Jessica Steele
Żona
na dwa lata<^ HARLEQUIN*
Toronto • Nowy Jork • Londyn
Amsterdam • Ateny • Budapeszt • Hamburg
Madryt • Mediolan • Paryż
Sydney • Sztokholm • Tokio • Warszawa
6 JESSICA STEELE
- Jeśli chodzi o moje kwalifikacje...
- Pani kwalifikacje są mi świetnie znane - przerwa!
jej niecierpliwie. - Doskonała sprawność pisania, zna
jomość komputera, umiejętności organizacyjne... Ina
czej by tu pani teraz nie siedziała.
Chesnie zacisnęła spocone dłonie. Właściwie, co ona
tu robi? Czy naprawdę chce pracować z takim człowie
kiem? Najwyraźniej Joel Davenport to niezły twardziel.
Dumnie,uniosła brodę. Cóż, skoro przeszła przez tyle
testów kwalifikacyjnych i dotarła aż do tego etapu, wy
korzysta tę szansę. Przecież musi dopiąć swojego celu
i wyrwać się z Cambridge.
- Mam dwadzieścia pięć lat...
- Wiem - mruknął ponaglająco.
- Przez trzy lata pracowałam w Cambridge... - To
też najwyraźniej wiedział. Chesnie, weź się w garść!
- Co chciałby pan wiedzieć? - spytała w końcu.
Jego błękitne oczy chłodno ją obserwowały, jakby
nie była to rozmowa kwalifikacyjna, lecz próba sił.
- Ma pani doskonałe referencje - powiedział wolno.
- Chyba Lionel Browning panią ubóstwiał.
- Z wzajemnością - odparła zgodnie z prawdą. Jej
były szef był najmilszym, choć bardzo roztrzepanym
szefem na świecie i tak jej ufał, że całą firmę zostawił
na jej głowie... Lecz teraz, jeśli oczywiście dostanie tę
posadę, to nazbyt uciążliwe doświadczenie z pewnością
jej się przyda. Jeśli...
- Więc dlaczego pani odeszła?
Już miała wyrecytować te same powody, które
wcześniej podała na rozmowie wstępnej, czyli chęć
ŻONA NA DWA LATA 7
awansu i zdobycia nowego doświadczenia zawodowe
go, lecz kiedy napotkała zimne, przenikliwe spojrzenie,
nknęła usta. Instynktownie czuła, że Davenport nie
da się zbyć kilkoma frazesami.
- Potrzebuję nowych wyzwań, ale... No cóż, mó
wiąc szczerze, gdyby nie to, że syn Lionela Browninga
zaczął przejmować interesy, pewnie nigdy nie zdecydo
wałabym się odejść z firmy - wyrzuciła jednym tchem.
- Firma Hectora Browninga zbankrutowała, więc za
czął szukać ratunku w firmie ojca.
- Jak rozumiem, wasze kontakty nie układały się
najlepiej?
- Umiejętność kontaktowania się z każdym... to część
mojej pracy - odparła niechętnie. No cóż, ta rozmowa nie
zmierzała w najlepszym kierunku. Przeraziła się, że jesz
cze moment, a wszystko zepsuje. Dlaczego zaczęła się
zwierząc właśnie Joelowi Davenportowi, skoro dotąd ni
komu nawet nie wspomniała o swoich kłopotach?
- Więc co się nie układało? - ponaglił ją.
- Wszystko! - zawołała szczerze. - Już pierwszego
dnia pokłóciliśmy się z Hectorem... - Co w nią nagle
wstąpiło?
- Czy często kłóci się pani ze swoimi pracodawca
mi? - spytał wyzywająco.
- O nie! Nigdy! Z Lionelem ani razu się nie posprze
czaliśmy. - Chesnie poczuła, że niewiele brakuje, by
zaczęła się sprzeczać z Joelem Davenportem. Coś ją
w nim drażniło. - Myślę, że był zazdrosny o przywią
zanie, jakim darzył mnie jego ojciec, i zaczął fałszywie
zarzucać mi różne sprawy. A kiedy... - Zawahała się na
8 JESS1CA STEELE
moment, lecz duma kazała jej ciągnąć dalej: - A wiec,
kiedy oskarżył mnie o romans z jego ojcem, wiedzia
łam, że jedno z nas będzie musiało odejść. Oczywiście
odeszłam ja.
- A miała pani?
- Czy co miałam?
- Romans z jego ojcem?
Chesnie spojrzała na niego ze zdumieniem. Jak moż
na zadawać takie pytania? Jakimś cudem udało jej się
opanować wzburzenie.
- Oczywiście, że nie - odparła w miarę spokojnym
tonem.
Davenport skinął głową i zmienił temat.
- Zapewne dział kadr poinformował panią o warun
kach zatrudnienia. Rozumiem, że zgadza się pani na
nie? Czy tak?
- O tak. Są bardzo korzystne. - Chesnie przełknęła
ślinę. Korzystne! Od kiedy zaczęła używać tak umiar
kowanych określeń? Jej zarobki byłyby zawrotne.
Jakby czytając w jej myślach, Davenport dodał:
- Te zarobki z pewnością nic będą przesadzone. Wy
magam od swojej asystentki całkowitego poświęcenia,
absolutnej mobilizacji i pełnej dyspozycyjności. Jest
pani piękną kobietą... - niespodziewanie dodał tym sa
mym bezosobowym tonem. - Z pewnością ma pani
wielu wielbicieli.
Ku swemu zdziwieniu, Chesnie nie zaprzeczyła, tyl
ko spokojnie oświadczyła:
- Z pewnością moje życie osobiste nie będzie koli
dować z pracą.
ŻONA NA DWA LATA 9
- Moja asystentka czasami musi ze mną podróżo
wać, o czym dowiaduje się tego samego dnia. Co zro
biłaby pani, gdyby tuż przed wyjściem do teatru z męż
czyzną pani życia okazało się, że jedziemy do biura
w Glasgow?
- Miałabym nadzieję, że mężczyzna mojego życia
to zrozumie - odparła takim samym chłodnym tonem
Chesnie. Nie była pewna, ale chyba Davenport lekko
się uśmiechnął.
- Czy jest w pani życiu taki mężczyzna? - spytał
nieoczekiwanie.
- Nie. - Kto miał czas na randki? Nie mówiąc już
o ochocie?
- A ma pani zamiar wyjść za mąż?
Co za bezczelność! - obruszyła się w duchu. Ona go
nie pyta, czy on ma jakąś milutką żonkę!
Przez moment patrzyli sobie w oczy.
- Małżeństwo zupełnie mnie nie interesuje - odpar
ła wreszcie.
- To brzmi jak zarzut. Czy ma pani coś przeciwko
tej świętej instytucji? - zażartował.
- Biorąc pod uwagę najnowsze statystyki, według
których czterdzieści procent małżeństw kończy się roz
wodem, trudno nie mieć do tej instytucji zastrzeżeń.
- Chesnie nie zamierzała zdradzać głównej przyczyny
swojego sceptycyzmu wobec małżeństwa, czyli wiecz
nie kłócących się rodziców i nieudanych związków
trzech sióstr. - Osobiście bardziej interesuje mnie praca
zawodowa niż rodzina - zakończyła z powagą.
- Nadal mieszka pani w Cambridge?
1 0 J E S S 1 C A S T E E L E
- Tak, ale zamierzam się przenieść. Na razie przeby
wam u siostry, tu, w Londynie.
- Czy wypatrzyła pani sobie już jakieś' stałe lokum7
- Uznałam, że najpierw muszę znaleźć pracę.
Ku jej zdziwieniu Davenport nagle wstał, wyszedł
zza biurka, podał jej rękę i powiedział miłym tonem:
- Więc proszę nie tracić więcej czasu i czym prędzej
szukać mieszkania.
Chesnie podała mu dłoń, nie bardzo wiedząc, co to
wszystko ma oznaczać. Najwyraźniej rozmowa dobieg
ła końca.
- Nie jestem pewna, czy... - zawahała się, potem
spojrzała mu w oczy. Krył się w nich cień uśmiechu.
- Chciałbym, by zaczęła pani pracę w poniedziałek.
- Davenport po raz pierwszy szeroko się uśmiechnął.
Gdy tylko Chesnie opuściła wyniosłe wnętrza Yeat-
man Trading, mogła zrzucić z siebie swą równie wynio
słą, zawodową maskę. Omal nie roześmiała się na głos
i nie zaczęła skakać jak dziecko. A więc zdobyła tę
wymarzoną pracę! Co tam, nigdy o takiej nie marzyła.
Dopiero teraz zdała sobie sprawę, jak bardzo chciała
zostać asystentką Joela Davenporta.
Z pewnością nie będzie łatwo, ale Chesnie uwielbiała
ciężko pracować, a nowe wyzwania były dla niej jak
tlen. Kiedy skończyła studia, długo wahała się, na jaką
karierę postawić. Wiedziała tylko jedno, że nie chce zbyt
wiele czasu spędzać w domu i wysłuchiwać ciągłych
sprzeczek rodziców. Zaczęła więc uczęszczać na różne
kursy związane z ekonomią i zarządzaniem.
Wtedy też zrozumiała, że jej siostry, wychodząc za
ŻONA NA DWA LATA 11
maż, również uciekały z domu. Niestety, wybierały fa-
talnych partnerów. Najstarsza siostra, Nerissa, po raz
pierwszy wyszła za mąż, gdy Chesnie miała dwanaście
lat, a jej obecne, drugie małżeństwo, było jeszcze bar-
dziej nieudane. Robina, druga siostra w kolejności, co-
raz więcej czasu spędzała w domu rodzinnym, narzeka-
jąc na swego partnera i obiecując sobie, że więcej do
niego nie wróci. Jednak dom rodzinny okazywał się
jeszcze gorszą pułapką, bo Robina zawsze do męża
wracała. Wbrew wszelkim nadziejom Chesnie, taki sam
los podzieliła wkrótce Tonią, która po urodzeniu dwojga
dzieci głównie zajmowała się walkami z mężem.
Po takich doświadczeniach Chesnie nie miała złu
dzeń - powinna trzymać się jak najdalej od małżeństwa.
Rzuciła się w wir zajęć, nauki i pracy. Bez przerwy
robiła coś konstruktywnego, by tylko nie powielić błę
dów swych najbliższych. Nie znaczyło to, by stroniła
od facetów, tym bardziej że los obdarzył ją urodą i uro
kiem osobistym, więc wciąż kręcili się wokół niej wiel
biciele. Co jakiś czas dawała się namówić na randkę,
czasem nawet się całowała, ale gdy tylko któryś z jej
adoratorów zbyt mocno się angażował, zrywała z nim
wszelkie kontakty.
Swą pierwszą pracę Chesnie wykonywała przez dwa
lata, a po skończeniu dodatkowych kursów zaczęła się
starać o lepiej płatną posadę i w rezultacie została se
kretarką, i świetnie poczuła się w tej roli.
Byłaby naprawdę szczęśliwa, gdyby nie burzliwa at
mosfera w domu. Przymierzała się do wynajęcia kawa
lerki, by wreszcie zasmakować prawdziwej wolności,
1 2 J E S S 1 C A S T E E L E
lecz bojąc się gniewu matki, nie zdobyła się na zreali
zowanie tego pomysłu.
Jednak podczas pewnego weekendu do domu rodzin
nego zjechały wszystkie trzy nieszczęśliwe siostry ze swy
mi rozwrzeszczanymi pociechami. Nastało prawdziwe
pandemonium, nawet nie sposób było ustalić, kto z kim i
o co się kłóci. Chesnie doszła do wniosku, że jeśli się stąd
natychmiast nie wyprowadzi, to wyląduje w wariatkowie.
Wyszła do ogrodu, by zaczerpnąć świeżego powie
trza i posłuchać ciszy. Podeszła do ojca, który z pasją
podcinał róże.
- Też uciekłaś z tego piekła? - spytał. - Gdyby nie
moje róże, dawno bym chodził w kaftanie bezpieczeń
stwa, wierz mi.
- Tato, ja muszę się wyprowadzić! - zawołała z go
ryczą.
- A zabierzesz mnie z sobą? - mruknął żartobliwie,
lecz gdy spojrzał na nią, natychmiast spoważniał. - Aż
tak ci tu źle?
- Już od dawna chcę stanąć na własnych nogach.
Wystarczy mi maleńka kawalerka.
- O nie. Jeśli zależy ci na moim spokojnym śnie,
musisz mieć normalne, wygodne mieszkanie.
Po kilku dniach mama zagadnęła ją ostro:
- Jak słyszałam, marzysz o tym, żeby się od nas
wyprowadzić. Co to, nasz dom nie jest już dla ciebie
dość dobry?
Wszelkie dyskusje z matką nie miały sensu, tak było
zawsze, więc Chesnie nie podjęła rozmowy, jednak po
tygodniu przeżywała chwile wielkiego zdumienia. Otóż
ŻONA NA DWA LATA 13
rodzice znaleźli dla niej śliczne mieszkanko, co więcej,
pomogli jej się urządzić.
Rok później zmarła jej babcia. Dziadek sprzedał ob-
szemą willę w Herefordshire, wynajął mały domek
w okolicy i rozglądał się za podobnym, który można by
kupić. Chesnie uwielbiała dziadka i często go odwie
dzała, by osłodzić mu samotne dni.
Gdy skończyła kolejny kurs, znów zaczęła szukać
lepszej pracy i zdobyła posadę w Browning Enterprises.
Wszystko ułożyłoby się wspaniale, gdyby nie Hector
Browning, który bez przerwy żądał od ojca wsparcia
finansowego, a do tego nie znosił Chesnie.
Kiedy napięcie z powodu Hectora sięgnęło apo
geum, Chesnie poczuła, że czas odmienić swoje życie
i zaczęła szukać pracy w Londynie. Odpowiedziała na
ogłoszenie, przyjechała na rozmowę kwalifikacyjną,
i teraz, spoglądając na budynki Yeatman Trading, mogła
wreszcie szeroko się uśmiechać.
Po jakimś czasie, wciąż rozradowana, wkroczyła do
domu siostry.
Nerissa aż podskoczyła na widok uśmiechu siostry.
- Byłam pewna, że dostaniesz tę pracę! Wiedziałam,
że się na tobie poznają! Przecież zawsze w rodzinie
uchodziłaś za mózgowca. Nawet nie wiesz, jak się cie
szę. - Wyściskała ją serdecznie. - Teraz musimy zała
twić ci mieszkanie. Stephen już coś wypatrzył,
Chesnie musiała jak najprędzej przewieźć z Cam
bridge swój dobytek. Szczęśliwie dziadek na czas nie
określony pożyczył jej swojego golfa, co okazało się dla
niej zbawieniem.
14 JESS1CA STEELE
Obiecała Nerissie, że wróci w sobotę na przyjęcie.
Zabawa bardzo się udała, jednak Chesnie myślami była
gdzie indziej: w poniedziałek miała zacząć nową pracę.
Przez pierwsze dwa tygodnie będzie się wprawiała
u boku Barbary, które po tym czasie odchodziła z firmy,
i wtedy Chesnie zacznie samodzielnie prowadzić biuro
Joela Davenporta. Czy temu sprosta?
Kiedy Chesnie wróciła z pracy do mieszkania Nerissy
w ten pierwszy, ważny poniedziałek, była wykończona
i zdesperowana. Jakim cudem miała w ciągu dwóch tygo
dni zapamiętać taki ogrom szczegółów? Dwa lata by nie
wystarczyły. To nie było biuro, lecz istny kombinat! Na
szczęście szef był w Szkocji i nie dostarczał jej dodatko
wych stresów. Najchętniej padłaby na łóżko i spała do
rana, jednak Nerissa nawet nie chciała o tym słyszeć.
- Jedziemy obejrzeć mieszkanie, o którym ci wspo
mniałam. No, rusz się, maleńka.
Wykrzesała z siebie resztki entuzjazmu i pojechała
z siostrą obejrzeć dość przytulne, wygodne mieszkanko
na obrzeżach miasta. Cena była wygórowana, lecz prze
cież Chesnie miała teraz dużo zarabiać.
- Jeśli można wynająć od zaraz, to biorę - postano
wiła bez namysłu.
Nerissa jeszcze tego wieczoru załatwiła wszystko
przez telefon. Do sfinalizowania sprawy pozostało tylko
kilka formalności.
Wtorek okazał się tak samo pracowity i męczący jak
poniedziałek. Barbara Platt była osobą życzliwą, deli
katną i pełną zrozumienia dla zdenerwowanej i lekko
przerażonej następczyni.
ŻONA NA DWA LATA 15
Kiedy Chesnie weszła do biura, szef już od godziny
siedział przy swoim biurku. Uprzedzono ją, że Joel
Davenport jest prawdziwym tytanem pracy i jak nisz-
czarka likwiduje kolejne zadania, o czym Chesnie zaraz
się dobitnie przekonała. Joel tylko raz opuścił swój po
kój, by przez chwilę porozmawiać z Barbarą. Przywitał
się przy tym uprzejmie z nową asystentką, lecz nie oka
zał jej więcej zainteresowania.
Gdy wreszcie nastał piątek, Chesnie czuła się, jakby
przez tydzień pracowała w kamieniołomach. Choć już
się trochę uspokoiła i nabrała nawet trochę pewności co
do swych kompetencji, psychicznie czuła się jak wrak.
Gdy wreszcie dotarła do domu siostry, Nerissa powitała
ją promiennym uśmiechem i zawołała radośnie, jakby
obwieszczała wspaniałą nowinę:
- Dzwonił Philip Pomeroy. Chce cię zabrać na ko
lację do restauracji.
- Wiem, że powinnam być mu dozgonnie wdzięczna,
ale jego nazwisko nic mi nie mówi - odparła ironicznie
Chessnie.
- Co ja z tobą mam! Przecież poznałaś go u mnie na
przyjęciu. Nie pamiętasz? Zabawiał cię cały wieczór.
- Ten wysoki szatyn? - Pamiętała sympatycznego
mężczyznę zbliżającego się do czterdziestki, który
w subtelny sposób okazywał jej zainteresowanie.
- A jakżeby inaczej. Powiedziałam, że oddzwonisz.
- Gdy Chesnie z niechęcią zaczęła kręcić głową, Neris
sa dodała. - No, kochanie, zadzwoń. On jest naprawdę
przemiły.
Chesnie, by nie prowokować towarzyskiej gafy, mu-
16 JESS1CA STEELE
siała wykonać ten nieszczęsny telefon. Philip, gdy tylko
usłyszał jej głos, najpierw oniemiał z zachwytu, a po
tem, bez wstępnych ceregieli, zaprosił ją na kolację.
- W tym tygodniu jestem bardzo zajęta.
- Nawet na jedzenie nie masz czasu?
- Jutro się przeprowadzam.
- Mógłbym przynieść szampana na oblewanie mie
szkania, no i pomógłbym ci się rozpakować.
Chesnie roześmiała się wesoło. Coraz bardziej lubiła
tego Philipa. Po krótkiej pogawędce obiecała, że wkrót
ce się do niego odezwie i umówi się na spotkanie.
Cały weekend Chesnie spędziła na przewożeniu swo
jego skromnego dobytku do nowego mieszkanka, usta
wianiu sprzętów i wieszaniu firanek. Efekt był imponu
jący. Wreszcie miała przytulne, ciepłe gniazdko.
I tak dwa tygodnie, podczas których Chesnie przy
gotowywała się do nowych obowiązków, minęły
w mgnieniu oka.
Nadszedł ostatni dzień pracy Barbary. W południe do
Chesnie podszedł Joel i obwieścił:
- Zabieram moją asystentkę numer jeden na lunch.
Zostawiam panią na straży, panno Cosgrove.
Chesnie uśmiechnęła się, ciesząc się okazywanym jej
zaufaniem. Zorientowała się, że Davenport przygląda
się jej tak, jakby odkrył w niej coś, czego wcześniej nie
dostrzegł. Po chwili otrząsnął się z zadumy i stwierdził:
- Te rzęsy jak kurtyny chyba nie są naturalne?
- Owszem, są.
Joel tylko pokręcił z niedowierzaniem głową i po
ŻONA NA DWA LATA 17
chwili Chesnie została sama. Z początku trudno jej było
skupić się na pracy po tak osobistej uwadze Joela, jed
nak zaraz przypomniała sobie, że od najbliższego po
niedziałku to ona będzie asystentką numer jeden. Praca
pochłonęła ją bez reszty.
O trzeciej Barbara przyszła się z nią pożegnać.
- Na pewno dasz sobie radę - stwierdziła w pewnej
chwili. - Kiedy powiedziałam Joelowi, że odchodzę, bo
wyszłam za mąż i przenosimy się do Walii, zaczęliśmy
szukać kogoś na moje miejsce. Przez miesiąc przewinę
ło się tu mnóstwo kandydatek i dopiero ty okazałaś się
odpowiednia. Mieliśmy wielkie szczęście.
Chesnie aż się zarumieniła z radości, słysząc taki
komplement. Miała tylko nadzieję, że nie zawiedzie
pokładanego w niej zaufania.
Zbierając swoje rzeczy do kilku pudełek, Barbara
zaczęła wtajemniczać Chesnie w bardziej poufne spra
wy firmy. Przede wszystkim nie mogła się dość nachwa-
lić szefa. To Joel, dzięki swym umiejętnościom i po
świeceniu, przeobraził firmę i w czasie kryzysu postawił
ją na nogi. Został za to hojnie nagrodzony, bowiem
wszedł w skład zarządu Yeatman Trading.
- Wkrótce Winslow Yeatman, prezes, pójdzie na
emeryturę - ciągnęła Barbara - a Joel pragnie zostać
jego następcą. Ma bardzo niekonwencjonalne, nowo-
czesne pomysły, i będzie mógł je wprowadzić w życie
tylko wtedy, kiedy zostanie prezesem.
- A ma jakieś szanse? - spytała oszołomiona Chesnie.
- Jeśli na świecie istnieje jakakolwiek sprawiedli
wość, to ogromne. Ma wszelkie niezbędne kwalifikacje.
1 8 J E S S 1 C A S T E E L E
zreformował firmę, wie, w jakich kierunkach powinna
się rozwijać, a jeśli chodzi o charakter... Jest twardy
w interesach, ale ma serce. Nie ma tu nikogo lepszego
od niego.
Chesnie musiała przyznać, że ta opinia potwierdza
wrażenie, jakie odniosła, pracując przez ostatnie dwa
tygodnie z Joelem Davenportem.
- Czy coś może mu przeszkodzić w awansie? - spy
tała po chwili.
- Widzisz, ta firma od przeszło stu łat jest w rękach
rodziny. Do zarządu wchodzili różni ludzie, ale preze
sem zawsze był Yeatman. Na dziewięć głosów, trzy na
pewno dostanie ktoś z rodziny, a trzy Joel. Sam nie
może na siebie głosować, wiec się wstrzyma i o wszyst-
kim zadecydują dwa głosy. Jeśli będzie remis, obecny
prezes, Winslow Yeatman, najprawdopodobniej poprze
kandydata z rodziną, a jego głos w takich przypadkach
jest decydujący. To dla nas czarny scenariusz.
- Jak to „kandydata z rodziną"? - nie zrozumiała
Chesnie. - Chodzi o jakiegoś Yeatmana?
- Nie, o kogoś żonatego. Taki wzorzec popierają
wszyscy Yeatmanowie. Mężczyzna musi być żonaty,
w odpowiednim czasie dzieci aty, odpowiedzialny, my
ślący o przyszłości.
- A... Joel Davenport nie ma rodziny?
- Nie jest żonaty.
- Przedwczoraj dzwoniła jakaś Felice, a wczoraj Gi
ną. Myślałam, że to żona i córka.
- Nie, skąd! - zaśmiała się Barbara. - To jego ado-
ratorki. Jedne z wielu. Najbardziej zdeterminowaną
ŻONA NA DWA LATA 19
łowczynią jego serca jest Arlene Enderby, formalna sze-
fowa innego biura w firmie. Jest młodą rozwódką. Żyje
z akcji fumy. A przy okazji jest siostrzenicą prezesa...
- Czy on wie o jej zakusach?
- To tajemnica poliszynela. Zresztą Joel jest pra
wdziwym znawcą kobiecych serc... - Barbara zawiesi
ła głos. - Oj! Chyba za wiele paplam! To przez tę bu
telkę szampana, którą wlał we mnie Joel. Ale nie żałuję,
te ci to wszystko powiedziałam. Mam przeczucie, że
tobie można zaufać, a znając panujące stosunki, łatwiej
odnajdziesz się w firmie. - Zadumała się na chwilę. -
Kto wie, może przyczynisz się do zwycięstwa Joela?
Około szóstej pochlipująca Barbara wyszła z pokoju
Joela, dźwigając mnóstwo kwiatów i prezentów.
- Och, Chesnie... Mam nadzieję, że będziesz tu tak
szcześliwa jak ja! - Westchnęła.
Wymieniły numery telefonów, pożegnały się i Bar
bara na zawsze opuściła biuro.
Chesnie poczuła, że oto zaczął się nowy rozdział
w jej życiu. Zacisnęła pięści. Tak, będzie tu szczęśliwa,
postanowiła. I zrobi ws/ystko, by Joel Davenport został
prezesem Yeatman Trading.
Po chwili zaśmiała się sama z siebie. Co też ona,
zwykła asystentka, może uczynić takiego, by jej szef
awansował? Przecież nie wpłynie na trzech przeciwni
ków Joela, by na niego oddali swe głosy... Pokręciła
głową i zabrała się do pracy.
ROZDZIAŁ DRUGI
Minął miesiąc od odejścia Barbary, a Chesnie ani
razu nie musiała dzwonić do niej w sprawach firmy. Co
więcej, nawet pomoc Eileen Gray, wykwalifikowanej
sekretarki, która w awaryjnych sytuacjach pracowała
dla wszystkich biur Yeatman Trading, okazała się nie
potrzebna. Chesnie radziła sobie świetnie i naprawdę
była z siebie dumna. Jednak na ten sukces musiała cięż
ko zapracować. Przede wszystkim szef ani na moment
nie zwalniał tempa i nieźle musiała się natrudzić, by mu
dotrzymać kroku. Nie było dla niego zbyt trudnych
zadań i rozwiązanie najbardziej choćby zawiłego pro
blemu zależało od szarych komórek, czasu... oraz nie
ustającej pomocy i czujności asystentki.
Chesnie pracowała do późna. Gdy wracała do domu,
wrzucała w siebie jakąś lekką kolację, przygotowywała
ubrania na kolejny dzień i padała na łóżko. Często na
wet w snach pracowała z Joelem. Cóż, wokół niego
koncentrowało się teraz całe jej życie.
W weekendy odwiedzała dziadka w Herefordshire
lub jechała do rodziców. Zawsze po takiej wizycie, wra-
cąjąc do swego zacisza, oddychała z ulgą. Jak to dobrze,
ŻE postanowiła nie wychodzić za mąż. Chociaż-uśmie-
do siebie w obecnej sytuacji była to jedyna
ŻONA NA DWA LATA 21
rozsądna decyzja, nie miała bowiem najmniejszych
szans na jakiekolwiek życie prywatne, o romansie na
wet nie wspominając. W tym kieracie nie była w stanie
wykroić dla siebie choćby jednej wolnej minuty. Będąc
asystentką takiego tytana pracy, musiała zapomnieć
0 wszelkim randkowaniu, nie mówiąc już o budowaniu
prawdziwego związku. Oczywiście nawet nie skonta
ktowała się z Philipem Pomeroyem. Nie miała siły go
zwodzić ani się tłumaczyć. Wiedziała, że Philip próbo
wał się z nią skontaktować przez Nerissę, lecz na szczęście
nie miał jej nowego numeru telefonu.
Dzisiaj jechała do pracy i z uśmiechem wspominała
swój pierwszy dzień po odejściu Barbary. Drżąc ze stra
chu, weszła do biura. Oczywiście Joel, zatopiony w ja
kichś papierach, już siedział przy biurku. Kiedy ją za
uważył, wyszedł jej na spotkanie i uśmiechnął się, jak
by chciał jej dodać otuchy.
- Widzę, że nie odstraszyliśmy pani.
- Nie tak łatwo mnie odstraszyć, panie Davenport
-odparła z pozornym opanowaniem.
- Właśnie to chciałem usłyszeć. Mam na imię Joel.
Myślę, że powinniśmy przejść na ty, jeśli ci to nie
przeszkadza...
Zdołała tylko pokręcić głową, nim szef odwrócił się
na pięcie i wrócił do swego biurka. Tak oto zaczął się
pierwszy dzień pracy Asystentki Numer Jeden.
Dzisiaj Joel, jak zwykle pochłonięty pracą, był już
w biurze. Ledwie Chesnie usiadła przy swoim biurku,
gdy pojawił się Darren, goniec, z pocztą. Cały spłonio
ny wpatrzył się zachwyconym wzrokiem w Chesnie,
22 JESS1CA STEELE
która usiłowała łagodnie sprowadzić go na ziemię, rze
czowo odbierając przesyłki. Kiedy goniec nieporadnie
wycofywał się w stronę drzwi, Chesnie ze zdziwieniem
zauważyła, że za nią stał Joel i podejrzliwie im się przy
glądał. Darren wypadł z pokoju jak oparzony.
- Ten facet się w tobie zakochał - stwierdził sucho.
- Ależ skąd. To tylko zadurzenie.
- Nigdy mu nie przejdzie, jeśli będziesz go tak tra
ktować.
- Czyli jak? - Chesnie nie kryła zdziwienia. - Po
prostu jestem miła.
- Miła? - Joel pokręcił głową. - Czy jesteś taka miła
dla wszystkich swoich adoratorów?
Do licha! Co to miało wspólnego z pracą?
- To zależy od wieku. Młodzi, wrażliwi chłopcy po
winni być traktowani z najwyższą ostrożnością. Co inne
go doświadczeni, cyniczni mężczyźni. - Spojrzała szefowi
prosto w oczy. - Dla nich nie można mieć litości.
Joel odchrząknął, po czym chłodnym tonem po
wiedział:
- Przynieś mi ważną pocztę do pokoju. - I zniknął.
Chesnie zabrała się do pracy, lecz ciągle myślała o tej
krótkiej rozmowie. Joel na pewno nie miał prawa na
rzekać, bowiem nieustannie atakował go tłum pięknych
kobiet. Jeszcze tego samego dnia po południu do biura
wtargnęła rewelacyjnie wyglądająca, opalona brunetka.
- Z pewnością mam przyjemność poznać Chesnie!
- zawołała od progu. - Wujek Winslow mówił mi o to-
bie w samych superlatywach.
Stała więc przed nią Arlene Enderby, owa niepracu-
ŻONA NA DWA LATA 23
jąca pani dyrektor, która sławę zdobyła dzięki swym
zalotom.
- Miło mi panią poznać, pani Enderby.
- Widzę, że Joela nie ma w biurze. A tak chciałam
porwać go na lunch. Właśnie wróciłam ze słonecznej
Kalifornii... - Arlene niemał mruczała jak kotka. -Tyle
in.iiny do omówienia.
W tym momencie przez drugie drzwi do swojego
pokoju wkroczył Joel. Arlene rzuciła się na niego, wy
krzykując namiętnie:
- Joel, kochanie! Nareszcie cię widzę!
Oczy Chesnie i Joela spotkały się. Żadne z nich się
nie uśmiechnęło, natomiast Chesnie poczuła się dziwnie
nieswojo. Jakby coś przeszkadzało jej w tym, że Joel
obejmuje inną kobietę. Nie, to jakaś bzdura!
Czym prędzej wstała i zamknęła drzwi.
Szybko ochłonęła, pomyślała chwilę i wszystko sobie
wytłumaczyła. Przecież biuro to miejsce pracy, nic więc
dziwnego, że ogarnął ją wewnętrzny sprzeciw na tak nie
przystającą do okoliczności scenę. A tak w ogóle, to dla-
czego za drzwiami zapanowała cisza? Co tam się dzieje?
Omal nie pożałowała, iż zamknęła drzwi.
Następnego dnia już nic nie zakłóciło jej równowagi
wewnętrznej. Miło pogawędziła sobie z Darrenem,
a także z kilkoma innymi szefami biur, którzy najwy
raźniej zmówili się, że właśnie tego dnia muszą ją po
znać, dzięki czemu nawiązała kontakt z prawie wszyst
kimi najważniejszymi osobami w Yeatman Trading.
Około pierwszej do biura wkroczył starszy, siwy jego
mość, którego widziała po raz pierwszy.
24 JESSICA STEELE
- Och, jaka piękna kobieta zastąpiła Barbarę! - za
wołał, wchodząc dziarsko do pokoju. - Oczywiście nic
nie ujmując Barbarze... Czy mój syn jest może gdzieś
w pobliżu?
- Czyżbym miała przyjemność poznać ojca Joela?
- spytała zaciekawiona Chesnie.
- Och, rozumiem pani zdziwienie. Wszyscy są za
skoczeni, gdy się dowiadują, że mam syna w tym wie
ku. - Uśmiechnął się zawadiacko. - Magnus Daven-
port, do usług. - Podał Chesnie dłoń.
- Chesnie Cosgrove. - Z miejsca polubiła ekscen
trycznego staruszka. - Przykro mi. ale pana syn wyszedł
na lunch z klientem. Czy mogłabym w czymś pomóc?
Magnus Davenport westchnął ciężko.
- Masz ci los! Przejechałem pół miasta w nadziei,
że Joel zabierze mnie na lunch... Cóż, znów będę jadł
sam. Trudno...
Zastanowiła się. Ojciec Joela był niewiele młodszy
od jej dziadka, więc nie powstaną żadne plotki, jeśli
spędzi z nim kilka miłych chwil.
- Jeśli miałby pan na to ochotę, z przyjemnością
zaproszę pana na lunch.
- Świetnie. Już się bałem, że nigdy mi tego nie za
proponujesz. - Starszy pan mrugnął wesoło.
Chesnie szybko zorientowała się, że Magnus Daven-
port to niezły ladaco. Najpierw uparł się, by przeszli na
ty. a potem opowiedział jej cały swój życiorys, niemi-
łosiernie przy tym plotkując o bliźnich. Był jednak czło-
wiekiem inteligentnym, a przede wszystkim niezwykle
czarującym, więc wszystko można mu było wybaczyć.
ŻONA NA DWA LATA 25
Opowiedział Chesnie historię nieudanego małżeń-
a z matką Joela. Wkrótce po ślubie żona wyrzuciła
go z domu i zażądała rozwodu.
- Twierdziła, że zachowuję się jak rozwydrzony ary-
lokrata... - Magnus roześmiał się wesoło. - Szczerze
mówiąc, miała rację, ale cóż, skoro Bozia stworzyła
mnie do zabawy, a nie do pracy... Długie lata marzyłem
o emeryturze, aż wreszcie się doczekałem. Cudowne
życie! Na przykład jutro wybieram się na wyścigi. Po-
hazardujesz ze mną?
Rozbawiona Chesnie delikatnie odmówiła, tłuma-
cząc się brakiem czasu. Magnus odwiózł ją z powrotem
do biura.
- Mam nadzieję, że nasza przyjaźń dopiero się za
częła. Zadzwoń do mnie któregoś dnia. - Podał jej wi
zytówkę.
Z uśmiechem na ustach Chesnie weszła do biura
i przez uchylone drzwi sąsiedniego pokoju zobaczyła
pochylonego nad pracą Joela. Musiała jakoś skomento
wać swoje spóźnienie, więc odchrząknęła, zbliżając się
do jego biurka. Joel najwyraźniej był poirytowany.
Udał, że jej nie dostrzega. Czekała długą chwilę, czując,
jak i jej udziela się jego irytacja. Już miała odwrócić się
na pięcie, gdy Joel łaskawie podniósł wzrok. Zlustro
wał postać Chesnie od stóp do głów, po czym jego
zimne błękitne oczy napotkały równie zimne zielone
spojrzenie.
- Gdzie tak długo się podziewałaś? - spytał.
- Twój ojciec wpadł w odwiedziny, więc zabrałam
go na...
26 JESSICA STEELE
- Kto płacił za lunch? - warknął.
Cóż to za pytanie! Chesnie zmierzyła Joela gniew
nym wzrokiem, a potem stwierdziła sucho:
- Twój ojciec był moim gościem.
- Stary oszust! Pozwól, że ci zwrócę...
Chesnie nie wierzyła własnym uszom.
- Niczego mi nie będziesz zwracał! Nie pozwolę,
byś się... - Na moment przestała się kontrolować, co
jeszcze bardziej ją rozzłościło. Jakim prawem Joel do
prowadzał ją do irytacji? Przecież biuro jest po to, by
pracować, a nie dawać upust swoim uczuciom.
Joel Uśmiechnął się szeroko, właśnie bowiem odkrył,
że jego chłodna i nieskazitelna asystentka ma gorący
temperament.
- W porządku, nie będę się więcej wtrącał - odpo
wiedział uprzejmym tonem i z powrotem pochylił się
nad papierami.
Chesnie pomaszerowała do swojego pokoju. Była
wściekła na Joela, choć również do siebie miała preten
sje. Tak to jest, kiedy w pracy dopuszcza się do głosu
emocje. Polubiła Magnusa, poznała jego przeszłość,
i co? Natychmiast zapomniała o profesjonalnym, zim
nym wizerunku, który sobie wypracowała, by ukazywać
go światu. Już nigdy nie wda się w osobiste konszachty
z rodziną szefa, ani tym bardziej /. nim samym. Nie
miała, nie ma i nie będzie mieć nic wspólnego z rodziną
Davenportów.
Chesnie rzuciła się w wir pracy i o czwartej wszystko
wróciło już do normy. Wtedy odwiedził ją w jakiejś
pilnej sprawie Larry Jenkins z księgowości, a kiedy wy-
ŻONA NA DWA LATA 27
szedł, w drzwiach pojawił się Joel z czarującym uśmie
chem na twarzy,
- Widzę, że nagle wszyscy potrzebują mojej asy
stentki numer jeden. Nadal jesteś na mnie wściekła?
Chesnie poczuła, że świat znów staje się piękny. Tro
chę mniej nienawidziła swojego szefa.
- Nie, chociaż celowo usiłowałeś wyprowadzić
mnie z równowagi. A to nie fair.
- Jeśli tak się stało, na pewno nie było to moim
zamiarem - odparł z niewinnym uśmiechem i najspo
kojniej w świecie przeszedł do spraw zawodowych.
Tego wieczoru Chesnie wróciła do domu jak na skrzyd
łach. Była już pewna, że nowa praca jest ekscytująca,
a Joel okazał się najlepszym szefem na świecie.
Ponieważ Joel w czwartek rano miał wyjechać do
Szkocji, w środę Chesnie przybyła do pracy wcześniej niż
zwykle, by skompletować dokumenty na następny dzień.
- Dzień dobry! - przywitał ją Joel ze swojego gabi
netu. - Nic mogłaś spać? Wpadasz w pracoholizm?
- Wystarczy, że ciebie trafiła ta dolegliwość - odpo
wiedziała z uśmiechem. - Chcę przygotować papiery
na Szkocję, bo potem nie będzie na to czasu.
Zadzwonił telefon, Joel podniósł słuchawkę u siebie.
- A kto prosi?... Pomeroy, moja asystentka nie może
teraz podejść do telefonu. - Rozmowa została gwałtow
nie skończona.
Chesnie z niedowierzaniem patrzyła na plecy szefa.
Jak mógł nie połączyć jej z Philipem Pomeroyem? Od
chrząknęła i spytała z pozornym spokojem:
- Czy ktoś prosił, bym oddzwoniła?
28 JESSICA STEELE
Joel odwrócił się wolno i zmierzył ją chłodnym
wzrokiem.
- Skąd znasz Phi lipa Pomeroya?
Chesnie już miała parsknąć, że to nie jego sprawa,
jednak ugryzła się w język. W końcu ktoś musi zacho
wać dobre maniery w tym towarzystwie.
- Spotkałam go na przyjęciu - odparła lodowatym
tonem.
- Wiesz, że to nasi wrogowie?
- Wrogowie? Nie rozumiem...
- Dla twojej wiadomości, Philip Pomeroy jest na
czelnym szefem Symington Technology. To nasz naj
większy konkurent w dziedzinie technologii.
- Nie wiedziałam o tym. - Chesnie zdała sobie spra
wę, że w taki oto nieprzyjemny sposób Joel przypomina
jej, iż jej praca jest wysoce poufna. - Oczywiście ty
znasz go o wiele lepiej niż ja. Może więc masz jego
numer telefonu? - zapytała równie zimnym tonem,
z trudem opanowując gniew.
Joel zamilkł i przez chwilę mierzyli się lodowatymi
spojrzeniami.
- Na twoim miejscu bym się nie martwił - syknął
w końcu Joel. - Pomeroy i tak zadzwoni.
Chesnie odwróciła się na pięcie i wróciła do swojego
biurka. Jeszcze długo była wściekła na Joela. Choć nie
zależało jej na tym, by rozmawiać z Philipem, dener
wował ją stosunek szefa do tej sprawy. W końcu cho
dziło o jej życie osobiste, czyli o teren zakazany dla
innych, nawet dla wielkiego bossa Davenporta. Przecież
dziesiątki jego wielbicielek dzwoniło do biura, dlaczego
ŻONA NA DWA LATA 29
więc jej znajomym nie wolno się z nią kontaktować?
Nawet jeżeli należą do konkurencji.
Poza tym była zła na Nerissę, że udostępniła jej nu
mer do pracy Philipowi. Już ona z nią porozmawia!
Rzeczywiście, około południa Philip zadzwonił po
wtórnie. Być może, gdyby nie to, że drzwi do gabinetu
Joela były otwarte, Chesnie znów wymówiłaby się bra
kiem czasu, ale w tej sytuacji...
- Zgódź się - prosił Philip. - Z pewnością już zdą
żyłaś się rozpakować.
Zerknęła na sztywne plecy Davenporta.
- Bardzo bym chciała... - Zawiesiła głos. Joel zerk
nął na nią. Był śmiertelnie poważny. Chesnie nie mogła
powstrzymać uśmiechu. - Ale dzisiaj nie mogę... - do
kończyła niechętnie, patrząc na olbrzymie stosy papie
rów na biurku. - Może jutro?
Philip zanotował jej adres i się rozłączył.
Do wieczoru Chesnie pracowała bez wytchnienia,
a po siódmej weszła do gabinetu Joela, musiała bowiem
uzgodnić jakieś szczegóły.
Gdy wszystko zostało załatwione, Joel spojrzał na
nią i stwierdził z powagą:
- Chesnie Cosgrove, stajesz się prawdziwym skar
bem Yeatman Trading.
To dziwne, ale poczuła gwałtowny ucisk serca. Już
miała z wdzięcznością się uśmiechnąć, gdy przypo
mniała sobie zachowanie Joela sprzed paru godzin.
Czyżby naprawdę się łudził, że udobrucha ją paroma
komplementami? Z udaną obojętnością podziękowała,
życzyła mu miłego wyjazdu i poszła do domu.
30 JESSICA STEELE
Przez cały wieczór bez przerwy myślała o Davenpor-
cie. Jeszcze nigdy żaden pracodawca tak często nie
wyprowadzał jej z równowagi. Może Hector Browning,
lecz on nie był jej szefem.
Ponieważ nijak nie potrafiła się uspokoić, około dzie
siątej zadzwoniła do Nerissy.
- Spodziewałam się, że odezwiesz się wcześniej -
powiedziała siostra skruszonym tonem. - Philip za
dzwonił, prawda?
- Nerissa, przecież obiecałaś, że nikomu nie zdra
dzisz mojego numeru do pracy.
- Wiem. skarbie, ale skończyły mi się wszystkie wy
mówki.,.
- No dobrze, w sumie nic złego się nie stało. Umó
wiliśmy się.
- Jak świetnie! Wiedziałam... Gdzie? Kiedy?
Chesnie nie mogła powstrzymać śmiechu. Warto by
ło umówić się z Philipem choćby po to, by tak uradować
siostrę. Gawędziły jeszcze kilka minut, potem poszła
spać. Śnił jej się Joel Davenport.
Następny dzień Jako że Joela nie było w biurze, był
nieco mniej pracowity i wszystko wskazywało na to, że
nawet uda jej się wyjść o godziwej porze i spokojnie
przygotować się na wieczór w restauracji.
O wpół do piątej, właśnie gdy kończyła pisać ostatnie
listy, zadzwonił telefon. W słuchawce usłyszała spokoj
ny głos Joela. Nie wiedzieć czemu, zrobiło jej się
gorąco.
- Przykro mi, że sprawiam ci kłopot - powiedział
radosnym tonem, który zadawał kłam jego słowom.
ŻONA NA DWA LATA 31
- Jutro rano umówiłem się na ważne spotkanie w Lon
dynie. Czy mogłabyś przygotować dla mnie parę doku
mentów?
- Oczywiście. - Chwyciła za pióro. - O co chodzi?
Po półgodzinie dyktowania Chesnie poczuła, że
kompletnie zesztywniała jej ręka. Co ten Joel sobie
wyobraża? Przecież nie zdąży przygotować tych doku
mentów nawet do północy! A dobrze wiedział, że była
umówiona! Już miała go powstrzymać, kiedy przypo
mniała sobie rozmowę kwalifikacyjną i jego pytanie,
czy byłaby gotowa zrezygnować z wyjścia, gdyby wy
magała tego praca. Cóż... Bez protestu i słowa skargi
dokończyła notatki.
- Mam nadzieję, że nie jest tego zbyt wiele? - za
pytał z fałszywą troską.
- Nie, skąd. Ostatecznie jestem skarbem - odparła,
bezskutecznie siląc się na dobry humor.
- Wiedziałem, że mogę na tobie polegać - odparł
Joel czarująco i rozłączył się.
Chesnie jak szalona zaczęła wertować papiery, by
przygotować dokumenty. Po godzinie wiedziała, że albo
spotka się z Philipem, albo wykona pracę.
Już miała zadzwonić do Symington Technology, gdy
przyszła jej do głowy świetna myśl. Przygotuje teraz,
ile tylko zdoła, wydrukuje kilka podstawowych doku
mentów i po powrocie z restauracji dokończy pracę
w domu na swoim nowo zainstalowanym komputerze.
Musi jej się udać. Przecież nie może sprawić Philipowi
takiej przykrości.
Oczywiście jutro będzie musiała wstać o świcie,
32 JESSICA STEELE
by dokończyć swoje dzieło, lecz to mały problem. Osta
tecznie jest skarbem, więc da sobie radę. Z pewnością
najlepsze na świecie asystentki nie rezygnują z całego
życia dla pracy. Potrafią świetnie pracować i świetnie
się bawić.
Obładowana papierami o wpół do siódmej wybiegła
z pracy. Jeszcze nigdy tak szybko nie wzięła prysznica
i nie nałożyła delikatnego makijażu. Ubrała się w swoją
ulubioną sukienkę, czarną, obcisłą, z krótkimi rękawa
mi. Dopiero w samochodzie Philipa odetchnęła i wresz
cie się zrelaksowała.
Restauracja okazała się bardzo wytworna, choć zara
zem przytulna, a Philip był tak miły - adorował ją z ta
ktem, nie narzucając się - że Chesnie czuła się coraz
bardziej swobodnie. Czas szybko mijał.
- Nie wiedziałem, że pracujesz dla Joela Davenporta
- powiedział Philip, nalewając wino. - Zapewne od
niedawna, gdyż w przeciwnym razie na pewno bym
o tobie słyszał.
Chesnie zastanowiła się, czy Joel również wie, kto
jest asystentką Philipa, jego najgroźniejszego rywala.
- Pracuję w Yeatman Trading od dwóch miesięcy.
- I jak ci się tam podoba? To wielka firma...
- Philip, czy możemy nie rozmawiać o pracy? -
przerwała Chesnie.
Spojrzał na nią lekko zdziwiony, potem odparł
z uśmiechem:
- Davenport ma naprawdę wielkie szczęście. Może
na ciebie patrzyć każdego dnia... W porządku. Umowa
stoi. Ani słowa o pracy.
ŻONA NA DWA LATA 33
Podczas pysznej kolacji Chesnie dowiedziała się, że
Philip jest rozwodnikiem. Cóż, w dzisiejszych czasach
to żadna rewelacja. Bardzo go polubiła, choć wiedziała,
że nigdy nie przerodzi się to w nic więcej. Philip był
miłym kompanem i właśnie rozbawił ją prawie do łez
świetną anegdotką, gdy raptem jej oczy napotkały lodo
wate niczym arktyczne niebo, błękitne spojrzenie. Joel
Davenport siedział kilka stolików dalej i najwyraźniej
od jakiegoś czasu pilnie jej się przyglądał.
Chesnie straciła całą beztroskę i swobodę. Nadal pro
wadziła lekką rozmowę z Philipem, ale teraz była to już
gra. Stało się źle. Szef był pewien, że jego asystentka
nadal jest w biurze, a oto ledwie wrócił z Glasgow,
z miejsca przekonał się, że jest inaczej. Miał taki zacięty
wyraz twarzy... Na pewno uważał, że Chesnie zanie
dbała pracę dla rozrywki, dla miłej kolacyjki w towa
rzystwie Philipa Pomeroya.
Do diabła, przecież ma do tego prawo! Nie będzie
się zachowywała jak wystraszona uczennica. Dokumen
ty będą gotowe na jutro, a teraz jest czas na rozrywkę.
Jeszcze cieplejszym wzrokiem zaczęła patrzeć na Phi
lipa i z większym entuzjazmem reagowała na jego żarty.
Sprawiało mu to niekłamaną radość, a o Joela nie dbała.
Niech się wścieka, skoro to lubi, niech łypie złym
okiem, niech myśli, że Chesnie zlekceważyła swoje
obowiązki. W domu czekał na nią komputer i wielki
boss dostanie swoje superważne dokumenty o ósmej
rano, jak Bóg przykazał.
Po godzinie kolacja dobiegła końca. Gdy mijali stolik
Joela, Philip ukłonił się, Chesnie skinęła głową, zaś Joel
3 4 J E S S I C A S T E E L E
przedstawił swoją długonogą, opaloną partnerkę, nieja
ką Imogen. Po krótkiej wymianie uprzejmości Chesnie
i Philip wyszli, a gdy dotarli pod jej dom, zapytał:
- Mam nadzieje, że jeszcze się spotkamy, Chesnie?
- Z przyjemnością - odparła szczerze.
Dała mu swój numer telefonu. Umówili się na któryś
wieczór w nadchodzącym tygodniu. Philip pochylił się.
by pocałować ją na pożegnanie, lecz Chesnie lekko
odchyliła się do tyłu, z czego wyszedł niewinny buziak
w policzek.
Chesnie natychmiast zasiadła przed komputerem
w maleńkim pokoiku, który służył jej za gabinet.
Pracowała niecałą godzinę, gdy zadźwięczał dzwo
nek domofonu. Czyżby to był Philip? Podbiegła do
drzwi.
- Kto tam? - spytała.
- Davenport - padła sucha odpowiedź, która omal
nie zwaliła jej z nóg.
- Proszę, wejdź - powiedziała po chwili Chesnie
równie chłodnym tonem.
Ciekawe, po co Joel fatygował się tu o tak późnej
porze? Zostawił śliczną Imogen tylko po to, by naubli
żać swojej asystentce? Chyba nie zamierza jej zwolnić?
Niby na jakiej podstawie? - zastanawiała się coraz bar
dziej zdenerwowana Chesnie.
Gdy Joel stanął w drzwiach mieszkanka, przez długą
chwilę mierzyli się wzrokiem niczym zapaśnicy przed
walką. Wreszcie Joel powiedział:
- Widzę, że jeszcze nie zdążyłaś się przebrać.
Omiótł spojrzeniem jej smukłą sylwetkę, zatrzymu-
ŻONA NA DWA LATA 35
jąc się na moment na pięknym dekolcie. Chesnie jeszcze
nigdy nie wystąpiła przed nim w tak śmiałej kreacji
i teraz poczuła się jak naga. Z trudem powstrzymała
odruch, by zakryć biust dłońmi.
- Proszę, wejdź - powtórzyła.
Gdy znaleźli się w salonie, zamierzała oznajmić, że
właśnie pracuje, jednak Joel był szybszy:
- Wiedziałaś, że muszę mieć te dokumenty jutro
z samego rana! A jednak...
- Świetnie, że wpadłeś. Potrzebuję twojej pomocy
w dwóch sprawach - przerwała. - Może przejdziemy
do gabinetu? - zaproponowała słodko.
Pracowali przez pół godziny, wreszcie Joel, wciąż
naburmuszony, stwierdził cierpko na pożegnanie:
- Po naszej wczorajszej dyskusji nie przypuszcza
łem, że jednak spotkasz się z Pomeroyem.
A więc tę obraźliwą wymianę zdań nazywał dysku
sją! Nadal jej nie ufał i uznał za konieczne, by jej przy
pomnieć, czym jest zawodowa tajemnica i lojalność.
- Obrażasz mnie i Philipa. Jego oskarżasz, że pró
buje wyciągnąć ode mnie poufne informacje o Yeatman
Trading, a mnie o to, że jestem gotowa mu je wyjawić
- powiedziała ostro, nie panując już nad emocjami. -
W ogóle mi nie ufasz. Więc powiedz, za kogo mnie
uważasz: za skorumpowaną cyniczkę, czy za słodką
idiotkę, której wystarczy postawić kolację i opowie
dzieć kilka anegdotek, by wszystko z niej wyciągnąć?
Ku jej zdumieniu i najwyższej irytacji, Joel patrzył na
nią długą chwilę w milczeniu, po czym się uśmiechnął.
- Sądzę, że było mu przykro, kiedy bez pocałunku
36 JESSICA STEELE
odesłałaś go w ciemną noc... - powiedział nieoczeki
wanie.
Chesnie zacisnęła pięści, by opanować wściekłość.
- Wygląda na to, że ty też nie zasłużyłeś na pocału
nek - mruknęła jadowicie.
Joel bez słowa otworzył drzwi i wyszedł. Już był na
podeście schodów, gdy usłyszała:
- Tylko się nie przepracuj. Do świtu jeszcze parę
godzin!
ROZDZIAŁ TRZECI
Mijały kolejne miesiące, i Chesnie wreszcie poczuła
się całkowicie pewnie i swobodnie w firmie, nabrała też
stuprocentowego przekonania co do swych kompeten
cji. Radziła sobie z coraz to nowymi i trudniejszymi
wyzwaniami, co zaspokajało jej ambicje. Wyglądało na
to, że wreszcie odnalazła swoje miejsce w życiu, czyli
pracę u boku Davenporta.
Od owej pamiętnej nocy, kiedy to Joel nieoczekiwa
nie odwiedził ją, by przekonać się, czy Chesnie jest
odpowiedzialną asystentką, ich wzajemne relacje usta
bilizowały się. Panowała między nimi pełna wzajemne
go szacunku harmonia.
Także od owego wieczoru spotkania z Philipem Po-
meroyem stały się stałym punktem weekendowych pla
nów, z tym że kontaktowali się nie przez biuro, ale przez
prywatne telefony.
Kontakty z Philipem również ułożyły się harmonij
nie na zasadzie zgodnego partnerstwa. Chesnie miała
nadzieję, że dla obu stron jest jasne, iż poza przyjaźnią
nic więcej nigdy nie będzie ich łączyć. Philip na pożeg
nanie całował ją w policzek, lecz przecież to normalne
między przyjaciółmi.
W piątkowy poranek Chesnie głęboko zadumała się
38 JESSICA STEELE
nad jakaś ważną sprawą, nim jednak znalazła rozwiąza
nie problemu, zadzwonił telefon.
- Magnus! - ucieszyła się, słysząc głos ojca Joela.
- Chesnie! Nie słyszałem twojego słodkiego głosu
od dobrych paru miesięcy.
- Niestety, Joela znowu nie ma w biurze. Czy mogę
ci w czymś pomóc? Jak się miewasz?
- W porządku... - bez przekonania odparł Magnus.
Chesnie zaniepokoiła się.
- Czy coś się stało? - Kiedy w odpowiedzi usłyszała
tylko ciężkie westchnienie, dodała szybko: - Byłeś u le
karza?
- Być może się wybiorę...
Chesnie nie naciskała dalej, wyczuła bowiem, że dla
starszego pana to krępująca sprawa.
- Czy ktoś cię odwiedza? - spytała po krótkiej po
gawędce.
- A kto chciałby zadawać się z takim starym rupie
ciem jak ja? - gorzko odparł Magnus.
Kiedy skończyli rozmowę, Chesnie zadumała się.
Może powinna powiadomić Joela o złym samopoczuciu
ojca? Ale cóż on takiego może zrobić? Przerwie ważne
spotkanie, by jechać do ojca, któremu dolega coś bliżej
nieokreślonego? Zresztą dobrze wiedziała, że Joel nie
darzył zbytnią estymą Magnusa, nie cenił go, miał do
niego jakieś zadawnione urazy... Ot, skomplikowana
rodzinna sprawa, do której osoby postronne nie powin
ny się wtrącać.
Po półgodzinie wewnętrznej walki Chesnie podjęła
decyzję. Nie będzie ingerencją w układy panujące mię-
ŻONA NA DWA LATA 39
dzy ojcem a synem, jeśli w samarytańskim odruchu od
wiedzi starszego pana. Znalazła wizytówkę Magnusa,
złapała torebkę i wybiegła z biura.
Po godzinie dotarła na miejsce. Zaparkowała i czym
predzej podbiegła do eleganckiego domku. Modliła się
w duchu, by Magnus był w stanie podejść do drzwi,
nim jednak zdążyła zadzwonić, w progu przywitał ją
radośnie uśmiechnięty gospodarz.
- Więc nie jesteś chory?
- Ależ skąd! Już myślałem, że nie przyjedziesz. Cze
kam od ponad godziny. Czuję się taki samotny.
A niech go piorun strzeli! Więc to wszystko była
bujda... Chesnie zdumionym wzrokiem zmierzyła
Magnusa, który był wystrojony niczym stary lowelas na
wesele swej wnuczki.
- Jak rozumiem, chcesz wyjść na lunch... - mruk-
nęła Chesnie. 1 tak będzie musiała dłużej zostać w pracy
PRZEZ te figle starego kawalarza, lecz o dziwo nie potra-
fiła się na niego gniewać.
Tym razem podczas plotek Chesnie dowiedziała się
o sytuacji finansowej Magnusa, który bez syna marnie
skonałby gdzieś pod płotem. Na szczęście Joel kupił mu
dom i co miesiąc wypłacał pensję.
- Tyle razy błagałem Joela, by przekazał mi forsę za
rok albo dwa z góry, ale się uparł. Bał się, że wszystko
przehulam. - Mrugnął porozumiewawczo. - Zna mnie
jak zły szeląg, biedaczysko. Czy piękna Arlene Enderby
wciąż za nim szaleje? Wiesz, kochanieńka, ona miała
na niego chętkę jeszcze przed rozwodem.
Chesnie poczuła się nieswojo.
40 JESSICA STEELE
- Co, nie chcesz, żebym dzielił się z tobą moimi
ulubionymi ploteczkami? - zachichotał staruszek. - Je
steś taka sama jak moja najdroższa małżonka. Twierdzi
ła, że jestem gorszy niż dziesięć przekupek w dzień
targowy.
Kiedy Chesnie wróciła do biura, Joel już siedział za
swoim biurkiem i pilnie studiował jakieś dokumenty.
Gdy weszła do jego gabinetu, odwrócił się ku niej
i zmierzył ją od stóp do głów. Jego wzrok nieco dłużej
zatrzymał się na jej smukłych łydkach i delikatnych,
szczupłych kostkach.
- Przepraszam za spóźnienie.
- Robiłaś zakupy? - spytał bez cienia złości.
- Nie, byłam na lunchu... z twoim ojcem.
Spokój Joela zniknął bez śladu.
- Stary lis! Znów cię zbałamucił?!
- Nie, tylko zadzwonił... Miałam wrażenie, że ile
się czuje. Nie chciałam ci przeszkadzać w pracy, więc...
- A więc zastanawiałaś się, czy wyrwać mnie ze
spotkania... Nie rozumiesz, że ten cwany staruszek cię
nabiera? - zapytał z niedowierzaniem. - Ależ ty je
steś... naiwna.
- Wcale nie jestem! Po prostu trochę się zaniepokoi
łam. Pojechałam do niego...
- Co? A skąd wiedziałaś, gdzie mieszka? - zawołał
Joel z rosnącym gniewem. - Zaprosił cię?!
Chesnie była już bliska wybuchu.
- Kiedy ostatnio jedliśmy razem lunch, dał mi swoją
wizytówkę,
- Załoę, się, że znów płaciłaś? - syknął.
ŻONA NA DWA LATA 41
- Nie, tym razem on płacił! - zawołała Chesnie. -
I w ogóle... zabraniam ci tak o nim mówić. Przecież to
twoj ojciec! - wyrwało jej się, nim zdołała się opano-
wać. - Czuje się samotny...
- A więc poszłaś go zabawić! - Joel zerwał się na
równe nogi i zaczaj nerwowo przemierzać pokój.
- Co ty sugerujesz? - Chesnie wzięła się pod boki.
- Może to ty winna mi jesteś wyjaśnienie? - Joel
stanął tuż nad nią i wbił w nią zimny wzrok.
- Nie zamierzam zostać twoją macochą, jeśli tego
się obawiasz - wypaliła Chesnie.
- Mam nadzieję - odparł nieco spokojniej i dodał: -
A teraz możesz stąd wyjść.
Chesnie z trudem powstrzymała się przed trzaśnię-
ciem drzwiami tak mocno, by cały budynek zachwiał
się w posadach, lecz ograniczyła się tylko do kopnięcia
we framugę.
Pochyliła się nad dokumentami, ale jeszcze długo
trzęsła się z wściekłości. Ten drań w ogóle na nią nie
zasługiwał! Co on sobie myśli? Jak śmiał sugerować coś
tak obrzydliwego? Szowinista! Żandarm! Jak Barbara
Platt z nim wytrzymała? Chyba była święta. Ale ona
świętą na pewno nie będzie!
Roztrząsając przykry incydent, Chesnie przygotowa
ła kilka dokumentów, które niestety wymagały podpisu
Joela. Zaciskając zęby, z wysoko podniesioną brodą,
weszła do jego gabinetu i nie patrząc na pochłoniętego
pracą szefa, położyła papiery na biurku i czym prędzej
wyszła.
Po kolejnej godzinie już nieco spokojniejsza Chesnie
42 JESSICA STEELE
spojrzała na to zdarzenie z perspektywy Joela. Wcale
nie zamierzała tego robić, nadal chciała się na niego
wściekać, ale... No cóż, kim ona jest, by pouczać go,
jak on ma się zachowywać wobec własnego ojca? Zjad
ła wszelkie rozumy, czy co? Przecież musiał go kochać,
skoro zadbał o niego i nie pozwolił mu cierpieć nędzy.
Znał też dobrze wszystkie słabości ojca i jakoś je za
akceptował.
Po chwili Chesnie poczuła, iż jej gniew stopniał.
Około szóstej Joel podszedł do niej z dokumentami
w dłoni. Długo się ociągał, więc podniosła wzrok. Pa
trzył na nią bez uśmiechu, ale też bez gniewu. Po chwili
wyciągnął rękę na zgodę i Chesnie z ulgą podała mu
swoją. Nie wiedzieć czemu, zadrżała. To pewnie przez
te emocje.
- Nie mogłem pójść do domu, martwiąc się, czy
w poniedziałek rano jeszcze cię tu zastanę.
Egoista! Bał się tylko tego, że straci asystentkę.
- Oboje nie mieliśmy racji - przyznała Chesnie.
- Dużo masz jeszcze pracy? - spytał Joel.
Chesnie zastanowiła się.
- Nie, powinnam skończyć przed siódmą.
- Ja też. Jeśli masz ochotę, mogę cię zabrać na ko
lację - stwierdził nieoczekiwanie.
To zaproszenie nie było szczytem elegancji.
- Nie, dzięki - mruknęła obojętnie.
Kiedy tego wieczoru wróciła do domu, czuła się wy
kończona i zbierało jej się na płacz. Nie wiedziała, dla
czego kłębią się w niej takie emocje. To wszystko pew
nie z przepracowania. Poza tym jeszcze nigdy z nikim
ŻONA NA DWA LATA 43
tak zagorzale się nie kłóciła. Dobrze, że Joel nie był
pamiętliwy i pierwszy wyciągnął rękę na zgodę.
W sobotę wybrali się z Philipem do filharmonii. Wie
czór byłby udany, gdyby nie fatalne zakończenie. Kiedy
zajechali przed dom Chesnie, Philip poprosił ją o chwilę
rozmowy. Był tak poważny, że zaprosiła go na górę.
Właśnie zaparzyła kawę i miała ją nalać do filiżanek,
gdy do jej maleńkiej kuchenki wtargnął Philip.
- Chesnie, doprowadzasz mnie do obłędu! - wybuch
nął, nie mogąc dłużej się powstrzymać. - Kocham cię.
Chesnie skamieniała.
- Philip, nie... nie mów tak!
- Nie potrafię tego opanować, a ty zawsze się ode
mnie odsuwasz. Pragnę się z tobą ożenić! Przepraszam,
jestem zbyt gwałtowny...
- Philip... - wyjąkała Chesnie. - Proszę, przejdźmy
do salonu. - W małej kuchni nagle zrobiło się za ciasno.
Kiedy usiedli, Philip patrzył na Chesnie błagalnie.
Długo milczała.
- Przepraszam, jeśli niechcący zrobiłam ci jakieś
nadzieje. Nie zamierzałam cię zachęcać.
- Właśnie o to chodzi, że nigdy mnie nie zachęcałaś.
Wiedziałem, że jeśli cię dotknę, już nigdy więcej cię nie
zobaczę.
Chesnie chciała zaproponować, by w takiej sytuacji
przestali się spotykać, lecz Philip, jakby czytając w jej
myślach, zaczął błagać, żeby pozwoliła mu się od czasu
do czasu widywać. Na jego twarzy malowała się taka
rozpacz, że Chesnie nie miała serca mu odmówić.
44 JESSICA STEELE
- Już nigdy nie nawiążę do tego tematu - obiecywał.
- Pozwól... Zresztą, chyba nie kochasz nikogo innego?
Nie wiedzieć czemu, przed oczyma Chesnie stanął
przystojny Joel Davenport, z tym swoim czarującym
uśmiechem na ustach, którym czasami ją obdarzał.
- To prawda, nie jestem zakochana - przyznała
Chesnie, odpędzając nieproszoną wizję.
- A więc dasz mi szansę? - Philip uśmiechnął się
błagalnie, a gdy kiwnęła głową, dodał: - Spotkajmy się
w przyszłą sobotę, jak zwykle. Przecież jesteśmy przy
jaciółmi. Zresztą mam dla ciebie jeszcze jedną intere
sującą propozycję...
- Tak?
- Po latach cierpień i wyrzeczeń moja asystentka
w końcu postanowiła zrezygnować z naszej współpra
cy. Co byś powiedziała na przejście do naszej firmy, by
objąć to stanowisko? Możesz zażądać, czego tylko ze
chcesz. Pójdziemy na wszelkie układy.
- Czego tylko zechcę? Ale z ciebie ryzykant, -
Chesnie próbowała obrócić sprawę w żart.
- Mówię jak najbardziej poważnie.
- Przecież nawet nie wiesz, czy jestem dobrym pra
cownikiem.
- Owszem, wiem, że jesteś prawdziwym skarbem.
Chesnie zaniemówiła. Ktoś z Yeatman Trading mu
siał donosić do Symington Technology. A może tak
zwykle się dzieje między zawziętymi przeciwnikami?
Poza tym wielu pracowników przechodziło z jednej fir
my do drugiej.
Obie propozycje, matrymonialna i zawodowa, bar-
ŹONA NA DWA LATA 45
dzo wzburzyły Chesnie i ten stan utrzymywał się jesz
cze następnego dnia. Philip miał prawo kaptować ją do
swojej firmy, miał też prawo prosić o rękę, a ona miała
prawo odmówić, lecz wciąż się tym gryzła. Oczywiście
nie zamierzała zmieniać pracy, a już absolutnie nie my
ślała o małżeństwie.
Jakby na potwierdzenie jej decyzji wieczorem za
dzwoniła mama, by do woli ponarzekać na ojca. Gdy
Chesnie odłożyła słuchawkę, poczuła się tak zmęczona,
jakby ktoś przepuścił ją przez wyżymaczkę. Małżeń
stwo! Chyba tylko masochiści decydowali się na coś
takiego. Istne tortury! Komu przy zdrowych zmysłach
potrzebna jest ta nieszczęsna instytucja? Cały dzień
w pracy, wśród ludzi, i jeszcze wieczorem ktoś ma się
plątać po domu? Po takiej harówce należy się chyba
człowiekowi chwila błogiej samotności, czyż nie? Prze
cież to oczywiste.
Ot, choćby ostatnie dwa dni. W poniedziałek Ches
nie pracowała bez wytchnienia, bo o drugiej miało się
odbyć zebranie zarządu. Jakież było jej zdziwienie, gdy
kwadrans przed drugą z pokoju szefa dobiegł ją radosny
szczebiot Arlene Enderby. Z niewiadomych powodów
zirytował ją fakt, iż Arlene, korzystając z drugiego wej
ścia, wtargnęła do gabinetu Joela w tak nieodpowied
niej chwili.
Po powrocie z zebrania Joel obwieścił:
- Jutro jedziemy do Glasgow. - Chesnie zaniemó
wiła. „My"? Joel z Arlene? - Zamów wczesny lot i ten
sam hotel co zwykle, na jedną noc. Wiesz, jak dojechać
na lotnisko?
46 JESSICA STEELE
A więc chodziło o nią! Po raz pierwszy miała poje
chać w delegację z Joelem.
- Mam nadzieję, że nie będziesz musiała odwoływać
randki? - spytał na koniec Joel ze śmiertelnie poważną
miną.
Omal nie wy buchnęła śmiechem. Wzrok Joel a na
moment spoczął na jej ustach, więc była pewna, iż ten
grymas nie uszedł jego uwagi.
Chesnie, wracając do domu po kilkunastogodzinnej
pracy, miała nadzieję, że wszystko załatwiła jak należy.
Zgodnie ze wskazówkami, jakie zostawiła jej Barbara,
dla Joela zamówiła apartament, a dla siebie pokój na
tym samym piętrze, bowiem Joel potrafił o nieludzkich
porach wzywać swą asystentkę do pracy.
Nawet podczas lotu nie marnował czasu, tylko przez
godzinę i dziesięć minut, czyli od startu do lądowania,
opowiadał Chesnie o biurze w Glasgow, na czym pole
ga ich współpraca oraz co może się zdarzyć na zapla
nowanych spotkaniach.
Na lotnisku czekał na nich samochód z szoferem.
W hotelu zostawili bagaże i pracowali do szóstej. Ches
nie, która padała z nóg, z podziwem obserwowała Joe
la. Nie widać było po nim zmęczenia, wciąż bez trudu
wchłaniał nowe informacje i negocjował warunki
umów z klientami.
Wreszcie dzień pracy się skończył i wrócili do hote
lu. Kiedy wysiedli z windy, Joel, już rozluźniony,
z uśmiechem powiedział:
- Może napijemy się drinka przed kolacją? Spotka
my się o siódmej w barze?
ŻONA NA DWA IATA 47
Z przyjemnością przyjęła tę propozycję. Dopiero te
raz zrozumiała, dlaczego biznesmeni znani są z picia
alkoholu po pracy. Dzisiaj tylko na to miała ochotę.
Nareszcie mogła wyskoczyć ze sztywnej garsonki,
wziąć szybki prysznic i włożyć luźne spodnie i swete
rek. O dziwo, zmęczenie zniknęło bez śladu. Czuła się
wręcz podekscytowana. Gdy zeszła na dół, Joel stał już
przy barze ze szklaneczką whisky w dłoni. Zamówił dla
Chesnie gin z tonikiem. Po raz pierwszy spotkała się
z nim na stopie towarzyskiej i z przyjemnością stwier
dziła, że jej szef potrafi być sympatycznym kompanem
i interesującym rozmówcą.
Po jakimś czasie, wciąż miło gawędząc, przeszli do
restauracji na kolację. Zjedli pierwsze danie, omówili
głośną sztukę teatralną, i nagle Joel z pozorną obojęt
nością zapytał:
- Wciąż spotykasz się z Pomeroyem?
Chesnie zesztywniała, a po chwili odparła sucho:
- Od czasu do czasu. - Czyżby szykowała się nowa
sprzeczka na stary temat, i to w miejscu publicznym?
- Jak on się miewa?
- Jeśli chcesz wiedzieć, czy rozmawiamy z Phili-
pem o sprawach zawodowych, to możesz spać spokoj
nie. Zawarliśmy umowę, że nie gadamy o pracy.
- Ach tak. A więc tak po prostu spotykacie się od
czasu do czasu - zakpił Joel.
A niech to! Chesnie wzięła głęboki oddech. Rzeczy
wiście, to mogło zabrzmieć dziwnie.
- Nie rozmawiamy o sprawach objętych tajemnicą
zawodową.
48 JESSICA STEELE
- Och, ufam ci całkowicie, Chesnie. Możesz być
spokojna. Więc ile ci zaproponował?
- Joel, o co ci chodzi? - rzuciła ostro.
- Nie wmawiaj mi, że nie chciał cię przechwycić do
Symington Technology.
- Przechwycić... - zająknęła się Chesnie. - A niby
po co miałabym zmieniać pracę?
- Nie wymiguj się od odpowiedzi - groźnie mruknął
Joel.
- Nie chcę od ciebie odchodzić.
Chesnie mogłaby przysiąc, że na ustach szefa pojawił
się cień uśmiechu. Joel oparł się wygodniej i po chwili
dodał:
- To nie było wszystko, co Pomeroy ci zapropono
wał, prawda? - Spojrzał na nią przeciągle. - Tak. Ale
mu odmówiłaś.
Chesnie nie wierzyła własnym uszom. Nic się przed
nim nie ukryje. Ale, co o wiele ważniejsze, jakim pra
wem wtrąca się w jej osobiste sprawy?! Przecież to nie
ma nic wspólnego z pracą. Ten facet nie ma do niej
żadnych praw. I jak on to robi, że lubiąc go, zarazem
co chwila ma ochotę zdzielić go w nos?
- Hm... - Nie wiedziała, co powiedzieć, aż uzna
ła, że najlepsza jest prawda. - Nie wiem, jak to się
stało, że zeszliśmy na drażliwy temat Philipa Pomeroya,
ale jeśli obawiasz się, iż mogę nagle odejść z pracy
z powodów matrymonialnych, to powtarzam to, co już
ci mówiłam, i robię to po raz ostatni: nie zamie
rzam odejść z Yeatman Trading. Chyba że ktoś mnie
do tego sprowokuje. - Spojrzała na niego znacząco.
ZONA NA DWA I.ATA 49
- Nie jestem zainteresowana małżeństwem. Zrozumia
łeś wreszcie?
Zauważyła w jego oczach niebezpieczny błysk.
Czyżby go to bawiło?
- Małżeństwo? - Podniósł brew i popatrzył na nią
szczerze zdumiony. - Pomeroy ci się oświadczył?
Chesnie wlepiła w niego wzrok.
- A o czym ty u licha mówiłeś?! - zawołała. Z nie
pokojem rozejrzała się po sali, gdy zdała sobie sprawę,
że ponoszą ją emocje. Na szczęście restauracja była
obszerna i niemal pusta.
Nagle Joel uśmiechnął się szeroko.
- Droga Chesnie, patrząc na ciebie, przychodzą mi
do głowy dziesiątki różnych propozycji.
- Kpisz sobie ze mnie? - warknęła. - Lepiej trzymaj
fason, bo zabrzmiało to dość... trywialnie.
- Mój Boże, źle mnie zrozumiałaś - zaprzeczył
szczerze. - Ale przepraszam. Oczywiście nie mówię
o sobie, tylko o tym, że bardzo mi odpowiada nasz
związek. - Roześmiał się. - Znowu gafa. Chodzi mi
o nasze zawodowe relacje.
- Mówiłeś o jakichś propozycjach - naciskała,
wciąż nie przekonana do jego intencji.
Jednak Joel tak pokierował rozmową, że niczego nie
zdołała z niego wyciągnąć. Wreszcie, nim się spostrzeg
ła, gawędzili w najlepsze o polityce, teatrze, muzyce,
literaturze...
Chesnie była na siebie zła, że popełniła wielką nie
dyskrecję wobec Philipa. W ten sposób o nie odwza
jemnionej miłości i odrzuconych oświadczynach szefa
50 JESSICA STEELE
Symington Technology dowiedział się jego największy
rywal w interesach.
Gdy czekali na windę, Chesnie poczuła, że musi to
jakoś skomentować.
- Bardzo żałuję, że ci powiedziałam o Philipie. -
Przez chwilę patrzyli na siebie w milczeniu. - To jest
jego skrywana, prywatna tajemnica i nie byłoby wobec
niego fair...
Joel nie wytrzymał i ze śmiechem przerwał:
- Chesnie, naprawdę jesteś miłą dziewczyną. - Kie
dy spojrzała na niego podejrzliwie, szybko dodał: -
Wrażliwą i dobrą. Masz moje słowo, że Pomeroy nigdy
nie dowie się o twoim zwierzeniu.
Chesnie wiedziała, że może Joelowi ufać. Niezależ
nie od tego, czy to, co przed chwilą o niej powiedział,
to czcze komplementy, czy też nie.
- Dziękuję - odparła szczerze.
Kiedy wsiedli do windy, zapytał:
- Dlaczego tak nie cierpisz świętej instytucji mał
żeństwa? Już Adam i Ewa uznali, że to całkiem fajna
sprawa.
- Znasz statystyki rozwodów? To na początek. Mam
kontynuować?
- Byłaś kiedyś mężatką?
- Nie, skąd, ale widziałam dość nieudanych mał
żeństw, by wiedzieć z całą pewnością, że muszę się od
tej „świętej instytucji" trzymać jak najdalej.
- Chodzi ci o twoich najbliższych?
- Małżeństwa moich trzech sióstr okazały się fatal
ne. Teraz takie związki nazywa się toksycznymi. Choć
ŻONA NA DWA LATA 51
nie wiem, czy powinnam ci o tym mówić. To jednak nie
moje sprawy.
- Owszem, powinnaś - zaprzeczył Joel. - Bo to ludz
kie sprawy. A twoi rodzice? Wciąż są razem?
Choć Chesnie zamierzała skończyć ten temat, jednak
spontanicznie odparła:
- Jakoś są, choć kłócą się średnio raz na minutę.
- Uznała, że najwyższy czas przerwać tę rozmowę, dla
tego szybko dodała: - Gdybyś potrzebował mnie w no
cy, znasz numer mojego pokoju.
Joel zbaraniał, Chesnie spurpurowiała.
- Jezu, mam na myśli pracę! - krzyknęła.
Joel parsknął śmiechem.
- Panno Cosgrove, pani się zarumieniła.
- Dobranoc!
Odwróciła się na pięcie i pomaszerowała do swojego
pokoju.
Gdy zamknęła za sobą drzwi, ciężko oparła się
o ścianę. Tak się przejęzyczyć! Ale to nie jej wina, prze
cież powinna zaofiarować swoją pomoc.
Westchnęła. Co takiego jest w tym facecie, że bez
przerwy ją prowokuje? I dlaczego ciągle mu się zwierza
ze swoich prywatnych spraw... i nie tylko, bo paple też
o innych ludziach. Jeszcze niedawno mogłaby przysiąc,
że nawet gdyby ją torturowano, nigdy nie zdradziłaby
pewnych tajemnic, a tu co? Joel Davenport po prostu
o coś ją pyta, i natychmiast dostaje odpowiedź. To się
zaczęło już podczas rozmowy kwalifikacyjnej, kiedy
tak głupio wypaplała wszystko o konflikcie z Hectorem
Browningiem.
Jessica Steele Żona na dwa lata<^ HARLEQUIN* Toronto • Nowy Jork • Londyn Amsterdam • Ateny • Budapeszt • Hamburg Madryt • Mediolan • Paryż Sydney • Sztokholm • Tokio • Warszawa
Tytuł oryginału: A Professional Marriage Pierwsze wydanie: Hańeąuin Mills & Boon Limited, 2002 Redaktor serii: Grażyna Ordęga Korekta; Janina Szrajer © 2002 by Jessica Steele © for the Polish edition by Arlekin - Wydawnictwo Hartequin Enterprises sp. z o.o.. Warszawa 2003 Wszystkie prawa zastrzeżone, łącznie z prawem reprodukcji części lub całości dzieła w jakiejkolwiek formie. Wydanie niniejsze zostało opublikowane w porozumieniu z Hartequin Enterprises II B.V. Wszystkie postacie w tej książce są fikcyjne. Jakiekolwiek podobieństwo do osób rzeczywistych - żywych czy umarłych - jest całkowicie przypadkowe. Znak firmowy wydawnictwa Hartequin i znak serii Harlequin Romans są zastrzeżone. Skład i łamanie: Studio Q Printed in Spain by Litografia Roses, Barcelona ISBN 83-238-1900-9 Indeks 360325 ROMANS-697 ROZDZIAŁ PIERWSZY - Pan Davenport prosi. Chesnie poczuła, jak jej żołądek ściska się ze strachu. Na szczęście dzięki wieloletniej praktyce nauczyła się panować nad sobą i nikt nie odgadłby, jakie teraz targają nią emocje. Zacisnęła drżące dłonie i lekkim krokiem podążyła za Barbarą Platt. - Chesnie Cosgrove - przedstawiła ją asystentka i opuściła pokój. Wysoki, może trzydziestopięcioletni mężczyzna wstał zza biurka, a jego błękitne oczy spoczęły na Ches nie wyczekująco. Jedno spojrzenie wystarczyło mu, by bezbłędnie ocenić jej czerwony elegancki kostium, smukłą figurę, rudawe loki, zielone oczy i nieskazitelną cerę. Chesnie zesztywniała. Wiedziała już, że przed tym mężczyzną niewiele da się ukryć i że za łagodną fasadą kryje się nieugięta siła woli. - Znalazła nas pani bez kłopotu? - zagaił miłym barytonem, wskazując fotel naprzeciwko biurka. Trudno byłoby przegapić ogromne drapacze chmur, które zajmowała firma Yeatman Trading. Lecz zaledwie zdążyła skinąć głową, a Joel Davenport już mówił dalej: - Proszę opowiedzieć mi o sobie.
6 JESSICA STEELE - Jeśli chodzi o moje kwalifikacje... - Pani kwalifikacje są mi świetnie znane - przerwa! jej niecierpliwie. - Doskonała sprawność pisania, zna jomość komputera, umiejętności organizacyjne... Ina czej by tu pani teraz nie siedziała. Chesnie zacisnęła spocone dłonie. Właściwie, co ona tu robi? Czy naprawdę chce pracować z takim człowie kiem? Najwyraźniej Joel Davenport to niezły twardziel. Dumnie,uniosła brodę. Cóż, skoro przeszła przez tyle testów kwalifikacyjnych i dotarła aż do tego etapu, wy korzysta tę szansę. Przecież musi dopiąć swojego celu i wyrwać się z Cambridge. - Mam dwadzieścia pięć lat... - Wiem - mruknął ponaglająco. - Przez trzy lata pracowałam w Cambridge... - To też najwyraźniej wiedział. Chesnie, weź się w garść! - Co chciałby pan wiedzieć? - spytała w końcu. Jego błękitne oczy chłodno ją obserwowały, jakby nie była to rozmowa kwalifikacyjna, lecz próba sił. - Ma pani doskonałe referencje - powiedział wolno. - Chyba Lionel Browning panią ubóstwiał. - Z wzajemnością - odparła zgodnie z prawdą. Jej były szef był najmilszym, choć bardzo roztrzepanym szefem na świecie i tak jej ufał, że całą firmę zostawił na jej głowie... Lecz teraz, jeśli oczywiście dostanie tę posadę, to nazbyt uciążliwe doświadczenie z pewnością jej się przyda. Jeśli... - Więc dlaczego pani odeszła? Już miała wyrecytować te same powody, które wcześniej podała na rozmowie wstępnej, czyli chęć ŻONA NA DWA LATA 7 awansu i zdobycia nowego doświadczenia zawodowe go, lecz kiedy napotkała zimne, przenikliwe spojrzenie, nknęła usta. Instynktownie czuła, że Davenport nie da się zbyć kilkoma frazesami. - Potrzebuję nowych wyzwań, ale... No cóż, mó wiąc szczerze, gdyby nie to, że syn Lionela Browninga zaczął przejmować interesy, pewnie nigdy nie zdecydo wałabym się odejść z firmy - wyrzuciła jednym tchem. - Firma Hectora Browninga zbankrutowała, więc za czął szukać ratunku w firmie ojca. - Jak rozumiem, wasze kontakty nie układały się najlepiej? - Umiejętność kontaktowania się z każdym... to część mojej pracy - odparła niechętnie. No cóż, ta rozmowa nie zmierzała w najlepszym kierunku. Przeraziła się, że jesz cze moment, a wszystko zepsuje. Dlaczego zaczęła się zwierząc właśnie Joelowi Davenportowi, skoro dotąd ni komu nawet nie wspomniała o swoich kłopotach? - Więc co się nie układało? - ponaglił ją. - Wszystko! - zawołała szczerze. - Już pierwszego dnia pokłóciliśmy się z Hectorem... - Co w nią nagle wstąpiło? - Czy często kłóci się pani ze swoimi pracodawca mi? - spytał wyzywająco. - O nie! Nigdy! Z Lionelem ani razu się nie posprze czaliśmy. - Chesnie poczuła, że niewiele brakuje, by zaczęła się sprzeczać z Joelem Davenportem. Coś ją w nim drażniło. - Myślę, że był zazdrosny o przywią zanie, jakim darzył mnie jego ojciec, i zaczął fałszywie zarzucać mi różne sprawy. A kiedy... - Zawahała się na
8 JESS1CA STEELE moment, lecz duma kazała jej ciągnąć dalej: - A wiec, kiedy oskarżył mnie o romans z jego ojcem, wiedzia łam, że jedno z nas będzie musiało odejść. Oczywiście odeszłam ja. - A miała pani? - Czy co miałam? - Romans z jego ojcem? Chesnie spojrzała na niego ze zdumieniem. Jak moż na zadawać takie pytania? Jakimś cudem udało jej się opanować wzburzenie. - Oczywiście, że nie - odparła w miarę spokojnym tonem. Davenport skinął głową i zmienił temat. - Zapewne dział kadr poinformował panią o warun kach zatrudnienia. Rozumiem, że zgadza się pani na nie? Czy tak? - O tak. Są bardzo korzystne. - Chesnie przełknęła ślinę. Korzystne! Od kiedy zaczęła używać tak umiar kowanych określeń? Jej zarobki byłyby zawrotne. Jakby czytając w jej myślach, Davenport dodał: - Te zarobki z pewnością nic będą przesadzone. Wy magam od swojej asystentki całkowitego poświęcenia, absolutnej mobilizacji i pełnej dyspozycyjności. Jest pani piękną kobietą... - niespodziewanie dodał tym sa mym bezosobowym tonem. - Z pewnością ma pani wielu wielbicieli. Ku swemu zdziwieniu, Chesnie nie zaprzeczyła, tyl ko spokojnie oświadczyła: - Z pewnością moje życie osobiste nie będzie koli dować z pracą. ŻONA NA DWA LATA 9 - Moja asystentka czasami musi ze mną podróżo wać, o czym dowiaduje się tego samego dnia. Co zro biłaby pani, gdyby tuż przed wyjściem do teatru z męż czyzną pani życia okazało się, że jedziemy do biura w Glasgow? - Miałabym nadzieję, że mężczyzna mojego życia to zrozumie - odparła takim samym chłodnym tonem Chesnie. Nie była pewna, ale chyba Davenport lekko się uśmiechnął. - Czy jest w pani życiu taki mężczyzna? - spytał nieoczekiwanie. - Nie. - Kto miał czas na randki? Nie mówiąc już o ochocie? - A ma pani zamiar wyjść za mąż? Co za bezczelność! - obruszyła się w duchu. Ona go nie pyta, czy on ma jakąś milutką żonkę! Przez moment patrzyli sobie w oczy. - Małżeństwo zupełnie mnie nie interesuje - odpar ła wreszcie. - To brzmi jak zarzut. Czy ma pani coś przeciwko tej świętej instytucji? - zażartował. - Biorąc pod uwagę najnowsze statystyki, według których czterdzieści procent małżeństw kończy się roz wodem, trudno nie mieć do tej instytucji zastrzeżeń. - Chesnie nie zamierzała zdradzać głównej przyczyny swojego sceptycyzmu wobec małżeństwa, czyli wiecz nie kłócących się rodziców i nieudanych związków trzech sióstr. - Osobiście bardziej interesuje mnie praca zawodowa niż rodzina - zakończyła z powagą. - Nadal mieszka pani w Cambridge?
1 0 J E S S 1 C A S T E E L E - Tak, ale zamierzam się przenieść. Na razie przeby wam u siostry, tu, w Londynie. - Czy wypatrzyła pani sobie już jakieś' stałe lokum7 - Uznałam, że najpierw muszę znaleźć pracę. Ku jej zdziwieniu Davenport nagle wstał, wyszedł zza biurka, podał jej rękę i powiedział miłym tonem: - Więc proszę nie tracić więcej czasu i czym prędzej szukać mieszkania. Chesnie podała mu dłoń, nie bardzo wiedząc, co to wszystko ma oznaczać. Najwyraźniej rozmowa dobieg ła końca. - Nie jestem pewna, czy... - zawahała się, potem spojrzała mu w oczy. Krył się w nich cień uśmiechu. - Chciałbym, by zaczęła pani pracę w poniedziałek. - Davenport po raz pierwszy szeroko się uśmiechnął. Gdy tylko Chesnie opuściła wyniosłe wnętrza Yeat- man Trading, mogła zrzucić z siebie swą równie wynio słą, zawodową maskę. Omal nie roześmiała się na głos i nie zaczęła skakać jak dziecko. A więc zdobyła tę wymarzoną pracę! Co tam, nigdy o takiej nie marzyła. Dopiero teraz zdała sobie sprawę, jak bardzo chciała zostać asystentką Joela Davenporta. Z pewnością nie będzie łatwo, ale Chesnie uwielbiała ciężko pracować, a nowe wyzwania były dla niej jak tlen. Kiedy skończyła studia, długo wahała się, na jaką karierę postawić. Wiedziała tylko jedno, że nie chce zbyt wiele czasu spędzać w domu i wysłuchiwać ciągłych sprzeczek rodziców. Zaczęła więc uczęszczać na różne kursy związane z ekonomią i zarządzaniem. Wtedy też zrozumiała, że jej siostry, wychodząc za ŻONA NA DWA LATA 11 maż, również uciekały z domu. Niestety, wybierały fa- talnych partnerów. Najstarsza siostra, Nerissa, po raz pierwszy wyszła za mąż, gdy Chesnie miała dwanaście lat, a jej obecne, drugie małżeństwo, było jeszcze bar- dziej nieudane. Robina, druga siostra w kolejności, co- raz więcej czasu spędzała w domu rodzinnym, narzeka- jąc na swego partnera i obiecując sobie, że więcej do niego nie wróci. Jednak dom rodzinny okazywał się jeszcze gorszą pułapką, bo Robina zawsze do męża wracała. Wbrew wszelkim nadziejom Chesnie, taki sam los podzieliła wkrótce Tonią, która po urodzeniu dwojga dzieci głównie zajmowała się walkami z mężem. Po takich doświadczeniach Chesnie nie miała złu dzeń - powinna trzymać się jak najdalej od małżeństwa. Rzuciła się w wir zajęć, nauki i pracy. Bez przerwy robiła coś konstruktywnego, by tylko nie powielić błę dów swych najbliższych. Nie znaczyło to, by stroniła od facetów, tym bardziej że los obdarzył ją urodą i uro kiem osobistym, więc wciąż kręcili się wokół niej wiel biciele. Co jakiś czas dawała się namówić na randkę, czasem nawet się całowała, ale gdy tylko któryś z jej adoratorów zbyt mocno się angażował, zrywała z nim wszelkie kontakty. Swą pierwszą pracę Chesnie wykonywała przez dwa lata, a po skończeniu dodatkowych kursów zaczęła się starać o lepiej płatną posadę i w rezultacie została se kretarką, i świetnie poczuła się w tej roli. Byłaby naprawdę szczęśliwa, gdyby nie burzliwa at mosfera w domu. Przymierzała się do wynajęcia kawa lerki, by wreszcie zasmakować prawdziwej wolności,
1 2 J E S S 1 C A S T E E L E lecz bojąc się gniewu matki, nie zdobyła się na zreali zowanie tego pomysłu. Jednak podczas pewnego weekendu do domu rodzin nego zjechały wszystkie trzy nieszczęśliwe siostry ze swy mi rozwrzeszczanymi pociechami. Nastało prawdziwe pandemonium, nawet nie sposób było ustalić, kto z kim i o co się kłóci. Chesnie doszła do wniosku, że jeśli się stąd natychmiast nie wyprowadzi, to wyląduje w wariatkowie. Wyszła do ogrodu, by zaczerpnąć świeżego powie trza i posłuchać ciszy. Podeszła do ojca, który z pasją podcinał róże. - Też uciekłaś z tego piekła? - spytał. - Gdyby nie moje róże, dawno bym chodził w kaftanie bezpieczeń stwa, wierz mi. - Tato, ja muszę się wyprowadzić! - zawołała z go ryczą. - A zabierzesz mnie z sobą? - mruknął żartobliwie, lecz gdy spojrzał na nią, natychmiast spoważniał. - Aż tak ci tu źle? - Już od dawna chcę stanąć na własnych nogach. Wystarczy mi maleńka kawalerka. - O nie. Jeśli zależy ci na moim spokojnym śnie, musisz mieć normalne, wygodne mieszkanie. Po kilku dniach mama zagadnęła ją ostro: - Jak słyszałam, marzysz o tym, żeby się od nas wyprowadzić. Co to, nasz dom nie jest już dla ciebie dość dobry? Wszelkie dyskusje z matką nie miały sensu, tak było zawsze, więc Chesnie nie podjęła rozmowy, jednak po tygodniu przeżywała chwile wielkiego zdumienia. Otóż ŻONA NA DWA LATA 13 rodzice znaleźli dla niej śliczne mieszkanko, co więcej, pomogli jej się urządzić. Rok później zmarła jej babcia. Dziadek sprzedał ob- szemą willę w Herefordshire, wynajął mały domek w okolicy i rozglądał się za podobnym, który można by kupić. Chesnie uwielbiała dziadka i często go odwie dzała, by osłodzić mu samotne dni. Gdy skończyła kolejny kurs, znów zaczęła szukać lepszej pracy i zdobyła posadę w Browning Enterprises. Wszystko ułożyłoby się wspaniale, gdyby nie Hector Browning, który bez przerwy żądał od ojca wsparcia finansowego, a do tego nie znosił Chesnie. Kiedy napięcie z powodu Hectora sięgnęło apo geum, Chesnie poczuła, że czas odmienić swoje życie i zaczęła szukać pracy w Londynie. Odpowiedziała na ogłoszenie, przyjechała na rozmowę kwalifikacyjną, i teraz, spoglądając na budynki Yeatman Trading, mogła wreszcie szeroko się uśmiechać. Po jakimś czasie, wciąż rozradowana, wkroczyła do domu siostry. Nerissa aż podskoczyła na widok uśmiechu siostry. - Byłam pewna, że dostaniesz tę pracę! Wiedziałam, że się na tobie poznają! Przecież zawsze w rodzinie uchodziłaś za mózgowca. Nawet nie wiesz, jak się cie szę. - Wyściskała ją serdecznie. - Teraz musimy zała twić ci mieszkanie. Stephen już coś wypatrzył, Chesnie musiała jak najprędzej przewieźć z Cam bridge swój dobytek. Szczęśliwie dziadek na czas nie określony pożyczył jej swojego golfa, co okazało się dla niej zbawieniem.
14 JESS1CA STEELE Obiecała Nerissie, że wróci w sobotę na przyjęcie. Zabawa bardzo się udała, jednak Chesnie myślami była gdzie indziej: w poniedziałek miała zacząć nową pracę. Przez pierwsze dwa tygodnie będzie się wprawiała u boku Barbary, które po tym czasie odchodziła z firmy, i wtedy Chesnie zacznie samodzielnie prowadzić biuro Joela Davenporta. Czy temu sprosta? Kiedy Chesnie wróciła z pracy do mieszkania Nerissy w ten pierwszy, ważny poniedziałek, była wykończona i zdesperowana. Jakim cudem miała w ciągu dwóch tygo dni zapamiętać taki ogrom szczegółów? Dwa lata by nie wystarczyły. To nie było biuro, lecz istny kombinat! Na szczęście szef był w Szkocji i nie dostarczał jej dodatko wych stresów. Najchętniej padłaby na łóżko i spała do rana, jednak Nerissa nawet nie chciała o tym słyszeć. - Jedziemy obejrzeć mieszkanie, o którym ci wspo mniałam. No, rusz się, maleńka. Wykrzesała z siebie resztki entuzjazmu i pojechała z siostrą obejrzeć dość przytulne, wygodne mieszkanko na obrzeżach miasta. Cena była wygórowana, lecz prze cież Chesnie miała teraz dużo zarabiać. - Jeśli można wynająć od zaraz, to biorę - postano wiła bez namysłu. Nerissa jeszcze tego wieczoru załatwiła wszystko przez telefon. Do sfinalizowania sprawy pozostało tylko kilka formalności. Wtorek okazał się tak samo pracowity i męczący jak poniedziałek. Barbara Platt była osobą życzliwą, deli katną i pełną zrozumienia dla zdenerwowanej i lekko przerażonej następczyni. ŻONA NA DWA LATA 15 Kiedy Chesnie weszła do biura, szef już od godziny siedział przy swoim biurku. Uprzedzono ją, że Joel Davenport jest prawdziwym tytanem pracy i jak nisz- czarka likwiduje kolejne zadania, o czym Chesnie zaraz się dobitnie przekonała. Joel tylko raz opuścił swój po kój, by przez chwilę porozmawiać z Barbarą. Przywitał się przy tym uprzejmie z nową asystentką, lecz nie oka zał jej więcej zainteresowania. Gdy wreszcie nastał piątek, Chesnie czuła się, jakby przez tydzień pracowała w kamieniołomach. Choć już się trochę uspokoiła i nabrała nawet trochę pewności co do swych kompetencji, psychicznie czuła się jak wrak. Gdy wreszcie dotarła do domu siostry, Nerissa powitała ją promiennym uśmiechem i zawołała radośnie, jakby obwieszczała wspaniałą nowinę: - Dzwonił Philip Pomeroy. Chce cię zabrać na ko lację do restauracji. - Wiem, że powinnam być mu dozgonnie wdzięczna, ale jego nazwisko nic mi nie mówi - odparła ironicznie Chessnie. - Co ja z tobą mam! Przecież poznałaś go u mnie na przyjęciu. Nie pamiętasz? Zabawiał cię cały wieczór. - Ten wysoki szatyn? - Pamiętała sympatycznego mężczyznę zbliżającego się do czterdziestki, który w subtelny sposób okazywał jej zainteresowanie. - A jakżeby inaczej. Powiedziałam, że oddzwonisz. - Gdy Chesnie z niechęcią zaczęła kręcić głową, Neris sa dodała. - No, kochanie, zadzwoń. On jest naprawdę przemiły. Chesnie, by nie prowokować towarzyskiej gafy, mu-
16 JESS1CA STEELE siała wykonać ten nieszczęsny telefon. Philip, gdy tylko usłyszał jej głos, najpierw oniemiał z zachwytu, a po tem, bez wstępnych ceregieli, zaprosił ją na kolację. - W tym tygodniu jestem bardzo zajęta. - Nawet na jedzenie nie masz czasu? - Jutro się przeprowadzam. - Mógłbym przynieść szampana na oblewanie mie szkania, no i pomógłbym ci się rozpakować. Chesnie roześmiała się wesoło. Coraz bardziej lubiła tego Philipa. Po krótkiej pogawędce obiecała, że wkrót ce się do niego odezwie i umówi się na spotkanie. Cały weekend Chesnie spędziła na przewożeniu swo jego skromnego dobytku do nowego mieszkanka, usta wianiu sprzętów i wieszaniu firanek. Efekt był imponu jący. Wreszcie miała przytulne, ciepłe gniazdko. I tak dwa tygodnie, podczas których Chesnie przy gotowywała się do nowych obowiązków, minęły w mgnieniu oka. Nadszedł ostatni dzień pracy Barbary. W południe do Chesnie podszedł Joel i obwieścił: - Zabieram moją asystentkę numer jeden na lunch. Zostawiam panią na straży, panno Cosgrove. Chesnie uśmiechnęła się, ciesząc się okazywanym jej zaufaniem. Zorientowała się, że Davenport przygląda się jej tak, jakby odkrył w niej coś, czego wcześniej nie dostrzegł. Po chwili otrząsnął się z zadumy i stwierdził: - Te rzęsy jak kurtyny chyba nie są naturalne? - Owszem, są. Joel tylko pokręcił z niedowierzaniem głową i po ŻONA NA DWA LATA 17 chwili Chesnie została sama. Z początku trudno jej było skupić się na pracy po tak osobistej uwadze Joela, jed nak zaraz przypomniała sobie, że od najbliższego po niedziałku to ona będzie asystentką numer jeden. Praca pochłonęła ją bez reszty. O trzeciej Barbara przyszła się z nią pożegnać. - Na pewno dasz sobie radę - stwierdziła w pewnej chwili. - Kiedy powiedziałam Joelowi, że odchodzę, bo wyszłam za mąż i przenosimy się do Walii, zaczęliśmy szukać kogoś na moje miejsce. Przez miesiąc przewinę ło się tu mnóstwo kandydatek i dopiero ty okazałaś się odpowiednia. Mieliśmy wielkie szczęście. Chesnie aż się zarumieniła z radości, słysząc taki komplement. Miała tylko nadzieję, że nie zawiedzie pokładanego w niej zaufania. Zbierając swoje rzeczy do kilku pudełek, Barbara zaczęła wtajemniczać Chesnie w bardziej poufne spra wy firmy. Przede wszystkim nie mogła się dość nachwa- lić szefa. To Joel, dzięki swym umiejętnościom i po świeceniu, przeobraził firmę i w czasie kryzysu postawił ją na nogi. Został za to hojnie nagrodzony, bowiem wszedł w skład zarządu Yeatman Trading. - Wkrótce Winslow Yeatman, prezes, pójdzie na emeryturę - ciągnęła Barbara - a Joel pragnie zostać jego następcą. Ma bardzo niekonwencjonalne, nowo- czesne pomysły, i będzie mógł je wprowadzić w życie tylko wtedy, kiedy zostanie prezesem. - A ma jakieś szanse? - spytała oszołomiona Chesnie. - Jeśli na świecie istnieje jakakolwiek sprawiedli wość, to ogromne. Ma wszelkie niezbędne kwalifikacje.
1 8 J E S S 1 C A S T E E L E zreformował firmę, wie, w jakich kierunkach powinna się rozwijać, a jeśli chodzi o charakter... Jest twardy w interesach, ale ma serce. Nie ma tu nikogo lepszego od niego. Chesnie musiała przyznać, że ta opinia potwierdza wrażenie, jakie odniosła, pracując przez ostatnie dwa tygodnie z Joelem Davenportem. - Czy coś może mu przeszkodzić w awansie? - spy tała po chwili. - Widzisz, ta firma od przeszło stu łat jest w rękach rodziny. Do zarządu wchodzili różni ludzie, ale preze sem zawsze był Yeatman. Na dziewięć głosów, trzy na pewno dostanie ktoś z rodziny, a trzy Joel. Sam nie może na siebie głosować, wiec się wstrzyma i o wszyst- kim zadecydują dwa głosy. Jeśli będzie remis, obecny prezes, Winslow Yeatman, najprawdopodobniej poprze kandydata z rodziną, a jego głos w takich przypadkach jest decydujący. To dla nas czarny scenariusz. - Jak to „kandydata z rodziną"? - nie zrozumiała Chesnie. - Chodzi o jakiegoś Yeatmana? - Nie, o kogoś żonatego. Taki wzorzec popierają wszyscy Yeatmanowie. Mężczyzna musi być żonaty, w odpowiednim czasie dzieci aty, odpowiedzialny, my ślący o przyszłości. - A... Joel Davenport nie ma rodziny? - Nie jest żonaty. - Przedwczoraj dzwoniła jakaś Felice, a wczoraj Gi ną. Myślałam, że to żona i córka. - Nie, skąd! - zaśmiała się Barbara. - To jego ado- ratorki. Jedne z wielu. Najbardziej zdeterminowaną ŻONA NA DWA LATA 19 łowczynią jego serca jest Arlene Enderby, formalna sze- fowa innego biura w firmie. Jest młodą rozwódką. Żyje z akcji fumy. A przy okazji jest siostrzenicą prezesa... - Czy on wie o jej zakusach? - To tajemnica poliszynela. Zresztą Joel jest pra wdziwym znawcą kobiecych serc... - Barbara zawiesi ła głos. - Oj! Chyba za wiele paplam! To przez tę bu telkę szampana, którą wlał we mnie Joel. Ale nie żałuję, te ci to wszystko powiedziałam. Mam przeczucie, że tobie można zaufać, a znając panujące stosunki, łatwiej odnajdziesz się w firmie. - Zadumała się na chwilę. - Kto wie, może przyczynisz się do zwycięstwa Joela? Około szóstej pochlipująca Barbara wyszła z pokoju Joela, dźwigając mnóstwo kwiatów i prezentów. - Och, Chesnie... Mam nadzieję, że będziesz tu tak szcześliwa jak ja! - Westchnęła. Wymieniły numery telefonów, pożegnały się i Bar bara na zawsze opuściła biuro. Chesnie poczuła, że oto zaczął się nowy rozdział w jej życiu. Zacisnęła pięści. Tak, będzie tu szczęśliwa, postanowiła. I zrobi ws/ystko, by Joel Davenport został prezesem Yeatman Trading. Po chwili zaśmiała się sama z siebie. Co też ona, zwykła asystentka, może uczynić takiego, by jej szef awansował? Przecież nie wpłynie na trzech przeciwni ków Joela, by na niego oddali swe głosy... Pokręciła głową i zabrała się do pracy.
ROZDZIAŁ DRUGI Minął miesiąc od odejścia Barbary, a Chesnie ani razu nie musiała dzwonić do niej w sprawach firmy. Co więcej, nawet pomoc Eileen Gray, wykwalifikowanej sekretarki, która w awaryjnych sytuacjach pracowała dla wszystkich biur Yeatman Trading, okazała się nie potrzebna. Chesnie radziła sobie świetnie i naprawdę była z siebie dumna. Jednak na ten sukces musiała cięż ko zapracować. Przede wszystkim szef ani na moment nie zwalniał tempa i nieźle musiała się natrudzić, by mu dotrzymać kroku. Nie było dla niego zbyt trudnych zadań i rozwiązanie najbardziej choćby zawiłego pro blemu zależało od szarych komórek, czasu... oraz nie ustającej pomocy i czujności asystentki. Chesnie pracowała do późna. Gdy wracała do domu, wrzucała w siebie jakąś lekką kolację, przygotowywała ubrania na kolejny dzień i padała na łóżko. Często na wet w snach pracowała z Joelem. Cóż, wokół niego koncentrowało się teraz całe jej życie. W weekendy odwiedzała dziadka w Herefordshire lub jechała do rodziców. Zawsze po takiej wizycie, wra- cąjąc do swego zacisza, oddychała z ulgą. Jak to dobrze, ŻE postanowiła nie wychodzić za mąż. Chociaż-uśmie- do siebie w obecnej sytuacji była to jedyna ŻONA NA DWA LATA 21 rozsądna decyzja, nie miała bowiem najmniejszych szans na jakiekolwiek życie prywatne, o romansie na wet nie wspominając. W tym kieracie nie była w stanie wykroić dla siebie choćby jednej wolnej minuty. Będąc asystentką takiego tytana pracy, musiała zapomnieć 0 wszelkim randkowaniu, nie mówiąc już o budowaniu prawdziwego związku. Oczywiście nawet nie skonta ktowała się z Philipem Pomeroyem. Nie miała siły go zwodzić ani się tłumaczyć. Wiedziała, że Philip próbo wał się z nią skontaktować przez Nerissę, lecz na szczęście nie miał jej nowego numeru telefonu. Dzisiaj jechała do pracy i z uśmiechem wspominała swój pierwszy dzień po odejściu Barbary. Drżąc ze stra chu, weszła do biura. Oczywiście Joel, zatopiony w ja kichś papierach, już siedział przy biurku. Kiedy ją za uważył, wyszedł jej na spotkanie i uśmiechnął się, jak by chciał jej dodać otuchy. - Widzę, że nie odstraszyliśmy pani. - Nie tak łatwo mnie odstraszyć, panie Davenport -odparła z pozornym opanowaniem. - Właśnie to chciałem usłyszeć. Mam na imię Joel. Myślę, że powinniśmy przejść na ty, jeśli ci to nie przeszkadza... Zdołała tylko pokręcić głową, nim szef odwrócił się na pięcie i wrócił do swego biurka. Tak oto zaczął się pierwszy dzień pracy Asystentki Numer Jeden. Dzisiaj Joel, jak zwykle pochłonięty pracą, był już w biurze. Ledwie Chesnie usiadła przy swoim biurku, gdy pojawił się Darren, goniec, z pocztą. Cały spłonio ny wpatrzył się zachwyconym wzrokiem w Chesnie,
22 JESS1CA STEELE która usiłowała łagodnie sprowadzić go na ziemię, rze czowo odbierając przesyłki. Kiedy goniec nieporadnie wycofywał się w stronę drzwi, Chesnie ze zdziwieniem zauważyła, że za nią stał Joel i podejrzliwie im się przy glądał. Darren wypadł z pokoju jak oparzony. - Ten facet się w tobie zakochał - stwierdził sucho. - Ależ skąd. To tylko zadurzenie. - Nigdy mu nie przejdzie, jeśli będziesz go tak tra ktować. - Czyli jak? - Chesnie nie kryła zdziwienia. - Po prostu jestem miła. - Miła? - Joel pokręcił głową. - Czy jesteś taka miła dla wszystkich swoich adoratorów? Do licha! Co to miało wspólnego z pracą? - To zależy od wieku. Młodzi, wrażliwi chłopcy po winni być traktowani z najwyższą ostrożnością. Co inne go doświadczeni, cyniczni mężczyźni. - Spojrzała szefowi prosto w oczy. - Dla nich nie można mieć litości. Joel odchrząknął, po czym chłodnym tonem po wiedział: - Przynieś mi ważną pocztę do pokoju. - I zniknął. Chesnie zabrała się do pracy, lecz ciągle myślała o tej krótkiej rozmowie. Joel na pewno nie miał prawa na rzekać, bowiem nieustannie atakował go tłum pięknych kobiet. Jeszcze tego samego dnia po południu do biura wtargnęła rewelacyjnie wyglądająca, opalona brunetka. - Z pewnością mam przyjemność poznać Chesnie! - zawołała od progu. - Wujek Winslow mówił mi o to- bie w samych superlatywach. Stała więc przed nią Arlene Enderby, owa niepracu- ŻONA NA DWA LATA 23 jąca pani dyrektor, która sławę zdobyła dzięki swym zalotom. - Miło mi panią poznać, pani Enderby. - Widzę, że Joela nie ma w biurze. A tak chciałam porwać go na lunch. Właśnie wróciłam ze słonecznej Kalifornii... - Arlene niemał mruczała jak kotka. -Tyle in.iiny do omówienia. W tym momencie przez drugie drzwi do swojego pokoju wkroczył Joel. Arlene rzuciła się na niego, wy krzykując namiętnie: - Joel, kochanie! Nareszcie cię widzę! Oczy Chesnie i Joela spotkały się. Żadne z nich się nie uśmiechnęło, natomiast Chesnie poczuła się dziwnie nieswojo. Jakby coś przeszkadzało jej w tym, że Joel obejmuje inną kobietę. Nie, to jakaś bzdura! Czym prędzej wstała i zamknęła drzwi. Szybko ochłonęła, pomyślała chwilę i wszystko sobie wytłumaczyła. Przecież biuro to miejsce pracy, nic więc dziwnego, że ogarnął ją wewnętrzny sprzeciw na tak nie przystającą do okoliczności scenę. A tak w ogóle, to dla- czego za drzwiami zapanowała cisza? Co tam się dzieje? Omal nie pożałowała, iż zamknęła drzwi. Następnego dnia już nic nie zakłóciło jej równowagi wewnętrznej. Miło pogawędziła sobie z Darrenem, a także z kilkoma innymi szefami biur, którzy najwy raźniej zmówili się, że właśnie tego dnia muszą ją po znać, dzięki czemu nawiązała kontakt z prawie wszyst kimi najważniejszymi osobami w Yeatman Trading. Około pierwszej do biura wkroczył starszy, siwy jego mość, którego widziała po raz pierwszy.
24 JESSICA STEELE - Och, jaka piękna kobieta zastąpiła Barbarę! - za wołał, wchodząc dziarsko do pokoju. - Oczywiście nic nie ujmując Barbarze... Czy mój syn jest może gdzieś w pobliżu? - Czyżbym miała przyjemność poznać ojca Joela? - spytała zaciekawiona Chesnie. - Och, rozumiem pani zdziwienie. Wszyscy są za skoczeni, gdy się dowiadują, że mam syna w tym wie ku. - Uśmiechnął się zawadiacko. - Magnus Daven- port, do usług. - Podał Chesnie dłoń. - Chesnie Cosgrove. - Z miejsca polubiła ekscen trycznego staruszka. - Przykro mi. ale pana syn wyszedł na lunch z klientem. Czy mogłabym w czymś pomóc? Magnus Davenport westchnął ciężko. - Masz ci los! Przejechałem pół miasta w nadziei, że Joel zabierze mnie na lunch... Cóż, znów będę jadł sam. Trudno... Zastanowiła się. Ojciec Joela był niewiele młodszy od jej dziadka, więc nie powstaną żadne plotki, jeśli spędzi z nim kilka miłych chwil. - Jeśli miałby pan na to ochotę, z przyjemnością zaproszę pana na lunch. - Świetnie. Już się bałem, że nigdy mi tego nie za proponujesz. - Starszy pan mrugnął wesoło. Chesnie szybko zorientowała się, że Magnus Daven- port to niezły ladaco. Najpierw uparł się, by przeszli na ty. a potem opowiedział jej cały swój życiorys, niemi- łosiernie przy tym plotkując o bliźnich. Był jednak czło- wiekiem inteligentnym, a przede wszystkim niezwykle czarującym, więc wszystko można mu było wybaczyć. ŻONA NA DWA LATA 25 Opowiedział Chesnie historię nieudanego małżeń- a z matką Joela. Wkrótce po ślubie żona wyrzuciła go z domu i zażądała rozwodu. - Twierdziła, że zachowuję się jak rozwydrzony ary- lokrata... - Magnus roześmiał się wesoło. - Szczerze mówiąc, miała rację, ale cóż, skoro Bozia stworzyła mnie do zabawy, a nie do pracy... Długie lata marzyłem o emeryturze, aż wreszcie się doczekałem. Cudowne życie! Na przykład jutro wybieram się na wyścigi. Po- hazardujesz ze mną? Rozbawiona Chesnie delikatnie odmówiła, tłuma- cząc się brakiem czasu. Magnus odwiózł ją z powrotem do biura. - Mam nadzieję, że nasza przyjaźń dopiero się za częła. Zadzwoń do mnie któregoś dnia. - Podał jej wi zytówkę. Z uśmiechem na ustach Chesnie weszła do biura i przez uchylone drzwi sąsiedniego pokoju zobaczyła pochylonego nad pracą Joela. Musiała jakoś skomento wać swoje spóźnienie, więc odchrząknęła, zbliżając się do jego biurka. Joel najwyraźniej był poirytowany. Udał, że jej nie dostrzega. Czekała długą chwilę, czując, jak i jej udziela się jego irytacja. Już miała odwrócić się na pięcie, gdy Joel łaskawie podniósł wzrok. Zlustro wał postać Chesnie od stóp do głów, po czym jego zimne błękitne oczy napotkały równie zimne zielone spojrzenie. - Gdzie tak długo się podziewałaś? - spytał. - Twój ojciec wpadł w odwiedziny, więc zabrałam go na...
26 JESSICA STEELE - Kto płacił za lunch? - warknął. Cóż to za pytanie! Chesnie zmierzyła Joela gniew nym wzrokiem, a potem stwierdziła sucho: - Twój ojciec był moim gościem. - Stary oszust! Pozwól, że ci zwrócę... Chesnie nie wierzyła własnym uszom. - Niczego mi nie będziesz zwracał! Nie pozwolę, byś się... - Na moment przestała się kontrolować, co jeszcze bardziej ją rozzłościło. Jakim prawem Joel do prowadzał ją do irytacji? Przecież biuro jest po to, by pracować, a nie dawać upust swoim uczuciom. Joel Uśmiechnął się szeroko, właśnie bowiem odkrył, że jego chłodna i nieskazitelna asystentka ma gorący temperament. - W porządku, nie będę się więcej wtrącał - odpo wiedział uprzejmym tonem i z powrotem pochylił się nad papierami. Chesnie pomaszerowała do swojego pokoju. Była wściekła na Joela, choć również do siebie miała preten sje. Tak to jest, kiedy w pracy dopuszcza się do głosu emocje. Polubiła Magnusa, poznała jego przeszłość, i co? Natychmiast zapomniała o profesjonalnym, zim nym wizerunku, który sobie wypracowała, by ukazywać go światu. Już nigdy nie wda się w osobiste konszachty z rodziną szefa, ani tym bardziej /. nim samym. Nie miała, nie ma i nie będzie mieć nic wspólnego z rodziną Davenportów. Chesnie rzuciła się w wir pracy i o czwartej wszystko wróciło już do normy. Wtedy odwiedził ją w jakiejś pilnej sprawie Larry Jenkins z księgowości, a kiedy wy- ŻONA NA DWA LATA 27 szedł, w drzwiach pojawił się Joel z czarującym uśmie chem na twarzy, - Widzę, że nagle wszyscy potrzebują mojej asy stentki numer jeden. Nadal jesteś na mnie wściekła? Chesnie poczuła, że świat znów staje się piękny. Tro chę mniej nienawidziła swojego szefa. - Nie, chociaż celowo usiłowałeś wyprowadzić mnie z równowagi. A to nie fair. - Jeśli tak się stało, na pewno nie było to moim zamiarem - odparł z niewinnym uśmiechem i najspo kojniej w świecie przeszedł do spraw zawodowych. Tego wieczoru Chesnie wróciła do domu jak na skrzyd łach. Była już pewna, że nowa praca jest ekscytująca, a Joel okazał się najlepszym szefem na świecie. Ponieważ Joel w czwartek rano miał wyjechać do Szkocji, w środę Chesnie przybyła do pracy wcześniej niż zwykle, by skompletować dokumenty na następny dzień. - Dzień dobry! - przywitał ją Joel ze swojego gabi netu. - Nic mogłaś spać? Wpadasz w pracoholizm? - Wystarczy, że ciebie trafiła ta dolegliwość - odpo wiedziała z uśmiechem. - Chcę przygotować papiery na Szkocję, bo potem nie będzie na to czasu. Zadzwonił telefon, Joel podniósł słuchawkę u siebie. - A kto prosi?... Pomeroy, moja asystentka nie może teraz podejść do telefonu. - Rozmowa została gwałtow nie skończona. Chesnie z niedowierzaniem patrzyła na plecy szefa. Jak mógł nie połączyć jej z Philipem Pomeroyem? Od chrząknęła i spytała z pozornym spokojem: - Czy ktoś prosił, bym oddzwoniła?
28 JESSICA STEELE Joel odwrócił się wolno i zmierzył ją chłodnym wzrokiem. - Skąd znasz Phi lipa Pomeroya? Chesnie już miała parsknąć, że to nie jego sprawa, jednak ugryzła się w język. W końcu ktoś musi zacho wać dobre maniery w tym towarzystwie. - Spotkałam go na przyjęciu - odparła lodowatym tonem. - Wiesz, że to nasi wrogowie? - Wrogowie? Nie rozumiem... - Dla twojej wiadomości, Philip Pomeroy jest na czelnym szefem Symington Technology. To nasz naj większy konkurent w dziedzinie technologii. - Nie wiedziałam o tym. - Chesnie zdała sobie spra wę, że w taki oto nieprzyjemny sposób Joel przypomina jej, iż jej praca jest wysoce poufna. - Oczywiście ty znasz go o wiele lepiej niż ja. Może więc masz jego numer telefonu? - zapytała równie zimnym tonem, z trudem opanowując gniew. Joel zamilkł i przez chwilę mierzyli się lodowatymi spojrzeniami. - Na twoim miejscu bym się nie martwił - syknął w końcu Joel. - Pomeroy i tak zadzwoni. Chesnie odwróciła się na pięcie i wróciła do swojego biurka. Jeszcze długo była wściekła na Joela. Choć nie zależało jej na tym, by rozmawiać z Philipem, dener wował ją stosunek szefa do tej sprawy. W końcu cho dziło o jej życie osobiste, czyli o teren zakazany dla innych, nawet dla wielkiego bossa Davenporta. Przecież dziesiątki jego wielbicielek dzwoniło do biura, dlaczego ŻONA NA DWA LATA 29 więc jej znajomym nie wolno się z nią kontaktować? Nawet jeżeli należą do konkurencji. Poza tym była zła na Nerissę, że udostępniła jej nu mer do pracy Philipowi. Już ona z nią porozmawia! Rzeczywiście, około południa Philip zadzwonił po wtórnie. Być może, gdyby nie to, że drzwi do gabinetu Joela były otwarte, Chesnie znów wymówiłaby się bra kiem czasu, ale w tej sytuacji... - Zgódź się - prosił Philip. - Z pewnością już zdą żyłaś się rozpakować. Zerknęła na sztywne plecy Davenporta. - Bardzo bym chciała... - Zawiesiła głos. Joel zerk nął na nią. Był śmiertelnie poważny. Chesnie nie mogła powstrzymać uśmiechu. - Ale dzisiaj nie mogę... - do kończyła niechętnie, patrząc na olbrzymie stosy papie rów na biurku. - Może jutro? Philip zanotował jej adres i się rozłączył. Do wieczoru Chesnie pracowała bez wytchnienia, a po siódmej weszła do gabinetu Joela, musiała bowiem uzgodnić jakieś szczegóły. Gdy wszystko zostało załatwione, Joel spojrzał na nią i stwierdził z powagą: - Chesnie Cosgrove, stajesz się prawdziwym skar bem Yeatman Trading. To dziwne, ale poczuła gwałtowny ucisk serca. Już miała z wdzięcznością się uśmiechnąć, gdy przypo mniała sobie zachowanie Joela sprzed paru godzin. Czyżby naprawdę się łudził, że udobrucha ją paroma komplementami? Z udaną obojętnością podziękowała, życzyła mu miłego wyjazdu i poszła do domu.
30 JESSICA STEELE Przez cały wieczór bez przerwy myślała o Davenpor- cie. Jeszcze nigdy żaden pracodawca tak często nie wyprowadzał jej z równowagi. Może Hector Browning, lecz on nie był jej szefem. Ponieważ nijak nie potrafiła się uspokoić, około dzie siątej zadzwoniła do Nerissy. - Spodziewałam się, że odezwiesz się wcześniej - powiedziała siostra skruszonym tonem. - Philip za dzwonił, prawda? - Nerissa, przecież obiecałaś, że nikomu nie zdra dzisz mojego numeru do pracy. - Wiem. skarbie, ale skończyły mi się wszystkie wy mówki.,. - No dobrze, w sumie nic złego się nie stało. Umó wiliśmy się. - Jak świetnie! Wiedziałam... Gdzie? Kiedy? Chesnie nie mogła powstrzymać śmiechu. Warto by ło umówić się z Philipem choćby po to, by tak uradować siostrę. Gawędziły jeszcze kilka minut, potem poszła spać. Śnił jej się Joel Davenport. Następny dzień Jako że Joela nie było w biurze, był nieco mniej pracowity i wszystko wskazywało na to, że nawet uda jej się wyjść o godziwej porze i spokojnie przygotować się na wieczór w restauracji. O wpół do piątej, właśnie gdy kończyła pisać ostatnie listy, zadzwonił telefon. W słuchawce usłyszała spokoj ny głos Joela. Nie wiedzieć czemu, zrobiło jej się gorąco. - Przykro mi, że sprawiam ci kłopot - powiedział radosnym tonem, który zadawał kłam jego słowom. ŻONA NA DWA LATA 31 - Jutro rano umówiłem się na ważne spotkanie w Lon dynie. Czy mogłabyś przygotować dla mnie parę doku mentów? - Oczywiście. - Chwyciła za pióro. - O co chodzi? Po półgodzinie dyktowania Chesnie poczuła, że kompletnie zesztywniała jej ręka. Co ten Joel sobie wyobraża? Przecież nie zdąży przygotować tych doku mentów nawet do północy! A dobrze wiedział, że była umówiona! Już miała go powstrzymać, kiedy przypo mniała sobie rozmowę kwalifikacyjną i jego pytanie, czy byłaby gotowa zrezygnować z wyjścia, gdyby wy magała tego praca. Cóż... Bez protestu i słowa skargi dokończyła notatki. - Mam nadzieję, że nie jest tego zbyt wiele? - za pytał z fałszywą troską. - Nie, skąd. Ostatecznie jestem skarbem - odparła, bezskutecznie siląc się na dobry humor. - Wiedziałem, że mogę na tobie polegać - odparł Joel czarująco i rozłączył się. Chesnie jak szalona zaczęła wertować papiery, by przygotować dokumenty. Po godzinie wiedziała, że albo spotka się z Philipem, albo wykona pracę. Już miała zadzwonić do Symington Technology, gdy przyszła jej do głowy świetna myśl. Przygotuje teraz, ile tylko zdoła, wydrukuje kilka podstawowych doku mentów i po powrocie z restauracji dokończy pracę w domu na swoim nowo zainstalowanym komputerze. Musi jej się udać. Przecież nie może sprawić Philipowi takiej przykrości. Oczywiście jutro będzie musiała wstać o świcie,
32 JESSICA STEELE by dokończyć swoje dzieło, lecz to mały problem. Osta tecznie jest skarbem, więc da sobie radę. Z pewnością najlepsze na świecie asystentki nie rezygnują z całego życia dla pracy. Potrafią świetnie pracować i świetnie się bawić. Obładowana papierami o wpół do siódmej wybiegła z pracy. Jeszcze nigdy tak szybko nie wzięła prysznica i nie nałożyła delikatnego makijażu. Ubrała się w swoją ulubioną sukienkę, czarną, obcisłą, z krótkimi rękawa mi. Dopiero w samochodzie Philipa odetchnęła i wresz cie się zrelaksowała. Restauracja okazała się bardzo wytworna, choć zara zem przytulna, a Philip był tak miły - adorował ją z ta ktem, nie narzucając się - że Chesnie czuła się coraz bardziej swobodnie. Czas szybko mijał. - Nie wiedziałem, że pracujesz dla Joela Davenporta - powiedział Philip, nalewając wino. - Zapewne od niedawna, gdyż w przeciwnym razie na pewno bym o tobie słyszał. Chesnie zastanowiła się, czy Joel również wie, kto jest asystentką Philipa, jego najgroźniejszego rywala. - Pracuję w Yeatman Trading od dwóch miesięcy. - I jak ci się tam podoba? To wielka firma... - Philip, czy możemy nie rozmawiać o pracy? - przerwała Chesnie. Spojrzał na nią lekko zdziwiony, potem odparł z uśmiechem: - Davenport ma naprawdę wielkie szczęście. Może na ciebie patrzyć każdego dnia... W porządku. Umowa stoi. Ani słowa o pracy. ŻONA NA DWA LATA 33 Podczas pysznej kolacji Chesnie dowiedziała się, że Philip jest rozwodnikiem. Cóż, w dzisiejszych czasach to żadna rewelacja. Bardzo go polubiła, choć wiedziała, że nigdy nie przerodzi się to w nic więcej. Philip był miłym kompanem i właśnie rozbawił ją prawie do łez świetną anegdotką, gdy raptem jej oczy napotkały lodo wate niczym arktyczne niebo, błękitne spojrzenie. Joel Davenport siedział kilka stolików dalej i najwyraźniej od jakiegoś czasu pilnie jej się przyglądał. Chesnie straciła całą beztroskę i swobodę. Nadal pro wadziła lekką rozmowę z Philipem, ale teraz była to już gra. Stało się źle. Szef był pewien, że jego asystentka nadal jest w biurze, a oto ledwie wrócił z Glasgow, z miejsca przekonał się, że jest inaczej. Miał taki zacięty wyraz twarzy... Na pewno uważał, że Chesnie zanie dbała pracę dla rozrywki, dla miłej kolacyjki w towa rzystwie Philipa Pomeroya. Do diabła, przecież ma do tego prawo! Nie będzie się zachowywała jak wystraszona uczennica. Dokumen ty będą gotowe na jutro, a teraz jest czas na rozrywkę. Jeszcze cieplejszym wzrokiem zaczęła patrzeć na Phi lipa i z większym entuzjazmem reagowała na jego żarty. Sprawiało mu to niekłamaną radość, a o Joela nie dbała. Niech się wścieka, skoro to lubi, niech łypie złym okiem, niech myśli, że Chesnie zlekceważyła swoje obowiązki. W domu czekał na nią komputer i wielki boss dostanie swoje superważne dokumenty o ósmej rano, jak Bóg przykazał. Po godzinie kolacja dobiegła końca. Gdy mijali stolik Joela, Philip ukłonił się, Chesnie skinęła głową, zaś Joel
3 4 J E S S I C A S T E E L E przedstawił swoją długonogą, opaloną partnerkę, nieja ką Imogen. Po krótkiej wymianie uprzejmości Chesnie i Philip wyszli, a gdy dotarli pod jej dom, zapytał: - Mam nadzieje, że jeszcze się spotkamy, Chesnie? - Z przyjemnością - odparła szczerze. Dała mu swój numer telefonu. Umówili się na któryś wieczór w nadchodzącym tygodniu. Philip pochylił się. by pocałować ją na pożegnanie, lecz Chesnie lekko odchyliła się do tyłu, z czego wyszedł niewinny buziak w policzek. Chesnie natychmiast zasiadła przed komputerem w maleńkim pokoiku, który służył jej za gabinet. Pracowała niecałą godzinę, gdy zadźwięczał dzwo nek domofonu. Czyżby to był Philip? Podbiegła do drzwi. - Kto tam? - spytała. - Davenport - padła sucha odpowiedź, która omal nie zwaliła jej z nóg. - Proszę, wejdź - powiedziała po chwili Chesnie równie chłodnym tonem. Ciekawe, po co Joel fatygował się tu o tak późnej porze? Zostawił śliczną Imogen tylko po to, by naubli żać swojej asystentce? Chyba nie zamierza jej zwolnić? Niby na jakiej podstawie? - zastanawiała się coraz bar dziej zdenerwowana Chesnie. Gdy Joel stanął w drzwiach mieszkanka, przez długą chwilę mierzyli się wzrokiem niczym zapaśnicy przed walką. Wreszcie Joel powiedział: - Widzę, że jeszcze nie zdążyłaś się przebrać. Omiótł spojrzeniem jej smukłą sylwetkę, zatrzymu- ŻONA NA DWA LATA 35 jąc się na moment na pięknym dekolcie. Chesnie jeszcze nigdy nie wystąpiła przed nim w tak śmiałej kreacji i teraz poczuła się jak naga. Z trudem powstrzymała odruch, by zakryć biust dłońmi. - Proszę, wejdź - powtórzyła. Gdy znaleźli się w salonie, zamierzała oznajmić, że właśnie pracuje, jednak Joel był szybszy: - Wiedziałaś, że muszę mieć te dokumenty jutro z samego rana! A jednak... - Świetnie, że wpadłeś. Potrzebuję twojej pomocy w dwóch sprawach - przerwała. - Może przejdziemy do gabinetu? - zaproponowała słodko. Pracowali przez pół godziny, wreszcie Joel, wciąż naburmuszony, stwierdził cierpko na pożegnanie: - Po naszej wczorajszej dyskusji nie przypuszcza łem, że jednak spotkasz się z Pomeroyem. A więc tę obraźliwą wymianę zdań nazywał dysku sją! Nadal jej nie ufał i uznał za konieczne, by jej przy pomnieć, czym jest zawodowa tajemnica i lojalność. - Obrażasz mnie i Philipa. Jego oskarżasz, że pró buje wyciągnąć ode mnie poufne informacje o Yeatman Trading, a mnie o to, że jestem gotowa mu je wyjawić - powiedziała ostro, nie panując już nad emocjami. - W ogóle mi nie ufasz. Więc powiedz, za kogo mnie uważasz: za skorumpowaną cyniczkę, czy za słodką idiotkę, której wystarczy postawić kolację i opowie dzieć kilka anegdotek, by wszystko z niej wyciągnąć? Ku jej zdumieniu i najwyższej irytacji, Joel patrzył na nią długą chwilę w milczeniu, po czym się uśmiechnął. - Sądzę, że było mu przykro, kiedy bez pocałunku
36 JESSICA STEELE odesłałaś go w ciemną noc... - powiedział nieoczeki wanie. Chesnie zacisnęła pięści, by opanować wściekłość. - Wygląda na to, że ty też nie zasłużyłeś na pocału nek - mruknęła jadowicie. Joel bez słowa otworzył drzwi i wyszedł. Już był na podeście schodów, gdy usłyszała: - Tylko się nie przepracuj. Do świtu jeszcze parę godzin! ROZDZIAŁ TRZECI Mijały kolejne miesiące, i Chesnie wreszcie poczuła się całkowicie pewnie i swobodnie w firmie, nabrała też stuprocentowego przekonania co do swych kompeten cji. Radziła sobie z coraz to nowymi i trudniejszymi wyzwaniami, co zaspokajało jej ambicje. Wyglądało na to, że wreszcie odnalazła swoje miejsce w życiu, czyli pracę u boku Davenporta. Od owej pamiętnej nocy, kiedy to Joel nieoczekiwa nie odwiedził ją, by przekonać się, czy Chesnie jest odpowiedzialną asystentką, ich wzajemne relacje usta bilizowały się. Panowała między nimi pełna wzajemne go szacunku harmonia. Także od owego wieczoru spotkania z Philipem Po- meroyem stały się stałym punktem weekendowych pla nów, z tym że kontaktowali się nie przez biuro, ale przez prywatne telefony. Kontakty z Philipem również ułożyły się harmonij nie na zasadzie zgodnego partnerstwa. Chesnie miała nadzieję, że dla obu stron jest jasne, iż poza przyjaźnią nic więcej nigdy nie będzie ich łączyć. Philip na pożeg nanie całował ją w policzek, lecz przecież to normalne między przyjaciółmi. W piątkowy poranek Chesnie głęboko zadumała się
38 JESSICA STEELE nad jakaś ważną sprawą, nim jednak znalazła rozwiąza nie problemu, zadzwonił telefon. - Magnus! - ucieszyła się, słysząc głos ojca Joela. - Chesnie! Nie słyszałem twojego słodkiego głosu od dobrych paru miesięcy. - Niestety, Joela znowu nie ma w biurze. Czy mogę ci w czymś pomóc? Jak się miewasz? - W porządku... - bez przekonania odparł Magnus. Chesnie zaniepokoiła się. - Czy coś się stało? - Kiedy w odpowiedzi usłyszała tylko ciężkie westchnienie, dodała szybko: - Byłeś u le karza? - Być może się wybiorę... Chesnie nie naciskała dalej, wyczuła bowiem, że dla starszego pana to krępująca sprawa. - Czy ktoś cię odwiedza? - spytała po krótkiej po gawędce. - A kto chciałby zadawać się z takim starym rupie ciem jak ja? - gorzko odparł Magnus. Kiedy skończyli rozmowę, Chesnie zadumała się. Może powinna powiadomić Joela o złym samopoczuciu ojca? Ale cóż on takiego może zrobić? Przerwie ważne spotkanie, by jechać do ojca, któremu dolega coś bliżej nieokreślonego? Zresztą dobrze wiedziała, że Joel nie darzył zbytnią estymą Magnusa, nie cenił go, miał do niego jakieś zadawnione urazy... Ot, skomplikowana rodzinna sprawa, do której osoby postronne nie powin ny się wtrącać. Po półgodzinie wewnętrznej walki Chesnie podjęła decyzję. Nie będzie ingerencją w układy panujące mię- ŻONA NA DWA LATA 39 dzy ojcem a synem, jeśli w samarytańskim odruchu od wiedzi starszego pana. Znalazła wizytówkę Magnusa, złapała torebkę i wybiegła z biura. Po godzinie dotarła na miejsce. Zaparkowała i czym predzej podbiegła do eleganckiego domku. Modliła się w duchu, by Magnus był w stanie podejść do drzwi, nim jednak zdążyła zadzwonić, w progu przywitał ją radośnie uśmiechnięty gospodarz. - Więc nie jesteś chory? - Ależ skąd! Już myślałem, że nie przyjedziesz. Cze kam od ponad godziny. Czuję się taki samotny. A niech go piorun strzeli! Więc to wszystko była bujda... Chesnie zdumionym wzrokiem zmierzyła Magnusa, który był wystrojony niczym stary lowelas na wesele swej wnuczki. - Jak rozumiem, chcesz wyjść na lunch... - mruk- nęła Chesnie. 1 tak będzie musiała dłużej zostać w pracy PRZEZ te figle starego kawalarza, lecz o dziwo nie potra- fiła się na niego gniewać. Tym razem podczas plotek Chesnie dowiedziała się o sytuacji finansowej Magnusa, który bez syna marnie skonałby gdzieś pod płotem. Na szczęście Joel kupił mu dom i co miesiąc wypłacał pensję. - Tyle razy błagałem Joela, by przekazał mi forsę za rok albo dwa z góry, ale się uparł. Bał się, że wszystko przehulam. - Mrugnął porozumiewawczo. - Zna mnie jak zły szeląg, biedaczysko. Czy piękna Arlene Enderby wciąż za nim szaleje? Wiesz, kochanieńka, ona miała na niego chętkę jeszcze przed rozwodem. Chesnie poczuła się nieswojo.
40 JESSICA STEELE - Co, nie chcesz, żebym dzielił się z tobą moimi ulubionymi ploteczkami? - zachichotał staruszek. - Je steś taka sama jak moja najdroższa małżonka. Twierdzi ła, że jestem gorszy niż dziesięć przekupek w dzień targowy. Kiedy Chesnie wróciła do biura, Joel już siedział za swoim biurkiem i pilnie studiował jakieś dokumenty. Gdy weszła do jego gabinetu, odwrócił się ku niej i zmierzył ją od stóp do głów. Jego wzrok nieco dłużej zatrzymał się na jej smukłych łydkach i delikatnych, szczupłych kostkach. - Przepraszam za spóźnienie. - Robiłaś zakupy? - spytał bez cienia złości. - Nie, byłam na lunchu... z twoim ojcem. Spokój Joela zniknął bez śladu. - Stary lis! Znów cię zbałamucił?! - Nie, tylko zadzwonił... Miałam wrażenie, że ile się czuje. Nie chciałam ci przeszkadzać w pracy, więc... - A więc zastanawiałaś się, czy wyrwać mnie ze spotkania... Nie rozumiesz, że ten cwany staruszek cię nabiera? - zapytał z niedowierzaniem. - Ależ ty je steś... naiwna. - Wcale nie jestem! Po prostu trochę się zaniepokoi łam. Pojechałam do niego... - Co? A skąd wiedziałaś, gdzie mieszka? - zawołał Joel z rosnącym gniewem. - Zaprosił cię?! Chesnie była już bliska wybuchu. - Kiedy ostatnio jedliśmy razem lunch, dał mi swoją wizytówkę, - Załoę, się, że znów płaciłaś? - syknął. ŻONA NA DWA LATA 41 - Nie, tym razem on płacił! - zawołała Chesnie. - I w ogóle... zabraniam ci tak o nim mówić. Przecież to twoj ojciec! - wyrwało jej się, nim zdołała się opano- wać. - Czuje się samotny... - A więc poszłaś go zabawić! - Joel zerwał się na równe nogi i zaczaj nerwowo przemierzać pokój. - Co ty sugerujesz? - Chesnie wzięła się pod boki. - Może to ty winna mi jesteś wyjaśnienie? - Joel stanął tuż nad nią i wbił w nią zimny wzrok. - Nie zamierzam zostać twoją macochą, jeśli tego się obawiasz - wypaliła Chesnie. - Mam nadzieję - odparł nieco spokojniej i dodał: - A teraz możesz stąd wyjść. Chesnie z trudem powstrzymała się przed trzaśnię- ciem drzwiami tak mocno, by cały budynek zachwiał się w posadach, lecz ograniczyła się tylko do kopnięcia we framugę. Pochyliła się nad dokumentami, ale jeszcze długo trzęsła się z wściekłości. Ten drań w ogóle na nią nie zasługiwał! Co on sobie myśli? Jak śmiał sugerować coś tak obrzydliwego? Szowinista! Żandarm! Jak Barbara Platt z nim wytrzymała? Chyba była święta. Ale ona świętą na pewno nie będzie! Roztrząsając przykry incydent, Chesnie przygotowa ła kilka dokumentów, które niestety wymagały podpisu Joela. Zaciskając zęby, z wysoko podniesioną brodą, weszła do jego gabinetu i nie patrząc na pochłoniętego pracą szefa, położyła papiery na biurku i czym prędzej wyszła. Po kolejnej godzinie już nieco spokojniejsza Chesnie
42 JESSICA STEELE spojrzała na to zdarzenie z perspektywy Joela. Wcale nie zamierzała tego robić, nadal chciała się na niego wściekać, ale... No cóż, kim ona jest, by pouczać go, jak on ma się zachowywać wobec własnego ojca? Zjad ła wszelkie rozumy, czy co? Przecież musiał go kochać, skoro zadbał o niego i nie pozwolił mu cierpieć nędzy. Znał też dobrze wszystkie słabości ojca i jakoś je za akceptował. Po chwili Chesnie poczuła, iż jej gniew stopniał. Około szóstej Joel podszedł do niej z dokumentami w dłoni. Długo się ociągał, więc podniosła wzrok. Pa trzył na nią bez uśmiechu, ale też bez gniewu. Po chwili wyciągnął rękę na zgodę i Chesnie z ulgą podała mu swoją. Nie wiedzieć czemu, zadrżała. To pewnie przez te emocje. - Nie mogłem pójść do domu, martwiąc się, czy w poniedziałek rano jeszcze cię tu zastanę. Egoista! Bał się tylko tego, że straci asystentkę. - Oboje nie mieliśmy racji - przyznała Chesnie. - Dużo masz jeszcze pracy? - spytał Joel. Chesnie zastanowiła się. - Nie, powinnam skończyć przed siódmą. - Ja też. Jeśli masz ochotę, mogę cię zabrać na ko lację - stwierdził nieoczekiwanie. To zaproszenie nie było szczytem elegancji. - Nie, dzięki - mruknęła obojętnie. Kiedy tego wieczoru wróciła do domu, czuła się wy kończona i zbierało jej się na płacz. Nie wiedziała, dla czego kłębią się w niej takie emocje. To wszystko pew nie z przepracowania. Poza tym jeszcze nigdy z nikim ŻONA NA DWA LATA 43 tak zagorzale się nie kłóciła. Dobrze, że Joel nie był pamiętliwy i pierwszy wyciągnął rękę na zgodę. W sobotę wybrali się z Philipem do filharmonii. Wie czór byłby udany, gdyby nie fatalne zakończenie. Kiedy zajechali przed dom Chesnie, Philip poprosił ją o chwilę rozmowy. Był tak poważny, że zaprosiła go na górę. Właśnie zaparzyła kawę i miała ją nalać do filiżanek, gdy do jej maleńkiej kuchenki wtargnął Philip. - Chesnie, doprowadzasz mnie do obłędu! - wybuch nął, nie mogąc dłużej się powstrzymać. - Kocham cię. Chesnie skamieniała. - Philip, nie... nie mów tak! - Nie potrafię tego opanować, a ty zawsze się ode mnie odsuwasz. Pragnę się z tobą ożenić! Przepraszam, jestem zbyt gwałtowny... - Philip... - wyjąkała Chesnie. - Proszę, przejdźmy do salonu. - W małej kuchni nagle zrobiło się za ciasno. Kiedy usiedli, Philip patrzył na Chesnie błagalnie. Długo milczała. - Przepraszam, jeśli niechcący zrobiłam ci jakieś nadzieje. Nie zamierzałam cię zachęcać. - Właśnie o to chodzi, że nigdy mnie nie zachęcałaś. Wiedziałem, że jeśli cię dotknę, już nigdy więcej cię nie zobaczę. Chesnie chciała zaproponować, by w takiej sytuacji przestali się spotykać, lecz Philip, jakby czytając w jej myślach, zaczął błagać, żeby pozwoliła mu się od czasu do czasu widywać. Na jego twarzy malowała się taka rozpacz, że Chesnie nie miała serca mu odmówić.
44 JESSICA STEELE - Już nigdy nie nawiążę do tego tematu - obiecywał. - Pozwól... Zresztą, chyba nie kochasz nikogo innego? Nie wiedzieć czemu, przed oczyma Chesnie stanął przystojny Joel Davenport, z tym swoim czarującym uśmiechem na ustach, którym czasami ją obdarzał. - To prawda, nie jestem zakochana - przyznała Chesnie, odpędzając nieproszoną wizję. - A więc dasz mi szansę? - Philip uśmiechnął się błagalnie, a gdy kiwnęła głową, dodał: - Spotkajmy się w przyszłą sobotę, jak zwykle. Przecież jesteśmy przy jaciółmi. Zresztą mam dla ciebie jeszcze jedną intere sującą propozycję... - Tak? - Po latach cierpień i wyrzeczeń moja asystentka w końcu postanowiła zrezygnować z naszej współpra cy. Co byś powiedziała na przejście do naszej firmy, by objąć to stanowisko? Możesz zażądać, czego tylko ze chcesz. Pójdziemy na wszelkie układy. - Czego tylko zechcę? Ale z ciebie ryzykant, - Chesnie próbowała obrócić sprawę w żart. - Mówię jak najbardziej poważnie. - Przecież nawet nie wiesz, czy jestem dobrym pra cownikiem. - Owszem, wiem, że jesteś prawdziwym skarbem. Chesnie zaniemówiła. Ktoś z Yeatman Trading mu siał donosić do Symington Technology. A może tak zwykle się dzieje między zawziętymi przeciwnikami? Poza tym wielu pracowników przechodziło z jednej fir my do drugiej. Obie propozycje, matrymonialna i zawodowa, bar- ŹONA NA DWA LATA 45 dzo wzburzyły Chesnie i ten stan utrzymywał się jesz cze następnego dnia. Philip miał prawo kaptować ją do swojej firmy, miał też prawo prosić o rękę, a ona miała prawo odmówić, lecz wciąż się tym gryzła. Oczywiście nie zamierzała zmieniać pracy, a już absolutnie nie my ślała o małżeństwie. Jakby na potwierdzenie jej decyzji wieczorem za dzwoniła mama, by do woli ponarzekać na ojca. Gdy Chesnie odłożyła słuchawkę, poczuła się tak zmęczona, jakby ktoś przepuścił ją przez wyżymaczkę. Małżeń stwo! Chyba tylko masochiści decydowali się na coś takiego. Istne tortury! Komu przy zdrowych zmysłach potrzebna jest ta nieszczęsna instytucja? Cały dzień w pracy, wśród ludzi, i jeszcze wieczorem ktoś ma się plątać po domu? Po takiej harówce należy się chyba człowiekowi chwila błogiej samotności, czyż nie? Prze cież to oczywiste. Ot, choćby ostatnie dwa dni. W poniedziałek Ches nie pracowała bez wytchnienia, bo o drugiej miało się odbyć zebranie zarządu. Jakież było jej zdziwienie, gdy kwadrans przed drugą z pokoju szefa dobiegł ją radosny szczebiot Arlene Enderby. Z niewiadomych powodów zirytował ją fakt, iż Arlene, korzystając z drugiego wej ścia, wtargnęła do gabinetu Joela w tak nieodpowied niej chwili. Po powrocie z zebrania Joel obwieścił: - Jutro jedziemy do Glasgow. - Chesnie zaniemó wiła. „My"? Joel z Arlene? - Zamów wczesny lot i ten sam hotel co zwykle, na jedną noc. Wiesz, jak dojechać na lotnisko?
46 JESSICA STEELE A więc chodziło o nią! Po raz pierwszy miała poje chać w delegację z Joelem. - Mam nadzieję, że nie będziesz musiała odwoływać randki? - spytał na koniec Joel ze śmiertelnie poważną miną. Omal nie wy buchnęła śmiechem. Wzrok Joel a na moment spoczął na jej ustach, więc była pewna, iż ten grymas nie uszedł jego uwagi. Chesnie, wracając do domu po kilkunastogodzinnej pracy, miała nadzieję, że wszystko załatwiła jak należy. Zgodnie ze wskazówkami, jakie zostawiła jej Barbara, dla Joela zamówiła apartament, a dla siebie pokój na tym samym piętrze, bowiem Joel potrafił o nieludzkich porach wzywać swą asystentkę do pracy. Nawet podczas lotu nie marnował czasu, tylko przez godzinę i dziesięć minut, czyli od startu do lądowania, opowiadał Chesnie o biurze w Glasgow, na czym pole ga ich współpraca oraz co może się zdarzyć na zapla nowanych spotkaniach. Na lotnisku czekał na nich samochód z szoferem. W hotelu zostawili bagaże i pracowali do szóstej. Ches nie, która padała z nóg, z podziwem obserwowała Joe la. Nie widać było po nim zmęczenia, wciąż bez trudu wchłaniał nowe informacje i negocjował warunki umów z klientami. Wreszcie dzień pracy się skończył i wrócili do hote lu. Kiedy wysiedli z windy, Joel, już rozluźniony, z uśmiechem powiedział: - Może napijemy się drinka przed kolacją? Spotka my się o siódmej w barze? ŻONA NA DWA IATA 47 Z przyjemnością przyjęła tę propozycję. Dopiero te raz zrozumiała, dlaczego biznesmeni znani są z picia alkoholu po pracy. Dzisiaj tylko na to miała ochotę. Nareszcie mogła wyskoczyć ze sztywnej garsonki, wziąć szybki prysznic i włożyć luźne spodnie i swete rek. O dziwo, zmęczenie zniknęło bez śladu. Czuła się wręcz podekscytowana. Gdy zeszła na dół, Joel stał już przy barze ze szklaneczką whisky w dłoni. Zamówił dla Chesnie gin z tonikiem. Po raz pierwszy spotkała się z nim na stopie towarzyskiej i z przyjemnością stwier dziła, że jej szef potrafi być sympatycznym kompanem i interesującym rozmówcą. Po jakimś czasie, wciąż miło gawędząc, przeszli do restauracji na kolację. Zjedli pierwsze danie, omówili głośną sztukę teatralną, i nagle Joel z pozorną obojęt nością zapytał: - Wciąż spotykasz się z Pomeroyem? Chesnie zesztywniała, a po chwili odparła sucho: - Od czasu do czasu. - Czyżby szykowała się nowa sprzeczka na stary temat, i to w miejscu publicznym? - Jak on się miewa? - Jeśli chcesz wiedzieć, czy rozmawiamy z Phili- pem o sprawach zawodowych, to możesz spać spokoj nie. Zawarliśmy umowę, że nie gadamy o pracy. - Ach tak. A więc tak po prostu spotykacie się od czasu do czasu - zakpił Joel. A niech to! Chesnie wzięła głęboki oddech. Rzeczy wiście, to mogło zabrzmieć dziwnie. - Nie rozmawiamy o sprawach objętych tajemnicą zawodową.
48 JESSICA STEELE - Och, ufam ci całkowicie, Chesnie. Możesz być spokojna. Więc ile ci zaproponował? - Joel, o co ci chodzi? - rzuciła ostro. - Nie wmawiaj mi, że nie chciał cię przechwycić do Symington Technology. - Przechwycić... - zająknęła się Chesnie. - A niby po co miałabym zmieniać pracę? - Nie wymiguj się od odpowiedzi - groźnie mruknął Joel. - Nie chcę od ciebie odchodzić. Chesnie mogłaby przysiąc, że na ustach szefa pojawił się cień uśmiechu. Joel oparł się wygodniej i po chwili dodał: - To nie było wszystko, co Pomeroy ci zapropono wał, prawda? - Spojrzał na nią przeciągle. - Tak. Ale mu odmówiłaś. Chesnie nie wierzyła własnym uszom. Nic się przed nim nie ukryje. Ale, co o wiele ważniejsze, jakim pra wem wtrąca się w jej osobiste sprawy?! Przecież to nie ma nic wspólnego z pracą. Ten facet nie ma do niej żadnych praw. I jak on to robi, że lubiąc go, zarazem co chwila ma ochotę zdzielić go w nos? - Hm... - Nie wiedziała, co powiedzieć, aż uzna ła, że najlepsza jest prawda. - Nie wiem, jak to się stało, że zeszliśmy na drażliwy temat Philipa Pomeroya, ale jeśli obawiasz się, iż mogę nagle odejść z pracy z powodów matrymonialnych, to powtarzam to, co już ci mówiłam, i robię to po raz ostatni: nie zamie rzam odejść z Yeatman Trading. Chyba że ktoś mnie do tego sprowokuje. - Spojrzała na niego znacząco. ZONA NA DWA I.ATA 49 - Nie jestem zainteresowana małżeństwem. Zrozumia łeś wreszcie? Zauważyła w jego oczach niebezpieczny błysk. Czyżby go to bawiło? - Małżeństwo? - Podniósł brew i popatrzył na nią szczerze zdumiony. - Pomeroy ci się oświadczył? Chesnie wlepiła w niego wzrok. - A o czym ty u licha mówiłeś?! - zawołała. Z nie pokojem rozejrzała się po sali, gdy zdała sobie sprawę, że ponoszą ją emocje. Na szczęście restauracja była obszerna i niemal pusta. Nagle Joel uśmiechnął się szeroko. - Droga Chesnie, patrząc na ciebie, przychodzą mi do głowy dziesiątki różnych propozycji. - Kpisz sobie ze mnie? - warknęła. - Lepiej trzymaj fason, bo zabrzmiało to dość... trywialnie. - Mój Boże, źle mnie zrozumiałaś - zaprzeczył szczerze. - Ale przepraszam. Oczywiście nie mówię o sobie, tylko o tym, że bardzo mi odpowiada nasz związek. - Roześmiał się. - Znowu gafa. Chodzi mi o nasze zawodowe relacje. - Mówiłeś o jakichś propozycjach - naciskała, wciąż nie przekonana do jego intencji. Jednak Joel tak pokierował rozmową, że niczego nie zdołała z niego wyciągnąć. Wreszcie, nim się spostrzeg ła, gawędzili w najlepsze o polityce, teatrze, muzyce, literaturze... Chesnie była na siebie zła, że popełniła wielką nie dyskrecję wobec Philipa. W ten sposób o nie odwza jemnionej miłości i odrzuconych oświadczynach szefa
50 JESSICA STEELE Symington Technology dowiedział się jego największy rywal w interesach. Gdy czekali na windę, Chesnie poczuła, że musi to jakoś skomentować. - Bardzo żałuję, że ci powiedziałam o Philipie. - Przez chwilę patrzyli na siebie w milczeniu. - To jest jego skrywana, prywatna tajemnica i nie byłoby wobec niego fair... Joel nie wytrzymał i ze śmiechem przerwał: - Chesnie, naprawdę jesteś miłą dziewczyną. - Kie dy spojrzała na niego podejrzliwie, szybko dodał: - Wrażliwą i dobrą. Masz moje słowo, że Pomeroy nigdy nie dowie się o twoim zwierzeniu. Chesnie wiedziała, że może Joelowi ufać. Niezależ nie od tego, czy to, co przed chwilą o niej powiedział, to czcze komplementy, czy też nie. - Dziękuję - odparła szczerze. Kiedy wsiedli do windy, zapytał: - Dlaczego tak nie cierpisz świętej instytucji mał żeństwa? Już Adam i Ewa uznali, że to całkiem fajna sprawa. - Znasz statystyki rozwodów? To na początek. Mam kontynuować? - Byłaś kiedyś mężatką? - Nie, skąd, ale widziałam dość nieudanych mał żeństw, by wiedzieć z całą pewnością, że muszę się od tej „świętej instytucji" trzymać jak najdalej. - Chodzi ci o twoich najbliższych? - Małżeństwa moich trzech sióstr okazały się fatal ne. Teraz takie związki nazywa się toksycznymi. Choć ŻONA NA DWA LATA 51 nie wiem, czy powinnam ci o tym mówić. To jednak nie moje sprawy. - Owszem, powinnaś - zaprzeczył Joel. - Bo to ludz kie sprawy. A twoi rodzice? Wciąż są razem? Choć Chesnie zamierzała skończyć ten temat, jednak spontanicznie odparła: - Jakoś są, choć kłócą się średnio raz na minutę. - Uznała, że najwyższy czas przerwać tę rozmowę, dla tego szybko dodała: - Gdybyś potrzebował mnie w no cy, znasz numer mojego pokoju. Joel zbaraniał, Chesnie spurpurowiała. - Jezu, mam na myśli pracę! - krzyknęła. Joel parsknął śmiechem. - Panno Cosgrove, pani się zarumieniła. - Dobranoc! Odwróciła się na pięcie i pomaszerowała do swojego pokoju. Gdy zamknęła za sobą drzwi, ciężko oparła się o ścianę. Tak się przejęzyczyć! Ale to nie jej wina, prze cież powinna zaofiarować swoją pomoc. Westchnęła. Co takiego jest w tym facecie, że bez przerwy ją prowokuje? I dlaczego ciągle mu się zwierza ze swoich prywatnych spraw... i nie tylko, bo paple też o innych ludziach. Jeszcze niedawno mogłaby przysiąc, że nawet gdyby ją torturowano, nigdy nie zdradziłaby pewnych tajemnic, a tu co? Joel Davenport po prostu o coś ją pyta, i natychmiast dostaje odpowiedź. To się zaczęło już podczas rozmowy kwalifikacyjnej, kiedy tak głupio wypaplała wszystko o konflikcie z Hectorem Browningiem.