ROZDZIAŁ PIERWSZY
Me˛z˙czyzna przechadzał sie˛ po oddziale z mina˛
włas´ciciela. Zwracał uwage˛ swa˛ uroda˛. A przeciez˙
zamiast gapic´ sie˛ na niego jak na gwiazdora, Fliss
powinna zapytac´ go, co tu włas´ciwie robi. Tymczasem
przysiadłszy na skraju krzesła, oddała sie˛ z rozkosza˛
obserwowaniu nieznajomego. Na oko dałaby mu jakies´
trzydzies´ci pie˛c´ lat, moz˙e odrobine˛ wie˛cej.
Miał na sobie sportowa˛koszule˛ i spodnie, marynar-
ke˛ przerzucił przez ramie˛. Wprost emanował energia˛.
Fliss wyobraziła go sobie na szczycie jakiegos´ wzgo´-
rza, z rozwianymi włosami, stawiaja˛cego czoła groz´-
nym z˙ywiołom.
Tak, pomys´lała, na pewno sie˛ zgubił. Albo tez˙ szuka
krewnego, kto´ry lez˙y szpitalu. Niewykluczone nawet,
z˙e wypatruje z˙ony. Ma kobieta szcze˛s´cie!
Ciekawe, czym zajmuje sie˛ zawodowo? Dałaby
głowe˛, z˙e nie tkwi za biurkiem. Jego praca musi miec´
zwia˛zek z aktywnos´cia˛fizyczna˛. A jez˙eli juz˙ nie praca,
to z cała˛pewnos´cia˛powaz˙nie traktowane hobby. Moz˙e
uprawia wspinaczke˛ go´rska˛? Albo przemierza godzi-
nami dzikie, surowe wrzosowiska?
Wtem me˛z˙czyzna zauwaz˙ył ja˛, po czym skre˛cił w jej
strone˛. Fliss wstrzymała oddech. Nie ruszyłaby sie˛
z miejsca, gdyby jej z˙ycie od tego zalez˙ało.
Nieznajomy długimi krokami pokonał dziela˛ca˛ ich
przestrzen´ i stana˛ł na wprost jej biurka. Przypatrywał
sie˛ jej uwaz˙nie. Miał fantastyczne oczy, szare jak dym.
W ich ka˛cikach pojawiły sie˛ juz˙ zmarszczki. Miał tez˙
długie czarne rze˛sy, dla kto´rych niejedna kobieta
dałaby sie˛ zabic´. Fliss wystarczyło, z˙e mogła na nie
patrzec´.
Czuła ro´wniez˙, z˙e nic nie uszło jego uwadze, choc´
na pozo´r był nonszalancki. Co prawda oddziałowi
niczego nie moz˙na było zarzucic´, za to jej wre˛cz
przeciwnie. Nie miała rano czasu na makijaz˙, a spod
klamry, kto´ra˛ niezdarnie spie˛ła włosy, wymykały sie˛
pojedyncze kosmyki.
Pewnie robie˛ s´wietne wraz˙enie, pomys´lała i je˛kne˛ła
w duchu. Znaja˛c swoje szcze˛s´cie, doszła do wniosku,
z˙e nieznajomy nie jest wcale alpinista˛ ani krewnym
jednego z pacjento´w, tylko inspektorem z jakiegos´
rza˛dowego departamentu. Wspaniale. Jes´li o nia˛ cho-
dzi, znalazł zapewne same braki.
– Pani jest Felicity, jak sa˛dze˛.
Dobry Boz˙e, ale głos! Jak czarna i gora˛ca kawa. Jej
serce, kto´re dopiero co sie˛ wyciszyło, znowu zabiło
mocniej. Zaraz, przeciez˙ skoro zna jej imie˛, to nie
wpadł tu przypadkiem, tylko przyszedł w jakims´ kon-
kretnym celu.
Inspekcja. Mało co nie stane˛ła na bacznos´c´, ale
w ostatniej chwili sie˛ powstrzymała. Była tak roz-
kojarzona, z˙e pewnie padłaby plackiem.
– Tak, jestem Felicity – potwierdziła, odkładaja˛c
pio´ro, by go nie wypus´cic´ z re˛ki. – Ale znaja˛mnie tutaj
jako Fliss albo siostre˛ Ryman. Czym moge˛ panu słuz˙yc´?
Me˛z˙czyzna wycia˛gna˛ł re˛ke˛, przez jego twarz prze-
mkna˛ł us´miech.
4 PO PROSTU IDEAŁ
– Tom Whittaker. Wpadłem, z˙eby troche˛ sie˛ rozej-
rzec´ przed jutrzejszym dniem.
Najpierw Fliss ogarne˛ła ulga, a zaraz potem zdu-
mienie. A wie˛c to jest ten długo oczekiwany konsul-
tant? Zabawne, z˙e tyle o nim mo´wiono, a nikt nie
wspomniał, z˙e facet jest tak niewiarygodnie przystoj-
ny. Wstała, us´cisne˛ła mu dłon´ i natychmiast poz˙ałowa-
ła swych dobrych manier, poniewaz˙ ten zwyczajny
dotyk sprawił, z˙e nogi omal sie˛ pod nia˛ nie ugie˛ły.
Cofne˛ła re˛ke˛ i usiłowała sobie przypomniec´, co
trzeba zrobic´, by sie˛ us´miechna˛c´.
– Witamy w Audley Memorial – powiedziała, cie-
kawa, czy głos takz˙e ja˛zawiedzie. – Ma pan szcze˛s´cie,
mielis´my tu piekło, ale troche˛ sie˛ uspokoiło...
Akurat w tym momencie zadzwonił telefon.
– No tak – mrukne˛ła. – Przepraszam.
Me˛z˙czyzna zas´miał sie˛, oparł o biurko i stał tak na
skraju pola widzenia Fliss, kto´ra usiłowała zebrac´
mys´li.
– Wypadek cztery mile na zacho´d od Audley, pie˛c´
pojazdo´w, wielu rannych. Na miejscu jest lekarz ogo´l-
ny, ale potrzebna mu pomoc. Czy ktos´ od was mo´głby
szybko przyjechac´?
Na koniec tego ponurego weekendu? Be˛da˛w skow-
ronkach. Fliss przewro´ciła oczami.
– Jasne. Powiem im, z˙eby sie˛ z wami skontak-
towali, jak juz˙ be˛da˛w drodze. – Odłoz˙yła słuchawke˛ na
widełki i spojrzała na nowego konsultanta. – Prze-
praszam, ale to piekło jednak nie ma kon´ca. Karambol
na drodze.
– Chciałaby mnie pani wykorzystac´?
Spotkali sie˛ wzrokiem, Fliss zas´miała sie˛ kro´tko.
5PO PROSTU IDEAŁ
– Bardzo bym chciała, ale jestem teraz troche˛
zaje˛ta – odparowała, po czym ruszyła do pokoju
słuz˙bowego, zostawiaja˛c nowego kolege˛ i obrzucaja˛c
sie˛ w mys´lach najgorszymi słowami za swa˛ niewypa-
rzona˛ ge˛be˛.
Kiedy usłyszała, z˙e Tom Whittaker s´mieje sie˛ cicho
za jej plecami, odetchne˛ła. Dzie˛ki Bogu, z˙e człowiek
ma poczucie humoru. W tym miejscu bardzo mu sie˛
przyda.
Zatrzymała na korytarzu Meg, kolez˙anke˛ z od-
działu.
– Zaraz be˛da˛karetki z ofiarami zderzenia. To moz˙e
byc´ niezła jatka. Przygotujesz co trzeba?
– Jasne. – Meg zakre˛ciła sie˛ na pie˛cie i znikne˛ła,
a Fliss poszła dalej do kolego´w, kto´rzy włas´nie raczyli
sie˛ dobrze zasłuz˙ona˛ filiz˙anka˛ herbaty.
– Przykro mi, chłopaki, ale to pilne. Karambol na
zacho´d na Ipswich Road. Kontrola dysponuje szczego´-
łami. Kto wycia˛gnie złamana˛ zapałke˛?
– Ja pojade˛ – odparł Nick Baker, wstaja˛c bez
wahania.
– Uwielbiasz te˛ zabawe˛ w wyja˛ce syreny i migaja˛ce
s´wiatła, co? – zaz˙artowała Sophie, ida˛c za nim.
– Wie˛c ty tez˙ jedziesz?
– Jasne. Kaz˙dy pretekst jest dobry, z˙eby sie˛ sta˛d
wyrwac´.
Po ich wyjs´ciu Fliss zwro´ciła sie˛ do pozostałych:
– Pierwsza karetka powinna byc´ za jakies´ osiem
minut. Trzeba przygotowac´ reanimacje˛ i miejsce dla
chodza˛cych rannych. Zderzyło sie˛ pie˛c´ pojazdo´w,
jeden z nich to pewnie mikrobus. O, a to jest Tom
Whittaker, nasz nowy konsultant. Niech ktos´ znajdzie
6 PO PROSTU IDEAŁ
dla niego fartuch. To byłby grzech, gdybys´my nie
wykorzystali dodatkowej pary ra˛k. – Przeniosła na
niego wzrok. – Zakładaja˛c, z˙e przed chwila˛mo´wił pan
powaz˙nie...
W jego oczach pojawiły sie˛ iskierki s´miechu, ale
jego głos, kiedy sie˛ odezwał, był powaz˙ny i profes-
jonalny:
– Oczywis´cie. Musze˛ tylko zadzwonic´ w jedno
miejsce.
– Prosze˛ bardzo. Zostawie˛ pana, z˙eby pan poznał
zespo´ł. Musze˛ wracac´ do recepcji i zorientowac´ sie˛, kto
zajmie sie˛ pozostałymi pacjentami.
– Ja to zrobie˛ – zaproponowała Meg, kto´ra włas´nie
weszła do pokoju. – Nie ma nic pilnego, odesłałam
wszystkich do poczekalni. Jest me˛z˙czyzna ze złama-
nym paznokciem, kto´ry robi duz˙o szumu, ale chyba
przez˙yje.
– Pan Cordy – stwierdziła Fliss. – Włas´nie miałam
mu zerwac´ paznokiec´ i zrobic´ opatrunek. Czekałam, az˙
zacznie działac´ miejscowe znieczulenie.
– Tak mi włas´nie os´wiadczył, mie˛dzy innymi. Jes´li
chcesz, po´jde˛ i pozbe˛de˛ sie˛ ewidentnych symulanto´w.
– Cudownie.
Fliss zerkne˛ła na zegarek, potem przeniosła wzrok
na oddalaja˛cego sie˛ Toma, kto´rego jedna z piele˛g-
niarek prowadziła do magazynu.
Fliss pro´bowała sie˛ skoncentrowac´. Miała tak uło-
z˙ony grafik, z˙e zapewne nawet nie zobaczy nowego
lekarza. Zreszta˛ to bez znaczenia. A jes´li jej serce
be˛dzie nadal tak fatalnie sie˛ zachowywac´, dla jej
własnego zdrowia lepiej tego pana wcale nie ogla˛dac´.
Chwyciła za słuchawke˛ i poprosiła centrale˛, by
7PO PROSTU IDEAŁ
zawiadomili pagerem anestezjologo´w, ortopedo´w i chi-
rurgo´w oakcji ratowniczej. W tle słyszała spokojny głos
Meg, tłumacza˛cy cos´ panu Cordy’emu, kto´ry gorzko
skarz˙ył sie˛, z˙e nikogo nie obchodzi, czy on jeszcze z˙yje.
Dziesie˛c´ sekund po´z´niej Meg powiedziała stanowczo:
– Panie Cordy, pan tylko złamał paznokiec´. To na
pewno boli, ale od tego sie˛ nie umiera. Jes´li chce pan
poczekac´, prosze˛ bardzo, ale musi pan wzia˛c´ pod
uwage˛, z˙e do rana nikt pana nie przyjmie.
– Przeciez˙ dostałem znieczulenie! Do rana prze-
stanie działac´.
– Damy panu drugie. Niech pan spojrzy na to
bardziej optymistycznie, przynajmniej teraz pana nie
boli.
– Hm. Po´jde˛, zjem rybe˛ z frytkami i wpadne˛ tu
po´z´niej – rzekł nieche˛tnie. – I niech pani zajmie mi
kolejke˛. Jak po tym wszystkim nie poprosza˛ mnie
pierwszego, wpisze˛ sie˛ do ksie˛gi skarg i zaz˙alen´.
– Alez˙ prosze˛ – oznajmiła cierpko Meg.
Po kilku sekundach mine˛ła Fliss z błyszcza˛cym
wzrokiem i znikne˛ła na reanimacji. Fliss przygryzła
warge˛ i podniosła wzrok.
– Bardzo lubie˛ takich histeryko´w – rzekł Tom,
zbliz˙ywszy sie˛ do niej.
– Mo´wi pan o Meg czy panu Cordym?
– O Cordym. Zerwałbym mu ten paznokiec´ do
kon´ca i zakleił plastrem. Prawde˛ mo´wia˛c, moge˛ to
jeszcze zrobic´.
– Prawde˛ mo´wia˛c, to cos´ wie˛cej niz˙ złamany paz-
nokiec´ – wyjas´niła, zastanawiaja˛c sie˛, dlaczego broni
tak irytuja˛cego pacjenta, ale Tom włas´nie unio´sł scep-
tycznie brwi.
8 PO PROSTU IDEAŁ
– Lepiej, z˙eby tak było – oznajmił, po czym dodał
ciszej: – No dobra, Felicity, teraz jestem two´j.
Bardzo bym chciała, pomys´lała, zachowuja˛c mine˛
sfinksa. W jej z˙yciu nie było miejsca dla me˛z˙czyzny,
a juz˙ zwłaszcza takiego, kto´ry mo´głby miec´ kaz˙da˛
kobiete˛. Tom chyba woli atrakcyjne blondynki, te
nieskazitelne długonogie istoty, kto´re nigdy nie zapo-
minaja˛ o makijaz˙u ani nie zjawiaja˛ sie˛ w pracy z farba˛
do s´cian pod paznokciami i tynkiem we włosach.
Fliss tez˙ nie zdarzało sie˛ to cze˛sto, zawsze dokładnie
szorowała re˛ce, gdyz˙ higiena jest przeciez˙ wyja˛tkowo
istotna w jej pracy. W jej pierwszej pracy, us´cis´liła,
słysza˛c karetki na sygnale, gdyz˙ piele˛gniarstwo stawia-
ła jednak na czołowym miejscu.
– No to do roboty. – Spojrzała na Toma z promien-
nym us´miechem, ciekawa, czy ten facet jest s´wiadom
swojej urody. Praca z nim moz˙e okazac´ sie˛ trudnym
c´wiczeniem woli, ale gdy pierwsza karetka ukazała sie˛
ich oczom, Tom znalazł sie˛ na kon´cu listy waz˙nych
spraw Fliss.
Mo´gł był przewidziec´, z˙e tak sie˛ to skon´czy. Powi-
nien był sobie po´js´c´, powiedziec´ nowym kolegom ,,do
jutra’’ i wracac´ do domu do rodziny. Ale on tak nie
posta˛pił. Nigdy tego nie potrafił, a to, rzecz jasna,
stanowiło jeden z gło´wnych powodo´w narzekan´ Jane.
Jego matka i ojciec, chwała im za to, obiecali, z˙e
nakarmia˛ dzieciaki i połoz˙a˛ je spac´. Tom wiedział, z˙e
naprawde˛ nie sprawia im to kłopotu, a jednak sumienie
go gryzło. Zacisna˛ł wargi i bez słowa ruszył za Felicity
do karetki, automatycznie dostosowuja˛c do niej krok.
Dzieciom nic nie be˛dzie. Jego rodzice cieszyli sie˛,
9PO PROSTU IDEAŁ
z˙e maja˛ okazje˛ spe˛dzic´ z nimi czas. Odsuna˛ł ich na
razie z mys´li i pro´bował skupic´ sie˛ na słowach Fliss.
Mina˛wszy drzwi, poczuł znany skok adrenaliny, poja-
wiaja˛cy sie˛, kiedy z˙ycie przyspieszało tempa. Bardzo
lubił pracowac´ w napie˛ciu, nie wiedza˛c, co kryje sie˛ za
wyja˛cymi syrenami. To dlatego wybrał oddział ratun-
kowy, a nie chirurgie˛ czy interne˛, i dlatego nigdy nie
wyszedł wczes´niej do domu.
Powiedział sobie tylko zdecydowanie, z˙e jego che˛c´
pozostania w szpitalu nie ma nic wspo´lnego z wyzywa-
ja˛cymi oczami, kusza˛co wykrojonymi wargami ani
kobiecymi kształtami nowej kolez˙anki z pracy. Ab-
solutnie nic.
Pracowało sie˛ z nim znakomicie! Fliss wzie˛ła go
pod swoje skrzydła, nie pro´buja˛c nawet analizowac´
własnych motywo´w. Obawiała sie˛, z˙e be˛dzie przy nim
rozkojarzona, tymczasem juz˙ po kilku pierwszych
chwilach zapomniała o wszystkim pro´cz pacjentki.
Była to dwudziestokilkuletnia kobieta, kto´ra doznała
powaz˙nych obraz˙en´ klatki piersiowej i miednicy, a jej
cis´nienie niebezpiecznie spadało.
Wystarczy moment wahania i kobieta umrze, pomy-
s´lała Fliss, ciekawa, jak Tom sobie poradzi.
Poradził sobie wspaniale. Niewiarygodnie szybko
zdiagnozował ranna˛, podła˛czył jej kroplo´wke˛ i załoz˙ył
dren, kto´ry miał zmniejszyc´ ucisk na płuca. Potem
delikatnie nastawił miednice˛.
– No dobrze, to teraz zro´bmy zdje˛cia całego kre˛go-
słupa, klatki piersiowej i miednicy. Dobrze byłoby
wiedziec´, z czym mamy do czynienia.
Fliss skine˛ła głowa˛.
10 PO PROSTU IDEAŁ
– Tak. A nie chce pan posłac´ jej na blok ope-
racyjny?
– A pani chciałaby, z˙eby pania˛ ruszano wie˛cej niz˙
to konieczne w takiej sytuacji? – mrukna˛ł. – Bo ja nie.
Zrobimy zdje˛cia, a w mie˛dzyczasie pobierzemy jej
krew. Z˙ebra nie wygla˛daja˛ najlepiej, jes´li jedno sie˛
przesunie, skon´czy sie˛ na przebiciu płuca, jes´li juz˙ do
tego nie doszło. Najpierw trzeba ja˛ ustabilizowac´,
a potem wysłac´ na blok.
Zdje˛cia wykazały, z˙e kobieta złamała miednice˛
z dwo´ch stron i nalez˙y ja˛ unieruchomic´, by zminima-
lizowac´ ryzyko dalszych uszkodzen´. Tom wyjas´nił
pacjentce cała˛ procedure˛.
– To brzmi groz´nie, ale to najlepsze wyjs´cie i wcale
nie tak straszne. No i poczuje sie˛ pani od razu lepiej.
– Mam nadzieje˛ – odparła słabo kobieta.
W cia˛gu kilku minut ranna˛ przeniesiono na sale˛
operacyjna˛. Tom zdja˛ł re˛kawiczki i fartuch, przecia˛g-
na˛ł sie˛ i spojrzał na Fliss ze zme˛czonym us´miechem.
– Naste˛pny?
Fliss odpowiedziała mu us´miechem, gdyz˙ jej rezer-
wa znikne˛ła na widok jego profesjonalizmu.
– Juz˙ słychac´ kolejne syreny. Na pewno ma pan
czas?
– Oczywis´cie – odparł, patrza˛c na kolego´w, kto´rym
nie udało sie˛ reanimowac´ jednego z rannych.
– Dzie˛kuje˛ – rzekła, a on tylko wzruszył ramio-
nami.
– Niech pani mi nie dzie˛kuje, to moja praca.
– Ale nie dzisiaj.
– Codziennie, wie˛c dzisiaj takz˙e – poprawił.
Jak moz˙e podwaz˙ac´ przekonanie, kto´re sama po-
11PO PROSTU IDEAŁ
dziela? A zatem zaje˛li sie˛ rannymi przywiezionymi
przez te˛ karetke˛ i naste˛pna˛. Szacunek Fliss do Toma
ro´sł z kaz˙da˛ chwila˛. Mo´gł wro´cic´ do domu, a tym-
czasem zakasał re˛kawy i zabrał sie˛ do roboty. Prawde˛
mo´wia˛c, nie wiedziała, jak by sobie bez niego poradzi-
li, poniewaz˙ jego wkład był bezcenny.
Mniej poszkodowanymi zajmował sie˛ inny zespo´ł.
Ludzie czekali w kolejce na rentgen, do gipsowni i na
szycie ran. Na reanimacji pomagano paru osobom,
kto´rych z˙ycie wisiało na włosku, a uratowanie ich
wymagałood lekarzy i piele˛gniarek wielu umieje˛tnos´ci.
Otoczeni aparatura˛, Fliss i Tom pracowali niemal
w milczeniu, ramie˛ przy ramieniu. Kiedy minuty
zamieniły sie˛ w godziny, Fliss uprzytomniła sobie, z˙e
działaja˛ w całkowitej harmonii, jakby robili to od lat.
Zaskoczona, ale zbyt zaje˛ta, by to analizowac´, wyko-
rzystywała ich ciche porozumienie do jeszcze wydaj-
niejszej pracy, az˙ ostatni pacjent został przekazany na
blok operacyjny.
– No, to chyba koniec – oznajmiła, zdejmuja˛c
re˛kawiczki. Spojrzała na Toma z przyjaznym us´mie-
chem. W tej samej chwili stało sie˛ cos´, czego do tej
pory nie dos´wiadczyła, i kiedy spotkali sie˛ wzrokiem,
us´miech zgasł na jej wargach.
Fliss, kto´ra zawsze uwaz˙ała, z˙e moz˙na w niej czytac´
jak w otwartej ksia˛z˙ce, nagle zdała sobie sprawe˛, z˙e
jest w niej wiele ukrytych stron, kto´rych nikt dota˛d nie
widział. Tymczasem ten me˛z˙czyzna, z kto´rym praco-
wała, przewraca te strony, odczytuja˛c jej najskrytsze
mys´li i marzenia, jej le˛ki, rozumieja˛c ja˛, jak nawet ona
sama siebie nie rozumiała.
Uprzytomniła sobie, z˙e zawsze cos´ ukrywała, az˙ tu
12 PO PROSTU IDEAŁ
w cia˛gu kilku minionych godzin kompletnie obcy jej
człowiek w jakis´ instynktowny sposo´b poła˛czył sie˛ z ta˛
jej ukryta˛cze˛s´cia˛. Była zszokowana ta˛niespodziewana˛
wie˛zia˛. Zszokowana i dziwnie podekscytowana.
Najwyraz´niej nie tylko ona. Oczy Toma pociem-
niały, ale szybko sie˛ otrza˛sna˛ł. Zmarszczył czoło,
wcia˛gna˛ł powietrze i zrobił krok do tyłu, przerywaja˛c
kontakt ku jej uldze, a zarazem z˙alowi. Odwro´ciła sie˛,
czerwona jak piwonia. Wzie˛ła głe˛boki oddech i zabrała
sie˛ za sprza˛tanie.
Powstrzymała ja˛ Meg.
– Zostaw to nocnej zmianie. Mine˛ła dziewia˛ta.
Wczoraj z´le sie˛ czułas´, musisz odpocza˛c´. I pan tez˙
– dodała, zwracaja˛c sie˛ do Toma. – Pana w ogo´le nie
powinno tu byc´.
– A co z panem Cordym? Czy mam go załatwic´?
– spytała Fliss, na co Meg tylko sie˛ rozes´miała.
– Och, juz˙ dawno znudziło mu sie˛ czekanie. Zacis-
na˛ł ze˛by, zerwał sobie reszte˛ paznokcia i poprosił
o plaster. W trzy minuty sta˛d wyszedł.
Teraz wszyscy troje zacze˛li sie˛ s´miac´, ale s´miech
Toma brzmiał jakos´ nienaturalnie. Fliss odniosła wra-
z˙enie, z˙e poz˙ałował kro´tkiej chwili bliskos´ci, kto´ra
wstrza˛sne˛ła podstawami jej s´wiata. I jego chyba tez˙,
us´wiadomiła sobie ze zdumieniem, ciekawa, jak dalej
ułoz˙a˛ sie˛ ich stosunki.
Tom przeczesał włosy palcami i us´miechna˛ł sie˛
z roztargnieniem do kobiet, a jego kolejne słowa
stanowiły odpowiedz´ na niewypowiedziane pytanie
Fliss:
– Lepiej juz˙ po´jde˛, po´ki jeszcze rodzina chce ze
mna˛ rozmawiac´.
13PO PROSTU IDEAŁ
Fliss przygniotło idiotyczne rozczarowanie.
Ska˛d sie˛ wzie˛ło? Przeciez˙ nie ma czasu na romanse.
To ostatni punkt na jej lis´cie spraw do załatwienia.
Oczekiwała jedynie, z˙e Tom be˛dzie kolega˛, na kto´rym
moz˙na polegac´ w pracy. Czemu wie˛c tak bardzo ja˛
poruszyło, z˙e ma rodzine˛, kto´ra na niego czeka?
Dom był pogra˛z˙ony w niemal kompletnej ciszy.
Z kon´ca korytarza, z pokoju rodzico´w docierał przyci-
szony głos telewizora, z go´ry zas´ nastawiona cicho
muzyka w pokoju co´rki. Tom zagroził Catherine, z˙e
zabierze jej sprze˛t, jez˙eli nie zacznie słuchac´ muzyki
troche˛ ciszej. I najwidoczniej wzie˛ła jego słowa powa-
z˙nie – albo jego rodzice ro´wniez˙ dorzucili swoje trzy
grosze na ten temat.
Poza tym Tom nie zauwaz˙ył szcze˛s´liwie z˙adnych
oznak zaciekłych krwawych sporo´w. Westchna˛ł z ulga˛
i poszedł do kuchni. Zajrzał do lodo´wki.
– Zostawiłam ci kolacje˛ w mikrofalo´wce.
Za jego plecami stała matka. Wygla˛dała dobrze
– z˙adnych s´lado´w walki, nienaganna fryzura, a na jej
twarzy jak zwykle malował sie˛ spoko´j. Jakz˙e on jej
tego zazdros´cił! Nie wygla˛du, oczywis´cie, lecz tego
spokoju. Wiele by za to dał. Pocałował matke˛ w poli-
czek.
– Wszystko w porza˛dku?
– Tak. Catherine słuchała muzyki i czytała, And-
rew poszedł spac´. Bliz´niaki s´pia˛od paru godzin, chyba
zme˛czyły sie˛ spacerem. A co tam w pracy? Jak twoi
nowi koledzy?
Gdy pomys´lał o Felicity, obudziło sie˛ w nim jakies´
gora˛ce i troche˛ niebezpieczne uczucie.
14 PO PROSTU IDEAŁ
– Dobrze – odparł, nie patrza˛c w czujne oczy matki.
– Chyba be˛de˛ tutaj zadowolony. Dobra robota...
No i piele˛gniarka o cie˛tym je˛zyku i fantastycznym
ciele, potrafia˛ca wspo´łczuc´.
– Och, to sie˛ ciesze˛ – odparła łagodnie matka. –
Podac´ ci teraz kurczaka, kochanie, czy chcesz chwilke˛
odpocza˛c´?
Tomowi burczało w brzuchu.
– Mamus´, kocham cie˛, umieram z głodu.
Rozes´miała sie˛ i pchne˛ła go lekko na krzesło, potem
wła˛czyła kuchenke˛ i nalała mu kieliszek wina.
– Wie˛c be˛dzie dobrze?
– Be˛dzie s´wietnie. Musze˛ tylko znalez´c´ dla nas
dom, z˙eby nie siedziec´ wam na głowie.
– Nie musisz. – Matka posmutniała. – Wiesz, jaka
to dla mnie rados´c´, z˙e mam was u siebie. Dla ojca tez˙.
A dzieci potrzebuja˛ kobiecej re˛ki, zwłaszcza Cathe-
rine. W jej wieku...
– Nie musisz mi mo´wic´. Tak czy owak, nie wyje-
dziemy daleko. I nie przypuszczam, z˙eby obeszło sie˛
bez waszej pomocy, wie˛c nie ciesz sie˛, z˙e damy wam
spoko´j.
– Wcale nie chce˛, z˙ebys´cie dawali nam spoko´j.
Nudzilis´my sie˛ z ojcem jak mopsy. Emerytura nam nie
odpowiada.
– A powinna. Zasłuz˙ylis´cie na odpoczynek.
– Tak dziwnie jest z˙yc´ bez pracy, dni sa˛takie puste.
Potrzeba nam takiej rozrywki jak dzieci.
– Ale dom pe˛ka w szwach. Nie zrozum mnie z´le,
jestem wam niezmiernie wdzie˛czny, ale ten dom jest za
mały dla nas wszystkich. Jeszcze troche˛ i pozabijamy
sie˛ nawzajem.
15PO PROSTU IDEAŁ
– Wie˛c znajdz´ wie˛kszy dom – powiedziała matka
po kro´tkiej przerwie. – Podzielimy go i zamieszkamy
w nim razem.
Tom popatrzył na matke˛ zdumiony, z˙e taki pomysł
w ogo´le wpadł jej do głowy. Tak radykalny i taki
kapitalny. W kaz˙dym razie dla niego. Perspektywa
posiadania w pobliz˙u kogos´, komu moz˙na zaufac´
i powierzyc´ dzieci, przemawiała do jego wyobraz´ni.
I wcale nie martwił go brak prywatnos´ci. Nie zamierzał
juz˙ sie˛ wia˛zac´.
Wtem obraz Felicity powro´cił do niego nieproszony
i mało nie odebrał mu tchu. Co za idiotyzm. Przeciez˙
Fliss to po pierwsze kolez˙anka, po drugie pewnie
me˛z˙atka albo tak czy owak kobieta zaje˛ta, jes´li w Suf-
folk sa˛ prawdziwi me˛z˙czyz´ni.
Chociaz˙ nie zauwaz˙ył obra˛czki na jej palcu...
– Pomys´le˛ o tym.
Kolacja uratowała go na jakis´ czas przed dalsza˛
dyskusja˛. Niestety po´z´niej, kiedy juz˙ ucałował na
dobranoc Catherine i pozostała˛ tro´jke˛, matka wro´ciła
do tematu.
– A propos tego domu – zacze˛ła z powaga˛ s´wiad-
cza˛ca˛, z˙e juz˙ przemys´lała sprawe˛. – Potrzeba ci duz˙o
miejsca na go´rze, a my, biora˛c pod uwage˛ kłopoty
twojego ojca z kolanem, zaczynamy mys´lec´ o miesz-
kaniu bez schodo´w.
– Jak ma sie˛ do tego wie˛kszy dom? To chyba tylko
wie˛cej problemo´w.
– Nie, jez˙eli wy zajmiecie go´re˛ i wie˛kszos´c´ parteru,
a my ze dwa pokoje na parterze, z˙eby kaz˙dy miał
własny ka˛t. Ale be˛dziemy stale do waszej dyspozycji.
Tom pomys´lał, z˙e rodzicom wyraz´nie na tym zale-
16 PO PROSTU IDEAŁ
z˙y, jakby od dawna omawiali kwestie˛ przeprowadzki.
Potrzebował jednak troche˛ czasu, by samemu to roz-
waz˙yc´. A w tej chwili czasu mu brakowało. Wiedział,
z˙e nie be˛dzie tez˙ łatwo znalez´c´ dom wystarczaja˛co
duz˙y, a ro´wnoczes´nie w cenie nie przekraczaja˛cej je-
go moz˙liwos´ci finansowych.
– Chyba nie stac´ mnie na to – oznajmił rodzicom.
– Ale jes´li złoz˙ymy sie˛, to wystarczy. Mamy pie-
nia˛dze ze sprzedaz˙y firmy...
– To wasza emerytura – zaprotestował, na co ojciec
pokre˛cił głowa˛.
– Mamy wie˛cej niz˙ nam trzeba. Rozmawialis´my
juz˙, na co przeznaczyc´ te pienia˛dze. Nieruchomos´c´ to
dobra lokata kapitału...
Tom przestał oponowac´, poniewaz˙ to rozwia˛zanie
było o wiele lepsze niz˙ wszystko, co wymys´lił do tej
pory.
– Wobec tego przeprowadz´cie sondaz˙ ws´ro´d agen-
to´wizobaczcie,comaja˛dozaoferowania,dobrze?Przez
najbliz˙szy tydzien´ czy dwa be˛de˛ bardzo zaje˛ty. Musze˛
sie˛ rozejrzec´ wnowejpracy,dzieciczekaja˛noweszkoły.
Alejes´li cos´ znajdziecie,che˛tnieobejrze˛.Niechciałbym
was wykorzystywac´, ale to moz˙e okazac´ sie˛ najlepsze
rozwia˛zaniedlanaswszystkich,jes´limo´wiciepowaz˙nie.
– Oczywis´cie, z˙e powaz˙nie. Uwaz˙aj sprawe˛ za za-
łatwiona˛ – rzekł ojciec. Oczy mu błyszczały z rados´ci,
z˙e be˛dzie miał sie˛ czym zaja˛c´. – Zaczniemy jutro.
– A na razie jestes´my bardzo szcze˛s´liwi, z˙e u nas
mieszkacie – dorzuciła matka – No, nie wiem jak wy,
ale ja zrobie˛ sobie drinka i ide˛ spac´. David?
– Che˛tnie be˛de˛ ci towarzyszył. Tylko wypuszcze˛
Amber na dwo´r. Gdziez˙ ona jest?
17PO PROSTU IDEAŁ
– A jak mys´lisz? – spytał Tom. – Nie popieram
sypiania z psami w ło´z˙ku, ale Andrew miał tak uszcze˛s´-
liwiona˛mine˛, trzymaja˛c ja˛w obje˛ciach, z˙e nie miałem
serca jej ruszac´.
– Nie przypuszczam, z˙eby mu to zaszkodziło bar-
dziej niz˙ tobie. Pamie˛tasz, z˙e Bonzo spał z toba˛?
– No tak. Zawsze wiedziałem, kiedy ma pchły.
Matka zas´miała sie˛.
– To prawda. No to ide˛, ty tez˙ powinienes´ sie˛ dzisiaj
wczes´niej połoz˙yc´. I nie przejmuj sie˛. Wszystko sie˛
ułoz˙y. Zawsze moz˙esz na nas liczyc´.
Tom, czuja˛c, z˙e tymi słowami matka zdje˛ła mu z bar-
ko´w cze˛s´c´ odpowiedzialnos´ci, przytulił ja˛ serdecznie,
us´cisna˛ł re˛ke˛ ojca i poszedł do swojego pokoju.
Ten poko´j nadawał sie˛ na mały gabinet, bo jako
sypialnia pozostawiał nieco do z˙yczenia. Było to jed-
nak lepsze niz˙ dzielenie sypialni z Andrew.
Tom umył sie˛, połoz˙ył na kanapie i lez˙ał tak, patrza˛c
w sufit w słabym s´wietle, kto´re sa˛czyło sie˛ spod drzwi.
Zdał sobie sprawe˛, z˙e niecierpliwie czeka na pierwszy
dzien´ w pracy. Ten mijaja˛cy dał mu wspaniała˛okazje˛,
by poznac´ ludzi i zyskac´ wste˛pna˛ orientacje˛.
No i ta piele˛gniarka – znowu ona! – kobieta, kto´rej
kaz˙da mys´l była lustrzanym odbiciem jego mys´li,
kto´rej zapach jeszcze teraz, po dwo´ch godzinach od
rozstania, wcia˛z˙ wypełniał mu nozdrza i doprowadzał
go do rozpaczy.
Kiedy wychodził ze szpitala, rzuciła cos´ w rodzaju:
,,To do jutra’’, co sugerowałoby, z˙e nazajutrz ma dy-
z˙ur. A to znaczyło, z˙e za kilka godzin znowu ja˛
zobaczy. Nie, nie be˛dzie o niej mys´lał. Nie moz˙e sobie
pozwolic´ na to, z˙eby cos´ wytra˛cało go z ro´wnowagi.
18 PO PROSTU IDEAŁ
– Felicity.
Mimowolnie wypowiedział na głos jej imie˛, pro´bu-
ja˛c, jak smakuje, a potem zamkna˛ł usta i głe˛boko
westchna˛ł. Przewro´cił sie˛ na bok i zacisna˛ł powieki.
W dalszym cia˛gu ja˛ widział. Poprawił poduszke˛
i zacza˛ł liczyc´ barany. Całe mno´stwo barano´w.
Zapowiada sie˛ długa noc.
19PO PROSTU IDEAŁ
ROZDZIAŁ DRUGI
Fliss zerkne˛ła na zegarek i westchne˛ła. Doprawdy
lepiej byłoby, gdyby nie musiała tego dnia pracowac´ do
wieczora, nawet jes´li spe˛dziła cze˛s´c´ zmiany z najbar-
dziej fascynuja˛cym me˛z˙czyzna˛, jakiego spotkała odlat.
I tak nic dobrego z tego dla niej nie wynika. Z˙onaty,
dzieciaty – po co komplikowac´ sobie z˙ycie? Starczy jej
tych komplikacji, kto´re juz˙ ma, zaczynaja˛c od domu.
Dochodziła dwudziesta pierwsza trzydzies´ci. Rano
musi byc´ na nogach o wpo´ł do o´smej, z˙eby wpus´cic´
ekipe˛ remontowa˛. Roboty i tak były juz˙ opo´z´nione,
a jes´li nie chce przekroczyc´ dramatycznie budz˙etu,
musi jeszcze wynies´c´ szafki z kuchni, zerwac´ resztki
starej tapety i opro´z˙nic´ poko´j, z˙eby Bill mo´gł rozpo-
cza˛c´ prace˛ z samego rana.
Oczywis´cie znaczy to, z˙e przez tydzien´ czy dwa
be˛dzie pozbawiona kuchni. No s´wietnie. Odła˛czyła
zlewozmywak, wycia˛gne˛ła stara˛ szafke˛ do ogrodu
i wro´ciła po kuchenke˛.
Włas´ciciel chin´skiej knajpki za rogiem na pewno
sie˛ ucieszy. W daja˛cej sie˛ przewidziec´ przyszłos´ci be˛-
dzie kupowała jedzenie na wynos, i niech Bo´g dopo-
moz˙e jej talii.
Naste˛pnie, zanim zrobiło sie˛ zbyt po´z´no, by tłuc
młotkiem, Fliss zbiła kafle ze s´ciany, potem wyniosła
je i otworzyła okna, z˙eby pozbyc´ sie˛ pyłu. Wymieniła
juz˙ kable, wyrzuciła stare gniazdka, cały czas zasta-
nawiaja˛c sie˛, dlaczego to robi, skoro ma przeciez˙ dob-
ra˛ prace˛.
Na pewno straciła rozum. Tylko kompletny wariat
wzia˛łby sobie na głowe˛ firme˛ deweloperska˛, pracuja˛c
w pełnym wymiarze godzin w wymagaja˛cym zawo-
dzie i na dodatek zajmuja˛c sie˛ owdowiała˛ matka˛.
Wie˛kszos´c´ kobiet dobiegaja˛cych trzydziestki siedzi
sobie teraz w domowym ciepełku u boku me˛z˙o´w
i dzieci, a nie zbija kafle ze s´cian i walczy ze starymi
kablami.
Wycia˛gne˛ła ostatni kawał kabla, wyrwała gniazdko
ze s´ciany, po czym zabrała sie˛ za usuwanie resztek
tapety. Jeszcze kilka dni i be˛dzie moz˙na wstawic´
szafki, połoz˙yc´ kafle i kuchnia be˛dzie jak nowa.
O po´łnocy po bardzo pracowitym dniu, osłabiona
dodatkowo konsekwencjami rozstroju z˙oła˛dka, Fliss
była tak zme˛czona, z˙e ledwie widziała na oczy. Stwier-
dziła, z˙e musi wypic´ drinka, by oczys´cic´ gardło z pyłu,
ale nie mogła znalez´c´ kieliszko´w. W kon´cu wyje˛ła
z lodo´wki puszke˛ piwa, przygotowała sobie gora˛ca˛
ka˛piel i wymoczyła sie˛ porza˛dnie, zmywaja˛c z siebie
stres całego dnia. Jej mys´li, najwyraz´niej nie zme˛czo-
ne, podryfowały w kierunku nowego kolegi z pracy.
Nawet kiedy wymawiała w mys´lach jego imie˛,
dostawała ge˛siej sko´rki. Praca z nim be˛dzie interesuja˛-
cym dos´wiadczeniem.
Poza tym, oczywis´cie, z˙e facet jest z˙onaty, ma
dzieci i zobowia˛zania, przypomniała sobie. Zreszta˛
ona przeciez˙ nie chce sie˛ z nikim wia˛zac´. Zbyt dobrze
poznała, na czym to polega. Juz˙ to przez˙yła i nie
zamierza powtarzac´ tego dos´wiadczenia.
21PO PROSTU IDEAŁ
– Jak mina˛ł weekend?
Angie, przełoz˙ona oddziału ratunkowego, przysta-
ne˛ła przed biała˛tablica˛i us´miechne˛ła sie˛ do Fliss przez
ramie˛.
– Cudownie. Wie˛kszos´c´ czasu spe˛dziłam w ogro-
dzie. Zapomniałam juz˙, jak szybko rosna˛ chwasty.
A ty? Juz˙ lepiej?
Fliss skine˛ła głowa˛.
– Tak, dzie˛ki. Ale wczoraj mielis´my tu piekło.
– Słyszałam. Podobno poznałas´ tego nowego.
– Tak. Wpadł po´z´nym popołudniem. Prosto w wir
walki.
– Zrobił wielkie wraz˙enie. Nick uwaz˙a, z˙e jest
s´wietny.
Fliss przypomniała sobie jego re˛ce, pracuja˛ce szyb-
ko i metodycznie, bez z˙adnego błe˛du. Wolała nie
przypominac´ sobie swojego snu na temat tych samych
dłoni...
– Tak, jest s´wietny, dzie˛ki Bogu. Przynajmniej nie
be˛dziemy musieli wprowadzac´ go we wszystko. Pie˛c´
godzin na reanimacji to intensywny kurs. Sa˛dze˛, z˙e da
sobie rade˛.
– Jest pani zbyt szlachetna.
Fliss odwro´ciła sie˛ z us´miechem na ustach i sercem
w gardle. Bardzo starała sie˛ zachowac´ normalnie, ale
raczej jej to nie wyszło.
– Witam ponownie. Czy rodzina panu wybaczyła?
Tom zas´miał sie˛ cierpko.
– Przyzwyczaili sie˛ do mnie. To nie był pierwszy
raz. Młodsi juz˙ spali, tylko Catherine jeszcze nie.
A wie˛c jego z˙ona ma na imie˛ Catherine. Nagle Fliss
znielubiła to imie˛.
22 PO PROSTU IDEAŁ
– No to musimy sie˛ postarac´, z˙eby dzis´ wyszedł pan
z pracy punktualnie – zauwaz˙yła pogodnie.
Tom zas´miał sie˛, a jej ciarki przeszły po plecach.
– Moz˙e pani spro´bowac´ – odparł. – Ale nie ma pani
wielkich szans, jez˙eli be˛dzie sie˛ działo cos´ waz˙nego.
Nigdy nie zostawiam za soba˛ niezałatwionych spraw,
nie porzucam zobowia˛zan´, kto´re na siebie przyja˛łem.
– Wie˛c co dzisiaj mamy? – spytała. – Kolejna˛
krakse˛?
– Nie, zaczekaja˛ z tym do fajrantu – odparł. – Na
razie było całkiem miło i spokojnie.
– Chłopak z nieznos´nym bo´lem głowy – wtra˛ciła
Angie. – Sporo drobnych ran i otarc´, i jakichs´ głupich
wypadko´w, dwa oparzenia...
– Wie˛c normalka.
– Absolutnie. Mamy jeszcze dziewczyne˛, kto´rej
włas´nie zrobiono zdje˛cie. Zajmij sie˛ nia˛, Fliss.
– A ja – rzekł Tom – ide˛ na lunch. Za chwile˛ do was
wro´ce˛. W razie czego zawołajcie mnie pagerem.
– Ma pan to jak w banku – odparła Fliss z us´mie-
chem. Potem zebrała notatki i poszła załoz˙yc´ gips
dziewczynie ze złamana˛kos´cia˛promieniowa˛. Pacjent-
ce towarzyszyła matka, zamartwiaja˛ca sie˛ dalsza˛ teni-
sowa˛ kariera˛ co´rki. Fliss zapewniła je, z˙e to proste
złamanie, kto´re powinno sie˛ idealnie zrosna˛c´.
– Tylko kiedy?
Fliss z namysłem wzruszyła ramionami.
– Nie wiem. Po dwo´ch miesia˛cach? Na pewno
co´rka nie wez´mie udziału w tegorocznym Wimbledo-
nie dla junioro´w, ale jes´li chodzi o dalsza˛ przyszłos´c´,
nie widze˛ przeszko´d.
– Ale włas´nie mamy pocza˛tek sezonu tenisa na
23PO PROSTU IDEAŁ
trawie. To złamanie nie mogło sie˛ przytrafic´ w gor-
szym terminie.
– I tak mnie boli – rzekła dziewczyna przez łzy.
– Ulz˙y ci, jak zaczna˛działac´ s´rodki przeciwbo´lowe.
Alebe˛dziebolałoprzez jakis´ tydzien´.Musisz nosic´ re˛ke˛
na temblaku i przyjs´c´ tutaj jutro na kontrole˛. Potem
załoz˙ymyciwłas´ciwyopatrunekgipsowy,kiedyopuch-
lizna zejdzie, i ten gips be˛dziesz nosic´ jakies´ szes´c´
tygodni, do czasu, az˙ kos´c´ sie˛ zros´nie. Pamie˛taj, z˙eby
ruszac´ palcami, gdy tylko przestanie cie˛ troche˛ bolec´.
– Jes´li w ogo´le przestanie.
– Przestanie – oznajmiła Fliss, zastanawiaja˛c sie˛,
dlaczego matka dziewczyny nie us´ciska jej serdecznie,
zamiast je˛czec´ na temat jej kariery sportowej. W kon´cu
chyba zdrowie co´rki jest waz˙niejsze?
– Wiedziałam, z˙e do tego dojdzie – stwierdziła
zno´w matka. – Po prostu czułam, z˙e cos´ sie˛ stanie. Nie
powinnas´ była wspinac´ sie˛ na te˛ s´ciane˛.
– Mamo, to była lekcja wuefu. Nie miałam wyboru.
– Teraz przez wiele tygodni nie be˛dziesz mogła
grac´. Stracisz miejsce w swojej druz˙ynie...
– Teraz – rzekła stanowczo Fliss – ona potrzebuje
pani miłos´ci i wspo´łczucia. Moz˙e lepiej zabierze ja˛
pani do domu, da jej cos´ lekkiego do jedzenia i połoz˙y
ja˛ do ło´z˙ka?
Pani Wright obrzuciła Fliss nienawistnym spojrze-
niem, ale ta nie pozostała jej dłuz˙na. Po chwili kobieta
zaczerwieniła sie˛ i odwro´ciła wzrok.
– Ma pani racje˛. Przepraszam, kochanie. Chodz´my,
zabieram cie˛ do domu.
– Prosze˛ nie zapomniec´ umo´wic´ sie˛ na jutro rano
– przypomniała im Fliss, kiedy wychodziły.
24 PO PROSTU IDEAŁ
Potem posprza˛tała i wyszła z gipsowni do kolejnych
pacjento´w. Zrobiła dwa szwy i udała sie˛ do pokoju
słuz˙bowego, gdzie znalazła Toma w towarzystwie
Nicka Bakera i Matta Jordana. Me˛z˙czyz´ni zas´miewali
sie˛ w głos, Nick opowiadał włas´nie o swoim małym
dziecku.
– Wszyscy trzej tu jestes´cie? Ktokolwiek robił
grafik, musiał wiedziec´ cos´, o czym ja nie wiem –
oznajmiła.
Nick wcia˛z˙ rozbawiony ruszył do drzwi.
– Juz˙ znikam,wpadłemtylkozabrac´ swoja˛komo´rke˛.
Wczoraj ja˛tu zostawiłem. Do zobaczenia w s´rode˛ rano.
– Ja tez˙ znikam, musze˛ odebrac´ wyniki pacjenta.
– Matt ro´wniez˙ wyszedł.
Fliss popatrzyła za nim, wzie˛ła do re˛ki kubek, na-
pełniła go zimna˛ woda˛ z kranu i wypiła do dna.
– Udało sie˛ panu zjes´c´ lunch w spokoju? – zapytała,
a Tom skina˛ł głowa˛.
– Zdumiewaja˛ce. Załoz˙e˛ sie˛, z˙e piekło rozpe˛ta sie˛
około czwartej. Zawsze tak jest, tak jak wczoraj.
– Prawo Murphy’ego?
– Czyjes´ tam w kaz˙dym razie – odparł. – A pani
miała jakies´ problemy z powodu po´z´nego powrotu do
domu? – zapytał, opieraja˛c biodro o sto´ł i przypatruja˛c
sie˛ Fliss z nieskrywana˛ i bezczelna˛ ciekawos´cia˛.
– Dlaczego miałabym miec´ kłopoty?
Unio´sł ramiona, na jego wargach igrał leniwy
us´miech.
– Tak tylko zgaduje˛.
On jest z˙onaty, powto´rzyła sobie w duchu.
– Przykro mi. Nie trafił pan. Prowadze˛ samotne
i nienaganne z˙ycie.
25PO PROSTU IDEAŁ
Tom wyprostował sie˛ i spojrzał jej prosto w oczy.
– Co za potworna strata – stwierdził, po czym
skierował sie˛ do wyjs´cia.
Tom miał racje˛, chociaz˙ nie sprawiło mu to wcale
satysfakcji. Dokładnie o szesnastej zacze˛ły cia˛głym
strumieniem nadjez˙dz˙ac´ karetki, przywoz˙a˛c pacjento´w
skierowanych do szpitala przez lekarzy rodzinnych
oraz ofiary wypadko´w. Ostatnia˛ z nich była młoda
kobieta potra˛cona przez samocho´d, gdy przechodziła
przez jezdnie˛ z niemowle˛ciem w wo´zku. Jakims´ cudem
dziecko nie ucierpiało, za to kobieta była w stanie
krytycznym.
Tom, kto´ry o wpo´ł do szo´stej miał juz˙ wychodzic´,
włoz˙ył z powrotem fartuch i re˛kawiczki.
– Trzeba ja˛ intubowac´ – rzucił, a Fliss włoz˙yła mu
do re˛ki laryngoskop. W cia˛gu kilku sekund drogi od-
dechowe pacjentki zostały zabezpieczone.
Fliss sprawdzała na monitorze prace˛ jej serca.
Linia była słaba, nieregularna, jakby serce było kom-
pletnie wybite z rytmu. Fliss wykonała szybko ogo´lne
badanie neurologiczne i sprawdziła poziom przyto-
mnos´ci kobiety.
– Paskudnie – oznajmił Tom. – Prawa z´renica
rozszerzona, lewa ledwie punkcik. Mamy do czynienia
z powaz˙nym uszkodzeniem głowy. Trzeba jej szybko
zrobic´ tomografie˛.
Wtem do pokoju wpadła młoda kobieta i stane˛ła jak
zamurowana, zakrywaja˛c usta i wytrzeszczaja˛c oczy.
– Jodie? – wyszeptała. – Dobry Boz˙e, powiedzcie
mi, z˙e ona z tego wyjdzie. Dopiero co była tam, obok
mnie...
26 PO PROSTU IDEAŁ
Caroline Anderson Po prostu ideał
ROZDZIAŁ PIERWSZY Me˛z˙czyzna przechadzał sie˛ po oddziale z mina˛ włas´ciciela. Zwracał uwage˛ swa˛ uroda˛. A przeciez˙ zamiast gapic´ sie˛ na niego jak na gwiazdora, Fliss powinna zapytac´ go, co tu włas´ciwie robi. Tymczasem przysiadłszy na skraju krzesła, oddała sie˛ z rozkosza˛ obserwowaniu nieznajomego. Na oko dałaby mu jakies´ trzydzies´ci pie˛c´ lat, moz˙e odrobine˛ wie˛cej. Miał na sobie sportowa˛koszule˛ i spodnie, marynar- ke˛ przerzucił przez ramie˛. Wprost emanował energia˛. Fliss wyobraziła go sobie na szczycie jakiegos´ wzgo´- rza, z rozwianymi włosami, stawiaja˛cego czoła groz´- nym z˙ywiołom. Tak, pomys´lała, na pewno sie˛ zgubił. Albo tez˙ szuka krewnego, kto´ry lez˙y szpitalu. Niewykluczone nawet, z˙e wypatruje z˙ony. Ma kobieta szcze˛s´cie! Ciekawe, czym zajmuje sie˛ zawodowo? Dałaby głowe˛, z˙e nie tkwi za biurkiem. Jego praca musi miec´ zwia˛zek z aktywnos´cia˛fizyczna˛. A jez˙eli juz˙ nie praca, to z cała˛pewnos´cia˛powaz˙nie traktowane hobby. Moz˙e uprawia wspinaczke˛ go´rska˛? Albo przemierza godzi- nami dzikie, surowe wrzosowiska? Wtem me˛z˙czyzna zauwaz˙ył ja˛, po czym skre˛cił w jej strone˛. Fliss wstrzymała oddech. Nie ruszyłaby sie˛ z miejsca, gdyby jej z˙ycie od tego zalez˙ało. Nieznajomy długimi krokami pokonał dziela˛ca˛ ich
przestrzen´ i stana˛ł na wprost jej biurka. Przypatrywał sie˛ jej uwaz˙nie. Miał fantastyczne oczy, szare jak dym. W ich ka˛cikach pojawiły sie˛ juz˙ zmarszczki. Miał tez˙ długie czarne rze˛sy, dla kto´rych niejedna kobieta dałaby sie˛ zabic´. Fliss wystarczyło, z˙e mogła na nie patrzec´. Czuła ro´wniez˙, z˙e nic nie uszło jego uwadze, choc´ na pozo´r był nonszalancki. Co prawda oddziałowi niczego nie moz˙na było zarzucic´, za to jej wre˛cz przeciwnie. Nie miała rano czasu na makijaz˙, a spod klamry, kto´ra˛ niezdarnie spie˛ła włosy, wymykały sie˛ pojedyncze kosmyki. Pewnie robie˛ s´wietne wraz˙enie, pomys´lała i je˛kne˛ła w duchu. Znaja˛c swoje szcze˛s´cie, doszła do wniosku, z˙e nieznajomy nie jest wcale alpinista˛ ani krewnym jednego z pacjento´w, tylko inspektorem z jakiegos´ rza˛dowego departamentu. Wspaniale. Jes´li o nia˛ cho- dzi, znalazł zapewne same braki. – Pani jest Felicity, jak sa˛dze˛. Dobry Boz˙e, ale głos! Jak czarna i gora˛ca kawa. Jej serce, kto´re dopiero co sie˛ wyciszyło, znowu zabiło mocniej. Zaraz, przeciez˙ skoro zna jej imie˛, to nie wpadł tu przypadkiem, tylko przyszedł w jakims´ kon- kretnym celu. Inspekcja. Mało co nie stane˛ła na bacznos´c´, ale w ostatniej chwili sie˛ powstrzymała. Była tak roz- kojarzona, z˙e pewnie padłaby plackiem. – Tak, jestem Felicity – potwierdziła, odkładaja˛c pio´ro, by go nie wypus´cic´ z re˛ki. – Ale znaja˛mnie tutaj jako Fliss albo siostre˛ Ryman. Czym moge˛ panu słuz˙yc´? Me˛z˙czyzna wycia˛gna˛ł re˛ke˛, przez jego twarz prze- mkna˛ł us´miech. 4 PO PROSTU IDEAŁ
– Tom Whittaker. Wpadłem, z˙eby troche˛ sie˛ rozej- rzec´ przed jutrzejszym dniem. Najpierw Fliss ogarne˛ła ulga, a zaraz potem zdu- mienie. A wie˛c to jest ten długo oczekiwany konsul- tant? Zabawne, z˙e tyle o nim mo´wiono, a nikt nie wspomniał, z˙e facet jest tak niewiarygodnie przystoj- ny. Wstała, us´cisne˛ła mu dłon´ i natychmiast poz˙ałowa- ła swych dobrych manier, poniewaz˙ ten zwyczajny dotyk sprawił, z˙e nogi omal sie˛ pod nia˛ nie ugie˛ły. Cofne˛ła re˛ke˛ i usiłowała sobie przypomniec´, co trzeba zrobic´, by sie˛ us´miechna˛c´. – Witamy w Audley Memorial – powiedziała, cie- kawa, czy głos takz˙e ja˛zawiedzie. – Ma pan szcze˛s´cie, mielis´my tu piekło, ale troche˛ sie˛ uspokoiło... Akurat w tym momencie zadzwonił telefon. – No tak – mrukne˛ła. – Przepraszam. Me˛z˙czyzna zas´miał sie˛, oparł o biurko i stał tak na skraju pola widzenia Fliss, kto´ra usiłowała zebrac´ mys´li. – Wypadek cztery mile na zacho´d od Audley, pie˛c´ pojazdo´w, wielu rannych. Na miejscu jest lekarz ogo´l- ny, ale potrzebna mu pomoc. Czy ktos´ od was mo´głby szybko przyjechac´? Na koniec tego ponurego weekendu? Be˛da˛w skow- ronkach. Fliss przewro´ciła oczami. – Jasne. Powiem im, z˙eby sie˛ z wami skontak- towali, jak juz˙ be˛da˛w drodze. – Odłoz˙yła słuchawke˛ na widełki i spojrzała na nowego konsultanta. – Prze- praszam, ale to piekło jednak nie ma kon´ca. Karambol na drodze. – Chciałaby mnie pani wykorzystac´? Spotkali sie˛ wzrokiem, Fliss zas´miała sie˛ kro´tko. 5PO PROSTU IDEAŁ
– Bardzo bym chciała, ale jestem teraz troche˛ zaje˛ta – odparowała, po czym ruszyła do pokoju słuz˙bowego, zostawiaja˛c nowego kolege˛ i obrzucaja˛c sie˛ w mys´lach najgorszymi słowami za swa˛ niewypa- rzona˛ ge˛be˛. Kiedy usłyszała, z˙e Tom Whittaker s´mieje sie˛ cicho za jej plecami, odetchne˛ła. Dzie˛ki Bogu, z˙e człowiek ma poczucie humoru. W tym miejscu bardzo mu sie˛ przyda. Zatrzymała na korytarzu Meg, kolez˙anke˛ z od- działu. – Zaraz be˛da˛karetki z ofiarami zderzenia. To moz˙e byc´ niezła jatka. Przygotujesz co trzeba? – Jasne. – Meg zakre˛ciła sie˛ na pie˛cie i znikne˛ła, a Fliss poszła dalej do kolego´w, kto´rzy włas´nie raczyli sie˛ dobrze zasłuz˙ona˛ filiz˙anka˛ herbaty. – Przykro mi, chłopaki, ale to pilne. Karambol na zacho´d na Ipswich Road. Kontrola dysponuje szczego´- łami. Kto wycia˛gnie złamana˛ zapałke˛? – Ja pojade˛ – odparł Nick Baker, wstaja˛c bez wahania. – Uwielbiasz te˛ zabawe˛ w wyja˛ce syreny i migaja˛ce s´wiatła, co? – zaz˙artowała Sophie, ida˛c za nim. – Wie˛c ty tez˙ jedziesz? – Jasne. Kaz˙dy pretekst jest dobry, z˙eby sie˛ sta˛d wyrwac´. Po ich wyjs´ciu Fliss zwro´ciła sie˛ do pozostałych: – Pierwsza karetka powinna byc´ za jakies´ osiem minut. Trzeba przygotowac´ reanimacje˛ i miejsce dla chodza˛cych rannych. Zderzyło sie˛ pie˛c´ pojazdo´w, jeden z nich to pewnie mikrobus. O, a to jest Tom Whittaker, nasz nowy konsultant. Niech ktos´ znajdzie 6 PO PROSTU IDEAŁ
dla niego fartuch. To byłby grzech, gdybys´my nie wykorzystali dodatkowej pary ra˛k. – Przeniosła na niego wzrok. – Zakładaja˛c, z˙e przed chwila˛mo´wił pan powaz˙nie... W jego oczach pojawiły sie˛ iskierki s´miechu, ale jego głos, kiedy sie˛ odezwał, był powaz˙ny i profes- jonalny: – Oczywis´cie. Musze˛ tylko zadzwonic´ w jedno miejsce. – Prosze˛ bardzo. Zostawie˛ pana, z˙eby pan poznał zespo´ł. Musze˛ wracac´ do recepcji i zorientowac´ sie˛, kto zajmie sie˛ pozostałymi pacjentami. – Ja to zrobie˛ – zaproponowała Meg, kto´ra włas´nie weszła do pokoju. – Nie ma nic pilnego, odesłałam wszystkich do poczekalni. Jest me˛z˙czyzna ze złama- nym paznokciem, kto´ry robi duz˙o szumu, ale chyba przez˙yje. – Pan Cordy – stwierdziła Fliss. – Włas´nie miałam mu zerwac´ paznokiec´ i zrobic´ opatrunek. Czekałam, az˙ zacznie działac´ miejscowe znieczulenie. – Tak mi włas´nie os´wiadczył, mie˛dzy innymi. Jes´li chcesz, po´jde˛ i pozbe˛de˛ sie˛ ewidentnych symulanto´w. – Cudownie. Fliss zerkne˛ła na zegarek, potem przeniosła wzrok na oddalaja˛cego sie˛ Toma, kto´rego jedna z piele˛g- niarek prowadziła do magazynu. Fliss pro´bowała sie˛ skoncentrowac´. Miała tak uło- z˙ony grafik, z˙e zapewne nawet nie zobaczy nowego lekarza. Zreszta˛ to bez znaczenia. A jes´li jej serce be˛dzie nadal tak fatalnie sie˛ zachowywac´, dla jej własnego zdrowia lepiej tego pana wcale nie ogla˛dac´. Chwyciła za słuchawke˛ i poprosiła centrale˛, by 7PO PROSTU IDEAŁ
zawiadomili pagerem anestezjologo´w, ortopedo´w i chi- rurgo´w oakcji ratowniczej. W tle słyszała spokojny głos Meg, tłumacza˛cy cos´ panu Cordy’emu, kto´ry gorzko skarz˙ył sie˛, z˙e nikogo nie obchodzi, czy on jeszcze z˙yje. Dziesie˛c´ sekund po´z´niej Meg powiedziała stanowczo: – Panie Cordy, pan tylko złamał paznokiec´. To na pewno boli, ale od tego sie˛ nie umiera. Jes´li chce pan poczekac´, prosze˛ bardzo, ale musi pan wzia˛c´ pod uwage˛, z˙e do rana nikt pana nie przyjmie. – Przeciez˙ dostałem znieczulenie! Do rana prze- stanie działac´. – Damy panu drugie. Niech pan spojrzy na to bardziej optymistycznie, przynajmniej teraz pana nie boli. – Hm. Po´jde˛, zjem rybe˛ z frytkami i wpadne˛ tu po´z´niej – rzekł nieche˛tnie. – I niech pani zajmie mi kolejke˛. Jak po tym wszystkim nie poprosza˛ mnie pierwszego, wpisze˛ sie˛ do ksie˛gi skarg i zaz˙alen´. – Alez˙ prosze˛ – oznajmiła cierpko Meg. Po kilku sekundach mine˛ła Fliss z błyszcza˛cym wzrokiem i znikne˛ła na reanimacji. Fliss przygryzła warge˛ i podniosła wzrok. – Bardzo lubie˛ takich histeryko´w – rzekł Tom, zbliz˙ywszy sie˛ do niej. – Mo´wi pan o Meg czy panu Cordym? – O Cordym. Zerwałbym mu ten paznokiec´ do kon´ca i zakleił plastrem. Prawde˛ mo´wia˛c, moge˛ to jeszcze zrobic´. – Prawde˛ mo´wia˛c, to cos´ wie˛cej niz˙ złamany paz- nokiec´ – wyjas´niła, zastanawiaja˛c sie˛, dlaczego broni tak irytuja˛cego pacjenta, ale Tom włas´nie unio´sł scep- tycznie brwi. 8 PO PROSTU IDEAŁ
– Lepiej, z˙eby tak było – oznajmił, po czym dodał ciszej: – No dobra, Felicity, teraz jestem two´j. Bardzo bym chciała, pomys´lała, zachowuja˛c mine˛ sfinksa. W jej z˙yciu nie było miejsca dla me˛z˙czyzny, a juz˙ zwłaszcza takiego, kto´ry mo´głby miec´ kaz˙da˛ kobiete˛. Tom chyba woli atrakcyjne blondynki, te nieskazitelne długonogie istoty, kto´re nigdy nie zapo- minaja˛ o makijaz˙u ani nie zjawiaja˛ sie˛ w pracy z farba˛ do s´cian pod paznokciami i tynkiem we włosach. Fliss tez˙ nie zdarzało sie˛ to cze˛sto, zawsze dokładnie szorowała re˛ce, gdyz˙ higiena jest przeciez˙ wyja˛tkowo istotna w jej pracy. W jej pierwszej pracy, us´cis´liła, słysza˛c karetki na sygnale, gdyz˙ piele˛gniarstwo stawia- ła jednak na czołowym miejscu. – No to do roboty. – Spojrzała na Toma z promien- nym us´miechem, ciekawa, czy ten facet jest s´wiadom swojej urody. Praca z nim moz˙e okazac´ sie˛ trudnym c´wiczeniem woli, ale gdy pierwsza karetka ukazała sie˛ ich oczom, Tom znalazł sie˛ na kon´cu listy waz˙nych spraw Fliss. Mo´gł był przewidziec´, z˙e tak sie˛ to skon´czy. Powi- nien był sobie po´js´c´, powiedziec´ nowym kolegom ,,do jutra’’ i wracac´ do domu do rodziny. Ale on tak nie posta˛pił. Nigdy tego nie potrafił, a to, rzecz jasna, stanowiło jeden z gło´wnych powodo´w narzekan´ Jane. Jego matka i ojciec, chwała im za to, obiecali, z˙e nakarmia˛ dzieciaki i połoz˙a˛ je spac´. Tom wiedział, z˙e naprawde˛ nie sprawia im to kłopotu, a jednak sumienie go gryzło. Zacisna˛ł wargi i bez słowa ruszył za Felicity do karetki, automatycznie dostosowuja˛c do niej krok. Dzieciom nic nie be˛dzie. Jego rodzice cieszyli sie˛, 9PO PROSTU IDEAŁ
z˙e maja˛ okazje˛ spe˛dzic´ z nimi czas. Odsuna˛ł ich na razie z mys´li i pro´bował skupic´ sie˛ na słowach Fliss. Mina˛wszy drzwi, poczuł znany skok adrenaliny, poja- wiaja˛cy sie˛, kiedy z˙ycie przyspieszało tempa. Bardzo lubił pracowac´ w napie˛ciu, nie wiedza˛c, co kryje sie˛ za wyja˛cymi syrenami. To dlatego wybrał oddział ratun- kowy, a nie chirurgie˛ czy interne˛, i dlatego nigdy nie wyszedł wczes´niej do domu. Powiedział sobie tylko zdecydowanie, z˙e jego che˛c´ pozostania w szpitalu nie ma nic wspo´lnego z wyzywa- ja˛cymi oczami, kusza˛co wykrojonymi wargami ani kobiecymi kształtami nowej kolez˙anki z pracy. Ab- solutnie nic. Pracowało sie˛ z nim znakomicie! Fliss wzie˛ła go pod swoje skrzydła, nie pro´buja˛c nawet analizowac´ własnych motywo´w. Obawiała sie˛, z˙e be˛dzie przy nim rozkojarzona, tymczasem juz˙ po kilku pierwszych chwilach zapomniała o wszystkim pro´cz pacjentki. Była to dwudziestokilkuletnia kobieta, kto´ra doznała powaz˙nych obraz˙en´ klatki piersiowej i miednicy, a jej cis´nienie niebezpiecznie spadało. Wystarczy moment wahania i kobieta umrze, pomy- s´lała Fliss, ciekawa, jak Tom sobie poradzi. Poradził sobie wspaniale. Niewiarygodnie szybko zdiagnozował ranna˛, podła˛czył jej kroplo´wke˛ i załoz˙ył dren, kto´ry miał zmniejszyc´ ucisk na płuca. Potem delikatnie nastawił miednice˛. – No dobrze, to teraz zro´bmy zdje˛cia całego kre˛go- słupa, klatki piersiowej i miednicy. Dobrze byłoby wiedziec´, z czym mamy do czynienia. Fliss skine˛ła głowa˛. 10 PO PROSTU IDEAŁ
– Tak. A nie chce pan posłac´ jej na blok ope- racyjny? – A pani chciałaby, z˙eby pania˛ ruszano wie˛cej niz˙ to konieczne w takiej sytuacji? – mrukna˛ł. – Bo ja nie. Zrobimy zdje˛cia, a w mie˛dzyczasie pobierzemy jej krew. Z˙ebra nie wygla˛daja˛ najlepiej, jes´li jedno sie˛ przesunie, skon´czy sie˛ na przebiciu płuca, jes´li juz˙ do tego nie doszło. Najpierw trzeba ja˛ ustabilizowac´, a potem wysłac´ na blok. Zdje˛cia wykazały, z˙e kobieta złamała miednice˛ z dwo´ch stron i nalez˙y ja˛ unieruchomic´, by zminima- lizowac´ ryzyko dalszych uszkodzen´. Tom wyjas´nił pacjentce cała˛ procedure˛. – To brzmi groz´nie, ale to najlepsze wyjs´cie i wcale nie tak straszne. No i poczuje sie˛ pani od razu lepiej. – Mam nadzieje˛ – odparła słabo kobieta. W cia˛gu kilku minut ranna˛ przeniesiono na sale˛ operacyjna˛. Tom zdja˛ł re˛kawiczki i fartuch, przecia˛g- na˛ł sie˛ i spojrzał na Fliss ze zme˛czonym us´miechem. – Naste˛pny? Fliss odpowiedziała mu us´miechem, gdyz˙ jej rezer- wa znikne˛ła na widok jego profesjonalizmu. – Juz˙ słychac´ kolejne syreny. Na pewno ma pan czas? – Oczywis´cie – odparł, patrza˛c na kolego´w, kto´rym nie udało sie˛ reanimowac´ jednego z rannych. – Dzie˛kuje˛ – rzekła, a on tylko wzruszył ramio- nami. – Niech pani mi nie dzie˛kuje, to moja praca. – Ale nie dzisiaj. – Codziennie, wie˛c dzisiaj takz˙e – poprawił. Jak moz˙e podwaz˙ac´ przekonanie, kto´re sama po- 11PO PROSTU IDEAŁ
dziela? A zatem zaje˛li sie˛ rannymi przywiezionymi przez te˛ karetke˛ i naste˛pna˛. Szacunek Fliss do Toma ro´sł z kaz˙da˛ chwila˛. Mo´gł wro´cic´ do domu, a tym- czasem zakasał re˛kawy i zabrał sie˛ do roboty. Prawde˛ mo´wia˛c, nie wiedziała, jak by sobie bez niego poradzi- li, poniewaz˙ jego wkład był bezcenny. Mniej poszkodowanymi zajmował sie˛ inny zespo´ł. Ludzie czekali w kolejce na rentgen, do gipsowni i na szycie ran. Na reanimacji pomagano paru osobom, kto´rych z˙ycie wisiało na włosku, a uratowanie ich wymagałood lekarzy i piele˛gniarek wielu umieje˛tnos´ci. Otoczeni aparatura˛, Fliss i Tom pracowali niemal w milczeniu, ramie˛ przy ramieniu. Kiedy minuty zamieniły sie˛ w godziny, Fliss uprzytomniła sobie, z˙e działaja˛ w całkowitej harmonii, jakby robili to od lat. Zaskoczona, ale zbyt zaje˛ta, by to analizowac´, wyko- rzystywała ich ciche porozumienie do jeszcze wydaj- niejszej pracy, az˙ ostatni pacjent został przekazany na blok operacyjny. – No, to chyba koniec – oznajmiła, zdejmuja˛c re˛kawiczki. Spojrzała na Toma z przyjaznym us´mie- chem. W tej samej chwili stało sie˛ cos´, czego do tej pory nie dos´wiadczyła, i kiedy spotkali sie˛ wzrokiem, us´miech zgasł na jej wargach. Fliss, kto´ra zawsze uwaz˙ała, z˙e moz˙na w niej czytac´ jak w otwartej ksia˛z˙ce, nagle zdała sobie sprawe˛, z˙e jest w niej wiele ukrytych stron, kto´rych nikt dota˛d nie widział. Tymczasem ten me˛z˙czyzna, z kto´rym praco- wała, przewraca te strony, odczytuja˛c jej najskrytsze mys´li i marzenia, jej le˛ki, rozumieja˛c ja˛, jak nawet ona sama siebie nie rozumiała. Uprzytomniła sobie, z˙e zawsze cos´ ukrywała, az˙ tu 12 PO PROSTU IDEAŁ
w cia˛gu kilku minionych godzin kompletnie obcy jej człowiek w jakis´ instynktowny sposo´b poła˛czył sie˛ z ta˛ jej ukryta˛cze˛s´cia˛. Była zszokowana ta˛niespodziewana˛ wie˛zia˛. Zszokowana i dziwnie podekscytowana. Najwyraz´niej nie tylko ona. Oczy Toma pociem- niały, ale szybko sie˛ otrza˛sna˛ł. Zmarszczył czoło, wcia˛gna˛ł powietrze i zrobił krok do tyłu, przerywaja˛c kontakt ku jej uldze, a zarazem z˙alowi. Odwro´ciła sie˛, czerwona jak piwonia. Wzie˛ła głe˛boki oddech i zabrała sie˛ za sprza˛tanie. Powstrzymała ja˛ Meg. – Zostaw to nocnej zmianie. Mine˛ła dziewia˛ta. Wczoraj z´le sie˛ czułas´, musisz odpocza˛c´. I pan tez˙ – dodała, zwracaja˛c sie˛ do Toma. – Pana w ogo´le nie powinno tu byc´. – A co z panem Cordym? Czy mam go załatwic´? – spytała Fliss, na co Meg tylko sie˛ rozes´miała. – Och, juz˙ dawno znudziło mu sie˛ czekanie. Zacis- na˛ł ze˛by, zerwał sobie reszte˛ paznokcia i poprosił o plaster. W trzy minuty sta˛d wyszedł. Teraz wszyscy troje zacze˛li sie˛ s´miac´, ale s´miech Toma brzmiał jakos´ nienaturalnie. Fliss odniosła wra- z˙enie, z˙e poz˙ałował kro´tkiej chwili bliskos´ci, kto´ra wstrza˛sne˛ła podstawami jej s´wiata. I jego chyba tez˙, us´wiadomiła sobie ze zdumieniem, ciekawa, jak dalej ułoz˙a˛ sie˛ ich stosunki. Tom przeczesał włosy palcami i us´miechna˛ł sie˛ z roztargnieniem do kobiet, a jego kolejne słowa stanowiły odpowiedz´ na niewypowiedziane pytanie Fliss: – Lepiej juz˙ po´jde˛, po´ki jeszcze rodzina chce ze mna˛ rozmawiac´. 13PO PROSTU IDEAŁ
Fliss przygniotło idiotyczne rozczarowanie. Ska˛d sie˛ wzie˛ło? Przeciez˙ nie ma czasu na romanse. To ostatni punkt na jej lis´cie spraw do załatwienia. Oczekiwała jedynie, z˙e Tom be˛dzie kolega˛, na kto´rym moz˙na polegac´ w pracy. Czemu wie˛c tak bardzo ja˛ poruszyło, z˙e ma rodzine˛, kto´ra na niego czeka? Dom był pogra˛z˙ony w niemal kompletnej ciszy. Z kon´ca korytarza, z pokoju rodzico´w docierał przyci- szony głos telewizora, z go´ry zas´ nastawiona cicho muzyka w pokoju co´rki. Tom zagroził Catherine, z˙e zabierze jej sprze˛t, jez˙eli nie zacznie słuchac´ muzyki troche˛ ciszej. I najwidoczniej wzie˛ła jego słowa powa- z˙nie – albo jego rodzice ro´wniez˙ dorzucili swoje trzy grosze na ten temat. Poza tym Tom nie zauwaz˙ył szcze˛s´liwie z˙adnych oznak zaciekłych krwawych sporo´w. Westchna˛ł z ulga˛ i poszedł do kuchni. Zajrzał do lodo´wki. – Zostawiłam ci kolacje˛ w mikrofalo´wce. Za jego plecami stała matka. Wygla˛dała dobrze – z˙adnych s´lado´w walki, nienaganna fryzura, a na jej twarzy jak zwykle malował sie˛ spoko´j. Jakz˙e on jej tego zazdros´cił! Nie wygla˛du, oczywis´cie, lecz tego spokoju. Wiele by za to dał. Pocałował matke˛ w poli- czek. – Wszystko w porza˛dku? – Tak. Catherine słuchała muzyki i czytała, And- rew poszedł spac´. Bliz´niaki s´pia˛od paru godzin, chyba zme˛czyły sie˛ spacerem. A co tam w pracy? Jak twoi nowi koledzy? Gdy pomys´lał o Felicity, obudziło sie˛ w nim jakies´ gora˛ce i troche˛ niebezpieczne uczucie. 14 PO PROSTU IDEAŁ
– Dobrze – odparł, nie patrza˛c w czujne oczy matki. – Chyba be˛de˛ tutaj zadowolony. Dobra robota... No i piele˛gniarka o cie˛tym je˛zyku i fantastycznym ciele, potrafia˛ca wspo´łczuc´. – Och, to sie˛ ciesze˛ – odparła łagodnie matka. – Podac´ ci teraz kurczaka, kochanie, czy chcesz chwilke˛ odpocza˛c´? Tomowi burczało w brzuchu. – Mamus´, kocham cie˛, umieram z głodu. Rozes´miała sie˛ i pchne˛ła go lekko na krzesło, potem wła˛czyła kuchenke˛ i nalała mu kieliszek wina. – Wie˛c be˛dzie dobrze? – Be˛dzie s´wietnie. Musze˛ tylko znalez´c´ dla nas dom, z˙eby nie siedziec´ wam na głowie. – Nie musisz. – Matka posmutniała. – Wiesz, jaka to dla mnie rados´c´, z˙e mam was u siebie. Dla ojca tez˙. A dzieci potrzebuja˛ kobiecej re˛ki, zwłaszcza Cathe- rine. W jej wieku... – Nie musisz mi mo´wic´. Tak czy owak, nie wyje- dziemy daleko. I nie przypuszczam, z˙eby obeszło sie˛ bez waszej pomocy, wie˛c nie ciesz sie˛, z˙e damy wam spoko´j. – Wcale nie chce˛, z˙ebys´cie dawali nam spoko´j. Nudzilis´my sie˛ z ojcem jak mopsy. Emerytura nam nie odpowiada. – A powinna. Zasłuz˙ylis´cie na odpoczynek. – Tak dziwnie jest z˙yc´ bez pracy, dni sa˛takie puste. Potrzeba nam takiej rozrywki jak dzieci. – Ale dom pe˛ka w szwach. Nie zrozum mnie z´le, jestem wam niezmiernie wdzie˛czny, ale ten dom jest za mały dla nas wszystkich. Jeszcze troche˛ i pozabijamy sie˛ nawzajem. 15PO PROSTU IDEAŁ
– Wie˛c znajdz´ wie˛kszy dom – powiedziała matka po kro´tkiej przerwie. – Podzielimy go i zamieszkamy w nim razem. Tom popatrzył na matke˛ zdumiony, z˙e taki pomysł w ogo´le wpadł jej do głowy. Tak radykalny i taki kapitalny. W kaz˙dym razie dla niego. Perspektywa posiadania w pobliz˙u kogos´, komu moz˙na zaufac´ i powierzyc´ dzieci, przemawiała do jego wyobraz´ni. I wcale nie martwił go brak prywatnos´ci. Nie zamierzał juz˙ sie˛ wia˛zac´. Wtem obraz Felicity powro´cił do niego nieproszony i mało nie odebrał mu tchu. Co za idiotyzm. Przeciez˙ Fliss to po pierwsze kolez˙anka, po drugie pewnie me˛z˙atka albo tak czy owak kobieta zaje˛ta, jes´li w Suf- folk sa˛ prawdziwi me˛z˙czyz´ni. Chociaz˙ nie zauwaz˙ył obra˛czki na jej palcu... – Pomys´le˛ o tym. Kolacja uratowała go na jakis´ czas przed dalsza˛ dyskusja˛. Niestety po´z´niej, kiedy juz˙ ucałował na dobranoc Catherine i pozostała˛ tro´jke˛, matka wro´ciła do tematu. – A propos tego domu – zacze˛ła z powaga˛ s´wiad- cza˛ca˛, z˙e juz˙ przemys´lała sprawe˛. – Potrzeba ci duz˙o miejsca na go´rze, a my, biora˛c pod uwage˛ kłopoty twojego ojca z kolanem, zaczynamy mys´lec´ o miesz- kaniu bez schodo´w. – Jak ma sie˛ do tego wie˛kszy dom? To chyba tylko wie˛cej problemo´w. – Nie, jez˙eli wy zajmiecie go´re˛ i wie˛kszos´c´ parteru, a my ze dwa pokoje na parterze, z˙eby kaz˙dy miał własny ka˛t. Ale be˛dziemy stale do waszej dyspozycji. Tom pomys´lał, z˙e rodzicom wyraz´nie na tym zale- 16 PO PROSTU IDEAŁ
z˙y, jakby od dawna omawiali kwestie˛ przeprowadzki. Potrzebował jednak troche˛ czasu, by samemu to roz- waz˙yc´. A w tej chwili czasu mu brakowało. Wiedział, z˙e nie be˛dzie tez˙ łatwo znalez´c´ dom wystarczaja˛co duz˙y, a ro´wnoczes´nie w cenie nie przekraczaja˛cej je- go moz˙liwos´ci finansowych. – Chyba nie stac´ mnie na to – oznajmił rodzicom. – Ale jes´li złoz˙ymy sie˛, to wystarczy. Mamy pie- nia˛dze ze sprzedaz˙y firmy... – To wasza emerytura – zaprotestował, na co ojciec pokre˛cił głowa˛. – Mamy wie˛cej niz˙ nam trzeba. Rozmawialis´my juz˙, na co przeznaczyc´ te pienia˛dze. Nieruchomos´c´ to dobra lokata kapitału... Tom przestał oponowac´, poniewaz˙ to rozwia˛zanie było o wiele lepsze niz˙ wszystko, co wymys´lił do tej pory. – Wobec tego przeprowadz´cie sondaz˙ ws´ro´d agen- to´wizobaczcie,comaja˛dozaoferowania,dobrze?Przez najbliz˙szy tydzien´ czy dwa be˛de˛ bardzo zaje˛ty. Musze˛ sie˛ rozejrzec´ wnowejpracy,dzieciczekaja˛noweszkoły. Alejes´li cos´ znajdziecie,che˛tnieobejrze˛.Niechciałbym was wykorzystywac´, ale to moz˙e okazac´ sie˛ najlepsze rozwia˛zaniedlanaswszystkich,jes´limo´wiciepowaz˙nie. – Oczywis´cie, z˙e powaz˙nie. Uwaz˙aj sprawe˛ za za- łatwiona˛ – rzekł ojciec. Oczy mu błyszczały z rados´ci, z˙e be˛dzie miał sie˛ czym zaja˛c´. – Zaczniemy jutro. – A na razie jestes´my bardzo szcze˛s´liwi, z˙e u nas mieszkacie – dorzuciła matka – No, nie wiem jak wy, ale ja zrobie˛ sobie drinka i ide˛ spac´. David? – Che˛tnie be˛de˛ ci towarzyszył. Tylko wypuszcze˛ Amber na dwo´r. Gdziez˙ ona jest? 17PO PROSTU IDEAŁ
– A jak mys´lisz? – spytał Tom. – Nie popieram sypiania z psami w ło´z˙ku, ale Andrew miał tak uszcze˛s´- liwiona˛mine˛, trzymaja˛c ja˛w obje˛ciach, z˙e nie miałem serca jej ruszac´. – Nie przypuszczam, z˙eby mu to zaszkodziło bar- dziej niz˙ tobie. Pamie˛tasz, z˙e Bonzo spał z toba˛? – No tak. Zawsze wiedziałem, kiedy ma pchły. Matka zas´miała sie˛. – To prawda. No to ide˛, ty tez˙ powinienes´ sie˛ dzisiaj wczes´niej połoz˙yc´. I nie przejmuj sie˛. Wszystko sie˛ ułoz˙y. Zawsze moz˙esz na nas liczyc´. Tom, czuja˛c, z˙e tymi słowami matka zdje˛ła mu z bar- ko´w cze˛s´c´ odpowiedzialnos´ci, przytulił ja˛ serdecznie, us´cisna˛ł re˛ke˛ ojca i poszedł do swojego pokoju. Ten poko´j nadawał sie˛ na mały gabinet, bo jako sypialnia pozostawiał nieco do z˙yczenia. Było to jed- nak lepsze niz˙ dzielenie sypialni z Andrew. Tom umył sie˛, połoz˙ył na kanapie i lez˙ał tak, patrza˛c w sufit w słabym s´wietle, kto´re sa˛czyło sie˛ spod drzwi. Zdał sobie sprawe˛, z˙e niecierpliwie czeka na pierwszy dzien´ w pracy. Ten mijaja˛cy dał mu wspaniała˛okazje˛, by poznac´ ludzi i zyskac´ wste˛pna˛ orientacje˛. No i ta piele˛gniarka – znowu ona! – kobieta, kto´rej kaz˙da mys´l była lustrzanym odbiciem jego mys´li, kto´rej zapach jeszcze teraz, po dwo´ch godzinach od rozstania, wcia˛z˙ wypełniał mu nozdrza i doprowadzał go do rozpaczy. Kiedy wychodził ze szpitala, rzuciła cos´ w rodzaju: ,,To do jutra’’, co sugerowałoby, z˙e nazajutrz ma dy- z˙ur. A to znaczyło, z˙e za kilka godzin znowu ja˛ zobaczy. Nie, nie be˛dzie o niej mys´lał. Nie moz˙e sobie pozwolic´ na to, z˙eby cos´ wytra˛cało go z ro´wnowagi. 18 PO PROSTU IDEAŁ
– Felicity. Mimowolnie wypowiedział na głos jej imie˛, pro´bu- ja˛c, jak smakuje, a potem zamkna˛ł usta i głe˛boko westchna˛ł. Przewro´cił sie˛ na bok i zacisna˛ł powieki. W dalszym cia˛gu ja˛ widział. Poprawił poduszke˛ i zacza˛ł liczyc´ barany. Całe mno´stwo barano´w. Zapowiada sie˛ długa noc. 19PO PROSTU IDEAŁ
ROZDZIAŁ DRUGI Fliss zerkne˛ła na zegarek i westchne˛ła. Doprawdy lepiej byłoby, gdyby nie musiała tego dnia pracowac´ do wieczora, nawet jes´li spe˛dziła cze˛s´c´ zmiany z najbar- dziej fascynuja˛cym me˛z˙czyzna˛, jakiego spotkała odlat. I tak nic dobrego z tego dla niej nie wynika. Z˙onaty, dzieciaty – po co komplikowac´ sobie z˙ycie? Starczy jej tych komplikacji, kto´re juz˙ ma, zaczynaja˛c od domu. Dochodziła dwudziesta pierwsza trzydzies´ci. Rano musi byc´ na nogach o wpo´ł do o´smej, z˙eby wpus´cic´ ekipe˛ remontowa˛. Roboty i tak były juz˙ opo´z´nione, a jes´li nie chce przekroczyc´ dramatycznie budz˙etu, musi jeszcze wynies´c´ szafki z kuchni, zerwac´ resztki starej tapety i opro´z˙nic´ poko´j, z˙eby Bill mo´gł rozpo- cza˛c´ prace˛ z samego rana. Oczywis´cie znaczy to, z˙e przez tydzien´ czy dwa be˛dzie pozbawiona kuchni. No s´wietnie. Odła˛czyła zlewozmywak, wycia˛gne˛ła stara˛ szafke˛ do ogrodu i wro´ciła po kuchenke˛. Włas´ciciel chin´skiej knajpki za rogiem na pewno sie˛ ucieszy. W daja˛cej sie˛ przewidziec´ przyszłos´ci be˛- dzie kupowała jedzenie na wynos, i niech Bo´g dopo- moz˙e jej talii. Naste˛pnie, zanim zrobiło sie˛ zbyt po´z´no, by tłuc młotkiem, Fliss zbiła kafle ze s´ciany, potem wyniosła je i otworzyła okna, z˙eby pozbyc´ sie˛ pyłu. Wymieniła
juz˙ kable, wyrzuciła stare gniazdka, cały czas zasta- nawiaja˛c sie˛, dlaczego to robi, skoro ma przeciez˙ dob- ra˛ prace˛. Na pewno straciła rozum. Tylko kompletny wariat wzia˛łby sobie na głowe˛ firme˛ deweloperska˛, pracuja˛c w pełnym wymiarze godzin w wymagaja˛cym zawo- dzie i na dodatek zajmuja˛c sie˛ owdowiała˛ matka˛. Wie˛kszos´c´ kobiet dobiegaja˛cych trzydziestki siedzi sobie teraz w domowym ciepełku u boku me˛z˙o´w i dzieci, a nie zbija kafle ze s´cian i walczy ze starymi kablami. Wycia˛gne˛ła ostatni kawał kabla, wyrwała gniazdko ze s´ciany, po czym zabrała sie˛ za usuwanie resztek tapety. Jeszcze kilka dni i be˛dzie moz˙na wstawic´ szafki, połoz˙yc´ kafle i kuchnia be˛dzie jak nowa. O po´łnocy po bardzo pracowitym dniu, osłabiona dodatkowo konsekwencjami rozstroju z˙oła˛dka, Fliss była tak zme˛czona, z˙e ledwie widziała na oczy. Stwier- dziła, z˙e musi wypic´ drinka, by oczys´cic´ gardło z pyłu, ale nie mogła znalez´c´ kieliszko´w. W kon´cu wyje˛ła z lodo´wki puszke˛ piwa, przygotowała sobie gora˛ca˛ ka˛piel i wymoczyła sie˛ porza˛dnie, zmywaja˛c z siebie stres całego dnia. Jej mys´li, najwyraz´niej nie zme˛czo- ne, podryfowały w kierunku nowego kolegi z pracy. Nawet kiedy wymawiała w mys´lach jego imie˛, dostawała ge˛siej sko´rki. Praca z nim be˛dzie interesuja˛- cym dos´wiadczeniem. Poza tym, oczywis´cie, z˙e facet jest z˙onaty, ma dzieci i zobowia˛zania, przypomniała sobie. Zreszta˛ ona przeciez˙ nie chce sie˛ z nikim wia˛zac´. Zbyt dobrze poznała, na czym to polega. Juz˙ to przez˙yła i nie zamierza powtarzac´ tego dos´wiadczenia. 21PO PROSTU IDEAŁ
– Jak mina˛ł weekend? Angie, przełoz˙ona oddziału ratunkowego, przysta- ne˛ła przed biała˛tablica˛i us´miechne˛ła sie˛ do Fliss przez ramie˛. – Cudownie. Wie˛kszos´c´ czasu spe˛dziłam w ogro- dzie. Zapomniałam juz˙, jak szybko rosna˛ chwasty. A ty? Juz˙ lepiej? Fliss skine˛ła głowa˛. – Tak, dzie˛ki. Ale wczoraj mielis´my tu piekło. – Słyszałam. Podobno poznałas´ tego nowego. – Tak. Wpadł po´z´nym popołudniem. Prosto w wir walki. – Zrobił wielkie wraz˙enie. Nick uwaz˙a, z˙e jest s´wietny. Fliss przypomniała sobie jego re˛ce, pracuja˛ce szyb- ko i metodycznie, bez z˙adnego błe˛du. Wolała nie przypominac´ sobie swojego snu na temat tych samych dłoni... – Tak, jest s´wietny, dzie˛ki Bogu. Przynajmniej nie be˛dziemy musieli wprowadzac´ go we wszystko. Pie˛c´ godzin na reanimacji to intensywny kurs. Sa˛dze˛, z˙e da sobie rade˛. – Jest pani zbyt szlachetna. Fliss odwro´ciła sie˛ z us´miechem na ustach i sercem w gardle. Bardzo starała sie˛ zachowac´ normalnie, ale raczej jej to nie wyszło. – Witam ponownie. Czy rodzina panu wybaczyła? Tom zas´miał sie˛ cierpko. – Przyzwyczaili sie˛ do mnie. To nie był pierwszy raz. Młodsi juz˙ spali, tylko Catherine jeszcze nie. A wie˛c jego z˙ona ma na imie˛ Catherine. Nagle Fliss znielubiła to imie˛. 22 PO PROSTU IDEAŁ
– No to musimy sie˛ postarac´, z˙eby dzis´ wyszedł pan z pracy punktualnie – zauwaz˙yła pogodnie. Tom zas´miał sie˛, a jej ciarki przeszły po plecach. – Moz˙e pani spro´bowac´ – odparł. – Ale nie ma pani wielkich szans, jez˙eli be˛dzie sie˛ działo cos´ waz˙nego. Nigdy nie zostawiam za soba˛ niezałatwionych spraw, nie porzucam zobowia˛zan´, kto´re na siebie przyja˛łem. – Wie˛c co dzisiaj mamy? – spytała. – Kolejna˛ krakse˛? – Nie, zaczekaja˛ z tym do fajrantu – odparł. – Na razie było całkiem miło i spokojnie. – Chłopak z nieznos´nym bo´lem głowy – wtra˛ciła Angie. – Sporo drobnych ran i otarc´, i jakichs´ głupich wypadko´w, dwa oparzenia... – Wie˛c normalka. – Absolutnie. Mamy jeszcze dziewczyne˛, kto´rej włas´nie zrobiono zdje˛cie. Zajmij sie˛ nia˛, Fliss. – A ja – rzekł Tom – ide˛ na lunch. Za chwile˛ do was wro´ce˛. W razie czego zawołajcie mnie pagerem. – Ma pan to jak w banku – odparła Fliss z us´mie- chem. Potem zebrała notatki i poszła załoz˙yc´ gips dziewczynie ze złamana˛kos´cia˛promieniowa˛. Pacjent- ce towarzyszyła matka, zamartwiaja˛ca sie˛ dalsza˛ teni- sowa˛ kariera˛ co´rki. Fliss zapewniła je, z˙e to proste złamanie, kto´re powinno sie˛ idealnie zrosna˛c´. – Tylko kiedy? Fliss z namysłem wzruszyła ramionami. – Nie wiem. Po dwo´ch miesia˛cach? Na pewno co´rka nie wez´mie udziału w tegorocznym Wimbledo- nie dla junioro´w, ale jes´li chodzi o dalsza˛ przyszłos´c´, nie widze˛ przeszko´d. – Ale włas´nie mamy pocza˛tek sezonu tenisa na 23PO PROSTU IDEAŁ
trawie. To złamanie nie mogło sie˛ przytrafic´ w gor- szym terminie. – I tak mnie boli – rzekła dziewczyna przez łzy. – Ulz˙y ci, jak zaczna˛działac´ s´rodki przeciwbo´lowe. Alebe˛dziebolałoprzez jakis´ tydzien´.Musisz nosic´ re˛ke˛ na temblaku i przyjs´c´ tutaj jutro na kontrole˛. Potem załoz˙ymyciwłas´ciwyopatrunekgipsowy,kiedyopuch- lizna zejdzie, i ten gips be˛dziesz nosic´ jakies´ szes´c´ tygodni, do czasu, az˙ kos´c´ sie˛ zros´nie. Pamie˛taj, z˙eby ruszac´ palcami, gdy tylko przestanie cie˛ troche˛ bolec´. – Jes´li w ogo´le przestanie. – Przestanie – oznajmiła Fliss, zastanawiaja˛c sie˛, dlaczego matka dziewczyny nie us´ciska jej serdecznie, zamiast je˛czec´ na temat jej kariery sportowej. W kon´cu chyba zdrowie co´rki jest waz˙niejsze? – Wiedziałam, z˙e do tego dojdzie – stwierdziła zno´w matka. – Po prostu czułam, z˙e cos´ sie˛ stanie. Nie powinnas´ była wspinac´ sie˛ na te˛ s´ciane˛. – Mamo, to była lekcja wuefu. Nie miałam wyboru. – Teraz przez wiele tygodni nie be˛dziesz mogła grac´. Stracisz miejsce w swojej druz˙ynie... – Teraz – rzekła stanowczo Fliss – ona potrzebuje pani miłos´ci i wspo´łczucia. Moz˙e lepiej zabierze ja˛ pani do domu, da jej cos´ lekkiego do jedzenia i połoz˙y ja˛ do ło´z˙ka? Pani Wright obrzuciła Fliss nienawistnym spojrze- niem, ale ta nie pozostała jej dłuz˙na. Po chwili kobieta zaczerwieniła sie˛ i odwro´ciła wzrok. – Ma pani racje˛. Przepraszam, kochanie. Chodz´my, zabieram cie˛ do domu. – Prosze˛ nie zapomniec´ umo´wic´ sie˛ na jutro rano – przypomniała im Fliss, kiedy wychodziły. 24 PO PROSTU IDEAŁ
Potem posprza˛tała i wyszła z gipsowni do kolejnych pacjento´w. Zrobiła dwa szwy i udała sie˛ do pokoju słuz˙bowego, gdzie znalazła Toma w towarzystwie Nicka Bakera i Matta Jordana. Me˛z˙czyz´ni zas´miewali sie˛ w głos, Nick opowiadał włas´nie o swoim małym dziecku. – Wszyscy trzej tu jestes´cie? Ktokolwiek robił grafik, musiał wiedziec´ cos´, o czym ja nie wiem – oznajmiła. Nick wcia˛z˙ rozbawiony ruszył do drzwi. – Juz˙ znikam,wpadłemtylkozabrac´ swoja˛komo´rke˛. Wczoraj ja˛tu zostawiłem. Do zobaczenia w s´rode˛ rano. – Ja tez˙ znikam, musze˛ odebrac´ wyniki pacjenta. – Matt ro´wniez˙ wyszedł. Fliss popatrzyła za nim, wzie˛ła do re˛ki kubek, na- pełniła go zimna˛ woda˛ z kranu i wypiła do dna. – Udało sie˛ panu zjes´c´ lunch w spokoju? – zapytała, a Tom skina˛ł głowa˛. – Zdumiewaja˛ce. Załoz˙e˛ sie˛, z˙e piekło rozpe˛ta sie˛ około czwartej. Zawsze tak jest, tak jak wczoraj. – Prawo Murphy’ego? – Czyjes´ tam w kaz˙dym razie – odparł. – A pani miała jakies´ problemy z powodu po´z´nego powrotu do domu? – zapytał, opieraja˛c biodro o sto´ł i przypatruja˛c sie˛ Fliss z nieskrywana˛ i bezczelna˛ ciekawos´cia˛. – Dlaczego miałabym miec´ kłopoty? Unio´sł ramiona, na jego wargach igrał leniwy us´miech. – Tak tylko zgaduje˛. On jest z˙onaty, powto´rzyła sobie w duchu. – Przykro mi. Nie trafił pan. Prowadze˛ samotne i nienaganne z˙ycie. 25PO PROSTU IDEAŁ
Tom wyprostował sie˛ i spojrzał jej prosto w oczy. – Co za potworna strata – stwierdził, po czym skierował sie˛ do wyjs´cia. Tom miał racje˛, chociaz˙ nie sprawiło mu to wcale satysfakcji. Dokładnie o szesnastej zacze˛ły cia˛głym strumieniem nadjez˙dz˙ac´ karetki, przywoz˙a˛c pacjento´w skierowanych do szpitala przez lekarzy rodzinnych oraz ofiary wypadko´w. Ostatnia˛ z nich była młoda kobieta potra˛cona przez samocho´d, gdy przechodziła przez jezdnie˛ z niemowle˛ciem w wo´zku. Jakims´ cudem dziecko nie ucierpiało, za to kobieta była w stanie krytycznym. Tom, kto´ry o wpo´ł do szo´stej miał juz˙ wychodzic´, włoz˙ył z powrotem fartuch i re˛kawiczki. – Trzeba ja˛ intubowac´ – rzucił, a Fliss włoz˙yła mu do re˛ki laryngoskop. W cia˛gu kilku sekund drogi od- dechowe pacjentki zostały zabezpieczone. Fliss sprawdzała na monitorze prace˛ jej serca. Linia była słaba, nieregularna, jakby serce było kom- pletnie wybite z rytmu. Fliss wykonała szybko ogo´lne badanie neurologiczne i sprawdziła poziom przyto- mnos´ci kobiety. – Paskudnie – oznajmił Tom. – Prawa z´renica rozszerzona, lewa ledwie punkcik. Mamy do czynienia z powaz˙nym uszkodzeniem głowy. Trzeba jej szybko zrobic´ tomografie˛. Wtem do pokoju wpadła młoda kobieta i stane˛ła jak zamurowana, zakrywaja˛c usta i wytrzeszczaja˛c oczy. – Jodie? – wyszeptała. – Dobry Boz˙e, powiedzcie mi, z˙e ona z tego wyjdzie. Dopiero co była tam, obok mnie... 26 PO PROSTU IDEAŁ