ROZDZIAŁ PIERWSZY
- Nie, nie zamierzam w najbliższym czasie wycho-
dzić za mąż, bez względu na to, jak potężny jest kan
dydat na oblubieńca. Bądź więc tak miły i nie poruszaj
więcej tej kwestii, Beltraffio. Wysoko sobie cenię twoje
opinie, mój kanclerzu, ale w tej sprawie samodzielnie
podejmę decyzję.
Elena, ostatnia z rodu de Carisendich i księżna Reg-
giano, debatowała z Beltraffiem, swym przyjacielem
i zaufanym doradcą, nad listem, który przesłał tego ran
ka Giovanni degli Uberti, hrabia Burano. W owym pi
śmie prosił, a raczej żądał, by za niego wyszła, utrzy
mując, że ze względu na niepewną sytuację w Italii roku
pańskiego 1460 jedynie on może zapewnić jej ochronę
przed o wiele silniejszymi księstwami, takimi jak Flo
rencja czy Mediolan, tylko czyhającymi, by podstępnie
zaanektować jej niewielkie księstwo.
Szczególnie znamienny był następujący passus z li
stu hrabiego Giovanniego:
Państwo pod rządami kobiety, jak niestety uczy nas
historia, zazwyczaj pada ofiarą wszelkiej maści uzurpa-
torów. W zamian za twą rękę obiecuję ci, Pani, ochronę
Reggiano przed zakusami innych państw. Gdy jednak
odrzucisz moją propozycję, wątpię, czy Twoje księstwo
zdoła zachować niezależność.
- Innymi słowy - stwierdziła Elena, uśmiechając się
nieznacznie - wilk próbuje uchodzić za łagodne jagnię.
Hrabia Burano daje mi jasno do zrozumienia, że tak na
prawdę to nie Florencja czy Mediolan, ale właśnie on
zaatakuje nasze włości, jeżeli odmówię mu swej ręki.
W żadnym razie jednak nie pozwolę nikomu na aneksję
swego księstwa. I nie zamierzam poddawać się szanta
żowi, który brzmi: małżeństwo albo zabór, zwłaszcza
że w grę wchodzi mężczyzna, który jest tak wiekowy,
iż mógłby być moim ojcem. Zdecydowanie więc prze
ciwstawię się militarnym groźbom, bez względu na to,
kto będzie je wygłaszać.
- Rozumiem twoje stanowisko, pani - rzekł Beltraf-
fio. - Zechciej jednak zauważyć, że głównodowodzący
naszych wojsk jest już starcem szykującym się raczej
na śmierć we własnym łożu niż na polu bitwy. Nato
miast nasi nieliczni gwardziści, powołani do służby je
szcze przez twego ojca, choćby z racji swego wieku nie
byliby w stanie stawić czoła pułkowi Amazonek, nie
mówiąc już o armii, którą bez przeszkód mogą wpro
wadzić w nasze granice twoi wrogowie. Lecz jeśli rze
czywiście zdecydowanie nie chcesz przyjąć propozycji
hrabiego Burano, musisz jak najszybciej zatrudnić ja-
kiegoś liczącego się kondotiera, który dowodząc swoi
mi oddziałami, za odpowiednie wynagrodzenie bronił
by nas przed napastnikami. W innym wypadku powin
naś, pani, raz jeszcze rozważyć propozycję hrabiego
Giovanniego.
Wygłosiwszy te słowa, Beltraffio skłonił się nisko
i ruszył ku drzwiom, by pozostawić Elenę samą i nie
sprawiać wrażenia, że próbuje ją do czegoś przymusić,
choć w głębi serca żałował, że nie może sobie pozwolić
na takie zachowanie. Jaka szkoda, że Reggiano nie
przeszło w męskie ręce, a stało się dziedzictwem kobie
ty. Co z tego, że posiadała wszelkie przymioty umysłu
potrzebne władcy, o co tak sumiennie zadbał jej ojciec.
To niedobrze, że księstwem Reggiano rządziła nie
zamężna kobieta. A to, iż była wyjątkowo piękna, wy
soka i foremnie zbudowana, nie miało w tej sytuacji nic
do rzeczy. Elena, jak przystało na księżną bogatego pań
stwa, zawsze nosiła wspaniałe suknie, a czarne, gęste
włosy najczęściej ujmowała w srebrną siatkę. Ze swymi
dużymi, ciemnoniebieskimi oczami i szlachetnymi ry
sami twarzy zdawała się ucieleśnieniem anioła, jeśli ta
kie istoty rzeczywiście gdzieś istniały. Dumny, wywa
żony sposób bycia wywierał niezwykłe wrażenie na
wszystkich, którzy się z nią spotkali. Ale mimo hartu
ducha i determinacji, nie mogła poprowadzić wojsk do
bitwy. Mogła za to wynająć kondotiera, by z Bożą po
mocą wypełnił za nią to zadanie.
- Dobrze więc - oznajmiła w końcu Elena. - Jeżeli
uważasz, że to dla nas najlepsze rozwiązanie, znajdź od
powiedniego człowieka.
Beltraffio ponownie skłonił się głęboko.
- Pani, mimo że obawiałem się twojego niezadowo
lenia, pozwoliłem sobie przewidzieć twą decyzję, wie
działem bowiem, że jak zwykle odwołasz się do zdro
wego rozsądku. Dlatego już zaprosiłem do naszego
miasta słynnego wojownika, który jest gotów stawić się
przed twym obliczem na każde żądanie.
Elena spojrzała na niego w zdumieniu, po czym się
roześmiała.
- Obawiałeś się, Beltraffio? Od kiedy w ogóle oba
wiasz się czegokolwiek, a już w szczególności mnie?
Niezwłocznie wezwij, mój kanclerzu, twego najemnika,
drżyj jednak, jeśli nie okaże się słynnym kondotierem.
Chcę, by natychmiast zjawił się w tej sali.
- Pani, ów dowódca, wraz ze swym poruczni
kiem, już czeka na posłuchanie. Z góry mu zapowie
działem, że jeśli podejmiesz decyzję, nie zniesiesz żad
nej zwłoki.
Elena ponownie się roześmiała.
- A więc każ mu się tu stawić, stary przebiegły lisie.
Już nie mogę się doczekać, by zobaczyć, kogo wybrałeś.
Beltraffio podszedł do drzwi i zawołał szambelana.
Podobnie jak jej ojciec, Elena zazwyczaj spotykała się
ze swym kanclerzem w sali tronowej. Tutaj też zbierała
się Rada Sześciu złożona z najbardziej szanowanych
obywateli miasta, by obradować w kwestiach związa-
nych z racją stanu i zatwierdzać ważne dla księstwa de
cyzje.
- Nie zamierzasz mi wyjawić, do kogo zwróciłeś się
o pomoc? - spytała Elena, gdy czekali na szambelana.
Beltraffio uśmiechnął się pod nosem.
- Wkrótce sama zobaczysz, pani. Lada chwila szam
belan zaanonsuje jego przybycie - odparł Beltraffio ra
dosnym tonem.
Znał Elenę od dziecka i pod wieloma względami za
stępował jej ojca od czasu śmierci księcia Reggiano,
gdy księżniczka miała zaledwie szesnaście lat. Teraz
była dojrzałą dwudziestolatką, o wyjątkowych przy
miotach umysłu i niezwykłej dozie zdrowego rozsądku,
wspólnie więc rządzili księstwem, zawsze prowadząc
otwarte i swobodne dyskusje.
- Pewnego dnia, mój Beltraffio, posuniesz się za da
leko, i nawet fakt, że jesteś mym najstarszym i najwier
niejszym sługą, nie uratuje ci skóry - oznajmiła Elena,
lecz jej uśmiech wyraźnie wskazywał, że jedynie deli
katnie go napomina i w żadnym razie nie wprowadzi
w czyn swych gróźb.
- Jestem pewien, że dziś nie zawiedziesz się, pani
- odparł z tajemniczym uśmiechem, - Spotkanie z tym
najemnikiem będzie dla ciebie równie interesujące jak
dla mnie.
Elena usiadła na tronie ustawionym na niewielkim
podeście wyściełanym kobiercami. Sala przedstawiała
się niezwykle okazale, poczynając od arrasów pokrywa-
jących ściany, a kończąc na sprzętach rozstawionych
w komnacie. Całe wyposażenie świadczyło o znacz
nym bogactwie księstwa, odwrotnie proporcjonalnym
do jego rozmiarów. Ale właśnie owo bogactwo wzbu
dzało w sąsiednich miastach-państwach jak najgorsze
instynkty, więc nie tylko władca Burano dążył do za
garnięcia skarbów Reggiano.
Przodkowie Eleny zapewnili niepodległość swemu
niewielkiemu państwu, a także znacznie powiększyli
jego bogactwo, zakładając i prowadząc bank, który
swym znaczeniem dorównywał bankowi rodu Medy-
ceuszy, władającego Florencją. Skrzyżowane sztylety -
herb Carisendich - skutecznie rywalizował z sześcioma
pigułkami, stanowiącymi emblemat Florentyńczyków*.
Gdy Elena rozmyślała nad tymi kwestiami, do sali
wkroczył szambelan dworu. Paziowie otworzyli oba
skrzydła drzwi, po czym szambelan zaanonsował do
nośnym głosem:
- Miłościwa pani, szlachetny i potężny kondotier,
Marco Rinaldi, wraz ze swym porucznikiem, Lucą de
Grimaldim, proszą o posłuchanie.
Odsunął się na bok i stojący za nim mężczyźni weszli
do sali, po czym skłonili się nisko przed Eleną.
Księżna obrzuciła nowo przybyłych uważnym spoj
rzeniem, szczególnie tego, który postępował przodem.
* Ród Medyceuszy, którego nazwisko najprawdopodobniej wywodzi się od
włoskiego słowa oznaczającego cyrulików (medici), pieczętował się
sześcioma pigułkami (przyp. tłum.).
O dziwo, jego widok wprawił Elenę w prawdziwe
zmieszanie.
A więc ten... ten... olbrzym to Marco Rinaldi, po
wszechnie znany jako Lis z Aquili. Kondotier, którego
nazwisko w całej Italii stało się synonimem przebiegło
ści i niezwykłego męstwa. Elena wielokrotnie słyszała
o jego wyczynach, przypuszczała jednak, że skoro
wszyscy nazywają go Markiem Lisem, jest drobnym
mężczyzną niskiego wzrostu, najpewniej rudowłosym,
jak zwierzę, od którego przybrał przydomek.
Nic bardziej błędnego! Był najwyższym i najpotęż
niej zbudowanym mężczyzną, jakiego kiedykolwiek
widziała. Wzrostem i muskulaturą przewyższał nawet
jej nadwornego kowala, zwanego Wielkim Tommasem.
Jego włosy miały miedziany połysk, oczy zaś były
stalowoniebieskie i w niczym nie przypominały oczu li
sa. Spojrzenie miał zimne i władcze. Silnie zarysowana
szczęka i orli nos nadawały mu wyraz apodyktyczności,
w ogóle cała jego postawa była iście królewska. Poru
szał się i trzymał głowę niczym urodzony książę, choć
wieść niosła, że podobnie jak słynny w Italii najemnik,
sir John de Hawkwood, tak zasłużony dla Florencji, był
synem angielskich wieśniaków.
Jeżeli w istocie tak się miały sprawy, angielscy wieś
niacy musieli się znacznie różnić od swych włoskich
pobratymców. Chłopi żyjący na obrzeżach wielkich
księstw-miast, żywiący się tym, co sami zdołali wyho
dować na mizernych poletkach, w żadnym razie nie sły-
nęli z imponującego wzrostu i władczego, królewskie
go sposobu bycia!
Strój Rinaldiego również wprawiał w podziw, nie
tyle zresztą szczególnym bogactwem, co wyrafinowa
niem, całą swą kolorystyką nawiązywał bowiem do
barw lisa. Na obrzeżu długiej do kolan tuniki widniały
rdzawe kwiaty na złotym tle, buty zaś były zrobione
z cienkiej skóry w kolorze ciepłego brązu, w których
lśniły sznurówki ze złotej przędzy, doskonale harmoni
zujące z pasem ze złota wysadzanym granatami.
W stroju porucznika, choć rzecz jasna nie tak bogatym,
również przeważały brąz i złoto. W jakiś czas później
Elena dowiedziała się, że były to oficjalne barwy wojsk
Rinaldiego.
Teraz natomiast z niepokojem zdała sobie sprawę, że
straciła rezon na widok tego wspaniałego wojownika,
co nigdy wcześniej jej się nie zdarzało, jak z satysfakcją
zauważył Beltraffio. Ale ów wielkolud, zapewne przy-
wykły, że swą obecnością może onieśmielać i przytła
czać innych, wybawił ją z kłopotu, przemówił bowiem
pierwszy:
- O ile dobrze zrozumiałem twego kanclerza, pani,
chciałabyś nająć me oddziały, gdyż obawiasz się najaz
du ze strony potężniejszych sąsiadów. Przyznaję, że je
stem zainteresowany ową propozycją, więc z najwięk
szą ochotą omówię z twymi doradcami warunki zatrud
nienia.
Elena pomyślała, że mówił po włosku ze zdumiewa-
jącą biegłością i dwornością, szczególnie jak na wieś
niaka i obcokrajowca.
- Zaiste tak właśnie przedstawiają się nasze zamiary,
messer Marcu - odparła. - Widzę, że mój kanclerz,
szlachetny Carlo di Beltraffio, przedstawił ci w szcze
gółach położenie Reggiano. Chciałabym podkreślić, że
w obecnej chwili nie spodziewamy się żadnego nagłego
ataku, jednak biorąc pod uwagę skomplikowaną sy
tuację w Italii, nie możemy wykluczyć, iż w pewnym
momencie któreś z sąsiednich księstw będzie chciało
zająć nasze ziemie. Nie ulega też wątpliwości, że gdyby
granic Reggiano strzegły wojska Lisa Rinaldiego, po
tencjalni najeźdźcy zapewne zrezygnowaliby z planów
aneksji.
Elena była bardzo zadowolona, że tak szybko odzy
skała równowagę i władczość tonu. Kątem oka spo
strzegła, że stary Beltraffio kiwa z aprobatą głową, sły
sząc jej słowa.
- A więc świetnie się rozumiemy, pani. Moje oddzia
ły w zupełności wystarczą do skutecznej obrony księ
stwa Reggiano. Pozostaje mi tylko żywić nadzieję, iż
ty, a także twoi doradcy, zdajecie sobie sprawę, że za
moje usługi trzeba będzie sowicie płacić.
Mówiąc to, Lis - na Boga, czemu cały czas w duchu
nazywała go w ten sposób? - przybrał zadowolony
z siebie wyraz twarzy, natomiast Elenę ogarnął niepo
kój. Nie potrafiła wyjaśnić przyczyny tak niemiłych
emocji, jednak nie umiała nad nimi zapanować. Może
dlatego, że nigdy przedtem nie spotkała mężczyzny,
który wywarłby na niej tak dziwne wrażenie.
Na dodatek wyczuwała w jego tonie pewną nutę
protekcjonalizmu, co bez wątpienia wynikało z faktu,
że był wytrawnym wojownikiem, ona zaś jedynie słabą
kobietą, która według jego mniemania nigdy nie powin
na władać tak bogatym księstwem jak Reggiano.
- Cóż - odparła ostrym tonem. - Reggiano nie na
leży do ubogich państw, jego władcy nie mają jednak
zwyczaju przepłacać za świadczone usługi.
- Niezwykle to roztropne - odparł olbrzym z chłod
nym uśmiechem. - Ja natomiast zawsze spodziewam
się najwyższego wynagrodzenia za swą służbę. Oboje
więc poznaliśmy wzajemne oczekiwania, zanim wdali
śmy się w poważne targi. Pozwolę sobie zaproponować,
byśmy jutro, po tym, jak zasięgniesz opinii doradców,
spotkali się raz jeszcze i spróbowali ustalić warunki
satysfakcjonujące obie strony. Wiedz jednak, pani, że
dysponuję oddziałami złożonymi z kilku tysięcy ludzi
i spodziewam się znacznych profitów, jeżeli zgodzę się
przejść pod twe rozkazy. Rozumiem też, że zechcesz
wyznaczyć komisarza, który będzie cię reprezentował
w czasie ewentualnych wojennych działań.
Gała ta przemowa była bardzo rzeczowa, ale Elena
skądinąd wiedziała, że taki charakter zazwyczaj przy
bierały negocjacje pomiędzy kondotierami a ich przy
szłymi suwerenami. Nie pojawiały się tam żadne ro
mantyczne rojenia na temat rycerskich cnót. Zawierano
czysto handlową transakcję - w swej istocie niczym
nieróżniącą się od transakcji przeprowadzanych w po
siadanym przez nią banku czy interesów ubijanych na
głównym placu targowym miasta. Wiedząc o potędze
finansowej Reggiano, Rinaldi oczekiwał iście królew
skiego uposażenia, tym bardziej że w odróżnieniu od
większości najemników, słynął z bezwzględnej lojalno
ści wobec swych mocodawców i powszechnie uchodził
za wspaniałego stratega.
Mimo to Elena nie mogła się powstrzymać od poku
sy, by wstrząsnąć nieco obojętnością Marca Lisa wobec
jej książęcego majestatu.
- Zastanawiam się, messer Marcu, czemu nie starasz
się zaciągnąć w służbę potężniejszych księstw, jak We
necja, Florencja czy Mediolan, które mogłyby zapewnić
ci zdecydowanie lepsze warunki niż te, na jakie może
sobie pozwolić Reggiano.
Nie zdziwiła się, gdy po tych prowokacyjnych sło
wach Beltraffio jęknął nieznacznie, zapewne przerażo
ny, że Lis natychmiast opuści ich księstwo i uda się do
rzeczonych państw! Prawdę mówiąc, samą Elenę zdu
miały jej własne słowa. Czemu, na Boga, traktowała
ewentualnego poddanego w tak grubiański sposób?
Przecież mogła zrazić go do służby na rzecz Reggiano,
a przecież w Italii niełatwo było znaleźć dobrego kon
dotiera, a akurat ten należał do najlepszych.
Jednak Rinaldi wcale nie poczuł się urażony jej sło
wami. Po raz pierwszy uśmiechnął się ciepło, a jego
twarde, zdecydowanie męskie rysy uległy niezwykłemu
przeobrażeniu.
- Pani, podziwiam twą otwartość i szczerość - od
parł lekkim tonem. — Jeśli będziesz dalej postępować
w ten sposób, na pewno szybko i bez problemu dojdzie
my do porozumienia. Mój porucznik dyskretnie sztur
cha mnie w bok, zapewne dlatego, bym ci przypomniał,
iż wszystkie wspomniane przez ciebie państwa mają już
na swych usługach kondotierów, podczas gdy Reggiano
jest wciąż bezbronne. Czyż nie o to właśnie chodziło ci,
mój Luco? - rzucił, odwracając lekko głowę.
Po czym uśmiechnął się, lecz wcale już nie urokli
wie. Teraz przypominał drapieżnika. Porucznik, cał
kiem tym niezrażony, odparł beznamiętnie:
- Rzekłeś, mój wodzu i władco.
Luca de Grimaldi, wdzięczny w ruchach blondyn,
był obdarzony szczególnym dwornym urokiem, które
go zdecydowanie brakowało jego dowódcy.
- Władco? - powtórzyła Elena odruchowo.
Im dłużej patrzyła na Marca Lisa, tym bardziej onie
śmielał ją samą obecnością.
- Tak jest, pani - przytaknął Rinaldi. - Posiadam
niewielkie miasto w Toskanii, co daje mi prawo do ty
tułowania się władcą, choć w rzeczy samej me włości
są nieznaczne i nie przynoszą dochodu.
Podobna skromność, szczególnie wobec uprzedniej
śmiałości, musiała zdumiewać. Beltraffio uśmiechnął
się pod nosem tym samym uśmiechem, którym zwykł
obdarzać Elenę, gdy bywała zabawna, nieprzejednana
w opiniach, czy też gdy się z nim droczyła. Kanclerz
uważał, że Marco nosił wyjątkowo trafny przydomek.
Przy tym wielce intrygował go sposób, w jaki księżna
na niego reagowała.
Nigdy przedtem nie widział, by ktoś zdołał wypro
wadzić ją z równowagi, kompletnie też nie pojmował,
co tak bardzo nią wstrząsnęło. Przecież często gościła
na swym dworze Medyceuszy i członków rodu d'Este,
a także wielu innych szlachetnie urodzonych arystokra
tów Mediolanu, i nigdy nie zbywało jej na władczej
pewności siebie. A oto wobec wywodzącego się z pleb
su najemnika zatraciła swój osławiony rezon i zacho
wywała się niczym nieśmiała panienka, jaką była do
czasu śmierci ojca, po którym objęła dziedzictwo.
Ten Lis musiał być rzeczywiście niezwykle przebie
gły, jeżeli zdołał doprowadzić do podobnego stanu
księżną Reggiano!
Beltraffio porzucił swe rozważania i zdecydował się
przemówić.
- Messer Marcu, proponuję, byśmy spotkali się jutro
po śniadaniu w obecności naszego skarbnika i komisa
rza, żeby przedyskutować warunki twego zatrudnienia.
Sugeruję też, byś wraz ze swym porucznikiem i przy
boczną drużyną, która czeka przed murami twierdzy,
zajęli kwatery w samym pałacu. Gdybyście bowiem,
panie, rozlokowali się w pobliskich gospodach, ściąg
nęłoby to kłopotliwe komentarze i domysły.
Marco skłonił się nisko.
- Doskonale, mości kanclerzu. Będziemy zaszczy
ceni, mogąc gościć w progach księżnej, czyż nie, mój
Luco? Tym bardziej że wszelkie spekulacje na tym eta
pie naszych negocjacji byłyby wysoce niepożądane,
szczególnie gdyby nie udało nam się dojść do porozu
mienia. Z drugiej strony jeśli osiągniemy kompromis,
wówczas im szybciej świat się dowie, że zostałem twym
kondotierem, tym lepiej dla sprawy, pani.
- Oczywiście - odrzekła Elena, zdobywając się na
stanowczy ton. Powoli oswajała się z widokiem potęż
nego Marca Lisa. - Beltraffio omówi z szambelanem
warunki twego zakwaterowania, panie. Chciałabym też
zaprosić ciebie i twego porucznika na dzisiejszą wie
czerzę. Mam nadzieję, że przy tej okazji zdołamy po
rozmawiać w swobodniejszym tonie. Natomiast towa
rzysząca ci drużyna zostanie umieszczona w koszarach
gwardii. O to także zadba mój szambelan.
W tak uprzejmy sposób Elena dała znać, że posłu
chanie skończone.
- Sługa uniżony, pani - powiedział Marco, skłonił
się nisko i wraz z Lukiem poszedł za szambelanem,
który miał ich zaprowadzić na kwaterę.
W sali pozostało dwoje faktycznych władców Reg-
giano. Księżna i kanclerz byli zdumieni, zaintrygowani
i zaniepokojeni.
Elena przemówiła pierwsza.
- Czy możemy mu w pełni zaufać?
- W pełni? Nie sądzę. - Beltraffio uśmiechnął się
posępnie. - Przecież nie jest tajemnicą, że najemnicy
często bywają nielojalni, gdy ktoś inny zaproponuje im
większe pieniądze. Ale wiadomo też, że najlepsi z nich,
jak na przykład Hawkwood, nigdy nie sprzeniewierzyli
się raz danemu słowu.
- Hawkwood był Anglikiem, podobnie jak i ten
człowiek - oznajmiła Elena w zamyśleniu.
Specjalnie nazwała Marca „tym człowiekiem", by
zbagatelizować emocje, jakie w niej wzbudził i z któ
rych do tej pory nie umiała się otrząsnąć.
- To jednak niczego nie dowodzi - uciął Beltraffio.
Zamilkł na chwilę, po czym spytał łagodnym tonem: -
Co sprawiło, że tak bardzo wyprowadził cię z równo
wagi, pani?
- Czyżby było to aż tak oczywiste?
- Nie dla wszystkich i zapewne nie dla niego, ale ja
przecież znam moją księżną jak mało kto. Dlaczego
więc, pani?
Elena nie odpowiedziała od razu. Podniosła się z tro
nu i podeszła do okna z widokiem na dziedziniec, gdzie
Marco właśnie rozmawiał z jednym z oficerów, zapew
ne dowódcą oddziałów jazdy.
- Jego obecność działa na mnie przytłaczająco. Nie
miał na sobie zbroi, a mimo to odnosiłam wrażenie, że
jest z żelaza i stali. No i ten jego nadludzki wzrost.
- Ale przecież widywałaś już, pani, podobnych do nie
go wojowników, choć rzeczywiście nie aż tak wysokich.
- Prawda. Odniosłam jednak wrażenie, że mnie lek
ceważy, jakby spodziewał się spotkać z mężczyzną. A
musiał wiedzieć, że przybywa do księżnej Eleny.
Beltraffio pomyślał, że jego pani tak osobliwie zare
agowała na Marca Lisa z zupełnie innych powodów, któ
rych jednak sama sobie nie uświadomiła, ale które dla nie
go zdawały się już jasne. Ta niezwykle silna kobieta
wreszcie spotkała mężczyznę równie silnego charakteru,
co wywołało w obojgu szczególne emocje, mogące pro
wadzić tylko do jednego rozwiązania. Mistrz Boccaccio
świetnie objaśniał to zjawisko w swych opowieściach,
jednak księżna Elena ani nie czytała znakomitego, choć
wielce frywolnego pisarza, ani sama nie nabyła żadnego
doświadczenia w sprawach miłości, ponieważ wychowy
wała się w wyjątkowych warunkach.
Była wyobcowana i samotna. Nigdy nie dzieliła się
przeżyciami z innymi młodymi kobietami, nie wymie
niała tajemniczym szeptem zwierzeń. Nie wodziła
wzrokiem za młodymi dworzanami. Ale zapewne czę
sto zastanawiała się, jak by to było, gdyby poznała któ
regoś z mężczyzn tak blisko i intymnie, jak wiele dam
jej dworu. Nic więc dziwnego, że pierwszy mężczyzna
o silnej osobowości, jakiego spotkała w życiu, wywarł
na niej tak wielkie wrażenie.
Beltraffio zadumał się. Gzy Marco mógł dociec przy
czyny nerwowego zachowania księżnej? Cóż, Lis był
wystarczająco przemyślny, by zrozumieć, co się działo.
Stary kanclerz sposępniał.
- Boże, Panie nasz, miej w opiece księżną i jej ziemie,
ochraniaj od wszelkiego zła, zarówno teraz, jak i w przy
szłości - pomodlił się żarliwie.
Postanowił też w duchu, że z samego rana zapali
świecę w katedrze i przed ołtarzem powtórzy tę samą
gorącą prośbę.
- A więc, mój panie, co sądzisz o Elenie, miłościwej
księżnej Reggiano? - spytał Luca, gdy znaleźli się już
we wskazanej przez szambelana komnacie pełnej pięk
nych i cennych sprzętów.
Marco właśnie skończył rozpakowywać swój sakwo
jaż, w którym trzymał zapasowe stroje, i włożył je do
pięknie malowanej cassone, czyli zdobnej skrzyni sto
jącej w nogach olbrzymiego łoża. W komnacie były
dwa takie łoża.
Zbroje Marca i Luki znajdowały się w wartowni na
parterze pod pieczą giermka.
- Jest taka, jak się spodziewałem - mruknął pod
nosem.
- Tylko tyle? - nie dawał za wygraną Luca, który
zawsze wiedział, jak daleko może się posunąć wobec
swego dowódcy. - Nic nie wspomnisz o jej niezwykłej
urodzie czy wyjątkowej roztropności? To bardzo do cie
bie niepodobne.
- Och, jest całkiem miła dla oka. Nie rozumiem jed
nak, czemu przypisujesz jej roztropność? Choć po
chwilowej konsternacji wykazała się pewną wiedzą
o rządzeniu księstwem, jednak przypuszczam, że naj
częściej kieruje się radami tego starca, który nie odstę
puje jej na krok.
- Może i tak. Ale czy to wszystko, co masz do po
wiedzenia na jej temat? Jeżeli jest tylko miła dla oka,
to czy w ogóle jakieś pochlebne słowa pozostały jesz
cze dla innych kobiet stąpających po ulicach Reggiano
oraz pozostałych miast Italii?
Marco westchnął zniecierpliwiony.
- Nie mam nastroju na towarzyskie pogawędki, Lu
ca. Przybyliśmy tu w określonym celu, który nie ma nic
wspólnego z urodą czy też brakiem urody księżnej.
Z rozlicznych przyczyn, częściowo znanych i tobie, in
teresuje mnie jedynie obrona tych ziem. Proszę cię jed
nak, byś zachował daleko posuniętą dyskrecję, zarówno
dziś wieczorem, jak i jutrzejszego rana. Sądzę, że księż
na będzie próbowała pozyskać nas tanim kosztem. Za
pomniałeś też powiedzieć, że to wyjątkowo wyniosła
sztuka. Zrozumiałem to już w chwili, gdy przekraczali
śmy progi sali. Czy widziałeś, jakim obrzuciła nas
wzrokiem?
- Doprawdy? Osobiście wyciągnąłem zgoła od
mienne wnioski z jej zachowania, ale nie zamierzam
oświecać cię na siłę - oznajmił Luca, po czym zaczął
pogwizdywać pod nosem skoczne takty pewnej popu
larnej piosenki opowiadającej o płochości kobiet, ale
i ich wierności, gdy już spotkają właściwego męż
czyznę.
Marco wzruszył ramionami i zaczął się przebierać.
Luca swoim zwyczajem nalegał, by włożyli najprzed
niejsze szaty na kolację z księżną, ale Rinaldi prawie go
nie słuchał, intensywnie bowiem dumał o niedawnym
spotkaniu z panią Reggiano.
Wrażenie, jakie na nim wywarła, było zupełnie nie
oczekiwane. Och, od początku dobrze wiedział, że sta
nie twarzą w twarz z wyrafinowaną damą, która mimo
jego wojennej sławy zobaczy w nim jedynie wzboga
conego parweniusza, choć jednocześnie będzie zabie
gać o pozyskanie go do służby. Elena należała do ko
biet, które zawsze go drażniły... a może wzbudzały po
dziw? Sam nie potrafił tego rozstrzygnąć.
Cóż, choć zbył peany Luca, sam również uważał
księżną Elenę za wyjątkową piękność, co w Italii miało
szczególną wartość, jako że kraj ten słynął z nadzwy
czaj urodziwych i pełnych wdzięku kobiet. Zaimpono
wał mu jej spokój i opanowanie. Na przekór swej płci
nie była gadatliwa i doskonale umiała operować mil
czeniem. Nie wypowiadając słowa, dała mu do zrozu
mienia, jak niewiele dla niej znaczy, i jednocześnie
zmusiła go, by odezwał się pierwszy.
Zaspokoił więc jej próżność i przemówił pierwszy,
a kiedy podkreśliła powagę swego książęcego majesta
tu, wobec którego żołnierz najmita był zwykłym roba
kiem, przyjął to z beznamiętną obojętnością, złośliwie
imitując jej sposób zachowania. Lecz nikt nie dostrzegł
jego ironii, ona zaś jawnie naigrawała się z niego, wy-
pytując, czemu nie zaciągnie się w służbę potężniej
szych miast.
O tak. Jeżeli nie była najbardziej wyniosłą jędzą, jaką
poznał w życiu, nie nazywał się Marco Rinaldi, pomy
ślał i uśmiechnął się sarkastycznie pod nosem, jako że
w istocie „Rinaldi" nie było jego prawdziwym nazwi
skiem! To jednak w żadnym stopniu nie zmieniało jego
opinii na temat tej kobiety. Ani nie miało wpływu na
plany, jakie snuł względem tej zarozumiałej dziewicy,
o czym wkrótce sama się przekona.
Ale jeszcze nie teraz. Jeszcze nie tego wieczoru.
ROZDZIAŁ DRUGI
Elena nie znosiła oficjalnych przyjęć. Zawsze uwa
żała, że jedzeniem można się prawdziwie delektować
tylko w gronie najbliższych przyjaciół, gdy do posiłku
przygrywa najwyżej jeden minstrel, miękko uderzający
w struny lutni. Dania też powinny być proste i niewy
szukane. Przybrany piórami pieczony paw pojawiał się
na stole jedynie wówczas, gdy potrawy, choćby najbar
dziej wykwintne, mało zajmowały biesiadników, jako
że zgromadzili się przy stole nie dla uciechy ucztowa
nia, lecz by uczestniczyć w rozmowach natury politycz
nej czy też finansowej.
- Niewykluczone - rzuciła w stronę Beltraffia, gdy
rozchodzili się do swych komnat - że podawanie mes-
ser Rinaldiemu i jego oficerom wyrafinowanych po
traw okaże się rzucaniem pereł przed wieprze. Pamię
tasz, co się stało, gdy mój ojciec podejmował ucztą To-
lentina przed przyjęciem go na służbę, by odbił dla nas
Sydonię? Ów wojak wypluł mięso pawia i wykrzyknął:
„Jak możecie podawać podobne paskudztwo? Ja nie na
karmiłbym czymś takim swoich świń!".
- Tolentino był skończonym prostakiem, pani - od
parł Beltraffio. - Uważam jednak, że Lis jest ulepiony
z zupełnie innej gliny. A jego porucznik, o ile mi wia
domo, pochodzi z najprzedniejszej rodziny florenckiej,
i tylko dlatego, że nie odziedziczył majątku, próbuje zy
skać sławę w rycerskim rzemiośle.
Czekając w holu na przybycie Marca Rinaldiego,
Elena zastanawiała się, jak ów kondotier zachowa się
podczas uczty. Czy okaże się podobny do Tolentina?
Beltraffio uważał, że w żadnym razie, ale nawet mądry
i doświadczony kanclerz nie zawsze miewał rację.
Ale czemu, na Boga, w ogóle zawracała sobie głowę
tym najemnikiem? Przecież był tylko jej przyszłym słu
gą, nieco tylko ważniejszym od pozostałych. By ode
rwać od niego myśli, zakrzyknęła ostro na swego nad
wornego muzyka, Raffaella:
- Do chwili, aż messer Rinaldi raczy wreszcie nas
zaszczycić swoją obecnością, umil czas jakąś pieśnią.
Zaiste, gdyby Marco był świadkiem tej sceny, utwier
dziłby się w przekonaniu, że księżna Elena to prawdzi
wa jędza, miał bowiem czekać w komnacie na sygnał
od szambelana i dopiero wtedy przybyć na ucztę. Win
nym spóźnienia był więc nie on, ale dworzanin, o czym
księżna dobrze wiedziała.
Oczywiście, jak na ironię, gdy tylko Rafaello zaczął
śpiewać, otwarty się drzwi i w progu pojawił się szam
belan w towarzystwie Lisa, jego porucznika i Beltraf-
fia, który był ubrany w błękitne szaty bramowane fu-
trem gronostajów, a na piersi miał wielki medalion,
symbol wysokiego urzędu.
Elena nie powstała na widok gości, ale czekała, aż
podejdą do jej fotela i powitają ją niskim ukłonem.
I Lis, i jego porucznik przebrali się w piękne szaty i bo
gactwem stroju nie ustępowali dworzanom i najważ
niejszym osobom w państwie, które stały wokół ścian.
Rinaldi zdawał się jeszcze wyższy i potężniej zbudo
wany niż podczas audiencji. Nie miał w sobie gładkości
otaczającej go szlachty, emanował jednak niezwykłą,
nieokiełznaną siłą ciała i charakteru, która zaćmiewała
całą dworską elegancję.
Ku swemu zdziwieniu Elena poczuła, że brakuje jej
tchu. To było niedorzeczne. Aby więc jak najszybciej
dojść do siebie, powstała z fotela i powitała najemnika
pierwszymi słowami, które przyszły jej do głowy, i któ
re szczęśliwie, sądząc po wyrazie jego twarzy, okazały
się całkiem na miejscu.
- Zapewne ani ty, panie, ani twój porucznik, nie znacie
zgromadzonych tu osób. Pozwólcie więc, że mój szambe
lan oprowadzi was po komnacie i dokona prezentacji.
- Niezwykle to łaskawie z twej strony, pani - odparł
Marco tym samym beznamiętnym tonem, jakim prze
mawiał do niej wcześniej, po czym poddał się nużące-
mu rytuałowi zaznajamiania się z doradcami księżnej,
członkami Rady Sześciu oraz ich żonami. Oni nato
miast nie potrafili ukryć zdumienia na widok jego im
ponującej postaci.
Jeden z nich, o kształtach opasłej baryłki, powitał go
słowami:
- Ach, oto i słynny Lis. Muszę przyznać, że jesteś,
panie, największym Lisem, jakiego kiedykolwiek wi
działem!
- Co niewątpliwie wyjdzie księstwu Reggiano na
zdrowie - odparł bez zastanowienia Marco. - Bo jeśli
zdecydujecie się na me usługi, powinniście się cieszyć,
że nie jestem najmniejszy.
Te słowa wywołały wybuch głośnego śmiechu wśród
stojących w pobliżu dostojników, najpewniej już zdecy
dowanych głosować za powierzeniem mu funkcji głów
nodowodzącego wojskami Reggiano. Inny arystokrata,
chudy i o zimnym spojrzeniu, spytał podchwytliwie:
- Czy znasz się na bankowości, messer Marco? Czy
też podobne kwestie nie leżą w sferze zainteresowań
żołnierzy?
- Moja wiedza na temat bankowości jest dość ogra
niczona, jednak całkiem wystarczająca dla mych celów
- odparł Lis z drapieżnym uśmiechem. - Wiem bo
wiem dobrze, jak sobie radzić z komisarzami i skarbni
kami państwa.
Wywołało to kolejną salwę śmiechu, wszyscy zgro
madzeni dobrze bowiem wiedzieli, jak skomplikowane
relacje łączą najemnych dowódców z urzędnikami
odpowiedzialnymi za kontrolowanie ich wynagrodze
nia i wydatków.
Mimo że taki wielki, a jednak jest błyskotliwy! - po-
Paula Marshall emsta Rinaldiego
ROZDZIAŁ PIERWSZY - Nie, nie zamierzam w najbliższym czasie wycho- dzić za mąż, bez względu na to, jak potężny jest kan dydat na oblubieńca. Bądź więc tak miły i nie poruszaj więcej tej kwestii, Beltraffio. Wysoko sobie cenię twoje opinie, mój kanclerzu, ale w tej sprawie samodzielnie podejmę decyzję. Elena, ostatnia z rodu de Carisendich i księżna Reg- giano, debatowała z Beltraffiem, swym przyjacielem i zaufanym doradcą, nad listem, który przesłał tego ran ka Giovanni degli Uberti, hrabia Burano. W owym pi śmie prosił, a raczej żądał, by za niego wyszła, utrzy mując, że ze względu na niepewną sytuację w Italii roku pańskiego 1460 jedynie on może zapewnić jej ochronę przed o wiele silniejszymi księstwami, takimi jak Flo rencja czy Mediolan, tylko czyhającymi, by podstępnie zaanektować jej niewielkie księstwo. Szczególnie znamienny był następujący passus z li stu hrabiego Giovanniego: Państwo pod rządami kobiety, jak niestety uczy nas historia, zazwyczaj pada ofiarą wszelkiej maści uzurpa-
torów. W zamian za twą rękę obiecuję ci, Pani, ochronę Reggiano przed zakusami innych państw. Gdy jednak odrzucisz moją propozycję, wątpię, czy Twoje księstwo zdoła zachować niezależność. - Innymi słowy - stwierdziła Elena, uśmiechając się nieznacznie - wilk próbuje uchodzić za łagodne jagnię. Hrabia Burano daje mi jasno do zrozumienia, że tak na prawdę to nie Florencja czy Mediolan, ale właśnie on zaatakuje nasze włości, jeżeli odmówię mu swej ręki. W żadnym razie jednak nie pozwolę nikomu na aneksję swego księstwa. I nie zamierzam poddawać się szanta żowi, który brzmi: małżeństwo albo zabór, zwłaszcza że w grę wchodzi mężczyzna, który jest tak wiekowy, iż mógłby być moim ojcem. Zdecydowanie więc prze ciwstawię się militarnym groźbom, bez względu na to, kto będzie je wygłaszać. - Rozumiem twoje stanowisko, pani - rzekł Beltraf- fio. - Zechciej jednak zauważyć, że głównodowodzący naszych wojsk jest już starcem szykującym się raczej na śmierć we własnym łożu niż na polu bitwy. Nato miast nasi nieliczni gwardziści, powołani do służby je szcze przez twego ojca, choćby z racji swego wieku nie byliby w stanie stawić czoła pułkowi Amazonek, nie mówiąc już o armii, którą bez przeszkód mogą wpro wadzić w nasze granice twoi wrogowie. Lecz jeśli rze czywiście zdecydowanie nie chcesz przyjąć propozycji hrabiego Burano, musisz jak najszybciej zatrudnić ja-
kiegoś liczącego się kondotiera, który dowodząc swoi mi oddziałami, za odpowiednie wynagrodzenie bronił by nas przed napastnikami. W innym wypadku powin naś, pani, raz jeszcze rozważyć propozycję hrabiego Giovanniego. Wygłosiwszy te słowa, Beltraffio skłonił się nisko i ruszył ku drzwiom, by pozostawić Elenę samą i nie sprawiać wrażenia, że próbuje ją do czegoś przymusić, choć w głębi serca żałował, że nie może sobie pozwolić na takie zachowanie. Jaka szkoda, że Reggiano nie przeszło w męskie ręce, a stało się dziedzictwem kobie ty. Co z tego, że posiadała wszelkie przymioty umysłu potrzebne władcy, o co tak sumiennie zadbał jej ojciec. To niedobrze, że księstwem Reggiano rządziła nie zamężna kobieta. A to, iż była wyjątkowo piękna, wy soka i foremnie zbudowana, nie miało w tej sytuacji nic do rzeczy. Elena, jak przystało na księżną bogatego pań stwa, zawsze nosiła wspaniałe suknie, a czarne, gęste włosy najczęściej ujmowała w srebrną siatkę. Ze swymi dużymi, ciemnoniebieskimi oczami i szlachetnymi ry sami twarzy zdawała się ucieleśnieniem anioła, jeśli ta kie istoty rzeczywiście gdzieś istniały. Dumny, wywa żony sposób bycia wywierał niezwykłe wrażenie na wszystkich, którzy się z nią spotkali. Ale mimo hartu ducha i determinacji, nie mogła poprowadzić wojsk do bitwy. Mogła za to wynająć kondotiera, by z Bożą po mocą wypełnił za nią to zadanie. - Dobrze więc - oznajmiła w końcu Elena. - Jeżeli
uważasz, że to dla nas najlepsze rozwiązanie, znajdź od powiedniego człowieka. Beltraffio ponownie skłonił się głęboko. - Pani, mimo że obawiałem się twojego niezadowo lenia, pozwoliłem sobie przewidzieć twą decyzję, wie działem bowiem, że jak zwykle odwołasz się do zdro wego rozsądku. Dlatego już zaprosiłem do naszego miasta słynnego wojownika, który jest gotów stawić się przed twym obliczem na każde żądanie. Elena spojrzała na niego w zdumieniu, po czym się roześmiała. - Obawiałeś się, Beltraffio? Od kiedy w ogóle oba wiasz się czegokolwiek, a już w szczególności mnie? Niezwłocznie wezwij, mój kanclerzu, twego najemnika, drżyj jednak, jeśli nie okaże się słynnym kondotierem. Chcę, by natychmiast zjawił się w tej sali. - Pani, ów dowódca, wraz ze swym poruczni kiem, już czeka na posłuchanie. Z góry mu zapowie działem, że jeśli podejmiesz decyzję, nie zniesiesz żad nej zwłoki. Elena ponownie się roześmiała. - A więc każ mu się tu stawić, stary przebiegły lisie. Już nie mogę się doczekać, by zobaczyć, kogo wybrałeś. Beltraffio podszedł do drzwi i zawołał szambelana. Podobnie jak jej ojciec, Elena zazwyczaj spotykała się ze swym kanclerzem w sali tronowej. Tutaj też zbierała się Rada Sześciu złożona z najbardziej szanowanych obywateli miasta, by obradować w kwestiach związa-
nych z racją stanu i zatwierdzać ważne dla księstwa de cyzje. - Nie zamierzasz mi wyjawić, do kogo zwróciłeś się o pomoc? - spytała Elena, gdy czekali na szambelana. Beltraffio uśmiechnął się pod nosem. - Wkrótce sama zobaczysz, pani. Lada chwila szam belan zaanonsuje jego przybycie - odparł Beltraffio ra dosnym tonem. Znał Elenę od dziecka i pod wieloma względami za stępował jej ojca od czasu śmierci księcia Reggiano, gdy księżniczka miała zaledwie szesnaście lat. Teraz była dojrzałą dwudziestolatką, o wyjątkowych przy miotach umysłu i niezwykłej dozie zdrowego rozsądku, wspólnie więc rządzili księstwem, zawsze prowadząc otwarte i swobodne dyskusje. - Pewnego dnia, mój Beltraffio, posuniesz się za da leko, i nawet fakt, że jesteś mym najstarszym i najwier niejszym sługą, nie uratuje ci skóry - oznajmiła Elena, lecz jej uśmiech wyraźnie wskazywał, że jedynie deli katnie go napomina i w żadnym razie nie wprowadzi w czyn swych gróźb. - Jestem pewien, że dziś nie zawiedziesz się, pani - odparł z tajemniczym uśmiechem, - Spotkanie z tym najemnikiem będzie dla ciebie równie interesujące jak dla mnie. Elena usiadła na tronie ustawionym na niewielkim podeście wyściełanym kobiercami. Sala przedstawiała się niezwykle okazale, poczynając od arrasów pokrywa-
jących ściany, a kończąc na sprzętach rozstawionych w komnacie. Całe wyposażenie świadczyło o znacz nym bogactwie księstwa, odwrotnie proporcjonalnym do jego rozmiarów. Ale właśnie owo bogactwo wzbu dzało w sąsiednich miastach-państwach jak najgorsze instynkty, więc nie tylko władca Burano dążył do za garnięcia skarbów Reggiano. Przodkowie Eleny zapewnili niepodległość swemu niewielkiemu państwu, a także znacznie powiększyli jego bogactwo, zakładając i prowadząc bank, który swym znaczeniem dorównywał bankowi rodu Medy- ceuszy, władającego Florencją. Skrzyżowane sztylety - herb Carisendich - skutecznie rywalizował z sześcioma pigułkami, stanowiącymi emblemat Florentyńczyków*. Gdy Elena rozmyślała nad tymi kwestiami, do sali wkroczył szambelan dworu. Paziowie otworzyli oba skrzydła drzwi, po czym szambelan zaanonsował do nośnym głosem: - Miłościwa pani, szlachetny i potężny kondotier, Marco Rinaldi, wraz ze swym porucznikiem, Lucą de Grimaldim, proszą o posłuchanie. Odsunął się na bok i stojący za nim mężczyźni weszli do sali, po czym skłonili się nisko przed Eleną. Księżna obrzuciła nowo przybyłych uważnym spoj rzeniem, szczególnie tego, który postępował przodem. * Ród Medyceuszy, którego nazwisko najprawdopodobniej wywodzi się od włoskiego słowa oznaczającego cyrulików (medici), pieczętował się sześcioma pigułkami (przyp. tłum.).
O dziwo, jego widok wprawił Elenę w prawdziwe zmieszanie. A więc ten... ten... olbrzym to Marco Rinaldi, po wszechnie znany jako Lis z Aquili. Kondotier, którego nazwisko w całej Italii stało się synonimem przebiegło ści i niezwykłego męstwa. Elena wielokrotnie słyszała o jego wyczynach, przypuszczała jednak, że skoro wszyscy nazywają go Markiem Lisem, jest drobnym mężczyzną niskiego wzrostu, najpewniej rudowłosym, jak zwierzę, od którego przybrał przydomek. Nic bardziej błędnego! Był najwyższym i najpotęż niej zbudowanym mężczyzną, jakiego kiedykolwiek widziała. Wzrostem i muskulaturą przewyższał nawet jej nadwornego kowala, zwanego Wielkim Tommasem. Jego włosy miały miedziany połysk, oczy zaś były stalowoniebieskie i w niczym nie przypominały oczu li sa. Spojrzenie miał zimne i władcze. Silnie zarysowana szczęka i orli nos nadawały mu wyraz apodyktyczności, w ogóle cała jego postawa była iście królewska. Poru szał się i trzymał głowę niczym urodzony książę, choć wieść niosła, że podobnie jak słynny w Italii najemnik, sir John de Hawkwood, tak zasłużony dla Florencji, był synem angielskich wieśniaków. Jeżeli w istocie tak się miały sprawy, angielscy wieś niacy musieli się znacznie różnić od swych włoskich pobratymców. Chłopi żyjący na obrzeżach wielkich księstw-miast, żywiący się tym, co sami zdołali wyho dować na mizernych poletkach, w żadnym razie nie sły-
nęli z imponującego wzrostu i władczego, królewskie go sposobu bycia! Strój Rinaldiego również wprawiał w podziw, nie tyle zresztą szczególnym bogactwem, co wyrafinowa niem, całą swą kolorystyką nawiązywał bowiem do barw lisa. Na obrzeżu długiej do kolan tuniki widniały rdzawe kwiaty na złotym tle, buty zaś były zrobione z cienkiej skóry w kolorze ciepłego brązu, w których lśniły sznurówki ze złotej przędzy, doskonale harmoni zujące z pasem ze złota wysadzanym granatami. W stroju porucznika, choć rzecz jasna nie tak bogatym, również przeważały brąz i złoto. W jakiś czas później Elena dowiedziała się, że były to oficjalne barwy wojsk Rinaldiego. Teraz natomiast z niepokojem zdała sobie sprawę, że straciła rezon na widok tego wspaniałego wojownika, co nigdy wcześniej jej się nie zdarzało, jak z satysfakcją zauważył Beltraffio. Ale ów wielkolud, zapewne przy- wykły, że swą obecnością może onieśmielać i przytła czać innych, wybawił ją z kłopotu, przemówił bowiem pierwszy: - O ile dobrze zrozumiałem twego kanclerza, pani, chciałabyś nająć me oddziały, gdyż obawiasz się najaz du ze strony potężniejszych sąsiadów. Przyznaję, że je stem zainteresowany ową propozycją, więc z najwięk szą ochotą omówię z twymi doradcami warunki zatrud nienia. Elena pomyślała, że mówił po włosku ze zdumiewa-
jącą biegłością i dwornością, szczególnie jak na wieś niaka i obcokrajowca. - Zaiste tak właśnie przedstawiają się nasze zamiary, messer Marcu - odparła. - Widzę, że mój kanclerz, szlachetny Carlo di Beltraffio, przedstawił ci w szcze gółach położenie Reggiano. Chciałabym podkreślić, że w obecnej chwili nie spodziewamy się żadnego nagłego ataku, jednak biorąc pod uwagę skomplikowaną sy tuację w Italii, nie możemy wykluczyć, iż w pewnym momencie któreś z sąsiednich księstw będzie chciało zająć nasze ziemie. Nie ulega też wątpliwości, że gdyby granic Reggiano strzegły wojska Lisa Rinaldiego, po tencjalni najeźdźcy zapewne zrezygnowaliby z planów aneksji. Elena była bardzo zadowolona, że tak szybko odzy skała równowagę i władczość tonu. Kątem oka spo strzegła, że stary Beltraffio kiwa z aprobatą głową, sły sząc jej słowa. - A więc świetnie się rozumiemy, pani. Moje oddzia ły w zupełności wystarczą do skutecznej obrony księ stwa Reggiano. Pozostaje mi tylko żywić nadzieję, iż ty, a także twoi doradcy, zdajecie sobie sprawę, że za moje usługi trzeba będzie sowicie płacić. Mówiąc to, Lis - na Boga, czemu cały czas w duchu nazywała go w ten sposób? - przybrał zadowolony z siebie wyraz twarzy, natomiast Elenę ogarnął niepo kój. Nie potrafiła wyjaśnić przyczyny tak niemiłych emocji, jednak nie umiała nad nimi zapanować. Może
dlatego, że nigdy przedtem nie spotkała mężczyzny, który wywarłby na niej tak dziwne wrażenie. Na dodatek wyczuwała w jego tonie pewną nutę protekcjonalizmu, co bez wątpienia wynikało z faktu, że był wytrawnym wojownikiem, ona zaś jedynie słabą kobietą, która według jego mniemania nigdy nie powin na władać tak bogatym księstwem jak Reggiano. - Cóż - odparła ostrym tonem. - Reggiano nie na leży do ubogich państw, jego władcy nie mają jednak zwyczaju przepłacać za świadczone usługi. - Niezwykle to roztropne - odparł olbrzym z chłod nym uśmiechem. - Ja natomiast zawsze spodziewam się najwyższego wynagrodzenia za swą służbę. Oboje więc poznaliśmy wzajemne oczekiwania, zanim wdali śmy się w poważne targi. Pozwolę sobie zaproponować, byśmy jutro, po tym, jak zasięgniesz opinii doradców, spotkali się raz jeszcze i spróbowali ustalić warunki satysfakcjonujące obie strony. Wiedz jednak, pani, że dysponuję oddziałami złożonymi z kilku tysięcy ludzi i spodziewam się znacznych profitów, jeżeli zgodzę się przejść pod twe rozkazy. Rozumiem też, że zechcesz wyznaczyć komisarza, który będzie cię reprezentował w czasie ewentualnych wojennych działań. Gała ta przemowa była bardzo rzeczowa, ale Elena skądinąd wiedziała, że taki charakter zazwyczaj przy bierały negocjacje pomiędzy kondotierami a ich przy szłymi suwerenami. Nie pojawiały się tam żadne ro mantyczne rojenia na temat rycerskich cnót. Zawierano
czysto handlową transakcję - w swej istocie niczym nieróżniącą się od transakcji przeprowadzanych w po siadanym przez nią banku czy interesów ubijanych na głównym placu targowym miasta. Wiedząc o potędze finansowej Reggiano, Rinaldi oczekiwał iście królew skiego uposażenia, tym bardziej że w odróżnieniu od większości najemników, słynął z bezwzględnej lojalno ści wobec swych mocodawców i powszechnie uchodził za wspaniałego stratega. Mimo to Elena nie mogła się powstrzymać od poku sy, by wstrząsnąć nieco obojętnością Marca Lisa wobec jej książęcego majestatu. - Zastanawiam się, messer Marcu, czemu nie starasz się zaciągnąć w służbę potężniejszych księstw, jak We necja, Florencja czy Mediolan, które mogłyby zapewnić ci zdecydowanie lepsze warunki niż te, na jakie może sobie pozwolić Reggiano. Nie zdziwiła się, gdy po tych prowokacyjnych sło wach Beltraffio jęknął nieznacznie, zapewne przerażo ny, że Lis natychmiast opuści ich księstwo i uda się do rzeczonych państw! Prawdę mówiąc, samą Elenę zdu miały jej własne słowa. Czemu, na Boga, traktowała ewentualnego poddanego w tak grubiański sposób? Przecież mogła zrazić go do służby na rzecz Reggiano, a przecież w Italii niełatwo było znaleźć dobrego kon dotiera, a akurat ten należał do najlepszych. Jednak Rinaldi wcale nie poczuł się urażony jej sło wami. Po raz pierwszy uśmiechnął się ciepło, a jego
twarde, zdecydowanie męskie rysy uległy niezwykłemu przeobrażeniu. - Pani, podziwiam twą otwartość i szczerość - od parł lekkim tonem. — Jeśli będziesz dalej postępować w ten sposób, na pewno szybko i bez problemu dojdzie my do porozumienia. Mój porucznik dyskretnie sztur cha mnie w bok, zapewne dlatego, bym ci przypomniał, iż wszystkie wspomniane przez ciebie państwa mają już na swych usługach kondotierów, podczas gdy Reggiano jest wciąż bezbronne. Czyż nie o to właśnie chodziło ci, mój Luco? - rzucił, odwracając lekko głowę. Po czym uśmiechnął się, lecz wcale już nie urokli wie. Teraz przypominał drapieżnika. Porucznik, cał kiem tym niezrażony, odparł beznamiętnie: - Rzekłeś, mój wodzu i władco. Luca de Grimaldi, wdzięczny w ruchach blondyn, był obdarzony szczególnym dwornym urokiem, które go zdecydowanie brakowało jego dowódcy. - Władco? - powtórzyła Elena odruchowo. Im dłużej patrzyła na Marca Lisa, tym bardziej onie śmielał ją samą obecnością. - Tak jest, pani - przytaknął Rinaldi. - Posiadam niewielkie miasto w Toskanii, co daje mi prawo do ty tułowania się władcą, choć w rzeczy samej me włości są nieznaczne i nie przynoszą dochodu. Podobna skromność, szczególnie wobec uprzedniej śmiałości, musiała zdumiewać. Beltraffio uśmiechnął się pod nosem tym samym uśmiechem, którym zwykł
obdarzać Elenę, gdy bywała zabawna, nieprzejednana w opiniach, czy też gdy się z nim droczyła. Kanclerz uważał, że Marco nosił wyjątkowo trafny przydomek. Przy tym wielce intrygował go sposób, w jaki księżna na niego reagowała. Nigdy przedtem nie widział, by ktoś zdołał wypro wadzić ją z równowagi, kompletnie też nie pojmował, co tak bardzo nią wstrząsnęło. Przecież często gościła na swym dworze Medyceuszy i członków rodu d'Este, a także wielu innych szlachetnie urodzonych arystokra tów Mediolanu, i nigdy nie zbywało jej na władczej pewności siebie. A oto wobec wywodzącego się z pleb su najemnika zatraciła swój osławiony rezon i zacho wywała się niczym nieśmiała panienka, jaką była do czasu śmierci ojca, po którym objęła dziedzictwo. Ten Lis musiał być rzeczywiście niezwykle przebie gły, jeżeli zdołał doprowadzić do podobnego stanu księżną Reggiano! Beltraffio porzucił swe rozważania i zdecydował się przemówić. - Messer Marcu, proponuję, byśmy spotkali się jutro po śniadaniu w obecności naszego skarbnika i komisa rza, żeby przedyskutować warunki twego zatrudnienia. Sugeruję też, byś wraz ze swym porucznikiem i przy boczną drużyną, która czeka przed murami twierdzy, zajęli kwatery w samym pałacu. Gdybyście bowiem, panie, rozlokowali się w pobliskich gospodach, ściąg nęłoby to kłopotliwe komentarze i domysły.
Marco skłonił się nisko. - Doskonale, mości kanclerzu. Będziemy zaszczy ceni, mogąc gościć w progach księżnej, czyż nie, mój Luco? Tym bardziej że wszelkie spekulacje na tym eta pie naszych negocjacji byłyby wysoce niepożądane, szczególnie gdyby nie udało nam się dojść do porozu mienia. Z drugiej strony jeśli osiągniemy kompromis, wówczas im szybciej świat się dowie, że zostałem twym kondotierem, tym lepiej dla sprawy, pani. - Oczywiście - odrzekła Elena, zdobywając się na stanowczy ton. Powoli oswajała się z widokiem potęż nego Marca Lisa. - Beltraffio omówi z szambelanem warunki twego zakwaterowania, panie. Chciałabym też zaprosić ciebie i twego porucznika na dzisiejszą wie czerzę. Mam nadzieję, że przy tej okazji zdołamy po rozmawiać w swobodniejszym tonie. Natomiast towa rzysząca ci drużyna zostanie umieszczona w koszarach gwardii. O to także zadba mój szambelan. W tak uprzejmy sposób Elena dała znać, że posłu chanie skończone. - Sługa uniżony, pani - powiedział Marco, skłonił się nisko i wraz z Lukiem poszedł za szambelanem, który miał ich zaprowadzić na kwaterę. W sali pozostało dwoje faktycznych władców Reg- giano. Księżna i kanclerz byli zdumieni, zaintrygowani i zaniepokojeni. Elena przemówiła pierwsza. - Czy możemy mu w pełni zaufać?
- W pełni? Nie sądzę. - Beltraffio uśmiechnął się posępnie. - Przecież nie jest tajemnicą, że najemnicy często bywają nielojalni, gdy ktoś inny zaproponuje im większe pieniądze. Ale wiadomo też, że najlepsi z nich, jak na przykład Hawkwood, nigdy nie sprzeniewierzyli się raz danemu słowu. - Hawkwood był Anglikiem, podobnie jak i ten człowiek - oznajmiła Elena w zamyśleniu. Specjalnie nazwała Marca „tym człowiekiem", by zbagatelizować emocje, jakie w niej wzbudził i z któ rych do tej pory nie umiała się otrząsnąć. - To jednak niczego nie dowodzi - uciął Beltraffio. Zamilkł na chwilę, po czym spytał łagodnym tonem: - Co sprawiło, że tak bardzo wyprowadził cię z równo wagi, pani? - Czyżby było to aż tak oczywiste? - Nie dla wszystkich i zapewne nie dla niego, ale ja przecież znam moją księżną jak mało kto. Dlaczego więc, pani? Elena nie odpowiedziała od razu. Podniosła się z tro nu i podeszła do okna z widokiem na dziedziniec, gdzie Marco właśnie rozmawiał z jednym z oficerów, zapew ne dowódcą oddziałów jazdy. - Jego obecność działa na mnie przytłaczająco. Nie miał na sobie zbroi, a mimo to odnosiłam wrażenie, że jest z żelaza i stali. No i ten jego nadludzki wzrost. - Ale przecież widywałaś już, pani, podobnych do nie go wojowników, choć rzeczywiście nie aż tak wysokich.
- Prawda. Odniosłam jednak wrażenie, że mnie lek ceważy, jakby spodziewał się spotkać z mężczyzną. A musiał wiedzieć, że przybywa do księżnej Eleny. Beltraffio pomyślał, że jego pani tak osobliwie zare agowała na Marca Lisa z zupełnie innych powodów, któ rych jednak sama sobie nie uświadomiła, ale które dla nie go zdawały się już jasne. Ta niezwykle silna kobieta wreszcie spotkała mężczyznę równie silnego charakteru, co wywołało w obojgu szczególne emocje, mogące pro wadzić tylko do jednego rozwiązania. Mistrz Boccaccio świetnie objaśniał to zjawisko w swych opowieściach, jednak księżna Elena ani nie czytała znakomitego, choć wielce frywolnego pisarza, ani sama nie nabyła żadnego doświadczenia w sprawach miłości, ponieważ wychowy wała się w wyjątkowych warunkach. Była wyobcowana i samotna. Nigdy nie dzieliła się przeżyciami z innymi młodymi kobietami, nie wymie niała tajemniczym szeptem zwierzeń. Nie wodziła wzrokiem za młodymi dworzanami. Ale zapewne czę sto zastanawiała się, jak by to było, gdyby poznała któ regoś z mężczyzn tak blisko i intymnie, jak wiele dam jej dworu. Nic więc dziwnego, że pierwszy mężczyzna o silnej osobowości, jakiego spotkała w życiu, wywarł na niej tak wielkie wrażenie. Beltraffio zadumał się. Gzy Marco mógł dociec przy czyny nerwowego zachowania księżnej? Cóż, Lis był wystarczająco przemyślny, by zrozumieć, co się działo. Stary kanclerz sposępniał.
- Boże, Panie nasz, miej w opiece księżną i jej ziemie, ochraniaj od wszelkiego zła, zarówno teraz, jak i w przy szłości - pomodlił się żarliwie. Postanowił też w duchu, że z samego rana zapali świecę w katedrze i przed ołtarzem powtórzy tę samą gorącą prośbę. - A więc, mój panie, co sądzisz o Elenie, miłościwej księżnej Reggiano? - spytał Luca, gdy znaleźli się już we wskazanej przez szambelana komnacie pełnej pięk nych i cennych sprzętów. Marco właśnie skończył rozpakowywać swój sakwo jaż, w którym trzymał zapasowe stroje, i włożył je do pięknie malowanej cassone, czyli zdobnej skrzyni sto jącej w nogach olbrzymiego łoża. W komnacie były dwa takie łoża. Zbroje Marca i Luki znajdowały się w wartowni na parterze pod pieczą giermka. - Jest taka, jak się spodziewałem - mruknął pod nosem. - Tylko tyle? - nie dawał za wygraną Luca, który zawsze wiedział, jak daleko może się posunąć wobec swego dowódcy. - Nic nie wspomnisz o jej niezwykłej urodzie czy wyjątkowej roztropności? To bardzo do cie bie niepodobne. - Och, jest całkiem miła dla oka. Nie rozumiem jed nak, czemu przypisujesz jej roztropność? Choć po chwilowej konsternacji wykazała się pewną wiedzą
o rządzeniu księstwem, jednak przypuszczam, że naj częściej kieruje się radami tego starca, który nie odstę puje jej na krok. - Może i tak. Ale czy to wszystko, co masz do po wiedzenia na jej temat? Jeżeli jest tylko miła dla oka, to czy w ogóle jakieś pochlebne słowa pozostały jesz cze dla innych kobiet stąpających po ulicach Reggiano oraz pozostałych miast Italii? Marco westchnął zniecierpliwiony. - Nie mam nastroju na towarzyskie pogawędki, Lu ca. Przybyliśmy tu w określonym celu, który nie ma nic wspólnego z urodą czy też brakiem urody księżnej. Z rozlicznych przyczyn, częściowo znanych i tobie, in teresuje mnie jedynie obrona tych ziem. Proszę cię jed nak, byś zachował daleko posuniętą dyskrecję, zarówno dziś wieczorem, jak i jutrzejszego rana. Sądzę, że księż na będzie próbowała pozyskać nas tanim kosztem. Za pomniałeś też powiedzieć, że to wyjątkowo wyniosła sztuka. Zrozumiałem to już w chwili, gdy przekraczali śmy progi sali. Czy widziałeś, jakim obrzuciła nas wzrokiem? - Doprawdy? Osobiście wyciągnąłem zgoła od mienne wnioski z jej zachowania, ale nie zamierzam oświecać cię na siłę - oznajmił Luca, po czym zaczął pogwizdywać pod nosem skoczne takty pewnej popu larnej piosenki opowiadającej o płochości kobiet, ale i ich wierności, gdy już spotkają właściwego męż czyznę.
Marco wzruszył ramionami i zaczął się przebierać. Luca swoim zwyczajem nalegał, by włożyli najprzed niejsze szaty na kolację z księżną, ale Rinaldi prawie go nie słuchał, intensywnie bowiem dumał o niedawnym spotkaniu z panią Reggiano. Wrażenie, jakie na nim wywarła, było zupełnie nie oczekiwane. Och, od początku dobrze wiedział, że sta nie twarzą w twarz z wyrafinowaną damą, która mimo jego wojennej sławy zobaczy w nim jedynie wzboga conego parweniusza, choć jednocześnie będzie zabie gać o pozyskanie go do służby. Elena należała do ko biet, które zawsze go drażniły... a może wzbudzały po dziw? Sam nie potrafił tego rozstrzygnąć. Cóż, choć zbył peany Luca, sam również uważał księżną Elenę za wyjątkową piękność, co w Italii miało szczególną wartość, jako że kraj ten słynął z nadzwy czaj urodziwych i pełnych wdzięku kobiet. Zaimpono wał mu jej spokój i opanowanie. Na przekór swej płci nie była gadatliwa i doskonale umiała operować mil czeniem. Nie wypowiadając słowa, dała mu do zrozu mienia, jak niewiele dla niej znaczy, i jednocześnie zmusiła go, by odezwał się pierwszy. Zaspokoił więc jej próżność i przemówił pierwszy, a kiedy podkreśliła powagę swego książęcego majesta tu, wobec którego żołnierz najmita był zwykłym roba kiem, przyjął to z beznamiętną obojętnością, złośliwie imitując jej sposób zachowania. Lecz nikt nie dostrzegł jego ironii, ona zaś jawnie naigrawała się z niego, wy-
pytując, czemu nie zaciągnie się w służbę potężniej szych miast. O tak. Jeżeli nie była najbardziej wyniosłą jędzą, jaką poznał w życiu, nie nazywał się Marco Rinaldi, pomy ślał i uśmiechnął się sarkastycznie pod nosem, jako że w istocie „Rinaldi" nie było jego prawdziwym nazwi skiem! To jednak w żadnym stopniu nie zmieniało jego opinii na temat tej kobiety. Ani nie miało wpływu na plany, jakie snuł względem tej zarozumiałej dziewicy, o czym wkrótce sama się przekona. Ale jeszcze nie teraz. Jeszcze nie tego wieczoru.
ROZDZIAŁ DRUGI Elena nie znosiła oficjalnych przyjęć. Zawsze uwa żała, że jedzeniem można się prawdziwie delektować tylko w gronie najbliższych przyjaciół, gdy do posiłku przygrywa najwyżej jeden minstrel, miękko uderzający w struny lutni. Dania też powinny być proste i niewy szukane. Przybrany piórami pieczony paw pojawiał się na stole jedynie wówczas, gdy potrawy, choćby najbar dziej wykwintne, mało zajmowały biesiadników, jako że zgromadzili się przy stole nie dla uciechy ucztowa nia, lecz by uczestniczyć w rozmowach natury politycz nej czy też finansowej. - Niewykluczone - rzuciła w stronę Beltraffia, gdy rozchodzili się do swych komnat - że podawanie mes- ser Rinaldiemu i jego oficerom wyrafinowanych po traw okaże się rzucaniem pereł przed wieprze. Pamię tasz, co się stało, gdy mój ojciec podejmował ucztą To- lentina przed przyjęciem go na służbę, by odbił dla nas Sydonię? Ów wojak wypluł mięso pawia i wykrzyknął: „Jak możecie podawać podobne paskudztwo? Ja nie na karmiłbym czymś takim swoich świń!".
- Tolentino był skończonym prostakiem, pani - od parł Beltraffio. - Uważam jednak, że Lis jest ulepiony z zupełnie innej gliny. A jego porucznik, o ile mi wia domo, pochodzi z najprzedniejszej rodziny florenckiej, i tylko dlatego, że nie odziedziczył majątku, próbuje zy skać sławę w rycerskim rzemiośle. Czekając w holu na przybycie Marca Rinaldiego, Elena zastanawiała się, jak ów kondotier zachowa się podczas uczty. Czy okaże się podobny do Tolentina? Beltraffio uważał, że w żadnym razie, ale nawet mądry i doświadczony kanclerz nie zawsze miewał rację. Ale czemu, na Boga, w ogóle zawracała sobie głowę tym najemnikiem? Przecież był tylko jej przyszłym słu gą, nieco tylko ważniejszym od pozostałych. By ode rwać od niego myśli, zakrzyknęła ostro na swego nad wornego muzyka, Raffaella: - Do chwili, aż messer Rinaldi raczy wreszcie nas zaszczycić swoją obecnością, umil czas jakąś pieśnią. Zaiste, gdyby Marco był świadkiem tej sceny, utwier dziłby się w przekonaniu, że księżna Elena to prawdzi wa jędza, miał bowiem czekać w komnacie na sygnał od szambelana i dopiero wtedy przybyć na ucztę. Win nym spóźnienia był więc nie on, ale dworzanin, o czym księżna dobrze wiedziała. Oczywiście, jak na ironię, gdy tylko Rafaello zaczął śpiewać, otwarty się drzwi i w progu pojawił się szam belan w towarzystwie Lisa, jego porucznika i Beltraf- fia, który był ubrany w błękitne szaty bramowane fu-
trem gronostajów, a na piersi miał wielki medalion, symbol wysokiego urzędu. Elena nie powstała na widok gości, ale czekała, aż podejdą do jej fotela i powitają ją niskim ukłonem. I Lis, i jego porucznik przebrali się w piękne szaty i bo gactwem stroju nie ustępowali dworzanom i najważ niejszym osobom w państwie, które stały wokół ścian. Rinaldi zdawał się jeszcze wyższy i potężniej zbudo wany niż podczas audiencji. Nie miał w sobie gładkości otaczającej go szlachty, emanował jednak niezwykłą, nieokiełznaną siłą ciała i charakteru, która zaćmiewała całą dworską elegancję. Ku swemu zdziwieniu Elena poczuła, że brakuje jej tchu. To było niedorzeczne. Aby więc jak najszybciej dojść do siebie, powstała z fotela i powitała najemnika pierwszymi słowami, które przyszły jej do głowy, i któ re szczęśliwie, sądząc po wyrazie jego twarzy, okazały się całkiem na miejscu. - Zapewne ani ty, panie, ani twój porucznik, nie znacie zgromadzonych tu osób. Pozwólcie więc, że mój szambe lan oprowadzi was po komnacie i dokona prezentacji. - Niezwykle to łaskawie z twej strony, pani - odparł Marco tym samym beznamiętnym tonem, jakim prze mawiał do niej wcześniej, po czym poddał się nużące- mu rytuałowi zaznajamiania się z doradcami księżnej, członkami Rady Sześciu oraz ich żonami. Oni nato miast nie potrafili ukryć zdumienia na widok jego im ponującej postaci.
Jeden z nich, o kształtach opasłej baryłki, powitał go słowami: - Ach, oto i słynny Lis. Muszę przyznać, że jesteś, panie, największym Lisem, jakiego kiedykolwiek wi działem! - Co niewątpliwie wyjdzie księstwu Reggiano na zdrowie - odparł bez zastanowienia Marco. - Bo jeśli zdecydujecie się na me usługi, powinniście się cieszyć, że nie jestem najmniejszy. Te słowa wywołały wybuch głośnego śmiechu wśród stojących w pobliżu dostojników, najpewniej już zdecy dowanych głosować za powierzeniem mu funkcji głów nodowodzącego wojskami Reggiano. Inny arystokrata, chudy i o zimnym spojrzeniu, spytał podchwytliwie: - Czy znasz się na bankowości, messer Marco? Czy też podobne kwestie nie leżą w sferze zainteresowań żołnierzy? - Moja wiedza na temat bankowości jest dość ogra niczona, jednak całkiem wystarczająca dla mych celów - odparł Lis z drapieżnym uśmiechem. - Wiem bo wiem dobrze, jak sobie radzić z komisarzami i skarbni kami państwa. Wywołało to kolejną salwę śmiechu, wszyscy zgro madzeni dobrze bowiem wiedzieli, jak skomplikowane relacje łączą najemnych dowódców z urzędnikami odpowiedzialnymi za kontrolowanie ich wynagrodze nia i wydatków. Mimo że taki wielki, a jednak jest błyskotliwy! - po-