ziomek72

  • Dokumenty7 893
  • Odsłony2 158 585
  • Obserwuję935
  • Rozmiar dokumentów26.3 GB
  • Ilość pobrań1 244 225

Ożeń się ze mną - Jordan Penny

Dodano: 8 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 8 lata temu
Rozmiar :586.3 KB
Rozszerzenie:pdf

Ożeń się ze mną - Jordan Penny.pdf

ziomek72 EBooki EBOOK J Jordan Penny
Użytkownik ziomek72 wgrał ten materiał 8 lata temu. Od tego czasu zobaczyło go już 495 osób, 249 z nich pobrało dokument.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 152 stron)

Penny JordanOżeń się ze mną ISBN 83-7070-876-5 Indeks 360325

ROZDZIAŁ PIERWSZY - Guard, czy ożenisz się ze mną? Rosy przemierzała z kąta w kąt niewielką przestrzeń swojej sypialni. Patrzyła nieobecnym wzrokiem gdzieś przed siebie i miała napięty wyraz twarzy. W jej dużych oczach, rozświetlonych zazwyczaj szczerością i ufnością, zalegały posępne cienie. Zwieszone po bokach ręce zaciś­ nięte były w pięści. Wyrzucała z siebie szeptem kołowrót kilku słów: - Ożenisz się ze mną? Ożenisz się ze mną? Ożenisz się ze mną? Przypominało to uczenie się kwestii przez aktorkę. Wre­ szcie za piątym czy szóstym razem pytanie wynurzyło się z niewyraźnego szeptu i zabrzmiało głośno i dobitnie. Przynajmniej to jedno miała już za sobą. Poczuła się śmiel­ sza i pewniejsza. Zaczęła wierzyć, że da sobie radę z całą resztą. Spojrzała na aparat telefoniczny przy łóżku. Podjęła już decyzję i dalsza zwłoka nie miała najmniejszego sensu. Musiała doprowadzić sprawę do samego końca. Ale nie tutaj, w sypialni, w tej atmosferze... Oderwała wzrok od białej, usianej różyczkami kapy, pokrywającej łóżko. Wybrała ją przed ośmioma laty jako czternastoletnia dziewczynka. Lecz cóż z tego, że od tam­ tego dnia minęło tyle czasu? Nadal pozostawała naiwną

6 OŻEŃ SIĘ ZE MNĄ i nieśmiałą licealistką. Przynajmniej tak twierdził pewien dobrze jej znany mężczyzna. Poczuła nerwowe dławienie w gardle. Mężczyzna ów wciąż zresztą obrzucał ją tego rodzaju wątpliwymi komplementami. Otworzyła drzwi sypialni i zbiegła po schodach na dół. Postanowiła, że zadzwoni z aparatu stojącego w ga­ binecie, który niegdyś należał do jej ojca, a jeszcze przed­ tem do dziadka. Gabinet był pełen książek, a słowa, któ­ re miała wypowiedzieć, wymagały przestrzennej oprawy. Ich doniosłość musiała być podkreślona rangą i znacze­ niem miejsca. Podniosła słuchawkę i nerwowymi ruchami wykręciła z pamięci siedmiocyfrowy numer. - Mówi Rosy Wyndham - rzuciła, gdy rozległ się uprzejmy głos sekretarki. - Proszę z Guardem Jamie- sonem. Czekając na połączenie, skubała palcami dolną wargę - przyzwyczajenie nabyte w dziecięcych jeszcze latach, z którego dotąd nie udało się jej wyzwolić. - Tylko małe dziewczynki obgryzają paznokcie czy wyczyniają takie rzeczy z wargami - zbeształ ją Guard, gdy miała osiemnaście lat. - Natomiast kobiety... Przerwał, a w jego oczach pojawiło się rozbawienie. - Co robią kobiety? - zapytała, nie mając zielonego pojęcia, na co się tym pytaniem naraża. - Naprawdę nie wiesz? - Spoglądał na nią wzrokiem egzaminatora-prześmiewcy. - Kobiety, moja kochana, nie­ winna Rosy, jeżeli już czują potrzebę dotknięcia swych ust... - Przeciągnął opuszkiem palca po jej dolnej wardze, co miało ten skutek, iż natychmiast stanęła w ogniu dziw­ nie przyjemnego doznania. - Zatem kobiety dotykają

OŻEŃ SIĘ ZE MNĄ 7 swych ust wyłącznie po to, ażeby sprawdzić, jak bardzo są one obrzmiałe po ostatnim spotkaniu z kochankiem, dodaj­ my, gorącym kochankiem. I oczywiście na widok ceglastych rumieńców, które za­ lały jej twarz, hałaśliwie roześmiał się. Bo Guard był właś­ nie taki. W tamtych dniach przypominał korsarza, pirata, bajronowskiego buntownika, kogoś, kto ustanawia swoje własne prawa i nie liczy się z nikim i z niczym. Przynaj­ mniej tak twierdził jej dziadek. Ale chociaż jej dziadek nigdy się do tego nie przyznał, Rosy podejrzewała, że miał do Guarda słabość. - Rosy, jesteś tam? Co się stało? Ścisnęła kurczowo wiśniowy bakelit słuchawki. W szorstkim głosie Guarda pobrzmiewał niepokój zmie­ szany z irytacją. Za chwilę, być może, ustąpią one miejsca gryzącej ironii. Tak, Guard wykorzystywał każdą okazję, aby podroczyć się z nią i osmagać żartem i kpiną. W obe­ cności innych kobiet przeobrażał się nie do poznania. Był wówczas uprzejmy, czuły, delikatny i zmysłowo ciepły. Bo oczywiście w niej, Rosy, nie dostrzegł jeszcze dojrzałej kobiety. Chwyciła głęboki oddech. - Tak, jestem tu, Guard. I dzwonię do ciebie z pewną sprawą. Otóż... - Wybacz, Rosy, ale nie mogę w tej chwili z tobą roz­ mawiać. Czekam na bardzo ważny telefon. Wpadnę do ciebie wieczorem i wówczas przedstawisz mi swoją spra­ wę, a ja ci udzielę pożytecznych rad. - Nie - wykrztusiła w panice, woląc zadać mu swoje pytanie z bezpiecznej odległości kilku kilometrów. Ale było już za późno. Guard rozłączył się.

8 OŻEŃ SIĘ ZE MNĄ Boże, i jak ona teraz stanie z nim twarzą w twarz?! Odłożyła słuchawkę gestem lunatyczki i prawie z roz­ paczą w oczach rozejrzała się po pokoju. Zgromadzone tu były, jak też w całym domu, cztery wieki historii. Budynek wzniesiony został pod koniec szes­ nastego stulecia na terenach podarowanych przodkowi Ro­ sy przez królową Elżbietę. Oficjalna wersja głosiła, że w ten sposób królowa wynagrodziła dyplomatyczne zasłu­ gi Piersa Wyndhama. Natomiast szeptany i pokątny wa­ riant tej historii wspominał coś o zasługach poniesionych w królewskiej sypialni. Piers Wyndham nazwał swoją posiadłość Łąką Królo­ wej, pragnąc w ten sposób upamiętnić hojność ofiarodaw­ czyni. Sam dom nie miał w sobie nic z pałacu czy zamku i był jedynie dość obszernym dworkiem. Dostatecznie ob­ szernym, by zamieszkująca w nim samotna osoba lub na­ wet cała rodzina mogła czuć się w pozycji wyraźnie uprzy­ wilejowanej w stosunku do większości innych ludzi, nie mówiąc już o bezdomnych, z którymi Rosy niemal co­ dziennie spotykała się w schronisku. I właśnie ich widok, ludzi bez dachu nad głową, wywoływał w niej coś w ro­ dzaju poczucia winy. - Więc cóż zrobiłabyś, mając wolny wybór? - pewnego razu zapytał ją Guard. - Sprowadziłabyś tutaj tę całą hała­ strę i patrzyłabyś, jak odzierają ściany ze starych boazerii i palą szlachetnym drewnem w kominku? - Jak możesz w ogóle tak mówić? - Rzadko ogarniał ją gniew, ale tym razem nie posiadała się z oburzenia. Ale nawet Ralph, dyrektor schroniska, niejednokrotnie wytykał jej idealizm oraz zbyt miękkie serce. Poza tym podejrzewała, że okazywana jej przez Ralpha sympatia

OŻEŃ SIĘ ZE MNĄ 9 podszyta jest lekką pogardą, czemu dawał wyraz, wyśmie­ wając się z jej pochodzenia i arystokratycznego akcentu. Dostało się jej też kilka prztyczków z racji względnego bogactwa i stylu życia opiekunki bezdomnych. - Kontakt z tą biedotą, skrzywdzonymi i poniżonymi, sprawia zapewne, że urastasz w swoich własnych oczach? - kpił sobie z niej niemiłosiernie. - Chyba wyssałeś to sobie z palca - sprzeciwiła się. - Nie odczuwam potrzeby dowartościowywania siebie. Co się zaś tyczy moich mitycznych bogactw, to całe pieniądze mam zdeponowane w banku i nawet gdybym chciała, nie mogę ruszyć podstawowego kapitału. W sumie jednak ona i Ralph współpracowali ze sobą bez większych zgrzytów. Bez wątpienia gorzej układały się stosunki pomiędzy Ralphem i Guardem. Dominowała w nich wyraźna niechęć. Chociaż to raczej Ralph nie cier­ piał Guarda, jako że Guard nigdy by nie dopuścił, by owładnęła nim jakaś silniejsza namiętność. Nawiasem mówiąc, Rosy wątpiła, czy Guard jest w ogóle zdolny do odczuwania, tak jak większość ludzi. Wiedziała, jak ciężko było Ralphowi zwracać się do Guarda z prośbą o pieniądze na prowadzenie schroniska. Bądź co bądź, Guard był najbogatszym człowiekiem w okręgu i jego interes rozwijał się wspaniale. - Jest dość rzadką kombinacją całkowicie sprzecznych pierwiastków - pewnego razu powiedział jej ojciec. - Przebojowym przedsiębiorcą, który potrafi walczyć o zysk, oraz uczciwym człowiekiem, który nie wyrzekł się swych zasad. Natomiast Ralph określił Guarda krótko i węzłowato: „Arogancki bubek". Jeszcze bardziej lapidarna ocena padła

10 OZEN SIĘ ZE MNĄ z ust jednej ze szkolnych przyjaciółek Rosy: „Ależ se­ ksowny!." Zamężna i już znudzona swym mężem, wodziła za Guardem łakomym spojrzeniem kobiety spragnionej zmysłowych rozkoszy. Rosy czuła się wręcz upokorzona. Jak gdyby Sara specjalnie w jej obecności nie mogła po­ wstrzymać się od niezbyt subtelnych seksualnych aluzji i tym samym próbowała podkreślić jej płciową niedojrza­ łość, potwierdzając prawdziwość tych wszystkich urągli­ wych docinków, których Guard od lat nie szczędził pod jej adresem. W sposób oczywisty traktował ją jak zasklepioną w dziewictwie pannicę, której zmysłowości nie rozbudził jeszcze żaden mężczyzna. Ale cóż na to mogła poradzić? Jasne, że jego uwagi i żarciki działały jej na nerwy, a nie­ kiedy nawet bolały. Przed wielu laty przysięgła sobie jed­ nak, że zdecyduje się na seksualną inicjację dopiero wów­ czas, gdy będzie na to gotowa pod względem uczuciowym. Seks dla samego seksu nie interesował jej. W jej głębokim przekonaniu koniecznym uzupełnieniem miłości fizycznej była miłość duchowa. I dlatego czekała na mężczyznę, który pokochałby ją całym sercem i z którym mogłaby odkrywać czułą, wrażliwą i romantyczną stronę swej oso­ bowości. Niestety, jak dotąd nie pojawił się przed nią taki męż­ czyzna, bo gdyby go spotkała, na pewno rozpoznałaby go od jednego rzutu oka. Nie musiała zresztą się śpieszyć. Jej ostatni pociąg jeszcze nie odchodził. Miała dopiero skoń­ czone dwadzieścia jeden lat. Dwadzieścia jeden lat niena­ gannego dziewictwa! Dwadzieścia jeden lat i mocne po­ stanowienie oświadczenia się Guardowi, który, o ironio, był przeciwieństwem...

OŻEŃ SIĘ ZE MNĄ 11 Zerknęła na zegarek. Dochodziła czwarta. Wiedziała, że Guard opuszcza biuro długo po swoich pracownikach. Od­ wiedzi ją więc nie wcześniej niż o siódmej, a może nawet o ósmej. Tak czy inaczej, pozostawało kilka godzin nerwo­ wego oczekiwania na moment, gdy zdobędzie się na od­ wagę i przedstawi mu swoją propozycję. Jak Guard zareaguje? Co powie? Mogła iść o zakład, iż wybuchnie drwiącym śmiechem. I z taką plastycznością wyobraziła sobie tę scenę, że aż pobladła w poczuciu upo­ korzenia. A wszystkiemu był winien jej adwokat. Gdyby Peter nie zasugerował jej... Podeszła do okna, usiłując przypomnieć sobie ze szcze­ gółami ostatnie ich spotkanie. - Obiecaj mi, że przynajmniej go zapytasz, Rosy - po­ wiedział Peter. - Mam się poświęcić dla tego domu? Niby z jakiej ra­ cji? - zapytała tonem pełnym gniewnego oburzenia. - Przecież nawet nie chcę zachować go dla siebie. Dobrze znasz mój stosunek... - A ty dobrze wiesz - przerwał jej Peter - co się stanie, gdy wszystko to odziedziczy Edward. Zniszczy to miejsce dla samej przyjemności burzenia. - I z czystej zemsty - dodała. - Tak, wiem. Edward był dość bliskim kuzynem jej ojca. Kiedyś, bardzo dawno temu, jeszcze przed jej urodzeniem, on i jej dziadek straszliwie się pokłócili. Poszło o pieniądze i za­ sady moralne. W rezultacie dziadek zabronił Edwardowi przekraczać próg swojego domu. Było to równoznaczne z banicją. W każdej rodzinie znajdzie się jakaś czarna owca.

12 OŻEŃ SIĘ ZE MNĄ Wyndhamowie nie byli pod tym względem wyjątkiem. I nawet teraz, gdy Edward dobiegał już czterdziestki, oże­ nił się, spłodził dwóch synów i na pozór cieszył się społe­ cznym szacunkiem, otaczała jego osobę pewna nieprzy­ jemna aura. Obecnie mógł prowadzić swoje interesy zgod­ nie z prawem, lecz jego przeszłość, jak to często ujmował jej ojciec, rzucała ponury cień na teraźniejszość. Jej ojciec. Rosy przeniosła wzrok na ciężkie dębowe biurko. Foto­ grafia ojca wciąż tam stała. Prezentował się na niej jeszcze w wojskowym mundurze, który schował do szary tuż po śmierci starszego brata. Wrócił do domu, by opiekować się swoim ojcem. Dla tych dwóch mężczyzn Łąka Królowej znaczyła nie­ mal wszystko. Ona, Rosy, również kochała ten dom - któż zresztą mógłby go nie kochać? - lecz jego szacowna bryła nigdy nie budziła w niej instynktu posiadania. Przemierzając liczne pokoje, nie odczuwała dumy, a tyl­ ko coś w rodzaju pełnego winy zażenowania. Gdybyż tylko nie znalazła się w tej pułapce. Gdyby Edward był innym człowiekiem, wówczas ona mogłaby przenieść się do miasta, kupić lub wynająć tam jakieś mie­ szkanko i całkowicie oddać się pracy w schronisku dla bez­ domnych nędzarzy. Ale teraz miała związane ręce. - Edward dokona tu dzieła zniszczenia - ostrzegł ją Peter. - Stopniowo wyprzeda wszystko, mebel po meblu, cegłę po cegle, a na koniec opchnie za bezcen ziemię, kto wie, może jednemu ze swoich kumpli. - Nie może tego zrobić - zaprotestowała. - Posiadłość jest wciągnięta na listę zabytków i...

OZEN SIĘ ZE MNĄ 13 - Znając Edwarda, możemy obawiać się, iż znajdzie jakąś lukę w prawie i chytrze prześlizgnie się przez nią. Nienawidził twojego dziadka, a nienawiść to bardzo silne uczucie. On gotów jest mścić się nawet na umarłych. Wie dobrze, ile Łąka Królowej znaczyła dla człowieka, który go przeklął i przepędził. - Znaczyła stanowczo zbyt dużo - westchnęła Rosy. - Nie, to miejsce to anachronizm, podobnie jak surdut i cylinder lub szpada u boku. I to bez względu na jego wartość estetyczną i historyczną. Och, dlaczego dziadek nie posłuchał mnie i nie przekazał tego domu na cele do­ broczynne... - Czy mam stąd wnioskować, iż w ogóle nie obchodzi cię, co z tym miejscem może uczynić Edward? Że wcale nie dbasz o trwałość tych czterech wieków historii? - Ależ dbam, dbam - odparła rozdrażnionym tonem. - Tylko co mogę zrobić? Znasz przecież warunki testamen­ tu dziadka. W przypadku gdyby jego dwaj synowie umarli przed nim, Łąka Królowej przypada w spadku najbliższej mu więzami krwi osobie, z zastrzeżeniem wszakże, że jest to osoba zamężna lub żonata i zdolna pod względem fizy­ cznym kontynuować linię rodu, czyli po prostu zdolna płodzić dzieci. Na dzień dzisiejszy warunek ten spełnia tylko Edward. Pomyślała o ojcu i jego nagłej i niespodziewanej śmier­ ci wskutek zawału serca. Ukradkowo otarła łzę. - Tylko że to ty jesteś najbliżej spokrewniona z testa- torem - przypomniał jej Peter nieco ściszonym głosem. - Ale ja jestem panną. I choćbym stanęła na głowie, po­ zostanę nią w przeciągu tych trzech miesięcy, jakie dzielą nas jeszcze do momentu uprawomocnienia się testamentu.

14 OŻEŃ SIĘ ZE MNĄ - Mogłabyś pójść na czysto formalne małżeństwo - rzekł Peter z oczami wbitymi w podłogę - takie, które można szybko zawrzeć i rozwiązać. Minęła dobra minuta, zanim dotarł do Rosy rzeczywisty sens słów adwokata. - Nie - odparła, potrząsając głową tak gwałtownie, że jej czarne, długie, kręcące się włosy aż przesłoniły jej twarz żałobną woalką. Te włosy były prawdziwą zmorą jej życia. Rosły niczym chwast w opuszczonym ogrodzie: niepowstrzymane, buj­ ne, gęste i niesforne. Na drugi dzień po wizycie u fryzje­ ra wszelki ślad nożyczek, lakieru i wałków ulatniał się z nich w jakiś niewytłumaczalny sposób. Przez pewien czas próbowała poskramiać ich dzikość, by w końcu pod­ jąć niesławną decyzję o kapitulacji. „Moja mała Cygane­ czka", nazywał ją pieszczotliwie dziadek. - Nie wydaje mi się to szczęśliwym pomysłem, a poza tym do małżeństwa potrzeba dwóch osób, ja zaś nie znam nikogo, kto mógłby... - Ja znam. - Głos Petera zniżył się już prawie do szeptu. Spojrzała podejrzliwie. - G kim mówisz? - O Guardzie Jamiesonie. Z wrażenia aż zabrakło jej tchu. - Och, nie, nie, nigdy! - Byłby idealnym kandydatem. - Widać było, że Peter zaczyna zapalać się do swojego pomysłu, jak gdyby w ogó­ le nie słyszał jej zaprzeczeń. - Poza wszystkim innym, Guard nigdy nie krył, jak bardzo chciałby mieć ten dom na własność.

OŻEŃ SIĘ ZE MNĄ 15 - Wykluczone. - Jasne, że pamiętała wszystkie te pod­ chody i oblężenia, jakich nie szczędził Guard jej dziadko­ wi, gdy jeszcze miał nadzieję, że ten sprzeda mu Łąkę Królowej. - Jeżeli Guard tak bardzo choruje na ten dom, to zawsze może kupić go od Edwarda. Na twarzy Petera odmalowało się zdziwienie. - Daj spokój, Rosy. Dobrze wiesz, że Edward nienawi­ dzi Guarda prawie w tym samym stopniu, co twojego dziadka. Rosy westchnęła. Niestety, Peter nie mylił się. Guard i Edward od lat konkurowali ze sobą w interesach i nie było między nimi takiej potyczki, z której Guard nie wy­ chodziłby zwycięsko. - Skoro tak, to teraz myślę sobie, że znając sentyment Guarda do tego domu, Edward z tym większą ochotą zrów­ na go z ziemią. - Przypominam, Rosy, że rozmawiamy wyłącznie o czysto prawnym układzie. Po pewnym czasie będzie można załatwić rozwód. Sprzedasz dom Guardowi i... - Po pewnym czasie? To znaczy, jakim? - Znów owładnęła nią podejrzliwość. - Musi upłynąć rok, może najwyżej dwa lata. - Peter wzruszył ramionami, ignorując jej pełen trwogi cichy okrzyk. - Oczywiście przez cały czas zakładamy, że w twoim życiu nie ma kogoś innego, mężczyzny, którego chciałabyś poślubić z potrzeby serca. Bo wówczas nie by­ łoby najmniejszego sensu wplątywać w to Guarda. - Mimo wszystko cały ten pomysł wydaje mi się śmie­ szny, by nie powiedzieć odrażający. - W takim razie pozostaje ci tylko pogodzić się z fa­ ktem dziedziczenia przez Edwarda.

16 OŻEŃ SIĘ ZE MNĄ - Nie mogę tego zrobić - powiedziała z rozpaczą w głosie. - Nigdy nie zdobędę się na oświadczenie się mężczyźnie, a szczególnie jeżeli tym mężczyzną ma być Guard. Peter roześmiał się. - To tylko zwykły biznes. Spróbuj spojrzeć na całą tę sprawę właśnie z tego punktu widzenia. Wiele zyskujesz, niczego nie tracąc. - Tracę moją wolność. Ponownie rozległ się śmiech Petera. - Wątpię, ażeby Guard stanowił pod tym względem jakieś zagrożenie. Jest zbyt zajęty interesami, by wtrą­ cać się do twojego prywatnego życia. Przynajmniej obie­ caj mi, że gruntownie to wszystko przemyslisz. Kieruje mną troska o ciebie, Rosy. Jeśli pozwolisz buldożerom Ed­ warda przemienić to miejsce w pustynię, zadręczą cię wy­ rzuty sumienia. - Peter, a czy zdajesz sobie sprawę, że twoje słowa niczym się nie różnią od moralnego szantażu? Zmieszał się i z trudem przełknął ślinę, ale nic nie od­ powiedział. - W porządku. Przemyślę wszystkie za i przeciw. W rezultacie zrobiła coś więcej, niż tylko dokonała inte­ lektualnej analizy sytuacji, w jakiej postawiła ją śmierć najbliższych. „Kłopot z tobą polega na tym, że masz zbyt miękkie serce". - Jakże często słyszała z ust innych ludzi taką oce­ nę własnej osoby. Bodaj nawet zbyt często. Ale Peter miał rację. Nie mogła pozwolić bez kiwnięcia palcem na barbarzyński najazd Edwarda na Łąkę Królowej.

OŻEŃ SIĘ ZE MNĄ 17 Musiała przynajmniej spróbować jakiejś obrony. Cóż, jej przodkowie poświęcali się, to i ona może. Mimo przytłaczającego ją brzemienia, uśmiechnęła się. Uśmiech ten nie był pozbawiony pewnej dozy złośliwości. Jakiegoż upokorzenia doświadczyłby Guard, gdyby znał jej myśli. Ostatecznie ileż kobiet myślało w ten sposób o mał­ żeństwie z nim? Tylko jedna. Rosy Wyndham. Z tego, co słyszała, wszystkie inne poczytałyby sobie jego małżeńskie „tak" za prawdziwy dar niebios. W porządku, była inna. Była odmieńcem. Była ślepa na fizyczne walory Guarda, na których widok pozostałe ko­ biety przemieniały się w marcowe kotki. Była całkiem uod­ porniona na działanie jego sławetnych fluidów, od których niewieście nóżki zginały się w kolanach, jakby były z gu­ my. Zaledwie zauważała jego szerokie ramiona, płonące oczy, strzelistą sylwetkę, pełne usta i charyzmatyczną aurę, która otaczała go na podobieństwo przesyconego światłem oparu. Dla niej, dla tego odmieńca, Guard był tylko aro­ ganckim, sarkastycznym potworem, który czerpał jakąś sa­ dystyczną przyjemność ze strojenia sobie z niej żartów. Miała świeżo w pamięci ostatnie przyjęcie, na którym w pewnym momencie gospodyni domu zwierzyła się jej w zaufaniu, że w przeddzień jej kuzyn błagał ją, by posa­ dziła go przy stole obok Rosy. Pech chciał, że Guard usły­ szał te słowa i od razu sięgnął do swego arsenału sarkazmu i złośliwej ironii. - Cóż, jeżeli on ma nadzieję, że odnajdzie kobietę pod tą stertą włosów i szarą skorupą fatałaszków, to będzie, biedaczysko, mocno rozczarowany. Zimny drań! „Szarą skorupą fatałaszków" nazwał jej utrzymaną w gołębio-popielatych tonacjach kreację, którą

18 OŻEŃ SIĘ ZE MNĄ skompletowała w różnych sklepach z tanią używaną odzieżą, każdą część odnawiając, piorąc i prasując z samo­ zaparciem godnym lepszej sprawy. Gdyby można było zabijać spojrzeniem, Guard już by padł trupem. - Nie wszyscy mężczyźni osądzają kobietę na podsta­ wie tego, jak zachowuje się w łóżku, Guard - powiedziała przez zaciśnięte zęby. - Na twoje szczęście - odparował cios z niewzruszoną miną. - Bo jak głosi wieść gminna, nie masz najmniejszego pojęcia, jak trzeba się zachować na tej szczególnej scenie, która z reguły nie posiada widowni. Rzecz jasna, zaczerwieniła się jak piwonia, choć wcale nie było jej wstyd z powodu faktu, że nie tarzała się dotąd w łóżku ze wszystkimi mężczyznami w okolicy. Jej zmie­ szanie spowodowało coś innego. Nagle bowiem wyobrazi­ ła sobie Guarda z jakąś bezimienną kobietą, splecionych w zwierzęcym uścisku, nagich, spoconych, jęczących... Wizja ta była tak sugestywna i plastyczna, iż przypominała scenę z filmu pornograficznego. Minęło sporo czasu, nim zdołała się od niej uwolnić. Ich sprzeczka przeciągnęła się do późnego wieczoru. Rosy wyszła z niej właściwie pokonana. Nie nadążała z ar­ gumentami. Nie została nawet przy ostatnim słowie, gdyż ugodziwszy ją celnym sztychem, Guard nagle odszedł i do­ łączył do olśniewająco pięknej blondynki, z którą zresztą niebawem opuścił przyjęcie. I taki człowiek miał teraz zostać jej mężem! Oczywiście tylko na papierze, ale wobec prawa! Chyba kompletnie oszalała, pozwalając Peterowi zapędzić się w sytuację bez wyjścia. Ale stało się i obecnie najważniejsza była kwestia,

OZEN SIĘ ZE MNĄ 19 czy Guard na tyle jest spragniony Łąki Królowej, by pójść na ten oszukańczy układ. - W porządku, Rosy, o co chodzi? Bo jeśli o nowy datek na twoich biedaków, to uprzedzam, że nie jestem dzisiaj w nastroju do otwierania kiesy. W milczeniu pobiegła za nim wzrokiem, gdy przemierzał hol i wchodził do salonu. Przyszedł trochę wcześniej, niż to sobie obliczyła, i jak zwykle ubrany był z nienaganną elegan­ cją. Poza tym biła z niego siła, siła woli i siła mięśni, która nawet na tak uprzedzonej do niego osobie, jak ona, robiła pewne wrażenie. W sumie jednak nie był mężczyzną w jej typie. Lubiła mężczyzn opiekuńczych, miłych, o ciepłym, życzliwym uśmiechu, mniej może bezbłędnych w doborze koloru skarpetek i krawata, ale za to szlachetnych i wielko­ dusznych. I zdecydowanie mniej seksownych. Dołączyła do Guarda, a kiedy usiedli, nerwowo od­ chrząknęła. - Czy coś nie tak? - zapytał chłodnym tonem. - Wpa­ trujesz się we mnie jak królik w psa myśliwskiego. - Nie budzisz we mnie strachu, Guard. - No to mnie uspokoiłaś. Posłuchaj, lecę jutro z samego rana do Brukseli, a przedtem jeszcze muszę przestudiować całą teczkę ważnych dokumentów. Więc bądź miłą dziew­ czynką, nie kołuj, nie wycofuj się, nie rób długich wstępów, tylko mów, co masz do powiedzenia. Oboje wiemy, że nie zadzwoniłabyś do mnie, gdybyś nie miała ważnej sprawy, przynajmniej w swoim własnym mniemaniu. Mówiąc to, patrzył na nią ze zwykłą ironią w oczach, ale chyba naprawdę się śpieszył, gdyż niecierpliwymi ru­ chami to odpinał, to znów zapinał guziki marynarki.

20 OŻEŃ SIĘ ZE MNĄ Spoglądała na jego dłonie i czuła pogłębiający się skurcz żołądka. - Dalej, Rosy! Nie baw się ze mną w podchody czy zgaduj-zgadulę. Dzisiaj nie jestem w odpowiednim nastro­ ju do gierek. Zmierzył ją spojrzeniem surowego sędziego, który pa­ trzy na jawnogrzesznicę. Przełknęła ślinę. Za późno było na odwrót. Utkwiła wzrok w dołku na jego brodzie. - Guard, czy... czy ożenisz się ze mną?

ROZDZIAŁ DRUGI Rosy wyrzuciła to z siebie z zamkniętymi oczami, jed­ nak cisza, jaka zapadła po jej pytaniu, zająkliwym i bardzo nieśmiałym, zmusiła ją do ich otwarcia. - Co... powiedziałaś? Te dwa słowa, oddzielone krótkim interwałem milcze­ nia, nie miały właściwie charakteru dźwięków, lecz raczej fizycznych razów, które odczuła całym ciałem i które łą­ czyły się z doznaniem prawdziwego bólu. Opanowało ją pragnienie ucieczki. Chciała wstać i wy­ biec z tego pokoju, z tego domu, byle najdalej od tego człowieka. - Zapytałam cię, czy ożenisz się ze mną - powtórzyła najszybciej, jak mogła. - Czy to jakiś żart? Na jego twarzy pojawił się gniew, co raczej zdumiało ją. W przeciągu ostatnich kilku godzin niejednokrotnie próbo­ wała wyobrazić sobie, jak Guard zareaguje, jednak gniewne żachnięcie się z jego strony ani razu nie przyszło jej do głowy. Rozbawienie, drwina, ironiczna pogarda, stanowcza odmo­ wa, owszem, to wchodziło w rachubę, ale gniew nie. - Nie żartuję, Guard, choć przyznaję, że chciałabym, żeby tak było. Milczał. Najwidoczniej czekał na dalsze wyjaśnienia. - To pomysł Petera, i już sama nie wiem, czy szalony,

22 OZEN SIĘ ZE MNĄ czy też nie pozbawiony rozsądku. Chodzi o to, by nie dopuścić do dziedziczenia przez Edwarda Łąki Królowej, gdyż istnieje obawa, że Edward dokona tu dzieła zniszcze­ nia. Znasz zresztą warunki testamentu dziadka. - Owszem, jednak nie spodziewałem się, że to miejsce obchodzi cię tak bardzo, iż jesteś gotowa na coś takiego. Zawsze przecież twierdziłaś, że nie wyobrażasz sobie mał­ żeństwa bez miłości. Skąd więc ta zmiana? Czyżby realna możliwość utraty tego domu obróciła w proch i pył dziew­ częcy idealizm? - Nic z tych rzeczy, Guard - zaprzeczyła z gniewem. -Po prostu... Guard zrzucił marynarkę i podszedł do dużego kamien­ nego kominka, zionącego paszczą wygasłego paleniska. Ten mężczyzna pasował do tego miejsca, musiała mu to przyznać. O wiele bardziej niż ona sama. Miał postawę dawnego feudała, na poły wyniosłą i dumną, na poły dziką i barbarzyńską. Rosy odniosła wrażenie, że jej przodkowie z portretów spoglądają nań z aprobatą i życzliwością. Czuła się zresztą bardziej spadkobierczynią rodziny mat­ ki niż rodziny ojca. To po matce odziedziczyła typ urody, kolorystykę, a nawet figurę. W niczym nie przypominała Wyndhamów, krępych, krzepkich, mocno trzymających się ziemi. Była drobna i szczupła. „Skóra i kości", jak to powiedział Guard przy jakiejś okazji, a miał przy tym minę, jakby patrzył na suchotnicę w ostatnim stadium choroby. Ale to był ciągle jej dom, cząstka jej osoby. Czy miała do niego sentyment, czy nie, tego faktu przynależności nie miała zamiaru podważać. Była też na tyle szczera wobec siebie, żeby wiedzieć, iż w rękach Guarda dom Wyndha­ mów będzie bezpieczny.

OŻEŃ SIĘ ZE MNĄ 23 - Po prostu co? - zapytał. - Po prostu kochasz to miej­ sce i nie chcesz stąd wyjeżdżać? I kochasz mnie tak bar­ dzo, że... Oczywiście znał prawdę i tylko drażnił się z nią. Wolała jednak, by co do tej ostatniej kwestii nie było żadnych wątpliwości. - Miłość nie wchodzi tu w rachubę. Wyłącznie interes. Popatrzył na nią przenikliwym wzrokiem. - Czyli ślub ze mną ma ci zapewnić zatrzymanie domu? - Chcę go raczej uratować, zabezpieczyć, nazwij to zre­ sztą jak chcesz, bo i tak w końcu ty się staniesz jego właści­ cielem. Ten formalny układ między nami odsunie Edwarda, a wraz z nim niebezpieczeństwo uczynienia z tego miejsca żałosnej ruiny. Powtarzam, for-mal-ny - wyakcentowała sy­ laby tak dobitnie, jakby Guard miał kłopoty ze słuchem. Patrzyła na widoczne za oknem drzewo. Nie czuła się na siłach patrzeć Guardowi w twarz. - Nasz związek nie musi trwać długo - ciągnęła, wie­ dząc, że im szybciej wyjaśni wszystkie rzeczy, tym szybciej otrzyma jakąś wiążącą odpowiedź. - Peter zapewnił mnie, że już po roku możemy złożyć wniosek o rozwód i że samo małżeństwo do niczego nas nie zobowiązuje. - Wypełniając te ogólniki konkretną treścią, rozumiem, że nie zobowiązuje nas do współżycia cielesnego, czy tak? Więc nie będziemy spali w jednym łóżku, jak na małżeńską parę przystało? Jak ona nienawidziła tych jego ciągłych aluzji do seksu! - Oczywiście, że nie. A fakt, że małżeństwo nie zostało skonsumowane, posłuży nam jako pretekst do starania się o rozwód. - To mylisz się, moje złotko. Ty chyba w ogóle nie

24 OZEN SIĘ ZE MNĄ znasz mężczyzn. Jakiż mężczyzna stanąłby w sądzie i z własnej woli się przyznał, że przez rok nie udało mu się oddziewiczyć zaślubionej kobiety. Zresztą mówimy o mnie, a ja nie pójdę na taki warunek nawet w przypadku znalezienia innego pretekstu do rozwodu. Przecież w oczach świata bylibyśmy prawdziwym małżeństwem i gdyby później pojął cię ktoś jako dziewicę, straciłbym honor i musiałbym chyba strzelić sobie w łeb. Jak widzisz, sprawy cokolwiek się komplikują. Czy ta uwaga równoznaczna była z odmową? Chyba nie, choć może i tak. Rosy niepewnie spojrzała na człowie­ ka, z którym ona i Peter wiązali tyle nadziei. Czuła, że płoną jej policzki. Wdepnęli w temat, którego najchętniej w ogóle by nie poruszała. Jak zwykle, niczego nie mogła wyczytać z jego ironi­ cznie uśmiechniętej twarzy. - Dlaczego mamy oszukiwać świat? Przecież mogliby­ śmy nie robić tajemnicy z faktu, że nie jesteśmy... - Kochankami. - Widocznie już przyzwyczaił się wy­ ręczać ją przy trudniejszych słowach. - Tak, trudno jest sobie wyobrazić ciebie i mnie jako kochanków. Raz tylko trzymałem cię w ramionach i wówczas o mało nie wydra- pałaś mi oczu. - Przestraszyłeś mnie. I było tak ciemno, że nie widzia­ ło się własnej ręki. - Clem Angers kłusował w strumieniu twojego dziad­ ka, a ty mu pomagałaś napełniać worek łososiami. - Bzdura. Clem wyciągnął mnie tamtego wieczoru, że­ by pokazać mi borsuczą norę. I nagle ty się przyplątałeś i zepsułeś wszystko. Ta borsuczą nora miała być czymś w rodzaju prezentu od Clema na moje szesnaste urodziny.

OŻEŃ SIĘ ZE MNĄ 25 - Doprawdy? Cudowne szesnaście lat i ani jednego po­ całunku. Nieskazitelne dziewczątko. Zielone jabłuszko bez śladu linii papilarnych. A teraz ile masz lat? - Prawie dwadzieścia dwa - rzuciła niecierpliwie. - Hmm, sześć lat to dostatecznie długi okres, by opa­ nować do perfekcji sztukę całowania. Jak również wiele innych sztuk. W każdym razie ufam, że spodobała ci się tamta wprawka w ostatnią noc sylwestrową u Lewisha- mów na balu. Byłem i widziałem. Rosy spłonęła rumieńcem. Dobrze pamiętała ów przykry epizod. Jeden z podchmielonych młodych mężczyzn, spo­ krewniony zresztą dość blisko z gospodarzami balu, który bardzo długo adorował ją wzrokiem z drugiego końca sali, w pewnym momencie przeszedł do działania i zastąpiwszy jej drogę w ciemnym korytarzu, zaczął całować wbrew jej woli, siłą przełamując opór. Bardziej tu zresztą był winny alkohol niż sam napastnik. Na drugi dzień bowiem zjawił się u niej ze skruszoną miną i błagał o wybaczenie. Zapropono­ wał wspólny spacer, lecz zręcznie wymówiła się. Nie miała jednak pojęcia, że Guard był świadkiem tamtej sceny. Ponie­ waż rozegrała się w półmroku, mogła faktycznie wyglądać na scenę namiętnego pocałunku. Wstała, podeszła do komody i zaczęła nakręcać stojący na niej majolikowy zegar. - Dlaczego, do diaska, nie kupujesz sobie jakichś przy­ zwoitych sukienek? - dobiegło ją z tyłu pytanie Guarda. - Ostatecznie chyba możesz sobie na nie pozwolić. Twój ojciec nie zostawił cię przecież bez grosza przy duszy. A może obawiasz się, że zmieniając się z dziecka w kobie­ tę zgorszysz świętoszkowatego Ralpha?

26 OŻEŃ SIĘ ZE MNĄ wem. - A co do moich ubrań... - Spojrzała na swoje dżin­ sy i robiony na drutach gruby sweter, który należał niegdyś do jej ojca. - Ubieram się wyłącznie dla własnej przyje­ mności i jedynie w rzeczy, w których czuję się swobodnie. Obcisłe sukienki, wysokie obcasy i w ogóle wszystkie te głupstwa zostawiam twoim przyjaciółkom. Zresztą mężczyźni w twoim wieku stają się bardzo konserwatywni i zaczynają tolerować tylko jeden styl. - Mam trzydzieści pięć lat, Rosy - przypomniał jej z przekąsem - a to nie jest jeszcze dostateczna podstawa dla bycia konserwatywnym. Co się zaś tyczy moich gustów, to przyznaję, że lubię, kiedy kobieta ubiorem cokolwiek podkreśla swoją płeć, ażeby przynajmniej było jasne, z kim mamy do czynienia. Ale ty jeszcze nie jesteś kobietą, pra­ wda, Rosy? Tym razem pytanie to, które zresztą należało do rzędu pytań kardynalnych, rytualnych wręcz, dotknęło ją szcze­ gólnie boleśnie. - Jestem kobietą, tylko ty do tej pory nie raczyłeś jesz­ cze tego zauważyć - odparła wzburzonym głosem. - Zwy­ kłeś bowiem myśleć o kobietach wyłącznie w kategoriach seksualnych. Im więcej kobieta jest seksy, tym bardziej jest kobietą. I dlatego ostrzegam cię... Nagle przerwała, uderzona jakimś absurdalnym fatali­ zmem, ciążącym na ich wzajemnym stosunku. Dlaczego wciąż musieli się kłócić, sprzeczać, walczyć ze sobą na noże? - Więc przed czym mnie ostrzegasz? - zapytał wyzy­ wającym tonem. - Ach, nieważne. Ależ była durna, idąc za radą Petera! Owszem, zgadzała

OZEN SIĘ ZE MNĄ 27 się z nim w kwestii, że formalne małżeństwo było tu jedy­ ną gwarancją uratowania Łąki Królowej. Lecz wybór kan­ dydata należał do najgorszych z możliwych. Każdy inny mężczyzna byłby lepszy od tego aroganckiego, wzgardli­ wego, sadystycznego, strasznego człowieka, który w tej chwili stał przed nią i mierzył ją przenikliwym wzrokiem tych swoich bursztynowych oczu hipnotyzera. - W porządku, wycofuję się - powiedziała z goryczą. - To był fatalny pomysł. Okazałam się kompletną idiotką, licząc na twoją zgodę. W tej sytuacji dam chyba matrymo­ nialne ogłoszenie do prasy. W jego oczach pojawiły się dwa złociste ogniki. Na­ tychmiast jednak zgasły. - Jeszcze nie dałem ci mojej odpowiedzi. Machnęła ręką, jakby formalna odpowiedź nie była tu niezbędna. - Planujesz akcję tyleż delikatną, co niebezpieczną - ciągnął, nie zrażony tym gestem. - Edward to piekielnie podejrzliwy facet. - Jeśli nawet taki jest, to co z tego? W sensie prawnym niczego nie będzie mógł podważyć. - Nie byłoby rozsądne nie doceniać jego sprytu i prze­ biegłości. W twoim planie jest wszakże element oszustwa. - Oszustwa? - spytała z niepokojem. - Wracam z Brukseli pojutrze i wówczas dam ci osta­ teczną odpowiedź. Do tego czasu wstrzymaj się z dawa­ niem ogłoszeń do prasy. Włożył marynarkę i bez pożegnania opuścił salon. Po chwili usłyszała trzask frontowych drzwi, a potem stłumio­ ny pomruk silnika jego samochodu. Czuła do siebie niesmak. Guard traktował ją jak nasto-

28 OŻEN SIĘ ZE MNĄ latkę, ona zaś w jego obecności faktycznie dawała się spy­ chać do granic infantylizmu. - I znów zapomniałaś osłodzić mi kawę - powiedział Ralph tonem nagany, marszcząc po belfersku swoje płowe brwi. - Nawiasem mówiąc, w ostatnich dniach wydajesz się jakby czymś zaabsorbowana. Czy coś się stało? - Nie, nic szczególnego - odparła, mijając się z prawdą. - Wiesz, wielka szkoda, że nie przycisnęłaś mocniej swojego dziadka, żeby zapisał Łąkę Królowej na nasze charytatywne cele. Powoli zaczyna brakować nam łóżek i pomieszczeń. Kiedy pomyślę o twojej rezydencji i jej li­ cznych pokojach... - Tak, wiem - przyznała Rosy w poczuciu winy. Nie zapoznała dotąd Ralpha z wszystkimi klauzulami te­ stamentu dziadka, a ponieważ Edward, nie czekając na osta­ teczny wyrok sądowy, już zaczął zachowywać się jak właści­ ciel domu, Ralph był przeświadczony, że utraciła Łąkę Kró­ lowej na zawsze i bezpowrotnie. Dziwne, ale teraz właśnie przypomniała sobie, iż Guard ostrzegał ją kiedyś przed Ral­ phem, że ten, jak na fanatyka dobroczynności przystało, bę­ dzie się starał przejąć cały jej majątek dla swoich nędzarzy. Wówczas zaprotestowała, nie wierząc, by stosunkowo bliski jej człowiek mógł planować zamach na jej prywatną włas­ ność, lecz dzisiaj, słysząc wyrzuty Ralpha, że nie wpłynęła w dostatecznym stopniu na dziadka, gotowa była nawet go zrozumieć. Gdy bowiem codziennie rano wchodziła do zni­ szczonego, ponurego, obdrapanego budynku na skraju mia­ sta, w którym mieściło się schronisko dla bezdomnych, nie­ zmiennie towarzyszyły jej wyrzuty sumienia.