ROZDZIAŁ I
Meisterplassen, 1703
Maryjka zebrała całe naręcza ziół i kwiatów, bowiem około dnia świętych apostołów
Piotra i Pawła rośliny posiadają specjalną moc. Wszystkie zostały rozłożone do suszenia,
każda odmiana w odpowiednim dla siebie miejscu: niektóre umieszczono w przewiewnym
chłodzie, inne porozwieszano na nasłonecznionych ścianach. Ciemnowłosa dziewczyna stała,
trzymając w dłoniach lśniący kawałek metalu. Mrużyła oczy w blasku wspaniałego
czerwcowego słońca.
- Gjertrud, powiedz mi teraz tak szczerze, czy ja jestem do niej chociaż trochę
podobna?
Poprawiała włosy przed kawałkiem wytartego srebrnego lusterka. Odbicie było
niewyraźne, ale mimo to widziała swoje rysy i długie, czarne włosy, które tylko latem stawały
się odrobinę jaśniejsze, pojawiały się w nich brunatno rude pasemka, zwłaszcza w ciągu
długich dni spędzanych na górskim pastwisku.
Kobieta, która wyglądała jak jej matka, nie zaraz odpowiedziała. Skrzywiła się lekko
na to bezceremonialne pytanie, jakby było w nim coś bluźnierczego. Dla niej równie dobrze
Maryjka mogłaby zapytać, czy nie jest trochę podobna do wielkiej Maryi, Matki Bożej.
Ale ona pytała tylko o własną matkę. O Marię... Marię, jedyną przyjaciółkę Gjertrud,
osobę, która na zawsze wyryła głęboki ślad w jej sercu.
Gjertrud wyprostowała się nad balią pełną letniej, brudnej wody. Obie kobiety prały
właśnie piękne kilimy, które, jak sięgnąć pamięcią, zdobiły drewniane ściany izby w
Meisterplassen.
- Podobna do niej? Taaak... Z pewnością jesteś podobna. Ale bardziej jeśli chodzi o
serce, moim zdaniem. Jesteś wrażliwą dziewczyną, rozumiesz więcej niż zwyczajni ludzie,
potrafisz pytać tak, że nikt nie umie ci odpowiedzieć. Ona też często tak robiła...
Gjertrud odwróciła wzrok. Maryjka nie dawała za wygraną, domagała się odpowiedzi.
- Ona miała jasne włosy, prawda? I była bardzo piękna... Musiała być piękna...
- Ciii, dziewczyno! Mówisz tak, jakby jej nie było wśród żywych!
Maryjka westchnęła. W jej ciemnoniebieskich oczach pojawił się upór. Teraz latem
twarz miała opaloną i kontrast pomiędzy czarnymi włosami a jasną cerą nie był taki
uderzający.
- Dla mnie prawie tak jest - syknęła przez zaciśnięte zęby.
Gjertrud potrząsnęła głową, jakby chciała pozbyć się nieprzyjemnego uczucia, znowu
zgięła plecy nad praniem i przerzucała ciężkie tkaniny z jednej balii do drugiej tak, że woda
chlustała na boki.
- Ona nie umarła! Ona żyje, gdzieś tam na Północy, niech Bóg ma ją w swojej opiece.
I na pewno któregoś dnia...
- ...wróci do domu, tak? Dziękuję, powtarzasz mi to od piętnastu lat, a tymczasem
jedyne, co się w tej sprawie zmieniło, to to, że ojciec również przepadł!
Gjertrud dostrzegła wyraz goryczy w smutnej twarzy dziewczyny. Pożałowała swojej
szorstkości. Ta biedna mała wciąż z pewnością tęskni za ojcem. Zresztą kto tego nie robi?
Gjertrud też musiała tłumić w sobie wiele bolesnych uczuć, odkąd Randar wyruszył, by
odnaleźć Marię, która została zesłana na Północ do obozu rybackiego. Ledwie zdołała
uniknąć stosu! Na szczęście żona tego strasznego pastora Revelina zdążyła przed śmiercią
wyznać całą prawdę, opowiedziała o intrydze, jaką oboje uknuli. Sąd nie mógł jednak Marii
całkiem uniewinnić, zeznawało przeciwko niej zbyt wielu świadków. Czarownica Maria.
Mądra Maria. Znachorka. Niektórym jawiła się jako anioł, innym jako grzeszna kusicielka.
Dla Gjertrud była niemal świętą. Dla małej Maryjki pozostała imieniem... Dla Randara była
opętaniem. To dlatego porzucił dom, odszedł, by odszukać ukochaną.
I znalazł ją.
Gdzieś na Północy, na skalistej wysepce, gdzie kobiety przetrzymywano jako
niewolnice. Zmuszane do ciężkiej pracy, sprzedawały się każdemu rybakowi, który był w
stanie zapłacić kilkoma suszonymi rybami lub odrobiną wódki...
Gjertrud czekała na Randara bardzo długo. Zanim wyjechał, dowiedział się, co ona
nosi w sercu. Jakie straszne mary dręczą ją co noc, ponieważ pokochała męża swojej
przyjaciółki i wybawicielki.
Obiecał, że wróci do domu i do niej. Obiecał, że się nią zaopiekuje, obiecał, że będzie
ojcem dla jedynej córki.
Ale tam na Północy odnalazł Marię. Los się do niego uśmiechnął i stało się tak, że
wszyscy uwierzyli, iż jest prawnym nadzorcą obozu na wyspie Skjaervaer.
Dlatego tam został.
Dlatego córce zostało jedynie blade wspomnienie ojca.
Gjertrud wyciągnęła zaczerwienioną spracowaną dłoń, ociekającą teraz mydlanym
ługiem. Pogłaskała dziewczynę po włosach.
- Moja najdroższa... Wiem, ile musiałaś wycierpieć. Ale pewnego dnia... pewnego
dnia zrozumiesz. Pewnego dnia...
- Nie! Ja nie chcę rozumieć! I nigdy, nigdy nie wybaczę temu pastorowi, który posłał
moją matkę na zatracenie. Odebrał jej zagrodę i ziemię, pozbawił ją wszelkiej czci, ukradł
plebanię i wszystko co miała! Ale czy go to zadowoliło? Nie, on musiał ją jeszcze posłać na
śmierć! Bo ten rybacki obóz... nie jest dużo lepszy od śmierci, prawda? Gdyby umarła,
mogłabym przynajmniej zapomnieć, nie musiałabym przez całe życie nosić w sobie tej
przeklętej tęsknoty...
Wybuchnęła płaczem.
Gjertrud zostawiła pranie, przytuliła do siebie szlochającą dziewczynę. Serce jej
krwawiło na widok cierpień tego dziecka. Troskliwe dłonie gładziły po plecach, cicho
szeptane słowa przenikały przez zasłonę ciemnych włosów, pod którymi ukrywała się twarz
Małej.
Trudnym dzieckiem była ta jej Maryjka. Myślała za wiele. Nie była w stanie pogodzić
się z wyrokiem losu.
Jaka niepodobna do siostry Sunnivy! Tamta też wycierpiała niemało, też została jako
dziecko sierotą pozbawioną ojca i domu. Nawet teraz, kiedy była gospodynią na Gurvin, los
nie szczędził jej prób. Sunniva urodziła i pochowała dwóch synków. Chyba już nie będzie
dzieci w ich izbie. Bogu dzięki, że ma przy sobie Bjornara...
Maryjka przestała szlochać, rozejrzała się, zawstydzona wybuchem.
- Wiesz, Gjertrud, czasami wszystko się we mnie tak strasznie burzy. Niekiedy... nie
jestem w stanie tego opanować. I zawsze potem wiem z coraz większą pewnością, że muszę
coś zrobić. Muszę... oddać. Muszę spojrzeć w oczy temu człowiekowi, dowiedzieć się, kim
jest sprawca mojego nieszczęścia. Muszę poznać pastora z Lyster.
Ostatnie słowa niemal wypluła, Gjertrud znowu poczuła w żołądku szpony strachu.
Nie rozumiała gwałtownej nienawiści tej dziewczyny, była wobec niej równie bezradna jak
matka piskląt wobec zbliżającego się podstępnie drapieżnika. Kiedy Małą ogarniały myśli o
zemście, stawała się kimś innym, kimś obcym, i była wtedy zupełnie niepodobna do swojej
matki.
Może to krew kata, którą nosiła w swoich żyłach, powodowała ten straszny,
oślepiający gniew, tę zdolność do zapominania o całym świecie w strasznej potrzebie odwetu
wobec ludzi, którzy ją skrzywdzili?
Gjertrud bała się, że Maryjka będzie jedną z tych osób, które potrafią zabić w obronie
ukochanych. Bardzo jej się to nie podobało.
Że też taka śliczna dziewczyna... że może być taka zatwardziała w gniewie! Gjertrud
robiła sobie wymówki. Bo nie było chyba słuszne, że przekazywała temu dziecku własną
gorycz. Nie postępowała właściwie, przedstawiając Małej obraz matki jako niemal świętej,
którą zniszczył podstępny pastor... Ale opowiadania o matce były największą radością
Maryjki od najwcześniejszego dzieciństwa.
Biedna Mała...
Zanim ojciec wyruszył na poszukiwanie matki, dziecko długo tuliło się do niego,
zadając mnóstwo nieprzyjemnych pytań. Gjertrud obawiała się, że dziewczyna jeszcze teraz
boryka się z podejrzeniem, iż ojciec jej nie kochał...
- Maryjko, myślę, że powinnyśmy zrobić sobie przerwę.
Gjertrud celowo nie powiedziała „moje dziecko” ani „maleńka”, chciała bowiem
podkreślić, że teraz rozmawiały jak kobieta z kobietą. Maryjka uśmiechnęła się blado,
delikatny wiatr osuszył już łzy. Odłożyła srebrne lusterko. Wylały wodę i ciężką balię zabrały
ze sobą na brzeg, gdzie miały wyłożyć kilimy do płukania.
Przy posiłku Gjertrud próbowała wrócić do tamtej rozmowy. Chciała poznać
najgłębsze myśli Maryjki, ale to było tak, jakby chcieć złowić węgorza w sieć. Młoda
dziewczyna wymykała się, nie chciała zwierzeń. Znowu w jej oczach pojawił się tamten
wyraz uporu, który sprawiał, że Gjertrud przenikał zimny dreszcz i doznawała wyrzutów
sumienia.
Czy to nie ona sama ukształtowała w Maryjce te uczucia?
Marja z radością wstała od stołu, gdy posiłek dobiegł końca. Była już zmęczona tym
dniem, tęskniła, żeby zostać sama, żeby pójść do swojego tajemnego miejsca wysoko w
górach. To tata ją tam zaprowadził na krótko przed swoim wyjazdem. Zaprowadził tam
również Sunnivę, kiedy pewnego razu musiała w spokoju pomyśleć.
To było święte miejsce.
Gdy Maryjka siedziała na wielkim kamieniu, który zwłaszcza z daleka sprawiał
wrażenie, że chwieje się niepewnie na krawędzi skały i może lada chwila runąć w dół, czuła
się wolna.
Tam na górze myśli płynęły swobodniej, były spokojniejsze i bardziej świadome celu.
Przypominały rzekę, wijącą się w dzikich zakolach, omijającą wielkie głazy, by dotrzeć do
szerszego, wygodniejszego koryta...
Maryjka nie wspomniała ani słowem o praniu, po prostu podziękowała za jedzenie i
wyszła.
Lekko wspinała się po piargach i kamieniach, przedzierała przez zarośla i ledwo
widoczne górskie ścieżki. Wiedziała, że tędy nikt za nią nie pójdzie. Nikt bowiem, kto nie
znał dokładnie każdego odcinka, nie mógł nawet przypuszczać, że ten szlak można pokonać.
Kiedy spoglądała w górę, wzrok napotykał nagie skały i gładkie zbocza. To naprawdę
niebezpieczny teren, niedostępny.
Wiedziała też, że wkrótce znajdzie się na górze, ostatni kawałek drogi wiódł jednak
przez osypisko pełne porosłych mchem, poruszających się przy każdym dotknięciu głazów.
Ale ojciec pokazał jej, gdzie można bezpiecznie postawić stopę.
Fiord w dole połyskiwał błękitem, tylko gdzieniegdzie mieniła się plama zieleni.
Widziała stąd okolicę daleko aż do Sogndal, wzrok sięgał hen, do przylądka
przesłaniającego osady na tamtym brzegu.
Meisterplassen leżało samotne, po złej stronie fiordu.
Maryjka myślała jednak, że przecież to właśnie oni mają najpiękniejszy widok. Ludzie
mieszkający po właściwej stronie widzieli tylko hale i szczyty oraz Meisterplassen!
Dalej w głębi fiordu, właśnie po ich stronie, rozłożyły się bogate osady. Bliżej wielka
wieś, Fimreite, w której znajdowały się najpiękniejsze dwory z całej parafii. Dalej Eidet, tam
także mieszkają ludzie. Trudno jednak do nich dotrzeć lądem. W wielu miejscach góry wzno-
szą się pionowo wprost z fiordu, pocięte niebezpiecznymi rozpadlinami i porośnięte starym
borem.
Jedyna droga wiodła przez wodę.
Zresztą dla ludzi z Meisterplassen pływanie łodzią było zawsze najbardziej
naturalnym sposobem podróżowania. Nigdy nie mieli konia ani wozu, nie posiadali nawet
starej chabety, którą można by zaprząc do pługa.
Maryjka nie skarżyła się z tego powodu, nie bywała głodna, nie brakowało jej ubrań,
nie musiała marznąć.
Wiedziała poza tym, że w ciągu tych blisko pięćdziesięciu lat, jakie minęły od chwili,
kiedy jej matka przybyła do Meisterplassen jako nowo narodzone dziecko, wiele się zmieniło.
Wtedy Randar był przybranym synem kata, jego dziedzicem. Gdy dorósł, musiał pójść
w krwawe ślady swego ojca, i trwało tak, dopóki złe dziedzictwo nie zostało przełamane, co
dokonało się krótko przed jej urodzeniem. Teraz Meisterplassen nigdy już nie będzie prze-
rażającym miejscem, siedliskiem zła, którym matki straszyły swoje małe dzieci.
Tylko nazwa pozostała ta sama. Zagroda Mistrza.
Dom kata.
Jej dom.
Właściwie powinna była mieszkać w pięknym dworze w Lyster, jako córka wdowy po
pastorze. Gdyby mama nie została stamtąd wypędzona po śmierci Mogensa...
Tylko że może wtedy mama nigdy by ponownie nie spotkała taty? Z drżeniem w sercu
wywołanym tą nieoczekiwaną myślą Maryjka uświadomiła sobie, że być może ona sama
nigdy by się nie urodziła.
Starała się otrząsnąć, uwolnić od niepotrzebnych rozważań. Nie chciała myśleć teraz o
niczym, co mogłoby oddalać od dawna wytyczony cel.
Nie chciała przyjmować do wiadomości niczego, co mogłoby ją sprowadzić z raz
obranej drogi, osłabić tak, że nie byłaby w stanie zrealizować planów. Bo pewnego dnia
pomści wszystko, co ten pastor zrobił jej matce, ojcu i jej samej.
Całą podłość.
Wszelkie zło.
Całą chciwość.
Maryjka podciągnęła w górę kolana, wciąż wpatrywała się w leżący w dole fiord.
Kilka mew bawiło się nad powierzchnią wody. Wyglądało to tak, jakby się prześcigały w
umiejętności latania i technikach lądowania.
Maryjka uśmiechnęła się. Rysy jej złagodniały, ale w oczach wciąż trwał ten wyraz
uporu, który pojawił się tam w czasie wybuchu przy balii z praniem. Delikatny wiatr odsunął
jej grzywkę z oczu, poczuła go niczym lekkie muśnięcie dłoni. Nie zwróciła jednak na to
uwagi, tak samo jak nie zwracała uwagi na niezdarne starania Gjertrud, by ukoić jej
cierpienie, pocieszyć ją.
Maryjka miała cel, wiedziała, co zrobić z życiem.
Wszystko, co się z nią działo, prowadziło ku temu celowi.
Tego dnia, kiedy stanie się dorosła...
Tego dnia godzina pastora wybije, już teraz powinien zacząć odmawiać modlitwy...
Wargi Maryjki były miękkie i czerwone, słońce i wiatr sprawiły, że policzki płonęły.
Wciąż obserwowała bawiące się mewy i czuła, że jej serce jest tak samo wolne jak te ptaki.
Tak było tutaj na górze. Zawsze. Kiedy siedziała tu na skale niczym królowa na tronie,
niemal odczuwała bliskość ojca. Odczuwała też coś innego, coś nieuchwytnego. Gdy tylko
zamknęła oczy i skupiła się, zaczynała czuć, że z kamienia, na którym siedzi, płynie ku niej
jakieś dziwne ciepło. Ciepło nie pochodzące ze słonecznych promieni, płynące jakby z
wnętrza, z samego serca szarego kamienia.
Tutaj siadywała także jej matka.
Mama i ojciec kochali się tutaj.
Tyle zdołała zrozumieć z lekkiego drżenia jego rąk, z rumieńca, który zabarwił jego
policzki tamtego dnia, przed ponad dziesięciu laty. Ona sama ledwo skończyła wtedy pięć lat,
ale nastrój towarzyszący wyjazdowi ojca wciąż zachowała w pamięci. Pamiętała każdą woń,
każde słowo. Jego ręce, które ją przytulały. Były odrobinę wilgotne. Jego głos, który załamał
się w chwili, gdy przywarła do niego, domagając się wyjaśnień. Oczy, które lśniły tak
dziwnie, gdy opowiadał o mamie i o tym, jak bardzo ją kocha.
- Bardziej niż mnie? - zapytała wtedy.
On zaś protestował z całą mocą, przytulił ją gorąco. W głębi duszy wiedziała, że
mówił prawdę. Nie kochał matki bardziej niż ją. Kochał inaczej...
A teraz musiał wybierać.
Zdecydował się opuścić córkę.
A ona, Maryjka, nie potrafiła żyć z tą tak prostą przecież prawdą. Musiała znaleźć coś,
co by chroniło ojca przed jej złymi uczuciami.
Ratunkiem okazał się podły pastor.
Bo to przecież jego wina, że również ojciec musiał wyjechać!
Uśmiech Maryjki rozpłynął się we łzach, płakała teraz szczerze nad tamtym
dzieckiem, którym przecież pozostała. Naprawdę nie było jej lekko. Ale lata mijały, zdążyła
przeżyć co najmniej tyle samo dobrych chwil, co smutnych. A teraz jest już prawie dorosła.
Wkrótce czas się dopełni.
Jak najszybciej musi porozmawiać z Gjertrud, wytłumaczyć jej, że protest na nic się
nie zda.
Zresztą Gjertrud z pewnością zrozumie. Czyż ona sama nie mówiła o tym pastorze z
nienawiścią w głosie? Czy ona sama z jego powodu nie utraciła jedynej przyjaciółki? Czy
przez tego pastora nie musiała poświęcić życia?
Maryjka wiedziała, że posiada dość władzy nad Gjertrud, by pokierować nią tak jak
zechce. Ta kobieta kochała ją bezgranicznie.
Jak córkę. Albo jeszcze bardziej.
Gjertrud nigdy, absolutnie nigdy by mnie nie opuściła, pomyślała.
Jesienne święto obchodzono tak, jakby wieki zatrzymały się we wsiach położonych
nad brzegami długiego fiordu. Pastorom nie bardzo się to święto podobało, byli jednak
bezradni Wiedzieli, że ludzie odprawiają te radosne rytuały, podczas których składa się w
ofierze ziarno, warzywa i pokarmy mięsne na pamiątkę tego, co robili ich najdawniejsi
przodkowie, składający dary swoim bogom. Teraz wszyscy są chrześcijanami, wobec tego
zbiory poświęcają Bogu w Trójcy Świętej Jedynemu, księża wzdragali się jednak na myśl o
tych obrzędach, grzesznych tańcach i radosnych ceremoniach, w których naprawdę nie było
ani śladu chrześcijańskiej liturgii W Lyster wystawiano na dwór saganki z kaszą na mleku i
gotowaną baraniną, ponadto krowi ser i roztopiony tłuszcz. Ludzie pili wywar z mięsa tak
samo, jak nakazywał zwyczaj za czasów Tora i Odyna.
A kiedy w niedzielę wierni spotykali się w kościele na dziękczynnej mszy, to nie
kazanie pastora ani chrześcijańska Ewangelia wywoływały ten radosny, pełen oczekiwania
nastrój.
Właściwe obchody zaczynały się bowiem po zakończeniu nabożeństwa...
W domach czekały nakryte stoły, nawet w najbiedniejszych chałupach wyjmowano
wtedy coś specjalnego. Był czas zbiorów. Jedzenie znajdowało się pod dachem. Długa wiosna
i lato, czas wytwarzania, dobiegły końca. Teraz nadchodził czas korzystania z owoców pracy,
czas odpoczynku i rozrywki. Nawet zwierzęta dostawały jakieś smakołyki, jeśli teraz je
zaniedbać i nie dać im wieczorem siana, to zimą dostaną wszy...
I dla ludzi, i dla zwierząt nadchodziły nieco krótsze dni robocze. Wysiłek może nie
będzie mniejszy, mróz i niedojadanie dokuczą zimą wielu z nich, ale na obchodach
dożynkowych nie należy oszczędzać. W jakimś sensie są to święte dni.
Dwie samotne kobiety w Meisterplassen zamierzały pójść do wsi. Jesienne słońce było
piękne, świeciło niemal oślepiająco na zupełnie czystym niebie. Światło odbijało się we
włosach Maryjki i Gjertrud była dumna niczym prawdziwa matka z urodziwej przybranej
córki.
W duchu modliła się gorąco, żeby ten dzień przyniósł coś dobrego Niech czas
spędzony w towarzystwie innych młodych ludzi sprawi, że jej ukochana Maryjka zacznie
myśleć o czymś innym, porzuci swoje samotne rozwalania o zemście. Może właśnie dzisiaj
spotka jakiegoś chłopca - . Może spotka kogoś całkiem wyjątkowego, kto wzbudzi w niej
dobre uczucia? Wprawdzie to jeszcze dość wcześnie, ale Maryjka zawsze była trochę nad
wiek dojrzała. Może to dziedzictwo, które przyniosła ze sobą na świat, a może jakieś
przekleństwo? Gjertrud wiedziała, że matka i babka dziewczyny także dojrzewały bardzo
wcześnie.
Teraz chciała ze skrzyni Marii wyjąć wstążkę.
Nie otwierała tych kufrów zbyt często, ostatni raz przed ślubem Sunnivy. Skrzynie
Marii stały w domu jak święte, niczym Arka Przymierza. Gjertrud z największą niechęcią
decydowała się zajrzeć do którejś z nich choćby po to, by przewietrzyć zawartość i włożyć do
środka woreczki ze świeżymi ziołami przeciwko molom i innemu paskudztwu. Co by to było,
gdyby Maria wróciła do domu i zobaczyła, że nie utrzymywała jej rzeczy w porządku!
Ale teraz, dzisiaj, Maryjka mogła sama wybrać coś dla siebie spośród barwnych
wstążek swojej matki. Niczym mała dziewczynka wpatrywała się szeroko otwartymi oczyma
w niezwykłe skarby ukryte w ciężkich skrzyniach.
Książki, papiery, ubrania, jakieś ozdoby...
- Gdzie jest ta srebrna fajka, o której opowiadałaś? - zapytała.
- Wysłałam ją, kiedy twój ojciec wyjeżdżał. Zabrał fajkę i najważniejsze książki.
Maryjka powoli kiwała głową. Tata nie wyjechał z pustymi rękami. Już wtedy, kiedy
zobaczyła jego ciężki worek, zakiełkowała w niej zła pewność: on nie wróci. Słowa, które
wypowiadał, były puste i bezsilne. I dlatego właściwie nigdy nie miała uczucia, że wtedy
kłamał. Wróciłby do niej. gdyby matka umarła. Ale to chyba dobrze, że tam został. Ona sama
miała przecież Gjertrud. Mama w tym strasznym, opuszczonym miejscu nie miała nikogo.
- Wezmę tę białą - powiedziała Maryjka, wyjmując delikatną starą koronkę i unosząc
ją ku światłu. Gjertrud pomogła jej wpleść wstążkę w świeżo umyte włosy. Wyglądało to
wspaniale, biała koronka z latami pożółkła, ale i tak tworzyła niezwykły kontrast z ciemną
czupryną Maryjki.
- Złamiesz dzisiaj mnóstwo chłopięcych serc, zobaczysz, ich trzask będzie słychać
stąd aż do Kaupanger - zażartowała Gjertrud.
Maryjka prychnęła.
Obie ostrożnie usiadły w łodzi, żeby nie zniszczyć i nie pognieść pięknych ubrań, nie
poplamić czarną smołą, którą jakiś czas temu wysmarowały łódź. Gjertrud zauważyła, że
niektóre żelazne śruby zardzewiały i trzeba je jak najszybciej wymienić. Westchnęła ledwo
dosłyszalnie, jak trudno samotnej kobiecie dopilnować wszystkiego. Przez te długie lata od
kiedy Randar wyjechał, nie szczędziła wysiłku, by utrzymać gospodarstwo w takim samym
stanie jak za jego czasów. Musiała jednak niekiedy przyznać, że to naprawdę za wiele.
Maryjka tymczasem wyrosła, ale nawet z jej pomocą Gjertrud mogła uprawiać coraz mniejsze
poletka. Dach domu przeciekał, ściana w oborze wymagała ocieplenia. Pług trzeba było
zawieźć do kowala, bo lemiesz pękł na dwoje, kiedy wiosną Gjertrud w desperacji oparła się
o niego tak mocno, że wbił się pomiędzy dwa wielkie kamienie.
Bóg wie, jakim sposobem Randarowi udawało się spłacać kolejne raty ciążącego na
gospodarstwie długu! Kiedy pozwolono im wykupić Meisterplassen, ustalono bardzo wysoką
cenę. Mieli w ten sposób zapłacić za wycofanie oskarżeń. Teraz Randar nie mógł po prostu
przekazywać władzom swojej zapłaty, którą dostawał jako nadzorca obozu. Wierzono
bowiem, że na małej skale rządzi Sigurd Sigurdssonn. Nikt nie wiedział o śmierci nadzorcy,
ani o tym, że Randar zajął jego miejsce. Randar Meisterplass po prostu już nie istniał. Zwłoki,
które znaleziono w porcie w Bergen, zostały zidentyfikowane. Uznano, że jest to mieszkaniec
Sogn, podróżujący do Bergen. Istnieli świadkowie, władze doszły do wniosku, że zmarły
musiał być albo Sigurdssonnem, albo tym nie znanym z nazwiska mieszkańcem Sogn. A
przecież Sigurdssonn odpłynął właśnie tego samego ranka na statku „Felicia”, zmierzającym
ku Skjseraer...
Kiedy Gjertrud i Maryjka dostały list od Marii, nie wiedziały jeszcze, że Randar został
uznany za zmarłego. Odpowiedzialni za to ludzie w Bergen mieli z pewnością co innego do
roboty, niż szukanie krewnych jakiegoś biedaka, którego ciało znaleziono na suchym po
odpływie brzegu. Na szczęście. Gjertrud bowiem nie była sobie w stanie nawet wyobrazić, co
by się wtedy stało. Zresztą list od Marii również wprawił ją w szok. Maria pisała mianowicie,
że Randar już nie wróci. Opowiadała o wszystkim, co się w ich obozie tak bardzo zmieniło na
lepsze. O tym, jak ona i Randar śmieją się ze zdumienia niczego nie rozumiejących kobiet.
Żadna z nich przecież nawet by nie przypuszczała, że Maria tak szybko wpuści do swojego
łóżka nowego nadzorcę. Ona, która tyle mówiła o tym, jaka to niesprawiedliwość, że kobiety
muszą się sprzedawać, by przeżyć.
Gjertrud musiała dać list Maryjce, która nauczyła się sztuki czytania od starszej
siostry. Gjertrud natomiast z żalem przyznawała, że ta sztuka jest trudniejsza niż wszystko,
czego dotychczas w życiu próbowała. Kiedyś Maria obiecała, że nauczy ją rozumieć te
dziwne znaczki, ale wkrótce przyszli ludzie lensmana...
No trudno, teraz nie miało to już wielkiego znaczenia. Maryjka umie przecież czytać.
To ona czytała i pisała za obie, gdy było to konieczne. Dla Gjertrud istniały inne ważne
umiejętności.
Łódź cięła fale, jakby płynęła wyznaczoną wcześniej drogą. Maryjka chciała
wiosłować, jej silne młode ramiona unosiły w górę i opuszczały wiosła w miarowym rytmie.
Kiedy kobiety dotarły do połowy drogi, odezwały się wzywające wiernych kościelne dzwony.
Kościół w Stedje był stary i bardzo piękny, wznosił się nienaruszony od czasu, kiedy
położono pierwsze zręby setki lat temu. Teraz postarzał się, tu i ówdzie widziało się
przekrzywione deski, czasy nastały ciężkie i nikt nie był w stanie płacić więcej niż trzeba na
dom Pana. Świątynia zachowała jednak uroczysty i dostojny nastrój, który sprawiał, że w jej
ścianach odczuwało się obecność Ducha Świętego.
Gjertrud próbowała przyswoić sobie większość z tego, co działo się na ambonie i
przed ołtarzem. Kościół został udekorowany barwnymi kwiatami, wszędzie rozstawiono
kosze z jedzeniem. To dary parafian. Większość równie niepozorna jak sami ludzie. Pod
grzmiącym głosem pastora czuli się oni mali i bezbronni. Ale oczekiwania związane z
nadchodzącą nocą dodawały im odwagi, sprawiały, że twarze przybierały łagodniejszy wyraz.
Dziś wieczorem nie trzeba będzie myśleć o darach dla Kościoła, o surowych pastorach ani o
strażnikach. Dziś wieczorem nie trzeba myśleć o tym, że opłaty i podatki dla Korony wciąż
rosną. Dziś wieczorem będzie święto i wszystkie powszednie troski muszą poczekać. Powoli
jednak hardość opuszczała ludzi i niewielu było w kościele takich, którzy nie kierowaliby
wzroku w podłogę, słysząc surowe napomnienia pastora.
Gjertrud widziała, że Maryjka stoi wyprostowana, z uniesioną głową. Z zadowoleniem
dostrzegała spojrzenia płynące ku niej z męskiej strony kościoła. Wielu chłopców spoglądało
na młodą pannę, żaden jednak nie został nagrodzony choćby przelotną uwagą.
Tak właśnie powinno było być. W kościele.
Później, kiedy poważne zgromadzenie wiernych rozproszy się na cmentarzu na
mniejsze, wesoło gwarzące grupki...
Wtedy wieś będzie mogła zobaczyć, że córka Marii jest prawie dorosła.
Gjertrud znała wielu takich, którzy wyjątkowo łaskawym okiem patrzyli na matkę.
Maryjka nie była do niej podobna. Nie trzeba jednak być mężczyzną, by zrozumieć, że
dziewczyna posiada tę samą siłę, jaką obdarzony jest piękny kamień przyciągający do siebie
żelazne opiłki...
ROZDZIAŁ II
- Patrzcie, to córka Marii... Spójrzcie, jak wysoko zadziera nosa! Można by myśleć, że
jest właścicielką przynajmniej połowy parafii, a nie nędzną córką kata...
- Oto młoda Maryjka! Rzadki widok! Ale za to jaki!
- Te czarne włosy... Ładna dziewczyna, nie ma co. Jeszcze bardziej podobna do
czarownicy niż matka, rzeczywiście... brakuje tylko tego czarnego kota, którego ludzie
widywali, jak ssie pierś jej matki...
- To Maria, córka Marii. Dumna dziewczyna! Zobaczycie, że wyrośnie na wyjątkową
kobietę...
Na kościelnym cmentarzu to wznosił się, to opadał szum głosów, setki słów zawisły
ponad tłumem niczym obłok, ale trudno było rozróżnić, co kto mówi. Ludzie dyskutowali o
jesiennych zbiorach, narzekali na podatki, roztrząsali dzisiejszą Ewangelię, przede wszystkim
jednak żartowali i śmiali się w oczekiwaniu nadchodzącej radości. Sam pastor zebrał wokół
siebie tuż przy wejściu do kościoła gromadkę ubranych na czarno mężczyzn i ich ponurych
żon, stali teraz pogrążeni w cichej rozmowie, poważni, twarze mieli nieprzeniknione.
Zdjęci grozą dziwili się tej lekkomyślności, która równie pewnie jak wieczór miała
ogarnąć tłum zebranych przed kościołem ludzi.
Gjertrud i Maryjka ukłoniły się uprzejmie pełnemu godności zgromadzeniu przy
schodach, lecz pośpieszyły dalej. U stóp kościelnego wzgórza słychać było perliste śmiechy
kobiet i strzępy rubasznych żartów mężczyzn. Tam też było dużo bardziej kolorowo,
zwłaszcza kobiety ustroiły się w swoje najpiękniejsze ubrania. Barwne wstążki, haftowane
wełniane staniki, tu i tam lśniąca zapinka z najprawdziwszego srebra. Zielone spódnice,
czarne spódnice, spódnice w kratę i spódnice ozdobione pasami haftowanych róż. Młode
dziewczyny z wplecionymi we włosy pięknymi wstążkami, mężatki w swoich
charakterystycznych czepkach. Niektóre z nich nosiły usztywnione czepce z czystego białego
lnu.
Wdowa po lensmanie Stedje, stara pani Hilda, należała do takich, które właśnie w ten
sposób demonstrują swój dostatek. Stała w centrum dużej grupy kobiet rozmawiających o
daniach, które będzie się serwować dzisiejszego wieczoru. Była tam też wdowa po pomoc-
niku kowala, trzymała się zdumiewająco dobrze. Jej dzieci już dorosły, ona sama ponownie
wyszła za mąż za żołnierza, który sprowadził się do wsi. Gjertrud wiedziała, że ta kobieta
odegrała kiedyś przypadkiem ważną rolę w życiu Randara i Marii. To jej zmarły mąż za-
mordował ojca Randara...
Jak to dobrze, że Maryjka o tym nie wie. To jej wciąż płonące pragnienie zemsty
mogłoby sprawić, że zaatakowałaby niczemu niewinną, obdarzoną dobrym sercem kobietę...
Nie, skąd... Na pewno by niczego takiego nie zrobiła. Gjertrud wiedziała, że to
niesprawiedliwie tak myśleć. Maryjka była może trochę zbyt wybuchowa i gwałtowna, za
bardzo ulegała swojemu pragnieniu wyrównania rachunków. Ale to przecież młoda
dziewczyna. Życie nauczy ją, że nie wszystko jest albo czarne, albo białe, że należy
dostrzegać więcej odcieni... Gjertrud spoglądała ukradkiem na młodą osobę u swego boku,
zauważyła, jak tamta bez nieśmiałości i lęku odwzajemnia teraz przeciągłe spojrzenia
mężczyzn. Uśmiechała się do nich, ciepło i szczerze, zarazem jednak z wyraźnie widoczną
rezerwą. Wprawiała ich w zakłopotanie, nie wiedzieli, jak się zachować. Ciepło jej uśmiechu
pobudzało ich, ale kryjące się w nim coś jeszcze, jakby ostrzeżenie, zmuszało do zachowania
dystansu.
- Chodź, moje dziecko, pójdziemy do Sunnivy. Już dawno z nią nie rozmawiałyśmy, a
twoja siostra ma z pewnością do opowiedzenia wiele nowin ze wsi!
- Ale ona stoi razem z Andreasem Hof... On był wśród tych, którzy najgłośniej
rozprawiali o grzechach mamy...
Gjertrud westchnęła.
- Dziecko kochane, musimy próbować się od tego uwolnić, zostawić za sobą dawne
sprawy. Jeśli wciąż będziemy roztrząsać to, co się stało, to wieś też o tym nie zapomni.
Spróbuj... spróbuj unieść głowę i uśmiechnąć się do niego. Zobaczysz wtedy, że...
- Mowy nie ma! Ja wiem, po czyjej stronie on stoi. Nie zdradzę matki, nie będę się
uśmiechać ani mizdrzyć do jej wrogów.
Gjertrud, zmęczona, dała za wygraną.
- Dobrze, w takim razie przyprowadzę Sunnive i Bjornara tutaj. Bo chyba chciałabyś
porozmawiać ze swoją jedyną siostrą?
Maryjka ledwo dostrzegalnie skinęła głową.
Gjertrud wiedziała, że obie siostry jeszcze się tak naprawdę ze sobą nie zaprzyjaźniły.
Dzieliło je zbyt wiele lat, zbyt wiele doświadczeń. Życie każdej z nich zaczynało się w
zupełnie innych warunkach, różniły się i wyglądem, i charakterem tak bardzo, że nikt obcy
nawet by się nie domyślał pokrewieństwa.
Sunniva Gurvin, solidna, cierpliwa, znakomita gospodyni. Urodzona w dostatku jako
młodsza córka Mogensa Skanke. Była ulubienicą ojca, ale zawsze bardzo kochała matkę.
Wypędzona z domu dzieciństwa przez własną przyrodnią siostrę i jej męża, nowego
proboszcza. Dorastała jako pasierbica kata. W końcu, w najtrudniejszym okresie młodości,
pozbawiona matki.
Bogu niech będą dzięki za Bjornara!
Łagodny, mądry mąż Sunnivy był jak stworzony dla niej. Oboje budowali w Gurvin
poczucie bezpieczeństwa, ich małżeństwo było niczym opoka, prowadzili gospodarstwo z
wielką starannością i zapałem, nawet teściowie głośno wychwalali młodą gospodynię.
Wzorowe gospodarstwo. Wzorowy dom. Wzorowi rodzice.
Niestety, pozbawieni dzieci.
W dziesięć miesięcy po ślubie Sunniva urodziła synka. Przeżył zaledwie dwa dni, po
czym umarł w wyniku strasznego krwotoku. Maleństwo było chore, przyszło na ten świat
zupełnie sine, jego oczka nie były w stanie niczego dojrzeć.
W półtora roku później Sunniva urodziła drugiego synka. Ten przeżył całe dwa lata,
ale od pierwszej chwili nikt nie wątpił, że jest poważnie chory. Miał tę samą ciemnosiną
skórę, taką samą rzadziutką krew... Już w ciągu pierwszej godziny po urodzeniu maleństwo o
mało nie zmarło, ponieważ nie można było zatrzymać strumyka krwi wypływającego z
pępowiny. Później jego pieluszki zawsze były zabarwione rozwodnioną krwią. Sunniva
woziła go do wszystkich mądrych babek i znachorek w okolicy, sprowadzono nawet sławną i
bardzo zdolną uzdrowicielkę aż z Vik. To kosztowało rodzinę Gurvin sporo srebra, ale
dziecku nie pomogło ani trochę.
Mały Bjorn podążył za swoim starszym bratem, po którym odziedziczył też imię.
Teraz obaj malcy spoczywali w cichym zakątku cmentarza i Sunniva zawsze pierwsze chwile
po nabożeństwie przeznaczała na uporządkowanie i ozdobienie grobu, ciepłą matczyną dłonią
gładziła proste żelazne krzyże.
Było jasne, że więcej dzieci nie urodzi.
Gjertrud nie wiedziała, czy małżeństwo z Gurvin dokonało takiego wyboru, czy coś w
Sunnivie zostało uszkodzone i uczyniło ją bezpłodną. Jakkolwiek było, młoda kobieta
dźwigała ciężki krzyż. Młodsza siostra, Maryjka, również cierpiała, choć w porównaniu z
tragedią Sunnivy zmartwienia młodej dziewczyny wydawały się blade i nieważne.
Siostry przywitały się serdecznie, młodsza niemal zniknęła w bujnych objęciach
Sunnivy. Nigdy nie miała szczupłej talii, a po dzieciach jej solidnie zbudowane ciało uzyskało
kształty, które świadczyły, że ludzie w Gurvin nie głodują. Sunniva zawsze była pogodna i
nawet zmartwienia nie stłumiły w niej ciepła, nie zgasiły życzliwego, otwartego spojrzenia.
Parę delikatnych zmarszczek wokół ust, kilka kurzych łapek w kącikach oczu. Łzy wylane po
zmarłych dzieciach wyżłobiły delikatne bruzdy w jej łagodnej twarzy, Gjertrud uważała
jednak, że to dodaje Sunnivie urody. Oto kobieta, która wie o życiu wiele. Dzięki Bogu mimo
strasznych tragedii ma jeszcze swego ukochanego Bjornara. Rzadko która małżeńska para tak
wyraźnie pokazywała otoczeniu swoją wspólnotę i miłość. Nigdy nie słyszano, żeby Sunniva
powiedziała złe słowo o swoim mężu na spotkaniach kobiet przy praniu czy na modlitwach
organizowanych przez żonę proboszcza. Nigdy też nikt nie widział Bjornara Gurvinaw
gromadzie pijanych chłopów, odwiedzających nocami Kari - Wronę...
Gjertrud zastanawiała się, co Sunniva opowiedziała młodszej siostrze o swoim
dzieciństwie. Nigdy nie słyszała, żeby Maryjka o cokolwiek pytała, była jednak pewna, że
Mała gromadzi informacje i wypytuje siostrę, kiedy są same. Może należałoby ostrzec starszą,
by uważała na słowa. Ostatnie, czego Maryjce potrzeba, to dolewanie oliwy do ognia...
Ale dzisiejszego wieczora nikt nie będzie rozmawiał o troskach i zmartwieniach, o
zemście i zdradzie. Dziś wieczorem będzie zabawa!
Sunniva zaprosiła je obie do swego domu, gdzie czekały już stoły nakryte dla
domowników i przyjaciół. Wynajęto również muzykanta i zaraz po północy miały się
rozpocząć tańce. Trzeba poczekać, aż święty dzień dobiegnie końca. Na szczęście nie było
zakazu jedzenia do syta w niedzielę, więc pozostałe godziny wszyscy zamierzali przeznaczyć
na korzystanie z rozkoszy suto zastawionego stołu.
W obszernej izbie zalegał pod sufitem gęsty dym. Śmiechy i rozmowy blisko
trzydziestu osób wypełniały pomieszczenie. Ludzie siedzieli na ławach wzdłuż dużego stołu,
przy którego końcach zajęli miejsca Sunniva i Bjornar. Niektórzy musieli zadowolić się
stołkami i pieńkami ustawionymi pod ścianami, ale to nie miało żadnego znaczenia.
Wszystkich obsługiwano tak samo, a piwo, chłodne i słodkie, płynęło nieprzerwanym
strumieniem z siedmiu beczek w piwnicy. Bjornar znany był we wsi jako ten, który warzy
smakowite piwo, nie tak mocne, jak by może niektórzy sobie życzyli, za to niezwykle
smaczne i dojrzale. Kobiety cieszyły się, że mężowie mogą je pić w wielkich ilościach i nie
pospadają pod stół.
Gjertrud siedziała pomiędzy nowo przybyłym do wsi komornikiem a najmłodszym
synem wuja Bjornara. Maryjkę posadzono u boku Sunnivy w otoczeniu młodych mężczyzn.
Prześcigali się oni w usługiwaniu jej, dolewali do kufla i podsuwali smakołyki. Podawano
gotowane warzywa, między innymi groch, kiszoną kapustę z mnóstwem kminku, marchew w
delikatnym mlecznym sosie oraz miękką, słodką, duszoną w maśle cebulę. Z mięs
przygotowano baraninę i drób, większość półmisków jednak wypełniono kawałkami świeżej i
solonej wieprzowiny. Goście wprost nie byli w stanie wyrazić podziwu nad hojnością
gospodarzy, stoły zastawiono tak, jakby nigdy nie trzeba było myśleć ani o dniu jutrzejszym,
ani o stojącej już u drzwi zimie.
Usta poruszały się miarowo, rozkoszując się jedzeniem, żołądki napełniały się i
pęczniały, uczucie wszechogarniającej sytości przenikało członki, ludzie starali się je dobrze
zapamiętać. Takie posiłki można będzie wspominać w głodne wieczory, jakie z pewnością
nadejdą po świętach Bożego Narodzenia, kiedy pojemniki na ziarno i beczki z mięsem zaczną
świecić pustymi dnami...
Wielu przemawiało na cześć gospodarzy, niektórzy dbali, by przytoczyć jedno czy
drugie słowo z Biblii. Z wolna noc stawała się coraz ciemniejsza i tony harmonii rozpalały
ogień w sytym już zgromadzeniu.
Wkrótce podłoga trzęsła się pod przytupującymi nogami, muzyka poprzez uszy
docierała do serca i ożywiała tańczące stopy.
Kawalerowie Maryjki ustawiali się w kolejce. Każdemu ofiarowała jeden taniec, w
końcu jednak podziękowała i z uczuciem ulgi wymknęła się na dwór, gdzie niczym ryba
wyrzucona na brzeg wciągała zimne, świeże powietrze.
Ależ zaduch w tej izbie!
Nie przywykła do tłumnych zgromadzeń. I chyba nic dziwnego, tego rodzaju okazje w
jej życiu można było policzyć na palcach jednej ręki. Przeważnie siedziały w domu same, ona
i Gjertrud, czasami tylko zdarzali się jacyś goście.
Grube ściany z drewnianych bali tłumiły dźwięki pieśni, tupot tańczących nóg i
żałosne zawodzenie harmonii, mimo to odgłosy zabawy wdzierały się do uszu Maryjki.
Powoli zaczęła się więc oddalać od domu ku zabudowaniom gospodarskim. Tam również
panował niepokój, zwierzęta najwyraźniej nie lubiły tych niezwyczajnych hałasów
docierających z izby. Krowy porykiwały od czasu do czasu przeciągle, jakby pytały, co to się
dzieje. Owce beczały spłoszone. Maryjka otworzyła drzwi, obejrzała się pospiesznie przez
ramię i weszła do środka. Lubiła szukać spokoju przy zwierzętach, często zachodziła do
swojej małej obórki i głaskała miękkie owcze futra, które tak rozkosznie grzały.
Tutaj panował mrok. Maryjka po omacku szła naprzód, odnalazła latarkę, ale nie
miała czym skrzesać ognia. Zmieniła więc plany, zamknęła za sobą drzwi. Nagle drgnęła, gdy
na podwórzu za nią rozległy się kroki.
Zobaczyła ciemną, wysoką postać.
Dostrzegała jedynie zarys sylwetki obcego, widziała jednak, że to rosły, brodaty
mężczyzna. Na głowie miał charakterystyczny kapelusz z szerokim rondem. Niósł coś na
plecach, prawdopodobnie worek.
Utykał lekko na jedną nogę, pociągał nią, przez co jego chód łatwo było rozpoznać.
- Ole! Ole - Miedziak, czy to ty?
Mężczyzna odwrócił się wolno, Maryjka była pewna, że się uśmiecha. Podbiegła do
niego, nie miała już żadnych wątpliwości.
Ole Seiderstad przyjechał! Ten włóczęga, ten ogromny, niezwykły człowiek, który żył
inaczej niż inni, odrzucał powszechnie przyjęte obyczaje. Mimo to był akceptowany.
Podziwiano jego odwagę, jego czyny i zdolność robienia wspaniałych interesów niemal z
każdym. Jeśli ktoś chciał być pewien, że dostanie najlepszą cenę za skóry lub płótno wysłane
do miasta, powinien zatroszczyć się o to, by jego towary sprzedawał Ole - Miedziak. Ole
pozbawiony był wszelkiej pychy i wyniosłości, podejmował się również brudnych robót. Na
przykład przewożenia zwłok... To dlatego jego wielka czarna łódź budziła lęk i napełniała
przerażeniem dzieci kryjące się za matczynymi spódnicami. Maryjka nigdy nie uważała, że w
Olem jest coś tajemniczego lub nieprzyjemnego, bardzo jej się jednak podobało, że inni tak
myślą. Od najwcześniejszego dzieciństwa wspinała się temu niezwykłemu mężczyźnie na
kolana natychmiast, gdy tylko przybył do Meisterplassen. Wiedziała, że jest to przyjaciel taty.
Że był również przyjacielem mamy. Szczerze mówiąc, przyjaźnił się też z babcią Liv kiedyś
bardzo dawno temu, kiedy babcia była jeszcze prawie dzieckiem...
Ile on może teraz mieć lat? Co najmniej osiemdziesiąt albo i więcej, uznała Maryjka.
Kiedy jednak zarzuciła mu ręce na szyję i stanęła na palcach, po jego niedźwiedzim uścisku
poczuła, że Ole wciąż jeszcze posiada muskuły i krzepę, której mógłby mu pozazdrościć o
dwadzieścia lat młodszy człowiek.
- Co za radość, że ty też tu jesteś, Ole! Nie widziałam cię co najmniej od pół roku.
Masz dużo nowin do opowiedzenia? Byłeś w Bergen? A może w... Lyster?
Maryjka zawsze z wielkim zainteresowaniem słuchała relacji z wypraw Olego.
- No, no, maleńka, pozwól mi chociaż zdjąć worek z pleców, zanim zasypiesz mnie
swoimi pytaniami. Pamiętaj, że jestem starym człowiekiem! Oczywiście, oczywiście, mam do
opowiedzenia to i owo, najpierw jednak chciałbym spróbować pysznego świeżego mięsa z
grochem, które przyrządza Sunniva! Mmm... pachnie rozkosznie...
- Pytanie tylko, czy została jeszcze chociaż odrobina po tej gromadzie kruków, która
się tutaj pożywiała - odparła Maryjka z pogardą.
Ole wybuchnął śmiechem.
- Ha! Kiedy twoja siostra zaprasza gości, w misach nigdy nie zobaczysz dna! A poza
tym odłożyła pewnie jaką kość dla mnie, wiedziała, że wkrótce znajdę się w tej okolicy.
Zanim zdążył dokończyć zdanie, drzwi domu otworzyły się jak szeroko i na progu, w
świetle płynącym z izby, stanęła Sunniva, duża i zarumieniona.
- Ole! Witaj, stary przyjacielu! I niech Bóg ma cię w opiece!
- Dziękuję, Sunnivo, dziękuję, moja kochana. Jaka jesteś piękna dzisiejszego
wieczoru, policzki płoną ci jak w dniu, kiedy byłaś panną młodą. Jesteś równie urodziwa...
Nie, co ja mówię, jesteś jeszcze ładniejsza!
Sunniva śmiała się, z radością przyjmowała komplementy gościa i poprowadziła go za
sobą do izby. Jej okrągłe ramiona nie zapomniały o Maryjce, ona również została wciągnięta
do środka. Otoczył ją zapach jedzenia, ludzkiego potu, nie słyszała głosu siostry, bo wszystko
zagłuszały śpiewy i taneczne przytupywania.
Dźwięki zabawy dawno umilkły. Ostatni wielbiciel Maryjki dał za wygraną. Misy
zostały opróżnione i dokładnie wymyte. Zamieciona podłoga pachniała świeżym jałowcem.
Na palenisku spokojnie dopalał się ogień.
Wschodnia połowa nieba pojaśniała, wkrótce zaróżowi się blaskiem poranka. Było
chłodno, to najzimniejsza noc tej jesieni. Przymrozki na Michała to zły znak...
Sunniva siedziała wygodnie oparta na pięknej rozkładanej sofie. Głowa Maryjki
spoczywała na jej ramieniu. W łóżku pod ścianą ciężko oddychał śpiący Bjornar. Od czasu do
czasu pochrapywał cicho, co Maryjce przypominało mruczenie wielkiego zadowolonego kota.
Gjertrud też z pewnością spała na którymś z posłań rozłożonych dla gości na strychu i
w zabudowaniach gospodarskich.
Święto dobiegło końca.
Obie siostry rozkoszowały się chwilą całkowitego spokoju.
Maryjka nigdy nie siedziała tak blisko Sunnivy, ale dzisiejszej nocy wydawało się to
całkiem naturalne. Dzisiaj nareszcie obie siostry naprawdę się nawzajem poznały. Siostrami
były zawsze, ale teraz obie są kobietami, już nie kobieta i dziecko jak dawniej, ale kobieta i
kobieta. W oczach Sunnivy mieniły się łzy, kiedy z miłością wolno gładziła długie, czarne
włosy siostry.
Maryjka zaś czuła, że dzisiejszej nocy otrzymała wiele nowych, bardzo ważnych
fragmentów wizerunku swojej matki. Obraz pastora z Lyster stał się jeszcze straszniejszy.
Tylko że Sunniva nawet się nie domyślała, co krąży po głowie młodszej siostry. Nie
wiedziała, że każde słowo o tęsknocie i żalu karmi to wciąż się rozrastające czarne zwierzą,
które owładnęło myślami Małej.
Zwierzę o wielu głowach.
Sprawiedliwość, żal, złość, gniew, nienawiść i tęsknota.
Zemsta.
A na grzbiecie tego potwora siedzi jej młodsza siostra i kieruje nim za pomocą lejc
wykonanych z samotności.
Jesień odeszła, nastała zima, ale ciepła i niegroźna. Ludzie zaczynali gadać, że dawne
znaki tym razem się nie sprawdzają, jednak w listopadzie przyszły i mrozy, i śniegi. Fiord
poszarzał, woda przy brzegach zamarzała bardzo szybko. Na dole przy starym nabrzeżu
Meisterplassen łódź została uwięziona w lodzie. Kiedy nareszcie kobiety zdołały wyciągnąć
ją na ląd, w deskach burt ukazały się paskudne pęknięcia.
Dni stawały się coraz krótsze, zimno było zbyt wielkie, żeby pracować na dworze.
Gjertrud całe dnie spędzała przy wrzecionie. Szarobiała wełna przesuwała się między jej
palcami, tworząc mocną, twardą nić. W domu było też sporo farbowanej wełny, bo Maryjka
eksperymentowała z ziołowymi farbami swojej matki. Rezultaty bywały niekiedy naprawdę
znakomite. Teraz często stała nad naczyniem pełnym ługu i ugniatała wełnę palcami.
Rozskubywała poszczególne włókna, układała suchą wełnę na podkładce, moczyła i znowu
ugniatała tak, że o mało nie pozdzierała sobie skóry z rąk. Powoli z tego wszystkiego wyłaniał
się kształt mocno sfilcowanej skarpety. Maryjka produkowała ich wiele. Po starannym
wymodelowaniu przyszywała do stóp skórzane podeszwy. Powstawały z tego wygodne,
ciepłe domowe buty, w których można też było chodzić po śniegu. Sfilcowana wełna
znakomicie chroniła przed mrozem. A kiedy się podeszwy nasyciło tłuszczem, można było w
nich chodzić również po mokrym.
Zawsze ktoś chciał kupić tego rodzaju wyroby, zwłaszcza jeśli były starannie
wykonane i na dodatek ładnie ozdobione. Maryjka haftowała szare skarpety kolorową wełną
lub obrabiała nią ich brzegi.
Ogień trzaskał w piecu ustawionym w rogu izby. Na palenisku pośrodku leżał tylko
popiół. Dwie lampy oświetlały pracujące kobiety. Dwie pary rąk poruszały się szybko i
pewnie. Było coś swojskiego i bezpiecznego w tych dobrze znanych ruchach, w furkocie
wrzeciona Gjertrud i w pochlupywaniu wody, w której Maryjka moczyła wełnę. Po jakimś
czasie to ona przerwała milczenie i czterema wypowiedzianymi cicho słowami sprawiła, że
panujący w domu spokój ulotnił się bez śladu.
- Zamierzam pojechać do Lyster.
Gjertrud zastygła w bezruchu, wełna się splątała, turkoczące wrzeciono wyleciało w
górę, zataczając w powietrzu łuk. Nić pękła z trzaskiem.
- Nie mówisz tego poważnie! Co masz zamiar tam robić?
Najpierw Maryjka nie odpowiedziała, zdawała sobie sprawę, że to zbyt trudne do
wyjaśnienia.
- Ja... Ja myślę ostatnio dużo o tym, co zrobiono mojej matce. Myślę, że mam do
spłacenia dług, że powinnam się policzyć... Pastor... on dopuścił się wobec nas wielkiej nie-
sprawiedliwości. Gdyby nie on, to mama wciąż mieszkałaby tutaj. Tata również. Mogliśmy
być tacy szczęśliwi...
- Tego nie wiesz. Nikt nie wie takich rzeczy. To, co się z nami dzieje, nie zależy od
pojedynczego człowieka...
- Kto w takim razie ponosi odpowiedzialność za wszystkie nieszczęścia, jakie
dotknęły naszą rodzinę? Bóg?
Oczy Gjertrud pociemniały.
- Nie mów tak, dziecko! Ty bluźnisz! Gdyby twoja matka słyszała...
- I o to właśnie chodzi, Gjertrud. Chodzi o to, że moja matka nie może tego usłyszeć!
Mogę kląć tak, że aż się będzie świecić, miotać wszystkie piekielne przekleństwa i na księży,
i na urzędników, ściągać wstyd na siebie i na innych, zachowywać się tak, jakbym była naj-
straszniejszą czarownicą, a mama i tak niczego nie usłyszy, o niczym się nie dowie! Dlatego,
że pastor wysłał ją za karę do tego obozu, że zniszczył życie i jej, i naszej rodzinie. I tobie
też!
Gjertrud pochyliła głowę, zacisnęła zęby tak, że Maryjka usłyszała zgrzyt. Starsza
kobieta wiedziała, że gniewem nic nie osiągnie. Maryjka była zdecydowana. Jest już prawie
dorosła. Latem skończyła szesnaście lat. Czas pozwolić jej na więcej. Chociaż z drugiej
strony, to przecież jeszcze dziecko! Wciąż zachowała dziecięcą zdolność do życia w czasie
teraźniejszym, widzenia tego, co chce widzieć, i zapominania o nieprzyjemnych zakazach.
W żadnym razie to dziecko nie mogło samo wybrać się do Lyster. Taka młoda
dziewczyna, podróżująca na własną rękę? Może mogłaby znaleźć sobie miejsce w jakimś
gospodarstwie, zdarzało się przecież, że biedni ludzie wędrowali od dworu do dworu w
poszukiwaniu pracy. Ale to nie jest życie dla jej Maryjki. To wysiłek, o którym ona nie ma
nawet pojęcia. Długie dni pracy tutaj w domu mogłyby się wydawać niedzielnym odpo-
czynkiem w porównaniu z obowiązkami służącej.
- Tak wielu rzeczy o życiu jeszcze nie wiesz, Maryjko.
- Ale wiem bardzo dużo. I nie powstrzymasz mnie przed wyjazdem do Lyster. Muszę
zobaczyć tego człowieka, muszę spojrzeć mu w oczy. Muszę się dowiedzieć, czy on żałuje,
czy uznał, jak wielki grzech popełnił. Jeśli tak jest, odzyskam spokój.
- Czy zamierzasz zmusić go, by cię przeprosił, ten potężny proboszcz wielkiej parafii?
Gjertrud nie wiedziała, czy śmiać się, czy płakać wobec takiej naiwności.
- Oczywiście, że nie. W ogóle nie zamierzam go o nic prosić ani do niczego
przymuszać. Kiedy go już nareszcie spotkam, chciałabym się po prostu dowiedzieć, czy jest
złym człowiekiem, który w ogóle nie myśli o skrzywdzonych przez siebie ludziach. Muszę
zobaczyć...
- A co chcesz zrobić, jeśli okaże się, że on jest równie straszny i okrutny, jak to sobie
wyobrażasz?
Maryjka zamyśliła się na chwilę. Woda wokół jej rąk zdążyła wystygnąć. Potem
uśmiechnęła się do Gjertrud.
- W takim razie zatruję mu ostatnie chwile. Nie wiem, w jaki sposób, ale zrobię to.
Stanę się jego zmorą, choćby mnie to miało kosztować życie.
I właśnie tego Gjertrud się obawiała. Tutaj jednak rozum i rozsądek na nic się nie
zdadzą. Mimo to spróbowała po raz ostatni:
- Kiedy on się domyśli, kim jesteś... Może się to dla ciebie skończyć źle, wyśle cię po
prostu do lochu lensmana!
- On się nie dowie, kim jestem... przynajmniej dopóki nie będzie leżał u moich stóp i
nie zobaczy uniesionego miecza anioła zemsty!
Młoda dziewczyna machała rękami tak, że woda rozpryskiwała się na wszystkie
strony. Gjertrud zesztywniała ze strachu. Przerażały ją niewymownie te płomienie w oczach
Maryjki, dzikość młodego, silnego ciała. Śmiałe słowa dziewczyny, jej pewność siebie,
dziecinna wiara we własne siły.
Świat nie jest taki prosty. Nie jest tak, że krzywdę biednych ludzi można pomścić i
naprawić. Trzeba żyć wśród bliźnich i być przygotowanym na to, że pewnego dnia człowiek
stanie bezbronny i pozbawiony wszystkiego wobec potężnych panów, powołanych do
rządzenia Bożą ziemią i tym królewskim krajem.
Ale głowa Maryjki nie została widocznie stworzona dla rozsądku i rozumnych myśli.
Gjertrud musiała pomyśleć o młodym rebeliancie, który działał w ich okolicy.
O człowieku nazwiskiem Nils Kvithovud. Gdyby Maryjka dowiedziała się o nim i
jego ideach, mogłoby to doprowadzić do strasznej katastrofy. Bo to właśnie mężczyzna, który
mógłby wzbudzić zachwyt w jej ukochanej Maryjce. Dziewczyna była niezwykle łatwą
zdobyczą dla kogoś takiego, a on z pewnością potrzebuje ludzi do pomocy. Poza tym tacy
mężczyźni zawsze podobają się kobietom.
Zanim się Gjertrud spostrzegła, usłyszała gdzieś w głębi duszy cichutki, drżący,
kuszący głosik. Jakie by to było podniecające zobaczyć rodzinne strony Marii, miejsce, w
którym się urodziła i gdzie mieszkała przez wiele lat. Matka Maryjki przyszła na świat w
Lyster, we dworze o nazwie Solgarden. Mieszkali tam dobrzy i sympatyczni ludzie. Później
Maria wróciła do wsi ze swoją matką, ale tylko na krótko, wreszcie jako młoda dziewczyna
zaczęła pobierać nauki u pastora. On nauczył ją sztuki czytania oraz wielu innych sztuk... W
końcu została jego żoną. Urodziła mu Sunnive oraz jej bliźniaczego brata, chłopczyka, który
niestety wcześnie zmarł. Więcej Gjertrud nie wiedziała. Maria opowiadała, ale ona
zapamiętała jedynie oderwane fragmenty. Jakieś nazwiska, opisy miejsc, opowieści o
dawnych wydarzeniach.
Rodzinna wieś zajmowała ważne miejsce w sercu Marii, nawet potem, gdy nowy
pastor nastawił ludzi przeciwko niej. Dawniejsi przyjaciele zdradzili, odwrócili się od niej
plecami. Ale góry, zielone wody fiordu, urodzajna okolica u stóp lodowca... Maria kochała
Lyster. Gjertrud wiedziała, że podobałoby się jej to, iż córka pozna to wszystko. Że zobaczy
zagrodę wysoko w górach, skąd pochodzi jej ród.
- Nie mogę cię przecież przywiązać tutaj do jakiejś brzozy. Jeśli zechcesz, i tak
pojedziesz - powiedziała w końcu Gjertrud ze smutkiem.
- Pojedziesz ze mną?
Mała nie traciła czasu na zbędne pytania. Zmierzała prosto do celu.
Gjertrud po prostu fizycznie odczuwała, że niebieskie oczy tamtej zniewalają ją
całkowicie. Była tak bardzo przywiązana do tego dziecka. Chociaż rozsądek protestował
gwałtownie, ostrzegał przed niebezpieczeństwem, przed wielkim niebezpieczeństwem. Mimo
wszystko wiedziała, że nie ma odwrotu. Gjertrud czuła się zupełnie bezradna wobec takiej
siły woli. Znowu ujęła wrzeciono, zaczęła skręcać wełnę palcami, próbowała wprawić
narzędzie w ruch. Musiała czymś zająć ręce.
- Tak. Oczywiście, że pojadę. Obiecałam twojej matce, że będę się tobą opiekować...
Ale wiedz, że mi się to nie podoba. Boję się, że skończy się to dla ciebie źle.
- Gjertrud, nie trzeba wszystkiego widzieć w takich czarnych barwach!
Gjertrud po raz chyba tysięczny odsunęła od siebie wspomnienie narodzin Maryjki.
Ona wiedziała o tym już wtedy. Nosiła to w sobie jako złe przeczucie. Małą odebrał Randar.
Ani on, ani Maria nie chcieli budzić Gjertrud. I pępowinę dziewczynki odcięto nożem. To
właśnie dało jej tę wojowniczość, która bywa właściwa raczej chłopcom niż dziewczynkom.
Stąd biorą się te jej myśli o zemście i o walce, o honorze...
Maryjka podeszła do niej, uśmiechnięta i słodka niczym syty kociak. Wygrała. Objęła
i przytuliła do siebie istotę, która ją wychowała.
- Najpierw wybierzemy się tam jako dwie szukające pracy kobiety. Poznamy wieś
trochę bliżej... Może dowiemy się, jakich wrogów ma pastor... Wtedy postanowimy, co dalej.
Ale obiecuję ci, że będę ostrożna. Potrafię być bardzo cierpliwa, jeśli chodzi o...
Gjertrud miała co do tego poważne wątpliwości. Pozwalała się jednak przekonywać
łagodnemu tonowi Maryjki, jej zwyczajnym słowom.
Może ta szalona dziewczyna odzyska trochę spokoju, kiedy pozna upiory przeszłości i
zobaczy, że demonizowany przez nią pastor jest po prostu zwyczajnym wiejskim
proboszczem? Może zechce zapomnieć o zemście, a znajdzie coś innego, czemu się
poświęci? Ale będzie oczywiście trudno, dużo trudniej niż Maryjka jest w stanie sobie
wyobrazić: Może będą głodować, może nie znajdą pracy? Jest przecież zima, we dworach
mają dosyć gąb do karmienia. To nie najwłaściwsza pora na szukanie pracy. Może nawet
zostaną przepędzone ze wsi, uznane za rozwiązłe kobiety albo przestępczynie?
Gjertrud westchnęła. Wrzeciono warkotało. Maryjka nuciła piosenkę, którą muzykant
grał na zakończenie jesiennego święta.
...gdybyś wiedział, co ci dzień przyniesie, to chyba byś nigdy na mnie nie spojrzał. Bo
moje serce jest jak ptak na niebie, którego nikt dotychczas nie pojmał...
ROZDZIAŁ III
Ole słuchał wyznań Maryjki bez mrugnięcia powieką. Oczy dziewczyny rozgorzały
ponownie tak, jak Gjertrud się tego bała, ból palił starszą kobietę w piersiach niczym
rozżarzone żelazo przyłożone do rany. Gjertrud nie miała odwagi nawet spojrzeć na Olego,
nie chciała być świadkiem wybuchu, który musiał nastąpić. Ole należał do ludzi mówiących
bez ogródek, co myślą. Posiadał większą siłę woli niż inni, nawet Maryjka. Gjertrud miała
nadzieję, że spróbuje zastopować plany dziewczyny, postara się nakłonić ją, by została w
domu ojca. Któż inny, jak nie Ole mógłby to zrobić?
Jedyny przyjaciel Randara!
Wierny pomocnik Marii!
Ale Maryjka miała możność wygadać się i wyrzucić z siebie wszystko, zanim stary
człowiek w końcu odchrząknął i złożył swoje szorstkie, pokryte bliznami dłonie na stole.
Siedział długo i tylko na nią patrzył. Maryjka niecierpliwie wierciła się na swoim miejscu,
bardzo chciała usłyszeć z jego ust pochwałę, dowiedzieć się, że wszystko zaplanowała jak
trzeba.
Była pewna, że Ole ją zrozumie!
Ole, który boleśnie przeżył całe nieszczęście jej matki, który w dodatku znał podłego
pastora tak dobrze, że sam go nienawidził! Położyła swoje małe, delikatne dłonie na jego
wielkich rękach. Popędzała go. Uśmiechała się zdenerwowana, patrząc w jego ciemne, trochę
już zmącone oczy. Stwierdziła, że mają tę samą barwę jak wtedy, kiedy Ole się nie gniewa.
- Nooo... więc to z takimi myślami się borykasz, moje dziecko.
Mówił teraz stary człowiek.
Gjertrud uniosła wzrok. Maryjka bez słowa wpatrywała się w Olego.
Spodziewała się głośnego poparcia albo gwałtownego, gniewnego protestu. Jak
większość dorosłych, jak Gjertrud, Ole mógł bać się występowania przeciwko postawionym
wyżej. Chociaż nie bardzo w to wierzyła.
Ale oto on siedzi z powagą i smutkiem w oczach, na widok którego Maryjka zamarła.
Zapał i nienawiść w niej zgasły, proste słowa Olego były niczym kubeł zimnej wody.
Ogarniało ją rozczarowanie. Miała nadzieję...
Wciągnęła powietrze, by zacząć nową tyradę, chciała pokazać, że nie zamierza
zrezygnować. Lecz Ole powstrzymał ją jednym delikatnym ruchem dłoni.
- Biedne dziecko. Tyle o tym wszystkim myślałaś. Miałaś...
MAY GRETHE LERUM OKO ZA OKO
ROZDZIAŁ I Meisterplassen, 1703 Maryjka zebrała całe naręcza ziół i kwiatów, bowiem około dnia świętych apostołów Piotra i Pawła rośliny posiadają specjalną moc. Wszystkie zostały rozłożone do suszenia, każda odmiana w odpowiednim dla siebie miejscu: niektóre umieszczono w przewiewnym chłodzie, inne porozwieszano na nasłonecznionych ścianach. Ciemnowłosa dziewczyna stała, trzymając w dłoniach lśniący kawałek metalu. Mrużyła oczy w blasku wspaniałego czerwcowego słońca. - Gjertrud, powiedz mi teraz tak szczerze, czy ja jestem do niej chociaż trochę podobna? Poprawiała włosy przed kawałkiem wytartego srebrnego lusterka. Odbicie było niewyraźne, ale mimo to widziała swoje rysy i długie, czarne włosy, które tylko latem stawały się odrobinę jaśniejsze, pojawiały się w nich brunatno rude pasemka, zwłaszcza w ciągu długich dni spędzanych na górskim pastwisku. Kobieta, która wyglądała jak jej matka, nie zaraz odpowiedziała. Skrzywiła się lekko na to bezceremonialne pytanie, jakby było w nim coś bluźnierczego. Dla niej równie dobrze Maryjka mogłaby zapytać, czy nie jest trochę podobna do wielkiej Maryi, Matki Bożej. Ale ona pytała tylko o własną matkę. O Marię... Marię, jedyną przyjaciółkę Gjertrud, osobę, która na zawsze wyryła głęboki ślad w jej sercu. Gjertrud wyprostowała się nad balią pełną letniej, brudnej wody. Obie kobiety prały właśnie piękne kilimy, które, jak sięgnąć pamięcią, zdobiły drewniane ściany izby w Meisterplassen. - Podobna do niej? Taaak... Z pewnością jesteś podobna. Ale bardziej jeśli chodzi o serce, moim zdaniem. Jesteś wrażliwą dziewczyną, rozumiesz więcej niż zwyczajni ludzie, potrafisz pytać tak, że nikt nie umie ci odpowiedzieć. Ona też często tak robiła... Gjertrud odwróciła wzrok. Maryjka nie dawała za wygraną, domagała się odpowiedzi. - Ona miała jasne włosy, prawda? I była bardzo piękna... Musiała być piękna... - Ciii, dziewczyno! Mówisz tak, jakby jej nie było wśród żywych! Maryjka westchnęła. W jej ciemnoniebieskich oczach pojawił się upór. Teraz latem twarz miała opaloną i kontrast pomiędzy czarnymi włosami a jasną cerą nie był taki uderzający. - Dla mnie prawie tak jest - syknęła przez zaciśnięte zęby.
Gjertrud potrząsnęła głową, jakby chciała pozbyć się nieprzyjemnego uczucia, znowu zgięła plecy nad praniem i przerzucała ciężkie tkaniny z jednej balii do drugiej tak, że woda chlustała na boki. - Ona nie umarła! Ona żyje, gdzieś tam na Północy, niech Bóg ma ją w swojej opiece. I na pewno któregoś dnia... - ...wróci do domu, tak? Dziękuję, powtarzasz mi to od piętnastu lat, a tymczasem jedyne, co się w tej sprawie zmieniło, to to, że ojciec również przepadł! Gjertrud dostrzegła wyraz goryczy w smutnej twarzy dziewczyny. Pożałowała swojej szorstkości. Ta biedna mała wciąż z pewnością tęskni za ojcem. Zresztą kto tego nie robi? Gjertrud też musiała tłumić w sobie wiele bolesnych uczuć, odkąd Randar wyruszył, by odnaleźć Marię, która została zesłana na Północ do obozu rybackiego. Ledwie zdołała uniknąć stosu! Na szczęście żona tego strasznego pastora Revelina zdążyła przed śmiercią wyznać całą prawdę, opowiedziała o intrydze, jaką oboje uknuli. Sąd nie mógł jednak Marii całkiem uniewinnić, zeznawało przeciwko niej zbyt wielu świadków. Czarownica Maria. Mądra Maria. Znachorka. Niektórym jawiła się jako anioł, innym jako grzeszna kusicielka. Dla Gjertrud była niemal świętą. Dla małej Maryjki pozostała imieniem... Dla Randara była opętaniem. To dlatego porzucił dom, odszedł, by odszukać ukochaną. I znalazł ją. Gdzieś na Północy, na skalistej wysepce, gdzie kobiety przetrzymywano jako niewolnice. Zmuszane do ciężkiej pracy, sprzedawały się każdemu rybakowi, który był w stanie zapłacić kilkoma suszonymi rybami lub odrobiną wódki... Gjertrud czekała na Randara bardzo długo. Zanim wyjechał, dowiedział się, co ona nosi w sercu. Jakie straszne mary dręczą ją co noc, ponieważ pokochała męża swojej przyjaciółki i wybawicielki. Obiecał, że wróci do domu i do niej. Obiecał, że się nią zaopiekuje, obiecał, że będzie ojcem dla jedynej córki. Ale tam na Północy odnalazł Marię. Los się do niego uśmiechnął i stało się tak, że wszyscy uwierzyli, iż jest prawnym nadzorcą obozu na wyspie Skjaervaer. Dlatego tam został. Dlatego córce zostało jedynie blade wspomnienie ojca. Gjertrud wyciągnęła zaczerwienioną spracowaną dłoń, ociekającą teraz mydlanym ługiem. Pogłaskała dziewczynę po włosach. - Moja najdroższa... Wiem, ile musiałaś wycierpieć. Ale pewnego dnia... pewnego dnia zrozumiesz. Pewnego dnia...
- Nie! Ja nie chcę rozumieć! I nigdy, nigdy nie wybaczę temu pastorowi, który posłał moją matkę na zatracenie. Odebrał jej zagrodę i ziemię, pozbawił ją wszelkiej czci, ukradł plebanię i wszystko co miała! Ale czy go to zadowoliło? Nie, on musiał ją jeszcze posłać na śmierć! Bo ten rybacki obóz... nie jest dużo lepszy od śmierci, prawda? Gdyby umarła, mogłabym przynajmniej zapomnieć, nie musiałabym przez całe życie nosić w sobie tej przeklętej tęsknoty... Wybuchnęła płaczem. Gjertrud zostawiła pranie, przytuliła do siebie szlochającą dziewczynę. Serce jej krwawiło na widok cierpień tego dziecka. Troskliwe dłonie gładziły po plecach, cicho szeptane słowa przenikały przez zasłonę ciemnych włosów, pod którymi ukrywała się twarz Małej. Trudnym dzieckiem była ta jej Maryjka. Myślała za wiele. Nie była w stanie pogodzić się z wyrokiem losu. Jaka niepodobna do siostry Sunnivy! Tamta też wycierpiała niemało, też została jako dziecko sierotą pozbawioną ojca i domu. Nawet teraz, kiedy była gospodynią na Gurvin, los nie szczędził jej prób. Sunniva urodziła i pochowała dwóch synków. Chyba już nie będzie dzieci w ich izbie. Bogu dzięki, że ma przy sobie Bjornara... Maryjka przestała szlochać, rozejrzała się, zawstydzona wybuchem. - Wiesz, Gjertrud, czasami wszystko się we mnie tak strasznie burzy. Niekiedy... nie jestem w stanie tego opanować. I zawsze potem wiem z coraz większą pewnością, że muszę coś zrobić. Muszę... oddać. Muszę spojrzeć w oczy temu człowiekowi, dowiedzieć się, kim jest sprawca mojego nieszczęścia. Muszę poznać pastora z Lyster. Ostatnie słowa niemal wypluła, Gjertrud znowu poczuła w żołądku szpony strachu. Nie rozumiała gwałtownej nienawiści tej dziewczyny, była wobec niej równie bezradna jak matka piskląt wobec zbliżającego się podstępnie drapieżnika. Kiedy Małą ogarniały myśli o zemście, stawała się kimś innym, kimś obcym, i była wtedy zupełnie niepodobna do swojej matki. Może to krew kata, którą nosiła w swoich żyłach, powodowała ten straszny, oślepiający gniew, tę zdolność do zapominania o całym świecie w strasznej potrzebie odwetu wobec ludzi, którzy ją skrzywdzili? Gjertrud bała się, że Maryjka będzie jedną z tych osób, które potrafią zabić w obronie ukochanych. Bardzo jej się to nie podobało. Że też taka śliczna dziewczyna... że może być taka zatwardziała w gniewie! Gjertrud robiła sobie wymówki. Bo nie było chyba słuszne, że przekazywała temu dziecku własną
gorycz. Nie postępowała właściwie, przedstawiając Małej obraz matki jako niemal świętej, którą zniszczył podstępny pastor... Ale opowiadania o matce były największą radością Maryjki od najwcześniejszego dzieciństwa. Biedna Mała... Zanim ojciec wyruszył na poszukiwanie matki, dziecko długo tuliło się do niego, zadając mnóstwo nieprzyjemnych pytań. Gjertrud obawiała się, że dziewczyna jeszcze teraz boryka się z podejrzeniem, iż ojciec jej nie kochał... - Maryjko, myślę, że powinnyśmy zrobić sobie przerwę. Gjertrud celowo nie powiedziała „moje dziecko” ani „maleńka”, chciała bowiem podkreślić, że teraz rozmawiały jak kobieta z kobietą. Maryjka uśmiechnęła się blado, delikatny wiatr osuszył już łzy. Odłożyła srebrne lusterko. Wylały wodę i ciężką balię zabrały ze sobą na brzeg, gdzie miały wyłożyć kilimy do płukania. Przy posiłku Gjertrud próbowała wrócić do tamtej rozmowy. Chciała poznać najgłębsze myśli Maryjki, ale to było tak, jakby chcieć złowić węgorza w sieć. Młoda dziewczyna wymykała się, nie chciała zwierzeń. Znowu w jej oczach pojawił się tamten wyraz uporu, który sprawiał, że Gjertrud przenikał zimny dreszcz i doznawała wyrzutów sumienia. Czy to nie ona sama ukształtowała w Maryjce te uczucia? Marja z radością wstała od stołu, gdy posiłek dobiegł końca. Była już zmęczona tym dniem, tęskniła, żeby zostać sama, żeby pójść do swojego tajemnego miejsca wysoko w górach. To tata ją tam zaprowadził na krótko przed swoim wyjazdem. Zaprowadził tam również Sunnivę, kiedy pewnego razu musiała w spokoju pomyśleć. To było święte miejsce. Gdy Maryjka siedziała na wielkim kamieniu, który zwłaszcza z daleka sprawiał wrażenie, że chwieje się niepewnie na krawędzi skały i może lada chwila runąć w dół, czuła się wolna. Tam na górze myśli płynęły swobodniej, były spokojniejsze i bardziej świadome celu. Przypominały rzekę, wijącą się w dzikich zakolach, omijającą wielkie głazy, by dotrzeć do szerszego, wygodniejszego koryta... Maryjka nie wspomniała ani słowem o praniu, po prostu podziękowała za jedzenie i wyszła. Lekko wspinała się po piargach i kamieniach, przedzierała przez zarośla i ledwo widoczne górskie ścieżki. Wiedziała, że tędy nikt za nią nie pójdzie. Nikt bowiem, kto nie znał dokładnie każdego odcinka, nie mógł nawet przypuszczać, że ten szlak można pokonać.
Kiedy spoglądała w górę, wzrok napotykał nagie skały i gładkie zbocza. To naprawdę niebezpieczny teren, niedostępny. Wiedziała też, że wkrótce znajdzie się na górze, ostatni kawałek drogi wiódł jednak przez osypisko pełne porosłych mchem, poruszających się przy każdym dotknięciu głazów. Ale ojciec pokazał jej, gdzie można bezpiecznie postawić stopę. Fiord w dole połyskiwał błękitem, tylko gdzieniegdzie mieniła się plama zieleni. Widziała stąd okolicę daleko aż do Sogndal, wzrok sięgał hen, do przylądka przesłaniającego osady na tamtym brzegu. Meisterplassen leżało samotne, po złej stronie fiordu. Maryjka myślała jednak, że przecież to właśnie oni mają najpiękniejszy widok. Ludzie mieszkający po właściwej stronie widzieli tylko hale i szczyty oraz Meisterplassen! Dalej w głębi fiordu, właśnie po ich stronie, rozłożyły się bogate osady. Bliżej wielka wieś, Fimreite, w której znajdowały się najpiękniejsze dwory z całej parafii. Dalej Eidet, tam także mieszkają ludzie. Trudno jednak do nich dotrzeć lądem. W wielu miejscach góry wzno- szą się pionowo wprost z fiordu, pocięte niebezpiecznymi rozpadlinami i porośnięte starym borem. Jedyna droga wiodła przez wodę. Zresztą dla ludzi z Meisterplassen pływanie łodzią było zawsze najbardziej naturalnym sposobem podróżowania. Nigdy nie mieli konia ani wozu, nie posiadali nawet starej chabety, którą można by zaprząc do pługa. Maryjka nie skarżyła się z tego powodu, nie bywała głodna, nie brakowało jej ubrań, nie musiała marznąć. Wiedziała poza tym, że w ciągu tych blisko pięćdziesięciu lat, jakie minęły od chwili, kiedy jej matka przybyła do Meisterplassen jako nowo narodzone dziecko, wiele się zmieniło. Wtedy Randar był przybranym synem kata, jego dziedzicem. Gdy dorósł, musiał pójść w krwawe ślady swego ojca, i trwało tak, dopóki złe dziedzictwo nie zostało przełamane, co dokonało się krótko przed jej urodzeniem. Teraz Meisterplassen nigdy już nie będzie prze- rażającym miejscem, siedliskiem zła, którym matki straszyły swoje małe dzieci. Tylko nazwa pozostała ta sama. Zagroda Mistrza. Dom kata. Jej dom. Właściwie powinna była mieszkać w pięknym dworze w Lyster, jako córka wdowy po pastorze. Gdyby mama nie została stamtąd wypędzona po śmierci Mogensa...
Tylko że może wtedy mama nigdy by ponownie nie spotkała taty? Z drżeniem w sercu wywołanym tą nieoczekiwaną myślą Maryjka uświadomiła sobie, że być może ona sama nigdy by się nie urodziła. Starała się otrząsnąć, uwolnić od niepotrzebnych rozważań. Nie chciała myśleć teraz o niczym, co mogłoby oddalać od dawna wytyczony cel. Nie chciała przyjmować do wiadomości niczego, co mogłoby ją sprowadzić z raz obranej drogi, osłabić tak, że nie byłaby w stanie zrealizować planów. Bo pewnego dnia pomści wszystko, co ten pastor zrobił jej matce, ojcu i jej samej. Całą podłość. Wszelkie zło. Całą chciwość. Maryjka podciągnęła w górę kolana, wciąż wpatrywała się w leżący w dole fiord. Kilka mew bawiło się nad powierzchnią wody. Wyglądało to tak, jakby się prześcigały w umiejętności latania i technikach lądowania. Maryjka uśmiechnęła się. Rysy jej złagodniały, ale w oczach wciąż trwał ten wyraz uporu, który pojawił się tam w czasie wybuchu przy balii z praniem. Delikatny wiatr odsunął jej grzywkę z oczu, poczuła go niczym lekkie muśnięcie dłoni. Nie zwróciła jednak na to uwagi, tak samo jak nie zwracała uwagi na niezdarne starania Gjertrud, by ukoić jej cierpienie, pocieszyć ją. Maryjka miała cel, wiedziała, co zrobić z życiem. Wszystko, co się z nią działo, prowadziło ku temu celowi. Tego dnia, kiedy stanie się dorosła... Tego dnia godzina pastora wybije, już teraz powinien zacząć odmawiać modlitwy... Wargi Maryjki były miękkie i czerwone, słońce i wiatr sprawiły, że policzki płonęły. Wciąż obserwowała bawiące się mewy i czuła, że jej serce jest tak samo wolne jak te ptaki. Tak było tutaj na górze. Zawsze. Kiedy siedziała tu na skale niczym królowa na tronie, niemal odczuwała bliskość ojca. Odczuwała też coś innego, coś nieuchwytnego. Gdy tylko zamknęła oczy i skupiła się, zaczynała czuć, że z kamienia, na którym siedzi, płynie ku niej jakieś dziwne ciepło. Ciepło nie pochodzące ze słonecznych promieni, płynące jakby z wnętrza, z samego serca szarego kamienia. Tutaj siadywała także jej matka. Mama i ojciec kochali się tutaj. Tyle zdołała zrozumieć z lekkiego drżenia jego rąk, z rumieńca, który zabarwił jego policzki tamtego dnia, przed ponad dziesięciu laty. Ona sama ledwo skończyła wtedy pięć lat,
ale nastrój towarzyszący wyjazdowi ojca wciąż zachowała w pamięci. Pamiętała każdą woń, każde słowo. Jego ręce, które ją przytulały. Były odrobinę wilgotne. Jego głos, który załamał się w chwili, gdy przywarła do niego, domagając się wyjaśnień. Oczy, które lśniły tak dziwnie, gdy opowiadał o mamie i o tym, jak bardzo ją kocha. - Bardziej niż mnie? - zapytała wtedy. On zaś protestował z całą mocą, przytulił ją gorąco. W głębi duszy wiedziała, że mówił prawdę. Nie kochał matki bardziej niż ją. Kochał inaczej... A teraz musiał wybierać. Zdecydował się opuścić córkę. A ona, Maryjka, nie potrafiła żyć z tą tak prostą przecież prawdą. Musiała znaleźć coś, co by chroniło ojca przed jej złymi uczuciami. Ratunkiem okazał się podły pastor. Bo to przecież jego wina, że również ojciec musiał wyjechać! Uśmiech Maryjki rozpłynął się we łzach, płakała teraz szczerze nad tamtym dzieckiem, którym przecież pozostała. Naprawdę nie było jej lekko. Ale lata mijały, zdążyła przeżyć co najmniej tyle samo dobrych chwil, co smutnych. A teraz jest już prawie dorosła. Wkrótce czas się dopełni. Jak najszybciej musi porozmawiać z Gjertrud, wytłumaczyć jej, że protest na nic się nie zda. Zresztą Gjertrud z pewnością zrozumie. Czyż ona sama nie mówiła o tym pastorze z nienawiścią w głosie? Czy ona sama z jego powodu nie utraciła jedynej przyjaciółki? Czy przez tego pastora nie musiała poświęcić życia? Maryjka wiedziała, że posiada dość władzy nad Gjertrud, by pokierować nią tak jak zechce. Ta kobieta kochała ją bezgranicznie. Jak córkę. Albo jeszcze bardziej. Gjertrud nigdy, absolutnie nigdy by mnie nie opuściła, pomyślała. Jesienne święto obchodzono tak, jakby wieki zatrzymały się we wsiach położonych nad brzegami długiego fiordu. Pastorom nie bardzo się to święto podobało, byli jednak bezradni Wiedzieli, że ludzie odprawiają te radosne rytuały, podczas których składa się w ofierze ziarno, warzywa i pokarmy mięsne na pamiątkę tego, co robili ich najdawniejsi przodkowie, składający dary swoim bogom. Teraz wszyscy są chrześcijanami, wobec tego zbiory poświęcają Bogu w Trójcy Świętej Jedynemu, księża wzdragali się jednak na myśl o tych obrzędach, grzesznych tańcach i radosnych ceremoniach, w których naprawdę nie było ani śladu chrześcijańskiej liturgii W Lyster wystawiano na dwór saganki z kaszą na mleku i
gotowaną baraniną, ponadto krowi ser i roztopiony tłuszcz. Ludzie pili wywar z mięsa tak samo, jak nakazywał zwyczaj za czasów Tora i Odyna. A kiedy w niedzielę wierni spotykali się w kościele na dziękczynnej mszy, to nie kazanie pastora ani chrześcijańska Ewangelia wywoływały ten radosny, pełen oczekiwania nastrój. Właściwe obchody zaczynały się bowiem po zakończeniu nabożeństwa... W domach czekały nakryte stoły, nawet w najbiedniejszych chałupach wyjmowano wtedy coś specjalnego. Był czas zbiorów. Jedzenie znajdowało się pod dachem. Długa wiosna i lato, czas wytwarzania, dobiegły końca. Teraz nadchodził czas korzystania z owoców pracy, czas odpoczynku i rozrywki. Nawet zwierzęta dostawały jakieś smakołyki, jeśli teraz je zaniedbać i nie dać im wieczorem siana, to zimą dostaną wszy... I dla ludzi, i dla zwierząt nadchodziły nieco krótsze dni robocze. Wysiłek może nie będzie mniejszy, mróz i niedojadanie dokuczą zimą wielu z nich, ale na obchodach dożynkowych nie należy oszczędzać. W jakimś sensie są to święte dni. Dwie samotne kobiety w Meisterplassen zamierzały pójść do wsi. Jesienne słońce było piękne, świeciło niemal oślepiająco na zupełnie czystym niebie. Światło odbijało się we włosach Maryjki i Gjertrud była dumna niczym prawdziwa matka z urodziwej przybranej córki. W duchu modliła się gorąco, żeby ten dzień przyniósł coś dobrego Niech czas spędzony w towarzystwie innych młodych ludzi sprawi, że jej ukochana Maryjka zacznie myśleć o czymś innym, porzuci swoje samotne rozwalania o zemście. Może właśnie dzisiaj spotka jakiegoś chłopca - . Może spotka kogoś całkiem wyjątkowego, kto wzbudzi w niej dobre uczucia? Wprawdzie to jeszcze dość wcześnie, ale Maryjka zawsze była trochę nad wiek dojrzała. Może to dziedzictwo, które przyniosła ze sobą na świat, a może jakieś przekleństwo? Gjertrud wiedziała, że matka i babka dziewczyny także dojrzewały bardzo wcześnie. Teraz chciała ze skrzyni Marii wyjąć wstążkę. Nie otwierała tych kufrów zbyt często, ostatni raz przed ślubem Sunnivy. Skrzynie Marii stały w domu jak święte, niczym Arka Przymierza. Gjertrud z największą niechęcią decydowała się zajrzeć do którejś z nich choćby po to, by przewietrzyć zawartość i włożyć do środka woreczki ze świeżymi ziołami przeciwko molom i innemu paskudztwu. Co by to było, gdyby Maria wróciła do domu i zobaczyła, że nie utrzymywała jej rzeczy w porządku!
Ale teraz, dzisiaj, Maryjka mogła sama wybrać coś dla siebie spośród barwnych wstążek swojej matki. Niczym mała dziewczynka wpatrywała się szeroko otwartymi oczyma w niezwykłe skarby ukryte w ciężkich skrzyniach. Książki, papiery, ubrania, jakieś ozdoby... - Gdzie jest ta srebrna fajka, o której opowiadałaś? - zapytała. - Wysłałam ją, kiedy twój ojciec wyjeżdżał. Zabrał fajkę i najważniejsze książki. Maryjka powoli kiwała głową. Tata nie wyjechał z pustymi rękami. Już wtedy, kiedy zobaczyła jego ciężki worek, zakiełkowała w niej zła pewność: on nie wróci. Słowa, które wypowiadał, były puste i bezsilne. I dlatego właściwie nigdy nie miała uczucia, że wtedy kłamał. Wróciłby do niej. gdyby matka umarła. Ale to chyba dobrze, że tam został. Ona sama miała przecież Gjertrud. Mama w tym strasznym, opuszczonym miejscu nie miała nikogo. - Wezmę tę białą - powiedziała Maryjka, wyjmując delikatną starą koronkę i unosząc ją ku światłu. Gjertrud pomogła jej wpleść wstążkę w świeżo umyte włosy. Wyglądało to wspaniale, biała koronka z latami pożółkła, ale i tak tworzyła niezwykły kontrast z ciemną czupryną Maryjki. - Złamiesz dzisiaj mnóstwo chłopięcych serc, zobaczysz, ich trzask będzie słychać stąd aż do Kaupanger - zażartowała Gjertrud. Maryjka prychnęła. Obie ostrożnie usiadły w łodzi, żeby nie zniszczyć i nie pognieść pięknych ubrań, nie poplamić czarną smołą, którą jakiś czas temu wysmarowały łódź. Gjertrud zauważyła, że niektóre żelazne śruby zardzewiały i trzeba je jak najszybciej wymienić. Westchnęła ledwo dosłyszalnie, jak trudno samotnej kobiecie dopilnować wszystkiego. Przez te długie lata od kiedy Randar wyjechał, nie szczędziła wysiłku, by utrzymać gospodarstwo w takim samym stanie jak za jego czasów. Musiała jednak niekiedy przyznać, że to naprawdę za wiele. Maryjka tymczasem wyrosła, ale nawet z jej pomocą Gjertrud mogła uprawiać coraz mniejsze poletka. Dach domu przeciekał, ściana w oborze wymagała ocieplenia. Pług trzeba było zawieźć do kowala, bo lemiesz pękł na dwoje, kiedy wiosną Gjertrud w desperacji oparła się o niego tak mocno, że wbił się pomiędzy dwa wielkie kamienie. Bóg wie, jakim sposobem Randarowi udawało się spłacać kolejne raty ciążącego na gospodarstwie długu! Kiedy pozwolono im wykupić Meisterplassen, ustalono bardzo wysoką cenę. Mieli w ten sposób zapłacić za wycofanie oskarżeń. Teraz Randar nie mógł po prostu przekazywać władzom swojej zapłaty, którą dostawał jako nadzorca obozu. Wierzono bowiem, że na małej skale rządzi Sigurd Sigurdssonn. Nikt nie wiedział o śmierci nadzorcy, ani o tym, że Randar zajął jego miejsce. Randar Meisterplass po prostu już nie istniał. Zwłoki,
które znaleziono w porcie w Bergen, zostały zidentyfikowane. Uznano, że jest to mieszkaniec Sogn, podróżujący do Bergen. Istnieli świadkowie, władze doszły do wniosku, że zmarły musiał być albo Sigurdssonnem, albo tym nie znanym z nazwiska mieszkańcem Sogn. A przecież Sigurdssonn odpłynął właśnie tego samego ranka na statku „Felicia”, zmierzającym ku Skjseraer... Kiedy Gjertrud i Maryjka dostały list od Marii, nie wiedziały jeszcze, że Randar został uznany za zmarłego. Odpowiedzialni za to ludzie w Bergen mieli z pewnością co innego do roboty, niż szukanie krewnych jakiegoś biedaka, którego ciało znaleziono na suchym po odpływie brzegu. Na szczęście. Gjertrud bowiem nie była sobie w stanie nawet wyobrazić, co by się wtedy stało. Zresztą list od Marii również wprawił ją w szok. Maria pisała mianowicie, że Randar już nie wróci. Opowiadała o wszystkim, co się w ich obozie tak bardzo zmieniło na lepsze. O tym, jak ona i Randar śmieją się ze zdumienia niczego nie rozumiejących kobiet. Żadna z nich przecież nawet by nie przypuszczała, że Maria tak szybko wpuści do swojego łóżka nowego nadzorcę. Ona, która tyle mówiła o tym, jaka to niesprawiedliwość, że kobiety muszą się sprzedawać, by przeżyć. Gjertrud musiała dać list Maryjce, która nauczyła się sztuki czytania od starszej siostry. Gjertrud natomiast z żalem przyznawała, że ta sztuka jest trudniejsza niż wszystko, czego dotychczas w życiu próbowała. Kiedyś Maria obiecała, że nauczy ją rozumieć te dziwne znaczki, ale wkrótce przyszli ludzie lensmana... No trudno, teraz nie miało to już wielkiego znaczenia. Maryjka umie przecież czytać. To ona czytała i pisała za obie, gdy było to konieczne. Dla Gjertrud istniały inne ważne umiejętności. Łódź cięła fale, jakby płynęła wyznaczoną wcześniej drogą. Maryjka chciała wiosłować, jej silne młode ramiona unosiły w górę i opuszczały wiosła w miarowym rytmie. Kiedy kobiety dotarły do połowy drogi, odezwały się wzywające wiernych kościelne dzwony. Kościół w Stedje był stary i bardzo piękny, wznosił się nienaruszony od czasu, kiedy położono pierwsze zręby setki lat temu. Teraz postarzał się, tu i ówdzie widziało się przekrzywione deski, czasy nastały ciężkie i nikt nie był w stanie płacić więcej niż trzeba na dom Pana. Świątynia zachowała jednak uroczysty i dostojny nastrój, który sprawiał, że w jej ścianach odczuwało się obecność Ducha Świętego. Gjertrud próbowała przyswoić sobie większość z tego, co działo się na ambonie i przed ołtarzem. Kościół został udekorowany barwnymi kwiatami, wszędzie rozstawiono kosze z jedzeniem. To dary parafian. Większość równie niepozorna jak sami ludzie. Pod grzmiącym głosem pastora czuli się oni mali i bezbronni. Ale oczekiwania związane z
nadchodzącą nocą dodawały im odwagi, sprawiały, że twarze przybierały łagodniejszy wyraz. Dziś wieczorem nie trzeba będzie myśleć o darach dla Kościoła, o surowych pastorach ani o strażnikach. Dziś wieczorem nie trzeba myśleć o tym, że opłaty i podatki dla Korony wciąż rosną. Dziś wieczorem będzie święto i wszystkie powszednie troski muszą poczekać. Powoli jednak hardość opuszczała ludzi i niewielu było w kościele takich, którzy nie kierowaliby wzroku w podłogę, słysząc surowe napomnienia pastora. Gjertrud widziała, że Maryjka stoi wyprostowana, z uniesioną głową. Z zadowoleniem dostrzegała spojrzenia płynące ku niej z męskiej strony kościoła. Wielu chłopców spoglądało na młodą pannę, żaden jednak nie został nagrodzony choćby przelotną uwagą. Tak właśnie powinno było być. W kościele. Później, kiedy poważne zgromadzenie wiernych rozproszy się na cmentarzu na mniejsze, wesoło gwarzące grupki... Wtedy wieś będzie mogła zobaczyć, że córka Marii jest prawie dorosła. Gjertrud znała wielu takich, którzy wyjątkowo łaskawym okiem patrzyli na matkę. Maryjka nie była do niej podobna. Nie trzeba jednak być mężczyzną, by zrozumieć, że dziewczyna posiada tę samą siłę, jaką obdarzony jest piękny kamień przyciągający do siebie żelazne opiłki...
ROZDZIAŁ II - Patrzcie, to córka Marii... Spójrzcie, jak wysoko zadziera nosa! Można by myśleć, że jest właścicielką przynajmniej połowy parafii, a nie nędzną córką kata... - Oto młoda Maryjka! Rzadki widok! Ale za to jaki! - Te czarne włosy... Ładna dziewczyna, nie ma co. Jeszcze bardziej podobna do czarownicy niż matka, rzeczywiście... brakuje tylko tego czarnego kota, którego ludzie widywali, jak ssie pierś jej matki... - To Maria, córka Marii. Dumna dziewczyna! Zobaczycie, że wyrośnie na wyjątkową kobietę... Na kościelnym cmentarzu to wznosił się, to opadał szum głosów, setki słów zawisły ponad tłumem niczym obłok, ale trudno było rozróżnić, co kto mówi. Ludzie dyskutowali o jesiennych zbiorach, narzekali na podatki, roztrząsali dzisiejszą Ewangelię, przede wszystkim jednak żartowali i śmiali się w oczekiwaniu nadchodzącej radości. Sam pastor zebrał wokół siebie tuż przy wejściu do kościoła gromadkę ubranych na czarno mężczyzn i ich ponurych żon, stali teraz pogrążeni w cichej rozmowie, poważni, twarze mieli nieprzeniknione. Zdjęci grozą dziwili się tej lekkomyślności, która równie pewnie jak wieczór miała ogarnąć tłum zebranych przed kościołem ludzi. Gjertrud i Maryjka ukłoniły się uprzejmie pełnemu godności zgromadzeniu przy schodach, lecz pośpieszyły dalej. U stóp kościelnego wzgórza słychać było perliste śmiechy kobiet i strzępy rubasznych żartów mężczyzn. Tam też było dużo bardziej kolorowo, zwłaszcza kobiety ustroiły się w swoje najpiękniejsze ubrania. Barwne wstążki, haftowane wełniane staniki, tu i tam lśniąca zapinka z najprawdziwszego srebra. Zielone spódnice, czarne spódnice, spódnice w kratę i spódnice ozdobione pasami haftowanych róż. Młode dziewczyny z wplecionymi we włosy pięknymi wstążkami, mężatki w swoich charakterystycznych czepkach. Niektóre z nich nosiły usztywnione czepce z czystego białego lnu. Wdowa po lensmanie Stedje, stara pani Hilda, należała do takich, które właśnie w ten sposób demonstrują swój dostatek. Stała w centrum dużej grupy kobiet rozmawiających o daniach, które będzie się serwować dzisiejszego wieczoru. Była tam też wdowa po pomoc- niku kowala, trzymała się zdumiewająco dobrze. Jej dzieci już dorosły, ona sama ponownie wyszła za mąż za żołnierza, który sprowadził się do wsi. Gjertrud wiedziała, że ta kobieta
odegrała kiedyś przypadkiem ważną rolę w życiu Randara i Marii. To jej zmarły mąż za- mordował ojca Randara... Jak to dobrze, że Maryjka o tym nie wie. To jej wciąż płonące pragnienie zemsty mogłoby sprawić, że zaatakowałaby niczemu niewinną, obdarzoną dobrym sercem kobietę... Nie, skąd... Na pewno by niczego takiego nie zrobiła. Gjertrud wiedziała, że to niesprawiedliwie tak myśleć. Maryjka była może trochę zbyt wybuchowa i gwałtowna, za bardzo ulegała swojemu pragnieniu wyrównania rachunków. Ale to przecież młoda dziewczyna. Życie nauczy ją, że nie wszystko jest albo czarne, albo białe, że należy dostrzegać więcej odcieni... Gjertrud spoglądała ukradkiem na młodą osobę u swego boku, zauważyła, jak tamta bez nieśmiałości i lęku odwzajemnia teraz przeciągłe spojrzenia mężczyzn. Uśmiechała się do nich, ciepło i szczerze, zarazem jednak z wyraźnie widoczną rezerwą. Wprawiała ich w zakłopotanie, nie wiedzieli, jak się zachować. Ciepło jej uśmiechu pobudzało ich, ale kryjące się w nim coś jeszcze, jakby ostrzeżenie, zmuszało do zachowania dystansu. - Chodź, moje dziecko, pójdziemy do Sunnivy. Już dawno z nią nie rozmawiałyśmy, a twoja siostra ma z pewnością do opowiedzenia wiele nowin ze wsi! - Ale ona stoi razem z Andreasem Hof... On był wśród tych, którzy najgłośniej rozprawiali o grzechach mamy... Gjertrud westchnęła. - Dziecko kochane, musimy próbować się od tego uwolnić, zostawić za sobą dawne sprawy. Jeśli wciąż będziemy roztrząsać to, co się stało, to wieś też o tym nie zapomni. Spróbuj... spróbuj unieść głowę i uśmiechnąć się do niego. Zobaczysz wtedy, że... - Mowy nie ma! Ja wiem, po czyjej stronie on stoi. Nie zdradzę matki, nie będę się uśmiechać ani mizdrzyć do jej wrogów. Gjertrud, zmęczona, dała za wygraną. - Dobrze, w takim razie przyprowadzę Sunnive i Bjornara tutaj. Bo chyba chciałabyś porozmawiać ze swoją jedyną siostrą? Maryjka ledwo dostrzegalnie skinęła głową. Gjertrud wiedziała, że obie siostry jeszcze się tak naprawdę ze sobą nie zaprzyjaźniły. Dzieliło je zbyt wiele lat, zbyt wiele doświadczeń. Życie każdej z nich zaczynało się w zupełnie innych warunkach, różniły się i wyglądem, i charakterem tak bardzo, że nikt obcy nawet by się nie domyślał pokrewieństwa. Sunniva Gurvin, solidna, cierpliwa, znakomita gospodyni. Urodzona w dostatku jako młodsza córka Mogensa Skanke. Była ulubienicą ojca, ale zawsze bardzo kochała matkę.
Wypędzona z domu dzieciństwa przez własną przyrodnią siostrę i jej męża, nowego proboszcza. Dorastała jako pasierbica kata. W końcu, w najtrudniejszym okresie młodości, pozbawiona matki. Bogu niech będą dzięki za Bjornara! Łagodny, mądry mąż Sunnivy był jak stworzony dla niej. Oboje budowali w Gurvin poczucie bezpieczeństwa, ich małżeństwo było niczym opoka, prowadzili gospodarstwo z wielką starannością i zapałem, nawet teściowie głośno wychwalali młodą gospodynię. Wzorowe gospodarstwo. Wzorowy dom. Wzorowi rodzice. Niestety, pozbawieni dzieci. W dziesięć miesięcy po ślubie Sunniva urodziła synka. Przeżył zaledwie dwa dni, po czym umarł w wyniku strasznego krwotoku. Maleństwo było chore, przyszło na ten świat zupełnie sine, jego oczka nie były w stanie niczego dojrzeć. W półtora roku później Sunniva urodziła drugiego synka. Ten przeżył całe dwa lata, ale od pierwszej chwili nikt nie wątpił, że jest poważnie chory. Miał tę samą ciemnosiną skórę, taką samą rzadziutką krew... Już w ciągu pierwszej godziny po urodzeniu maleństwo o mało nie zmarło, ponieważ nie można było zatrzymać strumyka krwi wypływającego z pępowiny. Później jego pieluszki zawsze były zabarwione rozwodnioną krwią. Sunniva woziła go do wszystkich mądrych babek i znachorek w okolicy, sprowadzono nawet sławną i bardzo zdolną uzdrowicielkę aż z Vik. To kosztowało rodzinę Gurvin sporo srebra, ale dziecku nie pomogło ani trochę. Mały Bjorn podążył za swoim starszym bratem, po którym odziedziczył też imię. Teraz obaj malcy spoczywali w cichym zakątku cmentarza i Sunniva zawsze pierwsze chwile po nabożeństwie przeznaczała na uporządkowanie i ozdobienie grobu, ciepłą matczyną dłonią gładziła proste żelazne krzyże. Było jasne, że więcej dzieci nie urodzi. Gjertrud nie wiedziała, czy małżeństwo z Gurvin dokonało takiego wyboru, czy coś w Sunnivie zostało uszkodzone i uczyniło ją bezpłodną. Jakkolwiek było, młoda kobieta dźwigała ciężki krzyż. Młodsza siostra, Maryjka, również cierpiała, choć w porównaniu z tragedią Sunnivy zmartwienia młodej dziewczyny wydawały się blade i nieważne. Siostry przywitały się serdecznie, młodsza niemal zniknęła w bujnych objęciach Sunnivy. Nigdy nie miała szczupłej talii, a po dzieciach jej solidnie zbudowane ciało uzyskało kształty, które świadczyły, że ludzie w Gurvin nie głodują. Sunniva zawsze była pogodna i nawet zmartwienia nie stłumiły w niej ciepła, nie zgasiły życzliwego, otwartego spojrzenia. Parę delikatnych zmarszczek wokół ust, kilka kurzych łapek w kącikach oczu. Łzy wylane po
zmarłych dzieciach wyżłobiły delikatne bruzdy w jej łagodnej twarzy, Gjertrud uważała jednak, że to dodaje Sunnivie urody. Oto kobieta, która wie o życiu wiele. Dzięki Bogu mimo strasznych tragedii ma jeszcze swego ukochanego Bjornara. Rzadko która małżeńska para tak wyraźnie pokazywała otoczeniu swoją wspólnotę i miłość. Nigdy nie słyszano, żeby Sunniva powiedziała złe słowo o swoim mężu na spotkaniach kobiet przy praniu czy na modlitwach organizowanych przez żonę proboszcza. Nigdy też nikt nie widział Bjornara Gurvinaw gromadzie pijanych chłopów, odwiedzających nocami Kari - Wronę... Gjertrud zastanawiała się, co Sunniva opowiedziała młodszej siostrze o swoim dzieciństwie. Nigdy nie słyszała, żeby Maryjka o cokolwiek pytała, była jednak pewna, że Mała gromadzi informacje i wypytuje siostrę, kiedy są same. Może należałoby ostrzec starszą, by uważała na słowa. Ostatnie, czego Maryjce potrzeba, to dolewanie oliwy do ognia... Ale dzisiejszego wieczora nikt nie będzie rozmawiał o troskach i zmartwieniach, o zemście i zdradzie. Dziś wieczorem będzie zabawa! Sunniva zaprosiła je obie do swego domu, gdzie czekały już stoły nakryte dla domowników i przyjaciół. Wynajęto również muzykanta i zaraz po północy miały się rozpocząć tańce. Trzeba poczekać, aż święty dzień dobiegnie końca. Na szczęście nie było zakazu jedzenia do syta w niedzielę, więc pozostałe godziny wszyscy zamierzali przeznaczyć na korzystanie z rozkoszy suto zastawionego stołu. W obszernej izbie zalegał pod sufitem gęsty dym. Śmiechy i rozmowy blisko trzydziestu osób wypełniały pomieszczenie. Ludzie siedzieli na ławach wzdłuż dużego stołu, przy którego końcach zajęli miejsca Sunniva i Bjornar. Niektórzy musieli zadowolić się stołkami i pieńkami ustawionymi pod ścianami, ale to nie miało żadnego znaczenia. Wszystkich obsługiwano tak samo, a piwo, chłodne i słodkie, płynęło nieprzerwanym strumieniem z siedmiu beczek w piwnicy. Bjornar znany był we wsi jako ten, który warzy smakowite piwo, nie tak mocne, jak by może niektórzy sobie życzyli, za to niezwykle smaczne i dojrzale. Kobiety cieszyły się, że mężowie mogą je pić w wielkich ilościach i nie pospadają pod stół. Gjertrud siedziała pomiędzy nowo przybyłym do wsi komornikiem a najmłodszym synem wuja Bjornara. Maryjkę posadzono u boku Sunnivy w otoczeniu młodych mężczyzn. Prześcigali się oni w usługiwaniu jej, dolewali do kufla i podsuwali smakołyki. Podawano gotowane warzywa, między innymi groch, kiszoną kapustę z mnóstwem kminku, marchew w delikatnym mlecznym sosie oraz miękką, słodką, duszoną w maśle cebulę. Z mięs przygotowano baraninę i drób, większość półmisków jednak wypełniono kawałkami świeżej i solonej wieprzowiny. Goście wprost nie byli w stanie wyrazić podziwu nad hojnością
gospodarzy, stoły zastawiono tak, jakby nigdy nie trzeba było myśleć ani o dniu jutrzejszym, ani o stojącej już u drzwi zimie. Usta poruszały się miarowo, rozkoszując się jedzeniem, żołądki napełniały się i pęczniały, uczucie wszechogarniającej sytości przenikało członki, ludzie starali się je dobrze zapamiętać. Takie posiłki można będzie wspominać w głodne wieczory, jakie z pewnością nadejdą po świętach Bożego Narodzenia, kiedy pojemniki na ziarno i beczki z mięsem zaczną świecić pustymi dnami... Wielu przemawiało na cześć gospodarzy, niektórzy dbali, by przytoczyć jedno czy drugie słowo z Biblii. Z wolna noc stawała się coraz ciemniejsza i tony harmonii rozpalały ogień w sytym już zgromadzeniu. Wkrótce podłoga trzęsła się pod przytupującymi nogami, muzyka poprzez uszy docierała do serca i ożywiała tańczące stopy. Kawalerowie Maryjki ustawiali się w kolejce. Każdemu ofiarowała jeden taniec, w końcu jednak podziękowała i z uczuciem ulgi wymknęła się na dwór, gdzie niczym ryba wyrzucona na brzeg wciągała zimne, świeże powietrze. Ależ zaduch w tej izbie! Nie przywykła do tłumnych zgromadzeń. I chyba nic dziwnego, tego rodzaju okazje w jej życiu można było policzyć na palcach jednej ręki. Przeważnie siedziały w domu same, ona i Gjertrud, czasami tylko zdarzali się jacyś goście. Grube ściany z drewnianych bali tłumiły dźwięki pieśni, tupot tańczących nóg i żałosne zawodzenie harmonii, mimo to odgłosy zabawy wdzierały się do uszu Maryjki. Powoli zaczęła się więc oddalać od domu ku zabudowaniom gospodarskim. Tam również panował niepokój, zwierzęta najwyraźniej nie lubiły tych niezwyczajnych hałasów docierających z izby. Krowy porykiwały od czasu do czasu przeciągle, jakby pytały, co to się dzieje. Owce beczały spłoszone. Maryjka otworzyła drzwi, obejrzała się pospiesznie przez ramię i weszła do środka. Lubiła szukać spokoju przy zwierzętach, często zachodziła do swojej małej obórki i głaskała miękkie owcze futra, które tak rozkosznie grzały. Tutaj panował mrok. Maryjka po omacku szła naprzód, odnalazła latarkę, ale nie miała czym skrzesać ognia. Zmieniła więc plany, zamknęła za sobą drzwi. Nagle drgnęła, gdy na podwórzu za nią rozległy się kroki. Zobaczyła ciemną, wysoką postać. Dostrzegała jedynie zarys sylwetki obcego, widziała jednak, że to rosły, brodaty mężczyzna. Na głowie miał charakterystyczny kapelusz z szerokim rondem. Niósł coś na plecach, prawdopodobnie worek.
Utykał lekko na jedną nogę, pociągał nią, przez co jego chód łatwo było rozpoznać. - Ole! Ole - Miedziak, czy to ty? Mężczyzna odwrócił się wolno, Maryjka była pewna, że się uśmiecha. Podbiegła do niego, nie miała już żadnych wątpliwości. Ole Seiderstad przyjechał! Ten włóczęga, ten ogromny, niezwykły człowiek, który żył inaczej niż inni, odrzucał powszechnie przyjęte obyczaje. Mimo to był akceptowany. Podziwiano jego odwagę, jego czyny i zdolność robienia wspaniałych interesów niemal z każdym. Jeśli ktoś chciał być pewien, że dostanie najlepszą cenę za skóry lub płótno wysłane do miasta, powinien zatroszczyć się o to, by jego towary sprzedawał Ole - Miedziak. Ole pozbawiony był wszelkiej pychy i wyniosłości, podejmował się również brudnych robót. Na przykład przewożenia zwłok... To dlatego jego wielka czarna łódź budziła lęk i napełniała przerażeniem dzieci kryjące się za matczynymi spódnicami. Maryjka nigdy nie uważała, że w Olem jest coś tajemniczego lub nieprzyjemnego, bardzo jej się jednak podobało, że inni tak myślą. Od najwcześniejszego dzieciństwa wspinała się temu niezwykłemu mężczyźnie na kolana natychmiast, gdy tylko przybył do Meisterplassen. Wiedziała, że jest to przyjaciel taty. Że był również przyjacielem mamy. Szczerze mówiąc, przyjaźnił się też z babcią Liv kiedyś bardzo dawno temu, kiedy babcia była jeszcze prawie dzieckiem... Ile on może teraz mieć lat? Co najmniej osiemdziesiąt albo i więcej, uznała Maryjka. Kiedy jednak zarzuciła mu ręce na szyję i stanęła na palcach, po jego niedźwiedzim uścisku poczuła, że Ole wciąż jeszcze posiada muskuły i krzepę, której mógłby mu pozazdrościć o dwadzieścia lat młodszy człowiek. - Co za radość, że ty też tu jesteś, Ole! Nie widziałam cię co najmniej od pół roku. Masz dużo nowin do opowiedzenia? Byłeś w Bergen? A może w... Lyster? Maryjka zawsze z wielkim zainteresowaniem słuchała relacji z wypraw Olego. - No, no, maleńka, pozwól mi chociaż zdjąć worek z pleców, zanim zasypiesz mnie swoimi pytaniami. Pamiętaj, że jestem starym człowiekiem! Oczywiście, oczywiście, mam do opowiedzenia to i owo, najpierw jednak chciałbym spróbować pysznego świeżego mięsa z grochem, które przyrządza Sunniva! Mmm... pachnie rozkosznie... - Pytanie tylko, czy została jeszcze chociaż odrobina po tej gromadzie kruków, która się tutaj pożywiała - odparła Maryjka z pogardą. Ole wybuchnął śmiechem. - Ha! Kiedy twoja siostra zaprasza gości, w misach nigdy nie zobaczysz dna! A poza tym odłożyła pewnie jaką kość dla mnie, wiedziała, że wkrótce znajdę się w tej okolicy.
Zanim zdążył dokończyć zdanie, drzwi domu otworzyły się jak szeroko i na progu, w świetle płynącym z izby, stanęła Sunniva, duża i zarumieniona. - Ole! Witaj, stary przyjacielu! I niech Bóg ma cię w opiece! - Dziękuję, Sunnivo, dziękuję, moja kochana. Jaka jesteś piękna dzisiejszego wieczoru, policzki płoną ci jak w dniu, kiedy byłaś panną młodą. Jesteś równie urodziwa... Nie, co ja mówię, jesteś jeszcze ładniejsza! Sunniva śmiała się, z radością przyjmowała komplementy gościa i poprowadziła go za sobą do izby. Jej okrągłe ramiona nie zapomniały o Maryjce, ona również została wciągnięta do środka. Otoczył ją zapach jedzenia, ludzkiego potu, nie słyszała głosu siostry, bo wszystko zagłuszały śpiewy i taneczne przytupywania. Dźwięki zabawy dawno umilkły. Ostatni wielbiciel Maryjki dał za wygraną. Misy zostały opróżnione i dokładnie wymyte. Zamieciona podłoga pachniała świeżym jałowcem. Na palenisku spokojnie dopalał się ogień. Wschodnia połowa nieba pojaśniała, wkrótce zaróżowi się blaskiem poranka. Było chłodno, to najzimniejsza noc tej jesieni. Przymrozki na Michała to zły znak... Sunniva siedziała wygodnie oparta na pięknej rozkładanej sofie. Głowa Maryjki spoczywała na jej ramieniu. W łóżku pod ścianą ciężko oddychał śpiący Bjornar. Od czasu do czasu pochrapywał cicho, co Maryjce przypominało mruczenie wielkiego zadowolonego kota. Gjertrud też z pewnością spała na którymś z posłań rozłożonych dla gości na strychu i w zabudowaniach gospodarskich. Święto dobiegło końca. Obie siostry rozkoszowały się chwilą całkowitego spokoju. Maryjka nigdy nie siedziała tak blisko Sunnivy, ale dzisiejszej nocy wydawało się to całkiem naturalne. Dzisiaj nareszcie obie siostry naprawdę się nawzajem poznały. Siostrami były zawsze, ale teraz obie są kobietami, już nie kobieta i dziecko jak dawniej, ale kobieta i kobieta. W oczach Sunnivy mieniły się łzy, kiedy z miłością wolno gładziła długie, czarne włosy siostry. Maryjka zaś czuła, że dzisiejszej nocy otrzymała wiele nowych, bardzo ważnych fragmentów wizerunku swojej matki. Obraz pastora z Lyster stał się jeszcze straszniejszy. Tylko że Sunniva nawet się nie domyślała, co krąży po głowie młodszej siostry. Nie wiedziała, że każde słowo o tęsknocie i żalu karmi to wciąż się rozrastające czarne zwierzą, które owładnęło myślami Małej. Zwierzę o wielu głowach. Sprawiedliwość, żal, złość, gniew, nienawiść i tęsknota.
Zemsta. A na grzbiecie tego potwora siedzi jej młodsza siostra i kieruje nim za pomocą lejc wykonanych z samotności. Jesień odeszła, nastała zima, ale ciepła i niegroźna. Ludzie zaczynali gadać, że dawne znaki tym razem się nie sprawdzają, jednak w listopadzie przyszły i mrozy, i śniegi. Fiord poszarzał, woda przy brzegach zamarzała bardzo szybko. Na dole przy starym nabrzeżu Meisterplassen łódź została uwięziona w lodzie. Kiedy nareszcie kobiety zdołały wyciągnąć ją na ląd, w deskach burt ukazały się paskudne pęknięcia. Dni stawały się coraz krótsze, zimno było zbyt wielkie, żeby pracować na dworze. Gjertrud całe dnie spędzała przy wrzecionie. Szarobiała wełna przesuwała się między jej palcami, tworząc mocną, twardą nić. W domu było też sporo farbowanej wełny, bo Maryjka eksperymentowała z ziołowymi farbami swojej matki. Rezultaty bywały niekiedy naprawdę znakomite. Teraz często stała nad naczyniem pełnym ługu i ugniatała wełnę palcami. Rozskubywała poszczególne włókna, układała suchą wełnę na podkładce, moczyła i znowu ugniatała tak, że o mało nie pozdzierała sobie skóry z rąk. Powoli z tego wszystkiego wyłaniał się kształt mocno sfilcowanej skarpety. Maryjka produkowała ich wiele. Po starannym wymodelowaniu przyszywała do stóp skórzane podeszwy. Powstawały z tego wygodne, ciepłe domowe buty, w których można też było chodzić po śniegu. Sfilcowana wełna znakomicie chroniła przed mrozem. A kiedy się podeszwy nasyciło tłuszczem, można było w nich chodzić również po mokrym. Zawsze ktoś chciał kupić tego rodzaju wyroby, zwłaszcza jeśli były starannie wykonane i na dodatek ładnie ozdobione. Maryjka haftowała szare skarpety kolorową wełną lub obrabiała nią ich brzegi. Ogień trzaskał w piecu ustawionym w rogu izby. Na palenisku pośrodku leżał tylko popiół. Dwie lampy oświetlały pracujące kobiety. Dwie pary rąk poruszały się szybko i pewnie. Było coś swojskiego i bezpiecznego w tych dobrze znanych ruchach, w furkocie wrzeciona Gjertrud i w pochlupywaniu wody, w której Maryjka moczyła wełnę. Po jakimś czasie to ona przerwała milczenie i czterema wypowiedzianymi cicho słowami sprawiła, że panujący w domu spokój ulotnił się bez śladu. - Zamierzam pojechać do Lyster. Gjertrud zastygła w bezruchu, wełna się splątała, turkoczące wrzeciono wyleciało w górę, zataczając w powietrzu łuk. Nić pękła z trzaskiem. - Nie mówisz tego poważnie! Co masz zamiar tam robić?
Najpierw Maryjka nie odpowiedziała, zdawała sobie sprawę, że to zbyt trudne do wyjaśnienia. - Ja... Ja myślę ostatnio dużo o tym, co zrobiono mojej matce. Myślę, że mam do spłacenia dług, że powinnam się policzyć... Pastor... on dopuścił się wobec nas wielkiej nie- sprawiedliwości. Gdyby nie on, to mama wciąż mieszkałaby tutaj. Tata również. Mogliśmy być tacy szczęśliwi... - Tego nie wiesz. Nikt nie wie takich rzeczy. To, co się z nami dzieje, nie zależy od pojedynczego człowieka... - Kto w takim razie ponosi odpowiedzialność za wszystkie nieszczęścia, jakie dotknęły naszą rodzinę? Bóg? Oczy Gjertrud pociemniały. - Nie mów tak, dziecko! Ty bluźnisz! Gdyby twoja matka słyszała... - I o to właśnie chodzi, Gjertrud. Chodzi o to, że moja matka nie może tego usłyszeć! Mogę kląć tak, że aż się będzie świecić, miotać wszystkie piekielne przekleństwa i na księży, i na urzędników, ściągać wstyd na siebie i na innych, zachowywać się tak, jakbym była naj- straszniejszą czarownicą, a mama i tak niczego nie usłyszy, o niczym się nie dowie! Dlatego, że pastor wysłał ją za karę do tego obozu, że zniszczył życie i jej, i naszej rodzinie. I tobie też! Gjertrud pochyliła głowę, zacisnęła zęby tak, że Maryjka usłyszała zgrzyt. Starsza kobieta wiedziała, że gniewem nic nie osiągnie. Maryjka była zdecydowana. Jest już prawie dorosła. Latem skończyła szesnaście lat. Czas pozwolić jej na więcej. Chociaż z drugiej strony, to przecież jeszcze dziecko! Wciąż zachowała dziecięcą zdolność do życia w czasie teraźniejszym, widzenia tego, co chce widzieć, i zapominania o nieprzyjemnych zakazach. W żadnym razie to dziecko nie mogło samo wybrać się do Lyster. Taka młoda dziewczyna, podróżująca na własną rękę? Może mogłaby znaleźć sobie miejsce w jakimś gospodarstwie, zdarzało się przecież, że biedni ludzie wędrowali od dworu do dworu w poszukiwaniu pracy. Ale to nie jest życie dla jej Maryjki. To wysiłek, o którym ona nie ma nawet pojęcia. Długie dni pracy tutaj w domu mogłyby się wydawać niedzielnym odpo- czynkiem w porównaniu z obowiązkami służącej. - Tak wielu rzeczy o życiu jeszcze nie wiesz, Maryjko. - Ale wiem bardzo dużo. I nie powstrzymasz mnie przed wyjazdem do Lyster. Muszę zobaczyć tego człowieka, muszę spojrzeć mu w oczy. Muszę się dowiedzieć, czy on żałuje, czy uznał, jak wielki grzech popełnił. Jeśli tak jest, odzyskam spokój. - Czy zamierzasz zmusić go, by cię przeprosił, ten potężny proboszcz wielkiej parafii?
Gjertrud nie wiedziała, czy śmiać się, czy płakać wobec takiej naiwności. - Oczywiście, że nie. W ogóle nie zamierzam go o nic prosić ani do niczego przymuszać. Kiedy go już nareszcie spotkam, chciałabym się po prostu dowiedzieć, czy jest złym człowiekiem, który w ogóle nie myśli o skrzywdzonych przez siebie ludziach. Muszę zobaczyć... - A co chcesz zrobić, jeśli okaże się, że on jest równie straszny i okrutny, jak to sobie wyobrażasz? Maryjka zamyśliła się na chwilę. Woda wokół jej rąk zdążyła wystygnąć. Potem uśmiechnęła się do Gjertrud. - W takim razie zatruję mu ostatnie chwile. Nie wiem, w jaki sposób, ale zrobię to. Stanę się jego zmorą, choćby mnie to miało kosztować życie. I właśnie tego Gjertrud się obawiała. Tutaj jednak rozum i rozsądek na nic się nie zdadzą. Mimo to spróbowała po raz ostatni: - Kiedy on się domyśli, kim jesteś... Może się to dla ciebie skończyć źle, wyśle cię po prostu do lochu lensmana! - On się nie dowie, kim jestem... przynajmniej dopóki nie będzie leżał u moich stóp i nie zobaczy uniesionego miecza anioła zemsty! Młoda dziewczyna machała rękami tak, że woda rozpryskiwała się na wszystkie strony. Gjertrud zesztywniała ze strachu. Przerażały ją niewymownie te płomienie w oczach Maryjki, dzikość młodego, silnego ciała. Śmiałe słowa dziewczyny, jej pewność siebie, dziecinna wiara we własne siły. Świat nie jest taki prosty. Nie jest tak, że krzywdę biednych ludzi można pomścić i naprawić. Trzeba żyć wśród bliźnich i być przygotowanym na to, że pewnego dnia człowiek stanie bezbronny i pozbawiony wszystkiego wobec potężnych panów, powołanych do rządzenia Bożą ziemią i tym królewskim krajem. Ale głowa Maryjki nie została widocznie stworzona dla rozsądku i rozumnych myśli. Gjertrud musiała pomyśleć o młodym rebeliancie, który działał w ich okolicy. O człowieku nazwiskiem Nils Kvithovud. Gdyby Maryjka dowiedziała się o nim i jego ideach, mogłoby to doprowadzić do strasznej katastrofy. Bo to właśnie mężczyzna, który mógłby wzbudzić zachwyt w jej ukochanej Maryjce. Dziewczyna była niezwykle łatwą zdobyczą dla kogoś takiego, a on z pewnością potrzebuje ludzi do pomocy. Poza tym tacy mężczyźni zawsze podobają się kobietom. Zanim się Gjertrud spostrzegła, usłyszała gdzieś w głębi duszy cichutki, drżący, kuszący głosik. Jakie by to było podniecające zobaczyć rodzinne strony Marii, miejsce, w
którym się urodziła i gdzie mieszkała przez wiele lat. Matka Maryjki przyszła na świat w Lyster, we dworze o nazwie Solgarden. Mieszkali tam dobrzy i sympatyczni ludzie. Później Maria wróciła do wsi ze swoją matką, ale tylko na krótko, wreszcie jako młoda dziewczyna zaczęła pobierać nauki u pastora. On nauczył ją sztuki czytania oraz wielu innych sztuk... W końcu została jego żoną. Urodziła mu Sunnive oraz jej bliźniaczego brata, chłopczyka, który niestety wcześnie zmarł. Więcej Gjertrud nie wiedziała. Maria opowiadała, ale ona zapamiętała jedynie oderwane fragmenty. Jakieś nazwiska, opisy miejsc, opowieści o dawnych wydarzeniach. Rodzinna wieś zajmowała ważne miejsce w sercu Marii, nawet potem, gdy nowy pastor nastawił ludzi przeciwko niej. Dawniejsi przyjaciele zdradzili, odwrócili się od niej plecami. Ale góry, zielone wody fiordu, urodzajna okolica u stóp lodowca... Maria kochała Lyster. Gjertrud wiedziała, że podobałoby się jej to, iż córka pozna to wszystko. Że zobaczy zagrodę wysoko w górach, skąd pochodzi jej ród. - Nie mogę cię przecież przywiązać tutaj do jakiejś brzozy. Jeśli zechcesz, i tak pojedziesz - powiedziała w końcu Gjertrud ze smutkiem. - Pojedziesz ze mną? Mała nie traciła czasu na zbędne pytania. Zmierzała prosto do celu. Gjertrud po prostu fizycznie odczuwała, że niebieskie oczy tamtej zniewalają ją całkowicie. Była tak bardzo przywiązana do tego dziecka. Chociaż rozsądek protestował gwałtownie, ostrzegał przed niebezpieczeństwem, przed wielkim niebezpieczeństwem. Mimo wszystko wiedziała, że nie ma odwrotu. Gjertrud czuła się zupełnie bezradna wobec takiej siły woli. Znowu ujęła wrzeciono, zaczęła skręcać wełnę palcami, próbowała wprawić narzędzie w ruch. Musiała czymś zająć ręce. - Tak. Oczywiście, że pojadę. Obiecałam twojej matce, że będę się tobą opiekować... Ale wiedz, że mi się to nie podoba. Boję się, że skończy się to dla ciebie źle. - Gjertrud, nie trzeba wszystkiego widzieć w takich czarnych barwach! Gjertrud po raz chyba tysięczny odsunęła od siebie wspomnienie narodzin Maryjki. Ona wiedziała o tym już wtedy. Nosiła to w sobie jako złe przeczucie. Małą odebrał Randar. Ani on, ani Maria nie chcieli budzić Gjertrud. I pępowinę dziewczynki odcięto nożem. To właśnie dało jej tę wojowniczość, która bywa właściwa raczej chłopcom niż dziewczynkom. Stąd biorą się te jej myśli o zemście i o walce, o honorze... Maryjka podeszła do niej, uśmiechnięta i słodka niczym syty kociak. Wygrała. Objęła i przytuliła do siebie istotę, która ją wychowała.
- Najpierw wybierzemy się tam jako dwie szukające pracy kobiety. Poznamy wieś trochę bliżej... Może dowiemy się, jakich wrogów ma pastor... Wtedy postanowimy, co dalej. Ale obiecuję ci, że będę ostrożna. Potrafię być bardzo cierpliwa, jeśli chodzi o... Gjertrud miała co do tego poważne wątpliwości. Pozwalała się jednak przekonywać łagodnemu tonowi Maryjki, jej zwyczajnym słowom. Może ta szalona dziewczyna odzyska trochę spokoju, kiedy pozna upiory przeszłości i zobaczy, że demonizowany przez nią pastor jest po prostu zwyczajnym wiejskim proboszczem? Może zechce zapomnieć o zemście, a znajdzie coś innego, czemu się poświęci? Ale będzie oczywiście trudno, dużo trudniej niż Maryjka jest w stanie sobie wyobrazić: Może będą głodować, może nie znajdą pracy? Jest przecież zima, we dworach mają dosyć gąb do karmienia. To nie najwłaściwsza pora na szukanie pracy. Może nawet zostaną przepędzone ze wsi, uznane za rozwiązłe kobiety albo przestępczynie? Gjertrud westchnęła. Wrzeciono warkotało. Maryjka nuciła piosenkę, którą muzykant grał na zakończenie jesiennego święta. ...gdybyś wiedział, co ci dzień przyniesie, to chyba byś nigdy na mnie nie spojrzał. Bo moje serce jest jak ptak na niebie, którego nikt dotychczas nie pojmał...
ROZDZIAŁ III Ole słuchał wyznań Maryjki bez mrugnięcia powieką. Oczy dziewczyny rozgorzały ponownie tak, jak Gjertrud się tego bała, ból palił starszą kobietę w piersiach niczym rozżarzone żelazo przyłożone do rany. Gjertrud nie miała odwagi nawet spojrzeć na Olego, nie chciała być świadkiem wybuchu, który musiał nastąpić. Ole należał do ludzi mówiących bez ogródek, co myślą. Posiadał większą siłę woli niż inni, nawet Maryjka. Gjertrud miała nadzieję, że spróbuje zastopować plany dziewczyny, postara się nakłonić ją, by została w domu ojca. Któż inny, jak nie Ole mógłby to zrobić? Jedyny przyjaciel Randara! Wierny pomocnik Marii! Ale Maryjka miała możność wygadać się i wyrzucić z siebie wszystko, zanim stary człowiek w końcu odchrząknął i złożył swoje szorstkie, pokryte bliznami dłonie na stole. Siedział długo i tylko na nią patrzył. Maryjka niecierpliwie wierciła się na swoim miejscu, bardzo chciała usłyszeć z jego ust pochwałę, dowiedzieć się, że wszystko zaplanowała jak trzeba. Była pewna, że Ole ją zrozumie! Ole, który boleśnie przeżył całe nieszczęście jej matki, który w dodatku znał podłego pastora tak dobrze, że sam go nienawidził! Położyła swoje małe, delikatne dłonie na jego wielkich rękach. Popędzała go. Uśmiechała się zdenerwowana, patrząc w jego ciemne, trochę już zmącone oczy. Stwierdziła, że mają tę samą barwę jak wtedy, kiedy Ole się nie gniewa. - Nooo... więc to z takimi myślami się borykasz, moje dziecko. Mówił teraz stary człowiek. Gjertrud uniosła wzrok. Maryjka bez słowa wpatrywała się w Olego. Spodziewała się głośnego poparcia albo gwałtownego, gniewnego protestu. Jak większość dorosłych, jak Gjertrud, Ole mógł bać się występowania przeciwko postawionym wyżej. Chociaż nie bardzo w to wierzyła. Ale oto on siedzi z powagą i smutkiem w oczach, na widok którego Maryjka zamarła. Zapał i nienawiść w niej zgasły, proste słowa Olego były niczym kubeł zimnej wody. Ogarniało ją rozczarowanie. Miała nadzieję... Wciągnęła powietrze, by zacząć nową tyradę, chciała pokazać, że nie zamierza zrezygnować. Lecz Ole powstrzymał ją jednym delikatnym ruchem dłoni. - Biedne dziecko. Tyle o tym wszystkim myślałaś. Miałaś...