ziomek72

  • Dokumenty7 893
  • Odsłony2 232 230
  • Obserwuję975
  • Rozmiar dokumentów26.3 GB
  • Ilość pobrań1 292 490

Major_Ann_-_Szaleństwo_Lacy

Dodano: 8 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 8 lata temu
Rozmiar :529.7 KB
Rozszerzenie:pdf

Major_Ann_-_Szaleństwo_Lacy.pdf

ziomek72 EBooki EBOOK M Major Ann
Użytkownik ziomek72 wgrał ten materiał 8 lata temu.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 149 stron)

ANN MAJOR Szaleństwo Lacy

PROLOG Kiedy dziewiętnastoletni, czarnowłosy, przystojny Johnny Midnight dostrzegł wiotką sylwetkę Lacy Miller, uderzyły go przeciwstawne cechy tej młodej, złotowłosej dziewczyny. Zmysłowość, a zarazem subtelny wdzięk i niewinny wygląd. Zaraz potem jednak zobaczył zdenerwowanie malują­ ce się na jej twarzy. Johnny Midnight dobrze wiedział, że gdyby Lacy Miller coś zagrażało, natychmiast stanąłby w jej obronie. Ten twardy chłopak, którego wychowała ulica, miał bowiem jedną poważną wadę. W najbardziej nieodpowie­ dnich momentach lubił odgrywać bohatera. Wówczas, gdy znacznie rozsądniej byłoby wziąć nogi za pas i się ulotnić. Pomógłby Lacy Miller przede wszystkim dlatego, że miał słabość do ładnych blondynek o mlecznobiałej cerze, kształtnym biuście, wiotkiej talii i długich, smuk­ łych nogach. Ta dziewczyna stanowiła ideał urody. Jeden rzut oka na szczupłą sylwetkę Lacy sprawił, że John- ny'emu serce zaczęło bić szybciej. Znajdował się w wynajętej furgonetce, którą przywie­ źli stare meble do nowego mieszkania. Johnny mocował się z ciężkim biurkiem matki, usiłując je wyładować. Z wnętrza otwartej z tyłu furgonetki zobaczył, jak Lacy szybko wyskakuje ze zdezelowanego samochodu Darrella Grumpie'ego. Pewnie spieszyła się do domu.

6 SZALEŃSTWO LACY Zapadał zmrok, a dzielnica była niebezpieczna. Nie tylko dla bezradnych dziewczyn. Johnny Midnight oparł biurko na jednej nodze i przy­ glądał się Lacy. Białe szorty ledwie zakrywały jej kształtny tyłeczek. Żadna atrakcyjna dziewczyna nie powinna aż tak eksponować swych wdzięków, pomyślał. Zwłaszcza w tej okolicy, gdzie od zmroku grasowali uliczni gangsterzy i nikt nie był w stanie przed nimi się obronić. Lacy Miller od dawna podobała się Johnny'emu. Teraz pobudziła jego zmysły. Ubrana w eleganckie ciuchy, mogłaby uchodzić za luksusową dziewczynę. Z gatunku tych, które pętały się wokół basenu w posiadłości Douglasa. Chodziły pół­ nagie, w skąpych bikini, podczas gdy on sam, Johnny Midnight, wypruwał z siebie flaki, harując we wszystkie weekendy jako ogrodnik i czyściciel basenu. Tak, Lacy Miller miała klasę. Wytrzymałaby każdą konkurencję. Jej delikatna uroda kontrastowała z brzydo­ tą ulicy. Z szeregiem ruder, w których na piętrze mieściły się nędzne mieszkania, a na parterze tanie, brudne sklepiki i bary. Jedynym budynkiem w pełni mieszkalnym był dom, do którego wprowadzali się właśnie Midnightowie. Dziel­ nica cieszyła się bardzo złą sławą. Przodowała pod względem notowanych przez policję przestępstw. Ojciec Johnny'ego był inwalidą. Chłopak uprosił swego chlebo­ dawcę, Sama Douglasa, żeby zatrudnił ojca jako nocnego stróża w jednym z magazynów, który mieścił się w po­ bliżu. Powietrze było zimne i wilgotne, jak zwykle w San Francisco wczesnym jesiennym wieczorem. Johnny pracował bez koszuli. Chłód sprawił, że drżał lekko w ciemnym wnętrzu furgonetki. Ale na widok Lacy

SZALEŃSTWO LACY 7 Miller idącej szybko w jego stronę poczuł, że robi mu się gorąco. Ta dziewczyna poruszała się wspaniale. Johnny za­ stanawiał się, czy stąpa jak baletnica specjalnie po to, żeby robić wrażenie na chłopakach. W każdym razie jego podnieciła. Obudziła drzemiące pożądanie. Teraz dopiero Johnny zwrócił baczniejszą uwagę nie na urodę dziewczyny, lecz na przestrach malujący się na jej pobladłej twarzy. Rzucała bojazliwie wzrokiem na sąsiedni dom. Darrell Grumpie włączył silnik. Z piskiem opon i dymiącą rurą wydechową ruszył z kopyta. Po chwili zniknął za zakrętem. Lacy Miller zaczęła biec w stronę furgonetki zapar­ kowanej przed nowym domem Johnny'ego. Johnny jedną ręką przytrzymał biurko, a drugą sięgnął po koszulę. Zeskoczył z samochodu i, pewny swych męskich wdzięków, uśmiechnął się do dziew­ czyny. Nawet na niego nie spojrzała. Wzruszył ramionami, udając, że wcale go to nie obeszło. Ruch ten sprawił jednak, że biurko, które podtrzymywał, zakołysało się i zsunęło na wysuniętą stopę. - Auuu! - głośno jęknął z bólu. Był przekonany, że usłyszawszy jego krzyk, Lacy Miller się zatrzyma. Wcale nie zwróciła na niego uwagi. Jeszcze raz uznał, że ta dziewczyna jest wspaniała. Stanowiła podniecającą mieszaninę budzącej pożądanie urody i niewinności. Ma jakieś siedemnaście lat, ocenił na oko. Czyli jest od niego młodsza o dwa lub trzy lata. W tym momencie z tonącej w mroku werandy sąsied­ niego domu w stronę Lacy Miller wysunęła się nagle

8 SZALEŃSTWO LACY potężna ręka. Jakiś mężczyzna chwycił dziewczynę za ramię i uderzył nią brutalnie o ścianę domu. - Nie! Tato, nie! - krzyknęła. Jej krzyk wzburzył Johnny'ego do głębi. Dopiero teraz przypomniał sobie, dlaczego w szkole chłopcy trzymali się od niej z daleka. Miała surowego ojca, który nie potrafił przeboleć tego, że uciekła od niego żona, i mścił się na córce. Był o nią potwornie za­ zdrosny. Na ulicy powtarzano sobie z ust do ust, że jeśli ktoś zaczepi tę dziewczynę, stary Miller go zabi­ je. Mężczyzna na werandzie wysączył resztę piwa, wierz­ chem dłoni otarł pianę z ust, a następnie jednym szarp­ nięciem wciągnął dziewczynę do wnętrza domu i zatrzas­ nął drzwi. Johnny Midnight dobrze wiedział, do czego są zdolni mężczyźni pokroju Millera. Taki stał się jego własny ojciec po śmierci Nathana. Nie namyślając się ani chwili, Johnny rzucił się przez trawnik w stronę domu, w którym przed chwilą zniknęła Lacy. Na brudnej podłodze werandy leżał jej różowy szal. Johnny podniósł go i zbliżył do twarzy. Kawałek cien­ kiego materiału był przesycony zapachem słońca i kwia­ tów. Słodyczą i niewinnością. A więc tym, o czym Johnny Midnight marzył przez całe życie. - Spóźniłaś się! Do cholery, gdzie cię znów nosiło? - w głębi domu wrzeszczał na córkę stary człowiek. - Z kim się szwendałaś? - Z nikim, tato. Z nikim - słabym głosem odpowiadała Lacy. - Kłamiesz. Puszczasz się jak twoja matka. Widzia­ łem, jak wysiadałaś z samochodu. Kto to był? - To tylko Darrell Grumpie. Podwiózł mnie do domu, kiedy wracałam z biblioteki.

SZALEŃSTWO LACY 9 - Pewnie dałaś mu się obmacywać - warczał dalej Miller. - Nie, tato. To nieprawda. - No to dlaczego tak szybko odjechał? - Ojciec dziewczyny rąbnął pięścią w stół. - Odpowiadaj! - ryk­ nął. Johnny Midnight usłyszał odgłos rozbijanego o ścianę krzesła. To nie mój interes, uznał. Pewnie Lacy Miller jest do tego przyzwyczajona. Przed jego oczyma pojawił się nagle zapamiętany obraz sprzed paru lat. Widok drobnej, smutnej dziewczynki z warkoczykami, odtrąconej przez inne dzieci i stojącej samotnie na szkolnym podwórku. Było to po ucieczce jej matki. Współczuł wtedy Lacy Miller, gdyż sam czuł się podobnie po śmierci Nathana. Z głębi domku dobiegły go teraz odgłosy tępych uderzeń. Miller bije córkę, pomyślał. Ale to nie moja sprawa. Usłyszał krzyk dziewczyny. Głośny i rozpaczliwy. Zanim się opamiętał, z całej siły runął na drzwi prowadzące z werandy do mieszkania. A kiedy usłyszał jeszcze jedno wołanie o litość, jednym silnym kop­ nięciem wyważył zamek i wpadł do środka. Lacy leżała skulona na podłodze. Zapłakana i przera­ żona. Nigdy wcześniej ojciec jej nie bił. Dziś wpadł w prawdziwą furię. Uderzył ją w twarz. Wiedziała, że z rozciętą skórą na czole i podbitym okiem nie będzie mogła jutro pokazać się w szkole. Nikt nie może dowiedzieć się o jej nieszczęśliwym życiu. Szukała schronienia za oparciem fotela. Najbardziej przerażała ją nienawiść płonąca w oczach pijanego ojca. Była posłusznym i grzecznym dzieckiem. Nigdy nie było na nią żadnych skarg. Uczyła się dobrze. Lecz od ojca ani razu nie usłyszała choćby jednej pochwały.

10 SZALEŃSTWO LACY - Mamo, dlaczego nie zabrałaś mnie z sobą! -jęknęła z rozpaczą. Co wieczór płakała do poduszki. Na dobranoc matka opowiadała jej bajki. Obiecywała, że pewnego dnia zjawi się piękny królewicz i zabierze je do lepszego, wspaniałego świata. A kiedy naprawdę się zjawił, matka uciekła z nim sama, zostawiając dziecko na pastwę rozgoryczonego ojca. Lacy marzyła o tym, by także uciec z domu. Ona jednak żadnego królewicza z bajki nie znała. Panicznie obawiała się chłopaków, którzy rzucali jej obleśne spo­ jrzenia i ciągnęli na randki. Ojciec i córka popatrzyli zdumieni na młodego, rozsierdzonego człowieka, który wpadł do mieszkania z morderczym wyrazem twarzy. - Zostaw ją w spokoju! - ryknął na gospodarza. A potem spojrzał na Lacy i jego dziki wzrok natychmiast złagodniał. Stary człowiek cofnął się w głąb pokoju. - Co z tobą? - zapytał Johnny dziewczynę. - Zrobił ci krzywdę? Miał miękki głos. Jeszcze nigdy nikt nie zwracał się do Lacy Miller tak łagodnym tonem. Nie mogła oderwać wzroku od młodego człowieka. W jej oczach Johnny był królewiczem z bajki. Wysoki, czarnowłosy i niezwykle przystojny. Ubrany w obcisłe, postrzępione dżinsy. Nie miał na sobie koszuli. Przez jedno ramię przebiegała aż do piersi głęboka, czerwona blizna. Ktoś zadał mu cios nożem, pomyślała Lacy. Chłopak miał ładne, lecz ostre rysy twarzy. Świad­ czyły o tym, że mimo młodego wieku jest już dojrzałym mężczyzną. Emanował z niego męski urok. - Nazywam się Johnny Midnight - spokojnie przed­ stawił się dziewczynie. Równocześnie spod oka popatrzył na jej ojca. - Jestem waszym nowym sąsiadem - oświad­ czył sucho.

SZALEŃSTWO LACY 11 - Lacy... Lacy Miller - odrzekła dziewczyna. Spodo­ bała się jej postawa chłopaka. - Wiem, kim jesteś. Znam cię. - Johnny Midnight uśmiechnął się ciepło. - Brałaś udział w szkolnym konkursie talentów śpiewaczych i zdobyłaś pierwsze miejsce. A więc zwrócił na mnie uwagę, pomyślała zadowolona Lacy. Zainteresowanie Johnny'ego wyraźnie jej pochle­ biało. Też dobrze wiedziała, kim jest ten chłopak. Każda dziewczyna w szkole znała Johnny'ego Mid- nighta. Jego starszy brat umarł, kiedy Johnny był małym dzieckiem. Ojciec, rozgoryczony inwalida, pijący zbyt wiele, ciągle musiał zmieniać pracę. Johnny był gwiazdą szkolnej drużyny futbolowej. Lacy zapamiętała, że raz czy nawet dwa razy obdarzył ją uśmiechem. Skończył szkołę poprzedniego lata. Lacy lubiła obser­ wować poczynania tego przystojnego, wyróżniającego się chłopaka. Miał ogromne powodzenie u dziewcząt. Uganiały się za nim, nie dając spokoju. Uchodził za odważnego cwaniaka. Inni chłopcy schodzili mu z drogi. Ciągle przebywał w towarzystwie Joshui Camerona, równie przystojnego i narwanego spryciarza. Wszyscy twierdzili, że obaj chłopcy mają głowy na karku i że zajdą daleko. Lacy słyszała, że Joshua Cameron dostał dobrą pracę w jakimś hotelu. Johnny uczęszczał do wieczorowego college'u, równocześnie pracując, żeby zarobić na czesne. Słyszała, że weekendy spędza w luk­ susowej posiadłości Sama Douglasa, zajmując się ogro­ dem i czyszczeniem basenu. Te wiadomości Lacy uzys­ kała od ojca, który także pracował dla Douglasa, jako jeden z nocnych stróżów w pobliskim magazynie, będą­ cym własnością tego bogacza. Mimo że Johnny Midnight cieszył się fatalną reputa-

12 SZALEŃSTWO LACY cją, jeśli chodzi o dziewczyny, Lacy wcale się go nie bała. Patrzył teraz na nią w jakiś szczególny sposób. Czuła, że mu się podoba. Wyciągnął do niej rękę i pomógł podnieść się z podłogi. - Naprawdę nic ci się nie stało? - dopytywał się zatroskany. Spuściła wzrok. Poczuła na policzku dotyk ręki John- ny'ego. Otarł toczącą się łzę. Odwrócił się do ojca Lacy i powiedział ostro: - Jeśli jeszcze raz pan jej dotknie, to... to przysięgam, że pana zabiję. - Co ty sobie, łobuzie, właściwie wyobrażasz? Myś­ lisz, że wolno ci wdzierać się do cudzego domu? Dzwonię po policję - warknął rozzłoszczony Miller. Johnny zacisnął wargi i zrobił krok w jego kierunku. Ojciec Lacy sięgnął po telefon, lecz chłopak był szybszy. Jednym ruchem wyrwał sznur z gniazdka na ścianie i cisnął go na podłogę. Przez dłuższą chwilę obaj mężczyźni mierzyli się nienawistnym wzrokiem. Wresz­ cie Miller cofnął się i oparł o ścianę. - Ta dziewucha nie jest nic warta - powiedział pogardliwie do Johnny'ego. - Podobnie jak jej matka. - Nieprawda - zaprzeczyła Lacy. Jej oczy zaszkliły się łzami. Johnny zatopił wzrok w pobladłej twarzy dziewczyny. Przyciągnął ją bliżej do siebie. - Tylko spokojnie... - powiedział. Zarzuciła mu ręce na szyję. - Nie jestem zła - szepnęła. - Wierzę ci. - Pogładził Lacy po głowie i złowrogi wzrok skierował na jej ojca. - Ma pan zostawić córkę w spokoju - powiedział głosem ostrym jak brzytwa. - Jeśli tylko cię dotknie, dasz mi natychmiast o tym znać - polecił dziewczynie.

SZALEŃSTWO LACY 13 Przełknęła nerwowo ślinę i skinęła głową. Lacy Miller wiedziała, że Johnny Midnight był nie­ ustraszony. Nie bał się nikogo i niczego. Był jak wspaniały królewicz z bajki. Uśmiechnęła się nieśmiało, z ufnością spoglądając mu w oczy. Położyła dłoń na jego obnażonej piersi. Pod palcami czuła szybkie, nierówne bicie serca. Objął ją mocno w pasie. Jego odwaga, siła i determina­ cja napawały otuchą. I nagle Lacy Miller przestała się bać. Miała już swojego królewicza z bajki. Wiedziała, że Johnny Midnight ją wybawi. I uwolni od dotychczasowej udręki.

ROZDZIAŁ PIERWSZY Mówiono o niej powszechnie, że jest skończoną pięknością. Najwspanialszą żoną amerykańskiego poli­ tyka. Jej życie było tematem wielu artykułów prasowych. Wszyscy wiedzieli o smutnej przeszłości Lacy. Pochodziła z ubogiej rodziny. Straciła ojca w wieku osiemnastu lat. I wtedy zjawił się bogaty Sam Douglas, który, jak królewicz z bajki, ożenił się z kopciuszkiem. Gazety rozpisywały się bez przerwy o jej szczęśliwym późniejszym życiu u boku znakomitego męża. Sam był znaną osobistością. Senatorem w średnim wieku. A młodziutka, piękna żona Douglasa budziła powszechny zachwyt. Nikt nie wątpił w męskie walory, senatora. Rzeczywistość nie była jednak tak wspaniała, jak opisywała ją prasa. Sam Douglas okazał się człowie­ kiem wyrachowanym i zimnym. Pod tym względem niewiele różnił się od ojca Lacy. Nie stronił od kobiet ani od alkoholu. Zbyt późno, bo dopiero po ślubie, Lacy przekonała się, że na pozór nieskazitelni Douglasowie są w gruncie rzeczy niesympatyczną, niezgodną rodziną obsesyjnych zazdrośników o niezdrowych upodobaniach. Sam nigdy nie był dla Lacy królewiczem z bajki. A ona stała się fałszywą księżniczką. Od samego początku ich małżeństwo okazało się całkowitym fiaskiem. Strumienie deszczu smaganego wiatrem uderzały o ściany wspaniałego domu Douglasów w Viennie

SZALEŃSTWO LACY 15 w stanie Wirginia, niszcząc setki doniczkowych tuberoz, które Lacy Douglas poleciła ustawić wzdłuż obrzeża ogromnego tarasu. Ich zapach miał upajać znamienitych gości. Tego wieczoru senator Sam Douglas i jego piękna żona wydawali uroczyste przyjęcie. W czarnej aksamitnej sukni, z brylantami we włosach i na obnażonej smukłej szyi, Lacy z westchnieniem ulgi zamknęła za sobą frontowe drzwi i ciężko oparła się o framugę. Ledwie trzymając się na nogach, patrzyła przez szybę na reflektory limuzyn przesuwających się dostojnie przed domem i niknących w ciemnej alei. W strumieniach ulewnego deszczu odjechali wreszcie ostatni bogaci i sławni goście. Lacy nawet nie przypusz­ czała, że na terenie pilnie strzeżonej posiadłości znajduje się jeszcze ktoś, kto - nie zaproszony na dzisiejsze przyjęcie - przemknął niepostrzeżenie za jedną z limuzyn przejeżdżających przez bramę i teraz, ubrany dla niepo­ znaki na czarno, biegnie chyłkiem przez trawniki, żeby od tyłu dostać się do domu. Myśli Lacy krążyły uparcie wokół osobistych spraw, a zwłaszcza ostatnio powziętej decyzji dotyczącej przy­ szłych losów zarówno jej samej, jak i jej małego synka. Było to ostatnie przyjęcie, na którym występowała jako pani Douglas. Jutro wszystkie gazety jeszcze raz będą się rozpisywały na temat elegancji, wdzięku i urody żony słynnego senatora. Królewskiej postawy młodej damy, jej czarnej sukni balowej i brylantowego diademu we włosach, a także znamienitych gości i luksusowej posiadłości Douglasów, w której odbywało się przyjęcie. Na łamach jutrzejszej prasy Lacy jeszcze jeden, ostatni raz wystąpi jako idealna żona i pani domu. Jeśli nawet któryś ze spostrzegawczych reporterów zauważył wymuszony uśmiech na jej wargach i smutek wyzierający z pięknych fiołkowych oczu, to i tak napisze

16 SZALEŃSTWO LACY tylko o wyjątkowej wrażliwości tej kobiety. O tym, że nie zdemoralizowały jej ani pieniądze, ani sława. I że każdą wolną chwilę poświęca działalności charytatywnej, którą sponsoruje, zaspokajając potrzeby najbiedniejszych i chorych dzieci. Drżącą ręką Lacy dotknęła zimnej szyby, palcem podążając za błyszczącymi kroplami deszczu spływają­ cymi po drugiej stronie szklanej tafli. Deszczowe wieczo­ ry zawsze kojarzyły się jej z jednym wielkim przeżyciem. Z dniem, w którym ukończyła szkołę. Kiedy Johnny dowiedział się, że jej ojciec odmówił przyjścia na wieczorną uroczystość, sam zajął jego miejsce. Po szkol­ nych występach był bardzo serdeczny dla Lacy, chcąc jej osłodzić jeszcze jedno przykre rozczarowanie. Miał zaledwie dwadzieścia jeden lat. Skończył właś­ nie pierwszy rok studiów prawniczych. Lacy była o trzy lata młodsza. Stali wówczas obok siebie, zawstydzeni i zdenerwowani, w pokoiku, który Johnny zajmował na terenie posiadłości Douglasów. Przywiózł tutaj Lacy wprost ze szkolnej uroczystości, gdyż tego wieczoru stary Miller przeszedł samego siebie. Był wyjątkowo okrutny w stosunku do córki i nie szczędził jej żadnych upoko­ rzeń. Bała się wracać do domu i chciała odczekać u Johnny'ego, aż ojciec pójdzie do pracy na nocną zmianę. Douglasów ani ich dzieci nie było w domu. Wszyscy gdzieś się wybrali. Johnny mógł więc swobodnie oprowa­ dzić Lacy po terenie i pokazać jej, nie tylko z zewnątrz, wspaniały dom. Potem zaprosił ją do swego pokoiku w pawilonie na tyłach basenu. Mimo że miał reputację podrywacza, w stosunku do Lacy zawsze zachowywał się powściąg­ liwie. Tego dnia po raz pierwszy znalazła się w jego skromnym lokum. Oboje czuli się nieswojo.

SZALEŃSTWO LACY 17 Przez otwarte drzwi słyszeli szum deszczu. Lacy stanęła na progu i popatrzyła na ogrodowe rzeźby. - Wspaniały dom - powiedziała z podziwem w głosie. - To prawda - przytaknął Johnny. - Ale jeśli się zobaczy, jak Douglasowie się kłócą, oszukują siebie nawzajem na każdym kroku, dzieciaki biją się do upad­ łego, a starsi po trupach dążą do osiągnięcia własnych celów, to wcale nie jestem pewny, czy bogactwo to taka frajda, jak wszyscy sądzą. Lacy dotknęła szyby, po drugiej stronie zraszanej kroplami deszczu. - Zobacz, jak pędzą te krople - powiedziała do Johnny'ego. - Znacznie szybciej, mała, niż my - odparł zamyślony, z nutą żalu w głosie. - Nie masz się czym martwić. Przecież osiągniesz to, co sobie zamierzyłeś. - Tak. Ale nieprędko. A co będzie, jeśli zmęczy cię czekanie i wybierzesz sobie innego faceta? Udawał, że to żart, lecz na zmęczonej twarzy John­ ny'ego Lacy zobaczyła smutek i napięcie. Czuła sympatię do tego chłopaka, który tak ciężko pracował, żeby osiągnąć upragniony życiowy cel. - Zmokłaś, mała - odezwał się po chwili. - Nie stój w otwartych drzwiach, bo deszcz zniszczy ci nową sukienkę. Przesunęła się nieco i przywarła do framugi. Johnny stanął obok niej. -Jesteś taka śliczna. Byłem dziś dumny z ciebie, kiedy przemawiałaś. Twoja matka byłaby... Lacy przerwała mu gwałtownie. - Moja matka uciekła, przecież wiesz. Opowiadała mi zawsze niestworzone historie. Same bzdury, jak się potem

18 SZALEŃSTWO LACY okazało. Mówiła mi na przykład, że Alcatraz to wspaniały zamek, a nie ponure więzienie. Nakładła mi do głowy wiele bezsensownych rzeczy, w które wierzyłam. Potem się ulotniła. Nie dbam o matkę. Oprócz ciebie nie mam żadnego przyjaciela. Liczysz się tylko ty. Gdyby nie było cię dziś ze mną na uroczystości szkolnej, nie wydusiłabym z siebie ani jednego słowa. Na twarzy Johnny'ego ukazał się uśmiech. - Ładnie przemawiałaś. Poszło ci świetnie. Stać cię, mała, na wiele. Ze mną czy beze mnie. Nigdy się nie denerwujesz, kiedy śpiewasz... - Bo śpiew jest głosem duszy. Johnny położył rękę na ramieniu Lacy. - Masz wspaniałą duszę. - Nigdy nie mówiłeś niczego takiego... - Bo bardziej interesuje mnie twoje ciało. - Johnny z trudem oderwał wzrok od ponętnej sylwetki dziew­ czyny, lecz nadal wpatrywał się w jej usta. - Pocałuj mnie - szepnęła. Końcem języka zlizał kropelkę deszczu z czubka kształtnego noska. - Pocałuj mnie - powtórzyła. Pragnęła znacznie więcej. Johnny cofnął się o krok. Jeszcze nigdy nie próbował przespać się z Lacy. Bał się, że dziewczyna zajdzie w ciążę, a to pokrzyżowałoby wszystkie jego plany. Nie osiągnąłby niczego i oboje byliby załatwieni na całe życie. Lacy rozluźniła mu krawat i uśmiechnęła się kokiete­ ryjnie. - Będzie lepiej, jeśli już stąd wyjdziemy - mruknął. - Dlaczego? - Przesunęła palcem po odkrytej szyi Johnny'ego, wyczuwając puls.

SZALEŃSTWO LACY 19 - Przecież dobrze wiesz - odparł lekko schrypniętym głosem. Dotknęła jego włosów. Zamarł. Postanowił, że do końca studiów nie będzie kochać się z Lacy, i ona zdawała sobie z tego sprawę. Pochlebiał jej szacunek okazywany przez Johnny'ego, lecz wzięło górę zmysłowe podniecenie, a także kobieca próżność. Musiała sprawdzić, czy potrafi sprowoko­ wać zbliżenie. Johnny nie powinien oprzeć się jej wdziękom. - Nie przyprowadziłem cię tutaj, żeby się z tobą przespać - powiedział szorstko. - Wiem - odparła. Uznała, że zachowuje się jak dżentelmen. Ale może właśnie dlatego, że był tak powściągliwy, pragnęła go coraz bardziej. - Kiedyś, mała, pobierzemy się - oświadczył z mocą. - Kiedyś? - powtórzyła rozczarowana. - Pewnie chcesz mieć ładny dom. - Nie. - Lacy pragnęła wyłącznie uczucia. Miłości Johnny'ego. - Dostaniesz stypendium na naukę w college'u. Nie chcę rujnować ci przyszłości. - A czy ty mnie kochasz? - spytała. - Jeśli masz wątpliwości, nie będę na ciebie czekała. Lacy przytuliła się mocno do Johnny'ego. Puściły wszystkie hamulce, kiedy wsunęła mu rękę za koszulę. Zaczął ją całować. Gwałtownie. Zachłannie. - Musisz mnie kochać. Musisz - szeptała. Nikt nie darzył jej uczuciem. Ani matka. Ani ojciec. Przypomniała sobie nagle wykrzyczane z wściekłością przez niego słowa: - Nienawidzę cię, bo nie jesteś moim dzieckiem. Kiedy się o tym dowiedziałem, twoja matka natychmiast uciekła. Ze strachu, że ją zabiję. Jesteś nic niewarta. Chyba jako ulicznica. Wcześnie zaczęłaś. Już puszczasz się z tym gangsterem Midnightem...

20 SZALEŃSTWO LACY - Nie! Lacy wysunęła się z objęć Johnny'ego i wybiegła przed dom. Znalazła się w strugach ulewnego deszczu. Oparta o pień palmy rosnącej nad basenem zaczęła się śmiać. Głośno. Nienaturalnie. Histerycznie. Johnny wypadł z pawilonu, dogonił ją i mocno objął, usiłując osłonić przed deszczem. - Dziewczyno, co ty wyrabiasz? Przemokniesz do suchej nitki. Twoja sukienka już zrobiła się całkiem przezroczysta. - W jego oczach pojawiło się pożądanie. Podobał się jej zmysłowy, schrypnięty głos John­ ny'ego. I sposób, w jaki na nią patrzył. Przez cienki, mokry materiał oblepiającej ją sukienki musiał dostrzec naprężone sutki. Oboje niemal równocześnie wstrzymali oddech. Pożądali się nawzajem. Lacy wiedziała, że powinna jak najszybciej opuścić Johnny'ego, wracać do domu. Stała jednak jak wrośnięta w ziemię. Wreszcie szepnęła: - Kochaj mnie. Pokochaj mnie na zawsze. - Pocałowa­ ła go drżącymi ustami. - Na zawsze - obiecał. Wsunął język między wargi Lacy, czym doprowadził ją do szaleństwa. Wciągnęła Johnny'ego z powrotem do mieszkania, zamknęła drzwi, a potem rzuciła się na łóżko. Słyszała, jak drze się nowa sukienka. Nie dbała o nic. Pragnęła tylko znaleźć się w ramionach Johnny'ego. Pocałował ją jeszcze mocniej. Wokół nich rozszalała się burza z piorunami. Deszcz smagany wiatrem bił o szyby. Błyskawice co chwila rozdzierały granatowe niebo. Lacy i Johnny przeżywali także inną burzę. Własnych doznań. Wziął ją zbyt szybko, gdyż pragnął jej do szaleństwa. Potem, kiedy krzyknęła, trzymał ją mocno w objęciach

SZALEŃSTWO LACY 21 tak długo, aż przestała płakać i zaczęła prosić o ponowie­ nie pieszczoty. Nie wytrzymał napięcia. Stracił wszelką kontrolę nad swoim ciałem. Wziął Lacy, lecz po chwili było już po wszystkim. Potem przeprosił, choć nie wiedziała, za co. Teraz dopiero rozebrał ją powoli. Dłońmi, a potem wargami wodził po nabrzmiałych piersiach. Później całował. Wszędzie. Instynktownie odnajdując miejsca, których pieszczenie pobudzało Lacy najbardziej. Wyczuł, że pozbyła się wszelkich zahamowań. Wsu­ nęła mu dłonie we włosy i przyciągnęła jego twarz do swojej. - Rozbierz mnie - polecił głosem schrypniętym z pożądania, czym podniecił ją jeszcze bardziej. Drżąc na całym ciele, niezdarnie rozpięła guziki przy koszuli zsunęła ją z ramion Johnny'ego. - Całuj mnie teraz. Tak jak ja to robiłem - nakazał. Lacy ogarnęła fala szczęścia. W ramionach John­ ny'ego przeżywała największe uniesienie. Dlatego, że go kochała. I dlatego, że on ją kochał. Potem leżeli w ciemnościach. Przytuleni. Objęci. Przekonani, że wzajemna miłość będzie trwać wiecznie. Że nic ich nie rozdzieli. Zaczynało świtać, kiedy znaleźli się w dzielnicy, w której mieszkali. Burza minęła. Po pustych, wąskich ulicach hulał tylko silny, porywisty wiatr. Stojąc na werandzie przed domem, w którym miesz­ kała Lacy, zobaczyli na niebie krwawą łunę. Rozciągniętą nad magazynem, w którym na nocnej zmianie pracowali obaj ich ojcowie. A kiedy Lacy i Johnny usłyszeli przeraźliwe zawodzenie syren, rzucili się biegiem w stro­ nę płonącego magazynu. Nie byli świadomi tragedii, która ich spotka. Wkrótce po objęciu nocnej służby przez starego

22 SZALEŃSTWO LACY Millera w magazynie należącym do Douglasa wybuchł pożar. W ogniu zginął zarówno ojciec Lacy, jak i żona Sama, Camella, która akurat dekorowała piętro. Ojciec Johnny'ego doznał tak silnych poparzeń, że w ich wyniku zmarł parę miesięcy później. Policja ustaliła, że magazyn został podpalony umyśl­ nie. Ogień podłożono aż w trzech miejscach. O ten karygodny czyn Sam Douglas oskarżył bezpod­ stawnie ojca Johnny'ego. Chłopak wystąpił w obronie ojca, ostro przeciwstawił się pracodawcy, w wyniku czego stracił pracę. Równocześnie słynny senator uczynił wspaniałomyślny gest. Przyjął pod swój dach osieroconą córkę drugiego nocnego stróża, który zginął w pożarze. Starego Millera. Lacy znalazła więc schronienie w posiadłości Sama Douglasa. Poniosła jednak inną, wielką stratę. Roz­ goryczony Johnny nie chciał oglądać jej więcej na oczy. Osamotniona i nie kochana, zwróciła się więc ku Dougla­ sowi. W taki oto sposób powstał łańcuch wydarzeń, które zniszczyły piękną i czystą miłość dwojga młodych ludzi.

ROZDZIAŁ DRUGI Przestała istnieć niewinna dziewczyna, wierząca w królewicza z bajki, która ciało i duszę oddała John- ny'emu Midnightowi, bo był dla niej dobry i szarmancki. Na jej miejscu pojawiła się urocza młoda dama, fałszywa bajkowa księżniczka, która w eleganckim świecie wiodła luksusowe życie. Życie uważane powszechnie za godne zazdrości. Dla Lacy była to tylko smutna egzystencja nie rozumianej kobiety u boku nie kochającego, złego czło­ wieka. Nie mogła wcale pojąć, dlaczego, po dziesięciu latach, nadal obwiniała Johnny'ego za ich rozłąkę. Powinna była wiedzieć, że chłopak, którego wychowała ulica, nigdy nie wystąpi w roli rycerza w lśniącej zbroi. Dobry Boże... Przez wiele lat godziła się na prowadze­ nie pustego życia. U boku nieczułego męża, który nie darzył jej uczuciem ani nigdy nie brał do łóżka, a także z dzieckiem, które w miarę dorastania coraz bardziej oddalało się od matki. Mimo że zachowanie się Lacy było nienaganne, świat ludzi dobrze urodzonych i bogatych, w którym się znalazła, nigdy jej nie zaakceptował, gdyż do niego nie należała. Dla tych ludzi pozostała nadal plebejką, przedstawicielką pogardzanej części społeczno­ ści. W opustoszałym holu zaciągnęła zasłony. Sam po­ szedł już na górę do swego pokoju. Mieli odrębne sypialnie.

24 SZALEŃSTWO LACY Czy potrafiłabym być szczęśliwa, gdybym w ogóle nie znała Johnny'ego? zastanawiała się Lacy. Johnny... Jakże go teraz nienawidziła! Z pełnym okrucieństwem odepchnął ją od siebie. Zniszczył w niej wszystko to, co najlepsze. Powinna więc o nim zapomnieć? Być może tak. Ale nie mogła. Nie potrafiła. Przede wszystkim dlatego, że istniał żywy, namacalny dowód, że ten mężczyzna był jej ciągle bardzo bliski. Teraz może nawet jeszcze bliższy niż przed laty. Lacy przeszła przez hol. Wzięła do ręki pełną niedopa­ łków popielniczkę, którą przez nieuwagę ktoś ze służby pozostawił na niskim stoliku. Zaczęła myśleć o mężu. Przez cały wieczór był nieswój. Wyglądał na bardzo zdenerwowanego. Nawet zwyczajowo nie podziękował jej za udane przyjęcie. Nie miało to zresztą żadnego znaczenia. Lacy nie zamierzała już dłużej zaspokajać zachcianek męża i odgrywać roli doskonałej żony. Od jutra będzie wolna. Przestanie być idealną panią domu. Na zawsze porzuci Sama Douglasa. Opuści ten luksusowy dom. Weszła do przestronnego salonu. Był umeblowany z gustem wspaniałymi antykami. Na ścianach wisiały bezcenne obrazy. W rogu pokoju znajdował się fortepian, na który para kandelabrów z Delft rzucała migotliwe światło. Kiedy Lacy wyszła z kuchni, gdzie opróżniła popiel­ niczkę, znalazła się z powrotem w salonie. Rzuciła okiem na ten duży instrument muzyczny. Był zamknięty. Jeden tylko raz zaśpiewała Samowi popularną arię z „Madame Butterfly" i to było wszystko. Teraz na fortepianie stały ich zdjęcia w towarzystwie prezydenta i jego żony. A także fotografie członków europejskich rodzin królew­ skich, opatrzone bezcennymi autografami.

SZALEŃSTWO LACY 25 Lacy zatrzymała wzrok na podobiźnie bliźniąt Sama z pierwszego małżeństwa. Były młodsze od niej zaledwie o sześć lat. Zdjęcie, które miała przed sobą,- było zrobione przed jej ślubem. Colleen i Cole pluskali się w basenie. Weseli, roześmiani. Spoglądając na radosną twarz Cole'a, nikt by nie przypuścił, że chłopak znajdzie się niebawem w zakładzie dla psychicznie chorych. Na własną ślubną fotografię Lacy nie mogła patrzeć. Przywodziła na myśl przykre skojarzenia. Panna młoda czuła się wówczas taka chora, że ledwie doszła do ołtarza. Włączyła alarm przeciwwłamaniowy, pogasiła światła na parterze domu, a potem weszła po schodach na piętro i zamknęła się w sypialni. Służba mieszkała nie w domu, lecz w pawilonie ukrytym wśród drzew w pobliżu basenu. Tam całe dni i noce przebywał także syn Lacy, mały Joe, bo tak chciał Sam Douglas. Ponieważ posiadłość była rozległa, Lacy stale bała się o dziecko. Chętnie wzięłaby je do siebie, lecz życzenie męża było rozkazem. Zamknęła na klucz wewnętrzne drzwi prowadzące z jej pokoju do sypialni Sama. Nie zapalając światła, podeszła do toaletki i zdjęła ciężki diadem. Potrząsnęła głową. Włosy opadły na ramiona, a na puszysty biały dywan wypadły szpilki utrzymujące misterną fryzurę. Lacy pochyliła się i pozbierała je z podłogi. Potem zsunęła z palca obrączkę i włożyła ją do szkatułki z biżuterią. Jutro wyjedzie. Już kilkakrotnie opuszczała dom, lecz za każdym razem Sam zmuszał ją do powrotu. Tym razem żadne groźby nie poskutkują. Opuści męża na zawsze. Na początku pewnie będzie mu ciężko, lecz szybko znajdzie sobie kogoś, kto ją zastąpi w roli żony i pani domu.

26 SZALEŃSTWO LACY Lacy wiedziała, że Sam ma ostatnio jakieś poważne kłopoty, mimo że o niczym jej nie mówił. Nigdy tego zresztą nie robił. Zawsze był zamknięty w sobie. Nieufny i podejrzliwy. A im wyżej piął się w górę po szczeblach kariery, tym więcej miał przed nią sekretów. Od pewnego czasu o niecodziennych porach dnia przyjmował różne dziwne telefony. Kiedy Lacy pod­ nosiła słuchawkę, rozmówca rozłączał się bez słowa. Co kilka dni w domu zjawiał się specjalny posłaniec, który przekazywał Samowi do rąk własnych białe, duże koper­ ty. Dzisiaj także przyniesiono taki list. Lacy podejrzewała, że mąż stał się ofiarą jakiegoś szantażu. Miał ponadto inne poważne kłopoty. Jego finansami zainteresował się bowiem urząd podatkowy. Sam zawsze jednak wygrywał. Potrafił zdobyć to, na czym mu zależało. I wiedział, kogo i jak może przekupić. Lacy zadrżała. Ona sama była najlepszym przykła­ dem. Potrafił ją zdobyć i usidlić. Wbrew jej woli. Uklękła na dywanie i spod łóżka wyciągnęła małą, spakowaną już wcześniej walizkę, którą tam ukryła. Jutro dla niej i dla Joe'ego rozpocznie się nowe życie. Kiedy wreszcie zapaliła nocną lampkę, zobaczyła dużą, białą, rozdartą kopertę i wycinki prasowe roz­ rzucone na pościeli. Jeden z tytułów szczególnie ją zainteresował. „Ucieczka Cole'a Douglasa ze szpitala dla obłąka­ nych". Lacy szybko przebiegła wzrokiem treść artykułu. Przez wiele miesięcy chory młody człowiek przygotowy­ wał ucieczkę. Plastykowym nożem drążył tunel do szybu wentylacyjnego. To, co wykopał, wynosił w kieszeniach na dwór, kiedy wyprowadzano go na spacer. Stos wycinków prasowych na łóżku był przybity szpikulcem do pościeli.

SZALEŃSTWO LACY 27 Lacy zaczęła drżeć na całym ciele. Przemogła się jednak i czytała dalej: „...Lekarze uważają, że może być niebezpieczny dla otoczenia. Istnieje domniemanie, że bezpośrednio po ucieczce ze szpitala Cole pojedzie do Wirginii, gdzie jego ojciec, Sam Douglas, zamieszkał wraz z młodą żoną." Sam musiał wiedzieć o ucieczce syna i dlatego był zdenerwowany, uzmysłowiła sobie Lacy. Ale dlaczego nic jej o tym nie powiedział? Zastanawiała się, czy Cole skontaktował się już ze swoją bliźniaczą siostrą. Colleen mieszkała w Los An­ geles. Była dobrze zapowiadającą się aktorką. Lacy uznała, że powinna zadzwonić do dziewczyny i powie­ dzieć jej o ucieczce brata z zakładu leczniczego. Być może Colleen jeszcze o tym nie wie. Autor artykułu przypomniał, że Cole Douglas miał pierwszy atak choroby psychicznej tej nocy, kiedy wy­ buchł pożar w magazynie należącym do jego ojca. A także o tym, że wtedy zginęła w płomieniach matka młodego Douglasa. Lacy włożyła nocną koszulę. Cole'a prawie nie znała. Zaprzyjaźniła się jednak z Colleen, która bardzo boleśnie przeżyła śmierć matki i psychiczną chorobę brata. Lacy zbierała właśnie wycinki prasowe, żeby zanieść je Samowi, kiedy usłyszała jakiś dziwny, zdławiony dźwięk. Zapaliło się czerwone światełko wewnętrznego telefonu, stojącego na szafce przy łóżku. Korzystał z niego Sam, jeśli wracał na noc do domu. Miał zwyczaj życzenia żonie dobrej nocy. Lacy pochyliła się nad aparatem i czekała, aż usłyszy głos męża. Postanowiła nie odwiedzać go w sypialni, lecz tylko przez telefon powiedzieć o znalezionych wycinkach prasowych.

28 SZALEŃSTWO LACY Głos, który usłyszała, nie należał jednak do Sama. Ze względu na szalejącą burzę połączenie było kiepskie. Pełne szmerów i trzasków. Lacy z trudnością wyławiała pojedyncze słowa i fragmenty zdań. Usłyszała: - Powinieneś... wysłać te pieniądze. W głosie rozmówcy Sama brzmiała groźba. Za oknami nadal szalał wiatr. O szyby uderzały strumienie deszczu. Lacy usłyszała krzyk Sama: - Wynoś się! Czy był u niego Cole? Czy to on szantażował Sama? Po chwili znów się odezwał: - Będziesz sądzony za morderstwo. Nie ma przedaw­ nienia... Chcesz, żeby wszyscy dowiedzieli się prawdy o pożarze? Przecież Sam nie mógł podpalić magazynu! pomyślała Lacy. Była przerażona. Na założeniu, że jest niewinny, było zbudowane całe jej życie. Przed oczyma Lacy stanęła pamiętna noc. Wówczas kochała się z Johnnym, a potem zobaczyła krwawą łunę na niebie. I jeszcze później patrzyła, jak lekarz opatruje straszliwie poparzonego ojca Johnny'ego i jak z dymią­ cych ruin wynoszą w plastykowych workach dwa ciała. Johnny powiedział jej potem, że o podpalenie budynku Douglas oskarżył jego ojca i że było to podłe kłamstwo. A ona nie uwierzyła Johnny'emu. Zaufaniem obdarzyła Sama. Za oknami sypialni szalała burza. Pioruny biły w drze­ wa otaczające dom. Z wewnętrznego telefonu popłynął znów zniekształ­ cony głos, tym razem należący do Sama: -Nikt nie może dowiedzieć się prawdy. Cole... dłużej płacić ci nie mogę.