Miss Pamela Lockhart i Miss Hannah Setteńngton,
chlubiące się posiadaniem
znakomitej Akademii Guwernantek
usiłując rozpaczliwie zapewnić sukces swojemu
przedsięwzięciu
oferują najlepsze usługi guwernantek, towarzyszek
i nauczycielek,
mogące zaspokoić wszelkie wymagania.
Nic zamierzają przy tym być zbyt drobiazgowe,
choć z pewnością nic zrobią nic niemoralnego
czy nielegalnego
Ju od dziś 1 lipca 1840 roku.
ROZDZIAŁ 1
To był najlepszy dzień w miesiącu, dzień wypłaty.
Panna Pamela Lockhart podskakiwała beztrosko, zmierzając w stronę domu.
Nie przejmowała się tym, e na ulicach w rezydencjalnej dzielnicy Londynu za-
częło padać i zbyt wcześnie zrobiło się ciemno, e była zziębnięta i
przemoczona, ani nawet e będzie musiała znów uczyć małą zupełnie
pozbawioną słuchu Lorraine Dagworth, jak zagrać na fortepianie „Twinkle,
twinkle little star", bowiem bez problemu otrzymała od matki dziewczynki
miesięczne wynagrodzenie. Udało jej się te , choć z pewnym wysiłkiem,
uzyskać zapłatę od lady Phillips. Ponadto zaś udzieliła lekcji tańca synowi lorda
Haggerty'ego i, zręcznie unikając obmacywania przez młodzieńca oraz
nieprzystojnej propozycji romansu z samym lordem, nie uraziła adnego z
obleśnych d entelmenów i dostała miesięczną pensję.
Owszem, praca guwernantki bywała trudna, a czasem wręcz obrzydliwa, lecz
dzień wypłaty, cudowny dzień wypłaty, wszystko wynagradzał. Podą ając na
skróty brudną, pełną śmieci uliczką, Pamela zadarła do góry głowę i,
wystawiając twarz na deszcz, roześmiała się głośno. Po czym gwałtownie się za-
trzymała.
Coś przytrzymało ją za suknię. Pewnie jakaś stercząca deska albo...
Jakiś ostry przedmiot wbił się w jej plecy, a zachrypnięty glos warknął:
− Daj mi tę sakiewkę, którą chowasz za pazuchą, panienko, a daruję ci ycie.
Pamela zamarła. Serce tłukło jej się jak oszalałe. Ten ostry przedmiot... nó !
Złodziej przyło ył jej nó do pleców! Mo e ją pchnąć. Mo e zabić.
Chciał jej ukraść pieniądze.
Czuła ostrze, a mę czyzna wysyczał prosto do jej ucha, zionąc smrodem
d inu i tytoniu:
− Powiedziałem - sakiewka. Nie mów, e jej nie masz. Widziałem, jak płaciłaś
w sklepie za truskawki.
Zacisnęła dłoń na torebce z zakupami. Deszcz padał bez przerwy. Wokół nie
było nikogo; wszyscy mający choć odrobinę rozsądku pospiesznie schronili się
w domach i zasiedli przed kominkami, grzejąc stopy. Na ulicy pozostała jedynie
ona, stanowiąc łatwy łup dla rozbójnika.
Ostrze no a znów dźgnęło ją w plecy, a rzezimieszek brutalnie złapał ją za
ramię.
− Oszalałaś? Powiedziałem, e masz mi oddać pieniądze, bo inaczej cię zabiję.
Ogarnęła ją rozpacz. Czuła wściekłość, gniew i zawód. Nó wbijał się coraz
głębiej.
− Chwileczkę, niech się zastanowię - szepnęła.
*
Panna Hannah Setterington uśmiechnęła się do zdenerwowanej
osiemnastolatki siedzącej w jej gabinecie przed jej biurkiem.
− Mogę ci znaleźć posadę - powiedziała Hannah. - Tym właśnie się zajmujemy
w naszej Akademii Guwernantek. Poniewa jednak polecamy nasze guwer-
nantki w najlepszym towarzystwie, ty zaś nie masz adnego doświadczenia,
będziesz musiała przez miesiąc poddać się intensywnemu szkoleniu, podczas
którego nauczysz się, jak radzić sobie w ró nych sytuacjach z dziećmi i z
pracodawcami.
Ciągle jeszcze mokra od deszczu dziewczyna zatrzęsła się i z tęsknotą
zerknęła w stronę buzującego na kominku ognia.
− Dziękuję, panno Setterington, ale... dopiero co przyjechałam z prowincji. Nie
mam gdzie mieszkać i... nie mam czym zapłacić... za adne nauki...
Przestrach dziewczyny wycisnął łzy z oczu Hannah. Kiedyś była równie
taka młoda, niepewna, zrozpaczona... Uciekała. Teraz była znacznie starsza i
mądrzejsza, panowała nad swoim yciem, ale nigdy nie potrafiła do końca
wymazać wspomnień. Podniosła się więc i powiedziała:
− Przesiądźmy się i porozmawiajmy. Tam będzie nam przytulniej. -
Poprowadziła dziewczynę w stronę ustawionych przy kominku foteli i
zaczekała, a młoda panna Murray zajmie wskazane miejsce. -Nie zapłacisz
nic za szkolenie i przez cały czas jego trwania pozostaniesz pod naszym
dachem.
Panna Murray podejrzliwie ściągnęła brwi.
− Dlaczego ktoś miałby mi wyświadczać tyle grzeczności, nie mając z tego
adnej korzyści? Pochodzę ze wsi, ale nie jestem głupia. Jestem porządną
dziewczyną.
− Miło mi to słyszeć - spokojnie odparła Hannah. - My jednak oczekujemy
zwrotu kosztów w zamian za mieszkanie i naukę. Znajdziemy ci posadę w ja-
kimś domu i otrzymamy wynagrodzenie od twojego pracodawcy, który
zapłaci nam za gwarancję uzyskania doskonale wykształconej guwernantki.
− Aha. - Panna Murray z powrotem opadła na fotel i rzekła: - Wydaje mi się...
wydaje mi się, e to bardzo rozsądne rozwiązanie.
− No właśnie. Przez pierwszy tydzień twojego szkolenia będziemy miały czas,
aby cię poznać bli ej i zdecydować, czy nadajesz się na wyśmienitą
guwernantkę, którą mogłybyśmy reprezentować, ty zaś zadecydujesz, czy
takie zajęcie naprawdę ci odpowiada.
Panna Murray wydmuchała nos w chusteczkę.
− Nie mam wyboru.
− Zawsze jest jakiś wybór. - Hannah nie zamierzała pozwolić, eby
dziewczyna zaczęła się nad sobą rozczulać. - Reprezentujemy kobiety o
ró nych charakterach. Niektóre uczą małe dzieci lepiej ni nieco starsze,
niektóre lepiej się sprawdzają jako guwernantki nadające uczniom ostatni
szlif, inne wreszcie są doskonałe jako towarzyszki osób starszych.
Panna Murray rozpogodziła się.
− Nie pomyślałam o tym. Kiedyś opiekowałam się moją babcią i bardzo
lubiłam to zajęcie.
Hannah skinęła głową.
− Sama widzisz. Udało nam się właśnie znaleźć twoją specjalność. Kształcimy
panny do towarzystwa, nauczycielki gry na fortepianie, haftu i tańca. Szczy-
cimy się tym, e potrafimy znaleźć osoby kompetentne, spełniające wszelkie
oczekiwania.
Usłyszała stukanie do drzwi frontowych - odgłos na tyle rzadki, e poderwał ją
na nogi. Naturalnie drzwi otworzy lokaj, ale ma przykazane, eby natychmiast
przyprowadzić klienta do niej.
− Nasza gospodyni czeka na ciebie na górze. Pani Knatchbull wska e ci
sypialnię, gdzie mo esz się rozpakować, a jutro dołączysz do dwójki naszych
uczennic przygotowujących się do zawodu.
Panna Murray zrozumiała od razu, e została odprawiona. Dygnęła grzecznie,
wzięła swoją torbę i ruszyła do drzwi.
Panna Murray, uśmiechając się skromnie, odsunęła się na bok, eby przepuścić
lokaja Cusheona, i zatrzymała się z otwartą buzią, gapiąc się na d entelmena,
który szedł tu za nim.
Hannah była zadowolona z takiej reakcji panny Murray, bo gdyby nie
dziewczyna, to ona sama byłaby najbardziej osłupiała. Ubrany zgodnie z
najnowszymi trendami mody, d entelmen był niezwykle, cudownie,
uwodzicielsko przystojny. Wysoki i długonogi, miał na sobie ciemnoniebieski
surdut podkreślający szerokość ramion. W dłoni dzier ył laskę ze złotą główką,
a na dłonie wciągnął rękawiczki ze skóry w kolorze surduta. Jego ciemne włosy,
obcięte tu nad brzegiem kołnierza, opadały swobodnymi lokami na czoło.
Dumny, arystokratyczny nos musiał być kiedyś złamany - Hannah oceniła
bezlitośnie, e pewnie w dzieciństwie, podczas upadku z kucyka. Spojrzenie
jego brązowych oczu było tak miękkie, e ka da kobieta mogłaby się w nim
zatracić. Poza tym w oczach mę czyzny kryła się inteligencja. Skoncentrował
wzrok na Hannah. Nie czekając na prezentację przez Cusheona, skłonił się
szybko.
− Panna Setterington, jak mniemam?
Hannah poczuła natychmiastową niechęć do mę czyzny. Niegrzeczny,
porywczy człowiek.
− Owszem, pan natomiast...?
− Devon Mathewes, lord Kerrich - ogłosił Cushe-on. Jedynie ktoś doskonale
znający starego lokaja mógłby ocenić, jak bardzo zirytowało go zarozumial-
stwo lorda.
Lord, nie dostrzegając niezadowolenia Cusheona i nie zwracając uwagi na
dygnięcie Hannah, wszedł do gabinetu pewien, e panna Setterington podą y za
nim.
Oczywiście pospieszyła za Kerrichem, a Cusheon stanął na stra y w drzwiach.
Lord Kerrich opadł na krzesło stojące przed biurkiem i oświadczył:
− Potrzebuję guwernantki.
Drzwi frontowe domu ponownie otworzyły się i cicho zamknęły. Hannah
miała nadzieję, e to Pamela, bowiem na dworze padało i zrobiło się ciemno.
Martwiła się o swoją przyjaciółkę, współwłaścicielkę Akademii Guwernantek,
dzień po dniu przemierzającą londyńskie ulice w poszukiwaniu pracy, która
pozwoliłaby przetrwać szkole w czasie pierwszych, krytycznych miesięcy.
Ale Hannah bała się spuścić z oczu swojego interesanta, który, jak
przypuszczała, był wdowcem z dziećmi.
− Przyszedł pan pod właściwy adres. Oferujemy usługi wyłącznie najlepszych
nauczycielek. Ile ma pan dzieci?
achnął się, jakby poczuł się ura ony.
− Dobry Bo e, nie mam dzieci!
Hannah, która właśnie siadała, zastygła bez ruchu.
− Słucham, milordzie?
− Nie rozumiesz, kobieto? Dziecko te mi będzie potrzebne.
ROZDZIAŁ 2
Na widok zaskoczenia Hannah, lord Kerrich przeciągnął dłonią po włosach.
− Dziecko. Potrzebne mi dziecko. Chcę sprawiać wra enie po-rząd-ne-go
człowieka. - Wyraźnie wymówił słowo „porządnego", jakby kobiety
zajmujące się uczeniem dzieci miewały trudności ze zrozumieniem
niektórych określeń.
Ale jego wyjaśnienia nie pozwoliły Hannah pojąć, o co mu chodzi.
− Mo e mógłby pan coś jeszcze wyjaśnić, milordzie? - zaproponowała.
Zacisnął zęby, jak zauwa yła Hannah, białe i równe i spojrzał na nią tak, jakby
to ona była winna trudnemu poło eniu, w jakim się znalazł. Kiedy zaczął
tłumaczyć, jego głos przesycony był kpiną:
− W naszym kraju są ludzie, którzy nie uwa ają mnie za porządnego
człowieka. Sądzą, e jestem rozpustnikiem. Don Juanem. Innymi słowy, e
nie mogę się zadawać z uczciwymi ludźmi.
Przez drzwi Hannah dostrzegła kobiecą sylwetkę. Pamela wróciła i teraz kryła
się przed wzrokiem gościa.
− Tak bardzo panu zale y, eby być postrzeganym jako porządny człowiek? -
Hannah trudno było w to uwierzyć. Nie sprawiał wra enia osoby
przejmującej się opinią publiczną.
− Mę czyzna kierujący się opiniami ignorantów jest tylko cieniem mę czyzny.
Właściwie mo na by go nazwać kobietą. - Zaśmiał się z własnego dowcipu.
Hannah nie zawtórowała mu.
Nic ądał jednak nawet takiej imitacji uprzejmości.
− Jestem bankierem. Mój dziadek zało ył Bank Mathewes. Byłby bardzo
rozczarowany, gdyby moja reputacja przyniosła uszczerbek firmie, dla której
pracował tak długo i z takim oddaniem. - Poprawiając krawat, dodał: -
Nikomu nie pozwolę na szarganie nazwiska Mathewes.
Choć jego słowa zabrzmiały niemal jak wspaniałe ślubowanie, Hannah
pomyślała cynicznie, e zapewne nie martwił się o bank i dobre imię rodziny,
ale przede wszystkim o swoje dochody.
− Smutne czasy nastały w Anglii, jeśli człowiek mający kochankę cieszy się
większym powa aniem ni mę czyzna, utrzymujący kontakty z większą licz-
bą kobiet.
− Wyraźna niesprawiedliwość - zakpiła. Zlekcewa ył jej sarkazm.
− Rzeczywiście. I dlatego chcę sierotę. Zabiorę dziecko do siebie do domu i
postaram się okazywać niezwykłą yczliwość. Zatrzymam znajdę, dopóki nie
odzyskam sympatii królowej, ale nie mo na oczekiwać, ebym przez cały ten
czas sam się zajmował bachorem!
Hannah zrozumiała wreszcie jego zamiary, a jego brak wra liwości odebrał jej
dech.
− Chciałby pan wynająć guwernantkę, która udałaby się do sierocińca i
znalazła panu na jakiś czas dziecko, by zamydlić oczy towarzystwu i samej
królowej? Milordzie, ani na moment nie mogłabym zmru yć oka, gdybym...
Pamela wyłoniła się z cienia i stanęła w drzwiach. Z włosami oblepiającymi
twarz i demonicznie błyszczącymi oczami wyglądała jak zmokła kura. Wbiła
wzrok w Hannah. Gwałtownie kiwając głową, wskazała najpierw na lorda
Kerricha, a potem na siebie.
Hannah przecząco pokręciła głową.
Lord Kerrich, sądząc, e Hannah kręci głową pod jego adresem, rozparł się w
fotelu i uśmiechnął szeroko, ukazując swe doskonale białe zęby.
− Skrupuły, panno Setterington? Nie mo e sobie pani na nie pozwolić.
Zało yła pani tę Akademię ledwie dwa miesiące temu i, o ile wiem, udało się
pani znaleźć propozycję tylko dla jednej guwernantki. Zresztą, jeśli się nie
pomyliłem, czytając zaproszenie, wychodzi za mą za wicehrabiego Ruskina
i jako jego ona raczej nie będzie przynosić szkole dalszych zysków. A pani i
pani guwernantki pracujecie jako nauczycielki tańca, eby związać koniec z
końcem.
Wiedział o wiele za du o. Hannah przenosiła wzrok z lorda na Pamelę, która
kontynuowała w drzwiach swoją pantomimę.
− Słucham plotek, panno Setterington. Mnóstwo z nich dotyczy pani szkoły i
tylko nieliczne są yczliwe. Potrzebujecie mnie. Potrzebujecie moich pienię-
dzy. - Wyciągnął z kieszeni portfel i poło ył czek na blacie biurka.
Chocia nie chciała patrzeć, nie była w stanie oderwać wzroku od jego
równego pisma. Nawet do góry nogami mogła odczytać sumę. Sto funtów.
Była szczęśliwa, e siedzi.
Ani jej, ani Pameli, te pieniądze nie były niezbędne. Spokojnie mogły prze yć
następny miesiąc, utrzymując się z tego, co Pamela zebrała dzisiaj. Ale... miały
do wykarmienia trzy młode istoty, trzy młode umysły do ukształtowania. Bez
tego nie uda się znaleźć dziewczętom odpowiedniej posady i nie dostaną zapłaty
za pośrednictwo. Los Cusheona, pani Knatchbull i kucharki tak e zale ał od
Hannah i Pameli. Hannah przyzwyczaiła się ju do codziennych, regularnych
posiłków. Jeśli nie zdarzy się nic nieprzewidzianego, w przyszłym miesiącu
mogłyby znaleźć pracę następnym dziewczętom i przyszłość Akademii
Guwernantek byłaby zapewniona.
Tak długo, jak długo nic złego się nie wydarzy...
− Bo tak właśnie działacie, prawda? Pobieracie opłatę, w zamian dając
gwarancje na usługi? Dobrze więc, ju teraz zapłacę dodatkowe pięćdziesiąt
funtów za odpowiednią guwernantkę i drugie pięćdziesiąt za znalezienie
właściwej sieroty. Ponadto pokryję wszelkie koszty, jakie guwernantka
poniesie, szukając dziecka. Nie wiem, ile dziś kosztuje kupienie dziecka, ale
stać mnie na to. Dwadzieścia pięć funtów miesięcznie dla guwernantki, która
będzie dla mnie pracowała, a na końcu, jeśli uda mi się przekonać królową
Wiktorię i niezwykle zasadniczą radę królewską, e jestem człowiekiem, któ-
ry... - w ostatniej chwili się powstrzymał, by się nie zdradzić - có , kiedy
znów królowa Wiktoria obdarzy mnie swoimi laskami, zapłacę wyrównanie
w wysokości dwustu funtów.
Hannah ledwo udało się zdusić jęk. Pameli się to nie udało i Hannah była
pewna, e lord Kerrich ją usłyszał. Nie odwrócił się jednak, tylko powiedział:
− Widzi pani? Nawet nasz tajemniczy słuchacz uwa a, e to ogromna suma,
warta starań.
Nie mylił się. Pamela kręciła się niecierpliwie, milcząco domagając się, by
Hannah przyjęła ofertę lorda. Ale Hannah robiła problemy.
− Milordzie, wspomniał pan o królowej. Nie mogę świadomie brać udziału w
oszukiwaniu naszej władczyni!
Wbił w nią wzrok.
− Nie zamierzam jej skrzywdzić, mam zamiar pomóc naszej monarchini, tak
jak to robiłem przez całe lata. To wszystko dla jej dobra.
Z jakiegoś powodu Hannah wierzyła mu. Ten człowiek o dumnej twarzy i
zimnym spojrzeniu miał swój honor. To nie był tandetny honor, ani nawet
zwykły, ludzki, ale coś, co stanowiło nieodrodną część jego istoty. Ściszając
głos, Hannah zauwa yła: - Pański plan jest taki bezduszny. Oparł się o oparcie
fotela, unosząc do góry ciemne, doskonale ukształtowane brwi.
− Bezduszny? Dlaczego?
− Chyba e zamierza pan adoptować dziecko.
− To byłoby zbyt wiele.
− Ma więc pan zamiar skłamać i powiedzieć dziecku, e je adoptuje, a potem je
porzucić?
− Nie widzę innego wyjścia. Dziecko nie mo e /nać szczegółów mojego planu.
- Poło ył obie dłonie na rączce laski i energicznie stuknął nią w podłogę.
− Panno Setterington, mieszkając ze mną dziecko będzie miało wszelkie
przywileje, a ponadto choć przez jakiś czas znajdzie się poza sierocińcem.
Nie mo e pani mówić, e to coś złego.
Hannah musiała się zgodzić. Jeszcze niedawno była panną do towarzystwa
pewnej niezwykle wra liwej damy. Wielokrotnie miała okazję odwiedzać
sierocińce i przytułki, dostarczając ubranie i jedzenie. Zawsze były to okropne
miejsca.
− Ale później, gdy dziecko będzie zmuszone wrócić...
− Pomogę chłopcu nauczyć się handlu i znajdę mu miejsce w moim
gospodarstwie. To minimum, które mogę zrobić. - Skupił surowe spojrzenie
na Hannah.- Ale najpierw musi mi pomóc odzyskać względy królowej. A
teraz moje oczekiwania.
− Dotyczące sieroty?
− Nie. Podejrzewam, e sieroty nie ró nią się zanadto od siebie. Moje
wymagania wobec guwernantki.
Mógł sobie być najprzystojniejszym mę czyzną, jakiego Hannah widziała w
yciu, ale powodował, e kręciło jej się w głowie od tych ądań, wymagań i
obrzydliwej zuchwałości. Ubijanie z nim interesu przypominało zawieranie
umowy z diabłem, a nieubłagany wyraz twarzy lorda sugerował, e w razie
sprzeciwu konsekwencje byłyby przykre. Owszem, dobrze znała takich lordów,
tak przekonanych o swej wy szości, e postępowali zgodnie z własną wolą, nie
bacząc na ogrom nieszczęścia, jakie powodowali. Wiedziała te , e jeśli nie
zachowa się z taktem, zarówno ona, jak i Akademia Guwernantek nie wyjdzie
na tym dobrze.
− Chciałby pan porozmawiać z naszymi guwernantkami? - zapytała.
− Powiem pani, czego oczekuję, a pani wybierze dla mnie właściwą osobę.
Hannah poczuła ulgę, gdy aktualnie miała do wyboru jedynie siebie bądź
Pamelę.
− A czego pan oczekuje?
− Prostej kobiety, której nie ponosi fantazja, twardo stąpającej po ziemi. I
starszej. - Zacisnął wargi. -Starszej niewiasty, która zapomniała ju o nadziei
na zamą pójście czy romans.
Hannah poczuła rozpacz. Ale Pamela gwałtownie wymachiwała rękami, nadal
ądając tej posady. Jakby nie była dokładnym przeciwieństwem osoby, której
oczekiwał przystojny lord Kerrich. Czy by oszalała?
Na widok wahania Hannah, lord zacisnął zęby.
− Panno Setterington, chyba zna pani moje motywy. Mam absolutnie dość roli
obiektu miłosnych westchnień. Muszę to znosić w swoim domu, bo moja
gospodyni upiera się, e obecność pokojówek jest niezbędna. Jeśli jednak
mam spędzać czas w towarzystwie guwernantki, muszę być pewien, e ta nie
będzie do mnie robić maślanych oczu czy, nie daj Bo e, nie wśliźnie się do
mojej sypialni. A zdarzyło się to ju z jedną z pokojówek.
− Miejmy nadzieję, e nic takiego się nie przydarzy. - Hannah korciło, eby
wybuchnąć śmiechem: lord Kerrich był taki szczery - i taki pró ny.
Właściwie, gdyby nie ądanie, aby guwernantka nie wyró niała się urodą,
Pamela byłaby idealną kandydatką. Mę czyźni jej nie interesowali. Wielo-
krotnie mogła wyjść za mą , ale zawsze odmawiała z wyniosłością.
Jednak lubiła dzieci, a one ją. Hannah nie rozumiała, czemu Pamela chce
wziąć udział w przedsięwzięciu, które musi się zakończyć zranieniem serca
jakiegoś dziecka. Kończąc rozmowę z lordem, wstała.
− Zobaczę, czy uda mi się znaleźć guwernantkę spełniającą pańskie
oczekiwania, milordzie, jednak niczego nie obiecuję.
Lord podniósł się równie .
− Proszę spróbować - rzekł. - W sytuacji, w jakiej się znalazłem, nie mogę
pomóc Akademii Guwernantek w zdobyciu szacunku i uznania. Obawiam
się, e mogę jedynie zaszkodzić. Ale pieniądze pozwolą pani zyskać czas,
eby wypracować reputację szkoły. A to - zmierzył ją spojrzeniem od stóp do
głów - uda się pani. Wygląda pani na osobę odnoszącą sukces wszędzie tam,
gdzie sobie to postanowi.
− Dziękuję, milordzie. - eby to tylko była zawsze prawda. - Wkrótce dam
panu znać o postępach w moich poszukiwaniach.
− Do przyszłego wtorku - rzucił. Dawało jej to cały tydzień. - Oczekuję, e
guwernantka sama się n mnie zamelduje.
Skinęła głową. Lord ruszył w stronę drzwi. Pamela wtopiła się w panujący w
głębi domu mrok, eby uniknąć spotkania z nim. Wychodząc, lord nie rozglądał
się na boki.
Hannah stalą bez ruchu za biurkiem, Pamela zaś za schodami, dopóki Cusheon
nie zamknął frontowych drzwi za lordem Kerrichem.
Wówczas ruszyły do przodu i obie kobiety spotkały się w przedpokoju, jak
para uzbrojonych przeciwników.
− Co to znaczy, e niczego mu nie obiecujesz? -zapytała Pamela. - Ja się tego
podejmę!
− Twoja ądza pieniędzy jeszcze cię wpędzi w kłopoty, Pam! Chyba nie
zamierzasz anga ować się w to przedsięwzięcie. Lord Kerrich proponuje
podły podstęp, mający na celu przekonanie jej królewskiej mości o
przyzwoitości mę czyzny, który nie ma jej ani krztyny.
− W młodości.... miałam okazję poznać jej wysokość.
Hannah wytrzeszczyła oczy. Wiedziała, e rodzice Pameli byli zamo ni i mieli
szerokie koneksje, lecz Pamela nigdy, przenigdy nie zdradziła, jak bardzo
upadła, kiedy dotknęła ją tragedia.
− Królowa była wtedy, a jestem pewna, e jest równie nadal, osobą umiejącą
właściwie oceniać innych. Ponadto zaś ma przy sobie mądrych doradców,
lorda Melbourne'a, a teraz tak e księcia Alberta. Moim zdaniem mo emy
wierzyć, e będzie chroniona przed machinacjami lorda.
Hannah nie mogła uwierzyć, e dotychczas Pamela tak wiele ze swej
przeszłości utrzymywała w sekrecie i e nadal, zdradziwszy ju tak du o o
swojej dawnej świetności, nie zamierza opowiedzieć nic więcej.
− Znasz więc lorda Kerricha?
Pamela miała poszarzałą twarz, a spojrzenie jej błękitnych oczu straciło
zwykłą ywość.
− Dawno temu widzieliśmy się przez chwilę. Na pewno tego nie pamięta.
− Ale...
− Jest zbyt zadufany w sobie, eby mnie rozpoznać - Pamela pochyliła głowę,
jakby przytłoczył ją cię ar wspomnień. - Wtedy nazywałam się inaczej.
Pamela zdecydowała się u ywać nazwiska panieńskiego matki, a nie ojca.
Hannah nie potępiała jej, ale przesadą byłoby oczekiwać, e nie będzie ciekawa.
− Powiedz mi, proszę...
− Nie nalegaj.
Hannah dostrzegła nutę zdecydowania w głosie Pameli i pohamowała lawinę
pytań, które cisnęły jej ii; na usta.
− Jak chcesz. Lecz nawet jeśli się nie boisz, e zostaniesz rozpoznana, to
musisz pomyśleć o dziecku. Wyrządzona mu zostanie krzywda, bez względu
na deklaracje naszego przystojnego lorda.
Będę chronić to dziecko. Przecie kochasz dzieci!
− Powiedziałam, e będę je chronić!
Zaskoczona Hannah cofnęła się o krok. Wściekłość Pameli szybko ustąpiła
miejsca gwałtownemu dr eniu.
− Potrzebujemy pieniędzy. Podejdź do kominka, kochanie. Ale Pamela nie
poruszyła się. Hannah dodała więc:
− Nie jesteśmy jeszcze w tak rozpaczliwym poło eniu!
− Owszem, jesteśmy - odrzekła wzburzona Pamela.
Hannah ujęła ją za ramiona:
− Co się stało?
Pamela wyrwała się jej i szybko odeszła w stronę gabinetu, po drodze
upuszczając na podłogę swój kapelusz.
Hannah ruszyła za nią. Podniosła nakrycie głowy, zaskoczona niedbałością
zwykle tak porządnej przyjaciółki.
− Pamelo!
Pamela przejechała dłonią po włosach, przy okazji ściągając podtrzymującą je
białą siateczkę i parę spinek.
Stała teraz przed kominkiem, ogrzewając ręce, które nadal miała obciągnięte
mokrymi od deszczu rękawiczkami. Coś musiało się stać. Coś okropnego. Ale
Pamela rzadko zwierzała się ze swoich problemów.
Poniewa zadawanie pytań nigdzie jej nie doprowadziło, Hannah spróbowała
podstępu.
− Jak uda ci się uchodzić za starszą kobietę? Pamela oderwała wzrok od
rękawiczek, które zaczynały ju parować.
− Kiedy lady Temperly odeszła i zapisała ci ten dom, zostały po niej ubrania,
prawda? Wykorzystam je.
− Lady Temperly była wysoka! Przerastała cię o parę centymetrów i była
mocno przygarbiona.
− Nie szkodzi. - Pamela ściągnęła rękawiczki i cisnęła je na krzesełko. -
Upudruję się jasnym pudrem i wymaluję ró em policzki, jak to robią starsze
panie. Uda mi się. Musi.
− A co z tymi wszystkimi, którzy cię wcześniej zatrudniali? Co powiedzą,
widząc cię w takim przebraniu?
− Jestem guwernantką, a nie atrakcją towarzyskich salonów. Jak zawsze będę
się trzymać w cieniu. A poza tym, zawsze pracowałam poza Londynem.
Szansa spotkania kogoś, kto mnie zna, jest niewielka.
− Pamelo, co się stało?
Pamela potarła miejsce pomiędzy oczami, jakby coś ją zabolało.
− Pamiętasz, kiedy we trzy, z Charlottą, rozpaczliwie szukałyśmy jakiegoś
zajęcia i postanowiłyśmy spróbować z Akademią Guwernantek? Ile
miałyśmy nadziei, e pomo emy innym znaleźć odpowiednie miejsce
zatrudnienia, a jednocześnie zbijemy fortunę?
− Oczywiście, e pamiętam. - To rozpacz podpowiedziała Hannah ten plan.
Rozpacz i ambicja, gdyby bowiem trzy przyjaciółki nie znalazły źródła
utrzymania, niezale nego od kaprysów angielskiej socjety, nigdy nie
mogłyby decydować o swoim losie.
Pamela pragnęła sukcesu Akademii Guwernantek chyba jeszcze bardziej ni
jej kole anki. Pracowała jak oszalała, eby zdobyć okresowe prace, umo li-
wiające Hannah znalezienie odpowiednich kandydatek i rozpoczęcie szkolenia.
− Ta szkoła jest dla mnie jedyną szansą, by do yć jakiej takiej zamo ności -
powiedziała Pamela. - Nie zrezygnuję teraz ze swojego marzenia. Z naszego
marzenia.
Hannah wydawało się, e zrozumiała, na czym polegał problem.
− To za du o dla ciebie, tak? Zbyt cię ko pracowałaś, przenosząc się z domu
do domu i ucząc te okropne dzieciaki. Gotowa jesteś na wszystko, byle tylko
nie robić tego dłu ej. Mówiłam ci jednak Pamelo, e...
− Nie! - Pamela głęboko zaczerpnęła powietrza i chwyciła Hannah za rękę. -
Tutaj.
Hannah zauwa yła dziurę w przemoczonej sukni. Dziurawy był równie
gorset.
− Co?... - Wyszarpnęła rękę i wbiła wzrok w ślad krwi na swoich palcach. -
Pamelo!
− To się stało po drodze do domu.
− Cusheon! - krzyknęła Hannah i złapała Pamelę za ramię. - Musisz usiąść.
Jesteś ranna.
− To nic powa nego. Drobne skaleczenie. - Ale Pamela pozwoliła, eby
Hannah poprowadziła ją do fotela. - Zrezygnowałam z oporu, kiedy tylko
ostrze dotknęło mojego ciała.
Nadbiegł Cusheon.
− Co się stało, proszę pań? - Na widok bladej twarzy Pameli począł wzywać
gospodynię.
Pani Knatchbull wpadła do gabinetu z dwoma starszymi pokojówkami.
− Potrzebne nam banda e - zarządził Cusheon. -I woda. Natychmiast.
− Obrabowano mnie. Straciłam wszystkie pieniądze za ubiegły miesiąc. -
Podbródek Pameli dr ał. - Jeśli nie przyjmę tej pracy, będziemy zrujnowane.
ROZDZIAŁ 3
Odźwierny zaanonsował ją z powagą nale ną kobiecie w jej wieku i z jej
pozycją.
− Lordzie Kerrich, przybyła panna Pamela Lockhart z Akademii Guwernantek.
Kerrich oderwał wzrok od rozło onych przed nim rachunków i spojrzał
krytycznie na damę wchodzącą do jego przestronnego, pełnego ksią ek
gabinetu. W kominku buzował ogień, świeczki migotały w kandelabrach.
Chocia cię kie, welwetowe zasłony na wysokich oknach były rozsunięte,
pochmurny dzień utrudniał dostrze enie szczegółów jej wyglądu. Kiedy
energicznym krokiem zbli yła się w jego stronę, poprzedził ją zapach lawendy.
A potem znalazła się w kręgu światła świec stojących wokół cię kiego,
mahoniowego biurka, i po raz pierwszy od wielu dni lord poczuł przypływ
optymizmu. Nie było wątpliwości - panna Setterington rzeczywiście przysłała
guwernantkę spełniającą jego oczekiwania. Surową, nieatrakcyjną, a
jednocześnie nie tak starą, eby dziecko mogło się przestraszyć.
Na dodatek panna Setterington sprawiła ten cud na dzień przed ustalonym
terminem. Nigdy nie wątpił w potęgę pieniędzy.
Wstał i skłonił się.
− Panno Lockhart.
Dygnęła, po czym zlustrowała go chłodnym spojrzeniem, jakby był krnąbrnym
uczniem, ona zaś jego nauczycielką.
Uniósł monokl do oka i zrewan ował się jej równie wnikliwymi oględzinami.
Trzymała zniszczoną, ohydną torbę podró ną w kwiatki, tak gigantycznych
rozmiarów, e obijała się jej niemal o kostki. Miała te czarną parasolkę z
prymitywnie rzeźbioną drewnianą rączką. Źle dopasowany, niemodny płaszcz
zwieszający się z ramion nosił ślady po padającym nieustannie deszczu. Pod
płaszczem mo na było dostrzec wydatny biust i dość szczupłą talię.
Ha, doskonale znał ró ne sztuczki stosowane przez kobiety dla ukrycia wad
figury i podkreślenia zalet. Niewątpliwie panna Lockhart równie je znała.
Zauwa ył, e nosiła okulary o przyciemnionych szkłach, symbol wzroku
osłabionego intensywną nauką. Miała pozbawioną koloru cerę i blade usta.
Urazowe włosy mocno ściągnęła do tyłu, dzięki czemu wszystkie zmarszczki
wokół brody zniknęły - następna damska sztuczka, która nie mogła wprowadzić
w błąd takiego znawcy, jak on. Włosy guwernantki przykrywała splątana
pajęczyna z szarej koronki. Uczesania dopełniała zdumiewająca ozdoba
przypominająca dwa druty wetknięte pod kątem prostym w upięty nisko na
karku kok. Opuścił monokl i usiadł.
− Mo e się pani nada - rzekł.
Skinęła głową i nie czekając na zaproszenie, zajęła miejsce na zabytkowym
neoklasycystycznym krześle stojącym przed biurkiem. Dobrze pasowała do
mebla.
− To samo miałam zamiar powiedzieć o panu.
Ledwo się powstrzymał, eby nie wybuchnąć głośnym śmiechem.
Przypominała mu jego dziadka, d entelmena nieakceptującego zuchwałości ze
strony takiego smarkacza jak jego zaledwie trzydziestoletni wnuk.
Rozbawienie lorda wyparowało. To wszystko robił ze względu na dziadka.
Przez wzgląd na dziadka, bank i nazwisko, które nie mogły ucierpieć
− Przyniosła pani referencje?
− Oczywiście. - Zagłębiła rękę w przepaścistej torbie i wyciągnęła zeń trzy
gęsto zapisane kartki papieru, które podała mu ponad stosem papierów
starannie uło onych na blacie biurka. - Mam dziewięcioletnie doświadczenie
w pracy z dziećmi i, jak pan widzi, pracowałam dla wzorowych rodzin
mieszkających w okolicach Londynu. Zwłaszcza łady Byers była bardzo
zadowolona z rezultatów mojego nauczania. Kiedy się pojawiłam w jej
domu, jej córka była dość dzika, a kiedy wyje d ałam, dziewczynka nie
chciała się ze mną rozstać.
Pobie nie przejrzał listy polecające. Pochodziły od dobrych, szanowanych
rodzin, głównie z południowych okolic Londynu. Wszyscy utrzymywali, e
panna Lockhart miała ogromny talent do uczenia dzieci. Nie obchodziło go to.
Zale ało mu jedynie na tym, czy będzie spełniać jego oczekiwania.
− Jak mniemam, panna Setterington przedstawiła pani moje wymagania.
− Tak - Panna Lockhart postawiła torbę koło stóp. - Mam kupić sierotę i
zadbać o jego naukę.
Hmmm. Tak sformułowane zagadnienie nie wyglądało najgorzej.
− Wszystko po to - rozejrzała się po dostatnio urządzonej bibliotece - eby
wygrać jakiś zakład albo coś innego, co przyniesie panu jeszcze większy
zysk.
A to zabrzmiało okropnie. Wstał, głęboko ura ony ukrytą naganą.
Ale Pamela podniosła rękę.
− Proszę sobie darować oburzenie, milordzie. W przeciwieństwie do innych
kobiet, doskonale rozumiem, e młodzi, przystojni arystokraci czy sędziwi
kupcy rozwijają w sobie zamiłowanie do gromadzenia rzeczy. Właściwie
mo na by to traktować jako część stylu ycia angielskiej szlachty. -
Uśmiechnęła się blado z udawanym poczuciem humoru. - Nawet panie
pragną swojej części majątku. W gruncie rzeczy jestem tu teraz z tego
samego powodu.
Stal nadal, spoglądając na tę irytującą kobietę. Nawet potępienie przeklętej
panny Setterington mo na było łatwiej znieść ni aprobatę tej starej panny.
− Pragnę pana zapewnić, e będę pilnować, by dziecku nie stała się
jakakolwiek krzywda - rzekła panna Lockhart.
− Dziecku? - Dlaczego wspominała o dziecku?
− Tak. Zakładam, e chwilowe wahanie w pana głosie wynikało z troski o
sierotę. Wygląda pan na bardzo przejętego losem maleństwa. - Panna
Lockhart zamrugała.
Zamrugała, czy te puściła do niego oczko?
Jej zachowanie przypomniało mu o celu całego przedsięwzięcia. Podniósł
świecznik z biurka, obszedł je dookoła i w pełni oświetlił twarz guwernantki.
Opuściła wzrok. Nie była taka stara, jak mu się wydawało na pierwszy rzut
oka. Zresztą nawet podeszły wiek kobiety nie chroniłby go przed niepo ądanym
narzucaniem się. Początkowe wra enie, e panna Lockhart jest zimną
guwernantką osłabło, ustępując miejsca myśli, e jest to po prostu brzydka,
niechciana kobieta, rozpaczliwie pragnąca rzucić się w męskie ramiona.
Dokładnie mówiąc, w jego ramiona.
Prosty test mógłby pokazać, czy się mylił. Spokojnie zebrał myśli. Pochylił się
nad nią, roztaczając, tak pociągającą dla kobiet, atmosferę zaufania, i czekał,
eby podniosła wzrok.
W końcu zrobiła to, ale nawet jeśli wywarł na niej wra enie, nie okazała tego.
− Czy mogę prosić, milordzie, eby postawił pan ni ej kandelabr? Świece
ywo się palą i obawiam się, eby wosk nie skapnął na jedną z moich
najlepszych sukien.
− Jedna z najlepszych? Bardzo atrakcyjna - skłamał gładko. - Myślałem, e to
pani najładniejsze ubranie.
− Swoją najlepszą sukienkę, milordzie, zakładam w niedzielę, gdy jak
wszystkie chrześcijanki idę do kościoła.
Nagana, wymierzona w jego hulaszczy tryb ycia.
− A więc to nie suknia, a pani tworzy wra enie niezrównanego piękna.
Ignorując wdzięczny komplement sięgnęła do torby i wydobyła kłębek wełny i
początek jakiejś robótki na drutach.
− Co pan powie?
Hmmm. Nie powiedziała tego zbyt sarkastycznym tonem, nie wyglądała te na
oczarowaną jego wdziękami. Czy udawała brak zainteresowania, czy te na-
prawdę była przywiędłą starą panną, jakiej potrzebował? Odstawił świecznik na
bok, przysiadł na biurku i pochylił się w stronę guwernantki.
− Tak jak mówiłem pannie Setterington, uwa am, e dziecku będzie lepiej u
mnie ni w ochronce. Mam tylko wyrzuty sumienia związane z rozbudza-
niem jego złudnych nadziei.
Mocno zacisnęła usta.
− Widzę.
Uśmiechnął się ujmująco, z nieco mo e udawanym zainteresowaniem.
− Ciekawi mnie natomiast, jak dalece kieruje się pani w swoim postępowaniu
sumieniem, panno Lockhart. Taka atrakcyjna kobieta w kwiecie wieku nie
mo e zawsze myśleć tylko o cudzych dzieciach. Na pewno chciałaby pani
zajmować się własnymi.
Odpowiedziała mu ze złością - trudno byłoby inaczej określić jej
niepohamowany wybuch.
− To, czego chcę, to nie pański problem, milordzie. Powinien pana raczej
interesować mój charakter i kwalifikacje. To tyle. - Sięgnęła za głowę, wy-
ciągnęła z uczesania dwa długie druty, nawlokła na nie robótkę i zaczęła
dziergać przed jego zdumionymi oczami. - Panna Setterington wspomniała
mi o pana szczodrej ofercie zapłaty. Proszę mi jednak wybaczyć, e poruszę
nie tylko sprawę ostatecznej kwoty, ale tak e ustalimy warunki mojego za-
mieszkania.
Na moment odebrało mu mowę. Panna Lockhart była ekscentryczką, jedną z
absurdalnych starych panien, które Anglia produkowała w nadmiarze.
Druty migały bezustannie.
− Naturalnie, wikt i opierunek, lordzie Kerrich. No i przyzwoity pokój, z dobrą
wentylacją. - Rozejrzała się dookoła, oceniając jego gabinet. - Przyjemne
pomieszczenie, z tyloma ozdobami, i, co najwa niejsze, nie czuję adnego
przeciągu. Ten pokój jest za du y do swej funkcji, ale podejrzewam, e nie
znosi pan ciasnych pomieszczeń, podobnie jak ja. Mały pokój sprzyja
rozwojowi chorób, a samotna kobieta nigdy nie przesadza, dbając o swoje
zdrowie. Ponadto chcę mieć kominek, z którego nic nie będzie dymić. I
wolne popołudnie, raz na dwa tygodnie, bez wyjątku. Oczekuję te , e będę
mogła co niedziela uczestniczyć we mszy i zabierać tam ze sobą dziecko.
Wierzę, e do osiągnięcia sukcesu w pracy wychowawczej potrzebne jest
prawe serce i... Przerwał.
− Moja droga panno Lockhart. Droga, droga panno Lockhart. - Poło ył dłoń na
jednej z jej rąk, pohamowując nieustanną robotę na drutach - Nie musi się
pani martwić o swoją sypialnię. Osobiście dopilnuję, eby... eby otrzymała
pani pokój w pobli u mojego pokoju.
Spojrzała na jego rękę z niesmakiem, a potem przeniosła wzrok na jego twarz.
Zmru yła ukryte za ciemnymi okularami, ocienione gęstymi rzęsami oczy.
− Słucham?
− To są szczegóły bez znaczenia. Będzie pani miała, co tylko sobie pani
za yczy. Ja zaś nie mogę się doczekać, kiedy rozpoczniemy... wspólną...
edukację sieroty.
Z niebywałą precyzją dziabnęła go zaostrzonym końcem drutu w dłoń.
Pospiesznie cofnął rękę. Tymczasem Pamela wbiła z powrotem druty w
uczesanie i, wrzucając do torby niedokończoną robótkę, rzekła ze śmiertelną
powagą:
− Młody człowieku, rozumiem pana, choć trudno mi było uwierzyć własnym
uszom. Przez moją urodę stale nara ona jestem na męskie zaloty. To moje
przekleństwo. Ale nie poddaję się losowi. Chocia bardzo bym się ucieszyła
z proponowanego przez pana wynagrodzenia, muszę zrezygnować z
pańskiego zainteresowania i oferowanej pracy.
Była idealna. Nieczuła na jego wdzięki, pewna siebie, swoich zasad i, co
zdumiewające, swojego powabu, nie dawała się zwieść na manowce.
− Nie! Bardzo proszę, panno Lockhart, wystarczająco jasno wyraziła pani
swoje yczenia. Mogę panią zapewnić, e będą nas łączyły stosunki, jakie
powinny łączyć pracodawcę i pracownika, nic ponadto.
Przyglądała mu się podejrzliwie.
− A moje wymagania dotyczące tej posady?
− Wszystkie zostaną spełnione.
− I będzie pan potrafił opanować swe zwierzęce instynkty?
Przytaknął z przesadną powagą.
− Tak, choć będzie to niezwykle trudne.
− Pragnę wyrazić swoją opinię, milordzie, chocia nigdy jeszcze nie spotkałam
mę czyzny dość rozsądnego, eby wysłuchał mądrej rady.
− Proszę powiedzieć.
− Najlepiej by było, gdyby się pan o enił.
− Wszystkie kobiety tak myślą. To samo powiedziała mi właśnie jej królewska
wysokość.
− O ile wiem, związek mał eński daje mę czyźnie mo liwość zaspokojenia
tych niewygodnych namiętności, które go męczą. Ale podejrzewam, e
pozostało panu niewiele czasu, eby spełnić oczekiwania królowej.
− Dała mi trzy miesiące.
− Trzy miesiące, eby stać się szanowanym obywatelem? - Spojrzała na niego i
wybuchnęła szyderczym śmiechem. - Nawet ja uwa am, e to niesprawiedli-
we. Tak, nie ma pan innej mo liwości, jak tylko przyjąć pod swój dach
dziecko. Przecie adna kobieta przy zdrowych zmysłach nie wyszłaby za
pana za mą bez długiego starania się o jej rękę i przysięgi wierności,
podpisanej pańską krwią.
Wyprostował się.
− Nie ma kobiety, która by mi odmówiła.
− artuje pan, milordzie.
− Nie istnieje kobieta, której nie uwiodłaby przystojna twarz, arystokratyczny
tytuł albo majątek. Ja zaś, bez adnej zarozumiałości, muszę stwierdzić, e
posiadam wszystkie te cechy. Proszę powiedzieć szczerze, panno Lockhart.
Odrzuciła pani moje umizgi, ale gdybym zaproponował mał eństwo?...
− Głupie pytanie. Nawet gdybym była najpiękniejszą kobietą na świecie, nie
poprosiłby pan o moją rękę. Wszyscy mę czyźni twierdzą, e kierują się
uczuciem, ale gdyby to była prawda, eniliby się z kim chcą, a nie z kim
muszą.
− Ale gdyby moja namiętność skłoniła mnie do oświadczenia się pani,
przyjęłaby mnie pani ze względu na moją urodę.
− Mę czyźni nie kochają z całego serca, a przystojni mę czyźni są jeszcze
gorsi, bo są zepsuci.
− Więc przyjęłaby mnie pani ze względu na mój tytuł.
− Pochodzę z arystokratycznego rodu. Wiem, e tytułu nie dostaje się za
uczciwość, wierność i prawość.
Celowo odgrywał rolę wę a w raju, proponującego zakazane jabłko.
− Wyszłaby więc pani za mnie dla mojego majątku. Zawahała się.
Wiedział, e tak będzie.
− Ha! - Pochylił się do przodu, patrząc na nią z niekłamaną satysfakcją. -
Miałem rację.
− Myli się pan. Wiele razy udało mi się uchronić przed mę czyznami, którzy
mi się oświadczali, i nie zamienię moich marzeń na ycie u pańskiego boku.
− Pani marzenia muszą być ogromne.
− Nie są ogromne, ale są moje własne. - Wstała i przerzuciła torbę przez ramię.
- I znu yła mnie ju ta bezowocna dyskusja.
− Rozumiem. - Nie pojmował, w jaki sposób dał się wciągnąć w te arty i to na
dodatek z tak brzydką, nieprzyjemną osobą. - Wie pani, czym ma się pani
zająć?
− Znajdę panu sierotę i przywiozę dziecko tutaj. Podejrzewam, e chciałby
pan, aby miało dobre maniery. Nauczę je...
Odsunął się od biurka. - I to szybko.
− Oczywiście. Szybko. A potem... będziemy robić to, co pan rozka e.
− Dostarczy pani dziecko przed końcem dnia.
− Ju minęło południe, milordzie. Rozpakuję się w moim pokoju i dziś jeszcze
obejrzę, jak został przygotowany pokój do nauki. A dziecko postaram się
znaleźć jutro.
Kerrich ujął pannę Lockhart za ramię i energicznie podprowadził do drzwi.
− A więc wszystko jest ustalone.
− Przynajmniej najwa niejsze rzeczy. Nie chciałabym zabierać panu więcej
czasu.
− Dobrze. - Musiał wrócić do le ących na biurku rachunków. Bilans był
korzystny. Bardzo korzystny, a królowa Wiktoria była głupia, e kiedyś
straciła do niego zaufanie. - Proszę powiedzieć gospodyni, by przygotowała
dla pani sypialnię sąsiadującą z pokojem do nauki. Jeśli uzna to pani za
niewygodne rozwiązanie, proszę je zmienić według własnego uznania.
Powiem kobiecie, e pani yczenia są najwa niejsze. Guwernantka
zatrzymała się w drzwiach.
− Kobiecie?...
− Gospodyni. - Zmarszczył brwi, usiłując przypomnieć sobie jej imię. - Berta,
a mo e Betty lub jakoś podobnie.
Guwernantka nie poruszyła się.
− To nowa osoba w pańskim domu?
− Niezupełnie. Pracuje u mnie siedem lat. Mo e dziesięć. Nie pamiętam.
Guwernantka gotowała się do wygłoszenia tyrady. Kerrich widział to po
błysku w jej oczach. Z jakiegoś powodu ją rozczarował. I zamierzała go złajać.
Jednak pukanie do drzwi ocaliło go przed reprymendą.
− Proszę - zawołał mę czyzna.
Moulton, słu ący, który był kimś znacznie wa niejszym ni zwykły słu ący,
wszedł do środka i zaanonsował: - Pan Lewis Athersmith, milordzie.
W końcu kuzyn zareagował na wezwanie Kerricha.
Miss Pamela Lockhart i Miss Hannah Setteńngton, chlubiące się posiadaniem znakomitej Akademii Guwernantek usiłując rozpaczliwie zapewnić sukces swojemu przedsięwzięciu oferują najlepsze usługi guwernantek, towarzyszek i nauczycielek, mogące zaspokoić wszelkie wymagania. Nic zamierzają przy tym być zbyt drobiazgowe, choć z pewnością nic zrobią nic niemoralnego czy nielegalnego Ju od dziś 1 lipca 1840 roku. ROZDZIAŁ 1 To był najlepszy dzień w miesiącu, dzień wypłaty. Panna Pamela Lockhart podskakiwała beztrosko, zmierzając w stronę domu. Nie przejmowała się tym, e na ulicach w rezydencjalnej dzielnicy Londynu za- częło padać i zbyt wcześnie zrobiło się ciemno, e była zziębnięta i przemoczona, ani nawet e będzie musiała znów uczyć małą zupełnie pozbawioną słuchu Lorraine Dagworth, jak zagrać na fortepianie „Twinkle, twinkle little star", bowiem bez problemu otrzymała od matki dziewczynki miesięczne wynagrodzenie. Udało jej się te , choć z pewnym wysiłkiem, uzyskać zapłatę od lady Phillips. Ponadto zaś udzieliła lekcji tańca synowi lorda Haggerty'ego i, zręcznie unikając obmacywania przez młodzieńca oraz nieprzystojnej propozycji romansu z samym lordem, nie uraziła adnego z obleśnych d entelmenów i dostała miesięczną pensję.
Owszem, praca guwernantki bywała trudna, a czasem wręcz obrzydliwa, lecz dzień wypłaty, cudowny dzień wypłaty, wszystko wynagradzał. Podą ając na skróty brudną, pełną śmieci uliczką, Pamela zadarła do góry głowę i, wystawiając twarz na deszcz, roześmiała się głośno. Po czym gwałtownie się za- trzymała. Coś przytrzymało ją za suknię. Pewnie jakaś stercząca deska albo... Jakiś ostry przedmiot wbił się w jej plecy, a zachrypnięty glos warknął: − Daj mi tę sakiewkę, którą chowasz za pazuchą, panienko, a daruję ci ycie. Pamela zamarła. Serce tłukło jej się jak oszalałe. Ten ostry przedmiot... nó ! Złodziej przyło ył jej nó do pleców! Mo e ją pchnąć. Mo e zabić. Chciał jej ukraść pieniądze. Czuła ostrze, a mę czyzna wysyczał prosto do jej ucha, zionąc smrodem d inu i tytoniu: − Powiedziałem - sakiewka. Nie mów, e jej nie masz. Widziałem, jak płaciłaś w sklepie za truskawki. Zacisnęła dłoń na torebce z zakupami. Deszcz padał bez przerwy. Wokół nie było nikogo; wszyscy mający choć odrobinę rozsądku pospiesznie schronili się w domach i zasiedli przed kominkami, grzejąc stopy. Na ulicy pozostała jedynie ona, stanowiąc łatwy łup dla rozbójnika. Ostrze no a znów dźgnęło ją w plecy, a rzezimieszek brutalnie złapał ją za ramię. − Oszalałaś? Powiedziałem, e masz mi oddać pieniądze, bo inaczej cię zabiję. Ogarnęła ją rozpacz. Czuła wściekłość, gniew i zawód. Nó wbijał się coraz głębiej. − Chwileczkę, niech się zastanowię - szepnęła.
* Panna Hannah Setterington uśmiechnęła się do zdenerwowanej osiemnastolatki siedzącej w jej gabinecie przed jej biurkiem. − Mogę ci znaleźć posadę - powiedziała Hannah. - Tym właśnie się zajmujemy w naszej Akademii Guwernantek. Poniewa jednak polecamy nasze guwer- nantki w najlepszym towarzystwie, ty zaś nie masz adnego doświadczenia, będziesz musiała przez miesiąc poddać się intensywnemu szkoleniu, podczas którego nauczysz się, jak radzić sobie w ró nych sytuacjach z dziećmi i z pracodawcami. Ciągle jeszcze mokra od deszczu dziewczyna zatrzęsła się i z tęsknotą zerknęła w stronę buzującego na kominku ognia. − Dziękuję, panno Setterington, ale... dopiero co przyjechałam z prowincji. Nie mam gdzie mieszkać i... nie mam czym zapłacić... za adne nauki... Przestrach dziewczyny wycisnął łzy z oczu Hannah. Kiedyś była równie taka młoda, niepewna, zrozpaczona... Uciekała. Teraz była znacznie starsza i mądrzejsza, panowała nad swoim yciem, ale nigdy nie potrafiła do końca wymazać wspomnień. Podniosła się więc i powiedziała: − Przesiądźmy się i porozmawiajmy. Tam będzie nam przytulniej. - Poprowadziła dziewczynę w stronę ustawionych przy kominku foteli i zaczekała, a młoda panna Murray zajmie wskazane miejsce. -Nie zapłacisz nic za szkolenie i przez cały czas jego trwania pozostaniesz pod naszym dachem. Panna Murray podejrzliwie ściągnęła brwi. − Dlaczego ktoś miałby mi wyświadczać tyle grzeczności, nie mając z tego adnej korzyści? Pochodzę ze wsi, ale nie jestem głupia. Jestem porządną dziewczyną. − Miło mi to słyszeć - spokojnie odparła Hannah. - My jednak oczekujemy zwrotu kosztów w zamian za mieszkanie i naukę. Znajdziemy ci posadę w ja-
kimś domu i otrzymamy wynagrodzenie od twojego pracodawcy, który zapłaci nam za gwarancję uzyskania doskonale wykształconej guwernantki. − Aha. - Panna Murray z powrotem opadła na fotel i rzekła: - Wydaje mi się... wydaje mi się, e to bardzo rozsądne rozwiązanie. − No właśnie. Przez pierwszy tydzień twojego szkolenia będziemy miały czas, aby cię poznać bli ej i zdecydować, czy nadajesz się na wyśmienitą guwernantkę, którą mogłybyśmy reprezentować, ty zaś zadecydujesz, czy takie zajęcie naprawdę ci odpowiada. Panna Murray wydmuchała nos w chusteczkę. − Nie mam wyboru. − Zawsze jest jakiś wybór. - Hannah nie zamierzała pozwolić, eby dziewczyna zaczęła się nad sobą rozczulać. - Reprezentujemy kobiety o ró nych charakterach. Niektóre uczą małe dzieci lepiej ni nieco starsze, niektóre lepiej się sprawdzają jako guwernantki nadające uczniom ostatni szlif, inne wreszcie są doskonałe jako towarzyszki osób starszych. Panna Murray rozpogodziła się. − Nie pomyślałam o tym. Kiedyś opiekowałam się moją babcią i bardzo lubiłam to zajęcie. Hannah skinęła głową. − Sama widzisz. Udało nam się właśnie znaleźć twoją specjalność. Kształcimy panny do towarzystwa, nauczycielki gry na fortepianie, haftu i tańca. Szczy- cimy się tym, e potrafimy znaleźć osoby kompetentne, spełniające wszelkie oczekiwania. Usłyszała stukanie do drzwi frontowych - odgłos na tyle rzadki, e poderwał ją na nogi. Naturalnie drzwi otworzy lokaj, ale ma przykazane, eby natychmiast przyprowadzić klienta do niej. − Nasza gospodyni czeka na ciebie na górze. Pani Knatchbull wska e ci sypialnię, gdzie mo esz się rozpakować, a jutro dołączysz do dwójki naszych uczennic przygotowujących się do zawodu.
Panna Murray zrozumiała od razu, e została odprawiona. Dygnęła grzecznie, wzięła swoją torbę i ruszyła do drzwi. Panna Murray, uśmiechając się skromnie, odsunęła się na bok, eby przepuścić lokaja Cusheona, i zatrzymała się z otwartą buzią, gapiąc się na d entelmena, który szedł tu za nim. Hannah była zadowolona z takiej reakcji panny Murray, bo gdyby nie dziewczyna, to ona sama byłaby najbardziej osłupiała. Ubrany zgodnie z najnowszymi trendami mody, d entelmen był niezwykle, cudownie, uwodzicielsko przystojny. Wysoki i długonogi, miał na sobie ciemnoniebieski surdut podkreślający szerokość ramion. W dłoni dzier ył laskę ze złotą główką, a na dłonie wciągnął rękawiczki ze skóry w kolorze surduta. Jego ciemne włosy, obcięte tu nad brzegiem kołnierza, opadały swobodnymi lokami na czoło. Dumny, arystokratyczny nos musiał być kiedyś złamany - Hannah oceniła bezlitośnie, e pewnie w dzieciństwie, podczas upadku z kucyka. Spojrzenie jego brązowych oczu było tak miękkie, e ka da kobieta mogłaby się w nim zatracić. Poza tym w oczach mę czyzny kryła się inteligencja. Skoncentrował wzrok na Hannah. Nie czekając na prezentację przez Cusheona, skłonił się szybko. − Panna Setterington, jak mniemam? Hannah poczuła natychmiastową niechęć do mę czyzny. Niegrzeczny, porywczy człowiek. − Owszem, pan natomiast...? − Devon Mathewes, lord Kerrich - ogłosił Cushe-on. Jedynie ktoś doskonale znający starego lokaja mógłby ocenić, jak bardzo zirytowało go zarozumial- stwo lorda. Lord, nie dostrzegając niezadowolenia Cusheona i nie zwracając uwagi na dygnięcie Hannah, wszedł do gabinetu pewien, e panna Setterington podą y za nim. Oczywiście pospieszyła za Kerrichem, a Cusheon stanął na stra y w drzwiach.
Lord Kerrich opadł na krzesło stojące przed biurkiem i oświadczył: − Potrzebuję guwernantki. Drzwi frontowe domu ponownie otworzyły się i cicho zamknęły. Hannah miała nadzieję, e to Pamela, bowiem na dworze padało i zrobiło się ciemno. Martwiła się o swoją przyjaciółkę, współwłaścicielkę Akademii Guwernantek, dzień po dniu przemierzającą londyńskie ulice w poszukiwaniu pracy, która pozwoliłaby przetrwać szkole w czasie pierwszych, krytycznych miesięcy. Ale Hannah bała się spuścić z oczu swojego interesanta, który, jak przypuszczała, był wdowcem z dziećmi. − Przyszedł pan pod właściwy adres. Oferujemy usługi wyłącznie najlepszych nauczycielek. Ile ma pan dzieci? achnął się, jakby poczuł się ura ony. − Dobry Bo e, nie mam dzieci! Hannah, która właśnie siadała, zastygła bez ruchu. − Słucham, milordzie? − Nie rozumiesz, kobieto? Dziecko te mi będzie potrzebne. ROZDZIAŁ 2 Na widok zaskoczenia Hannah, lord Kerrich przeciągnął dłonią po włosach. − Dziecko. Potrzebne mi dziecko. Chcę sprawiać wra enie po-rząd-ne-go człowieka. - Wyraźnie wymówił słowo „porządnego", jakby kobiety zajmujące się uczeniem dzieci miewały trudności ze zrozumieniem niektórych określeń. Ale jego wyjaśnienia nie pozwoliły Hannah pojąć, o co mu chodzi. − Mo e mógłby pan coś jeszcze wyjaśnić, milordzie? - zaproponowała.
Zacisnął zęby, jak zauwa yła Hannah, białe i równe i spojrzał na nią tak, jakby to ona była winna trudnemu poło eniu, w jakim się znalazł. Kiedy zaczął tłumaczyć, jego głos przesycony był kpiną: − W naszym kraju są ludzie, którzy nie uwa ają mnie za porządnego człowieka. Sądzą, e jestem rozpustnikiem. Don Juanem. Innymi słowy, e nie mogę się zadawać z uczciwymi ludźmi. Przez drzwi Hannah dostrzegła kobiecą sylwetkę. Pamela wróciła i teraz kryła się przed wzrokiem gościa. − Tak bardzo panu zale y, eby być postrzeganym jako porządny człowiek? - Hannah trudno było w to uwierzyć. Nie sprawiał wra enia osoby przejmującej się opinią publiczną. − Mę czyzna kierujący się opiniami ignorantów jest tylko cieniem mę czyzny. Właściwie mo na by go nazwać kobietą. - Zaśmiał się z własnego dowcipu. Hannah nie zawtórowała mu. Nic ądał jednak nawet takiej imitacji uprzejmości. − Jestem bankierem. Mój dziadek zało ył Bank Mathewes. Byłby bardzo rozczarowany, gdyby moja reputacja przyniosła uszczerbek firmie, dla której pracował tak długo i z takim oddaniem. - Poprawiając krawat, dodał: - Nikomu nie pozwolę na szarganie nazwiska Mathewes. Choć jego słowa zabrzmiały niemal jak wspaniałe ślubowanie, Hannah pomyślała cynicznie, e zapewne nie martwił się o bank i dobre imię rodziny, ale przede wszystkim o swoje dochody. − Smutne czasy nastały w Anglii, jeśli człowiek mający kochankę cieszy się większym powa aniem ni mę czyzna, utrzymujący kontakty z większą licz- bą kobiet. − Wyraźna niesprawiedliwość - zakpiła. Zlekcewa ył jej sarkazm. − Rzeczywiście. I dlatego chcę sierotę. Zabiorę dziecko do siebie do domu i postaram się okazywać niezwykłą yczliwość. Zatrzymam znajdę, dopóki nie
odzyskam sympatii królowej, ale nie mo na oczekiwać, ebym przez cały ten czas sam się zajmował bachorem! Hannah zrozumiała wreszcie jego zamiary, a jego brak wra liwości odebrał jej dech. − Chciałby pan wynająć guwernantkę, która udałaby się do sierocińca i znalazła panu na jakiś czas dziecko, by zamydlić oczy towarzystwu i samej królowej? Milordzie, ani na moment nie mogłabym zmru yć oka, gdybym... Pamela wyłoniła się z cienia i stanęła w drzwiach. Z włosami oblepiającymi twarz i demonicznie błyszczącymi oczami wyglądała jak zmokła kura. Wbiła wzrok w Hannah. Gwałtownie kiwając głową, wskazała najpierw na lorda Kerricha, a potem na siebie. Hannah przecząco pokręciła głową. Lord Kerrich, sądząc, e Hannah kręci głową pod jego adresem, rozparł się w fotelu i uśmiechnął szeroko, ukazując swe doskonale białe zęby. − Skrupuły, panno Setterington? Nie mo e sobie pani na nie pozwolić. Zało yła pani tę Akademię ledwie dwa miesiące temu i, o ile wiem, udało się pani znaleźć propozycję tylko dla jednej guwernantki. Zresztą, jeśli się nie pomyliłem, czytając zaproszenie, wychodzi za mą za wicehrabiego Ruskina i jako jego ona raczej nie będzie przynosić szkole dalszych zysków. A pani i pani guwernantki pracujecie jako nauczycielki tańca, eby związać koniec z końcem. Wiedział o wiele za du o. Hannah przenosiła wzrok z lorda na Pamelę, która kontynuowała w drzwiach swoją pantomimę. − Słucham plotek, panno Setterington. Mnóstwo z nich dotyczy pani szkoły i tylko nieliczne są yczliwe. Potrzebujecie mnie. Potrzebujecie moich pienię- dzy. - Wyciągnął z kieszeni portfel i poło ył czek na blacie biurka. Chocia nie chciała patrzeć, nie była w stanie oderwać wzroku od jego równego pisma. Nawet do góry nogami mogła odczytać sumę. Sto funtów. Była szczęśliwa, e siedzi.
Ani jej, ani Pameli, te pieniądze nie były niezbędne. Spokojnie mogły prze yć następny miesiąc, utrzymując się z tego, co Pamela zebrała dzisiaj. Ale... miały do wykarmienia trzy młode istoty, trzy młode umysły do ukształtowania. Bez tego nie uda się znaleźć dziewczętom odpowiedniej posady i nie dostaną zapłaty za pośrednictwo. Los Cusheona, pani Knatchbull i kucharki tak e zale ał od Hannah i Pameli. Hannah przyzwyczaiła się ju do codziennych, regularnych posiłków. Jeśli nie zdarzy się nic nieprzewidzianego, w przyszłym miesiącu mogłyby znaleźć pracę następnym dziewczętom i przyszłość Akademii Guwernantek byłaby zapewniona. Tak długo, jak długo nic złego się nie wydarzy... − Bo tak właśnie działacie, prawda? Pobieracie opłatę, w zamian dając gwarancje na usługi? Dobrze więc, ju teraz zapłacę dodatkowe pięćdziesiąt funtów za odpowiednią guwernantkę i drugie pięćdziesiąt za znalezienie właściwej sieroty. Ponadto pokryję wszelkie koszty, jakie guwernantka poniesie, szukając dziecka. Nie wiem, ile dziś kosztuje kupienie dziecka, ale stać mnie na to. Dwadzieścia pięć funtów miesięcznie dla guwernantki, która będzie dla mnie pracowała, a na końcu, jeśli uda mi się przekonać królową Wiktorię i niezwykle zasadniczą radę królewską, e jestem człowiekiem, któ- ry... - w ostatniej chwili się powstrzymał, by się nie zdradzić - có , kiedy znów królowa Wiktoria obdarzy mnie swoimi laskami, zapłacę wyrównanie w wysokości dwustu funtów. Hannah ledwo udało się zdusić jęk. Pameli się to nie udało i Hannah była pewna, e lord Kerrich ją usłyszał. Nie odwrócił się jednak, tylko powiedział: − Widzi pani? Nawet nasz tajemniczy słuchacz uwa a, e to ogromna suma, warta starań. Nie mylił się. Pamela kręciła się niecierpliwie, milcząco domagając się, by Hannah przyjęła ofertę lorda. Ale Hannah robiła problemy. − Milordzie, wspomniał pan o królowej. Nie mogę świadomie brać udziału w oszukiwaniu naszej władczyni!
Wbił w nią wzrok. − Nie zamierzam jej skrzywdzić, mam zamiar pomóc naszej monarchini, tak jak to robiłem przez całe lata. To wszystko dla jej dobra. Z jakiegoś powodu Hannah wierzyła mu. Ten człowiek o dumnej twarzy i zimnym spojrzeniu miał swój honor. To nie był tandetny honor, ani nawet zwykły, ludzki, ale coś, co stanowiło nieodrodną część jego istoty. Ściszając głos, Hannah zauwa yła: - Pański plan jest taki bezduszny. Oparł się o oparcie fotela, unosząc do góry ciemne, doskonale ukształtowane brwi. − Bezduszny? Dlaczego? − Chyba e zamierza pan adoptować dziecko. − To byłoby zbyt wiele. − Ma więc pan zamiar skłamać i powiedzieć dziecku, e je adoptuje, a potem je porzucić? − Nie widzę innego wyjścia. Dziecko nie mo e /nać szczegółów mojego planu. - Poło ył obie dłonie na rączce laski i energicznie stuknął nią w podłogę. − Panno Setterington, mieszkając ze mną dziecko będzie miało wszelkie przywileje, a ponadto choć przez jakiś czas znajdzie się poza sierocińcem. Nie mo e pani mówić, e to coś złego. Hannah musiała się zgodzić. Jeszcze niedawno była panną do towarzystwa pewnej niezwykle wra liwej damy. Wielokrotnie miała okazję odwiedzać sierocińce i przytułki, dostarczając ubranie i jedzenie. Zawsze były to okropne miejsca. − Ale później, gdy dziecko będzie zmuszone wrócić... − Pomogę chłopcu nauczyć się handlu i znajdę mu miejsce w moim gospodarstwie. To minimum, które mogę zrobić. - Skupił surowe spojrzenie na Hannah.- Ale najpierw musi mi pomóc odzyskać względy królowej. A teraz moje oczekiwania. − Dotyczące sieroty?
− Nie. Podejrzewam, e sieroty nie ró nią się zanadto od siebie. Moje wymagania wobec guwernantki. Mógł sobie być najprzystojniejszym mę czyzną, jakiego Hannah widziała w yciu, ale powodował, e kręciło jej się w głowie od tych ądań, wymagań i obrzydliwej zuchwałości. Ubijanie z nim interesu przypominało zawieranie umowy z diabłem, a nieubłagany wyraz twarzy lorda sugerował, e w razie sprzeciwu konsekwencje byłyby przykre. Owszem, dobrze znała takich lordów, tak przekonanych o swej wy szości, e postępowali zgodnie z własną wolą, nie bacząc na ogrom nieszczęścia, jakie powodowali. Wiedziała te , e jeśli nie zachowa się z taktem, zarówno ona, jak i Akademia Guwernantek nie wyjdzie na tym dobrze. − Chciałby pan porozmawiać z naszymi guwernantkami? - zapytała. − Powiem pani, czego oczekuję, a pani wybierze dla mnie właściwą osobę. Hannah poczuła ulgę, gdy aktualnie miała do wyboru jedynie siebie bądź Pamelę. − A czego pan oczekuje? − Prostej kobiety, której nie ponosi fantazja, twardo stąpającej po ziemi. I starszej. - Zacisnął wargi. -Starszej niewiasty, która zapomniała ju o nadziei na zamą pójście czy romans. Hannah poczuła rozpacz. Ale Pamela gwałtownie wymachiwała rękami, nadal ądając tej posady. Jakby nie była dokładnym przeciwieństwem osoby, której oczekiwał przystojny lord Kerrich. Czy by oszalała? Na widok wahania Hannah, lord zacisnął zęby. − Panno Setterington, chyba zna pani moje motywy. Mam absolutnie dość roli obiektu miłosnych westchnień. Muszę to znosić w swoim domu, bo moja gospodyni upiera się, e obecność pokojówek jest niezbędna. Jeśli jednak mam spędzać czas w towarzystwie guwernantki, muszę być pewien, e ta nie będzie do mnie robić maślanych oczu czy, nie daj Bo e, nie wśliźnie się do mojej sypialni. A zdarzyło się to ju z jedną z pokojówek.
− Miejmy nadzieję, e nic takiego się nie przydarzy. - Hannah korciło, eby wybuchnąć śmiechem: lord Kerrich był taki szczery - i taki pró ny. Właściwie, gdyby nie ądanie, aby guwernantka nie wyró niała się urodą, Pamela byłaby idealną kandydatką. Mę czyźni jej nie interesowali. Wielo- krotnie mogła wyjść za mą , ale zawsze odmawiała z wyniosłością. Jednak lubiła dzieci, a one ją. Hannah nie rozumiała, czemu Pamela chce wziąć udział w przedsięwzięciu, które musi się zakończyć zranieniem serca jakiegoś dziecka. Kończąc rozmowę z lordem, wstała. − Zobaczę, czy uda mi się znaleźć guwernantkę spełniającą pańskie oczekiwania, milordzie, jednak niczego nie obiecuję. Lord podniósł się równie . − Proszę spróbować - rzekł. - W sytuacji, w jakiej się znalazłem, nie mogę pomóc Akademii Guwernantek w zdobyciu szacunku i uznania. Obawiam się, e mogę jedynie zaszkodzić. Ale pieniądze pozwolą pani zyskać czas, eby wypracować reputację szkoły. A to - zmierzył ją spojrzeniem od stóp do głów - uda się pani. Wygląda pani na osobę odnoszącą sukces wszędzie tam, gdzie sobie to postanowi. − Dziękuję, milordzie. - eby to tylko była zawsze prawda. - Wkrótce dam panu znać o postępach w moich poszukiwaniach. − Do przyszłego wtorku - rzucił. Dawało jej to cały tydzień. - Oczekuję, e guwernantka sama się n mnie zamelduje. Skinęła głową. Lord ruszył w stronę drzwi. Pamela wtopiła się w panujący w głębi domu mrok, eby uniknąć spotkania z nim. Wychodząc, lord nie rozglądał się na boki. Hannah stalą bez ruchu za biurkiem, Pamela zaś za schodami, dopóki Cusheon nie zamknął frontowych drzwi za lordem Kerrichem. Wówczas ruszyły do przodu i obie kobiety spotkały się w przedpokoju, jak para uzbrojonych przeciwników.
− Co to znaczy, e niczego mu nie obiecujesz? -zapytała Pamela. - Ja się tego podejmę! − Twoja ądza pieniędzy jeszcze cię wpędzi w kłopoty, Pam! Chyba nie zamierzasz anga ować się w to przedsięwzięcie. Lord Kerrich proponuje podły podstęp, mający na celu przekonanie jej królewskiej mości o przyzwoitości mę czyzny, który nie ma jej ani krztyny. − W młodości.... miałam okazję poznać jej wysokość. Hannah wytrzeszczyła oczy. Wiedziała, e rodzice Pameli byli zamo ni i mieli szerokie koneksje, lecz Pamela nigdy, przenigdy nie zdradziła, jak bardzo upadła, kiedy dotknęła ją tragedia. − Królowa była wtedy, a jestem pewna, e jest równie nadal, osobą umiejącą właściwie oceniać innych. Ponadto zaś ma przy sobie mądrych doradców, lorda Melbourne'a, a teraz tak e księcia Alberta. Moim zdaniem mo emy wierzyć, e będzie chroniona przed machinacjami lorda. Hannah nie mogła uwierzyć, e dotychczas Pamela tak wiele ze swej przeszłości utrzymywała w sekrecie i e nadal, zdradziwszy ju tak du o o swojej dawnej świetności, nie zamierza opowiedzieć nic więcej. − Znasz więc lorda Kerricha? Pamela miała poszarzałą twarz, a spojrzenie jej błękitnych oczu straciło zwykłą ywość. − Dawno temu widzieliśmy się przez chwilę. Na pewno tego nie pamięta. − Ale... − Jest zbyt zadufany w sobie, eby mnie rozpoznać - Pamela pochyliła głowę, jakby przytłoczył ją cię ar wspomnień. - Wtedy nazywałam się inaczej. Pamela zdecydowała się u ywać nazwiska panieńskiego matki, a nie ojca. Hannah nie potępiała jej, ale przesadą byłoby oczekiwać, e nie będzie ciekawa. − Powiedz mi, proszę... − Nie nalegaj.
Hannah dostrzegła nutę zdecydowania w głosie Pameli i pohamowała lawinę pytań, które cisnęły jej ii; na usta. − Jak chcesz. Lecz nawet jeśli się nie boisz, e zostaniesz rozpoznana, to musisz pomyśleć o dziecku. Wyrządzona mu zostanie krzywda, bez względu na deklaracje naszego przystojnego lorda. Będę chronić to dziecko. Przecie kochasz dzieci! − Powiedziałam, e będę je chronić! Zaskoczona Hannah cofnęła się o krok. Wściekłość Pameli szybko ustąpiła miejsca gwałtownemu dr eniu. − Potrzebujemy pieniędzy. Podejdź do kominka, kochanie. Ale Pamela nie poruszyła się. Hannah dodała więc: − Nie jesteśmy jeszcze w tak rozpaczliwym poło eniu! − Owszem, jesteśmy - odrzekła wzburzona Pamela. Hannah ujęła ją za ramiona: − Co się stało? Pamela wyrwała się jej i szybko odeszła w stronę gabinetu, po drodze upuszczając na podłogę swój kapelusz. Hannah ruszyła za nią. Podniosła nakrycie głowy, zaskoczona niedbałością zwykle tak porządnej przyjaciółki. − Pamelo! Pamela przejechała dłonią po włosach, przy okazji ściągając podtrzymującą je białą siateczkę i parę spinek. Stała teraz przed kominkiem, ogrzewając ręce, które nadal miała obciągnięte mokrymi od deszczu rękawiczkami. Coś musiało się stać. Coś okropnego. Ale Pamela rzadko zwierzała się ze swoich problemów. Poniewa zadawanie pytań nigdzie jej nie doprowadziło, Hannah spróbowała podstępu.
− Jak uda ci się uchodzić za starszą kobietę? Pamela oderwała wzrok od rękawiczek, które zaczynały ju parować. − Kiedy lady Temperly odeszła i zapisała ci ten dom, zostały po niej ubrania, prawda? Wykorzystam je. − Lady Temperly była wysoka! Przerastała cię o parę centymetrów i była mocno przygarbiona. − Nie szkodzi. - Pamela ściągnęła rękawiczki i cisnęła je na krzesełko. - Upudruję się jasnym pudrem i wymaluję ró em policzki, jak to robią starsze panie. Uda mi się. Musi. − A co z tymi wszystkimi, którzy cię wcześniej zatrudniali? Co powiedzą, widząc cię w takim przebraniu? − Jestem guwernantką, a nie atrakcją towarzyskich salonów. Jak zawsze będę się trzymać w cieniu. A poza tym, zawsze pracowałam poza Londynem. Szansa spotkania kogoś, kto mnie zna, jest niewielka. − Pamelo, co się stało? Pamela potarła miejsce pomiędzy oczami, jakby coś ją zabolało. − Pamiętasz, kiedy we trzy, z Charlottą, rozpaczliwie szukałyśmy jakiegoś zajęcia i postanowiłyśmy spróbować z Akademią Guwernantek? Ile miałyśmy nadziei, e pomo emy innym znaleźć odpowiednie miejsce zatrudnienia, a jednocześnie zbijemy fortunę? − Oczywiście, e pamiętam. - To rozpacz podpowiedziała Hannah ten plan. Rozpacz i ambicja, gdyby bowiem trzy przyjaciółki nie znalazły źródła utrzymania, niezale nego od kaprysów angielskiej socjety, nigdy nie mogłyby decydować o swoim losie. Pamela pragnęła sukcesu Akademii Guwernantek chyba jeszcze bardziej ni jej kole anki. Pracowała jak oszalała, eby zdobyć okresowe prace, umo li- wiające Hannah znalezienie odpowiednich kandydatek i rozpoczęcie szkolenia.
− Ta szkoła jest dla mnie jedyną szansą, by do yć jakiej takiej zamo ności - powiedziała Pamela. - Nie zrezygnuję teraz ze swojego marzenia. Z naszego marzenia. Hannah wydawało się, e zrozumiała, na czym polegał problem. − To za du o dla ciebie, tak? Zbyt cię ko pracowałaś, przenosząc się z domu do domu i ucząc te okropne dzieciaki. Gotowa jesteś na wszystko, byle tylko nie robić tego dłu ej. Mówiłam ci jednak Pamelo, e... − Nie! - Pamela głęboko zaczerpnęła powietrza i chwyciła Hannah za rękę. - Tutaj. Hannah zauwa yła dziurę w przemoczonej sukni. Dziurawy był równie gorset. − Co?... - Wyszarpnęła rękę i wbiła wzrok w ślad krwi na swoich palcach. - Pamelo! − To się stało po drodze do domu. − Cusheon! - krzyknęła Hannah i złapała Pamelę za ramię. - Musisz usiąść. Jesteś ranna. − To nic powa nego. Drobne skaleczenie. - Ale Pamela pozwoliła, eby Hannah poprowadziła ją do fotela. - Zrezygnowałam z oporu, kiedy tylko ostrze dotknęło mojego ciała. Nadbiegł Cusheon. − Co się stało, proszę pań? - Na widok bladej twarzy Pameli począł wzywać gospodynię. Pani Knatchbull wpadła do gabinetu z dwoma starszymi pokojówkami. − Potrzebne nam banda e - zarządził Cusheon. -I woda. Natychmiast. − Obrabowano mnie. Straciłam wszystkie pieniądze za ubiegły miesiąc. - Podbródek Pameli dr ał. - Jeśli nie przyjmę tej pracy, będziemy zrujnowane.
ROZDZIAŁ 3 Odźwierny zaanonsował ją z powagą nale ną kobiecie w jej wieku i z jej pozycją. − Lordzie Kerrich, przybyła panna Pamela Lockhart z Akademii Guwernantek. Kerrich oderwał wzrok od rozło onych przed nim rachunków i spojrzał krytycznie na damę wchodzącą do jego przestronnego, pełnego ksią ek gabinetu. W kominku buzował ogień, świeczki migotały w kandelabrach. Chocia cię kie, welwetowe zasłony na wysokich oknach były rozsunięte, pochmurny dzień utrudniał dostrze enie szczegółów jej wyglądu. Kiedy energicznym krokiem zbli yła się w jego stronę, poprzedził ją zapach lawendy. A potem znalazła się w kręgu światła świec stojących wokół cię kiego, mahoniowego biurka, i po raz pierwszy od wielu dni lord poczuł przypływ optymizmu. Nie było wątpliwości - panna Setterington rzeczywiście przysłała guwernantkę spełniającą jego oczekiwania. Surową, nieatrakcyjną, a jednocześnie nie tak starą, eby dziecko mogło się przestraszyć. Na dodatek panna Setterington sprawiła ten cud na dzień przed ustalonym terminem. Nigdy nie wątpił w potęgę pieniędzy. Wstał i skłonił się. − Panno Lockhart. Dygnęła, po czym zlustrowała go chłodnym spojrzeniem, jakby był krnąbrnym uczniem, ona zaś jego nauczycielką. Uniósł monokl do oka i zrewan ował się jej równie wnikliwymi oględzinami. Trzymała zniszczoną, ohydną torbę podró ną w kwiatki, tak gigantycznych rozmiarów, e obijała się jej niemal o kostki. Miała te czarną parasolkę z prymitywnie rzeźbioną drewnianą rączką. Źle dopasowany, niemodny płaszcz zwieszający się z ramion nosił ślady po padającym nieustannie deszczu. Pod płaszczem mo na było dostrzec wydatny biust i dość szczupłą talię.
Ha, doskonale znał ró ne sztuczki stosowane przez kobiety dla ukrycia wad figury i podkreślenia zalet. Niewątpliwie panna Lockhart równie je znała. Zauwa ył, e nosiła okulary o przyciemnionych szkłach, symbol wzroku osłabionego intensywną nauką. Miała pozbawioną koloru cerę i blade usta. Urazowe włosy mocno ściągnęła do tyłu, dzięki czemu wszystkie zmarszczki wokół brody zniknęły - następna damska sztuczka, która nie mogła wprowadzić w błąd takiego znawcy, jak on. Włosy guwernantki przykrywała splątana pajęczyna z szarej koronki. Uczesania dopełniała zdumiewająca ozdoba przypominająca dwa druty wetknięte pod kątem prostym w upięty nisko na karku kok. Opuścił monokl i usiadł. − Mo e się pani nada - rzekł. Skinęła głową i nie czekając na zaproszenie, zajęła miejsce na zabytkowym neoklasycystycznym krześle stojącym przed biurkiem. Dobrze pasowała do mebla. − To samo miałam zamiar powiedzieć o panu. Ledwo się powstrzymał, eby nie wybuchnąć głośnym śmiechem. Przypominała mu jego dziadka, d entelmena nieakceptującego zuchwałości ze strony takiego smarkacza jak jego zaledwie trzydziestoletni wnuk. Rozbawienie lorda wyparowało. To wszystko robił ze względu na dziadka. Przez wzgląd na dziadka, bank i nazwisko, które nie mogły ucierpieć − Przyniosła pani referencje? − Oczywiście. - Zagłębiła rękę w przepaścistej torbie i wyciągnęła zeń trzy gęsto zapisane kartki papieru, które podała mu ponad stosem papierów starannie uło onych na blacie biurka. - Mam dziewięcioletnie doświadczenie w pracy z dziećmi i, jak pan widzi, pracowałam dla wzorowych rodzin mieszkających w okolicach Londynu. Zwłaszcza łady Byers była bardzo zadowolona z rezultatów mojego nauczania. Kiedy się pojawiłam w jej domu, jej córka była dość dzika, a kiedy wyje d ałam, dziewczynka nie chciała się ze mną rozstać.
Pobie nie przejrzał listy polecające. Pochodziły od dobrych, szanowanych rodzin, głównie z południowych okolic Londynu. Wszyscy utrzymywali, e panna Lockhart miała ogromny talent do uczenia dzieci. Nie obchodziło go to. Zale ało mu jedynie na tym, czy będzie spełniać jego oczekiwania. − Jak mniemam, panna Setterington przedstawiła pani moje wymagania. − Tak - Panna Lockhart postawiła torbę koło stóp. - Mam kupić sierotę i zadbać o jego naukę. Hmmm. Tak sformułowane zagadnienie nie wyglądało najgorzej. − Wszystko po to - rozejrzała się po dostatnio urządzonej bibliotece - eby wygrać jakiś zakład albo coś innego, co przyniesie panu jeszcze większy zysk. A to zabrzmiało okropnie. Wstał, głęboko ura ony ukrytą naganą. Ale Pamela podniosła rękę. − Proszę sobie darować oburzenie, milordzie. W przeciwieństwie do innych kobiet, doskonale rozumiem, e młodzi, przystojni arystokraci czy sędziwi kupcy rozwijają w sobie zamiłowanie do gromadzenia rzeczy. Właściwie mo na by to traktować jako część stylu ycia angielskiej szlachty. - Uśmiechnęła się blado z udawanym poczuciem humoru. - Nawet panie pragną swojej części majątku. W gruncie rzeczy jestem tu teraz z tego samego powodu. Stal nadal, spoglądając na tę irytującą kobietę. Nawet potępienie przeklętej panny Setterington mo na było łatwiej znieść ni aprobatę tej starej panny. − Pragnę pana zapewnić, e będę pilnować, by dziecku nie stała się jakakolwiek krzywda - rzekła panna Lockhart. − Dziecku? - Dlaczego wspominała o dziecku? − Tak. Zakładam, e chwilowe wahanie w pana głosie wynikało z troski o sierotę. Wygląda pan na bardzo przejętego losem maleństwa. - Panna Lockhart zamrugała. Zamrugała, czy te puściła do niego oczko?
Jej zachowanie przypomniało mu o celu całego przedsięwzięcia. Podniósł świecznik z biurka, obszedł je dookoła i w pełni oświetlił twarz guwernantki. Opuściła wzrok. Nie była taka stara, jak mu się wydawało na pierwszy rzut oka. Zresztą nawet podeszły wiek kobiety nie chroniłby go przed niepo ądanym narzucaniem się. Początkowe wra enie, e panna Lockhart jest zimną guwernantką osłabło, ustępując miejsca myśli, e jest to po prostu brzydka, niechciana kobieta, rozpaczliwie pragnąca rzucić się w męskie ramiona. Dokładnie mówiąc, w jego ramiona. Prosty test mógłby pokazać, czy się mylił. Spokojnie zebrał myśli. Pochylił się nad nią, roztaczając, tak pociągającą dla kobiet, atmosferę zaufania, i czekał, eby podniosła wzrok. W końcu zrobiła to, ale nawet jeśli wywarł na niej wra enie, nie okazała tego. − Czy mogę prosić, milordzie, eby postawił pan ni ej kandelabr? Świece ywo się palą i obawiam się, eby wosk nie skapnął na jedną z moich najlepszych sukien. − Jedna z najlepszych? Bardzo atrakcyjna - skłamał gładko. - Myślałem, e to pani najładniejsze ubranie. − Swoją najlepszą sukienkę, milordzie, zakładam w niedzielę, gdy jak wszystkie chrześcijanki idę do kościoła. Nagana, wymierzona w jego hulaszczy tryb ycia. − A więc to nie suknia, a pani tworzy wra enie niezrównanego piękna. Ignorując wdzięczny komplement sięgnęła do torby i wydobyła kłębek wełny i początek jakiejś robótki na drutach. − Co pan powie? Hmmm. Nie powiedziała tego zbyt sarkastycznym tonem, nie wyglądała te na oczarowaną jego wdziękami. Czy udawała brak zainteresowania, czy te na- prawdę była przywiędłą starą panną, jakiej potrzebował? Odstawił świecznik na bok, przysiadł na biurku i pochylił się w stronę guwernantki.
− Tak jak mówiłem pannie Setterington, uwa am, e dziecku będzie lepiej u mnie ni w ochronce. Mam tylko wyrzuty sumienia związane z rozbudza- niem jego złudnych nadziei. Mocno zacisnęła usta. − Widzę. Uśmiechnął się ujmująco, z nieco mo e udawanym zainteresowaniem. − Ciekawi mnie natomiast, jak dalece kieruje się pani w swoim postępowaniu sumieniem, panno Lockhart. Taka atrakcyjna kobieta w kwiecie wieku nie mo e zawsze myśleć tylko o cudzych dzieciach. Na pewno chciałaby pani zajmować się własnymi. Odpowiedziała mu ze złością - trudno byłoby inaczej określić jej niepohamowany wybuch. − To, czego chcę, to nie pański problem, milordzie. Powinien pana raczej interesować mój charakter i kwalifikacje. To tyle. - Sięgnęła za głowę, wy- ciągnęła z uczesania dwa długie druty, nawlokła na nie robótkę i zaczęła dziergać przed jego zdumionymi oczami. - Panna Setterington wspomniała mi o pana szczodrej ofercie zapłaty. Proszę mi jednak wybaczyć, e poruszę nie tylko sprawę ostatecznej kwoty, ale tak e ustalimy warunki mojego za- mieszkania. Na moment odebrało mu mowę. Panna Lockhart była ekscentryczką, jedną z absurdalnych starych panien, które Anglia produkowała w nadmiarze. Druty migały bezustannie. − Naturalnie, wikt i opierunek, lordzie Kerrich. No i przyzwoity pokój, z dobrą wentylacją. - Rozejrzała się dookoła, oceniając jego gabinet. - Przyjemne pomieszczenie, z tyloma ozdobami, i, co najwa niejsze, nie czuję adnego przeciągu. Ten pokój jest za du y do swej funkcji, ale podejrzewam, e nie znosi pan ciasnych pomieszczeń, podobnie jak ja. Mały pokój sprzyja rozwojowi chorób, a samotna kobieta nigdy nie przesadza, dbając o swoje zdrowie. Ponadto chcę mieć kominek, z którego nic nie będzie dymić. I
wolne popołudnie, raz na dwa tygodnie, bez wyjątku. Oczekuję te , e będę mogła co niedziela uczestniczyć we mszy i zabierać tam ze sobą dziecko. Wierzę, e do osiągnięcia sukcesu w pracy wychowawczej potrzebne jest prawe serce i... Przerwał. − Moja droga panno Lockhart. Droga, droga panno Lockhart. - Poło ył dłoń na jednej z jej rąk, pohamowując nieustanną robotę na drutach - Nie musi się pani martwić o swoją sypialnię. Osobiście dopilnuję, eby... eby otrzymała pani pokój w pobli u mojego pokoju. Spojrzała na jego rękę z niesmakiem, a potem przeniosła wzrok na jego twarz. Zmru yła ukryte za ciemnymi okularami, ocienione gęstymi rzęsami oczy. − Słucham? − To są szczegóły bez znaczenia. Będzie pani miała, co tylko sobie pani za yczy. Ja zaś nie mogę się doczekać, kiedy rozpoczniemy... wspólną... edukację sieroty. Z niebywałą precyzją dziabnęła go zaostrzonym końcem drutu w dłoń. Pospiesznie cofnął rękę. Tymczasem Pamela wbiła z powrotem druty w uczesanie i, wrzucając do torby niedokończoną robótkę, rzekła ze śmiertelną powagą: − Młody człowieku, rozumiem pana, choć trudno mi było uwierzyć własnym uszom. Przez moją urodę stale nara ona jestem na męskie zaloty. To moje przekleństwo. Ale nie poddaję się losowi. Chocia bardzo bym się ucieszyła z proponowanego przez pana wynagrodzenia, muszę zrezygnować z pańskiego zainteresowania i oferowanej pracy. Była idealna. Nieczuła na jego wdzięki, pewna siebie, swoich zasad i, co zdumiewające, swojego powabu, nie dawała się zwieść na manowce. − Nie! Bardzo proszę, panno Lockhart, wystarczająco jasno wyraziła pani swoje yczenia. Mogę panią zapewnić, e będą nas łączyły stosunki, jakie powinny łączyć pracodawcę i pracownika, nic ponadto. Przyglądała mu się podejrzliwie.
− A moje wymagania dotyczące tej posady? − Wszystkie zostaną spełnione. − I będzie pan potrafił opanować swe zwierzęce instynkty? Przytaknął z przesadną powagą. − Tak, choć będzie to niezwykle trudne. − Pragnę wyrazić swoją opinię, milordzie, chocia nigdy jeszcze nie spotkałam mę czyzny dość rozsądnego, eby wysłuchał mądrej rady. − Proszę powiedzieć. − Najlepiej by było, gdyby się pan o enił. − Wszystkie kobiety tak myślą. To samo powiedziała mi właśnie jej królewska wysokość. − O ile wiem, związek mał eński daje mę czyźnie mo liwość zaspokojenia tych niewygodnych namiętności, które go męczą. Ale podejrzewam, e pozostało panu niewiele czasu, eby spełnić oczekiwania królowej. − Dała mi trzy miesiące. − Trzy miesiące, eby stać się szanowanym obywatelem? - Spojrzała na niego i wybuchnęła szyderczym śmiechem. - Nawet ja uwa am, e to niesprawiedli- we. Tak, nie ma pan innej mo liwości, jak tylko przyjąć pod swój dach dziecko. Przecie adna kobieta przy zdrowych zmysłach nie wyszłaby za pana za mą bez długiego starania się o jej rękę i przysięgi wierności, podpisanej pańską krwią. Wyprostował się. − Nie ma kobiety, która by mi odmówiła. − artuje pan, milordzie. − Nie istnieje kobieta, której nie uwiodłaby przystojna twarz, arystokratyczny tytuł albo majątek. Ja zaś, bez adnej zarozumiałości, muszę stwierdzić, e posiadam wszystkie te cechy. Proszę powiedzieć szczerze, panno Lockhart. Odrzuciła pani moje umizgi, ale gdybym zaproponował mał eństwo?...
− Głupie pytanie. Nawet gdybym była najpiękniejszą kobietą na świecie, nie poprosiłby pan o moją rękę. Wszyscy mę czyźni twierdzą, e kierują się uczuciem, ale gdyby to była prawda, eniliby się z kim chcą, a nie z kim muszą. − Ale gdyby moja namiętność skłoniła mnie do oświadczenia się pani, przyjęłaby mnie pani ze względu na moją urodę. − Mę czyźni nie kochają z całego serca, a przystojni mę czyźni są jeszcze gorsi, bo są zepsuci. − Więc przyjęłaby mnie pani ze względu na mój tytuł. − Pochodzę z arystokratycznego rodu. Wiem, e tytułu nie dostaje się za uczciwość, wierność i prawość. Celowo odgrywał rolę wę a w raju, proponującego zakazane jabłko. − Wyszłaby więc pani za mnie dla mojego majątku. Zawahała się. Wiedział, e tak będzie. − Ha! - Pochylił się do przodu, patrząc na nią z niekłamaną satysfakcją. - Miałem rację. − Myli się pan. Wiele razy udało mi się uchronić przed mę czyznami, którzy mi się oświadczali, i nie zamienię moich marzeń na ycie u pańskiego boku. − Pani marzenia muszą być ogromne. − Nie są ogromne, ale są moje własne. - Wstała i przerzuciła torbę przez ramię. - I znu yła mnie ju ta bezowocna dyskusja. − Rozumiem. - Nie pojmował, w jaki sposób dał się wciągnąć w te arty i to na dodatek z tak brzydką, nieprzyjemną osobą. - Wie pani, czym ma się pani zająć? − Znajdę panu sierotę i przywiozę dziecko tutaj. Podejrzewam, e chciałby pan, aby miało dobre maniery. Nauczę je... Odsunął się od biurka. - I to szybko. − Oczywiście. Szybko. A potem... będziemy robić to, co pan rozka e.
− Dostarczy pani dziecko przed końcem dnia. − Ju minęło południe, milordzie. Rozpakuję się w moim pokoju i dziś jeszcze obejrzę, jak został przygotowany pokój do nauki. A dziecko postaram się znaleźć jutro. Kerrich ujął pannę Lockhart za ramię i energicznie podprowadził do drzwi. − A więc wszystko jest ustalone. − Przynajmniej najwa niejsze rzeczy. Nie chciałabym zabierać panu więcej czasu. − Dobrze. - Musiał wrócić do le ących na biurku rachunków. Bilans był korzystny. Bardzo korzystny, a królowa Wiktoria była głupia, e kiedyś straciła do niego zaufanie. - Proszę powiedzieć gospodyni, by przygotowała dla pani sypialnię sąsiadującą z pokojem do nauki. Jeśli uzna to pani za niewygodne rozwiązanie, proszę je zmienić według własnego uznania. Powiem kobiecie, e pani yczenia są najwa niejsze. Guwernantka zatrzymała się w drzwiach. − Kobiecie?... − Gospodyni. - Zmarszczył brwi, usiłując przypomnieć sobie jej imię. - Berta, a mo e Betty lub jakoś podobnie. Guwernantka nie poruszyła się. − To nowa osoba w pańskim domu? − Niezupełnie. Pracuje u mnie siedem lat. Mo e dziesięć. Nie pamiętam. Guwernantka gotowała się do wygłoszenia tyrady. Kerrich widział to po błysku w jej oczach. Z jakiegoś powodu ją rozczarował. I zamierzała go złajać. Jednak pukanie do drzwi ocaliło go przed reprymendą. − Proszę - zawołał mę czyzna. Moulton, słu ący, który był kimś znacznie wa niejszym ni zwykły słu ący, wszedł do środka i zaanonsował: - Pan Lewis Athersmith, milordzie. W końcu kuzyn zareagował na wezwanie Kerricha.