Carol Marinelli
Można mieć wszystko
Tłumaczyła
Ewa Górczyńska
ROZDZIAŁ PIERWSZY
– Gdzie jest lotnisko? – zapytała Abby, usiłuja˛c prze-
krzyczec´ warkot silniko´w.
Troche˛ sie˛ zdziwiła, gdy pilot parskna˛ł s´miechem.
Przeciez˙ jej pytanie wcale nie było zabawne.
– Wystarczy mi kawałek płaskiego gruntu, z˙eby po-
sadzic´ te˛ s´licznotke˛ na ziemi. – Bruce spojrzał na nia˛
i us´miechna˛ł sie˛ szeroko, ukazuja˛c liczne braki w uze˛-
bieniu.
Abby odpowiedziała mu wymuszonym us´miechem,
modla˛c sie˛ w duchu, by pilot skupił sie˛ na sterowaniu
samolotem.
Jej sztywny sposo´b bycia nie wynikał tym razem
z wrodzonej pows´cia˛gliwos´ci, lecz ze strachu. Mały sa-
molocik, do kto´rego wsiadła na lotnisku w Adelajdzie,
wydawał sie˛ z˙ałos´nie nieodpowiedni na tak długa˛podro´z˙.
Choc´ w czasie lotu starała sie˛ zaja˛c´ papierkowa˛ robota˛,
w głowie stale dz´wie˛czały jej dwa pytania – jakim cudem
to z˙elastwo utrzymuje sie˛ w powietrzu i czy ktos´ ich
znajdzie, jes´li jednak odmo´wi posłuszen´stwa?
– Przy szpitalu jest pas do la˛dowania. Dotrzemy tam
mniej wie˛cej za kwadrans.
– Dzie˛kuje˛.
Abby przekonała sie˛ juz˙ w Adelajdzie, z˙e czas jest dla
Bruce’a poje˛ciem wzgle˛dnym. Choc´ nie ze swojej winy
spo´z´niła sie˛ na spotkanie, pilot wcale nie okazał zdener-
wowania. Wygla˛dało na to, z˙e z ro´wnym spokojem cze-
kałby na nia˛ cały dzien´, gdyby musiał.
Czy dam sobie rade˛? To było trzecie pytanie, kto´re
zadawała sobie Abby, spogla˛daja˛c na rozcia˛gaja˛ca˛ sie˛
pod nia˛ bezkresna˛, czerwona˛ ro´wnine˛. Ten widok spra-
wiał, z˙e czuła sie˛ nic nieznacza˛ca˛, ledwo zauwaz˙alna˛
drobinka˛ zawieszona˛ gdzies´ nad ziemia˛.
Włas´ciwie to nie miała wyboru, musiała przyja˛c´ te˛
oferte˛. Reece Davies, ordynator oddziału nagłych wypad-
ko´w, jej wieloletni kolega po fachu i przyjaciel, jasno
wyraził swoje zdanie.
– Nic nie mogłas´ zrobic´, Abby.
Ile razy jej to powtarzał? Ile razy prosił ja˛ do swego
gabinetu, kiedy przepisywała liczne badania pacjentom
uskarz˙aja˛cym sie˛ na proste dolegliwos´ci?
– Powiedz to reszcie personelu.
– Nie musze˛ nic mo´wic´ – upierał sie˛ Reece. – Nikt tu
nie uwaz˙a, z˙e to sie˛ stało z twojej winy.
Gdyby tylko mogła mu uwierzyc´. Gdyby tylko mogła
uwierzyc´, z˙e milczenie, kto´re zapadało za kaz˙dym razem,
kiedy zbliz˙ała sie˛ do grupki piele˛gniarek, nie miało zwia˛-
zku ze s´miercia˛ Davida.
David. Us´miechne˛ła sie˛ lekko, pro´buja˛c sobie wyob-
razic´, jaka˛ miałby mine˛, gdyby ja˛ teraz zobaczył. Ona,
typowa dziewczyna z miasta, ma spe˛dzic´ trzy miesia˛ce na
kon´cu s´wiata. Us´miech jednak zaraz znikna˛ł, kiedy po raz
kolejny us´wiadomiła sobie okrutna˛ prawde˛.
David nie z˙yje.
– A wie˛c teraz zalecamy USG jamy brzusznej za
kaz˙dym razem, kiedy pacjent uskarz˙a sie˛ na bo´l brzucha?
4 CAROL MARINELLI
– zapytał Reece sarkastycznie, przegla˛daja˛c karte˛ jednego
z pacjento´w. Zabolało ja˛ to, ale upierała sie˛, z˙e lepiej
wykazac´ nadmierna˛ostroz˙nos´c´, niz˙ postawic´ mylna˛diag-
noze˛.
Reece jednak nie chciał sie˛ z nia˛ zgodzic´.
– Musisz odzyskac´ pewnos´c´ siebie – nalegał. – Na-
brac´ dystansu do tej całej sprawy. Nikt nie wiedział, z˙e
Dave miał problem z narkotykami.
– To prawda, ale gdyby nie był naszym kolega˛, tylko
obcym pacjentem, poste˛powalibys´my z nim inaczej.
Reece potrza˛sna˛ł głowa˛ i jeszcze raz wyraził wspo´ł-
czucie, z˙e cos´ takiego ja˛ spotkało, ale nie dał sie˛ przeko-
nac´. Oznajmił, z˙e jes´li Abby chce uzyskac´ kolejny stopien´
specjalizacji, powinna wro´cic´ do podstaw medycyny.
Twierdził, z˙e zna miejsce, gdzie be˛dzie mogła wiele sie˛
nauczyc´. A przy okazji moz˙e uda jej sie˛ zawrzec´ nowe
znajomos´ci?
– Podstawy medycyny... – wymamrotała do siebie
powa˛tpiewaja˛co.
– Słucham? – Zaciekawiony Bruce zno´w odwro´cił sie˛
w jej strone˛, che˛tny do podje˛cia rozmowy. Abby wolała
jednak, by skupił sie˛ na pilotowaniu.
– Nic, nic! – krzykne˛ła, troche˛ zawstydzona, z˙e przy-
łapał ja˛ na mo´wieniu do siebie. – Powiedziałam tylko,
z˙e ziemia jest bardzo wysuszona.
– Naprawde˛? – Spojrzał w do´ł, a wystraszona Abby
miała ochote˛ sama chwycic´ za dra˛z˙ek steru. – Nie bardziej
niz˙ zwykle – stwierdził po chwili.
Abby spojrzała na papiery i przywołała sie˛ do porza˛d-
ku. Przez trzy miesia˛ce be˛dzie odcie˛ta od s´wiata, ale nie
przerwie nauki, skupi sie˛ na swoich planach, zdobe˛dzie
5MOZ˙NA MIEC´ WSZYSTKO
wyz˙szy stopien´ specjalizacji. Nie zmarnuje czasu spe˛dzo-
nego w Tennengarrah. Dotrzyma obietnicy danej Davido-
wi...
Kiedy na horyzoncie ukazały sie˛ jakies´ zabudowania,
Bruce w kon´cu sie˛ skoncentrował, a Abby duchowo przy-
gotowała sie˛ na twarde la˛dowanie.
Nic takiego nie nasta˛piło. Przy zetknie˛ciu z ziemia˛
samolot lekko podskoczył i z ust Abby wydobyło sie˛
westchnienie ulgi.
– No i jak, pani doktor?
– Wspaniale! – Wstała i pierwszy raz tego dnia szcze-
rze sie˛ us´miechne˛ła. Rozprostowała nogi i strzepne˛ła
jakis´ niewidzialny pyłek ze s´niez˙nobiałych szorto´w. Ner-
wowo przygładziła swoje długie, ciemne włosy. Z che˛cia˛
poprawiłaby makijaz˙, ale Bruce cały czas patrzył na nia˛
z szerokim us´miechem.
– O, Kell wyszedł nam na spotkanie! – oznajmił.
– Kell? – Abby zmarszczyła brwi. – Mys´lałam, z˙e
wyjdzie po nas doktor Ross Bodey.
– Och, przepraszam. Zapomniałem powiedziec´, z˙e
Ross został wezwany do pacjenta. Mam go przywiez´c´
z powrotem, ale przedtem musze˛ napic´ sie˛ herbaty.
– Z beztroska˛ mina˛ wyja˛ł metalowy termos, otworzył
drzwi i wyskoczył na zewna˛trz. Pełnym galanterii gestem
podał jej ramie˛ i pomo´gł stana˛c´ na wysuszonej ziemi.
Os´lepiło ja˛ nisko wisza˛ce słon´ce i musiała osłonic´ oczy
ramieniem.
– Czes´c´, Abby, jestem Kell. – To bezceremonialne po-
witanie wypowiedziane było głe˛bokim me˛skim głosem.
Słon´ce s´wieciło jej prosto w oczy, wie˛c prawie nic nie
widziała. Wyobraz´nia podsune˛ła jej obraz przystojnego,
6 CAROL MARINELLI
elegancko ubranego me˛z˙czyzny. Moz˙e pracuje tu jakis´
młody lekarz, o kto´rym Ross Bodey zapomniał jej powie-
dziec´?
– Wspaniale, z˙e doła˛czysz do naszego zespołu. – Me˛z˙-
czyzna us´cisna˛ł jej dłon´ zdecydowanym ruchem.
Abby us´miechne˛ła sie˛ lekko. Moz˙e jednak na tym
odludziu nie be˛dzie jej tak z´le.
Pomyłka.
Jeszcze nigdy jej złudzenia tak szybko sie˛ nie roz-
wiały. Kiedy oczy przystosowały sie˛ do jaskrawego słon´-
ca, ujrzała przed soba˛ wspo´łczesna˛ wersje˛ neandertal-
czyka. Zwalisty, mierza˛cy ponad metr osiemdziesia˛t
wzrostu me˛z˙czyzna o czarnych zmierzwionych włosach
us´miechał sie˛ do niej szeroko, przygla˛daja˛c jej sie˛ z za-
gadkowym błyskiem w ciemnych oczach.
Nie nosił przepaski na biodrach, tylko wyblakłe dz˙in-
sowe szorty. I nic poza tym.
– Bardzo mi miło – wymamrotała Abby.
Mimo woli przebiegła wzrokiem po jego opalonym,
muskularnym ciele. Spostrzegła, z˙e nowy znajomy za-
uwaz˙ył jej spojrzenie i zaczerwieniła sie˛ speszona.
– Shelly tez˙ chciała cie˛ przywitac´, ale kazałem jej
zostac´ w domu. Nie czuje sie˛ najlepiej.
– Naprawde˛? – Bruce nalał sobie herbaty z wysłuz˙o-
nego termosu, zapalił papierosa i oparł sie˛ o samolot,
najwyraz´niej maja˛c ochote˛ na pogawe˛dke˛. – A co jej
jest?
Abby poruszyła sie˛ niespokojnie. Chciała jak najszyb-
ciej znalez´c´ sie˛ w swoim nowym domu, wzia˛c´ długi,
chłodny prysznic. Nie us´miechała jej sie˛ towarzyska
pogawe˛dka w czterdziestostopniowym upale.
7MOZ˙NA MIEC´ WSZYSTKO
– Jest jakas´ niespokojna – Kell wzruszył ramionami
– wie˛c moz˙e skon´czysz kopcic´ i polecisz po Rossa.
Abby miała wraz˙enie, z˙e tylko wybuch bomby atomo-
wej zmusiłby Bruce’a do pos´piechu.
– Jes´li to pocza˛tek porodu, to Ross be˛dzie chciał jak
najszybciej znalez´c´ sie˛ w domu.
– Shelly be˛dzie rodzic´? – Abby dopiero po chwili
zrozumiała, o czym mo´wi Kell.
– Co´z˙, twierdzi, z˙e nic sie˛ nie dzieje, ale mnie sie˛
wydaje, z˙e to juz˙ niedługo – odrzekł spokojnie. – Zrobiła
w domu generalne porza˛dki, a teraz nie moz˙e usiedziec´ na
miejscu.
– I z tego wnosisz, z˙e niedługo zacznie rodzic´? – zapy-
tała Abby z lekka˛ ironia˛. Natychmiast jednak zganiła sie˛
za to w duchu. W kon´cu to nie wina Kella, z˙e nie wie,
o czym mo´wi.
– Chodzi mi tylko o to, z˙e według mnie lepiej be˛dzie,
jakRossszybkowro´cidodomu.Shellynic niemo´wi,alena
pewno i ona wolałaby miec´ teraz me˛z˙a przy sobie – dodał
Kell. – Jutro rano ma leciec´ do szpitala w Adelajdzie.
– Kiedy ma wyznaczony termin? – zapytał Bruce,
siorbia˛c herbate˛ w tak obrzydliwy sposo´b, z˙e Abby miała
ochote˛ zatkac´ sobie uszy.
– Za trzy tygodnie, ale jes´li poro´d rozpocznie sie˛
przedwczes´nie, mamy ja˛ zawiez´c´ do szpitala.
– Czy wszystkie kobiety rodza˛w Adelajdzie? – zacie-
kawiła sie˛ Abby, choc´ wcale sie˛ nie spodziewała, z˙e ci
dwaj nieokrzesani faceci z buszu be˛da˛mieli jakiekolwiek
poje˛cie o obowia˛zuja˛cych tu procedurach.
– Tylko najbardziej skomplikowane przypadki – od-
rzekł Kell.
8 CAROL MARINELLI
Bruce zas´ podrapał sie˛ po głowie.
– Dziecko Shelly jest w nieodpowiedniej pozycji, tak?
– przypomniał sobie.
– Ułoz˙enie pos´ladkowe – podpowiedziała Abby, sta-
raja˛c sie˛, by jej głos nie zabrzmiał protekcjonalnie. – Byc´
moz˙e cesarskie cie˛cie nie be˛dzie potrzebne, ale lepiej
sie˛ zabezpieczyc´. Porody pos´ladkowe bywaja˛ skompli-
kowane.
– Aha... W takim razie lepiej be˛dzie, jak sie˛ pos´piesze˛.
– Bruce wylał reszte˛ herbaty na ziemie˛ i zamkna˛ł termos.
– Chcecie, z˙ebym wezwał jaka˛s´ pomoc, jes´li sie˛ okaz˙e, z˙e
Shelly naprawde˛ rodzi?
– Dobry pomysł – pochwaliła Abby, ale natychmiast
zamilkła, poniewaz˙ Kell wpadł jej w słowo.
– Nie trzeba, damy sobie rade˛. Poza tym Shelly by
mnie zabiła, gdybym wezwał pomoc. Do zobaczenia,
Bruce – zakon´czył.
– A co z moim bagaz˙em? – spytała z niepokojem
Abby.
– Po´z´niej go dostaniesz, kiedy Bruce przywiezie Ros-
sa. Przyjechałem tu na motorze. – Wskazał zaparkowana˛
w pobliz˙u wielka˛ maszyne˛.
Abby je˛kne˛ła z przeraz˙eniem.
– Ale mo´j komputer... – zaprotestowała słabo, a Kell
spojrzał na nia˛ badawczo.
– Nic mu sie˛ nie stanie. Bruce wro´ci mniej wie˛cej za
godzine˛. Nikt ci go nie zabierze.
Moz˙e nie, ale jes´li Bruce zas´nie za sterami, a wiele
wskazuje na takie ryzyko, nie tylko przepadna˛wyniki jej
badan´ nad terapia˛ odwykowa˛, ale na dodatek zostanie
pozbawiona doste˛pu do Internetu, a co za tym idzie, straci
9MOZ˙NA MIEC´ WSZYSTKO
szanse˛ powiadomienia całej rodziny poczta˛ elektroni-
czna˛, z˙e podje˛ła najgorsza˛ decyzje˛ w swoim z˙yciu za-
wodowym.
– Chciałabym jednak zabrac´ komputer – powto´rzyła.
Kell spojrzał na nia˛ z lekkim zdziwieniem, ale tylko
wzruszył ramionami.
– Jak sobie z˙yczysz. Hej! Bruce!
Abby patrzyła z oddali, jak dwo´ch me˛z˙czyzn wymie-
nia mie˛dzy soba˛ kilka zdan´. Bez wa˛tpienia z˙artuja˛ sobie
z damy z miasta, kto´ra ani przez chwile˛ nie moz˙e sie˛ obyc´
bez swoich zabawek.
– Prosze˛ bardzo. – Kell podał jej czarna˛torbe˛, a Abby
wymamrotała słowa podzie˛kowania.
Jej wzrok powe˛drował ku duz˙emu, białemu budyn-
kowi w oddali.
– Tutejszy os´rodek zdrowia jest wie˛kszy, niz˙ mys´la-
łam – stwierdziła.
Prawde˛ mo´wia˛c, spodziewała sie˛ blaszanej szopy na
s´rodku pustkowia, oznaczonej czerwonym krzyz˙em. Za-
pewne zmyliło ja˛ okres´lenie ,,os´rodek zdrowia’’. Ten
budynek wygla˛dał zupełnie jak prawdziwy szpital.
Kell skina˛ł głowa˛.
– Połowa jest jeszcze w budowie, ale juz˙ niedługo
be˛dzie gotowy. Oprowadziłbym cie˛, ale Ross prosił,
z˙ebym miał na oku Shelly. Moge˛ cie˛ jednak tam zawiez´c´.
Clara włas´nie ma dyz˙ur i z przyjemnos´cia˛ wszystko ci
pokaz˙e.
– Nie trzeba. – Perspektywa poznania kolejnych no-
wych ludzi nieco ja˛zdenerwowała. – Poczekam na lekarza.
Jej słowa zabrzmiały nieprzyjemnie i protekcjonalnie,
ale na szcze˛s´cie Kell nic nie powiedział, tylko wsiadł na
10 CAROL MARINELLI
motocykl. Abby obiecała sobie, z˙e w przyszłos´ci be˛dzie
poste˛powała bardziej dyplomatycznie.
– Wzia˛c´ od ciebie torbe˛ z komputerem? – zapropono-
wał, widza˛c, z˙e Abby z powa˛tpiewaniem przygla˛da sie˛
maszynie.
– Tak, dzie˛kuje˛.
Przewiesił sobie torbe˛ przez ramie˛ i cierpliwie czekał,
az˙ Abby usadowi sie˛ na siodełku. Ja˛tymczasem ogarne˛ły
mieszane uczucia. Zdała sobie sprawe˛, z˙e be˛dzie musiała
przejechac´ kilka kilometro´w niemal przytulona do swoje-
go przewodnika.
Niepokoiło ja˛ tez˙, z˙e musi jechac´ bez kasku. Jak to
be˛dzie wygla˛dało w nekrologu? Lekarka pogotowia zgi-
ne˛ła w wypadku motocyklowym, jada˛c bez odpowied-
niego zabezpieczenia...
– O, zapomniałem... – Kell zsiadł z motoru i wyja˛ł ze
schowka dwa kaski. – Lepiej sie˛ zabezpieczyc´. Ross
nigdy by mi nie wybaczył, gdybym us´miercił nowa˛lekar-
ke˛ juz˙ pierwszego dnia.
Abby z irytacja˛ stwierdziła, z˙e nie wie, jak włoz˙yc´ ten
przekle˛ty kask, kto´rego brak przed chwila˛ tak bardzo ja˛
zdenerwował. Owszem, udało jej sie˛ wsuna˛c´ go na głowe˛,
ale co zrobic´ z paskami?
– Pomoge˛ ci. – Kell stana˛ł obok niej i zre˛cznie za-
trzasna˛ł paski pod jej broda˛. Choc´ wygla˛dał dos´c´ nie-
chlujnie, Abby wyczuła bija˛cy od niego delikatny zapach
mydła i mocnego me˛skiego dezodorantu. W dodatku stał
tak blisko, z˙e nie mogła omina˛c´ wzrokiem jego płaskiego,
opalonego na bra˛z brzucha.
Nieche˛tnie przyznała, z˙e Kell na swo´j sposo´b jest
pocia˛gaja˛cy...
11MOZ˙NA MIEC´ WSZYSTKO
– No, teraz chyba moz˙emy ruszac´ – stwierdził, zre˛cz-
nie wskakuja˛c na siodełko.
Abby nigdy jeszcze nie jechała na motocyklu. Co
wie˛cej, bardzo szybko przestała jez´dzic´ na dziecinnym
rowerze, poniewaz˙ znacznie bardziej interesuja˛ce wyda-
wały jej sie˛ ksia˛z˙ki i obserwowanie pod starym mikro-
skopem ojca z˙ycia tocza˛cego sie˛ w kropli wody z sadza-
wki. A teraz oto jedzie po bezdroz˙ach rycza˛ca˛ maszyna˛,
kurczowo przywieraja˛c do człowieka, kto´rego poznała
zaledwie chwile˛ wczes´niej. To jest przeraz˙aja˛ce, pod-
niecaja˛ce i dziwnie... zmysłowe.
Ta szalen´cza jazda szybko sie˛ skon´czyła. Abby zsiadła
z motoru, staraja˛c sie˛ zachowac´ choc´ resztki godnos´ci.
Kolana sie˛ pod nia˛uginały, a ziemia zdawała sie˛ kołysac´.
– Przepraszam – powiedział Kell z us´miechem. – Nie
wiedziałem, z˙e to two´j pierwszy raz.
– A gdybys´ wiedział, to co? Potraktowałbys´ mnie
delikatniej?
Natychmiast dotarło do niej, jak dwuznacznie za-
brzmiało to zdanie. Nie zamierzała flirtowac´, samo tak
jakos´ wyszło.
Owszem, Kell jest imponuja˛cym okazem me˛skiej uro-
dy i s´wietnie jez´dzi na motorze, ale jako prosty farmer
z prowincji na pewno nie moz˙e jej zainteresowac´.
Przyjechała tu do pracy. Przez trzy miesia˛ce be˛dzie
praktykowała medycyne˛ od podstaw, a potem sie˛ sta˛d
wyniesie, nawet gdyby samolot Bruce’a rozpadł sie˛ na
kawałki i musiałaby is´c´ na piechote˛.
– Abby! – W drzwiach domu stane˛ła s´liczna, rudo-
włosa kobieta w zaawansowanej cia˛z˙y. Trzymała przed
soba˛kosz z wyprana˛bielizna˛, ale nawet on nie przysłonił
12 CAROL MARINELLI
duz˙ego brzucha. – Jestem Shelly, rozmawiałys´my przez
telefon. Przykro mi, z˙e Ross nie mo´gł cie˛ powitac´.
– Nic nie szkodzi. – Abby starała sie˛ us´miechna˛c´
przyjaz´nie. – Kell s´wietnie wypełnił obowia˛zki gospo-
darza.
– Doprawdy? – Us´miechna˛ł sie˛ zaskoczony. – A wca-
le sie˛ nie starałem.
– To była tylko grzecznos´ciowa uwaga – burkne˛ła
Abby, a Kell us´miechna˛ł sie˛ jeszcze szerzej.
– Po´jdziemy wieczorem do baru. Poznasz tutejszych
ludzi i dopiero sie˛ przekonasz, jak wygla˛da prawdziwa
gos´cinnos´c´.
– Dzie˛kuje˛, ale raczej nie skorzystam z propozycji.
Kell wykonał tylko zwykły przyjacielski gest, ona jed-
nak poczuła sie˛ lekko zdenerwowana, jakby proponował
jej randke˛. Musiała przyznac´, z˙e dawno juz˙ nie otrzymała
takiego zaproszenia.
– Powinnas´ is´c´ – pogodnie namawiała ja˛ Shelly.
– Gdybym nie była cie˛z˙ka jak słonica, sama bym cie˛ tam
zabrała. – Odstawiła kosz i us´miechne˛ła sie˛ ze znuz˙e-
niem. – Wejdz´cie do s´rodka. Napijemy sie˛ czegos´, a po-
tem zaprowadze˛ cie˛ do twojego domu. To ten. – Wskazała
w strone˛ kilku białych domko´w, stoja˛cych na skraju
szpitalnego terenu. – Wszystko jest gotowe na twoje
przybycie.
Abby miała ochote˛ zabrac´ klucze i pobiec prosto do
siebie, ale nie chciała wydac´ sie˛ nieuprzejma. Us´miech-
ne˛ła sie˛ jednak z wdzie˛cznos´cia˛ i ruszyła za Shelly, kto´ra
poruszała sie˛ z wyraz´nym wysiłkiem. Kell poda˛z˙ył za
nimi.
– Nie musisz mnie nian´czyc´ – zwro´ciła sie˛ do niego
13MOZ˙NA MIEC´ WSZYSTKO
przyszła mama. – Teraz jest tu Abby, a przeciez˙ to
lekarka.
– Wcale cie˛ nie nian´cze˛ – zaprotestował Kell.
– Dlaczego wie˛c całe popołudnie malowałes´ poko´j
dziecie˛cy, chociaz˙ Ross miał sam to zrobic´ w sobote˛?
– A kiedy Ross miał ostatnio wolna˛ sobote˛? – Kell
rozsiadł sie˛ na kanapie i oparł stopy o niski stolik. Abby
spojrzała na to z przygana˛, ale Shelly nie zareagowała.
– A w ogo´le to potrzebuje˛ goto´wki.
Ta ostatnia uwaga bardzo rozbawiła Shelly. Wzie˛ła
lez˙a˛cy na fotelu T-shirt i rzuciła go Kellowi.
– Skoro chcesz tu zostac´, to przynajmniej ubierz sie˛
przyzwoicie. – Zwro´ciła sie˛ do Abby. – Kell chciał mi
pomo´c, wie˛c postanowił przygotowac´ lunch.
– Nie musisz o tym kaz˙demu opowiadac´ – mrukna˛ł
Kell, wcia˛gaja˛c biała˛ koszulke˛. Abby ucieszyła sie˛, z˙e
teraz be˛dzie mogła na niego patrzec´, nie czerwienia˛c sie˛
po uszy.
– Wylał na siebie cały słoik majonezu.
– Nie moja wina, z˙e Ross tak mocno zakre˛ca słoiki.
– Zerkna˛ł na Abby. – Zwykle nie chadzam po´łnagi po
okolicy. Przepraszam, jes´li cie˛ wystraszyłem. – Na szcze˛-
s´cie nie musiała nic na to odpowiadac´, bo natychmiast
zwro´cił sie˛ do Shelly: – Jes´li naprawde˛ nie chcesz mnie tu
widziec´, to sobie po´jde˛, ale chyba zasłuz˙yłem choc´ na
filiz˙anke˛ kawy.
Shelly poruszała sie˛ tak wolno, z˙e zrobienie kawy
mogło jej zaja˛c´ nawet godzine˛. A wtedy Ross be˛dzie juz˙
w domu. Widac´ było, z˙e Kell powaz˙nie traktuje swoje
obowia˛zki.
– Abby, ty tez˙ sie˛ napijesz?
14 CAROL MARINELLI
– Tak, dzie˛kuje˛. Jes´li mi pokaz˙esz, gdzie jest kuchnia,
to zaparze˛ kawe˛. Widze˛, z˙e masz duz˙o pracy.
– No, troche˛ – przyznała Shelly, wskazuja˛c na sterty
bielizny do prania. – Lepiej sie˛ poczuje˛, kiedy juz˙ wszyst-
ko be˛dzie gotowe.
Abby ze zdziwieniem obserwowała z kuchni, jak Shel-
ly zdejmuje opakowania z nowych ubranek dziecie˛cych
i wrzuca je do kolejnego kosza na brudna˛ bielizne˛.
– Jak podro´z˙, Abby?
– Bardzo długa.
Shelly rozes´miała sie˛.
– Wiem cos´ o tym. Kiedy tu pierwszy raz jechałam,
mys´lałam, z˙e ta podro´z˙ nigdy sie˛ nie skon´czy. To prawie
tak jak lot na inna˛ planete˛, prawda?
Abby skine˛ła głowa˛i us´miechne˛ła sie˛ szczerze. Sympa-
tyczna Shelly zaczynała w niej budzic´ przyjazne uczucia.
– Az˙ trudno uwierzyc´, z˙e to ten sam kraj. Zaczekaj
tylko, az˙ Ross pokaz˙e ci okoliczne gospodarstwa, zagu-
bione na prawdziwym bezludziu. Przy nich Tennengarrah
wygla˛da jak te˛tnia˛ca z˙yciem metropolia. Przynajmniej
mamy tu pub, kilka sklepo´w i salon fryzjerski...
– A od kiedy? – zdziwił sie˛ Kell.
– No, moz˙e to nie jest prawdziwy salon – zgodziła sie˛
Shelly – ale siostrzenica June Hegley, Anna, przyjechała
tu na pare˛ miesie˛cy. Nauczyła sie˛ fachu w Sydney i be˛dzie
przyjmowała w domu June.
– To musze˛ zamo´wic´ sobie strzyz˙enie. – Kell pus´cił
oko do Abby, a ona zdała sobie sprawe˛, z˙e zno´w sie˛ na
niego zagapiła.
Zmierzwione ciemne włosy domagały sie˛ strzyz˙enia,
ale z drugiej strony bardzo do niego pasowały.
15MOZ˙NA MIEC´ WSZYSTKO
– Szpital jest dobrze wyposaz˙ony – cia˛gne˛ła Shelly.
– Wiele sie˛ tu zmieniło od czasu naszego przyjazdu.
Wydaje mi sie˛, z˙e be˛dziesz mile zaskoczona.
– Duz˙o jest pacjento´w?
Skierowała to pytanie do Shelly. Z rozmo´w telefonicz-
nych z nia˛i z Rossem wywnioskowała, z˙e Shelly jest pie-
le˛gniarka˛ i do niedawna pracowała w szpitalu. Zamiast
Shelley odpowiedział jej jednak Kell. Najwyraz´niej mu
sie˛ wydaje, z˙e pozjadał wszystkie rozumy.
– To zalez˙y. Czasami przez cały dzien´ nie przybywa
nikt nowy, ale to sie˛ zdarza coraz rzadziej. Ros´nie liczba
turysto´w i miasto rozkwita.
Abby miała ochote˛ rzucic´ mu cos´ uszczypliwego, ale
sie˛ pohamowała. Przeniosła wzrok na Shelly.
– Jak długo tu mieszkacie?
– Troche˛ ponad rok. Mine˛ło sporo czasu, zanim przy-
zwyczaiłam sie˛ do tutejszego z˙ycia, ale teraz wszystko
jest w porza˛dku. Natomiast Matthew zakochał sie˛ w Ten-
nengarrah juz˙ pierwszego dnia.
– Matthew to syn Shelly – wyjas´nił Kell, całkiem
niepotrzebnie.
Abby nie zaszczyciła go odpowiedzia˛.
– Ile ma lat? – zwro´ciła sie˛ do Shelly.
– Trzy. Teraz s´pi, z czego sie˛ bardzo ciesze˛, bo akurat
dzisiaj dostałam wreszcie paczke˛ od mamy. Przysłała mi
ubranka dziecie˛ce i ro´z˙ne drobiazgi, o kto´re tutaj trudno.
– Z us´miechem pokazała pudełko proszku do prania.
– Nie sprzedaja˛tu proszko´w do prania? – zdumiała sie˛
Abby i oczami wyobraz´ni zobaczyła, jak robi pranie na
kamieniu w potoku. Po co sie˛ w to wszystko pakowała?
– Proszek do prania? A co to takiego?
16 CAROL MARINELLI
Dopiero po ułamku sekundy Abby zrozumiała, z˙e Kell
z˙artuje. Zaczerwieniła sie˛, a Shellywybuchne˛ła s´miechem.
– Nie jest tu az˙ tak z´le. Potrzebowałam płatko´w myd-
lanych, a w tutejszym sklepie ich nie ma, wie˛c najpros´ciej
było poprosic´ o nie mame˛. Na wie˛ksze zakupy w mies´cie
wybieramy sie˛ dopiero w przyszłym miesia˛cu. A teraz,
jes´li pozwolicie, po´jde˛ włoz˙yc´ te rzeczy do pralki.
– Jasne. – Kell skina˛ł głowa˛i wła˛czył pilotem telewi-
zor. – Zaraz rozwiesze˛ pranie z drugiego kosza.
Abby nie mogła sie˛ powstrzymac´ i znacza˛co wzniosła
oczy do nieba. Co ona tu robi? W jakiejs´ dziurze na kon´cu
s´wiata dyskutuje o przewadze płatko´w mydlanych nad
detergentem! Przeciez˙ to zupełnie nie w jej stylu.
– Cos´ sie˛ stało? – zapytał Kell.
– Nic.
– Shelly jest wspaniała. A jes´li nasza rozmowa wyda-
wała ci sie˛ zbyt przyziemna, to nie zapominaj, z˙e ta
dziewczyna ma wkro´tce rodzic´.
– Przeciez˙ nic nie powiedziałam – zaprotestowała, zła
na siebie, z˙e tak dała sie˛ przyłapac´. Irytowała ja˛ tez˙
bezpodstawna pewnos´c´ siebie Kella. Ska˛d on wie, z˙e
Shelly wkro´tce zacznie rodzic´? Przeciez˙ wcale na to nie
wygla˛da.
– Nie musiałas´ nic mo´wic´.
Na chwile˛ w pokoju zawisło niezre˛czne milczenie.
W kon´cu ciekawos´c´ wzie˛ła go´re˛ i Abby zapytała:
– Kell, dlaczego Shelly pierze nowe ubranka?
– Powinno sie˛ je przeprac´, zanim ubierze sie˛ w nie
dziecko – wyjas´nił cierpliwie, zno´w przybieraja˛c pogod-
na˛ mine˛. – W ten sposo´b usuwa sie˛ z nich zapachy
i draz˙nia˛ce detergenty.
17MOZ˙NA MIEC´ WSZYSTKO
Niespodziewanie dla siebie samej Abby rozes´miała
sie˛.
– Co takiego powiedziałem?
– Nic, nic. – Przełkne˛ła łyk kawy i zno´w wybuchne˛ła
s´miechem. – Po prostu nie spodziewałam sie˛, z˙e ktos´ taki
jak ty wie cokolwiek na ten temat.
– Ktos´ taki jak ja? – Kell wstał i wzia˛ł kosz z uprana˛
bielizna˛. – Chodzi ci o to, z˙e taki ze mnie macho?
Spojrzała na niego i chociaz˙ teraz był juz˙ ubrany,
poczuła dziwny ucisk w z˙oła˛dku. Wygla˛dał pocia˛gaja˛co
i me˛sko, mimo z˙e stał z koszem z bielizna˛i gars´cia˛klamer
w re˛ce.
– Lepiej szybko wywies´ to pranie, jes´li ma dzisiaj
wyschna˛c´.
Z kolei Kell wybuchna˛ł s´miechem.
– A co taka kobieta jak ty moz˙e wiedziec´ o praniu?
Wyszedł, zamykaja˛c za soba˛ siatkowe drzwi, a Abby
odetchne˛ła głe˛biej i spojrzała na cia˛gna˛ce sie˛ za oknem
pustkowie. Zastanawiała sie˛, jak zdoła tu wytrwac´.
Pocieszała sie˛, z˙e to tylko trzy miesia˛ce. Za trzy
kro´tkie miesia˛ce be˛dzie mogła spokojnie odnosic´ swoja˛
bielizne˛ do pralni, nie pos´wie˛caja˛c temu wydarzeniu
wie˛kszej uwagi.
Za trzy miesia˛ce zdobe˛dzie stopien´ konsultanta.
18 CAROL MARINELLI
ROZDZIAŁ DRUGI
– Kell!
Okrzyk nie był głos´ny, ale pełen strachu, wie˛c Abby
natychmiast zerwała sie˛ na ro´wne nogi.
– Kell! – Tym razem Shelly krzykne˛ła głos´niej
i z wie˛ksza˛ desperacja˛. Abby spostrzegła przez okno, z˙e
nies´wiadomy niczego Kell beztrosko rozwiesza pranie.
Niepewna, czy go zawołac´, czy samej sprawdzic´, o co
chodzi, poszła w strone˛ pralni, ska˛d dobiegał krzyk Shel-
ly. Kiedy weszła do s´rodka, z przeraz˙eniem zobaczyła, z˙e
kobieta zgie˛ta z bo´lu stoi, opieraja˛c sie˛ o pralke˛.
– Czuje˛, z˙e musze˛ przec´!
Nie ro´b tego! – pomys´lała Abby, lecz nie powiedziała
tego na głos. Spokojnie. Pro´bowała sie˛ opanowac´, jedno-
czes´nie pomagaja˛c Shelly ułoz˙yc´ sie˛ na podłodze. Prze-
ciez˙ dwie minuty drogi sta˛d jest os´rodek zdrowia z od-
działem szpitalnym, wyposaz˙ony w odpowiedni sprze˛t...
Uprzytomniła sobie, z˙e jej torba lekarska jest w samo-
locie, unosza˛cym sie˛ gdzies´ nad australijskim interiorem.
Tam ma cały niezbe˛dny ekwipunek, ła˛cznie z takim
luksusem jak lateksowe re˛kawice. Przez chwile˛ miała
ochote˛ udusic´ Kella gołymi re˛kami.
– Poprosze˛ Kella, z˙eby zadzwonił do szpitala – po-
wiedziała, ale Shelly chwyciła ja˛ za ramie˛.
– Juz˙ za po´z´no! Zaczynam rodzic´!
– W takim razie zajmiemy sie˛ toba˛ i dzieckiem na
miejscu – powiedziała spokojnie, choc´ serce biło jej jak
oszalałe. – Wszystko be˛dzie dobrze.
Wzie˛ła kilka czystych re˛czniko´w, staraja˛c sie˛ oddy-
chac´ spokojnie. Od lat nie przyjmowała porodu. A kiedy
ostatnio to robiła, pomagali jej praktykanci i połoz˙ne,
a działo sie˛ to w dobrze wyposaz˙onej sali porodowej.
Powtarzała sobie, z˙e szybkie porody zwykle przebiegaja˛
gładko, wystarczy tylko nieco dopomo´c matce naturze.
Kiedy jednak zbadała Shelly, poczuła, z˙e opuszcza ja˛
optymizm.
– Czy dziecko jest ułoz˙one pos´ladkowo? – spytała
Shelly, jakby czytała w jej mys´lach.
– Tak – odrzekła Abby, a Shelly je˛kne˛ła przeraz˙ona.
– Miałam nadzieje˛, z˙e sie˛ odwro´ciło. Jeszcze dzis´
rano mo´wiłam Rossowi...
– Dziecku nic sie˛ nie stanie – przerwała jej Abby. –
Teraz posłuchaj mnie uwaz˙nie. – Przywołała us´miech na
twarz. – Zawołam zaraz Kella. Wezwie kogos´, kto przynie-
sie nam pakiet porodowy. Postaraj sie˛ jeszcze nie przec´.
– A jes´li nie be˛de˛ mogła sie˛ powstrzymac´?
Abby wzie˛ła głe˛boki oddech i z uspokajaja˛cym us´mie-
chem spojrzała rodza˛cej prosto w oczy.
– Z tym tez˙ damy sobie rade˛. Kell! – zawołała jak
najgłos´niej, by przekrzyczec´ graja˛cy w salonie telewizor.
– Co sie˛ dzieje?
Wszedł do pralni i ku zdumieniu Abby wcale nie był
zaskoczony sytuacja˛, kto´ra˛ tam zastał.
– Zadzwon´ do szpitala – wycedziła Abby przez ze˛by,
czuja˛c, z˙e pos´ladki dziecka przesuwaja˛ sie˛ w do´ł kanału
rodnego.
20 CAROL MARINELLI
Pełne bo´lu okrzyki Shelly przecinały rozgrzane powie-
trze niczym ostry no´z˙. Kell wro´cił po chwili z wielka˛
sko´rzana˛ torba˛, z kto´rej wyja˛ł pare˛ re˛kawiczek.
– Zadzwoniłes´?
– Tak. Clara czeka w pogotowiu.
Oczy Abby rozszerzyły sie˛ z przeraz˙enia.
– Niepotrzebna mi Clara w pogotowiu – wysyczała.
– Niech przys´le tu kogos´ do odebrania porodu!
Czy ten neandertalczyk nie mo´gł zrobic´ tego, co mu
kazała? Ona jest lekarzem, a poro´d przebiega z kom-
plikacjami! Na czoło wysta˛piły jej kropelki potu, ale
starała sie˛ nie tracic´ panowania. Dlaczego ten Kell tu
sterczy? Nic tutaj po nim.
– Musze˛ przec´ – wyje˛czała Shelly.
Abby poczuła, z˙e dziecko przesune˛ło sie˛ jeszcze niz˙ej
i sama nie wiedziała, co ja˛bardziej przeraz˙a: to, z˙e be˛dzie
musiała sama przyja˛c´ poro´d, czy to, z˙e Kell zacza˛ł
wcia˛gac´ re˛kawiczki.
– My odbierzemy poro´d – oznajmił cicho, tak z˙eby
tylko ona mogła go usłyszec´. – Nikogo wie˛cej nie ma. –
Us´miechna˛ł sie˛ do Shelly i dodał zupełnie innym tonem:
– Malen´stwo nadal jest ułoz˙one pos´ladkowo, wie˛c musisz
zmienic´ pozycje˛.
Osłupiała Abby patrzyła, jak Kell szybko i sprawnie
podnio´sł Shelly z podłogi i delikatnie ułoz˙ył na stoja˛cej
w pralni ławie. Potem przysuna˛ł odwro´cony do go´ry
dnem kosz na bielizne˛ i usadził na nim Abby. Kiedy nieco
sie˛ otrza˛sne˛ła z szoku, zdała sobie sprawe˛, z˙e Shelly lez˙y
w pozycji przewidzianej przy porodach pos´ladkowych.
– Jestes´ piele˛gniarzem? – wydukała z niedowierza-
niem.
21MOZ˙NA MIEC´ WSZYSTKO
– I akuszerem – odparł szeptem, pomagaja˛c jej pod-
trzymac´ pos´ladki noworodka, kto´re włas´nie ukazały sie˛
ich oczom.
– Nic nie mo´wiłes´.
– A ty nie pytałas´.
Nie było czasu na błyskotliwa˛ riposte˛. Shelly zacze˛ła
je˛czec´, a jej krzyki odbijały sie˛ o s´ciany pralni.
– Ja chce˛ Rossa!
– Wkro´tce tu be˛dzie – zapewnił ja˛ Kell. Jego twarz
była o wiele spokojniejsza i pogodniejsza niz˙ twarz Abby.
– Chce˛, z˙eby był przy mnie! – Shelly krzyczała coraz
głos´niej. Widac´ było, z˙e z całej siły wstrzymuje akcje˛
porodowa˛, a jej drobne ciało powoli opuszczaja˛ siły.
Abby wiedziała, z˙e porody pos´ladkowe wymagaja˛ wiel-
kiego wysiłku i koncentracji ze strony rodza˛cej.
– Shelly, posłuchaj... – zacze˛ła, ale Kell połoz˙ył jej
re˛ke˛ na ramieniu i wyszeptał: – Nic jej nie be˛dzie. – Potem
zwro´cił sie˛ do Shelly: – Ross juz˙ jest w drodze. Wiemy, z˙e
bardzo go teraz potrzebujesz, ale nie moz˙esz opo´z´niac´
porodu, z˙eby na niego zaczekac´. Twoje malen´stwo nie
chce czekac´ na nikogo, wie˛c ro´b, o co cie˛ prosi Abby,
dobrze?
W jego spokojnym głosie słychac´ było pewnos´c´ siebie,
kto´rej brakowało Abby. Shelly natychmiast na to zarea-
gowała.
– Po prostu boje˛ sie˛.
– Czego? – spytał lekkim tonem Kell. – Abby wszyst-
ko kontroluje. Nic sie˛ nie stanie ani tobie, ani dziecku.
Abby, choc´ stała wyz˙ej w zawodowej hierarchii, z ra-
dos´cia˛ przekazałaby teraz inicjatywe˛ w re˛ce tego do-
s´wiadczonego piele˛gniarza. Nie spodziewała sie˛, z˙e tak
22 CAROL MARINELLI
be˛dzie wygla˛dac´ jej pierwszy dzien´ w Tennengarrah.
Wzie˛ła głe˛boki oddech i starała sie˛ stłumic´ panike˛, czeka-
ja˛c na kolejny skurcz.
– Wszystko w porza˛dku? – zapytał ja˛ Kell.
Odczuła lekkie zaz˙enowanie, ale tez˙ zrobiło jej sie˛
miło, z˙e tak dobrze wyczuł jej nastro´j.
– Mam nadzieje˛ – odrzekła cicho.
– Dasz sobie rade˛ – zapewnił ja˛ z us´miechem.
Shelly zacze˛ła przec´, wie˛c oboje skupili sie˛ na pacjent-
ce. Dolna cze˛s´c´ ciała noworodka była juz˙ widoczna, wie˛c
Shelly zyskała chwile˛ na odpoczynek. Abby tymczasem
sprawdziła, czy wszystko jest w porza˛dku. Pe˛powina
pulsowała miarowo, co s´wiadczyło, z˙e dziecku nic nie
grozi. Jednak najtrudniejszy etap porodu – pojawienie sie˛
gło´wki – był jeszcze przed nimi.
– No dobra. Ruszamy. – Głos Kella brzmiał niemal
entuzjastycznie, jakby chodziło o uruchomienie moto-
cykla.
Abby poczuła sie˛ pewniej. Skoro Kell sie˛ nie dener-
wuje, to pewnie nie dzieje sie˛ nic złego. Nagle poczuła, z˙e
panuje nad wszystkim. Przypomniały jej sie˛ informacje
z podre˛czniko´w i praktyczne dos´wiadczenia ze szpitala.
Kiedy ramiona dziecka wyszły juz˙ z kanału rodnego,
zerkne˛ła na Kella.
– Zaczekaj chwile˛, Shelly – poprosił i podszedł do
Abby. Pomo´gł jej odpowiednio podtrzymac´ dziecko, by
siła cia˛z˙enia sprzyjała rodza˛cej. Razem pomogli malen´st-
wu przyjs´c´ na s´wiat. W kon´cu pojawiła sie˛ gło´wka. Abby
wzie˛ła głe˛boki oddech, po czym ułoz˙yła s´liskie ciałko na
brzuchu matki. Po policzkach Shelly popłyne˛ły łzy. Kell
tymczasem energicznie wytarł noworodka re˛cznikiem.
23MOZ˙NA MIEC´ WSZYSTKO
– Dziewczynka –wyszeptała Shelly. –Mam co´reczke˛.
– I to jaka˛ s´liczna˛. – Jego głos zdradzał wzruszenie.
Abby ze zdziwieniem zauwaz˙yła, z˙e w oczach Kella ls´nia˛
łzy. – Ma jasne włosy. Zupełnie jak tatus´.
– Jest zdrowa?
– Jeszcze jak.
Sko´ra dziewczynki szybko sie˛ zaro´z˙owiła, czerwone
usteczka rozchyliły sie˛ i z gardła wydobył sie˛ pełen złos´ci
krzyk.
Abby przecie˛ła pe˛powine˛, a Kell tymczasem owina˛ł
noworodka re˛cznikiem i okrył przes´cieradłem ka˛pielo-
wym drz˙a˛ca˛ matke˛.
– Przykryj Shelly jeszcze tym – powiedział, podaja˛c
Abby koc. – Ja musze˛ sie˛ zaja˛c´ pewnym malcem, kto´ry
włas´nie sie˛ obudził i na pewno nie wie, co sie˛ dzieje.
– Matthew? – zawołała cicho Shelly. – Pewnie jest
przeraz˙ony.
– Nic mu nie be˛dzie – zapewniła Abby, ale Shelly była
innego zdania.
– Trudno mu zrozumiec´, o co chodzi. – Spojrzała na
Abby. – Nie wiesz, z˙e Matthew ma zespo´ł Downa.
Dokładnie obmys´lilis´my z Rossem, jak mu przedstawimy
nowego członka rodziny. Ja miałam lez˙ec´ w ło´z˙ku, dziec-
ko w kołysce...
– Chcesz, z˙ebym ci pomogła przejs´c´ do sypialni,
zanim syn cie˛ zobaczy?
Shelly potrza˛sne˛ła głowa˛.
– Juz˙ sie˛ obudził. Najlepiej be˛dzie, jak Kell go tu
przyprowadzi.
Abby szybko sprawdziła, czy po porodzie nie zostało
nic, co mogłoby przerazic´ trzyletnie dziecko.
24 CAROL MARINELLI
– Abby? Czy mogłabys´ ja˛ potrzymac´? Moz˙e tak be˛-
dzie lepiej...
Abby patrzyła na matke˛ trzymaja˛ca˛ w ramionach
noworodka i czuła, z˙e cos´ ja˛ s´ciska w gardle.
– Z przyjemnos´cia˛ – zgodziła sie˛.
Wzie˛ła zawinia˛tko na re˛ce i spojrzała na niewinna˛
twarzyczke˛ dziecka. Shelly nie chciała wypuszczac´ co´re-
czki z obje˛c´, ale wiedziała, z˙e synowi ro´wniez˙ jest po-
trzebna. Powinna wycia˛gna˛c´ do niego ramiona, przytulic´
i dopiero potem wytłumaczyc´ mu, co sie˛ stało, kiedy spał.
Uwaz˙nie trzymaja˛c noworodka, Abby otworzyła
drzwi do pralni. Zobaczyła przed soba˛ pare˛ niebieskich
oczu i zaspana˛ buzie˛.
– Matty, to jest Abby – oznajmił Kell. – Be˛dzie nasza˛
nowa˛lekarka˛. – O noworodku nic nie powiedział, ma˛drze
zostawiaja˛c ten przywilej matce.
– Matthew. – Shelly wycia˛gne˛ła ramiona i us´miech-
ne˛ła sie˛ mimo zme˛czenia. – Przestraszyłes´ sie˛, skarbie?
Chłopczyk nie odpowiedział, tylko powaz˙nie skina˛ł
głowa˛. Kell zanio´sł go do matki.
– Nie ma sie˛ czego bac´ – tłumaczyła cierpliwie.
– Abby i Kell opiekowali sie˛ mamusia˛. I zobacz, kto jest
juz˙ z nami.
Abby zbliz˙yła sie˛ i pokazała chłopcu zawinia˛tko, tak
z˙eby mo´gł mu sie˛ dokładnie przyjrzec´.
– Dzidzia! – stwierdził rados´nie malec i napie˛cie
zelz˙ało. – Moja dzidzia! – pisna˛ł przeje˛ty.
– Tak, to twoja mała siostrzyczka – potwierdził Kell
ze s´miechem, spogla˛daja˛c to na Matthew, to na Shelly.
Wzia˛ł chłopca na re˛ce i pozwolił mu dotkna˛c´ twarzyczki
noworodka. – Włas´nie tak – pochwalił. – Moz˙esz ja˛
25MOZ˙NA MIEC´ WSZYSTKO
delikatnie pogłaskac´ po policzku. Na pewno chciałaby cie˛
us´ciskac´, ale najpierw musimy zaprowadzic´ mame˛ do
ło´z˙ka. Pomoz˙esz mi?
Czy w takiej sytuacji Matthew mo´gł odmo´wic´?
W cia˛gu kilku minut Kell wszystko zorganizował. Gdy
przeje˛ty Matthew poprawił poduszki na ło´z˙ku i odsuna˛ł
kołdre˛, on zaprowadził sta˛paja˛ca˛ nieco chwiejnie Shelly
do sypialni. Abby poda˛z˙yła za nimi, niosa˛c malen´stwo,
jakby to był najcenniejszy skarb. Dziwiła sie˛, z˙e ten
noworodek wywołał w niej taka˛ burze˛ uczuc´.
Przeciez˙ juz˙ nieraz trzymała w ramionach małe dzieci,
badała je, osłuchiwała, niekiedy nawet hus´tała na kolanie.
Ale nigdy jeszcze nie przytulała dziesie˛ciominutowego
noworodka, i to przez tak długi czas. Czuła tez˙ satysfak-
cje˛, z˙e bez pomocy zespołu udało jej sie˛ odebrac´ trudny
poro´d.
– S´wietnie sie˛ spisałas´. – Kell siedział na skraju
pustego ło´z˙ka. – Shelly poszła do łazienki – wyjas´nił
i poklepał miejsce obok siebie.
– Tylko dzie˛ki tobie – przyznała, nie odrywaja˛c wzro-
ku od twarzyczki dziecka. – Przyznam szczerze, z˙e o mało
nie wpadłam w panike˛, kiedy stwierdziłam, z˙e to be˛dzie
poro´dpos´ladkowy.Gdybyniety, nie wiem,cobysie˛ stało.
– Wszystko przebiegłoby tak samo – odparł. – Kilka
minut le˛ku, a potem zapanowałabys´ nad sytuacja˛. Sama
dobrze o tym wiesz.
– Mam nadzieje˛, z˙e tak by było. Nie denerwowałes´ sie˛
ani troche˛?
– Nie, ja nigdy sie˛ nie denerwuje˛. – Abby spojrzała na
niego z niedowierzaniem, ale Kell tylko wstał i zapukał
w drzwi łazienki. – Wszystko w porza˛dku, Shelly?
26 CAROL MARINELLI
Carol Marinelli Można mieć wszystko Tłumaczyła Ewa Górczyńska
ROZDZIAŁ PIERWSZY – Gdzie jest lotnisko? – zapytała Abby, usiłuja˛c prze- krzyczec´ warkot silniko´w. Troche˛ sie˛ zdziwiła, gdy pilot parskna˛ł s´miechem. Przeciez˙ jej pytanie wcale nie było zabawne. – Wystarczy mi kawałek płaskiego gruntu, z˙eby po- sadzic´ te˛ s´licznotke˛ na ziemi. – Bruce spojrzał na nia˛ i us´miechna˛ł sie˛ szeroko, ukazuja˛c liczne braki w uze˛- bieniu. Abby odpowiedziała mu wymuszonym us´miechem, modla˛c sie˛ w duchu, by pilot skupił sie˛ na sterowaniu samolotem. Jej sztywny sposo´b bycia nie wynikał tym razem z wrodzonej pows´cia˛gliwos´ci, lecz ze strachu. Mały sa- molocik, do kto´rego wsiadła na lotnisku w Adelajdzie, wydawał sie˛ z˙ałos´nie nieodpowiedni na tak długa˛podro´z˙. Choc´ w czasie lotu starała sie˛ zaja˛c´ papierkowa˛ robota˛, w głowie stale dz´wie˛czały jej dwa pytania – jakim cudem to z˙elastwo utrzymuje sie˛ w powietrzu i czy ktos´ ich znajdzie, jes´li jednak odmo´wi posłuszen´stwa? – Przy szpitalu jest pas do la˛dowania. Dotrzemy tam mniej wie˛cej za kwadrans. – Dzie˛kuje˛. Abby przekonała sie˛ juz˙ w Adelajdzie, z˙e czas jest dla Bruce’a poje˛ciem wzgle˛dnym. Choc´ nie ze swojej winy
spo´z´niła sie˛ na spotkanie, pilot wcale nie okazał zdener- wowania. Wygla˛dało na to, z˙e z ro´wnym spokojem cze- kałby na nia˛ cały dzien´, gdyby musiał. Czy dam sobie rade˛? To było trzecie pytanie, kto´re zadawała sobie Abby, spogla˛daja˛c na rozcia˛gaja˛ca˛ sie˛ pod nia˛ bezkresna˛, czerwona˛ ro´wnine˛. Ten widok spra- wiał, z˙e czuła sie˛ nic nieznacza˛ca˛, ledwo zauwaz˙alna˛ drobinka˛ zawieszona˛ gdzies´ nad ziemia˛. Włas´ciwie to nie miała wyboru, musiała przyja˛c´ te˛ oferte˛. Reece Davies, ordynator oddziału nagłych wypad- ko´w, jej wieloletni kolega po fachu i przyjaciel, jasno wyraził swoje zdanie. – Nic nie mogłas´ zrobic´, Abby. Ile razy jej to powtarzał? Ile razy prosił ja˛ do swego gabinetu, kiedy przepisywała liczne badania pacjentom uskarz˙aja˛cym sie˛ na proste dolegliwos´ci? – Powiedz to reszcie personelu. – Nie musze˛ nic mo´wic´ – upierał sie˛ Reece. – Nikt tu nie uwaz˙a, z˙e to sie˛ stało z twojej winy. Gdyby tylko mogła mu uwierzyc´. Gdyby tylko mogła uwierzyc´, z˙e milczenie, kto´re zapadało za kaz˙dym razem, kiedy zbliz˙ała sie˛ do grupki piele˛gniarek, nie miało zwia˛- zku ze s´miercia˛ Davida. David. Us´miechne˛ła sie˛ lekko, pro´buja˛c sobie wyob- razic´, jaka˛ miałby mine˛, gdyby ja˛ teraz zobaczył. Ona, typowa dziewczyna z miasta, ma spe˛dzic´ trzy miesia˛ce na kon´cu s´wiata. Us´miech jednak zaraz znikna˛ł, kiedy po raz kolejny us´wiadomiła sobie okrutna˛ prawde˛. David nie z˙yje. – A wie˛c teraz zalecamy USG jamy brzusznej za kaz˙dym razem, kiedy pacjent uskarz˙a sie˛ na bo´l brzucha? 4 CAROL MARINELLI
– zapytał Reece sarkastycznie, przegla˛daja˛c karte˛ jednego z pacjento´w. Zabolało ja˛ to, ale upierała sie˛, z˙e lepiej wykazac´ nadmierna˛ostroz˙nos´c´, niz˙ postawic´ mylna˛diag- noze˛. Reece jednak nie chciał sie˛ z nia˛ zgodzic´. – Musisz odzyskac´ pewnos´c´ siebie – nalegał. – Na- brac´ dystansu do tej całej sprawy. Nikt nie wiedział, z˙e Dave miał problem z narkotykami. – To prawda, ale gdyby nie był naszym kolega˛, tylko obcym pacjentem, poste˛powalibys´my z nim inaczej. Reece potrza˛sna˛ł głowa˛ i jeszcze raz wyraził wspo´ł- czucie, z˙e cos´ takiego ja˛ spotkało, ale nie dał sie˛ przeko- nac´. Oznajmił, z˙e jes´li Abby chce uzyskac´ kolejny stopien´ specjalizacji, powinna wro´cic´ do podstaw medycyny. Twierdził, z˙e zna miejsce, gdzie be˛dzie mogła wiele sie˛ nauczyc´. A przy okazji moz˙e uda jej sie˛ zawrzec´ nowe znajomos´ci? – Podstawy medycyny... – wymamrotała do siebie powa˛tpiewaja˛co. – Słucham? – Zaciekawiony Bruce zno´w odwro´cił sie˛ w jej strone˛, che˛tny do podje˛cia rozmowy. Abby wolała jednak, by skupił sie˛ na pilotowaniu. – Nic, nic! – krzykne˛ła, troche˛ zawstydzona, z˙e przy- łapał ja˛ na mo´wieniu do siebie. – Powiedziałam tylko, z˙e ziemia jest bardzo wysuszona. – Naprawde˛? – Spojrzał w do´ł, a wystraszona Abby miała ochote˛ sama chwycic´ za dra˛z˙ek steru. – Nie bardziej niz˙ zwykle – stwierdził po chwili. Abby spojrzała na papiery i przywołała sie˛ do porza˛d- ku. Przez trzy miesia˛ce be˛dzie odcie˛ta od s´wiata, ale nie przerwie nauki, skupi sie˛ na swoich planach, zdobe˛dzie 5MOZ˙NA MIEC´ WSZYSTKO
wyz˙szy stopien´ specjalizacji. Nie zmarnuje czasu spe˛dzo- nego w Tennengarrah. Dotrzyma obietnicy danej Davido- wi... Kiedy na horyzoncie ukazały sie˛ jakies´ zabudowania, Bruce w kon´cu sie˛ skoncentrował, a Abby duchowo przy- gotowała sie˛ na twarde la˛dowanie. Nic takiego nie nasta˛piło. Przy zetknie˛ciu z ziemia˛ samolot lekko podskoczył i z ust Abby wydobyło sie˛ westchnienie ulgi. – No i jak, pani doktor? – Wspaniale! – Wstała i pierwszy raz tego dnia szcze- rze sie˛ us´miechne˛ła. Rozprostowała nogi i strzepne˛ła jakis´ niewidzialny pyłek ze s´niez˙nobiałych szorto´w. Ner- wowo przygładziła swoje długie, ciemne włosy. Z che˛cia˛ poprawiłaby makijaz˙, ale Bruce cały czas patrzył na nia˛ z szerokim us´miechem. – O, Kell wyszedł nam na spotkanie! – oznajmił. – Kell? – Abby zmarszczyła brwi. – Mys´lałam, z˙e wyjdzie po nas doktor Ross Bodey. – Och, przepraszam. Zapomniałem powiedziec´, z˙e Ross został wezwany do pacjenta. Mam go przywiez´c´ z powrotem, ale przedtem musze˛ napic´ sie˛ herbaty. – Z beztroska˛ mina˛ wyja˛ł metalowy termos, otworzył drzwi i wyskoczył na zewna˛trz. Pełnym galanterii gestem podał jej ramie˛ i pomo´gł stana˛c´ na wysuszonej ziemi. Os´lepiło ja˛ nisko wisza˛ce słon´ce i musiała osłonic´ oczy ramieniem. – Czes´c´, Abby, jestem Kell. – To bezceremonialne po- witanie wypowiedziane było głe˛bokim me˛skim głosem. Słon´ce s´wieciło jej prosto w oczy, wie˛c prawie nic nie widziała. Wyobraz´nia podsune˛ła jej obraz przystojnego, 6 CAROL MARINELLI
elegancko ubranego me˛z˙czyzny. Moz˙e pracuje tu jakis´ młody lekarz, o kto´rym Ross Bodey zapomniał jej powie- dziec´? – Wspaniale, z˙e doła˛czysz do naszego zespołu. – Me˛z˙- czyzna us´cisna˛ł jej dłon´ zdecydowanym ruchem. Abby us´miechne˛ła sie˛ lekko. Moz˙e jednak na tym odludziu nie be˛dzie jej tak z´le. Pomyłka. Jeszcze nigdy jej złudzenia tak szybko sie˛ nie roz- wiały. Kiedy oczy przystosowały sie˛ do jaskrawego słon´- ca, ujrzała przed soba˛ wspo´łczesna˛ wersje˛ neandertal- czyka. Zwalisty, mierza˛cy ponad metr osiemdziesia˛t wzrostu me˛z˙czyzna o czarnych zmierzwionych włosach us´miechał sie˛ do niej szeroko, przygla˛daja˛c jej sie˛ z za- gadkowym błyskiem w ciemnych oczach. Nie nosił przepaski na biodrach, tylko wyblakłe dz˙in- sowe szorty. I nic poza tym. – Bardzo mi miło – wymamrotała Abby. Mimo woli przebiegła wzrokiem po jego opalonym, muskularnym ciele. Spostrzegła, z˙e nowy znajomy za- uwaz˙ył jej spojrzenie i zaczerwieniła sie˛ speszona. – Shelly tez˙ chciała cie˛ przywitac´, ale kazałem jej zostac´ w domu. Nie czuje sie˛ najlepiej. – Naprawde˛? – Bruce nalał sobie herbaty z wysłuz˙o- nego termosu, zapalił papierosa i oparł sie˛ o samolot, najwyraz´niej maja˛c ochote˛ na pogawe˛dke˛. – A co jej jest? Abby poruszyła sie˛ niespokojnie. Chciała jak najszyb- ciej znalez´c´ sie˛ w swoim nowym domu, wzia˛c´ długi, chłodny prysznic. Nie us´miechała jej sie˛ towarzyska pogawe˛dka w czterdziestostopniowym upale. 7MOZ˙NA MIEC´ WSZYSTKO
– Jest jakas´ niespokojna – Kell wzruszył ramionami – wie˛c moz˙e skon´czysz kopcic´ i polecisz po Rossa. Abby miała wraz˙enie, z˙e tylko wybuch bomby atomo- wej zmusiłby Bruce’a do pos´piechu. – Jes´li to pocza˛tek porodu, to Ross be˛dzie chciał jak najszybciej znalez´c´ sie˛ w domu. – Shelly be˛dzie rodzic´? – Abby dopiero po chwili zrozumiała, o czym mo´wi Kell. – Co´z˙, twierdzi, z˙e nic sie˛ nie dzieje, ale mnie sie˛ wydaje, z˙e to juz˙ niedługo – odrzekł spokojnie. – Zrobiła w domu generalne porza˛dki, a teraz nie moz˙e usiedziec´ na miejscu. – I z tego wnosisz, z˙e niedługo zacznie rodzic´? – zapy- tała Abby z lekka˛ ironia˛. Natychmiast jednak zganiła sie˛ za to w duchu. W kon´cu to nie wina Kella, z˙e nie wie, o czym mo´wi. – Chodzi mi tylko o to, z˙e według mnie lepiej be˛dzie, jakRossszybkowro´cidodomu.Shellynic niemo´wi,alena pewno i ona wolałaby miec´ teraz me˛z˙a przy sobie – dodał Kell. – Jutro rano ma leciec´ do szpitala w Adelajdzie. – Kiedy ma wyznaczony termin? – zapytał Bruce, siorbia˛c herbate˛ w tak obrzydliwy sposo´b, z˙e Abby miała ochote˛ zatkac´ sobie uszy. – Za trzy tygodnie, ale jes´li poro´d rozpocznie sie˛ przedwczes´nie, mamy ja˛ zawiez´c´ do szpitala. – Czy wszystkie kobiety rodza˛w Adelajdzie? – zacie- kawiła sie˛ Abby, choc´ wcale sie˛ nie spodziewała, z˙e ci dwaj nieokrzesani faceci z buszu be˛da˛mieli jakiekolwiek poje˛cie o obowia˛zuja˛cych tu procedurach. – Tylko najbardziej skomplikowane przypadki – od- rzekł Kell. 8 CAROL MARINELLI
Bruce zas´ podrapał sie˛ po głowie. – Dziecko Shelly jest w nieodpowiedniej pozycji, tak? – przypomniał sobie. – Ułoz˙enie pos´ladkowe – podpowiedziała Abby, sta- raja˛c sie˛, by jej głos nie zabrzmiał protekcjonalnie. – Byc´ moz˙e cesarskie cie˛cie nie be˛dzie potrzebne, ale lepiej sie˛ zabezpieczyc´. Porody pos´ladkowe bywaja˛ skompli- kowane. – Aha... W takim razie lepiej be˛dzie, jak sie˛ pos´piesze˛. – Bruce wylał reszte˛ herbaty na ziemie˛ i zamkna˛ł termos. – Chcecie, z˙ebym wezwał jaka˛s´ pomoc, jes´li sie˛ okaz˙e, z˙e Shelly naprawde˛ rodzi? – Dobry pomysł – pochwaliła Abby, ale natychmiast zamilkła, poniewaz˙ Kell wpadł jej w słowo. – Nie trzeba, damy sobie rade˛. Poza tym Shelly by mnie zabiła, gdybym wezwał pomoc. Do zobaczenia, Bruce – zakon´czył. – A co z moim bagaz˙em? – spytała z niepokojem Abby. – Po´z´niej go dostaniesz, kiedy Bruce przywiezie Ros- sa. Przyjechałem tu na motorze. – Wskazał zaparkowana˛ w pobliz˙u wielka˛ maszyne˛. Abby je˛kne˛ła z przeraz˙eniem. – Ale mo´j komputer... – zaprotestowała słabo, a Kell spojrzał na nia˛ badawczo. – Nic mu sie˛ nie stanie. Bruce wro´ci mniej wie˛cej za godzine˛. Nikt ci go nie zabierze. Moz˙e nie, ale jes´li Bruce zas´nie za sterami, a wiele wskazuje na takie ryzyko, nie tylko przepadna˛wyniki jej badan´ nad terapia˛ odwykowa˛, ale na dodatek zostanie pozbawiona doste˛pu do Internetu, a co za tym idzie, straci 9MOZ˙NA MIEC´ WSZYSTKO
szanse˛ powiadomienia całej rodziny poczta˛ elektroni- czna˛, z˙e podje˛ła najgorsza˛ decyzje˛ w swoim z˙yciu za- wodowym. – Chciałabym jednak zabrac´ komputer – powto´rzyła. Kell spojrzał na nia˛ z lekkim zdziwieniem, ale tylko wzruszył ramionami. – Jak sobie z˙yczysz. Hej! Bruce! Abby patrzyła z oddali, jak dwo´ch me˛z˙czyzn wymie- nia mie˛dzy soba˛ kilka zdan´. Bez wa˛tpienia z˙artuja˛ sobie z damy z miasta, kto´ra ani przez chwile˛ nie moz˙e sie˛ obyc´ bez swoich zabawek. – Prosze˛ bardzo. – Kell podał jej czarna˛torbe˛, a Abby wymamrotała słowa podzie˛kowania. Jej wzrok powe˛drował ku duz˙emu, białemu budyn- kowi w oddali. – Tutejszy os´rodek zdrowia jest wie˛kszy, niz˙ mys´la- łam – stwierdziła. Prawde˛ mo´wia˛c, spodziewała sie˛ blaszanej szopy na s´rodku pustkowia, oznaczonej czerwonym krzyz˙em. Za- pewne zmyliło ja˛ okres´lenie ,,os´rodek zdrowia’’. Ten budynek wygla˛dał zupełnie jak prawdziwy szpital. Kell skina˛ł głowa˛. – Połowa jest jeszcze w budowie, ale juz˙ niedługo be˛dzie gotowy. Oprowadziłbym cie˛, ale Ross prosił, z˙ebym miał na oku Shelly. Moge˛ cie˛ jednak tam zawiez´c´. Clara włas´nie ma dyz˙ur i z przyjemnos´cia˛ wszystko ci pokaz˙e. – Nie trzeba. – Perspektywa poznania kolejnych no- wych ludzi nieco ja˛zdenerwowała. – Poczekam na lekarza. Jej słowa zabrzmiały nieprzyjemnie i protekcjonalnie, ale na szcze˛s´cie Kell nic nie powiedział, tylko wsiadł na 10 CAROL MARINELLI
motocykl. Abby obiecała sobie, z˙e w przyszłos´ci be˛dzie poste˛powała bardziej dyplomatycznie. – Wzia˛c´ od ciebie torbe˛ z komputerem? – zapropono- wał, widza˛c, z˙e Abby z powa˛tpiewaniem przygla˛da sie˛ maszynie. – Tak, dzie˛kuje˛. Przewiesił sobie torbe˛ przez ramie˛ i cierpliwie czekał, az˙ Abby usadowi sie˛ na siodełku. Ja˛tymczasem ogarne˛ły mieszane uczucia. Zdała sobie sprawe˛, z˙e be˛dzie musiała przejechac´ kilka kilometro´w niemal przytulona do swoje- go przewodnika. Niepokoiło ja˛ tez˙, z˙e musi jechac´ bez kasku. Jak to be˛dzie wygla˛dało w nekrologu? Lekarka pogotowia zgi- ne˛ła w wypadku motocyklowym, jada˛c bez odpowied- niego zabezpieczenia... – O, zapomniałem... – Kell zsiadł z motoru i wyja˛ł ze schowka dwa kaski. – Lepiej sie˛ zabezpieczyc´. Ross nigdy by mi nie wybaczył, gdybym us´miercił nowa˛lekar- ke˛ juz˙ pierwszego dnia. Abby z irytacja˛ stwierdziła, z˙e nie wie, jak włoz˙yc´ ten przekle˛ty kask, kto´rego brak przed chwila˛ tak bardzo ja˛ zdenerwował. Owszem, udało jej sie˛ wsuna˛c´ go na głowe˛, ale co zrobic´ z paskami? – Pomoge˛ ci. – Kell stana˛ł obok niej i zre˛cznie za- trzasna˛ł paski pod jej broda˛. Choc´ wygla˛dał dos´c´ nie- chlujnie, Abby wyczuła bija˛cy od niego delikatny zapach mydła i mocnego me˛skiego dezodorantu. W dodatku stał tak blisko, z˙e nie mogła omina˛c´ wzrokiem jego płaskiego, opalonego na bra˛z brzucha. Nieche˛tnie przyznała, z˙e Kell na swo´j sposo´b jest pocia˛gaja˛cy... 11MOZ˙NA MIEC´ WSZYSTKO
– No, teraz chyba moz˙emy ruszac´ – stwierdził, zre˛cz- nie wskakuja˛c na siodełko. Abby nigdy jeszcze nie jechała na motocyklu. Co wie˛cej, bardzo szybko przestała jez´dzic´ na dziecinnym rowerze, poniewaz˙ znacznie bardziej interesuja˛ce wyda- wały jej sie˛ ksia˛z˙ki i obserwowanie pod starym mikro- skopem ojca z˙ycia tocza˛cego sie˛ w kropli wody z sadza- wki. A teraz oto jedzie po bezdroz˙ach rycza˛ca˛ maszyna˛, kurczowo przywieraja˛c do człowieka, kto´rego poznała zaledwie chwile˛ wczes´niej. To jest przeraz˙aja˛ce, pod- niecaja˛ce i dziwnie... zmysłowe. Ta szalen´cza jazda szybko sie˛ skon´czyła. Abby zsiadła z motoru, staraja˛c sie˛ zachowac´ choc´ resztki godnos´ci. Kolana sie˛ pod nia˛uginały, a ziemia zdawała sie˛ kołysac´. – Przepraszam – powiedział Kell z us´miechem. – Nie wiedziałem, z˙e to two´j pierwszy raz. – A gdybys´ wiedział, to co? Potraktowałbys´ mnie delikatniej? Natychmiast dotarło do niej, jak dwuznacznie za- brzmiało to zdanie. Nie zamierzała flirtowac´, samo tak jakos´ wyszło. Owszem, Kell jest imponuja˛cym okazem me˛skiej uro- dy i s´wietnie jez´dzi na motorze, ale jako prosty farmer z prowincji na pewno nie moz˙e jej zainteresowac´. Przyjechała tu do pracy. Przez trzy miesia˛ce be˛dzie praktykowała medycyne˛ od podstaw, a potem sie˛ sta˛d wyniesie, nawet gdyby samolot Bruce’a rozpadł sie˛ na kawałki i musiałaby is´c´ na piechote˛. – Abby! – W drzwiach domu stane˛ła s´liczna, rudo- włosa kobieta w zaawansowanej cia˛z˙y. Trzymała przed soba˛kosz z wyprana˛bielizna˛, ale nawet on nie przysłonił 12 CAROL MARINELLI
duz˙ego brzucha. – Jestem Shelly, rozmawiałys´my przez telefon. Przykro mi, z˙e Ross nie mo´gł cie˛ powitac´. – Nic nie szkodzi. – Abby starała sie˛ us´miechna˛c´ przyjaz´nie. – Kell s´wietnie wypełnił obowia˛zki gospo- darza. – Doprawdy? – Us´miechna˛ł sie˛ zaskoczony. – A wca- le sie˛ nie starałem. – To była tylko grzecznos´ciowa uwaga – burkne˛ła Abby, a Kell us´miechna˛ł sie˛ jeszcze szerzej. – Po´jdziemy wieczorem do baru. Poznasz tutejszych ludzi i dopiero sie˛ przekonasz, jak wygla˛da prawdziwa gos´cinnos´c´. – Dzie˛kuje˛, ale raczej nie skorzystam z propozycji. Kell wykonał tylko zwykły przyjacielski gest, ona jed- nak poczuła sie˛ lekko zdenerwowana, jakby proponował jej randke˛. Musiała przyznac´, z˙e dawno juz˙ nie otrzymała takiego zaproszenia. – Powinnas´ is´c´ – pogodnie namawiała ja˛ Shelly. – Gdybym nie była cie˛z˙ka jak słonica, sama bym cie˛ tam zabrała. – Odstawiła kosz i us´miechne˛ła sie˛ ze znuz˙e- niem. – Wejdz´cie do s´rodka. Napijemy sie˛ czegos´, a po- tem zaprowadze˛ cie˛ do twojego domu. To ten. – Wskazała w strone˛ kilku białych domko´w, stoja˛cych na skraju szpitalnego terenu. – Wszystko jest gotowe na twoje przybycie. Abby miała ochote˛ zabrac´ klucze i pobiec prosto do siebie, ale nie chciała wydac´ sie˛ nieuprzejma. Us´miech- ne˛ła sie˛ jednak z wdzie˛cznos´cia˛ i ruszyła za Shelly, kto´ra poruszała sie˛ z wyraz´nym wysiłkiem. Kell poda˛z˙ył za nimi. – Nie musisz mnie nian´czyc´ – zwro´ciła sie˛ do niego 13MOZ˙NA MIEC´ WSZYSTKO
przyszła mama. – Teraz jest tu Abby, a przeciez˙ to lekarka. – Wcale cie˛ nie nian´cze˛ – zaprotestował Kell. – Dlaczego wie˛c całe popołudnie malowałes´ poko´j dziecie˛cy, chociaz˙ Ross miał sam to zrobic´ w sobote˛? – A kiedy Ross miał ostatnio wolna˛ sobote˛? – Kell rozsiadł sie˛ na kanapie i oparł stopy o niski stolik. Abby spojrzała na to z przygana˛, ale Shelly nie zareagowała. – A w ogo´le to potrzebuje˛ goto´wki. Ta ostatnia uwaga bardzo rozbawiła Shelly. Wzie˛ła lez˙a˛cy na fotelu T-shirt i rzuciła go Kellowi. – Skoro chcesz tu zostac´, to przynajmniej ubierz sie˛ przyzwoicie. – Zwro´ciła sie˛ do Abby. – Kell chciał mi pomo´c, wie˛c postanowił przygotowac´ lunch. – Nie musisz o tym kaz˙demu opowiadac´ – mrukna˛ł Kell, wcia˛gaja˛c biała˛ koszulke˛. Abby ucieszyła sie˛, z˙e teraz be˛dzie mogła na niego patrzec´, nie czerwienia˛c sie˛ po uszy. – Wylał na siebie cały słoik majonezu. – Nie moja wina, z˙e Ross tak mocno zakre˛ca słoiki. – Zerkna˛ł na Abby. – Zwykle nie chadzam po´łnagi po okolicy. Przepraszam, jes´li cie˛ wystraszyłem. – Na szcze˛- s´cie nie musiała nic na to odpowiadac´, bo natychmiast zwro´cił sie˛ do Shelly: – Jes´li naprawde˛ nie chcesz mnie tu widziec´, to sobie po´jde˛, ale chyba zasłuz˙yłem choc´ na filiz˙anke˛ kawy. Shelly poruszała sie˛ tak wolno, z˙e zrobienie kawy mogło jej zaja˛c´ nawet godzine˛. A wtedy Ross be˛dzie juz˙ w domu. Widac´ było, z˙e Kell powaz˙nie traktuje swoje obowia˛zki. – Abby, ty tez˙ sie˛ napijesz? 14 CAROL MARINELLI
– Tak, dzie˛kuje˛. Jes´li mi pokaz˙esz, gdzie jest kuchnia, to zaparze˛ kawe˛. Widze˛, z˙e masz duz˙o pracy. – No, troche˛ – przyznała Shelly, wskazuja˛c na sterty bielizny do prania. – Lepiej sie˛ poczuje˛, kiedy juz˙ wszyst- ko be˛dzie gotowe. Abby ze zdziwieniem obserwowała z kuchni, jak Shel- ly zdejmuje opakowania z nowych ubranek dziecie˛cych i wrzuca je do kolejnego kosza na brudna˛ bielizne˛. – Jak podro´z˙, Abby? – Bardzo długa. Shelly rozes´miała sie˛. – Wiem cos´ o tym. Kiedy tu pierwszy raz jechałam, mys´lałam, z˙e ta podro´z˙ nigdy sie˛ nie skon´czy. To prawie tak jak lot na inna˛ planete˛, prawda? Abby skine˛ła głowa˛i us´miechne˛ła sie˛ szczerze. Sympa- tyczna Shelly zaczynała w niej budzic´ przyjazne uczucia. – Az˙ trudno uwierzyc´, z˙e to ten sam kraj. Zaczekaj tylko, az˙ Ross pokaz˙e ci okoliczne gospodarstwa, zagu- bione na prawdziwym bezludziu. Przy nich Tennengarrah wygla˛da jak te˛tnia˛ca z˙yciem metropolia. Przynajmniej mamy tu pub, kilka sklepo´w i salon fryzjerski... – A od kiedy? – zdziwił sie˛ Kell. – No, moz˙e to nie jest prawdziwy salon – zgodziła sie˛ Shelly – ale siostrzenica June Hegley, Anna, przyjechała tu na pare˛ miesie˛cy. Nauczyła sie˛ fachu w Sydney i be˛dzie przyjmowała w domu June. – To musze˛ zamo´wic´ sobie strzyz˙enie. – Kell pus´cił oko do Abby, a ona zdała sobie sprawe˛, z˙e zno´w sie˛ na niego zagapiła. Zmierzwione ciemne włosy domagały sie˛ strzyz˙enia, ale z drugiej strony bardzo do niego pasowały. 15MOZ˙NA MIEC´ WSZYSTKO
– Szpital jest dobrze wyposaz˙ony – cia˛gne˛ła Shelly. – Wiele sie˛ tu zmieniło od czasu naszego przyjazdu. Wydaje mi sie˛, z˙e be˛dziesz mile zaskoczona. – Duz˙o jest pacjento´w? Skierowała to pytanie do Shelly. Z rozmo´w telefonicz- nych z nia˛i z Rossem wywnioskowała, z˙e Shelly jest pie- le˛gniarka˛ i do niedawna pracowała w szpitalu. Zamiast Shelley odpowiedział jej jednak Kell. Najwyraz´niej mu sie˛ wydaje, z˙e pozjadał wszystkie rozumy. – To zalez˙y. Czasami przez cały dzien´ nie przybywa nikt nowy, ale to sie˛ zdarza coraz rzadziej. Ros´nie liczba turysto´w i miasto rozkwita. Abby miała ochote˛ rzucic´ mu cos´ uszczypliwego, ale sie˛ pohamowała. Przeniosła wzrok na Shelly. – Jak długo tu mieszkacie? – Troche˛ ponad rok. Mine˛ło sporo czasu, zanim przy- zwyczaiłam sie˛ do tutejszego z˙ycia, ale teraz wszystko jest w porza˛dku. Natomiast Matthew zakochał sie˛ w Ten- nengarrah juz˙ pierwszego dnia. – Matthew to syn Shelly – wyjas´nił Kell, całkiem niepotrzebnie. Abby nie zaszczyciła go odpowiedzia˛. – Ile ma lat? – zwro´ciła sie˛ do Shelly. – Trzy. Teraz s´pi, z czego sie˛ bardzo ciesze˛, bo akurat dzisiaj dostałam wreszcie paczke˛ od mamy. Przysłała mi ubranka dziecie˛ce i ro´z˙ne drobiazgi, o kto´re tutaj trudno. – Z us´miechem pokazała pudełko proszku do prania. – Nie sprzedaja˛tu proszko´w do prania? – zdumiała sie˛ Abby i oczami wyobraz´ni zobaczyła, jak robi pranie na kamieniu w potoku. Po co sie˛ w to wszystko pakowała? – Proszek do prania? A co to takiego? 16 CAROL MARINELLI
Dopiero po ułamku sekundy Abby zrozumiała, z˙e Kell z˙artuje. Zaczerwieniła sie˛, a Shellywybuchne˛ła s´miechem. – Nie jest tu az˙ tak z´le. Potrzebowałam płatko´w myd- lanych, a w tutejszym sklepie ich nie ma, wie˛c najpros´ciej było poprosic´ o nie mame˛. Na wie˛ksze zakupy w mies´cie wybieramy sie˛ dopiero w przyszłym miesia˛cu. A teraz, jes´li pozwolicie, po´jde˛ włoz˙yc´ te rzeczy do pralki. – Jasne. – Kell skina˛ł głowa˛i wła˛czył pilotem telewi- zor. – Zaraz rozwiesze˛ pranie z drugiego kosza. Abby nie mogła sie˛ powstrzymac´ i znacza˛co wzniosła oczy do nieba. Co ona tu robi? W jakiejs´ dziurze na kon´cu s´wiata dyskutuje o przewadze płatko´w mydlanych nad detergentem! Przeciez˙ to zupełnie nie w jej stylu. – Cos´ sie˛ stało? – zapytał Kell. – Nic. – Shelly jest wspaniała. A jes´li nasza rozmowa wyda- wała ci sie˛ zbyt przyziemna, to nie zapominaj, z˙e ta dziewczyna ma wkro´tce rodzic´. – Przeciez˙ nic nie powiedziałam – zaprotestowała, zła na siebie, z˙e tak dała sie˛ przyłapac´. Irytowała ja˛ tez˙ bezpodstawna pewnos´c´ siebie Kella. Ska˛d on wie, z˙e Shelly wkro´tce zacznie rodzic´? Przeciez˙ wcale na to nie wygla˛da. – Nie musiałas´ nic mo´wic´. Na chwile˛ w pokoju zawisło niezre˛czne milczenie. W kon´cu ciekawos´c´ wzie˛ła go´re˛ i Abby zapytała: – Kell, dlaczego Shelly pierze nowe ubranka? – Powinno sie˛ je przeprac´, zanim ubierze sie˛ w nie dziecko – wyjas´nił cierpliwie, zno´w przybieraja˛c pogod- na˛ mine˛. – W ten sposo´b usuwa sie˛ z nich zapachy i draz˙nia˛ce detergenty. 17MOZ˙NA MIEC´ WSZYSTKO
Niespodziewanie dla siebie samej Abby rozes´miała sie˛. – Co takiego powiedziałem? – Nic, nic. – Przełkne˛ła łyk kawy i zno´w wybuchne˛ła s´miechem. – Po prostu nie spodziewałam sie˛, z˙e ktos´ taki jak ty wie cokolwiek na ten temat. – Ktos´ taki jak ja? – Kell wstał i wzia˛ł kosz z uprana˛ bielizna˛. – Chodzi ci o to, z˙e taki ze mnie macho? Spojrzała na niego i chociaz˙ teraz był juz˙ ubrany, poczuła dziwny ucisk w z˙oła˛dku. Wygla˛dał pocia˛gaja˛co i me˛sko, mimo z˙e stał z koszem z bielizna˛i gars´cia˛klamer w re˛ce. – Lepiej szybko wywies´ to pranie, jes´li ma dzisiaj wyschna˛c´. Z kolei Kell wybuchna˛ł s´miechem. – A co taka kobieta jak ty moz˙e wiedziec´ o praniu? Wyszedł, zamykaja˛c za soba˛ siatkowe drzwi, a Abby odetchne˛ła głe˛biej i spojrzała na cia˛gna˛ce sie˛ za oknem pustkowie. Zastanawiała sie˛, jak zdoła tu wytrwac´. Pocieszała sie˛, z˙e to tylko trzy miesia˛ce. Za trzy kro´tkie miesia˛ce be˛dzie mogła spokojnie odnosic´ swoja˛ bielizne˛ do pralni, nie pos´wie˛caja˛c temu wydarzeniu wie˛kszej uwagi. Za trzy miesia˛ce zdobe˛dzie stopien´ konsultanta. 18 CAROL MARINELLI
ROZDZIAŁ DRUGI – Kell! Okrzyk nie był głos´ny, ale pełen strachu, wie˛c Abby natychmiast zerwała sie˛ na ro´wne nogi. – Kell! – Tym razem Shelly krzykne˛ła głos´niej i z wie˛ksza˛ desperacja˛. Abby spostrzegła przez okno, z˙e nies´wiadomy niczego Kell beztrosko rozwiesza pranie. Niepewna, czy go zawołac´, czy samej sprawdzic´, o co chodzi, poszła w strone˛ pralni, ska˛d dobiegał krzyk Shel- ly. Kiedy weszła do s´rodka, z przeraz˙eniem zobaczyła, z˙e kobieta zgie˛ta z bo´lu stoi, opieraja˛c sie˛ o pralke˛. – Czuje˛, z˙e musze˛ przec´! Nie ro´b tego! – pomys´lała Abby, lecz nie powiedziała tego na głos. Spokojnie. Pro´bowała sie˛ opanowac´, jedno- czes´nie pomagaja˛c Shelly ułoz˙yc´ sie˛ na podłodze. Prze- ciez˙ dwie minuty drogi sta˛d jest os´rodek zdrowia z od- działem szpitalnym, wyposaz˙ony w odpowiedni sprze˛t... Uprzytomniła sobie, z˙e jej torba lekarska jest w samo- locie, unosza˛cym sie˛ gdzies´ nad australijskim interiorem. Tam ma cały niezbe˛dny ekwipunek, ła˛cznie z takim luksusem jak lateksowe re˛kawice. Przez chwile˛ miała ochote˛ udusic´ Kella gołymi re˛kami. – Poprosze˛ Kella, z˙eby zadzwonił do szpitala – po- wiedziała, ale Shelly chwyciła ja˛ za ramie˛. – Juz˙ za po´z´no! Zaczynam rodzic´!
– W takim razie zajmiemy sie˛ toba˛ i dzieckiem na miejscu – powiedziała spokojnie, choc´ serce biło jej jak oszalałe. – Wszystko be˛dzie dobrze. Wzie˛ła kilka czystych re˛czniko´w, staraja˛c sie˛ oddy- chac´ spokojnie. Od lat nie przyjmowała porodu. A kiedy ostatnio to robiła, pomagali jej praktykanci i połoz˙ne, a działo sie˛ to w dobrze wyposaz˙onej sali porodowej. Powtarzała sobie, z˙e szybkie porody zwykle przebiegaja˛ gładko, wystarczy tylko nieco dopomo´c matce naturze. Kiedy jednak zbadała Shelly, poczuła, z˙e opuszcza ja˛ optymizm. – Czy dziecko jest ułoz˙one pos´ladkowo? – spytała Shelly, jakby czytała w jej mys´lach. – Tak – odrzekła Abby, a Shelly je˛kne˛ła przeraz˙ona. – Miałam nadzieje˛, z˙e sie˛ odwro´ciło. Jeszcze dzis´ rano mo´wiłam Rossowi... – Dziecku nic sie˛ nie stanie – przerwała jej Abby. – Teraz posłuchaj mnie uwaz˙nie. – Przywołała us´miech na twarz. – Zawołam zaraz Kella. Wezwie kogos´, kto przynie- sie nam pakiet porodowy. Postaraj sie˛ jeszcze nie przec´. – A jes´li nie be˛de˛ mogła sie˛ powstrzymac´? Abby wzie˛ła głe˛boki oddech i z uspokajaja˛cym us´mie- chem spojrzała rodza˛cej prosto w oczy. – Z tym tez˙ damy sobie rade˛. Kell! – zawołała jak najgłos´niej, by przekrzyczec´ graja˛cy w salonie telewizor. – Co sie˛ dzieje? Wszedł do pralni i ku zdumieniu Abby wcale nie był zaskoczony sytuacja˛, kto´ra˛ tam zastał. – Zadzwon´ do szpitala – wycedziła Abby przez ze˛by, czuja˛c, z˙e pos´ladki dziecka przesuwaja˛ sie˛ w do´ł kanału rodnego. 20 CAROL MARINELLI
Pełne bo´lu okrzyki Shelly przecinały rozgrzane powie- trze niczym ostry no´z˙. Kell wro´cił po chwili z wielka˛ sko´rzana˛ torba˛, z kto´rej wyja˛ł pare˛ re˛kawiczek. – Zadzwoniłes´? – Tak. Clara czeka w pogotowiu. Oczy Abby rozszerzyły sie˛ z przeraz˙enia. – Niepotrzebna mi Clara w pogotowiu – wysyczała. – Niech przys´le tu kogos´ do odebrania porodu! Czy ten neandertalczyk nie mo´gł zrobic´ tego, co mu kazała? Ona jest lekarzem, a poro´d przebiega z kom- plikacjami! Na czoło wysta˛piły jej kropelki potu, ale starała sie˛ nie tracic´ panowania. Dlaczego ten Kell tu sterczy? Nic tutaj po nim. – Musze˛ przec´ – wyje˛czała Shelly. Abby poczuła, z˙e dziecko przesune˛ło sie˛ jeszcze niz˙ej i sama nie wiedziała, co ja˛bardziej przeraz˙a: to, z˙e be˛dzie musiała sama przyja˛c´ poro´d, czy to, z˙e Kell zacza˛ł wcia˛gac´ re˛kawiczki. – My odbierzemy poro´d – oznajmił cicho, tak z˙eby tylko ona mogła go usłyszec´. – Nikogo wie˛cej nie ma. – Us´miechna˛ł sie˛ do Shelly i dodał zupełnie innym tonem: – Malen´stwo nadal jest ułoz˙one pos´ladkowo, wie˛c musisz zmienic´ pozycje˛. Osłupiała Abby patrzyła, jak Kell szybko i sprawnie podnio´sł Shelly z podłogi i delikatnie ułoz˙ył na stoja˛cej w pralni ławie. Potem przysuna˛ł odwro´cony do go´ry dnem kosz na bielizne˛ i usadził na nim Abby. Kiedy nieco sie˛ otrza˛sne˛ła z szoku, zdała sobie sprawe˛, z˙e Shelly lez˙y w pozycji przewidzianej przy porodach pos´ladkowych. – Jestes´ piele˛gniarzem? – wydukała z niedowierza- niem. 21MOZ˙NA MIEC´ WSZYSTKO
– I akuszerem – odparł szeptem, pomagaja˛c jej pod- trzymac´ pos´ladki noworodka, kto´re włas´nie ukazały sie˛ ich oczom. – Nic nie mo´wiłes´. – A ty nie pytałas´. Nie było czasu na błyskotliwa˛ riposte˛. Shelly zacze˛ła je˛czec´, a jej krzyki odbijały sie˛ o s´ciany pralni. – Ja chce˛ Rossa! – Wkro´tce tu be˛dzie – zapewnił ja˛ Kell. Jego twarz była o wiele spokojniejsza i pogodniejsza niz˙ twarz Abby. – Chce˛, z˙eby był przy mnie! – Shelly krzyczała coraz głos´niej. Widac´ było, z˙e z całej siły wstrzymuje akcje˛ porodowa˛, a jej drobne ciało powoli opuszczaja˛ siły. Abby wiedziała, z˙e porody pos´ladkowe wymagaja˛ wiel- kiego wysiłku i koncentracji ze strony rodza˛cej. – Shelly, posłuchaj... – zacze˛ła, ale Kell połoz˙ył jej re˛ke˛ na ramieniu i wyszeptał: – Nic jej nie be˛dzie. – Potem zwro´cił sie˛ do Shelly: – Ross juz˙ jest w drodze. Wiemy, z˙e bardzo go teraz potrzebujesz, ale nie moz˙esz opo´z´niac´ porodu, z˙eby na niego zaczekac´. Twoje malen´stwo nie chce czekac´ na nikogo, wie˛c ro´b, o co cie˛ prosi Abby, dobrze? W jego spokojnym głosie słychac´ było pewnos´c´ siebie, kto´rej brakowało Abby. Shelly natychmiast na to zarea- gowała. – Po prostu boje˛ sie˛. – Czego? – spytał lekkim tonem Kell. – Abby wszyst- ko kontroluje. Nic sie˛ nie stanie ani tobie, ani dziecku. Abby, choc´ stała wyz˙ej w zawodowej hierarchii, z ra- dos´cia˛ przekazałaby teraz inicjatywe˛ w re˛ce tego do- s´wiadczonego piele˛gniarza. Nie spodziewała sie˛, z˙e tak 22 CAROL MARINELLI
be˛dzie wygla˛dac´ jej pierwszy dzien´ w Tennengarrah. Wzie˛ła głe˛boki oddech i starała sie˛ stłumic´ panike˛, czeka- ja˛c na kolejny skurcz. – Wszystko w porza˛dku? – zapytał ja˛ Kell. Odczuła lekkie zaz˙enowanie, ale tez˙ zrobiło jej sie˛ miło, z˙e tak dobrze wyczuł jej nastro´j. – Mam nadzieje˛ – odrzekła cicho. – Dasz sobie rade˛ – zapewnił ja˛ z us´miechem. Shelly zacze˛ła przec´, wie˛c oboje skupili sie˛ na pacjent- ce. Dolna cze˛s´c´ ciała noworodka była juz˙ widoczna, wie˛c Shelly zyskała chwile˛ na odpoczynek. Abby tymczasem sprawdziła, czy wszystko jest w porza˛dku. Pe˛powina pulsowała miarowo, co s´wiadczyło, z˙e dziecku nic nie grozi. Jednak najtrudniejszy etap porodu – pojawienie sie˛ gło´wki – był jeszcze przed nimi. – No dobra. Ruszamy. – Głos Kella brzmiał niemal entuzjastycznie, jakby chodziło o uruchomienie moto- cykla. Abby poczuła sie˛ pewniej. Skoro Kell sie˛ nie dener- wuje, to pewnie nie dzieje sie˛ nic złego. Nagle poczuła, z˙e panuje nad wszystkim. Przypomniały jej sie˛ informacje z podre˛czniko´w i praktyczne dos´wiadczenia ze szpitala. Kiedy ramiona dziecka wyszły juz˙ z kanału rodnego, zerkne˛ła na Kella. – Zaczekaj chwile˛, Shelly – poprosił i podszedł do Abby. Pomo´gł jej odpowiednio podtrzymac´ dziecko, by siła cia˛z˙enia sprzyjała rodza˛cej. Razem pomogli malen´st- wu przyjs´c´ na s´wiat. W kon´cu pojawiła sie˛ gło´wka. Abby wzie˛ła głe˛boki oddech, po czym ułoz˙yła s´liskie ciałko na brzuchu matki. Po policzkach Shelly popłyne˛ły łzy. Kell tymczasem energicznie wytarł noworodka re˛cznikiem. 23MOZ˙NA MIEC´ WSZYSTKO
– Dziewczynka –wyszeptała Shelly. –Mam co´reczke˛. – I to jaka˛ s´liczna˛. – Jego głos zdradzał wzruszenie. Abby ze zdziwieniem zauwaz˙yła, z˙e w oczach Kella ls´nia˛ łzy. – Ma jasne włosy. Zupełnie jak tatus´. – Jest zdrowa? – Jeszcze jak. Sko´ra dziewczynki szybko sie˛ zaro´z˙owiła, czerwone usteczka rozchyliły sie˛ i z gardła wydobył sie˛ pełen złos´ci krzyk. Abby przecie˛ła pe˛powine˛, a Kell tymczasem owina˛ł noworodka re˛cznikiem i okrył przes´cieradłem ka˛pielo- wym drz˙a˛ca˛ matke˛. – Przykryj Shelly jeszcze tym – powiedział, podaja˛c Abby koc. – Ja musze˛ sie˛ zaja˛c´ pewnym malcem, kto´ry włas´nie sie˛ obudził i na pewno nie wie, co sie˛ dzieje. – Matthew? – zawołała cicho Shelly. – Pewnie jest przeraz˙ony. – Nic mu nie be˛dzie – zapewniła Abby, ale Shelly była innego zdania. – Trudno mu zrozumiec´, o co chodzi. – Spojrzała na Abby. – Nie wiesz, z˙e Matthew ma zespo´ł Downa. Dokładnie obmys´lilis´my z Rossem, jak mu przedstawimy nowego członka rodziny. Ja miałam lez˙ec´ w ło´z˙ku, dziec- ko w kołysce... – Chcesz, z˙ebym ci pomogła przejs´c´ do sypialni, zanim syn cie˛ zobaczy? Shelly potrza˛sne˛ła głowa˛. – Juz˙ sie˛ obudził. Najlepiej be˛dzie, jak Kell go tu przyprowadzi. Abby szybko sprawdziła, czy po porodzie nie zostało nic, co mogłoby przerazic´ trzyletnie dziecko. 24 CAROL MARINELLI
– Abby? Czy mogłabys´ ja˛ potrzymac´? Moz˙e tak be˛- dzie lepiej... Abby patrzyła na matke˛ trzymaja˛ca˛ w ramionach noworodka i czuła, z˙e cos´ ja˛ s´ciska w gardle. – Z przyjemnos´cia˛ – zgodziła sie˛. Wzie˛ła zawinia˛tko na re˛ce i spojrzała na niewinna˛ twarzyczke˛ dziecka. Shelly nie chciała wypuszczac´ co´re- czki z obje˛c´, ale wiedziała, z˙e synowi ro´wniez˙ jest po- trzebna. Powinna wycia˛gna˛c´ do niego ramiona, przytulic´ i dopiero potem wytłumaczyc´ mu, co sie˛ stało, kiedy spał. Uwaz˙nie trzymaja˛c noworodka, Abby otworzyła drzwi do pralni. Zobaczyła przed soba˛ pare˛ niebieskich oczu i zaspana˛ buzie˛. – Matty, to jest Abby – oznajmił Kell. – Be˛dzie nasza˛ nowa˛lekarka˛. – O noworodku nic nie powiedział, ma˛drze zostawiaja˛c ten przywilej matce. – Matthew. – Shelly wycia˛gne˛ła ramiona i us´miech- ne˛ła sie˛ mimo zme˛czenia. – Przestraszyłes´ sie˛, skarbie? Chłopczyk nie odpowiedział, tylko powaz˙nie skina˛ł głowa˛. Kell zanio´sł go do matki. – Nie ma sie˛ czego bac´ – tłumaczyła cierpliwie. – Abby i Kell opiekowali sie˛ mamusia˛. I zobacz, kto jest juz˙ z nami. Abby zbliz˙yła sie˛ i pokazała chłopcu zawinia˛tko, tak z˙eby mo´gł mu sie˛ dokładnie przyjrzec´. – Dzidzia! – stwierdził rados´nie malec i napie˛cie zelz˙ało. – Moja dzidzia! – pisna˛ł przeje˛ty. – Tak, to twoja mała siostrzyczka – potwierdził Kell ze s´miechem, spogla˛daja˛c to na Matthew, to na Shelly. Wzia˛ł chłopca na re˛ce i pozwolił mu dotkna˛c´ twarzyczki noworodka. – Włas´nie tak – pochwalił. – Moz˙esz ja˛ 25MOZ˙NA MIEC´ WSZYSTKO
delikatnie pogłaskac´ po policzku. Na pewno chciałaby cie˛ us´ciskac´, ale najpierw musimy zaprowadzic´ mame˛ do ło´z˙ka. Pomoz˙esz mi? Czy w takiej sytuacji Matthew mo´gł odmo´wic´? W cia˛gu kilku minut Kell wszystko zorganizował. Gdy przeje˛ty Matthew poprawił poduszki na ło´z˙ku i odsuna˛ł kołdre˛, on zaprowadził sta˛paja˛ca˛ nieco chwiejnie Shelly do sypialni. Abby poda˛z˙yła za nimi, niosa˛c malen´stwo, jakby to był najcenniejszy skarb. Dziwiła sie˛, z˙e ten noworodek wywołał w niej taka˛ burze˛ uczuc´. Przeciez˙ juz˙ nieraz trzymała w ramionach małe dzieci, badała je, osłuchiwała, niekiedy nawet hus´tała na kolanie. Ale nigdy jeszcze nie przytulała dziesie˛ciominutowego noworodka, i to przez tak długi czas. Czuła tez˙ satysfak- cje˛, z˙e bez pomocy zespołu udało jej sie˛ odebrac´ trudny poro´d. – S´wietnie sie˛ spisałas´. – Kell siedział na skraju pustego ło´z˙ka. – Shelly poszła do łazienki – wyjas´nił i poklepał miejsce obok siebie. – Tylko dzie˛ki tobie – przyznała, nie odrywaja˛c wzro- ku od twarzyczki dziecka. – Przyznam szczerze, z˙e o mało nie wpadłam w panike˛, kiedy stwierdziłam, z˙e to be˛dzie poro´dpos´ladkowy.Gdybyniety, nie wiem,cobysie˛ stało. – Wszystko przebiegłoby tak samo – odparł. – Kilka minut le˛ku, a potem zapanowałabys´ nad sytuacja˛. Sama dobrze o tym wiesz. – Mam nadzieje˛, z˙e tak by było. Nie denerwowałes´ sie˛ ani troche˛? – Nie, ja nigdy sie˛ nie denerwuje˛. – Abby spojrzała na niego z niedowierzaniem, ale Kell tylko wstał i zapukał w drzwi łazienki. – Wszystko w porza˛dku, Shelly? 26 CAROL MARINELLI