ROZDZIAŁ PIERWSZY
No i jak poszło pierwsze czytanie, maleńka? - zapytał Mel Barker, agent aktorki Tracy
Collins. Połączenie telefoniczne Los Angeles z Londynem było idealne.
- Chyba świetnie - odpowiedziała Tracy. - Lody nieco stopniały, kiedy okazało się, Ŝe
mówię z autentycznym angielskim akcentem. A Dave Michaels, reŜyser, był bardzo miły.
- Do diabła, lepiej niech będzie miły - odparł z naciskiem Mel. - Ocaliłaś jego film,
kiedy podpisałaś kontrakt.
- Muszę przyznać, Ŝe trochę się denerwuję. - Tracy oparła się na poduchach kanapy,
jednej z trzech w salonie luksusowego apartamentu, który wynajęła dla niej wytwórnia. -
Chodzi mi o to, Ŝe przecieŜ pracuję z Jonem Melbourne'em. On ma głos jak sam Bóg i grywa
Szekspira, Mel. A wszystko, co ja kiedykolwiek robiłam, to komedia romantyczna.
- Trochę za późno, Ŝeby mieć pietra - wytknął Mel. - Pamiętaj, Ŝe to ty chciałaś zrobić
ten film; ja byłem przeciwko. Rola jest zbyt mała. Melbourne jest gwiazdą, ty masz do
powiedzenia dokładnie jedną czwartą tego, co on...
- Proszę, nie mów: „A nie mówiłem” - odpowiedziała Tracy z nutą uszczypliwości w
głosie. - Ja nie mówię, Ŝe mi przykro, Ŝe to wzięłam. Mówię, Ŝe trochę się denerwuję tym
wyzwaniem. To ksiąŜka niełatwa do przerobienia na film.
Powieść, o której mówiła Tracy, Zazdrość, zdobyła w Wielkiej Brytanii nagrodę
Bookera dla najlepszej powieści roku i stała się bestsellerem takŜe w Ameryce. W zasadzie
była to literacka opowieść o arystokratycznej angielskiej rodzinie z czasów regencji. Prawa do
jej sfilmowania zakupił amerykański producent, który nakłonił rodzimą wytwórnię filmową
do zainwestowania w produkcję.
Pojawiły się jednak kłopoty z doborem obsady. Kierownictwo wytwórni z niechęcią
zgodziło się co do tego, Ŝe największy angielski aktor szekspirowski będzie dobry do filmu,
ale uparli się przy głównej roli kobiecej. Chcieli nazwiska z pierwszych stron gazet - to
zapewniało, Ŝe amerykańscy kinomani kupią bilety. Rola jednak była po prostu zbyt mała,
Ŝeby zainteresowała większość aktorek o takiej pozycji. Studio wpadło w ekstazę, kiedy
Tracy zgodziła sieją zagrać.
Reszta Hollywoodu była zdumiona. Filmy, które uczyniły z niej megagwiazdę, to
lekkie komedie romantyczne, a nie powaŜne psychologiczne dramaty. W powszechnej opinii
kolegów Tracy chapnęła więcej, niŜ moŜe pogryźć, jej status gwiazdy jest powaŜnie
zagroŜony.
- Nie mówię: „A nie mówiłem” - powiedział uspokajająco Mel. - Będziesz świetna,
maleńka. Zawsze jesteś świetna.
- I nie traktuj mnie protekcjonalnie. - Tracy połoŜyła obute w tenisówki stopy na
jasnym, drewnianym stoliku kawowym, stojącym obok kanapy.
- Ani mi się śni - zapewnił ją Mel, po czym pospiesznie zmienił temat. - Jaka wydaje
się reszta aktorów? Jakieś czubki?
- Muszę powiedzieć, Ŝe wszyscy wydają się nadzwyczaj normalni - odparła Tracy. -
Ale jestem pewna, Ŝe to się zmieni, kiedy poznam ich lepiej. Mam tylko nadzieję, Ŝe nikt nie
jest powaŜnie uzaleŜniony. Mój ostatni film to był koszmar...
Mel westchnął.
- Wiem.
Tracy spojrzała gniewnie na stojący obok niej wazon z wielkimi bladoczerwonymi
róŜami.
- JuŜ nigdy więcej nie będę pracować z Matthew Howardem. Nie obchodzi mnie, Ŝe
on moŜe i jest zdolny i czarujący...
- Wiem, wiem. Nie winie cię. Pewnego dnia posunie się za daleko i wyląduje w
więzieniu.
- Jemu potrzebna jest kuracja, nie więzienie - odpowiedziała Tracy.
Raz jeszcze Mel uznał za rozsądne zmienić temat.
- Jaki jest ten Melbourne tak w ogóle? Jest wyŜszy od ciebie czy będziesz musiała stać
w rowie, kiedy będziesz z nim grać?
- Ma prawie metr osiemdziesiąt, jest o pięć centymetrów wyŜszy ode mnie. JeŜeli
załoŜę płaskie buty, powinno być w porządku.
- Pewnie. Nie pozwól, Ŝeby cię onieśmielał. MoŜe i jest nowym Olivierem i takie tam,
ale twoje filmy przynoszą olbrzymie pieniądze.
Tracy wyprostowała się.
- Nie daję się łatwo onieśmielić, Mel.
- Wiem, wiem. Ale zdecydowanie masz słabość do gry Melbourne'a. Tylko pamiętaj,
Ŝe film nie jest wart złamanego centa, jeŜeli nikt nie przyjdzie go obejrzeć. Przyjdą zobaczyć
ten film ze względu na ciebie, nie ze względu na Melbourne'a.
Wtedy otworzyły się drzwi apartamentu i weszła Gail Ramirez, osobista sekretarka
Tracy. Niosła wazon ze wspaniałymi liliami. Tracy powiedziała do słuchawki:
- Mel, Gail właśnie weszła i musi ze mną porozmawiać.
- Dobrze. Cieszę się, Ŝe przynajmniej na razie wszystko idzie dobrze, maleńka.
Zadzwoń do mnie, jeŜeli będziesz miała jakieś kłopoty.
- Tak zrobię - odpowiedziała Tracy i rozłączyła się. Gail podniosła wyŜej lilie.
- Te są od wytwórni. Gdzie je postawić?
Pokój był juŜ pełen bukietów kwiatów. Tracy machnęła ręką i powiedziała:
- Wszystko jedno.
- Te róŜe wyglądają na trochę podwiędnięte. - Gail postawiła wazon z liliami i
podniosła bukiet czerwonych róŜ, spoczywający na stole przed olbrzymim lustrem w złoconej
ramie. - MoŜe je wyrzucę i zastąpię Mami?
- Świetnie - odpowiedziała z roztargnieniem Tracy. Gdy Gail zmieniała kwiaty w
wazonie, przypomniała sobie o czymś.
- Och, wcześniej telefonowała twoja matka. Chce, Ŝebyś do niej oddzwoniła.
Tracy usiadła prosto i postawiła stopy na podłodze.
- Widocznie Kate urodziła.
Tracy znów podniosła słuchawkę telefonu i juŜ za parę minut słuchała, jak jej matka
zachwyca się waŜącą ponad trzy i pół kilo dziewczynką, którą jej siostra wydała na świat
kilka godzin wcześniej.
- Kate i Alan muszą być przejęci - powiedziała Tracy. Raz jeszcze wyciągnęła długie
nogi na stoliku kawowym. - Nareszcie dziewczynka.
- Są uszczęśliwieni - odparła jej matka. - Tak jak i twój ojciec. Tak naprawdę to
myślę, Ŝe on nawet bardziej cieszy się z dziewczynki niŜ Alan i Kate.
- A ty? - zapytała Tracy. - Cieszysz się, Ŝe masz wnuczkę?
Nastąpiła chwila ciszy. A potem...
- Sama nie wiem. Córki potrafią być okropnym zmartwieniem... Znacznie większym
niŜ synowie.
Tracy przewróciła oczami, spoglądając na Gail.
- JeŜeli to się miało tyczyć mnie, mamo, to nie masz powodu, by się martwić. Radzę
sobie świetnie...
- Wolałabym, Ŝebyś nie była tak daleko. Nie będziesz nawet na chrzcinach.
- Brat Alana teŜ nie będzie mógł przyjechać na chrzciny - zauwaŜyła Tracy. - Takie
rzeczy się zdarzają, mamo.
- Robert jest oficerem marynarki i jest na morzu. On pracuje...
- Ja równieŜ - odpowiedziała Tracy najłagodniej jak potrafiła.
- To nie to samo.
Tracy policzyła do dziesięciu, po czym znowu zsunęła stopy na podłogę i usiadła
prosto.
- Czy masz numer do Kate, do szpitala? Chciałabym do niej zadzwonić.
- Ona będzie spała. Lepiej jej nie przeszkadzać. Jutro moŜesz zadzwonić do niej do
domu - powiedziała pani Walters. - UwaŜam, Ŝe to, w jaki sposób w tych czasach wyrzucają
młode matki ze szpitala, jest po prostu okropne. Kiedy ja rodziłam was, dziewczynki, byłam
tam przez pięć dni.
- Czy zamierzasz przeprowadzić się do Kate, mamo?
- Tak. Na kilka dni. Dopóty, dopóki Kate nie poczuje się na tyle silna, Ŝeby sama dać
sobie radę.
- To wspaniale - powiedziała szczerze Tracy. Rozmawiały z matką jeszcze przez kilka
minut, po czym Tracy odłoŜyła słuchawkę.
- Jak rozumiem, twoja siostra urodziła córkę - odezwała się jej sekretarka.
- Tak - odpowiedziała Tracy z uśmiechem. - Bardzo się cieszę z jej powodu. Tak
strasznie chciała mieć dziewczynkę. - Wstała z kanapy i wyciągnęła ramiona nad głowę.
- Moja matka zawsze mówiła, Ŝe kaŜda kobieta powinna mieć córkę - powiedziała
Gail.
- Moja matka zgodziłaby się z tym, pod warunkiem Ŝe ta córka jest taka jak Kate -
odparła Tracy oschle, bezwładnie opuszczając ramiona.
Gail przyglądała jej się przez chwilę w milczeniu.
- Twoja matka cię uwielbia, wiesz o tym. Ona się tylko o ciebie martwi.
Matka Tracy była wielce przyzwoitą matroną z Connecticut, która nigdy nie pogodziła
się z tym, Ŝe jej najmłodsza córka jest słynną gwiazdą filmową. Była przekonana, Ŝe to
niezdrowy sposób Ŝycia, przy którym Tracy jest naraŜona na kontakty z wszelkiego typu
niegodziwcami: ludźmi mówiącymi sprośnym językiem, popełniającymi cudzołóstwa,
zaŜywającymi narkotyki. Dodałaby do tej listy jeszcze więcej rozpusty, ale dalej wyobraźnia
pani Walters juŜ nie sięgała.
- Ona uwaŜa, Ŝe mój zegar biologiczny tyka coraz szybciej. Chce, Ŝebym wyszła za
mąŜ, ustatkowała się i miała dzieci - powiedziała Tracy z goryczą. - Widzi tylko takie Ŝycie
dla kobiety.
- Dla mnie to nie brzmi jak złe Ŝycie - odparła Gail. Po chwili Tracy uśmiechnęła się.
- Dla mnie teŜ nie. Ale facet musi być w porządku.
- O, i w tym tkwi problem - odpowiedziała Gail. - Jeszcze nigdy nie spotkałam kobiety
tak wybrednej jak ty. Ostatniemu facetowi dałaś kosza, bo nie podobał ci się jego śmiech! TeŜ
mi powód, Tracy.
- Śmiał się jak kozioł. Nikt nie mógł tego wytrzymać.
Jedyną odpowiedzią Gail było przewrócenie oczami. Potem, kiedy Tracy ruszyła w
stronę sypialni, Gail odezwała się:
- Pamiętasz, Ŝe za godzinę masz konferencję prasową?
- Pamiętam - odpowiedziała ponuro Tracy. W Hollywood była znana jako aktorka
wyjątkowo dobrze współpracująca na planie; równie była znana ze swojej niechęci do prasy.
- Nie musisz wyglądać, jakby ci mieli wyrywać ząb - powiedziała Gail.
- Naprawdę myślę, Ŝe wolałabym raczej, Ŝeby mi wyrywali ząb, niŜ spotykać się z
prasą - odparła Tracy. - I to brytyjską prasą. - Zadygotała. - To jeszcze więksi plotkarze niŜ u
nas.
Gail przeszła po grubym dywanie kilka kroków w stronę Tracy.
- Tracy, proszę, spróbuj odpowiadać na ich pytania więcej niŜ dwoma czy trzema
słowami. Szkodzisz swojemu wizerunkowi, jeśli jesteś taka lapidarna.
- Do diabła z moim wizerunkiem - prychnęła Tracy. - Będę uprzejma i odpowiem na
ich cholerne pytania, ale nie oczekuj ode mnie, Ŝe z własnej woli dodam jakieś informacje.
Nauczyłam się dawno temu, jakie to niebezpieczne być miłym dla prasy.
- Ciągle nie moŜesz przeboleć tej absurdalnej historii z „Reportera”?
Tracy załoŜyła ręce na piersiach.
- Ten Ŝałosny szmatławiec na pierwszej stronie wydrukował supernews, Ŝe jestem w
ciąŜy z Benem Affleckiem. Ja nawet nie znam Bena Afflecka! Powiedziałam im tylko, Ŝe
podziwiam jego grę. Cały rok zabrało mi uspokojenie matki. Wiesz o tym, Gail.
Gail westchnęła.
- Nadal uwaŜam, Ŝe powinnam ich pozwać do sądu - złościła się Tracy.
- Nie, nie powinnaś - odpowiedziała Gail. - Miałaś całkowitą rację, Ŝe posłuchałaś
Mela. Nikt nie uwierzył w tę głupią historię, a pozywanie ich dodałoby jej tylko
wiarygodności.
- No cóŜ, ze wszystkich ludzi właśnie ty powinnaś przestać namawiać mnie na
pogaduszki z prasą. Wiesz, do czego to moŜe doprowadzić...
Gail znowu westchnęła.
- Tak, chyba wiem.
- Umieram z głodu - powiedziała Tracy. Gail spojrzała na nią.
- Sprowadzę obsługę, Ŝeby przysłali na górę coś do jedzenia. Wystarczy sałatka?
- Sałatka będzie w sam raz. Pamiętaj, Ŝeby zamówić teŜ dla siebie. - Tracy
zmarszczyła nos. - I powiedz im, Ŝe to ma być natychmiast. Nie wydaje mi się, Ŝebym mogła
stawić czoła brytyjskiej prasie o pustym Ŝołądku.
Sześć tygodni później Tracy stała przed ogromnym teatralnym lustrem, podczas gdy
krawcowa upinała tył jej sukni. Reszta wielkiego pokoju była zapełniona wieszakami z
kostiumami, deską do prasowania i stojakiem na buty, zapchanym obuwiem we wszelkich
rozmiarach i z rozmaitymi obcasami. Krawcowa nie poskąpiła sobie tego ranka perfum i w
powietrzu unosiła się dusząco słodka woń kapryfolium.
- JuŜ - powiedziała, odsuwając się od Tracy. Odwróciła się, Ŝeby spojrzeć na
męŜczyznę stojącego za obiema paniami. - Co pan o tym sądzi, panie Abbott?
- Sądzę, Ŝe jest doskonale - odpowiedział ze swoim nienagannym uniwersyteckim
akcentem Sidney Abbott, projektant kostiumów. Był wysokim, chudym męŜczyzną z szopą
idealnie wyszczotkowanych blond włosów. - Jak pani myśli, panno Collins?
Z lustra spoglądała na Tracy angielska dama, która mogłaby wyjść ze stron powieści
Jane Austen. Jej balowa suknia z białej francuskiej gazy miała wysoki stan i na halce z
niebieskiego jedwabiu opadała jej do kostek. Brzeg sukni był haftowany w kwiaty, a buty
Tracy z miękkiej białej skórki przypominały współczesne baletki. Jedyne, co wydawało się
nie pasować do tego obrazu, to były jej włosy. Sięgały Tracy ramion, jak co dzień.
- Jest prześliczna - odparła szczerze.
- To jest suknia, którą Julia będzie miała na sobie w wieczór, kiedy po raz pierwszy
spotka Martina - powiedział Sidney. - ZaaranŜujemy tę scenę w wiejskiej rezydencji. Dave
wynajął ją w Wiltshire. Dave mówi, Ŝe jest tam sala, która idealnie się nada.
- Oszałamiająca.
To słowo zostało wypowiedziane dobrze znanym dźwięcznym, melodyjnym, głosem i
Tracy zobaczyła w lustrze, jak w jej polu widzenia pojawia się Jonathan Melbourne. Był to
krzepki męŜczyzna z kręconymi brązowymi włosami i jasno orzechowymi oczyma. Tracy
odwróciła się, Ŝeby stanąć do niego przodem, i uśmiechnęła.
- Kiedy cię widzę, doskonale rozumiem, jak Martinowi udaje się wpaść w taki szał
zazdrości.
Tracy miała długą praktykę w przyjmowaniu komplementów z wdziękiem.
- To śliczna suknia - przytaknęła i spojrzała na projektanta kostiumów. - Wszystkie
ubiory są cudowne, Sidney. Mam tylko jedno pytanie: jaku licha kobietom w tamtych czasach
udawało się nie marznąć? Chodzi mi o to, Ŝe nie było centralnego ogrzewania, a te suknie są
cieniuteńkie, Ŝeby nie powiedzieć więcej...
- Och, my, Anglicy, jesteśmy twardsi niŜ wy, Amerykanie - odpowiedział Sidney
Abbott głosem, w którym zabrzmiała lekka nuta wyŜszości. - Nawet dzisiaj nie
rozpieszczamy się centralnym ogrzewaniem tak, jak wy to robicie.
- MoŜe i nie, ale widzę, Ŝe wszystko, co nosicie, to swetry i długie spodnie. - Tracy
spojrzała znacząco na ciepłe męskie ubrania. - Nie zauwaŜyłam, Ŝeby ktokolwiek paradował z
gołymi ramionami i w spódniczce z gazy.
- Ja od czasu do czasu zakładam spódniczkę z gazy, ale tylko w zaciszu własnego
domu - powiedział powaŜnym tonem Jon.
Tracy się roześmiała. Sidney odwrócił się do Jona.
- Czy przyszedłeś na przymiarkę?
- Tak, ale poczekam, dopóki nie skończycie z Tracy.
- Tracy jest gotowa - zapewnił go Sidney. - Będziemy mogli zaczynać, kiedy tylko się
przebierze.
- Doskonale.
Tracy przeszła do sąsiedniego pokoju, zapełnionego jeszcze większą liczbą
kostiumów wiszących na ruchomych wieszakach. Czekała w nim na nią młoda dziewczyna,
Ŝeby pomóc jej się przebrać z eleganckiej sukni w dŜinsy, tenisówki, kremową bawełnianą
bluzkę z golfem i sweter. Tracy, tak jak to miała w zwyczaju, czyli potrząsając nimi,
poprawiła zmierzwioną burzę kasztanowych włosów i wróciła do salonu.
Panowie rozmawiali właśnie o tym, Ŝe w ten weekend wytwórnia przeniosła plenery
do Silverbridge, wiejskiego domu, w którym mają nakręcić resztę filmu.
- Liza jest w siódmym niebie - mówił z sarkazmem Sidney, kiedy Tracy wchodziła do
pokoju. - Chce dodać go do swojej listy łóŜkowych kompanów.
Liza Moran była aktorką grającą starszą kobietę, która nienawidzi Julii i robi co w jej
mocy, Ŝeby nastawić Martina przeciwko niej. W ciągu paru ostatnich tygodni dla Tracy stało
się jasne, Ŝe Liza jest - by tak rzec, uŜywając fachowego terminu z psychiatrii - nimfomanką.
- Wątpię, Ŝeby lord Silverbridge był w domu w czasie, gdy tacy przedstawiciele klasy
pracującej jak my będą się kręcić i bałaganić w jego włościach - odparł oschle Jon.
Sidney poczuł się uraŜony zaliczeniem go do przedstawicieli klasy pracującej i
odpowiedział chłodno:
- Wybacz, Ŝe się z tobą nie zgodzę, ale lord Silverbridge w rzeczy samej będzie w
domu. Jak rozumiem, trenuje w swojej stajni, która znajduje się na terenie posiadłości. Co
więcej, Dave powiedział mi, Ŝe jego lordowska mość wystosował specjalne Ŝyczenie, by
ekipa filmowa trzymała się z daleka od stajni, tak Ŝeby nie zakłócać spokoju jego koniom.
Tracy starała się rozładować wyraźne napięcie, które narosło między dwoma
męŜczyznami. Odezwała się pogodnie:
- Mam tylko wielką nadzieję, Ŝe zakręcony harmonogram nie będzie nas tam trzymał
przez te ostatnie sześć tygodni.
- Obawiam się, Ŝe będzie - odpowiedział Sidney. - Wynajęcie Silverbridge kosztuje
majątek i waŜne jest zakończenie kręconych tam zdjęć zgodnie z harmonogramem. Dave
mówił mi, Ŝe aŜ się trzęsie na samą myśl o kwocie, którą lord Silverbridge mu zaśpiewa,
jeŜeli przekroczymy nasz czas.
- Silverbridge zapewne modli się o opóźnienie - powiedział cynicznie Jon.
- Dlaczego miałby chcieć opóźnienia? - zapytała Tracy. - Myślałam, Ŝe będzie chciał
pozbyć się nas z oczu najszybciej jak się da.
- Utrzymanie tych starych domów kosztuje mnóstwo pieniędzy - wyjaśnił Sidney. -
KaŜdy właściciel wiejskiej rezydencji w Anglii chce, Ŝeby kręcono u niego film. To pomaga
pokryć koszt konserwacji.
- Och - odparła Tracy.
- Lord Silverbridge jest jedną z naszych brytyjskich sław - mówił dalej Sidney. Nadal
zwracał się wyłącznie do Tracy. - Widuje się go stale fotografowanego na pokazach
hippicznych, tańcach, w nocnych klubach, z rodziną królewską w Ascot...
- Z tonu Sidneya łatwo moŜna było wyczytać, Ŝe byłby szczęśliwy, gdyby naleŜał do
świata lorda Silverbridge'a.
- Nigdy o nim nie słyszałam - powiedziała Tracy.
- Jest sławny, bo jest hrabią - wyjaśnił Jon. TakŜe mówił wyłącznie do Tracy. - Nawet
wkraczając w dwudziesty pierwszy wiek, Brytyjczycy wciąŜ uwielbiają arystokrację. - Ton
jego głosu zdradzał wyraźnie, Ŝe nie podziela tego gigantycznego urojenia.
Sidney nie spojrzał nawet na Jona, kiedy informował Tracy:
- Nic dziwnego. To fakt, Ŝe hrabia Silverbridge jest nieŜonatym, przystojnym młodym
dŜentelmenem, który, tak się składa, posiada teŜ jedną z najpiękniejszych posiadłości w kraju,
a to przyczynia się do jego sławy. Ale... - tu rzucił triumfujące spojrzenie na Jona - na
ostatniej olimpiadzie zdobył teŜ dla Wielkiej Brytanii brązowy medal w ujeŜdŜeniu.
- Naprawdę? - Tracy odezwała się z autentycznym zainteresowaniem. - Wiem, Ŝe
amerykańska druŜyna w ujeŜdŜeniu nie sprawiła się tak dobrze, jak mieliśmy nadzieję, ale
przypuszczałam, Ŝe to Niemcy zdobyli wszystkie medale.
Sidney jeszcze bardziej wyprostował swoje proste plecy. Wydawał się nieco wyŜszy.
- Nie. Wielka Brytania zdobyła brąz. Jon wtrącił:
- Nie wszystko, co pisano o Silverbridge'u, było takie pozytywne, jak stara się
przedstawić Sidney. W zeszłym roku pewna modelka, z którą się spotykał, popełniła
samobójstwo, kiedy ją rzucił.
Sidney wydał odgłos, który zabrzmiał jak warknięcie.
- To była okropna tragedia, moja droga Tracy, i jestem pewien, Ŝe lord Silverbridge
głęboko Ŝałował pochopnego kroku tej młodej kobiety.
Jon dorzucił jakby od niechcenia:
- Tak naprawdę to nawet okiem nie mrugnął.
- Proszę mi wybaczyć, muszę pomówić z kimś przez chwilę - Sidney powiedział
uprzejmie do Tracy. Potem, zupełnie innym tonem, zwrócił się do Jona: - Pański kostium jest
w tamtym pokoju.
Patrząc za odchodzącym Sidneyem, Jon odezwał się:
- Nie powinienem pozwalać, Ŝeby mi działał na nerwy, ale tak się dzieje.
- Wydaje się nieszkodliwy - odparła.
Jon potrząsnął głową, jakby chciał uporządkować myśli, po czym powiedział:
- Czy zdajesz sobie sprawę z tego, Ŝe będziemy mieli dzień wolny? WyjeŜdŜamy do
Wiltshire w niedzielę, ale Dave zostawił nam wolną sobotę.
- Chyba musiał się pomylić. Myślałam, Ŝe sprzeciwia się wolnym dniom.
Jon się zaśmiał.
- Zastanawiałem się, czy mógłbym ci w Londynie pokazać, coś, czego jeszcze nie
widziałaś.
Tracy ukryła zaskoczenie. Przez ostatnie sześć tygodni Jon był przyjacielski, ale nigdy
nie próbował jej gdzieś zaprosić.
Nie Ŝeby był czas na cokolwiek innego prócz filmu, pomyślała.
Zawahała się, a potem powiedziała powoli:
- Bardzo bym chciała zobaczyć londyńską Tower. Byłam tutaj co najmniej dziesięć
razy, ale jakoś nigdy nie udało mi się zwiedzić Tower.
Uśmiechnął się.
- Jedno z moich ulubionych miejsc. A zatem chodźmy do Tower.
Tracy nie straciła nic ze swego początkowego podziwu dla tego angielskiego aktora;
właściwie im dłuŜej z nim pracowała, tym bardziej jej szacunek wzrastał. Nie chciała, Ŝeby
spotkało go jakieś niemiłe doświadczenie, gdy będzie w jej towarzystwie. Powiedziała więc
pół Ŝartem:
- Muszę cię ostrzec, Ŝe jeŜeli zobaczą cię w moim towarzystwie, amerykańska
brukowa prasa załoŜy, Ŝe jestem z tobą w ciąŜy. Potem wlepią tę nowinę do wszystkich
plotkarskich kolumn, tak Ŝe kaŜdy w Ameryce, kto robi zakupy, z pewnością to zobaczy.
- Na pewno zdołamy unikać prasy przez jeden dzień - zaprotestował.
- Jest jeden reporter, który chyba uczynił mnie celem swojego Ŝycia. Gdybym była
zwyczajną osobą, kazałabym go aresztować za nękanie, ale mój prawnik mówi mi, Ŝe jestem
osobą publiczną i Ŝe prasa ma prawo wykonywać swoją pracę.
- Wielkie nieba - powiedział Jon.
- Ta Ŝałosna imitacja człowieka parkuje przed moim hotelem i tylko czeka, Ŝeby się na
mnie rzucić. Nie chcę, Ŝebyś ty stał się kolejnym celem ataku.
- Musi być tylne wyjście z twojego hotelu - powiedział.
Jej wargi wygięły się w porozumiewawczym uśmiechu.
- Rzeczywiście, jest kilka wyjść. Wolę to przez kuchnię. Z tego, co wiem, ten Ŝałosny
szpieg, Counes, jeszcze go nie odkrył.
- Wspaniale. A więc, powiedzmy, spotkamy się o dziesiątej rano w sobotę przed
kuchnią twojego hotelu.
Tracy poczuła iskierkę podniecenia.
- Dobrze.
- Och, wraca Sidney - powiedział Jon. - Lepiej załoŜę kostium, nim zacznie się
pieklić.
Tracy zaśmiała się, pomachała mu i odwróciła się.
ROZDZIAŁ DRUGI
Tracy bardzo miło spędziła sobotę z Jonem. Udało im się unikać obmierzłego Counesa
i byli stosunkowo mało nękani przez turystów w Tower. Ukoronowali dzień wyśmienitym
obiadem w jednej z najlepszych restauracji Londynu i zakończyli go wizytą w nocnym klubie.
Tracy nie znalazła u Jona ani jednej przywary, na którą mogłaby się poskarŜyć Gail.
W niedzielne popołudnie ekipa wyjechała do Wiltshire. Tracy czuła się śpiąca po
nocnej zabawie i drzemała przez większą część podróŜy. Była prawie szósta, kiedy samochód
zatrzymał się przed stylizowanym na wiejski domek budynkiem z pruskiego muru.
Dziedziniec od frontu olśniewał mnóstwem róŜowych tulipanów, a kiedy Tracy weszła po
kamiennych schodkach, zobaczyła, Ŝe rzeźbiona tabliczka przy frontowych drzwiach głosi:
The Wiltshire Arms.
Sam kierownik odprowadził ją do jej apartamentu, ozdobionego meblami, które
wyglądały na autentyczne antyki.
- Ślicznie - powiedziała uprzejmie Tracy. - Jaki uroczy hotel.
Kierownik, który miał okrągłą, dziecinną twarz i okulary w rogowej oprawie,
rozpromienił się niczym zadowolony dwulatek.
- Nie jest wielki, więc moŜemy zaoferować osobistą obsługę wszystkim naszym
gościom. Proszę mnie wezwać, panno Collins, jeŜeli będzie pani czegokolwiek potrzebować.
Tracy odrzekła, Ŝe tak zrobi, a kierownik wyszedł, kiedy dwaj młodzi męŜczyźni w
uniformach przynieśli jej bagaŜ. Gdy wnosili torby do sypialni, Tracy podeszła, Ŝeby spojrzeć
na karteczki przy imponujących bukietach kwiatów dekorujących pokój. Kwiaty były od jej
producenta Jima Ventury, reŜysera Dave'a Michaelsa, kierownictwa hotelu i Jona. Czytała
właśnie bilecik przypięty do ostatniego bukietu, kiedy zadzwonił telefon.
Gail odebrała, po czym zasłoniła słuchawkę dłonią i powiedziała:
- To Jon Melbourne. Chcesz z nim rozmawiać?
- Tak, oczywiście. - Tracy podeszła, Ŝeby wziąć słuchawkę od sekretarki. - Cześć, Jon.
Jak się masz?
- Wygodnie tu. To miły hotel.
- Na to wygląda.
- Jak rozumiem, kuchnia serwuje najlepsze jedzenie w okolicy. Czy zechciałabyś
przyłączyć się do mnie na obiedzie dziś wieczorem? Obawiam się, Ŝe kiedy zaczniemy
zdjęcia, będziemy się Ŝywić jedzeniem z wozu firmy cateringowej.
Tracy uśmiechnęła się.
- Sądząc po tym, jak wygląda harmonogram zdjęć, jestem pewna, Ŝe tak będzie.
Chętnie zjem z tobą obiad. Za godzinę?
- Świetnie. Spotkamy się w restauracji.
- Wspaniale. - Tracy odłoŜyła słuchawkę i odwróciła się do sekretarki. - Jon właśnie
zaprosił mnie na obiad.
Ogromne brązowe oczy Gail zalśniły.
- No, no, to obiecujące. Musiał zdać pierwszy test.
- Nie bądź śmieszna - odpowiedziała Tracy z irytacją. - Nie mam Ŝadnych testów.
- Och, czyŜby? To jak to się dzieje, Ŝe wszyscy męŜczyźni, których znasz, wydają
sieje oblewać.
Ramiona Tracy odrobinę opadły. Ni z tego, ni z owego wyglądała na bardzo
zmęczoną.
- Nie wiem, Gail. - ZałoŜyła sobie kosmyk włosów za ucho. - Po prostu nie wiem.
Gail mruknęła coś pod nosem po hiszpańsku, po czym objęła swoją chlebodawczynię
ramieniem.
- Nie przejmuj się mną, tylko się droczę. Mój problem jest taki, Ŝe nie wiem, kiedy
przestać. Baw się dobrze z Jonem. Ja chętnie zjadłabym z nim obiad choćby tylko po to, Ŝeby
słuchać, jak czyta mi ksiąŜkę telefoniczną.
Tracy uśmiechnęła się.
- Wiem. Ten głos! W kaŜdym razie o obiedzie decyduj sama. Sugeruję, Ŝebyś
zamówiła najlepsze dania, jakie tu podają. Pamiętaj, wytwórnia płaci.
Tracy była bardzo lubiana przez księgowych w Hollywood, poniewaŜ jej skromne
wymagania tylko nieznacznie wpływały na budŜet filmu. Zamiast prosić studio o opłacanie
limuzyny, kucharza, prywatnej przyczepy na zdjęcia w plenerze oraz osobistych
charakteryzatorów, fryzjerów i garderobianych, wymagała tylko, Ŝeby wytwórnia płaciła za
hotel, jedzenie i pokrywała koszty podróŜy jej sekretarki. Co do reszty swoich potrzeb, Tracy
w pełni zadowalała się obsługą stałego personelu studia.
- Filet mignon, jak sądzę - powiedziała Gail.
Tracy skinęła głową.
- Doskonale. - Zerknęła na zegarek. - Lepiej wypakujmy dla mnie sukienkę, którą
włoŜę do obiadu.
Obie wiedziały, Ŝe forma „my” to tylko grzeczność i Ŝe to Gail rozpakuje walizki.
Sekretarka zaproponowała:
- MoŜe weźmiesz prysznic, kiedy ja będę wyjmować rzeczy?
- Kapitalny pomysł. Dzięki.
Tracy przeszła do łazienki, podczas gdy Gail powiesiła pokrowiec na ubrania na
wieszaku w garderobie i zaczęła wyjmować z niego sukienki.
- MoŜe ta niebieska od Escady? - zawołała do niej przez drzwi.
- Świetnie - odpowiedziała Tracy, przekrzykując plusk wody.
Gail ostroŜnie wyjęła z pokrowca ciemnokobaltową suknię i ułoŜyła ją na łóŜku.
Potem podeszła do kolejnej walizki, Ŝeby sprawdzić, czy znajdzie tam pasujące do sukienki
buty.
Jonathan Melbourne siedział w jadalni Wiltshire Arms. Sączył glenliveta i czekał na
Tracy. W swoim Ŝyciu przyjaźnił się i współpracował z wieloma pięknymi kobietami, ale w
Tracy było coś szczególnie uderzającego. Wyglądała tak... tak... zdrowo, pomyślał,
przywołując w pamięci jej obraz. Była szczupła, ale nie chuda, miała piękną, smukłą kibić, a
jej nieskazitelna skóra naturalnie promieniała. Jej długie do ramion kasztanowe włosy
rozświetlał złoty poblask, co wyglądało bardzo naturalnie, chociaŜ Jon był najzupełniej
pewien, Ŝe to niemoŜliwe.
Kiedy stanęła w drzwiach, głowy wszystkich w jadalni zwróciły się w jej stronę.
- Mam nadzieję, Ŝe nie czekałeś długo - powiedziała, kiedy kelner ją usadzał.
- AleŜ skąd.
Rozejrzała się po niewielkiej, eleganckiej sali.
- Uroczo tu.
- Nie tak wystawnie jak w L'Aigrette - odpowiedział, nawiązując do restauracji w
Londynie, do której ją zabrał. - Ale wygodniej.
Uśmiechnęła się, ukazując idealnie równe, białe zęby. Takie zęby według Jona miały
wszystkie Amerykanki.
Kelner podszedł, Ŝeby zapytać, co Tracy chce do picia, a kiedy składała zamówienie,
Jon upił kolejny łyczek swojej szkockiej, patrząc na nią. Jej włosy lśniły w świetle padającym
z Ŝyrandola, a jej nos z profilu wyglądał rozkosznie niefrasobliwie. Odwróciła się od kelnera,
Ŝeby znowu popatrzeć na Jona, gdy ten odezwał się:
- Ta suknia jest śliczna. Pasuje ci do oczu. Lekka ironia pojawiła się w tych właśnie
oczach.
- A jak myślisz, po cóŜ innego ją kupiłam? - Podniosła menu napisane ręcznie na
pergaminie i zmarszczyła nos. - To pismo jest takie eleganckie, Ŝe nie potrafię odczytać ani
słowa.
- Podobno cielęcina jest tu znakomita - powiedział Jon.
Kobaltowe oczy spojrzały na niego z naganą.
- Czy ty wiesz, co oni robią tym biednym cielątkom?
- Proszę, nie mów mi - odpowiedział pospiesznie.
- Gdybyś wiedział, nigdy nie zjadłbyś cielęciny.
- Zamówię coś innego - obiecał. Przypomniał sobie, Ŝe poprzedniego wieczora Tracy
jadła rybę i zapytał z zaciekawieniem: - Jesteś wegetarianką?
Spojrzała na niego ze smutkiem.
- Nie. Kiedyś próbowałam, ale okropna prawda jest taka, Ŝe nie za bardzo lubię
warzywa. Trudno być wegetarianką, kiedy się nie jada warzyw, a więc wróciłam do jedzenia
mięsa.
- Ale nie cielęciny. Uśmiechnęła się.
- Ale nie cielęciny.
Kelner znów się pojawił, i raz jeszcze Tracy zamówiła rybę. Kiedy zabrał karty i
odszedł, odezwała się:
- Chciałam ci powiedzieć, Ŝe cudowne są twoje filmy Hamlet i Henryk IV. Myślę, Ŝe
to wspaniałe, Ŝe ludzie, którzy nie wybrali się do teatru, Ŝeby obejrzeć przedstawienia, mają
moŜliwość zobaczyć twoje występy.
Jonowi zrobiło się przyjemnie.
- Dziękuję.
- Bardzo proszę - odpowiedziała, i upiła łyk białego burgunda.
Jon posmarował bułeczkę masłem.
- Wydaje się, Ŝe lubisz Szekspira. Czy kiedykolwiek występowałaś w którejś z jego
sztuk?
- Och, nie - energicznie pokręciła głową. Bajeczne włosy zakołysały się jej na
ramionach. - W college'u miałam angielski jako przedmiot kierunkowy i czytałam większość
jego sztuk, ale nigdy w Ŝadnej nie grałam. Bo widzisz, tak naprawdę to zostałam aktorką
przez przypadek. Nie chodziłam do szkoły teatralnej ani nic z tych rzeczy.
Miał właśnie zapytać, jak została aktorką, kiedy poruszenie przy drzwiach
przyciągnęło ich uwagę. Maure d'hotel i inni pracownicy płaszczyli się przed dwoma
męŜczyznami, którzy właśnie weszli. Gdy nowo przybyli byli uroczyście odprowadzani do
najlepszego stolika w sali, Tracy odezwała się do Jona:
- Czy to rodzina królewska, czy jak? Zaśmiał się.
- Niezupełnie. Ten męŜczyzna z wąsem to Robin Mauley, największy deweloper w
kraju. Wydaje mi się, Ŝe jest kimś takim, jak ten wasz Donald Trump. Ten drugi to Ambrose
Percy, hotelarz.
Tracy uniosła brwi. Ambrose Percy, potomek jednego z najszacowniejszych
brytyjskich rodów, budował wyłącznie pięciogwiazdkowe hotele.
- Muszą szykować jakąś transakcję - mówił dalej Jon. Wiem, Ŝe Mauleya interesuje
zbudowanie światowej klasy pola golfowego tu, w Anglii, a Percy musi myśleć o postawieniu
hotelu w pobliŜu.
Tracy powiedziała z nutą irytacji w głosie:
- To brzmi tak po amerykańsku, wszędzie pola golfowe. UwaŜam, Ŝe to skaza na
krajobrazie. Kilka lat temu pewien deweloper zrównał z ziemią piękny pas lasu w pobliŜu
domu moich rodziców w Connecticut i załoŜył pole golfowe. Teraz nie ma gdzie pojeździć
konno albo wypuścić psa, a zwierzyna zmuszona jest wyjadać rośliny z ogrodów. W zamian
mamy pełno ludzi ubranych w stroje Calvina Kleina, pędzących po okolicy wózkami i
grzmocących w małe białe piłeczki.
Jon, który sam grywał w golfa, był ubawiony.
- To, co właśnie powiedziałaś, większość ludzi, których znam, uwaŜałaby za
bluźnierstwo.
Tracy upiła łyk wina.
- Ja naprawdę nie mam nic przeciwko ludziom grającym w golfa, to tylko wycinanie
naturalnych lasów uwaŜam za wstrętne.
Jon postanowił porzucić temat golfa.
- Powiedziałaś, Ŝe zostałaś aktorką przez przypadek. Skoro nie zamierzałaś zostać
aktorką, to kim chciałaś być?
Popatrzyła na niego nieco ostroŜnie.
- Zamierzałam być nauczycielką angielskiego w liceum.
Pomyślał, Ŝe miałaby całkowicie destrukcyjny wpływ na populację dorastających
młodzieńców, ale roztropnie nie podzielił się z nią swoją refleksją. Zamiast tego spytał:
- A co sprawiło, Ŝe zmieniłaś zdanie i zajęłaś się aktorstwem?
Na chwilę w jej twarzy coś się zmieniło. Tracy spojrzała w dół, na swój porcelanowy
talerz, i umilkła. Jon odezwał się:
- Nie musisz mi mówić, jeŜeli nie chcesz. Wiem, jakie to irytujące stale odpowiadać
na te same pytania.
Podniosła wzrok.
- To nic wielkiego. Zrobiłam sobie semestr przerwy przed ostatnim rokiem nauki i
pewien znajomy agent znalazł mi pracę w filmie, który kręcono w Nowym Jorku. ReŜyser
mnie polubił i obsadził w swojej następnej produkcji. Od tamtej pory moja kariera nabrała
rozpędu. Nigdy nie wróciłam do szkoły, Ŝeby uzyskać dyplom.
Jej głos był spokojny, ale nagle zaczęła emanować takim smutkiem, Ŝe Jon zapragnął
wziąć ją w objęcia i pocieszyć. Odezwał się, siląc na lekki ton:
- A zatem nigdy nie byłaś zmagającą się z losem młodą aktorką, szlifującą bruki w
poszukiwaniu pracy?
Pokręciła głową.
- Nie. Miałam szczęście.
Wyraz jej oczu stał w sprzeczności z jej słowami.
- Mademoiselle, monsieur.
To był kelner z ich daniami. Kiedy pojawiły się przed nimi talerze, zmiana tematu
wydawała się naturalna.
- Co sądzisz o Julii? - zapytał, nawiązując do roli Tracy w filmie. - Jej mąŜ z
pewnością myśli, Ŝe jest niewierna, ale ksiąŜka pozostawia tę kwestię otwartą.
Uśmiechnęła się słabo, chociaŜ w jej oczach nadal utrzymywał się smutek.
- Chyba nie powiem ci, co myślę. Skoro masz zagrać Martina, musisz mieć
wątpliwości.
Uśmiechnął się szeroko.
- To bardzo przebiegle z twojej strony. Odpowiedziała uśmiechem.
- Dziękuję.
Natychmiast spróbował wymyślić sposób, Ŝeby znowu tak się uśmiechnęła.
Jon został wezwany na plan w poniedziałek rano, ale Tracy była potrzebna dopiero po
południu, co dało jej szansę dłuŜej pospać. Dokładnie o jedenastej trzydzieści Tracy i Gail
wyszły z Wiltshire Arms i wsiadły do samochodu wraz z kierowcą - Tracy, jak zwykle, z
przodu, a Gail na tylnym siedzeniu. Tracy zawsze siadała z przodu samochodu, bo miała
skłonność do choroby lokomocyjnej.
Dwupasmowa droga z hotelu wiodła przez idealny kawałek angielskiego krajobrazu.
Dzisiaj Tracy była na tyle przytomna, Ŝeby go podziwiać. Młode liście miały kolor świeŜej
zieleni, a gęste kępy dzwonków sprawiały, Ŝe trawiaste łąki były bardziej niebieskie niŜ niebo
nad nimi. Brązowe krowy spokojnie skubały trawę na polach, a w strumieniu pod małym ka-
miennym mostkiem pływały kaczki.
- JakŜe inaczej musiało to wyglądać w zeszłym roku, kiedy mieli tu tę paskudną
epidemię pryszczycy - powiedziała Gail.
- To było okropne - Tracy zgodziła się i otworzyła okno, Ŝeby poczuć świeŜość
wiosennego powietrza.
Mijali pastwisko, na którym owce skubały słodką młodą trawę, podczas gdy jagnięta
baraszkowały wokół nich. Stado ptaków przeleciało nad ich głowami i usadowiło się w lesie
na dalekim krańcu pastwiska.
- Och, czyŜ te baranki nie są słodziutkie?! - wykrzyknęła Gail. Wyrastała na ulicach
Nowego Jorku, w latynoskim Harlemie, więc widok zwierząt zawsze ją cieszył.
Dziesięć minut później po ich prawej pojawiło się wysokie Ŝelazne ogrodzenie.
- To musi być tu - powiedział Charlie i zwolnił.
Brama była otwarta, a na małej, dyskretnej tabliczce obok widniało słowo
„Silverbridge”. Charlie skręcił w bramę.
Długi podjazd, okolony pięknymi, wysokimi lipami, otwierał się w końcu na rozległe
zielone trawniki, pokryte pąkami krzewy i rabaty prezentujące feerię sztywno sterczących
czerwonych i Ŝółtych tulipanów. Pośrodku tej sceny wznosił się elegancki dwór w stylu
palladiańskim, a jego liczne wysokie okna mieniły się w popołudniowym słońcu.
Tracy wpatrywała się w rezydencję jak ktoś, kogo ogłuszono. Ja znam ten dom. Ta
myśl była natychmiastowa, pewna i nieodparta. Serce Tracy zaczęło łomotać.
Nie bądź śmieszna, zbeształa sama siebie, usiłując wytłumaczyć dziwne poczucie deja
vu. Musiałam widzieć go gdzieś na zdjęciu. Nigdy przedtem tu nie byłam.
Niewyraźnie dosłyszała głos Gail z tylnego siedzenia.
- Jaki piękny dom. Ma takie idealne proporcje.
- Tak - wykrztusiła Tracy w odpowiedzi.
Samochód zahamował i po raz pierwszy Tracy dostrzegła cięŜarówki i przyczepy
ekipy filmowej zaparkowane od frontu, na podjeździe wzdłuŜ szerokiego skraju trawnika.
Wyglądały brzydko i zdawały się nie na miejscu w złotawym osiemnastowiecznym otocze-
niu.
Gail otworzyła drzwi, wyskoczyła z auta i powiedziała raźno:
- No to jesteśmy. Czy chcesz od razu iść do charakteryzacji, czy wolisz najpierw
zobaczyć swoją garderobę?
To było sensowne, proste pytanie. Tracy, która wlepiała wzrok w dom, nie
odpowiedziała.
- Tracy? - spytała Gail. Potem otworzyła przednie drzwi samochodu i spojrzała z
troską na swoją chlebodawczynię. - Dobrze się czujesz?
Tracy powoli wystawiła nogi z samochodu i wstała. Zapach świeŜo skoszonej trawy
dobiegł do jej nozdrzy. Złotawe kamienie rezydencji w blasku słońca wyglądały na pokryte
patyną wieków. Tracy wpatrywała się w to i nie odzywała się.
- Wyglądasz strasznie blado - powiedziała zmartwiona Gail. - MoŜe lepiej wróć do
wozu i usiądź.
- Nie - odrzekła Tracy. - Czuję się dobrze.
- Nie wyglądasz dobrze. Znowu bierze cię ból głowy?
Tracy poruszyła głową, jak gdyby to sprawdzała, po czym odpowiedziała nieco
zaskoczona:
- Mam zawroty...
- Siadaj. - Gail popchnęła ją z powrotem w stronę samochodu.
Tracy usiadła bokiem na przednim siedzeniu, trzymając stopy na ziemi.
- Opuść głowę między kolana - poleciła Gail.
Tracy opuściła głowę i zamknęła oczy. Kiedy tak siedziała, zawroty głowy powoli
ustępowały. Podniosła się i zmusiła do uśmiechu.
- JuŜ w porządku. Nie wiem, co mnie na chwilę tak ścięło z nóg, ale juŜ w porządku.
- Jesteś pewna?
Tracy nie patrzyła w stronę domu.
- Tak. - Wstała, i tym razem jej nogi wydawały się silniejsze. - Lepiej pójdę prosto do
charakteryzacji. Nie chcę się spóźnić na plan.
Gail szła obok niej, kiedy kierowała się wzdłuŜ podjazdu do przyczepy, w której
mieścił się dział charakteryzacji. Jon właśnie wychodził, kiedy Tracy dotarła do drzwi.
- Jesteś blada - powiedział. - Dobrze się czujesz? Do roli wyhodował sobie bokobrody,
a jego włosy zgodne z modą czasów regencji ułoŜone były w fale. Rozpięta pod szyją koszula
i tweedowa marynarka wyglądały niemal komicznie, zdawały się nie na miejscu. Tracy
odpowiedziała:
- Nic mi nie jest. Nie martw się. - Odwróciła się, Ŝeby popatrzeć na dom. - Kiedy
zaczynamy kręcić sceny we wnętrzach? - Zdawało jej się, Ŝe jej głos brzmiał jak nieco
zadyszany.
Jon chyba nie zauwaŜył, Ŝe cokolwiek jest nie w porządku.
- Harmonogram kaŜe nam kręcić w ogrodzie, kiedy pogoda się utrzymuje. Nie
przeniesiemy się do środka jeszcze przynajmniej przez tydzień. Oczywiście, chyba Ŝe zacznie
padać. - Uniósł brew. - Musisz mi wybaczyć, idę wcisnąć się w swój wielce krępujący
kostium.
Tracy zaśmiała się szczerze.
- Myślę, Ŝe czasy regencji musiały być jedną z niewielu epok, kiedy męskie ubiory
były rzeczywiście bardziej niewygodne niŜ kobiece.
Jon odszedł, a Tracy weszła do przyczepy, gdzie charakteryzatorka ze studia czekała,
Ŝeby przygotować jej twarz do kamery.
ROZDZIAŁ TRZECI
Ogród, w którym miała zostać nakręcona jej pierwsza scena, znajdował się na tyłach
domu i kiedy Tracy szła w rozproszonym popołudniowym słońcu, a spódnice jej muślinowej
sukni falowały wokół kostek, raz jeszcze doświadczyła dziwnego uczucia deja vu. Wspaniałe
buki na rozległym trawniku rozchylały swoje srebrzyste konary ku niebu, kaŜda gałąź w
obłoku zieleni, i Tracy nie mogła się oprzeć wraŜeniu, Ŝe juŜ wcześniej widziała te drzewa.
Przystanęła na chwilę, Ŝeby popatrzeć na dom i jej wzrok przyciągnęło poruszenie w
jednym z okien na górze. Stała tam kobieta, która wydawała się mieć na sobie jeden z
filmowych kostiumów z czasów regencji. Potem słońce odbiło się w oknie, Tracy zamrugała i
postać znikła.
Mam jakieś zwidy. BoŜe, mam nadzieją, Ŝe nie dostanę bólu głowy.
Ale głowa jej nie bolała, nie było teŜ napięcia w szyi, więc Tracy wzięła długi, głęboki
wdech i stanowczym krokiem ruszyła przed siebie, by dołączyć do Dave'a i Jona. Stali na
szerokim tarasie wysypanym Ŝwirem, wychodzącym na opadający trawnik obsadzony
kolejnymi pięknymi bukami. Jon w swoim niebieskim surducie porannym, jasnobrązowych
pantalonach i wysokich butach idealnie pasował do otoczenia, podczas gdy spodnie khaki i
niechlujny sweter Dave'a i wyglądały raŜąco nie na miejscu.
Tracy weszła na taras po dwóch szerokich stopniach i dołączając do panów, odwróciła
się, Ŝeby ogarnąć rozciągający się przed nią widok. NajwaŜniejszym punktem trawnika była
wielka okrągła sadzawka, okolona niskim kamiennym obmurowaniem. Kamienne urny na
cokołach, wypełnione powojnikiem, otaczały ją i odbijały się w jej nieruchomej wodzie.
świrowa ścieŜka z tyłu za sadzawką prowadziła przez łagodnie opadający trawnik do szero-
kich kamiennych stopni, za którymi znajdował się potęŜny cisowy Ŝywopłot otaczający
ogród.
Tracy przysłoniła oczy dłonią i wpatrywała się w rozciągający się przed nią widok.
Nie odezwała się, tylko powoli wypuściła powietrze z płuc.
- Idealnie, prawda? - powiedział Dave. - Oto dlaczego wybraliśmy Silverbridge. To
kosztowało, ale zarówno otoczenie, jak i dom to dla nas naturalna sceneria. Zaoszczędzimy
pieniądze, bo nie musimy jeździć do kilku miejsc ani budować dekoracji.
- To wygląda jak obraz Watteau - powiedział Jon. Kiedy wszyscy troje podziwiali
przepiękny widok przed sobą, na chwilę zapanowała cisza. Potem Dave odezwał się z werwą:
- Dobrze, lepiej zejdźmy na dół, do ogrodu. Ivan wszystko poustawiał, mam więc
nadzieję, Ŝe moŜemy zacząć kręcić bez zwłoki.
We troje zeszli z tarasu i ruszyli wysypaną Ŝwirem ścieŜką prowadzącą do sadzawki i
dalej do otoczonego cisami ogrodu.
- Wybraliśmy idealne miejsce - powiedział Dave, kiedy zeszli po kamiennych
stopniach i minęli łukowaty otwór we wspaniałym cisowym Ŝywopłocie. Za nim znajdowała
się szeroka trawiasta dróŜka, biegnąca wzdłuŜ Ŝywopłotu. Tracy popatrzyła najpierw na
prawo i zobaczyła, Ŝe na całym obwodzie Ŝywopłotu wycięte są w nim nisze, mieszczące
posągi albo kamienne ławki.
- Tędy - odezwał się Dave i ruszył ścieŜką obsadzoną po bokach azaliami, która
prowadziła do środka ogrodu. Trący spoglądała w głąb wielu mniejszych ścieŜek, które
mijali. Na końcu kaŜdej z nich znajdowała się plująca wodą fontanna.
Pośrodku ogrodu wytwórnia ulokowała plan zdjęciowy, obejmujący szeroką, płytką
sadzawkę, na środku której fontanna z ołowianymi cherubinami wyrzucała w powietrze
wspaniały pióropusz wody. Kamery, wyposaŜenie dźwiękowe, okablowanie elektryczne
podłączone do cięŜarówki i tłum ludzi ubranych w dŜinsy wskazywały, Ŝe to jest właśnie to
miejsce, w którym zamierzają kręcić.
Ivan Hunt, operator, zawołał:
- Dobrze, Tracy i Jon! JeŜeli zajmiecie miejsca i przejdziecie przez scenę, sprawdzę
oświetlenie.
Jak profesjonaliści - którymi przecieŜ byli - para aktorów grających główne role
podeszła, Ŝeby dokonać pierwszej próby ujęcia.
Tracy była z powrotem w Wiltshire Arms akurat w porze obiadowej. Jednak nie w
głowie jej było jedzenie, kiedy wraz z Gail wyszły z windy i skierowały się w stronę drzwi jej
pokoju.
Gail przepuściła ją przodem.
- Rozbieraj się, Tracy, i do łóŜka - powiedziała. - Chcesz coś do jedzenia albo do
picia? MoŜe filiŜankę herbaty?
- Nie - odparła Tracy głosem, który zawsze uwaŜała za swój migrenowy głos. -
Właśnie chciałam wziąć Imitrex i połoŜyć się do łóŜka.
- A więc to zrób - powiedziała Gail. - Wyłączę dzwonek telefonu w twojej sypialni i
przez resztę wieczoru będę odbierać w salonie.
- Dziękuję - odpowiedziała Tracy i poszła prosto do łazienki, gdzie popiła pigułkę
wodą. Potem przebrała się w jedwabną piŜamę i połoŜyła do łóŜka.
Ból głowy pulsował w rytm uderzeń jej serca i Tracy skuliła się w kłębek, jak gdyby
próbowała przed nim uciec.
Co u licha mi się dzisiaj przydarzyło? Nie miała wątpliwości, Ŝe ból głowy był
związany z dziwnym poczuciem deja vu, którego doświadczyła w Silverbridge. Nigdy
wcześniej tak się nie czuła. Szok z powodu rozpoznania, kiedy po raz pierwszy spoglądała na
dom, był dla niej czymś zupełnie nowym; było to teŜ nieco przeraŜające.
Musiałam widzieć gdzieś jego zdjęcie, powiedziała sobie znowu. To dlatego wygląda
tak znajomo.
Potrzeba było całych dwóch godzin, Ŝeby Imitrex zadziałał i młot kowalski walący jej
w głowie zaczął cichnąć. Przed dziesiątą wieczorem juŜ spała.
W nocy obudziła się, Ŝeby pójść do łazienki. Pozostałości bólu głowy jeszcze jej
towarzyszyły. Wzięła dwie tabletki Excedrinu i wróciła do łóŜka.
Kiedy obudziła się następnego ranka, wydawało się, Ŝe ból minął. Usiadła i sprawdziła
to, poruszając głową. Rzeczywiście tak było, ale aŜ nazbyt znajome uczucie skołowania, które
miewała następnego dnia po migrenie, jak zwykle było obecne. W ustach czuła smak
lekarstwa, Ŝołądek jej się przewracał, i miała wraŜenie, Ŝe nie spała od dwudziestu czterech
godzin.
- Wody - powiedziała na głos i poszła do łazienki, Ŝeby napełnić szklankę.
OpróŜniła ją łapczywie, potem umyła zęby i twarz. Wróciła do sypialni i właśnie
odsuwała zasłony w oknach, kiedy jej uwagę przykuła kolekcja fotografii oprawionych w
srebrne ramki. PodróŜowała wraz z nią, dokądkolwiek Tracy jechała. Gail ustawiła je na
stojącym z boku kominka stoliku w stylu regencji. Tracy powoli podeszła do stolika i
spojrzała na znajome twarze, uchwycone przez obiektyw.
Było tam zdjęcie jej rodziców, zrobione podczas uroczystości trzydziestej rocznicy
ślubu. Matka była ubrana w długą, ciemnoszarą suknię, a ojciec miał na sobie smoking.
Jakimś cudem obojgu udało się wyglądać na dostojnych i niezmiernie szczęśliwych. Było
zdjęcie jej siostry i szwagra z dwoma synami i zdjęcie Trący trzymającej ich najstarszego,
Matthew, w białym ubranku do chrztu.
Spoglądała tak przez chwilę na kaŜdą z tych fotografii, zanim podniosła ostatnią -
duŜy oficjalny portret ślubny młodej pary. Podeszła ze zdjęciem do jednego z krzeseł w stylu
królowej Anny stojących przed kominkiem, usiadła i przyglądała mu się ze smutkiem.
Byliśmy tacy młodzi, pomyślała, spoglądając na swoją rozpromienioną
dwudziestoletnią twarz, tak jaśniejącą szczęściem, tak pewną, Ŝe to szczęście będzie trwać,
tak zupełnie nieświadomą, Ŝe trzy miesiące później męŜczyzna dumnie stojący u jej boku nie
będzie juŜ Ŝył.
- Scotty - powiedziała na głos. - Tęsknię za tobą. Pozostanie taki na zawsze,
pomyślała. Dwudziestojednoletni, dopiero co oŜeniony z dziewczyną, którą znał od trzeciej
klasy, i - jak wszyscy mówili - stojący u progu fantastycznej kariery w zawodowej
koszykówce.
A potem chrzęst metalu na szosie i nocne wycie karetek, i było po wszystkim. Scott
Collins, od niedawna Ŝonaty, rezerwowy kandydat do NBA, nie Ŝył. CięŜarówka z przyczepą
wymknęła się spod kontroli i rąbnęła w jego nowy sportowy wóz. Nawet pasy
bezpieczeństwa, które miał zapięte, ani rozłoŜona poduszka powietrzna nie były w stanie
ocalić go przed poŜarem, który pochłonął jego samochód.
Siedem lat upłynęło od tamtej straszliwej nocy, a Tracy, zamiast być Ŝoną, matką i
nauczycielką, jak planowała, była aktorką. Gwiazdą filmową.
To wszystko stało się tak prędko. Nie była w stanie znieść powrotu na uniwersytet w
Connecticut, gdzie miała kończyć studia i gdzie Scotty grywał w druŜynie. Było zbyt wiele
wspomnień. A potem agent Scotty'ego zaproponował, Ŝe mogłaby zagrać małą rólkę w filmie
kręconym w Nowym Jorku, zaś ona pomyślała, Ŝe coś tak egzotycznego byłoby dobre, by się
oderwać. Miała spędzić parę miesięcy, robiąc coś kompletnie innego, a potem wrócić i do-
kończyć studia.
Co ja tutaj robią?
Jasnoszare oczy Scotty'ego uśmiechały się do niej z fotografii, którą trzymała na
kolanach. Nie Ŝył juŜ od siedmiu lat. JuŜ go nie opłakiwała, ale nigdy nie było nikogo, kto by
zajął jego miejsce.
- Lubię Jona Melbourne'a - powiedziała swemu zmarłemu męŜowi. - Ma wspaniały
glos.
Zawsze leciałaś na angielski akcent. Mogła prawie usłyszeć rozbawienie w głosie
Scotty'ego, kiedy wyobraziła sobie jego odpowiedź.
Uśmiechnęła się.
- No tak. - Podniosła zdjęcie do ust i pocałowała twarz młodego męŜczyzny. - Ale
załoŜę się, Ŝe beznadziejnie gra w kosza.
Ukłucie bólu przeszyło jej głowę od lewej strony szyi po lewe oko i Tracy
zesztywniała. Och, BoŜe. To nie moŜe wrócić. Proszę, nie pozwól, Ŝeby to wróciło. Dziś po
południu muszę pracować.
Zamknęła oczy i zaczęła oddychać zgodnie z zaleceniami jogi. Wdech i wydech.
Wdech i wydech. Po prostu skoncentruj się na oddechu. Wdech i wydech. Wszystko będzie
dobrze. OdpręŜ się. Wdech i wydech.
Po dziesięciu minutach znowu uwaŜnie otworzyła oczy. Ból w czaszce minął. Chyba
wszystko będzie dobrze. Tracy wstała ostroŜnie, jak gdyby balansowała z dzbankiem wody na
głowie, i poszła odnieść zdjęcie Scotty'ego na antyczny stolik.
JOAN WOLF TAJEMNICA SILVERBRIDGE
ROZDZIAŁ PIERWSZY No i jak poszło pierwsze czytanie, maleńka? - zapytał Mel Barker, agent aktorki Tracy Collins. Połączenie telefoniczne Los Angeles z Londynem było idealne. - Chyba świetnie - odpowiedziała Tracy. - Lody nieco stopniały, kiedy okazało się, Ŝe mówię z autentycznym angielskim akcentem. A Dave Michaels, reŜyser, był bardzo miły. - Do diabła, lepiej niech będzie miły - odparł z naciskiem Mel. - Ocaliłaś jego film, kiedy podpisałaś kontrakt. - Muszę przyznać, Ŝe trochę się denerwuję. - Tracy oparła się na poduchach kanapy, jednej z trzech w salonie luksusowego apartamentu, który wynajęła dla niej wytwórnia. - Chodzi mi o to, Ŝe przecieŜ pracuję z Jonem Melbourne'em. On ma głos jak sam Bóg i grywa Szekspira, Mel. A wszystko, co ja kiedykolwiek robiłam, to komedia romantyczna. - Trochę za późno, Ŝeby mieć pietra - wytknął Mel. - Pamiętaj, Ŝe to ty chciałaś zrobić ten film; ja byłem przeciwko. Rola jest zbyt mała. Melbourne jest gwiazdą, ty masz do powiedzenia dokładnie jedną czwartą tego, co on... - Proszę, nie mów: „A nie mówiłem” - odpowiedziała Tracy z nutą uszczypliwości w głosie. - Ja nie mówię, Ŝe mi przykro, Ŝe to wzięłam. Mówię, Ŝe trochę się denerwuję tym wyzwaniem. To ksiąŜka niełatwa do przerobienia na film. Powieść, o której mówiła Tracy, Zazdrość, zdobyła w Wielkiej Brytanii nagrodę Bookera dla najlepszej powieści roku i stała się bestsellerem takŜe w Ameryce. W zasadzie była to literacka opowieść o arystokratycznej angielskiej rodzinie z czasów regencji. Prawa do jej sfilmowania zakupił amerykański producent, który nakłonił rodzimą wytwórnię filmową do zainwestowania w produkcję. Pojawiły się jednak kłopoty z doborem obsady. Kierownictwo wytwórni z niechęcią zgodziło się co do tego, Ŝe największy angielski aktor szekspirowski będzie dobry do filmu, ale uparli się przy głównej roli kobiecej. Chcieli nazwiska z pierwszych stron gazet - to zapewniało, Ŝe amerykańscy kinomani kupią bilety. Rola jednak była po prostu zbyt mała, Ŝeby zainteresowała większość aktorek o takiej pozycji. Studio wpadło w ekstazę, kiedy Tracy zgodziła sieją zagrać. Reszta Hollywoodu była zdumiona. Filmy, które uczyniły z niej megagwiazdę, to lekkie komedie romantyczne, a nie powaŜne psychologiczne dramaty. W powszechnej opinii kolegów Tracy chapnęła więcej, niŜ moŜe pogryźć, jej status gwiazdy jest powaŜnie zagroŜony.
- Nie mówię: „A nie mówiłem” - powiedział uspokajająco Mel. - Będziesz świetna, maleńka. Zawsze jesteś świetna. - I nie traktuj mnie protekcjonalnie. - Tracy połoŜyła obute w tenisówki stopy na jasnym, drewnianym stoliku kawowym, stojącym obok kanapy. - Ani mi się śni - zapewnił ją Mel, po czym pospiesznie zmienił temat. - Jaka wydaje się reszta aktorów? Jakieś czubki? - Muszę powiedzieć, Ŝe wszyscy wydają się nadzwyczaj normalni - odparła Tracy. - Ale jestem pewna, Ŝe to się zmieni, kiedy poznam ich lepiej. Mam tylko nadzieję, Ŝe nikt nie jest powaŜnie uzaleŜniony. Mój ostatni film to był koszmar... Mel westchnął. - Wiem. Tracy spojrzała gniewnie na stojący obok niej wazon z wielkimi bladoczerwonymi róŜami. - JuŜ nigdy więcej nie będę pracować z Matthew Howardem. Nie obchodzi mnie, Ŝe on moŜe i jest zdolny i czarujący... - Wiem, wiem. Nie winie cię. Pewnego dnia posunie się za daleko i wyląduje w więzieniu. - Jemu potrzebna jest kuracja, nie więzienie - odpowiedziała Tracy. Raz jeszcze Mel uznał za rozsądne zmienić temat. - Jaki jest ten Melbourne tak w ogóle? Jest wyŜszy od ciebie czy będziesz musiała stać w rowie, kiedy będziesz z nim grać? - Ma prawie metr osiemdziesiąt, jest o pięć centymetrów wyŜszy ode mnie. JeŜeli załoŜę płaskie buty, powinno być w porządku. - Pewnie. Nie pozwól, Ŝeby cię onieśmielał. MoŜe i jest nowym Olivierem i takie tam, ale twoje filmy przynoszą olbrzymie pieniądze. Tracy wyprostowała się. - Nie daję się łatwo onieśmielić, Mel. - Wiem, wiem. Ale zdecydowanie masz słabość do gry Melbourne'a. Tylko pamiętaj, Ŝe film nie jest wart złamanego centa, jeŜeli nikt nie przyjdzie go obejrzeć. Przyjdą zobaczyć ten film ze względu na ciebie, nie ze względu na Melbourne'a. Wtedy otworzyły się drzwi apartamentu i weszła Gail Ramirez, osobista sekretarka Tracy. Niosła wazon ze wspaniałymi liliami. Tracy powiedziała do słuchawki: - Mel, Gail właśnie weszła i musi ze mną porozmawiać. - Dobrze. Cieszę się, Ŝe przynajmniej na razie wszystko idzie dobrze, maleńka.
Zadzwoń do mnie, jeŜeli będziesz miała jakieś kłopoty. - Tak zrobię - odpowiedziała Tracy i rozłączyła się. Gail podniosła wyŜej lilie. - Te są od wytwórni. Gdzie je postawić? Pokój był juŜ pełen bukietów kwiatów. Tracy machnęła ręką i powiedziała: - Wszystko jedno. - Te róŜe wyglądają na trochę podwiędnięte. - Gail postawiła wazon z liliami i podniosła bukiet czerwonych róŜ, spoczywający na stole przed olbrzymim lustrem w złoconej ramie. - MoŜe je wyrzucę i zastąpię Mami? - Świetnie - odpowiedziała z roztargnieniem Tracy. Gdy Gail zmieniała kwiaty w wazonie, przypomniała sobie o czymś. - Och, wcześniej telefonowała twoja matka. Chce, Ŝebyś do niej oddzwoniła. Tracy usiadła prosto i postawiła stopy na podłodze. - Widocznie Kate urodziła. Tracy znów podniosła słuchawkę telefonu i juŜ za parę minut słuchała, jak jej matka zachwyca się waŜącą ponad trzy i pół kilo dziewczynką, którą jej siostra wydała na świat kilka godzin wcześniej. - Kate i Alan muszą być przejęci - powiedziała Tracy. Raz jeszcze wyciągnęła długie nogi na stoliku kawowym. - Nareszcie dziewczynka. - Są uszczęśliwieni - odparła jej matka. - Tak jak i twój ojciec. Tak naprawdę to myślę, Ŝe on nawet bardziej cieszy się z dziewczynki niŜ Alan i Kate. - A ty? - zapytała Tracy. - Cieszysz się, Ŝe masz wnuczkę? Nastąpiła chwila ciszy. A potem... - Sama nie wiem. Córki potrafią być okropnym zmartwieniem... Znacznie większym niŜ synowie. Tracy przewróciła oczami, spoglądając na Gail. - JeŜeli to się miało tyczyć mnie, mamo, to nie masz powodu, by się martwić. Radzę sobie świetnie... - Wolałabym, Ŝebyś nie była tak daleko. Nie będziesz nawet na chrzcinach. - Brat Alana teŜ nie będzie mógł przyjechać na chrzciny - zauwaŜyła Tracy. - Takie rzeczy się zdarzają, mamo. - Robert jest oficerem marynarki i jest na morzu. On pracuje... - Ja równieŜ - odpowiedziała Tracy najłagodniej jak potrafiła. - To nie to samo. Tracy policzyła do dziesięciu, po czym znowu zsunęła stopy na podłogę i usiadła
prosto. - Czy masz numer do Kate, do szpitala? Chciałabym do niej zadzwonić. - Ona będzie spała. Lepiej jej nie przeszkadzać. Jutro moŜesz zadzwonić do niej do domu - powiedziała pani Walters. - UwaŜam, Ŝe to, w jaki sposób w tych czasach wyrzucają młode matki ze szpitala, jest po prostu okropne. Kiedy ja rodziłam was, dziewczynki, byłam tam przez pięć dni. - Czy zamierzasz przeprowadzić się do Kate, mamo? - Tak. Na kilka dni. Dopóty, dopóki Kate nie poczuje się na tyle silna, Ŝeby sama dać sobie radę. - To wspaniale - powiedziała szczerze Tracy. Rozmawiały z matką jeszcze przez kilka minut, po czym Tracy odłoŜyła słuchawkę. - Jak rozumiem, twoja siostra urodziła córkę - odezwała się jej sekretarka. - Tak - odpowiedziała Tracy z uśmiechem. - Bardzo się cieszę z jej powodu. Tak strasznie chciała mieć dziewczynkę. - Wstała z kanapy i wyciągnęła ramiona nad głowę. - Moja matka zawsze mówiła, Ŝe kaŜda kobieta powinna mieć córkę - powiedziała Gail. - Moja matka zgodziłaby się z tym, pod warunkiem Ŝe ta córka jest taka jak Kate - odparła Tracy oschle, bezwładnie opuszczając ramiona. Gail przyglądała jej się przez chwilę w milczeniu. - Twoja matka cię uwielbia, wiesz o tym. Ona się tylko o ciebie martwi. Matka Tracy była wielce przyzwoitą matroną z Connecticut, która nigdy nie pogodziła się z tym, Ŝe jej najmłodsza córka jest słynną gwiazdą filmową. Była przekonana, Ŝe to niezdrowy sposób Ŝycia, przy którym Tracy jest naraŜona na kontakty z wszelkiego typu niegodziwcami: ludźmi mówiącymi sprośnym językiem, popełniającymi cudzołóstwa, zaŜywającymi narkotyki. Dodałaby do tej listy jeszcze więcej rozpusty, ale dalej wyobraźnia pani Walters juŜ nie sięgała. - Ona uwaŜa, Ŝe mój zegar biologiczny tyka coraz szybciej. Chce, Ŝebym wyszła za mąŜ, ustatkowała się i miała dzieci - powiedziała Tracy z goryczą. - Widzi tylko takie Ŝycie dla kobiety. - Dla mnie to nie brzmi jak złe Ŝycie - odparła Gail. Po chwili Tracy uśmiechnęła się. - Dla mnie teŜ nie. Ale facet musi być w porządku. - O, i w tym tkwi problem - odpowiedziała Gail. - Jeszcze nigdy nie spotkałam kobiety tak wybrednej jak ty. Ostatniemu facetowi dałaś kosza, bo nie podobał ci się jego śmiech! TeŜ mi powód, Tracy.
- Śmiał się jak kozioł. Nikt nie mógł tego wytrzymać. Jedyną odpowiedzią Gail było przewrócenie oczami. Potem, kiedy Tracy ruszyła w stronę sypialni, Gail odezwała się: - Pamiętasz, Ŝe za godzinę masz konferencję prasową? - Pamiętam - odpowiedziała ponuro Tracy. W Hollywood była znana jako aktorka wyjątkowo dobrze współpracująca na planie; równie była znana ze swojej niechęci do prasy. - Nie musisz wyglądać, jakby ci mieli wyrywać ząb - powiedziała Gail. - Naprawdę myślę, Ŝe wolałabym raczej, Ŝeby mi wyrywali ząb, niŜ spotykać się z prasą - odparła Tracy. - I to brytyjską prasą. - Zadygotała. - To jeszcze więksi plotkarze niŜ u nas. Gail przeszła po grubym dywanie kilka kroków w stronę Tracy. - Tracy, proszę, spróbuj odpowiadać na ich pytania więcej niŜ dwoma czy trzema słowami. Szkodzisz swojemu wizerunkowi, jeśli jesteś taka lapidarna. - Do diabła z moim wizerunkiem - prychnęła Tracy. - Będę uprzejma i odpowiem na ich cholerne pytania, ale nie oczekuj ode mnie, Ŝe z własnej woli dodam jakieś informacje. Nauczyłam się dawno temu, jakie to niebezpieczne być miłym dla prasy. - Ciągle nie moŜesz przeboleć tej absurdalnej historii z „Reportera”? Tracy załoŜyła ręce na piersiach. - Ten Ŝałosny szmatławiec na pierwszej stronie wydrukował supernews, Ŝe jestem w ciąŜy z Benem Affleckiem. Ja nawet nie znam Bena Afflecka! Powiedziałam im tylko, Ŝe podziwiam jego grę. Cały rok zabrało mi uspokojenie matki. Wiesz o tym, Gail. Gail westchnęła. - Nadal uwaŜam, Ŝe powinnam ich pozwać do sądu - złościła się Tracy. - Nie, nie powinnaś - odpowiedziała Gail. - Miałaś całkowitą rację, Ŝe posłuchałaś Mela. Nikt nie uwierzył w tę głupią historię, a pozywanie ich dodałoby jej tylko wiarygodności. - No cóŜ, ze wszystkich ludzi właśnie ty powinnaś przestać namawiać mnie na pogaduszki z prasą. Wiesz, do czego to moŜe doprowadzić... Gail znowu westchnęła. - Tak, chyba wiem. - Umieram z głodu - powiedziała Tracy. Gail spojrzała na nią. - Sprowadzę obsługę, Ŝeby przysłali na górę coś do jedzenia. Wystarczy sałatka? - Sałatka będzie w sam raz. Pamiętaj, Ŝeby zamówić teŜ dla siebie. - Tracy zmarszczyła nos. - I powiedz im, Ŝe to ma być natychmiast. Nie wydaje mi się, Ŝebym mogła
stawić czoła brytyjskiej prasie o pustym Ŝołądku. Sześć tygodni później Tracy stała przed ogromnym teatralnym lustrem, podczas gdy krawcowa upinała tył jej sukni. Reszta wielkiego pokoju była zapełniona wieszakami z kostiumami, deską do prasowania i stojakiem na buty, zapchanym obuwiem we wszelkich rozmiarach i z rozmaitymi obcasami. Krawcowa nie poskąpiła sobie tego ranka perfum i w powietrzu unosiła się dusząco słodka woń kapryfolium. - JuŜ - powiedziała, odsuwając się od Tracy. Odwróciła się, Ŝeby spojrzeć na męŜczyznę stojącego za obiema paniami. - Co pan o tym sądzi, panie Abbott? - Sądzę, Ŝe jest doskonale - odpowiedział ze swoim nienagannym uniwersyteckim akcentem Sidney Abbott, projektant kostiumów. Był wysokim, chudym męŜczyzną z szopą idealnie wyszczotkowanych blond włosów. - Jak pani myśli, panno Collins? Z lustra spoglądała na Tracy angielska dama, która mogłaby wyjść ze stron powieści Jane Austen. Jej balowa suknia z białej francuskiej gazy miała wysoki stan i na halce z niebieskiego jedwabiu opadała jej do kostek. Brzeg sukni był haftowany w kwiaty, a buty Tracy z miękkiej białej skórki przypominały współczesne baletki. Jedyne, co wydawało się nie pasować do tego obrazu, to były jej włosy. Sięgały Tracy ramion, jak co dzień. - Jest prześliczna - odparła szczerze. - To jest suknia, którą Julia będzie miała na sobie w wieczór, kiedy po raz pierwszy spotka Martina - powiedział Sidney. - ZaaranŜujemy tę scenę w wiejskiej rezydencji. Dave wynajął ją w Wiltshire. Dave mówi, Ŝe jest tam sala, która idealnie się nada. - Oszałamiająca. To słowo zostało wypowiedziane dobrze znanym dźwięcznym, melodyjnym, głosem i Tracy zobaczyła w lustrze, jak w jej polu widzenia pojawia się Jonathan Melbourne. Był to krzepki męŜczyzna z kręconymi brązowymi włosami i jasno orzechowymi oczyma. Tracy odwróciła się, Ŝeby stanąć do niego przodem, i uśmiechnęła. - Kiedy cię widzę, doskonale rozumiem, jak Martinowi udaje się wpaść w taki szał zazdrości. Tracy miała długą praktykę w przyjmowaniu komplementów z wdziękiem. - To śliczna suknia - przytaknęła i spojrzała na projektanta kostiumów. - Wszystkie ubiory są cudowne, Sidney. Mam tylko jedno pytanie: jaku licha kobietom w tamtych czasach udawało się nie marznąć? Chodzi mi o to, Ŝe nie było centralnego ogrzewania, a te suknie są cieniuteńkie, Ŝeby nie powiedzieć więcej... - Och, my, Anglicy, jesteśmy twardsi niŜ wy, Amerykanie - odpowiedział Sidney Abbott głosem, w którym zabrzmiała lekka nuta wyŜszości. - Nawet dzisiaj nie
rozpieszczamy się centralnym ogrzewaniem tak, jak wy to robicie. - MoŜe i nie, ale widzę, Ŝe wszystko, co nosicie, to swetry i długie spodnie. - Tracy spojrzała znacząco na ciepłe męskie ubrania. - Nie zauwaŜyłam, Ŝeby ktokolwiek paradował z gołymi ramionami i w spódniczce z gazy. - Ja od czasu do czasu zakładam spódniczkę z gazy, ale tylko w zaciszu własnego domu - powiedział powaŜnym tonem Jon. Tracy się roześmiała. Sidney odwrócił się do Jona. - Czy przyszedłeś na przymiarkę? - Tak, ale poczekam, dopóki nie skończycie z Tracy. - Tracy jest gotowa - zapewnił go Sidney. - Będziemy mogli zaczynać, kiedy tylko się przebierze. - Doskonale. Tracy przeszła do sąsiedniego pokoju, zapełnionego jeszcze większą liczbą kostiumów wiszących na ruchomych wieszakach. Czekała w nim na nią młoda dziewczyna, Ŝeby pomóc jej się przebrać z eleganckiej sukni w dŜinsy, tenisówki, kremową bawełnianą bluzkę z golfem i sweter. Tracy, tak jak to miała w zwyczaju, czyli potrząsając nimi, poprawiła zmierzwioną burzę kasztanowych włosów i wróciła do salonu. Panowie rozmawiali właśnie o tym, Ŝe w ten weekend wytwórnia przeniosła plenery do Silverbridge, wiejskiego domu, w którym mają nakręcić resztę filmu. - Liza jest w siódmym niebie - mówił z sarkazmem Sidney, kiedy Tracy wchodziła do pokoju. - Chce dodać go do swojej listy łóŜkowych kompanów. Liza Moran była aktorką grającą starszą kobietę, która nienawidzi Julii i robi co w jej mocy, Ŝeby nastawić Martina przeciwko niej. W ciągu paru ostatnich tygodni dla Tracy stało się jasne, Ŝe Liza jest - by tak rzec, uŜywając fachowego terminu z psychiatrii - nimfomanką. - Wątpię, Ŝeby lord Silverbridge był w domu w czasie, gdy tacy przedstawiciele klasy pracującej jak my będą się kręcić i bałaganić w jego włościach - odparł oschle Jon. Sidney poczuł się uraŜony zaliczeniem go do przedstawicieli klasy pracującej i odpowiedział chłodno: - Wybacz, Ŝe się z tobą nie zgodzę, ale lord Silverbridge w rzeczy samej będzie w domu. Jak rozumiem, trenuje w swojej stajni, która znajduje się na terenie posiadłości. Co więcej, Dave powiedział mi, Ŝe jego lordowska mość wystosował specjalne Ŝyczenie, by ekipa filmowa trzymała się z daleka od stajni, tak Ŝeby nie zakłócać spokoju jego koniom. Tracy starała się rozładować wyraźne napięcie, które narosło między dwoma męŜczyznami. Odezwała się pogodnie:
- Mam tylko wielką nadzieję, Ŝe zakręcony harmonogram nie będzie nas tam trzymał przez te ostatnie sześć tygodni. - Obawiam się, Ŝe będzie - odpowiedział Sidney. - Wynajęcie Silverbridge kosztuje majątek i waŜne jest zakończenie kręconych tam zdjęć zgodnie z harmonogramem. Dave mówił mi, Ŝe aŜ się trzęsie na samą myśl o kwocie, którą lord Silverbridge mu zaśpiewa, jeŜeli przekroczymy nasz czas. - Silverbridge zapewne modli się o opóźnienie - powiedział cynicznie Jon. - Dlaczego miałby chcieć opóźnienia? - zapytała Tracy. - Myślałam, Ŝe będzie chciał pozbyć się nas z oczu najszybciej jak się da. - Utrzymanie tych starych domów kosztuje mnóstwo pieniędzy - wyjaśnił Sidney. - KaŜdy właściciel wiejskiej rezydencji w Anglii chce, Ŝeby kręcono u niego film. To pomaga pokryć koszt konserwacji. - Och - odparła Tracy. - Lord Silverbridge jest jedną z naszych brytyjskich sław - mówił dalej Sidney. Nadal zwracał się wyłącznie do Tracy. - Widuje się go stale fotografowanego na pokazach hippicznych, tańcach, w nocnych klubach, z rodziną królewską w Ascot... - Z tonu Sidneya łatwo moŜna było wyczytać, Ŝe byłby szczęśliwy, gdyby naleŜał do świata lorda Silverbridge'a. - Nigdy o nim nie słyszałam - powiedziała Tracy. - Jest sławny, bo jest hrabią - wyjaśnił Jon. TakŜe mówił wyłącznie do Tracy. - Nawet wkraczając w dwudziesty pierwszy wiek, Brytyjczycy wciąŜ uwielbiają arystokrację. - Ton jego głosu zdradzał wyraźnie, Ŝe nie podziela tego gigantycznego urojenia. Sidney nie spojrzał nawet na Jona, kiedy informował Tracy: - Nic dziwnego. To fakt, Ŝe hrabia Silverbridge jest nieŜonatym, przystojnym młodym dŜentelmenem, który, tak się składa, posiada teŜ jedną z najpiękniejszych posiadłości w kraju, a to przyczynia się do jego sławy. Ale... - tu rzucił triumfujące spojrzenie na Jona - na ostatniej olimpiadzie zdobył teŜ dla Wielkiej Brytanii brązowy medal w ujeŜdŜeniu. - Naprawdę? - Tracy odezwała się z autentycznym zainteresowaniem. - Wiem, Ŝe amerykańska druŜyna w ujeŜdŜeniu nie sprawiła się tak dobrze, jak mieliśmy nadzieję, ale przypuszczałam, Ŝe to Niemcy zdobyli wszystkie medale. Sidney jeszcze bardziej wyprostował swoje proste plecy. Wydawał się nieco wyŜszy. - Nie. Wielka Brytania zdobyła brąz. Jon wtrącił: - Nie wszystko, co pisano o Silverbridge'u, było takie pozytywne, jak stara się przedstawić Sidney. W zeszłym roku pewna modelka, z którą się spotykał, popełniła
samobójstwo, kiedy ją rzucił. Sidney wydał odgłos, który zabrzmiał jak warknięcie. - To była okropna tragedia, moja droga Tracy, i jestem pewien, Ŝe lord Silverbridge głęboko Ŝałował pochopnego kroku tej młodej kobiety. Jon dorzucił jakby od niechcenia: - Tak naprawdę to nawet okiem nie mrugnął. - Proszę mi wybaczyć, muszę pomówić z kimś przez chwilę - Sidney powiedział uprzejmie do Tracy. Potem, zupełnie innym tonem, zwrócił się do Jona: - Pański kostium jest w tamtym pokoju. Patrząc za odchodzącym Sidneyem, Jon odezwał się: - Nie powinienem pozwalać, Ŝeby mi działał na nerwy, ale tak się dzieje. - Wydaje się nieszkodliwy - odparła. Jon potrząsnął głową, jakby chciał uporządkować myśli, po czym powiedział: - Czy zdajesz sobie sprawę z tego, Ŝe będziemy mieli dzień wolny? WyjeŜdŜamy do Wiltshire w niedzielę, ale Dave zostawił nam wolną sobotę. - Chyba musiał się pomylić. Myślałam, Ŝe sprzeciwia się wolnym dniom. Jon się zaśmiał. - Zastanawiałem się, czy mógłbym ci w Londynie pokazać, coś, czego jeszcze nie widziałaś. Tracy ukryła zaskoczenie. Przez ostatnie sześć tygodni Jon był przyjacielski, ale nigdy nie próbował jej gdzieś zaprosić. Nie Ŝeby był czas na cokolwiek innego prócz filmu, pomyślała. Zawahała się, a potem powiedziała powoli: - Bardzo bym chciała zobaczyć londyńską Tower. Byłam tutaj co najmniej dziesięć razy, ale jakoś nigdy nie udało mi się zwiedzić Tower. Uśmiechnął się. - Jedno z moich ulubionych miejsc. A zatem chodźmy do Tower. Tracy nie straciła nic ze swego początkowego podziwu dla tego angielskiego aktora; właściwie im dłuŜej z nim pracowała, tym bardziej jej szacunek wzrastał. Nie chciała, Ŝeby spotkało go jakieś niemiłe doświadczenie, gdy będzie w jej towarzystwie. Powiedziała więc pół Ŝartem: - Muszę cię ostrzec, Ŝe jeŜeli zobaczą cię w moim towarzystwie, amerykańska brukowa prasa załoŜy, Ŝe jestem z tobą w ciąŜy. Potem wlepią tę nowinę do wszystkich plotkarskich kolumn, tak Ŝe kaŜdy w Ameryce, kto robi zakupy, z pewnością to zobaczy.
- Na pewno zdołamy unikać prasy przez jeden dzień - zaprotestował. - Jest jeden reporter, który chyba uczynił mnie celem swojego Ŝycia. Gdybym była zwyczajną osobą, kazałabym go aresztować za nękanie, ale mój prawnik mówi mi, Ŝe jestem osobą publiczną i Ŝe prasa ma prawo wykonywać swoją pracę. - Wielkie nieba - powiedział Jon. - Ta Ŝałosna imitacja człowieka parkuje przed moim hotelem i tylko czeka, Ŝeby się na mnie rzucić. Nie chcę, Ŝebyś ty stał się kolejnym celem ataku. - Musi być tylne wyjście z twojego hotelu - powiedział. Jej wargi wygięły się w porozumiewawczym uśmiechu. - Rzeczywiście, jest kilka wyjść. Wolę to przez kuchnię. Z tego, co wiem, ten Ŝałosny szpieg, Counes, jeszcze go nie odkrył. - Wspaniale. A więc, powiedzmy, spotkamy się o dziesiątej rano w sobotę przed kuchnią twojego hotelu. Tracy poczuła iskierkę podniecenia. - Dobrze. - Och, wraca Sidney - powiedział Jon. - Lepiej załoŜę kostium, nim zacznie się pieklić. Tracy zaśmiała się, pomachała mu i odwróciła się.
ROZDZIAŁ DRUGI Tracy bardzo miło spędziła sobotę z Jonem. Udało im się unikać obmierzłego Counesa i byli stosunkowo mało nękani przez turystów w Tower. Ukoronowali dzień wyśmienitym obiadem w jednej z najlepszych restauracji Londynu i zakończyli go wizytą w nocnym klubie. Tracy nie znalazła u Jona ani jednej przywary, na którą mogłaby się poskarŜyć Gail. W niedzielne popołudnie ekipa wyjechała do Wiltshire. Tracy czuła się śpiąca po nocnej zabawie i drzemała przez większą część podróŜy. Była prawie szósta, kiedy samochód zatrzymał się przed stylizowanym na wiejski domek budynkiem z pruskiego muru. Dziedziniec od frontu olśniewał mnóstwem róŜowych tulipanów, a kiedy Tracy weszła po kamiennych schodkach, zobaczyła, Ŝe rzeźbiona tabliczka przy frontowych drzwiach głosi: The Wiltshire Arms. Sam kierownik odprowadził ją do jej apartamentu, ozdobionego meblami, które wyglądały na autentyczne antyki. - Ślicznie - powiedziała uprzejmie Tracy. - Jaki uroczy hotel. Kierownik, który miał okrągłą, dziecinną twarz i okulary w rogowej oprawie, rozpromienił się niczym zadowolony dwulatek. - Nie jest wielki, więc moŜemy zaoferować osobistą obsługę wszystkim naszym gościom. Proszę mnie wezwać, panno Collins, jeŜeli będzie pani czegokolwiek potrzebować. Tracy odrzekła, Ŝe tak zrobi, a kierownik wyszedł, kiedy dwaj młodzi męŜczyźni w uniformach przynieśli jej bagaŜ. Gdy wnosili torby do sypialni, Tracy podeszła, Ŝeby spojrzeć na karteczki przy imponujących bukietach kwiatów dekorujących pokój. Kwiaty były od jej producenta Jima Ventury, reŜysera Dave'a Michaelsa, kierownictwa hotelu i Jona. Czytała właśnie bilecik przypięty do ostatniego bukietu, kiedy zadzwonił telefon. Gail odebrała, po czym zasłoniła słuchawkę dłonią i powiedziała: - To Jon Melbourne. Chcesz z nim rozmawiać? - Tak, oczywiście. - Tracy podeszła, Ŝeby wziąć słuchawkę od sekretarki. - Cześć, Jon. Jak się masz? - Wygodnie tu. To miły hotel. - Na to wygląda. - Jak rozumiem, kuchnia serwuje najlepsze jedzenie w okolicy. Czy zechciałabyś przyłączyć się do mnie na obiedzie dziś wieczorem? Obawiam się, Ŝe kiedy zaczniemy zdjęcia, będziemy się Ŝywić jedzeniem z wozu firmy cateringowej.
Tracy uśmiechnęła się. - Sądząc po tym, jak wygląda harmonogram zdjęć, jestem pewna, Ŝe tak będzie. Chętnie zjem z tobą obiad. Za godzinę? - Świetnie. Spotkamy się w restauracji. - Wspaniale. - Tracy odłoŜyła słuchawkę i odwróciła się do sekretarki. - Jon właśnie zaprosił mnie na obiad. Ogromne brązowe oczy Gail zalśniły. - No, no, to obiecujące. Musiał zdać pierwszy test. - Nie bądź śmieszna - odpowiedziała Tracy z irytacją. - Nie mam Ŝadnych testów. - Och, czyŜby? To jak to się dzieje, Ŝe wszyscy męŜczyźni, których znasz, wydają sieje oblewać. Ramiona Tracy odrobinę opadły. Ni z tego, ni z owego wyglądała na bardzo zmęczoną. - Nie wiem, Gail. - ZałoŜyła sobie kosmyk włosów za ucho. - Po prostu nie wiem. Gail mruknęła coś pod nosem po hiszpańsku, po czym objęła swoją chlebodawczynię ramieniem. - Nie przejmuj się mną, tylko się droczę. Mój problem jest taki, Ŝe nie wiem, kiedy przestać. Baw się dobrze z Jonem. Ja chętnie zjadłabym z nim obiad choćby tylko po to, Ŝeby słuchać, jak czyta mi ksiąŜkę telefoniczną. Tracy uśmiechnęła się. - Wiem. Ten głos! W kaŜdym razie o obiedzie decyduj sama. Sugeruję, Ŝebyś zamówiła najlepsze dania, jakie tu podają. Pamiętaj, wytwórnia płaci. Tracy była bardzo lubiana przez księgowych w Hollywood, poniewaŜ jej skromne wymagania tylko nieznacznie wpływały na budŜet filmu. Zamiast prosić studio o opłacanie limuzyny, kucharza, prywatnej przyczepy na zdjęcia w plenerze oraz osobistych charakteryzatorów, fryzjerów i garderobianych, wymagała tylko, Ŝeby wytwórnia płaciła za hotel, jedzenie i pokrywała koszty podróŜy jej sekretarki. Co do reszty swoich potrzeb, Tracy w pełni zadowalała się obsługą stałego personelu studia. - Filet mignon, jak sądzę - powiedziała Gail. Tracy skinęła głową. - Doskonale. - Zerknęła na zegarek. - Lepiej wypakujmy dla mnie sukienkę, którą włoŜę do obiadu. Obie wiedziały, Ŝe forma „my” to tylko grzeczność i Ŝe to Gail rozpakuje walizki. Sekretarka zaproponowała:
- MoŜe weźmiesz prysznic, kiedy ja będę wyjmować rzeczy? - Kapitalny pomysł. Dzięki. Tracy przeszła do łazienki, podczas gdy Gail powiesiła pokrowiec na ubrania na wieszaku w garderobie i zaczęła wyjmować z niego sukienki. - MoŜe ta niebieska od Escady? - zawołała do niej przez drzwi. - Świetnie - odpowiedziała Tracy, przekrzykując plusk wody. Gail ostroŜnie wyjęła z pokrowca ciemnokobaltową suknię i ułoŜyła ją na łóŜku. Potem podeszła do kolejnej walizki, Ŝeby sprawdzić, czy znajdzie tam pasujące do sukienki buty. Jonathan Melbourne siedział w jadalni Wiltshire Arms. Sączył glenliveta i czekał na Tracy. W swoim Ŝyciu przyjaźnił się i współpracował z wieloma pięknymi kobietami, ale w Tracy było coś szczególnie uderzającego. Wyglądała tak... tak... zdrowo, pomyślał, przywołując w pamięci jej obraz. Była szczupła, ale nie chuda, miała piękną, smukłą kibić, a jej nieskazitelna skóra naturalnie promieniała. Jej długie do ramion kasztanowe włosy rozświetlał złoty poblask, co wyglądało bardzo naturalnie, chociaŜ Jon był najzupełniej pewien, Ŝe to niemoŜliwe. Kiedy stanęła w drzwiach, głowy wszystkich w jadalni zwróciły się w jej stronę. - Mam nadzieję, Ŝe nie czekałeś długo - powiedziała, kiedy kelner ją usadzał. - AleŜ skąd. Rozejrzała się po niewielkiej, eleganckiej sali. - Uroczo tu. - Nie tak wystawnie jak w L'Aigrette - odpowiedział, nawiązując do restauracji w Londynie, do której ją zabrał. - Ale wygodniej. Uśmiechnęła się, ukazując idealnie równe, białe zęby. Takie zęby według Jona miały wszystkie Amerykanki. Kelner podszedł, Ŝeby zapytać, co Tracy chce do picia, a kiedy składała zamówienie, Jon upił kolejny łyczek swojej szkockiej, patrząc na nią. Jej włosy lśniły w świetle padającym z Ŝyrandola, a jej nos z profilu wyglądał rozkosznie niefrasobliwie. Odwróciła się od kelnera, Ŝeby znowu popatrzeć na Jona, gdy ten odezwał się: - Ta suknia jest śliczna. Pasuje ci do oczu. Lekka ironia pojawiła się w tych właśnie oczach. - A jak myślisz, po cóŜ innego ją kupiłam? - Podniosła menu napisane ręcznie na pergaminie i zmarszczyła nos. - To pismo jest takie eleganckie, Ŝe nie potrafię odczytać ani słowa.
- Podobno cielęcina jest tu znakomita - powiedział Jon. Kobaltowe oczy spojrzały na niego z naganą. - Czy ty wiesz, co oni robią tym biednym cielątkom? - Proszę, nie mów mi - odpowiedział pospiesznie. - Gdybyś wiedział, nigdy nie zjadłbyś cielęciny. - Zamówię coś innego - obiecał. Przypomniał sobie, Ŝe poprzedniego wieczora Tracy jadła rybę i zapytał z zaciekawieniem: - Jesteś wegetarianką? Spojrzała na niego ze smutkiem. - Nie. Kiedyś próbowałam, ale okropna prawda jest taka, Ŝe nie za bardzo lubię warzywa. Trudno być wegetarianką, kiedy się nie jada warzyw, a więc wróciłam do jedzenia mięsa. - Ale nie cielęciny. Uśmiechnęła się. - Ale nie cielęciny. Kelner znów się pojawił, i raz jeszcze Tracy zamówiła rybę. Kiedy zabrał karty i odszedł, odezwała się: - Chciałam ci powiedzieć, Ŝe cudowne są twoje filmy Hamlet i Henryk IV. Myślę, Ŝe to wspaniałe, Ŝe ludzie, którzy nie wybrali się do teatru, Ŝeby obejrzeć przedstawienia, mają moŜliwość zobaczyć twoje występy. Jonowi zrobiło się przyjemnie. - Dziękuję. - Bardzo proszę - odpowiedziała, i upiła łyk białego burgunda. Jon posmarował bułeczkę masłem. - Wydaje się, Ŝe lubisz Szekspira. Czy kiedykolwiek występowałaś w którejś z jego sztuk? - Och, nie - energicznie pokręciła głową. Bajeczne włosy zakołysały się jej na ramionach. - W college'u miałam angielski jako przedmiot kierunkowy i czytałam większość jego sztuk, ale nigdy w Ŝadnej nie grałam. Bo widzisz, tak naprawdę to zostałam aktorką przez przypadek. Nie chodziłam do szkoły teatralnej ani nic z tych rzeczy. Miał właśnie zapytać, jak została aktorką, kiedy poruszenie przy drzwiach przyciągnęło ich uwagę. Maure d'hotel i inni pracownicy płaszczyli się przed dwoma męŜczyznami, którzy właśnie weszli. Gdy nowo przybyli byli uroczyście odprowadzani do najlepszego stolika w sali, Tracy odezwała się do Jona: - Czy to rodzina królewska, czy jak? Zaśmiał się. - Niezupełnie. Ten męŜczyzna z wąsem to Robin Mauley, największy deweloper w
kraju. Wydaje mi się, Ŝe jest kimś takim, jak ten wasz Donald Trump. Ten drugi to Ambrose Percy, hotelarz. Tracy uniosła brwi. Ambrose Percy, potomek jednego z najszacowniejszych brytyjskich rodów, budował wyłącznie pięciogwiazdkowe hotele. - Muszą szykować jakąś transakcję - mówił dalej Jon. Wiem, Ŝe Mauleya interesuje zbudowanie światowej klasy pola golfowego tu, w Anglii, a Percy musi myśleć o postawieniu hotelu w pobliŜu. Tracy powiedziała z nutą irytacji w głosie: - To brzmi tak po amerykańsku, wszędzie pola golfowe. UwaŜam, Ŝe to skaza na krajobrazie. Kilka lat temu pewien deweloper zrównał z ziemią piękny pas lasu w pobliŜu domu moich rodziców w Connecticut i załoŜył pole golfowe. Teraz nie ma gdzie pojeździć konno albo wypuścić psa, a zwierzyna zmuszona jest wyjadać rośliny z ogrodów. W zamian mamy pełno ludzi ubranych w stroje Calvina Kleina, pędzących po okolicy wózkami i grzmocących w małe białe piłeczki. Jon, który sam grywał w golfa, był ubawiony. - To, co właśnie powiedziałaś, większość ludzi, których znam, uwaŜałaby za bluźnierstwo. Tracy upiła łyk wina. - Ja naprawdę nie mam nic przeciwko ludziom grającym w golfa, to tylko wycinanie naturalnych lasów uwaŜam za wstrętne. Jon postanowił porzucić temat golfa. - Powiedziałaś, Ŝe zostałaś aktorką przez przypadek. Skoro nie zamierzałaś zostać aktorką, to kim chciałaś być? Popatrzyła na niego nieco ostroŜnie. - Zamierzałam być nauczycielką angielskiego w liceum. Pomyślał, Ŝe miałaby całkowicie destrukcyjny wpływ na populację dorastających młodzieńców, ale roztropnie nie podzielił się z nią swoją refleksją. Zamiast tego spytał: - A co sprawiło, Ŝe zmieniłaś zdanie i zajęłaś się aktorstwem? Na chwilę w jej twarzy coś się zmieniło. Tracy spojrzała w dół, na swój porcelanowy talerz, i umilkła. Jon odezwał się: - Nie musisz mi mówić, jeŜeli nie chcesz. Wiem, jakie to irytujące stale odpowiadać na te same pytania. Podniosła wzrok. - To nic wielkiego. Zrobiłam sobie semestr przerwy przed ostatnim rokiem nauki i
pewien znajomy agent znalazł mi pracę w filmie, który kręcono w Nowym Jorku. ReŜyser mnie polubił i obsadził w swojej następnej produkcji. Od tamtej pory moja kariera nabrała rozpędu. Nigdy nie wróciłam do szkoły, Ŝeby uzyskać dyplom. Jej głos był spokojny, ale nagle zaczęła emanować takim smutkiem, Ŝe Jon zapragnął wziąć ją w objęcia i pocieszyć. Odezwał się, siląc na lekki ton: - A zatem nigdy nie byłaś zmagającą się z losem młodą aktorką, szlifującą bruki w poszukiwaniu pracy? Pokręciła głową. - Nie. Miałam szczęście. Wyraz jej oczu stał w sprzeczności z jej słowami. - Mademoiselle, monsieur. To był kelner z ich daniami. Kiedy pojawiły się przed nimi talerze, zmiana tematu wydawała się naturalna. - Co sądzisz o Julii? - zapytał, nawiązując do roli Tracy w filmie. - Jej mąŜ z pewnością myśli, Ŝe jest niewierna, ale ksiąŜka pozostawia tę kwestię otwartą. Uśmiechnęła się słabo, chociaŜ w jej oczach nadal utrzymywał się smutek. - Chyba nie powiem ci, co myślę. Skoro masz zagrać Martina, musisz mieć wątpliwości. Uśmiechnął się szeroko. - To bardzo przebiegle z twojej strony. Odpowiedziała uśmiechem. - Dziękuję. Natychmiast spróbował wymyślić sposób, Ŝeby znowu tak się uśmiechnęła. Jon został wezwany na plan w poniedziałek rano, ale Tracy była potrzebna dopiero po południu, co dało jej szansę dłuŜej pospać. Dokładnie o jedenastej trzydzieści Tracy i Gail wyszły z Wiltshire Arms i wsiadły do samochodu wraz z kierowcą - Tracy, jak zwykle, z przodu, a Gail na tylnym siedzeniu. Tracy zawsze siadała z przodu samochodu, bo miała skłonność do choroby lokomocyjnej. Dwupasmowa droga z hotelu wiodła przez idealny kawałek angielskiego krajobrazu. Dzisiaj Tracy była na tyle przytomna, Ŝeby go podziwiać. Młode liście miały kolor świeŜej zieleni, a gęste kępy dzwonków sprawiały, Ŝe trawiaste łąki były bardziej niebieskie niŜ niebo nad nimi. Brązowe krowy spokojnie skubały trawę na polach, a w strumieniu pod małym ka- miennym mostkiem pływały kaczki. - JakŜe inaczej musiało to wyglądać w zeszłym roku, kiedy mieli tu tę paskudną epidemię pryszczycy - powiedziała Gail.
- To było okropne - Tracy zgodziła się i otworzyła okno, Ŝeby poczuć świeŜość wiosennego powietrza. Mijali pastwisko, na którym owce skubały słodką młodą trawę, podczas gdy jagnięta baraszkowały wokół nich. Stado ptaków przeleciało nad ich głowami i usadowiło się w lesie na dalekim krańcu pastwiska. - Och, czyŜ te baranki nie są słodziutkie?! - wykrzyknęła Gail. Wyrastała na ulicach Nowego Jorku, w latynoskim Harlemie, więc widok zwierząt zawsze ją cieszył. Dziesięć minut później po ich prawej pojawiło się wysokie Ŝelazne ogrodzenie. - To musi być tu - powiedział Charlie i zwolnił. Brama była otwarta, a na małej, dyskretnej tabliczce obok widniało słowo „Silverbridge”. Charlie skręcił w bramę. Długi podjazd, okolony pięknymi, wysokimi lipami, otwierał się w końcu na rozległe zielone trawniki, pokryte pąkami krzewy i rabaty prezentujące feerię sztywno sterczących czerwonych i Ŝółtych tulipanów. Pośrodku tej sceny wznosił się elegancki dwór w stylu palladiańskim, a jego liczne wysokie okna mieniły się w popołudniowym słońcu. Tracy wpatrywała się w rezydencję jak ktoś, kogo ogłuszono. Ja znam ten dom. Ta myśl była natychmiastowa, pewna i nieodparta. Serce Tracy zaczęło łomotać. Nie bądź śmieszna, zbeształa sama siebie, usiłując wytłumaczyć dziwne poczucie deja vu. Musiałam widzieć go gdzieś na zdjęciu. Nigdy przedtem tu nie byłam. Niewyraźnie dosłyszała głos Gail z tylnego siedzenia. - Jaki piękny dom. Ma takie idealne proporcje. - Tak - wykrztusiła Tracy w odpowiedzi. Samochód zahamował i po raz pierwszy Tracy dostrzegła cięŜarówki i przyczepy ekipy filmowej zaparkowane od frontu, na podjeździe wzdłuŜ szerokiego skraju trawnika. Wyglądały brzydko i zdawały się nie na miejscu w złotawym osiemnastowiecznym otocze- niu. Gail otworzyła drzwi, wyskoczyła z auta i powiedziała raźno: - No to jesteśmy. Czy chcesz od razu iść do charakteryzacji, czy wolisz najpierw zobaczyć swoją garderobę? To było sensowne, proste pytanie. Tracy, która wlepiała wzrok w dom, nie odpowiedziała. - Tracy? - spytała Gail. Potem otworzyła przednie drzwi samochodu i spojrzała z troską na swoją chlebodawczynię. - Dobrze się czujesz? Tracy powoli wystawiła nogi z samochodu i wstała. Zapach świeŜo skoszonej trawy
dobiegł do jej nozdrzy. Złotawe kamienie rezydencji w blasku słońca wyglądały na pokryte patyną wieków. Tracy wpatrywała się w to i nie odzywała się. - Wyglądasz strasznie blado - powiedziała zmartwiona Gail. - MoŜe lepiej wróć do wozu i usiądź. - Nie - odrzekła Tracy. - Czuję się dobrze. - Nie wyglądasz dobrze. Znowu bierze cię ból głowy? Tracy poruszyła głową, jak gdyby to sprawdzała, po czym odpowiedziała nieco zaskoczona: - Mam zawroty... - Siadaj. - Gail popchnęła ją z powrotem w stronę samochodu. Tracy usiadła bokiem na przednim siedzeniu, trzymając stopy na ziemi. - Opuść głowę między kolana - poleciła Gail. Tracy opuściła głowę i zamknęła oczy. Kiedy tak siedziała, zawroty głowy powoli ustępowały. Podniosła się i zmusiła do uśmiechu. - JuŜ w porządku. Nie wiem, co mnie na chwilę tak ścięło z nóg, ale juŜ w porządku. - Jesteś pewna? Tracy nie patrzyła w stronę domu. - Tak. - Wstała, i tym razem jej nogi wydawały się silniejsze. - Lepiej pójdę prosto do charakteryzacji. Nie chcę się spóźnić na plan. Gail szła obok niej, kiedy kierowała się wzdłuŜ podjazdu do przyczepy, w której mieścił się dział charakteryzacji. Jon właśnie wychodził, kiedy Tracy dotarła do drzwi. - Jesteś blada - powiedział. - Dobrze się czujesz? Do roli wyhodował sobie bokobrody, a jego włosy zgodne z modą czasów regencji ułoŜone były w fale. Rozpięta pod szyją koszula i tweedowa marynarka wyglądały niemal komicznie, zdawały się nie na miejscu. Tracy odpowiedziała: - Nic mi nie jest. Nie martw się. - Odwróciła się, Ŝeby popatrzeć na dom. - Kiedy zaczynamy kręcić sceny we wnętrzach? - Zdawało jej się, Ŝe jej głos brzmiał jak nieco zadyszany. Jon chyba nie zauwaŜył, Ŝe cokolwiek jest nie w porządku. - Harmonogram kaŜe nam kręcić w ogrodzie, kiedy pogoda się utrzymuje. Nie przeniesiemy się do środka jeszcze przynajmniej przez tydzień. Oczywiście, chyba Ŝe zacznie padać. - Uniósł brew. - Musisz mi wybaczyć, idę wcisnąć się w swój wielce krępujący kostium. Tracy zaśmiała się szczerze.
- Myślę, Ŝe czasy regencji musiały być jedną z niewielu epok, kiedy męskie ubiory były rzeczywiście bardziej niewygodne niŜ kobiece. Jon odszedł, a Tracy weszła do przyczepy, gdzie charakteryzatorka ze studia czekała, Ŝeby przygotować jej twarz do kamery.
ROZDZIAŁ TRZECI Ogród, w którym miała zostać nakręcona jej pierwsza scena, znajdował się na tyłach domu i kiedy Tracy szła w rozproszonym popołudniowym słońcu, a spódnice jej muślinowej sukni falowały wokół kostek, raz jeszcze doświadczyła dziwnego uczucia deja vu. Wspaniałe buki na rozległym trawniku rozchylały swoje srebrzyste konary ku niebu, kaŜda gałąź w obłoku zieleni, i Tracy nie mogła się oprzeć wraŜeniu, Ŝe juŜ wcześniej widziała te drzewa. Przystanęła na chwilę, Ŝeby popatrzeć na dom i jej wzrok przyciągnęło poruszenie w jednym z okien na górze. Stała tam kobieta, która wydawała się mieć na sobie jeden z filmowych kostiumów z czasów regencji. Potem słońce odbiło się w oknie, Tracy zamrugała i postać znikła. Mam jakieś zwidy. BoŜe, mam nadzieją, Ŝe nie dostanę bólu głowy. Ale głowa jej nie bolała, nie było teŜ napięcia w szyi, więc Tracy wzięła długi, głęboki wdech i stanowczym krokiem ruszyła przed siebie, by dołączyć do Dave'a i Jona. Stali na szerokim tarasie wysypanym Ŝwirem, wychodzącym na opadający trawnik obsadzony kolejnymi pięknymi bukami. Jon w swoim niebieskim surducie porannym, jasnobrązowych pantalonach i wysokich butach idealnie pasował do otoczenia, podczas gdy spodnie khaki i niechlujny sweter Dave'a i wyglądały raŜąco nie na miejscu. Tracy weszła na taras po dwóch szerokich stopniach i dołączając do panów, odwróciła się, Ŝeby ogarnąć rozciągający się przed nią widok. NajwaŜniejszym punktem trawnika była wielka okrągła sadzawka, okolona niskim kamiennym obmurowaniem. Kamienne urny na cokołach, wypełnione powojnikiem, otaczały ją i odbijały się w jej nieruchomej wodzie. świrowa ścieŜka z tyłu za sadzawką prowadziła przez łagodnie opadający trawnik do szero- kich kamiennych stopni, za którymi znajdował się potęŜny cisowy Ŝywopłot otaczający ogród. Tracy przysłoniła oczy dłonią i wpatrywała się w rozciągający się przed nią widok. Nie odezwała się, tylko powoli wypuściła powietrze z płuc. - Idealnie, prawda? - powiedział Dave. - Oto dlaczego wybraliśmy Silverbridge. To kosztowało, ale zarówno otoczenie, jak i dom to dla nas naturalna sceneria. Zaoszczędzimy pieniądze, bo nie musimy jeździć do kilku miejsc ani budować dekoracji. - To wygląda jak obraz Watteau - powiedział Jon. Kiedy wszyscy troje podziwiali przepiękny widok przed sobą, na chwilę zapanowała cisza. Potem Dave odezwał się z werwą: - Dobrze, lepiej zejdźmy na dół, do ogrodu. Ivan wszystko poustawiał, mam więc
nadzieję, Ŝe moŜemy zacząć kręcić bez zwłoki. We troje zeszli z tarasu i ruszyli wysypaną Ŝwirem ścieŜką prowadzącą do sadzawki i dalej do otoczonego cisami ogrodu. - Wybraliśmy idealne miejsce - powiedział Dave, kiedy zeszli po kamiennych stopniach i minęli łukowaty otwór we wspaniałym cisowym Ŝywopłocie. Za nim znajdowała się szeroka trawiasta dróŜka, biegnąca wzdłuŜ Ŝywopłotu. Tracy popatrzyła najpierw na prawo i zobaczyła, Ŝe na całym obwodzie Ŝywopłotu wycięte są w nim nisze, mieszczące posągi albo kamienne ławki. - Tędy - odezwał się Dave i ruszył ścieŜką obsadzoną po bokach azaliami, która prowadziła do środka ogrodu. Trący spoglądała w głąb wielu mniejszych ścieŜek, które mijali. Na końcu kaŜdej z nich znajdowała się plująca wodą fontanna. Pośrodku ogrodu wytwórnia ulokowała plan zdjęciowy, obejmujący szeroką, płytką sadzawkę, na środku której fontanna z ołowianymi cherubinami wyrzucała w powietrze wspaniały pióropusz wody. Kamery, wyposaŜenie dźwiękowe, okablowanie elektryczne podłączone do cięŜarówki i tłum ludzi ubranych w dŜinsy wskazywały, Ŝe to jest właśnie to miejsce, w którym zamierzają kręcić. Ivan Hunt, operator, zawołał: - Dobrze, Tracy i Jon! JeŜeli zajmiecie miejsca i przejdziecie przez scenę, sprawdzę oświetlenie. Jak profesjonaliści - którymi przecieŜ byli - para aktorów grających główne role podeszła, Ŝeby dokonać pierwszej próby ujęcia. Tracy była z powrotem w Wiltshire Arms akurat w porze obiadowej. Jednak nie w głowie jej było jedzenie, kiedy wraz z Gail wyszły z windy i skierowały się w stronę drzwi jej pokoju. Gail przepuściła ją przodem. - Rozbieraj się, Tracy, i do łóŜka - powiedziała. - Chcesz coś do jedzenia albo do picia? MoŜe filiŜankę herbaty? - Nie - odparła Tracy głosem, który zawsze uwaŜała za swój migrenowy głos. - Właśnie chciałam wziąć Imitrex i połoŜyć się do łóŜka. - A więc to zrób - powiedziała Gail. - Wyłączę dzwonek telefonu w twojej sypialni i przez resztę wieczoru będę odbierać w salonie. - Dziękuję - odpowiedziała Tracy i poszła prosto do łazienki, gdzie popiła pigułkę wodą. Potem przebrała się w jedwabną piŜamę i połoŜyła do łóŜka. Ból głowy pulsował w rytm uderzeń jej serca i Tracy skuliła się w kłębek, jak gdyby
próbowała przed nim uciec. Co u licha mi się dzisiaj przydarzyło? Nie miała wątpliwości, Ŝe ból głowy był związany z dziwnym poczuciem deja vu, którego doświadczyła w Silverbridge. Nigdy wcześniej tak się nie czuła. Szok z powodu rozpoznania, kiedy po raz pierwszy spoglądała na dom, był dla niej czymś zupełnie nowym; było to teŜ nieco przeraŜające. Musiałam widzieć gdzieś jego zdjęcie, powiedziała sobie znowu. To dlatego wygląda tak znajomo. Potrzeba było całych dwóch godzin, Ŝeby Imitrex zadziałał i młot kowalski walący jej w głowie zaczął cichnąć. Przed dziesiątą wieczorem juŜ spała. W nocy obudziła się, Ŝeby pójść do łazienki. Pozostałości bólu głowy jeszcze jej towarzyszyły. Wzięła dwie tabletki Excedrinu i wróciła do łóŜka. Kiedy obudziła się następnego ranka, wydawało się, Ŝe ból minął. Usiadła i sprawdziła to, poruszając głową. Rzeczywiście tak było, ale aŜ nazbyt znajome uczucie skołowania, które miewała następnego dnia po migrenie, jak zwykle było obecne. W ustach czuła smak lekarstwa, Ŝołądek jej się przewracał, i miała wraŜenie, Ŝe nie spała od dwudziestu czterech godzin. - Wody - powiedziała na głos i poszła do łazienki, Ŝeby napełnić szklankę. OpróŜniła ją łapczywie, potem umyła zęby i twarz. Wróciła do sypialni i właśnie odsuwała zasłony w oknach, kiedy jej uwagę przykuła kolekcja fotografii oprawionych w srebrne ramki. PodróŜowała wraz z nią, dokądkolwiek Tracy jechała. Gail ustawiła je na stojącym z boku kominka stoliku w stylu regencji. Tracy powoli podeszła do stolika i spojrzała na znajome twarze, uchwycone przez obiektyw. Było tam zdjęcie jej rodziców, zrobione podczas uroczystości trzydziestej rocznicy ślubu. Matka była ubrana w długą, ciemnoszarą suknię, a ojciec miał na sobie smoking. Jakimś cudem obojgu udało się wyglądać na dostojnych i niezmiernie szczęśliwych. Było zdjęcie jej siostry i szwagra z dwoma synami i zdjęcie Trący trzymającej ich najstarszego, Matthew, w białym ubranku do chrztu. Spoglądała tak przez chwilę na kaŜdą z tych fotografii, zanim podniosła ostatnią - duŜy oficjalny portret ślubny młodej pary. Podeszła ze zdjęciem do jednego z krzeseł w stylu królowej Anny stojących przed kominkiem, usiadła i przyglądała mu się ze smutkiem. Byliśmy tacy młodzi, pomyślała, spoglądając na swoją rozpromienioną dwudziestoletnią twarz, tak jaśniejącą szczęściem, tak pewną, Ŝe to szczęście będzie trwać, tak zupełnie nieświadomą, Ŝe trzy miesiące później męŜczyzna dumnie stojący u jej boku nie będzie juŜ Ŝył.
- Scotty - powiedziała na głos. - Tęsknię za tobą. Pozostanie taki na zawsze, pomyślała. Dwudziestojednoletni, dopiero co oŜeniony z dziewczyną, którą znał od trzeciej klasy, i - jak wszyscy mówili - stojący u progu fantastycznej kariery w zawodowej koszykówce. A potem chrzęst metalu na szosie i nocne wycie karetek, i było po wszystkim. Scott Collins, od niedawna Ŝonaty, rezerwowy kandydat do NBA, nie Ŝył. CięŜarówka z przyczepą wymknęła się spod kontroli i rąbnęła w jego nowy sportowy wóz. Nawet pasy bezpieczeństwa, które miał zapięte, ani rozłoŜona poduszka powietrzna nie były w stanie ocalić go przed poŜarem, który pochłonął jego samochód. Siedem lat upłynęło od tamtej straszliwej nocy, a Tracy, zamiast być Ŝoną, matką i nauczycielką, jak planowała, była aktorką. Gwiazdą filmową. To wszystko stało się tak prędko. Nie była w stanie znieść powrotu na uniwersytet w Connecticut, gdzie miała kończyć studia i gdzie Scotty grywał w druŜynie. Było zbyt wiele wspomnień. A potem agent Scotty'ego zaproponował, Ŝe mogłaby zagrać małą rólkę w filmie kręconym w Nowym Jorku, zaś ona pomyślała, Ŝe coś tak egzotycznego byłoby dobre, by się oderwać. Miała spędzić parę miesięcy, robiąc coś kompletnie innego, a potem wrócić i do- kończyć studia. Co ja tutaj robią? Jasnoszare oczy Scotty'ego uśmiechały się do niej z fotografii, którą trzymała na kolanach. Nie Ŝył juŜ od siedmiu lat. JuŜ go nie opłakiwała, ale nigdy nie było nikogo, kto by zajął jego miejsce. - Lubię Jona Melbourne'a - powiedziała swemu zmarłemu męŜowi. - Ma wspaniały glos. Zawsze leciałaś na angielski akcent. Mogła prawie usłyszeć rozbawienie w głosie Scotty'ego, kiedy wyobraziła sobie jego odpowiedź. Uśmiechnęła się. - No tak. - Podniosła zdjęcie do ust i pocałowała twarz młodego męŜczyzny. - Ale załoŜę się, Ŝe beznadziejnie gra w kosza. Ukłucie bólu przeszyło jej głowę od lewej strony szyi po lewe oko i Tracy zesztywniała. Och, BoŜe. To nie moŜe wrócić. Proszę, nie pozwól, Ŝeby to wróciło. Dziś po południu muszę pracować. Zamknęła oczy i zaczęła oddychać zgodnie z zaleceniami jogi. Wdech i wydech. Wdech i wydech. Po prostu skoncentruj się na oddechu. Wdech i wydech. Wszystko będzie dobrze. OdpręŜ się. Wdech i wydech.
Po dziesięciu minutach znowu uwaŜnie otworzyła oczy. Ból w czaszce minął. Chyba wszystko będzie dobrze. Tracy wstała ostroŜnie, jak gdyby balansowała z dzbankiem wody na głowie, i poszła odnieść zdjęcie Scotty'ego na antyczny stolik.