ziomek72

  • Dokumenty7 893
  • Odsłony2 248 086
  • Obserwuję983
  • Rozmiar dokumentów26.3 GB
  • Ilość pobrań1 302 991

Ślub z nieznajomym - McMahon Barbara

Dodano: 8 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 8 lata temu
Rozmiar :380.1 KB
Rozszerzenie:pdf

Ślub z nieznajomym - McMahon Barbara.pdf

ziomek72 EBooki EBOOK M McMahon Barbara
Użytkownik ziomek72 wgrał ten materiał 8 lata temu.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 91 stron)

BARBARA MCMAHON

ROZDZIAŁ PIERWSZY Shelby Beaufort stała niezdecydowana pod drzwiami, trzymając dłoń na klamce. Mo e jednak lepiej było zadzwonić, pomyślała w popłochu. Jednak tyle razy ju jej odmówił... Dobrze wiedziała, e Patryk O'Shaunnessy jest człowiekiem godnym zaufania. Ostatecznie firma, dla której pracowała, korzystała tak często z jego usług nie bez powodu. Wyprostowała się, wzięła głęboki oddech i nacisnęła klamkę. Ku jej zdziwieniu poczekalnia była zupełnie pusta. Czy by sekretarka poszła wcześniej do domu? - Halo! Jest tu ktoś? - zawołała niepewnie. A podskoczyła, gdy nagle po prawej stronie z impetem otworzyły się drzwi i wyłonił się z nich wysoki mę czyzna. Zlustrował ją uwa nym i niezbyt przyjacielskim spojrzeniem. - Szuka pani kogoś? Skinęła głową, badawczo wlepiając w niego wzrok. Miał kruczoczarne włosy, a oczy takie niebieskie, jak morze wokół Irlandii. Nie był zbyt przystojny, jednak z zupełnie niezrozumiałego powodu nie mogła oderwać od niego oczu. Ten facet miał w sobie coś intrygującego i fascynującego zarazem. Jakoś jednak nie potrafiła go sobie wyobrazić w roli prywatnego detektywa szpiegującego niewiernych mał onków lub rozwiązującego zawiłe sprawy. - Chyba ju nie. Patryk O'Shaunnessy to pan? Uniósł jedną brew, rozejrzał się po biurze i zmarszczył czoło. Nie powiedział ani słowa, lecz była pewna, e rozmawia z właściwą osobą. - Chciałabym, eby pan kogoś odszukał... - Gdzie jest Joyce? - rzucił nieco nieprzytomnie, jakby nie słyszał wypowiedzianych przez nią słów. - Kto? - spytała spokojnie, choć trudno jej było zachować zimną krew. - Moja sekretarka. - Podszedł do biurka i nerwowym ruchem chwycił kartkę le ącą koło telefonu. Szybko rzucił na nią okiem i zaklął pod nosem. - Cholera, naprawdę odeszła. Tyle razy mnie straszyła, ale nie sądziłem, e mówi powa nie. - Bezradnie przeciągnął dłonią po włosach. - Nie było nikogo, kiedy tu weszłam. - Miałem sekretarkę... jeszcze kilka godzin temu. -Z niepokojem spojrzał w stronę na wpół uchylonych drzwi, za którymi znajdowało się du e pomieszczenie. Shelby zauwa yła tam dwa biurka, na których stały komputery i kilka aparatów telefonicznych. - No tak, ich te nie ma - powiedział rozgoryczony. - Kogo?

- Moich dwóch współpracowników... - Przykro mi, panie O'Shaunnessy, ale chciałabym, by pomógł mi pan odnaleźć pewną osobę. - Próbowała sprowadzić rozmowę na właściwe tory, choć coraz wyraźniej widziała bezsens zaistniałej sytuacji. Po chwili mę czyzna spojrzał na nią nieco przytomniej. - Skontaktowała się pani z policją? Dlaczego nie? Pomogą pani za darmo! - wyrzucił niemal jednym tchem, nie spodziewając się widać usłyszeć odpowiedzi na zadane pytania. - Niby tak... ale ta osoba nie zaginęła. Po prostu nie wiem, gdzie aktualnie przebywa. To dla mnie bardzo wa na sprawa. Spojrzał na zegarek. - Z miłą chęcią wysłuchałbym pani historii, ale muszę teraz wyjść. Jeśli do szóstej nie odbiorę córki z przedszkola, będzie gorzej ni źle. - Słucham? - Ach, niewa ne, teraz naprawdę nie mam czasu. Niech pani przyjdzie jutro, najlepiej tu po dziewiątej. - Mówiąc to, odwrócił się na pięcie i zniknął w swoim biurze. Shelby nie posiadała się ze zdziwienia. Nawet nie zechciał jej wysłuchać. Ciekawe, dlaczego wszyscy tak się nim zachwycają? Po krótkiej chwili pojawił się, szamocząc się niezdarnie z płaszczem. - No có , muszę zamknąć biuro - powiedział i obrzucił ją wymownym spojrzeniem, dając tym samym sygnał do wyjścia. - Ale ja chcę pana wynająć! - wykrzyknęła z oburzeniem. O nie, tak łatwo jej się nie pozbędzie! - Nie dzisiaj. Spieszę się do przedszkola. - W takim razie pojadę z panem - odparła bez namysłu. Jutro z całą pewnością nie będzie mogła zwolnić się z pracy, gdy ostatnio zdarzało się to zbyt często. Jej szef był wprawdzie wyrozumiały, ale ten numer by nie przeszedł. - Nie rozmawiam z klientami w samochodzie - powiedział z naciskiem. Spojrzał na nią z zainteresowaniem, jakby dopiero teraz tak naprawdę zauwa ył jej obecność. Była wysoka, szczupła i zgrabna... Otrząsnął się czym prędzej z tych rozmyślań. Teraz miał przecie coś innego na głowie. Swoją małą, śliczną dziewczynkę. Ona zawsze była i będzie na pierwszym miejscu. - Jak się pani nazywa? - Shelby Beaufort. - Droga pani Beaufort, jak ju wspomniałem, muszę teraz jechać po córkę. Gdyby pani zechciała przyjść jutro...

- A mo e powinnam wybrać inną agencję? - przerwała mu ostro. Patryk zacisnął zęby. Potrzebował pieniędzy. Nie mógł sobie pozwolić na stratę klienta. Całe jego ycie zmieniło się gruntownie mniej więcej rok temu, od kiedy zaczął się opiekować Mollie. - Nigdy nie myślała pani o karierze prywatnego detektywa? - zapytał uszczypliwie. Pokręciła przecząco głową. - No dobrze, skoro pani tak nalega, proszę ze mną pojechać. Przynajmniej mnie wysłucha, pomyślała Shelby z zadowoleniem. Szli szybko w kierunku olbrzymiego parkingu, który okalał budynek. Było późne, letnie popołudnie. Upał dawał się mocno we znaki; przypominające wilgotną i gorącą parę powietrze nie pozwalało swobodnie oddychać. Jednak detektyw wyraźnie czuł się w takiej aurze jak ryba w wodzie. Dziwny facet, przebiegło Shelby przez myśl. W tym momencie zatrzymał się przy du ym, starym samochodzie. - Czy to pański samochód? - Znowu ją zaskoczył. Mo e mu się wcale tak dobrze nie powodziło? Uśmiechnął się do niej promiennie. - Proszę wsiadać. Jest otwarty, kto chciałby ukraść takiego gruchota? Nie da się ukryć, e jest w tym trochę racji, pomyślała. Przekręcił kluczyk w stacyjce i, o dziwo, silnik zapalił ju za pierwszym razem. - Zaskoczona, co? - zapytał. - Czy to rodzaj kamufla u? - Jakby pani zgadła. Nie powinienem rzucać się w oczy. Ju po chwili tkwili w korku, co w Nowym Orleanie nie było niczym niezwykłym. Patryk nie nale ał jednak do ludzi zbyt cierpliwych. Cały czas mamrotał coś pod nosem, spoglądał na zegarek i cię ko wzdychał. Zdawał się w ogóle zapomnieć o obecności pasa erki. - A więc, jeśli chodzi o tę sprawę, z którą do pana przyszłam... Spojrzał na nią nieco nieprzytomnym wzrokiem. - No dobrze, dziecino, powiedz, o co ci właściwie chodzi? Słucham... Shelby zesztywniała. Dziecino? Nikt wcześniej nie nazwał jej w ten sposób. Ju po chwili jednak oburzenie ustąpiło miejsca niekłamanemu przera eniu. Usłyszała przeraźliwy pisk opon i poczuła mocne szarpnięcie, gdy Patryk dosłownie o włos minął potę ną cię arówkę. - Chcę odnaleźć mojego ojca - powiedziała dr ącym głosem, nawet na chwilę nie odrywając oczu od drogi i jadących przed nimi samochodów. - Jak się nazywa?

- Sam Williams. - Ile ma lat? - Tego nie jestem pewna. - Trzeba będzie powiedzieć, e ojciec odszedł, gdy była malutka. - Masz akt urodzenia? - Ojca? - Nie, twój. - Myślę, e gdzieś mam. Mogę poszukać. - Tam znajdziemy tę informację, chyba e twoja matka celowo nie podała nazwiska ojca dziecka... - Ale moi rodzice byli mał eństwem i bardzo się kochali. Dlaczego miałaby zrobić coś takiego? Patryk nacisnął klakson i cię ko westchnął. Jakiś motocyklista usiłował wymusić na nim pierwszeństwo. Spojrzał na chwilę w ich stronę i jeszcze mocniej przycisnął pedał gazu. Shelby usłyszała serię przekleństw. - Panie O'Shaunnessy! - powiedziała głosem pełnym dezaprobaty. - Mów mi Patryk. Wtedy i ja będę mógł mówić do ciebie po imieniu. Jak dawno odszedł i dlaczego nie wiesz, ile ma lat? - Odszedł, gdy miałam dwa lata, to znaczy dwadzieścia trzy lata temu. - Dlaczego zwlekałaś z tym tak długo? - Długo by opowiadać. To bardzo zawikłana historia. Dopiero niedawno dowiedziałam się, e nie odszedł z własnej woli. Z trudem przedzierali się przez korek. - Cholera - zaklął Patryk pod nosem. - O tej porze zawsze tak jest, dlatego wolę jeździć autobusami. To o wiele mniej stresujące. Rzucił okiem na zegarek i zmarszczył czoło. - Jeśli nie odbiorę córki do szóstej, wyrzucają. - To niemo liwe, eby nie poszli ci w takiej sytuacji na rękę. Ka demu od czasu do czasu coś wypada. - Być mo e masz rację, ale w moim przypadku dzieje się tak zbyt często. Odchrząknęła nerwowo. - A ona? Nie mo e odebrać córki?

- Nie, bo ju od roku nie yje. - Widząc, e dziewczyna chce coś powiedzieć, szybko dodał: - Zaspokoję twoją ciekawość i od razu wyjaśnię, e adna pomoc domowa ani sekretarka długo ze mną nie wytrzymały. Jakoś wcale jej to nie zaskoczyło. Poznała tego człowieka pół godziny temu, a ju doprowadzał ją do pasji. Lepiej go jednak nie dra nić, bo jeszcze gotów nie przyjąć zlecenia. - Jeśli chodzi o mojego ojca... - Nie mogę ci pomóc. Spróbuj na policji. Była rozczarowana. Miała przeczucie, e nie potraktował jej powa nie. - Nie sądzę, eby policja zainteresowała się tą sprawą. Właśnie dlatego potrzebny mi prywatny detektyw. - Mam odnaleźć kogoś, kto zaginął dwadzieścia trzy lata temu? To nie będzie łatwe. Nie dysponujesz właściwie adnymi informacjami. Musisz przyznać, e nazwisko i wiek to niewiele. - Wiem te , e pracował na platformie wiertniczej. Mo e jest jakiś ślad w dokumentach firmy. - Dzwoniłaś tam? - Nie... nie mam pojęcia, jaka to firma. - Świetnie. Skręcił w boczną uliczkę i po chwili zatrzymał się przed kolorowym budynkiem. Mała dziewczynka ubrana w d insowe ogrodniczki, białą koszulkę i d insową czapkę z daszkiem siedziała na schodach. Trzymała na kolanach wielkiego pluszowego misia. Obok niej stała starsza kobieta, która tak mocno zaciskała usta, e tworzyły wąską, niemal białą linię. Shelby natychmiast pojęła, e Patryk dotarł do przedszkola za późno i e „jest gorzej ni źle". Spojrzał nerwowo na zegarek. - Myślisz, e podaruje mi te głupie dziesięć minut? - rzucił z nadzieją w głosie. - Mam fsystkie moje zecy! - krzyknęła mała, podbiegając do samochodu i tuląc mocno misia. Patryk wysiadł z samochodu i ruszył w kierunku opiekunki. - Jest nam szalenie przykro, panie O'Shaunnessy, ale nie mo emy dłu ej tego tolerować. Będzie pan musiał znaleźć inne miejsce dla Mollie. - Podała mu du ą kopertę. - Tu są wszystkie dokumenty pana córki. - Mówiąc to, objęła serdecznie dziewczynkę i uśmiechnęła się do niej. - Kto to? - Mollie wskazała palcem na Shelby. - Shelby.

- Moja nowa opiekunka? - Nie, to po prostu... - Patryk spojrzał na nią i wzruszył ramionami - ... to po prostu Shelby. - Chodź, tato, fce mi sie jeść. - W porządku. Odwieziemy tylko Shelby do biura, bo tam zostawiła swój samochód - wyjaśnił spokojnie. - Nie trzeba, poradzę sobie. - Tak będzie o wiele bezpieczniej, pomyślała Shelby. - Nie ma mowy. Odwieziemy cię. Mama mnie nauczyła, e trzeba być uprzejmym wobec kobiet. Usadowił Mollie w foteliku z tyłu, wsunął się za kierownicę i uruchomił silnik. Wprawdzie nie uśmiechała mu się jazda przez zakorkowane jezdnie, ale i tak musiał wpaść do biura, by zabrać akta spraw, nad którymi pracował, i nadrobić w ten sposób trochę zaległości. Póki nie znajdzie opiekunki dla Mollie, będzie właściwie uziemiony. - Na pewno znajdziesz gdzieś miejsce dla Mollie. Przecie w tym mieście nie brakuje przedszkoli - próbowała go pocieszyć Shelby. - Wiem, ale próbowaliśmy ju w większości z nich. - Chyba najlepszym rozwiązaniem byłoby zaanga owanie opiekunki, która doglądałaby Mollie w domu. Wtedy miałbyś więcej swobody i mógłbyś się w pełni poświęcić pracy. - Có za odkrywczy pomysł! Czy uwa asz, e jestem tak głupi, e sam na to nie wpadłem? Potrzebuję ony. Kogoś, kto zajmowałby się Mollie dwadzieścia cztery godziny na dobę. I kogoś, kto by dobrze gotował. Nie musielibyśmy jadać w barach! Kogoś, komu zale ałoby na nas i kto nie zostawiłby nas z byle powodu, na przykład po pierwszej kłótni. Sprawdził we wstecznym lusterku, co robi Mollie. Na szczęście nie zwracała uwagi na dorosłych, bez reszty pochłonięta rozmową z misiem. - Być mo e powinieneś dać ogłoszenie do rubryki matrymonialnej? - I tego ju próbowałem. Tym razem jechali spokojnie i powoli. Na ulicach nie było śladu po korku, który jeszcze niedawno utrudniał ruch. Shelby jakoś wcale nie było spieszno po egnać się z Patrykiem, choć ju kilkanaście sekund temu zaparkował obok jej samochodu. - Poradzisz sobie? - zapytał. - Czy mogę zadzwonić do ciebie w sprawie odnalezienia mojego ojca? - Najpierw muszę rozwiązać problem opieki nad Mollie. Jest wiele rzeczy, które będzie ci łatwo samej ustalić. Na początek spróbuj odnaleźć swoją metrykę i nazwę firmy, dla

której pracował ojciec. Po co wydawać pieniądze na zdobycie informacji, które masz w zasięgu ręki. - Dzięki za dobrą radę. - Chętnie zostałaby z nim jeszcze chwilę, ale nie przyszło jej do głowy nic, co mogłaby dodać. - No, to do widzenia - rzuciła z ociąganiem. Patryk nalał sobie kolejną kawę i wypił ją jednym haustem. Był piątkowy poranek. Przez dwa dni nie udało mu się znaleźć opiekunki dla Mollie i powoli ogarniała go rozpacz połączona z uczuciem zniechęcenia. Wyglądało na to, e znalazł się w sytuacji bez wyjścia. Jego domowy telefon nie milkł ani na chwilę. Wszyscy go poszukiwali: klienci, współpracownicy, interesanci... A on nawet nie miał sekretarki do pomocy. Czym prędzej powinien pojechać do biura, ale nie miał z kim zostawić Mollie. Jego ponure rozmyślania przerwał dzwonek do drzwi. - Otwozę! - krzyknęła głośno Mollie. - Nie, nie, ja to zrobię. Spojrzał przez wizjer i a sapnął ze zdumienia. Shelby? - Cześć, Patryk. Przyszłam pogadać z tobą o mojej sprawie. - Nie ma adnej sprawy. Powiedziałem ju , e nie mogę teraz przyjąć zlecenia. - Proszę. Specjalnie wzięłam urlop i zdobyłam wszystkie informacje, o których wspomniałeś. Zapomniałam ci powiedzieć, e jest ktoś, kto pamięta mojego ojca. - Wspaniale! Zatem z pewnością poradzisz sobie sama. - Mówiąc to, próbował powstrzymać Mollie od wyjścia na zewnątrz. - Nie jesteś zbyt uprzejmy. Przynajmniej mnie wysłuchaj. To dla mnie naprawdę wa ne. - Tak, jak dla mnie dobro mojego dziecka - powiedział i wziął Mollie na ręce. - Poczekaj - rzuciła zdesperowana. Weszła do środka. - Zabierz ze sobą misia i idź do swojego pokoju - poprosił, stawiając małą na podłodze. - Potem zjemy razem lunch. - Dobze. - Mollie przez chwilę uwa nie przyglądała się Shelby. - Czy ona nosi tę czapkę nawet w domu? - zapytała ze zdziwieniem Shelby. - Tak, ale to nie twoja sprawa - odparł opryskliwie. Shelby uśmiechnęła się i pomachała do Mollie. Kiedy dziewczynka pobiegła do swojego pokoju, Patryk oparł się o ścianę i głęboko westchnął, - Nie wiem, jak powiedzieć to dobitniej. Nie zamierzam podjąć się śledztwa w sprawie twojego ojca. Mam w tej chwili co innego na głowie.

- Nie znalazłeś jeszcze opiekunki dla Mollie? Milczał. Nie musiał jednak odpowiadać. Odpowiedź mogła wyczytać z jego twarzy. Rozejrzała się dookoła. Wszędzie le ały kredki, zabawki i ksią ki dla dzieci. - Chodźmy - powiedział, ruszając korytarzem w stronę kuchni. Na stole stały resztki ze śniadania. Nic nie mówiąc, usiadła na wolnym krześle. - Jak mnie znalazłaś? - zapytał, siadając obok niej. - Jeden z twoich współpracowników dał mi adres. - Przecie tłumaczyłem ci, e nie jestem zainteresowany tą pracą. - Dzwoniłam do kilku innych agencji detektywistycznych, ale wszędzie odesłali mnie z kwitkiem. Nikt nie chce zająć się tą sprawą. Jesteś moją ostatnią nadzieją... - Teraz mam za du o kłopotów. Ostatnią rzeczą, jakiej potrzebuję, to nowa sprawa. - Czy byś nie potrzebował pieniędzy? Wyprostował się nagle. - Napijesz się kawy? - Chętnie. - Jasne, e potrzebuję zleceń, ale najpierw muszę znaleźć opiekunkę dla Mollie. - Postawił kubki na stole. - Jeśli nie rozwią ę tego problemu, mogę zamknąć biuro na cztery spusty. - A opiekunka na stałe? - Próbowałem, cztery razy. Wszystkie odeszły. Mollie jest trochę rozpieszczona i potrafi czasami zaleźć za skórę. - Bezradnie wzruszył ramionami. - A przedszkola? Pokiwał smętnie głową. - Od dwóch dni dzwonię w tej sprawie. Albo są przepełnione, albo kosztują majątek. No i są jeszcze te, z których nas wyrzucono. - Zauwa ył, e Shelby z trudem powstrzymuje śmiech. - To wcale nie jest śmieszne. Jak czegoś szybko nie wymyślę, będę musiał odesłać ją do babci. - Więc jednak jest ktoś, kto mógłby się nią zaopiekować? Hmm... - Tak, w Atlancie. Ale to ostatnia rzecz, którą chciałbym zrobić. Pokiwała ze zrozumieniem głową. - Małe dziewczynki potrzebują ojców. Wiem coś o tym. - A ojcowie potrzebują swoich małych córeczek. Shelby zaczęła się zastanawiać, co czuł ich ojciec, kiedy musiał je opuścić. Czy tęsknił za nimi? Czy zrobił wszystko, co w jego mocy, by sprawy przybrały inny obrót? - Mo e powinieneś pomyśleć o poszukaniu ony? -spytała niepewnie.

- Absolutnie nie. To w ogóle nie wchodzi w rachubę. Ta zdecydowana odpowiedź z niewiadomych powodów nie przypadła jej do gustu. - To jak chcesz wybrnąć z tego kłopotu? - rzuciła niecierpliwie. ROZDZIAŁ DRUGI Patryk stał oparty o ścianę i małymi łykami popijał kawę. - No có , mał eństwo nie było najlepszą rzeczą, jaka mi się w yciu przytrafiła - odezwał się wreszcie po dłu szej chwili. Shelby nie zwróciła uwagi na jego słowa, tak jakby nie dotarł do niej ich sens. Do głowy przyszedł jej bowiem pewien szalony pomysł. - No to mo e powinieneś poszukać kogoś, kto zgodziłby się na swoisty kontrakt. No wiesz, chodzi mi o takie czysto formalne, papierowe mał eństwo. W wielu firmach są przecie przedszkola pracownicze i być mo e taka osoba zechciałaby ci pomóc w zamian za jakąś drobną przysługę. - Zaraz, zaraz... pozwól, e chwilę pomyślę... I tą osobą jesteś właśnie ty! Pokiwała głową. - Zastanów się. Dlaczego nie mielibyśmy pójść sobie na rękę? Trzeba sobie pomagać. - Przysługa owszem, czemu nie... Ale od razu mał eństwo? - Inaczej nie da rady. Do tego przedszkola mogą chodzić jedynie dzieci pracowników. Za to nic nie kosztuje i zawsze musi się znaleźć miejsce. No i nie ma obawy, by ktokolwiek choćby pomyślał o wyrzuceniu stamtąd Mollie. I co o tym sądzisz? - Albo jesteś stuknięta, albo właśnie postradałaś zmysły! Patryk przyglądał się jej bacznie. Widziała jednak, e jest na tyle zdesperowany, by rozwa ać nawet tak niezwykłe pomysły. - Mo e, ale przyznaj, e moja oferta brzmi kusząco. Przez całe ycie zadręczałam się pytaniami na temat mojego ojca. Sądziłyśmy z siostrami, e nas porzucił. Dopiero niedawno prawda wyszła na jaw. Ojciec nie odszedł od nas z własnej woli, został do tego zmuszony, postawiony w sytuacji bez wyjścia... - Niezbyt mnie przekonują te argumenty. Ojciec miał w końcu sporo czasu, eby się do was odezwać. Mo e z jakiegoś powodu nie chce się z wami skontaktować? - Ale my chciałybyśmy wiedzieć, co się z nim stało, czy jeszcze yje... Mo e potrzebuje naszej pomocy? - A jeśli nie yje?

- Czasami zdaje mi się, e to byłoby najlepsze wyjście. Łatwiej byłoby mi pogodzić się z jego śmiercią ni z faktem, e odwrócił się od nas. Muszę się dowiedzieć, co się z nim stało. Inaczej chyba zwariuję. - Wszystko rozumiem, ale eby tylko z tego powodu zaproponować mał eństwo zupełnie obcemu facetowi? - To mo e rzeczywiście niezbyt typowe rozwiązanie, ale jak sądzę, taki układ jest korzystny dla obu stron. - Serce zaczęło jej bić jak szalone. Nigdy w yciu nie zaproponowała nikomu czegoś równie szalonego. Ale coś ściskało ją za gardło, gdy pomyślała, e Mollie miałaby wychowywać się z dala od swego ojca. Wiedziała, jak to jest. - To ty jesteś szalony! Zamiast łapać okazję, szukasz dziury w całym. Boisz się, e cię oszukam? Przecie to przede wszystkim ty skorzystasz na tym układzie. Pozmywać? - spytała po chwili. W zlewozmywaku piętrzyły się brudne naczynia. Patryk podszedł do niej energicznie i odsunął ją od zlewu. - Nie potrzebuję ony.- Spojrzała na niego z uśmiechem. - Jak to? Jeszcze niedawno twierdziłeś coś wręcz przeciwnego. Gotowałabym wam i codziennie wieczorem usypiałabym Mollie. Miałbyś wtedy więcej czasu na pracę i na to, by odnaleźć mojego ojca. Wspaniały interes! Nie sądzisz? - A, o to ci chodzi... - Pokiwał głową. Zmierzyła go ostrym wzrokiem od stóp do głów. - No, a o co? Czego się spodziewałeś? - Nic, nic. - Machnął lekcewa ąco ręką i opadł cię ko na krzesło. Postawił na stole pusty kubek. - A jak długo zostaniemy mał eństwem? - Tak długo, jak to będzie konieczne i wygodne dla obu stron. - Nie miała ochoty wybiegać tak daleko w przyszłość. - To chyba najgłupsza propozycja, jaką mi ktokolwiek zło ył. Mał eństwo to nie sukienka, którą zakładasz, kiedy ci się podoba, a wyrzucasz, gdy ci się znudzi. - Ale mał eństwo to równie układ. Nasz byłby naprawdę uczciwy, jak mi się wydaje. - Nawet gdyby poszukiwania spełzły na niczym, warto zaryzykować, pomyślała. Poza tym zawsze lubiła małe dzieci. Była przekonana, e świetnie poradzi sobie z Mollie. - Pewnie myślisz, e zbawiasz świat! A jak ty to sobie właściwie wyobra asz? Chcesz na chwilę zastąpić Mollie matkę? Mała przywią e się do ciebie, gdy odejdziesz, będzie bardzo cierpiała. - Dobrze wiesz, e nie zrobiłabym niczego, co mogłoby zranić Mollie. Zresztą, nie musimy jej do końca wtajemniczać w nasze sprawy. Przecie jest przyzwyczajona do częstej

zmiany opiekunek. Przynajmniej przez jakiś czas będzie miała kogoś, kto się nią serdecznie zaopiekuje. A gdy nasze mał eństwo przestanie istnieć... - Przestanie istnieć? Co ty knujesz? - wpadł jej w słowo. Przez moment wyobraziła sobie, jak Patryk ją całuje. Niemal poczuła na sobie ciepło jego rąk. Nie, nie o to przecie jej chodziło. - Proponuję ci tylko pewien układ - dodała szybko. - To chyba jasne? - Pozwól, e się nad tym zastanowię. - Jest jeszcze coś... - rzuciła niespodziewanie. Nabrała głęboko powietrza i wyprostowała się. - Przez ten czas będę mieszkać u ciebie. Nie chciałabym, aby moja rodzina coś podejrzewała. Moja siostra jest w cią y. Z pewnością zdenerwowałaby się, wiedząc, co tu jest naprawdę grane. - Poczekaj, sprawdźmy, czy dobrze cię zrozumiałem. W zamian za odnalezienie twojego ojca będziesz tu mieszkać, gotować i zajmować się dzieckiem, a na dodatek udawać szczęśliwą pannę młodą? Shelby pokiwała głową. Po co on to wszystko powtarza? Rozejrzała się po kuchni i zachichotała. - Ja naprawdę dobrze gotuję. - Zdajesz sobie sprawę, e większość czasu spędzam w biurze? Będziesz siedzieć tu z Mollie i czekać na mnie? - Powiedziałam ju , będę tu mieszkać. Lubię dzieci... - Nie miała ochoty mu wyjaśniać, e na ogół wieczorami i tak nie ma nic lepszego do roboty. Wpatrywał się w nią dłu szą chwilę, w oczywisty sposób zdumiony, a w końcu powiedział powoli: - Pomyślę o twojej propozycji. Pokiwała tylko głową. Nagle cały ten plan wydał jej się zbyt... odwa ny. Być mo e, gdyby miała taką mo liwość, odwołałaby wszystko. Ale przecie odnalezienie ojca nie zajmie Patrykowi wiele czasu. To mo e potrwać zaledwie kilka miesięcy, a do tego czasu Margot ju urodzi i na pewno uda się znaleźć jakąś miłą i doświadczoną opiekunkę dla Mollie. Po co ta panika? Choć z drugiej strony, to chyba rzeczywiście czyste szaleństwo... - Zostawię ci mój numer. - Wyjęła z torebki długopis. - To nie jest konieczne. Jeśli nie znajdę ciebie w Nowym Orleanie, jakim cudem miałbym odszukać twojego ojca? Poczuła się jak idiotka. Chciała jak najszybciej stąd wyjść. Wzięła na dziś wolny dzień, głównie po to, by zobaczyć się z Margot. Co ją podkusiło, eby przyjść tutaj i zło yć temu facetowi tak dziwaczną propozycję? Z pewnością podejrzewał ją o jakieś niecne zamiary. A ona po prostu postanowiła wziąć sprawy rodzinne w swoje ręce. Nie

była pewna, czy Margot rzeczywiście zale y na odnalezieniu ojca. Czasami zdawało jej się, e siostrze wystarczyła sama świadomość, e ojciec ich nie porzucił z własnej woli. Natomiast z Georgią rozmawiały o ojcu przy niemal ka dej okazji, lecz ostatnio rzadko się widywały. Została więc tylko ona... Tak bardzo cierpiała, będąc dzieckiem, gdy widziała, jak inni ojcowie odbierali swoje pociechy ze szkoły... Do tej pory towarzystwo mę czyzn wywoływało w niej dziwny niepokój. Zupełnie nie wiedziała, o czym z nimi rozmawiać i jak ich traktować. Na randki umawiała się bardzo rzadko i tylko z tymi, których dobrze znała. Bardzo pragnęła się dowiedzieć, co czuł ich ojciec, kiedy je opuścił. Nie interesowało ją w zasadzie, co działo się z nim potem. Niestety, nie zastała Margot w domu. Była trochę rozczarowana. Nie mając nic lepszego do roboty, poszła do pobliskiego centrum handlowego. Chciała sobie koniecznie zrobić jakąś przyjemność. Miała nadzieję, e gdy wróci do domu, znajdzie nagraną na sekretarce wiadomość od Patryka. W kilka godzin później, gdy otwierała drzwi swojego mieszkania, usłyszała dzwoniący telefon. Mo e to Patryk? Czy by przyjął jej propozycję? - Cześć, siostro. - W słuchawce zadźwięczał głos Margot. - O, cześć... Jak się masz? - Chyba udało jej się ukryć rozczarowanie? - Margot, przepraszam cię, ale oddzwonię do ciebie za chwilę. Właśnie weszłam i trzymam w ręku mnóstwo toreb. - Nie spiesz się, to nic pilnego. Miałam ochotę z kimś pogadać. Raud pracuje dziś do późna. Jak się oporządzisz i najesz, zadzwoń do mnie. - Zadzwonię, gdy tylko przygotuję sobie kolację. Przynajmniej nie będę miała wra enia, e jem w samotności - powiedziała nieoczekiwanie dla samej siebie Shelby. Rzadko gotowała, mimo e lubiła bardzo to zajęcie. Najczęściej krzątała się po kuchni, gdy spodziewała się gości. Rozpakowała zakupy, podgrzała zupę z torebki i zrobiła sobie dwie grzanki. W lodówce znalazła te resztkę sałatki owocowej. Postawiła na stole tacę i wykręciła numer do siostry. Nie wiedziała wprawdzie jeszcze, jaką decyzję podejmie Patryk, ale uznała, e powinna na wszelki wypadek przygotować siostrę na niezwykłą nowinę. - Cześć, Margot, to ja. - Od wieków cię nie słyszałam - powiedziała jej siostra. - Ostatnio byłam bardzo zabiegana. A poza tym... -Tak, to był dobry moment. Wzięła głęboki oddech. - Od jakiegoś czasu spotykam się z pewnym mę czyzną. Na chwilę zapadła głucha cisza. Dlaczego Margot jest taka zaskoczona? Czy by nie dowierzała, e jakiś mę czyzna mógłby zainteresować się Shelby?

- Naprawdę? - Naprawdę. Nazywa się Patryk. - To świetnie. Gdzie i kiedy się poznaliście? Pracujecie razem? Czy to coś powa nego? - Pytaniom nie było końca. - Nie tak szybko, siostrzyczko! Spotkałam go w biurze. Od czasu do czasu pracuje dla mojej firmy. Jest prywatnym detektywem... - Zawiesiła głos. - No mów, dalej! - Margot nie potrafiła ukryć rozsadzającej ją ciekawości. - Umówiliśmy się kilka razy. - A w zasadzie odebraliśmy jego córkę z przedszkola, dodała w duchu. No a kawa u niego i ta rozmowa? Ale przecie on tego wcale nie chciał... Co ja właściwie robię? - Wiesz, to naprawdę cudowne! - dodała szybko ju na głos. - Co jest takie cudowne? - No w ogóle, e on, e my... - Trochę się pogubiła, ale musiała przyznać, e jest niezłą aktorką. - O rety, wygląda na to, e tym razem naprawdę wpadłaś, jak śliwka w kompot, Shelby! Tak naprawdę, to koniecznie chcę odnaleźć ojca, droga siostrzyczko, przebiegło jej przez myśl. - Georgia ju wie? - Nie, ona jest ostatnio bardzo zajęta. Nie miałam okazji z nią pogadać. - Kiedy go poznam? - Za jakiś czas, gdy będę ju pewna jego uczuć do mnie - odparła wymijająco. - Opowiedz mi o nim coś jeszcze. Opisując Patryka na prośbę siostry, zdała sobie sprawę, e zapamiętała więcej, ni mo na by przypuszczać. Ani słowem jednak nie wspomniała o Mollie. - Przyjdźcie do nas z Patrykiem na niedzielny obiad -zaproponowała Margot tonem nie znoszącym sprzeciwu. - Pogadam z nim o tym i dam ci znać. - Tego się naprawdę nie spodziewała. Ogarnęła ją lekka panika. Mo e on wcale nie zechce wziąć udziału w tej całej szopce? - Muszę ju kończyć, Margot. Pozdrów ode mnie Rauda. Trzymaj się. Szybko odwiesiła słuchawkę. Była kompletnie pozbawiona energii. O wiele łatwiej byłoby powiedzieć po prostu prawdę. Ale nie mogła przecie denerwować teraz Margot jakimiś pomysłami nie z tej ziemi. Zbyt dobrze pamiętała, jakim strasznym piętnem odcisnęła się na psychice siostry utrata pierwszego nie narodzonego dziecka. Wprawdzie lekarz twierdził, e

tym razem nie ma najmniejszych podstaw do obaw, jednak Shelby czuła się w obowiązku oszczędzać siostrze wszelkich stresów. Le ała ju w łó ku, kiedy zadzwonił telefon. Podniosła słuchawkę i serce nieomal przestało jej bić. To był Patryk... Nie bawił się w adne gierki. Od razu przeszedł do sedna sprawy. Nie mogła wprost uwierzyć w to, co usłyszała. - Chcesz obgadać szczegóły teraz czy jutro rano? - zapytał. - Rano - odpowiedziała krótko. Musiała przyzwyczaić się najpierw do myśli, e ju wkrótce zostanie mę atką, będzie zmuszona odgrywać sentymentalną komedię i zajmować się małą, rozkapryszoną dziewczynką. - W takim razie przyjedziemy po ciebie o dziewiątej. Mollie chciała, ebym zabrał ją do cukierni. Przepada za pączkami. - Dobrze. Do jutra. - Powoli odło yła słuchawkę. Przez dłu szą chwilę tępo wpatrywała się w ścianę. Być mo e popełniła właśnie największy błąd swego ycia, lecz było za późno, by cokolwiek zmienić. Jak ona sobie z tym wszystkim poradzi? A najgorsze, e tak naprawdę niewiele potrafiłaby powiedzieć o mę czyźnie, który ju wkrótce miał zostać jej mę em... Rano, gdy otworzyła oczy, wcią jeszcze odczuwała lekkie przera enie. Była zmęczona. No có , nie miała za sobą zbyt spokojnej nocy. Trochę postawił ją na nogi chłodny prysznic. Wło yła lekkie szorty i przewiewną bluzkę. Chciała czuć się swobodnie, a poza tym na dzisiaj zapowiadano potworny upał. Miało być nie tylko gorąco, ale te bardzo parno. Dobrze byłoby mieszkać nad wodą. Tam mo na prawie zawsze liczyć na odrobinę wiatru. Pośród ciasno poustawianych domów czuła się jak sardynka w puszce, czy raczej na... patelni. Ju o ósmej była gotowa do wyjścia. Stała pośrodku swojego mieszkania i nie bardzo wiedziała, co ze sobą zrobić. To tylko układ, pocieszała się, trochę nietypowy, ale ludzie zawierają ró norakie umowy. Chodzi przede wszystkim o interes, w dodatku bardzo dobry. W ka dej chwili mo na było anulować to mał eństwo. Więc dlaczego jej ołądek był boleśnie ściśnięty? Nerwowo potarła wilgotne dłonie o szorty. W tym właśnie momencie odezwał się dzwonek. Lecz zamiast umilknąć po chwili, terkotał i terkotał bez końca. Otworzyła drzwi. Stała przed nimi Mollie. Nie odrywała swojego małego paluszka od przycisku, a na jej twarzy malował się radosny uśmiech. - Starczy ju , Mollie. - Patryk próbował schwycić ją za rękę. - Ale on tak ładnie dzwoni. Podoba mi się - powiedziała, zręcznie wyrywając się ojcu. W końcu puściła przycisk i poczęła biec korytarzem, naciskając po kolei wszystkie mijane dzwonki.

- Mollie! Nie! - Ruszył za nią i ju po paru krokach trzymał ją na rękach. Ale w tym właśnie momencie zza jednych drzwi wychyliła się sędziwa sąsiadka Shelby i popatrzyła na nich zdziwiona. - Słucham? O co chodzi? - Przepraszam, pani Hatterly. Mollie po prostu kocha dzwonki - powiedziała Shelby, podchodząc do Patryka. Delikatnie ujęła go pod ramię i poprowadziła w kierunku swojego mieszkania. - Naprawdę nie chcieliśmy zakłócić pani spokoju. Staruszka pokiwała tylko głową i zamknęła drzwi. - Nie nale y dzwonić do ludzi, których nie masz zamiaru odwiedzić - zwróciła się Shelby do dziewczynki. - Ona jest za mała, eby to zrozumieć - rzucił nerwowo Patryk. - Myślę, e najwy szy czas, aby ją pewnych rzeczy nauczyć. To nic trudnego, a Mollie wygląda na inteligentne dziecko. Chyba musimy w związku z tym o czymś porozmawiać - powiedziała, marszcząc groźnie brwi. - Co masz na myśli? - Dyscyplinę! Westchnął cię ko. - Myślę, e jest o wiele więcej rzeczy, o których musimy porozmawiać. Jesteś gotowa? - Tak. - Shelby wzięła torebkę i zamknęła za sobą drzwi. Kiedy usiedli wreszcie w cukierni, Shelby patrzyła z lekkim przera eniem, jak Patryk pozwala zamówić Mollie dwa olbrzymie pączki z galaretką. Sama, jako e niedawno jadła śniadanie, zdecydowała się tylko na kawę. Mała wierciła się nieustannie na krześle, a w pewnym momencie zaczęła kopać nogę od stołu. Patryk zajadał swoje ciastko i zdawał się nie zwracać na to najmniejszej uwagi. - Mollie, przestań kopać, bo za chwilę wylejesz moją kawę - powiedziała Shelby, starając się zachować spokój. - Nie fcę - wymamrotała Mollie z pełną buzią, zlizując galaretkę z palców. - Ale ja chcę - oznajmiła Shelby twardo. Patryk spojrzał na nią z wyrzutem. - Przecie to tylko dziecko - stanął natychmiast w obronie córki. - A kiedy chcesz zacząć ją wychowywać? Jak będzie dorosła? Najwy szy czas, by nauczyć ją, jak nale y zachowywać się w miejscach publicznych. Mollie patrzyła szeroko otwartymi oczami to na jedno, to na drugie. Jednak coś do niej widać dotarło, bo przestała kopać stół. - Daj spokój, ona ma dopiero cztery lata.

- Ale jeśli będziesz tolerował ka dy wybryk, nigdy jej nie nauczysz odpowiedniego zachowania. Skąd ma wiedzieć, co jest właściwe, a co nie? - Dziecko instynktownie wyczuwa takie rzeczy. A poza tym, w yciu wa ne są inne wartości. - No świetnie. Oczy Mollie wypełniły się łzami. - Tatusiu, cemu ona na mnie ksycy? Nie lubię jej! - Świetnie cię rozumiem, córeczko - powiedział, patrząc karcąco na Mollie. Potem zwrócił się do Shelby: - Zachowujesz się jak jej babcia. - W takim razie ju z góry lubię tę sympatyczną kobietę. - Shelby postanowiła, e nie pozwoli się wyprowadzić z równowagi. - Du y błąd. Zrujnowała ycie swojej córce i to samo uczyniłaby z Mollie, gdybym tylko na to pozwolił. Mollie ma jeszcze czas na naukę. - Kiedy zatem chcesz zacząć? - Później. Upiła łyk kawy. Nie ma mowy, eby to się udało, pomyślała. - Mollie, idź pobawić się z innymi dziećmi - powiedział nagle Patryk. - Jesce nie skońcyłam. - Wepchnęła sobie do buzi ostatni kawałek pączka i wierzchem dłoni zaczęła rozmazywać po policzku kapiącą z ciastka galaretkę. Patryk wytarł jej twarz serwetką najlepiej, jak potrafił i odprowadził do kącika zabaw dla dzieci. - Zastanawia mnie, jakim prawem tak autorytatywnie wypowiadasz się na temat metod wychowawczych. O ile mi wiadomo, nigdy nie byłaś mę atką, nie zało yłaś rodziny i nie miałaś dzieci. - Skąd masz te informacje? - Skrzywienie zawodowe - wyznał nieco speszony. - Wynająłeś kogoś, by grzebał w moim yciu? - Kogoś? Chyba artujesz... A w ogóle, co w tym takiego dziwnego? Jeśli masz się zająć moim dzieckiem, muszę chyba coś o tobie wiedzieć. Pochodzisz z Natchez. Masz dwadzieścia pięć lat i dwie siostry. Ta starsza, Margot, jest oną Rauda Marstalla, nale ącego do elity Nowego Orleanu. Młodsza zaś, zwana przez rodzinę Georgie, pracuje jako pielęgniarka w szpitalu Św. Józefa. Wiem te , e skończyłaś renomowaną szkołę, lecz zamiast pójść na studia, rozpoczęłaś pracę w firmie ubezpieczeniowej. Dzięki cię kiej pracy osiągnęłaś wysoką pozycję zawodową. Zgadza się?

Była oburzona, e przeprowadził małe śledztwo w jej sprawie, jednak z drugiej strony zaskoczyło ją, jak wiele informacji zdołał zdobyć w ciągu zaledwie jednego dnia. - Obecnie jesteś wolna... Poczuła, e się czerwieni. Od zawsze była wolna. Poza jednym jedynym chłopakiem jeszcze w szkole średniej, nigdy z nikim nie była związana. - Mo e i ja powinnam wynająć detektywa, by poszperał trochę w twojej przeszłości? Co z twoją osławioną dyscypliną i konsekwencją? Sądząc po zachowaniu Mollie... - Wychowywała cię babcia, surowa dama z wy szych sfer. Zdaje się, e przeszłaś niezłe szkolenie. Pokiwała głową. Niezłe, ale to zupełnie nie jego sprawa. Poza tym, istnieje bogaty wachlarz mo liwości pomiędzy bezduszną tresurą, którą stosowała jej babcia, a zezwalaniem dziecku na wszystko, którą to metodę wybrał Patryk. - Przynajmniej wiem, jak nale y się zachować w ró nych miejscach i sytuacjach. Bądź szczery, nie reagujesz na wybryki Mollie z czystego wygodnictwa. Ale na pewno zdarzyło ci się ju , e jakiś rozwydrzony dzieciak popsuł ci miły wieczór w restauracji, awanturując się na cały głos i skupiając na sobie uwagę wszystkich gości. Twoja córka właśnie tak się zachowuje. Kto, jeśli nie ty, ma nauczyć Mollie, co jest właściwe, a co nie? - Ona jest jeszcze taka mała... - Ale ju na tyle du a, by zrozumieć, e nie wolno jej robić wszystkiego, na co ma ochotę. Nie mówię, e nale y ją tresować. Po prostu zacznij jej od czasu do czasu zwracać uwagę. - Sam nie wiem... Moje mał eństwo nie było zbyt udane. Prawdę mówiąc, zaraz po podró y poślubnej zaczęły się problemy, a po narodzinach Mollie rozeszliśmy się. Rzadko widywałem córeczkę, gdy prawa rodzicielskie przyznano mojej byłej onie. W zeszłym roku Sylvia zmarła i Mollie zamieszkała ze mną. Jest największą radością mego ycia, a odkąd straciła matkę, staram się ze wszelkich sił, eby zapomniała o tej tragedii. - To dobrze. Jest twoją córką i musi czuć, e ją kochasz. Jednak to wcale nie oznacza, e masz jej na wszystko pozwalać. Dziecku nale y wpoić pewne zasady. Nie robiąc tego, bardzo ją krzywdzisz. - Nie mam zamiaru pozwalać, by ktokolwiek wtrącał się w wychowanie mojej córki. - Zdaje się, e nie ja pierwsza mam zastrze enia do twoich metod wychowawczych, czy raczej ich braku. Pozwól, e zapłacę za moją kawę i zapomnijmy o całej tej historii. Ze zdziwienia zabrakło mu słów. Wyraźnie czuł, jak ogarnia go panika. Nie był pewien, czy chce przystać na szaloną propozycję Shelby, ale z drugiej strony nie wyobra ał sobie

właściwie, e mógłby ją odrzucić. Jeśli się dogadają, zyska wystarczająco du o czasu, by uregulować najpilniejsze sprawy. A przede wszystkim będzie mógł zatrzymać córkę. Uzyskał jednak pewność, e nie obejdzie się bez kompromisów i będzie musiał ulec w niektórych sprawach. Spojrzał smętnie na Mollie. Brakowało jej kontaktów z rówieśnikami, miała kłopoty z funkcjonowaniem w grupie, była rozkapryszona i nieposłuszna. Wiedział o tym, lecz nie potrafił oprzeć się jej naturalnemu wdziękowi ani niczego jej odmówić. Tak wiele przeszła... Nie chciał sprawiać jej bólu, pragnął, by była zawsze uśmiechnięta. Jednak jeśli teraz nie przystanie na warunki Shelby, będzie musiał odesłać Mollie do babci, a to rozwiązanie wydawało mu się nie do zaakceptowania. - Je eli zdecydujemy się na to dziwaczne mał eństwo, Mollie będzie równie twoją córką. Obiecuję wysłuchać ka dej twojej sugestii. - Mówiąc to, spojrzał na nią po raz pierwszy, odkąd się poznali, oczami mę czyzny. Była naprawdę ładna. Miała piękne, falujące, kasztanowe włosy i błękitne oczy. Jej spokój i rezerwa pociągały go. A mo e uda nam się stworzyć udany, szczęśliwy związek? - pomyślał w nagłym przypływie optymizmu. - Nie mogę ci obiecać, e odnajdę twojego ojca, ale zrobię wszystko, co w mojej mocy. - Myślę, e najpierw nale ałoby porozmawiać z Edith Strong. - Kto to jest? - zainteresował się Patryk. - Kiedyś przyjaźniła się z moją babcią i znała moich rodziców. Być mo e uda się dzięki niej zdobyć jeszcze jakieś dodatkowe informacje. To chyba jedyna yjąca osoba, która zna historię naszej rodziny. - Zatem wizyta u niej to pierwsza rzecz, którą musimy zrobić. - Czy byśmy doszli do porozumienia? - zapytała Shelby. - Przyjmuję twoje warunki. - Kiedy weźmiemy ślub? - Jutro - odpowiedział krótko. - Słucham? Widząc panikę na jej twarzy, zaczął się śmiać. Naprawdę była ładna. Jak to mo liwe, e dotychczas tego nie zauwa ył? Ju dawno powinna była wyjść za jakiegoś porządnego faceta, stworzyć z nim rodzinę... - No dobra, artowałem, ale chciałbym, eby Mollie poszła jak najszybciej do przedszkola. Mo e ty ustalisz datę. - Właściwie nie mam nic przeciwko temu, ebyśmy się pobrali jak najszybciej - powiedziała, lecz natychmiast po ałowała tych słów.

- Stało się coś? Zaskoczył ją. Czy by umiał czytać w jej myślach? - Moje siostry... nigdy nie wybaczyłyby mi cichego ślubu. W mojej rodzinie zawsze przykładano du ą wagę do tradycji. Szczególnie celuje w tym Margot. Niedawno odnowili z Raudem swój ślub kościelny. - Ceremonia w kościele nie wchodzi w rachubę. Ju raz to przerobiłem i nie mam zamiaru do tego stopnia się poświęcać ani dla ciebie, ani nawet dla Mollie. - Jasne, e nie. Trzeba jednak znaleźć jakieś wytłumaczenie... - Weźmy więc na razie cichy ślub cywilny, a twoim siostrom powiemy, e ślub kościelny planujemy w późniejszym terminie. Energicznie pokręciła głową. - Na to nie mogę się zgodzić. Margot bardzo by się tym zdenerwowała. - Czy oczekujesz, e będę realizował ten i tak ju szalony plan pod dyktando twojej siostry, której w dodatku nawet nie widziałem na oczy? - Poznasz ją jutro. Zaprosiła nas na obiad. - Jak to? Przecie dopiero dziś... - Rozmawiałam z nią wczoraj wieczorem, zanim do mnie zadzwoniłeś. Pomyślałam, e na wszelki wypadek zacznę przygotowywać grunt. Wspomniałam, e spotykam się z kimś... W tej chwili przy stoliku pojawiła się Mollie. - Fcę juz iść. - Zerknęła spod oka na Shelby. - Jeszcze chwilę. Shelby i ja nie skończyliśmy rozmawiać, kochanie. - Kilka kroków stąd jest park z placem zabaw. Mollie na pewno nie będzie się tam nudzić - rzuciła Shelby trochę niepewnie. - Tak, tak! Fcę na huśtawkę! - krzyknęła radośnie mała i spojrzała nieco łaskawszym okiem na Shelby. Ta zaś z niemałą satysfakcją obserwowała, jak Patryk objaśnia swojej córce, co jej wolno robić na placu zabaw, a czego nie. Przez moment wyobraziła sobie siebie ze swoim ojcem w podobnej sytuacji. Dziewczynka pobiegła uszczęśliwiona w stronę bawiących się dzieci. - Trzeba trzymać się pewnych zasad - stwierdził Patryk, siadając obok Shelby. - Owszem, jednak lepiej nie spuszczać Mollie z oka. Jest jeszcze mała. O czym chciałeś ze mną porozmawiać? - Chodzi o opiekę nad Mollie. Moje mieszkanie nie jest zbyt du e, ale mam jeden wolny pokój. Tyle tylko, e prawie nie umeblowany. Zastanawiałem się, czy nie zechciałabyś wstawić tam kilka swoich rzeczy...

- Tak, bardzo chętnie. Czułabym się wówczas bez porównania lepiej. Ale co będzie z moim mieszkaniem? - Wynajmiesz je. Przygryzła wargę. - Nie wiem, czy to najlepszy pomysł. A poza tym, na jak długo miałabym je wynająć? - Myślę, e co najmniej na kilka miesięcy. Kilka miesięcy? Z tym kompletnie obcym mę czyzną? Ka dego ranka jadać z nim śniadanie, gotować dla niego, wychowywać jego córkę... Co będzie, jeśli... się w nim zakocha? Nie, na pewno nie po tym, co powiedział jej na temat mał eństwa. To tylko układ, nic więcej. - Tak chyba będzie rzeczywiście najrozsądniej. Umówmy się, e zajmę się gotowaniem i praniem. Czy mógłbyś wziąć na siebie sprzątanie? - Jasne. Przyzwyczaiłem się do tego. - Mówiąc to, odwrócił się i z niepokojem wypatrywał Mollie pośród bawiących się dzieci. - O, jest na huśtawce. - Tak, mam ją cały czas na oku. Oczywiście, będę pokrywać część domowych wydatków - dodała po chwili. - Czy sądzisz, e nie potrafię utrzymać rodziny? - Nie o to chodzi. Przecie to zupełnie inna sytuacja, a ja mam stałą pracę i niezłą pensję. To aden problem. - I tak ju du o dla nas robisz... - Zdał sobie nagle sprawę, e chciałby dowiedzieć się o tej kobiecie czegoś więcej. Intrygowała go. A on uwielbiał rozwiązywać zagadki. Nie, eby od razu myślał o powa nym związku. Dostał ju od ycia nauczkę, a była ona, Sylvia, potrafiła zamienić mał eństwo w piekło na ziemi. - Tak, o co chodzi? - spytał trochę nieprzytomnie, widząc oczekiwanie we wzroku Shelby. - Pytałam, czy znalazłeś ju nową sekretarkę? - Jeszcze nie, dlaczego? - Mo e jakoś ci pomóc? Wieczorami będę miała trochę wolnego czasu. Jestem dość zorganizowaną osobą... - Zauwa yłem. Poza tym masz świetne referencje. - Skąd wiesz? - Rozmawiałem z twoim szefem. Wymyśliłem coś na poczekaniu i pokazał mi twoją teczkę. Mo esz być z siebie dumna. Ugryzła się w język, eby nie powiedzieć czegoś nieprzyjemnego. - Ty z siebie chyba te . Zaśmiał się.

- Nie bądź zła. I nie myśl, proszę, e praca detektywa jest szalenie ekscytująca. To przede wszystkim grzebanie w starych dokumentach i długie przesiadywanie w samochodzie w oczekiwaniu, e ktoś zrobi coś głupiego. - A związane z tym niebezpieczeństwo? - Tak pokazują tylko w serialach i filmach kryminalnych... Tamci detektywi są prawdziwymi supermanami. Rzeczywistość jest o wiele bardziej szara i nudna. - Niewa ne, moja oferta jest nadal aktualna. - Dzięki. Być mo e rzeczywiście będę potrzebował pomocy, jeśli nie znajdę szybko dobrej sekretarki. A wracając do mał eństwa, jak sobie właściwie wyobra asz nasz ślub? - Zdecydujmy się na skromną uroczystość, ale nie mogę wyjść za mą w tajemnicy przed siostrami. Chyba nigdy by mi tego nie wybaczyły. Ty te powinieneś zaprosić kilka osób, bo w przeciwnym wypadku wzbudzimy podejrzenia. - Postaram się. - Mo e dałoby się ustalić termin na przyszłą sobotę? - Pewnie tak. Nie mogę uwierzyć, e tak prędko się zdecydowałem - powiedział, obserwując bawiącą się Mollie. - Je eli nie jesteś pewien, to... - Nie, będzie dobrze. Zobaczysz. Shelby pokiwała tylko głową. ROZDZIAŁ TRZECI Była dokładnie trzecia po południu, kiedy zaparkowali przed rezydencją Margot i Rauda. Shelby nie potrafiła ukryć zdenerwowania. ołądek podchodził jej do gardła, a w jej głowie a huczało od natrętnych myśli. Zrobię to, potrafię, musi się udać, wmawiała sobie z uporem. Nigdy nie umiała kłamać, a ju na pewno nie tak dobrze, by oszukać własną siostrę i Rauda. Jak więc zdoła ich przekonać, e ten facet obok niej, to mę czyzna jej ycia? Spojrzała na niego. Ich oczy spotkały się. Była szczerze zdziwiona, gdy zauwa yła malujące się na jego twarzy rozbawienie. - Nie rozumiem, skąd ten dobry humor? - spytała nieco zgryźliwie. - Wyglądasz, jakbyś szła na egzekucję. Sądziłem, e lubisz swoją siostrę? Wyluzuj się. - Pewnie, e ją lubię. Kocham, ale co zrobimy, jeśli zacznie coś podejrzewać? - Nie martw się, to dla mnie nie pierwszyzna. Wiele razy musiałem wcielać się w ró ne postaci. To nie takie trudne. Nigdy nie brałaś udziału w szkolnych przedstawieniach? Pamiętaj tylko, by nie wypaść ze swojej roli, Shelby. - A gdy kiwnęła głową i wzięła głęboki oddech, dodał: - No i nie zapominaj o szczegółach, bo jak powiadają, to w nich tkwi diabeł.

- Co masz na myśli? - Na przykład to. Patryk nachylił się w jej stronę i mocno ją pocałował. -Poczuła szybsze uderzenia serca. Przez chwilę nie była w stanie otworzyć oczu. - Co robisz? - spytała niepewnie. - To takie małe wprowadzenie do roli, rozgrzewka. Przecie chcesz, by twoja siostra uwierzyła, e jesteśmy w sobie zakochani, prawda? - Mogłeś chocia poczekać na publiczność - powiedziała Shelby, otwierając drzwi samochodu. Patryk szybko wyskoczył za nią. -Poczekaj!- Sam nie wiedział, co go podkusiło. Ten pocałunek wcale nie był taki niewinny, jak mogłoby się na pierwszy rzut oka wydawać. Shelby nacisnęła dzwonek, starając się uspokoić przyspieszony oddech. Starannie unikała wzroku Patryka. - Spokojnie, kochanie. To był tylko pocałunek. - Przysunął się do niej bli ej. Nie daj się sprowokować, powtarzała sobie w myślach. Zacisnęła usta. - Po co mnie denerwujesz? Co chcesz w ten sposób osiągnąć? - O co chodzi? - zapytała Margot, otwierając drzwi. - Witam was. - Mówiąc to, ucałowała Shelby w policzek. - A to zapewne Patryk? - Margot, nieprawda ? - Mocno uścisnął jej rękę. - Shelby, czy byś była zdenerwowana? - rzuciła, spoglądając z uśmiechem na siostrę. - Trochę. On i świętego wyprowadziłby z równowagi. - Nigdy nie twierdziłem, e jestem pozbawiony wad - powiedział wesoło. - Wejdźcie. Poznaj mojego mę a - zwróciła się do Patryka i zrobiła kilka kroków w stronę salonu. W jego drzwiach ukazał się Raud. Przywitał się z Patrykiem, a później podszedł do Shelby i uściskał ją serdecznie. Swoim bacznym spojrzeniem łowił ka dy najdrobniejszy szczegół. Potem wymienili z Margot porozumiewawcze spojrzenia. No có , wkroczyliśmy do jaskini lwa, pomyślała przestraszona Shelby. A zatem gra się zaczęła. W zasadzie wszystko szło jak po maśle a do momentu, kiedy to Patryk usiadł koło niej i otoczył ją ramieniem. Najchętniej wyrwałaby mu się, ale nie mogła tego przecie zrobić. Poczuła się osaczona. Sama nawarzyła sobie tego piwa. A on najspokojniej w świecie, bawiąc się niby to od niechcenia jej włosami, rozmawiał z Raudem. Shelby zupełnie nie

potrafiła się skoncentrować na przebiegu dyskusji. Nie umiała sobie poradzić z emocjami, które budził w niej ten mę czyzna. A co gorsza, ten stan sprawiał jej niekłamaną przyjemność. - Przygotowałam krewetki po kreolsku - powiedziała zachęcająco Margot. - Pomo esz mi je doprawić? - zwróciła się do siostry. Shelby pokiwała głową i energicznie wstała. Nagle zdała sobie sprawę, e oznacza to, i musi zostawić Patryka samego z Raudem. - Choć właściwie... poradzisz sobie jakoś beze mnie? - rzuciła miękko w stronę Patryka. - Chyba uda mi się wytrwać do twojego powrotu, kochanie. Gdy tylko znalazły się w wielkiej, staromodnej kuchni, Margot natychmiast zamknęła za nimi cię kie, drewniane drzwi. - On jest niesamowity - szepnęła podekscytowana. -I szaleje na twoim punkcie. To widać na pierwszy rzut oka. Gdzie go znalazłaś? - Mówiłam ci, czasami pracuje dla mojej firmy. - Chyba nieźle nam idzie, ucieszyła się w duchu. - Jest cudowny, prawda? - Jak na razie, nie odkryłam adnych wad. - Margot mówiła lekkim tonem, lecz w jej oczach widoczna była czujność. - Czy byś była zakochana? Shelby wzięła głęboki oddech, modląc się, by nie wypaść z roli. - Zakochana na tyle, eby zaprosić was na nasz ślub. - O rety, Shelby, nie mogę uwierzyć! - Margot przytuliła ją mocno. - Powiedziałaś ju Georgii? - Jeszcze nie. Chciałam zadzwonić do niej po wizycie u was. - Więc zadzwońmy do niej teraz. I tak będzie zawiedziona, e dowiedziała się ostatnia. Otworzyła drzwi. - Raud, mamy szampan? - zawołała. - A jest jakiś powód do świętowania? - Tak! Shelby i Patryk zaręczyli się! - Nie słuchając odpowiedzi mę a, ponownie zwróciła się do siostry: - Kiedy się pobieracie? Mo e podczas świąt, wtedy jest tak cudownie. Albo na wiosnę. - Myśleliśmy o czerwcu, tyle tylko, e tegorocznym... Macie jakieś plany na przyszłą sobotę? - W najbli szą sobotę? - Margot wyglądała na przera oną.

Mo e narzuciłam trochę za szybkie tempo, skarciła się w duchu Shelby. No có , cel uświęca środki. - Dobrze się czujesz? Mo e lepiej usiądź - poprosiła zdumioną Margot. - Trochę mnie zaskoczyłaś, to wszystko. Skąd ten pośpiech? - I tak nie planujemy wystawnego ślubu, a zale y nam, by jak najszybciej zamieszkać razem. Długo rozmawialiśmy na ten temat. Oboje jesteśmy zgodni, e nie ma sensu dłu ej zwlekać. - Chyba sama nie uwierzyłaby w tak naciągane argumenty. W tym momencie do kuchni weszli panowie. - Ju się pochwaliłaś, co? Szkoda, e pozbawiłaś mnie tej przyjemności, kochanie. - Patryk pocałował ją czule. - Twoja siostra zapewne potrzebuje trochę czasu, by przyzwyczaić się do tej myśli. - Mówiąc to, spojrzał z obawą na Margot. Raud wyjął z lodówki butelkę szampana. - No to świętujemy! - zawołał wesoło. - Widzę, e jesteś przygotowany na ka dą okazję. To rozumiem. Dzięki, Raud. - Patryk wydawał się szczerze wzruszony. - Gratulacje! Ale dlaczego ju w przyszłą sobotę? - Margot nie miała zaufania do pochopnie podejmowanych decyzji. - Po prostu nie chcemy dłu ej czekać - powiedział Patryk z szelmowskim uśmiechem. - A jest ku temu jakiś szczególny powód? - Wcią nie dawała za wygraną. - Nie mo ecie najpierw upewnić się, czy jesteście dla siebie odpowiednimi partnerami? Pytanie to jednak zagłuszył huk, który rozległ się, gdy korek wystrzelił z butelki szampana. Raud prędko napełnił kieliszki i podał je Shelby i Patrykowi. - Dla ciebie, kochanie - zwrócił się do Margot - niestety tylko woda. - Raud, oni planują ślub na przyszłą sobotę. Za sześć dni! Przytulił się do niej i pogłaskał jej zaokrąglony brzuch. - Ju zapomniałaś, e sześć lat temu i my nie chcieliśmy czekać? - To prawda. Shelby wiedziała, i powinna powiedzieć teraz coś, co uspokoiłoby siostrę, ale zupełnie nie mogła znaleźć odpowiednich słów. To wszystko działo się zbyt szybko. Świat zdawał się wirować w zawrotnym tempie... Zajęta swoimi myślami nie dostrzegła, e Patryk cały czas jej się przygląda. - Za nas! - Stuknęli się lekko kieliszkami. Oboje upili po łyku. Oczy Shelby wypełniły się łzami. Przycisnął ją mocno do siebie i gorąco pocałował. Wtuliła się w niego, nieco uspokojona, ale zarazem zła. Czy by znów celowo ją prowokował?