ziomek72

  • Dokumenty7 893
  • Odsłony2 248 086
  • Obserwuję983
  • Rozmiar dokumentów26.3 GB
  • Ilość pobrań1 302 991

Major_Ann_-_Szaleństwo_Honey

Dodano: 8 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 8 lata temu
Rozmiar :576.4 KB
Rozszerzenie:pdf

Major_Ann_-_Szaleństwo_Honey.pdf

ziomek72 EBooki EBOOK M Major Ann
Użytkownik ziomek72 wgrał ten materiał 8 lata temu.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 152 stron)

ANN MAJOR Szaleństwo Honey

PROLOG Dlaczego tak trudno jest powiedzieć, że się przepra­ sza? Przyznać, że popełniło się błąd? zastanawiała się Honey, wspinając się po wspaniałych, marmurowych schodach wiodących do posiadłości Huntera Wyatta. Znajdowała się na Pacific Heights, w eleganckiej dzielnicy miasta, z okazałymi rezydencjami zbudowany­ mi na stromych zboczach wzgórza. Hen, w dole, blado­ różowa gęsta mgła snuła się wokół Golden Gate Bridge. Złotych Wrót San Francisco. Tego wiosennego, pięknego wieczoru powietrze było przesycone zapachem jaśminu. Na ciemniejącym niebie zaczynały ukazywać się gwiazdy. Honey rozejrzała się wokoło. Urok krajobrazu i wkomponowanych weń rezy­ dencji dorównywał wszystkiemu, co otaczało zawsze jej ojca. Stanęła przed drzwiami rodzinnego domu, niepewna przyjęcia. Lekko zadrżała. Wieczór był chłodny. Powinna była ubrać się cieplej. W kretonowej bluzce i zielonych szortach zrobiło się jej zimno. Wiedziała, że ojcu nie spodoba się ani ten jej strój, ani plastykowe botki, które miała na nogach. Ani tym bardziej zielony pilśniowy kapelusz o szerokim rondzie. Hunter Wyatt zawsze miał za złe córce, że odziedziczyła po matce artystyczną, cygańską naturę. Drżącymi palcami dotknęła dzwonka. Drgnęła, usły­ szawszy ostry dźwięk. Nerwowo rzuciła okiem za siebie.

6 SZALEŃSTWO HONEY U stóp schodów stała Bomba. Zdezelowany, zielony samochód, którym tu przyjechała. Miała ochotę zbiec na dół i uciec, podobnie jak trzynaście lat temu, kiedy to wyrwała się spod tyranii ojca. Wyszła za mąż za młodego wagabundę i prowadziła życie, którego ojciec nie ap­ robował. Kiedy Hunter Wyatt wydziedziczył Honey, specjalnie się tym nie przejęła. Przynajmniej początkowo. Dopiero po śmierci męża zaczęła pojmować, że życie z Mikiem było raczej buntem przeciw ojcu i światu bogaczy niż egzystencją z wyboru. Tak więc teraz zjawiła się na Pacific Heights, bo postanowiła pogodzić się z ojcem. Ponownie nacisnęła dzwonek. Drzwi otworzyła drob­ na Japonka ubrana w biały strój. - Nazywam się Cecilia Rodri... to znaczy Cecilia Wyatt - przedstawiła się Honey. - Jestem córką pana Wyatta. Twarz gospodyni, którą Honey widziała po raz pierw­ szy w życiu, nie wyrażała żadnych emocji. Zapewne jednak Japonka była niemile zaskoczona wyglądem gościa. Córka pana domu powinna być zgrabna, ładna i elegancka. Jednym słowem: idealna. Podobnie jak jej ojciec, człowiek pod każdym względem doskonały, któ­ rego zawsze otaczała sama doskonałość. - Jestem tutaj nauczycielką - Honey zaczęła niepo­ trzebnie wyjaśniać. Nie, nie tutaj, powinna sprostować. Nie w tej enklawie ludzi bogatych, lecz w małej, ufundowanej z prywatnych środków szkole dla ubogich dzieci, mieszczącej się w jednej z najgorszych dzielnic San Francisco. Drzwi otworzyły się szeroko. - Proszę wejść do środka - powiedziała gospodyni. Honey weszła. Minęła barwny surrealistyczny fresk, namalowany przez jej matkę w ostatnich dniach nie­ szczęśliwego małżeństwa, i weszła do przestronnego

SZALEŃSTWO HONEY 7 pokoju o białych ścianach i meblach oraz złoconych ramach licznych rozmieszczonych tu luster. W tym domu wiele się zmieniło, pomyślała. Hunter Wyatt miał trzy żony. Matka Honey była drugą z nich. Wszystkie dzieci, a było ich troje, wbrew woli ojca, opuściły rodzinny dom. Zimny i bezosobowy wystrój pokoju podkreślały marmury, dywany i sztukaterie. Z samego środka sufitu zwisała ogromna złota klatka. Znajdowała się w niej biała papuga kakadu. Pokój sprawiał wrażenie martwego. Nie kojarzył się z miejscem do życia. Na jedną ulotną chwilę Honey przypomniała sobie jego dawny wygląd, z czasów gdy była małym dzieckiem. Ze względu na bardzo wysokie okna i doskonałe oświetlenie wnętrza matka Honey uprosiła męża, by pozwolił jej urządzić tu pracownię malarską. Honey pamiętała do dziś zapach terpentyny i widok kolorowych plam farby rzuconej na rozstawione płótna. Wraz z bra­ tem Ravenem uwielbiała przyglądać się pracy matki. Jej studio stanowiło dla dzieci prawdziwy azyl. Tutaj kryły się przed despotycznym ojcem. Honey podeszła do klatki. Wyciągnęła w górę rękę. Piękna śnieżnobiała papuga ożywiła się i zaczęła wydawać radosne odgłosy, skubiąc palce wsunięte między pręty. Na marmurowych schodach w rogu pokoju pojawiła się zjawiskowo piękna kobieta. Astella, macocha Honey, nie straciła nic ze swej nieziemskiej urody. Miała na sobie powiewną suknię z białego jedwabiu. Jedyną ozdobę stanowił gruby złoty naszyjnik. Zawsze, gdy tylko się pokazała, skupiała na sobie uwagę zebranych. Miała królewski wygląd. - Witaj, Cecilio. Twoja wizyta jest dla mnie za­ skoczeniem. - Głos Astelli brzmiał zimno i mało przyjaź­ nie. - Siadaj proszę. Czuj się jak we własnym domu.

8 SZALEŃSTWO HONEY Jak we własnym domu? Co za przykre żarty! Od chwili, w której tu nastałaś po śmierci mojej matki, przestał to być mój dom, z goryczą pomyślała Honey. - Pięknie urządziłaś to wnętrze - przyznała po chwili. Mówiła szczerze. Rzeczywiście było imponujące. - Sama wiesz, że twój ojciec po wszystkich i po wszystkim spodziewa się doskonałości. - Wzrok Astelli przesunął się po zniszczonym kapeluszu Honey, nienowej bluzce i szortach. Aż do plastykowych botków. - To prawda - odrzekła Honey. - Dlatego ożenił się z tobą. - Miło, że tak mówisz. - Astella nadal przyglądała się pasierbicy. - Nie powinnaś skrywać włosów. Są ładne. Ani nosić takich wzorzystych bluzek... - Wiem o tym. Od śmierci Mike'a przybyło mi kilka kilogramów. Codziennie przyrzekam sobie, że natych­ miast rozpocznę dietę. - Powinnaś uprawiać ćwiczenia fizyczne. - A kiedy mam znaleźć na to czas? Zwłaszcza teraz, pod koniec roku szkolnego? To najgorsza pora. - Wcale nie musisz pracować zawodowo - spokojnie stwierdziła Astella. - Oczywiście, że muszę - żachnęła się Honey. - Och, przemawia przez ciebie ta twoja ukochana niezależność. Uparłaś się, żeby samej utrzymywać Maria i dowieść nam wszystkim, że nie potrzebujesz ani pomocy, ani rodowego nazwiska. Przecież w każdej chwili możesz odesłać chłopca do babki. Usłyszawszy uwagi na temat małego pasierba, Honey natychmiast się najeżyła. - Babka go nie rozumie - odparła przez zaciśnięte zęby. - Ty jesteś tylko macochą... - Astello... - Mam propozycję. Jedźmy na zakupy. Pomogę ci skompletować lepszą garderobę.

SZALEŃSTWO HONEY 9 - I oczywiście droższą. Nie będzie mnie na nią stać. - Nie przejmuj się. Wesprę cię finansowo. - O, nie. - Wzrok Honey powędrował w stronę foyer i zatrzymał się na barwnym fresku. - Cieszę się, że zostawiłaś to malowidło. - Twoja matka była wielką artystką. Ten fresk jest uznawany za arcydzieło. Dlatego tylko tu pozostał, z goryczą pomyślała Honey. Ojciec zaczął doceniać pracę matki dopiero wtedy, kiedy wyrobiła sobie nazwisko i stała się znana. Astella wyjęła z wazy białą różę i zaczęła obracać ją w palcach. - Czy nigdy nie męczy cię ustawiczne dbanie o to, żeby ojciec był szczęśliwy i zawsze miał wszystko, czego zapragnie? - zapytała Honey macochę. - Może byłoby inaczej, gdybym miała jakieś talenty... - Astella zaczęła odruchowo obrywać płatki róży. - Ko­ bieta o mojej pozycji społecznej wcale nie musi robić własnej kariery zawodowej. W powietrzu zawisło milczenie. - Wiem, że nie chcesz mnie widzieć. Tutaj, w tym domu - zaczęła Honey. - Tak - przyznała Astella. - Ze względu na twoją postawę. Zawsze denerwowałaś ojca. Zaczepiałaś go. Udawałaś, że jesteś kimś znacznie lepszym od niego. - Rzeczywiście? - zdziwiła się Honey. - Przepraszam, nie powinnam w ogóle nic mówić na twój temat - w pośpiechu wycofała się macocha. - Wi­ dzisz, Hunter bardzo się zmienił - dodała poważnym głosem, z którego przebijał niepokój. - Nie powinien się denerwować. - Czy coś się stało? - Znów ma kłopoty z sercem. Ostatnio życie nie szczędziło mu stresów. - Mnie też. Ale nie mogę znieść dłużej tego, że

10 SZALEŃSTWO HONEY mieszkamy w tym samym mieście i nawet przez telefon z sobą nie rozmawiamy. O ojcu wiem tylko tyle, ile wyczytam w gazetach. - Powinnaś pomyśleć o tym wcześniej. - Miałam własne życie. Astello, pozwolisz mi zo­ baczyć się z ojcem? - Tak. Za chwilę. Czekał na telefon. O, słyszę, jak właśnie dzwoni. Hunter powinien zaraz tu być. Poczekaj, pójdę po niego. Astella wyszła. Honey zaczęła nerwowo chodzić po pokoju. Z chwilą gdy znalazła się w tym domu, poczuła się znów dzieckiem. Nieszczęśliwym i zbuntowanym. Stanęła przy uchylonym oknie. Znad basenu dobiegł ją nagle rozzłoszczony głos ojca. Otworzyła drzwi, wyszła na taras i zatrzymała się, niepewna, co robić dalej. Hunter Wyatt podniósł wzrok i zobaczył córkę. Miał poważną twarz i ściągnięte rysy. Honey wyprostowała się i pomachała ojcu. Zobaczyła, jak jego twarz nagle się wykrzywia w okropnym grymasie. Na wargach Honey zamarł uśmiech, którym chciała obdarzyć ojca. Hunter Wyatt odłożył słuchawkę i zrobił krok w stronę córki. Nagle podniósł do piersi obie ręce, zgiął się i zsunął do basenu. O Boże! Znów atak serca! Na mój widok, z przeraże­ niem pomyślała Honey. Z okna dobiegł ją przenikliwy jęk Astelli. Córka rzuciła się w stronę ojca. - Wezwij pogotowie! - krzyknęła głośno do ma­ cochy. Hunter Wyatt leżał w wodzie. Nieruchomo. Twarzą w dół. W ciągu sekundy Honey znalazła się w basenie. Przyciągnęła ojca na płyciznę. Był tak ciężki, że wraz z Astellą i z gospodynią z trudem wyciągnęły go na brzeg i odwróciły na wznak.

SZALEŃSTWO HONEY 11 Nie wyczuła tętna. Przyłożyła ucho do twarzy ojca. - Nie oddycha! - jęknęła. Nabrała głęboko powietrza i zaczęła robić sztuczne oddychanie. W regularnych odstępach czasu naciskała pierś ojca, modląc się, żeby jak najszybciej otrzymał fachową pomoc. Wydawało się jej, że minęły wieki, zanim usłyszała przenikliwe zawodzenie karetki pokonu­ jącej wysokie wzgórze. Odetchnęła z ulgą. Kiedy ambulans zatrzymał się i wyskoczyli z niego biało ubrani ludzie, zmęczona opadła na trawę. Nierucho­ mym, tępym wzrokiem patrzyła, jak walczą o życie jej ojca. Miał ziemistą twarz. Nadal był nieprzytomny. Astella przyniosła ręczniki i biały dres gimnastyczny męża. - Przebierz się w suche rzeczy. W łazience - powie­ działa do Honey. Widząc nieprzytomny wzrok dziew­ czyny, dodała ostro: - Pospiesz się, na litość boską! Honey wstała i jak automat skierowała się w stronę domu. Kiedy wróciła ubrana w za duży dres, z mokrymi włosami owiniętymi ręcznikiem, nosze z nieprzytomnym ojcem sanitariusze wsuwali do karetki. Zaczęła biec w jej stronę, gdy nagle usłyszała dzwonek bezprzewodowego telefonu, który ojciec zdążył odłożyć na bok przed upadkiem. Podniosła aparat. - Chcę mówić z Wyattem - odezwał się szorstki męski głos. - Odłożył słuchawkę kilka minut temu. Potem linia była zajęta. W pierwszej chwili Honey nie zwróciła uwagi na ostry ton rozmówcy. - Przepraszam. Pan Wyatt nie może podejść teraz do telefonu - powiedziała cicho. - Co to znaczy: nie może? - wykrzyknął mężczyzna do słuchawki. - Niech pani powie temu łajdakowi...

12 SZALEŃSTWO HONEY - Temu łajdakowi? - z niedowierzaniem w głosie powtórzyła Honey. - Ten... łajdak miał przed chwilą atak serca. A kto mówi? - Niech mu pani powie, żeby przestał się zgrywać i udawać, że coś mu się stało! Nie z J.K. Cameronem takie numery! Mnie nie nabierze! Biegnąc w stronę karetki Honey rozglądała się za bezpiecznym miejscem, w którym mogłaby zostawić telefon. Położyła go na skrzynce listowej i przycisnęła klapą. Po chwili znalazła się w ambulansie. Mój Boże, pomyślała, jak bezlitośnie i okrutnie zachował się ten obcy człowiek, z którym przed chwilą rozmawiała! Honey była wstrząśnięta. Popatrzyła na ojca. Miał sine wargi i twarz jeszcze bardziej szarą niż poprzednio. Zastanawiała się, czy jeszcze żyje. - Niech pani lepiej usiądzie i zapnie pas - poradził jeden z sanitariuszy. Honey zajęła miejsce obok Astelli. Kiedy karetka zaczęła zjeżdżać serpentyną po stro­ mych zboczach wzgórza, Honey ogarnęło uczucie cał­ kowitej bezradności. Nie potrafiła pomóc ojcu. Czy umrze przeświadczony, że jego córka jest pełna wad i nadal zbuntowana przeciwko światu, a zwłaszcza przeciw niemu? Honey zapomniała o przykrym incydencie z J.K. Cameronem. Wiedziała tylko jedno. Że jeśli ojciec umrze, do końca życia będzie za to obwiniała siebie. Nigdy nie zrobiła niczego, żeby zadowolić tego człowie­ ka. Stawała zawsze po stronie matki, ciągle się buntowała i wyszła za mąż za nieodpowiedniego mężczyznę. Przede wszystkim dlatego, żeby dopiec ojcu. Pokazać mu, że jest ulepiona z gliny lepszej niż on i że w życiu kieruje się motywami wyższego rzędu. Upłynęło parę lat od chwili poślubienia Mike'a, zanim

SZALEŃSTWO HONEY 13 Honey dowiedziała się, że właśnie tej nocy, której uciekła z domu, jej ojciec miał pierwszy atak serca. Nigdy nie odezwał się do córki. I ona też nigdy się z nim nie skontaktowała. Nawet wtedy, kiedy w wyniku trzęsienia ziemi rozpadł się w gruzy jego hotel. Tak, gdyby Hunter Wyatt nie odzyskał przytomności i teraz zmarł, byłoby to niezaprzeczalnie jej winą.

ROZDZIAŁ PIERWSZY Przepełniony nienawiścią, Joshua K. Cameron szedł szybko białym szpitalnym korytarzem. Potrącał ludzi i nawet się nie silił, aby ich przeprosić. Był pełen nienawiści do jednego, jedynego człowieka. Huntera Wyatta. Mając zaledwie jedenaście lat, po­ przysiągł mu zemstę. To pragnienie stało się motorem jego życia. Sprawiło, że zrobił wszystko, by z dziecka ulicy stać się człowiekiem sukcesu. Dziś nienawiść do Huntera Wyatta, podsycana przez wszystkie ubiegłe lata, osiągnęła takie rozmiary, że Joshui wydawało się, iż zaraz spadną mu na głowę szpitalne sufity. W białym tunelu, który go otaczał, pojawił się migaw­ kowy obraz z dzieciństwa. Mały, przerażony chłopiec trzymał się kurczowo spódnicy matki i szeroko rozwar­ tymi ze strachu oczyma obserwował dużą pielęgniarkę wręczającą matce plastykową torebkę z widocznymi w niej jakimiś drobnymi przedmiotami. Było to wszystko, co pozostało po ojcu. Cholera. Od tamtego koszmarnego dnia stopa Joshui nie postała nigdy w żadnym szpitalu. Był przekonany, że najgorsze wspomnienia zostały pogrzebane. Ale nie. Wróciły. Raniły serce jak ostre kawałki lodu. Ze zdwojo­ ną siłą powracał dawny ból. Na czole mężczyzny spieszącego szpitalnym koryta­ rzem pojawiły się kropelki potu. Rozluźnił krawat. Wydawało mu się, że zaraz się udusi.

SZALEŃSTWO HONEY 15 Musiał się opanować. Wziął głęboki oddech. Poprawił węzeł krawata i energicznym krokiem zaczął iść jeszcze szybciej niż poprzednio. Zatrzymał się przed zamkniętymi drzwiami poczeka­ lni przed oddziałem intensywnej terapii i przez chwilę wpatrywał się we własne odbicie na lśniącej, metalowej powierzchni. Zobaczył czarne połyskliwe włosy, zimne niebieskie oczy, twardy zarys ust i szczęki. Kobiety uważały go za niezwykle przystojnego i atrakcyjnego mężczyznę. Szyb­ ko jednak przekonywały się, że jest człowiekiem bez serca, niezdolnym do jakichkolwiek odczuć. Miał na sobie elegancki ciemny garnitur szyty u sławnych londyńskich krawców z delikatnej, miękkiej wełny kosztują­ cej majątek. Jedwabna koszula i krawat były kupione przy Rodeo Drive, w najdroższych butikach świata. Joshua nosił swe piękne stroje z taką swobodą, jakby się w nich urodził. Nikt nie byłby w stanie odgadnąć, że jako dziecko chodził w łachmanach po najbardziej zakazanych zakątkach miasta. Joshua w równym stopniu nienawidził teraz wytwor­ nego mężczyzny, jak i małego ulicznika. Szarpnął klamkę i z rozmachem otworzył szeroko drzwi. Hunter Wyatt musiał być człowiekiem niezwykle naiwnym, jeśli sądził, że uda mu się uciec i ukryć w szpitalnym łóżku! pomyślał z pogardą. Znalazł się w poczekalni. Panował w niej bezruch. W pierwszej chwili sądził, że jest pusta. Dopiero potem zobaczył nieforemną, przysadzistą młodą kobietę. Była pochylona nad stolikiem i przeglądała leżące na nim czasopisma. Joshua podszedł do biurka nieobecnej recepcjonistki. Wziął bezceremonialnie do ręki wykaz pacjentów z od­ działu intensywnej terapii i zaczął go przeglądać. Nie zważając na napis zakazujący wejścia, otworzył wewnęt­ rzne drzwi prowadzące na oddział.

16 SZALEŃSTWO HONEY W tej chwili usłyszał za plecami cichy, lecz wyraźny głos: - Proszę się zatrzymać! Tam nie wolno nikomu wchodzić! Joshua odwrócił się, rozzłoszczony. Jak jakaś kobieta śmie zwracać mu uwagę! Zobaczyła jego nieprzyjazną minę. - Przepraszam - powiedziała. - Kim pani jest? - warknął. Podszedł bliżej i zaczął przyglądać się mało atrakcyj­ nej nieznajomej. Rozkasłała się i zaczęła głośno kichać. Ale ta baba jest przeziębiona, pomyślał. - Nazywam się Ho... to znaczy Cecilia... - zaczęła niepewnie. - A co to mnie obchodzi? - znów warknął grubiańsko. - Pani tu pracuje? - Nie. Podobnie jak pan jestem osobą odwiedzającą chorego. Joshua popatrzył z niechęcią na mówiącą. Wyglądała okropnie. Ubrana w dres gimnastyczny za duży co najmniej o dwa numery, przypominała beczkę. Na głowie miała biały turban zrobiony z ręcznika. Nie widział koloru jej włosów, lecz gotów był się założyć, że są podobnie brzydkie jak wszystko w tej kobiecie. Nie znosił niechlujnych bab. Był zły na siebie. Po co w ogóle dał się wciągnąć do rozmowy? Zsunęła okulary na nos i zaczęła mu się przyglądać. Teraz zobaczył dalsze szczegóły. Rozmazany makijaż. Ślady łez. Już zabierał się do wyjścia z poczekalni, kiedy kątem oka zobaczył, że kobieta lekko się uśmiecha. Tak, to nie było przywidzenie. Obdarzała go ciepłym, przyja­ cielskim uśmiechem. Przed chwilą płakała, pomyślał. Ale jest dzielna. Bardzo dzielna.

SZALEŃSTWO HONEY 17 Nie poddawała się. Zupełnie jak on. Stwierdzenie tego faktu nie podniosło jednak wartości młodej kobiety w oczach Joshui. Interesowały go zupeł­ nie inne przedstawicielki odmiennej płci. Piękne, sławne i bogate. Tylko takie damy wchodziły w grę. Niemniej jednak ta nieciekawa, niepozorna kobieta ujęła go swym uśmiechem. Przeciągnął dłonią po wło­ sach. - Martwi się pan o kogoś - powiedziała miękkim, ciepłym głosem. Zacisnął bezwiednie pięści. Ta kobieta w jakiś niepo­ jęty sposób zaczynała przyciągać jego uwagę. Odczuwał boleśnie jej ogromny smutek. I w jakimś równie niepoję­ tym sensie go rozumiał. - Jak pan się nazywa? - zapytała spokojnie. Jej głos brzmiał przyjaźnie. Nie było w nim ani śladu kokieterii. - Mam na imię Joshua. Co, do diabła, z nim się dzieje? Nigdy, od wczesnego dzieciństwa, nikt tak się do niego nie zwracał. Mówiono J.K. lub po prostu Cameron. Ale Joshua? Nigdy! - Gdzie recepcjonistka? - zapytał krótko, starając się rozproszyć sentymentalne uczucia, które wywoływała w nim kobieta. - Sprawdza, co się dzieje z moim ojcem - odparła spokojnie. - Wróci za chwilę. Widzę, że panu się spieszy. Przykro mi, że musi pan czekać. - To nic takiego - warknął zirytowanym głosem, mimo że wcale nie był zdenerwowany. - Jestem tu od dłuższego czasu. Może będę w stanie panu pomóc? Który pacjent pana interesuje? - Hunter Wyatt. - Mój ojciec? - spytała z nagłym ożywieniem. - Jest pan pierwszym z jego przyjaciół, który się tu zjawił. Nie sądziłam, że jakiś mu jeszcze pozostał - dodała ze spuszczonymi oczyma.

18 SZALEŃSTWO HONEY Joshua stanął jak wryty. Niesamowite! To była córka Huntera Wyatta! - Chyba rzeczywiście ma niewielu przyjaciół - przy­ znał. - Przypomina mi pan ojca. - Co takiego? Joshua ze złością spojrzał na kobietę i ruszył w jej kierunku. Zrobił dwa kroki i uderzył kolanem o stolik, zrzucając na ziemię stos czasopism, papierki po cukier­ kach i książkę pt.: Jak bezpowrotnie zrzucić pięć kilo nadwagi"? Kiedy ukląkł, żeby podnieść to, co spadło, strącił na ziemię pudełko z chusteczkami do nosa i plastykową popielniczkę. - Cholera! — zaklął. - Niech pan się nie przejmuje - miękkim głosem poradziła kobieta. Zebrał czasopisma i rzucił je na stolik. - W porządku. To wystarczy - oceniła spokojnie. I w tym momencie dotknęła go ręką. Jej palce były tak delikatne jak uśmiech, którym przedtem go obdarzyła. Ciepłe i serdeczne. Dotknęła go, aby pocieszyć. Był to przyjazny gest. Miłe odczucie, uzmysłowił sobie Joshua. Z największym wysiłkiem odsunął się nieco. Usiadł obok kobiety. Musiał to zrobić, gdyż ogarnęła go dziwna słabość. - Cieszę się, że pan tu jest - ciągnęła. - Wspo­ mniałam, że przypomina mi pan ojca. Obaj jesteście twardzi i silni. Muszę uczciwie przyznać, że znienawidzi­ łam u ojca te cechy. Teraz nie mam już mu nic za złe. Dałabym wszystko, żeby odzyskał przytomność! Od wielu godzin siedzę tutaj sama. - Musi być pani ciężko - mruknął. Zrobiło mu się ogromnie żal tej kobiety.

SZALEŃSTWO HONEY 19 I zupełnie niespodziewanie dla siebie wziął ją w ra­ miona, żeby pocieszyć. - Tak. Jest mi ciężko - szepnęła tuż przy jego policzku. - Jeśli ojciec umrze... Widzi pan, będzie to oznaczało, że ja go zabiłam. Odsunął się i spojrzał zdumiony na kobietę. - Co takiego? - Od lat nie utrzymywaliśmy żadnych stosunków. Dziś zjawiłam się u ojca po raz pierwszy. Pragnęłam pojednania. A on, gdy tylko mnie zobaczył, dostał ataku serca. Stracił przytomność. Próbowałam go ratować. Wyciągnęłam z basenu. Joshua przypomniał sobie nagle jej głos przez telefon. Zrozpaczony. I własne, jakże brutalne słowa. - Dlatego jest pani tak bardzo przeziębiona i ma pani dreszcze - stwierdził. Dopiero teraz poczuł zapach chlorowanej wody z ręcznika, który miała zawiązany na głowie. - Cecilio, to nie była pani wina - powiedział. - Oczywiście, że moja! Ojciec był mną głęboko rozczarowany. I ja miałam do niego żal. Przede wszyst­ kim dlatego, że natychmiast po śmierci matki ponownie się ożenił. Brat uciekł z domu, a ja zostałam. I bez przerwy przeciwstawiałam się ojcu. Robiłam mu na złość. - Przeszłość się nie liczy. Do kobiety nie dotarły słowa Joshui. Mówiła dalej: - Macocha odradzała mi spotkanie z ojcem. Ale czy kiedykolwiek jej posłuchałam? - Głos Honey się załamał. Joshua otarł lekko dłonią jej policzek. Miał ochotę dotknąć także warg, ale w ostatniej chwili się po­ wstrzymał. - Mówili, że do arterii wpuszczą mu małe baloniki. Lub będą operować na otwartym sercu. Ojciec był zawsze taki silny... W domu nazywaliśmy go człowiekiem z żelaza. - Aha - bąknął Joshua. Nie wiedział, co powiedzieć.

20 SZALEŃSTWO HONEY - A teraz w każdej chwili może umrzeć! Zaczęła drżeć. Objął ją mocniej. - Zabiłam ojca - powtórzyła. - Nie. Przytulił ją do siebie. Dopiero teraz się przekonał, że wcale nie jest gruba. Miała drobne, sprężyste ciało. Joshua nie pamiętał, kiedy po raz ostatni pocieszał jakąś kobietę. Nie pocieszał nawet Heather. Własnej córki. Choć nastolatce uścisk ojca z pewnością czasami by się przydał. Tylko jeden, jedyny raz w życiu sam pragnął pociesze­ nia. W szpitalu. Od matki. Ale ona sama była zbyt załamana śmiercią męża, by pocieszać dziecko. W szpitalnej poczekalni kobieta płakała teraz niemal bezgłośnie na jego ramieniu. Oprzytomniała dopiero wtedy, kiedy przez głośnik zaczęto wzywać jakiegoś lekarza. Spłoniona, odsunęła się od Joshui. - Bardzo przepraszam. Nie powinnam opowiadać panu tych wszystkich rzeczy. - Widocznie było to pani potrzebne. - Wiem, że jest pan przyjacielem ojca. Ale... ale proszę nic mu nie wspominać o naszej rozmowie. - Odsunęła się jeszcze dalej. Joshua miał już dość. Raptownie podniósł się z miejs­ ca. Nie wiadomo czemu rozczuliła go ta kobieta. Córka Huntera Wyatta! Sam ten fakt wystarczał, aby ją zniena­ widzić. Otworzyły się drzwi poczekalni i do środka weszła recepcjonistka. - Panno Wyatt - zwróciła się do Honey - matka pani wyszła tylnymi drzwiami. Może pani teraz na chwilkę zajrzeć do ojca. Śpi. Nie będzie wiedział, że pani była u niego. Kobieta uśmiechnęła się z wdzięcznością do pielęg­ niarki.

SZALEŃSTWO HONEY 21 - Dziękuję. - Proszę się pospieszyć. Jeśli lekarz przyłapie panią u ojca, będę miała kłopoty. Mogę stracić pracę. Honey zwróciła się do Joshui: - Panu też dziękuję. Za to, że był pan dla mnie tak miły i dobry. Gdyby Cecilia Wyatt znała prawdę, nigdy by mu nie podziękowała! Wziął ją za rękę. Pierwsza przerwała uścisk. Recepcjonistka spojrzała na Joshuę. - Czym mogę panu służyć? - zapytała. - W tej chwili niczym, dziękuję. - Odetchnął głęboko i wyprostował ramiona. - Przyjdę później. - Powiem ojcu, że był pan u niego w szpitalu - odezwała się Honey. - Dobrze. - Nie wiedział, co powiedzieć. Dziwnie poruszony i zdenerwowany, chyłkiem wycofał się z sali. Tak szybko szedł korytarzem do wyjścia, jakby go ktoś gonił. Nie czekając na windę, zbiegał schodami prze­ skakując po dwa stopnie naraz. Nie wytrzymał psychicz­ nego napięcia. Nagle oparł się o ścianę i objął rękoma głowę, starając się za wszelką cenę zablokować obraz wydobyty z pamięci. Miał przed oczyma przestraszonego, ciemnowłosego chłopca, stojącego na miękkich nogach przed biurkiem wszechpotężnego Huntera Wyatta. Chłopak wykrzyknął z rozpaczą: - Zabiłbym pana, gdybym miał broń! Joshui nadal dźwięczał w uszach głośny śmiech Huntera Wyatta. - Nie potrafiłbyś tego zrobić, chłopcze - zabrzmiał jego tubalny głos zza biurka. - A wiesz, dlaczego? Bo jesteś nikim. Tchórzem i nieudacznikiem. Podobnie jak twój ojciec.

22 SZALEŃSTWO HONEY Joshua poprzysiągł sobie wówczas, że nigdy w życiu nie będzie tchórzem i nieudacznikiem. I nie okaże żadnej słabości. Dotrzymał danego sobie słowa. Aż do dziś. Do chwili, w której w jakiś niepojęty sposób ujęła go młoda kobieta, spotkana w szpitalnej poczekalni. Joshua siedział w barze. Ze wstrętem patrzył na następną wypijaną whisky. Alkohol był mu dziś potrzebny. Bez przerwy myślał o Cecilii Wyatt. Zalazła mu za skórę. Im więcej o niej myślał, tym trudniej było mu przypomnieć sobie, jak wygląda. Jest niska czy wysoka? Jakie ma oczy? A włosy? Na żadne z tych pytań nie umiał odpowiedzieć. W stosunku do tej kobiety miał poczucie winy. Zadał jej ból. Podobnie jak on teraz, postąpił niegdyś ojciec tej kobiety. Zranił go do żywego. Joshua usiłował otrząsnąć się z przykrych myśli. Co go właściwie opętało, że zaczął myśleć o takich rzeczach? Był człowiekiem twardym i bezkompromisowym. Przez całe życie budował własne finansowe imperium. I przez całe życie myślał o tym, że pewnego dnia będzie mógł użyć swego bogactwa do unicestwienia Huntera Wyatta. Ten człowiek w pełni zasługiwał na to, żeby go zniszczyć. Ale dlaczego teraz Joshua zaczynał mieć nagle opory? Odpowiedź na to pytanie była nieoczekiwana: bo Cecilia była przekonana, że to ona zabiła ojca. Dla Joshui ból tej kobiety stał się rzeczą bardzo istotną. Wręcz namacalną. Był identyczny jak jego własny ból, przed laty, kiedy jako mały chłopiec czekał z matką w szpitalu, drżąc o los ojca. Zły na siebie za okazywaną słabość, Joshua nie­ świadomie sięgnął znów po whisky. Nie miał jednak ochoty na alkohol. Ze złością odsunął od siebie ponownie napełnioną szklankę. Wstał i wyszedł z baru.

SZALEŃSTWO HONEV 23 W uszach dźwięczał mu rozbawiony głos Huntera Wyatta: „Jesteś nikim. Tchórzem i nieudacznikiem. Podobnie jak twój ojciec". Znalazłszy się przed budynkiem, skierował kroki w stronę swego sportowego wozu. Zza wycieraczki wyciągnął kwit parkingowy i podarł go na drobne kawałki. Pełen wewnętrznej złości usiadł za kierownicą. Wiedział, że musi wykończyć Huntera Wyatta. Musi zapomnieć o jego córce. I uwolnić się spod jej przedziw­ nego wpływu, który sprawił, że wprost uciekł ze szpitala, na miękkich nogach, podobnie jak przed laty z gabinetu wszechpotężnego i okrutnego Huntera Wyatta. Hunter Wyatt był jego wrogiem. A więc wrogiem była także kobieta spotkana w szpital­ nej poczekalni. Joshua dodał ostro gazu i nie patrząc na nic, włączył się w ruch uliczny. Rozległy się klaksony. Towarzyszył im przeraźliwy pisk hamulców. Za sobą Joshua usłyszał trzask roz­ bijanego zderzaka, a także okrzyki i przekleństwa. Jakiś mężczyzna stojący na skrzyżowaniu notował numer sportowego wozu, który wprowadził na jezdni gigantycz­ ne zamieszanie i stał się śmiertelnym zagrożeniem. Do diabła z tym wszystkim! Mam to w nosie! Joshua gnał jak szalony. Był w stanie myśleć tylko o Hunterze i Cecilii. Jedno było więcej niż pewne. Kiedy unicestwi tego człowieka, zniszczy także jego córkę.

ROZDZIAŁ DRUGI Co się z nią stało? Czy zupełnie zwariowała? Okazała się nielojalna w stosunku do zmarłego męża i przejęła się twardym, zgorzkniałym mężczyzną, który przed chwilą opuścił szpitalną poczekalnię. Joshua. Kiedy tak ruszył ostro w jej stronę, wyglądał na człowieka groźnego i bez skrupułów. I nagle stało się coś dziwnego. Zobaczyła w jego oczach odbicie własnego bólu. Kiedy wziął ją w ramiona, poczuła, jak wiele ich z sobą wiąże. W ciągu paru sekund stali się bratnimi duszami. Honey wyczuła, że zachowanie się Joshui w stosunku do niej nie leży w jego charakterze. Od takich ludzi jak on, twardych i bezlitosnych, uciekała przez całe życie. Jej serce spoczęło w grobie wraz z Mikiem. Najpoczciwszym człowiekiem, jakiego kiedykolwiek znała. Idąc za pielęgniarką w stronę pokoju ojca, Honey zastanawiała się, kim jest Joshua. Nie znała nawet jego nazwiska. Hunter Wyatt leżał na łóżku otoczony przeróżnymi rurkami i przewodami łączącymi jego ciało z aparaturą zainstalowaną w pokoju. Oddychał w sposób sztuczny. Na widok nieprzytomnego ojca Honey ścisnęło się serce. Ponownie ogarnęły ją wyrzuty sumienia. Zbliżyła się do łóżka i ujęła bezwładną dłoń chorego. Zamknęła oczy i modliła się, żeby wyzdrowiał. Żeby podniósł wzrok i zwymyślał ją za brzydki i nieodpowiedni strój oraz za niewłaściwie postępowanie.

SZALEŃSTWO HONEY 25 Poczuła nagle, że palce chorego zaciskają się lekko na jej ręce. Poruszył się lekko. Honey zobaczyła, że otworzył oczy. Był przytomny. Patrzył na nią spokojnym wzrokiem. Pochyliła się nad leżącym. - Tato - powiedziała. - Był tu jeden z twoich przyjaciół. Joshua... Szare oczy Huntera Wyatta rozszerzyły się nagle. Poruszył nerwowo palcami. Honey zobaczyła, że jego wzrok jest pełny tak dobrze jej znanej nienawiści. Z niespodziewaną siłą wyrwał rękę z dłoni córki. Z urządzeń monitorujących podstawowe czynności organizmu zaczęły dobiegać ostrzegawcze brzęczenia. Nastąpiło zakłócenie rytmu serca. Twarz chorego zrobiła się purpurowa. W stronę łóżka Huntera Wyatta rzuciły się pielęgnia­ rki. Za nimi podeszła Astella. Do Honey dotarł ostry głos macochy: - Chodźmy stąd. Kiedy odzyska przytomność, nie powinien zobaczyć cię przy łóżku. Astella wzięła za ramię zrozpaczoną pasierbicę i wy­ prowadziła z pokoju. W życiu Honey nie zmieniło się nic. Ojciec nienawi­ dził jej nadal. Nawet na łożu śmierci. Siedziały przy plastykowym stoliku w szpitalnej ka­ wiarni. Na szyi Astelli połyskiwały piękne brylanty. Honey piła powoli dietetyczną colę. Obie kobiety mil­ czały. Jak zwykle, atmosfera między nimi była napięta. Uroda Astelli rzucała się w oczy. Ludzie w kawiarni nie mogli oderwać od niej wzroku. Stanowiła trofeum Huntera Wyatta. Jedną z wielu zdobyczy, które zgromadził podczas długiego, pełnego sukcesów życia. Matka Honey, która stała się słynną malarką, też była takim trofeum.

26 SZALEŃSTWO HONEY Swego czasu Astella pracowała w sieci konkurencyjnych hoteli. Była bardzo zdolna, pracowita i ambitna. Szybko otrzymała w pełni zasłużone kierownicze stanowisko. Zalety młodej kobiety zauważył Hunter Wyatt i odebrał ją rywalom. Potem zaczął zazdrościć jej umiejętności zawodo­ wych. Pięknej żonie po ślubie nie pozwolił dłużej pracować. - Chcesz coś zjeść? - zapytała Astella pasierbicę. - Nie - odparła Honey. - Oprócz cukierków nic przecież nie jadłaś od chwili, w której Hunter... Honey obracała nerwowo obrączkę na palcu. Wreszcie przestała i położyła rękę na stoliku. - Powinnam podziękować ci, że przyszłaś na pogrzeb Mike'a - odezwała się po chwili. - Przyszłam, bo twój ojciec był jak zawsze zajęty. - Jak zawsze. - Honey zacisnęła wargi. - Nie liczy­ łam na to, że się zjawi. Wiem, co sądził o Mike'u, naszym małżeństwie i o Mario. Nie byliśmy rodziną, którą mógłby się chwalić wobec przyjaciół i znajomych. - Cecilio... - Miałaś rację. Ciągle mam do niego żal. Astello, żałuję, że wczoraj do was przyszłam. - Gdyby nie ty, Hunter już by nie żył. Uratowałaś mu życie. - Zobaczył mnie. I dlatego dostał ataku serca. Zdumionym wzrokiem Astella popatrzyła na pa­ sierbicę. - Niemożliwe. Kiedy to się stało, Hunter odebrał właśnie telefon od J. K. Camerona. To on zdenerwował twego ojca, a ty uratowałaś mu życie. Zachowałaś zimną krew. Nie potrafiłabym tak się zachować. Twój ojciec żyje tylko dlatego, że do niego przyszłaś. Czy to, co mówi Astella, może być prawdą? za­ stanawiała się Honey. Przypomniała sobie ostry głos mężczyzny usłyszany przez telefon.

SZALEŃSTWO HONEY 27 - Powiedz mi coś o tym człowieku - poprosiła macochę. - Od dłuższego czasu Hunter miał duże kłopoty. Bruździł mu groźny rywal w interesach. Niejaki Joshua K. Cameron postanowił zniszczyć twego ojca. - Kto?! Joshua?! - Głos Honey uwiązł w gardle. - Ten człowiek zaczął wykupywać majątek Huntera. Ściągać akcje dostępne na rynku. Wygląda na to, że ma z twoim ojcem jakieś zadawnione, osobiste porachunki. - Kim... kim jest ten człowiek? - zbielałymi wargami spytała Honey. Astella otworzyła torbę, wyciągnęła z niej numer jakiegoś czasopisma i podała Honey. - Weź. Przeczytaj. Tu jest cały artykuł na temat tego człowieka. Musiał chyba przekupić wydawcę, żeby jego zdjęcie znalazło się na okładce - dodała z goryczą. - Jest właścicielem konkurencyjnej sieci hoteli. To potentat finansowy. Ma także kasyna, linię lotniczą, ziemię i Bóg wie co jeszcze. - Joshua... - Honey niemal jęknęła na widok znajomej twarzy ciemnowłosego mężczyzny patrzącego na nią z okładki czasopisma. Sfotografowano go, gdy stał na dachu wieżowca, który zbudował. Wyglądał niezwykle arogancko. Jakby cały świat do niego należał. - Cecilio, czy coś ci się stało? Znasz tego człowieka? - zapytała Astella, widząc dziwną minę pasierbicy. - Nie. To znaczy... właściwie go nie znam. Przyszedł dziś do szpitala... - W złych zamiarach. - Ale... ale był dla mnie miły. Piękne rysy Astelli nagle skamieniały. - To niemożliwe. On nienawidzi twego ojca. Musi także nienawidzić ciebie. Jako córki Huntera. - Dlaczego? - Nie znam żadnych szczegółów. Wiem tylko, że jako

28 SZALEŃSTWO HONEY młody chłopak Cameron wdarł się do biura twego ojca i groził, że go zabije. - Jeśli tak bardzo nienawidzi ojca, to czemu do tej pory nie spełnił swej groźby? - Nie mam pojęcia. Hunter twierdzi, że to tchórz. - Dlaczego tata nigdy mi o nim nie mówił? - Nie byłaś w dobrych stosunkach z ojcem. Honey pochyliła głowę. Znów ogarnęło ją poczucie winy. Wzięła do ręki czasopismo i zaczęła przeglądać artykuł o Cameronie. Kilka fragmentów tekstu poświęco­ no pięknym kobietom w jego życiu. Były też fotografie ślicznej Simone. Niesamowicie szczupłej i zgrabnej, ubranej w obcisłą suknię wyszywaną cekinami. W ramionach Joshui ta kobieta prezentuje się doskona­ le, pomyślała Honey. - Ładna dziewczyna - powiedziała Astella, wskazu­ jąc zdjęcie Simone. - Miał bardzo bogatą żonę. A ko­ chanki co najmniej urodziwe. Honey zmusiła się, żeby dalej czytać artykuł. Okazało się, że Joshua wychował się w tej samej okropnej dzielnicy, w której znajdowała się teraz jej szkoła. Dojechała do opisu wytwornej, czteropiętrowej rezy­ dencji Camerona na Telegraph Hill. Zamieszczono foto­ grafie jego kolekcji dzieł sztuki. Od dłuższego czasu toczył walkę z Nell Strohm, która od lat miała własny dom na Telegraph Hill, z wynajmowanymi apartamentami. Nell była przyjaciółką Honey. Poznały się wiele lat temu, w bursie, do której wysłały je ich rodziny. Z tekstu artykułu wynikało, że Cameron chce zburzyć dom należą­ cy do Nell, bo zasłania mu widok na zatokę. Wyglądało na to, że Nell i jej lokatorzy nie mają żadnych szans. Honey ze złością zamknęła czasopismo. Jak to się stało, że wczoraj znalazła się w ramionach tego brutala? Powinna od razu poczuć do niego niechęć. Intuicja jej nie ostrzegła.