ziomek72

  • Dokumenty7 893
  • Odsłony2 155 441
  • Obserwuję935
  • Rozmiar dokumentów26.3 GB
  • Ilość pobrań1 242 764

Mężczyzna bez skazy - Anderson Caroline

Dodano: 8 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 8 lata temu
Rozmiar :593.3 KB
Rozszerzenie:pdf

Mężczyzna bez skazy - Anderson Caroline.pdf

ziomek72 EBooki EBOOK A Anderson Caroline
Użytkownik ziomek72 wgrał ten materiał 8 lata temu. Od tego czasu zobaczyło go już 225 osób, 130 z nich pobrało dokument.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 151 stron)

CAROLINE ANDERSON Mężczyzna bez skazy Harlequin Toronto • Nowy Jork • Londyn Amsterdam • Ateny • Budapeszt • Hamburg Madryt • Mediolan • Paryż • Praga • Sofia • Sydney Sztokholm • Tokio • Warszawa

ROZDZIAŁ PIERWSZY - Cóż za nieznośni smarkacze! Zirytowana Clare zamknęła za sobą drzwi od dyżurki pielęgniarek i opadła na krzesło. - Aż tak źle ? Podniosła wzrok i ujrzała wpatrującego się w nią mężczyznę. Miał jasne włosy, które swobodnymi kosmykami opadały na wysokie, opalone czoło, a z całej postaci emanowała energia i siła. Był tak przystojny, że od razu wzbudziło to podejrzenia Clare. - Przepraszam... Nie wiedziałam, że ktoś jest w pokoju. Zwykle nie mówię sama do siebie, ale dziś rano... - Zawsze traci pani zimną krew tak wcześnie? - Spojrzał na zegarek i ze zdziwieniem uniósł jedną brew. - Jest dopiero dziesięć po dziewiątej! - Cóż, zrozumiałby mnie pan, gdyby sam miał do czynienia z Dannym Drew i jego kolegami. - Nie mogę się tego doczekać. - Leniwym ruchem podał jej rękę przez stół. - Nazywam się Michael Barrington. Od mniej więcej dziesięciu minut jestem asystentem Tima Mayhew w tutejszym szpitalu. A pani to zapewne Clare Stevens ? - zapytał ujmując jej dłoń. Pod wpływem tego dotknięcia ciało Clare przeszedł dreszcz. Szybko cofnęła rękę i nieświadomie prowo­ kującym gestem wygładziła na biodrach sukienkę. - Skąd pan to wie? Doktor Barrington dotknął palcem przypiętej na jej piersi plakietki z nazwiskiem. - Och, jaka ze mnie gapa! - spróbowała się zaśmiać,

6 MĘŻCZYZNA BEZ SKAZY ale wypadło to nienaturalnie. Mężczyzna uśmiechnął się do niej drwiąco. - Czekaliśmy na pana. Siostra 0'Brien zaczyna pracę dopiero o dwunastej, więc może ja pokażę panu doktorowi oddział? - Zgoda, ale bez żadnej pompy. Nie potrzebuję nadwornej świty ani oznajmiających moje przybycie heroldów! Roześmiała się głośno, czując, że opuszcza ją napięcie. - Nie musimy tego ogłaszać w całym szpitalu! A teraz chodźmy. Nie mamy dzisiaj ostrego dyżuru, ale przyjęliśmy kilku pacjentów do wszczepienia protezy stawu biodrowego. Poza tym na sali intensywnej terapii leży dwóch chorych z wypadków samochodo­ wych. Jak tylko poczują się lepiej, zostaną przeniesieni na oddział. - Pójdę wszędzie, gdzie tylko pani rozkaże - zażar­ tował, a Clare poczuła, jak serce zamiera jej w piersiach. - Proszę. Podszedł do niej i otworzył drzwi. Jego bliskość podziałała na nią jak narkotyk. Delikatny aromat drogiej wody kolońskiej podkreślał naturalny, męski zapach jego ciała, który przyciągał Clare jak ma­ gnes. Starając się, by jej głos brzmiał naturalnie, po­ dziękowała za uprzejmość i wyszła z dyżurki. Pokazała doktorowi oddział, a potem zaprowadziła go do pierwszej z czterech sal chorych. - Czy chce pan kogoś zbadać? - Nie sądzę, aby to było konieczne. Chyba że jest ktoś, kogo pani zdaniem powinienem zobaczyć. Przyszedłem dziś tylko po to, żeby się trochę rozejrzeć. Później chcę pójść do doktora Mayhew na blok operacyjny. Doktor Barrington miał wspaniałe podejście do

MĘŻCZYZNA BEZ SKAZY 7 chorych. Uśmiechał się do nich i żartował, oczaro- wując wszystkie pacjentki. Z uwagą słuchał wyjaś­ nień Clare dotyczących szczegółów kuracji Tiny White, która spadła z konia, łamiąc sobie kręgosłup w odcinku piersiowym. Leżała na specjalnym łóżku Strykera, które co dwie godziny obracano o kilka stopni. - To nasza wzorowa pacjentka, prawda? - powie­ działa Clare z uśmiechem do Tiny. - Każdy może uchodzić za wzorowego pacjenta w porównaniu z nimi. - Tina wskazała ręką na pozostałych chorych leżących na sali. - Problem polega na tym, że zapomnieli już co to znaczy ból. - Clare uśmiechnęła się. - Chyba nie chciałaby pani, żeby cierpieli? - Michael Barrington uniósł ze zdziwieniem brwi. - Oczywiście, że nie! Po prostu nie mogę się doczekać, kiedy wyzdrowieją i znajdą się w domach. Tina zachichotała. - Nie są tacy źli. Naprawdę można oszaleć leżąc tu tyle czasu. Przynajmniej się nie nudzę ! - Jest jakiś postęp? - zapytał cicho, kiedy się oddalili. - Niespecjalnie. Na początku byliśmy pełni nadziei, ale teraz nie wygląda to najlepiej. Zaraz panu wszystko opowiem. Otworzyli drzwi do kolejnego pokoju i w ostatniej chwili zdążyli uchylić się przed rzuconym w ich stronę ogromnym grejpfrutem. - Danny Drew? - zapytał doktor Barrington. - Pan mnie zna, doktorze? Clare podniosła z ziemi owoc i stancja tyłem do pacjenta. - Ma złamane obie kości udowe, więc jest kom­ pletnie unieruchomiony. Żadną miarą nie można go nazwać idealnym pacjentem! Oba złamania nastawiał doktor Mayhew, ale myślę, że musiałby jeszcze

8 MĘŻCZYZNA BEZ SKAZY zdrutować mu szczęki, żeby w jego stanie nastąpiła jakaś poprawa... - Cześć, skarbie! Przyprowadziłaś swojego chło­ paka? Clare zignorowała tę i kilka następnych uwag Danny'ego. - Rozumiem teraz, co pani miała na myśli ! Rze­ czywiście jest wyjątkowo dowcipny! Clare podeszła do następnego chorego. - Peter Sawyer. Spadł z motocykla i złamał sobie nadgarstek, przedramię i miednicę. Ręka źle się goi i prawdopodobnie trzeba ją będzie jeszcze raz na­ stawiać. Cała reszta wygląda znacznie lepiej, więc chyba niedługo wypuścimy go do domu. - Nie wygląda pani na zadowoloną z tego faktu - powiedział, kiedy wyszli z sali. - Z czego tu się cieszyć? Za kilka dni trafi tu kolejny motocyklista w podobnym stanie. Na tej sali leżą tylko chorzy z wypadków i po kontuzjach sportowych. Kiedy wrócili do dyżurki, doktor Barrington usiadł na krześle wyciągając przed siebie długie nogi. - Proszę opowiedzieć mi o Tinie. - Dobrze. Napije się pan kawy? Napełniła dwie filiżanki, postawiła je na biurku i otworzyła książkę przyjęć. - Spadła z konia w sobotę... dziewięć dni temu. Jeździła na stadionie. Koń wystraszył się czegoś i zrzucił ją przez barierkę. Wylądowała na plecach. Sam rdzeń kręgowy nie został uszkodzony, ale przemieszczone kręgi wywierają na niego ucisk. Doktor Mayhew wciąż ma nadzieję, że powrócą jej chociaż niektóre funkcje, ale jak dotąd nic na to nie wskazuje. Jeśli nie nastąpi poprawa, będzie ją operował, żeby szybciej zacząć rehabilitację. Na razie obracamy ją co dwie godziny i czekamy na cud.

MĘŻCZYZNA BEZ SKAZY 9 - Małe szanse. - Wiem. Peter Sawyer też nie rokuje najlepiej. Myślę, że doktor Mayhew zdecyduje się na operacyjne nastawienie kości przedramienia. Były całkiem po­ gruchotane. - Kiedy to się stało? - Sześć tygodni temu. Już dawno złamanie powinno zacząć się goić, a jakoś nic na to nie wskazuje. - Miał robione zdjęcia rentgenowskie? - Tak. Są w historii choroby. - Odnalazła je i powiesiła na negatoskopie. - Paskudnie to wygląda! Miał szczęście, że nie stracił całej ręki! - Na szczęście obrażenia tkanek miękkich nie były zbyt rozległe. To go ocaliło od amputacji. Dla takiego młodego człowieka byłaby to tragedia. - Tak, tragedia - powtórzył w zamyśleniu. - Za­ pomina pani jednak o tym, że zranienie może być jeszcze większym problemem. Czasami dla dobra pacjenta lepiej jest usunąć chorą kończynę, niż się z nią męczyć. - Nie mogę w to uwierzyć. Czy może być coś gorszego niż utrata ręki, albo nogi? - Na pewno zdrowa kończyna jest nie do za­ stąpienia, ale często prawidłowo amputowana ręka czy noga, odpowiednio dobrana proteza i właściwa rehabilitacja zapewniają pacjentowi większy komfort. - A aspekty moralne? - Clare nie dawała za wygraną. - Kontakty z najbliższymi, życie osobiste, seksualne? - Hola, hola - delikatnie musnął palcami jej policzek. - Niech się pani tak nie przejmuje. Oczywiście problemów jest wiele. Chorzy po amputacji potrzebują dużego wsparcia i opieki. Ja twierdzę jedynie, że kiedy udzieli im się potrzebnej pomocy, mogą funk­ cjonować zupełnie normalnie.

1 0 MĘŻCZYZNA BEZ SKAZY Chciała przedstawić mu kolejne argumenty, ale wspomnienie dotyku, który ciągle czuła na twarzy, nie pozwalało jej zebrać myśli. Doktor Barrington był zbyt męski, zbyt silny, zbyt... po prostu był zbyt blisko niej! Patrzył z taką intensywnością, że prawie fizycznie czuła na sobie siłę tego spojrzenia. - Doktorze Barrington... - Mam na imię Michael. - Michael, skończmy już. Nie mogę jasno myśleć. - Na szczęście! Gdyby było inaczej, z pewnością chciałabyś kłócić się ze mną dalej, a tego bym nie zniósł. Była pewna, że chce ją pocałować. Pełne, pięknie wykrojone usta były już tak blisko... Dźwięk telefonu zabrzmiał ostro i przenikliwie. Clare drgnęła i z niechęcią podniosła słuchawkę. - Do ciebie. - Podała ją Michaelowi i usiadła za biurkiem. Co się z nią, do diabła, działo? Odkąd pamięta, zawsze ciągnął się za nią sznur wielbicieli, w tym także lekarzy. Wszyscy uważali ją za pięknego, seksownego kociaka, marzącego jedynie o tym, by być przez nich adorowanym. Nic bardziej błędnego! Tak pragnęła, by ktoś zwrócił uwagę nie tylko na jej figurę czy twarz, ale także na nią samą! Na jej umysł, osobowość, czy poczucie humoru. Potrafiła trzymać mężczyzn na dystans, gdyż zwykle to oni tracili dla niej głowę. W tym przypadku było inaczej. Wystarczył jeden dotyk tego człowieka, a świat zawirował jej przed oczami! Roztkliwiasz się nad sobą - pomyślała z niezadowoleniem. - Bogowie przemówili. Muszę iść teraz na salę operacyjną, żeby udowodnić im, co jestem wart. Jesteś zajęta dziś wieczorem? - Tak, będę myła włosy. - Kłamczucha - powiedział uśmiechając się lekko.

MĘŻCZYZNA BEZ SKAZY 1 1 - Zapraszam cię na kolację. Będziesz miała okazję dokładnie opowiedzieć mi o tutejszych zwyczajach. Chciałbym je trochę poznać, zanim zacznę tu pracować! Pokusa była wielka. Przez chwilę wahała się, z niepewnością spoglądając w błękitne oczy, które zdawały się przeszywać ją na wylot. - Masz jakieś powody, żeby mi odmówić? - Skąd ci to przyszło do głowy? - zapytała z nagłym rozdrażnieniem. - Po prostu zastanawiałem się, czy w twoim życiu istnieje jakaś Ważna Osoba. - Jaka osoba? - No wiesz, mąż, narzeczony, kochanek czy ktoś taki. - Nie, nie ma nikogo takiego. - Doprawdy? - w jego głosie było słychać niedo­ wierzanie. - Doprawdy! Nie mam chłopaka, a co ważniejsze, wcale go nie szukam. - Wielka szkoda. - Tak myślisz? Ja jestem z tego zadowolona. - Zadowolona? Do diabła, Clare. Taka kobieta jak ty powinna osiągnąć znacznie więcej niż tylko zadowolenie... Zmroziła go wzrokiem. - Jeśli ma pan ochotę zająć się uatrakcyjnianiem mojego życia erotycznego, panie Barrmgton, to nic z tego! Odpowiedź brzmi „nie"! Roześmiał się głośno, swobodnie, co wprawiło Clare w jeszcze większe zakłopotanie. Po chwili odezwał się z rozbrajającym uśmiechem: - Należałoby chyba poczekać na zaproszenie, nieprawdaż? Mówiąc szczerze, niczego ci nie propo­ nowałem... jak dotąd. Choć, być może, do tego właśnie zmierzałem. - Prędzej czy później okazuje się, że wszyscy

12 MĘŻCZYZNA BEZ SKAZY zmierzacie do tego samego... - powiedziała z nagłą goryczą w głosie. - Moja odpowiedź zawsze jest taka sama. Dzięki, ale nie. Czy nie powinieneś już iść? Kiedy została sama, nie mogła uporządkować myśli. Ładnie rozpoczęła pracę z nowym lekarzem! Może zareagowała zbyt gwałtownie, ale trudno było nie zrozumieć jego intencji. Clare miała dwadzieścia pięć lat i już dość dobrze nauczyła się oceniać reakge mężczyzn. Na tym z pewnością zrobiła wrażenie. Cóż, wkrótce okaże się, że nie jest taką dziewczyną, za jaką ją uważa. Jeśli chodzi mu tylko o przelotną znajomość, to w szpitalu nie będzie miał z tym problemu. Westchnęła i wróciła do pracy. Jej spokój nie trwał długo. Michael wrócił za kilka minut z doktorem Mayhew i młodszym asystentem, Davidem Blakiem. Siostra 0'Brien od razu wzięła go pod swoje opiekuńcze skrzydła i zaprowadziła na salę. Clare z niekłamanym podziwem przyglądała się, jak doktor Barrington bada dwóch pacjentów, którym tego ranka wszczepiono protezy stawu biodrowego. - Wygląda to nieźle - uśmiechnął się, kończąc badanie drugiego chorego i podał Clare sporządzone zapiski. - Dziękuję, siostro, to wszystko. - Zniżył głos. - Co robisz, kiedy skończysz myć włosy? - Nic - odpowiedziała zgodnie z prawdą, starając się stłumić śmiech. - A zatem zjedz ze mną kolację. Ulituj się nad nowicjuszem, Clare. Nic cię nie obchodzi, że nie znam tu nikogo, że muszę wracać do pustego domu i spędzić samotnie wieczór? Nie mam nikogo, z kim mógłbym porozmawiać. Może z wyjątkiem mojego kota, ale on mówi raczej niewiele. Zgadzasz się? - W porządku - powiedziała ze śmiechem. - Gdzie i kiedy?

MĘŻCZYZNA BEZ SKAZY 1 3 - Mieszkasz w szpitalu? Przytaknęła. - Umówmy się przy głównym wejściu o siódmej. Przyjadę po ciebie. Zgoda? - OK. Co mam założyć? - Cokolwiek. Mogą być dżinsy. Koło mnie jest mały pub z ogródkiem, gdzie możemy posiedzieć. Teraz muszę już iść. Spotkamy się o siódmej. Kiedy wyszedł, zdała sobie sprawę, że siostra 0'Brien bacznie ich obserwowała. - Miły chłopak. Wygląda na to, że dobrze się nawzajem rozumiecie. - Po prostu poprosił mnie, żebym poświęciła mu dziś wieczorem trochę czasu i wyjaśniła kilka spraw związanych z funkcjonowaniem naszego oddziału. Wie pani, jak to jest, gdy przychodzi się do nowej pracy. Clare starała się, żeby zabrzmiało to przekonywu­ jąco. Za nic na świecie nie przyznałaby się, jak waliło jej serce, kiedy dotknął jej ręki biorąc notatnik z zapiskami. Siostra 0'Brien uśmiechnęła się do siebie. - Mam nadzieję, że miło spędzisz czas. Dobrze ci zrobi wieczór na mieście. A wracając do naszych spraw, sądzę, że doktor Mayhew chce, żeby pan Barrington jeszcze raz nastawił przedramię Pete'a Sawyera. Chyba zrobią mu przeszczep kostny. Teraz, kiedy miednica zrosła się prawidłowo, mogą pobrać kość z talerza biodrowego. Mam nadzieję, że to mu pomoże. Przynajmniej do czasu, aż doktor Barrington nie zdecyduje się na amputację, pomyślała przypominając sobie niedawną rozmowę. Dzień pracy zdawał się nie mieć końca. Nawet sama przed sobą nie przyznałaby się, jaka była przyczyna tej niecierpliwości. Dopiero kiedy po powrocie do domu przewracała szafę do góry nogami

14 MĘŻCZYZNA BEZ SKAZY w poszukiwaniu czegoś odpowiedniego do ubrania, zdała sobie sprawę, że męczące ją od rana uczucie niepokoju miało tylko jedną przyczynę. Był nią Michael Barrington. - Cholera! - zaklęła pod nosem, nie mogąc uciszyć niepokoju, jaki nie opuszczał jej od chwili, w której ujrzała tego mężczyznę. Nie miała zamiaru rezygnować ze swoich zasad tylko dlatego, że jakiś playboy przyprawił ją o zawrót głowy! Kiedy była już gotowa, stanęła przed lustrem, by ocenić swój wygląd. Świeżo umyte, uwolnione spod sztywnego czepka włosy miękko okalały twarz, luźno opadając na kołnierz. Delikatny makijaż podkreślał jej duże, piękne oczy. Ubrała się w lekki szaro-zielony sweter i szeroką spódnicę w pomarańczowo-zielone wzory. Na nogach miała tylko sandały. Zastanawiała się, czy jej strój nie jest zbyt mało elegancki, ale było już za późno, żeby cokolwiek w nim zmieniać. Za pięć siódma zeszła do głównego wejścia, starając się opanować narastające zdenerwowanie. Ujrzała go na parkingu, pogrążonego w rozmowie z dwoma lekarzami. Nie chciała, żeby łączono ich nazwiska, ale było już za późno, aby się wycofać. Michael dostrzegł ją i, przepraszając kolegów, zwrócił się w jej kierunku. - Clare, jesteś punktualna! - Dlaczego tak cię to dziwi? - Sądziłem, że spóźniasz się na spotkania, podobnie jak większość dziewczyn. - Clare Stevens to nie to samo, co „większość dziewczyn" - powiedziała z naciskiem. - Zaczynam sobie z tego zdawać sprawę. Chodźmy. Umieram z głodu. - Wziął ją pod rękę i poszli na parking. - Aha, muszę ci coś powiedzieć. Okazało się, że

MĘŻCZYZNA BEZ SKAZY 15 w tej knajpce nie podają gorących posiłków w ponie­ działki. Może więc przyjmiesz moją propozycję i pozwolisz, żebym coś dla nas przygotował? Tu cię mam, pomyślała i stanęła. - U ciebie w mieszkaniu? - W moim domu. Nie martw się, jestem całkiem dobrym kucharzem. Przez te kilka dni zdążyłem odkryć tylko ten pub, o którym ci mówiłem, więc nie wiem, gdzie indziej moglibyśmy pójść. I możesz się nie obawiać, nie zamierzam cię napastować. Spojrzała ze zdziwieniem i lekko się uśmiechnęła. - Tak to po mnie widać? - Rano byłaś bojowa jak lwica. Obiecuję, że cię nie dotknę, zanim sama nie zaczniesz. - Ja? Co masz na myśli? - Naprawdę sądzisz, że tylko ty wzbudzasz żywe zainteresowanie płci przeciwnej? Uwierz mi, to praw­ dziwa przyjemność spotkać nareszcie kobietę, która nie mdleje na mój widok w minutę po tym, jak mnie poznała! Nie ma co się temu dziwić - pomyślała. Gdyby nie fakt, że z zasady mówiła „nie", sama mogłaby odczuć taką pokusę! - W porządku. Ty będziesz gotował, ja będę mówić, a potem razem pozmywamy. Zgoda? - Świetnie. Zaraz będziemy na miejscu. Wskakuj. - No, no! Uśmiechnął się siadając za kierownicą. - To samochód mojego brata. Ja mam stare volvo, ale ponieważ brat wyjechał w interesach do Niemiec, pożyczyłem od niego ten wóz, żeby trochę podnieść swój prestiż! - Całkiem nieźle ci to wychodzi. Co to za marka? - Porsche. Chcesz, żebym otworzył dach? - Dlaczego nie? Nie zaszkodzi to chyba mojemu prestiżowi?

16 MĘŻCZYZNA BEZ SKAZY Roześmieli się i Michael nacisnął przycisk. Nad ich głowami rozpostarło się czerwcowe niebo. - Ruszajmy! Zapalił silnik i wyprowadził samochód z parkingu. Clare wygodnie usadowiła się w miękkim fotelu i westchnęła z błogością. Kiedy wyjechali na szosę, Michael przyspieszył i wkrótce wiatr rozwiewał włosy Clare, smagając policzki. - Michael, to jest wspaniałe! - Nieźle, prawda? Szczęściarz z mojego brata. Zastanawiam się, czy zechce mi go sprzedać. Po krótkiej chwili skręcili w jedną z przecznic, z której wjechali na piaszczystą drogę. - Dokąd jedziemy? - zapytała Clare, którą nagle zaniepokoił fakt, że znaleźli się w tak odludnym miejscu. - Widzisz przed nami ten mały różowy dom? To tutaj. Ujrzała domek z niskim dachem, który prawie w całości przykrywał okna na pięterku. Ciepłorożowy kolor ścian rozjaśniały herbaciane róże, które okalały drzwi i rosły wokół okien. - Nie mów mi tylko, że ten dom nazywa się Różowa Chata! - Jak się tego domyśliłaś? Chodź do środka. Witam cię w moich skromnych progach. Skłonił się przed nią robiąc gest, jakby zdejmował z głowy czapkę i otworzył drzwi. Wnętrze było równie czarujące jak to, co widziała na zewnątrz. Pełno w nim było małych schowków i zakątków, a meble w większości zrobione zostały z sosnowego drewna. W kuchni podłoga była ce­ glana, a na poddasze prowadziły strome drewniane schody. - Och, Michael, tu jest cudownie!

MĘŻCZYZNA BEZ SKAZY 1 7 - Dziękuję - powiedział z uśmiechem. - Jesteś moim pierwszym gościem. Pozwól, że cię oprowadzę. Podążyła za nim, z zachwytem oglądając wystrój domu. - Uważaj na głowę - ostrzegł, gdy weszli na schody. - Sądzę, że zostały zbudowane z myślą o niższych ludziach niż my. Łazienka jest tam, a sypialnie są po obu stronach. W tej chwili nie są jeszcze umeblowane, ale wkrótce się tym zajmę. Kupiłem tę posesję dopiero w czwartek. Miałem to zrobić wcześniej, ale złapał mnie sztorm u wybrzeży Sycylii. - Masz na myśli tę wyspę? - Tak. Zabrałem tam „Henriettę" na kilka dni i nie zdążyłem wrócić na czas. Mój Boże, pomyślała. Stoimy na środku jego sypialni, a on opowiada mi o kłopotach z jakąś Henriettą! - Kiedyś ci ją pokażę. Jest bardzo piękna i łatwo jest nią sterować, o ile tylko wiatr nie jest zbyt silny, bo wtedy może sprawić trochę kłopotu. Na pewno ją polubisz. Cierpisz na chorobę morską? Uśmiechnęła się z ulgą, gdy zrozumiała, że „Hen­ rietta" to jego jacht. Ale po chwili z przerażeniem uświadomiła sobie, że chyba jest zazdrosna o Michaela! Co prawda nie miała całkowitej pewności, czy to było właśnie to uczucie, gdyż nigdy przedtem nie była o nikogo zazdrosna. A jeśli to zazdrość, to dlaczego o Michaela? Jak widać, życie jest pełne różnych niespodzianek... - Nie. Nigdy dotąd nie miałam choroby morskiej. Wprawdzie ostatni raz żeglowałam w wieku lat trzynastu, ale przedtem dużo pływałam z bratem. - Najpierw mieliśmy „Mirror", potem „Fireball", a w końcu dziadek kupił „Henriettę". Jako chłopak spędzałem na niej wiele czasu. Ich roześmiane oczy spotkały się i Clare pomyślała

18 MĘŻCZYZNA BEZ SKAZY nagle o ogromnym metalowym łożu, które stało za nimi. - Może zejdziesz na dół i zrobisz sobie coś do picia. W lodówce jest białe i czerwone wino, i różne napoje. Ja chciałbym zdjąć wreszcie z siebie ten garnitur i chwilę się zrelaksować. - Świetnie. Odwróciła się i zaczęła schodzić po schodach. Usłyszała, jak zrzucił buty, które z hałasem upadły na podłogę. W kuchni rozejrzała się bezradnie w poszukiwaniu lodówki. Michael zbiegł na dół ubrany tylko w stare obcisłe dżinsy. Wciągał jeszcze koszulkę i Clare przez chwilę widziała jego opalony tors. Jej dłonie same wyciągały się, żeby go dotknąć, ale powstrzymała się, zaciskając ręce w kieszeniach. - Gdzie jest lodówka? - zapytała nienaturalnie wysokim głosem. - Tutaj. Otworzył jedną z kilku identycznych szafek zrobio­ nych ręcznie z ciemnego dębu. W środku była wbudowana lodówka. - Bardzo sprytne. - Tak. Dom należał do dekoratora wnętrz. Napijesz się wina czy czegoś bezalkoholowego? - Proszę o białe wino z lodem. - Dobry pomysł. Wyjął z lodówki butelkę, odkorkował ją i napełnił dwa kieliszki. - Na zdrowie! - Na zdrowie! Witaj w Audley. - Dzięki, Clare. A teraz usiądź i zdradź mi wszystkie szpitalne sekrety. Kto się z kim kłóci, do kogo nie powinienem się odzywać, kto przewodzi w towarzystwie i tak dalej. - Nic z tych rzeczy. Audley to przyzwoity szpital

MĘŻCZYZNA BEZ SKAZY 1 9 i panują w nim bardzo zdrowe stosunki. W końcu wszyscy mamy wspólny cel. - Dzięki Bogu! W szpitalu, w którym ostatnio pracowałem, trzeba było bardzo uważać, żeby nie nadepnąć komuś na odcisk. Ułożył umytą sałatę w salaterce i postawił ją przed Clare. - Na co masz ochotę? Możemy zjeść świeżego okonia albo stek, jeśli wolisz. - Sam go złowiłeś? - Nie tym razem. Kupiłem od faceta z sąsiedniej łódki. Prosto z wody. - Brzmi zachęcająco. Clare robiła sałatę, a on w tym czasie umył ryby, otoczył je w maśle i koprze, a potem pospinał wykałaczkami. - Wystarczy im pół godziny w piekarniku. Akurat tyle, żebym zdążył pokazać ci ogród. W świetle promieni zachodzącego słońca ogród wyglądał wspaniale. Powietrze przesycone było zapa­ chem kwiatów ,a bogactwo barw rosnących tu roślin musiało olśnić każdego. Entuzjazm Michaela był zaraźliwy. Z dumą od­ krywał przed nią wszystkie tajemnice tego miejsca. Na samym końcu, pod drzewem, wisiała stara huś­ tawka. Zaproponował Clare, żeby ją wypróbowała. - Nigdy nie potrafiłam rozbujać się wystarczająco wysoko, żeby poczuć prawdziwą przyjemność. Jeszcze nie dokończyła mówić, kiedy ujął ją w pasie i posadził sobie na kolanach. Rozhuśtał się wysoko, nie bacząc na piski i śmiech Clare. Wiatr targał im włosy, a ziemia uciekała spod nóg. W końcu zwolnił pozwalając, żeby huśtawka się zatrzymała. Zanim wypuścił Clare z objęć, ich usta spotkały się na krótki moment. Kiedy wstała, poczuła, że drżą jej kolana. Nie

2 0 MĘŻCZYZNA BEZ SKAZY wiedziała, czy był to skutek huśtania, czy pocałunku Michaela. Nie był to namiętny pocałunek kochanków, ale wystarczył, by rozbudzić w niej pożądanie. Ciągle czuła dotyk jego mocnych ud i ciepło piersi, o którą się opierała. - Ryba - powiedział nagle i podążył w stronę domu. Patrzyła, jak rozwija folię aluminiową i ze wszystkich sił starała się opanować. - Masz jakiś sos do sałaty? - Jest w małym słoiczku, chyba na drzwiach lodówki. Sam robiłem. Zasiedli do posiłku przy dużym dębowym stole i Clare, ku swemu zdziwieniu, zupełnie się rozluźniła. Jedzenie było wyborne, a Michael niezwykle miły. Zdawał się nie pamiętać o incydencie w ogrodzie i Clare sama zaczynała myśleć, że wszystko jej się przyśniło. Kawę wypili przed domem, na ławce stojącej pośród róż. Siedzieli zachowując należyty dystans. Kiedy skończył mówić, spojrzała na niego i dostrzegła, że z uwagą się jej przygląda. Zarumieniła się. A może jednak to nie był sen? Ręka Michaela, która do tej pory swobodnie spoczy­ wała na oparciu, dotknęła nagle policzka Clare. Zerwała się na równe nogi. - Powinnam już pójść, Michael. Wstał również i ujął ją za przegub. - Czuję twoje tętno. Jest przyspieszone. Nie wiesz przypadkiem dlaczego? Była jak zahipnotyzowana. Przyciągnął ją do siebie i delikatnie ujął w dłonie jej twarz. - Czy mówiłem ci już, że ślicznie dziś wyglądasz? - Ja nie... wcale tak nie uważam... - Co za niedopatrzenie z mojej strony. Jesteś piękna. Po prostu olśniewająca. Zniewolona spojrzeniem błękitnych oczu nawet nie

MĘŻCZYZNA BEZ SKAZY 21 drgnęła, gdy pochylił nad nią twarz i pocałował tak czule i delikatnie, iż pomyślała, że jednak śni. Cicho westchnęła i przytuliła się do szerokiej piersi Michaela. Lekko rozchyliła wargi pozwalając, by jego język wsunął się między nie, była niepomna niczego z wyjątkiem jego bliskości, dotyku rąk i intymności pocałunku. Podniósł głowę i wtulił policzek we włosy Clare. Czuła bicie jego serca i delikatne drżenie obejmujących ją ramion. - Myślę, że powinienem chyba odwieźć cię do domu - powiedział po chwili. Clare przytaknęła. Podczas całej drogi nie odzywali się do siebie, ale kiedy stanęli pod drzwiami jej mieszkania, położyła rękę na ramieniu Michaela. - Dziękuję za wspaniały wieczór - odezwała się miękko. - Cała przyjemność po mojej stronie. Clare uśmiechnęła się i potrząsnęła głową. - Nie cała - odparła cicho. Wspięła się na palce i lekko pocałowała go w policzek. - Dobranoc. - Dobranoc, Clare. Do zobaczenia jutro. Do zobaczenia, pomyślała, a serce zabiło jej mocniej. Po raz pierwszy od dłuższego czasu z niecierpliwością czekała na spotkanie z jakimś mężczyzną. Nawet kiedy usypiała, uśmiech wciąż rozjaśniał jej twarz.

ROZDZIAŁ DRUGI To był bardzo ciężki tydzień i Clare rzadko widywała Michaela. Spotykali się tylko podczas wspólnych dyżurów. Dwaj pacjenci po wypadkach zostali zwolnieni do domu, a na ich miejsce przyszedł jeden chory z oddziału intensywnej terapii. Drugi został przywieziony ze szpitala w Stoke Mandeville. Przyjęto także kolejnego nastolatka z wypadku drogowego ze złamaną kością udową. Leżał teraz z nogą na wyciągu i już zdążył się zaprzyjaźnić z pozostałymi pacjentami. Peterowi Sawyrowi wykonano przeszczep kostny, który połączył końce złamanej kości przedramienia. Rana goiła się dobrze. Tylko stan Tiny nie polepszał się, toteż w czwartek doktor Mayhew zaproponował jej operacyjne na­ stawienie kręgosłupa, co umożliwiłoby rozpoczęcie rehabilitacji. Przyjęła tę wiadomość ze stoickim spokojem, ale Gare wyczuwała, że był to spokój pozorny. Matka Tiny nie wykazała się takim hartem ducha i w pią­ tek Gare musiała niemal siłą odciągać ją od łóżka córki. Zaprosiła panią Wbite do pokoju lekarskiego, gdzie zastały doktora Barringtona. Już wcześniej odbył rozmowę z rodzicami Tiny. Clare z ulgą więc zostawiła roztrzęsioną kobietę pod jego opieką, a sama wróciła do chorej. Dziewczyna miała łzy w oczach. Clare zasłoniła okno i usiadła obok Tiny, biorąc ją za rękę.

MĘŻCZYZNA BEZ SKAZY 23 - Nie chcę jeździć na wózku przez resztę życia - wyszeptała Tina i rozpłakała się na dobre. Clare nie wiedziała, co powiedzieć, więc po prostu siedziała przy niej. - Wolałabym nie oglądać mamy przez chwilę - powiedziała wreszcie. - Czy mam jej powiedzieć, żeby poszła się przejść i wróciła za kilka minut ? - Bardzo proszę. Nie starczy mi sił, żeby z nią teraz rozmawiać. Clare uścisnęła jej rękę i wróciła do pokoju lekarskiego. - Jak ona się czuje? Nie chciałam jej denerwować, ale jest taka młoda! Ma dopiero siedemnaście lat! Pani White ukryła twarz w dłoniach i zaczęła ponownie płakać. - Przyniosę pani filiżankę kawy. Proszę chwilę zaczekać - odezwał się Michael. Clare wyszła razem z nim. - Co z Tiną? - zapytał, jak tylko znaleźli się sami. - Nie chce teraz widzieć się z matką. - Wcale się nie dziwię. Takie zachowanie tylko pogarsza sytuację. Tim Mayhew chce przenieść Tinę na oddział urazów kręgosłupa w Stoke Mandeville. Mają tam odpowiednich rehabilitantów i psychologów. - Z ciężkim westchnieniem przejechał ręką po włosach. - Co robisz dziś wieczorem? Zaskoczyło ją to pytanie. Przez cały tydzień w ogóle nie rozmawiali o prywatnych sprawach. Oboje byli bardzo zajęci i nie mieli czasu na spotkania. Zbyt mało ich łączyło, jeśli w ogóle można było mówić o jakiejś więzi. Clare szczerze w to wątpiła, choć musiała przyznać, że bardzo by tego chciała. Podniosła wzrok. - Masz zamiar policzyć mi kości? - zapytała mrużąc oczy.

24 MĘŻCZYZNA BEZ SKAZY - To całkiem niezły pomysł! - przytaknął ochoczo. Zaczerwieniła się. - Miałam co innego na myśli - żachnęła się. Pogłaskał ją po policzku. - Powinnaś się wstydzić - zażartował, lekko się uśmiechając. - Zostałem zaproszony na przyjęcie do jednego z lekarzy. Prawie nikogo tam nie znam i z pewnością będę czuł się samotny. - U Hamiltonów? - Tak. Niedawno się pobrali. Mieli cichy ślub i teraz chcą to jakoś wynagrodzić znajomym. Pójdziesz ze mną? - I tak tam będę. Lizzi dawno mnie zaprosiła. Przyjaźnimy się, jeśli można w ogóle użyć tego określenia w stosunku do niej. Zawsze była bardzo skryta. Aż trudno uwierzyć, jaka zmiana zaszła w jej zachowaniu, odkąd poznała Rossa. - Ludzie nie potrafią zmieniać innych. Mogą jedynie dodać komuś pewności siebie albo wręcz przeciwnie, zabrać wiarę we własne możliwości. A teraz powiedz, pójdziesz ze mną? - Z przyjemnością. Ja również nie znam wielu spośród zaproszonych gości. Większość tych ludzi zajmuje wysokie stanowiska. - Mówiłaś przecież, że nie obowiązują tu żadne formalne zależności. - W zasadzie nie, ale prawie wszyscy będą ode mnie dużo starsi, albo żonaci... - Chcesz powiedzieć, że nie do wzięcia? - Michael, ja nie jestem „do wzięcia" -powiedziała z wyrzutem w głosie. - Oczywiście, że nie. Nie masz kochanka i, co gorsza, nie chcesz go mieć. - Żartujesz sobie ze mnie? - Gdzieżbym śmiał! - odpowiedział ze śmiertelną powagą.

MĘŻCZYZNA BEZ SKAZY 2 5 - Sądzę, że byłbyś do tego zdolny! - No, może troszkę -jego twarz rozjaśnił uśmiech. - O której mam po ciebie przyjechać? - Mam dyżur. Będę gotowa dopiero na dziewiątą. Nie za późno? - W porządku. Zresztą i tak zabawa dopiero zacznie się rozkręcać. Wiesz co? Pojadę po pracy się przebrać, a potem zaczekam u ciebie w domu. Jak ci się podoba mój pomysł? Zbyt śmiały, chciała powiedzieć, ale właśnie weszła siostra O'Brien radośnie się do nich uśmiechając. - Robicie kawę dla tej biednej kobiety? Clare zaczerwieniła się z poczucia winy. - Tak, właśnie skończyłam. Michael spojrzał na Clare ponad głową siostry 0'Brien. - A zatem, siostro, tak jak ustaliliśmy. Nie czekając na odpowiedź wyszedł z kuchni. Właśnie kończyła się malować, kiedy rozległo się pukanie do drzwi. Było pięć po dziewiątej. - Proszę - krzyknęła nie przerywając makijażu. W lustrze zobaczyła wchodzącego Michaela. Miał na sobie kremowe spodnie i jedwabną koszulę w ko­ lorze oczu. Wyglądał niezwykle męsko i pociągająco. Przymknęła oczy i pomalowała tuszem rzęsy. - Cholera! - sięgnęła szybko po chusteczkę i starła tusz, który niechcący dostał się na powiekę. - Przepraszam, nie chciałem cię przestraszyć - po­ witał ją z uśmiechem. Musiała bardzo się starać, żeby powstrzymać drżenie ręki. Wreszcie skończyła. Wstała wygładzając batystową suknię w ciepłych pastelowych kolorach, które pod­ kreślały jej delikatną cerę i złoty odcień włosów. - Jak ci się podobam? - spytała, obracając się do

26 MĘŻCZYZNA BEZ SKAZY Michaela. Wyraz uznania w jego oczach wystarczył jej za odpowiedź. - Całkiem nieźle. Moje ciśnienie podskoczyło co najmniej do dwustu. Chodźmy stąd, zanim zrobię coś, czego będę potem żałować. - Tak jest! - To lubię... kobieta, która zna swoje miejsce! Zeszli do samochodu. Przez całą drogę Clare nie mogła skupić na niczym myśli. Jak zawsze, obecność Michaela zupełnie ją rozpraszała. - To wspaniałe miejsce! - wykrzyknęła, kiedy stanęli przed domem Hamiltonów. - Piękne, prawda? Musi być nieprzyzwoicie bogaty. - Jest dość stary, ma trzydzieści osiem czy dziewięć lat. - Cóż za starzec! - roześmiał się Michael. - Mogę cię zapewnić, że ja za pięć lat nie będę miał tyle forsy. - A jakbyś rozpoczął prywatną praktykę? - Zbyt wiele czasu pochłania mi łódź. Może za kilka lat. Weszli do środka, gdzie powitali ich gospodarze. Pani domu wyglądała kwitnąco. Tworzyli z Rossem bardzo piękną parę. Clare uściskała Lizzi. - Moje serdeczne gratulacje, pani Hamilton - po­ zdrowiła ją pełnym emocji głosem. - Dziękuję, Clare. Cieszę się, że mogłaś przyjść. Ross, poznałeś już Clare Stevens? Pracuje z siostrą 0'Brien. Ross ujął jej dłoń, a Clare zdziwiło, ile ciepła i dobroci dostrzegła w jego oczach. - Proszę o nią dbać. To dobra dziewczyna - ode­ zwała się pierwsza. - Och, mam zamiar tak się nią zająć, że aż będzie błagać o chwilę wytchnienia - powiedział z uśmiechem, posyłając żonie pełne miłości spojrzenie. - Witaj,

MĘŻCZYZNA BEZ SKAZY 2 7 Michael. Miło, że przyszedłeś. Wejdźcie dalej i czujcie się jak u siebie. Drinki są w kuchni, Callum was obsłuży. - Kto to jest Callum? - spytał Michael, kiedy znaleźli się sami. - Starszy syn Rossa z poprzedniego małżeństwa. Z drinkami w dłoniach wyszli do ogrodu. - Mój Boże, basen! - Tak. Za parę godzin z pewnością ktoś w nim wyląduje. Ostatnim razem to była sama Lizzi! Michael zachichotał. - Pilnuj, żebym nie podchodził zbyt blisko. Moje buty rozpadłyby się pod wpływem wody. A teraz - objął ją w talii i skierował w nieco odludniejsze miejsce - powiedz mi, dlaczego taka urocza istota jak ty chodzi na przyjęcia samotnie? - Nie jestem przecież sama. - Tak, ale byłabyś, gdybym nie zjawił się w porę. No więc? Nie powiesz mi chyba, że nikt nie oferował ci towarzystwa? - Nie chciałam robić nikomu próżnych nadziei. - To znaczy? - To znaczy, że jeśli idę z kimś na przyjęcie, to czasem ten ktoś wyobraża sobie zbyt dużo... - Ale przecież jesteś tu ze mną. Nie boisz się, że zacznę wyobrażać sobie Bóg wie co? - Nie. - Spojrzała mu prosto w oczy. - Masz ten sam problem co ja. Ponieważ wyglądasz tak, jak wyglądasz, nikt nie bierze poważnie twoich słów. Wiem, że rozumiesz o co mi chodzi. - Być może, ale wcale nie czyni mnie to odporniej­ szym na twój urok - powiedział miękko. - Michael, nie zaczynaj... - OK, OK! - podniósł ręce w obronnym geście. - Zrozumiałem aluzję. A teraz powiedz mi, kim są ci wszyscy goście.

28 MĘŻCZYZNA BEZ SKAZY Obeszli znajomych i Clare przedstawiła im swego towarzysza. Sama także została przedstawiona wielu ludziom, których do tej pory znała tylko z widzenia. Czas mijał szybko. O dziesiątej trzydzieści muzyka umilkła i 01iver Henderson stanął na szczycie schodów prosząc wszystkich obecnych o uwagę. - Panie i panowie - rozpoczął. - Nie chciałbym zanudzać was długimi przemówieniami, ale myślę, że zgodzicie się ze mną, jeśli w imieniu nas wszyst­ kich wyrażę ogromną wdzięczność państwu Hamil­ ton, którzy goszczą nas dziś u siebie. Niech we wspólnym życiu czekają ich same radosne i szczęś­ liwe chwile! Panie i panowie, oddaję głos Rossowi i Lizzi! Małżonkowie nie mieli wyjścia, musieli powiedzieć kilka słów zgromadzonym gościom. Ross wysunął się do przodu i uciszył wrzawę, jaka zapanowała po wystąpieniu 01ivera. - Nie będę mówił wiele... nienawidzę wszelkich przemówień niemal tak bardzo jak 01iver. Chcielibyśmy podziękować za wasze życzenia i ciepłe przywitanie, jakie zgotowaliście mi, kiedy zaczynałem pracę w szpi­ talu. Od tego czasu wydarzyło się tak wiele, że trudno uwierzyć, iż minęło dopiero dziesięć tygodni. Ponieważ wszystkie zmiany były dla mnie bardzo pomyślne, nie będę zadawał wam żadnych pytań! Jego słowa wywołały wybuch śmiechu, który na chwilę przerwał przemówienie. - W każdym razie raz jeszcze za wszystko dziękuję i życzę dobrej zabawy! Rozległy się brawa i obok Rossa stanęło kilku mężczyzn. Był wśród nich jego asystent, Mitch Baker, a także Callum. Chłopak uśmiechnął się do ojca i podniósł rękę. - Panie i panowie, a oto moment, na który wszyscy czekaliśmy!