ziomek72

  • Dokumenty7 893
  • Odsłony2 158 139
  • Obserwuję935
  • Rozmiar dokumentów26.3 GB
  • Ilość pobrań1 244 006

Nora - Macomber Debbie

Dodano: 8 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 8 lata temu
Rozmiar :628.5 KB
Rozszerzenie:pdf

Nora - Macomber Debbie.pdf

ziomek72 EBooki EBOOK M Macomber Debbie
Użytkownik ziomek72 wgrał ten materiał 8 lata temu. Od tego czasu zobaczyło go już 260 osób, 185 z nich pobrało dokument.

Komentarze i opinie (2)

Gość • 5 lata temu

ömdçnsmd smmö ndmXKVKVNV VCFJRGSRGSIFHN nnbjdsnbadm sd möansdad as njbs MNNDSJGDSLGAŞLSKFSAOPGJDSGNSDKVN lJSIFHIEösdnak söçadnsk sdms ös

Gość • 5 lata temu

aadfcfc vfsfsdff

Transkrypt ( 25 z dostępnych 150 stron)

DEBBIE MACOMBER Nora

ROZDZIAŁ PIERWSZY Ten kowboj jest tak młody. Szkoda byłoby, gdyby musiał umrzeć! Nora Bloomfield patrzyła na twarz nieprzytomnego mężczyzny leżącego na oddziale intensywnej terapii w szpitalu w Orchard Valley. Doznał ogólnego szoku, obrażeń wewnętrznych i skomplikowanego złamania prawej kości piszczelowej. Mimo to miał dużo szczęścia - przeżył. Lekarze zajęli się nim energicznie, zrobili wszystko, co było w ich mocy, żeby go utrzymać przy życiu. Norę bardzo zainteresował ten pacjent. Ostatecznie nieczęsto się zdarza, żeby człowiek dosłownie spadł z nieba, i to tak blisko jej domu. Ów nieszczęśnik miał wypadek samolotowy. Z tego, co słyszała, kiedy go przywieźli, usiłował z fasonem wylądować jedno­ silnikową cessną na polu pszenicy, ale zawadził skrzydłem o ziemię i runął koziołkując. To, że zdołał się wygrzebać spod szczątków wraka, graniczyło z cudem. Nora zacisnęła opaskę na ramieniu rannego i zmie­ rzyła mu ciśnienie. Lekarz dyżurny, doktor Adamson, zalecił natychmiastowe zrobienie zastrzyku. Pacjent był młody, chyba po trzydziestce. Miał ciemne włosy, mocną szczękę i - sądząc z wyglądu - cechował go upór muła. Był jednak przystojny, miał surową, męską urodę. Jego ubranie, a przynajm­ niej to, co z niego zostało, świadczyło, że mógł być prawdopodobnie kowbojem. Nora wyobraziła go sobie, jak bierze udział w rodeo.

6 NORA Jej wzrok padł na lewą dłoń mężczyzny. Nie było na niej obrączki, co odnotowała z pewną ulgą. Przez moment bowiem ze współczuciem pomyślała o młodej żonie, która niespokojnie oczekuje na jego powrót. Chociaż brak obrączki, naturalnie, nie musi oznaczać braku żony. Wielu mężczyzn, zwłaszcza pracujących fizycznie, nie nosi obrączek ze względu na możliwość zahaczenia o coś i spowodowania wypadku. Młody człowiek miał paskudnie złamaną nogę. Po udzieleniu mu pierwszej pomocy przeniosą go na chirurgię. Nora nie znała się na skomplikowanych złamaniach, ale przypuszczała, że czeka go kilka tygodni na wyciągu. Miną miesiące, a może i lata, nim tak skomplikowane złamanie zrośnie się cał­ kowicie. Nora nie miała dziś dyżuru, została wezwana w trybie nagłym. Powinna być w tej chwili w domu i pomagać w przygotowaniach do ślubu swojej najstarszej siostry, Valerie. Spodziewali się, że w uro­ czystości weselnej weźmie udział połowa Orchard Valley, bowiem ślub Valerie był uważany za wydarzenie sezonu. W pięć tygodni później druga siostra, Steffie, miała poślubić Charlesa Tomasellego, ale ich ślub miał być skromniejszy. Coś tego lata wisi w powietrzu - pomyślała Nora - skoro obie jej siostry tak nieoczekiwanie wychodzą za mąż. To coś, co wisiało w powietrzu, to była po prostu miłość, która jednak najwyraźniej omijała Norę. W całym Orchard Valley nie było ani jednego mężczyzny, który by poruszył jej serce. Ani jednego. Cieszyła się szczęściem swoich sióstr, ale jednocześnie była trochę zazdrosna. Jeśli bowiem którakolwiek z nich trzech rokowała szybkie zamążpójście, to właśnie ona, Nora - najbardziej tradycyjna z usposo­ bienia, największa domatorka. Już jako nastolatka

NORA 7 uznała, że to ona pierwsza wyjdzie za mąż, chociaż była najmłodsza. Valerie nigdy nie chodziła na randki, nawet w college'u, a Steffie była tak niezrównoważona i impulsywna, że nie zagrzała miejsca przy żadnym chłopaku. Przynajmniej tak się do tej pory wydawało. A teraz obie wychodziły za mąż. I wszystko to wydarzyło się w przeciągu dwóch krótkich miesięcy. Gdyby jeszcze kilka tygodni temu ktoś powiedział Norze, że Valerie zostanie mężatką, uśmiałaby się serdecznie. Jej najstarsza siostra była typową business­ woman, która systematycznie awansowała w teksaskiej firmie CHIPS, zajmującej się oprogramowaniem komputerowym. W każdym razie tak było do chwili, kiedy Valerie na wiadomość o poważnym zawale serca ojca przyjechała do domu. Zanim do Nory na dobre dotarło, co się dzieje, Valerie była po uszy zakochana w doktorze Colbym Winstonie, który leczył ich ojca. Nora właściwie nigdy nie zrozumiała, jak mogło dojść do tego, że tych dwoje się pokochało. Valerie, bardzo podobna do ojca, była dynamiczną kobietą zajmującą się interesami. Podjęła pracę w dziale marketingu CHIPS, a już po czterech latach weszła do ścisłego kierownictwa firmy. Była energiczna, inteligentna i stanowcza. Jeżeli już w ogóle musiała się zakochać, to dlaczego akurat w doktorze Winstonie? - zastanawiała się Nora. Według niej, niewiele mieli ze sobą wspólnego poza wzajemnym uczuciem. Ale obserwując ich, Nora nauczyła się paru rzeczy na temat miłości i lojalności. Oboje postanowili, że to małżeństwo im się uda, oboje rozumieli konieczność kompromisów, łagodzenia różnic. Jeżeli Nora kiedykol­ wiek brała pod uwagę zamążpójście Valerie, to myślała raczej ó kimś w rodzaju Rowdy'ego Cassidy, właściciela CHIPS. Listy pisane przez Valerie pełne były szcze­ gółów dotyczących ekscentrycznego przedsiębiorcy.

8 NORA Swoimi nowatorskimi pomysłami dosłownie szturmem zdobył Wall Street i bardzo szybko opanował rynek komputerowy. Valerie podziwiała go. Bez żalu jednak zrezygnowała z pracy w CHIPS. Jest wiele innych posad - oświadczyła - ale tylko jeden Colby Winston. I rzeczywiście, Nora nie widziała kogoś bardziej zakochanego od Valerie - chyba że Steffie. Jej druga siostra na wiadomość o chorobie ojca odbyła długą i męczącą podróż do domu. I też bardzo szybko po powrocie zaczęło się coś z nią dziać, podobnie jak z Valerie. Nagle połączyło ją gwałtowne uczucie z Charlesem Tomasellim, który wówczas był naczelnym redaktorem, a obecnie jest już właścicielem „Orchard Valley Clarion". Na początku byli w nieustannym konflikcie, ale po jakimś czasie zaczęło się to zmieniać. Nora dopiero znacznie później zorientowała się, że to właśnie z powodu Charlesa Steffie wyjechała na studia do Włoch. Była w nim szaleńczo zakochana przed trzema laty. Nora nie wiedziała dokładnie, co się między nimi wydarzyło, w każdym razie Steffie uciekła do Włoch. I teraz wszystko zostało między nimi wyjaśnione i załago­ dzone, co by świadczyło o ich prawdziwym, szczerym uczuciu. W sposób bardzo dla siebie typowy Steffie za­ planowała zupełnie niekonwencjonalny ślub. Przysięgę małżeńską zamierzali składać w sadzie, pośród drze­ wek. Przyjęcie weselne odbędzie się na frontowym trawniku, a w tle będą grać muzycy. Tort weselny będzie w kształcie gigantycznej czekoladowej budowli. Tak więc w odstępie zaledwie kilku tygodni jej siostry miały zostać mężatkami. Nora, niestety, nie spotkała na swojej drodze żadnego nowego, wspania­ łego mężczyzny, jak to się przydarzyło Valerie. I, w przeciwieństwie do Steffie, nie miała potajemnej miłości, którą by hołubiła latami. Naturalnie, jeśli nie

NORA 9 liczyć Michaela Yorka. Każdy bowiem jego film oglądała po dziesięć razy. Ale to, że aktor straci dla niej głowę, było mało prawdopodobne. A szkoda. Po godzinie dyżuru w szpitalu szykowała się już do wyjścia. Stan kowboja, oceniony jako ciężki, zaczął się poprawiać. Oczywiście, na razie nie zdawał sobie jeszcze z tego sprawy, ale miał naprawdę dużo szczęścia. Czekała go wprawdzie operacja prawej nogi, ale jeszcze nikt nie wiedział, kiedy. Była już przy drzwiach, kiedy usłyszała, jak ktoś wymienił nazwisko mężczyzny. Oniemiała ze zdumienia. - Co takiego? Mówiłyście, że kto to jest? - spytała, zwracając się do grona pielęgniarek. - Jak wynika z dokumentów, które miał przy sobie, nazywa się Rowdy Cassidy. - Nie chciałabym być w pobliżu, jak się ten facet ocknie - parsknęła starsza pielęgniarka, Susan Parsons. - Ciężki będzie z niego pacjent, ja wam to mówię. - Rowdy Cassidy! - Nora głęboko zaczerpnęła tchu. - Pracodawca Valerie. Były pracodawca - po­ prawiła się. Pewnie leciał na jej ślub i miał wypadek. Nie miała pojęcia, co zrobić z tą wiadomością. Valerie, która w sprawach zawodowych miała nerwy jak postronki, tam gdzie w grę wchodziły problemy związane ze ślubem, była roztrzęsiona jak galareta. Miłość zaskoczyła Valerie Bloomfield i nie zdążyła jeszcze odzyskać równowagi. Mówienie jej w tej chwili o wypadku Rowdy'ego nie miałoby sensu. Ale i ukrywanie przed nią prawdy też nie było chyba właściwe. Komu wobec tego mogłaby o tym powiedzieć... - zastanawiała się Nora, idąc na parking dla personelu. No bo ktoś powinien jednak o tym wiedzieć. Minęła północ, kiedy weszła do domu. Światło paliło się wprawdzie tu i ówdzie, ale nikogo nie było

10 NORA widać. Ślub miał się odbyć w południe, za niecałe dwanaście godzin. Miała cichą nadzieję, że ojciec jeszcze nie śpi, chociaż ostatnio wcześnie się kładł i późno wstawał. Osłabiony operacją serca, która uratowała mu życie, powoli odzyskiwał siły. - Cześć! - powiedziała wesoło Steffie, przytrzymując szlafrok w talii. Jej ciemne włosy, sięgające do połowy pleców, były mokre. - Zastanawiałam się, o której wrócisz. Nora spojrzała na siostrę, w skupieniu marszcząc czoło. Omówi sprawę ze Steffie, zobaczy, co ona powie. - Coś się stało? - zapytała Steffie z niepokojem w głosie. - Był wypadek. Rozwalił się samolot... - Nora zawahała się. - Na szczęście leciała nim tylko jedna osoba. - Ale uratowała się? Nora w roztargnieniu skinęła głową i zagryzła wargę. - Czy Valerie śpi? Steffie westchnęła. - A któż to może wiedzieć. Nigdy nie przypusz­ czałam, że będzie taka spięta z powodu tego ślubu. - Chodź, pójdziemy do kuchni - powiedziała Nora, spoglądając w górę z obawą. Nie chciała, żeby Valerie cokolwiek usłyszała. - O co chodzi? - spytała Steffie idąc za siostrą. - Ten człowiek... ten, który miał wypadek... - Ale co ten człowiek? - zachęcała ją szeptem Steffie. - To jest Rowdy Cassidy. Steffie stanęła w osłupieniu. Dopiero po chwili przysunęła sobie stołek i usiadła. - Jesteś pewna? - Całkowicie. Wygląda na to, że leciał na ślub. - Bardziej prawdopodobne, że nie chciał do niego dopuścić - rzuciła Steffie ostro.

NORA 11 - Nie dopuścić? Co chcesz przez to powiedzieć? Steffie skinęła głową. - No wiesz... Valerie rozmawiała z nim o koniecz­ ności otwarcia filii CHIPS na Zachodnim Wybrzeżu i ten pomysł bardzo mu się spodobał, ale nie chciał jej powierzyć realizacji tego projektu, o ile mu się całkowicie nie poświęci. Innymi słowy, kazał jej wybierać między Rowdym Cassidy i pracą zawodową z jednej strony, a Colbym i małżeństwem z drugiej. - Co za paskudne stawianie sprawy! Steffie zgodziła się z Norą. - Valerie była wściekła. Wyobrażała sobie, że po ślubie nadal będzie pracowała w CHIPS. A Rowdy postawił warunek, że jeśli chce zostać w firmie, to musi wracać do Teksasu. Ponieważ nie dał jej żadnego wyboru, złożyła rezygnację i powiedziała, że wychodzi za Colby'ego. Rowdy najwyraźniej nie uwierzył jej i chyba dalej nie wierzy. Uważa, że to zwykła babska intryga, obliczona na wymuszenie od niego oświadczyn. - Jeżeli tak uważa, to pan Cassidy nie zna zbyt dobrze Valerie. - Nora uśmiechnęła się, Wiedziała, że jej siostra nigdy by się nie zniżyła ani do takich sposobów, ani do tego, żeby wykorzystywać uczucia mężczyzny. Kiedy na wiadomość o chorobie ojca Valerie przyjechała do domu, Nora podejrzewała; że jej siostra jest pod wrażeniem swojego pracodawcy. Teraz, z perspektywy czasu, widziała, że Valerie, owszem, lubiła i podziwiała Rowdy'ego, ale nie była w nim zakochana. Jej stosunek do doktora Winstona nie pozostawiał co do tego cienia wątpliwości. - Ale na jakiej podstawie uważasz, że on chciał w tym ślubie przeszkodzić? - zapytała Nora. - Dwa dni temu dzwonił... I ja przyjęłam telefon... - wyznała Steffie, która najwyraźniej nie miała czystego sumienia. -I nic nie powiedziałam Valerie, nie mogłam.

12 NORA - Ale o czym jej nie powiedziałaś? - Rowdy prosił, żeby nic nie robiła... pochopnie, zanim on z nią nie porozmawia. - Pochopnie? - zdziwiła się Nora. - No, chodziło mu o ślub. - On chyba żartował?! - Nie przypuszczam - odparła ponuro Steffie. - Był śmiertelnie poważny. Mówił, że ma jej coś bardzo ważnego do zakomunikowania i żeby do jego przyjazdu wstrzymała się ze wszystkim. - I nie powiedziałaś o tym Valerie? - Nie. - Steffie nie mogła spojrzeć Norze w oczy. - Wiem, że powinnam, ale jak powiedziałam tacie... - To tata wie? - Czy wie? Nawet nie był zdziwiony. - Steffie wolno potrząsnęła głową. - Uśmiechnął się tylko i powiedział coś zdumiewającego. - Co takiego? Steffie się zawahała. - Powiedział, że Rowdy przyjeżdża w samą porę. Nora też była zaskoczona. - Czy sądzisz, że Rowdy dzwonił już wcześniej i rozmawiał z tatą? - Kto wie? - Siostra wzruszyła ramionami. - I tata uważał, że nie powinnaś mówić Valerie o telefonie Rowdy'ego? - nalegała Nora. Steffie skinęła głową. - Tak. Powiedział, że i bez tego ma dość na głowie. I słusznie. Uważam, że Cassidy miał swoją szansę. Ale skoro przyjął jej rezygnację... W sumie to lepiej, bo przynajmniej miała czas zająć się przygoto­ waniami do ślubu. Z tego, co mi ostatnio mówiła, wynika, że zamierza prowadzić firmę konsultingową. - Świetny pomysł - mruknęła Nora. - Valerie jest niesamowita. - To, że jest teraz taka wytrącona z równowagi,

NORA 13 wcale nie znaczy, że tak ją absorbują przygotowania do ślubu - powiedziała Steffie z miną osoby dobrze poinformowanej. - Po prostu jest zakochana. - Zakochana... -powtórzyła Nora z rozmarzeniem. - Bo przecież nigdy do tej pory nie była zakochana, dlatego tak ją to wzięło. Nic innego. - Najbardziej zdumiewa mnie to, jak ona zaraz odzyskuje spokój, kiedy tylko Colby znajdzie się w pobliżu - dodała siostra. - Właśnie. To tak jak ze mną i z Charlesem... - Ale czy w końcu mam powiedzieć Valerie o Cas- sidym, czy nie? - przerwała jej Nora. - Jasne, że masz jej powiedzieć - odparła Steffie. - Ale ja bym poczekała do ślubu, aż będzie po wszystkim. A w jakim on jest stanie? - Uznali, że w krytycznym. Muszą mu operacyjnie składać nogę. Myślę, że potem przez dłuższy czas będzie na wyciągu. Ma też jakieś wewnętrzne ob­ rażenia. - To i tak do ślubu się z tego nie wygrzebie. - Nie ma mowy. Przewidują, że dopiero jutro może odzyskać przytomność. - To lepiej nie budzić licha -zaproponowała Steffie. - Nie sądzę, żeby wizyta Valerie mu posłużyła, w każdym razie nie teraz. - Czy jesteś pewna, że postępujemy słusznie? - Norę w przeciwieństwie do siostry nękały wątp­ liwości. Ostatecznie Valerie miała prawo wiedzieć o wypadku swojego przyjaciela. - Nie, nie jestem pewna - przyznała Steffie po chwili. - Ale uważam, że nie ma co jej denerwować przed samym ślubem. Nora nie wiedziała, co robić. Widocznie jednak Rowdy'emu zależało na Valerie, skoro do niej dzwonił, a co więcej, zadał sobie trud przyjazdu do Orchard

14 NORA Valley. Może ją nawet kochał. Ale jeżeli rzeczywiście tak było, to spóźnił się ze swoją miłością. Nazajutrz przed południem Nora, wraz z innymi członkami rodziny panny młodej, znalazła się w za­ krystii miejscowego kościoła. Wszyscy - poza Valerie - chichotali i byli bardzo podnieceni. Panna młoda robiła wrażenie zupełnie spokojnej. Nie był to pierwszy ślub, w jakim Nora uczestniczyła. Już trzy razy była druhną. A jednak nigdy do tej pory nie czuła się tak podniecona. Tak, właśnie podniecona. I jednocześnie autentycznie szczęśliwa z powodu tych dwojga ludzi, których tak bardzo kochała. Chociaż nigdy nie wspomniała o tym ani słowem Valerie, a tym bardziej Colby'emu, i ona była pod urokiem doktora. Nic dziwnego. Życzliwy i pełen łagodności, miał też dużo męskiego wdzięku. A do tego nie szedł w życiu na łatwiznę, czego najlepszym dowodem było pokonanie wielu przeszkód w jego związku z Valerie. Najstarsza siostra Nory włożyła dużo wysiłku w przygotowania do ślubu, ale też i efekt był wspaniały. Kościół wyglądał cudownie. W nawach wisiały pęki białych gardenii. Wszędzie było pełno białych i żółtych róż oraz różowego kwiecia jabłoni. Pastelowe suknie druhen zdobiły starannie dobrane kwiaty. Bladoróżową suknię Nory - kwiat jabłoni, jasnozieloną Steffie - pąki herbacianych róż. Wszystko było takie cudowne - kwiaty, sama uroczystość, a szczególnie miłość tych dwojga, kiedy składali przysięgę. Nora czuła, jak zbiera jej się na płacz. Była na siebie wściekła, że jest taka sentymen­ talna, taka ckliwa, ale nic nie mogła na to poradzić. Był to najpiękniejszy, najbardziej wzruszający ślub, w jakim uczestniczyła. Valerie promieniała. Przyjęcie, obiad z tańcami,

NORA 15 miało się odbyć zaraz po ślubie w miejscowym Country Clubie. Ale przedtem robiono jeszcze zdję­ cia. Nora nie mogła zrozumieć, dlaczego jest taka zniecierpliwiona, dlaczego się jej tak śpieszy. To nie było w jej stylu. Po zakończonej uroczystości ojciec wziął Norę pod rękę i poprowadził do jednej z czekających limuzyn. - Słyszałem o Cassidym - powiedział szeptem. - Jak on się miewa? - Dzwoniłam dziś rano do szpitala - odparła. Przez całą noc myślała o Rowdym. Miała zamiar zadzwonić do szpitala znacznie później, ale wśród gorączkowych porannych przygotowań znalazła jednak chwilkę czasu, żeby zatelefonować.- Akurat na dyżurze była Carol Franklin, i powiedziała mi, że właśnie wywieźli go z sali operacyjnej. - I ? - I że wszystko jest w porządku. - Myślę, że byłoby dobrze, gdyby któreś z nas dowiedziało się jeszcze o niego później - mruknął pod nosem David Bloomfield. - Po przyjęciu sam powiem Valerie i Colby'emu o wypadku. Jestem przekonany, że będą chcieli go odwiedzić. - Ja się o niego dowiem - wyrwała się Nora ze skwapliwością, która ją samą zdziwiła. Ojciec skinął głową i wcisnął jej do ręki kluczyki do samochodu. - Możesz się wymknąć w jakimś momencie. Jakby o ciebie pytali, to zawsze coś wymyślę. - Ojciec najwyraźniej uznał, że Nora chętnie opuści towarzyskie wydarzenie roku, jakim było wesele jej siostry, żeby odwiedzić w szpitalu nieznajomego mężczyznę. I nie pomylił się. Nora podświadomie szukała pretekstu, żeby to właśnie zrobić. I dlatego byk taka niespokojna, taka podniecona. Jakaś wewnętrzna siła ciągnęła ją do szpitala.

NORA W uroczystości nastąpiła przerwa. Służba sprzątała po obiedzie ze stołu, a muzycy stroili instrumenty. Teraz ma szansę wymknąć się tak, żeby nikt nie zauważył. Napotkała wzrok ojca: skinął głową. W szpitalu panowała cisza i spokój. Jeżeli nawet ktokolwiek uznał, że Nora przedstawiała sobą dość dziwny widok w bladoróżowej sukni do ziemi, w długich białych rękawiczkach i słomkowym kape­ luszu z szerokim rondem, z którego spływały wstążki, to nie dano jej tego odczuć. - W którym pokoju położyli Rowdy'ego Cassidy? - spytała dyżurną pielęgniarkę. Janice Wilson spojrzała na monitor komputera. - Dwieście piętnaście - odparła. Widać było, że ma ochotę spytać o szczegóły ślubu Valerie, ale Nora zręcznie uniknęła rozmowy. Po przybyciu na właściwe piętro, weszła prosto do pokoju Rowdy'ego. Przez chwilę stała w drzwiach czekając, aż jej oczy przyzwyczają się do ciemności. Prawa noga Rowdy'ego wisiała w powietrzu na bloczkach. Twarz miał odwróconą do ściany. Nora weszła do pokoju i wzięła do ręki zawieszoną w nogach łóżka kartę choroby. Czytając zapiski, intuicyjnie wyczuła, że chory jest przytomny. Podeszła do łóżka ostrożnie, żeby go nie przestraszyć. - Halo - powiedziała cicho. Otworzył oczy. - Może odrobinę wody? - spytała. - Proszę. Podała mu szklankę. Przez chwilę pił łapczywie, po czym uniósł na nią wzrok. - Czy ja umarłem? - Nie - odpowiedziała, uśmiechając się uspokaja- 16

NORA 17 jąco. Najwyraźniej działała jeszcze narkoza, w przeciw­ nym razie nie miałby wątpliwości, że żyje. - To dziwne - powiedział szeptem. Widocznie mówienie przychodziło mu z wielkim trudem. - Ma pan dużo szczęścia, panie Cassidy. Próbował się uśmiechnąć, ale nie bardzo mu to wyszło. - Kim jesteś? Dobrą wróżką z bajki? - Niezupełnie. Jestem Nora Bloomfield, siostra Valerie. Pracuję tu jako pielęgniarka. Wezwali mnie w nocy, jak tylko pana tu przywieźli. - Dość dziwny uniform nosi siostra. Nora znów się uśmiechnęła. - Dziś w południe był ślub Valerie. Jeżeli do tej pory Rowdy nie zwracał szczególnej uwagi na to, co mówiła, to od tej chwili wyraźnie się zainteresował. - Mimo wszystko jednak Valerie nie zrezygnowała? - Nie. Zapadła cisza. - Co za idiotka - mruknął po chwili, odwracając głowę. Nora zauważyła, że z bólu zacisnął usta. Była ciekawa, czy to ból fizyczny, czy też cierpienie duchowe?

ROZDZIAŁ DRUGI W poniedziałek rano Nora weszła do pokoju pielęgniarek w momencie, kiedy Karen Johnson opowiadała właśnie swoje wrażenia: - Dwadzieścia lat pracuję, a jeszcze nigdy nie miałam takiego niesympatycznego pacjenta. Naj­ pierw odmawia zażycia środka przeciwbólowego, mimo że doktor mu zalecił, a potem robi awanturę, tak że taca ze śniadaniem ląduje w drugim końcu pokoju. - Masz chyba na myśli tego pacjenta z pediatrii - rzuciła Nora, siadając koło przyjaciółki. - Skąd. Mam na myśli Rowdy'ego Cassidy, tego z wypadku lotniczego. Nieznośny facet. Aha, pytał o ciebie. A przynajmniej tak mi się wydaje, że to o ciebie chodziło. Powiedział, że chce rozmawiać z siostrą Bloomfield, tą, co nosi wymyślne suknie. Obie wiemy, że Steffie przeważnie chodzi w dżinsach, a Valerie przeżywa miodowy miesiąc, więc chyba jednak musiało chodzić o ciebie. Nora uśmiechnęła się na wspomnienie swojej krótkiej wizyty w szpitalu w dniu ślubu Valerie. A więc jednak pamiętał. - Nie musisz zaraz do niego lecieć - poradziła jej Karen. - Facet robi wrażenie rozpieszczonego. Dobrze mu zrobi, jak weźmie trochę na wstrzymanie. Od pierwszej chwili Nora podejrzewała, że Rowdy będzie trudnym pacjentem. Był człowiekiem energicz­ nym, zdecydowanym i nawykłym do szybkiego dzia­ łania. No i najprawdopodobniej szalał z wściekłości,

NORA 19 że nie zdążył na ten ślub. To, że ma skrępowane ruchy, że nic nie może zrobić, tylko pogłębiało jego frustrację. Nora nie znała byłego szefa Valerie, ale podejrzewała, że nieczęsto zdarzały mu się porażki. Mimo wszystko jednak było jej go żal. Grał o mi­ łość Valerie i przegrał. Najwyraźniej nie miał wątp­ liwości, że gdyby tylko przyjechał do Orchard Valley na czas, jej siostra zmieniłaby zdanie i zrezygnowała ze ślubu. Nora zaczekała z pójściem do Rowdy'ego do przerwy na lunch o wpół do dwunastej. Leżał w łóżku, z prawą nogą w gipsie, ustawioną pod pewnym kątem. Żaluzje były zasunięte, a pokój tonął w mroku. Na widok Nory pacjent usiadł, podciągając się na niewielkim trójkącie. - Podobno chciał pan ze mną rozmawiać - powie­ działa oficjalnie dziewczyna, stając w pewnej odległości od łóżka. - A więc jednak to nie był sen - rzekł po chwili milczenia. Powstrzymując uśmiech, skinęła głową. - Czy pani jest rzeczywiście pielęgniarką, czy to po prostu inny kostium? - Jestem pielęgniarką. - Valerie nie zrezygnowała ze ślubu, prawda? Nora uniosła brwi. - Naturalnie, że nie. Rowdy się nachmurzył. - Co miało znaczyć to rzucanie tacą ze śniadaniem? - zapytała, podchodząc bliżej. - A pani kim jest, moją matką? - spytał z ironią. - Nie, ale zachowując się jak dziecko nie powinien pan się dziwić, że tak pana traktuję. - Podeszła do okna i podniosła żaluzje. Do pokoju wpadło światło słoneczne. Rowdy zasłonił oczy.

20 NORA - Ta historia z tacą to przypadek. A teraz może pani łaskawie opuści te żaluzje - warknął. - Już i tak jest pan w dostatecznie ponurym nastroju. Trochę słońca dobrze panu zrobi. - Nie prosiłem o radę. - To nic, dostaje ją pan gratis. Nie byłoby też źle, gdyby pan łaskawie wziął te zastrzyki przeciwbólowe. Chyba się pan nie boi igły? Spojrzał na nią spode łba. - Do diabła, niech pani opuści te żaluzje, muszę się przespać. - I tak pan nie zaśnie, dopóki nie dostanie pan czegoś uśmierzającego ból. Wzięcie środka przeciw­ bólowego to jeszcze niekoniecznie dowód słabości. To po prostu przejaw zdrowego rozsądku. - Nie wierzę w lekarstwa. - Szkoda, że tego nie wiedzieliśmy, kiedy nam pana przywieziono na izbę przyjęć - powiedziała z nutką szyderstwa. - Albo kiedy pana brali na salę operacyjną. Mógł to być ciekawy zabieg, nie uważa pan? A co, pana zdaniem, powinniśmy robić? Pozwolić, żeby pan gryzł palce? - Zaczynam dostrzegać pewne rodzinne podobień­ stwo - mruknął pod nosem Cassidy. - Nie jest pani ani trochę, podobna do Valerie, ale mówi pani zupełnie jak ona. - Przyjmuję to jako komplement. Cassidy najwyraźniej był osłabiony; przyjęcie pozycji siedzącej musiało go zmęczyć. Nora nie mogła się nadziwić, że w ogóle jest się w stanie ruszyć. Podeszła do łóżka i poprawiła mu poduszki. Opadł na nie z westchnieniem. - Czy przynajmniej jest szczęśliwa? Nie musiał wyjaśniać, kogo ma na myśli. - Nigdy chyba nie widziałam bardziej promiennej panny młodej - odparła. - Wyjechali w dwutygodniową

NORA 21 podróż poślubną. Wpadli tutaj z Colbym, żeby się dowiedzieć o pana zdrowie, ale był pan jeszcze nieprzytomny. W oczach Rowdy'ego pojawił się ból i Nora znów nie wiedziała, czy to ból fizyczny, czy świadomość, że raz na zawsze utracił Valerie. Nie wiedział jednak, a Nora nie mogła mu tego powiedzieć, że nigdy nie miał szans u jej siostry. Tak jak ona to widziała, los Valerie został przypieczętowany w chwili, kiedy po raz pierwszy zobaczyła doktora Colby'ego Winstona. Od tego momentu nic, cokolwiek by Rowdy zrobił czy powiedział, nawet na jotę nie zmieniłoby sytuacji. - Dokąd pani idzie? - ożywił się widząc, że Nora zbiera się do wyjścia. - Zaraz wracam - obiecała. Dotrzymała słowa. Za nią weszła Karen Johnson z ręką demonstracyjnie schowaną za plecami. - Niech ją pani stąd zabierze - warknął, wskazując Karen. - Jeszcze nie w tej chwili - odparła nie speszona Nora. Karen zawahała się i spojrzała na przyjaciółkę, która skinęła głową. - Co to jest?! - ryknął, kiedy Karen wyciągnęła rękę, pokazując strzykawkę. Uniosła ją do góry i lekko nacisnęła tłok, aż na czubku igły ukazała się kropla przezroczystego płynu. - Dostanie pan teraz zastrzyk, panie Cassidy - poinformowała go spokojnie Nora. - Niech to cholera! Pomyślała, że wrzaski Rowdy'ego będzie słychać w drugim końcu szpitala, ale nie przeszkodziło to ani jej, ani Karen w wykonaniu powierzonego im zadania. Podczas gdy Nora unieruchomiła mu ramię, Karen szybko zaaplikowała zastrzyk przeciwbólowy, po czym natychmiast uciekła z pokoju. Nora przysunęła sobie

22 krzesło do jego łóżka i usiadła. Rowdy nawet nie próbował ukryć swego niezadowolenia. Dziewczyna spojrzała na zegarek i czekała spokojnie. Jego tyrada trwała zaledwie trzy minuty i zaczął bełkotać, ciskając błyskawice ciemnymi oczyma. - Skończył pan? - spytała uprzejmie, kiedy jego głos przeszedł w pełen złości szept. - Niezupełnie... obie... wyrzucić... za coś takiego... ze szpitala. - Na wszelki wypadek podam panu nazwisko dyrektora administracyjnego - podsunęła usłużnie Nora. - James Bolton. Zaklął pod nosem. Widać było, że na próżno usiłuje przeciwstawić się działaniu lekarstwa. W pewnej chwili opadły mu powieki. Zdołał jeszcze raz je unieść, ale już nie na długo. - Chciałbym, żeby pani wiedziała, że mnie się to nie podoba - powiedział, zadziwiając ją przypływem sił. ~ Wiem, ale ten zastrzyk pomoże panu zasnąć, a to się panu bardzo przyda. Z każdą chwilą stawał się spokojniejszy. - Myślałem, że umarłem - wymamrotał. Był to rzeczywiście cud, że zdołał przeżyć wypadek. Z wielu ważnych przyczyn Nora była szczęśliwa, że tak się stało. - Ale jest pan żywy, i to bardzo - zapewniła go. - Przyszedł do mnie anioł - powiedział zamierają­ cym głosem. - W różowej szacie... Taki piękny, że miałem ochotę umrzeć. - A teraz proszę spać. - Nora poczuła, jak serce mocniej jej zabiło. Zapamiętał jej wizytę; wspominał o tej wizycie, kiedy tylko przyszła, a teraz, pod wpływem działania leku, znów o niej mówił. Wstała, chcąc cicho wyjść. Wyciągnął rękę, nie otwierając oczu. NORA

NORA 23 - Nie odchodź - mruknął. - Zostań... chociaż na chwilę. Proszę. Podała mu rękę, zdziwiona jego silnym uściskiem. Pod wpływem dotyku Rowdy'ego doznała dziwnego uczucia. Po jego spokojnej twarzy poznała, że ból ustał. Nie wiedząc, dlaczego to robi, odgarnęła mu z czoła kosmyk włosów. Nagrodził ją sennym uśmie­ chem. - Anioł... - wymamrotał po raz drugi. W ciągu kilku sekund zapadł w sen. Uścisk jego ręki zelżał, ale Nora jeszcze długo stała przy łóżku. Późnym popołudniem wróciła do domu. Na ganku ich dużego domu siedział ojciec. Ciągle jeszcze był słaby po przebytej operacji i często siadywał w popo­ łudniowym słońcu, zapatrzony w swój sad. - Jak się miewa pacjent? - zapytał. - W sensie fizycznym coraz lepiej. Niestety, nie mogę tego powiedzieć o jego stanie psychicznym. Ojciec zachichotał. - Powinienem udzielić temu chłopakowi kilku wskazówek. Nora uśmiechnęła się. Pobyt ojca w szpitalu stanowił próbę cierpliwości zarówno dla niego, jak i dla personelu. Ojciec nie był najłatwiejszym pacjentem, zwłaszcza podczas rekonwalescencji, kiedy już mu się spieszyło do domu. Często bywał poirytowany i wy­ magający. Nora usiadła na górnym stopniu ganku. Dzień, który w większej części spędziła w izbie przyjęć, był bardzo wyczerpujący. - Tatusiu - zapytała - co miałeś na myśli mówiąc, że Rowdy Cassidy przybył w samą porę? Ojciec kołysał się przez chwilę w fotelu, zanim odpowiedział: - Ja tak powiedziałem?

24 NORA Nora znowu się uśmiechnęła. - Przynajmniej według tego, co mi mówiła Steffie. - To widocznie tak było. Dziewczyna zdjęła czepek pielęgniarski i wstała. Wchodząc do domu usłyszała za sobą chichot ojca. Zastanowi się, co go tak mogło rozśmieszyć. Od czasu operacji David Bloomfield zabawiał się w jasnowidza - snuł przepowiednie na temat zamąż- pójścia jej sióstr. Nora miała nadzieję, że ją to ominie. Valerie i Colby pierwsi wypełnili puste miejsca jego magicznej układanki. Nie trzeba było wielkiej bystrości, żeby się zorientować, co się dzieje między nimi. Naturalnie, były drobne problemy, ale w którym związku ich nie ma? Kiedy ojciec obudził się z narkozy po operacji, twierdził, że udało mu się zajrzeć w tajniki życia przyszłego i że wie dokładnie, za kogo wyjdą jego trzy córki. Colby i Valerie jako pierwsi uwiarygodnili tę jego „wizję". Nikt się w szpitalu nie zdziwił, kiedy doktor Colby ofiarował Valerie zaręczynowy pierś­ cionek. David Bloomfield przez tydzień tryumfował z tego powodu. Jakby tego było mało, wkrótce potem zakochali się w sobie Steffie i Charles, też dokładnie tak, jak to przewidział ojciec. I to było w pełni logiczne. Steffie kochała się w Charlesie od trzech lat. Z wzajemnością zresztą. Nora nie była w to wprawdzie wtajemniczona, ale zaraz potem, jak Steffie przyjechała do domu, stało się jasne, że ona i Charles są dla siebie stworzeni. Trzyletnia rozłąka tylko potwierdziła autentyczność uczucia. Od tej pory David Bloomfield stał się nie do wytrzymania. Twierdził nawet, że wie, kiedy pojawią się wnuki. Valerie urodzi pierwsza: będą to bliźniaki, które przyjdą na świat dokładnie w dziewięć miesięcy

NORA 25 i trzy tygodnie po ślubie - co do dnia. Dodał też, że ze względu na te dzieci dobrze się stało, że Rowdy nie powierzył Valerie kierowania oddziałem firmy na Zachodnim Wybrzeżu. Nikt nie wiedział, co na to powiedzieć, chociaż Valerie zapewniła obie siostry, że wcale nie planują z Colbym dzieci tak szybko. Machnęli na to ręką. Niech tam sobie staruszek gada, skoro sprawia mu to przyjemność. Nora zauważyła jednak, że ojciec nie powiedział nic na temat jej przyszłości. Budząc się z narkozy, uśmiechnął się tylko do niej i wymamrotał coś na temat szóstki dzieci. Sam pomysł był śmieszny, na szczęście od tamtej pory ojciec do tego nie wracał. Nora, jako osoba zawodowo związana z medycyną, i tak by się nie dała wciągnąć w takie dyskusje. A zresztą każdy, kto znał tamte dwie pary, nie miał wątpliwości, że to się musi skończyć ślubami, nawet bez snu Davida Bloomfielda. - Rowdy Cassidy to przyzwoity człowiek, Noro - odezwał się nagle za jej plecami ojciec. - Okaż mu cierpliwość. Nora zatrzymała się z ręką na gałce drzwi. Po­ trząsnęła głową, usiłując wyrzucić z myśli kowboja, jak go nazywała. Rowdy był arogancki i wybuchowy - im mniej będzie miała z nim do czynienia, tym lepiej. Nie ma zamiaru przejmować się facetem tak zepsutym i egocentrycznym. „Okaż mu cierpliwość". Jeżeli ktoś z nich ma się uczyć cierpliwości, to właśnie pan Rowdy Cassidy. - Całe szczęście, że jesteś - powiedziała Karen Johnson do Nory, stając w drzwiach izby przyjęć. Była czerwona na twarzy i dyszała, jakby przebiegła całą drogę z drugiego piętra. - Co się stało?

26 NORA - Znów pan Cassidy. Chce z tobą rozmawiać, i to jak najszybciej. - Przykro mi, ale mam dyżur. Karen zamrugała, jakby nie wiedziała, co z tym fantem zrobić. - Nie wiem, czy Orchard Valley poradzi sobie z kimś takim jak pan Cassidy. - Co tym razem zmalował? - Kazał sobie zainstalować w pokoju telefon, żeby móc się porozumiewać ze swoją firmą w Teksasie. Wczoraj wieczorem przyjechał do niego jakiś męż­ czyzna, który chyba się tu zatrzyma. Cassidy ledwie może usiąść, a już prowadzi interesy, jakby był w jakimś wytwornym biurze. Zupełnie nie wiem, jak to się stało, ale wszyscy jesteśmy na jego usługi. - A co on chce ode mnie? - A niby skąd mam to wiedzieć? - warknęła Karen. -Ja nie jestem od zadawania pytań, tylko od spełniania jego zachcianek. Nora nie mogła powstrzymać się od śmiechu. - Karen, to tylko pacjent. Nie tylko z takimi jak on radziłaś sobie setki razy. Karen potrząsnęła głową. - Nigdy w życiu nie spotkałam nikogo takiego jak Rowdy Cassidy. Idziesz do niego czy nie? - Nie. Karen przejechała ręką po wzburzonych lokach. - Właśnie tego się obawiałam. Ale czy mogłabyś to zrobić dla mnie? - Karen! - Mówię poważnie. Nora zawahała się. Nie jest służącą, żeby się stawiać na każde wezwanie wielmożnego pana. Nawet jeżeli mu się udało podporządkować sobie pozostałych członków personelu szpitalnego, to ona... - Później do niego zajrzę - odpowiedziała niepewnie.

NORA 27 - Kiedy później? - Jak będę miała przerwę. Karen uśmiechnęła się z wdzięcznością. - Dziękuję. Nora nigdy by w to nie uwierzyła, gdyby nie zobaczyła tego na własne oczy. Jeszcze kilka dni temu Karen oddałaby wszystko, żeby się pozbyć nieznośnego pacjenta ze swojego piętra, a już w dwadzieścia cztery godziny później biegała jak chłopak na posyłki, starając się dogodzić mu we wszystkim. - Proszę postawić mi lunch tutaj - polecił Rowdy młodej praktykantce, wskazując stolik przy łóżku. Nora patrzyła, jak przestraszone dziewczę stoi na progu pokoju, bojąc się wejść. Specjalnie zresztą się nie zdziwiła. - No wejdź, przecież cię nie ugryzę - powiedział zniecierpliwiony Rowdy. - Na twoim miejscu wcale bym nie uwierzyła - powiedziała Nora, biorąc tacę z rąk dziewczyny. Rowdy spojrzał spode łba. - Nareszcie raczyła pani przyjść. - Niech się pan cieszy, że w ogóle przyszłam. - Nie podobało jej się to wszystko. Rowdy rozstawiał ludzi po kątach, ale jeżeli sądził, że i z nią mu się uda, to był w błędzie. - Minęły trzy dni. Gdzie się pani podziewała? - zapytał z marsem na czole. - Nie wiedziałam, że jestem zobowiązana do składania panu wizyt. - Może nie zobowiązana, ale powinna się pani w pewnym stopniu do tego poczuwać. Nora postawiła tacę i założyła ręce. - Ale się nie poczuwam. Rowdy znów ponuro łypnął na nią okiem.

28 NORA - Gdzie to, mówiła pani, wyjechała Valerie z tym swoim... mężem? - Nic na ten temat nie mówiłam. - Pewnie na Hawaje, co? Bo na nic innego temu Carltonowi nie starczyłoby fantazji. Do którego hotelu? - Carltonowi? - Obojętne, jak tam się ten facet nazywa, ten, za którego wyszła Valerie. No, mam rację czy nie? Są na Hawajach? Proszę mi podać tylko nazwę hotelu. - Pan chyba żartuje, panie Cassidy. Nie wyobraża pan sobie chyba, że jestem taka głupia i podam nazwę hotelu, żeby pan niepokoił moją siostrę podczas jej miodowego miesiąca! - Aha, to znaczy, że jednak są na Hawajach? Nora drgnęła. - Chciałem posłać kwiaty - podjął Cassidy układ­ nym tonem, który miał świadczyć o czystości jego intencji. Myślę, że butelka szampana też byłaby na miejscu. Chciałem im złożyć życzenia... skoro nie mogłem być na ich ślubie. - Kwiaty? Szampan? Proszę, proszę - mruknęła Nora pod nosem. Rowdy milczał przez chwilę. - Pani mnie nie zna, panno Bloomfield. Nie należę do ludzi, którzy by zazdrościli innym szczęścia. Owszem, byłem głupi, że pozwoliłem Valerie odejść, ale teraz, kiedy już wyszła za tego Carltona... - Colby'ego - sprostowała Nora. - Colby'ego - powtórzył Rowdy, skłaniając lekko głowę. - Chciałem im obojgu złożyć najserdeczniejsze życzenia. Nora wzniosła oczy do nieba. - Nie znam nazwy hotelu. Na chwilę spochmurniał. - Widzę, że nie pozostaje mi nic innego, jak tylko czekać na powrót szczęśliwej pary.