ziomek72

  • Dokumenty7 893
  • Odsłony2 235 152
  • Obserwuję977
  • Rozmiar dokumentów26.3 GB
  • Ilość pobrań1 294 384

Miodowy miesiąc w Hongkongu - Wilkinson Lee

Dodano: 8 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 8 lata temu
Rozmiar :568.9 KB
Rozszerzenie:pdf

Miodowy miesiąc w Hongkongu - Wilkinson Lee.pdf

ziomek72 EBooki EBOOK W Wilkinson Lee
Użytkownik ziomek72 wgrał ten materiał 8 lata temu.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 153 stron)

LEE WILKINSON Miodowy miesiąc w Hongkongu

ROZDZIAŁ PIERWSZY Kiedy Mia przyjechała do wiejskiej rezydencji Rayburna, urodzinowe przyjęcie Rhody trwało już w najlepsze. Podziękowała Michaelowi Brentowi, szefowi działu eksportu u Rayfielda, i jego żonie Sue za podwiezienie jej z miasta. Od kręcącego się przy wejściu kelnera wzięła kieliszek szampana i skierowała się do sali balowej. Miała na sobie szarą, szyfonową sukienkę z długimi rękawami i rozkloszowaną spódnicą, łagodnie opla­ tającą jej smukłe nogi. Jedyną ozdobę tego skromnego, acz eleganckiego stroju stanowił ciemnozłoty pasek. Do kompletu założyła szare sandałki, a przez ramię przewiesiła niewielką torebkę na złotym łańcuszku. Wysoka, szczupła, z puklami jasnych włosów opadających łagodnie wzdłuż ramion, przeciskała się z naturalnym wdziękiem pomiędzy rozbawionymi i zagadanymi grupkami gości, przystając tylko od czasu do czasu, żeby zamienić kilka słów ze znajomymi. Pozornie beztroska i roześmiana, była jednak bardzo spięta. Nie miała ochoty na tę wizytę. W gruncie rzeczy wolałaby, żeby całe to przyjęcie już się skończyło. O ile lepiej byłoby, gdyby mogła zostać sama z Fili­ pem... Istniała jeszcze jedna przyczyna, z powodu której źle się czuła w tym towarzystwie - z całą pewnością spotka tutaj Sandera Davisona. Czy naprawdę musiał

6 MIODOWY MIESIĄC W HONGKONGU tu przyjeżdżać, czy nie mógł zostać w tym swoim Hongkongu? Wiedziała, że Sander Davison, starszy kuzyn Rhody, jest bardzo bogatym bankierem. Początkowo, zanim jeszcze zdążyli się poznać, wyobrażała go sobie jako nudziarza w średnim wieku, z rzednącymi włosami i rosnącym brzuszkiem. Przy pierwszym spotkaniu musiała jednak przyznać, że Sander jest żywym zaprzeczeniem jej wyobrażeń. Doskonale pamiętała, kiedy pierwszy raz przyszedł do niej do biura. Jej sekretarka, Janet, która otwierała akurat jakieś listy, wytrzeszczyła oczy na jego widok. Ale Sander na każdej kobiecie wywarłby równie piorunujące wrażenie. Miał prawie dwa metry wzrostu, potężne bary i był piekielnie przystojny. Mia przyjrzała mu się bliżej i poczuła, jak przez jej ciało przebiega gwałtowny, niepokojący dreszcz. W tej samej chwili zapałała do niego jakąś dziwną i trudną do wy­ tłumaczenia antypatią. Odwróciła wzrok od jego pełnych, zmysłowych ust i poleciła Janet zająć się kłopotliwym nieznajomym, a sama wróciła do pracy. Studiowała właśnie jakieś dokumenty, pochylona pilnie nad stosem papierów, kiedy dwie silne dłonie oparły się o blat jej biurka. Nerwowo podskoczyła, uniosła głowę i zobaczyła tuż nad sobą jego atrakcyjną, zdrowo opaloną twarz. Spod regularnych brwi patrzyły na nią lśniące zielone oczy. - Nazywam się Sander Davison - przedstawił się uprzejmie. - Sander Davison... - powtórzyła skonsternowana i pomyślała, że mężczyzna ten bardziej przypomina niezłomnego konkwistadora niż bogatego bankiera.

MIODOWY MIESIĄC W HONGKONGU 7 Dokładnie w tej chwili do gabinetu wszedł Filip i przeprosił za nieznaczne spóźnienie. Bankier nie­ znacznie obrócił się, zerknął kątem oka na nowego przybysza, a następnie obdarzył Mię ironicznym uśmieszkiem. Rzucił jej wtedy wyzwanie. Wyzwanie, które nisz­ czyło jej spokój i wpędzało w nieustanne zakłopotanie. Sander był jak na jej gust zbyt inteligentny, zbyt błyskotliwy, zbyt pewny siebie. Zawsze, ilekroć znalazła się w jego towarzystwie, czuła się niezręcz­ nie. Patrzył na nią uwodzicielsko, a im dłużej się jej przyglądał, tym mocniej rozpalały się w jego zim­ nych, zielonych oczach ogniki pożądania. Mia, aby uniknąć skrępowania, zawsze starała się trzymać od niego z daleka. Ale kiedy próbowała się wyłgać z dzisiejszego przyjęcia, ojciec popatrzył na nią znad leżących na biurku dokumentów i krótko powiedział: - Nie wygłupiaj się, dziewczyno. Przecież musisz tam iść. Mia zawahała się. Nieistotne drobiazgi zawsze wprowadzały ojca w złość, więc jako dobra córka starała się go nie denerwować. Zwłaszcza po jego ostatnim ataku serca. - Jeśli nie pójdziesz, Rhoda poczuje się dotknięta - dodał tonem nie znoszącym sprzeciwu. No tak, to bardzo prawdopodobne, pomyślała Mia. Chociaż Rhoda na użytek publiczny zawsze doskonale odgrywała rolę kochanej kuzynki, w co­ dziennych, prywatnych kontaktach nawet nie usiłowała ukryć swojej niechęci do Mii. Cóż było robić... Poszła. Chwilowo zapomniawszy o wzajemnych urazach, stała teraz w kącie sali

8 MIODOWY MIESIĄC W HONGKONGU i uważnie obserwowała zatłoczony pokój, usiłując wypatrzeć gdzieś w tłumie Filipa. Nagle zauważyła w pobliżu Jacqueline May, super- elegancko ubraną kobietę o oczach błękitnych jak szafiry i czarnych, kręconych włosach. Jej olśniewająco piękna twarz stale pojawiała się na okładkach naj­ popularniejszych żurnali. Mia, ze swoimi płowymi włosami, szarymi oczyma i mlecznobiałą cerą, zawsze uważała się za kobietę niezbyt ciekawą. Westchnęła... W towarzystwie Jac­ queline May czuła się jak wyblakła akwarelka przy jaskrawym olejnym obrazie. Potężny mężczyzna, który częściowo zasłaniał jej widok na piękną modelkę, gdzieś odszedł i wtedy u jej boku Mia zobaczyła Sandera Davisona. W nie­ nagannie skrojonym garniturze wyglądał zabójczo przystojnie. Obserwowała go ostrożnie spod przymkniętych powiek. Niespodziewanie jakaś otyła kobieta, ubrana w kosz­ towny, choć zupełnie pozbawiony gustu strój, potrąciła jej ramię, o mało co nie wylewając jej szampana. Zatrzymała się, żeby przeprosić. Mia uśmiechnęła się do niej: - Nic się nie stało. Wciąż się uśmiechała, kiedy, nierozważnie spoj­ rzawszy w stronę sali, napotkała wbity w siebie wzrok Sandera Davisona. Serce w niej zamarło. Odwróciła oczy i pospiesznie wmieszała się w tłum. Rhoda - drobna, rudowłosa dziewczyna o okrągłej twarzy i piwnych oczach, stała przy barze między swoim ojcem a ojcem Mii. William Rayburn i James Fielding od lat byli

MIODOWY MIESIĄC W HONGKONGU 9 przyjaciółmi, a zarazem współwłaścicielami Rayfield Pharmaceuticals. Ujrzawszy ojca, uśmiechającego się czułe do Rhody, Mia poczuła ukłucie zazdrości. Od wczesnego dzieciń­ stwa usilnie starała się pozyskać jego miłość i akcep­ tację, ale to córka Williama była zawsze tą, która zajmowała uprzywilejowane miejsce w jego sercu. Zespół muzyczny zaczął grać głośną, bitową muzykę i wielu gości, szczególnie tych młodych, poszło tańczyć. Mia rozejrzała się jeszcze raz po sali... Ciągle ani śladu Filipa. Postawiła kieliszek na barku i z za­ chmurzoną twarzą uciekła na zewnątrz, w chłodne nocne powietrze. Skierowała się na murowany taras, po którym przechadzało się kilka par. W ogrodzie świeciły lampiony. Myśląc o Filipie, poszła ścieżką prowadzącą do odosobnionej altanki. Inteligentny i ambitny Filip Measham kierował działem sprzedaży Rayfield Pharmaceuticals. Wysoki, przystojny, z kędzierzawymi włosami, miał mnóstwo męskiego wdzięku. Mia już od ponad roku pracowała jako jego asystentka. Mniej więcej od tego samego czasu sekretnie się w nim podkochiwała. Spojrzała na ogród. Wprawdzie był dopiero początek marca, ale noc była wyjątkowo ciepła. Łagodny wietrzyk poruszał delikatnie jej długą spódnicą, rozwiewał pasma włosów i miłośnie muskał kark. Mia rozmarzyła się... Tamtego pamiętnego dnia, drugiego dnia Bożego Narodzenia, podczas przechadzki w ogrodzie, Filip pocałował ją po raz pierwszy i wyznał, że ją kocha. Oszołomiona nastrojem i urokiem chwili, Mia wsunęła palce w jego blond czuprynę i pocałowała go tak namiętnie, że zaskoczyło to ich oboje.

10 MIODOWY MIESIĄC W HONGKONGU Później przyszło poczucie winy. Filip już od kilku miesięcy był przecież narzeczonym Rhody. Zaczęły się tygodnie szczęścia. Ale było to szczęś- cie zaprawione goryczą. Spotykali się zawsze potaje­ mnie. Dzisiaj wszystko miało się zmienić. Filip obiecał jej, że tego wieczora wszystko ostatecznie wyjaśni. - Jak tylko skończy się to przyjęcie, powiem Rhodzie, że chcę zerwać zaręczyny - obiecywał. Mia zaniepokoiła się: - Ale jak to wpłynie na twoją karierę? Po jego twarzy przemknął cień. Po chwili jednak Filip rozchmurzył się i powiedział zdecydowanie: - Jest to pewne ryzyko, ale je podejmę. Nie mogę już tak dłużej żyć. Wkrótce będzie wolny. Wolny! A po pewnym czasie oficjalnie jej się oświadczy i weźmie ją za żonę... Usłyszała cichy szelest zbliżających się kroków. Wiedziała, że to Filip przyszedł tutaj za nią. Odwróciła się i ujrzała go tuż za sobą. - Kochanie! - Rzuciła mu się w ramiona i uniosła twarz do pocałunku. Silne ramiona zacisnęły się wokół niej, a usta dotknęły jej warg, zanim zaskoczona Mia zorientowała się, że to nie Filip. Mężczyzna był wyższy, potężniejszy i dużo silniejszy. Filip, choć namiętny, zawsze był delikatny i czuły. Nigdy tak mocno jej nie ściskał. Nigdy też nie całował jej tak żarliwie i... z takim znawstwem. Mia ze wszystkich sił próbowała się uwolnić. Odpychała trzymające ją ramiona, ale one zaciskały się jeszcze mocniej. Pocałunek, z każdą chwilą coraz bardziej namiętny, doprowadził ją niemal do zawrotu

MIODOWY MIESIĄC W HONGKONGU 11 głowy. Ciepła dłoń zaczęła pieścić jej plecy poprzez cienki materiał sukni... Mia wiedziała, że powinna protestować, lecz jej opór słabł z każdą sekundą. Do tej pory tylko poczucie winy wobec Rhody powstrzymywało ją od zupełnego oddania się Filipowi. Teraz zbyt długo tłumione namiętności wybuchły w niej niczym gejzer. Pieszczoty nieznajomego mężczyzny były tak zniewa­ lające, że pozbawiły ją resztek rozsądku. Oplotła ramionami jego mocny kark, krew poczęła szybciej krążyć w jej żyłach, a całe ciało zaczęło płonąć... Kiedy zręczne dłonie nieznajomego rozsunęły suwak sukni i delikatny szyfon zsunął się z jej ramion, Mia nie zareagowała. Zadrżała tylko, westchnęła i pozwoliła się całować. Czuła gorące usta, które błądziły nieprzytom­ nie po atłasowej szyi, ramionach, by wreszcie ześlizgnąć się w dół pomiędzy jej piersi... Nagle usłyszała odgłos zbliżających się kroków i głośny kobiecy śmiech. Nim zdążyła zareagować, zręczne ręce szybko nasunęły jej suknię i zapięły zamek, a wysoka sylwetka tajemniczego mężczyzny zasłoniła ją przed ciekawskimi spojrzeniami. Gdy tylko spacerująca para przeszła, Mia wysunęła się zza nieznajomego, by zobaczyć jego twarz. W ciem­ nościach widziała tylko biały gors koszuli i odblask światła w oczach, ale poznała go natychmiast. Praw­ dopodobnie od samego początku podświadomie wiedziała, że to on. Była wściekła, że tak podstępnie ją podszedł. - Jak śmiałeś?! - syknęła. Sander Davison był najwyraźniej rozbawiony całą sytuacją. - Mówisz jak kobieta z wiktoriańskiego romansu - odparł i roześmiał się. - Nie spodziewałem się tego

12 MIODOWY MIESIĄC W HONGKONGU po tobie. Nie spodziewałem się też, że tak namiętnie zareagujesz... - dodał. - Nie wiedziałam, że to ty - wycedziła przez zęby i poczuła, jak się zaczyna czerwienić. - A myślałaś, że kto? - zainteresował się. - Na kogo czekałaś? - Na nikogo - zaprzeczyła. - Czy w takim razie zawsze rzucasz się w ramiona obcych mężczyzn z okrzykiem „kochanie"? Zawstydzona tym pytaniem, Mia odwróciła się, by czym prędzej wymknąć się z altanki, ale Sander chwycił ją mocno za ramię i przytrzymał. Nie bardzo wiedziała, jak ma się zachować. - Skąd wiedziałeś, gdzie jestem? - spytała. - Wyszedłem za tobą na taras i doszedłem po twoich śladach aż tutaj. - Nie zauważyłam ciebie - odparła Mia ze wzrokiem wbitym w ziemię. - Niezauważanie mnie weszło ci w zwyczaj - po­ wiedział. - Zwyczaj, który niezbyt mi się podoba - dodał miękko. - Mam nadzieję, że już się go pozbyłaś. - Puść mnie! - Szarpnęła uwięzioną rękę. - Poczekaj, nie denerwuj się... - Sander zignorował jej prośbę. - Znam znakomite lekarstwo na skołatane nerwy... Ponownie usłyszeli odgłos kroków. - Wprawdzie to miejsce nie jest zbyt ustronne, ale jeśli tylko masz ochotę... - Mam ochotę stąd uciec. Puść mnie! Jeśli tego nie zrobisz, zacznę krzyczeć! - Ach, jak w prawdziwym melodramacie! - Posłuchaj, gdybym zrobiła ci scenę, miałbyś dużo

MIODOWY MIESIĄC W HONGKONGU 13 do wyjaśniania swojej dziewczynie. - Próbowała go zaszantażować. - Ale nie zrobisz. Cholerny typ! Miał rację. Mia nigdy nie lubiła być w centrum uwagi, a przecież gdyby chciała zrealizować swoją groźbę, i gdyby ta miała być skuteczna, musiałaby urządzić prawdziwe przed­ stawienie. Nie opodal pojawiła się kolejna para spacerujących młodych ludzi. Sander spojrzał w bok i, kiedy uścisk jego palców nieco zelżał, Mia wyrwała się i szybko uciekła. Tak bardzo pragnęła się od niego oddalić, że prawie biegła. Była wściekła. Co za tupet! Żeby tak śledzić ją aż na taras, a potem... No dobrze, ona sama też nie jest bez winy. Mój Boże, jak łatwo straciła samokontrolę... Stanowczo zbyt długo opierała się Filipowi. A natura ma przecież swoje prawa. Jęknęła boleśnie. Co się z nią stało? Przecież zawsze uważała, że seks i miłość są nierozłączne, że nie istnieje nic takiego jak „czysta namiętność", i że seks jest formą wyrażania miłości. A teraz...? Nigdy nie myślała, że jest w stanie tak silnie zareagować na pieszczoty mężczyzny, którego przecież nie znosi. Wzburzona podeszła do baru, przy którym stali jej ojciec i William. James Fielding był postawnym, siwym, ciągle przystojnym mężczyzną, choć szaroblady odcień skóry na jego twarzy przypominał o niedawno przebytym ataku serca. - Zastanawiałem się właśnie, gdzie się podziałaś - rzucił cierpko, po czym popatrzył na córkę z dez­ aprobatą.

14 MIODOWY MIESIĄC W HONGKONGU W tej samej chwili William przysunął się do niej i zapytał: - Przyłączysz się do nas, moja droga? - Z przyjemnością - odparła spokojnie. Z tłumu gości wyszli Rhoda i Filip. Po Filipie nie było widać, żeby się specjalnie dobrze bawił, ale za to twarz Rhody rozjaśniał promienny uśmiech. - Cześć, Mia! Wspaniałe przyjęcie, prawda? - za­ wołała. - Cudowne! - zgodziła się posłusznie Mia. Zanie­ pokoił ją wyraz oczu Filipa. Wyglądało na to, że coś go gryzie. Czyżby już zerwał zaręczyny? Ale jeśli to zrobił, to dlaczego Rhoda ćwierka niczym skowronek? - Mamy wspaniałe wiadomości! Filip drgnął, chciał chyba zaprotestować, ale po chwili odwrócił wzrok, jakby dał za wygraną. Rhoda natomiast, wciąż rozpromieniona, zaczęła coś radośnie szczebiotać. I w tym momencie Mia domyśliła się, że owe „wspaniałe wiadomości" niezbyt dobrze wróżą jej samej. Przeszył ją zimny dreszcz. - Uzgodniliśmy wreszcie datę naszego ślubu, praw­ da, kochanie? - powiedziała Rhoda, uśmiechając się do narzeczonego i oparła głowę na jego ramieniu. - Za niecałe dwa miesiące zostanę panią Measham! Jej słowa rozbrzmiewały głuchym echem w głowie Mii. Gwar składanych życzeń i gratulacji ledwo do niej docierał. A więc Rhoda postawiła na swoim... Odniosła spektakularny sukces. Wyraźnie, przy wszystkich powiedziała: „Ręce precz! On jest mój i tylko mój!" Oczywiście Mia nie miała najmniejszych nawet wątp­ liwości, że Rhoda znała jej uczucia do Filipa, i że starannie zaplanowała moment ogłoszenia ślubu tak,

MIODOWY MIESIĄC W HONGKONGU 15 aby ją publicznie poniżyć i upokorzyć. I trzeba przyznać, że jej się to udało. Mia, choć przyszło jej to z trudem, dumnie uniosła głowę i, nie patrząc na Filipa, powiedziała ostrożnie: - Mam nadzieję, że będziesz szczęśliwa. - Po czym uśmiechnęła się i odeszła na miękkich nogach. Musiała się jakoś otrząsnąć z szoku, który przeżyła. Podeszła do okna. Nagle cały pokój zawirował wokół niej, zachwiała się i pewnie by upadła, gdyby nie silne ramię, które chwyciło ją w talii. - Wszystko w porządku? - Usłyszała tuż przy uchu znajomy głos. - Trzymam cię. Oprzyj się o mnie. To był Sander Davison. Mia oparła się o niego bezwładnie. Dla patrzących z boku wyglądało to pewnie jak romantyczna scena, ale dziewczyna daleka była od romantycznych uczuć. Sander pochylił się nad nią i powiedział cicho: - Zaopiekuję się tobą. . Powolutku zaprowadził bezwolną i otępiałą Mię na taras, a gdy tylko znaleźli się na świeżym powietrzu, usadził ją na krześle stojącym gdzieś w najciemniejszym zakamarku i zaczął głaskać po głowie jak małe dziecko. - Już mi lepiej - wymruczała po chwili. - Dasz sobie radę, jeżeli zostawię cię na chwilkę? - Tak. Dziękuję ci bardzo - odpowiedziała niczym grzeczna uczennica. Ku jej zdumieniu Sander wrócił po chwili z filiżanką gorącej herbaty. Wzięła ją drżącymi rekami i powoli zaczęła pić. - Czy czujesz się na siłach, aby wrócić do środka? - spytał, kiedy filiżanka została opróżniona. - Nie! - odpowiedziała gwałtownie. - Nie możesz tutaj zostać. Masz dreszcze.

16 MIODOWY MIESIĄC W HONGKONGU - Chcę wrócić do domu. - Potrząsnęła głową. - Wezmę taksówkę. - To nie będzie takie proste. Przypuszczam, że wszystkie taksówki w okolicy są zajęte. Mia zacisnęła zęby. Co robić? Przecież nie może tam wrócić, spojrzeć w triumfujące oczy Rhody i udawać, że nic się nie stało. - Jak tutaj dotarłaś? - niespodziewanie spytał Sander. - Razem z ojcem? - Nie. Podwieźli mnie Brentowie. Tata zostaje na noc. - Radziłbym ci zrobić to samo. Zapytam gos­ podarza, czy mają wolną sypialnię. Jeśli nie, odstąpię ci moją. - Dziękuję, ale chyba nie chcę... Nie, nie mogę tutaj zostać! - krzyknęła Mia z desperacją. - No dobrze, w takim razie zaczekaj na mnie chwilę - powiedział i odszedł. Przyjęcie najwyraźniej się rozkręcało. Muzyka grała coraz głośniej, goście rozmawiali, śmiali się i tańczyli w najlepsze, podczas gdy ona siedziała zdruzgotana, z dala od wszystkich, w najdalszym kącie tarasu. Wciąż dręczyły ją te same pytania. Dlaczego Filip tak nagle zmienił zdanie? Przecież obiecywał, że odwoła zaręczyny, mówił, że kocha... Jakich sposobów użyła Rhoda żeby go przy sobie zatrzymać? - Czy masz płaszcz? - zapytał Sander, gdy po raz kolejny pojawił się niespodziewanie obok niej. Mia pokręciła przecząco głową. - Nie, było tak ciepło, że nie wzięłam. - Chcesz się z kimś pożegnać? - Nie.

MIODOWY MIESIĄC W HONGKONGU 17 - No to chodźmy. - Zamówiłeś dla mnie taksówkę? - Sama zobaczysz. Wziął ją pod rękę i pomógł wstać z krzesła. Mimo że Mia była kobietą dość wysoką, a teraz na dodatek miała na nogach wysokie szpilki, czubkiem głowy ledwie sięgała jego podbródka. Przez jej ciało przebiegł kolejny dreszcz. Sander natychmiast zdjął marynarkę i narzucił jej na ramiona. - Dziękuję - bąknęła pod nosem. Na zewnątrz, przy końcu podjazdu stało kilka czekających na klientów taksówek. Sander jednak minął je i poprowadził ją do zaparkowanego z boku białego porsche'a. - To nie jest taksówka - zaprotestowała. - Chcesz wrócić do domu? - spytał krótko. - Tak. Bardzo... - Objęła rękoma zbolałą głowę. - Ale nie mogę przecież wyciągać cię z takiego przyjęcia. A co z twoją... dziewczyną? - Możesz się nie obawiać. Jacqueline z pewnością doskonale będzie się bawić sama. - Otworzył drzwiczki. - No, jedziemy! Mia wsiadła bez słowa. Nie chciała mieć żadnych zobowiązań, zwłaszcza wobec niego, ale nie miała wyboru. - Nie mieszkasz z ojcem, prawda? - spytał, zapinając jej pas bezpieczeństwa. - Nie. Mam własne mieszkanie. W Girton Terrace na Bayswater 33. Ruszyli w stronę Londynu. Gdy jechali przez ciemne i ciche okolice Kentu, Mia poczuła, jak ogarnia ją zmęczenie. Silnik mruczał cicho, wnętrze auta było małe, ale ciepłe i przytulne. Westchnęła ciężko, oparła

18 MIODOWY MIESIĄC W HONGKONGU głowę o podgłówek, zamknęła oczy i po niedługiej chwili usnęła. - Obudź się. - Usłyszała jak przez sen jakiś głęboki męski głos. Odwróciła głowę w drugą stronę. - Mia, słyszysz? Obudź się - powtórzył mężczyzna i delikatnie poklepał ją po policzku. - Spanie w samochodzie naprawdę nie jest przyjemne. Mia niechętnie podniosła ciężkie powieki. W świetle ulicznych lamp ujrzała nad sobą Sandera Davisona. Przez chwilę patrzyła na niego niewi- dzącymi oczami, po czym podniosła się i wyjrzała przez okno. Samochód stał zaparkowany przed jej domem. - Nie mam kluczy - szepnęła przerażona, gdy stanęli przed drzwiami. - Są w torebce, ale nie wiem, co się z nią stało. - Zostawiłaś ją w ogrodzie. Ale nie denerwuj się. Pamiętałem, żeby ją zabrać. Sięgnął do kieszeni marynarki, wyjął z niej małą torebkę i podał Mii. Chwyciła ją i zaczęła gorącz­ kowo mocować się z zapięciem. Jednak jej normal­ nie zwinne palce tym razem nie mogły sobie z nim poradzić. - Pozwól. Może mi się uda. - Sander wyjął delikatnie torebkę z jej rąk, w ciągu kilku sekund znalazł klucze, wyjął je i włożył do zamka. Nie naoliwione żółte drzwi skrzypnęły swojsko. Mia nie była pewna, czy powinna się z nim pożegnać, czy raczej zaprosić do środka. - Dziękuję ci - powiedziała niepewnie. - O ile nie zamierzasz mnie zaprosić, proponuję, abyś zamknęła drzwi.

MIODOWY MIESIĄC W HONGKONGU 19 - Słucham...? Ach, tak... Rzeczywiście. Jeszcze raz ci dziękuję. Byłeś taki uprzejmy. Cofnęła się, starannie zamknęła drzwi i założyła łańcuch. Weszła do pokoju, zapaliła światło i, gdy zaciągała zasłony, za oknem usłyszała odjeżdżający samochód. Nareszcie w domu! Wprawdzie mieszkanie, które zajmowała, nie było zbyt duże - składało się tylko z jednego pokoiku, miniaturowej kuchenki i jeszcze mniejszej łazienki - ale zupełnie zaspokajało potrzeby Mii. Zwłaszcza że mieszkała przecież sama. Powoli rozłożyła łóżko. Następnie rozebrała się, wzięła krótki prysznic i czym prędzej wsunęła się pod kołdrę. Gdy tylko przyłożyła głowę do poduszki, usnęła jak zabita. Spała dłużej niż zwykle. Kiedy się wreszcie zbudziła, leżała jeszcze jakiś czas z zamkniętymi oczami i słuchała znajomych odgłosów niedzielnego poranka. Szczekania Rexa pani Padstow, Trevora, który usiłował uruchomić motocykl, panny Ackroyd nawołującej swojego synka... Wyspana i wypoczęta przeciągnęła się z rozkoszą. Nagle przypomniała sobie wszystkie wydarzenia ostatniej nocy i błogi uśmiech natychmiast zniknął z jej twarzy. No tak... Żegnajcie marzenia i złudne nadzieje! Gwałtowny dźwięk dzwonka nie pozwolił jej po­ grążyć się w ponurych rozmyślaniach. Mia pode­ rwała się na łóżku i zamarła w bezruchu. Kto to może być, zaczęła się zastanawiać. Na pewno nie Filip. Nie mógłby, ot tak, przyjść sobie z wizytą po tym wszystkim, co się wczoraj stało... To nie w jego stylu. Szczerze nie znosił wszelkich trudnych i nie-

20 MIODOWY MIESIĄC W HONGKONGU zręcznych sytuacji i zawsze starał się ich unikać jak ognia. Dzwonek zadzwonił ponownie... Nie, nie chciała nikogo widzieć. Nie w tej chwili. Postanowiła więc zignorować gościa, ale on naj­ wyraźniej nie miał zamiaru odejść. Wciąż dzwonił, wytrwale i zdecydowanie. Mia westchnęła ciężko, wstała z łóżka i podeszła do drzwi w swojej luźnej koszuli nocnej. Czuła się fatalnie. To straszne, jak bardzo szok wpływa na zdrowie... Dzwonek ciągle dzwonił. To pewnie młody Trevor... Tak wcześnie rano mógł przyjść tylko on. Na pewno chce pożyczyć kilka monet do automatu zainstalowa­ nego w holu. Nie zdejmując łańcucha, otworzyła zamek i uchyliła drzwi. Ale to nie był Trevor. Za drzwiami stał wysoki, dobrze zbudowany mężczyzna, zupełnie niepodobny do młodzieńca, którego spodziewała się ujrzeć. Oparty kciukiem o przycisk dzwonka, wpatrywał się w nią intensywnie kpiącym spojrzeniem swoich błyszczących zielonych oczu. Mia poczuła, jak rumienią się jej policzki. Miała przed sobą Sandera Davisona.

ROZDZIAŁ DRUGI - Ach, to ty! - Mia krzyknęła zaskoczona. Sander był ostatnim człowiekiem, którego pragnęła w tej chwili zobaczyć i nawet nie starała się ukryć tego faktu. On jednak, niczym nie zrażony, uśmiechał się ironicz­ nie. Jego pełne i doskonałe ukształtowane usta odsła­ niały wspaniałe zęby. Mogła go lubić bądź nie, ale musiała przyznać, że jest naprawdę bardzo atrakcyjny. Pochylił się w jej stronę. Mia odruchowo się cofnęła. Mężczyzna potraktował widocznie jej niekontrolowany odruch jak zaproszenie, gdyż wszedł za nią do mrocznego pokoju. Cofnęła się jeszcze bardziej i odrzuciła na ramię niesforne pasmo jasnych włosów. Uświadomiła sobie z zakłopotaniem, że łóżko jest nie posłane, a ona sama w dezabilu. - Obawiam się, że nie jestem odpowiednio ubrana... - zaczęła, nie bardzo wiedząc, co ma powiedzieć. - Zauważyłem, ale nie przejmuj się. - Zerknął na staromodną koszulę w stokrotki, skrzywił się i dodał: - W tym stroju raczej trudno by ci było mnie podniecić... Podniecić! Dobre sobie! Ostatnią rzeczą, jakiej pragnęła, było to, aby go podniecić! Nie dała się sprowokować. Podeszła do okna, i odsuwając zasłony, spokojnie zaczęła mówić: - Jest jeszcze wcześnie i w zasadzie nie powinnam...

22 MIODOWY MIESIĄC W HONGKONGU - Jest już po dziesiątej - powiedział krótko, opierając się o gzyms murowanego kominka. Miał na sobie golf i jasne spodnie, które podkreślały jego płaski brzuch i wąskie biodra. Starannie ogolone policzki wyglądały świeżo i zdrowo, zielone oczy lśniły jakimś niepokojącym blaskiem, a krótko przy­ strzyżone, błyszczące włosy zaczesane były z niedbałą elegancją. Ogólnie, Sander robił dobre... no, niech tam - bardzo dobre wrażenie. Mia wzięła głęboki oddech i zaczęła jeszcze raz: - Nie spodziewałam się ciebie... Odwrócił się do niej błyskawicznie. - A kogo się spodziewałaś? Czy to, że Measham podjął wreszcie decyzję, nic dla ciebie nie znaczy? Nadal usiłujesz kontynuować swoje niecne gierki? Mia zbladła gwałtownie. - Ja... nie rozumiem, o czym mówisz... -wyjąkała. - Nie udawaj niewiniątka. Tracisz tylko czas. Doskonale wiem, co was łączy! Chciała zaprotestować, ale przerwał jej chłodno. - Nie zaprzeczaj. Po skończonym przyjęciu Rhoda wszystko mi powiedziała. Szczęśliwie znalazła na to czas. Chciałaś, żeby Measham zerwał zaręczyny. No, powiedz! Chciałaś? Teraz, dla odmiany, twarz dziewczyny stała się czerwona niczym piwonia. - Nigdy go do niczego nie zmuszałam! - próbowała się bronić. - A jeśli nawet tak było, to nie powinno cię to obchodzić! Sander oparł ręce na biodrach i zmroził ją wzrokiem. - To także moja sprawa - powiedział spokojnie. -Jesteśmy rodziną. Rhoda jest moją daleką kuzynką. Wybrała Meashama... - westchnął. - Bóg jeden wie,

MIODOWY MIESIĄC W HONGKONGU 23 dlaczego... Przecież to marna, tchórzliwa karykatura mężczyzny. Ale skoro tak zdecydowała, nie będę się biernie przyglądał, jak jakaś inna panienka usiłuje go sprzątnąć jej sprzed nosa. Mia zaniemówiła z oburzenia. Upłynęła dobra chwila, zanim zdołała wreszcie wydobyć z siebie głos. - Filip wcale nie jest tchórzliwy! - odparła z wściek­ łością. - Jest czuły i opiekuńczy, w przeciewieństwie do takich brutali jak ty...! A poza tym, jak śmiesz prawić mi morały? W ogóle nic o mnie nie wiesz! - Przecież widziałem, jak się zachowywałaś dzisiej­ szej nocy. A nawet gdybym nie wiedział, jaka jesteś naprawdę, to twoje słowa mi wystarczą, aby wyrobić sobie odpowiednią opinię o tobie. - Nie! - zaprzeczyła gwałtownie. - To nie jest tak, jak myślisz. Nigdy nie... - przerwała w pół słowa. No tak, znowu się zdenerwowała. Nie. Nie będzie się przed nim tłumaczyć. A zresztą, po tym wszystkim, co usłyszał od Rhody, i tak by jej nie uwierzył. - Czego nigdy nie...? Czy możesz mi to wyjaśnić? - Sander dręczył ją kolejnymi pytaniami. - To zaczyna brzmieć interesująco... Mia westchnęła i odpowiedziała spokojnie: - Ostatniej nocy myślałam o Filipie, kiedy więc usłyszałam twoje kroki, po prostu... - ...pomyślałaś, że to on. Rozumiem. To tłumaczy, dlaczego tak ochoczo rzuciłaś mi się w ramiona. Ale nie tłumaczy, dlaczego, kiedy wiedziałaś już, że to nie Filip, pozwoliłaś na dalsze pieszczoty. Nawet do nich zachęcałaś... Mia bezradnie potrząsnęła głową. Sama nie wie­ działa, dlaczego tak się stało. To był jakiś zupełnie irracjonalny odruch, którego nie potrafiła wytłumaczyć.

24 MIODOWY MIESIĄC W HONGKONGU Sander odczekał chwilę, po czym powiedział spokoj­ nie, lecz chłodno: - Powiedz, Mia, czy ty naprawdę jesteś taka, jak o tobie myślę, czy też raczej jest coś między nami, jakieś wzajemne przyciąganie... Ponieważ nie odpowiedziała, ponowił pytanie. - A może jedno i drugie? Wiem, że... - Nic z tych rzeczy! - przerwała mu gwałtownie. - Mówiłam ci już, że niewiele o mnie wiesz. - Ależ wiem. Już od naszego pierwszego spot­ kania wiedziałem, że w twoim życiu musi być jakiś mężczyzna... - A niby skąd? - Widziałem, jak zareagowałaś na moją osobę. Spodobałem ci się. Zachowałaś jednak dystans, bo nie chciałaś sama przed sobą się do tego przy­ znać. Typowe zachowanie dla dziewczyny, która już kogoś ma. Nie spodziewałem się tylko, że to Measham. - A czy nie przyszło ci do głowy, że zachowałam dystans, ponieważ wydałeś mi się despotyczny, bez­ czelny i arogancki? - wysyczała wściekła. - Filip jest delikatny i uprzejmy. To naprawdę wspaniały męż­ czyzna, wart dwóch takich jak ty! - On jest mdły. - Sander prychnął pogardliwie. - Zimna, bezkrwista ryba... W żadnym wypadku nie jest to mężczyzna dla ciebie. Nawet gdyby był wolny. A jak dobrze wiemy - nie jest. Rhoda wybrała właśnie jego i zostanie jej mężem, na dobre i na złe. Nie dopuszczę, żebyś weszła między ich dwoje. - Jak to... - wyjąkała. - Przecież nie możesz... - Mogę - przerwał jej bezceremonialnie. - Pamiętaj,

MIODOWY MIESIĄC W HONGKONGU 25 Measham bardzo łatwo ulega wpływom, trzymaj się więc od niego z daleka. - Jest moim szefem, obawiam się zatem, że będzie to raczej trudne - powiedziała Mia z przekąsem. - Doskonale wiesz, co mam na myśli. I nie staraj się być zbyt sprytna, bo możesz przestać dla niego pracować. - Czy to groźba? - Wystarczy, że szepnę słówko Williamowi i uświa­ domię mu, co może zrobić dla szczęścia swojej córki. - Zapominasz chyba, że firma nie jest jego wyłą­ czną własnością. Mój ojciec jest jej współwłaścicie­ lem... - Nie, wcale o tym nie zapomniałem. Ale nie sadzę, żeby James zaaprobował tę dwuznaczną sytua­ cję, w jakiej się znalazłaś. Te słowa zraniły ją mocniej niż wszystko, co zostało do tej pory powiedziane. Niestety, przypuszczenia Sandera były jak najbardziej trafne. - Jednak dla dobra Meashama Rhoda wolałaby, żeby nikt nie dowiedział się o waszym związku -mówił dalej. - Dlaczego więc poinformowała ciebie? - zapytała Mia ze ściśniętym gardłem. - Ponieważ potrafię sobie dawać radę w każdej sytuacji. - Muszę przyznać - uśmiechnęła się gorzko - że dokonała słusznego wyboru. - Daj spokój, Mia, nie opłaca się walczyć ze wszystkimi. Uwierz mi, nie masz szans na wygraną. Zostaw Meashama w spokoju. Dziewczyna, mocno już zdenerwowana całą tą rozmową, krzyknęła:

26 MIODOWY MIESIĄC W HONGKONGU - A jeśli go nie zostawię, to co? Zastrzelisz mnie? - To byłoby jakieś wyjście. - Nie mam zamiaru dłużej tego słuchać! - Jeśli chcesz, mogę sprawić, że zapomnisz o wszys­ tkich kłopotach. - Mrugnął znacząco. - Będziemy zbyt pochłonięci sobą, by zaprzątać sobie głowę zmartwieniami... Po plecach dziewczyny przebiegł zimny dreszcz. Słowa Sandera zaniepokoiły ją. Starając się ukryć strach, spojrzała na niego pogardliwie. - Ciągle mówisz tylko o seksie - wypowiedziała to słowo tak, jak by to był najbardziej nieprzyzwoity wyraz świata. - Czy sugerujesz, że jedynie to łączy mnie z Filipem? - Łączyło - poprawił ją. Mia zignorowała tę uwagę i mówiła dalej: - Ale przecież ja go kocham...! - Jej piękne, szare oczy wypełniły się łzami -I on... On... też mnie kocha! - Nie wiem, może ty rzeczywiście go kochasz, ale on? Jeśli cię kocha, to dlaczego postanowił ożenić się z inną? Tak, to pytanie miało sens... Mia już nieraz je sobie zadawała. - Ja... ja... - zaczęła, ale w tej samej chwili nie chciane łzy popłynęły z jej oczu obfitą strugą. Pospiesznie wytarła twarz. - Rozumiem teraz twoje zachowanie na przyjęciu. - Sander mówił dalej obojętnym tonem, jakby zupełnie nie dostrzegał jej wilgotnych oczu. - Wiadomość o ich ślubie musiała być dla ciebie prawdziwym szokiem. Zrozumiałaś, że przegrałaś z kretesem... Mia, walcząc ze łzami, podniosła głowę i z całą godnością, na jaką było ją stać, poprosiła:

MIODOWY MIESIĄC W HONGKONGU 27 - Jeśli powiedziałeś już wszystko, co miałeś mi do zakomunikowania, będę ci szczerze zobowiązana, jeśli sobie pójdziesz. - Poczekaj, zaraz wyjdę, ale najpierw musisz mi dać słowo, że zostawisz Meashama w spokoju. - A to niby po co? Czyżby Rhoda obawiała się, że Filip znowu zmieni zdanie? Sander zacisnął usta. - Daj mi słowo - powtórzył twardym głosem. - Nic nie będę obiecywać - oświadczyła. -A nawet gdybym obiecała, nigdy nie będziesz miał pewności, czy dotrzymam przyrzeczenia. - Oczywiście, że mogę mieć taką pewność. Przełknęła z trudem ślinę i pełna najgorszych przeczuć spytała: - Czyżby? A jak ją zdobędziesz? - Biorąc cię za żonę. Mia na chwilę zaniemówiła. - Ty, ty... ty naprawdę jesteś bezczelny... -udało jej się w końcu z siebie wykrztusić. -I zarozumiały. Nie wyszłabym za ciebie, nawet gdybyś... Podniósł ręce do góry i przerwał jej: - Proszę, tylko nie mów, że nawet gdybym był ostatnim mężczyzną na ziemi. Przecież wcale tak nie myślisz. - Właśnie że tak myślę! - wrzasnęła. Sander pokręcił głową z powątpiewaniem. - Nie denerwuj się. Seks to naprawdę bardzo istotna sprawa. Zwłaszcza dla kobiety obdarzonej twoim temperamentem. - Nie jestem taka, jak myślisz... - Oczywiście, że jesteś. Dlatego będzie nam ze sobą dobrze. Z tego samego zresztą powodu ty i Measham

28 MIODOWY MIESIĄC W HONGKONGU nie pasujecie do siebie. Nie zauważyłaś, jaki z niego beznadziejny kochanek? - Roześmiał się. -Domyślam się, że nieraz zatrzymałaś się w pół drogi, ale za to ostatniej nocy, ze mną, zatraciłaś się zupełnie... Mia z wściekłości zacisnęła pięści. Czuła się za­ wstydzona, poniżona i upokorzona. Podeszła do drzwi, otworzyła je szeroko i powiedziała: - No dobrze. Wygłosiłeś już swoją mowę, przy okazji znieważyłeś mnie i Filipa, a teraz... wynoś się! Sander jednak wzruszył tylko ramionami. Zanim zdążyła się zorientować, zatrzasnął drzwi i mocno chwycił ją w ramiona. Próbowała się wyrwać, odwrócić głowę... Na próżno. Mężczyzna nie zwolnił żelaznego uścisku. Przysunął się bliżej, tak że ich usta dzieliły tylko centymetry. - Wydaje mi się, że powinienem odświeżyć twoją pamięć. Mia zbyt dobrze pamiętała spotkanie w ogrodzie, by na to pozwolić. Szarpnęła się mocno. - Nie! Zostaw mnie! Nie chcę żebyś mnie całował! - Kłamczucha! Oczywiście, że chcesz. W przeciw­ nym razie poprosiłbym o zgodę. Wsunął palce miedzy pasma jedwabistych włosów dziewczyny i pochylił się nad jej ustami. Mia zebrała wszystkie siły, żeby przeciwstawić się tej napaści. Jednak Sander nie miał nawyków typowych dla „prawdziwych mężczyzn" i nie zachowywał się brutal­ nie. Delikatnie pieścił wargami jej usta, całował skronie, powieki, nos... Powoli zaczęła narastać w niej namiętność. Pod wpływem subtelnych pieszczot jej ciało stawało się coraz bardziej uległe. Rozchyliła usta i zatraciła się cała w pocałunku...