ziomek72

  • Dokumenty7 893
  • Odsłony2 152 618
  • Obserwuję933
  • Rozmiar dokumentów26.3 GB
  • Ilość pobrań1 241 573

Zostanę z Tobą na zawsze - Steele Jessica

Dodano: 8 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 8 lata temu
Rozmiar :608.0 KB
Rozszerzenie:pdf

Zostanę z Tobą na zawsze - Steele Jessica.pdf

ziomek72 EBooki EBOOK S Steele Jessica
Użytkownik ziomek72 wgrał ten materiał 8 lata temu. Od tego czasu zobaczyło go już 439 osób, 276 z nich pobrało dokument.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 151 stron)

Jessica Steele Zostanę z tobą na zawsze

ROZDZIAŁ PIERWSZY Skamieniała z przerażenia Ellena wpatrywała się w ekran telewizyjny. Poraziła ją usłyszana przed chwilą wiadomość o wypadku w Alpach austriackich. Lawina zeszła w rejonie, do którego Justine i jej chłopak Kit wybrali się na zimowe wakacje! Oboje jeździli na nartach... Umysł Elleny nie rejestrował czytanych przez telewizyj­ nego spikera danych o tonach śniegu, kamieni i głazów ani wynikających stąd zerowych szansach ofiar lawiny! Po upo- raniu się z tą rewelacją, spiker przeszedł do następnego wy­ darzenia. Ellena wciąż z niedowierzaniem wpatrywda się w ekran i kiedy minął pierwszy szok, zaczęła sobie tłumaczyć, że niepotrzebnie wpadła w panikę. Przecież rano dostała od sio­ stry pocztówkę z pozdrowieniami, wysłaną z hotelu, w któ­ rym mieszkała. Tylko że... musiała zostać wysłana kilka dni wcześniej! Pospiesznie odszukała kartkę i sprawdziła, czy ma na­ drukowany numer telefonu hotelu. Jest! Bez zwłoki wybrała numer. Gdyby tak mogła zamienić dwa słowa z Justine... Zajęte. I tak przez pół godziny. Ellena pogodziła się z my­ ślą, że nie jest jedyną zdenerwowaną krewną, która usiłuje połączyć się z hotelem, ale wyczekiwanie było nie do znie­ sienia. Może Justine właśnie usiłuje się do niej dodzwonić? Pew-

6 ZOSTANĘ Z TOBĄ NA ZAWSZE nie domyśla się, że Ellena jest zaniepokojona. Położyła słu- chawkę.Telefon milczał.Prawdopodobnie wszystkie linie zostały zablokowane. Może Kit zdołał porozumieć się z ro­ dziną. Miał dwóch braci. Średni, Russell, wraz z żoną Pame­ lą, opiekował się teraz dzieckiem Justine i Kita. Ellena dziękowała opatrzności, że przed ich wyjazdem zmusiła siostrę do podania jej telefonu i adresu Russella w Hertfordshire. Nie znała nikogo z rodziny Kita, lecz mimo to, przyzwyczajona do opieki nad Justine, zadzwoniła pyta­ jąc, jak Violette czuje się bez matki. Pamela potraktowała ją bardzo chłodno. Teraz, nie zrażona lodowatym stosunkiem Pameli Langford, postanowiła porozumieć się z jej mężem. - Halo, Russell. Tu Ellena, siostra Justine - przedstawiła się, usiłując zachować spokój. Nagle uświadomiła sobie, że jeśli Russell nie otrzymał żadnej wiadomości od Kita ani nie oglądał dziennika, będzie musiała sama mu o tym powie­ dzieć. - Fatalnie - odparł. Odgadła, że słyszał już o lawinie. - Czy macie jakieś wieści od Kita? Może telefonował? - spytała niecierpliwie. - Owszem, rozmawiałem z nim rano, ale na tym koniec. - Och! - wyrwało się jej. Napięcie rosło. - Bezskutecznie usiłuję dodzwonić się do hotelu. - Postaraj sienie denerwować. Pamela mówi, że jeśli Kit i twoja siostra znaleźli się w niebezpieczeństwie, wkrótce się o tym dowiesz - uspokajał ją Russell. Ellena dziwiła się, jak można być takim pasywnym. Nie denerwuj się! - Według ostatnich doniesień ten obszar był wyłączony z ruchu turystycznego, więc nie powinno tam być nikogo. O Boże! Starsza o dwa lata Ellena opiekowała się Justine

ZOSTANĘ Z TOBĄ NA ZAWSZE 7 najlepiej jak potrafiła. Przed pięciu laty ich rodzice zginęli w górskiej katastrofie. Wiedziała z doświadczenia, że napis „wstęp wzbroniony" działa na młodszą siostrę jak magnes. Nie powinno tam być nikogo? Doskonale! Ale kto powstrzy­ ma Justine? - Chyba spróbuję połączyć się z hotelem - odezwała się, usiłując powstrzymać łzy. Czuła się jak w pułapce. Jeśli po­ biegnie do swego biura, by nadać faks, nie będzie mogła czuwać przy telefonie. - Gdyby dzwonił Kit... - Słuchaj, skoro tak bardzo to przeżywasz, zadzwoń do Gideona. On już będzie wiedział, jak się z tym uporać. Gideon Langford był najstarszy z trójki braci. Według powszechnych kryteriów uchodził za wyjątkowego szczęś­ ciarza. Wiodło mu się we wszystkim, czego się dotknął. No­ woczesną firmę przemysłową ojca przekształcił w rozległe imperium. Cieszył się wyjątkowymi względami płci przeciw­ nej, lecz podobno natychmiast dawał nogę, gdy rozmowy schodziły na temat małżeństwa. Nie bardzo wiedziała, jak Gideon zdoła dodzwonić się do hotelu, skoro jej się nie udało. Jednak zaczęła ogarniać ją rozpacz. Tonący brzytwy się chwyta. - Podaj mi jego numer - poprosiła. Najpierw próbowała połączyć się z hotelem, a kiedy znów się nie udało, trzykrotnie dzwoniła pod podany przez Russella numer. Też był zajęty. Dopiero za czwartym razem usłyszała normalny sygnał. - Langford! - odezwał się nagle szorstki, męski głos. Z brzmienia zorientowała się, że jej telefon nie jest mile widziany. - Przepraszam, że przeszkadzam. - Brak odpowiedzi sprawił, że ledwo ciągnęła dalej. - Nazywam się Ellena Spencer. Jestem siostrą Justine...

8 ZOSTANĘ Z TOBĄ NA ZAWSZE - Jakiej znowu Justine? - Justine i Kit, pański brat... - wyjaśniła i poczuła się głupio. Przecież wie, że Kit jest jego bratem. - Pojechali razem na narty i . . . - Słyszała już pani? - Gideon przerwał tonem człowieka, który nie lubi tracić czasu. - O lawinie. Próbowałam dodzwonić się do hotelu, ale... - Zaginęli - rzucił szorstko. - Zagi...? - jęknęła. Skąd Gideon Langford miał tak nie­ prawdopodobną informację? Mocniej przywarła do słuchawki. - Mój brat i jego towarzyszka wyszli rano z hotelu. Od tej pory ich nie widziano. - O, nie! - szepnęła. Łzy potoczyły się jej po policzkach. - Mogą być gdzie indziej - wykrztusiła, kuląc się. - Russell powiedział, że ten obszar był zamknięty dla turystów. Gideon Langford bez wrażenia przyjął informację, że kon­ taktowała się z jego bratem. - Czy dodał również, że dla Kita to kolejny zakaz do zlekceważenia? - parsknął szyderczo. - Justine i Kit... dobrali się jak w korcu maku - odparła Ellena łamiącym się głosem. Doszła do wniosku, że opryskli- wość Gideona może wynikać z faktu, iż denerwuje się o bra­ ta, a musi trzymać nerwy na wodzy. - Czy to wszystko, co pan wie? - Na miejscu dowiem się więcej. - Wybiera się pan do Austrii, żeby... - Mam samolot czekający w pełnej gotowości - odparł ponuro. Po chwili dodał równie posępnym tonem: - Chce pani lecieć? Nie było w tym cienia entuzjazmu. - Tak - odparta bez wahania. Nie było się nad czym zastanawiać.

ZOSTANĘ Z TOBĄ NA ZAWSZE 9 - Gdzie pani mieszka? - W pobliżu Croydon... - Dokładny adres - zażądał, nim skończyła mówić. Po­ dda mu. - Przyślę samochód. Niech pani będzie gotowa za godzinę. Przed godziną oglądała wiadomości w telewizji. Teraz wybiera się do Austrii! W każdej innej sytuacji mogłaby mieć zastrzeżenia co do bezceremonialnego stylu Gideoną Lang- forda. Teraz była jedynie wdzięczna, że przejął inicjatywę. Rozpaczliwie pragnęła być jak najbliżej Justine. Wszystko wydawało się lepsze od bezczynnego siedzenia w domu. Zgodnie z poleceniem była gotowa, kiedy godzinę później przybył szofer limuzyny, żeby odwieźć ją na lotnisko. I tak oto w prywatnej poczekalni portu lotniczego po raz pierwszy zobaczyła człowieka rządzącego gigantycznym koncernem Langford Engineering, brata Kita! Gideon Lang- ford, starszy od Kita o dziesięć lat, był wysokim, prawie dwumetrowym, ciemnowłosym mężczyzną. Kiedy podali so­ bie ręce, zmierzył Ellenę przenikliwym spojrzeniem szarych oczu. Poczuła, jak lustruje jej schludnie upięte z tyłu blond wło­ sy. Potem wzrok Gideona spoczął na jej twarzy. Miała kre­ mową cerę, lekko zaróżowione policzki i fotogenicznie uwy­ puklone kości policzkowe, co czasem sprawiało wrażenie trochę wyniosłej miny. Wcale nie była wyniosła. Po prostu na ogół miała do rozwiązania jakiś palący problem, a wszyst­ ko to razem sprowadzało się do wspólnego mianownika - Ju­ stine. - Chyba nie otrzymał pan kolejnych wiadomości? - spy­ tała, kiedy uwolnił jej rękę. Pokręcił głową.

10 ZOSTANĘ Z TOBĄ NA ZAWSZE - Musimy zachować nadzieję- rzekł krótko i to była cała rozmowa, zanim ktoś nie poprosił ich do prywatnego samo­ lotu. Podczas lotu również niewiele mieli sobie do powiedze­ nia. Gideon Langford był zajęty swoimi myślami, a Ellena wspominała lata spędzone z siostrą od czasu śmierci rodzi­ ców. Zginęli podczas wyprawy górskiej i chyba nie zniosła­ by, gdyby również Justine... Nie, nie wolno jej tak nawet myśleć... Ellena miała siedemnaście lat, a Justine piętnaście i gro­ ziło jej wydalenie ze szkoły za złe zachowanie. Sama istota wybryku poszła w niepamięć w chwili, kiedy nadeszła wieść o tragicznej śmierci rodziców. Obie były kochane przez wesołych, pogodnych rodziców, lecz to Ellena musiała z dnia na dzień dorosnąć. Tuż przed wypadkiem miała nadzieję, że ojciec zdoła, jak zwykle, prze­ konać władze szkolne, żeby nie posuwały się do tak drasty­ cznych metod, jak wyrzucenie Justine ze szkoły. Jednak oj­ ciec nie wrócił i Justine, która wręcz go uwielbiała, była załamana przez kilka miesięcy. Tymczasem Ellena zorientowała się, że jej plany uniwersy­ teckich studiów rachunkowości wzięły w łeb. Choć w obliczu tragedii szkoła zezwoliła Justine na pozostanie w swoich mu­ rach, Ellena czuła, że trzeba nadal czuwać nad siostrą. Skrywa­ jąc swój ból, musiała nauczyć się żyć bez rodziców. Z koniecz­ ności zajęła się zabezpieczeniem ich bytu materialnego. Okazało się, że ich sytuacja finansowa nie przedstawia się zbyt różowo, ale też nie jest tragiczna. Obie wiedziały, że ojciec wykupił dla każdej córki poUsę zaraz po ich urodzeniu. Każda z nich miała otrzymać dość pokaźną sumkę, ale do­ piero po ukończeniu dwudziestu lat.

ZOSTANĘ Z TOBĄ NA ZAWSZE 11 Tymczasem dom miał bardzo obciążoną hipotekę, a prócz tego do spłacenia pozostało kilka sporych długów. Rodzice żyli wygodnie i beztrosko, niestety nie odłożyli niczego na czarną godzinę. Ellena rzuciła szkołę i jako uzdolniona matematyczka do­ stała pracę w firmie rachunkowej. Choć, jak na młodszego pracownika, zarabiała całkiem nieźle, nie wystarczało to na spłacenie długów. - Musimy sprzedać dom - poinformowała Justine. - Czy masz coś przeciwko temu? - Bez mamy i taty ten dom nic dla mnie nie znaczy - od­ parła spokojnie Justine. - Wynajmiemy śliczne małe mieszkanko - ze sztucznym zapałem zaproponowała Ellena. - Jeśli tego chcesz... Wcale nie chciała, lecz trzeba było spojrzeć prawdzie w oczy. Zatem sprzedała dom, spłaciła wszystkie rachunki i miała nadzieję, że to, co pozostało, wystarczy na czynsz przez najbliższe trzy lata. Potem będzie mogła podjąć pieniądze z polisy. Justine bez entuzjazmu obejrzała cztery mieszkania i ku przerażeniu Elleny zainteresowała się dopiero piątym, w droższej dzielnicy. - Czynsz jest nieco wyższy, niż to sobie wyliczyłam - oponowała Ellena, uważając, że nie zaszkodzi przypomnieć siostrze o oszczędzaniu. - To rzucę szkołę i pójdę do pracy. - Chyba poradzimy sobie bez szkody dla twojej edukacji - uśmiechnęła się Ellena i ponieważ jej siostra była, jaka była, uścisnęła ją serdecznie. Justine przy tuliła się do niej. Dla Elleny rozstanie ze starym domem było bardzo boles-

12 ZOSTANĘ Z TOBĄ NA ZAWSZE ne. Z nadmiarem mebli wprowadziły się do nowego miesz­ kania i zaczęły układać życie od nowa. Jasną stroną było to, że Justine zaczęła się lepiej zacho­ wywać w szkole, a ku wielkiej radości Elleny - Andrea Key­ te, szefowa firmy A. Keyte i spółka, poprosiła ją któregoś ranka do swego gabinetu. Pani Keyte, trzydziestosiedmiolet- nia rozwódka, sama przyjmowała ją do pracy, więc znała jej zalety i chęć studiowania rachunkowości. Szefowa powie­ działa tego cudownego poranka, że widzi zapał, z jakim El- lena pracuje i doskonale radzi sobie ze skomplikowanymi przypadkami. Czy w związku z tym byłaby gotowa związać się z firmą na stałe? - Czy to znaczy, że mogłabym studiować rachunkowość dla podniesienia moich kwalifikacji? - wykrztusiła Ellena, dla której po miesiącach mroku zaświeciło nagle słońce. Najwyraźniej właśnie o to chodziło pani Keyte, która po­ tem poprosiła, by Ellena zwracała się do niej po imieniu. - Pamiętaj jednak, że to oznacza ciężką pracę - uprzedza­ ła. - Studia wieczorowe nie pozwolą na zbyt częste randki z twoim chłopcem. Ellena nie miała chłopca, bo niby kiedy mogła go poznać. Przed tragedią wieczory spędzała na odrabianiu lekcji lub na szalonych wyprawach z rodzicami. Po ich śmierci cały wolny czas pochłaniała jej opieka nad Justine. - Poradzę sobie - odparta z zapałem. - Wiem, że dam radę. - Do egzaminu dyplomowego czeka cię pięć lat - ostrze- gała ją Andrea. - Pragnę tego. Naprawdę - zapewniała gorąco Ellen w obawie, że jej pracodawczyni może zmienić zdanie. - Więc dostaniesz to, co chcesz. No i dostała. To nie było łatwe. Gdyby w grę wchodziły

ZOSTANĘ Z TOBĄ NA ZAWSZE 13 tylko studia i praca, to pół biedy. Składając solenną obietni­ cę, nie wzięła pod uwagę Justine, a raczej tego, że siostra doszła już do siebie po śmierci rodziców. Tymczasem przed szesnastymi urodzinami Justine znowu groziło wydalenie ze szkoły. - Lepiej znajdę trochę czasu i spotkam się z twoim wy­ chowawcą, spróbuję go przekonać, żeby po raz ostatni przy­ mknął oko na twoje wybryki - oświadczyła Ellena, gdy ob­ ładowana materiałami do nauki, zorientowała się po powro­ cie z pracy, że Justine nie była w szkole. - Nie robiłabym tego na twoim miejscu - uśmiechnęła się siostra. - Nie wrócę tam, nawet gdyby mnie prosili. - Justine! - Daj spokój. Dziś sprawowałam się bardzo dobrze. Ellena nie bardzo mogła w to uwierzyć. - Dobrze, to znaczy... - To znaczy, że załatwiłam sobie pracę w butiku. Zaczy­ nam jutro. - Jeszcze nie skończyłaś szesnastu lat -jęknęła Ellena. - Powiedziałam im, że skończyłam. Zresztą skończę, za­ nim się połapią - roześmiała się. To było zaraźliwe. Ellena pamiętała, że też się śmiała... Kochana Justine, nie mogła przecież zginąć! Ellena stłu­ miła szloch i podchwyciła ostre spojrzenie Gideona Langfor- da siedzącego po drugiej stronie przejścia. Szybko odwróciła się i popatrzyła w nocne niebo za oknem. Gideon również wyglądał ponuro. Zapragnęła nagle po­ cieszyć go. Uświadomiła sobie, że w tych trudnych chwilach powinna trzymać nerwy na wodzy i zachować spokój. Nie miała pojęcia, co ich czeka, mogły to być zarówno dobre, jak i złe wieści, więc musiała pozbierać siły.

14 ZOSTANĘ Z TOBĄ NA ZAWSZE Odepchnęła od siebie wszystkie złe przeczucia, koncen­ trując się na milszych sprawach. Justine. Znów zaczęła myśleć o siostrze - o tym, jak się śmieje, jak płacze, jak przyprowadza do domu pierwszego chłopaka. Przypomniała sobie grupkę niedomytych wyro­ stków, przesiadującą na schodach przed domem ku zgorsze­ niu sąsiadów. Justine w nowej pracy wytrwała jeden dzień. W następnej tydzień. Wreszcie cud, w kolejnej pracy utrzymała się całe trzy miesiące! Poprawił się jej gust i nowi chłopcy najwy­ raźniej regularnie myli się i nawet zmieniali bieliznę. Tymczasem Ellena skończyła dwadzieścia lat. Ich sy­ tuacja finansowa uległa wyraźnej poprawie. Zmęczyło ją już przemierzanie Londynu miejskimi środkami komunikacyj­ nymi w poszukiwaniu Justine, która nie wróciła na noc. Zna­ lazła więc czas na naukę jazdy i kupiła samochód. Długo opierała się prośbom Justine o zgodę na kurs. Jednak jak zwykle dobre serce pokonało rozsądek i siostra też zrobiła prawo jazdy. Ellena kupiła jej samochód. Potem Justine za­ kochała się, a jej chłopak wydawał się równie lekkomyślny, jak ona. Kit Langford też nie gustował w pracy. - Co on robi? - spytała Ellena. - Robi? - Justine nie bardzo mogła pojąć, o co chodzi siostrze. - A, masz na myśli pracę! Nie, Kit chwilowo nie pracuje. Na razie dobrze się bawi, wydając pieniądze, jakie dostał z polisy po ukończeniu dwudziestu jeden lat. Ellenie było przykro, że Kit również nie ma ojca, lecz wciąż czuła się odpowiedzialna za młodszą siostrę. - Czy mieszka razem z matką? - Jego matka powtórnie wyszła za mąż i żyje gdzieś w ciepłych krajach. Chyba na Bahamach.

ZOSTANĘ Z TOBĄ NA ZAWSZE 15 - Więc gdzie mieszka? - W mieszkaniu, które kupił mu brat po tym, jak wyrzucił go z domu. — Brat... - No, to była ostra impreza. Gideon akurat wyjechał. Naprawdę próbowaliśmy wszystko posprzątać... Nie musiała mówić dalej. Ellena już to przeżyła. Pewnego razu wróciła późno z pracy i zobaczyła, że pod jej nieobe­ cność w mieszkaniu rozpętało się piekło. Ogłuszająca muzy­ ka i tańczący w jej rytm jacyś dziwni ludzie o włosach we wszystkich odcieniach różu i zieleni. Tydzień zajęło jej przywracanie mieszkania do porządku, a miesiąc - ratowanie dobrosąsiedzkich stosunków. Od kiedy Justine zakochała się w Kicie, nie liczył się dla niej nikt inny. Stopniowo Ellena dowiadywała się coraz wię- cej o jego rodzinie. Było to nawet ciekawe, choć nigdy nie spotkała żadnego z jego braci. Kit rzadko widywał się z naj­ starszym bratem, lecz często do niego telefonował. Gideon Langford wydawał się niezwykle zajęty. Zadurzony w Justi­ ne Kit wolał spędzać czas razem z nią niż z braćmi. Przez jakiś czas wszystko układało się, aż do momentu, kiedy pewnego wieczoru Justine pojawiła się z butelką szam­ pana. - Co świętujemy? - spytała Ellena, odrywając się od nau­ ki. W sercu żywiła nadzieję, że siostra zaręczyła się, ale szybko uświadomiła sobie, że z Justine niczego nie można było przewidzieć. - Jesteśmy w ciąży - oświadczyła z cielęcym zachwytem siostrzyczka. Ellena ostro kuła do egzaminu dyplomowego, więc pocie­ szała się, że ciąża nieco uspokoi Justine. Jednak pomyliła się srodze, bo stosunki z Kitem weszły w burzliwą fazę.

16 ZOSTANĘ Z TOBĄ NA ZAWSZE Ellena usiłowała pogodzić się z nieuchronnym faktem, że Justine przeprowadzi się do Kita, lecz i tym razem się myliła. Owszem, widywali się, ale tylko od czasu do czasu. Justi­ ne na ogół siedziała w domu i płakała. Ellena pocieszała ją, jak tylko potrafiła. Jednak pojawił się kolejny problem. Umo­ wa najmu wykluczała posiadanie dzieci. W związku z tym należałoby rozejrzeć się za jakimś nowym lokum. Potem wszystko zaczęło dziać się niemal jednocześnie. Ellena przystąpiła do egzaminu dyplomowego, który, ku swej radości i zaskoczeniu, zdała celująco. Kiedy w domu opo­ wiadała o tym, siostra nagle poczuła bóle. - Chcę Kita! - krzyczała. Ellena zadzwoniła do niego i była zbudowana jego tro­ skliwością. Musiał pobić wszelkie rekordy, bo znalazł się w szpitalu w kilka minut po nich. Trudno było odgadnąć, które z całej trójki było bardziej wystraszone. Kit został przy Justine, a bliska załamania Ellena przemie­ rzała nerwowym krokiem poczekalnię, obwiniając się o wszystko. Nagle pojawił się uśmiechnięty od ucha do ucha Kit. - Co sądzisz o imieniu Violette? - spytał. Ellena zdążyła jeszcze usłyszeć, że dziecko i matka czują się dobrze, a potem rozpłakała się. Wydawało się, że Kit nieco wydoroślał. Nalegał, żeby Justine z córeczką przeprowadziły się do niego. O niczym innym nie chciał nawet słyszeć. W ciągu krótkiego pobytu Justine w szpitalu zmienił dodatkową sypialnię w pokój dzie­ cięcy z kołyską i pluszowymi zabawkami. Justine była szczęśliwa jak nigdy. Za kilka tygodni zbli­ żały się jej dwudzieste urodziny. - Czy naprawdę chcesz przeprowadzić się do Kita? - spy­ tała wiedziona obowiązkiem Ellena. - Przecież nie musisz.

ZOSTANĘ Z TOBĄ NA ZAWSZE 17 Jeśli martwisz się o umowę najmu, to możemy poszukać sobie... - Wszystko w najlepszym porządku, siostrzyczko. - Ju- stine najwyraźniej nie przejmowała się takim drobiazgiem, że właściciel domu mógłby zjawić się i zerwać umowę. - Po prostu chcę mieszkać z Kitem. - W takim razie, skoro musisz zajmować się dzieckiem, spakuję twoje rzeczy i . . . - Nie zawracaj tym sobie mądrej głowy, Elleno-Ellen - przerwała ze słodką minką Justine. Posłużyła się zdrobnie­ niem, którym nazywała siostrę w dawnych dobrych czasach. - Obawiam się, że minie trochę czasu, zanim odzyskam daw­ ną figurę. Do tej pory będą musiały wystarczyć mi te namio­ ty, które kupiłaś mi na czas ciąży. Jednak gdy tylko wrócę do formy, wyrzucę stare łachy i kupię sobie nowe. Zdaniem Elleny, Justine miała same śliczne rzeczy i grzech byłoby je wyrzucać. Jednak siostra była bardzo od­ ważną dziewczyną i urodziła wspaniałą córeczkę... Na pew­ no nie mogłaby zrobić niczego złego... Nawet gdy po kilku tygodniach zaczęła bez sensu wydawać pieniądze... Kit miał pojedyncze łóżko, które mieściło się w miniatu­ rowym pokoiku. Okazało się to bardzo wygodne, kiedy coraz częściej prosili Ellenę, by posiedziała wieczorem przy dziecku. Ellena pełniła taki dyżur w ubiegłą sobotę. Jednak dopiero w niedzielny poranek, gdy wybierała się do domu, jeszcze raz przekonała się, jak bardzo nieodpowiedzialną ma siostrę. Pożegnała się z Kitem, pomachała małej, która podbiła jej serce i już miała uścisnąć Justine, gdy ta oświadczyła, że odprowadzi ją do samochodu. Zaniepokoiło to Ellenę, która znając obyczaje siostry, po­ dejrzewała, że za chwilę usłyszy coś, co się jej z pewnością

18 ZOSTANĘ Z TOBĄ NA ZAWSZE nie spodoba. Justine miała godzinę na rozmowę, lecz czekała, aż Ellena wyjdzie z mieszkania. - Jutro wyjeżdżamy - zakomunikowała Ellenie na par- kingu. - Na jakiś miesiąc. Ponieważ był styczeń i zanosiło się na długą zimę, miesiąc w ciepłym klimacie zrobiłby im bardzo dobrze... - Dokąd? - spytała, martwiąc się o Violette. - Nie są- dzisz, że dziecko powinno nieco podrosnąć? Nie chciała gasić ich zapału, ale niezależnie od wszyst- kiego szczepienia przeciw chorobom tropikalnym nie były wskazane dla tak małego dziecka... - Ależ nie zabieramy jej ze sobą - odparta beztrosko Justine. Zanim Ellena zdążyła zaprotestować, bo nie mogła- by doglądać Yiolette przez , jakiś miesiąc" i jednocześnie chodzić do pracy, Ju tine dodała: - Kit dowiedział się o wspaniałym miejscu w Alpach austriackich. Wybieramy się tam na narty. Ale nie martw się, małą zajmie się brat Kita... - Gideon? Ten, który, jak wieść niesie, w dzień pracuje, a w nocy baluje? - przeraziła się Ellena. - Nie, nie on. Drugi brat Kita. To również nie uspokoiło Elleny. - Russell, ten żonaty? - Mhm - potwierdziła Justine - Russell. Kit nie widział go od lat. Jest fantastyczny, ale jego żona, Pamela, to kawał sknery z żyłką do pieniędzy. Kiedy powiedziałam, że zamie- rzam sowicie zapłacić niańce, natychmiast zaoferowała się z pomocą. Widocznie Kit wydał wszystkie pieniądze z polisy. Ten układ wcale nie spodobał się Ellenie. Może rzeczywiście lepiej byłoby zaangażować opiekunkę na dzień, a samej do- glądać dziecka w nocy? Jednak komplikacje, jakie powsta-

ZOSTANĘ Z TOBĄ NA ZAWSZE 19 wały w wyniku takiego rozwiązania, zbiły ją z tropu. Nieza­ leżnie od faktu, że właściciel nie tolerował dzieci, zwłaszcza takich, które potrafiły głośno płakać, ona sama, odkąd pod­ niosła swoje kwalifikacje i przejęła odpowiedzialność za własnych klientów, nie mogła ograniczyć czasu pracy do godzin biurowych. - A... a ubrania? - celowo piętrzyła trudności, wiedząc w głębi duszy, że nie podoba się jej pomysł zostawienia dziecka pod opieką obcej osoby. - Daj spokój, Elleno. Przytyłam kilka kilogramów od urodzenia Violette, a mój stary kombinezon nigdy na mnie nie pasował. Zresztą, od czego są karty kredytowe? Justine najwyraźniej postanowiła zaopatrzyć się w garde­ robę na miejscu. Ellena wiedziała, że kończą się jej argumenty, lecz spró­ bowała jeszcze raz. - Nie uważasz, że Violette jest za mała, by pozostawiać ją z obcymi ludźmi? Ma dopiero... - Och, Elleno - zniecierpliwiła się Justine. - Wiedzia­ łam, że tak będzie i dlatego nie mówiłam ci, że wyjeżdżamy. A jeśli o to chodzi, to Violette już poznała Russella i Pamelę pod koniec ubiegłego tygodnia, kiedy zastanawialiśmy się, pod czyją opieką ją zostawić. Ty byłabyś najlepsza, ale po­ święciłaś się pracy, zaniedbując życie towarzyskie. Wiem, czasami miałaś ochotę mnie zamordować - znów była tą samą, kochaną Justine. - Nie chcę niszczyć ci kariery, kiedy świeżo zdobyłaś wyższe kwalifikacje. - Justine - szepnęła bezradnie Ellena. - Austria nie leży na Księżycu - uśmiechnęła się trium­ falnie młodsza siostra. Wówczas widziały się po raz ostatni. Jak to dobrze, że wyciągnęła od niej adres i telefon Russella Langforda i że

20 ZOSTANĘ Z TOBĄ NA ZAWSZE rozstały się w przyjaźni. Życzyłam jej nawet dobrej zabawy, pomyślała, czując, jak ściska ją w gardle. - Podchodzimy do lądowania - odezwał się siedzący na- przeciwko z kamienną twarzą Gideon. - Dziękuję - odparła, uświadamiając sobie, że znajduje się w samolocie i najbliższe godziny mogą im przynieść nie- chciane wieści. Przez otwarte drzwi wtargnęło lodowate powietrze. Ellena była zadowolona, że włożyła sweter, spodnie i kożuszek. Odpowiadało jej również towarzystwo Gideona Langforda, bo mówił niewiele, za to rzeczowo i starał się wszystko wy- jaśnić. Teraz też zadawał pytania, choć niewiele się przez ten czas wyjaśniło. Ellena zabrała minimum bagaży i zaczęła się zastanawiać, czy przypadkiem nie jest bardziej podobna do siostry, niż jej się wydawało. Jednak nie. W przeciwieństwie do Justine jej zachowanie było praktyczne. Kiedy usłyszała od Gideona, że „ma samo- lot czekający w pełnej gotowości", domyśliła się, iż będzie to raczej niewielka dyspozycyjna maszyna, bez dużego luku bagażowego. Gideon tymczasem zakończył załatwiać formalności na lotnisku w Austrii i udali się do czekającego samochodu. Zimno przestało jej dokuczać. Było późno, ciemno i miała zszargane nerwy. Wsiadła do auta, nie wiedząc nawet, dokąd jadą. Chciała jedynie odnaleźć Justine. Brat Kita okazał się wyjątkowo przedsiębiorczy, co stwierdziła, kiedy zatrzymali się przed jednym z hoteli, jed­ nak innym niż ten z pocztówki. Kierowca otworzył jej drzwi. Gideon wziął ich niewielki bagaż.

ZOSTANĘ Z TOBĄ NA ZAWSZE 21 - Co robimy? - spytała, lekko otępiała. - Zarezerwowałem tu dwa pokoje - odparł. Pewnie również załatwił wyżywienie. - Chciałabym pójść do... - ugryzła się w język, by nie powiedzieć „do hotelu Justine" - do innego hotelu. - Ja też, ale najpierw dowiemy się czegoś tutaj - oświad­ czył. Poszła za nim i domyślając się, że czekają na nich przed­ stawiciele miejscowych władz, zorientowała się, że Gideon Langford wolał przed udaniem się do tamtego hotelu poznać najnowsze wiadomości. Stojąc obok niego, domyśliła się, że on - lub ktoś w jego imieniu - zadzwonił przedtem do Austrii, rezerwując pokoje. O ich przylocie wiedziała również policja. Oczekiwano ich w prywatnym pokoju właściciela hotelu. Nie było żadnych nowych wiadomości i wszystko wyglądało równie niejasno, jak przedtem. Trwała dobrze zorganizowana akcja. Zdaniem ekip ratunkowych nikt nie miał szans na przeżycie pod lawiną. Ellena trzymała się dzielnie. Nie wierzyła w to. Nie chcia­ ła wierzyć. Gideon również. Sztywno podziękował wszyst­ kim za starania i zerknął w stronę opanowanej Elleny. - A teraz - oświadczył ze stoickim spokojem - panna Spencer i ja chcielibyśmy obejrzeć pokój, w którym miesz­ kali nasi krewni. Nie mogła znieść czasu przeszłego, jakiego użył Gideon, choć logika podpowiadała, że tak jest poprawnie, skoro Ju­ stine i Kita teraz tam nie ma. Zostawili w recepcji bagaż i odjechali tym samym autem, które przywiozło ich z lotniska, tym razem jednak w eskorcie policji. Po przybyciu do hotelu, w którym zatrzymali się Justine z Kitem, wyjaśniła się zarówno obecność policji, jak

22 ZOSTANĘ Z TOBĄ NA ZAWSZE i wynajęcie pokoi w innym pensjonacie. Pomimo zimna i późnej pory podjazd blokowała spora grupka dziennikarzy, chcących przeprowadzić wywiad z bratem zaginionego. Ellena wiedziała, że Gideon jest znaną postacią. Jednak, jak bardzo znaną, przekonała się dopiero, słysząc, że z nie- którymi reporterami jest po imieniu. - Wiem tyle, co i ty, John - mówił, wpychając Ellenę do hotelu. - Kim jest ta pani? - spytał ktoś inny, lecz nie doczekał się odpowiedzi. Właściciel hotelu zaprowadził ich do pokoju Kita i Ju- stine. - Niczego tu przez ten czas nie ruszałem - zapewniał Austriak i gdy mu uprzejmie podziękowali, wyszedł, zamy- kając za sobą drzwi. Dopiero gdy zostali sami, Ellena uprzytomniła sobie, jak mało ze sobą rozmawiali przez ten czas. Teraz też nie była w nastroju do pogawędki. Rozglądała się po małym pokoju z podwójnym łóżkiem, wyobrażając sobie roześmianych Ki- ta i Justine - takich, jakimi widziała ich ubiegłej soboty. Nagle ocknęła się i zobaczyła jak Gideon Langford prze- szukuje półki w szafie. - Jest trochę rzeczy, ale nie widzę walizki - stwierdził rzeczowo. Ellena podeszła bliżej i zobaczyła dwa stare, podniszczo- ne anoraki. - Siostra zamierzała kupić tu nowe rzeczy - powiedziała drżącym głosem. - Była... cholera... - urwała i odwróciła się tyłem do Gideona, usiłując odzyskać panowanie nad sobą. Justine nie zginęła, więc nie ma powodu do płaczu. - Justine postanowiła kupić tu całą garderobę. - Kit nie miał pieniędzy - odparł krótko Gideon i El-

ZOSTANĘ Z TOBĄ NA ZAWSZE 23 leną zorientowała się, że i on ma trudności z opanowaniem emocji. - No to co? - Zdobyła się jedynie na wyniosłą odpo­ wiedź. - Justine miała własne pieniądze. Prawdopodobnie opłaciła cały wyjazd - wyrwało się jej. Zerknęła na Langfor- da. Chyba jej w tej chwili nie lubił. - Przepraszam, panie Langford. Bardzo się staram nie rozkleić. Nie chciałam być niegrzeczna. Nie miała pojęcia, czy przyjął przeprosiny. Stał jedynie i wpatrywał się w nią swymi szarymi oczyma. Jednak chyba jej wybaczył, bo odwracając się, mruknął: - Gideon. Proszę, mów mi po imieniu. Krew uderzyła jej do głowy, lecz złożyła to na karb prze­ męczenia. Natychmiast o wszystkim zapommała na widok swetra, który swego czasu pożyczyła Justine. - Zdecydowanie nie ma żadnej walizki - oświadczył sta­ nowczo Gideon. - Jeśli, podobnie jak ja, masz nadzieję, że spakowali się i wyszli, to muszę ci wyznać, że Justine zawsze liczyła na jakiś cud. Postanowiła tu wszystko kupić, więc mogła przy­ jechać bez żadnych bagaży. - Lub... idąc za przykładem Kita... wepchnąć je do pla­ stikowego worka - dodał. - Jak wspomniałaś, dobrali się niczym w korcu maku. Zostali jeszcze kilka minut, lecz nie znaleźli żadnych wskazówek. W łazience było tylko kilka drobiazgów. Ellena, czując, że nie zapanuje nad swoimi uczuciami, zasugerowała Gideonowi, że powinni już wracać. Porozmawiali jeszcze przez chwilę z właścicielem hotelu, który obiecał, że w razie czego natychmiast da im znać. Potem znów przedarli się przez kordon dziennikarzy i poje­ chali do hotelu.

24 ZOSTANĘ Z TOBĄ NA ZAWSZE Gideon Langford, który mieszkał naprzeciwko, towarzy- szył jej w windzie i wszedł z nią do pokoju. - Czy tu jest dość wygodnie? - spytał uprzejmie. - O tak, dziękuję. Zawaha się jeszcze przez chwilę. - Może chcesz zadzwonić do rodziców? - Moi rodzice nie żyją - odparła bezbarwnym tonem. - Jesteś sama? - Nie - zaprotestowała, n e chcąc pogodzić się z tym, że Justine nie wróciła. Zaginęła, ale przecież żyje... - Mieszkasz z kimś? - spytał ostro i wiedziała, że chodzi mu o jakiegoś mężczyznę. - Mieszkam sama - ucięła. - Dobranoc. - Obrażony Gideon odwrócił się w stronę drzwi. - Przepraszam - powiedziała znowu. - Jestem u kresu wytrzymałości. Zatrzymał się w progu i spojrzał na nią łagodniej. - Oboje jesteśmy u kresu - rzekł i przeszedł do instruo- wania: - Spróbuj trochę odpocząć. Możesz sobie zamówić do pokoju, na co tylko masz ochotę. Ponieważ wszędzie kręcą się dziennikarze, zostań tu, aż po ciebie przyjdę. - Chciał już wyjść, ale coś sobie przypomniał. - Rano mam pewną sprawę do załatwienia. Skontaktuję się z tobą nąjszyb- ciej, jak będę mógł. - Dokąd się wybierasz? Zawahał się przez chwilę, po czym zdobył się na szcze- rość. - Obejrzę to miejsce, gdzie obsunęła się lawina. - Jadę z tobą - oświadczyła stanowczo. - Nie sądzę... - Jadę! - tupnęła. Jeśli wydaje mu się, że mogłaby sie-

ZOSTANĘ Z TOBĄ NA ZAWSZE 25 dzieć w pokoju, zamiast pojechać tam, gdzie mogli być Ju- stine i Kit, to się grubo mylił. - Jak chcesz. - Wzruszył ramionami i wyszedł. Ellena musiała się zdrzemnąć, choć nawet nie wiedziała kiedy. Obudziła się o szóstej, wzięła prysznic, ubrała się i czekała na telefon Gideona Langforda. Wkrótce potem zadzwonił. Powiedział, że przyjdzie po nią za pół godziny, a tymczasem wysłał jej śniadanie do pokoju. Ellena nie była głodna, ale przynajmniej napiła się mocnej kawy. Przypomniało jej to, że dziś powinna stawić się w pracy. Zadzwoniła do Andrei do Anghi, wyjaśniając jej sytuację. - Nie wiem, kiedy wrócę - uprzedziła. - Tym się nie przejmuj - pocieszała ją Andrea.- Zostań tak długo, jak będzie to konieczne. Będziemy trzymać za ciebie kciuki. Langford nie był tego ranka rozmowny. - Są jakieś nowiny? - spytała, gdy zjawił się w progu. Pokręcił przecząco głową. - Gotowa? Bez słowa poszła za nim do samochodu i milczała przez całą długą drogę do miejsca katastrofy Czekali tam na nich miejscowi przedstawiciele władzy. Serdecznie powitali przy­ byłych i pokazali im rozległy teren, wyjaśniając, ile ton śnie­ gu, kamieni i głazów runęło ze zbocza. EUena przekonała się na własne oczy, że ktoś, kto byłby tak głupi, by tam jeździć na nartach, nie miał żadnych szans na przeżycie. Poczuła, jak krew odpływa jej z twarzy. Poczuła ból i za­ pragnęła głośno krzyczeć. Odwróciła się gwałtownie i wpad­ ła na kogoś. To był Gideon. Podtrzymał ją. Podtrzymywali się nawzajem. Dwoje ludzi potrzebujących pocieszenia. Od­ gadła, że tak jak i ona, opiekował się młodszym rodzeń-

26 ZOSTANĘ Z TOBĄ NA ZAWSZE stwem. Pragnęła, by wciąż ją obejmował. W końcu wyrwała się z jego ramion. W głowie miała zamęt. Nie pamiętała, jak znaleźli się oboje w samochodzie. Podczas jazdy spoglądała w okno nie- widzącym wzrokiem. Siedzący obok Gideon zachowywał się podobnie. W ten sposób przebyli część drogi. Ellena wciąż była oszołomiona i wstrząśnięta, nie mogąc pogodzić się z tym, że biedna, mała Violette straciła oboje rodziców, gdy nagle poraziła ją myśl, że dziecko może trafić do sierocińca. - O, nie! - Cichy okrzyk wyrwał Gideona z zamyślenia. - Co będzie z dzieckiem? - Dzieckiem? - jak echo powtórzył, patrząc na Ellenę zdumionym wzrokiem. - Jakim znowu dzieckiem? - spytał głośno. Ellena oderwała wzrok od okna. Teraz z kolei ona miała zdumiony wyraz twarzy. Gideon Langford nie miał zielonego pojęcia, że jego najmłodszy brat ma córeczkę. Czteromiesię- czne niemowlę. Uświadomiła sobie, że Gideon nawet nie wie, że jest wujkiem.

ROZDZIAŁ DRUGI - Nie wiedziałeś? - żachnęła się Ellena. - Dziecko? - naciskał, pragnąc jak najszybciej dowie­ dzieć się wszystkiego. Nie było sensu owijać niczego w bawełnę, a szok i tak miał już za sobą. - Justine i Kit mają czteromiesięczną dziewczynkę - od­ parła. W kamiennym do tej chwili obliczu Gideona coś drgnęło. Na pewno przychodziły mu do głowy dziesiątki pytań. Jed­ nak Ellena dostrzegła szybkie spojrzenie, którym Langford obdarzył znającego nieco angielski kierowcę. Potem Gideon znów odwrócił się obojętnie w stronę okna, udając, że obser­ wuje krajobraz. Z pewnością zdusił wszystkie pytania i Elle­ na nie miała cienia wątpliwości, że zasypie ją nimi, kiedy tylko znajdą się w miejscu, gdzie nikt nie będzie ich słyszał. Gideon Langford był znanym człowiekiem, lecz przede wszystkim cenił prywatność własną i rodziny. Chłodne, pełne napięcia milczenie utrzymywało się mię­ dzy nimi aż do hotelu. Gideon poprosił w recepcji o klucze. Ściskając je, ruszył do windy i kiedy znaleźli się na swoim piętrze, najpierw otworzył pokój Elleny. Pchnął drzwi. We­ szła, czując, że Gideon podąża za nią.

28 ZOSTANĘ Z TOBĄ NA ZAWSZE Podeszła do okna, lecz niewiele było przez nie widać. Słyszała z tyłu odgłos zamykających się drzwi. Odwróciła się. Miała rację, Gideon Langford stał tuż koło niej. Sprawa była jasna. Domagał się wyjaśnień. Czemu czuła w nim wrogie nastawienie, może to po pro­ stu odruch obronny z jej strony? - To dziecko... - uderzyła ją mieszcząca się w dwóch słowach niechęć i agresja. - Chodzi o dziecko Kita i Justine? - przerwała mu, nim zdołał powiedzieć coś więcej. Jej zaczepno-odporna postawa nie zrobiła na Gideonie większego wrażenia, choć lekko zmrużył oczy. - Twierdzisz zatem, że mój brat ma dziecko z twoją sio­ strą? - Oczywiście. - Jesteś tego pewna? Jak śmiał! - Posłuchaj - zaatakowała gniewnie. - Justine była może lekkomyślna i trochę zbuntowana, a ich związek miewał dość burzliwe chwile, ale odkąd zakochała się w Kicie, nie istnieli dla niej inni mężczyźni! - Ale się nie pobrali. - Ty podobno jesteś bratem, a jednak nic o nim nie wiesz. - Wiem o nim bardzo dużo, włącznie z tym, że w jego życiu nie było żadnej kobiety, kiedy odwiedziłem go pół roku temu. - Jedna z dwu półrocznych wizyt, co? - docięła się, lecz natychmiast pożałowała, widząc jadowity wzrok Gideona. Potem zreflektowała się. Przecież on usiłuje podważyć fakt, że Kit jest ojcem. - Justine mieszkała ze mną aż do rozwią­ zania. Kit odebrał je ze szpitala i zabrał do siebie.