Caroline Anderson
Nie tylko w święta
Tłumaczył
Piotr Grzegorzewski
ROZDZIAŁ PIERWSZY
– Co pan robi w moim pokoju?
Oliver zamarł. Chyba ma halucynacje. Czy to moz˙-
liwe, by to była Kate? Jego ukochana Kate?
Ledwie zda˛z˙ył zauwaz˙yc´, z˙e poko´j, do kto´rego
wszedł, jest juz˙ przez kogos´ zaje˛ty, gdy otworzyły sie˛
drzwi do łazienki. Odwro´cił sie˛ i zmusił do us´miechu.
Nie było to łatwe, zwaz˙ywszy na fakt, z˙e serce biło
mu jak oszalałe, a nogi miał jak z waty.
Wyszła prosto spod prysznica. Wcia˛z˙ była mokra,
jej jasne włosy spadały na szyje˛, sie˛gaja˛c do re˛cznika.
Ten re˛cznik ledwie ja˛zakrywał. Był zawia˛zany w supeł
nad piersiami i kon´czył sie˛ wysoko na udach...
– Ciesze˛ sie˛, z˙e cie˛ widze˛ – rzekł ochrypłym
głosem.
– Oliver?
– Witaj, Kate. Jak sie˛ masz?
– Az˙ do teraz miałam sie˛ dobrze. Co ty robisz
w moim pokoju? I jak sie˛ tutaj dostałes´?
Pokazał jej klucz.
– Kogo przekupiłes´?
– Przekupiłes´? – powto´rzył zdziwiony.
– Z˙eby dał ci klucz. Jestem pewna, z˙e nie wszedłes´
w jego posiadanie uczciwa˛ droga˛.
– Czy tak sie˛ wita dawno niewidzianego me˛z˙a?
– zakpił.
– Byłego me˛z˙a – sprostowała.
– Byłego? – Potrza˛sna˛ł głowa˛. – Nie przypominam
sobie, z˙ebys´my brali rozwo´d.
– Wie˛c kogo przekupiłes´? Pokojo´wke˛? Portiera?
Recepcjonistke˛?
Rozes´miał sie˛.
– Nikogo nie przekupiłem – odparł – po prostu
dostałem go od recepcjonistki. Musiała sie˛ pomylic´, bo
nosimy to samo nazwisko. Przyjechałas´ tu na kon-
ferencje˛, prawda?
Skine˛ła głowa˛, rozpryskuja˛c woko´ł krople wody.
Je˛kna˛ł w duchu.
– Jestem pewien, z˙e moz˙na to w prosty sposo´b
wyjas´nic´ – powiedział, odrywaja˛c wzrok od jej piersi
i przenosza˛c go na ło´z˙ko za nia˛. – Jes´li chcesz, moz˙esz
zadzwonic´ do recepcji.
– Owszem, zrobie˛ to, jes´li natychmiast sta˛d nie
wyjdziesz. Poprosze˛, z˙eby przysłali kogos´, kto usunie
cie˛ sta˛d siła˛ – os´wiadczyła, odwracaja˛c sie˛.
Telefon stał po drugiej stronie ło´z˙ka. By do niego
dosie˛gna˛c´, musiała kle˛kna˛c´ na ło´z˙ku. Bła˛d. Przyci-
sne˛ła re˛cznik kolanami i supeł sie˛ rozwia˛zał. Oliver
ujrzał ja˛ w pełnej krasie i przestał nad soba˛ pa-
nowac´.
– Och, Katie...
Popatrzyli sobie w oczy.
– Oliverze, nie chce˛ tego – wyszeptała.
– Czego? – spytał, chłona˛c wzrokiem jej ciało
i przypominaja˛c sobie, jak delikatna˛ ma sko´re˛. Wycia˛-
gna˛ł re˛ce, przebiegaja˛c palcami po jej szyi. – Tego?
Musna˛ł jej brode˛, po czym dotkna˛ł delikatnie pal-
cem usta.
– A moz˙e tego? – Przesuna˛ł dłonia˛po jej ramieniu.
– Albo tego? – Jego re˛ce powe˛drowały do jej piersi. Jej
oddech był teraz przyspieszony i płytki.
– Nie...
Gdy jego re˛ka dotarła do jej biodra, Kate westchne˛ła
i odsune˛ła sie˛, nacia˛gaja˛c na siebie re˛cznik.
– Nie ro´b tego. Ja tego nie chce˛.
– Kłamczucha – powiedział cicho.
– Nie! – krzykne˛ła i spojrzała na niego błagalnie.
– Nie – powto´rzyła, tym razem ciszej, ale jej wzrok
mo´wił co innego. – Prosze˛, przestan´...
Ale nie mo´gł. Przez pie˛c´ długich lat te˛sknił za nia˛
i oto teraz miał ja˛ przed soba˛, okryta˛ jedynie re˛cz-
nikiem. Nie miał siły odejs´c´.
– Nie da rady – mrukna˛ł, odsuwaja˛c sie˛ od niej.
Zdja˛ł marynarke˛, krawat i koszule˛. A potem wzia˛ł ja˛
w ramiona.
– Nie, Oliverze – je˛kne˛ła, ale jego usta były juz˙ na
jej ustach. Ogarne˛ło go poz˙a˛danie.
Zdja˛ł pospiesznie reszte˛ ubrania. Sko´ra Kate była
chłodna i wilgotna od wody. Wyja˛ł re˛cznik z jej ra˛k, po
czym pokrył pocałunkami całe jej ciało.
Odrzuciła głowe˛ do tyłu i wyszeptała:
– Oliverze... prosze˛...
Jej usta były nabrzmiałe od pocałunko´w, a wzrok
nieobecny. Jak mo´gł jej sie˛ oprzec´?
Kate nie mogła w to uwierzyc´. Chyba kompletnie
zwariowała. Powinna go sta˛d wyrzucic´, gdy tylko
wszedł – wie˛c dlaczego tego nie zrobiła?
To szok, odpowiedziała sama sobie. Szok spowodo-
wanyjegowidokiem.Widziałapoz˙a˛daniewjegooczach
– i zapragne˛ła go tak samo jak on jej. Ale co teraz?
5NIE TYLKO W S´WIE˛TA
Zdławiła łzy. Nie powinna pozwolic´ sie˛ dotykac´.
Powinna go sta˛d wyrzucic´. Natychmiast.
– Katie?
– Nie nazywaj mnie tak. Nikt juz˙ tak na mnie nie
mo´wi.
– Ja tak mo´wie˛.
– Ale ja z toba˛ nie rozmawiam.
– To mnie nie powstrzyma – stwierdził szorstko.
– Co sie˛ stało, Kate? W jednej chwili jestes´my małz˙en´-
stwem, w naste˛pnej opuszczasz mnie bez słowa. Rzu-
casz prace˛, wyprowadzasz sie˛, twoja matka ukrywa
przede mna˛, gdzie jestes´. Co ja takiego zrobiłem?
Kochalis´my sie˛, a w kaz˙dym razie ja kochałem ciebie.
Kochałem cie˛, Kate. Wcia˛z˙ cie˛ kocham, choc´ nie mam
poje˛cia, dlaczego odeszłas´.
Zwiesiła nogi z ło´z˙ka, biora˛c re˛cznik i otulaja˛c
sie˛ nim.
– Oddalilis´my sie˛ od siebie, zmienilis´my. To wszy-
stko.
– I nie mogłas´ mi tego powiedziec´ prosto w twarz?
– Mo´wiłam. Za kaz˙dym razem, kiedy sie˛ kło´cilis´-
my. To nie powinna byc´ dla ciebie niespodzianka.
Rozes´miał sie˛ gorzko.
– A jednak była.
Drz˙a˛cymi re˛kami sie˛gne˛ła po telefon.
– Dzwonie˛ do recepcji. Lepiej sie˛ ubierz.
– Halo? Tu recepcja. Czym moge˛ słuz˙yc´?
– Tu doktor Crawford z pokoju czterdzies´ci trzy.
Doktor Katharine Crawford. Chyba zaszła pomyłka,
dalis´cie pan´stwo drugi klucz do mojego pokoju dok-
torowi Oliverowi Crawfordowi.
– Och... Prosze˛ chwileczke˛ poczekac´ – powiedział
6 CAROLINE ANDERSON
głos w słuchawce. Za plecami Kate słyszała pospiesz-
nie ubieraja˛cego sie˛ Olivera. – Halo? – odezwał sie˛
w kon´cu głos. – Faktycznie zaszła pomyłka. Doktor
Crawford powinien otrzymac´ klucz od pokoju czter-
dzies´ci cztery. Zaraz przys´lemy kogos´ z włas´ciwym
kluczem. Bardzo przepraszamy.
Recepcjonistka rozła˛czyła sie˛, zanim Kate zda˛z˙yła
zaprotestowac´. Odłoz˙yła słuchawke˛ na widełki.
– Katie?
– Nie, Oliverze. To sie˛ nie uda.
– Nie o to mi chodziło. Zamierzałem powiedziec´,
z˙e nie pomys´lelis´my o zabezpieczeniu.
Przeszył ja˛ bo´l. Zaniemo´wiła na moment.
– Niezupełnie – odparła. – Ja biore˛ pigułke˛. Regu-
luje mi cykl.
Milczał. Zapewne potrzebował czasu, by to prze-
trawic´, sprawdzic´, czy go nie okłamała. Oczywis´cie, z˙e
go okłamała, ale nigdy sie˛ o tym nie dowie.
Pukanie do drzwi wyrwało ich z zamys´lenia. Oliver
odebrał klucz i wysłuchał przeprosin recepcjonistki.
– Prosze˛ sie˛ nie martwic´, nic sie˛ nie stało – powie-
dział ze swoim zwykłym wdzie˛kiem.
Kate zastanawiała sie˛ przez chwile˛, jak udaje mu sie˛
tak dobrze kłamac´. Us´miechna˛ł sie˛ do niej.
– Załatwione – stwierdził i włoz˙ył klucz do kie-
szeni.
– Co´z˙, nie zatrzymuje˛ cie˛ – odparła, cie˛z˙ko wzdy-
chaja˛c.
– Kate, musimy porozmawiac´.
– Nie ma o czym.
Rozes´miał sie˛.
– Nie ma o czym? Spotkalis´my sie˛ po pie˛ciu latach,
7NIE TYLKO W S´WIE˛TA
kochalis´my sie˛, i twoim zdaniem nie ma o czym
mo´wic´? Oszalałas´?
– Tak włas´nie uwaz˙ałes´ pie˛c´ lat temu.
– Nie – odparł. – Ja tylko powiedziałem ci wtedy,
z˙e sie˛ dziwnie zachowujesz. I miałem racje˛. Tydzien´
po´z´niej mnie zostawiłas´.
– I to było takie dziwne? Mo´wiłam ci, z˙e juz˙ nic nas
nie ła˛czy, i to sie˛ nie zmieniło.
– Jasne. Chwile˛ temu tez˙ nic nas nie ła˛czyło.
Odwro´ciła wzrok.
– Oliverze, prosze˛...
– Ostatnim razem, kiedy to powiedziałas´, chciałas´,
z˙ebym sie˛ z toba˛ kochał – wyszeptał, podchodza˛c
bliz˙ej.
– Chyba s´nisz – odparła, wstaja˛c i przechodza˛c
obok niego. – Przyjechalis´my tu na konferencje˛. Jes-
tem pewna, z˙e moz˙emy sie˛ zachowywac´ w cywilizo-
wany sposo´b. A teraz prosze˛, idz´ juz˙. Musze˛ sie˛
przygotowac´ do kolacji. Jestem głodna i nie zamie-
rzam jej przez ciebie stracic´.
– Zobaczymy sie˛ po´z´niej – powiedział z westchnie-
niem i zabrzmiało to jak obietnica.
W naste˛pnej chwili była juz˙ sama. Nogi nagle
odmo´wiły jej posłuszen´stwa. Usiadła na podłodze.
Cały weekend z Oliverem w sa˛siednim pokoju! Gdyby
wiedziała, nie przyjechałaby tu.
Gdybys´ nie przyjechała, nie kochałabys´ sie˛ z nim,
pomys´lała. Nie czułabys´ dotyku jego ra˛k, ust, cie˛z˙aru
jego ciała...
– Przestan´! – krzykne˛ła, ale nie mogła zagłuszyc´
tego wewne˛trznego głosu.
Tkwił w niej tak samo jak wspomnienie ich miłos´ci,
8 CAROLINE ANDERSON
kto´ra miała nigdy nie przemina˛c´, a kto´ra˛zniszczyła, by
zwro´cic´ mu wolnos´c´. A teraz powro´cił do jej z˙ycia
i wiedziała, z˙e wszystkie stare rany otworza˛ sie˛ na
nowo. Wstała. Wez´mie prysznic, by zmyc´ z siebie jego
zapach, a potem zejdzie na kolacje˛ i be˛dzie uprzejma,
zapyta o jego z˙ycie i zachowa sie˛ jak przyjacio´łka.
Nie kłam! Po prostu chcesz wiedziec´, czy jest jakas´
inna kobieta w jego z˙yciu, czy jest szcze˛s´liwy.
Nie, nie zrobiłby tego. To nie w jego stylu. Najpierw
musiałby sie˛ z nia˛ rozwies´c´ i pos´lubic´ tamta˛.
Ale co jej szkodzi zapytac´...
Kate bez wa˛tpienia była najpie˛kniejsza˛ kobieta˛
w sali. Jej długie, kre˛cone blond włosy były zaczesane
do tyłu i upie˛te za pomoca˛drewnianych szpilek. Miała
na sobie klasyczna˛ czarna˛ sukienke˛. Była opanowana,
elegancka i... zaspokojona. Przez chwile˛ targały nim
wa˛tpliwos´ci. Czy mo´wiła prawde˛? Czy faktycznie
pigułka reguluje jej cykl, czy tez˙ ma kochanka? Wes-
tchna˛ł cie˛z˙ko i wyrzucił z głowy te˛ gorzka˛ mys´l. Nie
zrobiłaby tego – nie przespałaby sie˛ z nim, gdyby w jej
z˙yciu był inny me˛z˙czyzna.
A moz˙e jednak? Sam juz˙ nie wiedział. Kiedys´ miał
do niej zaufanie, ale potem wszystko mu sie˛ zawaliło
i us´wiadomił sobie, z˙e tak naprawde˛ wcale jej nie
znał.
Dostrzegła go w tłumie i bez wahania zacze˛ła is´c´
w jego kierunku. Me˛z˙czyz´ni odwracali sie˛ za nia˛i gdy
do niego dotarła, miał ochote˛ ja˛pocałowac´. Powstrzy-
mał sie˛ jednak.
Wzia˛ł dwa kieliszki wina od przechodza˛cego obok
kelnera i poprowadził ja˛do sofy stoja˛cej przy kominku.
9NIE TYLKO W S´WIE˛TA
– Mam nadzieje˛, z˙e białe wino be˛dzie ci smako-
wac´? – spytał, podaja˛c jej kieliszek.
– Tak, dzie˛kuje˛. – Wypiła prawie cała˛ jego zawar-
tos´c´, zostawiaja˛c na kieliszku delikatny, ro´z˙owy s´lad
szminki.
Nie mo´gł przestac´ mys´lec´ o jej ustach. Przypatrywał
sie˛ jej bacznie, pro´buja˛c stwierdzic´, czy zmieniła sie˛
przez ostatnie pie˛c´ lat. Nic nie zauwaz˙ył. Byc´ moz˙e
nieco zeszczuplała i odnosił wraz˙enie, z˙e jest zme˛czo-
na, ale poza tym to wcia˛z˙ była jego Kate, kobieta, kto´ra˛
pokochał osiem lat temu.
Odstawiła kieliszek i spojrzała do go´ry, ich oczy sie˛
spotkały. Zacze˛li mo´wic´ ro´wnoczes´nie, po czym
us´miechne˛li sie˛ do siebie. Lody zostały przełamane.
– Ty pierwszy – powiedziała, wie˛c zacza˛ł jeszcze
raz.
– Wracaja˛c do tego, co sie˛ wydarzyło... Byłem
w twoim pokoju tylko chwile˛, wystarczaja˛ca˛ jednak,
z˙eby sie˛ zorientowac´, z˙e ktos´ go juz˙ zaja˛ł, kiedy
wyszłas´ spod prysznica. Naprawde˛ nie miałem poje˛cia,
z˙e to two´j poko´j, dopo´ki cie˛ nie zobaczyłem. I nie
miałem zamiaru...
Przerwał, nie bardzo wiedza˛c, jak nazwac´ to, co
mie˛dzy nimi zaszło.
– Juz˙ dobrze, wierze˛ ci – odparła.
– Wie˛c nie masz do mnie z˙alu?
Wahała sie˛ tak długo, z˙e serce podeszło mu do
gardła, ale w kon´cu odpowiedziała:
– Zapomne˛, z˙e to sie˛ stało, i chciałabym, z˙ebys´ ty
tez˙ zapomniał.
Nie ma mowy. Za nic w s´wiecie tego nie zapomni.
– Wygla˛da na to, z˙e tu sie˛ ro´z˙nimy – odrzekł
10 CAROLINE ANDERSON
szorstko. – Moge˛ obiecac´ jedno: nie be˛de˛ o tym wspo-
minał, dobrze?
– Moz˙e byc´. Jestes´my na siebie skazani przez ten
weekend. Musimy jakos´ sobie poradzic´. – Wzie˛ła
kieliszek i us´miechne˛ła sie˛. – A teraz opowiedz mi, co
u ciebie słychac´.
Jak mo´gł byc´ tak odpre˛z˙ony? Siedział na sofie,
z jedna˛ re˛ka˛ na oparciu, a w drugiej trzymał kieliszek.
Jego palce znały ja˛ tak dobrze...
Nie. Nie moz˙e o tym mys´lec´. Skoncentrowała sie˛ na
jego słowach.
– Od trzech lat pracuje˛ w przychodni. Jestem zado-
wolony.
– Gdzie sie˛ mies´ci ta przychodnia? – spytała, za-
stanawiaja˛c sie˛, czy juz˙ o tym mo´wił, i chyba tak było,
bo zamiast podania nazwy miejscowos´ci, powiedział
tylko:
– Tam, gdzie zawsze, na wzgo´rzu, obok zakładu
pogrzebowego i kwiaciarni. Pamie˛tasz z˙arty na temat
jej połoz˙enia?
W kon´cu do niej dotarło. Oliver pracuje w Gipping-
ham, swoim rodzinnym miasteczku. Powinna sie˛ była
domys´lic´. Zawsze mo´wił, z˙e chce tam wro´cic´.
– Pamie˛tam, z˙e była dosyc´ staros´wiecka – powie-
działa wolno, wcia˛z˙ oswajaja˛c sie˛ z ta˛ wiadomos´cia˛.
Rozes´miał sie˛.
– I jest. Troche˛ sie˛ unowoczes´niła, gdy Peter Ab-
raham został jej szefem, ale wcia˛z˙ przypomina te˛
stara˛ przychodnie˛, do kto´rej przychodziłem jako dzie-
cko. To tam zapragna˛łem zostac´ lekarzem. Miałem
wtedy siedem lat.
11NIE TYLKO W S´WIE˛TA
Widziała go na fotografii, zrobionej, gdy był w tym
wieku: tyczkowate re˛ce i nogi i przerwy mie˛dzy ze˛ba-
mi. Pomys´lała wtedy, jak cudownie by było miec´
takiego syna...
Dosyc´. Usiadła wygodniej, kre˛ca˛c w roztargnieniu
kieliszkiem.
– Wie˛c wro´ciłes´ do domu. Tak jak chciałes´. Twoi
rodzice sa˛ pewnie szcze˛s´liwi.
Wyraz´nie posmutniał.
– Ojciec umarł dwa lata temu na atak serca.
Nie zastanawiaja˛c sie˛, co robi, połoz˙yła re˛ke˛ na jego
kolanie, chca˛c mu dodac´ otuchy.
– Przykro mi, Oliverze. To musiało byc´ dla ciebie
bolesne.
Popatrzył na nia˛, a jego usta wykrzywiły sie˛ w cierp-
kim us´miechu. Us´cisna˛ł delikatnie jej re˛ke˛.
– Pocza˛tkowo nie mogłem sie˛ z tym pogodzic´, ale
w czasie sekcji znaleziono w jego płucu guz, wie˛c i tak
miał szcze˛s´cie. Gdyby nie serce, umarłby w me˛czar-
niach. – Poklepał ja˛po re˛ce i wyprostował sie˛, zmienia-
ja˛c temat. – A co u ciebie? Miałas´ zostac´ pediatra˛. Nie
sa˛dziłem, z˙e zajmiesz sie˛ interna˛.
– Zmieniłam zdanie – odparła, nie wdaja˛c sie˛
w szczego´ły.
– Pediatria jest cie˛z˙ka – przyznał. – Nie mo´głbym
patrzec´ na umieraja˛ce dzieci. To zapewne z tego powo-
du zrezygnowałas´, prawda?
Nie chciała go wyprowadzac´ z błe˛du. To otworzyło-
by puszke˛ Pandory.
– Pracowałam we wschodniej Anglii, gło´wnie
w po´łnocno-wschodnim hrabstwie Suffolk, ale kiedy
zachorowała moja babcia, przeprowadziłam sie˛ do
12 CAROLINE ANDERSON
Norfolk i zamieszkałam z nia˛, pracuja˛c dorywczo na
zaste˛pstwach, kiedy czuła sie˛ lepiej. Umarła we wrzes´-
niu i od tego czasu cia˛gle sie˛ zastanawiam, co robic´
dalej.
– Moja kolej na kondolencje – powiedział. – Wiem,
ile dla ciebie znaczyła. Przykro mi, z˙e musiałas´ przez
to wszystko przechodzic´. Jaka była przyczyna s´mierci?
– Umarła ze staros´ci. Do kon´ca jednak zachowała
jasnos´c´ umysłu. – I codziennie ciosała jej kołki na
głowie za to, z˙e opus´ciła Olivera.
– Głupia jestes´ – powtarzała babcia. – Powinnas´
dac´ mu moz˙liwos´c´ wyboru.
Zamys´liła sie˛. Moz˙e teraz, gdy go zno´w spotkała,
powinna przemys´lec´ to wszystko na nowo...
Nie. To głupi pomysł. Jej babcia, mimo z˙e ja˛bardzo
kochała, akurat w tym jednym sie˛ myliła. Nie znała go,
nie wiedziała, jak waz˙na jest dla niego rodzina. A poza
tym jest juz˙ za po´z´no. On na pewno kogos´ ma.
– Czy jest jakas´ kobieta w twoim z˙yciu? – spytała
prosto z mostu, zmieniaja˛c temat rozmowy na ten,
kto´ry ja˛o wiele bardziej interesował, choc´ było w tym
zainteresowaniu cos´ z masochizmu.
Zas´miał sie˛ cicho.
– Po tym, co sie˛ niedawno przydarzyło, jeszcze o to
pytasz? – Jego głos był nieco ochrypły. Z emocji?
A moz˙e z poz˙a˛dania?
O Boz˙e. Upiła łyk wina i odstawiła kieliszek.
– Mielis´my o tym nie rozmawiac´.
– Przepraszam. – Us´miechna˛ł sie˛, ale nie wygla˛dał
na skruszonego, a ona miała ochote˛ krzyczec´.
Wybawienie przyszło ze strony organizatora kon-
ferencji, kto´ry poprosił nagle wszystkich o uwage˛.
13NIE TYLKO W S´WIE˛TA
– Dobry wieczo´r, panie i panowie. Chciałbym
przywitac´ pan´stwa bardzo serdecznie w Aldeburgh.
Mam nadzieje˛, z˙e najbliz˙szy weekend okaz˙e sie˛ dla
pan´stwa poz˙yteczny. Jak doskonale pan´stwo wiecie,
tematem naszej konferencji jest opieka nad kobietami
w lecznictwie ogo´lnym. Zaczynamy po kolacji od
kro´tkiego wprowadzenia do jutrzejszych wykłado´w.
Reszta dzisiejszego wieczoru nalez˙y do pan´stwa i mam
nadzieje˛, z˙e be˛dziecie sie˛ dobrze bawic´. A teraz za-
praszam do bufetu.
– No, to ci sie˛ upiekło – mrukna˛ł Oliver.
Poczerwieniała. Mo´głby byc´ na tyle uprzejmy, by
nie dra˛z˙yc´ dalej tego tematu.
– Powinnis´my sie˛ cieszyc´, z˙e be˛dzie okazja poroz-
mawiania z innymi lekarzami, wysłuchania ich opi-
nii... – powiedziała, wstaja˛c, ale on az˙ tak bardzo sie˛
nie spieszył.
– Moz˙esz wysłuchac´ moich opinii. Czy wiesz, na
przykład, co sa˛dze˛ o badaniu piersi? Albo o s´rodkach
antykoncepcyjnych? Albo o hormonalnej terapii za-
ste˛pczej w bezobjawowej menopauzie? Ma to swoje
zalety – jes´li be˛de˛ nudził, zawsze moz˙esz powiedziec´,
z˙ebym sie˛ zamkna˛ł.
Nudził? On? Nigdy.
– Co´z˙ za kusza˛ca propozycja – odrzekła beztrosko,
stawiaja˛c kieliszek na stoliku i biora˛c torebke˛. – Za-
stanowie˛ sie˛ nad nia˛.
– Nie wa˛tpie˛ – mrukna˛ł, przysuwaja˛c sie˛ do niej tak
blisko, z˙e wyczuła jego ciepło i zapach wody po
goleniu.
Ten zapach nie był tak oczywisty, kiedy siedzieli,
ale teraz, gdy wszyscy tłoczyli sie˛ przy drzwiach do
14 CAROLINE ANDERSON
restauracji, otoczył ja˛ i przywołał wspomnienia cudo-
wnych chwil spe˛dzonych razem...
– Nad czym sie˛ tak zamys´liłas´?
– Po prostu bujałam przez chwile˛ w obłokach.
Weszli do restauracji. Nie chciała z nim byc´, nie
chciała cia˛gle przypominac´ sobie tego, czego nie mog-
ła miec´, wie˛c kiedy napełniła talerz, odwro´ciła sie˛ do
niego i zaproponowała:
– Moz˙e sie˛ rozdzielimy?
Przez chwile˛ milczał, potem nałoz˙ył sobie na talerz
sałatke˛ i wzruszył ramionami.
– Jak sobie z˙yczysz... – Po czym odwro´cił sie˛ na
pie˛cie i znikna˛ł w tłumie.
Nagle została sama i przez chwile˛ czuła sie˛ zagubio-
na. Kretynko, zwymys´lała sama siebie. To tylko week-
end, byc´ moz˙e jedyny weekend w całym twoim z˙yciu,
jaki be˛dziesz miała okazje˛ z nim spe˛dzic´. Dlaczego tak
pochopnie z tego rezygnowac´?
– Czes´c´, jestem Graham.
Ujrzała wycia˛gnie˛ta˛ do siebie dłon´, ale miała talerz
w jednej re˛ce, a kieliszek w drugiej, wie˛c tylko kiwne˛ła
głowa˛ i rozes´miała sie˛ przepraszaja˛co.
– Wybacz, ale mam zaje˛te re˛ce. Jestem Kate.
– Czy to two´j przyjaciel?
Powe˛drowała wzrokiem za Oliverem. Czy jest jej
przyjacielem? Kiedys´ był jej najlepszym przyjacielem.
Potem został me˛z˙em. A teraz, niespodziewanie, ko-
chankiem. Nie chca˛c wdawac´ sie˛ w szczego´ły, powie-
działa tylko:
– Kiedys´ był.
Jej głos nie zabrzmiał chyba zbyt wesoło, poniewaz˙
Graham skrzywił sie˛ i zauwaz˙ył:
15NIE TYLKO W S´WIE˛TA
– Zdaje sie˛, z˙e to dla ciebie przykre.
– Wolałabym o tym nie rozmawiac´. A ty? Lubisz
rozmawiac´ o przykrych wydarzeniach ze swojego z˙y-
cia?
– Przepraszam. Nie chciałem cie˛ urazic´. Po prostu
wydawałas´ sie˛ samotna i chciałem ci pomo´c.
Popatrzyła na niego i ujrzała z˙yczliwos´c´, zrozumie-
nie i bo´l w jego oczach. Na palcu nosił obra˛czke˛.
– Przepraszam – powiedziała z rezygnacja˛. – To
mo´j były ma˛z˙. Nie spodziewałam sie˛, z˙e go tutaj
spotkam.
– Miałas´ niete˛ga˛ mine˛. Mys´lałem, z˙e moz˙e jest
natre˛tny.
Potrza˛sne˛ła głowa˛.
– Nie. Wystarczy sam fakt, z˙e tutaj jest.
Oczy Grahama zaszkliły sie˛.
– Dzie˛kuj za to Bogu. Ja juz˙ nigdy nie zobacze˛
swojej z˙ony. Umarła w zeszłym roku na raka. Do
diabła, nie chciałem o tym mo´wic´...
Urwał. Kate zrobiło sie˛ go z˙al. Sprawiał wraz˙enie
miłego człowieka. Miłego i rozpaczliwie samotnego.
– Wiesz co? Nie mo´wmy o smutnych rzeczach.
Porozmawiajmy o konferencji. Co sa˛dzisz o antykon-
cepcji?
Przez chwile˛ patrzył na nia˛ ogłupiałym wzrokiem,
a potem sie˛ rozes´miał.
– Chyba nie mam zdania.
Us´miechne˛ła sie˛ do niego.
– Moz˙e znajdziemy jakies´ miejsce, gdzie moz˙na
w spokoju porozmawiac´?
– S´wietny pomysł – powiedział i ruszył w kierunku
wolnego stolika.
16 CAROLINE ANDERSON
Poszła za nim, ale co chwila odwracała sie˛, szukaja˛c
głowy o ciemnych włosach i szarych oczu, kto´re na
pewno za nia˛ poda˛z˙ały.
Wygla˛da na to, z˙e sa˛ w dobrej komitywie. Facet
s´miał sie˛ razem z Kate i nachylał do niej, chłona˛c kaz˙de
jej słowo.Oliver miał wielka˛ochote˛ popsuc´ mu nastro´j.
Idioto. To nie twoja sprawa. Ona juz˙ nie nalez˙y do
ciebie, wmawiał sobie. A jednak nalez˙ała, i to zaledwie
kilka godzin temu. Czy przes´pi sie˛ z tym facetem?
Poczuł bo´l. Przerwał rozmowe˛, kto´ra˛ prowadził,
i skierował sie˛ do drzwi wioda˛cych do ogrodu. Wcia˛g-
na˛ł rzes´kie powietrze, powtarzaja˛c sobie, z˙e to nie jego
sprawa, z kim sypia Kate. Nawet jes´li sie˛ dzisiaj z nim
kochała.
Wygla˛da na to, z˙e jest z kims´ zwia˛zana. Pewnie
dlatego włas´nie bierze pigułki.
– Idioto, nie powinienes´ był jej dotykac´ – wymam-
rotał pod nosem.
Nie mo´gł sie˛ powstrzymac´ od mys´li, z˙e po powrocie
do swego pokoju usłyszy ich głosy, ich s´miech, od-
głosy kochania sie˛...
Odwro´cił sie˛ raptownie i spostrzegł tego me˛z˙czyzne˛
w grupce innych oso´b, rozprawiaja˛cego z oz˙ywieniem
o lekarzu, kto´ry został pozwany przez pacjentke˛.
Po Kate nie było ani s´ladu.
Postał jeszcze chwile˛, ale czuł sie˛ niespokojny i zi-
rytowany i chciał zostac´ sam.
Nieprawda. Chciał byc´ z Kate. To był jednak nie
najlepszy pomysł. Rzuciła go pie˛c´ lat temu i byłby
skon´czonym głupcem, gdyby dał jej sposobnos´c´ uczy-
nienia tego ponownie.
17NIE TYLKO W S´WIE˛TA
Wste˛p do wykłado´w sie˛ skon´czył, nie było potrzeby
pozostawac´ tu dłuz˙ej i torturowac´ sie˛.
Poszedł na go´re˛. Przystana˛ł na chwile˛ przed drzwia-
mi pokoju Kate, w kon´cu jednak wszedł do pokoju
obok.
Kilka chwil po´z´niej usłyszał pukanie do drzwi.
Otworzył je ostroz˙nie. Przed nim stała Kate.
– Czes´c´ – wyszeptała. – Tak sobie pomys´lałam...
moz˙e masz ochote˛ na kawe˛? Nastawiłam wode˛.
Kawa była ostatnia˛ rzecza˛, na jaka˛ miał ochote˛, ale
jes´li to oznacza, z˙e pobe˛dzie z nia˛...
– S´wietny pomysł – odparł i ignoruja˛c wewne˛trzny
głos, kto´ry mo´wił mu, z˙e jest skon´czonym głupcem,
zgasił s´wiatło i poszedł za nia˛.
18 CAROLINE ANDERSON
ROZDZIAŁ DRUGI
Musiała upas´c´ na głowe˛. Co ja˛ podkusiło, by za-
praszac´ go na kawe˛? Z drugiej strony, to moz˙e byc´
ostatnia okazja, by spe˛dzic´ z nim choc´ troche˛ czasu.
Nawet jes´li w jego z˙yciu nie ma w tej chwili innej
kobiety – a wcia˛z˙ nie udzielił na to pytanie jasnej
odpowiedzi – nie znaczy to, z˙e nie be˛dzie jej w przy-
szłos´ci.
Us´miechne˛ła sie˛ i wskazała mu krzesło przy oknie.
– Usia˛dz´. Kawa be˛dzie za chwile˛.
– Nie chce˛ kawy.
Otworzyła usta, by cos´ powiedziec´, ale popatrzył
na nia˛ tak przenikliwie, z˙e zaparło jej dech w pier-
siach. Podszedł do niej i rozpus´cił jej włosy, po
czym zanurzył w nich dłonie.
Zamierzał ja˛ pocałowac´. Wiedziała, po prostu to
wiedziała, i nie miała siły go powstrzymac´. Pochylił
głowe˛ i ich usta sie˛ spotkały. Zamkne˛ła oczy, a on obja˛ł
ja˛, przytulaja˛c do piersi. Czuła bicie jego serca – a mo-
z˙e to jej serce tak biło? Niewaz˙ne. Nic nie było waz˙ne
poza tym, z˙e trzymał ja˛ w ramionach.
Nie powinna mu na to pozwolic´. Wyswobodziła sie˛
delikatnie z jego obje˛c´. Pochylił głowe˛ i spojrzał jej
prosto w oczy.
– Co sie˛ stało?
– Nie po to cie˛ tutaj zaprosiłam.
– A po co?
Wzruszyła ramionami i odwro´ciła sie˛, podchodza˛c
do czajnika.
– Chciałam, z˙ebys´my porozmawiali. Jak przyjacie-
le. Czy to nie brzmi s´miesznie?
– Jak przyjaciele? – rozes´miał sie˛ Oliver. – Tak, to
brzmi s´miesznie. Wie˛cej sensu miałaby juz˙ rozmowa
o rozwodzie.
– Rozwodzie? – To nie przyszło jej do głowy,
Oliverowi jednak najwyraz´niej tak. – Czy włas´nie tego
chcesz? – spytała. Jej głos nie był tak spokojny, jak by
chciała.
– To chyba nie ja o tym mys´le˛. To nie ja opus´ciłem
partnera bez słowa, bez ostrzez˙enia...
– Tego bym nie powiedziała! Pamie˛tasz te dzikie
awantury? Nie udawało sie˛ nam.
– To był dla nas cie˛z˙ki okres. Pracowalis´my w ro´z˙-
nych miastach, przyjez˙dz˙alis´my tylko na weekendy.
To było straszne. Oczywis´cie, z˙e sie˛ nie udawało.
Powinnis´my to po prostu przetrzymac´, ale ty nie dałas´
nam szansy i nawet nie miałas´ na tyle przyzwoitos´ci,
z˙eby o tym porozmawiac´.
– Nie pomagalis´my sobie – odparła. – Potrzebowa-
łes´ tego, czego ja ci nie mogłam dac´, wie˛c kło´cilis´my
sie˛ cały czas.
– Pamie˛tam. Pamie˛tam ro´wniez˙, jak sie˛ godzi-
lis´my.
Jego głos był głe˛boki i ochrypły. Godzenie sie˛ było
słodkie, ale nie rozwia˛zywało problemo´w.
– Wszystko jedno. Chciałam po prostu sie˛ przeko-
nac´, czy u ciebie wszystko w porza˛dku – powiedziała.
– Naprawde˛ cie˛ to interesuje? Na dole chciałas´,
z˙ebys´my sie˛ rozdzielili. Ale nie zauwaz˙yłem, z˙ebys´
20 CAROLINE ANDERSON
była zbyt towarzyska, od kiedy spotkałas´ swojego
czaruja˛cego towarzysza.
Czyz˙by był zazdrosny? Nigdy nie był zaborczym
me˛z˙czyzna˛, zawsze jej ufał. Najwidoczniej zniszczyła
to zaufanie.
– Graham to miły człowiek – powiedziała.
Oliver wykrzywił usta w drwia˛cym us´miechu.
– Nie wa˛tpie˛. Ciesze˛ sie˛, z˙e spe˛dziłas´ miło wieczo´r.
A teraz wybacz, jestem naprawde˛ bardzo zme˛czony,
a poza tym nie interesuja˛ mnie opowies´ci o twoich
podbojach miłosnych. Zobaczymy sie˛ na s´niadaniu,
chyba z˙e zamierzasz je zjes´c´ ze swoim miłym przyja-
cielem Grahamem.
– Co chcesz przez to powiedziec´?
– Podobno jestes´ inteligentna, domys´l sie˛!
– Jak s´miesz!
– Co´z˙, skoro zwykłe upuszczenie re˛cznika wystar-
czyło, z˙ebys´ sie˛ ze mna˛ przespała...
– I nigdy juz˙ nie powto´rze˛ tego błe˛du! Nigdy,
przenigdy!
– S´wietnie! Przynamniej wiemy, na czym stoimy
– stwierdził, po czym wyszedł z pokoju.
Dogoniła go na korytarzu.
– Co ja takiego zrobiłam, z˙e sugerujesz tego rodza-
ju rzeczy? Przeciez˙ mnie znasz.
– Czyz˙by? Mys´lałem, z˙e cie˛ znam, ale juz˙ nie
jestem tego taki pewien – oznajmił i wszedł do swojego
pokoju, po czym zamkna˛ł za soba˛ drzwi.
Odwro´ciła sie˛, by wro´cic´ do siebie, ale okazało sie˛,
z˙e gdy wyszła na korytarz, drzwi sie˛ za nia˛zatrzasne˛ły.
A ona została na korytarzu bez buto´w. Jedynym wyj-
s´ciem było udanie sie˛ do recepcji po zapasowy klucz.
21NIE TYLKO W S´WIE˛TA
– Niech to diabli – mrukne˛ła i powstrzymuja˛c łzy
ws´ciekłos´ci i upokorzenia, ruszyła na do´ł.
Pierwszy wykład pos´wie˛cony był badaniom piersi.
Był to waz˙ny temat, ale prelekcja była tak nudna, z˙e
Kate nie mogła sie˛ skupic´.
Nie widziała Olivera na s´niadaniu, ale moz˙e dlate-
go, z˙e prawie przez cała˛noc przewracała sie˛ z boku na
bok i usne˛ła dopiero o czwartej nad ranem, wcia˛z˙
boles´nie s´wiadoma jego obecnos´ci w pokoju obok.
Obudziła sie˛ tak po´z´no, z˙e przybiegła na s´niadanie
w ostatniej chwili.
Kiedy prelekcja sie˛ skon´czyła, poszła do restauracji
hotelowej, maja˛c nadzieje˛, z˙e kawa postawi ja˛na nogi.
Moz˙e uda jej sie˛ nawet znalez´c´ jakis´ cichy ka˛cik.
Nic z tego. Gdy z filiz˙anka˛w dłoni odwro´ciła sie˛ od
bufetu, zobaczyła obok siebie Grahama.
– Dzien´ dobry. To był bardzo ciekawy wykład,
prawda? – powiedział, sie˛gaja˛c po bułeczke˛.
– Nie mogłam sie˛ skoncentrowac´ – wyznała, za-
stanawiaja˛c sie˛ ro´wnoczes´nie, jak sie˛ wymigac´ od
rozmowy. Moz˙e i Graham jest miły, ale ona nie szuka
towarzystwa.
Wybawienie nadeszło ze strony Olivera. Wyro´sł
nagle jak spod ziemi i us´miechaja˛c sie˛ przepraszaja˛co
do Grahama, zapytał:
– Moge˛ cie˛ prosic´ na sło´wko?
– Nie ma sprawy, prosze˛ sobie nie przeszkadzac´
– powiedział Graham.
– O co chodzi? – spytała Olivera.
– O wczorajszy wieczo´r – odparł.
– Twojego zachowania nie da sie˛ usprawiedliwic´.
22 CAROLINE ANDERSON
– Tez˙ tak sa˛dze˛ – przyznał. – Naprawde˛ mi przykro.
Nie wiem, co we mnie wsta˛piło. Wiem tylko, z˙e
nie moge˛ jasno mys´lec´, odka˛d cie˛ zobaczyłem. Masz
racje˛, powinnis´my zostac´ przyjacio´łmi. Kiedys´ nimi
bylis´my. Moz˙e sie˛ uda, jes´li otrzymam jeszcze jedna˛
szanse˛?
Powinna cos´ powiedziec´, ale nie mogła wykrztusic´
ani słowa. Oczy zaszły jej łzami.
– Och, Kate – wyszeptał i zaprowadził ja˛ do sofy
przy kominku, kto´ra˛ odkryli poprzedniego wieczoru.
– Nic mi nie jest – odparła, mrugaja˛c powiekami,
by powstrzymac´ łzy. – Przeprosiny przyje˛te.
– Chciałem przeprosic´ cie˛ juz˙ wczoraj, ale nie
otwierałas´.
Us´miechne˛ła sie˛ smutno.
– Pewnie nie było mnie w pokoju. Kiedy wyszłam
za toba˛ na korytarz, zatrzasne˛ły sie˛ za mna˛ drzwi
i musiałam zejs´c´ do recepcji po zapasowy klucz.
– To wszystko wyjas´nia. Pro´bowałem tez˙ dzisiaj
rano, kiedy wro´ciłem ze s´niadania, ale usłyszałem
szum prysznica, wie˛c uznałem, z˙e to nie najlepszy
pomysł. – Załoz˙ył noge˛ na noge˛. – Co mys´lisz o poran-
nym wykładzie?
– Całkiem interesuja˛cy.
– Chyba z˙artujesz! Wynudziłem sie˛ jak mops. Nie
cierpie˛ statystyk.
Kate rozes´miała sie˛ i spojrzała mu w oczy.
– Tak jak ja. Chociaz˙ to były bardzo poz˙yteczne
informacje. Z˙ałuje˛, z˙e nie mogłam sie˛ skoncentrowac´.
Co be˛dzie po przerwie na kawe˛?
– Dylematy antykoncepcji – odparł. – Dyskusja po
wykładzie moz˙e byc´ całkiem interesuja˛ca. Spodziewam
23NIE TYLKO W S´WIE˛TA
sie˛, z˙e zostanie poruszony aspekt etyczny, co jest
waz˙ne zwłaszcza w wypadku nastolatko´w. Ostatnio
przyszła do mnie czternastolatka, kto´ra chciała, z˙ebym
przepisał jej pigułki. Zastanawiałem sie˛, czy nie za-
wiadomic´ jej rodzico´w.
– To delikatna sprawa.
– Wiem. Nie chciałem zawies´c´ jej zaufania, ale
z drugiej strony nie chciałem tez˙, z˙eby bezgranicznie
ufała s´rodkom antykoncepcyjnym, kto´re przeciez˙ nie
zawsze sa˛ skuteczne. Moja bratowa Julia jest tego
najlepszym dowodem. Włas´nie spodziewa sie˛ pia˛tego
dziecka.
– Niemoz˙liwe! Mieli zaledwie dwoje, kiedy ich
ostatnio widziałam.
– Co´z˙, jak widzisz, przez ostatnie pie˛c´ lat nie pro´z˙-
nowali. Ma termin porodu za jakies´ pie˛c´ tygodni
i oczywis´cie oboje szaleja˛ z rados´ci. Ostatnio wy-
rzucałem Stephenowi, z˙e zachowuje sie˛ nieodpowie-
dzialnie, jak nastolatek. No i prosze˛, sam zachowałem
sie˛ tak samo. Kiedy cie˛ zobaczyłem, w ogo´le nie
pomys´lałem o konsekwencjach, o tym, z˙eby sie˛ zabez-
pieczyc´.
– Tyle z˙e ja nie be˛de˛ w cia˛z˙y – os´wiadczyła,
przezwycie˛z˙aja˛c bo´l. – Wie˛c przed lunchem mamy
wykład o antykoncepcji. A po nim?
– O opiece przedporodowej. Potem przerwa na
herbate˛, a po niej wykład na temat roli hormonalnej
terapii zaste˛pczej w przedwczesnej menopauzie.
Jej filiz˙anka zabrze˛czała na spodeczku. Odstawiła ja˛
na stolik.
– Bardzo bogaty program – zauwaz˙yła, zastana-
wiaja˛c sie˛, dlaczego wybrała akurat te˛ konferencje˛.
24 CAROLINE ANDERSON
Faktem jest, z˙e wiedza, kto´ra˛tu zdobe˛dzie, moz˙e sie˛
okazac´ przydatna. Leczyła przeciez˙ wiele kobiet. Poza
tym zawsze wiedziała, z˙e musi sie˛ z tym uporac´. Gdy
tak siedziała obok Olivera, wydawało jej sie˛ to jeszcze
trudniejsze. Na co dzien´ jakos´ było jej łatwiej, mogła
o tym nie mys´lec´.
Nie miała poje˛cia, jak zdoła zachowac´ zimna˛ krew,
tak by Oliver nie domys´lił sie˛, z˙e cos´ jest nie w porza˛d-
ku. Nie powinien sie˛ dowiedziec´, z˙e opus´ciła go dlate-
go, z˙e nie moz˙e mu dac´ dzieci.
Dla niej to nie miało znaczenia. Pokochałaby je, ale
z pewnos´cia˛ moz˙e bez nich z˙yc´. Oliver jednak nie
mo´wił o niczym innym, tylko o załoz˙eniu rodziny.
Byłby wspaniałym ojcem. Nie mogła go tego po-
zbawic´. Uwaz˙ała, z˙e nie ma nic gorszego niz˙ złapanie
go w sidła małz˙en´stwa i patrzenie, jak sie˛ po´z´niej
zadre˛cza.
A bez wa˛tpienia tak by było. Kiedy zdiagnozowano
u niej przedwczesna˛ menopauze˛, chciała mu o tym
powiedziec´, ale zanim zda˛z˙yła to zrobic´, wro´cił na
weekend z pracy i opowiedział jej o dwudziestopie˛-
cioletniej kobiecie, u kto´rej stwierdzono to samo scho-
rzenie.
– Wyobraz˙asz sobie? Ona ma dopiero dwadzies´cia
pie˛c´ lat, Katie. Nigdy nie be˛dzie miała dzieci, przed-
wczes´nie sie˛ zestarzeje. A najgorsze ze wszystkiego,
z˙e jest samotna. Jeszcze nie znalazła me˛z˙czyzny, z kto´-
rym by chciała spe˛dzic´ z˙ycie, a nie ma juz˙ nic do
zaoferowania. To takie smutne. Z˙ycie bywa okrutne.
Biedna dziewczyna, kto ja˛ teraz zechce?
No włas´nie, kto? Na pewno nie on. Wcia˛z˙ słyszała
nutke˛ litos´ci w jego głosie, widziała jego mine˛. Jakos´
25NIE TYLKO W S´WIE˛TA
przetrwała ten weekend, a w poniedziałek zabrała
najpotrzebniejsze rzeczy i wyjechała do babki.
Jedyna˛ osoba˛, kto´rej wyznała prawde˛, była matka.
Przez ostatnie pie˛c´ lat zbywała ona pytania Olivera
o miejsce jej pobytu, odsyłała jego listy i broniła
prywatnos´ci swej co´rki z odwaga˛ i pos´wie˛ceniem
lwicy chronia˛cej młode.
– Zapowiada sie˛ udany dzien´ – powiedział Oliver.
Kate patrzyła na niego przez kilka chwil, nie ro-
zumieja˛c.
– Zobaczymy – odparła w kon´cu. – Jestem zme˛czo-
na. Nie spałam zbyt dobrze. Nie cierpie˛ obcych ło´z˙ek.
Przez chwile˛ wydawało sie˛ jej, z˙e Oliver zamierza
cos´ powiedziec´, ale w kon´cu tylko sie˛ us´miechna˛ł
i skina˛ł głowa˛.
Cos´ jest nie tak.
Kate wygla˛da na wyczerpana˛. Pewnie s´mierc´ babci
tak sie˛ na niej odbiła. Znał ja˛ na tyle, by wiedziec´, z˙e
nie odste˛powała jej na krok az˙ do ostatniej chwili.
To musiało ja˛wiele kosztowac´, zaro´wno pod wzgle˛-
dem fizycznym, jak i psychicznym. Tak samo jak
ponowne spotkanie z nim.
Westchna˛ł cicho i odstawił filiz˙anke˛.
– Czas stawic´ czoło antykoncepcji. Czujesz sie˛ na
siłach?
Us´miechne˛ła sie˛ i wstała.
Oliver miał racje˛. Po wykładzie rozgorzała zaz˙arta
dyskusja, kto´ra trwała dalej podczas lunchu, zwal-
niaja˛c Kate z koniecznos´ci znalezienia tematu do roz-
mowy.
26 CAROLINE ANDERSON
Caroline Anderson Nie tylko w święta Tłumaczył Piotr Grzegorzewski
ROZDZIAŁ PIERWSZY – Co pan robi w moim pokoju? Oliver zamarł. Chyba ma halucynacje. Czy to moz˙- liwe, by to była Kate? Jego ukochana Kate? Ledwie zda˛z˙ył zauwaz˙yc´, z˙e poko´j, do kto´rego wszedł, jest juz˙ przez kogos´ zaje˛ty, gdy otworzyły sie˛ drzwi do łazienki. Odwro´cił sie˛ i zmusił do us´miechu. Nie było to łatwe, zwaz˙ywszy na fakt, z˙e serce biło mu jak oszalałe, a nogi miał jak z waty. Wyszła prosto spod prysznica. Wcia˛z˙ była mokra, jej jasne włosy spadały na szyje˛, sie˛gaja˛c do re˛cznika. Ten re˛cznik ledwie ja˛zakrywał. Był zawia˛zany w supeł nad piersiami i kon´czył sie˛ wysoko na udach... – Ciesze˛ sie˛, z˙e cie˛ widze˛ – rzekł ochrypłym głosem. – Oliver? – Witaj, Kate. Jak sie˛ masz? – Az˙ do teraz miałam sie˛ dobrze. Co ty robisz w moim pokoju? I jak sie˛ tutaj dostałes´? Pokazał jej klucz. – Kogo przekupiłes´? – Przekupiłes´? – powto´rzył zdziwiony. – Z˙eby dał ci klucz. Jestem pewna, z˙e nie wszedłes´ w jego posiadanie uczciwa˛ droga˛. – Czy tak sie˛ wita dawno niewidzianego me˛z˙a? – zakpił. – Byłego me˛z˙a – sprostowała.
– Byłego? – Potrza˛sna˛ł głowa˛. – Nie przypominam sobie, z˙ebys´my brali rozwo´d. – Wie˛c kogo przekupiłes´? Pokojo´wke˛? Portiera? Recepcjonistke˛? Rozes´miał sie˛. – Nikogo nie przekupiłem – odparł – po prostu dostałem go od recepcjonistki. Musiała sie˛ pomylic´, bo nosimy to samo nazwisko. Przyjechałas´ tu na kon- ferencje˛, prawda? Skine˛ła głowa˛, rozpryskuja˛c woko´ł krople wody. Je˛kna˛ł w duchu. – Jestem pewien, z˙e moz˙na to w prosty sposo´b wyjas´nic´ – powiedział, odrywaja˛c wzrok od jej piersi i przenosza˛c go na ło´z˙ko za nia˛. – Jes´li chcesz, moz˙esz zadzwonic´ do recepcji. – Owszem, zrobie˛ to, jes´li natychmiast sta˛d nie wyjdziesz. Poprosze˛, z˙eby przysłali kogos´, kto usunie cie˛ sta˛d siła˛ – os´wiadczyła, odwracaja˛c sie˛. Telefon stał po drugiej stronie ło´z˙ka. By do niego dosie˛gna˛c´, musiała kle˛kna˛c´ na ło´z˙ku. Bła˛d. Przyci- sne˛ła re˛cznik kolanami i supeł sie˛ rozwia˛zał. Oliver ujrzał ja˛ w pełnej krasie i przestał nad soba˛ pa- nowac´. – Och, Katie... Popatrzyli sobie w oczy. – Oliverze, nie chce˛ tego – wyszeptała. – Czego? – spytał, chłona˛c wzrokiem jej ciało i przypominaja˛c sobie, jak delikatna˛ ma sko´re˛. Wycia˛- gna˛ł re˛ce, przebiegaja˛c palcami po jej szyi. – Tego? Musna˛ł jej brode˛, po czym dotkna˛ł delikatnie pal- cem usta. – A moz˙e tego? – Przesuna˛ł dłonia˛po jej ramieniu.
– Albo tego? – Jego re˛ce powe˛drowały do jej piersi. Jej oddech był teraz przyspieszony i płytki. – Nie... Gdy jego re˛ka dotarła do jej biodra, Kate westchne˛ła i odsune˛ła sie˛, nacia˛gaja˛c na siebie re˛cznik. – Nie ro´b tego. Ja tego nie chce˛. – Kłamczucha – powiedział cicho. – Nie! – krzykne˛ła i spojrzała na niego błagalnie. – Nie – powto´rzyła, tym razem ciszej, ale jej wzrok mo´wił co innego. – Prosze˛, przestan´... Ale nie mo´gł. Przez pie˛c´ długich lat te˛sknił za nia˛ i oto teraz miał ja˛ przed soba˛, okryta˛ jedynie re˛cz- nikiem. Nie miał siły odejs´c´. – Nie da rady – mrukna˛ł, odsuwaja˛c sie˛ od niej. Zdja˛ł marynarke˛, krawat i koszule˛. A potem wzia˛ł ja˛ w ramiona. – Nie, Oliverze – je˛kne˛ła, ale jego usta były juz˙ na jej ustach. Ogarne˛ło go poz˙a˛danie. Zdja˛ł pospiesznie reszte˛ ubrania. Sko´ra Kate była chłodna i wilgotna od wody. Wyja˛ł re˛cznik z jej ra˛k, po czym pokrył pocałunkami całe jej ciało. Odrzuciła głowe˛ do tyłu i wyszeptała: – Oliverze... prosze˛... Jej usta były nabrzmiałe od pocałunko´w, a wzrok nieobecny. Jak mo´gł jej sie˛ oprzec´? Kate nie mogła w to uwierzyc´. Chyba kompletnie zwariowała. Powinna go sta˛d wyrzucic´, gdy tylko wszedł – wie˛c dlaczego tego nie zrobiła? To szok, odpowiedziała sama sobie. Szok spowodo- wanyjegowidokiem.Widziałapoz˙a˛daniewjegooczach – i zapragne˛ła go tak samo jak on jej. Ale co teraz? 5NIE TYLKO W S´WIE˛TA
Zdławiła łzy. Nie powinna pozwolic´ sie˛ dotykac´. Powinna go sta˛d wyrzucic´. Natychmiast. – Katie? – Nie nazywaj mnie tak. Nikt juz˙ tak na mnie nie mo´wi. – Ja tak mo´wie˛. – Ale ja z toba˛ nie rozmawiam. – To mnie nie powstrzyma – stwierdził szorstko. – Co sie˛ stało, Kate? W jednej chwili jestes´my małz˙en´- stwem, w naste˛pnej opuszczasz mnie bez słowa. Rzu- casz prace˛, wyprowadzasz sie˛, twoja matka ukrywa przede mna˛, gdzie jestes´. Co ja takiego zrobiłem? Kochalis´my sie˛, a w kaz˙dym razie ja kochałem ciebie. Kochałem cie˛, Kate. Wcia˛z˙ cie˛ kocham, choc´ nie mam poje˛cia, dlaczego odeszłas´. Zwiesiła nogi z ło´z˙ka, biora˛c re˛cznik i otulaja˛c sie˛ nim. – Oddalilis´my sie˛ od siebie, zmienilis´my. To wszy- stko. – I nie mogłas´ mi tego powiedziec´ prosto w twarz? – Mo´wiłam. Za kaz˙dym razem, kiedy sie˛ kło´cilis´- my. To nie powinna byc´ dla ciebie niespodzianka. Rozes´miał sie˛ gorzko. – A jednak była. Drz˙a˛cymi re˛kami sie˛gne˛ła po telefon. – Dzwonie˛ do recepcji. Lepiej sie˛ ubierz. – Halo? Tu recepcja. Czym moge˛ słuz˙yc´? – Tu doktor Crawford z pokoju czterdzies´ci trzy. Doktor Katharine Crawford. Chyba zaszła pomyłka, dalis´cie pan´stwo drugi klucz do mojego pokoju dok- torowi Oliverowi Crawfordowi. – Och... Prosze˛ chwileczke˛ poczekac´ – powiedział 6 CAROLINE ANDERSON
głos w słuchawce. Za plecami Kate słyszała pospiesz- nie ubieraja˛cego sie˛ Olivera. – Halo? – odezwał sie˛ w kon´cu głos. – Faktycznie zaszła pomyłka. Doktor Crawford powinien otrzymac´ klucz od pokoju czter- dzies´ci cztery. Zaraz przys´lemy kogos´ z włas´ciwym kluczem. Bardzo przepraszamy. Recepcjonistka rozła˛czyła sie˛, zanim Kate zda˛z˙yła zaprotestowac´. Odłoz˙yła słuchawke˛ na widełki. – Katie? – Nie, Oliverze. To sie˛ nie uda. – Nie o to mi chodziło. Zamierzałem powiedziec´, z˙e nie pomys´lelis´my o zabezpieczeniu. Przeszył ja˛ bo´l. Zaniemo´wiła na moment. – Niezupełnie – odparła. – Ja biore˛ pigułke˛. Regu- luje mi cykl. Milczał. Zapewne potrzebował czasu, by to prze- trawic´, sprawdzic´, czy go nie okłamała. Oczywis´cie, z˙e go okłamała, ale nigdy sie˛ o tym nie dowie. Pukanie do drzwi wyrwało ich z zamys´lenia. Oliver odebrał klucz i wysłuchał przeprosin recepcjonistki. – Prosze˛ sie˛ nie martwic´, nic sie˛ nie stało – powie- dział ze swoim zwykłym wdzie˛kiem. Kate zastanawiała sie˛ przez chwile˛, jak udaje mu sie˛ tak dobrze kłamac´. Us´miechna˛ł sie˛ do niej. – Załatwione – stwierdził i włoz˙ył klucz do kie- szeni. – Co´z˙, nie zatrzymuje˛ cie˛ – odparła, cie˛z˙ko wzdy- chaja˛c. – Kate, musimy porozmawiac´. – Nie ma o czym. Rozes´miał sie˛. – Nie ma o czym? Spotkalis´my sie˛ po pie˛ciu latach, 7NIE TYLKO W S´WIE˛TA
kochalis´my sie˛, i twoim zdaniem nie ma o czym mo´wic´? Oszalałas´? – Tak włas´nie uwaz˙ałes´ pie˛c´ lat temu. – Nie – odparł. – Ja tylko powiedziałem ci wtedy, z˙e sie˛ dziwnie zachowujesz. I miałem racje˛. Tydzien´ po´z´niej mnie zostawiłas´. – I to było takie dziwne? Mo´wiłam ci, z˙e juz˙ nic nas nie ła˛czy, i to sie˛ nie zmieniło. – Jasne. Chwile˛ temu tez˙ nic nas nie ła˛czyło. Odwro´ciła wzrok. – Oliverze, prosze˛... – Ostatnim razem, kiedy to powiedziałas´, chciałas´, z˙ebym sie˛ z toba˛ kochał – wyszeptał, podchodza˛c bliz˙ej. – Chyba s´nisz – odparła, wstaja˛c i przechodza˛c obok niego. – Przyjechalis´my tu na konferencje˛. Jes- tem pewna, z˙e moz˙emy sie˛ zachowywac´ w cywilizo- wany sposo´b. A teraz prosze˛, idz´ juz˙. Musze˛ sie˛ przygotowac´ do kolacji. Jestem głodna i nie zamie- rzam jej przez ciebie stracic´. – Zobaczymy sie˛ po´z´niej – powiedział z westchnie- niem i zabrzmiało to jak obietnica. W naste˛pnej chwili była juz˙ sama. Nogi nagle odmo´wiły jej posłuszen´stwa. Usiadła na podłodze. Cały weekend z Oliverem w sa˛siednim pokoju! Gdyby wiedziała, nie przyjechałaby tu. Gdybys´ nie przyjechała, nie kochałabys´ sie˛ z nim, pomys´lała. Nie czułabys´ dotyku jego ra˛k, ust, cie˛z˙aru jego ciała... – Przestan´! – krzykne˛ła, ale nie mogła zagłuszyc´ tego wewne˛trznego głosu. Tkwił w niej tak samo jak wspomnienie ich miłos´ci, 8 CAROLINE ANDERSON
kto´ra miała nigdy nie przemina˛c´, a kto´ra˛zniszczyła, by zwro´cic´ mu wolnos´c´. A teraz powro´cił do jej z˙ycia i wiedziała, z˙e wszystkie stare rany otworza˛ sie˛ na nowo. Wstała. Wez´mie prysznic, by zmyc´ z siebie jego zapach, a potem zejdzie na kolacje˛ i be˛dzie uprzejma, zapyta o jego z˙ycie i zachowa sie˛ jak przyjacio´łka. Nie kłam! Po prostu chcesz wiedziec´, czy jest jakas´ inna kobieta w jego z˙yciu, czy jest szcze˛s´liwy. Nie, nie zrobiłby tego. To nie w jego stylu. Najpierw musiałby sie˛ z nia˛ rozwies´c´ i pos´lubic´ tamta˛. Ale co jej szkodzi zapytac´... Kate bez wa˛tpienia była najpie˛kniejsza˛ kobieta˛ w sali. Jej długie, kre˛cone blond włosy były zaczesane do tyłu i upie˛te za pomoca˛drewnianych szpilek. Miała na sobie klasyczna˛ czarna˛ sukienke˛. Była opanowana, elegancka i... zaspokojona. Przez chwile˛ targały nim wa˛tpliwos´ci. Czy mo´wiła prawde˛? Czy faktycznie pigułka reguluje jej cykl, czy tez˙ ma kochanka? Wes- tchna˛ł cie˛z˙ko i wyrzucił z głowy te˛ gorzka˛ mys´l. Nie zrobiłaby tego – nie przespałaby sie˛ z nim, gdyby w jej z˙yciu był inny me˛z˙czyzna. A moz˙e jednak? Sam juz˙ nie wiedział. Kiedys´ miał do niej zaufanie, ale potem wszystko mu sie˛ zawaliło i us´wiadomił sobie, z˙e tak naprawde˛ wcale jej nie znał. Dostrzegła go w tłumie i bez wahania zacze˛ła is´c´ w jego kierunku. Me˛z˙czyz´ni odwracali sie˛ za nia˛i gdy do niego dotarła, miał ochote˛ ja˛pocałowac´. Powstrzy- mał sie˛ jednak. Wzia˛ł dwa kieliszki wina od przechodza˛cego obok kelnera i poprowadził ja˛do sofy stoja˛cej przy kominku. 9NIE TYLKO W S´WIE˛TA
– Mam nadzieje˛, z˙e białe wino be˛dzie ci smako- wac´? – spytał, podaja˛c jej kieliszek. – Tak, dzie˛kuje˛. – Wypiła prawie cała˛ jego zawar- tos´c´, zostawiaja˛c na kieliszku delikatny, ro´z˙owy s´lad szminki. Nie mo´gł przestac´ mys´lec´ o jej ustach. Przypatrywał sie˛ jej bacznie, pro´buja˛c stwierdzic´, czy zmieniła sie˛ przez ostatnie pie˛c´ lat. Nic nie zauwaz˙ył. Byc´ moz˙e nieco zeszczuplała i odnosił wraz˙enie, z˙e jest zme˛czo- na, ale poza tym to wcia˛z˙ była jego Kate, kobieta, kto´ra˛ pokochał osiem lat temu. Odstawiła kieliszek i spojrzała do go´ry, ich oczy sie˛ spotkały. Zacze˛li mo´wic´ ro´wnoczes´nie, po czym us´miechne˛li sie˛ do siebie. Lody zostały przełamane. – Ty pierwszy – powiedziała, wie˛c zacza˛ł jeszcze raz. – Wracaja˛c do tego, co sie˛ wydarzyło... Byłem w twoim pokoju tylko chwile˛, wystarczaja˛ca˛ jednak, z˙eby sie˛ zorientowac´, z˙e ktos´ go juz˙ zaja˛ł, kiedy wyszłas´ spod prysznica. Naprawde˛ nie miałem poje˛cia, z˙e to two´j poko´j, dopo´ki cie˛ nie zobaczyłem. I nie miałem zamiaru... Przerwał, nie bardzo wiedza˛c, jak nazwac´ to, co mie˛dzy nimi zaszło. – Juz˙ dobrze, wierze˛ ci – odparła. – Wie˛c nie masz do mnie z˙alu? Wahała sie˛ tak długo, z˙e serce podeszło mu do gardła, ale w kon´cu odpowiedziała: – Zapomne˛, z˙e to sie˛ stało, i chciałabym, z˙ebys´ ty tez˙ zapomniał. Nie ma mowy. Za nic w s´wiecie tego nie zapomni. – Wygla˛da na to, z˙e tu sie˛ ro´z˙nimy – odrzekł 10 CAROLINE ANDERSON
szorstko. – Moge˛ obiecac´ jedno: nie be˛de˛ o tym wspo- minał, dobrze? – Moz˙e byc´. Jestes´my na siebie skazani przez ten weekend. Musimy jakos´ sobie poradzic´. – Wzie˛ła kieliszek i us´miechne˛ła sie˛. – A teraz opowiedz mi, co u ciebie słychac´. Jak mo´gł byc´ tak odpre˛z˙ony? Siedział na sofie, z jedna˛ re˛ka˛ na oparciu, a w drugiej trzymał kieliszek. Jego palce znały ja˛ tak dobrze... Nie. Nie moz˙e o tym mys´lec´. Skoncentrowała sie˛ na jego słowach. – Od trzech lat pracuje˛ w przychodni. Jestem zado- wolony. – Gdzie sie˛ mies´ci ta przychodnia? – spytała, za- stanawiaja˛c sie˛, czy juz˙ o tym mo´wił, i chyba tak było, bo zamiast podania nazwy miejscowos´ci, powiedział tylko: – Tam, gdzie zawsze, na wzgo´rzu, obok zakładu pogrzebowego i kwiaciarni. Pamie˛tasz z˙arty na temat jej połoz˙enia? W kon´cu do niej dotarło. Oliver pracuje w Gipping- ham, swoim rodzinnym miasteczku. Powinna sie˛ była domys´lic´. Zawsze mo´wił, z˙e chce tam wro´cic´. – Pamie˛tam, z˙e była dosyc´ staros´wiecka – powie- działa wolno, wcia˛z˙ oswajaja˛c sie˛ z ta˛ wiadomos´cia˛. Rozes´miał sie˛. – I jest. Troche˛ sie˛ unowoczes´niła, gdy Peter Ab- raham został jej szefem, ale wcia˛z˙ przypomina te˛ stara˛ przychodnie˛, do kto´rej przychodziłem jako dzie- cko. To tam zapragna˛łem zostac´ lekarzem. Miałem wtedy siedem lat. 11NIE TYLKO W S´WIE˛TA
Widziała go na fotografii, zrobionej, gdy był w tym wieku: tyczkowate re˛ce i nogi i przerwy mie˛dzy ze˛ba- mi. Pomys´lała wtedy, jak cudownie by było miec´ takiego syna... Dosyc´. Usiadła wygodniej, kre˛ca˛c w roztargnieniu kieliszkiem. – Wie˛c wro´ciłes´ do domu. Tak jak chciałes´. Twoi rodzice sa˛ pewnie szcze˛s´liwi. Wyraz´nie posmutniał. – Ojciec umarł dwa lata temu na atak serca. Nie zastanawiaja˛c sie˛, co robi, połoz˙yła re˛ke˛ na jego kolanie, chca˛c mu dodac´ otuchy. – Przykro mi, Oliverze. To musiało byc´ dla ciebie bolesne. Popatrzył na nia˛, a jego usta wykrzywiły sie˛ w cierp- kim us´miechu. Us´cisna˛ł delikatnie jej re˛ke˛. – Pocza˛tkowo nie mogłem sie˛ z tym pogodzic´, ale w czasie sekcji znaleziono w jego płucu guz, wie˛c i tak miał szcze˛s´cie. Gdyby nie serce, umarłby w me˛czar- niach. – Poklepał ja˛po re˛ce i wyprostował sie˛, zmienia- ja˛c temat. – A co u ciebie? Miałas´ zostac´ pediatra˛. Nie sa˛dziłem, z˙e zajmiesz sie˛ interna˛. – Zmieniłam zdanie – odparła, nie wdaja˛c sie˛ w szczego´ły. – Pediatria jest cie˛z˙ka – przyznał. – Nie mo´głbym patrzec´ na umieraja˛ce dzieci. To zapewne z tego powo- du zrezygnowałas´, prawda? Nie chciała go wyprowadzac´ z błe˛du. To otworzyło- by puszke˛ Pandory. – Pracowałam we wschodniej Anglii, gło´wnie w po´łnocno-wschodnim hrabstwie Suffolk, ale kiedy zachorowała moja babcia, przeprowadziłam sie˛ do 12 CAROLINE ANDERSON
Norfolk i zamieszkałam z nia˛, pracuja˛c dorywczo na zaste˛pstwach, kiedy czuła sie˛ lepiej. Umarła we wrzes´- niu i od tego czasu cia˛gle sie˛ zastanawiam, co robic´ dalej. – Moja kolej na kondolencje – powiedział. – Wiem, ile dla ciebie znaczyła. Przykro mi, z˙e musiałas´ przez to wszystko przechodzic´. Jaka była przyczyna s´mierci? – Umarła ze staros´ci. Do kon´ca jednak zachowała jasnos´c´ umysłu. – I codziennie ciosała jej kołki na głowie za to, z˙e opus´ciła Olivera. – Głupia jestes´ – powtarzała babcia. – Powinnas´ dac´ mu moz˙liwos´c´ wyboru. Zamys´liła sie˛. Moz˙e teraz, gdy go zno´w spotkała, powinna przemys´lec´ to wszystko na nowo... Nie. To głupi pomysł. Jej babcia, mimo z˙e ja˛bardzo kochała, akurat w tym jednym sie˛ myliła. Nie znała go, nie wiedziała, jak waz˙na jest dla niego rodzina. A poza tym jest juz˙ za po´z´no. On na pewno kogos´ ma. – Czy jest jakas´ kobieta w twoim z˙yciu? – spytała prosto z mostu, zmieniaja˛c temat rozmowy na ten, kto´ry ja˛o wiele bardziej interesował, choc´ było w tym zainteresowaniu cos´ z masochizmu. Zas´miał sie˛ cicho. – Po tym, co sie˛ niedawno przydarzyło, jeszcze o to pytasz? – Jego głos był nieco ochrypły. Z emocji? A moz˙e z poz˙a˛dania? O Boz˙e. Upiła łyk wina i odstawiła kieliszek. – Mielis´my o tym nie rozmawiac´. – Przepraszam. – Us´miechna˛ł sie˛, ale nie wygla˛dał na skruszonego, a ona miała ochote˛ krzyczec´. Wybawienie przyszło ze strony organizatora kon- ferencji, kto´ry poprosił nagle wszystkich o uwage˛. 13NIE TYLKO W S´WIE˛TA
– Dobry wieczo´r, panie i panowie. Chciałbym przywitac´ pan´stwa bardzo serdecznie w Aldeburgh. Mam nadzieje˛, z˙e najbliz˙szy weekend okaz˙e sie˛ dla pan´stwa poz˙yteczny. Jak doskonale pan´stwo wiecie, tematem naszej konferencji jest opieka nad kobietami w lecznictwie ogo´lnym. Zaczynamy po kolacji od kro´tkiego wprowadzenia do jutrzejszych wykłado´w. Reszta dzisiejszego wieczoru nalez˙y do pan´stwa i mam nadzieje˛, z˙e be˛dziecie sie˛ dobrze bawic´. A teraz za- praszam do bufetu. – No, to ci sie˛ upiekło – mrukna˛ł Oliver. Poczerwieniała. Mo´głby byc´ na tyle uprzejmy, by nie dra˛z˙yc´ dalej tego tematu. – Powinnis´my sie˛ cieszyc´, z˙e be˛dzie okazja poroz- mawiania z innymi lekarzami, wysłuchania ich opi- nii... – powiedziała, wstaja˛c, ale on az˙ tak bardzo sie˛ nie spieszył. – Moz˙esz wysłuchac´ moich opinii. Czy wiesz, na przykład, co sa˛dze˛ o badaniu piersi? Albo o s´rodkach antykoncepcyjnych? Albo o hormonalnej terapii za- ste˛pczej w bezobjawowej menopauzie? Ma to swoje zalety – jes´li be˛de˛ nudził, zawsze moz˙esz powiedziec´, z˙ebym sie˛ zamkna˛ł. Nudził? On? Nigdy. – Co´z˙ za kusza˛ca propozycja – odrzekła beztrosko, stawiaja˛c kieliszek na stoliku i biora˛c torebke˛. – Za- stanowie˛ sie˛ nad nia˛. – Nie wa˛tpie˛ – mrukna˛ł, przysuwaja˛c sie˛ do niej tak blisko, z˙e wyczuła jego ciepło i zapach wody po goleniu. Ten zapach nie był tak oczywisty, kiedy siedzieli, ale teraz, gdy wszyscy tłoczyli sie˛ przy drzwiach do 14 CAROLINE ANDERSON
restauracji, otoczył ja˛ i przywołał wspomnienia cudo- wnych chwil spe˛dzonych razem... – Nad czym sie˛ tak zamys´liłas´? – Po prostu bujałam przez chwile˛ w obłokach. Weszli do restauracji. Nie chciała z nim byc´, nie chciała cia˛gle przypominac´ sobie tego, czego nie mog- ła miec´, wie˛c kiedy napełniła talerz, odwro´ciła sie˛ do niego i zaproponowała: – Moz˙e sie˛ rozdzielimy? Przez chwile˛ milczał, potem nałoz˙ył sobie na talerz sałatke˛ i wzruszył ramionami. – Jak sobie z˙yczysz... – Po czym odwro´cił sie˛ na pie˛cie i znikna˛ł w tłumie. Nagle została sama i przez chwile˛ czuła sie˛ zagubio- na. Kretynko, zwymys´lała sama siebie. To tylko week- end, byc´ moz˙e jedyny weekend w całym twoim z˙yciu, jaki be˛dziesz miała okazje˛ z nim spe˛dzic´. Dlaczego tak pochopnie z tego rezygnowac´? – Czes´c´, jestem Graham. Ujrzała wycia˛gnie˛ta˛ do siebie dłon´, ale miała talerz w jednej re˛ce, a kieliszek w drugiej, wie˛c tylko kiwne˛ła głowa˛ i rozes´miała sie˛ przepraszaja˛co. – Wybacz, ale mam zaje˛te re˛ce. Jestem Kate. – Czy to two´j przyjaciel? Powe˛drowała wzrokiem za Oliverem. Czy jest jej przyjacielem? Kiedys´ był jej najlepszym przyjacielem. Potem został me˛z˙em. A teraz, niespodziewanie, ko- chankiem. Nie chca˛c wdawac´ sie˛ w szczego´ły, powie- działa tylko: – Kiedys´ był. Jej głos nie zabrzmiał chyba zbyt wesoło, poniewaz˙ Graham skrzywił sie˛ i zauwaz˙ył: 15NIE TYLKO W S´WIE˛TA
– Zdaje sie˛, z˙e to dla ciebie przykre. – Wolałabym o tym nie rozmawiac´. A ty? Lubisz rozmawiac´ o przykrych wydarzeniach ze swojego z˙y- cia? – Przepraszam. Nie chciałem cie˛ urazic´. Po prostu wydawałas´ sie˛ samotna i chciałem ci pomo´c. Popatrzyła na niego i ujrzała z˙yczliwos´c´, zrozumie- nie i bo´l w jego oczach. Na palcu nosił obra˛czke˛. – Przepraszam – powiedziała z rezygnacja˛. – To mo´j były ma˛z˙. Nie spodziewałam sie˛, z˙e go tutaj spotkam. – Miałas´ niete˛ga˛ mine˛. Mys´lałem, z˙e moz˙e jest natre˛tny. Potrza˛sne˛ła głowa˛. – Nie. Wystarczy sam fakt, z˙e tutaj jest. Oczy Grahama zaszkliły sie˛. – Dzie˛kuj za to Bogu. Ja juz˙ nigdy nie zobacze˛ swojej z˙ony. Umarła w zeszłym roku na raka. Do diabła, nie chciałem o tym mo´wic´... Urwał. Kate zrobiło sie˛ go z˙al. Sprawiał wraz˙enie miłego człowieka. Miłego i rozpaczliwie samotnego. – Wiesz co? Nie mo´wmy o smutnych rzeczach. Porozmawiajmy o konferencji. Co sa˛dzisz o antykon- cepcji? Przez chwile˛ patrzył na nia˛ ogłupiałym wzrokiem, a potem sie˛ rozes´miał. – Chyba nie mam zdania. Us´miechne˛ła sie˛ do niego. – Moz˙e znajdziemy jakies´ miejsce, gdzie moz˙na w spokoju porozmawiac´? – S´wietny pomysł – powiedział i ruszył w kierunku wolnego stolika. 16 CAROLINE ANDERSON
Poszła za nim, ale co chwila odwracała sie˛, szukaja˛c głowy o ciemnych włosach i szarych oczu, kto´re na pewno za nia˛ poda˛z˙ały. Wygla˛da na to, z˙e sa˛ w dobrej komitywie. Facet s´miał sie˛ razem z Kate i nachylał do niej, chłona˛c kaz˙de jej słowo.Oliver miał wielka˛ochote˛ popsuc´ mu nastro´j. Idioto. To nie twoja sprawa. Ona juz˙ nie nalez˙y do ciebie, wmawiał sobie. A jednak nalez˙ała, i to zaledwie kilka godzin temu. Czy przes´pi sie˛ z tym facetem? Poczuł bo´l. Przerwał rozmowe˛, kto´ra˛ prowadził, i skierował sie˛ do drzwi wioda˛cych do ogrodu. Wcia˛g- na˛ł rzes´kie powietrze, powtarzaja˛c sobie, z˙e to nie jego sprawa, z kim sypia Kate. Nawet jes´li sie˛ dzisiaj z nim kochała. Wygla˛da na to, z˙e jest z kims´ zwia˛zana. Pewnie dlatego włas´nie bierze pigułki. – Idioto, nie powinienes´ był jej dotykac´ – wymam- rotał pod nosem. Nie mo´gł sie˛ powstrzymac´ od mys´li, z˙e po powrocie do swego pokoju usłyszy ich głosy, ich s´miech, od- głosy kochania sie˛... Odwro´cił sie˛ raptownie i spostrzegł tego me˛z˙czyzne˛ w grupce innych oso´b, rozprawiaja˛cego z oz˙ywieniem o lekarzu, kto´ry został pozwany przez pacjentke˛. Po Kate nie było ani s´ladu. Postał jeszcze chwile˛, ale czuł sie˛ niespokojny i zi- rytowany i chciał zostac´ sam. Nieprawda. Chciał byc´ z Kate. To był jednak nie najlepszy pomysł. Rzuciła go pie˛c´ lat temu i byłby skon´czonym głupcem, gdyby dał jej sposobnos´c´ uczy- nienia tego ponownie. 17NIE TYLKO W S´WIE˛TA
Wste˛p do wykłado´w sie˛ skon´czył, nie było potrzeby pozostawac´ tu dłuz˙ej i torturowac´ sie˛. Poszedł na go´re˛. Przystana˛ł na chwile˛ przed drzwia- mi pokoju Kate, w kon´cu jednak wszedł do pokoju obok. Kilka chwil po´z´niej usłyszał pukanie do drzwi. Otworzył je ostroz˙nie. Przed nim stała Kate. – Czes´c´ – wyszeptała. – Tak sobie pomys´lałam... moz˙e masz ochote˛ na kawe˛? Nastawiłam wode˛. Kawa była ostatnia˛ rzecza˛, na jaka˛ miał ochote˛, ale jes´li to oznacza, z˙e pobe˛dzie z nia˛... – S´wietny pomysł – odparł i ignoruja˛c wewne˛trzny głos, kto´ry mo´wił mu, z˙e jest skon´czonym głupcem, zgasił s´wiatło i poszedł za nia˛. 18 CAROLINE ANDERSON
ROZDZIAŁ DRUGI Musiała upas´c´ na głowe˛. Co ja˛ podkusiło, by za- praszac´ go na kawe˛? Z drugiej strony, to moz˙e byc´ ostatnia okazja, by spe˛dzic´ z nim choc´ troche˛ czasu. Nawet jes´li w jego z˙yciu nie ma w tej chwili innej kobiety – a wcia˛z˙ nie udzielił na to pytanie jasnej odpowiedzi – nie znaczy to, z˙e nie be˛dzie jej w przy- szłos´ci. Us´miechne˛ła sie˛ i wskazała mu krzesło przy oknie. – Usia˛dz´. Kawa be˛dzie za chwile˛. – Nie chce˛ kawy. Otworzyła usta, by cos´ powiedziec´, ale popatrzył na nia˛ tak przenikliwie, z˙e zaparło jej dech w pier- siach. Podszedł do niej i rozpus´cił jej włosy, po czym zanurzył w nich dłonie. Zamierzał ja˛ pocałowac´. Wiedziała, po prostu to wiedziała, i nie miała siły go powstrzymac´. Pochylił głowe˛ i ich usta sie˛ spotkały. Zamkne˛ła oczy, a on obja˛ł ja˛, przytulaja˛c do piersi. Czuła bicie jego serca – a mo- z˙e to jej serce tak biło? Niewaz˙ne. Nic nie było waz˙ne poza tym, z˙e trzymał ja˛ w ramionach. Nie powinna mu na to pozwolic´. Wyswobodziła sie˛ delikatnie z jego obje˛c´. Pochylił głowe˛ i spojrzał jej prosto w oczy. – Co sie˛ stało? – Nie po to cie˛ tutaj zaprosiłam. – A po co?
Wzruszyła ramionami i odwro´ciła sie˛, podchodza˛c do czajnika. – Chciałam, z˙ebys´my porozmawiali. Jak przyjacie- le. Czy to nie brzmi s´miesznie? – Jak przyjaciele? – rozes´miał sie˛ Oliver. – Tak, to brzmi s´miesznie. Wie˛cej sensu miałaby juz˙ rozmowa o rozwodzie. – Rozwodzie? – To nie przyszło jej do głowy, Oliverowi jednak najwyraz´niej tak. – Czy włas´nie tego chcesz? – spytała. Jej głos nie był tak spokojny, jak by chciała. – To chyba nie ja o tym mys´le˛. To nie ja opus´ciłem partnera bez słowa, bez ostrzez˙enia... – Tego bym nie powiedziała! Pamie˛tasz te dzikie awantury? Nie udawało sie˛ nam. – To był dla nas cie˛z˙ki okres. Pracowalis´my w ro´z˙- nych miastach, przyjez˙dz˙alis´my tylko na weekendy. To było straszne. Oczywis´cie, z˙e sie˛ nie udawało. Powinnis´my to po prostu przetrzymac´, ale ty nie dałas´ nam szansy i nawet nie miałas´ na tyle przyzwoitos´ci, z˙eby o tym porozmawiac´. – Nie pomagalis´my sobie – odparła. – Potrzebowa- łes´ tego, czego ja ci nie mogłam dac´, wie˛c kło´cilis´my sie˛ cały czas. – Pamie˛tam. Pamie˛tam ro´wniez˙, jak sie˛ godzi- lis´my. Jego głos był głe˛boki i ochrypły. Godzenie sie˛ było słodkie, ale nie rozwia˛zywało problemo´w. – Wszystko jedno. Chciałam po prostu sie˛ przeko- nac´, czy u ciebie wszystko w porza˛dku – powiedziała. – Naprawde˛ cie˛ to interesuje? Na dole chciałas´, z˙ebys´my sie˛ rozdzielili. Ale nie zauwaz˙yłem, z˙ebys´ 20 CAROLINE ANDERSON
była zbyt towarzyska, od kiedy spotkałas´ swojego czaruja˛cego towarzysza. Czyz˙by był zazdrosny? Nigdy nie był zaborczym me˛z˙czyzna˛, zawsze jej ufał. Najwidoczniej zniszczyła to zaufanie. – Graham to miły człowiek – powiedziała. Oliver wykrzywił usta w drwia˛cym us´miechu. – Nie wa˛tpie˛. Ciesze˛ sie˛, z˙e spe˛dziłas´ miło wieczo´r. A teraz wybacz, jestem naprawde˛ bardzo zme˛czony, a poza tym nie interesuja˛ mnie opowies´ci o twoich podbojach miłosnych. Zobaczymy sie˛ na s´niadaniu, chyba z˙e zamierzasz je zjes´c´ ze swoim miłym przyja- cielem Grahamem. – Co chcesz przez to powiedziec´? – Podobno jestes´ inteligentna, domys´l sie˛! – Jak s´miesz! – Co´z˙, skoro zwykłe upuszczenie re˛cznika wystar- czyło, z˙ebys´ sie˛ ze mna˛ przespała... – I nigdy juz˙ nie powto´rze˛ tego błe˛du! Nigdy, przenigdy! – S´wietnie! Przynamniej wiemy, na czym stoimy – stwierdził, po czym wyszedł z pokoju. Dogoniła go na korytarzu. – Co ja takiego zrobiłam, z˙e sugerujesz tego rodza- ju rzeczy? Przeciez˙ mnie znasz. – Czyz˙by? Mys´lałem, z˙e cie˛ znam, ale juz˙ nie jestem tego taki pewien – oznajmił i wszedł do swojego pokoju, po czym zamkna˛ł za soba˛ drzwi. Odwro´ciła sie˛, by wro´cic´ do siebie, ale okazało sie˛, z˙e gdy wyszła na korytarz, drzwi sie˛ za nia˛zatrzasne˛ły. A ona została na korytarzu bez buto´w. Jedynym wyj- s´ciem było udanie sie˛ do recepcji po zapasowy klucz. 21NIE TYLKO W S´WIE˛TA
– Niech to diabli – mrukne˛ła i powstrzymuja˛c łzy ws´ciekłos´ci i upokorzenia, ruszyła na do´ł. Pierwszy wykład pos´wie˛cony był badaniom piersi. Był to waz˙ny temat, ale prelekcja była tak nudna, z˙e Kate nie mogła sie˛ skupic´. Nie widziała Olivera na s´niadaniu, ale moz˙e dlate- go, z˙e prawie przez cała˛noc przewracała sie˛ z boku na bok i usne˛ła dopiero o czwartej nad ranem, wcia˛z˙ boles´nie s´wiadoma jego obecnos´ci w pokoju obok. Obudziła sie˛ tak po´z´no, z˙e przybiegła na s´niadanie w ostatniej chwili. Kiedy prelekcja sie˛ skon´czyła, poszła do restauracji hotelowej, maja˛c nadzieje˛, z˙e kawa postawi ja˛na nogi. Moz˙e uda jej sie˛ nawet znalez´c´ jakis´ cichy ka˛cik. Nic z tego. Gdy z filiz˙anka˛w dłoni odwro´ciła sie˛ od bufetu, zobaczyła obok siebie Grahama. – Dzien´ dobry. To był bardzo ciekawy wykład, prawda? – powiedział, sie˛gaja˛c po bułeczke˛. – Nie mogłam sie˛ skoncentrowac´ – wyznała, za- stanawiaja˛c sie˛ ro´wnoczes´nie, jak sie˛ wymigac´ od rozmowy. Moz˙e i Graham jest miły, ale ona nie szuka towarzystwa. Wybawienie nadeszło ze strony Olivera. Wyro´sł nagle jak spod ziemi i us´miechaja˛c sie˛ przepraszaja˛co do Grahama, zapytał: – Moge˛ cie˛ prosic´ na sło´wko? – Nie ma sprawy, prosze˛ sobie nie przeszkadzac´ – powiedział Graham. – O co chodzi? – spytała Olivera. – O wczorajszy wieczo´r – odparł. – Twojego zachowania nie da sie˛ usprawiedliwic´. 22 CAROLINE ANDERSON
– Tez˙ tak sa˛dze˛ – przyznał. – Naprawde˛ mi przykro. Nie wiem, co we mnie wsta˛piło. Wiem tylko, z˙e nie moge˛ jasno mys´lec´, odka˛d cie˛ zobaczyłem. Masz racje˛, powinnis´my zostac´ przyjacio´łmi. Kiedys´ nimi bylis´my. Moz˙e sie˛ uda, jes´li otrzymam jeszcze jedna˛ szanse˛? Powinna cos´ powiedziec´, ale nie mogła wykrztusic´ ani słowa. Oczy zaszły jej łzami. – Och, Kate – wyszeptał i zaprowadził ja˛ do sofy przy kominku, kto´ra˛ odkryli poprzedniego wieczoru. – Nic mi nie jest – odparła, mrugaja˛c powiekami, by powstrzymac´ łzy. – Przeprosiny przyje˛te. – Chciałem przeprosic´ cie˛ juz˙ wczoraj, ale nie otwierałas´. Us´miechne˛ła sie˛ smutno. – Pewnie nie było mnie w pokoju. Kiedy wyszłam za toba˛ na korytarz, zatrzasne˛ły sie˛ za mna˛ drzwi i musiałam zejs´c´ do recepcji po zapasowy klucz. – To wszystko wyjas´nia. Pro´bowałem tez˙ dzisiaj rano, kiedy wro´ciłem ze s´niadania, ale usłyszałem szum prysznica, wie˛c uznałem, z˙e to nie najlepszy pomysł. – Załoz˙ył noge˛ na noge˛. – Co mys´lisz o poran- nym wykładzie? – Całkiem interesuja˛cy. – Chyba z˙artujesz! Wynudziłem sie˛ jak mops. Nie cierpie˛ statystyk. Kate rozes´miała sie˛ i spojrzała mu w oczy. – Tak jak ja. Chociaz˙ to były bardzo poz˙yteczne informacje. Z˙ałuje˛, z˙e nie mogłam sie˛ skoncentrowac´. Co be˛dzie po przerwie na kawe˛? – Dylematy antykoncepcji – odparł. – Dyskusja po wykładzie moz˙e byc´ całkiem interesuja˛ca. Spodziewam 23NIE TYLKO W S´WIE˛TA
sie˛, z˙e zostanie poruszony aspekt etyczny, co jest waz˙ne zwłaszcza w wypadku nastolatko´w. Ostatnio przyszła do mnie czternastolatka, kto´ra chciała, z˙ebym przepisał jej pigułki. Zastanawiałem sie˛, czy nie za- wiadomic´ jej rodzico´w. – To delikatna sprawa. – Wiem. Nie chciałem zawies´c´ jej zaufania, ale z drugiej strony nie chciałem tez˙, z˙eby bezgranicznie ufała s´rodkom antykoncepcyjnym, kto´re przeciez˙ nie zawsze sa˛ skuteczne. Moja bratowa Julia jest tego najlepszym dowodem. Włas´nie spodziewa sie˛ pia˛tego dziecka. – Niemoz˙liwe! Mieli zaledwie dwoje, kiedy ich ostatnio widziałam. – Co´z˙, jak widzisz, przez ostatnie pie˛c´ lat nie pro´z˙- nowali. Ma termin porodu za jakies´ pie˛c´ tygodni i oczywis´cie oboje szaleja˛ z rados´ci. Ostatnio wy- rzucałem Stephenowi, z˙e zachowuje sie˛ nieodpowie- dzialnie, jak nastolatek. No i prosze˛, sam zachowałem sie˛ tak samo. Kiedy cie˛ zobaczyłem, w ogo´le nie pomys´lałem o konsekwencjach, o tym, z˙eby sie˛ zabez- pieczyc´. – Tyle z˙e ja nie be˛de˛ w cia˛z˙y – os´wiadczyła, przezwycie˛z˙aja˛c bo´l. – Wie˛c przed lunchem mamy wykład o antykoncepcji. A po nim? – O opiece przedporodowej. Potem przerwa na herbate˛, a po niej wykład na temat roli hormonalnej terapii zaste˛pczej w przedwczesnej menopauzie. Jej filiz˙anka zabrze˛czała na spodeczku. Odstawiła ja˛ na stolik. – Bardzo bogaty program – zauwaz˙yła, zastana- wiaja˛c sie˛, dlaczego wybrała akurat te˛ konferencje˛. 24 CAROLINE ANDERSON
Faktem jest, z˙e wiedza, kto´ra˛tu zdobe˛dzie, moz˙e sie˛ okazac´ przydatna. Leczyła przeciez˙ wiele kobiet. Poza tym zawsze wiedziała, z˙e musi sie˛ z tym uporac´. Gdy tak siedziała obok Olivera, wydawało jej sie˛ to jeszcze trudniejsze. Na co dzien´ jakos´ było jej łatwiej, mogła o tym nie mys´lec´. Nie miała poje˛cia, jak zdoła zachowac´ zimna˛ krew, tak by Oliver nie domys´lił sie˛, z˙e cos´ jest nie w porza˛d- ku. Nie powinien sie˛ dowiedziec´, z˙e opus´ciła go dlate- go, z˙e nie moz˙e mu dac´ dzieci. Dla niej to nie miało znaczenia. Pokochałaby je, ale z pewnos´cia˛ moz˙e bez nich z˙yc´. Oliver jednak nie mo´wił o niczym innym, tylko o załoz˙eniu rodziny. Byłby wspaniałym ojcem. Nie mogła go tego po- zbawic´. Uwaz˙ała, z˙e nie ma nic gorszego niz˙ złapanie go w sidła małz˙en´stwa i patrzenie, jak sie˛ po´z´niej zadre˛cza. A bez wa˛tpienia tak by było. Kiedy zdiagnozowano u niej przedwczesna˛ menopauze˛, chciała mu o tym powiedziec´, ale zanim zda˛z˙yła to zrobic´, wro´cił na weekend z pracy i opowiedział jej o dwudziestopie˛- cioletniej kobiecie, u kto´rej stwierdzono to samo scho- rzenie. – Wyobraz˙asz sobie? Ona ma dopiero dwadzies´cia pie˛c´ lat, Katie. Nigdy nie be˛dzie miała dzieci, przed- wczes´nie sie˛ zestarzeje. A najgorsze ze wszystkiego, z˙e jest samotna. Jeszcze nie znalazła me˛z˙czyzny, z kto´- rym by chciała spe˛dzic´ z˙ycie, a nie ma juz˙ nic do zaoferowania. To takie smutne. Z˙ycie bywa okrutne. Biedna dziewczyna, kto ja˛ teraz zechce? No włas´nie, kto? Na pewno nie on. Wcia˛z˙ słyszała nutke˛ litos´ci w jego głosie, widziała jego mine˛. Jakos´ 25NIE TYLKO W S´WIE˛TA
przetrwała ten weekend, a w poniedziałek zabrała najpotrzebniejsze rzeczy i wyjechała do babki. Jedyna˛ osoba˛, kto´rej wyznała prawde˛, była matka. Przez ostatnie pie˛c´ lat zbywała ona pytania Olivera o miejsce jej pobytu, odsyłała jego listy i broniła prywatnos´ci swej co´rki z odwaga˛ i pos´wie˛ceniem lwicy chronia˛cej młode. – Zapowiada sie˛ udany dzien´ – powiedział Oliver. Kate patrzyła na niego przez kilka chwil, nie ro- zumieja˛c. – Zobaczymy – odparła w kon´cu. – Jestem zme˛czo- na. Nie spałam zbyt dobrze. Nie cierpie˛ obcych ło´z˙ek. Przez chwile˛ wydawało sie˛ jej, z˙e Oliver zamierza cos´ powiedziec´, ale w kon´cu tylko sie˛ us´miechna˛ł i skina˛ł głowa˛. Cos´ jest nie tak. Kate wygla˛da na wyczerpana˛. Pewnie s´mierc´ babci tak sie˛ na niej odbiła. Znał ja˛ na tyle, by wiedziec´, z˙e nie odste˛powała jej na krok az˙ do ostatniej chwili. To musiało ja˛wiele kosztowac´, zaro´wno pod wzgle˛- dem fizycznym, jak i psychicznym. Tak samo jak ponowne spotkanie z nim. Westchna˛ł cicho i odstawił filiz˙anke˛. – Czas stawic´ czoło antykoncepcji. Czujesz sie˛ na siłach? Us´miechne˛ła sie˛ i wstała. Oliver miał racje˛. Po wykładzie rozgorzała zaz˙arta dyskusja, kto´ra trwała dalej podczas lunchu, zwal- niaja˛c Kate z koniecznos´ci znalezienia tematu do roz- mowy. 26 CAROLINE ANDERSON