ziomek72

  • Dokumenty7 893
  • Odsłony2 158 585
  • Obserwuję935
  • Rozmiar dokumentów26.3 GB
  • Ilość pobrań1 244 225

Roberts Nora - antologia Z mroku przeszłości

Dodano: 8 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 8 lata temu
Rozmiar :293.5 KB
Rozszerzenie:pdf

Roberts Nora - antologia Z mroku przeszłości.pdf

ziomek72 EBooki EBOOK R Roberts Nora
Użytkownik ziomek72 wgrał ten materiał 8 lata temu. Od tego czasu zobaczyło go już 97 osób, 67 z nich pobrało dokument.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 75 stron)

NORA ROBERTS Z MROKU PRZESZŁOŚCI ROZDZlAŁ PIERWSZY Wracał do domu. W Eastern Shore w stanie Maryland to świat mokradeł i trzęsawisk oraz rozległych pól z zagonami upraw ciągnących się w idealnych szeregach. Świat wartkich rzek o stromych brzegach i ukrytych dopływów, do których czaple zlatują się na żer. To także świat zatoki pełnej krabów oraz zbierających je poławiaczy. Gdziekolwiek mieszkał - czy w pierwszych dziesięciu latach swego nieszczęsnego dzieciństwa, czy też w ostatnich kilku, gdy miał już trzydziestkę na karku - tylko ten zakątek Marylandu uważał za swój prawdziwy dom. Dom, który wywoływał w nim tysiące wspomnień, a wszystkie ja- sne i promienne jak słońce migoczące w wodach zatoki Chesapeake. Kiedy przejeżdżał most, jego artystyczna dusza aż się rwała, by uwiecznić tę chwilę - intensywny granat wody, śmigające po po- powierzchni lodzie, białe fale i pikowanie żarłocznych mew. Ziemia do- słownie kipiała soczystymi zieleniami oraz całą gamą brązów, bujnym listowiem drzew gumowych i dębów, gdzieniegdzie rozświetlonych barwną plamą kwiatów skąpanych w wiosennym cieple. Pragnął zapamiętać tę chwilę, tak jak zapamiętał swój przyjazd nad zatokę na Eastern Shore. Zamknięty w sobie, wystraszony chło- pak u boku mężczyzny, który obiecał mu nowe życie. Siedział na miejscu pasażera obok człowieka niemal nieznanego. Z tyłu leżały jego ubrania i kilka osobistych drobiazgów w papiero-| wej torbie. Z przejęcia aż go ściskało w dołku, ale przybrał znudzoną minę, wbijając wzrok w okno. Najważniejsze, że zdołał się od niej wyrwać. I tylko to się liczyło. Zresztą staruszek wydał mu się całkiem w porządku. Nie cuchnął gorzałą, tak jak ci menele sprowadzani przez Glorię do ich wspólnej nory, ani miętówkami, które miały ukryć alkoholowy odór. I zawsze przy spotkaniu stary Ray stawiał mu hamburgera albo pizzę. No i rozmawiał z nim. 1. Z jego dotychczasowych doświadczeń wynikało, że dorośli nie rozmawiają z dziećmi. Mówią do nich, o nich, przy nich. Ale nie rozmawiają z nimi. Ray natomiast rozmawiał. I słuchał. A kiedy spytał, czy Seth chciałby z nim zamieszkać, chłopiec poczuł, że może... może coś się w jego życiu odmieni. Oddalał się od niej. Z tego cieszył się najbardziej. Im dłużej jechali, tym bardziej się od niej oddalał. Gdyby coś nawaliło, zawsze mógł dać dyla. Facet naprawdę był stary. Słusznej postury, ale stary. Siwy jak gołąbek, miał szeroką pomarszczoną twarz. Popatrując na niego z ukosa, Seth zaczął w myślach rysować tę twarz. Oczy Raya były zadziwiająco niebieskie, tak jak jego własne, tyle że malowało się w nich zmęczenie. - Jesteśmy prawie na miejscu - oznajmił Ray, dojeżdżając do mostu. - Głodny? - Bo ja wiem? Chyba tak. - Mnie się zdaje, że młodzi są zawsze głodni. Wychowałem już trzy studnie bez dna. W jego głosie brzmiał nieco wymuszony uśmiech. Pomimo swoich dziesięciu lat chłopiec potrafił to wyczuć. - Dlaczego mnie pan wiezie do siebie? - Żebyś miał dach nad głową. - E, nie wierzę. Ludzie tacy nie są. - Niektórzy są. Chociażby moja żona Stella i ja. - Uprzedził ją pan, że przyjadę? Ray uśmiechnął się ze smutkiem. - W pewnym sensie. Jakiś czas temu umarła. Ale na pewno byś ją polubił. Chłopak nie wiedział, co powiedzieć. - Co ja tam będę robił? - Będziesz żył - odparł Ray. - Jak inni chłopcy. Chodził do szkoły, szukał guza. Nauczę cię żeglować. - Łódką?

Teraz Ray się roześmiał. Jego tubalny śmiech wypełnił cały samochód. Chłopiec nie rozumiał powodu do śmiechu, ale się odprężył. - Tak, łódką. Ale mi się trafił durny szczeniak! Zawsze takie zbieram. Dostałem do rozbiórki stary dom. Możesz mi pomóc. Wyznaczę 2. ci obowiązki. Ustalimy zasady, będziesz ich przestrzegał. Niech ci się nie zdaje, że dam sobie w kaszę dmuchać, bo jestem stary. - Pan jej zapłacił. Ray oderwał wzrok od szosy i uważnie spojrzał w oczy barwy jego własnych. - Zgadza się. Tylko to do niej trafia. Nigdy cię nie rozumiała, prawda? - Jak pan się na mnie wkurzy albo znudzi, albo zmieni zdanie, to mnie pan odeśle... Znajdowali się teraz na moście. Ray zjechał na pobocze, odwrócił się do chłopca i spojrzał mu prosto w oczy. - Na pewno nieraz się wkurzę, a w moim wieku nietrudno też o zmęczenie. Ale obiecuję ci tu i teraz, słowo honoru, że nigdy cię nie odeślę. -A jeżeli ona... - Nie pozwolę jej na to - przerwał mu Ray. - Choćby nie wiem co. Teraz należysz do mojej rodziny i zostaniesz tu, jak długo zechcesz. A kiedy Quinn daje słowo - dodał, wyciągając rękę - to zawsze go dotrzymuje. Seth spojrzał na wyciągniętą rękę. Poczuł, że poci mu się dłoń. - Nie lubię, jak ktoś mnie dotyka. - W porządku. Ale masz moje słowo. - Ruszył z pobocza. - Jesteśmy prawie na miejscu - powtórzył. Kilka miesięcy później Ray Quinn zginął, ale dotrzymał słowa. Dzięki trzem mężczyznom, których usynowił. To oni stali się wybawieniem dla wystraszonego, podejrzliwego mizeraka. Stworzyli mu dom, zrobili z niego mężczyznę. Cameron, nerwowy, impulsywny Cygan. Ethan, cierpliwy, stateczny żeglarz. Phillip, elegancki, bystry menedżer. Wspierali go, walczyli o niego. Ocalili go. Jego bracia. Pozłacany blask przedwieczornego słońca opromieniał trawy mokradeł, trzęsawiska, rozległe pola z rzędami upraw. Kiedy mijał miasteczko St. Christopher, przez otwarte okna uderzył go w nozdrza zapach oceanu. Zastanawiał się, czy nie wpaść najpierw do miasta, do starej siedziby zakładów szkutniczych. Zakład „Łodzie Quinnów" nadal 3. budował na zamówienie małe drewniane jednostki pływające. Przez osiemnaście lat wyrobił sobie wysoką markę, słynął z jakości i kunsztu. Pewno teraz też by ich tam zastał. Cama klnącego w żywy kamień przy wykańczaniu misternej dłubaniny w kabinie. Ethana w milczeniu szlifującego burty. Phila, na górze w kantorku, obmyślającego kolejną przebojową kampanię reklamową. Mógłby wstąpić do Crawforda po sześciopak. Może golnęliby sobie po zimnym piwku... Choć, co bardziej prawdopodobne, Cam rzuciłby mu młotek i kazał brać się do roboty. Chętnie by nawet postukał, ale nie to ciągnęło go tu z nieprzepartą mocą. Nie to wiodło tą wąską polną drogą, wzdłuż której bagna wynurzały się z cienia, a sękate pnie drzew pyszniły majowymi liśćmi. Żaden z widzianych zakątków ziemi - wielkie kopuły i wieżyce Florencji, Paryż w kwiatach, oszałamiająco zielone wzgórza Irlandii - nie wzruszał go i nie wypełniał serca tak, jak ten stary biały dom ze spłowialymi niebieskimi obwódkami wokół okien i drzwi, przycupnięty na trawiastym zboczu schodzącym do spokojnej wody. Zaparkował na podjeździe za starą białą corvettą, która niegdyś należała do Stelli i Raya Quinnów. Samochód lśnił jak lustro, tak jak w dniu, w którym wyjechał z salonu. Robota Cama, pomyślał. Pewnie by powiedział, że tej maszynie należy się szczególny szacunek. Przecież chodziło o Raya i Stellę, o rodzinę. Chodziło o miłość. Krzak bzu przed domem stał obsypany kwieciem. Również widomy znak miłości, pomyślał. Kiedy miał dwanaście lat, dał Annie na Dzień Matki mały kostropaty krzaczek. Pamiętał, że się rozpłakała. Jej duże, piękne piwne oczy zaszły łzami, a ona śmiała się i ocierała je przez cały czas, kiedy wsadzał go w ziemię razem

z Camem. * Anna była żoną Cama, a zatem jego siostrą. Ale w duchu tak naprawdę uważał ją za matkę. Kiedy wysiadł, otoczyła go cudowna cisza. Nie był już dawnym mizerakiem ze zbyt wielkimi stopami, łypiącym podejrzliwie spode łba. Dorósł do swoich stóp. Miał metr osiemdziesiąt pięć wzrostu i mięśnie jak ze stali. Lniana strzecha na głowie przybrała odcień miedzianego brązu. Przeczesując teraz ręką włosy, przypomniał sobie, jak się zastanawiał, czy ich nie ostrzyc przed wyjazdem z Rzymu. Bracia na pewno będą wykpiwali jego kucyk, więc go zachował, choćby dla zasady. 4. Wzruszył ramionami, wsadził ręce do kieszeni znoszonych dżinsów i ruszył przed siebie, bacznie się rozglądając. Kwiaty Anny, fotele bujane na frontowym ganku, ocieniający dom z jednego boku las, po którym uganiał się jako chłopak. Stary pomost kołyszący się nad wodą i przycumowana do niego biała żaglówka. Zapatrzył się w dal. Kąciki jego pełnych ust na szczupłej opalonej twarzy uniosły się ku górze. Ciężar, z którego nawet nie zdawał sobie sprawy, zaczął zsuwać mu się z serca. Wtem z lasu wyprysnął czarny pocisk. - Głupi! Pies stanął przed nim jak wryty, wachlował się tylko uszami i dyszał. Czekał. - No, chodź, chodź do mnie, staruszku, wcale tak długo to nie trwało. - Przykucnął, wyciągnął rękę. - Pamiętasz mnie? Głupi uśmiechnął się uśmiechem, któremu zawdzięczał swoje imię, rozwalił się na ziemi i wystawił brzuch do pogłaskania. - No, nareszcie. Dobra psina. W tym domu zawsze był pies, była łódź na przystani, fotel bujany na ganku i drugi pies w podwórku. -Taaa, pamiętasz... Głaszcząc Głupiego, spojrzał w drugi koniec podwórza, gdzie Anna posadziła hortensje na grobie jego psa, wiernego, ukochanego Durnego. - To ja, Seth - mruknął. - Długo mnie nie było. Usłyszał dźwięk silnika, a potem pisk opon. Wyprostował się, a pies skoczył naprzód i pognał jak strzała przed dom. Odwlekając upragnioną chwilę, Seth zwolnił. Rozległ się trzask za- mykanych drzwi, a następnie melodyjny kobiecy głos, który witał psa. Dopiero wtedy podniósł na nią wzrok - Anna Spinelli Quinn, z burzą kasztanowych loków, rozwianych w drodze wiatrem, i naręczem toreb, które wytaszczyła z samochodu. Uśmiechnął się jeszcze szerzej, kiedy zobaczył, jak usiłuje ostudzić bezmierną czułość psa. - Ile razy mam ci wbijać do głupiego łba - strofowała go - że nie wolno skakać na ludzi, zwłaszcza na mnie. Zwłaszcza kiedy mam na sobie kostium. - Piękny kostium! - zawołał Seth. - A nogi jeszcze lepsze. Poderwała głowę, w piwnych oczach odmalowały się za jednym zamachem zdumienie, zaskoczenie i radość powitania. 5. - O mój Boże! Nie zważając na zawartość toreb, wrzuciła je z powrotem przez otwarte drzwi samochodu. I skoczyła w jego stronę. Porwał ją, uniósł w górę i okręcił w powietrzu. - Seth, Seth... - przywarła do niego, nie zważając na psa, który skakał, piszczał i za wszelką cenę próbował wsadzić między nich pysk. - Nie mogę uwierzyć, że to ty. - Nie płacz. - Tylko trochę. Niech ci się przyjrzę. - Odstąpiła na krok i ujęła jego twarz w dłonie. Jak on wyprzystojniał, pomyślała. Jak wyrósł. Przeczesała mu dłonią włosy. Uśmiechała się przez płynące strumieniem łzy. - Świetnie wyglądasz. Widać, że jesteś artystą. - A ty najpiękniejszą kobietą pod słońcem. Potrząsnęła głową. - Kiedy przyjechałeś? Myślałam, że jesteś w Rzymie. - Byłem, ale ciągnęło mnie tutaj. - Gdybyś zadzwonił, wyjechalibyśmy po ciebie. - Chciałem wam sprawić niespodziankę. - Podszedł do samochodu, żeby wyjąć jej

zakupy. - Cam jest w firmie? - Chyba tak. Zostaw, ja zaniosę. - A gdzie Kevin i Jake? Ruszyła z nim wzdłuż podjazdu. Spojrzała na zegarek, zastanawiając się, gdzie są synowie. - Jaki dzisiaj dzień tygodnia? - Czwartek. - Kevin ma próbę sztuki w szkole, a Jake trening softballu. Kevin zrobił prawo jazdy, Boże miej nas w opiece, i zabierze brata, wracając do domu. Otworzyła frontowe drzwi. Nic się nie zmieniło, pomyślał Seth. Mimo że inny był kolor ścian, zniknęła stara kanapa, a na stole stała nowa lampa, tu nigdy nic się nie zmieniało, bo klimat domu pozostawał ten sam. - Siadaj... - Wskazała mu miejsce przy kuchennym stole, pod którym rozłożył się Głupi. -1 opowiadaj. Napijesz się wina? - Chętnie, ale najpierw pomogę ci się rozpakować. - Kiedy uniosła brwi, przystanął z kartonem mleka w ręce. - Co takiego? - Przypomniałam sobie, jak wszyscy, łącznie z tobą, znikali, ilekroć trzeba było rozpakować zakupy. 6. - Bo zawsze twierdziłaś, że źle je rozkładam. - Robiłeś to naumyślnie, więc musiałam wyrzucać cię z kuchni. - Zorientowałaś się, co? - Jak zawsze w przypadku moich chłopaków. Nic nie umknie mojej uwagi, kolego. Czy coś się stało w Rzymie? - Nie. - Nie przerywał rozpakowywania. Wiedział, gdzie co ma swoje miejsce w kuchni Anny. - Nie mam żadnych kłopotów. A ja widzę, że masz, pomyślała, ale na razie to przemilczę. - Otworzę pyszne włoskie białe. Wypijemy po kieliszku i opowiesz mi o tych cudach za oceanem. - Przepraszam, że nie przyjechałem do domu na Gwiazdkę. - Kotusiu, rozumieliśmy. Miałeś wystawę w styczniu. Tacy jesteśmy z ciebie dumni, Seth. Cam kupił chyba ze sto egzemplarzy tego numeru „Smithsonian", w którym ukazał się artykuł o tobie. Młody amerykański artysta podbija Europę. Wzruszył ramieniem. Uśmiechnęła się, widząc ten charakterystyczny gest Ouinnów. - No, to siadaj - poprosiła. - Usiądę, ale czekam na ciebie. - Już siadam. - Otworzyła wino, wyjęła dwa kieliszki. - Ostatnio więcej zajmuję się papierkową robotą niż pracą z ludźmi. Pomoc społeczna wymaga mnóstwa biurokracji, nie tak znów satysfakcjonującej. Do tego dwoje nastolatków w domu... Nie ma czasu na nudę. Zakłady szkutnicze kwitną. Postawiła kieliszek przed Sethem. - Aubrey też już tam pracuje. - Naprawdę? - Uśmiechnął na myśl o dziewczynie, która była mu bardziej siostrą niż ktokolwiek połączony z nim prawdziwymi więzami krwi. - Jak jej się powodzi? - Wspaniale. Jest piękna, mądra, uparta, a według Cama ma dryg do ciesiołki. Grace przeżyła pewien zawód, że Aubrey nie chce tańczyć, ale trudno się przeciwstawiać, kiedy własne dziecko jest tak szczęśliwe. Za to Emily, druga córka Ethana, poszła w ślady matki i kręci piruety do zawrotu głowy. - Nadal wybiera się do Nowego Jorku pod koniec sierpnia? - Propozycja występu w Amerykańskim Zespole Baletowym nie trafia się co dzień. A Dekę wdał się w ojca - spokojny, roztropny i najlepiej czuje się na wodzie. Zjesz coś? 7. Nie. - Przykrył jej leżącą na stole dłoń swoją. - Opowiadaj. - No dobrze. Phillip nadal sprawdza się jako guru marketingu i promocji w firmie. Chyba nikt z nas, łącznie z nim samym, nie podejrzewał, że rzuci agencję reklamową w Baltimore, zrezygnuje z miejskiego życia i osiądzie na dobre w St. Chris. Ale spędził tu już czternaście lat, więc raczej nie zakrawa to na kaprys. Oczywiście on i Sybill mają mieszkanie w Nowym Jorku. Ona pracuje teraz nad nową książką. - Wiem. Rozmawiałem z nią. - Pogłaskał stopą psa po łbie. - Jak dzieci?

- Jak wszystkie szanujące się nastolatki. W zeszłym tygodniu Bram kochał się do szaleństwa w jakiejś Cloe. Niewykluczone, że już mu przeszło. Fiona dzieli swoje pasje między chłopców a zakupy. Ale w wieku czternastu lat to naturalne. - Czternastu! Nie miała dziesięciu, kiedy wyjeżdżałem do Europy. Trudno mi uwierzyć, że Kevin jeździ już samochodem, Aub buduje łodzie, a Bram ugania się za spódniczkami. Pamiętam... Urwał, pokiwał głową. - Co takiego? - Pamiętam, jak Grace chodziła w ciąży z Emily. Zupełnie jakby minęło zaledwie pięć minut, a teraz Emily wybiera się na występy do Nowego Jorku. Jak to możliwe, że minęło osiemnaście lat, Anno, a tyś się w ogóle nie postarzała! - Och, stęskniłam się za tobą, chłopcze. - Roześmiała się i ścisnęła go za rękę. - Ja się też stęskniłem. Za wami wszystkimi. - Zaraz temu zaradzimy. Ściągniemy całą ferajnę na niedzielę i urządzimy huczne przyjęcie u Quinnów. Co ty na to? - Jesteś wielka! Pies zaskomlał, wyprysnął spod stołu i rzucił się do drzwi. - To Cameron - powiedziała Anna. - Wyjdź do niego. Ruszył przez dom jak dawniej. Otworzył drzwi z siatki i zobaczy! mężczyznę szarpiącego się na trawniku z psem o kawałek sznura. Cameron nadal trzymał się prosto, sylwetką przypominał sprintera. Na głowie gdzieniegdzie srebrzył mu się siwy włos. Miał zakasane rękawy roboczej koszuli, dżinsy miejscami wytarte do białego, na głowie okulary przeciwsłoneczne, a na nogach wysłużone buty marki Nike. Mimo pięćdziesiątki Cameron Quinn był wciąż imponującym mężczyzną. 8. Zamiast powitania Seth puścił z trzaskiem drzwi. Cam podniósł wzrok. Żaden się nie odezwał, a przepłynęło jakby tysiąc słów. Miliony uczuć, natłok wspomnień. Seth zszedł bez słowa po schodach, Cameron ruszył przez trawnik. Stanęli twarzą w twarz. - Mam nadzieję, że ten złom na podjeździe jest wypożyczony - warknął Cameron. - Aha. Nie zdołałem nic lepszego w tak krótkim czasie zorganizować. Jutro go oddam i pojeżdżę trochę corvettą. Uśmiech Camerona był ostry jak brzytwa. - Chyba śnisz, brachu. Klepnął Setha serdecznie w ramię, po czym mocno go uścisnął. - Dlaczego nas, do pioruna, nie zawiadomiłeś o przyjeździe? - Bo zdecydowałem się pod wpływem chwili - tłumaczył Seth. - Po prostu nagle zapragnąłem się tu znaleźć. - Rozumiem. Czy Anna już rozgrzewa do białości linie telefoniczne, żeby zaprosić wszystkich na tuczonego cielaczka? - Pewnie tak. Obiecała go na niedzielę. -1 dotrzyma słowa. Rozpakowałeś się? - Nie. Jeszcze mam rzeczy w samochodzie. - To chodźmy po twoje manatki. - Cam, posłuchaj... - Seth dotknął jego ręki. - Chciałbym wrócić do domu. Ale na stałe. Mogę zostać? Cam zsunął okulary przeciwsłoneczne i szarymi jak dym oczami prześwidrował Setha. - Co z tobą, u diaska? Dlaczego pytasz? Chcesz mnie wkurzyć? - Nigdy nie dałeś mi powodu. Zresztą nikomu nie dajesz. Będę się trzymał w karbach. - Zawsze się trzymasz. Stęskniliśmy się za twoją wredną gębą. Nie mogłem sobie wymarzyć, pomyślał Seth w drodze do samochodu, lepszego powitania ze strony Camerona Quinna. Jego pokój był taki sam, a w nim łóżko, w którym spał, śnił i się budził. Teraz rzucił na nie niedbale walizkę, a wysłużony zestaw farb - prezent od Sybill z okazji jedenastych urodzin - położył na stole do pracy, który zrobił mu Ethan. Trzeba będzie rozejrzeć się za pracownią. Dopóki pogoda dopisuje, mógł pracować na dworze. Ale musiał gdzieś trzymać płótna, przybory. Może znajdzie się miejsce w starej stodole zakładów szkutniczych. Wiedział jednak, że na stałe mu to nie wystarczy. A on chciał tu zostać na stałe. 9.

Zmęczyło go podróżowanie. Wyjechał, bo chciał rozwinąć skrzydła. Chciał się uczyć. I malować. Dlatego studiował we Florencji i pracował w Paryżu. Schodził góry Irlandii i Szkocji. Żył byle jak. Kiedy musiał wybierać między kupnem jedzenia i farb, chodził głodny. Wcześniej też bywał głodny. Najwyraźniej przydały mu się doświadczenia z czasów, w których nie miał nikogo, kto by zadbał o jego pełny żołądek, zapewnił mu ciepło i bezpieczeństwo. Wyjął szkicownik, odłożył węgiel i pastele. Na ścianach pokoju wisiały jego wczesne rysunki. Cam nauczył go robić ramy, pokazując w warsztacie szkutniczym sposób łączenia ścianek w skrzyniach uciosowych. Seth zdjął z haczyka obrazek, żeby mu się przyjrzeć. Surowa, niesforna kreska zawierała obietnicę talentu. Więcej, obietnicę wybawienia. Nieźle ich uchwyciłem, pomyślał. Cam, z kciukami zatkniętymi w kieszeniach, w prowokacyjnej pozie. Phillip, ulizany, balansujący na krawędzi elegancji cechującej ulicznych cwaniaczków. Ethan w swoim roboczym stroju, stateczny jak sekwoja. Siebie też narysował. Seth w wieku dziesięciu lat. Chude, wąskie ramiona, duże stopy i zadarta w górę broda, by zatuszować coś bardziej bolesnego niż strach - nadzieję. Chwila, pomyślał, uwieczniona w ołówku. Robiąc ten rysunek, zaczynał wierzyć w głębi duszy, że staje się jednym z nich. Quinnem. - Zadrzeć z jednym Quinnem - mruknął, odwieszając rysunek na ścianę - to zadrzeć z całą rodziną. Rozdział drugi WSTAWAJ,śpiochu. To nie dom noclegowy. Słysząc ten głos, z nutą radosnego sadyzmu, Seth jęknął. Przewrócił się na brzuch i naciągnął poduszkę na głowę. - Zjeżdżaj. Jak najdalej ode mnie. - Jeżeli sądzisz, że całymi dniami będziesz się tak wylegiwał, to się, chłopie, mylisz. Seth otworzył jedno oko, spojrzał na budzik przy łóżku. Dochodziła siódma. Wtulił znów twarz w materac. 10. Cam zerwał pościel, złapał Setha za nogi w kostkach i ściągnął go na podłogę. Seth wytrzeszczył oczy na oprawcę. - Co z tobą, do diaska? To mój pokój i moje łóżko, chcę odespać. - Wrzuć coś na siebie. Mam dla ciebie robotę za domem - powiedział Cam, wychodząc z pokoju. - Spraw się w pięć minut. - Oj dobra, już dobra. Pewne rzeczy nigdy się nie zmieniają, myślał Seth, wciągając dżinsy. Następnie naciągnął przez głowę bluzę i wyszedł z pokoju. - Mamo, nie mogę znaleźć butów! - rozległ się głos z korytarza. Seth spojrzał na pokój Jake'a, idąc w stronę schodów. - Stoją na środku kuchni! - zawołała z głębi domu Anna. - Zupełnie nie na miejscu. - Nie chodzi mi o te, tylko o te drugie. Znajome rodzinne potyczki przyprawiłyby Setha o uśmiech, gdyby nie to, że dochodziła dopiero siódma. - Czego, do cholery, chce Cam? - spytał Annę, wparowując do kuchni. - Znajdzie się jakaś kawa? Dlaczego wszyscy od rana robią tu tyle krzyku? - Cam prosił, żebyś wyszedł do niego na dwór. Zostało jeszcze pół dzbanka kawy, a robimy tyle krzyku, bo tak lubimy witać dzień. Seth, idź do Cama, bo zepsujesz mu jego radosny nastrój. Seth wyszedł na dwór z kubkiem kawy w ręce. Stali tam wszyscy niemal tak, jak przed laty uwiecznił ich na rysunku. Cam z kciukami zatkniętymi w kieszeniach, Phillip jak zwykle odpicowany, w garniturze, Ethan w spłowiałej znoszonej czapce na rozwianych włosach. Seth przełknął łyk kawy. -1 po to wyciągnąłeś mnie z łóżka? - Język ci się nie stępił. - Phillip uścisnął go serdecznie. Oczami koloru

płowego złota, tak jak jego włosy, przeczesał wyświechtaną koszulę i dżinsy Setha. - Więc niczego cię nie nauczyłem? -1 kiwając głową, wziął w palce rękaw jego szarej, sfatygowanej koszuli. - Najwyraźniej pobyt we Włoszech także nic ci nie dał. - To tylko ubranie, Phil. Wkładasz je na grzbiet, żeby się nie przeziębić albo żeby cię nie aresztowali. Z grymasem cierpienia na twarzy Phillip cofnął się o krok. - No i gdzie popełniłem błąd? 11. - Dla mnie wygląda w porządku - powiedział Ethan. - Może tylko za bardzo wymizerowany. A to co? - Pociągnął Setha za włosy. - Długie jak dziewczyńskie. - Wczoraj wieczorem związał je w śliczny kucyk - powiedział Cam. - Naprawdę uroczo wyglądał. - Skombinujemy ci ładną różową wstążkę - obiecał Ethan, rechocząc, i objął Setha niedźwiedzim uściskiem. Phillip wziął od Setha kubek i pociągnął łyk. - Uznaliśmy, że warto tu wpaść przed niedzielą, żeby cię zobaczyć. - Miło was widzieć. - Seth spojrzał na Cama. - Trzeba mi było powiedzieć, że wszyscy się zjechali, zamiast mnie tak wywlekać z łóżka. - Tak jest fajniej. - Cam zakołysał się na piętach. - No to co robimy, chłopaki? - No to co? - zawtórował Phillip i odstawił kubek na poręcz ganku. - No to co? Ethan jeszcze raz pociągnął Setha za włosy, po czym chwycił go za rękę. -Co jest?! Cam uśmiechnął się tylko i złapał Setha za drugą rękę. Seth nie musiał widzieć jego lśniących oczu, żeby zrozumieć. - No co wy? Żartujecie chyba! - Jak mus, to mus. - I zanim Seth zdążył się wyrwać, Phillip podciął mu nogi. - Przynajmniej nie musisz się martwić, że zmoczysz jakiś picerski strój. - Puśćcie mnie! - Seth szamotał się i wierzgał, kiedy znosili go z ganku. - Woda jest cholernie zimna. - Pójdzie na dno jak kamień - stwierdził spokojnie Ethan, kiedy taszczyli Setha na przystań. Wyrywał się, zagryzał wargi, żeby się nie śmiać. - Trzech was trzeba, żeby mnie unieść. Banda cherlawych staruchów - dogryzał im. Ale łapska mają, pomyślał, jak z żelaza. Phillipowi zadrgała brew. - Daleko go dorzucimy? - To się okaże. Raz... - zaczął odliczać Cam, kiedy stanęli, bujając go na pomoście. - Zabiję was! - Seth wił się jak piskorz, to klnąc, to śmiejąc się na przemian. 12. - Dwa... - wycedził Phillip z uśmiechem. - Oszczędzaj siły, mały. - Trzy! Witaj w domu, Seth! - zawrzasnął Ethan, kiedy wspólnymi siłami podrzucili go do góry. Miał rację. Woda była lodowata. Zmroziło go do szpiku kości, zaparło dech. Kiedy wypłynął na powierzchnię, otrząsając włosy, usłyszał, jak bracia wyją z zachwytu. Stali razem na pomoście, w blasku porannego słońca, na tle starego białego domu. Nazywam się Seth Quinn, pomyślał. I jestem w domu. Poranna kąpiel prawie całkiem zmyła z niego skutki przesunięcia czasu po podróży z Europy. Skoro był już na nogach, postanowił to wykorzystać. Pojechał do Baltimore, oddał wynajęty samochód. Następnie potargował się trochę w autokomisie i wrócił na Eastern Shore jako dumny właściciel srebrnego jaguara z opuszczanym dachem. Sprzedaż jego obrazów miała dwie strony. Każde rozstanie z własnym płótnem odczuwał jak cios w serce. Ale ponieważ jego prace miały wzięcie, postanowił wykorzystać swój sukces. Bracia, pomyślał z radością, zzielenieją, jak ich przewiezie taką bryką. Zwolnił trochę przy wjeździe do St. Chris. Małe nadmorskie miasteczko z ruchliwymi nabrzeżami i cichymi uliczkami było kolejnym obrazem, który odtwarzał

w myślach setki razy. Ulica Targowa, pełna sklepów i restauracji, biegła równolegle do przystani, gdzie poławiacze krabów nadal wystawiali w weekendy stoliki, żeby zademonstrować swe zdobycze turystom. Miasto ciągnęło się w głąb lądu, pełne starych wiktoriańskich domów z gankami i szalunkiem, osiadłych w cieniu bujnych drzew. Minął sklep Crawforda. Przypomniały mu się niedbale przyrządzo- I ne kanapki, kapiące lody w rożkach i miejscowe plotki. Zjeździł te ulice wzdłuż i wszerz na rowerze, ścigając się z Dannym i Willem , McLeanami. Potem objeździł je w kółko używanym chevroletem, którego wyszykował razem z Camem, kiedy skończył szesnaście lat. Zatrzymał się na parkingu, żeby zejść na przystań. Chciał się napa-trzeć na grę świateł, cieni, kolorów i kształtów. Żałował, że nie zabrał szkicownika. Wciąż nie posiadał się ze zdziwienia, ile piękna jest na świecie. Jak się to wszystko zmienia na jego oczach. Oto słońce pada na wodę, by za chwilę rozlać się po niej złotą łatą lub skryć za chmurą. Albo ten krągły policzek dziewczynki, która patrzy w górę, na mewę. Śmiech 13. rzeźbi jej usta, a palce splatają z palcami matki w geście całkowitego zaufania. Ile w tym utajonej siły. Stal i patrzył, jak biała łódź przechyla się na niebieskiej wodzie, a żagle wydymają, łapiąc wiatr. Znów zapragnął znaleźć się na wodzie. Może porwie Aubrey na kilka godzin. Ruszył do samochodu. Jego uwagę zwrócił szyld nad wystawą nowego sklepu: W pąku i w rozkwicie, przeczytał. Kwiaciarnia. Podszedł bliżej, zauważył ozdobne doniczki wiszące po obu stronach witryny. W oknie pełno było kwiatów i drobnych bibelotów. Sympatyczne drobiazgi, pomyślał, rozbawiony łaciatą czarno-białą krową tonącą w bratkach. W prawym dolnym rogu przeczytał: Właściciel: Drusilla Whitcomb Banks. Nie znał tego nazwiska, a ponieważ napis głosił, że sklep powstał we wrześniu poprzedniego roku, wyobraził sobie pedantyczną, podstarzałą wdowę. Siwe włosy, wykrochmalona suknia w kwiecisty deseń, do tego eleganckie pantofle i połówkowe okulary na złotym łańcuszku zawieszonym wokół szyi. Dawniej pewno przyjeżdżała do St. Chris z mężem na długie weekendy, a kiedy umarł, nie miała co zrobić z czasem i z pieniędzmi. Dlatego wprowadziła się tutaj i otworzyła kwiaciarenkę, żeby przebywać w miejscu, w którym spędzali beztroskie chwile, a jednocześnie robić coś, o czym marzyła od lat. Polubił nawet swoją wydumaną panią Whitcomb Banks z jej snobistyczną kotką, bo przecież musiała mieć kota, najlepiej imieniem Ernestyna. Postanowił uszczęśliwić ją, a zarazem liczne kobiety swojego życia. Z zamiarem kupna dla nich kwiatów, otworzył drzwi. Brzęknęły melodyjne dzwoneczki. Właścicielka ma zmysł artystyczny, pomyślał. Kwiaty są dla niej tym, czym dla niego farba. Umiała przepięknie je ustawić bądź rozwiesić. Kaskady barw, melanże kształtów, zestawienia faktur pokrywały bez reszty płótno sklepu. Zgodnie z jego oczekiwaniem panował w nim ład, ale nie był to ład bezduszny. Ponadto urzekły go bibeloty. Żelazne świnki, żaby grające na fletach, smoki ze szkaradnymi pyskami. Doniczki i wazony, wstążki i koronki, płytkie wazy z ziołami i bujne rośliny doniczkowe. Wszystko razem sprawiało wrażenie przemyślnie zaaranżowanego chaosu na niewielkiej, świetnie wykorzystanej powierzchni. Dobra robota, pani 14. Whitcomb Banks, pochwalił ją w duchu, szykując się do większych zakupów. Kobieta, która wyszła z drzwi w głębi za długim kontuarem, nie odpowiadała wyobrażeniu Setha o utalentowanej wdowie, ale z całą pewnością dobrze się komponowała w ogrodzie wyobraźni. Seth przyznał swojej wdowie dodatkowe punkty za zatrudnienie asystentki przywodzącej na myśl wróżki i zaklęte księżniczki. - Słucham pana. - Hmm, dzień dobry. Seth podszedł do kontuaru, nie odrywając od niej wzroku. Wysoka, smukła, piękna jak róża, pomyślał. Czarne, krótko obcięte włosy podkreślały kształtną głowę, jednocześnie obnażając elegancką łodygę szyi. Takie uczesanie, pomyślał, wymaga od kobiety sporej odwagi i pewności siebie. Niemal całkiem pozbawiona ram twarz w delikatnym odcieniu kości słoniowej

tworzyła idealny owal. Bogowie w dniu tworzenia tej istoty mieli wyborny nastrój - dali jej podłużne, zielone oczy w kształcie migdałów, z bursztynową otoczką wokół źrenic, mały i prosty nos oraz szerokie, pełne usta, które dziś pociągnęła głębokim, zmysłowym różem. W brodzie dostrzegł subtelny dołek, jak gdyby stwórca musnął ją nieznacznie na znak aprobaty. Chętnie malowałby tę twarz. I ją całą. Wyobraził sobie, jak leży na łożu zasypanym płatkami czerwonych róż, bajkowe oczy błyszczą w sennym rozmarzeniu, a kąciki ust unoszą lekko w górę, jak gdyby właśnie zbudziła się ze snu o kochanku. Jej uśmiech nie znikł pod jego wzrokiem, uniosła natomiast czarne skrzydełka brwi. - Zatem w czym mogę pomóc? Miała ciekawy głos. Silny i gładki. Akcent stanowczo nie miejscowy. - Może zacznijmy od kwiatów - powiedział. - Piękny sklep. - Dziękuję. Jakie kwiaty ma pan na myśli? - Zaraz do tego przejdziemy. - Przechylił się przez kontuar. - Długo tu pani pracuje? - Od początku. Jeżeli pan już myśli o Dniu Matki, mam śliczne... - Nie, Dzień Matki załatwiłem wcześniej. Poznaję po akcencie, że nie pochodzi pani stąd - dodał. - Chyba bardziej z północy. - Zgadł pan. Z Dystryktu Kolumbia. 15. - A nazwa sklepu pochodzi od Whistlera? Na jej twarzy mignęło zaskoczenie. - Rzeczywiście. Pan pierwszy się zorientował. „Arcydzieło powinno objawić się malarzowi jak kwiat - idealne zarówno w pąku, jak i w rozkwicie". - Może z powodu mojego zajęcia. Sam maluję. - Naprawdę? Skarciła się w duchu, że tak się rozpędza. W małym miasteczku rytuał nakazywał prowadzić z nieznajomymi rozmowy cierpliwe i okrężne. Tymczasem ona zdążyła go już przenicować wzrokiem. Miał dziwnie znajomą twarz, a oczy, przenikliwie niebieskie i szczere, patrzyły prosto w jej oczy. Nie zniżyłaby się do flirtu, na pewno nie dla podniesienia atrakcyjności handlu, ale stać ją było na serdeczność. Zresztą właśnie z potrzeby serdeczności przyjechała do St. Chris. Wyobraziła sobie, że jej klient maluje domy i zaczęła szukać w myślach bukietu dostosowanego do jego możliwości finansowych. - Pan tu pracuje? - Teraz tak. Długo mnie zresztą nie było. A pani pracuje tu sama? - Rozejrzał się. - Czy właścicielka czasem zagląda? - Na razie sama. I to ja jestem właścicielką. Roześmiał się. - Ech, to nie trafiłem. Miło mi panią poznać, pani Drusillo Whit-comb Banks. - Wyciągnął rękę. - Nazywam się Seth Quinn. Seth Quinn. Podała mu bezwiednym ruchem rękę, natychmiast dokonując w głowie poprawek. Nie widziała tej twarzy w mieście, lecz znała ją z pism. I nie był to malarz pokojowy, mimo starych dżinsów i spłowiałej koszuli, tylko artysta. Miejscowy chłopak, który podbił Europę. - Podziwiam pańską pracę - wyznała. - Dziękuję. A ja pracę pani. I pewnie właśnie ją przerywam. Ale postaram się to wynagrodzić. Chciałbym z pani pomocą zachwycić kilka kobiet. - Kobiet? W liczbie mnogiej? - Tak. Trzech... nie, czterech - poprawił się, bo przypomniał sobie Aubrey. - Chodzi o cięte kwiaty w ładnej aranżacji. Niech się zastanowię. - Obmyślił w głowie trasę i czas. Postanowił najpierw wpaść do Sybill. - Pierwsza jest wyrafinowaną, szykowną intelektualistką, praktyczną, a zarazem subtelną. Chyba róże. 16. - Jeśli chce pan być tak banalny. Spojrzał na Dru. - No, to bądźmy niebanalni. - Chwileczkę. Mam na zapleczu coś, co powinno się panu spodobać. Tutaj też mi się coś podoba, pomyślał, kiedy kwiaciarka ruszyła na zaplecze. Lekko dotknął ręką serca.

Phillip, pomyślał Seth, chodząc po sklepie, zapewne doceniłby klasyczną, szlachetną linię jej brzoskwiniowego kostiumu. Ethan z pewnością łamałby sobie głowę, jak ulżyć jej w pracy. A Cam... no, Cam obrzuciłby ją tylko wzrokiem i wyszczerzył zęby w uśmiechu. Wróciła z naręczem egzotycznych długich kwiatów o woskowych pergaminowych główkach koloru bakłażana. - Kalijki etiopskie - powiedziała. - Eleganckie, proste, z klasą, a w tym kolorze okazałe. - Trafiła pani w jej gust. Odstawiła kwiaty do wazonu w kształcie stożka. - Następna? - Ciepła, staroświecka, w najlepszym tego słowa znaczeniu. - Na samą myśl o Grace musiał się uśmiechnąć. - Podobnie prosta. Urocza, ale nie przesłodzona. Żelazny kręgosłup. - Tulipany - orzekła i podeszła do oszklonej chłodni. - W delikatnym różu. Spokojny kwiat, silniejszy, niż z pozoru wygląda. - Brawo. Ma pani wyczucie. - Nie przeczę. - Wciągnęła się w tę grę. - A trzecia? Aubrey, pomyślał. Jak określić Aubrey? - Młoda, świeża, wesoła. Silna i niezawodna. - Proszę zaczekać. Dru znów wybiegła na zaplecze. Po chwili wróciła z naręczem słoneczników o licach szerokich jak misa pustyni. - Trafione. Drusillo, znakomicie wybrała pani zawód. Trudno o lepszy komplement, pomyślała. - To bez sensu wybierać zły. I skoro za chwilę przekroczy pan mój rekord sprzedaży detalicznej, proszę mi mówić Dru. A ta czwarta szczęśliwa kobieta? - Śmiała, piękna, mądra i pociągająca. Z sercem jak... - Serce Anny, pomyślał. - Z sercem nie do opisania. Najbardziej zdumiewająca kobieta, jaką znam. - Bo też istotnie wiele ich pan zna. Chwileczkę. 17. Ponownie ruszyła na zaplecze. Tym razem wróciła z azjatyckimi liliami w triumfalnym szkarłacie. - No, no, strzał w dziesiątkę, Dru. - Dotknął czerwonego płatka. - Bardzo w stylu Anny. Dzięki pani zostanę bohaterem. - Polecam się. Ułożę je w pudłach, dobiorę kolorystycznie wstążki i załączę wizytówki. Może pan wybierać z zestawu na ladzie. - Dziękuję za wizytówki. - Nie ma obrączki, zauważył. Chętnie portretowałby ją bez względu na stan cywilny, ale wobec mężatki musiałby zrezygnować z wszelkich innych planów. - A pani jakim jest kwiatem? Rzuciła mu spojrzenie znad wyłożonego bibułką białego pudła, w którym układała pierwsze kwiaty. - Wszystkimi. Lubię różnorodność. - Obwiązała pudło purpurową wstążką. - Chyba podobnie jak pan. - Przykro mi rozwiać pani złudzenie, ale nie utrzymuję haremu. To dla sióstr - powiedział, wskazując ręką kwiaty. - Chociaż słoneczniki są dla bratanicy, powiedzmy dla kuzynki, właściwie siostry. Trudno mi określić pokrewieństwo. - Rozumiem. - To żony braci - wyjaśnił. - I najstarsza córka jednego z nich. Uznałem, że muszę to wyjaśnić, skoro mam panią malować. - Doprawdy? - Obwiązała drugie pudło różową wstążką obszytą białą koronką. - Poważnie? Wyjął kartę kredytową. - Myśli pani, że chodzi mi tylko o to, żeby zobaczyć panią nago? Nawiasem mówiąc, nie miałbym nic przeciwko temu. Pociągnęła złotą wstążkę ze szpulki. - Niby dlaczego miałby pan mieć? - No właśnie. Może jednak zaczniemy od twarzy? Ma pani dobrą twarz. Świetny kształt głowy. Po raz pierwszy palce jej zadrżały. Parsknęła śmiechem, urwała i podniosła na niego wzrok. Czas trochę zagrzać tego artystę do czynu. - Pochlebia mi pański podziw. - Wzięła do ręki jego kartę kredytową. -1 fakt, że człowiek pana talentu i renomy ma ochotę mnie malować. Ale przeważnie jestem

zajęta w sklepie. Dlatego bardzo sobie cenię wolny czas. - Zamyka pani o szóstej, a w niedziele sklep jest nieczynny. Powinno ją to zirytować, a tymczasem zaintrygowało. 18. - Bystry z pana obserwator. Podsunęła mu paragon do podpisu. - Mam oko do szczegółów. - Podpisawszy paragon, wziął jedną z jej wizytówek. Na odwrocie naszkicował naprędce jej twarz jako kwiat na długiej, smukłej łodydze, pod spodem wpisał swój domowy numer telefonu i złożył podpis. - Na wypadek, gdyby się pani namyśliła - powiedział. Spojrzała na wizytówkę, uśmiechnęła się. - Pewno mogłabym to sprzedać w Internecie za nielichą cenę. - Za dużą ma pani klasę. - Ułożył pudła w stos. - Dziękuję za kwiaty, Dru. - Bardzo proszę. - Wyszła zza lady, żeby otworzyć mu drzwi. - Mam nadzieję, że spodobają się... siostrom. - Na pewno. - Po raz ostatni obrzucił ją wzrokiem. - Ja tu wrócę. - Ja tu będę. Schowała bilecik z jego szkicem do kieszeni i zamknęła drzwi. Cudownie było spotkać się z Sybill, spędzić z nią godzinę, zobaczyć, z jaką radością układa kwiaty w wysokim, przezroczystym wazonie. Idealnie dla niej dobrane, ocenił. Podobnie jak dom, który kupiła razem z Phillipem i urządziła ciężkimi wiktoriańskimi antykami oraz mnóstwem stylowych drobiazgów. Przez lata zmieniała fryzury, ale teraz wróciła do jego ulubionej - miękko opadających na ramiona włosów, bogatej barwy kosztownego futra z norek. Miała na sobie prostą, szeleszczącą białą bluzkę koszulową i proste czarne spodnie rurki. Była matką dwojga energicznych dzieci, z wykształcenia socjologiem, a przy tym wziętą pisarką. Zdaniem Setha, stwarzała wrażenie osoby nader zrównoważonej. Chociaż wiedział, jak drogo ta stateczność jest okupiona. Sybill wychowała się razem z jego matką. I choć były to siostry przyrodnie, przypominały dwie odmienne strony medalu. Ponieważ na samą myśl o Glorii DeLauter Seth poczuł ucisk w dołku, odsunął od siebie wspomnienia i skupił się na Sybill. - Kiedy przyjechałaś wtedy, kilka miesięcy temu, z Philem i dziećmi do Rzymu, nie przypuszczałem, że następnym razem spotkamy się tutaj. - Chciałam, żebyś wrócił. - Nalała dwie szklanki mrożonej herbaty. - Czasem ni stąd, ni zowąd przerywałam jakąś robotę, czując, 19. że czegoś mi brakuje. Ale czego? Po czym... aha, nie czego, tylko kogo. Setha, durna palko. Czule uścisnął jej rękę. - A teraz opowiadaj - poprosiła. Rozmawiali o jego pracy i o jej pracy. O dzieciach. Kiedy wstał, by wyjść, objęła go serdecznie. - Dziękuję za kwiaty. Naprawdę są piękne. - Sympatyczna ta nowa kwiaciarnia na Targowej. I właścicielka naprawdę zna się na rzeczy. Zaglądałaś tam? - Raz czy dwa. - Sybill uśmiechnęła się. Dobrze go znała. - Śliczna, prawda? - Kto taki? - Ale kiedy Sybill lekko przekrzywiła głowę, uśmiechnął się. - Złapałaś mnie. Tak, ma piękną twarz. Co o niej wiesz? - Właściwie to nic. Wprowadziła się tu bodajże zeszłego lata. Jesienią otworzyła kwiaciarnię. Chyba pochodzi z okolic Waszyngtonu. Zdaje się, że moi rodzice znają jakichś Whitcombów i Banksów stamtąd. Może to nawet krewni. - Wzruszyła ramionami. - Ale nie jestem pewna. Ostatnio nie utrzymuję kontaktów z rodzicami. Dotknął jej policzka. - Przykro mi. - Niepotrzebnie. Mają dwójkę wspaniałych wnuków, które ich niespecjalnie obchodzą. Tak jak ja ich niespecjalnie obchodziłam, pomyślała z goryczą. - Twoja matka nigdy ci nie wybaczyła, że wstawiłaś się za mną. - Jej strata. - Sybill powiedziała to z rozmysłem, ujmując jego twarz w swoje dłonie. - Mój zysk. I nie wstawiłam się sama. Nikt tak nie działa w tej rodzinie. Ma rację, pomyślał Seth, jadąc na przystań. Żaden Quinn nie bywa samotny jak palec.

Rozdział TRZECI Kiedy Dru załatwiła przez telefon kolejną sprzedaż i znów znala-zła się sama w sklepie, wyjęła z kieszeni bilecik ze szkicem. Seth Quinn chciał ją malować. Nie miała ochoty mu pozować, nie chciała, żeby nawet ktoś tak wybitny jak on taksował ją wzrokiem, 20. uwieczniał. Ale zaciekawiła ją ta sytuacja, tak jak ciekawił ją sam Seth Quinn. Artykuł, który o nim czytała, zawierał garść szczegółów z jego życia osobistego. Wiedziała, że przyjechał do Eastern Shore jako dziecko, przygarnięty przez Raya Quinna, który niedługo potem zginął w wypadku samochodowym. Podobno Ray Quinn był jego dziadkiem, a po śmierci Raya wychowali go jego trzej adoptowani synowie. Wraz z żonami, w miarę jak się żenili. Kupował kwiaty niby to dla sióstr. Chyba jednak dla kobiet, które uważał za siostry. Dla niej nie miało to większego znaczenia. Bardziej interesowały ją fragmenty artykułu poświęcone jego pracy i temu, jak rodzina wspierała wcześnie odkryty talent chłopca. Szczęściarz, pomyślała Dru. Kochali go na tyle, by dać mu wolną rękę, pozwolili, by odnosił sukcesy i porażki na własny rachunek. I najwyraźniej bez żadnych wahań przyjęli go znów z powrotem. Nie mogła jednak pojąć, co skłoniło mężczyznę, ochrzczonego przez Włochów mianem il maestro giovane - młodego mistrza - żeby osiąść znów w St. Christopher i malować krajobrazy marynistyczne. Podobnie jak wielu jej znajomych nie mogło zrozumieć, dlaczego Drusilla Whitcomb Banks, młoda gwiazda elit towarzyskich, zadowala się sprzedażą kwiatów w nadmorskim sklepiku. Ona jednak nie liczyła się z opiniami ludzi. Przyjechała tu, żeby uciec od żądań i oczekiwań, wyrwać ze szponów rodziny, nie dać się szarpać w odwiecznym przeciąganiu liny, które tak upodobali sobie jej rodzice. Przyjechała do St. Chris zaznać spokoju, jakiego łaknęła przez większość życia. I tu go znalazła. Chociaż matka zapewne szalałaby z radości, że Seth Quinn zainteresował się jej córką - chyba właśnie dlatego, z przekory, Dru nie miała zamiaru kultywować tej znajomości. Ani podtrzymywać zarówno artystycznego, jak i czysto męskiego zainteresowania, które dostrzegła w jego oczach. A także, przyznała gwoli szczerości, wyraźnie erotycznego pociągu, jaki w niej wzbudził. Quinnowie stanowili wielką, rozbudowaną, zwartą rodzinę. A Bóg jeden wiedział, jak dosyć miała rodziny. Szkoda, przyznała, stukając bilecikiem w rękę, zanim wrzuciła go do szuflady. Młody mistrz był atrakcyjny, zabawny i pociągający. Ponadto bardzo zyskał w jej oczach, podobnie jak każdy mężczyzna, 21. który zadałby sobie trud kupowania kwiatów dla sióstr w trosce o odpowiedni dobór kształtów i barw. - Szkoda dla nas obojga - mruknęła i zatrzasnęła szufladę. Seth myślał o Dru, podobnie jak ona myślała o nim. Ani przez chwilę nie wątpił, że zgodzi się pozować. Miał cały arsenał środków na wypadek oporu modelki. Należało tylko wybrać taki, który najlepiej zadziała na Drusillę. Bębniąc palcami o kierownicę w takt morderczego rytmu grupy Aerosmith, dudniącego w jego stereo, zastanowił się przez chwilę. Ta kobieta jest świadoma swojej urody - nie straciła głowy na wyraźny sygnał, że podoba się mężczyźnie. Nie ma męża, a instynkt podpowiadał mu także, iż nie jest z nikim związana. Taka dziewczyna jak Dru nie potrafiłaby żyć na doczep-kę do chłopaka czy kochanka. Przeprowadziła się z Waszyngtonu, założyła własną firmę i prowadziła ją sama, bo tak chciała. Wjechał na parking starej murowanej stodoły zakupionej swego czasu przez Quinnów. Była to olbrzymia budowla, która w XVIII wieku służyła za skład tytoniu, w XIX za paczkownię, a przez większość XX wieku za słynny magazyn. Początkowo bracia Quinn wynajmowali ją, a potem kupili i przekształcili w hangar do budowy łodzi. Należała do nich od ośmiu lat. Seth, wysiadając z samochodu, spojrzał na dach. Przypomniał sobie, jak omal nie

złamał sobie karku, kiedy pomagał przy układaniu dachówki. Podparłszy się pod boki, stał przez chwilę, wpatrzony w wysłużony szyld: Łodzie Quinnów, i zauważył, że do czterech imion figurujących tu od zarania dodano jeszcze jedno, Aubrey. Uśmiech nie zdążył zniknąć z jego twarzy, kiedy dziewczyna wyszła mu na spotkanie. Miała na biodrach pas z narzędziami i głęboko nasuniętą na czoło czapkę baseballową drużyny Orioles. Włosy, koloru ciemnego miodu, przeciągnięte przez oczko z tyłu, spływały swobodnie na jej plecy. Rzuciła się na niego z głośnym okrzykiem radości. Podskoczyła, chwytając go rękami za szyję i oplatając nogami w pasie. Daszkiem czapki rąbnęła go w czoło, miażdżąc nieomal usta długim, namiętnym pocałunkiem. Zawisła na jego szyi. 22. - Nigdy więcej nie waż się stąd wyjeżdżać! - Już nie wyjadę. Za dużo się tu dzieje pod moją nieobecność. Pokaż no się. - Odsunął ją na tyle, by się jej przyjrzeć. W wieku dwóch lat była w jego oczach małą księżniczką. W wieku dwudziestu stała się zgrabną, pociągającą młodą kobietą. - O raju, ale ty jesteś piękna - zdumiał się. - Tak? Ty też. - Dlaczego nie poszłaś na studia? - Nie zaczynaj. - Przewróciła promiennymi zielonymi oczami i wypuściła go z uścisku. - Odwaliłam dwa lata, ale lepiej bym się czuła skuta łańcuchem z innymi więźniami. Wolę robić to - wskazała kciukiem szyld. - Nawet mnie tu wpisali. - Zawsze umiałaś owinąć sobie Ethana wokół palca. - Może. Ale nie musiałam. Tato zrozumiał, a mama, po chwili marudzenia, też. Nigdy nie miałam głowy do nauki tak jak ty, Seth, a ty nigdy do szkutnictwa tak jak ja. - Jak mnie zaczniesz obrażać, to ci nie dam prezentu. - Gdzie go masz? Co to takiego? - Jest w samochodzie. Wskazał bagażnik i patrzył, jak dziewczyna rozdziawia usta. - Masz jaga? O rany. - Podbiegła przez przystrzyżony trawnik do bagażnika, z nabożeństwem pogłaskała lśniący srebrny kufer. - Cam się rozpłacze na sam widok. Daj kluczyki, wypróbuję... Odstąpiła na bok, kiedy on wyjmował z bagażnika długie białe pudło. Aż zamrugała. - Kupiłeś mi kwiaty? Ciekawe jakie. - Wyjęła zza pasa nóż, przecięła wstążkę, zerwała wieko. - Słoneczniki! Rajuśku, ale wesolutkie! - Przypominały mi ciebie. - Naprawdę cię kocham. - Wbiła wzrok w kwiaty. - Wściekłam się na ciebie, kiedy wyjechałeś. - A kiedy głos uwiązł jej w gardle, Seth poklepał ją niezgrabnie po ramieniu. - Nie, nie rozpłaczę się. - Znów go uściskała. - Przepiękne te kwiaty. - Miło mi. - Pacnął ją w rękę, kiedy próbowała sięgnąć mu do kie-szeni. - Nie dostaniesz kluczyków. Zresztą i tak muszę teraz jechać. Mam kwiaty dla Grace. Chcę zajrzeć do niej w drodze do domu. - Mamy nie ma w domu. Wyjechała załatwić różne sprawy. Wra-ając, odbiera Deke'a ze szkoły i podwozi na lekcję fortepianu. Podrzucę jej. 23. - Uprzedź ją, że spróbuję zajrzeć jutro. A jeśli nie wyjdzie, zobaczymy się w niedzielę. Aubrey włożyła kwiaty dla mamy i swoje słoneczniki do bagażnika półciężarówki. - Wejdźmy do Cama, pochwalisz się nowym wozem. Mówię ci, rozpłacze się jak dziecko. Nie mogę się doczekać. - Złośliwa z ciebie bestia, Aub. - Seth objął ją serdecznie. - Ale to mi się w tobie podoba. A teraz powiedz, co wiesz o właścicielce kwiaciarni, Drusilli. - Tu cię mam! - Aubrey wyszczerzyła zęby, kiedy zbliżali się do budynku. - Możliwe. - Wiesz co? Spotkajmy się u Shineya po obiedzie. Powiedzmy o ósmej. Postawisz mi drinka, a ja ci powiem wszystko, co wiem. - Nie jesteś pełnoletnia. - Aha, tak jakbym nigdy wcześniej nie próbowała piwa - odparowała. - Zresztą za niecałe pół roku będę pełnoletnia.

- Ale do tej pory, przynajmniej przy mnie, pijesz colę. Naciągnął jej czapkę na oczy, po czym otworzył drzwi hangaru i usłyszał łoskot narzędzi. Cam wcale się nie rozpłakał, ale oczy mu jednak rozbłysły, pomyślał Seth, parkując wieczorem przed pubem Shineya. Zobaczył pół-ciężarówkę obok swojego wozu. Musiał przyznać Aubrey, że nigdy się nie spóźnia. Otworzył drzwi pubu i znów poczuł, że wrócił do domu. Kolejny stały element St. Chris, pomyślał. Pub Shineya zawsze wyglądał, jakby wymagał domycia. Zawsze od kiedy pamiętał, podawały tam la-skonogie kelnerki i grał najgorszy zespół, jaki tylko można było znaleźć w całym Marylandzie. Seth rozejrzał się po stolikach i barze w poszukiwaniu drobnej blondynki w baseballowej czapce. I rzeczywiście, siedziała przy barze, zgrabna w nieśmiertelnej czerni, a miodowe włosy spływały jej na plecy. Prowadziła zażartą dyskusję z jakimś młodym człowiekiem, który wyglądał na studenta. Seth zacisnął usta, szykując się do konfrontacji, i z groźną miną ruszył naprzód, żeby pokazać temu studenciakowi, co znaczy stawiać się jego siostrze. 24. - Sam jesteś idiota - odcięła się ostro Aubrey. - Miotacze tworzą silną grupę, obrona trzyma zwarty szereg. Pałkarze są coraz lepsi. Do połowy sezonu Orioles powinni wygrać ponad połowę meczów. - Przez cały sezon nie wygrają więcej niż połowę spotkań - od-szczeknął się chłopak. - Zakład? Aubrey wyciągnęła dwadzieścia dolarów z kieszeni i rzuciła banknot na ladę. Seth westchnął. Może ta jego Aubrey i wyglądała jak łakomy kąsek, ale nie dała sobie dmuchać w kaszę. - O, Seth. - Zauważyła go, podbiegła, wzięła pod rękę i zaciągnęła do baru. - Sam Jacoby - przedstawiła siedzącego obok kolegę. - Dużo o panu słyszałem. - Sam wyciągnął rękę i zsunął się ze stołka. - Proszę siadać. Ja muszę lecieć. Widzimy się, Aub. - W lipcu szykuj dwadzieścia dolców! - zawołała za nim, po czym skupiła się na Secie. - Sam to fajny chłopak, ale ma jedną fatalną wadę - kibicuje Marinerom. - Zdawało mi się, że kibicuje tobie. - Sam? - Aubrey spojrzała w stronę stolików z kobiecym błyskiem w oku. - Pewno, że tak. Trzymam go w rezerwie. Ale teraz spotykam się tak jakby z Willem McLeanem. - Z Willem? - Seth omal się nie udławił. - Z Willem McLeanem? - Na myśl o tym, że Aubrey mogłaby chodzić z jego kolegą z dzieciństwa, Seth wezwał barmana. - Muszę się napić. Proszę rolling rock. - Nie widujemy się zbyt często - ciągnęła Aubrey. - Will pracuje w szpitalu w St. Chris. Jego dyżury nas dobijają. Ale kiedy zdoła się wyrwać, wszystko gra. - Nie pleć bzdur. Will jest dla ciebie za stary. - Zawsze wolałam starszych mężczyzn. - Specjalnie uszczypnęła go w policzek. - Poza tym dzieli nas tylko pięć lat. Ale jeśli chcesz nadal gadać o moim życiu miłosnym... - Nie mam zamiaru. - Seth sięgnął po butelkę, którą barman postawił przed nim, pociągnął długi haust. - Za nic w świecie. - Dobra, w takim razie dość już o mnie. Pogadajmy o tobie. Ile narodowości zaliczyłeś podczas podboju Europy? Nie był to zbyt bezpieczny temat z Aubrey. - Nie brałem udziału w maratonie seksualnym. Pracowałem. - Niektóre dziewczyny lecą na artystów. Może będziesz miał szczęście i twoja kwiaciarka też do nich dołączy. 25. - Powiedz mi tylko, co o niej wiesz. - Dobra. - Wzięła miskę precli z baru. - Zjawiła się tu mniej więcej rok temu. Pokręciła się tydzień. Oglądała lokale usługowe - powiedziała, kręcąc głową. - Wiem od Douga Mottsa. Pamiętasz Do-uga, tego przyjemniaczka? - Ledwo co. - Pracuje teraz w Nadmorskim Handlu Nieruchomościami. Według Douga dokładnie wiedziała, czego szuka. Prosiła o kontakt do Waszyngtonu, jeśli coś dla niej

znajdzie. No więc Doug trochę powę-szył, żeby zasięgnąć języka na temat swojej potencjalnej klientki. Jak mu powiedziała, że odwiedzała w dzieciństwie St. Chris kilka razy, wiedział, od kogo zacząć. - Od Mai Crawford - odgadł Seth ze śmiechem. - No jasne. Kiedy Maja Crawford czegoś nie wie, to znaczy, że nie warto tego wiedzieć. Pamiętała Whitcombów Banksów. Kto by zresztą nie zapamiętał takiego nazwiska? Ale musiała ich pamiętać, bo znała panią W. B. z czasów, kiedy ta w dzieciństwie odwiedzała tu swoją rodzinę. To potentaci jak stąd do Kalifornii. Zakłady Techniczne Whitcombów. Figurują na liście tysiąca najbogatszych rodzin amerykańskich. Z senatorem Jamesem P. Whitcombem, obywatelem stanu Maryland na czele. - Aa, to z tych Whitcombów. - No właśnie. Senator, dziadek twojej kwiaciarki, upodobał sobie Eastern Shore. Jego córka, obecna pani W. B., wyszła za Proctora Banksa z Przedsiębiorstwa Telekomunikacji Banks i Shelby. Nastąpił mariaż dwóch megafortun. - A młoda, niewyobrażalnie bogata Drusilla, panna na wydaniu, wynajmuje sklepik w St. Chris i sprzedaje kwiaty. - Kupuje kamienicę w St. Chris - sprostowała Aubrey. - Kilka miesięcy po tym, jak Doug miał szczęście siedzieć na dyżurze w Nadmorskim Handlu Nieruchomościami, a ona się tam zgłosiła, kamienica trafiła na rynek. Doug już wietrzył wysoką marżę, dzwoniąc do młodej W. B. z informacją, że na Targowej właśnie zgłoszono kamienicę do wynajmu, lecz dopiero napłynęła mu ślinka, kiedy Drusilla spytała, czy właścicieli interesuje sprzedaż. Kiedy okazało się, że tak, sfinalizowano umowę. A potem uczyniła go najszczęśliwszym z ludzi, kiedy poprosiła o znalezienie domu. I sprowadziła się tu, zapaławszy miłością do starej wiktoriańskiej rudery nad Zatoką Ostryg. 26. - Przecież tam są tylko mokradła i chaszcze. Przypomniał sobie jednak miejsce, gdzie teren wznosi się nad zakolem rzeki. Tytoniowa woda lśniła tam jak bursztyn, a słońce igrało wśród liści dębów i drzew gumowych. - Twoja dziewczyna lubi samotność - powiedziała Aubrey. - Nie szuka towarzystwa. Jest uprzejma i życzliwa dla klientów, aczkolwiek nie przesadza z wylewnością. Dmucha na zimne. - Bo jest tu nowa. - Wiedział, co znaczy znaleźć się w nowym otoczeniu. Człowiek marzy o tym, a potem traci pewność, czy zdoła się do niego dostosować. - Przydałaby się jej przyjazna dusza. - Skoro mowa o przyjaznych duszach, właśnie nadchodzi twoja nowa przyjaciółka. -Niby kto? Ale wiedział już kto, zanim odwrócił się i zobaczył. Przeszła stanowczym krokiem, z niewymuszonym wdziękiem, między zaplamionymi stołami i chwiejnymi krzesłami. - Ma klasę - przyznała Aubrey. - O tak. - Seth wyciągnął pieniądze, płacąc za drinki. Położył garść monet na ladzie. - Rzucam cię, mała. Aubrey wytrzeszczyła oczy w udawanym osłupieniu. - Zdumiewasz mnie, człowieku. Cmoknął ją szybko w policzek, po czym odszedł w stronę Dru. Stała przy stoliku, rozmawiając z kelnerką. Seth był tak pochłonięty Dru, że dopiero po chwili rozpoznał drugą kobietę. Terri Hardgrove. Całkiem zgrabna blondynka, ale zawsze w dąsach. W trzeciej klasie liceum Seth spotykał się z nią przez kilka długich miesięcy, które wryły mu się w pamięć. Koniec był mało chwalebny, toteż omal się teraz nie schował, żeby uniknąć konfrontacji. W końcu jednak zdobył się z wysiłkiem na uśmiech i podszedł, chwytając strzęp ich rozmowy. - Rezygnuję z tego wynajmu - mówiła Terri, oparłszy tacę na biodrze. - Dogadałam się z J. J. - Mówisz o tym draniu? - Dru przekrzywiła głowę. - O tym zakła-manym nicponiu, którego nie chciałaś ponownie widzieć, choćby znajdował się na łożu śmierci? - Tak było, zanim się dogadaliśmy - wyjaśniła Terri, przestępując z nogi na nogę. - Po kłótni z nim zobaczyłam twoją tabliczkę: Do wynajęcia. Aleśmy się dogadali. 27. - Już mówiłaś. Moje gratulacje. Ładniej by jednak wypadło, gdybyś wstąpiła dziś do mnie zgodnie z umową i dała mi znać. Czekałam na twoją odpowiedź.

- Naprawdę mi przykro, ale właśnie wtedy... - Dogadywaliście się - dokończyła za nią Dru. - Cześć, Terri. Dziewczyna aż pisnęła. - Seth! Seth Quinn! Co za niespodzianka. - Co u ciebie? - Nieźle. Właśnie słyszałam, że wróciłeś, a tu, proszę, Seth w całej okazałości, dwa razy przystojniejszy, i w dodatku sławny. Kilka lat minęło od czasów liceum, co? - Rzeczywiście - potwierdził i spojrzał na Dru. - Znacie się? - spytała Terri. - Poznaliśmy się - powiedziała krótko Dru. - Zostawię was na wspominki. - Wspominki odłożymy na później. - Odwrócił się od Terri, która zrobiła minę za jego plecami, i dogonił Dru. - Czy mógłbym postawić ci drinka? - Dziękuję, nie mam ochoty. Zresztą muszę stąd wyjść, zanim pękną mi bębenki. Ten zespól beztalenci ogłusza swoim rykiem. Poza tym ta twoja blondyneczka pilnuje mnie tutaj jak cerber, dodała w duchu Dru. Otworzył przed nią drzwi. - Kwiaty wywołały furorę. - Cieszę się. Wyjęła kluczyki z torebki. - Masz mieszkanie do wynajęcia, Dru? - Tak się składa. Ruszyła zdecydowanym krokiem w stronę czarnego terenowego mercedesa. Seth położył rękę na klamce, zanim zdążyła dotknąć drzwi, po czym oparł się o nie z uśmiechem. - A gdzie? - Nad sklepem. -1 chcesz je wynająć? - Stoi puste. Marnuje się. - Spojrzała na klamkę. - Nie odjadę, dopóki nie wsiądę. 28. - Nad sklepem - powtórzył, przywołując w pamięci wygląd kamieniczki. - Trzy okna z przodu i trzy z tyłu - powiedział na głos. - Powinno być dobre światło. A jaką ma powierzchnię? - Trzydzieści pięć metrów kwadratowych, łącznie z małą kuchnią. - Wystarczy. Chętnie je obejrzę. - Słucham? - Czy mogłabyś mi je pokazać? Byłbym zainteresowany. Zakręciła niecierpliwie kluczykami. - Teraz mam ci pokazać to mieszkanie? - Skoro nie lubisz marnować przestrzeni, po co marnować czas? - Otworzył drzwi samochodu. - Pojadę za tobą. Nie będzie to długo trwało - powiedział z rozkosznym uśmiechem. - Szybko podejmuję decyzje. Rozdział CZWARTY Cofając samochód, Dru pomyślała, że też szybko podjęła decyzję. Wyraźnie wzbudziła zainteresowanie Setha Quinna. Mężczyzna pewny siebie, utalentowany, atrakcyjny. Szczupły, jakby stworzony do tych zgrabnych wytartych dżinsów. Strzecha prostych kasztanowych włosów, nigdy nie stylizowanych. Lekko wklęsłe policzki, żywe niebieskie oczy. Żywe nie tylko za sprawą swej barwy, lecz również intensywności. Patrzył na nią, jakby widział coś, czego nie dostrzega nikt inny. Coś, czego nie widziała nawet sama. Dlatego tak ją zaintrygował. Kobiety, doszła do wniosku, traktuje jak farby na palecie. Ma ich zawsze do wyboru, do koloru. Widziała, jak się czulił z tą blondyneczką przy barze. Od progu zauważyła, że coś między nimi iskrzy. Pomimo to jechała teraz do sklepu, by pokazać mu mieszkanie na piętrze, chociaż najchętniej wróciłaby już do swojego uroczego, spokojnego domu. Pomysł wydawał się rozsądny. Trzymanie pustego mieszkania nie ma przecież sensu. Ale była zirytowana. Mógł pomyśleć, iż gotowa jest tracić czas i energię tylko po to, by zaspokoić jego kaprys.

Dochodziła dziewiąta wieczór, panował wiosenny chłód, nabrzeże świeciło pustkami. Kilka przycumowanych do pomostu łodzi 29. kołysało się na fali. W blasku księżyca widocznego zaledwie w kwadrze przechadzali się nieliczni spacerowicze. Jakże ukochała to nabrzeże. Omal nie zawyła z radości, kiedy zdobyła tę kamieniczkę na swój sklep. Mogła teraz o każdej porze wyjść i popatrzeć na ocean, poławiaczy krabów i turystów. Poczuć na skórze wilgotne słone powietrze. A co najważniejsze, wszystko to tylko dzięki sobie, na własnych warunkach. Dużo mądrzej, dużo sensowniej byłoby co prawda tam zamieszkać. Ale postanowiła z całym rozmysłem, że nie będzie mieszkała w miejscu pracy. Zgasiła światła, wyłączyła silnik, wzięła torebkę. Seth już otwierał przed nią drzwi. - Zrobiło się ciemno. Uważaj. Wziął ją pod rękę, chciał poprowadzić do drewnianych schodów wiodących na piętro. - Dobrze widzę, dziękuję. - Wyślizgnęła mu się i otworzyła torbę, żeby wyjąć klucze. - Tu jest parking - pokazała. - I, jak widzisz, osobne wejście. - Ja też dobrze widzę, dziękuję. Posłuchaj. - W połowie schodów położył rękę na jej ramieniu, by się zatrzymała. - Posłuchaj - powtórzył i ogarnął wzrokiem domy stojące za nimi przy drodze. - Wspaniała cisza, prawda? Nie mogła powstrzymać uśmiechu. Doskonale go zrozumiała. Ta cisza ją też zniewalała. - Za kilka tygodni wszystko się zmieni. - W ciemnościach przeczesała wzrokiem domy, trawniki. - Począwszy od Dnia Pamięci zaczynają tu zjeżdżać turyści, urlopowicze. Wieczory stają się dłuższe, cieplejsze, a ludzie spędzają czas na dworze. Ten wakacyjny gwar też bywa miły. Kiedy stoi się z rożkiem lodów w ręce, a w głowie nie tyka zegar. Odwrócił się, objął ją intensywnym spojrzeniem swoich błękitnych oczu. Odczucie, którego doznała, było niemalże czymś fizycznym. - Lubisz lody w rożkach? - spytał. - Byłabym nienormalna, gdybym ich nie lubiła. Szybko pokonała resztę schodów. - Nie widzę w tobie nic nienormalnego - mruknął i kiedy otwierała drzwi, stanął obok niej z kciukami zatkniętymi w kieszeniach spodni. 30. Drusilla zapaliła światło, po czym specjalnie zostawiła drzwi otwarte. Ale wkrótce zorientowała się, że nie ma powodu do obaw. Seth wcale nie zwracał na nią uwagi. Najpierw podszedł do okien od frontu i zaczął mruczeć coś pod nosem. Wydawał się nieobecny. - Słucham? - Co? Aaa, obliczam światło. Słońce, kąt padania. Takie tam. Potem odwrócił się do okien z tyłu, przy nich też chwilę stał, pomrukując tak samo jak przy frontowych. - Kuchnia... - zaczęła Dru. - Nieważne. Zadarł głowę, wpatrując się ze skupieniem w sufit. Patrzył tak intensywnie, że i ona zadarła głowę. Po kilku sekundach milczenia i gapienia się, poczuła się idiotycznie. - Masz jakieś zastrzeżenia do sufitu? - Owszem. Czy miałabyś coś przeciwko zamontowaniu świetlików na mój koszt? - Bo ja wiem. Chyba... Znów obszedł cały pokój, rozlokowując w myślach płótna, farby, sztalugi, stół do pracy, półki na przybory. Będzie musiał tu wstawić kanapę albo łóżko. Lepiej łóżko, gdyby pracował do późna i chciał się przespać. - Nadaje się na pracownię - powiedział wreszcie. - Ze świetlikami zda egzamin. Przypomniała sobie, że właściwie nie wyraziła jeszcze zgody na świetliki. Ale też nie potrafiła znaleźć powodu, by się nie zgodzić. - Mówiłeś prawdę, szybko się decydujesz. Nie chcesz obejrzeć kuchni, łazienki? - Mają niezbędne wyposażenie? - Owszem. Brak tylko wanny, jest kabina prysznicowa. - Nie zamierzam zbyt często kąpać się w pianie. - Wrócił do frontowych okien. -

Piękny widok. - Owszem. Piękny. Wiesz, to nie moja sprawa, ale domyślam się, że możesz się tu zatrzymać w wielu domach. Po co ci własne mieszkanie? - Nie chodzi mi o mieszkanie. Szukam pracowni. - Rozumiem. I dlatego zależy ci na świetlikach? - Tak. Muszę wrócić do pracy. Co powiesz na półroczną umowę najmu? 31. - Półroczną? Przymierzałam się raczej do rocznych umów. - Pół roku pozwoli nam obojgu na wcześniejsze wycofanie się, gdyby coś nie wyszło. Rozważyła w skupieniu jego propozycję. - Zgoda. - Jak się przedstawia cena? Podała mu wysokość miesięcznego czynszu. - Przy podpisaniu umowy proszę o wpłatę za pierwszy i ostatni miesiąc. - Jutro ją przyniosę. W niedzielę mam uroczystość rodzinną, muszę też zamówić świetliki, ale najchętniej wprowadziłbym się tu od razu. - Bardzo proszę. - Ucieszyła ją myśl, że będzie malował nad jej sklepem. - Moje gratulacje - powiedziała, wyciągając do niego rękę. - Załatwiłeś sobie pracownię. - Dziękuję. - Przytrzymał jej dłoń. Nie nosi obrączki, pomyślał. Długie, smukłe palce, nie malowane paznokcie. - Myślałaś już o pozowaniu dla mnie? -Nie. Uśmiechnął się, słysząc tę zwięzłą, zdecydowaną odpowiedź. - Namówię cię. - Nie tak łatwo mnie namówić. Wyjaśnijmy to sobie, zanim wejdziemy w układ, który powinien satysfakcjonować obie strony. - Chętnie. Masz wyrazistą, piękną twarz. Mnie, jako artystę i mężczyznę, przyciąga siła i piękno. Artysta pragnie przekształcić je w obraz. Mężczyzna chce się nimi napawać. Dlatego zabiegam zarówno o to, by cię malować, jak i o to, żeby przebywać w twoim towarzystwie. Mimo otwartych, kołysanych bryzą drzwi, poczuła się z nim niebezpiecznie sama. - Z pewnością nie brak ci kobiet, które mógłbyś malować lub się nimi napawać. Chociażby ta hoża blondyneczka w czerni, z którą gruchałeś przy barze. -Kto... Twarz rozbłysła mu rozbawieniem. Zupełnie jak promień światła - pomyślała Dru - który przedarł się przez mrok. - Hoża blondyneczka w czerni - powtórzył, delektując się tą frazą. - Spodoba jej się... To była Aubrey. Aubrey Quinn. Najstarsza córka mojego brata Ethana. 32. - Rozumiem. Jakoś nie wyglądało mi to na sytuację rodzinną. - Nie czuję się wcale jej wujem. Już prędzej starszym bratem. Miała dwa latka, kiedy przyjechałem do St. Chris. W niej pierwszej zakochałem się bez reszty. Jest również silna i piękna, również ją maluję i napawam się nią. Ale nie tak samo jak tobą. - Muszę cię rozczarować. Nie mam czasu pozować, chyba też nie przywykłam, żeby się mną napawać. Jesteś atrakcyjnym mężczyzną, Seth, gdybym więc chciała wszystko spłycić... - No właśnie. - Uśmiechnął się promiennie. - Spłyćmy wszystko. - Wybacz - znów zmusił ją do uśmiechu. - Ja dałam sobie spokój. Gdybym nie dała, mogłabym się napawać tobą. Ale w obecnej sytuacji musimy zadowolić się sprawami praktycznymi - zaproponowała. - Chętnie. Skoro zadałaś mi wcześniej pytanie, czy ja też mogę cię o coś spytać? - Bardzo proszę. Słucham. Na jej twarzy malowało się skupienie i obawa, czy pytanie, które padnie, nie będzie nazbyt osobiste. - Lubisz kraby na parze? Trzymała go w niepewności blisko dziesięć sekund. Z przyjemnością patrzył, jak napięcie ustępuje z jej twarzy. - Owszem, lubię. - To świetnie. Czyli mamy menu na pierwszą randkę. Rano wpadnę, żeby podpisać umowę - dodał, kierując się w stronę otwartych drzwi.

- Jesteśmy umówieni. Obrzucił ją spojrzeniem, kiedy się pochyliła, żeby zamknąć drzwi na klucz. Miała długą, elegancką szyję. Kontrast między nią a surowo podciętymi ciemnymi włosami rysował się bardzo ostro. Seth bez namysłu przesunął palcem w miejscu, do którego sięgały włosy, chcąc poczuć gładkość jej skóry. Zastygła, toteż przez chwilę trwali oboje w bezruchu niczym postaci z portretu. Kobieta w ciemnym kostiumie i mężczyzna w niedbałym stroju, dotykający jej karku. Wyprostowała się nagłym ruchem, Seth oderwał rękę. - Przepraszam. Mam taki irytujący nawyk. - Dużo masz podobnych? - Niestety, chyba za dużo. Ale to naprawdę nic osobistego. Masz piękny kształt szyi. 33. - No bo znam się na kształtach. Minęła go i zbiegła ze schodów. - Hej. - Pobiegł za nią. - Mogę je oddać jeszcze łepiej. - Nie wątpię. - Jeśli się zgodzisz, wypróbujemy to na tobie. A tymczasem... - Otworzył drzwi samochodu. - Jest tu jakiś składzik? - Jest pomieszczenie gospodarcze. - Wskazała drzwi pod schodami. - Piec i bojler. I trochę wolnego miejsca. - Czy mógłbym złożyć tam swoje manatki, zanim wygospodaruję coś u siebie? W poniedziałek spodziewam się dostawy z Rzymu. - Nie ma sprawy. Klucz jest w sklepie. Przypomnij mi, żebym ci go jutro dała. - Będę wdzięczny. - Kiedy wsiadła do samochodu, zamknął za nią drzwi. Po chwili zapukał w szybę. - Lubię spędzać czas - powiedział, gdy ją opuściła - z bystrą, pewną siebie kobietą, która wie, czego chce, i umie to zdobyć. Bardzo to pociągające. Odczekał. - Znajomości przybierają różne kształty. Nie odrywała od niego oczu, podnosząc szybę oddzielającą ich twarze. Dopiero gdy odjechała, parsknęła śmiechem. Największy urok niedzieli, zdaniem Dru, polegał na powolnym budzeniu się, a potem trwaniu w tym półsennym stanie, w którym promienie słońca drżą w liściach drzew, wślizgują się przez okna i tańczą na zamkniętych powiekach. Niedziela oznaczała brak przymusu, a zarazem niezliczoną liczbę możliwości. Nie straszyło widmo obiadu charytatywnego, obowiązkowej kolacji rodzinnej ani meczu tenisowego w klubie, co przedtem do znudzenia wypełniało jej wolne dni. Ani też widmo kłótni rodziców, której musiała sędziować. Mogła się więc leniwie rozkoszować czasem. Chociaż mieszkała tu już ładnych kilka miesięcy, wciąż nie mogła się tym nacieszyć. Nie uroniła ani krztyny przyjemności, jaką dawało zwykłe wyglądanie przez własne okna. Napawało ją to bezbrzeżnym spokojem. Przez otwarte okna zaglądał rześki poranek. Mogła podziwiać swoje prywatne, jak mawiała, zakole rzeki. Nakrapiane liście posa- 34. dzonego w cieniu wątrobowca z wiśniowymi pąkami. I konwalie z roztańczonymi dzwoneczkami. A także kępy mchów i porostów na polance, którą urządziła dla złocistych irysów lubiących podmokłe podłoże. Seth Quinn miał rację w jednym, pomyślała. Wiedziała, czego chce, i umiała to zdobyć. Może chwilę zabierało jej zorientowanie się, co to takiego, ale gdy już to sobie uzmysłowiła, potrafiła walczyć. Chciała założyć firmę, w której mogłaby się spełnić. Odnieść sukces na własny rachunek. Myślała o szkółce leśnej albo firmie ogrodniczej. Nie była pewna swoich umiejętności, ale znała się na kwiatach. Zależało jej na małym sennym miasteczku, w którym życie niesie niewiele wymogów. I zależało jej na wodzie. Uwielbiała St. Christo-pher, pogodne i schludne, z nieustannie zmieniającymi się nastrojami zatoki. Lubiła słuchać brzęku boi kanałowych i chrapliwych tonów syreny przeciwmgielnej, kiedy opary zasnuwają port. Przywykła do niewymuszonej serdeczności miejscowych ludzi. I ich życzliwości.

Tej, która skłoniła Ethana Quinna, by zajrzał do niej zeszłej zimy podczas sztormu. Nie, za nic by już nie zamieszkała w wielkim mieście. Rodzice będą musieli pogodzić się z odległością, jaka ich teraz dzieli. Zarówno geograficzną, jak emocjonalną. Z pewnością wszystkim wyjdzie to na dobre. Uwielbiała załamania dachu i idiotycznie ozdobne piernikowe gzymsy swojego domu. W powszechnej opinii takie ekstrawagancje i na dodatek ciemnoniebieski kolor ścian, pośród otaczających gąszczy i bagien, uchodziłyby za kaprys. Dla niej jednak były swoistą deklaracją. Mówiły, że dom może być dokładnie tam, gdzie się chce go mieć, i dokładnie taki, jakiego chcemy. Wystarczy tylko dostatecznie mocno pragnąć. - Jestem szczęśliwa - powiedziała na głos. - Jak nigdy przedtem. Godzinę pracowała po słonecznej stronie domu, gdzie zamierzała urządzić klomby i posadzić krzewy. W zimie przez bity miesiąc, co wieczór, planowała układ kwiatów. Chciała, żeby był prosty, a zarazem swobodny, niczym niesforny wiejski ogródek, w którym tłoczą się orliki, ostróżki i urocze złote fiołki. Istnieją różne rodzaje sztuki, pomyślała, sadząc swe pachnące nabytki. Ciekawe, czy Seth pochwaliłby taki dobór kolorów i faktur. Zresztą czy to ważne? Tworzyła ogród dla własnej przyjemności. 35. Niewiele miał jej wczoraj do powiedzenia. Wparował tuż po otwarciu sklepu, wręczył jej umówioną sumę, podpisał się zamaszyście na umowie, porwał klucze i wybiegł. Pewnie umówił się w niedzielę rano na randkę z jedną z tych kobiet, które usychały za nim z tęsknoty, kiedy bawił w Europie. Należał do mężczyzn, za którymi kobiety tęsknią. Włos w nieładzie, szczupła sylwetka i te ręce... Nie można ich było przeoczyć - szerokie dłonie, wąskie palce. Niech to licho, klucz do pomieszczenia gospodarczego. Zapomniała mu go dać. Cóż, nie moje zmartwienie, pomyślała. Gdyby się tak nie spieszył, na pewno by sobie przypomniała. Zasadziła geranium, a obok ostróżkę. Po czym, klnąc w żywy kamień, wstała. Teraz cały dzień będzie się zadręczała tą jego przesyłką z Rzymu. Łatwiej wziąć zapasowy klucz, który miała tu, w domu, i podjechać z nim do Anny Quinn. Zabierze jej to najwyżej dwadzieścia minut. Seth chwycił linę, którą rzucił mu Ethan i przycumował drewnianą łódź do pomostu. Dzieci wyskoczyły pierwsze. Emily, zgrabna jak baletnica, i czternastoletni Deke, rozbrykany jak szczeniak. Seth porwał Deke'a w objęcia i rzucił okiem na Emily. Zrobił minę. - Miałaś nie rosnąć, jak mnie nie ma. - Nie mogłam się powstrzymać - zachichotała i mocno przytuliła się do niego. - Kiedy będziemy jedli? - spytał Deke. - Chyba masz tasiemca. - Aubrey wyskoczyła żwawo na pomost. - Nie, tylko rosnę - odparł, rżąc wesoło. Seth wszedł do łodzi, wyciągnął rękę i zacisnął ją na dłoni Grace. Objęła go, wychodząc na pomost, i otarła się o niego policzkiem. - Nareszcie - powiedziała cicho - wszystko jest jak należy. - Odchyliła się, uśmiechnęła do niego. - Dziękuję za przepiękne tulipany. Żałuję, że nie było mnie w domu. - Ja też żałowałem. Miałem nadzieję dostać w zamian trochę frytek. Nikt nie smaży ich lepiej od ciebie. - Wpadnij jutro na kolację, to ci usmażę. -I do tego pikantne babeczki z wołowiną? - Wygórowane oczekiwania za bukiet kwiatów - skomentował basem Ethan. 36. - Podobno kupiłeś je u ślicznej kwiaciarki z ulicy Targowej. - Grace objęła Setha w pasie. Szli w stronę domu. -1 wynająłeś mieszkanie nad jej sklepem na pracownię. - Wieści szybko się rozchodzą. - Żebyś wiedział. Opowiesz mi? - Nie ma tu nic do opowiadania. Dopiero wszystko rozkręcam. Zrobiło się późno, i to z jej winy. Bo właściwie nie wiadomo po co, pomyślała z

rozdrażnieniem, uznała za stosowne wziąć prysznic i przebrać się z ogrodowych ciuchów. Minęło południe. Ale to nic, zbagatelizowała porę. Piękny dzień na przejażdżkę. Seth Quinn i klucz zabiorą jej dwie minuty, a potem znów wróci do swoich kwiatów. Co za powietrze! Rześkie, wiosenne, niosące powiew wilgoci znad oceanu. Uprawy na polach zieleniły się już w rzędach. Skręciła, słońce błysnęło w błotnikach, a po chwili przydrożne drzewa zasnuły cieniem drogę. Stary biały dom idealnie zlewał się z otoczeniem - z boków okolony lasem, na tyłach wodą, a od frontu zadbanym, obsadzonym kwiatami trawnikiem. Podziwiała już wcześniej, jak się tam usadowił, przytulny i wygodny, z fotelami bujanymi na frontowym ganku i spłowiałymi niebieskimi okiennicami. I choć bardziej odpowiadał jej kapryśny wdzięk jej własnego domostwa, doceniała charakter domu Quinna. Dawał poczucie niewymuszonego ładu. Nastroszyła się na widok liczby samochodów na podjeździe. Biała corvetta, solidny samochód terenowy, zgrabny kabriolecik, męska półciężarówka, smukły, prężny jaguar. Ten należał do Setha. Zwróciła na niego uwagę już poprzedniego wieczoru. Jechała za nim. Pamiętaj, tylko dwie minuty, przypomniała sobie, chwyciła torebkę i zgasiła silnik. Usłyszała łoskot muzyki. Nastolatki, pomyślała, kierując się do wejścia. Wpadły jej w oko doniczki i balie pełne kwiatów na ganku. Wiedziała, że Anna ma smykałkę do kwietnych kompozycji. Zapukała do drzwi, ale po chwili się zreflektowała. Przecież w tym ogłuszającym hałasie nikt jej nie usłyszy, nawet gdyby dobijała się taranem. Zrezygnowana, zeszła z ganku i ruszyła do bocznego wejścia. Lecz tam muzyka rozbrzmiewała jeszcze głośniej. Doleciały ją krzyki, piski i niepohamowane salwy śmiechu. 37. Najpierw wybiegł pies, niczym kula czarnego futra z wywieszonym językiem. Pogłaskała go, lekko potarmosiła i ruszyła krok naprzód, ale wtedy zza domu wypadł z wrzaskiem chłopak. I choć trzymał wielki plastikowy karabin, wyraźnie był w odwrocie. Okręcił się wokół niej. - Lepiej zmiataj! - wydyszal. Kątem oka dostrzegła jakiś ruch, a tuż potem uderzył w nią wycelowany prosto w serce strumień zimnej wody. Wstrząs był tak silny, że rozdziawiła usta, ale nie mogła wydobyć z siebie żadnego dźwięku. Chłopak tuż za nią jęknął tylko: - O kurcz... -I zbiegi z pola walki. Seth, z pistoletem na wodę w ręce i głową ociekającą w wyniku poprzedniego ataku, patrzył na nią w osłupieniu. - A niech to licho! Dru bezradnie spojrzała po sobie. Elegancka czerwona koszula i granatowe spodnie były przemoczone do nitki. Woda oblała jej nawet głowę. Zdumienie ustąpiło jednak z miejsca rozżaleniu, gdy dostrzegła, że Seth z trudem powstrzymuje śmiech. - Czyś ty oszalał? - Przepraszam, naprawdę mi przykro. - Przełknął ślinę, wiedząc, że w tym momencie śmiech, który czaił mu się w gardle, może go tylko pogrążyć. Podszedł bliżej. - Goniłem Jake'a. Wpadłaś w krzyżowy ogień. - Spróbował uśmiechnąć się czarująco i z tylnej kieszeni dżinsów wyciągnął bandanę. - Najlepszy dowód, że w czasie wojny nie ma niewinnych gapiów. - Najlepszy dowód - wycedziła przez zęby - że niektórzy faceci są durniami, którym nie można dać do ręki dziecinnej zabawki. - Hej, hej, to jest Super Palba-pięć tysięcy. - Uniósł pistolet, ale widząc pioruny w jej oczach, szybko go opuścił. - Naprawdę mi przykro. - Seth! - Anna wybiegła zza domu. - Ty kretynie! Objęła Dru ramieniem. - Przepraszam za te pomylone bachory. Biedactwo. Chodźmy do środka, dam ci coś suchego do przebrania. - Nie, naprawdę. Ja tylko... - Nie ma mowy - przerwała jej Anna. Poprowadziła Dru do domu i na schody. - Dziś panuje tu obłęd. Zebrała się cała banda. Przyjęcie powitalne na cześć Setha. Panowie właśnie mają gotować kraby. - Nie powinnam była przyjeżdżać bez zapowiedzi. - Nagle speszyła ją ta sytuacja. - Wpadłam tylko podrzucić Sethowi klucz.

38. - Przebierzesz się, nakarmimy cię, napijesz się z nami wina - zaprosiła ją serdecznie Anna. - Spodnie Kevina powinny na ciebie pasować. - Z własnej szafy wyjęła niebieską bawełnianą koszulę. - Postaram się znaleźć dżinsy w tej czarnej dziurze, jaką jest jego pokój. - To tylko odrobina wody. Wracaj do rodziny. Ja muszę już jechać. - Słuchaj, słonko, przemokłaś, trzęsiesz się cała. Wyskakuj z tych mokrych ciuchów. Wrzucimy je do suszarki na czas jedzenia. Z tymi słowy wyszła i zostawiła Dru samą w sypialni. To prawda, Dru przemokła do szpiku kości, toteż posłusznie zdjęła mokrą koszulę. Właśnie zapinała suchą, kiedy Anna wróciła. - Udało się! - Wręczyła Dru parę lewisów. - Kiedy będziesz gotowa, znieś mokre rzeczy do kuchni. - Znów ruszyła, oglądając się za siebie. - Dru? Witaj w domu wariatów. Mało mu brakuje, pomyślała Dru. Miała wrażenie, że pół miasteczka bawi się w ogrodzie za domem Quinnów. Ale kiedy wyjrzała, zrozumiała, że ten hałas robi sama ich rodzina. Wokół uganiały się nastolatki różnego wzrostu i płci, a poza tym dwa... nie, trzy psy. W sumie cztery, podliczyła, kiedy z wody wyskoczył potężny retriever i dał susa przez trawnik, serwując prysznic wszystkim wokół. Obok pomostu stały przycumowane łodzie, co tłumaczyło, dlaczego liczba samochodów na podjeździe nie odpowiada liczbie piknikujących. Quinnowie żeglowali. Byli przy tym rodziną hałaśliwą i bałaganiarską. Scena przed jej oczami w niczym nie przypominała towarzyskich lub rodzinnych spotkań w domu jej rodziców. Tam zawsze rozbrzmiewała przyciszona muzyka klasyczna. Prowadzono zdawkowe, eleganckie rozmowy. A stoły musiały być nienagannie zastawione. Przebrała się w levisy. Ich właściciel, bodajże Kevin, jak mówiła Anna, był wysoki. Dru musiała kilka razy podwinąć nogawki. Zebrała mokre ubrania i ruszyła na dół. W salonie stał fortepian. Stary, wyraźnie często używany instrument. Pyszniły się na nim w wazonie czerwone lilie, które sprzedała Sethowi, i przesycały zapachem cały pokój. Na ścianach obrazy - pejzaże marynistyczne, miejskie, martwe natury - na pewno pędzla Setha. Jej uwagę przykuł mały szkic w ołówku. Przedstawiał podniszczony biały dom pośród lasu, otoczony zewsząd wodą. Zdawał się mówić z całą prostotą: to jest dom. Dotknął w niej jakiejś struny tęsknoty. 39. Gdy podeszła bliżej, dostrzegła w dolnym rogu podpis. Cóż za starannie wykaligrafowane literki! Od razu rozpoznała rękę dziecka, jeszcze zanim przeczytała widniejącą u dołu datę. Zrozumiała, że narysował go w dzieciństwie. Mały chłopak, który rysuje swój dom i już docenia jego wartość, a przy tym ma dostateczny talent i przenikliwość, żeby uchwycić w ołówku jego atmosferę. Poczuła raptowny skurcz serca. Chociaż jak kretyn wywijał pistoletem na wodę, był dobrym człowiekiem. Jeżeli sztuka mówi coś o swoim twórcy - człowiekiem wyjątkowym. Ruszyła w stronę głosów dobiegających z kuchni. Od razu się zorientowała, że tam znajduje się drugie centrum rodziny. Seth stał, obejmując ramionami Annę, przytuleni do siebie głowami. Miłość. Dru poczuła jej przepływ z drugiego końca pomieszczenia - proste, mocne, solidne uczucie. Z dworu dobiegały odgłosy zabawy, przez tylne drzwi do kuchni wchodzili i wychodzili ludzie, ale tych dwoje tworzyło oazę bliskości. Zawsze przyciągała ją taka silna więź, teraz więc też się uśmiechnęła, zanim inna kobieta - musiała to być Grace - cofnęła się spod olbrzymiej lodówki z kolejnym półmiskiem w ręce. - Och, Dru. Daj mi te mokre ciuchy. Grace odstawiła półmisek. Anna i Seth odwrócili się. Dru drgnęło serce na widok jego oczu, ale chciała dać temu idiocie po nosie. - Dziękuję. Są tylko wilgotne. Najbardziej zmoczyła się koszula. Seth podszedł. - Jeszcze raz cię przepraszam. Nie wiem, jak mogłem cię wziąć za trzynastolatka. Prześwidrowała go spojrzeniem, które mogłoby skuć lodem staw na dziesięć kroków. - Może ustalmy, że znalazłam się w niewłaściwym miejscu o niewłaściwym czasie, i

na tym poprzestańmy. - O nie, miejsce jest właściwe. Wziął jej rękę i uniósł do ust w ujmującym, jak mniemał, geście. I, niech to wszyscy diabli, ona też tak to odebrała. - Idą kraby - oznajmił Jake Sethowi, wpadając przez tylne drzwi. - Tata mówi, żebyś ruszył tyłek. -Jake! Jake posłał mamie niewinne spojrzenie. 40. - Jestem tylko posłańcem. Umieramy z głodu. - Masz. - Anna wetknęła mu faszerowane jajko wprost do buzi. - A teraz zanieś to na dwór. - Czy nie mogłabym w czymś pomóc? - zaoferowała się Dru. - Wynoś wszystko na dwór. Musimy wykarmić całe stado. Seth złapał półmisek, po czym pchnął drzwi przed Dru niosącą misę sałatki coleslaw. Anna uniosła brwi i zrobiła znaczącą minę do Grace. - Ładnie razem wyglądają. - Faktycznie - przyznała Grace. - Podoba mi się ta dziewczyna. - Podeszła do drzwi, żeby razem z Anną przyjrzeć się młodym. - Zawsze z początku wydaje mi się taka chłodna. Potem się ociepla. Jest niezwykle piękna, prawda? I taka... dystyngowana. - Pieniądze często dodają blasku. Może na razie jest trochę sztywna, ale jeśli ta banda kogoś nie rozrusza, to już nic mu nie pomoże. Widzę, że zauroczyła Setha. - Zauważyłam. - Grace odwróciła głowę w stronę Anny. - Lepiej dowiedzmy się o niej czegoś więcej. - Czytasz w moich myślach. Bracia Quinn stanowili imponujące okazy gatunku. W grupie, według Dru, byli obezwładniający. I choć nie płynęła w nich ta sama krew, prezentowali się jak bracia - wysocy, szczupli, urodziwi i, nade wszystko, męscy. Kwartet stojący nad wielkim parującym kotłem emanował męskością, tak jak inni mężczyźni emanują zapachem wody po goleniu. Byli tym, kim byli, pomyślała, i wydawali się bardzo z tego zadowoleni. Podobała jej się w mężczyznach taka pewność siebie. Szanowała natury spokojne i zrównoważone. Na prośbę Anny podeszła do obmurowanego paleniska, nad którym parował zapach krabów, żeby zanieść tym czterem zimne piwo. - Panowie - powiedziała. - Zimne piwo za gorącą pracę. - Dzięki. - Phillip wziął z jej rąk piwo. - Podobno już się dziś ochłodziłaś. - I to raczej niespodziewanie. - Omijając Setha wzrokiem, spojrzała na Ethana. - Sam je złowiłeś? - spytała, wskazując na kocioł. - Aha, razem z Dekiem. - Uśmiechnął się, kiedy Seth odchrząknął. - Zabraliśmy też Setha dla balastu. Nabawił się pęcherzy na tych swoich miejskich rączkach. 41. - Po kilku dniach na przystani może się zahartuje - dorzucił Cam. - Chociaż zawsze był delikatny. - Próbujesz wziąć mnie na ambit, żebym zrobił za ciebie najgorszą robotę? - Seth otworzył piwo. - Pogodnych marzeń. - Delikatny - podchwycił Phillip - ale bystry. Zawsze był bystry. - Mogłabym kiedyś do was wpaść, żeby się rozejrzeć, co robicie? Cam przekrzywił głowę. - Lubisz łodzie, Dru? - Owszem. - To może wybierzemy się na żagle? - zaproponował Seth. - Snuj sobie marzenia dalej - rzuciła i odeszła. - Ma klasę - podsumował Phillip. - Fajna dziewczyna - zawyrokował Ethan, zaglądając do kotła. - Wpadła ci w oko? - Cam pokiwał niby to litościwie głową nad Sethem. - Chyba nie gra w tej samej lidze co ty, mały. - Jestem wielkim fanem rozgrywek międzyligowych - odciął się Seth, popijając piwo. Phillip odprowadził odchodzącego Setha wzrokiem i roześmiał się.

- Nasz braciszek chyba będzie przez jakiś czas wywalał mnóstwo kasy na kwiaty. - Ma bystre oczko. - Ethan wzruszył ramieniem w typowym geście Quinnów. - Obserwuje wszystko, w tym Setha, ale zawsze z dystansu. Nie ze wstydu, bo nie jest wstydliwa. Z ostrożności. - Ma za sobą wielką forsę i politykę. - Phillip zapatrzył się na piwo. - Musi zachować ostrożność. - Dziwne, że wylądowała w St. Chris, co? W odczuciu Cama człowieka kształtuje rodzina, w której się urodził lub którą sam założył. Zastanowił się, w jakim stopniu Dru została ukształtowana przez rodzinę. Postanowiła zostać tylko godzinę, dopóki nie wyschnie jej ubranie. Ale wciągnęła się w rozmowę z Emily na temat Nowego Jorku. A potem z Anną na temat ogrodnictwa. Z Sybill znalazły wspólnych znajomych, jeszcze z Waszyngtonu. Jedzenie było znakomite. Psy łasiły się do stołu, ale je odpędzono, tyle że przedtem ktoś wsunął im do pysków smaczne kąski. Wszyscy kłócili się tu o wszystko - o baseball, o ubrania, o gry wideo. Prędko zrozumiała, że ta rodzina tak się porozumiewa. Od 42. oceanu wiała rześka bryza, a wokół rozbrzmiewało sześć prowadzonych naraz rozmów. Przyjęła drugi kieliszek wina i została. Nie dlatego, że nie umiała przeprosić i wyjść. Ale dlatego, że jej się spodobało. Pozazdrościła im intymności życia rodzinnego. Mimo ich liczby i wyraźnych różnic, wszyscy byli mocno zżyci. Przypominali różne kawałki jednej wielkiej układanki. Zawsze fascynowały ją rodzinne układanki. Układanka Quinnów, myślała Dru, choć wydawała się wesoła i barwna, też ma pewno swoją dozę komplikacji. Jak wszystkie rodziny. Jak wszyscy mężczyźni, pomyślała, odwracając umyślnie głowę, by natknąć się na świdrujące spojrzenie Setha. Doskonale wiedziała, że nie spuszcza z niej oka, odkąd usiedli do jedzenia. Jego wzrok niemal parzył jej skórę. - Piękne to światło popołudnia. - Nie odrywając oczu od Dru, nabrał na widelec sałatkę z makaronem. - Może popracujemy na dworze? Masz jakąś sukienkę z długą, marszczoną spódnicą? Bez ramią-czek lub rękawów, żeby odsłaniała ramiona. Są takie piękne i silne -dodał, biorąc do ust kolejną porcję makaronu. - Jak twoja twarz. Dru dopiła wino. - Czy ktoś ci kiedyś odmówił pozowania? - Prawdę mówiąc, nie. - No, to ja będę pierwsza. -I tak dopnie swego - przestrzegł ją Cam. - Jest uparty jak osioł. - Ktoś ma ochotę na deser? - spytała Anna, wstając. Wszyscy mieli, chociaż Dru nie pojmowała, jak go zmieszczą. Podziękowała za torty i placki, ale skusiła się w końcu na karmelowe ciasteczko. Na koniec przebrała się we własny suchy strój, złożyła pożyczoną koszulę i dżinsy, zostawiła je na łóżku, rzuciła po raz ostatni okiem na przytulną sypialnię i zeszła na dół. Podchodziła właśnie do drzwi kuchni, kiedy spostrzegła Annę i Cama pod zlewem w uścisku znacznie gorętszym, niżby mogła oczekiwać od rodziców nastolatków. - Chodźmy na górę i zamknijmy się - usłyszała męski szept. - Nikt nie zauważy. - Tak mówiłeś ostatnio po obiedzie w Święto Dziękczynienia. - Z głosu Anny biło ciepło i rozbawienie. Zarzuciła mężowi ręce na szyję. -I pomyliłeś się... Och, to ty, Dru. 43. Widząc ich promienne uśmiechy, Dru doszła do wniosku, że z całej trójki tylko ona jest odrobinę speszona. - Przepraszam. Chciałam podziękować za gościnę. - To nam było miło. Musisz odwiedzić nas znowu. Cam, powiedz Sethowi, że Dru wychodzi, dobrze? - Nie trzeba. Podziwiam waszą rodzinę i wasz piękny dom. Dziękuję, że przyjęliście mnie dziś do swojego grona. - Tak się cieszę, że wpadłaś - powiedziała Anna, dając Camowi niemy sygnał, podczas gdy sama odprowadzała Dru do drzwi.

-Klucz. - Dru pogrzebała w torebce. - Zupełnie wypadło mi z głowy, po co tu przyjechałam. Oddacie Sethowi? Anna usłyszała trzask drzwi kuchennych. - Sama mu dasz - powiedziała i cmoknęła Dru w policzek. - Już uciekasz? - Seth wpadł zdyszany, żeby złapać jeszcze Dru na ganku. - Może jednak zostaniesz? Aubrey montuje drużynę softballa. - Muszę wracać. Masz tu ten klucz. - Podała mu klucz, ale on nie odrywał od niej wzroku. - No, do pomieszczenia gospodarczego. Chciałeś tam coś złożyć. - A tak, tak. - Wsadził go do kieszeni. - Jest jeszcze dość wcześnie, ale skoro chcesz się urwać, moglibyśmy dokądś skoczyć. Choćby na przejażdżkę. - Mam różne rzeczy do roboty. Ruszyła w stronę samochodu. - Na drugiej randce zadbamy, żeby nie było takich tłumów. Stanęła. - Nie zaliczyliśmy jeszcze pierwszej. - Oczywiście, że zaliczyliśmy. Kraby na parze, jak zapowiadałem. Bawiąc się kluczykami, odwróciła się do niego. - Wpadłam, żeby ci podrzucić klucz, zostałam ostrzelana z pistoletu na wodę i trafiłam na ucztę krabową z twoją liczną rodziną. Nie nazwałabym tego randką. -A to? Wykonał ruch tak gładki i błyskawiczny, że całkiem ją zaskoczył. Jego dłonie spoczęły na jej ramionach, a gorące, silne wargi na ustach. Potem nieco ją uniósł. Raz jeszcze musnął jej usta i delikatnie przebiegł palcami wzdłuż ciała, wzniecając w niej nieoczekiwany żar. Początkowo chciał się tylko podroczyć, pokazać, co może ją czekać. Ale kiedy do niego przywarła, zupełnie stracił głowę 44. Kobiety stanowiły dla niego olśniewającą kompozycję kolorystyczną. Matka, siostra, kochanka, przyjaciółka. Żadna jednak dotąd nie zdołała go tak olśnić. Pragnął się w niej zanurzyć, bez reszty zatonąć... - Drusillo, pozwól mi się odwieźć. Jego usta prześlizgnęły się po jej policzku, aż do szyi. Potrząsnęła głową. - Nie jestem impulsywna. Nie lubię się spieszyć. Nie oddaję się mężczyźnie pod wpływem chwili. - No dobrze. - Pocałował ją w czoło, zanim cofnął się o krok. - To zostań. Pogramy w piłkę, może wybierzemy się na żagle. Ograniczymy się dziś do niewinnych przyjemności. Dla niektórych mężczyzn byłaby to kolejna próba wciągnięcia jej do łóżka. Ale Seth mówił szczerze. Dru doceniła jego intencje. - Może z czasem cię polubię. - Bardzo na to liczę. - Ale muszę już iść. Zostawiłam sporo rozgrzebanych spraw. I tak zabawiłam dłużej, niż zamierzałam. - Chodziłaś w szkole na wagary? - Nigdy. Położył rękę na drzwiach jej samochodu. - Ani razu? - Niestety, nie. - Panna z zasadami - powiedział. - Bardzo sexy. Musiała się roześmiać. - Gdybym się przyznała, że raz na tydzień uciekałam z lekcji, nazwałbyś mnie buntowniczką i powiedziałbyś, że to jest sexy. - Zjemy jutro wieczorem kolację? - Nie. - Pomachała mu z samochodu. - Muszę wszystko przemyśleć. Nie chcę się zaangażować. - To znaczy, że już się zaangażowałaś. Usiadła za kierownicą. - To znaczy, że nie chcę. Dam ci znać, jak zmienię zdanie. Wracaj do rodziny. Twoje szczęście, że taką masz - powiedziała i zamknęła drzwi. Patrzył, jak cofa samochód, a potem odjeżdża. Wciąż czuł ciepło jej pocałunku, a w głowie kłębiło mu się zbyt wiele myśli, by mógł zauważyć samochód, który ruszył z pobocza drogi za drzewami i podążył w ślad za Dru. 45. Rozdział PIĄTY Wiedziała, że się wprowadził. Co jakiś czas, kiedy wychodziła na zaplecze, słyszała muzykę dochodzącą przez kanały wentylacyjne. Nie zaskoczyły jej ani hałaśliwe dźwięki, ani szeroki ich wachlarz: od ciężkiego rocka przez rzewny blues po żarliwą operę. Nic jej w Secie Quinnie nie zaskakiwało.