ziomek72

  • Dokumenty7 893
  • Odsłony2 158 585
  • Obserwuję935
  • Rozmiar dokumentów26.3 GB
  • Ilość pobrań1 244 225

Prześladowana księżniczka - Cartland Barbara

Dodano: 8 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 8 lata temu
Rozmiar :629.1 KB
Rozszerzenie:pdf

Prześladowana księżniczka - Cartland Barbara.pdf

ziomek72 EBooki EBOOK C Cartland Barbara
Użytkownik ziomek72 wgrał ten materiał 8 lata temu. Od tego czasu zobaczyło go już 191 osób, 139 z nich pobrało dokument.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 169 stron)

Cartland Barbara Prześladowana Księżniczka

Od Autorki Marienbad, jedno z najpiękniejszych uzdrowisk w Eu­ ropie, nosi obecnie nazwę Mariańskie Łaźnie i znajduje się w Czechach. Tutejsze wody nadal oddziałują dob­ roczynnie, ale nie ma już królów, pijących je przed zbudowaną w 1889 roku kolumnadą z kutego żelaza. Pałac Esterhazych w Fertód został ciężko uszkodzony podczas drugiej wojny światowej, a dzisiaj mieści muzeum, odwiedzane przez sto tysięcy turystów w ciągu roku. Tło powieści — polityka króla Edwarda VII jako „Wuja Europy", kłopoty, które miał ze swym siostrzeń­ cem Wilhelmem, jego podróże po Europie i osiągnięcie porozumienia z Francją — wszystko to jest prawdą historyczną. Zgodnie z przepowiednią króla, generałowie i naczelne dowództwo zmusiły ostatecznie kajzera Wilhelma do wypowiedzenia wojny w 1914 r.

ROZDZIAŁ 1 Rok 1905 .Lord Arkley przemierzył salon i wyszedł na balkon. Było ciemno, ale na niebie błyszczały gwiazdy, a świat­ ła hotelu iluminowały park, ponad którym rozciągała się, widoczna poza obszarem niewielkiego miasta, pano­ rama zalesionej doliny. Lord Arkley był w Marienbadzie nie po raz pierwszy i uważał to zdrojowisko za bardziej atrakcyjne i przyjem­ niejsze od innych, które uczynił modnymi Edward VII. Co roku po regatach w Cowes król wyjeżdżał za granicę kurować się wodą w jakimś uzdrowisku. Począt­ kowo faworyzował Homburg, który na skutek jego patronatu stał się ośrodkiem towarzyskim dla wszystkich znajomych króla oraz osób pragnących go poznać. Teraz jednak przeniósł swe względy na Marienbad, miasteczko w Czechach, leżące w dolinie, sześćset metrów nad poziomem morza. Cieszący się przez kilka lat łaską jego królewskiej mości Marienbad stał się ogromnie modnym, wybranym uzdrowiskiem dla licznych przedstawicieli najznakomit­ szych rodzin Europy. Chociaż król był na wakacjach i podróżował incognito jako książę Lanchester, zawsze — 7 —

jacyś mężowie stanu, politycy, dworzanie czy ludzie pełniący misje specjalne pragnęli się z nim spotkać. Król nie mógł całkowicie uciec od obowiązków monarchy. I w gruncie rzeczy wcale tego nie chciał. Przez długi czas trzymany był na uboczu przez matkę, która nigdy nie pozwalała mu uczestniczyć w sprawach wagi państwowej. Jego widoczna satysfakcja, płynąca z faktu, że nareszcie powierzano mu ważne sekrety, robiła wrażenie niemal dziecinnej. Jednakże od kiedy został królem, jego otoczenie zaczęło sobie zdawać sprawę, że liczne kontakty monar­ chy z rządzącymi i członkami rodzin panujących, urok, takt, sposób, w jaki potrafił zainteresować rozmową, dają mu dobrą pozycję „wędrującego dyplomaty". Każ­ dy rok przyczyniał się do utrwalenia jego reputacji skutecznego mediatora. Lord Arkley, który właśnie zakończył swą tajną misję wiedział, że Edward VII niecierpliwie czeka na sprawo­ zdanie. Dopiero co przyjechał i był bardzo znużony, nie zamierzał więc się starać o prywatną audiencję u króla wcześniej niż następnego dnia. Zjadł kolację w pociągu i potrzebował teraz już tylko odświeżającego kieliszka szampana, który właśnie trzymał w dłoni. Po kilku tygodniach podróży — nie tak męczącej, jak męcząca była konieczność stałego pilnowania się i świa­ domość, że państwa niemieckie, w których bawił, od­ nosiły się doń z dużą podejrzliwością — zaczęło go opuszczać napięcie. Przyjemnie było wdychać pachnące sosnami powietrze, a jutro — pomyślał z zadowoleniem — będzie mógł nawet napić się wody zdrojowej. Uważano, że źródła w Marienbadzie mają największą na świecie zawartość — 8 —

żelaza. Arkley odnosił zaś wrażenie, że właśnie żelazo jest tym, czego w tej chwili najbardziej potrzebuje. Z oddali dochodziły dźwięki muzyki; światło gwiazd i aromat sosen oraz kwiatów wypełniających hotelowy ogród, wszystko to tworzyło bardzo romantyczną atmo­ sferę. Lord ATkley stwierdził jednak z pewnym przeką­ sem, że teraz z całą pewnością zabraknie mu czasu na romantyzm. W tym samym momencie usłyszał krzyk kobiety. Nie było to głośne wołanie — brzmiało raczej jak kwilenie niewielkiego zwierzątka, któremu ktoś zrobił krzywdę. Po chwili rozległ się proszący głos: — Proszę... Friedrich... puść mnie! Jutro... będziesz... mnie znowu... za to... przepraszał! Kobieta mówiła po angielsku, a w jej słowach brzmiała nuta strachu. Mężczyzna odpowiedział jej po niemiecku stekiem przekleństw, które brzmiały tak niewyraźnie, że lord Arkley domyślił się, iż tamten jest pijany. — Proszę... Friedrich... proszę! Nie wolno ci... mnie bić. Wiesz, że tego... nie wolno ci... robić! Zaraz potem rozległ się gardłowy dźwięk i nowy krzyk, który — jak się zdawało — wyrwał się kobiecie wbrew jej woli, a potem zamienił się w zduszony jęk. Lord Arkley rozejrzał się skonsternowany. Przez moment nie wiedział, skąd dochodziły te odgłosy. Po chwili się zorientował, że ludzie, których niechcący podsłuchiwał, znajdują się w pokoju sąsiadującym z jego apartamentem. Hotel „Weimar" był okazałym, pomalowanym na żółto budynkiem, podobnym do innych wielkich hoteli budowanych — jak kontynent długi i szeroki — w miej- — 9 —

scach, gdzie spotykały się wyższe sfery. We wszystkich projektowano apartamenty, poddasza i pakamery dla wymagających gości, którzy przyjeżdżali w towarzystwie dużego orszaku służby i zamierzali zatrzymać się na co najmniej trzy tygodnie. „Weimar", bardziej elegancki i robiący większe wra­ żenie niż reszta hoteli, był — w ocenie lorda Arkleya — zupełnie udanym skrzyżowaniem czeskiego barokowego domku myśliwskiego z francuską prowincjonalną operą. Kamienny balkon, o wiele szerszy od korytarza hotelo­ wego, biegł wzdłuż pierwszego piętra, na którym mieściły się najważniejsze apartamenty. Król Edward zawsze zajmował pięć pokoi na tym piętrze z drugiej strony. Uniżony dyrektor hotelu, Herr Hammerschmid dowiódł, że jest świadomy rangi lorda Arkleya, przydzielając mu apartament na tym samym piętrze, co jego królewskiej mości. Lord Arkley wywnioskował, że docierały do niego głosy z okien wychodzących na sąsiedni balkon. Nie mógł się wtrącić, bez względu na to, kto został skrzyw­ dzony. Jednakże coś bardzo angielskiego kazało mu zacisnąć pięści, kiedy usłyszał świst bicza i znów krzyk, podobny do głosu małego skrzywdzonego zwierzątka. To już nie do zniesienia — pomyślał gniewnie. — Jak może ten przeklęty Niemiec traktować w ten sposób kogokolwiek, nie mówiąc już o kobiecie? Powtarzające się raz za razem uderzenia i czyjś bezradny, rozpaczliwy płacz, każdemu mężczyźnie, trzeźwemu czy pijanemu uświadomiłby, że jest bestią i brutalem. Wreszcie, ku jego uldze, nastąpiła przerwa. Ktoś, zapewne służący wszedł do pokoju, bo lord Arkley usłyszał obcy głos. — Chodźmy już, wasza wysokość — powiedział ten — 10 —

ktoś po niemiecku.— Już pora położyć pana do łóżka. Proszę dać mi pejcz, błagam waszą wysokość. Już dość! Nastąpił kolejny wybuch najbardziej wulgarnych prze­ kleństw, jakie lord Arkley kiedykolwiek słyszał. Ton służącego był łagodny, a zarazem rozkazujący, i pijacki głos zaczął zamierać w oddali, jak gdyby sprawcę przemocy wyprowadzano z pokoju. Lord Arkley nie słyszał już głosu kobiety. Zaniepokoił się, czy nie straciła przytomności i czy był przy niej ktoś, by jej pomóc. Stał w oczekiwaniu czując, że wysłuchaw­ szy początku dramatu musi poznać jego koniec. Podszedł do skraju balkonu i oparł się o balustradę. Kto wśród licznych członków niemieckiej rodziny cesar­ skiej jest pijakiem i brutalem? Właściwie mogło być takich sporo. Lord Arkley, podobnie jak jego król, nie cierpiał- niemieckiej arogancji i postawy pełnej wyższości, którą uosabiał cesarz. Rzeczywistym powodem, dla którego król Edward opuścił Homburg — pod wieloma względami przyjemne miejsce — był oczywisty skądinąd fakt, że' było to uzdrowisko tak bardzo niemieckie. Z typowo germańską dokładnością wszystko uregulowano w sposób niemalże wojskowy. Kłóciło się to z rozumieniem przez króla Anglii prywatności, stanowiącej w jego życiu jedną z większych przyjemności, zwłaszcza podczas wakacji. Nie tylko cenił sobie wesołość i swobodę Austro-Węgier w ogóle, a Marienbadu w szczególności; ogromną ulgę sprawiał mu fakt, że nad Czechami nie powiewa niemiec­ ka flaga. Będąc w Homburgu król Edward znajdował się we włościach swego siostrzeńca, a cesarz Wilhelm był dla — 11 —

niego uosobieniem skrajnego przeciwieństwa ulubionych cech: dobroduszności i swobody zachowania się. W dodatku cesarz — prywatnie, a nierzadko i pub­ licznie — wyrażał dezaprobatę dla przyjaciół króla i jego osobistej moralności. Lord Arkley, który ostatnie trzy tygodnie spędził wyłącznie w Niemczech, obiegał myślą małe królestwa i ich monarchów — wielkich książąt i królów. Wszyscy oni mieli jedną wspólną cechę: bardzo rozbudowane poczucie własnego znaczenia. Wydawało się więc niemożliwe, by którykolwiek z nich traktował kobietę w tak okrutny sposób. Krążyły wprawdzie przykre opowieści o działających w wielu rejonach Niemiec „domach przyjemności", odwiedzanych przez oficerów w poszukiwaniu bardziej niezwykłych rozrywek erotycznych niż te, jakie zwykle oferowano w tego typu miejscach. Lord Arkley uważał jednak za nieprawdopodobne, by kobiety, które za pieniądze zgadzały się na podobne traktowanie, przeby­ wały w hotelu „Weimar". Balkony poszczególnych apartamentów oddzielały jedynie niskie, kamienne murki, podwyższone do pozio­ mu wzrostu człowieka za pomocą kratki, po której pięły się róże, wistaria i wino. Przez tę kratkę można było łatwo dostrzec sąsiedni balkon. W pewnej chwili lord Arkley zobaczył kobietę, która wyszła z oświetlonego pokoju i zmierzała ku balustradzie. Jej sposób poruszania się wskazywał, że jest obolała, i chociaż lord nie widział jej twarzy, miał wrażenie, że jest bliska omdlenia i gwał­ townie potrzebuje powietrza. Nabrał zaś już pewności, kiedy doszła do balustrady i chwyciła ją rękami, jakby chroniąc się przed upadkiem. — 12 —

Rośliny nie zasłaniały brzegu balkonu, toteż lord Arkley widział teraz całkiem wyraźnie kobiecą postać w poświacie gwiazd i świetle płynącym z iluminowanego ogrodu. Była ubrana na biało i bardzo szczupła, nie potrafił określić jednak jej wieku. Przez moment sądził, że to dziecko i poczuł wzbierającą furię. Później „dziecko" trzymające się balustrady podniosło twarz do gwiazd i lord Arkley zmienił zdanie: była to już kobieta, choć niewątpliwie młoda. Na tle nieba rysował się delikatny i arystokratyczny profil, długa i piękna linia szyi. W żadnym razie nie była dzieckiem. Dostrzegł teraz, że we włosach i wokół szyi miała diamenty, rzucające blaski na dekolt jej wieczorowej sukni. Ciężko oddychała, starając się przezwyciężyć słabość, która — był tego pewien — pozbawiła ją na krótko przytomności. Potem załkała i odwróciwszy się ruszyła powoli, powłócząc nogami, przez balkon do oświetlonego pokoju. Lord Arkley obserwował, jak odchodziła, po czym — jakby pod wpływem przymusu — pociągnął łyk szam­ pana z kieliszka, który ciągle trzymał w ręku. Kim mogła być? I jak można było kogoś tak wspaniałego traktować w równie nieludzki sposób? Nie widział dokładnie jej twarzy, ale z pewnością musiała być piękna. Lord Arkley był bardzo doświad­ czonym ekspertem w sprawach kobiet. — Nie wiem, który z nas jest gorszym hulaką — mawiał do niego często król — ale ja mam przynajmniej dobre warunki startu! Ten dowcip tak króla bawił, że powtarzał go kilka razy. Chociaż lord Arkley nigdy nie opowiadał o swoich — 1 3 —

romansach, miał pełną świadomość, że — podobnie zresztą jak i król — nie sposób utrzymać spraw w cał­ kowitej tajemnicy. Piękne kobiety, a wiele ich kręciło się wokół dworu, nie ukrywały, że byłyby zachwycone, gdyby lord Arkley został ich kochankiem. On natomiast zachowałby się wręcz nieludzko, gdyby nie korzystał z tak szczodrze oferowanych łask. Grupa księcia Marlborough i towarzystwo, które przeniosło się teraz do pałacu Buckingham uważały, że jedyne liczące się przykazania to: „Nie mogą się o niczym dowiedzieć" i „Nie będziesz wywoływał skandalu". Dlatego wszystko, co dotyczyło spraw miłosnych, aran­ żowano w sposób szczególnie dyskretny. Wielkie damy, szczycące się tym, że król i młodzi ludzie, tacy jak lord Arkley , byli gościnnie przyjmowani i dobrze się czuli w ich wspaniałych domach, niemal wyczuwały wcześniej od niego, że „w powietrzu wisi" intymny związek. Ostatnio jednakże lord Arkley był w trakcie wydobywania się z miękkich, pachnących ramion damy, która stała się zanadto zaborcza i wyma­ gająca. A on zawsze cenił sobie wolność i lubił być panem samego siebie. Miał nadto dominującą osobo­ wość, by podporządkowywać się kobiecie. Był ognistym i czułym kochankiem. Ale nigdy nie pozwoliłby na to, aby kobieta go zmusiła lub też skłoniła pochlebstwami do poddania się swej woli. Chociaż wyjazd ze specjalną misją przydzieloną mu przez króla był męczący, to konieczność opuszczenia Anglii przyjął w gruncie rzeczy z ulgą jako ucieczkę od prywatnych kłopotów. I miał nadzieję, że dostatecznie jasno dał do zrozumienia, iż związek nie zostanie odnowiony po jego powrocie. — 14 —

Mimo że był mężczyzną władczym, traktował kobiety rycersko i honorowo. Dlatego tak trudno było mu uwierzyć, że to, co przed chwilą usłyszał, rzeczywiście miało miejsce! Wracając do salonu pomyślał, że nie zdoła zasnąć, póki nie dowie się, kim są mieszkańcy sąsiedniego pokoju. Na szczęście jego służący Hawkins dopilnuje, aby nie musiał pozostawać zbyt długo w nieświadomości. Hawkins był u niego od dziesięciu lat i lord Arkley miał przed nim niewiele sekretów. Urodzony w majątku Arkleya jako syn gajowego odznaczał się żywą inteligen­ cją, która była zaletą niezwykle użyteczną w życiu, jakie prowadził jego pan. Niedościgły w wyciąganiu sekretów od służby dostarczał niekiedy lordowi wielu wartoś­ ciowych informacji. Często spełniał też rolę posłańca Kupida. Lord Arkley przeszedł z salonu, umeblowanego w cięż­ kim i pompatycznym stylu, naturalnym dla tego typu hotelu, do przyległej sypialni. Hawkins właśnie rozpakowywał jeden ze skórzanych kufrów. Zdążył już wyłożyć oprawne w kość słoniową szczotki do włosów i resztę toaletowych przyborów swego pana i poukładać je schludnie na dużej, mahonio­ wej toaletce. — Zostaw to na chwilę, Hawkins — powiedział lord Arkley. — Chcę, żebyś dowiedział się, kto mieszka w apartamencie na lewo od nas. Sądzę, że to członkowie rodziny królewskiej. Mnie nie uchodzi się dopytywać. — Już idę, milordzie — odparł Hawkins. Powiesił na wieszaku płaszcz, który trzymał w ręku i umieścił w głębi szafy, po czym bez dalszych pytań wyszedł z pokoju. — 15 —

Lord Arkley wrócił do salonu, nalał sobie kolejny kieliszek szampana i się zamyślił. Denerwowało go, że nie mógł natychmiast wymienić nazwiska swojego sąsiada. Niewielu było w Europie monarchów, których by dobrze nie znał i którzy nie przyjmowaliby go gościnnie ze względu na pozycję, jaką zajmował u boku króla. Okazywali mu zawsze dużo serdeczności, niezależnie od swych ukrytych uczuć. Hawkins wrócił dość szybko. Informacje zdobył zape­ wne od pokojówki albo hotelowego boya. Był wszędobyl­ ski i bardzo biegły w wydobywaniu wiadomości od pokojówek, zwłaszcza atrakcyjnych, a pogodny urok Czeszek doceniał nie tylko Hawkins, pozostali liczni goście Marienbadu również. — I cóż, Hawkins? — zapytał lord Arkley, kiedy lokaj wszedł do pokoju, starannie zamykając za sobą drzwi. — Mieszkańcami sąsiedniego apartamentu, milor­ dzie, są jego wysokość książę Friedrich von Wilzenstein i jej wysokość księżna Mariska. — Dobry Boże! — wyszeptał lord Arkley. — Dzięku­ ję, Hawkins, to właśnie chciałem wiedzieć — dodał głośniej. Lokaj wrócił do przerwanych zajęć, a lord Arkley rozsiadł się w wygodnym fotelu i zaczął rozważać zaskakującą wiadomość. Właściwie należałoby się tego spodziewać. Friedrich, wielki książę Wilzenstein nie przyszedł mu jednak na myśl jako czarny charakter w tym dramacie. Na dobrą sprawę dałoby się uzasadnić książęce zachowanie. Jakieś trzy lata temu całą Europę, a zwłaszcza monar- — 16 —

chię niemiecką, zaszokowała i wstrząsnęła zbrodnia, popełniona podczas ślubu księcia Friedricha z hrabianką Mariską Esterhazy. Anarchista, mający żal do rządzą­ cych w ogóle, a do monarchów w szczególności, rzucił wówczas bombę na młodą parę, jadącą z kościoła na zamek, gdzie miały się odbyć weselne uroczystości. Panna młoda nie doznała żadnych obrażeń, ale —jak poinformowali lekarze — pan młody został zraniony w kręgosłup. Oznaczało to, że przez resztę życia pozo­ stanie sparaliżowany i przykuty do wózka. Na europejskie dwory padł blady strach — władcy obawiali się, że mogą stać się kolejnymi ofiarami. Było to szczególnie ciężkie przeżycie dla księcia Fried­ richa, jednego z bardziej butnych niemieckich książąt, który wzorował się na swym kuzynie, cesarzu Wilhelmie. Wysoki, przystojny, zwycięzca wielu pojedynków, Fried­ rich był młodzieńcem, którego lord Arkley osobiście nie lubił, ale po wypadku darzył współczuciem i sympatią. Doświadczona przez los para, jak się tego można było spodziewać, znikła ze sceny publicznej i sądzono, że książę Friedrich co najmniej od roku nie żyje. Dopiero teraz lord Arkley przypomniał sobie, iż dobiegły go wieści, że jego wysokość podróżował od uzdrowiska do uzdrowiska mając nadzieję na cudowne ozdrowienie po jakiejś kuracji. Cokolwiek jednak przeżył, wydawało się wręcz niewiarygodne, by mógł się zniżyć do bicia swej żony, która zapewne nie dawała mu żadnego powodu do takiego postępowania. Ród Esterhazych był jednym z najstarszych rodów arystokratycznych na Węgrzech i liczni jego członkowie żyli w swoich majątkach rozrzuconych po całym kraju. Lord Arkley przypominał sobie jak przez mgłę, że

gałąź, z której wywodziła się hrabianka Mariska, była uboższa i mniej znacząca niż ta, z której pochodził książę Miklos, głowa familii. Mariaż uznano za wielki triumf dziewczyny, która nie pochodziła z królewskiego rodu, a została wyniesiona na tron, nawet jeśli księstwo Wilzenstein nie zaliczało się do najważniejszych monarchii. Położone między Brandenbu­ rgią i Saksonią było tak małe, że tylko opieka cesarza nad księciem Friedrichem nadawała mu pewne znaczenie. Charakterystyczne dla bezwzględnego i zainteresowa­ nego wyłącznie sobą niemieckiego cesarza było to, że po tragedii na pruskim dworze w Berlinie zapomniano o Wilzensteinie i jego kalekim władcy. Bomba anarchisty nie przestała działać w chwili eksplozji, pomyślał lord Arkley. Postanowił odnowić nazajutrz swą znajomość z księciem Friedrichem von Wilzenstein. Po dobrym, nocnym wypoczynku lord Arkley obudził się wcześnie; nie było jeszcze nawet wpół do siódmej. Dokładnie o godzinie siódmej lokaj króla, Meidinger, obudzony przez orkiestrę, która właśnie teraz zaczęła grać pod jego oknem, wejdzie do sypialni Edwarda VII, by rozsunąć zasłony. Królowa Alexandra często drażniła męża żartując, że w tym momencie zawsze zadaje lokajowi to samo pytanie. — Co dzisiaj wyprawia pogoda, Meidinger? Otrzymawszy odpowiedź monarcha wstaje i ubiera się. Następnie — po wpół do ósmej — z sekretarzem po jednej i koniuszym po drugiej stronie, będzie się żwawo przechadzać po promenadzie zwanej Kreuzbrunnen. — 18 —

Lord Arkley, który nie lubił wylegiwać się w łóżku, pomyślał, że to dobry moment, by powiadomić go o swoim powrocie. Zadzwonił na Hawkinsa, ubrał się i — zjadłszy śniadanie w salonie — udał się na Kreuzb- runnen w poszukiwaniu swego monarchy. Był wspaniały letni dzień i Marienbad prezentował się wyjątkowo pięknie. Szeroką aleję z jednej strony ogra­ niczał szpaler drzew, a z drugiej — imponująca kolum­ nada. Ta aleja to Wielka Promenada dla wytwornego- towarzystwa, które spacerowało po niej, popijając zdro­ jową wodę. Panowie w większości naśladowali króla — tak jak on nosili szare garnitury, a co odważniej si nawet pilśniowe kapelusze homburg z wywiniętym do góry rondem. W jednej ręce trzymali laskę albo ciasno zwinięty parasol, w drugiej kubek z marienbadzką wodą siarczanową, którą powoli sączyli podczas spaceru i rozmowy. Panie pojawiały się zazwyczaj później, odziane w wy­ tworne, kosztowne suknie i wielkie kapelusze zdobione piórami albo kwiatami; każda miała też, oprócz małego kubeczka, parasolkę chroniącą zarówno przed słońcem, jak i przed deszczem. Zatrzymywany wciąż przez bliskich przyjaciół, z któ­ rych każdy wykrzykiwał, jak ogromnie się cieszy widząc go, lord Arkley w końcu odnalazł króla. Jak można się było spodziewać, rozmawiał z atrakcyjną damą, która wyprzedziła inne przedstawicielki swojej płci wstając wyjątkowo wcześnie, dzięki czemu zdołała zwrócić na siebie uwagę króla. Lord Arkley zaczekał w pewnym oddaleniu, aż Ed­ ward VII skończy rozmowę, mającą wyraźnie intymny charakter. — 19 —

— O piątej — powiedział w końcu jego królewska mość. — Będę czekał z niecierpliwością. Lord Arkley wiedział, że to oznacza, iż odwiedzi ją w porze herbaty. Damy nie tylko gorliwie zabiegały o takie spotkania, ale też starannie się do nich przygotowywały. Specjalnie na takie okazje wynaleziono suknie „podwieczorkowe", które umożliwiały noszącym je kobietom pozbycie się krępujących gorsetów i obfitej bielizny. W swoich salo­ nach skrapiały perfumami powietrze i zasuwały zasłony na oknach. Król odwrócił się od zajmującej jego uwagę uroczej istoty i wtedy zauważył lorda Arkleya. Kiedy wyciągnął rękę na powitanie, jego twarz wyrażała niekłamane zadowolenie. — A więc przyjechałeś, Arkley! Oczekiwałem cię wczoraj. — Przyjechałem po kolacji i sądziłem, że jest zbyt późno na audiencję. — Dla mnie nigdy nie jest zbyt późno ani zbyt wcześnie, by wysłuchać tego, co masz mi do powiedze­ nia — odparł król. — Chodź, nie mogę się doczekać twego sprawozdania! Szybko oddalił się od kolumnady, wybierając boczną ścieżkę, która nie była tak zatłoczona. Zdejmując kapelusz przed dwiema paniami z pół­ światka, które rzuciły mu zapraszające spojrzenia, i kłaniając się kilku zagranicznym dygnitarzom, do­ szedł do wolnej ławki na małym trawniku, otoczonej rabatkami i zajętej jedynie przez oswojone żarłoczne gołębie. Król usiadł, a sekretarz i koniuszy taktownie za- — 20 —

trzymali się poza zasięgiem głosu, pilnując jednocześnie, by nikt nie przeszkadzał jego królewskiej mości. — A więc? — zapytał król, sadowiąc się na tyle wygodnie, na ile pozwalał mu wydatny brzuch, i od­ wracając się z uwagą na twarzy w kierunku lorda Arkleya. — Sytuacja wygląda w znacznym stopniu tak, jak przewidywałeś, Sire — odpowiedział lord Arkley. — Kajser rozmyślnie rozbudza niechęć do Anglii, a ofice­ rowie wszystkich pułków naśladują go, odnosząc się do nas jak najbardziej grubiańsko i pogardliwie. — Tego się spodziewałem. — Król skinął głową. Zazdrość cesarza w odniesieniu do wuja, jego po­ stępowanie podczas wojny burskiej, nieuprzejme od­ noszenie się do matki Angielki przed jej śmiercią, wszystko to wzbudzało w królu i sferach rządowych obawy o przyszłość. Stosunki z Niemcami nigdy nie były łatwe, a cesarz zachowywał się wyjątkowo nie­ przyjemnie, rozmyślnie sprawiając wujowi kłopoty w Co- wes. Narzekał, że „przerażający system handicapów" jest dla niego krzywdzący i w ogóle robił mnóstwo zamieszania podczas wyścigów jachtowych. — Regaty w Cowes były dla mnie niegdyś przyjem­ nym świętem — poskarżył się wreszcie król swoim osobistym przyjaciołom — ale teraz, kiedy cesarz przejął komendę, są tylko torturą, z tym ciągłym strzelaniem na wiwat, okrzykami i innymi męczącymi imprezami. W 1901 roku król udał się do Niemiec odwiedzić siostrę, która umierała na raka we Friedrichshafen. Wcześniej wyraził nadzieję, że jego wizyta będzie uwa­ żana za ściśle rodzinną, ale wysiadłszy z pociągu w Frankfurcie z niezadowoleniem dostrzegł na peronie

swego siostrzeńca w otoczeniu wojskowej świty. To jednak nie było jeszcze tak irytujące, jak określenie przez cesarza brytyjskich ministrów jako „skończonych głupców". Jeszcze gorzej było rok później, kiedy cesarz przyjechał do Anglii. Chociaż czyniono wszystko, by uprzyjemnić mu pobyt, organizowano polowania i uroczyste kolacje, a nawet sprowadzono z Londynu do Sandringham muzyków i aktorów, by mu dostarczyli rozrywki, on się tylko skarżył. Jeżeli cesarz nie uznawał Brytyjczyków za sympatycz­ nych, to i oni z pewnością go nie polubili! Raziło ich, że niektórzy wojskowi z cesarskiej świty strzelali z rewol­ werów do zajęcy, irytowała natrętna pyszałkowatość. Stosunki między królem a cesarzem gwałtownie pogor­ szyły się, a w tym samym roku cesarz wygłosił w Tan- gerze nadętą mowę, potwierdzając rosnące zaintereso­ wanie Niemiec Marokiem. Była to desperacka próba wywołania niezgody przed zawarciem traktatu angielsko- francusko-rosyjskiego. Niemcy jednak fatalnie rozegrały Konferencję Marokańską i Francja, poparta przez Wiel­ ką Brytanię, pozostała dominującą siłą w tym regionie. A cesarz tym bardziej upewnił się w przeświadczeniu, że jego angielski wuj spiskuje w celu zniszczenia Niemiec, i w konsekwencji odnosił się do niego jeszcze niechętniej. — To diabeł — oświadczył na bankiecie w Berlinie w obecności lorda Arkleya. — Nie uwierzycie, co to za diabeł! Padło jeszcze wiele innych uwag tego rodzaju i lord Arkley uznał, że musi je lojalnie powtórzyć królowi. Zatrzymał jednak dla siebie informację, że cesarz otwar­ cie mówił o niskim morale angielskiej elity towarzyskiej, — 22 —

a w szczególności o związku króla z panią Keppel. Chociaż nic o tym nie wspomniał, po uwagach króla nabrał niemal pewności, że już ktoś mu o tym powiedział. Doskonale wiedziano bowiem, że jego królewska mość jest bardzo czuły na tym punkcie. Lord Arkley musiał zrelacjonować jeszcze mnóstwo innych spraw. Wspomniał o gwałtownej rozbudowie przez Niemcy floty okrętów wojennych, które miały być większe i lepsze od brytyjskich. Groźny i bardzo znaczący był też fakt, iż liczebność niemieckiej armii rosła z roku na rok, jeśli nie z miesiąca na miesiąc. Król słuchał z uwagą, będącą jedną z najbardziej ujmujących cech monarchy. Potem podziękował lordowi Arkleyowi i podnosząc się powiedział: — Musisz opowiedzieć mi więcej. Chcę znać każdy szczegół, wszystko, czego dowiedziałeś się o stanie uczuć moich krewnych. Teraz jednak muszę wrócić do swoich ćwiczeń. Dziękuję ci, Arkley — dodał z uśmiechem, który zniewalał nie tylko jednostki, ale i całe narody. — Wiedziałem, że mogę na tobie polegać, i z pewnością wkrótce znowu będę potrzebował twych usług. — Za­ chichotał. — Pozwolę ci jednak na krótkie wakacje, a tutaj znajdziesz kilka bardzo ładnych kobiet! Zresztą sądzę, że już o tym wiesz. Zostawiłem ci jedną czy dwie! — To bardzo wspaniałomyślne, Sire — powiedział z błyskiem w oczach lord Arkley. — Wróćmy pod kolumnadę i zobaczmy, kogo tam spotkamy — zaproponował król. Zawrócili, mając za plecami sekretarza jego królews­ kiej mości i koniuszego. Wtem, gdy dochodzili do Kreuzbrunnen, lord Arkley dostrzegł mężczyznę na wózku, posuwającym się w ich stronę. Rzuciwszy okiem — 23 —

pomyślał, że trudno w nim rozpoznać księcia Friedri­ cha — takiego, jakiego pamiętał. Znikła przystojna, szczupła twarz o regularnych rysach. W wózku siedział opasły człowiek; blizny na policzkach — pamiątka po pojedynkach — były dobrze widoczne na tle czerwonej, szorstkiej skóry. Wydawało się niemożliwe, by mógł tak się zmienić w ciągu trzech lat — a jednak był to niewątpliwie książę Friedrich! Obok niego szła szczupła, na biało ubrana postać, którą lord Arkley widział zeszłego wieczoru na bal­ konie. Jeden rzut oka na twarz księżnej pozwolił mu ocenić, że istotnie była tak piękna, jak mówiono o niej w dniu ślubu. W przeciwieństwie do męża miała bardzo smukłą sylwetkę, a jej skóra — tak blada, że aż wydawała się przezroczysta — przypominała alabaster. Ogromne oczy zdawały się wypełniać całą twarz, a w ich ciemnej głębi nie można było nie dostrzec bólu i udręki. Jej włosy były ciemne, chociaż u Węgierki lord Arkley oczekiwałby raczej rudych. Pomyślał, że jest w niej coś uduchowionego, a jednocześnie tajemniczego. Robiła wrażenie, jakby nie była istotą ludzką, lecz pochodziła z innego świata. Na widok króla człowiek popychający fotel księcia skręcił na skraj ścieżki i lord Arkley dostrzegł, że za księciem i księżną postępowało dwóch mężczyzn, będą­ cych, jak podejrzewał, detektywami. Król zerwał z głowy homburg z wywiniętym rondem. — Dzień dobry, Friedrichu, dzień dobry, Marisko — powiedział swym najbardziej jowialnym tonem. Książę Friedrich mruknął coś pod nosem, ale księżna złożyła głęboki ukłon, a król ze zręcznością cokolwiek — 24 —

zaskakującą u mężczyzny jego postury podniósł jej dłoń do ust. — Mamy dzisiaj piękny dzień — powiedział — a pani uroda pozostaje z nim w harmonii. Księżna uśmiechnęła się i smutek jakby na chwilę odpłynął z jej twarzy. — Wasza królewska mość zawsze mówi mi takie miłe rzeczy — odparła miękim, muzykalnym głosem. — Pozwólcie, że przedstawię wam wspaniałego Ang­ lika, który się właśnie tutaj zjawił — powiedział król. — Przyrzekłem lordowi Arkleyowi, że spotka tu piękne kobiety Marienbadu, i oto zjawiła się pani! Księżna obdarzyła lorda Arkleya nieśmiałym spoj­ rzeniem, a król, kładąc rękę na ramieniu księcia Fried­ richa powiedział: — Sądzę, że znasz Arkleya, Friedrichu. Lord Arkley ukłonił się księżnej i odrzekł: — Przebywałem w Wilzenstein przed kilku laty, a książę był dla mnie wielce uprzejmy. Pamiętam cudow­ ny dzień polowania na kozice. — Przypominam sobie — przytaknął nieco cierpkim tonem książę Friedrich. — Dla mnie sport już się skończył, jak pan widzi. — Mogę jedynie zapewnić waszą wysokość o moim najgłębszym współczuciu — rzekł lord Arkley poważnym tonem. Król z ożywieniem rozmawiał z księżną, a lord Arkley uznał opryskliwość księcia za nieznośną. — Właśnie przebywałem w Brandenburgii i Saksonii, książę — powiedział, czując, że powinien zdobyć się na wysiłek podtrzymania konwersacji. — Ach, tak? — 25 —

Książę wydawał się zainteresowany, więc lord Arkley mówił dalej. — W istocie odbyłem długą podróż, a szczególnie podobał mi się pobyt w Hesji. Nie było wątpliwości, że tym razem zdołał zaintereso­ wać księcia, który przez chwilę rozmawiał prawie z oży­ wieniem. — Czas na mój masaż — rzucił wreszcie ostro Friedrich. Skierował te słowa nie do lorda Arkleya, ale do człowieka pchającego jego wózek. — Pozostało jeszcze pięć minut, wasza wysokość — odpowiedział sługa. — Nie odszczekuj mi, tylko ruszaj! — warknął ksią­ żę. — Ruszaj szybko! Rozkaz ten wydano tonem, używanym podczas parady wojskowej, i fotel natychmiast potoczył się do przodu. Lord Arkley od razu rozpoznał po głosie człowieka, popychającego wózek. Słyszał go poprzedniego wieczora, kiedy namawiał swego pana, by mu oddał bicz. To on musiał wyprowadzić księcia z pokoju, pozostawiając na podłodze omdlałą księżnę. Teraz jednak księżna uśmiechała się słuchając królew­ skich komplementów i przez moment wydawała się młoda i szczęśliwa. Zapewne tak właśnie wyglądała, gdy jechała do ślubu i wszystkie przyjaciółki jej zazdrościły, że zostanie wielką księżną, panującą w małym, ale zamożnym kraju. Mało prawdopodobne, aby była zako­ chana w panu młodym, natomiast on ją niewątpliwie kochał, skoro ożenił się z nią, chociaż nie pochodziła z królewskiego rodu. W tym jego wyborze współmał­ żonki było coś bardzo niegermańskiego. Z drugiej strony, — 26 —

rodzina Esterhazych cieszyła się wielkim znaczeniem w swoim kraju i nie było niczym zaskakującym, że jedna z jej przedstawicielek poślubiła monarchę. Zakochana czy nie, każda dziewczyna głęboko by przeżyła podobny wstrząs w dzień ślubu — ponieważ jej całe przyszłe życie odmieniła bomba, rzucona przez zamachowca. — Moja droga, musisz kiedyś przyjść i zjeść ze mną kolację — powiedział król do księżnej Mariski. — Friedrich nie pozwoli mi wyjść samej — od­ powiedziała — a on teraz nigdzie nie wychodzi. — Musimy spróbować go przekonać — rzekł król. — W jego sytuacji przesiadywanie w domu w ponurym nastroju niczemu dobremu nie służy. — Spróbuj go przekonać, żebyśmy wyszli któregoś wieczora, wasza królewska mość — błagała księżna. Potem skonsternowana spojrzała w ślad za znikającym już na końcu alejki fotelem jej męża. — Muszę iść! — W jej głosie zabrzmiał lęk. Oddała królowi ukłon i na sekundę zatrzymała wzrok na stojącym tuż przy niej lordzie Arkleyu. Następnie oddaliła się wdzięcznym ruchem młodej sarenki. — Biedne dziecko — powiedział miękko król. — Bie­ daczysko! — dodał po chwili. —Co to za życie! Na jego miejscu wolałbym nie żyć! Lord Arkley też był tego zdania, ale nie zdążył już przytaknąć królowi, gdyż znaleźli się z powrotem na Kreuzbrunnen, gdzie — ponieważ zrobiło się już przed­ południe — pojawiły się damy. Wyglądały jak egzotyczne kwiaty i były tak świeże i pociągające, że całkiem zbytecznie popijały zdrojową wodę. Król znalazł się w swoim żywiole. Nic bardziej go nie — 27 —

cieszyło niż otaczające go grono zasłuchanych pięknych kobiet i zasłużona opinia „duszy towarzystwa". Podczas urlopu, wolny od wszelkich obowiązków, zawsze mógł liczyć na jakąś podniecającą przygodę. Lord Arkley przypomniał sobie, jak zeszłego roku przyjechała do Marienbadu pewna amerykańska aktor­ ka, której w Londynie nie zapraszano na przyjęcia wydawane przez damy znane z tego, że zabawiają króla. Zatrzymała się w hotelu niedaleko „Weimaru" i szybko poznała królewski rozkład dnia. Pewnego pięknego poranka dostrzeżono doskonale ubraną, najurodziwszą kobietę amerykańskiej sceny, siedzącą na ławce koło domu zdrojowego i pogrążoną w lekturze. Tego dnia na przechadzce królowi towarzy­ szył sir Frederick Ponsonby i dwóch spośród jego najbliższych przyjaciół. Kiedy ją mijali, Maxine Elliott podniosła głowę znad książki i jej czarne oczy spotkały się z oczami króla. Król wraz ze świtą poszedł dalej. Chwilę później jeden z towarzyszących królowi panów wrócił do niej z wiadomością. — Jego królewska mość sądzi, że to pani jest Maxine Elliott. Bardzo podziwiał pani grę i byłby zachwycony pani obecnością na dzisiejszym przyjęciu, wydawanym na cześć jego królewskiej mości przez panią Arthurową James. Siódma czterdzieści pięć w „Weimarze". Za­ proszenie zostanie dostarczone pani do hotelu. Koniec tej historii był oczywiście dokładnie taki, jak planowała Maxine Elliott — pomyślał lord Arkley z cynicznym uśmiechem. Ale nie tylko król znajdował przyjaciół w okolicy domu zdrojowego. Nie brakowało dam, które aż nazbyt chętnie odnowiłyby starą bądź zawarłyby nową znajo- — 28 —

mość z lordem Arkleyem. Znał doskonale owe spoj­ rzenia: pełne domysłów czy jest wolny, figlarne, prowo­ kacyjne i oczywiście zachęcające. Było to zabawne. Wracając z królem do „Weimaru", musiał się jednak sam przed sobą przyznać, że trudno byłoby mu zainte­ resować się czymkolwiek innym niż tym, co dzieje się w apartamencie sąsiadującym z jego pokojami. Księżna Mariska była bez wątpienia najpiękniejszą z kobiet spotkanych dotychczas w Marienbadzie. I — jeśli miał być szczery — była jedną z najpiękniejszych i najbardziej niezwykłych kobiet, jakie widział w całym swoim życiu.