ziomek72

  • Dokumenty7 893
  • Odsłony2 248 432
  • Obserwuję984
  • Rozmiar dokumentów26.3 GB
  • Ilość pobrań1 303 148

Żona na dwa lata - Steele Jessica

Dodano: 8 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 8 lata temu
Rozmiar :499.2 KB
Rozszerzenie:pdf

Żona na dwa lata - Steele Jessica.pdf

ziomek72 EBooki EBOOK S Steele Jessica
Użytkownik ziomek72 wgrał ten materiał 8 lata temu.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 77 stron)

Jessica Steele Żona na dwa lata<^ HARLEQUIN* Toronto • Nowy Jork • Londyn Amsterdam • Ateny • Budapeszt • Hamburg Madryt • Mediolan • Paryż Sydney • Sztokholm • Tokio • Warszawa

Tytuł oryginału: A Professional Marriage Pierwsze wydanie: Hańeąuin Mills & Boon Limited, 2002 Redaktor serii: Grażyna Ordęga Korekta; Janina Szrajer © 2002 by Jessica Steele © for the Polish edition by Arlekin - Wydawnictwo Hartequin Enterprises sp. z o.o.. Warszawa 2003 Wszystkie prawa zastrzeżone, łącznie z prawem reprodukcji części lub całości dzieła w jakiejkolwiek formie. Wydanie niniejsze zostało opublikowane w porozumieniu z Hartequin Enterprises II B.V. Wszystkie postacie w tej książce są fikcyjne. Jakiekolwiek podobieństwo do osób rzeczywistych - żywych czy umarłych - jest całkowicie przypadkowe. Znak firmowy wydawnictwa Hartequin i znak serii Harlequin Romans są zastrzeżone. Skład i łamanie: Studio Q Printed in Spain by Litografia Roses, Barcelona ISBN 83-238-1900-9 Indeks 360325 ROMANS-697 ROZDZIAŁ PIERWSZY - Pan Davenport prosi. Chesnie poczuła, jak jej żołądek ściska się ze strachu. Na szczęście dzięki wieloletniej praktyce nauczyła się panować nad sobą i nikt nie odgadłby, jakie teraz targają nią emocje. Zacisnęła drżące dłonie i lekkim krokiem podążyła za Barbarą Platt. - Chesnie Cosgrove - przedstawiła ją asystentka i opuściła pokój. Wysoki, może trzydziestopięcioletni mężczyzna wstał zza biurka, a jego błękitne oczy spoczęły na Ches­ nie wyczekująco. Jedno spojrzenie wystarczyło mu, by bezbłędnie ocenić jej czerwony elegancki kostium, smukłą figurę, rudawe loki, zielone oczy i nieskazitelną cerę. Chesnie zesztywniała. Wiedziała już, że przed tym mężczyzną niewiele da się ukryć i że za łagodną fasadą kryje się nieugięta siła woli. - Znalazła nas pani bez kłopotu? - zagaił miłym barytonem, wskazując fotel naprzeciwko biurka. Trudno byłoby przegapić ogromne drapacze chmur, które zajmowała firma Yeatman Trading. Lecz zaledwie zdążyła skinąć głową, a Joel Davenport już mówił dalej: - Proszę opowiedzieć mi o sobie.

6 JESSICA STEELE - Jeśli chodzi o moje kwalifikacje... - Pani kwalifikacje są mi świetnie znane - przerwa! jej niecierpliwie. - Doskonała sprawność pisania, zna­ jomość komputera, umiejętności organizacyjne... Ina­ czej by tu pani teraz nie siedziała. Chesnie zacisnęła spocone dłonie. Właściwie, co ona tu robi? Czy naprawdę chce pracować z takim człowie­ kiem? Najwyraźniej Joel Davenport to niezły twardziel. Dumnie,uniosła brodę. Cóż, skoro przeszła przez tyle testów kwalifikacyjnych i dotarła aż do tego etapu, wy­ korzysta tę szansę. Przecież musi dopiąć swojego celu i wyrwać się z Cambridge. - Mam dwadzieścia pięć lat... - Wiem - mruknął ponaglająco. - Przez trzy lata pracowałam w Cambridge... - To też najwyraźniej wiedział. Chesnie, weź się w garść! - Co chciałby pan wiedzieć? - spytała w końcu. Jego błękitne oczy chłodno ją obserwowały, jakby nie była to rozmowa kwalifikacyjna, lecz próba sił. - Ma pani doskonałe referencje - powiedział wolno. - Chyba Lionel Browning panią ubóstwiał. - Z wzajemnością - odparła zgodnie z prawdą. Jej były szef był najmilszym, choć bardzo roztrzepanym szefem na świecie i tak jej ufał, że całą firmę zostawił na jej głowie... Lecz teraz, jeśli oczywiście dostanie tę posadę, to nazbyt uciążliwe doświadczenie z pewnością jej się przyda. Jeśli... - Więc dlaczego pani odeszła? Już miała wyrecytować te same powody, które wcześniej podała na rozmowie wstępnej, czyli chęć ŻONA NA DWA LATA 7 awansu i zdobycia nowego doświadczenia zawodowe­ go, lecz kiedy napotkała zimne, przenikliwe spojrzenie, nknęła usta. Instynktownie czuła, że Davenport nie da się zbyć kilkoma frazesami. - Potrzebuję nowych wyzwań, ale... No cóż, mó­ wiąc szczerze, gdyby nie to, że syn Lionela Browninga zaczął przejmować interesy, pewnie nigdy nie zdecydo­ wałabym się odejść z firmy - wyrzuciła jednym tchem. - Firma Hectora Browninga zbankrutowała, więc za­ czął szukać ratunku w firmie ojca. - Jak rozumiem, wasze kontakty nie układały się najlepiej? - Umiejętność kontaktowania się z każdym... to część mojej pracy - odparła niechętnie. No cóż, ta rozmowa nie zmierzała w najlepszym kierunku. Przeraziła się, że jesz­ cze moment, a wszystko zepsuje. Dlaczego zaczęła się zwierząc właśnie Joelowi Davenportowi, skoro dotąd ni­ komu nawet nie wspomniała o swoich kłopotach? - Więc co się nie układało? - ponaglił ją. - Wszystko! - zawołała szczerze. - Już pierwszego dnia pokłóciliśmy się z Hectorem... - Co w nią nagle wstąpiło? - Czy często kłóci się pani ze swoimi pracodawca­ mi? - spytał wyzywająco. - O nie! Nigdy! Z Lionelem ani razu się nie posprze­ czaliśmy. - Chesnie poczuła, że niewiele brakuje, by zaczęła się sprzeczać z Joelem Davenportem. Coś ją w nim drażniło. - Myślę, że był zazdrosny o przywią­ zanie, jakim darzył mnie jego ojciec, i zaczął fałszywie zarzucać mi różne sprawy. A kiedy... - Zawahała się na

8 JESS1CA STEELE moment, lecz duma kazała jej ciągnąć dalej: - A wiec, kiedy oskarżył mnie o romans z jego ojcem, wiedzia­ łam, że jedno z nas będzie musiało odejść. Oczywiście odeszłam ja. - A miała pani? - Czy co miałam? - Romans z jego ojcem? Chesnie spojrzała na niego ze zdumieniem. Jak moż­ na zadawać takie pytania? Jakimś cudem udało jej się opanować wzburzenie. - Oczywiście, że nie - odparła w miarę spokojnym tonem. Davenport skinął głową i zmienił temat. - Zapewne dział kadr poinformował panią o warun­ kach zatrudnienia. Rozumiem, że zgadza się pani na nie? Czy tak? - O tak. Są bardzo korzystne. - Chesnie przełknęła ślinę. Korzystne! Od kiedy zaczęła używać tak umiar­ kowanych określeń? Jej zarobki byłyby zawrotne. Jakby czytając w jej myślach, Davenport dodał: - Te zarobki z pewnością nic będą przesadzone. Wy­ magam od swojej asystentki całkowitego poświęcenia, absolutnej mobilizacji i pełnej dyspozycyjności. Jest pani piękną kobietą... - niespodziewanie dodał tym sa­ mym bezosobowym tonem. - Z pewnością ma pani wielu wielbicieli. Ku swemu zdziwieniu, Chesnie nie zaprzeczyła, tyl­ ko spokojnie oświadczyła: - Z pewnością moje życie osobiste nie będzie koli­ dować z pracą. ŻONA NA DWA LATA 9 - Moja asystentka czasami musi ze mną podróżo­ wać, o czym dowiaduje się tego samego dnia. Co zro­ biłaby pani, gdyby tuż przed wyjściem do teatru z męż­ czyzną pani życia okazało się, że jedziemy do biura w Glasgow? - Miałabym nadzieję, że mężczyzna mojego życia to zrozumie - odparła takim samym chłodnym tonem Chesnie. Nie była pewna, ale chyba Davenport lekko się uśmiechnął. - Czy jest w pani życiu taki mężczyzna? - spytał nieoczekiwanie. - Nie. - Kto miał czas na randki? Nie mówiąc już o ochocie? - A ma pani zamiar wyjść za mąż? Co za bezczelność! - obruszyła się w duchu. Ona go nie pyta, czy on ma jakąś milutką żonkę! Przez moment patrzyli sobie w oczy. - Małżeństwo zupełnie mnie nie interesuje - odpar­ ła wreszcie. - To brzmi jak zarzut. Czy ma pani coś przeciwko tej świętej instytucji? - zażartował. - Biorąc pod uwagę najnowsze statystyki, według których czterdzieści procent małżeństw kończy się roz­ wodem, trudno nie mieć do tej instytucji zastrzeżeń. - Chesnie nie zamierzała zdradzać głównej przyczyny swojego sceptycyzmu wobec małżeństwa, czyli wiecz­ nie kłócących się rodziców i nieudanych związków trzech sióstr. - Osobiście bardziej interesuje mnie praca zawodowa niż rodzina - zakończyła z powagą. - Nadal mieszka pani w Cambridge?

1 0 J E S S 1 C A S T E E L E - Tak, ale zamierzam się przenieść. Na razie przeby­ wam u siostry, tu, w Londynie. - Czy wypatrzyła pani sobie już jakieś' stałe lokum7 - Uznałam, że najpierw muszę znaleźć pracę. Ku jej zdziwieniu Davenport nagle wstał, wyszedł zza biurka, podał jej rękę i powiedział miłym tonem: - Więc proszę nie tracić więcej czasu i czym prędzej szukać mieszkania. Chesnie podała mu dłoń, nie bardzo wiedząc, co to wszystko ma oznaczać. Najwyraźniej rozmowa dobieg­ ła końca. - Nie jestem pewna, czy... - zawahała się, potem spojrzała mu w oczy. Krył się w nich cień uśmiechu. - Chciałbym, by zaczęła pani pracę w poniedziałek. - Davenport po raz pierwszy szeroko się uśmiechnął. Gdy tylko Chesnie opuściła wyniosłe wnętrza Yeat- man Trading, mogła zrzucić z siebie swą równie wynio­ słą, zawodową maskę. Omal nie roześmiała się na głos i nie zaczęła skakać jak dziecko. A więc zdobyła tę wymarzoną pracę! Co tam, nigdy o takiej nie marzyła. Dopiero teraz zdała sobie sprawę, jak bardzo chciała zostać asystentką Joela Davenporta. Z pewnością nie będzie łatwo, ale Chesnie uwielbiała ciężko pracować, a nowe wyzwania były dla niej jak tlen. Kiedy skończyła studia, długo wahała się, na jaką karierę postawić. Wiedziała tylko jedno, że nie chce zbyt wiele czasu spędzać w domu i wysłuchiwać ciągłych sprzeczek rodziców. Zaczęła więc uczęszczać na różne kursy związane z ekonomią i zarządzaniem. Wtedy też zrozumiała, że jej siostry, wychodząc za ŻONA NA DWA LATA 11 maż, również uciekały z domu. Niestety, wybierały fa- talnych partnerów. Najstarsza siostra, Nerissa, po raz pierwszy wyszła za mąż, gdy Chesnie miała dwanaście lat, a jej obecne, drugie małżeństwo, było jeszcze bar- dziej nieudane. Robina, druga siostra w kolejności, co- raz więcej czasu spędzała w domu rodzinnym, narzeka- jąc na swego partnera i obiecując sobie, że więcej do niego nie wróci. Jednak dom rodzinny okazywał się jeszcze gorszą pułapką, bo Robina zawsze do męża wracała. Wbrew wszelkim nadziejom Chesnie, taki sam los podzieliła wkrótce Tonią, która po urodzeniu dwojga dzieci głównie zajmowała się walkami z mężem. Po takich doświadczeniach Chesnie nie miała złu­ dzeń - powinna trzymać się jak najdalej od małżeństwa. Rzuciła się w wir zajęć, nauki i pracy. Bez przerwy robiła coś konstruktywnego, by tylko nie powielić błę­ dów swych najbliższych. Nie znaczyło to, by stroniła od facetów, tym bardziej że los obdarzył ją urodą i uro­ kiem osobistym, więc wciąż kręcili się wokół niej wiel­ biciele. Co jakiś czas dawała się namówić na randkę, czasem nawet się całowała, ale gdy tylko któryś z jej adoratorów zbyt mocno się angażował, zrywała z nim wszelkie kontakty. Swą pierwszą pracę Chesnie wykonywała przez dwa lata, a po skończeniu dodatkowych kursów zaczęła się starać o lepiej płatną posadę i w rezultacie została se­ kretarką, i świetnie poczuła się w tej roli. Byłaby naprawdę szczęśliwa, gdyby nie burzliwa at­ mosfera w domu. Przymierzała się do wynajęcia kawa­ lerki, by wreszcie zasmakować prawdziwej wolności,

1 2 J E S S 1 C A S T E E L E lecz bojąc się gniewu matki, nie zdobyła się na zreali­ zowanie tego pomysłu. Jednak podczas pewnego weekendu do domu rodzin­ nego zjechały wszystkie trzy nieszczęśliwe siostry ze swy­ mi rozwrzeszczanymi pociechami. Nastało prawdziwe pandemonium, nawet nie sposób było ustalić, kto z kim i o co się kłóci. Chesnie doszła do wniosku, że jeśli się stąd natychmiast nie wyprowadzi, to wyląduje w wariatkowie. Wyszła do ogrodu, by zaczerpnąć świeżego powie­ trza i posłuchać ciszy. Podeszła do ojca, który z pasją podcinał róże. - Też uciekłaś z tego piekła? - spytał. - Gdyby nie moje róże, dawno bym chodził w kaftanie bezpieczeń­ stwa, wierz mi. - Tato, ja muszę się wyprowadzić! - zawołała z go­ ryczą. - A zabierzesz mnie z sobą? - mruknął żartobliwie, lecz gdy spojrzał na nią, natychmiast spoważniał. - Aż tak ci tu źle? - Już od dawna chcę stanąć na własnych nogach. Wystarczy mi maleńka kawalerka. - O nie. Jeśli zależy ci na moim spokojnym śnie, musisz mieć normalne, wygodne mieszkanie. Po kilku dniach mama zagadnęła ją ostro: - Jak słyszałam, marzysz o tym, żeby się od nas wyprowadzić. Co to, nasz dom nie jest już dla ciebie dość dobry? Wszelkie dyskusje z matką nie miały sensu, tak było zawsze, więc Chesnie nie podjęła rozmowy, jednak po tygodniu przeżywała chwile wielkiego zdumienia. Otóż ŻONA NA DWA LATA 13 rodzice znaleźli dla niej śliczne mieszkanko, co więcej, pomogli jej się urządzić. Rok później zmarła jej babcia. Dziadek sprzedał ob- szemą willę w Herefordshire, wynajął mały domek w okolicy i rozglądał się za podobnym, który można by kupić. Chesnie uwielbiała dziadka i często go odwie­ dzała, by osłodzić mu samotne dni. Gdy skończyła kolejny kurs, znów zaczęła szukać lepszej pracy i zdobyła posadę w Browning Enterprises. Wszystko ułożyłoby się wspaniale, gdyby nie Hector Browning, który bez przerwy żądał od ojca wsparcia finansowego, a do tego nie znosił Chesnie. Kiedy napięcie z powodu Hectora sięgnęło apo­ geum, Chesnie poczuła, że czas odmienić swoje życie i zaczęła szukać pracy w Londynie. Odpowiedziała na ogłoszenie, przyjechała na rozmowę kwalifikacyjną, i teraz, spoglądając na budynki Yeatman Trading, mogła wreszcie szeroko się uśmiechać. Po jakimś czasie, wciąż rozradowana, wkroczyła do domu siostry. Nerissa aż podskoczyła na widok uśmiechu siostry. - Byłam pewna, że dostaniesz tę pracę! Wiedziałam, że się na tobie poznają! Przecież zawsze w rodzinie uchodziłaś za mózgowca. Nawet nie wiesz, jak się cie­ szę. - Wyściskała ją serdecznie. - Teraz musimy zała­ twić ci mieszkanie. Stephen już coś wypatrzył, Chesnie musiała jak najprędzej przewieźć z Cam­ bridge swój dobytek. Szczęśliwie dziadek na czas nie­ określony pożyczył jej swojego golfa, co okazało się dla niej zbawieniem.

14 JESS1CA STEELE Obiecała Nerissie, że wróci w sobotę na przyjęcie. Zabawa bardzo się udała, jednak Chesnie myślami była gdzie indziej: w poniedziałek miała zacząć nową pracę. Przez pierwsze dwa tygodnie będzie się wprawiała u boku Barbary, które po tym czasie odchodziła z firmy, i wtedy Chesnie zacznie samodzielnie prowadzić biuro Joela Davenporta. Czy temu sprosta? Kiedy Chesnie wróciła z pracy do mieszkania Nerissy w ten pierwszy, ważny poniedziałek, była wykończona i zdesperowana. Jakim cudem miała w ciągu dwóch tygo­ dni zapamiętać taki ogrom szczegółów? Dwa lata by nie wystarczyły. To nie było biuro, lecz istny kombinat! Na szczęście szef był w Szkocji i nie dostarczał jej dodatko­ wych stresów. Najchętniej padłaby na łóżko i spała do rana, jednak Nerissa nawet nie chciała o tym słyszeć. - Jedziemy obejrzeć mieszkanie, o którym ci wspo­ mniałam. No, rusz się, maleńka. Wykrzesała z siebie resztki entuzjazmu i pojechała z siostrą obejrzeć dość przytulne, wygodne mieszkanko na obrzeżach miasta. Cena była wygórowana, lecz prze­ cież Chesnie miała teraz dużo zarabiać. - Jeśli można wynająć od zaraz, to biorę - postano­ wiła bez namysłu. Nerissa jeszcze tego wieczoru załatwiła wszystko przez telefon. Do sfinalizowania sprawy pozostało tylko kilka formalności. Wtorek okazał się tak samo pracowity i męczący jak poniedziałek. Barbara Platt była osobą życzliwą, deli­ katną i pełną zrozumienia dla zdenerwowanej i lekko przerażonej następczyni. ŻONA NA DWA LATA 15 Kiedy Chesnie weszła do biura, szef już od godziny siedział przy swoim biurku. Uprzedzono ją, że Joel Davenport jest prawdziwym tytanem pracy i jak nisz- czarka likwiduje kolejne zadania, o czym Chesnie zaraz się dobitnie przekonała. Joel tylko raz opuścił swój po­ kój, by przez chwilę porozmawiać z Barbarą. Przywitał się przy tym uprzejmie z nową asystentką, lecz nie oka­ zał jej więcej zainteresowania. Gdy wreszcie nastał piątek, Chesnie czuła się, jakby przez tydzień pracowała w kamieniołomach. Choć już się trochę uspokoiła i nabrała nawet trochę pewności co do swych kompetencji, psychicznie czuła się jak wrak. Gdy wreszcie dotarła do domu siostry, Nerissa powitała ją promiennym uśmiechem i zawołała radośnie, jakby obwieszczała wspaniałą nowinę: - Dzwonił Philip Pomeroy. Chce cię zabrać na ko­ lację do restauracji. - Wiem, że powinnam być mu dozgonnie wdzięczna, ale jego nazwisko nic mi nie mówi - odparła ironicznie Chessnie. - Co ja z tobą mam! Przecież poznałaś go u mnie na przyjęciu. Nie pamiętasz? Zabawiał cię cały wieczór. - Ten wysoki szatyn? - Pamiętała sympatycznego mężczyznę zbliżającego się do czterdziestki, który w subtelny sposób okazywał jej zainteresowanie. - A jakżeby inaczej. Powiedziałam, że oddzwonisz. - Gdy Chesnie z niechęcią zaczęła kręcić głową, Neris­ sa dodała. - No, kochanie, zadzwoń. On jest naprawdę przemiły. Chesnie, by nie prowokować towarzyskiej gafy, mu-

16 JESS1CA STEELE siała wykonać ten nieszczęsny telefon. Philip, gdy tylko usłyszał jej głos, najpierw oniemiał z zachwytu, a po­ tem, bez wstępnych ceregieli, zaprosił ją na kolację. - W tym tygodniu jestem bardzo zajęta. - Nawet na jedzenie nie masz czasu? - Jutro się przeprowadzam. - Mógłbym przynieść szampana na oblewanie mie­ szkania, no i pomógłbym ci się rozpakować. Chesnie roześmiała się wesoło. Coraz bardziej lubiła tego Philipa. Po krótkiej pogawędce obiecała, że wkrót­ ce się do niego odezwie i umówi się na spotkanie. Cały weekend Chesnie spędziła na przewożeniu swo­ jego skromnego dobytku do nowego mieszkanka, usta­ wianiu sprzętów i wieszaniu firanek. Efekt był imponu­ jący. Wreszcie miała przytulne, ciepłe gniazdko. I tak dwa tygodnie, podczas których Chesnie przy­ gotowywała się do nowych obowiązków, minęły w mgnieniu oka. Nadszedł ostatni dzień pracy Barbary. W południe do Chesnie podszedł Joel i obwieścił: - Zabieram moją asystentkę numer jeden na lunch. Zostawiam panią na straży, panno Cosgrove. Chesnie uśmiechnęła się, ciesząc się okazywanym jej zaufaniem. Zorientowała się, że Davenport przygląda się jej tak, jakby odkrył w niej coś, czego wcześniej nie dostrzegł. Po chwili otrząsnął się z zadumy i stwierdził: - Te rzęsy jak kurtyny chyba nie są naturalne? - Owszem, są. Joel tylko pokręcił z niedowierzaniem głową i po ŻONA NA DWA LATA 17 chwili Chesnie została sama. Z początku trudno jej było skupić się na pracy po tak osobistej uwadze Joela, jed­ nak zaraz przypomniała sobie, że od najbliższego po­ niedziałku to ona będzie asystentką numer jeden. Praca pochłonęła ją bez reszty. O trzeciej Barbara przyszła się z nią pożegnać. - Na pewno dasz sobie radę - stwierdziła w pewnej chwili. - Kiedy powiedziałam Joelowi, że odchodzę, bo wyszłam za mąż i przenosimy się do Walii, zaczęliśmy szukać kogoś na moje miejsce. Przez miesiąc przewinę­ ło się tu mnóstwo kandydatek i dopiero ty okazałaś się odpowiednia. Mieliśmy wielkie szczęście. Chesnie aż się zarumieniła z radości, słysząc taki komplement. Miała tylko nadzieję, że nie zawiedzie pokładanego w niej zaufania. Zbierając swoje rzeczy do kilku pudełek, Barbara zaczęła wtajemniczać Chesnie w bardziej poufne spra­ wy firmy. Przede wszystkim nie mogła się dość nachwa- lić szefa. To Joel, dzięki swym umiejętnościom i po­ świeceniu, przeobraził firmę i w czasie kryzysu postawił ją na nogi. Został za to hojnie nagrodzony, bowiem wszedł w skład zarządu Yeatman Trading. - Wkrótce Winslow Yeatman, prezes, pójdzie na emeryturę - ciągnęła Barbara - a Joel pragnie zostać jego następcą. Ma bardzo niekonwencjonalne, nowo- czesne pomysły, i będzie mógł je wprowadzić w życie tylko wtedy, kiedy zostanie prezesem. - A ma jakieś szanse? - spytała oszołomiona Chesnie. - Jeśli na świecie istnieje jakakolwiek sprawiedli­ wość, to ogromne. Ma wszelkie niezbędne kwalifikacje.

1 8 J E S S 1 C A S T E E L E zreformował firmę, wie, w jakich kierunkach powinna się rozwijać, a jeśli chodzi o charakter... Jest twardy w interesach, ale ma serce. Nie ma tu nikogo lepszego od niego. Chesnie musiała przyznać, że ta opinia potwierdza wrażenie, jakie odniosła, pracując przez ostatnie dwa tygodnie z Joelem Davenportem. - Czy coś może mu przeszkodzić w awansie? - spy­ tała po chwili. - Widzisz, ta firma od przeszło stu łat jest w rękach rodziny. Do zarządu wchodzili różni ludzie, ale preze­ sem zawsze był Yeatman. Na dziewięć głosów, trzy na pewno dostanie ktoś z rodziny, a trzy Joel. Sam nie może na siebie głosować, wiec się wstrzyma i o wszyst- kim zadecydują dwa głosy. Jeśli będzie remis, obecny prezes, Winslow Yeatman, najprawdopodobniej poprze kandydata z rodziną, a jego głos w takich przypadkach jest decydujący. To dla nas czarny scenariusz. - Jak to „kandydata z rodziną"? - nie zrozumiała Chesnie. - Chodzi o jakiegoś Yeatmana? - Nie, o kogoś żonatego. Taki wzorzec popierają wszyscy Yeatmanowie. Mężczyzna musi być żonaty, w odpowiednim czasie dzieci aty, odpowiedzialny, my­ ślący o przyszłości. - A... Joel Davenport nie ma rodziny? - Nie jest żonaty. - Przedwczoraj dzwoniła jakaś Felice, a wczoraj Gi­ ną. Myślałam, że to żona i córka. - Nie, skąd! - zaśmiała się Barbara. - To jego ado- ratorki. Jedne z wielu. Najbardziej zdeterminowaną ŻONA NA DWA LATA 19 łowczynią jego serca jest Arlene Enderby, formalna sze- fowa innego biura w firmie. Jest młodą rozwódką. Żyje z akcji fumy. A przy okazji jest siostrzenicą prezesa... - Czy on wie o jej zakusach? - To tajemnica poliszynela. Zresztą Joel jest pra­ wdziwym znawcą kobiecych serc... - Barbara zawiesi­ ła głos. - Oj! Chyba za wiele paplam! To przez tę bu­ telkę szampana, którą wlał we mnie Joel. Ale nie żałuję, te ci to wszystko powiedziałam. Mam przeczucie, że tobie można zaufać, a znając panujące stosunki, łatwiej odnajdziesz się w firmie. - Zadumała się na chwilę. - Kto wie, może przyczynisz się do zwycięstwa Joela? Około szóstej pochlipująca Barbara wyszła z pokoju Joela, dźwigając mnóstwo kwiatów i prezentów. - Och, Chesnie... Mam nadzieję, że będziesz tu tak szcześliwa jak ja! - Westchnęła. Wymieniły numery telefonów, pożegnały się i Bar­ bara na zawsze opuściła biuro. Chesnie poczuła, że oto zaczął się nowy rozdział w jej życiu. Zacisnęła pięści. Tak, będzie tu szczęśliwa, postanowiła. I zrobi ws/ystko, by Joel Davenport został prezesem Yeatman Trading. Po chwili zaśmiała się sama z siebie. Co też ona, zwykła asystentka, może uczynić takiego, by jej szef awansował? Przecież nie wpłynie na trzech przeciwni­ ków Joela, by na niego oddali swe głosy... Pokręciła głową i zabrała się do pracy.

ROZDZIAŁ DRUGI Minął miesiąc od odejścia Barbary, a Chesnie ani razu nie musiała dzwonić do niej w sprawach firmy. Co więcej, nawet pomoc Eileen Gray, wykwalifikowanej sekretarki, która w awaryjnych sytuacjach pracowała dla wszystkich biur Yeatman Trading, okazała się nie­ potrzebna. Chesnie radziła sobie świetnie i naprawdę była z siebie dumna. Jednak na ten sukces musiała cięż­ ko zapracować. Przede wszystkim szef ani na moment nie zwalniał tempa i nieźle musiała się natrudzić, by mu dotrzymać kroku. Nie było dla niego zbyt trudnych zadań i rozwiązanie najbardziej choćby zawiłego pro­ blemu zależało od szarych komórek, czasu... oraz nie­ ustającej pomocy i czujności asystentki. Chesnie pracowała do późna. Gdy wracała do domu, wrzucała w siebie jakąś lekką kolację, przygotowywała ubrania na kolejny dzień i padała na łóżko. Często na­ wet w snach pracowała z Joelem. Cóż, wokół niego koncentrowało się teraz całe jej życie. W weekendy odwiedzała dziadka w Herefordshire lub jechała do rodziców. Zawsze po takiej wizycie, wra- cąjąc do swego zacisza, oddychała z ulgą. Jak to dobrze, ŻE postanowiła nie wychodzić za mąż. Chociaż-uśmie- do siebie w obecnej sytuacji była to jedyna ŻONA NA DWA LATA 21 rozsądna decyzja, nie miała bowiem najmniejszych szans na jakiekolwiek życie prywatne, o romansie na­ wet nie wspominając. W tym kieracie nie była w stanie wykroić dla siebie choćby jednej wolnej minuty. Będąc asystentką takiego tytana pracy, musiała zapomnieć 0 wszelkim randkowaniu, nie mówiąc już o budowaniu prawdziwego związku. Oczywiście nawet nie skonta­ ktowała się z Philipem Pomeroyem. Nie miała siły go zwodzić ani się tłumaczyć. Wiedziała, że Philip próbo­ wał się z nią skontaktować przez Nerissę, lecz na szczęście nie miał jej nowego numeru telefonu. Dzisiaj jechała do pracy i z uśmiechem wspominała swój pierwszy dzień po odejściu Barbary. Drżąc ze stra­ chu, weszła do biura. Oczywiście Joel, zatopiony w ja­ kichś papierach, już siedział przy biurku. Kiedy ją za­ uważył, wyszedł jej na spotkanie i uśmiechnął się, jak­ by chciał jej dodać otuchy. - Widzę, że nie odstraszyliśmy pani. - Nie tak łatwo mnie odstraszyć, panie Davenport -odparła z pozornym opanowaniem. - Właśnie to chciałem usłyszeć. Mam na imię Joel. Myślę, że powinniśmy przejść na ty, jeśli ci to nie przeszkadza... Zdołała tylko pokręcić głową, nim szef odwrócił się na pięcie i wrócił do swego biurka. Tak oto zaczął się pierwszy dzień pracy Asystentki Numer Jeden. Dzisiaj Joel, jak zwykle pochłonięty pracą, był już w biurze. Ledwie Chesnie usiadła przy swoim biurku, gdy pojawił się Darren, goniec, z pocztą. Cały spłonio­ ny wpatrzył się zachwyconym wzrokiem w Chesnie,

22 JESS1CA STEELE która usiłowała łagodnie sprowadzić go na ziemię, rze­ czowo odbierając przesyłki. Kiedy goniec nieporadnie wycofywał się w stronę drzwi, Chesnie ze zdziwieniem zauważyła, że za nią stał Joel i podejrzliwie im się przy­ glądał. Darren wypadł z pokoju jak oparzony. - Ten facet się w tobie zakochał - stwierdził sucho. - Ależ skąd. To tylko zadurzenie. - Nigdy mu nie przejdzie, jeśli będziesz go tak tra­ ktować. - Czyli jak? - Chesnie nie kryła zdziwienia. - Po prostu jestem miła. - Miła? - Joel pokręcił głową. - Czy jesteś taka miła dla wszystkich swoich adoratorów? Do licha! Co to miało wspólnego z pracą? - To zależy od wieku. Młodzi, wrażliwi chłopcy po­ winni być traktowani z najwyższą ostrożnością. Co inne­ go doświadczeni, cyniczni mężczyźni. - Spojrzała szefowi prosto w oczy. - Dla nich nie można mieć litości. Joel odchrząknął, po czym chłodnym tonem po­ wiedział: - Przynieś mi ważną pocztę do pokoju. - I zniknął. Chesnie zabrała się do pracy, lecz ciągle myślała o tej krótkiej rozmowie. Joel na pewno nie miał prawa na­ rzekać, bowiem nieustannie atakował go tłum pięknych kobiet. Jeszcze tego samego dnia po południu do biura wtargnęła rewelacyjnie wyglądająca, opalona brunetka. - Z pewnością mam przyjemność poznać Chesnie! - zawołała od progu. - Wujek Winslow mówił mi o to- bie w samych superlatywach. Stała więc przed nią Arlene Enderby, owa niepracu- ŻONA NA DWA LATA 23 jąca pani dyrektor, która sławę zdobyła dzięki swym zalotom. - Miło mi panią poznać, pani Enderby. - Widzę, że Joela nie ma w biurze. A tak chciałam porwać go na lunch. Właśnie wróciłam ze słonecznej Kalifornii... - Arlene niemał mruczała jak kotka. -Tyle in.iiny do omówienia. W tym momencie przez drugie drzwi do swojego pokoju wkroczył Joel. Arlene rzuciła się na niego, wy­ krzykując namiętnie: - Joel, kochanie! Nareszcie cię widzę! Oczy Chesnie i Joela spotkały się. Żadne z nich się nie uśmiechnęło, natomiast Chesnie poczuła się dziwnie nieswojo. Jakby coś przeszkadzało jej w tym, że Joel obejmuje inną kobietę. Nie, to jakaś bzdura! Czym prędzej wstała i zamknęła drzwi. Szybko ochłonęła, pomyślała chwilę i wszystko sobie wytłumaczyła. Przecież biuro to miejsce pracy, nic więc dziwnego, że ogarnął ją wewnętrzny sprzeciw na tak nie przystającą do okoliczności scenę. A tak w ogóle, to dla- czego za drzwiami zapanowała cisza? Co tam się dzieje? Omal nie pożałowała, iż zamknęła drzwi. Następnego dnia już nic nie zakłóciło jej równowagi wewnętrznej. Miło pogawędziła sobie z Darrenem, a także z kilkoma innymi szefami biur, którzy najwy­ raźniej zmówili się, że właśnie tego dnia muszą ją po­ znać, dzięki czemu nawiązała kontakt z prawie wszyst­ kimi najważniejszymi osobami w Yeatman Trading. Około pierwszej do biura wkroczył starszy, siwy jego­ mość, którego widziała po raz pierwszy.

24 JESSICA STEELE - Och, jaka piękna kobieta zastąpiła Barbarę! - za­ wołał, wchodząc dziarsko do pokoju. - Oczywiście nic nie ujmując Barbarze... Czy mój syn jest może gdzieś w pobliżu? - Czyżbym miała przyjemność poznać ojca Joela? - spytała zaciekawiona Chesnie. - Och, rozumiem pani zdziwienie. Wszyscy są za­ skoczeni, gdy się dowiadują, że mam syna w tym wie­ ku. - Uśmiechnął się zawadiacko. - Magnus Daven- port, do usług. - Podał Chesnie dłoń. - Chesnie Cosgrove. - Z miejsca polubiła ekscen­ trycznego staruszka. - Przykro mi. ale pana syn wyszedł na lunch z klientem. Czy mogłabym w czymś pomóc? Magnus Davenport westchnął ciężko. - Masz ci los! Przejechałem pół miasta w nadziei, że Joel zabierze mnie na lunch... Cóż, znów będę jadł sam. Trudno... Zastanowiła się. Ojciec Joela był niewiele młodszy od jej dziadka, więc nie powstaną żadne plotki, jeśli spędzi z nim kilka miłych chwil. - Jeśli miałby pan na to ochotę, z przyjemnością zaproszę pana na lunch. - Świetnie. Już się bałem, że nigdy mi tego nie za­ proponujesz. - Starszy pan mrugnął wesoło. Chesnie szybko zorientowała się, że Magnus Daven- port to niezły ladaco. Najpierw uparł się, by przeszli na ty. a potem opowiedział jej cały swój życiorys, niemi- łosiernie przy tym plotkując o bliźnich. Był jednak czło- wiekiem inteligentnym, a przede wszystkim niezwykle czarującym, więc wszystko można mu było wybaczyć. ŻONA NA DWA LATA 25 Opowiedział Chesnie historię nieudanego małżeń- a z matką Joela. Wkrótce po ślubie żona wyrzuciła go z domu i zażądała rozwodu. - Twierdziła, że zachowuję się jak rozwydrzony ary- lokrata... - Magnus roześmiał się wesoło. - Szczerze mówiąc, miała rację, ale cóż, skoro Bozia stworzyła mnie do zabawy, a nie do pracy... Długie lata marzyłem o emeryturze, aż wreszcie się doczekałem. Cudowne życie! Na przykład jutro wybieram się na wyścigi. Po- hazardujesz ze mną? Rozbawiona Chesnie delikatnie odmówiła, tłuma- cząc się brakiem czasu. Magnus odwiózł ją z powrotem do biura. - Mam nadzieję, że nasza przyjaźń dopiero się za­ częła. Zadzwoń do mnie któregoś dnia. - Podał jej wi­ zytówkę. Z uśmiechem na ustach Chesnie weszła do biura i przez uchylone drzwi sąsiedniego pokoju zobaczyła pochylonego nad pracą Joela. Musiała jakoś skomento­ wać swoje spóźnienie, więc odchrząknęła, zbliżając się do jego biurka. Joel najwyraźniej był poirytowany. Udał, że jej nie dostrzega. Czekała długą chwilę, czując, jak i jej udziela się jego irytacja. Już miała odwrócić się na pięcie, gdy Joel łaskawie podniósł wzrok. Zlustro­ wał postać Chesnie od stóp do głów, po czym jego zimne błękitne oczy napotkały równie zimne zielone spojrzenie. - Gdzie tak długo się podziewałaś? - spytał. - Twój ojciec wpadł w odwiedziny, więc zabrałam go na...

26 JESSICA STEELE - Kto płacił za lunch? - warknął. Cóż to za pytanie! Chesnie zmierzyła Joela gniew­ nym wzrokiem, a potem stwierdziła sucho: - Twój ojciec był moim gościem. - Stary oszust! Pozwól, że ci zwrócę... Chesnie nie wierzyła własnym uszom. - Niczego mi nie będziesz zwracał! Nie pozwolę, byś się... - Na moment przestała się kontrolować, co jeszcze bardziej ją rozzłościło. Jakim prawem Joel do­ prowadzał ją do irytacji? Przecież biuro jest po to, by pracować, a nie dawać upust swoim uczuciom. Joel Uśmiechnął się szeroko, właśnie bowiem odkrył, że jego chłodna i nieskazitelna asystentka ma gorący temperament. - W porządku, nie będę się więcej wtrącał - odpo­ wiedział uprzejmym tonem i z powrotem pochylił się nad papierami. Chesnie pomaszerowała do swojego pokoju. Była wściekła na Joela, choć również do siebie miała preten­ sje. Tak to jest, kiedy w pracy dopuszcza się do głosu emocje. Polubiła Magnusa, poznała jego przeszłość, i co? Natychmiast zapomniała o profesjonalnym, zim­ nym wizerunku, który sobie wypracowała, by ukazywać go światu. Już nigdy nie wda się w osobiste konszachty z rodziną szefa, ani tym bardziej /. nim samym. Nie miała, nie ma i nie będzie mieć nic wspólnego z rodziną Davenportów. Chesnie rzuciła się w wir pracy i o czwartej wszystko wróciło już do normy. Wtedy odwiedził ją w jakiejś pilnej sprawie Larry Jenkins z księgowości, a kiedy wy- ŻONA NA DWA LATA 27 szedł, w drzwiach pojawił się Joel z czarującym uśmie­ chem na twarzy, - Widzę, że nagle wszyscy potrzebują mojej asy­ stentki numer jeden. Nadal jesteś na mnie wściekła? Chesnie poczuła, że świat znów staje się piękny. Tro­ chę mniej nienawidziła swojego szefa. - Nie, chociaż celowo usiłowałeś wyprowadzić mnie z równowagi. A to nie fair. - Jeśli tak się stało, na pewno nie było to moim zamiarem - odparł z niewinnym uśmiechem i najspo­ kojniej w świecie przeszedł do spraw zawodowych. Tego wieczoru Chesnie wróciła do domu jak na skrzyd­ łach. Była już pewna, że nowa praca jest ekscytująca, a Joel okazał się najlepszym szefem na świecie. Ponieważ Joel w czwartek rano miał wyjechać do Szkocji, w środę Chesnie przybyła do pracy wcześniej niż zwykle, by skompletować dokumenty na następny dzień. - Dzień dobry! - przywitał ją Joel ze swojego gabi­ netu. - Nic mogłaś spać? Wpadasz w pracoholizm? - Wystarczy, że ciebie trafiła ta dolegliwość - odpo­ wiedziała z uśmiechem. - Chcę przygotować papiery na Szkocję, bo potem nie będzie na to czasu. Zadzwonił telefon, Joel podniósł słuchawkę u siebie. - A kto prosi?... Pomeroy, moja asystentka nie może teraz podejść do telefonu. - Rozmowa została gwałtow­ nie skończona. Chesnie z niedowierzaniem patrzyła na plecy szefa. Jak mógł nie połączyć jej z Philipem Pomeroyem? Od­ chrząknęła i spytała z pozornym spokojem: - Czy ktoś prosił, bym oddzwoniła?

28 JESSICA STEELE Joel odwrócił się wolno i zmierzył ją chłodnym wzrokiem. - Skąd znasz Phi lipa Pomeroya? Chesnie już miała parsknąć, że to nie jego sprawa, jednak ugryzła się w język. W końcu ktoś musi zacho­ wać dobre maniery w tym towarzystwie. - Spotkałam go na przyjęciu - odparła lodowatym tonem. - Wiesz, że to nasi wrogowie? - Wrogowie? Nie rozumiem... - Dla twojej wiadomości, Philip Pomeroy jest na­ czelnym szefem Symington Technology. To nasz naj­ większy konkurent w dziedzinie technologii. - Nie wiedziałam o tym. - Chesnie zdała sobie spra­ wę, że w taki oto nieprzyjemny sposób Joel przypomina jej, iż jej praca jest wysoce poufna. - Oczywiście ty znasz go o wiele lepiej niż ja. Może więc masz jego numer telefonu? - zapytała równie zimnym tonem, z trudem opanowując gniew. Joel zamilkł i przez chwilę mierzyli się lodowatymi spojrzeniami. - Na twoim miejscu bym się nie martwił - syknął w końcu Joel. - Pomeroy i tak zadzwoni. Chesnie odwróciła się na pięcie i wróciła do swojego biurka. Jeszcze długo była wściekła na Joela. Choć nie zależało jej na tym, by rozmawiać z Philipem, dener­ wował ją stosunek szefa do tej sprawy. W końcu cho­ dziło o jej życie osobiste, czyli o teren zakazany dla innych, nawet dla wielkiego bossa Davenporta. Przecież dziesiątki jego wielbicielek dzwoniło do biura, dlaczego ŻONA NA DWA LATA 29 więc jej znajomym nie wolno się z nią kontaktować? Nawet jeżeli należą do konkurencji. Poza tym była zła na Nerissę, że udostępniła jej nu­ mer do pracy Philipowi. Już ona z nią porozmawia! Rzeczywiście, około południa Philip zadzwonił po­ wtórnie. Być może, gdyby nie to, że drzwi do gabinetu Joela były otwarte, Chesnie znów wymówiłaby się bra­ kiem czasu, ale w tej sytuacji... - Zgódź się - prosił Philip. - Z pewnością już zdą­ żyłaś się rozpakować. Zerknęła na sztywne plecy Davenporta. - Bardzo bym chciała... - Zawiesiła głos. Joel zerk­ nął na nią. Był śmiertelnie poważny. Chesnie nie mogła powstrzymać uśmiechu. - Ale dzisiaj nie mogę... - do­ kończyła niechętnie, patrząc na olbrzymie stosy papie­ rów na biurku. - Może jutro? Philip zanotował jej adres i się rozłączył. Do wieczoru Chesnie pracowała bez wytchnienia, a po siódmej weszła do gabinetu Joela, musiała bowiem uzgodnić jakieś szczegóły. Gdy wszystko zostało załatwione, Joel spojrzał na nią i stwierdził z powagą: - Chesnie Cosgrove, stajesz się prawdziwym skar­ bem Yeatman Trading. To dziwne, ale poczuła gwałtowny ucisk serca. Już miała z wdzięcznością się uśmiechnąć, gdy przypo­ mniała sobie zachowanie Joela sprzed paru godzin. Czyżby naprawdę się łudził, że udobrucha ją paroma komplementami? Z udaną obojętnością podziękowała, życzyła mu miłego wyjazdu i poszła do domu.

30 JESSICA STEELE Przez cały wieczór bez przerwy myślała o Davenpor- cie. Jeszcze nigdy żaden pracodawca tak często nie wyprowadzał jej z równowagi. Może Hector Browning, lecz on nie był jej szefem. Ponieważ nijak nie potrafiła się uspokoić, około dzie­ siątej zadzwoniła do Nerissy. - Spodziewałam się, że odezwiesz się wcześniej - powiedziała siostra skruszonym tonem. - Philip za­ dzwonił, prawda? - Nerissa, przecież obiecałaś, że nikomu nie zdra­ dzisz mojego numeru do pracy. - Wiem. skarbie, ale skończyły mi się wszystkie wy­ mówki.,. - No dobrze, w sumie nic złego się nie stało. Umó­ wiliśmy się. - Jak świetnie! Wiedziałam... Gdzie? Kiedy? Chesnie nie mogła powstrzymać śmiechu. Warto by­ ło umówić się z Philipem choćby po to, by tak uradować siostrę. Gawędziły jeszcze kilka minut, potem poszła spać. Śnił jej się Joel Davenport. Następny dzień Jako że Joela nie było w biurze, był nieco mniej pracowity i wszystko wskazywało na to, że nawet uda jej się wyjść o godziwej porze i spokojnie przygotować się na wieczór w restauracji. O wpół do piątej, właśnie gdy kończyła pisać ostatnie listy, zadzwonił telefon. W słuchawce usłyszała spokoj­ ny głos Joela. Nie wiedzieć czemu, zrobiło jej się gorąco. - Przykro mi, że sprawiam ci kłopot - powiedział radosnym tonem, który zadawał kłam jego słowom. ŻONA NA DWA LATA 31 - Jutro rano umówiłem się na ważne spotkanie w Lon­ dynie. Czy mogłabyś przygotować dla mnie parę doku­ mentów? - Oczywiście. - Chwyciła za pióro. - O co chodzi? Po półgodzinie dyktowania Chesnie poczuła, że kompletnie zesztywniała jej ręka. Co ten Joel sobie wyobraża? Przecież nie zdąży przygotować tych doku­ mentów nawet do północy! A dobrze wiedział, że była umówiona! Już miała go powstrzymać, kiedy przypo­ mniała sobie rozmowę kwalifikacyjną i jego pytanie, czy byłaby gotowa zrezygnować z wyjścia, gdyby wy­ magała tego praca. Cóż... Bez protestu i słowa skargi dokończyła notatki. - Mam nadzieję, że nie jest tego zbyt wiele? - za­ pytał z fałszywą troską. - Nie, skąd. Ostatecznie jestem skarbem - odparła, bezskutecznie siląc się na dobry humor. - Wiedziałem, że mogę na tobie polegać - odparł Joel czarująco i rozłączył się. Chesnie jak szalona zaczęła wertować papiery, by przygotować dokumenty. Po godzinie wiedziała, że albo spotka się z Philipem, albo wykona pracę. Już miała zadzwonić do Symington Technology, gdy przyszła jej do głowy świetna myśl. Przygotuje teraz, ile tylko zdoła, wydrukuje kilka podstawowych doku­ mentów i po powrocie z restauracji dokończy pracę w domu na swoim nowo zainstalowanym komputerze. Musi jej się udać. Przecież nie może sprawić Philipowi takiej przykrości. Oczywiście jutro będzie musiała wstać o świcie,

32 JESSICA STEELE by dokończyć swoje dzieło, lecz to mały problem. Osta­ tecznie jest skarbem, więc da sobie radę. Z pewnością najlepsze na świecie asystentki nie rezygnują z całego życia dla pracy. Potrafią świetnie pracować i świetnie się bawić. Obładowana papierami o wpół do siódmej wybiegła z pracy. Jeszcze nigdy tak szybko nie wzięła prysznica i nie nałożyła delikatnego makijażu. Ubrała się w swoją ulubioną sukienkę, czarną, obcisłą, z krótkimi rękawa­ mi. Dopiero w samochodzie Philipa odetchnęła i wresz­ cie się zrelaksowała. Restauracja okazała się bardzo wytworna, choć zara­ zem przytulna, a Philip był tak miły - adorował ją z ta­ ktem, nie narzucając się - że Chesnie czuła się coraz bardziej swobodnie. Czas szybko mijał. - Nie wiedziałem, że pracujesz dla Joela Davenporta - powiedział Philip, nalewając wino. - Zapewne od niedawna, gdyż w przeciwnym razie na pewno bym o tobie słyszał. Chesnie zastanowiła się, czy Joel również wie, kto jest asystentką Philipa, jego najgroźniejszego rywala. - Pracuję w Yeatman Trading od dwóch miesięcy. - I jak ci się tam podoba? To wielka firma... - Philip, czy możemy nie rozmawiać o pracy? - przerwała Chesnie. Spojrzał na nią lekko zdziwiony, potem odparł z uśmiechem: - Davenport ma naprawdę wielkie szczęście. Może na ciebie patrzyć każdego dnia... W porządku. Umowa stoi. Ani słowa o pracy. ŻONA NA DWA LATA 33 Podczas pysznej kolacji Chesnie dowiedziała się, że Philip jest rozwodnikiem. Cóż, w dzisiejszych czasach to żadna rewelacja. Bardzo go polubiła, choć wiedziała, że nigdy nie przerodzi się to w nic więcej. Philip był miłym kompanem i właśnie rozbawił ją prawie do łez świetną anegdotką, gdy raptem jej oczy napotkały lodo­ wate niczym arktyczne niebo, błękitne spojrzenie. Joel Davenport siedział kilka stolików dalej i najwyraźniej od jakiegoś czasu pilnie jej się przyglądał. Chesnie straciła całą beztroskę i swobodę. Nadal pro­ wadziła lekką rozmowę z Philipem, ale teraz była to już gra. Stało się źle. Szef był pewien, że jego asystentka nadal jest w biurze, a oto ledwie wrócił z Glasgow, z miejsca przekonał się, że jest inaczej. Miał taki zacięty wyraz twarzy... Na pewno uważał, że Chesnie zanie­ dbała pracę dla rozrywki, dla miłej kolacyjki w towa­ rzystwie Philipa Pomeroya. Do diabła, przecież ma do tego prawo! Nie będzie się zachowywała jak wystraszona uczennica. Dokumen­ ty będą gotowe na jutro, a teraz jest czas na rozrywkę. Jeszcze cieplejszym wzrokiem zaczęła patrzeć na Phi­ lipa i z większym entuzjazmem reagowała na jego żarty. Sprawiało mu to niekłamaną radość, a o Joela nie dbała. Niech się wścieka, skoro to lubi, niech łypie złym okiem, niech myśli, że Chesnie zlekceważyła swoje obowiązki. W domu czekał na nią komputer i wielki boss dostanie swoje superważne dokumenty o ósmej rano, jak Bóg przykazał. Po godzinie kolacja dobiegła końca. Gdy mijali stolik Joela, Philip ukłonił się, Chesnie skinęła głową, zaś Joel

3 4 J E S S I C A S T E E L E przedstawił swoją długonogą, opaloną partnerkę, nieja­ ką Imogen. Po krótkiej wymianie uprzejmości Chesnie i Philip wyszli, a gdy dotarli pod jej dom, zapytał: - Mam nadzieje, że jeszcze się spotkamy, Chesnie? - Z przyjemnością - odparła szczerze. Dała mu swój numer telefonu. Umówili się na któryś wieczór w nadchodzącym tygodniu. Philip pochylił się. by pocałować ją na pożegnanie, lecz Chesnie lekko odchyliła się do tyłu, z czego wyszedł niewinny buziak w policzek. Chesnie natychmiast zasiadła przed komputerem w maleńkim pokoiku, który służył jej za gabinet. Pracowała niecałą godzinę, gdy zadźwięczał dzwo­ nek domofonu. Czyżby to był Philip? Podbiegła do drzwi. - Kto tam? - spytała. - Davenport - padła sucha odpowiedź, która omal nie zwaliła jej z nóg. - Proszę, wejdź - powiedziała po chwili Chesnie równie chłodnym tonem. Ciekawe, po co Joel fatygował się tu o tak późnej porze? Zostawił śliczną Imogen tylko po to, by naubli­ żać swojej asystentce? Chyba nie zamierza jej zwolnić? Niby na jakiej podstawie? - zastanawiała się coraz bar­ dziej zdenerwowana Chesnie. Gdy Joel stanął w drzwiach mieszkanka, przez długą chwilę mierzyli się wzrokiem niczym zapaśnicy przed walką. Wreszcie Joel powiedział: - Widzę, że jeszcze nie zdążyłaś się przebrać. Omiótł spojrzeniem jej smukłą sylwetkę, zatrzymu- ŻONA NA DWA LATA 35 jąc się na moment na pięknym dekolcie. Chesnie jeszcze nigdy nie wystąpiła przed nim w tak śmiałej kreacji i teraz poczuła się jak naga. Z trudem powstrzymała odruch, by zakryć biust dłońmi. - Proszę, wejdź - powtórzyła. Gdy znaleźli się w salonie, zamierzała oznajmić, że właśnie pracuje, jednak Joel był szybszy: - Wiedziałaś, że muszę mieć te dokumenty jutro z samego rana! A jednak... - Świetnie, że wpadłeś. Potrzebuję twojej pomocy w dwóch sprawach - przerwała. - Może przejdziemy do gabinetu? - zaproponowała słodko. Pracowali przez pół godziny, wreszcie Joel, wciąż naburmuszony, stwierdził cierpko na pożegnanie: - Po naszej wczorajszej dyskusji nie przypuszcza­ łem, że jednak spotkasz się z Pomeroyem. A więc tę obraźliwą wymianę zdań nazywał dysku­ sją! Nadal jej nie ufał i uznał za konieczne, by jej przy­ pomnieć, czym jest zawodowa tajemnica i lojalność. - Obrażasz mnie i Philipa. Jego oskarżasz, że pró­ buje wyciągnąć ode mnie poufne informacje o Yeatman Trading, a mnie o to, że jestem gotowa mu je wyjawić - powiedziała ostro, nie panując już nad emocjami. - W ogóle mi nie ufasz. Więc powiedz, za kogo mnie uważasz: za skorumpowaną cyniczkę, czy za słodką idiotkę, której wystarczy postawić kolację i opowie­ dzieć kilka anegdotek, by wszystko z niej wyciągnąć? Ku jej zdumieniu i najwyższej irytacji, Joel patrzył na nią długą chwilę w milczeniu, po czym się uśmiechnął. - Sądzę, że było mu przykro, kiedy bez pocałunku

36 JESSICA STEELE odesłałaś go w ciemną noc... - powiedział nieoczeki­ wanie. Chesnie zacisnęła pięści, by opanować wściekłość. - Wygląda na to, że ty też nie zasłużyłeś na pocału­ nek - mruknęła jadowicie. Joel bez słowa otworzył drzwi i wyszedł. Już był na podeście schodów, gdy usłyszała: - Tylko się nie przepracuj. Do świtu jeszcze parę godzin! ROZDZIAŁ TRZECI Mijały kolejne miesiące, i Chesnie wreszcie poczuła się całkowicie pewnie i swobodnie w firmie, nabrała też stuprocentowego przekonania co do swych kompeten­ cji. Radziła sobie z coraz to nowymi i trudniejszymi wyzwaniami, co zaspokajało jej ambicje. Wyglądało na to, że wreszcie odnalazła swoje miejsce w życiu, czyli pracę u boku Davenporta. Od owej pamiętnej nocy, kiedy to Joel nieoczekiwa­ nie odwiedził ją, by przekonać się, czy Chesnie jest odpowiedzialną asystentką, ich wzajemne relacje usta­ bilizowały się. Panowała między nimi pełna wzajemne­ go szacunku harmonia. Także od owego wieczoru spotkania z Philipem Po- meroyem stały się stałym punktem weekendowych pla­ nów, z tym że kontaktowali się nie przez biuro, ale przez prywatne telefony. Kontakty z Philipem również ułożyły się harmonij­ nie na zasadzie zgodnego partnerstwa. Chesnie miała nadzieję, że dla obu stron jest jasne, iż poza przyjaźnią nic więcej nigdy nie będzie ich łączyć. Philip na pożeg­ nanie całował ją w policzek, lecz przecież to normalne między przyjaciółmi. W piątkowy poranek Chesnie głęboko zadumała się

38 JESSICA STEELE nad jakaś ważną sprawą, nim jednak znalazła rozwiąza­ nie problemu, zadzwonił telefon. - Magnus! - ucieszyła się, słysząc głos ojca Joela. - Chesnie! Nie słyszałem twojego słodkiego głosu od dobrych paru miesięcy. - Niestety, Joela znowu nie ma w biurze. Czy mogę ci w czymś pomóc? Jak się miewasz? - W porządku... - bez przekonania odparł Magnus. Chesnie zaniepokoiła się. - Czy coś się stało? - Kiedy w odpowiedzi usłyszała tylko ciężkie westchnienie, dodała szybko: - Byłeś u le­ karza? - Być może się wybiorę... Chesnie nie naciskała dalej, wyczuła bowiem, że dla starszego pana to krępująca sprawa. - Czy ktoś cię odwiedza? - spytała po krótkiej po­ gawędce. - A kto chciałby zadawać się z takim starym rupie­ ciem jak ja? - gorzko odparł Magnus. Kiedy skończyli rozmowę, Chesnie zadumała się. Może powinna powiadomić Joela o złym samopoczuciu ojca? Ale cóż on takiego może zrobić? Przerwie ważne spotkanie, by jechać do ojca, któremu dolega coś bliżej nieokreślonego? Zresztą dobrze wiedziała, że Joel nie darzył zbytnią estymą Magnusa, nie cenił go, miał do niego jakieś zadawnione urazy... Ot, skomplikowana rodzinna sprawa, do której osoby postronne nie powin­ ny się wtrącać. Po półgodzinie wewnętrznej walki Chesnie podjęła decyzję. Nie będzie ingerencją w układy panujące mię- ŻONA NA DWA LATA 39 dzy ojcem a synem, jeśli w samarytańskim odruchu od­ wiedzi starszego pana. Znalazła wizytówkę Magnusa, złapała torebkę i wybiegła z biura. Po godzinie dotarła na miejsce. Zaparkowała i czym predzej podbiegła do eleganckiego domku. Modliła się w duchu, by Magnus był w stanie podejść do drzwi, nim jednak zdążyła zadzwonić, w progu przywitał ją radośnie uśmiechnięty gospodarz. - Więc nie jesteś chory? - Ależ skąd! Już myślałem, że nie przyjedziesz. Cze­ kam od ponad godziny. Czuję się taki samotny. A niech go piorun strzeli! Więc to wszystko była bujda... Chesnie zdumionym wzrokiem zmierzyła Magnusa, który był wystrojony niczym stary lowelas na wesele swej wnuczki. - Jak rozumiem, chcesz wyjść na lunch... - mruk- nęła Chesnie. 1 tak będzie musiała dłużej zostać w pracy PRZEZ te figle starego kawalarza, lecz o dziwo nie potra- fiła się na niego gniewać. Tym razem podczas plotek Chesnie dowiedziała się o sytuacji finansowej Magnusa, który bez syna marnie skonałby gdzieś pod płotem. Na szczęście Joel kupił mu dom i co miesiąc wypłacał pensję. - Tyle razy błagałem Joela, by przekazał mi forsę za rok albo dwa z góry, ale się uparł. Bał się, że wszystko przehulam. - Mrugnął porozumiewawczo. - Zna mnie jak zły szeląg, biedaczysko. Czy piękna Arlene Enderby wciąż za nim szaleje? Wiesz, kochanieńka, ona miała na niego chętkę jeszcze przed rozwodem. Chesnie poczuła się nieswojo.

40 JESSICA STEELE - Co, nie chcesz, żebym dzielił się z tobą moimi ulubionymi ploteczkami? - zachichotał staruszek. - Je­ steś taka sama jak moja najdroższa małżonka. Twierdzi­ ła, że jestem gorszy niż dziesięć przekupek w dzień targowy. Kiedy Chesnie wróciła do biura, Joel już siedział za swoim biurkiem i pilnie studiował jakieś dokumenty. Gdy weszła do jego gabinetu, odwrócił się ku niej i zmierzył ją od stóp do głów. Jego wzrok nieco dłużej zatrzymał się na jej smukłych łydkach i delikatnych, szczupłych kostkach. - Przepraszam za spóźnienie. - Robiłaś zakupy? - spytał bez cienia złości. - Nie, byłam na lunchu... z twoim ojcem. Spokój Joela zniknął bez śladu. - Stary lis! Znów cię zbałamucił?! - Nie, tylko zadzwonił... Miałam wrażenie, że ile się czuje. Nie chciałam ci przeszkadzać w pracy, więc... - A więc zastanawiałaś się, czy wyrwać mnie ze spotkania... Nie rozumiesz, że ten cwany staruszek cię nabiera? - zapytał z niedowierzaniem. - Ależ ty je­ steś... naiwna. - Wcale nie jestem! Po prostu trochę się zaniepokoi­ łam. Pojechałam do niego... - Co? A skąd wiedziałaś, gdzie mieszka? - zawołał Joel z rosnącym gniewem. - Zaprosił cię?! Chesnie była już bliska wybuchu. - Kiedy ostatnio jedliśmy razem lunch, dał mi swoją wizytówkę, - Załoę, się, że znów płaciłaś? - syknął. ŻONA NA DWA LATA 41 - Nie, tym razem on płacił! - zawołała Chesnie. - I w ogóle... zabraniam ci tak o nim mówić. Przecież to twoj ojciec! - wyrwało jej się, nim zdołała się opano- wać. - Czuje się samotny... - A więc poszłaś go zabawić! - Joel zerwał się na równe nogi i zaczaj nerwowo przemierzać pokój. - Co ty sugerujesz? - Chesnie wzięła się pod boki. - Może to ty winna mi jesteś wyjaśnienie? - Joel stanął tuż nad nią i wbił w nią zimny wzrok. - Nie zamierzam zostać twoją macochą, jeśli tego się obawiasz - wypaliła Chesnie. - Mam nadzieję - odparł nieco spokojniej i dodał: - A teraz możesz stąd wyjść. Chesnie z trudem powstrzymała się przed trzaśnię- ciem drzwiami tak mocno, by cały budynek zachwiał się w posadach, lecz ograniczyła się tylko do kopnięcia we framugę. Pochyliła się nad dokumentami, ale jeszcze długo trzęsła się z wściekłości. Ten drań w ogóle na nią nie zasługiwał! Co on sobie myśli? Jak śmiał sugerować coś tak obrzydliwego? Szowinista! Żandarm! Jak Barbara Platt z nim wytrzymała? Chyba była święta. Ale ona świętą na pewno nie będzie! Roztrząsając przykry incydent, Chesnie przygotowa­ ła kilka dokumentów, które niestety wymagały podpisu Joela. Zaciskając zęby, z wysoko podniesioną brodą, weszła do jego gabinetu i nie patrząc na pochłoniętego pracą szefa, położyła papiery na biurku i czym prędzej wyszła. Po kolejnej godzinie już nieco spokojniejsza Chesnie

42 JESSICA STEELE spojrzała na to zdarzenie z perspektywy Joela. Wcale nie zamierzała tego robić, nadal chciała się na niego wściekać, ale... No cóż, kim ona jest, by pouczać go, jak on ma się zachowywać wobec własnego ojca? Zjad­ ła wszelkie rozumy, czy co? Przecież musiał go kochać, skoro zadbał o niego i nie pozwolił mu cierpieć nędzy. Znał też dobrze wszystkie słabości ojca i jakoś je za­ akceptował. Po chwili Chesnie poczuła, iż jej gniew stopniał. Około szóstej Joel podszedł do niej z dokumentami w dłoni. Długo się ociągał, więc podniosła wzrok. Pa­ trzył na nią bez uśmiechu, ale też bez gniewu. Po chwili wyciągnął rękę na zgodę i Chesnie z ulgą podała mu swoją. Nie wiedzieć czemu, zadrżała. To pewnie przez te emocje. - Nie mogłem pójść do domu, martwiąc się, czy w poniedziałek rano jeszcze cię tu zastanę. Egoista! Bał się tylko tego, że straci asystentkę. - Oboje nie mieliśmy racji - przyznała Chesnie. - Dużo masz jeszcze pracy? - spytał Joel. Chesnie zastanowiła się. - Nie, powinnam skończyć przed siódmą. - Ja też. Jeśli masz ochotę, mogę cię zabrać na ko­ lację - stwierdził nieoczekiwanie. To zaproszenie nie było szczytem elegancji. - Nie, dzięki - mruknęła obojętnie. Kiedy tego wieczoru wróciła do domu, czuła się wy­ kończona i zbierało jej się na płacz. Nie wiedziała, dla­ czego kłębią się w niej takie emocje. To wszystko pew­ nie z przepracowania. Poza tym jeszcze nigdy z nikim ŻONA NA DWA LATA 43 tak zagorzale się nie kłóciła. Dobrze, że Joel nie był pamiętliwy i pierwszy wyciągnął rękę na zgodę. W sobotę wybrali się z Philipem do filharmonii. Wie­ czór byłby udany, gdyby nie fatalne zakończenie. Kiedy zajechali przed dom Chesnie, Philip poprosił ją o chwilę rozmowy. Był tak poważny, że zaprosiła go na górę. Właśnie zaparzyła kawę i miała ją nalać do filiżanek, gdy do jej maleńkiej kuchenki wtargnął Philip. - Chesnie, doprowadzasz mnie do obłędu! - wybuch­ nął, nie mogąc dłużej się powstrzymać. - Kocham cię. Chesnie skamieniała. - Philip, nie... nie mów tak! - Nie potrafię tego opanować, a ty zawsze się ode mnie odsuwasz. Pragnę się z tobą ożenić! Przepraszam, jestem zbyt gwałtowny... - Philip... - wyjąkała Chesnie. - Proszę, przejdźmy do salonu. - W małej kuchni nagle zrobiło się za ciasno. Kiedy usiedli, Philip patrzył na Chesnie błagalnie. Długo milczała. - Przepraszam, jeśli niechcący zrobiłam ci jakieś nadzieje. Nie zamierzałam cię zachęcać. - Właśnie o to chodzi, że nigdy mnie nie zachęcałaś. Wiedziałem, że jeśli cię dotknę, już nigdy więcej cię nie zobaczę. Chesnie chciała zaproponować, by w takiej sytuacji przestali się spotykać, lecz Philip, jakby czytając w jej myślach, zaczął błagać, żeby pozwoliła mu się od czasu do czasu widywać. Na jego twarzy malowała się taka rozpacz, że Chesnie nie miała serca mu odmówić.

44 JESSICA STEELE - Już nigdy nie nawiążę do tego tematu - obiecywał. - Pozwól... Zresztą, chyba nie kochasz nikogo innego? Nie wiedzieć czemu, przed oczyma Chesnie stanął przystojny Joel Davenport, z tym swoim czarującym uśmiechem na ustach, którym czasami ją obdarzał. - To prawda, nie jestem zakochana - przyznała Chesnie, odpędzając nieproszoną wizję. - A więc dasz mi szansę? - Philip uśmiechnął się błagalnie, a gdy kiwnęła głową, dodał: - Spotkajmy się w przyszłą sobotę, jak zwykle. Przecież jesteśmy przy­ jaciółmi. Zresztą mam dla ciebie jeszcze jedną intere­ sującą propozycję... - Tak? - Po latach cierpień i wyrzeczeń moja asystentka w końcu postanowiła zrezygnować z naszej współpra­ cy. Co byś powiedziała na przejście do naszej firmy, by objąć to stanowisko? Możesz zażądać, czego tylko ze­ chcesz. Pójdziemy na wszelkie układy. - Czego tylko zechcę? Ale z ciebie ryzykant, - Chesnie próbowała obrócić sprawę w żart. - Mówię jak najbardziej poważnie. - Przecież nawet nie wiesz, czy jestem dobrym pra­ cownikiem. - Owszem, wiem, że jesteś prawdziwym skarbem. Chesnie zaniemówiła. Ktoś z Yeatman Trading mu­ siał donosić do Symington Technology. A może tak zwykle się dzieje między zawziętymi przeciwnikami? Poza tym wielu pracowników przechodziło z jednej fir­ my do drugiej. Obie propozycje, matrymonialna i zawodowa, bar- ŹONA NA DWA LATA 45 dzo wzburzyły Chesnie i ten stan utrzymywał się jesz­ cze następnego dnia. Philip miał prawo kaptować ją do swojej firmy, miał też prawo prosić o rękę, a ona miała prawo odmówić, lecz wciąż się tym gryzła. Oczywiście nie zamierzała zmieniać pracy, a już absolutnie nie my­ ślała o małżeństwie. Jakby na potwierdzenie jej decyzji wieczorem za­ dzwoniła mama, by do woli ponarzekać na ojca. Gdy Chesnie odłożyła słuchawkę, poczuła się tak zmęczona, jakby ktoś przepuścił ją przez wyżymaczkę. Małżeń­ stwo! Chyba tylko masochiści decydowali się na coś takiego. Istne tortury! Komu przy zdrowych zmysłach potrzebna jest ta nieszczęsna instytucja? Cały dzień w pracy, wśród ludzi, i jeszcze wieczorem ktoś ma się plątać po domu? Po takiej harówce należy się chyba człowiekowi chwila błogiej samotności, czyż nie? Prze­ cież to oczywiste. Ot, choćby ostatnie dwa dni. W poniedziałek Ches­ nie pracowała bez wytchnienia, bo o drugiej miało się odbyć zebranie zarządu. Jakież było jej zdziwienie, gdy kwadrans przed drugą z pokoju szefa dobiegł ją radosny szczebiot Arlene Enderby. Z niewiadomych powodów zirytował ją fakt, iż Arlene, korzystając z drugiego wej­ ścia, wtargnęła do gabinetu Joela w tak nieodpowied­ niej chwili. Po powrocie z zebrania Joel obwieścił: - Jutro jedziemy do Glasgow. - Chesnie zaniemó­ wiła. „My"? Joel z Arlene? - Zamów wczesny lot i ten sam hotel co zwykle, na jedną noc. Wiesz, jak dojechać na lotnisko?

46 JESSICA STEELE A więc chodziło o nią! Po raz pierwszy miała poje­ chać w delegację z Joelem. - Mam nadzieję, że nie będziesz musiała odwoływać randki? - spytał na koniec Joel ze śmiertelnie poważną miną. Omal nie wy buchnęła śmiechem. Wzrok Joel a na moment spoczął na jej ustach, więc była pewna, iż ten grymas nie uszedł jego uwagi. Chesnie, wracając do domu po kilkunastogodzinnej pracy, miała nadzieję, że wszystko załatwiła jak należy. Zgodnie ze wskazówkami, jakie zostawiła jej Barbara, dla Joela zamówiła apartament, a dla siebie pokój na tym samym piętrze, bowiem Joel potrafił o nieludzkich porach wzywać swą asystentkę do pracy. Nawet podczas lotu nie marnował czasu, tylko przez godzinę i dziesięć minut, czyli od startu do lądowania, opowiadał Chesnie o biurze w Glasgow, na czym pole­ ga ich współpraca oraz co może się zdarzyć na zapla­ nowanych spotkaniach. Na lotnisku czekał na nich samochód z szoferem. W hotelu zostawili bagaże i pracowali do szóstej. Ches­ nie, która padała z nóg, z podziwem obserwowała Joe­ la. Nie widać było po nim zmęczenia, wciąż bez trudu wchłaniał nowe informacje i negocjował warunki umów z klientami. Wreszcie dzień pracy się skończył i wrócili do hote­ lu. Kiedy wysiedli z windy, Joel, już rozluźniony, z uśmiechem powiedział: - Może napijemy się drinka przed kolacją? Spotka­ my się o siódmej w barze? ŻONA NA DWA IATA 47 Z przyjemnością przyjęła tę propozycję. Dopiero te­ raz zrozumiała, dlaczego biznesmeni znani są z picia alkoholu po pracy. Dzisiaj tylko na to miała ochotę. Nareszcie mogła wyskoczyć ze sztywnej garsonki, wziąć szybki prysznic i włożyć luźne spodnie i swete­ rek. O dziwo, zmęczenie zniknęło bez śladu. Czuła się wręcz podekscytowana. Gdy zeszła na dół, Joel stał już przy barze ze szklaneczką whisky w dłoni. Zamówił dla Chesnie gin z tonikiem. Po raz pierwszy spotkała się z nim na stopie towarzyskiej i z przyjemnością stwier­ dziła, że jej szef potrafi być sympatycznym kompanem i interesującym rozmówcą. Po jakimś czasie, wciąż miło gawędząc, przeszli do restauracji na kolację. Zjedli pierwsze danie, omówili głośną sztukę teatralną, i nagle Joel z pozorną obojęt­ nością zapytał: - Wciąż spotykasz się z Pomeroyem? Chesnie zesztywniała, a po chwili odparła sucho: - Od czasu do czasu. - Czyżby szykowała się nowa sprzeczka na stary temat, i to w miejscu publicznym? - Jak on się miewa? - Jeśli chcesz wiedzieć, czy rozmawiamy z Phili- pem o sprawach zawodowych, to możesz spać spokoj­ nie. Zawarliśmy umowę, że nie gadamy o pracy. - Ach tak. A więc tak po prostu spotykacie się od czasu do czasu - zakpił Joel. A niech to! Chesnie wzięła głęboki oddech. Rzeczy­ wiście, to mogło zabrzmieć dziwnie. - Nie rozmawiamy o sprawach objętych tajemnicą zawodową.

48 JESSICA STEELE - Och, ufam ci całkowicie, Chesnie. Możesz być spokojna. Więc ile ci zaproponował? - Joel, o co ci chodzi? - rzuciła ostro. - Nie wmawiaj mi, że nie chciał cię przechwycić do Symington Technology. - Przechwycić... - zająknęła się Chesnie. - A niby po co miałabym zmieniać pracę? - Nie wymiguj się od odpowiedzi - groźnie mruknął Joel. - Nie chcę od ciebie odchodzić. Chesnie mogłaby przysiąc, że na ustach szefa pojawił się cień uśmiechu. Joel oparł się wygodniej i po chwili dodał: - To nie było wszystko, co Pomeroy ci zapropono­ wał, prawda? - Spojrzał na nią przeciągle. - Tak. Ale mu odmówiłaś. Chesnie nie wierzyła własnym uszom. Nic się przed nim nie ukryje. Ale, co o wiele ważniejsze, jakim pra­ wem wtrąca się w jej osobiste sprawy?! Przecież to nie ma nic wspólnego z pracą. Ten facet nie ma do niej żadnych praw. I jak on to robi, że lubiąc go, zarazem co chwila ma ochotę zdzielić go w nos? - Hm... - Nie wiedziała, co powiedzieć, aż uzna­ ła, że najlepsza jest prawda. - Nie wiem, jak to się stało, że zeszliśmy na drażliwy temat Philipa Pomeroya, ale jeśli obawiasz się, iż mogę nagle odejść z pracy z powodów matrymonialnych, to powtarzam to, co już ci mówiłam, i robię to po raz ostatni: nie zamie­ rzam odejść z Yeatman Trading. Chyba że ktoś mnie do tego sprowokuje. - Spojrzała na niego znacząco. ZONA NA DWA I.ATA 49 - Nie jestem zainteresowana małżeństwem. Zrozumia­ łeś wreszcie? Zauważyła w jego oczach niebezpieczny błysk. Czyżby go to bawiło? - Małżeństwo? - Podniósł brew i popatrzył na nią szczerze zdumiony. - Pomeroy ci się oświadczył? Chesnie wlepiła w niego wzrok. - A o czym ty u licha mówiłeś?! - zawołała. Z nie­ pokojem rozejrzała się po sali, gdy zdała sobie sprawę, że ponoszą ją emocje. Na szczęście restauracja była obszerna i niemal pusta. Nagle Joel uśmiechnął się szeroko. - Droga Chesnie, patrząc na ciebie, przychodzą mi do głowy dziesiątki różnych propozycji. - Kpisz sobie ze mnie? - warknęła. - Lepiej trzymaj fason, bo zabrzmiało to dość... trywialnie. - Mój Boże, źle mnie zrozumiałaś - zaprzeczył szczerze. - Ale przepraszam. Oczywiście nie mówię o sobie, tylko o tym, że bardzo mi odpowiada nasz związek. - Roześmiał się. - Znowu gafa. Chodzi mi o nasze zawodowe relacje. - Mówiłeś o jakichś propozycjach - naciskała, wciąż nie przekonana do jego intencji. Jednak Joel tak pokierował rozmową, że niczego nie zdołała z niego wyciągnąć. Wreszcie, nim się spostrzeg­ ła, gawędzili w najlepsze o polityce, teatrze, muzyce, literaturze... Chesnie była na siebie zła, że popełniła wielką nie­ dyskrecję wobec Philipa. W ten sposób o nie odwza­ jemnionej miłości i odrzuconych oświadczynach szefa

50 JESSICA STEELE Symington Technology dowiedział się jego największy rywal w interesach. Gdy czekali na windę, Chesnie poczuła, że musi to jakoś skomentować. - Bardzo żałuję, że ci powiedziałam o Philipie. - Przez chwilę patrzyli na siebie w milczeniu. - To jest jego skrywana, prywatna tajemnica i nie byłoby wobec niego fair... Joel nie wytrzymał i ze śmiechem przerwał: - Chesnie, naprawdę jesteś miłą dziewczyną. - Kie­ dy spojrzała na niego podejrzliwie, szybko dodał: - Wrażliwą i dobrą. Masz moje słowo, że Pomeroy nigdy nie dowie się o twoim zwierzeniu. Chesnie wiedziała, że może Joelowi ufać. Niezależ­ nie od tego, czy to, co przed chwilą o niej powiedział, to czcze komplementy, czy też nie. - Dziękuję - odparła szczerze. Kiedy wsiedli do windy, zapytał: - Dlaczego tak nie cierpisz świętej instytucji mał­ żeństwa? Już Adam i Ewa uznali, że to całkiem fajna sprawa. - Znasz statystyki rozwodów? To na początek. Mam kontynuować? - Byłaś kiedyś mężatką? - Nie, skąd, ale widziałam dość nieudanych mał­ żeństw, by wiedzieć z całą pewnością, że muszę się od tej „świętej instytucji" trzymać jak najdalej. - Chodzi ci o twoich najbliższych? - Małżeństwa moich trzech sióstr okazały się fatal­ ne. Teraz takie związki nazywa się toksycznymi. Choć ŻONA NA DWA LATA 51 nie wiem, czy powinnam ci o tym mówić. To jednak nie moje sprawy. - Owszem, powinnaś - zaprzeczył Joel. - Bo to ludz­ kie sprawy. A twoi rodzice? Wciąż są razem? Choć Chesnie zamierzała skończyć ten temat, jednak spontanicznie odparła: - Jakoś są, choć kłócą się średnio raz na minutę. - Uznała, że najwyższy czas przerwać tę rozmowę, dla­ tego szybko dodała: - Gdybyś potrzebował mnie w no­ cy, znasz numer mojego pokoju. Joel zbaraniał, Chesnie spurpurowiała. - Jezu, mam na myśli pracę! - krzyknęła. Joel parsknął śmiechem. - Panno Cosgrove, pani się zarumieniła. - Dobranoc! Odwróciła się na pięcie i pomaszerowała do swojego pokoju. Gdy zamknęła za sobą drzwi, ciężko oparła się o ścianę. Tak się przejęzyczyć! Ale to nie jej wina, prze­ cież powinna zaofiarować swoją pomoc. Westchnęła. Co takiego jest w tym facecie, że bez przerwy ją prowokuje? I dlaczego ciągle mu się zwierza ze swoich prywatnych spraw... i nie tylko, bo paple też o innych ludziach. Jeszcze niedawno mogłaby przysiąc, że nawet gdyby ją torturowano, nigdy nie zdradziłaby pewnych tajemnic, a tu co? Joel Davenport po prostu o coś ją pyta, i natychmiast dostaje odpowiedź. To się zaczęło już podczas rozmowy kwalifikacyjnej, kiedy tak głupio wypaplała wszystko o konflikcie z Hectorem Browningiem.