ziomek72

  • Dokumenty7 893
  • Odsłony2 248 086
  • Obserwuję984
  • Rozmiar dokumentów26.3 GB
  • Ilość pobrań1 302 991

Zemsta - Wolf Joan

Dodano: 8 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 8 lata temu
Rozmiar :1.1 MB
Rozszerzenie:pdf

Zemsta - Wolf Joan.pdf

ziomek72 EBooki EBOOK W Wolf Joan
Użytkownik ziomek72 wgrał ten materiał 8 lata temu.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 158 stron)

Tytuł oryginału THE DECEPTION Copyright © 1996 by Joan Wolf. Ali rights reserved Koncepcja serii Marzena Wasilewska-Ginalska Redakcja Ewa Siwierska Ilustracja na okładce Robert Pawlicki Opracowanie okładki Sławomir Skryśkiewicz Skład i łamanie BiPirnoifTiYifFTfii MILANÓWEK For the Polish translation Copyright © 1998 by Wydawnictwo Da Capo For the Polish edition Copyright © 1998 by Wydawnictwo Da Capo Wydanie I ISBN 83-7157-356-1 Printed in Germany by ELSNERDRUCK-BERLIN 1 •<^€>\Vszystko zaczęło się od śmierci mojego ojca. Nawet jeżeli dożyję stu lat, nigdy nie zapomnę tamtego dnia. Niebo było szare jak spiż, a nagie gałęzie drzew czarne od wilgoci. Ojca wniesiono do pokoju na noszach zrobionych z płotka. Jego twarz była szara jak niebo. - Jakiś wariat ganiał po lesie ze strzelbą, panienko Cathleen - powiedział Paddy. Jego ogorzała twarz była czerwona z emocji i zimna. - Musiał nie zauważyć jak pan Daniel właśnie przejeżdżał konno. Freddie pojechał po lekarza. - Tato. - Usiadłam przy łóżku. Zwinięta w kłębek szmata, która kiedyś była koszulą Paddy'ego, zatykała ranę w piersi ojca. Była przesiąknięta krwią. Jego oczy drgnęły na dźwięk mojego głosu. Powieki uniosły się i po raz ostatni spojrzałam w jasny błękit jego źrenic. - Kate - Jezu, to już koniec. - Powiedział i zamknął oczy. - Tato! - Byłam bliska histerii, ale starałam się mówić spokojnie. - Lekarz już jedzie. Wyzdrowiejesz. - Nie... myślałem, że on... podejrzewał, że...ja wiem... - wymam­ rotał ojciec. - Kto podejrzewał, tato? - Mój głos zabrzmiał ostro. - Czy wiesz, kto do ciebie strzelał? Nie odpowiedział od razu. - Tato? - Nie wiem...kto. - Otworzył oczy raz jeszcze i utkwił wzrok 5

JOAN WOLF w Paddym. - Poślij po...Charlwooda - powiedział świszczącym głosem. - Brata Lizzie. - Zamilkł i z trudem złapał oddech - ...za­ opiekuj się Kate. - Nikt nie będzie się mną opiekował - zaprotestowałam. - Tylko nic nie mów i czekaj na lekarza. Wszystko będzie dobrze, tato. Jego niebieskie oczy nadal patrzyły na starego stajennego. Towa­ rzyszył mu od dzieciństwa. - Paddy? - Tu jestem, panie Danielu. - Przyrzeknij... - Znów zamilkł, by zaczerpnąć powietrza. Widząc tę walkę ze śmiercią wbiłam paznokcie w dłoń. - Przyrzeknij, że poślesz po....Charlwooda. - Oczywiście, zrobię to dla pana, panie Danielu - zapewnił łagodnie Paddy. W jego głosie słychać było irlandzki akcent. - Niech się pan nie martwi. Dopilnuję, żeby zaopiekowano się panienką Kate. Zakrwawiona pierś ojca poruszała się ciężko. Spojrzałam rozpacz­ liwie w stronę okna tego małego, brudnego mieszkania. Nie było słychać dźwięku kopyt obwieszczających przybycie lekarza. W pokoju rozlegał się złowieszczo świszczący oddech mojego ojca. - Nic nie mów, tato - powtórzyłam. - Lekarz będzie tu lada moment. Znów popatrzył na mnie. - Byłem dla ciebie złym ojcem, Kate - powiedział słabym głosem. - Ale...kocham cię. Zamknął oczy na zawsze. Bezsilna, rozpaczliwa wściekłość była moją pierwszą reakcją. Narobiłam takiego zamieszania, że w końcu miejscowy sędzia /:n/adził poszukiwania zabójcy ojca. Nie znalazł jednak podejrzanych. Wiały pogrążyłam się w smutku. Nic płakałam. Płakałam, kiedy umarła moja mama, ale wtedy miałam /alcdwie dziesięć lat. Byłam za mała, by zdawać sobie iprawę / daremności łez. Tego dowiedziałam się dopiero później. 1'l.h / nie /wrócił mi matki, a teraz nie mógł zwrócić ojca. Kiedy |>o |H)grzebie taty zaczął padać deszcz, Paddy i ja wróciliśmy 6 ZEMSTA do mieszkania. Ulice w Newmarket były opustoszałe. Tor wyścigowy zamykano w listopadzie i ponury wygląd miasteczka odzwierciedlał smutek w moim sercu. - Panu Danielowi podobałoby się, że został pochowany w New­ market. - Paddy próbował mnie trochę pocieszyć. - Miło, że tylu chłopaków przyszło na pogrzeb. W kościele i na cmentarzu było w i e l u trenerów i chłopców stajennych. Pojawili się nawet niektórzy właściciele miejscowych stajni wyścigowych. Na swój sposób tata był tu sławnym człowiekiem. - Tak przyznałam, patrząc na wiernego przyjaciela. Od urodzenia był części* mojego życia. Czułam się całkowicie bezradna. - I co ja teraz /minę. Paddy? Poczekamy tutaj na twojego wuja, panienko Cathleen. Nic taką odpowiedź chciałam usłyszeć. Zagryzłam wargi, po­ chyliłam głowę i patrzyłam w ziemię. Obok mojej stopy leżał kamkń; kopnęłam go na drogę; wpadł w błoto z lekkim pluskiem. Może sami moglibyśmy dalej prowadzić interes? - zapytałam. Kupiłbyś konie, a ja bym je trenowała. Poczułam na ramieniu jego rękę. Objął mnie mocno. Kiedy odpowiedział, jego głos był pełen żalu, ale i zdecydowania. - Twój ojciec życzył sobie, by zajęli s i e t o b a . ^ w n i twojej matki. Uważam, że to dobry pomysł. Masz teraz osiemnaście lat, panienko Cathleen. Włóczenie się po końskich fermach z takimi jak ja to nie życie dla dobrze urodzonej młodej damy. - Takie życie wiodłam do tej pory - odparłam. - Kocham cię, Paddy. Nawet nie znam swojego wuja. - Spojrzałam na niego w taki sposób, by wzbudzić w nim litość- Nie przyniosło to jednak spodzie­ wanego efektu. - Jest bratem twojej matki, a poza tym to lord - z werwą odpowiedział Paddy. - Nie byłbym przyjacielem, gdybym pozwolił ci zmarnować taką okazję. Kopnęłam następny kamień. - Nawet nie wiemy, czy przyjedzie. - Jeśli nie przyjedzie, wtedy będziemy się zastanawiać, co robić dalej. Dotarliśmy do domu, w którym wynajmowaliśmy pokój. Kiedy 7

JOAN WOLF weszliśmy do środka, zmówiłam w myślach modlitwę, żeby wuj nie przyjechał. Przybył następnego dnia. Do dziś pamiętam odgłos jego kroków na podłodze korytarza za drzwiami mojego pokoju. Paddy otworzył drzwi. Kiedy Charlwood przedstawił się, wpuścił go do środka. - Wygląda pan bardzo młodo jak na wuja panienki Cathleen. - Paddy krytycznie obejrzał eleganckiego arystokratę od stóp do głów, zaczynając od jego starannie ułożonych włosów. Stary stajenny spędził zbyt wiele lat podążając za moim ojcem po angielskich majątkach i wyścigach konnych, żeby nieskazitelny krój ubrania i błyszczące, wysokie buty z cholewkami mogły zrobić na nim wrażenie. - Mam trzydzieści dwa lata - odpowiedział Charlwood. - Moja siostra była starsza ode mnie o sześć lat. - Przypomina pan z wyglądu panienkę Klisabeth - przyznał niechętnie Paddy. To prawda. Podobnie jak mama miał ciemnokaszlanowe włosy i oczy koloru morskiej zieleni. Jednak oczy mamy były łagodne i zamglone, podczas gdy jego - zadziwiająco wyraziste. Wstałam, żeby się z nim przywitać. Staliśmy, patrząc na siebie z odległości około pół metra, oddzieleni kawałkiem wytartego dywanu. - Przyjechałem z propozycją, żebyś zamieszkała w moim domu, Kate - oświadczył wuj. - Twoja matka była moją jedyną siostrą, dlatego chcę się tobą zaopiekować. Ze względu na pamięć o niej. Jego twarz miała surowy wyraz, a głos był pełen powagi. Spoj­ rzałam na Paddy'ego. - Myślę, że powinna panienka z nim pojechać - powiedział łagodnie. - Tego właśnie życzył sobie panienki tata. Przytaknęłam. Serce mi pękało, ale nie rozpłakałam się. Rozej­ rzałam się powoli po małym pokoju, w którym umarł mój ojciec. Przyjechaliśmy do Newmarket o tej niezwykłej porze roku, ponieważ tata miał nadzieję sprzedać dwa konie markizowi Stade. Jego majątek znajdował się w pobliżu. Nie zdążył jednak ubić interesu z markizem i nasze dwa wałachy ciągle stały w stajni przy gospodzie. Były to duże, porządne konie służące 8 ZEMSTA do polowali, które sama s/.kolitam. Można było dostać za nie .|i(nii pieniędzy. We/ te konie - powiedziałam do Paddy'ego. Sury Stajenny spojrzał na wykwintnego angielskiego lorda. Charl- wiMiti uśmiechną] się. Panienka Cathleen nie chce za nie pieniędzy - zapewnił. Możesz zatrzymać konie. Nazajutrz rano wyjechałam z Newmarket powozem wuja. W nocy deszcz przestał padać, a pogodne błękitne niebo nie zwiastowało Hdchodzącej burzy. Charlwood Court było ogromne, puste i zimne. Od śmierci swojego ojca przed kilkoma laty mój wuj mieszkał sam. Nie ożenił się. Powiedział mi o tym, kiedy zatrzymaliśmy się w zajeździe, by /mienić konie. Poczułam trwogę w sercu. Wydawało mi się oczywiste, te mężczyzna w jego wieku musi być żonaty. Zauważył moją reakcję i upewnił mnie, że wezwał już godną szacunku kuzynkę, żeby Ufflieszkała ze mną. - Trzeba przestrzegać konwenansów, Kate - rzekł z uśmiechem. Było już ciemno, kiedy dojechaliśmy do Charlwood Court, które znajdowało się pięć mil na południowy zachód od Reading. Kuzynka I u i za oczekiwała już nas w chłodnym pokoju gościnnym. Był to typ skromnej, szarej myszki. Gdyby w moim sercu zostało jeszcze trochę miejsca na inne uczucia niż smutek po śmierci ojca, byłoby mi jej żal. Sprawiała wrażenie zaskoczonej, gdy mnie ujrzała. - Tak - powiedział miękko Charlwood - jest bardzo podobna do ojca. Słysząc jakąś dziwną nutę w jego głosie, zerknęłam na niego / /aciekawieniem. Jego usta rozchyliły się w uśmiechu, ale jak to już wcześniej zauważyłam, oczy nigdy nie zmieniały wyrazu. - Luiza zaprowadzi cię do twojego pokoju, Kate - powiedział. Witamy w Charlwood Court. Dziś nie bardzo już pamiętam, jak wyglądało Charlwood Court. Wiem, że pokoje były duże, ale we wszystkich panowała cisza, jakby Od bardzo dawna nikt tam nie mieszkał. W oknach wisiały ciężkie Aislony z ciemnego aksamitu, które nie przepuszczały światła. Nawet 9

JOAN WOLF kiedy paliło się w kominku i zapalano świece, pokoje wyglądały ponuro i niegościnnie. Nocą zwykle długo nie mogłam zasnąć, wsłuchując się w grobową ciszę tego domu. Trudno było uwierzyć, że ktoś mógł być szczęśliwy w tym miejscu. Jeszcze trudniej było sobie wyobrazić, że tutaj moja matka spędziła dzieciństwo. Kiedy wreszcie zasypiałam, śnił mi się ojciec. I tak żyłam przez sześć miesięcy. Moje serce zamarzło jak ziemia za oknem. Wuj prowadził koczownicze życie arystokratycznego kawalera, dzieląc czas między Londyn i domy przyjaciół, więc rzadko go widywałam. Jedyną osobą, która mogła czegoś ode mnie wymagać, była kuzynka Luiza. Ale ona prawdopodobnie w całym swoim życiu nigdy od nikogo niczego nie zażądała. Szanowała mój smutek po śmierci ojca i przeważnie zostawiała mnie samą. Jedynie przy stole prowadziłyśmy uprzejme rozmowy. Powoli minęła zima. Ziemia rozmiękła i zaczęła rodzić trawę i kwiaty. Zakwitły żonkile, a w powietrzu unosiła się woń bzu. W domu nadal panowała atmosfera stagnacji i martwoty, ale na zewnątrz świat kipiał życiem. Z ociąganiem ja też zaczęłam budzić się z długiego zimowego snu. Na początku maja przyjechał wuj i oznajmił, że zabiera mnie do Londynu. - Do Londynu? - Jedliśmy właśnie obiad w ponurej jadalni z ciemną boazerią, a ja patrzyłam na niego sponad świec. - Dlaczego? - A dlaczego nie? - odpowiedział obojętnie. - Żyjesz tu na wsi jak w klatce. To z pewnością nie jest dla ciebie dobre. Jesteś taka blada, moja droga. - Włożył do ust kawałek ziemniaka i gryzł go powoli. - Przez całą zimę zamartwiałaś się śmiercią ojca. Nadszedł czas, żebyś zajęła się własnym życiem. Myślałam o tym od kilku tygodni. Dlaczego więc tak się oburzyłam, gdy usłyszałam dokładnie to samo od niego? Nachmurzyłam się i zaczęłam grzebać widelcem w talerzu. - Co ja będę robiła w Londynie? - To, co robi każda normalna młoda dziewczyna. Będziesz chodziła na przyjęcia. Może znajdziesz sobie męża. Na te słowa podniosłam szybko wzrok. Jasne oczy wuja wpatrywały się we mnie. 10 ZEMSTA - To nie jest niemożliwe, Kate. Twój ojciec był wprawdzie nikim, ale matka urodziła się w rodzinie wicehrabiego. Natychmiast zaczęłam bronić ojca. - Tata wcale nie był nikim. Fitzgeraldowie to bardzo stary irlandzki ród. Wzruszył ramionami. - Możliwe, moja droga, ale Fitzgeraldowie już dawno wyparli się twojego ojca. Daniel był hazardzistą i handlarzem koni. Wlókł moją siostrę za sobą z jednego nędznego hotelu do drugiego, od jednych torów wyścigowych do drugich. Nic dziwnego, że nie dożyła trzydziestu pięciu lat. Byłam wściekła. Na pozór wszystko, co powiedział, było zgodne z prawdą, ale pominął najważniejsze. Zacisnęłam pięści. - Nigdy nie byliśmy głodni. Tata był dobrym człowiekiem i bardzo kochał moją mamę - powiedziałam opanowanym głosem. - Daniel był jedynie czarującym irlandzkim przystojniaczkiem. Uwiódł moją siostrę i dlatego musiała go poślubić - odpowiedział Charlwood z całą brutalnością. Wstałam od stołu. Lokaj, który właśnie miał napełnić moją szklankę lemoniadą, zamarł w bezruchu. Kuzynka Luiza westchnęła rozpacz­ liwie. - Nie będę tu siedzieć i wysłuchiwać, jak oczerniasz mojego ojca - oświadczyłam. - Usiądź - wycedził przez zęby Charlwood. Twarz mu pobladła, a oczy niepokojąco błyszczały. Wyglądał doprawdy przerażająco. Z długoletniego doświadczenia w pracy z końmi wiedziałam, że nie mogę okazać strachu. Jeżeli pozwolisz, by konie wyczuły, że się ich boisz, jesteś na straconej pozycji. Ta sama zasada odnosiła się do mężczyzn. - Usiądę, jeżeli przestaniesz oczerniać mojego ojca - powiedziałam chłodnym głosem. Byłam na tyle rozsądna, żeby nie domagać się od niego przeprosin. W milczeniu mierzyliśmy się wzrokiem. - Usiądź wreszcie - powiedziała nerwowo kuzynka Luiza. Spoj­ rzałam na nią; biedaczka wyglądała na przestraszoną. Powoli usiadłam. Nie spiesząc się podniosłam widelec. Po chwili 11

JOAN WOLF lokaj ostrożnie nalał mi do szklanki lemoniadę. Drugi służący napełnił winem kieliszek wuja. - Czy życzysz sobie, żebym towarzyszyła ci w Londynie, Charl­ wood? - zapytała kuzynka Luiza przerywając pełne napięcia mil­ czenie. - Oczywiście. Wzięłam do ust kęs baraniny i nic nie powiedziałam. Miałam powody, dla których chciałam wyjechać do Londynu. Spojrzałam na twarz wuja i przyznałam się sama przed sobą do tego, o czym w głębi serca już dawno wiedziałam. Nic lubiłam go. - Kate będzie potrzebowała strojów, jeżeli ma bywać w towarzys­ twie - zauważyła kuzynka Luiza. - Jej garderoba jest...raczej marna. - Możesz ją zabrać na zakupy, Luizo. I przyślij mi rachunki _ powiedział wuj. Wyglądało na to, że odzyskał dobry humor. Zagryzłam wargi; nie chciałam brać od niego pieniędzy. Kuzynka Luiza uśmiechnęła się do mnie. - Będziesz najpiękniejszą panną w Londynie, moja droga - za­ pewniła. Odwzajemniłam jej uśmiech, doceniając szczerą chęć podniesienia mnie na duchu. Nie musiałam się obawiać, że jej słowa przewrócą mi w głowie. Być może odziedziczyłam po ojcu kości policzkowe, ale nadal byłam biedną irlandzką dziewczyną i moje szanse na znalezienie dobrej partii były, delikatnie mówiąc, raczej marne. Nie miałam jednak zamiaru być zależna finansowo od wuja przez resztę życia. Musiałam znaleźć jakieś źródło utrzymania, żeby się usamodzielnić. Może w Londynie uda się coś znaleźć, myślałam z nieuleczalnym w tak młodym wieku optymizmem. Wstałam wcześnie, żeby udać się na przejażdżkę. Od zakończenia sezonu myśliwskiego w styczniu konie stały w stajni Charlwooda. Jeździłam na nich, kiedy pozwalała na to pogoda. Słońce właśnie wschodziło, gdy wyszłam z pokoju i przemierzałam ciemny, ob­ wieszony obrazami korytarz. Prowadziły z niego drzwi do głównych sypialni w Charlwood. Zatrzymałam się gwałtownie na widok dziewczyny wychodzącej z pokoju mojego wuja. 12 ZEMSTA I" była Kosę. młodsza pokojówka. Kompletnie ubrana, ale roz­ puszczone, potargane włosy opadały jej luźno na ramiona. Miała bardzo piękne włosy, w kolorze miodu. Gdy mnie spostrzegła, Stanęła i przylgnęła do ściany. Patrzyłam na nią zażenowana i zauwa- fcyłam szpetną, czerwoną pręgę na lewym policzku. Miała zaczer­ wienione oczy. Było oczywiste, że płakała. Wszystko w porządku, Rosę? - zapytałam. Nic mi nie jest, panienko Fitzgerald - wyszeptała. Wcale nic wyglądała, jakby nic jej nie było. Przeniosłam wzrok / |ej oszpeconej twarzy na drzwi sypialni wuja. It... ja tylko przyniosłam lordowi Charlwoodowi poranną herbatę wyjąkała. Wspomniałam już wcześniej, że słońce dopiero co ledwo wzeszło. Ach tak - powiedziałam głosem pozbawionym wyrazu. Zaczęła przesuwać się powoli wzdłuż korytarza, z plecami przy M unie. - Lepiej już pójdę - powiedziała. Przytaknęłam i pozwoliłam jej odejść. Najwyraźniej miała na to Wielką ochotę. 1'odczas przejażdżki przez cały czas myślałam o Rosę. Było oczywiste, że wuj wezwał ją do łóżka. Nie miałam też wątpliwości, że to przeżycie nie było dla niej przyjemne. Za każdym razem, kiedy pomyślałam o prędze na jej policzku, ściskało mnie w dołku. Najbardziej frustrująca była świadomość, że nic nie mogę zrobić, żeby pomóc jej wyrwać się z sideł wuja. Przypuszczałam, że i dla mnie będzie to trudne. Atmosfera Londynu miała dobroczynny wpływ na kuzynkę Luizę. ()prowadzała mnie po sklepach na Bond Street, a każdy nowy zakup wyraźnie ją odmładzał. Byłam przerażona sumą, jaką wydała, ale za każdym razem zapewniała mnie, że Charlwood wcale nie będzie tym zdziwiony. - Ile masz lat, Luizo? - zapytałam, kiedy po wizycie w eks­ kluzywnym sklepie z sukniami Fanchona poszłyśmy na lody do (iimthera. - Czterdzieści jeden - odpowiedziała. 13

JOAN WOLF Myślałam, że ma około sześćdziesiątki. - To ty jesteś młodsza od mojego ojca! - wykrzyktujam za _ skoczona. Ojciec miał czterdzieści sześć lat, kiedy umar) w : e g 0 włosach nie było cienia siwizny, podczas gdy w miękkich, łozowych lokach Luizy połyskiwały siwe pasma. - Więc Pamiel się nie starzał? - Uśmiechnęła się

JOAN WOLF - Jakich czynności? - zapytałam kuzynkę Luizę. - Och, chodzę do wioski po sprawunki i czuwam nocą przy dzieciach, kiedy są chore. Tego typu sprawy - wyjaśniła. - Czy oni ci płacą? - Dają mi dach nad głową, Kate. - Uśmiechnęła się smutno. Położyłam łyżeczkę na białym obrusie. Nagle lody przestały mi smakować. - Dlaczego im pozwalasz na takie traktowanie? - Nie mogłam tego zrozumieć. - Nie mam męża ani własnych pieniędzy - odparła Luiza. - Muszę jakoś żyć. - A nie mogłabyś sama zacząć zarabiać? - zapytałam. Luiza potrząsnęła głową. - Jedyną pracą, dostępną dla kobiety bez środków do życia, jest posada guwernantki, a ja mam większe aspiracje. Choć źle mnie traktują, to przynajmniej jestem uważana za członka rodziny mojego brata. Możesz mi wierzyć, Kate, życie guwernantki jest ciężkie. Ani to krewna, ani służąca. To upokarzająca sytuacja. Ale życie Luizy wydawało mi się o wiele gorsze. Guwernantce przynajmniej płaci się za pracę. - Jakich referencji potrzeba, żeby zostać guwernantką? - zapytałam w zamyśleniu, rysując palcem na obrusie koncentryczne kółka. Kuzynka nie odpowiedziała, ale czułam na sobie jej spojrzenie. Zrobiłam niewinną minę. - Nawet o tym nie myśl, Kate - rzekła. - I tak nikt by cię nie zatrudnił. Poczułam się urażona. - Dlaczego nie? - spytałam ostro. - Mama uczyła mnie, dopóki nie skończyłam dziesięć lat. A tata zawsze chętnie kupował mi książki, więc sama też dużo się nauczyłam. - Uniosłam brwi i spojrzałam na nią dumnie. - Zapewniam cię, że doskonale nadaję się na guwernantkę małych dzieci. - Nawet gdybyś była bardzo uczona, nie miałoby to żadnego znaczenia, moja droga - odpowiedziała bez ogródek Luiza. - Żadna kobieta przy zdrowych zmysłach nie dopuściłaby cię do swojego męża lub synów. 16 ZEMSTA - Bzdura. - To prawda. - Luiza wyglądała na przekonaną. Zdecydowałam się jej zwierzyć. - Prawda jest taka, że nie chcę wracać do Charlwood, a więc będę musiała znaleźć jakieś źródło utrzymania. - Znajdź sobie męża - poradziła Luiza. Poczułam, że moja twarz przybrała ten specyficzny wyraz, który ojciec nazywał miną upartego muła. - Nie chcę wychodzić za mąż - rzekłam. - Każda kobieta chce wyjść za mąż, moja droga. - Luiza spojrzała na mnie z politowaniem. Nie zniżyłam się do tego, by skomentować tę opinię. Pomyślałam o naszej porannej eskapadzie po mieście, o drogich sklepach z suk­ niami i kapeluszami, których było pełno na Bond Street. Owładnęło mnie przygnębiające uczucie, że Luiza ma rację co do moich szans na zdobycie posady guwernantki, ale pocieszyłam się, że na pewno są inne możliwości. - W Londynie jest tyle sklepów. Może mogłabym znaleźć pracę w którymś z nich? Luiza była oburzona. - Czy ty naprawdę myślisz, że Charlwood pozwoliłby na to, żeby jego siostrzenica pracowała w sklepie? - Nic go nie obchodzę. - odparłam. - Byłby zadowolony, że nie musi się o mnie martwić. - Ale obchodzi go, co powiedzieliby o nim ludzie, gdybyś została sprzedawczynią u modystki! - Skąd niby mieliby się o tym dowiedzieć? Podjęłabym pracę w sklepie, do którego nie przychodzą ludzie z jego sfer. Luiza miała ponury wyraz twarzy. Zapomniałyśmy zupełnie o lo­ dach. Powoli topniały w pucharkach. - Nie możesz zrezygnować z opieki wuja - oświadczyła. - Nie byłabyś bezpieczna, gdybyś żyła w Londynie na własny rachunek. - Dam sobie radę - zapewniłam. - Zostałabyś zgwałcona już pierwszego tygodnia - stwierdziła stanowczo Luiza. - Londyn to nie wieś, Kate. Pełno tu bezrobotnych łotrów, którzy nie okazują szacunku samotnym kobietom. 17

JOAN WOLF Zagryzłam wargi. - Kupię sobie broń. Umiem strzelać. - Nigdy nie poddawałam się łatwo. Luiza spojrzała w niebo, wyraźnie już zniecierpliwiona. - Nie wierzę własnym uszom! Pomyśl, Kate. Jeżeli ktoś zaatakuje cię nagle w ciemnościach, nie zdążysz nawet użyć broni. Nie byłam naiwnym dzieckiem, które nic nie wie o świecie. Pamiętałam, że ojciec wiele razy bronił mnie przed gorącymi i pełnymi pożądania spojrzeniami mężczyzn. Niestety, Luiza miała rację. Zjadłam trochę roztopionych lodów, i zmusiłam mózg do wysiłku. Nagle w głowie zabłysła mi myśl tak jasna, jak blask fajerwerków na tle ciemnego nieba. - Mogłabym udawać chłopca! Kiedy trenowałam konie, nosiłam bryczesy. Gdybym obcięła włosy... - Uśmiechnęłam się triumfująco. - To cudowny pomysł, Luizo! Nikt nie będzie napastował chłopca! - Chyba sobie ze mnie żartujesz - odparła Luiza. - Wcale nie. Zapewniam cię, Luizo, że dostałabym pracę w każdej stajni. Jestem bardzo dobra w pracy z końmi. Nie ma sensu być skromną, pomyślałam. Coraz bardziej podobał mi się ten pomysł. - Pomyśl o Rozalindzie z Jak wam się podoba - ciągnęłam z entuzjazmem. - Skoro ona wyprowadziła wszystkich w pole, to dlaczego mnie nie miałoby się to udać? Luiza patrzyła na mnie z podziwem i przerażeniem zarazem. - Nie obchodzi mnie, że doskonale radzisz sobie z końmi. - Z rumieńcem na policzkach była prawie piękna. - Jeśli nawet znajdziesz posadę, Kate, nie licz na to, że dostaniesz osobny pokój. Będziesz musiała mieszkać razem z mężczyznami, a wtedy nie zdołasz ukryć swej płci. Skrzywiłam się. Nie podobało mi się, że tak skutecznie pozbawiała mnie złudzeń co do skuteczności moich pięknych planów. - Jesteś taka ponura! - wykrzyknęłam. - Nie mam złudzeń, moja droga - odrzekła, a piękny rumieniec znikł z jej policzków. - Wyjdź za mąż, Kate. To jedyne rozwiązanie - poradziła. 2 Wprowadzenie mnie do towarzyskich kręgów Londynu, owej śmietanki, jak nazywano te sfery w gazetach, wcale nie było takie łatwe. Ze względu na wuja i Luizę zaproszono mnie na kilka większych balów, ale było oczywiste, że nigdy nie zostanę uznana za godną przyjęcia do samego sanktuarium angielskiej arystokracji, do salonów klubu Almacka. Mój karnet był zawsze zapisany na balach, na które chodziliśmy, zapraszano mnie też na wiele innych imprez, jak rauty, śniadania i wieczorki muzyczne. Niestety młodzieńcy, którzy rozmawiali i tańczy­ li ze mną, byli bardziej zainteresowani flirtowaniem niż małżeństwem. Szczerze mówiąc byłam rozczarowana. Z całego serca pragnęłam mieć własny dom, ale chociaż gardziłam radą, którą dała mi Luiza wiedziałam, że ma rację. Jeżeli chciałam mieć swój dom, musiałam najpierw znaleźć męża. Ta silna tęsknota za stabilizacją miała prawdopodobnie źródło w moim dzieciństwie, spędzonym na ciągłych wędrówkach. Zawsze pragniemy tego, czego jesteśmy pozbawieni. W Charlwood Court wuj był nieobecny przez większą część zimy. Podczas naszego kilkutygodniowego pobytu w Londynie po raz pierwszy spędziłam w jego towarzystwie dużo czasu, co bynajmniej nie znaczyło, że go polubiłam. Wprost przeciwnie: im częściej go widywałam, tym bardziej mnie niepokoił. Tłumaczyłam sobie, że to absurdalne, że przecież jest bratem mojej mamy, przygarnął mnie, nie szczędził pieniędzy, i tak dalej. Ale nie podobały mi się jego oczy. Z pozoru wydawały się nadzwyczaj przejrzyste i szczere; kiedy jednak patrzyło się w nie 19

JOAN WOLF dłużej, okazywały się nieprzeniknione. W tym pozornie jasnym spojrzeniu, było coś, co wydawało mi się dziwnie znajome; wuj nie przypominał mi jednak mamy. Podejrzewałam, że to podobieństwo było powodem mojego lęku. Dopiero na przyjęciu u Cottrellów, wydanym z okazji wprowadzenia do towarzystwa ich młodszej córki, przypomniałam sobie, u kogo widziałam takie spojrzenie. Pamiętam, jak stałam w sali balowej Cottrellów, przed ogromnym bukietem z różowych i białych róż, czekając, aż mój partner przyniesie mi szklankę ponczu. Przypadkiem spojrzałam na wuja akurat w mo­ mencie, kiedy jego twarz się zmieniła. Trwało to ułamek sekundy, po chwili wuj znów wyglądał jak zwykle. Ale wtedy zrozumiałam, kogo mi przypominał: Sułtana, konia, którego mój ojciec musiał uśpić, ponieważ omal mnie nie zabił. Tamten gniady wałach też miał takie przezroczyście jasne spojrzenie jak mój wuj. - Nigdy nie widziałem konia, który byłby tak na wskroś zły - powiedział wtedy ojciec. - Mógłbym sprzedać go jakiemuś nic nie podejrzewającemu nieborakowi, którego skusiłaby jego uroda, ale nie chcę mieć wyrzutów sumienia, że oddałem tego łotra. Spojrzałam na drzwi, zaciekawiona, co spowodowało ten krótko­ trwały błysk nienawiści na twarzy wuja. I wtedy po raz pierwszy ujrzałam Adriana. Stał na szczycie schodów wiodących do sali balowej. Pochylił głowę rozmawiając z panią domu. Pani Cottrell wyglądała przy nim niepozornie, choć wcześniej tego wieczoru zauważyłam, że jest wyższa ode mnie. - Proszę, oto pani poncz, panienko Fitzgerald. - Mój partner już powrócił. - Kim jest ten młodzieniec, który rozmawia z panią Cottrell? - zapytałam. Pan Putnam spojrzał na mężczyznę na schodach. - To Greystone - Jego głos wyrażał podziw, przejęcie i szacunek zarazem. - Przed kilkoma miesiącami zrezygnował z awansu na oficera, żeby wrócić do Anglii. Mówi się, że wejdzie do rządu. Castlereagh chce go mieć w Ministerstwie Spraw Zagranicznych. Nawet ja znałam to nazwisko. Major Adrian Edward John Wood- row, hrabia Greystone, wicehrabia Wraxall i baron Wood Lambourn, 20 ZEMSTA byl jednym z bohaterów zeszłorocznej bitwy pod Waterloo. Książę Wellington osobiście odznaczył go za odwagę, a jego wyczyny chwalono w parlamencie. Po bitwie pod Waterloo został we Francji, by pomóc Wellingtonowi zarządzać wojskami okupacyjnymi. Koalicja uznała za stosowne umieścić je tam po zwycięstwie. Muzyka ucichła, a ja obserwowałam Greystone'a, idącego przez zatłoczoną salę. Gdy przechodził pod jednym z trzech kryształowych żyrandoli, jego bladozłote włosy błyszczały niczym światło księżyca. Widziałam, jak ludzie rozstępowali się przed nim, a on wesoło pozdrawia! znajomych, ani na chwilę nie zwalniając kroku. Zatrzymał się dopiero przed wysoką, smukłą dziewczyną. Wiedziałam, że jest córką księcia Wareham. Rozmawiali przez kilka chwil, a kiedy zapowiedziano kolejny taniec, wyszli razem na parkiet. Wtedy za moimi plecami pojawił się wuj i poprosił mnie do tańca. Zgodziłam się, skrywając niechęć. Ustawił się obok Greystone'a, a ja stanęłam za lady Mary Weston. Uśmiechając się, zrobiła mi miejsce. Na poprzednim balu spędziłyśmy razem kilka minut w garderobie. Była dla mnie bardzo miła, czego nie mogę powiedzieć o innych młodych damach, które poznałam do tej pory. - Jak się pani miewa, panno Fitzgerald? - zagadnęła mnie miękkim, słodkim głosem. - Mam nadzieję, że dobrze się pani bawi? - Tak, jest bardzo miło, lady Mary - odpowiedziałam uprzejmie. Pary już były gotowe. Rozległy się takty kadryla. Był to jeden z tych nowych francuskich tańców. Nauczyłam się go dopiero przed kilkoma tygodniami, musiałam więc bardzo uważać. Kiedy taniec się skończył, staliśmy tuż obok lorda Greystone'a i lady Mary. - Greystone - rzekł czarującym głosem wuj. - Pozwól, że ci przedstawię moją siostrzenicę, pannę Cathleen Fitzgerald. Greystone miał bardzo jasne włosy, byłam więc pewna, że takie same są jego oczy. Tymczasem miały one niezwykły, ciemnoszary kolor. Jego twarz na pewno spodobałaby się Michałowi Aniołowi. - Miło mi panią poznać, panno Fitzgerald - powiedział głębokim, przyjemnym głosem. - Mam nadzieję, że dobrze się pani bawi. - Tak, jest bardzo miło - odparłam po raz chyba dwudziesty tego wieczoru. Dopiero z tak bliskiej odległości było widać, że jest bardzo wysoki. 21

JOAN WOLF - Chyba mam coś, co by cię zainteresowało, Greystone - zagadnął go wuj. - Czy nadal kolekcjonujesz broń anglosaską? - Tak, jak najbardziej. - Jego głos był uprzejmy, ale chłodny. Miałam wrażenie, że antypatia, którą widziałam wcześniej na twarzy wuja, była całkowicie odwzajemniona. - A co znalazłeś, Charlwood? - zainteresował się Greystone. - Miecz, który według słów właściciela należał kiedyś do króla Alfreda. Zauważyłam, że ludzie przyglądali się nam, choć starali się to robić dyskretnie. - Oni zawsze tak mówią - odparł Greystone. - Ten jednak wyjaśniał przekonująco. - Wuj wygładził rzekomą fałdę na rękawie czarnego smokingu. - Podobno ten miecz jest w jego rodzinie od stuleci. Ma na to dokumenty. Wbrew swojej woli Greystone zainteresował się. - Może powinienem obejrzeć ten miecz - zastanawiał się głośno. - Wpadnę jutro do ciebie, wtedy się umówimy - zaproponował wuj. - Będę w domu przed południem - powiedział powoli Greystone po chwili milczenia, jakby jeszcze nie był zdecydowany. Wuj przytaknął. Orkiestra zagrała pierwsze takty walca. - Czy mogę panią prosić do tańca, lady Mary? - pośpiesznie zapytał wuj. Spojrzała na Greystone'a pytająco, ale jego twarz była nieprzenik­ niona. Uśmiechnęła się więc uprzejmie do mojego wuja i pozwoliła zaprowadzić się na parkiet. Greystone był zmuszony poprosić mnie do tańca. - Zatańczymy walca, panno Fitzgerald? - Greystone był szar­ mancki. - Chyba nie mamy innego wyjścia - odparłam posępnie. - Byłoby niegrzecznie, gdyby mnie pan zostawił samą. Usta mu drgnęły. - Też tak uważam - zgodził się ze mną. - Błagam, niech pani uratuje moją reputację i zatańczy ze mną - dodał błagalnym głosem. - Pod warunkiem, że nie będziemy rozmawiać w tańcu - ostrzeg­ łam go. - Walca też nauczyłam się dopiero przed kilkoma tygodniami i wciąż muszę uważać na kroki. 22 ZEMSTA Zachowam absolutne milczenie - obiecał. Udałam się z nim na parkiet i pozwoliłam, by mnie objął. Kiedy walc pojawił się w Anglii po raz pierwszy po Kongresie Wiedeńskim, zyskał opinię niemoralnego tańca, a ja aż do tej chwili nie rozumiałam dlaczego. Już po kilku krokach zdałam sobie sprawę, że uczucia, które wywołuje we mnie bliskość ciała Adriana były zbyt ekscytujące, aby uznać je za przyzwoite. A kiedy zrobiliśmy koło wokół sali, byłam przekonana, że były wprost niemoralne. Tańczyłam walca już wiele razy podczas pobytu w Londynie, ale nigdy dotąd nie zdarzyło mi się nic podobnego. Nie miałam pojęcia, jak to wytłumaczyć. Adrian zachowywał odpowiednią odległość; nie usiłował nawet ściskać mnie w talii, jak to robili inni dżentelmeni. Mimo to bardzo intensywnie odczuwałam dotyk dużej dłoni i bliskość jego ciała. To doświadczenie zupełnie odebrało mi pewność siebie, więc byłam bardzo zadowolona, że nie musiałam z nim rozmawiać! Kiedy walc się skończył, podszedł do mnie wuj i zabrał mnie z parkietu. Wyglądałaś bardzo pięknie dziś wieczorem, Kate - przyznał wuj, kiedy jechaliśmy powozem przez ulice Londynu. - Zauważyli to z pewnością wszyscy młodzi mężczyźni na balu, bo nie przesiedziałaś samotnie ani jednego tańca. Nawet Greystone zatańczył z tobą! Jestem pod wrażeniem. Jego miękki głos przyprawił mnie o skurcz żołądka. - Lord Greystone był po prostu uprzejmy. - Starałam się od­ powiedzieć obojętnym tonem. - Poza tym nie dałeś mu żadnego wyboru, wujku. - Nie wyglądał, jakby czuł się zmuszony do zrobienia czegoś, na co nie miał ochoty. - Głos wuja był jeszcze bardziej miękki. - Powszechnie wiadomo, że lord Greystone niebawem oświadczy się lady Mary Weston - zauważyła kuzynka Luiza. W ciemnościach prawie nie było jej widać. Ta uwaga nie wiadomo dlaczego rozbawiła wuja, bo zaśmiał się cicho. Na dźwięk jego śmiechu serce zaczęło mi bić szybciej i wtedy zrozumiałam, że się boję. 23

JOAN WOLF Wcześniej nie czułam nigdy strachu. Było to bardzo nieprzyjemne uczucie. Nie bądź głupia, zbeształam siebie w myślach. - Możesz nie lubić Charlwooda, ale nie ma powodów, żeby się go bać! Serce jednak nadal biło mi szybko, i ciągle czułam uścisk w żołądku. Cała skurczyłam się w sobie, odgradzając się w ten sposób niewidzialną barierą od tego człowieka, siedzącego tak blisko mnie w ciemnościach. Kiedy wyciągnął rękę i położył ją na mojej dłoni, podskoczyłam. - Czyżbym cię przestraszył, Kate? - spytał. Napawał mnie obrzydzeniem. Przypominał mi postaci z bajek, o których ojciec opowiadał często, gdy byłam dzieckiem: ich wygląd wzbudzał podziw, ale wnętrze mieli odrażające. Wuj intymnie pieścił palcem wnętrze mojej dłoni. Cofnęłam rękę. Czułam, że się uśmiech­ nął. Muszę się od niego uwolnić, pomyślałam. Za wszelką cenę. Pan Putnam, młodzieniec, z którym tańczyłam na balu, pojawił się w domu mojego wuja na Berkeley Square następnego popołudnia, żeby zabrać mnie na przejażdżkę po Hyde Parku. Piąta po południu była godziną magiczną. O tej porze cały Londyn wylęgał na światło dzienne, by spacerować, by widzieć i być widzianym. Kiedy mój towarzysz pomógł mi zająć miejsce w swoim powoziku, przyjrzałam się koniom. Była to para starannie dobranych, dobrze utrzymanych siwków o pięknych proporcjach. Spojrzałam na Putnama z większym zainteresowaniem niż dotychczas. Przypominał z wyglądu królika, ale właściciel takich koni musiał mieć jeszcze jakieś ukryte zalety. - Ma pan piękne konie, panie Putnam - przyznałam. Uśmiechnął się. - Mam je dopiero od miesiąca - zwierzył się. - Nabyłem je od Ladringtona, kiedy musiał wyprzedać swoje stajnie po przegranej w Watiers. Przez całą drogę do parku rozmawialiśmy o koniach. Późnym popołudniem na ulicach Londynu pełno było koni i wozów dostaw­ czych, ale pan Putnam powoził z wielką wprawą, dzięki czemu jeszcze bardziej zyskał w moich oczach. Dojechaliśmy do parku i przyłączyliśmy się do szeregu szykownych powozów. 24 ZEMSTA Szeroką ścieżką wokół jeziora w Hyde Parku jechały w zwartym s/yku oszałamiające pojazdy. Były wśród nich pięknie wyposażone iiiidycyjne powozy, w których siedziały modnie wystrojone damy i usługujący im lokaje w pełnych przepychu liberiach. Były też takie jak nasz, czyli faetony powożone przez dżentelmenów; były też dwukółki, dorożki i bryczki. Na pięknych, rasowych koniach jechały damy w eleganckich kostiumach do konnej jazdy i dżentelmeni w wysokich butach, skórzanych bryczesach i eleganckich frakach. W sezonie Hyde Park był rajem dla miłośników koni. Wymienialiś­ my z panem Putnamem opinie na temat wszystkich mijających nas koni. Bawiłam się cudownie, kiedy nagle podjechał do nas jakiś powóz. - Putnam! - usłyszeliśmy rozkazujący głos. - Możesz się na moment zatrzymać? Putnam zatrzymał konie. Jadąca tuż za nami bryczka musiała skręcić, by uniknąć zderzenia. - Lord Stade - zdumiał się mój towarzysz. Zmrużyłam oczy i przyglądałam się temu człowiekowi. To dla niego mój ojciec wybrał się w tę ostatnią podróż do Newmarket, którą przypłacił życiem. Markiz Stade miał szerokie bary i masywną, osadzoną na krótkiej szyi głowę. Przez cały czas, gdy rozmawiał z Putnamem o zbliżają­ cych się wyścigach w Newmarket, nie spuszczał ze mnie nierucho­ mych brązowych oczu. Mój towarzysz był widocznie rozdarty pomiędzy wdzięcznością za uwagę, którą zaszczycił go markiz, a zakłopotaniem z powodu sposobu, w jaki ten mi się przyglądał. - A kim jest ta młoda osoba? - zapytał wreszcie Stade wskazując na mnie. Pan Putnam spojrzał na mnie zmieszany. - Ta dama to panna Fitzgerald - wyjaśnił. - Siostrzenica lorda Charlwooda. - Czyżbyś więc była córką Daniela Fitzgeralda? - dopytywał się Stade udając wielkie zdziwienie. - W rzeczy samej - potwierdziłam, patrząc mu prosto w oczy. - Teraz widzę podobieństwo - przyznał markiz. Stade długo mi się przyglądał, po czym odwrócił się do mojego kompana. 25

JOAN WOLF - Jej ojciec był marnym, irlandzkim handlarzem koni - powie­ dział pogardliwie. - Nie daj sobie wmówić, że ona jest dobrą partią Putnam. Putnam był strasznie zakłopotany i zaczął mrugać oczami jak przerażony królik. Kiedy Stade znów popatrzył na mnie, dzielnie wytrzymałam jego spojrzenie. - Jedźmy już, panie Putnam - powiedziałam do mojego wzburzo­ nego towarzysza. Natychmiast uniósł cugle i siwki ruszyły z kopyta. Usłyszałam ochrypły, nieprzyjemny śmiech Stade'a i z bezsilnej złości zacisnęłam pięści. - B-bardzo mi przykro, panno Fitzgerald - wyjąkał Putnam. - Nawet nie myślałem, że Stade mnie zna. Ciekawe. Znaczyło to, że markiz zatrzyma! się tylko ze względu na mnie. - Jego konie ostatnio dobrze się spisują - kontynuował po chwili Putnam. - Jeden z nich wygrał gonitwę o puchar Guineasa dwa lata temu, a ten trzylatek, którego markiz wystawia w tym roku, to pewniak. Jego stadnina odnosi zaskakujące sukcesy. - Masz na myśli Alcazara? - spytałam. - Właśnie. Słońce odbijało się od mosiężnych guzików jego niebieskiego palta. Zamrugałam, kiedy oślepił mnie na moment ich blask. - Ten koń nie zrobił żadnej kariery, ale spisał się niespodziewanie dobrze jako reproduktor - kontynuował. - To niesamowite, nieprawdaż? Pamiętam, że ojciec był za­ skoczony, kiedy się dowiedział, że Alcazar spłodził tego źrebaka, który wygrał dla Stade'a gonitwę Guineasa - powiedziałam. - Wszyscy byli zaskoczeni - potwierdził Putnam. - Ale Alcazar to bohater niejednego sezonu. Konie, które Stade wystawił w zeszłym roku, były bardzo dobre, a tegoroczny źrebak jest niesamowity. - A czy pana konie, panie Putnam, biorą udział w wyścigach? - zagadnęłam. Przez resztę przejażdżki, cały rozpromieniony, raczył mnie opo­ wiadaniem o swoich planach założenia własnej stadniny. 26 ZEMSTA Następnego dnia wuj powiadomił mnie, że umówił się już Greystone'em na wyprawę do wsi w pobliżu Winchester, gdzie ieli obejrzeć miecz, który rzekomo należał do króla Alfreda. Nie r/ywiązywałam szczególnej wagi do tego planu aż do piątkowego ieczoru. Wtedy to wuj poinformował mnie, że dowiedział się, iż toś inny był zainteresowany kupnem miecza. Wuj zamierzał więc yechać tam wcześniej i przekonać właściciela, żeby wstrzymał się sprzedażą do przyjazdu lorda Greystone'a. - Będziesz musiała towarzyszyć Greystone'owi, Kate - oświadczył uj. - Dam ci wskazówki na piśmie jak tam dojechać i spotkamy się na Sąuare Reston. Gdybym czekał do jutra, nie mielibyśmy już po co echać. Nie mogłam zrozumieć przyczyny pośpiechu wuja. - Kilka godzin nie zrobi chyba aż takiej różnicy, wujku - za­ protestowałam. - Przecież ci wyjaśniłem, że zrobi, Kate - upierał się Charlwood. - Właśnie dostałem wiadomość od tego ziemianina, że ma innego kupca. - Miał rozbrajająco szczere spojrzenie. - Mam szczególne powody, by Greystone zaciągnął u mnie dług wdzięczności. Bardzo mi zależy na tym, żebym to ja znalazł dla niego ten miecz. Nie dałam się zwieść spojrzeniu wuja. - Dlaczego więc nie mogę po prostu przekazać mu twoich wskazówek, żeby pojechał tam sam? - spytałam rozsądnie. - Ponieważ życzę sobie, żebyś ty również pojechała - oświadczył. Jak to możliwe, by tak łagodny głos brzmiał tak groźnie? - Mam przyjaciela, którego majątek leży niedaleko Winchester. Chcę, żebyś poznała jego syna. Zabierz ze sobą trochę ubrań; kiedy już obejrzymy miecz, złożymy im wizytę. Nie byłam zachwycona tym planem, ale nie chciałam kłócić się z wujem. Nie podobało mi się też moje tchórzliwe zachowanie, ale nic nie mogłam na to poradzić. Było coś w tym człowieku, co zupełnie odbierało mi pewność siebie. Hrabia Greystone przyjechał po mojego wuja następnego dnia punktualnie o jedenastej. Miał na sobie ocieplane palto podróżne. Wydawał się jeszcze potężniejszy. Nie był zadowolony ze zmiany planów. 27

JOAN WOLF - Przyjechałem bryczką, w której jest tylko jedno wolne miejsce. Panna Cranbourne nie będzie więc mogła pani towarzyszyć - uprzedził. - Wuj będzie na mnie czekał na Square Reston - zapewniłam go. Hrabia spojrzał na mnie badawczym, pełnym powątpiewania wzrokiem. - Ja też uważam, że to bardzo nierozważny pomysł - przyznałam - ale wujowi bardzo zależało na tym, by ten drugi kupiec pana nie uprzedził. Zapadła cisza. - Obiecuję nie sprawiać kłopotu - powiedziałam po chwili. Przygryzłam wargę, bo usłyszałam błagalną nutę we własnym głosie. Spojrzał na mnie w zamyśleniu swoimi szarymi oczami, po czym wzruszył ramionami. - Dobrze więc - rzekł, i dodał po krótkiej pauzie. - Czy zdaje sobie pani sprawę, panno Fitzgerald, że podróż potrwa pięć godzin? - Nie jestem cieplarnianym kwiatem, hrabio - odparłam z god­ nością. - Przy ładnej pogodzie na pewno zniosę tę podróż. Po raz pierwszy ujrzałam w jego oczach cień uśmiechu. - Znakomicie. - Spojrzał znacząco w stronę ulicy. - Wolałbym już jechać, by nie męczyć koni czekaniem. - Muszę zabrać pelisę i czepek; to potrwa tylko chwilę - zapew­ niłam, i wybiegłam z pokoju. Z reguły nie jestem nieśmiała w towarzystwie innych ludzi, ale kiedy wyjeżdżaliśmy z Londynu kierując się na zachód, czułam się zupełnie onieśmielona obecnością Greystone'a. Bynajmniej nie z po­ wodu jego urody, w końcu mój ojciec też był bardzo przystojny, zdążyłam więc przyzwyczaić się do widoku pięknego mężczyzny. Przyczyną było raczej to, że cieszył się opinią bohatera wojennego. W bitwie pod Waterloo był trzykrotnie ranny. A jednak, pomimo odniesionych ran poprowadził atak kawalerii, o którym opowiadano potem przez długie miesiące. Piękny majowy dzień nie sprzyjał jednak rozmyślaniu o wojnie. Kiedy zostawiliśmy już za sobą ruchliwe ulice miasta, minęła również, 28 ZEMSTA tak nietypowa dla mnie, małomówność. Zawsze uważałam, że najlepszym sposobem na zaprzyjaźnienie się z ludźmi jest rozmowa na ich ulubiony temat. Zapytałam więc o powód jego zainteresowania osobą króla Alfreda. - Moja główna posiadłość znajduje się w pobliżu Berkshire Downs, a więc miejsca, gdzie żył Alfred - odparł z prostotą. - Zainteresowa­ łem się nim jeszcze w dzieciństwie. Właściwie to matka zachęciła mnie, bym zaczął kolekcjonować związane z nim przedmioty. Fascynowały ją nasze anglosaskie korzenie. Niewiele wiedziałam na temat króla Alfreda, zadałam mu więc mnóstwo pytań, na które odpowiadał z ochotą. Cudownie było jechać w wiosennym słońcu z dala od Londynu, więc łamiąc zasady przyzwoitości zdjęłam czepek, by poczuć na twarzy ciepło słonecz­ nych promieni. Po obu stronach drogi rozciągały się pola ze zbożem; podziwiałam falujące na wietrze łany zielonej pszenicy. Trawa przy drodze usiana była barwnymi kępami kwitnącej koniczyny, niebies­ kimi przetacznikami i żółtymi pierwiosnkami. Cieszyłam się, że udało mi się przekonać Greystone'a, by zabrał mnie ze sobą. Kiedy wyczerpaliśmy już temat króla Alfreda, spytałam, jak Francja podnosi się ze zniszczeń wojennych. Kiedy opowiadał, wdychałam świeże powietrze, obserwowałam, jak jego włosy błyszczą w pełnym słońcu, i zupełnie zapomniałam o wuju. - Nadszedł czas, panno Fitzgerald, aby powiedziała mi pani coś o sobie - powiedział. - Słyszałem z różnych źródeł, że pani ojciec był wybitnym znawcą koni. Czy to prawda? Ucieszyłam się, że mam sposobność opowiedzieć mu o ojcu. Greystone był wspaniałym słuchaczem. Usta mi się nie zamykały nawet, gdy zatrzymaliśmy się w przydrożnej gospodzie, by dać odpocząć koniom, i potem, kiedy zasiedliśmy do obiadu. Posilając się wędlinami i serem zupełnie niespodziewanie zaczęłam opowiadać mu o śmierci ojca. - To, co powiedział przed śmiercią, było bardzo dziwne: „Nie myślałem, iż on podejrzewał, że ja wiem". Ciągle o tym myślę, hrabio, ale nie widzę w tym żadnego sensu. Kogo mógł mieć na myśli? - Zapewne był już myślami bardzo daleko - powiedział łagodnym głosem Greystone. - Widziałem wielu ludzi, którzy majaczyli przed śmiercią, panno Fitzgerald. 29

JOAN WOLF Byłam pewna, że ojciec nie majaczył, ale nie chciałam już tego roztrząsać. Nie wiem, co mnie podkusiło, by mu o tym opowiedzieć. Do tej pory z nikim na ten temat nie rozmawiałam. Po posiłku znów wyruszyliśmy w drogę, kierując się na południe do Hampshire. Do celu podróży pozostała nam niespełna godzina jazdy. Bez przeszkód posuwaliśmy się naprzód po odludnej wiejskiej drodze, choć określenie „ścieżka" bardziej by do niej pasowało, kiedy bryczka nagle zachwiała się i przechyliła na bok. Na szczęście nic mi się nie stało, choć spadłam z siedzenia. Wylądowałam w przydrożnym rowie, płosząc lisa; spał tam spokojnie zwinięty w kłębek. Lis czmychnął, a ja jeszcze przez chwilę leżałam bez ruchu, próbując złapać oddech. Potem wstałam powoli. Spadałam z konia już tyle razy, że wiedziałam jak upaść, by nie zrobić sobie krzywdy. Oprócz kilku siniaków nie odniosłam większych obrażeń. Kiedy otrzepywałam z kurzu moją nową niebieską pelisę, usłyszałam wołanie Greystone'a. - Nic mi się nie stało - uspokoiłam go. Mój słomiany czepek był zupełnie zniszczony, zostawiłam więc go w rowie i podnosząc do góry spódnicę zaczęłam się wdrapywać po stromym zboczu. Greystone stanął na krawędzi rowu, kiedy byłam już w połowie drogi i pochylił się, by mi pomóc. Podałam mu dłoń, a on bez wysiłku wyciągnął mnie z rowu. - Czy na pewno nic się pani nie stało, panno Fitzgerald? - zapytał ponownie, widząc moje podarte i brudne ubranie. - Czuję się dobrze. - Odgarnęłam włosy, które opadły mi na twarz. - Co się stało? - Koło odpadło - wyjaśnił zwięźle. - Skoro nic pani nie jest, to wyprzęgnę konie. Strasznie się zaplątały. Udało mu się utrzymać konie, by nie uciekły, choć parskały, wierzgały kopytami i rzucały się na wszystkie strony. Pośpieszyłam mu z pomocą. Założył im skórzane uździenice, a ja zaproponowałam, że przytrzymam konie, kiedy będzie naprawiał koło. - Zdoła je pani utrzymać? - zapytał z powątpiewaniem. - Tak - zapewniłam. I nie czekając na jego odpowiedź, zaprowadziłam je na pobocze, gdzie rosła trawa. Konie natychmiast pochyliły łby i zaczęły ją skubać. 30 ZEMSTA Po lewej stronie drogi było pole pszenicy, po prawej natomiast rozpościerało się pastwisko, na którym pasło się stado krów. Tu i owdzie przemykały motyle, a z koniczyny dolatywało brzęczenie pizczół. Nigdzie nie było śladu ludzkiej istoty. Po dziesięciu minutach pojawił się Greystone. Był bez palta, w białej koszuli z podwiniętymi rękawami. Na jego prawym przed­ ramieniu dostrzegłam długą, jasną bliznę. Miał szerokie bary, a czoło mokre od potu. - Oś jest złamana - poinformował mnie. - Ojej! - zmartwiłam się. Spojrzałam na rozpościerający się wokół nas spokojny, wiejski krajobraz. W kępie pobliskiego głogu mignął biały ogon królika. Nikogo dotąd nie spotkaliśmy na tej drodze. - Nie może pan tego naprawić? - spytałam z nadzieją w głosie. - Tego się nie da naprawiać - wyjaśnił. - Potrzebna jest nowa oś. - Miał bardzo ponurą minę. - W takim razie - powiedziałam wesoło - musimy pójść do najbliższej wioski i sprowadzić kowala, by wymienił nam oś. - Według mojej mapy najbliższa wieś znajduje się osiem mil stąd. Spojrzałam na konie, które skubały trawę tak łapczywie, jakby nie były karmione od tygodnia. Przy uchu zabrzęczała mi pszczoła, więc odpędziłam ją ruchem ręki. - Może moglibyśmy pojechać konno? - zaproponowałam. - O ile wiem nikt jeszcze na nich nie jeździł. Uważam, że nie powinniśmy ryzykować, zważywszy, że nie mamy ani siodeł ani uzdy - odpowiedział. - Chyba ma pan rację - zgodziłam się z nim, zagryzając wargę. Ogarnął wzrokiem sielankowy krajobraz wokół nas. - Nie mogę zostawić tu pani samej, panno Fitzgerald. - Stopy mam zdrowe, hrabio - zauważyłam cierpko. Jego ponura mina zaczynała mnie denerwować. - Możemy razem poprowadzić konie. Przeczesał dłonią potargane włosy i badawczo spojrzał w niebo. Bez słowa podałam mu jedną z uprzęży. Wziął ją i w milczeniu ruszyliśmy przed siebie. Dopiero po dwóch godzinach ujrzeliśmy pierwsze zabudowania 31 d.

JOAN WOLF wioski. Po prawej stronie ukazał się mały, przysadzisty kościółek bez wieży, z niewielkim, ogrodzonym dziedzińcem. Obok, spoza sadu i bujnych zarośli, sterczały ku niebu dwa kominy. - Kościół i plebania - wymamrotał Greystone. - W pobliżu musi być wioska. Bardzo na to liczyłam, ponieważ buty, które miałam na sobie, choć bardzo modne, nie były zbyt wygodne. Na pewno nie włożyła­ bym ich, gdybym wiedziała, że będę musiała przejść osiem mil. Kilka minut później znaleźliśmy się w wiosce o nazwie Luster. Po krótkich oględzinach okazało się, że jest tu tylko jedna gospoda, Lusters Arms, złożona z jadalni i małej sypialni na piętrze. Właś­ cicielka siedziała przed wejściem, patrząc w zamyśleniu na krzak róż. Przyprowadziła męża, a ten poinformował nas, że jedyny kowal w tej wiosce pojechał podkuć konie w jakiejś dziurze zwanej Farmą Blackwella. - Najpierw musimy znaleźć stajnię dla koni - powiedziałam do Greystone'a. Posłał mi pierwsze, od czasu wypadku pełne uznania spojrzenie. Karczmarz pośpiesznie zaproponował, żebyśmy na noc umieścili konie w jego stajni, po czym poinformował nas, że mieliśmy szczęście, bo jedyny pokój w gospodzie jest wolny. - Możecie zatrzymać się tu na noc - zaproponował. - Żona da wam czystą pościel i przygotuje porządną kolację. A rano kowal naprawi oś. Dopiero wtedy zdałam sobie sprawę, w jakich znaleźliśmy się tarapatach. Pośpiesznie spojrzałam na Greystone'a. Właśnie obdarzał karczmarza zabójczym uśmiechem. Nie chciałam na to patrzeć. - Nazywam się Greystone - usłyszałam jego słowa - a to moja siostra. Doceniamy państwa gościnność, ale czy nie dałoby się jakoś naprawić tej osi jeszcze dzisiaj? - Kowal ma zostać u Blackwella na noc - brzmiała odpowiedź. Niewiarygodne, ale uśmiech Greystone'a stał się jeszcze bardziej przymilny. - Dobrze mu zapłacę za naprawę - oświadczył. Karczmarz był wyraźnie poruszony, ale nie wiedział, jak może pomóc. 32 ZEMSTA Kowal jest już na pewno zbyt pijany, żeby cokolwiek zrobić wyznał szczerze. - Blackwell robi wspaniałe piwo. - Rozumiem - odparł mój towarzysz. Koń Greystone'a wybrał akurat ten moment, by węszyć w jego kieszeni w poszukiwaniu przysmaków. Hrabia odepchnął go de­ likatnie. - Może ja zatrzymam się u państwa, a moja siostra przenocuje pastora i jego żony. - Pastor jest wdowcem. - Brzmiała odpowiedź. - Nie wypada, by młoda dama spędziła tam noc. Greystone spojrzał na mnie ze smutkiem. - Wygląda na to, że nie mamy wyboru, Kate. - Na pewno znajdzie się we wsi ktoś, kto będzie umiał naprawić ś - powiedziałam do karczmarza. - Niestety, nikogo takiego nie ma - odparł pogodnie. - A niech to! - wymamrotałam pod nosem. Greystone wziął z moich rąk lejce. - Idź z gospodynią na górę, Kate - polecił. - Na pewno jesteś bolała po upadku i chcesz się umyć. Ja zajmę się końmi. - Och, Jem to załatwi, panie Greystone - wesoło zapewnił gospodarz. Wszyscy zaczęli rozglądać się za Jemem. Karczmarz zawołał go, i po chwili we frontowych drzwiach gospody pojawił się chudy hłopak. Na rozkaz gospodarza odprowadził konie. - Jeżeli bar w jadalni jest jeszcze czynny, to chętnie napiłbym się iwa - rzekł Greystone. W jego głosie słychać było pragnienie. Mężczyźni udali się do baru, a gospodyni poprowadziła mnie po zniszczonych drewnianych schodach na górę do sypialni. Był to mały pokój, o niskim suficie i popękanych ścianach, w którym stało tylko jedno łóżko. - A niech to! - wymamrotałam ponownie. - Przyniosę panience trochę wody - zaofiarowała się gospodyni. - Pewnie będzie panienka chciała się umyć. Kiedy zerknęłam w małe lusterko przybite nad czystą, ale wy- zczerbioną umywalnią, zrozumiałam, dlaczego wszyscy nalegali, 33

JOAN WOLF bym się umyła. Moja twarz była niesamowicie brudna. Prawe ramię zesztywniało mi podczas długiego marszu, a kiedy obejrzałam je dokładnie, okazało się, że zrobił się tam paskudny siniak. Doprowadziłam się trochę do porządku i zeszłam na dół do jadalni. Kolacja nie była taka zła jak się obawiałam. Greystone naj­ widoczniej pogodził się z tym, co było nieuniknione, i kiedy siadałam obok niego przy zniszczonym drewnianym stoliku w kącie sali, przywitał mnie smutnym uśmiechem. - Obawiam się, Kate, że nie jest to luksus, do jakiego jesteś przyzwyczajona - powiedział. W rzeczywistości nieraz już jadałam posiłki w podobnych miejs­ cach, ale zachowałam to dla siebie. Podniosłam serwetkę i rzuciłam mu nerwowe spojrzenie. Doskonale zdawałam sobie sprawę, że jestem zdana na jego towarzystwo. - A pan, hrabio, czy zamierza pan nocować u pastora? - spytałam wprost. - Pamiętaj, by zwracać się do mnie po imieniu - upomniał mnie z łagodnym uśmiechem, jakim obdarza się przestraszone dzieci. - W końcu jestem twoim bratem. Przytaknęłam, trochę rozbrojona, ale jeszcze nie do końca pewna, co Greystone zamierza. - Nie chcę zostawiać cię tu samej, Kate. Gospodarz to chyba porządny człowiek, ale... - zmarszczył brwi. Zagryzłam wargi. - A poza tym, ja naprawdę mam siostrę - zwierzył się. W jego oczach błąkał się figlarny uśmiech. - Możesz na mnie polegać. Będę się zachowywał jak należy - zapewnił uroczyście. Każdego mógł oczarować swoim wdziękiem, jeżeli tylko mu na tym zależało. Poczułam, że ja też odpowiadam mu nieśmiałym uśmiechem. Tego wieczora zagrałam swoją rolę perfekcyjne. Udało mi się, ponieważ nawet nie podejrzewałam, że i tak nie uratuje to ani mnie, ani Adriana przed konsekwencjami podłej intrygi mojego wuja. 3 Możesz spać na podłodze - oznajmiłam, gdy znaleźliśmy się w małej sypialni na poddaszu. - Byłeś żołnierzem, więc na pewno jesteś przyzwyczajony do spania na ziemi. Adrian uniósł brwi. Był wyraźnie rozbawiony. - Byłem oficerem, Kate, a oficer nie sypia na ziemi - wyjaśnił. Moja twarz musiała wyrażać niedowierzanie, bo się roześmiał. - Pozwól mi przynajmniej wziąć jedną poduszkę - poprosił. - Czy są czyste? Przyjrzałam się im z bliska, a potem podniosłam do nosa i pową­ chałam. Przez lata spędzone w różnych hotelach nauczyłam się, że zapach jest dobrym wskaźnikiem czystości. - Jest czysta. - Sama byłam lekko zdziwiona. - Możesz też wziąć koc - dodałam wspaniałomyślnie. Wzięłam koc i poduszkę, by zrobić mu posłanie. Kiedy się odwróci­ łam, okazało się, że stoi tuż za mną. Nagle zdałam sobie sprawę, jaka jestem przy nim drobna. Musiałam zadrzeć głowę, by móc spojrzeć mu w twarz. Jego ciemne, nieprzeniknione oczy patrzyły wprost na mnie. - Dobranoc, Kate - powiedział ciepło. Zdjęłam buty, ustawiłam je starannie przy łóżku i w ubraniu położyłam się spać. Zapadła cisza. Nie zamknęliśmy na noc okiennic. Światło księżyca padało przez szparę w oknie na wyblakłą, po­ zszywaną z kawałków pierzynę w nogach łóżka. Nie mogłam zasnąć, leżałam więc spięta i wsłuchiwałam się w jego równy oddech. iObawiałam się, że nie uda mi się zasnąć. 35

JOAN WOLF Ze snu wyrwał mnie odgłos ciężkich kroków na drewnianych schodach. Usiadłam przerażona na łóżku i zobaczyłam przed sobą szerokie plecy, okryte białą satyną. To Adrian czuwał już pomiędzy drzwiami a moim łóżkiem. Najwidoczniej zbudził go hałas. Ktoś próbował wyważyć drzwi do sypialni. Za trzecim razem zamek puścił, drzwi otworzyły się na oścież i ukazał się w nich mój wuj. W blasku księżyca, wpadającym do pokoju przez odsłonięte okno, widać było wyraźnie jego twarz. - Greystone - powiedział z zadowoleniem, po czym dodał łagod­ nie: - Co tu robisz z moją siostrzenicą? Zza pleców wuja ukazała się przerażona twarz jakiegoś mężczyzny. - A niech to - powiedział obcy głos. - Wygląda na to, że nie zdążyliśmy na czas, Charlwood. Adrian odsunął się ode mnie. Stał teraz przy oknie, a ja boleśnie odczułam brak bezpieczeństwa, które dawała mi jego bliskość. Jeszcze nie rozumiałam, co się właściwie stało. - Wejdźcie, panowie - powiedział Adrian. Głos miał opanowany, ale wyczułam złość skrywaną pod tą maską spokoju. On oczywiście doskonale wszystko rozumiał. - Jeżeli nie zachowasz się w stosunku do mojej siostrzenicy jak prawdziwy dżentelmen to cię zniszczę - zagroził mu wuj. Twoje nazwisko będzie na ustach całego Londynu. Wtedy zrozumiałam, co oznaczała obecność wuja w tym miejscu. Dech mi zaparło w piersiach i zaczęłam się dławić tak gwałtownie, że wszyscy musieli to słyszeć; nikt jednak nie zwracał na mnie uwagi. Adrian milczał. Patrzyłam to na niego, to na wuja. Charlwood uśmiechał się, ale w jego spojrzeniu było coś dziwnego. Poczułam ten dobrze mi znany skurcz w żołądku. - Jak udało ci się nadpiłować oś w moim powozie? - spytał w końcu Adrian. W jego głosie słychać było jedynie lekką ciekawość, jakby ta cała sprawa nie dotyczyła go osobiście. - Nadpiłować oś? - powtórzyłam jak echo. - Dobry Boże, czy sugerujesz, że to nie był wypadek...? - Głos odmówił mi posłuszeń­ stwa. Nikt jednak nadal nie zwracał na mnie najmniejszej uwagi. - Ożenisz się z nią, Greystone - zawyrokował wuj. - Mam świadka; zezna pod przysięgą, że nakryłem was w jednej sypialni. 36 ZEMSTA (liekawe, jak będzie wyglądał taki wielki bohater jak ty, gdy wszystko MC wyda? - Jego głos był...mściwy. Adrian oparł się plecami o ścianę przy oknie i przyglądał mi się, jakbym była ciekawym okazem owada. - Dobrze to zagrałaś - przyznał. - Podejrzewałem coś, gdy oś puściła, ale zachowywałaś się tak naturalnie, że uwierzyłem, iż był to wypadek. Spojrzałam na wuja. - Czy to nie był wypadek, wuju? - spytałam ostro. - Niebożątko. To on ci powiedział, że oś jest złamana, nieprawdaż? To był tylko pretekst, Kate, żeby cię tu zaciągnąć. - Oczy wuja pałały satysfakcją. Wiedziałam, że kłamie. - Nic między nami nie zaszło - zapewniłam. Patrzyłam to na wuja, to na jego towarzysza. Miałam wrażenie, że ich obecność wypełnia cały pokój; aż trudno było oddychać. - Przecież jesteśmy kompletnie ubrani - argumentowałam. - To nie ma znaczenia - odparł nieznajomy. - Została panienka zhańbiona. - Wayne ma rację, moja droga - poparł go wuj. - Jesteś zhańbiona. - Słowa skierowane były do mnie, ale oczy wuja patrzyły na Adriana. - Nikt nie musi o tym wiedzieć - zaprotestowałam. - Ale wszyscy się dowiedzą. Już my tego dopilnujemy. Powiódł wzrokiem po małym, zniszczonym pokoju i rozesłanym łóżku, po czym znów spojrzał na Adriana. - Słyszałem pogłoski, Greystone, że marzy ci się kariera polityka. Jeżeli tak jest w istocie, to nie zachowałeś się dziś mądrze. Co więcej, mój chłopcze - najwyraźniej rozkoszował się własnymi słowami - właśnie wpakowałeś się w niemałe kłopoty. Masz dwa wyjścia z tej sytuacji: albo się z nią ożenisz, co oznacza, że weźmiesz sobie za żonę bachora jakiegoś irlandzkiego handlarza końmi; albo odmówisz poślubienia jej, a wtedy ja opowiem całemu Londynowi o wydarzeniach tej nocy. To zamknie ci na zawsze drogę do politycznej kariery, mam rację? Charlwood uśmiechał się triumfująco. Twarz Adriana była blada i jakby skamieniała. - A jeżeli ja się nie zgodzę wyjść za niego? - spytałam krnąbrnie. 37

JOAN WOLF Jego oczy w kolorze morskiej zieleni patrzyły teraz na mnie. - Zrobisz to, co ci każę - rzekł miękko. Nagle zrobiło mi się bardzo zimno. Dotąd nikt jeszcze tak mnie nie przestraszył. Tylko wuj potrafił to sprawić. Nawet później, gdy stałam osaczona, a lufa była wycelowana prosto w moje serce, nie bałam się tak bardzo jak w tym pokoju na poddaszu. Teraz już rozumiem, że strach przed Charlwoodem miał podłoże seksualne; wtedy wiedziałam tylko, że jestem przerażona, więc nic nie od­ powiedziałam. Muszę od niego uciec, żeby nie miał nade mną władzy, utwier­ dziłam się w przekonaniu. - Oczywiście ożenię się z nią. - Głos Adriana był pełen rezygnacji. Charlwood zaśmiał się głośno. Na dźwięk tego śmiechu wstrząsnął mną dreszcz, i wtedy zrozumiałam, że nie będę miała odwagi mu się sprzeciwić. Mężczyźni udali się na dół do jadalni, zostawiając mnie samą. Weszłam do łóżka, skuliłam się pod kołdrą i próbowałam nie myśleć o tych strasznych rzeczach, które miały nastąpić. Rano gospodyni przyniosła mi do pokoju herbatę i śniadanie. Wypiłam herbatę, ale nie mogłam nic przełknąć. Koło południa przyszedł wuj. Oznajmił, że sporządził już odpowiedni dokument i że mój ślub z Adrianem odbędzie się natychmiast. Zdjęłam sukienkę, w której spałam, bo była cała pomięta, i włożyłam tę, którą zabrałam na wizytę u rzekomych przyjaciół Charlwooda. Zeszłam na dół jak lunatyczka. Ceremonia odbyła się w jadalni, z której gospodarz wyprosił miejscowych gości. Było to bardzo rozważne posunięcie z jego strony. W pomieszczeniu śmierdziało piwem, nawozem i błotem naniesionym przez tutejszych farmerów. W takim miejscu brał ślub hrabia Greystone. Nie mogłam na niego spojrzeć, tak bardzo było mi wstyd. Kiedy przyszła moja kolej, wyszeptałam „tak" i spuściłam głowę. Potem wyszliśmy na dwór. Byłam zaskoczona, że dzień jest piękny i słoneczny. Wuj jeszcze przez chwilę rozmawiał z pastorem. 38 ZEMSTA lego przyjaciel, pan Wayne, wyglądał na zmęczonego; twarz Adriana natomiast była pozbawiona wyrazu. Przed gospodą czekał na nas powóz Charlwooda. Oś została już najwidoczniej naprawiona, bo konie były zaprzężone i gotowe do drogi. Stałam przed gospodą i czułam się jak nikomu niepotrzebny pakunek. - Wsiądź do powozu, Kate - rozkazał mi Adrian. Spojrzałam na niego nerwowo. Jego szare oczy pociemniały i były zimne jak morskie otchłanie. - Zabieram cię do mojego majątku w Lambourn - oznajmił chłodno. Ruszyłam do powozu, ale podskoczyłam nagle, bo poczułam na swoim ramieniu rękę wuja. - Pozwoli pani, że pomogę, lady Greystone - zaproponował wuj z prawdziwą satysfakcją. - Trzymaj się od niej z daleka, Charlwood - zagroził mu Adrian. Silne dłonie ujęły mnie w pasie i usadowiły w powozie tak sprawnie, jakbym nic nie ważyła. Po chwili Adrian siedział już obok mnie. Wyjechaliśmy z Luster w takim pośpiechu, jakby Greystone nie mógł się już doczekać, by opuścić to miejsce na zawsze. To była ponura podróż, w czasie której wypowiedziałam tylko trzy słowa: „Tak mi przykro". Posłał mi pogardliwe spojrzenie, ale nie miałam do niego o to żalu. Dwa razy zatrzymaliśmy się, by coś zjeść i dać odpocząć koniom. Nie mogłam nic przełknąć. Gdybym była typem mazgaja, już dawno wypłakałabym sobie oczy. Ale jak już powiedziałam, płacz nie był w moim stylu; kiedy więc skręciliśmy w długą, wysadzoną bukami drogę prowadzącą do Lambourn, jednej z wielu posiadłości Grey­ stone^, miałam suche oczy i dumnie uniesioną głowę. W dniu mojego przyjazdu niewiele wokół siebie widziałam. Później jednak poznałam Lambourn bardzo dobrze i szczerze je pokochałam, dlatego opowiem teraz jak wyglądało. Bardzo stary dom, wydawał się trochę za mały jak na siedzibę hrabiego, ale usiana pagórkami i smagana wiatrem nizina Birkshire 39

JOAN WOLF Downs, była przepiękna. Wokół rozciągały się podmokłe tereny porosłe darnią, a dwór idealnie pasował do tej scenerii. Pokoje wyglądały jakby nie były odnawiane od stu lat. Ale bardzo podobały mi się te spokojne, spłowiałe kolory; każdy pokój emanował ciepłem pastelowych odcieni kości słoniowej, purpury, różu i błękitu, przetykanych złotem. Greystone dzierżawił większość terenów okolicznym farmerom. Na bujnych, torfowych łąkach wypasali konie, krowy, a nawet owce, a na wapiennej ziemi uprawiali jęczmień, pszenicę i owies. Dworem zajmowało się kilku zatrudnionych na stałe służących, a dwóch stajennych dbało o kilka koni, które Greystone trzymał w swoich stajniach. O tym wszystkim dowiedziałam się oczywiście dopiero później. W dniu mojego przyjazdu zauważyłam jedynie, że ściany domu, choć spłowiałe od starości, miały piękny odcień srebrzystej szarości, a służba nie była w stanie ukryć zdumienia, gdy Greystone przedstawił mnie jako swoją małżonkę. Gospodyni, pani Noakes, zaprowadziła mnie do mojego pokoju. Wydawał mi się bardzo duży i piękny. Dopiero później, kiedy przyzwyczaiłam się do tutejszych standardów, zrozumiałam, że był mały i zaniedbany. - Skoro nie przywiozła pani ze sobą służącej, przyślę Nancy, by pomogła się pani przebrać, milady - powiedziała. - Nie mam własnej służącej i jestem przyzwyczajona sama dawać sobie radę - wyjaśniłam. - Proszę nie kłopotać Nancy, pani Noakes. - Ależ to żaden kłopot. - Patrzyła na mnie zdumiona. Nancy przyszła więc, ale zaraz ją odesłałam. Kiedy zostałam wreszcie sama, rozejrzałam się po pokoju, podziwiając wygodne perkalowe meble i spłowiały dywan. Szukałam drzwi prowadzących do przyległej sypialni. O ile było mi wiadomo, obok pokoi małżonków z arystokratycznych rodów powinna się znajdować wspólna sypialnia. Nie znalazłam jej jednak. Kamień spadł mi z serca, kiedy sobie uświadomiłam, że Adrian nie umieścił mnie w takim apartamencie. Gdy podeszłam do okna, moim oczom ukazała się rozległa nizina Berkshire Downs. We wnęce okiennej stała ława. Usiadłam więc, podkuliłam nogi, i syciłam się kojącym widokiem łagodnych wzgórz i pofalowanych łąk. Zrobiło mi się lżej na sercu. 40 ZEMSTA Zdawałam sobie sprawę, że źle postąpiłam. Męczyło mnie poi l.\U le winy i wstydu. Ale przynajmniej uwolniłam się od lego RtruznegO, przyprawiającego o mdłości strachu, doświadczanego w obecności wii|a. Z dwojga złego wolałam wstyd niż strach. Tak się przynajmniej Wbowałam pocieszyć, po czym poszłam umyć twarz w ciepłej Wodzie, którą przyniosła pani Noakes. Greystone i ja siedzieliśmy w pięknej jadalni o zdobionych ścianach Na podłodze leżał perski dywan. Jedliśmy obiad i staraliśmy się rozmawiać. Na jego twarzy przez cały czas malowała się chłodna uprzejmość. W swojej naiwności zaczęłam już się łudzić, że być może to, co zrobiłam, nie było takie straszne. Urok tego miejsca sprawiał, że czułam się bezpieczna. Była prawie dziesiąta, kiedy skończyliśmy jeść. - Idź na górę. Wypiję jeszcze kieliszek porto i przyjdę do ciebie - powiedział Greystone. Poczułam skurcz w żołądku. Wybałuszyłam na niego oczy. Widząc moją reakcję uniósł pytająco brwi. - T-tak, milordzie - wymamrotałam i uciekłam. Pani Noakes jeszcze raz zaoferowała mi pomoc Nancy, a ja ponownie odmówiłam. Poczekałam, aż pójdzie, by wymknąć się ze swojego pokoju i obejrzeć inne sypialnie znajdujące się na piętrze. To, co odkryłam, bynajmniej mnie nie uspokoiło. Nie umieszczono mnie w apartamencie małżeńskim, ponieważ takiego w ogóle tu nie było. Mój pokój był największy w tej części budynku. Serce we mnie zamarło, gdy sobie uświadomiłam, że to musi być sypialnia Grey­ stone^. W pokoiku przylegającym do mojej sypialni znalazłam jego grzebienie porozkładane na komodzie, nie miałam więc wątpliwości, że jest to garderoba. Wszystko wskazywało na to, że Adrian zamierzał spędzić tę noc ze mną, na perkalowej kanapie w mojej sypialni. Przecież poślubiłaś tego mężczyznę. Czego się więc spodziewałaś? - pomyślałam, kiedy znowu znalazłam się w mojej sypialni. Stałam na środku i patrzyłam na szerokie, wygodne łóżko. Prawda jest jednak taka, że wcześniej wcale nie myślałam o przy­ szłości. Kiedy ciągle się gdzieś gna, nie ma czasu na myślenie o tym, 41

JOAN WOLF od czego się właściwie ucieka. Właśnie kontemplowałam w myślach tę refleksję, gdy usłyszałam, że ktoś naciska klamkę. Odwróciwszy się, zobaczyłam jak otwierają się ciężkie, dębowe drzwi i do mojej sypialni wchodzi Adrian. Na jego twarzy nie było już tej uprzejmej maski, którą przybierał w obecności służby. Najwyraźniej był wściekły. Poczułam skurcz w żołądku, ale wyprostowałam się dumnie i uniosłam głowę, przygotowując się na to, co miało nastąpić. Podszedł do mnie. Boże, jaki był potężny! Miałam ochotę rzucić mu się do stóp, błagać o litość i wykrzyczeć, że tak jak on stałam się ofiarą intrygi wuja. Niestety, nie mogłam wydusić z siebie słowa. W gruncie rzeczy nie byłoby to prawdą. Ja nie miałam nic do stracenia zawierając ten związek, podczas gdy on tracił wszystko. Patrzył na mnie z góry; twarz miał zaciętą, a oczy przymrużone. Poczułam jeszcze większy skurcz w żołądku. Nie było to jednak to samo uczucie, którego doświadczałam w obecności wuja. Uświado­ miłam sobie, że Adrian nie przerażał mnie tak jak Charlwood. Ta myśl dodała mi odwagi. - Już mówiłam, milordzie, że jest mi przykro z powodu tego, co się stało. Zrobię wszystko, czego ode mnie zażądasz - powiedziałam. - Czyżby? - Jego oczy zerknęły na łóżko za moimi plecami, po czym znów patrzyły na mnie. Serce biło mi jak oszalałe. Już sama myśl, że mam iść do łóżka z tym rozwścieczonym olbrzymem, śmiertelnie mnie przerażała. Ponieważ jednak zawsze dotrzymuję danego słowa, wyprostowałam się i powtórzyłam śmiało: - Tak. - A może jesteś w ciąży? - zapytał, obrzucając mnie od stóp do głów spojrzeniem, które przyprawiło mnie o wypieki. Patrzyłam na niego zupełnie osłupiała. Miał zaciśnięte usta. - Zemsta Charlwooda byłaby wprost idealna, gdyby za jednym zamachem obarczył mnie nie tylko nie chcianą żoną, ale i cudzym potomkiem. Czułam jak krew zaczyna we mnie wrzeć. Oburzyła mnie ta insynuacja. - Nie jestem w ciąży! - wykrzyknęłam. 42 // MSI | Czyżby? Zanim /.orientowałam się, co się dzieje, chwycił UNIK /.I mm i przyciągnął do siebie. Instynktownie próbowałam go odepchnij .iK- |ego ręce były zbyt silne. Następnego dnia miałam siniaki ('Imałam zaprotestować, ale zanim zdążyłam cokolwiek powiedzieć, Umknął mi usta pocałunkiem. Był bardzo brutalny i wściekły. Ko/paczliwie próbowałam go kopnąć. Wtedy podniósł mnie do góry i mocno przycisnął do piersi, nie przestając mnie całować. Trzymał fonie długo, jakbym była lekka jak piórko. Byłam bezbronna i wściek­ ła, ale o dziwo, wcale się nie bałam. Jeszcze raz spróbowałam go kopnąć, ale na próżno. Nagle zaczął mnie całować inaczej. Stał się bardziej delikatny. Jego usta nie przywierały już mocno i choć pochylał się nade mną władczo, wiedziałam, że nie chce zrobić mi krzywdy. Mój opór zaczął słabnąć, poczułam jak cała się rozluźniam i stapiam z nim w jedno. Nie mam pojęcia, jak długo staliśmy w tej pozie. Jak przez sen słyszałam trzask ognia w kominku i cichy szelest liści za oknem. Delikatnie postawił mnie znów na podłodze. Prawą ręką ujął mnie za kark i przytrzymywał delikatnie, przechylając mnie do tyłu. Za­ mknęłam oczy. Wtedy odepchnął mnie tak niespodziewanie, że zachwiałam się i omal nie upadłam. - Nie - powiedział ochryple. Oddychał z trudem, jak po długim biegu. Serce biło mi jak oszalałe, patrzyłam na niego zdumiona. To, co się właśnie między nami stało, zupełnie mnie zaskoczyło. - Nie chcę pogarszać sytuacji konsumując to nieprawdziwe mał­ żeństwo - wycedził. W czasie tej szamotaniny Greystone potargał mi włosy. Spinki podtrzymujące fryzurę poluzowały się, a włosy opadły mi na plecy. Wargi miałam na pewno spuchnięte i sine. Cofnęłam się kilka kroków i odpowiedziałam z godnością, na jaką było mnie stać. - Nie prosiłam się o ten pocałunek, milordzie. Adrian oddychał już normalnie. Zmierzwione włosy opadały mu teraz na czoło. Zapragnęłam nagle sięgnąć ręką i odgarnąć je, ale tego właśnie nie wolno mi było zrobić. Jak dziecko, które opiera się pokusie, skrzyżowałam ręce na piersiach. 43

J()AN Woi.l - Przez jakiś r/as /ustaniesz w Lambourn -oświadczył, ignorując moją uwagę na temtl pocałunku. - Trzeba będzie oficjalnie po­ twierdzić ważność lUUMgO małżeństwa, czego Charlwood z pew­ nością dopilnuje. Nic /musi innie jednak, bym wprowadził cię do towarzystwa i przedstawi! jako swoją żonę. Pomiędzy moim wujem a (ircystonem istniał jakiś długotrwały konflikt i wrogość, ale tera/ nie było czasu na roztrząsanie tej sprawy. Miałam wrażenie, A- (ireystone oczekuje ode mnie od­ powiedzi. - Ależ oczywiście, milordzie - odpowiedziałam uprzejmie. Moja uległość najwyraźniej mu się nie spodobała. - Nie zamierzam zostawać tu na noc - oświadczył. - Pojadę do Greystone Abbey. Greystone Abbey było jego główną posiadłością. Wiedziałam, że znajduje się w pobliżu Newbury, jakieś piętnaście mil stąd. Na dworze było już zupełnie ciemno, ale nie miałam zamiaru przekony­ wać go, by został. - Tak, milordzie - powiedziałam tak samo uprzejmie jak poprzed­ nim razem. Skrzywił się i cofnął. Zanim zdałam sobie sprawę z tego co robię, wykonałam krok w jego stronę. Rozplotłam ręce i stojąc wypros­ towana, patrzyłam mu prosto w oczy. Zdawało się, że chce jeszcze coś powiedzieć, ale odwrócił się i wyszedł bez słowa. Drzwi zamknęły się za nim z trzaskiem. Podeszłam do okna, usiadłam na ławce i zaczęłam dygotać. 4 Tylko trochę chleba i sera, pani Noakes - zgodziłam się przymil­ ne. - Zmarzłam na kość, więc zjem coś, by odtajać. Lubiłam kuchnię w Lambourn. Było tam zawsze tak rozkosznie ciepło i przytulnie; z wielkiego żelaznego pieca dochodziły smakowite zapachy, a w dużym kamiennym kominku palił się ogień. Siedziałam przy zniszczonym drewnianym stole i patrzyłam na gospodynię, która zajmowała się tu również gotowaniem. Odwróciła się w moją stronę i oparła dłonie na szerokich biodrach. - Gdyby miała pani trochę więcej rozumu, milady, nie wy­ chodziłaby pani na dwór w taką pogodę - zbeształa mnie. - Na Boga, przecież pani jest taka chuda, że musi pani marznąć przy zupełnie znośnej pogodzie, a co dopiero przy tym zimnie i deszczu, jakie mamy tu od tygodnia. Posłałam jej jeden z moich przymilnych uśmiechów. - Chciałam tylko na moment zajrzeć do stajni - tłumaczyłam. Pani Noakes podeszła do stołu i ujęła moje dłonie, by sprawdzić temperaturę. Były niesamowicie zimne. Mruknęła coś niezadowolona. Przypominała kwokę. - Nabawi się pani odmrożenia, jeśli nie będzie pani uważać - burknęła. - To dopiero będzie piękny widok: hrabina Greystone z odmrożonymi rękami! - Nawet gdybym miała sine dłonie, i tak by tego nie zobaczył - zauważyłam wesoło, ignorując spojrzenie, które pani Noakes wymieniła ze swoim mężem, głównym lokajem w Lambourn. 45

JOAN WOLF - Pani Noakes ma rację, milady - poparł ją staruszek ochrypłym głosem. - Willie i George zaopiekują się końmi. Nie ma potrzeby, by pani tam chodziła i to w taką pogodę. - Zmarszczył krzaczaste brwi i dodał znacząco: - Zwłaszcza w tej cienkiej pelisie. Westchnęłam. Byli tacy kochani; bardzo ich polubiłam przez te osiem miesięcy, które tu spędziłam. Wiedziałam, że oni też mnie lubią, ale z jakichś powodów uparli się, by mnie traktować jak krnąbrne i niezbyt inteligentne dziecko. Nawet gdy zwracali się do mnie „milady", w ich ustach brzmiało to pieszczotliwie. - Poszłam zobaczyć Elzę - tłumaczyłam cierpliwie. Elza była piękną rasową klaczą. Kiedy Adrian wstąpił do wojska i po raz pierwszy pojechał walczyć przeciwko armii Napoleona, przywiózł ją do Lambourn. Tutejsze łąki były istnym rajem dla koni. Wiedziałam, że od dawna nikt nie dosiadał Elzy, postanowiłam więc zająć się nią. Miała już szesnaście lat, ale jak na ten wiek była bardzo krzepka i zdrowa. Najwyraźniej cieszyła się, że znów może być komuś przydatna. Ubóstwiałam ją. Pani Noakes prychnęła tylko, ale przyniosła mi talerz gorącej zupy, kawałek żółtego sera i bochenek ciepłego jeszcze chleba. Uśmiechnę­ łam się do niej promiennie, uniosłam łyżkę i zanurzyłam ją w zupie. - Przyszła dzisiaj poczta dla pani, milady - powiedziała po chwili pan Noakes. Jej mąż siedział przy stole naprzeciwko mnie, pijąc herbatę. W ciągu dnia wypijał ich chyba kilkanaście. - Poczta? - Byłam zupełnie zaskoczona. - Tak. Jest w bibliotece. Zupa była gorąca, musiałam więc dmuchać na każdą łyżkę, którą brałam do ust. Ponieważ staruszek nie odezwał się, wiedziałam, że list jest od Luizy. Gdyby był z Francji lub Irlandii, pan Noakes na pewno by mi o tym powiedział. Pani Noakes uniosła pokrywkę żelaznego garnka i dokładnie zbadała jego zawartość. Powąchała i pokiwała głową. - Mówiłam to pani już wiele razy, milady, że powinna pani zaprosić swoją kuzynkę do Lambourn. Mogłaby tu trochę pomieszkać z panią. To niedobrze, że taka młoda dziewczyna jest sama przez cały czas - zwróciła się do mnie. 46 ZEMSTA - Już rozmawiałyśmy o tym, pani Noakes - przypomniałam jej, dmuchając na następną łyżkę zupy. - Bardzo bym chciała, by moja kuzynka była tu ze mną, ale nie mogę nadużywać gościnności lorda (ircystone'a. A poza tym - spojrzałam na tych dwoje pełnym uwielbienia wzrokiem - nie jestem sama. Mam przecież was. Zignorowali mój komplement. Nie uważali, by para służących mogła być odpowiednim towarzystwem dla hrabiny. - Jego lordowska mość na pewno nie miałby nic przeciwko temu, by zaprosiła tu pani swoją kuzynkę - zapewnił pan Noakes. - To nie jest wcale takie pewne - zaprotestowałam. - Nie miałby z pewnością również nic przeciwko temu - kon­ tynuował pan Noakes - by kupiła sobie milady ciepłą pelisę z pienię­ dzy, które lord łoży na utrzymanie tego domu. - Nie wezmę grosza od jego lordowskiej mości - oznajmiłam, energicznie potrząsając głową. - Wystarczy, że mieszkam w jego domu i żywię się za jego pieniądze. Spojrzeli na mnie. Z ich poczciwych twarzy wyczytałam, że moje słowa sprawiły im zawód. Oni traktowali mnie jak dziecko, ja zaś zżyłam się z nimi, jakby byli moimi dziadkami. - Nie musicie się tak nade mną użalać. Jestem tu bardzo szczęśliwa - zapewniłam. - To nie jest w porządku - wymamrotała pani Noakes. Odwróciła się i z hałasem postawiła garnek na kuchni. - Jego lordowska mość nie powinien był sprowadzać tu pani tylko po to, by zostawiać panią samą i zachowywać się tak, jakby zupełnie zapomniał o pani istnieniu. - Założę się, że życzyłby sobie, żeby mnie tutaj w ogóle nie było - odparłam szczerze. - Ale nie mam o to do niego żalu. W zaufaniu opowiedziałam im wcześniej o tym, jak doszło do tego małżeństwa. Wiedzieli więc już, dlaczego Greystone tak bezceremo­ nialnie mnie porzucił i obarczył parę staruszków obowiązkiem opiekowania się mną. Chociaż ciągle im tłumaczyłam, że nie mnie należy żałować, uparli się, by odgrywać rolę obrońców uciśnionych. Oczywiście nie od samego początku stali po mojej stronie. Podejrzewali, że Greystone wpakował się w jakieś kłopoty, a kiedy im opowiedziałam, do czego zmusił go mój wuj, byli w stosunku do mnie dosyć chłodni. Trwało to prawie miesiąc. Doskonale rozumia- 47

JOAN WOLF łam, co czuli, więc starałam się nie sprawiać im dodatkowych kłopotów. Dopiero kiedy zachorowałam, ich zachowanie zmieniło się gruntownie. Pewnego dnia wybrałam się po coś do wioski i w drodze powrotnej zasłabłam. Miałam do przejścia trzy mile, a kiedy już dotarłam do Lambourn, nogi mi się trzęsły i byłam zupełnie wycieńczona. Pani Noakes czekała na mnie w drzwiach. - Milady! Gdzie się pani podziewała? Wszędzie pani szukaliśmy! - Poszłam piechotą do wioski. Pamiętam, że wyglądała jakoś dziwnie, jakby osnuta mgłą. - Piechotą? - W jej głosie słychać było przerażenie. - Ale dlaczego? Gdyby milady powiedziała, że wybiera się do wioski, Willie zawiózł by panią powozem. - Nie chciałam sprawiać kłopotu - wyjaśniłam, po czym padłam zemdlona u jej stóp. Posłała po lekarza, a potem czuwała przy mnie przez całą noc, wmuszając we mnie jakieś wstrętne lekarstwo. Byłam półprzytomna, raz czy dwa wydawało mi się nawet, że jest moją matką. W tym czasie zrodziła się między nami silna więź. Kiedy wróciłam do zdrowia, nasze stosunki stały się serdeczniejsze. Nie było to dla mnie zaskoczeniem. Wcześniej widywałam już jak ludzie przywiązywali się do chorych, którymi się opiekowali. Sama tego doświadczyłam, zajmując się chorymi końmi. Skończyłam już zupę i ukroiłam plaster sera. - Co będzie na obiad? - zapytałam panią Noakes, z uznaniem wąchając zapachy wydobywające się z dużego garnka na kuchni. - Duszone jagnię. Jedno z pani ulubionych dań, milady. - Już nie mogę się doczekać! - Ukroiłam kolejny plaster sera, bo po poprzednim nie było już śladu. - Znakomicie pani gotuje, pani Noakes. - Tak jakby milady mogła to należycie ocenić - powiedziała staruszka z dezaprobatą. - Przecież sama mi pani mówiła, że przez całe życie żywiła się pani wyłącznie podłym hotelowym jedzeniem. - Nie zawsze było podłe - zauważyłam. Pani Noakes mruknęła tylko. Cokolwiek bym nie powiedziała, nie byłam w stanie zmienić jej przekonania, że życie, które wiodłam 48 ZEMSTA u boku ojca, było haniebne. Rzuciła jeszcze okiem na garnki na kuchni, po czym usiadła przy stole na swoim stałym miejscu. Czekałam tylko, aż wyda z siebie to charakterystyczne westchnienie. Zawsze wzdychała w ten sposób, gdy siadała, by dać odpocząć nogom. Kiedy i tym razem westchnęła, ledwo udało mi się po­ wstrzymać uśmiech. - Jutro przyjeżdża pan Crawford - oznajmiła. - Cieszę się - odpowiedziałam zgodnie z prawdą. Pan Crawford zarządzał wszystkimi majątkami lorda Greystone'a. Był już w Lambourn dwa razy, by sprawdzić, jak się mają sprawy i zrobił na mnie bardzo pozytywne wrażenie. - Podam obiad w jadalni - oświadczyła pani Noakes. Zrozumiałam aluzję. - Niech się pani nie martwi, pani Noakes. Nie powiem mu, że zwykle jadam posiłki w kuchni. Obiecuję. Zacisnęła usta i pokiwała głową z niezadowoleniem. Bardzo martwił ją fakt, że jadam w towarzystwie służących. Doskonale wiedziała, że czułabym się bardzo samotna siedząc sama w jadalni. Ale świadomość, że hrabina Greystone spożywa posiłki w kuchni, nie dawała jej spokoju. Uważałam, że przykładała do tego ceremoniału zbyt dużą wagę, ale prawdę mówiąc, cóż ja mogłam wiedzieć o stylu życia hrabiny. Nigdy nie powiedziałam jej, że z Willie'em i George'em grywaliś­ my w karty w stróżówce przy stajni. Chyba osłupiałaby ze zdziwienia. - Włożę tę niebieską suknię dla pana Crawforda i postaram się zachowywać jak przystało na prawdziwą damę - obiecałam pani Noakes. - Pani jest prawdziwą damą - żarliwie zapewniła gospodyni. Uśmiechnęłam się do niej najpiękniej jak umiałam. - Nie jest pani obiektywna, ponieważ mnie pani lubi. - Wstałam od stołu. - Dziękuję za zupę i ser. Udałam się do biblioteki po list, który pan Noakes zostawił tam dla mnie. Leżał obok zegara na kominku. Otworzyłam go natychmiast i przeczytałam. Kiedy skończyłam, złożyłam go starannie, bojąc się przyznać przed samą sobą, że czułam się zraniona i rozczarowana. Biedaczka, pomyślałam. Dzieci jej brata zachorowały nagle na 49

JOAN WOLF świnkę. Luiza musiała się nimi opiekować. List pełen był narzekań na ten temat. Nie zawierał natomiast wiadomości, na które czekałam. Luiza pisała: Nie dostałam żadnych wieści od mężczyzny o nazwisku Paddy O'Grady. Tak jak mnie prosiłaś, napisałam do ochmistrzyni w Charl- wood Court, ale tam też nikt o Ciebie nie pytał, Kate. Zagryzłam wargi i wpatrywałam się w płonący w kominku ogień. Przez całą zimę myślałam o tym, jak dziwna była śmierć mojego ojca. Bardzo chciałam porozmawiać o tym z Paddym. Muszę go odnaleźć, postanowiłam. Następnego ranka udałam się do stajni wcześniej niż zazwyczaj, by nacieszyć się Elzą przed wizytą pana Crawforda. Potem włożyłam niebieską suknię i czekałam na gościa w salonie. Myślę, że powinnam wyjaśnić w tym momencie, iż zawartość mojej szafy była powodem kłótni z panią Noakes. Kiedy wyszłam za mąż, kuzynka Luiza przysłała wszystkie moje rzeczy do Lambourn, ale ja odesłałam z powrotem te, za które zapłacił mój wuj. Wolałam chodzić w łachmanach! Gdybyście posłuchali państwa Noakes, moglibyście sobie pomyśleć, że w istocie wyglądałam jak nędzarka. Ale to nie byłaby prawda. Moje ubrania były w zupełnie przyzwoitym stanie. Być może wyszły już trochę z mody, ale na pewno nie przypominały łachmanów. Szczególnie lubiłam tę niebieską suknię, którą tata kupił mi na osiemnaste urodziny. Wydał na nią połowę sumy, otrzymanej za piękną młodą klacz. - Jest prawie tego samego koloru, co twoje oczy, Kate - powiedział wtedy z tym swoim czarującym uśmiechem. - Pasuje idealnie. Trudno znaleźć rzeczy w tak żywym odcieniu błękitu. Przypomniałam sobie te słowa, wkładając suknię. Uśmiechnęłam się. Wspomnienia związane z ojcem nie były już teraz takie bolesne. Chyba jednak jest trochę prawdy w porzekadle, że czas leczy wszystkie rany. Kiedy włożyłam tę suknię na pierwsze spotkanie z Crawfordem, byłam tak chuda, że wisiała na mnie jak na kołku. Tym razem 50 ZEMSTA pasowała doskonale, co, jak mniemam, było skutkiem kulinarnych talentów pani Noakes. Siedziałam w salonie na jednym z ozdobionych haftami krzeseł, kiedy pojawił się pan Noakes, by zapowiedzieć przybycie gościa. Po chwili wszedł pan Crawford. Był to młody Szkot, który bardzo poważnie traktował swoją posadę. Po śmierci ojca Adrian odprawił dawnego rządcę na emeryturę i zatrudnił Crawforda. Jego po­ chodzenie było bez zarzutu. Miał jeszcze sześcioro rodzeństwa, był więc bardzo wdzięczny Adrianowi za tę posadę i kiedy się do niego zwracał, przybierał taki ton, jakby rozmawiał z Me­ sjaszem. - Biedaku! - powiedziałam na widok jego skulonej z zimna postaci. - Proszę iść na górę. W pokoju pali się w kominku, a Robert przyniesie zaraz gorącą herbatę. Uśmiechnął się do mnie z wdzięcznością, wymamrotał kilka słów na temat mojej łaskawości, po czym poszedł schodami na górę do pokoju, który zajmował na czas swoich wizyt. Kiedy po godzinie wrócił do salonu, wyglądał już lepiej. Udaliśmy się do jadalni na obiad. Pan Noakes i Robert przynieśli przepyszne danie z kurczaka w sosie winnym, które przyrządziła pani Noakes. Robert przychodził każdego dnia pomagać panu Noakes w różnych pracach domowych, ale na stałe mieszkał z babcią-staruszką w jednym z domów na terenie majątku. Drugą dochodzącą służącą była Nancy. Przychodziła tu codziennie ze swoim ojcem, który pomagał w ogrodzie. - Rozmawiałem na pani temat z lordem Greystonem, milady - poinformował mnie pan Crawford, po czym wypił łyk wina. Podziwiałam właśnie pokaźnych rozmiarów guz na czole Roberta. Nabił go sobie, gdy poślizgnął się na lodzie i upadł. Słowa Crawforda przykuły jednak całą moją uwagę. - Na mój temat? - Ku mojemu niezadowoleniu głos odmówił mi posłuszeństwa i te słowa zabrzmiały piskliwie. Odchrząknęłam. - Tak. Upoważnił mnie do wypłacania pani co kwartał pewnej sumy. Przywiozłem dzisiaj pierwszą ratę. - On nie... - Byłam bardzo zażenowana. - On nie musi tego robić. - Znów odchrząknęłam. - Nie potrzebuję pieniędzy. 51

JOAN WOLF - Wprost przeciwnie, milady, potrzebuje pani. - W jego orzecho­ wych oczach malowała się troska. - Gdyby nie fakt, że wezwano go pilnie do Paryża, hrabia sam zająłby się tą sprawą przed wyjazdem. Oczywiście kłamał, ale robił to w tak uroczy sposób, że nie miałam serca zaprzeczyć. Adrian nie wstąpił ponownie do wojska, ani też nie został pilnie wezwany do Paryża. Pojechał z własnego wyboru i zupełnie prywatnie, o czym wiedziałam ze zwięzłego listu, który do mnie napisał w tej sprawie. Powodem jego powrotu do Francji była rzekomo pomoc, jakiej miał udzielić księciu Welling­ tonowi. Książę nie radził sobie bez niego z łagodzeniem nieustannych sporów pomiędzy obywatelami Francji a stacjonującymi tam wojs­ kami koalicji. Cokolwiek Crawford by nie powiedział, ja wiedziałam swoje. Prawdziwy powód tego wyjazdu był taki, że Adrian chciał ode mnie uciec. - Czy...czy hrabia długo tam zostanie? - zapytałam z lękiem. - Obawiam się, że tak, milady. - Pan Crawford spojrzał na mnie z litością. Biedak myślał zapewne, że przekazuje mi niepomyślne wieści. - Och! - Tylko tyle odważyłam się powiedzieć w obawie, że mogłabym się zdradzić, jak bardzo ucieszyła mnie ta wiadomość. Byłam bardzo szczęśliwa w Lambourn i tak długo, jak Adrian był w Paryżu mogłam dalej udawać, że to jest mój prawdziwy dom. - Książę Wellington nie może się obejść bez pomocy hrabiego - zapewnił mnie Crawford. - W rozmowach z Francuzami potrzebna jest sztuka dyplomacji. Książę mówi bez ogródek, co myśli, podczas gdy lord Greystone ma prawdziwy talent do negocjacji. Dlatego jego obecność w Paryżu jest bardzo ważna. To była wspaniała wiadomość. Niech Adrian zostanie sobie w Paryżu i bawi się w dyplomatę. Ja jednak nadal nie zamierzałam przyjąć od niego pieniędzy. Powiedziałam o tym Crawfordowi. - Pani Noakes dała mi do zrozumienia, że potrzebna jest pani nowa pelisa na zimę - próbował mnie przekonać. - Zupełnie wystarcza mi ta, którą mam! - zapewniłam. - Być może jest już trochę znoszona, ale za to bardzo ciepła. - Milady, hrabina Greystone nie może nosić strojów, które są trochę znoszone - tłumaczył mi cierpliwie pan Crawford. 52 ZEMSTA - Przecież nikt mnie nie widzi. - Widzą panią dzierżawcy Greystone'a. I ludzie z wioski. Jak pani myśli, w jakim świetle ukazuje to hrabiego, gdy ludzie widzą, że jego żona nosi znoszone ubrania? - Mogą sobie pomyśleć, że jestem ekscentryczką. - Jeszcze nie zamierzałam się poddać. - Jego będą za to winić - uzmysławiał mi Crawford. - To bardzo nieładnie z pani strony stawiać go w takiej sytuacji. Jego ludzie nie będą mieli o nim dobrego zdania. Do tej pory w ogóle nie przyszło mi to do głowy. Wpatrując się w pozłacaną krawędź talerza, zamyśliłam się na chwilę. - Czy jest pan pewny, że hrabia chciał mi dać te pieniądze? - zapytałam w końcu. - Zupełnie pewny, milady. - Uśmiechnął się do mnie. Kiedy się uśmiechał, wyglądał jeszcze sympatyczniej. - W takim razie - powiedziałam i przełknęłam ślinę - w takim razie chyba je przyjmę. - Zbliża się Boże Narodzenie. Zapewne chciałaby pani kupić prezenty? - zapytał Crawford. Rozpromieniłam się cała na tę myśl. W wolnym czasie wyszywałam serwetkę dla pani Noakes, ale nie wychodziło mi to najlepiej. Gdybym miała trochę pieniędzy, mogłabym kupić coś dla niej w wiosce. Mogłabym też kupić podarunki dla pana Noakesa, dla Roberta, Nancy, Williego i George'a. Nawet dla Luizy; wysłałabym jej prezent pocztą! - Tak, bardzo bym chciała - zapewniłam i uśmiechnęłam się do niego promiennie. - Dziękuję, panie Crawford. Rządca wyraźnie się zmieszał. Robert napełnił nasze kieliszki. Znowu rzucił mi się w oczy guz na jego czole; nie sposób było go nie zauważyć. - Robercie, czy czujesz się dobrze? - Nie mogłam sie powstrzy­ mać, by go o to nie zapytać - Nabiłeś sobie porządnego guza. Robert uśmiechnął się do mnie; był w moim wieku i bardzo się lubiliśmy. - Doskonale, milady - zapewnił. - Czy jedzie pan na święta do Szkocji, panie Crawford? - zwró­ ciłam się do mojego gościa. 53