ziomek72

  • Dokumenty7 893
  • Odsłony2 232 230
  • Obserwuję975
  • Rozmiar dokumentów26.3 GB
  • Ilość pobrań1 292 490

Niezwykły miodowy miesiąc - Cartland Barbara

Dodano: 8 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 8 lata temu
Rozmiar :594.3 KB
Rozszerzenie:pdf

Niezwykły miodowy miesiąc - Cartland Barbara.pdf

ziomek72 EBooki EBOOK C Cartland Barbara
Użytkownik ziomek72 wgrał ten materiał 8 lata temu.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 152 stron)

ROZDZIAŁ 1 1870 M am ci do powiedzenia coś bardzo ważnego! Ton głosu markizy Northaw zaintrygował księcia Doncaster, który właśnie kończył wiązanie krawata. Spoglądał w lustro, ale przechyliwszy głowę na bok, mógł widzieć markizę leżącą na łóżku z głową wspartą na spiętrzonych poduszkach. Jej nagie piękne ciało mieniło się perłowo. Z jasnymi włosami, opadającymi na białe ramiona, była najpiękniejszą kobietą, jaką książę kiedykolwiek kochał, i bez wątpienia najbardziej namiętną. — Cóż takiego? — zapytał. — Atolu, musisz się ożenić! Książę znieruchomiał; potem odwrócił się i powiedział ze śmiechem: — To bardzo odpowiedni moment na rozmowę o świętych związkach. — Ależ, Atolu, ja mówię poważnie i moment jest właściwy. — Czy chcesz przez to powiedzieć, że powinniśmy się pobrać? — zapytał książę z niedowierzaniem. — Nie, oczywiście, że nie — odrzekła markiza — choć zapewniam cię, Atolu, że pragnęłabym tego ponad wszystko! Jednak George nie da mi rozwodu. W rodzinie Northaw nigdy jeszcze nie było publicznego skandalu.

— A więc co cię niepokoi? — spytał. Nie ulegało wątpliwości, że była zaniepokojona: po­ między idealnie zarysowanymi brwiami markizy pojawiła się zmarszczka, a w jej niebieskich oczach — chmurny i niespokojny wyraz. Po chwili markiza odezwała się: — Królowa wie o naszym romansie! — To niemożliwe! — Wiesz dobrze, że nie ma rzeczy niemożliwych, gdy chodzi o królową. Zawsze znajdzie się jakaś stara plot­ karka, choćby wśród twoich krewnych lub krewnych George'a, która wsączy jad do jej ucha. — Skąd wnosisz, że Jej Królewska Mość coś podej­ rzewa? — zapytał powoli książę. — Wspominała mi o tym — odpowiedziała markiza. Książę usiadł na brzegu łóżka, które niedawno opuścił. Markiza uniosła się nieco na koronkowych podusz­ kach nie zważając na to, że aż po smukłą kibić okrywają ją tylko jej długie, złociste włosy. Pomyślał, że wygląda jak wschodzące słońce, lecz w tym momencie jej piękność pozostawiła go obojętnym. Był zbyt przejęty sprawą, o której dowiedział się przed chwilą. — Ubiegłej nocy na balu — wyjaśniła markiza — gdy skończyliśmy tańczyć, a ja wróciłam na podium, królowa skinęła na mnie. Uśmiechała się, więc usiadłam obok niej myśląc, że jest w dobrym nastroju. — Prze­ rwała i powiedziała gwałtownie: — Powinnam była wiedzieć, że uśmiech królowej nie wróży nic dobrego. — Mów dalej, co się wydarzyło — ponaglił ją książę. Mimo że nie miał na sobie marynarki, wyglądał niezwykle elegancko w koszuli z cienkiego płótna, ozdo­ bionej monogramem z książęcą mitrą. Książę był mężczyzną atletycznej budowy — o szero-

kich ramionach i wąskich biodrach. Gdy tylko oczy markizy spoczęły na nim, zmarszczka pomiędzy jej brwiami wygładziła się, a ona sama nie mogła się powstrzymać, żeby nie wyciągnąć ręki w jego stronę. Nie zwrócił na to uwagi. — Mów dalej — naglił ją — chciałbym usłyszeć dokładnie, co powiedziała Jej Królewska Mość. Markiza odetchnęła głęboko. — Zaczęła tym swoim niewinnym tonem skrywającym makiaweliczne zamysły: „Sądzę, markizo, że powinnyśmy znaleźć żonę dla księcia Doncaster". „Żonę, pani?" — zawołałam. „Już czas, żeby się ożenił — odparła królo­ wa. — Przystojni, nieżonaci książęta wywierają zgubny wpływ na dwór". Markiza przerwała opowiadanie. — Możesz sobie wyobrazić, Atolu, jak bardzo byłam zaskoczona. Przez chwilę nie byłam w stanie odpowie­ dzieć. Nie ulega wątpliwości, że w słowach królowej kryła się aluzja. Następnie rzekła: „Powinnaś, markizo, użyć swojego wpływu i taktu. Są to dwie cechy, które niezwyk­ le cenię i których wymagam od moich dam dworu". Markiza przestała mówić, a książę także milczał. Po chwili podjęła znowu: — Wiesz dobrze, jak bardzo pragnę zostać damą dworu! To byłaby zemsta nad moimi szwagierkami, które zawsze patrzyły na mnie z góry i otwarcie wyrażały niezadowolenie, że George ożenił się z osobą tak młodą i bez pozycji w świecie. — Zapewne ożywisz mroki Windsoru! — zauważył książę. — A także pałacu Buckingham — dodała powoli markiza. — Zapominasz, że królowa przyjeżdża obecnie do Londynu częściej niż dawniej i oczywiście staram się zachęcać ją do tego, gdy tylko to jest możliwe.

— Sądzisz, że w takich okolicznościach będziemy mogli nadal się widywać? — zapytał. — Jeżeli się ożenisz, tak! — odpowiedziała marki­ za. — Lecz jeśli nie, królowa będzie się temu sprzeciwiać, możesz być tego pewny. Zapewniam cię, że nie zostanę damą dworu, jeśli się nie ożenisz albo przynajmniej nie zaręczysz. Książę wstał, ruszył w stronę okna i zaczął przyglądać się drzewom na skwerze. — Zatem mam poświęcić wolność dla twojej karie­ ry! — odparł, a ostra nuta zabrzmiała w jego głosie. — Musisz się ożenić, Atolu. Powinieneś przecież mieć potomka. — Wiem o tym dobrze — odpowiedział książę — ale po co ten pośpiech. — Masz trzydzieści lat, więc już czas, żebyś założył rodzinę — powiedziała markiza. — Czy zdajesz sobie sprawę z tego, co to znaczy? — zapytał. I znów żartobliwa nuta zabrzmiała w jego głosie. — Nie mogę cię stracić! — zawołała markiza. — Nie mogę! Nigdy nikogo nie kochałam tak jak ciebie! Wiesz dobrze, że pociągasz mnie bardziej niż jakikolwiek inny mężczyzna. — A wielu tego próbowało! — zauważył książę. — To dlatego, że byłam bardzo nieszczęśliwa. George interesuje się wyłącznie greckimi wazami, starożytnością i dziełami włoskich mistrzów. — Markiza zrobiła prze­ rwę, zanim powiedziała z gniewem: — Chcę korzystać z życia dzisiaj. Nie dbam o przeszłość ani przyszłość. Chcę, żebyś mnie nadal kochał i żebyśmy byli razem jak teraz. — Wydawało mi się, że byliśmy tacy ostrożni — odezwał się książę jakby do siebie.

— Jak można zachować ostrożność w Londynie? —- zapytała markiza. — Jest przecież służba, i ci ludzie po drugiej stronie placu, którzy wciąż obserwują, jakie powozy zatrzymują się przed moim domem, a także te kobiety, które pożerają cię oczami i które okazują mi niechęć tylko dlatego, że się nimi nie interesujesz! Książę uśmiechną! się nieznacznie. — Pochlebiasz mi, Clarice! — Ależ to prawda! Wiesz, że to prawda! Mogłabym mieć wielu kochanków, lecz nie obchodziłoby to żadnej spośród tej gromady kobiet, którym złamałeś serce. Książę wydał okrzyk gniewu i znów podszedł do lustra, aby poprawić krawat. Markiza wyczuła jego rozdrażnienie i przypomniała sobie, że książę nie znosi najmniejszej nawet aluzji do jego licznych romansów. Ale była przekonana, że nic nie jest w stanie zagrozić tej dzikiej namiętności, jaka ich łączyła. Nigdy nie spotkała bardziej namiętnego i żar­ liwego kochanka. Zdecydowała, że ani sprzeciw królowej, ani żadne inne przeszkody nie zmuszą jej do rezygnacji z niego. — Posłuchaj, Atolu — powiedziała, kiedy stał od­ wrócony do niej plecami. — Znalazłam doskonałe roz­ wiązanie całej tej sprawy. — Jeśli chodzi ci o to, żebym dał nazwisko jakiejś głupiej gęsi, to nie jestem zainteresowany. — Och, Atolu, bądźże rozsądny! Musisz ożenić się prędzej czy później, a ja nie mogę stracić okazji zostania damą dworu. To doda mi splendoru, jakiego nigdy nie miałam! — Nie byłbym zdziwiony, gdybyś kiedyś tego żało­ wała — zauważył książę. — To by sprawę bardzo uprościło — stwierdziła

rzeczowo markiza. — Moglibyśmy się widywać nie tylko ukradkiem w Londynie, ale także na wsi. — Skąd ta pewność? — Teraz masz trudności z przychodzeniem do pałacu, a ja z odwiedzaniem ciebie w Doncaster Park. Ileż pretekstów może się pojawić, gdy będziesz miał żonę, a ja zostanę jej przyjaciółką. — Sądzisz, że każda kobieta zgodzi się, żebyś była jej przyjaciółką, a jednocześnie przyjaciółką jej męża? — Oczywiście, że się zgodzi! Zwłaszcza dziewczyna, którą już wybrałam dla ciebie. Książę odwrócił się gwałtownie. — Tego już za wiele, Clarice! Jeśli rzeczywiście myś­ lisz, że pozwolę, byś wybrała dla mnie żonę, to się mylisz! — Nie bądź niemądry, Atolu! Wiesz równie dobrze jak ja, że nigdy nie czułeś pociągu do młodych dziewcząt. — Pozwolę sobie zauważyć, że niewiele debiutantek stanęło na mojej drodze — odparł książę. — Zostaw to mnie — powiedziała markiza — bo nie tylko mogę znaleźć dla ciebie dobrze urodzoną, niegłupią pannę, ale odzyskać również kilkaset akrów ziemi, leżących na skraju toru wyścigowego w Doncaster Park, na których zawsze ci zależało. — Masz na myśli ziemię Lemsforda? — zapytał książę. — W rzeczy samej! Gdy ożenisz się z Felicity Wynd- ham, poprosisz jej ojca, żeby dał ci w posagu te trzysta akrów, które dołączysz do swoich posiadłości! — Brawo, Clarice, bardzo zgrabnie to wszystko wy­ myśliłaś! Jednak pozwól mi zauważyć, że nigdy nie widziałem na oczy panny Wyndham. A nawet nie miałem pojęcia o jej istnieniu. — To bez znaczenia — odpowiedziała markiza. — Wiem, że zawsze pragnąłeś tej ziemi. To teren, na którym mógłbyś ćwiczyć swoje konie i zrobić tor wyścigowy.

Książę nie mógł temu zaprzeczyć. Zawsze irytowa­ ło go, że Lemsfordowie, najbliżsi sąsiedzi w Hertford- shire, weszli w posiadanie części rodzinnego majątku Doncasterów, wygrywając go w karty od prapradziadka księcia. Czując swoją przewagę w dyskusji, markiza mówiła dalej: — Hrabia, o ile mi wiadomo, jest w tarapatach finansowych i rozgląda się za bogatym zięciem. Felicity Wyndham to piękna dziewczyna, jeśli nie będziesz po­ równywać jej ze mną! — Z tej uwagi wnoszę, że ma jasne włosy i niebieskie oczy — powiedział książę. — Właśnie! — przytaknęła markiza. — Czy może być coś odpowiedniejszego dla księżnej? Jasnowłose kobiety o wiele lepiej prezentują się w klejnotach niż brunetki. Westchnęła cichutko. — Och, Atolu, musisz wiedzieć, że będzie to dla mnie bardzo bolesne widzieć inną kobietę u twego boku i przyglądać się, jak obnosi brylanty Doncasterów, które są wspanialsze od wszystkich klejnotów, jakie posiada biedny George! Jej wargi zacisnęły się na chwilę, zanim zaczęła mówić dalej: — Jednak, mój drogi, żadne z nas nie może sobie pozwolić na wywołanie skandalu, nawet gdybyś był gotów uciec ze mną, w co zresztą wątpię. — A gdybym ci to zaproponował, co byś zrobiła? — zapytał książę z cynicznym grymasem na ustach. Markiza milczała chwilę, potem odezwała się: — Często zadawałam sobie to pytanie. Jeśli mam być szczera, odpowiedź brzmi: nie. Jakże mogłabym żyć za granicą, wyłączona z towarzystwa i raniona

przez wszystkich, którzy nas znają? Ty to co innego. Mężczyzn to nie dotyczy. To tylko kobiety potępia się z powodu takiego skandalu. Książę wiedział, że to prawda. -- Więc dobrze, Clarice — rzekł — byłaś niezwykle przekonywająca, ale, ma się rozumieć, muszę mieć czas, żeby przemyśleć tę niezwykłą propozycję. — Tu nie ma czasu na myślenie — powiedziała markiza ostro. — Zdajesz sobie sprawę równie dobrze jak ja, że jeśli wakuje stanowisko damy dworu, zaraz zakrzątną się wokół niego dziesiątki starych wiedźm, jeśli nie dla siebie, to dla swoich córek lub siostrzenic! — Więc sugerujesz — zapytał książę — że powinie­ nem zdecydować się na tak ważny krok, nie zwlekając ani chwili? — Jeśli mnie kochasz, nie powinieneś się wahać — powiedziała. — Ale wiedz, że byłaby to niewyobrażalna tragedia, gdybyśmy się rozstali. Nie zniosłabym tego. Jej głos załamał się. — Przecież nadal może być tak jak teraz — zasuge­ rował. — Więc sądzisz, że nikt nie doniesie królowej? — zapytała markiza. — Jak moglibyśmy się spotykać wiedząc, że jesteśmy śledzeni, że wszystko, co robimy, a może nawet wszystko, co mówimy, jest powtarzane tej starej pajęczycy, snującej swoje sieci w salonie w Wind­ sorze? — W tej sytuacji mogę ci obiecać tylko jedno — po­ wiedział książę — że pomyślę o tym poważnie. Zdjął marynarkę z. poręczy krzesła i włożył ją, ob­ ciągając na swojej barczystej figurze. Spojrzał na stolik, czy czegoś nie zostawił. Następnie przeszedł przez pokój, gdy tymczasem markiza przy-

glądała mu się leżąc w łóżku. Jej zwrócone ku górze oczy były intensywnie niebieskie. — Czy jestem dla ciebie kimś ważnym? — Wiesz, że tak — odpowiedział książę. — Ale miłość i małżeństwo to dwie zupełnie różne sprawy! — To jest miłość, która się liczy — powiedziała markiza miękko. Książę wziął jej rękę i podniósł do ust. — Dziękuję ci, Clarice, że pozwoliłaś mi zakosztować szczęścia. Jego usta zatrzymały się na chwilę, czując jedwabistość jej skóry. Potem palce markizy splotły się z jego palcami i pociągnęła go ku sobie. Uniosła twarz, a jej usta szeptały do jego ust: — Żegnaj, mój kochany, wspaniały, zachwycający kochanku. Zawahał się przez chwilę, ale już jej ramiona oplotły jego szyję i przyciągnęły... Próbował opierać się, ale było za późno. Pałające usta markizy uwięziły go z dziką namiętnością i poczuł, że podskórny ogień, który go trawił, połączył się z ogniem w niej płonącym. Miał wrażenie, że poddając się jej gwałtownej żądzy, traci równocześnie wolność. Ale w tej chwili nie miało to znaczenia! Alrabia Lemsford otwierał jeden po drugim listy leżące przed nim na śniadaniowym stole. Kamerdyner podał mu srebrny nożyk do otwierania kopert z wygrawero­ wanym herbem Lemsford ów. Moment uprzątania stołu uszedł uwagi hrabiny, po­ chłoniętej strofowaniem swojej córki Felicity, która zniszczyła onegdaj wieczorową suknię. -- Nie rozumiem, doprawdy, dlaczego jesteś tak

nieuważna, Felicity. Gdybyś tańczyła walca spokojnie, len wypadek by się nie zdarzył. — Nic nie mogłam na to poradzić, że mój partner przydepnął tren mojej sukni. Podczas przymiarki mówi­ łam, że tren jest zbyt długi. — Suknia wyglądała elegancko, gdy wchodziłaś do pokoju — powiedziała matka. Wzrok hrabiny zatrzymał się na sylwetce starszej córki i gniewne zmarszczki dokoła jej ust wygładziły się. Felicity Wyndham była rzeczywiście bardzo ładna. Miała błękitne oczy, jasne włosy i mlecznoróżową cerę. Czarujący sposób patrzenia sprawiał, że rodzice nie byli w stanie niczego jej odmówić i hrabina już przemysliwała nad tym, w jaki sposób wydobyć od męża pieniądze, aby kupić Felicity nową toaletę. Po drugiej stronie stołu, przez nikogo nie zauważona, siedziała Antonia. Nie pragnęła zwracać na siebie uwagi, w przeciwnym bowiem razie posłano by ją gdzieś w ja­ kiejś sprawie lub musiałaby słuchać czyichś opowieści, a w tym czasie ostygłoby jej jedzenie. Nauczona do­ świadczeniem starała się jeść swoją jajecznicę na bekonie nie rozglądając się dokoła, aż do chwili gdy ojciec wydał głośny okrzyk, który odbił się echem po całej jadalni. — Dobry Boże! — Cóż takiego, Edwardzie? — zainteresowała się jego żona. — Kiedy przyszedł ten list? — zapytał hrabia. — Uniósł w górę kopertę i nie czekając na odpowiedź, mówił dalej: — Został przyniesiony przez posłańca. Nie był wysłany pocztą. Czemu, u diabła, nie doręczono mi go natychmiast? — Miej wzgląd, Edwardzie, na obecność dziew­ cząt! — zgromiła go żona. — Czy wiesz, od kogo jest ten list? — ciągnął hrabia. 16 —

— Oczywiście nie mam pojęcia! — Od Doncastera! Hrabia przerwał, a na jego twarzy pojawił się taki wyraz, jak gdyby był sztukmistrzem, który zamierza właśnie wyciągnąć królika z cylindra. — Doncaster? — powtórzyła hrabina. — Czy masz na myśli księcia Doncaster? — Oczywiście, że mam na myśli księcia! — ofuknął ją mąż. — Jest tylko jeden Doncaster, o ile mi wiadomo! To znaczy nasz sąsiad z Hertfordshire, który od czasu gdy odziedziczył tytuł, nigdy nas nie odwiedził w tym domu! Hrabia spoglądał z zaciekłością, która wskazywała na zadawnioną urazę. — Ale teraz do ciebie napisał — stwierdziła hrabi­ na. — Czego sobie życzy? Hrabia patrzył na list, jak gdyby nie wierząc własnym oczom. Po czym powiedział powoli: — Jego Wysokość pyta, czy mógłby odwiedzić mnie jutro o trzeciej po południu. Nadmienia, że będzie to z korzyścią dla nas obu, jeśli nawiążemy bliższe niż dotychczas kontakty między naszymi rodzinami. Wyraża też nadzieję, że będzie miał przyjemność poznać moją córkę! Głos hrabiego zamarł, a on sam czuł, że trzy osoby siedzące przy stole spoglądają na niego z szeroko otwar­ tymi ustami, niczym trzy złote rybki w akwarium. Hrabina pierwsza odzyskała przytomność. Nie mogę wprost w to uwierzyć! Daj mi ten list, Edwardzie. Musiałeś się omylić! — Nie ma tu żadnej omyłki — odrzekł hrabia — chyba że oczy mnie mylą! Rzucił list przez stół w stronę hrabiny. Wylądował w salaterce z marmoladą, z której został pospiesznie wydobyty. \

Hrabina trzymała list w rękach, patrząc nań z nie mniejszym zachwytem niż jej mąż. — Dlaczego książę pisze, że chciałby mnie poznać? — zapytała Felicity z przestrachem w głosie. Hrabina spojrzała na córkę, a nagły błysk zajaśniał w jej oczach. — Będziesz księżną, Felicity! — powiedziała. — Wy­ obraź sobie — księżną Doncaster! Nigdy nie myślałam, nigdy nawet nie marzyłam, że moglibyśmy zajść tak wysoko! — Ale dlaczego właśnie ja? — dociekała Felicity. — Musiał cię gdzieś widzieć. Musiał się w tobie zakochać — powiedziała hrabina z patosem. — Tu nie o to chodzi — zauważył hrabia. — Musi być jakaś inna przyczyna! — Więc sądzisz, Edwardzie, że książę mógłby chcieć poślubić Felicity z jakiegoś innego powodu niż ten, że chciałby ją mieć za żonę? — Nie twierdzę po przeczytaniu tego listu, że książę nie pragnie jej poślubić — odpowiedział sir Edward. — Jednak nie wydaje mi się, żeby się zakochał jak jakiś żółtodziób. Doncaster to dojrzały mężczyzna, Emilio, mężczyzna, dokoła którego, jak się zdaje, kręci się więcej kobiet, niż ma koni we własnej stajni. Jeśli chce się ożenić z Felicity, w co trudno mi uwierzyć, to musi się coś za tym kryć, idę o zakład, że tak jest! — Och, Edwardzie, jak ja nienawidzę tych twoich wyścigowych wyrażeń! — odcięła się hrabina. — Gdyby książę chciał się ożenić z Felicity, powinniśmy na kola­ nach dziękować Bogu za ten cud, zamiast szukać ukry­ tych motywów tej propozycji! Hrabia wstał od stołu. — Dokąd się wybierasz? — zapytała hrabina. — Muszę odpowiedzieć na ten list — rzekł hrabia —

a potem zamierzam pójść do White'a. Jeśli będzie tam stary Beddington, opowie mi o najświeższych skan­ dalach, w które ostatnio był zamieszany Doncaster. — Tylko nie wspominaj, że książę ma być u nas jutro. Możemy się mylić. Być może książę ma zupełnie inne zamiary. — Nie jestem głupcem, Emilio — odparł hrabia. — Jeśli ktoś może się wygadać, to na pewno nie ja. Wyszedł z pokoju i gdy tylko drzwi zamknęły się za nim, kobiety siedzące przy stole popatrzyły na siebie. — Nie mogę wprost w to uwierzyć! — powiedziała hrabina. — Ale ja nie chcę wyjść za mąż za księcia, mamoi — odezwała się Felicity słabym głosem. Matka zdawała się tych słów nie słyszeć, gdyż wpatrywa­ ła się w list od księcia, jak gdyby chciała, by słowa wypisane na grubym welinowym papierze odcisnęły się w jej umyśle. Felicity zamierzała znów coś powiedzieć, lecz poczuła silne kopnięcie w kostkę. Spojrzała na Antonię i zauwa­ żyła, że siostra daje jej ostrzegawcze znaki, więc słowa zamarły jej na ustach. — Musimy zaraz pójść na górę i zastanowić się. którą suknię masz włożyć jutro, gdy przyjdzie książę — powiedziała hrabina po chwili. — Myślę, że jasno­ niebieską, która pasuje do koloru twoich oczu. A może białą, ozdobioną turkusowymi wstążkami? Wydała okrzyk niezadowolenia. — Nie ma czasu na kupno nowej sukni, więc trzeba wybrać albo jedną, albo drugą! Mam nadzieję, że nie są wyplamione! Wstawszy od stołu, hrabina pospieszyła ku drzwiom, a córki podążyły za nią. Gdy doszły do drzwi sypialni, hrabina odwróciła się i powiedziała ostrym tonem: — 19 —

— Nie ma powodu, żebyś szła z nami, Antonio. Jestem pewna, że masz wiele do zrobienia, a jeśli nie, to ci coś znajdę. Rozumiesz, że musisz pomóc przy sprzą­ taniu salonów. Nie sądzisz chyba, że Janet zrobi wszys­ tko sama. — Oczywiście, mamo — odrzekła Antonia. Mówiąc to odwróciła się, rzucając Felicity ostrzegaw­ cze spojrzenie i równocześnie dotykając jej ramienia, co miało oznaczać, że przyjdzie później. Zwykle czekały na Antonię niezliczone zajęcia domo­ we. Z powodu niedostatku służby musiała niezmiennie zastępować służące, pokojówki, a nawet lokajów. To właśnie Antonia porządkowała salony, robiła kanapki do herbaty, kiedy podejmowano gości, prasowała i na­ prawiała suknie matki i siostry, ją też rodzice posyłali z wiadomościami do innych domowników. Lecz przyzwyczaiła się do tego i nigdy nie narzekała. Tego ranka jednak chciała być w sypialni Felicity, gdy hrabina wybierała suknię dla starszej córki na jutrzejsze przyjęcie, i przypilnować, żeby Felicity nie zdradziła się. Poczuła ulgę, kiedy przekonała się, że tak się nie stało, gdy po godzinie poszła do sypialni Felicity i zastała ją samą. Ujrzawszy siostrę, Felicity przebiegła przez pokój i ze łzami rzuciła się jej na szyję. — Co mam robić? Och, Antonio, co mam robić? Nie mogę wyjść za mąż za tego księcia... wiesz, że nie mogę! Antonia przytuliła siostrę i powiedziała: — Usiądźmy i porozmawiajmy o tym. Wiesz, jakie to ma znaczenie dla mamy i papy. — Wiem! Wiem! — łkała Felicity. — Oni wcale nie chcą mnie słuchać... cokolwiek powiem... aleja kocham Harry'ego. Wiesz, Antonio, że go kocham! — Oczywiście, kochanie, ale Harry nie jest księciem. — On też mnie kocha — powiedziała — a ja mu — 20 — r

obiecałam, że wyjdę za niego, gdy tylko uda mu się przekonać papę. Antonia westchnęła nieznacznie, zastanawiając się, jak wytłumaczyć siostrze, że hrabia nie zechce nawet wysłuchać Harry'ego Stanforda. Harry był synem ziemianina, właściciela dworu i nie­ wielkiej posiadłości ziemskiej, a Felicity i Antonia znały go od dziecka. Spotykały go na przyjęciach, a kiedy już były starsze — na polowaniach. Antonia nie potrafiła * sobie przypomnieć, kiedy pierwszy raz zauważyła, że Harry kocha się w jej siostrze, a ona w nim. Gdy Felicity miała siedemnaście lat, a Harry dwa­ dzieścia, dla obojga było jasne, że on nie może oświad­ czyć się o jej rękę, bo nie posiadał dość pieniędzy, żeby utrzymać żonę. Obecnie sytuacja nie przedstawiała się lepiej. Ponieważ Harry był jedynakiem, mógłby odziedziczyć po śmierci ojca jego majątek, a nieżonaty wuj zawsze obiecywał, że uczyni go swoim spadkobiercą. Harry zamierzał poprosić hrabiego o zgodę na po­ ślubienie Felicity, zanim wyjedzie ona na sezon do Londynu, jednak Antonia odradzała mu to. — Papa i mama oszczędzali przez wiele lat, żeby zapewnić Felicity odpowiednie wejście do londyńskich salonów i zaprezentowanie jej u dworu — powiedzia­ ła. — Jak ci wiadomo, miało to nastąpić ubiegłego roku, gdy Felicity skończyła osiemnaście lat. Ale ponie­ waż umarł dziadek i byliśmy w żałobie, więc debiut Felicity został odłożony. — A jeśli ona spotka kogoś innego? — zapytał Harry z desperacją. — Myślę, że to nieprawdopodobne — odpowiedziała Antonia — ponieważ ona kocha tylko ciebie. Było dziwne, że chociaż Antonia była o rok młodsza — 21 —

od siostry, wszyscy zwracali się do niej ze swoimi problemami i kłopotami. Nawet matka była skłonna pytać o radę ją, a nie Felicity. — Co ja mam robić? — pytał bezsilnie Harry Stanford. — - Czekać, aż skończy się sezon — doradzała An­ tonia. A kiedy powrócimy na wieś, porozmawiaj z ojcem. Jestem pewna, że wtedy będzie bardziej skłonny ulec twojej prośbie. W rzeczywistości Antonia uważała, że Harry ma szanse tylko wówczas, jeśli Felicity nie trafi się jakaś lepsza partia. W duchu wątpiła jednak, by siostra znalaz­ ła bogatego konkurenta. Choć Felicity była bardzo ładna i mężczyźni kręcili się dokoła niej jak ćmy wokół świecy, każdy z nich za­ stanowiłby się dwa razy, zanim zaproponowałby mał­ żeństwo pannie, która nie miała posagu, a tylko szansę otrzymania po śmierci ojca pięciuset akrów niezbyt urodzajnej ziemi w Hertfordshire. Felicity wysłuchiwała wielu komplementów i nigdy na balu nie brakowało jej kawalerów, jednak żaden z nich nie oświadczał się ojcu o jej rękę i nic nie wskazywało na coś bardziej poważnego niż flirt w ogrodzie. Obecnie niespodziewanie pojawił się książę Doncaster i Antonia wiedziała, że to niweczy wszelkie nadzieje Harry'ego Stanforda na małżeństwo z Felicity. — Chcę wyjść za mąż za Harry'ego! Kocham go! Nigdy nie pokocham innego! — mówiła Felicity. Kiedy uniosła twarz i spoglądała żałośnie, a łzy spływały jej po policzkach, Antonia poczuła dla niej wielkie współczucie. — Sądzę, kochanie, że powinnaś spojrzeć prawdzie w oczy — powiedziała. — Papa nigdy nie zgodzi się na to, żebyś została żoną Harry'ego, jeśli możesz zostać księżną. — 22 —

— Nie chcę być księżną — zaprotestowała Felicity. — Chcę żyć spokojnie przy boku Hanyego. Bardzo mnie cieszył sezon spędzony w Londynie i bale, jednak stale myślałam o Harrym i o tym, że wolałabym zostać w domu. Antonia wiedziała, że to prawda. Zdawała sobie też sprawę, że Felicity bez wątpienia byłaby nieszczęśliwa, żyjąc wśród zbytku i rygorów etykiety. Wiedziała także znacznie więcej o księciu niż ktokolwiek inny z rodziny. Mogłaby odpowiedzieć ojcu na dręczące go pytania o motywy propozycji księcia równie kompetentnie, jak jego stary przyjaciel, po którego radę udał się do klubu. Majątki Doncasterów i Lemsforda sąsiadowały ze sobą (posiadłość księcia miała około dziesięciu tysięcy akrów) i Antonia zawsze interesowała się nie tyle księ­ ciem, co jego końmi. Jedyną miłością jej życia były konie i kiedy wybierała się na przejażdżkę, zawsze dosiadała najgorszego i naj­ starszego konia, którego ani jej ojciec, ani siostra nie chcieli. A jednak to Antonia sobie tylko wiadomymi czarami sprawiała, że nawet najbardziej leniwe i wiekowe zwierzę nabierało wigoru i potrafiło wyprzedzić inne podczas polowania. Ledwie nauczyła się chodzić, zauważyła, że zaraz za granicznym murem ich majątku hoduje się konie czystej krwi, o jakich wielu mogłoby tylko marzyć. To, co nazywano torem wyścigowym, stanowiło długą aleję, która urywała się gwałtownie na granicy posiadło­ ści hrabiego Lemsforda. Część hrabstwa Hertfordshire, w której był zbudowany Doncaster Park oraz Towers, siedziba hrabiego Lems­ forda, była pofałdowana, zalesiona, ale w większej części uprawna. W odległości zaledwie mili od siedziby księcia tor przechodził w teren płaski, a ćwierć mili dalej — 23 —

wchodził na obszar, będący obecnie w posiadaniu hra­ biego Lemsforda. Ives, stajenny księcia, który całe życie mieszkał w Hert- fordshire, zauważył wkrótce małą dziewczynkę spog­ lądającą w rozmarzeniu przez ogrodzenie, gdy on wraz z chłopcami stajennymi prowadzali konie na poranną przejażdżkę. Kiedy mała dziewczynka nieco podrosła, jej przyjaźń ze starym człowiekiem nabrała dla nich obojga dużego znaczenia. Stajenny czasem mówił: — Panienka wie tyle o koniach co ja! — Chciałabym, żeby tak było — mówiła Antonia. — A teraz opowiedz mi o tym dniu, kiedy koń księcia wygrał Derby. Nie ma człowieka, który nie lubiłby uważnego słucha­ cza, więc Ives nie był wyjątkiem. Nie miał własnych dzieci, a opowieści, którymi raczył Antonię, wprawiały ją w zachwyt. Wpatrywała się w niego jak urzeczona, gdy barwnie opisywał wyścigi, w których uczestniczył. Czasem wydawało się jej, że sama brała w nich udział. Nie trzeba było wiele czasu, żeby Antonia poznała domowników księcia. Pani Mellish, gospodyni, która uważała, że wszystko spoczywa na jej głowie, czuła się w obowiązku oprowadzić młodą damę po całym wielkim pałacu. Jednak pan Lowry, zarządca, był tym, który nauczył ją najwięcej. Hrabia nie wykazywał zamiłowania do sztuki, więc nawet jeśli jego przodkowie posiadali jakieś wartościowe obrazy czy meble, wszystko dawno zostało sprzedane. Pozostały tylko bardzo źle wykonane portrety rodziny Wyndhamów — te, których nikt nie zechciał kupić. Natomiast Doncaster Park wypełniały meble, obrazy, dzieła sztuki i inne skarby, gromadzone przez stulecia. Każdy przedmiot został zdobyty przez kogoś z rodziny — 24 —

Castertonów i miał własną historię, która nadzwyczaj ciekawiła Antonię. Pan Lowry przyczynił się do jej edukacji w dużo większym stopniu niż utrzymywane przez hrabiego gu­ wernantki, ponieważ Antonia po ukończeniu piętnastu lat spędzała więcej czasu w Doncaster Park niż w pokoju do nauki w Towers. Guwernantki, które zorientowały się, że Antonia jest najmniej ważną osobą w rodzinie, nie zwracały uwagi na jej nieobecność na lekcjach i koncentrowały się wyłącznie na tym, żeby tę odrobinę wiedzy, jaką same posiadały, przekazać Felicity. Ponieważ Felicity była bardzo ładna, zdecydowały, podobnie jak rodzice dziewczynki, że niepotrzebne są jej talenty, a tym bardziej wiedza. Hrabinie zależało jednak na tym, by córki opanowały język francuski. — Wszystkie dobrze urodzone damy powinny mówić biegle po francusku — twierdziła z powagą. — Ponieważ coraz więcej ludzi wyjeżdża za granicę, a także wielu cudzoziemców przyjeżdża do nas, jest niezwykle ważne, żebyście obie mówiły z paryskim akcentem. Hrabina i jej mąż zostali zaproszeni na wielkie przy­ jęcie wydane z okazji przyjazdu do Anglii w 1857 roku Ludwika Napoleona oraz cesarzowej Eugenii, co umoc­ niło hrabinę w przekonaniu, że jej córki muszą płynnie mówić po francusku, choćby nawet w innych dziedzinach nie umiały zbyt wiele. Antonia uznała, że francuski jest łatwy, i lubiła starą emerytowaną Mademoiselle, która przyjeżdżała do To­ wers z St. Albans dwa razy w tygodniu i dawała lekcje obu panienkom. — Nie mogę spamiętać tych wszystkich nudnych czasowników — wołała z desperacją Felicity. Ale Antonia nie tylko opanowała czasowniki, lecz — 25 —

wkrótce swobodnie rozmawiała z Mademoiselle. Wy­ pytywała ją o wiele spraw dotyczących Francji, a szczególnie Paryża. W przeciwieństwie do innych guwernantek, które zajmowały się wyłącznie Felicity, a ignorowały Antonię, Mademoiselle postępowała od­ wrotnie. Ponieważ Antonia wykazywała zdolności do języków, Mademoiselle uczyła tylko ją, pozwalając Felicity zaj­ mować się własnymi myślami, które oczywiście z fran­ cuskim nie miały nic wspólnego. Są dwie dziedziny, o których wiem sporo — mówiła do siebie Antonia. — Po pierwsze, konie — dzięki temu, czego nauczył mnie Ives, a po drugie, francuski — dzięki Mademoiselle! Pan Lowry znalazł w Doncaster Park trochę książek, które wzbogaciły wiedzę Antonii w obu dziedzinach, a ponieważ rodzice rzadko rozmawiali z młodszą córką, zdumieliby się bardzo, gdyby się przekonali, jak dużo wie i jak wiele czyta. W końcu hrabia podziękował guwernantkom za ich usługi, uzyskując oszczędność wydatków ponoszonych na ich wynagrodzenie i utrzymanie. A Felicity została uznana za osobę dorosłą, która nie potrzebuje dalszej edukacji. Podejmując tę decyzję rodzice w ogóle nie pomyśleli o młodszej córce. Pewnego razu hrabina oświadczyła kategorycznie, że nie myśli wprowadzać równocześnie w świat dwóch niezamężnych córek. Antonia była pewna, że matka nie zamierza w ogóle wydawać jej za mąż, a jeśli nawet, to za kogoś bez znaczenia. Antonii to nie dziwiło — wiedziała, że nie dorównuje urodą starszej siostrze. W przeciwieństwie do Felicity miała ciemne włosy. Nie były to niestety połyskliwe, czarne kędziory, ulubione przez romantycznych powieś- — 26

ciopisarzy. Miały niezdecydowany kolor wystarcza­ jąco ciemny, żeby zapewnić jej szarozielonym oczom wyrazistą oprawę, lecz nie dość jasny, by towarzyszyła im śnieżnobiała karnacja, co było szczególnie cenione u młodych dam. One są szare powiedziała do siebie Antonia bez uznania. -- Chciałabym, żeby były rude, a moje oczy zielone -wtedy być może ktoś by mnie zauważył! W istocie nie mogła efektownie prezentować się w ubiorach, które zwykle donaszała po Felicity. Antonia czuła, że kolory, które harmonizują z porcelanową cerą Felicity, dla niej są nieodpowiednie. Ale była zbyt niedoświadczona i zbyt mało wagi przywiązywała do swego wyglądu, żeby się tym przejmować. Jedynym spośród wszystkich strojów, na którym jej zależało, był kostium do konnej jazdy. Dla Felicity strój jeździecki zamówiono w Londynie, Antonia musiała zadowolić się usługami miejscowego krawca z St. Albans, który starał się jak mógł, ponieważ dziewczyna była dla niego zawsze miła i bardzo ją lubił. Pewnego razu przyniosła słoik miodu dla jego żony, której dokuczał zimą chroniczny kaszel. Rozmawiała też z nim o dzieciach. Nie robiła mu wymówek, gdy powie­ dział, że nie będzie w stanie wykończyć jej kostiumu na czas, ponieważ pewien dżentelmen zamówił u niego parę bryczesów, a jest lepszym klientem, bo płaci więcej niż hrabia. — Rozumiem, panie Jenkins — powiedziała Anto­ nia. — Ale niech pan się postara, żeby żakiet był mocno dopasowany w talii i dobrze leżał w ramionach. Chcia­ łabym ładnie prezentować się na koniu. — Ma się rozumieć, panienko — odpowiedział pan . Jenkins. Antonia przekonała się później, że poświęcił dużo - 27 —

czasu jej kostiumowi, mimo że zapłata, jaką za to otrzymał od hrabiego, była niewielka. Ani panu Jenkinsowi, ani nawet ojcu nie przyznała się, że Ives pozwalał jej od czasu do czasu ujeżdżać konie księcia. Było to dla niej ekscytujące i miłe prze­ życie. — To przykre, panienko — zauważył Ives — że nie może panienka pojechać na którymś z nich na polowanie. Dopiero byłoby o czym mówić! — Rzeczywiście! — zgodziła się Antonia. — I pomyśl, jak by mi wszyscy zazdrościli! Ale, bez wątpienia, doniesiono by o tym księciu i znalazłabym się znów po tej stronie ogrodzenia, gdzie mnie spotkałeś pierwszy raz. Ives uśmiechnął się. — To prawda, panienko. Nigdy nie zapomnę, jak śmiesznie panienka wyglądała, obserwując mnie zza gałęzi. Zanim poznaliśmy się i przekonałem się, że panienka interesuje się końmi, myślałem, że panienka nas szpieguje. — Ale poznaliśmy się — odrzekła Antonia — i to był najszczęśliwszy dzień w moim życiu. Przebywając w towarzystwie Ivesa i koni zapominała o wszystkich przykrościach spotykających ją w domu. Te chwile kompensowały jej złe traktowanie przez rodziców. Gorzko płakała, gdy jako mała dziewczynka po raz pierwszy przekonała się, że jest przedmiotem stałego niezadowolenia ojca, bo nie urodziła się chłopcem. Kiedy była starsza, dowiedziała się od nianiek, że hrabina po jej urodzeniu bardzo chorowała i nie może mieć więcej dzieci. Wtedy zrozumiała głębokie rozczarowanie ojca. — Hrabia oczekiwał syna — mówiła stara niania. — Łóżeczko i wszystko dokoła było ozdobione niebieskimi wstążkami, a chłopiec, zgodnie z rodzinną tradycją, miał . otrzymać imię Antoni. — 28 —

— A więc to dlatego nazwano mnie Antonią! — Nikt nie przypuszczał, że urodzi się dziewczynka. A ponieważ sądzono, że zarówno ty, jak twoja mama nie przeżyjecie, zostałaś ochrzczona w kilka godzin po urodzeniu. „Jakie imię mam jej nadać?" — zapytał doktor. „Dziecko miało mieć na imię Antoni, proszę pana" — odpowiedziałam widząc, że twoja biedna mama nie jest w stanie mówić. „A więc niech będzie Antonia" — zaproponował doktor. Antonia starała się zastąpić ojcu syna. Pytała, czy może pójść z nim postrzelać. Prosiła, żeby zabrał ją na konną przejażdżkę. Ale niebawem przekonała się, że sama jej obecność sprawiała mu przykrość i przypomi­ nała, że nigdy nie będzie miał syna. Zaczęła schodzić hrabiemu z oczu i wkrótce nikt w domu nie troszczył się o nią, chyba że spóźniała się na posiłki. Wtedy była surowo karana. Nauczyła się więc wracać od Ivesa na czas, choćby opowiadał jej właśnie najbardziej interesującą historię. Wbiegała do domu po konnej przejażdżce mając tylko tyle czasu, żeby zmienić ubranie i bez tchu, choć z po­ wagą, wejść do jadalni, zanim hrabia mógłby spostrzec jej nieobecność. Teraz, myślała Antonia, tuląc łkającą na jej ramieniu Felicity, przystojny i bez wątpienia interesujący książę może zostać jej szwagrem. Spędzając tak wiele czasu w Doncaster Park, nieraz zdarzało się jej słyszeć plotki służących. Zresztą nie tylko służba plotkowała na temat księcia, ale również przyjaciółki jej matki. Ponieważ książę był najznaczniej- szą i najznakomitszą postacią w tej części Hertfordshire, sąsiedzi poświęcali jego osobie wiele uwagi. Fakt, że nie — 29 — 1

r okazywał zainteresowania miejscowemu towarzystwu, [ nie powstrzymywał ludzkich języków od omawiania jego rozmaitych awantur miłosnych. Na Antonię, tak spokojną i nie narzucającą się, i nikt nie zwracał uwagi. Panie rozmawiające podczas herbatki zapominały o jej obecności. Podsuwała im kanapki i ciastka, roznosiła filiżanki z herbatą, a potem siadała w kąciku salonu i z uwagą słuchała wszystkiego, co dotyczyło księcia. Wiedziała, kiedy kończyła się jedna jego przygoda miłosna, a kiedy zaczynała na­ stępna. Dowiadywała się o zazdrosnych mężach, którzy nie byli w stanie przekonać się o słuszności swoich podejrzeń, i o kobietach, które oznajmiały wszystkim dokoła, że ich serca zostały złamane, a życie utraciło wszelki sens, odkąd książę je porzucił. f To było równie fascynujące jak romantyczne powieści, które pożyczały jej guwernantki. Spędzały one wiele samotnych godzin w pokoju do nauki, czytając o miłości, której nie miały nigdy zaznać. Antonia uważała, że te książki są zbiorem bzdur, zanim nie spostrzegła, że niektóre epizody są jakby wyjęte z życia księcia. Ciekawe, co w nim jest takiego, że tak bardzo działa i na kobiety? — zastanawiała się często. j Przypatrywała się jego portretom wiszącym na ścia- l nach w Doncaster Park. Choć przedstawiały niezwykle I przystojnego i miłego mężczyznę, czuła, że brak w nich : czegoś, czego nie potrafiłaby nazwać, a co nie zostało ; uchwycone przez artystów. [ Zaczęła przyglądać się księciu podczas jego konnych j przejażdżek w Doncaster Park. Ale zgodnie z instrukcjami Ivesa trzymała się z daleka, obserwując księcia przez ogrodzenie i podziwiając, jak wspaniale prezentuje się na koniu. Zazwyczaj mijał ją — 30 —

galopem, wiec nie była w stanie dostrzec jego twarzy ani wyrazu oczu. Antonia zawsze pragnęła go spotkać. Teraz pozna go wreszcie, choć zapewne nie jutro, bo nie przypuszczała, by rodzice pozwolili na jej obecność podczas prezentacji Felicity księciu. Zapewne jednak po ogłoszeniu zaręczyn zostanie mu przedstawiona. Na myśl o zaręczynach Antonia mocniej objęła Fe­ licity. Wiedziała, jak bardzo to wszystko zrani jej siostrę. Pomyślała też, że jeśli to, co ludzie mówią o księciu, jest prawdą, Felicity nie poradzi sobie z nim. Była to miła, delikatna dziewczyna, ale naiwna i niedoświadczona w wielu sprawach, a przy tym kapryśna i rozpieszczona. Czy książę też będzie ją rozpieszczał? — Co ja mam robić, Antonio? Co ja mam robić? — łkała Felicity. W tym momencie Antonia pomyślała o markizie Northaw.