6
Los pu³kownika Fawcetta jako temat domys³ów i kontrowersji
cieszy siê w Brazylii popularnoci¹ porównywaln¹ gdzie indziej je-
dynie z popularnoci¹ wê¿a morskiego. Rozmowa o nim pobudza
fantazjê Brazylijczyka, wzmaga jego ³atwowiernoæ Legenda wo-
kó³ tej postaci rozros³a siê w takim stopniu, ¿e sta³a siê podstaw¹
nowego, odrêbnego folkloru. Ka¿dy ma swoj¹ w³asn¹ teoriê, a po-
niewa¿ wszelkie doskona³e teorie opieraj¹ siê na osobistym dowiad-
czeniu lub prywatnej informacji, osobiste dowiadczenie lub pry-
watna informacja s¹ tworzone na tê okolicznoæ. Okaza³o siê, ¿e
najtrudniej uwierzyæ w to, ¿e Fawcett istnia³ rzeczywicie. Wobec
nat³oku apokryficznych bocznych wiate³, rzucaj¹cych jasne smugi
na tê sprawê, nasz ignis fatuus jest zagro¿ony; mo¿e znikn¹æ ca³ko-
wicie.
Peter Fleming
Brazilian Adventure
Wyobrania to sztuka widzenia rzeczy niewidzialnych.
Jonathan Swift
7
Prolog
14 sierpnia 1925
Z niecierpliwoci¹ oczekujê na chwilê, w której wyruszê. Moje
siniaki i rany zagoi³y siê. Czó³no zosta³o odpowiednio wyekwipo-
wane w strzelby, amunicjê, odzie¿ i jedzenie. Iloci tego ostatniego
s¹ mizerne, ale w rzece jest mnóstwo ryb, a kiedy przybijemy do
brzegu, bêdziemy polowaæ.
Czekam teraz w czó³nie na moich dwóch towarzyszy. Nie s¹ oni
t¹ par¹, któr¹ wybra³em na wspó³uczestników, lecz w obecnej sytu-
acji nie mam wielkiego wyboru. Jeden z nich nazywa siê Harry Wal-
ters. Wydaje siê, ¿e jego przetrwanie zale¿y wy³¹cznie od rumu, on
za twierdzi, i¿ zna tê zdradzieck¹ d¿unglê jak w³asn¹ kieszeñ. Zo-
baczymy. Drug¹ osob¹ jest kobieta. Maria. Wiêkszoæ moich kole-
gów wymia³aby sam pomys³ zabierania kobiety do d¿ungli. Ju¿ s³y-
szê ich opiniê: bêdzie siê ci¹gle pl¹taæ pod nogami, nie ma odwagi,
woli i zdecydowania mê¿czyzny. Kobiety stanowi¹ tylko k³opot, roz-
praszaj¹ uwagê. Czêsto okazuj¹ s³aboæ lub zapadaj¹ na zdrowiu.
Mo¿e to i prawda, ale nie znaj¹ Marii.
Moje obserwacje poczynione w ostatnich kilku tygodniach po-
zwalaj¹ s¹dziæ, ¿e kobieta ta nie ma pojêcia o s³aboci przypisywa-
nej jej p³ci ani fizycznej, ani psychicznej, ani emocjonalnej. Jest
wyj¹tkowo cierpliwa, honorowa i godna zaufania. Nie mam nato-
miast pewnoci, czy te same cechy mogê przypisaæ Waltersowi.
Razem z Mari¹ odby³em kilka spacerów i zrozumia³em, ¿e ta
kobieta jest bardziej mê¿czyzn¹ ni¿ po³owa mê¿czyzn, jakich spo-
tka³em. Pozostajê pod wra¿eniem jej wiedzy o d¿ungli, jak równie¿
chy¿oci jej nóg. Najbardziej jednak oczarowuje mnie co, o czym
8
Maria jedynie napomknê³a: miejsce, z którego pochodzi. Maria jest
moj¹ przewodniczk¹, a jej by³y dom jest w³anie tam, gdzie zmie-
rzamy.
Wyprzedzam jednak bieg zdarzeñ. Okolicznoci, w jakich siê
obecnie znalaz³em, kosztowa³y mnie wiele wysi³ku, musia³em tak¿e
pogodziæ siê ze znaczn¹ niewygod¹. Wszystkie te sprawy opisa³em
w moich dziennikach, streszczê to jednak pokrótce. D¿ungla, od tego
powinienem zacz¹æ, nie jest miejscem, gdzie mo¿na zapuszczaæ siê
samotnie. Po miesi¹cach wêdrowania przez ten niegocinny l¹d, któ-
ry codziennie knuje, by zabiæ ka¿dego, kto mia³by rzuciæ mu wy-
zwanie, by³em doprawdy zrozpaczony i samotny. Mój syn, kulej¹cy
z powodu zranionej kostki i gor¹czkuj¹cy od malarii, zawróci³ kilka
tygodni wczeniej i wys³a³em z nim naszego ostatniego przewodni-
ka. Niech ich Pan Bóg strze¿e.
Przez wiele dni pod¹¿a³em w górê rzeki, dostrzeg³em jednak, ¿e
wci¹¿ zmienia ona kierunek, zbaczaj¹c z tego, ku któremu siê posu-
wa³em. Zostawi³em wiêc rzekê i pomaszerowa³em prosto na pó³noc,
w kierunku nie zbadanych terytoriów. Trzeciego dnia skoñczy³a mi
siê woda i przez nastêpne dwa lub trzy dni jedynym jej ród³em by³a
rosa, któr¹ zlizywa³em z lici. Zadawa³em sobie pytanie: co sk³oni³o
mnie do podjêcia decyzji, by samemu ruszyæ w drogê? Nazywa³em
siebie g³upcem, idiot¹, szaleñcem. Wlok³em siê bez celu i wkrótce
odkry³em, ¿e rozmawiam ze starymi przyjació³mi, a nawet ze zwie-
rzêtami. Postacie te pojawia³y siê i znika³y W koñcu nie by³em
w stanie ju¿ d³u¿ej iæ i zacz¹³em siê czo³gaæ. Sam siebie wyda³em
na pastwê insektów. Rozpaczliwie potrzebowa³em wody i zdawa³em
sobie sprawê, ¿e pozosta³o mi jeszcze tylko kilka godzin ¿ycia. Pod-
j¹³em walkê ze mierci¹, nie chcia³em z³o¿yæ broni. Straci³em jed-
nak przytomnoæ. Kiedy siê obudzi³em, znajdowa³em siê w placów-
ce misyjnej nad Rio Tocantins. Maria znalaz³a mnie i powlok³a przez
d¿unglê, pielêgnowa³a, a¿ powróci³em do zdrowia. Nie mogê wiêc
nic powiedzieæ przeciwko niej.
Rzeczywicie ta kobieta odznacza siê niepowtarzaln¹ osobowo-
ci¹. Twierdzi, ¿e wiedzia³a, i¿ nadchodzê i potrzebujê pomocy, wiec
wyruszy³a do d¿ungli, by mnie znaleæ. W normalnych warunkach
powiedzia³bym, ¿e to wierutne bzdury. Zaczynam jednak rozumieæ,
i¿ przetrwanie w d¿ungli wymaga pewnego wyostrzenia zmys³ów,
które my, mieszkañcy cywilizowanego wiata, zamienilimy na logi-
kê i analizê. Mo¿e wiêc Maria rzeczywicie przeczu³a moje rych³e
nadejcie.
9
Teraz o Waltersie. Podobnie jak ja, jest Anglikiem, ale przez
lata mieszka³ w d¿ungli i jej okolicach. Z informacji, jakie zebra³em
wiem, i¿ jest odpowiedzialny za oddanie Indian pod opiekê misjona-
rzy. Zaopatruje tych pogan w naczynia kuchenne, b³yskotki i ubra-
nia, a tak¿e przygotowuje ich do ostatecznego poddania siê i nawró-
cenia.
By³em zdziwiony, dowiedziawszy siê od Waltersa, i¿ jest on
kim w rodzaju najemnika religijnego. Zaledwie w odleg³oci kil-
ku mil od siebie znajduj¹ siê dwie misje: protestancka i katolicka,
a Walters pracuje dla obydwu. Poza przygotowaniem gruntu dla
misjonarzy równie¿ szpieguje, zbieraj¹c informacje dotycz¹ce kon-
kurencyjnej dzia³alnoci obu misji oraz postêpów w pracy. Wydaje
mi siê to raczej humorystyczne, on jednak widzi w tym jedynie spo-
sób porozumiewania siê rywalizuj¹cego kleru w d¿ungli. Rzecz za-
stanawiaj¹ca, ¿e ten na³ogowy pijaczyna o niewyparzonym jêzyku
jest najwa¿niejszym ogniwem ³¹cz¹cym misjonarzy ze wiatem ze-
wnêtrznym. Poniewa¿ pieni¹dze nie przynosz¹ w d¿ungli nic do-
brego, misjonarze p³ac¹ Waltersowi g³ównie rumem, który naby-
waj¹ od handlarzy.
Pewnego dnia, kilka miesiêcy temu Walters pojawi³ siê w misji
katolickiej z m³od¹ kobiet¹, która nie pochodzi³a z ¿adnego znane-
go mu szczepu. Walters nie jest typem cz³owieka, który ³atwo pod-
daje siê strachowi, wyzna³ mi jednak, ¿e by³ wyj¹tkowo przera¿ony,
kiedy pozna³ tê kobietê. Wykoñczy³ ju¿ niemal butelkê rumu, gdy
nagle pojawi³a siê w jego obozie. Mia³a bia³¹ skórê, a jej d³ugie, kasz-
tanowe w³osy przybra³y w wietle ogniska rudawy odcieñ. Mówi³a
dziwnym jêzykiem, którego Walters nigdy przedtem nie s³ysza³. Gdy
siêgn¹³ po rewolwer, kobieta zniknê³a momentalnie w tak dziwny
sposób, w jaki siê pojawi³a.
Walters pomyla³, i¿ musia³ siê spotkaæ z Yaro duchem d¿un-
gli opiekunk¹ ¿yj¹cych tu bestii. Wed³ug legendy indiañskiej Yaro
zwabia noc¹ do d¿ungli mê¿czyzn, zabija ich, po czym ich zw³okami
karmi zwierzêta, swe dzieci. Walters przysi¹g³ sobie, ¿e ca³¹ noc nie
zmru¿y oka, w koñcu jednak zdrzemn¹³ siê. Gdy obudzi³y go pierw-
sze promienie wiat³a, kobieta sta³a tu¿ przy nim. Dostrzeg³, ¿e nie
jest duchem Bez s³owa zabra³ swoje rzeczy i powróci³ do misji.
Kobieta posz³a za nim.
To Maria jest kobiet¹, o której wspomina³em. Takie w³anie imiê
nadali jej misjonarze podczas chrztu. Up³ynê³o kilka tygodni moje-
go pobytu w misji, gdy Walters opowiedzia³ mi tê historiê. By³em
10
zafascynowany i rozentuzjazmowany, natychmiast bowiem zorien-
towa³em siê, sk¹d pochodzi³a Maria. By³o to miejsce, które przez
ca³y czas stanowi³o cel mojej podró¿y. Moje przeznaczenie.
Mówiê tu naturalnie o zaginionym miecie znanym jako Z.
Z dziennika pu³kownika Percyego Fawcetta
11
1. Zemsta Camozotza
Tikál, Gwatemala, 7 marca 1926
Pochodnie p³onê³y dr¿¹cym wiat³em Tunel by³ w¹ski, po-
wietrze wype³nia³ dusz¹cy kurz i stêch³y zapach ziemi. Po dwóch
dniach usuwania z zatarasowanego przejcia jednego kamienia za
drugim Indy doszed³ do koñca. Otwór wielkoci jego ramienia uka-
zywa³ teraz jakie ciemne pomieszczenia wewn¹trz piramidy.
Widzisz ju¿ co? zza pleców dobieg³ go kobiecy g³os. Otwór
pojania³, gdy dziewczyna zbli¿y³a doñ pochodniê.
Hej, trzymaj pochodniê z daleka od mojej twarzy powie-
dzia³ Indy zachrypniêtym g³osem. Przypalasz mi kapelusz!
Przepraszam.
Indy pokrêci³ g³ow¹, rozdra¿niony jej niecierpliwoci¹.
Deirdre Campbell pod ka¿dym wzglêdem dorównywa³a wiedz¹
absolwentom uniwersytetu, towarzysz¹cym jemu oraz doktorowi
Bernardowi w wyprawie do Gwatemali, brakowa³o jej jednak cier-
pliwoci By³a natomiast zarozumia³a, podobnie jak on. Indy lubi³
uwa¿aæ tê cechê za efekt szkockiego wychowania.
Odsun¹³ostro¿niekilkakamienirêk¹odzian¹w rêkawicê.Niemóg³
doczekaæsiêchwili,kiedywreszcieznajdziesiêw rodkupiramidy,sta-
ra³ siê jednak o to, by nie uszkodziæ niczego tam wewn¹trz. Przy wej-
ciu mog³y znajdowaæ siê pu³apki oczekuj¹ce na nieostro¿nego intruza.
Co to jest? zapyta³a Deirdre.
Co takiego?
Co widzê. Jest nad otworem, nie w rodku.
Indy popatrzy³ w tym kierunku, nagle dostrzeg³ b³ysk zieleni.
Daj mi wiêcej wiat³a.
12
Mo¿e powiniene zdj¹æ kapelusz powiedzia³a.
Indy pochyli³ siê i ostro¿nie odrzuci³ kamyki otaczaj¹ce obiekt.
Nastêpnie wyci¹gn¹³ z plecaka szczotkê o twardym w³osiu i zanu-
rzy³ j¹ w pyle i gruzie.
Po kilku minutach ci¹gn¹³ jedn¹ z rêkawic i wyczu³ pod d³oni¹
wypolerowan¹ powierzchniê nefrytu. Delikatnie zmiót³ pokruszone
kawa³ki suchego b³ota. Wiedzia³, ¿e jest to co niezwyk³ego, co
wa¿nego i o du¿ej wartoci.
Co to jest, Indy?
Popatrz odsun¹³ siê na bok i obydwoje wbili wzrok w ne-
frytow¹ maskê: pó³ ludzk¹, pó³ zwierzêc¹. Uderzaj¹cy by³ jednak
widok oczu w kszta³cie migda³ów, których zewnêtrzne k¹ciki wy-
rzebione by³y ku górze, pary niezwyk³ych uszu i ostrego nosa.
To Camozotz, z³y bóg.
O mój Bo¿e wyszepta³a Deirdre.
Przyjanie wygl¹daj¹cy facet, no nie? Ten z³y bóg by³ jed-
nym z panów Xibalby, podziemnego wiata, i w³adc¹ Domu Nieto-
perzy. Wed³ug legendy, zapisanej w Popol-Vuh, ksiêdze mitologii
Majów, ci¹³ on g³owê ojcu bohaterów-bliniaków. Mo¿e znaleli-
my wejcie do Xibalby powiedzia³ Indy. Widzisz go, Esteban?
zapyta³ Maja, który przykucn¹³ za Deirdre.
Esteban skin¹³ g³ow¹ i Indy zastanowi³ siê, o czym Maj, w tej
chwili myli.
Musia³ zostaæ umieszczony nad wejciem, by strzec wnêtrz
powiedzia³a Deirdre. Nie uwa¿acie?
Jasnoniebieskie oczy Deirdre zaszkli³y siê od namys³u. Jej twarz
umorusan¹ kurzem otacza³y kasztanowe w³osy opadaj¹ce swobodnie.
Nawetpotakiejpracytadziewczynawygl¹dawietnie pomyla³Indy.
Dobre przypuszczenie.
Teraz musia³ dokonaæ wyboru. Bernard bez w¹tpienia chcia³by
zobaczyæ maskê pozostawion¹ na swoim miejscu. Indy jednak mia³
ochotê dostaæ siê do piramidy jak najszybciej, ale w ¿aden sposób
nie by³ w stanie powiêkszyæ choæby trochê otworu bez usuwania cen-
nego obiektu. Ju¿ mia³ zamiar powiedzieæ Deirdre, by posz³a i przy-
prowadzi³a Bernarda, gdy nagle maska przesunê³a siê o kilka cali.
Chwyci³ j¹ i delikatnie wyj¹³ ze ciany.
No có¿, to siê nazywa troska o to.
Troska o co? spyta³a.
Niewa¿ne zdj¹³koszulêi zapakowa³w ni¹nefrytow¹maskê.
Zrób to dla mnie i zanie j¹ Bernardowi. Powiedz mu, ¿e siê przebi-
13
³em. Indy ostro¿nie wrêczy³ jej maskê, odbieraj¹c jednoczenie po-
chodniê. Wejcie pozostanie otwarte do momentu, a¿ tu dotrze.
Gdzie on jest?
Myje siê nad rzek¹.
Mam nadziejê, ¿e jest ubrany.
Najpierw zapukaj.
Deirdre wyda³a z siebie krótki, suchy miech.
Racja.
Wiesz, co mam na myli. Po prostu narób du¿o ha³asu, ¿eby
us³ysza³, ¿e nadchodzisz.
Mo¿na by s¹dziæ, ¿e Bernard nie lubi³ siê brudziæ. Nie spêdzi³
w tunelu wiêcej ni¿ kilka minut od chwili, kiedy odkryli wejcie do
zawalonego g³azami przejcia. Powierzy³ odpowiedzialnoæ za wy-
kopaliska Indyemu i co kilka godzin nakaza³ sk³adaæ sobie raporty.
Umiech rozwietli³ twarz Deirdre i dziewczyna pochyli³a siê
ku Indyemu.
Dlaczego nie mamy pójæ obydwoje? Sam mo¿esz daæ maskê
Bernardowi, a potem wyk¹piemy siê w stawie, jaki odkry³am jakie
pó³ mili za zakrêtem, w dole rzeki. Jest tam ³adnie i zacisznie.
Wyczu³ zawart¹ w jej s³owach aluzjê, czas jednak goni³ niemi-
³osiernie.
Po prostu znajd Bernarda, dobrze? Powiedzia³ zniecierpli-
wiony. I uwa¿aj na to cacko!
Przepraszam, ¿e w ogóle o tym wspomina³am parsknê³a, od-
wracaj¹c siê. Za³o¿ê siê, ¿e John pójdzie ze mn¹ pop³ywaæ. Wy-
sz³a ciê¿kim krokiem z tunelu, nie mówi¹c nic wiêcej.
Cholera. Id sobie pop³ywaæ z Johnem pomyla³ Indy. Przez
ostatnie dwa dni chodzi³a za nim wszêdzie jak cieñ. Nie odstêpowa³a
go nawet na minutê i Indy wiedzia³ dlaczego. Deirdre przyjê³a pozy-
cjê obronn¹.
Przy³apa³a go, gdy obejmowa³ Katherine, absolwentkê. W³aci-
wie to Katherine sprowokowa³a tê sytuacjê. Obydwoje dos³ownie
wpadli na siebie na cie¿ce ³¹cz¹cej obóz z rzek¹, gdzie zmywano
naczynia. Katherine by³a atrakcyjn¹ blondynk¹ i Indy zdawa³ sobie
sprawê z tego, ¿e gdyby nie by³o przy nim Deirdre, skusi³aby go ta
dziewczyna. Rozpoczêli przypadkow¹ rozmowê i nagle ramiona
dziewczyny przebieg³y po jego ciele. W³aciwie nie odepchn¹³ jej,
ale tak¿e jej nie zachêca³. Nastêpn¹ rzecz¹, jak¹ pamiêta³, by³o to, ¿e
dziewczyna go ca³uje, a kiedy otworzy³ oczy, zobaczy³ stoj¹c¹ na
cie¿ce Deirdre z rêkami na biodrach.
14
Katherine natychmiast ruszy³a w jednym kierunku, Deirdre jak
burza popêdzi³a w przeciwnym. Indy poszed³ za Deirdre i przeprosi³
j¹, dziewczyna jednak odpar³a, i¿ zdoby³ siê na przeprosiny tylko z te-
go powodu, ¿e zosta³ przy³apany, i ¿e wcale nie jest szczery. Nastêp-
nego dnia, tego dnia, gdy Indy rozpocz¹³ wykopaliska w tunelu, Deir-
dre przyjê³a now¹ strategiê. Sta³a u jego boku jak pies ³añcuchowy
i nie da³a Katherine nawet szansy mrugniêcia okiem do Indyego.
Indy rozumia³ zachowanie Deirdre. Spêdzili razem prawie rok.
Niejednokrotnie ich wzajemne relacje przechodzi³y od ch³odu do
gor¹ca i odwrotnie. Wspomnia³ kiedy o ma³¿eñstwie, lecz po po-
cz¹tkowym entuzjazmie, Deirdre owiadczy³a, i¿ potrzebuje wiêcej
czasu, ¿eby to przemyleæ. Póniej, gdy rozpoczê³y siê ju¿ jesienne
zajêcia, Indy zacz¹³ od czasu do czasu spotykaæ siê z inn¹ kobiet¹.
Gdy Deirdre dowiedzia³a siê o tym, by³a wciek³a. Wtedy nagle za-
pragnê³a wyjæ za m¹¿. Indy poczu³, ¿e dziewczyna przypiera go do
muru i owiadczy³, ¿e teraz on pragnie poczekaæ. Od tego czasu ani
s³owem nie wspominali ju¿ o ma³¿eñstwie.
Chocia¿ ¿adne z nich tego nie powiedzia³o, obecna podró¿ sta-
nowi³a punkt zwrotny. Albo zostan¹ razem, albo ka¿de pójdzie swo-
j¹ drog¹. Chwilowo za nic nie wskazywa³o na ich wspóln¹ przy-
sz³oæ.
Indy zauwa¿y³, ¿e milcz¹cy Maj obserwuje go. By³ to krêpy
mê¿czyzna o wypuk³ej klatce piersiowej, ciemnych oczach i czar-
nych w³osach, które opada³y mu na czo³o, podkrelaj¹c jego wyso-
kie koci policzkowe.
Kobiety mrukn¹³ Indy.
Nie mo¿na z nimi ¿yæ, ale nie mo¿na siê bez nich obejæ
odpar³ Esteban niezdarn¹ angielszczyzn¹.
Indy zacz¹³ siê miaæ
Stare powiedzenie Majów, tak?
Z powrotem odwróci³ siê ku cianie i zacz¹³ usuwaæ g³azy. Pró-
bowa³ siê skoncentrowaæ, wci¹¿ jednak czu³ rozbawienie. By³a to
ulga po napiêciu, jakie ros³o miêdzy nim a Deirdre, i Indy mia³ siê,
podaj¹c Estebanowi g³azy, które ten wyrzuca³ na zewn¹trz. Gdzie,
u diab³a, Maj podchwyci³ takie wyra¿enie? zastanawia³ siê i mia³
siê w dalszym ci¹gu.
Gdy otwór by³ wystarczaj¹co szeroki, by siê przezeñ przeczo³gaæ,
Indy zdo³a³ odzyskaæ powagê. Wzi¹³ pochodniê, wsun¹³ j¹ do otworu,
po czym wyci¹gn¹³ szyjê. Zobaczy³ jak¹ w¹sk¹ komnatê, której cia-
ny ozdobione by³y malowid³ami przedstawiaj¹cymi Majów odzianych
15
w d³ugie szaty, a tak¿e ptaki, ma³py i jaguary. Malowid³a oddziela³y
pionowe rzêdy rzeb, za na cianie po³o¿onej naprzeciwko wejcia
wisia³a zielona tarcza wielkoci torsu mê¿czyzny.
Indy rozwa¿a³, czy nie przedostaæ siê do komnaty i przyjrzeæ siê
wszystkiemu bli¿ej , zdecydowa³ siê jednak na co przeciwnego. Ber-
nard nie by³by zadowolony widz¹c, ¿e Indy jest ju¿ w rodku. Zaj¹³
siê wiêc poszerzaniem otworu tak, ¿e w koñcu wejcie by³o wystar-
czaj¹co obszerne, by przejæ zginaj¹c siê lekko w talii.
Gdzie jest Bernard? mrukn¹³ Indy po kilku minutach kopa-
nia.
Chocia¿ Anglik zapewnia³ Indyego, i¿ bêd¹ wybornymi part-
nerami podczas tych wykopalisk, rzeczywistoæ okaza³a siê inna.
Mieli zupe³nie odmienny sposób rozumowania. Po mierci matki
Deirdre, sta³o siê to rok wczeniej, Bernard, którego specjalnoci¹
by³y badania nad cywilizacj¹ Majów, zaj¹³ jej miejsce jako prze-
wodnicz¹cy Wydzia³u Archeologii na Uniwersytecie Londyñskim,
staj¹c siê jednoczenie szefem Indyego. Tak¿e tutaj, wród ruin Ti-
kál, Bernard nadzorowa³ wykopaliska, Indy za by³ jego podw³ad-
nym, zajmuj¹cym siê brudn¹ robot¹.
Mo¿e po prostu szybciutko siê rozejrzê, jeli i tak czekamy?
To niebezpieczne odpar³ Esteban.
Indy zwróci³ siê ku Majowi.
O? Jak bardzo niebezpieczne?
Zobaczy pan.
Majowie, którzy pracowali z nimi, nie byli zaznajomieni z za-
wi³ociami pracy wykopaliskowej, znali jednak d¿unglê i Indy nie
mia³ w¹tpliwoci, ¿e wiedz¹ oni znacznie wiêcej na temat zwycza-
jów Majów ni¿ jakikolwiek archeolog. Przypuszcza³ tak¿e, i¿ nie-
którzy z nich mieli niegdy swój udzia³ w grabie¿ach.
Wejdziesz ze mn¹ do rodka?
Esteban zastanowi³ siê nad tym pytaniem.
Wejcia strzeg³ Camozotz.
Tak, ale teraz go ju¿ nie ma.
Esteban nie odpowiedzia³. W wietle pochodni jego twarz o wy-
sokich kociach policzkowych i czarnych oczach wygl¹da³a jak wy-
rzebiona w kamieniu. Indy wybra³ Estebana do wspólnej pracy nie
ze wzglêdu na dowiadczenie w dziedzinie archeologii, lecz dlate-
go, ¿e by³ on wnukiem pewnego starego szamana i wiedzia³ du¿o
o Majach. Teraz jednak Indy uwiadomi³ sobie, ¿e ta w³anie wiedza
mo¿e stanowiæ przeszkodê.
16
Indy wsadzi³ g³owê w otwór i zacz¹³ w³aziæ do mrocznej kom-
naty, maj¹c nadziejê, ¿e Esteban pójdzie za nim. Wci¹gn¹³ w noz-
drza zasta³e, nieruchome od wieków powietrze, a jego wyobra-
nia ukazywa³a szalone wizje tego, co mo¿e znajdowaæ siê przed
nimi.
Jones! Jeste tam, Jones? w tunelu zadudni³ niski, autoryta-
tywny g³os Bernarda.
W sam¹ porê pomyla³ Indy, szybko wydostaj¹c siê z pomiesz-
czenia.
Tutaj, doktorze!
Bernard by³ têgim mê¿czyzn¹ o przerzedzonych, przetykanych
siwizn¹ w³osach, nosi³ grube okulary. Rozmiary tunelu sprawi³y, ¿e
zgarbi³ siê tak bardzo, i¿ wygl¹da³ jak niedwied, który czêciowo
rozprostowa³ swój zad. Za doktorem szed³ jego asystent, m³ody Maj
imieniem Carlos, którego Bernard traktowa³ jak niewolnika. Gdy
Bernard zobaczy³ otwór, stan¹³ tak, jak gdyby swym wielkim ³ap-
skiem zamierza³ wymierzyæ Indyemu zamaszysty cios.
By³e ju¿ w rodku, Jones?
Nie, sir. Czeka³em ca³y czas w³anie tutaj. Deirdre nie powie-
dzia³a panu?
Co mi mia³a powiedzieæ? Wcale jej nie widzia³em.
To dziwne.
Indy zakl¹³ pod nosem. Deirdre prawdopodobnie polecia³a k¹-
paæ siê z Johnem, ¿eby po prostu mu dokuczyæ. Chryste, je¿eli co-
kolwiek sta³o siê masce, on by³ za to odpowiedzialny i wiedzia³ do-
skonale, ¿e mo¿e go to kosztowaæ utratê pracy, szczególnie ¿e szefem
by³ cz³owiek taki jak Bernard. Postanowi³ o niczym mu nie mówiæ,
szybko jednak zrozumia³, ¿e to mog³oby jeszcze sprawê pogorszyæ.
Lepiej od razu stawiæ wszystkiemu czo³o.
Wiêc nie widzia³ pan tej nefrytowej maski?
Jakiej maski?
Indy opisa³ odkrycie i wyjani³, dlaczego usun¹³ maskê ze ciany.
Mój Bo¿e powiedzia³ cicho Bernard Camozotz.
Tak. Tak w³anie powiedzia³a Deirdre. Nie wiedzia³em, ¿e jest
taki popularny.
Bernard popatrzy³ na niego bez wyrazu, jak gdyby nie dociera³o
do niego poczucie humoru Indyego.
Wydaje mi siê, ¿e powinienem jej poszukaæ by³o to co,
czego nie mia³ ochoty robiæ.
Bernard zdumia³ go.
17
Niech pan siê o to nie martwi. Przyszed³em od strony rzeki
jedn¹ z bocznych cie¿ek. Prawdopodobnie minêlimy siê. Ber-
nard zajrza³ przez otwór. Zajmijmy siê teraz tym. Bêdê mia³ jesz-
cze mnóstwo czasu, ¿eby obejrzeæ tê maskê.
No to do dzie³a Indy wsun¹³ rozprostowan¹ nogê w otwór,
Bernard jednak z³apa³ go za ramiê.
Pójdê pierwszy, je¿eli nie ma pan nic przeciwko temu.
Niech pan bêdzie ostro¿ny. To miejsce mo¿e byæ pe³ne pu³apek.
Nonsens. Nie powinnimy mieæ ¿adnych k³opotów z tego typu
rzeczami. Majowie byli pokojowym narodem, nie takim jak Azteko-
wie. Nie zajmowali siê wyrywaniem serc swym niewolnikom ani nie
zamieniali swych piramid w pu³apki.
A co z t¹ mask¹? Camozotz nie jest w³aciwie najprzyjaniej-
szym bogiem Majów. Móg³ zostaæ umieszczony jako ostrze¿enie.
Oczywicie, ¿e by³o to ostrze¿enie. Kap³ani wiedzieli, ¿e nikt
nie mia³by wtargn¹æ na teren Camozotza bez ich pozwolenia. Oto
ca³y urok Majów. Nie potrzebowali niczego wiêcej poza ostrze¿eniem.
Indyemu nie podoba³ siê sposób, w jaki Bernard z nim rozma-
wia³. Traktowa³ go tak, jakby by³ jednym z jego studentów. Pomimo
tego, ¿e Bernard uwa¿a³ siebie za eksperta, jego pogl¹dy dotycz¹ce
Majów okaza³y siê ograniczone. Dla Bernarda cywilizacja Majów to
wymar³a kultura. Fakt, i¿ u ich boku znajdowa³o siê w³anie dwóch
Majów, by³ bez znaczenia. Nic dziwnego, ¿e nigdy nie przysz³o mu
nawet do g³owy, by poprosiæ kogo takiego jak Esteban o rozmowê
o jego wspó³plemieñcach. Zdaniem Bernarda to sprawy socjologii,
nie archeologii.
Doktor przykucn¹³ nisko i wsun¹³ siê w otwór. Kurczy³ siê, pcha³
i z³oci³, jak gdyby dopiero co przebieg³ milê. Wreszcie znikn¹³ im
z oczu. Gdy Indy pod¹¿a³ za nim, us³ysza³, jak Carlos i Esteban roz-
mawiaj¹ w jêzyku tzotzil, dialekcie Majów. Nagle Carlos wsun¹³ g³o-
wê przez otwór i rozejrza³ siê dooko³a. Powiedzia³ co jeszcze do
Estebana i chocia¿ Indy nic z tego nie zrozumia³, musia³o to byæ prze-
konywaj¹ce, poniewa¿ obydwaj mê¿czyni wczo³gali siê do wnêtrza
komnaty.
Trzymajmy siê razem i niczego nie naruszajmy powiedzia³
Bernard, gdy wszyscy byli ju¿ w rodku. W ka¿dym razie podczas
naszej pierwszej wizyty.
Dr¿¹ce p³omienie pochodni rzuca³y fale wiat³a na ca³¹ komna-
tê. Zdobione malowid³ami ciany, które mia³y ze dwadziecia piêæ
stóp wysokoci, pokryte by³y wklês³ymi p³askorzebami.
2 – Indiana Jones …
18
Imponuj¹ce stwierdzi³ Bernard. Widzicie te postacie po-
malowane na niebiesko? To Siedmiu W³adców Ciemnoci. Te czer-
wone postacie, to osoby z rodziny królewskiej.
Indyego korci³o, by stwierdziæ, i¿ szef nie oznajmia mu nic takie-
go, czego by nie wiedzia³, milcza³ jednak. Gdy Bernard pomylnie
rozpatrzy³ jego probê o przy³¹czenie siê do wyprawy, Indy spêdza³
wolne godziny, poszerzaj¹c swoj¹ wiedzê o Majach. Najbardziej za-
intrygowa³ go spór dotycz¹cy kwestii, czy staro¿ytne kultury, takie jak
kultura Majów, powsta³y samoistnie, czy te¿ sta³o siê to w wyniku
wp³ywów innych cywilizacji. Niejeden sporód dziewiêtnastowiecz-
nych archeologów spekulowa³, i¿ na kulturê Majów wywarli wp³yw
ocaleni mieszkañcy Atlantydy. To samo mówiono o Egipcie. Takie sta-
nowisko wyjania³oby fakt, ¿e w obydwu tych kulturach wznoszono
piramidy, ale piramidy egipskie by³y starsze o kilka tysiêcy lat od tych
budowanych przez Majów i to pozostawa³o problemem
Indy nie dyskredytowa³ mo¿liwoci istnienia jakich zewnêtrz-
nych wp³ywów, które przyczyni³y siê do rozwoju kultury Majów.
Mimo wszystko ich mity wspomina³y o brodatym mê¿czynie o ru-
dych w³osach i bia³ej skórze, który przyby³ ze Wschodu na tratwie
i przekaza³ znajomoæ sztuki i rzemios³a. Postaæ ta zosta³a uwiecz-
niona w wierzeniach Majów jako Quetzalcoatl, bóg wiedzy.
Indy rozejrza³ siê po pustej komnacie.
Ciekawe, czy kto nas tutaj dopadnie?
Bernard zbli¿y³ siê do umocowanej na cianie, misternie rze-
bionej tarczy.
Nie s¹dzê. Jego g³os roznosi³ siê echem po komnacie. Jest
zrobiona z nefrytu, ze z³ot¹ inkrustacj¹ delikatnie przebieg³ d³oñ-
mi po tarczy. Zabiorê j¹ ze sob¹.
Myla³em, ¿e nie chce pan jeszcze niczego ruszaæ.
Nie chcê, ¿eby spad³a. Sama nasza obecnoæ mo¿e spowodo-
waæ, ¿e ulegnie naruszeniu.
Niech pan bêdzie ostro¿ny powiedzia³ Indy.
Ani drgnie Bernard stan¹³ z boku i poci¹gn¹³ ku sobie za-
ostrzony koniec tarczy. Gdy tylko to zrobi³, ze ciany wystrzeli³a
ma³a strza³a i ze wistem przemknê³a przy uchu Indyego. Carlos
z trudem z³apa³ powietrze i zrobi³ kilka chwiejnych kroków, a Indy
dostrzeg³, ¿e strza³a przeszy³a mu szyjê.
Dobry Bo¿e, co siê sta³o? Bernard gapi³ siê na swego ran-
nego asystenta.
Indy z³apa³ Carlosa i u³o¿y³ go na pod³odze.
19
Pu³apka warkn¹³.
Esteban szybkim poci¹gniêciem wyrwa³ strza³ê z szyi kolegi.
Trysnê³a krew. Oczy Carlosa rozszerzy³y siê, a jego cia³o zaczê³o
dr¿eæ. Kaszln¹³ i z ust pop³ynê³a spieniona krew. W ci¹gu kilku se-
kund dr¿enie usta³o. By³ martwy.
Jezu pomyla³ Indy. Tylko tego potrzebowalimy. I to wszyst-
ko przygotowali pokojowo usposobieni Majowie.
Ty sukinsynu! krzykn¹³ Esteban. Ostrzega³em ciê i teraz
zobacz!
Bernard zachowywa³ siê, jak gdyby wcale go nie s³ysza³. Ca³y
czas wpatrywa³ siê w cianê, na której umieszczona by³a tarcza.
Okaza³o siê, ¿e by³y to obracane drzwi, które odwróci³y siê do we-
wn¹trz. Zanim Indy zdo³a³ cokolwiek powiedzieæ, komnat¹ zatrzê-
s³y jakie wibracje pochodz¹ce jak gdyby z tunelu.
Co to jest? wrzasn¹³ Bernard.
Nie wiem, ale lepiej uciekajmy st¹d.
Indy zacz¹³ wlec za ramiona cia³o martwego w kierunku tunelu;
Esteban wzi¹³ je za nogi. W chwili gdy znikali w otworze, Indy pod-
niós³ g³owê i spostrzeg³, ¿e Bernard przeszed³ ju¿ innymi drzwiami.
Doktorze Bernard! Têdy!
Nie! Têdy, Jones odpowiedzia³ Bernard.
Cuidado! krzykn¹³ Esteban i zacz¹³ wlec cia³o, poci¹gaj¹c
Indyego ku wyjciu z tunelu.
W tej samej chwili run¹³ masywny, kamienny blok, zatrzaskuj¹c
wejcie do tunelu. Przez moment Indy myla³ jedynie o tym, i¿ jego
noga cudem uniknê³a zmia¿d¿enia. Po³o¿y³ cia³o na ziemi i zacz¹³
pchaæ g³az. Bez skutku. Ska³a nawet nie drgnê³a. Byli uwiêzieni w tu-
nelu.
Bernard popatrzy³, zatrzymuj¹c siê w drzwiach.
Co siê dzieje?
Indy wskaza³ na cianê, gdzie wczeniej znajdowa³ siê tunel.
Niech pan sam zobaczy.
Nagle kamienna pod³oga pod stopami Indyego zatrzês³a siê
gwa³townie i zapad³a.
20
2. Pora nietoperzy
U³amek sekundy wczeniej Indy rzuci³ siê w kierunku drzwi, gdzie
sta³ Bernard. Jego skok by³ jednak zbyt krótki i Indy, przewracaj¹c
siê, chwyci³ kurczowo ³ydkê doktora. Ten straci³ równowagê i run¹³
do ty³u. Indy zsuwa³ siê coraz g³êbiej, poci¹gaj¹c Bernarda za sob¹.
Bernard potrz¹sn¹³ nog¹, wgniataj¹c d³onie Indyego w pod³o-
gê. Kurczowo zaciniête rêce zelizgnê³y siê po nodze Bernarda, a¿
wreszcie zatrzyma³y siê na bucie. Ucisk jednak s³ab³. Indy nie by³
w stanie trzymaæ siê ani chwili d³u¿ej.
K¹temokadostrzeg³Estebana,któryzawis³trzymaj¹csiêkrawêdzi
zapadaj¹cejsiêpod³ogi.Majz wysi³kiempodci¹gn¹³siêw górê,a¿wresz-
cie jego klatka piersiowa spoczê³a na pod³odze. Wymachuj¹c nogami,
przerzuci³ je przez krawêd i ca³e jego cia³o wytoczy³o siê z dziury.
Jones, puæ mnie, puæ wrzeszcza³ Bernard, zelizguj¹c siê
coraz bardziej w stronê otworu.
Indy spojrza³ w dó³ i jakie dziesiêæ stóp ni¿ej dostrzeg³ cia³o
Carlosa przeszyte na wylot ostrzami sztyletów przymocowanych do
pod³o¿a, ostrych jak brzytwa.
Przestañ kopaæ odkrzykn¹³ do Bernarda, ale bez skutku.
W chwili gdy ju¿ mia³ rozluniæ ucisk, Esteban wychyli³ siê i z³apa³
go za przegub.
Niech siê pan trzyma, doktorze Jones.
Ty te¿.
Esteban powoli ci¹gn¹³ go do siebie, a¿ wreszcie Indy z g³u-
chym odg³osem opad³ na pod³ogê. Ciê¿ko dysz¹c przewróci³ siê na
plecy i otworzy³ oczy.
21
Gracias, amigo.
Prze¿y³ pan swoj¹ pierwsz¹ konfrontacjê z Camozotzem, dok-
torze Jones. Tiene mucho suerte.
Wydaje mi siê, ¿e nie lubi on nieoczekiwanych goci w tej
samej chwili Indy przypomnia³ sobie o Bernardzie i usiad³. W po-
rz¹dku, doktorze Bernard?
Profesor le¿a³ na plecach. Jego pier unosi³a siê i opada³a, jak
gdyby chcia³ z³apaæ oddech.
Omal mnie nie zabi³e, Jones powiedzia³ z pogró¿k¹ w g³o-
sie. Zapamiêtaj moje s³owa: zap³acisz mi za to.
To powiedziawszy, Bernard przekrêci³ siê na bok i wczo³ga³ siê
do nastêpnego pomieszczenia. Cholera, jasna cholera pomyla³ Indy.
Bernard solennie przyrzek³ zemstê i prawdopodobnie ³adowa³ siê
w kolejn¹ pu³apkê. I jak, do diab³a, maj¹ siê st¹d wydostaæ?
Indy przeszed³ ostro¿nie wzd³u¿ krawêdzi dziury ku drzwiom ob-
rotowym. Pocz¹tkowo wydawa³o mu siê, ¿e ma przed sob¹ zewnêtrzn¹
cianê piramidy z wczeniejszego okresu, piramidy, któr¹ póniej za-
kry³a nowsza. Nagle spostrzeg³ po³o¿ony nisko otwór prowadz¹cy do
starejpiramidy.Wczo³ga³siêweñi zobaczy³Bernardastoj¹cegonarod-
ku i wpatruj¹cego siê z przejêciem w masywny, kamienny sarkofag po-
kryty p³askorzebami. Gdzie z góry s¹czy³o siê do pomieszczenia roz-
proszone wiat³o. W komnacie le¿a³o kilka rozrzuconych szkieletów,
nale¿¹cych prawdopodobnie do niewolników, którzy, stanowi¹c czêæ
orszaku pogrzebowego swego pana, zostali ¿ywcem zakopani.
Jones, to jest krypta jakiego króla z okresu pónoklasycznego
i wci¹¿ jeszcze jest zapieczêtowana g³os Bernarda dr¿a³ z podniece-
nia, gdy wskazywa³ na rzeby. Jestem pewien, ¿e w rodku znajduje
siê zbiór bezcennych dzie³ sztuki. Mo¿esz to sobie wyobraziæ?
Indy by³ zaskoczony zarówno zmian¹ w nastroju swego szefa
od jadowitej wciek³oci do nieposkromionej satysfakcji jak i sa-
mym znaleziskiem. Bernard cieszy³ siê opini¹ roztropnego cz³owie-
ka, który zdoby³ swoje stanowisko poprzez nachalne podlizywanie
siê odpowiednim ludziom. A jednak w ci¹gu ostatnich kilku minut
Bernard w znacznie wiêkszym stopniu objawi³ swoj¹ prawdziw¹
naturê, ni¿ Indyemu by³o to dane ogl¹daæ w czasie wszystkich mie-
siêcy ich znajomoci.
Po chwili Bernard odzyska³ kontrolê nad sob¹ i przybra³ sw¹
zwyk³¹, wyuczon¹ postawê. Odchrz¹kn¹³ i rozprostowa³ ramiona.
Przepraszam za to, co siê tam sta³o. Wydaje mi siê, ¿e za bar-
dzo siê unios³em.
22
Nie ma sprawy. To niez³e odkrycie, ale
Tak. Tylu rzeczy mo¿emy siê tutaj nauczyæ. Przypadkowo
uprzedzilimy tych huaqueros. Naprawdê mamy szczêcie.
Nie takie znowu szczêcie zaoponowa³ Indy. Jestemy tu
uwiêzieni.
Co takiego?
To w³anie stara³em siê panu pokazaæ, zanim zarwa³a siê pod³o-
ga. Tunel jest zablokowany.
Dobry Bo¿e mrukn¹³ Bernard.
Camozotz z³apa³ nas powiedzia³ stoj¹cy za nimi Esteban.
Nie wierzê w ¿adne zabobony, mój panie warkn¹³ Bernard,
spogl¹daj¹c przez ramiê. Wydostaniemy siê st¹d.
Ma pan jaki pomys³?
Bernard wskaza³ na szczyt piramidy. Indy bez trudu zauwa¿y³,
¿e stara siê on zachowaæ sw¹ spokojn¹, autorytatywn¹ postawê.
Gdzie stamt¹d przes¹cza siê wiat³o. Bêdziemy wo³aæ o po-
moc. Wydostan¹ nas.
Jakie piêædziesi¹t, szeædziesi¹t stóp nad nimi Indy dostrzeg³
w¹skie schody prowadz¹ce ku stropowi piramidy.
Spróbujmy, mo¿e zdo³amy siê tam dostaæ.
Bernard zmarszczy³ brwi, patrz¹c na schody.
Ty prowadzisz. Wydaje siê, ¿e wiesz wiêcej ni¿ ja o tego typu
sprawach. Nigdy jeszcze nie znalaz³em siê w ¿adnej pu³apce.
Indy puci³ drwinê mimo uszu i wskaza³ Estebanowi, by poszed³
za nim z pochodni¹. Kamienne stopnie by³y tak strome, ¿e mo¿na by
przypuszczaæ, i¿ Majowie stanowili rasê d³ugonogich. W rzeczywi-
stoci by³o zupe³nie inaczej i to zadziwia³o pierwszych badaczy. Pew-
na popularna teoria g³osi³a, i¿ piramidy zosta³y wybudowane w sta-
ro¿ytnoci przez olbrzymów nale¿¹cych do innej rasy, nie oddawa³o
to jednak Majom sprawiedliwoci. Indy by³ zwolennikiem prostsze-
go wyjanienia, zgodnie z którym stopnie wi¹tyñ zbudowano w ta-
ki sposób, by podkreliæ, i¿ górne sfery duchowego wiata wymaga-
j¹ pokonania wielu trudnoci, by je zdobyæ.
W miarê jak wchodzili wy¿ej, stopnie stawa³y siê coraz bardziej li-
skie.By³yw¹skiei urywa³ysiêpoobydwustronach,opadaj¹cprostow dó³.
Uwa¿ajcie. Na kamieniach jest jaka czarna ma.
Czujê to nosem odpar³ Bernard.
Byli ju¿ prawie w po³owie drogi do szczytu, gdy Indy us³ysza³
odg³osy trzepotania. Popatrzy³ w górê i dostrzeg³, i¿ jaki czarny cieñ
pikuje tu¿ przy nim w powietrzu. Po chwili nastêpny.
23
Murciélagos! krzykn¹³ Esteban. Nietoperze!
Indy schowa³ g³owê, gdy kolejny zanurkowa³ w powietrzu tu¿
przy nim.
Lataj¹ce szczury, Esteban.
Jones, idmy dalej ponagla³ Bernard. Nie bardzo mi siê tu
podoba.
Indy chowa³ g³owê, by omin¹æ nietoperze, które pojawia³y siê
coraz liczniej. Cieszy³ siê, ¿e ma na g³owie kapelusz. Uczyni³ kolej-
ny krok, potkn¹³ siê i jego przedramiê przejecha³o po czarnym szla-
mie. Odór by³ nie do wytrzymania.
Podnosz¹c siê, Indy zeskroba³ ma ze swej rêki, najlepiej jak po-
trafi³. W czasie gdy to robi³, nietoperz uderzy³ w jego kapelusz, str¹-
caj¹c mu go z g³owy. Esteban siêgn¹³ przed siebie i zdo³a³ go pochwy-
ciæ, polizgn¹³ siê jednak i omal nie zrzuci³ Indyego ze schodów.
Ostro¿nie. Kapelusz nie jest a¿ tak bezcenny powiedzia³ Indy,
szarpi¹c za rondo, by bezpiecznie umieciæ fedorê na g³owie.
W tej chwili Bernard wrzasn¹³ w panice, gdy¿ nietoperz zapl¹ta³
mu siê we w³osy. Indy odpêdzi³ zwierzê, po czym z³apa³ Bernarda za
ramiê, by nie run¹³ ze schodów. Wokó³ zaroi³o siê od nietoperzy. Ich
wysokie piski dudni³y mu w uszach, gdy przemyka³y obok niego.
Naci¹gnijcie koszule na g³owy i przykucnijcie! krzykn¹³ Indy.
Bernard zastosowa³ siê do rady, po czym potar³ ramiona d³oñmi,
szybko i mocno.
Naprawdê muszê siê st¹d wydostaæ.
Ja te¿ nie przepadam za nietoperzami powiedzia³ Indy, przy-
kucaj¹c tu¿ ko³o Bernarda.
To nie tylko nietoperze. Nigdy nikomu o tym nie mówi³em,
ale nie lubiê zamkniêtych przestrzeni. Dlatego ty zaj¹³e siê kopa-
niem tunelu.
Indy zmiesza³ siê.
A co ze wszystkimi innymi piramidami, w których pan pro-
wadzi³ prace wykopaliskowe?
Zawsze udawa³o mi siê mieæ kogo, kto zajmowa³ siê wyko-
paliskami. Jestem w stanie wejæ do rodka jedynie na kilka minut,
potem muszê wyjæ.
Có¿, niech pan nie wstrzymuje oddechu. Mo¿emy byæ tu dzi-
siaj trochê d³u¿ej.
Powinienem by³ uwierzyæ w plotki. Ostrzegano mnie, ¿e w ja-
ki sposób przyci¹gasz k³opoty, Jones.
Tu na górze! zawo³a³ Esteban.
24
Indy zadar³ g³owê i dostrzeg³ twarz Maja zerkaj¹cego na nich
przez prostok¹tny otwór w górze.
W jaki sposób wyci¹gam te¿ z k³opotów odpowiedzia³
Bernardowi.
Wspi¹³ siê po pozosta³ych stopniach, po czym podci¹gn¹³ siê
przez otwór. Bernard sta³ zaraz za nim i Indy musia³ u¿yæ ca³ej swej
si³y, by mu pomóc.
Znaleli siê na szczycie kamiennej platformy, która prawdopo-
dobnie s³u¿y³a jako o³tarz. Nietoperze nie zak³óca³y im ju¿ spokoju,
ale nie dostrzegali ¿adnego wyjcia. Nad nimi rozci¹ga³o siê kamienne
zwieñczenie piramidy.
Bardzo ciekawe zauwa¿y³ Bernard, przygl¹daj¹c siê drew-
nianym belkom i blokom kamiennym ponad ich g³owami. Widzi-
cie, ¿e wykonawstwo nie jest tutaj tak dobre jak w zewnêtrznej pira-
midzie. Jako zaprawy murarskiej u¿yto b³ota, nie wapna. wiadczy
to o tym, ¿e niektóre sporód najpotê¿niejszych piramid powsta³y
w czasach, gdy upadek Majów by³ ju¿ w toku.
Indy zauwa¿y³ szkliste oczy Bernarda. Mia³ wra¿enie, ¿e profe-
sor traktowa³ te intelektualne rozwa¿ania jako sposób na zapomnie-
nie o k³opotliwym po³o¿eniu.
Jak siê pan czuje?
Czujê? wietnie, wietnie. Á propos, dziêki za pomoc tam
wczeniej.
Indy nie odpowiedzia³. Z uwag¹ wpatrywa³ siê w sufit, pod¹¿a-
j¹c za spojrzeniem Estebana.
Dziêki Bogu za te nietoperze powiedzia³ ledwo s³yszalnie.
Co pan mówi? zapyta³ Bernard.
Dok³adnie nad jedn¹ z belek na kamiennym suficie znajdowa³o
siê pêkniêcie, przez które przes¹cza³o siê wiat³o.
To wejcie nietoperzy powiedzia³ Indy i nasze wyjcie.
Oczywicie nie zdo³amy przedostaæ siê przez ten otwór, gdy-
by nawet uda³o siê nam dostaæ tam na górê powiedzia³ Bernard.
Nie wydaje mi siê, ¿ebymy mieli inn¹ drogê odrzek³ Indy,
odczepiaj¹c swój bat. Zanim Bernard zdo³a³ odpowiedzieæ, Indy za-
czepi³ bat o belkê i ko³ysz¹c siê uniós³ z platformy.
Zwariowa³e, Jones?
Indy zakrzywi³ nogê na belce i podci¹gn¹³ siê do przodu.
To by³o proste zadanie. Trudn¹ rzecz¹ bêdzie dopiero posze-
rzenie otworu tak, by siê przecisn¹æ. Kiedy tylko siê wydostanê, spro-
wadzê pomoc, zdobêdê linê i wyci¹gniemy was st¹d.
25
Mam nadziejê, ¿e pan wie, co robi.
Indy wsta³ i przeszed³ po belce. By³a odpowiednio szeroka, a tu¿
nad g³ow¹ znajdowa³ siê sufit, w razie gdyby musia³ utrzymaæ równo-
wagê. Zrobi³ zaledwie kilka kroków, kiedy nagle zda³ sobie sprawê, ¿e
ma towarzystwo. Co szczypa³o go w dolnej czêci pleców. Stan¹³,
zachwia³ siê, po czym skrzywi³ niemi³osiernie, siêgn¹wszy pod swoj¹
koszulê i poczuwszy nietoperza wpijaj¹cego zêby w jego cia³o. Chwie-
j¹c siê niepewnie, Indy oderwa³ zwierzê i cisn¹³ przed siebie.
Okropnoæ.
Gdy doszed³ do koñca belki, zerkn¹³ przez otwór. Po czerwona-
wym odcieniu wiat³a zorientowa³ siê, ¿e s³oñce stoi ju¿ nisko na
niebie. Wyci¹gn¹³ w górê rêkê i poczu³ pod palcami w¹sk¹ szczeli-
nê, pêkniêcie miêdzy dwiema kamiennymi p³ytami. Jak, u diab³a, mia³
siê têdy przecisn¹æ? G³azy mia³y co najmniej stopê gruboci, a wo-
kó³ nich znajdowa³a siê ziemia i jaka rolinnoæ. Przyda³by siê m³ot
kowalski, a i to nie wiadomo, czy by siê móg³ nim pos³u¿yæ.
Jak to wygl¹da, Jones?! wrzasn¹³ Bernard.
Niedobrze.
Na mi³oæ bosk¹, wo³aj o pomoc. Us³ysz¹ ciê ludzie z do³u.
Indy wcale nie mia³ tej pewnoci. Podstawa piramidy by³a odda-
lona o kilkaset stóp od miejsca, w którym siê znajdowali i istnia³y
wszelkie szanse poch³oniêcia jego g³osu przez gêst¹ d¿unglê pora-
staj¹c¹ teren na zewn¹trz tajemniczej piramidy.
Indy otoczy³ jedn¹ d³oni¹ usta i krzykn¹³ przez otwór. Wrzesz-
cza³ dopóty, dopóki nie zaczê³o mu siê krêciæ w g³owie Chwyta-
j¹c oddech, zamierza³ podj¹æ kolejn¹ próbê, gdy nagle Esteban krzyk-
n¹³ do niego:
Doktorze Jones! Za panem!
Za mn¹? mrukn¹³ Indy. Nic nie
Jego krzyki przyci¹gnê³y nietoperze, które miga³y bez³adnie pod
sufitem. Jeden wzbi³ siê w powietrze tu¿ ko³o ucha Indyego, inny
zsun¹³ mu kapelusz na oczy.
Te potworne ma³e sukinsyny doprowadzaj¹ mnie do sza³u
warkn¹³ ponuro. Chwia³ siê przez moment, z³apa³ równowagê, po
czym przykucn¹³ na belce i oplót³ wokó³ niej nogi dok³adnie w chwili,
gdy kilka innych nietoperzy przelecia³o z piskiem obok jego ucha.
Doktorze Jones! krzykn¹³ znowu Esteban. Niech pan ³apie!
Indy odwróci³ siê i zobaczy³, ¿e Maj stoi na skraju kamiennej
platformy, trzymaj¹c pochodniê, podczas gdy nietoperze szybko prze-
latywa³y za nim przez otwory w pod³odze.
26
Rzucam!
Pochodnia wzlecia³a w powietrze, zbli¿aj¹c siê do Indyego.
Esteban przeceni³ jednak si³ê swojego rzutu Pochodnia upad³a na
belkê, l¹duj¹c swym p³on¹cym koñcem na stopie Indyego.
Auu! szybko chwyci³ j¹ w rêce. Dziêki, Esteban. Wielkie
dziêki.
Strzepn¹³ iskry ze swojego wysokiego buta, nie mia³ jednak wiele
czasu. Nietoperze lecia³y ku niemu czarn¹ mas¹. Indy dgn¹³ w nie
pochodni¹. Jeden, potem nastêpny i jeszcze nastêpny zosta³y przy-
palone przez p³omienie, zanim wiadomoæ rozprzestrzeni³a siê po-
ród lataj¹cej hordy, po czym ca³e stado skrêci³o, pêdz¹c z powro-
tem w dó³ przez otwór w o³tarzu.
W porz¹dku, Jones?! krzykn¹³ Bernard.
Tak. Wydaje mi siê, ¿e je wykurzy³em. W tej samej chwili
us³ysza³ zmasowane piski i nietoperze znowu na niego natar³y. Po-
trz¹sn¹³ pochodni¹, ale ta wylizgnê³a mu siê z d³oni. Kln¹c przy-
lgn¹³ do belki. Zacisn¹³ oczy i nasun¹³ kapelusz jak móg³ najg³êbiej.
Gdy niczego ju¿ nie czu³, otworzy³ jedno oko. Nietoperze jeden
za drugim wlatywa³y w otwór nad jego g³ow¹ i wydostawa³y siê z pi-
ramidy. Indy spojrza³ dok³adniej i uwiadomi³ sobie, ¿e na zewn¹trz
panuje zmierzch.
Pora nietoperzy.
Zanim zdo³a³ siê zastanowiæ nad tym, co ma robiæ dalej, us³y-
sza³ jakie g³osy.
Doktorze Jones, doktorze Bernard, gdzie jestecie?
Indy podniós³ siê i stan¹³ na belce. G³os by³ nik³y i odleg³y. Za-
chwia³ siê, ale wbi³ rêce w szczelinê w suficie i wrzeszcza³ tak g³o-
no, jak tylko móg³. Nie wiedzia³, czy ktokolwiek zdo³a³ go us³y-
szeæ. Po prostu nie przestawa³ krzyczeæ.
W koñcu zamilk³, by z³apaæ oddech. Dosz³y go odpowiedzi.
G³oniejsze, jakby coraz wyraniejsze. Rozpozna³ g³os Johna i przez
moment przypomnia³ sobie o Deirdre. Nagle zobaczy³ dr¿¹ce wia-
t³o pochodni.
Gdzie jeste? krzykn¹³ John.
By³ blisko, tak blisko, ¿e Indy widzia³ przez szczelinê jego nogi.
Dok³adnie pod twoimi stopami.
wiat³o rozb³ys³o nad nim.
Doktorze Jones, nic siê panu nie sta³o?
Absolutnie nic. Bêdê siê czu³ jeszcze lepiej, kiedy nas st¹d
wyci¹gniecie.
27
Nie wiedzielimy, co siê dzieje z panem i z doktorem Bernar-
dem. Wejcie jest zablokowane.
Tak, wiemy odpar³ cierpliwie Indy.
Potem us³yszelimy pana krzyki. Przepraszamy, ¿e nie zdo³a-
limy tego zrobiæ trochê szybciej. Tu jest tak stromo i wszystko za-
roniête. To jak wspinanie siê na górê po ciemku.
Ilu ludzi jest tutaj z panem?
Jestemy wszyscy. Mamy kilofy, ³opaty i linê.
Dobrze. Proszê pozwoliæ mi porozmawiaæ z Deirdre.
Mylelimy, ¿e jest z wami. Nikt nie widzia³ jej po lunchu.
W³anie tego potrzebowali. K³opoty goni¹ k³opoty.
Wyci¹gnijcie nas st¹d i pójdziemy jej poszukaæ odrzek³ spo-
kojnie Indy. Je¿eli zdo³alibycie poluzowaæ kilka bloków i usun¹æ
je st¹d, powinno nam siê udaæ przecisn¹æ przez otwór.
Gotcha.
Jones, co siê dzieje? zawo³a³ z do³u Bernard. Kto zagin¹³?
Deirdre.
Pana czyniê odpowiedzialnym, je¿eli ona siê nie znajdzie. To
pan pos³a³ tê dziewczynê nad rzekê zupe³nie sam¹.
Znajdziemy j¹ odpar³ Indy, ale jego g³os zosta³ zag³uszony
odg³osem walenia kilofów w g³azy. Indy powoli przesuwa³ siê wzd³u¿
belki, gdy kurz zacz¹³ tumanami sypaæ siê na niego z góry.
Co za dzieñ pomyla³. Po blisko dwóch tygodniach monoton-
nej harówki wokó³ podstawy piramidy i dwóch dniach spêdzonych
na kopaniu tunelu nagle zaczê³o siê co dziaæ. I za wszystkie z³e
wydarzenia mia³ byæ odpowiedzialny Nagle z zadumy wyrwa³ go
odg³os spadaj¹cego kamiennego bloku, który uderzy³ w belkê i ru-
n¹³ w dó³, tu¿ obok Bernarda i Estebana.
Indy skrzywi³ siê, gdy kolejny blok oderwa³ siê i potoczy³ ku
o³tarzowi. Przypomnia³o mu siê podobne dowiadczenie sprzed roku
w Szkocji, kiedy razem z Deirdre zostali odciêci od wiata w Grocie
Merlina i wydostali siê przez stary, zawalony komin. Wówczas De-
irdre ledwo usz³a z ¿yciem. Zapragn¹³, by i teraz by³a razem z nim.
wiat³o pochodni wtargnê³o do piramidy. Zrobienie nowego
wejcia zajê³o studentom nieca³e piêtnacie minut. Indy us³ysza³ liczne
g³osy. Wygl¹da³o na to, ¿e siê k³óc¹. Byli jednak za bardzo oddaleni
od otworu, by Indyemu uda³o siê rozró¿niæ, o czym by³a mowa.
Nagle wszyscy umilkli.
Co, do cholery, oni wyprawiaj¹, Jones?! wrzasn¹³ Bernard.
Nie wiem.
28
W tej samej chwili pojawi³o siê czyje wyci¹gniête ramiê i In-
dyemu ciniêto linê z szerok¹ pêtl¹ na koñcu.
Masz, we to! krzykn¹³ John.
W jego g³osie brzmia³o napiêcie. Prawdopodobnie pok³óci³ siê
z kim o to, jak nale¿y zawi¹zaæ supe³ pomyla³ Indy. Nie chcia³
jednak zastanawiaæ siê nad tym. Wydostawali siê. Jedynie to siê li-
czy³o. Spuci³ linê jeszcze ni¿ej do Estebana.
Daj mi j¹ powiedzia³ Bernard. Wzi¹³ linê od Maja i owi¹za³
siê ni¹ pod pachami. Wydostanê siê na górê i przejmê dowodzenie.
Indy krzykn¹³ do stoj¹cych na zewn¹trz, kiedy Bernard by³ ju¿
gotowy. Ko³ysz¹c siê, min¹³ Indyego, niemal uderzaj¹c w przeciw-
leg³¹ cianê, ale rêce na szczycie mocno ci¹gnê³y i Bernard szybko
znikn¹³ w szczelinie.
Gdyby Carlos nie zosta³ zabity i gdyby nie zginê³a Deirdre, mie-
liby powód, ¿eby wiêtowaæ swoje ocalenie i odkrycie skarbów. Indy
czu³ jednak, ¿e ta noc przyniesie jeszcze niespodzianki.
Doktorze Jones, nie podoba mi siê to krzykn¹³ do niego
Esteban. Tam na górze jest co nie tak.
Co jeszcze mog³o byæ nie tak?
Ja teraz idê Indy przeszed³ po belce, a¿ znalaz³ siê dok³ad-
nie pod otworem. Spojrza³ w górê, lecz wiat³o pochodni uniemo¿li-
wia³o mu zobaczenie czegokolwiek.
Proszê, doktorze Jones powiedzia³ John, spuszczaj¹c mu linê.
Indy umocowa³ j¹ pod pachami, nie zamierza³ jednak czekaæ na wci¹-
gniêcie. W³o¿y³ ramiona w otwór, chwyci³ krawêd g³azu, po czym
podci¹gn¹³ siê. Czyje rêce chwyci³y go i wydosta³y na zewn¹trz.
Mam dobre i z³e wiadomoci powiedzia³ John.
Co takiego?
Z Deirdre wszystko w porz¹dku, ale
Bernard wyst¹pi³ naprzód i znalaz³szy siê w wietle pochodni,
dokoñczy³:
Niech pan spojrzy, kto j¹ tutaj przyniós³, Jones. Mamy po-
wa¿ne k³opoty.
Indy zmru¿y³ powieki, a¿ wreszcie jego oczy przyzwyczai³y siê
do owietlenia. Pierwsz¹ rzecz¹, jak¹ zobaczy³, by³a lufa wycelowa-
na prosto w jego g³owê.
29
3. Huaqueros
Jaki jednooki mê¿czyzna wyszczerzy³ zêby do Indyego, kieru-
j¹c na niego swoj¹ broñ. Dwa pasy z nabojami mia³ przymocowane
do ramion i paska. Uk³ada³y siê w kszta³cie litery X. Jego towarzy-
sze byli uzbrojeni w maczety i rewolwery i nie wygl¹dali ani trochê
przyjaniej ni¿ Jednooki.
Wiêc znalelicie dla nas drogê do rodka, amigos odezwa³
siê Jednooki.
Indy, przepraszam wybe³kota³a Deirdre.
Dobrze siê czujesz?
Nic mi nie zrobili. Ca³y czas obserwowali nas zza rzeki.
Si, senorita ma racjê powiedzia³ Jednooki. Bylimy tutaj
pierwsi. To nasze skarby.
A wiêc okradacie zmar³ych, ¿eby ¿yæ powiedzia³ ironicz-
nie Indy.
Tak jak wy odci¹³ siê Jednooki.
Jest bardzo du¿a ró¿nica w g³osie Deirdre brzmia³a poryw-
czoæ. Archeologowie robi¹ rejestry, ochraniaj¹ i analizuj¹. W ten
sposób poznajemy przesz³oæ.
£adnie powiedziane odezwa³ siê Indy mylê jednak, ¿e
on tego nie kupi.
Jednooki rozemia³ siê.
Ale te skarby s¹ nasze.
Indy umiechn¹³ siê szeroko do huaquero i dotkn¹³ koniuszka-
mi palców kapelusza.
5 Dla Daemiana i Deana
6 Los pu³kownika Fawcetta jako temat domys³ów i kontrowersji cieszy siê w Brazylii popularnoci¹ porównywaln¹ gdzie indziej je- dynie z popularnoci¹ wê¿a morskiego. Rozmowa o nim pobudza fantazjê Brazylijczyka, wzmaga jego ³atwowiernoæ Legenda wo- kó³ tej postaci rozros³a siê w takim stopniu, ¿e sta³a siê podstaw¹ nowego, odrêbnego folkloru. Ka¿dy ma swoj¹ w³asn¹ teoriê, a po- niewa¿ wszelkie doskona³e teorie opieraj¹ siê na osobistym dowiad- czeniu lub prywatnej informacji, osobiste dowiadczenie lub pry- watna informacja s¹ tworzone na tê okolicznoæ. Okaza³o siê, ¿e najtrudniej uwierzyæ w to, ¿e Fawcett istnia³ rzeczywicie. Wobec nat³oku apokryficznych bocznych wiate³, rzucaj¹cych jasne smugi na tê sprawê, nasz ignis fatuus jest zagro¿ony; mo¿e znikn¹æ ca³ko- wicie. Peter Fleming Brazilian Adventure Wyobrania to sztuka widzenia rzeczy niewidzialnych. Jonathan Swift
7 Prolog 14 sierpnia 1925 Z niecierpliwoci¹ oczekujê na chwilê, w której wyruszê. Moje siniaki i rany zagoi³y siê. Czó³no zosta³o odpowiednio wyekwipo- wane w strzelby, amunicjê, odzie¿ i jedzenie. Iloci tego ostatniego s¹ mizerne, ale w rzece jest mnóstwo ryb, a kiedy przybijemy do brzegu, bêdziemy polowaæ. Czekam teraz w czó³nie na moich dwóch towarzyszy. Nie s¹ oni t¹ par¹, któr¹ wybra³em na wspó³uczestników, lecz w obecnej sytu- acji nie mam wielkiego wyboru. Jeden z nich nazywa siê Harry Wal- ters. Wydaje siê, ¿e jego przetrwanie zale¿y wy³¹cznie od rumu, on za twierdzi, i¿ zna tê zdradzieck¹ d¿unglê jak w³asn¹ kieszeñ. Zo- baczymy. Drug¹ osob¹ jest kobieta. Maria. Wiêkszoæ moich kole- gów wymia³aby sam pomys³ zabierania kobiety do d¿ungli. Ju¿ s³y- szê ich opiniê: bêdzie siê ci¹gle pl¹taæ pod nogami, nie ma odwagi, woli i zdecydowania mê¿czyzny. Kobiety stanowi¹ tylko k³opot, roz- praszaj¹ uwagê. Czêsto okazuj¹ s³aboæ lub zapadaj¹ na zdrowiu. Mo¿e to i prawda, ale nie znaj¹ Marii. Moje obserwacje poczynione w ostatnich kilku tygodniach po- zwalaj¹ s¹dziæ, ¿e kobieta ta nie ma pojêcia o s³aboci przypisywa- nej jej p³ci ani fizycznej, ani psychicznej, ani emocjonalnej. Jest wyj¹tkowo cierpliwa, honorowa i godna zaufania. Nie mam nato- miast pewnoci, czy te same cechy mogê przypisaæ Waltersowi. Razem z Mari¹ odby³em kilka spacerów i zrozumia³em, ¿e ta kobieta jest bardziej mê¿czyzn¹ ni¿ po³owa mê¿czyzn, jakich spo- tka³em. Pozostajê pod wra¿eniem jej wiedzy o d¿ungli, jak równie¿ chy¿oci jej nóg. Najbardziej jednak oczarowuje mnie co, o czym
8 Maria jedynie napomknê³a: miejsce, z którego pochodzi. Maria jest moj¹ przewodniczk¹, a jej by³y dom jest w³anie tam, gdzie zmie- rzamy. Wyprzedzam jednak bieg zdarzeñ. Okolicznoci, w jakich siê obecnie znalaz³em, kosztowa³y mnie wiele wysi³ku, musia³em tak¿e pogodziæ siê ze znaczn¹ niewygod¹. Wszystkie te sprawy opisa³em w moich dziennikach, streszczê to jednak pokrótce. D¿ungla, od tego powinienem zacz¹æ, nie jest miejscem, gdzie mo¿na zapuszczaæ siê samotnie. Po miesi¹cach wêdrowania przez ten niegocinny l¹d, któ- ry codziennie knuje, by zabiæ ka¿dego, kto mia³by rzuciæ mu wy- zwanie, by³em doprawdy zrozpaczony i samotny. Mój syn, kulej¹cy z powodu zranionej kostki i gor¹czkuj¹cy od malarii, zawróci³ kilka tygodni wczeniej i wys³a³em z nim naszego ostatniego przewodni- ka. Niech ich Pan Bóg strze¿e. Przez wiele dni pod¹¿a³em w górê rzeki, dostrzeg³em jednak, ¿e wci¹¿ zmienia ona kierunek, zbaczaj¹c z tego, ku któremu siê posu- wa³em. Zostawi³em wiêc rzekê i pomaszerowa³em prosto na pó³noc, w kierunku nie zbadanych terytoriów. Trzeciego dnia skoñczy³a mi siê woda i przez nastêpne dwa lub trzy dni jedynym jej ród³em by³a rosa, któr¹ zlizywa³em z lici. Zadawa³em sobie pytanie: co sk³oni³o mnie do podjêcia decyzji, by samemu ruszyæ w drogê? Nazywa³em siebie g³upcem, idiot¹, szaleñcem. Wlok³em siê bez celu i wkrótce odkry³em, ¿e rozmawiam ze starymi przyjació³mi, a nawet ze zwie- rzêtami. Postacie te pojawia³y siê i znika³y W koñcu nie by³em w stanie ju¿ d³u¿ej iæ i zacz¹³em siê czo³gaæ. Sam siebie wyda³em na pastwê insektów. Rozpaczliwie potrzebowa³em wody i zdawa³em sobie sprawê, ¿e pozosta³o mi jeszcze tylko kilka godzin ¿ycia. Pod- j¹³em walkê ze mierci¹, nie chcia³em z³o¿yæ broni. Straci³em jed- nak przytomnoæ. Kiedy siê obudzi³em, znajdowa³em siê w placów- ce misyjnej nad Rio Tocantins. Maria znalaz³a mnie i powlok³a przez d¿unglê, pielêgnowa³a, a¿ powróci³em do zdrowia. Nie mogê wiêc nic powiedzieæ przeciwko niej. Rzeczywicie ta kobieta odznacza siê niepowtarzaln¹ osobowo- ci¹. Twierdzi, ¿e wiedzia³a, i¿ nadchodzê i potrzebujê pomocy, wiec wyruszy³a do d¿ungli, by mnie znaleæ. W normalnych warunkach powiedzia³bym, ¿e to wierutne bzdury. Zaczynam jednak rozumieæ, i¿ przetrwanie w d¿ungli wymaga pewnego wyostrzenia zmys³ów, które my, mieszkañcy cywilizowanego wiata, zamienilimy na logi- kê i analizê. Mo¿e wiêc Maria rzeczywicie przeczu³a moje rych³e nadejcie.
9 Teraz o Waltersie. Podobnie jak ja, jest Anglikiem, ale przez lata mieszka³ w d¿ungli i jej okolicach. Z informacji, jakie zebra³em wiem, i¿ jest odpowiedzialny za oddanie Indian pod opiekê misjona- rzy. Zaopatruje tych pogan w naczynia kuchenne, b³yskotki i ubra- nia, a tak¿e przygotowuje ich do ostatecznego poddania siê i nawró- cenia. By³em zdziwiony, dowiedziawszy siê od Waltersa, i¿ jest on kim w rodzaju najemnika religijnego. Zaledwie w odleg³oci kil- ku mil od siebie znajduj¹ siê dwie misje: protestancka i katolicka, a Walters pracuje dla obydwu. Poza przygotowaniem gruntu dla misjonarzy równie¿ szpieguje, zbieraj¹c informacje dotycz¹ce kon- kurencyjnej dzia³alnoci obu misji oraz postêpów w pracy. Wydaje mi siê to raczej humorystyczne, on jednak widzi w tym jedynie spo- sób porozumiewania siê rywalizuj¹cego kleru w d¿ungli. Rzecz za- stanawiaj¹ca, ¿e ten na³ogowy pijaczyna o niewyparzonym jêzyku jest najwa¿niejszym ogniwem ³¹cz¹cym misjonarzy ze wiatem ze- wnêtrznym. Poniewa¿ pieni¹dze nie przynosz¹ w d¿ungli nic do- brego, misjonarze p³ac¹ Waltersowi g³ównie rumem, który naby- waj¹ od handlarzy. Pewnego dnia, kilka miesiêcy temu Walters pojawi³ siê w misji katolickiej z m³od¹ kobiet¹, która nie pochodzi³a z ¿adnego znane- go mu szczepu. Walters nie jest typem cz³owieka, który ³atwo pod- daje siê strachowi, wyzna³ mi jednak, ¿e by³ wyj¹tkowo przera¿ony, kiedy pozna³ tê kobietê. Wykoñczy³ ju¿ niemal butelkê rumu, gdy nagle pojawi³a siê w jego obozie. Mia³a bia³¹ skórê, a jej d³ugie, kasz- tanowe w³osy przybra³y w wietle ogniska rudawy odcieñ. Mówi³a dziwnym jêzykiem, którego Walters nigdy przedtem nie s³ysza³. Gdy siêgn¹³ po rewolwer, kobieta zniknê³a momentalnie w tak dziwny sposób, w jaki siê pojawi³a. Walters pomyla³, i¿ musia³ siê spotkaæ z Yaro duchem d¿un- gli opiekunk¹ ¿yj¹cych tu bestii. Wed³ug legendy indiañskiej Yaro zwabia noc¹ do d¿ungli mê¿czyzn, zabija ich, po czym ich zw³okami karmi zwierzêta, swe dzieci. Walters przysi¹g³ sobie, ¿e ca³¹ noc nie zmru¿y oka, w koñcu jednak zdrzemn¹³ siê. Gdy obudzi³y go pierw- sze promienie wiat³a, kobieta sta³a tu¿ przy nim. Dostrzeg³, ¿e nie jest duchem Bez s³owa zabra³ swoje rzeczy i powróci³ do misji. Kobieta posz³a za nim. To Maria jest kobiet¹, o której wspomina³em. Takie w³anie imiê nadali jej misjonarze podczas chrztu. Up³ynê³o kilka tygodni moje- go pobytu w misji, gdy Walters opowiedzia³ mi tê historiê. By³em
10 zafascynowany i rozentuzjazmowany, natychmiast bowiem zorien- towa³em siê, sk¹d pochodzi³a Maria. By³o to miejsce, które przez ca³y czas stanowi³o cel mojej podró¿y. Moje przeznaczenie. Mówiê tu naturalnie o zaginionym miecie znanym jako Z. Z dziennika pu³kownika Percyego Fawcetta
11 1. Zemsta Camozotza Tikál, Gwatemala, 7 marca 1926 Pochodnie p³onê³y dr¿¹cym wiat³em Tunel by³ w¹ski, po- wietrze wype³nia³ dusz¹cy kurz i stêch³y zapach ziemi. Po dwóch dniach usuwania z zatarasowanego przejcia jednego kamienia za drugim Indy doszed³ do koñca. Otwór wielkoci jego ramienia uka- zywa³ teraz jakie ciemne pomieszczenia wewn¹trz piramidy. Widzisz ju¿ co? zza pleców dobieg³ go kobiecy g³os. Otwór pojania³, gdy dziewczyna zbli¿y³a doñ pochodniê. Hej, trzymaj pochodniê z daleka od mojej twarzy powie- dzia³ Indy zachrypniêtym g³osem. Przypalasz mi kapelusz! Przepraszam. Indy pokrêci³ g³ow¹, rozdra¿niony jej niecierpliwoci¹. Deirdre Campbell pod ka¿dym wzglêdem dorównywa³a wiedz¹ absolwentom uniwersytetu, towarzysz¹cym jemu oraz doktorowi Bernardowi w wyprawie do Gwatemali, brakowa³o jej jednak cier- pliwoci By³a natomiast zarozumia³a, podobnie jak on. Indy lubi³ uwa¿aæ tê cechê za efekt szkockiego wychowania. Odsun¹³ostro¿niekilkakamienirêk¹odzian¹w rêkawicê.Niemóg³ doczekaæsiêchwili,kiedywreszcieznajdziesiêw rodkupiramidy,sta- ra³ siê jednak o to, by nie uszkodziæ niczego tam wewn¹trz. Przy wej- ciu mog³y znajdowaæ siê pu³apki oczekuj¹ce na nieostro¿nego intruza. Co to jest? zapyta³a Deirdre. Co takiego? Co widzê. Jest nad otworem, nie w rodku. Indy popatrzy³ w tym kierunku, nagle dostrzeg³ b³ysk zieleni. Daj mi wiêcej wiat³a.
12 Mo¿e powiniene zdj¹æ kapelusz powiedzia³a. Indy pochyli³ siê i ostro¿nie odrzuci³ kamyki otaczaj¹ce obiekt. Nastêpnie wyci¹gn¹³ z plecaka szczotkê o twardym w³osiu i zanu- rzy³ j¹ w pyle i gruzie. Po kilku minutach ci¹gn¹³ jedn¹ z rêkawic i wyczu³ pod d³oni¹ wypolerowan¹ powierzchniê nefrytu. Delikatnie zmiót³ pokruszone kawa³ki suchego b³ota. Wiedzia³, ¿e jest to co niezwyk³ego, co wa¿nego i o du¿ej wartoci. Co to jest, Indy? Popatrz odsun¹³ siê na bok i obydwoje wbili wzrok w ne- frytow¹ maskê: pó³ ludzk¹, pó³ zwierzêc¹. Uderzaj¹cy by³ jednak widok oczu w kszta³cie migda³ów, których zewnêtrzne k¹ciki wy- rzebione by³y ku górze, pary niezwyk³ych uszu i ostrego nosa. To Camozotz, z³y bóg. O mój Bo¿e wyszepta³a Deirdre. Przyjanie wygl¹daj¹cy facet, no nie? Ten z³y bóg by³ jed- nym z panów Xibalby, podziemnego wiata, i w³adc¹ Domu Nieto- perzy. Wed³ug legendy, zapisanej w Popol-Vuh, ksiêdze mitologii Majów, ci¹³ on g³owê ojcu bohaterów-bliniaków. Mo¿e znaleli- my wejcie do Xibalby powiedzia³ Indy. Widzisz go, Esteban? zapyta³ Maja, który przykucn¹³ za Deirdre. Esteban skin¹³ g³ow¹ i Indy zastanowi³ siê, o czym Maj, w tej chwili myli. Musia³ zostaæ umieszczony nad wejciem, by strzec wnêtrz powiedzia³a Deirdre. Nie uwa¿acie? Jasnoniebieskie oczy Deirdre zaszkli³y siê od namys³u. Jej twarz umorusan¹ kurzem otacza³y kasztanowe w³osy opadaj¹ce swobodnie. Nawetpotakiejpracytadziewczynawygl¹dawietnie pomyla³Indy. Dobre przypuszczenie. Teraz musia³ dokonaæ wyboru. Bernard bez w¹tpienia chcia³by zobaczyæ maskê pozostawion¹ na swoim miejscu. Indy jednak mia³ ochotê dostaæ siê do piramidy jak najszybciej, ale w ¿aden sposób nie by³ w stanie powiêkszyæ choæby trochê otworu bez usuwania cen- nego obiektu. Ju¿ mia³ zamiar powiedzieæ Deirdre, by posz³a i przy- prowadzi³a Bernarda, gdy nagle maska przesunê³a siê o kilka cali. Chwyci³ j¹ i delikatnie wyj¹³ ze ciany. No có¿, to siê nazywa troska o to. Troska o co? spyta³a. Niewa¿ne zdj¹³koszulêi zapakowa³w ni¹nefrytow¹maskê. Zrób to dla mnie i zanie j¹ Bernardowi. Powiedz mu, ¿e siê przebi-
13 ³em. Indy ostro¿nie wrêczy³ jej maskê, odbieraj¹c jednoczenie po- chodniê. Wejcie pozostanie otwarte do momentu, a¿ tu dotrze. Gdzie on jest? Myje siê nad rzek¹. Mam nadziejê, ¿e jest ubrany. Najpierw zapukaj. Deirdre wyda³a z siebie krótki, suchy miech. Racja. Wiesz, co mam na myli. Po prostu narób du¿o ha³asu, ¿eby us³ysza³, ¿e nadchodzisz. Mo¿na by s¹dziæ, ¿e Bernard nie lubi³ siê brudziæ. Nie spêdzi³ w tunelu wiêcej ni¿ kilka minut od chwili, kiedy odkryli wejcie do zawalonego g³azami przejcia. Powierzy³ odpowiedzialnoæ za wy- kopaliska Indyemu i co kilka godzin nakaza³ sk³adaæ sobie raporty. Umiech rozwietli³ twarz Deirdre i dziewczyna pochyli³a siê ku Indyemu. Dlaczego nie mamy pójæ obydwoje? Sam mo¿esz daæ maskê Bernardowi, a potem wyk¹piemy siê w stawie, jaki odkry³am jakie pó³ mili za zakrêtem, w dole rzeki. Jest tam ³adnie i zacisznie. Wyczu³ zawart¹ w jej s³owach aluzjê, czas jednak goni³ niemi- ³osiernie. Po prostu znajd Bernarda, dobrze? Powiedzia³ zniecierpli- wiony. I uwa¿aj na to cacko! Przepraszam, ¿e w ogóle o tym wspomina³am parsknê³a, od- wracaj¹c siê. Za³o¿ê siê, ¿e John pójdzie ze mn¹ pop³ywaæ. Wy- sz³a ciê¿kim krokiem z tunelu, nie mówi¹c nic wiêcej. Cholera. Id sobie pop³ywaæ z Johnem pomyla³ Indy. Przez ostatnie dwa dni chodzi³a za nim wszêdzie jak cieñ. Nie odstêpowa³a go nawet na minutê i Indy wiedzia³ dlaczego. Deirdre przyjê³a pozy- cjê obronn¹. Przy³apa³a go, gdy obejmowa³ Katherine, absolwentkê. W³aci- wie to Katherine sprowokowa³a tê sytuacjê. Obydwoje dos³ownie wpadli na siebie na cie¿ce ³¹cz¹cej obóz z rzek¹, gdzie zmywano naczynia. Katherine by³a atrakcyjn¹ blondynk¹ i Indy zdawa³ sobie sprawê z tego, ¿e gdyby nie by³o przy nim Deirdre, skusi³aby go ta dziewczyna. Rozpoczêli przypadkow¹ rozmowê i nagle ramiona dziewczyny przebieg³y po jego ciele. W³aciwie nie odepchn¹³ jej, ale tak¿e jej nie zachêca³. Nastêpn¹ rzecz¹, jak¹ pamiêta³, by³o to, ¿e dziewczyna go ca³uje, a kiedy otworzy³ oczy, zobaczy³ stoj¹c¹ na cie¿ce Deirdre z rêkami na biodrach.
14 Katherine natychmiast ruszy³a w jednym kierunku, Deirdre jak burza popêdzi³a w przeciwnym. Indy poszed³ za Deirdre i przeprosi³ j¹, dziewczyna jednak odpar³a, i¿ zdoby³ siê na przeprosiny tylko z te- go powodu, ¿e zosta³ przy³apany, i ¿e wcale nie jest szczery. Nastêp- nego dnia, tego dnia, gdy Indy rozpocz¹³ wykopaliska w tunelu, Deir- dre przyjê³a now¹ strategiê. Sta³a u jego boku jak pies ³añcuchowy i nie da³a Katherine nawet szansy mrugniêcia okiem do Indyego. Indy rozumia³ zachowanie Deirdre. Spêdzili razem prawie rok. Niejednokrotnie ich wzajemne relacje przechodzi³y od ch³odu do gor¹ca i odwrotnie. Wspomnia³ kiedy o ma³¿eñstwie, lecz po po- cz¹tkowym entuzjazmie, Deirdre owiadczy³a, i¿ potrzebuje wiêcej czasu, ¿eby to przemyleæ. Póniej, gdy rozpoczê³y siê ju¿ jesienne zajêcia, Indy zacz¹³ od czasu do czasu spotykaæ siê z inn¹ kobiet¹. Gdy Deirdre dowiedzia³a siê o tym, by³a wciek³a. Wtedy nagle za- pragnê³a wyjæ za m¹¿. Indy poczu³, ¿e dziewczyna przypiera go do muru i owiadczy³, ¿e teraz on pragnie poczekaæ. Od tego czasu ani s³owem nie wspominali ju¿ o ma³¿eñstwie. Chocia¿ ¿adne z nich tego nie powiedzia³o, obecna podró¿ sta- nowi³a punkt zwrotny. Albo zostan¹ razem, albo ka¿de pójdzie swo- j¹ drog¹. Chwilowo za nic nie wskazywa³o na ich wspóln¹ przy- sz³oæ. Indy zauwa¿y³, ¿e milcz¹cy Maj obserwuje go. By³ to krêpy mê¿czyzna o wypuk³ej klatce piersiowej, ciemnych oczach i czar- nych w³osach, które opada³y mu na czo³o, podkrelaj¹c jego wyso- kie koci policzkowe. Kobiety mrukn¹³ Indy. Nie mo¿na z nimi ¿yæ, ale nie mo¿na siê bez nich obejæ odpar³ Esteban niezdarn¹ angielszczyzn¹. Indy zacz¹³ siê miaæ Stare powiedzenie Majów, tak? Z powrotem odwróci³ siê ku cianie i zacz¹³ usuwaæ g³azy. Pró- bowa³ siê skoncentrowaæ, wci¹¿ jednak czu³ rozbawienie. By³a to ulga po napiêciu, jakie ros³o miêdzy nim a Deirdre, i Indy mia³ siê, podaj¹c Estebanowi g³azy, które ten wyrzuca³ na zewn¹trz. Gdzie, u diab³a, Maj podchwyci³ takie wyra¿enie? zastanawia³ siê i mia³ siê w dalszym ci¹gu. Gdy otwór by³ wystarczaj¹co szeroki, by siê przezeñ przeczo³gaæ, Indy zdo³a³ odzyskaæ powagê. Wzi¹³ pochodniê, wsun¹³ j¹ do otworu, po czym wyci¹gn¹³ szyjê. Zobaczy³ jak¹ w¹sk¹ komnatê, której cia- ny ozdobione by³y malowid³ami przedstawiaj¹cymi Majów odzianych
15 w d³ugie szaty, a tak¿e ptaki, ma³py i jaguary. Malowid³a oddziela³y pionowe rzêdy rzeb, za na cianie po³o¿onej naprzeciwko wejcia wisia³a zielona tarcza wielkoci torsu mê¿czyzny. Indy rozwa¿a³, czy nie przedostaæ siê do komnaty i przyjrzeæ siê wszystkiemu bli¿ej , zdecydowa³ siê jednak na co przeciwnego. Ber- nard nie by³by zadowolony widz¹c, ¿e Indy jest ju¿ w rodku. Zaj¹³ siê wiêc poszerzaniem otworu tak, ¿e w koñcu wejcie by³o wystar- czaj¹co obszerne, by przejæ zginaj¹c siê lekko w talii. Gdzie jest Bernard? mrukn¹³ Indy po kilku minutach kopa- nia. Chocia¿ Anglik zapewnia³ Indyego, i¿ bêd¹ wybornymi part- nerami podczas tych wykopalisk, rzeczywistoæ okaza³a siê inna. Mieli zupe³nie odmienny sposób rozumowania. Po mierci matki Deirdre, sta³o siê to rok wczeniej, Bernard, którego specjalnoci¹ by³y badania nad cywilizacj¹ Majów, zaj¹³ jej miejsce jako prze- wodnicz¹cy Wydzia³u Archeologii na Uniwersytecie Londyñskim, staj¹c siê jednoczenie szefem Indyego. Tak¿e tutaj, wród ruin Ti- kál, Bernard nadzorowa³ wykopaliska, Indy za by³ jego podw³ad- nym, zajmuj¹cym siê brudn¹ robot¹. Mo¿e po prostu szybciutko siê rozejrzê, jeli i tak czekamy? To niebezpieczne odpar³ Esteban. Indy zwróci³ siê ku Majowi. O? Jak bardzo niebezpieczne? Zobaczy pan. Majowie, którzy pracowali z nimi, nie byli zaznajomieni z za- wi³ociami pracy wykopaliskowej, znali jednak d¿unglê i Indy nie mia³ w¹tpliwoci, ¿e wiedz¹ oni znacznie wiêcej na temat zwycza- jów Majów ni¿ jakikolwiek archeolog. Przypuszcza³ tak¿e, i¿ nie- którzy z nich mieli niegdy swój udzia³ w grabie¿ach. Wejdziesz ze mn¹ do rodka? Esteban zastanowi³ siê nad tym pytaniem. Wejcia strzeg³ Camozotz. Tak, ale teraz go ju¿ nie ma. Esteban nie odpowiedzia³. W wietle pochodni jego twarz o wy- sokich kociach policzkowych i czarnych oczach wygl¹da³a jak wy- rzebiona w kamieniu. Indy wybra³ Estebana do wspólnej pracy nie ze wzglêdu na dowiadczenie w dziedzinie archeologii, lecz dlate- go, ¿e by³ on wnukiem pewnego starego szamana i wiedzia³ du¿o o Majach. Teraz jednak Indy uwiadomi³ sobie, ¿e ta w³anie wiedza mo¿e stanowiæ przeszkodê.
16 Indy wsadzi³ g³owê w otwór i zacz¹³ w³aziæ do mrocznej kom- naty, maj¹c nadziejê, ¿e Esteban pójdzie za nim. Wci¹gn¹³ w noz- drza zasta³e, nieruchome od wieków powietrze, a jego wyobra- nia ukazywa³a szalone wizje tego, co mo¿e znajdowaæ siê przed nimi. Jones! Jeste tam, Jones? w tunelu zadudni³ niski, autoryta- tywny g³os Bernarda. W sam¹ porê pomyla³ Indy, szybko wydostaj¹c siê z pomiesz- czenia. Tutaj, doktorze! Bernard by³ têgim mê¿czyzn¹ o przerzedzonych, przetykanych siwizn¹ w³osach, nosi³ grube okulary. Rozmiary tunelu sprawi³y, ¿e zgarbi³ siê tak bardzo, i¿ wygl¹da³ jak niedwied, który czêciowo rozprostowa³ swój zad. Za doktorem szed³ jego asystent, m³ody Maj imieniem Carlos, którego Bernard traktowa³ jak niewolnika. Gdy Bernard zobaczy³ otwór, stan¹³ tak, jak gdyby swym wielkim ³ap- skiem zamierza³ wymierzyæ Indyemu zamaszysty cios. By³e ju¿ w rodku, Jones? Nie, sir. Czeka³em ca³y czas w³anie tutaj. Deirdre nie powie- dzia³a panu? Co mi mia³a powiedzieæ? Wcale jej nie widzia³em. To dziwne. Indy zakl¹³ pod nosem. Deirdre prawdopodobnie polecia³a k¹- paæ siê z Johnem, ¿eby po prostu mu dokuczyæ. Chryste, je¿eli co- kolwiek sta³o siê masce, on by³ za to odpowiedzialny i wiedzia³ do- skonale, ¿e mo¿e go to kosztowaæ utratê pracy, szczególnie ¿e szefem by³ cz³owiek taki jak Bernard. Postanowi³ o niczym mu nie mówiæ, szybko jednak zrozumia³, ¿e to mog³oby jeszcze sprawê pogorszyæ. Lepiej od razu stawiæ wszystkiemu czo³o. Wiêc nie widzia³ pan tej nefrytowej maski? Jakiej maski? Indy opisa³ odkrycie i wyjani³, dlaczego usun¹³ maskê ze ciany. Mój Bo¿e powiedzia³ cicho Bernard Camozotz. Tak. Tak w³anie powiedzia³a Deirdre. Nie wiedzia³em, ¿e jest taki popularny. Bernard popatrzy³ na niego bez wyrazu, jak gdyby nie dociera³o do niego poczucie humoru Indyego. Wydaje mi siê, ¿e powinienem jej poszukaæ by³o to co, czego nie mia³ ochoty robiæ. Bernard zdumia³ go.
17 Niech pan siê o to nie martwi. Przyszed³em od strony rzeki jedn¹ z bocznych cie¿ek. Prawdopodobnie minêlimy siê. Ber- nard zajrza³ przez otwór. Zajmijmy siê teraz tym. Bêdê mia³ jesz- cze mnóstwo czasu, ¿eby obejrzeæ tê maskê. No to do dzie³a Indy wsun¹³ rozprostowan¹ nogê w otwór, Bernard jednak z³apa³ go za ramiê. Pójdê pierwszy, je¿eli nie ma pan nic przeciwko temu. Niech pan bêdzie ostro¿ny. To miejsce mo¿e byæ pe³ne pu³apek. Nonsens. Nie powinnimy mieæ ¿adnych k³opotów z tego typu rzeczami. Majowie byli pokojowym narodem, nie takim jak Azteko- wie. Nie zajmowali siê wyrywaniem serc swym niewolnikom ani nie zamieniali swych piramid w pu³apki. A co z t¹ mask¹? Camozotz nie jest w³aciwie najprzyjaniej- szym bogiem Majów. Móg³ zostaæ umieszczony jako ostrze¿enie. Oczywicie, ¿e by³o to ostrze¿enie. Kap³ani wiedzieli, ¿e nikt nie mia³by wtargn¹æ na teren Camozotza bez ich pozwolenia. Oto ca³y urok Majów. Nie potrzebowali niczego wiêcej poza ostrze¿eniem. Indyemu nie podoba³ siê sposób, w jaki Bernard z nim rozma- wia³. Traktowa³ go tak, jakby by³ jednym z jego studentów. Pomimo tego, ¿e Bernard uwa¿a³ siebie za eksperta, jego pogl¹dy dotycz¹ce Majów okaza³y siê ograniczone. Dla Bernarda cywilizacja Majów to wymar³a kultura. Fakt, i¿ u ich boku znajdowa³o siê w³anie dwóch Majów, by³ bez znaczenia. Nic dziwnego, ¿e nigdy nie przysz³o mu nawet do g³owy, by poprosiæ kogo takiego jak Esteban o rozmowê o jego wspó³plemieñcach. Zdaniem Bernarda to sprawy socjologii, nie archeologii. Doktor przykucn¹³ nisko i wsun¹³ siê w otwór. Kurczy³ siê, pcha³ i z³oci³, jak gdyby dopiero co przebieg³ milê. Wreszcie znikn¹³ im z oczu. Gdy Indy pod¹¿a³ za nim, us³ysza³, jak Carlos i Esteban roz- mawiaj¹ w jêzyku tzotzil, dialekcie Majów. Nagle Carlos wsun¹³ g³o- wê przez otwór i rozejrza³ siê dooko³a. Powiedzia³ co jeszcze do Estebana i chocia¿ Indy nic z tego nie zrozumia³, musia³o to byæ prze- konywaj¹ce, poniewa¿ obydwaj mê¿czyni wczo³gali siê do wnêtrza komnaty. Trzymajmy siê razem i niczego nie naruszajmy powiedzia³ Bernard, gdy wszyscy byli ju¿ w rodku. W ka¿dym razie podczas naszej pierwszej wizyty. Dr¿¹ce p³omienie pochodni rzuca³y fale wiat³a na ca³¹ komna- tê. Zdobione malowid³ami ciany, które mia³y ze dwadziecia piêæ stóp wysokoci, pokryte by³y wklês³ymi p³askorzebami. 2 – Indiana Jones …
18 Imponuj¹ce stwierdzi³ Bernard. Widzicie te postacie po- malowane na niebiesko? To Siedmiu W³adców Ciemnoci. Te czer- wone postacie, to osoby z rodziny królewskiej. Indyego korci³o, by stwierdziæ, i¿ szef nie oznajmia mu nic takie- go, czego by nie wiedzia³, milcza³ jednak. Gdy Bernard pomylnie rozpatrzy³ jego probê o przy³¹czenie siê do wyprawy, Indy spêdza³ wolne godziny, poszerzaj¹c swoj¹ wiedzê o Majach. Najbardziej za- intrygowa³ go spór dotycz¹cy kwestii, czy staro¿ytne kultury, takie jak kultura Majów, powsta³y samoistnie, czy te¿ sta³o siê to w wyniku wp³ywów innych cywilizacji. Niejeden sporód dziewiêtnastowiecz- nych archeologów spekulowa³, i¿ na kulturê Majów wywarli wp³yw ocaleni mieszkañcy Atlantydy. To samo mówiono o Egipcie. Takie sta- nowisko wyjania³oby fakt, ¿e w obydwu tych kulturach wznoszono piramidy, ale piramidy egipskie by³y starsze o kilka tysiêcy lat od tych budowanych przez Majów i to pozostawa³o problemem Indy nie dyskredytowa³ mo¿liwoci istnienia jakich zewnêtrz- nych wp³ywów, które przyczyni³y siê do rozwoju kultury Majów. Mimo wszystko ich mity wspomina³y o brodatym mê¿czynie o ru- dych w³osach i bia³ej skórze, który przyby³ ze Wschodu na tratwie i przekaza³ znajomoæ sztuki i rzemios³a. Postaæ ta zosta³a uwiecz- niona w wierzeniach Majów jako Quetzalcoatl, bóg wiedzy. Indy rozejrza³ siê po pustej komnacie. Ciekawe, czy kto nas tutaj dopadnie? Bernard zbli¿y³ siê do umocowanej na cianie, misternie rze- bionej tarczy. Nie s¹dzê. Jego g³os roznosi³ siê echem po komnacie. Jest zrobiona z nefrytu, ze z³ot¹ inkrustacj¹ delikatnie przebieg³ d³oñ- mi po tarczy. Zabiorê j¹ ze sob¹. Myla³em, ¿e nie chce pan jeszcze niczego ruszaæ. Nie chcê, ¿eby spad³a. Sama nasza obecnoæ mo¿e spowodo- waæ, ¿e ulegnie naruszeniu. Niech pan bêdzie ostro¿ny powiedzia³ Indy. Ani drgnie Bernard stan¹³ z boku i poci¹gn¹³ ku sobie za- ostrzony koniec tarczy. Gdy tylko to zrobi³, ze ciany wystrzeli³a ma³a strza³a i ze wistem przemknê³a przy uchu Indyego. Carlos z trudem z³apa³ powietrze i zrobi³ kilka chwiejnych kroków, a Indy dostrzeg³, ¿e strza³a przeszy³a mu szyjê. Dobry Bo¿e, co siê sta³o? Bernard gapi³ siê na swego ran- nego asystenta. Indy z³apa³ Carlosa i u³o¿y³ go na pod³odze.
19 Pu³apka warkn¹³. Esteban szybkim poci¹gniêciem wyrwa³ strza³ê z szyi kolegi. Trysnê³a krew. Oczy Carlosa rozszerzy³y siê, a jego cia³o zaczê³o dr¿eæ. Kaszln¹³ i z ust pop³ynê³a spieniona krew. W ci¹gu kilku se- kund dr¿enie usta³o. By³ martwy. Jezu pomyla³ Indy. Tylko tego potrzebowalimy. I to wszyst- ko przygotowali pokojowo usposobieni Majowie. Ty sukinsynu! krzykn¹³ Esteban. Ostrzega³em ciê i teraz zobacz! Bernard zachowywa³ siê, jak gdyby wcale go nie s³ysza³. Ca³y czas wpatrywa³ siê w cianê, na której umieszczona by³a tarcza. Okaza³o siê, ¿e by³y to obracane drzwi, które odwróci³y siê do we- wn¹trz. Zanim Indy zdo³a³ cokolwiek powiedzieæ, komnat¹ zatrzê- s³y jakie wibracje pochodz¹ce jak gdyby z tunelu. Co to jest? wrzasn¹³ Bernard. Nie wiem, ale lepiej uciekajmy st¹d. Indy zacz¹³ wlec za ramiona cia³o martwego w kierunku tunelu; Esteban wzi¹³ je za nogi. W chwili gdy znikali w otworze, Indy pod- niós³ g³owê i spostrzeg³, ¿e Bernard przeszed³ ju¿ innymi drzwiami. Doktorze Bernard! Têdy! Nie! Têdy, Jones odpowiedzia³ Bernard. Cuidado! krzykn¹³ Esteban i zacz¹³ wlec cia³o, poci¹gaj¹c Indyego ku wyjciu z tunelu. W tej samej chwili run¹³ masywny, kamienny blok, zatrzaskuj¹c wejcie do tunelu. Przez moment Indy myla³ jedynie o tym, i¿ jego noga cudem uniknê³a zmia¿d¿enia. Po³o¿y³ cia³o na ziemi i zacz¹³ pchaæ g³az. Bez skutku. Ska³a nawet nie drgnê³a. Byli uwiêzieni w tu- nelu. Bernard popatrzy³, zatrzymuj¹c siê w drzwiach. Co siê dzieje? Indy wskaza³ na cianê, gdzie wczeniej znajdowa³ siê tunel. Niech pan sam zobaczy. Nagle kamienna pod³oga pod stopami Indyego zatrzês³a siê gwa³townie i zapad³a.
20 2. Pora nietoperzy U³amek sekundy wczeniej Indy rzuci³ siê w kierunku drzwi, gdzie sta³ Bernard. Jego skok by³ jednak zbyt krótki i Indy, przewracaj¹c siê, chwyci³ kurczowo ³ydkê doktora. Ten straci³ równowagê i run¹³ do ty³u. Indy zsuwa³ siê coraz g³êbiej, poci¹gaj¹c Bernarda za sob¹. Bernard potrz¹sn¹³ nog¹, wgniataj¹c d³onie Indyego w pod³o- gê. Kurczowo zaciniête rêce zelizgnê³y siê po nodze Bernarda, a¿ wreszcie zatrzyma³y siê na bucie. Ucisk jednak s³ab³. Indy nie by³ w stanie trzymaæ siê ani chwili d³u¿ej. K¹temokadostrzeg³Estebana,któryzawis³trzymaj¹csiêkrawêdzi zapadaj¹cejsiêpod³ogi.Majz wysi³kiempodci¹gn¹³siêw górê,a¿wresz- cie jego klatka piersiowa spoczê³a na pod³odze. Wymachuj¹c nogami, przerzuci³ je przez krawêd i ca³e jego cia³o wytoczy³o siê z dziury. Jones, puæ mnie, puæ wrzeszcza³ Bernard, zelizguj¹c siê coraz bardziej w stronê otworu. Indy spojrza³ w dó³ i jakie dziesiêæ stóp ni¿ej dostrzeg³ cia³o Carlosa przeszyte na wylot ostrzami sztyletów przymocowanych do pod³o¿a, ostrych jak brzytwa. Przestañ kopaæ odkrzykn¹³ do Bernarda, ale bez skutku. W chwili gdy ju¿ mia³ rozluniæ ucisk, Esteban wychyli³ siê i z³apa³ go za przegub. Niech siê pan trzyma, doktorze Jones. Ty te¿. Esteban powoli ci¹gn¹³ go do siebie, a¿ wreszcie Indy z g³u- chym odg³osem opad³ na pod³ogê. Ciê¿ko dysz¹c przewróci³ siê na plecy i otworzy³ oczy.
21 Gracias, amigo. Prze¿y³ pan swoj¹ pierwsz¹ konfrontacjê z Camozotzem, dok- torze Jones. Tiene mucho suerte. Wydaje mi siê, ¿e nie lubi on nieoczekiwanych goci w tej samej chwili Indy przypomnia³ sobie o Bernardzie i usiad³. W po- rz¹dku, doktorze Bernard? Profesor le¿a³ na plecach. Jego pier unosi³a siê i opada³a, jak gdyby chcia³ z³apaæ oddech. Omal mnie nie zabi³e, Jones powiedzia³ z pogró¿k¹ w g³o- sie. Zapamiêtaj moje s³owa: zap³acisz mi za to. To powiedziawszy, Bernard przekrêci³ siê na bok i wczo³ga³ siê do nastêpnego pomieszczenia. Cholera, jasna cholera pomyla³ Indy. Bernard solennie przyrzek³ zemstê i prawdopodobnie ³adowa³ siê w kolejn¹ pu³apkê. I jak, do diab³a, maj¹ siê st¹d wydostaæ? Indy przeszed³ ostro¿nie wzd³u¿ krawêdzi dziury ku drzwiom ob- rotowym. Pocz¹tkowo wydawa³o mu siê, ¿e ma przed sob¹ zewnêtrzn¹ cianê piramidy z wczeniejszego okresu, piramidy, któr¹ póniej za- kry³a nowsza. Nagle spostrzeg³ po³o¿ony nisko otwór prowadz¹cy do starejpiramidy.Wczo³ga³siêweñi zobaczy³Bernardastoj¹cegonarod- ku i wpatruj¹cego siê z przejêciem w masywny, kamienny sarkofag po- kryty p³askorzebami. Gdzie z góry s¹czy³o siê do pomieszczenia roz- proszone wiat³o. W komnacie le¿a³o kilka rozrzuconych szkieletów, nale¿¹cych prawdopodobnie do niewolników, którzy, stanowi¹c czêæ orszaku pogrzebowego swego pana, zostali ¿ywcem zakopani. Jones, to jest krypta jakiego króla z okresu pónoklasycznego i wci¹¿ jeszcze jest zapieczêtowana g³os Bernarda dr¿a³ z podniece- nia, gdy wskazywa³ na rzeby. Jestem pewien, ¿e w rodku znajduje siê zbiór bezcennych dzie³ sztuki. Mo¿esz to sobie wyobraziæ? Indy by³ zaskoczony zarówno zmian¹ w nastroju swego szefa od jadowitej wciek³oci do nieposkromionej satysfakcji jak i sa- mym znaleziskiem. Bernard cieszy³ siê opini¹ roztropnego cz³owie- ka, który zdoby³ swoje stanowisko poprzez nachalne podlizywanie siê odpowiednim ludziom. A jednak w ci¹gu ostatnich kilku minut Bernard w znacznie wiêkszym stopniu objawi³ swoj¹ prawdziw¹ naturê, ni¿ Indyemu by³o to dane ogl¹daæ w czasie wszystkich mie- siêcy ich znajomoci. Po chwili Bernard odzyska³ kontrolê nad sob¹ i przybra³ sw¹ zwyk³¹, wyuczon¹ postawê. Odchrz¹kn¹³ i rozprostowa³ ramiona. Przepraszam za to, co siê tam sta³o. Wydaje mi siê, ¿e za bar- dzo siê unios³em.
22 Nie ma sprawy. To niez³e odkrycie, ale Tak. Tylu rzeczy mo¿emy siê tutaj nauczyæ. Przypadkowo uprzedzilimy tych huaqueros. Naprawdê mamy szczêcie. Nie takie znowu szczêcie zaoponowa³ Indy. Jestemy tu uwiêzieni. Co takiego? To w³anie stara³em siê panu pokazaæ, zanim zarwa³a siê pod³o- ga. Tunel jest zablokowany. Dobry Bo¿e mrukn¹³ Bernard. Camozotz z³apa³ nas powiedzia³ stoj¹cy za nimi Esteban. Nie wierzê w ¿adne zabobony, mój panie warkn¹³ Bernard, spogl¹daj¹c przez ramiê. Wydostaniemy siê st¹d. Ma pan jaki pomys³? Bernard wskaza³ na szczyt piramidy. Indy bez trudu zauwa¿y³, ¿e stara siê on zachowaæ sw¹ spokojn¹, autorytatywn¹ postawê. Gdzie stamt¹d przes¹cza siê wiat³o. Bêdziemy wo³aæ o po- moc. Wydostan¹ nas. Jakie piêædziesi¹t, szeædziesi¹t stóp nad nimi Indy dostrzeg³ w¹skie schody prowadz¹ce ku stropowi piramidy. Spróbujmy, mo¿e zdo³amy siê tam dostaæ. Bernard zmarszczy³ brwi, patrz¹c na schody. Ty prowadzisz. Wydaje siê, ¿e wiesz wiêcej ni¿ ja o tego typu sprawach. Nigdy jeszcze nie znalaz³em siê w ¿adnej pu³apce. Indy puci³ drwinê mimo uszu i wskaza³ Estebanowi, by poszed³ za nim z pochodni¹. Kamienne stopnie by³y tak strome, ¿e mo¿na by przypuszczaæ, i¿ Majowie stanowili rasê d³ugonogich. W rzeczywi- stoci by³o zupe³nie inaczej i to zadziwia³o pierwszych badaczy. Pew- na popularna teoria g³osi³a, i¿ piramidy zosta³y wybudowane w sta- ro¿ytnoci przez olbrzymów nale¿¹cych do innej rasy, nie oddawa³o to jednak Majom sprawiedliwoci. Indy by³ zwolennikiem prostsze- go wyjanienia, zgodnie z którym stopnie wi¹tyñ zbudowano w ta- ki sposób, by podkreliæ, i¿ górne sfery duchowego wiata wymaga- j¹ pokonania wielu trudnoci, by je zdobyæ. W miarê jak wchodzili wy¿ej, stopnie stawa³y siê coraz bardziej li- skie.By³yw¹skiei urywa³ysiêpoobydwustronach,opadaj¹cprostow dó³. Uwa¿ajcie. Na kamieniach jest jaka czarna ma. Czujê to nosem odpar³ Bernard. Byli ju¿ prawie w po³owie drogi do szczytu, gdy Indy us³ysza³ odg³osy trzepotania. Popatrzy³ w górê i dostrzeg³, i¿ jaki czarny cieñ pikuje tu¿ przy nim w powietrzu. Po chwili nastêpny.
23 Murciélagos! krzykn¹³ Esteban. Nietoperze! Indy schowa³ g³owê, gdy kolejny zanurkowa³ w powietrzu tu¿ przy nim. Lataj¹ce szczury, Esteban. Jones, idmy dalej ponagla³ Bernard. Nie bardzo mi siê tu podoba. Indy chowa³ g³owê, by omin¹æ nietoperze, które pojawia³y siê coraz liczniej. Cieszy³ siê, ¿e ma na g³owie kapelusz. Uczyni³ kolej- ny krok, potkn¹³ siê i jego przedramiê przejecha³o po czarnym szla- mie. Odór by³ nie do wytrzymania. Podnosz¹c siê, Indy zeskroba³ ma ze swej rêki, najlepiej jak po- trafi³. W czasie gdy to robi³, nietoperz uderzy³ w jego kapelusz, str¹- caj¹c mu go z g³owy. Esteban siêgn¹³ przed siebie i zdo³a³ go pochwy- ciæ, polizgn¹³ siê jednak i omal nie zrzuci³ Indyego ze schodów. Ostro¿nie. Kapelusz nie jest a¿ tak bezcenny powiedzia³ Indy, szarpi¹c za rondo, by bezpiecznie umieciæ fedorê na g³owie. W tej chwili Bernard wrzasn¹³ w panice, gdy¿ nietoperz zapl¹ta³ mu siê we w³osy. Indy odpêdzi³ zwierzê, po czym z³apa³ Bernarda za ramiê, by nie run¹³ ze schodów. Wokó³ zaroi³o siê od nietoperzy. Ich wysokie piski dudni³y mu w uszach, gdy przemyka³y obok niego. Naci¹gnijcie koszule na g³owy i przykucnijcie! krzykn¹³ Indy. Bernard zastosowa³ siê do rady, po czym potar³ ramiona d³oñmi, szybko i mocno. Naprawdê muszê siê st¹d wydostaæ. Ja te¿ nie przepadam za nietoperzami powiedzia³ Indy, przy- kucaj¹c tu¿ ko³o Bernarda. To nie tylko nietoperze. Nigdy nikomu o tym nie mówi³em, ale nie lubiê zamkniêtych przestrzeni. Dlatego ty zaj¹³e siê kopa- niem tunelu. Indy zmiesza³ siê. A co ze wszystkimi innymi piramidami, w których pan pro- wadzi³ prace wykopaliskowe? Zawsze udawa³o mi siê mieæ kogo, kto zajmowa³ siê wyko- paliskami. Jestem w stanie wejæ do rodka jedynie na kilka minut, potem muszê wyjæ. Có¿, niech pan nie wstrzymuje oddechu. Mo¿emy byæ tu dzi- siaj trochê d³u¿ej. Powinienem by³ uwierzyæ w plotki. Ostrzegano mnie, ¿e w ja- ki sposób przyci¹gasz k³opoty, Jones. Tu na górze! zawo³a³ Esteban.
24 Indy zadar³ g³owê i dostrzeg³ twarz Maja zerkaj¹cego na nich przez prostok¹tny otwór w górze. W jaki sposób wyci¹gam te¿ z k³opotów odpowiedzia³ Bernardowi. Wspi¹³ siê po pozosta³ych stopniach, po czym podci¹gn¹³ siê przez otwór. Bernard sta³ zaraz za nim i Indy musia³ u¿yæ ca³ej swej si³y, by mu pomóc. Znaleli siê na szczycie kamiennej platformy, która prawdopo- dobnie s³u¿y³a jako o³tarz. Nietoperze nie zak³óca³y im ju¿ spokoju, ale nie dostrzegali ¿adnego wyjcia. Nad nimi rozci¹ga³o siê kamienne zwieñczenie piramidy. Bardzo ciekawe zauwa¿y³ Bernard, przygl¹daj¹c siê drew- nianym belkom i blokom kamiennym ponad ich g³owami. Widzi- cie, ¿e wykonawstwo nie jest tutaj tak dobre jak w zewnêtrznej pira- midzie. Jako zaprawy murarskiej u¿yto b³ota, nie wapna. wiadczy to o tym, ¿e niektóre sporód najpotê¿niejszych piramid powsta³y w czasach, gdy upadek Majów by³ ju¿ w toku. Indy zauwa¿y³ szkliste oczy Bernarda. Mia³ wra¿enie, ¿e profe- sor traktowa³ te intelektualne rozwa¿ania jako sposób na zapomnie- nie o k³opotliwym po³o¿eniu. Jak siê pan czuje? Czujê? wietnie, wietnie. Á propos, dziêki za pomoc tam wczeniej. Indy nie odpowiedzia³. Z uwag¹ wpatrywa³ siê w sufit, pod¹¿a- j¹c za spojrzeniem Estebana. Dziêki Bogu za te nietoperze powiedzia³ ledwo s³yszalnie. Co pan mówi? zapyta³ Bernard. Dok³adnie nad jedn¹ z belek na kamiennym suficie znajdowa³o siê pêkniêcie, przez które przes¹cza³o siê wiat³o. To wejcie nietoperzy powiedzia³ Indy i nasze wyjcie. Oczywicie nie zdo³amy przedostaæ siê przez ten otwór, gdy- by nawet uda³o siê nam dostaæ tam na górê powiedzia³ Bernard. Nie wydaje mi siê, ¿ebymy mieli inn¹ drogê odrzek³ Indy, odczepiaj¹c swój bat. Zanim Bernard zdo³a³ odpowiedzieæ, Indy za- czepi³ bat o belkê i ko³ysz¹c siê uniós³ z platformy. Zwariowa³e, Jones? Indy zakrzywi³ nogê na belce i podci¹gn¹³ siê do przodu. To by³o proste zadanie. Trudn¹ rzecz¹ bêdzie dopiero posze- rzenie otworu tak, by siê przecisn¹æ. Kiedy tylko siê wydostanê, spro- wadzê pomoc, zdobêdê linê i wyci¹gniemy was st¹d.
25 Mam nadziejê, ¿e pan wie, co robi. Indy wsta³ i przeszed³ po belce. By³a odpowiednio szeroka, a tu¿ nad g³ow¹ znajdowa³ siê sufit, w razie gdyby musia³ utrzymaæ równo- wagê. Zrobi³ zaledwie kilka kroków, kiedy nagle zda³ sobie sprawê, ¿e ma towarzystwo. Co szczypa³o go w dolnej czêci pleców. Stan¹³, zachwia³ siê, po czym skrzywi³ niemi³osiernie, siêgn¹wszy pod swoj¹ koszulê i poczuwszy nietoperza wpijaj¹cego zêby w jego cia³o. Chwie- j¹c siê niepewnie, Indy oderwa³ zwierzê i cisn¹³ przed siebie. Okropnoæ. Gdy doszed³ do koñca belki, zerkn¹³ przez otwór. Po czerwona- wym odcieniu wiat³a zorientowa³ siê, ¿e s³oñce stoi ju¿ nisko na niebie. Wyci¹gn¹³ w górê rêkê i poczu³ pod palcami w¹sk¹ szczeli- nê, pêkniêcie miêdzy dwiema kamiennymi p³ytami. Jak, u diab³a, mia³ siê têdy przecisn¹æ? G³azy mia³y co najmniej stopê gruboci, a wo- kó³ nich znajdowa³a siê ziemia i jaka rolinnoæ. Przyda³by siê m³ot kowalski, a i to nie wiadomo, czy by siê móg³ nim pos³u¿yæ. Jak to wygl¹da, Jones?! wrzasn¹³ Bernard. Niedobrze. Na mi³oæ bosk¹, wo³aj o pomoc. Us³ysz¹ ciê ludzie z do³u. Indy wcale nie mia³ tej pewnoci. Podstawa piramidy by³a odda- lona o kilkaset stóp od miejsca, w którym siê znajdowali i istnia³y wszelkie szanse poch³oniêcia jego g³osu przez gêst¹ d¿unglê pora- staj¹c¹ teren na zewn¹trz tajemniczej piramidy. Indy otoczy³ jedn¹ d³oni¹ usta i krzykn¹³ przez otwór. Wrzesz- cza³ dopóty, dopóki nie zaczê³o mu siê krêciæ w g³owie Chwyta- j¹c oddech, zamierza³ podj¹æ kolejn¹ próbê, gdy nagle Esteban krzyk- n¹³ do niego: Doktorze Jones! Za panem! Za mn¹? mrukn¹³ Indy. Nic nie Jego krzyki przyci¹gnê³y nietoperze, które miga³y bez³adnie pod sufitem. Jeden wzbi³ siê w powietrze tu¿ ko³o ucha Indyego, inny zsun¹³ mu kapelusz na oczy. Te potworne ma³e sukinsyny doprowadzaj¹ mnie do sza³u warkn¹³ ponuro. Chwia³ siê przez moment, z³apa³ równowagê, po czym przykucn¹³ na belce i oplót³ wokó³ niej nogi dok³adnie w chwili, gdy kilka innych nietoperzy przelecia³o z piskiem obok jego ucha. Doktorze Jones! krzykn¹³ znowu Esteban. Niech pan ³apie! Indy odwróci³ siê i zobaczy³, ¿e Maj stoi na skraju kamiennej platformy, trzymaj¹c pochodniê, podczas gdy nietoperze szybko prze- latywa³y za nim przez otwory w pod³odze.
26 Rzucam! Pochodnia wzlecia³a w powietrze, zbli¿aj¹c siê do Indyego. Esteban przeceni³ jednak si³ê swojego rzutu Pochodnia upad³a na belkê, l¹duj¹c swym p³on¹cym koñcem na stopie Indyego. Auu! szybko chwyci³ j¹ w rêce. Dziêki, Esteban. Wielkie dziêki. Strzepn¹³ iskry ze swojego wysokiego buta, nie mia³ jednak wiele czasu. Nietoperze lecia³y ku niemu czarn¹ mas¹. Indy dgn¹³ w nie pochodni¹. Jeden, potem nastêpny i jeszcze nastêpny zosta³y przy- palone przez p³omienie, zanim wiadomoæ rozprzestrzeni³a siê po- ród lataj¹cej hordy, po czym ca³e stado skrêci³o, pêdz¹c z powro- tem w dó³ przez otwór w o³tarzu. W porz¹dku, Jones?! krzykn¹³ Bernard. Tak. Wydaje mi siê, ¿e je wykurzy³em. W tej samej chwili us³ysza³ zmasowane piski i nietoperze znowu na niego natar³y. Po- trz¹sn¹³ pochodni¹, ale ta wylizgnê³a mu siê z d³oni. Kln¹c przy- lgn¹³ do belki. Zacisn¹³ oczy i nasun¹³ kapelusz jak móg³ najg³êbiej. Gdy niczego ju¿ nie czu³, otworzy³ jedno oko. Nietoperze jeden za drugim wlatywa³y w otwór nad jego g³ow¹ i wydostawa³y siê z pi- ramidy. Indy spojrza³ dok³adniej i uwiadomi³ sobie, ¿e na zewn¹trz panuje zmierzch. Pora nietoperzy. Zanim zdo³a³ siê zastanowiæ nad tym, co ma robiæ dalej, us³y- sza³ jakie g³osy. Doktorze Jones, doktorze Bernard, gdzie jestecie? Indy podniós³ siê i stan¹³ na belce. G³os by³ nik³y i odleg³y. Za- chwia³ siê, ale wbi³ rêce w szczelinê w suficie i wrzeszcza³ tak g³o- no, jak tylko móg³. Nie wiedzia³, czy ktokolwiek zdo³a³ go us³y- szeæ. Po prostu nie przestawa³ krzyczeæ. W koñcu zamilk³, by z³apaæ oddech. Dosz³y go odpowiedzi. G³oniejsze, jakby coraz wyraniejsze. Rozpozna³ g³os Johna i przez moment przypomnia³ sobie o Deirdre. Nagle zobaczy³ dr¿¹ce wia- t³o pochodni. Gdzie jeste? krzykn¹³ John. By³ blisko, tak blisko, ¿e Indy widzia³ przez szczelinê jego nogi. Dok³adnie pod twoimi stopami. wiat³o rozb³ys³o nad nim. Doktorze Jones, nic siê panu nie sta³o? Absolutnie nic. Bêdê siê czu³ jeszcze lepiej, kiedy nas st¹d wyci¹gniecie.
27 Nie wiedzielimy, co siê dzieje z panem i z doktorem Bernar- dem. Wejcie jest zablokowane. Tak, wiemy odpar³ cierpliwie Indy. Potem us³yszelimy pana krzyki. Przepraszamy, ¿e nie zdo³a- limy tego zrobiæ trochê szybciej. Tu jest tak stromo i wszystko za- roniête. To jak wspinanie siê na górê po ciemku. Ilu ludzi jest tutaj z panem? Jestemy wszyscy. Mamy kilofy, ³opaty i linê. Dobrze. Proszê pozwoliæ mi porozmawiaæ z Deirdre. Mylelimy, ¿e jest z wami. Nikt nie widzia³ jej po lunchu. W³anie tego potrzebowali. K³opoty goni¹ k³opoty. Wyci¹gnijcie nas st¹d i pójdziemy jej poszukaæ odrzek³ spo- kojnie Indy. Je¿eli zdo³alibycie poluzowaæ kilka bloków i usun¹æ je st¹d, powinno nam siê udaæ przecisn¹æ przez otwór. Gotcha. Jones, co siê dzieje? zawo³a³ z do³u Bernard. Kto zagin¹³? Deirdre. Pana czyniê odpowiedzialnym, je¿eli ona siê nie znajdzie. To pan pos³a³ tê dziewczynê nad rzekê zupe³nie sam¹. Znajdziemy j¹ odpar³ Indy, ale jego g³os zosta³ zag³uszony odg³osem walenia kilofów w g³azy. Indy powoli przesuwa³ siê wzd³u¿ belki, gdy kurz zacz¹³ tumanami sypaæ siê na niego z góry. Co za dzieñ pomyla³. Po blisko dwóch tygodniach monoton- nej harówki wokó³ podstawy piramidy i dwóch dniach spêdzonych na kopaniu tunelu nagle zaczê³o siê co dziaæ. I za wszystkie z³e wydarzenia mia³ byæ odpowiedzialny Nagle z zadumy wyrwa³ go odg³os spadaj¹cego kamiennego bloku, który uderzy³ w belkê i ru- n¹³ w dó³, tu¿ obok Bernarda i Estebana. Indy skrzywi³ siê, gdy kolejny blok oderwa³ siê i potoczy³ ku o³tarzowi. Przypomnia³o mu siê podobne dowiadczenie sprzed roku w Szkocji, kiedy razem z Deirdre zostali odciêci od wiata w Grocie Merlina i wydostali siê przez stary, zawalony komin. Wówczas De- irdre ledwo usz³a z ¿yciem. Zapragn¹³, by i teraz by³a razem z nim. wiat³o pochodni wtargnê³o do piramidy. Zrobienie nowego wejcia zajê³o studentom nieca³e piêtnacie minut. Indy us³ysza³ liczne g³osy. Wygl¹da³o na to, ¿e siê k³óc¹. Byli jednak za bardzo oddaleni od otworu, by Indyemu uda³o siê rozró¿niæ, o czym by³a mowa. Nagle wszyscy umilkli. Co, do cholery, oni wyprawiaj¹, Jones?! wrzasn¹³ Bernard. Nie wiem.
28 W tej samej chwili pojawi³o siê czyje wyci¹gniête ramiê i In- dyemu ciniêto linê z szerok¹ pêtl¹ na koñcu. Masz, we to! krzykn¹³ John. W jego g³osie brzmia³o napiêcie. Prawdopodobnie pok³óci³ siê z kim o to, jak nale¿y zawi¹zaæ supe³ pomyla³ Indy. Nie chcia³ jednak zastanawiaæ siê nad tym. Wydostawali siê. Jedynie to siê li- czy³o. Spuci³ linê jeszcze ni¿ej do Estebana. Daj mi j¹ powiedzia³ Bernard. Wzi¹³ linê od Maja i owi¹za³ siê ni¹ pod pachami. Wydostanê siê na górê i przejmê dowodzenie. Indy krzykn¹³ do stoj¹cych na zewn¹trz, kiedy Bernard by³ ju¿ gotowy. Ko³ysz¹c siê, min¹³ Indyego, niemal uderzaj¹c w przeciw- leg³¹ cianê, ale rêce na szczycie mocno ci¹gnê³y i Bernard szybko znikn¹³ w szczelinie. Gdyby Carlos nie zosta³ zabity i gdyby nie zginê³a Deirdre, mie- liby powód, ¿eby wiêtowaæ swoje ocalenie i odkrycie skarbów. Indy czu³ jednak, ¿e ta noc przyniesie jeszcze niespodzianki. Doktorze Jones, nie podoba mi siê to krzykn¹³ do niego Esteban. Tam na górze jest co nie tak. Co jeszcze mog³o byæ nie tak? Ja teraz idê Indy przeszed³ po belce, a¿ znalaz³ siê dok³ad- nie pod otworem. Spojrza³ w górê, lecz wiat³o pochodni uniemo¿li- wia³o mu zobaczenie czegokolwiek. Proszê, doktorze Jones powiedzia³ John, spuszczaj¹c mu linê. Indy umocowa³ j¹ pod pachami, nie zamierza³ jednak czekaæ na wci¹- gniêcie. W³o¿y³ ramiona w otwór, chwyci³ krawêd g³azu, po czym podci¹gn¹³ siê. Czyje rêce chwyci³y go i wydosta³y na zewn¹trz. Mam dobre i z³e wiadomoci powiedzia³ John. Co takiego? Z Deirdre wszystko w porz¹dku, ale Bernard wyst¹pi³ naprzód i znalaz³szy siê w wietle pochodni, dokoñczy³: Niech pan spojrzy, kto j¹ tutaj przyniós³, Jones. Mamy po- wa¿ne k³opoty. Indy zmru¿y³ powieki, a¿ wreszcie jego oczy przyzwyczai³y siê do owietlenia. Pierwsz¹ rzecz¹, jak¹ zobaczy³, by³a lufa wycelowa- na prosto w jego g³owê.
29 3. Huaqueros Jaki jednooki mê¿czyzna wyszczerzy³ zêby do Indyego, kieru- j¹c na niego swoj¹ broñ. Dwa pasy z nabojami mia³ przymocowane do ramion i paska. Uk³ada³y siê w kszta³cie litery X. Jego towarzy- sze byli uzbrojeni w maczety i rewolwery i nie wygl¹dali ani trochê przyjaniej ni¿ Jednooki. Wiêc znalelicie dla nas drogê do rodka, amigos odezwa³ siê Jednooki. Indy, przepraszam wybe³kota³a Deirdre. Dobrze siê czujesz? Nic mi nie zrobili. Ca³y czas obserwowali nas zza rzeki. Si, senorita ma racjê powiedzia³ Jednooki. Bylimy tutaj pierwsi. To nasze skarby. A wiêc okradacie zmar³ych, ¿eby ¿yæ powiedzia³ ironicz- nie Indy. Tak jak wy odci¹³ siê Jednooki. Jest bardzo du¿a ró¿nica w g³osie Deirdre brzmia³a poryw- czoæ. Archeologowie robi¹ rejestry, ochraniaj¹ i analizuj¹. W ten sposób poznajemy przesz³oæ. £adnie powiedziane odezwa³ siê Indy mylê jednak, ¿e on tego nie kupi. Jednooki rozemia³ siê. Ale te skarby s¹ nasze. Indy umiechn¹³ siê szeroko do huaquero i dotkn¹³ koniuszka- mi palców kapelusza.