ziomek72

  • Dokumenty7 893
  • Odsłony2 154 382
  • Obserwuję932
  • Rozmiar dokumentów26.3 GB
  • Ilość pobrań1 242 309

W cieniu krematorium

Dodano: 8 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 8 lata temu
Rozmiar :3.0 MB
Rozszerzenie:pdf

W cieniu krematorium.pdf

ziomek72 EBooki EBOOK S Seria ŻÓŁTY TYGRYS
Użytkownik ziomek72 wgrał ten materiał 8 lata temu. Od tego czasu zobaczyło go już 283 osób, 143 z nich pobrało dokument.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 68 stron)

CZERPAK STANISŁAW HARDT ZDZISŁAW W CIENIU KREMATORIUM | SCAN & OCR by blondi@mailplus.pl | 1 WYDAWNICTWO MINISTERSTWA OBRONY NARODOWEJ

„ŻÓŁTY TYGRYS“ 1969/04 S. Czerpak & Z. Hardt 2 Okładkę projektował Mieczysław Wiśniewski Redaktor Eugeniusz Stanczykiewicz Scan & OCR blondi@mailplus.pl © Copyright by Wydawnictwo Ministerstwa Obrony Narodowej Warszawa 1969 r., Wydanie I SCAN & OCR by blondi@mailplus.pl 2009 Cztery tysiące trzysta siedemdziesiąta czwarta publikacja Wydawnictwa MON Printed in Poland Nakład 210 000 + 280 egz. Objętość 4,32 ark. wyd . ark. druk. Papier druk. sat. VII kl 60 s., 63.5m- z Myszkowskich Zakładów Papierniczych, Druk ukończono w kwietniu 1969 r. Wojskowe Zakłady Graficzne w Warszawie, zam. 5116 z dn. 3.VIII.1368 r Cena zł 5.- P-85

„ŻÓŁTY TYGRYS“ 1969/04 S. Czerpak & Z. Hardt 3 SPIS TREŚCI: I...........................................................................................................................4 II .........................................................................................................................7 III......................................................................................................................11 IV......................................................................................................................19 V .......................................................................................................................23 VI......................................................................................................................27 VII ....................................................................................................................34 VIII ...................................................................................................................43 IX......................................................................................................................52 KRZYŻÓWKA Z TYGRYSEM ......................................................................66

„ŻÓŁTY TYGRYS“ 1969/04 S. Czerpak & Z. Hardt 4 I Wisła, w swoim górnym biegu, rozgranicza na niewielkim odcinku województwa krakowskie i katowickie. Płynie ona tam dużym łukiem, u którego podstawy wpada do niej Soła. Między obiema rzekami znajduje się obszerna równina. W pobliżu miejsca, gdzie Wisła skręca na zachód, płynąc już przez ziemię śląską, znajduje się miejscowość Brzeszcze. Od 1962 roku Brzeszcze posiadają prawa miejskie. Przedtem była to górnicza osada, rozbudowana w sąsiedztwie kopalni węgla. Z Brzeszcz jest niedaleko do Oświęcimia, powiatowego miasta nad Sołą. Droga łącząca obydwie miejscowości przecina rozległy teren, który podczas II wojny światowej stał się widownią najokrutniejszych wydarzeń. Hitlerowcy utworzyli tam jeden z obozów zagłady. Istnienie obozu koncentracyjnego w pobliżu Brzeszcz postawiło mieszkańców ówczesnej osady w sytuacji zgoła szczególnej. Zrodziła ona taką działalność, że w jej rezultacie Brzeszcze otrzymały po wojnie Krzyż Grunwaldu. O tej właśnie działalności opowiemy na dalszych stronicach niniejszego tomiku. Będzie to opowieść o tym, jak funkcjonowała łączność między organizacjami ruchu w obozie oświęcimskim i na zewnątrz obozu, o ludziach, którzy tę łączność utrzymywali i zabezpieczali. Przypomnimy nazwiska tych, którzy mieszkając w pobliżu obozu koncentracyjnego, w Brzeszczach, a także w sąsiednich wsiach, nawiązywali i utrzymywali kontakt z więźniami, za co groziła wówczas tylko jedna kara — kara śmierci. Nie jesteśmy w stanie opowiedzieć o wszystkich, którzy na to zasługują — z jednej i drugiej strony drutów i murów obozowych. Opowiemy więc tylko o niektórych, podamy wiele przykładów działania, przykładów wielkiego bohaterstwa. Szereg innych osób, podobnie jak wiele innych czynów, zostanie z konieczności pominiętych. Będzie to zatem tylko skromny przyczynek do tej działalności polskiego ruchu oporu, która miała związek z istnieniem obozu zagłady w Oświęcimiu. * Jesień 1939 roku upływała w atmosferze przygnębienia. Powodów do głębokiego rozgoryczenia było wiele. Po zakończeniu działań w Polsce wojna jak gdyby się zakończyła. Wielka Brytania i Francja nie tylko nie pospieszyły z pomocą w tragicznych wrześniowych dniach, lecz także nie podjęły żadnych działań zbrojnych, gdy Niemcy zaczęli wzmacniać swe siły na zachodniej granicy.

„ŻÓŁTY TYGRYS“ 1969/04 S. Czerpak & Z. Hardt 5 Okupant mógł stopniowo wprowadzać nowe porządki na zajętych terenach Polski. Zachodnie obszary bezprawnie przyłączono do Rzeszy, wprowadzając tam zaostrzone rygory wobec rdzennie polskiej ludności. Z województw kieleckiego, krakowskiego, lubelskiego oraz części warszawskiego i łódzkiego utworzono dziwny twór pod nazwą Generalnego Gubernatorstwa. Te wszystkie zmiany traktowane były przez społeczeństwo z wzrastającym niepokojem. Władzę w Generalnym Gubernatorstwie przejęła hitlerowska administracja cywilna i policja. W celu zdezorientowania społeczeństwa i zachowania pozorów „ładu”, władze okupacyjne wezwały wszystkie instytucje i przedsiębiorstwa do podjęcia „normalnej pracy”. Na tej podstawie w październiku 1939 roku wznowiono naukę w szkołach podstawowych i średnich. W Krakowie podjęto przygotowania do otwarcia roku akademickiego. Hitlerowcy bacznie obserwowali te poczynania i początkowo, przygotowując akcję na dużą skalę, nie stwarzali żadnych przeszkód. 19 października 1939 roku senat Uniwersytetu Jagiellońskiego postanowił ogłosić wpisy dla studentów oraz wyznaczył termin rozpoczęcia wykładów na dzień 6 listopada. O decyzji tej rektor krakowskiej uczelni miał powiadomić władze okupacyjne. Profesor doktor Lehr-Spławiński, sprawujący funkcję rektora, podjął się tego zadania. Ponieważ kompetencje nowych władz nie były ściśle określone, zawiadomienia poszły w różnych kierunkach. Gdy więc rektorowi złożył wizytę generał Schumann, profesor jednego z niemieckich uniwersytetów i szef „oddziału nauki” w komendzie miasta, Lehr-Spławiński poinformował „gości” o decyzji senatu. Zawiadomiony został również komisaryczny burmistrz miasta, Zoerner. W obydwu przypadkach, co warto podkreślić, decyzja senatu nie spotkała się z zastrzeżeniami. Rektor próbował równiki dotrzeć do zastępcy gubernatora dystryktu krakowskiego, Wollsaegera, ale tym razem bezskutecznie. Któregoś dnia władze Uniwersytetu Jagiellońskiego otrzymały ostrzeżenie, że jakiekolwiek demonstracje czy obchody w dniu 11 listopada — a więc w dniu dawnego święta państwowego — spotkają się z najsurowszymi represjami. W związku z tym przełożono rozpoczęcie wykładów na dzień 15 listopada. Tymczasem w dniu 3 listopada rektor Lehr-Spławiński został wezwany do obersturmbamtführera Müllera. Hitlerowiec polecił rektorowi, by w dniu 6 listopada o godzinie 12 zebrał wszystkich profesorów w celu wysłuchania odczytu na temat stosunku Niemiec narodowosocjalistycznych do spraw nauki i uniwersytetów. W wyznaczonym dniu kilka minut przed dwunastą na uniwersytecie zjawił się obersturmbamtführer Müller w asyście grupy SS-manów. Zachowywał się już bez osłonek, według hitlerowskich zasad podziału na nad- i podludzi. Rektora traktował szorstko i wyniośle. Müller wszedł na sale, w której miał się odbyć odczyt, w asyście eskorty w czapkach i z karabinami.

„ŻÓŁTY TYGRYS“ 1969/04 S. Czerpak & Z. Hardt 6 „Odczyt” był krótki i brzmiał następująco: — Moje panie i panowie! Przez to, że usiłowaliście pracować w zakładach oraz prowadzić egzaminy, nie pytająca nas o pozwolenie, przez to, żę usiłowaliście otworzyć uniwersytet, nie pytając nas o zgodę, daliście dowód, że nie orientujecie się zupełnie w sytuacji, w jakiej uniwersytet się znajduje obecnie, i to co najmniej aż do końca wojny. Wasze usiłowania prowadzenia egzaminów i otwarcia uniwersytetu są aktem złośliwym i wrogim względem Rzeszy Niemieckiej. Zresztą Uniwersytet Jagielloński był zawsze centrum propagandy anty niemieckiej. Uważajcie się za aresztowanych. Zostaniecie przewiezieni do obozów Jeńców, gdzie będziecie pouczeni o prawdziwej waszej sytuacji. Pytań nie należy stawiać żadnych. Proszę, aby panie wyszły. Odtransportowanie zaczyna się natychmiast. Sądzę, ze pan rektor zechce pochód otworzyć. Po wygłoszeniu powyższych staw Müller wyszedł. Natomiast esesmani rozpoczęli swoje normalne — jak się wkrótce miało okazać — czynności. Wychodzących profesorów popychali, potrącali kolbami karabinów, mówili do nich przez „ty”. Na schodach zaczęli popychać tak mocno, że kilka osób upadło. Niektórzy, wybitni uczeni, zostali zbici po twarzy. Wytresowani w kulcie przemocy i pogardy dla innych narodów, najgorsi przedstawiciele herrenvolku, bardziej cenili sobie pieść i bagnet niż wartości, które reprezentowali maltretowani przez nich uczeni, prowadzeni teraz do ciężarowych samochodów policyjnych. — Menesch, schneller. Los, los! Słowa te miały się rozlegać przez wszystkie lata wojny jako złowróżbna zapowiedź najgorszego losu tysięcy niewinnych ludzi. Pracownicy naukowi Uniwersytetu Jagiellońskiego i innych krakowskich wyższych uczelni wywiezieni zostali do hitlerowskiego obozu koncentracyjnego w Sachsenhausen. Jako jedni z pierwszych poznali oni, co oznacza ta „instytucja nowego porządku” w Niemczech. Część z nich, przede wszystkim ludzie już starsi wiekiem, nieraz chorzy, nie wytrzymała prześladowań i trudów pobytu za drutami. Polscy uczeni umierali w obozie, a niektórzy — wskutek wyczerpania i chorób — po powrocie do domów, co nastąpiło pod koniec zimy. Ta jedna zima wystarczyła... Nie doszło zatem do otwarcia roku akademickiego. Zamknięte zostały, po krótkim okresie działalności, szkoły średnie. Młodzież polska w planach hitlerowskich miała stanowić niewykwalifikowaną tanią siłę roboczą. Przeznaczona była do masowych wywózek do Niemiec. Akcją wywożenia zajęły się tzw. urzędy pracy (Arbeitsamt). Już w pierwszych miesiącach okupacji wielu młodych ludzi dostało wezwanie do wyjazdu na — jak to się wówczas mówiło — „roboty do Niemiec”. Położenie polskiego społeczeństwa stawało się coraz trudniejsze. Ludzie zaczęli rozumieć, że wojna potrwa długo. Z każdym dniem narastała więc wola oporu, powstawały zalążki organizacji konspiracyjnych...

„ŻÓŁTY TYGRYS“ 1969/04 S. Czerpak & Z. Hardt 7 II W kierowniczych kołach hitlerowskich od początku wojny coraz częściej mówiło się o potrzebie rozbudowywania sieci obozów koncentracyjnych. Rozbudowa ta najściślej wiązała się i wynikała z planów podboju Europy i zamienienia podbitych narodów w społeczeństwa niewolników, mających służyć interesom III Rzeszy. Obozy miały być jednym ze skutecznych narzędzi panowania i likwidowania elementów zagrażających bezpieczeństwu Niemiec hitlerowskich, a także miały służyć eksterminacji całych grup ludnościowych, przeznaczonych do likwidacji. Po opanowaniu Polski hitlerowcy zaczęli szukać terenów najbardziej dogodnych z punktu widzenia lokalizacji obozów. W owym czasie funkcję inspektora Policji i Służby Bezpieczeństwa we Wrocławiu pełnił SS-oberführer A. Wigand. Jednym z jego głównych zadań było szybkie osadzanie więźniów w obozach koncentracyjnych. Po zakończeniu kampanii wrześniowej kompetencje inspektora Policji i Służby Bezpieczeństwa we Wrocławiu zostały rozciągnięte na okręg katowicki. Wigand spenetrował teren; rezultatem tych rozjazdów był wybór miejsca najlepiej nadającego się na obóz. Był to właśnie teren w rozwidleniu Wisły i Soły — dokładniej: teren koszar wojskowych w Oświęcimiu oraz budynków Polskiego Monopolu Tytoniowego. Zamknięty rzekami, równinny charakter obszaru, a przy tym bliskość granicy z Generalnym Gubernatorstwem, przy istnieniu rozbudowanej sieci kolejowej (bocznica kolejowa bardzo blisko projektowanego miejsca obozu) umożliwiającej dogodny dowóz więźniów — oto walory miejsca, które ostatecznie skłoniły Wiganda do wystąpienia z formalnym wnioskiem przedstawionym pod koniec 1939 roku Himmlerowi. Reichsführer SS Himmler rozkazem z dnia 1 lutego 1940 roku wyznaczył komisję, która wyjechała do Oświęcimia z zadaniem dokładnego zbadania przydatności obiektu wskazanego przez Wiganda. Komisja w całej rozciągłości zaakceptowała przedstawiony projekt. Himmler zaczął się wówczas rozglądać za kandydatem na stanowisko komendanta nowego obozu. Wybór padł na oficera SS Rudolfa Hoessa, sprawującego wówczas funkcję schutzhaftlager-führera1 w obozie koncentracyjnym w Sachsenhausen. Hoess miał już za sobą sześcioletnią praktykę w obozach koncentracyjnych w Dachau i Sachsenhausen. Himmler od dawna znał Hoessa i uważał, że jest on szczególnie powołany do „roboty praktycznej”. Postawił więc Hoessa na czele kolejnej komisji, która w dniach 18 i 19 kwietnia 1940 roku przebywała na terenie Oświęcimia. 1 Funkcja polegała na sprawowaniu bezpośredniej władzy nad więźniami, w kompetencjach personelu obozu odpowiadała funkcji zastępcy komendanta.

„ŻÓŁTY TYGRYS“ 1969/04 S. Czerpak & Z. Hardt 8 Rezultatem pracy tej komisji był raport złożony Himmlerowi, w którym wszyscy opowiedzieli się za utworzeniem obozu w rozwidleniu Wisły i Soły. Stwierdzono przy tym, że zalążek obozu powinny stanowić koszary wojskowe (składające się z 20 budynków) oraz kilka budynków Państwowego Monopolu Tytoniowego. Podkreślono również dogodność połączeń kolejowych, łatwość odcięcia obozu od świata zewnętrznego oraz możliwości jego rozbudowy w przyszłości na rozległej równinie. Himmler wydał na podstawie przedstawionego materiału rozkaz o utworzeniu obozu w Oświęcimiu. Jego komendantem został w dniu 4 maja 1940 roku Rudolf Hoess. Po otrzymaniu nominacji przystąpił on natychmiast do pracy. Organizowanie i tworzenie obozu szło niemal równolegle z umieszczeniem w nim więźniów; byli oni zatrudnieni przy jego budowie. Ta część Oświęcimia, w której zlokalizowany został obóz, nosi nazwę Zasolę. Mieszkali tutaj ludzie pracujący na kolei, w Państwowym Monopolu Tytoniowym, a równocześnie — w dużym stopniu — żyjący z rolnictwa, ogrodnictwa i uprawy tytoniu. Był to obszar dobrze zagospodarowany, z wieloma ogrodami i sadami. Zaczęło się od tego, że mieszkańcy baraków położonych najbliżej koszar wojskowych i bocznicy kolejowej monopolu tytoniowego otrzymali polecenie bezzwłocznego opuszczenia swych domów. Wolno było zabrać tylko bagaż ręczny. Wkrótce zjawili się egzekutorzy w mundurach SS i policji. Brutalnie wyganiali ludzi z domów, przy najmniejszej próbie oporu nie cofali się przed biciem. Los wypędzonych był nadzwyczaj ciężki. Tracili cały dobytek, musieli szukać nowych możliwości egzystencji. Nie było czasu na zastanowienie się, co dalej robić. Ludzie uciekali przed kolbą niemieckiego karabinu i wrzaskiem, w którym najczęściej powtarzało się słowo „raus!” Pierwsza fala wysiedleń objęła około dwóch tysięcy osób. W tym samym czasie Niemcy zatrudnili przymusowo przy rozbiórce baraków grupę kilkuset Żydów, mieszkańców Oświęcimia. Wokół koszar zaczęło wyrastać ogrodzenie z drutu kolczastego oraz drewniane wieże strażnicze. Był to widok, który wywoływał zaniepokojenie i wzbudzał lęk. Coraz częściej; mówiono, że Niemcy budują tutaj obóz koncentracyjny. Obóz zaczął funkcjonować 14 czerwca, kiedy to przywieziono pierwszy transport więźniów politycznych z Tarnowa, oznaczonych numerami 31—758. Więźniowie weszli do obozu przez bramę, nad którą umieszczony został napis: ARBEIT MACHT FREI. Od następnego dnia poza bramy obozu wychodziły grupy ludzi w pasiakach, eskortowane i nadzorowane przez innych więźniów (tzw. kapo), rekrutujących się z elementów przestępczych, oraz przez uzbrojonych esesmanów.

„ŻÓŁTY TYGRYS“ 1969/04 S. Czerpak & Z. Hardt 9 Praca więźniów polegała początkowo na rozbieraniu domów, z których usunięto mieszkańców. Wysiedlanie objęło stopniowo całą dzielnicę Zasolę, a w 1941 roku okoliczne wsie: Brzezinkę, Harmęże, Rajsko, Pławy, Budy, Babice i Broszkowice. Cały ten obszar uznany został za teren obozu, o czym informowały ustawione wokół niego tablice ostrzegawcze. Teren przyobozowy zmieniał wygląd. Burzono domy i zabudowania gospodarskie. Zachowano tylko zupełnie nieliczne zagrody. Przymusowe wysiedlanie ominęło grupę mieszkańców zatrudnionych na kolei i w innych instytucjach uznanych przez Niemców za „ważne dla prowadzenia wojny” (kriegswichtig). Szybkie uruchomienie i rozbudowa obozu oświęcimskiego były rezultatem wysiłków i starań jego komendanta Hoessa, który z pedantyczną dokładnością realizował nakreślony plan. Od początku — pisze w „Autobiografii” — byłem całkowicie pochłonięty, wprost opętany, moim zadaniem i otrzymanym polece-niem. Wyłaniające się trudności podniecały jeszcze mój zapał. Nie chciałem kapitulować, nie pozwalała mi na to moja ambicja. Widziałem wciąż tylko swoją prace. Zgodnie z planami powstał „obszar interesów” obozu, zajmujący powierzchnię około 40 kilometrów kwadratowych. Obszar ten został podzielony na trzy strefy: pierwsza obejmowała tereny położone najbliżej dawnych koszar i budynków monopolu tytoniowego, druga — całą dzielnicę Zasole, trzecia — okoliczne wsie. W końcu listopada 1940 roku Hoess pojechał do Himmlera ze sprawozdaniem z dotychczasowej pracy. Podczas rozmowy Hoess narzekał na poważne trudności w zdobywaniu różnych materiałów potrzebnych do rozbudowy obozu. Brakowało zwłaszcza cementu, cegieł, drewna i drutu kolczastego. — Jako komendant obozu musi pan sam zatroszczyć się o usunięcie wszystkich braków — odpowiedział Himmler. — Pozostawiam panu całkowitą swobodę działania. Jest przecież wojna, wiele trzeba improwizować. W warunkach obozowych nie jest to wcale trudne. — Chciałbym zameldować, reichsführer, że braki w urządzeniach sanitarnych grożą wybuchem epidemii... Himmler wzruszył niecierpliwie ramionami. — Pan patrzy na pewne sprawy zbyt ciasno. Cóż to szkodzi, że umrze kilkuset więźniów? Ważne jest tylko zdrowie naszej załogi obozu, reszta to element i tak skazany na zagładę. Już wkrótce będzie pan miał więźniów pod dostatkiem. Hoess skrupulatnie omówił przebieg wszystkich prac. Jego zwierzchnik interesował się najmniejszymi drobiazgami, wnosił sporo poprawek i nowych propozycji.

„ŻÓŁTY TYGRYS“ 1969/04 S. Czerpak & Z. Hardt 10 — Oświęcim na razie będzie rolną stacją doświadczalną dla wschodu — oświadczył z namysłem Himmler. — Tam są możliwości, jakich nie mieliśmy dotychczas w Niemczech. Trzeba więc najpierw maksymalnie rozbudować obóz. Zakładać stawy, osuszać grunty, budować wały rzeczne. Później zajmiemy się kolejnym etapem prac. Sądzę, że panu nie muszę tłumaczyć, na czym będą one polegały... Hoess uśmiechnął się znacząco. On już wiedział...

„ŻÓŁTY TYGRYS“ 1969/04 S. Czerpak & Z. Hardt 11 III Już przed wybuchem wojny górnicy brzeszczańscy posiadali swoje organizacje. Szczególnie silna była komórka Polskiej Partii Socjalistycznej. Na jej czele stali m.in. Jan Nosal, poseł na Sejm z ramienia PPS, Piotr Hałoń i kilku innych działaczy. Do Brzeszcz przyjeżdżali wielokrotnie ; przedstawiciele Okręgowego Komitetu Robotniczego PPS w Krakowie. Wśród nich bywał tam również późniejszy więzień Oświęcimia — Józef Cyrankiewicz, pełniący od 1936 roku funkcję sekretarza OKR. Józef Cyrankiewicz był uczestnikiem kampanii wrześniowej w 1939 roku. Został wzięty do niewoli, wraz z oddziałami 6 dywizji piechoty armii „Kraków”, pod Tomaszowem Lubelskim. Pociąg wiozący jeńców jechał trasą Tarnów — Bośnia w kierunku Krakowa. Znajome okolice zachęcały do prób ucieczki. Gdy po minięciu stacji Kraków— Płaszów transport skręcił na południe, wśród jeńców zaczęło narastać zdenerwowanie i podniecenie. Tak dogodna -szansa ucieczki mogła się już nie powtórzyć. Józef Cyrankiewicz znał dobrze topografię tego terenu. Wiedział, że na najbliższym odcinku do Borku Fałęckiego tory biegną długim łukiem skręcającym w lewo. Nie zastanawiał się długo. Gdy pociąg nieco zwolnił, podjeżdżając pod górę, od jednego z wagonów oderwała się nagle wysoka postać i szybko zniknęła za znajdującymi się tuż przy torach zabudowaniami. Ryzykowny skok zakończył się powodzeniem, ale trzeba było jak najszybciej zrzucić mundur oficera. Na szczęście mieszkający w pobliżu znajomi kolejarze dostarczyli cywilne ubranie. Teraz zaczął się nowy etap pracy. Najpierw trzeba było nawiązać kontakty z innymi działaczami PPS, którzy w dniach wojennej zawieruchy opuścili Kraków. Część z nich znalazła się w wojsku, wielu odeszło szlakami wrześniowych wędrówek na wschód razem z ludnością cywilną. Październik był miesiącem powrotów dla tych, którzy nie znaleźli się w obozach jenieckich. Dzięki temu rychło zdołano odbyć pierwsze spotkanie organizacyjne w gronie dawnych działaczy. Już podczas wstępnych rozmów wyłonił się problem przekształcenia PPS w organizację konspiracyjną, przystosowaną do działania w zmienionych warunkach. Chodziło nie tylko o działalność polityczną, ale także wojskową, wymierzoną przeciwko poczynaniom okupanta. Organizowanie nowej, konspiracyjnej siatki PPS na obszarze podległym Krakowskiemu Okręgowemu Komitetowi Robotniczemu Partii nie objęło tylko tych terenów, które hitlerowcy pozostawili w granicach Generalnego Gubernatorstwa. Kierownictwo organizacji nie zamierzało zrezygnować z objęcia

„ŻÓŁTY TYGRYS“ 1969/04 S. Czerpak & Z. Hardt 12 swą działalnością także powiatów włączonych do Rzeszy, w tym powiatu oświęcimskiego. Oczywiście, nie wiedziano jeszcze o planach utworzenia obozu koncentracyjnego; chodziło wówczas wyłącznie o kontakt z silnymi ośrodkami robotniczymi, w których PPS miała duże wpływy, na terenie Trzebini, Jaworzna, Oświęcimia, Brzeszcz. Na jednym z posiedzeń zastanawiano się nad tym, kto ma zostać delegowany na tereny odcięte przez nową granicę. Wybór padł na młodego działacza, do wybuchu wojny studenta Uniwersytetu Jagiellońskiego, Adama Rysiewicza. Zadanie nie było łatwe. Praca konspiracyjna dopiero się zaczynała; należało się jej nauczyć, opracować i opanować nowe metody działalności. Już samo przekroczenie granicy przedstawiało poważną trudność; trzeba było zorganizować kanały przerzutowe przy pomocy zaufanych ludzi. Na szczęście o takich nie było trudno. Tak więc, po zakończeniu niezbędnych przygotowań, pewnego marcowego dnia 1940 roku Adam Rysiewicz wsiadł do pociągu w Krakowie zdążającego do Krzeszowic. Była to ostatnia stacja przed granicą. Tam wysiadł i dalszą drogę odbywał już pieszo. Zaczęło się najpierw kolejne odwiedzanie poszczególnych miejscowości. Tutaj nie było trudności — przywódcy miejscowych organizacji PPS znajdowali się na miejscu. Rysiewicza witano serdecznie. — Odbywamy zebrania w gronie najbliższych towarzyszy — mówili — ale czekamy na wiadomości i instrukcje od was. Rysiewicz nawiązał najpierw kontakty z najbardziej zaufanymi: w Jaworznie z Franciszkiem Mazurem, w Brzeszczach z Janem Nosalem i Piotrem Hałoniem, w Oświęcimiu z Marcinem Krzemieniem. Oni właśnie jako pierwsi tworzyli trójki i piątki organizacyjne w miasteczkach i wioskach powiatu chrzanowskiego i bialskiego. Na terenie Jaworzna pierwszą trójkę zorganizował Franciszek Mazur. W skład jej wchodzili: Teofil Odrzywołek, Jan Buda i Karol Mucha. W Brzeszczach konspiracyjną pracę prowadził stary, popularny i szeroko znany działacz PPS sprzed wojny, Jan Nosal, utrzymujący ścisły kontakt z Hałoniem, Karolem Bakiem i innymi. Bardzo często wyjeżdżał on do okolicznych wsi Kęty, Osiek, Łęki, Bielany i Wilamowice, gdzie istniały już zorganizowane przez niego grupy konspiracyjne. W samym Oświęcimiu zorganizowaniem tajnych komórek PPS zajął się Marcin Krzemień, który mieszkał w tym mieście, a dojeżdżał do pracy w Chrzanowie. Fakt ten stwarzał bardzo korzystną sytuację, gdyż konfidenci policji obserwowali pilnie tych ludzi, którzy przyjeżdżali często do Oświęcimia, nie mieszkając w tym mieście. W drugiej połowie 1940 roku przybył znów do Jaworzna Adam Rysiewicz z ważnym poleceniem od krakowskiej organizacji, chodziło o nawiązanie konspiracyjnych kontaktów z obozem oświęcimskim. W tym celu nawet zostało

„ŻÓŁTY TYGRYS“ 1969/04 S. Czerpak & Z. Hardt 13 zwołane ze-i branie jaworznickiej grupy PPS, na którym Rysiewicz poinformował uczestników o sytuacji politycznej i szczególnie palącej potrzebie zorganizowania współpracy z uwięzionymi w oświęcimskim obozie działaczami politycznymi. W końcu ustalono, że kontakt z obozem nawiąże Marcin Krzemień z Oświęcimia. Mimo usilnych starań Krzemieniowi nie udało się zmontować siatki kontaktowej. Z uwagi na ciągle wyłaniające się trudności Franciszek Mazur wraz z Franciszkiem Kobielskim postanowili nawiązać bezpośredni kontakt z Janem Nosalem w Brzeszczach. Początkowo ze względu na jego wiek nie chcieli go narażać na zbyt duże ryzyko. Obawiali się również, że Nosal jako stary socjalista, a przy tym były poseł na Sejm, może być przez gestapo obserwowany. Kiedy jednak Mazur poprosił go, by wyszukał odpowiednich ludzi, ten się żachnął i sam postanowił zorganizować łączność z obozem oświęcimskim. Słowa dotrzymał, bowiem po pewnym czasie Nosal miał już nawiązany kontakt z obozem oświęcimskim za pośrednictwem Marii Bobrzęckiej — farmaceutki i właścicielki apteki w Brzeszczach. Niemcy wprawdzie odebrali jej aptekę i ustanowili tzw. zarząd komisaryczny, pozostała ona jednak tam w charakterze pracownicy. Stanowiła ważne ogniwo w tworzonej z trudem i wielkim mozołem łączności z obozem. W tej roli Bobrzęcka przetrwała cały czas okupacji, niosąc ogromną pomoc dla więźniów obozu oświęcimskiego. Ludzie w pasiakach stali się już „normalnym” elementem ponurej scenerii obozu. Przybywało ich z dnia na dzień. Ciągle z różnych stron Polski kierowano do Oświęcimia nowe transporty aresztowanych. Komendant obozu Hoess i jego pomocnicy uwijali się jak mogli, żeby sprostać nowym zadaniom. Okoliczna ludność obserwowała z daleka to, co działo się w obozie. Do czasu wzniesienia od strony szosy Oświęcim—Brzeszcze wysokiego muru, można było przez druty kolczaste widzieć nieco więcej. Ludzie przekazywali sobie z przerażeniem wiadomości o losie więźniów. O scenach bicia, kopania, zmuszania do wykańczającej fizycznie „gimnastyki”, maltretowania przy byle okazji czy raczej bez okazji; o scenach zabijania, „zwyczajnie” strzałem z pistoletu lub ze szczególnym sadyzmem — duszenia przy pomocy kija położonego na gardle leżącego więźnia. Rozkaz Himmlera: Zakładać stawy, osuszać grunty, budować wały wiślane, stał się przyczyną gehenny więźniów. Praca w wodzie, w błocie — męcząca, wyniszczająca — powodowała, że coraz większa liczba więźniów pozostawała na miejscu. i już tylko ich trupy przywożono wieczorem do obozu. Wielu padało na drodze; kto nie miał siły iść, musiał liczyć na pomoc współtowarzyszy. Nie zawsze udawało się donieść do obozu zupełnie wyczerpanego więźnia. Kto upadł po drodze, mógł spodziewać się tylko dobicia go przez esesmana. „Przełożeni” obozu, z Himmlerem włącznie, zastanawiali się, jak długo powinna potrwać budowa wału wiślanego. Mówiono nawet o trzech latach.

„ŻÓŁTY TYGRYS“ 1969/04 S. Czerpak & Z. Hardt 14 Himmler zażądał jednak ukończenia robót w ciągu roku. I tak się stało, ale jakim kosztem. Pierwsze uczucie przerażenia ustępowało powoli nastrojom oburzenia. Więźniów zmuszano do ciężkiej pracy przez cały dzień; widać było, że wysiłek jest ponad ich siły — byli wymizerowani, najwidoczniej źle żywieni. Jak można im pomóc? Pytanie to pojawiało się coraz częściej w rozmowach między okolicznymi mieszkańcami. Zaczęły się rodzić pierwsze pomysły. Może udałoby się pomóc więźniom, podając im w jakiś sposób trochę żywności? 6 lipca 1940 roku, a więc w samych początkach istnienia obozu, udało się uciec pierwszemu więźniowi. Nazywał się Tadeusz Wiejowski. Stało się to dzięki pomocy kilku robotników zatrudnionych w obozie przy zakładaniu instalacji elektrycznych. Pościg, przetrząśnięcie przez Niemców całej okolicy nie dały rezultatu. Uciekinier był pierwszym informatorem zza drutów, który mógł opowiedzieć o tym, co widział na własne oczy i co sam przeżył. W pobliżu terenów obozowych w Przecieszynie mieszkały m.in. dwie rodziny górnicze: Kożuszników i Płotnickich. Mężczyźni pracowali w kopalni w Brzeszczach. Kobiety miały więcej czasu. Dowiedziały się, że więźniowie wychodzą do pracy na dużym obszarze w rozwidleniu Wisły i Soły. Otrzymywane wiadomości o sytuacji więźniów nie dawały im spokoju. Postanowiły dokładniej zbadać teren. Jesienią 1940 roku kobiety wybrały się w rejon Pław i Brzezinki, a więc do „obszaru interesów” obozu. Każda wzięła ze sobą koszyk żywności. Wiedziały, że dużo więźniów pracuje nad Wisłą. Trzymały się zatem blisko rzeki. Po pewnym czasie ujrzały grupę ludzi w pasiakach. Pracowali na polach wokół samotnego domu, z którego wysiedlono mieszkańców. Kobiety ukryły się w wiklinie. Nie można było podejść bliżej, więźniów pilnowali esesmani. „Tak nic nie zrobimy — stwierdziły. — Trzeba przyjść w nocy...” Kolejna wyprawa odbyła się o zmroku. Dzielne kobiety jakoś odnalazły miejsca, gdzie pracowali więźniowie. Zostawiły tam żywność, oznaczając schowki małymi gałązkami. Gdy przyszły następnej nocy, żywności nie było. Udało się. Zostawiły nową porcję. Tak rozpoczęła się ich stała pomoc dla więźniów obozu. Postępowały- tak nie tylko one; krąg osób, które, nie zważając na grożące im niebezpieczeństwo, poczuwały się do obowiązku niesienia pomocy więźniom, ciągle się rozszerzał. Powoli wytworzyły się określone zasady działania. Niektóra osoby „wyspecjalizowały” się w dostarczaniu żywności, inne „tylko” dawały pieniądze na jej zakup albo — zboże, mąkę itp. Akcja zataczała coraz szersze kręgi. Na zewnątrz obozu już przekazane zostały dość dokładne wiadomości o żywieniu więźniów. Wiadomo było zatem, że racje żywnościowe z trudem wystarczały do podtrzymania życia w ogóle, natomiast

„ŻÓŁTY TYGRYS“ 1969/04 S. Czerpak & Z. Hardt 15 przy ciężkiej pracy same one — bez innych sposobów maltretowania — wystarczały, by więzień w krótkim czasie zupełnie stracił siły, wchodząc w ten sposób w szeregi tzw. „muzułmanów”. Hitlerowcy tak organizowali pobył; w obozie, żeby więzień wytrzymywał nie dłużej niż trzy miesiące. Nieprzypadkowo podawaniem żywności zajmowały się przede wszystkim kobiety, często dziewczęta. One na ogół łatwiej docierały do pracujących grup. Jedną z nich była piętnastoletnia Zofia Gawron z Brzeszcz. Pewnego wiosennego dnia 1941 roku do Brzeszcz wjechała ciężarówka zapełniona więźniami. Samochód przejechał przez osiedle, po czym skręcił w kierunku wielkiej hałdy przy kopalni. Przy- jazd ten wzbudził żywe poruszenie wśród mieszkańców Brzeszcz. Zofia Gawron śledziła z daleka samochód. Przy najstarszej części hałdy eskortujący więźniów esesmani kazali im wysiąść i wyładować przywiezione narzędzia. Praca polegała na tym, że jedni więźniowie kruszyli kilofami skamieniałe już od dawna warstwy hałdy, inni rzucali łopatami grudy żużlu na siatkę i przesiewali go ładując następnie taczkami na ciężarówkę. Od tego dnia więźniowie pracowali na hałdzie codziennie. Wielu brzeszczan postanowiło dostarczyć więźniom żywność: próbowano podejść do hałdy. Niestety, każda taka próba kończyła się niepowodzeniem. Esesrriańska eskorta przepędzała tych, którzy znaleźli się w pobliżu pracujących. Po kilku dniach bezowocnych prób szczęście jednak dopisało, właśnie Zofii Gawron: dziewczyna przechodziła z koleżanką obok grupy więźniów. Jeden z nich dosyć śmiało zaczął dawać jakieś znaki, wyraźnie przywoływał je, zachęcał, żeby się zbliżyły. Uczyniły to z niemałym strachem. Więzień, wysoki młody człowiek, już bardzo wynędzniały, powiedział: — Nie bójcie się, nasi dzisiejsi strażnicy nie są zbyt srodzy. Na pewno pozwolą przynieść coś gorącego do jedzenia i picia; trochę zmarzliśmy. Dzień był akurat chłodny i dżdżysty. Dziewczęta szybko poszły do domów i niebawem wróciły z bańkami kawy i chlebem. Więźniowie pożywili się, podziękowali. — Mogłabym stale przynosić jedzenie — powiedziała Zofia Gawron. — Musimy jednak jakoś porozumiewać się, żebym wiedziała, czy strażnicy pozwolą coś podać... — Damy wam znak ręką w formie powitania — odpowiedział wysoki więzień. — Jeśli zaś nie będziemy na nikogo zwracać uwagi, to będzie oznaczało, że esesmani ściśle przestrzegają regulaminu i wówczas nie należy się zbliżać. Sytuacja była sprzyjająca — można było jeszcze chwilę porozmawiać. Zofia Gawron zapytała więźnia, skąd pochodzi i jakie warunki panują w obozie. — Pochodzę z Warszawy — odpowiedział. — Jestem studentem, na imię mam Kazimierz. Chorowałem ostatnio i jestem bardzo osłabiony. Nie wiem, co będzie

„ŻÓŁTY TYGRYS“ 1969/04 S. Czerpak & Z. Hardt 16 dalej. W obozie codziennie giną setki ludzi, z głodu, bicia i chorób. Obóz to prawdziwe piekło... — Postaram się o witaminy i lekarstwa dla pana. — Będzie nam lżej, jeśli ludzie z „wolności” nie zapomną o nas — powiedział. W czasie rozmowy poweselał; widać było, że nawet chwilowy kontakt ze światem zewnętrznym to olbrzymia podpora psychiczna dla więźniów. — Nasza grupa nazywa się schlackenkommando, jest nas dwudziestu — dodał na zakończenie. Tak nawiązany został bezpośredni kontakt z schlackenkommando. Dzięki uzgodnionym sygnałom porozumiewawczym już nie tylko Zofia Gawron, ale i inni mieszkańcy Brzeszcz mogli podawać jedzenie i lekarstwa. Pomoc miała istotne znaczenie dla wielu więźniów: chroniła ich przed głodem i ostatecznym wyczerpaniem. Nie chroniła jednak przed śmiercią. Po paru tygodniach w grupie pojawiły się nowe twarze. Więźniowie mówili wówczas o swych nieobecnych kolegach: „Oni tu już nigdy więcej nie przyjdą”. Pomoc zataczała coraz szersze kręgi. Więźniom dostarczano już nie tylko żywność i lekarstwa, lecz: także ciepłą bieliznę, swetry, szaliki itp. Ponadto więźniowie podawali adresy swych rodzin i prosili o przekazywanie wiadomości. W odpowiedzi mieszkańcy Brzeszcz zaczęli otrzymywać listy dla uwięzionych. Uniezależniono się też w pewnym stopniu od najbardziej brutalnych esesmanów z eskorty. Istniały umówione miejsca, w których zostawiano żywność. Więźniowie zabierali ją w dogodnych dla siebie momentach. Pod koniec lata schlackenkommando zakończyło pracę na hałdzie. Zofia Gawron i inni mieszkańcy Brzeszcz dowiedzieli się, że wysypywanie placów i uliczek obozu czerwoną szlaką dobiegło końca. W ostatnim okresie pracy tej grupy „jeńców”, jak mówiono w Brzeszczach, Zofia Gawron nawiązywała kontakty z innymi komandami — mierników, wikliniarzy, z grupami pracującymi na polach, stawach i w lesie. Rola jej stawała się coraz ważniejsza. Znało już ją wielu więźniów; czekali na jej zjawienie się, na pomoc. Pracowała ofiarnie, z samozaparciem, nie zważając na ogromne ryzyko. O tym grożącym jej niebezpieczeństwie często mówiono w Brzeszczach. Ludzie uprzedzali dziewczynę, ale równocześnie przekazywali na jej ręce różne dary dla więźniów. Trzeba było rzeczywiście szczególnej odwagi, wręcz bohaterstwa, żeby tak codziennie na oczach esesmanów docierać do więźniów. Na to nie każdy umiał się zdobyć. Niewątpliwie młoda dziewczyna, do tego drobna, nie wyglądająca nawet na swój wiek — miała więcej szans. Ale jak długo mogło to trwać? Niebezpieczeństwo wisiało nad wszystkimi, którzy dobrowolnie podejmowali ryzykowny obowiązek niesienia pomocy więźniom obozu. Trudności było jednak coraz więcej. Początkowo poruszanie się po strefie obozowej było stosunkowo dosyć łatwe. Mieszkało w niej jeszcze sporo Polaków. Wysiedlenia ogołociły teren

„ŻÓŁTY TYGRYS“ 1969/04 S. Czerpak & Z. Hardt 17 z ludności. Wokół obozu powstawało pustkowie. Z powierzchni ziemi znikały domy i zabudowania gospodarskie, a nawet drzewa. W miarę upływu czasu trudności mnożyły się. Dotyczyły w coraz większym stopniu samego nawet zdobywania żywności. Głównie chodziło o chleb, a tymczasem Niemcy nakładali na chłopów nadmierne kontyngenty zbożowe. Wprowadzili ponadto system kartkowy, przewidujący szczupłe racje chleba i innych artykułów żywnościowych. Wreszcie, chcąc uniemożliwić ludności mielenie mąki na żarnach, opieczętowali je. Władysława Kożusznikowa i Helena Płotnicka czynnie włączyły się do samorzutnej akcji udzielania pomocy więźniom. Matka Władysławy Kożusznikowej własnym pomysłem nauczyła sąsiadki zdejmować plombę z żarn. Nocami więc mielono zboże na mąkę. Praca była żmudna i ciężka, ale nie to było najgorsze. Okazało się, że największą trudność sprawiał sam wypiek chleba. Zapach wypiekanego chleba mógł zwrócić uwagę mieszkających opodal volksdeutschów i kręcących się ciągle po wsi Niemców.. Bywały sytuacje zupełnie krytyczne jak wtedy, gdy pewnego dnia Niemcy zaczęli kontrolować domy. W zagrodzie Kożuszników akurat cała rodzina i zajęta była pieczeniem chleba. Matka Władysławy Kożusznikowej przygotowała ciasto w stodole. Potem zrobiła bochenki i wsadziła je do pieca. Przyjemny zapach zaczął się rozchodzić wokół domu, gdy nagle przybiegła sąsiadka i zawołała: — Rany boskie, co wy robicie?! Chleb pieczecie, a przecież Niemcy chodzą za czymś od domu do domu! Nastąpiła konsternacja, przerwana po chwili okrzykiem matki Władysławy Kożusznikowej: — Czego stoicie jak krowy. Do roboty! Kobiety zaczęły wyjmować chleb z pieca do kosza. Kosz wyniosły do piwnicy i nakryły starymi szmatami. Po chwili do domu weszli dwaj Niemcy w towarzystwie volksdeutscha Żmudy. Pociągnęli nosami: — Hej, gospodyni, a co tu tak czuć chlebem? — Co wam też przyszło na myśl — powiedziała matka. — Chyba katar macie, panie... — No, zobaczymy. Niemcy weszli do kuchni. Jeden z nich otworzył drzwiczki od pieca chlebowego. Oględziny nie pozostawiały żadnych wątpliwości: piec był gorący. Zaczęły się wrzaski Niemców: — Gdzie jest chleb, któryście piekli? Matka z całym spokojem odpowiedziała: — Jak mówię, że nie ma, to nie ma, a jak nie „chcecie wierzyć, to se szukajcie. Jak znajdziecie,

„ŻÓŁTY TYGRYS“ 1969/04 S. Czerpak & Z. Hardt 18 będziecie mieli, a ja wam mówię, że chleba nie ma. Niemcy przeszukali starannie cały dom. Weszli również do piwnicy. Struchlała ze strachu Kożusznikowa podążyła za nimi. Jakoś nie poczuli zapachu chleba. — Gdzie macie ziemniaki? — pytali Niemcy. — A oto leżą. — A więcej? — Jak to więcej. Nie ma więcej. Tyle, co tu pan widzi. Na szczęście, na tym skończyła się „wizyta” Niemców. Po ich odejściu kobiety włożyły chleb z powrotem do pieca. Wieczorem zaniosły żywność na umówione miejsce. Na drugi dzień spotkały się z grupą mierników, którzy nie znając bliżej kłopotów związanych z wypiekiem chleba mówili: — Te cholery Niemcy już piasek dosypują do mąki. Chleb był taki, że trudno było zjeść.

„ŻÓŁTY TYGRYS“ 1969/04 S. Czerpak & Z. Hardt 19 IV Już w pierwszych tygodniach okupacji zorganizowane zostały na nowych konspiracyjnych zasadach grupy byłych członków Stronnictwa Ludowego i Związku Młodzieży Wiejskiej „Wici”. Dzięki temu od lutego 1940 roku na terenie powiatu Biała, sąsiadującego z powiatem oświęcimskim, zaczęła się ukazywać podziemna gazetka, wydawana przez ludowców, pod tytułem „Wiadomości Podziemia” (później „Orka”). Była ona kolportowana — jak na ówczesne warunki — dość szeroko również w powiatach żywieckim, wadowickim i chrzanowskim. Utworzenie obozu oświęcimskiego stało się bodźcem do znacznego zaktywizowania konspiracyjnej pracy. Szczególny los ludności zamieszkałej na terenach położonych w pobliżu obozu skłaniał do publikowania takich materiałów w gazetce, które podtrzymywałyby ją na duchu, umacniały wiarę w ostateczne zwycięstwo. Stopniowo krystalizowała się także myśl ujęcia akcji pomocy więźniom obozu oświęcimskiego w jakieś ramy organizacyjne. Przez wiele miesięcy pomoc ta wynikała wyłącznie z inicjatywy i dobrej woli poszczególnych osób i mimo swego zasięgu miała charakter raczej przypadkowy. Działacze ludowi zaczęli stopniowo dochodzić do wniosku, że należałoby utworzyć specjalną organizację powołaną do koordynowania tej akcji i kierowania nią. Tak doszło do nawiązania kontaktu między ludowcami i PPS-owcami z Brzeszcz. Był początek 1941 roku. W Brzeszczach zjawił się jeden z czołowych działaczy ludowych tego terenu, Wojciech Jekiełek. Wraz z miejscowym działaczem ludowym Janem Siutą odwiedzili oni Jana Nosala, przedstawiając mu projekt utworzenia komitetu, w którego skład weszliby przedstawiciele istniejących już organizacji konspiracyjnych. Komitet — jak proponowali — byłby ośrodkiem koordynacyjno-dyspozycyjnym dla działalności mającej na celu niesienie jak najszerzej pojętej pomocy więźniom obozu koncentracyjnego. Jan Nosal w pełni podzielał tę propozycję. W rozmowie przedyskutowano wiele istotnych spraw związanych z utworzeniem komitetu. Jego działalność winna opierać się na szerokiej płaszczyźnie polskiego ruchu oporu w jego różnych postaciach i aktywnej walki z okupantem. Pomoc dla więźniów Oświęcimia powinna być wszechstronna i dotyczyć zarówno strony materialnej (żywność, lekarstwa), jak i moralnej (podtrzymywanie więźniów na duchu, przekazywanie wiadomości i informacji, utrzymywanie z nimi kontaktu w różnych formach, co miało dla nich niezwykle istotne znaczenie). Po tej rozmowie nastąpiły próby nawiązywania dalszych kontaktów oraz konkretne już kroki zmierzające do powołania komitetu. Niestety, trudności

„ŻÓŁTY TYGRYS“ 1969/04 S. Czerpak & Z. Hardt 20 znalezienia wspólnego języka przez przedstawicieli różnych organizacji, ugrupowań i orientacji politycznych spowodowały, że komitet nie zdołał rozpocząć pracy. Próba ta nie poszła jednak na marne. Czego nie udało się osiągnąć w ramach komitetu, zrobiono w ramach poszczególnych organizacji. Nawiązana w wyniku pierwszych rozmów współpraca między ludowcami i PPS-owcami zaczęła dawać konkretne owoce w praktycznej działalności. Powstały grupy przyobozowe Batalionów Chłopskich i Organizacji Bojowej Polskiej Partii Socjalistycznej. Na czele grupy BCh stanął Wojciech Jekiełek. Pozyskał on do niej ludzi, którzy już działali na rzecz więźniów obozu i którzy byli nadal gotowi poświęcać się tej pracy. Tu właśnie, co należy podkreślić, krzepła współpraca ludowców z socjalistami. W poszukiwaniu zaufanych i ofiarnych osób pomógł Jekiełkowi Jan Nosal. Swoje poszukiwania skoncentrował on głównie na Brzeszczach, podstawowym skupisku ludności polskiej na tym terenie. Poprzez Nosala doszło m. in. do nawiązania kontaktu Jekiełka z Heleną Płotnicką i Władysławą Kożusznikową. Jekiełek dowiedział się, w jakich sklepach obydwie kobiety zakupują żywność. Porozmawiał wówczas ze sprzedawcami, polecając im wydawać tyle towaru, ile zażądają. Rachunki za pobrany towar opłacał sam. Płotnicka i Kożusznikową były niezmiernie zdziwione, gdy zobaczyły nieznanego człowieka, który płacił za pobierane przez nie artykuły. Nie zadawały jednak żadnych pytań. Wiedziały, że sieć ludzi niosących pomoc więźniom ciągle się rozszerza. Były zresztą zadowolone, że nie musiały same starać się o wszystko, od pieniędzy poczynając. Pewnego razu Jekiełek podszedł do kobiet, powiedział, kim jest i zaproponował stałą współpracę z grupą przyobozową BCh. Kobiety zgodziły się. Tak powstała pierwsza zorganizowana grupa prowadząca systematyczną działalność na rzecz więźniów. Już wkrótce okazało się, że stale rosnące zapotrzebowanie zaczęło przekraczać finansowe możliwości konspiracyjnej grupy. Jekiełek wyczerpał skromne zasoby. Składki okolicznych mieszkańców już nie wystarczały. Problem dalszego zdobywania pieniędzy stał się podstawowy, jemu trzeba było podporządkować przedsięwzięcia organizacyjne. Trudno było liczyć tylko na ofiarność okolicznej ludności. „Obszar interesów” obozu został prawie całkowicie oczyszczony z mieszkańców, Polaków. Ponadto sami oni, jeżeli nawet zamieszkali w pobliżu Oświęcimia, byli w dużym stopniu zrujnowani materialnie w rezultacie przymusowych wysiedleń. Trzeba było szukać pomocy u ludności zamieszkałej nieco dalej. Jednym z jej źródeł, i to bardzo ważnym, stały się tereny cieszyńskiego. Jekiełek pozyskał do współpracy popularną ni tamtym terenie siostrę szpitalną, Annę Szalbut z Wisły, zwaną powszechnie „Rachelą”. Ona to podjęła akcję zbierania pieniędzy wśród Ślązaków cieszyńskich. Pod koniec każdego miesiąca

„ŻÓŁTY TYGRYS“ 1969/04 S. Czerpak & Z. Hardt 21 zaczęły regularnie wpływać stamtąd do kasy przyobozowej grupy BCh poważne nieraz kwoty. Ślązacy cieszyńscy okazali niezwykłą ofiarność. Gdy rozpoczęły się chłody, Ślązacy zaczęli przekazywać swetry, szaliki, rękawice i inną ciepłą odzież. Innym sposobem zdobywania żywności oraz funduszów była tajna produkcja okupacyjnych kartek żywnościowych. Początkowo kupowanie żywności opierano na oryginalnych kartach żywnościowych drukowanych przez Niemców. Ponieważ przestały one wystarczać, udało się doprowadzić do drukowania tych kartek w tajnej drukarni w Warszawie. Dzięki temu grupa przyobozowa zaczęła dysponować taką ich ilością, że można było nieomal bez ograniczeń wykupywać żywność, a ponadto sprzedawać je przysparzając sobie dochodów w gotówce, potrzebnych z kolei na zakup żywności. Głównymi punktami zaopatrzenia były dwa sklepy: Juliana Dusika w Łękach oraz Antoniego Kegla w Przecieszynie. W miarę rozwijania akcji pomocy sieć sklepów stopniowo rozszerzała się. Nie można nie wspomnieć, że Antoni Kegel był volksdeutschem, a osobą, która współpracowała z grupą przyobózową BCh, była Irena Kawalanka (Kachanek), pracująca w tym sklepie jako sprzedawczyni. Do Ireny Kawalanki przyszła pewnego dnia Helena Płotnicka. Po dokonaniu różnych zakupów zapytała wprost ekspedientkę: — Panno Ireno, jest pani Polką, to prawda, ale lubi pani Niemców. Dlaczego? .— Jak to, pani nie wie, z jakiej rodziny pochodzę i kim jestem? — odpowiedziała oburzona Irena. — Że pracuję u Kegla, to tylko dlatego, żeby mnie Niemcy nie wywieźli na roboty... — Dziękuję za szczerość. Grajmy w otwarte karty. Mam do pani prośbę. Proszę przygotować mi na jutro dwanaście kilogramów chleba, margaryny i masła, potrzebuję... wie pani dla kogo. — Wiem. W ten sposób Irena Kawalanka została włączona do grona osób pomagających więźniom. Codziennie przygotowywała odpowiednie artykuły. Po pewnym czasie Płotnicka zaczęła przynosić „lewe” kartki żywnościowe drukowane w Warszawie. Były to kartki na przydział cukru. Ryzyko związane z tą formą zakupów było duże. Właściciel sklepu odsyłał kartki do urzędu gminnego. Tam zwrócono niebawem uwagę na duże ilości wydawanego cukru. Przesłano kartki do ekspertyzy i stwierdzono, że są fałszywe. Nad Ireną Kawalanka zawisło znienacka niebezpieczeństwo. Któregoś dnia około godziny jedenastej do sklepu weszło dwóch niemieckich policjantów wraz z cywilem. Cywil był tłumaczem. — W jaki sposób wydawany jest cukier na kartki? — zapytał jeden z funkcjonariuszy. Gdy ekspedientka zaczęła odpowiadać, zachowując spokój, do sklepu weszły dwie kobiety i położyły na ladzie kartki żywnościowe.

„ŻÓŁTY TYGRYS“ 1969/04 S. Czerpak & Z. Hardt 22 — Czym się one różnią? — ponownie spytał policjant. Kawalanka spogląda na niego zdziwiona. W jej spojrzeniu jest tyle zakłopotania, że Niemiec traci cierpliwość. — Ta jest fałszywa — tłumaczy. — Proszę spojrzeć, różni się wyraźnie odcieniem koloru. Kawalanka zachowuje zimną krew. — Skąd mogłam o tym wiedzieć? — Niech się pani zgłosi o godzinie czternastej na posterunku policji. Przestraszona dziewczyna poczekała na powrót właściciela sklepu, Kegla, po czym opowiedziała mu, co zaszło. Kegel również wydawał towar na fałszywe kartki, sądził zatem, że przyłapano go na tym procederze. Na szczęście nie wiedział, że jego ekspedientka sprzedawała także różne artykuły „na lewo”. W obawie o własną skórę natychmiast poinformował żonę o grożących mu konsekwencjach. Żona Kegla, od dawna wtajemniczona w całą sprawę, powiedziała do Kawalanki: — Niech pani powie, że pani wiedziała, że są td kartki fałszywe i pani je przyjmowała. Wyprowadzona z równowagi Kawalanka krzyknęła: — To ja mam iść za was do lagru za to, że wy na tym robicie interes? Ja, Polka, mogę zginąć, prawda? Zdenerwowany Kegel wyprosił żonę za drzwi. — Idź, głupia babo, jak mi piśniesz jeszcze słowo, to będzie źle z tobą. Nie wtrącaj się do moich spraw. Kegel poszedł z Kawalanka na posterunek. Wszedł pierwszy, ona czekała. Po kilkunastu minutach wyszedł. — Niech pani nie zmienia swoich zeznań. Proszę powtórzyć to samo, co mówiła pani w sklepie. Po zakończeniu przesłuchania jeden z policjantów powiedział: — Ratuje panią tylko to, że nie potrafiła pani odróżnić fałszywych kartek. Jeżeli jednak złapiemy jeszcze jedną fałszywą kartkę, zostanie pani natychmiast aresztowana. Było oczywiste, że policjanci otrzymali od Kegla sowitą łapówką.

„ŻÓŁTY TYGRYS“ 1969/04 S. Czerpak & Z. Hardt 23 V Wojciech Jekiełek nie bez przyczyny szukał pomocy i kontaktów w rozbudowie BCh-owskiej grupy przyobozowej u Jana Nosala. Brzeszczańscy PPS- owcy, których przywódcą był Nosal, stanowili solidarną grupę. Przestawienie organizacji PPS-owskiej na konspiracyjne zasady pracy, dokonane w rezultacie przyjazdu do Brzeszcz Adama Rysiewicza, stworzyło nową podstawę działalności, w której istnienie obozu koncentracyjnego musiało odgrywać poważną rolę. Od czasu założenia obozu członkowie organizacji PPS-owskiej w Brzeszczach i okolicy za wszelką cenę próbowali dowiadywać się, co faktycznie dzieje się za drutami. Wkrótce oni sami oraz ich rodziny i znajomi zaczęli, podobnie jak wiele innych osób, organizować pomoc żywnościową. Po kilku tygodniach okazało się jednak, że to nie wystarcza. Więźniowie pilnie potrzebowali różnych lekarstw. Pod tym względem nieoceniona okazała się Maria Bobrzecka. Bobrzecka pozostawała w kontakcie z Janem Nosalem i grupą jaworznicką. Przez Nosala dotarł do niej też Wojciech Jekiełek. Robiła wszystko, żeby wydawać z apteki jak największe ilości lekarstw na potrzeby więźniów. Zarówno PPS-owcy jak ludowcy szybko doszli do wniosku, że prowadzenie możliwie efektywnej pomocy dla więźniów wymaga stałych kontaktów z zaufanymi osobami znajdującymi się wewnątrz obozu. Chodziło w szczególności o kontakty z działaczami ludowymi i socjalistycznymi. Dzięki nim, jak przewidywano, byłoby możliwe uzyskiwanie informacji o stosunkach panujących w samym obozie. Na takie wiadomości czekało całe społeczeństwo. Przy próbach nawiązywania tych kontaktów bezcenne okazały się ścieżki wydeptane już przez różne osoby. Prowadziły one głównie do komand mierniczych, pracujących w różnych punktach „obszaru interesów” obozu. Jednemu z pracowników kopalni w Brzeszczach, Romanowskiemu, udało się porozumieć z więźniem, inżynierem mierniczym Kazimierzem Jarzębowskim. Kontakt ten okazał się bardzo cenny. Poprzez Jarzębowskiego można było dotrzeć do innych więźniów w obozie, którzy własnymi siłami w niezwykle trudnych warunkach organizowali podwaliny ruchu oporu za drutami. Początkowo Wojciech Jekiełek, dowiedziawszy się o możliwości działania poprzez inż. Jarzębowskiego, próbował nawiązać kontakt ze znajdującym się w obozie znanym działaczem ludowym, doktorem Józefem Putkiem. Próba ta, niestety, spaliła na panewce. Prawdopodobnie sytuacja, w jakiej znajdował się w obozie dr Putek, uniemożliwiała mu podjęcie jakiejkolwiek współpracy z organizacjami na zewnątrz obozu. Wówczas Jekiełek znowu skorzystał z pomocy Jana Nosala. Tym razem chodziło o kontakt z działaczem socjalistycznym, Stanisławem Dubois, powszechnie Hianym ze swej postawy, prawego charakteru i zasług dla lewicy PPS.

„ŻÓŁTY TYGRYS“ 1969/04 S. Czerpak & Z. Hardt 24 Stanisław Dubois został aresztowany w Warszawie w sierpniu 1940 roku i osadzony w więzieniu na Pawiaku. Po pewnym czasie przewieziono go do Oświęcimia. Tam przebywał już inny wybitny socjalista, Norbert Barlicki, aresztowany w kwietniu 1940 roku. Obydwaj zajęli się w obozie organizowaniem ruchu oporu. Jan Nosal zdecydował się napisać list do Stanisława Dubois z propozycją przekazywania informacji dotyczących obozu. List ten został doręczony inż. Jarzębowskiemu. Po kilku dniach do Nosala przyszła Maria Bobrzecka. — Przyniesiono mi gryps od Stanisława Dubois — powiedziała. Dubois zawiadamiał, że zgadza się na współpracę i przekazywanie wiadomości. Na wypadek zerwania z nim łączności — uprzedzał — należało porozumiewać się z pułkownikiem WP, Teofilem Dziamą. Prosił o bliższe dane dotyczące organizacji i osób, z którymi miał utrzymywać konspiracyjną łączność. Nosal i Jekiełek niezwłocznie odpowiedzieli listem, wyjaśniając, że chodzi o kontakt zarówno z grupą PPS-owską, jak i z grupą przyobozową Batalionów Chłopskich. Dubois oraz Dziama dotrzymali słowa. W przekazanych listach wyczerpująco poinformowali o istniejącym w obozie systemie terroru, o nieludzkim traktowaniu więźniów, a także o rozwijającej się organizacji ruchu oporu. Niejednokrotnie również zwracali się o załatwienie różnych spraw na zewnątrz obozu. Niestety, 21 sierpnia 1942 roku do betoniarni, gdzie Dubois pracował, przyszedł szef Oddziału Politycznego (obozowe gestapo) Grabner z tłumaczem. Odbyła się krótka „rozmowa” ze Stanisławem Dubois, po której został on odprowadzony do bloku 11, tzw. „bloku śmierci”. Umieszczano w nim karnie więźniów za różne „przestępstwa” popełnione w obozie. Wśród nich znajdowali się ci, których podejrzewano o prowadzenie działalności politycznej. Przy bloku znajdował się „plac śmierci”, gdzie codziennie rozstrzeliwano lub zabijano w inny sposób dziesiątki i setki ludzi. W bloku 11 znajdowało się 36 piwnicznych cel, wilgotnych, nigdy nie wietrzonych, o małych zakratowanych okienkach. Więźniowie stłoczeni byli w nich do granic możliwości. Na jednej pryczy musiało się zmieścić trzech, a nawet czterech więźniów. Były to „normalne” cele. Oprócz nich znajdowały się tam dwie cele specjalne. Jedna z nich nazywała się stehbunker. Mieściło się w niej z trudem pięciu więźniów na stojąco. W bunkrze nie było w ogóle okienka, nie było więc dopływu powietrza. Zazwyczaj zamykano w nim pięciu więźniów na 24 godziny. W ciągu tego czasu 2—3 więźniów umierało na skutek uduszenia. Był ponadto wasserbunker. Bunkier ten był najgorszy: również bez dostępu powietrza, przy czym jurięźniowie stali po kolana w wodzie. Zaraz po umieszczeniu w bloku 11 Stanisław Dubois został rozstrzelany. Zginął również Teofil Dziama. Rozstrzelano go 11 października 1943 roku.