystka˛ i nie lubiła wielkich zmian. Pozwoliła fryzjerce tylko na wycieniowanie wło- so´w i zrobienie na nich delikatnych blond pasemek. Efekt nawet tak drobnej zmiany był od razu widoczny. Praktyczna fryzurka nabrała finezji, podkres´liła mlecz- na˛ karnacje˛ i uwypukliła wysokie kos´ci policzkowe Clary. I co´z˙ z tego, skoro to, jak be˛dzie wygla˛dac´ na balu, nie ma juz˙ znaczenia? Clara wzie˛ła głe˛boki oddech. Koniec z uz˙alaniem sie˛ nad soba˛, postanowiła, sie˛gaja˛c po nieco zaschnie˛ty tusz do rze˛s. Na co dzien´ nie robiła makijaz˙u, szkoda jej było czasu na poranne wystawanie przed lustrem. Moz˙e jednak warto? – pomys´lała. Nawet be˛da˛c w tak podłym nastroju jak dzis´, musiała przyznac´, z˙e w oprawie ciemnych rze˛s błe˛kit jej oczu nabrał głe˛bi. Os´mielona, nałoz˙yła jeszcze błyszczyk na usta. Nie miała nawet duz˙ego lustra, w kto´rym mogłaby sie˛ cała przejrzec´. Aby zobaczyc´, jak lez˙y na niej sukienka, musiała wspia˛c´ sie˛ na deske˛ klozetowa˛. Głowa znikne˛ła gdzies´ nad szafka˛, ale i tak to, co Clarze udało sie˛ zobaczyc´, sprawiło, z˙e niemal wyla˛dowała na podłodze. W lustrze odbijała sie˛ smukła sylwetka opie˛ta czarna˛ sukienka˛z głe˛bokim dekoltem oraz para długich i zgrab- nych no´g, wysmuklonych dodatkowo przez sandałki na

wysokich obcasach. Mo´j Boz˙e, pomys´lała, przeciez˙ oni wszyscy pe˛kna˛ ze s´miechu, jak mnie zobacza˛. Zerkne˛ła na zegarek i poczuła ukłucie przeraz˙enia. Mine˛ła sio´dma, nie ma juz˙ czasu na zmiany. Wybiegła z łazienki, złapała ogromna˛ tace˛ z kanapkami i ruszyła w strone˛ wyjs´cia. Przy drzwiach przystane˛ła. Okre˛ciła sie˛ na pie˛cie, postawiła tace˛ na podłodze, wpadła do sypialni i rozpyliła woko´ł siebie obłoczek perfum. – Nie mam poje˛cia, po co sie˛ tak wysilam – wes- tchne˛ła do siebie. Nikt sie˛ nie s´miał. Wre˛cz przeciwnie, po drodze paru faceto´w zagwizdało z podziwem, co wprawiło ja˛ w za- kłopotanie nie mniejsze niz˙ to, kto´re czułaby, gdyby sie˛ na jej widok rozes´miali. Nie była przyzwyczajona, by ktokolwiek zwracał na nia˛ uwage˛. Przynajmniej w taki sposo´b. – Claro, wygla˛dasz szałowo. – Shelly usune˛ła sie˛, by zrobic´ jej miejsce przy stole. – Masz s´liczna˛ sukienke˛ i w ogo´le cała jestes´ po prostu zachwycaja˛ca. – Dzie˛kuje˛, ty tez˙. – Clara była cia˛gle troche˛ za- wstydzona, ale wszystkie te wyrazy uznania zaczynały ja˛ cieszyc´. Dopiero gdy usiadła i wypiła kilka łyko´w szampana, zauwaz˙yła, z˙e towarzystwo jest dziwnie mil- cza˛ce, Shelly ma smutna˛ mine˛, a Kell jest blady. – Co sie˛ stało? Gdzie Abby? – Poleciała do Adelajdy – odparł Kell, wpatruja˛c sie˛ ponuro w talerz. – Okazało sie˛, z˙e potrzebuja˛lekarza do opieki nad Billem. – Co takiego? W samolocie sa˛przeciez˙ sami lekarze, a Bill czuł sie˛ zupełnie dobrze i z˙adnej szczego´lnej opieki nie wyma- 24 CAROL MARINELLI

gał. Clara juz˙ chciała dobitniej wyrazic´ swoje zdumie- nie, ale dostrzegłszy wyraz twarzy Shelly, ugryzła sie˛ w je˛zyk. – Jak sie˛ bawicie? Timothy zjawił sie˛ w sama˛ pore˛. Wszyscy powitali go rados´nie i hałas´liwie niczym starego przyjaciela. Rozmowa zacze˛ła toczyc´ sie˛ jakby nigdy nic, Shelly z˙artowała, Ross us´miechał sie˛, ale w tej paplaninie wyczuwało sie˛ jaka˛s´ sztucznos´c´. Cos´ ewidentnie wisi w powietrzu, pomys´lała Clara. – Zasna˛łem. – Timothy usadowił sie˛ na krzes´le obok niej. – Połoz˙yłem sie˛ na pie˛tnas´cie minut i obudziłem po czterech godzinach. Dobrze, z˙e nie, na przykład, po czternastu. – Ciesze˛ sie˛, z˙e przyszedłes´ – rzuciła uprzejmie. – Naprawde˛? – zapytał, patrza˛c jej w oczy. Nerwowo upiła łyk szampana. Zupełnie nie wiado- mo, dlaczego zrobiło jej sie˛ gora˛co. – Naprawde˛ – potwierdziła w kon´cu, nie moga˛c wymys´lic´ z˙adnej błyskotliwej riposty. – Wygla˛dasz pie˛knie – powiedział Timothy, powoli i dosyc´ cicho. – Zrobiłas´ cos´ z włosami? – Balejaz˙ – wymamrotała speszona. – Nie mam poje˛cia, co to takiego – rzekł ze s´mie- chem. – Takie jasne pasemka. Kiwna˛ł głowa˛. – Ładne, ale ja najbardziej lubie˛ zwyczajne rude włosy. – Gdybys´ sam był rudy, to bys´ lubił je znacznie mniej. 25LEPIEJ NIZ˙ W MARZENIACH

Rozmowa toczyła sie˛ dalej, Clara po raz kolejny stwierdziła, z˙e Timothy ma dar prowadzenia konwer- sacji. Mo´wili o całkowicie błahych sprawach, ale dobrze sie˛ przy tym bawiła, czuła sie˛ swobodnie, a jego dobry nastro´j udzielił sie˛ takz˙e jej. – Przyniose˛ kolejke˛ dla wszystkich. Claro, pomo- z˙esz mi? – spytał Kell. Po raz pierwszy w z˙yciu nie zerwała sie˛ na ro´wne nogi. – Nie, dzie˛kuje˛ – odpowiedziała, celowo udaja˛c, z˙e nie dosłyszała pros´by. – Ja pomoge˛! – Matthew, trzyletni synek Shelly, zeskoczył z krzesła. – Ty? – westchna˛ł Kell, ale gdy chłopczyk chwycił go za re˛ke˛, us´miechna˛ł sie˛. – No dobrze, chodz´ ze mna˛, kolego. – No to jak? Tan´czymy? – Timothy szturchna˛ł Clare˛ łokciem, ale ona pokre˛ciła przecza˛co głowa˛. – Czy ktos´ łaskawie raczy mi powiedziec´, co tu jest grane? – spytała ostro. – Dlaczego Abby wyjechała tak nagle? – No powiedz jej, Ross – warkne˛ła Shelly. – Po- wiedz jej, cos´ narobił. Clara omal nie oblała sie˛ szampanem. Nigdy jeszcze nie słyszała, by Shelly odezwała sie˛ do me˛z˙a takim tonem. Wydawali jej sie˛ dota˛d najbardziej zgodnym małz˙en´stwem na ziemi, zapatrzonym w siebie niczym para zakochanych nastolatko´w. Spogla˛dała raz na jed- no, raz na drugie z po´łotwartymi ustami. Cos´ sie˛ musiało stac´, cos´ strasznego. – Abby wyjechała. Na zawsze – zacza˛ł powoli Ross. 26 CAROL MARINELLI