ziomek72

  • Dokumenty7 893
  • Odsłony2 154 006
  • Obserwuję933
  • Rozmiar dokumentów26.3 GB
  • Ilość pobrań1 242 134

Operacja Midway

Dodano: 8 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 8 lata temu
Rozmiar :1.5 MB
Rozszerzenie:pdf

Operacja Midway.pdf

ziomek72 EBooki EBOOK S Seria ŻÓŁTY TYGRYS
Użytkownik ziomek72 wgrał ten materiał 8 lata temu. Od tego czasu zobaczyło go już 123 osób, 91 z nich pobrało dokument.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 62 stron)

F. L. JUSTIN OPERACJA „MIDWAY” | SCAN & OCR by blondi@mailplus.pl | 1 WYDAWNICTWO MINISTERSTWA OBRONY NARODOWEJ

„ŻÓŁTY TYGRYS“ 1961/11 F. L. Justin 2 Okładkę projektował M. Wiśniewski Scan & OCR blondi@mailplus.pl © Copyright by Wydawnictwo Ministerstwa Obrony Narodowej Warszawa 1961 r., Wydanie I SCAN & OCR by blondi@mailplus.pl 2009 Printed in Poland Nakład 155 000 egz. Objętość 4,2 ark. wyd. i ark. druk. Papier druk. mat. VII kl. 70 g. Format 70 x 100/32 z Fabryki Papieru w Myszkowie. Oddano do składu 12.XI.BO r; Druk ukończono w marcu 1961 r. Wojskowe Zakłady Graficzne w Warszawie. Zam. nr 8568 z dn. 2.XI.60 r. Cena zł 5.- C-78

„ŻÓŁTY TYGRYS“ 1961/11 F. L. Justin 3 SPIS TREŚCI: „TEGO NIE BYŁO W PROGRAMIE” .............................................................4 PLANY NA ROZDROŻU ...............................................................................10 A JEDNAK MIDWAY.....................................................................................21 DECYZJA ADMIRAŁA YAMAMOTO .........................................................26 PLAN................................................................................................................29 ROZGRYWKA ZACZYNA SIĘ WCZEŚNIEJ...............................................34 TORPEDY CZY BOMBY? .............................................................................38 NALOT.............................................................................................................47 BITWA.............................................................................................................52 BILANS............................................................................................................58 KRZYŻÓWKA Z TYGRYSEM ......................................................................60

„ŻÓŁTY TYGRYS“ 1961/11 F. L. Justin 4 „TEGO NIE BYŁO W PROGRAMIE” Gdyby jeszcze miesiąc temu porucznik Harvey dowiedział się nagle, że weźmie udział w tajemniczej operacji, prawdopodobnie roześmiałby się na całe gardło, traktując tę wiadomość jako niezły dowcip. Harvey, w jego własnym mniemaniu, jak najmniej nadawał się do takiej roboty. Owszem, lubił rozwiązywać tajemnice, ale jako widz w kinie, śledząc perypetie bandy gangsterów tropionej przez mniej lub więcej rozgarniętych policjantów. Za kilkadziesiąt centów mógł przez dwie godziny przeżywać emocje wiedząc o tym, że i tak po zakończeniu filmu wyjdzie na jasno oświetloną ulicę i że w swoim pokoju nie zastanie zamaskowanego człowieka z wycelowanym w siebie browningiem. Był za małą figurą i miał za chudy portfel, aby być przedmiotem zainteresowania opryszka nawet pośledniejszego gatunku. Co innego jednak angażować się w filmowe emocje, ryzykując jednego dolara za bilet wstępu, co innego zaś zostać wciągniętym samemu w wir tajemniczych wydarzeń poważnego kalibru, brać w nich czynny udział i ryzykować własnym życiem. A wszystko wskazywało na to, że operacja, w jakiej miał wziąć udział, była nieprzeciętnej miary. Bladły wobec niej nawet najbardziej sensacyjne filmy, jakie w ciągu ostatniego miesiąca zdarzyło mu się oglądać. Myśl o niej psuła mu humor. Chwilami nawet żałował, że wstąpił do wojska. Wkładając mundur był przekonany, że zanim przejdzie przeszkolenie, flota amerykańska położy kres wojnie na Dalekim Wschodzie i pomoc jego, Harvey'a, okaże się zbędna. Tymczasem działania wojenne ciągnęły się już rok cały, a co gorsza Japończycy poczynili dalsze postępy. Harvey nie był tchórzem. Za namową kolegi, Crooksa, zgodził się na wzięcie udziału w tej operacji. Lubił jednak otwartą grę. Gdyby znajdując się w jakiejkolwiek bazie Pacyfiku otrzymał rozkaz zbombardowania konkretnego obiektu, jego obawy o swoje życie z całą pewnością nie byłyby większe od obaw każdego przeciętnego człowieka, który się znalazł w podobnej sytuacji. Drażniła go i denerwowała tajemniczość oczekującej go operacji. Czuł, że uspokoi się dopiero wówczas, gdy jej charakter i cel zostaną choćby trochę wyjaśnione. Jak dotychczas jednak wszystko było osłonięte tajemnicą. W końcu stycznia 1942 roku skierowano go do bazy lotniczej Eglin Field na Florydzie. Zastał tu grupę równie zdziwionych jak on sam lotników. Powiedziano im jedynie, że wezmą udział w specjalnej operacji, do której tu właśnie muszą się przygotować. Na pozór wszystko przypominało zwykłe szkolenie. Rozpoznawanie celów według zdjęć lotniczych, loty nad cel, bombardowanie, powrót na lotnisko. Dziwne były tylko dwie sprawy. Najnowszego typu celowniki Nordena zostały wymontowane, a ich miejsce zajęły urządzenia przestarzałe.

„ŻÓŁTY TYGRYS“ 1961/11 F. L. Justin 5 Samuel Crooks zrobił w związku z tym uwagę, z którą zresztą James całkowicie się zgodził. — Widzisz, Jam — powiedział — liczą się widać poważnie z tym, że możemy razem z naszymi gruchotami dostać się w ręce żółtych. O nas im nie chodzi. Myślą tylko, żeby tajemnica celowników nie została przedwcześnie odkryta. A nas... mogą brać diabli! Drugą intrygującą sprawą było to, że szczególną uwagę zwracano na jak najwcześniejsze podrywanie maszyn przy starcie i skracanie tym samym ich rozbiegu do minimum. Na poszczególnych pasach startowych malowano białe znaki, których nie wolno było przekroczyć. Współzawodniczono nawet w tym, kto na ile metrów przed tym diabelskim znakiem zdoła poderwać samolot w powietrze. Te dwa intrygujące fakty kłóciły się ze sobą. Wydawało się to tym dziwniejsze, że przecież każda trudna operacja, a na taką zapowiadało się z całą pewnością, wymagała użycia jak najnowocześniejszego i najlepszego sprzętu. Tu zaś zachodziło coś wręcz przeciwnego. W pierwszych dniach marca cała grupa znalazła się w San Francisco. Z tą chwilą jedną sprawę można było uznać za całkowicie wyjaśnioną: szykowano ich w istocie do operacji przeciwko Japończykom. Kiedy zaś na pokład lotniskowca ,,Hornet” załadowano szesnaście bombowców B-25, Harvey odgadł natychmiast przyczyny szkolenia w krótkim starcie. Pokład „Hornet” miał długość około 250 metrów, podczas gdy bombowce tego typu w normalnych warunkach wymagały rozbiegu co najmniej 300 metrów. A więc sprawa była zupełnie jasna. Jedyną zagadkę stanowił nadal cel nalotu. To jednak interesowało przede wszystkim pułkownika Doolittle, dowódcę jednostki lotniczej, która na pokładzie lotniskowca wyruszyła właśnie na Pacyfik. Pierwsze dni podróży nie wzbudzały w nikim specjalnych obaw. Było raczej wątpliwe, aby samoloty japońskie mogły się ukazać w rejonach tak odległych od swoich baz. „Gdyby było inaczej... — pułkownik Doolittle z grozą myślał o takiej ewentualności — »Hornet« w sytuacji, w jakiej się znajdował, mógł być jedynie bierną, bezbronną ofiarą”. Jego 8 dział 127 mm i 16 dział 28 mm w gruncie rzeczy niewiele mogłyby zdziałać w walce z silniejszym ugrupowaniem lotniczym. Na osłonę lotniczą zaś lotniskowiec nie mógł liczyć. Znajdujących się na jego pokładzie 25 bombowców i 85 samolotów myśliwskich w istocie rzeczy nie można było w tym wypadku brać pod uwagę. Trudno byłoby bowiem liczyć na pomoc ciężkich B-25, z których prawdopodobnie zaledwie kilka zdołałoby na czas wystartować, a jeszcze mniej na samoloty myśliwskie uwięzione w hangarach pod pokładem zajętym przez

„ŻÓŁTY TYGRYS“ 1961/11 F. L. Justin 6 bombowce. To zakrawało na ironię losu: okręt naszpikowany samolotami nie mógł w razie nagłego ataku Japończyków użyć ich dla własnej obrony. W tej sytuacji całą siłę lotniczą reprezentowały wodnosamoloty katapultowane z krążowników towarzyszących lotniskowcowi. Pomoc ich oczywiście była wysoce problematyczna, zwłaszcza w obliczu zmasowanego nalotu. Z każdym dniem rejsu niebezpieczeństwo rosło. W siódmym dniu podróży dowódca lotniskowca komandor Mitscher poprosił nagle pułkownika Doolittle do siebie. — Zdaje mi się, że pan może być spokojny o swoje baranki — powiedział wręczając mu otrzymaną przed chwilą depeszę. Pułkownik przerzucił wzrokiem tekst. Komandor miał rację. Sytuacja rzeczywiście zmieniała się na korzyść. Depesza pochodziła od admirała Halsey'a z zespołu lotniskowca „Enterprise” i donosiła o mającym wkrótce nastąpić połączeniu sił amerykańskich na północ od wyspy Midway. Idący w tym kierunku „Enterprise” mógł im zagwarantować dobrą osłonę lotniczą. Tego jeszcze dnia pułkownik Doolittle zarządził odprawę załóg B-25. Była to pierwsza odprawa bojowa od wyruszenia w morze. Porucznik Harvey oczekiwał jej z niecierpliwością. — Osiemnastego kwietnia — zaczął pułkownik — w godzinach popołudniowych, kiedy znajdziemy się w odległości 500 mil od Japonii, przeprowadzimy pierwszy w tej wojnie nalot na Tokio, Nagoya, Osaka. Kobe, Yokohama oraz stocznie w Yokosuka. Nie potrzebuję dodawać jak wielkie znaczenie psychologiczne i moralne może mieć pomyślne wykonanie zadania. ...Losy nas wszystkich mogą ułożyć się różnie. Musimy jednak pamiętać o jednym. Nalot, w którym wszyscy weźmiemy udział, ma przekonać Japończyków, iż startowaliśmy z baz lądowych, a nie z okrętów. Dlatego wszelkie dokumenty, które wskazywałyby na to, że byliście zaokrętowani na lotniskowcu „Hornet”, muszą być zniszczone. Godzina startu nie została ściśle określona. Plan operacji przewidywał, że nalot zostanie przeprowadzony w nocy, by maszyny biorące w nim udział mogły o świcie lądować na lotniskach chińskich. Mówiąc o założeniach operacji pułkownik Doolittle nie przypuszczał jednak, że w najbliższych dniach zajdą okoliczności, które zmuszą go do zmiany opracowanego planu. 16 kwietnia ocean rozkołysał się sztormem. Pogoda wyraźnie nie sprzyjała akcji lotniczej, lecz nie to było najgorszą okolicznością. Nazajutrz w godzinach przedwieczornych eskadra amerykańskich okrętów znajdowała się w odległości 850 mil od Tokio. Tuż po zachodzie słońca obsługa radaru zameldowała o wykryciu podejrzanego echa. To mogło być coś znacznie gorszego niż sztorm. 7

„ŻÓŁTY TYGRYS“ 1961/11 F. L. Justin 7 :— Tego w programie nie było — Doolittle uśmiechnął się gorzko. — Jak pan myśli, komandorze, czy to Japończyk? Mitscher zrobił niewyraźną minę. — Naszych okrętów w tym rejonie na pewno nie ma, a więc... Znajdowali się na pomoście bojowym, skąd roztaczał się oryginalny widok. Silne pancerne nadbudówki tworzyły urwistą pionową ścianę stali, spadającą z jednej strony wprost w zielonobure fale oceanu, z drugiej zaś na gładki pokład zapełniony samolotami. Zewsząd otaczał ich ocean zamknięty kolistą linią horyzontu. Wkrótce obserwacja wzrokowa potwierdziła słuszność meldunku obsługi radaru. W istocie daleko przed nimi widniały wyraźne zarysy nieznanej jednostki. — Halsey już działa... — komandor Mitscher wskazał pułkownikowi sylwetkę towarzyszącego im krążownika, który opuściwszy szyk wysunął się do przodu znacznie zwiększając szybkość. — Tak, to „Nashville” — dodał po chwili obserwacji. Doolittle zasępił się. — Jeśli tamci nas zauważyli, gotowi drogą radiową powiadomić własne bazy, czego również nie było w programie. Mitscher nie odrywał oczu od lornetki. — To jakaś kanonierka — objaśniał z wahaniem. — ,.Nashville” powinien już otworzyć ogień. To przecież nie jest przeciwnik dla niego... Dowódca krążownika jak gdyby usłyszał Mitschera, gdyż w tejże chwili okręt rozbłysnął ogniem i otoczył się kłębami dymu. Komandor patrzył w stronę oddalonej, ciemniejącej kreski kanonierki. Huk wystrzałów przeleciał nad oceanem i utonął w nim słabnącym echem. Ku zdziwieniu komandora kanonierka odpowiedziała ogniem. Było w tym coś tak nieoczekiwanego, wprost humorystycznego, że komandor mimo woli się uśmiechnął. Wątły, nikły okręcik nie miał absolutnie żadnych szans i jego próba oporu w tej sytuacji wyglądała zdecydowanie niepoważnie. — Drugą salwą powinien go nakryć — zdecydował Mitscher z nie słabnącym zainteresowaniem obserwując przebieg... egzekucji. To bowiem, co się działo na jego oczach, trudno byłoby nazwać walką. Druga salwa, która w minutę później zaniepokoiła ocean, również nie była celna. Doolittle zaczynał się niecierpliwić. Mitscher odczuwał coś w rodzaju wstydu za niepowodzenia swych kolegów z „Nashville”. Na krążowniku najwidoczniej denerwowano się nie mniej, gdyż działa jego huczały teraz nie kończącym się grzmotem. Egzekucja, jak to w myśli nazwał komandor, ciągnęła się przez dziesięć minut. Pociski, kanonierki nawet nie dosięgały krążownika i dziesięciominutowe

„ŻÓŁTY TYGRYS“ 1961/11 F. L. Justin 8 ostrzeliwanie przypisać należało wyjątkowej niezdarności artylerzystów z „Nashville”. Krążownik wracał do szyku w aureoli wątpliwej sławy. Admirał Halsey wezwał natychmiast do siebie jego dowódcę. Należy przypuszczać, że nie uczynił tego po to, by złożyć mu gratulacje... Doolittle i Mitscher spojrzeli na siebie. Obaj myśleli o tym samym i obaj dochodzili do tych samych wniosków: Gdyby zamiast kanonierki spotkali pierwszy lepszy pancernik? — Znęcał się nad nim... — pułkownik nie mógł darować sobie złośliwej uwagi. — Żebyśmy przynajmniej wiedzieli, że tamten nie zdążył powiadomić. Mitscher nie odpowiedział nic. Obaj myśleli o operacji, ale w dwu różnych aspektach. Pułkownik martwił się, że cały drobiazgowo opracowany plan po prostu weźmie w łeb. Aby zaskoczyć japońską obronę przeciwlotniczą, 25 bombowców powinno już teraz startować nad wyspy japońskie. Niestety, zasięg samolotów był zbyt mały i nawet po osiągnięciu celów nigdy by nie dotarły do bezpiecznego lądowiska. Dalsza zwłoka wzmagała zaś niebezpieczeństwo. Trzeba było obie te sprzeczności jakoś pogodzić. Kompromis mógł być tylko jeden: przyspieszyć start i dokonać go w momencie, gdy tylko odległość do wysp japońskich zmniejszy się do tego stopnia, że zasięg B-25 okaże się wystarczający. Przy rozwijanej obecnie szybkości eskadry moment taki mógł nastąpić nazajutrz, 18 kwietnia, w godzinach przedpołudniowych. Chyba, że zaszłyby nieoczekiwane okoliczności... Komandor Mitscher miał zmartwienie nieco innego charakteru. Jego również denerwowało' nieoczekiwane-spotkanie z kanonierką, nad którą przez 10 minut pastwił się niefortunny krążownik. On także brał pod uwagę możliwości nadania depeszy przez kanonierkę i w związku z tym rozważał sprawę niebezpieczeństwa wzmagającego się z godziny na godzinę. O ile jednak Doolittle pragnąłby znaleźć się możliwie blisko wysp japońskich, o tyle Mitscher wolałby, aby start odbył się możliwie daleko od nich. Nie znaczy to bynajmniej, że komandor źle życzył lotnikom. Tak dalece antagonizm lotniczo-morski nie sięgał. Mitscher po prostu zdawał sobie sprawę, że im wcześniej B-25 wzlecą w powietrze, tym prędzej będzie mógł się skierować na bezpieczniejsze wody i wydobyć na pokład drzemiące w hangarach myśliwce, gwarantujące należytą osłonę lotniczą. Obliczając w myśli, kiedy może nastąpić ów zbawczy moment, doszedł do tego samego wniosku co pułkownik Doolittle: jutro w godzinach przedpołudniowych. Chyba, że zajdą nieprzewidziane okoliczności... „Nieprzewidziane okoliczności” rzeczywiście zaszły nazajutrz o godzinie 06.27 i przybrały postać skromnego rybackiego statku o egzotycznej nazwie „Nitto Maru”. Ów skromny statek rybacki pełnił mniej skromną służbę patrolową w ramach 5 floty japońskiej i znajdował się właśnie w wyznaczonym sektorze, kiedy przed nim

„ŻÓŁTY TYGRYS“ 1961/11 F. L. Justin 9 pojawiły się na horyzoncie potężne sylwetki lotniskowców i krążowników. Ich kurs na zachód ku Japonii nie mógł budzić żadnych wątpliwości co do celów eskadry amerykańskiej. Dowódca „Nitto Maru” nie zwlekał z decyzją. Zaszyfrowana depesza miała zaalarmować Tokio i sztaby odpowiedzialne za obronę cesarza i wysp. O tym, że Japończycy wykonali swój obowiązek, zorientowano się szybko również i w eskadrze amerykańskiej. Nie trzeba było nawet rozszyfrowywać przejętej depeszy, aby domyślić się jej treści. Moment, o którym myśleli jeszcze wczoraj Doolittle i Mitscher, musiał nastąpić o parę godzin wcześniej. O tym, aby zbombardować Tokio i inne miasta w nocy, a o świcie lądować w Chinach, nie mogło już być mowy. Nalot musiał być przeprowadzony na los szczęścia. O jakiej porze samoloty dotrą do Tokio i Yokosuka zależało już tylko od szybkości maszyn i warunków atmosferycznych. Pułkownik Doolittle nie miał wyboru. Na domiar złego ocean był niespokojny. Rozkołysany pokład lotniskowca utrudniał start. „Hornet” zatoczył krąg i ustawił się dziobem do wiatru. Kolejność startu samolotów wyznaczona była już z góry. Jako pierwszy opuszczał pokład lotniskowca „Hornet” pułkownik Doolittle ze swoją załogą. Uruchamiane silniki napełniły ocean głośnym warkotem. Porucznik Harvey zaciągnął limuzynę. Odgłos pracy silników stał się od razu cichszy. Jego maszyna dygotała i zdawało się, że pokład lotniskowca załamie się od silnych wstrząsów. Przed sobą mógł dostrzec samolot dowódcy. Jako pierwszy miał szczególnie trudne zadanie, gdyż jego rozbieg musiał być najkrótszy. Harvey widział, jak dziób lotniskowca unosił się, po czym zapadał w dolinę fali. Moment startu trzeba było zsynchronizować z ruchem lotniskowca i obliczyć tak, aby samolot znalazł się na krańcu dziobu w chwili, gdy ten znajduje się w swoim najwyższym położeniu. Harvey obserwował, jak sobie poradzi z tym pułkownik Doolittle. Właśnie dziób „Horneta” zapadał się w najgłębszą dolinę. Samolot pułkownika drgnął. Zwiększone obroty napełniły warkotem cały okręt. B-25 ruszył naprzód, lekko dobiegł do dziobu i wyrzucony jak przez trampolinę zawisł w powietrzu. Porucznik gwizdnął z uznaniem. Crooks nie zrozumiał. — Co Jam? Harvey wskazał palcem w górę. — Stary już fruwa... Przed nimi rząd maszyn szybko się kurczył. Wreszcie James zobaczył przed sobą chorągiewkę startowego. Tkwiła jakiś czas w górze, po czym ostro przecięła powietrze w dół. W tej chwili porucznik dojrzał jak pokład zaczął róść przed nim gładką ścianą. Ruszył naprzód. Nie wiedział nawet, kiedy lotniskowiec „skończył się”. Ściągnął drążek i maszyna poderwała się w górę. Przed nim falował ocean...

„ŻÓŁTY TYGRYS“ 1961/11 F. L. Justin 10 PLANY NA ROZDROŻU Szef Sztabu Zjednoczonej Floty1 kontradmirał2 Ugaki nerwowym ruchem sięgnął po słuchawkę telefonu. „Ani chwili spokoju” — pomyślał ze złością. Po drugiej stronie przewodu meldował się komandor Kurosima. Pogrążony we własnych myślach kontradmirał w pierwszym momencie nie zrozumiał o co chodzi. — Czy mogę zameldować osobiście o wykonaniu zadania? — zapytywał Kurosima. Twarz Ugaki rozjaśniła się. — A tak, tak — proszę... Sprawa rzeczywiście była pilna. Tej właśnie sprawie Ugaki poświęcał ostatnio długie godziny dnia szereg bezsennych nocy. To samo zresztą zadanie ciążyło na komandorze i Ugaki był nawet zadowolony z odwiedzin swego podwładnego. Będą mogli skonfrontować swoje rozważania i swoje zamysły. Sprawa dotyczyła najbliższych planów militarnych. Błyskawiczne i efektowne zwycięstwa osiągnięte w pierwszym roku wojny nie doprowadziły do rozstrzygnięcia konfliktu, wojna przeciągała się i najwyższe dowództwo japońskie nie bardzo wiedziało, jak należało nadal ją poprowadzić. Wszelkie plany przed powzięciem decyzji o napaści na Pearl Harbour teraz wydały się nagle naiwne. Przypuszczano, że po złamaniu głównych sił nieprzyjacielskiej Floty Pacyfiku wystarczy zdobyć podstawowe bazy amerykańskie na Pacyfiku i morzach południowych, przygotować ich obronę i spróbować pertraktacji pokojowych. Rzeczywistość okazywała się tymczasem inna. Przeciwnik niechętnie rezygnował z utraconych wysp i wszystko wskazywało na to, że szykuje się do generalnej rozprawy. Ugaki był przeciwny biernemu przypatrywaniu się wzrostowi sił amerykańskich na Pacyfiku. Uważał, że należy prowadzić walkę zaczepną, atakować, nękać i doprowadziwszy w sprzyjających warunkach do spotkania z głównymi siłami amerykańskiej floty rozgromić ją. Zanim przeciwnik zdoła 1 W Japonii lotnictwo nie stanowiło odrębnego rodzaju wojsk i nie miało odrębnego dowództwa. Flotę morską i współdziałające z nią lotnictwo morskie obejmowano ogólną nazwą Zjednoczonej Floty. 2 Dla łatwiejszego zorientowania czytelnika stopnie wojskowe podane zostały w niniejszym tomiku według powszechnie używanej terminologii. W rzeczywistości w japońskiej marynarce wojennej stopnie te brzmią: admirał — Tai-sho, wiceadmirał — Chu-sho, kontradmirał — Sho-sho, komandor — Tai-sa, komandor porucznik — Chu-sa, komandor podporucznik — Sho-sa, kapitan — Tai-i, porucznik — Chu-i, podporucznik — Sho-i, chorąży — Sho-i Ko-hosei.

„ŻÓŁTY TYGRYS“ 1961/11 F. L. Justin 11 zbudować nowe okręty, będzie można nie tylko odpowiednio zabezpieczyć zdobyte terytoria, ale nawet i rozszerzyć stan posiadania. Prawdę mówiąc, już w drugim roku wojny kontradmirał przeżywał najbardziej gorzkie rozczarowanie. Ulegając militarystycznej propagandzie chwilami sam gotów był uwierzyć, że ludność tubylcza wysp rzeczywiście z radością powita wkraczające oddziały japońskie. Tymczasem był świadkiem zupełnie czegoś innego. Ludność ta daleka była od entuzjazmu na widok japońskich żołnierzy, tak samo zresztą jak i bez najmniejszego żalu żegnała wycofujących się Amerykanów. Zarówno jedni jak i drudzy w gruncie rzeczy traktowani byli jak najeźdźcy. Tak z jednej, jak i z drugiej strony nie była to przecież wojna w obronie ojczyzny. Prowadzono ją o podział terenów nie należących do żadnej ze stron toczących walkę na rozległych obszarach Pacyfiku. Rachunek był czyniony nie tylko bez gospodarza, ale i wbrew jego prawdziwym pragnieniom. Japońska ofensywa zaczęła się na długo przed Pearl Harbour. Na Guam, Wake, Truk, Palau i innych wyspach coraz częściej pojawiali się japońscy kupcy, rzemieślnicy, przedsiębiorcy. Ich właściwa rola i cel pobytu na wyspach nie budziły w nikim wątpliwości. Rzadko jednak kiedy udawało się ich złapać na gorącym uczynku. Ale dla Świętego Cesarstwa celem wojny nie były Guam czy Wake. Tym celem nie było nawet wyparcie Amerykanów z zajmowanych na oceanie pozycji. Długofalowa polityka Mikada wypowiedzianą wojnę traktowała jako zakrojony na szeroką skalę manewr, mający na celu zabezpieczenie tyłów przed właściwą ekspansją na zachód, na bogate tereny Chin i azjatycką część ZSRR. Mikado i jego doradcy zdawali sobie sprawę z tego, że tę ostateczną ofensywę będzie można przeprowadzić dopiero wówczas, gdy Imperium Japońskie uzyska nowe źródła surowców i oprze się o łańcuch baz morskich, lotniczych i lądowych. Chociaż walkę prowadzono teraz ze Stanami Zjednoczonymi, Związek Radziecki ani przez chwilę nie przestał być japońskim wrogiem nr 1. I to właśnie komplikowało sprawę. Ugaki podszedł do rozwieszonej na ścianie mapy i po raz nie wiadomo który wpatrywał się w rozległą błękitną przestrzeń usianą plamami wysp o nieregularnych kształtach. Na Guam, Wake, Filipinach, a nawet nad dalekim Singapur — brytyjskim bastionem na Dalekim Wschodzie — powiewała japońska bandera. Ale co dalej? Opracowanie strategicznych planów było zadaniem generalnych sztabów armii i floty. Trudno o dobranie podobnie niezgodnych partnerów. Ich odrębności nie potrafił złagodzić formalny układ zawarty w listopadzie 1941 roku między Sztabem Zjednoczonej Floty i Sztabem Armii o wspólnym prowadzeniu działań wojennych, w którym omówiono ogólnie rolę i zadania każdego z rodzajów

„ŻÓŁTY TYGRYS“ 1961/11 F. L. Justin 12 wojsk3 . W japońskich siłach zbrojnych między tymi dwoma rodzajami broni antagonizm przybierał niekiedy charakter wrogości. Armia i flota miały różne koncepcje i niechętnie godziły się na kompromis. Przeforsowanie planu napaści na Pearl Harbour admirał Yamamoto mógł zawdzięczać jedynie swojemu zdecydowaniu i uporowi. Powodzenie i rozgłos, jaki zyskał po tym niezwykłym zwycięstwie, podniosły jego autorytet i znaczenie. Było to i dobre dla niego i złe. Dobre, gdyż odtąd Yamamoto mógł swoją opinią przeważać losy planów; złe, gdyż zbytnie powodzenie zwiększało szeregi jego wrogów, zawistnych konkurentów walczących o względy Mikada. Ugaki przyglądał się rozwieszonej na ścianie mapie, powracając do swoich poprzednich myśli. Uderzenie mogło być przeprowadzone w jednym z trzech kierunków: na zachód, na wschód lub na południe. I trzy te koncepcje ścierały się ze sobą. Ugaki osobiście opowiadał się za zaatakowaniem Wysp Hawajskich. Ilekroć spoglądał na mapę denerwowało go to, że Amerykanie w swej drodze do Australii mogą korzystać z tak świetnej bazy, która przecież mogła w każdej chwili przekształcić się też w bazę wypadową przeciwko macierzystym wyspom japońskim. Zajęcie Hawajów zlikwidowałoby to niebezpieczeństwo, przecięłoby amerykańskie morskie linie komunikacyjne, a jednocześnie rozszerzyłoby pierścień obronny wokół wysp japońskich. Obawiał się natomiast uderzenia na zachód. Armia radziecka stojąca u swych wschodnich rubieży nie brała wprawdzie udziału w walce, ale już sama jej obecność w tych rejonach wystarczała, aby krępować ruchy, paraliżować swobodę planowania kolejnych uderzeń i wiązać znaczne siły lądowe, bez których opanowanie większych wysp byłoby nie do pomyślenia. Uderzenie na zachód musiało pozostać, jego zdaniem, dalszym, końcowym planem strategicznym, którego realizacja podniesie Święte Cesarstwo do właściwej mu godności i wielkości. Ugaki był tak zatopiony w swych planach, ze me słyszał nawet, kiedy komandor stanął w drzwiach jego gabinetu. Dopiero kiedy Kurosima zameldował się po raz drugi, kontradmirał oderwał wzrok od mapy i odwrócił się. Komandor wyjął z kieszeni dokumenty i rozłoży je na biurku. W pierwszej chwili na twarzy Ugak odmalowało się głębokie rozczarowanie. 3 Organizacja najwyższego dowództwa japońskiego była dość skomplikowana. Nominalnym dowódcą był cesarz, któremu bezpośrednio podlegały trzy najwyższe organy: Sztab Generalny Imperium (Senji-Dai-Honei), Rada admirałów i marszałków (Gensui-Fu) i Najwyższa Rada Wojskowa (Gunji-Sengi-In). Oprócz tego istniały sztaby generalne sił morskich i lądowych, których współpracę regulowały osobne i specjalne umowy.

„ŻÓŁTY TYGRYS“ 1961/11 F. L. Justin 13 Na rozłożonej mapie zamiast rozległego błękitu oceanu widniał teraz przed nim olbrzymi obszar lądu od zachodnich krańców ZSRR aż do wschodnich granic macierzystych wysp japońskich. — Synchronizacja działań? — zapytał, z góry oczekując potwierdzającej odpowiedzi. Kurosima skinął głową. Plan był jak na poglądy Ugaki aż nadto śmiały. Było jasne, że Kurosima jako podstawę do jego opracowania wziął polityczne założenia wynikające z istnienia „osi” Rzym — Berlin — Tokio. Komandor uważał, że skoro Japonia przystąpiła do owej „osi”, to z tego tytułu coś się jej musi należeć przynajmniej w postaci uzgodnienia planów strategicznych. — Najbliższym naszym zadaniem — komandor poczuł się w obowiązku do złożenia bliższych, ustnych wyjaśnień — powinno być zniszczenie floty przeciwnika, osiągnięcie panowania w powietrzu nad Oceanem Indyjskim oraz zdobycie wyspy Cejlon... Wzrok Ugaki z zainteresowaniem śledził szlak przyszłej ofensywy wskazywany przez komandora końcem pałeczki. — ...Cejlon — ciągnął Kurosima — nie jest naszym ostatecznym celem. Zdobycie go jednak pozwoli nam na późniejszą obronę Półwyspu Malajskiego — pałeczka drgnęła i dziwnie lekko przesunęła się na północny kraniec Indii. — Stamtąd na nasze spotkanie maszeruje wojsko niemieckie... Plan był urzekający. Ugaki patrzył na mapę zafascynowany czarną pałeczką Kurosimy-czarodzieja. Gdybyż tak można było urzeczywistnić te piękne marzenia. Komandor jak gdyby odgadł myśli przełożonego. — To nie jest fantazja — powiedział z naciskiem — mamy informacje, że niemiecka armia z wiosną rozpocznie ofensywę... — A czy macie informacje, jak się ona zakończy? Chociaż pytanie miało ton ironiczny, Kurosima musiał przyznać, że jest rzeczowe. Wprawdzie jak dotychczas niemieccy sojusznicy wciąż posuwali się naprzód, ale któż zaręczy, że któregoś dnia szczęście się od nich nie odwróci i armia radziecka nie zada im klęski. Armia radziecka... Było to denerwujące i przytłaczające zarazem. Ta nie walcząca z Japonią Armia Radziecka w gruncie rzeczy psuła szyki i tu na Dalekim Wschodzie i tam gdzieś na odległych zachodnich obszarach. Wróg nr 1 wciąż istniał i wciąż był groźny. Ugaki cieszył się w duchu z niedostatków planu Kurosimy. Marzenia trzeba wciąż konfrontować z rzeczywistością, a ta ostatnia nie dawała podstaw do tego, aby plan komandora można było uznać za realny. Tym samym dawny plan kontradmirała napaści na Hawaje mimo zarzutów, jakie mu stawiano, okazywał się nadal lepszy. Ugaki gotów był go bronić do końca, nie znajdował jednak ani sojuszników, ani nowych argumentów oprócz tych, które swego czasu przytaczał.

„ŻÓŁTY TYGRYS“ 1961/11 F. L. Justin 14 Najpotężniejszym sojusznikiem, o pozyskaniu którego marzył kontradmirał, był Yamamoto, ale ten stał na uboczu nie mieszając się w opracowywanie planów strategicznych. Ugaki był realistą. Nie wierzył nie tylko w powodzenie planu Kurosimy, ale nawet w możliwość zsynchronizowania działań armii niemieckiej i japońskiej. Potwierdzeniem takiej opinii był znamienny fakt, że sprawa uzgodnienia planów strategicznych została zupełnie pominięta przez zachodnich partnerów w trójstronnej umowie wojskowej między państwami „osi” Rzym—Berlin—Tokio podpisanej 19 stycznia 1942 roku. Uroczysty tekst nie wnosił nic konkretnego. Wszystkie trzy państwa zgadzały się z tym, że wojnę trzeba wygrać i że dążyć do tego należy wspólnymi siłami. Komandor Kurosima nie mógł zrozumieć przyczyn, dla których Niemcy wstrzymywali się z uzgodnieniem terminów i rozmiarów konkretnych posunięć. Nie bardzo orientował się w tym, że niemiecka machina wojenna zaczynała coraz bardziej grzęznąć na terenie ZSRR i że hitlerowscy generałowie po przykrych rozczarowaniach woleli już nie stawiać żadnych horoskopów. Uprzednio opracowany przez Kurosimę plan uderzenia na zachód okazał się w tej sytuacji co najmniej nieaktualny. Nowego zaś planu dalszej ofensywy wciąż jeszcze nie było... * * * Wartownik Amatsu miał dziś wyjątkowego pecha. Nigdy nie lubił, jeżeli w czasie jego warty przed wejściem do budynku sztabu generalnego przybywało do gmachu zbyt dużo wysokich osobistości wojskowych. Wymagało to szczególnej uwagi. Tymczasem dziś właśnie musiała się odbywać jakaś ważna narada, skoro w krótkich odstępach czasu do budynku weszło już kilkanaście osób. Amatsu znał ich prawie wszystkich z widzenia. Jako pierwsi przybyli wiceadmirał Ito, kontradmirał Fukudome i komandor Tomioka z morskiego sztabu generalnego, w minutę później zjawił się kontradmirał Ugaki z komandorem Kurosima, obaj ze sztabu Zjednoczonej Floty. Zaledwie Amatsu zdołał odetchnąć, a już musiał powitać komandora Watanabe z wydziału operacyjnego sztabu, admirała Yamamoto oraz generała Mijadzaki, szefa wydziału operacyjnego w sztabie generalnym wojsk lądowych, który przybył z kilkoma oficerami. W gruncie rzeczy wszystkie te narady były dla Amatsu zupełnie obojętne. ,Z największą przyjemnością zrzuciłby z siebie mundur i wyruszył łodzią na połów ryb. Był kwiecień i sezon właśnie się zaczynał.

„ŻÓŁTY TYGRYS“ 1961/11 F. L. Justin 15 Wartownik spojrzał na rozkwitające przed gmachem drzewa, przerzucił wzrok na drugą stronę ulicy i drgnął. Za drzewem stał jakiś człowiek i Amatsu zdawało się, że patrzy wprost na niego. „Tokko4 ...” — pomyślał. Jak dotychczas nde miał do czynienia z ludźmi z Tokko, ale słyszał o nich wiele. Jeszcze przed kilku laty była to niewielka organizacja, do której dobierano specjalnych ludzi, i podlegała Ministerstwu Spraw Wewnętrznych. Funkcjonariusze jej szczycili się specjalnymi zaszczytami i przywilejami. Z czasem Tokko rozrosło się i miało swoich ludzi w każdym urzędzie, w każdej instytucji. Dochodziło do tego, że przydzieleniem węgla zajmował się człowiek z Tokko. Bez węgla trudno było coś ugotować lub ogrzać mieszkanie. Węglem można było regulować nastroje ludności, wzbudzać patriotyzm i zapewniać lojalność wtedy — gdy przydział węgla zależał od człowieka z Tokko. Amatsu wolał nie mieć do czynienia z Policją Kontroli Myśli, jak popularnie nazywano Tokko. Przestał więc „filozofować” i równym obojętnym krokiem zaczął przechadzać się przed budynkiem. W sali na drugim piętrze za chwilę miała się rozpocząć narada. Rozbieżności w poglądach na cele najbliższych operacji już od dawna budziły niepokój poszczególnych ugrupowań w dowództwie. Nawet Mikado zechciał łaskawie okazać swoje zniecierpliwienie, co było równoznaczne z poważnym ostrzeżeniem, a co jeszcze bardziej zaostrzyło przeciwieństwa wewnątrz armii i floty. Sztab generalny armii nie szczędził złośliwych uwag pod adresem morskiego sztabu generalnego, który z kolei dość sceptycznie zapatrywał się na propozycje sztabu Zjednoczonej Floty. Ten co najmniej oryginalny system „współpracy” był powodem ironicznych raportów niemieckiego attaché morskiego, generała Wenekera, który zachowując jak największą uprzejmość wobec swych sojuszników donosił jednocześnie swym przełożonym, że rozgardiasz panujący w najwyższym dowództwie japońskim nie rokuje najlepszych nadziei na najbliższą przyszłość! Ambicje i ambicyjki japońskich przywódców, niesłychanie rozgałęziona sieć spisków i wzajemnych oskarżeń powstała w wyniku bezpardonowej walki poszczególnych grup, za którymi najczęściej stały potęgi dzaibatsu5 . Nad całym tym systemem ciążyła postać Hirohito, otoczona boską bałwochwalczą czcią wysokich dostojników gotowych do najpodlejszych intryg, aby tylko zyskać względy cesarza. Walka generałów o godność dostępu do tronu bezsprzecznie zmniejszała zdolność operatywną wszystkich sztabów. Dzisiejsza narada rozpoczęła się jak zawsze od oddania hołdu Hirohito: 4 Polityczna policja japońska. 5 Koncerny japońskie.

„ŻÓŁTY TYGRYS“ 1961/11 F. L. Justin 16 — Niech cały wszechświat stanie się domem, w którym zasiądzie cesarz — rozpoczął swe przemówienie wiceadmirał Ito. — Zanim się jednak to stanie, musimy rozważyć drogi, które prowadzą do urzeczywistnienia wielkiej misji narodu japońskiego. Po tym wstępie zebrani wiedzieli już, o czym będzie dalej mówił Ito. Rzeczywiście, Ito powołał się na świętą wiarę szyntoizmu, która uczyniła z cesarza boga, a każdego Japończyka półbogiem nakładając jednocześnie na nich obowiązek szerzenia tej religii i zdobywania dla nich nowych wiernych przez rozszerzanie granic państwa. Wojna więc, którą naród japoński prowadzi, jest nie tylko obowiązkiem patriotycznym, lecz nakazem bogów. Już dawni władcy japońscy wykorzystywali szyntoizm do własnych celów politycznych, a cesarz Meidżi panujący w drugiej połowie XIX w. zbudował na jego bazie całą doktrynę zmierzającą do zapewnienia bezgranicznej uległości i lojalności obywateli. Tak było łatwiej rządzić wewnątrz kraju i tak było łatwiej planować podbój świata. Powoływanie się na świętą misję i na wolę cesarza było ulubionym chwytem każdego z mówców. Dwaj dyskutanci i najzaciętsi wrogowie mogli wzajemnie się oskarżać i przedstawiać zupełnie ze sobą sprzeczne wnioski i plany, ale żaden z nich nie zapominał przy tym powołać się na wolę cesarza. Pierwsze słowa Ito wysłuchane zostały więc z uroczystą uwagą. Teraz wiceadmirał przechodził do spraw bardziej istotnych i sala się ożywiła. — Którędy prowadzi szinto — droga bogów — ku wielkości świętego cesarstwa? Przedstawiano nam drogę na zachód i drogę na wschód. Żadna z nich nie wydaje się obecnie do przyjęcia. Nie możemy jednak dłużej czekać. Cesarz niecierpliwi się, że zwlekamy z wypełnieniem woli bogów, które stało się zaszczytem naszego pokolenia. Oto przedstawimy wam nowy plan, abyście mogli poznać, najwłaściwsze naszym zdaniem, zamiary... Ito usiadł. Nikogo to nie zdziwiło, że zamiast dalszego relacjonowania skinął głową w stronę komandora Tomioka. Wszyscy wiedzieli, że ani szef sztabu generalnego, admirał Nagano, ani jego zastępca, wiceadmirał Ito, nie zajmują się takimi „głupstwami”, jak opracowywanie planów strategicznych. Od tego byli oficerowie tej miary, co komandor Tomioka, lub co najwyżej kontradmirał Fukudome. Komandor podniósł się z miejsca i powoli, jak gdyby jeszcze zastanawiając się, podszedł do mapy pokrywającej prawie całą ścianę sali. Przez chwilę wpatrywał się w tak doskonale znane wszystkim tu obecnym zarysy lądów, po czym bez słowa wskazał na... Australię. W sali zapanowało poruszenie. Jak dotychczas nikt nie wpadł na pomysł zaatakowania Australii. Pomysł był nowy, ciekawy i zainteresował wszystkich. Jedynie w twarzy kontradmirała Ugaki dostrzec było można ledwo widoczny

„ŻÓŁTY TYGRYS“ 1961/11 F. L. Justin 17 ironiczny uśmiech. On jeden pozostawał wciąż wierny swojemu planowi ofensywy na wschód — ku Hawajom. Tomioka zdając sobie w pełni sprawę z poruszenia, jakie wywołał jego milczący gest, przystąpił do uzasadnienia planu: — Cesarz nie będzie miał spokoju, a ojczyzna nasza będzie w stałym zagrożeniu, dopóki Australia nie znajdzie się całkowicie pod naszą kontrolą i nie zostanie całkowicie izolowana od Stanów Zjednoczonych... Kontradmirałowi Ugaki utkwiło w pamięci to ostatnie zdanie: „Dopóki nie zostanie całkowicie izolowana od Stanów Zjednoczonych”. Ale przecież jego plan w gruncie rzeczy zmierzał do tego samego. Zaczął uważniej wsłuchiwać się w słowa komandora. — Flota amerykańska została zdruzgotana — ciągnął Tomioka — i nieprędko się podniesie. Resztę amerykańskich okrętów trzeba zmusić do przyjęcia rozstrzygającej bitwy i zniszczyć. To zostanie zrobione. Czy jednak zabezpieczy to naszą świętą ojczyznę i uniemożliwi wrogom przeprowadzenie kontrofensywy? Bynajmniej. Dopóki Amerykanie panują nad Australią, nie potrzebują mieć lotniskowców. Australia jest najpewniejszym lotniskowcem. Jeśli im nie przeszkodzimy, już wkrótce z australijskich baz lotniczych zaczną płynąć ku naszej świętej ziemi eskadry wrogiego lotnictwa. Mogą nawet zagrozić naszemu miastu Tokio, w którym przebywa cesarz... Ugaki musiał przyznać, że Tomioka miał dar przekonywania i umiał mówić. Ten chwyt z niebezpieczeństwem zagrażającym cesarzowi zrobił poważne wrażenie. Kontradmirał spojrzał ukradkiem w twarz Ito, który swego czasu był najbardziej złośliwym krytykiem planu hawajskiego. Ito patrzył, na niego z drwiącym uśmieszkiem. „Gorotsuka”6 — pomyślał o nim ze złością Ugaki. — ...Dlatego — mówił dalej Tomioka — naszym głównym następnym uderzeniem musi być cios w Australię. Aby odsunąć niebezpieczeństwo zagrażające cesarzowi z tej strony, morski sztab generalny podjął już wcześniej pierwsze przygotowawcze operacje... Dopiero w tej chwili wiele osób zrozumiało istotny sens i cel operacji dokonanych na tym odcinku przed kilku miesiącami. W pierwszych dniach marca wojska japońskie rozpoczęły lądowanie w Salamaua Lae we wschodniej części Nowej Gwinei. Ogół znał przebieg tych działań. Nikt nie wiązał ich jednak z planami morskiego sztabu generalnego. Teraz dopiero Tomioka odkrył karty. Morski sztab generalny nie bawił się w formalne zatwierdzanie planów, po prostu wprowadzał je w czyn nie pytając nikogo o zdanie i stawiając dowództwo sił lądowych wobec faktu dokonanego. To mogło udawać się na mniejszą skalę, ale teraz, kiedy w grę wchodziło zaatakowanie Australii, wiceadmirał Ito i jego przełożony, admirał Nagano, potrzebowali szerszej pomocy. Ugaki przejrzał ich 6 Rzezimieszek.

„ŻÓŁTY TYGRYS“ 1961/11 F. L. Justin 18 zamiary. Sądzili, że skoro ich plan został już częściowo przeprowadzony, tym łatwiej uda im się dokonać reszty. Teraz mógł się już domyślić, do czego będzie zmierzał Tomioka. Ugaki nie mylił się. Komandor w istocie przedstawiał teraz dalszy ciąg tego samego planu. — ...Na tym nie zamierzamy kończyć! Korzystając z pomocy armii lądowej — Tomioka kurtuazyjnie skłonił się w stronę generała Mijadzaki — wojska stacjonujące w Rabaulu wezmą udział w operacji desantowej w Port Moresby w południowowschodniej Nowej Gwinei. Jesteśmy przekonani, że w dalszym zwycięskim marszu bohaterskie wojska lądowe udzielą nam pomocy w opanowaniu Nowej Kaledonii, Fidżi i Samoa, co powinno nastąpić w najbliższym czasie i co będzie stanowiło jednocześnie ostatni akt przed wtargnięciem do Australii. Oby cesarz pobłogosławił naszym planom! — zakończył Tomioka patetycznie, a zarazem i... dyplomatycznie. W słuchaczach zdanie to bowiem miało wywołać wrażenie, że cesarz powiadomiony jest o tych planach i je aprobuje. W sali zapanowała chwila denerwującej ciszy. Po spojrzeniach i wyrazie twarzy próbowano wybadać się wzajemnie, kto jest za planem i kto przeciw. Była to walka nie tylko poglądów, ale i walka stanowisk, grup politycznych, koterii. Ugaki świdrował okiem zebranych. Gdyby mógł hipnotyzować, z jakąż radością zahipnotyzowałby tych wszystkich, żeby się wypowiedzieli przeciw planowi australijskiemu, a za planem hawajskim. Jeśli ta chwila ciszy była denerwująca dla Ugaki, to tym bardziej przejęci nią byli Ito i Tomioka. Oznaczała ona bowiem, że mimo wszystko wywody komandora nie spotkały się z powszechnym uznaniem. Wiceadmirał zawahał się. Czyżby to wszystko miało oznaczać, że hawajski plan Ugaki ma jeszcze jakiekolwiek szanse? Trzeba będzie jeszcze raz powiedzieć wszystkim, co o nim myśli. Ito wstał z miejsca i podszedł do mapy. — Nie będę tu nic dodawał do tego, co przed chwilą powiedział już komandor Tomioka. W moim przekonaniu plan przedstawiony przez niego jest tą drogą, którą powinniśmy przejść mając na względzie dobro cesarza i wielkość Japonii! Czyż nie macie dość odwagi, aby skoczyć z galerii świątyni Kijomidzu7 ? A może odpowiada wam bardziej plan hawajski, osądzony i odrzucony już dawniej? Ponieważ w sali panowała cisza, Ito ciągnął dalej. Jego głos w zdenerwowaniu załamywał się i chwilami przechodził w ton piskliwy, skrzeczący. Wiceadmirał jednak nie przypominał sobie najwidoczniej argumentów, na zasadzie których plan sztabu Zjednoczonej Floty został odrzucony, gdyż poprosił komandora Mijo z morskiego sztabu generalnego o zreferowanie tej sprawy. Mijo zaczął naprędce przypominać owe argumenty: 7 Świątynia Kijomidzu znajduje się w Kioto nad urwiskiem. Tu użyte w przenośni oznacza zdolność podejmowania szybkich decyzji.

„ŻÓŁTY TYGRYS“ 1961/11 F. L. Justin 19 — Plan został odrzucony z wielu powodów. Z uwagi na silne bazy amerykańskie na Hawajach opanowanie jednej z wysp, w planie proponowano wyspę Midway, byłoby połączone z dużymi trudnościami, gdyż przeciwnik mógłby kontrolować wszelkie nasze operacje w tym rejonie. Na pomoc własnego lotnictwa nie możemy liczyć. Odległość z naszych lotnisk do Hawajów przekracza zasięg samolotów. Jeśli nawet uda się nam zdobyć Midway, trzeba będzie ją regularnie zaopatrywać w broń i żywność, co nie wydaje się sprawą prostą. Sztab Zjednoczonej Floty przecenia znaczenie takiej operacji, a w szczególności trudno jest zgodzić się z tym, że Midway rozszerzy zasięg działania naszego lotnictwa i floty. Wręcz przeciwnie wyspa ta, aby ją utrzymać, będzie wymagała od nas dużego wysiłku. Ryzyko duże, efekty małe... — zakończył Mijo konkretnym wnioskiem. Przy tym naświetleniu plan Ugaki nie miał wielu szans. Kontradmirał zdawał sobie z tego sprawę. Mimo to nie tracił nadziei. Była ona zależna od jednego człowieka, o którym w tej chwili myśleli zarówno szef sztabu Zjednoczonej Floty Ugaki jak i zastępca szefa sztabu generalnego Ito. Człowiek ten nie zabierał dotychczas głosu, choć pod jego adresem padło już szereg uprzejmych słów i ujmujących gestów. Tym człowiekiem był generał Mijadzaki, reprezentant armii lądowej na tej naradzie. Generał czuł utkwione w sobie oczy. Wiedział że nadszedł czas na jego wypowiedź. — Najważniejszym naszym obowiązkiem — zaczął stereotypowo — jest obrona cesarza i spełnienie odwiecznej misji naszej świętej Japonii, temu celowi chcemy służyć... Teraz dopiero można było przystąpić do właściwego zagadnienia. Generał zdawał sobie sprawę, że, w jego rękach leżały losy obu planów. To dodawało mu znaczenia. Za chwilę, kiedy wypowie swoją opi.nię, zyska nowych wrogów. — Słuchaliśmy uważnie — ciągnął z namysłem — wszystkich wywodów. Jesteśmy przeniknięci troską o ojczyznę. Piękne są plany morskiego sztabu generalnego... Ito uśmiechnął się złośliwie w stronę kontradmirała Ugaki. — ...Ale w obecnej sytuacji armia lądowa nie byłaby w stanie uczestniczyć w operacji australijskiej. Pożar wojny ogarnął cały świat. Musimy być uważni i czujni, obserwować wszystko, co dzieje się nie tylko na Pacyfiku, ale i na froncie europejskim. Jeśli armia radziecka załamie się, pójdziemy na zachód, jeśli będzie zwyciężać, musimy być nie mniej ostrożni... Nie widzę możliwości oderwania chociażby części wojska od tego zadania i skierowania jej na inny front... To było właściwie wszystko. Jeśli armia lądowa podtrzyma swoje stanowisko, plan sztabu generalnego musi upaść. To było jasne dla wszystkich. Atak na Midway nie potrzebował większych oddziałów lądowych, a na niewielkie kontyngenty można było liczyć. Midway bądź co bądź to nie Australia.

„ŻÓŁTY TYGRYS“ 1961/11 F. L. Justin 20 Tego dnia narada nie przyniosła konkretnego rozwiązania problemu. Ugaki wracał do siebie pogrążony w rozmaitych myślach, które od dłuższego czasu krążyły mu po głowie. Dziwnie wyglądała ta sytuacja. Związek Radziecki nie biorący udziału w wojnie w wyraźny sposób krępował ruchy japońskich sztabowców. Wydawało się to tak dziwne, że Ugaki sam się zastanawiał, czy plan, którego bronił, jest rzeczywiście jego koncepcją, czy też zmuszony jest po prostu do tej koncepcji konkretnymi przyczynami leżącymi poza nim samym. W swej próżności odczuwał zadowolenie, że Ito nie zwyciężył. Na zupełny triumf było jednak jeszcze za wcześnie. Ito będzie szukał jeszcze pomocy, więc on, Ugaki, będzie też musiał znaleźć nowych zwolenników, nowe argumenty. Te argumenty w postaci zupełnie nieoczekiwanej miały się zjawić nazajutrz — 18 kwietnia 1942 roku.

„ŻÓŁTY TYGRYS“ 1961/11 F. L. Justin 21 A JEDNAK MIDWAY Radiotelegrafista wydziału operacyjnego w sztabie generalnym w Tokio, porucznik Kawasaki, zapisywał kolejny meldunek okrętu dozorowego pełniącego służbę na południowy wschód od wysp japońskich. Kawasaki zdążył już przyzwyczaić się do jednobrzmiących meldunków, których istotna wartość polegała na stwierdzeniu samego faktu utrzymania stałej łączności z jednostkami patrolującymi. Treść ich była prawie zawsze jednakowa: „Wszystko w porządku, żadnych podejrzanych ruchów nieprzyjaciela nie stwierdzono”. Czasem dochodził do tego jakiś w gruncie rzeczy nieistotny dla sztabu szczegół, że ten czy ów członek załogi zachorował i czasowo nie jest zdolny do służby. To było w zasadzie wszystko. Bez specjalnego też zainteresowania przygotował się do przyjęcia meldunku, kiedy posłyszał sygnał „Nitto Maru”. Już pierwsze jednak słowa zaskoczyły go. Radiotelegrafista z „Nitto Maru” donosił, iż w jego sektorze ukazała się eskadra amerykańskich okrętów idących kursem na wyspy japońskie. Kawasaki w czasie całej swej służby po raz pierwszy przyjął tego rodzaju meldunek, ale w zupełności zdał sobie sprawę z jego wagi. Z nerwowości, jaka zapanowała w wydziale operacyjnym, przekonał się, że miał w tym przypadku zupełną rację. Dowództwo dalekie było od tego, aby zlekceważyć otrzymaną wiadomość. Kawasaki otrzymał szereg terminowych depesz, które po zaszyfrowaniu miał natychmiast wysłać do wskazanych adresatów: Do wiceadmirała Nagumo na „Akagi”: „Natychmiast przystąpić do wykonania planu taktycznego nr 3. Nieprzyjaciel znajduje się w odległości 700 mil na wschód od Tokio...” Do wiceadmirała Kondo w Yokosuka: „Bezzwłocznie wyjść w morze w celu spotkania z nieprzyjacielem i .zniszczenia jego floty. Nieprzyjaciel znajduje się...” Do kontradmirała Yamagata...: „Przygotować się do odparcia nieprzyjaciela...” Kawasaki przerzucił kilka dalszych depesz. Wszystkie miały charakter alarmu. Porucznik wiedział przede wszystkim o jednym: te depesze nie mogły czekać.

„ŻÓŁTY TYGRYS“ 1961/11 F. L. Justin 22 W sztabie tymczasem rozważano możliwości nieprzyjacielskiego ataku. Szyfr z „Nitto Maru” donosił, iż w składzie amerykańskiej eskadry znajdują się dwa lotniskowce. Można było więc oczekiwać ataku lotniczego. Było to tym bardziej prawdopodobne, że Amerykanie z całą pewnością nie odważyliby się ze stosunkowo słabymi siłami morskimi zbliżyć do wysp japońskich, zwłaszcza że jak zdołano stwierdzić już wielokrotnie unikali oni bezpośredniego starcia morskiego. Pozostawało jeszcze sporo czasu do przygotowania właściwej obrony. Amerykańskie samoloty stosowane na lotniskowcach nie miały dużego zasięgu, a więc nieprzyjacielska eskadra — sądzono — musi iść jeszcze jakiś czas na zachód... Nagumo i Kondo znajdują się już w drodze. Samoloty kontradmirała Yamagaty wystartowały na patrol, baterie obrony przeciwlotniczej są gotowe... Wszelkie obliczenia biorące za podstawę techniczne możliwości amerykańskich okrętów i samolotów prowadzą do wniosku, że nalot może nastąpić dopiero jutro, 19 kwietnia o świcie... A więc zaskoczenie o świcie, kiedy najczęściej przeprowadza się nagłe ataki, tym razem nie udaii się. Matematyka jednak też lubi płatać figle, zwłaszcza gdy ma się do czynienia z... wieloma niewiadomymi. Błąd Japończyków polegał na przyjęciu do obliczeń fałszywych danych. Samoloty pułkownika Doolittle wystartowały znacznie wcześniej, niż to obliczał sztab japoński, który również nie wziął pod uwagę tego „drobiazgu”, że bombowce B-25 o stosunkowo dużym zasięgu mogą także startować z lotniskowców. Japończycy nie przypuszczali więc, że amerykańskie samoloty mogą być już tak blisko... Porucznik Harvey rozglądał się dokoła. Eskadra szła równo, jak gdyby związana niewidzialnymi nić mi. Powód nagłego i przyśpieszonego startu byl znany wszystkim załogom. Przypuszczali, że nieprzyjaciel jest powiadomiony o ich ataku i spodziewali się natknąć wkrótce na japońskie myśliwce, W dole uciekał szybko do tyłu sfałdowany falą ocean. Wszystko nagle wydało się porucznikowi dziwne, nienaturalne, nieprawdziwe. Chwilami odnosił wrażenie, że siedzi w kinie i widzi na ekranie ten. oto wysunięty naprzód samolot dowódcy, dwa inne za nim i dalej następną trójkę. Wszystko to nie wyglądało jeszcze na wojnę. Przeciwnie, lot odbywa się spokojnie jak na ćwiczeniach. — Hallo, Jam! — Crooks trącił go w ramię, pokazując coś w górze. Harvey podniósł oczy we wskazanym kierunku. Wysoko szło sześć samolotów o obcych mu sylwetkach. „A więc zacznie się za chwilę” — pomyślał. Szóstka rozpiętych na niebie krzyżyków mijała ich jednak obojętnie. Odprowadzili ich wzrokiem oczekując nagłej napaści. Japończycy jednak najwidoczniej nie zauważyli ich. Doolittle miał

„ŻÓŁTY TYGRYS“ 1961/11 F. L. Justin 23 rację, że poszedł z eskadrą niskim lotem. To również zaskoczyło nieprzyjaciela. Ukazanie się samolotów japońskich dowodziło, że zbliżali się do celu. Tu, gdzieś w pobliżu, musi nastąpić rozłąka. Każdej grupie przydzielono inne miasto. Harvey dołączony został do grupy dowódcy, która miała zaatakować Tokio. Studiował plan tego miasta i chociaż nigdy w życiu w nim nie był, zdawało mu się, że zna je doskonale. W pół godziny później samolot pułkownika Doolittle zakołysał się. Był to sygnał rozłączający eskadrę. Szyk załamał się, poszczególne grupy odlatywały ku swoim celom. Na pożegnanie pomachano sobie wzajemnie skrzydłami. Kiedy i gdzie nastąpi ponowne spotkanie, nikt nie wiedział, jak nikt też nie wiedział, kto w takim spotkaniu będzie uczestniczyć. Po wykonaniu zadania lądować miano w Chinach, w ZSRR lub... gdzie się da. Po odlocie kolegów Harvey poczuł się nieswojo. W liczniejszej grupie było raźniej i przyjemniej, miało się poczucie siły i pewności siebie. Z mgły wyłaniały się zarysy japońskich wysp. Wszystko wyglądało tak, jak to już dawno wyobrażał sobie Harvey. Ląd zbliżał się powoli, płynął po oceanie ku nim, niepewny, najeżony niebezpieczeństwami, zasadzkami, bateriami dział przeciwlotniczych, eskadrami myśliwców, które na ich spotkanie wzniosą się w powietrze. Teraz, gdy jeszcze bardziej zniżyli lot, ląd zaczął róść w oczach z niezwykłą szybkością. Zdawało się wprost nie do wiary, że to, do czego przygotowywali się od tak długiego czasu, nastąpi już za chwilę. Bliskość nieprzyjaciela spowodowała, że w kabinie panowała cisza i skupienie. Nawet Sam nie miał ochoty do żartów. Siedział i milcząc wpatrywał się w rozciągający się przed nimi groźny widok. Strzelec pokładowy uderzył lekko dłonią w nasadę karabinu maszynowego, jak gdyby chciał-wypróbować jego sprawność, powierzając mu los swój i swoich kolegów. W dole rozpoczynały się pierwsze, peryferyjne zabudowania wielkiego miasta. — Hallo, Jam! Crooks nie potrzebował nic mówić. Harvey dostrzegł sam, jak pod nim w wielu miejscach ziemia zakwitła szeregiem błysków. W sekundę później wokół nich powietrzem wstrząsnęły dziesiątki wybuchów. Artyleria przeciwlotnicza biła bez przerwy. Trzeba było iść naprzód na spotkanie tej niebezpiecznej zapory. Prawdę powiedziawszy, Harvey oczekiwał czegoś znacznie gorszego. Na wykładach wspominano im nieraz o wale ognia i dymu, który spotkają w końcowej fazie swej drogi. To, czego był świadkiem, miało charakter kanonady raczej chaotycznej i nerwowej. Mimo wszystko Japończycy dali się zaskoczyć. Wpadli nad Tokio na niskiej wysokości. Samolot pułkownika Doolittle pierwszy wyszedł z szyku i zatoczył nad centrum miasta szeroki, jastrzębi krag. Za nim w długim i złowrogim korowodzie zatańczyły dalsze maszyny. — Uwaga! Atakujemy! — posłyszał Harvey w słuchawkach głos dowódcy. Słowa te zabrzmiały w jego uszach jakoś obco i surowo.

„ŻÓŁTY TYGRYS“ 1961/11 F. L. Justin 24 Harvey nie bombardował jeszcze nigdy prawdziwych celów. Wyszedł na pozycję I dał sygnał. Nawet nie odczuli tego, jak długie, ciemne cygara urwały się spod kadłuba i poszły w dół. Harvey na wirażu spojrzał w to miejsce. Na ziemi snuł się czarny, gęsty dym, zrudziały płomieniami pożarów. Za nim szły samoloty następne... W wydziale operacyjnym japońskiego sztabu generalnego panował chaos nie do opisania. Generałowie i admirałowie nie mogli wciąż uwierzyć w to, czego byli naocznymi świadkami. Nad Tokio, miastem cesarza, miastem otoczonym wieloma pierścieniami obrony, nad tym Tokio płonęły łuny pożarów. Jak to się stało, że ci, których oczekiwano dopiero jutro o świcie, przybyli o wiele godzin wcześniej. Sztab japoński nie mógł wciąż tego zrozumieć! W wydziale szyfrów przyjmowano alarmujące meldunki z całego kraju: — Tu Osaka, Osaka, nieprzyjaciel bombarduje miasto... — Yokohama, Yokohama, nalot trwa jeszcze... — Yokosuka, zbombardowano stocznie... W ciągu krótkiego czasu podobne meldunki napłynęły jeszcze z Kobe, Kanegawy i Nagoya... Po chwilowym oszołomieniu z treści kolejnych i bardziej szczegółowych informacji można się było zorientować, że nalot spowodował tylko nieznaczne zniszczenia. Stało się widoczne, że nieprzyjaciel zaatakował niewielkimi siłami i że jego zamiarem było nie tyle zadanie strat materialnych, ile wywarcie moralnego wrażenia. Kontradmirał Ugaki w czasie nalotu znajdował się w swojej tokijskiej kwaterze. Sygnał alarmu przeciwlotniczego przerwał mu chwilowy odpoczynek. Podszedł do okna i otworzył je szeroko. Z oddali, od strony oceanu szedł ciężki, narastający szum silników lotniczych. Kontradmirał zdziwił się. Na nalot było stanowczo za wcześnie. Wyjrzał na ulicę. Ostatni przechodnie kryli się w domach, na jezdni ruch zamierał. W kilka minut potem pierwszy wybuch wstrząsnął miastem i kiedy Ugaki zobaczył rosnący nad dachami słup czarnego dymu, przekonał się, że był to prawdziwy alarm. Nad miasto nadlatywały nowe samoloty. Ugaki narzucił mundur i nerwowym pośpiesznym krokiem zaczął spacerować po pokoju. To wszystko było zaskakujące i przerażające zarazem. Mimo przedsięwzięcia wszystkich niemal środków bezpieczeństwa, nieprzyjaciel zdołał dotrzeć nad Tokio, miasto, które już drugi rok prowadziło wojnę nie zaznawszy jej wszystkich nieszczęść, miasto nie znające jej grozy, miasto, według zapewnień najwyższego dowództwa, zupełnie bezpieczne. To miasto stało się osiągalne dla nieprzyjacielskich samolotów, które mogą więc przybyć tu także jutro, pojutrze, codziennie... Ugaki nie mógł się uspokoić. Trzeba wszystko przemyśleć na nowo, trzeba zreorganizować, wzmocnić obronę Tokio, trzeba odeprzeć nieprzyjaciela na taką odległość od miasta, z której przeprowadzenie nalotu stałoby się niemożliwością.