ziomek72

  • Dokumenty7 893
  • Odsłony2 158 585
  • Obserwuję935
  • Rozmiar dokumentów26.3 GB
  • Ilość pobrań1 244 225

Powrót męża - Penny Jordan

Dodano: 8 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 8 lata temu
Rozmiar :462.5 KB
Rozszerzenie:pdf

Powrót męża - Penny Jordan.pdf

ziomek72 EBooki EBOOK J Jordan Penny
Użytkownik ziomek72 wgrał ten materiał 8 lata temu. Od tego czasu zobaczyło go już 493 osób, 276 z nich pobrało dokument.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 151 stron)

PENNY JORDAN Powrót męża

ROZDZIAŁ PIERWSZY Szary stratus przesłonił niebo. Ulewny deszcz bęb­ nił o szyby. Abbie Howard poprawiła zasłonki i za­ paliła stojącą na biurku lampkę. Jakże szybko zmie­ niła się pogoda, westchnęła, a zapowiadał się upalny dzień. Ponownie pochyliła się nad rachunkami. Już w zeszłym tygodniu obiecała dostarczyć księgowej wszystkie dokumenty, potrzebne do sporządzenia bi­ lansu firmy. Pierwszy raz zdarzyło jej się takie opóźnienie. Przyczyną tego była jej dwudziestodwu­ letnia córka, Kathy. Kochana jedynaczka, która oznaj­ miła dziesięć dni temu, że ona i Stuart zamierzają się pobrać... Trzasnęły drzwi, Abbie podniosła głowę. Poznała kroki córki. Tylko dlaczego Kathy szła tak wolno, jakby wahała się, czy wejść do pokoju? Chyba nic się nie stało... - Dzień dobry, mamusiu... - Witaj, córeczko! - Mamo...

6 - Co takiego? Domyślam się, że chcesz mi coś powiedzieć. Wykrztuś to z siebie, od razu poczujesz się lepiej. - Abbie uśmiechnęła się serdecznie. Matka i córka nie były do siebie podobne. Lu­ dzie wielokrotnie zwracali na to uwagę. Abbie by­ ła zgrabną filigranową blondynką, Kathy zaś wyso­ ką dziewczyną o pięknych ciemnych włosach. Może tylko oczy miały takie same - zielone jak morska woda. Dawniej Kathy martwiła się, że z wiekiem staje się coraz bardziej podobna do ojca, którego znała tylko z fotografii. - Nie chcę być taka jak on - powiedziała kiedyś. - To okropny człowiek. Nienawidzę go. - Ale ty nie jesteś okropna, tylko bardzo kochana - odpowiedziała Abbie i serdecznie uściskała dziew­ czynkę. - Nie jesteś ani taka jak ja, ani taka jak ojciec. I gdy dorośniesz, będziesz się cieszyć, że jesteś sobą - dodała czule. I nie myliła się. Kathy wyrosła na piękną dziew­ czynę, rozsądną i inteligentną. I na pewno nie musia­ ła martwić się brakiem urody. Niewiele było takich spraw, w których matka i cór­ ka nie mogły się zgodzić. Chociaż, kiedy Abbie do­ wiedziała się o zaręczynach, nie umiała ukryć swoich obaw. A teraz Kathy patrzy na matkę z wahaniem. Boi się, jak Abbie przyjmie to, co chciała powiedzieć.

7 - Mamo... Chciałam ci coś powiedzieć, ale boję się, że mi nie uwierzysz.... - zaczęła niepewnie. Oparła się o biurko. Abbie z westchnieniem odsunęła papiery. - Co się stało? - Wiem, że będzie ci ciężko w to uwierzyć. Ale wydaje mi się... - Co ci się wydaje? Wykrztuś to wreszcie - znie­ cierpliwiła się Abbie. Kathy pochyliła głowę. - Widziałam dzisiaj mojego ojca - dokończyła. Zapanowało kłopotliwe milczenie. Abbie czuła, że drżą jej dłonie. - Masz rację - powiedziała krótko, kiedy doszła do wniosku, że już potrafi zapanować nad głosem. - Nie uwierzyłam. To zupełnie niemożliwe, żeby twój ojciec nagle się tutaj zjawił. On wyemigrował do Australii zaraz... zaraz po tym, jak ty się urodziłaś i nie ma żadnego powodu... - Zamilkła, widząc, jak bardzo Kathy zmieniła się na twarzy. Córka jednak wykazała dość odwagi, by dokoń­ czyć za nią urwane zdanie. - Nie ma powodu, żeby wrócił? A to, że może bardzo chciałby mnie poznać, nie wydaje ci się wy­ starczającym powodem? Matce serce ścisnęło się z bólu. Poświęciła córce całe swoje życie, starała się dać jej miłość, poczucie bezpieczeństwa, wszystko, co tylko możliwe. I czuła

się dumna z tego, że jej ukochana dziewczynka jest szczęśliwa. Teraz nagłe spostrzegła z przerażeniem, że coś jednak przeoczyła. Wiedziała oczywiście, dlaczego Kathy myślała te­ raz więcej o ojcu. Zamierzała przecież założyć ro­ dzinę. To było naturalne, że zastanawiała się nad rolą obojga rodziców. I na pewno przyglądała się ro­ dzicom Stuarta. Narzeczony córki pochodził z du­ żej, zamożnej rodziny. Miał nie tylko matkę, ale i oj­ ca, a także dwie siostry. Tak, porównania niekoniecz­ nie wychodziły na jej korzyść. Abbie westchnęła głę­ boko. Wiele lat temu, kiedy Kathy była jeszcze malutkim bobaskiem, Abbie przysięgła sobie, że zawsze będzie z nią szczera we wszystkim, co dotyczy jej ojca. I do­ trzymała słowa, chociaż starała się przekazywać ma­ łej wszystkie informacje w taki sposób, by jej nie zranić. I opowiedziała wszystko dopiero wtedy, kiedy Kathy dorosła na tyle, by mogła to zrozumieć. Zrobiła to głównie po to, żeby córka nie czuła się gorsza od innych dzieci, by nie ciążyła jej świadomość, że włas­ ny ojciec ją odrzucił. Na imprezie z okazji „osiemnastki" Kathy, Abbie myślała z dumą, że może sobie pogratulo­ wać. Patrzyła z radością na pogodną buzię i jaśnieją­ ce szczęściem oczy córki. Udało się pokonać wszy­ stkie trudności. Tak bardzo cieszyła się, że dopięła celu.

9 Teraz jednak po raz pierwszy tknęło ją przeczucie, że być może ta radość okazała się przedwczesna. Czy Kathy mogła tęsknić za ojcem, którego nigdy nie znała? Minęło już wiele lat, odkąd Abbie ostatni raz zadała sobie to pytanie. - Rozumiem, co czujesz - rzekła szorstko. - Mu­ sisz jednak zapomnieć o ojcu. Traktuj to tak, jakby nigdy nie istniał. Kathy odpowiedziała z nieoczekiwaną gwałtow­ nością. - Ty nic nie rozumiesz. Nie możesz tego zrozu­ mieć. Zawsze miałaś kochającego tatusia. Dziadek i babcia są razem. Kochają cię. Nigdy w szkole nie musiałaś wysłuchiwać tych wszystkich dzieci, opo­ wiadających o swoich ojcach... Spojrzała na matkę i na chwilę zamilkła. - Przepraszam, mamo. To nie twoja wina. Ja nie chciałam... Abbie wstała z krzesła. Objęła serdecznie swoją wysoką, dorosłą córkę. Przytuliła ją do siebie tak, jak robiła to dawniej, kiedy Kathy była małą dziew­ czynką. Czy to możliwe, żeby Samuel Howard powrócił? - myślała. Nie odważyłby się. Po tym, co zrobił, na pewno by się nie ośmielił. Ułatwiła mu odejście. Zgo­ dziła się, żeby zabrał dom, pieniądze... Wszystko mu oddała. Wszystko oprócz dziecka, którego wyparł się i którego nigdy nie widział. Oskarżył ją, że poszła do

10 łóżka z kimś innym. Sugerował nawet, że to był Lloyd. Z uporem powtarzał, że jeżeli Abbie zaszła w ciążę, to na pewno nie z nim. Zupełnie nie spodziewała się, że jej mąż zareaguje w ten sposób na wiadomość o dziecku. Tak bardzo go kochała. Nawet przez myśl jej nie przeszło, że mo­ głaby go zdradzić. To był dla niej szok. Straszliwy ból zadany w chwili, kiedy promieniała szczęściem. Nie mogła słuchać tego rodzaju zarzutów. Spakowała rzeczy i odeszła z domu, w którym przez parę mie­ sięcy mieszkali razem. Tak więc jej mąż i zarazem ojciec dziecka zniknął z jej życia zaraz potem, jak dowiedziała się, że jest w ciąży. Abbie wprowadziła dane do komputera, przygoto­ wała wydruk dla swojej księgowej. Wpięła rachunki do skoroszytu. Odetchnęła z ulgą, robota była skoń­ czona. Siedem lat temu, gdy powiedziała przyjaciołom, że zamierza otworzyć własną firmę, uśmiechali się z niedowierzaniem. Dowiodła, że podjęła słuszną de­ cyzję. Prywatne biuro pośrednictwa pracy okazało się doskonałym pomysłem. Potrafiła wykorzystać swoje doświadczenie zawo­ dowe i liczne znajomości, jakie zdobyła, pracując przez piętnaście lat w restauracji w miejscowym ho­ telu. Najpierw jako kelnerka, potem jako kierowni-

11 czka. Odpowiadała również za organizację konferen­ cji naukowych. Obecnie dobra opinia o jej firmie przechodziła z ust do ust, jeden klient polecał drugiemu. Kathy, podobnie jak kiedyś matka, pracowała w re­ stauracji jako kelnerka. Mogła dzięki temu zdobyć niezależność i zarazem mieć satysfakcję z zarobienia własnych pieniędzy. Oczywiście starała się zawsze, by praca nie kolidowała ze studiami. Naukę stawiała na pierwszym miejscu. Rodzice Abbie wielokrotnie oferowali swoją po­ moc, błagali ją, żeby zamieszkała razem z nimi. Ona jednak uparła się, by mieszkać jedynie z córką i za­ rabiać na swoje utrzymanie. I ta stanowczość wyszła jej na dobre... Abbie spojrzała na zegarek. Obiecała swojej przy­ jaciółce, która pomagała komuś organizować jarmark staroci, że wejdzie na strych i przejrzy stare rupiecie, czy nie ma czegoś takiego, co mogłoby się przydać. Jeśli się pośpieszę - pomyślała - zdążę to zrobić przed wieczornym spotkaniem z Dennisem. W miej­ scowym hotelu otwarto luksusowe centrum konferen­ cyjne. Tego dnia właśnie miała omówić warunki współpracy. Dennisa, przystojnego bruneta, z którym łączyło ją wiele spraw zawodowych, Abbie traktowała z rezer­ wą. Od czasu, kiedy rozpadło się jej małżeństwo, zachowywała dystans nawet wobec przyjaciół. Pilno-

12 wała, żeby sprawy nie zaszły za daleko, zawsze umia­ ła w porę się wycofać. Gdyby ktoś zarzucił jej, że nienawidzi mężczyzn, zaprzeczyłaby temu od razu. Po prostu chciała mieć spokój. Nie miała chęci kom­ plikować sobie życia. Jej były mąż nazwał ją kłam­ czucha, a nawet jeszcze gorzej. Ta rana długo nie chciała się zagoić... Podstawiła drabinę i zaczęła wchodzić na strych. Znowu myślała o tym, że nie powinna nigdy więcej dopuścić do czegoś takiego. Samuel zaklinał się, że zawsze będzie ją kochał, że nigdy jej nie skrzywdzi. Uwierzyła, a on ją okłamał. Czy po tym, co przeżyła, mogła pozwolić sobie na to, żeby zaufać innemu mężczyźnie? Bała się ryzyka. Nie tylko dla własnego spokoju, ale przede wszystkim dla dobra Kathy... Pchnęła drewniane drzwi i zaraz kichnęła, tak dużo zgromadziło się tutaj kurzu. Nie była tu od czasu, kiedy jej córka opuściła dom. - Kathy... - głośno westchnęła. Odkąd dziewczy­ na poznała na uniwersytecie Stuarta, Abbie panicznie się bała, że historia może się powtórzyć. - Stuart nie jest taki jak Sam - mówiła Fran. - A gdyby nawet okazał się taki, to i tak Kathy ma prawo popełniać własne błędy. A nadmierna opiekuń­ czość matki nie zawsze wychodzi na dobre. Ja rozu­ miem, co czujesz, ale twoja córka jest dorosła i bar­ dzo zakochana.

1 3 Fran była jedyną przyjaciółką, z którą Abbie cza­ sami potrafiła szczerze porozmawiać. - Jej tylko się wydaje, że jest zakochana - prze­ rwała wówczas Abbie. - Znają się zaledwie kilka miesięcy i już myślą o tym, żeby razem mieszkać. - Daj jej szansę. Daj szansę im obojgu. - Łatwo ci mówić. Twoje dzieci mają dopiero kil­ kanaście lat. - Czy myślisz, że to mi coś ułatwia? - oburzyła się Fran. - Lloyd i Susan przez cały tydzień nie od­ żywali się do siebie. Przyłapał ją, jak całowała się przy furtce z tym. swoim Lukiem. I nagle zrobił się troskliwym ojcem, pilnującym cnoty swojej córki. Michelle natomiast... Lloyd, zanim poznał Fran, przyjaźnił się z Abbie. Bardzo pomagał jej w tych trudnych dniach, kiedy rozpadło się jej małżeństwo. Sugerował nawet, że powinni się pobrać. Abbie odmówiła. Wiedziała, że nie łączy ich nic więcej oprócz przyjaźni. I to, że kiedyś traktowano ich jak parę, nie miało żadnego znaczenia. Jakiś czas po tym, jak Abbie odmówiła, Lloyd za­ czął chodzić z Fran. Ożenił się z nią i mieli już dwie córki, Susan i Michelle. Obie średniego wzrostu, dość pulchne, o ładnych gęstych rudych włosach, bardzo podobne do ojca. Miały zupełnie inny typ urody niż Kathy. Abbie rozłożyła na podłodze gazetę i przykucnęła

14 na niej, przeglądając starocie. Teraz wspomnienia za­ atakowały ją ze wzmożoną siłą. Ileż tu było wzruszeń. W zniszczonej, skórzanej walizce znalazła pierwsze książeczki Kathy do nauki czytania i jeszcze starsze z obrazkami do kolorowania. Pod powiekami zapiekły łzy. Dobrze pamiętała, jak Kathy rysowała swoje dziecinne obrazki, jak przeczy­ tała pierwsze słowa, potem całe zdanie. Była dumna ze swego dziecka. Uśmiechnęła się, przypominając sobie, jak telefo­ nowała do swoich rodziców, chwaląc się każdym no­ wym osiągnięciem córeczki. Zakurzoną dłonią prze­ tarła oczy. Broniła się przed ogarniającą ją nostalgią. Odsunęła wiklinowy koszyk ze starymi lampkami choinkowymi. Zepsuty budzik, ekspres do kawy, za­ rdzewiały rower ze zwichrowanym kołem... Trzeba to będzie wyrzucić, zdecydowała. W kącie stały wielkie tekturowe pudła. Sięgnęła do nich. W powietrzu unosił się obłok kurzu. Nad głową rozległ się hałas. To tylko nietoperze, pomyślała. Sku­ liła ramiona. Nie mogła zrozumieć, co się z nią dzieje. Przecież od dawna nie poddawała się tego rodzaju nastrojom. Z wrażliwej, romantycznej dziewczyny przemieniła się w twardą kobietę, trzeźwo stąpającą po ziemi. Po­ trafiła stłumić sentymenty. Borykała się z rozmaitymi problemami, jakie niesie życie. O dobro swojego dziecka walczyła jak lwica. Niekiedy zarzucano jej,

1 5 że jest zbyt chłodna, zamknięta w sobie. Ale ludzie szanowali tę nową Abbie... Westchnęła. Poczekała, aż kurz opadnie i zajrzała do następnego pudła. Wiedziała już, że nie znajdzie nic takiego, co przy­ dałoby się przyjaciółce. Większość rzeczy okazała się tak zniszczona, że nadawała się tylko do wyrzucenia. Inne z kolei budziły zbyt wiele wspomnień, by mogła się ich pozbyć. Pomyślała, że powinna zakończyć poszukiwania, zejść na dół i przygotować się na spotkanie z Denni- sem, ale właśnie ręka jej natrafiła na miękką tkaninę. Abbie podniosła pokrywkę. W słabym świetle nie było wiele widać, ale i tak dobrze wiedziała, co zna­ lazła. Instynkt mówił jej, że powinna odejść. Tymczasem siedziała nieruchomo na gazecie, pogrążona we wspomnieniach. Dobrze pamiętała tę suknię z białego szyfonu i francuskiej koronki. Blask naszytych pereł tak bar­ dzo pasował do pierścionka z brylantem. To było tak dawno. Zaróżowiona ze szczęścia, tań­ czyła przed lustrem, robiła piruety. Z oczyma jaśnie­ jącymi szczęściem czekała na matkę, by pokazać się jej w tej sukni. Wyglądała jak królewna, gdy kroczyła kościelną nawą, trzymając ojca pod rękę. Gdy Samuel uniósł jej welon, ujrzała brązowe oczy, wpatrzone w nią

1 6 z miłością. Czuła się nieśmiertelna jak bogini, kocha­ na, uwielbiana. Pewna, że szczęście będzie trwało wiecznie. Ani przez chwilę nie myślała wówczas, że Sam nie zawsze będzie patrzył na nią w ten sposób. Nie wiedziała, że nadejdzie dzień, kiedy wszystko stanie się inne. Jak bardzo naiwna była wtedy, jak straszliwie głupia. Rodzice ostrzegali ją, żeby nie śpieszyła się tak bardzo ze ślubem. Tłumaczyli, że jest młodziutka, że znają się z Samem zaledwie kilka miesięcy. Nie słu­ chała ich. Uważała, że są starzy i dawno już zapo­ mnieli, jak kiedyś sami byli zakochani. Ona i Samuel spotkali się przypadkowo. Jechała rowerem na zajęcia ze statystyki. Jazda rowerem na terenie uniwersytetu była zabroniona. Studenci jednak nie przejmowali się tym zakazem. Sam wyszedł energicznym krokiem zza budyn­ ku, a Abbie nie zdążyła wyhamować i całym impe­ tem wpadła na niego. Wtedy sądziła, że jest studen­ tem, tak jak ona, choć już na pierwszy rzut oka widać było, że jest od niej starszy. Nie wiedziała jeszcze, że to jeden z nowych wykładowców ekonomii poli­ tycznej. Dobrze pamiętała, jak przepraszała, zaczerwienio­ na i speszona. Nie poczuwała się do winy. Jazda ro­ werem na terenie uniwersytetu wydawała jej się czymś zupełnie naturalnym.

17 Już na samym początku silnie zareagowała na mag­ netyzm jego ciała. Miłość od pierwszego wejrzenia? Westchnęła. Teraz nie wierzyła już w takie bajki. Mu­ siała jednak przyznać, że gdyby już wtedy chciał się z nią kochać, nie zawahałaby się ani sekundy. Mogli to robić nawet na trawniku. Przed gmachem wydziału ekonomii politycznej i na oczach wszystkich studen­ tów. Nie zaprotestowałaby, choć wtedy jeszcze nie miała żadnych doświadczeń seksualnych, nie licząc sporadycznych pocałunków z Lloydem. Kiedy odkryła, że jest wykładowcą, który kilka miesięcy wcześniej zrobił doktorat na uniwersytecie harwardzkim, była zszokowana. Samuel zwrócił jej uwagę, że jazda rowerem jest zakazana, po czym odszedł. Nie spodziewała się, że jeszcze kiedyś go zobaczy. Jednak dwa dni później, zupełnie nieoczekiwanie, przyszedł do niej na stancję, odnosząc książkę, która wypadła z bagaż­ nika roweru. Dobrze pamiętała, jak bardzo czuła się wtedy za­ kłopotana. Czytała właśnie artykuł o rozpaczliwej sy­ tuacji krajów Trzeciego Świata. Były tam zamiesz­ czone zdjęcia pomordowanych dzieci. Wzruszyła ją historia boliwijskiego chłopca, który uciekał przez góry po aresztowaniu ojca, kiedy lewicowy rząd zo­ stał zastąpiony juntą wojskową. Przerażały opisy rze­ zi, w których nie oszczędzano nawet małych dzieci. Bohaterowi opowiadania udało się ocalić życie. Do-

18 tarł szczęśliwie do Argentyny i tam policja udzieliła mu pomocy. Abbie nie dość szybko zdążyła otrzeć łzy i Sam zauważył, że płakała. - Pewnie myślisz, że reaguję za bardzo emocjo­ nalnie. .. - zaczęła się tłumaczyć. - Ale, widzisz, te pomordowane dzieci... Nawet ten śliczny malu- szek... został zabity niedługo po tym, jak zrobiono to zdjęcie. - Wskazała na fotografię. - Zabójstwa, głód... Nie sposób tego wytrzymać. Potrząsnął głową. - Rozumiem cię doskonale. Państwa Ameryki Po­ łudniowej znajdują się i tak w lepszej sytuacji niż Syberia lub kraje pustynne. Klimat jest tam łagodniej­ szy, bogata przyroda. Dzikie oliwki niejednego ura­ towały od śmierci głodowej. Przetarła oczy. Uśmiechnęła się do niego. - Wcale nie uważam, że reagujesz zbyt emocjo­ nalnie - zaczął. - Dużo podróżowałem, widziałem wiele tragedii. I przyznam, że kiedyś... - Nie skoń­ czył, bo w tym momencie weszła do pokoju współ­ lokatorka. Abbie zaproponowała Samuelowi, że zrobi mu ka­ wy. Odmówił. Powiedział, że przyszedł tylko po to, żeby oddać książkę. To był już prawie początek wakacji i ku jej zdu­ mieniu, dwa tygodnie później Sam odwiedził ją w do­ mu rodziców. Leżała na słońcu i opalała się. I nagle

19 spostrzegła go przy furtce. Przyznał potem, że wyda­ wało mu się, iż nie wypada, żeby wykładowca wpadał do pokoju dziewcząt na kawę. Był człowiekiem o bardzo wysokiej moralności, o silnie wpojonych zasadach. Jednak ich miłość była tak namiętna, że oboje tracili kontrolę. Wtedy, pierwszy raz, wpadł na krótko. Jej rodzice wyszli, miała mieszkanie do swojej dyspozycji. Bła­ gała go, żeby został dłużej. - Bo ty mnie nie lubisz - oskarżyła go. W odpowiedzi wziął jej rękę, by sama sprawdziła jak jest podniecony. Zaczerwieniła się i odwróciła wzrok. Jeszcze wte­ dy w takich chwilach nie umiała patrzeć w oczy. Zaśmiał się. - Widzisz, jesteś taka młodziutka. Poza tym ty... - Jak śmiesz mówić mi, że jestem za młoda! - przerwała mu z pasją. - Mam prawie dwadzieścia lat. - A ja dwadzieścia sześć. - Zatem jest między nami różnica zaledwie sze­ ściu lat - protestowała. - Ty jesteś dziewicą i nadal żyjesz w krainie ba­ jek. Ja już mam za sobą doświadczenia seksualne. - Mogę się nauczyć... Ty możesz mnie nauczyć. Wziął ją w ramiona. - Och, Boże, na jakie narażasz mnie pokusy -jęk­ nął zduszonym głosem. Początkowo podejrzewała, że żartuje. Szybko jed-

20 nak zauważyła, że głos miał zmieniony pod wpływem emocji. A potem zaraz zaczął mówić o czymś innym. Neutralny temat. Opowiadał o tym, że wybiera się z kimś na ryby, o tym, jak wśród kamieni będą szukać węgorzy. Znał doskonale zwyczaje ryb, zdawało się, że wie o przyrodzie wszystko. Zawsze silnie reagowała na bliskość jego ciała. Ale to, co ich łączyło, nie było tylko fizycznym pożądaniem. Imponowało jej, że jest taki mądry, świetnie orientował się w polityce, interesował się ochroną środowiska. Abbie przymknęła oczy. Te wspomnienia sprawia­ ły jej ból. Pamiętała, jak pierwszy raz Sam ją pocałował. Przypadkowo wspomniała, że chciałaby zobaczyć „Sen nocy letniej", spektakl tradycyjnie wystawiany co roku w Stratford. Wcale nie oczekiwała, że on ją tam zawiezie. Nie miała jeszcze wtedy swojego sa­ mochodu, ale zawsze mogła liczyć na rodziców. Sam zadzwonił do niej już następnego dnia i po­ wiedział, że kupił dwa bilety. Zapytał, czy chciałaby pójść z nim na ten spektakl. Ucieszyła się, że znowu go zobaczy. Przyjechał po nią chwilę wcześniej, niż był umó­ wiony. Na szczęście zdążyła się ubrać. Już kilka go­ dzin wcześniej zaczęła szykować się na to spotkanie. Zakręciła włosy na średniej wielkości wałki i nałoży­ ła piankę. Miękko opadające fale tworzyły naturalną i elegancką fryzurę.

21 Włożyła zwiewną sukienkę na ramiączkach, z de­ likatnej żorżety, w pięknym odcieniu zieleni. Do tego kremowy żakiet i klapki na paseczki z fantazyjną kla­ merką, pasujące zarówno na spacer, jak i do eleganc­ kiej restauracji. Dobrze się stało, że tak zadbała o swój ubiór, bo dech jej zaparło, kiedy ujrzała Sama w jasnej koszuli i garniturze. - Myślę, że po obejrzeniu sztuki moglibyśmy pójść gdzieś na kolację - powiedział do niej, patrząc jednak na jej rodziców. Matka skinęła głową. Ojciec mruknął coś nieokre­ ślonego, z czego wywnioskowała, że oboje ufają Sa­ mowi. Wyglądała wówczas naprawdę prześlicznie. Nawet spotkane przypadkowo koleżanki zwróciły na to uwa­ gę. Puszyste jasne włosy, sukienka doskonale har­ monizująca z kolorem oczu. Zielona żorżeta, miękka, cudowna w dotyku... Abbie westchnęła i znowu przeciągnęła dłonią po leżącej w pudle starej sukni ślubnej. Do Stratford jechało się około godziny. Abbie mil­ czała prawie przez całą drogę, zbyt podekscytowana jego bliskością, żeby prowadzić konwersację. - Jaki ładny dzień -powiedziała, kiedy przejecha­ li już większość drogi. Sam odparł, że owszem, pogoda dopisała. Dodał, że reszta tygodnia zapowiada się równie obiecująco. - Czy lubisz się opalać? - zapytał.

22 Przytaknęła. Pomyślała z goryczą, że nigdy nie udało jej się osiągnąć wymarzonego złotego koloru opalenizny. Jej wrażliwa skóra pod wpływem słońca szybko robiła się czerwona. Abbie musiała zawsze uważać, żeby uniknąć poparzenia. Wjechali na małą, spokojną uliczkę. Sam zatrzy­ mał auto. Odwrócił głowę i patrząc poważnie na nią, objął ją ramieniem. Odgarnął jej włosy z policzka. Ten delikatny gest spowodował, że zadrżała z roz­ koszy. - Masz cudowną puchatą fryzurę - powiedział. Potem patrzył na nią w taki sposób, jakby chciał zdjąć z niej żakiet, zsunąć ramiączka... Zawstydzona odwróciła wzrok. Nadal zaskakiwało ją, że tak namiętnie pragnęła tego mężczyzny. Do Lloyda nigdy nie czuła nic po­ dobnego. Rozmawiali już o tym. Zgodnie ustalili, że zostaną przyjaciółmi. Chcieli od czasu do czasu pójść gdzieś razem, cieszyć się swoim towarzystwem. I nie potrzebowała żadnego dowodu, że podjęła słuszną decyzję. Lubiła Lloyda jako człowieka, kolegę. Nie widziała jednak żadnego sensu, by iść z nim do łóżka. To nie miałoby żadnej przyszłości. Jej marzenia wią­ zały się z Samem. Nikt przedtem nie działał na nią tak silnie. Nie była przygotowana na takie emocje, na tak wielkie uzależnienie. Wiedziała, że to miłość. W żaden inny sposób nie mogła wytłumaczyć tego, co się z nią działo.

POWRÓT MĘŻA 23 To był prześliczny letni wieczór. Powietrze słodkie i balsamiczne. Czuła się dumna, gdy z takim wspa­ niałym wytwornym mężczyzną wchodziła do ele­ ganckiego lokalu, w którym wystawiano spektakl. Sam zarezerwował dla nich stolik w kącie sali, odda­ lony od innych. - Zamówiłem dla nas szampana - szepnął jej do ucha, gdy tylko usiedli. - Mam nadzieję, że lubisz ten trunek. - Uwielbiam - odpowiedziała. Nie chciała przyznać, że tylko raz w życiu próbo­ wała szampana na jakimś weselu. I wtedy wypiła tyl­ ko pół szklaneczki. W czasie studiów dorabiała pracą kelnerki. Rodzice, mimo pewnych oporów, zgodzili się na to, bo bardzo chciała być niezależna finansowo. Wiedzieli, że córka ma twarde zasady. Unikała alko­ holu, a oni ufali jej. Wtedy jednak raczej umarłaby, niż się przyznała, że nie pije. Samuel podał jej kieliszek. Alkohol szu­ miał jej w głowie. - Nie powinienem tego robić... Wiesz, co mam na myśli - powiedział Sam, trzymając ją za rękę. Nie była pewna, o czym mówi, dopóki jej tego nie wyjaśnił. - To nie miało być tak, że już teraz spotkam dziewczynę, która tak wiele będzie dla mnie znaczyć. To nie miało tak być. To poszło za szybko. Nie jestem przygotowany. Chociaż... jak, do licha, ktoś może

24 POWRÓT MĘŻA być na coś takiego przygotowany? Ty jesteś jeszcze taka dziecinna... Wyjął kieliszek z jej drżącej dłoni. Otoczył ją ra­ mieniem. - Ostatnia rzecz, jakiej mi było teraz trzeba, to zakochać się tak bardzo. - Niemożliwe, żebyś ty mnie kochał. Nie mogę uwierzyć. - Wszystko tak starannie zaplanowałem. Musnął ustami jej policzek. - Przepraszam. Tak bardzo cię przepraszam - szeptał. - To ty sprawiłaś, że tak się czuję. Uważałem siebie za twardego człowieka. Nigdy przedtem nie byłem tak bardzo związany z żadną kobietą. Dla cie­ bie tracę głowę. - Ty nie możesz być we mnie zakochany - prote­ stowała słabym głosem, ale z jego oczu potrafiła wy­ czytać prawdę. - Nie, nie mogę... Nie mogę. Nie rozumiem, co się ze mną dzieje. Nawet jeszcze nie byliśmy razem w łóżku. Jak to możliwe, żebym się tak zakochał? Patrzyła na niego. Szampan dodał jej odwagi. - Ja... jeszcze z nikim nigdy nie byłam w łóżku - powiedziała. - Ale... wiem, że chciałabym kochać się z tobą. Chcę to zrobić z tobą - dokończyła drżą­ cym głosem. I wtedy on pocałował ją właściwie pierwszy raz. Tym razem nie było to żadne muśnięcie w policzek.

POWRÓT MĘŻA 25 W półmroku, jaki panował w lokalu, mógł sobie na to pozwolić. Pamiętała, jak twardy i gorący wydał się jego język. Wtedy dałaby wszystko, żeby ten pocału­ nek nigdy się nie skończył. Na pewno nie wyszli wtedy przed zakończeniem spektaklu. Nic jednak nie zapamiętała z tego, co dzia­ ło się na scenie. Wiedziała, że kelner podał do szam­ pana coś słodkiego. Nie mogła przełknąć ani kęsa. Chciała być tylko z nim. Patrzyła mu w oczy, a jej ciało płonęło z pożądania. Po zakończeniu przedstawienia odwiózł ją prosto do domu, mimo że mogli dłużej być razem. Potem jednak, akurat w czwartek, zapytał ją i jej rodziców, czy mogłaby z nim pojechać na cały week­ end. - Kiedy? - zadała pytanie, które było jednocześ­ nie zgodą. - Przyjadę po ciebie jutro rano - odparł. Na dole dzwonił telefon, ale ona tego nie słyszała, tak bardzo pogrążona była we wspomnieniach. Nie uczyniła żadnego wysiłku, żeby zejść na dół. Broniła się przed przeszłością. Nie chciała tego pamiętać. Nie miała siły przeżywać wszystkiego od nowa. Ani tym bardziej ponownie doświadczać bólu. Marzył jej się spokój. Przecież te odległe sprawy nie mają już żadnego znaczenia, mówiła sobie. Ale przeszłość nie była plikiem w komputerze,

26 który po prostu można wykasować. Wspomnienia od­ żyły. Obudziły je słowa Kathy i pudło z suknią ślub­ ną, znalezione na strychu. I tego nie można było wykasować, unieważnić. - Boże, proszę, błagam. Nie chcę tego - prosiła szeptem. Siedziała na podłodze, na rozłożonej gaze­ cie, na zakurzonym strychu. Spod zaciśniętych po­ wiek płynęły łzy.

ROZDZIAŁ DRUGI Pamiętała ten cudowny dzień, kiedy Sam zabrał ją od rodziców. Znowu była w tej samej zielonej sukien­ ce na ramiączka. Pomyślała, że to kolor nadziei, który okazał się dobrą wróżbą. Nie mogło być inaczej. Wie­ działa, że jadą gdzieś na weekend. Po raz pierwszy mieli razem spędzić noc. Sam nie powiedział, dokąd ją wiezie. To miała być niespodzianka. - Pogoda nam sprzyja - powiedział. - Z ostatnie­ go komunikatu meteorologicznego wynika, że ta fala ciepła utrzyma się aż do następnego tygodnia. - Spoj­ rzał na nią roześmiany, szczęśliwy. Z niecierpliwością czekała, aż zobaczy to gniazd­ ko, które dla niej przygotował. Jej serce biło szybciej niż zwykle. - Dlaczego się denerwujesz? - zapytał Sam. - Jestem zupełnie spokojna - szepnęła. - Nie bój się - rzekł miękko. - Nikt cię do niczego nie będzie zmuszać. Będziesz robić tylko to, na co masz ochotę. Patrzył na nią z taką czułością, że jeśli nawet przed

28 wyjazdem miała jakieś wątpliwości, to wszystkie sto­ pniały pod wpływem tego spojrzenia. - Ale ja mam na to ochotę - powiedziała i zaraz potem zaczerwieniła się. Modliła się, żeby nie kazał jej sprecyzować, na co ma ochotę, żeby nie musiała niczego wyjaśniać. Przez cały czas nie mogła uwierzyć, że on pra­ gnął jej tak bardzo jak ona jego. Mówił, że zako­ chał się w niej „niebezpiecznie i całkowicie". Tak to właśnie określił, chociaż jej wydawało się to nie­ możliwe. Podobało jej się, jak prowadził samochód. Podczas drogi przyglądała się dużym silnym dłoniom, trzyma­ jącym kierownicę. W pewnym momencie odwrócił się do niej i po­ wiedział lekko zachrypniętym głosem: - Nie patrz na mnie w ten sposób, bo nie wytrzy­ mam. Jeśli nie przestaniesz, to zaraz zatrzymam sa­ mochód, wezmę cię w ramiona i będę całował do upadłego. Abbie czuła, jak robi jej się gorąco. To, co przeży­ wała, było zbyt silne. Bała się utraty kontroli. - Chciałbym, żeby ten pierwszy raz był dla ciebie czymś bardzo pięknym - powiedział Sam. - Wyobra­ żam sobie, jak leżysz wygodnie, z głową na pucho­ wych poduszkach. Pokój pachnie różami. Promienie słońca tańczą na twoim ciele. Będziemy sami, daleko od innych ludzi. Nie powinno nam przeszkadzać, że