ziomek72

  • Dokumenty7 893
  • Odsłony2 248 432
  • Obserwuję984
  • Rozmiar dokumentów26.3 GB
  • Ilość pobrań1 303 148

Upadek Corregidoru

Dodano: 9 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 9 lata temu
Rozmiar :5.0 MB
Rozszerzenie:pdf

Upadek Corregidoru.pdf

ziomek72 EBooki EBOOK S Seria ŻÓŁTY TYGRYS
Użytkownik ziomek72 wgrał ten materiał 9 lata temu.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 62 stron)

RAJMUND SZUBAŃSKI UPADEK CORREGIDORU | SCAN & OCR by blondi@mailplus.pl | 1 WYDAWNICTWO MINISTERSTWA OBRONY NARODOWEJ

„ŻÓŁTY TYGRYS“ 1982/16 Rajmund Szubański 2 Okładkę projektował Sławomir Gałązka Redaktor Elżbieta Skrzyńska Redaktor techniczny Irena Chojdak-Rybarczyk Scan & OCR blondi@mailplus.pl © Copyright by Wydawnictwo Ministerstwa Obrony Narodowej Warszawa 1982 r., Wydanie I SCAN & OCR by blondi@mailplus.pl 2009 ISBN 83-11-06831-3 Printed in Poland Nakład 240 000 + 250 egz. Objętość: 4,17 ark. wyd. 4,0 ark. druk. Papier druk. sat. VII kl. 65 g. z roli 84 cm z Głuchołaskich Zakładów Papierniczych. Oddano do składania w kwietniu 1982 r. Druk ukończono w sierpniu 1982 r. w Wojskowych Zakładach Graficznych w Warszawie. Zam. nr 3717. Cena zł 18.- Z-88

„ŻÓŁTY TYGRYS“ 1982/16 Rajmund Szubański 3 SPIS TREŚCI: DALEKOWSCHODNI BASTION....................................................................4 ALARM DLA FILIPIN....................................................................................13 OSAMOTNIENI ..............................................................................................24 PLAN GENERAŁA HOMMY.........................................................................35 KAPITULACJA...............................................................................................40 CORREGIDOR PO RAZ DRUGI....................................................................49

„ŻÓŁTY TYGRYS“ 1982/16 Rajmund Szubański 4 DALEKOWSCHODNI BASTION Wstawał świt. Mimo wczesnej pory pokład transportowca USS „Republic” roił się od ludzi w mundurach khaki. Żołnierze stali wzdłuż relingów, obserwując widziany po raz pierwszy od kilku dni ląd, wielu grupowało się też wokół bywalców, perorujących zawzięcie i pragnących wykazać swoją większą lub mniejszą znajomość kraju, do którego zdążał transport. Sierżant Walter Kuliński dołączył do jednasz grup, otaczającej rosłego mężczyznę z odznakami personelu naziemnego lotnictwa. — ...Teraz widoczne są już wszystkie. Patrzcie uważnie: ta pierwsza, tam daleko, to La Monja, największa nazywa się Corregidor, przed dziobem widać Caballo, a te dwie wyspy po prawej burcie to El Fraile i Carabao. Chcecie wiedzieć, skąd się wzięły te nazwy? Na chór potakujących głosów lotnik oparł się wygodniej o reling i mówił: — Wiadomość, zaznaczam, pochodzi niemal z pierwszej ręki, bo poprzednim razem miałem w Manili dziewczynę, która uczyła się w szkole misyjnej. A rzecz wiąże się z najwcześniejszym okresem kolonizacji i misjonarstwa na Filipinach. Spójrzcie tam na prawo. To są brzegi Luzonu, największej wyspy archipelagu. Tam na brzegach zatoczki leży małe miasteczko, widzicie? Otóż według starej legendy wkrótce po odkryciu Filipin zbudowano tam dwa klasztory: męski i żeński. Tak się złożyło, że przebywający w jednym z nich młody zakonnik ujrzał pewnego dnia piękną mniszkę imieniem Mariveles i z miejsca się w niej zakochał. W jakiś sposób zdołał się z nią porozumieć, a gdy się okazało, że i on nie jest jej obojętny, zdobył w tej właśnie wiosce zaprzężony w bawołu wózek i pewnego pięknego, a raczej pewnie pochmurnego dnia oboje spotkali się poza murami klasztorów, pragnąc przedostać się na drugą stronę ujścia Zatoki Manilskiej, które stanowiły podobno rozległe słone bagna, z jednym tylko przejezdnym szlakiem. Lotnik przerwał na moment, sięgnął po papierosa, zapalił i zaciągnąwszy się głęboko podjął po chwili: — Niestety, ucieczkę szybko wykryto I wszczęto pościg, na którego czele stanął srogi miejscowy urzędnik pełniący władzę sądową, po hiszpańsku zwany „corregidor”. Zbiegowie musieli wkrótce porzucić powolny wózek i próbowali uciekać dalej pieszo, ale nie mieli szans wobec jeźdźców, którzy najpierw doścignęli próbującego ich powstrzymać zakonnika. Gdy zaś corregidor zbliżał się do mniszki, nastąpiło trzęsienie ziemi, uważajcie, chłopcy, to częsta tutaj rzecz, fale wdarły się na bagna i zatopiły wszystkich. Po tej smutnej historii zostały ślady w postaci rozsianych po zatoce skał. Dlatego widać najpierw Carabao: to hiszpańska, czy może portugalska, nazwa bawołu, potem El Praile, czyli braciszka zakonnego, Caballo, a więc konia, Corregidor, no i wreszcie La Monję: mniszkę. A jak będziecie na Corregidorze, nie zapomnijcie późnym popołudniem popatrzeć na

„ŻÓŁTY TYGRYS“ 1982/16 Rajmund Szubański 5 północną stronę zatoki. O tej porze sikały i ich cienie układają się tam w postać pięknej Mariveles... Kuliński już dłużej nie słuchał rozmawiających; udał się do swojej kabiny, by spakować ostatnie drobiazgi. Przed dziobem okrętu majaczyło już wejście do przystani Cavite — głównej bazy Stanów Zjednoczonych na terenie Filipin. Tam, po wyładowaniu transportu, dwa tysiące ludzi miało wzmocnić różnego rodzaju jednostki amerykańskiej armii, marynarki i lotnictwa na wyspach archipelagu. Kuliński, syn osiadłych już od dziesięcioleci w Cleveland emigrantów z położonej wówczas w granicach austro-węgierskiej monarchii części Małopolski, służył od lat w artylerii przeciwlotniczej. Jako specjalista elektryk otrzymał przydział do stacjonującej na Corregidorze baterii reflektorów Brie. Już na miejscu Polak dowiedział się bliższych i bardziej konkretnych, niż zasłyszana, piękna zresztą i interesująca legenda, szczegółów o tej najsilniejszej amerykańskiej twierdzy, której miał bronić. Wyspa dostała się pod panowanie Stanów Zjednoczonych w 1898 roku, w toku przegranej przez Hiszpanię wojny. Nowi posiadacze prędko dostrzegli i docenili znaczenie grupy wysp, zamykających wejście do Zatoki Manilskiej, nad którą Usytuowana była stolica kraju, jego największy port i ważna bazą morska. W 1904 roku przystąpiono do fortyfikowania Corregidoru i w trzy lata później jego pierwsza bateria oddała próbną salwę. W przededniu II wojny światowej na Corregidorze i sąsiednich wyspach zainstalowanych było osiem dalekonośnych, najcięższych armat kalibru 356 mm, osiem armat 305 mm i dwie armaty 254 mm, dwadzieścia cztery moździerze kalibru 305 mm, dwadzieścia sześć armat kalibru od 152 do 155 nim, kilkadziesiąt armat kalibru 75 mm, a także trzydzieści sześć przeciwlotniczych dział kalibru 76 mm i czterdzieści osiem wielkokalibrowych karabinów maszynowych 12,7 mm. W ciągu siedmiu miesięcy, które upłynęły od jego przyjazdu do wybuchu wojny japońsko-amerykańskiej, Kuliński miał okazję nieźle zapoznać się z topografią wyspy, co było zresztą niezbędne nie tylko dla oficerów, ale i zawodowych podoficerów jednostek obrony przeciwlotniczej. Sam Corregidor leży w odległości przeszło 3 kilometrów od półwyspu Bataan, oddzielony od niego tak zwanym północnym kanarem, zaś w odległości 11 kilometrów, za południowym kanałem, znajduje się wybrzeże prowincji Cavite. Powierzchnia wyspy wynosi tylko 7 kilometrów kwadratowych, czyli 700 hektarów, a w jej ukształtowaniu można wyróżnić kilka zasadniczych części. Polak miał pewnego razu okazję odbycia lotu nad zatoką i natychmiast nasunęło mu się porównanie z kijanką: wielki „łeb”, stanowiący główną część wyspy, i długi, wąski, lekko zakrzywiony „ogon”. Takie ukształtowanie Corregidoru, wraz z zarysami sąsiedniej wysepki Caballo, świadczy, że jest to pozostałość zboczy dawno wygasłego, pogrążonego w morzu i częściowo zniwelowanego krateru wulkanu. Potwierdza to także rodzaj skał, z których zbudowana jest wyspa.

„ŻÓŁTY TYGRYS“ 1982/16 Rajmund Szubański 6 Wznosząca się miejscami do wysokości 200 metrów główna część Corregidoru ma kształt niemal okrągły, o przeszło półtorakilometrowej średnicy. Tutaj stoi zbudowana jeszcze w 1936 roku latarnia morska, tu wzniesiono kompleks ' koszar otoczonych willami dla oficerów, kinoteatr i urządzenia, sportowe, tu znajduje się plac defilad, tutaj ^ wreszcie ulokowano wszystkie, ciężkie i większość średnich baterii. Swego rodzaju „talią” wyspy jest znajdujące się w jej środkowej części prztawężenie i siodło górskie, gdzie powstało zamieszkane przez pracujących na Corregidorze robotników osiedle San Jose z dwiema przystaniami — po północnej i południowej stronie wyspy. Dalej na wschód teren znowu się wznosi, tworząc wzgórza: Malinta, Water Tank Hill — Wzgórze Cystern, gdzie stoją dwa wielkie zbiorniki wodne, i Denver. Dalszą płaską część „ogona” zniwelowano pod 650- metrowej długości pas startowy lotniska Kindley Field, na którym aż do końca lat trzydziestych stacjonowała 2 eskadra obserwacyjna US Air Corps. Za lotniskiem ciągnie się już tylko wąski, skalisty, południowo-zachodni cypel wyspy. W myśl zamierzeń projektantów systemu fortyfikacyjnego Corregidoru głównym czynnikiem, który miał uniemożliwić jednostkom nieprzyjacielskiej floty wtargnięcie do Zatoki Manilskiej, były początkowo trzy dwudziałowe baterie 305- milimetrowych armat wzór 1895 o donośności 16 tysięcy metrów. Osadzono je na specjalnie skonstruowanych lawetach, które umożliwiały przed oddaniem strzału podniesienie lufy wraz z kołyską na wysokość ogniową, ponad otaczające działa betonowe obudowy, po czym siła odrzutu powodowała ponowne obniżenie lufy i skrycie działa przed obserwacją nieprzyjaciela. Rozwój techniki artyleryjskiej pociągnął za sobą konieczność zainstalowania na wyspie dział o większej donośności. Pod koniec pierwszej wojny światowej zbudowano dwie jednodziałowe baterie, ustawiając na nich identyczne armaty, ale na innych, prostszych lawetach, umożliwiających podnoszenie luf pod kątem 30 stopni, dzięki czemu 300-kilogramowe pociski leciały na odległość 27 tysięcy metrów. Kolejna ich zaleta — to możność obracania o pełne 360 stopni. Były one jednakże łatwiejsze do wykrycia przez obserwatorów z okrętów, nie mówiąc już o tym, że ich działobitni o średnicy kilkudziesięciu metrów nie dało się zamaskować przed lotnictwem. Potężną siłę ognia miały także inne baterie dział tego samego kalibru — moździerzy przeznaczonych do prowadzenia walki na bliższe odległości. W pierwszej fazie rozbudowy twierdzy zainstalowano dwie czterodziałowe ich baterie. W każdym rogu czworokątnego wybetonowanego wykopu ustawiono jeden moździerz wz. 1892, o krótkiej, 3-metrowej zaledwie lufie, strzelający 475- kilogramowymi pociskami na odległość do 8600 metrów. Jedną z baterii uzupełniono później czterema nowymi działami wz. 1908 o donośności zwiększonej do prawie 14 000 metrów. Mimo archaicznego wyglądu wszystkie moździerze były bronią skuteczną; odznaczającą się przede wszystkim dużą

„ŻÓŁTY TYGRYS“ 1982/16 Rajmund Szubański 7 celnością, a podczas zbliżającej się próby ogniowej miały stać się najbardziej przydatną artylerią ciężką na wyspie. Po I wojnie światowej ten szkielet obrony uzupełniono drogą zakupu we Francji znakomitych i wypróbowanych, choć mniejszego kalibru — 155 mm — armat typu GPF. Były to armaty wielkiej mocy: ich największa donośność przekraczała 16 000 metrów, ciężar pocisków wynosił 43 kilogramy. Również wypróbowanym w czasie I wojny światowej, choć starszym nieco sprzętem, były sprowadzone z Wielkiej Brytanii lekkie armaty polowe, kaliber 76 mm, które zgrupowano w czterech bateriach, mających służyć do bezpośredniej obrony na wypadek próby, lądowania nieprzyjaciela. Przy każdej baterii znajdowały się podziemne magazyny amunicyjne i schrony dla załogi. Główne magazyny, składy żywności, jak też (stanowiska dowodzenia i szpital ulokowano od 1934 roku w wykutym pod wzgórzem Malinta 400-metrowej długości, 10-metrowej szerokości i 4-metrowej wysokości tunelu i jego wewnętrznych odgałęzieniach. Tunel spełniał również ważną rolę w systemie komunikacyjnym wyspy. Po jego ukończeniu można było przedłużyć aż do rejonu lotniska tory elektrycznej kolejki, która — pnąc się serpentynami i wspinając pod ostrym często kątem — łączyła obydwie przystanie i osiedle z obiektami na głównym płaskowyżu wyspy, a stamtąd jej bocznice prowadziły do każdej ciężkiej baterii. Stopniowo przystąpiono też do fortyfikowania innych wysp w zatoce. Najbardziej radykalny i niezwykły projekt wcielono w życie na El Fraile, maleńkiej wysepce o powierzchni zaledwie pół hektara. Saperzy wysadzili w powietrze .górną jej część, wyrównując całość do poziomu kilkunastu metrów nad wodą. Z kolei obłożono całą wyspę żelazobetonowymi płytami grubości od 6 do 9 metrów, a więc praktycznie niewrażliwymi na uderzenia najcięższych znanych wówczas pocisków artyleryjskich i bomb lotniczych. Całości nadano kształt jakby wielkiego, płaskiego pancernika lub monitora, Wrażenie to potęgowane było, zwłaszcza przy silnym wietrze, przez wpływający do zatoki morski prąd, którego fale rozbijały się o ostry „dziób” budowli. W dziennikach pokładowych kilku obcych na tych wodach statków można było znaleźć wzmianki o „ciężkiej jednostce bojowej, płynącej z prędkością 3—4 węzłów”... Na „pokładzie” ustawiono dwie pancerne wieże obrotowe, mieszczące po dwie znakomite, ciężkie, dalekonośne armaty kalibru 356 mm, o długich, prawie 1-metrowych lufach. Strzelając 630-kilogramowymi pociskami na odległość 38 kilometrów, mogły one podjąć walkę z nieprzyjacielem już na dalekich podejściach do twierdzy. Uzbrojenie wyspy, którą nazwano Fort Drum, uzupełniały cztery armaty kalibru 152 mm i jedno 75-milimetrowe działo. Podobne uzbrojenie zainstalowano na dwóch innych wyspach, gdzie znajdowały się po dwa identyczne ciężkie działa, a ponadto na Carabao osiem, zaś na Caballo cztery moździerze kalibru 305 mm, zmodernizowanego modelu 1912, o

„ŻÓŁTY TYGRYS“ 1982/16 Rajmund Szubański 8 donośności 17 600 metrów. Jak powiedział Kulińskiemu zaprzyjaźniony artylerzysta „nie było chyba na świecie admirała, który zaryzykowałby swoją flotę, reputację, a i życie, próbując wpłynąć do zatoki”. Sporo w tym tkwiło słuszności, ale — podobnie jak w przypadkach innych twierdz tego typu, np. Singapuru — system obrony Corregidoru, tak silny od strony otwartego morza, wystawiał w kierunku lądu swe „miękkie podbrzusze”: niewiele tylko dział mogło strzelać w stronę Bataaniu lub Cavite, a przy tym przeznaczone do niszczenia silnie opancerzonych obiektów pociski ciężkich dział miały niewielką skuteczność przy trafieniach w miękkie podłoże, wbijając się na kilkanaście metrów w ziemię. Przed atakami z powietrza wyspę broniło aż sześć czterodziałowych baterii armat przeciwlotniczych o kalibrze 76 mm i czterdzieści osiem wielkokalibrowych karabinów maszynowych Colt-Brouming. Przy niewielkiej powierzchni Corregidoru i według ówczesnych norm kalkulacyjnych była to imponująca liczba luf, tym bardziej że na sąsiednich trzech wyspach także rozmieszczono po jednej baterii o identycznym składzie armat. Obawy mogła jednak wzbudzać klasa tego uzbrojenia, nie licząc wukaemów zaliczanych do typu nowoczesnego, lecz przeznaczonych tylko do zwalczania celów na małych wysokościach, poniżej 1500 metrów. Gorzej było z armatami, a właśnie one miały stanowić trzon obrony. Zaledwie jedna bateria dysponowała modelem względnie nowym wzoru 1930, w pozostałych znajdowały się przestarzałe działa z 1923 roku ze zmodernizowanym wprawdzie systemem kierowania przewodowego, ale o niedostatecznej szybkostrzelności i mniejszym od poprzednich zasięgiem pionowym. Teoretycznie miał on wynosić 10 000 metrów, praktycznie zaś był nieosiągalny, przy czym jeszcze używane zapalniki z lat dwudziestych typu Scovit M.3 o ręcznych nastawach kluczem amunicyjnym często zawodziły, powodując dosyć dowolny rozkład czasu eksplozji pocisków. Zamiast wybuchać na pożądanej wysokości, odpowiednio do pułapu nieprzyjacielskiego samolotu, pękały one wyżej lub, niżej bądź nawet spadały do morza czy na wyspę. Tylko nowe armaty otrzymały zapas naboi z niezawodnymi zapalnikami mechanicznego nastawu, ale i w jednym, i w drugim przypadku występował inny kłopot, typowy dla pracy kanonierów w warunkach wysokiej temperatury powietrza. Nagrzewał się po prostu proch w łuskach, co sprawiało, że wzrastała prędkość początkowa pocisku, a tym samym w krótszym czasie pokonywał on większy odcinek odległości pionowej i nie wybuchał tam, gdzie powinien. Nie trzeba dodawać, jaki to miało wpływ na skuteczność ognia i jak mogło ośmielać załogi samolotów, które widziały bezładnie rozstawiany parasol wybuchów nie przed sobą na przecięciu kursu, lecz nad. lub pod sobą, jakby trochę na wiwat, zupełnie nieszkodliwie. Z artylerią miały także współdziałać baterie reflektorów przeciwlotniczych, choć było mało prawdopodobne, aby Japończycy zdecydowali się na nocne ataki bombowe. Personel ich lotnictwa marynarki wojennej — a tylko z jego strony mógł paść zaskakujący cios — nie był szkolony w tym kierunku, o czym wywiad

„ŻÓŁTY TYGRYS“ 1982/16 Rajmund Szubański 9 amerykański powinien wiedzieć. Zagadką pozostaje fakt, dlaczego, instalując reflektory jako sprzęt ponoć przydatny, zapomniano o balonach zaporowych? Świeże doświadczenia z Europy dowodziły przecież, że są one wartościowym środkiem czynnej, obrony przeciwlotniczej, a w nalotach nocnych ich rola wzrastała. Światłami reflektorów kanalizowano zazwyczaj ruch samolotów, kierując je na tę przeszkodę, gdzie dochodził także do głosu zaporowy ogień artylerii. Balonów zatem nie było, ale w wielkiej tajemnicy Wkroczyła na wyspę nowoczesność najwyższego rzędu — stacje radiolokacyjne. Tylko nieliczna grupa ludzi znała ich walory i przeznaczenie, dla ogromnej większości pozostały one na długo obiektem łączności dalekiego zasięgu, jak głosiła celowo puszczona w obieg fama. Cokolwiek zaczęli się domyślać piloci, kiedy polecono im wykonywać bezsensowne na pozór „zadania nawigacyjne” w różnych odległościach od Corrigedoru z podejściem do wyspy z każdego kierunku na dowolnej wysokości i w różnej skali prędkości. Oni też pierwsi zostali dopuszczeni do owej tajemnicy, na krótko przed uderzeniem Japończyków. W bateriach armat przeciwlotniczych do ostatniej chwili nikt jej nie ujawnił, co nie pozostało bez wpływu na ich gotowość bojową. Za ten błąd, a zwłaszcza za brak wzajemnego zgrania, które musiało być poprzedzone długim cyklem treningów, Amerykanie mieli wkrótce zapłacić wysoką cenę! Ten dzień zbliżał się nieubłaganie, ale na razie ciągle jeszcze królował optymizm. Wszyscy zdawali się wierzyć, że Corregidor jest bastionem nie do zdobycia, „Dalekowschodnim Gibraltarem”. Tak myślał nie tylko amerykański podatnik w dalekich Stanach i żołnierz z linii, rosnący w dumę za murami wyjątkowego garnizonu, lecz także ludzie odpowiedzialni za przygotowanie Filipin do obrony, nie dostrzegając jej słabych stron, a było ich niemało. Filipiny, odstąpione przez Hiszpanię Stanom Zjednoczonym na mocy podpisanego w 1899 roku w Paryżu traktatu, miały początkowo status zamorskiej posiadłości USA. W okresie I wojny światowej przyznano mieszkańcom archipelagu pewną autonomię, w wyniku której otrzymali np. prawo wyboru izby reprezentantów i senatu, będących ciałami doradczymi amerykańskiego gubernatora. W 1934 roku Kongres USA uchwalił ustawę, przyznającą uzyskanie całkowitej niepodległości i wycofanie amerykańskich sił z Filipin do 1946 roku. W rok później wprowadzono w kraju konstytucję i wybrano prezydenta, którym został Manuel Quezon y Molina, wybrany ponownie w 1941 roku. Pragnąc przygotować kraj do samodzielnego bytu także i pod względem militarnym, Quezon zwrócił się do ustępującego w związku z osiągnięciem wieku emerytalnego szefa sztabu amerykańskich wojsk lądowych generała majora

„ŻÓŁTY TYGRYS“ 1982/16 Rajmund Szubański 10 Douglasa Mac Arthura1 o objęcie stanowiska doradcy wojskowego. Propozycja została przyjęta. Mac Arthur zaliczany był wówczas do najzdolniejszych amerykańskich generałów. Słynną akademię wojskową w West Point ukończył jako prymus, a gdy wyróżnił się ma francuskich polach bitewnych w 1918 roku, mianowano go jej komendantem. W 1925 roku został najmłodszym generałem amerykańskiej armii, zaś w 1930 roku objął stanowisko szefa sztabu wojsk lądowych. Filipiny nie były mu obce. Przebywał tam jako młodzieniec, następnie zaś taż czterokrotnie w swej wojskowej karierze kierowany był na różne stanowiska w tamtejszych garnizonach. Swoją koncepcję przyszłej armii filipińskiej Mac Arthur oparł na stosowanym w Szwajcarii systemie milicyjnym: żołnierzy-obywateli. Cały archipelag podzielono na dziesięć okręgów, a w każdym z nich zamierzano przeszkalać rocznie 4 tysiące ludzi. Instruktorami mieli być oficerowie amerykańscy, zastępowani stopniowo miejscowymi. Po realizacji tego planu Filipiny dysponowałyby 400 tysiącami przeszkolonych rezerwistów, oo umożliwiałoby w razie potrzeby wystawienie dwudziestu dywizji piechoty i niezbędnych oddziałów pomocniczych służb, a także formacji lotnictwa i marynarki wojennej. Bazując na takich przesłankach, Mac Arthur wszczął starania o .modyfikację amerykańskiego planu wojny z Japonią. W odniesieniu do Filipin plan ten, zakodowany nazwą „Orange”, przewidywał skupienie głównych sił na łatwym do obrony, górzystym, porośniętym trudno dostępnymi tropikalnymi lasami i dżunglą półwyspie Bataan, zamykającym od północy Zatokę Manilską. Zespół forteczny Corregidoru broniłby podejść od strony morza, zaś siły na półwyspie miałyby uniemożliwić usadowienie się nieprzyjaciela na wybrzeżu naprzeciwko Corregidoru, co zagroziłoby słabiej umocnionej, zwróconej ku lądowi stronie twierdzy. W tym czasie główne siły amerykańskiej floty, lotnictwa i armii przełamałyby opór Japończyków na ufortyfikowanych przez nich archipelagach Marianów i Karolinów, by przyjść z pomocą Filipinom. Powodzenie tego planu zależało od odpowiedzi na dwa pytania: jak długo będą się broniły garnizony Filipin i jak szybko nadejdzie spodziewana pomoc. Starania generała odniosły częściowy skutek. W 1941 roku pozostawiono mu wolną rękę w zakresie rozlokowania miejscowych sił oraz taktyki, jaką zamierza przyjąć w wypadku inwazji. Z przeszło 200 tysięcy przeszkolonych Filipińczyków Mac Arthur zamierzał sformować dziesięć dywizji, tworzących cztery zasadnicze zgrupowania. Najsilniejsze, złożone z trzech dywizji i pułku kawalerii, miało operować w północnym Luzonie — największej i położonej najbliżej Japonii części Filipin. Dwie dywizje miały bronić południowej części wyspy, zaś jedna 1 Miał w 1950 roku zdobyć sobie wątpliwą sławę jako dowódca tzw. sił ONZ podczas wojny koreańskiej.

„ŻÓŁTY TYGRYS“ 1982/16 Rajmund Szubański 11 dywizja filipińska wraz z najsilniejszą, złożoną z zawodowych żołnierzy mieszaną dywizją amerykańsko-filipińską stanowić miały odwód, skoncentrowany w rejonie stolicy kraju. Pozostałych wysp archipelagu miały bronić trzy dalsze dywizje, z punktem ciężkości na drugiej co do wielkości — Mindanao. Zadaniem każdego z głównych zgrupowań na Luzonie było zaatakowanie lądującego przeciwnika i zniszczenie jego wysadzonych na ląd sił. W zestawieniu wartości bojowej formacji o milicyjnym charakterze, nie dysponujących niemal bronią ciężką, a niemal zupełnie pozbawianych środków technicznych, ze złożonymi z zaprawionych w wieloletnich bojach w Chinach i Mandżurii weteranów dywizji japońskich, plan ten tchnął dużym i raczej niezbyt uzasadnionym optymizmem. Pewną podbudowę dla swych zamierzeń zyskał Mac Arthur w wyniku znacznego wzmocnienia stacjonujących na Filipinach sił amerykańskiego lotnictwa, przysłania 2 batalionów czołgów, jak też uzupełnienia niektórych formacji specjalnych. W wyniku tych posunięć Amerykanie dysponowali na wyspach przeszło 31 tysiącami swych żołnierzy, z czego 5,5 tysiąca stanowił personel lotniczy. Wiązała się z tym także zmiana statusu Mac Arthura, który w połowie 1941 roku mianowany został Głównodowodzącym Sił Zbrojnych Stanów Zjednoczonych na Dalekim Wschodzie, z jednoczesnym awansem do stopnia generała porucznika. Przygotowania do wojny na samym Corregidorze pozostawały w tyle za tymi bezsprzecznymi osiągnięciami. Od lat już na utrzymanie twierdzy przeznaczano rocznie sumę 40 tysięcy dolarów, co wystarczało wprawdzie na konserwację urządzeń i ich bieżące naprawy, pozostawiając jednak bardzo niewiele na działalność inwestycyjną, toteż wykonane prace w małym tylko stopniu zwiększyły wartość obronną twierdzy. Należało do nich podwyższenie głównego gmachu koszar o jedną kondygnację, którą osłonięto półtorametrowej grubości żelazobetonowym stropem, podobnie wzmocniono konstrukcję budynków mieszczących warsztaty, urządzenia łączności itp. Elektrownię przeniesiono pod ziemię, do pomieszczeń nakrytych 2,5-metrowej grubości żelbetowym stropem i warstwą szutru. Jeszcze grubsze, bo 3-metrowe zabezpieczenia otrzymały magazyny amunicji obydwu baterii moździerzy. Pozostały natomiast otwarte wszystkie, z wyjątkiem j jednego, stanowiska ciężkich i najcięższych dział. Skąpiono pieniędzy nawet na takie drobiazgi, jak zastąpienie w szpitalu Węglowej kotłowni znacznie Wygodniejszą i wydajniejszą kotłownią, opalaną mazutem. Powód: roczny koszt opału wzrósłby o 185 dolarów... Fundusze na zakup dodatkowych ilości drutu kolczastego zdobywano drogą prowadzonej przez pensjonariuszy wojskowego aresztu zbiórki pozostałego po robotach fortyfikacyjnych złomu żelaznego, który dostarczano prywatnym firmom w Manili. Kiedy już nawet przyznano pewne fundusze, np. pół miliona dolarów na

„ŻÓŁTY TYGRYS“ 1982/16 Rajmund Szubański 12 zabezpieczenie przeciwgazowe tunelu Malinta, to nie miały one pokrycia w dostarczanych z opóźnieniem materiałach.. Większych inwestycji dokonało tylko dysponujące widać większymi funduszami albo bardziej doceniające znaczenie Corregidoru Dowództwo Marynarki. W skałach wzgórza Malinta wykuto więc pomieszczenie dla dowództwa 16 Okręgu Floty, dla radiostacji oraz magazynu torped. Zbudowano też zabezpieczający od ciężkich pocisków i bomb schron dla jednostki łączności, w którym zainstalowano zespół najnowocześniejszych elektronicznych urządzeń do gromadzenia i rozszyfrowywania depesz radiowych. Jednostka ta miała swój znaczny udział w złamaniu podstawowego kodu japońskiej marynarki, dzięki czemu Amerykanie byli w stanie wyrobić sobie pewien pogląd co do planów japońskich sztabów — z wyjątkiem, niestety, projektu ataku na główną bazę amerykańskiej floty i lotnictwa, Pearl Harbor na Hawajach. Japońska działalność wywiadowcza prowadzona była bardziej konwencjonalnymi metodami. Na krótko przed wojną odkryto, że dwaj pracownicy japońskiego konsulatu generalnego w Manili próbowali nakłonić do współpracy szpiegowskiej właściciela miejscowego zakładu fotograficznego oraz jednego z amerykańskich marynarzy. Uznani za osoby niepożądane, musieli opuścić terytorium Filipin. Załogi japońskich kutrów rybackich, skrupulatnie bacząc, by nie przekroczyć granicy wód terytorialnych, starały się przy pomocy silnych teleskopów i dalmierzy ustalić położenie urządzeń obronnych. Wynikiem tego były nieoczekiwanie dokładne mapy, z naniesionymi obiektami wojskowymi, jakimi w czasie inwazji dysponowały sztaby japońskich jednostek oraz załogi samolotów.

„ŻÓŁTY TYGRYS“ 1982/16 Rajmund Szubański 13 ALARM DLA FILIPIN Dowódca Dalekowschodnich Sił Powietrznych USA generał major Lewis Brereton nerwowo przechadzał się po pokoju. Półtorej godziny przedtem dotarła na Filipiny wiadomość o nalocie na Pearl Harbor. Nieznane były wprawdzie jeszcze szczegóły: zatopienie pięciu pancerników i kilku innych okrętów, zniszczenie lub uszkodzenie dwustu trzydziestu dziewięciu samolotów, ale rezultaty klęski były już oczywiste i można się było spodziewać, że coś podobnego może się powtórzyć i na Dalekim Wschodzie. Dlatego też Brereton pospiesznie udał się na Military Plaża w Manili, gdzie znajdowało się dowództwo amerykańskich sił zbrojnych na Filipinach. W gabinecie generała Mac Arthura trwała ważna narada i dopiero po pewnym czasie jego szef sztabu generał major Richard Sutherland wyszedł do lotnika i zabrał go do siebie. — Mów, .co ci leży na sercu, Lewis! Brereton krótko zrelacjonował aktualny stan i dyslokację podległych mu jednostek. Dysponował ogółem dwustu siedemdziesięciu sześciu samolotami, z czego jednak tylko trzydzieści pięć ciężkich bombowców B-17 i sto siedem myśliwców Curtiss P-40 można było uważać za nowoczesne. Resztę stanowiły starsze nieco myśliwce Seversky P-35, obserwacyjne Douglasy O-46, kilkanaście samolotów transportowych i łącznikowych, jak też pewna liczba przestarzałych Boeingów P-26. Połowa Latających Fortec 19 pułku bombowego stała na największym lotnisku — Clark Field, około 100 kilometrów na północny zachód od Manili, pozostałe przebazowano przed kilku dniami do Del Monte na wyspie Mindanao. Bezpośrednią eskortę bombowców na Clark Field stanowiła 20 eskadra myśliwska. Inne jednostki 24 pułku myśliwców rozlokowano na pobliskich lotniskach Del Carmen — 21 i 34 eskadry, oraz łba — 3 eskadra, zaś 17 eskadra stacjonowała na Nichols Field, tuż u bram Manili, razem z 2 eskadrą obserwacyjną. — Jakie masz propozycje? — zapytał Sutherland. Brereton widział jedno tylko wyjście: wysłanie Latających Fortec z zadaniem zbombardowania odległych o 700 kilometrów obiektów na okupowanym przez Japończyków Tajwanie: węzła lotnisk i portu Takao. Stamtąd można się było spodziewać napadu powietrznego, tam grupowała się zapewne flota inwazyjna. A poderwanie w powietrze bombowców zabezpieczało je przed zniszczeniem na ziemi, w wypadku jeśli Japończycy planują powtórzenie Pearl Harbor. — W zasadzie masz rację, nie mogę jednak teraz przeszkadzać szefowi, który oczekuje w każdej chwili na wytyczne z Waszyngtonu. Będę się starał uzyskać jego zgodę na przeprowadzenie proponowanego przez ciebie nalotu. Przygotuj się do tego, ale z wszelkimi działaniami zaczepnymi wstrzymaj się do czasu otrzymania odpowiednich rozkazów.

„ŻÓŁTY TYGRYS“ 1982/16 Rajmund Szubański 14 Rozkaz taki nie nadszedł. Gdy zniecierpliwiony Brereton po powrocie do swej kwatery spytał telefonicznie Sutherlanda o decyzje, dowiedział się, że zgody na akcję lotniczą jeszcze nie ma i prawdopodobnie nie będzie. Mac Arthur sądził, że według danych wywiadowczych na Formozie zgrupowanych było przeszło tysiąc japońskich samolotów i że wobec tego załogi bombowców nie miałyby szans, niezależnie zaś od tego nie zamierzał Japończyków prowokować. Na próżno Brereton wskazywał, że atak na Hawaje oznacza przecież faktycznie stan wojny. Jak się okazało, Mac Arthur zasięgnął opinii prezydenta Quezona, który łudził się, że Japończycy nie zaatakują Filipin i będą je traktowali jako państwo niezależne i neutralne. A tymczasem na zachodnim Tajwanie oficerowie z 11 floty powietrznej Cesarskiej Marynarki Wojennej byli równie zdenerwowani i rozczarowani jak amerykańscy lotnicy: mieli o brzasku wystartować do .nalotu na bazy USA na Filipinach, ale lotniska ich spowijała wciąż gęsta mgła. Ze wschodniej części wyspy kilka eskadr lotnictwa wojsk lądowych wystartowało wprawdzie już do ataku na inne cele na Luzonie, oni jednak zdawali sobie sprawę, że losy kampanii filipińskiej zależeć będą od powodzenia ich właśnie misji. W Manili otrzymano meldunek o nadlatującej formacji samolotów. Kierowały się one ku portom Aparra na Luzonie i Davao na Mindanao, ale w lotniczym ośrodku ostrzegania panowało przekonanie, że celem ich może być Clark Field. Zarządzono więc alarm i czterosilnikowe Latające Fartece wzniosły się w powietrze, by uniknąć zniszczenia na ziemi. Osiemnaście myśliwców z Clark i tyleż samo z łba skierowano na północ z rozkazem przechwycenia napastników. W tym czasie pogoda nad Tajwanem poprawiła się, mgła rzedła i załogi prawie dwustu samolotów zaczęły rozgrzewać silniki. Pięćdziesiąt cztery najnowocześniejsze, szybkie i silnie uzbrojone bombowce Mitsubishi G4M pod eskortą 36 myśliwców Mitsubishi ASM „Zero” miały lecieć nad Clark Field, tyle samo starszych Mitsubishi G3M, eskortowanych przez 54 myśliwce — atakować inne amerykańskie bazy. Załogi ich nie mogły wiedzieć, że opóźnienie odlotu, które tak je irytowało i martwiło, stało się czynnikiem zwiększającym ich szanse. W Manili trwał bowiem kontredans zmiennych decyzji. Kilka minut po dziesiątej Sutherland wezwał Breretona do telefonu, by zakomunikować mu, iż jego zwierzchnik postanowił wysłać trzy Latające Fartece w celu przeprowadzenia rozpoznania nad Tajwanem. O godz. 11.00 kolejny telefon: w zależności od wyników zwiadu generał Mac Arthur dopuszczał możliwość przeprowadzenia nalotu przez resztę bombowców. Otrzymawszy te dyspozycje Brereton polecił wysłać do krążących wolno wokół góry Arayat bombowców umówiony sygnał, wzywający je do powrotu na lotnisko. Wezwano również myśliwce, które wróciły z nieudanego przechwytywania. W pół godziny później ekran jedynego czynnego radaru ożywił się: od strony Tajwanu nadlatywała wielka formacja samolotów. W Manili ogłoszono alarm

„ŻÓŁTY TYGRYS“ 1982/16 Rajmund Szubański 15 lotniczy, z Nichols Field poderwało się osiemnaście Curtissów, nie zmącony niczym spokój panował nadal tylko na Clark Field. O godz. 11.45 centrala ostrzegania przekazała wprawdzie do tej bazy dalekopis o grożącym niebezpieczeństwie, ale nie otrzymano potwierdzenia odbioru. Dopiero po dłuższych staraniach uzyskano połączenie telefoniczne. Znajdujący się na końcu linii młody oficer przyrzekł przekazać .wiadomość komendantowi bazy, ale z nie wyjaśnionych przyczyn niej zrobił tego natychmiast. Podobnie zresztą do pobliskiego Del Carmen nie doszedł rozkaz nakazujący osiemnastu myśliwcom P- 35 z 34 eskadry start i osłonę z powietrza Clark Field. Dochodziło południe. Nawet poderwane już w powietrze myśliwce wskutek złej łączności i otrzymywanych' sprzecznych poleceń krążymy bezcelowo w powietrzu. Dwanaście maszyn z łba znajdowało się nad własnym lotniskiem, natomiast sześć pozostałych, straciwszy połączenie radiowe, skierowało się w poszukiwaniu nieprzyjaciela nad Manilę. Gdy w słuchawkach ich pilotów zabrzmiał okrzyk: „Bandits over Clark!” — popędziły nad główną bazę, by przekonać się, że alarm był fałszywy. Na razie... To samo wołanie usłyszało dwunastu myśliwców, znajdujących się nad Nichols, ale gdy skierowali się na północ, otrzymali ze sztabu wezwanie do powrotu i patrolowania nad Zatoką Manilską. Po wykonaniu tych lotów dywizjony lądowały na swych lotniskach. O godz. 12.30 nie było już w powietrzu żadnego patrolu, osłaniającego długie rzędy zaparkowanych na Clark Field samolotów. Ich załogi siedziały spokojnie w hangarach i barakach mieszkalnych, chroniąc się przed spiekotą, ćmiąc papierosy, słuchając radia i zastanawiając się: jest już właściwie ta wojna, czy jej nie ma? Gdy w południowych komunikatach spiker powiedział, że według niepotwierdzonych wiadomości Clark Field było celem nalotu, wśród lotników rozległa się salwa szczerego śmiechu... Piloci bombowców otwierających japoński szyk nie wierzyli własnym oczom: dziesiątki błyszczących Latających Fartec stały w równiutkich rzędach po obu stronach pasa startowego. Niebo było puste — myśliwce tkwiły obok bombowców, zupełnie jakby dziesięć godzin temu nie było ataku na Pearl Harbor! Na dole nadlatująca na wysokości 6 tysięcy metrów formacja została przyjęta początkowo tylko z... zainteresowaniem. Jednym z nielicznych, którzy nie stracili głowy, był dowódca 20 eskadry, porucznik Joseph Moore. Popędził do swego P- 40, a za nim sześciu innych. Moore i dwóch następnych zdążyło jeszcze wznieść się w powietrze, trzy dalsze samoloty zostały podczas startu przewrócone podmuchami eksplozji pierwszych bomb. Rozpoczęła ogień artyleria przeciwlotnicza, ale pociski jej wybuchały daleko od celów. A tymczasem nad lotniskiem pojawiała się eskadra za eskadrą, zrzucając swój ładunek na hangary, magazyny, stanowiska dowodzenia i baraki. Nie trwało to

„ŻÓŁTY TYGRYS“ 1982/16 Rajmund Szubański 16 długo; bombardowanie skończyło się równie nagle jak się zaczęło. Zewsząd słychać teraz było wołania i jęki rannych oraz narastający szum ognia. Dowódca pułku bombowego pułkownik Eugene Eubank wyskoczył z rowu przeciwodłamkowego, by ocenić rozmiary szkód w sprzęcie. Były one niewielkie; japońscy bombardierzy ściśle wykonali rozkaz i celowali w urządzenia bazy. Gorzej działo się w powietrzu. Piloci z 34 dywizjonu dojrzeli z Del Carmen słupy dymu nad Clark Field i nie czekając na rozkazy ruszyli do maszyn. Po drodze ich zbierająca się dopiero formacja została zaatakowana przez nieprzyjaciela i zmuszona do zawrócenia ze stratą kilku samolotów; japońskie myśliwce były nieosiągalne dla starych P-35. Dwanaście Curtissów znad łba usłyszało w pewnej chwili rozpaczliwe wezwanie: „Wszystkie myśliwce do Clark!”. Piloci skierowali się ku zaatakowanej bazie, ale w chwilę potem przesłano im nowy meldunek: o bombardowaniu ich własnego lotniska. Dowódca eskadry popełnił błąd, rozdzielając jeszcze raz swe siły. Z sześciu maszyn, które dotarły nad Clark Field, połowa została zestrzelona. Te natomiast, które zawróciły do łba, nie napotkały już przeciwnika. Moore i prowadzony przez niego porucznik Jimmy Keator osiągnęli już wysokość 2 tysięcy metrów, gdy Japońozycy zaatakowali ich kolegę, porucznika Gilmore. W walce, która się teraz wywiązała, Moore i Keator zniszczyli po jednym samolocie, po czym musieli wycofać się z beznadziejnej walki. Myśliwce Mitsubishi nie były wprawdzie szybsze niż Curtissy, ale dzięki wyjątkowo lekkiej konstrukcji miały dwukrotnie większą prędkość wznoszenia i odznaczały się przy tym fenomenalną wprost zwrotnością. Po udaremnieniu tych prób interwencji japońscy piloci myśliwscy przystąpili do realizacji drugiej części swojego zadania. Zgodnie z ustalonym poprzednio planem, każdy z nich kierował teraz swój samolot ku ziemi, ostrzeliwując - najpierw ciężkie bombowce, potem myśliwce, wreszcie samoloty łącznikowe i transportowe, które kolejno stawały w płomieniach. Dopiero o godz. 1.30 ostatni napastnicy odlecieli, pozostawiając za sobą zryte lejami lotnisko i słupy unoszącego się nad nim dymu. Na Tajwanie przesłuchujący powracające załogi oficerowie sztabowi nie kryli swego niedowierzania i dopiero po skrupulatnym porównaniu wszystkich meldunków wysłali do Tokio triumfalny raport: „Podczas pierwszego nalotu na bazy lotnicze na Luzonie zniszczono na ziemi około 70 samolotów, a dalszych 25 zestrzelono w walkach powietrznych. Straty własne — 7 samolotów. To drugie Pearl Harbor!” Obliczenia japońskich lotników były dokładne. Na Clark Field zniszczone zostały wszystkie Latające Fortece. Amerykanie stracili też pięćdziesiąt trzy myśliwce P-40 i trzy P-35, jak też dwadzieścia pięć innych samolotów. Lotnisko nie nadawało się do użytku. Straty w ludziach wyniosły osiemdziesięciu zabitych i stu pięćdziesięciu rannych. Utraciwszy w ciągu kilku kwadransów połowę

„ŻÓŁTY TYGRYS“ 1982/16 Rajmund Szubański 17 posiadanego sprzętu, Brereton nie był już w stanie skutecznie przeciwstawić się grożącej inwazji. Następnym etapem przygotowań do niej było pozbawienie amerykańskiej floty jej punktów oparcia. W toku przeprowadzonego w dniu 10 grudnia nalotu pięćdziesiąt cztery japońskie bombowce spaliły cysterny z paliwem i zdewastowały urządzenia przeładunkowe bazy w Cavite. Straty w jednostkach wojennych były niewielkie, jeśli nie liczyć zniszczonego okrętu podwodnego, ale trafiony celną bombą wyleciał magazyn mieszczący 230 torped i od tej pory okrętom pozostał znacznie gorzej zaopatrzony awaryjny skład na Corregidorze. Po wyczerpaniu jego zapasów nękany nalotami dywizjon okrętów podwodnych opuścił 31 grudnia wody Filipin, przebazowując się do australijskiego portu Fremantle. W dniu 10 grudnia Japończycy wylądowali na Luzonie. Dowodzący operującą przeciw Filipinom 14 armią generał Masaharu Homma wysadził najpierw dwa desanty w położonych na północnym wybrzeżu wyspy portach Aparra i Vigan, przeszło 300 kilometrów od Manili. Mimo poniesionych strat lotnicy generała Breretona spisali się dzielnie, zatapiając w toku ponawianych ataków jeden transportowiec, a dwa inne uszkodzili. Spowodowało to energiczną reakcję Japończyków. Przed południem 12 grudnia przeszło 100 samolotów zbombardowało znowu Clark Field i inne lotniska. Wprawdzie tym razem amerykańska służba ostrzegawcza stanęła na wysokości zadania, a piloci myśliwscy po zakończeniu walk meldowali o trzynastu odniesionych zwycięstwach powietrznych, to jednak szkody i straty były znów duże i w 24 pułku myśliwskim pozostało już tylko dwadzieścia siedem sprawnych Curtissów P-40. Dowiedziawszy się o tym, Mac Arthur wydał rozkaz zaniechania wszelkiego rodzaju działań ofensywnych. Wysłał też tego dnia do Waszyngtonu depeszę, w której określał swe potrzeby na dziesięć eskadr myśliwskich i tyleż nurkowców. Departament Wojny nie robił mu jednak nadziei na rychłe posiłki — szlaki morskie poprzez Pacyfik były przecięte. Na lądzie dowództwo Amerykańskich Sił Zbrojnych na Dalekim Wschodzie wahało się między pragnieniem zepchnięcia Japończyków do morza natarciem trzech filipińskich dywizji a obawą przed następnymi lądowaniami, które łatwo mogły odciąć zaangażowane na północy siły. Obawy te były słuszne, gdyż obydwa desanty stanowiły tylko forpocztę 14 armii. Jej główne siły wylądowały 22 grudnia w zatoce Lingayen i rozpoczęły szybki marsz w kierunku Manili. Gdy w dwa dni później nadeszła wiadomość o lądowaniu znacznych sił także i na południu Luzonu, generał Mac Arthur zdecydował się wreszcie wprowadzić w życie plan ,,Orange”, przewidujący koncentrację całych sił na półwyspie Bataan. W warunkach stałego nacisku nieprzyjaciela powiodło się to tylko częściowo. Obydwu głównym zgrupowaniom wojsk udało się połączyć swe siły i z początkiem stycznia 1942 roku utworzyć ciągłą linię frontu u nasady półwyspu.

„ŻÓŁTY TYGRYS“ 1982/16 Rajmund Szubański 18 Pomogli im w tym Japończycy, którzy w dążeniu do jak najszybszego spektakularnego sukcesu w postaci zajęcia Manili zaniedbali pościgu za siłami wroga. Natomiast nie zdołano w pełni przeprowadzić — zbyt późno zarządzonej — ewakuacji materiału wojennego, medykamentów i zapasów żywności i zamiast przewidzianych w planie „Orange” przeszło siedmiu i pół miliona dziennych racji żywnościowych, zdołano uratować i zgromadzić tylko jedną rzecią tej ilości. Bitwa o Filipiny została przegrana nie tyle na polu walki, co wskutek zaniedbań w sferze zaopatrzenia. Szczęściem w nieszczęściu siedem dywizji przybyło na Bataan w mocno niekompletnych stanach. Generał Mac Arthur i jego sztab znacznie przeceniali wartość wystawionych przez siebie formacji. A tymczasem Filipińczycy byli niedostatecznie jeszcze wyszkoleni, niewłaściwie wyekwipowani — pochodzące z brytyjskiego demobilu karabiny Lee-Enfield były po prostu za ciężkie dla drobnych przedstawicieli rasy malajskiej. Do tego dochodziły jeszcze trudności w porozumieniu się z nie znającą na ogół ich języka amerykańską kadrą dowódczą. Nie zaprawieni w bojach żołnierze przejawiali również nadmierną nerwowość, przypadkowy strzał wyzwalał chaotyczną, długotrwałą strzelaninę, a mógł też stać się sygnałem do panicznej ucieczki. Toteż o ile straty poniesione w otwartym boju utrzymywały się na ogół w znośnych granicach, to w czasie długich przemarszów z różnych przyczyn ubywało z szeregów bardzo wielu żołnierzy. Japończycy nie zamierzali pozostawić nieprzyjacielowi czasu na uporządkowanie się. Podciągnąwszy rezerwy, zaatakowali 9 stycznia na całym froncie, a nie uzyskawszy powodzenia, wysłali poprzez najgęstszy i uważany za niedostępny odcinek dżungli na tyły Amerykanów cały batalie, wyposażony w najniezbędniejszy tylko sprzęt. Przeciął on główną linię odwrotu I Korpusu, którego dowódca generał major Jonathan i Wainwright musiał po kilku dniach wycofali swe pozbawione zaopatrzenia oddziały, co pociągnęło za sobą także odwrót sąsiedniego II Korpusu. Trzeba było opuścić także wygodne lądowisko Baguio — wyrąbany w dżungli długi na 350 i szeroki na 30 metrów pas startowy, skąd działały resztki 24 pułku myśliwskiego. Groty skalne dawały schronienie lotnikom, gęsta dżungla — samolotom. Obronę przeciwlotniczą zapewniała batera siedemdziesiątekszóstek i tuzin cekaemów. Loty odbywano prawie wyłącznie nocą. Późnym wieczorem mechanicy wyciągali z zamaskowanych stanowisk dwa albo trzy samoloty spośród dziesięciu, którymi dysponował jeszcze pułk. Piloci startowali w blasku wypełnionych piaskiem beczek, do których wlewano benzynę. Zadaniem był zwykle nocny patrol nad Zatoką Manilską lub ostrzeliwanie jednostek desantowych u wybrzeży Bataanu. Curtissy nie były wprawdzie przewidziane do lotów nocnych, ale mechanicy spreparowali prowizoryczne osłony rur wydechowych, choć to jeszcze bardziej obniżało moc i tak już wyeksploatowanych silników.

„ŻÓŁTY TYGRYS“ 1982/16 Rajmund Szubański 19 Tego rodzaju loty rujnowały nerwy lotników, tym bardziej że wyżywienie, od dawna już niewystarczające, pogorszyło się znacznie w ostatnich dniach, a brak tłuszczu upośledzał przede wszystkim zdolność widzenia w ciemnościach. Każdy start oznaczał więc ogromne ryzyko. W ciągu trzech kolejnych nocy trzy samoloty roztrzaskały się o drzewa. Dwóch pilotów poniosło śmierć, trzeci, porucznik Baker, został potwornie poparzony. Ponieważ droga do najbliższego szpitala polowego znajdowała się już pod ostrzałem, zapadła decyzja przewiezienia rannego na Mindanao na pokładzie jedynego już samolotu, turystycznej „Bellanki”, używanej do dowozu amunicji. Podjął się tego najlepszy pilot filipiński, kapitan Jesus Villamor. W czasie lotu, ku jego przerażeniu,, na wpół oszalały z bólu nieszczęśliwy ranny otworzył drzwi kabiny i rzucił się w dół... Pewnego razu Amerykanie postanowili przeprowadzić niespodziewany atak na lotniska Nichols i Nielsen Field koło Manili. Jawnie lekceważący swego przeciwnika Japończycy nie stosowali bowiem zaciemnienia i niebo nad Manilą rozświetlała nocami jasna łuna świateł. Przez wiele godzin lekarz badał szesnastu pilotów, by wybrać tych, którzy mają najwięcej sił i wykazują największą odporność psychiczną. Wyglądali żałośnie: zagłodzeni, pokryci czyrakami, cierpiący na dyzenterię, która zamieniała w męką każdy, nawet półgodzinny lot. Sygnał gwizdkiem i ciszą przerywa ryk siedmiu tysiąckonnych silników. Pierwszych sześć Curtissów wzbija się w powietrze szczęśliwie, ale każdy z nich pozostawia za sobą gęstniejącą chmurę pyłu — po południu jeden z japońskich samolotów ulokował celną serię z kaemu w polewaczce, próbującej skropić pas startowy. Pilot siódmego nie widzi już prawie nic, sunie po lotnisku zygzakiem, za wcześnie chce się oderwać, jego maszyna przepada, uderza w ziemię. Eksplodują bomby, płomienie obejmują rozrzucone części wraka. Dwaj koledzy zdążyli na czas, odpinają i wyciągają z kabiny poparzonego, naszpikowanego odłamkami porucznika Ibolda. Pozostała szóstka leci w kierunku Manili. Niestety, nad lądem, tam gdzie leżą lotniska, rozciąga się ciemne pasemko chmur. Czy sięga do samej ziemi? Prowadzący zespół porucznik Bud Wagner liczy na łut szczęścia i stawia wszystko na jedną kartę: zejdą niżej' i będą atakować z lotu koszącego, znają przecież teren. Jedna trójka Nichols, druga — Nielson Field. Ich maszyny zagłębiają się w mgłę, idą ku ziemi. Wreszcie na 30 metrach mgła rzednie. Ryzyko opłaciło się. Zaskoczenie jest całkowite. Obok wieży kontrolnej na Niohols stoi rząd jednosilnikowych samolotów. Po nalocie kilka z nich wybucha jasnym płomieniem. W dobrze oświetlony budynek kantyny pada celna bomba, masakra musi być potworna. Trójka lecąca na Nielson Field traci w pewnej chwili orientację — Japończycy znacznie rozbudowali to małe niegdyś, cywilne lotnisko. Teraz stoją tam bombowce, wśród których eksplodują bomby. Drugi atak mógłby

„ŻÓŁTY TYGRYS“ 1982/16 Rajmund Szubański 20 się skończyć źle, Amerykanie biorą więc kurs prosto do bazy. To będzie ostatnia ich akcja z lotniska Baguio. Generał Mac Arthur, który popadł obecnie w drugą skrajność, zwątpił, czy oddziały filipińskie, raz rozpocząwszy odwrót, będą w stanie zatrzymać Japończyków, i zarządził rozpoczęcie ewakuacji zgromadzonych na Bataanie zapasów na Corregidor, nakazując równocześnie wyciągnięcie z frontu najlepszej jednostki — mieszanej dywizji, składającej się z dwóch pułków tzw. filipińskich zwiadowców i pułku amerykańskiej piechoty. Tymczasem jednak jego podwładnym udało się zatrzymać Japończyków i ustabilizować front mniej więcej w połowie półwyspu. Co ważniejsze, koniec stycznia przyniósł nawet pewien lokalny sukces, pierwsze zwycięstwo od początku wojny. Oto dynamiczny generał Homma, pragnąc przyspieszyć posuwanie się swych oddziałów, rozkazał załadować jeden batalion piechoty na barki desantowe i przerzucić go znów na tyły I korpusu. Japoński konwój natknął się nocą na patrolujące ten akwen amerykańskie ścigacze. Zatopiły one dwie załadowane żołnierzami barki i rozproszyły pozostałe, które dobiły do brzegu w dwóch oddalonych od siebie miejscach. Pełniącemu straż na wybrzeżu batalionowi marynarzy udało się dzięki temu powstrzymać Japończyków, a pułki filipińskich zwiadowców przeprowadziły kontratak, w wyniku którego zlikwidowano obydwa przyczółki. Próba wzmocnienia wysadzonych oddziałów została udaremniona przez ostatnie zdatne do lotu samoloty 24 pułku. W samolocie kapitana Dyessa zamontowano wyrzutnik, zmajstrowany przez szefa mechaników ze sprężyn od wentyli i innych części samolotowych. Z jego pomocą można względnie celnie zrzucić 250-kilogramową bombę. Rzecz w tym, że pozostało ich już tylko trzy... Dyess decyduje się zrzucić je w kolejnych nalotach. Jeden z kolegów będzie stanowił jego' bezpośrednią osłonę, dwaj pozostali polecą na 4 tysiącach metrów. Przeciążony Curtis, ciężko odrywa się od pasa startowego w Tacloban. Dzięki radarowi lot zespołu można prześledzić z ziemi. Trzy duże barki desantowe dopływają właśnie do brzegu, gdy zjawiają się Amerykanie. Bomba muska kadłub jednej i wybucha między nią a brzegiem. Tryska w górę fontanna wody, podbita podwodna fala uderza o burtę, rozrywając barkę do reszty. Stateczek kładzie się prawie^ natychmiast na bok. Jego pokład i mostek pełne są ciemnych postaci. Sieją teraz po nich morderczymi salwami Curtissy. Ogarnięci paniką żołnierze próbują się ratować, skacząc do morza. Druga barka usiłuje odpłynąć, ale pociski przebijają jej burtę, trafiają w zbiornik z paliwem. Błysk, potem erupcja, dymu i ognia. Na przestrzeni dziesiątków metrów woda pilonie, pochłaniając nieszczęsnych rozbitków. — Odległość czternaście, azymut dwieście dwadzieścia pięć... Odległość osiem, azymut dwieście dwadzieścia pięć...

„ŻÓŁTY TYGRYS“ 1982/16 Rajmund Szubański 21 Wracają. Lądują. Krótka przerwa na uzupełnienie amunicja, podwieszenie bomby i znów cała czwórka jest w powietrzu. Trafiona poprzednia barka przewróciła się; tymczasem do góry dnem. Dyess przycelowują się do trzeciej, prawie już opróżnionej z ludzi. Zwalnia bombę, podrywa masz na i ogląda się. Barka ma uszkodzoną rufę, zaczyna zataczać kręgi. Koncentrują teraz na niej ogień pozostali piloci, ale bez widocznego skutku. — Hallo Leo, hallo Leo, tu Prestone dziewięć, tu Prestone dziewięć. Nieprzyjaciel w odległości trzydzieści, azymut sto dziesięć, powtarzam.: odległość trzydzieści, azymut sto, dziesięć. Uwaga! Za późno! Zanim Amerykanie zdążyli nabrać wysokości, spadł na nich rój japońskich myśliwców. Zaraz na początku starcia postrzelony porucznik Fosse rozbija się o brzeg. Stinson, wymykając się nagłym manewrem, spod ognia siedzącego mu na ogonie przeciwnika, uderza w nadlatujące z drugiej strony Zero. Dyess i Crellin bronią się jeszcze. Ten pierwszy jest tak wycieńczony, że przy każdym ciasnym zakręcie robi mu się ciemno przed oczami i musi wyrównywać: lot. Są w pułapie. Samolot Crellina zaczyna dymić. Na wpół uduszony pilot daremnie próbuje otworzyć kabinę, uderza w wodę... Dyess rozpaczliwie walczy o życie. Z każdym unikiem przybliża się nieznacznie do Tacloban. Wkrótce walka rozegra się nad samym pasem startowym. Przyglądają się temu dziesiątki ludzi — skazani na bezczynność widzowie. Curtiss ciągnie już za sobą długą smugę dymu. Jest teraz dokładnie nad lotniskiem, a za nim jak przypięty, strzelający krótkimi seriami przeciwnik. Amerykanin kładzie nagle maszynę na plecy, wyskakują, a raczej wypada z niej. Spadochron rozwija. się szczęśliwie tuż nad koronami palm. Walka dobiegła końca. Dowódca 24 pułku idzie powoli do swojego namiotu. Na Corregidor pójdzie jego meldunek: „Cztery Ostatnie myśliwce nie powróciły z lotu bojowego. 24 pułk przestał istnieć”. Front na półwyspie Bataan ustabilizował się z końcem stycznia 1942 roku na nowej linii. Nastąpił teraz dłuższy, trwający do drugiej połowy marca okres zastoju w działaniach. Japończycy utracili swój pierwotny impet, Amerykanie nie mogli zdecydować się na działania zaczepne, zadowalając się umacnianiem swych pozycji. Panował więc spokój na skalę operacyjną, ale nie dla prostego żołnierza pierwszych szeregów. Za pośrednictwem rannych przewożonych na Corregidor przedostały się na wyspę wieści o niesłychanie trudnych warunkach, w jakich przyszło toczyć walki na Bataanie. Kuliński miał okazję porozmawiać o tym z jednym ze swych kolegów artylerzystów.

„ŻÓŁTY TYGRYS“ 1982/16 Rajmund Szubański 22 — To trudne do wyobrażenia dla białego człowieka, chłopie — mówił tamten. — Kiedy stąd patrzycie na dżunglę, wygląda ona jak gęsty, sfilcowany dywan. Ale tam to upalne,, wilgotne, mroczne piekło, prawdziwe piekło. Światło słoneczne ledwo przenika przez skłębione konary, gałęzie, liście i pnącza. Wróg jest wszędzie i nigdzie. Jego obecność zdradza dopiero suchy trzask wystrzałów, gwizd małokalibrowych pocisków, czasem trafiony żołnierz. Nasi i Filipińczycy wyrąbują nisze wśród krzaków, wygrzebują płytki dołek strzelecki, przerzedzają jeszcze trochę roślinność, by zyskać nieco lepsze pole obserwacji, i kładą się do tych jam, zastanawiając się, jak prędko podejdą one wodą. Z napiętą nieustannie uwagą wsłuchują się w odgłosy dżungli, w to monotonne brzęczenie owadów, kuląc się nerwowo za każdym podejrzanym szelestem. Któż może zaręczyć, że w ślad nie pójdzie kula zaczajonego snajpera, nie poleci wyrzucony z najbliższej odległości granat? Jak opowiadał dalej artylerzysta, walczącym dokuczają ukąszenia owadów, zwłaszcza przenoszących malarię moskitów. Nieruchome, przegrzane powietrze przesycone jest paskudnym zapachem rozkładających się w wilgoci szczątków roślin, coraz częściej też mdlącym odorem trupów. Gdy nagle zapada podzwrotnikowa noc, trzeba jeszcze bardziej wytężyć słuch i zaostrzyć wzrok — jest to ulubiona przez Japończyków pora przeprowadzania nagłych wypadów. Ciszę przerywają wtedy krzyki rozpaczy i triumfu, strzały i wybuchy granatów, ostre dźwięki sygnałowych gwizdków. Trwa to krótko, na ogół kilka minut, potem słychać już tylko jęki, wołania o pomoc, rzężenie konających. W ciemności ruszają do przodu sanitariusze i koledzy zaginionych. Czasem następuje nagły rozbłysk, pada seria strzałów — to pułapka zastawiona przez Japończyków, Najczęściej uprowadzają jednego lub kilku rannych, by pozostawić na którejś z wydeptanych w dżungli ścieżek. Zdążający ku nim sanitariusz przerywa nogą przeciągnięty sznur, wyzwalając ukrytą rakietę. Do oświetlonych jaskrawym błyskiem nieprzyjaciół Japończycy strzelają jak do żywych tarcz... Na tego rodzaju działaniach upływały tygodnie. Ale nie codzienne straty na linii frontu okazywały się najdotkliwsze, jeszcze bardziej nieubłaganie zaczęła przerzedzać szeregi walczących malaria. Filipińczycy byli na nią do pewnego stopnia uodpornieni, Amerykanie przygotowali na tę okoliczność bogate zapasy środków medycznych, ale wśród Japończyków zbierała ona obfite żniwo. Generał Homma musiał wycofać z frontu najdłużej walczące na Luzonie jednostki i zastąpić je świeżymi, pospiesznie sprowadzonymi. Gdy w lutym luzowano 16 dywizję, liczyła ona siedemset dwunastu zdatnych do walki żołnierzy! Stan 65 samodzielnej brygady zredukowany został z sześciu i pół tysiąca ludzi do niespełna tysiąca. Dla Amerykanów najgorszym wrogiem okazał się głód. Wskutek spóźnionej ewakuacji zapasów z Manili już od 5 stycznia walczący na półwyspie żołnierze otrzymywali tylko po pół racji żywnościowej i coraz więcej uwagi musieli

„ŻÓŁTY TYGRYS“ 1982/16 Rajmund Szubański 23 poświęcać na szukanie możliwości jej uzupełnienia. Padł wkrótce ostatni dziki bawół, po czym przyszła kolej na konie 26 pułku kawalerii, nie mogły być wreszcie pewne swego losu nawet trudne do złapania, nieapetyczne i raczej mało sycące iguany2 . Od 27 marca oficjalna dzienna racja żywnościowa miała wartość zaledwie 1000 kalorii. Wskutek niedożywienia 35 procent żołnierzy zapadło na chorobę beri-beri, a przeszło połowę nękała dyzenteria. To wyczerpane wojsko przedstawiało już tylko ułamek pierwotnej wartości i siły bojowej, toteż gdy nowo przybyłe jednostki generała Hommy ruszyły 3 kwietnia 1942 roku do zdecydowanego natarcia, napotkały na niespodziewanie słaby opór. Po czterech dniach wyłom w szeregach Amerykanów był już tak głęboki, a szanse zaryglowania go tak znikome, że dowodzący wojskami na Bataanie generał major Edward King uznał, iż nie pozostaje mu nic innego, jak bezwarunkowa kapitulacja. W największym pośpiechu, już pod ostrzałem artylerii i bombami atakujących samolotów, zdołano jeszcze wywieźć dwie tak bardzo istotne dla Corregidoru baterie dział przeciwlotniczych i pewną ilość żywności. Na wyspę przedostało się też dwa tysiące trzystu żołnierzy, marynarzy i sanitariuszek, a także cywilów amerykańskiej i filipińskiej narodowości. Użyto do tego celu wszelkich możliwych środków — od holowników i motorówek, poprzez żaglowe jachty i wiosłowe łodzie, do naprędce skleconych tratew i wiązek gałęzi bambusa, a także po prostu wpław. Reszta — siedemdziesiąt dziewięć tysięcy pięciuset ludzi — rozpoczęła „marsz śmierci” do obozów w centrum Luzonu. Wynik walk na Bataanie amerykańscy historycy nie bez racji oceniają jako największą w historii militarną porażkę Stanów Zjednoczonych. 2 Gatunek gryzoni.

„ŻÓŁTY TYGRYS“ 1982/16 Rajmund Szubański 24 OSAMOTNIENI Po upadku Bataant — a także Singapuru i baz w Indiach Holenderskich — Corregidor został najbardziej wysuniętym bastionem aliantów na Dalekim Wschodzie. Wprawdzie na Mindanao i innych wyspach trzymały się wciąż oddziały trzech filipińskich dywizji, ale stan wyszkolenia i wyposażenia pozwalał na użycie ich jedynie do działań obronnych. Trudno więc było liczyć na jakąś odsiecz z tej strony i należało oczekiwać raczej na kontrofensywę większych sił przy wykorzystaniu baz w Australii. Po ewakuacji Manili załoga Corregidoru wzrosła do blisko dwunastu tysięcy ludzi, do czego dochodziło jeszcze czterystu na Caballo i Carabao oraz dwustu na El Fraile. Z tego pięć tysięcy siedmiuset stanowili artylerzyści — obsługa baterii nadbrzeżnych i przeciwlotniczych, tysiąc pięćset — żołnierze korpusu piechoty morskiej, elitarnej formacji sił zbrojnych USA; aż cztery tysiące stanowili żołnierze formacji tyłowych. Kilkuset ludzi wchodziło w skład personelu medycznego, wliczając w to amerykańskie i filipińskie sanitariuszki, a generał Mac Arthur przywiózł ze sobą też wyjątkowo liczny sztab. Na wyspie przebywało ponadto blisko dwa tysiące cywilów obu narodowości, wśród nich wielu filipińskich polityków z prezydentem państwa, Manuelem Quezonem, na czele. Jednym z nich był major Carlos Romulo, który przystąpił do nadawania propagandowych audycji adresowanych do rodaków w okupowanej i nie okupowanej części kraju. Na czele garnizonu stał generał major George Moore, któremu podlegały trzy dowództwa: obrony morskiej (jej zadaniem było niedopuszczenie jednostek nieprzyjacielskiej floty i zwalczanie artylerii oblężniczej), dowództwo obrony przeciwlotniczej oraz dowództwo obrony wybrzeża, które miało odeprzeć próby lądowania na wyspie. Niezależnie od tego funkcjonowało dowództwo lekkich jednostek marynarki wojennej. Swój chrzest bojowy przeszła załoga Corregidoru dopiero 29 grudnia 1941 roku, i to zaszczytnie. Japońskie dowództwo zmontowało wówczas nalot siłami bombowców zarówno wojsk lądowych, jak i marynarki; był to jeden z nielicznych przykładów tego rodzaju współpracy. Przy użyciu 27 średnich bombowców Mitsubishi Ki-21, tyluż lekkich bombowców Kawasaki Ki-32, jak też 54 średnich bombowców Mitsubishi G3M zamierzano osiągnąć równie niszczący efekt jak poprzednio, podczas nalotów na Clark Field i bazę Cavite. Miało się stać inaczej. By zwiększyć celność bombardowania, rozzuchwalone słabą w innych rejonach obroną przeciwlotniczą załogi Ki-21 nadleciały na wysokości niespełna 5500 metrów, a więc w skutecznym zasięgu wszystkich dział twierdzy. Zemściło się to srogo, bo już z pierwszej eskadry, obramowanej dobrze leżącymi salwami, wypadły z szyku aż trzy samoloty i ciągnąc za sobą smugi ciemnego dymu,