ziomek72

  • Dokumenty7 893
  • Odsłony2 180 595
  • Obserwuję940
  • Rozmiar dokumentów26.3 GB
  • Ilość pobrań1 254 812

Roberts Nora - Irlandzka trylogia 02 - Łzy księżyca

Dodano: 8 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 8 lata temu
Rozmiar :1.2 MB
Rozszerzenie:pdf

Roberts Nora - Irlandzka trylogia 02 - Łzy księżyca.pdf

ziomek72 EBooki EBOOK R Roberts Nora Irlandzka trylogia
Użytkownik ziomek72 wgrał ten materiał 8 lata temu. Od tego czasu zobaczyło go już 963 osób, 571 z nich pobrało dokument.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 243 stron)

ORA ROBERTS ŁZY KSIĘŻYCA Tytuł oryginału TEARS OF THE MOON Ach pocałuj mnie miła, ach pocałuj mnie, i osusz swe gorzkie łzy. piosenka irlandzka

1 Irlandia jest krajem poetów i legend, marzycieli i buntowników. Muzyka otacza ich ze wszystkich stron i przeplata się z ich losem. Melodie zapraszają do tańca i skłaniają do płaczu, zagrzewają do walki i pchają ku miłości, W dawnych czasach muzykanci podróżowali z miasta do miasta, przygrywając ludziom za posiłek i nocleg, a czasem za kilka groszy. Harfistów i gawędziarzy chętnie przyjmowano w każdej chacie, karczmie czy przy ognisku. Nieśli dar, który ceniono w magicznej krainie zielonych wzgórz. Od tamtych czasów nic się nie zmieniło. Pewnego razu, nie tak dawno temu, gawędziarka przybyła do spokojnej wioski nad brzegiem morza, gdzie spotkało ją ciepłe powitanie. Tam odnalazła swoje serce i swój dom. Mieszkał tam także muzykant, który nie musiał już szukać domu, ale nie odnalazł jeszcze swego serca. W jego głowie stale grała muzyka. Czasami otaczała go miękko i marząco, niczym szept kochanki. Kiedy indziej przychodziła z hałasem i śmiechem, jak stary przyjaciel, który zaprasza do pubu na kufel piwa. Bywała słodka, gwałtowna albo przepełniona łzami goryczy, ale zawsze przepływała przez jego myśli, a on z przyjemnością jej słuchał. Shawn Gallagher był zadowolony ze swojego życia. Niektórzy powiedzieliby pewnie, że odpowiadało mu, bo rzadko opuszczał świat marzeń, aby sprawdzić, co się dzieje w prawdziwym świecie. A on wcale nie zamierzał się z nimi spierać. Dla niego liczyła się tylko jego muzyka, jego bliscy, dom i przyjaciele. Po co miał się przejmować innymi sprawami? Jego rodzina od wielu pokoleń mieszkała w Ardmore, w hrabstwie Waterford w Irlandii. Właśnie tam Gallagherowie prowadzili pub, gdzie odkąd każdy sięgał pamięcią, można się było solidnie najeść, napić i pogadać. Od kiedy rodzice Shawna osiedlili się w Bostonie, interesów pilnował jego starszy brat Aidan. Młodszemu Gallagherowi w zupełności to odpowiadało. Wiedział, że sam nie ma głowy do takich spraw i nie zamierzał tego zmieniać. Wystarczało mu dowodzenie kuchnią. Przygotowywał zamówienia, układał menu na cały dzień i wsłuchiwał się w muzykę dochodzącą z pubu albo rozbrzmiewającą w jego głowie. Oczywiście zdarzały się chwile, gdy jego siostra Darcy - która po rodzicach odziedziczyła nadmiar energii i ambicji - wpadała do jego królestwa, gdzie przyrządzał gulasz

albo szykował kanapki, i wszczynała kłótnią. Ubarwiało mu to niektóre dni. Chętnie pomagał obsługiwać gości, zwłaszcza gdy na sali grała muzyka albo gdy goście podrywali się do tańca. Bez narzekań sprzątał po zamknięciu, pub Gallagherów słynął bowiem z czystości. Lubił życie w Ardmore, jego powolny rytm, bliskość morza i klifów, zbocza zielonych wzgórz, które ciągnęły się aż do stóp cienistych gór. Nie nęciły go podróże, jak innych Gallagherów. Shawn zapuścił korzenie w piaszczystej ziemi Ardmore. Nie chciał zwiedzać świata jak jego rodzeństwo. Aidan odbył długą podróż, zanim osiadł w Ardmore, a Darcy bez przerwy mówiła, że właśnie o tym marzy. Jemu wystarczało to, co miał w zasięgu rąk. I nie chciał tego zmieniać. Wiedział jednak, że zmiany są nieuchronne. Przez całe życie patrzył z okna sypialni na morze. Było tuż tuż, spienione wypływało na piaszczysty brzeg, nakrapiane łodziami, surowe albo spokojne. Zachłystywał się jego słonym zapachem, kiedy rano wychylał się z okna. Jednak gdy zeszłej jesieni jego brat poślubił śliczną Amerykankę Jude Frances Murray, Shawn uznał, że należy wprowadzić kilka zmian. Zgodnie z tradycją Gallagherów pierwszy, który się ożenił, dziedziczył rodzinny dom. I tak Jude i Aidan, po powrocie z miodowego miesiąca w Wenecji, wprowadzili się do zawsze tętniącego życiem domu na skraju wioski. Pozostała dwójka Gallagherów mogła wybierać pomiędzy pokojami nad pubem a małą chatką. Darcy wolała pokoje. Namówiła Shawna i wszystkich pozostałych, których udało jej się owinąć wokół pięknego paluszka, do pomocy i wkrótce zmieniła dawne surowe mieszkanie Aidana w swój pałac. Shawn nie miał nic przeciwko temu. Wolał cudownie spokojną, małą chatkę na Wzgórzu Elfów z widokiem na klify i ogrody. Wcale nie przeszkadzał mu duch, który tam czasem zaglądał. Lady Gwen wciąż opłakiwała swojego odtrąconego zaczarowanego kochanka i czekała, aż czar straci moc i uwolni ich oboje. Shawn dobrze znał legendę o pannie żyjącej przeszło trzysta lat temu w tej małej chatce na wzgórzu. Carrick, książę elfów i zaczarowanego świata, zakochał się w młodej dziewczynie, ale zamiast wyrazić swoją miłość słowami i ofiarować Gwen serce, pokazał jej, jak wspaniałe życie mogła wieść u jego boku. Trzykrotnie przynosił jej klejnoty w srebrnej sakwie:

najpierw diamenty z ognia słońca, potem perły z księżycowych łez, a w końcu szafiry wydobyte z samego serca morza. Gwen, niepewna swojego uczucia i przeznaczenia, odmówiła mu. Według legendy, klejnoty, które książę wysypał u jej stóp, zamieniły się w kwiaty, które kwitły teraz u progu chatki. Większość z nich teraz spała, ukryta przed chłodnym zimowym wiatrem omiatającym brzeg morza. Klify, po których, jak powiadano, często spacerowała Lady Gwen, raziły nagością pod niebem nabrzmiałym deszczowymi chmurami. Burza tylko czekała na właściwy moment. Ranek był surowy. Wiatr stukał do okien i wkradał się do środka przynosząc ze sobą chłód. W kuchennym piecu palił się już ogień. Płomienie i gorąca herbata sprawiały, że Shawnowi nie przeszkadzał wiatr. Podobała mu się nuta bezwzględności w jego podmuchach. Siedząc przy kuchennym stole i podjadając ciastka układał słowa do melodii, którą wcześniej napisał. W pubie miał się pojawić dopiero za godzinę. Dla pewności nastawił zegar na kuchence, a gdyby to nie wystarczyło, miał jeszcze budzik w sypialni. Przeważnie zupełnie tracił poczucie czasu, a że mieszkał sam, nie miał nikogo, kto by go wyciągnął ze świata marzeń i przypomniał, że powinien ruszać do pracy. Jego niepunktualność irytowała Aidana i narażała go na kazania Darcy. Dlatego zawsze starał się być na czas. Ale czasem tak pogrążał się w swojej muzyce, że brzęczenie budzików zupełnie do niego nie dochodziło. I oczywiście się spóźniał. Teraz także pochłonęła go pieśń o miłości młodej i szalonej. Takiej, która przypominała mu zmienny i kapryśny wiatr, ale póki trwała, dawała mnóstwo przyjemności. Uznał, że najlepsza będzie taneczna melodia, przy której tancerze mogliby dowieść zwinności swoich stóp i poflirtować. Wiedział, że wypróbuje ją w pubie dopiero gdy będzie skończona i gdy uda mu się przekonać Darcy, żeby ją zaśpiewała. Jej głos idealnie pasował do nastroju tej piosenki. Nie chciało mu się iść do saloniku, w którym upchnął stare pianino, kupione, kiedy wprowadził się do chatki. Stopą wystukiwał sobie rytm i dopasowywał słowa. Nie usłyszał głośnego stukania do drzwi frontowych, ciężkich kroków w holu ani wymamrotanego przekleństwa. Typowe, pomyślała Brenna. Znowu tkwi w jakimś wymarzonym świecie, nie zwracając uwagi na to, co dzieje się wokół niego. Mogła w ogóle nie pukać - do niego i tak rzadko cokolwiek docierało. Poza tym oboje już w dzieciństwie odwiedzali się nawzajem bez

uprzedzenia. Ale nie byli już dziećmi, więc Brenna wolała zapukać niż wejść do środka i zobaczyć coś, czego nie powinna widzieć. Mógł być akurat z kobietą. Przecież działał na dziewczyny jak osłodzona woda na pszczoły. To wcale nie znaczyło, że był taki słodki. Chociaż potrafił, jeśli chciał. Boże, jaki on przystojny - przemknęło przez głowę Brenny. Natychmiast zbeształa się za tę myśl. Jednak trudno było zignorować jego wygląd. Czarna czupryna wyglądała trochę nieporządnie. Shawn nigdy nie pamiętał, żeby w porę pójść do fryzjera. Niebieskie oczy, spokojne i rozmarzone, zmieniały się, gdy coś go ekscytowało, a wtedy - dobrze pamiętała - potrafiły być piekielnie gorące i lodowato chłodne. Za długie, ciemne rzęsy Shawna każda z jej czterech sióstr sprzedałaby duszę, a pełne, mocne usta, jak przypuszczała, świetnie nadawały się do długich pocałunków i czułych słów. Oczywiście ani o jednym, ani o drugim nie wiedziała z pierwszej ręki. Tylko słyszała, jak o tym opowiadano. Nos Shawna był trochę krzywy - pamiątka po uderzeniu piłki, którą Brenna zręcznie rzuciła, kiedy grali w amerykański baseball ponad dziesięć lat temu. Shawn wyglądał jak zaczarowany książę, który z baśni trafił do rzeczywistości. Wspaniały rycerz, który wyruszył na poszukiwanie swojego przeznaczenia... a może trochę nieporządny anioł. Był szczupły, miał piękne, szerokie dłonie o smukłych palcach artysty i głos, który przywodził na myśl whisky wolno ogrzewaną przy ogniu. Oczywiście Brenna nie była nim zainteresowana, a przynajmniej nie w ten sposób. Po prostu potrafiła docenić to, co piękne. Potrafiła też okłamywać samą siebie. Podobał się jej, jeszcze zanim przyłożyła mu piłką - miała wtedy czternaście lat, on dziewiętnaście. Tamto pierwsze oczarowanie przerodziło się u dwudziestoczteroletniej kobiety w coś gorętszego i bardziej ekscytującego. Tyle, że on nigdy nie patrzył na nią jak na kobietę. No i dobrze, zapewniła samą siebie przestępując z nogi na nogę. Nie miała czasu na przyglądanie się takim mężczyznom jak Shawn Gallagher. Ktoś przecież musiał pracować. Układając usta w uśmiech celowo upuściła pudło z narzędziami. Z okropnym hałasem spadło na podłogę. Ku uciesze Brenny Shawn podskoczył jak zając na dźwięk wystrzału. - Jezu Chryste! - Odsunął krzesło, na którym siedział i uderzył się dłonią w pierś, jakby chciał zmusić serce, aby znowu zaczęło bić. - Co się stało? - Nic. - Brenna wciąż uśmiechała się z lekką drwiną. - Mam śliskie palce -

powiedziała słodko i podniosła lekko wgniecioną skrzynkę z narzędziami. - Przestraszyłam cię? - Mało brakowało, a umarłbym na atak serca. - Pukałam, ale nie chciało ci się podejść do drzwi. - Nie słyszałem. - Shawn odetchnął głęboko, przeczesał palcami włosy i spojrzał na nią marszcząc brwi. - O'Toole przybywa na wezwanie. Czy coś się zepsuło? - Masz pamięć dziurawą jak zardzewiałe wiadro. - Zsunęła kurtkę z ramion i zarzuciła ją na oparcie krzesła. - Twój piecyk nie działa już od tygodnia - przypomniała. Właśnie przysłali część, którą do niego zamówiłam. Chcesz, żebym go naprawiła czy nie? Mruknął potakująco i wskazał jej kuchenkę. - Ciastka? - zauważyła przechodząc obok stołu. - Co to za śniadanie dla dorosłego mężczyzny? - Po prostu były na stole. - Shawn uśmiechnął się tak, że zapragnęła go przytulić. - Po co mam gotować tylko dla siebie z samego rana. Ale jeśli ty jesteś głodna, zaraz coś przyrządzę dla nas obojga. - Nie. Już jadłam. - Postawiła skrzynkę z narzędziami na podłodze, otworzyła ją i zaczęła w niej szperać. - Sam wiesz, że moja mama zawsze szykuje za dużo. Na pewno ucieszyłaby się, gdybyś wpadł któregoś ranka i zjadł porządne śniadanie. - Daj mi znać, kiedy usmaży swoje słynne naleśniki. Może napijesz się chociaż herbaty? Imbryk jest jeszcze ciepły. - Chętnie. - Wyjmując narzędzia i nową część, Brenna patrzyła na stopy Shawna krzątającego się przy kuchni. - Czym się teraz zajmujesz? Piszesz muzykę? - Układam słowa do melodii - odparł zamyślony. Kątem oka dostrzegł samotnego ptaka, czarnego i połyskliwego na tle ołowianego nieba. - Chłodno dzisiaj. - Tak, i mokro. Zima jeszcze sienie zaczęła, a ja już czekam, żeby się skończyła. - W takim razie ogrzej się trochę. - Przykucnął przy niej z dużym kubkiem herbaty, takiej jak lubiła, mocnej i słodkiej. - Dzięki. - Ciepło kubka ogrzewało dłonie obejmujące porcelanę. Shawn został przy niej na podłodze, sącząc swoją herbatę. Ich kolana zderzały się od czasu do czasu. - Co zrobisz z tą kupą złomu? - Nie wszystko ci jedno? Ważne, że będzie działało. Uniósł brew. - Gdybym wiedział jak to robisz, może następnym razem sam bym sobie poradził. Jego słowa rozśmieszyły Brennę. Aż przysiadła na podłodze, aby się nie przewrócić. - Ty? Shawn, ty sobie nie poradzisz nawet ze złamanym paznokciem.

- Oczywiście, że sobie poradzę. - Uśmiechając się szeroko udał, że odgryza jeden. Wywołał tym kolejny wybuch śmiechu. Nie przejmuj się tym, co zrobię z bebechami tej machiny, a ja nie będę się wtrącała, kiedy następnym razem postanowisz upiec w tym piekarniku ciasto. W końcu każde z nas ma swoje dobre strony. - Przecież nieraz trzymałem śrubokręt. - Wyjął jeden z jej skrzynki. - Ja też czasem machałam chochlą ale i tak wiem, co lepiej leży w mojej ręce. Wyjęła mu narzędzie z dłoni, wsunęła głowę do piecyka i zabrała się do pracy. Miała małe dłonie. Wydawałyby się delikatne każdemu, kto nie wiedział, do czego były zdolne, pomyślał Shawn. Widywał już, jak sprawnie machały młotkiem, zaciskały się na wiertarce, dźwigały drzewo i przycinały rury. Najczęściej były podrapane, a knykcie posiniaczone. Brenna była wyjątkowo drobna, zwłaszcza biorąc pod uwagę pracę, jaką wybrała. Albo raczej pracę, która ją wybrała - sprostował w myślach Shawn. Jej ojca uważano za majstra od wszystkiego, a najstarsza córka odziedziczyła po nim zdolności. O Shawnie mówiono natomiast, że miał talent po matce swojej mamy, która często zapominała o praniu czy obiedzie, gdy zaczynała grać. Wstał, a Brenna się odsunęła. Odkręcając jakąś śrubę wypięła pupę. Brwi Shawna powędrowały w górę. Uznał to za instynktowny męski odruch - zainteresowanie atrakcyjnym fragmentem kobiecej figury. Brenna była lak szczupła, że mężczyzna mógłby objąć ją jedną ręką w talii i unieść, gdyby chciał. Ale Shawn miał wrażenie, że każdego, kto by się na to odważył, panna O'Toole szybko położyłaby na łopatki. Uśmiechnął się na tę myśl. On i tak wolał patrzeć w jej twarz. Mógł z niej tyle wyczytać. Jej bystre, zielone oczy błyszczały pod dumnym łukiem brwi, tylko odrobinę ciemniejszych od ogniście rudych włosów. Usta, na ogół skore do śmiechu, potrafiły wykrzywiać się pogardliwie. Rzadko je malowała, w ogóle rzadko robiła makijaż, choć w niczym nie ustępowała Darcy, która za nic nie wy szłaby z domu, dopóki nie wyszykowała się i nie zapięła na ostatni guzik. Najstarsza córka O'Toole'ów miała mały, ostry nosek, który marszczył się, gdy chciała wyrazić dezaprobatę lub pogardę. Włosy przeważnie upychała pod czapką, do której przypięła broszkę w kształcie małego elfa. Shawn podarował ją Brennie wiele lat temu przy jakiejś okazji. Kiedy zdejmowała czapkę, jej włosy zdawały sienie mieć końca. Połyskiwały złocistorudo i skręcały się w małe loczki, sterczące na wszystkie strony.

Bardzo jej było z tym ładnie. Shawn chciał zobaczyć jej twarz przed wyjściem do pubu, więc oparł się o blat i od niechcenia rzucił: - Słyszałem, że teraz umawiasz się z Jackiem Brennanem. Uniosła głowę i walnęła nią w ściankę piekarnika. Shawn skrzywił się i powstrzymał chichot. - Wcale nie! - Wysunęła głowę z piecyka. Na nosie miała smugę sadzy. Masując bolące miejsce, zsunęła czapkę na bok. - Kto ci to powiedział? - Och... - Shawn z miną niewiniątka, wzruszył ramionami i dopił herbatę. - Słyszałem od kogoś. Sama wiesz, jak takie rzeczy się roznoszą. - Masz myśli zmącone cydrem i nigdy nic nie słyszysz. Z nikim się teraz nie umawiam. Nie mam czasu na takie bzdury. - Rozzłoszczona wsadziła głowę z powrotem do piekarnika. - Może się mylę. Teraz łatwo o pomyłkę. Całe Ardmore romansuje. Zaręczyny, śluby, dzieci w drodze. - Taki chyba powinien być porządek rzeczy. Shawn zachichotał i znowu przykucnął przy Brennie. Przyjacielsko położył dłoń na jej pośladku i nawet nie zauważył, że znieruchomiała. - Aidan i Jude już wybieraj ą imiona, a przecież to dopiero drugi miesiąc. Są wspaniałą parą, prawda? - Pewnie. - Od dawna odczuwane pragnienie, niebezpiecznie bliskie pożądaniu, sprawiło, że zaschło jej w gardle. - Lubię widzieć ich takich szczęśliwych. Jude myśli, że ta chatka jest zaczarowana. Tutaj zakochała się w Aidanie, zaczęła nowe życie i napisała książkę. Wszystko, o czym, jak mówi, bała się nawet marzyć, spełniło się właśnie tu. - To wspaniale. Rzeczywiście jest coś niezwykłego w tym domu - powiedział jakby do siebie. - Chwilami czuje się to wyraźnie. Na moment przed zaśnięciem albo sekundę przed przebudzeniem. To przypomina... oczekiwanie. Brenna skończyła montować nową część i wysunęła się z piecyka. Shawn leniwie przesunął dłoń po jej plecach. - Widziałeś już Lady Gwen? - Nie. Czasami wydaje mi się, że coś majaczy w powietrzu, na granicy zasięgu wzroku, ale potem się rozpływa. - Odsunął się od niej ze swobodnym uśmiechem i wstał. - Może ona nie jest dla mnie. - Według mnie jesteś doskonałym kandydatem na partnera dla ducha o złamanym sercu. - Brenna odwróciła się unikając jego zdumionego wzroku. - Kuchenka powinna działać

bez zarzutu - dodała, przekręcając programator piekarnika. - Sprawdźmy, czy się nagrzeje. - Dopilnujesz tego, dobrze, kochana? - Kuchenny czasomierz zahuczał zaskakując ich oboje. - Muszę już iść. - Shawn sięgnął do zegara i wyłączył go. - A więc taki jest twój system ostrzegawczy? - To tylko jego część. - Uniósł palec i jak na komendę rozległ się radosny dzwonek budzika stojącego przy łóżku w sypialni. - To runda druga. Na szczęście jego nie muszę wyłączać, sam to robi po minucie. To jeden z tych nakręcanych. W przeciwnym razie musiałbym za każdym razem biegać na górę, żeby go uciszyć. - Kiedy chcesz, potrafisz myśleć, co? - Mam swoje dobre chwile. Kot jest na zewnątrz - oznajmił zdejmując kurtkę z wieszaka. - Nie użalaj się nad nim, jeśli przyjdzie i zacznie skrobać w drzwi. Bub doskonale wiedział co robi, kiedy postanowił przenieść się tutaj razem ze mną. - Nie zapomniałeś go nakarmić? - Nie jestem kompletnym kretynem. - Zupełnie nie urażony jej uwagą, otulił szyję szalikiem. - Ma jedzenia w bród, a jeśli nie, to na pewno pojawi się pod drzwiami waszej kuchni. Żebrak jeden. Robi to, żeby mnie zawstydzić. - Znalazł czapkę i włożył ją. - To do zobaczenia w pubie. - Chyba tak. - Brenna westchnęła dopiero kiedy usłyszała, jak drzwi frontowe zamykają się za nim. Wszelkie pragnienia pod adresem Shawna Gallaghera były głupotą, powtarzała sobie. Nigdy nie odwzajemniłby się jej tym samym. Traktował ją jak siostrę - albo, co gorsza, jak brata. Wiele winy mogła przypisać sobie. Popatrzyła na swoje nieporządne robocze spodnie i znoszone buty. Shawnowi podobały się prawdziwe kobiety, a ona na pewno się do nich nie zaliczała. A przecież potrafiłaby się wystroić. Darcy, siostry Brenny, a nawet Jude pomogłyby chętnie w upiększaniu najstarszej panny O'Toole. Nienawidziła takiego zamieszania i kłopotów z tym związanych, a poza tym czy to w ogóle miało sens? Gdyby się nawet wyszykowała, umalowała i wystroiła, żeby zdobyć mężczyznę, i tak nic by nie wskórała. Widząc ją uszminkowaną, w biżuterii i skąpej sukience, Shawn Gallagher pewnie nieźle by się uśmiał i powiedział coś zupełnie idiotycznego, a ona musiałaby go za to uderzyć. To zupełnie nie miało sensu. Wolała zostawić strojenie się Darcy, stuprocentowej kobiecie, i swoim siostrom, które też lubiły takie rzeczy. Brenna wolała zostać przy narzędziach.

Zajęła się piekarnikiem, nastawiając go na różne temperatury. Zadowolona stwierdziła, że działa bez zarzutu. Wyłączyła go i spakowała narzędzia. Chciała od razu wyjść; nie miała powodu dłużej zostawać u Shawna, ale chatka była taka przytulna. Brenna zawsze czuła się tu jak u siebie w domu. Kiedy jeszcze w chatce na Wzgórzu Elfów mieszkała stara Maude Fitzgerald, często wpadała tu z wizytą. Potem Maude umarła i przez jakiś czas dom zajmowała Jude. Zaprzyjaźniły się i Brenna starym zwyczajem zaglądała do chatki w drodze do domu albo do miasteczka Ardmore. Teraz, kiedy mieszkał tu Shawn, starała się zapanować nad chęcią częstszych odwiedzin w chatce, ale przychodziło jej to z trudem. Uwielbiała spokój tego miejsca i cudowne przedmioty, które Maude latami kolekcjonowała. Jude zostawiła je tam gdzie stały, a Shawnowi także musiała odpowiadać ich obecność. Mały salonik nadal wypełniały szklane cuda - urocze figurki elfów i wróżek, a książki i stary wypłowiały dywan tworzyły ciepły nastrój. Kiedy Shawn wstawił do malutkiego pokoju pianino, ledwie można było się obrócić. Brenna jednak uznała, że chatka stała się jeszcze bardziej przytulna. Stara Maude też lubiła muzykę. Na pewno byłaby zadowolona, że ktoś tworzy melodie w jej dawnym domu, pomyślała Brenna przesuwając palcem po naznaczonym czasem czarnym drewnie. Nie zastanawiając się nad tym co robi, zaczęła przeglądać zapisane kartki papieru nutowego, które Shawn zawsze zostawiał w nieładzie na pianinie. Stale tworzył coś nowego albo wyciągał stare melodie, aby coś w nich zmienić. Brenna zmarszczyła brwi studiując szeregi zawijasów i kropek. Muzyka nie była jej mocną stroną. Potrafiła zaśpiewać jedną czy drugą rebeliancką pieśń i żaden pies nie wył w odpowiedzi, ale granie to zupełnie co innego. Była sama i postanowiła zaspokoić ciekawość. Wybrała jedną z zapisanych przez Shawna stron, usiadła i przygryzając wargę znalazła środkowe C na klawiaturze. Zaczęła mozolnie odczytywać zapis nutowy, wygrywając melodię jednym palcem. Muzyka była wspaniała. Wszystko, co tworzył Shawn, było cudowne i nawet jej żałosne brzdąkanie nie zdołało pozbawić melodii całego piękna. Dopisał także słowa, tak jak to często robił. Brenna odchrząknęła, próbując się skupić i znaleźć właściwą nutę. Podczas samotnej nocy, gdy księżyc roni łzy, wiem, że mój świat byłby pełny, gdybyś była w nim ty. Bez ciebie w mym sercu wspomnień zostały strzępy.

Ty, tylko ty jesteś we mnie nocą, gdy płacze księżyc. Przerwała i westchnęła cicho. Wiedziała, że nikt jej nie usłyszy. Pieśń wzruszyła ją, jak inne melodie Shawna. Ale tym razem wzruszenie wydawało się głębsze. Bardziej rzeczywiste. Łzy księżyca. Perły lady Gwen. Miłość, która trwała bez odpowiedzi. To takie smutne, Shawn, pomyślała. Co sprawia, że twoja muzyka jest tak pełna samotności? Znała go od lat, ale nie potrafiła odpowiedzieć na to pytanie. Zawsze chciała zrozumieć Shawna. Ale on nie był silnikiem ani maszyną, którą mogła rozmontować, zobaczyć co jest w środku i jak działa. Mężczyźni to znacznie bardziej skomplikowane układanki. Przypuszczała, że tajemnica tkwi w talencie Shawna. Wszystko w nim zdawało się Brennie tak osobliwe i mistyczne, podczas gdy jej umiejętności.. . Spojrzała na swoje drobne, sprawne dłonie. Wydały jej się okropnie pospolite. Przynajmniej używała ich rozsądnie i zarabiała dzięki nim na życie. A co Shawn Gallagher robił ze swym wspaniałym darem? Siedział i marzył. Gdyby miał choć odrobinę ambicji, albo gdyby był dumny ze swojej pracy, sprzedawałby melodie zamiast pisać do szuflady. Należał mu się solidny kopniak w siedzenie za marnowanie boskiego daru. Postanowiła zostawić rozmyślania na inną okazję. Miała sporo pracy. Zaczęła wstawać sięgając po skrzynkę z narzędziami, kiedy kątem oka zauważyła jakiś ruch. Wyprostowała się momentalnie. Przerażona pomyślała, że to Shawn wrócił - stale czegoś zapominał - i przyłapał ją na graniu jego muzyki. Ale to nie Shawn stał w drzwiach. Kobieta miała bladozłociste włosy spadające kaskadą na ramiona i prostą szarą suknię do samej ziemi. Oczy jaśniały miękką zielenią, a smutny uśmiech trafiał wprost do serca. Zaskoczona Brenna poczuła niezwykłe podniecenie. Rozpoznała tę postać. Otworzyła usta, ale zdołała tylko słabo jęknąć. Serce jej biło jak oszalałe. Raz jeszcze spróbowała wydobyć z siebie głos, zakłopotana, że trzęsą się jej kolana. - Lady Gwen - bąknęła. Pomyślała, że to i tak nieźle jak na kogoś, kto stał twarzą w twarz z trzechsetletnim duchem. Widziała, jak pojedyncza łza, połyskująca niczym srebro, toczy się po policzku Gwen. - Jego serce jest w pieśni - powiedziała zjawa głosem miękkim niczym płatki róży. Brenna zadrżała jeszcze mocniej. - Wsłuchaj się w nią.

- Co pani... - Zanim Brenna dokończyła pytanie, znowu była w pokoju sama. Tylko ledwo wyczuwalny zapach dzikich róż unosił się w powietrzu. - A to dopiero. - Brenna musiała usiąść. Wiedziała, że nie zdoła dłużej ustać na nogach. Opadła na stołek przy pianinie. - A to dopiero — powtórzyła i kilka razy odetchnęła głęboko, dopóki jej serce nie przestało walić. Kiedy uznała, że nogi już ją utrzymają, postanowiła opowiedzieć o całym zajściu komuś mądremu i wyrozumiałemu. Najlepszym powiernikiem będzie mama. W czasie krótkiej jazdy do domu zdołała nieco ochłonąć. Dom O'Toole'ów stał na uboczu, z dala od drogi. Wyglądał trochę jak rozsypana układanka, a Brenna znacznie się do tego przyczyniła. Kiedy jej ojciec wymyślał coraz to nowe pokoje, ona natychmiast chętnie zabierała się za rozbieranie i budowanie. Za najszczęśliwsze uważała chwile, kiedy pracowała u boku Michaela O'Toole słuchając gwizdanych przez niego melodii. Zaparkowała za archaicznym samochodem mamy. Trzeba w końcu pomalować tę kupę złomu, pomyślała, jak zawsze, kiedy przechodziła obok. Z komina płynął dym. Wnętrze powitało ją ciepłem. Znalazła matkę w kuchni. Molly właśnie wyjmowała z pieca świeżą partię bochenków razowego chleba. - Mamo... - Jezu Chryste, dziewczyno, aleś mnie przeraziła. - Molly ze śmiechem postawiła blachę na kuchni i odwróciła się do córki. Miała ładną twarz, wciąż młodą i gładką. Rude włosy, które odziedziczyły po niej dzieci, dla wygody związała na czubku głowy. - Przepraszam, ale znowu za głośno nastawiłaś muzykę. - To dla towarzystwa. - Pani O'Toole sięgnęła do radia i ściszyła je. Leżąca pod stołem Betty, żółta suka, z radosnym pomrukiem przewróciła się na drugi bok. - Co tu robisz tak wcześnie? Myślałam, że masz mnóstwo pracy. - Bo mam. Muszę jechać do wsi i pomóc tacie, ale po drodze wpadłam na Wzgórze Elfów, żeby naprawić piekarnik Shawna. - Tak? - Molly odwróciła się do córki plecami, żeby zdjąć bochenki z blachy i pozostawić je do ostygnięcia. - Shawn wyszedł zanim skończyłam, więc przez jakiś czas byłam tam sama. - Brenna przestąpiła z nogi na nogę. - I kiedy miałam już wychodzić ... pojawiła się Lady Gwen. - Hmm... Co takiego? - Pani O'Toole spojrzała przez ramię, jakby nagle pojęła sens słów córki. - Widziałam ją. Tylko na chwilę przysiadłam przy pianinie, podniosłam głowę i zobaczyłam ją w drzwiach saloniku. - Pewnie nieźle się przestraszyłaś.

Brenna głośno wypuściła powietrze. Na szczęście mogła liczyć na rozsądek matki. - - Mało brakowało, a połknęłabym własny język. Ona jest wspaniała, dokładnie taka, jaką opisywała nam stara Maude. I smutna. Od tego smutku człowiekowi aż się ściska serce. - Zawsze miałam nadzieję, że i ja ją zobaczę. - Praktyczna Molly nalała herbatę do dwóch kubków i postawiła je na stole. - Ale nigdy mi się nie udało. - Wiem, że Aidan od lat opowiadał o spotkaniach z nią. A potem słyszałam o niej od Jude, która wprowadziła się do domku na wzgórzu. - Brenna odzyskała zwykłą swobodę. Usiadła za stołem. - Dopiero co rozmawiałam o niej z Shawnem, ale jemu jeszcze się nie pokazała. Czuł jej obecność, choć jej nie widział. Ledwo wyszedł za drzwi, a ona pojawiła się przede raną. Jak myślisz, co to oznacza? - Trudno mi oceniać. A ty co czujesz? - Poza zaskoczeniem, chyba współczucie. No i jeszcze nie pojmuję znaczenia tego, co mi powiedziała. - Przemówiła do ciebie? - Oczy Molly otworzyły się szeroko ze zdziwienia. - Jeszcze nigdy nie słyszałam, aby do kogokolwiek się odezwała, nawet do Maude. Tak przynajmniej twierdziła staruszka. Co ci powiedziała? - Że jego serce jest w pieśni, a potem kazała mi tylko słuchać. A kiedy trochę ochłonęłam i chciałam ją zapytać, co ma na myśli, już zniknęła. - Skoro byłaś w domu Shawna i grałaś na jego pianinie, uważam, że jej słowa są dość zrozumiałe. - Ale ja przecież słucham jego muzyki przez cały czas. Przy nim nawet pięciu minut nie da się spędzić w ciszy. Molly chciała coś powiedzieć, ale uznała, że lepiej będzie, jeśli się powstrzyma. Zamiast tego ujęła dłoń córki. Jej kochana Mary Brenna zawsze z trudem dostrzegała coś, czego nie mogła rozebrać na części, a potem znowu złożyć w całość, - Myślę, że kiedy przyjdzie na to czas, sama zrozumiesz jej słowa. - Bardzo chciałabym jej jakoś pomóc - wyszeptała Brenna. - Jesteś dobrą dziewczyną, więc może ci się to uda.

2 Na zewnątrz był przenikliwy ziąb i wiał zimny wiatr, więc Shawn postanowił przyrządzić gulasz Mulligana. W spokojne ranki kuchnia należała do jego ulubionych miejsc. Kroił warzywa i przysmażał kawałki baraniny, ciesząc się ostatnimi chwilami samotności przed otwarciem pubu. Wiedział, że wkrótce zjawi się Aidan wypytując, czy zrobił to i dopilnował tamtego? Darcy też powinna zaraz zacząć dzień. Shawn spodziewał się lada chwila usłyszeć z góry kroki i spływające w dół słabe dźwięki muzyki, którą siostra wybierała zależnie od nastroju. Ale na razie pub Gallagherów był jego królestwem. Shawn nie chciał brać na siebie odpowiedzialności za prowadzenie interesu. Wolał pozostawić to Aidanowi. Prawdę mówiąc cieszył się, że urodził się jako drugi. Oczywiście pub miał dla niego ogromne znaczenie. Tradycja prowadzenia go przechodziła z pokolenia na pokolenie od czasów pierwszego Shamusa Gallaghera, który wraz z żoną zbudował dom gościnny nad zatoką Ardmore i otworzył drzwi dla wszystkich, oferując solidne posiłki, schronienie i szklaneczkę dobrej whisky. Shamus doskonale rozumiał, że jego zadanie polega na zapewnieniu wszelkich wygód tym, którzy do niego zawitali. Z czasem „Gallagher's” zaczęto utożsamiać z komfortem. Pub słynął też jako miejsce, gdzie grano dobrą muzykę. Odbywały się tu nieformalne sesje muzyczne, podczas których grano tradycyjne melodie, ale zapraszano także profesjonalnych muzyków z całego kraju. Miłość do muzyki Shawn miał we krwi, a pub pozwolił mu ją rozwinąć. Ta miłość była częścią jego, tak samo jak niebieski kolor oczu i sposób krzywienia warg w uśmiechu. Najwspanialej czuł się wieczorami, kiedy pracując w kuchni słyszał dobiegające z sali melodie. To prawda, że czasem zostawiał to, co robił i dołączał do gości. Wcześniej czy później każdy i tak dostawał to, co zamówił, komu więc szkodziło, że na chwilę wymknie się z kuchni? Rzadko - choć nie można powiedzieć, że nigdy - zdarzało mu się coś przypalić albo zapomnieć o daniu, które zanadto wystygło. Shawn był bardzo dumny ze swojej kuchni i z potraw, które ją opuszczały. Gulasz już się dusił. Gęstniejący sos wypełnił powietrze wspaniałym zapachem. Shawn dodał liście świeżej bazylii i rozmarynu z ziołowego ogródka, którego sam doglądał. To był nowy pomysł - własna uprawa ziół. Podsunęła mu go Molly O'Toole. Uważał ją za

najlepszą kucharkę w całej okolicy. Wsypał szczyptę majeranku, tym razem ze słoika. Wkrótce zamierzał posadzić własny i kupić specjalną lampę umożliwiającą hodowanie rozsad. Kiedy uznał, że gulasz jest już dobrze przyprawiony, sprawdził pozostałe potrawy i zaczął szatkować kapustę na sałatkę coleslaw, którą robił w olbrzymich ilościach. Z góry dobiegły go pierwsze kroki i po chwili usłyszał muzykę. Amerykańskie melodie, pomyślał Shawn rozpoznając dźwięki. Zadowolony z wyboru Darcy śpiewał do wtóru Annie Lennox aż do chwili, gdy Aidan uchylił skrzydło wahadłowych drzwi. Starszy Gallagher miał na sobie gruby rybacki sweter, dobrze chroniący przed chłodem. Był szerszy w ramionach niż jego brat i w ogóle mocniej zbudowany. Włosy miał tak samo ciemne, koloru dojrzałego kasztana; słońce dobywało z nich rude błyski. Shawn miał wprawdzie szczuplejszą twarz i oczy bardziej szare niż błękitne, ale obaj odziedziczyli urodę po Gallagherach. Widząc ich, nikt nie miałby wątpliwości, że są braćmi. Aidan zmarszczył brwi. - Do czego tak rechoczesz, jeśli można spytać? - Do ciebie - odparł Shawn swobodnie. - Wyglądasz na zadowolonego faceta. - A dlaczego miałbym taki nie być? - No właśnie, dlaczego nie? - Shawn nalał herbaty z imbryka. - Jak się dzisiaj czuje Jude? - Wciąż jeszcze ma poranne mdłości, ale chyba zupełnie się tym nie przejmuje. - Aidan upił łyk herbaty i westchnął. - To mnie skręca się żołądek, kiedy widzę, jak ona blednie w chwili, gdy wstaje z łóżka. Mniej więcej po godzinie dochodzi do siebie, ale dla mnie ta godzina trwa okropnie długo. Shawn oparł się o kuchenny blat trzymając w ręku kubek. - Za żadne pieniądze nie chciałbym być kobietą. Chcesz może, żebym zaniósł jej później trochę gulaszu? Mogę też zrobić rosół, gdyby wolała coś delikatniejszego. - Myślę, że może być gulasz. Na pewno sprawisz jej tym przyjemność, a ja też to doceniam. - Naprawdę nie ma sprawy. Kiedy będziesz przygotowywał tablicę z daniami dnia, pamiętaj, że przyrządziłem gulasz Mulligana. Zrobię też chyba maślany pudding, możesz go wpisać. W pubie rozległ się dzwonek telefonu i Aidan przewróci! oczami. - Oby to nie był dystrybutor z wiadomością, że znowu są problemy. Wolę nie myśleć, jak mało zostało porteru.

Shawn patrząc, jak Aidan wychodzi, aby odebrać telefon, pomyślał, że to było jednym z wielu powodów, dla których wolał pozostawić interesy swemu bratu. Planowanie i zamawianie nie należało do jego ulubionych zajęć. Wystarczało mu, że musiał się zastanowić, ile kilogramów ryby będzie potrzebował następnego dnia. Do Aidana należało rozliczanie się z ludźmi, targowanie się i wymaganie. Prowadzenie pubu nie polegało wyłącznie na staniu za barem i wysłuchiwaniu historii opowiadanych przez starego Rileya. Do tego wszystkiego dochodziły jeszcze księgi, rozliczenia, koszty utrzymania i podatki. Od samego myślenia można było dostać bólu głowy. Spróbował gulaszu, zamieszał w ogromnym garnku, po czym podszedł do schodów i krzyknął do Darcy, aby ruszyła swój leniwy tyłek. Powiedział tak głównie z przyzwyczajenia, bo wcale nie miał jej za złe tego, że się ociąga. Przekleństwo, które usłyszał w odpowiedzi, także miało ciepły ton. Zadowolony, że dzień zaczął się tak dobrze, Shawn poszedł na salę, aby pomóc Aidanowi zdejmować krzesła ze stołów. Trzeba było przygotować pub do przyjęcia pierwszej zmiany klientów. Aidan stał za barem i marszcząc brwi patrzył przed siebie. - Jakiś problem z dostawcą? - Nie. - Starszy Gallagher przeniósł wzrok na brata. - To był telefon z Nowego Jorku, od niejakiego Magee. - Z Nowego Jorku? Przecież tam chyba jeszcze nie ma piątej. - Wiem. Mimo to mój rozmówca wydawał się trzeźwy i zupełnie przytomny. - Aidan podrapał się w głowę, pokręcił nią z niedowierzaniem i wziął kubek z herbatą. - Chce zbudować scenę w Ardmore. - Scenę? - Shawn zdjął ze stołu pierwsze krzesło i oparł się o nie. - Masz na myśli teatr? - Nie, scenę muzyczną. Koncerty na żywo, może także sztuki teatralne. Ten Magee wyjaśnił, że zadzwonił do mnie, ponieważ słyszał, że „Gallagher V to w pewnym sensie tutejsze centrum muzyczne. Chciał się dowiedzieć, co myślę o jego planach. Shawn w zamyśleniu zdjął ze stołu kolejne krzesło. - A jaka jest twoja opinia? - Na razie nie mam żadnej. Facet zupełnie mnie zaskoczył. Powiedziałem, że jeśli chce poznać moje zdanie, musi mi dać dzień lub dwa do namysłu. Zadzwoni jeszcze raz pod koniec tygodnia.

- Dlaczego człowiek z Nowego Jorku chciałby zbudować teatr muzyczny właśnie tutaj? Czy ty na jego miejscu nie wybrałbyś raczej Dublina, Clare albo choćby Galway? - Właśnie - zgodził się Aidan. - Co prawda nie wyjaśnił mi dokładnie wszystkiego, ale dał do zrozumienia, że zależy mu szczególnie na naszym regionie. Powiedziałem mu, że być może nie zdaje sobie sprawy z tego, że Ardmore to wioska rybacka i niewiele ponad to. Oczywiście turyści przyjeżdżają na plaże albo wspinają się, by zobaczyć St. Declan's, zrobić kilka zdjęć i takie tam, ale nie można powiedzieć, że tu się roi od ludzi. Aidan wzruszył ramionami i zaczął pomagać Shawnowi w przygotowywaniu pubu. - Magee tylko roześmiał się i stwierdził, że sam dobrze o tym wiedział. Wyjaśnił mi, że chodzi właśnie o coś niezbyt wielkiego, o miejsce, w którym panowałaby przyjazna atmosfera. - Mogę powiedzieć ci, co ja o tym myślę? - Shawn spojrzał na Aidana, a gdy brat skinął głową, ciągnął: - Uważam, że to wspaniały pomysł. Czy się sprawdzi, to zupełnie inny problem, ale na pewno idea jest dobra. - Najpierw muszę przemyśleć kilka spraw - mruknął Aidan. - Przypuszczam, że ten Magee jeszcze się zastanowi i poszuka sobie miejsca, w którym panuje większy ruch. - Ale jeżeli tego nie zrobi, namawiałbym go, aby zbudował scenę przy pubie. - Shawn machinalnie wziął popielniczki i zaczął rozstawiać je na stołach. - Mamy przecież tutaj spory plac, a gdyby ta scena była połączona z „Gallagher's”, my skorzystalibyśmy na tym najbardziej. Aidan postawił na podłodze ostatnie krzesło i uśmiechnął się niepewnie. - To zupełnie niezły pomysł. Zaskakujesz mnie, Shawn. Nie przypuszczałem, że myślisz o interesach. - Och, od czasu do czasu nawet mnie się to zdarza. Od chwili, gdy otworzyli drzwi pubu dla klientów, Shawn nie miał czasu na myślenie o czymkolwiek. Pozwolił sobie tylko na krótką, przyjazną kłótnię z Darcy i z przyjemnością odprowadził siostrę wzrokiem do drzwi słuchając, jak przysięga, że nigdy już nie odezwie się do niego ani słowem. Wątpił, czy spotka go takie szczęście. Nakładał gulasz, smażył rybę i frytki, robił kanapki z grubymi plastrami pieczonej szynki i sera. Głosy dobiegające zza drzwi kuchni wystarczały mu za towarzystwo. Przez pierwszą godzinę podczas pory obiadowej Darcy rzeczywiście dotrzymywała słowa. Wpatrywała się tylko w niego milcząco, pojawiając się w kuchni, aby odebrać zamówione dania i poinformować o nowych zamówieniach.

Rozbawiło go to tak bardzo, że gdy przyniosła brudne naczynia, chwycił ją i głośno pocałował w usta. - Przemów do mnie, kochana. Łamiesz mi serce swym milczeniem. Odepchnęła go, dała mu po łapach, ale zaraz się roześmiała. - Dobrze, będę się do ciebie odzywała, ty wariacie. Tylko mnie puść. - Zrobię to, jeśli mi obiecasz, że nie rozbijesz mi niczego na głowie. - Aidan obciąłby mi wypłatę za rozbite naczynia, a oszczędzam na nową sukienkę - parsknęła odrzucając do tyłu chmurę jedwabistych, czarnych włosów. - W takim razie jestem bezpieczny. - Shawn postawił siostrę na podłodze, podszedł do kuchenki i przewrócił spory kawałek białej ryby skwierczący na patelni. - Mamy parę niemieckich turystów, którzy chcą spróbować twojego gulaszu z ciemnym chlebem i sałatką. Zatrzymali się w domu gościnnym - poinformowała Darcy patrząc, jak Shawn szykuje talerze. - Jutro wybierają się do Kerry, potem do Clare, tak mi mówili. Ja na ich miejscu, gdybym miała wakacje w styczniu, spędziłabym je w słonecznej Hiszpanii albo na jakiejś tropikalnej wyspie, gdzie nie potrzeba nic poza bikini i kremem do opalania. Mówiąc chodziła po kuchni. Miała śliczną twarz, czystą kremową cerę i błyszczące, niebieskie oczy. Pełne wargi wyglądały równie kusząco, kiedy była wściekła i kiedy się śmiała. Tego ranka pomalowała je czerwoną szminką, aby dodać sobie pogody ducha w chłodny i pochmurny dzień. Jej figura nawet przez sekundę nie pozwalała wątpić, że Darcy jest kobietą. Uwielbiała modne stroje w śmiałych kolorach, uszyte z miękkich tkanin. Odziedziczyła też wspólne wielu Gallagherom pragnienie poznawania świata i determinację, aby odbywało się to możliwie najbardziej luksusowo. Jednak na razie musiała podporządkować się rodzinnym interesom. Właśnie przyjęła zamówienie od kolejnego gościa, kiedy do kuchni weszła Brenna. - Coś ty dzisiaj robiła? - chciała wiedzieć Darcy. - Masz zupełnie czarną twarz. - To sadza. - Brenna pociągnęła nosem i przesunęła po nim wierzchem dłoni. - Czyściłam z tatą komin. Był w okropnym stanie. I tak udało mi się zmyć większość tego paskudztwa. - Skoro tak sądzisz, to lepiej przejrzyj się w lustrze. - Omijając przyjaciółkę szerokim łukiem, Darcy wyszła na salę. - Ona spędzałaby przed lustrem cały czas, gdyby mogła - stwierdził Shawn. - Chcesz coś na lunch?

- Tato i ja spróbujemy tego twojego gulaszu. Pachnie bardzo ładnie. - Podeszła do pieca z zamiarem nałożenia sobie porcji, ale Shawn szybko zagrodził jej drogę. - Wolę sam to zrobić, bo wcale nie zmyłaś z siebie większości sadzy, tak jak ci się wydaje. - Dobra, dobra. Daj nam też herbaty. Aha, potem jeszcze chciałabym zamienić z tobą słowo. Spojrzał na nią przez ramię. - Może zrób to teraz, dobrze? Skoro jesteśmy tutaj oboje. - Wolałabym pogadać, kiedy będziesz mniej zajęty. Wrócę, jak skończy się pora obiadowa, jeśli ci to odpowiada. - Wiesz, gdzie mnie szukać. - Shawn postawił gulasz i herbatę na tacy. - Tak, wiem. - Brenna wzięła od niego tacę i zabrała ją do stolika w kącie, gdzie czekał ojciec. - Oto nasz obiad, tato. Gorący gulasz prosto z garnka. - Pachnie niebiańsko. Mick O'Toole nie należał do olbrzymów. Niski i szczupły, miał gęstą czuprynę koloru piasku i żywe oczy, które niczym morze zdawały się stale zmieniać kolor od zieleni do błękitu. Jego śmiech brzmiał jak ryk osła, a dłonie przypominały delikatne ręce chirurga. Miał słabość do romantycznych opowieści. Był miłością życia Brenny. - Miło tak wygodnie siedzieć w cieple, prawda, Brenna? - Tak. - Dziewczyna nabrała trochę gulaszu na łyżkę i zaczęła dmuchać ostrożnie, choć zapach potrawy kusił, aby zaryzykować poparzenie języka. - Skoro już tak sobie siedzimy i napełniamy żołądki, to może mi powiesz, co cię dzisiaj gryzie? Jemu nic nie mogło umknąć, pomyślała Brenna. Czasami taka świadomość jej pomagała, czasem przeszkadzała. - Niezupełnie gryzie. Pamiętasz, jak opowiadałeś nam o tym, co ci się przydarzyło w młodości, gdy zmarła twoja babcia? - Owszem, pamiętam. Byłem właśnie tutaj, w pubie Gallagherów. Jeszcze wtedy ojciec Aidana zarządzał interesem, zanim on i jego żona odjechali do Ameryki. Ty byłaś na razie marzeniem mojego serca, a widziałem cię tylko w uśmiechniętych oczach twojej matki. Byłem wtedy dokładnie tam, gdzie teraz stoi Shawn, w kuchni. Naprawiałem zlew, bo odpływ stale trochę przeciekał i Gallagherowie w końcu postanowili mnie wezwać.

Mick O'Toole przerwał, spróbował gulaszu i wytarł usta serwetką. Tego zwyczaju nauczyła go żona, która surowo pilnowała odpowiednich manier przy stole. - Kiedy leżąc na podłodze spojrzałem w górę, zobaczyłem moją babcię. Miała na sobie kwiecistą sukienkę i biały fartuch. Uśmiechnęła się do mnie, ale kiedy chciałem coś powiedzieć, pokręciła tylko głową. Potem podniosła dłoń, jak na do widzenia, i znikła. W tamtej chwili poczułem, że umarła, a ja zobaczyłem ducha, który przyszedł się ze mną pożegnać. Byłem jej ulubionym wnukiem. - Nie chciałam cię zasmucać, tato - szepnęła Brenna. - Tak już bywa. - Mick westchnął. - Była wspaniałą kobietą, żyła długo i szczęśliwie. Niestety to my, którzy pozostajemy, cierpimy tęskniąc za tymi, których już nie ma wśród nas. Brenna pamiętała resztę opowieści. Jej ojciec zostawił pracę i natychmiast pobiegł do małego domku w którym jego babcia, od dwóch łat wdowa, mieszkała sama. Znalazł ją w kuchni. Siedziała przy stole w kwiecistej sukni i białym fartuchu. Umarła cicho i spokojnie. - A czasami - zaczęła ostrożnie - ci, którzy odchodzą, tęsknią za innymi. Dziś rano w domku na Wzgórzu Elfów widziałam Lady Gwen. Mick skinął głową i przysunął się bliżej słuchając relacji córki. - Biedna Lady - powiedział, gdy Brenna skończyła. - Przyjdzie jej długo czekać, zanim twoje sprawy się ułożą. - U niektórych z nas po prostu trwa to dłużej. - Brenna spojrzała na Shawna, który właśnie wyszedł z kuchni niosąc tacę zastawioną jedzeniem. - Muszę powiedzieć o tym Shawnowi, kiedy w pubie zrobi się trochę spokojniej. Darcy mówiła mi, że w jej łazience jeden z odpływów nie działa tak jak powinien. Chyba zajrzę tam, jak skończymy jeść, a potem wstąpię na chwilę do Shawna. Chyba że masz dla mnie na dziś inną robotę. - Dziś czy jutro... - Mick wzruszył ramionami. - To, do czego nie zabierzemy się tym razem, zrobimy kiedy indziej. Ja przejdę się do hotelu i sprawdzę, czy zdecydowali już, który pokój mamy odnawiać jako następny, - Puścił do córki oko. - Może uda nam się załatwić niezłą robotę na całą zimę, tam jest przynajmniej ciepło i sucho. - I możesz mieć na oku Mary Kate, pilnować, czy rzeczywiście siedzi w swoim biurze przy komputerze. - Nie nazwałbym tego pilnowaniem... ale cieszę się, że postanowiła podjąć pracę tak blisko domu po powrocie z uniwersytetu. Pewnie niedługo znajdzie w Dublinie albo w Waterford inne zajęcie, które będzie jej bardziej odpowiadało. Wszystkie moje sikorki opuszczają rodzinne gniazdo. - Ja wciąż w nim siedzę. A Alice Mae zostanie z wami jeszcze przez wiele lat.

- No tak, ale tęsknię za tymi dniami, kiedy cała piątka moich dziewczynek opadała mnie, gdy tylko pojawiałem się w domu. Atu popatrz tylko: Maureen to już mężatka, Patty wychodzi za mąż tej wiosny. Nie wiem co zrobię, kochanie, kiedy i tobie spodoba się jakiś chłopiec i zostawisz mnie. - Nic z tego. Nie pozbędziesz się mnie, tato. - Brenna skrzyżowała nogi w ciężkich butach i dokończyła gulasz. - Mężczyźni nie tracą głów ani serc dla takich kobiet jak ja. - Ten właściwy na pewno straci. Zawzięła się, żeby właśnie w tym momencie nie spojrzeć w stroną kuchni. - Nie zamierzam czekać z zapartym tchem. Poza tym teraz przecież jesteśmy partnerami, prawda? - Spojrzała na ojca i uśmiechnęła się. - Chłop czy nie chłop, i tak zawsze będzie O'Toole i O'Toole. Brenna właśnie tego pragnęła. Rozmyślała o tym w łazience Darcy, zmywając z siebie resztki sadzy. Miała pracę, która dawała jej satysfakcję. Miała też wolność - mogła przychodzić i odchodzić, a na to nie pozwalała sobie żadna kobieta związana z mężczyzną. W domu mogła mieszkać tak długo jak chciała. Wystarczało jej towarzystwo rodziny i przyjaciół. Kłopoty z prowadzeniem domu i dogadzaniem mężowi wolała pozostawić swoim siostrom Maureen i Party. Cieszyła się też, że to nie ona, lecz Mary Kate pracuje w biurze. Jej do życia wystarczały narzędzia i furgonetka. Owszem, pragnęła Shawna Gallaghera, ale to wywoływało tylko frustrację i gniew. Uważała, że przejdzie jej to pewnego dnia. Może już niedługo. Dobrze znała Darcy, więc dokładnie po sobie posprzątała. Biała umywalka aż lśniła czystością, a ręce i twarz Brenna wytarła w szmatę, którą miała w skrzynce. Wolała nie dotykać pięknych ręczników Darcy. Takie luksusowe rzeczy uważała za marnowanie materiału i sądziła, że nikt, kto naprawdę nie jest do tego zmuszony, nie używa ich. Życie byłoby o wiele prostsze, gdyby każdy kupował czarne ręczniki. Wtedy nikt nie wrzeszczałby i nie przeklinał, widząc białe puchate cuda całe w plamach. Następne kilka minut Brenna poświęciła na wymianę pękniętego gniazdka w pokoju. Zamieniła je na nowe, które przyniosła ze sobą. Właśnie przykręcała osłonę, kiedy weszła Darcy. - Miałam nadzieję, że je naprawisz. Strasznie mnie to denerwowało. - Młoda Gallagherawna wrzuciła pieniądze z napiwków do słoika, który nazywała skarbonką na marzenia. - Aha, Aidan prosił, żeby ci powiedzieć, że on i Jude chcą zacząć przygotowywać pokój dziecinny. Właśnie za chwilę się do nich wybieram. Możesz iść ze mną i dowiedzieć się, co Jude planuje.

- Muszę najpierw jeszcze coś załatwić, ale możesz jej powiedzieć, że wpadnę jeszcze dziś. - Cholera, Brenna! Zostawiłaś brudne ślady butów na całej podłodze. Brenna jęknęła i zaczęła szybciej wkręcać śrubki. - Przepraszam, Darcy. Za to wymyłam umywalkę. - W takim razie możesz też umyć podłogę. Ja po tobie nie zamierzam sprzątać. Dlaczego, do licha, nie skorzystałaś z łazienki w pubie? W tym tygodniu sprzątają Shawn. - Nie pomyślałam. Przestań na mnie warczeć. Załatwię to przed wyjściem i nie musisz mi dziękować za to gniazdko, które właśnie naprawiłam. - Dziękuję. - Darcy znowu pojawiła się w pokoju wkładając skórzaną kurtkę, którą sama sobie kupiła w prezencie na Gwiazdkę. - Zobaczymy się u Jude? - Pewnie tak - mruknęła Brenna zniechęcona perspektywą mycia podłogi w łazience. Wycierając ją, przez cały czas mamrotała coś do siebie. Kiedy zobaczyła, że zostawiła brud i grudki błota na podłodze pokoju, zaklęła głośno. Wolała nie narażać się na gniew Darcy, wyciągnęła więc odkurzacz i posprzątała wszystko. Zabrało jej to tyle czasu, że gdy zeszła na dół pub był pusty, a Shawn właśnie kończył zmywać naczynia. - Słyszałem, że Darcy zatrudniła cię też do sprzątania, co? - Naniosłam jej błota. - Brenna czuła się tu równie swobodnie jak u siebie w domu. Nalała sobie herbaty. - Nie myślałam, że ta robota zajmie mi aż tyle czasu. Nie zamierzałam cię tu zatrzymywać. Może chciałeś coś załatwić, zanim znowu będziesz potrzebny. - Nic nie planowałem, ale mam ochotę na piwo. Ty wolisz herbatę? - spytał. - Na razie tak. - W takim razie napełniam tylko jeden kufel. Zostało trochę puddingu, jeśli chcesz. Prawdę mówiąc, nie była głodna, ale że miała słabość do takich rzeczy, nałożyła sobie kilka łyżek na miseczkę. Siedziała wygodnie przy stole, kiedy Shawn wrócił ze szklanką harpa. - Tim Reiley mówi, że jutro będzie lepsza pogoda. - On zawsze ma rację. - Niestety, niedługo potem przyjdą deszcze - dodał Shawn siadając naprzeciwko niej. - O czym chciałaś ze mną porozmawiać? - Zaraz ci powiem. - W myślach Brenna przećwiczyła tuzin różnych sposobów i wybrała ten, który uznała za najlepszy. - Kiedy wyszedłeś dzisiaj rano, zajrzałam do twojego saloniku, żeby sprawdzić ciąg wentylacyjny.

Oczywiście skłamała i była gotowa wyznać to na spowiedzi. Wolała to, niż zdradzić Shawnowi, że próbowała grać jego muzykę. Jej duma warta była każdej kary. - Ciągnie nieźle. - Tak - zgodziła się i wzruszyła ramionami. - Ale od czasu do czasu takie rzeczy warto sprawdzać. Zresztą, ja nie o tym. Kiedy się odwróciłam, zobaczyłam w drzwiach ją. - Kogo? - Lady Gwen. - Widziałaś ją! - Shawn postawił szklankę na stole. Szkło stuknęło o drewniany blat. - Tak wyraźnie jak teraz widzę ciebie. Stała tam, uśmiechała się do mnie smutno i.. . - Nie miała ochoty mówić mu, co zjawa jej powiedziała, ale uważała, że powinna. Niewinne kłamstewko to jedno, ale świadome oszustwo, to zupełnie co innego. - I co? Shawn rzadko okazywał zniecierpliwienie. Brenna wzdrygnęła się. - Właśnie do tego zmierzam. Ona przemówiła do mnie. - Przemówiła do ciebie? - Odsunął się od stołu, wstał i zaczął krążyć po kuchni. To było do niego zupełnie niepodobne, więc gapiła się zdumiona. - Masz mrówki w spodniach, czy co? - Przecież to ja tam teraz mieszkam, prawda? I co, czy to mnie się pokazuje? Do mnie cokolwiek mówi? Nie. Czeka, aż ty przyjdziesz, żeby naprawić piekarnik i sprawdzić wyciąg, i wtedy się pojawia. - Bardzo mi przykro, że to właśnie mnie wybrał twój duch, ale ja o to nie prosiłam. - Brenna nabrała górę puddingu na łyżkę i wsunęła ją do ust. - Wiem, nie denerwuj się. - Shawn z powrotem usiadł na swoim krześle. - Co ci powiedziała? Starając się zachować kamienną twarz, Brenna przez chwilę patrzyła w przestrzeń przełykając pudding. Dopiero gdy Shawn przewrócił oczami, podniosła kubek z herbatą i upiła niewielki łyk. - Przepraszam, mówiłeś coś do mnie? A może chcesz jeszcze za coś na mnie nakrzyczeć? - Przykro mi. - Uśmiechną! się do niej. Wiedział, że to powinno podziałać. - Zdradzisz mi wreszcie, co ci powiedziała? - Owszem, skoro postanowiłeś grzecznie mnie o to poprosić. Powiedziała, że jego serce jest w pieśni. Myślałam, że mówi o księciu elfów, ale kiedy powtórzyłam to mamie, ona uznała, że chodziło o ciebie.

- Jeśli tak, to zupełnie nie wiem, co miała na myśli. - Wcale nie jestem mądrzejsza od ciebie. Zastanawiałam się tylko, czy nie miałbyś nic przeciwko temu, gdybym wpadała od czasu do czasu. - Przecież i tak to robisz - zwrócił jej uwagę. Brenna skrzywiła się. - Jeśli nie chcesz mnie widzieć, wystarczy, że powiesz słowo. - Wcale tego nie powiedziałem ani nawet nie pomyślałem. Po prostu stwierdziłem, że i tak do mnie przychodzisz. - Myślałam, że mogłabym wpadać wtedy, gdy ciebie nie ma w domu. Tak jak dzisiaj. Tylko po to, aby sprawdzić, czy ona wróci. Mogłabym przy okazji załatwiać dla ciebie drobne sprawy. - Nie musisz wynajdywać sobie prac tylko po to, żeby do mnie przyjść. Jesteś zawsze mile widziana. Odetchnęła słysząc te słowa. Była pewna, że mówił to, co myślał. - Wiem, tylko że ja lubię mieć zajęcie. Będę się zjawiała od czasu do czasu, skoro nie masz nic przeciwko temu. - I powiesz mi, jeśli się jeszcze pokaże? - Tobie pierwszemu. - Wstała, aby odnieść miseczkę i kubek do zlewu. - Czy nie sądzisz... - urwała i pokręciła głową. - Co takiego? - Nie, nie, nic. Głupstwo. Zaszedł ją od tyłu i lekko ścisnął jej kark zwinnymi palcami. Miała ochotę wygiąć się i zamruczeć jak kotka, ale wiedziała, że lepiej się powstrzymać. - Jeśli nie możesz mówić głupstw przyjacielowi, to komu? - No dobrze. Zastanawiałam się czy miłość rzeczywiście może przetrwać śmierci czas. - Tylko ona trwa naprawdę. - Byłeś kiedykolwiek zakochany? - Nie tak, żeby poczuć to całym sobą, więc to pewnie nie była miłość. Westchnienie Brenny zaskoczyło ich oboje. - Jeśli jedno ją czuje, a drugie nie, to musi być najokropniejsza rzecz na świecie. Shawn poczuł lekkie drgnięcie serca. Uznał to za oznakę współczucia. - Brenna, kochana, czy ty przypadkiem się we mnie nie zakochałaś? Podskoczyła, odwróciła się i spojrzała na niego. Przyglądał się jej z taką cholerną czułością, cierpliwością i sympatią, że miała ochotę sprać go na kwaśne jabłko. Zamiast tego odepchnęła go i chwyciła skrzynkę z narzędziami.

- Panie Gallagher, jest pan naprawdę wielkim idiotą. Z nosem zadartym wysoko do góry, przy akompaniamencie szczęku narzędzi wyszła z kuchni. Shawn tylko pokręcił głową i wrócił do sprzątania. Z tym samym drżeniem serca, które poczuł wcześniej, zastanawiał się, kto zauroczył Brennę O'Toole. Trochę za mocno trzasnął drzwiczkami szafki, myśląc, że ktokolwiek to jest, lepiej, aby okazał się wart tej dziewczyny.