„ŻÓŁTY TYGRYS“ 1971/06 Stanisław Kopf
3
SPIS TREŚCI:
POBOJOWISKO................................................................................................5
OSTATNIA MISJA VON DEM BACHA .......................................................11
W RĘKACH GESTAPO..................................................................................15
WSZYSTKIE DROGI PROWADZĄ PRZEZ PRUSZKÓW...........................19
W OBRONIE SKARBÓW KULTURY...........................................................22
RABUNEK.......................................................................................................30
W PODZIEMIACH UNIWERSYTETU..........................................................37U
„FESTUNG WARSCHAU”.............................................................................43
„ROBINSONOWIE” WARSZAWSCY...........................................................49
JENIEC Z CZERNIAKOWA...........................................................................62
ZANIM PRZYSZŁA WOLNOŚĆ ...................................................................68
„ŻÓŁTY TYGRYS“ 1971/06 Stanisław Kopf
4
Jest taki okres w dziejach Warszawy, o którym niewiele wspominają kroniki.
Niewielu bowiem było świadków tych wydarzeń. Za pobyt na terenie wymarłego
miasta groziła wtedy kara śmierci.
Wśród cmentarzyska ponad stu pięćdziesięciu tysięcy poległych ukrywało się
w Warszawie zaledwie kilkuset mieszkańców. Po doszczętnym obrabowaniu
miasta ze wszystkiego, co przedstawiało jakąkolwiek wartość, do akcji przystąpiły
specjalne ekipy hitlerowskich burzycieli.
Niechętnie wspominali w swych zeznaniach o tym okresie ci, którzy brali
udział w ostatnim akcie zemsty, kiedy to po raz drugi stolicę Polski nazwano
Festung Warschau.
O tym, co działo się w lewobrzeżnej Warszawie po kapitulacji powstania aż do
jej wyzwolenia, przypominają wybrane dokumenty i relacje tych, którzy przeżyli.
„ŻÓŁTY TYGRYS“ 1971/06 Stanisław Kopf
5
W dniu 2.X.1944 o godzinie 20 czasu niemieckiego
(21 czasu polskiego) ustają działania wojenne
między polskimi oddziałami wojskowymi,
walczącymi na obszarze miasta Warszawy, a
oddziałami niemieckimi.
Wyjątek z tekstu 1 punktu umowy kapitulacyjnej z dn.
2.X.1944, zawartej w Ożarowie.
POBOJOWISKO
Barykady na Wareckiej nikt już nie bronił. Zgodnie z 3 punktem umowy
kapitulacyjnej miała być, jak wszystkie inne, rozebrana przez Polaków. Nie było
chętnych. Odeszli, pozostawiając po sobie ten niewielki pagórek z cegieł i płyt
chodnikowych, zamykający wylot ulicy na plac Napoleona. Jeszcze przed paroma
dniami pod osłoną tej barykady powstańcy przeczołgiwali się do odciętej reduty na
Poczcie Głównej. Wtedy od strony Nowego Światu nadlatywało stado furkocących
pocisków granatnikowych. Uderzały w rumowisko, rozdmuchując wokół tumany
pyłu i przysypując gruzem czerwony chodnik kokosowy, przytaszczony tu
specjalnie z magazynu Jabłkowskich i rozwinięty pod barykadą dla wygody
czołgających się na brzuchu.
Nad jezdnią zwisa stalowy drut, po którym niedawno jeszcze wędrowała bańka
z zupą dla obrońców Poczty. Przy każdym takim transporcie ostrzeliwujący
barykadę Niemcy trafiali wielokrotnie w naczynie. Zupy wyciekało niewiele, a na
Poczcie śmiano się z bezsilności wroga, pozbawionego żywego celu, jakim były
łączniczki donoszące żołnierzom żywność.
Jakoś nie brakowało ludziom wtedy pomysłów. Jeszcze ostatniej nocy ktoś
poustawiał pod barykadą tajemnicze pudełka po konserwach z napisem: Uwaga,
miny! Stary kawał, ale nuż się szkopy wystraszą?
Nie wystraszyli się.
— Das sind polnische Minen! — wykrzyknął jeden z nich, kopiąc z
rozmachem blaszaną puszkę.
— Cha, cha, cha! — zarechotali inni.
— Te same „miny” co w północnej dzielnicy — orzekł młody oficer SS w
rudej panterce. — Polscy bandyci rozstawili tam podobne pudełka, a sami
wymknęli się nam z rąk, jak szczury przepadli w podziemnych kanałach. Tu
śmierć czyha tylko od naszych własnych niewypałów.
Niemcy ostrożnie wchodzą na zwały gruzów, przechodzą barykadę, omijając
małe owalne bomby ze statecznikami, niewypały pocisków granatnikowych, na
wpół rozerwane granaty moździerzy i granaty ręczne z wyciągniętymi
zawleczkami. Żołnierze stają pośrodku jezdni rozglądając się wokoło. Jest wśród
„ŻÓŁTY TYGRYS“ 1971/06 Stanisław Kopf
6
nich z kamerą filmową korespondent niemieckiej agencji „Transocean”, ubrany
także w łaciatą „panterkę”. Wczoraj nakręcił wymarsz Polaków do niewoli i parę
scen ze składania broni w zachodniej części Warszawy. Setki młodych, zaciętych
twarzy przewinęło się przed jego obiektywem. Dokumentalna kronika z ostatnich
wydarzeń w Warszawie ma być dziś uzupełniona zdjęciami wymarłego miasta.
Ruiny zazwyczaj są bardzo fotogeniczne, nie pozbawione przy tym grozy i
czającej się śmierci. Człowiek z kamerą jest zupełnie bezpieczny wśród żołnierzy
przydzielonych mu przez dowódcę odcinka, który osobiście asystuje przy
wykonywaniu zdjęć. Niemcy są pierwszy raz po tej stronie barykady. Przez trzy
tygodnie tkwili kilkadziesiąt metrów od tego miejsca i... ani kroku dalej.
— Hier waren ihre Stellungen1
— informuje obersturmführer. — Tu w oknie,
na parterze, gdzie te worki z piaskiem, Polacy mieli stanowisko swojego erkaemu.
To jego serie skosiły Willego, Maksa i tego rudego scharführera z drugiej
kompanii. Dziesięć dni leżał pod barykadą.
Niemcy z zaciekawieniem oglądają niedawne pozycje powstańcze w ruinach
Poczty Głównej. Nie dowiedzą się nigdy, ilu spośród nich naprawdę skosił erkaem
„Słonia”2
wtedy, gdy 10 września ruszyli do natarcia na całym odcinku. Ich
batalion, wchodzący w skład brygady Dirlewangera3
, poniósł w tym rejonie
poważne straty w zabitych i rannych, przewyższające w niektórych plutonach
połowę stanu osobowego. Kiedy po nawale artyleryjskiej i bombardowaniu
lotniczym piechota próbowała zdobyć choć jeden dom, jedno piętro wypalonego
budynku, ruiny natychmiast odpowiadały ogniem. Nie wiadomo skąd na głowy
Niemców leciały powstańcze granaty i butelki z benzyną.
Teraz mogą bezpiecznie obejrzeć z bliska kryjówki Polaków. Podchodzą do
ruin Poczty. Stają przy rozwalonych oknach. Warczy kamera. Żołnierze pozują do
zdjęć. Będą ich twarze na ekranach niemieckich kronik tygodniowych. Oficer SS
zgarnia z parapetu łuski karabinowe.
— Russische patronen. Ostatnio bandyci dostali sporo rosyjskiej amunicji ze
zrzutów — mówi wskazując na narożnik budynku, gdzie zwisa biała płachta
1
Tu były ich stanowiska.
2
Plut. Tadeusz Biniweski, żołnierz VIII zgrupowania, ciężko ranny w ostatnich dniach
powstania.
3
SS-oberführer Oscar Dirlewanger dowodził w czasie powstania brygadą złożoną z
niemieckich kryminalistów. Osobiście kierował rzezią ludności cywilnej na Woli.
Po wojnie zniknął bez śladu. (W czerwcu 1945 Oskar Dirlewanger zmarł w
niewyjaśnionych okolicznościach w Altshausen w Badenii-Wirtembergii, po tym jak
1 czerwca 1945 został aresztowany we francuskiej strefie okupacyjnej. Możliwe
jest, że został on pobity na śmierć przez pilnujących go żołnierzy polskich służących
pod komendą armii francuskiej. Plotki o tym, że Dirlewanger wciąż żyje i jakoby
służy w armii egipskiej, doprowadziły do ekshumacji jego grobu w 1960 r. – przyp.
blondi)
„ŻÓŁTY TYGRYS“ 1971/06 Stanisław Kopf
7
podziurawionego spadochronu. Dwaj żołnierze szarpią za linki. Rozdarte płótno
spada na jezdnię, pociągając za sobą lawinę gruzu. Niemcy na chwilę odskakują,
po czym jeden z nich odcina bagnetem spory kawał materiału, zwija w mały
pakunek i zabiera ze sobą. Wśród gruzów poniewierają się najrozmaitsze tobołki i
walizki. Któryś z Niemców podnosi z ziemi porzucony neseser, wewnątrz bielizna
damska, fotografie, jakieś przybory osobiste... Żołnierz chowa coś ukradkiem do
kieszeni i ciska neseser w ruiny.
Wchodzą do bramy opatrzonej tabliczką: Warecka 11a. Budynek banku nie
spalony. W bramie wrak samochodu. Żołnierze oglądają auto.
— Der ist schon kaputt!
Podwórko jakby wtłoczone pomiędzy zwały gruzów i wysoką ścianę banku. Z
lewej strony w murze wykuty otwór na sąsiednią posesję, jakiś zatarty napis po
polsku, ślady pocisków. Wokół starego kasztana krzyże wkopane w klomb,
ogrodzony pieczołowicie cegłami. Mogiła przy mogile. Na każdej doniczki z
oleandrami, których liście nie zatraciły jeszcze świeżej barwy. Ktoś musiał
niedawno podlewać te kwiaty z trudem zdobytą wodą. Na krzyżach postrzelane
hełmy, biało-czerwone opaski powstańcze. Czyjeś ręce wypisały starannie
nazwiska i pseudonimy poległych. Tablice...
Operator kroniki filmuje. Niemcy stoją w milczeniu. Czytają: „Orzeł” lat 17...
„Danek”, łącznik, lat 13... „Lech”... „Parasol”...
— Dzieciaki — mruczy któryś z esesmanów.
Dalej napis na przyczepionym do krzyża kawałku blachy: Hanka, pseudonim
„Klawisz”, łączniczka AK, poległa 10 września 1944. Grób obłożony liśćmi
kasztana.
— Ein polnisches Mädchen... Żołnierzy poderwał wrzask oficera:
— Übergehen! Przechodzić!
Lufa jego szmajsera zatoczyła łuk. Szczęk metalu i podziurawiony hełm,
strącony z krzyża, potoczył się po podwórku.
Jeden z Niemców melduje o odkryciu kwatery powstańczej w suterenie
budynku. Przez okna widać dość duże pomieszczenie. Pod ścianami leżą materace
i części garderoby.
— Może rzucić granaty? — podpowiada usłużnie żołnierz, który dokonał
odkrycia. Dowódca machnął ręką.
— Idziemy!
Ruszają w kierunku Szpitalnej. Od głębokiego rowu uderza mdły odór. We
wgłębieniu zwęglone trupy, zastygłe w najrozmaitszych pozach. Nad nimi unoszą
się w promieniach słońca roje much. Żołnierze zasłaniają rękami usta i pod
ścianami wypalonych domów przemykają na jezdnię. W dali stoi olbrzymi kikut
drapacza chmur na placu Napoleona, cel najcięższej artylerii i bomb lotniczych.
Potężne bloki żelbetonu osmalone ogniem, poszarpane ściany, wypalone okna —
straszliwe panopticum zniszczenia.
„ŻÓŁTY TYGRYS“ 1971/06 Stanisław Kopf
8
— Das ist wunderbar, to cudowne — słychać szept korespondenta, który
zatrzymuje się pośrodku placu, kierując obiektyw na szkielet drapacza. Po chwili
kamera opada po ażurowych blokach do miejsca, gdzie widać resztki ognisk,
którymi powstańcy dawali znaki krążącym nad miastem samolotom.
— Nigdy nie byłem w Stalingradzie, ale wątpię, by istniało miasto bardziej
zniszczone w tej wojnie — mówi operator do oficera SS.
— Nie przesadzajmy, Vernichtungskommando4
ma tu jeszcze wiele do roboty.
Zobaczy pan za parę tygodni — uśmiecha się obersturmführer i odchodzi z grupą
żołnierzy w głąb ulicy. Operator pozostaje jeszcze chwilę na placu. Zmieniwszy
kasetę w aparacie, filmuje wkopany w barykadę wrak spalonego czołgu, po czym
biegnie za oddalającymi się żołnierzami.
Nagle seria strzałów...
Z balkonu domu Wedla spada z trzaskiem biało-czerwona flaga.
Obersturmführer SS opuszcza szmajser. Uśmiecha się. Nie wyszedł z wprawy,
zawsze miał dobre oko. Żołnierze biją brawo.
W bramie jednego z domów Niemcy znajdują porozrzucane znaczki pocztowe
Generalnej Guberni z nadrukiem: Polska Poczta Powstańcza. Zabierają na
pamiątkę. Przez Przeskok trudno przejść. Prawie całą jezdnię zatarasował zwalony
dom firmy „Siudecki”. Na placyku róg Zgoda i Jasnej cmentarz. Niemcy nie
wiedzą, że przed wyjściem do niewoli powstańcy zakopali między grobami sporo
broni maszynowej.
Złota zasnuta dymem. Dogorywające budynki j naprzeciw kina „Palladium”.
Nieznośny odór spalenizny, atakujący nos, oczy, gardło.
Dochodzą do rogu Chmielnej. Znów nie rozebrana barykada. W głębi ulicy
znak Czerwonego Krzyża, kręcą się jakieś postacie. Ludzie... Żołnierze składają
się do strzału. — Halt. — wrzeszczy oficer. — Już nie wolno strzelać! Oni mają
zezwolenie na ewakuację. Teraz trzeba filmować niemiecką opiekę nad polskimi
szpitalami.
Słychać szum pracującej kamery.
„... Szpital wygląda okropnie — wspomina pielęgniarka Bronisława Ochman —
»Anna« ze szpitala powstańczego przy ulicy Chmielnej 28. — Powybijane, nieme
okna, rozgardiasz i brud opuszczonego domu, rozwalona brama, przez którą widać
wielki dół śmietnika, obok cmentarz, samotny i opuszczony, na chodniku pagórek
wielkiej mogiły... Nie odzywamy się do siebie. Patrzę na te mury, w których został
ogromny kawał życia. Za nic nie weszłabym tam z powrotem. W kątach czai się cała
okropność tych dwóch miesięcy...
...To już 8 października. Czas dłuży się. Wreszcie słychać warkot silnika i zza
rozebranej barykady przy Marszałkowskiej wyjeżdża na Chmielną sanitarka. Jest
4
Vernichtungskommando – specjalne oddziały niszczycielskie, wyposażone w
materiały wybuchowe i miotacze ognia.
„ŻÓŁTY TYGRYS“ 1971/06 Stanisław Kopf
9
tylko jedna. Żołnierz przy kierownicy mówi: Das ist die letzte i popędza nas:
Schnell. Wszystkie nie zabierzemy się. Wysyłamy »Anitę«, żeby dopilnowała
przysłania wozu po nas. Odjeżdżają... Zostajemy w pięć..
Pusto jest i przeraźliwie, snują się dymy. To Niemcy podpalają domy r na Złotej
Jesteśmy takie malutkie w swoich szarych kitelkach, skulone na skrzynce na środku
jezdni, w opuszczonym koszmarnym mieście. Same, samiutkie. Resztki kompanii
por. »Wojtka«, pozostawionej dla ochrony szpitali, odeszły w południe. Groza... Coś
zupełnie odmiennego niż strach zalewa mózg i obawiam się, że zacznę histerycznie
wyć. Czas mija. Godzina, dwie, coraz ciemniej. Dr Krzyżanowska decyduje, że
idziemy. Widocznie transport odszedł. Ano trudno, trzeba na Pruszków. Zarzucamy
na plecy nasze worki. W tym momencie warkot silnika i u wylotu ulicy pokazuje się
maska samochodu. Wyskakuje »Anita«, szybko wrzuca nasze worki i ponagla.
Transport zaraz odchodzi. Ledwie wyprosiła, żeby przysłali po nas. Wskakuję do
szoferki, samochód rusza, kołysze się na barykadzie, którą mijam ostatni raz... Na
zakręcie Marszałkowskiej i Alej Jerozolimskich widzę w oddali, w gęstniejącym
zmroku, wieże mostu Poniatowskiego... Wszystko jest szare. Przymykam oczy.
Chcę coś myśleć i rozumieć i jakoś usprawiedliwić. Teraz nie mogę. Nie żegnam się
nawet z moim miastem... Niemiec przy kierownicy zabawia mnie towarzyską
rozmówką. Z jego bełkotu rozróżniam tylko słowo kaputt. Nie mam nawet ochoty
dać mu w mordę. Wszystko się we mnie wypaliło. Jakiś kres...”
Jest 9 października, piąty tydzień od zajęcia przez Niemców Starego Miasta. W
piwnicach domu na rogu ulicy Długiej i Freta przebywa kilku rannych powstańców
pod opieką „Blondynki”, młodej łączniczki ze zgrupowania „Chrobry”5
.
Kiedy 2 września Niemcy podpalili szpital powstańczy pod „Krzywą Latarnią”,
dzielna dziewczyna wyciągnęła rannych z płomieni i ukrywała w ruinach. Niemcy
krążyli bezustannie wokół wypalonych domów, obrzucając piwnice granatami. Ze
sporej gromadki ocalonych przetrwało tylko trzech. Większość zmarła z upływu
krwi i wyczerpania. Tych, którzy pozostali, czeka śmierć głodowa. „Blondynka”,
sama u kresu sił, dodaje otuchy najciężej rannym. Wczoraj zmarł na jej rękach
Andrzej. Miał 17 lat. Kto będzie następny? Ciało zaciągnęła, układając przy
wejściu do piwnicy. Może odstraszy Niemców...
Mietek znów stracił przytomność. Kiedy się budzi, wyje z bólu, dostając jakiejś
furii zrywa się z okrzykiem, który rozbrzmiewa niesamowitym echem w
piwnicach. W tym cmentarzysku ruin każdy głos może zwabić Niemców.
„Blondynka” zatyka mu usta, Edek trzyma za ręce. Po chwili ranny ponownie traci
przytomność. Z jego strzaskanej nogi poprzez bandaże sączy się ropa z krwią.
Dziewczyna decyduje się wyjść z ruin. Pamięta, że na Freta, tuż przy kościele
św. Jacka, był kiedyś sklepik spożywczy. Może pozostało tam choć trochę
żywności? Trzeba tylko przekroczyć leżące ciało Andrzeja, a potem skok na drugą
stronę ulicy. „Blondynka” staje u wejścia oślepiona blaskiem słońca. Przy
5
Danuta Ślązak-Gaikowa, odznaczona Krzyżem Virtuti Militari.
„ŻÓŁTY TYGRYS“ 1971/06 Stanisław Kopf
10
sąsiednim domu dostrzegła kilku Niemców. Natychmiast pada na ziemię. Chyba
jej nie zauważyli? Leży teraz wciśnięta między stos gruzów i ciało powstańca. Boi
się ruszyć. Jeszcze przed paroma tygodniami cisnęłaby w nich granatem. Teraz jest
zupełnie bezsilna.
...Nagle spostrzega grupę ludzi w białych fartuchach, wynoszących jakieś
tobołki z kościoła św. Jacka. Dziewczyna chce ich ostrzec. Wyskakuje z gruzów i
woła: — Ludzie, uważajcie, tu są Niemcy!
Cywile patrzą na nią zdziwieni.
— Co pani tu robi? Sama w ruinach? — Mówią, że są pracownikami szpitala z
ulicy Płockiej. Jest też siostra szarytka.
„Blondynka” prowadzi ich do piwnicy, gdzie leżą ranni. Czyżby kres ich
udręki? Dopiero teraz dowiadują się o kapitulacji powstania. Ludzie zabierają
rannych na wózek i transportują do szpitala wolskiego. Zapadał już zmierzch, gdy
grupka Polaków zbliżała się do ulicy Płockiej. Przed czerwonym budynkiem
fabryki Franaszka stał esesman z bronią gotową do strzału, broniąc dostępu do
podwórka, na którym pozostał stos popiołów z 6000 pomordowanych
mieszkańców Woli6
.
Następnego dnia Mietkowi amputowano nogę. W tydzień później, na łamach
hitlerowskiego miesięcznika „Signal”, wydawanego w języku polskim, ukazał się
reportaż ze zdjęciami o niemieckiej pomocy dla rannych uchodźców z Warszawy.
6
Ogółem na terenie Woli hitlerowcy wymordowali ponad 30 000 mieszkańców.
„ŻÓŁTY TYGRYS“ 1971/06 Stanisław Kopf
11
Walka w tym mieście była najbardziej zażarta ze
wszystkich, jakie prowadziliśmy od początku wojny.
Można ją porównać z walkami ulicznymi w
Stalingradzie. Wydałem rozkaz, że Warszawa ma
być doszczętnie zburzona, ongiś stolica Polaków,
narodu, który od 700 lat zamyka nam drogę na
wschód...
Z przemówienia Heinricha Himmlera wygłoszonego 21
września 1944 r. w Jagerhohe.
OSTATNIA MISJA VON DEM BACHA
Był dzień 9 października 1944 r. Późnym wieczorem na lotnisku bielańskim
wylądował Ju-52. Z samolotu wysiadło kilku wyższych oficerów niemieckich, na
których oczekiwały dwa samochody. Wśród pasażerów wyróżniał się wzrostem i
tuszą oficer w skórzanym płaszczu z oznakami generała policji. SS-
obergruppenführer Erich von dem Bach7
przybywał prosto z głównej kwatery
Himmlera.
— Do Sochaczewa! — rzucił kierowcy. Samochody ruszyły pełnym gazem. W
drodze von dem Bach, zwracając się do siedzącego obok podpułkownika policji,
wydaje polecenia:
— Pan, pułkowniku Golz8
, zarządzi natychmiast po przyjeździe odprawę
wszystkich oficerów sztabu wraz z doktorem Fischerem i urzędnikami
administracji dystryktu. Mam ważne rozkazy od reichsführera SS, dotyczące
dalszych losów Warszawy.
Tymczasem auta zatrzymują się przy skrzyżowaniu z szosą zatłoczoną
pojazdami i wojskiem. Z zachodu ciągną ku Warszawie oddziały Wehrmachtu. W
blasku księżyca można odróżnić sylwetki samochodów ciężarowych, dział i
moździerzy. Padają komendy dowódców i nawoływania motocyklistów
prowadzących kolumny.
— To siedemdziesiąta trzecia dywizja, Herr Obergruppenführer — melduje
wyprężony na baczność podoficer żandarmerii polowej. — Proszę trzymać się
prawej strony szosy i uważać na leje po bombach.
Po chwili samochody ruszają dalej. Nie opodal Błonia jeden z oficerów
pokazuje leżące w polu szczątki angielskiego samolotu, zestrzelonego w czasie
7
SS-obergruppenführer Erich von dem Bach, głównodowodzący niemieckim korpusem
w czasie powstania warszawskiego. Nie ukarany dotąd zbrodniarz wojenny
odpowiedzialny za zniszczenie Warszawy i zbrodnie popełnione na ludności
cywilnej.
8
SS-obersturmbannführer i ppłk policji, szefa sztabu w korpusie von dem Bacha.
„ŻÓŁTY TYGRYS“ 1971/06 Stanisław Kopf
12
powstania. Z olbrzymiego Halifaxa ocalał jedynie kawałek skrzydła, na którym
widać było niebiesko-biało-czerwone koło, znak RAF-u.
— To była piękna robota naszej artylerii — mówi von dem Bach.
— Resztę wykończyli nasi nocni myśliwcy pod Krakowem — dodaje Golz.
Około północy samochody, mijając gęsto rozstawione posterunki policji i
wojska, zajeżdżają przed biały dworek na przedmieściu Sochaczewa. Na progu
wita przybyłych gubernator dystryktu warszawskiego dr Ludwig Fischer z ręką na
temblaku9
oraz generał Hellmut Staedke, szef sztabu 9 armii. Po krótkim
przywitaniu von dem Bach przechodzi szybkim, zdecydowanym krokiem do
salonu, rzucając po drodze ordynansowi skórzany płaszcz i czapkę. Widać, że zna
rozkład budynku. Spędził tu w czasie powstania wiele tygodni ze swoim sztabem.
Wrzaskliwe „Achtung!” poderwało na baczność wszystkich zebranych. Generał
podnosi rękę w hitlerowskim pozdrowieniu, patrzy na znajome twarze. Wśród
obecnych jest dowódca SS i policji dystryktu pułkownik Otto Geibel oraz dr Hahn,
szef warszawskiego gestapo.
Rozpoczyna się odprawa. Na stole ustawiono lichtarze ze świecami. Ordynans
wniósł filiżanki z kawą, kilka pudełek papierosów i butelki koniaku.
— Kawa i papierosy z ostatnich zrzutów alianckich, koniaki z piwnic Simona i
Steckiego — informuje z uśmiechem podpułkownik Golz.
Von dem Bach wstał. Wszyscy obecni skierowali wzrok na jego olbrzymią
postać.
— Menie Herren, możemy być dumni. Reichs führer przekazał mi osobiście
wyrazy uznania za całość operacji w Warszawie. Naczelne Dowództwo
Niemieckich Sił Zbrojnych, traktując walkę jako wyjątkowo ciężkie działania
bojowe, ustanowiło specjalne odznaczenie „Warschauer Abzeichnung” dla
wszystkich żołnierzy biorących udział w stłumieniu powstania. Odznaczenia
przyznano także tym spośród żołnierzy mojego korpusu, niestety licznym, którzy
padli z rąk polskich bandytów, oddając życie za führera. Wiecie o tym, mętne
Herren, że pragnąc uniknąć większych strat w ludziach, próbowałem pertraktować
z Polakami. Niestety, każdy krok z mojej strony napotykał na fanatyczny opór
powstańców. Pamiętam, jak któregoś dnia przyprowadzono mi tu, do tego domu,
młodą dziewczynę, polską studentkę, wziętą do niewoli z bronią w ręku.
Gwarantowałem jej życie. Namawiałem, aby przeszła linie, zanosząc napisany
przeze mnie list, w którym wzywałem do kapitulacji. Odmówiła z miejsca, gdyż,
jak oświadczyła, kolidowało to z jej narodowym honorem. Ponawiałem jeszcze
wielokrotnie próby zmuszenia Polaków do złożenia broni, redagowałem specjalne
9
Samochód, którym Fischer wraz z innymi urzędnikami dystryktu uciekał 9 sierpnia z
pałacu Bruhła, został ostrzelany przez powstańców. Dwóch Niemców poniosło
śmierć, w tym zastępca gubernatora, szef urzędu dystryktu Herbert Hummel Sam
Fischer został wtedy lekko ranny.
„ŻÓŁTY TYGRYS“ 1971/06 Stanisław Kopf
13
ulotki, wysyłałem jeńców. Przeważnie nie wracali. Pozostała tylko potęga
niemieckiego oręża, która w końcu obróciła w gruzy to zbuntowane miasto.
— Doceniając zasługi naszych oficerów — Bach kontynuował po chwili swoje
wystąpienie — führer nadał na mój wniosek w dniu trzydziestym września Liście
Dębowe do Rycerskiego Żelaznego Krzyża SS-gruppenführerowi Reinefarthowi10
.
Również oberführer dr Oscar Dirlewanger otrzymał z rąk Himmlera Krzyż
Rycerski za odwagę i zimną krew w zwalczaniu band w Warszawie. Pamiętamy go
przecież doskonale na zachodnich krańcach miasta w pierwszych dniach walki. To
ciężko wywalczone' zwycięstwo jest także waszą zasługą, panowie, za co w
imieniu Naczelnego Dowództwa składam wam podziękowanie.
Adiutant podał generałowi otwarte pudło z odznaczeniami.
— W imieniu dowódcy SS i policji — oznajmił von dcm Bach uroczyście —
mam zaszczyt przekazać Krzyż Żelazny pierwszej klasy pułkownikowi Geiblowi
oraz doktorowi Hahnowi z Sichereheitsdienst.
Wszyscy wstali. Generał dokonał dekoracji. Ściskano sobie dłonie, składano
gratulacje. Po chwili von dem Bach kontynuował przemówienie:
— Panowie, zostałem upoważniony do zakomunikowania wam że Warszawa
będzie broniona. Szczegóły dotyczące ewakuacji wszystkiego, co ma jakąkolwiek
wartość, otrzyma dr Fischer bezpośrednio od reichsführera SS Heinricha Himmlera
C losach wysiedlonej ludności polskie) zadecyduje doktor Kaltenbrunner, który w
porozumieniu z Głównym Urzędem Gospodarki i Administracji oraz z
Generalnym Pełnomocnikiem do Spraw Zatrudnienia rozmieści odpowiednią część
ludzi w obozach koncentracyjnych, a resztę skieruje do pracy na terenie Rzeszy. Z
rozkazu dowódcy dziewiątej armii generał major Spengler został wyznaczony do
sformowania sztabu obrony Warszawy. Pan, pułkowniku Geibel, odpowiedzialny
jest za wykonanie rozkazu führera, a wiec za całkowite wyburzenie pozostałych w
mieście budynków. Pułkownik Golz zawiadomi specjalnym pismem dowództwo
dziewiątej armii o pańskim awansie. Niestety, moja rola w tym mieście skończona.
Zostałem powołany przez reichsführera do innych zadań i nie będę mógł brać
udziału w dalszej akcji. Ten toast w wasze ręce, panowie! — generał podniósł
napełniony kielich. — Za führera! Za zwycięstwo! Życzę wam dalszych sukcesów
w walce. W dwa dni później SS-obergruppenführer Erich von dem Bach odleciał
10
SS-gruppenführer i gen. policji Heinz Reinefarth dowodził jednostką bojową przybyłą
z Poznania, w której skład wchodziła osławiona brygada Dirlewangera. Dotąd nie
ukarany kat ludności Starego Miasta i Powiśla, zapytany przez angielskiego
dziennikarza, czy w czasie powstania warszawskiego były rozstrzeliwane kobiety i
dzieci, odpowiedział: „Były także zabijane kobiety i dzieci, jeśli znajdowały się po
stronie powstańców w budynkach, które musieliśmy zniszczyć. Ja lubię dzieci,
jestem ludzkim i religijnym człowiekiem”
„ŻÓŁTY TYGRYS“ 1971/06 Stanisław Kopf
14
do Budapesztu. Tego samego dnia Fischer wysłał do Krakowa oznaczony
numerem 13 265 dalekopis o następującej treści:
Do Generalnego Gubernatora Ministra Rzeszy dr.
Franka w Krakowie
Obergruppenführer von dem Bach otrzymał nowe zadanie: spacyfikować
Warszawę, tj. jeszcze w czasie wojny zrównać miasto z ziemią, o ile nie stoją temu
na przeszkodzie wojskowe względy budowy twierdzy. Przed zburzeniem mają być
usunięte z Warszawy wszystkie surowce, wszystkie meble i wszystkie tekstylia.
Główne zadanie przypada tu administracji cywilnej. Podaję powyższe do
wiadomości, ponieważ ten nowy rozkaz Führera o zburzeniu Warszawy ma
największe znaczenie dla naszej nowej polityki w sprawie Polski.
Gubernator dystryktu Warszawa obecnie Sochaczew
dr Fischer
Nieznane są powody, dla których Fischer w piśmie do Franka nie wspomniał o
przejęciu władzy przez Geibla. Natomiast 13 października dowódca 9 armii gen.
Smiłl von Lüttwitz otrzymał telegram nr 507:
1. Sztab grupy korpuśnej przemieszczony w dniu 13.10.44 r.
2. Przekazanie dowództwa celem wykonania pozostałych jeszcze zadań grupy
korpuśnej po spacyfikowaniu Warszawy dowódcy SS i policji Warszawa z
dniem 13.10.44 r. godzina 00.00.
Za dowództwo grupy korpuśnej — szef sztabu operacyjnego ppłk Golz, SS-
obersturmbannführer i ppłk policji ochronnej.
Tak więc von dem Bach godnym następcom przekazał rozkaz dotyczący
zburzenia Warszawy. On sam miał jeszcze raz przybyć do tego miasta, już po
wojnie, jako „wypożyczony” świadek w procesie Fischera. Zeznawał wtedy
bezczelnie na niekorzyść swych dawnych przyjaciół z SS i dystryktu zrzucając z
siebie odpowiedzialność za zbrodnie popełnione w czasie powstania.
W następnych latach von dem Bach pojawiał się wielokrotnie na salach
rozpraw przeciw hitlerowskim zbrodniarzom wojennym Sam jednak uniknął
sprawiedliwego wyroku. Kiedy w styczniu 1951 roku oskarżono go o współudział
w morderstwie, dokonanym na byłym kamracie z SA, von dem Bach oświadczył
butnie:
„Byłem do końca człowiekiem Hitlera i jestem do dziś jeszcze przekonany o
jego niewinności”.
„ŻÓŁTY TYGRYS“ 1971/06 Stanisław Kopf
15
Pozostający pod rozkazami SS-oberführera Geibla
oddział oczyszczający (Auf-traumkommando)
Warszawa, w sile 2 pułków, wymaga ustanowienia
na okres jego działalności sądu SS i policji. Reichs-
führer SS przekazał Geiblowi uprawnienia sądowe w
zakresie dowódcy dywizji na okres trwania tej akcji.
Proszę o natychmiastowe podjęcie dalszych kroków.
Bender
SS-sandarteniuhrer i sędzia SS przy relchführerze SS.
W RĘKACH GESTAPO
Chłopak cofnął się odruchowo. Wypchnięto go z piwnicy prosto na
poszczerbioną, szarą ścianę budynku. Poczuł silne szarpnięcie i jednocześnie ucisk
w gardle. Koścista ręka trzyma mocno za kołnierz, podciąga opadającą głowę.
Niemiec pomaga sobie kolbą karabinu. Znów uderzenie w obolałe plecy.
— Aujstehen! Los, los! Du Schweinehund! — słychać warczenie nad uchem.
Duże szklane drzwi w rogu podwórka, kamienne schody, korytarz...
— Wejść!
Pośrodku pokoju, za stołem, siedzi dwóch mężczyzn w mundurach SS i jakiś
cywil. Więzień stoi wpatrzony w jednego z gestapowców. To ten go wtedy dopadł
przy tunelu. Kiedy to było? Trzy dni temu? A może tydzień? Ciągły szum w
głowie nie pozwala na zebranie myśli. Zapamiętał dobrze swego prześladowcę.
Inni kopali, reszta pogoniła za Wickiem i Pokerem. Słyszał strzały. Chyba jednak
udało im się uciec Dlaczego nie zdążył wtedy rzucić sidolówką? Pamięta, jak
szarpał się z tą cholerną zawleczką. Potem, gdy już leżał powalony na ziemię,
wydzierano mu granat z zaciśniętej dłoni.
Tamci dwaj mieli jednak rację. Po co było się szwendać wśród ruin
przedmieścia. Po noclegu u znajomych Wicka w Ursusie należało natychmiast
odskoczyć dalej. On się jednak uparł wrócić nocą na Moczydło. Łudził się, że na
dalekich peryferiach miasta odnajdzie jeszcze mieszkańców. Tak bardzo chciał
zobaczyć matkę, pożegnać, a potem do lasu w Kieleckie, jak postanowili. Niestety,
już przy pierwszych zabudowaniach można było zorientować się, że Niemcy i stąd
wysiedlili Polaków, paląc większość budynków. Noc była wyjątkowo ciemna,
szukali przejść między spalonymi domami. Wicek i Poker nic nie mówili.
Wiedział, że stracili orientację tak jak i on. Nie opodal nasypu kolejowego oślepiło
ich światło latarki. Tamci skoczyli między spalone zabudowania, a potem w pole.
On został we wnęce jakiegoś muru, tu go wzięli Niemcy
— Dein Name? Herr Leutnant pyta o twoje nazwisko — powtórzył cywil.
— Pieńkowski, Feliks Pieńkowski.
„ŻÓŁTY TYGRYS“ 1971/06 Stanisław Kopf
16
— Ile masz lat?
— Siedemnaście...
— Bist du Bandit? Znaczy się, jesteś partyzantem?
— Jestem powstańcem z Warszawy.
— Quatsch! Du Scheissendreck! — oficer wali pięścią w stół. — Kłamiesz!
Wszyscy polscy bandyci trzy dni temu wyszli z Warszawy do niewoli niemieckiej.
Mów, skąd się wziąłeś na terenie miasta?
— Uciekłem z kolumny jeńców.
Niemiec z winkiem na rękawie podnosi się z krzesła. Felek słyszy jego
chrapliwy głos i jednoczesne tłumaczenie cywila:
— Pan scharführer twierdzi, że nie miałeś żadnej opaski powstańczej i czyhałeś
na życie niemieckich żołnierzy. Jak nazywają się twoi dwaj koledzy?
— Wicek i Poker.
— To pseudonimy.' Podaj ich prawdziwe nazwiska.
— Nie znam.
— Byłeś w bandzie komunistycznej — mówi oficer. — Yolksarmee, co? Bałeś
się, że cię rozpoznają w obozie? Tym elementom nie przysługuje wielkoduszna
łaska dowództwa niemieckiego. Pamiętaj, że tacy jak ty nigdy nie będą traktowani
jako jeńcy wojenni. Gdzie brałeś udział w powstaniu?
— W Śródmieściu, w zgrupowaniu AK podpułkownika Bogumiła.
— To twój granat?
— Tak.
— Skąd go miałeś?
— Wyniosłem z Warszawy.
— Genung! — wrzasnął gestapowiec. — Erschiessen! Zlikwidować razem z
ludźmi z Verbrennungskommando11
! Verstanden? — Zrozumiałeś? — zapytał
tłumacz.
— Tak.
Konwojent, zdjął z ramienia karabin. Schodzili wolno po schodach. Kiedy
znaleźli się na podwórku, Felek spojrzał na poszarpaną kulami ścianę.
— Nie teraz, jutro... Dzisiaj spać... — powiedział cicho żandarm, wyjmując z
kieszeni pęk kluczy, którymi otworzył żelazne drzwi do piwnicy.
Sześć par wyciągniętych rąk złapało pchniętego chłopca. Ludzie ścisnęli się
bardziej, układając Felka na jego dawnym miejscu pod oknem. Sześć par oczu
wyczekiwało milcząco.
— Jutro...
11
Verbrennungskommando – grupa polskich więźniów, zmuszona przez Niemców do
palenia zwłok i zacierania śladów zbrodni.
„ŻÓŁTY TYGRYS“ 1971/06 Stanisław Kopf
17
— No to jeszcze jedna noc, panowie. Proponuję spać, bo i tak tu nic nie
wymyślimy — odezwał się starszy jegomość w wypłowiałej kurtce, wyciągając
zza pazuchy butelkę.
— Łyknij se, mały, lepiej będzie ci się spało. Felek pociągnął parę razy. Bał się
zachłysnąć — przy kaszlu bolały skatowane plecy. Bimber śmierdział gorzej niż
tamten, który pili na Hożej. Kiedy przyniósł do kompanii pierwsze rozbrojone
pociski od granatników, dostał szklankę wódki, jedyny raz, może dlatego, że nie
wyglądał na swój wiek i nie potrafił ukryć obrzydzenia. Zabroniono mu wtedy
rozkręcania niewypałów. Nie miał przecież wyszkolenia saperskiego, podpatrzył
po prostu, jak robili to inni. Przy małych pociskach od granatnika zapalnik
wykręcał bez trudu, ale z jednej takiej bombki wystarczało trotylu zaledwie na parę
granatów. Potem dziewczęta o mizernych twarzach, przesłoniętych tamponami z
gazy, przesypywały trujący proszek do szmacianych woreczków, dorzucając do
każdego z nich parę odłamków żelaza. Spłonki montował sam inżynier Antek.
Były dni, kiedy w ich wytwórni na Hożej produkowano dziennie ponad 2000
„siekańców”.
Któregoś dnia Felek wyszedł jak zwykle na patrol zabierając torbę z
narzędziami. Przez podwórka i przejścia piwniczne dotarł na Wilczą. Z bramy
jednego z domów wychodzili ludzie taszczący swój dobytek, przeważnie kobiety z
dziećmi na ręku. Rannych wynoszono wraz z łóżkami. Starszy cywil przybijał do
muru tabliczkę z napisem: Uwaga! Ciężki niewypał. Na podwórku, tuż koło
klombu, na popękanym asfalcie, leżał olbrzymi pocisk z działa kolejowego,
mający 60 cm średnicy, jakieś gigantyczne powiększenie wystrzelonego naboju. Z
początku próbował ręką ruszyć śrubę w okrągłym otworze, przy głowicy pocisku.
Nie drgnęła. Przyłożył dłuto i uderzył młotkiem. Chwilę odczekał. Potem walił z
całych sił, aż wkręt obrócił się parę razy dookoła osi. Wreszcie złapał palcami
zapalnik. Wydawało mu się, że wykręcanie trwa całe wieki. Gwint był drobny, a
ręce mokre od potu. Czy wtedy bał się bardziej niż tu, w ciemnym lochu gestapo
na Sokołowskiej?
Teraz czuje, że świadomość ustępuje zmęczeniu. Chyba dobrze mu zrobił ten
łyk bimbru. Obrazy nakładają się w wyobraźni zupełnie jak na filmie, coraz
szybciej. Pulsowanie w głowie przechodzi w grzmoty. Dotyka zimnej stali „grubej
Berty”. Wybuch... jakieś krzyki. Spada w czarny krater podwórka. Nagle, już na
dole, pojawia się srebrny winkiel. V znaczy victoria? Nie, to zwykła rzymska
piątka na szarym tle, coraz większa... Ktoś szarpie za ramię.
— Wstawaj! Już idą. Obudź się! Słyszysz?
Felek zrywa się na równe nogi. Wszyscy stoją gotowi do wyjścia, zasłuchani w
warkot silnika i coraz głośniejsze kroki na korytarzu. Po chwili zgrzyt klucza w
zamku. Na progu ukazuje się dwóch żandarmów.
— Aufstehen! Wychodzić!
„ŻÓŁTY TYGRYS“ 1971/06 Stanisław Kopf
18
Ludzie potykają się na stromych schodach, przechodzą przez podwórko między
szpalerem Niemców Jest jeszcze ciemno Żandarm wskazuje latarką bramę. — Los,
los! — pokrzykuje. — Biegiem na ulicę!
Przy krawężniku stoi ciężarówka z otwartą klapą. Trzeba Wsiadać. Na
platformie samochodu widać kilka skulonych postaci.
— Polacy?
— Tak, z Szucha — słychać stłumiony szept.
Jest ich teraz razem około piętnastu mężczyzn. Żandarmi zatrzaskują klapę i
wskakują w biegu na ciężarówkę. Za rogiem Sokołowskej samochód skręca w
prawo Ulica Wolska Felek siedzi, twarzą na wschód. Patrzy, jak przez chmury
dymu przebija nad Warszawą różowy świt.
— Nicht erschiessen — odzywa się jeden z żandarmów.
— Jetzt, fahren sie zum Lager. Gut... ja?
Więźniowie milczą Dopiero kiedy samochód wjeżdża między zabudowania
fabryki kabli w Pruszkowie, wierzą, że będą żyli.
— Ośmiu bandytów i sześciu ludzi z Verbrennungskommando! — melduje
żandarm komendantowi obozu. Polacy zostają odprowadzeni do hali nr 6. Stąd
odchodzą transporty tylko do Oświęcimia i Gross-Rosen.
Następnego dnia Niemcy wywieźli z Pruszkowa, do obozu koncentracyjnego
dużą grupę Polaków. Był wśród nich Feliks Pieńkowski, siedemnastoletni żołnierz
powstania, odznaczony Krzyżem Walecznych. Razem z nim odjechali nieznani
ludzie z Verbrennungskommando oraz paru powstańców z Czerniakowa,
torturowanych w gestapo na Szucha .
W obozie Gross-Rosen Felek chorował ciężko na tyfus. Doczekał wolności.
Zmarł w 1947 r. we Francji na serce.
„ŻÓŁTY TYGRYS“ 1971/06 Stanisław Kopf
19
Postulowana przez dowództwo niemieckie
ewakuacja miasta Warszawy z ludności cywilnej
zostanie przeprowadzona w czasie i w sposób
oszczędzający ludności zbędnych cierpień. Umożliwi
się ewakuację przedmiotów mających wartość
artystyczną, kulturalną i kościelną. Dowództwo
niemieckie dołoży- starań, by zabezpieczyć
pozostałe w mieście mienia publiczne i prywatne.
Wyjątek z tekstu 10. punktu umowy kapitulacyjnej z dn.
2.X.1944 r., zawartej w Ożarowie.
WSZYSTKIE DROGI PROWADZĄ PRZEZ
PRUSZKÓW
Na terenie dziewięciu ogromnych hal fabrycznych zamiast szumu maszyn
słychać gwar rozmów, jakiś szept zbiorowych modlitw, nawoływania rodzin i
znajomych. Jak gdyby monstrualna poczekalnia dworcowa.
Tysiąc skulonych postaci ludzkich oczekuje na dalsze nieznane koleje losu.
Niektórzy znaleźli skrawek miejsca w dolach służących niegdyś do naprawy
podwozia wagonów kolejowych, inni przycupnęli na brudnym betonie, zalanym
oliwą i wodą. Wszędzie pełno odpadków i gnijącej słomy. Tłok i zaduch nie do
opisania.
Kiedy nadejdzie zmrok, zapłoną gdzieniegdzie żółte ogniki świeczek, w
których blasku tylko nieliczni będą spożywali swój wieczorny posiłek, jakieś
resztki jedzenia, wyniesione z miasta. Większość pokładzie się na zimnym betonie
z myślą o misce porannej zupy rozdzielanej przez RGO12
.
Jeszcze jedna noc przed nimi. Znów matki będą zasłaniać swe córki przed
blaskiem żandarmskich latarek. Aby do świtu. Może następny dzień będzie
ostatnim za drutami? Podobno wszystkie kobiety z dziećmi wkrótce mają wypuścić
na wolność. Może pozwolą wrócić do miasta?
Nigdy jeszcze w swej historii to małe podwarszawskie miasteczko nie było
świadkiem tylu ludzkich dramatów. Obóz przejściowy, tzw. durch-gangslager 121,
utworzony przez Niemców w pierwszych dniach sierpnia 1944 r. na terenie
pruszkowskich warsztatów kolejowych, stal się epilogiem powstańczej gehenny
dla ludności Warszawy. Tedy w ciągu dwóch miesięcy przeszło ponad 5f)0 000
mieszkańców stolicy. Dla większości z nich Pruszków byl pierwszym etapem
nowej udręki, która w pełni rozpoczynała się dopiero w Rzeszy, zgodnie z wolą
Heinricha Himmlera, który w dniu 8 września 1944 r. rozkazywał:
12
Rada Główna Opiekuńcza, polska instytucja społeczna, uznawana przez Niemców.
„ŻÓŁTY TYGRYS“ 1971/06 Stanisław Kopf
20
Do obozów koncentracyjnych należy kierować tylko tych mężczyzn, którzy
walczyli czynnie albo których należy do takich zaliczyć. Tych wszystkich, którzy
poddali się dobrowolnie z kobietami i dziećmi, należy kierować na normalne
roboty do Niemiec.
Po utworzeniu obozu komendantem jego mianowano oficera Wehrmachtu, płk.
Siebera. W praktyce o losie wysiedlonych decydował jego zastępca
sturmbannführer Diehl i pomocnik untersturmführer Wetke, obaj urzędujący w
tzw. „zielonym wagonie”, w którego pobliżu stały dwa wagony towarowe
zamienione na obozowe więzienie.
W segregacji ludzi, obok żandarmerii i wojska, brali udział także
funkcjonariusze niemieckiego Urzędu Pracy, tzw. Arbeitsamtu, na którego czele
stał SS-sturmbannführer August Polland. Ten wyjątkowy sadysta z podziwu godną
gorliwością zajmował się rozdzielaniem rodzin i bliskich sobie osób. Biada tym,
którzy — chcąc pozostać na dolę i niedolę razem — zdradzili się jakimś
nieopatrznym słowem czy też zachowaniem w jego obecności. Musieli być
rozdzieleni, choćby oboje mieli te same kwalifikacje, a więc np. nadawali się do
pracy w Rzeszy. Radością tego oprawcy był widok zadanego bólu, wyrządzonej
krzywdy, łez i rozpaczy. Jeśli już inaczej nie mógł dokuczyć osobie samotnej,
odbierał jej np. ukochanego psa, jedynego towarzysza po stracie bliskich. Tak więc
rozłączano brutalnie rodziny, oddzielano matki od dzieci. Ludzi młodych, jako
podejrzanych politycznie, wysyłano z zasady do obozów koncentracyjnych w
Gross-Rosen, Ravensbrück, Oranienburgu, Stuthoffie i Oświęcimiu. Za osoby
niezdolne do pracy uznawano kobiety z widocznymi objawami ciąży, ludzi w
wieku ponad sześćdziesiąt lat oraz ułomnych z widocznym kalectwem. Ci wszyscy
kierowani byli do hali nr 1, skąd wysyłano ich na teren Generalnej Guberni. Po
kapitulacji Mokotowa przybył do obozu pruszkowskiego oddział AK liczący około
120 ludzi, w tej liczbie kilku „żołnierzy” w wieku 8—10 lat i jedna dziewczynka,
może dziesięcioletnia, również w mundurach i z opaskami powstańczymi. Tego
samego dnia SS wpuściło do nich kilku Niemców, którzy byli w niewoli polskiej, a
teraz odzyskali wolność. Niemcy ci wyprowadzili grupkę powstańców za magazyn
z jarzynami i zaczęli okładać ich kijami, jednego po obandażowanej głowie, tak że
wkrótce opatrunek stał się czerwony od krwi. Zbitych zaprowadzono do
„zielonego wagonu”, gdzie urzędował Diehl.
Powiadomiony o tym przez polski personel płk Sieber zażądał od Diehla
natychmiastowego zwolnienia grupy powstańców twierdząc, że jeńcy wojenni
należą do Wehrmachtu. Przybyłemu z Mokotowa oddziałowi AK wydano między
innymi rozkaz zdjęcia polskich orzełków z powstańczych beretów. Kiedy nie
podporządkowano się rozkazowi, zjawili się esesmani z nożami i odrzynali orzełki.
Śmiertelność w obozie wzrastała w miarę napływu coraz to nowych
transportów. Im dłużej ludzie trwali wśród walk i pożarów walczącego miasta bez
żywności i wody, tym słabsi fizycznie przybywali do obozu.
„ŻÓŁTY TYGRYS“ 1971/06 Stanisław Kopf
21
Lekarzem naczelnym był stabsarzt Kdnig, jego zastępcą stabsarzt Klener.
Przejściowa, w okresie większego nasilenia, pracowało też kilku wojskowych
lekarzy niemieckich. Przy pełnieniu swoich funkcji podlegali oni dyrektywom i
wskazówkom miejscowego gestapo.
Personel polski na terenie obozu składał się z kilkunastu lekarzy, z kilkuset
sióstr-sanitariuszek oraz paru mężczyzn, którzy pod różnymi pretekstami
uzyskiwali prawo wchodzenia i pracy w obozie..
Cały ten polski personel, nie patrząc na trudy i ryzyko osobiste, pracował z
olbrzymim poświęceniem. W walce z władzami niemieckimi ludzie ci tworzyli
siłę, której nie mogły zwalczyć żadne przepisy ani represje ze strony władz
niemieckich. Dziesiątki tysięcy internowanych zostały przez nich wydobyte z
obozu jako ranni czy chorzy, często pod pretekstem chorób zakaźnych, przy
olbrzymiej inwencji i dużym ryzyku osobistym. Wiele sióstr ukarano odebraniem
przepustek i aresztem, dwie po długotrwałym więzieniu w Pruszkowie wywiezione
zostały do obozu w Rayensbrück.
Podczas wizyty szwajcarskich przedstawicieli Międzynarodowego Czerwonego
Krzyża Niemcy zaimprowizowali „komfortowy” transport wysiedlonych. Na
peronach czekały wagony osobowe, uprzątnięto niektóre hale, wydano lepszy
posiłek. Pod koniec dnia zmuszono polską delegację RGO do podpisania
przygotowanej przez Niemców deklaracji, stwierdzającej, że „oswobodzona”
ludność Warszawy przebywająca w przejściowym obozie w Pruszkowie znajduje
się o tyle w dobrym położeniu, o ile pozwalają na to miejscowe warunki, że ma
dostarczane środki żywnościowe oraz że korzysta z opieki lekarskiej i duchowej, a
jakiekolwiek nadużycia względem niej nie mają miejsca. Wprawdzie końcowy
ustęp deklaracji stwierdzał, że oświadczenie to wydaje się na życzenie władz
niemieckich bez przymusu, Diehl oświadczył jednak, że w przypadku nie-
podpisania deklaracji wyciągnięte będą konsekwencje, a polski personel zostanie z
obozu usunięty. Groźba uniemożliwienia pomocy dla ewakuowanej ludności
Warszawy skłoniła delegację polską do podpisania żądanego oświadczenia, które
w zmienionej redakcji ukazało się w „Nowym Kurierze Warszawskim”.
W dzień po wizycie delegacji szwajcarskiej wszystko wróciło do poprzedniego
stanu.
Obóz w Pruszkowie był przejściowy. Codziennie odchodziły na zachód
przepełnione pociągi. Wysyłkom tym towarzyszył lament najbliższych i serdeczne
współczucie mieszkańców niewielkiego miasteczka, które pragnęło przyjść
nieszczęśliwym z pomocą. Pruszków niósł „na warsztaty” wszystko, co tylko
mogła ofiarować uboga robotnicza osada, aby wygnańcom warszawskim nie
pozwolić umrzeć z głodu i nędzy.
„ŻÓŁTY TYGRYS“ 1971/06 Stanisław Kopf
22
Żołnierz niemiecki będzie przestrzegał zasad
rycerskiego prowadzenia wojny. Okrucieństwa i
bezmyślne niszczenie są poniżej jego godności.
Szanować będzie zwłaszcza pomniki historyczne,
gmachy służące celom religijnym, sztuce albo
dobroczynności. Ludność cywilna jest nietykalna.
Wyjątek z 10 przykazań żołnierza niemieckiego z lat 1939—
1945, wydrukowanych w każdej książce żołdu.
W OBRONIE SKARBÓW KULTURY
Zanim Niemcy wysadzili most Poniatowskiego, pod oknami Muzeum
przeciągały nocą liczne transporty wojskowe. Tędy szły czołgi dywizji pancernej
„Hermann Goering”, zdążające z odsieczą dla walczącej na Pradze 9 armii. Z
budynków po przeciwnej stronie ulicy poleciało wówczas parę butelek z benzyną.
Obróciły się wieże Tygrysów, kierując lufy dział w okna kamienic. Po paru
strzałach domy stanęły w ogniu. Z ulic sąsiadujących z wiaduktem Niemcy
przypędzili na dziedziniec Muzeum pierwsze grupy ludności cywilnej.
Wyznaczono dwudziestu zakładników. Wśród przeznaczonych na rozstrzelanie
zna- lazł się dyrektor Muzeum Narodowego Stanisław Lorentz. Ocalał. Zamknięty
został w jednym z pawilonów, gdzie przebywał do końca powstania, obserwując z
rozpaczą barbarzyńską gospodarkę Niemców, którzy w swej pasji niszczenia nie
szczędzili najcenniejszych zabytków kulturalnych. Spisywał dzień po dniu
pamiętnik, notując postępujące z każdym dniem spustoszenia, dokonywane przez
„obrońców kultury” w eksponatach muzealnych. Po upadku powstania dyrektor
Lorentz pozostał nadal, wraz z kilkoma innymi pracownikami, w budynku
Muzeum, biorąc aktywny udział w ratowaniu cennych dzieł sztuki przed grabieżą i
zniszczeniem. Oto, co zanotował 3 października, nazajutrz po kapitulacji miasta:
„...Zwróciłem się do kpt. Beera, aby zezwolił zabrać skrzynię ze zbiorami
muzealnymi użytą do barykady na ulicy przy wejściu do Muzeum. W ten sposób
udało się uratować obrazy Matejki, Rodakowskiego, Gierymskiego i
Pruszkowskiego. W innych skrzyniach muzealnych, użytych do tej barykady,
znaleziono piasek i płyty betonowe — co się stało z ich zawartością, nie udało się
ustalić. Były to prawdopodobnie skrzynie zbiorów sztuki zdobniczej”.
W dwa dni później, 5 października:
„...wskutek silnego deszczu tego dnia i nocy poprzedniej zalane zostały liczne
sale II piętra w I i częściowo II skrzydle. Woda zaczęła zalewać tzw. „salę saską” i
„ŻÓŁTY TYGRYS“ 1971/06 Stanisław Kopf
23
pokoje sąsiednie. Z sali pousuwano obrazy najbardziej zagrożone. Łącznie
przeniesiono z miejsc zagrożonych sto kilkadziesiąt obrazów”.
Pod kolejnymi datami czytamy w pamiętniku dyrektora Lorentza:
„...przybył do Muzeum obersturmführer SS Arnhardt (pochodzący z
Monachium) i zakomunikował, że Dosiada specjalne zlecenie od Hitlera
zabezpieczenia najcenniejszych zbiorów przez wywiezienie do Niemiec. Dokonał
przeglądu całości zbiorów, komunikując mi, że moich informacji przy
kwalifikowaniu dzieł nie potrzebuje, bo sam się zna na sztuce, skoro otrzymał takie
polecenie. Zawiadomił też o dokonaniu przezeń ewakuacji najcenniejszych zbiorów
z Biblioteki Uniwersyteckiej i Biblioteki Krasińskich. Co do Biblioteki Zamoyskich
to, jak zakomunikował, wszystko w tym gmachu uległo całkowitemu zniszczeniu”.
(6 października 1944 r.)
„...o godz. 8 rano przyjechał Arnhardt z 10 żołnierzami SS i rozpoczął wybór
przedmiotów przeznaczonych do wywozu. Wyboru tego dokonał sam, zwracając się
do mnie tylko w niektórych przypadkach o informację. Od początku było dla mnie
jasne, że ten delegat Hitlera nie ma nawet najskromniejszych wiadomości z
dziedziny kultury i sztuki. Komunikował mi, odnosząc się do mnie w sposób
brutalny, że nic go nie obchodzi, z jakiego wieku jest dany przedmiot i w jakim
stylu, a podstawą wyboru jest tylko to, czy mu się podoba, czy nie. W ciągu trzech
kwadransów przejrzał i zakwalifikował wraz z żołnierzami około 1000 obrazów.
Przy otwieraniu skrzyń przedmioty wyrzucano na ziemię, a po nie wybranych do
wywozu spacerowali żołnierze, znaczną ich część rozgniatając. W ten sposób
potłuczono i zniszczono szereg waz i ceramik antycznych, akwareli, pasteli,
wyrobów przemysłu artystycznego itp. Przy przeglądzie obrazów dla pośpiechu
wyrzucano je z wyższych kondygnacji stojaków na ziemię, gdzie zaś stały ściśle
ustawione — wyrywano z zespołu, często przy tym rozdzierając i łamiąc”. (7
października 1944 r.)
„...Dziś Arnhardt wywiózł kilkadziesiąt skrzyń, m.in.: arrasy, gobeliny, siodła,
rzędy końskie, terrakoty antyczne, pasy sluckie, broń orientalną, kilkadziesiąt
obrazów polskich, w tym Chełmońskiego, Gierymskiego, Brandta, Fałata i innych.
Razem 41 skrzyń i 18 obrazów nie pakowanych. Wieczorem odchodzi Flak”. (9
października 1944 r.)
„...usłyszałem rozmowę Arnhardta z dr. Schellenbergiem13
, podczas której
uzgodniono, że zbiory z Muzeum będzie się wywozić do schronów koło
miejscowości Bruch w górach Harzu”. (11 października 1944 r.)
13
Niemiecki referent od spraw kultury.
„ŻÓŁTY TYGRYS“ 1971/06 Stanisław Kopf
24
„...Niemcy kończą przeglądanie zbiorów, odrywając tkaniny zabezpieczające
obrazy. Arnhardt, oburzony na marnowanie dobrego płótna, popiera niszczycielską
działalność żołnierzy. Na jego zapytanie, dlaczego dyrektor i pracownicy przenoszą
obrazy z jednych sal do drugich, wyjmują skrzynie i książki z zabarykadowanych
okien itp. — odpowiadam, że to dla zabezpieczenia od opadów atmosferycznych.
Arnhardt twierdzi, że jest to praca bezcelowa i należy jej zaniechać, albowiem
Muzeum i tak będzie spalone...
...W południe odchodzi policja. Zostajemy sami. Na terenie Muzeum nikt tylko
my”. (12 października 1944 r.)
Dnia 16 października żandarmeria wywozi z Muzeum dyrektora, intendenta
Gepnera, mechanika Juszczaka i elektrotechnika Dawidziaka.
Tego wieczora w willi inż. Mieszkowskiego w Leśnej Podkowie starannie
zaciemniono okna. Przy świetle karbidówek zebrało się w największym pokoju
kilkanaście osób, wśród których większość stanowili przymusowi lokatorzy
gościnnej willi. Ze względu na godzinę policyjną zaproszeni goście zdecydowali
się pozostać do rana.
Obecni byli m.in. historycy sztuki, profesorowie Zachwatowicz i Walicki,
bibliotekarze, pracownicy nauki z Tadeuszem Makowieckim i Wacławem
Borowym z Uniwersytetu Warszawskiego, plastycy Jan Cybis i Alfons Karny — ci
spośród przedstawicieli polskiej nauki i kultury, którzy ocaleli z warszawskiego
piekła, a którym po wysiedleniu udało się pozostać w rejonie Pruszkowa, Podkowy
Leśnej i Milanówka. Na wieść o systematycznym niszczeniu i paleniu przez
Niemców zabytków warszawskich zaczęli czynić starania o zezwolenie na
ewakuację pozostałych jeszcze zbiorów. Przed paroma dniami nadeszła tragiczna
wiadomość o spaleniu Biblioteki Krasińskich wraz ze złożoną w niej Biblioteką
Załuskich. Barbarzyńską akcją kierował sam SS-obersturmführer Arnhardt.
Po wielu trudnościach uzyskano odpowiednie przepustki do Warszawy pod
warunkiem, że: 1) ewakuacji mogą dokonać pracownicy polscy, ale w asyście
wydelegowanych do tego celu specjalistów niemieckich; 2) zbiory zostaną
wywiezione do Niemiec, przy czym od chwili załadowania do wagonów
kolejowych przejmują je wyłącznie pracownicy niemieccy; 3) cała akcja ma być
dokonana w ciągu dwóch tygodni, gdyż ze względów wojennych nie może być
wstrzymane na czas dłuższy burzenie i palenie gmachów w Warszawie.
Przedstawiciel Zarządu Miejskiego, wiceprezydent Stanisław Podwiński,
zobowiązał się zorganizować pomocnicze grupy pracowników fachowych, które
by pomagały w pracy niedostatecznym liczebnie grupom naukowców. Do akcji
zgłasza się ponad stu pięćdziesięciu nie znanych z nazwiska obywateli:
robotników, rzemieślników i kolejarzy.
Zebrani powierzyli jednogłośnie kierownictwo nad akcją ratowniczą
przybyłemu tego dnia z Warszawy dyrektorowi Stanisławowi Lorentzowi, który
jednocześnie podjął się zabezpieczenia zbiorów muzealnych i artystycznych.
STANISŁAW KOPF WYROK NA MIASTO | SCAN & OCR by blondi@mailplus.pl | 1 WYDAWNICTWO MINISTERSTWA OBRONY NARODOWEJ
„ŻÓŁTY TYGRYS“ 1971/06 Stanisław Kopf 2 Okładkę projektował Mieczysław Wiśniewski Redaktor Ireneusz Łapiński Scan & OCR blondi@mailplus.pl © Copyright by Wydawnictwo Ministerstwa Obrony Narodowej Warszawa 1971 r., Wydanie I SCAN & OCR by blondi@mailplus.pl 2009 Pięć tysięcy czwarta publikacja Wydawnictwa MON Printed in Poland Nakład 210000+280 egz. Objętość 4,60 ark. wyd.; 4 ark. druk. Papier druk. sat. VII kl. 65 g 63 cm z roli, z Zakładów Papierniczych w Myszkowie. Oddano do składu w październiku 1970 r. Druk ukończono w kwietniu 1971 r. Zam. nr 2594 z dnia 13.X.1970 r. Wojskowe Zakłady Graficzne w Warszawie. Cena zł 5.- U-83
„ŻÓŁTY TYGRYS“ 1971/06 Stanisław Kopf 3 SPIS TREŚCI: POBOJOWISKO................................................................................................5 OSTATNIA MISJA VON DEM BACHA .......................................................11 W RĘKACH GESTAPO..................................................................................15 WSZYSTKIE DROGI PROWADZĄ PRZEZ PRUSZKÓW...........................19 W OBRONIE SKARBÓW KULTURY...........................................................22 RABUNEK.......................................................................................................30 W PODZIEMIACH UNIWERSYTETU..........................................................37U „FESTUNG WARSCHAU”.............................................................................43 „ROBINSONOWIE” WARSZAWSCY...........................................................49 JENIEC Z CZERNIAKOWA...........................................................................62 ZANIM PRZYSZŁA WOLNOŚĆ ...................................................................68
„ŻÓŁTY TYGRYS“ 1971/06 Stanisław Kopf 4 Jest taki okres w dziejach Warszawy, o którym niewiele wspominają kroniki. Niewielu bowiem było świadków tych wydarzeń. Za pobyt na terenie wymarłego miasta groziła wtedy kara śmierci. Wśród cmentarzyska ponad stu pięćdziesięciu tysięcy poległych ukrywało się w Warszawie zaledwie kilkuset mieszkańców. Po doszczętnym obrabowaniu miasta ze wszystkiego, co przedstawiało jakąkolwiek wartość, do akcji przystąpiły specjalne ekipy hitlerowskich burzycieli. Niechętnie wspominali w swych zeznaniach o tym okresie ci, którzy brali udział w ostatnim akcie zemsty, kiedy to po raz drugi stolicę Polski nazwano Festung Warschau. O tym, co działo się w lewobrzeżnej Warszawie po kapitulacji powstania aż do jej wyzwolenia, przypominają wybrane dokumenty i relacje tych, którzy przeżyli.
„ŻÓŁTY TYGRYS“ 1971/06 Stanisław Kopf 5 W dniu 2.X.1944 o godzinie 20 czasu niemieckiego (21 czasu polskiego) ustają działania wojenne między polskimi oddziałami wojskowymi, walczącymi na obszarze miasta Warszawy, a oddziałami niemieckimi. Wyjątek z tekstu 1 punktu umowy kapitulacyjnej z dn. 2.X.1944, zawartej w Ożarowie. POBOJOWISKO Barykady na Wareckiej nikt już nie bronił. Zgodnie z 3 punktem umowy kapitulacyjnej miała być, jak wszystkie inne, rozebrana przez Polaków. Nie było chętnych. Odeszli, pozostawiając po sobie ten niewielki pagórek z cegieł i płyt chodnikowych, zamykający wylot ulicy na plac Napoleona. Jeszcze przed paroma dniami pod osłoną tej barykady powstańcy przeczołgiwali się do odciętej reduty na Poczcie Głównej. Wtedy od strony Nowego Światu nadlatywało stado furkocących pocisków granatnikowych. Uderzały w rumowisko, rozdmuchując wokół tumany pyłu i przysypując gruzem czerwony chodnik kokosowy, przytaszczony tu specjalnie z magazynu Jabłkowskich i rozwinięty pod barykadą dla wygody czołgających się na brzuchu. Nad jezdnią zwisa stalowy drut, po którym niedawno jeszcze wędrowała bańka z zupą dla obrońców Poczty. Przy każdym takim transporcie ostrzeliwujący barykadę Niemcy trafiali wielokrotnie w naczynie. Zupy wyciekało niewiele, a na Poczcie śmiano się z bezsilności wroga, pozbawionego żywego celu, jakim były łączniczki donoszące żołnierzom żywność. Jakoś nie brakowało ludziom wtedy pomysłów. Jeszcze ostatniej nocy ktoś poustawiał pod barykadą tajemnicze pudełka po konserwach z napisem: Uwaga, miny! Stary kawał, ale nuż się szkopy wystraszą? Nie wystraszyli się. — Das sind polnische Minen! — wykrzyknął jeden z nich, kopiąc z rozmachem blaszaną puszkę. — Cha, cha, cha! — zarechotali inni. — Te same „miny” co w północnej dzielnicy — orzekł młody oficer SS w rudej panterce. — Polscy bandyci rozstawili tam podobne pudełka, a sami wymknęli się nam z rąk, jak szczury przepadli w podziemnych kanałach. Tu śmierć czyha tylko od naszych własnych niewypałów. Niemcy ostrożnie wchodzą na zwały gruzów, przechodzą barykadę, omijając małe owalne bomby ze statecznikami, niewypały pocisków granatnikowych, na wpół rozerwane granaty moździerzy i granaty ręczne z wyciągniętymi zawleczkami. Żołnierze stają pośrodku jezdni rozglądając się wokoło. Jest wśród
„ŻÓŁTY TYGRYS“ 1971/06 Stanisław Kopf 6 nich z kamerą filmową korespondent niemieckiej agencji „Transocean”, ubrany także w łaciatą „panterkę”. Wczoraj nakręcił wymarsz Polaków do niewoli i parę scen ze składania broni w zachodniej części Warszawy. Setki młodych, zaciętych twarzy przewinęło się przed jego obiektywem. Dokumentalna kronika z ostatnich wydarzeń w Warszawie ma być dziś uzupełniona zdjęciami wymarłego miasta. Ruiny zazwyczaj są bardzo fotogeniczne, nie pozbawione przy tym grozy i czającej się śmierci. Człowiek z kamerą jest zupełnie bezpieczny wśród żołnierzy przydzielonych mu przez dowódcę odcinka, który osobiście asystuje przy wykonywaniu zdjęć. Niemcy są pierwszy raz po tej stronie barykady. Przez trzy tygodnie tkwili kilkadziesiąt metrów od tego miejsca i... ani kroku dalej. — Hier waren ihre Stellungen1 — informuje obersturmführer. — Tu w oknie, na parterze, gdzie te worki z piaskiem, Polacy mieli stanowisko swojego erkaemu. To jego serie skosiły Willego, Maksa i tego rudego scharführera z drugiej kompanii. Dziesięć dni leżał pod barykadą. Niemcy z zaciekawieniem oglądają niedawne pozycje powstańcze w ruinach Poczty Głównej. Nie dowiedzą się nigdy, ilu spośród nich naprawdę skosił erkaem „Słonia”2 wtedy, gdy 10 września ruszyli do natarcia na całym odcinku. Ich batalion, wchodzący w skład brygady Dirlewangera3 , poniósł w tym rejonie poważne straty w zabitych i rannych, przewyższające w niektórych plutonach połowę stanu osobowego. Kiedy po nawale artyleryjskiej i bombardowaniu lotniczym piechota próbowała zdobyć choć jeden dom, jedno piętro wypalonego budynku, ruiny natychmiast odpowiadały ogniem. Nie wiadomo skąd na głowy Niemców leciały powstańcze granaty i butelki z benzyną. Teraz mogą bezpiecznie obejrzeć z bliska kryjówki Polaków. Podchodzą do ruin Poczty. Stają przy rozwalonych oknach. Warczy kamera. Żołnierze pozują do zdjęć. Będą ich twarze na ekranach niemieckich kronik tygodniowych. Oficer SS zgarnia z parapetu łuski karabinowe. — Russische patronen. Ostatnio bandyci dostali sporo rosyjskiej amunicji ze zrzutów — mówi wskazując na narożnik budynku, gdzie zwisa biała płachta 1 Tu były ich stanowiska. 2 Plut. Tadeusz Biniweski, żołnierz VIII zgrupowania, ciężko ranny w ostatnich dniach powstania. 3 SS-oberführer Oscar Dirlewanger dowodził w czasie powstania brygadą złożoną z niemieckich kryminalistów. Osobiście kierował rzezią ludności cywilnej na Woli. Po wojnie zniknął bez śladu. (W czerwcu 1945 Oskar Dirlewanger zmarł w niewyjaśnionych okolicznościach w Altshausen w Badenii-Wirtembergii, po tym jak 1 czerwca 1945 został aresztowany we francuskiej strefie okupacyjnej. Możliwe jest, że został on pobity na śmierć przez pilnujących go żołnierzy polskich służących pod komendą armii francuskiej. Plotki o tym, że Dirlewanger wciąż żyje i jakoby służy w armii egipskiej, doprowadziły do ekshumacji jego grobu w 1960 r. – przyp. blondi)
„ŻÓŁTY TYGRYS“ 1971/06 Stanisław Kopf 7 podziurawionego spadochronu. Dwaj żołnierze szarpią za linki. Rozdarte płótno spada na jezdnię, pociągając za sobą lawinę gruzu. Niemcy na chwilę odskakują, po czym jeden z nich odcina bagnetem spory kawał materiału, zwija w mały pakunek i zabiera ze sobą. Wśród gruzów poniewierają się najrozmaitsze tobołki i walizki. Któryś z Niemców podnosi z ziemi porzucony neseser, wewnątrz bielizna damska, fotografie, jakieś przybory osobiste... Żołnierz chowa coś ukradkiem do kieszeni i ciska neseser w ruiny. Wchodzą do bramy opatrzonej tabliczką: Warecka 11a. Budynek banku nie spalony. W bramie wrak samochodu. Żołnierze oglądają auto. — Der ist schon kaputt! Podwórko jakby wtłoczone pomiędzy zwały gruzów i wysoką ścianę banku. Z lewej strony w murze wykuty otwór na sąsiednią posesję, jakiś zatarty napis po polsku, ślady pocisków. Wokół starego kasztana krzyże wkopane w klomb, ogrodzony pieczołowicie cegłami. Mogiła przy mogile. Na każdej doniczki z oleandrami, których liście nie zatraciły jeszcze świeżej barwy. Ktoś musiał niedawno podlewać te kwiaty z trudem zdobytą wodą. Na krzyżach postrzelane hełmy, biało-czerwone opaski powstańcze. Czyjeś ręce wypisały starannie nazwiska i pseudonimy poległych. Tablice... Operator kroniki filmuje. Niemcy stoją w milczeniu. Czytają: „Orzeł” lat 17... „Danek”, łącznik, lat 13... „Lech”... „Parasol”... — Dzieciaki — mruczy któryś z esesmanów. Dalej napis na przyczepionym do krzyża kawałku blachy: Hanka, pseudonim „Klawisz”, łączniczka AK, poległa 10 września 1944. Grób obłożony liśćmi kasztana. — Ein polnisches Mädchen... Żołnierzy poderwał wrzask oficera: — Übergehen! Przechodzić! Lufa jego szmajsera zatoczyła łuk. Szczęk metalu i podziurawiony hełm, strącony z krzyża, potoczył się po podwórku. Jeden z Niemców melduje o odkryciu kwatery powstańczej w suterenie budynku. Przez okna widać dość duże pomieszczenie. Pod ścianami leżą materace i części garderoby. — Może rzucić granaty? — podpowiada usłużnie żołnierz, który dokonał odkrycia. Dowódca machnął ręką. — Idziemy! Ruszają w kierunku Szpitalnej. Od głębokiego rowu uderza mdły odór. We wgłębieniu zwęglone trupy, zastygłe w najrozmaitszych pozach. Nad nimi unoszą się w promieniach słońca roje much. Żołnierze zasłaniają rękami usta i pod ścianami wypalonych domów przemykają na jezdnię. W dali stoi olbrzymi kikut drapacza chmur na placu Napoleona, cel najcięższej artylerii i bomb lotniczych. Potężne bloki żelbetonu osmalone ogniem, poszarpane ściany, wypalone okna — straszliwe panopticum zniszczenia.
„ŻÓŁTY TYGRYS“ 1971/06 Stanisław Kopf 8 — Das ist wunderbar, to cudowne — słychać szept korespondenta, który zatrzymuje się pośrodku placu, kierując obiektyw na szkielet drapacza. Po chwili kamera opada po ażurowych blokach do miejsca, gdzie widać resztki ognisk, którymi powstańcy dawali znaki krążącym nad miastem samolotom. — Nigdy nie byłem w Stalingradzie, ale wątpię, by istniało miasto bardziej zniszczone w tej wojnie — mówi operator do oficera SS. — Nie przesadzajmy, Vernichtungskommando4 ma tu jeszcze wiele do roboty. Zobaczy pan za parę tygodni — uśmiecha się obersturmführer i odchodzi z grupą żołnierzy w głąb ulicy. Operator pozostaje jeszcze chwilę na placu. Zmieniwszy kasetę w aparacie, filmuje wkopany w barykadę wrak spalonego czołgu, po czym biegnie za oddalającymi się żołnierzami. Nagle seria strzałów... Z balkonu domu Wedla spada z trzaskiem biało-czerwona flaga. Obersturmführer SS opuszcza szmajser. Uśmiecha się. Nie wyszedł z wprawy, zawsze miał dobre oko. Żołnierze biją brawo. W bramie jednego z domów Niemcy znajdują porozrzucane znaczki pocztowe Generalnej Guberni z nadrukiem: Polska Poczta Powstańcza. Zabierają na pamiątkę. Przez Przeskok trudno przejść. Prawie całą jezdnię zatarasował zwalony dom firmy „Siudecki”. Na placyku róg Zgoda i Jasnej cmentarz. Niemcy nie wiedzą, że przed wyjściem do niewoli powstańcy zakopali między grobami sporo broni maszynowej. Złota zasnuta dymem. Dogorywające budynki j naprzeciw kina „Palladium”. Nieznośny odór spalenizny, atakujący nos, oczy, gardło. Dochodzą do rogu Chmielnej. Znów nie rozebrana barykada. W głębi ulicy znak Czerwonego Krzyża, kręcą się jakieś postacie. Ludzie... Żołnierze składają się do strzału. — Halt. — wrzeszczy oficer. — Już nie wolno strzelać! Oni mają zezwolenie na ewakuację. Teraz trzeba filmować niemiecką opiekę nad polskimi szpitalami. Słychać szum pracującej kamery. „... Szpital wygląda okropnie — wspomina pielęgniarka Bronisława Ochman — »Anna« ze szpitala powstańczego przy ulicy Chmielnej 28. — Powybijane, nieme okna, rozgardiasz i brud opuszczonego domu, rozwalona brama, przez którą widać wielki dół śmietnika, obok cmentarz, samotny i opuszczony, na chodniku pagórek wielkiej mogiły... Nie odzywamy się do siebie. Patrzę na te mury, w których został ogromny kawał życia. Za nic nie weszłabym tam z powrotem. W kątach czai się cała okropność tych dwóch miesięcy... ...To już 8 października. Czas dłuży się. Wreszcie słychać warkot silnika i zza rozebranej barykady przy Marszałkowskiej wyjeżdża na Chmielną sanitarka. Jest 4 Vernichtungskommando – specjalne oddziały niszczycielskie, wyposażone w materiały wybuchowe i miotacze ognia.
„ŻÓŁTY TYGRYS“ 1971/06 Stanisław Kopf 9 tylko jedna. Żołnierz przy kierownicy mówi: Das ist die letzte i popędza nas: Schnell. Wszystkie nie zabierzemy się. Wysyłamy »Anitę«, żeby dopilnowała przysłania wozu po nas. Odjeżdżają... Zostajemy w pięć.. Pusto jest i przeraźliwie, snują się dymy. To Niemcy podpalają domy r na Złotej Jesteśmy takie malutkie w swoich szarych kitelkach, skulone na skrzynce na środku jezdni, w opuszczonym koszmarnym mieście. Same, samiutkie. Resztki kompanii por. »Wojtka«, pozostawionej dla ochrony szpitali, odeszły w południe. Groza... Coś zupełnie odmiennego niż strach zalewa mózg i obawiam się, że zacznę histerycznie wyć. Czas mija. Godzina, dwie, coraz ciemniej. Dr Krzyżanowska decyduje, że idziemy. Widocznie transport odszedł. Ano trudno, trzeba na Pruszków. Zarzucamy na plecy nasze worki. W tym momencie warkot silnika i u wylotu ulicy pokazuje się maska samochodu. Wyskakuje »Anita«, szybko wrzuca nasze worki i ponagla. Transport zaraz odchodzi. Ledwie wyprosiła, żeby przysłali po nas. Wskakuję do szoferki, samochód rusza, kołysze się na barykadzie, którą mijam ostatni raz... Na zakręcie Marszałkowskiej i Alej Jerozolimskich widzę w oddali, w gęstniejącym zmroku, wieże mostu Poniatowskiego... Wszystko jest szare. Przymykam oczy. Chcę coś myśleć i rozumieć i jakoś usprawiedliwić. Teraz nie mogę. Nie żegnam się nawet z moim miastem... Niemiec przy kierownicy zabawia mnie towarzyską rozmówką. Z jego bełkotu rozróżniam tylko słowo kaputt. Nie mam nawet ochoty dać mu w mordę. Wszystko się we mnie wypaliło. Jakiś kres...” Jest 9 października, piąty tydzień od zajęcia przez Niemców Starego Miasta. W piwnicach domu na rogu ulicy Długiej i Freta przebywa kilku rannych powstańców pod opieką „Blondynki”, młodej łączniczki ze zgrupowania „Chrobry”5 . Kiedy 2 września Niemcy podpalili szpital powstańczy pod „Krzywą Latarnią”, dzielna dziewczyna wyciągnęła rannych z płomieni i ukrywała w ruinach. Niemcy krążyli bezustannie wokół wypalonych domów, obrzucając piwnice granatami. Ze sporej gromadki ocalonych przetrwało tylko trzech. Większość zmarła z upływu krwi i wyczerpania. Tych, którzy pozostali, czeka śmierć głodowa. „Blondynka”, sama u kresu sił, dodaje otuchy najciężej rannym. Wczoraj zmarł na jej rękach Andrzej. Miał 17 lat. Kto będzie następny? Ciało zaciągnęła, układając przy wejściu do piwnicy. Może odstraszy Niemców... Mietek znów stracił przytomność. Kiedy się budzi, wyje z bólu, dostając jakiejś furii zrywa się z okrzykiem, który rozbrzmiewa niesamowitym echem w piwnicach. W tym cmentarzysku ruin każdy głos może zwabić Niemców. „Blondynka” zatyka mu usta, Edek trzyma za ręce. Po chwili ranny ponownie traci przytomność. Z jego strzaskanej nogi poprzez bandaże sączy się ropa z krwią. Dziewczyna decyduje się wyjść z ruin. Pamięta, że na Freta, tuż przy kościele św. Jacka, był kiedyś sklepik spożywczy. Może pozostało tam choć trochę żywności? Trzeba tylko przekroczyć leżące ciało Andrzeja, a potem skok na drugą stronę ulicy. „Blondynka” staje u wejścia oślepiona blaskiem słońca. Przy 5 Danuta Ślązak-Gaikowa, odznaczona Krzyżem Virtuti Militari.
„ŻÓŁTY TYGRYS“ 1971/06 Stanisław Kopf 10 sąsiednim domu dostrzegła kilku Niemców. Natychmiast pada na ziemię. Chyba jej nie zauważyli? Leży teraz wciśnięta między stos gruzów i ciało powstańca. Boi się ruszyć. Jeszcze przed paroma tygodniami cisnęłaby w nich granatem. Teraz jest zupełnie bezsilna. ...Nagle spostrzega grupę ludzi w białych fartuchach, wynoszących jakieś tobołki z kościoła św. Jacka. Dziewczyna chce ich ostrzec. Wyskakuje z gruzów i woła: — Ludzie, uważajcie, tu są Niemcy! Cywile patrzą na nią zdziwieni. — Co pani tu robi? Sama w ruinach? — Mówią, że są pracownikami szpitala z ulicy Płockiej. Jest też siostra szarytka. „Blondynka” prowadzi ich do piwnicy, gdzie leżą ranni. Czyżby kres ich udręki? Dopiero teraz dowiadują się o kapitulacji powstania. Ludzie zabierają rannych na wózek i transportują do szpitala wolskiego. Zapadał już zmierzch, gdy grupka Polaków zbliżała się do ulicy Płockiej. Przed czerwonym budynkiem fabryki Franaszka stał esesman z bronią gotową do strzału, broniąc dostępu do podwórka, na którym pozostał stos popiołów z 6000 pomordowanych mieszkańców Woli6 . Następnego dnia Mietkowi amputowano nogę. W tydzień później, na łamach hitlerowskiego miesięcznika „Signal”, wydawanego w języku polskim, ukazał się reportaż ze zdjęciami o niemieckiej pomocy dla rannych uchodźców z Warszawy. 6 Ogółem na terenie Woli hitlerowcy wymordowali ponad 30 000 mieszkańców.
„ŻÓŁTY TYGRYS“ 1971/06 Stanisław Kopf 11 Walka w tym mieście była najbardziej zażarta ze wszystkich, jakie prowadziliśmy od początku wojny. Można ją porównać z walkami ulicznymi w Stalingradzie. Wydałem rozkaz, że Warszawa ma być doszczętnie zburzona, ongiś stolica Polaków, narodu, który od 700 lat zamyka nam drogę na wschód... Z przemówienia Heinricha Himmlera wygłoszonego 21 września 1944 r. w Jagerhohe. OSTATNIA MISJA VON DEM BACHA Był dzień 9 października 1944 r. Późnym wieczorem na lotnisku bielańskim wylądował Ju-52. Z samolotu wysiadło kilku wyższych oficerów niemieckich, na których oczekiwały dwa samochody. Wśród pasażerów wyróżniał się wzrostem i tuszą oficer w skórzanym płaszczu z oznakami generała policji. SS- obergruppenführer Erich von dem Bach7 przybywał prosto z głównej kwatery Himmlera. — Do Sochaczewa! — rzucił kierowcy. Samochody ruszyły pełnym gazem. W drodze von dem Bach, zwracając się do siedzącego obok podpułkownika policji, wydaje polecenia: — Pan, pułkowniku Golz8 , zarządzi natychmiast po przyjeździe odprawę wszystkich oficerów sztabu wraz z doktorem Fischerem i urzędnikami administracji dystryktu. Mam ważne rozkazy od reichsführera SS, dotyczące dalszych losów Warszawy. Tymczasem auta zatrzymują się przy skrzyżowaniu z szosą zatłoczoną pojazdami i wojskiem. Z zachodu ciągną ku Warszawie oddziały Wehrmachtu. W blasku księżyca można odróżnić sylwetki samochodów ciężarowych, dział i moździerzy. Padają komendy dowódców i nawoływania motocyklistów prowadzących kolumny. — To siedemdziesiąta trzecia dywizja, Herr Obergruppenführer — melduje wyprężony na baczność podoficer żandarmerii polowej. — Proszę trzymać się prawej strony szosy i uważać na leje po bombach. Po chwili samochody ruszają dalej. Nie opodal Błonia jeden z oficerów pokazuje leżące w polu szczątki angielskiego samolotu, zestrzelonego w czasie 7 SS-obergruppenführer Erich von dem Bach, głównodowodzący niemieckim korpusem w czasie powstania warszawskiego. Nie ukarany dotąd zbrodniarz wojenny odpowiedzialny za zniszczenie Warszawy i zbrodnie popełnione na ludności cywilnej. 8 SS-obersturmbannführer i ppłk policji, szefa sztabu w korpusie von dem Bacha.
„ŻÓŁTY TYGRYS“ 1971/06 Stanisław Kopf 12 powstania. Z olbrzymiego Halifaxa ocalał jedynie kawałek skrzydła, na którym widać było niebiesko-biało-czerwone koło, znak RAF-u. — To była piękna robota naszej artylerii — mówi von dem Bach. — Resztę wykończyli nasi nocni myśliwcy pod Krakowem — dodaje Golz. Około północy samochody, mijając gęsto rozstawione posterunki policji i wojska, zajeżdżają przed biały dworek na przedmieściu Sochaczewa. Na progu wita przybyłych gubernator dystryktu warszawskiego dr Ludwig Fischer z ręką na temblaku9 oraz generał Hellmut Staedke, szef sztabu 9 armii. Po krótkim przywitaniu von dem Bach przechodzi szybkim, zdecydowanym krokiem do salonu, rzucając po drodze ordynansowi skórzany płaszcz i czapkę. Widać, że zna rozkład budynku. Spędził tu w czasie powstania wiele tygodni ze swoim sztabem. Wrzaskliwe „Achtung!” poderwało na baczność wszystkich zebranych. Generał podnosi rękę w hitlerowskim pozdrowieniu, patrzy na znajome twarze. Wśród obecnych jest dowódca SS i policji dystryktu pułkownik Otto Geibel oraz dr Hahn, szef warszawskiego gestapo. Rozpoczyna się odprawa. Na stole ustawiono lichtarze ze świecami. Ordynans wniósł filiżanki z kawą, kilka pudełek papierosów i butelki koniaku. — Kawa i papierosy z ostatnich zrzutów alianckich, koniaki z piwnic Simona i Steckiego — informuje z uśmiechem podpułkownik Golz. Von dem Bach wstał. Wszyscy obecni skierowali wzrok na jego olbrzymią postać. — Menie Herren, możemy być dumni. Reichs führer przekazał mi osobiście wyrazy uznania za całość operacji w Warszawie. Naczelne Dowództwo Niemieckich Sił Zbrojnych, traktując walkę jako wyjątkowo ciężkie działania bojowe, ustanowiło specjalne odznaczenie „Warschauer Abzeichnung” dla wszystkich żołnierzy biorących udział w stłumieniu powstania. Odznaczenia przyznano także tym spośród żołnierzy mojego korpusu, niestety licznym, którzy padli z rąk polskich bandytów, oddając życie za führera. Wiecie o tym, mętne Herren, że pragnąc uniknąć większych strat w ludziach, próbowałem pertraktować z Polakami. Niestety, każdy krok z mojej strony napotykał na fanatyczny opór powstańców. Pamiętam, jak któregoś dnia przyprowadzono mi tu, do tego domu, młodą dziewczynę, polską studentkę, wziętą do niewoli z bronią w ręku. Gwarantowałem jej życie. Namawiałem, aby przeszła linie, zanosząc napisany przeze mnie list, w którym wzywałem do kapitulacji. Odmówiła z miejsca, gdyż, jak oświadczyła, kolidowało to z jej narodowym honorem. Ponawiałem jeszcze wielokrotnie próby zmuszenia Polaków do złożenia broni, redagowałem specjalne 9 Samochód, którym Fischer wraz z innymi urzędnikami dystryktu uciekał 9 sierpnia z pałacu Bruhła, został ostrzelany przez powstańców. Dwóch Niemców poniosło śmierć, w tym zastępca gubernatora, szef urzędu dystryktu Herbert Hummel Sam Fischer został wtedy lekko ranny.
„ŻÓŁTY TYGRYS“ 1971/06 Stanisław Kopf 13 ulotki, wysyłałem jeńców. Przeważnie nie wracali. Pozostała tylko potęga niemieckiego oręża, która w końcu obróciła w gruzy to zbuntowane miasto. — Doceniając zasługi naszych oficerów — Bach kontynuował po chwili swoje wystąpienie — führer nadał na mój wniosek w dniu trzydziestym września Liście Dębowe do Rycerskiego Żelaznego Krzyża SS-gruppenführerowi Reinefarthowi10 . Również oberführer dr Oscar Dirlewanger otrzymał z rąk Himmlera Krzyż Rycerski za odwagę i zimną krew w zwalczaniu band w Warszawie. Pamiętamy go przecież doskonale na zachodnich krańcach miasta w pierwszych dniach walki. To ciężko wywalczone' zwycięstwo jest także waszą zasługą, panowie, za co w imieniu Naczelnego Dowództwa składam wam podziękowanie. Adiutant podał generałowi otwarte pudło z odznaczeniami. — W imieniu dowódcy SS i policji — oznajmił von dcm Bach uroczyście — mam zaszczyt przekazać Krzyż Żelazny pierwszej klasy pułkownikowi Geiblowi oraz doktorowi Hahnowi z Sichereheitsdienst. Wszyscy wstali. Generał dokonał dekoracji. Ściskano sobie dłonie, składano gratulacje. Po chwili von dem Bach kontynuował przemówienie: — Panowie, zostałem upoważniony do zakomunikowania wam że Warszawa będzie broniona. Szczegóły dotyczące ewakuacji wszystkiego, co ma jakąkolwiek wartość, otrzyma dr Fischer bezpośrednio od reichsführera SS Heinricha Himmlera C losach wysiedlonej ludności polskie) zadecyduje doktor Kaltenbrunner, który w porozumieniu z Głównym Urzędem Gospodarki i Administracji oraz z Generalnym Pełnomocnikiem do Spraw Zatrudnienia rozmieści odpowiednią część ludzi w obozach koncentracyjnych, a resztę skieruje do pracy na terenie Rzeszy. Z rozkazu dowódcy dziewiątej armii generał major Spengler został wyznaczony do sformowania sztabu obrony Warszawy. Pan, pułkowniku Geibel, odpowiedzialny jest za wykonanie rozkazu führera, a wiec za całkowite wyburzenie pozostałych w mieście budynków. Pułkownik Golz zawiadomi specjalnym pismem dowództwo dziewiątej armii o pańskim awansie. Niestety, moja rola w tym mieście skończona. Zostałem powołany przez reichsführera do innych zadań i nie będę mógł brać udziału w dalszej akcji. Ten toast w wasze ręce, panowie! — generał podniósł napełniony kielich. — Za führera! Za zwycięstwo! Życzę wam dalszych sukcesów w walce. W dwa dni później SS-obergruppenführer Erich von dem Bach odleciał 10 SS-gruppenführer i gen. policji Heinz Reinefarth dowodził jednostką bojową przybyłą z Poznania, w której skład wchodziła osławiona brygada Dirlewangera. Dotąd nie ukarany kat ludności Starego Miasta i Powiśla, zapytany przez angielskiego dziennikarza, czy w czasie powstania warszawskiego były rozstrzeliwane kobiety i dzieci, odpowiedział: „Były także zabijane kobiety i dzieci, jeśli znajdowały się po stronie powstańców w budynkach, które musieliśmy zniszczyć. Ja lubię dzieci, jestem ludzkim i religijnym człowiekiem”
„ŻÓŁTY TYGRYS“ 1971/06 Stanisław Kopf 14 do Budapesztu. Tego samego dnia Fischer wysłał do Krakowa oznaczony numerem 13 265 dalekopis o następującej treści: Do Generalnego Gubernatora Ministra Rzeszy dr. Franka w Krakowie Obergruppenführer von dem Bach otrzymał nowe zadanie: spacyfikować Warszawę, tj. jeszcze w czasie wojny zrównać miasto z ziemią, o ile nie stoją temu na przeszkodzie wojskowe względy budowy twierdzy. Przed zburzeniem mają być usunięte z Warszawy wszystkie surowce, wszystkie meble i wszystkie tekstylia. Główne zadanie przypada tu administracji cywilnej. Podaję powyższe do wiadomości, ponieważ ten nowy rozkaz Führera o zburzeniu Warszawy ma największe znaczenie dla naszej nowej polityki w sprawie Polski. Gubernator dystryktu Warszawa obecnie Sochaczew dr Fischer Nieznane są powody, dla których Fischer w piśmie do Franka nie wspomniał o przejęciu władzy przez Geibla. Natomiast 13 października dowódca 9 armii gen. Smiłl von Lüttwitz otrzymał telegram nr 507: 1. Sztab grupy korpuśnej przemieszczony w dniu 13.10.44 r. 2. Przekazanie dowództwa celem wykonania pozostałych jeszcze zadań grupy korpuśnej po spacyfikowaniu Warszawy dowódcy SS i policji Warszawa z dniem 13.10.44 r. godzina 00.00. Za dowództwo grupy korpuśnej — szef sztabu operacyjnego ppłk Golz, SS- obersturmbannführer i ppłk policji ochronnej. Tak więc von dem Bach godnym następcom przekazał rozkaz dotyczący zburzenia Warszawy. On sam miał jeszcze raz przybyć do tego miasta, już po wojnie, jako „wypożyczony” świadek w procesie Fischera. Zeznawał wtedy bezczelnie na niekorzyść swych dawnych przyjaciół z SS i dystryktu zrzucając z siebie odpowiedzialność za zbrodnie popełnione w czasie powstania. W następnych latach von dem Bach pojawiał się wielokrotnie na salach rozpraw przeciw hitlerowskim zbrodniarzom wojennym Sam jednak uniknął sprawiedliwego wyroku. Kiedy w styczniu 1951 roku oskarżono go o współudział w morderstwie, dokonanym na byłym kamracie z SA, von dem Bach oświadczył butnie: „Byłem do końca człowiekiem Hitlera i jestem do dziś jeszcze przekonany o jego niewinności”.
„ŻÓŁTY TYGRYS“ 1971/06 Stanisław Kopf 15 Pozostający pod rozkazami SS-oberführera Geibla oddział oczyszczający (Auf-traumkommando) Warszawa, w sile 2 pułków, wymaga ustanowienia na okres jego działalności sądu SS i policji. Reichs- führer SS przekazał Geiblowi uprawnienia sądowe w zakresie dowódcy dywizji na okres trwania tej akcji. Proszę o natychmiastowe podjęcie dalszych kroków. Bender SS-sandarteniuhrer i sędzia SS przy relchführerze SS. W RĘKACH GESTAPO Chłopak cofnął się odruchowo. Wypchnięto go z piwnicy prosto na poszczerbioną, szarą ścianę budynku. Poczuł silne szarpnięcie i jednocześnie ucisk w gardle. Koścista ręka trzyma mocno za kołnierz, podciąga opadającą głowę. Niemiec pomaga sobie kolbą karabinu. Znów uderzenie w obolałe plecy. — Aujstehen! Los, los! Du Schweinehund! — słychać warczenie nad uchem. Duże szklane drzwi w rogu podwórka, kamienne schody, korytarz... — Wejść! Pośrodku pokoju, za stołem, siedzi dwóch mężczyzn w mundurach SS i jakiś cywil. Więzień stoi wpatrzony w jednego z gestapowców. To ten go wtedy dopadł przy tunelu. Kiedy to było? Trzy dni temu? A może tydzień? Ciągły szum w głowie nie pozwala na zebranie myśli. Zapamiętał dobrze swego prześladowcę. Inni kopali, reszta pogoniła za Wickiem i Pokerem. Słyszał strzały. Chyba jednak udało im się uciec Dlaczego nie zdążył wtedy rzucić sidolówką? Pamięta, jak szarpał się z tą cholerną zawleczką. Potem, gdy już leżał powalony na ziemię, wydzierano mu granat z zaciśniętej dłoni. Tamci dwaj mieli jednak rację. Po co było się szwendać wśród ruin przedmieścia. Po noclegu u znajomych Wicka w Ursusie należało natychmiast odskoczyć dalej. On się jednak uparł wrócić nocą na Moczydło. Łudził się, że na dalekich peryferiach miasta odnajdzie jeszcze mieszkańców. Tak bardzo chciał zobaczyć matkę, pożegnać, a potem do lasu w Kieleckie, jak postanowili. Niestety, już przy pierwszych zabudowaniach można było zorientować się, że Niemcy i stąd wysiedlili Polaków, paląc większość budynków. Noc była wyjątkowo ciemna, szukali przejść między spalonymi domami. Wicek i Poker nic nie mówili. Wiedział, że stracili orientację tak jak i on. Nie opodal nasypu kolejowego oślepiło ich światło latarki. Tamci skoczyli między spalone zabudowania, a potem w pole. On został we wnęce jakiegoś muru, tu go wzięli Niemcy — Dein Name? Herr Leutnant pyta o twoje nazwisko — powtórzył cywil. — Pieńkowski, Feliks Pieńkowski.
„ŻÓŁTY TYGRYS“ 1971/06 Stanisław Kopf 16 — Ile masz lat? — Siedemnaście... — Bist du Bandit? Znaczy się, jesteś partyzantem? — Jestem powstańcem z Warszawy. — Quatsch! Du Scheissendreck! — oficer wali pięścią w stół. — Kłamiesz! Wszyscy polscy bandyci trzy dni temu wyszli z Warszawy do niewoli niemieckiej. Mów, skąd się wziąłeś na terenie miasta? — Uciekłem z kolumny jeńców. Niemiec z winkiem na rękawie podnosi się z krzesła. Felek słyszy jego chrapliwy głos i jednoczesne tłumaczenie cywila: — Pan scharführer twierdzi, że nie miałeś żadnej opaski powstańczej i czyhałeś na życie niemieckich żołnierzy. Jak nazywają się twoi dwaj koledzy? — Wicek i Poker. — To pseudonimy.' Podaj ich prawdziwe nazwiska. — Nie znam. — Byłeś w bandzie komunistycznej — mówi oficer. — Yolksarmee, co? Bałeś się, że cię rozpoznają w obozie? Tym elementom nie przysługuje wielkoduszna łaska dowództwa niemieckiego. Pamiętaj, że tacy jak ty nigdy nie będą traktowani jako jeńcy wojenni. Gdzie brałeś udział w powstaniu? — W Śródmieściu, w zgrupowaniu AK podpułkownika Bogumiła. — To twój granat? — Tak. — Skąd go miałeś? — Wyniosłem z Warszawy. — Genung! — wrzasnął gestapowiec. — Erschiessen! Zlikwidować razem z ludźmi z Verbrennungskommando11 ! Verstanden? — Zrozumiałeś? — zapytał tłumacz. — Tak. Konwojent, zdjął z ramienia karabin. Schodzili wolno po schodach. Kiedy znaleźli się na podwórku, Felek spojrzał na poszarpaną kulami ścianę. — Nie teraz, jutro... Dzisiaj spać... — powiedział cicho żandarm, wyjmując z kieszeni pęk kluczy, którymi otworzył żelazne drzwi do piwnicy. Sześć par wyciągniętych rąk złapało pchniętego chłopca. Ludzie ścisnęli się bardziej, układając Felka na jego dawnym miejscu pod oknem. Sześć par oczu wyczekiwało milcząco. — Jutro... 11 Verbrennungskommando – grupa polskich więźniów, zmuszona przez Niemców do palenia zwłok i zacierania śladów zbrodni.
„ŻÓŁTY TYGRYS“ 1971/06 Stanisław Kopf 17 — No to jeszcze jedna noc, panowie. Proponuję spać, bo i tak tu nic nie wymyślimy — odezwał się starszy jegomość w wypłowiałej kurtce, wyciągając zza pazuchy butelkę. — Łyknij se, mały, lepiej będzie ci się spało. Felek pociągnął parę razy. Bał się zachłysnąć — przy kaszlu bolały skatowane plecy. Bimber śmierdział gorzej niż tamten, który pili na Hożej. Kiedy przyniósł do kompanii pierwsze rozbrojone pociski od granatników, dostał szklankę wódki, jedyny raz, może dlatego, że nie wyglądał na swój wiek i nie potrafił ukryć obrzydzenia. Zabroniono mu wtedy rozkręcania niewypałów. Nie miał przecież wyszkolenia saperskiego, podpatrzył po prostu, jak robili to inni. Przy małych pociskach od granatnika zapalnik wykręcał bez trudu, ale z jednej takiej bombki wystarczało trotylu zaledwie na parę granatów. Potem dziewczęta o mizernych twarzach, przesłoniętych tamponami z gazy, przesypywały trujący proszek do szmacianych woreczków, dorzucając do każdego z nich parę odłamków żelaza. Spłonki montował sam inżynier Antek. Były dni, kiedy w ich wytwórni na Hożej produkowano dziennie ponad 2000 „siekańców”. Któregoś dnia Felek wyszedł jak zwykle na patrol zabierając torbę z narzędziami. Przez podwórka i przejścia piwniczne dotarł na Wilczą. Z bramy jednego z domów wychodzili ludzie taszczący swój dobytek, przeważnie kobiety z dziećmi na ręku. Rannych wynoszono wraz z łóżkami. Starszy cywil przybijał do muru tabliczkę z napisem: Uwaga! Ciężki niewypał. Na podwórku, tuż koło klombu, na popękanym asfalcie, leżał olbrzymi pocisk z działa kolejowego, mający 60 cm średnicy, jakieś gigantyczne powiększenie wystrzelonego naboju. Z początku próbował ręką ruszyć śrubę w okrągłym otworze, przy głowicy pocisku. Nie drgnęła. Przyłożył dłuto i uderzył młotkiem. Chwilę odczekał. Potem walił z całych sił, aż wkręt obrócił się parę razy dookoła osi. Wreszcie złapał palcami zapalnik. Wydawało mu się, że wykręcanie trwa całe wieki. Gwint był drobny, a ręce mokre od potu. Czy wtedy bał się bardziej niż tu, w ciemnym lochu gestapo na Sokołowskiej? Teraz czuje, że świadomość ustępuje zmęczeniu. Chyba dobrze mu zrobił ten łyk bimbru. Obrazy nakładają się w wyobraźni zupełnie jak na filmie, coraz szybciej. Pulsowanie w głowie przechodzi w grzmoty. Dotyka zimnej stali „grubej Berty”. Wybuch... jakieś krzyki. Spada w czarny krater podwórka. Nagle, już na dole, pojawia się srebrny winkiel. V znaczy victoria? Nie, to zwykła rzymska piątka na szarym tle, coraz większa... Ktoś szarpie za ramię. — Wstawaj! Już idą. Obudź się! Słyszysz? Felek zrywa się na równe nogi. Wszyscy stoją gotowi do wyjścia, zasłuchani w warkot silnika i coraz głośniejsze kroki na korytarzu. Po chwili zgrzyt klucza w zamku. Na progu ukazuje się dwóch żandarmów. — Aufstehen! Wychodzić!
„ŻÓŁTY TYGRYS“ 1971/06 Stanisław Kopf 18 Ludzie potykają się na stromych schodach, przechodzą przez podwórko między szpalerem Niemców Jest jeszcze ciemno Żandarm wskazuje latarką bramę. — Los, los! — pokrzykuje. — Biegiem na ulicę! Przy krawężniku stoi ciężarówka z otwartą klapą. Trzeba Wsiadać. Na platformie samochodu widać kilka skulonych postaci. — Polacy? — Tak, z Szucha — słychać stłumiony szept. Jest ich teraz razem około piętnastu mężczyzn. Żandarmi zatrzaskują klapę i wskakują w biegu na ciężarówkę. Za rogiem Sokołowskej samochód skręca w prawo Ulica Wolska Felek siedzi, twarzą na wschód. Patrzy, jak przez chmury dymu przebija nad Warszawą różowy świt. — Nicht erschiessen — odzywa się jeden z żandarmów. — Jetzt, fahren sie zum Lager. Gut... ja? Więźniowie milczą Dopiero kiedy samochód wjeżdża między zabudowania fabryki kabli w Pruszkowie, wierzą, że będą żyli. — Ośmiu bandytów i sześciu ludzi z Verbrennungskommando! — melduje żandarm komendantowi obozu. Polacy zostają odprowadzeni do hali nr 6. Stąd odchodzą transporty tylko do Oświęcimia i Gross-Rosen. Następnego dnia Niemcy wywieźli z Pruszkowa, do obozu koncentracyjnego dużą grupę Polaków. Był wśród nich Feliks Pieńkowski, siedemnastoletni żołnierz powstania, odznaczony Krzyżem Walecznych. Razem z nim odjechali nieznani ludzie z Verbrennungskommando oraz paru powstańców z Czerniakowa, torturowanych w gestapo na Szucha . W obozie Gross-Rosen Felek chorował ciężko na tyfus. Doczekał wolności. Zmarł w 1947 r. we Francji na serce.
„ŻÓŁTY TYGRYS“ 1971/06 Stanisław Kopf 19 Postulowana przez dowództwo niemieckie ewakuacja miasta Warszawy z ludności cywilnej zostanie przeprowadzona w czasie i w sposób oszczędzający ludności zbędnych cierpień. Umożliwi się ewakuację przedmiotów mających wartość artystyczną, kulturalną i kościelną. Dowództwo niemieckie dołoży- starań, by zabezpieczyć pozostałe w mieście mienia publiczne i prywatne. Wyjątek z tekstu 10. punktu umowy kapitulacyjnej z dn. 2.X.1944 r., zawartej w Ożarowie. WSZYSTKIE DROGI PROWADZĄ PRZEZ PRUSZKÓW Na terenie dziewięciu ogromnych hal fabrycznych zamiast szumu maszyn słychać gwar rozmów, jakiś szept zbiorowych modlitw, nawoływania rodzin i znajomych. Jak gdyby monstrualna poczekalnia dworcowa. Tysiąc skulonych postaci ludzkich oczekuje na dalsze nieznane koleje losu. Niektórzy znaleźli skrawek miejsca w dolach służących niegdyś do naprawy podwozia wagonów kolejowych, inni przycupnęli na brudnym betonie, zalanym oliwą i wodą. Wszędzie pełno odpadków i gnijącej słomy. Tłok i zaduch nie do opisania. Kiedy nadejdzie zmrok, zapłoną gdzieniegdzie żółte ogniki świeczek, w których blasku tylko nieliczni będą spożywali swój wieczorny posiłek, jakieś resztki jedzenia, wyniesione z miasta. Większość pokładzie się na zimnym betonie z myślą o misce porannej zupy rozdzielanej przez RGO12 . Jeszcze jedna noc przed nimi. Znów matki będą zasłaniać swe córki przed blaskiem żandarmskich latarek. Aby do świtu. Może następny dzień będzie ostatnim za drutami? Podobno wszystkie kobiety z dziećmi wkrótce mają wypuścić na wolność. Może pozwolą wrócić do miasta? Nigdy jeszcze w swej historii to małe podwarszawskie miasteczko nie było świadkiem tylu ludzkich dramatów. Obóz przejściowy, tzw. durch-gangslager 121, utworzony przez Niemców w pierwszych dniach sierpnia 1944 r. na terenie pruszkowskich warsztatów kolejowych, stal się epilogiem powstańczej gehenny dla ludności Warszawy. Tedy w ciągu dwóch miesięcy przeszło ponad 5f)0 000 mieszkańców stolicy. Dla większości z nich Pruszków byl pierwszym etapem nowej udręki, która w pełni rozpoczynała się dopiero w Rzeszy, zgodnie z wolą Heinricha Himmlera, który w dniu 8 września 1944 r. rozkazywał: 12 Rada Główna Opiekuńcza, polska instytucja społeczna, uznawana przez Niemców.
„ŻÓŁTY TYGRYS“ 1971/06 Stanisław Kopf 20 Do obozów koncentracyjnych należy kierować tylko tych mężczyzn, którzy walczyli czynnie albo których należy do takich zaliczyć. Tych wszystkich, którzy poddali się dobrowolnie z kobietami i dziećmi, należy kierować na normalne roboty do Niemiec. Po utworzeniu obozu komendantem jego mianowano oficera Wehrmachtu, płk. Siebera. W praktyce o losie wysiedlonych decydował jego zastępca sturmbannführer Diehl i pomocnik untersturmführer Wetke, obaj urzędujący w tzw. „zielonym wagonie”, w którego pobliżu stały dwa wagony towarowe zamienione na obozowe więzienie. W segregacji ludzi, obok żandarmerii i wojska, brali udział także funkcjonariusze niemieckiego Urzędu Pracy, tzw. Arbeitsamtu, na którego czele stał SS-sturmbannführer August Polland. Ten wyjątkowy sadysta z podziwu godną gorliwością zajmował się rozdzielaniem rodzin i bliskich sobie osób. Biada tym, którzy — chcąc pozostać na dolę i niedolę razem — zdradzili się jakimś nieopatrznym słowem czy też zachowaniem w jego obecności. Musieli być rozdzieleni, choćby oboje mieli te same kwalifikacje, a więc np. nadawali się do pracy w Rzeszy. Radością tego oprawcy był widok zadanego bólu, wyrządzonej krzywdy, łez i rozpaczy. Jeśli już inaczej nie mógł dokuczyć osobie samotnej, odbierał jej np. ukochanego psa, jedynego towarzysza po stracie bliskich. Tak więc rozłączano brutalnie rodziny, oddzielano matki od dzieci. Ludzi młodych, jako podejrzanych politycznie, wysyłano z zasady do obozów koncentracyjnych w Gross-Rosen, Ravensbrück, Oranienburgu, Stuthoffie i Oświęcimiu. Za osoby niezdolne do pracy uznawano kobiety z widocznymi objawami ciąży, ludzi w wieku ponad sześćdziesiąt lat oraz ułomnych z widocznym kalectwem. Ci wszyscy kierowani byli do hali nr 1, skąd wysyłano ich na teren Generalnej Guberni. Po kapitulacji Mokotowa przybył do obozu pruszkowskiego oddział AK liczący około 120 ludzi, w tej liczbie kilku „żołnierzy” w wieku 8—10 lat i jedna dziewczynka, może dziesięcioletnia, również w mundurach i z opaskami powstańczymi. Tego samego dnia SS wpuściło do nich kilku Niemców, którzy byli w niewoli polskiej, a teraz odzyskali wolność. Niemcy ci wyprowadzili grupkę powstańców za magazyn z jarzynami i zaczęli okładać ich kijami, jednego po obandażowanej głowie, tak że wkrótce opatrunek stał się czerwony od krwi. Zbitych zaprowadzono do „zielonego wagonu”, gdzie urzędował Diehl. Powiadomiony o tym przez polski personel płk Sieber zażądał od Diehla natychmiastowego zwolnienia grupy powstańców twierdząc, że jeńcy wojenni należą do Wehrmachtu. Przybyłemu z Mokotowa oddziałowi AK wydano między innymi rozkaz zdjęcia polskich orzełków z powstańczych beretów. Kiedy nie podporządkowano się rozkazowi, zjawili się esesmani z nożami i odrzynali orzełki. Śmiertelność w obozie wzrastała w miarę napływu coraz to nowych transportów. Im dłużej ludzie trwali wśród walk i pożarów walczącego miasta bez żywności i wody, tym słabsi fizycznie przybywali do obozu.
„ŻÓŁTY TYGRYS“ 1971/06 Stanisław Kopf 21 Lekarzem naczelnym był stabsarzt Kdnig, jego zastępcą stabsarzt Klener. Przejściowa, w okresie większego nasilenia, pracowało też kilku wojskowych lekarzy niemieckich. Przy pełnieniu swoich funkcji podlegali oni dyrektywom i wskazówkom miejscowego gestapo. Personel polski na terenie obozu składał się z kilkunastu lekarzy, z kilkuset sióstr-sanitariuszek oraz paru mężczyzn, którzy pod różnymi pretekstami uzyskiwali prawo wchodzenia i pracy w obozie.. Cały ten polski personel, nie patrząc na trudy i ryzyko osobiste, pracował z olbrzymim poświęceniem. W walce z władzami niemieckimi ludzie ci tworzyli siłę, której nie mogły zwalczyć żadne przepisy ani represje ze strony władz niemieckich. Dziesiątki tysięcy internowanych zostały przez nich wydobyte z obozu jako ranni czy chorzy, często pod pretekstem chorób zakaźnych, przy olbrzymiej inwencji i dużym ryzyku osobistym. Wiele sióstr ukarano odebraniem przepustek i aresztem, dwie po długotrwałym więzieniu w Pruszkowie wywiezione zostały do obozu w Rayensbrück. Podczas wizyty szwajcarskich przedstawicieli Międzynarodowego Czerwonego Krzyża Niemcy zaimprowizowali „komfortowy” transport wysiedlonych. Na peronach czekały wagony osobowe, uprzątnięto niektóre hale, wydano lepszy posiłek. Pod koniec dnia zmuszono polską delegację RGO do podpisania przygotowanej przez Niemców deklaracji, stwierdzającej, że „oswobodzona” ludność Warszawy przebywająca w przejściowym obozie w Pruszkowie znajduje się o tyle w dobrym położeniu, o ile pozwalają na to miejscowe warunki, że ma dostarczane środki żywnościowe oraz że korzysta z opieki lekarskiej i duchowej, a jakiekolwiek nadużycia względem niej nie mają miejsca. Wprawdzie końcowy ustęp deklaracji stwierdzał, że oświadczenie to wydaje się na życzenie władz niemieckich bez przymusu, Diehl oświadczył jednak, że w przypadku nie- podpisania deklaracji wyciągnięte będą konsekwencje, a polski personel zostanie z obozu usunięty. Groźba uniemożliwienia pomocy dla ewakuowanej ludności Warszawy skłoniła delegację polską do podpisania żądanego oświadczenia, które w zmienionej redakcji ukazało się w „Nowym Kurierze Warszawskim”. W dzień po wizycie delegacji szwajcarskiej wszystko wróciło do poprzedniego stanu. Obóz w Pruszkowie był przejściowy. Codziennie odchodziły na zachód przepełnione pociągi. Wysyłkom tym towarzyszył lament najbliższych i serdeczne współczucie mieszkańców niewielkiego miasteczka, które pragnęło przyjść nieszczęśliwym z pomocą. Pruszków niósł „na warsztaty” wszystko, co tylko mogła ofiarować uboga robotnicza osada, aby wygnańcom warszawskim nie pozwolić umrzeć z głodu i nędzy.
„ŻÓŁTY TYGRYS“ 1971/06 Stanisław Kopf 22 Żołnierz niemiecki będzie przestrzegał zasad rycerskiego prowadzenia wojny. Okrucieństwa i bezmyślne niszczenie są poniżej jego godności. Szanować będzie zwłaszcza pomniki historyczne, gmachy służące celom religijnym, sztuce albo dobroczynności. Ludność cywilna jest nietykalna. Wyjątek z 10 przykazań żołnierza niemieckiego z lat 1939— 1945, wydrukowanych w każdej książce żołdu. W OBRONIE SKARBÓW KULTURY Zanim Niemcy wysadzili most Poniatowskiego, pod oknami Muzeum przeciągały nocą liczne transporty wojskowe. Tędy szły czołgi dywizji pancernej „Hermann Goering”, zdążające z odsieczą dla walczącej na Pradze 9 armii. Z budynków po przeciwnej stronie ulicy poleciało wówczas parę butelek z benzyną. Obróciły się wieże Tygrysów, kierując lufy dział w okna kamienic. Po paru strzałach domy stanęły w ogniu. Z ulic sąsiadujących z wiaduktem Niemcy przypędzili na dziedziniec Muzeum pierwsze grupy ludności cywilnej. Wyznaczono dwudziestu zakładników. Wśród przeznaczonych na rozstrzelanie zna- lazł się dyrektor Muzeum Narodowego Stanisław Lorentz. Ocalał. Zamknięty został w jednym z pawilonów, gdzie przebywał do końca powstania, obserwując z rozpaczą barbarzyńską gospodarkę Niemców, którzy w swej pasji niszczenia nie szczędzili najcenniejszych zabytków kulturalnych. Spisywał dzień po dniu pamiętnik, notując postępujące z każdym dniem spustoszenia, dokonywane przez „obrońców kultury” w eksponatach muzealnych. Po upadku powstania dyrektor Lorentz pozostał nadal, wraz z kilkoma innymi pracownikami, w budynku Muzeum, biorąc aktywny udział w ratowaniu cennych dzieł sztuki przed grabieżą i zniszczeniem. Oto, co zanotował 3 października, nazajutrz po kapitulacji miasta: „...Zwróciłem się do kpt. Beera, aby zezwolił zabrać skrzynię ze zbiorami muzealnymi użytą do barykady na ulicy przy wejściu do Muzeum. W ten sposób udało się uratować obrazy Matejki, Rodakowskiego, Gierymskiego i Pruszkowskiego. W innych skrzyniach muzealnych, użytych do tej barykady, znaleziono piasek i płyty betonowe — co się stało z ich zawartością, nie udało się ustalić. Były to prawdopodobnie skrzynie zbiorów sztuki zdobniczej”. W dwa dni później, 5 października: „...wskutek silnego deszczu tego dnia i nocy poprzedniej zalane zostały liczne sale II piętra w I i częściowo II skrzydle. Woda zaczęła zalewać tzw. „salę saską” i
„ŻÓŁTY TYGRYS“ 1971/06 Stanisław Kopf 23 pokoje sąsiednie. Z sali pousuwano obrazy najbardziej zagrożone. Łącznie przeniesiono z miejsc zagrożonych sto kilkadziesiąt obrazów”. Pod kolejnymi datami czytamy w pamiętniku dyrektora Lorentza: „...przybył do Muzeum obersturmführer SS Arnhardt (pochodzący z Monachium) i zakomunikował, że Dosiada specjalne zlecenie od Hitlera zabezpieczenia najcenniejszych zbiorów przez wywiezienie do Niemiec. Dokonał przeglądu całości zbiorów, komunikując mi, że moich informacji przy kwalifikowaniu dzieł nie potrzebuje, bo sam się zna na sztuce, skoro otrzymał takie polecenie. Zawiadomił też o dokonaniu przezeń ewakuacji najcenniejszych zbiorów z Biblioteki Uniwersyteckiej i Biblioteki Krasińskich. Co do Biblioteki Zamoyskich to, jak zakomunikował, wszystko w tym gmachu uległo całkowitemu zniszczeniu”. (6 października 1944 r.) „...o godz. 8 rano przyjechał Arnhardt z 10 żołnierzami SS i rozpoczął wybór przedmiotów przeznaczonych do wywozu. Wyboru tego dokonał sam, zwracając się do mnie tylko w niektórych przypadkach o informację. Od początku było dla mnie jasne, że ten delegat Hitlera nie ma nawet najskromniejszych wiadomości z dziedziny kultury i sztuki. Komunikował mi, odnosząc się do mnie w sposób brutalny, że nic go nie obchodzi, z jakiego wieku jest dany przedmiot i w jakim stylu, a podstawą wyboru jest tylko to, czy mu się podoba, czy nie. W ciągu trzech kwadransów przejrzał i zakwalifikował wraz z żołnierzami około 1000 obrazów. Przy otwieraniu skrzyń przedmioty wyrzucano na ziemię, a po nie wybranych do wywozu spacerowali żołnierze, znaczną ich część rozgniatając. W ten sposób potłuczono i zniszczono szereg waz i ceramik antycznych, akwareli, pasteli, wyrobów przemysłu artystycznego itp. Przy przeglądzie obrazów dla pośpiechu wyrzucano je z wyższych kondygnacji stojaków na ziemię, gdzie zaś stały ściśle ustawione — wyrywano z zespołu, często przy tym rozdzierając i łamiąc”. (7 października 1944 r.) „...Dziś Arnhardt wywiózł kilkadziesiąt skrzyń, m.in.: arrasy, gobeliny, siodła, rzędy końskie, terrakoty antyczne, pasy sluckie, broń orientalną, kilkadziesiąt obrazów polskich, w tym Chełmońskiego, Gierymskiego, Brandta, Fałata i innych. Razem 41 skrzyń i 18 obrazów nie pakowanych. Wieczorem odchodzi Flak”. (9 października 1944 r.) „...usłyszałem rozmowę Arnhardta z dr. Schellenbergiem13 , podczas której uzgodniono, że zbiory z Muzeum będzie się wywozić do schronów koło miejscowości Bruch w górach Harzu”. (11 października 1944 r.) 13 Niemiecki referent od spraw kultury.
„ŻÓŁTY TYGRYS“ 1971/06 Stanisław Kopf 24 „...Niemcy kończą przeglądanie zbiorów, odrywając tkaniny zabezpieczające obrazy. Arnhardt, oburzony na marnowanie dobrego płótna, popiera niszczycielską działalność żołnierzy. Na jego zapytanie, dlaczego dyrektor i pracownicy przenoszą obrazy z jednych sal do drugich, wyjmują skrzynie i książki z zabarykadowanych okien itp. — odpowiadam, że to dla zabezpieczenia od opadów atmosferycznych. Arnhardt twierdzi, że jest to praca bezcelowa i należy jej zaniechać, albowiem Muzeum i tak będzie spalone... ...W południe odchodzi policja. Zostajemy sami. Na terenie Muzeum nikt tylko my”. (12 października 1944 r.) Dnia 16 października żandarmeria wywozi z Muzeum dyrektora, intendenta Gepnera, mechanika Juszczaka i elektrotechnika Dawidziaka. Tego wieczora w willi inż. Mieszkowskiego w Leśnej Podkowie starannie zaciemniono okna. Przy świetle karbidówek zebrało się w największym pokoju kilkanaście osób, wśród których większość stanowili przymusowi lokatorzy gościnnej willi. Ze względu na godzinę policyjną zaproszeni goście zdecydowali się pozostać do rana. Obecni byli m.in. historycy sztuki, profesorowie Zachwatowicz i Walicki, bibliotekarze, pracownicy nauki z Tadeuszem Makowieckim i Wacławem Borowym z Uniwersytetu Warszawskiego, plastycy Jan Cybis i Alfons Karny — ci spośród przedstawicieli polskiej nauki i kultury, którzy ocaleli z warszawskiego piekła, a którym po wysiedleniu udało się pozostać w rejonie Pruszkowa, Podkowy Leśnej i Milanówka. Na wieść o systematycznym niszczeniu i paleniu przez Niemców zabytków warszawskich zaczęli czynić starania o zezwolenie na ewakuację pozostałych jeszcze zbiorów. Przed paroma dniami nadeszła tragiczna wiadomość o spaleniu Biblioteki Krasińskich wraz ze złożoną w niej Biblioteką Załuskich. Barbarzyńską akcją kierował sam SS-obersturmführer Arnhardt. Po wielu trudnościach uzyskano odpowiednie przepustki do Warszawy pod warunkiem, że: 1) ewakuacji mogą dokonać pracownicy polscy, ale w asyście wydelegowanych do tego celu specjalistów niemieckich; 2) zbiory zostaną wywiezione do Niemiec, przy czym od chwili załadowania do wagonów kolejowych przejmują je wyłącznie pracownicy niemieccy; 3) cała akcja ma być dokonana w ciągu dwóch tygodni, gdyż ze względów wojennych nie może być wstrzymane na czas dłuższy burzenie i palenie gmachów w Warszawie. Przedstawiciel Zarządu Miejskiego, wiceprezydent Stanisław Podwiński, zobowiązał się zorganizować pomocnicze grupy pracowników fachowych, które by pomagały w pracy niedostatecznym liczebnie grupom naukowców. Do akcji zgłasza się ponad stu pięćdziesięciu nie znanych z nazwiska obywateli: robotników, rzemieślników i kolejarzy. Zebrani powierzyli jednogłośnie kierownictwo nad akcją ratowniczą przybyłemu tego dnia z Warszawy dyrektorowi Stanisławowi Lorentzowi, który jednocześnie podjął się zabezpieczenia zbiorów muzealnych i artystycznych.