CZARNE KRZYŻE NAD WOŁGĄ
Generał pułkownik Wolfram Freiherr von Richthofen, dowódca 4 Floty Powietrznej, jak
zwykle lakonicznie rozpoczął naradę swego sztabu.
- Panowie! - powiedział. - Sytuacja zaczyna być krytyczna. Tylko przedsięwzięcie
nadzwyczajnych środków może jej zapobiec. Doszliśmy już do Tereku, walczymy o
Kotielnikowo i Kałacz, ale nieprzyjaciel wszędzie stawia zaciekły opór, pozostawiając
zniszczone szlaki komunikacyjne. Zaczyna brakować materiałów pędnych i bomb, wojska
naziemne skarżą się na niedostatek broni przeciwpancernej.. Odległość od baz zaopatrzenia
zwiększa się nieustannie, a co za tym idzie, Rosjanie pod Stalingradem systematycznie
zyskują na czasie. Słucham waszych propozycji.
Niektórzy z wyższych oficerów Luftwaffe, siedzący w sali konferencyjnej Mariom polskiego
domu kultury, spojrzeli po sobie z niedowierzaniem. Jak to? Przecież teraz, w pierwszych
dniach sierpnia 1942 roku, sytuacja na tym odcinku frontu układa się
zdecydowanie na niekorzyść Rosjan.Ich armie dowodzone przez marszałka Timoszenkę
cofają się na wschód. To prawda, że stawiają zażarty opór zarówno tutaj, nad Wołgą, jak i na
Kaukazie już od pierwszych dni letniej ofensywy, t.j od 28 czerwca, ale rosyjskie lotnictwo
dysponuje tylko nieznaczną liczbą nowoczesnych samolotów myśliwskich i szturmowych.
Ale wysoki, z lekka siwiejący mężczyzna w mundurze lotniczym potrafi wyciągnąć
strategiczne wnioski z dotychczasowych walk nad rosyjską ziemią. Richthofen ma za sobą
krótką służbę w kawalerii i siłach powietrznych kajzerowskich Niemiec, sztabową pracę w
odradzającej się już w parę lat po traktacie wersalskim Luftwaffe, szefostwo, a potem
dowództwo w niesławnej pamięci legionie "Condor". Po Hiszpanii major Richthofen
obejmuje dowództwo VIII korpusu lotniczego", wchodzącego w skład 2 Luftflotte
Kesselringa, a doświadczenia wyniesione z walk nad Półwyspem Pirenejskim dyskontuje
wysyłając swe Stukasy nad Warszawę i zatłoczone tłumami uciekinierów polskie szosy.
Potem kampania we Francji, niezbyt udane ataki Junkersów na stacje radarowe południowych
wybrzeży Anglii, śmiercionośne wyprawy bombowców nurkujących pod jego dowództwem
na pszeniczne pola Ukrainy.
Teraz Ju-87 o charakterystycznym załamaniu płatów coraz częściej pojawiają się nad
rozciągniętym wzdłuż prawego brzegu Wołgi niegdysiejszym Carycynem. Za nimi suną nad
Stalingrad objuczone
4
bombami ju-88 i Heinkle z pułków "Adler", "Totenkopf", "Blitz" i "Edelweiss"...
Ale jednocześnie generał Richthofen zdaje sobie sprawę, że początkowe sukcesy - w ciągu
niespełna miesiąca Rosjanie musieli cofnąć się o blisko 400 kilometrów na wschód -
zaczynają być z wolna wyhamowywane, a pierwotny plan okrążenia wojsk Frontu
Stalingradzkiego w 'łuku Donu i zdobycia z marszu Stalingradu staje się coraz odleglejszą
wizją. Radzieckie wojska naziemne i lotnictwo od 17 lipca, od momentu kiedy rozpoczyna się
natarcie na Stalingrad, cofają się rzeczywiście. Ale nie jest to już chaotyczny i bezładny
odwrót lata 1941 roku. Teraz samoloty przelatują na lotniska wcześniej już przygotowane i
zaopatrzone, piechota i broń pancerna ewakuują się, zabierając ze sobą cały sprzęt. I choć 6
armia dowodzona przez generała von Paulusa zostaje wzmocniona ściągniętymi z Grupy
Armii "A" pięcioma dywizjami piechoty, trzema pancernymi i dwoma dywizjami
zmotoryzowanymi, osiągając w drugiej połowie lipca 1942 roku stan 270 tysięcy ludzi, ponad
3000 dział i 500 czołgów, choć w sukurs 4 Luftflotte przybywają Macci i Fiaty Regia
Aeronautica oraz węgierskie i rumuńskie Stukasy i Messerschmitty, coś w hitlerowskiej
machinie wojennej zaczyna skrzypieć. Richthofen na razie rzeczywiście nie musi martwić
5
się radzieckim lotnictwem. Przeciwko jego 1200 samolotom Rosjanie mogą przeciwstawić
454 maszyny bombowe, szturmowe i myśliwskie, z których niewiele ponad trzysta jest
zdolnych do działań operacyjnych! Radziecki piechur, artylerzysta czy pancerniak daje sobie
radę w walkach z żołnierzami Paulusa i czołgami Hotha, lecz jest praktycznie bezbronny
wobec Stukasów i Heinkli z czarnymi krzyżami. 26 lipca, po zażartych walkach, hitlerowcy
wdzierają się na tyły 62 armii i zagrażają jej okrążeniem. W sukurs piechocie natychmiast
rzucone zostaje lotnictwo 8 armii powietrznej generała T. Chriukina, szturmowe i bombowe
Iljuszyny, nurkujące "peszki". Te ostatnie zwłaszcza, prowadzone przez dowódcę 150 pułku
podpułkownika Iwana Połbina, zadają nacierającemu nieprzyjacielowi najcięższe straty,
niszcząc w ciągu czterodniowych walk około 90 czołgów i transporterów.
W dniu 28 lipca Kwatera Główna Naczelnego Dowództwa ogłasza podpisany przez Stalina
słynny rozkaz nr 227 jest już czas najwyższy, by skończyć z odwrotem. Ani kroku wstecz!
Musi to być teraz naszym naczelnym hasłem. Musimy za każdą cenę, do ostatniej kropli krwi,
bronić każdego domu, każdego metra radzieckiej ziemi, do ostatniego tchu!
W sytuacji kiedy obrońcy nad Donem i Wołgą mogą przeciwstawić liczebnej i jakościowej
przewadze napastnika w większości przestarzałe typy myśliwskich czy bombowych maszyn
(na wyprawy na tyłowe
6
pozycje hitlerowców nieraz kierowane są czterosilnikowe TB-3 pochodzące jeszcze z 1931
roku!), Stalin zwraca się do Churchilla i Roosevelta: ...jesteśmy w stanie zrezygnować z
naszych zamówień na czołgi i broń artyleryjską, gdyby Wielka Brytania i USA podjęły się
dostarczania nam 800 myśliwskich samolotów miesięcznie... Tego rodzaju pomoc
zdecydowanie polepszyłaby naszą sytuację na froncie.
Obaj szefowie walczących mocarstw odpowiadają w przeciągu kilku dni. Nie wykazują chęci
powiększenia dostaw myśliwców, natomiast deklarują gotowość wysłania na południowy
odcinek wschodniego frontu dwudziestu eskadr lotnictwa myśliwskiego, bombowego i
transportowego z brytyjsko--amerykańskimi załogami i pod własnym dowództwem. Stalin
odmawia. Korespondencja przeciąga się do pierwszych dni grudnia 1942 roku, a kończy ją
list generalissimusa do prezydenta Roosevelta:
Będę niezmiennie wdzięczny, jeśli przyśpieszy Pan dostawę samolotów, przede wszystkim
myśliwskich, lecz bez załóg. Sytuacja radzieckiego lotnictwa odznacza się tym, że ma więcej
niż dostateczną liczbę wyszkolonych pilotów, natomiast brakuje nam samolotów.
Tymczasem w głębi kraju, w Tbilisi, Kamieńsku, Nowosybirsku, ruszają już pierwsze
ewakuowane z europejskiej części Związku Radzieckiego fabryki. Już niedługo zaczną siadać
na lotniskach trzech radzieckich armii lotniczych, broniących Stalingradu,
7
najnowsze typy myśliwskich Ławoczkinów i Jakowewów, zmodernizowane szturmowce
Iljuszyna.
W sierpniu stoją już na Donie mosty pontonowe zmontowane przez saperów 6 armii von
Paulusa, a jednocześnie, aby poprawić sytuację zaopatrzeniową 4 Luftflotte, na osobisty
rozkaz Goeringa zostaje przydzielona jej dowódcy 8 grupa transportowa - 200 ju-52 i setka
He-111, przystosowana do przewozu ładunków. Zaczyna działać pierwszy w bitwie
stalingradzkiej most powietrzny. Piechota, grenadierzy pancerni i czołgi Hotha otrzymują
amunicję, paliwo i medykamenty. Zwłaszcza na te ostatnie już wkrótce będzie istniało
ogromne zapotrzebowanie...
Generał Rohden w swej książce "Die Luftwaffe ringt urn Stalingrad", wydanej po wojnie w
Stuttgarcie, pisze: Bez tego mostu lotniczego nie mielibyśmy żadnych szans przekroczenia
Donu w dniu 21 sierpnia 1942 roku i podjęcia natarcia na Stalingrad, najważniejszy punkt
oporu w kolanie Wołgi, zagradzający nam drogę do bakińskiej nafty.
W trzeciej dekadzie sierpnia 6 armia i czołgi Hotha forsują Don i wychodząc nad Wołgę na
północ od Stalingradu rozcinają front radzieckiej obrony. Nacierających wspierają z
powietrza bombowce 4 Floty, osłaniane przez Messerschmitty BF-109F i włoskie Macchi.
Niebo nad, rzeką staje się areną walk powietrznych o nie. widzianym dotychczas natężeniu:
szturmowcy Srywkina i Gorłaczenki startują po 4-5 razy dziennie do ataków na przeprawy i
kolumny pancerne, Pietlakowy z 270 dywizji powstrzymują
8
nacierających na pierwsze linie radzieckiej obrony pancernych grenadierów Hotha, na dużych
wysokościach walczą z przeważającymi siłami nieprzyjaciela Migi i jaki. Kapitan Martynow
na czele piątki Migów atakuje i rozbija niemiecką wyprawę bombową i bez strat powraca na
własne lotnisko, Ławrinienkow, Aleluchin i Achmet-Chan Sułtan wpisują na swe bojowe
konta po kilka zestrzelonych w jednym starciu maszyn wroga, śliczna blondynka 21-letnia
Lidia Litwak, nieoficjalna "miss" 586 pułku myśliwskiego, już w pierwszym locie bojowym
zestrzeliwuje dwa Messerschmitty, o dwa następne uszczuplają 4 Flotę Katarzyna Budanowa
i Walerina Chomiakowa. Tymczasem na niemieckie bazy zaopatrzeniowe i lotniska w
Taganrogu, Doniecku i Rostowie dowódca 8 armii powietrznej generał o Chriukin wysyła
samoloty z wydzielonej grupy dalekiego zasięgu - bombowce lł-4 i mocno już zużyte fer-2,
kilka czterosilnikowych gigantów Pe-8 oraz przystosowane do zabierania bomb transportowe
PS-84, które były improwizowaną dla frontowych potrzeb adaptacją budowanych na licencji
samolotów pasażerskich Douglas DC-3. Wchodzący w skład rezerwy Naczelnego
Dowództwa 103 pułk tych maszyn bazuje na stepowym lotnisku obok jeziora El-ton.
Ściągnięte ż linii lotniczych samoloty, tutaj, w polowej bazie, w błyskawicznym tempie
zostały przebudowane na bombowce - wyposażono je w podskrzydłowe zaczepy i wieżyczki
strzelców pokładowych. W szczytowym okresie walk o Don, wobec
9
zagrożenia ze strony bombowców Luftwaffe, samoloty i personel 103 pułku zostają
przebazowane na polowe lądowisko o kilkanaście kilometrów dalej w głąb stepu, a na
dawnym aerodromie powstaje "zwariowane lotnisko" - fałszywa baza ze światłami lądowania
i reflektorami, makietami bombowych Iłów z często gęsto jeżdżącym ciężarowym Zisem, na
burtach którego błyszczą samolotowe światła pozycyjne. Z powietrza fałszywe lotnisko
wygląda na tyle wiarygodnie, że nie tylko sypią się na nie niemieckie bomby, ale kilkakrotnie
lądują tu radzieckie samoloty...
Intensywność nocnych lotów bojowych stale wzrasta. Nic więc dziwnego, że załogi
patrolujących Junkersów wkrótce wykrywają nowe lotnisko 103 pułku. Pod koniec miesiąca
następuje pierwszy nocny nalot, który nie powoduje większych szkód - wszystkie bombowce
są w akcji nad lotniskiem w Doniecku i węzłami kolejowymi Surowikino i Kotielnikowski.
W powietrzu zaczyna robić się coraz ciaśniej.
Najlepiej świadczy o tym historia, która przydarzyła się jednej z załóg 103 pułku. Pewnego
sierpniowego ranka mechanicy jak zwykle rozeszli się na stoiska, gdzie czekały powierzone
ich pieczy samoloty. Zacharów i Kurocznik, którzy mieli przygotować do lotów PS-84
lejtnanta Burina, podeszli do dwusilnikowej maszyny schowanej pomiędzy piaszczystymi,
przeciwodłamkowymi wałami i ze zdumieniem stwierdzili, że znajduje się tam obcy
bombowiec.
10
Szczerze mówiąc, nie byli pewni, czy swój, czy obcy, bowiem numeru "17" wymalowanego
na stateczniku pionowym nie mogli odnaleźć z tej prostej przyczyny, że stojący tu samolot...
nie miał statecznika kierunku. W pierwszym momencie sądzili, że przez omyłkę weszli na
inne stoisko, ale nie, porozrzucane wokół oprzyrządowanie i podstawki kół z wymalowaną
"siedemnastką" świadczyły, że są u, siebie. Ponieważ swojej maszyny nigdzie nie znaleźli,
postanowili sprawdzić rzecz całą u źródła. Pomaszerowali do namiotu, gdzie jeszcze spała
załoga bombowca nr 17, Zacharów pochylił się nad Burinem i lekko potrząsnął go za ramię.
- Co jest? Startujemy?
- Nie, towarzyszu lejtnancie, tylko nie możemy znaleźć naszego samolotu. Gdzieście
postawili "siedemnastkę?"
- Jak to gdzie ? Na zwykłe miejsce!
- Kiedy jej tam nie ma! Stoi tam jakaś maszyna bez ogona.
- No i co z tego, że bez ogona. To nasza. Urżnął nam ktoś przy lądowaniu statecznik
pionowy, a ty zaraz wydziwiasz!
- To jak wylądowaliście?
- Normalnie, na słowo honoru... A teraz idźcie do maszyny. Z tyłu, za wałem ochronnym,
leży ogon z samolotu lejtnanta Dakiniewicza. Zdemontujcie, co trzeba, a ja zaraz po śniadaniu
przyjdę do was. Teraz dajcie jeszcze krzynkę pospać...
Dowództwo 103 pułku wiedziało już o historii, jaka
11
przydarzyła się załodze lejtnanta Burina. Oczekiwano, jak zazwyczaj, na powracające z
nocnego zadania samoloty, po kolei odnotowując doskonale widoczne w świetle
lotniskowego reflektora numery. W pewnym momencie w jaskrawej strudze światła pojawiła
się kolejna maszyna i wówczas wszystkich zgromadzonych przy środku pasa ogarnęło
przerażenie - lądujący samolot nie tylko nie miał numeru, ale zamiast statecznika kierunku
powiewały jakieś strzępy... Mimo to siadł jak na pokazie, wytracił prędkość i pokołował na
stoisko 2 eskadry.
Po pierwszych wyjaśnieniach okazało się, że zadanie załoga wykonała bez przeszkód. Burin
doprowadził samolot do bazy i dopiero przy podejściu do lądowania poczuli wszyscy silne
uderzenie, a w chwilę potem strzelec zameldował, że z "tyłu, po prawej, widzi eksplozję i
pożar.
Natychmiast poszły pytania do dowództwa armii, do wszystkich jednostek lotniczych
biorących tej nocy udział w walkach... Okazało się, że oprócz 103 pułku nikt tej nocy nie
startował!
Sprawa była jasna: lejtnant Michał Burin przypadkowo zderzył się z nieprzyjacielskim
samolotem, prawdopodobnie "przymierzającym" się do lotniska, i zupełnie niechcący go
staranował. Znaleziono zresztą tę maszynę już po stalingradzkim zwycięstwie. Był to
dwusilnikowy rozpoznawczy ]u-88 z pułku "Blitz"...
12
Nadszedł 23 sierpnia 1942 roku - krytyczny dzień dla walczących w wołżańskim zakolu
obrońców. Niemiecki 14 KPanc przedarł się do rzeki i na przedmieściach Stalingradu zaczęły
się pierwsze walki uliczne. A jednocześnie już od samego rana fala za falą szły nad miasto
bombowce Richthofena, w sumie ponad sześćset samolotów. Przetykane płomieniami dymy
zaczęły wznosić się nad miastem. Płonęły drewniane domki na przedmieściach, zbiorniki
paliwa, fabryki i domy mieszkalne. Gruz z rozwalonych budynków tarasował ulice,
utrudniając dojazd ekipom ratowniczym. Pod wieczór było wiadomo, że życie straciło ponad
tysiąc mieszkańców miasta.
W zamierzeniach sztabowców 4 Floty ten drugi zmasowany nalot (pierwszego dokonano nocą
w połowie lipca) miał na celu wzniecenie paniki wśród stalingradczyków, rozbicie obrony i
"wzięcie miasta z marszu". Niemcy wiedzieli, że w tych dniach główne siły Armii Czerwonej
zmagały się jeszcze nad Donem z przewalającymi siłami nieprzyjaciela, a Stalingradu
praktycznie broniły jedna dywizja strzelecka i brygada czołgów.
W mieście samorzutnie tworzą się oddziały robotniczej milicji, którą wkrótce zasilą odwody
regularnych wojsk. Ewakuują się na wschodni brzeg Wołgi starcy, kobiety i dzieci, natomiast
załogi fabryk pozostają przy swych warsztatach. Rozkaz Stalina skierowany w początkach
sierpnia do dowódcy Frontu Stalingradzkiego generała Jeremienki brzmi kategorycznie:
13
Naczelne Dowództwo zobowiązuje was do nie oszczędzania sił i nie wahania przed
poniesieniem ofiar. Stalingrad musi być utrzymany, a nieprzyjaciel zniszczony.
Jeremienko ściąga swe wojska do miasta i teraz Paulus musi walczyć o każdy dom, o każdy
metr kwadratowy każdej stalingradzkiej ulicy. 13 września Niemcom udaje się przeniknąć ku
południowym częściom miasta i z trzech stron okrążyć dywizje 62 armii generała Czujkowa.
Za plecami radzieckich żołnierzy jest już tylko Wołga.
Żadne miasto w historii ostatniej wojny nie było tak okrutnie bombardowane jak Stalingrad.
Od dnia pierwszego zmasowanego nalotu piraci Richthofena codziennie są nad miastem. Od
sierpnia do października spada na każdy kilometr kwadratowy miasta ponad 2000 bomb
zapalających. Każdy nalot Luftwaffe wspierany jest jednocześnie ogniem dział i moździerzy
6 armii. Na wołżańskie przeprawy sypie się również grad bomb i pocisków, tak że w
rezultacie komunikacja między brzegami jest możliwa tylko w nocy. Krok za krokiem, metr
za metrem, prą hitlerowcy ku rzece, zbliżając się w niektórych miejscach na odległość trzech
kilometrów od brzegu. Na dwóch odcinkach bronionych przez oddziały Czujkowa
grenadierzy pancerni dochodzą do Wołgi! Sytuacja staje się z każdym dniem coraz bardziej
dramatyczna. Broniących miasta czerwonoarmistów i robotników wspierają z powietrza
szturmowce i bombowce
14
Szewczenki, Aładyńskiego i Turkiela; ku sunącym nad ruiny wyprawom bombowym pną się
w niebo myśliwcy Pogornego i Utina.
Bohaterem walk tego okresu jest starszy lejtnant Michał Baranów, dowódca 183 pułku
myśliwskiego.
Czwórka maszyn Jak-1 startuje natychmiast po sygnale zielonej rakiety. Zadanie -
przepędzenie niemieckiej wyprawy bombowej sunącej ku przeprawie na Donie. Rosjanie już
po kilku minutach lotu dostrzegli zespół "łapciarzy" - nurkujących ju-87. Zbliżają się one do
mostu pontonowego, przez który na lewy brzeg Donu suną radzieckie ciężarówki z
żołnierzami i czołgi. Klucz Baranowa ruszył w ich stronę i wówczas niespodziewanie na
czwórkę radzieckich myśliwców spadło zza chmur 25 Messerschmittów. Rozpoczęła się
walka. W prostokącie celownika Baranów dostrzegł ogromniejącą sylwetkę niemieckiego
myśliwca. Nieprzyjaciel zwrócił uwagę na atakującego go lejtnanta dopiero wówczas, kiedy
pierwsze serie Szwaka rozpruły mu kadłub i potrzaskały osłonę kabiny. Starał się jeszcze
wymknąć z zasięgu smugowych pocisków, ale zrobił to o ułamek sekundy za późno... W
chwilę potem był już tylko dymiącym wrakiem. Następnym łupem Baranowa stał się
nurkujący Stukas. Jego załoga za wszelką cenę chciała dotrzeć do przeprawy, nie zważała
więc na ogień baterii przeciwlotniczych. Kiedy pierwsza seria radzieckiego myśliwca werżnę-
ła się w płaty ju-87, jego załoga natychmiast pozbyła się bomb i co sił w silniku zaczęła
zmykać na zachód,
15
ciągnąc za sobą gęstniejącą z każdą chwilą smugę dymu. Po chwili maszyna załamała lot i
niemal pionowo pognała ku ziemi.
Czwórka Jaków, rozgoniwszy bombowce, znowu związała się w walce z Messerschmittami i
wtedy Baranów strącił jeden niemiecki myśliwiec. Swą czwartą zdobycz starszy lejtnant
dopadł nad stepem. Niemiec rozpaczliwie wymykał się seriom czerwono-gwiezdnej maszyny,
ale radziecki pilot nie zrezygnował z walki nawet wtedy, kiedy zamilkły jego działka i kaemy.
Gwałtownie kopnął orczyk, oddał w prawo drążek sterowy i ześliznął się w dół, wprost na
usterzenie Messerschmitta. Końcówka płata wbija się w stery Me, sypią się strzępy płótna i
sklejki. Obie maszyny lecą przez chwilę razem, potem rozczepiają się i oddzielnie wirują w
korkociągach...
Starszy lejtnant błyskawicznie odrzuca owiewkę, mocno odpycha się stopami od podłogi
kabiny i w chwilę potem szarpie za uchwyt spadochronu. Kiedy już bezpieczny wisi pod
jedwabną kopułą, spostrzega krążącego wokół Jaka z białą "siódemką" na kadłubie.
"Naparnik" Baranowa, młodszy lejtnant Jasza Sakuszew, kręci się w szerokiej spirali, do
końca osłaniając swego dowódcę.
Jeszcze tego samego popołudnia Michał Baranów jest w swoim pułku i cieszy się w pełni
zasłużoną sławą czterokrotnego zwycięzcy w jednej walce powietrznej.
Poczynając od 24 sierpnia wzrasta aktywność radzieckich bombowców nurkujących i
jednomiejscowych
16
"szturmowików", których załogi, startując po kilka razy dziennie, zadają Niemcom niemałe
straty. Nocami na hitlerowskie pozycje na przedmieściach sypią się bomby z ostronosych
maszyn Ił-4 i smukłych "jerów" 272 dywizji lotnictwa bombowego pułkownika P.
Kuzniecowa. Działalność radzieckich wojsk naziemnych i lotnictwa zmusza Niemców w
pierwszych dniach września do przerwania zwycięskiego dotychczas natarcia i przejścia do
obrony.
Spokój nie trwa długo - 12 września, kiedy obronę Stalingradu przejmuje 62 armia generała
W. Czujkowa i część sił 64 armii generała M. Szumiłowa, z okolic Abganierowa ruszają da
szturmu na miasto czołgi i działa samobieżne generała Hermanna Hot-ha. Krwawe walki o
miasto będą trwały teraz nieprzerwanie jeszcze ponad miesiąc...
Walka z przeciwnikiem kryjącym-się w gęsto zabudowanym mieście wymaga od radzieckich
lotników, przede wszystkim szturmowych, opracowania nowej taktyki zwalczania
nieprzyjaciela. W sytuacjach, kiedy ruiny budynków przechodziły z rąk do rąk, kiedy gęste
dymy pożarów przesłaniały labirynt ulic, tylko sprawna łączność i spostrzegawczość pilotów
pozwalała uniknąć tragedii. Załogi "czarnych śmierci", nieomal muskając kadłubami dachy
domów, zrzucały bomby zapalające i burzące na hitlerowskie punkty oporu ze snajperską
dokładnością, pociskami rakietowymi wspomagały nacierających piechurów i czołgistów.
Stale udoskonala się organizację współdziałania
17
lotnictwa z wojskami naziemnymi. Na punkty dowodzenia kilkunastu armii wchodzących w
skład walczących o Stalingrad Frontów kolejno kierowani są oficerowie z pułków lotniczych
wyposażeni w środki łączności, co znacznie poprawia współpracę obu rodzajów sił zbrojnych.
Jednocześnie stanowiska dowodzenia radzieckich armii powietrznych przeniesione zostają
bliżej rejonów działań bojowych. Powstają liczne WPU (pomocnicze punkty kierowania), z
których zastępcy Rudenki czy Chriukina - dowódców 8 i 17 armii powietrznych - wspólnie z
lądowymi kolegami wydają rozkazy swym podwładnym. Oprócz załóg "garbatych" i
"peszek" aktywizują się też pułki wyposażone w "cichochody" - dwupłatowe Po-2, popularnie
zwane "kukuruźnikami".
Mało kto z lotniczych specjalistów przed wybuchem wojny przypuszczał, że ten doskonały
samolot szkolny, "kołchozowy wszędołaz", odegra tak wybitną rolę w bojach o Stalingrad.
Niemcy z początku nazywali tę powolną maszynę pogardliwie: "Russ-Faner" ("Rusek-
dykta"), ale już wkrótce, kiedy spod dolnych płatów "pociaków" zaczęły sypać się na ich
głowy małe bomby, kiedy pojawiające się nocą z wyłączonymi silnikami "kukuruźniki" nie
dawały im zmrużyć oka, pogarda dla powolnego samolotu przemieniła się w szacunek
zmieszany z nienawiścią. Po-2 nie wymagały lotnisk; startowały z małych placyków między
ruinami, z kołchozowych poletek, i mając po kilka wiader benzyny w zbiornikach tuż po
18
zachodzie słońca wznosiły się w powietrze. Niejednokrotnie ich załogi, podkradłszy się
bezgłośnie ku niemieckim pozycjom, zmuszały wroga do zmiany opracowanych na następny
dzień planów. Tak było między innymi nocą 27 września, kiedy to lotnicy 272 dywizji
nocnych bombowców zmusili żołnierzy oddziałów grupy operacyjnej "Hollidt" do
opuszczenia doliny Caricy i zrezygnowania z natarcia na Kurhan Mamaja.
Wśród nocnych bombowców wyróżnia się pułk 588. Jego personel złożony jest wyłącznie z
dziewcząt, jeszcze niedawno pilotek aeroklubowych, które po przeszkoleniu w Engelsie tutaj,
nad Wołgą, rozpoczynają swój szlak bojowy, wiodący później nad Morzem Czarnym,
Mińskiem, Białymstokiem i, Szczecinem. Pułkiem dowodzi Eugenia Bierszanska, a o
skuteczności działań jej podwładnych dowodzi nie tylko fakt, że już po miesiącu walk
szeroko piszą o tej jednostce we frontowych gazetach, że ciepło dziękuje dziewczętom
piechota, nieraz przez nie wydobyta z opałów ale także zeznania niemieckich jeńców, którym
"nocne wiedźmy" nie dają chwili spokoju, nie pozwalają na sen czy przygotowanie posiłków,
nie mówiąc o kąpieli. Napalili w łaźni wiejskiej, żeby się wykąpać przed snem, przyleciał
"Russdykta", zrzucił bomby i po łaźni pozostała tylko mokra plama - tak wspomina później w
swej książce "Nocne wiedźmy" Raisa Aronowa, jedna z lotniczek 588 pułku bombowców
nocnych. Pod koniec października wydzielone eskadry samolotów
19
bombowych 8 armii powietrznej i lotnictwa dalekiego zasięgu przeprowadziły specjalną
operację, której celem było zniszczenie samolotów 4 Luftflotte w jej bazach. Na tę dokładnie
przygotowaną i zaplanowaną operację o zmierzchu 28 października z kilkunastu lotnisk
leżących na wschód od Wołgi wystartowało około 100 samolotów - dwusilnikowych Jer-2 i
lł-4 z 270 dywizji i potężnych Pe-8, należących do lotnictwa bombowego dalekiego zasięgu.
Na bazy Luftwaffe w Tuzowie, Karpowce, Prudboju, Niżnie-Kumsku i Askaju posypał się
grad burzących i zapalających bomb. Spłonęło 11 bombowych Heinkli, zestrzelono 12
Stukasów i Messerschmittów usiłujących salwować się ucieczką z ogarniętych pożarami
lotnisk. Następnej nocy powtórzyły atak Iljuszyny i Pe-8 z 24 dywizji bombowej dalekiego
zasięgu, dowodzonej przez pułkownika Borysa Bickiego. W sumie zniszczono ponad 40
maszyn z czarnymi krzyżami, kilka składów paliwa i amunicji. Podczas powrotu z tej właśnie
akcji wydarzyła się historia, której bohaterem był mechanik pokładowy samolotu bombowo-
transportowego Li-2 sierżant Sergiusz Uchariew.
Samoloty podchodziły kolejno do lądowania. Kiedy na znak dowódcy Uchariew przesunął
dźwignie wypuszczania podwozia i spojrzał na tablicę przyrządów, dostrzegł, że paliła się
tylko jedna, lewa zielona lampa. Kapitan Guszczyn postukał w szkiełko - zamrugało na
czerwono i zaraz zgasło...
20
- Uchariew, zobaczcie, sygnalizacja nam nawala...
- To nie sygnalizacja, towarzyszu dowódco. - Mechanik już zdążył zorientować się, w czym
rzecz. - To prawa goleń nie zaskoczyła na zamkach, chociaż ciśnienie jest w porządku.
Kilkakrotne próby awaryjnego wypuszczenia podwozia nie dawały rezultatu. "Litka"
wchodziła już w czwarty krąg i za każdym razem, kiedy przelatywała nad pasem, z ziemi
strzelały czerwone rakiety - zakaz lądowania! Guszczyn robił co mógł. Wprowadziwszy
samolot w lot nurkowy, gwałtownie wyrywał go w górę, aż jęczały dźwigary płatów,
przerzucał maszynę ostro ze skrzydła na skrzydło... Bez skutku.
I kiedy kapitan miał już wydać rozkaz opuszczenia bombowca, odezwał się Sergiusz
Uchariew:
- Towarzyszu dowódco, a gdyby tak zaczepić o goleń linkę i wybrać ją potem na żurawiku?
Na pewno wskoczy w zamek! -
- Niegłupio. Tylko jak dostaniesz się do podwozia? - ,
- Wybijemy dziurę w podłodze, koledzy przytrzymają, a potem się zobaczy.
- Działajcie!
Wspólnie ze strzelcem i nawigatorem wybił Uchariew dziurę o ostrych, poszarpanych
krawędziach. Zimny, jesienny wiatr wdzierał się do kabiny, przenikał przez kombinezony.
Nim Siergiej z zapiętym na szelkach spadochronem i przewiązany liną pod-czołgał się do
otworu, przemarzł porządnie. Z trudem
21
trzymał w ręce stalową, zakończoną pętlą linę, którą usiłował zarzucić na Rneumatyk, a którą
za każdym razem porywy wiatru zrzucały z koła. Jeszcze jedna, próba, znowu nieudana, i
kapitan Guszczyn decyduje: "Wszyscy założyć spadochrony. Pójdziemy na minimalnej!"
Załoga doskonale wie, co to oznacza. W każdej chwili sunący wolno samolot może zwalić się
w korkociąg i wtedy mechanik ma nikłe szanse ratunku. Zmienił się/rytm pracy silników,
"litką" zakołysało na wysuniętych klapach, samolot wyraźnie zwolnił... Teraz Guszczyn całe
swe wieloletnie doświadczenie wkłada w utrzymanie wielotonowego samolotu na granicy
utraty prędkości.
Uchariew natychmiast poczuł zmianę. Odpocząwszy chwilę zaczerpnął głęboki haust
powietrza i szarpnął się do przodu. Czarne koło podwozia zbliżyło się wyraźnie, jakby sunęło
na mechanika, a stalowa pętla powolutku objęła pneumatyk, ześliznęła się po nim i
zatrzepotała na goleni...
Członkowie załogi błyskawicznie wciągnęli półprzytomnego sierżanta do kabiny i
natychmiast podłączyli linę do żurawika. Nawigator kilkunastoma ruchami korby ściągnął
goleń w dół. Na tablicy przyrządów wesoło zamrugały zielonym blaskiem obie lampki...
W ostatnim okresie walk obronnych aktywność radzieckiego lotnictwa wzrasta. Na przełomie
października
22
i listopada dowództwo 16 armii powietrznej formuje kilka specjalnych pułków myśliwskich
złożonych z najlepszych pilotów, którzy swe doświadczenie bojowe zdobyli m.in. podczas
walk nad Moskwą. Jednym z nich jest Bohater Związku Radzieckiego, major I. Kleszczew,
dowódca 434 pułku, mający już na swym koncie 22 zestrzelone niemieckie i rumuńskie
samoloty. Pułk lata na najnowszych, nielicznych jeszcze w tym czasie, myśliwcach ]ak-9. Już
pierwszego dnia "kleszczewcy" rozbijają wyprawę nurkujących Stukasów, zestrzeliwując 34
maszyny. Nic zresztą dziwnego - w 434 pułku każdy z pilotów ma na swoim koncie
kilkanaście zwycięstw.
Ósmego października do swego pierwszego lotu bojowego wystartował 21-letni pilot 520
pułku myśliwskiego, starszy sierżant Borys Gomółko. Tuż po starcie z powodu defektu
silnika musiał zawrócić jego prowadzony i Gomółko poleciał na zadanie sam. W
wyznaczonym rejonie rozpoznał zgrupowanie niemieckiej piechoty, wyniki obserwacji
przekazał drogą radiową i zawrócił do domu - po drodze minął się z eskadrą "garbatych",
które leciały ciężkie od bomb i rakiet na wykryty przez sierżanta cel. Tuż przed
przekroczeniem linii frontu Borys zauważył sunącą niżej grupę złożoną z 9 Stukasów i
wykorzystując swoją sytuację znienacka je zaatakował. Po pierwszej serii jeden Junkers
zadymił i wypadł z szyku. Niemcy rozpierzchli się na wszystkie strony, a Gomółko,
uczepiwszy się ogona jednego z nich, walił weń krótkimi, oszczędnymi seriami.
23
Nieprzyjacielski samolot wymykał się spod ognia gwałtownymi manewrami. Kiedy działka
Miga po kolejnej -serii nagle zamilkły, starszy sierżant, niewiele się namyślając, skierował
swą długonosą maszynę w usterzeni Stukasa. Ju-87 natychmiast stracił sterowność i zwalił się
w dół. Wyrównał jednak nad samą ziemią i urywając przy lądowaniu podwozie przewalił na
grzbiet. Gomółko, opadając ze spadochronem ku, ziemi, widział, jak Niemcy usiłują
wydostać się 2 kabiny... Wylądowawszy natychmiast pozbył się spadochronowej uprzęży i
pognał ku zestrzelonym. Kiedy tamci dwaj uwolniwszy się wreszcie z pasów wypełzli z
przewróconego samolotu, zobaczyli czarny krążek wylotu lufy rewolweru. Dwie pary rąk
uniosły się w górę...
W połowie listopada 1942 roku Niemcy na całym wschodnim froncie dysponowali około
3500 samolotami bojowymi, z czego 900 wchodziło w skład u-zbrojenia pułków bombowych
i myśliwskich satelitów "osi" - Włochów, Rumunów, Węgrów i Słowaków Radzieckie
lotnictwo frontowe i dalekiego zasięgi miało 4100 samolotów bojowych, ale ponad 15 pro
cent z nich stanowiły przestarzałe już maszyny ty pi R-5, SB, 1-16, Su-2. Poza tym siły
powietrzne ZSRR rozrzucone były na całym froncie od Bałtyku po Morze Czarne, co
znacznie zmniejszało ich wartość uderzeniową. Tymczasem Luftwaffe na strategicznych
odcinkach frontu, na południu i południowym
24
zachodzie, skoncentrowała więcej niż 80 procent swych sił i środków.
Obronna bitwa nad Wołgą przybrała nie znane dotychczas w historii wojen rozmiary. Bywały
okresy, że po obu stronach zaangażowanych było w walce ponad 2 miliony ludzi, 2000
czołgów, kilkadziesiąt tysięcy dział i 2300 samolotów. Kiedy 18 listopada kończy się obronna
faza bitwy stalingradzkiej, 4 Luftflotte i jej satelitom brakuje 1400 samolotów.
Jednocześnie pełną mocą zaczynają pracować ewakuowane za Ural fabryki lotnicze. Od lata
1942 roku radzieckie siły powietrzne otrzymują średnio 2260 samolotów każdego miesiąca, o
510 więcej niż rok temu. Stosunek sił w powietrzu nad Stalingradem powoli zaczyna
zmieniać się na korzyść obrońców. Od września do listopada jedna tylko 17 armia powietrzna
generała. Chriukina otrzymuje 984 nowe samoloty, w tym najnowsze jak-9 i Ła-5. O tym
najcięższym dla radzieckiego lotnictwa okresie pisze w swych wspomnieniach marszałek
Jeremienko, podówczas dowódca Frontu Południowo-Wschodniego:
"Nasze lotnictwo działało w walkach o Stalingrad w niezwykle trudnych warunkach.
Trudności te wynikały stąd, że na początku bitwy nieprzyjaciel panował w powietrzu. Mogą
to potwierdzić następujące liczby: we wrześniu hitlerowcy mieli 900 samolotów pierwszej
linii (500 bombowców i 400 myśliwców), podczas gdy my dysponowaliśmy w tym czasie
192 nieuszkodzonymi samolotami (ogółem w parku samolotowym
25
znajdowały się 494 maszyny). 1 października nieprzyjaciel miał 850, a my - 373 samoloty
Dodać tu jeszcze trzeba, że Richthofen, chcąc zapewnić pełne bezpieczeństwo załogom
Heinkli czy Stukasów atakujących Stalingrad, ściągnął z frontu zachodniego najlepszych
pilotów myśliwskich, mających doświadczenie bojowe wyniesione z walk w Hiszpanii,
Polsce i bitwie o Anglię, pilotów najnowszych Messerschmitów Bf-109F i Bf-109G.
Na razie, póki jeszcze dostawy nowych samolotów nad Wołgę są skąpe, mechanicy
radzieckich pułków radzą sobie jak mogą, by ulepszyć posiadany sprzęt. I tak na przykład w 1
mieszanym korpusie lotniczym, dowodzonym przez generała majora Igora Szewczenkę,
inżynier jednego ze szturmowych pułków, Jurij Antoszyn, wraz ze swymi technikami i
mechanikami, zbudował w jednomiejscowym "szturmowiku" stanowisko tylnego strzelca,
wyposażonego początkowo w ręczny karabin maszynowy Diegtariewa, a później w
wymontowany z któregoś spisanego na straty bombowca lotniczy kaem SzKAS. Już w
pierwszym locie załoga Iła strąciła rumuńskiego "messera", który pewien bezkarności, wszedł
w tylną strefę samolotu. Do końca 1942 roku w ten sam sposób przebudowano jeszcze 66
szturmowych Iljuszynów.
Podobnie rzecz miała się i z myśliwcem Jak-l. Major Sznikarienko, który za 20 zwycięstw
powietrznych uzyskał tytuł Bohatera Związku Radzieckiego,
26
postanowił poprawić widoczność w swojej maszynie. Przy pomocy mechaników usunął tylną
część kadłuba za kabiną, przysłaniając odkryte miejsce celuloidem. Nawiasem mówiąc, kiedy
Aleksander Jakowlew przebywał z wizytą wśród myśliwców 220 pułku, jego dowódca,
podpułkownik A. Utin, nie omieszkał zaprezentować gościowi zmodernizowanego przez
Sznikarienkę samolotu. Twórca myśliwskich Jaków był pełen uznania dla inwencji pilota, a
ostatecznym rezultatem tej wizyty stała się rozwojowa wersja maszyny Jak-l, Jak-1M, z
kroplową osłoną kabiny, zmniejszonym ciężarze i prędkości większej o 12 km/h. Ale jeszcze
zanim nowe warianty jaka weszły w skład uzbrojenia jednostek lotniczych (otrzymali je m.in,
myśliwcy 1 plm "Warszawa"), najlepsi z radzieckich pilotów myśliwskich rozpoczęli
powietrzne walki z "asami" Jagdgeschwader "Grün Herz" czy "Treflowego asa" i Aleksander
Jakowlew musiał przeżyć ciężkie chwile:
"Zadzwoniono tu do mnie do Nowosybirska i dyrektor zakładów w Kamieńsku, gdzie także
produkowano Jaki, zdenerwowanym głosem mówił o ciężkich stratach naszego lotnictwa nad
Stalingradem, o tym, że jaki płoną. Była bardzo zła słyszalność i nie udało mi się nic
dokładniej zrozumieć poza tym jednym, strasznym słowem: Jaki płoną!
Nie miałem z kim podzielić się swoimi wątpliwościami: rozbiłaby ta wiadomość rytm pracy,
zniżyła jej tempo, mogło się jeszcze zdarzyć to najgorsze - ludzie przestaliby mieć wiarę w
słuszność tego, co
27
robią. Zdecydowałem zachować dla siebie tę informację i tylko na wszelki wypadek podzielić
się nią z Komisariatem Obrony. W momencie kiedy miałem podnieść słuchawkę i poprosić o
połączenie, zadzwonił telefon rządowy. Mówił Stalin. Państwowy Komisariat Obrony chciał
wiedzieć, jakie środki przedsięwzięliśmy, by podnieść produkcję jaków.
Opowiedziałem, jak pracujemy, co zrobiliśmy, aby zwiększyć dzienną produkcję, o
nastrojach wśród o załogi, a na koniec przekazałem tę dręczącą cały czas wieść: Skoro jaki
płoną, czy ma sens zwiększanie ich produkcji?
Stalin odparł, jak zwykle spokojnie, że Naczelne Dowództwo ma na ten temat zupełnie inne
informacje i dalej nalegał, byśmy za wszelką cenę starali się zwiększyć dzienną produkcję.
...Przez dwie doby nie wychodziliśmy z zakładów, wspólnie z Artiomem Ter-Markarjanem
opracowując plany rozszerzenia działalności zakładów. Postanowiliśmy zreorganizować
produkcję,. maksymalnie skrócić wszelkie prace wykonywane ręcznie, tak uładzić tok
produkcji, by żaden wydział nie musiał czekać >na swego poprzednika. Musiało to wszystko
iść płynnie i regularnie jak w szwajcarskim zegarku, Nie było to łatwe, ponieważ wraz z
reorganizacją rozpoczynaliśmy produkcję nowego wariantu jaka, myśliwca oznaczonego
numerem dziewięć. Maszyna była prosta w konstrukcji, przygotowana do budowy seryjnej w
warunkach wojennych, a niemal wszystkie materiały potrzebne do budowy były tu, na
28
miejscu, na Syberii. Staraliśmy się, aby użyć jak najmniej aluminium, bowiem dnieprowski
nakład był wyłączony z produkcji, a za Uralem dopiero ruszała pierwsza huta...
...W półtora miesiąca później w Nowosybirsku dobowa produkcja wynosiła już 20
samolotów. Podobnie było i w Kamieńsku oraz Kuzniecku.
Po powrocie do Moskwy dowiedziałem się wreszcie, skąd wzięły się rozmowy o płonących
jakach. Na rozkaz Goeringa przerzucono pod Stalingrad najlepszych pilotów z pułku
przeciwlotniczej obrony Berlina - "As treflowy". Wynikało z tego, że Niemcom nie było
lekko, skoro pozbawiali swoją stolicę najlepszych myśliwców. Ale i nam było ciężko.
Przeciwko doświadczonym asom stanęli w większości młodzi, bez doświadczenia bojowego
piloci, którzy zupełnie niedawno opuścili szkoły lotnicze. A na dobitek hitlerowcy
dysponowali w tym czasie znaczną przewagą w sprzęcie. Sformowanie w 16 armii specjalnej
grupy najlepszych pilotów myśliwskich Kleszczewa i Achmet-Chan Sułtana poprawiło
sytuację w powietrzu, a na front nadwołżański z każdym dniem szło coraz więcej jaków.
Dowódca 16, Sergiusz Ignatiewicz Rudenko, kilka razy odwiedził nowosybirski Zakład nr
153, żywo interesując się produkcją jaków. Dzięki jego radom znacznie udało nam się
polepszyć konstrukcję "dziewiątego" i zracjonalizować cykl produkcyjny.
I wreszcie nadszedł ten moment, na który wszyscy
29
czekaliśmy z niecierpliwością: na stalingradzkim niebie zaczęły płonąć
Messerschmitty!"
Inny równie słynny konstruktor miał w tym samym czasie podobne problemy i powody do
niedosypiania kolejnych nocy...
O kilkaset kilometrów od Stalingradu,, w górnym biegu Wołgi, leżą na jej lewym brzegu duże
zakłady lotnicze. Każdego wieczora Stalińce lub Zisy wyciągają z hali fabrycznej nowiutkie,
połyskujące lakierem samoloty myśliwskie. Następnego ranka oblatują je piloci fabryczni i
jeszcze tego samego dnia zdemontowane maszyny, załadowane na wagony, suną na
przyfrontowe lotniska. Część z nich odlatuje tam pilotowana przez myśliwców z Leningradu,
Moskwy, Woroneża i Stalingradu. Niemcy próbują od czasu do czasu nocami zbombardować
zakłady, ale silna obrona artyleryjska i lotnicza za każdym razem rozbija na podejściach do
celu zespoły Heinkli i Dornierów.
Główny konstruktor zakładów Siemion Aleksiejewicz Ławoczkin przeżywa trudne dni. Z
frontu wciąż nadchodzą wiadomości o tym, że najnowszy myśliwiec jego konstrukcji, który
dobrze sprawdził się w początkowym okresie wojny i w obronie Moskwy, teraz, w
bezpośrednich starciach z nowymi Messerschmittami, znacznie im ustępuje. ŁaGG-3 jest za
ciężki, a co za tym idzie mniej zwrotny, ma mniejszą prędkość, podczas gwałtownych
manewrów nie wytrzymuje przeciążeń tylna część kadłuba.
Szefostwo narkomatu (komisariatu obrony) decyduje:
30
przerwać produkcję ŁaGG-ów, pozostałe maszyny przebudować na wersję szturmową, którą,
nawiasem mówiąc, doskonale sprawdzono na przedmieściach Moskwy podczas walk z
nacierającymi czołgami 3 armii pancernej Wehrmachtu, natomiast cały wysiłek biura
konstrukcyjnego Siemiona Ławoczkina musi zostać skoncentrowany na szybkim dokończeniu
prac nad nowym typem myśliwskiego la. Główny konstruktor i jego zastępca S. M. Ale-
ksiejew tym razem rezygnują z rzędowego silnika. Napęd stanowić będzie 1300-konny,
gwiazdowy, chłodzony powietrzem silnik konstrukcji Aleksieja Szwiecowa - M-82. W sukurs
przychodzi inżynierom Nikołaj Polikarpów, który już od dłuższego czasu ma kłopoty ze
swym najnowszym "dzieckiem", samolotem myśliwskim 1-185. Słynny konstruktor Czajek i
"jastrząbków" wsławionych walkami nad Hiszpanią i Chałchyn-goł nie namyśla się ani chwili
i przekazuje zespołowi Ławoczkina nie tylko "nos" I -185 wraz z silnikiem i uzbrojeniem, ale
i zespół swoich ludzi, którzy już od dawna pracują nad nowym myśliwcem. Na próby protestu
ze strony współpracowników Polikarpów ma tylko jedną odpowiedź: "Teraz jest wojna i nie
ma mowy o jakiejkolwiek konkurencji. Wszyscy pracujemy dla zwycięstwa!"
Czternastego lutego 1942 roku na fabrycznym lotnisku w Tbilisi gromadzą się konstruktorzy,
technicy, robotnicy. Jurij Stankiewicz, pilot-oblatywacz, zamienia ostatnie słowa z
Ławoczkinem i Mścisławem
31
Kiełdyszem, zakłada spadochron i wchodzi do kabiny. Próba silnika na pełnej .mocy,
uniesiona w pożegnalnym geście dłoń pilota i nowy Ła rusza na start. Po kilku minutach
przelatuje nad głowami zgromadzonych i zaczyna lot wznoszący. Stankiewicz delikatnie
przechyla samolot ze skrzydła na skrzydło, potem ostro wyrywa w górę - jeden zawrót
bojowy, drugi, kilka głębokich wiraży, sterowana beczka... nagle maszyna wali się nosem w
dół i zaczyna wirować w korkociągu! Ludzie na lotnisku wstrzymują oddechy. Wreszcie Ła
przestaje wirować wokół własnej osi, ale nadal nie wychodzi z lotu nurkowego. W parę
sekund później na południowym krańcu lotniska wznosi się w powietrze słup dymu, a w
chwilę potem powietrzem targa grzmot eksplozji...
Później wyjaśniono przyczynę katastrofy - pęknięcie dźwigara w skrzelach na prawym płacie.
Po Stankiewiczu przejął samolot fabryczny pilot doświadczalny Grigorij Miszczenko. Już po
kilku pierwszych lotach było wiadomo, że nowa maszyna w pełni potwierdza obliczeniowe
dane. Kolejny przepracowany w ciągu dziesięciu dni prototyp jest teraz "męczony" w
powietrzu przez Miszczenkę i drugiego oblatywacza A. Jakimowa. Na wysokości 4 tys.
metrów samolot spisuje się znakomicie, jest niezwykle zwrotny, dysponuje dużą prędkością
wznoszenia. W jednym z lotów Miszczenko osiąga w locie poziomym zawrotną prędkość 613
km/h! Dwudziesty pierwszy kwietnia 1942 roku jest
32
pierwszym z pięciu dni egzaminu składanego przez nowy myśliwiec przed komisją
państwową. Jej przedstawiciele są zachwyceni osiągami samolotu, ale zastrzeżenia pod
adresem konstruktora mają obaj oblatywacze:
- Maszyna obiecująca, ale trzeba ją jeszcze podleczyć. "Mikroklimat" jest fatalny. W kabinie
upał jak na równiku, można było w niej wytrzymać zimą, ale teraz, podczas gruzińskiej
wiosny, wysiadamy z kabiny skąpani we własnym pocie... I jeszcze jedno: koniecznie musi
być wymienione oszklenie kabiny. Na słońcu celuloid szybko żółknie, pęka, robi się
gmatwanina rysów i w praktyce trzeba latać z odsuniętą owiewką. A wówczas prędkość
samolotu spada o pięć-sześć procent.
Kolejne przeróbki, kolejne próby, wreszcie oblatywacze nie zgłaszają żadnych uwag. 25
kwietnia wieczorem na fabrycznym mityngu Siemion Aleksiejewicz Ławoczkin oświadcza
zgromadzonym:
- Towarzysze, z wielką radością komunikuję wam, że nasz nowy samolot, od dziś nazywa się
on "Ławoczkin Piąty", został przyjęty w skład uzbrojenia naszego lotnictwa.
Na froncie stalingradzkim pierwsze pułki myśliwskie otrzymują nowe seryjne Ławoczkiny.
Na przełomie listopada i grudnia 1942 roku coraz częściej zaczynają rozbrzmiewać w eterze
ostrzeżenia niemieckich pilotów: "Achtung! La Fiinf! La Fiinf in der Luft!" Jednocześnie z
dalekich syberyjskich zakładów przyprowadzają lotnicy na przystalingradzkie
lotniska nowe, dwumiejscowe maszyny lł-2 i unowocześnione, nurkujące "peszki".
Wprowadza się także kolejne zmiany w myśliwcach Jak-1, w rezultacie których maszyna
staje się lżejsza. Kilka ćwiczebnych walk powietrznych wykazuje dobitną przewagę
odciążonego myśliwca nad "starym" Jakowlewem.
Jednocześnie ulega zmianie taktyka prowadzenia walk. W miejsce dotychczasowego
nieruchomego "roju" (6-8 samolotów) powstają pary prowadzący i prowadzony. Rezultaty nie
dają długo na siebie czekać - w ciągu jednego miesiąca dziesięć pierwszych par z 16 armii
generała Rudenki niszczy w powietrzu, bez strat własnych, 286 samolotów Luftwaffe.
Hitler pragnął zdobyć Stalingrad za wszelką cenę. W wyobraźni widział już swe armie na
szczytach Kaukazu i na polach naftowych Baku. Ale strategiczny błąd, jakim było
rozdzielenie własnych wojsk na dwie części, zaczynał się powoli mścić. Mimo to "wódz
niemieckiego narodu" jesienią 1942 nadal jest święcie przekonany, że zdobycie miasta to
kwestia kilku, najdalej kilkunastu dni. Wyrazem tych przekonań jest niespodziewana wizyta
w podziemiach budynku mieszczącego się naprzeciw domu towarowego, gdzie mieści się
sztab 6 armii.
"Któregoś z tych dni - napisze później pułkownik Wilhelm Adam, adiutant generała von
Paulusa
34
- zgłosił się do mnie jakiś pułkownik. Kazałem go poprosić.
- Oberkommando der Wehrmacht skierowało mnie do 6 armii jako komendanta miasta
Stalingrad - oświadczył nowo przybyły. - Po zameldowaniu się u dowódcy armii chciałbym
podjąć swoje obowiązki.
Z trudem wstrzymałem się od śmiechu.
- Jakiś czas będzie pan chyba musiał okazać cierpliwość. Na razie nasze dywizje walczą
dopiero na skraju miasta.
- No, długo to już chyba nie może potrwać.
- Niechże pan zrozumie. Zdobywanie jednego Jedynego domu może , tu trwać całymi
dniami.
Wprawdzie czołgi nasze już dwudziestego trzeciego sierpnia przedarły się jednym
uderzeniem aż do Wołgi. Nie oznacza to jednak, że tym samym zajęliśmy miasto. (...) Niech
się pan zamelduje na razie u szefa sztabu armii, generała Schmidta. On jeszcze lepiej niż ja
może powiedzieć panu, co się tutaj dzieje." '
Również sam von Paulus doskonale zdawał sobie sprawę z sytuacji, skoro dzieli} się takimi
oto uwagami z Adamem:
"Sam pan wie, że nasze dywizje stopniały przeważnie do siły pułku. Nie jest to jednak jedyny
powód. Opór czerwonoarmistów osiągnął w ciągu ostatnich dni takie natężenie, jakiego nigdy
się nie spodziewaliśmy. Dziś już żaden żołnierz czy oficer nie mówi z lekceważeniem o
Iwanie, co do niedawna było powszechnym zjawiskiem. Żołnierze Armii Czerwonej z
35
każdym dniem coraz bardziej okazują się mistrzami walki wręcz, walki ulicznej i
maskowania. Nasza artyleria i Luftwaffe przed każdym atakiem dosłownie przeorywują teren
zajęty przez wroga. Kiedy jednak, nasza piechota wyjdzie z ukrycia, uderza w nią niszczący
ogień obronny. Jeśli uda nam się odnieść w jakimś miejscu sukces, Rosjanie natychmiast
przechodzą do kontruderzenia, które odrzuca nas często na pozycję wyjściową. (...) Również
dowodzenie stało się u Rosjan bardziej przemyślane. Odnosimy wrażenie, że za wszelką cenę
chcą oni utrzymać swe pozycje na zachodnim brzegu Wołgi. Zajęty przez nas pas ma w
niektórych miejscach zaledwie sto do dwustu metrów szerokości. Jeśli wierzyć zeznaniom
jeńców, to nawet stanowisko dowodzenia 62 armii mieści się w stromiźnie zachodniego
brzegu. Podobno od połowy września dowódcą tej armii jest jakiś generał Czujkow".
Tymczasem zanim zza Uralu, z Syberii i Gruzji szerszym strumieniem zaczną napływać nowe
działa, czołgi i samoloty, zanim pociągi i kanciaste Zisy dostarczą nad Wołgę dywizje^
strzelców syberyjskich, "jakiś generał Czujkow" zanotuje: o
"Liczba dywizji i brygad wchodzących w skład 62 armii nie daje właściwego i pełnego
wyobrażenia o stanie liczbowym i sile jej wojsk. 14 września rano, na przykład, jedna z
brygad pancernych miała tylko jeden czołg, a pozostałe dwie, jak się okazało, w ogóle ich nie
miały, tak że wkrótce zostały skierowane na lewy brzeg w celu uzupełnienia ludźmi i
36
sprzętem. Zbiorczy pułk dywizji Głazkowa miał wieczorem 14 września w swym składzie
około 100 ludzi, to jest niespełna jedną kompletną kompanię. Liczebność sąsiadującej z nim
dywizji nie przekraczała 1500 ludzi, a ludzi walczących niespełna jeden batalion. Brygada
zmotoryzowanej piechoty liczyła 666 ludzi, a żołnierzy walczących około 200. Dywizja
gwardii podpułkownika Dubiańskiego, na lewym skrzydle, dysponowała zaledwie 250
ludźmi. Tylko jedna dywizja pułkownika Sarajewa oraz dwie samodzielne brygady miały
mniej więcej normalny ' skład etatowy. 62 armia nie stykała się bezpośrednio z sąsiadami z
prawa i z lewa. (...) Jeśli Niemcy mogli dokonywać około 300 samolotów w ciągu doby, to
nasze lotnictwo nie było w stanie odpowiedzieć na to nawet w jednej dziesiątej."
W przeszło dwa tygodnie później Niemcy wdzierają się do kompleksów przemysłowych na
północy miasta, a 14 października żołnierze w kanciastych .hełmach wypierają obrońców z
fabryki traktorów i wychodzą na brzeg Wołgi. Ale z drugiego brzegu przybywają już posiłki,
a na północy wojska Frontu Dońskiego prowadzone przez Konstantego Rokossowskiego
wrzynają się w niemieckie-pozycje i tym samym odciążają żołnierzy Czujkowa. Od południa
kontratakuje wsparta lotnictwem 64 armia Szumiłowa.
Jedenastego listopada 6 armia von Paulusa podejmuje ostatni już wysiłek w tej fazie bitwy o
Stalingrad, ale sukcesy odnosi niewielkie. W tydzień później
37
kończy się obronna bitwa nad Wołgą, a generał Friedrich von Paulus po otrzymaniu z
Naczelnego Dowództwa Wojsk Lądowych zaleceń, z których niedwuznacznie wynika, iż
Kwatera Główna nie wierzy w możliwość radzieckiej kontrofensywy, z goryczą mówi do
swego adiutanta:
"Wyobrażają tam sobie w Kwaterze Głównej, że z odległości ponad dwóch tysięcy
kilometrów są w stanie lepiej niż my ocenić sytuację na froncie. To absurd. Takie
zlekceważenie przeciwnika jest rzeczą niesłychaną. Jeśli OKH nie podejmie szybko środków
dla ochrony naszych skrzydeł, może stracić całą szóstą armię".
Na razie do sztabu von Paulusa nadchodzi ankieta, w której najbliżsi podwładni generała mają
wypowiedzieć się na temat formy przyszłej odznaki "Za bitwę o Stalingrad"...
Tymczasem z dowództwa 4 Luftflotte wysyłane zostają coraz częściej meldunki o
przygotowaniach Rosjan do kontrofensywy. 13 października Richthofen pisze "w swym
dzienniku: "Rosjanie chyba przygotowują się do uderzenia przez Don na 3 armię rumuńską.
Kiedy zaczną?"
W kilka dni później dowódca 4 Floty wysyła na północ od Stalingradu junkersy i Heinkle na
bombardowanie radzieckich przepraw przez Don. Te ostatnie nie dolatują do rzeki
rozgromione przez myśliwce Chriukina, natomiast Junkersy zrzucają bomby w masywy leśne,
tam gdzie powinny być skoncentrowane radzieckie jednostki pancerne. Po-
38
'winny, ale nie są. Czołgi i kawaleria w tym czasie już maszerują ku Kałaczowi...
Dziewiętnastego listopada von Richthofen zapisuje w dzienniku:
"Dziś rano Rosjanie zaatakowali nad Donem. Rozpoczął się atak, na który czekaliśmy...
Znowu po mistrzowsku wykorzystali niepomyślną pogodę. Deszcz, śnieżna zamieć i mgła
uniemożliwiają start .naszemu lotnictwu. Nie mam możliwości zbombardowania przepraw
przez Don ani wysłania samolotów zwiadowczych..."
WIELKI PRZEŁOM
W ciągu 125 dni obronnych operacji nad Wołgą główny ciężar działań w powietrzu
spoczywał na pilotach myśliwskich, którzy mieli za zadanie nie tylko rozbijanie wypraw
bombowych Luftwaffe na podejściach do Stalingradu, ale także osłonę własnych
szturmowców czy bombowców oraz samodzielne działania w zakresie bezpośredniego
wspierania własnych wojsk naziemnych. Od 17 lipca do 18 listopada radzieccy myśliwcy
przeprowadzili 1792 walki powietrzne zestrzeliwując lub niszcząc 1636 samolotów
przeciwnika.
Późną jesienią 1942 roku rozwinęła się w Kraju Rad szeroka patriotyczna akcja zbiórki
funduszów na rzecz narodowej obrony. Pracownicy fabryk, kołchoźnicy i urzędnicy,
młodzież szkolna, myśliwi z
39
syberyjskich tajg czy rybacy z Pacyfiku przekazywali swoje wieloletnie oszczędności i
urządzali specjalne zbiórki środków, za które kupowano kaemy i czołgi, działa i samoloty.
Saratowscy rolnicy, na przykład, ufundowali 291 pułkowi myśliwskiemu majora Szyszkina
samolot lak-7; drugą maszynę już wkrótce przekazał saratowski kołchoźnik F. Gołowaty
byłemu tokarzowi jednej z saratowskich fabryk majorowi Jereminowi z tego samego pułku.
W trzech powietrznych armiach broniących stalingradzkiego nieba coraz częściej pojawiały
się myśliwskie i szturmowe samoloty, na burtach których, widniały napisy: "Moskwa",
"Leningrad", "Komsomolcy Archangielska", "Od narodu Uzbekistanu". Na stalingradzki front
przychodziło tysiące listów ze słowami otuchy i wiary w zwycięstwo. Odczytywano je na
głos w okopach czy ziemiankach.
Tymczasem jeszcze we wrześniu rozpoczęto w Kwaterze Głównej prace nad przygotowaniem
kontrofensywy, której ostatecznym celem miało być rozbicie 6 armii von Paulusa i odrzucenie
nieprzyjaciela znad Wołgi. Ówczesny dowódca Frontu Dońskiego, generał Konstanty
Rokossowski, pisał później w swych wspomnieniach:
"Plan operacji zaczepnej przewidywał, że wezmą w niej udział wojska trzech Frontów. Front
Stalingradzki miał uderzyć swoim lewym skrzydłem z rejonu Jezior Sarpińskich. Front
Doński - aktywnymi działaniami wiązać w międzyrzeczu Wołgi i Donu maksimum sił
nieprzyjaciela, na prawym skrzydle zaś
40
ściśle współdziałać z sąsiadem z prawej strony - nowo utworzonym Frontem Południowo-
Zachodnim, który miał wykonać główne uderzenie na nieprzyjaciela z przyczółków na
południowym brzegu Donu. W ten sposób planowano wykonać dwa potężne uderzenia na
skrzydła stalingradzkiego zgrupowania nieprzyjaciela i je okrążyć.
Gwoli sprawiedliwości należy przyznać, że Sztab Generalny i Kwatera Główna bardzo trafnie
wybrały moment przejścia do przeciwnatarcia. Mogliśmy uzyskać przewagę w siłach i
środkach na kierunkach uderzeń. Trzeba było tylko uniemożliwić nieprzyjacielowi
zorganizowanie obrony oraz wyprowadzenie wojsk z międzyrzecza w celu utworzenia
odwodów.
Wszyscy doskonale zdawaliśmy sobie sprawę, że w takiej sytuacji zwlekać nie wolno.
Rozumiały to zarówno Sztab Generalny, jak i Kwatera Główna, i dlatego przygotowania do
operacji prowadzono w przyspieszonym tempie. (...)
3 listopada wezwano mnie wraz z grupą oficerów sztabu na naradę do rejonu 21 armii, która
obecnie wchodziła w skład Frontu Południowo-Zachodniego. Naradzie przewodniczył
Żuków. Byli obecni dowódcy armii i dowódcy dywizji, które miały działać na kierunku
głównego uderzenia. Szczególną uwagę zwrócono na współdziałanie oddziałów na stykach
Frontów". Dowódcami trzech Frontów zostali wyznaczeni:
41
Południowo-Zachodniego - generał N. Watutin, Dońskiego - generał K. Rokossowski,
Stalingradzkiego - generał A. Jeremienko, a koordynatorem mianowano szefa Sztabu
Generalnego, generała Aleksandra Wasilewskiego. W momencie rozpoczęcia kontr
ofensywnych działań nad Wołgą Niemcy mieli 1 000 555 żołnierzy, strona radziecka - 1 011
000; w broni pancernej liczby te kształtowały się odpowiednio jak 675 do 890, w artylerii 10
300 do 14 200. Luftwaffe dysponowała 1200 samolotami (w tym najnowsze wersje
myśliwskich Messerschmittów Bf-109F, C2 i G4 oraz kilkanaście Focke-Wulfów FW-790)
przeciwko 1100 maszynom radzieckim.
Jednocześnie w dowództwie wojsk lotniczych trwały prace nad operacyjnym zastosowaniem
sił powietrznych w kontrofensywie. Kierowali nimi dowódca lotnictwa generał Nowikow i
jego zastępca generał G. Worożejkin oraz dowodzący lotnictwem dalekiego zasięgu generał
A. Gołowanow. Naczelnym zadaniem WWS (sił powietrznych) było zdobycie strategicznego
panowania w powietrzu i współdziałanie z nacierającymi wojskami naziemnymi. Mimo że
przygotowania prowadzono na nie spotykaną dotychczas skalę, w terminie określonym przez
Kwaterę Główną nie wszystko jeszcze było gotowe i 10 listopada generał Nowikow musiał
zameldować Żukowowi o opóźnieniach w przebazowaniu jednostek lotniczych na frontowe
lotniska i dostawach paliwa oraz amunicji. W dwa dni później 'do siedziby Żukowa nadszedł
radiogram z Moskwy
42
podpisany przez Stalina: Jeżeli lotnictwo u Jeremienki i Watutina nie jest jeszcze
przygotowane operacyjnie do wykonania postawionego przed nim zadania, naszej operacji
może zagrozić niepowodzenie. Doświadczenie wojny z Niemcami wskazuje, że operację
przeciwko nim można wygrać tylko w 'wypadku posiadania przez nas przewagi w powietrzu.
Wówczas lotnictwo musi wypełnić trzy zasadnicze zadania:
po pierwsze - skoncentrować swe działania w rejonach natarcia naszych wojsk, zapewnić im
osłonę z powietrza i nie dopuścić nieprzyjacielskiego lotnictwa,
po drugie - oczyścić drogę nacierającym jednostkom atakami bombowymi i szturmowymi na
niemieckie pozycje,
po trzecie - nieustannie atakować cofającego się nieprzyjaciela przy pomocy lotnictwa
szturmowego i bombowego, tak by Niemcy nie mogli umocnić się na bliskich rubieżach
obronnych.
Jeśli Nowikow przypuszcza, że nasze lotnictwo nie jest jeszcze gotowe do realizacji tych
zadań, operację należy odłożyć aż do momentu całkowitej gotowości sił powietrznych...
Trzynastego listopada w Kwaterze Głównej Naczelnego Dowództwa został zatwierdzony
ostateczny plan kontrofensywy. Do udziału w jego wykonaniu wyznaczono 17 armię
powietrzną Frontu Południowo-Zachodniego pod dowództwem generała S. A.
Krassowskiego, 2 armię powietrzną Frontu Woroneskiego,
43
dowodzoną przez generała K. K. Smirnowa, operacyjnie podporządkowaną Frontowi
Południowo-Zachodniemu, 16 armię generała S. I. Rudenki (Front Doński) i 8 armię
powietrzną Frontu Stalingradzkiego, którą dowodził generał T. T. Chriukin. Ponadto z
rezerwy Naczelnego Dowództwa wydzielono 7 dywizji mieszanych i 2 korpusy bombowo-
szturmowe. Powietrzną osłonę miasta zapewniali myśliwcy 102 dywizji pułkownika Puntusa.
Lotnictwo generała Gołowanowa przydzielono do dyspozycji dowództwa Frontu
Południowo-Zachodniego, a zadaniem załóg bombowców dalekiego zasięgu były ataki na
lotniska tyłowe nieprzyjaciela, koncentracje jego wojsk oraz węzły komunikacyjne.
Praca w lotniczych sztabach wre. Uczestniczą w niej, obok wyższych oficerów sił
powietrznych, dowódcy artylerii i wojsk pancernych, generałowie Woronow i Fiedorenko.
Ósma armia Chriukina ma podczas przygotowania artyleryjskiego wesprzeć działania
kanonierów i załóg samobieżnych dział, a potem, jednocześnie z przeniesieniem ognia,
otwierać drogę nacierającym jednostkom piechoty } pancerniakom. Lotnicy z 17 armii
musieli zapewnić osłonę czołgistom 5 i 21 armii pancernych, korpus Turkiela i lotnicy
Smirnowa przecierać drogę 1 armii gwardii, a 80 procent maszyn 8 armii powietrznej
Chriukina wspierać atakujących żołnierzy i czołgi 65 armii.
Zanim jeszcze rankiem zagrzmiały tysiące luf dział i moździerzy, zanim poprzedzana
czołgami piechota
44
ruszyła do, natarcia, a w powietrze wyszły samoloty Krassowskiego, Chriukina i Rudenki, po
południu 18 listopada wystartowała dwunastka Hurricane'ów ze 103 pułku 2 armii
powietrznej generała Smirnowa z zadaniem wykrycia i zniszczenia niemieckiej baterii
dalekosiężnych dział, ostrzeliwującej przeprawy na Donie.
Tryska w górę zielona rakieta i kolejne czwórki pośpiesznie zamalowanych na biało maszyn
suną na start. Wzniecone śmigłami kłęby śniegu opadają natychmiast - dzień jest bezwietrzny
- i piloci kolejnych kluczy nie mają kłopotów z wyprowadzeniem w powietrze samolotów.
Formują bojowy szyk już nad lotniskiem i odlatują na południowy wschód, tam gdzie wedle
"zeznań" powietrznego zwiadu, gdzieś w masywie leśnym w okolicach Kamieńska-Szach-
tyńskiego, stoi znakomicie zamaskowana bateria dalekosiężnych dział, doskonale wstrzelana
w dońskie przeprawy.
Dwanaście Hurricane'ów prowadzonych przez kapitana Igora Abałtusowa przelatuje nad
połyskującą w słońcu rzeką, gwałtownymi unikami wymyka1 się spod ognia dział
przeciwlotniczych i zaczyna nabierać wysokości. Drugą przeszkodę na podejściu do celu
stanowi kilkadziesiąt Macchi Mc-200. Włosi idą niżej, niezdecydowani, czy atakować
radzieckich myśliwców, czy też dać sobie spokój... Większość wybiera to drugie rozwiązanie,
ale kilkanaście maszyn zawraca, wspina się do góry i próbuje zaatakować grupę Abałtusowa.
Hurricane'y, choć objuczone
45
wiszącymi pod płatami bombami, natychmiast formują się w pary. Dwie z nich gnają na
spotkanie Macchi i otwierają ogień dokładnie wtedy, kiedy trzeba. Trzy włoskie samoloty
wypadają z szyku, piloci błyskawicznie wykopują się z kabin i pod białymi czaszami opadają
ku ziemi. Wiatr znosi ich ku rzece. Reszta rozpryskuje się po niebie; w wariackich zwrotach
wymyka się spod ognia radzieckich kaemów. Dwa tęponose myśliwce wrzynają się w siebie -
błysk eksplozji, nikt nie skacze - pozostałe umykają kosiakiem nad ziemią... Czwórka
Hurricane'ów już dawno połączyła się z resztą zespołu i uparcie sunie wyznaczonym kursem.
- Dogasają pożary wzniecone przed kilkoma godzinami rakietami i bombami szturmowców,
palą się czołgi, samochody, samobieżne działa. Łoskot silników radzieckich maszyn alarmuje
natychmiast hitlerowców, rozbiegają się, szukają ukrycia, chowają za każdym
najmizerniejszym choćby krzakiem... Ale myśliwcy nie zwracają na nich uwagi. Mają przed
sobą inny cel - baterię!
Nad obiektem ataku Hurricane'y pojawiły się znienacka, od strony słońca. Piloci gorączkowo
wypatrywali skrytych między drzewami długolufych dział, ale bez skutku. Baterii nie było!
Możliwe, że dane zwiadu były niedokładne. Abałtusow pierwszy zauważył wypoczywających
na południowym krańcu lasu taborytów niemieckich i niewiele się namyślając, pognał tam na
czele pozostałych myśliwców. Rozgrzechotały się kaemy, pomknęły w dół zapalające
46
bomby. Na ziemi rozpętało się piekło: przerażone konie stawały dęba, rwały uprzęże,
niektóre w szaleńczym pędzie gnały w step, wzniecając tumany śniegu, roztrzaskując
ciągnięte za sobą wozy. Taboryci w panice gnali w las, ale nie wszyscy zdążyli znaleźć tam
schronienie.
Kiedy Hurricane'y lądowały na polowym lądowisku, na Abałtusowa czekała już sztabowa
"emka". Ale dowódca eskadry niewiele miał "do przekazania szefowi sztabu pułku.
Iwan Siezieniew uważnie wysłuchał, meldunku pilota i po krótkim milczeniu powiedział
jakby do siebie: "Chyba nie tam szukamy baterii, gdzie trzeba:..", a potem, już w formie
rozkazu, dorzucił: "Polecicie jeszcze raz, razem ze szturmowcami, a baterii szukajcie nie w
rejonie Kamieńska, ale o dziesięć kilometrów dalej na południe, w okolicach kołchozu
Pierwszy Maja. Zwiad donosił, że właśnie w tym rejonie ostrzelały ich niemieckie zenitówki,
ukryte wśród ruin budynków. A teraz szybko do maszyn. Po drodze dokładnie przemyślcie
sobie plan działania. Życzę powodzenia!"
Nad ruinami kołchozowymi szóstka "garbatych" i cztery Hurricane'y pojawiły się przed
zmierzchem. Z miejsca powitał je ogień artylerii przeciwlotniczej, który jednak, w miarę
kolejnych ataków Iljuszynów, zaczynał słabnąć. Dwa Messerschmtty, które' w pewnej chwili
ukazały się opodal radzieckich maszyn, jakby wahały się przez moment, czy podjąć próbę
ataku, ale widząc zdecydowaną reakcję Hurricane'ów
47
z czerwonymi gwiazdami zawróciły na zachód, ginąc w promieniach kryjącego się za las
słońca. W pewnej chwili jeden z Iljuszynów wyskoczył z kręgu, zakołysał się ze skrzydła na
skrzydło i lotem ślizgowym spłynął w dół. Tuż nad ziemią jego pilot wyrównał i siadł "na
brzuchu". Dwa myśliwce pozostały w osłonie "garbatych", a Prostów i Kożewnikow pogonili
na pomoc zestrzelonemu. Czas był ku temu najwyższy, bowiem ku rozkrzyżowanemu na
śniegu Iłowi biegli już, ze Schmeisserami w rękach, żołnierze w białych, maskujących
kombinezonach. Hurricane'y krótkimi seriami zagrodziły drogę napastnikom. Kilkanaście
sylwetek znieruchomiało na śniegu, pozostałe zawróciły. Sierżant Glebow, pilot
zestrzelonego szturmowca, nie czekał, aż zaskoczeni Niemcy ponownie zaczną dobierać mu
się do skóry, i rzucił się do ucieczki. Oba myśliwce krążyły na małej wysokości, póki lotnik
nie dotarł do zbawczego lasu.
Kiedy Prostów i Kożewnikow zawracali. w ślad za majaczącymi w dali samolotami, Anatol
Leonidowicz dostrzegł raptem trzy długie lufy, wolno wynurzające się spod maskujących je
białych płacht i gałęzi.
- Bateria!
Wszystko było jasne. Niemcy pewni, że radzieckie samoloty już odleciały, zaczynali
przygotowywać się do nocnych strzelań. Oba Hurricane'y przewaliły się przez skrzydła,
ześlizgnęły w dół i nurkując pod ostrym kątem otworzyły ogień. Serie smugowych
48
pocisków zastukały po lufach, zmiatając obsługę. Błyskawice rakiet śmignęły w las,
eksplodując pomiędzy działami. Zadanie zostało wykonane. Jeszcze tego samego wieczora
dzieła zniszczenia zapoczątkowanego przez dwóch myśliwców 103 pułku dokończyły
nurkujące "peszki" Połbina.
Ataki Hurricane'ów i Pietlakowów nie pozwoliły Niemcom na zorganizowanie pogoni za
zestrzelonym Glebowem. Nocą przedostał się on nad Don, kolbą TT zlikwidował
niemieckiego obserwatora, skrytego na wysokim prawym brzegu rzeki, a potem zrzuciwszy
kombinezon przepłynął ku swoim. Trzeba przyznać, że radzieccy zwiadowcy nie potraktowali
pilota zbyt uprzejmie - wetknąwszy mu w usta knebel i związawszy ręce, pogonili go na
punkt dowodzenia. Kierujący tym odcinkiem obrony major ucieszył się, kiedy Glebow
powiedział mu, kim jest: "Kochany, myśmy widzieli, jak cię te dranie zestrzeliły, i
myśleliśmy, że już nie żyjesz!"
Ale radość ze spotkania nie przeszkodziła majorowi zadzwonić do sztabu lotnictwa
szturmowego i sprawdzić, czy sierżant jest rzeczywiście tym, za kogo się podaje.
Otrzymawszy potwierdzenie, kazał natychmiast pilota nakarmić, a i spirytus też się znalazł...
Punktualnie o godzinie wpół do ósmej rano 19 listopada 1942 roku zagrzmiało kilka tysięcy
luf radzieckiej artylerii. Lawina ognia przydusiła Niemców
49
do ziemi, nie pozwalając na zorganizowanie jakiejkolwiek kontrakcji. O godzinie 9.30 ruszyli
przez Don jako pierwsi żołnierze 65 armii. Za nimi reszta sił obu Frontów, Dońskiego i
Południowo-Zachodniego, wspierana czołgami i lekkimi działami samobieżnymi 5 armii
pancernej. Osłaniać ich natarcie mieli lotnicy generała Krassowskiego, ale z powodu
fatalnych warunków atmosferycznych - mgły, a potem niskich chmur - dowódca 17 armii
powietrznej zdecydował się na wysłanie tylko najlepszych pilotów myśliwskich i
szturmowych z dywizji Kołomiejcewa, Antioszkina i Bielickiego. Osłona myśliwska była
raczej symboliczna, bowiem tego ranka nie pojawił się nad Wołgą i Donem ani jeden
niemiecki samolot. Szturmowcy natomiast tego dnia i w następne mieli pełne ręce roboty,
jako że nieprzyjaciel, otrząsnąwszy się z zaskoczenia, zaczął na kilku odcinkach
kontratakować. Radzieckie oddziały unikały bezpośrednich ataków czołowych i sprawnymi
manewrami zmuszały Niemców do opuszczania zajmowanych pozycji, wyciągając ich w
odkryty step. Około godziny czternastej nastąpiło definitywne przerwanie linii obronnych 6
armii von Paulusa i czołgi 1 i 26 korpusów pancernych, z desantami piechoty na pancerzach,
pognały dalej na południe.
Rankiem następnego dnia 26 korpus generała Rodina, rozgromił oddziały rumuńskiej 1 armii
i czołgiści, pozostawiając za sobą smagłolicych a przerażonych "sojuszników" Wehrmachtu,
wjechali do stanicy Pieriełazowskiej. Tu trafił im się wielce smakowity
50
kąsek - sztab 5 korpusu piechoty rumuńskiej. Kilka czołgów wraz z fizylierami pozostało do
pilnowania jeńców, a reszta krótkolufych T-34 popędziła na południowy wschód, w kierunku
na Kałacz. Tutaj nocą śmiałym manewrem zdobyli czołgiści strzeżony przez Niemców most
na Donie, utrzymując go aż do podejścia głównych sił 26 korpusu. Jednocześnie w innym
miejscu kolejne jednostki pancerne 21 armii przeszły rzekę, zbliżyły się do Sowietska, gdzie
już wkrótce miało nastąpić spotkanie z pancernymi czołówkami Frontu Stalingradzkiego.
W pierwszych dniach kontrofensywy zła pogoda znacznie ograniczała działalność
radzieckiego lotnictwa, tak że w rezultacie do akcji startowały wyłącznie małe, kilku
samolotowe grupy czy nawet pojedyncze myśliwce i szturmowce. Ale dodać trzeba, że
Startowały po kilka razy dziennie. Lotnicy nie opuszczali kabin i po kilkunastu minutach od
wylądowania ponownie szli w powietrze z uzupełnionym zapasem amunicji i ładunkiem
bomb czy rakiet.
Drugiego dnia kontrnatarcia kawalerzyści A korpusu generała Szapkina z marszu zajęli
Abganierowo, ważny węzeł kolejowy, i wyparłszy stamtąd grenadierów pancernych, zresztą
pozbawionych wcześniej swych pojazdów przez "garbate", przecięli linię kolejową
stanowiącą ważny szlak zaopatrzenia armii przeciwnika z kierunku południowego.
Przed południem 23 listopada 45 brygada pancerna pułkownika Żidkowa z Frontu
Południowo-Zachodniego wyszła pod Kałacz na spotkanie 36 brygady
51
gady zmechanizowanej Frontu Stalingradzkiego, dowodzonej przez podpułkownika Michała
Rodionowa. Do wieczora dołączyły do nich jeszcze dwie brygady 4 korpusu
zmechanizowanego, zamykając w ten sposób w międzyrzeczu Wołgi i Donu wojska 6 armii
generała Paulusa. W kotle znalazło się ponad 330 tysięcy ludzi, dywizje piechoty, resztki
pancernej armii Hotha, niedobitki rumuńskiej dywizji kawalerii, oddziały Węgrów i
Chorwatów.
W tej sytuacji von Paulus zdecydował się na natychmiastowe podjęcie próby wyrwania się z
okrążenia w kierunku południowo-zachodnim i połączenia z mającą w tym manewrze
współdziałać świeżo powstałą Grupą Armii "Don", dowodzoną przez feldmarszałka Ericha
von Mansteina. Potrzebna na to jednakże była zgoda Hitlera. Rozkaz, jaki nadszedł z OKH 24
listopada, rozczarował dowódcę 6 armii. Dywizje miały zająć pozycje obronne, za' wszelką
cenę utrzymać się w zakolu Wołgi i czekać na odsiecz. Führer obiecywał dowódcy 6 armii,
że: ...Armia może być pewna, że zrobimy wszystko, aby zapewnić regularne zaopatrzenie do
czasu oswobodzenia jej z okrążenia. Znam wartość 6 armii i jej dowódcy, wiem więc, że
spełni ona swój obowiązek.
Jeszcze dzień wcześniej dowódca Grupy Armii "B", generał pułkownik Weichs, któremu
podlegała armia von Paulusa, gorąco zachęcał Hitlera, by wydano rozkaz przebijania się 6
armii z kotła, motywując to między innymi tym, że zaopatrzenie z powietrza ponad
dwudziestu dywizji jest praktycznie nie-
52
możliwe, zwłaszcza że zmobilizowanie sił zdolnych . do ataku na zewnętrzny pierścień wojsk
radzieckich będzie możliwe nie wcześniej niż 10 grudnia. Podobne zdanie miał zresztą i sam
Richthofen, stwierdzając, iż zaopatrzenie z powietrza jest możliwe, ale tylko w przypadku
dostarczania oblężonym 500 ton ładunków dziennie, a to przy środkach, jakimi dysponowała
4 Luftflotte, było zupełnie niemożliwe. Identyczną motywację przedstawił Hitlerowi również
szef sztabu Luftwaffe generał Hans Jeschonnek.
W dniu 23 listopada podczas narady w sztabie Oberkommando der Luftwaffe po rozważeniu
wszystkich możliwości lotnictwa transportowego Goering podjął ostateczną decyzję: jesteśmy
zdolni dostarczyć 6 armii do 500 ton ładunków dziennie. Warto przypomnieć, że fachowcy z
Luftwaffe oceniali te możliwości na 250-300 ton, podczas gdy z kolei Paulus uważał, że aby
utrzymać się w kotle, powinien dostawać 700 ton. Kości zostały rzucone. Kiedy następnego
dnia Jeschonnek zameldował Hitlerowi o decyzji dowódcy Luftwaffe, "wódz" poparł ją z
zapałem. Goering postawił tylko jeden warunek: generał Paulus musi za wszelką cenę
utrzymać będące w jego rękach lotniska! Dowódca okrążonej armii mógł ten warunek spełnić
- oczywiście przy rytmicznym zaopatrywaniu jego oddziałów przez lotnictwo - w ciągu
najbliższych trzech - czterech tygodni.
Dwudziestego szóstego listopada Wolfram Richthofen wydaje specjalny rozkaz do
podległych mu
53
pułków, którego ósmy punkt brzmi: Generał major Carganico zostaje mianowany dowódcą
lotniczego zaopatrzenia i podlega bezpośrednio sztabowi 4 Floty Powietrznej, jego zadaniem
jest zabezpieczenie i dostarczenie zaopatrzenia 6 armii w skali pozwalającej jej żołnierzom
utrzymać się przy życiu, przy pełnej wartości bojowej. W związku z tym rozkazuję: a)
lotnisko Tacynska wyznaczone zostaje jako główna baza zaopatrzeniowa dla samolotów ju-
52, b) lotnisko Morozowsk stanowić będzie bazę zaopatrzeniową dla samolotów He-111,
które ładunki dostarczać mają okrążonym za pomocą spadochronów.
Wydanie tych rozkazów było proste. Kłopot natomiast zaczynał się przy ich wykonywaniu.
Do końca listopada w Tacynskiej bazowało 200 trójsilnikowych junkersów, z których każdy
mógł przewieźć 2 tony zaopatrzenia. Odległość stąd do głównego lotniska w kotle - Pitomnik,
wynosiła 220 kilometrów. W Morozowsku natomiast udało się zebrać tylko 100
przerobionych na transportowce bombowych Heinkli o analogicznym udźwigu. Z
Morozowska do Stalingradu było 175 kilometrów - dystans też krótki, jak na możliwości
dwusilnikowych maszyn. W pierwszym okresie zaczęły do okrążonych latać także i stare
bombowce ju-86, z ładownością 1 tony, o znacznie mniejszej prędkości. I to było wszystko.
W dniu 25 listopada 1942 roku we wczesnych godzinach rannych wylądowały w Pitomniku
pierwsze junkersy. W początkach blokady Niemcy latali głównie we dnie, ponieważ
aktywność radzieckiego
54
lotnictwa myśliwskiego nie była zbyt duża, a Messerschmitty zapewniały transportowcom
dostateczną ochronę. Stopniowo wszakże sytuacja zaczynała się pogarszać; straty wśród
Heinkli i junkersów były coraz wyższe i większość przelotów zaopatrzeniowych
przesunięto na godziny nocne.
W ciągu pierwszych dwóch tygodni udało się Luftwaffe dostarczyć do Pitomnika po sto ton
ładunku na dobę, przy dwu-, a nawet trzykrotnych' startach junkersów. Paulus nieustannie
żąda powiększenia dostaw, które, jak na razie, dochodzą do jednej piątej planowanego i
obiecanego minimum. 17 grudnia dowódca 6 armii otrzymuje telegram od marszałka
Goeringa: Wydałem rozkaz zmobilizowania dla potrzeb Stalingradu wszystkich będących do
dyspozycji maszyn. W ostatecznym wypadku ściągniemy również samoloty z frontu
afrykańskiego. W dwa dni później na lotnisku Pitomnik w ciągu jednej doby lądują 154
samoloty, które dostarczają okrążonym 289 ton ładunku. W sztabie generała panuje radość,
wydaje się, że powietrzny transport ulegać będzie odtąd poprawie. Jest to jednak
wyjątkowy/rekordowy dzień i takiego wyczynu lotnictwo generała Carganico nie będzie już
w stanie powtórzyć, mimo że już wkrótce Goering pośle nad Wołgę prawie wszystko, czym
jeszcze dysponuje transport lotniczy Luftwaffe włącznie z samolotami komunikacyjnymi z
pasażerskich linii Lufthansy. Powietrznego mostu nie zdoła jednak utrzymać, bo w tym
samym czasie zacznie również wzrastać liczebność i aktywność radzieckiego
55
lotnictwa nie tylko myśliwskiego, lecz także bombowego. Ku zaskoczeniu Niemców
samoloty lł-4 i Pe-2 coraz częściej będą atakować ich bazy w miejscowościach Tacynska,
Salsk i Morozowsk. Od tej pory straty wroga rosną. Na lotnisku w Salsku zespół samolotów
kapitana Bachtina niszczy 72Junker-sy, po nalocie na. Szwieriewo Luftflotte traci ich 54. Ale
okrążeni mają jeszcze nadzieję. Feldmarszałek von Manstein pośpiesznie formuje Grupę
Armii "Don", złożoną z pozbieranej i uzupełnionej 4 armii pancernej Hotha, rozbitków
rumuńskich z 3 i 4 armii, dywizji piechoty Hollidta i 8 armii włoskiej. Ponadto z innych
odcinków frontu wschodniego i z Francji ściągnięte zostają dodatkowe uzupełnienia. W
sumie Manstein dysponuje 30 niepełnymi dywizjami, które 12 grudnia uderzają z rejonu
kotielnikowskiego, leżącego w odległości 150 km na południowy zachód od Stalingradu.
Niemcy początkowo odnoszą znaczne sukcesy terenowe: w ciągu trzech dni - mimo zaciekłej
obrony - włamują się na głębokość ponad 50 km. 19 grudnia wojska pancerne Hotha są w
odległości 40 km od miasta; grenadierzy widzą już łuny pożarów, a ich dowódca przez radio
zawiadamia oblężonych: "Trzymajcie się, wyzwolenie jest bliskie!" Tego samego dnia
przybywają pod Stalingrad oddziały 2 armii gwardii generała Rodiona Malinowskiego,
wydzielone z rezerwy Naczelnego Dowództwa, które po potężnym przygotowaniu
artyleryjskim i lotniczym ruszają do przeciwnatarcia wraz z wojskami Frontów
Południowo-Zachodniego i Woroneskiego.
56
Operacja, której celem jest odrzucenie Mansteina spod Stalingradu, otrzymuje kryptonim
"Saturn". Pierwsi odczuli jej skutki Włosi z 8 armii. Jeden z jej sztabowych oficerów, major
Giuseppe Tolloi, w książce "Z armią włoską w Rosji" tak później napisze o tych walkach:
Kiedy Rosjanie na południe pod Boguczara połączyli swe siły działające ze wschodu i
zachodu, w armii włoskiej zaczęła się panika. Sztaby porzucały miejsca postoju, zrywając
wszelką łączność z własnymi wojskami, oddziały atakowane przez czołgi poszły natychmiast
w rozsypkę, samochody i działa porzucono, a wielu oficerów zrywało dystynkcje. Żołnierze
masowo rzucali broń, kaemy, pistolety maszynowe, karabiny...
W tym samym czasie wojska radzieckie rozbiły grupę operacyjną generała Hollidta,
działającą na lewym skrzydle "Donu", i zaczęły zagrażać tyłom wojsk feldmarszałka. Niemcy
za wszelką cenę starali się utrzymać chociażby zajęte już pozycje, ale wówczas runęło na nich
kolejne uderzenie. Gwardziści Malinowskiego i trzy korpusy pancerne, wsparte lotnictwem
szturmowym i bombowym, złamały niemiecką, obronę, udaremniły planowane przeciw-
uderzenie i 29 grudnia zajęły Kotielnikowską, skąd przed kilkunastoma dniami przyszła w
sukurs Paulusowi Grupa Armii "Don". "Planowy odwrót" von Mansteina zamienił się w
ucieczkę przed lufami T-34 i rakietami "garbatych". Feldmarszałek oparł się dopiero w
Taganrogu, o 200 km na zachód, a linie
57
niemieckie przebiegały teraz w odległości 150-180 km od zablokowanej 6 armii.
W operacji "Saturn", zakończonej druzgocącym zwycięstwem Armii Czerwonej, znaczny
udział miało lotnictwo 8 i 17 armii powietrznych. Szturmowcy nieraz otwierali drogę przez
niemieckie linie obronne własnym oddziałom i osłaniali z powietrza rajdy czołgów 24
korpusu pancernego. Myśliwcy, nie zważając na przewagę wroga, rozpędzali wyprawy
bombowe 4 Floty, a kiedy brakowało amunicji, niejednokrotnie taranowali Junkersy czy
Heinkle.
Dnia 24 grudnia nad ranem generała Fiebiga, nowo mianowanego dowódcę 8 grupy
transportowej Luftwaffe, budzi narastające gwałtownie dudnienie. Zaniepokojony, łączy się
natychmiast z Richthofenem, ale głównodowodzący 4 Luftflotte nic nie wie o jakiejś większej
akcji radzieckiego lotnictwa i zdenerwowanemu generałowi zaleca spokój. Jednakże Fiebig
decyduje się rozpoznać sytuację i wraz ze strzelcem pokładowym startuje wśród zrywającej
się zamieci śnieżnej. W powietrzu ani śladu radzieckich samolotów, za to po kilku minutach
lotu generał widzi w dole gigantyczny obłok śnieżny, wzniecony gąsienicami kilkudziesięciu
gnających całą mocą silników czołgów z czerwonymi gwiazdami na wieżach. Rosjanie
atakują Tacynską! Me-110 gwałtownie zawraca, wytraca wysokość i pędzi na południowy
zachód, prosto ku kwaterze generała von Richthofena... Radzieccy pancerniacy po
błyskawicznym 240-kilometrowym
58
skoku o wpół do szóstej rano wpadają na pasy startowe lotniska; część T-34 atakuje stację
kolejową i zgromadzone na niej wagony z zaopatrzeniem. Malowane na biało lufy plują raz
po raz ogniem i rozpraszają zaskoczonych przeciwlotników, którzy przekonani o ataku z
powietrza zupełnie stracili głowy na widok czołgów. Płoną pierwsze junkersy wyładowane
świątecznymi delicjami dla 6 armii, palą się zbiorniki paliwa, składy i warsztaty. Po
kilkunastu minutach Tacynską jest już w radzieckich rękach. Ale teraz powstaje nowy
problem - co zrobić ze zdobytymi samolotami?
O jego rozwiązaniu tak wspomina Aleksander Jakowlew w "Celu życia":
"Była chyba 10 wieczór, kiedy w gabinecie nar-koma (ludowego komisarza obrony)
zabrzęczał telefon. Dzwonił Stalin: - Nasze oddziały pancerne zdobyły stację kolejową i
lotnisko w Tacynskiej. Stoi tam około 300 samolotów. Oddziały te zatrzymać się w bazie nie
mogą długo, muszą kontynuować marsz i dlatego trzeba w jak najszybszym czasie
unieszkodliwić te samoloty. Jakim sposobem tego dokonać, i to tak skutecznie, by nie mogły
wystartować? Weźcie pod uwagę, że lotniczych specjalistów tam nie ma, sami czołgiści.
Szachurin powiedział: - Zaraz pomyślimy wspólnie z Aleksandrem Siergiejewiczem i
zameldujemy.
No i zaczęliśmy myśleć. Wybieraliśmy różne warianty - rozbicie gaźników w silnikach,
uszkodzenie instalacji paliwowej, podpalenie samolotów... Ale
59
żadna z tych koncepcji nie miała racji bytu: nie jest wcale tak łatwo podpalić w zimie samolot
człowiekowi nie obeznanemu z nim; trzeba orientować się, gdzie są krany paliwa, jak
działają, jak wypuścić benzynę... To samo z silnikami - należy zdjąć osłonę, wiedzieć gdzie
uderzyć.
Ostatecznie wpadliśmy na najprostszy i skuteczny zarazem sposób - przejechać czołgami po
usterzeniach".
Nie udało się jednakże pancerniakom z 24 korpusu unieszkodliwić wszystkich maszyn
zgromadzonych na lotnisku w Tacynskiej. Kilkadziesiąt pozbawiono stateczników,
kilkanaście spalono, a reszta cała i gotowa do lotu pozostała w bazie. Ale już po kilku dniach
na pasach Tacynskiej lądowały Ławoczkiny 133 dywizji myśliwskiej dowodzonej przez
pułkownika Aleksandra M. Riazanowa. Dowódcę natychmiast zainteresował jeden ze
zdobytych samolotów – myśliwskich Messerschmitt Bf-109G, sprawny, z podwieszonym
zapasowym zbiornikiem paliwa. Pułkownik przez cały czas zastanawiał się, jak wykorzystać
zdobycznego "messera". Niemal .wszyscy już myśliwcy wykonali po kilka parominutowych
lotów nad lotniskiem, ale nie o to szło. Dowódca zamknął się na godzinę w swoim pokoju,
wykreślał trasy lotów na mapie, obliczał prędkości i zużycie paliwa, kilkakrotnie telefonował
do generała Chriukina, dowodzącego 8 armią powietrzną, aż wreszcie uzyskał zgodę na
realizację swego planu. W parę dni później nad lotniskiem w zajętym
60
przez Niemców Ługańsku pojawił się błękitno-zielony myśliwiec z czarnymi krzyżami na
płatach i czerwoną dwójką na sterze kierunku. Z kabiny samolotu wysypał się rój ciemnych
punktów, które majestatycznie kołysząc się w powietrzu z wolna opadały na ziemię.
Papierowe ulotki pokryły drzewa, dachy budynków i pas startowy ługańskiego lotniska.
Żołnierze w kanciastych hełmach zbierali zapisane gotykiem kartki, wzywające ich do jak
najszybszej kapitulacji.
Prawie codziennie startował pułkownik Riazanow na nowego rodzaju zadania. Znajoma
sylwetka samolotu nie budziła niepokoju wśród Niemców i Aleksander Michajłowicz bez
przeszkód wykonywał swe loty "powietrznego propagandzisty", przy okazji przeprowadzając
dokładny zwiad. Raz tylko wracając z zadania nie wytrzymał i na widok sunącej szosą do
Ługańska kolumny samochodowej przejechał się "kosiakiem" po Niemcach, rozbijając
ogniem broni pokładowej zwarty szyk malowanych na biało ciężarówek i opancerzonych
Hanomagów. Wzięty w jakiś czas później do niewoli niemiecki pilot myśliwski zeznał, że
"ulotkowa akcja" wywołała sporo zamieszania wśród personelu 4 Floty. Kontrwywiad
Abwehry ani rusz nie chciał uwierzyć, że niemiecki samolot był pilotowany przez Rosjanina,
i przeprowadzono aresztowania wśród żołnierzy i mechaników lotnisk w Salsku i Ługańsku,
uparcie poszukując członków jakiejś podziemnej organizacji antyfaszystowskiej...
61
W czas jakiś potem pomalowanego już na biało, z radzieckimi znakami rozpoznawczymi,
Messerschmitta przekazano w ręce pilotów doświadczalnych Wojskowego Instytutu
Naukowo-Badawczego.
Podczas kontruderzenia na oddziały Mansteina obok lotników z jednostek myśliwskich,
szturmowych i bombowych znakomicie spisywały się załogi rozpoznawczych' "peszek",
wchodzących w skład 2 korpusu bombowców nurkujących Iwana Łukicza Turkiela. Któregoś
z ostatnich dni grudnia jedna z nich naruszyła rozkaz, by ocalić życie innych...
Od pierwszych dni wojny latali razem na "peszce" Mikołaj Michniewicz, Mikołaj Celujew i
Mikołaj Fryziuk, słowem - jak zwano ich w pułku - Mikołajki. Kiedy przyszedł rozkaz
przydzielenia ich, jako najlepszych zwiadowców pułkowych, do korpusu generała Turkiela,
dowódca pożegnał się z "Mikołajkami" serdecznie: Żal się z wami rozstawać, ale cóż zrobić,
rozkaz to rozkaz. Sami zresztą wiecie, Niemcy pod Stalingradem, a naszemu dowództwu
trzeba szczegółowych danych o ich ruchach".
Mikołajowie westchnęli żałośnie, spakowali cały swój niewielki dobytek i weszli do
transportowej "litki". Następnego dnia meldowali się już swemu nowemu dowódcy.
W czwartej eskadrze od samego początku otrzymywali najtrudniejsze zadania, zwłaszcza że
ich Pe-2R był jedną z nielicznych na południowym
62
froncie maszyn tego typu, wyposażoną w aparaturę pomiarową i fotograficzną oraz w
zwiększające zasięg dodatkowe zbiorniki paliwa. Już po pierwszych lotach zdobyli zaufanie,
szacunek i przyjaźń współtowarzyszy. To jasne: jeśli chcesz wiedzieć, co fryce jedzą dziś na
obiad, poślij "Mikołajków". Obowiązkowo sprawdzą...
Nie inaczej było w to grudniowe przedpołudnie, kiedy "peszka" z białą czwórką na
stateczniku powróciła na lotnisko. Nawigator Michniewicz, dowódca załogi, zameldował o
wykonaniu zadania i przekazał wyniki zwiadu - kierunek marszu i siły niemieckiej jednostki
zmechanizowanej wycofującej się przez Doniec pod Białą Kalitwą.
- I to już wszytko, towarzyszu dowódco - wy-skandowali Mikołaje. - Pozwolicie odejść?
- Na pewno wszystko?
...Meldunek, jaki wcześniej nadszedł do pułku z dowództwa jednostki bombowej, wzbudził
przecież niemałą sensację wśród powietrznych zwiadowców. "Mikołajki", kiedy dowódca im
go odczytał, spojrzały tylko po sobie porozumiewawczo, nic nie mówiąc. Pułkownik
popatrzył na nich spode łba:
- Więc nic nie wiecie? Na pewno? Dobra, zaraz tu będzie załoga tego SB, to posłuchacie ich
relacji - powiedział.
Trójka wysokich, przystojnych chłopców z rombikami lejtnantów na kołnierzach weszła do
pokoju, zameldowała się i usiadłszy na ławie, bez pośpiechu zaczęła opowiadać. Dziś, to
znaczy 21 grudnia, startowali
63
dwukrotnie na ten sam cel - niemiecką kolumnę pancerną sunącą na południe wzdłuż brzegów
Cymli. Pierwszy lot zakończył się normalnie, bez komplikacji. Za to drugi...
- Niemcy byli już przygotowani, spostrzegli nas wcześniej i z ziemi zaczęło do nas walić
wszystko, czym kolumna dysponowała z karabinami włącznie. Straciliśmy dowódcę klucza.
Mimo piekielnego ognia zrzuciliśmy bomby celnie i na pełnym gazie zawróciliśmy do domu.
Gdzieś nad ujściem Cymli do Donu dwie nasze maszyny zaatakowało osiem
Messerschtnittów. Faszyści byli pewni siebie - gdzież tam nasze przedwojenne graty mogły
równać się z "Gustawami" - i bardzo szybko zostaliśmy sami. Załoga Koczajewa jeszcze nie
wróciła i wątpię, czy wróci. Nie wierzyłem, że uda nam się ujść cało... I nagle zza jakiegoś
obłoczka wyskoczył dwusilnikowy Me-1W. W myślach zaczęliśmy się żegnać z życiem,
postanawiając je drogo sprzedać, a tymczasem tamten od razu, z pierwszego zajścia, zestrzelił
siedzącego nam na ogonie fryca, potem drugiego. Pozostała szóstka zaczęła kotłować się
między sobą, a myśmy to wykorzystali i zwiali do domu, ile mocy było w silnikach. To
wszystko.
- Dziękuję, wracajcie do siebie.
Pułkownik schylił się nad rozłożoną nad stołem mapą.
- A więc tak się rzecz przedstawia. Czy nadal sądzicie, że załoga SB miała wielkie od strachu
oczy?
"Mikołajki" przecząco pokręcili głowami.
64
- Towarzyszu dowódco pułku, o której godzinie to się wydarzyło? o
- Około siódmej trzydzieści.
Załoga rozpoznawczej "peszki" popatrzyła na siebie, porozumiała się oczami i nawigator po
krótkim wahaniu zaczął relacjonować:
- Zadanie bojowe wykonaliśmy i zawróciliśmy do domu. Ale nad widłami Cymli i Donu
spostrzegliśmy, jak "messery" atakują nasze "szerokoskrzydłe" Niemców najpierw było
czterech, potem pojawiła się jeszcze jakaś para, a zanim dolecieliśmy, na samotnego
"szybkiego" pruło już z dziesięć "Gustawów". Bombowiec nie miał żadnych szans, a myśmy
doskonale wiedzieli, że nie wolno angażować nam się w walkę, skoro na filmie mieliśmy cały
rozpoznawczy materiał. Jeden SB już się palił, a "messery" przymierzały się do tego
samotnego. Powtarzam raz jeszcze, wiedzieliśmy dobrze, że po locie zwiadowczym nie
wolno nam angażować się w walkę, ale, towarzyszu pułkowniku, nie mogliśmy inaczej!
Strasznie się fryce zdziwili, kiedy zjechaliśmy im na karki. Jeden zapalił się po mojej serii,
drugiego zwalił Fryziuk. Nasza maszyna wykorzystała cały ten bałagan, natychmiast poszła w
dół i umknęła. Teraz widzę, że szczęście im dopisało. Niemcy też pogonili do siebie, a my
natychmiast zawróciliśmy na lotnisko. To już naprawdę wszystko!
Pułkownik i towarzyszący mu oficerowie sztabowi przeciągle popatrzyli na siebie. Wszystko
było jasne. Załoga SB-2 przez pomyłkę wzięła atakującego Niemców
65
Pietlakowa za Me-110, czemu się i dziwić nie należy z racji podobnej sylwetki.
Surowy rozkaz zabraniający powietrznym zwiadowcom wdawania się w jakiekolwiek walki
powietrzne został jednak naruszony...
Wspólnie, wraz z dowódcami "szybkich", ustalono, że nie zostaną tym razem wyciągnięte
konsekwencje-Z powodu naruszenia rozkazu.
I tak trzech Mikołajów latało nadal razem aż do pewnego lipcowego dnia, kiedy to podczas
walk nad "błękitną linią" cztery Focke-Wulfy zestrzeliły rozpoznawczą "peszkę". Z całej
załogi ocalał tylko jeden Mikołaj - Michniewicz.
ZAGŁADA CZWARTEJ FLOTY
Ostatnim akordem grudniowej ofensywy było rozgromienie włoskiej 8 armii. Radzieckie
jednostki wchodzące w skład Frontu Południowo-Zachodniego wyszły na rubież Nowa
WIESŁAW FUGLEWICZ ZAGŁADA CZWARTEJ FLOTY Okładkę projektował GRZEGORZ NIEWCZAS Redaktor WANDA WŁOSZCZAK Redaktor techniczny GRAŻYNA WOŹNIAK © Copyright by Wydawnictwo Ministerstwa Obrony Narodowej, Warszawa 1981 ISBN 8'3-11-06685-x WMON 1989
CZARNE KRZYŻE NAD WOŁGĄ Generał pułkownik Wolfram Freiherr von Richthofen, dowódca 4 Floty Powietrznej, jak zwykle lakonicznie rozpoczął naradę swego sztabu. - Panowie! - powiedział. - Sytuacja zaczyna być krytyczna. Tylko przedsięwzięcie nadzwyczajnych środków może jej zapobiec. Doszliśmy już do Tereku, walczymy o Kotielnikowo i Kałacz, ale nieprzyjaciel wszędzie stawia zaciekły opór, pozostawiając zniszczone szlaki komunikacyjne. Zaczyna brakować materiałów pędnych i bomb, wojska naziemne skarżą się na niedostatek broni przeciwpancernej.. Odległość od baz zaopatrzenia zwiększa się nieustannie, a co za tym idzie, Rosjanie pod Stalingradem systematycznie zyskują na czasie. Słucham waszych propozycji. Niektórzy z wyższych oficerów Luftwaffe, siedzący w sali konferencyjnej Mariom polskiego domu kultury, spojrzeli po sobie z niedowierzaniem. Jak to? Przecież teraz, w pierwszych dniach sierpnia 1942 roku, sytuacja na tym odcinku frontu układa się zdecydowanie na niekorzyść Rosjan.Ich armie dowodzone przez marszałka Timoszenkę cofają się na wschód. To prawda, że stawiają zażarty opór zarówno tutaj, nad Wołgą, jak i na Kaukazie już od pierwszych dni letniej ofensywy, t.j od 28 czerwca, ale rosyjskie lotnictwo dysponuje tylko nieznaczną liczbą nowoczesnych samolotów myśliwskich i szturmowych. Ale wysoki, z lekka siwiejący mężczyzna w mundurze lotniczym potrafi wyciągnąć strategiczne wnioski z dotychczasowych walk nad rosyjską ziemią. Richthofen ma za sobą krótką służbę w kawalerii i siłach powietrznych kajzerowskich Niemiec, sztabową pracę w odradzającej się już w parę lat po traktacie wersalskim Luftwaffe, szefostwo, a potem dowództwo w niesławnej pamięci legionie "Condor". Po Hiszpanii major Richthofen obejmuje dowództwo VIII korpusu lotniczego", wchodzącego w skład 2 Luftflotte Kesselringa, a doświadczenia wyniesione z walk nad Półwyspem Pirenejskim dyskontuje wysyłając swe Stukasy nad Warszawę i zatłoczone tłumami uciekinierów polskie szosy. Potem kampania we Francji, niezbyt udane ataki Junkersów na stacje radarowe południowych wybrzeży Anglii, śmiercionośne wyprawy bombowców nurkujących pod jego dowództwem na pszeniczne pola Ukrainy. Teraz Ju-87 o charakterystycznym załamaniu płatów coraz częściej pojawiają się nad rozciągniętym wzdłuż prawego brzegu Wołgi niegdysiejszym Carycynem. Za nimi suną nad Stalingrad objuczone 4 bombami ju-88 i Heinkle z pułków "Adler", "Totenkopf", "Blitz" i "Edelweiss"... Ale jednocześnie generał Richthofen zdaje sobie sprawę, że początkowe sukcesy - w ciągu niespełna miesiąca Rosjanie musieli cofnąć się o blisko 400 kilometrów na wschód - zaczynają być z wolna wyhamowywane, a pierwotny plan okrążenia wojsk Frontu Stalingradzkiego w 'łuku Donu i zdobycia z marszu Stalingradu staje się coraz odleglejszą wizją. Radzieckie wojska naziemne i lotnictwo od 17 lipca, od momentu kiedy rozpoczyna się natarcie na Stalingrad, cofają się rzeczywiście. Ale nie jest to już chaotyczny i bezładny odwrót lata 1941 roku. Teraz samoloty przelatują na lotniska wcześniej już przygotowane i zaopatrzone, piechota i broń pancerna ewakuują się, zabierając ze sobą cały sprzęt. I choć 6 armia dowodzona przez generała von Paulusa zostaje wzmocniona ściągniętymi z Grupy Armii "A" pięcioma dywizjami piechoty, trzema pancernymi i dwoma dywizjami zmotoryzowanymi, osiągając w drugiej połowie lipca 1942 roku stan 270 tysięcy ludzi, ponad 3000 dział i 500 czołgów, choć w sukurs 4 Luftflotte przybywają Macci i Fiaty Regia
Aeronautica oraz węgierskie i rumuńskie Stukasy i Messerschmitty, coś w hitlerowskiej machinie wojennej zaczyna skrzypieć. Richthofen na razie rzeczywiście nie musi martwić 5 się radzieckim lotnictwem. Przeciwko jego 1200 samolotom Rosjanie mogą przeciwstawić 454 maszyny bombowe, szturmowe i myśliwskie, z których niewiele ponad trzysta jest zdolnych do działań operacyjnych! Radziecki piechur, artylerzysta czy pancerniak daje sobie radę w walkach z żołnierzami Paulusa i czołgami Hotha, lecz jest praktycznie bezbronny wobec Stukasów i Heinkli z czarnymi krzyżami. 26 lipca, po zażartych walkach, hitlerowcy wdzierają się na tyły 62 armii i zagrażają jej okrążeniem. W sukurs piechocie natychmiast rzucone zostaje lotnictwo 8 armii powietrznej generała T. Chriukina, szturmowe i bombowe Iljuszyny, nurkujące "peszki". Te ostatnie zwłaszcza, prowadzone przez dowódcę 150 pułku podpułkownika Iwana Połbina, zadają nacierającemu nieprzyjacielowi najcięższe straty, niszcząc w ciągu czterodniowych walk około 90 czołgów i transporterów. W dniu 28 lipca Kwatera Główna Naczelnego Dowództwa ogłasza podpisany przez Stalina słynny rozkaz nr 227 jest już czas najwyższy, by skończyć z odwrotem. Ani kroku wstecz! Musi to być teraz naszym naczelnym hasłem. Musimy za każdą cenę, do ostatniej kropli krwi, bronić każdego domu, każdego metra radzieckiej ziemi, do ostatniego tchu! W sytuacji kiedy obrońcy nad Donem i Wołgą mogą przeciwstawić liczebnej i jakościowej przewadze napastnika w większości przestarzałe typy myśliwskich czy bombowych maszyn (na wyprawy na tyłowe 6 pozycje hitlerowców nieraz kierowane są czterosilnikowe TB-3 pochodzące jeszcze z 1931 roku!), Stalin zwraca się do Churchilla i Roosevelta: ...jesteśmy w stanie zrezygnować z naszych zamówień na czołgi i broń artyleryjską, gdyby Wielka Brytania i USA podjęły się dostarczania nam 800 myśliwskich samolotów miesięcznie... Tego rodzaju pomoc zdecydowanie polepszyłaby naszą sytuację na froncie. Obaj szefowie walczących mocarstw odpowiadają w przeciągu kilku dni. Nie wykazują chęci powiększenia dostaw myśliwców, natomiast deklarują gotowość wysłania na południowy odcinek wschodniego frontu dwudziestu eskadr lotnictwa myśliwskiego, bombowego i transportowego z brytyjsko--amerykańskimi załogami i pod własnym dowództwem. Stalin odmawia. Korespondencja przeciąga się do pierwszych dni grudnia 1942 roku, a kończy ją list generalissimusa do prezydenta Roosevelta: Będę niezmiennie wdzięczny, jeśli przyśpieszy Pan dostawę samolotów, przede wszystkim myśliwskich, lecz bez załóg. Sytuacja radzieckiego lotnictwa odznacza się tym, że ma więcej niż dostateczną liczbę wyszkolonych pilotów, natomiast brakuje nam samolotów. Tymczasem w głębi kraju, w Tbilisi, Kamieńsku, Nowosybirsku, ruszają już pierwsze ewakuowane z europejskiej części Związku Radzieckiego fabryki. Już niedługo zaczną siadać na lotniskach trzech radzieckich armii lotniczych, broniących Stalingradu, 7 najnowsze typy myśliwskich Ławoczkinów i Jakowewów, zmodernizowane szturmowce Iljuszyna. W sierpniu stoją już na Donie mosty pontonowe zmontowane przez saperów 6 armii von Paulusa, a jednocześnie, aby poprawić sytuację zaopatrzeniową 4 Luftflotte, na osobisty rozkaz Goeringa zostaje przydzielona jej dowódcy 8 grupa transportowa - 200 ju-52 i setka He-111, przystosowana do przewozu ładunków. Zaczyna działać pierwszy w bitwie stalingradzkiej most powietrzny. Piechota, grenadierzy pancerni i czołgi Hotha otrzymują amunicję, paliwo i medykamenty. Zwłaszcza na te ostatnie już wkrótce będzie istniało ogromne zapotrzebowanie... Generał Rohden w swej książce "Die Luftwaffe ringt urn Stalingrad", wydanej po wojnie w Stuttgarcie, pisze: Bez tego mostu lotniczego nie mielibyśmy żadnych szans przekroczenia
Donu w dniu 21 sierpnia 1942 roku i podjęcia natarcia na Stalingrad, najważniejszy punkt oporu w kolanie Wołgi, zagradzający nam drogę do bakińskiej nafty. W trzeciej dekadzie sierpnia 6 armia i czołgi Hotha forsują Don i wychodząc nad Wołgę na północ od Stalingradu rozcinają front radzieckiej obrony. Nacierających wspierają z powietrza bombowce 4 Floty, osłaniane przez Messerschmitty BF-109F i włoskie Macchi. Niebo nad, rzeką staje się areną walk powietrznych o nie. widzianym dotychczas natężeniu: szturmowcy Srywkina i Gorłaczenki startują po 4-5 razy dziennie do ataków na przeprawy i kolumny pancerne, Pietlakowy z 270 dywizji powstrzymują 8 nacierających na pierwsze linie radzieckiej obrony pancernych grenadierów Hotha, na dużych wysokościach walczą z przeważającymi siłami nieprzyjaciela Migi i jaki. Kapitan Martynow na czele piątki Migów atakuje i rozbija niemiecką wyprawę bombową i bez strat powraca na własne lotnisko, Ławrinienkow, Aleluchin i Achmet-Chan Sułtan wpisują na swe bojowe konta po kilka zestrzelonych w jednym starciu maszyn wroga, śliczna blondynka 21-letnia Lidia Litwak, nieoficjalna "miss" 586 pułku myśliwskiego, już w pierwszym locie bojowym zestrzeliwuje dwa Messerschmitty, o dwa następne uszczuplają 4 Flotę Katarzyna Budanowa i Walerina Chomiakowa. Tymczasem na niemieckie bazy zaopatrzeniowe i lotniska w Taganrogu, Doniecku i Rostowie dowódca 8 armii powietrznej generał o Chriukin wysyła samoloty z wydzielonej grupy dalekiego zasięgu - bombowce lł-4 i mocno już zużyte fer-2, kilka czterosilnikowych gigantów Pe-8 oraz przystosowane do zabierania bomb transportowe PS-84, które były improwizowaną dla frontowych potrzeb adaptacją budowanych na licencji samolotów pasażerskich Douglas DC-3. Wchodzący w skład rezerwy Naczelnego Dowództwa 103 pułk tych maszyn bazuje na stepowym lotnisku obok jeziora El-ton. Ściągnięte ż linii lotniczych samoloty, tutaj, w polowej bazie, w błyskawicznym tempie zostały przebudowane na bombowce - wyposażono je w podskrzydłowe zaczepy i wieżyczki strzelców pokładowych. W szczytowym okresie walk o Don, wobec 9 zagrożenia ze strony bombowców Luftwaffe, samoloty i personel 103 pułku zostają przebazowane na polowe lądowisko o kilkanaście kilometrów dalej w głąb stepu, a na dawnym aerodromie powstaje "zwariowane lotnisko" - fałszywa baza ze światłami lądowania i reflektorami, makietami bombowych Iłów z często gęsto jeżdżącym ciężarowym Zisem, na burtach którego błyszczą samolotowe światła pozycyjne. Z powietrza fałszywe lotnisko wygląda na tyle wiarygodnie, że nie tylko sypią się na nie niemieckie bomby, ale kilkakrotnie lądują tu radzieckie samoloty... Intensywność nocnych lotów bojowych stale wzrasta. Nic więc dziwnego, że załogi patrolujących Junkersów wkrótce wykrywają nowe lotnisko 103 pułku. Pod koniec miesiąca następuje pierwszy nocny nalot, który nie powoduje większych szkód - wszystkie bombowce są w akcji nad lotniskiem w Doniecku i węzłami kolejowymi Surowikino i Kotielnikowski. W powietrzu zaczyna robić się coraz ciaśniej. Najlepiej świadczy o tym historia, która przydarzyła się jednej z załóg 103 pułku. Pewnego sierpniowego ranka mechanicy jak zwykle rozeszli się na stoiska, gdzie czekały powierzone ich pieczy samoloty. Zacharów i Kurocznik, którzy mieli przygotować do lotów PS-84 lejtnanta Burina, podeszli do dwusilnikowej maszyny schowanej pomiędzy piaszczystymi, przeciwodłamkowymi wałami i ze zdumieniem stwierdzili, że znajduje się tam obcy bombowiec. 10 Szczerze mówiąc, nie byli pewni, czy swój, czy obcy, bowiem numeru "17" wymalowanego na stateczniku pionowym nie mogli odnaleźć z tej prostej przyczyny, że stojący tu samolot... nie miał statecznika kierunku. W pierwszym momencie sądzili, że przez omyłkę weszli na inne stoisko, ale nie, porozrzucane wokół oprzyrządowanie i podstawki kół z wymalowaną
"siedemnastką" świadczyły, że są u, siebie. Ponieważ swojej maszyny nigdzie nie znaleźli, postanowili sprawdzić rzecz całą u źródła. Pomaszerowali do namiotu, gdzie jeszcze spała załoga bombowca nr 17, Zacharów pochylił się nad Burinem i lekko potrząsnął go za ramię. - Co jest? Startujemy? - Nie, towarzyszu lejtnancie, tylko nie możemy znaleźć naszego samolotu. Gdzieście postawili "siedemnastkę?" - Jak to gdzie ? Na zwykłe miejsce! - Kiedy jej tam nie ma! Stoi tam jakaś maszyna bez ogona. - No i co z tego, że bez ogona. To nasza. Urżnął nam ktoś przy lądowaniu statecznik pionowy, a ty zaraz wydziwiasz! - To jak wylądowaliście? - Normalnie, na słowo honoru... A teraz idźcie do maszyny. Z tyłu, za wałem ochronnym, leży ogon z samolotu lejtnanta Dakiniewicza. Zdemontujcie, co trzeba, a ja zaraz po śniadaniu przyjdę do was. Teraz dajcie jeszcze krzynkę pospać... Dowództwo 103 pułku wiedziało już o historii, jaka 11 przydarzyła się załodze lejtnanta Burina. Oczekiwano, jak zazwyczaj, na powracające z nocnego zadania samoloty, po kolei odnotowując doskonale widoczne w świetle lotniskowego reflektora numery. W pewnym momencie w jaskrawej strudze światła pojawiła się kolejna maszyna i wówczas wszystkich zgromadzonych przy środku pasa ogarnęło przerażenie - lądujący samolot nie tylko nie miał numeru, ale zamiast statecznika kierunku powiewały jakieś strzępy... Mimo to siadł jak na pokazie, wytracił prędkość i pokołował na stoisko 2 eskadry. Po pierwszych wyjaśnieniach okazało się, że zadanie załoga wykonała bez przeszkód. Burin doprowadził samolot do bazy i dopiero przy podejściu do lądowania poczuli wszyscy silne uderzenie, a w chwilę potem strzelec zameldował, że z "tyłu, po prawej, widzi eksplozję i pożar. Natychmiast poszły pytania do dowództwa armii, do wszystkich jednostek lotniczych biorących tej nocy udział w walkach... Okazało się, że oprócz 103 pułku nikt tej nocy nie startował! Sprawa była jasna: lejtnant Michał Burin przypadkowo zderzył się z nieprzyjacielskim samolotem, prawdopodobnie "przymierzającym" się do lotniska, i zupełnie niechcący go staranował. Znaleziono zresztą tę maszynę już po stalingradzkim zwycięstwie. Był to dwusilnikowy rozpoznawczy ]u-88 z pułku "Blitz"... 12 Nadszedł 23 sierpnia 1942 roku - krytyczny dzień dla walczących w wołżańskim zakolu obrońców. Niemiecki 14 KPanc przedarł się do rzeki i na przedmieściach Stalingradu zaczęły się pierwsze walki uliczne. A jednocześnie już od samego rana fala za falą szły nad miasto bombowce Richthofena, w sumie ponad sześćset samolotów. Przetykane płomieniami dymy zaczęły wznosić się nad miastem. Płonęły drewniane domki na przedmieściach, zbiorniki paliwa, fabryki i domy mieszkalne. Gruz z rozwalonych budynków tarasował ulice, utrudniając dojazd ekipom ratowniczym. Pod wieczór było wiadomo, że życie straciło ponad tysiąc mieszkańców miasta. W zamierzeniach sztabowców 4 Floty ten drugi zmasowany nalot (pierwszego dokonano nocą w połowie lipca) miał na celu wzniecenie paniki wśród stalingradczyków, rozbicie obrony i "wzięcie miasta z marszu". Niemcy wiedzieli, że w tych dniach główne siły Armii Czerwonej zmagały się jeszcze nad Donem z przewalającymi siłami nieprzyjaciela, a Stalingradu praktycznie broniły jedna dywizja strzelecka i brygada czołgów. W mieście samorzutnie tworzą się oddziały robotniczej milicji, którą wkrótce zasilą odwody regularnych wojsk. Ewakuują się na wschodni brzeg Wołgi starcy, kobiety i dzieci, natomiast
załogi fabryk pozostają przy swych warsztatach. Rozkaz Stalina skierowany w początkach sierpnia do dowódcy Frontu Stalingradzkiego generała Jeremienki brzmi kategorycznie: 13 Naczelne Dowództwo zobowiązuje was do nie oszczędzania sił i nie wahania przed poniesieniem ofiar. Stalingrad musi być utrzymany, a nieprzyjaciel zniszczony. Jeremienko ściąga swe wojska do miasta i teraz Paulus musi walczyć o każdy dom, o każdy metr kwadratowy każdej stalingradzkiej ulicy. 13 września Niemcom udaje się przeniknąć ku południowym częściom miasta i z trzech stron okrążyć dywizje 62 armii generała Czujkowa. Za plecami radzieckich żołnierzy jest już tylko Wołga. Żadne miasto w historii ostatniej wojny nie było tak okrutnie bombardowane jak Stalingrad. Od dnia pierwszego zmasowanego nalotu piraci Richthofena codziennie są nad miastem. Od sierpnia do października spada na każdy kilometr kwadratowy miasta ponad 2000 bomb zapalających. Każdy nalot Luftwaffe wspierany jest jednocześnie ogniem dział i moździerzy 6 armii. Na wołżańskie przeprawy sypie się również grad bomb i pocisków, tak że w rezultacie komunikacja między brzegami jest możliwa tylko w nocy. Krok za krokiem, metr za metrem, prą hitlerowcy ku rzece, zbliżając się w niektórych miejscach na odległość trzech kilometrów od brzegu. Na dwóch odcinkach bronionych przez oddziały Czujkowa grenadierzy pancerni dochodzą do Wołgi! Sytuacja staje się z każdym dniem coraz bardziej dramatyczna. Broniących miasta czerwonoarmistów i robotników wspierają z powietrza szturmowce i bombowce 14 Szewczenki, Aładyńskiego i Turkiela; ku sunącym nad ruiny wyprawom bombowym pną się w niebo myśliwcy Pogornego i Utina. Bohaterem walk tego okresu jest starszy lejtnant Michał Baranów, dowódca 183 pułku myśliwskiego. Czwórka maszyn Jak-1 startuje natychmiast po sygnale zielonej rakiety. Zadanie - przepędzenie niemieckiej wyprawy bombowej sunącej ku przeprawie na Donie. Rosjanie już po kilku minutach lotu dostrzegli zespół "łapciarzy" - nurkujących ju-87. Zbliżają się one do mostu pontonowego, przez który na lewy brzeg Donu suną radzieckie ciężarówki z żołnierzami i czołgi. Klucz Baranowa ruszył w ich stronę i wówczas niespodziewanie na czwórkę radzieckich myśliwców spadło zza chmur 25 Messerschmittów. Rozpoczęła się walka. W prostokącie celownika Baranów dostrzegł ogromniejącą sylwetkę niemieckiego myśliwca. Nieprzyjaciel zwrócił uwagę na atakującego go lejtnanta dopiero wówczas, kiedy pierwsze serie Szwaka rozpruły mu kadłub i potrzaskały osłonę kabiny. Starał się jeszcze wymknąć z zasięgu smugowych pocisków, ale zrobił to o ułamek sekundy za późno... W chwilę potem był już tylko dymiącym wrakiem. Następnym łupem Baranowa stał się nurkujący Stukas. Jego załoga za wszelką cenę chciała dotrzeć do przeprawy, nie zważała więc na ogień baterii przeciwlotniczych. Kiedy pierwsza seria radzieckiego myśliwca werżnę- ła się w płaty ju-87, jego załoga natychmiast pozbyła się bomb i co sił w silniku zaczęła zmykać na zachód, 15 ciągnąc za sobą gęstniejącą z każdą chwilą smugę dymu. Po chwili maszyna załamała lot i niemal pionowo pognała ku ziemi. Czwórka Jaków, rozgoniwszy bombowce, znowu związała się w walce z Messerschmittami i wtedy Baranów strącił jeden niemiecki myśliwiec. Swą czwartą zdobycz starszy lejtnant dopadł nad stepem. Niemiec rozpaczliwie wymykał się seriom czerwono-gwiezdnej maszyny, ale radziecki pilot nie zrezygnował z walki nawet wtedy, kiedy zamilkły jego działka i kaemy. Gwałtownie kopnął orczyk, oddał w prawo drążek sterowy i ześliznął się w dół, wprost na usterzenie Messerschmitta. Końcówka płata wbija się w stery Me, sypią się strzępy płótna i
sklejki. Obie maszyny lecą przez chwilę razem, potem rozczepiają się i oddzielnie wirują w korkociągach... Starszy lejtnant błyskawicznie odrzuca owiewkę, mocno odpycha się stopami od podłogi kabiny i w chwilę potem szarpie za uchwyt spadochronu. Kiedy już bezpieczny wisi pod jedwabną kopułą, spostrzega krążącego wokół Jaka z białą "siódemką" na kadłubie. "Naparnik" Baranowa, młodszy lejtnant Jasza Sakuszew, kręci się w szerokiej spirali, do końca osłaniając swego dowódcę. Jeszcze tego samego popołudnia Michał Baranów jest w swoim pułku i cieszy się w pełni zasłużoną sławą czterokrotnego zwycięzcy w jednej walce powietrznej. Poczynając od 24 sierpnia wzrasta aktywność radzieckich bombowców nurkujących i jednomiejscowych 16 "szturmowików", których załogi, startując po kilka razy dziennie, zadają Niemcom niemałe straty. Nocami na hitlerowskie pozycje na przedmieściach sypią się bomby z ostronosych maszyn Ił-4 i smukłych "jerów" 272 dywizji lotnictwa bombowego pułkownika P. Kuzniecowa. Działalność radzieckich wojsk naziemnych i lotnictwa zmusza Niemców w pierwszych dniach września do przerwania zwycięskiego dotychczas natarcia i przejścia do obrony. Spokój nie trwa długo - 12 września, kiedy obronę Stalingradu przejmuje 62 armia generała W. Czujkowa i część sił 64 armii generała M. Szumiłowa, z okolic Abganierowa ruszają da szturmu na miasto czołgi i działa samobieżne generała Hermanna Hot-ha. Krwawe walki o miasto będą trwały teraz nieprzerwanie jeszcze ponad miesiąc... Walka z przeciwnikiem kryjącym-się w gęsto zabudowanym mieście wymaga od radzieckich lotników, przede wszystkim szturmowych, opracowania nowej taktyki zwalczania nieprzyjaciela. W sytuacjach, kiedy ruiny budynków przechodziły z rąk do rąk, kiedy gęste dymy pożarów przesłaniały labirynt ulic, tylko sprawna łączność i spostrzegawczość pilotów pozwalała uniknąć tragedii. Załogi "czarnych śmierci", nieomal muskając kadłubami dachy domów, zrzucały bomby zapalające i burzące na hitlerowskie punkty oporu ze snajperską dokładnością, pociskami rakietowymi wspomagały nacierających piechurów i czołgistów. Stale udoskonala się organizację współdziałania 17 lotnictwa z wojskami naziemnymi. Na punkty dowodzenia kilkunastu armii wchodzących w skład walczących o Stalingrad Frontów kolejno kierowani są oficerowie z pułków lotniczych wyposażeni w środki łączności, co znacznie poprawia współpracę obu rodzajów sił zbrojnych. Jednocześnie stanowiska dowodzenia radzieckich armii powietrznych przeniesione zostają bliżej rejonów działań bojowych. Powstają liczne WPU (pomocnicze punkty kierowania), z których zastępcy Rudenki czy Chriukina - dowódców 8 i 17 armii powietrznych - wspólnie z lądowymi kolegami wydają rozkazy swym podwładnym. Oprócz załóg "garbatych" i "peszek" aktywizują się też pułki wyposażone w "cichochody" - dwupłatowe Po-2, popularnie zwane "kukuruźnikami". Mało kto z lotniczych specjalistów przed wybuchem wojny przypuszczał, że ten doskonały samolot szkolny, "kołchozowy wszędołaz", odegra tak wybitną rolę w bojach o Stalingrad. Niemcy z początku nazywali tę powolną maszynę pogardliwie: "Russ-Faner" ("Rusek- dykta"), ale już wkrótce, kiedy spod dolnych płatów "pociaków" zaczęły sypać się na ich głowy małe bomby, kiedy pojawiające się nocą z wyłączonymi silnikami "kukuruźniki" nie dawały im zmrużyć oka, pogarda dla powolnego samolotu przemieniła się w szacunek zmieszany z nienawiścią. Po-2 nie wymagały lotnisk; startowały z małych placyków między ruinami, z kołchozowych poletek, i mając po kilka wiader benzyny w zbiornikach tuż po 18
zachodzie słońca wznosiły się w powietrze. Niejednokrotnie ich załogi, podkradłszy się bezgłośnie ku niemieckim pozycjom, zmuszały wroga do zmiany opracowanych na następny dzień planów. Tak było między innymi nocą 27 września, kiedy to lotnicy 272 dywizji nocnych bombowców zmusili żołnierzy oddziałów grupy operacyjnej "Hollidt" do opuszczenia doliny Caricy i zrezygnowania z natarcia na Kurhan Mamaja. Wśród nocnych bombowców wyróżnia się pułk 588. Jego personel złożony jest wyłącznie z dziewcząt, jeszcze niedawno pilotek aeroklubowych, które po przeszkoleniu w Engelsie tutaj, nad Wołgą, rozpoczynają swój szlak bojowy, wiodący później nad Morzem Czarnym, Mińskiem, Białymstokiem i, Szczecinem. Pułkiem dowodzi Eugenia Bierszanska, a o skuteczności działań jej podwładnych dowodzi nie tylko fakt, że już po miesiącu walk szeroko piszą o tej jednostce we frontowych gazetach, że ciepło dziękuje dziewczętom piechota, nieraz przez nie wydobyta z opałów ale także zeznania niemieckich jeńców, którym "nocne wiedźmy" nie dają chwili spokoju, nie pozwalają na sen czy przygotowanie posiłków, nie mówiąc o kąpieli. Napalili w łaźni wiejskiej, żeby się wykąpać przed snem, przyleciał "Russdykta", zrzucił bomby i po łaźni pozostała tylko mokra plama - tak wspomina później w swej książce "Nocne wiedźmy" Raisa Aronowa, jedna z lotniczek 588 pułku bombowców nocnych. Pod koniec października wydzielone eskadry samolotów 19 bombowych 8 armii powietrznej i lotnictwa dalekiego zasięgu przeprowadziły specjalną operację, której celem było zniszczenie samolotów 4 Luftflotte w jej bazach. Na tę dokładnie przygotowaną i zaplanowaną operację o zmierzchu 28 października z kilkunastu lotnisk leżących na wschód od Wołgi wystartowało około 100 samolotów - dwusilnikowych Jer-2 i lł-4 z 270 dywizji i potężnych Pe-8, należących do lotnictwa bombowego dalekiego zasięgu. Na bazy Luftwaffe w Tuzowie, Karpowce, Prudboju, Niżnie-Kumsku i Askaju posypał się grad burzących i zapalających bomb. Spłonęło 11 bombowych Heinkli, zestrzelono 12 Stukasów i Messerschmittów usiłujących salwować się ucieczką z ogarniętych pożarami lotnisk. Następnej nocy powtórzyły atak Iljuszyny i Pe-8 z 24 dywizji bombowej dalekiego zasięgu, dowodzonej przez pułkownika Borysa Bickiego. W sumie zniszczono ponad 40 maszyn z czarnymi krzyżami, kilka składów paliwa i amunicji. Podczas powrotu z tej właśnie akcji wydarzyła się historia, której bohaterem był mechanik pokładowy samolotu bombowo- transportowego Li-2 sierżant Sergiusz Uchariew. Samoloty podchodziły kolejno do lądowania. Kiedy na znak dowódcy Uchariew przesunął dźwignie wypuszczania podwozia i spojrzał na tablicę przyrządów, dostrzegł, że paliła się tylko jedna, lewa zielona lampa. Kapitan Guszczyn postukał w szkiełko - zamrugało na czerwono i zaraz zgasło... 20 - Uchariew, zobaczcie, sygnalizacja nam nawala... - To nie sygnalizacja, towarzyszu dowódco. - Mechanik już zdążył zorientować się, w czym rzecz. - To prawa goleń nie zaskoczyła na zamkach, chociaż ciśnienie jest w porządku. Kilkakrotne próby awaryjnego wypuszczenia podwozia nie dawały rezultatu. "Litka" wchodziła już w czwarty krąg i za każdym razem, kiedy przelatywała nad pasem, z ziemi strzelały czerwone rakiety - zakaz lądowania! Guszczyn robił co mógł. Wprowadziwszy samolot w lot nurkowy, gwałtownie wyrywał go w górę, aż jęczały dźwigary płatów, przerzucał maszynę ostro ze skrzydła na skrzydło... Bez skutku. I kiedy kapitan miał już wydać rozkaz opuszczenia bombowca, odezwał się Sergiusz Uchariew: - Towarzyszu dowódco, a gdyby tak zaczepić o goleń linkę i wybrać ją potem na żurawiku? Na pewno wskoczy w zamek! - - Niegłupio. Tylko jak dostaniesz się do podwozia? - , - Wybijemy dziurę w podłodze, koledzy przytrzymają, a potem się zobaczy.
- Działajcie! Wspólnie ze strzelcem i nawigatorem wybił Uchariew dziurę o ostrych, poszarpanych krawędziach. Zimny, jesienny wiatr wdzierał się do kabiny, przenikał przez kombinezony. Nim Siergiej z zapiętym na szelkach spadochronem i przewiązany liną pod-czołgał się do otworu, przemarzł porządnie. Z trudem 21 trzymał w ręce stalową, zakończoną pętlą linę, którą usiłował zarzucić na Rneumatyk, a którą za każdym razem porywy wiatru zrzucały z koła. Jeszcze jedna, próba, znowu nieudana, i kapitan Guszczyn decyduje: "Wszyscy założyć spadochrony. Pójdziemy na minimalnej!" Załoga doskonale wie, co to oznacza. W każdej chwili sunący wolno samolot może zwalić się w korkociąg i wtedy mechanik ma nikłe szanse ratunku. Zmienił się/rytm pracy silników, "litką" zakołysało na wysuniętych klapach, samolot wyraźnie zwolnił... Teraz Guszczyn całe swe wieloletnie doświadczenie wkłada w utrzymanie wielotonowego samolotu na granicy utraty prędkości. Uchariew natychmiast poczuł zmianę. Odpocząwszy chwilę zaczerpnął głęboki haust powietrza i szarpnął się do przodu. Czarne koło podwozia zbliżyło się wyraźnie, jakby sunęło na mechanika, a stalowa pętla powolutku objęła pneumatyk, ześliznęła się po nim i zatrzepotała na goleni... Członkowie załogi błyskawicznie wciągnęli półprzytomnego sierżanta do kabiny i natychmiast podłączyli linę do żurawika. Nawigator kilkunastoma ruchami korby ściągnął goleń w dół. Na tablicy przyrządów wesoło zamrugały zielonym blaskiem obie lampki... W ostatnim okresie walk obronnych aktywność radzieckiego lotnictwa wzrasta. Na przełomie października 22 i listopada dowództwo 16 armii powietrznej formuje kilka specjalnych pułków myśliwskich złożonych z najlepszych pilotów, którzy swe doświadczenie bojowe zdobyli m.in. podczas walk nad Moskwą. Jednym z nich jest Bohater Związku Radzieckiego, major I. Kleszczew, dowódca 434 pułku, mający już na swym koncie 22 zestrzelone niemieckie i rumuńskie samoloty. Pułk lata na najnowszych, nielicznych jeszcze w tym czasie, myśliwcach ]ak-9. Już pierwszego dnia "kleszczewcy" rozbijają wyprawę nurkujących Stukasów, zestrzeliwując 34 maszyny. Nic zresztą dziwnego - w 434 pułku każdy z pilotów ma na swoim koncie kilkanaście zwycięstw. Ósmego października do swego pierwszego lotu bojowego wystartował 21-letni pilot 520 pułku myśliwskiego, starszy sierżant Borys Gomółko. Tuż po starcie z powodu defektu silnika musiał zawrócić jego prowadzony i Gomółko poleciał na zadanie sam. W wyznaczonym rejonie rozpoznał zgrupowanie niemieckiej piechoty, wyniki obserwacji przekazał drogą radiową i zawrócił do domu - po drodze minął się z eskadrą "garbatych", które leciały ciężkie od bomb i rakiet na wykryty przez sierżanta cel. Tuż przed przekroczeniem linii frontu Borys zauważył sunącą niżej grupę złożoną z 9 Stukasów i wykorzystując swoją sytuację znienacka je zaatakował. Po pierwszej serii jeden Junkers zadymił i wypadł z szyku. Niemcy rozpierzchli się na wszystkie strony, a Gomółko, uczepiwszy się ogona jednego z nich, walił weń krótkimi, oszczędnymi seriami. 23 Nieprzyjacielski samolot wymykał się spod ognia gwałtownymi manewrami. Kiedy działka Miga po kolejnej -serii nagle zamilkły, starszy sierżant, niewiele się namyślając, skierował swą długonosą maszynę w usterzeni Stukasa. Ju-87 natychmiast stracił sterowność i zwalił się w dół. Wyrównał jednak nad samą ziemią i urywając przy lądowaniu podwozie przewalił na grzbiet. Gomółko, opadając ze spadochronem ku, ziemi, widział, jak Niemcy usiłują wydostać się 2 kabiny... Wylądowawszy natychmiast pozbył się spadochronowej uprzęży i pognał ku zestrzelonym. Kiedy tamci dwaj uwolniwszy się wreszcie z pasów wypełzli z
przewróconego samolotu, zobaczyli czarny krążek wylotu lufy rewolweru. Dwie pary rąk uniosły się w górę... W połowie listopada 1942 roku Niemcy na całym wschodnim froncie dysponowali około 3500 samolotami bojowymi, z czego 900 wchodziło w skład u-zbrojenia pułków bombowych i myśliwskich satelitów "osi" - Włochów, Rumunów, Węgrów i Słowaków Radzieckie lotnictwo frontowe i dalekiego zasięgi miało 4100 samolotów bojowych, ale ponad 15 pro cent z nich stanowiły przestarzałe już maszyny ty pi R-5, SB, 1-16, Su-2. Poza tym siły powietrzne ZSRR rozrzucone były na całym froncie od Bałtyku po Morze Czarne, co znacznie zmniejszało ich wartość uderzeniową. Tymczasem Luftwaffe na strategicznych odcinkach frontu, na południu i południowym 24 zachodzie, skoncentrowała więcej niż 80 procent swych sił i środków. Obronna bitwa nad Wołgą przybrała nie znane dotychczas w historii wojen rozmiary. Bywały okresy, że po obu stronach zaangażowanych było w walce ponad 2 miliony ludzi, 2000 czołgów, kilkadziesiąt tysięcy dział i 2300 samolotów. Kiedy 18 listopada kończy się obronna faza bitwy stalingradzkiej, 4 Luftflotte i jej satelitom brakuje 1400 samolotów. Jednocześnie pełną mocą zaczynają pracować ewakuowane za Ural fabryki lotnicze. Od lata 1942 roku radzieckie siły powietrzne otrzymują średnio 2260 samolotów każdego miesiąca, o 510 więcej niż rok temu. Stosunek sił w powietrzu nad Stalingradem powoli zaczyna zmieniać się na korzyść obrońców. Od września do listopada jedna tylko 17 armia powietrzna generała. Chriukina otrzymuje 984 nowe samoloty, w tym najnowsze jak-9 i Ła-5. O tym najcięższym dla radzieckiego lotnictwa okresie pisze w swych wspomnieniach marszałek Jeremienko, podówczas dowódca Frontu Południowo-Wschodniego: "Nasze lotnictwo działało w walkach o Stalingrad w niezwykle trudnych warunkach. Trudności te wynikały stąd, że na początku bitwy nieprzyjaciel panował w powietrzu. Mogą to potwierdzić następujące liczby: we wrześniu hitlerowcy mieli 900 samolotów pierwszej linii (500 bombowców i 400 myśliwców), podczas gdy my dysponowaliśmy w tym czasie 192 nieuszkodzonymi samolotami (ogółem w parku samolotowym 25 znajdowały się 494 maszyny). 1 października nieprzyjaciel miał 850, a my - 373 samoloty Dodać tu jeszcze trzeba, że Richthofen, chcąc zapewnić pełne bezpieczeństwo załogom Heinkli czy Stukasów atakujących Stalingrad, ściągnął z frontu zachodniego najlepszych pilotów myśliwskich, mających doświadczenie bojowe wyniesione z walk w Hiszpanii, Polsce i bitwie o Anglię, pilotów najnowszych Messerschmitów Bf-109F i Bf-109G. Na razie, póki jeszcze dostawy nowych samolotów nad Wołgę są skąpe, mechanicy radzieckich pułków radzą sobie jak mogą, by ulepszyć posiadany sprzęt. I tak na przykład w 1 mieszanym korpusie lotniczym, dowodzonym przez generała majora Igora Szewczenkę, inżynier jednego ze szturmowych pułków, Jurij Antoszyn, wraz ze swymi technikami i mechanikami, zbudował w jednomiejscowym "szturmowiku" stanowisko tylnego strzelca, wyposażonego początkowo w ręczny karabin maszynowy Diegtariewa, a później w wymontowany z któregoś spisanego na straty bombowca lotniczy kaem SzKAS. Już w pierwszym locie załoga Iła strąciła rumuńskiego "messera", który pewien bezkarności, wszedł w tylną strefę samolotu. Do końca 1942 roku w ten sam sposób przebudowano jeszcze 66 szturmowych Iljuszynów. Podobnie rzecz miała się i z myśliwcem Jak-l. Major Sznikarienko, który za 20 zwycięstw powietrznych uzyskał tytuł Bohatera Związku Radzieckiego, 26 postanowił poprawić widoczność w swojej maszynie. Przy pomocy mechaników usunął tylną część kadłuba za kabiną, przysłaniając odkryte miejsce celuloidem. Nawiasem mówiąc, kiedy
Aleksander Jakowlew przebywał z wizytą wśród myśliwców 220 pułku, jego dowódca, podpułkownik A. Utin, nie omieszkał zaprezentować gościowi zmodernizowanego przez Sznikarienkę samolotu. Twórca myśliwskich Jaków był pełen uznania dla inwencji pilota, a ostatecznym rezultatem tej wizyty stała się rozwojowa wersja maszyny Jak-l, Jak-1M, z kroplową osłoną kabiny, zmniejszonym ciężarze i prędkości większej o 12 km/h. Ale jeszcze zanim nowe warianty jaka weszły w skład uzbrojenia jednostek lotniczych (otrzymali je m.in, myśliwcy 1 plm "Warszawa"), najlepsi z radzieckich pilotów myśliwskich rozpoczęli powietrzne walki z "asami" Jagdgeschwader "Grün Herz" czy "Treflowego asa" i Aleksander Jakowlew musiał przeżyć ciężkie chwile: "Zadzwoniono tu do mnie do Nowosybirska i dyrektor zakładów w Kamieńsku, gdzie także produkowano Jaki, zdenerwowanym głosem mówił o ciężkich stratach naszego lotnictwa nad Stalingradem, o tym, że jaki płoną. Była bardzo zła słyszalność i nie udało mi się nic dokładniej zrozumieć poza tym jednym, strasznym słowem: Jaki płoną! Nie miałem z kim podzielić się swoimi wątpliwościami: rozbiłaby ta wiadomość rytm pracy, zniżyła jej tempo, mogło się jeszcze zdarzyć to najgorsze - ludzie przestaliby mieć wiarę w słuszność tego, co 27 robią. Zdecydowałem zachować dla siebie tę informację i tylko na wszelki wypadek podzielić się nią z Komisariatem Obrony. W momencie kiedy miałem podnieść słuchawkę i poprosić o połączenie, zadzwonił telefon rządowy. Mówił Stalin. Państwowy Komisariat Obrony chciał wiedzieć, jakie środki przedsięwzięliśmy, by podnieść produkcję jaków. Opowiedziałem, jak pracujemy, co zrobiliśmy, aby zwiększyć dzienną produkcję, o nastrojach wśród o załogi, a na koniec przekazałem tę dręczącą cały czas wieść: Skoro jaki płoną, czy ma sens zwiększanie ich produkcji? Stalin odparł, jak zwykle spokojnie, że Naczelne Dowództwo ma na ten temat zupełnie inne informacje i dalej nalegał, byśmy za wszelką cenę starali się zwiększyć dzienną produkcję. ...Przez dwie doby nie wychodziliśmy z zakładów, wspólnie z Artiomem Ter-Markarjanem opracowując plany rozszerzenia działalności zakładów. Postanowiliśmy zreorganizować produkcję,. maksymalnie skrócić wszelkie prace wykonywane ręcznie, tak uładzić tok produkcji, by żaden wydział nie musiał czekać >na swego poprzednika. Musiało to wszystko iść płynnie i regularnie jak w szwajcarskim zegarku, Nie było to łatwe, ponieważ wraz z reorganizacją rozpoczynaliśmy produkcję nowego wariantu jaka, myśliwca oznaczonego numerem dziewięć. Maszyna była prosta w konstrukcji, przygotowana do budowy seryjnej w warunkach wojennych, a niemal wszystkie materiały potrzebne do budowy były tu, na 28 miejscu, na Syberii. Staraliśmy się, aby użyć jak najmniej aluminium, bowiem dnieprowski nakład był wyłączony z produkcji, a za Uralem dopiero ruszała pierwsza huta... ...W półtora miesiąca później w Nowosybirsku dobowa produkcja wynosiła już 20 samolotów. Podobnie było i w Kamieńsku oraz Kuzniecku. Po powrocie do Moskwy dowiedziałem się wreszcie, skąd wzięły się rozmowy o płonących jakach. Na rozkaz Goeringa przerzucono pod Stalingrad najlepszych pilotów z pułku przeciwlotniczej obrony Berlina - "As treflowy". Wynikało z tego, że Niemcom nie było lekko, skoro pozbawiali swoją stolicę najlepszych myśliwców. Ale i nam było ciężko. Przeciwko doświadczonym asom stanęli w większości młodzi, bez doświadczenia bojowego piloci, którzy zupełnie niedawno opuścili szkoły lotnicze. A na dobitek hitlerowcy dysponowali w tym czasie znaczną przewagą w sprzęcie. Sformowanie w 16 armii specjalnej grupy najlepszych pilotów myśliwskich Kleszczewa i Achmet-Chan Sułtana poprawiło sytuację w powietrzu, a na front nadwołżański z każdym dniem szło coraz więcej jaków.
Dowódca 16, Sergiusz Ignatiewicz Rudenko, kilka razy odwiedził nowosybirski Zakład nr 153, żywo interesując się produkcją jaków. Dzięki jego radom znacznie udało nam się polepszyć konstrukcję "dziewiątego" i zracjonalizować cykl produkcyjny. I wreszcie nadszedł ten moment, na który wszyscy 29 czekaliśmy z niecierpliwością: na stalingradzkim niebie zaczęły płonąć Messerschmitty!" Inny równie słynny konstruktor miał w tym samym czasie podobne problemy i powody do niedosypiania kolejnych nocy... O kilkaset kilometrów od Stalingradu,, w górnym biegu Wołgi, leżą na jej lewym brzegu duże zakłady lotnicze. Każdego wieczora Stalińce lub Zisy wyciągają z hali fabrycznej nowiutkie, połyskujące lakierem samoloty myśliwskie. Następnego ranka oblatują je piloci fabryczni i jeszcze tego samego dnia zdemontowane maszyny, załadowane na wagony, suną na przyfrontowe lotniska. Część z nich odlatuje tam pilotowana przez myśliwców z Leningradu, Moskwy, Woroneża i Stalingradu. Niemcy próbują od czasu do czasu nocami zbombardować zakłady, ale silna obrona artyleryjska i lotnicza za każdym razem rozbija na podejściach do celu zespoły Heinkli i Dornierów. Główny konstruktor zakładów Siemion Aleksiejewicz Ławoczkin przeżywa trudne dni. Z frontu wciąż nadchodzą wiadomości o tym, że najnowszy myśliwiec jego konstrukcji, który dobrze sprawdził się w początkowym okresie wojny i w obronie Moskwy, teraz, w bezpośrednich starciach z nowymi Messerschmittami, znacznie im ustępuje. ŁaGG-3 jest za ciężki, a co za tym idzie mniej zwrotny, ma mniejszą prędkość, podczas gwałtownych manewrów nie wytrzymuje przeciążeń tylna część kadłuba. Szefostwo narkomatu (komisariatu obrony) decyduje: 30 przerwać produkcję ŁaGG-ów, pozostałe maszyny przebudować na wersję szturmową, którą, nawiasem mówiąc, doskonale sprawdzono na przedmieściach Moskwy podczas walk z nacierającymi czołgami 3 armii pancernej Wehrmachtu, natomiast cały wysiłek biura konstrukcyjnego Siemiona Ławoczkina musi zostać skoncentrowany na szybkim dokończeniu prac nad nowym typem myśliwskiego la. Główny konstruktor i jego zastępca S. M. Ale- ksiejew tym razem rezygnują z rzędowego silnika. Napęd stanowić będzie 1300-konny, gwiazdowy, chłodzony powietrzem silnik konstrukcji Aleksieja Szwiecowa - M-82. W sukurs przychodzi inżynierom Nikołaj Polikarpów, który już od dłuższego czasu ma kłopoty ze swym najnowszym "dzieckiem", samolotem myśliwskim 1-185. Słynny konstruktor Czajek i "jastrząbków" wsławionych walkami nad Hiszpanią i Chałchyn-goł nie namyśla się ani chwili i przekazuje zespołowi Ławoczkina nie tylko "nos" I -185 wraz z silnikiem i uzbrojeniem, ale i zespół swoich ludzi, którzy już od dawna pracują nad nowym myśliwcem. Na próby protestu ze strony współpracowników Polikarpów ma tylko jedną odpowiedź: "Teraz jest wojna i nie ma mowy o jakiejkolwiek konkurencji. Wszyscy pracujemy dla zwycięstwa!" Czternastego lutego 1942 roku na fabrycznym lotnisku w Tbilisi gromadzą się konstruktorzy, technicy, robotnicy. Jurij Stankiewicz, pilot-oblatywacz, zamienia ostatnie słowa z Ławoczkinem i Mścisławem 31 Kiełdyszem, zakłada spadochron i wchodzi do kabiny. Próba silnika na pełnej .mocy, uniesiona w pożegnalnym geście dłoń pilota i nowy Ła rusza na start. Po kilku minutach przelatuje nad głowami zgromadzonych i zaczyna lot wznoszący. Stankiewicz delikatnie przechyla samolot ze skrzydła na skrzydło, potem ostro wyrywa w górę - jeden zawrót bojowy, drugi, kilka głębokich wiraży, sterowana beczka... nagle maszyna wali się nosem w dół i zaczyna wirować w korkociągu! Ludzie na lotnisku wstrzymują oddechy. Wreszcie Ła przestaje wirować wokół własnej osi, ale nadal nie wychodzi z lotu nurkowego. W parę
sekund później na południowym krańcu lotniska wznosi się w powietrze słup dymu, a w chwilę potem powietrzem targa grzmot eksplozji... Później wyjaśniono przyczynę katastrofy - pęknięcie dźwigara w skrzelach na prawym płacie. Po Stankiewiczu przejął samolot fabryczny pilot doświadczalny Grigorij Miszczenko. Już po kilku pierwszych lotach było wiadomo, że nowa maszyna w pełni potwierdza obliczeniowe dane. Kolejny przepracowany w ciągu dziesięciu dni prototyp jest teraz "męczony" w powietrzu przez Miszczenkę i drugiego oblatywacza A. Jakimowa. Na wysokości 4 tys. metrów samolot spisuje się znakomicie, jest niezwykle zwrotny, dysponuje dużą prędkością wznoszenia. W jednym z lotów Miszczenko osiąga w locie poziomym zawrotną prędkość 613 km/h! Dwudziesty pierwszy kwietnia 1942 roku jest 32 pierwszym z pięciu dni egzaminu składanego przez nowy myśliwiec przed komisją państwową. Jej przedstawiciele są zachwyceni osiągami samolotu, ale zastrzeżenia pod adresem konstruktora mają obaj oblatywacze: - Maszyna obiecująca, ale trzeba ją jeszcze podleczyć. "Mikroklimat" jest fatalny. W kabinie upał jak na równiku, można było w niej wytrzymać zimą, ale teraz, podczas gruzińskiej wiosny, wysiadamy z kabiny skąpani we własnym pocie... I jeszcze jedno: koniecznie musi być wymienione oszklenie kabiny. Na słońcu celuloid szybko żółknie, pęka, robi się gmatwanina rysów i w praktyce trzeba latać z odsuniętą owiewką. A wówczas prędkość samolotu spada o pięć-sześć procent. Kolejne przeróbki, kolejne próby, wreszcie oblatywacze nie zgłaszają żadnych uwag. 25 kwietnia wieczorem na fabrycznym mityngu Siemion Aleksiejewicz Ławoczkin oświadcza zgromadzonym: - Towarzysze, z wielką radością komunikuję wam, że nasz nowy samolot, od dziś nazywa się on "Ławoczkin Piąty", został przyjęty w skład uzbrojenia naszego lotnictwa. Na froncie stalingradzkim pierwsze pułki myśliwskie otrzymują nowe seryjne Ławoczkiny. Na przełomie listopada i grudnia 1942 roku coraz częściej zaczynają rozbrzmiewać w eterze ostrzeżenia niemieckich pilotów: "Achtung! La Fiinf! La Fiinf in der Luft!" Jednocześnie z dalekich syberyjskich zakładów przyprowadzają lotnicy na przystalingradzkie lotniska nowe, dwumiejscowe maszyny lł-2 i unowocześnione, nurkujące "peszki". Wprowadza się także kolejne zmiany w myśliwcach Jak-1, w rezultacie których maszyna staje się lżejsza. Kilka ćwiczebnych walk powietrznych wykazuje dobitną przewagę odciążonego myśliwca nad "starym" Jakowlewem. Jednocześnie ulega zmianie taktyka prowadzenia walk. W miejsce dotychczasowego nieruchomego "roju" (6-8 samolotów) powstają pary prowadzący i prowadzony. Rezultaty nie dają długo na siebie czekać - w ciągu jednego miesiąca dziesięć pierwszych par z 16 armii generała Rudenki niszczy w powietrzu, bez strat własnych, 286 samolotów Luftwaffe. Hitler pragnął zdobyć Stalingrad za wszelką cenę. W wyobraźni widział już swe armie na szczytach Kaukazu i na polach naftowych Baku. Ale strategiczny błąd, jakim było rozdzielenie własnych wojsk na dwie części, zaczynał się powoli mścić. Mimo to "wódz niemieckiego narodu" jesienią 1942 nadal jest święcie przekonany, że zdobycie miasta to kwestia kilku, najdalej kilkunastu dni. Wyrazem tych przekonań jest niespodziewana wizyta w podziemiach budynku mieszczącego się naprzeciw domu towarowego, gdzie mieści się sztab 6 armii. "Któregoś z tych dni - napisze później pułkownik Wilhelm Adam, adiutant generała von Paulusa 34 - zgłosił się do mnie jakiś pułkownik. Kazałem go poprosić.
- Oberkommando der Wehrmacht skierowało mnie do 6 armii jako komendanta miasta Stalingrad - oświadczył nowo przybyły. - Po zameldowaniu się u dowódcy armii chciałbym podjąć swoje obowiązki. Z trudem wstrzymałem się od śmiechu. - Jakiś czas będzie pan chyba musiał okazać cierpliwość. Na razie nasze dywizje walczą dopiero na skraju miasta. - No, długo to już chyba nie może potrwać. - Niechże pan zrozumie. Zdobywanie jednego Jedynego domu może , tu trwać całymi dniami. Wprawdzie czołgi nasze już dwudziestego trzeciego sierpnia przedarły się jednym uderzeniem aż do Wołgi. Nie oznacza to jednak, że tym samym zajęliśmy miasto. (...) Niech się pan zamelduje na razie u szefa sztabu armii, generała Schmidta. On jeszcze lepiej niż ja może powiedzieć panu, co się tutaj dzieje." ' Również sam von Paulus doskonale zdawał sobie sprawę z sytuacji, skoro dzieli} się takimi oto uwagami z Adamem: "Sam pan wie, że nasze dywizje stopniały przeważnie do siły pułku. Nie jest to jednak jedyny powód. Opór czerwonoarmistów osiągnął w ciągu ostatnich dni takie natężenie, jakiego nigdy się nie spodziewaliśmy. Dziś już żaden żołnierz czy oficer nie mówi z lekceważeniem o Iwanie, co do niedawna było powszechnym zjawiskiem. Żołnierze Armii Czerwonej z 35 każdym dniem coraz bardziej okazują się mistrzami walki wręcz, walki ulicznej i maskowania. Nasza artyleria i Luftwaffe przed każdym atakiem dosłownie przeorywują teren zajęty przez wroga. Kiedy jednak, nasza piechota wyjdzie z ukrycia, uderza w nią niszczący ogień obronny. Jeśli uda nam się odnieść w jakimś miejscu sukces, Rosjanie natychmiast przechodzą do kontruderzenia, które odrzuca nas często na pozycję wyjściową. (...) Również dowodzenie stało się u Rosjan bardziej przemyślane. Odnosimy wrażenie, że za wszelką cenę chcą oni utrzymać swe pozycje na zachodnim brzegu Wołgi. Zajęty przez nas pas ma w niektórych miejscach zaledwie sto do dwustu metrów szerokości. Jeśli wierzyć zeznaniom jeńców, to nawet stanowisko dowodzenia 62 armii mieści się w stromiźnie zachodniego brzegu. Podobno od połowy września dowódcą tej armii jest jakiś generał Czujkow". Tymczasem zanim zza Uralu, z Syberii i Gruzji szerszym strumieniem zaczną napływać nowe działa, czołgi i samoloty, zanim pociągi i kanciaste Zisy dostarczą nad Wołgę dywizje^ strzelców syberyjskich, "jakiś generał Czujkow" zanotuje: o "Liczba dywizji i brygad wchodzących w skład 62 armii nie daje właściwego i pełnego wyobrażenia o stanie liczbowym i sile jej wojsk. 14 września rano, na przykład, jedna z brygad pancernych miała tylko jeden czołg, a pozostałe dwie, jak się okazało, w ogóle ich nie miały, tak że wkrótce zostały skierowane na lewy brzeg w celu uzupełnienia ludźmi i 36 sprzętem. Zbiorczy pułk dywizji Głazkowa miał wieczorem 14 września w swym składzie około 100 ludzi, to jest niespełna jedną kompletną kompanię. Liczebność sąsiadującej z nim dywizji nie przekraczała 1500 ludzi, a ludzi walczących niespełna jeden batalion. Brygada zmotoryzowanej piechoty liczyła 666 ludzi, a żołnierzy walczących około 200. Dywizja gwardii podpułkownika Dubiańskiego, na lewym skrzydle, dysponowała zaledwie 250 ludźmi. Tylko jedna dywizja pułkownika Sarajewa oraz dwie samodzielne brygady miały mniej więcej normalny ' skład etatowy. 62 armia nie stykała się bezpośrednio z sąsiadami z prawa i z lewa. (...) Jeśli Niemcy mogli dokonywać około 300 samolotów w ciągu doby, to nasze lotnictwo nie było w stanie odpowiedzieć na to nawet w jednej dziesiątej." W przeszło dwa tygodnie później Niemcy wdzierają się do kompleksów przemysłowych na północy miasta, a 14 października żołnierze w kanciastych .hełmach wypierają obrońców z fabryki traktorów i wychodzą na brzeg Wołgi. Ale z drugiego brzegu przybywają już posiłki,
a na północy wojska Frontu Dońskiego prowadzone przez Konstantego Rokossowskiego wrzynają się w niemieckie-pozycje i tym samym odciążają żołnierzy Czujkowa. Od południa kontratakuje wsparta lotnictwem 64 armia Szumiłowa. Jedenastego listopada 6 armia von Paulusa podejmuje ostatni już wysiłek w tej fazie bitwy o Stalingrad, ale sukcesy odnosi niewielkie. W tydzień później 37 kończy się obronna bitwa nad Wołgą, a generał Friedrich von Paulus po otrzymaniu z Naczelnego Dowództwa Wojsk Lądowych zaleceń, z których niedwuznacznie wynika, iż Kwatera Główna nie wierzy w możliwość radzieckiej kontrofensywy, z goryczą mówi do swego adiutanta: "Wyobrażają tam sobie w Kwaterze Głównej, że z odległości ponad dwóch tysięcy kilometrów są w stanie lepiej niż my ocenić sytuację na froncie. To absurd. Takie zlekceważenie przeciwnika jest rzeczą niesłychaną. Jeśli OKH nie podejmie szybko środków dla ochrony naszych skrzydeł, może stracić całą szóstą armię". Na razie do sztabu von Paulusa nadchodzi ankieta, w której najbliżsi podwładni generała mają wypowiedzieć się na temat formy przyszłej odznaki "Za bitwę o Stalingrad"... Tymczasem z dowództwa 4 Luftflotte wysyłane zostają coraz częściej meldunki o przygotowaniach Rosjan do kontrofensywy. 13 października Richthofen pisze "w swym dzienniku: "Rosjanie chyba przygotowują się do uderzenia przez Don na 3 armię rumuńską. Kiedy zaczną?" W kilka dni później dowódca 4 Floty wysyła na północ od Stalingradu junkersy i Heinkle na bombardowanie radzieckich przepraw przez Don. Te ostatnie nie dolatują do rzeki rozgromione przez myśliwce Chriukina, natomiast Junkersy zrzucają bomby w masywy leśne, tam gdzie powinny być skoncentrowane radzieckie jednostki pancerne. Po- 38 'winny, ale nie są. Czołgi i kawaleria w tym czasie już maszerują ku Kałaczowi... Dziewiętnastego listopada von Richthofen zapisuje w dzienniku: "Dziś rano Rosjanie zaatakowali nad Donem. Rozpoczął się atak, na który czekaliśmy... Znowu po mistrzowsku wykorzystali niepomyślną pogodę. Deszcz, śnieżna zamieć i mgła uniemożliwiają start .naszemu lotnictwu. Nie mam możliwości zbombardowania przepraw przez Don ani wysłania samolotów zwiadowczych..." WIELKI PRZEŁOM W ciągu 125 dni obronnych operacji nad Wołgą główny ciężar działań w powietrzu spoczywał na pilotach myśliwskich, którzy mieli za zadanie nie tylko rozbijanie wypraw bombowych Luftwaffe na podejściach do Stalingradu, ale także osłonę własnych szturmowców czy bombowców oraz samodzielne działania w zakresie bezpośredniego wspierania własnych wojsk naziemnych. Od 17 lipca do 18 listopada radzieccy myśliwcy przeprowadzili 1792 walki powietrzne zestrzeliwując lub niszcząc 1636 samolotów przeciwnika. Późną jesienią 1942 roku rozwinęła się w Kraju Rad szeroka patriotyczna akcja zbiórki funduszów na rzecz narodowej obrony. Pracownicy fabryk, kołchoźnicy i urzędnicy, młodzież szkolna, myśliwi z 39 syberyjskich tajg czy rybacy z Pacyfiku przekazywali swoje wieloletnie oszczędności i urządzali specjalne zbiórki środków, za które kupowano kaemy i czołgi, działa i samoloty. Saratowscy rolnicy, na przykład, ufundowali 291 pułkowi myśliwskiemu majora Szyszkina samolot lak-7; drugą maszynę już wkrótce przekazał saratowski kołchoźnik F. Gołowaty byłemu tokarzowi jednej z saratowskich fabryk majorowi Jereminowi z tego samego pułku.
W trzech powietrznych armiach broniących stalingradzkiego nieba coraz częściej pojawiały się myśliwskie i szturmowe samoloty, na burtach których, widniały napisy: "Moskwa", "Leningrad", "Komsomolcy Archangielska", "Od narodu Uzbekistanu". Na stalingradzki front przychodziło tysiące listów ze słowami otuchy i wiary w zwycięstwo. Odczytywano je na głos w okopach czy ziemiankach. Tymczasem jeszcze we wrześniu rozpoczęto w Kwaterze Głównej prace nad przygotowaniem kontrofensywy, której ostatecznym celem miało być rozbicie 6 armii von Paulusa i odrzucenie nieprzyjaciela znad Wołgi. Ówczesny dowódca Frontu Dońskiego, generał Konstanty Rokossowski, pisał później w swych wspomnieniach: "Plan operacji zaczepnej przewidywał, że wezmą w niej udział wojska trzech Frontów. Front Stalingradzki miał uderzyć swoim lewym skrzydłem z rejonu Jezior Sarpińskich. Front Doński - aktywnymi działaniami wiązać w międzyrzeczu Wołgi i Donu maksimum sił nieprzyjaciela, na prawym skrzydle zaś 40 ściśle współdziałać z sąsiadem z prawej strony - nowo utworzonym Frontem Południowo- Zachodnim, który miał wykonać główne uderzenie na nieprzyjaciela z przyczółków na południowym brzegu Donu. W ten sposób planowano wykonać dwa potężne uderzenia na skrzydła stalingradzkiego zgrupowania nieprzyjaciela i je okrążyć. Gwoli sprawiedliwości należy przyznać, że Sztab Generalny i Kwatera Główna bardzo trafnie wybrały moment przejścia do przeciwnatarcia. Mogliśmy uzyskać przewagę w siłach i środkach na kierunkach uderzeń. Trzeba było tylko uniemożliwić nieprzyjacielowi zorganizowanie obrony oraz wyprowadzenie wojsk z międzyrzecza w celu utworzenia odwodów. Wszyscy doskonale zdawaliśmy sobie sprawę, że w takiej sytuacji zwlekać nie wolno. Rozumiały to zarówno Sztab Generalny, jak i Kwatera Główna, i dlatego przygotowania do operacji prowadzono w przyspieszonym tempie. (...) 3 listopada wezwano mnie wraz z grupą oficerów sztabu na naradę do rejonu 21 armii, która obecnie wchodziła w skład Frontu Południowo-Zachodniego. Naradzie przewodniczył Żuków. Byli obecni dowódcy armii i dowódcy dywizji, które miały działać na kierunku głównego uderzenia. Szczególną uwagę zwrócono na współdziałanie oddziałów na stykach Frontów". Dowódcami trzech Frontów zostali wyznaczeni: 41 Południowo-Zachodniego - generał N. Watutin, Dońskiego - generał K. Rokossowski, Stalingradzkiego - generał A. Jeremienko, a koordynatorem mianowano szefa Sztabu Generalnego, generała Aleksandra Wasilewskiego. W momencie rozpoczęcia kontr ofensywnych działań nad Wołgą Niemcy mieli 1 000 555 żołnierzy, strona radziecka - 1 011 000; w broni pancernej liczby te kształtowały się odpowiednio jak 675 do 890, w artylerii 10 300 do 14 200. Luftwaffe dysponowała 1200 samolotami (w tym najnowsze wersje myśliwskich Messerschmittów Bf-109F, C2 i G4 oraz kilkanaście Focke-Wulfów FW-790) przeciwko 1100 maszynom radzieckim. Jednocześnie w dowództwie wojsk lotniczych trwały prace nad operacyjnym zastosowaniem sił powietrznych w kontrofensywie. Kierowali nimi dowódca lotnictwa generał Nowikow i jego zastępca generał G. Worożejkin oraz dowodzący lotnictwem dalekiego zasięgu generał A. Gołowanow. Naczelnym zadaniem WWS (sił powietrznych) było zdobycie strategicznego panowania w powietrzu i współdziałanie z nacierającymi wojskami naziemnymi. Mimo że przygotowania prowadzono na nie spotykaną dotychczas skalę, w terminie określonym przez Kwaterę Główną nie wszystko jeszcze było gotowe i 10 listopada generał Nowikow musiał zameldować Żukowowi o opóźnieniach w przebazowaniu jednostek lotniczych na frontowe lotniska i dostawach paliwa oraz amunicji. W dwa dni później 'do siedziby Żukowa nadszedł radiogram z Moskwy
42 podpisany przez Stalina: Jeżeli lotnictwo u Jeremienki i Watutina nie jest jeszcze przygotowane operacyjnie do wykonania postawionego przed nim zadania, naszej operacji może zagrozić niepowodzenie. Doświadczenie wojny z Niemcami wskazuje, że operację przeciwko nim można wygrać tylko w 'wypadku posiadania przez nas przewagi w powietrzu. Wówczas lotnictwo musi wypełnić trzy zasadnicze zadania: po pierwsze - skoncentrować swe działania w rejonach natarcia naszych wojsk, zapewnić im osłonę z powietrza i nie dopuścić nieprzyjacielskiego lotnictwa, po drugie - oczyścić drogę nacierającym jednostkom atakami bombowymi i szturmowymi na niemieckie pozycje, po trzecie - nieustannie atakować cofającego się nieprzyjaciela przy pomocy lotnictwa szturmowego i bombowego, tak by Niemcy nie mogli umocnić się na bliskich rubieżach obronnych. Jeśli Nowikow przypuszcza, że nasze lotnictwo nie jest jeszcze gotowe do realizacji tych zadań, operację należy odłożyć aż do momentu całkowitej gotowości sił powietrznych... Trzynastego listopada w Kwaterze Głównej Naczelnego Dowództwa został zatwierdzony ostateczny plan kontrofensywy. Do udziału w jego wykonaniu wyznaczono 17 armię powietrzną Frontu Południowo-Zachodniego pod dowództwem generała S. A. Krassowskiego, 2 armię powietrzną Frontu Woroneskiego, 43 dowodzoną przez generała K. K. Smirnowa, operacyjnie podporządkowaną Frontowi Południowo-Zachodniemu, 16 armię generała S. I. Rudenki (Front Doński) i 8 armię powietrzną Frontu Stalingradzkiego, którą dowodził generał T. T. Chriukin. Ponadto z rezerwy Naczelnego Dowództwa wydzielono 7 dywizji mieszanych i 2 korpusy bombowo- szturmowe. Powietrzną osłonę miasta zapewniali myśliwcy 102 dywizji pułkownika Puntusa. Lotnictwo generała Gołowanowa przydzielono do dyspozycji dowództwa Frontu Południowo-Zachodniego, a zadaniem załóg bombowców dalekiego zasięgu były ataki na lotniska tyłowe nieprzyjaciela, koncentracje jego wojsk oraz węzły komunikacyjne. Praca w lotniczych sztabach wre. Uczestniczą w niej, obok wyższych oficerów sił powietrznych, dowódcy artylerii i wojsk pancernych, generałowie Woronow i Fiedorenko. Ósma armia Chriukina ma podczas przygotowania artyleryjskiego wesprzeć działania kanonierów i załóg samobieżnych dział, a potem, jednocześnie z przeniesieniem ognia, otwierać drogę nacierającym jednostkom piechoty } pancerniakom. Lotnicy z 17 armii musieli zapewnić osłonę czołgistom 5 i 21 armii pancernych, korpus Turkiela i lotnicy Smirnowa przecierać drogę 1 armii gwardii, a 80 procent maszyn 8 armii powietrznej Chriukina wspierać atakujących żołnierzy i czołgi 65 armii. Zanim jeszcze rankiem zagrzmiały tysiące luf dział i moździerzy, zanim poprzedzana czołgami piechota 44 ruszyła do, natarcia, a w powietrze wyszły samoloty Krassowskiego, Chriukina i Rudenki, po południu 18 listopada wystartowała dwunastka Hurricane'ów ze 103 pułku 2 armii powietrznej generała Smirnowa z zadaniem wykrycia i zniszczenia niemieckiej baterii dalekosiężnych dział, ostrzeliwującej przeprawy na Donie. Tryska w górę zielona rakieta i kolejne czwórki pośpiesznie zamalowanych na biało maszyn suną na start. Wzniecone śmigłami kłęby śniegu opadają natychmiast - dzień jest bezwietrzny - i piloci kolejnych kluczy nie mają kłopotów z wyprowadzeniem w powietrze samolotów. Formują bojowy szyk już nad lotniskiem i odlatują na południowy wschód, tam gdzie wedle "zeznań" powietrznego zwiadu, gdzieś w masywie leśnym w okolicach Kamieńska-Szach- tyńskiego, stoi znakomicie zamaskowana bateria dalekosiężnych dział, doskonale wstrzelana w dońskie przeprawy.
Dwanaście Hurricane'ów prowadzonych przez kapitana Igora Abałtusowa przelatuje nad połyskującą w słońcu rzeką, gwałtownymi unikami wymyka1 się spod ognia dział przeciwlotniczych i zaczyna nabierać wysokości. Drugą przeszkodę na podejściu do celu stanowi kilkadziesiąt Macchi Mc-200. Włosi idą niżej, niezdecydowani, czy atakować radzieckich myśliwców, czy też dać sobie spokój... Większość wybiera to drugie rozwiązanie, ale kilkanaście maszyn zawraca, wspina się do góry i próbuje zaatakować grupę Abałtusowa. Hurricane'y, choć objuczone 45 wiszącymi pod płatami bombami, natychmiast formują się w pary. Dwie z nich gnają na spotkanie Macchi i otwierają ogień dokładnie wtedy, kiedy trzeba. Trzy włoskie samoloty wypadają z szyku, piloci błyskawicznie wykopują się z kabin i pod białymi czaszami opadają ku ziemi. Wiatr znosi ich ku rzece. Reszta rozpryskuje się po niebie; w wariackich zwrotach wymyka się spod ognia radzieckich kaemów. Dwa tęponose myśliwce wrzynają się w siebie - błysk eksplozji, nikt nie skacze - pozostałe umykają kosiakiem nad ziemią... Czwórka Hurricane'ów już dawno połączyła się z resztą zespołu i uparcie sunie wyznaczonym kursem. - Dogasają pożary wzniecone przed kilkoma godzinami rakietami i bombami szturmowców, palą się czołgi, samochody, samobieżne działa. Łoskot silników radzieckich maszyn alarmuje natychmiast hitlerowców, rozbiegają się, szukają ukrycia, chowają za każdym najmizerniejszym choćby krzakiem... Ale myśliwcy nie zwracają na nich uwagi. Mają przed sobą inny cel - baterię! Nad obiektem ataku Hurricane'y pojawiły się znienacka, od strony słońca. Piloci gorączkowo wypatrywali skrytych między drzewami długolufych dział, ale bez skutku. Baterii nie było! Możliwe, że dane zwiadu były niedokładne. Abałtusow pierwszy zauważył wypoczywających na południowym krańcu lasu taborytów niemieckich i niewiele się namyślając, pognał tam na czele pozostałych myśliwców. Rozgrzechotały się kaemy, pomknęły w dół zapalające 46 bomby. Na ziemi rozpętało się piekło: przerażone konie stawały dęba, rwały uprzęże, niektóre w szaleńczym pędzie gnały w step, wzniecając tumany śniegu, roztrzaskując ciągnięte za sobą wozy. Taboryci w panice gnali w las, ale nie wszyscy zdążyli znaleźć tam schronienie. Kiedy Hurricane'y lądowały na polowym lądowisku, na Abałtusowa czekała już sztabowa "emka". Ale dowódca eskadry niewiele miał "do przekazania szefowi sztabu pułku. Iwan Siezieniew uważnie wysłuchał, meldunku pilota i po krótkim milczeniu powiedział jakby do siebie: "Chyba nie tam szukamy baterii, gdzie trzeba:..", a potem, już w formie rozkazu, dorzucił: "Polecicie jeszcze raz, razem ze szturmowcami, a baterii szukajcie nie w rejonie Kamieńska, ale o dziesięć kilometrów dalej na południe, w okolicach kołchozu Pierwszy Maja. Zwiad donosił, że właśnie w tym rejonie ostrzelały ich niemieckie zenitówki, ukryte wśród ruin budynków. A teraz szybko do maszyn. Po drodze dokładnie przemyślcie sobie plan działania. Życzę powodzenia!" Nad ruinami kołchozowymi szóstka "garbatych" i cztery Hurricane'y pojawiły się przed zmierzchem. Z miejsca powitał je ogień artylerii przeciwlotniczej, który jednak, w miarę kolejnych ataków Iljuszynów, zaczynał słabnąć. Dwa Messerschmtty, które' w pewnej chwili ukazały się opodal radzieckich maszyn, jakby wahały się przez moment, czy podjąć próbę ataku, ale widząc zdecydowaną reakcję Hurricane'ów 47 z czerwonymi gwiazdami zawróciły na zachód, ginąc w promieniach kryjącego się za las słońca. W pewnej chwili jeden z Iljuszynów wyskoczył z kręgu, zakołysał się ze skrzydła na skrzydło i lotem ślizgowym spłynął w dół. Tuż nad ziemią jego pilot wyrównał i siadł "na brzuchu". Dwa myśliwce pozostały w osłonie "garbatych", a Prostów i Kożewnikow pogonili na pomoc zestrzelonemu. Czas był ku temu najwyższy, bowiem ku rozkrzyżowanemu na
śniegu Iłowi biegli już, ze Schmeisserami w rękach, żołnierze w białych, maskujących kombinezonach. Hurricane'y krótkimi seriami zagrodziły drogę napastnikom. Kilkanaście sylwetek znieruchomiało na śniegu, pozostałe zawróciły. Sierżant Glebow, pilot zestrzelonego szturmowca, nie czekał, aż zaskoczeni Niemcy ponownie zaczną dobierać mu się do skóry, i rzucił się do ucieczki. Oba myśliwce krążyły na małej wysokości, póki lotnik nie dotarł do zbawczego lasu. Kiedy Prostów i Kożewnikow zawracali. w ślad za majaczącymi w dali samolotami, Anatol Leonidowicz dostrzegł raptem trzy długie lufy, wolno wynurzające się spod maskujących je białych płacht i gałęzi. - Bateria! Wszystko było jasne. Niemcy pewni, że radzieckie samoloty już odleciały, zaczynali przygotowywać się do nocnych strzelań. Oba Hurricane'y przewaliły się przez skrzydła, ześlizgnęły w dół i nurkując pod ostrym kątem otworzyły ogień. Serie smugowych 48 pocisków zastukały po lufach, zmiatając obsługę. Błyskawice rakiet śmignęły w las, eksplodując pomiędzy działami. Zadanie zostało wykonane. Jeszcze tego samego wieczora dzieła zniszczenia zapoczątkowanego przez dwóch myśliwców 103 pułku dokończyły nurkujące "peszki" Połbina. Ataki Hurricane'ów i Pietlakowów nie pozwoliły Niemcom na zorganizowanie pogoni za zestrzelonym Glebowem. Nocą przedostał się on nad Don, kolbą TT zlikwidował niemieckiego obserwatora, skrytego na wysokim prawym brzegu rzeki, a potem zrzuciwszy kombinezon przepłynął ku swoim. Trzeba przyznać, że radzieccy zwiadowcy nie potraktowali pilota zbyt uprzejmie - wetknąwszy mu w usta knebel i związawszy ręce, pogonili go na punkt dowodzenia. Kierujący tym odcinkiem obrony major ucieszył się, kiedy Glebow powiedział mu, kim jest: "Kochany, myśmy widzieli, jak cię te dranie zestrzeliły, i myśleliśmy, że już nie żyjesz!" Ale radość ze spotkania nie przeszkodziła majorowi zadzwonić do sztabu lotnictwa szturmowego i sprawdzić, czy sierżant jest rzeczywiście tym, za kogo się podaje. Otrzymawszy potwierdzenie, kazał natychmiast pilota nakarmić, a i spirytus też się znalazł... Punktualnie o godzinie wpół do ósmej rano 19 listopada 1942 roku zagrzmiało kilka tysięcy luf radzieckiej artylerii. Lawina ognia przydusiła Niemców 49 do ziemi, nie pozwalając na zorganizowanie jakiejkolwiek kontrakcji. O godzinie 9.30 ruszyli przez Don jako pierwsi żołnierze 65 armii. Za nimi reszta sił obu Frontów, Dońskiego i Południowo-Zachodniego, wspierana czołgami i lekkimi działami samobieżnymi 5 armii pancernej. Osłaniać ich natarcie mieli lotnicy generała Krassowskiego, ale z powodu fatalnych warunków atmosferycznych - mgły, a potem niskich chmur - dowódca 17 armii powietrznej zdecydował się na wysłanie tylko najlepszych pilotów myśliwskich i szturmowych z dywizji Kołomiejcewa, Antioszkina i Bielickiego. Osłona myśliwska była raczej symboliczna, bowiem tego ranka nie pojawił się nad Wołgą i Donem ani jeden niemiecki samolot. Szturmowcy natomiast tego dnia i w następne mieli pełne ręce roboty, jako że nieprzyjaciel, otrząsnąwszy się z zaskoczenia, zaczął na kilku odcinkach kontratakować. Radzieckie oddziały unikały bezpośrednich ataków czołowych i sprawnymi manewrami zmuszały Niemców do opuszczania zajmowanych pozycji, wyciągając ich w odkryty step. Około godziny czternastej nastąpiło definitywne przerwanie linii obronnych 6 armii von Paulusa i czołgi 1 i 26 korpusów pancernych, z desantami piechoty na pancerzach, pognały dalej na południe. Rankiem następnego dnia 26 korpus generała Rodina, rozgromił oddziały rumuńskiej 1 armii i czołgiści, pozostawiając za sobą smagłolicych a przerażonych "sojuszników" Wehrmachtu, wjechali do stanicy Pieriełazowskiej. Tu trafił im się wielce smakowity
50 kąsek - sztab 5 korpusu piechoty rumuńskiej. Kilka czołgów wraz z fizylierami pozostało do pilnowania jeńców, a reszta krótkolufych T-34 popędziła na południowy wschód, w kierunku na Kałacz. Tutaj nocą śmiałym manewrem zdobyli czołgiści strzeżony przez Niemców most na Donie, utrzymując go aż do podejścia głównych sił 26 korpusu. Jednocześnie w innym miejscu kolejne jednostki pancerne 21 armii przeszły rzekę, zbliżyły się do Sowietska, gdzie już wkrótce miało nastąpić spotkanie z pancernymi czołówkami Frontu Stalingradzkiego. W pierwszych dniach kontrofensywy zła pogoda znacznie ograniczała działalność radzieckiego lotnictwa, tak że w rezultacie do akcji startowały wyłącznie małe, kilku samolotowe grupy czy nawet pojedyncze myśliwce i szturmowce. Ale dodać trzeba, że Startowały po kilka razy dziennie. Lotnicy nie opuszczali kabin i po kilkunastu minutach od wylądowania ponownie szli w powietrze z uzupełnionym zapasem amunicji i ładunkiem bomb czy rakiet. Drugiego dnia kontrnatarcia kawalerzyści A korpusu generała Szapkina z marszu zajęli Abganierowo, ważny węzeł kolejowy, i wyparłszy stamtąd grenadierów pancernych, zresztą pozbawionych wcześniej swych pojazdów przez "garbate", przecięli linię kolejową stanowiącą ważny szlak zaopatrzenia armii przeciwnika z kierunku południowego. Przed południem 23 listopada 45 brygada pancerna pułkownika Żidkowa z Frontu Południowo-Zachodniego wyszła pod Kałacz na spotkanie 36 brygady 51 gady zmechanizowanej Frontu Stalingradzkiego, dowodzonej przez podpułkownika Michała Rodionowa. Do wieczora dołączyły do nich jeszcze dwie brygady 4 korpusu zmechanizowanego, zamykając w ten sposób w międzyrzeczu Wołgi i Donu wojska 6 armii generała Paulusa. W kotle znalazło się ponad 330 tysięcy ludzi, dywizje piechoty, resztki pancernej armii Hotha, niedobitki rumuńskiej dywizji kawalerii, oddziały Węgrów i Chorwatów. W tej sytuacji von Paulus zdecydował się na natychmiastowe podjęcie próby wyrwania się z okrążenia w kierunku południowo-zachodnim i połączenia z mającą w tym manewrze współdziałać świeżo powstałą Grupą Armii "Don", dowodzoną przez feldmarszałka Ericha von Mansteina. Potrzebna na to jednakże była zgoda Hitlera. Rozkaz, jaki nadszedł z OKH 24 listopada, rozczarował dowódcę 6 armii. Dywizje miały zająć pozycje obronne, za' wszelką cenę utrzymać się w zakolu Wołgi i czekać na odsiecz. Führer obiecywał dowódcy 6 armii, że: ...Armia może być pewna, że zrobimy wszystko, aby zapewnić regularne zaopatrzenie do czasu oswobodzenia jej z okrążenia. Znam wartość 6 armii i jej dowódcy, wiem więc, że spełni ona swój obowiązek. Jeszcze dzień wcześniej dowódca Grupy Armii "B", generał pułkownik Weichs, któremu podlegała armia von Paulusa, gorąco zachęcał Hitlera, by wydano rozkaz przebijania się 6 armii z kotła, motywując to między innymi tym, że zaopatrzenie z powietrza ponad dwudziestu dywizji jest praktycznie nie- 52 możliwe, zwłaszcza że zmobilizowanie sił zdolnych . do ataku na zewnętrzny pierścień wojsk radzieckich będzie możliwe nie wcześniej niż 10 grudnia. Podobne zdanie miał zresztą i sam Richthofen, stwierdzając, iż zaopatrzenie z powietrza jest możliwe, ale tylko w przypadku dostarczania oblężonym 500 ton ładunków dziennie, a to przy środkach, jakimi dysponowała 4 Luftflotte, było zupełnie niemożliwe. Identyczną motywację przedstawił Hitlerowi również szef sztabu Luftwaffe generał Hans Jeschonnek. W dniu 23 listopada podczas narady w sztabie Oberkommando der Luftwaffe po rozważeniu wszystkich możliwości lotnictwa transportowego Goering podjął ostateczną decyzję: jesteśmy zdolni dostarczyć 6 armii do 500 ton ładunków dziennie. Warto przypomnieć, że fachowcy z Luftwaffe oceniali te możliwości na 250-300 ton, podczas gdy z kolei Paulus uważał, że aby
utrzymać się w kotle, powinien dostawać 700 ton. Kości zostały rzucone. Kiedy następnego dnia Jeschonnek zameldował Hitlerowi o decyzji dowódcy Luftwaffe, "wódz" poparł ją z zapałem. Goering postawił tylko jeden warunek: generał Paulus musi za wszelką cenę utrzymać będące w jego rękach lotniska! Dowódca okrążonej armii mógł ten warunek spełnić - oczywiście przy rytmicznym zaopatrywaniu jego oddziałów przez lotnictwo - w ciągu najbliższych trzech - czterech tygodni. Dwudziestego szóstego listopada Wolfram Richthofen wydaje specjalny rozkaz do podległych mu 53 pułków, którego ósmy punkt brzmi: Generał major Carganico zostaje mianowany dowódcą lotniczego zaopatrzenia i podlega bezpośrednio sztabowi 4 Floty Powietrznej, jego zadaniem jest zabezpieczenie i dostarczenie zaopatrzenia 6 armii w skali pozwalającej jej żołnierzom utrzymać się przy życiu, przy pełnej wartości bojowej. W związku z tym rozkazuję: a) lotnisko Tacynska wyznaczone zostaje jako główna baza zaopatrzeniowa dla samolotów ju- 52, b) lotnisko Morozowsk stanowić będzie bazę zaopatrzeniową dla samolotów He-111, które ładunki dostarczać mają okrążonym za pomocą spadochronów. Wydanie tych rozkazów było proste. Kłopot natomiast zaczynał się przy ich wykonywaniu. Do końca listopada w Tacynskiej bazowało 200 trójsilnikowych junkersów, z których każdy mógł przewieźć 2 tony zaopatrzenia. Odległość stąd do głównego lotniska w kotle - Pitomnik, wynosiła 220 kilometrów. W Morozowsku natomiast udało się zebrać tylko 100 przerobionych na transportowce bombowych Heinkli o analogicznym udźwigu. Z Morozowska do Stalingradu było 175 kilometrów - dystans też krótki, jak na możliwości dwusilnikowych maszyn. W pierwszym okresie zaczęły do okrążonych latać także i stare bombowce ju-86, z ładownością 1 tony, o znacznie mniejszej prędkości. I to było wszystko. W dniu 25 listopada 1942 roku we wczesnych godzinach rannych wylądowały w Pitomniku pierwsze junkersy. W początkach blokady Niemcy latali głównie we dnie, ponieważ aktywność radzieckiego 54 lotnictwa myśliwskiego nie była zbyt duża, a Messerschmitty zapewniały transportowcom dostateczną ochronę. Stopniowo wszakże sytuacja zaczynała się pogarszać; straty wśród Heinkli i junkersów były coraz wyższe i większość przelotów zaopatrzeniowych przesunięto na godziny nocne. W ciągu pierwszych dwóch tygodni udało się Luftwaffe dostarczyć do Pitomnika po sto ton ładunku na dobę, przy dwu-, a nawet trzykrotnych' startach junkersów. Paulus nieustannie żąda powiększenia dostaw, które, jak na razie, dochodzą do jednej piątej planowanego i obiecanego minimum. 17 grudnia dowódca 6 armii otrzymuje telegram od marszałka Goeringa: Wydałem rozkaz zmobilizowania dla potrzeb Stalingradu wszystkich będących do dyspozycji maszyn. W ostatecznym wypadku ściągniemy również samoloty z frontu afrykańskiego. W dwa dni później na lotnisku Pitomnik w ciągu jednej doby lądują 154 samoloty, które dostarczają okrążonym 289 ton ładunku. W sztabie generała panuje radość, wydaje się, że powietrzny transport ulegać będzie odtąd poprawie. Jest to jednak wyjątkowy/rekordowy dzień i takiego wyczynu lotnictwo generała Carganico nie będzie już w stanie powtórzyć, mimo że już wkrótce Goering pośle nad Wołgę prawie wszystko, czym jeszcze dysponuje transport lotniczy Luftwaffe włącznie z samolotami komunikacyjnymi z pasażerskich linii Lufthansy. Powietrznego mostu nie zdoła jednak utrzymać, bo w tym samym czasie zacznie również wzrastać liczebność i aktywność radzieckiego 55 lotnictwa nie tylko myśliwskiego, lecz także bombowego. Ku zaskoczeniu Niemców samoloty lł-4 i Pe-2 coraz częściej będą atakować ich bazy w miejscowościach Tacynska, Salsk i Morozowsk. Od tej pory straty wroga rosną. Na lotnisku w Salsku zespół samolotów
kapitana Bachtina niszczy 72Junker-sy, po nalocie na. Szwieriewo Luftflotte traci ich 54. Ale okrążeni mają jeszcze nadzieję. Feldmarszałek von Manstein pośpiesznie formuje Grupę Armii "Don", złożoną z pozbieranej i uzupełnionej 4 armii pancernej Hotha, rozbitków rumuńskich z 3 i 4 armii, dywizji piechoty Hollidta i 8 armii włoskiej. Ponadto z innych odcinków frontu wschodniego i z Francji ściągnięte zostają dodatkowe uzupełnienia. W sumie Manstein dysponuje 30 niepełnymi dywizjami, które 12 grudnia uderzają z rejonu kotielnikowskiego, leżącego w odległości 150 km na południowy zachód od Stalingradu. Niemcy początkowo odnoszą znaczne sukcesy terenowe: w ciągu trzech dni - mimo zaciekłej obrony - włamują się na głębokość ponad 50 km. 19 grudnia wojska pancerne Hotha są w odległości 40 km od miasta; grenadierzy widzą już łuny pożarów, a ich dowódca przez radio zawiadamia oblężonych: "Trzymajcie się, wyzwolenie jest bliskie!" Tego samego dnia przybywają pod Stalingrad oddziały 2 armii gwardii generała Rodiona Malinowskiego, wydzielone z rezerwy Naczelnego Dowództwa, które po potężnym przygotowaniu artyleryjskim i lotniczym ruszają do przeciwnatarcia wraz z wojskami Frontów Południowo-Zachodniego i Woroneskiego. 56 Operacja, której celem jest odrzucenie Mansteina spod Stalingradu, otrzymuje kryptonim "Saturn". Pierwsi odczuli jej skutki Włosi z 8 armii. Jeden z jej sztabowych oficerów, major Giuseppe Tolloi, w książce "Z armią włoską w Rosji" tak później napisze o tych walkach: Kiedy Rosjanie na południe pod Boguczara połączyli swe siły działające ze wschodu i zachodu, w armii włoskiej zaczęła się panika. Sztaby porzucały miejsca postoju, zrywając wszelką łączność z własnymi wojskami, oddziały atakowane przez czołgi poszły natychmiast w rozsypkę, samochody i działa porzucono, a wielu oficerów zrywało dystynkcje. Żołnierze masowo rzucali broń, kaemy, pistolety maszynowe, karabiny... W tym samym czasie wojska radzieckie rozbiły grupę operacyjną generała Hollidta, działającą na lewym skrzydle "Donu", i zaczęły zagrażać tyłom wojsk feldmarszałka. Niemcy za wszelką cenę starali się utrzymać chociażby zajęte już pozycje, ale wówczas runęło na nich kolejne uderzenie. Gwardziści Malinowskiego i trzy korpusy pancerne, wsparte lotnictwem szturmowym i bombowym, złamały niemiecką, obronę, udaremniły planowane przeciw- uderzenie i 29 grudnia zajęły Kotielnikowską, skąd przed kilkunastoma dniami przyszła w sukurs Paulusowi Grupa Armii "Don". "Planowy odwrót" von Mansteina zamienił się w ucieczkę przed lufami T-34 i rakietami "garbatych". Feldmarszałek oparł się dopiero w Taganrogu, o 200 km na zachód, a linie 57 niemieckie przebiegały teraz w odległości 150-180 km od zablokowanej 6 armii. W operacji "Saturn", zakończonej druzgocącym zwycięstwem Armii Czerwonej, znaczny udział miało lotnictwo 8 i 17 armii powietrznych. Szturmowcy nieraz otwierali drogę przez niemieckie linie obronne własnym oddziałom i osłaniali z powietrza rajdy czołgów 24 korpusu pancernego. Myśliwcy, nie zważając na przewagę wroga, rozpędzali wyprawy bombowe 4 Floty, a kiedy brakowało amunicji, niejednokrotnie taranowali Junkersy czy Heinkle. Dnia 24 grudnia nad ranem generała Fiebiga, nowo mianowanego dowódcę 8 grupy transportowej Luftwaffe, budzi narastające gwałtownie dudnienie. Zaniepokojony, łączy się natychmiast z Richthofenem, ale głównodowodzący 4 Luftflotte nic nie wie o jakiejś większej akcji radzieckiego lotnictwa i zdenerwowanemu generałowi zaleca spokój. Jednakże Fiebig decyduje się rozpoznać sytuację i wraz ze strzelcem pokładowym startuje wśród zrywającej się zamieci śnieżnej. W powietrzu ani śladu radzieckich samolotów, za to po kilku minutach lotu generał widzi w dole gigantyczny obłok śnieżny, wzniecony gąsienicami kilkudziesięciu gnających całą mocą silników czołgów z czerwonymi gwiazdami na wieżach. Rosjanie atakują Tacynską! Me-110 gwałtownie zawraca, wytraca wysokość i pędzi na południowy
zachód, prosto ku kwaterze generała von Richthofena... Radzieccy pancerniacy po błyskawicznym 240-kilometrowym 58 skoku o wpół do szóstej rano wpadają na pasy startowe lotniska; część T-34 atakuje stację kolejową i zgromadzone na niej wagony z zaopatrzeniem. Malowane na biało lufy plują raz po raz ogniem i rozpraszają zaskoczonych przeciwlotników, którzy przekonani o ataku z powietrza zupełnie stracili głowy na widok czołgów. Płoną pierwsze junkersy wyładowane świątecznymi delicjami dla 6 armii, palą się zbiorniki paliwa, składy i warsztaty. Po kilkunastu minutach Tacynską jest już w radzieckich rękach. Ale teraz powstaje nowy problem - co zrobić ze zdobytymi samolotami? O jego rozwiązaniu tak wspomina Aleksander Jakowlew w "Celu życia": "Była chyba 10 wieczór, kiedy w gabinecie nar-koma (ludowego komisarza obrony) zabrzęczał telefon. Dzwonił Stalin: - Nasze oddziały pancerne zdobyły stację kolejową i lotnisko w Tacynskiej. Stoi tam około 300 samolotów. Oddziały te zatrzymać się w bazie nie mogą długo, muszą kontynuować marsz i dlatego trzeba w jak najszybszym czasie unieszkodliwić te samoloty. Jakim sposobem tego dokonać, i to tak skutecznie, by nie mogły wystartować? Weźcie pod uwagę, że lotniczych specjalistów tam nie ma, sami czołgiści. Szachurin powiedział: - Zaraz pomyślimy wspólnie z Aleksandrem Siergiejewiczem i zameldujemy. No i zaczęliśmy myśleć. Wybieraliśmy różne warianty - rozbicie gaźników w silnikach, uszkodzenie instalacji paliwowej, podpalenie samolotów... Ale 59 żadna z tych koncepcji nie miała racji bytu: nie jest wcale tak łatwo podpalić w zimie samolot człowiekowi nie obeznanemu z nim; trzeba orientować się, gdzie są krany paliwa, jak działają, jak wypuścić benzynę... To samo z silnikami - należy zdjąć osłonę, wiedzieć gdzie uderzyć. Ostatecznie wpadliśmy na najprostszy i skuteczny zarazem sposób - przejechać czołgami po usterzeniach". Nie udało się jednakże pancerniakom z 24 korpusu unieszkodliwić wszystkich maszyn zgromadzonych na lotnisku w Tacynskiej. Kilkadziesiąt pozbawiono stateczników, kilkanaście spalono, a reszta cała i gotowa do lotu pozostała w bazie. Ale już po kilku dniach na pasach Tacynskiej lądowały Ławoczkiny 133 dywizji myśliwskiej dowodzonej przez pułkownika Aleksandra M. Riazanowa. Dowódcę natychmiast zainteresował jeden ze zdobytych samolotów – myśliwskich Messerschmitt Bf-109G, sprawny, z podwieszonym zapasowym zbiornikiem paliwa. Pułkownik przez cały czas zastanawiał się, jak wykorzystać zdobycznego "messera". Niemal .wszyscy już myśliwcy wykonali po kilka parominutowych lotów nad lotniskiem, ale nie o to szło. Dowódca zamknął się na godzinę w swoim pokoju, wykreślał trasy lotów na mapie, obliczał prędkości i zużycie paliwa, kilkakrotnie telefonował do generała Chriukina, dowodzącego 8 armią powietrzną, aż wreszcie uzyskał zgodę na realizację swego planu. W parę dni później nad lotniskiem w zajętym 60 przez Niemców Ługańsku pojawił się błękitno-zielony myśliwiec z czarnymi krzyżami na płatach i czerwoną dwójką na sterze kierunku. Z kabiny samolotu wysypał się rój ciemnych punktów, które majestatycznie kołysząc się w powietrzu z wolna opadały na ziemię. Papierowe ulotki pokryły drzewa, dachy budynków i pas startowy ługańskiego lotniska. Żołnierze w kanciastych hełmach zbierali zapisane gotykiem kartki, wzywające ich do jak najszybszej kapitulacji. Prawie codziennie startował pułkownik Riazanow na nowego rodzaju zadania. Znajoma sylwetka samolotu nie budziła niepokoju wśród Niemców i Aleksander Michajłowicz bez przeszkód wykonywał swe loty "powietrznego propagandzisty", przy okazji przeprowadzając
dokładny zwiad. Raz tylko wracając z zadania nie wytrzymał i na widok sunącej szosą do Ługańska kolumny samochodowej przejechał się "kosiakiem" po Niemcach, rozbijając ogniem broni pokładowej zwarty szyk malowanych na biało ciężarówek i opancerzonych Hanomagów. Wzięty w jakiś czas później do niewoli niemiecki pilot myśliwski zeznał, że "ulotkowa akcja" wywołała sporo zamieszania wśród personelu 4 Floty. Kontrwywiad Abwehry ani rusz nie chciał uwierzyć, że niemiecki samolot był pilotowany przez Rosjanina, i przeprowadzono aresztowania wśród żołnierzy i mechaników lotnisk w Salsku i Ługańsku, uparcie poszukując członków jakiejś podziemnej organizacji antyfaszystowskiej... 61 W czas jakiś potem pomalowanego już na biało, z radzieckimi znakami rozpoznawczymi, Messerschmitta przekazano w ręce pilotów doświadczalnych Wojskowego Instytutu Naukowo-Badawczego. Podczas kontruderzenia na oddziały Mansteina obok lotników z jednostek myśliwskich, szturmowych i bombowych znakomicie spisywały się załogi rozpoznawczych' "peszek", wchodzących w skład 2 korpusu bombowców nurkujących Iwana Łukicza Turkiela. Któregoś z ostatnich dni grudnia jedna z nich naruszyła rozkaz, by ocalić życie innych... Od pierwszych dni wojny latali razem na "peszce" Mikołaj Michniewicz, Mikołaj Celujew i Mikołaj Fryziuk, słowem - jak zwano ich w pułku - Mikołajki. Kiedy przyszedł rozkaz przydzielenia ich, jako najlepszych zwiadowców pułkowych, do korpusu generała Turkiela, dowódca pożegnał się z "Mikołajkami" serdecznie: Żal się z wami rozstawać, ale cóż zrobić, rozkaz to rozkaz. Sami zresztą wiecie, Niemcy pod Stalingradem, a naszemu dowództwu trzeba szczegółowych danych o ich ruchach". Mikołajowie westchnęli żałośnie, spakowali cały swój niewielki dobytek i weszli do transportowej "litki". Następnego dnia meldowali się już swemu nowemu dowódcy. W czwartej eskadrze od samego początku otrzymywali najtrudniejsze zadania, zwłaszcza że ich Pe-2R był jedną z nielicznych na południowym 62 froncie maszyn tego typu, wyposażoną w aparaturę pomiarową i fotograficzną oraz w zwiększające zasięg dodatkowe zbiorniki paliwa. Już po pierwszych lotach zdobyli zaufanie, szacunek i przyjaźń współtowarzyszy. To jasne: jeśli chcesz wiedzieć, co fryce jedzą dziś na obiad, poślij "Mikołajków". Obowiązkowo sprawdzą... Nie inaczej było w to grudniowe przedpołudnie, kiedy "peszka" z białą czwórką na stateczniku powróciła na lotnisko. Nawigator Michniewicz, dowódca załogi, zameldował o wykonaniu zadania i przekazał wyniki zwiadu - kierunek marszu i siły niemieckiej jednostki zmechanizowanej wycofującej się przez Doniec pod Białą Kalitwą. - I to już wszytko, towarzyszu dowódco - wy-skandowali Mikołaje. - Pozwolicie odejść? - Na pewno wszystko? ...Meldunek, jaki wcześniej nadszedł do pułku z dowództwa jednostki bombowej, wzbudził przecież niemałą sensację wśród powietrznych zwiadowców. "Mikołajki", kiedy dowódca im go odczytał, spojrzały tylko po sobie porozumiewawczo, nic nie mówiąc. Pułkownik popatrzył na nich spode łba: - Więc nic nie wiecie? Na pewno? Dobra, zaraz tu będzie załoga tego SB, to posłuchacie ich relacji - powiedział. Trójka wysokich, przystojnych chłopców z rombikami lejtnantów na kołnierzach weszła do pokoju, zameldowała się i usiadłszy na ławie, bez pośpiechu zaczęła opowiadać. Dziś, to znaczy 21 grudnia, startowali 63 dwukrotnie na ten sam cel - niemiecką kolumnę pancerną sunącą na południe wzdłuż brzegów Cymli. Pierwszy lot zakończył się normalnie, bez komplikacji. Za to drugi...
- Niemcy byli już przygotowani, spostrzegli nas wcześniej i z ziemi zaczęło do nas walić wszystko, czym kolumna dysponowała z karabinami włącznie. Straciliśmy dowódcę klucza. Mimo piekielnego ognia zrzuciliśmy bomby celnie i na pełnym gazie zawróciliśmy do domu. Gdzieś nad ujściem Cymli do Donu dwie nasze maszyny zaatakowało osiem Messerschtnittów. Faszyści byli pewni siebie - gdzież tam nasze przedwojenne graty mogły równać się z "Gustawami" - i bardzo szybko zostaliśmy sami. Załoga Koczajewa jeszcze nie wróciła i wątpię, czy wróci. Nie wierzyłem, że uda nam się ujść cało... I nagle zza jakiegoś obłoczka wyskoczył dwusilnikowy Me-1W. W myślach zaczęliśmy się żegnać z życiem, postanawiając je drogo sprzedać, a tymczasem tamten od razu, z pierwszego zajścia, zestrzelił siedzącego nam na ogonie fryca, potem drugiego. Pozostała szóstka zaczęła kotłować się między sobą, a myśmy to wykorzystali i zwiali do domu, ile mocy było w silnikach. To wszystko. - Dziękuję, wracajcie do siebie. Pułkownik schylił się nad rozłożoną nad stołem mapą. - A więc tak się rzecz przedstawia. Czy nadal sądzicie, że załoga SB miała wielkie od strachu oczy? "Mikołajki" przecząco pokręcili głowami. 64 - Towarzyszu dowódco pułku, o której godzinie to się wydarzyło? o - Około siódmej trzydzieści. Załoga rozpoznawczej "peszki" popatrzyła na siebie, porozumiała się oczami i nawigator po krótkim wahaniu zaczął relacjonować: - Zadanie bojowe wykonaliśmy i zawróciliśmy do domu. Ale nad widłami Cymli i Donu spostrzegliśmy, jak "messery" atakują nasze "szerokoskrzydłe" Niemców najpierw było czterech, potem pojawiła się jeszcze jakaś para, a zanim dolecieliśmy, na samotnego "szybkiego" pruło już z dziesięć "Gustawów". Bombowiec nie miał żadnych szans, a myśmy doskonale wiedzieli, że nie wolno angażować nam się w walkę, skoro na filmie mieliśmy cały rozpoznawczy materiał. Jeden SB już się palił, a "messery" przymierzały się do tego samotnego. Powtarzam raz jeszcze, wiedzieliśmy dobrze, że po locie zwiadowczym nie wolno nam angażować się w walkę, ale, towarzyszu pułkowniku, nie mogliśmy inaczej! Strasznie się fryce zdziwili, kiedy zjechaliśmy im na karki. Jeden zapalił się po mojej serii, drugiego zwalił Fryziuk. Nasza maszyna wykorzystała cały ten bałagan, natychmiast poszła w dół i umknęła. Teraz widzę, że szczęście im dopisało. Niemcy też pogonili do siebie, a my natychmiast zawróciliśmy na lotnisko. To już naprawdę wszystko! Pułkownik i towarzyszący mu oficerowie sztabowi przeciągle popatrzyli na siebie. Wszystko było jasne. Załoga SB-2 przez pomyłkę wzięła atakującego Niemców 65 Pietlakowa za Me-110, czemu się i dziwić nie należy z racji podobnej sylwetki. Surowy rozkaz zabraniający powietrznym zwiadowcom wdawania się w jakiekolwiek walki powietrzne został jednak naruszony... Wspólnie, wraz z dowódcami "szybkich", ustalono, że nie zostaną tym razem wyciągnięte konsekwencje-Z powodu naruszenia rozkazu. I tak trzech Mikołajów latało nadal razem aż do pewnego lipcowego dnia, kiedy to podczas walk nad "błękitną linią" cztery Focke-Wulfy zestrzeliły rozpoznawczą "peszkę". Z całej załogi ocalał tylko jeden Mikołaj - Michniewicz. ZAGŁADA CZWARTEJ FLOTY Ostatnim akordem grudniowej ofensywy było rozgromienie włoskiej 8 armii. Radzieckie jednostki wchodzące w skład Frontu Południowo-Zachodniego wyszły na rubież Nowa