NORA ROBERTS
ZRODZONA Z LODU
(SAGA RODU CONCANNONÓW TOM 2)
Wszystkim mym przodkom, którzy przemierzyli burzliwą toń
Wędrowcem byłem życia szmat.
Prolog
Rozszalały wiatr znad Atlantyku uderzał z całą siłą w zachodnie wybrzeże. Ostre pociski deszczu bębniły
w ziemię i chłostały .zimnem. Późnojesienne kwiaty pociemniały, ścięte mrozem. W domach i pubach
ludzie gromadzili się przy kominkach, gawędząc o swoich farmach, zabudowaniach, o bliskich, którzy
wyemigrowali do Niemiec albo do Stanów. Nie miało żadnego znaczenia, czy te wydarzenia dotyczyły
ubiegłego tygodnia, czy też poprzedniego pokolenia. Irlandia traciła swe dzieci, ale nic nie wskazywało na
to, by miała utracić swoją tożsamość.
Od czasu do czasu mówiło się o zamieszkach, nie kończącej się wojnie na północy. Ale wioskę Kilmilhil
dzieliły od Belfastu nie tylko mile, ale i zainteresowania. Ludzie myśleli o zbiorach, krowach, ślubach i
zgonach, jakie przyniesie zima.
Parę mil za wsią, w kuchni gorącej od ciepła buchającego z pieca i wypełnionej zapachem pieczonego
ciasta, Brianna Concannon wyglądała przez okno na ogród smagany lodowatym deszczem.
- Obawiam się, że stracę orliki, i naparstnice. - Myślała o tym z bólem. Wykopała wprawdzie i przeniosła
do szopy na tyłach domu tyle roślin, ile zdołała, ale przymrozki nadeszły wyjątkowo wcześnie tego roku.
- Zasadzisz nowe wiosną. - Maggie przyglądała się siostrze, Brie martwiła się o kwiaty jak matka o swoje
dzieci. Z westchnieniem Maggie przesunęła dłonią po brzuchu. Nadal nie mogła się nadziwić, że wyszła za
mąż i oczekuje dziecka. Powinno się to przydarzyć jej siostrze, miłującej życie domowe. - I sprawi ci to
ogromną przyjemność.
- Chyba tak. Przydałaby mi się cieplarnia. Przeglądałam prospekty i pomyślałam, że da się to zrobić.
Do wiosny powinna zebrać dość pieniędzy, jeśli będzie oszczędna. Marząc o roślinach, które rozkwitną
pod szkłem, Brianna wysunęła z pieca kolejną blachę ciastek z żurawinami. Maggie przywiozła te
żurawiny aż z Dublina.
Maggie zlizała okruchy z palców i przyjrzała się siostrze okiem artystki. Brianna była uroczą kobietą.
Ztotorude włosy, mleczna cera, świetna figura. Klasyczna owalna twarz, usta miękkie w zarysie, nie tknięte
szminką, rzadko uśmiechnięte. Jasnoniebieskie oczy skłonne do zamyśleń, smukłe długie nogi, włosy, w
których tlił się ogień - gęste, jedwabiste, wijące się niesfornie włosy.
Ma dobre serce, pomyślała Maggie. Jest nieprawdopodobnie naiwna if
mimo że styka się ciągle jako
właścicielka pensjonatu z obcymi, nie ma pojęcia o świecie, o tym, co dzieje się dwa kroki za furtką
ogrodową.
- Chyba nie podoba mi się myśl, że przez tyle tygodni będziesz tu sama z obcym facetem.
- Często jestem sama z gośćmi, Maggie. W ten sposób zarabiam na życie.
- Rzadko bywa tu tylko jeden gość, poza tym jest środek zimy. My wrócimy do Dublina, a wtedy...
- Nie będzie nikogo, kto by się o mnie troszczył? - Brianna uśmiechnęła się, bardziej rozbawiona, niż
urażona. - Maggie, jestem dorosłą kobietą. Kobietą interesu, która potrafi zatroszczyć się o siebie.
- Jesteś zbyt zajęta troszczeniem się o innych.
- Zostaw matkę w spokoju. - Brianna zacisnęła wargi. - Niewiele robię dla niej od czasu, gdy zamieszkała
z Lottie.
- Już ja swoje wiem! Biegniesz tam na każde jej skinienie, wysłuchujesz pretensji, ciągniesz do lekarza,
ilekroć wmówi w siebie śmiertelną chorobę.
Maggie uniosła głowę, wściekła na siebie, że znów dala się unieść gniewem, jednocześnie mając poczucie
winy.
- Ale nie to mnie w tej chwili martwi. Ten mężczyzna...
- Grayson Thane - podsunęła usłużnie Brianna, zachwycona zmianą tematu. - Cieszący się powszechnym
szacunkiem amerykański pisarz, który pragnie wynająć cichy pokój w dobrze prowadzonym pensjonacie w
zachodniej Irlandii. Nie ma żadnych niecnych planów wobec gospodyni. - Napiła się łyk herbaty. - I
zaptaci za moją cieplarnię.
- Zabierzesz je do domu. ,
- Chętnie. - Maggie uśmiechnęła się szeroko i chwyciła ciastko z blachy, przerzucając je z ręki do
ręki, żeby szybciej ostygło. - Ale najpierw zjem na miejscu tyle, ile zdołam. Nie uwierzysz, ale Rogan
przelicza na kalorie każdy kąsek, który biorę do ust.
- Chce, żebyś była zdrowa, ty i dziecko.
- Wiem. I myślę, że zadaje sobie dość często pytanie, ile miejsca we mnie zajmuje dziecko, a ile
tłuszcz.
Brianna przyjrzała się siostrze. Maggie zrobiła się okrągła i pulchna, a rozpoczynając ostatni kwartał
ciąży, przestała być kłębkiem nerwów i rozwinęła w sobie łagodność, która ciągle zdumiewała
młodszą siostrę.
Jest szczęśliwa, pomyślała Brianna. Zakochana. I wie doskonale, że jej miłość ktoś w pełni
odwzajemnia.
- Przybrałaś więcej niż parę funtów, Margaret Mary, nie da się ukryć -powiedziała.
W oczach siostry, zamiast złości, ujrzała błyski złośliwego humoru.
- Współzawodniczę z krową Murphy'ego. Na razie wygrywam. -Maggie skończyła ciastko i
natychmiast sięgnęła po następne. - Za parę tygodni nie będę mogła dojrzeć zza brzucha końca rury do
dmuchania szkła. Będę się musiała przerzucić na produkcję lamp.
- Mogłabyś zrobić sobie przerwę w pracy - zauważyła Brianna. -Rogan powiedział, że zapełniłaś
eksponatami całą galerię.
- Chcesz, żebym umarła z nudów? Mam świetny pomysł na nową rzeźbę do galerii w Clare...
- ...która zostanie otwarta na wiosnę.
- Do tego czasu Rogan spełni swoją groźbę i przywiąże mnie do łóżka, jeżeli zrobię krok w stronę
pracowni.
Westchnęła, ale Brianna wiedziała, że Maggie, nie bierze do serca pogróżek męża. Nie przeszkadzała
jej nadmierna może troskliwość Rogana.
- Chcę pracować, dopóki to możliwe - dodała Maggie. - Miło być w domu, nawet przy takiej
pogodzie. Nie spodziewasz się chyba gości?
- Owszem. Jankesa, w przyszłym tygodniu.
Brianna napełniła filiżankę Maggie oraz własną, po czym usiadła. Pies, który czekał cierpliwie przy
krześle, położył wielką głowę na jej kolanach.
- Jankes? Tylko jeden? Mężczyzna?
- Aha. - Brianna pogłaskała Concobara po łbie. - To pisarz. Zarezerwował pokój, z wyżywieniem, na
czas nie określony. Zapłacił za miesiąc z góry.
- Miesiąc! O tej porze roku? - Zdumiona Maggie popatrzyła w okno, które drżało od uderzeń wiatru.
Cóż on takiego pisze?
- Thrillery. Czytałam parę. Są dobre. Nakręcono na ich podstawie filmy, które zdobyły jakieś
nagrody.
- Wzięty pisarz, jankes, spędzi zimę w B&B, w hrabstwie Clare. Będzie o tym sporo gadania w pubie.
Rozdział 1
Brianna miewała gości w “Blackthorn Cottage" nawet w czasie najgorszych zimowych miesięcy. Nie było
w tym nic niezwykłego. W styczniu jednak dom świecił zazwyczaj pustkami. Briannie nie przeszkadzała
samotność, piekielne zawodzenie wiatru, ołowiane chmury ani deszcz i śnieg padający dzień po dniu.
Miała czas na snucie planów.
Z radością witała podróżnych, nawet jeżeli zjawiali się niespodziewanie. Liczył się każdy funt i każdy
pens. A poza tym Brianna przepadała za towarzystwem, lubiła, gdy jej zakątek stawał się choćby
tymczasowym schronieniem dla innych.
W ciągu pani lat od śmierci ojca i wyprowadzki matki, stworzyła dom, o jakim marzyła będąc dzieckiem.
Dom, gdzie na kominku płonął ogień, w oknach wisiały koronkowe firanki, a z kuchni dochodził zapach
ciasta. Dzięki Maggie, dzięki jej sztuce, mogła rozwinąć swój interes. Brianna nigdy o tym nie zapomniała.
Ale dom był jej. Ojciec rozumiał tę miłość, a ona hołubiła swoje dziedzictwo, jak hołubiłaby dziecko.
Może to pogoda przywiodła jej na myśl ojca. Zmarł właśnie w taki burzliwy, posępny dzień. Przekonała się
po raz kolejny, że nadal nosi w sobie smutek i żal. Dawały o sobie znać z chwilą, gdy zostawała sama.
Trzeba się zabrać do pracy, zdecydowała, odwracając się od okna.
Deszcz lał strumieniami, postanowiła więc zrezygnować z planowanej wyprawy do wsi i zająć się pracą,
którą odkładała już zbyt długo. Nie spodziewała się żadnych odwiedzin tego dnia, a jedyny pensjonariusz,
który zarezerwował pokój, miał się zjawić dopiero w końcu tygodnia. Brianna zaniosła na górę szczotkę,
wiadro, szmaty i pusty karton. Pies deptał jej po piętach.
Sprzątała strych regularnie, tak samo jak resztę domu. Kurz nie miał z Brianna Concannon żadnych szans.
Ale na strychu znajdowały się pudła i skrzynie, które omijała w swoich porządkach.
Dość tego! powiedziała sobie, stanowczym ruchem otwierając drzwi,
prowadzące na górę. Tym razem zrobi tu generalną czystkę. I nie pozwoli, by przeszkodziły jej w tym
jakiekolwiek sentymenty.
Posprząta starannie strych i będzie oszczędzać pieniądze na jego remont. Można by z niego zrobić
przytulną facjatkę, dumała wsparta na szczotce. Mansardowe okna i świetliki, bladożółta farba
rozświetlająca wnętrze. A na podłodze jeden z jej dywaników.
Oczyma wyobraźni zobaczyła śliczne łóżko z kolorową narzutą, wiklinowy fotel, małe biureczko. Gdyby
miała...
Brianna pokręciła głową, śmiejąc się sama z siebie. Zapędziła się w marzeniach.
- Marzenia, marzenia, Con - szepnęła i pogłaskała psa po głowie. - A tu trzeba ciężkiej pracy i
samozaparcia.
Najpierw pudła, zdecydowała. Najwyższy czas uporządkować papiery, stare ubrania.
Pół godziny później urosły już dwa zgrabne stosiki. Jeden Brianna zaniesie do kościoła dla biednych, drugi,
złożony ze szmat, zachowa dla siebie.
- Och, spójrz na to, Con! - Ostrożnie wyjęła z kartonu białą sukienkę do chrztu i rozprostowała fałdy.
Powietrze wypełnił lekki zapach lawendy. Sukienka ozdobiona była malutkimi guziczkami i wąskim
pasemkiem koronek. Brianna rozpoznała dzieło rąk babci i uśmiechnęła się.
- Zachował to - szepnęła. Matka nie poświęciłaby tak sentymentalnej myśli przyszłym pokoleniom. -
Widzisz, nosiłyśmy tę sukienkę z Maggie. A tata zapakował ją dla naszych dzieci.
Odezwał się ból, tak znajomy, że prawie niewyczuwalny. Żadne dziecko nie spało w kołysce pod jej
dachem, nie czekało, by je kochać i pieścić. Ale za to Maggie ucieszy się z tego stroiku. Brianna starannie
złożyła sukienkę.
Następny karton wypełniały papiery. Brianna westchnęła ciężko na ich widok. Będzie musiała je
przeczytać, przynajmniej przejrzeć. Ojciec przechowywał całą korespondencję. Wiedziała, że znajdą się
tam również wycinki prasowe. Czerpał z nich pomysły nowych przedsięwzięć.
Zawsze zawierał jakieś nowe transakcje, zabierał się do nowych interesów. Odłożyła na bok artykuły, które
wycinał - o wynalazkach, leśnictwie, stolarstwie, prowadzeniu sklepu. Nic o rolnictwie, zauważyła z
uśmiechem. Rolnikiem nie był nigdy. Znalazła listy od krewnych, od firm, do których pisał, w Ameryce,
Australii, Kanadzie. Oto dowód nabycia starej półciężarówki, którą pamiętała z dzieciństwa. Nad jednym
dokumentem zatrzymała się, marszcząc brwi. Wyglądał jak świadectwo udziałowe. Triąuater Mining, w
Walii. Z daty wynikało, że ojciec kupił udziały na parę tygodni przed śmiercią.
Triąuater Mining? Och, tato, kolejne przedsięwzięcie pochłaniające pieniądze, których i bez tego było
mało.
Cóż, będzie musiała napisać do tej kopalni. Udziały nie są pewnie więcej warte niż papier, na którym
zostały wydrukowane. Tom Concannon nie miał szczęścia w interesach.
Grzebała dalej w kartonie, zabawiając się czytaniem listów od kuzynów, wujów i ciotek. Kochali go.
Wszyscy go kochali. Prawie wszyscy, poprawiła się, myśląc o matce.
Odsunąwszy od siebie tę niemiłą myśl, wyjęta trzy listy przewiązane wyblakłą czerwoną wstążką. Na
odwrocie widniał nowojorski adres, ale nie poczuła się tym zdziwiona. Concannonowie mieli licznych
przyjaciół i krewnych w Stanach. Natomiast nazwisko było Briannie nieznane. Amanda Dougherty.
Brianna przebiegła wzrokiem linijki pisane starannym pismem absolwentki szkoły klasztornej. Zaparło jej
dech i zaczęła czytać od początku, słowo po słowie.
Kochany Tommy!
Powiedziałam Ci, że nie będę pisać. Może w ogóle tego listu nie wyślę, ale chcę przynajmniej udawać,
że z Tobą rozmawiam. Jestem w Nowym Jorku od wczoraj, a Ty już wydajesz się taki daleki, a czas,
który spędziliśmy razem, tym cenniejszy. Poszłam do spowiedzi i otrzymałam pokutę. Jednak w głębi
serca nie czuję, by to, co zaszło między nami, było grzechem. Miłość nie może być grzechem. Zawszę
będę Cię kochać. Pewnego dnia, jeśli Bóg pozwoli, znajdziemy sposób, by znów być razem. Ale na
wypadek, gdyby to się nie stało, chcę, byś wiedział, że przechowam jak skarb każdą chwilę, którą nam
dano. Moim obowiązkiem jest powiedzieć Ci, byś dotrzymał przysięgi małżeńskiej i poświęcił się
dzieciom, które tak bardzo kochasz. Wiem, że to egoistyczne z mojej strony, ale żywię również
nadzieję, że kiedy wiosną zawita do Clare i Shannon pojaśnieje od słońca, pomyślisz o mnie. I o tym,
że kochałeś mnie przez parę krótkich tygodni. I że ja kocham Ciebie...
Listy miłosne, pomyślała Brianna tępo. Do jej ojca. Pisane w czasach, gdy ona była niemowlęciem.
Dłonie jej zlodowaciały. Jak powinna zareagować kobieta, dorosła dwudziestoośmioletnia kobieta, na
wiadomość, że jej ojciec kochał kobietę nie będącą jego żoną? Ojciec, ze swoim beztroskim śmiechem i
absurdalnymi planami. Listy te przeznaczone były tylko dla niego, a jednak nie mogła ich nie przeczytać.
Z sercem walącym głucho Brianna otworzyła następny list.
Kochany Tommy!
Czytałam Twój list tyle razy, że mam przed oczyma każde słowo. Serce boli mnie na myśl, że jesteś taki
nieszczęśliwy. Ja także patrzę często na morze i wyobrażam sobie, że mnie wyglądasz. Tyle
chciałabym Ci powiedzieć, ale boję się, że tylko powiększę Twoje cierpienie. Nie ma miłości w Twoim
małżeństwie, ale są obowiązki. Nie muszę Ci przecież przypominać, że powinieneś myśleć przede
wszystkim o swoich dzie-
ciach. Wiem, zawsze wiedziałam, że zajmują pierwsze miejsce w Twoim sercu, w Twoich myślach.
Niech Bóg cię błogosławi, Tommy, za to, że myślisz również o mnie. I za to, co mi ofiarowałeś. Bałam
się, że moje życie będzie puste, teraz wiem, że stanie się pełne i bogate. Teraz kocham Cię nawet
bardziej niż w chwili rozstania. Nie chcę, żebyś cierpiał, myśląc o mnie. Ale pragnę, żebyś myślał.
Na zawsze Twoja Amanda
Miłość, pomyślała Brianna z oczami pełnymi łez. Tyle w tych listach miłości, choć tak niewiele słów. Kim
ona była, ta Amanda? I jak często ojciec myślał o tej kobiecie? Jak często za nią tęsknił?
Otarłszy oczy, Brianna sięgnęła po ostatni list.
Mój kochany!
Długo się modliłam, zanim odważyłam się napisać. Pytałam Matki Boskiej, jak mam postąpić. Nie
wiem, czy powinnam Ci o tym powiedzieć, nie wiem, czy postępuję słusznie. Mogę mieć tylko nadzieję,
że ta wiadomość sprawi Ci radość, a nie ból.
Wspominam godziny, które spędziliśmy w moim hotelowym pokoiku z widokiem na Shannon. Byłeś
taki dobry, taki czuły. Byliśmy zaślepieni miłością, która nas pochłonęła. Nigdy już nie będę kochała
tak głęboko, tak bezgranicznie. Jestem wdzięczna, że, choć nigdy nie będziemy razem, będę miała coś
cennego, co mi przypomni, że byłam kochana. Noszę Twoje dziecko, Tommy. Proszę, ciesz się razem
ze mną. Nie jestem już sama, już się nie boję. Może powinnam się wstydzić. Panna z dzieckiem
żonatego mężczyzny. Być może wstyd przyjdzie potem, teraz czuję jedynie radość.
Wiem to od tygodni, ale nie mogłam zdobyć się na odwagę, by Ci o tym powiedzieć. Mam tę odwagę
dzisiaj, kiedy poczułam w sobie pierwsze drgnienie nowego życia. Czy muszę Ci mówić, jak bardzo
będę kochała nasze dziecko? Już teraz wyobrażam sobie, że trzymam je w ramionach. Proszę, mój
kochany, dla dobra naszego dziecka, nie chowaj żalu w sercu. I dla dobra naszego dziecka,
wyjeżdżam. Będę myślała o Tobie każdego dnia, każdej nocy, ale już nigdy do Ciebie nie napiszę.
Będę Cię kochała do końca moich dni. Za każdym razem, kiedy pomyślę o życiu, które razem
stworzyliśmy, będę kochała Cię bardziej.
Przelej uczucie, którym mnie darzysz, na swoje dzieci, i bądź szczęśliwy.
Na zawsze Twoja Amanda
Dziecko! Brianna zakryła usta dłonią. Siostra. Brat. Dobry Boże! Gdzieś daleko był ktoś, z kim łączyły ją
więzy krwi. Był mniej więcej w tym samym wieku co ona. Miał, być może, podobne rysy...
Co powinna zrobić? Co zrobił przed laty jej ojciec? Czy szukał tej kobiety i dziecka? Czy próbował
zapomnieć?
Nie. Brianna złożyła ostrożnie listy. Nie próbował zapomnieć. Na zawsze zachował jej listy. Brianna
przymknęła oczy w półmroku strychu. I kochał tę Amandę. Zawsze.
Chciała się, zastanowić, zanim powiadomi Maggie o swoim odkryciu. Zawsze myślało jej się najlepiej przy
pracy. Nie mogła zostać na strychu, ale miała co innego do roboty. Szorowała, froterowała i piekła. Proste
zajęcia domowe, przyjemny zapach ciasta, podniosły ją na duchu. Dołożyła torfu do ognia, zaparzyła
herbatę i usiadła, by zanotować parę pomysłów dotyczących cieplarni.
Z czasem znajdzie rozwiązanie, uznała. Po dwudziestu pięciu latach dwa dni zwłoki nie miały
znaczenia. Być może zwłoka ta była wynikiem jej tchórzostwa, pragnienia, by odwlec rozmowę z
siostrą. Brianna gotowa była to przyznać.
Nigdy nie twierdziła, że jest odważna.
Napisała uprzejmy, oficjalny list do Triąuater Mining i odłożyła go na bok, z zamiarem wysłania
nazajutrz.
Sporządziła listę prac na następny ranek. Wykona je niezależnie od pogody. Jak to dobrze, że Maggie
nie znalazła czasu, by wpaść w odwiedziny, pomyślała z wdzięcznością, dokładając do ognia. Za
dzień, dwa, zdecydowała Brianna, powie siostrze o listach.
A dzisiaj odpocznie, postara się o niczym nie myśleć. Musi sobie trochę pofolgować. Prawdę mówiąc,
przesadziła z szorowaniem podłóg. Bolały ją plecy. Długa kąpiel z dodatkiem soli, które Maggie
przywiozła jej z Paryża, filiżanka herbaty, dobra książka. Potraktuje się jak gościa i skorzysta z
wielkiej wanny na piętrze. Zamiast na wąskim łóżku w pokoiku przy kuchni, położy się w gościnnej
sypialni, którą nazwała w myślach apartamentem nowożeńców,
- Potraktujemy się po królewsku, Con - powiedziała psu, podsuwając buteleczkę z płynem do kąpieli
pod strumień wody. - Kolacja na tacy, książka napisana przez naszego przyszłego pensjonariusza. To
bardzo ważny jankes, pamiętaj o tym - dodała, a Con walił ogonem w podłogę.
Zrzuciwszy ubranie, wśliznęła się do pachnącej wody. Westchnęła z zadowolenia. Pomyślała, że do
tej scenerii romans pasowałby lepiej niż dreszczowiec pod tytułem “Krwawe dziedzictwo". Ale
usadowiła się wygodnie w wannie i zatopiła w opowieści o kobiecie nękanej przeszłością, zagrożonej
przez teraźniejszość.
Lektura wciągnęła ją. Wciągnęła do tego stopnia, że kiedy woda w wannie ostygła, Brianna trzymała
książkę w jednej ręce i wycierała się drugą, nie przerywając czytania. Drżąc z zimna, naciągnęła
długą, flanelową koszulę nocną, rozpuściła włosy, Jedynie głęboko zakorzeniony nawyk
kazał jej odłożyć książkę i wymyć wannę. Ale zrezygnowała z kolacji na tacy. Wśliznęła się do łóżka i
otuliła szczelnie kołdrą.
Ledwie słyszała poświsty wichury i deszcz siekący o szyby. Dzięki Graysonowi Thane'owi Brianna
znalazła się na południu Stanów Zjednoczonych, w samym środku upalnego lata, i ścigał ją morderca.
Było dobrze po północy, kiedy w końcu zmęczenie wzięło górę. Usnęła z książką w ręku. Pies chrapał
w nogach łóżka, a wiatr wył za oknem jak potępieniec.
Briannie śnił się, oczywiście, koszmar.
Grayson Thane był człowiekiem kierującym się w życiu impulsami. Ponieważ wiedział o tym, starał
się przyjmować klęski wynikające z tego faktu równie filozoficznie jak triumfy. Tym razem musiał
przyznać, że ulegając impulsowi, który kazał mu jechać z Dublina do Clare w środku zimy, w czasie
zawieruchy, popełnił błąd.
Była to jednak przygoda. A on żył z przygód.
Za Limerick złapał gumę. Kiedy w końcu zmienił koło, wyglądał i czuł się jak utopiony szczur mimo
płaszcza przeciwdeszczowego, który kupił w Londynie przed tygodniem.
Dwukrotnie zmylił drogę i błąkał się po wąskich, krętych szosach, zasługujących co najwyżej na
miano traktu, Z materiałów, które zebrał na temat Irlandii, wynikało, że zgubienie się w tym kraju
stanowi część jego uroku.
Starał się o tym nie zapominać.
Był głodny, przemoczony do suchej nitki i pełen obaw, że skończy mu się benzyna, zanim dobrnie do
czegoś, co choć w przybliżeniu przypominać będzie motel lub wieś.
W myślach przeglądał mapę. Miał znakomitą pamięć wzrokową i mógł bez trudności odtworzyć szkic
przysłany mu przez gospodynię pensjonatu.
Kłopot polegał na tym, że było ciemno choć oko wykol, deszcz zalewał mu wycieraczki jak wezbrana
rzeka, a wiatr spychał samochód z żałosnej imitacji drogi, jakby mercedes był dziecinną zabawką.
Marzył o kawie.
Kiedy droga się rozwidliła, Gray postanowił zaryzykować i skierował samochód w lewo. Jeżeli na
przestrzeni dziesięciu mil nie znajdzie motelu lub czegoś w tym rodzaju, spędzi noc w cholernym
samochodzie i jutro spróbuje jeszcze raz.
Żałował, że jedzie przez ten kraj po ciemku. Mimo szalejącej burzy miał wrażenie, że znalazł się w
okolicy idealnie odpowiadającej jego celom. Chciał umiejscowić akcję swojej książki tu, pośród
urwisk i pól zachodniej Irlandii, pośród cichych wsi kulących się na wybrzeżu przed wiecznie
gniewnym Atlantykiem. I kto wie czy jego zmęczony życiem bohater nie przybędzie tu nocą w środku
burzy.
Starał się wzrokiem przebić ciemności. Swiatło? Miał szczerą nadzieję, że tak. Mignął mu targany
wiatrem drogowskaz. Gray cofnął wóz, oświetlił znak i uśmiechnął się z satysfakcją.
Blackthorn Cottage. Nie zawiodło go poczucie kierunku. Miał nadzieję, że jego gospodyni okaże się
wcieleniem legendarnej irlandzkiej gościnności, chociaż zjawił się dwa dni przed czasem. I to o
drugiej w nocy.
Szukał bramy wjazdowej, lecz nie dostrzegł niczego prócz mokrych żywopłotów. Wzruszywszy
ramionami, zaparkował samochód przy drodze i wyjął kluczyki ze stacyjki. Sięgnął po torbę leżącą na
tylnym siedzeniu, w której znajdowały się rzeczy potrzebne na noc. Kiedy wysiadł, burza rzuciła się
na niego z pazurami jak rozwścieczona kobieta. Szedł zgięty wpół, czepiając się krzaków fuksji, aż
natrafił na ogrodową furtkę. Otworzył ją i zamknął z trudem. Pożałował, że nie widzi domu wyraźniej.
Był bezkształtną bryłą w ciemnościach, z samotnym światłem w oknie na piętrze.
Gray szedł ku światłu, marząc o kawie.
Nikt nie odpowiedział na jego pukanie. Wątpił, czy przy tym wietrze ktoś usłyszałby trąby
jerychońskie. Po dziesięciu sekundach zdecydował, że otworzy sobie drzwi sam.
Ogarnęło go ciepło płynące z wnętrza domu. I zapachy - cytryna, pasta do podłogi, lawenda i
rozmaryn. Ciekawe, czy starsza pani prowadząca pensjonat robi własne potpourri. Ciekawe, czy się
obudzi i przygotuje mu coś gorącego do jedzenia.
Wtedy usłyszał warczenie - głębokie, wrogie - i zmartwiał. Stał z zadartą głową, mrużąc oczy. Przez
jedną chwilę miał w głowie zupełną pustkę.
Dopiero później zdał sobie sprawę, że była to scena jak z powieści. Może z którejś z jego własnych.
Piękna kobieta w powłóczystej koszuli nocnej, z włosami spływającymi na ramiona jak roztopione
złoto. Twarz miała bladą w rozchwianym świetle świecy, którą trzymała w jednej ręce. Drugą ręką
ściskała obrożę psa, który wyglądał i charczał jak wilk. Psa, który sięgał jej głową do pasa.
Patrzyła na Graya ze szczytu schodów wizja kobiety, którą sam stworzył. Mogłaby być wykuta w
marmurze lub w lodzie. Była tak nieruchoma, tak skończenie doskonała.
Pies wyrywał się do przodu. Szarpnęła za obrożę i koszula zafalowała lekko.
- Proszę zamknąć drzwi - powiedziała głosem, który tylko spotęgował wrażenie nierealności. Był to
miękki, śpiewny głos Irlandki. - Deszcz pada do środka.
- Przepraszam. - Namacał drzwi i zamknął je za sobą, odgradzając dom od odgłosów burzy.
Serce jeszcze waliło jej w piersi. Hałas i warczenie Cona wyrwały ją ze snu pełnego grozy. Teraz
stojąc na schodach, patrzyła na mężczyznę w czarnym bezkształtnym płaszczu i próbowała dojrzeć
jego rysy. Kiedy zrobił krok naprzód, zacisnęła drżącą dłoń na obroży Cona.
Dopiero teraz zobaczyła jego podłużną, wąską twarz. Twarz poety z ciemnymi, pełnymi ciekawości
oczami i poważnym wyrazem ust. Twarz pirata, o ostrych rysach i długich, rozjaśnionych słońcem
włosach.
Nie powinnam się bać, skarciła się w myślach. W końcu to tylko mężczyzna.
- Zgubił się pan? - zapytała.
- Nie - uśmiechnął się leciutko. - Właśnie się odnalazłem. To jest Blackthorn Cottage, prawda?
-Tak.
- Nazywam się Grayson Thane. Przyjechałem za wcześnie, ale panna Concannon mnie oczekuje.
- Och! - Brianna powiedziała coś, czego Gray nie dosłyszał, ale jej słowa rozluźniły zwały mięśni, z
jakich składał się pies. - Spodziewałam się pana w piątek, panie Thane. Ale miło mi pana powitać. -
Zeszła ze schodów z psem przy nodze. Prąd powietrza zachybotał płomieniem świecy. - Jestem
Brianna Concannon. - Podała mu rękę.
Gapił się na nią przez chwilę. Spodziewał się miłej, starszej gosposi z siwymi włosami upiętymi w
koczek.
- Obudziłem panią - powiedział głupio.
- Cóż, w tym kraju śpimy zazwyczaj w środku nocy. Proszę, niech się pan ogrzeje przy ogniu. -
Przeszła do bawialni, zapalając po drodze światła. Odstawiła świecę, zdmuchnęła płomień i odwróciła
się, by wziąć od niego płaszcz. - Niedobra noc na podróż,
- Odczułem to na własnej skórze.
Nie był bezkształtny pod płaszczem. I nie tak wysoki, jak podszepnęła jej pobudzona wyobraźnia, ale
smukły i silny. Jak bokser, pomyślała. Poeta, pirat, bokser. Facet jest pisarzem i jej gościem.
- Proszę się ogrzać, panie Thane. Przygotować herbatę? Czy wolałby pan, żebym... - Chciała
zaproponować, że pokaże mu pokój i przypomniała sobie, że to ona w nim śpi.
- Marzę o kawie od godziny. Jeśli nie sprawi to pani kłopotu...
- Najmniejszego. Proszę się rozgościć.
Scena jest zbyt ładna, żeby ją tak szybko zakończyć, pomyślał.
- Pójdę z panią do kuchni. I tak czuję się niewyraźnie na myśl, że wyciągnąłem panią z łóżka o tej
godzinie. - Podsunął rękę Gonowi pod nos. - Wspaniały pies. Przez chwilę wziąłem go za wilka.
- To wilczarz - powiedziała z roztargnieniem. Absorbowała ją myśl o pokoju. - Więc zapraszam do
kuchni. Przypuszczam, że jest pan głodny?
Gray pogłaskał Cona po łbie i uśmiechnął się szeroko do Brianny.
- Panno Concannon, myślę, że panią kocham. Oblata się rumieńcem.
- Niestety, mogę zaproponować panu jedynie talerz zupy.
- Nasłuchałem się niemało o pani zdolnościach kulinarnych.
- Tak? - Idąc do kuchni, powiesiła jego mokry prochowiec na wieszaku przy drzwiach.
- Przyjaciel kuzyna mojego wydawcy mieszkał tu przed rokiem. Doszły mnie słuchy, że gospodyni
Blackthorn gotuje jak anioł.
Nikt mu nie powiedział, że tak też wygląda.
- To bardzo mity komplement. - Brianna włączyła czajnik i chochlą zaczerpnęła zupy do podgrzania
w garnku. - Niestety, dzisiejsza kolacja będzie skromna, panie Thane, ale nie pójdzie pan do łóżka
głodny. - Wyjęła chleb z pojemnika i odkroiła parę kromek. - Długo był pan dzisiaj w podróży?
- Wyjechałem późno z Dublina. Chciałem zatrzymać się tam jeszcze jeden dzień, ale coś gnało mnie
w drogę. - Uśmiechnął się, biorąc chleb, który postawiła na stole, i zaczął jeść, zanim podała masło. -
Sama pani prowadzi ten pensjonat?
- Tak. Obawiam się, że o tej porze roku nie znajdzie pan tu towarzystwa.
- Nie przyjechałem tu szukać towarzystwa - powiedział, patrząc, jak odmierza kawę. Kuchnia
zaczynała pachnieć bosko.
- Pisał pan, że chce tu pracować. Pisanie to musi być wspaniała rzecz.
- Ma to swoje dobre strony.
- Lubię pana książki - powiedziała po prostu, sięgając do szafki po granatową filiżankę z kamionki.
Uniósł brwi. W tym momencie ludzie zazwyczaj zaczynali zadawać tuzin pytań. W jaki sposób pisze,
skąd czerpie pomysły do książek i - pytanie najbardziej znienawidzone - co robi, żeby je opublikować.
Po serii pytań następowało nieśmiertelne wyznanie, że rozmówca pisuje do szuflady.
Ale Brianna nic więcej nie powiedziała. Gray stwierdził, że się uśmiecha.
- Dzięki. Czasem ja też je lubię. - Pochylił się nad talerzem zupy, który przed nim postawiła, i
wciągnął głęboko zapach. - I to ma być skromna kolacja?
- Zupa jarzynowa z kawałkiem wołowiny. Mogę zrobić panu kanapki, jeżeli pan woli.
- Nie, dziękuję bardzo. - Spróbował zupy i westchnął. - Naprawdę wspaniała. - Przyjrzał się Briannie.
Czy jej skóra zawsze jest taka gładka i zaróżowiona? zastanowił się. Czy to efekt snu? - Staram się
wzbudzić w sobie wyrzuty sumienia, że wyrwałem panią z łóżka, ale przychodzi mi to z trudem.
- Dobry pensjonat jest zawsze otwarty dla gości, panie Thane. - Postawiła na stole kubek z kawą, dała
znak psu, który natychmiast wyszedł spod stołu. - Proszę się częstować zupą. Ja przygotuję panu
pokój.
Wyszła szybko z kuchni i niemal biegiem pokonała schody. Musiała zmienić pościel, ręczniki w
łazience. Nie pomyślała nawet, by zaproponować mu inny pokój. Był jedynym gościem i dlatego
powinien otrzymać to co najlepsze.
Pracowała szybko i strzepywała właśnie poduszki w koronkowych powłoczkach, kiedy usłyszała kroki
na schodach.
Widząc go w drzwiach, poczuła najpierw zażenowanie, potem rezygnację. Ostatecznie był to jej dom.
Mogła korzystać z każdej jego części.
- Zrobiłam sobie małe wakacje - zaczęła, nawlekając podpinkę na kołdrę.
Dziwne, pomyślał, że kobieta wykonująca prostą pracę, polegającą na zmianie pościeli, wygląda tak
niesamowicie seksownie. Uznał, że jest bardziej zmęczony, niż mu się wydawało.
- A więc wyrzuciłem panią z łóżka w dosłownym tego słowa znaczeniu. Nie musi się pani
wyprowadzać.
- Za ten pokój pan płaci. Jest ogrzany, napaliłam w kominku. I ma pan własną łazienkę. Jeżeli...
Urwała, ponieważ do niej podszedł. Zesztywniała, czując dreszcz przebiegający po krzyżu, ale on
sięgnął tylko po książkę na nocnym stoliku. Brianna odchrząknęła i zrobiła krok w tył.
- Zasnęłam czytając - zaczęła, po czym oczy jej rozszerzyły się, kiedy uświadomiła sobie, jaką
popełniła gafę. - To nie znaczy, że ona mnie uśpiła. Ja tylko...
On się uśmiecha, zauważyła. Nie, szczerzy do niej radośnie zęby.
- Przyprawiła mnie o koszmarne sny.
- Dziękuję.
Automatycznym ruchem odchyliła róg kołdry. Już odprężona.
- Pańskie pojawienie się w środku nocy wzbudziło moje najgorsze obawy. Byłam pewna, że morderca
ożył, wyszedł z książki i stoi na dole z zakrwawionym nożem w ręku.
- A kto jest tym mordercą? Zmarszczyła brwi.
- Nie powiem panu, ale mam swoje podejrzenia. Umie pan grać na ludzkiej wyobraźni, panie Thane.
- Gray - powiedział, wręczając jej książkę. - W pewnym sensie dzielimy przecież łóżko.
Ujął jej rękę, zanim zdołała pomyśleć o odpowiedzi, poczuła się lekko wstrząśnięta, kiedy podniósł tę
dłoń do ust
- Dziękuję za zupę.
- Proszę bardzo. Niech pan śpi dobrze.
Nie miał wątpliwości, że zaraz uśnie. Ledwo zamknęły się drzwi za Brianna, zdjął ubranie i rzucił się
nagi na łóżko. W powietrzu unosił się delikatny zapach lilii i nagrzanej słońcem łąki. Przez chwilę
próbował określić źródło tej woni, potem zrozumiał, że tak pachną włosy Brianny.
Zasnął z uśmiechem na ustach.
Rozdział drugi
Deszcz padał również rano. Pierwszą rzeczą, jaką Gray zauważył otworzywszy oczy, była posępna
szarość za oknem. Trudno było określić porę dnia. Stary zegar na kamiennym obramowaniu
kominka wskazywał dziewiątą piętnaście. Gray był na tyle optymistą, by uznać, że jest to dziewiąta
piętnaście rano.
Wieczorem nie przyjrzał się pokojowi. Zmęczenie podróżą i widok Brianny Concannon ścielącej
łóżko trochę go oszołomiły. Rozglądał się więc teraz, przykryty po uszy pikowaną kołdrą. Na
wytapetowanych ścianach pięły się od podłogi po sufit girlandy fiołków i nie rozwiniętych róż. Obok
kamiennego kominka, w którym wieczorem płonął ogień, stała malowana skrzynia z bryłkami torfu.
Na starym masywnym biurku, z blatem wypolerowanym na wysoki połysk, stała mosiężna lampa,
staroświecki kałamarz i szklany wazon z potpourri. Drugi wazon suszonych kwiatów znalazł miejsce
na środku toaletki z lustrem. Dwa krzesła, obite czymś bladoróżowym, były ustawione wokół
podręcznego stolika. Na podłodze leżał dywan w przyćmionych kolorach, a na ścianach wisiały ryciny
polnych kwiatów.
Gray wsparł się na łokciu i ziewnął. Zazwyczaj nie zwracał uwagi na otoczenie, w jakim pracował, ale
potrafił docenić urodę tego pokoju. W sumie uznał, że nieźle trafił.
Przez chwilę zastanawiał się, czy nie obrócić się na drugi bok i nie zasnąć. Nie zatrzasnął jeszcze za
sobą drzwi celi - nie zaczął pisać i mógł sobie pozwolić na małe lenistwo. Chłodne deszczowe poranki
są po to, by je spędzać w łóżku. Pomyślał nagle o swojej gospodyni, ślicznej, różano-licej Briannie.
Ciekawość sprawiła, że ostrożnie postawił stopy na zimnej podłodze.
Przynajmniej woda jest gorąca, stwierdził, wchodząc pod prysznic. Mydło pachniało subtelnie
sosnowym lasem. W czasie licznych podróży nie raz stanął oko w oko z lodowatym prysznicem.
Przytulna, bezpretensjonalna łazienka, białe ręczniki z dyskretnym haftem harmonizowały idealnie z
jego obecnym nastrojem. Miejsca, w których przebywał, zwykle odpowiadały jego potrzebom, czy był
to namiot na pustyni w Arizonie, czy luksusowy hotel na Riwierze. Gray po prostu zmieniał otoczenie,
zależnie od tego, czego w danej chwili potrzebował albo jaki miał nastrój.
Uznał, że przytulny pensjonat w Irlandii spełni znakomicie swoje zadanie. Zwłaszcza że oferował
dodatkową atrakcję w postaci uroczej gospodyni. Piękno było zawsze miłym dodatkiem.
Nie widząc powodu, dla którego miałby się golić, wciągnął dżinsy i wysłużony sweter. Wiatr znacznie
przycichł, postanowił więc wybrać się na przechadzkę po polach. Pójdzie na spacer i pooddycha
czystym powietrzem.
Ale na dół zagnała go perspektywa śniadania.
Nie był zdziwiony, ujrzawszy Briannę w kuchni. Pomieszczenie zdawało się jakby stworzone dla niej
- rozgrzany piec, jasne ściany, wyszorowane blaty.
Stwierdził, że upięła włosy. Pewnie uważała, że kok na czubku głowy jest praktyczną fryzurą. Może i
był, ale niesforne kosmyki, które wiły się na jej szyi i przy skroniach, sprawiały, że wyglądała bardzo
ponętnie.
Gray pomyślał, że może nie jest to najlepszy pomysł, ulec wdziękom własnej gospodyni.
Piekła coś i ślinka napłynęła mu do ust na sam zapach ciasta. Bo przecież nie dlatego, że wyglądała
tak uroczo w białym, wykrochmalonym fartuchu.
Odwróciła się, trzymając w rękach wielką miskę i nie przestając ubijać jej zawartości drewnianą
łyżką. Zamrugała powiekami zaskoczona, potem uśmiechnęła się trochę powściągliwie.
- Dzień dobry. Chce pan pewnie śniadanie?
- Zjem to, co tak pachnie.
- O nie! - Z wprawą, która wzbudziła w nim szczery podziw, przelała zawartość miski do garnka. - To
jeszcze nie gotowe, a poza tym to jest ciasto do herbaty.
- Jabłka - powiedział, wciągając aromat w nozdrza. - Cynamon.
- Pański nos się nie myli. Czy pański żołądek zniesie irlandzkie śniadanie, czy woli pan coś
lżejszego?
- Zniesie z pewnością.
- To może przejdzie pan do jadalni. Zaraz przyniosę kawę i bułeczki. Pozwolą panu dotrwać do
śniadania.
- Mogę jeść tutaj? - Posłał jej swój najbardziej czarujący uśmiech i oparł się o futrynę. - A może nie
lubi pani, kiedy ludzie patrzą, jak pani gotuje?
Kiedy po prostu patrzą, pomyślał. Patrzą, jak robi cokolwiek.
- Ależ nie. - Niektórzy goście lubili jeść w kuchni, choć większość wolała, by obsługiwano ich w
jadalni. Nalała mu kawy. - Pije pan czarną?
- Tak. - Popijał na stojąco, nie spuszczając wzroku z Brianny. -Wychowywała się pani w tym domu?
- Tak. - Wrzuciła na patelnię tłuste kiełbaski.
- Pomyślałem sobie, że przypomina bardziej dom rodzinny niż pensjonat.
- Chciałam, żeby tak było. Mieliśmy farmę, ale sprzedaliśmy większą część ziemi. Zatrzymaliśmy
dom i mały bungalow, w którym mieszka czasem moja siostra z mężem.
- Czasem.
- Mają dom w Dublinie. On jest właścicielem galerii. Maggie jest artystką.
- Jakiego rodzaju artystką?
Brianna uśmiechnęła się, przewracając kiełbaski. Większość ludzi utożsamiała artystę z malarzem, co
zawsze irytowało Maggie.
- Szkło artystyczne. - Wskazała dzban stojący na środku kuchennego stołu. Pastelowe strumienie
zdawały się przelewać przez nierówną krawędź przypominającą poszarpany deszczem płatek kwiatu. -
To jej dzieło.
- Znakomite. - Zaciekawiony zbliżył się do stołu, przesunął palcem po falistej krawędzi. - Concannon
- szepnął, po czym zaklął pod nosem. -Niech mnie licho! M.M. Concannon, irlandzka secesja.
Oczy Brianny rozbłysły.
- Naprawdę tak ją nazywają? Och, spodoba jej się to. - Zaczerwieniła się z dumy. - A pan rozpoznał
jej pracę.
- Powinienem, właśnie kupiłem jej... Nie wiem, co to właściwie jest. Rzeźba. W Worldwide Galeries,
w Londynie, dwa tygodnie temu.
- To galeria Rogana. Jej męża.
- Coś takiego! - Podszedł do pieca i dolał sobie kawy. Kiełbaski pachniały niemal tak wspaniale jak
jego gospodyni. - Zachwycające dzieło. Szkło białe jak lód, z ogniskiem czerwieni w środku.
Pomyślałem, że wygląda jak Forteca Samotności. - Roześmiał się, kiedy spojrzała pytająco. - Widzę,
że nie jest pani zaznajomiona z komiksami amerykańskimi. Forteca Samotności, prywatne
sanktuarium Supermana. Gdzieś w Arktyce, zdaje mi się.
- To jej się spodoba. Prywatne sanktuaria to jej domena. - Bezwiednie upinała luźne kosmyki włosów.
Była trochę zdenerwowana, ponieważ przyglądał się jej bezceremonialnie, nie starając się nawet ukryć
zainteresowania. Było w tym coś niepokojąco intymnego. Odzywa się w nim pisarz, powiedziała sobie
i wrzuciła ziemniaki na gorący tłuszcz.
- Budują galerię również tutaj, w Clare - ciągnęła. - Zostanie otwarta na wiosnę. Proszę, tu ma pan
owsiankę na początek.
Owsianka. Coś wspaniałego. Deszczowy poranek w irlandzkim domu i owsianka w ciężkiej brązowej
misie. Uśmiechnął się i przystąpił do jedzenia.
- Chce pan osadzić akcję książki tutaj, w Irlandii? - Zerknęła na niego przez ramię. - Jeżeli wolno
zapytać?
- Jasne, że wolno. Taki mam plan. Odludny kraj, zadeszczone pola, wysokie urwiska. Schludne
wioski. Sielanka. A ile namiętności i pasji może się kryć za tym spokojem.
Teraz ona się roześmiała, odwracając plasterki bekonu.
- Nie wiem, czy znajdzie pan w naszej wiosce pasje i namiętności na skalę, która pana zadowoli,
panie Thane.
- Gray.
- Panie Gray. - Wzięła jajko i rozbiła ją o krawędź patelni. - Choć, jeżeli chodzi o namiętności, moje
zostały rozbudzone zeszłego lata, kiedy jedna z krów Murphy'ego wyłamała płot i rozdeptała moje
róże. I przypominam sobie, że Tommy Duggin i Joe Ryan pobili się niedawno przed pubem
O'Malleya.
- O kobietę?
- Nie, o mecz. piłkarski w telewizji. Ale mówiono mi, że byli na lekkim rauszu i pogodzili się
natychmiast po wytrzeźwieniu.
- Cóż, powieści to i tak kłamstwo.
- Ależ skąd! - Jej oczy, jasnozielone i bardzo poważne, napotkały jego wzrok. - To tylko inny rodzaj
prawdy. Będzie to pańska prawda, prawda?
Jej zrozumienie zaskoczyło go i niemal zawstydziło.
- Tak, to będzie moja prawda.
Usatysfakcjonowana, odwróciła się w stronę pieca i przerzuciła na półmisek kiełbaski, płaty bekonu,
jajka i placki ziemniaczane.
- Wywoła pan na wsi sensację. My, Irlandczycy, mamy bzika na punkcie pisarzy.
- Nie jestem Yeatsem.
Uśmiechnęła się z zadowoleniem, kiedy nałożył sobie na talerz solidną porcję jedzenia.
- I nie chce pan nim zostać, prawda?
Spojrzał na nią, z pierwszym kawałkiem bekonu nadzianym na widelec, czyżby go rozgryzła, w
dodatku w tak krótkim czasie? Jego, który szczycił się tym, że jest nieodgadniony - człowiek bez
przeszłości, bez przyszłości.
Zanim zdołał coś odpowiedzieć, drzwi kuchenne otworzyły się z trzaskiem i do kuchni wtargnęła,
wraz z deszczem i wiatrem, kobieta.
- Jakiś dureń ustawił samochód na środku drogi, Brie. - Maggie urwała, zsunęła z głowy ociekający
głową kaptur i przyjrzała się Grayowi.
- Winny - powiedział, unosząc dłoń. - Zapomniałem. Przestawię go.
- Nie ma pośpiechu. - Ruchem ręki kazała mu wrócić na krzesło i ściągnęła płaszcz. - Niech pan
skończy śniadanie, ja mam czas. To pan jest tym jankeskim pisarzem?
- Podwójnie winny. Mam przyjemność z panią M.M. Concannon, jak sądzę?
- Zgadza się.
- Moja siostra, Maggie - powiedziała Brianna, nalewając herbaty. -Grayson Thane.
Maggie usiadła z westchnieniem ulgi. Dziecko urządziło jej w brzuchu prywatną burzę.
- Przyjechał pan trochę za wcześnie, jak mi się wydaje.
- Zmiana planów.
Była ostrzejszą wersją Brianny, zauważył. Bardziej rude włosy, bardziej zielone oczy, odrobinę
ostrzejsze w wyrazie.
- Pani siostra była tak uprzejma i nie dała mi spać na podwórku.
- Och, to wcielenie dobroci, nasza Brie. - Maggie poczęstowała się kawałkiem bekonu. - Szarlotka? -
zapytała, wciągając powietrze.
- Do herbaty. - Brianna wyjęła z pieca jedną blaszkę i wstawiła drugą. - Jesteście z Roganem
zaproszeni.
- Może wpadniemy. - Maggie wzięła bułeczkę z koszyka i zaczęła po troszeczku ją podgryzać. -
Zostanie pan tu trochę?
- Maggie, nie naprzykrzaj się mojemu gościowi. Możesz zabrać do domu parę bułeczek, jeśli chcesz.
- Jeszcze nie wychodzę. Rogan siedzi na telefonie, będzie rozmawiał do dnia Sądu Ostatecznego.
Jechałam właśnie do wsi po chleb.
- Mam mnóstwo chleba. Mogę się z tobą podzielić. Maggie uśmiechnęła się i ugryzła bułeczkę.
- Na to właśnie liczyłam. - Zwróciła zielone, bystre oczy na Graya. - Ona piecze tyle, że starczyłoby
dla całej wsi.
- Obie siostry są artystkami - powiedział Gray swobodnie. Nałożył sobie na bułkę dżemu
truskawkowego i podsunął słoik Maggie. - Jedna dmucha szkło, druga gotuje. - Bezwstydnie gapił się
na ciasto stygnące na piecu. - Ile jeszcze czasu do herbaty?
- Chyba cię polubię.
- Ja ciebie chyba też. - Gray wstał. - Przestawię samochód. - Wystarczy wjechać w ulicę.
Spojrzał na Briannę, nie rozumiejąc.
- W jaką ulicę?
- Za domem. Wy to nazywacie podjazdem. Będzie pan potrzebował pomocy przy bagażach?
- Nie, poradzę sobie. Miło było cię poznać, Maggie.
- Ciebie też. - Maggie oblizała palce i poczekała, aż drzwi zamkną się za Grayem. - Wygląda nawet
lepiej niż na okładkach swoich książek.
- To prawda.
- Kto by pomyślał, że pisarz może być tak zbudowany. Nic, tylko mięśnie.
Wiedząc, że Maggie czeka na jej reakcję, Brianna nadal stała odwrócona w stronę pieca.
- Kto by pomyślał, że mężatka w szóstym miesiącu ciąży będzie się zastanawiała nad jego budową.
Maggie parsknęła.
- Odnoszę wrażenie, że każda kobieta poświęci mu chwilę uwagi. A jeżeli ty jesteś wyjątkiem,
powinnaś iść nie tylko do okulisty.
- Oczy mam w porządku, dzięki za troskę. I czy to nie ty martwiłaś się jeszcze nie tak dawno, że będę
tu z nim sama?
- Tak było, zanim go polubiłam.
Z cichym westchnieniem Brianna zerknęła w stronę kuchennych drzwi. Nie miała wiele czasu.
Zwilżyła wargi językiem i dalej wycierała starannie naczynia po śniadaniu.
- Maggie, chciałabym, żebyś znalazła dla mnie później wolną chwilę. Chcę z tobą porozmawiać.
- Porozmawiaj teraz.
- Nie mogę. - Rzuciła spojrzenie na drzwi. - Musimy być same. To ważna sprawa.
- Jesteś zdenerwowana.
- Wydaje ci się.
- Czy on coś zrobił? Ten jankes? - Mimo brzucha Maggie zerwała się na równe nogi, gotowa do
obrony.
- Nie, nie. To nie ma z nim nic wspólnego. - Brianna wsparła się pod boki, zirytowana. - Przed chwilą
powiedziałaś, że go lubisz.
- Nie lubię go, jeżeli cię zdenerwował.
- Nie zrobił tego. Nie naciskaj na mnie teraz. Przyjdziesz później, kiedy on już się rozpakuje i
urządzi?
- Oczywiście. - Maggie pogłaskała Briannę po ramieniu, zatroskana. - Chcesz, żeby Rogan też
przyszedł?
- Jeżeli będzie mógł. Tak - powiedziała stanowczo, myśląc o stanie Maggie. - Tak, proszę, żeby
przyszedł z tobą.
- A więc przed herbatą. O drugiej, trzeciej?
- Znakomicie. A teraz weź bułeczki i chleb, Maggie. Muszę się zająć panem Thane'em.
Brianna niczego nie lękała się bardziej niż konfrontacji, gniewnych słów, pretensji. Wyrosła w domu,
gdzie aż iskrzyło się od gwałtownych emocji. Wylewały się gromadzone latami żale, rozczarowania
znajdowały ujście w krzyku. Starała się zawsze panować nad swymi uczuciami i przyjęła linię obrony
biegunowo różną od metody siostry, która szukała ucieczki w gniewie i napadach złości.
Musiała przyznać sama przed sobą, że nie raz pragnęła' zbudzić się rano i stwierdzić, że rodzice
postanowili zignorować Kościół i tradycję i pójść każde w swoją stronę. Ale o wiele częściej, zbyt
często, modliła się o cud. Cud, który sprawi, że rodzice odkryją siebie na nowo i wzniecą tę iskrę,
która połączyła ich przed laty.
Teraz zrozumiała, dlaczego cud nigdy nie mógł się wydarzyć. Amanda. Ta kobieta miała na imię
Amanda.
Czy matka wie? Czy wie, że mężczyzna, którym nauczyła się pogardzać, kochał inną kobietę? Czy
wie, że istnieje dziecko, teraz już dorosłe, owoc tej szaleńczej, zakazanej miłości?
Nie potrafiłaby o to zapytać. Nigdy nie zapyta, obiecała sobie. Potwornej sceny, która by się wtedy
rozegrała, nie byłaby w stanie znieść.
Przeraziła ją już sama perspektywa podzielenia się swoim odkryciem z Maggie. Znając swoją siostrę,
musiała być przygotowana na gniew, cierpienie i bolesne rozczarowanie.
Odkładała to z godziny na godzinę. Metodą tchórzy, wiedziała o tym i trochę się tego wstydziła. Musi
jednak dojść do ładu z sobą, zanim obarczy tym ciężarem Maggie.
Gray był bardzo absorbujący. Musiała pomóc mu zagospodarować pokój, odpowiedzieć na pytanie
dotyczące sąsiednich wiosek i obiektów turystycznych. A tych pytań były dziesiątki. Kiedy w końcu
wyprawiła go w drogę do Ennis, była zupełnie wyczerpana. Miał zdumiewająco dużo energii,
przypominał jej akrobatę cyrkowego, którego widziała kiedyś na festynie. Akrobata zwijał się i
skręcał w zadziwiające kształty, prostował i znowu zwijał.
Żeby się odprężyć, uklękła i zaczęła szorować podłogę w kuchni.
Dochodziła dopiero druga, kiedy usłyszała radosne poszczekiwanie Cona. Herbata była zaparzona,
ciasto pokrojone, kanapki w kształcie małych trójkątów przyszykowane. Brianna pozwoliła sobie na
jedno krótkie załamanie rąk, po czym otworzyła drzwi siostrze i szwagrowi.
- Przyszliście pieszo?
- On twierdzi, że potrzebuję ruchu. - Maggie miała zarumienioną twarz i błyszczące oczy. Wciągnęła
głęboko powietrze. - Będę potrzebowała, po tym podwieczorku.
- Straszny się z niej zrobił łakomczuch. - Rogan powiesił płaszcze na kołkach przy drzwiach. Ubrany
był w znoszone spodnie i ciężkie buty, ale nic nie mogło ukryć faktu, że Dublin ma we krwi. Wysoki,
smagły, byłby równie elegancki we fraku, jak i w łachmanach. - Całe szczęście, że zaprosiłaś nas na
podwieczorek, Brianno. Ona wyjadła wszystko do czysta.
- Usiądźcie sobie przy kominku, a ja przyniosę jedzenie. Mamy mnóstwo dobrych rzeczy.
- Nie jesteśmy gośćmi - zaprotestowała Maggie. - Kuchnia to miejsce akurat dla nas.
- Siedziałam w niej przez cały dzień. - Była to kiepska wymówka. Żaden pokój w całym domu nie
mógł konkurować z jej kuchnią. Ale miała niejasne wrażenie, że bardziej odpowiednia do tej rozmowy
będzie oficjalna atmosfera bawialni. - Poza tym napaliłam w kominku.
- Przyniosę tacę - zaofiarował się Rogan.
Maggie sięgnęła po ciasto w chwili, gdy pojawiło się ono na stole.
- Weź kanapkę - powiedział Rogan.
- On traktuje mnie bardziej jak dziecko niż kobietę, która ma je wkrótce urodzić. - Ale wzięła
kanapkę. - Opowiadałam Roganowi o twoim bardzo atrakcyjnym jankesie. Długie, rozjaśnione
słońcem włosy, bicepsy, wielkie brązowe oczy. Nie zje z nami podwieczorku?
- Jest za wcześnie na podwieczorek - zauważył Rogan. - Czytałem parę jego książek - zwrócił się do
Brianny. - Ma zadziwiającą umiejętność wzbudzania niepokoju.
- Wiem. - Uśmiechnęła się leciutko. - Wczoraj w nocy zasnęłam przy zapalonym świetle. Wybrał się
na przejażdżkę do Ennis. Był tak uprzejmy i zabrał mój list na pocztę. - Czasem łatwiej dość do sedna
okrężną drogą, pomyślała Brianna. - Znalazłam wczoraj na strychu papiery taty.
- Myślałam, że już się z tym uporałaś? - powiedziała Maggie.
- Większości kartonów taty w ogóle nie ruszałyśmy. Dopóki matka tu mieszkała, tak było lepiej.
- Racja, zrzędziłaby bez końca. - Maggie patrzyła w swoją filiżankę z herbatą. - To nie w porządku,
że musiałaś przebijać się przez te papiery sama, Brie.
- Nie szkodzi. Myślałam o tym, żeby urządzić tam pokój dla gości.
- Więcej gości? - Maggie wzniosła oczy ku niebu. - Przecież masz ich na kopy wiosną, latem,
jesienią.
- Lubię mieć ludzi w domu.
Była to sporna kwestia, bo obie siostry miały odrębny pogląd na tę sprawę.
- Tak czy inaczej, trzeba było uporządkować te kartony. Oprócz ubrań, z których większość nadaje
się już tylko na szmaty, znalazłam to. - Wzięła z komody małe pudełko i wyjęła białą sukienkę z
koronkami. -Dzieło babci, jestem pewna. Tatuś zachował je dla swoich wnuków.
- Ach! - Wszystko w Maggie złagodniało. Wyraz oczu, ust, dźwięk głosu. Wzięła od Brianny
sukienkę. - Jaka maleńka - szepnęła. Głaskając koronki czuła, jak porusza się w niej dziecko.
- Pomyślałam, Roganie, że twoja rodzina też pewnie odłożyła stroik, ale... . '
- Weźmiemy ten. Dziękuję, Brie. - Wystarczył mu jeden rzut oka na twarz żony, żeby podjął decyzję.
- Proszę, Margaret Mary.
Maggie przyjęła chusteczkę, którą jej podał, i otarła oczy.
- W książkach piszą, że to hormony. Ryczę od byle czego.
- Schowam ją. - Brianna odłożyła sukienkę do pudła i wręczyła im świadectwo udziałowe. - To też
znalazłam. Tatuś musiał to kupić na krótko przed śmiercią.
Maggie rzuciła okiem na dokument i westchnęła.
- Jeszcze jedna z jego intratnych transakcji. - Świadectwo udziałowe wzruszyło ją niemal tak samo,
jak sukienka do chrztu. - Cały tatuś. A więc postanowił wziąć się za górnictwo.
- Cóż, wszystkiego innego już próbował.
Rogan przyglądał się świadectwu ze zmarszczoną brwią.
- Chcecie, żebym sprawdził, co to za przedsiębiorstwo?
- Napisałam już do nich. Pan Thane podjął się wysłania listu. Przypuszczam, że nic z tego nie
wyjdzie. - Jak z reszty przedsięwzięć Toma Concannona. - Ale trzeba oczywiście poczekać na
odpowiedź tej firmy.
- Tu chodzi o dziesięć tysięcy udziałów - zauważył Rogan. Maggie i Brianna wymieniły
porozumiewawcze uśmiechy.
- I jeżeli są warte więcej niż papier, na którym zostały wydrukowane, to tatuś pobił swój rekord. -
Maggie wzruszyła ramionami i wróciła do jedzenia ciasta. - Zawsze albo już w coś zainwestował, albo
planował rozkręcić interes. On miał tylko marzenia, Roganie, i wielkie serce.
Uśmiech Brianny zgasł.
- Znalazłam jeszcze coś. Coś, co muszę wam pokazać. Listy.
- Słynął z pisania listów.
- Nie - wtrąciła Brianna, zanim Maggie zapuściła się w jedną ze swych opowieści. Zrób to teraz,
nakazała sobie, czując, że traci odwagę. Zrób to szybko. - Te listy zostały napisane do niego. Najlepiej
będzie, jak sami je przeczytacie.
Maggie patrzyła, jak oczy Brianny przybierają chłodny, nieobecny wyraz. Wiedziała, że ucieczka w
głąb siebie jest metodą obrony, którą siostra stosuje wobec każdego zagrożenia, od bólu serca, po atak
złego humoru.
- Dobrze, Brie.
Bez słowa Brianna podała Maggie listy.
Maggie spojrzała na adres zwrotny i poczuła przyspieszone bicie
serca. Otworzyła kopertę.
Brianna usłyszała, jak siostra wciąga szybko powietrze, i zacisnęła mocno dłonie. Zobaczyła, że
Maggie chwyta Rogana za rękę. Duży krok naprzód, pomyślała z cichym westchnieniem. Rok temu
Maggie odtrąciłaby każdego, kto pragnąłby ją pocieszyć.
- Amanda! - W głosie Maggie brzmiały łzy. - Powiedział to imię tuż przed śmiercią. Stał na urwisku
w Loop Head, w tym miejscu, które tak lubił. Chodziliśmy tam, a on żartował, że wskoczymy sobie do
łodzi i po chwili wylądujemy w pubie w Nowym Jorku. - Łzy popłynęły. - W Nowym Jorku. Amanda
była w Nowym Jorku.
- Zawołał ją. - Brianna podniosła rękę do ust. W ostatniej chwili opanowała dziecinny nałóg
obgryzania paznokci. - Przypominam sobie, że wspomniałaś o tym, kiedy czuwałyśmy przy jego
zwłokach. Czy powiedział ci coś więcej, mówił o niej?
- Tylko imię. - Maggie otarła niemal gniewnie łzy. - Nic nie powiedział. Nigdy. Kochał ją i nic nie
zrobił dla tej miłości.
- A co miał zrobić? - zapytała Brianna. - Maggie...
- Coś! - Maggie uniosła zapłakaną, złą twarz. - Cokolwiek. Słodki Jezu! Spędził życie w piekle.
Dlaczego? Ponieważ Kościół mówi, że inaczej popełniłby grzech. Ale i tak zgrzeszył, prawda?
Popełnił zdradę.
Czy potępiam go za to? Nie wiem, czy mogę, pamiętając, co przeszedł w tym domu. Ale na Boga,
chyba mógł coś z tym zrobić?
- Został dla nas. - Glos Brianny brzmiał surowo, chłodno. - Wiesz, że został dla nas.
- I mam mu być za to wdzięczna?
- Potępisz go za to, że was kochał? - zapytał Rogan cicho. - Czy za to, że kochał kogoś innego?
Jej oczy rozbłysły gniewem, ale gorycz w jednej chwili zmieniła się w żal.
- Nie. Ale należało mu się od życia coś więcej niż wspomnienia.
- Przeczytaj listy, Maggie.
- Byłaś niemowlęciem, kiedy je pisano - powiedziała, otwierając drugi list.
- Wiem - odparła Brianna matowym głosem.
- Myślę, że ona go bardzo kochała. Jest w tych listach tyle tkliwości. Przecież to tak niewiele,
tkliwość, miłość.
Spojrzała na Briannę, szukając potwierdzenia. Ale Brianna zachowała właściwą sobie chłodną
rezerwę. Z westchnieniem Maggie otworzyła ostatni list. Brianna siedziała sztywna i opanowana.
- Chciałabym tylko... - Umilkła. - O mój Boże! Dziecko! - instynktownie przyłożyła rękę do brzucha.
- Ona była w ciąży.
- Mamy gdzieś brata albo siostrę. Nie wiem, co robić.
Maggie poderwała się na nogi. Zadźwięczały filiżanki, kiedy odepchnęła stolik.
- Co robić? - zawołała, chodząc nerwowo po pokoju. - Wszystko już zrobiono, czyż nie? Dokładnie
dwadzieścia osiem lat temu.
Brianna chciała podejść do siostry, ale Rogan nakrył dłonią jej rękę.
- Zostaw ją - szepnął. - Niech się wyładuje.
- Jak mogła napisać mu o tym, a potem wyjechać? Jak on mógł jej na to pozwolić? Twoim zdaniem to
spada na nas, tak? My mamy naprawiać jego błędy? Brianno, nie mówimy tu o jakimś dziecku
pozbawionym ojca, mówimy o dorosłym człowieku. Co ono ma z nami wspólnego?
- Ojca, Maggie. Rodzinę.
- No tak, rodzinę Concannonów. Niech nam Bóg dopomoże. - Zgnębiona, oparła się o obramowanie
kominka i zapatrzyła w ogień. - Czy on był aż tak słaby?
- Nie wiemy, co zrobił, co mógł zrobić. Może się nigdy nie dowiemy. - Brianna westchnęła głęboko. -
Jeżeli matka wiedziała...
Maggie roześmiała się gorzko.
- Nie wiedziała, czy myślisz, że nie użyłaby każdej broni, żeby go zniszczyć? Bóg jeden wie, że
próbowałaby wszystkiego.
- Więc nie ma potrzeby mówić jej o tym teraz, nie uważasz? Maggie odwróciła się wolno.
- Chcesz zachować to w tajemnicy?
- Przed nią. Jaki sens ranić ją teraz?
- Myślisz, że to by ją zraniło?
- A jesteś pewna, że tak by się nie stało?
Ogień wypalił się w Maggie równie szybko, jak zapłonął.
- Nie wiem. Skąd mogę wiedzieć? Oboje wydają mi się teraz obcymi
ludźmi.
- On cię kochał, Maggie. - Rogan podszedł do żony. - Wiesz o tym.
- Wiem. - Pozwoliła mu się przytulić. - Ale nie wiem już, co o tym
myśleć.
- Uważam, że powinniśmy odnaleźć Amandę Dougherty - zaczęła
Brianna - i...
- Nie potrafię zebrać myśli, - Maggie przymknęła oczy. Targały nią sprzeczne uczucia, nie była zdolna do
podjęcia jakiejkolwiek decyzji. -Muszę to przemyśleć, Brie. Ta sprawa nie była ruszana przez dwadzieścia
osiem lat. Nic się nie stanie, jeśli poleży jeszcze parę dni.
- Przykro mi, Maggie.
- Tyko nie bierz tego na swoje barki. - W głosie Maggie pojawiła się ostra nuta. - Dźwigasz już na nich pół
świata. Daj mi parę dni, Brie, potem zdecydujemy razem, jak postąpić.
- Dobrze.
- Chciałabym na razie zatrzymać listy.
- Oczywiście.
Maggie przeszła przez pokój i dotknęła bladego policzka Brianny.
- On ciebie też kochał, Brie.
- Na swój sposób.
- W każdy możliwy. Byłaś jego aniołem, jego różą. Nie martw się.
Zrobimy to, co należy zrobić.
Z brzemiennych chmur znowu polał się deszcz, ale Gray nie zwrócił na to uwagi. Stał na parapecie
zrujnowanego zamku i patrzył na ospałą rzekę. Wiatr gwizdał i jęczał w zaułkach budowli. Gray miał
wrażenie, że jest sam, nie tylko w zamku, ale w tym kraju, na świecie.
Idealna sceneria zbrodni, zdecydował.
Ofiara zostaje tu zwabiona, biegnie w górę starożytnych kręconych schodów, coraz wyżej i wyżej, aż do
miejsca, z którego nie ma ucieczki.
Tutaj, gdzie rozlewano krew, gdzie krew wsiąkła w kamień, w ziemię, dokona się nowa zbrodnia. Nie w
imię Boga i ojczyzny. Dla przyjemności.
Gray znał już mordercę, widział, jak idzie z nożem wzniesionym do ciosu, a ostrze połyskuje srebrem w
mroku. Znał ofiarę, poznał już jej strach i ból. Widział swoich bohaterów równie wyraźnie, jak płynącą w
dole rzekę.
Wiedział, że wkrótce będzie musiał ich nazwać, zamknąć w słowach. Nic nie sprawiało mu większej
przyjemności niż tworzenie ludzi, odkrywanie charakterów, ukrytych lęków, wszystkich zakamarków ich
przeszłości.
Działo się tak być może dlatego, że sam był tej przeszłości pozbawiony. Sam siebie stworzył, kawałek po
kawałku, równie sprawnie i metodycznie, jak tworzył postaci książkowe. Grayson Thane był taki, jakim
postanowił zostać, a umiejętność snucia opowieści dostarczała mu środków na prowadzenie takiego życia,
jakie sobie wybrał.
Nie był człowiekiem skromnym, ale też nie dość zarozumiałym, by uznać się za pisarza wybitnego. Znał
swoje rzemiosło. Pisał, by zadowolić samego siebie, ale doceniał fakt, że potrafi budzić zainteresowanie
czytelnika.
Brianna miała rację. Nie pragnął zostać drugim Yeatsem. Jako dobry pisarz mógł zarabiać na chleb z
masłem i cieszyć się wolnością. Jako pisarz wybitny musiałby podejmować odpowiedzialność i spełniać
oczekiwania, którym nie miał ochoty stawić czoło. A kiedy Gray nie chciał czegoś, po prostu odwracał się i
znikał.
Ale bywały chwile, kiedy zastanawiał się, jak to jest, kiedy się ma korzenie, przeszłość, kiedy odczuwa się
przywiązanie do rodziny, kraju. Co czuli ludzie, którzy zbudowali ten zamek, którzy walczyli tu i umierali?
Czego pragnęli? I jakim cudem odgłosy dawnych bitew dźwięczały jeszcze w powietrzu, ostro jak zgrzyt
krzyżowanych szpad?
Dlatego właśnie wybrał Irlandię. Dla jej historii, dla ludzi, których pamięć sięgała wieki wstecz, a korzenie
trzymały mocno. Dla ludzi takich, jak Brianna Concannon.
Zdumiewające, że miała w sobie wszystko, czego szukał w przyszłej bohaterce.
Była idealnym pierwowzorem. Delikatne, rozświetlone piękno, prostota, wdzięk i łagodny sposób bycia.
Ale pod powłoką jej szczodrej gościnności kryła się samotność i smutek.
Złożona osobowość, pomyślał, wystawiając twarz na podmuchy ostrego wiatru. Uwielbiał kontrasty i
zagadki psychologiczne, puzzle czekające na rozwiązanie. Skąd bierze się ten przyczajony lęk w jej oczach
i co sprawiło, że chowa się pod maską chłodu?
Sprawi mu wiele zadowolenia, kiedy się tego kiedyś dowie.
Rozdział trzeci
Myślał, że jej nie ma w domu. Jak pies gończy, który złapał ślad, Gray ruszył cicho do kuchni. Zatrzymał
go głos Brianny - miękki, cichy i lodowaty. Nie wdając się w rozważania na temat etycznej strony
podsłuchiwania, podszedł do drzwi bawialni.
Patrzył, jak rozmawiała przez telefon. Okręcała sznur wokół dłoni gestem znamionującym gniew, a może
zdenerwowanie. Gray nie widział jej twarzy, ale napięcie rysujące się w linii ramion zdradzało stan jej
ducha.
- W tej chwili weszłam, mamo. Musiałam kupić parę rzeczy we wsi. Mam gościa.
Chwila ciszy. Gray patrzył, jak Brianna podnosi dłoń i przykłada ją do skroni.
- Tak, wiem. Przykro mi, że się niepokoiłaś. Przyjdę jutro. Mogłabym...
Umilkła nagle, jakby ktoś zalał ją potokiem ostrych słów. Gray stłumił pragnienie, by wejść do pokoju i
położyć dłonie na jej ramionach.
- Jutro zabiorę cię wszędzie, dokąd tylko zechcesz. Wcale nie powiedziałam, że jestem zbyt zajęta, i
przykro mi, że źle się czujesz. Zrobię zakupy, to żaden kłopot. Przed południem, obiecuję. Muszę kończyć,
mam ciasto w piecu. Przynieść ci kawałek? Jutro, mamo, obiecuję. -Wymamrotała słowa pożegnania i
odwróciła się. Wyraz umęczenia na jej twarzy zniknął pod wpływem zaskoczenia. Zaczerwieniła się na
widok Gray a.
- Cicho się pan porusza - powiedziała z leciutkim odcieniem irytacji. - Nie słyszałam, kiedy pan wszedł.
- Nie chciałem przeszkadzać. - Nie wstydził się tego, że podsłuchał jej rozmowę, ani tego, że podpatruje
jej reakcje. - Matka mieszka w pobliżu?
- Tak. - W jej głosie znać było teraz gniew. Był świadkiem jej udręki, ale nie uznał za stosowne
przeprosić. - Podam panu herbatę.
- Proszę się nie spieszyć. Ma pani przecież ciasto w piekarniku.
Spojrzała mu prosto w oczy.
- Skłamałam. Chyba powinnam panu powiedzieć, że ma pan wstęp do mojego domu, ale nie do mojego
życia osobistego.
Przyjął to skinieniem głowy.
- Chyba powinienem pani powiedzieć, że jestem wścibski od urodzenia. Jesteś zdenerwowana, Brianno.
Będę mówił do pani “Brianno". Może napiłabyś się herbaty?
- Już piłam, dziękuję. - Sztywno wyprostowana przeszła przez pokój i chciała wyminąć Graya. Zatrzymał
ją, dotykając leciutko ramienia. W oczach miał ciekawość, która Briannę obrażała. Współczucie, którego
nie pragnęła.
- Dobry pisarz umie słuchać nie gorzej niż niejeden barman. Odsunęła się, ruchem niemal
niewyczuwalnym, ale stworzyła między nimi dystans, a o to właśnie jej chodziło.
- Zawsze dziwiło mnie, że ludzie uznają za konieczne zwierzać się z osobistych problemów człowiekowi,
który podaje im piwo. Przyniosę panu herbatę do bawialni. Mam zbyt dużo pracy w kuchni, aby udzielać
się towarzysko.
Odeszła, zostawiając go w drzwiach. Nigdy jeszcze nie dano mu wyraźniej do zrozumienia, gdzie jest jego
miejsce.
Brianna nie winiła Amerykanina za jego ciekawość. Sama lubiła poznawać ludzi, którzy przewijali się
przez jej dom, słuchać, jak mówią o swoim życiu i swoich rodzinach. Może nie było to uczciwe z jej
strony, '" ale słuchając o cudzym życiu, wolała nie rozmawiać o własnym. O wiele wygodniejsza była rola
obserwatora. O wiele bezpieczniejsza.
Tak więc nic winiła Amerykanina i nawet nie była na niego zła. Życie nauczyło ją, że złość nie popłaca.
Cierpliwość, dobre maniery, spokojny ton były o wiele skuteczniejszą bronią w każdej konfrontacji. Broń
ta służyła jej doskonale podczas wieczornego posiłku. Odniosła wrażenie, że pod koniec kolacji
przywróciła stosunki, jakie powinny panować między gospodynią a jej gościem. Zdawkowe zaproszenie
Graya, by towarzyszyła mu wieczorem do pubu, zostało równie zdawkowo odrzucone. Brianna spędziła
miłą godzinę nad książką.
Teraz, kiedy podała mu śniadanie i zmyła naczynia, zamierzała wybrać się do matki i poświęcić Maeve
resztę poranka. Maggie byłaby zła, gdyby o tym wiedziała. Ale Maggie nie rozumiała, że łatwiej jest
zaspokajać potrzeby matki, niż wysłuchiwać jej pretensji. Zresztą chodziło tylko o parę godzin wyrwanych
z jej życia.
Jeszcze przed rokiem, zanim Maggie mogła kupić matce dom i ulokować ją tam wraz z damą do
towarzystwa, Brianna była na usługi Maeve dwadzieścia cztery godziny na dobę. Pielęgnowała ją w
urojonych chorobach i wysłuchiwała uwag o własnych wadach i niedociągnięciach.
Maeve nie dała córce zapomnieć ani przez chwilę, że wypełniła swój obowiązek, dając jej życie.
Maggie nie mogła zrozumieć, że Brianna nosi w sobie poczucie winy, za to, że wolałaby zapłacić
każdą cenę, aby tylko zostać jedyną panią w Blackthorn Cottage.
Tego dnia świeciło słońce. Lekka bryza niosła zapowiedź wiosny. Zapowiedź złudną, ale Brianna tym
bardziej ceniła sobie słońce i ciepły wiatr. Aby cieszyć się nim w pełni, opuściła szyby swojego
wiekowego fiata. Wystarczy, że będzie musiała zamknąć okna i włączyć ogrzewanie w chwili, gdy
dołączy do niej matka.
Zerknęła przez ramię na wynajęty wóz Graya, na ślicznego, zgrabnego mercedesa. Nie czuła
zazdrości. No, może odrobinę. Samochód był taki lekki, elegancki. Znakomicie pasował do swojego
właściciela. Nie miałaby nic przeciwko temu, żeby usiąść za kierownicą takiego wozu, choćby na parę
chwil.
Przepraszająco poklepała kierownicę swojego fiata, po czym przekręciła kluczyk w stacyjce. Silnik
zgrzytnął i zgasł.
- Słuchaj, nie myślałam poważnie o tym mercu - mruknęła i spróbowała jeszcze raz. - No dalej,
kochany, zapal, dobrze? Ona nie cierpi, kiedy się spóźniam.
Ale silnik tylko zacharczał i zdechł. Zrezygnowana, Brianna wysiadła i podniosła pokrywę maski.
Wiedziała, że fiat ma temperament złośliwej starej kobiety. Zazwyczaj potrafiła go ułagodzić kilkoma
puknięciami, przykręceniem jakiejś śrubki.
Wyciągała z bagażnika stare pudło z narzędziami, kiedy w drzwiach wejściowych stanął Gray.
- Kłopoty z samochodem? - zawołał.
- Jest humorzasty. - Brianna odrzuciła włosy i zawinęła rękawy swetra. - Trzeba by się nim trochę
zająć.
Z kciukami zatkniętymi w kieszenie spodni Gray podszedł do samochodu i zajrzał pod maskę.
- Chcesz, żebym go obejrzał?
Rzuciła na niego uważne spojrzenie. Nie ogolił się. Szczecina na brodzie powinna nadać mu
niechlujny wygląd, ale w zestawieniu z rozjaśnionymi słońcem włosami, nasuwała skojarzenia z
amerykańską gwiazdą rocka, Brianna uśmiechnęła się na tę myśl.
- Znasz się na samochodach, czy proponujesz mi pomoc, ponieważ uważasz, że jako mężczyzna
powinieneś się na tym znać?
Uniósł brwi. Jego usta zadrżały w uśmiechu, kiedy brał od niej pudło z narzędziami. Odetchnął z ulgą,
widząc, że już się na niego nie gniewa.
- Niech się panienka odsunie - powiedział, przeciągając słowa niby rdzenny Południowiec. - I nie
łamie sobie nad tym ślicznej główki. To robota dla mężczyzny.
Przechyliła głowę, pełna podziwu.
- Zupełnie jakbym słyszała Bucka z twojej książki.
- Masz dobre ucho. - Błysnął do niej zębami w uśmiechu, po czym dał nura pod maskę. -
Pompatyczny dupek z czerwonym karkiem, prawda?
- Mmm. - Rozmawiali wprawdzie o postaci fikcyjnej, ale mimo to nie była pewna, czy wypada
wyrażać się o kimś tak nieuprzejmie. -Zazwyczaj nawala gaźnik - zaczęła. - Murphy obiecał, że go
naprawi, kiedy znajdzie czas.
Rzucił jej posępne spojrzenie spod maski.
- Cóż, Murphy'ego tu nie ma, prawda?
Musiała przysnąć, że nie ma. Patrzyła na poczynania Graya, zagryzając nerwowo wargę. Była mu
wdzięczna za chęć pomocy, naprawdę. Ale facet był pisarzem, nie mechanikiem samochodowym. Nie
mogła sobie pozwolić na to, by Gray, przepełniony dobrymi chęciami, coś zepsuł.
- Zazwyczaj wystarczy jak uniosę patykiem ten dynks tutaj... - Chcąc mu pokazać, co unosi patykiem,
weszła pod maskę i pokazała mu palcem. -Wtedy on zapala.
Odwrócił głowę i jej twarz, jej oczy i jej usta znalazły się tuż obok. Pachniała wspaniale, świeżo i
słodko jak poranek. Zarumieniła się i oczy jej stały się okrągłe jak spodki. Ta nagła i niepohamowana
reakcja mogłaby wywołać uśmiech na jego twarzy, gdyby nie to, że pożądanie rozsadzało mu mózg.
- Tym razem to nie gaźnik - powiedział.
Ciekawe, co by zrobiła, gdyby przycisnął usta do miejsca na jej szyi, gdzie bił puls.
- Nie gaźnik? - Nie potrafiłaby poruszyć palcem, nawet gdyby od tego zależało jej życie. Ma złoto w
oczach, pomyślała bez sensu, złote żyłki, takie same jak we włosach. Oddychała z trudem. - Zwykle
on nawalał.
Przesunął się, co było próbą dla nich obojga. Teraz dotykali się ramionami. Jej oczy pociemniały z
niepokoju, jak morze pod chmurnym niebem.
- Tym razem to przewody elektryczne. Korozja.
- Mieliśmy... deszczową zimę.
Jeżeli poruszy się teraz, dotknie ustami jej warg... Na samą myśl oblała ją fala gorąca. Pocałunek
będzie brutalny, Gray będzie brutalny, była tego pewna. Czy całuje jak bohater książki, którą
skończyła wieczorem? Gwałtownie i namiętnie, podczas gdy jego dłonie...
Boże! Myliła się. Była w stanie się poruszyć dla ratowania życia. Czuła, że jest zagrożona, mimo że
Gray się nie poruszył, nawet nie mrugnął okiem. Oszołomiona wizją pocałunku, odskoczyła i jęknęła
cicho, kiedy on postąpił ku niej.
Stali w słońcu, niemal się obejmując.
Co on zrobi? Przemknęło jej przez głowę, Co ona zrobi?
Nie był pewien, dlaczego oparł się pokusie. Może powstrzymały go ledwie wyczuwalne fale strachu
bijące od kobiety, a może niewiarygodne odkrycie, że on też się boi.
To on zrobił krok w tył, decydujący krok w tył.
- Mogę je wyczyścić - powiedział. - I spróbujemy ponownie. Splotła mocno dłonie.
- Dziękuję. Pójdę zadzwonić do matki, powiem jej, że się spóźnię.
- Brianno! - Czekał, aż ponownie podniesie na niego oczy. - Masz niewiarygodnie pociągającą twarz.
Nie była pewna, do jakiej kategorii zaliczyć podobny komplement.
- Dziękuję. Twoja też mi się podoba. Przekrzywił głowę.
- Powiedz mi, czy będziesz bardzo ostrożna?
Nie od razu go zrozumiała, a kiedy już pojęła znaczenie tych słów, zabrakło jej głosu.
- Bardzo - wykrztusiła w końcu. - Myślę, że bardzo.
Gray patrzył za nią, dopóki nie zniknęła w domu, po czym wrócił do czyszczenia kabli.
- Tego się właśnie obawiałem - mruknął.
Kiedy w końcu wyprawił ją w drogę - silnik fiata wymagał jednak gruntownego remontu - Gray poszedł na
długi spacer po polach. Powtarzał sobie, że chce przesiąknąć atmosferą, zebrać materiały, nastroić się do
pracy. Niestety, znal siebie na tyle dobrze, by zrozumieć, że pragnie uwolnić się od uroku, jaki rzuciła na
niego Brianna.
Reakcja zupełnie naturalna, upewniał się co jakiś czas. Była przecież taka piękna. A on nie był z żadną
kobietą od bardzo dawna. Nic dziwnego, że jego libido ocknęło się w tak sprzyjających warunkach.
Istniała pewna pani, mająca powiązania z jego angielskim wydawnictwem, dla której mógłby stracić
głowę. Przelotnie. Ale podejrzewał, że ową panią o wiele bardziej interesowało, jak przyspieszyć swoją
karierę przez znajomość z Graysonem Thaneł
em, niż osoba samego Graysona. Toteż z podejrzaną
łatwością udawało mu się ustrzec ich związek przed większym zaangażowaniem.
Robi się stetryczały, ot co. Cena sukcesu. Sukces dawał przyjemność i poczucie dumy, ale kazał sobie
słono za to płacić. Ceną był rosnący brak zaufania do ludzi, bardziej krytyczne spojrzenia na świat. Jakoś
mu to dotąd nie przeszkadzało. Nigdy nie grzeszył zbytnim zaufaniem do ludzi. Lepiej brać świat takim,
jakim naprawdę jest, niż patrzeć na niego przez różowe okulary. Zasadzie tej umiał podporządkować całe
swoje życie.
Również Briannę i swój do niej stosunek. Brianna będzie prototypem jego bohaterki. Urocza, spokojna,
zrównoważona kobieta z lodowatym błyskiem w tajemniczych oczach, trawiona ogniem i szarpana
niepokojem pod powłoką chłodu.
O czym marzyła, czego się bała? Odpowie na te pytania, tworząc kobietę swoich wyobrażeń.
Czy była zazdrosna o swoją wspaniała, utalentowaną siostrę? Co czuje wobec wymagającej matki? Czy
pragnie jakiegoś mężczyzny i kto pragnie jej?
Musiał odpowiedzieć na te pytania, żeby poznać Briannę Concannon.
Podświadomie czuł, że powinien uzyskać odpowiedź, zanim zacznie swoją opowieść.
Idąc uśmiechał się do siebie. Musi się dowiedzieć, ponieważ właśnie tego chce. Nigdy nie miał obiekcji,
szperając w cudzych myślach i doświadczeniach.
Zatrzymał się i powolutku obracał się wkoło. Oto miejsce, pomyślał, w którym człowiek może się zatracić.
Pasma zielonych pól, pocięte szarymi wstęgami szarych murów... Ranek był tak pogodny, tak jasny, że
widział błysk w oknach odległych domów, pranie łopoczące na sznurze.
Zdawało się, że niebo jest płynnym błękitem, jak na kolorowej pocztówce. A jednak na zachodzie
gromadziły się już chmury, a ich purpurowe krawędzie wróżyły burzę.
Tutaj, w miejscu, które robiło wrażenie środka skrystalizowanego świata, czuł zapach trawy i krów,
odległego morza i ledwo wyczuwalną woń dymu z komina. Wiatr szumiał w trawach, a ptak wyśpiewywał
radośnie pochwałę dnia.
Czuł się trochę winny, że osadzi choćby fikcyjne morderstwo w tym krajobrazie.
Pozostało mi sześć miesięcy, pomyślał. Sześć miesięcy, zanim jego następna książka ukaże się na półkach,
a on da się wciągnąć w wir wywiadów i imprez promocyjnych. Miał przed sobą sześć miesięcy, aby
przelać na papier opowieść, którą już snuł w głowie. Sześć miesięcy, by cieszyć się tym skrawkiem ziemi i
ludźmi ją zamieszkującymi.
Potem ten zakątek opuści, jak opuszczał dziesiątki innych miejsc, setki innych ludzi, i przeniesie się gdzie
indziej. To była jego specjalność: przenosić się z miejsca na miejsce.
Gray przeskoczył szary mur i znalazł się na sąsiednim polu.
Kamienny krąg natychmiast podziałał na jego wyobraźnię. Widział większe cuda natury, stał w cieniu
Stonehenge i czuł jego potęgę. Ten krąg nie miał więcej niż osiem stóp wysokości, największy głaz nie
przekraczał wysokości człowieka. Ale znalezienie go tutaj, tkwiącego samotnie pośród przeżuwających
krów, wydało się Grayowi czymś niezwykłym.
Kto i dlaczego go zbudował? Zafascynowany Gray obszedł go najpierw po zewnętrznej stronie. Tylko dwie
belki pozostały na swoim miejscu, reszta zapadła się jakiejś burzliwej nocy. Przynajmniej miał nadzieję,
że stało się to podczas burzliwej nocy, a huk spadających bali wibrował pośród ciemności jak ryk
pogańskiego bożka.
Przyłożył dłoń do największego kamienia. Był ciepły na powierzchni od słońca, ale Gray wyczuł jego
wewnętrzny chłód. Czy potrafi to wykorzystać, zastanawiał się. Wpleść do akcji to miejsce i echa
dawnej magii?
Czy popełniano tu morderstwa? Wszedł do środka koła utworzonego przez kamienie. Może składano
tu ofiarę na ołtarzu, dokonywano obrządku, podczas którego krew rozpryskiwała się, plamiąc zieloną
trawę i kamienne bloki.
A może oddawano się miłości. Ciała splecione ciasno pośród wilgotnych, chłodnych traw, księżyc w
pełni nad głowami kochanków. Kamienie na straży kobiety i mężczyzny zatraconych w namiętności.
Widział oba obrazy z równą jasnością, ale druga wizja przemawiała do niego o wiele silniej.
Wydawało mu się, że widzi Briannę leżącą w trawie z rozrzuconymi włosami, ramionami uniesionymi
nad głową. Jej skóra jest biała jak mleko, smukłe plecy ma wygięte w łuk, on się w niej zatapia, a ona
wykrzykuje jego imię, ryjąc paznokciami w kształcie migdałów jego plecy. Ciało Brianny przywiera
do niego coraz mocniej i mocniej, coraz głębiej, aż...
- Dzień dobry panu!
- Jezu! - Gray odskoczył w tył. Dyszał ciężko, w ustach mu zaschło. Później, obiecał sobie, później
się z tego pośmieje. Teraz oderwał się z trudem od swoich erotycznych wizji i skupił uwagę na
mężczyźnie, który wszedł w krąg kamieni.
Był smagły, uderzająco przystojny, ubrany w proste, zwykłe ubranie farmera. Koło trzydziestki, ocenił
Gray, jeden z tych niezwykłych smagłych Irlandczyków o włosach i oczach czarnych jak sadza. Oczy
te patrzyły przyjaźnie, trochę kpiąco.
Pies Brianny biegł za nim w radosnych podskokach. Poznawszy Graya, Con powitał go machnięciem
ogona.
- Interesujące miejsce - powiedział mężczyzna śpiewnym, zacho-dnioirlandzkim dialektem.
- Nie spodziewałem się znaleźć tu podobnej budowli. - Trzymając dłoń na łbie Cona, Gray wszedł
pomiędzy głazy. - Nie jest zaznaczona na żadnej mapie turystycznej.
- Faktycznie, nie jest. To nasza prywatna budowla, ale nie przeszkadza nam, gdy ktoś sobie na nią od
czasu do czasu popatrzy. Pan jest pewnie tym jankesem Brie. - Wyciągnął do Graya szeroką, twardą
dłoń. - Jestem Murphy Muloon.
- Właściciel tratującej róże krowy. Murphy skrzywił się boleśnie.
- Chryste, ona mi tego nigdy nie zapomni. A przecież odkupiłem wszystkie krzaczki, co do jednego.
Można by pomyśleć, że ta krowa stratowała jej pierworodnego. - Spojrzał na Cona, szukając u niego
poparcia. Pies usiadł, przekrzywił głowę, ale zachował swoją opinię dla siebie. -Więc mieszka pan w
Blackthorn, tak?
- Tak. Na razie zapoznaję się z atmosferą tego miejsca. - Rozejrzał się. - Zdaje się, że znajduję się na
pana ziemi?
- Nie strzelamy już do nieproszonych gości. Nie te czasy.
- Bardzo mnie to cieszy. - Gray przyjrzał się ponownie swemu rozmówcy. Było w tym człowieku coś
solidnego, przyjaznego. - Odwiedziłem wczoraj wieczorem pub O'Malleya. Piłem piwo z gościem o
nazwisku Rooney.
- Chce pan powiedzieć, że postawił mu pan piwo.
- Dwa. - Gray odwzajemnił uśmiech. - Zrewanżował mi się solidną porcją miejscowych plotek.
- Z których część może być nawet prawdziwa. - Murphy podsunął Grayowi paczkę papierosów.
Gray potrząsnął głową i wsadził kciuki w kieszenie spodni. Palił tylko wtedy, kiedy pisał.
- Wspomniał, zdaje się, również o panu.
- Nie wątpię.
- Młodemu Murphy'emu brakuje jednego - zaczął Gray, parodiując Rooneya.
Murphy parsknął śmiechem.
- Dobrej żony i paru silnych synów, żeby uprawiali z nim ziemię. Ale on szuka doskonałości, ten
Murphy, a na razie spędza noce sam w zimnym łóżku.
- I to mówi Rooney, który większość nocy spędza w pubie, ponieważ, jak sam twierdzi, żona swoją
obecnością wpędza go w alkoholizm.
- O tym również wspominał. - Gray uznał, że czas zapytać o najbardziej interesującą go sprawę. -
Mówił, że ponieważ ten strojniś sprzątnął panu Maggi sprzed nosa, tylko patrzeć, jak zacznie się pan
ubiegać o jej młodszą siostrę.
- O Brie? - Murphy potrząsnął głową i wydmuchnął dym. - To byłoby tak, jakbym starał się o
młodszą siostrę. - Nadal się uśmiechał, ale nie spuszczał oczu z Graya. - Czy to chciał pan wiedzieć,
panie Thane?
- Gray. Tak, to właśnie chciałem wiedzieć.
- Więc powiem panu, że droga wolna. Ale niech się pan strzeże. Czuwam nad moimi siostrami. -
Murphy z satysfakcją zaciągnął się dymem. - Zapraszam pana do siebie na filiżankę herbaty.
- Skorzystam z zaproszenia, ale nie dzisiaj. Mam parę rzeczy do zrobienia.
- Wobec tego nie nalegam. Lubię pana książki - powiedział tak zdawkowo, że Gray miał wątpliwości,
czy można to uznać za komplement. - W Galway jest księgarnia, którą warto odwiedzić.
- Mam taki zamiar.
- Na pewno pan trafi. Proszę przekazać pozdrowienia Briannie. Może pan wspomnieć, że w mojej
spiżarni nie ma już ani okruszyny ciasta. -Uśmiechnął się szeroko. - Biorę ją na litość.
Gwizdnąwszy na psa, który przysnął u jego stóp, Murphy odszedł swobodnym krokiem człowieka, który
stąpa po własnej ziemi.
Brianna wróciła do Blackthorn po południu, zmęczona i podenerwowana. Z ulgą stwierdziła, że Graya nie
ma w domu. Na kuchennym stole znalazła wiadomość nabazgraną pospiesznie na karteluszku.
“Dzwoniła Maggie. Murphy'emu skończyło się ciasto".
Dziwna wiadomość, pomyślała. Dlaczego Maggie zawiadamia ją, że Murphy chce ciasta? Brianna
odsunęła kartkę z westchnieniem. Odruchowo nastawiła wodę na herbatę, wyłożyła składniki potrzebne do
kurczaka w potrawce i nagle się załamała. Usiadła ponownie przy stole i złożyła głowę na dłoniach. Nie
płakała. Łzy nie zdadzą się na nic, niczego nie zmienią. Maeve miała jeden ze swoich złych dni. Nic, tylko
zgryźliwe uwagi, pretensje, oskarżenia. Może te złe dni wydają się gorsze niż kiedyś, ponieważ przez
ostatni rok było ich niemal tyle co dobrych?
Maeve kochała swój domek, choć nie przyznałaby się do tego za nic na świecie. Lubiła Lottie Sullivan,
emerytowaną pielęgniarkę, którą Brianna i Maggie zatrudniły jako damę do towarzystwa. Jednak nie
wyznałaby tego nawet na mękach. Zdaniem Brianny, matka znalazła wreszcie tyle zadowolenia, ile to było
możliwe przy jej usposobieniu.
Maeve nigdy jednak nie zapomniała, że zawdzięcza Maggie każdy kęs chleba, który bierze do ust. I
świadomość ta wciąż była powodem jej irytacji.
Tego dnia Maeve postanowiła odegrać się na młodszej córce, narzekając na świat i ludzi. Brianna poczuła
się nagle strasznie zmęczona, zwłaszcza że odnalezienie na strychu listów stało się dla niej dodatkowym
stresem.
Przymknęła oczy i pozwoliła sobie na marzenia. Pragnęła, aby matka była szczęśliwa, żeby odzyskała całą
radość życia, jaką musiała odczuwać w młodości. Najbardziej zaś ze wszystkiego pragnęła kochać matkę
całym sercem, nie tą chłodną, bolesną miłością, wynikającą z poczucia obowiązku.
I pragnęła rodziny. Pragnęła, by jej dom wypełniła miłość, śmiech, głosy kochanych ludzi, nie tylko
przelotnych gości.
Brianna pomyślała, że gdyby można było wymienić marzenia na monety, byłaby bogata jak Midas.
Podniosła głowę, wiedząc, że przygnębienie i zmęczenie miną, gdy tylko zabierze się do pracy.
Gray dostanie na obiad kurczaka w potrawce. A Murphy, niech go Bóg błogosławi, swoje ciasto.
Rozdział czwarty
Po paru dniach Brianna poznała przyzwyczajenia Graya i dopasowała do nich swój rozkład zajęć. Lubił
jeść - nie zdarzyło się, żeby za coś podziękował - ale wkrótce przekonała się, że nie przestrzega pór
posiłków. Uznała więc, że kiedy przychodzi do kuchni, jest głodny, i, niezależnie od pory dnia, stawiała
przed nim talerz z jedzeniem. Lubiła patrzeć, jak pałaszuje ze smakiem.
Prawie codziennie wyruszał na swoje wędrówki. Jeżeli o to prosił, udzielała mu wskazówek lub
proponowała nowe trasy. Ale zazwyczaj wyruszał z mapą, notatnikiem i aparatem fotograficznym.
Sprzątała wtedy jego pokój. Robiąc porządki, można się wiele nauczyć o człowieku, po którym się sprząta.
Brianna stwierdziła, że Grayson Thane dba wyłącznie o rzeczy będące jej własnością. “Gościnne" ręczniki
nigdy nie leżały na podłodze zbite w mokry kłąb, na blatach nie było mokrych krążków po filiżankach i
kieliszkach. Nie szanował natomiast rzeczy, które sam posiadał. Oskrobywał z błota buty, żeby nie
zabrudzić jej podłóg, ale nigdy tych butów nie czyścił i nie pastował.
Robiła to więc za niego.
Jego ubrania miały metki z najlepszych sklepów na świecie. Ale nie znały żelazka, a Gray rzucał je
najczęściej na oparcie krzesła lub wciskał na oślep do szafy.
Z czasem zaczęła prać jego brudne rzeczy razem z własnymi i musiała przyznać, że rozwieszanie jego
koszul na sznurze sprawia jej przyjemność.
Nie przechowywał zdjęć przyjaciół ani rodziny, nie zrobił nic, by nadać osobisty charakter pomieszczeniu,
w którym mieszkał. Trzymał jedynie książki - kryminały, powieści grozy, powieści szpiegowskie, romanse,
klasykę, książki o procedurze policyjnej, broni i morderstwach, książki traktujące o psychologii, mitologii,
czarnej magii, mechanice samochodowej - musiała się uśmiechnąć - a nawet o architekturze i zoologii.
Nie istniała chyba dziedzina, którą by się nie interesował.
Wiedziała, że woli kawę, choć i herbatę wypije, jeżeli będzie dostatecznie mocna. Dorównywał energią
dziesięciolatkowi i jak on lubił słodycze.
Był wścibski - nie istniało pytanie, które wzdragałby się zadać. Ale miał w sobie wiele delikatności,
co sprawiało, że trudno się było na niego gniewać. Chętnie pomagał jej w cięższych pracach i
zauważyła, że karmi Cona cichaczem, kiedy myśli, że ona nie widzi.
W sumie był to znakomity układ - on zapewniał jej towarzystwo, dochód i pracę, którą kochała. Ona
zapewniała mu wygodny pobyt. A jednak nie czuła się przy nim swobodnie. Nigdy nawet nie
napomknął o tamtej chwili zatracenia się, ale Brianna była jej zawsze świadoma. Serce biło jej żywiej,
kiedy wchodziła do pokoju i on tam był, ciało ogarniał żar, kiedy zwracał na nią złociste oczy i po
prostu patrzył.
Brianna winiła za to siebie. Od lat nie czuła tak głębokiego pociągu do mężczyzny, na pewno od
czasu, gdy Rory McAvery pozostawi! ją ze złamanym sercem i pustką w życiu.
Ponieważ Grayson Thane jest tylko jej gościem, musi zdławić to uczucie.
Ale wygładzając kołdrę i strzepując jego poduszkę, zastanawiała się, dokąd wybrał się tym razem.
Gray nie zawędrował daleko. Tego ranka zdecydował się na pieszy spacer i ruszył w dół wąską drogą,
nad którą zawisło posępne, groźne niebo. Minął przybudówki, szopę, w której stał traktor i leżały bele
siana, które ktoś zwiózł przed deszczem. To pewnie Murphy, pomyślał i zaczął się zastanawiać, jak to
jest być farmerem.
Posiadać ziemię, być za nią odpowiedzialnym. Orać, siać, pilnować jak rośnie. Spoglądać na niebo i
wyczuwać w powietrzu zmianę pogody.
To nie życie dla Graysona Thane, pomyślał, choć zdawał sobie sprawę, że innym może wydać się
pociągające. W sposobie, w jaki poruszał się Murphy Muldoon, znać było dumę posiadacza, kogoś,
kto wie, że ma pod stopami kawałek swojej własności.
Ale posiadanie ziemi - czy w ogóle czegokolwiek - oznaczało utratę wolności. Będzie musiał zapytać
Murphy'ego, co on o tym sądzi.
Z miejsca, w którym stał, Gray widział dolinę i wznoszące się naprzeciwko pasmo wzgórz. Z oddali
dobiegło radosne poszczekiwanie psa. Może Con wyruszył na poszukiwanie przygód, by potem
wrócić do domu i złożyć łeb na kolanach Brianny.
Gray pozazdrościł psu przywileju.
Skrzywił się z niesmakiem i wepchnął ręce w kieszenie spodni. Robił co w jego mocy, żeby trzymać
te ręce z dala od swojej seksownej gospodyni.
Powiedział sobie, że Brianna nie upina włosów w luźny kok ani nie nosi tych wykrochmalonych
fartuchów po to, żeby go oczarować. Ale oczarowała z kretesem. Mało prawdopodobne, by biegała po
domu ze szczotką, pachnąc łąką i goździkami po to, by doprowadzić go do szaleństwa. Ale udało jej
się znakomicie.
Fascynowała go nie tylko w sensie fizycznym, co było wystarczająco kłopotliwe. Fascynowała go
otaczająca ją aura tajemniczości i smutku. Chciał przebić się przez niewidoczny mur chłodnej rezerwy
i dowiedzieć się, co ją trapi.
Oczywiście nie miał zamiaru się angażować. Był po prostu ciekawy. Szczere zainteresowanie ludźmi i
współczująca natura pozwalały mu łatwo nawiązywać przyjaźnie. Ale prawdziwa przyjaźń, taka która
każe człowiekowi martwić się i tęsknić, nie leżała w jego życiowych planach.
Grayson Thane podróżował często i bez zbędnego bagażu.
Zatrzymał się na widok małego bungalowu z frontowymi drzwiami pomalowanymi na karmazynowo.
Do południowej ściany bungalowu przylegał drewniany szkielet przybudówki, nie mniejszy niż sam
dora. Hałdy ziemi pozostałe po wykopaniu fundamentów zmieniły się w wielką górę błota, która
zachwyciłaby każdego pięciolatka.
Mały bungalow przy drodze, przypomniał sobie Gray. Czyżby tutaj właśnie mieszkała siostra Brianny
i jej szwagier? Uznawszy, że karmazynowe drzwi są dziełem Maggie, pchnął furtkę.
Przez następne parę minut zabawiał się oglądaniem drewnianej konstrukcji. Buduje to jakiś przytomny
gość, pomyślał. Szkielet był mocny, materiały w najlepszym gatunku. Przybudówka dla dziecka,
domyślił się, maszerując na tyły domu. Dopiero wtedy dostrzegł budynek w ogrodzie.
Pracownia Maggie. Zadowolony z nowego odkrycia, Gray zeskoczył ze sterty desek i ruszył przez
podmokły trawnik. Dobrnąwszy do budynku, osłonił dłonią oczy i zajrzał do środka przez szybę.
Zobaczył piece, półki i narzędzia, które pobudziły jego ciekawość i wyobraźnię. Na półkach stały nie
dokończone prace. Bez cienia skrupułów odsunął się od okna i sięgnął do klamki.
- Łapy ci poprzetrącam!
Odwrócił się. Maggie stała w tylnych drzwiach bungalowu z parującym kubkiem w ręku. Ubrana była
w wielki sweter, wytarte sztruksowe spodnie, a na czole miała groźnego marsa. Gray uśmiechnął się
do niej radośnie.
- Tu pracujesz?
- Tak. Jak traktujesz ludzi, którzy nachodzą cię nie proszeni w pracowni?
- Nie mam pracowni. Może oprowadzisz mnie po swojej? Nie starała się nawet zdławić przekleństwa.
- Odważny z ciebie gość, co? Dobra, i tak nie mam nic innego do roboty. Ten facet wychodzi z domu
- pożaliła się, idąc przez trawnik -nawet mnie nie budzi, tylko zostawia kartkę, żebym zjadła porządne
śniadanie i siedziała z nogami w górze.
- Usłuchałaś?
- Może bym i usłuchała, gdyby ktoś nie kręcił się po moim podwórzu.
- Przepraszam. - Ale nadal się uśmiechał. - Kiedy spodziewasz się dziecka?
- Na wiosnę. - Złagodniała, wbrew sobie. Wystarczyła jedna uwaga o dziecku. - Zostało mi jeszcze
Bóg wie ile tygodni, i jeżeli ten człowiek nie przestanie wokół mnie skakać, będę musiała go zabić.
No wchodź, skoro już tu jesteś.
- Widzę, że gościnność jest tradycją Concannonów.
- Nie jest. - Dopiero teraz się uśmiechnęła. - Brianna zagarnęła całą porcję dobroci przypadającą na
naszą rodzinę. Wolno ci patrzeć - ostrzegła, otwierając drzwi. - Nie wolno dotykać, bo połamię ci
palce.
- Tak, proszę pani. Wspaniale. - Przystąpił do zwiedzania od chwili, gdy przekroczył próg. Chodził
wzdłuż półek, pochylał się nad piecami. -Studiowałaś w Wenecji, prawda?
- Prawda.
- Jak to się stało, że zaczęłaś to robić? Boże, nie znoszę, kiedy ludzie zadają mi to pytanie. Nie
odpowiadaj na nie. - Roześmiał się i podszedł do pieca szklarskiego. Świerzbiły go palce. Ostrożnie
obejrzał się na Maggie, oceniając swoje szansę. - Jestem od ciebie większy.
Skinęła głową.
- Mam paskudniejszy charakter. - Ale odtajała na tyle, by własnoręcznie podać mu rurę.
Obrócił ją w dłoniach.
- Wspaniałe narzędzie zbrodni.
- Użyję go następnym razem, gdy ktoś przeszkodzi mi w pracy.
- Więc jak to się robi? - Zerknął na rysunki rozłożone na stole. -Sama wykonujesz szkice?
- Najczęściej tak. - Popijała herbatę, nie spuszczając z niego wzroku. Prawdę powiedziawszy, w
sposobie, w jaki się poruszał, lekko i płynnie, było coś, co sprawiło, że zatęskniła za szkicownikiem i
ołówkiem. - Masz ochotę na krótką lekcję?
- Zawsze. Musi tu być dość gorąco, kiedy piece pracują. Roztapiasz mieszankę i co dalej?
- Robię porcję masy szklanej - zaczęła. W ciągu trzydziestu, minut opisała mu dokładnie proces
ręcznego wydmuchiwania wazonu.
Facet lubi zadawać pytania, stwierdziła. Intrygujące pytania, to musiała przyznać, pytania
wykraczające poza aspekt techniczny. Chciał poznać proces twórczy, który się za nim krył. Z tym
poradziłaby sobie śpiewająco, trudniej było oprzeć się entuzjazmowi tego człowieka. Więc zamiast
zbywać go ogólnikami, odpowiadała na jego pytania, demonstrowała, śmiała się z nim razem.
- Jeszcze trochę, a zatrudnię cię jako pomocnika. - Ubawiona, potarła dłonią brzuch. - Zapraszam cię
na herbatę.
- A nie masz przypadkiem ciasteczek Brianny, wiesz, tych herbatników?
Maggie uniosła brwi.
- Tak się składa, że mam.
Chwilę później Gray siedział w kuchni Maggie i zajadał herbatniki imbirowe.
- Przysięgam, że mogłaby je sprzedawać. Zrobiłaby na nich majątek.
- Prędzej rozda je dzieciom we wsi.
- Dziwię się, że sama ich nie ma. - Zrobił krótką pauzę. - Nie zauważyłem, żeby kręcił się koło niej
jakiś facet.
- A jesteś spostrzegawczy, prawda, Graysonie Thane?
- Taki zawód. Ona jest piękną kobietą.
- Trudno zaprzeczyć. - Maggie nalała wrzątku do dzbanka na herbatę.
- Mam to z siebie wydusić, tak? W porządku. Ma kogoś czy nie?
- Mógłbyś sam ją o to zapytać. - Maggie postawiła dzbanek na stole, poirytowana. Spojrzała na Graya
spode łba. Ma facet talent do wyciągania człowieka na zwierzenia. - Nie! - Postawiła przed nim kubek
trochę zbyt gwałtownie. - Nie ma nikogo. Odsyła ich do diabła albo mrozi spojrzeniem. Woli spędzić
życie chodząc wokół swoich pensjonariuszy i gnając na złamanie karku do Ennis na każde zawołanie
naszej matki. Poświęcanie się jest specjalnością naszej świętej Brianny.
- Martwisz się o nią - szepnął Gray. - Co ją trapi, Maggie?
- Sprawy rodzinne. Lepiej nie wtykać w nie nosa. - Dopiero teraz napełniła kubki. Westchnęła i
usiadła. - Skąd wiesz, że coś ją trapi?
- To widać. W jej oczach. Dokładnie tak jak teraz w twoich.
- Wkrótce wszystko się ułoży. - Maggie wysiłkiem woli odsunęła od siebie myśl o Amandzie. -
Zawsze pchasz się ludziom z butami do duszy?
- Jasne. - Łyknął herbaty. Była dość mocna, by postawić na nogi umarłego. Doskonała. - Jako pisarz
nie mam wyjścia, muszę być wścib-ski. - Jego oczy spoważniały. - Lubię ją. Nie sposób jej nie lubić.
Nie mogę patrzeć, jak się męczy.
- Przydałby jej się przyjaciel. Masz talent do wyciągania ludzi na zwierzenia. Wypróbuj go na niej.
Ale uważaj - dodała, zanim Gray zdołał coś powiedzieć. - Ona jest wrażliwa. Jeżeli ją zranisz,
wydrapię ci oczy.
- Wyraziłaś się jasno.
Czas zmienić temat, pomyślał. Rozsiadł się wygodnie, wspierając obutą stopę o kolano.
- Co to za historia z tobą i kolegą Murphym? Czy ten facet z Dublina naprawdę sprzątnął mu cię
sprzed nosa?
Szczęśliwie udało jej się przełknąć herbatę. Zaczerpnęła powietrza i wybuchnęła śmiechem.
- Opowiadacie sobie dowcipy? - odezwał się Rogan od drzwi. - Weź głęboki oddech, robisz się
czerwona.
- Rany! - Odetchnęła spazmatycznie i wyciągnęła rękę do męża. - Przedstawiam ci Graysona Thane'a.
Właśnie się zastanawiał, czy zdobyłeś mnie przeszedłszy po trupie Murphy'ego.
- Po twoim trupie - zażartował. - Musiałem wbić Maggie trochę rozumu do głowy. Miło mi pana poznać -
dodał, podając Grayowi wolną rękę. - Spędziłem z pana książkami wiele miłych godzin.
- Dziękuję.
- Gray dotrzymuje mi towarzystwa - powiedziała Maggie. - Jestem teraz w zbyt dobrym humorze, by
nawrzeszczeć na ciebie, że nie obudziłeś mnie rano.
- Potrzebujesz dużo snu. - Nalał sobie herbaty i skrzywił się przy pierwszym łyku. - Chryste, Maggie,
naprawdę musisz robić taką siekierę?
- Tak. - Pochyliła się i wsparła podbródek na dłoni. - Z jakiej części Ameryki pochodzisz, Gray?
- Z żadnej w szczególności. Kręcę się.
- Masz przecież jakiś dom.
- Nie mam. - Zjadł następnego herbatnika. - Przy moim trybie życia nie potrzebuję domu.
Zadziwiające, pomyślała Maggie. Przekrzywiła głowę i przyglądała mu się badawczo.
- Jeździsz po prostu z miejsca na miejsce w tym, co masz na grzbiecie?
- Jest tego trochę więcej, ale w zasadzie do tego sprawa się sprowadza. Czasem kupuję coś, czemu nie
mogę się oprzeć - choćby tę twoją rzeźbę. Mój wydawca i agent pracują w Nowym Jorku, więc wynajmuję
tam lokal, rodzaj przechowalni bagażu i zaglądam raz, dwa razy do roku. Mogę pisać wszędzie - wzruszył
ramionami. - Więc piszę.
- A twoja rodzina?
- Wścibiasz nos w nie swoje sprawy, Margaret Mary.
- To on zaczął - odcięła się Roganowi.
- Nie mam rodziny. Wybraliście już imię dla dziecka? - zapytał Gray, zgrabnie zmieniając temat.
Maggie rzuciła mu kose spojrzenie. Zanim zdążyła przemówić, Rogan ścisnął ją pod stołem za kolano.
- Jakoś nie możemy dojść do porozumienia. Mamy nadzieję wybrać imię, zanim dziecko pójdzie na studia
- powiedział Rogan gładko, kierując rozmowę na bezpieczne tory. Rozmawiali chwilę, nie poruszając już
żadnych osobistych spraw, po czym Gray pożegnał się i wyszedł. Ledwo zamknęły się za nim drzwi,
Maggie zabębniła palcami o stół.
- Dowiedziałabym się czegoś o nim, gdybyś mi nie przeszkodził.
- To nie twoja sprawa. - Rogan pochylił się i pocałował ją w usta.
- Nie byłabym tego taka pewna. Nawet mi się podoba. Ale ma taki wyraz oczu, kiedy mówi o Briannie... I
to podoba mi się znacznie mniej.
- To również nie twoja sprawa.
- Ona jest moją siostrą.
- I potrafi świetnie o siebie zadbać.
- Co ty możesz o tym wiedzieć? - powiedziała Maggie gderliwie. -Mężczyznom zawsze się wydaje, że
znają kobiety, a prawda jest taka, że wiedzą o nich żałośnie mało.
- Znam ciebie, Margaret Mary. - Płynnym ruchem wyłuskał ją z fotela i wziął na ręce.
- Co ty robisz?
- Zabieram cię do łóżka, gdzie rozbiorę cię do naga i będę się z tobą
kochał.
- Doprawdy? - Odrzuciła włosy. - Próbujesz po prostu odwrócić
moją uwagę od tematu.
- Zobaczmy, czy mi się to uda. Uśmiechnęła się i objęła go za szyję.
- Myślę, że powinnam dać ci szansę.
Kiedy Gray wrócił do Blackthorn Cottage, zastał Briannę na kolanach, pastującą podłogę powolnymi,
niemal pieszczotliwymi ruchami. Złoty krzyżyk, który nosiła czasem na szyi, kołysał się jak wahadło na
cienkim łańcuszku, połyskując w słońcu. Miała włączone radio i śpiewała po irlandzku. Oczarowany,
podszedł do niej i przykucnął.
- O czym jest ta piosenka?
Drgnęła przestraszona. Poruszał się cicho jak kot. Brianna zdmuchnęła z twarzy opadające włosy i dalej
woskowała podłogę.
- O wojnie.
- Ale to jest radosna melodia - zaprotestował.
- Och, my, Irlandczycy, lubimy walczyć. Wróciłeś wcześniej niż zwykle. Zjesz podwieczorek?
- Nie, dziękuję. Jadłem u Maggie. Podniosła na niego wzrok.
- Byłeś u Maggie?
- Poszedłem na spacer i trafiłem do niej. Oprowadziła mnie po swojej pracowni.
Brianna roześmiała się, ale widząc, że on nie żartuje, przysiadła na piętach.
- Jakim sposobem udało ci się ją do tego nakłonić?
- Poprosiłem. - Uśmiechnął się. - Na początku trochę się boczyła, ale jej przeszło. - Przechylił się ku
Briannie i wciągnął w nozdrza powietrze. -Pachniesz cytryną i woskiem do podłóg.
- Nic w tym dziwnego. - Musiała odchrząknąć. - Tym właśnie smaruję podłogę. - Z jej gardła wyrwał się
cichy, zdławiony okrzyk, kiedy wziął ją za rękę.
- Powinnaś nosić rękawiczki do takiej pracy.
- Przeszkadzają mi. - Chciała cofnąć rękę, ale trzymał ją mocno. Próbowała przybrać surowy wyraz
twarzy i poniosła klęskę. - Ty mi przeszkadzasz.
- Zaraz się wyniosę. - Wygląda tak cholernie pięknie, kiedy klęczy na podłodze ze szmatą do
polerowania i zarumienionymi policzkami. - Wybierzmy się gdzieś razem wieczorem, Brie. Na
kolację.
- Ja... Muszę oporządzić baraninę - wyjąkała.
- Przetrzyma jeden dzień, prawda?
- Tak, ale... Jeżeli sprzykrzyła ci się moja kuchnia...?
- Brianno! - powiedział łagodnie. - Chcę zaprosić cię na kolację.
- Dlaczego?
- Ponieważ jesteś śliczna.
Przesunął wargami po jej palcach. Serce utkwiło jej w przełyku.
- Ponieważ uważam, że byłoby miło, gdyby ktoś inny odwalił za ciebie gotowanie i zmywanie.
- Lubię gotować.
- Ja lubię pisać, ale dobrze mi robi czytanie czegoś, nad czym pocił się ktoś inny.
- To nie to samo.
- Absolutnie to samo. - Spojrzał na nią przenikliwie. - Nie boisz się chyba być ze mną sama w
publicznej restauracji, prawda?
- Co za głupstwa mówisz. - Właśnie tego się bała.
- A więc jesteśmy umówieni. O siódmej. - Wiedząc, że nie należy przeciągać struny, Gray wstał i
wyszedł z pokoju.
Najpierw powiedziała sobie, że włoży byle co, po czym spędziła godzinę przed otwartą szafą.
Zdecydowała się w końcu na prostą sukienkę z zielonej wełny, którą Maggie przywiozła jej z
Mediolanu. Długie rękawy, wysoki kołnierz, wyglądała zupełnie zwyczajnie, skromnie i praktycznie,
dopóki się jej nie włożyło. Miękka, cieniutka wełenka otulała ciasno ciało, odsłaniając więcej niż
NORA ROBERTS ZRODZONA Z LODU (SAGA RODU CONCANNONÓW TOM 2)
Wszystkim mym przodkom, którzy przemierzyli burzliwą toń Wędrowcem byłem życia szmat. Prolog Rozszalały wiatr znad Atlantyku uderzał z całą siłą w zachodnie wybrzeże. Ostre pociski deszczu bębniły w ziemię i chłostały .zimnem. Późnojesienne kwiaty pociemniały, ścięte mrozem. W domach i pubach ludzie gromadzili się przy kominkach, gawędząc o swoich farmach, zabudowaniach, o bliskich, którzy wyemigrowali do Niemiec albo do Stanów. Nie miało żadnego znaczenia, czy te wydarzenia dotyczyły ubiegłego tygodnia, czy też poprzedniego pokolenia. Irlandia traciła swe dzieci, ale nic nie wskazywało na to, by miała utracić swoją tożsamość. Od czasu do czasu mówiło się o zamieszkach, nie kończącej się wojnie na północy. Ale wioskę Kilmilhil dzieliły od Belfastu nie tylko mile, ale i zainteresowania. Ludzie myśleli o zbiorach, krowach, ślubach i zgonach, jakie przyniesie zima. Parę mil za wsią, w kuchni gorącej od ciepła buchającego z pieca i wypełnionej zapachem pieczonego ciasta, Brianna Concannon wyglądała przez okno na ogród smagany lodowatym deszczem. - Obawiam się, że stracę orliki, i naparstnice. - Myślała o tym z bólem. Wykopała wprawdzie i przeniosła do szopy na tyłach domu tyle roślin, ile zdołała, ale przymrozki nadeszły wyjątkowo wcześnie tego roku. - Zasadzisz nowe wiosną. - Maggie przyglądała się siostrze, Brie martwiła się o kwiaty jak matka o swoje dzieci. Z westchnieniem Maggie przesunęła dłonią po brzuchu. Nadal nie mogła się nadziwić, że wyszła za mąż i oczekuje dziecka. Powinno się to przydarzyć jej siostrze, miłującej życie domowe. - I sprawi ci to ogromną przyjemność. - Chyba tak. Przydałaby mi się cieplarnia. Przeglądałam prospekty i pomyślałam, że da się to zrobić. Do wiosny powinna zebrać dość pieniędzy, jeśli będzie oszczędna. Marząc o roślinach, które rozkwitną pod szkłem, Brianna wysunęła z pieca kolejną blachę ciastek z żurawinami. Maggie przywiozła te żurawiny aż z Dublina. Maggie zlizała okruchy z palców i przyjrzała się siostrze okiem artystki. Brianna była uroczą kobietą. Ztotorude włosy, mleczna cera, świetna figura. Klasyczna owalna twarz, usta miękkie w zarysie, nie tknięte szminką, rzadko uśmiechnięte. Jasnoniebieskie oczy skłonne do zamyśleń, smukłe długie nogi, włosy, w których tlił się ogień - gęste, jedwabiste, wijące się niesfornie włosy. Ma dobre serce, pomyślała Maggie. Jest nieprawdopodobnie naiwna if mimo że styka się ciągle jako właścicielka pensjonatu z obcymi, nie ma pojęcia o świecie, o tym, co dzieje się dwa kroki za furtką ogrodową. - Chyba nie podoba mi się myśl, że przez tyle tygodni będziesz tu sama z obcym facetem. - Często jestem sama z gośćmi, Maggie. W ten sposób zarabiam na życie. - Rzadko bywa tu tylko jeden gość, poza tym jest środek zimy. My wrócimy do Dublina, a wtedy... - Nie będzie nikogo, kto by się o mnie troszczył? - Brianna uśmiechnęła się, bardziej rozbawiona, niż urażona. - Maggie, jestem dorosłą kobietą. Kobietą interesu, która potrafi zatroszczyć się o siebie. - Jesteś zbyt zajęta troszczeniem się o innych. - Zostaw matkę w spokoju. - Brianna zacisnęła wargi. - Niewiele robię dla niej od czasu, gdy zamieszkała z Lottie. - Już ja swoje wiem! Biegniesz tam na każde jej skinienie, wysłuchujesz pretensji, ciągniesz do lekarza, ilekroć wmówi w siebie śmiertelną chorobę. Maggie uniosła głowę, wściekła na siebie, że znów dala się unieść gniewem, jednocześnie mając poczucie winy. - Ale nie to mnie w tej chwili martwi. Ten mężczyzna... - Grayson Thane - podsunęła usłużnie Brianna, zachwycona zmianą tematu. - Cieszący się powszechnym szacunkiem amerykański pisarz, który pragnie wynająć cichy pokój w dobrze prowadzonym pensjonacie w zachodniej Irlandii. Nie ma żadnych niecnych planów wobec gospodyni. - Napiła się łyk herbaty. - I zaptaci za moją cieplarnię. - Zabierzesz je do domu. , - Chętnie. - Maggie uśmiechnęła się szeroko i chwyciła ciastko z blachy, przerzucając je z ręki do ręki, żeby szybciej ostygło. - Ale najpierw zjem na miejscu tyle, ile zdołam. Nie uwierzysz, ale Rogan przelicza na kalorie każdy kąsek, który biorę do ust.
- Chce, żebyś była zdrowa, ty i dziecko. - Wiem. I myślę, że zadaje sobie dość często pytanie, ile miejsca we mnie zajmuje dziecko, a ile tłuszcz. Brianna przyjrzała się siostrze. Maggie zrobiła się okrągła i pulchna, a rozpoczynając ostatni kwartał ciąży, przestała być kłębkiem nerwów i rozwinęła w sobie łagodność, która ciągle zdumiewała młodszą siostrę. Jest szczęśliwa, pomyślała Brianna. Zakochana. I wie doskonale, że jej miłość ktoś w pełni odwzajemnia. - Przybrałaś więcej niż parę funtów, Margaret Mary, nie da się ukryć -powiedziała. W oczach siostry, zamiast złości, ujrzała błyski złośliwego humoru. - Współzawodniczę z krową Murphy'ego. Na razie wygrywam. -Maggie skończyła ciastko i natychmiast sięgnęła po następne. - Za parę tygodni nie będę mogła dojrzeć zza brzucha końca rury do dmuchania szkła. Będę się musiała przerzucić na produkcję lamp. - Mogłabyś zrobić sobie przerwę w pracy - zauważyła Brianna. -Rogan powiedział, że zapełniłaś eksponatami całą galerię. - Chcesz, żebym umarła z nudów? Mam świetny pomysł na nową rzeźbę do galerii w Clare... - ...która zostanie otwarta na wiosnę. - Do tego czasu Rogan spełni swoją groźbę i przywiąże mnie do łóżka, jeżeli zrobię krok w stronę pracowni. Westchnęła, ale Brianna wiedziała, że Maggie, nie bierze do serca pogróżek męża. Nie przeszkadzała jej nadmierna może troskliwość Rogana. - Chcę pracować, dopóki to możliwe - dodała Maggie. - Miło być w domu, nawet przy takiej pogodzie. Nie spodziewasz się chyba gości? - Owszem. Jankesa, w przyszłym tygodniu. Brianna napełniła filiżankę Maggie oraz własną, po czym usiadła. Pies, który czekał cierpliwie przy krześle, położył wielką głowę na jej kolanach. - Jankes? Tylko jeden? Mężczyzna? - Aha. - Brianna pogłaskała Concobara po łbie. - To pisarz. Zarezerwował pokój, z wyżywieniem, na czas nie określony. Zapłacił za miesiąc z góry. - Miesiąc! O tej porze roku? - Zdumiona Maggie popatrzyła w okno, które drżało od uderzeń wiatru. Cóż on takiego pisze? - Thrillery. Czytałam parę. Są dobre. Nakręcono na ich podstawie filmy, które zdobyły jakieś nagrody. - Wzięty pisarz, jankes, spędzi zimę w B&B, w hrabstwie Clare. Będzie o tym sporo gadania w pubie. Rozdział 1 Brianna miewała gości w “Blackthorn Cottage" nawet w czasie najgorszych zimowych miesięcy. Nie było w tym nic niezwykłego. W styczniu jednak dom świecił zazwyczaj pustkami. Briannie nie przeszkadzała samotność, piekielne zawodzenie wiatru, ołowiane chmury ani deszcz i śnieg padający dzień po dniu. Miała czas na snucie planów. Z radością witała podróżnych, nawet jeżeli zjawiali się niespodziewanie. Liczył się każdy funt i każdy pens. A poza tym Brianna przepadała za towarzystwem, lubiła, gdy jej zakątek stawał się choćby tymczasowym schronieniem dla innych. W ciągu pani lat od śmierci ojca i wyprowadzki matki, stworzyła dom, o jakim marzyła będąc dzieckiem. Dom, gdzie na kominku płonął ogień, w oknach wisiały koronkowe firanki, a z kuchni dochodził zapach ciasta. Dzięki Maggie, dzięki jej sztuce, mogła rozwinąć swój interes. Brianna nigdy o tym nie zapomniała. Ale dom był jej. Ojciec rozumiał tę miłość, a ona hołubiła swoje dziedzictwo, jak hołubiłaby dziecko. Może to pogoda przywiodła jej na myśl ojca. Zmarł właśnie w taki burzliwy, posępny dzień. Przekonała się po raz kolejny, że nadal nosi w sobie smutek i żal. Dawały o sobie znać z chwilą, gdy zostawała sama. Trzeba się zabrać do pracy, zdecydowała, odwracając się od okna. Deszcz lał strumieniami, postanowiła więc zrezygnować z planowanej wyprawy do wsi i zająć się pracą, którą odkładała już zbyt długo. Nie spodziewała się żadnych odwiedzin tego dnia, a jedyny pensjonariusz, który zarezerwował pokój, miał się zjawić dopiero w końcu tygodnia. Brianna zaniosła na górę szczotkę, wiadro, szmaty i pusty karton. Pies deptał jej po piętach. Sprzątała strych regularnie, tak samo jak resztę domu. Kurz nie miał z Brianna Concannon żadnych szans. Ale na strychu znajdowały się pudła i skrzynie, które omijała w swoich porządkach.
Dość tego! powiedziała sobie, stanowczym ruchem otwierając drzwi, prowadzące na górę. Tym razem zrobi tu generalną czystkę. I nie pozwoli, by przeszkodziły jej w tym jakiekolwiek sentymenty. Posprząta starannie strych i będzie oszczędzać pieniądze na jego remont. Można by z niego zrobić przytulną facjatkę, dumała wsparta na szczotce. Mansardowe okna i świetliki, bladożółta farba rozświetlająca wnętrze. A na podłodze jeden z jej dywaników. Oczyma wyobraźni zobaczyła śliczne łóżko z kolorową narzutą, wiklinowy fotel, małe biureczko. Gdyby miała... Brianna pokręciła głową, śmiejąc się sama z siebie. Zapędziła się w marzeniach. - Marzenia, marzenia, Con - szepnęła i pogłaskała psa po głowie. - A tu trzeba ciężkiej pracy i samozaparcia. Najpierw pudła, zdecydowała. Najwyższy czas uporządkować papiery, stare ubrania. Pół godziny później urosły już dwa zgrabne stosiki. Jeden Brianna zaniesie do kościoła dla biednych, drugi, złożony ze szmat, zachowa dla siebie. - Och, spójrz na to, Con! - Ostrożnie wyjęła z kartonu białą sukienkę do chrztu i rozprostowała fałdy. Powietrze wypełnił lekki zapach lawendy. Sukienka ozdobiona była malutkimi guziczkami i wąskim pasemkiem koronek. Brianna rozpoznała dzieło rąk babci i uśmiechnęła się. - Zachował to - szepnęła. Matka nie poświęciłaby tak sentymentalnej myśli przyszłym pokoleniom. - Widzisz, nosiłyśmy tę sukienkę z Maggie. A tata zapakował ją dla naszych dzieci. Odezwał się ból, tak znajomy, że prawie niewyczuwalny. Żadne dziecko nie spało w kołysce pod jej dachem, nie czekało, by je kochać i pieścić. Ale za to Maggie ucieszy się z tego stroiku. Brianna starannie złożyła sukienkę. Następny karton wypełniały papiery. Brianna westchnęła ciężko na ich widok. Będzie musiała je przeczytać, przynajmniej przejrzeć. Ojciec przechowywał całą korespondencję. Wiedziała, że znajdą się tam również wycinki prasowe. Czerpał z nich pomysły nowych przedsięwzięć. Zawsze zawierał jakieś nowe transakcje, zabierał się do nowych interesów. Odłożyła na bok artykuły, które wycinał - o wynalazkach, leśnictwie, stolarstwie, prowadzeniu sklepu. Nic o rolnictwie, zauważyła z uśmiechem. Rolnikiem nie był nigdy. Znalazła listy od krewnych, od firm, do których pisał, w Ameryce, Australii, Kanadzie. Oto dowód nabycia starej półciężarówki, którą pamiętała z dzieciństwa. Nad jednym dokumentem zatrzymała się, marszcząc brwi. Wyglądał jak świadectwo udziałowe. Triąuater Mining, w Walii. Z daty wynikało, że ojciec kupił udziały na parę tygodni przed śmiercią. Triąuater Mining? Och, tato, kolejne przedsięwzięcie pochłaniające pieniądze, których i bez tego było mało. Cóż, będzie musiała napisać do tej kopalni. Udziały nie są pewnie więcej warte niż papier, na którym zostały wydrukowane. Tom Concannon nie miał szczęścia w interesach. Grzebała dalej w kartonie, zabawiając się czytaniem listów od kuzynów, wujów i ciotek. Kochali go. Wszyscy go kochali. Prawie wszyscy, poprawiła się, myśląc o matce. Odsunąwszy od siebie tę niemiłą myśl, wyjęta trzy listy przewiązane wyblakłą czerwoną wstążką. Na odwrocie widniał nowojorski adres, ale nie poczuła się tym zdziwiona. Concannonowie mieli licznych przyjaciół i krewnych w Stanach. Natomiast nazwisko było Briannie nieznane. Amanda Dougherty. Brianna przebiegła wzrokiem linijki pisane starannym pismem absolwentki szkoły klasztornej. Zaparło jej dech i zaczęła czytać od początku, słowo po słowie. Kochany Tommy! Powiedziałam Ci, że nie będę pisać. Może w ogóle tego listu nie wyślę, ale chcę przynajmniej udawać, że z Tobą rozmawiam. Jestem w Nowym Jorku od wczoraj, a Ty już wydajesz się taki daleki, a czas, który spędziliśmy razem, tym cenniejszy. Poszłam do spowiedzi i otrzymałam pokutę. Jednak w głębi serca nie czuję, by to, co zaszło między nami, było grzechem. Miłość nie może być grzechem. Zawszę będę Cię kochać. Pewnego dnia, jeśli Bóg pozwoli, znajdziemy sposób, by znów być razem. Ale na wypadek, gdyby to się nie stało, chcę, byś wiedział, że przechowam jak skarb każdą chwilę, którą nam dano. Moim obowiązkiem jest powiedzieć Ci, byś dotrzymał przysięgi małżeńskiej i poświęcił się dzieciom, które tak bardzo kochasz. Wiem, że to egoistyczne z mojej strony, ale żywię również nadzieję, że kiedy wiosną zawita do Clare i Shannon pojaśnieje od słońca, pomyślisz o mnie. I o tym, że kochałeś mnie przez parę krótkich tygodni. I że ja kocham Ciebie... Listy miłosne, pomyślała Brianna tępo. Do jej ojca. Pisane w czasach, gdy ona była niemowlęciem. Dłonie jej zlodowaciały. Jak powinna zareagować kobieta, dorosła dwudziestoośmioletnia kobieta, na wiadomość, że jej ojciec kochał kobietę nie będącą jego żoną? Ojciec, ze swoim beztroskim śmiechem i absurdalnymi planami. Listy te przeznaczone były tylko dla niego, a jednak nie mogła ich nie przeczytać.
Z sercem walącym głucho Brianna otworzyła następny list. Kochany Tommy! Czytałam Twój list tyle razy, że mam przed oczyma każde słowo. Serce boli mnie na myśl, że jesteś taki nieszczęśliwy. Ja także patrzę często na morze i wyobrażam sobie, że mnie wyglądasz. Tyle chciałabym Ci powiedzieć, ale boję się, że tylko powiększę Twoje cierpienie. Nie ma miłości w Twoim małżeństwie, ale są obowiązki. Nie muszę Ci przecież przypominać, że powinieneś myśleć przede wszystkim o swoich dzie- ciach. Wiem, zawsze wiedziałam, że zajmują pierwsze miejsce w Twoim sercu, w Twoich myślach. Niech Bóg cię błogosławi, Tommy, za to, że myślisz również o mnie. I za to, co mi ofiarowałeś. Bałam się, że moje życie będzie puste, teraz wiem, że stanie się pełne i bogate. Teraz kocham Cię nawet bardziej niż w chwili rozstania. Nie chcę, żebyś cierpiał, myśląc o mnie. Ale pragnę, żebyś myślał. Na zawsze Twoja Amanda Miłość, pomyślała Brianna z oczami pełnymi łez. Tyle w tych listach miłości, choć tak niewiele słów. Kim ona była, ta Amanda? I jak często ojciec myślał o tej kobiecie? Jak często za nią tęsknił? Otarłszy oczy, Brianna sięgnęła po ostatni list. Mój kochany! Długo się modliłam, zanim odważyłam się napisać. Pytałam Matki Boskiej, jak mam postąpić. Nie wiem, czy powinnam Ci o tym powiedzieć, nie wiem, czy postępuję słusznie. Mogę mieć tylko nadzieję, że ta wiadomość sprawi Ci radość, a nie ból. Wspominam godziny, które spędziliśmy w moim hotelowym pokoiku z widokiem na Shannon. Byłeś taki dobry, taki czuły. Byliśmy zaślepieni miłością, która nas pochłonęła. Nigdy już nie będę kochała tak głęboko, tak bezgranicznie. Jestem wdzięczna, że, choć nigdy nie będziemy razem, będę miała coś cennego, co mi przypomni, że byłam kochana. Noszę Twoje dziecko, Tommy. Proszę, ciesz się razem ze mną. Nie jestem już sama, już się nie boję. Może powinnam się wstydzić. Panna z dzieckiem żonatego mężczyzny. Być może wstyd przyjdzie potem, teraz czuję jedynie radość. Wiem to od tygodni, ale nie mogłam zdobyć się na odwagę, by Ci o tym powiedzieć. Mam tę odwagę dzisiaj, kiedy poczułam w sobie pierwsze drgnienie nowego życia. Czy muszę Ci mówić, jak bardzo będę kochała nasze dziecko? Już teraz wyobrażam sobie, że trzymam je w ramionach. Proszę, mój kochany, dla dobra naszego dziecka, nie chowaj żalu w sercu. I dla dobra naszego dziecka, wyjeżdżam. Będę myślała o Tobie każdego dnia, każdej nocy, ale już nigdy do Ciebie nie napiszę. Będę Cię kochała do końca moich dni. Za każdym razem, kiedy pomyślę o życiu, które razem stworzyliśmy, będę kochała Cię bardziej. Przelej uczucie, którym mnie darzysz, na swoje dzieci, i bądź szczęśliwy. Na zawsze Twoja Amanda Dziecko! Brianna zakryła usta dłonią. Siostra. Brat. Dobry Boże! Gdzieś daleko był ktoś, z kim łączyły ją więzy krwi. Był mniej więcej w tym samym wieku co ona. Miał, być może, podobne rysy... Co powinna zrobić? Co zrobił przed laty jej ojciec? Czy szukał tej kobiety i dziecka? Czy próbował zapomnieć? Nie. Brianna złożyła ostrożnie listy. Nie próbował zapomnieć. Na zawsze zachował jej listy. Brianna przymknęła oczy w półmroku strychu. I kochał tę Amandę. Zawsze. Chciała się, zastanowić, zanim powiadomi Maggie o swoim odkryciu. Zawsze myślało jej się najlepiej przy pracy. Nie mogła zostać na strychu, ale miała co innego do roboty. Szorowała, froterowała i piekła. Proste zajęcia domowe, przyjemny zapach ciasta, podniosły ją na duchu. Dołożyła torfu do ognia, zaparzyła herbatę i usiadła, by zanotować parę pomysłów dotyczących cieplarni. Z czasem znajdzie rozwiązanie, uznała. Po dwudziestu pięciu latach dwa dni zwłoki nie miały znaczenia. Być może zwłoka ta była wynikiem jej tchórzostwa, pragnienia, by odwlec rozmowę z siostrą. Brianna gotowa była to przyznać. Nigdy nie twierdziła, że jest odważna. Napisała uprzejmy, oficjalny list do Triąuater Mining i odłożyła go na bok, z zamiarem wysłania nazajutrz.
Sporządziła listę prac na następny ranek. Wykona je niezależnie od pogody. Jak to dobrze, że Maggie nie znalazła czasu, by wpaść w odwiedziny, pomyślała z wdzięcznością, dokładając do ognia. Za dzień, dwa, zdecydowała Brianna, powie siostrze o listach. A dzisiaj odpocznie, postara się o niczym nie myśleć. Musi sobie trochę pofolgować. Prawdę mówiąc, przesadziła z szorowaniem podłóg. Bolały ją plecy. Długa kąpiel z dodatkiem soli, które Maggie przywiozła jej z Paryża, filiżanka herbaty, dobra książka. Potraktuje się jak gościa i skorzysta z wielkiej wanny na piętrze. Zamiast na wąskim łóżku w pokoiku przy kuchni, położy się w gościnnej sypialni, którą nazwała w myślach apartamentem nowożeńców, - Potraktujemy się po królewsku, Con - powiedziała psu, podsuwając buteleczkę z płynem do kąpieli pod strumień wody. - Kolacja na tacy, książka napisana przez naszego przyszłego pensjonariusza. To bardzo ważny jankes, pamiętaj o tym - dodała, a Con walił ogonem w podłogę. Zrzuciwszy ubranie, wśliznęła się do pachnącej wody. Westchnęła z zadowolenia. Pomyślała, że do tej scenerii romans pasowałby lepiej niż dreszczowiec pod tytułem “Krwawe dziedzictwo". Ale usadowiła się wygodnie w wannie i zatopiła w opowieści o kobiecie nękanej przeszłością, zagrożonej przez teraźniejszość. Lektura wciągnęła ją. Wciągnęła do tego stopnia, że kiedy woda w wannie ostygła, Brianna trzymała książkę w jednej ręce i wycierała się drugą, nie przerywając czytania. Drżąc z zimna, naciągnęła długą, flanelową koszulę nocną, rozpuściła włosy, Jedynie głęboko zakorzeniony nawyk kazał jej odłożyć książkę i wymyć wannę. Ale zrezygnowała z kolacji na tacy. Wśliznęła się do łóżka i otuliła szczelnie kołdrą. Ledwie słyszała poświsty wichury i deszcz siekący o szyby. Dzięki Graysonowi Thane'owi Brianna znalazła się na południu Stanów Zjednoczonych, w samym środku upalnego lata, i ścigał ją morderca. Było dobrze po północy, kiedy w końcu zmęczenie wzięło górę. Usnęła z książką w ręku. Pies chrapał w nogach łóżka, a wiatr wył za oknem jak potępieniec. Briannie śnił się, oczywiście, koszmar. Grayson Thane był człowiekiem kierującym się w życiu impulsami. Ponieważ wiedział o tym, starał się przyjmować klęski wynikające z tego faktu równie filozoficznie jak triumfy. Tym razem musiał przyznać, że ulegając impulsowi, który kazał mu jechać z Dublina do Clare w środku zimy, w czasie zawieruchy, popełnił błąd. Była to jednak przygoda. A on żył z przygód. Za Limerick złapał gumę. Kiedy w końcu zmienił koło, wyglądał i czuł się jak utopiony szczur mimo płaszcza przeciwdeszczowego, który kupił w Londynie przed tygodniem. Dwukrotnie zmylił drogę i błąkał się po wąskich, krętych szosach, zasługujących co najwyżej na miano traktu, Z materiałów, które zebrał na temat Irlandii, wynikało, że zgubienie się w tym kraju stanowi część jego uroku. Starał się o tym nie zapominać. Był głodny, przemoczony do suchej nitki i pełen obaw, że skończy mu się benzyna, zanim dobrnie do czegoś, co choć w przybliżeniu przypominać będzie motel lub wieś. W myślach przeglądał mapę. Miał znakomitą pamięć wzrokową i mógł bez trudności odtworzyć szkic przysłany mu przez gospodynię pensjonatu. Kłopot polegał na tym, że było ciemno choć oko wykol, deszcz zalewał mu wycieraczki jak wezbrana rzeka, a wiatr spychał samochód z żałosnej imitacji drogi, jakby mercedes był dziecinną zabawką. Marzył o kawie. Kiedy droga się rozwidliła, Gray postanowił zaryzykować i skierował samochód w lewo. Jeżeli na przestrzeni dziesięciu mil nie znajdzie motelu lub czegoś w tym rodzaju, spędzi noc w cholernym samochodzie i jutro spróbuje jeszcze raz. Żałował, że jedzie przez ten kraj po ciemku. Mimo szalejącej burzy miał wrażenie, że znalazł się w okolicy idealnie odpowiadającej jego celom. Chciał umiejscowić akcję swojej książki tu, pośród urwisk i pól zachodniej Irlandii, pośród cichych wsi kulących się na wybrzeżu przed wiecznie gniewnym Atlantykiem. I kto wie czy jego zmęczony życiem bohater nie przybędzie tu nocą w środku burzy. Starał się wzrokiem przebić ciemności. Swiatło? Miał szczerą nadzieję, że tak. Mignął mu targany wiatrem drogowskaz. Gray cofnął wóz, oświetlił znak i uśmiechnął się z satysfakcją. Blackthorn Cottage. Nie zawiodło go poczucie kierunku. Miał nadzieję, że jego gospodyni okaże się wcieleniem legendarnej irlandzkiej gościnności, chociaż zjawił się dwa dni przed czasem. I to o
drugiej w nocy. Szukał bramy wjazdowej, lecz nie dostrzegł niczego prócz mokrych żywopłotów. Wzruszywszy ramionami, zaparkował samochód przy drodze i wyjął kluczyki ze stacyjki. Sięgnął po torbę leżącą na tylnym siedzeniu, w której znajdowały się rzeczy potrzebne na noc. Kiedy wysiadł, burza rzuciła się na niego z pazurami jak rozwścieczona kobieta. Szedł zgięty wpół, czepiając się krzaków fuksji, aż natrafił na ogrodową furtkę. Otworzył ją i zamknął z trudem. Pożałował, że nie widzi domu wyraźniej. Był bezkształtną bryłą w ciemnościach, z samotnym światłem w oknie na piętrze. Gray szedł ku światłu, marząc o kawie. Nikt nie odpowiedział na jego pukanie. Wątpił, czy przy tym wietrze ktoś usłyszałby trąby jerychońskie. Po dziesięciu sekundach zdecydował, że otworzy sobie drzwi sam. Ogarnęło go ciepło płynące z wnętrza domu. I zapachy - cytryna, pasta do podłogi, lawenda i rozmaryn. Ciekawe, czy starsza pani prowadząca pensjonat robi własne potpourri. Ciekawe, czy się obudzi i przygotuje mu coś gorącego do jedzenia. Wtedy usłyszał warczenie - głębokie, wrogie - i zmartwiał. Stał z zadartą głową, mrużąc oczy. Przez jedną chwilę miał w głowie zupełną pustkę. Dopiero później zdał sobie sprawę, że była to scena jak z powieści. Może z którejś z jego własnych. Piękna kobieta w powłóczystej koszuli nocnej, z włosami spływającymi na ramiona jak roztopione złoto. Twarz miała bladą w rozchwianym świetle świecy, którą trzymała w jednej ręce. Drugą ręką ściskała obrożę psa, który wyglądał i charczał jak wilk. Psa, który sięgał jej głową do pasa. Patrzyła na Graya ze szczytu schodów wizja kobiety, którą sam stworzył. Mogłaby być wykuta w marmurze lub w lodzie. Była tak nieruchoma, tak skończenie doskonała. Pies wyrywał się do przodu. Szarpnęła za obrożę i koszula zafalowała lekko. - Proszę zamknąć drzwi - powiedziała głosem, który tylko spotęgował wrażenie nierealności. Był to miękki, śpiewny głos Irlandki. - Deszcz pada do środka. - Przepraszam. - Namacał drzwi i zamknął je za sobą, odgradzając dom od odgłosów burzy. Serce jeszcze waliło jej w piersi. Hałas i warczenie Cona wyrwały ją ze snu pełnego grozy. Teraz stojąc na schodach, patrzyła na mężczyznę w czarnym bezkształtnym płaszczu i próbowała dojrzeć jego rysy. Kiedy zrobił krok naprzód, zacisnęła drżącą dłoń na obroży Cona. Dopiero teraz zobaczyła jego podłużną, wąską twarz. Twarz poety z ciemnymi, pełnymi ciekawości oczami i poważnym wyrazem ust. Twarz pirata, o ostrych rysach i długich, rozjaśnionych słońcem włosach. Nie powinnam się bać, skarciła się w myślach. W końcu to tylko mężczyzna. - Zgubił się pan? - zapytała. - Nie - uśmiechnął się leciutko. - Właśnie się odnalazłem. To jest Blackthorn Cottage, prawda? -Tak. - Nazywam się Grayson Thane. Przyjechałem za wcześnie, ale panna Concannon mnie oczekuje. - Och! - Brianna powiedziała coś, czego Gray nie dosłyszał, ale jej słowa rozluźniły zwały mięśni, z jakich składał się pies. - Spodziewałam się pana w piątek, panie Thane. Ale miło mi pana powitać. - Zeszła ze schodów z psem przy nodze. Prąd powietrza zachybotał płomieniem świecy. - Jestem Brianna Concannon. - Podała mu rękę. Gapił się na nią przez chwilę. Spodziewał się miłej, starszej gosposi z siwymi włosami upiętymi w koczek. - Obudziłem panią - powiedział głupio. - Cóż, w tym kraju śpimy zazwyczaj w środku nocy. Proszę, niech się pan ogrzeje przy ogniu. - Przeszła do bawialni, zapalając po drodze światła. Odstawiła świecę, zdmuchnęła płomień i odwróciła się, by wziąć od niego płaszcz. - Niedobra noc na podróż, - Odczułem to na własnej skórze. Nie był bezkształtny pod płaszczem. I nie tak wysoki, jak podszepnęła jej pobudzona wyobraźnia, ale smukły i silny. Jak bokser, pomyślała. Poeta, pirat, bokser. Facet jest pisarzem i jej gościem. - Proszę się ogrzać, panie Thane. Przygotować herbatę? Czy wolałby pan, żebym... - Chciała zaproponować, że pokaże mu pokój i przypomniała sobie, że to ona w nim śpi. - Marzę o kawie od godziny. Jeśli nie sprawi to pani kłopotu... - Najmniejszego. Proszę się rozgościć. Scena jest zbyt ładna, żeby ją tak szybko zakończyć, pomyślał. - Pójdę z panią do kuchni. I tak czuję się niewyraźnie na myśl, że wyciągnąłem panią z łóżka o tej
godzinie. - Podsunął rękę Gonowi pod nos. - Wspaniały pies. Przez chwilę wziąłem go za wilka. - To wilczarz - powiedziała z roztargnieniem. Absorbowała ją myśl o pokoju. - Więc zapraszam do kuchni. Przypuszczam, że jest pan głodny? Gray pogłaskał Cona po łbie i uśmiechnął się szeroko do Brianny. - Panno Concannon, myślę, że panią kocham. Oblata się rumieńcem. - Niestety, mogę zaproponować panu jedynie talerz zupy. - Nasłuchałem się niemało o pani zdolnościach kulinarnych. - Tak? - Idąc do kuchni, powiesiła jego mokry prochowiec na wieszaku przy drzwiach. - Przyjaciel kuzyna mojego wydawcy mieszkał tu przed rokiem. Doszły mnie słuchy, że gospodyni Blackthorn gotuje jak anioł. Nikt mu nie powiedział, że tak też wygląda. - To bardzo mity komplement. - Brianna włączyła czajnik i chochlą zaczerpnęła zupy do podgrzania w garnku. - Niestety, dzisiejsza kolacja będzie skromna, panie Thane, ale nie pójdzie pan do łóżka głodny. - Wyjęła chleb z pojemnika i odkroiła parę kromek. - Długo był pan dzisiaj w podróży? - Wyjechałem późno z Dublina. Chciałem zatrzymać się tam jeszcze jeden dzień, ale coś gnało mnie w drogę. - Uśmiechnął się, biorąc chleb, który postawiła na stole, i zaczął jeść, zanim podała masło. - Sama pani prowadzi ten pensjonat? - Tak. Obawiam się, że o tej porze roku nie znajdzie pan tu towarzystwa. - Nie przyjechałem tu szukać towarzystwa - powiedział, patrząc, jak odmierza kawę. Kuchnia zaczynała pachnieć bosko. - Pisał pan, że chce tu pracować. Pisanie to musi być wspaniała rzecz. - Ma to swoje dobre strony. - Lubię pana książki - powiedziała po prostu, sięgając do szafki po granatową filiżankę z kamionki. Uniósł brwi. W tym momencie ludzie zazwyczaj zaczynali zadawać tuzin pytań. W jaki sposób pisze, skąd czerpie pomysły do książek i - pytanie najbardziej znienawidzone - co robi, żeby je opublikować. Po serii pytań następowało nieśmiertelne wyznanie, że rozmówca pisuje do szuflady. Ale Brianna nic więcej nie powiedziała. Gray stwierdził, że się uśmiecha. - Dzięki. Czasem ja też je lubię. - Pochylił się nad talerzem zupy, który przed nim postawiła, i wciągnął głęboko zapach. - I to ma być skromna kolacja? - Zupa jarzynowa z kawałkiem wołowiny. Mogę zrobić panu kanapki, jeżeli pan woli. - Nie, dziękuję bardzo. - Spróbował zupy i westchnął. - Naprawdę wspaniała. - Przyjrzał się Briannie. Czy jej skóra zawsze jest taka gładka i zaróżowiona? zastanowił się. Czy to efekt snu? - Staram się wzbudzić w sobie wyrzuty sumienia, że wyrwałem panią z łóżka, ale przychodzi mi to z trudem. - Dobry pensjonat jest zawsze otwarty dla gości, panie Thane. - Postawiła na stole kubek z kawą, dała znak psu, który natychmiast wyszedł spod stołu. - Proszę się częstować zupą. Ja przygotuję panu pokój. Wyszła szybko z kuchni i niemal biegiem pokonała schody. Musiała zmienić pościel, ręczniki w łazience. Nie pomyślała nawet, by zaproponować mu inny pokój. Był jedynym gościem i dlatego powinien otrzymać to co najlepsze. Pracowała szybko i strzepywała właśnie poduszki w koronkowych powłoczkach, kiedy usłyszała kroki na schodach. Widząc go w drzwiach, poczuła najpierw zażenowanie, potem rezygnację. Ostatecznie był to jej dom. Mogła korzystać z każdej jego części. - Zrobiłam sobie małe wakacje - zaczęła, nawlekając podpinkę na kołdrę. Dziwne, pomyślał, że kobieta wykonująca prostą pracę, polegającą na zmianie pościeli, wygląda tak niesamowicie seksownie. Uznał, że jest bardziej zmęczony, niż mu się wydawało. - A więc wyrzuciłem panią z łóżka w dosłownym tego słowa znaczeniu. Nie musi się pani wyprowadzać. - Za ten pokój pan płaci. Jest ogrzany, napaliłam w kominku. I ma pan własną łazienkę. Jeżeli... Urwała, ponieważ do niej podszedł. Zesztywniała, czując dreszcz przebiegający po krzyżu, ale on sięgnął tylko po książkę na nocnym stoliku. Brianna odchrząknęła i zrobiła krok w tył. - Zasnęłam czytając - zaczęła, po czym oczy jej rozszerzyły się, kiedy uświadomiła sobie, jaką popełniła gafę. - To nie znaczy, że ona mnie uśpiła. Ja tylko... On się uśmiecha, zauważyła. Nie, szczerzy do niej radośnie zęby. - Przyprawiła mnie o koszmarne sny.
- Dziękuję. Automatycznym ruchem odchyliła róg kołdry. Już odprężona. - Pańskie pojawienie się w środku nocy wzbudziło moje najgorsze obawy. Byłam pewna, że morderca ożył, wyszedł z książki i stoi na dole z zakrwawionym nożem w ręku. - A kto jest tym mordercą? Zmarszczyła brwi. - Nie powiem panu, ale mam swoje podejrzenia. Umie pan grać na ludzkiej wyobraźni, panie Thane. - Gray - powiedział, wręczając jej książkę. - W pewnym sensie dzielimy przecież łóżko. Ujął jej rękę, zanim zdołała pomyśleć o odpowiedzi, poczuła się lekko wstrząśnięta, kiedy podniósł tę dłoń do ust - Dziękuję za zupę. - Proszę bardzo. Niech pan śpi dobrze. Nie miał wątpliwości, że zaraz uśnie. Ledwo zamknęły się drzwi za Brianna, zdjął ubranie i rzucił się nagi na łóżko. W powietrzu unosił się delikatny zapach lilii i nagrzanej słońcem łąki. Przez chwilę próbował określić źródło tej woni, potem zrozumiał, że tak pachną włosy Brianny. Zasnął z uśmiechem na ustach. Rozdział drugi Deszcz padał również rano. Pierwszą rzeczą, jaką Gray zauważył otworzywszy oczy, była posępna szarość za oknem. Trudno było określić porę dnia. Stary zegar na kamiennym obramowaniu kominka wskazywał dziewiątą piętnaście. Gray był na tyle optymistą, by uznać, że jest to dziewiąta piętnaście rano. Wieczorem nie przyjrzał się pokojowi. Zmęczenie podróżą i widok Brianny Concannon ścielącej łóżko trochę go oszołomiły. Rozglądał się więc teraz, przykryty po uszy pikowaną kołdrą. Na wytapetowanych ścianach pięły się od podłogi po sufit girlandy fiołków i nie rozwiniętych róż. Obok kamiennego kominka, w którym wieczorem płonął ogień, stała malowana skrzynia z bryłkami torfu. Na starym masywnym biurku, z blatem wypolerowanym na wysoki połysk, stała mosiężna lampa, staroświecki kałamarz i szklany wazon z potpourri. Drugi wazon suszonych kwiatów znalazł miejsce na środku toaletki z lustrem. Dwa krzesła, obite czymś bladoróżowym, były ustawione wokół podręcznego stolika. Na podłodze leżał dywan w przyćmionych kolorach, a na ścianach wisiały ryciny polnych kwiatów. Gray wsparł się na łokciu i ziewnął. Zazwyczaj nie zwracał uwagi na otoczenie, w jakim pracował, ale potrafił docenić urodę tego pokoju. W sumie uznał, że nieźle trafił. Przez chwilę zastanawiał się, czy nie obrócić się na drugi bok i nie zasnąć. Nie zatrzasnął jeszcze za sobą drzwi celi - nie zaczął pisać i mógł sobie pozwolić na małe lenistwo. Chłodne deszczowe poranki są po to, by je spędzać w łóżku. Pomyślał nagle o swojej gospodyni, ślicznej, różano-licej Briannie. Ciekawość sprawiła, że ostrożnie postawił stopy na zimnej podłodze. Przynajmniej woda jest gorąca, stwierdził, wchodząc pod prysznic. Mydło pachniało subtelnie sosnowym lasem. W czasie licznych podróży nie raz stanął oko w oko z lodowatym prysznicem. Przytulna, bezpretensjonalna łazienka, białe ręczniki z dyskretnym haftem harmonizowały idealnie z jego obecnym nastrojem. Miejsca, w których przebywał, zwykle odpowiadały jego potrzebom, czy był to namiot na pustyni w Arizonie, czy luksusowy hotel na Riwierze. Gray po prostu zmieniał otoczenie, zależnie od tego, czego w danej chwili potrzebował albo jaki miał nastrój. Uznał, że przytulny pensjonat w Irlandii spełni znakomicie swoje zadanie. Zwłaszcza że oferował dodatkową atrakcję w postaci uroczej gospodyni. Piękno było zawsze miłym dodatkiem. Nie widząc powodu, dla którego miałby się golić, wciągnął dżinsy i wysłużony sweter. Wiatr znacznie przycichł, postanowił więc wybrać się na przechadzkę po polach. Pójdzie na spacer i pooddycha czystym powietrzem. Ale na dół zagnała go perspektywa śniadania. Nie był zdziwiony, ujrzawszy Briannę w kuchni. Pomieszczenie zdawało się jakby stworzone dla niej - rozgrzany piec, jasne ściany, wyszorowane blaty. Stwierdził, że upięła włosy. Pewnie uważała, że kok na czubku głowy jest praktyczną fryzurą. Może i był, ale niesforne kosmyki, które wiły się na jej szyi i przy skroniach, sprawiały, że wyglądała bardzo ponętnie. Gray pomyślał, że może nie jest to najlepszy pomysł, ulec wdziękom własnej gospodyni. Piekła coś i ślinka napłynęła mu do ust na sam zapach ciasta. Bo przecież nie dlatego, że wyglądała
tak uroczo w białym, wykrochmalonym fartuchu. Odwróciła się, trzymając w rękach wielką miskę i nie przestając ubijać jej zawartości drewnianą łyżką. Zamrugała powiekami zaskoczona, potem uśmiechnęła się trochę powściągliwie. - Dzień dobry. Chce pan pewnie śniadanie? - Zjem to, co tak pachnie. - O nie! - Z wprawą, która wzbudziła w nim szczery podziw, przelała zawartość miski do garnka. - To jeszcze nie gotowe, a poza tym to jest ciasto do herbaty. - Jabłka - powiedział, wciągając aromat w nozdrza. - Cynamon. - Pański nos się nie myli. Czy pański żołądek zniesie irlandzkie śniadanie, czy woli pan coś lżejszego? - Zniesie z pewnością. - To może przejdzie pan do jadalni. Zaraz przyniosę kawę i bułeczki. Pozwolą panu dotrwać do śniadania. - Mogę jeść tutaj? - Posłał jej swój najbardziej czarujący uśmiech i oparł się o futrynę. - A może nie lubi pani, kiedy ludzie patrzą, jak pani gotuje? Kiedy po prostu patrzą, pomyślał. Patrzą, jak robi cokolwiek. - Ależ nie. - Niektórzy goście lubili jeść w kuchni, choć większość wolała, by obsługiwano ich w jadalni. Nalała mu kawy. - Pije pan czarną? - Tak. - Popijał na stojąco, nie spuszczając wzroku z Brianny. -Wychowywała się pani w tym domu? - Tak. - Wrzuciła na patelnię tłuste kiełbaski. - Pomyślałem sobie, że przypomina bardziej dom rodzinny niż pensjonat. - Chciałam, żeby tak było. Mieliśmy farmę, ale sprzedaliśmy większą część ziemi. Zatrzymaliśmy dom i mały bungalow, w którym mieszka czasem moja siostra z mężem. - Czasem. - Mają dom w Dublinie. On jest właścicielem galerii. Maggie jest artystką. - Jakiego rodzaju artystką? Brianna uśmiechnęła się, przewracając kiełbaski. Większość ludzi utożsamiała artystę z malarzem, co zawsze irytowało Maggie. - Szkło artystyczne. - Wskazała dzban stojący na środku kuchennego stołu. Pastelowe strumienie zdawały się przelewać przez nierówną krawędź przypominającą poszarpany deszczem płatek kwiatu. - To jej dzieło. - Znakomite. - Zaciekawiony zbliżył się do stołu, przesunął palcem po falistej krawędzi. - Concannon - szepnął, po czym zaklął pod nosem. -Niech mnie licho! M.M. Concannon, irlandzka secesja. Oczy Brianny rozbłysły. - Naprawdę tak ją nazywają? Och, spodoba jej się to. - Zaczerwieniła się z dumy. - A pan rozpoznał jej pracę. - Powinienem, właśnie kupiłem jej... Nie wiem, co to właściwie jest. Rzeźba. W Worldwide Galeries, w Londynie, dwa tygodnie temu. - To galeria Rogana. Jej męża. - Coś takiego! - Podszedł do pieca i dolał sobie kawy. Kiełbaski pachniały niemal tak wspaniale jak jego gospodyni. - Zachwycające dzieło. Szkło białe jak lód, z ogniskiem czerwieni w środku. Pomyślałem, że wygląda jak Forteca Samotności. - Roześmiał się, kiedy spojrzała pytająco. - Widzę, że nie jest pani zaznajomiona z komiksami amerykańskimi. Forteca Samotności, prywatne sanktuarium Supermana. Gdzieś w Arktyce, zdaje mi się. - To jej się spodoba. Prywatne sanktuaria to jej domena. - Bezwiednie upinała luźne kosmyki włosów. Była trochę zdenerwowana, ponieważ przyglądał się jej bezceremonialnie, nie starając się nawet ukryć zainteresowania. Było w tym coś niepokojąco intymnego. Odzywa się w nim pisarz, powiedziała sobie i wrzuciła ziemniaki na gorący tłuszcz. - Budują galerię również tutaj, w Clare - ciągnęła. - Zostanie otwarta na wiosnę. Proszę, tu ma pan owsiankę na początek. Owsianka. Coś wspaniałego. Deszczowy poranek w irlandzkim domu i owsianka w ciężkiej brązowej misie. Uśmiechnął się i przystąpił do jedzenia. - Chce pan osadzić akcję książki tutaj, w Irlandii? - Zerknęła na niego przez ramię. - Jeżeli wolno zapytać? - Jasne, że wolno. Taki mam plan. Odludny kraj, zadeszczone pola, wysokie urwiska. Schludne
wioski. Sielanka. A ile namiętności i pasji może się kryć za tym spokojem. Teraz ona się roześmiała, odwracając plasterki bekonu. - Nie wiem, czy znajdzie pan w naszej wiosce pasje i namiętności na skalę, która pana zadowoli, panie Thane. - Gray. - Panie Gray. - Wzięła jajko i rozbiła ją o krawędź patelni. - Choć, jeżeli chodzi o namiętności, moje zostały rozbudzone zeszłego lata, kiedy jedna z krów Murphy'ego wyłamała płot i rozdeptała moje róże. I przypominam sobie, że Tommy Duggin i Joe Ryan pobili się niedawno przed pubem O'Malleya. - O kobietę? - Nie, o mecz. piłkarski w telewizji. Ale mówiono mi, że byli na lekkim rauszu i pogodzili się natychmiast po wytrzeźwieniu. - Cóż, powieści to i tak kłamstwo. - Ależ skąd! - Jej oczy, jasnozielone i bardzo poważne, napotkały jego wzrok. - To tylko inny rodzaj prawdy. Będzie to pańska prawda, prawda? Jej zrozumienie zaskoczyło go i niemal zawstydziło. - Tak, to będzie moja prawda. Usatysfakcjonowana, odwróciła się w stronę pieca i przerzuciła na półmisek kiełbaski, płaty bekonu, jajka i placki ziemniaczane. - Wywoła pan na wsi sensację. My, Irlandczycy, mamy bzika na punkcie pisarzy. - Nie jestem Yeatsem. Uśmiechnęła się z zadowoleniem, kiedy nałożył sobie na talerz solidną porcję jedzenia. - I nie chce pan nim zostać, prawda? Spojrzał na nią, z pierwszym kawałkiem bekonu nadzianym na widelec, czyżby go rozgryzła, w dodatku w tak krótkim czasie? Jego, który szczycił się tym, że jest nieodgadniony - człowiek bez przeszłości, bez przyszłości. Zanim zdołał coś odpowiedzieć, drzwi kuchenne otworzyły się z trzaskiem i do kuchni wtargnęła, wraz z deszczem i wiatrem, kobieta. - Jakiś dureń ustawił samochód na środku drogi, Brie. - Maggie urwała, zsunęła z głowy ociekający głową kaptur i przyjrzała się Grayowi. - Winny - powiedział, unosząc dłoń. - Zapomniałem. Przestawię go. - Nie ma pośpiechu. - Ruchem ręki kazała mu wrócić na krzesło i ściągnęła płaszcz. - Niech pan skończy śniadanie, ja mam czas. To pan jest tym jankeskim pisarzem? - Podwójnie winny. Mam przyjemność z panią M.M. Concannon, jak sądzę? - Zgadza się. - Moja siostra, Maggie - powiedziała Brianna, nalewając herbaty. -Grayson Thane. Maggie usiadła z westchnieniem ulgi. Dziecko urządziło jej w brzuchu prywatną burzę. - Przyjechał pan trochę za wcześnie, jak mi się wydaje. - Zmiana planów. Była ostrzejszą wersją Brianny, zauważył. Bardziej rude włosy, bardziej zielone oczy, odrobinę ostrzejsze w wyrazie. - Pani siostra była tak uprzejma i nie dała mi spać na podwórku. - Och, to wcielenie dobroci, nasza Brie. - Maggie poczęstowała się kawałkiem bekonu. - Szarlotka? - zapytała, wciągając powietrze. - Do herbaty. - Brianna wyjęła z pieca jedną blaszkę i wstawiła drugą. - Jesteście z Roganem zaproszeni. - Może wpadniemy. - Maggie wzięła bułeczkę z koszyka i zaczęła po troszeczku ją podgryzać. - Zostanie pan tu trochę? - Maggie, nie naprzykrzaj się mojemu gościowi. Możesz zabrać do domu parę bułeczek, jeśli chcesz. - Jeszcze nie wychodzę. Rogan siedzi na telefonie, będzie rozmawiał do dnia Sądu Ostatecznego. Jechałam właśnie do wsi po chleb. - Mam mnóstwo chleba. Mogę się z tobą podzielić. Maggie uśmiechnęła się i ugryzła bułeczkę. - Na to właśnie liczyłam. - Zwróciła zielone, bystre oczy na Graya. - Ona piecze tyle, że starczyłoby dla całej wsi. - Obie siostry są artystkami - powiedział Gray swobodnie. Nałożył sobie na bułkę dżemu
truskawkowego i podsunął słoik Maggie. - Jedna dmucha szkło, druga gotuje. - Bezwstydnie gapił się na ciasto stygnące na piecu. - Ile jeszcze czasu do herbaty? - Chyba cię polubię. - Ja ciebie chyba też. - Gray wstał. - Przestawię samochód. - Wystarczy wjechać w ulicę. Spojrzał na Briannę, nie rozumiejąc. - W jaką ulicę? - Za domem. Wy to nazywacie podjazdem. Będzie pan potrzebował pomocy przy bagażach? - Nie, poradzę sobie. Miło było cię poznać, Maggie. - Ciebie też. - Maggie oblizała palce i poczekała, aż drzwi zamkną się za Grayem. - Wygląda nawet lepiej niż na okładkach swoich książek. - To prawda. - Kto by pomyślał, że pisarz może być tak zbudowany. Nic, tylko mięśnie. Wiedząc, że Maggie czeka na jej reakcję, Brianna nadal stała odwrócona w stronę pieca. - Kto by pomyślał, że mężatka w szóstym miesiącu ciąży będzie się zastanawiała nad jego budową. Maggie parsknęła. - Odnoszę wrażenie, że każda kobieta poświęci mu chwilę uwagi. A jeżeli ty jesteś wyjątkiem, powinnaś iść nie tylko do okulisty. - Oczy mam w porządku, dzięki za troskę. I czy to nie ty martwiłaś się jeszcze nie tak dawno, że będę tu z nim sama? - Tak było, zanim go polubiłam. Z cichym westchnieniem Brianna zerknęła w stronę kuchennych drzwi. Nie miała wiele czasu. Zwilżyła wargi językiem i dalej wycierała starannie naczynia po śniadaniu. - Maggie, chciałabym, żebyś znalazła dla mnie później wolną chwilę. Chcę z tobą porozmawiać. - Porozmawiaj teraz. - Nie mogę. - Rzuciła spojrzenie na drzwi. - Musimy być same. To ważna sprawa. - Jesteś zdenerwowana. - Wydaje ci się. - Czy on coś zrobił? Ten jankes? - Mimo brzucha Maggie zerwała się na równe nogi, gotowa do obrony. - Nie, nie. To nie ma z nim nic wspólnego. - Brianna wsparła się pod boki, zirytowana. - Przed chwilą powiedziałaś, że go lubisz. - Nie lubię go, jeżeli cię zdenerwował. - Nie zrobił tego. Nie naciskaj na mnie teraz. Przyjdziesz później, kiedy on już się rozpakuje i urządzi? - Oczywiście. - Maggie pogłaskała Briannę po ramieniu, zatroskana. - Chcesz, żeby Rogan też przyszedł? - Jeżeli będzie mógł. Tak - powiedziała stanowczo, myśląc o stanie Maggie. - Tak, proszę, żeby przyszedł z tobą. - A więc przed herbatą. O drugiej, trzeciej? - Znakomicie. A teraz weź bułeczki i chleb, Maggie. Muszę się zająć panem Thane'em. Brianna niczego nie lękała się bardziej niż konfrontacji, gniewnych słów, pretensji. Wyrosła w domu, gdzie aż iskrzyło się od gwałtownych emocji. Wylewały się gromadzone latami żale, rozczarowania znajdowały ujście w krzyku. Starała się zawsze panować nad swymi uczuciami i przyjęła linię obrony biegunowo różną od metody siostry, która szukała ucieczki w gniewie i napadach złości. Musiała przyznać sama przed sobą, że nie raz pragnęła' zbudzić się rano i stwierdzić, że rodzice postanowili zignorować Kościół i tradycję i pójść każde w swoją stronę. Ale o wiele częściej, zbyt często, modliła się o cud. Cud, który sprawi, że rodzice odkryją siebie na nowo i wzniecą tę iskrę, która połączyła ich przed laty. Teraz zrozumiała, dlaczego cud nigdy nie mógł się wydarzyć. Amanda. Ta kobieta miała na imię Amanda. Czy matka wie? Czy wie, że mężczyzna, którym nauczyła się pogardzać, kochał inną kobietę? Czy wie, że istnieje dziecko, teraz już dorosłe, owoc tej szaleńczej, zakazanej miłości? Nie potrafiłaby o to zapytać. Nigdy nie zapyta, obiecała sobie. Potwornej sceny, która by się wtedy rozegrała, nie byłaby w stanie znieść. Przeraziła ją już sama perspektywa podzielenia się swoim odkryciem z Maggie. Znając swoją siostrę,
musiała być przygotowana na gniew, cierpienie i bolesne rozczarowanie. Odkładała to z godziny na godzinę. Metodą tchórzy, wiedziała o tym i trochę się tego wstydziła. Musi jednak dojść do ładu z sobą, zanim obarczy tym ciężarem Maggie. Gray był bardzo absorbujący. Musiała pomóc mu zagospodarować pokój, odpowiedzieć na pytanie dotyczące sąsiednich wiosek i obiektów turystycznych. A tych pytań były dziesiątki. Kiedy w końcu wyprawiła go w drogę do Ennis, była zupełnie wyczerpana. Miał zdumiewająco dużo energii, przypominał jej akrobatę cyrkowego, którego widziała kiedyś na festynie. Akrobata zwijał się i skręcał w zadziwiające kształty, prostował i znowu zwijał. Żeby się odprężyć, uklękła i zaczęła szorować podłogę w kuchni. Dochodziła dopiero druga, kiedy usłyszała radosne poszczekiwanie Cona. Herbata była zaparzona, ciasto pokrojone, kanapki w kształcie małych trójkątów przyszykowane. Brianna pozwoliła sobie na jedno krótkie załamanie rąk, po czym otworzyła drzwi siostrze i szwagrowi. - Przyszliście pieszo? - On twierdzi, że potrzebuję ruchu. - Maggie miała zarumienioną twarz i błyszczące oczy. Wciągnęła głęboko powietrze. - Będę potrzebowała, po tym podwieczorku. - Straszny się z niej zrobił łakomczuch. - Rogan powiesił płaszcze na kołkach przy drzwiach. Ubrany był w znoszone spodnie i ciężkie buty, ale nic nie mogło ukryć faktu, że Dublin ma we krwi. Wysoki, smagły, byłby równie elegancki we fraku, jak i w łachmanach. - Całe szczęście, że zaprosiłaś nas na podwieczorek, Brianno. Ona wyjadła wszystko do czysta. - Usiądźcie sobie przy kominku, a ja przyniosę jedzenie. Mamy mnóstwo dobrych rzeczy. - Nie jesteśmy gośćmi - zaprotestowała Maggie. - Kuchnia to miejsce akurat dla nas. - Siedziałam w niej przez cały dzień. - Była to kiepska wymówka. Żaden pokój w całym domu nie mógł konkurować z jej kuchnią. Ale miała niejasne wrażenie, że bardziej odpowiednia do tej rozmowy będzie oficjalna atmosfera bawialni. - Poza tym napaliłam w kominku. - Przyniosę tacę - zaofiarował się Rogan. Maggie sięgnęła po ciasto w chwili, gdy pojawiło się ono na stole. - Weź kanapkę - powiedział Rogan. - On traktuje mnie bardziej jak dziecko niż kobietę, która ma je wkrótce urodzić. - Ale wzięła kanapkę. - Opowiadałam Roganowi o twoim bardzo atrakcyjnym jankesie. Długie, rozjaśnione słońcem włosy, bicepsy, wielkie brązowe oczy. Nie zje z nami podwieczorku? - Jest za wcześnie na podwieczorek - zauważył Rogan. - Czytałem parę jego książek - zwrócił się do Brianny. - Ma zadziwiającą umiejętność wzbudzania niepokoju. - Wiem. - Uśmiechnęła się leciutko. - Wczoraj w nocy zasnęłam przy zapalonym świetle. Wybrał się na przejażdżkę do Ennis. Był tak uprzejmy i zabrał mój list na pocztę. - Czasem łatwiej dość do sedna okrężną drogą, pomyślała Brianna. - Znalazłam wczoraj na strychu papiery taty. - Myślałam, że już się z tym uporałaś? - powiedziała Maggie. - Większości kartonów taty w ogóle nie ruszałyśmy. Dopóki matka tu mieszkała, tak było lepiej. - Racja, zrzędziłaby bez końca. - Maggie patrzyła w swoją filiżankę z herbatą. - To nie w porządku, że musiałaś przebijać się przez te papiery sama, Brie. - Nie szkodzi. Myślałam o tym, żeby urządzić tam pokój dla gości. - Więcej gości? - Maggie wzniosła oczy ku niebu. - Przecież masz ich na kopy wiosną, latem, jesienią. - Lubię mieć ludzi w domu. Była to sporna kwestia, bo obie siostry miały odrębny pogląd na tę sprawę. - Tak czy inaczej, trzeba było uporządkować te kartony. Oprócz ubrań, z których większość nadaje się już tylko na szmaty, znalazłam to. - Wzięła z komody małe pudełko i wyjęła białą sukienkę z koronkami. -Dzieło babci, jestem pewna. Tatuś zachował je dla swoich wnuków. - Ach! - Wszystko w Maggie złagodniało. Wyraz oczu, ust, dźwięk głosu. Wzięła od Brianny sukienkę. - Jaka maleńka - szepnęła. Głaskając koronki czuła, jak porusza się w niej dziecko. - Pomyślałam, Roganie, że twoja rodzina też pewnie odłożyła stroik, ale... . ' - Weźmiemy ten. Dziękuję, Brie. - Wystarczył mu jeden rzut oka na twarz żony, żeby podjął decyzję. - Proszę, Margaret Mary. Maggie przyjęła chusteczkę, którą jej podał, i otarła oczy. - W książkach piszą, że to hormony. Ryczę od byle czego. - Schowam ją. - Brianna odłożyła sukienkę do pudła i wręczyła im świadectwo udziałowe. - To też
znalazłam. Tatuś musiał to kupić na krótko przed śmiercią. Maggie rzuciła okiem na dokument i westchnęła. - Jeszcze jedna z jego intratnych transakcji. - Świadectwo udziałowe wzruszyło ją niemal tak samo, jak sukienka do chrztu. - Cały tatuś. A więc postanowił wziąć się za górnictwo. - Cóż, wszystkiego innego już próbował. Rogan przyglądał się świadectwu ze zmarszczoną brwią. - Chcecie, żebym sprawdził, co to za przedsiębiorstwo? - Napisałam już do nich. Pan Thane podjął się wysłania listu. Przypuszczam, że nic z tego nie wyjdzie. - Jak z reszty przedsięwzięć Toma Concannona. - Ale trzeba oczywiście poczekać na odpowiedź tej firmy. - Tu chodzi o dziesięć tysięcy udziałów - zauważył Rogan. Maggie i Brianna wymieniły porozumiewawcze uśmiechy. - I jeżeli są warte więcej niż papier, na którym zostały wydrukowane, to tatuś pobił swój rekord. - Maggie wzruszyła ramionami i wróciła do jedzenia ciasta. - Zawsze albo już w coś zainwestował, albo planował rozkręcić interes. On miał tylko marzenia, Roganie, i wielkie serce. Uśmiech Brianny zgasł. - Znalazłam jeszcze coś. Coś, co muszę wam pokazać. Listy. - Słynął z pisania listów. - Nie - wtrąciła Brianna, zanim Maggie zapuściła się w jedną ze swych opowieści. Zrób to teraz, nakazała sobie, czując, że traci odwagę. Zrób to szybko. - Te listy zostały napisane do niego. Najlepiej będzie, jak sami je przeczytacie. Maggie patrzyła, jak oczy Brianny przybierają chłodny, nieobecny wyraz. Wiedziała, że ucieczka w głąb siebie jest metodą obrony, którą siostra stosuje wobec każdego zagrożenia, od bólu serca, po atak złego humoru. - Dobrze, Brie. Bez słowa Brianna podała Maggie listy. Maggie spojrzała na adres zwrotny i poczuła przyspieszone bicie serca. Otworzyła kopertę. Brianna usłyszała, jak siostra wciąga szybko powietrze, i zacisnęła mocno dłonie. Zobaczyła, że Maggie chwyta Rogana za rękę. Duży krok naprzód, pomyślała z cichym westchnieniem. Rok temu Maggie odtrąciłaby każdego, kto pragnąłby ją pocieszyć. - Amanda! - W głosie Maggie brzmiały łzy. - Powiedział to imię tuż przed śmiercią. Stał na urwisku w Loop Head, w tym miejscu, które tak lubił. Chodziliśmy tam, a on żartował, że wskoczymy sobie do łodzi i po chwili wylądujemy w pubie w Nowym Jorku. - Łzy popłynęły. - W Nowym Jorku. Amanda była w Nowym Jorku. - Zawołał ją. - Brianna podniosła rękę do ust. W ostatniej chwili opanowała dziecinny nałóg obgryzania paznokci. - Przypominam sobie, że wspomniałaś o tym, kiedy czuwałyśmy przy jego zwłokach. Czy powiedział ci coś więcej, mówił o niej? - Tylko imię. - Maggie otarła niemal gniewnie łzy. - Nic nie powiedział. Nigdy. Kochał ją i nic nie zrobił dla tej miłości. - A co miał zrobić? - zapytała Brianna. - Maggie... - Coś! - Maggie uniosła zapłakaną, złą twarz. - Cokolwiek. Słodki Jezu! Spędził życie w piekle. Dlaczego? Ponieważ Kościół mówi, że inaczej popełniłby grzech. Ale i tak zgrzeszył, prawda? Popełnił zdradę. Czy potępiam go za to? Nie wiem, czy mogę, pamiętając, co przeszedł w tym domu. Ale na Boga, chyba mógł coś z tym zrobić? - Został dla nas. - Glos Brianny brzmiał surowo, chłodno. - Wiesz, że został dla nas. - I mam mu być za to wdzięczna? - Potępisz go za to, że was kochał? - zapytał Rogan cicho. - Czy za to, że kochał kogoś innego? Jej oczy rozbłysły gniewem, ale gorycz w jednej chwili zmieniła się w żal. - Nie. Ale należało mu się od życia coś więcej niż wspomnienia. - Przeczytaj listy, Maggie. - Byłaś niemowlęciem, kiedy je pisano - powiedziała, otwierając drugi list. - Wiem - odparła Brianna matowym głosem. - Myślę, że ona go bardzo kochała. Jest w tych listach tyle tkliwości. Przecież to tak niewiele,
tkliwość, miłość. Spojrzała na Briannę, szukając potwierdzenia. Ale Brianna zachowała właściwą sobie chłodną rezerwę. Z westchnieniem Maggie otworzyła ostatni list. Brianna siedziała sztywna i opanowana. - Chciałabym tylko... - Umilkła. - O mój Boże! Dziecko! - instynktownie przyłożyła rękę do brzucha. - Ona była w ciąży. - Mamy gdzieś brata albo siostrę. Nie wiem, co robić. Maggie poderwała się na nogi. Zadźwięczały filiżanki, kiedy odepchnęła stolik. - Co robić? - zawołała, chodząc nerwowo po pokoju. - Wszystko już zrobiono, czyż nie? Dokładnie dwadzieścia osiem lat temu. Brianna chciała podejść do siostry, ale Rogan nakrył dłonią jej rękę. - Zostaw ją - szepnął. - Niech się wyładuje. - Jak mogła napisać mu o tym, a potem wyjechać? Jak on mógł jej na to pozwolić? Twoim zdaniem to spada na nas, tak? My mamy naprawiać jego błędy? Brianno, nie mówimy tu o jakimś dziecku pozbawionym ojca, mówimy o dorosłym człowieku. Co ono ma z nami wspólnego? - Ojca, Maggie. Rodzinę. - No tak, rodzinę Concannonów. Niech nam Bóg dopomoże. - Zgnębiona, oparła się o obramowanie kominka i zapatrzyła w ogień. - Czy on był aż tak słaby? - Nie wiemy, co zrobił, co mógł zrobić. Może się nigdy nie dowiemy. - Brianna westchnęła głęboko. - Jeżeli matka wiedziała... Maggie roześmiała się gorzko. - Nie wiedziała, czy myślisz, że nie użyłaby każdej broni, żeby go zniszczyć? Bóg jeden wie, że próbowałaby wszystkiego. - Więc nie ma potrzeby mówić jej o tym teraz, nie uważasz? Maggie odwróciła się wolno. - Chcesz zachować to w tajemnicy? - Przed nią. Jaki sens ranić ją teraz? - Myślisz, że to by ją zraniło? - A jesteś pewna, że tak by się nie stało? Ogień wypalił się w Maggie równie szybko, jak zapłonął. - Nie wiem. Skąd mogę wiedzieć? Oboje wydają mi się teraz obcymi ludźmi. - On cię kochał, Maggie. - Rogan podszedł do żony. - Wiesz o tym. - Wiem. - Pozwoliła mu się przytulić. - Ale nie wiem już, co o tym myśleć. - Uważam, że powinniśmy odnaleźć Amandę Dougherty - zaczęła Brianna - i... - Nie potrafię zebrać myśli, - Maggie przymknęła oczy. Targały nią sprzeczne uczucia, nie była zdolna do podjęcia jakiejkolwiek decyzji. -Muszę to przemyśleć, Brie. Ta sprawa nie była ruszana przez dwadzieścia osiem lat. Nic się nie stanie, jeśli poleży jeszcze parę dni. - Przykro mi, Maggie. - Tyko nie bierz tego na swoje barki. - W głosie Maggie pojawiła się ostra nuta. - Dźwigasz już na nich pół świata. Daj mi parę dni, Brie, potem zdecydujemy razem, jak postąpić. - Dobrze. - Chciałabym na razie zatrzymać listy. - Oczywiście. Maggie przeszła przez pokój i dotknęła bladego policzka Brianny. - On ciebie też kochał, Brie. - Na swój sposób. - W każdy możliwy. Byłaś jego aniołem, jego różą. Nie martw się. Zrobimy to, co należy zrobić. Z brzemiennych chmur znowu polał się deszcz, ale Gray nie zwrócił na to uwagi. Stał na parapecie zrujnowanego zamku i patrzył na ospałą rzekę. Wiatr gwizdał i jęczał w zaułkach budowli. Gray miał wrażenie, że jest sam, nie tylko w zamku, ale w tym kraju, na świecie. Idealna sceneria zbrodni, zdecydował. Ofiara zostaje tu zwabiona, biegnie w górę starożytnych kręconych schodów, coraz wyżej i wyżej, aż do miejsca, z którego nie ma ucieczki. Tutaj, gdzie rozlewano krew, gdzie krew wsiąkła w kamień, w ziemię, dokona się nowa zbrodnia. Nie w
imię Boga i ojczyzny. Dla przyjemności. Gray znał już mordercę, widział, jak idzie z nożem wzniesionym do ciosu, a ostrze połyskuje srebrem w mroku. Znał ofiarę, poznał już jej strach i ból. Widział swoich bohaterów równie wyraźnie, jak płynącą w dole rzekę. Wiedział, że wkrótce będzie musiał ich nazwać, zamknąć w słowach. Nic nie sprawiało mu większej przyjemności niż tworzenie ludzi, odkrywanie charakterów, ukrytych lęków, wszystkich zakamarków ich przeszłości. Działo się tak być może dlatego, że sam był tej przeszłości pozbawiony. Sam siebie stworzył, kawałek po kawałku, równie sprawnie i metodycznie, jak tworzył postaci książkowe. Grayson Thane był taki, jakim postanowił zostać, a umiejętność snucia opowieści dostarczała mu środków na prowadzenie takiego życia, jakie sobie wybrał. Nie był człowiekiem skromnym, ale też nie dość zarozumiałym, by uznać się za pisarza wybitnego. Znał swoje rzemiosło. Pisał, by zadowolić samego siebie, ale doceniał fakt, że potrafi budzić zainteresowanie czytelnika. Brianna miała rację. Nie pragnął zostać drugim Yeatsem. Jako dobry pisarz mógł zarabiać na chleb z masłem i cieszyć się wolnością. Jako pisarz wybitny musiałby podejmować odpowiedzialność i spełniać oczekiwania, którym nie miał ochoty stawić czoło. A kiedy Gray nie chciał czegoś, po prostu odwracał się i znikał. Ale bywały chwile, kiedy zastanawiał się, jak to jest, kiedy się ma korzenie, przeszłość, kiedy odczuwa się przywiązanie do rodziny, kraju. Co czuli ludzie, którzy zbudowali ten zamek, którzy walczyli tu i umierali? Czego pragnęli? I jakim cudem odgłosy dawnych bitew dźwięczały jeszcze w powietrzu, ostro jak zgrzyt krzyżowanych szpad? Dlatego właśnie wybrał Irlandię. Dla jej historii, dla ludzi, których pamięć sięgała wieki wstecz, a korzenie trzymały mocno. Dla ludzi takich, jak Brianna Concannon. Zdumiewające, że miała w sobie wszystko, czego szukał w przyszłej bohaterce. Była idealnym pierwowzorem. Delikatne, rozświetlone piękno, prostota, wdzięk i łagodny sposób bycia. Ale pod powłoką jej szczodrej gościnności kryła się samotność i smutek. Złożona osobowość, pomyślał, wystawiając twarz na podmuchy ostrego wiatru. Uwielbiał kontrasty i zagadki psychologiczne, puzzle czekające na rozwiązanie. Skąd bierze się ten przyczajony lęk w jej oczach i co sprawiło, że chowa się pod maską chłodu? Sprawi mu wiele zadowolenia, kiedy się tego kiedyś dowie. Rozdział trzeci Myślał, że jej nie ma w domu. Jak pies gończy, który złapał ślad, Gray ruszył cicho do kuchni. Zatrzymał go głos Brianny - miękki, cichy i lodowaty. Nie wdając się w rozważania na temat etycznej strony podsłuchiwania, podszedł do drzwi bawialni. Patrzył, jak rozmawiała przez telefon. Okręcała sznur wokół dłoni gestem znamionującym gniew, a może zdenerwowanie. Gray nie widział jej twarzy, ale napięcie rysujące się w linii ramion zdradzało stan jej ducha. - W tej chwili weszłam, mamo. Musiałam kupić parę rzeczy we wsi. Mam gościa. Chwila ciszy. Gray patrzył, jak Brianna podnosi dłoń i przykłada ją do skroni. - Tak, wiem. Przykro mi, że się niepokoiłaś. Przyjdę jutro. Mogłabym... Umilkła nagle, jakby ktoś zalał ją potokiem ostrych słów. Gray stłumił pragnienie, by wejść do pokoju i położyć dłonie na jej ramionach. - Jutro zabiorę cię wszędzie, dokąd tylko zechcesz. Wcale nie powiedziałam, że jestem zbyt zajęta, i przykro mi, że źle się czujesz. Zrobię zakupy, to żaden kłopot. Przed południem, obiecuję. Muszę kończyć, mam ciasto w piecu. Przynieść ci kawałek? Jutro, mamo, obiecuję. -Wymamrotała słowa pożegnania i odwróciła się. Wyraz umęczenia na jej twarzy zniknął pod wpływem zaskoczenia. Zaczerwieniła się na widok Gray a. - Cicho się pan porusza - powiedziała z leciutkim odcieniem irytacji. - Nie słyszałam, kiedy pan wszedł. - Nie chciałem przeszkadzać. - Nie wstydził się tego, że podsłuchał jej rozmowę, ani tego, że podpatruje jej reakcje. - Matka mieszka w pobliżu? - Tak. - W jej głosie znać było teraz gniew. Był świadkiem jej udręki, ale nie uznał za stosowne przeprosić. - Podam panu herbatę. - Proszę się nie spieszyć. Ma pani przecież ciasto w piekarniku. Spojrzała mu prosto w oczy. - Skłamałam. Chyba powinnam panu powiedzieć, że ma pan wstęp do mojego domu, ale nie do mojego
życia osobistego. Przyjął to skinieniem głowy. - Chyba powinienem pani powiedzieć, że jestem wścibski od urodzenia. Jesteś zdenerwowana, Brianno. Będę mówił do pani “Brianno". Może napiłabyś się herbaty? - Już piłam, dziękuję. - Sztywno wyprostowana przeszła przez pokój i chciała wyminąć Graya. Zatrzymał ją, dotykając leciutko ramienia. W oczach miał ciekawość, która Briannę obrażała. Współczucie, którego nie pragnęła. - Dobry pisarz umie słuchać nie gorzej niż niejeden barman. Odsunęła się, ruchem niemal niewyczuwalnym, ale stworzyła między nimi dystans, a o to właśnie jej chodziło. - Zawsze dziwiło mnie, że ludzie uznają za konieczne zwierzać się z osobistych problemów człowiekowi, który podaje im piwo. Przyniosę panu herbatę do bawialni. Mam zbyt dużo pracy w kuchni, aby udzielać się towarzysko. Odeszła, zostawiając go w drzwiach. Nigdy jeszcze nie dano mu wyraźniej do zrozumienia, gdzie jest jego miejsce. Brianna nie winiła Amerykanina za jego ciekawość. Sama lubiła poznawać ludzi, którzy przewijali się przez jej dom, słuchać, jak mówią o swoim życiu i swoich rodzinach. Może nie było to uczciwe z jej strony, '" ale słuchając o cudzym życiu, wolała nie rozmawiać o własnym. O wiele wygodniejsza była rola obserwatora. O wiele bezpieczniejsza. Tak więc nic winiła Amerykanina i nawet nie była na niego zła. Życie nauczyło ją, że złość nie popłaca. Cierpliwość, dobre maniery, spokojny ton były o wiele skuteczniejszą bronią w każdej konfrontacji. Broń ta służyła jej doskonale podczas wieczornego posiłku. Odniosła wrażenie, że pod koniec kolacji przywróciła stosunki, jakie powinny panować między gospodynią a jej gościem. Zdawkowe zaproszenie Graya, by towarzyszyła mu wieczorem do pubu, zostało równie zdawkowo odrzucone. Brianna spędziła miłą godzinę nad książką. Teraz, kiedy podała mu śniadanie i zmyła naczynia, zamierzała wybrać się do matki i poświęcić Maeve resztę poranka. Maggie byłaby zła, gdyby o tym wiedziała. Ale Maggie nie rozumiała, że łatwiej jest zaspokajać potrzeby matki, niż wysłuchiwać jej pretensji. Zresztą chodziło tylko o parę godzin wyrwanych z jej życia. Jeszcze przed rokiem, zanim Maggie mogła kupić matce dom i ulokować ją tam wraz z damą do towarzystwa, Brianna była na usługi Maeve dwadzieścia cztery godziny na dobę. Pielęgnowała ją w urojonych chorobach i wysłuchiwała uwag o własnych wadach i niedociągnięciach. Maeve nie dała córce zapomnieć ani przez chwilę, że wypełniła swój obowiązek, dając jej życie. Maggie nie mogła zrozumieć, że Brianna nosi w sobie poczucie winy, za to, że wolałaby zapłacić każdą cenę, aby tylko zostać jedyną panią w Blackthorn Cottage. Tego dnia świeciło słońce. Lekka bryza niosła zapowiedź wiosny. Zapowiedź złudną, ale Brianna tym bardziej ceniła sobie słońce i ciepły wiatr. Aby cieszyć się nim w pełni, opuściła szyby swojego wiekowego fiata. Wystarczy, że będzie musiała zamknąć okna i włączyć ogrzewanie w chwili, gdy dołączy do niej matka. Zerknęła przez ramię na wynajęty wóz Graya, na ślicznego, zgrabnego mercedesa. Nie czuła zazdrości. No, może odrobinę. Samochód był taki lekki, elegancki. Znakomicie pasował do swojego właściciela. Nie miałaby nic przeciwko temu, żeby usiąść za kierownicą takiego wozu, choćby na parę chwil. Przepraszająco poklepała kierownicę swojego fiata, po czym przekręciła kluczyk w stacyjce. Silnik zgrzytnął i zgasł. - Słuchaj, nie myślałam poważnie o tym mercu - mruknęła i spróbowała jeszcze raz. - No dalej, kochany, zapal, dobrze? Ona nie cierpi, kiedy się spóźniam. Ale silnik tylko zacharczał i zdechł. Zrezygnowana, Brianna wysiadła i podniosła pokrywę maski. Wiedziała, że fiat ma temperament złośliwej starej kobiety. Zazwyczaj potrafiła go ułagodzić kilkoma puknięciami, przykręceniem jakiejś śrubki. Wyciągała z bagażnika stare pudło z narzędziami, kiedy w drzwiach wejściowych stanął Gray. - Kłopoty z samochodem? - zawołał. - Jest humorzasty. - Brianna odrzuciła włosy i zawinęła rękawy swetra. - Trzeba by się nim trochę zająć. Z kciukami zatkniętymi w kieszenie spodni Gray podszedł do samochodu i zajrzał pod maskę. - Chcesz, żebym go obejrzał? Rzuciła na niego uważne spojrzenie. Nie ogolił się. Szczecina na brodzie powinna nadać mu
niechlujny wygląd, ale w zestawieniu z rozjaśnionymi słońcem włosami, nasuwała skojarzenia z amerykańską gwiazdą rocka, Brianna uśmiechnęła się na tę myśl. - Znasz się na samochodach, czy proponujesz mi pomoc, ponieważ uważasz, że jako mężczyzna powinieneś się na tym znać? Uniósł brwi. Jego usta zadrżały w uśmiechu, kiedy brał od niej pudło z narzędziami. Odetchnął z ulgą, widząc, że już się na niego nie gniewa. - Niech się panienka odsunie - powiedział, przeciągając słowa niby rdzenny Południowiec. - I nie łamie sobie nad tym ślicznej główki. To robota dla mężczyzny. Przechyliła głowę, pełna podziwu. - Zupełnie jakbym słyszała Bucka z twojej książki. - Masz dobre ucho. - Błysnął do niej zębami w uśmiechu, po czym dał nura pod maskę. - Pompatyczny dupek z czerwonym karkiem, prawda? - Mmm. - Rozmawiali wprawdzie o postaci fikcyjnej, ale mimo to nie była pewna, czy wypada wyrażać się o kimś tak nieuprzejmie. -Zazwyczaj nawala gaźnik - zaczęła. - Murphy obiecał, że go naprawi, kiedy znajdzie czas. Rzucił jej posępne spojrzenie spod maski. - Cóż, Murphy'ego tu nie ma, prawda? Musiała przysnąć, że nie ma. Patrzyła na poczynania Graya, zagryzając nerwowo wargę. Była mu wdzięczna za chęć pomocy, naprawdę. Ale facet był pisarzem, nie mechanikiem samochodowym. Nie mogła sobie pozwolić na to, by Gray, przepełniony dobrymi chęciami, coś zepsuł. - Zazwyczaj wystarczy jak uniosę patykiem ten dynks tutaj... - Chcąc mu pokazać, co unosi patykiem, weszła pod maskę i pokazała mu palcem. -Wtedy on zapala. Odwrócił głowę i jej twarz, jej oczy i jej usta znalazły się tuż obok. Pachniała wspaniale, świeżo i słodko jak poranek. Zarumieniła się i oczy jej stały się okrągłe jak spodki. Ta nagła i niepohamowana reakcja mogłaby wywołać uśmiech na jego twarzy, gdyby nie to, że pożądanie rozsadzało mu mózg. - Tym razem to nie gaźnik - powiedział. Ciekawe, co by zrobiła, gdyby przycisnął usta do miejsca na jej szyi, gdzie bił puls. - Nie gaźnik? - Nie potrafiłaby poruszyć palcem, nawet gdyby od tego zależało jej życie. Ma złoto w oczach, pomyślała bez sensu, złote żyłki, takie same jak we włosach. Oddychała z trudem. - Zwykle on nawalał. Przesunął się, co było próbą dla nich obojga. Teraz dotykali się ramionami. Jej oczy pociemniały z niepokoju, jak morze pod chmurnym niebem. - Tym razem to przewody elektryczne. Korozja. - Mieliśmy... deszczową zimę. Jeżeli poruszy się teraz, dotknie ustami jej warg... Na samą myśl oblała ją fala gorąca. Pocałunek będzie brutalny, Gray będzie brutalny, była tego pewna. Czy całuje jak bohater książki, którą skończyła wieczorem? Gwałtownie i namiętnie, podczas gdy jego dłonie... Boże! Myliła się. Była w stanie się poruszyć dla ratowania życia. Czuła, że jest zagrożona, mimo że Gray się nie poruszył, nawet nie mrugnął okiem. Oszołomiona wizją pocałunku, odskoczyła i jęknęła cicho, kiedy on postąpił ku niej. Stali w słońcu, niemal się obejmując. Co on zrobi? Przemknęło jej przez głowę, Co ona zrobi? Nie był pewien, dlaczego oparł się pokusie. Może powstrzymały go ledwie wyczuwalne fale strachu bijące od kobiety, a może niewiarygodne odkrycie, że on też się boi. To on zrobił krok w tył, decydujący krok w tył. - Mogę je wyczyścić - powiedział. - I spróbujemy ponownie. Splotła mocno dłonie. - Dziękuję. Pójdę zadzwonić do matki, powiem jej, że się spóźnię. - Brianno! - Czekał, aż ponownie podniesie na niego oczy. - Masz niewiarygodnie pociągającą twarz. Nie była pewna, do jakiej kategorii zaliczyć podobny komplement. - Dziękuję. Twoja też mi się podoba. Przekrzywił głowę. - Powiedz mi, czy będziesz bardzo ostrożna? Nie od razu go zrozumiała, a kiedy już pojęła znaczenie tych słów, zabrakło jej głosu. - Bardzo - wykrztusiła w końcu. - Myślę, że bardzo. Gray patrzył za nią, dopóki nie zniknęła w domu, po czym wrócił do czyszczenia kabli. - Tego się właśnie obawiałem - mruknął.
Kiedy w końcu wyprawił ją w drogę - silnik fiata wymagał jednak gruntownego remontu - Gray poszedł na długi spacer po polach. Powtarzał sobie, że chce przesiąknąć atmosferą, zebrać materiały, nastroić się do pracy. Niestety, znal siebie na tyle dobrze, by zrozumieć, że pragnie uwolnić się od uroku, jaki rzuciła na niego Brianna. Reakcja zupełnie naturalna, upewniał się co jakiś czas. Była przecież taka piękna. A on nie był z żadną kobietą od bardzo dawna. Nic dziwnego, że jego libido ocknęło się w tak sprzyjających warunkach. Istniała pewna pani, mająca powiązania z jego angielskim wydawnictwem, dla której mógłby stracić głowę. Przelotnie. Ale podejrzewał, że ową panią o wiele bardziej interesowało, jak przyspieszyć swoją karierę przez znajomość z Graysonem Thaneł em, niż osoba samego Graysona. Toteż z podejrzaną łatwością udawało mu się ustrzec ich związek przed większym zaangażowaniem. Robi się stetryczały, ot co. Cena sukcesu. Sukces dawał przyjemność i poczucie dumy, ale kazał sobie słono za to płacić. Ceną był rosnący brak zaufania do ludzi, bardziej krytyczne spojrzenia na świat. Jakoś mu to dotąd nie przeszkadzało. Nigdy nie grzeszył zbytnim zaufaniem do ludzi. Lepiej brać świat takim, jakim naprawdę jest, niż patrzeć na niego przez różowe okulary. Zasadzie tej umiał podporządkować całe swoje życie. Również Briannę i swój do niej stosunek. Brianna będzie prototypem jego bohaterki. Urocza, spokojna, zrównoważona kobieta z lodowatym błyskiem w tajemniczych oczach, trawiona ogniem i szarpana niepokojem pod powłoką chłodu. O czym marzyła, czego się bała? Odpowie na te pytania, tworząc kobietę swoich wyobrażeń. Czy była zazdrosna o swoją wspaniała, utalentowaną siostrę? Co czuje wobec wymagającej matki? Czy pragnie jakiegoś mężczyzny i kto pragnie jej? Musiał odpowiedzieć na te pytania, żeby poznać Briannę Concannon. Podświadomie czuł, że powinien uzyskać odpowiedź, zanim zacznie swoją opowieść. Idąc uśmiechał się do siebie. Musi się dowiedzieć, ponieważ właśnie tego chce. Nigdy nie miał obiekcji, szperając w cudzych myślach i doświadczeniach. Zatrzymał się i powolutku obracał się wkoło. Oto miejsce, pomyślał, w którym człowiek może się zatracić. Pasma zielonych pól, pocięte szarymi wstęgami szarych murów... Ranek był tak pogodny, tak jasny, że widział błysk w oknach odległych domów, pranie łopoczące na sznurze. Zdawało się, że niebo jest płynnym błękitem, jak na kolorowej pocztówce. A jednak na zachodzie gromadziły się już chmury, a ich purpurowe krawędzie wróżyły burzę. Tutaj, w miejscu, które robiło wrażenie środka skrystalizowanego świata, czuł zapach trawy i krów, odległego morza i ledwo wyczuwalną woń dymu z komina. Wiatr szumiał w trawach, a ptak wyśpiewywał radośnie pochwałę dnia. Czuł się trochę winny, że osadzi choćby fikcyjne morderstwo w tym krajobrazie. Pozostało mi sześć miesięcy, pomyślał. Sześć miesięcy, zanim jego następna książka ukaże się na półkach, a on da się wciągnąć w wir wywiadów i imprez promocyjnych. Miał przed sobą sześć miesięcy, aby przelać na papier opowieść, którą już snuł w głowie. Sześć miesięcy, by cieszyć się tym skrawkiem ziemi i ludźmi ją zamieszkującymi. Potem ten zakątek opuści, jak opuszczał dziesiątki innych miejsc, setki innych ludzi, i przeniesie się gdzie indziej. To była jego specjalność: przenosić się z miejsca na miejsce. Gray przeskoczył szary mur i znalazł się na sąsiednim polu. Kamienny krąg natychmiast podziałał na jego wyobraźnię. Widział większe cuda natury, stał w cieniu Stonehenge i czuł jego potęgę. Ten krąg nie miał więcej niż osiem stóp wysokości, największy głaz nie przekraczał wysokości człowieka. Ale znalezienie go tutaj, tkwiącego samotnie pośród przeżuwających krów, wydało się Grayowi czymś niezwykłym. Kto i dlaczego go zbudował? Zafascynowany Gray obszedł go najpierw po zewnętrznej stronie. Tylko dwie belki pozostały na swoim miejscu, reszta zapadła się jakiejś burzliwej nocy. Przynajmniej miał nadzieję, że stało się to podczas burzliwej nocy, a huk spadających bali wibrował pośród ciemności jak ryk pogańskiego bożka. Przyłożył dłoń do największego kamienia. Był ciepły na powierzchni od słońca, ale Gray wyczuł jego wewnętrzny chłód. Czy potrafi to wykorzystać, zastanawiał się. Wpleść do akcji to miejsce i echa dawnej magii? Czy popełniano tu morderstwa? Wszedł do środka koła utworzonego przez kamienie. Może składano tu ofiarę na ołtarzu, dokonywano obrządku, podczas którego krew rozpryskiwała się, plamiąc zieloną trawę i kamienne bloki. A może oddawano się miłości. Ciała splecione ciasno pośród wilgotnych, chłodnych traw, księżyc w pełni nad głowami kochanków. Kamienie na straży kobiety i mężczyzny zatraconych w namiętności.
Widział oba obrazy z równą jasnością, ale druga wizja przemawiała do niego o wiele silniej. Wydawało mu się, że widzi Briannę leżącą w trawie z rozrzuconymi włosami, ramionami uniesionymi nad głową. Jej skóra jest biała jak mleko, smukłe plecy ma wygięte w łuk, on się w niej zatapia, a ona wykrzykuje jego imię, ryjąc paznokciami w kształcie migdałów jego plecy. Ciało Brianny przywiera do niego coraz mocniej i mocniej, coraz głębiej, aż... - Dzień dobry panu! - Jezu! - Gray odskoczył w tył. Dyszał ciężko, w ustach mu zaschło. Później, obiecał sobie, później się z tego pośmieje. Teraz oderwał się z trudem od swoich erotycznych wizji i skupił uwagę na mężczyźnie, który wszedł w krąg kamieni. Był smagły, uderzająco przystojny, ubrany w proste, zwykłe ubranie farmera. Koło trzydziestki, ocenił Gray, jeden z tych niezwykłych smagłych Irlandczyków o włosach i oczach czarnych jak sadza. Oczy te patrzyły przyjaźnie, trochę kpiąco. Pies Brianny biegł za nim w radosnych podskokach. Poznawszy Graya, Con powitał go machnięciem ogona. - Interesujące miejsce - powiedział mężczyzna śpiewnym, zacho-dnioirlandzkim dialektem. - Nie spodziewałem się znaleźć tu podobnej budowli. - Trzymając dłoń na łbie Cona, Gray wszedł pomiędzy głazy. - Nie jest zaznaczona na żadnej mapie turystycznej. - Faktycznie, nie jest. To nasza prywatna budowla, ale nie przeszkadza nam, gdy ktoś sobie na nią od czasu do czasu popatrzy. Pan jest pewnie tym jankesem Brie. - Wyciągnął do Graya szeroką, twardą dłoń. - Jestem Murphy Muloon. - Właściciel tratującej róże krowy. Murphy skrzywił się boleśnie. - Chryste, ona mi tego nigdy nie zapomni. A przecież odkupiłem wszystkie krzaczki, co do jednego. Można by pomyśleć, że ta krowa stratowała jej pierworodnego. - Spojrzał na Cona, szukając u niego poparcia. Pies usiadł, przekrzywił głowę, ale zachował swoją opinię dla siebie. -Więc mieszka pan w Blackthorn, tak? - Tak. Na razie zapoznaję się z atmosferą tego miejsca. - Rozejrzał się. - Zdaje się, że znajduję się na pana ziemi? - Nie strzelamy już do nieproszonych gości. Nie te czasy. - Bardzo mnie to cieszy. - Gray przyjrzał się ponownie swemu rozmówcy. Było w tym człowieku coś solidnego, przyjaznego. - Odwiedziłem wczoraj wieczorem pub O'Malleya. Piłem piwo z gościem o nazwisku Rooney. - Chce pan powiedzieć, że postawił mu pan piwo. - Dwa. - Gray odwzajemnił uśmiech. - Zrewanżował mi się solidną porcją miejscowych plotek. - Z których część może być nawet prawdziwa. - Murphy podsunął Grayowi paczkę papierosów. Gray potrząsnął głową i wsadził kciuki w kieszenie spodni. Palił tylko wtedy, kiedy pisał. - Wspomniał, zdaje się, również o panu. - Nie wątpię. - Młodemu Murphy'emu brakuje jednego - zaczął Gray, parodiując Rooneya. Murphy parsknął śmiechem. - Dobrej żony i paru silnych synów, żeby uprawiali z nim ziemię. Ale on szuka doskonałości, ten Murphy, a na razie spędza noce sam w zimnym łóżku. - I to mówi Rooney, który większość nocy spędza w pubie, ponieważ, jak sam twierdzi, żona swoją obecnością wpędza go w alkoholizm. - O tym również wspominał. - Gray uznał, że czas zapytać o najbardziej interesującą go sprawę. - Mówił, że ponieważ ten strojniś sprzątnął panu Maggi sprzed nosa, tylko patrzeć, jak zacznie się pan ubiegać o jej młodszą siostrę. - O Brie? - Murphy potrząsnął głową i wydmuchnął dym. - To byłoby tak, jakbym starał się o młodszą siostrę. - Nadal się uśmiechał, ale nie spuszczał oczu z Graya. - Czy to chciał pan wiedzieć, panie Thane? - Gray. Tak, to właśnie chciałem wiedzieć. - Więc powiem panu, że droga wolna. Ale niech się pan strzeże. Czuwam nad moimi siostrami. - Murphy z satysfakcją zaciągnął się dymem. - Zapraszam pana do siebie na filiżankę herbaty. - Skorzystam z zaproszenia, ale nie dzisiaj. Mam parę rzeczy do zrobienia. - Wobec tego nie nalegam. Lubię pana książki - powiedział tak zdawkowo, że Gray miał wątpliwości, czy można to uznać za komplement. - W Galway jest księgarnia, którą warto odwiedzić.
- Mam taki zamiar. - Na pewno pan trafi. Proszę przekazać pozdrowienia Briannie. Może pan wspomnieć, że w mojej spiżarni nie ma już ani okruszyny ciasta. -Uśmiechnął się szeroko. - Biorę ją na litość. Gwizdnąwszy na psa, który przysnął u jego stóp, Murphy odszedł swobodnym krokiem człowieka, który stąpa po własnej ziemi. Brianna wróciła do Blackthorn po południu, zmęczona i podenerwowana. Z ulgą stwierdziła, że Graya nie ma w domu. Na kuchennym stole znalazła wiadomość nabazgraną pospiesznie na karteluszku. “Dzwoniła Maggie. Murphy'emu skończyło się ciasto". Dziwna wiadomość, pomyślała. Dlaczego Maggie zawiadamia ją, że Murphy chce ciasta? Brianna odsunęła kartkę z westchnieniem. Odruchowo nastawiła wodę na herbatę, wyłożyła składniki potrzebne do kurczaka w potrawce i nagle się załamała. Usiadła ponownie przy stole i złożyła głowę na dłoniach. Nie płakała. Łzy nie zdadzą się na nic, niczego nie zmienią. Maeve miała jeden ze swoich złych dni. Nic, tylko zgryźliwe uwagi, pretensje, oskarżenia. Może te złe dni wydają się gorsze niż kiedyś, ponieważ przez ostatni rok było ich niemal tyle co dobrych? Maeve kochała swój domek, choć nie przyznałaby się do tego za nic na świecie. Lubiła Lottie Sullivan, emerytowaną pielęgniarkę, którą Brianna i Maggie zatrudniły jako damę do towarzystwa. Jednak nie wyznałaby tego nawet na mękach. Zdaniem Brianny, matka znalazła wreszcie tyle zadowolenia, ile to było możliwe przy jej usposobieniu. Maeve nigdy jednak nie zapomniała, że zawdzięcza Maggie każdy kęs chleba, który bierze do ust. I świadomość ta wciąż była powodem jej irytacji. Tego dnia Maeve postanowiła odegrać się na młodszej córce, narzekając na świat i ludzi. Brianna poczuła się nagle strasznie zmęczona, zwłaszcza że odnalezienie na strychu listów stało się dla niej dodatkowym stresem. Przymknęła oczy i pozwoliła sobie na marzenia. Pragnęła, aby matka była szczęśliwa, żeby odzyskała całą radość życia, jaką musiała odczuwać w młodości. Najbardziej zaś ze wszystkiego pragnęła kochać matkę całym sercem, nie tą chłodną, bolesną miłością, wynikającą z poczucia obowiązku. I pragnęła rodziny. Pragnęła, by jej dom wypełniła miłość, śmiech, głosy kochanych ludzi, nie tylko przelotnych gości. Brianna pomyślała, że gdyby można było wymienić marzenia na monety, byłaby bogata jak Midas. Podniosła głowę, wiedząc, że przygnębienie i zmęczenie miną, gdy tylko zabierze się do pracy. Gray dostanie na obiad kurczaka w potrawce. A Murphy, niech go Bóg błogosławi, swoje ciasto. Rozdział czwarty Po paru dniach Brianna poznała przyzwyczajenia Graya i dopasowała do nich swój rozkład zajęć. Lubił jeść - nie zdarzyło się, żeby za coś podziękował - ale wkrótce przekonała się, że nie przestrzega pór posiłków. Uznała więc, że kiedy przychodzi do kuchni, jest głodny, i, niezależnie od pory dnia, stawiała przed nim talerz z jedzeniem. Lubiła patrzeć, jak pałaszuje ze smakiem. Prawie codziennie wyruszał na swoje wędrówki. Jeżeli o to prosił, udzielała mu wskazówek lub proponowała nowe trasy. Ale zazwyczaj wyruszał z mapą, notatnikiem i aparatem fotograficznym. Sprzątała wtedy jego pokój. Robiąc porządki, można się wiele nauczyć o człowieku, po którym się sprząta. Brianna stwierdziła, że Grayson Thane dba wyłącznie o rzeczy będące jej własnością. “Gościnne" ręczniki nigdy nie leżały na podłodze zbite w mokry kłąb, na blatach nie było mokrych krążków po filiżankach i kieliszkach. Nie szanował natomiast rzeczy, które sam posiadał. Oskrobywał z błota buty, żeby nie zabrudzić jej podłóg, ale nigdy tych butów nie czyścił i nie pastował. Robiła to więc za niego. Jego ubrania miały metki z najlepszych sklepów na świecie. Ale nie znały żelazka, a Gray rzucał je najczęściej na oparcie krzesła lub wciskał na oślep do szafy. Z czasem zaczęła prać jego brudne rzeczy razem z własnymi i musiała przyznać, że rozwieszanie jego koszul na sznurze sprawia jej przyjemność. Nie przechowywał zdjęć przyjaciół ani rodziny, nie zrobił nic, by nadać osobisty charakter pomieszczeniu, w którym mieszkał. Trzymał jedynie książki - kryminały, powieści grozy, powieści szpiegowskie, romanse, klasykę, książki o procedurze policyjnej, broni i morderstwach, książki traktujące o psychologii, mitologii, czarnej magii, mechanice samochodowej - musiała się uśmiechnąć - a nawet o architekturze i zoologii. Nie istniała chyba dziedzina, którą by się nie interesował. Wiedziała, że woli kawę, choć i herbatę wypije, jeżeli będzie dostatecznie mocna. Dorównywał energią dziesięciolatkowi i jak on lubił słodycze. Był wścibski - nie istniało pytanie, które wzdragałby się zadać. Ale miał w sobie wiele delikatności,
co sprawiało, że trudno się było na niego gniewać. Chętnie pomagał jej w cięższych pracach i zauważyła, że karmi Cona cichaczem, kiedy myśli, że ona nie widzi. W sumie był to znakomity układ - on zapewniał jej towarzystwo, dochód i pracę, którą kochała. Ona zapewniała mu wygodny pobyt. A jednak nie czuła się przy nim swobodnie. Nigdy nawet nie napomknął o tamtej chwili zatracenia się, ale Brianna była jej zawsze świadoma. Serce biło jej żywiej, kiedy wchodziła do pokoju i on tam był, ciało ogarniał żar, kiedy zwracał na nią złociste oczy i po prostu patrzył. Brianna winiła za to siebie. Od lat nie czuła tak głębokiego pociągu do mężczyzny, na pewno od czasu, gdy Rory McAvery pozostawi! ją ze złamanym sercem i pustką w życiu. Ponieważ Grayson Thane jest tylko jej gościem, musi zdławić to uczucie. Ale wygładzając kołdrę i strzepując jego poduszkę, zastanawiała się, dokąd wybrał się tym razem. Gray nie zawędrował daleko. Tego ranka zdecydował się na pieszy spacer i ruszył w dół wąską drogą, nad którą zawisło posępne, groźne niebo. Minął przybudówki, szopę, w której stał traktor i leżały bele siana, które ktoś zwiózł przed deszczem. To pewnie Murphy, pomyślał i zaczął się zastanawiać, jak to jest być farmerem. Posiadać ziemię, być za nią odpowiedzialnym. Orać, siać, pilnować jak rośnie. Spoglądać na niebo i wyczuwać w powietrzu zmianę pogody. To nie życie dla Graysona Thane, pomyślał, choć zdawał sobie sprawę, że innym może wydać się pociągające. W sposobie, w jaki poruszał się Murphy Muldoon, znać było dumę posiadacza, kogoś, kto wie, że ma pod stopami kawałek swojej własności. Ale posiadanie ziemi - czy w ogóle czegokolwiek - oznaczało utratę wolności. Będzie musiał zapytać Murphy'ego, co on o tym sądzi. Z miejsca, w którym stał, Gray widział dolinę i wznoszące się naprzeciwko pasmo wzgórz. Z oddali dobiegło radosne poszczekiwanie psa. Może Con wyruszył na poszukiwanie przygód, by potem wrócić do domu i złożyć łeb na kolanach Brianny. Gray pozazdrościł psu przywileju. Skrzywił się z niesmakiem i wepchnął ręce w kieszenie spodni. Robił co w jego mocy, żeby trzymać te ręce z dala od swojej seksownej gospodyni. Powiedział sobie, że Brianna nie upina włosów w luźny kok ani nie nosi tych wykrochmalonych fartuchów po to, żeby go oczarować. Ale oczarowała z kretesem. Mało prawdopodobne, by biegała po domu ze szczotką, pachnąc łąką i goździkami po to, by doprowadzić go do szaleństwa. Ale udało jej się znakomicie. Fascynowała go nie tylko w sensie fizycznym, co było wystarczająco kłopotliwe. Fascynowała go otaczająca ją aura tajemniczości i smutku. Chciał przebić się przez niewidoczny mur chłodnej rezerwy i dowiedzieć się, co ją trapi. Oczywiście nie miał zamiaru się angażować. Był po prostu ciekawy. Szczere zainteresowanie ludźmi i współczująca natura pozwalały mu łatwo nawiązywać przyjaźnie. Ale prawdziwa przyjaźń, taka która każe człowiekowi martwić się i tęsknić, nie leżała w jego życiowych planach. Grayson Thane podróżował często i bez zbędnego bagażu. Zatrzymał się na widok małego bungalowu z frontowymi drzwiami pomalowanymi na karmazynowo. Do południowej ściany bungalowu przylegał drewniany szkielet przybudówki, nie mniejszy niż sam dora. Hałdy ziemi pozostałe po wykopaniu fundamentów zmieniły się w wielką górę błota, która zachwyciłaby każdego pięciolatka. Mały bungalow przy drodze, przypomniał sobie Gray. Czyżby tutaj właśnie mieszkała siostra Brianny i jej szwagier? Uznawszy, że karmazynowe drzwi są dziełem Maggie, pchnął furtkę. Przez następne parę minut zabawiał się oglądaniem drewnianej konstrukcji. Buduje to jakiś przytomny gość, pomyślał. Szkielet był mocny, materiały w najlepszym gatunku. Przybudówka dla dziecka, domyślił się, maszerując na tyły domu. Dopiero wtedy dostrzegł budynek w ogrodzie. Pracownia Maggie. Zadowolony z nowego odkrycia, Gray zeskoczył ze sterty desek i ruszył przez podmokły trawnik. Dobrnąwszy do budynku, osłonił dłonią oczy i zajrzał do środka przez szybę. Zobaczył piece, półki i narzędzia, które pobudziły jego ciekawość i wyobraźnię. Na półkach stały nie dokończone prace. Bez cienia skrupułów odsunął się od okna i sięgnął do klamki. - Łapy ci poprzetrącam! Odwrócił się. Maggie stała w tylnych drzwiach bungalowu z parującym kubkiem w ręku. Ubrana była w wielki sweter, wytarte sztruksowe spodnie, a na czole miała groźnego marsa. Gray uśmiechnął się
do niej radośnie. - Tu pracujesz? - Tak. Jak traktujesz ludzi, którzy nachodzą cię nie proszeni w pracowni? - Nie mam pracowni. Może oprowadzisz mnie po swojej? Nie starała się nawet zdławić przekleństwa. - Odważny z ciebie gość, co? Dobra, i tak nie mam nic innego do roboty. Ten facet wychodzi z domu - pożaliła się, idąc przez trawnik -nawet mnie nie budzi, tylko zostawia kartkę, żebym zjadła porządne śniadanie i siedziała z nogami w górze. - Usłuchałaś? - Może bym i usłuchała, gdyby ktoś nie kręcił się po moim podwórzu. - Przepraszam. - Ale nadal się uśmiechał. - Kiedy spodziewasz się dziecka? - Na wiosnę. - Złagodniała, wbrew sobie. Wystarczyła jedna uwaga o dziecku. - Zostało mi jeszcze Bóg wie ile tygodni, i jeżeli ten człowiek nie przestanie wokół mnie skakać, będę musiała go zabić. No wchodź, skoro już tu jesteś. - Widzę, że gościnność jest tradycją Concannonów. - Nie jest. - Dopiero teraz się uśmiechnęła. - Brianna zagarnęła całą porcję dobroci przypadającą na naszą rodzinę. Wolno ci patrzeć - ostrzegła, otwierając drzwi. - Nie wolno dotykać, bo połamię ci palce. - Tak, proszę pani. Wspaniale. - Przystąpił do zwiedzania od chwili, gdy przekroczył próg. Chodził wzdłuż półek, pochylał się nad piecami. -Studiowałaś w Wenecji, prawda? - Prawda. - Jak to się stało, że zaczęłaś to robić? Boże, nie znoszę, kiedy ludzie zadają mi to pytanie. Nie odpowiadaj na nie. - Roześmiał się i podszedł do pieca szklarskiego. Świerzbiły go palce. Ostrożnie obejrzał się na Maggie, oceniając swoje szansę. - Jestem od ciebie większy. Skinęła głową. - Mam paskudniejszy charakter. - Ale odtajała na tyle, by własnoręcznie podać mu rurę. Obrócił ją w dłoniach. - Wspaniałe narzędzie zbrodni. - Użyję go następnym razem, gdy ktoś przeszkodzi mi w pracy. - Więc jak to się robi? - Zerknął na rysunki rozłożone na stole. -Sama wykonujesz szkice? - Najczęściej tak. - Popijała herbatę, nie spuszczając z niego wzroku. Prawdę powiedziawszy, w sposobie, w jaki się poruszał, lekko i płynnie, było coś, co sprawiło, że zatęskniła za szkicownikiem i ołówkiem. - Masz ochotę na krótką lekcję? - Zawsze. Musi tu być dość gorąco, kiedy piece pracują. Roztapiasz mieszankę i co dalej? - Robię porcję masy szklanej - zaczęła. W ciągu trzydziestu, minut opisała mu dokładnie proces ręcznego wydmuchiwania wazonu. Facet lubi zadawać pytania, stwierdziła. Intrygujące pytania, to musiała przyznać, pytania wykraczające poza aspekt techniczny. Chciał poznać proces twórczy, który się za nim krył. Z tym poradziłaby sobie śpiewająco, trudniej było oprzeć się entuzjazmowi tego człowieka. Więc zamiast zbywać go ogólnikami, odpowiadała na jego pytania, demonstrowała, śmiała się z nim razem. - Jeszcze trochę, a zatrudnię cię jako pomocnika. - Ubawiona, potarła dłonią brzuch. - Zapraszam cię na herbatę. - A nie masz przypadkiem ciasteczek Brianny, wiesz, tych herbatników? Maggie uniosła brwi. - Tak się składa, że mam. Chwilę później Gray siedział w kuchni Maggie i zajadał herbatniki imbirowe. - Przysięgam, że mogłaby je sprzedawać. Zrobiłaby na nich majątek. - Prędzej rozda je dzieciom we wsi. - Dziwię się, że sama ich nie ma. - Zrobił krótką pauzę. - Nie zauważyłem, żeby kręcił się koło niej jakiś facet. - A jesteś spostrzegawczy, prawda, Graysonie Thane? - Taki zawód. Ona jest piękną kobietą. - Trudno zaprzeczyć. - Maggie nalała wrzątku do dzbanka na herbatę. - Mam to z siebie wydusić, tak? W porządku. Ma kogoś czy nie? - Mógłbyś sam ją o to zapytać. - Maggie postawiła dzbanek na stole, poirytowana. Spojrzała na Graya spode łba. Ma facet talent do wyciągania człowieka na zwierzenia. - Nie! - Postawiła przed nim kubek
trochę zbyt gwałtownie. - Nie ma nikogo. Odsyła ich do diabła albo mrozi spojrzeniem. Woli spędzić życie chodząc wokół swoich pensjonariuszy i gnając na złamanie karku do Ennis na każde zawołanie naszej matki. Poświęcanie się jest specjalnością naszej świętej Brianny. - Martwisz się o nią - szepnął Gray. - Co ją trapi, Maggie? - Sprawy rodzinne. Lepiej nie wtykać w nie nosa. - Dopiero teraz napełniła kubki. Westchnęła i usiadła. - Skąd wiesz, że coś ją trapi? - To widać. W jej oczach. Dokładnie tak jak teraz w twoich. - Wkrótce wszystko się ułoży. - Maggie wysiłkiem woli odsunęła od siebie myśl o Amandzie. - Zawsze pchasz się ludziom z butami do duszy? - Jasne. - Łyknął herbaty. Była dość mocna, by postawić na nogi umarłego. Doskonała. - Jako pisarz nie mam wyjścia, muszę być wścib-ski. - Jego oczy spoważniały. - Lubię ją. Nie sposób jej nie lubić. Nie mogę patrzeć, jak się męczy. - Przydałby jej się przyjaciel. Masz talent do wyciągania ludzi na zwierzenia. Wypróbuj go na niej. Ale uważaj - dodała, zanim Gray zdołał coś powiedzieć. - Ona jest wrażliwa. Jeżeli ją zranisz, wydrapię ci oczy. - Wyraziłaś się jasno. Czas zmienić temat, pomyślał. Rozsiadł się wygodnie, wspierając obutą stopę o kolano. - Co to za historia z tobą i kolegą Murphym? Czy ten facet z Dublina naprawdę sprzątnął mu cię sprzed nosa? Szczęśliwie udało jej się przełknąć herbatę. Zaczerpnęła powietrza i wybuchnęła śmiechem. - Opowiadacie sobie dowcipy? - odezwał się Rogan od drzwi. - Weź głęboki oddech, robisz się czerwona. - Rany! - Odetchnęła spazmatycznie i wyciągnęła rękę do męża. - Przedstawiam ci Graysona Thane'a. Właśnie się zastanawiał, czy zdobyłeś mnie przeszedłszy po trupie Murphy'ego. - Po twoim trupie - zażartował. - Musiałem wbić Maggie trochę rozumu do głowy. Miło mi pana poznać - dodał, podając Grayowi wolną rękę. - Spędziłem z pana książkami wiele miłych godzin. - Dziękuję. - Gray dotrzymuje mi towarzystwa - powiedziała Maggie. - Jestem teraz w zbyt dobrym humorze, by nawrzeszczeć na ciebie, że nie obudziłeś mnie rano. - Potrzebujesz dużo snu. - Nalał sobie herbaty i skrzywił się przy pierwszym łyku. - Chryste, Maggie, naprawdę musisz robić taką siekierę? - Tak. - Pochyliła się i wsparła podbródek na dłoni. - Z jakiej części Ameryki pochodzisz, Gray? - Z żadnej w szczególności. Kręcę się. - Masz przecież jakiś dom. - Nie mam. - Zjadł następnego herbatnika. - Przy moim trybie życia nie potrzebuję domu. Zadziwiające, pomyślała Maggie. Przekrzywiła głowę i przyglądała mu się badawczo. - Jeździsz po prostu z miejsca na miejsce w tym, co masz na grzbiecie? - Jest tego trochę więcej, ale w zasadzie do tego sprawa się sprowadza. Czasem kupuję coś, czemu nie mogę się oprzeć - choćby tę twoją rzeźbę. Mój wydawca i agent pracują w Nowym Jorku, więc wynajmuję tam lokal, rodzaj przechowalni bagażu i zaglądam raz, dwa razy do roku. Mogę pisać wszędzie - wzruszył ramionami. - Więc piszę. - A twoja rodzina? - Wścibiasz nos w nie swoje sprawy, Margaret Mary. - To on zaczął - odcięła się Roganowi. - Nie mam rodziny. Wybraliście już imię dla dziecka? - zapytał Gray, zgrabnie zmieniając temat. Maggie rzuciła mu kose spojrzenie. Zanim zdążyła przemówić, Rogan ścisnął ją pod stołem za kolano. - Jakoś nie możemy dojść do porozumienia. Mamy nadzieję wybrać imię, zanim dziecko pójdzie na studia - powiedział Rogan gładko, kierując rozmowę na bezpieczne tory. Rozmawiali chwilę, nie poruszając już żadnych osobistych spraw, po czym Gray pożegnał się i wyszedł. Ledwo zamknęły się za nim drzwi, Maggie zabębniła palcami o stół. - Dowiedziałabym się czegoś o nim, gdybyś mi nie przeszkodził. - To nie twoja sprawa. - Rogan pochylił się i pocałował ją w usta. - Nie byłabym tego taka pewna. Nawet mi się podoba. Ale ma taki wyraz oczu, kiedy mówi o Briannie... I to podoba mi się znacznie mniej. - To również nie twoja sprawa. - Ona jest moją siostrą.
- I potrafi świetnie o siebie zadbać. - Co ty możesz o tym wiedzieć? - powiedziała Maggie gderliwie. -Mężczyznom zawsze się wydaje, że znają kobiety, a prawda jest taka, że wiedzą o nich żałośnie mało. - Znam ciebie, Margaret Mary. - Płynnym ruchem wyłuskał ją z fotela i wziął na ręce. - Co ty robisz? - Zabieram cię do łóżka, gdzie rozbiorę cię do naga i będę się z tobą kochał. - Doprawdy? - Odrzuciła włosy. - Próbujesz po prostu odwrócić moją uwagę od tematu. - Zobaczmy, czy mi się to uda. Uśmiechnęła się i objęła go za szyję. - Myślę, że powinnam dać ci szansę. Kiedy Gray wrócił do Blackthorn Cottage, zastał Briannę na kolanach, pastującą podłogę powolnymi, niemal pieszczotliwymi ruchami. Złoty krzyżyk, który nosiła czasem na szyi, kołysał się jak wahadło na cienkim łańcuszku, połyskując w słońcu. Miała włączone radio i śpiewała po irlandzku. Oczarowany, podszedł do niej i przykucnął. - O czym jest ta piosenka? Drgnęła przestraszona. Poruszał się cicho jak kot. Brianna zdmuchnęła z twarzy opadające włosy i dalej woskowała podłogę. - O wojnie. - Ale to jest radosna melodia - zaprotestował. - Och, my, Irlandczycy, lubimy walczyć. Wróciłeś wcześniej niż zwykle. Zjesz podwieczorek? - Nie, dziękuję. Jadłem u Maggie. Podniosła na niego wzrok. - Byłeś u Maggie? - Poszedłem na spacer i trafiłem do niej. Oprowadziła mnie po swojej pracowni. Brianna roześmiała się, ale widząc, że on nie żartuje, przysiadła na piętach. - Jakim sposobem udało ci się ją do tego nakłonić? - Poprosiłem. - Uśmiechnął się. - Na początku trochę się boczyła, ale jej przeszło. - Przechylił się ku Briannie i wciągnął w nozdrza powietrze. -Pachniesz cytryną i woskiem do podłóg. - Nic w tym dziwnego. - Musiała odchrząknąć. - Tym właśnie smaruję podłogę. - Z jej gardła wyrwał się cichy, zdławiony okrzyk, kiedy wziął ją za rękę. - Powinnaś nosić rękawiczki do takiej pracy. - Przeszkadzają mi. - Chciała cofnąć rękę, ale trzymał ją mocno. Próbowała przybrać surowy wyraz twarzy i poniosła klęskę. - Ty mi przeszkadzasz. - Zaraz się wyniosę. - Wygląda tak cholernie pięknie, kiedy klęczy na podłodze ze szmatą do polerowania i zarumienionymi policzkami. - Wybierzmy się gdzieś razem wieczorem, Brie. Na kolację. - Ja... Muszę oporządzić baraninę - wyjąkała. - Przetrzyma jeden dzień, prawda? - Tak, ale... Jeżeli sprzykrzyła ci się moja kuchnia...? - Brianno! - powiedział łagodnie. - Chcę zaprosić cię na kolację. - Dlaczego? - Ponieważ jesteś śliczna. Przesunął wargami po jej palcach. Serce utkwiło jej w przełyku. - Ponieważ uważam, że byłoby miło, gdyby ktoś inny odwalił za ciebie gotowanie i zmywanie. - Lubię gotować. - Ja lubię pisać, ale dobrze mi robi czytanie czegoś, nad czym pocił się ktoś inny. - To nie to samo. - Absolutnie to samo. - Spojrzał na nią przenikliwie. - Nie boisz się chyba być ze mną sama w publicznej restauracji, prawda? - Co za głupstwa mówisz. - Właśnie tego się bała. - A więc jesteśmy umówieni. O siódmej. - Wiedząc, że nie należy przeciągać struny, Gray wstał i wyszedł z pokoju. Najpierw powiedziała sobie, że włoży byle co, po czym spędziła godzinę przed otwartą szafą. Zdecydowała się w końcu na prostą sukienkę z zielonej wełny, którą Maggie przywiozła jej z Mediolanu. Długie rękawy, wysoki kołnierz, wyglądała zupełnie zwyczajnie, skromnie i praktycznie, dopóki się jej nie włożyło. Miękka, cieniutka wełenka otulała ciasno ciało, odsłaniając więcej niż