ziomek72

  • Dokumenty7 893
  • Odsłony2 152 295
  • Obserwuję933
  • Rozmiar dokumentów26.3 GB
  • Ilość pobrań1 241 426

Tańcząca z demonami - Darcy Emma

Dodano: 8 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 8 lata temu
Rozmiar :508.0 KB
Rozszerzenie:pdf

Tańcząca z demonami - Darcy Emma.pdf

ziomek72 EBooki EBOOK D Darcy Emma
Użytkownik ziomek72 wgrał ten materiał 8 lata temu. Od tego czasu zobaczyło go już 81 osób, 60 z nich pobrało dokument.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 77 stron)

EMMA DARCY Tańcząca z demonami Harlequin Toronto • Nowy Jork • Londyn Amsterdam • Ateny • Budapeszt • Hamburg Istambuł • Madryt • Mediolan • Paryż Praga • Sydney • Sztokholm • Tokio • Warszawa

ROZDZIAŁ PIERWSZY Kochanie się z Davidem Hartleyem to jakby taniec z de- monami, największe na świecie cudowne szaleństwo. Nie- ważne, co będzie potem, mniejsza z tym, jakie będą kon- sekwencje. Dzika namiętność, pożądanie - temu naprawdę nie można było się oprzeć. Chyba nie istniały w życiu Caitlin Ross takie sprawy, które nie wiązałyby się w żaden sposób z jej cudownym bożkiem, Davidem Hartleyem. A jeśli nawet były, to tylko niewielkie i mało ważne. Od czterech miesięcy miała tę pewność, że ziemia obraca się wokół Davida, jej szefa i kochanka. Cztery miesiące temu została mianowana jego osobistą asystentką. Dodatkowo doszło do tego, i to zupełnie nie- spodziewanie, stanowisko jego osobistej kochanki. Caitlin nie powiedziała „nie" po prostu dlatego, że nie dał jej na to czasu. Została zagarnięta w ten sam sposób, z taką samą pewnością siebie, z jaką zawsze traktował wszystkie spra- wy związane z firmą, której był właścicielem. To było fascynujące. Parę minut po tym, gdy skończył się dzisiejszy szalony taniec z Davidem, pierwszy raz od czterech miesięcy, nie- spodziewanie ogarnął ją bunt. Doszła nagle do wniosku, że ta znajomość do nicze- go nie prowadzi, ponieważ nie widać przed nimi żadnej wspólnej przyszłości. Nie chodziło już nawet o to, że Cait- lin, jak prawie każda dziewczyna, nosiła w głębi duszy

6 TAŃCZĄCA Z DEMONAMI marzenia o ślubie, białym welonie i gromadce dzieci. Cait- lin stwierdziła, że David nie traktuje jej tak, jakby tego chciała. Każda gorąca, namiętna noc kończyła się nieod- miennie tym, że dokładnie o szóstej czterdzieści pięć wy- chodził od niej. Potem o dziewiątej rano spotykali się w biurze, gdzie zimno i stanowczo wymagał od niej, by rzetelnie wypełniała wszystkie biurowe obowiązki. Odkry- ła dwie różne cechy osobowości Davida. Nie dość, że w pracy traktował ją zupełnie inaczej niż wtedy, gdy nocą przychodził do jej domu, to na dodatek miał swoje nie- złomne zasady, które zaczynały ją irytować. Choćby to wychodzenie od niej zawsze dokładnie o tej samej porze. Poza tym traktował bardzo surowo pewne sprawy... Na przykład, gdyby dowiedział się, że jakaś pani i jakiś pan, zatrudnieni w jego firmie, spoufalają się ze sobą nadmiernie, powiedzmy: mają się ku sobie albo już kochają się i robią ze sobą „tego rodzaju rzeczy", skończyłoby się to niewątpliwie dla jednego z nich utratą pracy. Uważał, że takie układy powodują w pracy bałagan i zamieszanie. Twardo trzymał się tej swojej żelaznej zasady, o ile, oczy- wiście, nie dotyczyło to jego samego. Caitlin wiedziała, jak bardzo ważna jest dla niego firma. Uważała też, że David potrzebuje dziewczyny takiej „na poważnie", z którą mógłby porozmawiać o interesach, po- trafiącej go zrozumieć. Kogoś, kto znałby się na sprawach zawodowych prawie tak dobrze jak on. Zdawała sobie sprawę, że właśnie ona nadawałaby się do tego najlepiej. Poza tym, mimo że ani razu nie przedstawił jej w towarzy- stwie jako swojej dziewczyny, mimo że traktował ją trochę jak panienkę na przychodne, jak pogotowie seksualne, była pewna, że żadna inna dziewczyna nie jest mu tak bliska jak ona. Umiała docenić tę łączącą ich intymność. Ale dziś właśnie doszła do wniosku, że nigdy nie była z nim aż tak TAŃCZĄCA Z DEMONAMI 7 blisko, jak by tego chciała. Do tego brakowało jeszcze bardzo wiele. Czasami wyobrażała sobie, że świat Davida składał się z kilku wysp, pomiędzy którymi nie było żad- nych mostów. O dokładnie ustalonych godzinach David opuszczał jedną wyspę i od razu pojawiał się na innej jako zupełnie inny człowiek. O szóstej czterdzieści pięć opusz- czał jej mieszkanie i siłą rzeczy przestawał być namiętnym, rozpalonym kochankiem. Caitlin już się wtedy zupełnie nie liczyła. Jechał do siebie do domu, na inną wyspę, której nie znała. Jeszcze się nie zdarzyło, by zaprosił ją do siebie. To też było irytujące. A potem w pracy, jak zupełnie obcy człowiek, nieprzenikniony szef, lodowatym głosem wyda- wał jej służbowe polecenia... Była ciekawa, czy dzisiaj zachowa się podobnie. Chciała coś zmienić, ale nie miała pojęcia, co powinna zrobić. To ją przygnębiało, doprowadzało do rozpaczy. Nie potrafiła zrozumieć, dlaczego mógł pożądać jej z tak ogromną siłą namiętności i zaraz potem odcinać się od wszystkiego, co mogło ich łączyć. Odchodzić na inną wyspę, niedostępną dla niej. To ją wzburzało do głębi. Przecież wiedziała, co czuł do niej w tym ich szalonym tańcu. Słyszała, jak zakręcił prysznic; Wszedł do pokoju. Jak zawsze, odświeżony i elegancki. Zawsze wyglądał jak na- leży. Jego proste włosy były zaczesane do tyłu, mokre i wygładzone, oliwkowa skóra nasycona balsamem. Był przystojny, męski i wspaniały. Miał ciemne oczy o niebie- skawym, kobaltowym odcieniu, czarne włosy, dość duży nos. Spoglądał na świat zdecydowanie, władczo, jak czło- wiek przyzwyczajony do tego, że narzuca innym swoją wolę. Był dobrym przywódcą, świetnym szefem. Akurat tego dnia Caitlin uświadomiła sobie, że ma już dość takiego traktowania. I nie chodziło tu o jakieś jej pla- ny matrymonialne. Było jeszcze mnóstwo innych spraw.

8 TAŃCZĄCA Z DEMONAMI Na przykład nie doceniał jej należycie. Chciała, by wresz- cie przyznał, iż w sprawach zawodowych jest doskonała, czasami nawet lepsza od niego, że mu bardzo imponuje... Caitlin z dziką pasją życzyła sobie, żeby mogła mieć jakiś wpływ na jego myślenie. Byłoby fantastycznie, gdyby mogła pokierować jego pracą, a nie odwrotnie, jak to do tej pory bywało. W końcu dlaczego miałoby to być niemo- żliwe? Sięgnął po koszulę, którą zostawił na jej toaletce po- przedniego wieczoru. Zmarszczył brwi. - Nie zrobiłaś kawy? - zdziwił się. Normalnie, każdego ranka, kiedy był u niej, dokładnie o tej porze, na stoliku stała filiżanka kawy. Czekała na niego, świeżo zaparzona, z jedną łyżeczką cukru. Nigdy nie zostawał, żeby zjeść z nią śniadanie. Stwarzał pozory, jak- by nigdy nie jadał śniadań. To też stanowiło jedną z jego niezłomnych zasad. Była szósta trzydzieści. Musiał wyjść przed szóstą czter- dzieści pięć. Tego rytuału nigdy nie zmieniał. Caitlin miała już tego dość. - Nie miałam nastroju - odpowiedziała na jego pytanie o kawę. To była prawda. I równocześnie wyraz buntu. Zacisnął usta, skrzywił się lekko. Zauważył jej zły hu- mor. Caitlin zastanawiała się, czy to mogłoby wpłynąć na Davida, by zmienił dziś swoje plany. Ciekawe, czy teraz zacznie sam sobie robić kawę i przez to wyjdzie później o pięć lub dziesięć minut? Niechby choć raz opóźnił swoje wyjście. Jeśli nie mogła być jego dziewczyną na zawsze, to przynajmniej choć odrobinę dłużej niż do szóstej czter- dzieści pięć. Przyglądała mu się uważnie, ciekawa, jak David zare- aguje na tę drobną zmianę. Ubierał się powoli, wciągnął rękawy, zapiął guziki. TAŃCZĄCA Z DEMONAMI 9 Caitlin próbowała opanować nerwowe skurcze żołądka. Poprzednio robiła już wszystko, co było w jej mocy, by przedłużyć ten ich szalony taniec tak długo, jak tylko mo- gła. Starała się, ile sił, by nie zrobić żadnego fałszywego kroku, by nie złamać jego przeróżnych żelaznych zasad. By pieścić go tak, jak on tego pragnął, by być atrakcyjną dokładnie w taki sposób, jak on to sobie wyobrażał. Wie- działa, iż tak trzeba, bo to się opłaca, że utrzymanie przy sobie tak wspaniałego kochanka warte jest każdego wysił- ku. David cieszył się ogromnym powodzeniem wśród ko- biet i jako partner był niezwykle atrakcyjny. Tak, zawsze uważała, że wspólne gorące noce warte są każdego wysiłku z jej strony, każdego poświęcenia. Ale teraz doszła do wniosku, iż to jej nie wystarcza, że to się w końcu musi zmienić. Wiedziała, iż ryzykuje, że może go stracić, jeśli będzie próbowała cokolwiek zmienić w tych jego obrzydliwych zasadach. Po czterech miesiącach doszła do wniosku, że trudno, najwyżej przegra, ale tak dalej być nie może. Pła- ciła za to zbyt wysoką cenę. Przestawała być sobą. Stała się kimś bez osobowości, robotem, czekającym na polece- nia swojego pana. Takim pogotowiem seksualnym, które tylko czeka na jego wezwanie. Jej uczucia zupełnie tu się nie liczyły. Oczywiście, dłużej tak być nie może. Trzeba zniszczyć stare zasady, by można było zbudować coś nowego, na przykład wspólną przyszłość opartą na wzajemnym sza- cunku. Przemiana stała się nieunikniona. David spojrzał raz jeszcze na stoliczek, na którym tym razem zabrakło kawy. Zmarszczył brwi. - Czy jesteś chora? Starał się znaleźć jakieś wytłumaczenie, które by paso- wało do jego schematu myślenia.

10 TAŃCZĄCA Z DEMONAMI - Nigdy nie czułam się lepiej - odpowiedziała. Niech sam się nad tym zastanowi. Przeciągnęła się na łóżku, rzuciła mu namiętne spojrze- nie, zatrzepotała kilka razy długimi, czarnymi rzęsami. Po- łożyła się na brzuchu. Uniosła głowę, przesunęła się, lekko eksponując obnażone piersi. Jej zielone oczy patrzyły pro- wokująco. Uśmiechnął się, widziała, jak jego spojrzenie prześlizg- nęło się po jej nagich piersiach. Była ładna, wiedziała o tym. Mały, kształtny biust, bar- dzo wąska talia i dość szerokie, krągłe, ponętne biodra. Leniwie wyprostowała się, rozmarzona, wabiąc go ku sobie, znowu się przeciągnęła. Zauważyła błysk uznania w jego oczach. To jednak nie miało wiele wspólnego z namiętnym pożądaniem. Staran- nie obciągnął koszulę. Nie wahał się ani przez chwilę. Szykował się do wyjścia. Nigdy, przenigdy nie zastanawiał się, co ona czuła, czego pragnęła. Ani razu nie zapytał, czy chce kończyć seks dokładnie o szóstej trzydzieści, czy mo- że parę minut później lub wcześniej. Jego żelazne zasady były tu najważniejsze. Caitlin poczuła się głęboko urażona jego zdolnościami do jednoczesnego kochania i nagłego odchodzenia na inną wyspę. Położyła się tak, by maksymalnie wabić go swoim cia- łem. Jeszcze raz posłała mu namiętne spojrzenie. - Nie chcę, żebyś szedł - rzekła cicho, ale stanowczo. David ze zgrozą wzniósł oczy ku niebu. Pomyślała z lekką ironią, że i tak nie mógł spojrzeć wyżej niż na sufit, i była coraz bardziej pewna, iż ma rację. Z powagą popatrzył na zegarek i schylił się, by podnieść z podłogi spodnie. - Mam dzisiaj wiele trudnych spraw do załatwienia. TAŃCZĄCA Z DEMONAMI 11 Sama wprowadzałaś do komputerowego kalendarza termi- ny spotkań - przypomniał jej. - Zrobi się straszny bałagan, jeśli nie będę ściśle stosował się do swoich własnych planów. Posłała mu powłóczyste spojrzenie, pełne czarnej roz- paczy. To zawsze działało prowokująco, rozbudzało jego męskość, powodowało napięcie dobrze rozwiniętych mięś- ni ud. Tylko czy o tej porze,tego rodzaju spojrzenie miało jeszcze swoją moc? On wyglądał seksownie. Niemożliwe, żeby nie miał ochoty na więcej, pomyślała. Postanowiła sprawdzić, czy jest kimś ważnym w jego życiu, czy spełni jej prośbę. - Proszę cię, Davidzie, nie zostawiaj mnie teraz samej. Zobaczysz, że nie będziesz tego żałował. Potrafię cię uszczęśliwić. Jeszcze raz uwodzicielsko naprężyła ciało. Wyglądało na to, że nie jest zachwycony rozwojem wydarzeń. - Proszę, Davidzie, zostań ze mną. Doskonale zdawała sobie sprawę, że wkroczyła na bar- dzo śliski teren. Prawdopodobnie popełniła błąd, żądając od niego, by nie odchodził. Ale to było silniejsze od niej. Nie podejrzewała nawet, że przez cztery miesiące tyle na- gromadziło się w niej żalu. W desperackim usiłowaniu zainteresowania go własną osobą, potrząsnęła głową, aż pukiel jej długich włosów ułożył się pomiędzy piersiami. Kiedyś bardzo mu się to podobało. Zmierzył ją wzrokiem. - Więc mówisz, że nie dałem ci satysfakcji. Zaczerwieniła się, niezdolna zaprzeczyć, że zachwycił ją, że to było cudowne. Zdawał sobie z tego sprawę. Jednak w szerszym rozumieniu, w sensie nie tylko fizycznym, czuła, że to ona ma rację. On jej nie zaspokoił.

12 TAŃCZĄCA Z DEMONAMI - Chciałabym, żebyśmy spędzali razem więcej czasu - powiedziała. Żywiła nadzieję, że teraz on coś zaproponuje, żeby po- czuła się usatysfakcjonowana. - Spędziliśmy razem całą noc - rzekł sucho. - Jak dłu- giej nocy byś chciała? Zaczął wkładać spodnie. Wiedziała, że noc oznacza dla niego to samo, co seks. On nic nie rozumiał. Naprawdę trudno było się z nim do- gadać. - Chciałam poważnie z tobą porozmawiać. - Za dwie godziny spotkamy się w biurze. - Znowu spojrzał na zegarek. - Czy to nie jest dla ciebie wystarcza- jąco poważne? - Nie o to chodzi. Czuła się dotknięta jego brakiem zainteresowania. Zda- wała sobie sprawę, że właśnie teraz przegrywa, że strzela w tym meczu samobójcze bramki, ale zbyt zdenerwowała się jego egoizmem, żeby mogła się z tego wycofać. - Chciałabyś jeszcze? - Tak. - Ile razy? - Raz wystarczy. Ale teraz, zanim wyjdziesz. Znowu nerwowo spojrzał na zegarek. Bunt został ogłoszony. Wypowiedziała słowa, których nie mogła już cofnąć. Rubikon został przekroczony. Caitlin czekała z zainteresowaniem, co z tego wyniknie. Ciemne, kobaltowe oczy patrzyły na nią badawczo. Nad czymś się zastanawiał. David nigdy nie łączył biznesu ze sprawami prywatny- mi. To była jedna z jego żelaznych zasad. W biurze on był szefem, a ona jego asystentką. Nigdy nie zrobił ani nie powiedział niczego, co mogłoby wzbudzić czyjeś domysły TAŃCZĄCA Z DEMONAMI 13 i podejrzenia. Nikt absolutnie nie orientował się, iż byli kochankami i że razem spędzali noce. To była ich osobista sprawa. Coś, czego nie zamierzał ujawniać. Niektórych spraw, związanych z jego dziwną egzysten- cją na kilku wyspach, nie potrafiła zrozumieć. Pracowali w tych samych godzinach. Jeżeli ona była wolna, to i on też. Nie widziała żadnego powodu, żeby musiał teraz tak wcześnie wychodzić. - Czy nie możemy wziąć jednego dnia urlopu i spędzić go razem? - błagała. Wzruszył ramionami. - Zrobiłbyś wreszcie coś spontanicznego, zamiast sztywno trzymać się swoich zasad. To by mi sprawiło dużą przyjemność. - Mówisz jak uczennica, która chciałaby iść na wagary. - Już dawno jestem dorosła i pracuję w poważnej fir- mie - przypomniała mu. Zdegradował ją do roli uczennicy. - Odwołaj swoje dzisiejsze spotkania handlowe - pro- siła. - Zobaczysz, że tego nie pożałujesz. - Nie mogę. - Chodź znowu do łóżka, pieść mnie i całuj - kusiła. Spojrzał na nią gniewnie, tym razem jak na rozkapry- szone dziecko. Wsunął koszulę do spodni. Zapiął rozporek. Zaczął wciągać skarpetki. Pociągnęła nosem. - To są wczorajsze skarpetki. Musisz je zmienić w domu. Kiedyś zaproponowała, żeby zostawiał u niej zapasową bieliznę, wtedy mogliby jeść razem śniadania. Ona goto- wałaby mu to, co najbardziej lubi, i biegała rano do sklepu po świeże bułeczki.

14 TAŃCZĄCA Z DEMONAMI Odpowiedział wówczas lodowatym głosem, że nie śmiałby jej robić kłopotu swoją brudną bielizną. Jedyne, na co zgodził się już wcześniej, to szczoteczka do zębów i maszynka do golenia. Śniadania go nie interesują, woli jeść w domu i jej nie fatygować. Widać było, że boi się angażować w coś więcej. To jej się nie podobało. To ją raniło i robiło z niej tymczasową panienkę na wezwanie. Desperacko próbowała coś zrobić, by znaczyć dla niego więcej niż wszystkie kobiety, które miał wcześniej. - Dlaczego nigdy nie zapraszasz mnie do siebie do domu? - zapytała. Wiedziała już, że i tak wszystko straco- ne i postanowiła brnąć dalej. - Wygodniej jest, jeśli ja przychodzę do ciebie. Dla twojego dobra - wyjaśnił. Włożył skarpetki. Poszedł do przedpokoju po obuwie. Wsunął stopy do butów i zaczaj zawiązywać sznurowadła. Dla jej dobra! Coś podobnego! To jedynie zręczny wy- bieg, pozwalający trzymać ją z dala od jego domu. Przez to nie mogła uczestniczyć w jego prywatnych sprawach, dzielić z nim życia. Caitlin wiedziała, że mieszkał na Lane Cove, niedaleko budynku firmy na Chatswood, w ekskluzywnej północnej dzielnicy. Jej własne mieszkanko znajdowało się dosyć blisko, jednakże nie aż tak bardzo, żeby stwarzać okazję do niepotrzebnych plotek. Miała pełną świadomość tego, że jej kochanek urządził się bardzo wygodnie. I jeżeli postanowi zakończyć ich związek w jednej krótkiej chwili, nie będzie to dla niego żadnym problemem, Nie będzie musiał odbierać od niej żadnych przedmiotów, ani narażać się na awantury z jej strony, że nie dopełnił wobec niej jakichś tam zobowiązań. Nigdy nic jej nie obiecywał. Nie musiał poczuwać się TAŃCZĄCA Z DEMONAMI 15 wobec niej do kłopotliwej odpowiedzialności. Zechce z nią zerwać, to po prostu wyjdzie od niej o szóstej czterdzieści pięć po raz ostatni i już nigdy nie wróci. Nie będzie musiał się tłumaczyć. Wstał, poszedł do drugiego pokoju, z szafy wyjął ma- rynarkę, włożył ją. Potem wziął leżący na fotelu krawat. Wrócił do sypialni. Przejrzał się w lustrze, wygładził ko- szulę, poprawił marynarkę. Jego spojrzenie prześlizgnęło się po jej zgrabnej figurze. Caitlin nadal całkiem naga leżała na łóżku. - Mam nadzieję, że wystarczy ci energii, żeby dotrzeć na dziewiątą do pracy - powiedział. - Myślę, że nie ze- chcesz wykorzystywać sytuacji. Miał surowy, bezwzględny wyraz twarzy. To było ostrzeżenie. Łagodnie sformułowane, perfe- kcyjnie zredagowane. Caitlin nie miała jednak żadnych wątpliwości. Protekcyjnemu tonowi głosu i chłodnemu opanowaniu towarzyszyły migoczące w jego oczach błyski wściekłości i oburzenia. Dlaczego nie była nikim innym w jego życiu, jak tylko bardzo użyteczną sekretarką i panienką do seksu? Taka sytuacja nagle wydała jej się doszczętnym znieważeniem, obelgą, której nie zamierzała darować. Musiała dotąd chy- ba nie mieć ani krzty ambicji! - Masz wrażliwość hipopotama - mruknęła bardziej do siebie niż do niego. - Zrobię to dla ciebie i puszczę w niepamięć tę nieprzy- jemną uwagę - mruknął. - Jak to szlachetnie z twojej strony. Targała nią przemożna chęć sprawdzenia, ile naprawdę dla niego znaczy. Wiedziała, że jeśli nawet jego serce było dla niej zimne, trudno to powiedzieć o sprawach czysto

16 TAŃCZĄCA Z DEMONAMI fizycznych. Jej ciało na pewno robiło na nim wrażenie. Ale dosyć tego. Musiała wreszcie znaczyć dla niego coś więcej, owszem, ciało było ważne, ale było tylko ciałem. Wyskoczyła z łóżka z gracją, która przykuła jego uwa- gę. Uniosła ręce, chwilę trwała w tej pozycji, następnie odrzuciła do tyłu głowę, odgarnęła włosy. Wyprostowała się, eksponując kształtne piersi, odwróciła twarz ku niemu i posłała jedno z tych powłóczystych spojrzeń, które kie- dyś wywierały na nim takie wrażenie. Kręcąc biodrami, powoli, jak w tańcu, skierowała się ku niemu ze zmysłowym uśmiechem na ustach. Nie mógł oczu od niej oderwać. Tak, przez cztery mie- siące zdążyła dobrze poznać, co podniecało go najbardziej. Chwycił głęboki oddech, napiął mięśnie, zacisnął dło- nie. Widać było, iż walczy ze sobą, że jest w rozterce, głęboko nieszczęśliwy. Pożądał jej, to było pewne. Jedno- cześnie zaś musiał z uporem maniaka trzymać się swego rozkładu dnia. Nie pozwolił, żeby cokolwiek mogło temu przeszkodzić. Jego twarz przybrała wyraz zdecydowania, ale iskierek namiętności, które płonęły w jego oczach, nie potrafił wygasić. Stał jak wrośnięty w ziemię. Nie podszedł do niej ani też nie zbierał się do wyjścia. Po prostu stał. - Nie chcesz już nigdy więcej kochać się ze mną? - za- pytała. - Dzisiaj był ostatni raz, prawda? - Nie! - niemal krzyknął. - No to zostań ze mną, pieść mnie. - Będę głupi, jeśli zostanę. - Będziesz głupi, jeśli pójdziesz. - Dzisiaj przyjeżdża delegacja z Europy. Wiedziała, że to zupełnie nie ma sensu, ale nie potrafiła już zawrócić z raz obranej drogi. - Przełóż to spotkanie na jutro. Gniewnie zacisnął usta. TAŃCZĄCA Z DEMONAMI 17 Ruszyła w jego stronę, grając, starą jak świat, rolę na- miętnej kusicielki. Nigdy przedtem nie robiła takich rzeczy, teraz jednak nie mogła opanować wewnętrznej potrzeby, żeby zachowywać się właśnie w ten sposób. W miłości i na wojnie wszystkie metody są dobre, o ile prowadzą do celu. Jak dotąd, to David był tym, który w każdej sytuacji przejmował inicjatywę, z bezczelnością, która ciągle jesz- cze jej imponowała. Miał prymitywny instynkt myśliwego, nie uznającego żadnych niepowodzeń. Jeżeli jeden sposób zawodził, sięgał natychmiast po następny, aż osiągał to, czego pragnął. Zastanowiła się, czy nie powinna zachowywać się po- dobnie. Jeżeli on tak sobie z nią poczynał, to może ona powinna tak samo? Podeszła do niego jeszcze bliżej, kołysząc biodrami, zarzuciła mu ręce na ramiona i poczęła masować jego mięśnie, raz po raz naciskając na włókna. - Potrzebny ci relaks - powiedziała niskim,gardłowym głosem. - Muszę już iść - upierał się. Wspięła się na palce, przesuwając nagimi piersiami po jego koszuli. - O co ci chodzi? - zapytał. - Chciałabym znowu ci zaufać. Stojąc nadal na palcach, delikatnie wsunęła mu czubek języka pomiędzy wargi. Przysunęła się jeszcze bliżej, pro- wokująco naprężając ciało. Słyszała, jak gwałtowny stał się jego oddech. Poczuła, jak poruszył się jego język w odpowiedzi na pieszczotę. Jego dłonie zacisnęły się zachłannie na jej biodrach, pod- trzymując ją w pozycji na palcach. Wtargnęła głębiej w jego usta, z gorączkowym pragnie-

18 TAŃCZĄCA Z DEMONAMI niem pobudzenia go jeszcze bardziej. Przycisnęła do niego brzuch i lekko rozchylone uda, zdecydowana zrobić wszy- stko, co mogłoby rozbudzić w nim pożądanie. Jej rozpa- lone ciało domagało się od niego całkowitego zaanga- żowania. Głuchy jęk wydobył się z jego gardła. Przesunął dłoń z biodra na pośladek Caitlin, przyciskając jej delikatne ło- no do sztywnego wybrzuszenia w swoich spodniach. Po- czuła, że krew szybciej płynie w jej żyłach, szemrząc pieśń tryumfu. W końcu jednak zapomniał o swoich obrzydli- wych, niezłomnych zasadach. - Weź mnie - szepnęła. Czuła, jak jego klatka piersiowa unosi się w gwałtow- nym rytmicznym oddechu. - Weź mnie, Davidzie. Zbliżyła dłonie do jego koszuli. Palce zręcznie i szybko zabrały się do rozpinania guzików. Nagle wciągnął brzuch, mrucząc przy tym jakieś prze- kleństwo. Potem gwałtownie oderwał jej ręce od swojej koszuli, dobrze, że chociaż guziki ocalały. Brutalnie ode- pchnął ją od siebie. Aż krzyknęła, rozżalona tą nagłą prze- mianą. Zwycięstwo wydawało się już tak bliskie. Patrzył na nią z wściekłością. - Co cię napadło, dziewczyno? - Przecież sam wiesz o tym, że mnie pożądasz. Nie wypieraj się! - krzyknęła. - Kusisz mnie jak diablica. - Czy nie tego właśnie chcą mężczyźni od kobiet, których nie zamierzają poślubić? - Nigdy nie obiecywałem ani nawet nie wspomniałem o tym, że mogłabyś być moją narzeczoną - przypomniał. - No, właśnie, sam widzisz - rzekła posępnie. Świat się walił i czuła, jak umiera w niej dusza. TAŃCZĄCA Z DEMONAMI 19 - Sprowokowałaś mnie do tego - westchnął. - Napra- wdę nie wiem, co za diabeł dziś w ciebie wstąpił. Co ty wyprawiasz, dziewczyno? Nie jest to odpowiednia pora na kłótnie. Znowu nerwowo spojrzał na zegarek. - A kiedy, według ciebie, będzie na to stosowna pora? - Może nigdy - odparł niechętnie. - Mnie też tak się wydaje - rzekła. Przegrała. Głos jej drżał z żalu i rozpaczy. Odrzucił ją. Nigdy nie była dla niego kimś ważnym. Przegrała. - Nie będzie mnie tutaj dziś wieczorem - powiedziała. - Możesz się nie fatygować. Gdyby kiedykolwiek chociaż troche ją lubił, rozumiał- by, co ona teraz czuje. Wiedziałby, iż taka sytuacja może być dla niej nie do zniesienia i że w końcu musiała się zbuntować. Prawda polegała na tym, że nigdy nie zastana- wiał się nad tym, co ona czuje, o czym marzy, jaka jest naprawdę. Zmarszczył czoło. - I bardzo dobrze, bo nie zamierzam tutaj przychodzić! - wybuchnął. Nie rozumiał, co się tu wydarzyło. Ale wygrał. Nie ugiął się choćby na milimetr. - Tak jak ty nie interesujesz się moim życiem, tak samo mnie zupełnie nie obchodzi twoje - powiedziała. - Możesz teraz mnie posiąść albo wyjść. Wybieraj. To twoja ostatnia szansa. Jeśli wyjdziesz, nie wiem, czy jeszcze kiedykol- wiek znajdę dla ciebie trochę czasu. Cynicznie wykrzywił usta. - Targujemy się, moja droga? - W jego oczach błysnęła pogarda. - To coś w rodzaju przeszeregowania priorytetów - po- wiedziała.

20 TAŃCZĄCA Z DEMONAMI Zastanowił się. Prawie widziała, jak szybko myśli, wy- bierając różne możliwości reakcji i nie wie, która w danej chwili będzie najlepsza. - Porozmawiamy o tym później - powiedział i skiero- wał się w stronę wyjścia. - Nie musisz przygotowywać dla mnie kawy - zażar- towała. - Poradzę sobie sama. Była niemal pewna, że patrzy na nią z pożądaniem. Cała ta sytuacja musiała sprawiać mu jakieś fizyczne cierpienie. Caitlin nie pobiegła za nim, gdy wychodził z jej sypial- ni, choć przez chwilę bliska była tego, by wyskoczyć za nim nago, jak stała, na klatkę schodową i błagać, żeby wrócił. Usłyszała, jak drzwi otworzyły się i zamknęły. Wy- szedł. Zupełnie się nią nie interesował. Nawet nie zapytał, dlaczego dziś wieczorem nie będzie miała dla niego czasu. Nigdy nie troszczył się o to, co ona robi, kiedy nie jest z nim. Aż dreszcz ją przeszedł, kiedy to sobie uświadomiła. Ten dreszcz pobudził ją do jakiegoś działania. Wyjęła z szafy szlafrok, włożyła go, mocno zacisnęła pasek. Po- szła do kuchni. Włączyła ekspres do kawy, nalała wody. Czuła ogarniającą ją wściekłość, gorycz niespełnienia. Tak bardzo pragnęła teraz cofnąć czas do szóstej trzydzieści, zrobić kawę nie tylko dla siebie, ale i dla Davida. Postawić filiżankę na toaletce, żeby czekała, aż on wyjdzie spod prysznica. Ale David nie zasługiwał na to. Nie był wart, żeby cokolwiek robiła dla niego. Wzrok jej padł na wiszący na ścianie, pod zegarem, kalendarz. Dzisiejsza data była obwiedziona czerwonym kółeczkiem. Czternastego lutego, walentynki. Dzień, w którym zakochani składają sobie życzenia, wymieniają prezenty, wyznają sobie miłość. W jej rodzinie był to za- TAŃCZĄCA Z DEMONAMI 21 wsze bardzo ważny dzień, rocznica ślubu jej rodziców, w tym roku dokładnie trzydziesta. Pomyślała, że dla niej ten dzień będzie straszny jak piekło, ponieważ obudziła śpiące demony. Poczuła, jak ogarnia ją fala mdłości, a żołądek podchodzi do gardła. Podbiegła do kalendarza, z pasją wydarła tę nieszczęsną kartkę. Przez dobrą chwilę darła ją na drobniusieńkie ka­ wałeczki. Potem wrzuciła do kosza na śmiecie. Tak właśnie chciała rozerwać na strzępy Davida, pragnęła tego gorąco. - Spojrzała na zegarek. Za półtorej godziny przeistoczy się w zimną, dystyngowaną asystentkę swojego szefa i umieści sobie na piersi szyld: „Tylko do użytku służbowego". I od tej pory David będzie dostawał od niej tylko to.

ROZDZIAŁ DRUGI Caitlin wysiadła z autobusu w Chatswood za pięć dzie- wiąta. Zwykle przyjeżdżała do pracy piętnaście minut wcześniej. Dzisiaj jednak potrzebowała więcej czasu, żeby przygotować się do wyjścia. Poranek był ładny. Wszystko lśniło po deszczu. Gdyby nadal szalała burza, Caitlin być może wytrwałaby w czar- nej rozpaczy. Intensywny błękit nieba zdawał się mówić, że rozwiały się chmury nie tylko nad ziemią, ale przede wszystkim nad jej przyszłością. Zrobiła wysiłek, by wyglądać dzisiaj elegancko w każ- dym szczególe. Nic nie mógł jej zarzucić. David płacił jej wysoką pensję. Wymagał od niej, by prezentowała się gustownie i stylowo. Była zbyt ambitna, by dać mu jakiekolwiek podstawy do krytyki, szczególnie, jeżeli chodziło o pracę. Również duma nie pozwoliła jej pokazać, jak bardzo czuje się zraniona. Doprowadził ją do głębokiej rozpaczy, nie musi jednak o tym wiedzieć. W rezultacie wyglądała tego dnia tak wytwornie, że przyciągała spojrzenia mężczyzn, gdy przechodziła przez jezdnię, kierując się w stronę biura. Kasztanowate włosy, świeżo umyte, ułożyła w kaskadę połyskujących fal, wydawałoby się, z wplecionymi promy- kami słońca. Twarz Caitlin była owalna, w kształcie serca, miała nieduży zgrabny nosek, szerokie, namiętne usta, dłu- gie, lekko podwinięte rzęsy, głęboko osadzone oczy. Caitlin zawsze robiła sobie delikatny, subtelny makijaż. TAŃCZĄCA Z DEMONAMI 23 Lekkie muśnięcie cieni i kreska przy powiekach, bardzo drogi puder dla nadania skórze niezwykłej gładkości. Kon- tur ust perfekcyjnie podkreślony kredką i wypełniony brzo- skwiniowym blaskiem. Ubrana była w elegancką białą bluzkę z długimi koron- kowymi rękawami, a także z koronkowymi wstawkami, biegnącymi wzdłuż ciała. Długa, z rzędem małych guzicz- ków, kremowa spódnica w delikatne ciemniejsze trochę paseczki podkreślała jej wąską talię. Całości dopełniały świetne gatunkowo rajstopy, a sportowe eleganckie panto- fle harmonizowały z przewieszoną przez ramię skórzaną torbą. Wyglądała tak dobrze, jak David Hartley mógłby sobie tego życzyć. Weszła do budynku firmy. Na dole w obszernym holu znajdował się salon wystawowy. David prezentował tu swoje meble, eleganckie, o wysokim standardzie. Od ra- zu podszedł do niej kierownik działu handlowego, Paul Jordan. - Dzień dobry, panno Ross - powiedział uprzejmie. Przystojny mężczyzna, niewiele po czterdziestce. Jak na jej gust, zawsze odrobinę zbyt wylewny, przesadnie grze- czny. Prawdopodobnie była to uprzejmość bezosobowa, zawodowa, wynikająca niejako z jego funkcji. David za- trudniał handlowców najwyższej klasy. - Wszystkiego najlepszego z okazji walentynek. Życzę miłości, szczęścia i wielu uroczych wielbicieli. Nasza fir- ma życzy pani wielu adoratorów wieczorową porą. Ta nadmierna uprzejmość Jordana zawsze ją trochę iry- towała. Niewątpliwie to dziwne trochę pozdrowienie zastę- powało dzisiaj rutynowe: „życzę miłego dnia". Pomyślała, że na przyszły rok powinien wymyślić jakieś bardziej sen- sowne życzenia.

24 TAŃCZĄCA Z DEMONAMI - Dziękuję - odpowiedziała i pośpieszyła do windy. Szybkim krokiem przeszła przez salon wystawowy, który zajmował większą część powierzchni parteru. Jenny Ashton, recepcjonistka i telefonistka, ujrzawszy ją, wychyliła się zza swojego biurka. Ta ładna blondynka z uroczym uśmiechem rozjaśniającym jej twarz, była o dwa lata młodsza od Caitlin. - Witaj, Jenny - pozdrowiła ją krótko Caitlin. Tego poranka nie miała czasu ani chęci na biurowe plotki. - Czy twój chłopak pamiętał dzisiaj o tobie? - zapytała, nacis- kając guziczek windy i starając się wyglądać miło i życz- liwie. - Tak, dał mi dziś rano... Podjechała winda. Caitlin zmusiła się, by uśmiechnąć się do Jenny i z ulgą weszła do kabiny. Cały czas zastanawiała się, jak powinna postąpić z Da- videm. On nigdy nie da jej tego, czego pragnęła. Byłoby dla niej koszmarną udręką, gdyby znowu miała stać się dla niego jedynie asystentką. Zimne, oficjalne, służbowe ukła- dy nie mogły jej już wystarczyć po tym, czego zaznała. Nie powinna jednak pozwolić, żeby nadal traktował ją jedynie jak kogoś, kto służy do zaspokajania jego zachcianek. Problem polegał na tym, że prawdopodobnie jej życie miało być poświęcone dawaniu mu szczęścia. Może nawet za dużo powiedziane, raczej zaspokojeniu jego kaprysów. Gdy jednak pomyślała o tym, że już nigdy nie doświadczy tej dzikiej pasji, która była ich udziałem, ogarnęło ją uczu- cie przeraźliwej pustki. Dobrze płatna praca asystentki pre- zesa też nie czekała na nią za każdym rogiem. Gdzie znaj- dzie pracę równie ciekawą i zarazem dobrze płatną? David był dobrym szefem. Emanował takim rodzajem zaraźliwej energii, która wszystkie, nawet najbardziej przy- ziemne obowiązki czyniła ważnymi i ekscytującymi. Po- TAŃCZĄCA Z DEMONAMI 2 5 dziwiała go, szanowała jego stosunek do pracy. Gdzie ona znajdzie równie niezwykłego szefa? Ogarnęły ją wątpliwości. Czy nie podjęła pochopnej decyzji? Tak, w tym związku to ona musiałaby się całko- wicie poświęcić dla niego, jej uczucia nigdy by się nie liczyły. Czyż jednak całkowite przekreślenie siebie, to nie nazbyt wielka ofiara? Czy właśnie na tym polega tak zwana ofiarna miłość? Jeśli tak, to jest to bardzo trudne... Zestresowana tego rodzaju rozmyślaniem, emocjonalnie rozdarta, Caitlin wyszła z windy, otworzyła, korzystając z automatycznego pilota, drzwi swojego pokoju. Spojrzała na zegarek. Wskazywał dokładnie godzinę dziewiątą. Cho- dził na pewno dobrze, co do minuty. Weszła i zamarła ze zdumienia. Pokój przesiąknięty był dziwnym, słodkim, upajającym zapachem. Ujrzała ogrom- ny, wspaniały bukiet róż, stojący na jej biurku. Dwadzie- ścia jeden pąsowych, aksamitnych pąków, które niebawem miały rozwinąć się w bujne kwiaty. Oszałamiająco piękne, fantastyczne, cudowne... Przyjemne ciepło ogarnęło jej ciało. Czerwone róże oznaczały miłość. Oznaczały wieczność. Nie miała wątpliwości. Musiały być od Davida. Zrozu­ miał niewłaściwość swego postępowania. Nie chce jej stra­ cić. Zależy mu na niej. Może się wreszcie w niej zakochał? Chociaż... mógł zamówić te róże już wczoraj. To mogło być powodem, dla którego nie chciał zmieniać swoich planów na ten dzień. Chciał jej zrobić niespodziankę. Caitlin podeszła do bukietu ostrożnie, powoli, jak luna- tyk. Umysł jej nadal rozważał najprzeróżniejsze możliwo- ści. Do bukietu załączony był koszyczek z drobnymi upo- minkami w kolorowych, błyszczących papierkach, a do jednej z róż przywiązana była walentynkowa pocztówka, a na niej mały, tłuściutki kupidynek wypuszczał złotą strza-

26 TAŃCZĄCA Z DEMONAMI łę w kierunku serca. Obok wazonu leżało czerwone, saty- nowe serduszko, obszyte koronką i ozdobione perłami. Palce Caitlin drżały, gdy odwiązywała od łodygi karte- czkę. Serce waliło jak oszalałe. Co napisał? Na pewno coś intymnego, uroczego i bardzo ważnego. Coś, co wskazy- wałoby na jego prawdziwe uczucie do niej. Nadzieja prysnęła jak bańka mydlana. Na kartce widniały trzy wydrukowane wyrazy: ,3ądź moją Walentynką". I tylko tyle. Bez podpisu. Nawet bez jej imienia. Ale przecież istniały te piękne róże! Sucha treść karteczki musiała mieć jakąś przyczynę. Te róże były zbyt piękne i... drogie! To wyjaśniało więcej, niż mogła się spodziewać. Uczu- cie szczęścia przepełniło jej serce i rozproszyło niezado- wolenie. To dużo więcej, niż w ogóle mogła od niego ocze- kiwać. Znała go. Nigdy nie popadał w sentymentalizm i nigdy nie przykładał najmniejszej wagi do żadnych świąt, imienin, urodzin czy rocznic. Zdała sobie sprawę, że zarówno Jenny, jak i Jordan mu- sieli widzieć dostawcę tych róż. Jenny zapewne wskazała mu drogę do jej biura. Czy oni zauważyli, że jej cichy wielbiciel nawet nie napisał imienia adresatki na pocztów- ce? Gdyby cokolwiek napisał, pracownicy mogliby zacząć podejrzewać, że istnieje jakiś związek pomiędzy nią a Da- videm. Z pewnością nie mógł sobie pozwolić na pisanie odręczne, łatwo ujawniające właściciela tego charakteru pisma. Nie trzeba być grafologiem, żeby poznać charakter pisma swojego szefa. Pracownicy zobaczyliby, że złamał swoje niezłomne zasady niemieszania spraw służbowych z prywatnymi. Dlatego nic nie napisał... Ale ona przecież wiedziała. Rozumiała, że jest jedyną osobą, dla której przeznaczono tę wiadomość: Nasz zwią- zek to sprawa prywatna i muszę mieć pewność, że moje życie intymne zostanie nadal zachowane w tajemnicy. TAŃCZĄCA Z DEMONAMI 27 Caitlin wciągnęła głęboko do płuc ten wspaniały, aro- matyczny zapach, który bił od bukietu i z westchnieniem szczęścia usiadła na moment przy biurku, gapiąc się na róże. Po chwili wstała, powiesiła torbę na wieszaku, wyjęła z szuflady notes i długopis i skierowała się w stronę drzwi prowadzących do gabinetu szefa. To było zdumiewające. Pięć minut wcześniej nie miała ani odwagi, ani najmniejszej ochoty zbliżać się do tych drzwi. Kiedy tu weszła, każdy mięsień w jej ciele był tak napięty, że aż lekko drżał. Teraz mogła stawić czoło Davi- dowi, który dla niej aż tak bardzo musiał ugiąć swój cha- rakter. On zrozumiał. To był punkt zwrotny, świadczący o tym, że i jej uczucia będą teraz brane pod uwagę. Otworzyła dzielące ich drzwi i weszła pewnym krokiem. David podniósł na nią oczy znad papierów leżących na biurku. Miał surowy wyraz twarzy, zaciśnięte szczęki, wy- glądał jak ktoś szykujący się do walki. Wściekły, nieufny i wojowniczy. - Spóźniłaś się - rzekł oskarżycielsko. Caitlin przesłała mu uwodzicielski uśmiech. Na jej twa- rzy widniało szczęście. - Rozmyślałam o tobie - szepnęła. David spojrzał na nią zaskoczony. Nigdy nie miał pew- ności, jak ona się zachowa. Działała w sposób trudny do przewidzenia. Nigdy nie wiedział, jaką obierze drogę po- stępowania. Co gorsza, rozbijała wszystkie jego plany, zmuszając go do dostosowywania się do jej pomysłów. Dla Caitlin jego zmieszanie stanowiło wystarczający dowód, że jest dla niego kimś ważnym. Lubiła zmuszać go do zastanowienia się. Jednakże teraz czas nie był ku temu stosowny, ale przecież zupełnie nie spodziewała się, że z samego rana obdarzy ją tak pięknymi różami i to w Dniu

28 TAŃCZĄCA Z DEMONAMI Zakochanych! To było po prostu wyznanie miłości! Nie mogła udać, że nie zauważyła tych róż! Oczywiście, że ich stosunki prywatne z pewnością wymagały dyskrecji. Nie- mądre by było, gdyby publicznie okazywał swoje uczucia do niej. Niemniej ona musi mu dać znać, co czuje, jak bardzo jest mu wdzięczna. Nie trzeba mówić bezpośrednio, wystarczy spojrzeć znacząco, powiedzieć mu coś miłego... - Nie chciałabym ci teraz przeszkadzać, Davidzie - rzekła z zalotnym uśmiechem. - Ale sprawiasz mi tyle uroczych niespodzianek... - Ty także - odparł cokolwiek niepewnie. Przesłała mu jeszcze jeden promienny uśmiech. Pode- szła bliżej i usiadła na stojącym koło jego biurka fotelu. Siadała tu zwykle na początku dnia, kiedy informował ją o swoich planach służbowych i o tym, co należy do jej obowiązków. Przez moment przyglądała mu się uważnie. David, na­ wet z tak surowym, twardym wyrazem twarzy, jak teraz, był zabójczo przystojny. Wyjątkowo dobrze mu było w garniturze koloru indygo, ten odcień niebieskiego był teraz szczególnie modny w świecie biznesu. Z kolorem garnituru świetnie harmonizował wytworny jedwabny kra- wat w czerwono-granatowe i srebrne paseczki, starannie zawiązany na białej koszuli. - Jak zawsze gotowa jestem na twoje rozkazy - sze- pnęła. Przyglądał jej się dłużej niż potrzeba. Coś mu nie paso- wało, chyba nie rozumieli się za dobrze w tej chwili. - Za niecałą godzinę przybywa delegacja niemiecka -powiedział. - Oczywiście, pamiętam o delegacji - mrugnęła w je- go stronę długimi, ciemnymi rzęsami. - Przepraszam za dzisiejszy poranek. TAŃCZĄCA Z DEMONAMI 29 Dała mu do zrozumienia, że myśli jej jeszcze nie po- wróciły do spraw służbowych. - Ja też przepraszam... Niemcy rozpaczliwie potrzebu- ją licencji na produkcję. Próbują jednak obniżyć cenę i wy- szukują usterki w naszym patencie... Pomyślała o bukiecie róż. - Wiem, że nasz związek jest ważny dla ciebie - iskier- ki szczęścia tańczyły w jej oczach. Jak dobrze, że potrafił zrozumieć i przeprosić ją za to, że doprowadził dziś rano do nieprzyjemnej wymiany zdań. Zmarszczył brwi. Przyglądał jej się badawczo. - Czy możesz się skoncentrować na tym, co mówię? - Oczywiście. Na każdym słowie. I na tych nie wypo- wiedzianych także - uśmiechnęła się, by pokazać, że nie czuje do niego ani trochę żalu. Jego twarz wyrażała ostrzeżenie. Zaczął mówić takim tonem, jakby dyktował, sprawdzając prędkość, z jaką pisze na maszynie: - Poproś do mnie Paula Jordana. Powiedz mu o kontra- kcie z Sutherlandem. Za pół godziny zaczynamy. Sprawdź, czy pamięta o spotkaniu. Chcę, żebyś ty też była obecna i robiła notatki. Wezwę cię telefonicznie. - Już się robi, szefie - rzekła, odkładając długopis. Chwilami wydawał się lekko ogłupiały. Wstała i ochoczo podbiegła do drzwi. Czuła się lekka i szczęśliwa, jakby frunęła ponad ziemią. - Poczekaj. Odwróciła się. Patrzyła wyczekująco, z błyskiem rado- ści w oczach. O cokolwiek David teraz ją poprosi, wykona to najlepiej, jak tylko potrafi. Będzie najlepszą asystentką w świecie i będzie z niej dumny, gdy staną razem przed niemiecką delegacją. David borykał się z jakimś problemem. Widziała, że

30 TAŃCZĄCA Z DEMONAMI jakieś myśli nie dają mu spokoju. Emanowało od niego napięcie, jakaś nerwowość. Patrzył jej w oczy uważnie, jakby próbując odczytać jej zamiary. - Chciałem powiedzieć... - przerwał, jakby nie mogąc znaleźć słów. - Bardzo mi przykro, ale... - Rozumiem - uśmiechnęła się Caitlin. To oczywiste, że chodziło mu o to, co działo się dziś rano. - Mnie również jest bardzo przykro. - Co takiego? - zdziwił się. - Przykro mi, bo przecież... chciałeś powiedzieć... - zawahała się. Zastanawiał się przez moment. Po chwili miał taki wy- raz twarzy, jakby nagle coś mu ulżyło. - No dobrze, dopóki sprawy służbowe będą traktowane odpowiednio... - Oczywiście, wszystko będzie zrobione na medal. ROZDZIAŁ TRZECI Caitlin przygotowała wszystko, co potrzeba, w sali ob- rad. Postawiła na stole wysokie, ozdobne szklanki. Ciaste- czka, soki w kartonach, napoje gazowane. Ustawiła fotele, przysunęła bliżej sztuczną trzykrotkę, która dekorowała pokój. Cały czas myślała o tym, że musi to zrobić jak najszybciej, żeby jeszcze zdążyła wezwać na górę Paula Jordana. Poszła do kuchni przygotować kawę. Wyjęła z szafki elegancką, angielską porcelanę. Mleczko do kawy, cukier. Wróciła do swojego gabinetu. Wszystko gotowe. Jesz- cze tylko Paul Jordan i niemiecka delegacja może sobie przychodzić. Wszedł posłaniec z koszykiem prezentów udekorowa- nym czerwonymi kokardkami, na które naszyto perły. Ko- lejne upominki z okazji walentynek. Pudełko w kształcie serca, ozdobione koronką, wewnątrz szwajcarskie czeko- ladki. Mały pluszowy niedźwiadek. Pomyślała, że mógłby to być konik, a nie miś. Przypomniało jej się jednak, że jakoś nie miała nigdy okazji opowiedzieć Davidowi o swo- im kochanym kucu, którego miała na własność i do którego zawsze przychodziła do stajni, kiedy czuła się smutna lub samotna. Kuca dostała od ojca na urodziny, kiedy skończy- ła jedenaście lat. W koszyku z prezentami znajdowały się jeszcze kosme- tyki, renomowanej firmy. Szczególne wrażenie wywierały niezwykle kosztowne wody kolońskie Estee Lauder.

32 TAŃCZĄCA Z DEMONAMI Niepotrzebnie gniewała się rano na Davida. Przecież musiał zamówić dla niej te prezenty, dopilnować, by do- starczono je na czas. Właśnie dlatego nie mógł zostać z nią dłużej. Zadzwoniła Jenny, że niemiecka delegacja właśnie przy- była. Caitlin szybko poinformowała o tym Davida. Potem poszła do windy, zjechała na dół, przywitała się z gośćmi i wprowadziła ich do sali obrad. David czekał na nich przy drzwiach i uśmiechnął się do niej. Wróciła do swojego gabinetu. To był naprawdę uroczy poranek. Czuła się bezgranicznie szczęśliwa. Podeszła do telefonu, żeby wezwać na górę Paula Jor- dana. Wyciągnęła rękę w stronę słuchawki, a wtedy telefon zadzwonił. - Caitlin? To głos matki. - Dzień dobry, mamo! Wszystkiego najlepszego z oka- zji rocznicy ślubu! - zawołała. - O której przyjęcie? Czy chcesz może, żeby ci w czymś pomóc? Usłyszała coś jakby łkanie. - Mamo, czy coś się stało? Znowu płacz. - Mamo, proszę, szybko powiedz mi, co się stało? - Nie będzie przyjęcia. Caitlin poczuła, że serce podeszło jej do gardła. - Dlaczego? Dlaczego nie będzie? - Twój ojciec... - głos matki załamał się. Rozpłakała się na dobre. Caitlin od razu wyobraziła sobie wszystko, co mogło stać się najgorszego. Ojciec miał kłopoty z sercem... - Mów! Powiedz wszystko. - On... on... TAŃCZĄCA Z DEMONAMI 33 - Co on? No, co on? - Caitlin niecierpliwie domagała się wyjaśnień. - On mnie porzucił. Caitlin opuściła głowę. To wszystko zupełnie nie miało sensu. - Co to znaczy, że cię porzucił? - To znaczy dokładnie to, co powiedziałam! - krzyk- nęła matka. - Uważa, że wszystko, co nas łączyło, to było zwykłe nieporozumienie. I nie chce więcej mieć ze mną nic wspólnego. - On nie mógł tego zrobić - odrzekła Caitlin z najwię- kszym współczuciem w głosie, na jakie mogła się zdobyć. - Trzydzieści lat dbałam o niego - płakała matka. - Nie potrafię żyć bez niego! Nigdy mu nie wybaczę! Nienawidzę go! Nic mnie nie obchodzi, że on jest twoim ojcem! Nienawidzę go! - Przecież musi być jakiś powód - zauważyła Caitlin. - Może powinnam z nim porozmawiać? - Nie możesz tego zrobić! - Dlaczego? - Bo nie wiem, dokąd on pojechał. Wszystko zostawił, nawet pieniędzy nie wziął z konta... Po prostu uciekł! - Nie mógł pojechać daleko nie zabrawszy pieniędzy - pocieszała matkę, jak umiała. - Na pewno ma jakieś oszczędności, o których nie wie- działam. Ty go nie znasz. Ty nie wiesz, co to za człowiek... - Mamo, daj mi się nad tym zastanowić - przerwała. Uświadomiła sobie nagle, że ta rozmowa zajęła jej zbyt dużo czasu i nie zdążyła złapać Paula Jordana. - Zadzwonię do ciebie później, dobrze, mamo? - Nie ma potrzeby, Caitlin. Sama się zajmę swoimi sprawami. Męczyłam się z nim przez trzydzieści lat, i za to mi tak właśnie podziękował. Nie będzie przyjęcia dzi-

34 TAŃCZĄCA Z DEMONAMI siaj. I nic nie musisz robić. Nikt nic nie musi robić. Wszy- stko przepadło. Muszę teraz sama zadbać o własne życie i on mnie już nic nie obchodzi. Caitlin nie miała zielonego pojęcia, że w małżeństwie jej rodziców coś się źle działo. Kiedy ostatni raz była w domu, ojciec narzekał na jakieś nowe pomysły matki, ale nic nie wskazywało na to, żeby mogło zdarzyć się coś poważnego. Po trzydziestu latach zgodnego współżycia to wydawało się zupełnie niemożliwe. - Mamo, mamo... - Wszystko przepadło - płakała matka. - Już nic mi nie zostało... i będzie o nas mówić całe miasto. Co ludzie pomyślą, jak dowiedzą się, że przyjęcie zostało odwołane? Caitlin wiedziała, że opinia sąsiadów i przyjaciół to dla matki sprawa pierwszej wagi. - Może się jeszcze ułoży - powiedziała najbardziej optymistycznym tonem, na jaki ją było stać. - Nie załamuj się, mamo. Znajdę tatkę, porozmawiam z nim i zaraz do ciebie zadzwonię. Musiała dać matce nadzieję. Teraz zastanowiła się poważnie, dokąd mógł pojechać ojciec. Prawdopodobnie nie miał zbyt wielu możliwości. Trzeba koniecznie coś zrobić. Przede wszystkim znaleźć go i poważnie porozmawiać. Drzwi otworzyły się gwałtownie. Wpadł David Hartley. Widać było, że jest wściekły. Przeraziła się. Czas minął. Zrobiło się już za późno, by dzwonić po Paula Jordana. Dawid spojrzał na nią z wściekłością. I na bukiet róż. - Co się, do licha, z tobą dzieje? Wstała z krzesła i spuściła głowę. Czuła się winna. - Czy wiesz, że delegacja zainteresowana jest również rozmowami z Crawleyem? - zapytał wściekłym tonem. TAŃCZĄCA Z DEMONAMI 35 To brzmiało groźnie. Crawley był najpoważniejszym przeciwnikiem Davida, firmą konkurencyjną, nie zawsze działającą fair play. Nielegalnie wykorzystywał patenty Davida, które przedstawiał jako swoje. W najbliższej przy- szłości czekała ich sprawa sądowa przeciwko Crawleyowi, właśnie o kradzież patentów. Przeciwnik był przebiegły, nie liczył się zupełnie z niczym. Na pewno należało na niego uważać. - Przepraszam... - Przez dziesięć minut próbowałem się z tobą skonta- ktować, Bez przerwy zajęte! Zrobiłaś ze mnie idiotę w oczach tych ludzi! Czuł się zlekceważony, wystrychnięty na dudka. Tak, to wyszło nie tak, jak powinno. Zdawała sobie z tego sprawę. - Dzwoniła moja mama... Ma poważny problem i nie mogłam jej przerwać - próbowała wyjaśnić, ale wiedziała, że to brzmi bez sensu. Spojrzał na nią z niedowierzaniem. Rozumiała to. Ni- gdy dotąd coś takiego jej się nie zdarzyło. Zawsze mógł liczyć na jej służbową subordynację. - Gdzie jest Paul Jordan? - zapytał. Zaczęła gorączkowo zastanawiać się nad jakąś sensow- ną odpowiedzią. Popatrzył na jej zaróżowione policzki, potem przeniósł wzrok na róże i koszyki z prezentami. - Czy to matka przysłała ci te róże? - zapytał. - Nie, przecież one.... są od ciebie... - wyjąkała, spe- szona. Spojrzał na nią, jakby zupełnie oszalała. - Nie rozumiem, o czym mówisz. Nic takiego nie za- mawiałem. Nie w głowie mi róże. Mam teraz doprowadzić do podpisania poważnego kontraktu. Co się z tobą dzieje? - Jeśli nie ty przysłałeś mi te róże, to kto? - zapytała

TAŃCZĄCA Z DEMONAMI i nagle poczuła, że kręci jej się w głowie, a ziemia osuwa się spod nóg. - Zapytaj swoją matkę albo kogo chcesz, ale nie mnie - odparł cierpkim głosem. - Czy mogłabyś teraz zająć się tym, co do ciebie należy? Uczucia zmieszania i niedowierzania powoli zmienia- ły się we wściekłość. On jej wcale nie słuchał! Nic nie pojął! Wydawał rozkazy, myśląc tylko o sobie. Jej świat się wali, a jego to nic nie obchodzi. Nie pamiętał o wa- lentynkach. A więc tak mało dla niego znaczy? Nie ku- pił jej róż ani upominków. Tego dnia, kiedy wszyscy panowie myśleli o prezencie dla swojej wybranki, on za- chowywał się jak tyran. Sadysta i despota. Traktował ją jak pogotowie seksualne, jak panienkę na zamówienie. Gdyby choć trochę była dla niego ważna, pamiętałby o Dniu Zakochanych. - Dobrze. Zaraz wszystkim się zajmę. Sądzę, że już nie mamy o czym rozmawiać. Wracaj do gości. - Zadzwoń natychmiast po Paula Jordana - przypo- mniał. - On jest mi bardzo potrzebny. Patrzyła, jak odwrócił się do niej plecami i wyszedł. Zimny, twardy i bezwzględny. Taki był zawsze dla swo- ich przeciwników, na przykład dla Crawleya. Takiego znali go również jego partnerzy handlowi, jak właśnie inżynier Schmidt z niemieckiej delegacji. Teraz i dla niej był taki. Jak kostki lodu, które rano przygotowywała do napojów gazowanych. Z ciężkim sercem sięgnęła po słuchawkę. W gabinecie kierownika działu handlowego nikt nie odbierał telefonu. Czekała jeszcze parę minut, po czym zadzwoniła do rece- pcji, aby zapytać Jenny Ashton o Paula Jordana. - Nie ma go w biurze - uprzejmie poinformowała ją Jenny. - Wyszedł na pół godzinki do szkoły handlowej, TAŃCZĄCA Z DEMONAMI 37 spotkać się z kimś tam, w sprawie jakiegoś ważnego kon- traktu. Caitlin odłożyła słuchawkę i aż jęknęła. Ten szczęśliwy poranek zmienił się w coś upiornego. Sprawy służbowe, życie prywatne, wszystko legło w gruzach. Nic już nie wróci minionych dobrych dni. Pomyślała, że zanim odejdzie, musi coś zrobić, żeby David ją zapa- miętał. Na zawsze. Wyszukała w segregatorze dane dotyczące zawartego niedawno kontraktu z Sutherlandem. Przyjrzała im się uważnie. Już nigdy więcej nie będzie mu uległa. David nie będzie tu rządził. Nie przy niej. Paul Jordan nie będzie robił głupich uwag o jej licznych adoratorach. I nawet jeśli chciał sobie wyjść z biura, nie zawiadomiwszy o tym swojego szefa, to niech sobie idzie, gdzie chce. Sama potrafi poradzić sobie z niemiecką delegacją. Ani David, ani też Paul Jordan nie byli jej do tego potrzebni. I już nigdy więcej nie będą nią komenderować.

ROZDZIAŁ CZWARTY David oczywiście usiadł na honorowym miejscu przy stole w saloniku. Czterech mężczyzn z niemieckiej dele- gacji siedziało koło niego, dwóch po lewej, dwóch po prawej stronie. Przewodniczący delegacji, inżynier Schmidt, zajął miejsce po przeciwnej stronie stołu, naprze- ciw Davida. Przeglądał właśnie jakieś papiery, gdy weszła Caitlin. Uwaga czterech mężczyzn skierowała się na nią. Szef rzucił jej groźne spojrzenie. Schmidt zirytował się, że przerwała mu w połowie zdania. Twarze pozostałych panów wyrażały uprzejme zainteresowanie ładną dziew- czyną. Poza tym wszyscy spojrzeli pytająco - co ma ozna- czać to nie zapowiedziane wejście? Wyglądali na biznesmenów znających się na rzeczy. Żaden jednak nie miał tego uroku, co David. W tym pokoju on był osobą dominującą. Znała jego silną osobowość, doświadczała jej przecież przez całe cztery miesiące. Ta myśl znowu wzbudziła w niej bunt. Dość tego. Nigdy już nie będzie tłamsił jej swoją osobowością. Poczuła przypływ weny. Tak, teraz ona przejmie tu ini- cjatywę. To ona zagra główną rolę. Teraz ona będzie dy- ktować mu, co ma robić. Być może nigdy nie była dla niego kimś ważnym, ale teraz to on jej już nie zapomni. Ani tego, co teraz zrobi. Miała ochotę dopiec mu do żywego. Nie aż tak oczywiście, by nie podpisano tego kontraktu, ale tak, żeby nie zapomniał, co ona potrafi, jeśli chce. To ona TAŃCZĄCA Z DEMONAMI 39 wpłynie na niemiecką delegację, by wreszcie osiągnąć cel. A David nie będzie miał tu nic do gadania. Podeszła sprężystym krokiem do stołu, rzucając Davi- dowi wymowne spojrzenie. - Panie Hartley, w naszym biurze panuje dziś taki stra- szny zgiełk, mamy tyle pracy... - powiedziała, nie okazu- jąc żadnego zakłopotania. - Wiem o tym - uciął. Głos jego przypominał pomruk, jaki można słyszeć przed trzęsieniem ziemi czy też przed wybuchem wulkanu. - Panie prezesie, miło mi zakomunikować panu, że na- deszło właśnie zatwierdzenie kontraktu z Sutherlandem. Zaakceptował wszystkie nasze warunki. - To dobrze - próbował zmrozić ją spojrzeniem. - Zupełnie nie wiem, jak nam się uda dostarczyć na rynek tak ogromną partię towaru - zwierzyła się. - Panno Ross... proszę się kontrolować. - Piętnaście tysięcy kompletów - szepnęła z rozpaczą w głosie. Zarówno ona, jak i David wiedzieli, że znacznie zawy- żyła tę liczbę. Nigdy w życiu nie udało im się podpisać aż tak dobrego kontraktu. Delegacja niemiecka natomiast mu- siała przyjąć jej słowa za prawdziwe. - Panno Ross, tego rodzaju informacje są ściśle tajne, proszę uważać, co pani mówi - szybko powiedział David i jeszcze szybciej zapytał: - Gdzie jest Jordan? - Wyszedł. Niestety, nie mógł poczekać. Spieszył się na spotkanie do szkoły handlowej - westchnęła głęboko. - Ten człowiek jest jak maszyna. Sprzedaje, sprzedaje i świata nie widzi poza pracą. - Nie wiedziałem, że planował wyjście... - Szef wyda- wał się wyprowadzony z równowagi. - Powinien był przyjść tutaj.

40 TAŃCZĄCA Z DEMONAMI - Zupełnie nie miałam czasu, żeby pana o tym zawia- domić - wyjaśniła Caitlin z pewnym zniecierpliwieniem. - Jak pan się już zorientował, wszystkie linie telefoniczne naszej firmy były przez cały ranek zajęte. Pracujemy nad tym drugim kontraktem... Wie pan, o czym mówię... Nie będę teraz wdawać się w szczegóły, bo to też jest ściśle tajne. Nie damy rady wykonać wszystkich zamówień. Zainteresowanie naszą firmą jest ostatnio stanowczo nad- mierne. Żeby temu sprostać, potrzebujemy nowych linii telefonicznych... - O co pani chodzi, panno Ross? - David tracił cier- pliwość. - Ma pan za mało pracowników. Koniecznie trzeba za- trudnić jeszcze kilka osób. A teraz muszę pana prosić, bym mogła zaraz wyjść. Jest pilna sprawa do załatwienia na mieście. Spojrzał na nią groźnie. - Panno Ross, mam tutaj gości z Niemiec. Pani zaraz będzie mi bardzo potrzebna. Nie mogę dać pani pozwolenia na wyjście z biura. Posłała Davidowi spojrzenie zranionej ptaszyny. Popra- wiła włosy. - Szefie! - Chwyciła głęboki wdech. Przeszła dookoła stołu i stanęła tuż przed Davidem. Oparła ręce na biodrach. - Mam ważną sprawę do załatwienia. Muszę wyjść. - Panno Ross, będę potrzebował pani tutaj. Do tej pory wszystko szło po jej myśli. To było fascy- nujące. Wszyscy patrzyli wyłącznie na nią, David przestał być najważniejszą osobą na sali. Miała nadzieję, że zawy- żone dane dotyczące kontraktu z Sutherlandem przedsta- wiła głośno i wyraźnie. - Już mówiłam, że zatrudnia pan za mało pracowników. TAŃCZĄCA Z DEMONAMI 41 Skierowała się do drzwi. David zerwał się z fotela. - Panno Ross! Miała wielką ochotę powiedzieć: - Proszę zostać, szefie. Szkoda pańskiego gadania i szkoda mojego czasu. Praca stanowi najwyższą wartość, więc proszę się na niej skon- centrować. Jak to ustaliliśmy dzisiaj rano. - Ale nie powie- działa tego. Jeszcze raz poprawiła włosy i odwróciła się, by odmaszerować. Istniała jedna, ostatnia rzecz, jaką mogła zrobić. I wre- szcie skończyć tę farsę. Odeszła jakieś trzy kroki, po czym odwróciła się i skierowała wzrok na szefa niemieckiej de- legacji, inżyniera Schmidta. Był on potężnie zbudowanym mężczyzną, o inteligentnym, a może tylko przebiegłym wyrazie szarych oczu i o twarzy pokerzysty, nie odzwier- ciedlającej żadnych uczuć. - Nie ma żadnych usterek w naszych wyrobach - po- wiedziała do niego z czarującym uśmiechem. - Szukając dziury w całym, tylko marnuje pan swój cenny czas. Pan Hartley jest zbyt uprzejmy, żeby panu o tym powiedzieć. Poza tym nasza konkurencja dysponuje głównie patentami skradzionymi naszej firmie, więc nie ma sensu, żeby za- wracał pan sobie głowę rozmawianiem z nimi, zamiast z nami. Nie była pewna, co może z tego wyniknąć. Jeszcze raz uroczo uśmiechnęła się do inżyniera Schmidta, jakby przepraszając, że teraz już naprawdę musi wyjść z pokoju obrad. Pięć par oczu spoglądało za nią i nikt nie miał dość odwagi, by przerwać milczenie. Wygrana albo przegrana. Caitlin nie przejmowała się już tym więcej. Miała nadzieję, iż w ten niekonwencjonalny sposób pomogła Davidowi i że będzie umiał z tego sko-

42 TAŃCZĄCA Z DEMONAMI rzystać. Tak czy owak, taniec z demonami należał już do przeszłości. Zamknęła za sobą drzwi świadoma, że zakoń- czył się w jej życiu jakiś mimo wszystko szczęśliwy okres. Teraz musiała wyjść z biura jak najszybciej. Na nic nie czekać. Wiedziała, że już nigdy w życiu nie zobaczy Da- vida. Trudno. Tak trzeba. Miała łzy w oczach. Podeszła do swojego biurka. Tak się ucieszyła z tych prezentów. Dlaczego to nie David jest jej świętym Walentym? Nie miała pojęcia, kto tak demon- stracyjnie okazywał jej swoje zainteresowanie. Przy Davi- dzie i tak nie miałby żadnych szans. Szkoda człowieka, tracił pieniądze na róże dla niej i na prezenty, a i tak nic na tym nie mógł zyskać... Tylko skąd ten mężczyzna miał wiedzieć, że ona i David... A może to była zwykła pomył- ka? Prezenty mogły być przeznaczone dla kogoś innego. Przecież na załączonej pocztówce nie ma żadnego nazwi- ska. Ani nadawcy, ani odbiorcy. Nie wiadomo, kto komu chciał zrobić prezent. Być może jakaś inna kobieta martwi się, że nic nie dostała. Caitlin usiadła, włączyła komputer, wybrała program zawierający wzory listów służbowych. Westchnęła i szyb- ko zaczęła pisać wymówienie. Nie będzie już tu pracować. Nigdy więcej nie zobaczy Davida. Trudno. Zostawi pismo na swoim biurku i po prostu wyjdzie. Matka niewątpliwie potrzebowała jej. Ktoś musiał od- szukać ojca. Dla jej rodziny dzień świętego Walentego był w tym roku wyjątkowo pechowy. Caitlin miała nadzieję, że uda jej się lepiej załatwić sprawy rodziców niż swoje własne. W końcu rodzice już od trzydziestu lat byli mał- żeństwem, podczas gdy ona dopiero przez cztery miesiące robiła za panienkę gotową na każde skinienie Davida uczy- nić wszystko, co zechciał. To była różnica. Napisała ostatnie zdanie. Jeszcze raz spojrzała uważnie TAŃCZĄCA Z DEMONAMI 43 na monitor i z satysfakcją pokiwała głową. Włączyła dru- karkę laserową. Zaraz pismo będzie gotowe. Kiedy już wstawała od komputera, usłyszała, że ktoś otwiera drzwi gabinetu. Spojrzała i serce zabiło jej gwał- townie. To był David. Nie miała najmniejszej ochoty na jeszcze jedną nieprzyjemną rozmowę. Szybko sięgnęła po wydrukowane już wymówienie. Złożyła podpis na doku- mencie. Teraz trzeba będzie jak najszybciej stąd wyjść. - Caitlin? - Dlaczego nie zajmujesz się teraz gośćmi? To niegrze- cznie z twojej strony. - Zrobiliśmy sobie dwudziestominutową przerwę - wyjaśnił. Wiedziała, że nie planował żadnej przerwy. Czyżby od- stąpił od swego pedantycznego rozkładu dnia? Niemożli- we. Jak to się stało? Podszedł do niej blisko, potem jeszcze bliżej. - Caitlin, byłaś naprawdę wspaniała. Próbuje być miły, pomyślała. Za późno. Postanowiła być twarda. Zadzwonił telefon. Odebrał David. - Do ciebie - powiedział po chwili. Caitlin wzięła słuchawkę, podając mu jednocześnie pis- mo ze swoją rezygnacją. Nie opuścił wzroku, by to prze- czytać. Patrzył badawczo, starał się zrozumieć, co ona za- mierza. Zignorowała go. - Halo. Tu Caitlin Ross. - Caitlin... Rozpoznała głos ojca. To od razu przykuło jej uwagę. Ojciec sprawiał wrażenie zdenerwowanego. Cóż takiego się stało, że zdecydował się po trzydziestu latach małżeń- stwa opuścić matkę? Co się mogło wydarzyć? - Och, tato... - nie wiedziała, co powiedzieć.

44 TAŃCZĄCA Z DEMONAMI - Przykro mi, Caitlin, mam dla ciebie złe wieści. - Powiedz - rzekła bardzo łagodnie. Musi wysłuchać obu stron, żeby potem jakoś temu zaradzić, żeby im pomóc. Im i sobie. - To Dobbin, córeczko. Został bardzo ciężko zraniony. - Och, nie! - krzyknęła. Jej kochany kucyk. Zawsze w smutnych chwilach po- trafił zastąpić jej ludzi. Przyjaciel od dzieciństwa. - Jak to się stało? - zapytała. - Ostatniej nocy - wyjaśnił ojciec złamanym głosem. - Przestraszył się burzy i wpadł w panikę. Skaleczył się o drut ogrodzenia. - Czy on...? - Przykro mi, Caitlin... - ojciec wiedział, ile znaczył dla niej ten stary kucyk. - Trzeba było oszczędzić mu cierpienia. Musiałem go dobić. Nie potrafiła zdławić łkania. Wszystko w niej krzyczało o bezsensowności życia. Wszystko się zawaliło, sprawy, które znaczyły dla niej tak wiele... Zawiodły nadzieje, że David ją pokocha. Nie mogła pojechać i wypłakać się w sierść ukochanego kuca. Zawsze chodziła do stajni, kie- dy było jej źle, rozmawiała z nim, gdy doskwierała jej samotność. A teraz, kiedy jest jej tak bardzo potrzebny, nie ma go. I małżeństwo rodziców, które uważała za rzecz niezniszczalną, trwałą na wieki, rozpada się właśnie teraz, kiedy ona potrzebuje ich obojga. Łzy płynęły jej z oczu. Nie mogła nawet być przy kucu, gdy umierał. Powinna była wziąć jego głowę na kolana, pogłaskać, powiedzieć: „żegnaj, stary przyjacielu". Łzy uformowały się w duże krople i popłynęły po poli- czkach obfitym strumieniem. Ukryła twarz w dłoniach. Najokropniejszy, upiorny dzień jej życia. Dzień święte- go Walentego! TAŃCZĄCA Z DEMONAMI 45 - Caitlin? - pytał ojciec. - Jesteś tam? Słyszała ból w jego głosie i zdenerwowanie. - Caitlin? - dołączył głos stojącego obok niej Davida. - Caitlin? Otrząsnęła się. Musiała kontrolować siebie i całą sytu- ację. Jeszcze parę rzeczy trzeba było zrobić. - Tatku, powiedz mi, gdzie jesteś teraz - poprosiła, tłu- miąc płacz. - Muszę... porozmawiać z tobą... spotkać się. Po omacku szukała długopisu i jakiejś kartki, żeby za- pisać adres, który zaraz poda ojciec. David wcisnął jej do ręki swoje złote pióro, położył przed nią notes. - Zatrzymałem się w motelu... Ale nie czuj się tak, jakbyś wracała do domu... - Wiem, tatku. Motel to nie dom. Który to motel, tatku? - „The Last Retreat". W Yarramalong. Jedziesz auto- stradą na Wyong, potem... Po paru nieudanych próbach udało się Caitlin wreszcie otworzyć załzawione oczy i zapisać adres. Odłożyła pióro, wyrwała kartkę z notesu i schowała do torebki. Przewiesiła torbę przez ramię i zmusiła się, żeby wstać. - Co się stało, Caitlin? Nie płacz, proszę. Spojrzała na niego zaskoczona. Nigdy przedtem nie sły- szała, żeby zwracał się do niej równie ciepło i serdecznie. Pragnęła takich słów. Rozpaczliwie potrzebowała pocie- szenia. I miłości. Wiedziała jednak, że David nie potrafi jej dać miłości, jakiej teraz potrzebowała. Nie, tego rodzaju miłości on nie mógł jej dać. Trochę to było śmieszne, że wzruszył się jej łzami. Być może częściej powinna płakać. - Pozwól mi teraz wyjść, Davidzie. - Caitlin, chcę ci pomóc. Powiedz mi, co się stało. Być może potrafię na coś ci się przydać.

46 TAŃCZĄCA Z DEMONAMI - Już jest za późno. - Nigdy nie jest za późno. Nie miał racji. Jej kuc nie żył. Nic już nie dało się na to poradzić. Nie powie o tym Davidowi, pomyślała. Uznałby, że jest sentymentalna i głupia, żeby płakać tylko dlatego, że zdechł jakiś stary koń. David nie pozwalał sobie na żadne sentymenty. Caitlin miała rozliczne na to dowody. - Nigdy nie troszczyłeś się o to, co czuję - powiedziała oskarżycielskim tonem. - Dlatego też nie sądzę, żeby mo- gły obchodzić cię problemy moich rodziców. - Nie zdawałem sobie sprawy... - Interesują cię tylko dwie rzeczy: seks i sprawy zawo­ dowe. Nie wiem, co z tego stawiasz na pierwszym miejscu. Podejrzewam, że swój biznes. - Wszystko, co ciebie dotyczy, również to, co czujesz, jest dla mnie bardzo ważne... - Nie! Nie! Przestań kłamać. Bolesna prawda o jego uczuciach do niej była jej znana nazbyt dobrze. - Owszem, troszczysz się o mnie, ale tylko w tym celu, żebym dobrze zaspokajała twoje potrzeby. W biurze i w łóżku! Dbasz o mnie, jak się kochamy, bo zależy ci, żebym była rozgrzana i lepiej zadbała o ciebie. Poza tym nic cię nie obchodzi. To jest egoizm. Używasz mnie tylko do spełniania swoich seksualnych zachcianek... Zaczerwienił się. Czyżby czuł się winien? - To nieprawda. Jesteś dla mnie ważniejsza niż... - Za- wahał się. - Niż twój pedantyczny rozkład dnia? - dokończyła za niego. Zaczerwienił się jeszcze bardziej. Przeniknęło jej przez myśl, że ma taką minę, jakby go coś zabolało. - Miałem powody ku temu... TAŃCZĄCA Z DEMONAMI 47 - Nie wątpię ani przez chwilę. Zawsze wszystko robisz z jakiegoś powodu. Odsunęła się od niego gwałtownie, poprawiła swoją torebkę, przewieszoną przez ramię. - Wychodzę - oznajmiła stanowczo. - Ty naprawdę rezygnujesz z pracy? - zapytał. - Oczywiście, że tak. - Powiedz mi chociaż, dlaczego. - Bo jesteś bez serca, bez wrażliwości. Myślisz tylko o sobie, a mnie używasz tylko do zaspokajania swoich po- trzeb. Nie jestem żadnym pogotowiem seksualnym. Jestem człowiekiem. - Jeśli chcesz wziąć kilka dni urlopu... - zaczął. - Nie ma potrzeby. Nie zamierzam wracać do pracy. - Powiedz, co mogę zrobić - nalegał. Wydawało się, że wciąż wierzy, iż jego moc, jego czar nie pozwolą jej odejść. - Nic. Miałeś szansę dziś rano. Czuła, iż David nie koncentruje się w pełni na tej roz- mowie, że jego myśli uparcie wracają do czekającej na niego niemieckiej delegacji. - Biegnij do swoich gości. Oni są dla ciebie najważ- niejsi. - Caitlin! Próbowała nie zwracać uwagi na wzruszenie i żal, które słyszała w jego głosie. Ruszyła w stronę windy. David nie odstępował jej ani na krok. - Jesteś najlepszą asystentką, jaką kiedykolwiek miałem. - Dziękuję. - Nie poradzę sobie bez ciebie. - Przesada. - Podwyższę ci pensję.

48 TAŃCZĄCA Z DEMONAMI - Nie jestem przekupna. - Czy nie ma sposobu, żebyś została? - Za późno. - I co, do licha, mam teraz zrobić? - Zajmij się swoimi sprawami zawodowymi, Davidzie. Jesteś w tym dużo lepszy niż w kontaktach między- ludzkich. Podeszła do drzwi windy i nacisnęła guziczek. - Będzie mi ciebie brakowało - powiedział. Nic nie odrzekła na to. Jej też będzie go bardzo brako- wało. Ale on nie musi o tym wiedzieć. Nadjechała winda. Drzwi się otworzyły. - Caitlin, od kogo dostałaś prezenty i kwiaty? - zdążył jeszcze zapytać. Wsiadła, odwracając wzrok od mężczyzny, którego ko- chała. - Nie wiem, od kogo dostałam te prezenty, Davidzie. Ale powinnam była dostać je od ciebie - powiedziała ze smutkiem. Drzwi powoli zamknęły się. Winda ruszyła. ROZDZIAŁ PIĄTY Resztką sił udało jej się wysiąść z windy, przejść przez hol, uśmiechnąć się do Jenny i wyjść przed budynek. Na pobliskim postoju stało kilka taksówek, podeszła do pierwszej z nich, wsiadła i wkrótce była już w domu. Zrzuciła z siebie eleganckie służbowe ubranie. To, co Davidowi wydawało się eleganckie i modne, dla jej ojca było jedynie cudacznym przebraniem. Według ojca moda to stek nonsensów, a on sam uważał się za człowieka kon- serwatywnego, mocno stojącego na ziemi. Włożyła podkoszulek, dżinsy i stare adidasy, mocno już zużyte, aczkolwiek dobrej firmy. Poszła do łazienki, zmyła makijaż, i tak już zniszczony łzami. Przejrzała się w lustrze i zobaczyła, że niestety nie wygląda najlepiej. Zgarnęła z łazienki kilka kosmetyków, wrzuciła do tor- by. Poszła do pokoju, wzięła wszystko, co jej zdaniem mogło się przydać w ciągu następnego tygodnia. Nie miała pewności, czy uda jej się doprowadzić do ponownego ze- jścia się rodziców, ale w takiej sytuacji mogłaby po wizycie u ojca parę dni spędzić u matki. To Michelle zawsze uwa- żano za mamusiną córeczkę, a w tym śmiesznym domo- wym podziale ona należała do taty. Miała jednak wątpli- wości, czy Michelle poświęci się, by przez pewien czas mieszkać z matką. Niewątpliwie, jeżeli ponowne zbliżenie tych dwojga było możliwe, to właśnie do Caitlin należała rola katalizatora.

50 TAŃCZĄCA Z DEMONAMI Wzięła torebkę, spakowała walizkę. Zamknęła mieszka- nie i skierowała się w stronę parkingu. Caitlin kochała swój mały samochodzik, pierwszy po- jazd całkowicie należący do niej. David śmiał się, że zna lepsze modele niż mazda 121, ale nie pozwoliła, by to zepsuło jej radość. Nie chodziło przecież o żaden snobizm. Po prostu cieszyła się, że ma swój własny samochód. Gdy teraz szła wzdłuż bloku, przemknęło jej przez myśl, że utrata pracy u Davida spowoduje drastyczną zmianę jej warunków materialnych i na pewno obniży pozycję społe- czną. Jo właśnie dzięki wysokiej pensji otrzymywanej re- gularnie od Davida mogła przeprowadzić się ze wspólnego małego mieszkanka, wynajmowanego razem z koleżanka- mi, do samodzielnej kawalerki w dobrej dzielnicy. Jeszcze nie wszystkie raty za samochód zostały spłacone. Jeśli nie znajdzie szybko nowej pracy, porównywalnej z tą ostatnią, straci auto i mieszkanie. Przyszłość nie zapowiadała się różowo. Caitlin jednak szybko zwalczyła ogarniającą ją falę de- presji. Powiedziała sobie, że zareagowała prawidłowo. Nie będzie sprzedawać swojej godności i za żadne pieniądze nie powinna wyprzeć się siebie. Jeżeli musi stracić samo- chód, to trudno. I tak będzie to mniej bolesne niż śmierć Dobbin. Mieszkanie wspólnie z koleżankami nie powinno być straszne, to miłe dziewczyny, ucieszą się, że chce do nich wrócić. Nie ma co się bać o jutro, kiedy i tak na dzisiaj nazbie- rało się wystarczająco kłopotów. A samochód nie był aż tak niezbędny. Do pracy jeździła przecież autobusem, szczególnie w godzinach szczytu przemieszczała się znacznie szybciej. Potrzebowała samo- chodu głównie na weekendy. TAŃCZĄCA Z DEMONAMI 51 Tak, samochód nie był konieczny. Teraz jednak wsiadła do swojej mazdy z poczuciem komfortu i ulgą, że jeszcze może to zrobić. Pomyślała o życiu rodziców. Wszystko zmieniło się dra- matycznie dwa lata temu. Pośrednik handlu nieruchomo- ściami zaoferował rodzicom wysoką kwotę za ich farmę. Potrzebna mu była ta ziemia pod budowę domków jedno- rodzinnych. Wysoka suma oferowana za farmę w Mardi zmąciła zu- pełnie matce umysł. Wierciła mężowi dziurę w brzuchu, dokuczała, naprzykrzała się, aż wreszcie zgodził się na sprzedaż posiadłości. Kupili uroczy, nieduży domek z cegły w pobliskim mia- steczku, na tej samej ulicy, na której mieszkała Michelle z trojgiem dzieci. Matczyne marzenia zostały spełnione z nadmiarem. Ale ojciec... Ojciec zgodził się tylko dla świętego spokoju. Nienawi- dził wszelkich kłótni. Tęsknił jednak rozpaczliwie za farmą i nie umiał się pogodzić z nową rzeczywistością. Nudził się w małym domku, czuł, że się dusi, i zupełnie nie wie- dział, co z sobą zrobić. Tłumiony przez dwa lata żal do matki musiał w końcu eksplodować i to dało się zro- zumieć. Zostały mu z dawnej farmy tylko konie i oczywiście Dobbin. Stajnia i pastwisko były jednakże daleko położone od ceglanego domku i nie mógł przez cały czas mieć ba- czenia na stadninę. Matka Caitlin sądziła, że to mu powinno wystarczyć. Przeszli oboje na emeryturę i teraz właśnie był czas, by cieszyć się pieniędzmi za farmę, zanim nadejdzie starość. To sprawiało wrażenie sensownego argumentu. Jednakże ojciec odszedł od matki. I to właśnie dzisiaj. Caitlin zjechała w Wyong z autostrady i przejeżdżała