Prolog
wrzesień 1817 roku
Wieść szerzyła się jak pożar po ekskluzywnych klubach dla panów, skupionych przy modnej Sto
James' Street w Londynie.
- Powiem ci coś, Lengworth - hrabia West odezwał się do wicehrabiego Lengwortha, podchodząc
do niego w jadalni u Brooksa. - Słyszałeś? Cheviot palnął sobie w łeb.
Wicehrabia Lengworth odstawił kieliszek burgunda tak gwałtownie, że wino wylało się na obrus z
bia¬łego adamaszku.
- Nie mówisz poważnie!
West uroczyście skinął łysą głową.
- Właśnie usłyszałem nowinę od Lowry'ego. On dowiedział się od swojego służącego, który jest
przy¬jacielem służącego Cheviota.
Wicehrabia spojrzał gniewnie na plamę głębokiej czerwieni, jaką jego wino zostawiło na obrusie.
- Do licha, to dopiero wstrząsające.
Miał na myśli samobójstwo, nie plamę.
Hrabia West ostrożnie usadowił swoją niemałą postać na krześle naprzeciwko przyjaciela.
- Tak, oczywiście - powiedział. - Można było podejrzewać, że z nim krucho, ale nie wiedziałem, że
było aż tak źle.
- Słyszałem, że któregoś wieczora stracił u Watiera ponad sto tysięcy gwinei - powiedział chmurnie
wicehrabia, odrywając wzrok od obrusa.
- Ponad sto tysięcy?
Dla człowieka, który notorycznie bywał pod kreską, sto tysięcy było kwotą niebotyczną•
Wicehrabia uniósł znów kieliszek z winem i upił spory łyk.
- To go wykończyło, jak sądzę. Zapewne nie miał gotówki, by zapłacić.
Obaj mężczyźni ponuro na siebie spoglądali.
- A zatem palnął sobie w łeb i zostawił cały bałagan synowi - powiedział West.
- Na to wygląda - odparł wicehrabia. Hrabia mruknął.
Wicehrabia trochę się rozpogodził.
- Cóż, co każemy sobie podać, West? - zapytał, zmieniając temat. - Słyszałem, że baranina jest
dzi¬siaj całkiem dobra.
* * *
Działo się to na tydzień przed tym, jak wiadomość o śmierci księcia Cheviota dotarła do jego naj
starszego syna. Pułkownik Anthony Selbourne, hrabia Alnwick, przebywał w Paryżu, gdzie przez
kilka lat był związany z ekipą księcia Wellingtona. Wrócił właśnie do swego domu po kilku
godzinach spędzo¬nych w salonie jednej z najbardziej liczących się dam w Paryżu, kiedy jego
kamerdyner poinformował go, że jego ciotka i wuj, lord i lady Linford, przybyli z Anglii i właśnie
znajdują się w jego salonie.
Na moment hrabia zmarszczył pięknie zarysowane brwi. Potem jego twarz przybrała zwyczajny,
pogod¬ny wyraz, i odpowiedział łagodnym głosem:
- Dziękuję, Fanton.
Kamerdyner ukłonił się, odebrał od hrabiego kapelusz i rękawiczki, po czym przystanął na chwilę,
patrząc, jak szczupły młody mężczyzna przechodzi przez hol do salonu. Otworzył drzwi, wszedł do
środ¬ka i zamknął je za sobą.
Kamerdyner dał znak lokajowi, by uwolnił go od rzeczy hrabiego, i odszedł, by zająć się swoimi
sprawamI.
W salonie hrabia zastał ciotkę Francis i jej męża, siedzących obok siebie na dwóch złoconych
krze¬słach w stylu Ludwika XV
- Moja droga ciociu - powiedział hrabia z czarującym uśmiechem. - Cóż za rozkoszna
niespodzianka. Nie wiedziałem, że jesteście w Paryżu.
Przeszedł przez pokój, by cmoknąć ją w policzek.
Popatrzył ze zdumieniem na lorda Linforda, kiedy ów dżentelmen wstał i się ukłonił.
- Anthony - powiedziała lady Linford, spoglądając na bratanka błyszczącymi oczyma. - Wcale się
nie zmieniasz, może poza tym, że stajesz się coraz przystojniejszy.
- Usiądź, mój chłopcze - odezwał się jej mąż. ¬Cóż, jesteśmy tutaj, bo przynosimy złe nowiny.
W milczeniu hrabia odwrócił jedno z krzeseł w stylu Ludwika XV; stawiając je naprzeciwko ciotki
i wu¬ja, i usiadł.
- Anthony - powiedziała lady Linford - twój ojciec me zyje.
Przez długą chwilę hrabia milczał. Kiedy wreszcie przemówił, w jego głosie zabrzmiała nuta ironii.
- Czy oczekujecie ode mnie wyrazów żalu?
- Nie - westchnęła lady Linford. - Mogę cię zapewnić, że nie przyjechałam z tak daleka tylko po to,
by przywieźć ci nowinę, którą, jak wiem, możesz jedynie przyjąć z radością. Jest znacznie gorzej,
An¬thony. Obawiam się, że twój ojciec popełnił samobójstwo.
Jasnozielone oczy hrabiego rozszerzyły się.
- Co się stało? - zapytał hrabia, który tak właściwie od tygodnia był księciem.
Lord Linford powiedział bez ogródek:
- Któregoś wieczora wrócił do domu i strzelił sobie w głowę, mój chłopcze. Jego służący znalazł go
rano.
Powoli i z namaszczeniem lord Linford wydobył jakiś papier z wewnętrznej kieszeni czarnego
żałob¬nego surduta. Podał kopertę księciu.
- Zostawił to dla ciebie.
Książę wziął kopertę i przez długą chwilę wpatrywał się w nią w milczeniu. Potem rozerwał ją i
wyjął pojedynczą kartkę, która znajdowała się w środku.
W pokoju słychać było jedynie tykanie wielkiego złoconego zegara na marmurowej półce nad
komin¬kiem.
Kiedy wreszcie książę podniósł wzrok, jego nieco roztargnione spojrzenie było jedyną oznaką, że
to, co przeczytał, to coś więcej niż tylko grzecznościowy liścik.
- Co napisał, Anthony? - zapytała lady Linford. Książę bez słowa wręczył jej list. Trzymając go tak,
by mógł go widzieć także jej mąż, dama przeczytała:
Mój drogi Anthony. Jest mi przykro, że wybieram tak tchórzliwe wyjście, ale obawiam się, iż po
prostu nie potrafię stawić czoła katastrofie, do jakiej doprowadziłem moje finanse. Tobie
po¬zostawiam wyprowadzenie rodziny z kłopotów. Nie mam wątpliwości, że tego dokonasz.
List był podpisany po prostu "Cheviot".
- Jak jest źle? - zapytał z napięciem książę•
_ Jedynie ty będziesz w stanie poznać pełen obraz spustoszenia, mój chłopcze - powiedział lord
Linford. - Tym, co popchnęło Cheviota do ostateczności, była strata ponad stu tysięcy gwinei u
Watiera. Jak rozumiem, nie miał pieniędzy, by spłacić dług.
Z powrotem wręczył pismo księciu. - Sto tysięcy gwinei! - powiedział.
- Większość dla Branforda.
- Dobry Boże - odparł książę•
- Tak - przytaknął wuj.
Książę głęboko zaczerpnął powietrza.
- Co z moimi braćmi?
Lady Linford zauważyła, że nie zapytał o macochę•
- Są wstrząśnięci, oczywiście - odpowiedziała. - Wątpię, aby Lawrence czy Patrick znali wysokość
długów ojca. - Zawahała się, po czym dodała: ¬Księżna jest... bardzo zdenerwowana.
Wargi księcia wygięły się z lekką ironią• Teraz przemówił lord Linford:
_ Twoja ciotka i ja pomyśleliśmy, że powinieneś usłyszeć tę nowinę od kogoś z rodziny, Anthony.
Niestety, dość prędko stanie się to powszechnie wia¬dome w Paryżu. I w Londynie. - Hrabia
wyglądał ponuro.
Książę na moment zamknął oczy.
_ Zastanawiałam się nad tym bardzo wnikliwie, Anthony, i jest tylko jedna rzecz, którą można
zrobić _ powiedziała hrabina z przekonaniem. - Musisz poślubić dziedziczkę fortuny.
Książę spojrzał na ciotkę i jego kształtne nozdrza zadrgały.
_ Czy masz dla mnie jakieś kandydatki, ciociu?
- Jeszcze nie, ale będę mieć - odparła. Jej twarz zdradzała wielką determinację.- Wierz mi, zanim
upąrządkujesz swoje sprawy w Paryżu i będziesz gotów do powrotu do domu, znajdę dla ciebie
odpowiednią żonę.
- Dobry Boże.
Linfordowie mogli dostrzec bladość pod jasnozłotą opalenizną księcia. Przyłożył sobie dłoń do
czoła i potrząsnął głową, jakby chciał opróżnić ją z myśli.
- Jest bardzo źle, co do tego nie może być wątpliwości - powiedział z energią w głosie lord Linford.
¬Ale jest przynajmniej jedna rzecz, co do której zgadzam się z twoim ojcem. Jeżeli ktokolwiek
może wy¬dobyć rodzinę z tej ponurej sytuacji, Anthony, to właśnie ty.
Rozdział 1
kwiecień r8r8 roku
William Patterson był zdumiony, kiedy otrzymał prośbę od hrabiego Linforda, by zjawić się w jego
domu. Patterson wiedział, że lord Linford przewodniczy w rządzie Radzie Skarbu Państwa, i
wszystko, czego kupiec mógł się spodziewać, to to, że hrabia chce jego porady w sprawie mającej
coś wspólnego z państwowymi finansami.
A to dlatego, że William Patterson był niezwykle bogaty. Przyszedł na świat jako syn ubogiego
wieśniaka w Lancashire i mimo tak skromnych początków zbił majątek na handlu bawełną, a
konkretnie ¬tkaninami. Jego skromne początki na zawsze miały mu uniemożliwić zajęcie
stanowiska w rządzie, ale był on z pewnością jedną z najbardziej znaczących finansowych potęg w
całej Anglii.
Kupiec raz jeszcze spojrzał na liścik, który dostarczono do jego biura w centrum miasta:
Byłbym wielce zobowiązany, gdyby złożył mi pan wizytę na Grosvenor Square pod numerem 17
jutro o jedenastej rano.
Z wyrazami szacunku, Unford.
Patterson odchylił szerokie ramiona do tyłu, rozpierając się na krześle przy swoim wielkim biurku, i
dumał nad listem, marszcząc krzaczaste brwi. Był po sześćdziesiątce, ale nadal pozostawał silnie
zbu¬dowanym mężczyzną.
"Zaproszenie do domu hrabiego Linforda", pomyślał. "No, no, no".
Przez wszystkie te lata, kiedy utrzymywał dom i biuro w Londynie, nigdy nie był na Grosvenor
Square. To miejsce było zarezerwowane wyłącznie dla wyższych klas; kupcy z miasta, bez względu
na to, jak bogaci, nie byli zachęcani do kalania jego nieskazitelności odorem handlu.
William Patterson był człowiekiem twardym i bezwzględnym. Musiał taki być, aby osiągnąć to
wszystko, co miał. Ale ani na chwilę nie przyszło mu do głowy, że mógłby odrzucić zaproszenie od
hrabiego Linforda.
* * *
Następnego ranka, dokładnie o jedenastej, doroż¬ka przywiozła Williama Pattersona przed dom
hra¬biego Linforda. Po poinstruowaniu dorożkarza, by na niego zaczekał, Patterson wszedł po
schodach prowadzących do domu numer 17. Zanim ujął kołatkę przy drzwiach, zatrzymał się, by
rzucić okiem na uświęcone okolice Grosvenor Square.
Ładny, konwencjonalny ogród zajmował środek placu, a wzdłuż czterech boków ogrodu rozciągała
się symetryczna panorama eleganckich domów z brązowej cegły z czerwonymi wykończeniami i
ka¬miennymi gzymsami. Słońce świeciło jasno i w ogro¬dzie, pod okiem niańki, bawiło się dwoje
dzieci. Miejska bryczka z hrabiowskim herbem wymalowanym na drzwiczkach złotą farbą minęła
czekającą dorożkę. Poza tym plac był pusty.
Patterson sięgnął dłonią po wypolerowaną kołatkę i zastukał pewnie w masywne drzwi.
Niemal natychmiast otworzył mu lokaj ubrany w liberię z niebieskiego atłasu i białą perukę.
- William Patterson - burknął kupiec. - Mam się spotkać z lordem Linfordem.
- Tak, sir - odparł lokaj. - Jego lordowska mość oczekuje pana. Proszę za mną, zaprowadzę pa¬na
do niego.
Patterson podążył za plecami lokaja po marmurowej posadzce westybulu. Przeszli szerokim
koryta¬rzem, minęli elegancko rzeźbione schody, aż wreszcie lokaj zatrzymał się przed
zamkniętymi drzwiami z wypolerowanej dębiny. Otworzył je i oznajmił donośnie:
- Pan William Patterson, proszę pana.
- Wprowadź - dobiegł go głos hrabiego.
Lokaj przytrzymał drzwi dla Pattersona, który po¬woli wkroczył do pokoju.
Natychmiast zobaczył, że znajduje się w bibliotece hrabiego, co go zaskoczyło. Spodziewał się, że
zosta¬nie zaprowadzony do gabinetu. Zdziwił się jeszcze bardziej, zastając w pokoju oprócz
hrabiego kobietę. Linford wstał zza biurka i wyciągnął rękę.
- Panie Patterson - odezwał się przyjaźnie. - Jestem wdzięczny, że złożył mi pan wizytę. Pozwoli
pan, że przedstawię mu moją żonę, lady Linford.
Patterson był zbyt bystry, aby pozwolić, żeby zamęt, który miał w głowie, odbił się na jego twarzy.
Zamiast tego ukłonił się uroczyście hrabinie i mruknął:
- Miło mi panią poznać.
Hrabina po królewsku skinęła głową.
- Panie Patterson.
- Proszę siadać, proszę siadać - powiedział hrabia, wskazując krzesło naprzeciwko biurka.
Patterson powoli przeniósł na nie swoje wielkie ciało. Miał na sobie staroświecki strój, który
zawsze nosił: rozszerzany u dołu surdut i buty ze sprzączkami. Jego wciąż gęste siwe włosy były
przycięte krótko, jednak już w nowocześniejszym stylu.
- Bez wątpienia zastanawia się pan, dlaczego życzyłem sobie pana widzieć - powiedział dobrotliwie
lord Linford.
- W rzeczy samej, proszę pana - odparł Patterson. Nie mógł się powstrzymać, by nie rzucić
szybkiego spojrzenia na hrabinę. Posłała mu łaskawy uśmiech. Była to kobieta dobiegająca
pięćdziesiątki, wciąż dość urodziwa. Zauważył, że miała wspaniałe piersi.
- Pańska rodzina nie jest mi zupełnie nieznana, panie Patterson - powiedziała dźwięcznym
kontraltem. - Pańska wnuczka przez kilka lat przebywała w szkole w Bath wraz z moją córką.
- Doprawdy, proszę pani? - odparł Patterson.
- Tak. Pewnego razu Sarah odwiedziła nas nawet w naszym wiejskim domu w Kent.
- Rzeczywiście - powiedział Patterson. - Tak mi się zdaje.
Tak naprawdę doskonale pamiętał, kiedy Sarah odwiedziła Linfordów. Był ogromnie zadowolony,
wiedząc, że jego wnuczka zadaje się z arystokracją, i boleśnie rozczarowany, iż nie zaproszono jej
po¬nowme.
- To dziewczyna o doskonałych manierach - powiedziała lady Linford z łaskawą aprobatą.
- Powinna taka być. Otrzymała najlepsze wykształcenie, jakie można nabyć za pieniądze -
odpo¬wiedział śmiało Patterson. - To moja jedyna wnuczka i wychowuję ją, odkąd jej rodzice
zmarli, gdy była małą dziewczynką.
Lady Linford usadowiła się wygodniej na krześle, zupełnie tak jak jej przodkowie musieli sadowić
się na swoich rumakach przed wyruszeniem do boju.
- Panie Patterson, to o Sarah chcieliśmy dziś z panem porozmawiać - powiedziała.
Patterson nie potrafił ukryć zdumienia.
- O Sarah?
- Tak. - Lady Linford wykonała nieokreślony gest.
- Mój mąż i ja mamy propozycję dla pana, i bylibyśmy ogromnie wdzięczni, gdyby nas pan
wysłuchał. - Tak jest, proszę pani - odpowiedział Patterson ostrożnie.
Zerknął na lorda Linforda, ale hrabia siedział spokojnie. Najwyraźniej miał to być występ lady
Linford. - Propozycja dotyczy mojego bratanka, Anthony'ego Selbourne'a, który jest księciem
Cheviot ¬powiedziała hrabina.
Coś zamigotało w niebieskich oczach Pattersona.
Selbourne z Cheviot to było jedno znajsłynniejszych nazwisk w całej Brytanii. Od czasów
wczesnego średniowiecza przewijało się niemal w każdej bitwie, jaką toczył ten kraj, a także w
składzie wielu rządów.
- Być może ród Cheviot jest panu znany - powiedziała lady Linford.
- Tak jest, proszę pani - odparł zwięźle Patterson. ,,0 co tu chodzi, do diabła?".
- Zatem zna pan pozycję mojego bratanka - kontynuowała lady Linford. - Mogłabym dodać, że jego
matka była francuską księżniczką i poprzez nią jest skoligacony z połową królewskich rodów
Europy.
William Patterson nigdy nie był dobry w owijaniu w bawełnę. Niszczycielskie parcie naprzód było
bardziej w jego stylu.
- Proszę pani - powiedział z niecierpliwością - czy przejdzie pani do sedna?
Przez twarz lady Linford przemknął nieznaczny cień irytacji, ale za chwilę znów się wygładziła.
- Dobrze więc, panie Patterson. Prawda jest taka, że mój bratanek znalazł się w bardzo niezręcznej
sytuacji. Jego ojciec, zmarły książę, nie zarządzał dobrze swoją własnością. Mój własny ojciec,
dziadek Anthony'ego, także był rozrzutny. W konsekwencji tego, kiedy Anthony przejął tytuł sześć
miesięcy te¬mu, znalazł się na skraju bankructwa.
W głowie kupca zapaliło się światełko.
- Potrzebuje pieniędzy?
Twarz lady Linford przybrała ponury wyraz.
- Bardzo potrzebuje pieniędzy, panie Patterson. Mogę pana zapewnić, że Anthony nie jest ani trochę
taki jak jego ojciec czy dziadek. Był stanowczo przeciwny beztroskiemu uprawianiu hazardu przez
moje¬go brata. W rzeczy samej, toczyli o to nieustanne spory. Po ukończeniu nauki Anthony
opuścił dom i udał się na Półwysep Iberyjski. Walczył w Hiszpanii przez kilka lat, a potem był
członkiem naszej delegacji na Kongres WiedeI1ski. Kiedy Napoleon powrócił z Elby, Anthony
ponownie dołączył do swego regimentu i dzielnie walczył pod Waterloo.
- A cóż ten nieskazitelny książę ma wspólnego z moją Sarah? - zapytał Patterson.
Po raz pierwszy lady Linford zawahała się. Spojrzała na męża. .
Lord Linford wkroczył, by odpowiedzieć na pytanie kupca.
- Cheviot musi poślubić zamożną dziewczynę ¬powiedział. - Nie owijając w bawełnę, Patterson, on
musi poślubić dziewczynę z mnóstwem pieniędzy. Jego długi są ogromne. - Przerwał, żeby zerknąć
na żonę. Kiedy nie odezwała się ani słowem', dodał: - Pomyśleliśmy, że pańska wnuczka mogłaby
być odpowiednią partią•
Patterson poruszył się na krześle.
- Proponujecie swojego bratanka na męża dla mojej Sarah?
Hrabia skinął głową•
- To właśnie nasza propozycja.
Patterson powoli przesunął wzrokiem po wygodnie urządzonym pokoju, w którym siedział. Nad
rzeźbionym drewnianym kominkiem wisiał portret jednego z przodków Linfordów, przyodzianego
w białą perukę. Jeden z rogów pokoju zajmował ogromny globus, a perski dywan pod stopami
kupca był stary, ale imponujący.
Patterson ponownie przeniósł wzrok na mężczyznę siedzącego za wielkim mahoniowym biurkiem.
- Czemu dziewczyna ze stanu kupieckiego, proszę pana? - zapytał z niekłamaną ciekawością. ¬Na
pewno muszą być jakieś odpowiednie dziedziczki błękitnej krwi.
Lord Linford westchnął.
- Niestety, Patterson, większość arystokracji ma pieniądze powiązane z ziemią. Cheviot posiada
mnóstwo ziemi. Większość obciążona jest hipoteką• To, czego potrzebuje w tej chwili, to gotówka.
Kupiec skrzyżował ramiona na potężnej piersi i powiedział bez ogródek:
- Zatem z tego, co pan mówi, książę jest na sprzedaż.
Lady Linford wydała odgłos świadczący o oburzeniu. Lord Linford popatrzył kupcowi prosto w
oczy i odpowiedział również bez ogródek: -Tak.
Oczy Pattersona zwęziły się.
- Ile?
Hrabia wyglądał na nieco cierpiącego.
-'To ustalą prawnicy. Ale mówimy tu o milionach, Patterson. Pozwoli pan, że powiem całkiem
jasno. Długi są przytłaczające.
Patterson przechylił nieco swoje krzesło i balansował nim na dwóch nogach. Wiedział, że trzyma
atuty w ręku, i czuł się znacznie bardziej swobodnie.
- Poczyniłem już plany co do Sarah - powiedział.
- Ma poślubić Neville'a Harveya.
- Neville'a Harveya? - Lord Linford zabębnił palcami w wypolerowany blat biurka. Jego
arystokratyczna twarz zachmurzyła się. - Czy ma pan na myśli właściciela Harvey Mills?
- Tego samego. Od dawna marzę o połączeniu naszych dwóch firm. W wyniku tego powstanie
prawdziwe bawełniane imperium.
- Nie słyszałam o żadnych zaręczynach Sarah z panem Harveyem - powiedziała ostro lady Linford.
Kupiec postawił przednie nogi krzesła z powrotem na podłodze.
- Cóż, oni nie są tak właściwie zaręczeni, proszę pani. Sarah dopiero co wróciła ze szkoły.
- Jeżeli nic nie zostało oficjalnie ustalone pomiędzy nimi, sugeruję, aby rozważył pan naszą
propozy¬cję, panie Patterson. - Po twarzy kobiety przemknął nikły wyraz niesmaku. - Mówiąc po
kupiecku, oferu¬jemy panu najlepszy towar na rynku.
Patterson zaczynał dobrze się bawić.
- Cóż, sam nie wiem ... - westchnął z udawanym powątpiewaniem.
- Oferujemy panu szlachetnie urodzonego Anthony'ego George'a Henry'go Edwarda Selbourne';a,
księcia Cheviot i markiza Newcastle, hrabiego . Alnw}ck,' barona Selbourne z Corbridge i baro-
na Selbourne z Bellingham. Mój bratanek dzierży też dziedziczny tytuł Strażnika Szkockiego
Pogranicza, dziedziczony przez książęta Cheviot od czasów Edwarda III*. - Lady Linford spojrzała
na kupca z góry. - Oto, co się panu oferuje, panie Patterson. Oto krew, jaka będzie płynąć w żyłach
pańskich praprawnuków. A co może panu zaoferować ów Harvey, by mogło się równać z nami?
Miała rację i Patterson o tym wiedział. Był niezwykle dumny z tego, że sam doszedł do
wszystkiego, ale był też Anglikiem do szpiku kości. Wyższość arystokracji to coś, co wpajano mu
od wczesnego dzieciństwa.
Tylko pomyśleć, że Sarah byłaby księżną Cheviot! Ale Patterson był bystrym kupcem i wiedział
swoje na tyle, by nie dać nic po sobie poznać. "Niech się trochę spocą" - pomyślał.
- Powiedziała pani, że jego matka była księżniczką?
- Zgadza się - odparła dumnie hrabina. - Poprzez nią, Sarah będzie miała powiązania z wielkimi
roda¬mi Francji.
Kupiec udawał, że zastanawia się nad tą informacją. Potem zadał pytanie:
- W jakim wieku jest ten książę? Moja Sarah ma dopiero osiemnaście lat.
- Cheviot ma dwadzieścia siedem lat - hrabina odpowiedziała z godnym podziwu spokojem. - Nie
musi się pan obawiać o pańską wnuczkę. Mogę pana zapewnić, że Cheviot będzie wiedział, jak ją
uszczęśliwić.
Kupiec parsknął.
- Kobieciarz, hę?
* Edward III władał Anglią jako król w latach 1327-1377 (przyp. tłum.).
Na to pytanie odpowiedział hrabia.
- Cheviot będzie wiedział, jaki szacunek należy się jego żonie.
Patterson spróbował z innej strony.
- Czemu są państwo tacy pewni, że moje pieniądze nie powędrują tam, gdzie pieniądze jego ojca?
- Jak powiedziałem wcześniej, Cheviot zupełnie nie jest podobny do ojca - odparł spokojnie
Linford. - To bardzo odpowiedzialny młody człowiek. Nie będzie się pan musiał niczego obawiać,
zarówno jeżeli chodzi o pańską wnuczkę, jak i o pańskie pieniądze.
- Neville Harvey także jest odpowiedzialnym młodym człowiekiem - powiedział triumfalnie
Patterson.
Lady Linford spięła się w sobie niczym rycerz szykujący się do potyczki w turnieju.
- Być może - odparła lodowato. - Ale mój bratanek może uczynić pańską wnuczkę księżną, panie
Patterson. Czym może ją uczynić pan Harvey? Królową bawełny?
Kupiec zmrużył oczy, przyznając celność jej ciosu. - Jest pan człowiekiem inteligentnym, panie
Patterson - mówiła dalej hrabina. - Nie sądzę, aby odwrócił się pan plecami do możliwości
związania się z jednym z najpotężniejszych rodów w kraju. Proszę tylko pomyśleć, któregoś dnia
pański prawnuk może zostać premierem.
"Jeżeli będzie miał głowę po mnie, to czemu nie" - pomyślał Patterson.
- Ma pani słuszność, proszę pani - powiedział łagodnie. - Nie zaprzeczę. .
Hrabina pozwoliła sobie na słaby uśmiech.
- Zatem dobrze - powiedziała. - Sugeruję, abyśmy doprowadzili do spotkania młodych.
Kupiec spojrzał na nią z namysłem.
- A jak pani proponuje tego dokonać? Odpowiedź lady Linford była natychmiastowa.
- Zaproszę pana i Sarah, byście odwiedzili nas w Kent. Będzie tam moja córka Olivia, którą Sarah
zna. I oczywiście, będzie mój bratanek.
Patterson starał się nie okazywać uszczęśliwienia.
Miał być gościem w wiejskim domu hrabiego Linforda!
- Dobrze, proszę pani - zgodził się, ostrożnie zachowując poważny wyraz twarzy. - Nie będę się
sprzeciwiał spotkaniu młodych. Ale jeżeli Sarah nie spodoba się ten wasz książę, nie zamierzam
zmuszać jej do poślubienia go.
Lady Linford uśmiechnęła się. .
- O tym nie ma mowy, panie Patterson. Zadnej kobiecie przy zdrowych zmysłach nie może nie
spodobać się mój bratanek.
Lord Linford zasugerował:
- Być może byłoby rozsądnie nie mówić Sarah o tej rozmowie, panie Patterson. Mogłaby poczuć się
skrępowana, kiedy spotka księcia. Niech go pozna w na pozór zwyczajnych okolicznościach.
Myślę, że resztę możemy spokojnie pozostawić Cheviotowi.
Kupiec mruknął coś pod nosem. Lord Linford podniósł się z krzesła. Patterson dźwignął się także.
Uścisnęli sobie ręce.
- Czy możemy uznać, że przyjedzie pan do Hartford Court w ten czwartek? - powiedziała
przyjaźnie hrabina. - Nie ma sensu z tym zwlekać, czyż nie?
"Nie przy tych wszystkich wierzycielach" - pomyślał cynicznie Patterson. "Im szybciej książę
położy rękę na pieniądzach Sarah, tym lepiej dla niego".
- A zatem czwartek - odpowiedział, i odwróciwszy się, poczłapał do drzwi i opuścił pokój.
Rozdział 2
Maxwell Scott wszedł do biblioteki w londyńskim domu Selbourne'a przy Berkeley Square i
przy¬stanął, widząc przy biurku księcia z twarzą ukrytą w dłoniach.
- Anthony? - odezwał się z troską. - Czy dobrze się czujesz?
Książę podniósł wzrok.
- Nic mi nie jest - zapewnił swojego sekretarza. ¬Tylko rozmyślałem.
Max przyjrzał się uważnie dobrze znanej, ukochanej twarzy swego pracodawcy.
- Wyglądasz na zmęczonego - powiedział. Słaby uśmiech uniósł kąciki ust księcia.
- Jestem zmęczony - przyznał. - Zmęczony zmaganiem się z długami, z długami i jeszcze raz
długa¬mi. Wielka szkoda, że mój ojciec nie umarł dziesięć lat wcześniej. Być może wtedy coś
mogłoby pozostać do uratowania z tego wraku ..
Sekretarz powoli przeszedł przez pokój i zatrzymał się przed biurkiem.
- Siadaj, Maksie - powiedział książę zmęczonym głosem, i wskazał gestem krzesło.
Maxwell Scott nie był zwyczajnym osobistym sekretarzem. Wcześniej był porucznikiem w
regimencie księcia na Półwyspie Iberyjskim, a kiedy nie doświadczony dwudziestojednoletni
kapitan, lord Alnwiek, otrzymał dowództwo, starszy i bardziej doświadczony Max życzliwie
pokierował młodzieńcem w czasie jego wkraczania w realia wojny i dowodzenia. Na dodatek Max
najzupełniej dosłownie ocalił księciu życie w bitwie pod Salamanką, wciągając poważnie rannego
oficera na własnego konia i uwożąc go z pola bitwy do wątpliwie bezpiecznego miejsca, jakim były
szpitalne namioty.
Kiedy książę udawał się do Wiednia na konferen¬cję pokojową, poprosił Maksa, by towarzyszył
mu ja¬ko jego sekretarz, i od tamtej pory pozostawali w ta¬kich relacjach.
Max powiedział:
- To doprawdy ponura sytuacja. - Kiedy zajmował zaoferowane mu krzesło, na jego twarzy
odmalowa¬ła się sympatia.
- Zajął nawet wdowie dożywocie mojej macochy- powiedział książę.
Odsunął dłonie od twarzy.
Silnie zarysowane brwi Maksa uniosły się•
- Jak mógł tego dokonać? Myślałem, że miała je zagwarantowane przy zawieraniu przez nich
małżeństwa.
- Tak, ale on jakoś zdołał je przejąć - padła ponu¬ra odpowiedź. - Zatem teraz to ja muszę na nią
łożyć, tak samo jak na moich dwóch przyrodnich braci.
Max poczuł chęć, by wyciągnąć rękę i uspokajająco położyć ją na smukłych, zadbanych palcach
księcia, ale powstrzymał się przed tym. Już dawno nauczył się, że jego chlebodawca nie lubił, by go
dotykano.
Przygryzł wargę i powiedział z żalem:
- Obawiam się, że przynoszę więcej złych wieści.
Właśnie spędziłem godzinę z prezesem twojego banku. On uważa, że nie ma dostatecznego
zabezpieczenia, by usprawiedliwić ryzyko pożyczki.
Książę spojrzał na niego niewesoło.
- Niestety, ma rację.
Maksowi ściskało się serce, kiedy zobaczył to spojrzenie. Szukał w myślach jakichś
pokrzepiających słów, ale żadne nie przychodziły mu do głowy. To była naprawdę ponura sytuacja.
Książę rozsiadł się na krześle.
- Sądzę jednak, że moja ciotka, lady Linford, być może podsunęła rozwiązanie.
- Lady Linford?
- Tak. Znalazła mi dziedziczkę.
Max zamrugał.
- Dziedziczkę - powtórzył powoli.
Oczywiście była to narzucająca się odpowiedź na problemy księcia, ale ...
- Czy mogę spytać kogo?
Wyraz twarzy księcia był nieprzenikniony.
- Nazywa się Sarah Patterson. To wnuczka Williama Pattersona, człowieka od bawełny.
Max był absolutnie przerażony.
- Córka kupca?
Książę splótł palce na biurku przed sobą i popatrzył na nie w zamyśleniu.
- Dziadek jest niesłychanie bogaty i najwyraźniej jest gotów słono zapłacić, żeby zobaczyć swoją
wnuczkę jako księżnę.
Wyraz przerażenia nie znikał z twarzy Maksa.
- Może nie być aż tak źle, Max. - Zabrzmiało to tak, jak gdyby próbował przekonać sam siebie. -
Według słów mojej ciotki, ta dziewczyna była w szkole razem z moją kuzynką Olivią. Lady Linford
powiedziała, że dziewczyna odwiedziła kiedyś Hartford Court i zachowywała się zupełnie jak
dama.
- Czy nie ma odpowiednich dziedziczek z wyższych klas? - zapytał Max.
- Zadnej z takimi pieniędzmi, jakich potrzebuję ¬odpad oschle książę.
Zapadła cisza. Książę dalej wpatrywał się w swoje dłonie. Jego twarz była idealnie pogodna, ale
Max, który dobrze go znał, potrafił dostrzec napięcie.
Wreszcie Max odezwał się bezradnie:
- Przykro mi, Anthony. To musi być dla ciebie nieprzyjemne.
- Niczego innego nie można zrobić - powiedział książę z rezygnacją. - Ja po prostu muszę mieć
pieniądze.
Zad nemu z mężczyzn nie przyszło nawet do głowy, że wspomniana dama może nie być tak
skłonna do tego świetnego mariażu, jak wszyscy się po niej spodziewali.
* * *
Tego samego dnia, kiedy książę prowadził tę rozmowę ze swoim sekretarzem, po drugiej stronie
mia¬sta Sarah Patterson wróciła do domu po wizycie w Akademii Królewskiej i dowiedziała się, że
jej dziadek życzy sobie z nią mówić.
Była zaskoczona. Nie była to pora dnia, o której można było zazwyczaj zastać Williama
Patterso¬na w domu. Sarah zdjęła kapelusz i pelisę i posłusznie udała się do gabinetu dziadka.
Zapukała do drzwi, a kiedy zawołał "wejść", wsunęła głowę do pokoju i powiedziała:
- Zyczyłeś sobie mnie widzieć, dziadku?
- Tak. Wejdź, Sarah. Mam dla ciebie nowinę, która cię ucieszy, jak sądzę.
Kiedy Sarah weszła do pokoju, William Patterson przyjrzał się uważnie swojej wnuczce, żałując
być mo¬że po raz tysięczny, że nie wygląda bardziej imponu¬jąco. Jej długie, brązowe włosy były
proste i czesała je w niemodny kok. Oczy nie były, niestety, niebieskie jak jego własne, lecz
brązowe jak oczy jej matki, Wa¬lijki. Rysy - delikatne - nie przykuwały uwagi, skóra nie była tak
mlecznobiała jak przystało prawdziwej Angielce, lecz miała lekko złotawy odcień (kolejny
podarunek od walijskiej matki). Sarah była też zbyt niska.
Usiadła na krześle obok jego biurka, splotła ręce na podołku i popatrzyła na niego w milczeniu.
Pomyślał, że Sarah jest zbyt spokojna, cicha i poważna. Nie miała w sobie żywiołowości i
animuszu, jakich można by się spodziewać po młodej dziewczynie. Nic dziwnego, że nie
zaproszono jej ponownie do Hartford Court.
- Gdzie byłaś? - zapytał z wymuszoną dobrotliwością•
- Poszłam zwiedzić wystawę w Akademii Królewskiej, dziadku.
Zachmurzył się, poirytowany. - Znowu malarstwo?
- Lubię malarstwo, dziadku - padła cicha odpowiedź.
Patterson dobrze wiedział, że jego wnuczka lubi malarstwo i malowanie. Jego zdaniem spędzała za
dużo czasu, oddając się tej płochej czynności. Malowanie! Nikt nigdy nie zarób ił porządnych
pieniędzy na malowaniu.
- Masz mi coś do powiedzenia, dziadku? - zagaiła.
- Tak. - Przypomniał sobie swoje dobre wieści i zmarszczka na jego czole wygładziła się. -
Otrzymaliśmy zaproszenie od hrabiego i hrabiny Linford, by ich odwiedzić w wiejskim domu w
Kent.
Tak przyjemnie było mu wypowiadać te słowa. Sarah wyglądała na osłupiałą.
"Czy powinienem jej powiedzieć?" - zastanawiał się William Patterson. Przyjrzał się uważnie
zdumionej twarzy swej wnuczki i uznał, że być może lord Linford miał rację. Gdyby Sarah
wiedziała o propozycji Linfordów, zamarłaby, spotykając księcia.
Nie żeby Patterson żywił jakiekolwiek obawy, iż Cheviot odrzuci jego wnuczkę. Ten człowiek
desperacko potrzebował pieniędzy. Ale duma kazała kupcowi oczekiwać, że jego wnuczka zrobi
dobre wrażenie.
- Linfordowie zaprosili ciebie i mnie? - zapytała ostrożnie Sarah.
- Jakiś czas temu oddałem przysługę lordowi Linfordowi i on w ten sposób mi dziękuje, jak sądzę
¬skłamał bez zająknienia. - Mamy jechać w najbliższy czwartek.
Sarah posłała mu zatroskane spojrzenie.
- Nie wiem, czy to taki dobry pomysł, dziadku. Nie sądzę, że będziemy w pełni ... pasować ... do
Linfordów.
- Bzdura - odparował głośno. Jego gęste brwi ściągnęły się. - Już tam przedtem byłaś z wizytą.
Linford powiedział mi nawet, że jesteś dziewczyną o nienagannych manierach.
- Odwiedziłam Olivię - powiedziała Sarah - i nie czułam się w Hartford swobodnie, dziadku.
Linfordowie bardzo się od nas różnią•
- Używają nocnika tak samo jak my - odpowiedział brutalnie. - Jedyne, czym się od nas różnią, to
to, że trzymają w szufladzie rejestr swoich przodków, a my nie.
Na policzkach Sarah wykwitł blady rumieniec.
Spojrzała na swoje dłonie zaciśnięte na podołku i nie odezwała się. Patterson palnął dłonią o blat
biurka.
- Ty masz coś o wiele lepszego niż spis przodków, moja panno - Patterson powiedział jej ze złością.
- Ty masz pieniądze. Ty możesz kupić i sprzedać tych wydumanych arystokratów razem z ich
spisami przodków, tuzin razy. Nigdy o tym nie zapominaj.
- Tak, dziadku.
- Spójrz na mnie, Sarah!
Jej wzrok przesunął się w górę, na jego twarz.
- Udajemy się z wizytą do Hartford - powiedział.
- Wyjeżdżamy w czwartek.
Rumieniec zniknął, pozostawiając jej twarz bardzo bladą. Kiedy Sarah była blada, wyglądała
nijako, pomyślał Patterson, spoglądając spode łba.
- Tak, dziadku - powiedziała.
Zawsze zdołała go zirytować. Była taką szarą my¬szą; nie miała w sobie nic z niego.
- No to idź - powiedział niecierpliwie, wyganiając ją machnięciem ręki. - Mam pracę•
- Tak, dziadku - odpowiedziała. Wstała z krzesła i z wdziękiem podeszła do drzwi.
Miała przynajmniej wdzięk; to musiał jej przyznać.
- Jeszcze coś, Sarah! - zawołał.
Odwróciła się.
- Dopilnuj, żeby zabrać. swoje najlepsze łaszki. Chcę, żebyś zrobiła dobre wrażenie na Linfordach.
- Tak, dziadku.
Poszła na górę do swojego pokoju, czując się tak, jak zawsze po rozmowie z dziadkiem - jakby
przed chwilą miotał nią huragan.
Wiedziała, że nie powinna tak się czuć. Jej dziadek nie był człowiekiem brutalnym. Jednak sama
siła jego bezwzględnej osobowości zawsze ją przytłaczała.
Weszła do sypialni. Pokojówka posprzątała tu już i nałożyła węgla. Napełniła też wazon na stoliku
pod oknem świeżymi kwiatami, które Sarah uwielbiała.
Sarah z roztargnieniem spoglądała na kwiaty, pomyślała o swojej ostatniej wizycie w Hartford i
skrzywiła się. Olivia była miła. Sarah lubiła Olivię. Były przyjaciółkami w szkole i kiedy Olivia
zaprosiła ją do siebie, Sarah nie zastanawiała się ani chwili nad przyjęciem zaproszenia.
Ale matka Olivii ...
Od chwili, gdy Sarah postawiła stopę na progu Hartford Court, było jasne, że lady Linford nie
uważa jej za odpowiednią przyjaciółkę dla swej córki. Hrabina nigdy nie była nieuprzejma, ale
Sarah, wyjatkowo wrażliwa, natychmiast wywnioskowała, że nie jest mile widziana.
Przetrwała wizytę i odjechała do domu z ulgą. Kiedy Olivia zaprosiła ją ponownie, Sarah
odmówiła. Dziewczęta nie widziały się od tamtej pory. A teraz miała tam wrócić. I to z dziadkiem!
Usiadła na skraju łóżka i wpatrywała się w grubą welurową tapetę, którą wybrał jej dziadek, a
której ona nienawidziła.
Co hrabina Linford pomyśli o jej dziadku? Nagle Sarah uśmiechnęła się szeroko. "Jeżeli miałabym
postawić moje pieniądze na jedno z nich" - pomyślała z nieodpartym rozbawieniem, "postawiłabym
na dziadka".
Gdybyż tylko nie musiała tam być jako naoczny świadek.
* * *
William Patterson był w doskonałym humorze przez całe trzy dni dzielące go od wyjazdu z Sarah
do Kent. Sarah nie mogła zrozumieć przyczyny jego nadzwyczaj dobrego nastroju.
- Dziadekjest niczym dziecko wyczekujące swoich urodzin - powiedziała do Neville'a Harveya w
środo¬we popołudnie, kiedy siedzieli w czerwonym salonie londyńskiego domu Pattersonów,
popijając herbatę• - Nie miałam pojęcia, że arystokracja tak mu imponuje.
- Cóż, musisz przyznać, że to nie lada wyczyn dla włościańskiego syna, by zostać zaproszonym do
do¬mu hrabiego - odparł Neville z uśmiechem.
Neville był sympatycznie wyglądającym dwudziestodziewięcio1atkiem o okrągłej twarzy, włosach
ciemnoblond i niebieskich oczach.
- Tak mi się wydaje - westchnęła Sarah.
- A ty nie wydajesz się być zbytnio pod wrażeniem.
Podniosła dzbanek z porcelany Wedgwood, stojący przed nią na stoliku, i nalała nieco herbaty do
pu¬stej filiżanki Neville'a.
- Już wcześniej byłam z wizytą u Linfordów, Neville. Nie było to doświadczenie, którego
powtórzenia oczekiwałabym z niecierpliwością.
Zmarszczył czoło.
- Dlaczego?
- Za każdym razem, kiedy lady Linford odzywała się do mnie, wyglądała tak, jakby czuła jakiś
nieprzyjemny zapach - powiedziała Sarah. Posłodziła mu herbatę. - Było dla mnie całkiem
oczywiste, że nie uważa mnie za odpowiednią przyjaciółkę dla Olivii. Szczerze mówiąc, nie
mogłam się doczekać wyjazdu.
- Gdyby tak myślała, nie zapraszałaby cię ponownie - rozsądnie zauważył Neville.
Wziął filiżankę ze stolika do herbaty i upił łyk.
- To hrabia, nie hrabina, stoi za tym zaproszeniem
- poinformowała go Sarah. - Najwyraźniej dziadek wyświadczył mu kiedyś przysługę i to jego
sposób J?a okazanie wdzięczności. - Spojrzała posępnie. ¬Załuję tylko, że włączyli i mnie.
- Jestem pewien, że doszukiwałaś się w zachowaniu lady Linford czegoś, czego tam nie było -
powiedział Neville. - Jesteś zbyt wrażliwa, Sarah. Nie ma absolutnie żadnego powodu, by lady
Linford cię nie akceptowała.
Sarah uśmiechnęła się.
- Jestem córką i wnuczką kupców, Neville. To aż nadto, by sprawić, żeby lady Linford mnie nie
akcep¬towała.
Neville prychnął.
- Możesz kupić i sprzedać Linfordów z tuzin razy - powiedział.
Wypił kolejny łyk herbaty. Sarah odparła cicho:
- Nie każdy przykłada tak wielką wagę do pieniędzy, jak to czynicie ty i dziadek.
Dolała herbaty do własnej filiżanki.
- To nieprawda - odparł Neville z naciskiem. Patrzył na wdzięczne wygięcie jej nadgarstka, gdy
nale¬wała herbatę. - Nic w życiu nie jest równie ważne jak pieniądze, Sarah. Zapytaj tylko jakiegoś
biedaka, który nie ma nic. On ci powie.
Sarah wcisnęła sobie do herbaty odrobinę cytryny. - Zgadzam się, że trzeba mieć dość pieniędzy, by
zapewnić sobie to, co niezbędne do życia - przytaknęła. - To jednak coś innego niż gromadzenie
nadmiernych sum tylko po to, by je posiadać.
- Dobrze więc, powiedz mi, co twoim zdaniem jest ważniejsze od pieniędzy? - dopytywał się
Neville.
Sarah zapatrzyła się w filiżankę.
- Cóż ... Myślę, że malarstwo jest ważniejsze. Neville posłał jej spojrzenie, w którym mieszały
się rozdrażnienie i uczucie.
- Sarah, wszyscy ci wielcy malarze, których tak podziwiasz, wisieli u klamki bogatych ludzi, by być
w stanie wykonywać swój fach.
- Obraz kogoś takiego jak pan Turner jest bezcenny, Neville. Radość, jaką może dać ... piękno ... to,
jak potrafi sprawić, że dostrzegasz ...
Urwała, kiedy zobaczyła w jego oczach rozbawienie.
- Dla mnie jego obrazy wyglądają jak kolorowe plamy.
Sarah upiła łyk herbaty i nie odezwała się.
- To przez tę wyszukaną edukację, którą otrzymałaś - powiedział Neville z dezaprobatą. - Sprawiła,
że myślisz, iż pieniądze są czymś brudnym.
- Nie myślę, że pieniądze są brudne - zaprzeczyła Sarah. - Zdaję sobie sprawę, że są ważne.
Wystarczy tylko spojrzeć na tych biednych nieszczęśników, którzy mieszkają w slumsach Londynu,
by to wiedzieć. Tylko że czasem wydaje mi się, że dziadek jest tak zaprzątnięty zarabianiem
pieniędzy, że nigdy nie po¬święcił czasu na to, by zastanowić się nad korzystaniem z nich.
Neville zmarszczył brwi;
- Bzdura. Spójrz tylko na ten dom, Sarah. Spójrz na konie i powóz, który zabiera cię dokądkolwiek
ze¬chcesz pojechać. Spójrz na posiłki serwowane na wa¬szym stole co wieczór. Oczywiście, że
twój dziadek wie, co to znaczy korzystać z pieniędzy.
W jego głosie pobrzmiewała uraza, jak gdyby poczuł, że jej słowa były oskarżeniem jego samego
tak jak Williama Pattersona.
- Nie miałam zamiaru krytykować - powiedziała cicho Sarah. - Niezmiernie podziwiam dziadka.
- No cóż, powinnaś. - Niebieskie oczy Neville'a błyszczały, a jego krągłe policzki były czerwone. -
Twój dziadek wie, jak korzystać z życia, równie dobrze jak każdy hrabia.
Raz jeszcze Sarah utopiła wzrok w swojej herbacie. "Ależ nie wie" - pomyślała. - "Ani ty nie wiesz,
Neville. Zaden z was nie ma pojęcia o sztuce, muzyce czy literaturze. Wszystko, co pojmujecie, to
zarabianie pieniędzy".
Natychmiast zawstydziła się swoich myśli. Pieniądze jej dziadka opłaciły edukację, która oświeciła
Sarah co do subtelniejszych aspektów życia. Nie powinna obwiniać go za to, że nie dana mu była
taka sama możliwość uczenia się, jaką miała ona.
- Nie zamierzałem podnosić na ciebie głosu, Sarah - powiedział sucho Neville. - Chyba poczułem,
że krytykujesz zarówno mnie, jak i swojego dziadka.
Uniosła głowę i zmusiła się do uśmiechu.
- Za jakąż niewdzięcznicę musisz mnie uważać, Neville. Nigdy nie miałam zamiaru cię
krytykować. Pracujesz bardzo ciężko i zasługujesz na to, by czerpać korzyści ze swoich zdolności i
ze swojej pracy.
Odpowiedział jej uśmiechem, udobruchany. Wyjął jej z rąk filiżankę. Potem uniósł jej dłoń do
swoich ust. Zaskoczona Sarah spojrzała mu w oczy.
- Jesteś taka słodka - powiedział lekko ochrypłym głosem. Odsunął jej dłoń od warg, ale nadal
trzymał ją uwięzioną w swojej dłoni. - Jesteśmy idealną parą, ty i ja.
Dłoń Sarah zesztywniała.
- Dlatego, że nasze małżeństwo połączyłoby firmę dziadka z twoją?
Odpowiedział z wyrzutem:
- Moje uczucia do ciebie to coś więcej, Sarah.
Chcę się tobą opiekować.
- Nie jestem dzieckiem ani idiotką, Neville. - Sarah wyrwała dłoń z jego uchwytu. - Nie potrzebuję
opiekuna.
- Nie, kochanie, tym, czego ci potrzeba, jest mąż.
- Uśmiechnął się do niej. - A ja nadaję się do tego idealnie.
Rozdział 3
Sarah siedziała obok dziadka w ich dwukółce, przyglądając się przez okno pięknym wiejskim
krajobrazom. Marzec był cieplejszy niż zazwyczaj i zieleniła się wiosenna trawa. Wzdłuż drogi, po
stronie Sarah, płynął mały strumyczek, i dziewczyna z radością spoglądała na jego brzegi,
wspaniale ubarwione dzwonkami i fiołkami.
Sarah uwielbiała wiejskie okolice. Kiedy była dzieckiem, mieszkała w domu w Lancashire,
kupionym przez jej ojca dla matki, która była Walijką i nienawidziła miast. Po tym, jak jej rodzice
zginęli w wypadku, opuściła wieś i wyjechała, by zamieszkać z dziadkiem - najpierw w jego
miejskim domu w Manchesterze, a potem w Londynie.
Pan Patterson nienawidził wsi. Powiedział, że na wsi kicha. W tej chwili jednak nie kichał.
Właściwie wyraźnie tryskał energią. Sarah musiała ukrywać zdumienie, że coś tak zwykłego jak
zaproszenie do odwiedzenia hrabiego Linforda mogło wywołać aż taką euforię li jej niebawiącego
się w sentymenty dziadka.
Powóz zjechał z głównej drogi i zaczął toczyć się mniejszą aleją. Trzy minuty później skręcił raz
jeszcze, tym razem na szeroki, wijący się, wysypany żwirem podjazd, ocieniony szpalerami
wspaniałych lip.
- Czy to tu? - zapytał Patterson.
Sarah rozpoznała wjazd do Hartford Court ze swojej poprzedniej wizyty.
- Tak, dziadku. Jesteśmy na miejscu.
Chociaż ta wizyta ją przerażała, Sarah była też szczęśliwa, że przybyli na miejsce. Nie lubiła
podró¬żować w zamkniętych powozach, a jej dziadek nie pozwoliłby jej otworzyć okna.
Patterson popatrzył przed siebie. - Nie widzę domu.
- Podjazd ma około mili, dziadku. Wkrótce powinniśmy go zobaczyć.
- Podjazd długi na milę, hę? - powiedział z podziwem Patterson. - Linford posiada nieliche dobra.
- To piękna posiadłość - odparła Sarah. - Mają całe mile ogrodów, a także jezioro.
Powóz minął zakręt i dom nareszcie ukazał się pożądliwym oczom Pattersona.
- Hm - mruknął przez nos, przyglądając się olbrzymiej budowli, stojącej pośrodku ogromnego
trawnika, utrzymanego tak doskonale, że wyglądał jak dywan. Hartford Court zbudowano za
czasów Wilhelma i Marii * i był to ceglany budynek o doskonałych proporcjach, z dwoma
symetrycznymi skrzy¬dłami po obu stronach centralnej części.
- Jest dosyć prosty - powiedział z powątpiewaniem Patterson.
Jego gusta skłaniały się bardziej w stronę rokoka.
* Tzn. za czasów rządów Wilhelma III Orańskiego i Marii Stuart, trwających od 1688 do śmierci
Marii w 1694 i Wilhelma w 1702 ro¬ku (przyp. tłum.).
- W środku jest całkiem elegancki - zapewniła go Sarah z uśmiechem. - I mają śliczne obrazy.
Patterson obrzucił ją pochmurnym spojrzeniem. Powóz podjechał do frontowych drzwi budowli.
Drzwi otworzyły się i kamerdyner uroczyście przedefilował po ceglanym podejściu aż na podjazd.
Za nim kroczyli dwaj lokaje w liberiach. Kamerdyner otworzył drzwiczki powozu.
- Witamy w Hartford Court, panno Patterson ¬odezwał się uroczyście. - Miło znów panią widzieć. -
Dziękuję, Eliot - odparła cicho. - Mój dziadek, pan William Patterson, jest dziś ze mną.
Kamerdyner zajrzał za Sarah w głąb powozu.
- Witamy w Hartford Court, sir - powiedział. Jeden z lokajów zbliżył się do powozu, niosąc
schodki, i kamerdyner pomógł Sarah wysiąść. Za nią podążył Patterson.
- Rodzina znajduje się w środku - poinformował ich Eliot.
Zaczął iść z powrotem w stronę domu, a Sarah i Patterson ruszyli za nim.
Westybul był wyłożony kwadratowymi czarnymi i białymi marmurowymi płytami, i przypominał
sza¬chownicę. Pośrodku tej szachownicy czekała dziewczyna w wieku około osiemnastu lat.
- Sarah! - zawołała i ruszyła biegiem po marmurowych płytach, by wziąć w objęcia swoją znacznie
drobniejszą przyjaciółkę.
- Olivio - powiedziała Sarah zdyszanym głosem. ¬Jak miło cię widzieć.
- Czekam na ciebie od trzech godzin!
Wysuwając się z entuzjastycznego uścisku Olivii, Sarah powiedziała:
- Pozwól, że przedstawię ci mojego dziadka, pana Williama Pattersona. Dziadku, to lady Olivia
Antsley.
Patterson ukłonił się.
- Miło mi panią poznać, lady Olivio.
Jego bystre oczy omiatały dziewczynę, zauważając złote włosy, jasnoniebieskie oczy, znakomitą
syl¬wetkę•
"Do licha" - pomyślał. - "Przez nią Sarah wygląda jeszcze bardziej jak szara mysz".
- Jak się pan miewa, panie Patterson? - powiedziała Olivia. Jej oczy błyszczały figlarnie. - Mój
oj¬ciec poprosił mnie, bym przyprowadziła pana do niego, gdy tylko przyjedziecie. Jest w
bibliotece.
- Dziękuję, lady Olivio - odparł Patterson. - Nie mogę się doczekać ponownego spotkania z pani
ojcem.
- Jeżeli zaczekasz tutaj dosłownie chwilkę, Sarah, zaprowadzę twojego dziadka do biblioteki, a
potem zabiorę cię na górę do twojego pokoju - powiedziała Olivia.
- Oczywiście - odparła Sarah.
Już kierowała się w stronę obrazu przedstawiającego wiejską scenkę, wiszącego na jednej ze ścian.
- Proszę ze mną, panie Patterson - Olivia poprowadziła kupca przez hol i dalej szerokim
korytarzem, wiodącym do lewego skrzydła domu.
Zatrzymali się przed zamkniętymi drzwiami. Olivia odwróciła się do kupca. Jej oczy figlarnie
lśniły, kiedy powiedziała prawie szeptem:
- Czy Sarah wie, dlaczego została zaproszona do Hartford, panie Patterson?
- Nie - odparł kupiec. - Pomyślałem, że najlepiej nie zaskakiwać jej tym' zbyt wcześnie.
Olivia zaśmiała się. Jej wesołość była jak dźwięk dzwoneczków.
Patterson wcale nie był zadowolony, że córka Linfordów okazała się taką Rięknośdą. W jaki sposób
ona nawiązała przyjaźń z Sarah?
Olivia otworzyła drzwi i zaanonsowała:
- Papo, pan Patterson.
- Niech pan wejdzie, Patterson, niech pan wejdzie - powiedział jowialnie hrabia.
I tak, po raz drugi w tym tygodniu, Patterson wszedł do biblioteki należącej do hrabiego Linforda.
Tak jak poprzednio, zastał Linforda w towarzystwie innej osoby. Tym razem hrabiemu nie
towarzyszyła żona, lecz młody mężczyzna.
- Pomyślałem, że to dobry pomysł, abyście pan i Cheviot poznali się - powiedział lord. Odwrócił się
w stronę szczupłego człowieka stojącego przyoknie. - Anthony, pozwól, że przedstawię ci pana
Williama Pattersona.
Łagodny, czysty głos odpowiedział:
- Jak się pan miewa, panie Patterson? - i młody człowiek wyciągnął rękę.
Ku własnemu zdziwieniu starszy mężczyzna przeszedł przez pokój i podszedł do młodzieńca.
- Miło mi pana poznać, Wasza Książęca Mość ¬powiedział Patterson, ściskając smukłą dłoń księcia
własną większą dłonią. Po raz pierwszy zobaczył męża zaproponowanego dla jego wnuczki.
Słońce wpadające przez wielkie okno biblioteki sprawiało, że brązowe włosy księcia zalśniły jak
roziskrzone. Jego jasne oczy spokojnie przyglądały się kupcowi. Jego pięknie wykrojone usta były
poważne.
Dla Pattersona natychmiast stało się jasne, dlaczego lady Linford była tak pewna, że jej bratanek
będzie w stanie oczarować Sarah.
- To miło z pana strony, że przyjął pan zaproszenie lorda Linforda - powiedział książę.
Kupiec był poirytowany, uświadamiając sobie wyraźnie różnicę między własną ogromną i
niemodną postacią a smukłą, elegancką sylwetką księcia. Młody człowiek napotkał jego wzrok ze
spokojną pewnością siebie.
Był inny, niż spodziewał się Patterson.
Po wahaniu nie dłuższym niż mgnienie oka kupiec postanowił, że lepiej wyłożyć pewne karty na
stół.
- Nic nie powiedziałem Sarah o tym, o czym rozmawialiśmy z lordem Linfordem, Wasza Książęca
Mość - zaczął. - Ona myśli, że jest tutaj, ponieważ lord Linford mnie zaprosił.
Książę przytaknął z powagą.
Linford odezwał się ze swego miejsca za biurkiem:
- Bardzo mądrze. To da Sarah szansę zapoznania
się z Cheviotem w bardziej naturalny i swobodny sposób. Czy ma pan jakieś pytania, które
zechciałby pan mi zadać, panie Patterson?
Oczy kupca zwęziły się. Rzeczywiście, miał pytanie, jedno, które zaprzątało jego myśli od chwili,
kiedy po raz pierwszy ujrzał twarz księcia. William Patterson mógł uważać swoją wnuczkę za
irytującą, ale nie chciał widzieć jej nieszczęśliwą. Albo wystawioną na pośmiewisko. Postanowił
więc mówić bez ogródek:
- Czuję, że muszę powiedzieć panu, iż moja wnuczka nie jest taka jak modne damy, które zapew¬ne
są panu znane, Wasza Książęca Mość. Na przykład została wychowana tak, by mieć szacunek dla
małżeńskiej przysięgi.
Błysk jakiejś niemożliwej do rozpoznania emocji pokazał się na moment w szarozielonych oczach
księcia. Jednak jego głos był idealnie opanowany.
- Cieszę się, słysząc to, panie Patterson. Sam mam wielki szacunek dla małżeńskiej przysięgi.
"Jakiego rodzaju szacunek?" - miał ochotę zapytać kupiec, ale z jakiegoś powodu się zawahał. To
nie do wiary, w tym młodym człowieku bez grosza przy duszy było coś, co onieśmielało. Jego,
jednego z naj bogatszych ludzi w Anglii.
- Dobrze. Sądzę więc, że rozumiemy się, Wasza Książęca Mość - Patterson usłyszał własny glos.
Zebrał się w sobie i utrzymał rozkazujący ton, starając si« zająć dominującą pozycję, którą, jak mu
się zdawalo, utracił. - Ale powiedziałem lordowi Linfordowi, że Sarah musi sama zgodzić się na ten
związek.
Książę odpowiedział bladym uśmiechem.
- Oczywiście - prawie wyszeptał. - Oczywiście.
* * *
Lady Linford bardzo sprytnie zaaranżowała wszystko tak, by podczas pierwszego spotkania książę i
Sarah byli sami. Powiedziała Sarah, że towarzystwo zbierze się w salonie na obiad o szóstej
trzydzieści, podczas gdy jedyną osobą, która miała pojawić się szóstej trzydzieści, był książę.
Wszyscy pozostali mieli zaczekać do siódmej.
Z wyraźną niechęcią książę udał się na dół o wyznaczonej godzinie. Konieczność spotkania z tą
dziewczyną napawała go lękiem. William Patterson był przerażający, a jeżeli jego wnuczka jest
choć tro¬chę do niego podobna ...
"To nie ma znaczenia" - powiedział sobie ponuro, zbliżając się do drzwi salonu na parterze. - "To
nie jest kwestia, w której mam jakikolwiek wybór".
Drzwi do salonu były otwarte i książę wszedł do środka, rozglądając się, czy dziewczyna przyszła
przed nim. Drobna postać w prostej wieczorowej sukni z białego muślinu stała przed krajobrazem
Ruisdaela, należącym do Linfordów. Wydawała się całkowicie zaabsorbowana obrazem.
- Mam nadzieję, że pani nie przeszkadzam - powiedział książę.
Drgnęła, po czym obróciła się wokół własnej osi, by stanąć z nim twarzą w twarz.
- Oczywiście, że nie. - Jej głos był zaskakująco chropawy. Miała wyraz twarzy dziecka
przyłapanego na psocie. - Właśnie patrzyłam ... na ten obraz.
Przeszedł przez salon po perskim dywanie, aż stanął obok niej.
- Pani musi być przyjaciółką Olivii - powiedział. Miała drobną, delikatną twarz, którą niemal
wy¬pełniała para ogromnych brązowych oczu. Jej skó¬ra nie przypominała brzoskwiń ze
śmietanką, jak u typowej angielskiej piękności, lecz miała blado¬złoty odcień. Gładkie brązowe
włosy były upięte z tyłu głowy w prosty kok. Nie wydawała się ani po¬spolita, ani śliczna, ale
przynajmniej wyglądała jak dama.
Spojrzała prosto na niego i na jej twarzy nie zoba¬czył ani śladu oszołomienia, do jakiego przywykł
u osób, widzących go po raz pierwszy.
Jego nastrój zaczął się poprawiać. Dziewczyna nie wydawała się ani trochę podobna do swego
dziadka. - Nazywam się Sarah Patterson - powiedziała.
- Jak się pani miewa, panno Patterson - odparł. - Jestem kuzynem Olivii. Nazywam się Cheviot.
Jej oczy rozszerzyły się, kiedy rozpoznała to na¬zwisko.
- Cheviot? Jak ... książę Cheviot?
- Obawiam się, że tak - odparł czarująco. Posłał jej jeden ze swoich bajbardziej ujmujących
uśmiechów. - Ale zapewniam panią, że w pełni jestem człowiekiem, tak samo jak każdy.
Jej wargi drgnęły w uprzejmej odpowiedzi na jego uśmiech, ale oczy pozostały poważne.
J ak widzę, podziwiała pani tego Ruisdaela - po¬wlcdział, odwracając się, by samemu też spojrzeć
na obraz. - Lubi pani malarstwo holenderskie?
. Bardzo - odpowiedziała Sarah.
Poszła za jego przykładem i odwróciła się w stronę obrazu. Było to niemal monochromatyczne
malowidło przedstawiające rzekę płynącą spokojnie przez okolicę pełną płaczących wierzb.
- Byłem w Holandii i zawsze mnie zdumiewa, jak najlepsi holenderscy malarze zdołali uchwycić
walory tamtejszego światła.
Jej głos ożywił się.
- Ależ dokładnie o to chodzi! - odparła. - To światło sprawia, że obraz taki jak ten jest tak absolutnie
doskonały.
Odwrócił się do niej i zobaczył, że się uśmiecha; i tym razem jej oczy śmiały się tak samo jak jej
usta. Ku jego zdumieniu jej drobna twarz rozjaśniła się pięknem.
- Czy widział pan jakieś prace pana Turnera, Wasza Książęca Mość? - zapytała.
Z żalem pokręcił głową.
- Nie przebywałem w Anglii przez wiele lat. Dopiero co wróciłem i obawiam się, że byłem zbyt
zaję¬ty interesami, by mieć wiele czasu na przyjemności.
Czarujący uśmiech ulotnił się z jej twarzy. "Najwyraźniej lepiej zapoznać się z tym całym
Turnerem" - pomyślał książę, rozbawiony.
- Gdzie pan zamieszkiwał, kiedy nie przebywał w Anglii, Wasza Książęca Mość? - zapytała
grzecz¬nie. - Na kontynencie?
- W pewnym sensie - odparł. - Przez kilka lat z Wellingtonem na Półwyspie Iberyjskim. Potem
by¬lem w wojskach okupacyjnych w Paryżu.
Skinęła głową i jej drobna twarz przybrała wyraz powagi.
- Wie pan, że niekiedy trudno mi uwierzyć, iż wojna naprawdę się skończyła? Kiedy dorastałam,
zwy¬kłam myśleć, że będzie trwała zawsze albo przynajmniej przez sto lat, jak wojna między
Francją i An¬glią w czasach średniowiecza.
Książę, którego przodkowie walczyli pod Crecy i Agincourt, był zaskoczony i zadowolony, że
dziew¬czyna wiedziała o tym konflikcie sprzed wieków.
- Gdyby nie Wellington, ta wojna mogłaby równie dobrze potrwać sto lat - odparł.
- I tak była już dostatecznie okropna - westchnęła. - Bracia dwóch dziewcząt, z którymi byłam w
szkole, zginęli w Hiszpanii, a kuzyn innej poległ pod Waterloo.
Zanim książę zdołał odpowiedzieć, nagły rumieniec zakwitł na jej policzkach.
- Proszę mi wybaczyć - powiedziała. - Z pewnością nie pragnie pan rozmawiać o wojennych
stra¬tach.
Uśmiechnął się do niej.
- Nie jest to szczególnie radosny temat na tak piękny wieczór.
Wskazał ręką jedno z osiemnastowiecznych wyściełanych krzeseł, które stały w różnych miejscach
w salonie.
- Może pani usiądzie, panno Patterson? Wydaje się, że reszta towarzystwa się spóźnia.
Podeszła z wdziękiem do krzesła, które wskazał, usiadła i popatrzyła na zegar na marmurowym
ko¬minku.
- Byłam pewna, że Olivia mówiła "szósta trzydzieści" - powiedziała z powątpiewaniem.
- Mnie również powiedziała to samo - odparł książę•
Zajął krzesło tuż obok.
Sarah zerknęła w stronę wejścia i wyglądała na zdziwioną, kiedy zobaczyła, że nikogo nie ma.
Światło żyrandola lśniło na czubku jej głowy, sprawiając, że ciemnobrązowe włosy błyszczały jak
wypo¬lerowany mahoń. Książę popatrzył na długą, delikatną szyję, odsłoniętą dzięki upiętym do
tyłu włosom.
"Śliczna" - pomyślał z zadowoleniem.
- Czy pan Turner to pani ulubiony malarz? - zapytał.
Wyprostowała się i przeniosła wzrok z drzwi na jego twarz.
- Tak. Powodem, dla którego wspomniałam panu o nim, jest to, że podobnie jak u malarzy
holender¬skich, wykorzystanie światła jest bardzo istotnym elementem jego malarstwa. W jego
pracach jest świetlistość, której nie widziałam u żadnego innego malarza.
Książę uniósł brew.
- Jest pani bardzo wykształcona, panno Patterson - powiedział. - Jeżeli będzie pani kiedyś w
Londynie, musi pani odwiedzić Selbourne House, a ja pokażę pani niektóre z wiszących tam
obrazów. Jest tam obraz Canaletta przedstawiający Canale Grande w Wenecji, który, jak sądzę, uzna
pani za szczególnie interesujący.
Jej usta rozchyliły się, a na policzku pojawił się do¬łeczek.
- Byłabym szczęśliwa, mogąc obejrzeć pańską ko¬lekcję malarstwa, Wasza Książęca Mość -
powiedziała z zapartym tchem.
Zaczynał myśleć, że właściwie może polubić tę dziewczynę•
Pomyślał z ulgą, że w jej ubiorze - skromnej białej muślinowej sukni - i w manierach nie było
niczego, co zdradzałoby fakt, iż nie pochodzi z wyższych sfer:
Mógł niemal dostrzec, jak poszukuje w umyśle nowego tematu do rozmowy. Czekał.
- Czy mieszka pan w Londynie, Wasza Książęca Mość? - odezwała się wreszcie.
- Nie przez cały czas - odparł. - Moją główną siedzibą jest zamek Cheviot w Northumberland.
Spojrzała figlarnie i znów na mgnienie oka pojawił się dołeczek.
- Właściwie to wiedziałam o tym. - Jej głos zmienił się nieco, kiedy zacytowała jedną z najbardziej
znanych starych angielskich ballad: - "Dzielny hrabia Selbourne, co mieszka w zamku Cheviot."
- Pani uniżony sługa, panno Patterson - powiedział, śmiejąc się.
Spojrzenie, które mu posłała, było ujmująco sceptyczne.
Ku własnemu wielkiemu zdziwieniu powiedział:
- Właściwie to tak naprawdę nie widziałem zamku Cheviot od prawie siedmiu lat, od czasu, nim
jeszcze wyjechałem na półwysep.
Sarah przechyliła głowę i popatrzyła na niego z sympatią.
- Nie ma pan tam rodziny? Odpowiedział nieco z żalem:
- Nie ociągam się dlatego, że nie mam tam rodziny, panno Patterson. Zwlekam, ponieważ nie palę
się przesadnie do spotkania z członkami rodziny, którzy tam mieszkają.
Jej brązowe oczy posmutniały. - Rozumiem - powiedziała.
Od drzwi dobiegł ich radosny głos Olivii. - Czy już się zapoznaliście?
Książę zerknął na kominek i zobaczył ze zdziwieniem, że była już siódma. Odwrócił się do swej
kuzynki.
- Tak, Olivio, panna Patterson i ja sami się sobie przedstawiliśmy. Wygląda na to, że ktoś podał nam
niewłaściwą godzinę zejścia do salonu.
Olivia obdarzyła go promiennym uśmiechem.
- Kochany Anthony, tak mi przykro.
- Nie ma potrzeby przepraszać - odparł. - Panna Patterson i ja odbyliśmy wielce interesującą
rozmowę•
Olivia odwróciła się do przyjaciółki.
_ Czy to prawda, Sarah? - zapytała. - Czy on zdołał cię zabawić?
Sarah miała powściągliwy wyraz twarzy.
- Tak - odpowiedziała.
W tej chwili do salonu wszedł William Patterson.
Książę popatrzył na potężnego mężczyznę, ubranego w szokujący czarny surdut i kolorową
kamizelkę, stąpającego ciężko, i stłumił dreszcz.
_ Cóż, cóż, cóż - powiedział Patterson z szorstką jowialnością. - Widzę, że przyszłaś przede mną,
Sarah.
Sarah wstała.
- Tak, dziadku - odparła.
Książę wstał również, patrząc, jak niebieskie oczy kupca taksują powściągliwą twarz jego wnuczki.
Dostrzegł, jak po grubo ciosanych rysach mężczyzny przemyka błysk niecierpliwości.
_ Obawiam się, że to ja jestem winna, iż Sarah przyszła za wcześnie, panie Patterson - stwierdziła
Olivia. - Zdawało mi się, że matka powiedziała, iż mamy zebrać się o szóstej trzydzieści, a potem
kiedy zmieniła godzinę na siódmą, zapomniałam powiedzieć o tym Sarah. - Posłała kupcowi
promienny uśmiech. - Jednak mój kuzyn także przyszedł wcześniej, więc Sarah nie była
osamotniona.
_ Dobrze, dobrze, dobrze - powiedział Patterson.
Zatarł nawet ręce.
Dalszej konwersacji oszczędziło im pojawienie się lorda i lady Linford. Lady objęła towarzystwo
wzrokiem i zapytała:
- Czy możemy udać się do stołu? Wszyscy przesunęli się w jej kierunku.
- Jako że jesteśmy w niemal rodzinnym gronie, nie ma potrzeby trzymać się ceremoniału -
powiedziała ciepło lady Linford. - Olivio, ty pójdziesz z ojcem, ja pójdę z panem Pattersanem, a ty,
Anthony, możesz towarzyszyć Sarah.
Sarah była zdumiona. Jej, jako damie o naj niższej pozycji w tym gronie, nie powinien towarzyszyć
naj¬wyżej stojący dżentelmen.
Książę był poirytowany. Sarah z pewnością wykryje podstęp• Przesunął się do dziewczyny, ujął jej
dłoń i podał jej ramię.
- To dla mnie przyjemność - powiedział i zaczął prowadzić ją w kierunku drzwi.
Pozostali ustawili się za nimi, we właściwym porządku - książę, hrabia i człowiek bez tytułu.
Kiedy przechodzili korytarzem do jadalni, książę spojrzał w dół, na lśniące brązowe włosy swojej
part¬nerki i poczuł wdzięczność. Mogło być o wiele gorze].
Rozdział 4
Sarah ugryzła kęs jagnięciny, starając się nie wyglądać na tak zdumioną, jak rzeczywiście się czuła.
"Dziadek musiał zrobić coś cudownego dla lorda Linforda" - pomyślała, patrząc, jak lady Linford
uśmiecha się z powodu czegoś, co powiedział pan Patterson.
Kontrast między tym, jak była traktowana ostatnim razem, kiedy odwiedziła Hartford, a sposobem,
w jaki traktowano ją tego wieczoru, był zbyt wielki, by mogła tego nie zauważyć. Podczas
poprzedniej wizyty niezmiennie była ostatnią damą, którą prowadzona na obiad. Siedziała
spokojnie, jadła mało i od¬powiadała tylko wtedy, gdy się do niej zwracano.
Nie zwracano się do niej często.
Dziś jednak do stołu zaprowadził ją książę• Posadzono ją pomiędzy księciem a gospodarzem,
lordem Linfordem, i obaj jej schlebiali, zwracając na nią wiele uwagi. Po drugiej stronie stołu lady
Linford wdzięczyła się do jej dziadka.
Wszystko to wydawało się tak niewiarygodne, że Sarah miała ochotę się uszczypnąć. Uwagę lorda
Linforda na moment zajęła Olivia, i książę, który siedział po drugiej stronie Sarah, powiedział
łagodnym głosem:
- Czy często bywa pani w teatrze, kiedy przebywa pani w Londynie, panno Patterson?
Odwróciła się ku niemu, i przez głowę przemknꬳa jej niespodziewana myśl: "Wyobraź sobie, co
Michał Anioł mógłby zrobić z taką twarzą".
- Ogromnie lubię teatr, Wasza Książęca Mość.
Szczególnie podoba mi się, jak pan Kean gra Shakespeare'a.
Olivia przyłączyła się do rozmowy ze swego miejsca naprzeciwko.
- Pamiętasz, jak oglądałyśmy "Kupca weneckiego", Sarah? Ja płakałam i płakałam nad biednym
Shylockiem, ale ty wcale go nie żałowałaś. A to ty masz zwykle takie miękkie serce!
- Nie tylko ty płakałaś, o ile dobrze pamiętam - odpowiedziała z uśmiechem Sarah. - Pan Kean
zagrał Shylocka tak, jak gdyby to był wielki bohater tragiczny. - Zatem dlaczego go pani nie
żałowała, panno Patterson? - zapytał z ciekawością książę.
Sarah popatrzyła chmurnie na swój kryształowy kieliszek z winem.
- Myślę, że gdybym była Zydówką, wielce by mnie irytowało oglądanie mojego ludu
reprezentowanego na scenie przez tak niegodziwą postać.
Książę sięgnął po swój kieliszek. Był już przy trzecim, podczas gdy Sarah nie wypiła jeszcze ani
poło-
wy z pierwszego. .
- Musi pani pamiętać, że Zydzi nie byli zbytnio lubiani w czasach Shakespeare'a - skomentował
łagodnie.
Po drugiej stronie stołu pan Patterson prychnął.
- Nie są lubiani i w naszych czasach, Wasza Książęca Mość.
Palce księcia okrążyły lekko delikatną nóżkę stojącego na stole kieliszka. Miał piękne dłonie, jak
za¬uważyła Sarah, subtelne i nieskazitelnie zadbane.
Zaskakujące, że tak elegancki drobiazg mógł jednocześnie wyglądać tak bardzo męsko.
- Cóż, jeśli chodzi o mnie, to z pewnością ich aprobuję - powiedział przyjaźnie książę. - Gdyby nie
starania barona Rothschilda, nigdy nie bylibyśmy w stanie sfinansować ostatniej wojny.
Mówił najłagodniej ze wszystkich mężczyzn, jakich Sarah kiedykolwiek spotkała, lecz w jego
głosie pobrzmiewała nuta niewątpliwego autorytetu. Wydawało się, że gdy raz przemówił, kwestia
musiała zostać rozstrzygnięta.
A wszystko to z tak nieodpartą kurtuazją!
Sarah spodziewała się, że jej dziadek wybuchnie. Jednak ku jej bezgranicznemu zdumieniu nic
takiego nie zrobił. Właściwie nawet się nie odezwał. Zamiast tego wpatrywał się w księcia
surowymi niebieskimi oczyma z wyrazem, który wydawał się być aprobatą.
Głos lady Linford przerwał ciszę.
- Być może nie wie pan, że mój bratanek walczył na wojnie, panie Patterson. - Dała znak służbie, że
można zebrać talerze obiadowe. - W rzeczy samej, był dwukrotnie ranny: raz pod Salamanką i raż
pod Waterloo.
Sarah zerknęła na księcia i zauważyła, że spogląda na ciotkę z nieskrywaną irytacją•
Olivia powiedziała z wystudiowaną niewinnością: - Ileż to koni zastrzelono pod tobą pod Waterloo,
Anthony? Trzy czy cztery?
Jego idealnie wykrojone usta zacisnęły się.
- Jeżeli nie masz nic przeciwko temu, wolałbym nie poruszać tego tematu.
Lady Linford spojrzała na Sarah.
- Anthony jest taki skromny. On nigdy nawet o tym nie wspomni, ale został odznaczony za odwa gę
pod Waterloo.
Sarah mogła dostrzec jego napięcie, gdy palce księcia zacisnęły się na kieliszku z winem.
" Co się dzieje z lady Linford i Olivią?" - pomyślała. - "Czyż one nie widzą, że sprawiają mu
przykrość?".
Mruknęła jakąś uprzejmą, niezobowiązującą odpowiedź do hrabiny, po czym odwróciła się z
powrotem do Cheviota i powiedziała:
- Czy widział pan kiedyś którąś z historycznych sztuk Shakespeare'a na scenie, Wasza Książęca
Mość? Co pan sądzi o ukazanych w nich scenach bitewnych?
Jego palce rozluźniły się nieznacznie.
- Zołnierze z pewnością są w stanie wygłaszać znaczną liczbę kwestii - odpowiedział.
Zaśmiała się.
- Czy któraś spośród sztuk historycznych jest pani szczególnie ulubioną, panno Patterson? - zapytał,
swobodnie podążając za jej wątkiem.
Uniósł kieliszek i upił łyk intensywnie czerwonego burgunda.
- "Henryk V" - odparła z miejsca.
- Ach. - Trzymając przed sobą kieliszek z winem, zacytował z uśmiechem:
Raz jeszcze w wyłom, kochani, raz jeszcze:
Czy ma go zatkać stos ciał naszych braci?*
Jego niezwykłe, jasne oczy spotkały jej oczy i Sarah bardzo wyraźnie poczuła się tak, jak gdyby jej
dotknął.
Po chwili powiedział:
- To także mój ulubiony fragment.
Kiedy służba zaczęła ustawiać na stole talerze deserowe, pan Patterson oświadczył głośno:
- Sarah otrzymała doskonałe wykształcenie, Wasza Książęca Mość. Jest obeznana z rzeczami takimi
jak sztuki, opery i tym podobne.
Sarah wbiła wzrok w talerz z herbem, który właśnie przed nią postawiono. "Proszę, dziadku" -
po¬myślała błagalnie. - "Nie".
- Cóż, zatem lepiej wykorzystała czas spędzony w szkole niż Olivia - odparł książę. Popatrzył na
ku¬zynkę. - Co to mówiłaś mi dziś rano podczas przejażdżki? Coś o tym, że Zanzibar leży w Azji?
W jego głosie było pełne ciepła przekomarzanie. - Och, też coś, Anthony - odparła Olivia.
Potrzą¬snęła blond lokami. - Nikogo nie obchodzi, gdzie znajduje się Zanzibar.
- Znajduje się u wybrzeży Afryki, lady Olivio - powiedział zadowolony z siebie Patterson. ¬Przy
wschodnim brzegu.
Sarah nie podnosiła wzroku znad talerza, kiedy Olivia odpowiadała coś jej dziadkowi. Potem
usły¬szała bardzo łagodny głos mówiący jej prawie do ucha:
- Czy pani to wiedziała, panno Patterson? Rzuciła mu przelotne spojrzenie. Jego usta były poważne,
ale jego oczy śmiały się. Nieodparcie jej własne usta wygięły się w uśmiechu w odpowiedzi na to
spojrzenie.
- W rzeczy samej, Wasza Książęca Mość, wiedziałam.
- To niewątpliwie przejmujący fragment - zgodziła się• - Ale mój ulubiony to mowa, którą król
wygła¬sza przed Azincourt: My, garść - szczęśliwy krąg - gromadka braci. *
* "Henryk V", Akt III, scena 1 w tłum. Stanisława Bararlczaka.
* "Henryk V", Akt IV, scena 3 w tlum. Stanislawa Barailczaka.
Po obiedzie panie udały się do salonu na parterze, zaś panowie pozostali w jadalni, by wypić swoje
porto.
Zaledwie drzwi zamknęły się za kobietami, pan Patterson utkwił świdrujący wzrok w księciu i
zapytał:
- Cóż, Wasza Książęca Mość, co pan myśli? Nastała chwila ciszy. Potem książę powiedział z
opanowal1lem:
- Myślę, że pańska wnuczka to prześliczna młoda kobieta.
Kupiec poczuł, jak ogarnia go ulga. Przez cały czas od chwili, gdy dziś po południu spotkał
Cheviota w bibliotece, obawiał się, że książę upokorzy go, odrzucając Sarah. Mężczyzna, który
wyglądał jak Cheviot, nie miałby kłopotu ze znalezieniem sobie dziedziczki mającej w sobie więcej
temperamentu niż taka szara mysz jak wnuczka Pattersona.
Ulga, jaką czuł, sprawiła, że odezwał się jowialnie.
- Jeszcze nie widziałem Sarah tak ożywionej jak dzisiejszego wieczora. Myślę, że ona pana lubi,
Wasza Książęca Mość.
Wyraz twarzy księcia był nie do rozszyfrowania.
- Mam nadzieję, że tak - odparł. - Ja z pewnością lubię ją.
Lord Linford zerknął na twarz swego bratanka i rzekł pospiesznie:
- Ja zawsze uważałem, że panna Patterson to czarująca młoda kobieta. Wiem, że moja córka bardzo
ją lubi.
Kupiec uśmiechnął się triumfalnie. Obaj nic mogli nachwalić się Sarah. Małżeństwo miało dojść do
skutku.
"Pieniądze zawsze w końcu wygrywają" - pomyślał Patterson z zadowoleniem. - "Zapewne
obrabuje mnie z fortuny, ale to będzie tego warte".
Gdy pan Patterson poznał księcia, tkwiący w nim bystry kupiec zrozumiał, że jeżeli kupi tego
człowieka dla Sarah, otrzyma za swoje pieniądze coś cennego. Cheviot to prawdziwa okazja, towar
najwyższej próby. Zamiast czuć się urażony bezwiednie władczą postawą księcia, jak spodziewała
się tego Sarah, kupiec właściwie rozkoszował się nią• Pojmował ją jako oznakę wyższej pozycji
swojego
przyszłego zięcia.
"Ciekawe, czy założy swoją książęcą mitrę, kiedy będą brali ślub" - zastanawiał się Patterson.
Rozparł się na krześle i stwierdził z pewnością siebie:
- Z Sarah będzie wspaniała księżna.
_ Jestem pewien, że tak - odparł lord Linford.
Książę nie odezwał się•
Lord Linford dolał jeszcze porto do swego kieliszka i wypił je duszkiem, jak gdyby bardzo tego
potrzebował.
_ Dobrze więc - odezwał się hrabia, odstawiając kieliszek na stół. - Kiedy powinniśmy poruszyć
temat tego małżeństwa z samą Sarah?
_ Powiem jej dzisiaj - oznajmił Patterson.
Siedział rozparty na krześle, z rękoma splecionymi na piersi. Wypił zaledwie jeden łyk wybornego
porto
hrabiego.
_ Nie wydaje mi się, aby to był dobry pomysł - odparł książę•
Kupiec popatrzył na swojego przyszłego zięcla z osłupieniem.
_ Dlaczego nie? - zapytał stanowczo.
_ Ponieważ sądzę, że byłoby mądrzej pozostawić Sarah w nieświadomości do końca jej pobytu. To
da mi możliwość sprawienia, by poczuła się w stosunku do mnie swobodnie - wyjaśnił książę• -
Wydaje się z natury powściągliwa i nie sądzę, by czuła się swobodnie, wiedząc, że życzę sobie ją
poślubić.
"Powściągliwa!" - Patterson pomyślał drwiąco. _ "Cóż, otaksował Sarah, to pewne".
Jego oczy zwęziły się.
Cheviot mówił dalej spokojnie:
- Potem, kiedy wrócimy do Londynu, pomówię z Sarah osobiście.
Jego łagodny, ujmujący głos zdradzał spokojną pewność siebie człowieka, który spodziewa się, że
wszystko stanie się po jego myśli.
Niechętne spojrzenie Pattersona znikło, ale nadal wpatrywał się spod zmrużonych powiek w
młodego człowieka, siedzącego dokładnie naprzeciwko niego przy stole z wypolerowanego
mahoniu.
Lord Linford poruszył się niespokojnie, kiedy starszy i młodszy od niego mężczyzna wpatrywali się
w siebie nawzajem.
Wreszcie Patterson powiedział powoli:
- Dobrze, Wasza Książęca Mość. Zrobimy, jak pan chce.
Cheviot skinął głową i upił łyk porto.
Patterson dalej wpatrywał się w młodego człowieka, słuchając jednym uchem, co mówi lord
Lin¬ford.
Cheviot będzie kosztowny, pomyślał Patterson, ale im dłużej go widział, tym bardziej był
przekona¬ny, że książę okaże się tego wart.
* * *
Olivia grała na fortepianie, kiedy panowie weszli do salonu na parterze, by dołączyć do pań. Sarah
siedziała po jednej stronie instrumentu na sofie w stylu cesarstwa rzymskiego, obitej białym
brokatem, zaś lady Linford na złoconym krześle z obiciem w kolorze płomiennej czerwieni.
Książę natychmiast podszedł, by stanąć u boku Olivii przy fortepianie. Z wyrazu jego twarzy Sarah
mo¬gła wyczytać, że był całkowicie pochłonięty muzyką.
Olivia grała znakomicie. Muzyka była tak właściwie jedyną rzeczą w życiu, do której Olivia
podcho¬dziła z najwyższą powagą. To oddanie było podstawą jej przyjaźni z Sarah. Każda z
dziewcząt zawsze rozu¬miała zaangażowanie tej drugiej w ukochaną formę sztuki.
Kiedy przebrzmiały ostatnie dźwięki sonaty, którą grała Olivia, dziewczyna podniosła wzrok na
swego kuzyna i uniosła idealnie zarysowane brwi.
On uśmiechnął się i powiedział:
- Zagraj coś Mozarta, Olivio.
Skinęła głową i jej palce raz jeszcze przesunęły się nad klawiaturą.
Książę podszedł do sofy, usiadł obok Sarah i wsłuchał się w muzykę.
Po drugiej stronie pokoju pan Patterson niespokojnie poruszył swoje kilogramy na wybranej przez
siebie drugiej sofie w stylu rzymskim. Sarah, która już przed laty nauczyła się, że należy
rozpoznawać wszelkie przelotne nastroje dziadka, zerknęła na mego nerwowo.
Chociaż uwielbiała słuchać, jak Olivia gra, miała nadzieję, że przyjaciółka nie będzie grała długo.
Pan Patterson nie miał zbyt wiele cierpliwości do Mozarta.
Zdołał jednak zapanować nad sobą do końca utworu. Wtedy lady Linford zaskoczyła Sarah,
mó¬WIąC:
- Bardzo ładnie, Olivio. A teraz zapytajmy pannę Patterson, czy zechciałaby zabawić nas przez
chwilę.
"Do licha" - pomyślała śmiało Sarah .
- Obawiam się, że nie gram tak dobrze jak Olivia - powiedziała do lady Linford.
- Doskonale to rozumiemy - książę odezwał się swoim spokojnym głosem z miejsca obok niej. -
Bardzo niewiele jest osób w Anglii, które grają tak dobrze jak Olivia.
Olivia posłała kuzynowi promienny uśmiech.
- Dziękuję ci, Anthony.
Lady Linford dała córce znak ręką, by odeszła od fortepianu.
- Oddaj pannie Patterson swoje miejsce, moja droga. Sarah podniosła się z rezygnacją, ale zanim
pode¬szła do instrumentu, zerknęła na księcia.
- W szkole miałyśmy żelazną zasadę, że żadna z nas nie grała po Olivii - poinformowała go. ¬Ona
zawsze musiała grać ostatnia.
Uśmiechnął się.
Sarah przeszła przez salon i usiadła na wolnym miejscu przy fortepianie. Wiedziała, że gra dobrze,
ale wcale nie żartowała, mówiąc księciu o tym, jak dziewczęta w szkole nalegały, by Olivia grała
ostatnia.
Kontrast między wirtuozerią jej przyjaciółki a grą każdej innej był zbyt wyraźny.
Kiedy Sarah wygładzała na ławeczce swoje dziewczęce spódnice z białego muślinu, przyszło jej do
głowy, że podczas jej poprzedniej wizyty w Hartford nikt nie okazał najmniejszej chęci, by
posłuchać, jak gra.
Rozprostowała palce, oparła je na klawiaturze i zaczęła grać fragment koncertu Haydna, który
zawsze lubiła.
- Ślicznie, ślicznie - zagrzmiał pan Patterson, kie¬dy tylko zdał sobie sprawę, że skończyła. -
Powiedziałbym, że byłaś zupełnie tak dobra jak lady Olivia, Sarah.
Sarah zerknęła na Olivię, która puściła do niej oko.
_ Dziękuję, dziadku - powiedziała Sarah.
_ Jest pani bardzo utalentowana, panno Patterson _ powiedziała lady Linford. Na jej twarzy
malowały się jednocześnie zadowolenie i ulga.
Brew Sarah uniosła się lekko. Nagle przytłoczyło ją uczucie, że wszyscy w tym pokoju wiedzą coś,
czego ona me Wie.
_ Co pan sądzi, Wasza Książęca Mość? - zapytał następnie pan Patterson. - Czyż Sarah nie gra
dobrze?
"Do licha" - pomyślała Sarah z zakłopotaniem. ¬"Co dziadka dzisiaj naszło?".
_ Gra rzeczywiście bardzo dobrze - odparł zgodnie książę. - To zawsze musi być przyjemność,
słuchać kogoś, kto jest tak biegły w grze na fortepianie, jak panna Patterson.
Dziadek wyglądał, jak gdyby spodziewał się większego komplementu niż te słowa.
Sarah powiedziała stanowczym tonem:
_ Dziękuję, Wasza Książęca Mość.
Potem, zamiast powrócić na swoje miejsce u boku księcia, odeszła, by usiąść obok dziadka.
_ Cóż, pomyślałem, że grasz zupełnie tak samo dobrze, jak lady Olivia - powiedział, rozglądając się
prowokująco po pokoju.
Sarah poklepała go po ręce.
_ Dziękuję, dziadku. Lubię grać na fortepianie i radzę sobie dosyć dobrze. Ale Olivia jest
prawdziwą pianistką•
Raz jeszcze spojrzała na przyjaciółkę• Twarz Olivii zarumieniła się z zadowolenia.
_ Dziękuję, Sarah - odpowiedziała Olivia.
Sarah uśmiechnęła się do niej.
Pamiętając o swojej powinności jako gospodyni, by zabawiać swych gości, lady Linford odwróciła
się do pana Pattersona i zapytała go, czy zechciałby roze¬grać partyjkę wista z nią, Olivią i lordem
Linfordem.
Kupiec założył ręce na kamizelce w jaskrawe wzorki.
- Janie gram w karty, proszę pani - oświadczył. _ Nigdy nie miałem czasu, by uczyć się takich
głupstw.
Lady Linford wyglądała na osłupiałą. Wcześniej sądziła, że karty będą sposobem na zabawienie
pana Pattersona.
- Sarah gra w wista, mamo - powiedziała Olivia z przesadną skromnością. - Może ty i papa,
Anthony i Sarah rozegracie partię, a w tym czasie ja pokażę panu Pattersonowi ogrody?
Sarah popatrzyła na swą przyjaciółkę ze zdumieniem. Co tej Olivii przyszło do głowy? Jednak
Olivia ominęła jej wzrok. Zamiast tego uśmiechnęła się pogodnie do dziadka Sarah i powiedziała:
- Nasze ogrody są dosyć znane, panie Patterson. Zdumiony wzrok Sarah przesunął się teraz na lady
Linford. Pomyślała, że niewielkie istnieją szanse, by ta dama pozwoliła córce spacerować po
ogrodzie z tak bardzo prostackim panem Pattersonem.
- Cóż za znakomity pomysł, kochanie -lady Linford rzekła z aprobatą. Potem ruszyła w stronę
stolika karcianego, stojącego w rogu salonu, i odezwała się radośnie: - Zaczniemy, panno Patterson?
Niemal wstrząśnięta Sarah zobaczyła, jak Olivia bierze pana Pattersona pod ramię i prowadzi go
przez oszklone drzwi wiodące na zewnątrz, do ogrodu.
Zajęła miejsce przy stoliku i przeżyła kolejny wstrząs, kiedy zdała sobie sprawę, że jej partnerem
ma być nie lord Linford, lecz książę.
Podnosząc karty i układając je w dłoni, pomyślała:
"Cóż takiego dziadek mógł uczynić dla lorda Linforda?".
Rozdział 5
Kiedy książę wreszcie udał się do łóżka, nie był w dobrym nastroju.
"Ależ galimatias" - pomyślał z rozdrażnieniem, zamykając za sobą ciężkie drzwi sypialni.
Jego służący, który siedział na stołku oczekując go, zerwał się na równe nogi.
- Dobry wieczór, Clement - powiedział uprzejmie książę. - Czy dali ci dobry obiad?
- Tak, dziękuję, Wasza Książęca Mość - odparł męzczyzna.
Książę stał spokojnie, pozwalając CIementowi zsunąć mu z ramion idealnie skrojony surdut i
roz¬wiązać idealnie zawiązany krawat.
W trakcie wieczoru książę widział, jak zdumiona i zdezorientowana była Sarah niezwykłą uwagą,
jaką obdarzali ją oboje gospodarze. Książę dostatecznie dobrze znał ciotkę Frances, by zgadnąć, że
jej lordowska mość nie była tak łaskawa podczas poprzedniej wizyty Sarah w Hartford.
Usiadł, żeby Clement mógł zdjąć mu buty i pończochy.
Jeżeli ciotka Frances nie zaprzestanie starań, by zachwycić nim tę dziewczynę, ona bardzo prędko
się zorientuje, co się dzieje. A tego książę nie chciał.
Sarah była inteligentna; poznał to po tym, jak gra¬ła w wista. Jako jego partnerka, konsekwentnie
dopasowywała się do silnych kart, które on miał w rę¬ku, i pewnie wykorzystała przewagę, jaką
dały jej dwa kiery, ponieważ liczyła karty i wiedziała bardzo dobrze, że wszystkie atuty już zeszły i
że te dwa to ostatnie kiery, jakie pozostały.
Z pewnością była inteligentna.
Książę pozwolił służącemu, by pomógł mu nałożyć czarny jedwabny szlafrok, po czym odesłał go
łagod¬nym "Dobranoc". Nie położył się jednak do łóżka. Zamiast tego podszedł do na wpół
otwartego okna i stanął tam, wpatrując się w ciemność i wdychając świeży aromat niedawno
skoszonej trawy.
Był zły na swoich krewnych, ale poza tym jego nastrój stał się lepszy niż w ostatnich miesiącach.
Po raz pierwszy przyznał sam przed sobą, jak ogromnie obawiał się spotkania z Pattersonówną.
Nie wymagał, by jego żona była piękna, ale nie mógłby się zmusić do intymnego pożycia z kobietą,
która byłaby hałaśliwa, wulgarna i pozbawiona ogłady. Pomyślał o drobnej, delikatnej twarzy
Sarah, o dołeczku w jej policzku, który pojawiał się i znikał tak intrygująco, i wydał z siebie
głębokie westchnienie ulgi.
Pragnął tylko, by inni przestali tak jej go narzucać!
Przypomniał sobie, jak ciotka Frances poinformowała Sarah, że został odznaczony pod Waterloo, i
jego war¬gi zacisnęły się ze złością. Poza tym, że nie podobał mu się pomysł lady Linford, by
przedstawiać go jak gdyby był wyjątkowo godnym pożądania towarem, któremu Sarah nie powinna
pozwolić wyślizgnąć się z rąk, książę zawsze wpadał we wściekłość, ilekroć ktoś starał się
sugerować, że jest bohaterem wojennym. Jak dobrze wiedział, wszyscy prawdziwi wojenni
bohaterowie byli martwi. Tysiące, całe tysiące - wszyscy martwi.
Książę zawsze czuł, że musiał nie dokonać tam do¬statecznie wiele - po prostu dlatego, że przeżył.
Odciągnął zasłony, tak by okno było odkryte, i podszedł do wielkiego rzeźbionego łoża z
kolumienkami, w którym miał spać.
W domu panowała cisza.
Zrzucił szlafrok i wspiął się do łóżka w samych kalesonach. Tak sypiał przez wszystkie lata w
gorącym klimacie Hiszpanii i Portugalii, i przywykł do swobody tej prawie nagości. Jedyny raz,
kiedy próbował za¬łożyć nocną koszulę, wydała mu się niesłychanie niewygodna.
Zgasił lampę stojącą przy łóżku, położył się na poduszkach i wpatrywał w ciemność nad sobą,
rozmy¬ślając nad swoją sytuacją•
"Mam jeszcze dwa dni tu w Hartford, byoczarować Sarah" - pomyślał.
Nie miał najmniejszych wątpliwości, że uda mu się ją oczarować. Jeszcze nigdy nie poniósł
porażki, oczarowując kobietę, jeżeli się o to postarał.
"Potem, kiedy wrócimy do Londynu, zaproponuję jej małżeństwo".
Lord Linford powiedział bratankowi, że bardzo jasno dał panu Pattersonowi do zrozumienia, iż
po¬sag ma być olbrzymi. Książę pomyślał o tym, jak wielkie były jego długi, i zamknął oczy.
"Zamierzam szybko ją skłonić, by za mnie wyszła". Tylko raz, kiedy po raz pierwszy przyniesiono
mu wieść o śmierci jego ojca, przeszło mu przez myśl, że niepotrzebny mu tytuł. Miał dość
pieniędzy po matce, by godnie żyć. Mógł po prostu zatrzymać swoją pozycję w wojsku i wieść
nadal całkowicie zadowalające życie .
Ale w księciu tkwiły stulecia wpajanej mu odpowiedzialności i tylko nieznacznie się zawahał, nim
dobrowolnie zaakceptował ciężar, jaki nałożył na jego barki ojciec.
Przynajmniej znowu zobaczy Cheviot, pomyślał, wpatrując się w ciemność pomiędzy swoim
łóżkiem i zwieszającym się nad nim baldachimem. Niestety ¬radość, jaką przyniosła mu ta myśl,
zbladła, gdy uświadomił sobie, że w zamku będą też jego macocha i dwaj przyrodni bracia.
lak wspominał Sarah, nie było to spotkanie, na które by niecierpliwie czekał. Nie lubił drugiej żony
ojca prawie tak samo, jak ona lubiła jego. Zaś co do jego przyrodnich braci ... Miał z nimi ledwie
tyle styczności, żeby wiedzieć, jakie żywi wobec nich uczucia.
"Niech pomyślę" - zastanowił się. - "Lawrence musi mieć dwadzieścia jeden lat, a Patrick ... ". -
Książę przeprowadził w myślach obliczenia. - "Patrick musi mieć trzynaście".
Patrick był jeszcze małym dzieckiem, kiedy książę wyruszył do Hiszpanii, a Lawrence przebywał w
szkole. l ednak nawet wcześniej rzadko widywał któregoś z nich, gdyż sam przebywał w szkole w
trakcie semestru, a wakacje zawsze spędzał z przyjaciółmi.
Przez wszystkie te lata, kiedy dorastał, robił co tylko w jego mocy, by unikać zamku Cheviot, który
kochał z całego serca.
Najpierw jednak trzeba mieć pewność, że to małżeństwo dojdzie do skutku, pomyślał, leżąc w
wielkim łożu w paradnej sypialńi Hartford Court. Nie mógł zrobić niczego, dopóki nie był
posiadaczem pieniędzy.
Zamknął oczy i przywołał w myślach twarz Sarah. Pomyślał, że w przeciwieństwie do jej dziadka,
na niej jego tytuł wyjątkowo nie robił wrażenia.
"Muszę sprawić, by się we mnie zakochała" - pomyślał książę.
Jego ostatnią myślą przed zaśnięciem było: "Jest naprawdę śliczna, kiedy się uśmiecha".
* **
Sarah wstała przed świtem, włożyła stare ubranie i po cichu wymknęła się z domu bocznymi
drzwiami. Miała ze sobą przenośną sztalugę, naciągnięte płótno i farby olejne. Wiedziała dokładnie,
dokąd zmierza: do małego pagórka po zachodniej stronie jeziora. Było to idealne miejsce, by
obserwować z niego słońce wstające nad pokrytymi wiosenną zielenią drzewami i spokojną taflą
jeziora w dole.
Pierwsze promienie właśnie zaczynały dotykać nieba, kiedy Sarah przybyła na wybrane przez
siebie miejsce. Jej buty, brzegi sukni i płaszcza były mokre od rosy, ale ona nie zwracała na to
uwagi. Wprawnie rozłożyła sztalugę i farby, i w chwili, gdy pierwsze fale koloru rozjaśniły niebo,
przystąpiła do pracy.
Była pochłonięta malowaniem jeszcze kilka godzin później, kiedy koń i jeździec nadjechali
galopem ścieżką okalającą odległy brzeg jeziora. Sarah przerwała na moment, by podziwiać piękny
widok: smukłego, eleganckiego kasztana czystej krwi i smukłego, eleganckiego arystokratę na jego
grzbiecie. W blasku wschodzącego słońca nieosłonięte niczym włosy księcia lśniły jak odlane z
błyszczącego brązu, tak samo jak sierść konia.
Barwy doskonale kontrastowały z jasnością nieba, i Sarah żałowała, że nie może zatrzymać jeźdźca
i konia, by móc uchwycić ich na płótnie.
Ale cała esencja człowieka i konia zawierała się w płynnym ruchu. Nie byłoby sensu ich prosić, by
się
zatrzymali i pozowali; gdyby Sarah to zrobiła, utraciłaby piękno chwili.
Kasztan i jego jeździec zniknęli wśród drzew i Sa., rah wróciła do malowania. Dwadzieścia minut
później, kiedy opracowywała partię nieba na swoim olejnym szkicu, usłyszała tętent końskich kopyt
na ścieżce za sobą.
Nie odwróciła głowy. Może on jej nie zauważy. Może nie zada sobie trudu, by się zatrzymać. Może
po prostu odjedzie i zostawi ją w spokoju, by malowała.
Usłyszała, jak tętent staje się wolniejszy. Po chwili łagodny głos powiedział:
- Stój, mały.
"Do licha" - pomyślała Sarah. Spojrzała chmurnie na swój obraz. - "Więc jednak ma zamiar mnie
niepokoić".
Książę odezwał się:
- Dzień dobry, panno Pattersan. Ociągając się, odwróciła głowę.
- Dzień dobry, Wasza Książęca Mość.
- Proszę malować dalej - powiedział. - Nie zamierzałem pani przeszkadzać.
Sarah nie potrzebowała dalszej zachęty. Chciała ukończyć ten szkic, zanim światło słoneczne
zupełnie się zmieni.
Skinęła głową, podniosła pędzel i wróciła do pracy. Pół godziny później niebo zalało pełne światło
dnia i Sarah westchnęła, odłożyła pędzel i rozprostowała palce i plecy.
- Rozumiem, dlaczego podziwia pani Ruisdaela ¬książę odezwał się cicho.
Sarah drgnęła. Zapomniała, że on wciąż tam jest. Odwróciła głowę i zobaczyła, że stoi o kilka
kroków od niej, trzymając w dłoni wodze, z oczyma utkwionymi w jej obrazie.
- Tak - odpowiedziała. - Siedemnastowieczni holenderscy malarze krajobrazów ukazywali naturę
taką, jaka jest naprawdę. Zawsze miałam poczucie, że nasza angielska tradycja malarstwa
pejzażowego jest zbyt... konwencjonalna, by być prawdziwa.
Przytaknął, nie odrywając oczu od jej dzieła. Nie odezwał się.
- To tylko szkic - Sarah usłyszała swój własny głos. ¬Prawdziwy obraz namaluję w mojej pracowni
w domu.
Znów przytaknął.
- Czy ceni pan malarstwo pejzażowe, Wasza Książęca Mość? - odezwała się, siląc się na swobodny
ton. - Jak wiem, nie jest teraz w modzie.
- Gdzie nauczyła się pani tak malować? - zapytał. Jego głos był śmiertelnie poważny.
- Miałam cudownego nauczyciela w Bath - odparła Sarah. - Johna Blake'a. Przez wiele lat studiował
w Royal Academy, miał zatem wielką biegłość w technice. Bardzo dużo mnie nauczył.
- I taki człowiek uczył w szkole dla dziewcząt?
- On nie uczył w szkole - powiedziała Sarah. - Miał pracownię w Bath i brałam u niego prywatne
lekcje. - Lekko wzruszyła ramionami. - Pragnęłam wiedzieć więcej, niż mógł mi pokazać
nauczyciel ze szkoły.
Wzrok księcia przesunął się z obrazu na jej twarz i z powrotem.
Prolog wrzesień 1817 roku Wieść szerzyła się jak pożar po ekskluzywnych klubach dla panów, skupionych przy modnej Sto James' Street w Londynie. - Powiem ci coś, Lengworth - hrabia West odezwał się do wicehrabiego Lengwortha, podchodząc do niego w jadalni u Brooksa. - Słyszałeś? Cheviot palnął sobie w łeb. Wicehrabia Lengworth odstawił kieliszek burgunda tak gwałtownie, że wino wylało się na obrus z bia¬łego adamaszku. - Nie mówisz poważnie! West uroczyście skinął łysą głową. - Właśnie usłyszałem nowinę od Lowry'ego. On dowiedział się od swojego służącego, który jest przy¬jacielem służącego Cheviota. Wicehrabia spojrzał gniewnie na plamę głębokiej czerwieni, jaką jego wino zostawiło na obrusie. - Do licha, to dopiero wstrząsające. Miał na myśli samobójstwo, nie plamę. Hrabia West ostrożnie usadowił swoją niemałą postać na krześle naprzeciwko przyjaciela. - Tak, oczywiście - powiedział. - Można było podejrzewać, że z nim krucho, ale nie wiedziałem, że było aż tak źle. - Słyszałem, że któregoś wieczora stracił u Watiera ponad sto tysięcy gwinei - powiedział chmurnie wicehrabia, odrywając wzrok od obrusa. - Ponad sto tysięcy? Dla człowieka, który notorycznie bywał pod kreską, sto tysięcy było kwotą niebotyczną• Wicehrabia uniósł znów kieliszek z winem i upił spory łyk. - To go wykończyło, jak sądzę. Zapewne nie miał gotówki, by zapłacić. Obaj mężczyźni ponuro na siebie spoglądali. - A zatem palnął sobie w łeb i zostawił cały bałagan synowi - powiedział West. - Na to wygląda - odparł wicehrabia. Hrabia mruknął. Wicehrabia trochę się rozpogodził. - Cóż, co każemy sobie podać, West? - zapytał, zmieniając temat. - Słyszałem, że baranina jest dzi¬siaj całkiem dobra. * * * Działo się to na tydzień przed tym, jak wiadomość o śmierci księcia Cheviota dotarła do jego naj starszego syna. Pułkownik Anthony Selbourne, hrabia Alnwick, przebywał w Paryżu, gdzie przez kilka lat był związany z ekipą księcia Wellingtona. Wrócił właśnie do swego domu po kilku godzinach spędzo¬nych w salonie jednej z najbardziej liczących się dam w Paryżu, kiedy jego kamerdyner poinformował go, że jego ciotka i wuj, lord i lady Linford, przybyli z Anglii i właśnie znajdują się w jego salonie. Na moment hrabia zmarszczył pięknie zarysowane brwi. Potem jego twarz przybrała zwyczajny, pogod¬ny wyraz, i odpowiedział łagodnym głosem: - Dziękuję, Fanton. Kamerdyner ukłonił się, odebrał od hrabiego kapelusz i rękawiczki, po czym przystanął na chwilę, patrząc, jak szczupły młody mężczyzna przechodzi przez hol do salonu. Otworzył drzwi, wszedł do środ¬ka i zamknął je za sobą. Kamerdyner dał znak lokajowi, by uwolnił go od rzeczy hrabiego, i odszedł, by zająć się swoimi sprawamI. W salonie hrabia zastał ciotkę Francis i jej męża, siedzących obok siebie na dwóch złoconych krze¬słach w stylu Ludwika XV - Moja droga ciociu - powiedział hrabia z czarującym uśmiechem. - Cóż za rozkoszna niespodzianka. Nie wiedziałem, że jesteście w Paryżu. Przeszedł przez pokój, by cmoknąć ją w policzek.
Popatrzył ze zdumieniem na lorda Linforda, kiedy ów dżentelmen wstał i się ukłonił. - Anthony - powiedziała lady Linford, spoglądając na bratanka błyszczącymi oczyma. - Wcale się nie zmieniasz, może poza tym, że stajesz się coraz przystojniejszy. - Usiądź, mój chłopcze - odezwał się jej mąż. ¬Cóż, jesteśmy tutaj, bo przynosimy złe nowiny. W milczeniu hrabia odwrócił jedno z krzeseł w stylu Ludwika XV; stawiając je naprzeciwko ciotki i wu¬ja, i usiadł. - Anthony - powiedziała lady Linford - twój ojciec me zyje. Przez długą chwilę hrabia milczał. Kiedy wreszcie przemówił, w jego głosie zabrzmiała nuta ironii. - Czy oczekujecie ode mnie wyrazów żalu? - Nie - westchnęła lady Linford. - Mogę cię zapewnić, że nie przyjechałam z tak daleka tylko po to, by przywieźć ci nowinę, którą, jak wiem, możesz jedynie przyjąć z radością. Jest znacznie gorzej, An¬thony. Obawiam się, że twój ojciec popełnił samobójstwo. Jasnozielone oczy hrabiego rozszerzyły się. - Co się stało? - zapytał hrabia, który tak właściwie od tygodnia był księciem. Lord Linford powiedział bez ogródek: - Któregoś wieczora wrócił do domu i strzelił sobie w głowę, mój chłopcze. Jego służący znalazł go rano. Powoli i z namaszczeniem lord Linford wydobył jakiś papier z wewnętrznej kieszeni czarnego żałob¬nego surduta. Podał kopertę księciu. - Zostawił to dla ciebie. Książę wziął kopertę i przez długą chwilę wpatrywał się w nią w milczeniu. Potem rozerwał ją i wyjął pojedynczą kartkę, która znajdowała się w środku. W pokoju słychać było jedynie tykanie wielkiego złoconego zegara na marmurowej półce nad komin¬kiem. Kiedy wreszcie książę podniósł wzrok, jego nieco roztargnione spojrzenie było jedyną oznaką, że to, co przeczytał, to coś więcej niż tylko grzecznościowy liścik. - Co napisał, Anthony? - zapytała lady Linford. Książę bez słowa wręczył jej list. Trzymając go tak, by mógł go widzieć także jej mąż, dama przeczytała: Mój drogi Anthony. Jest mi przykro, że wybieram tak tchórzliwe wyjście, ale obawiam się, iż po prostu nie potrafię stawić czoła katastrofie, do jakiej doprowadziłem moje finanse. Tobie po¬zostawiam wyprowadzenie rodziny z kłopotów. Nie mam wątpliwości, że tego dokonasz. List był podpisany po prostu "Cheviot". - Jak jest źle? - zapytał z napięciem książę• _ Jedynie ty będziesz w stanie poznać pełen obraz spustoszenia, mój chłopcze - powiedział lord Linford. - Tym, co popchnęło Cheviota do ostateczności, była strata ponad stu tysięcy gwinei u Watiera. Jak rozumiem, nie miał pieniędzy, by spłacić dług. Z powrotem wręczył pismo księciu. - Sto tysięcy gwinei! - powiedział. - Większość dla Branforda. - Dobry Boże - odparł książę• - Tak - przytaknął wuj. Książę głęboko zaczerpnął powietrza. - Co z moimi braćmi? Lady Linford zauważyła, że nie zapytał o macochę• - Są wstrząśnięci, oczywiście - odpowiedziała. - Wątpię, aby Lawrence czy Patrick znali wysokość długów ojca. - Zawahała się, po czym dodała: ¬Księżna jest... bardzo zdenerwowana. Wargi księcia wygięły się z lekką ironią• Teraz przemówił lord Linford: _ Twoja ciotka i ja pomyśleliśmy, że powinieneś usłyszeć tę nowinę od kogoś z rodziny, Anthony. Niestety, dość prędko stanie się to powszechnie wia¬dome w Paryżu. I w Londynie. - Hrabia wyglądał ponuro. Książę na moment zamknął oczy.
_ Zastanawiałam się nad tym bardzo wnikliwie, Anthony, i jest tylko jedna rzecz, którą można zrobić _ powiedziała hrabina z przekonaniem. - Musisz poślubić dziedziczkę fortuny. Książę spojrzał na ciotkę i jego kształtne nozdrza zadrgały. _ Czy masz dla mnie jakieś kandydatki, ciociu? - Jeszcze nie, ale będę mieć - odparła. Jej twarz zdradzała wielką determinację.- Wierz mi, zanim upąrządkujesz swoje sprawy w Paryżu i będziesz gotów do powrotu do domu, znajdę dla ciebie odpowiednią żonę. - Dobry Boże. Linfordowie mogli dostrzec bladość pod jasnozłotą opalenizną księcia. Przyłożył sobie dłoń do czoła i potrząsnął głową, jakby chciał opróżnić ją z myśli. - Jest bardzo źle, co do tego nie może być wątpliwości - powiedział z energią w głosie lord Linford. ¬Ale jest przynajmniej jedna rzecz, co do której zgadzam się z twoim ojcem. Jeżeli ktokolwiek może wy¬dobyć rodzinę z tej ponurej sytuacji, Anthony, to właśnie ty. Rozdział 1 kwiecień r8r8 roku William Patterson był zdumiony, kiedy otrzymał prośbę od hrabiego Linforda, by zjawić się w jego domu. Patterson wiedział, że lord Linford przewodniczy w rządzie Radzie Skarbu Państwa, i wszystko, czego kupiec mógł się spodziewać, to to, że hrabia chce jego porady w sprawie mającej coś wspólnego z państwowymi finansami. A to dlatego, że William Patterson był niezwykle bogaty. Przyszedł na świat jako syn ubogiego wieśniaka w Lancashire i mimo tak skromnych początków zbił majątek na handlu bawełną, a konkretnie ¬tkaninami. Jego skromne początki na zawsze miały mu uniemożliwić zajęcie stanowiska w rządzie, ale był on z pewnością jedną z najbardziej znaczących finansowych potęg w całej Anglii. Kupiec raz jeszcze spojrzał na liścik, który dostarczono do jego biura w centrum miasta: Byłbym wielce zobowiązany, gdyby złożył mi pan wizytę na Grosvenor Square pod numerem 17 jutro o jedenastej rano. Z wyrazami szacunku, Unford. Patterson odchylił szerokie ramiona do tyłu, rozpierając się na krześle przy swoim wielkim biurku, i dumał nad listem, marszcząc krzaczaste brwi. Był po sześćdziesiątce, ale nadal pozostawał silnie zbu¬dowanym mężczyzną. "Zaproszenie do domu hrabiego Linforda", pomyślał. "No, no, no". Przez wszystkie te lata, kiedy utrzymywał dom i biuro w Londynie, nigdy nie był na Grosvenor Square. To miejsce było zarezerwowane wyłącznie dla wyższych klas; kupcy z miasta, bez względu na to, jak bogaci, nie byli zachęcani do kalania jego nieskazitelności odorem handlu. William Patterson był człowiekiem twardym i bezwzględnym. Musiał taki być, aby osiągnąć to wszystko, co miał. Ale ani na chwilę nie przyszło mu do głowy, że mógłby odrzucić zaproszenie od hrabiego Linforda. * * * Następnego ranka, dokładnie o jedenastej, doroż¬ka przywiozła Williama Pattersona przed dom hra¬biego Linforda. Po poinstruowaniu dorożkarza, by na niego zaczekał, Patterson wszedł po schodach prowadzących do domu numer 17. Zanim ujął kołatkę przy drzwiach, zatrzymał się, by rzucić okiem na uświęcone okolice Grosvenor Square. Ładny, konwencjonalny ogród zajmował środek placu, a wzdłuż czterech boków ogrodu rozciągała się symetryczna panorama eleganckich domów z brązowej cegły z czerwonymi wykończeniami i ka¬miennymi gzymsami. Słońce świeciło jasno i w ogro¬dzie, pod okiem niańki, bawiło się dwoje dzieci. Miejska bryczka z hrabiowskim herbem wymalowanym na drzwiczkach złotą farbą minęła czekającą dorożkę. Poza tym plac był pusty. Patterson sięgnął dłonią po wypolerowaną kołatkę i zastukał pewnie w masywne drzwi.
Niemal natychmiast otworzył mu lokaj ubrany w liberię z niebieskiego atłasu i białą perukę. - William Patterson - burknął kupiec. - Mam się spotkać z lordem Linfordem. - Tak, sir - odparł lokaj. - Jego lordowska mość oczekuje pana. Proszę za mną, zaprowadzę pa¬na do niego. Patterson podążył za plecami lokaja po marmurowej posadzce westybulu. Przeszli szerokim koryta¬rzem, minęli elegancko rzeźbione schody, aż wreszcie lokaj zatrzymał się przed zamkniętymi drzwiami z wypolerowanej dębiny. Otworzył je i oznajmił donośnie: - Pan William Patterson, proszę pana. - Wprowadź - dobiegł go głos hrabiego. Lokaj przytrzymał drzwi dla Pattersona, który po¬woli wkroczył do pokoju. Natychmiast zobaczył, że znajduje się w bibliotece hrabiego, co go zaskoczyło. Spodziewał się, że zosta¬nie zaprowadzony do gabinetu. Zdziwił się jeszcze bardziej, zastając w pokoju oprócz hrabiego kobietę. Linford wstał zza biurka i wyciągnął rękę. - Panie Patterson - odezwał się przyjaźnie. - Jestem wdzięczny, że złożył mi pan wizytę. Pozwoli pan, że przedstawię mu moją żonę, lady Linford. Patterson był zbyt bystry, aby pozwolić, żeby zamęt, który miał w głowie, odbił się na jego twarzy. Zamiast tego ukłonił się uroczyście hrabinie i mruknął: - Miło mi panią poznać. Hrabina po królewsku skinęła głową. - Panie Patterson. - Proszę siadać, proszę siadać - powiedział hrabia, wskazując krzesło naprzeciwko biurka. Patterson powoli przeniósł na nie swoje wielkie ciało. Miał na sobie staroświecki strój, który zawsze nosił: rozszerzany u dołu surdut i buty ze sprzączkami. Jego wciąż gęste siwe włosy były przycięte krótko, jednak już w nowocześniejszym stylu. - Bez wątpienia zastanawia się pan, dlaczego życzyłem sobie pana widzieć - powiedział dobrotliwie lord Linford. - W rzeczy samej, proszę pana - odparł Patterson. Nie mógł się powstrzymać, by nie rzucić szybkiego spojrzenia na hrabinę. Posłała mu łaskawy uśmiech. Była to kobieta dobiegająca pięćdziesiątki, wciąż dość urodziwa. Zauważył, że miała wspaniałe piersi. - Pańska rodzina nie jest mi zupełnie nieznana, panie Patterson - powiedziała dźwięcznym kontraltem. - Pańska wnuczka przez kilka lat przebywała w szkole w Bath wraz z moją córką. - Doprawdy, proszę pani? - odparł Patterson. - Tak. Pewnego razu Sarah odwiedziła nas nawet w naszym wiejskim domu w Kent. - Rzeczywiście - powiedział Patterson. - Tak mi się zdaje. Tak naprawdę doskonale pamiętał, kiedy Sarah odwiedziła Linfordów. Był ogromnie zadowolony, wiedząc, że jego wnuczka zadaje się z arystokracją, i boleśnie rozczarowany, iż nie zaproszono jej po¬nowme. - To dziewczyna o doskonałych manierach - powiedziała lady Linford z łaskawą aprobatą. - Powinna taka być. Otrzymała najlepsze wykształcenie, jakie można nabyć za pieniądze - odpo¬wiedział śmiało Patterson. - To moja jedyna wnuczka i wychowuję ją, odkąd jej rodzice zmarli, gdy była małą dziewczynką. Lady Linford usadowiła się wygodniej na krześle, zupełnie tak jak jej przodkowie musieli sadowić się na swoich rumakach przed wyruszeniem do boju. - Panie Patterson, to o Sarah chcieliśmy dziś z panem porozmawiać - powiedziała. Patterson nie potrafił ukryć zdumienia. - O Sarah? - Tak. - Lady Linford wykonała nieokreślony gest. - Mój mąż i ja mamy propozycję dla pana, i bylibyśmy ogromnie wdzięczni, gdyby nas pan wysłuchał. - Tak jest, proszę pani - odpowiedział Patterson ostrożnie. Zerknął na lorda Linforda, ale hrabia siedział spokojnie. Najwyraźniej miał to być występ lady Linford. - Propozycja dotyczy mojego bratanka, Anthony'ego Selbourne'a, który jest księciem Cheviot ¬powiedziała hrabina.
Coś zamigotało w niebieskich oczach Pattersona. Selbourne z Cheviot to było jedno znajsłynniejszych nazwisk w całej Brytanii. Od czasów wczesnego średniowiecza przewijało się niemal w każdej bitwie, jaką toczył ten kraj, a także w składzie wielu rządów. - Być może ród Cheviot jest panu znany - powiedziała lady Linford. - Tak jest, proszę pani - odparł zwięźle Patterson. ,,0 co tu chodzi, do diabła?". - Zatem zna pan pozycję mojego bratanka - kontynuowała lady Linford. - Mogłabym dodać, że jego matka była francuską księżniczką i poprzez nią jest skoligacony z połową królewskich rodów Europy. William Patterson nigdy nie był dobry w owijaniu w bawełnę. Niszczycielskie parcie naprzód było bardziej w jego stylu. - Proszę pani - powiedział z niecierpliwością - czy przejdzie pani do sedna? Przez twarz lady Linford przemknął nieznaczny cień irytacji, ale za chwilę znów się wygładziła. - Dobrze więc, panie Patterson. Prawda jest taka, że mój bratanek znalazł się w bardzo niezręcznej sytuacji. Jego ojciec, zmarły książę, nie zarządzał dobrze swoją własnością. Mój własny ojciec, dziadek Anthony'ego, także był rozrzutny. W konsekwencji tego, kiedy Anthony przejął tytuł sześć miesięcy te¬mu, znalazł się na skraju bankructwa. W głowie kupca zapaliło się światełko. - Potrzebuje pieniędzy? Twarz lady Linford przybrała ponury wyraz. - Bardzo potrzebuje pieniędzy, panie Patterson. Mogę pana zapewnić, że Anthony nie jest ani trochę taki jak jego ojciec czy dziadek. Był stanowczo przeciwny beztroskiemu uprawianiu hazardu przez moje¬go brata. W rzeczy samej, toczyli o to nieustanne spory. Po ukończeniu nauki Anthony opuścił dom i udał się na Półwysep Iberyjski. Walczył w Hiszpanii przez kilka lat, a potem był członkiem naszej delegacji na Kongres WiedeI1ski. Kiedy Napoleon powrócił z Elby, Anthony ponownie dołączył do swego regimentu i dzielnie walczył pod Waterloo. - A cóż ten nieskazitelny książę ma wspólnego z moją Sarah? - zapytał Patterson. Po raz pierwszy lady Linford zawahała się. Spojrzała na męża. . Lord Linford wkroczył, by odpowiedzieć na pytanie kupca. - Cheviot musi poślubić zamożną dziewczynę ¬powiedział. - Nie owijając w bawełnę, Patterson, on musi poślubić dziewczynę z mnóstwem pieniędzy. Jego długi są ogromne. - Przerwał, żeby zerknąć na żonę. Kiedy nie odezwała się ani słowem', dodał: - Pomyśleliśmy, że pańska wnuczka mogłaby być odpowiednią partią• Patterson poruszył się na krześle. - Proponujecie swojego bratanka na męża dla mojej Sarah? Hrabia skinął głową• - To właśnie nasza propozycja. Patterson powoli przesunął wzrokiem po wygodnie urządzonym pokoju, w którym siedział. Nad rzeźbionym drewnianym kominkiem wisiał portret jednego z przodków Linfordów, przyodzianego w białą perukę. Jeden z rogów pokoju zajmował ogromny globus, a perski dywan pod stopami kupca był stary, ale imponujący. Patterson ponownie przeniósł wzrok na mężczyznę siedzącego za wielkim mahoniowym biurkiem. - Czemu dziewczyna ze stanu kupieckiego, proszę pana? - zapytał z niekłamaną ciekawością. ¬Na pewno muszą być jakieś odpowiednie dziedziczki błękitnej krwi. Lord Linford westchnął. - Niestety, Patterson, większość arystokracji ma pieniądze powiązane z ziemią. Cheviot posiada mnóstwo ziemi. Większość obciążona jest hipoteką• To, czego potrzebuje w tej chwili, to gotówka. Kupiec skrzyżował ramiona na potężnej piersi i powiedział bez ogródek: - Zatem z tego, co pan mówi, książę jest na sprzedaż. Lady Linford wydała odgłos świadczący o oburzeniu. Lord Linford popatrzył kupcowi prosto w oczy i odpowiedział również bez ogródek: -Tak. Oczy Pattersona zwęziły się.
- Ile? Hrabia wyglądał na nieco cierpiącego. -'To ustalą prawnicy. Ale mówimy tu o milionach, Patterson. Pozwoli pan, że powiem całkiem jasno. Długi są przytłaczające. Patterson przechylił nieco swoje krzesło i balansował nim na dwóch nogach. Wiedział, że trzyma atuty w ręku, i czuł się znacznie bardziej swobodnie. - Poczyniłem już plany co do Sarah - powiedział. - Ma poślubić Neville'a Harveya. - Neville'a Harveya? - Lord Linford zabębnił palcami w wypolerowany blat biurka. Jego arystokratyczna twarz zachmurzyła się. - Czy ma pan na myśli właściciela Harvey Mills? - Tego samego. Od dawna marzę o połączeniu naszych dwóch firm. W wyniku tego powstanie prawdziwe bawełniane imperium. - Nie słyszałam o żadnych zaręczynach Sarah z panem Harveyem - powiedziała ostro lady Linford. Kupiec postawił przednie nogi krzesła z powrotem na podłodze. - Cóż, oni nie są tak właściwie zaręczeni, proszę pani. Sarah dopiero co wróciła ze szkoły. - Jeżeli nic nie zostało oficjalnie ustalone pomiędzy nimi, sugeruję, aby rozważył pan naszą propozy¬cję, panie Patterson. - Po twarzy kobiety przemknął nikły wyraz niesmaku. - Mówiąc po kupiecku, oferu¬jemy panu najlepszy towar na rynku. Patterson zaczynał dobrze się bawić. - Cóż, sam nie wiem ... - westchnął z udawanym powątpiewaniem. - Oferujemy panu szlachetnie urodzonego Anthony'ego George'a Henry'go Edwarda Selbourne';a, księcia Cheviot i markiza Newcastle, hrabiego . Alnw}ck,' barona Selbourne z Corbridge i baro- na Selbourne z Bellingham. Mój bratanek dzierży też dziedziczny tytuł Strażnika Szkockiego Pogranicza, dziedziczony przez książęta Cheviot od czasów Edwarda III*. - Lady Linford spojrzała na kupca z góry. - Oto, co się panu oferuje, panie Patterson. Oto krew, jaka będzie płynąć w żyłach pańskich praprawnuków. A co może panu zaoferować ów Harvey, by mogło się równać z nami? Miała rację i Patterson o tym wiedział. Był niezwykle dumny z tego, że sam doszedł do wszystkiego, ale był też Anglikiem do szpiku kości. Wyższość arystokracji to coś, co wpajano mu od wczesnego dzieciństwa. Tylko pomyśleć, że Sarah byłaby księżną Cheviot! Ale Patterson był bystrym kupcem i wiedział swoje na tyle, by nie dać nic po sobie poznać. "Niech się trochę spocą" - pomyślał. - Powiedziała pani, że jego matka była księżniczką? - Zgadza się - odparła dumnie hrabina. - Poprzez nią, Sarah będzie miała powiązania z wielkimi roda¬mi Francji. Kupiec udawał, że zastanawia się nad tą informacją. Potem zadał pytanie: - W jakim wieku jest ten książę? Moja Sarah ma dopiero osiemnaście lat. - Cheviot ma dwadzieścia siedem lat - hrabina odpowiedziała z godnym podziwu spokojem. - Nie musi się pan obawiać o pańską wnuczkę. Mogę pana zapewnić, że Cheviot będzie wiedział, jak ją uszczęśliwić. Kupiec parsknął. - Kobieciarz, hę? * Edward III władał Anglią jako król w latach 1327-1377 (przyp. tłum.). Na to pytanie odpowiedział hrabia. - Cheviot będzie wiedział, jaki szacunek należy się jego żonie. Patterson spróbował z innej strony. - Czemu są państwo tacy pewni, że moje pieniądze nie powędrują tam, gdzie pieniądze jego ojca? - Jak powiedziałem wcześniej, Cheviot zupełnie nie jest podobny do ojca - odparł spokojnie Linford. - To bardzo odpowiedzialny młody człowiek. Nie będzie się pan musiał niczego obawiać, zarówno jeżeli chodzi o pańską wnuczkę, jak i o pańskie pieniądze. - Neville Harvey także jest odpowiedzialnym młodym człowiekiem - powiedział triumfalnie
Patterson. Lady Linford spięła się w sobie niczym rycerz szykujący się do potyczki w turnieju. - Być może - odparła lodowato. - Ale mój bratanek może uczynić pańską wnuczkę księżną, panie Patterson. Czym może ją uczynić pan Harvey? Królową bawełny? Kupiec zmrużył oczy, przyznając celność jej ciosu. - Jest pan człowiekiem inteligentnym, panie Patterson - mówiła dalej hrabina. - Nie sądzę, aby odwrócił się pan plecami do możliwości związania się z jednym z najpotężniejszych rodów w kraju. Proszę tylko pomyśleć, któregoś dnia pański prawnuk może zostać premierem. "Jeżeli będzie miał głowę po mnie, to czemu nie" - pomyślał Patterson. - Ma pani słuszność, proszę pani - powiedział łagodnie. - Nie zaprzeczę. . Hrabina pozwoliła sobie na słaby uśmiech. - Zatem dobrze - powiedziała. - Sugeruję, abyśmy doprowadzili do spotkania młodych. Kupiec spojrzał na nią z namysłem. - A jak pani proponuje tego dokonać? Odpowiedź lady Linford była natychmiastowa. - Zaproszę pana i Sarah, byście odwiedzili nas w Kent. Będzie tam moja córka Olivia, którą Sarah zna. I oczywiście, będzie mój bratanek. Patterson starał się nie okazywać uszczęśliwienia. Miał być gościem w wiejskim domu hrabiego Linforda! - Dobrze, proszę pani - zgodził się, ostrożnie zachowując poważny wyraz twarzy. - Nie będę się sprzeciwiał spotkaniu młodych. Ale jeżeli Sarah nie spodoba się ten wasz książę, nie zamierzam zmuszać jej do poślubienia go. Lady Linford uśmiechnęła się. . - O tym nie ma mowy, panie Patterson. Zadnej kobiecie przy zdrowych zmysłach nie może nie spodobać się mój bratanek. Lord Linford zasugerował: - Być może byłoby rozsądnie nie mówić Sarah o tej rozmowie, panie Patterson. Mogłaby poczuć się skrępowana, kiedy spotka księcia. Niech go pozna w na pozór zwyczajnych okolicznościach. Myślę, że resztę możemy spokojnie pozostawić Cheviotowi. Kupiec mruknął coś pod nosem. Lord Linford podniósł się z krzesła. Patterson dźwignął się także. Uścisnęli sobie ręce. - Czy możemy uznać, że przyjedzie pan do Hartford Court w ten czwartek? - powiedziała przyjaźnie hrabina. - Nie ma sensu z tym zwlekać, czyż nie? "Nie przy tych wszystkich wierzycielach" - pomyślał cynicznie Patterson. "Im szybciej książę położy rękę na pieniądzach Sarah, tym lepiej dla niego". - A zatem czwartek - odpowiedział, i odwróciwszy się, poczłapał do drzwi i opuścił pokój. Rozdział 2 Maxwell Scott wszedł do biblioteki w londyńskim domu Selbourne'a przy Berkeley Square i przy¬stanął, widząc przy biurku księcia z twarzą ukrytą w dłoniach. - Anthony? - odezwał się z troską. - Czy dobrze się czujesz? Książę podniósł wzrok. - Nic mi nie jest - zapewnił swojego sekretarza. ¬Tylko rozmyślałem. Max przyjrzał się uważnie dobrze znanej, ukochanej twarzy swego pracodawcy. - Wyglądasz na zmęczonego - powiedział. Słaby uśmiech uniósł kąciki ust księcia. - Jestem zmęczony - przyznał. - Zmęczony zmaganiem się z długami, z długami i jeszcze raz długa¬mi. Wielka szkoda, że mój ojciec nie umarł dziesięć lat wcześniej. Być może wtedy coś mogłoby pozostać do uratowania z tego wraku .. Sekretarz powoli przeszedł przez pokój i zatrzymał się przed biurkiem. - Siadaj, Maksie - powiedział książę zmęczonym głosem, i wskazał gestem krzesło. Maxwell Scott nie był zwyczajnym osobistym sekretarzem. Wcześniej był porucznikiem w regimencie księcia na Półwyspie Iberyjskim, a kiedy nie doświadczony dwudziestojednoletni kapitan, lord Alnwiek, otrzymał dowództwo, starszy i bardziej doświadczony Max życzliwie
pokierował młodzieńcem w czasie jego wkraczania w realia wojny i dowodzenia. Na dodatek Max najzupełniej dosłownie ocalił księciu życie w bitwie pod Salamanką, wciągając poważnie rannego oficera na własnego konia i uwożąc go z pola bitwy do wątpliwie bezpiecznego miejsca, jakim były szpitalne namioty. Kiedy książę udawał się do Wiednia na konferen¬cję pokojową, poprosił Maksa, by towarzyszył mu ja¬ko jego sekretarz, i od tamtej pory pozostawali w ta¬kich relacjach. Max powiedział: - To doprawdy ponura sytuacja. - Kiedy zajmował zaoferowane mu krzesło, na jego twarzy odmalowa¬ła się sympatia. - Zajął nawet wdowie dożywocie mojej macochy- powiedział książę. Odsunął dłonie od twarzy. Silnie zarysowane brwi Maksa uniosły się• - Jak mógł tego dokonać? Myślałem, że miała je zagwarantowane przy zawieraniu przez nich małżeństwa. - Tak, ale on jakoś zdołał je przejąć - padła ponu¬ra odpowiedź. - Zatem teraz to ja muszę na nią łożyć, tak samo jak na moich dwóch przyrodnich braci. Max poczuł chęć, by wyciągnąć rękę i uspokajająco położyć ją na smukłych, zadbanych palcach księcia, ale powstrzymał się przed tym. Już dawno nauczył się, że jego chlebodawca nie lubił, by go dotykano. Przygryzł wargę i powiedział z żalem: - Obawiam się, że przynoszę więcej złych wieści. Właśnie spędziłem godzinę z prezesem twojego banku. On uważa, że nie ma dostatecznego zabezpieczenia, by usprawiedliwić ryzyko pożyczki. Książę spojrzał na niego niewesoło. - Niestety, ma rację. Maksowi ściskało się serce, kiedy zobaczył to spojrzenie. Szukał w myślach jakichś pokrzepiających słów, ale żadne nie przychodziły mu do głowy. To była naprawdę ponura sytuacja. Książę rozsiadł się na krześle. - Sądzę jednak, że moja ciotka, lady Linford, być może podsunęła rozwiązanie. - Lady Linford? - Tak. Znalazła mi dziedziczkę. Max zamrugał. - Dziedziczkę - powtórzył powoli. Oczywiście była to narzucająca się odpowiedź na problemy księcia, ale ... - Czy mogę spytać kogo? Wyraz twarzy księcia był nieprzenikniony. - Nazywa się Sarah Patterson. To wnuczka Williama Pattersona, człowieka od bawełny. Max był absolutnie przerażony. - Córka kupca? Książę splótł palce na biurku przed sobą i popatrzył na nie w zamyśleniu. - Dziadek jest niesłychanie bogaty i najwyraźniej jest gotów słono zapłacić, żeby zobaczyć swoją wnuczkę jako księżnę. Wyraz przerażenia nie znikał z twarzy Maksa. - Może nie być aż tak źle, Max. - Zabrzmiało to tak, jak gdyby próbował przekonać sam siebie. - Według słów mojej ciotki, ta dziewczyna była w szkole razem z moją kuzynką Olivią. Lady Linford powiedziała, że dziewczyna odwiedziła kiedyś Hartford Court i zachowywała się zupełnie jak dama. - Czy nie ma odpowiednich dziedziczek z wyższych klas? - zapytał Max. - Zadnej z takimi pieniędzmi, jakich potrzebuję ¬odpad oschle książę. Zapadła cisza. Książę dalej wpatrywał się w swoje dłonie. Jego twarz była idealnie pogodna, ale Max, który dobrze go znał, potrafił dostrzec napięcie. Wreszcie Max odezwał się bezradnie:
- Przykro mi, Anthony. To musi być dla ciebie nieprzyjemne. - Niczego innego nie można zrobić - powiedział książę z rezygnacją. - Ja po prostu muszę mieć pieniądze. Zad nemu z mężczyzn nie przyszło nawet do głowy, że wspomniana dama może nie być tak skłonna do tego świetnego mariażu, jak wszyscy się po niej spodziewali. * * * Tego samego dnia, kiedy książę prowadził tę rozmowę ze swoim sekretarzem, po drugiej stronie mia¬sta Sarah Patterson wróciła do domu po wizycie w Akademii Królewskiej i dowiedziała się, że jej dziadek życzy sobie z nią mówić. Była zaskoczona. Nie była to pora dnia, o której można było zazwyczaj zastać Williama Patterso¬na w domu. Sarah zdjęła kapelusz i pelisę i posłusznie udała się do gabinetu dziadka. Zapukała do drzwi, a kiedy zawołał "wejść", wsunęła głowę do pokoju i powiedziała: - Zyczyłeś sobie mnie widzieć, dziadku? - Tak. Wejdź, Sarah. Mam dla ciebie nowinę, która cię ucieszy, jak sądzę. Kiedy Sarah weszła do pokoju, William Patterson przyjrzał się uważnie swojej wnuczce, żałując być mo¬że po raz tysięczny, że nie wygląda bardziej imponu¬jąco. Jej długie, brązowe włosy były proste i czesała je w niemodny kok. Oczy nie były, niestety, niebieskie jak jego własne, lecz brązowe jak oczy jej matki, Wa¬lijki. Rysy - delikatne - nie przykuwały uwagi, skóra nie była tak mlecznobiała jak przystało prawdziwej Angielce, lecz miała lekko złotawy odcień (kolejny podarunek od walijskiej matki). Sarah była też zbyt niska. Usiadła na krześle obok jego biurka, splotła ręce na podołku i popatrzyła na niego w milczeniu. Pomyślał, że Sarah jest zbyt spokojna, cicha i poważna. Nie miała w sobie żywiołowości i animuszu, jakich można by się spodziewać po młodej dziewczynie. Nic dziwnego, że nie zaproszono jej ponownie do Hartford Court. - Gdzie byłaś? - zapytał z wymuszoną dobrotliwością• - Poszłam zwiedzić wystawę w Akademii Królewskiej, dziadku. Zachmurzył się, poirytowany. - Znowu malarstwo? - Lubię malarstwo, dziadku - padła cicha odpowiedź. Patterson dobrze wiedział, że jego wnuczka lubi malarstwo i malowanie. Jego zdaniem spędzała za dużo czasu, oddając się tej płochej czynności. Malowanie! Nikt nigdy nie zarób ił porządnych pieniędzy na malowaniu. - Masz mi coś do powiedzenia, dziadku? - zagaiła. - Tak. - Przypomniał sobie swoje dobre wieści i zmarszczka na jego czole wygładziła się. - Otrzymaliśmy zaproszenie od hrabiego i hrabiny Linford, by ich odwiedzić w wiejskim domu w Kent. Tak przyjemnie było mu wypowiadać te słowa. Sarah wyglądała na osłupiałą. "Czy powinienem jej powiedzieć?" - zastanawiał się William Patterson. Przyjrzał się uważnie zdumionej twarzy swej wnuczki i uznał, że być może lord Linford miał rację. Gdyby Sarah wiedziała o propozycji Linfordów, zamarłaby, spotykając księcia. Nie żeby Patterson żywił jakiekolwiek obawy, iż Cheviot odrzuci jego wnuczkę. Ten człowiek desperacko potrzebował pieniędzy. Ale duma kazała kupcowi oczekiwać, że jego wnuczka zrobi dobre wrażenie. - Linfordowie zaprosili ciebie i mnie? - zapytała ostrożnie Sarah. - Jakiś czas temu oddałem przysługę lordowi Linfordowi i on w ten sposób mi dziękuje, jak sądzę ¬skłamał bez zająknienia. - Mamy jechać w najbliższy czwartek. Sarah posłała mu zatroskane spojrzenie. - Nie wiem, czy to taki dobry pomysł, dziadku. Nie sądzę, że będziemy w pełni ... pasować ... do Linfordów. - Bzdura - odparował głośno. Jego gęste brwi ściągnęły się. - Już tam przedtem byłaś z wizytą. Linford powiedział mi nawet, że jesteś dziewczyną o nienagannych manierach. - Odwiedziłam Olivię - powiedziała Sarah - i nie czułam się w Hartford swobodnie, dziadku. Linfordowie bardzo się od nas różnią•
- Używają nocnika tak samo jak my - odpowiedział brutalnie. - Jedyne, czym się od nas różnią, to to, że trzymają w szufladzie rejestr swoich przodków, a my nie. Na policzkach Sarah wykwitł blady rumieniec. Spojrzała na swoje dłonie zaciśnięte na podołku i nie odezwała się. Patterson palnął dłonią o blat biurka. - Ty masz coś o wiele lepszego niż spis przodków, moja panno - Patterson powiedział jej ze złością. - Ty masz pieniądze. Ty możesz kupić i sprzedać tych wydumanych arystokratów razem z ich spisami przodków, tuzin razy. Nigdy o tym nie zapominaj. - Tak, dziadku. - Spójrz na mnie, Sarah! Jej wzrok przesunął się w górę, na jego twarz. - Udajemy się z wizytą do Hartford - powiedział. - Wyjeżdżamy w czwartek. Rumieniec zniknął, pozostawiając jej twarz bardzo bladą. Kiedy Sarah była blada, wyglądała nijako, pomyślał Patterson, spoglądając spode łba. - Tak, dziadku - powiedziała. Zawsze zdołała go zirytować. Była taką szarą my¬szą; nie miała w sobie nic z niego. - No to idź - powiedział niecierpliwie, wyganiając ją machnięciem ręki. - Mam pracę• - Tak, dziadku - odpowiedziała. Wstała z krzesła i z wdziękiem podeszła do drzwi. Miała przynajmniej wdzięk; to musiał jej przyznać. - Jeszcze coś, Sarah! - zawołał. Odwróciła się. - Dopilnuj, żeby zabrać. swoje najlepsze łaszki. Chcę, żebyś zrobiła dobre wrażenie na Linfordach. - Tak, dziadku. Poszła na górę do swojego pokoju, czując się tak, jak zawsze po rozmowie z dziadkiem - jakby przed chwilą miotał nią huragan. Wiedziała, że nie powinna tak się czuć. Jej dziadek nie był człowiekiem brutalnym. Jednak sama siła jego bezwzględnej osobowości zawsze ją przytłaczała. Weszła do sypialni. Pokojówka posprzątała tu już i nałożyła węgla. Napełniła też wazon na stoliku pod oknem świeżymi kwiatami, które Sarah uwielbiała. Sarah z roztargnieniem spoglądała na kwiaty, pomyślała o swojej ostatniej wizycie w Hartford i skrzywiła się. Olivia była miła. Sarah lubiła Olivię. Były przyjaciółkami w szkole i kiedy Olivia zaprosiła ją do siebie, Sarah nie zastanawiała się ani chwili nad przyjęciem zaproszenia. Ale matka Olivii ... Od chwili, gdy Sarah postawiła stopę na progu Hartford Court, było jasne, że lady Linford nie uważa jej za odpowiednią przyjaciółkę dla swej córki. Hrabina nigdy nie była nieuprzejma, ale Sarah, wyjatkowo wrażliwa, natychmiast wywnioskowała, że nie jest mile widziana. Przetrwała wizytę i odjechała do domu z ulgą. Kiedy Olivia zaprosiła ją ponownie, Sarah odmówiła. Dziewczęta nie widziały się od tamtej pory. A teraz miała tam wrócić. I to z dziadkiem! Usiadła na skraju łóżka i wpatrywała się w grubą welurową tapetę, którą wybrał jej dziadek, a której ona nienawidziła. Co hrabina Linford pomyśli o jej dziadku? Nagle Sarah uśmiechnęła się szeroko. "Jeżeli miałabym postawić moje pieniądze na jedno z nich" - pomyślała z nieodpartym rozbawieniem, "postawiłabym na dziadka". Gdybyż tylko nie musiała tam być jako naoczny świadek. * * * William Patterson był w doskonałym humorze przez całe trzy dni dzielące go od wyjazdu z Sarah do Kent. Sarah nie mogła zrozumieć przyczyny jego nadzwyczaj dobrego nastroju. - Dziadekjest niczym dziecko wyczekujące swoich urodzin - powiedziała do Neville'a Harveya w środo¬we popołudnie, kiedy siedzieli w czerwonym salonie londyńskiego domu Pattersonów, popijając herbatę• - Nie miałam pojęcia, że arystokracja tak mu imponuje. - Cóż, musisz przyznać, że to nie lada wyczyn dla włościańskiego syna, by zostać zaproszonym do
do¬mu hrabiego - odparł Neville z uśmiechem. Neville był sympatycznie wyglądającym dwudziestodziewięcio1atkiem o okrągłej twarzy, włosach ciemnoblond i niebieskich oczach. - Tak mi się wydaje - westchnęła Sarah. - A ty nie wydajesz się być zbytnio pod wrażeniem. Podniosła dzbanek z porcelany Wedgwood, stojący przed nią na stoliku, i nalała nieco herbaty do pu¬stej filiżanki Neville'a. - Już wcześniej byłam z wizytą u Linfordów, Neville. Nie było to doświadczenie, którego powtórzenia oczekiwałabym z niecierpliwością. Zmarszczył czoło. - Dlaczego? - Za każdym razem, kiedy lady Linford odzywała się do mnie, wyglądała tak, jakby czuła jakiś nieprzyjemny zapach - powiedziała Sarah. Posłodziła mu herbatę. - Było dla mnie całkiem oczywiste, że nie uważa mnie za odpowiednią przyjaciółkę dla Olivii. Szczerze mówiąc, nie mogłam się doczekać wyjazdu. - Gdyby tak myślała, nie zapraszałaby cię ponownie - rozsądnie zauważył Neville. Wziął filiżankę ze stolika do herbaty i upił łyk. - To hrabia, nie hrabina, stoi za tym zaproszeniem - poinformowała go Sarah. - Najwyraźniej dziadek wyświadczył mu kiedyś przysługę i to jego sposób J?a okazanie wdzięczności. - Spojrzała posępnie. ¬Załuję tylko, że włączyli i mnie. - Jestem pewien, że doszukiwałaś się w zachowaniu lady Linford czegoś, czego tam nie było - powiedział Neville. - Jesteś zbyt wrażliwa, Sarah. Nie ma absolutnie żadnego powodu, by lady Linford cię nie akceptowała. Sarah uśmiechnęła się. - Jestem córką i wnuczką kupców, Neville. To aż nadto, by sprawić, żeby lady Linford mnie nie akcep¬towała. Neville prychnął. - Możesz kupić i sprzedać Linfordów z tuzin razy - powiedział. Wypił kolejny łyk herbaty. Sarah odparła cicho: - Nie każdy przykłada tak wielką wagę do pieniędzy, jak to czynicie ty i dziadek. Dolała herbaty do własnej filiżanki. - To nieprawda - odparł Neville z naciskiem. Patrzył na wdzięczne wygięcie jej nadgarstka, gdy nale¬wała herbatę. - Nic w życiu nie jest równie ważne jak pieniądze, Sarah. Zapytaj tylko jakiegoś biedaka, który nie ma nic. On ci powie. Sarah wcisnęła sobie do herbaty odrobinę cytryny. - Zgadzam się, że trzeba mieć dość pieniędzy, by zapewnić sobie to, co niezbędne do życia - przytaknęła. - To jednak coś innego niż gromadzenie nadmiernych sum tylko po to, by je posiadać. - Dobrze więc, powiedz mi, co twoim zdaniem jest ważniejsze od pieniędzy? - dopytywał się Neville. Sarah zapatrzyła się w filiżankę. - Cóż ... Myślę, że malarstwo jest ważniejsze. Neville posłał jej spojrzenie, w którym mieszały się rozdrażnienie i uczucie. - Sarah, wszyscy ci wielcy malarze, których tak podziwiasz, wisieli u klamki bogatych ludzi, by być w stanie wykonywać swój fach. - Obraz kogoś takiego jak pan Turner jest bezcenny, Neville. Radość, jaką może dać ... piękno ... to, jak potrafi sprawić, że dostrzegasz ... Urwała, kiedy zobaczyła w jego oczach rozbawienie. - Dla mnie jego obrazy wyglądają jak kolorowe plamy. Sarah upiła łyk herbaty i nie odezwała się. - To przez tę wyszukaną edukację, którą otrzymałaś - powiedział Neville z dezaprobatą. - Sprawiła, że myślisz, iż pieniądze są czymś brudnym. - Nie myślę, że pieniądze są brudne - zaprzeczyła Sarah. - Zdaję sobie sprawę, że są ważne.
Wystarczy tylko spojrzeć na tych biednych nieszczęśników, którzy mieszkają w slumsach Londynu, by to wiedzieć. Tylko że czasem wydaje mi się, że dziadek jest tak zaprzątnięty zarabianiem pieniędzy, że nigdy nie po¬święcił czasu na to, by zastanowić się nad korzystaniem z nich. Neville zmarszczył brwi; - Bzdura. Spójrz tylko na ten dom, Sarah. Spójrz na konie i powóz, który zabiera cię dokądkolwiek ze¬chcesz pojechać. Spójrz na posiłki serwowane na wa¬szym stole co wieczór. Oczywiście, że twój dziadek wie, co to znaczy korzystać z pieniędzy. W jego głosie pobrzmiewała uraza, jak gdyby poczuł, że jej słowa były oskarżeniem jego samego tak jak Williama Pattersona. - Nie miałam zamiaru krytykować - powiedziała cicho Sarah. - Niezmiernie podziwiam dziadka. - No cóż, powinnaś. - Niebieskie oczy Neville'a błyszczały, a jego krągłe policzki były czerwone. - Twój dziadek wie, jak korzystać z życia, równie dobrze jak każdy hrabia. Raz jeszcze Sarah utopiła wzrok w swojej herbacie. "Ależ nie wie" - pomyślała. - "Ani ty nie wiesz, Neville. Zaden z was nie ma pojęcia o sztuce, muzyce czy literaturze. Wszystko, co pojmujecie, to zarabianie pieniędzy". Natychmiast zawstydziła się swoich myśli. Pieniądze jej dziadka opłaciły edukację, która oświeciła Sarah co do subtelniejszych aspektów życia. Nie powinna obwiniać go za to, że nie dana mu była taka sama możliwość uczenia się, jaką miała ona. - Nie zamierzałem podnosić na ciebie głosu, Sarah - powiedział sucho Neville. - Chyba poczułem, że krytykujesz zarówno mnie, jak i swojego dziadka. Uniosła głowę i zmusiła się do uśmiechu. - Za jakąż niewdzięcznicę musisz mnie uważać, Neville. Nigdy nie miałam zamiaru cię krytykować. Pracujesz bardzo ciężko i zasługujesz na to, by czerpać korzyści ze swoich zdolności i ze swojej pracy. Odpowiedział jej uśmiechem, udobruchany. Wyjął jej z rąk filiżankę. Potem uniósł jej dłoń do swoich ust. Zaskoczona Sarah spojrzała mu w oczy. - Jesteś taka słodka - powiedział lekko ochrypłym głosem. Odsunął jej dłoń od warg, ale nadal trzymał ją uwięzioną w swojej dłoni. - Jesteśmy idealną parą, ty i ja. Dłoń Sarah zesztywniała. - Dlatego, że nasze małżeństwo połączyłoby firmę dziadka z twoją? Odpowiedział z wyrzutem: - Moje uczucia do ciebie to coś więcej, Sarah. Chcę się tobą opiekować. - Nie jestem dzieckiem ani idiotką, Neville. - Sarah wyrwała dłoń z jego uchwytu. - Nie potrzebuję opiekuna. - Nie, kochanie, tym, czego ci potrzeba, jest mąż. - Uśmiechnął się do niej. - A ja nadaję się do tego idealnie. Rozdział 3 Sarah siedziała obok dziadka w ich dwukółce, przyglądając się przez okno pięknym wiejskim krajobrazom. Marzec był cieplejszy niż zazwyczaj i zieleniła się wiosenna trawa. Wzdłuż drogi, po stronie Sarah, płynął mały strumyczek, i dziewczyna z radością spoglądała na jego brzegi, wspaniale ubarwione dzwonkami i fiołkami. Sarah uwielbiała wiejskie okolice. Kiedy była dzieckiem, mieszkała w domu w Lancashire, kupionym przez jej ojca dla matki, która była Walijką i nienawidziła miast. Po tym, jak jej rodzice zginęli w wypadku, opuściła wieś i wyjechała, by zamieszkać z dziadkiem - najpierw w jego miejskim domu w Manchesterze, a potem w Londynie. Pan Patterson nienawidził wsi. Powiedział, że na wsi kicha. W tej chwili jednak nie kichał. Właściwie wyraźnie tryskał energią. Sarah musiała ukrywać zdumienie, że coś tak zwykłego jak zaproszenie do odwiedzenia hrabiego Linforda mogło wywołać aż taką euforię li jej niebawiącego się w sentymenty dziadka. Powóz zjechał z głównej drogi i zaczął toczyć się mniejszą aleją. Trzy minuty później skręcił raz
jeszcze, tym razem na szeroki, wijący się, wysypany żwirem podjazd, ocieniony szpalerami wspaniałych lip. - Czy to tu? - zapytał Patterson. Sarah rozpoznała wjazd do Hartford Court ze swojej poprzedniej wizyty. - Tak, dziadku. Jesteśmy na miejscu. Chociaż ta wizyta ją przerażała, Sarah była też szczęśliwa, że przybyli na miejsce. Nie lubiła podró¬żować w zamkniętych powozach, a jej dziadek nie pozwoliłby jej otworzyć okna. Patterson popatrzył przed siebie. - Nie widzę domu. - Podjazd ma około mili, dziadku. Wkrótce powinniśmy go zobaczyć. - Podjazd długi na milę, hę? - powiedział z podziwem Patterson. - Linford posiada nieliche dobra. - To piękna posiadłość - odparła Sarah. - Mają całe mile ogrodów, a także jezioro. Powóz minął zakręt i dom nareszcie ukazał się pożądliwym oczom Pattersona. - Hm - mruknął przez nos, przyglądając się olbrzymiej budowli, stojącej pośrodku ogromnego trawnika, utrzymanego tak doskonale, że wyglądał jak dywan. Hartford Court zbudowano za czasów Wilhelma i Marii * i był to ceglany budynek o doskonałych proporcjach, z dwoma symetrycznymi skrzy¬dłami po obu stronach centralnej części. - Jest dosyć prosty - powiedział z powątpiewaniem Patterson. Jego gusta skłaniały się bardziej w stronę rokoka. * Tzn. za czasów rządów Wilhelma III Orańskiego i Marii Stuart, trwających od 1688 do śmierci Marii w 1694 i Wilhelma w 1702 ro¬ku (przyp. tłum.). - W środku jest całkiem elegancki - zapewniła go Sarah z uśmiechem. - I mają śliczne obrazy. Patterson obrzucił ją pochmurnym spojrzeniem. Powóz podjechał do frontowych drzwi budowli. Drzwi otworzyły się i kamerdyner uroczyście przedefilował po ceglanym podejściu aż na podjazd. Za nim kroczyli dwaj lokaje w liberiach. Kamerdyner otworzył drzwiczki powozu. - Witamy w Hartford Court, panno Patterson ¬odezwał się uroczyście. - Miło znów panią widzieć. - Dziękuję, Eliot - odparła cicho. - Mój dziadek, pan William Patterson, jest dziś ze mną. Kamerdyner zajrzał za Sarah w głąb powozu. - Witamy w Hartford Court, sir - powiedział. Jeden z lokajów zbliżył się do powozu, niosąc schodki, i kamerdyner pomógł Sarah wysiąść. Za nią podążył Patterson. - Rodzina znajduje się w środku - poinformował ich Eliot. Zaczął iść z powrotem w stronę domu, a Sarah i Patterson ruszyli za nim. Westybul był wyłożony kwadratowymi czarnymi i białymi marmurowymi płytami, i przypominał sza¬chownicę. Pośrodku tej szachownicy czekała dziewczyna w wieku około osiemnastu lat. - Sarah! - zawołała i ruszyła biegiem po marmurowych płytach, by wziąć w objęcia swoją znacznie drobniejszą przyjaciółkę. - Olivio - powiedziała Sarah zdyszanym głosem. ¬Jak miło cię widzieć. - Czekam na ciebie od trzech godzin! Wysuwając się z entuzjastycznego uścisku Olivii, Sarah powiedziała: - Pozwól, że przedstawię ci mojego dziadka, pana Williama Pattersona. Dziadku, to lady Olivia Antsley. Patterson ukłonił się. - Miło mi panią poznać, lady Olivio. Jego bystre oczy omiatały dziewczynę, zauważając złote włosy, jasnoniebieskie oczy, znakomitą syl¬wetkę• "Do licha" - pomyślał. - "Przez nią Sarah wygląda jeszcze bardziej jak szara mysz". - Jak się pan miewa, panie Patterson? - powiedziała Olivia. Jej oczy błyszczały figlarnie. - Mój oj¬ciec poprosił mnie, bym przyprowadziła pana do niego, gdy tylko przyjedziecie. Jest w bibliotece. - Dziękuję, lady Olivio - odparł Patterson. - Nie mogę się doczekać ponownego spotkania z pani ojcem.
- Jeżeli zaczekasz tutaj dosłownie chwilkę, Sarah, zaprowadzę twojego dziadka do biblioteki, a potem zabiorę cię na górę do twojego pokoju - powiedziała Olivia. - Oczywiście - odparła Sarah. Już kierowała się w stronę obrazu przedstawiającego wiejską scenkę, wiszącego na jednej ze ścian. - Proszę ze mną, panie Patterson - Olivia poprowadziła kupca przez hol i dalej szerokim korytarzem, wiodącym do lewego skrzydła domu. Zatrzymali się przed zamkniętymi drzwiami. Olivia odwróciła się do kupca. Jej oczy figlarnie lśniły, kiedy powiedziała prawie szeptem: - Czy Sarah wie, dlaczego została zaproszona do Hartford, panie Patterson? - Nie - odparł kupiec. - Pomyślałem, że najlepiej nie zaskakiwać jej tym' zbyt wcześnie. Olivia zaśmiała się. Jej wesołość była jak dźwięk dzwoneczków. Patterson wcale nie był zadowolony, że córka Linfordów okazała się taką Rięknośdą. W jaki sposób ona nawiązała przyjaźń z Sarah? Olivia otworzyła drzwi i zaanonsowała: - Papo, pan Patterson. - Niech pan wejdzie, Patterson, niech pan wejdzie - powiedział jowialnie hrabia. I tak, po raz drugi w tym tygodniu, Patterson wszedł do biblioteki należącej do hrabiego Linforda. Tak jak poprzednio, zastał Linforda w towarzystwie innej osoby. Tym razem hrabiemu nie towarzyszyła żona, lecz młody mężczyzna. - Pomyślałem, że to dobry pomysł, abyście pan i Cheviot poznali się - powiedział lord. Odwrócił się w stronę szczupłego człowieka stojącego przyoknie. - Anthony, pozwól, że przedstawię ci pana Williama Pattersona. Łagodny, czysty głos odpowiedział: - Jak się pan miewa, panie Patterson? - i młody człowiek wyciągnął rękę. Ku własnemu zdziwieniu starszy mężczyzna przeszedł przez pokój i podszedł do młodzieńca. - Miło mi pana poznać, Wasza Książęca Mość ¬powiedział Patterson, ściskając smukłą dłoń księcia własną większą dłonią. Po raz pierwszy zobaczył męża zaproponowanego dla jego wnuczki. Słońce wpadające przez wielkie okno biblioteki sprawiało, że brązowe włosy księcia zalśniły jak roziskrzone. Jego jasne oczy spokojnie przyglądały się kupcowi. Jego pięknie wykrojone usta były poważne. Dla Pattersona natychmiast stało się jasne, dlaczego lady Linford była tak pewna, że jej bratanek będzie w stanie oczarować Sarah. - To miło z pana strony, że przyjął pan zaproszenie lorda Linforda - powiedział książę. Kupiec był poirytowany, uświadamiając sobie wyraźnie różnicę między własną ogromną i niemodną postacią a smukłą, elegancką sylwetką księcia. Młody człowiek napotkał jego wzrok ze spokojną pewnością siebie. Był inny, niż spodziewał się Patterson. Po wahaniu nie dłuższym niż mgnienie oka kupiec postanowił, że lepiej wyłożyć pewne karty na stół. - Nic nie powiedziałem Sarah o tym, o czym rozmawialiśmy z lordem Linfordem, Wasza Książęca Mość - zaczął. - Ona myśli, że jest tutaj, ponieważ lord Linford mnie zaprosił. Książę przytaknął z powagą. Linford odezwał się ze swego miejsca za biurkiem: - Bardzo mądrze. To da Sarah szansę zapoznania się z Cheviotem w bardziej naturalny i swobodny sposób. Czy ma pan jakieś pytania, które zechciałby pan mi zadać, panie Patterson? Oczy kupca zwęziły się. Rzeczywiście, miał pytanie, jedno, które zaprzątało jego myśli od chwili, kiedy po raz pierwszy ujrzał twarz księcia. William Patterson mógł uważać swoją wnuczkę za irytującą, ale nie chciał widzieć jej nieszczęśliwą. Albo wystawioną na pośmiewisko. Postanowił więc mówić bez ogródek: - Czuję, że muszę powiedzieć panu, iż moja wnuczka nie jest taka jak modne damy, które zapew¬ne są panu znane, Wasza Książęca Mość. Na przykład została wychowana tak, by mieć szacunek dla
małżeńskiej przysięgi. Błysk jakiejś niemożliwej do rozpoznania emocji pokazał się na moment w szarozielonych oczach księcia. Jednak jego głos był idealnie opanowany. - Cieszę się, słysząc to, panie Patterson. Sam mam wielki szacunek dla małżeńskiej przysięgi. "Jakiego rodzaju szacunek?" - miał ochotę zapytać kupiec, ale z jakiegoś powodu się zawahał. To nie do wiary, w tym młodym człowieku bez grosza przy duszy było coś, co onieśmielało. Jego, jednego z naj bogatszych ludzi w Anglii. - Dobrze. Sądzę więc, że rozumiemy się, Wasza Książęca Mość - Patterson usłyszał własny glos. Zebrał się w sobie i utrzymał rozkazujący ton, starając si« zająć dominującą pozycję, którą, jak mu się zdawalo, utracił. - Ale powiedziałem lordowi Linfordowi, że Sarah musi sama zgodzić się na ten związek. Książę odpowiedział bladym uśmiechem. - Oczywiście - prawie wyszeptał. - Oczywiście. * * * Lady Linford bardzo sprytnie zaaranżowała wszystko tak, by podczas pierwszego spotkania książę i Sarah byli sami. Powiedziała Sarah, że towarzystwo zbierze się w salonie na obiad o szóstej trzydzieści, podczas gdy jedyną osobą, która miała pojawić się szóstej trzydzieści, był książę. Wszyscy pozostali mieli zaczekać do siódmej. Z wyraźną niechęcią książę udał się na dół o wyznaczonej godzinie. Konieczność spotkania z tą dziewczyną napawała go lękiem. William Patterson był przerażający, a jeżeli jego wnuczka jest choć tro¬chę do niego podobna ... "To nie ma znaczenia" - powiedział sobie ponuro, zbliżając się do drzwi salonu na parterze. - "To nie jest kwestia, w której mam jakikolwiek wybór". Drzwi do salonu były otwarte i książę wszedł do środka, rozglądając się, czy dziewczyna przyszła przed nim. Drobna postać w prostej wieczorowej sukni z białego muślinu stała przed krajobrazem Ruisdaela, należącym do Linfordów. Wydawała się całkowicie zaabsorbowana obrazem. - Mam nadzieję, że pani nie przeszkadzam - powiedział książę. Drgnęła, po czym obróciła się wokół własnej osi, by stanąć z nim twarzą w twarz. - Oczywiście, że nie. - Jej głos był zaskakująco chropawy. Miała wyraz twarzy dziecka przyłapanego na psocie. - Właśnie patrzyłam ... na ten obraz. Przeszedł przez salon po perskim dywanie, aż stanął obok niej. - Pani musi być przyjaciółką Olivii - powiedział. Miała drobną, delikatną twarz, którą niemal wy¬pełniała para ogromnych brązowych oczu. Jej skó¬ra nie przypominała brzoskwiń ze śmietanką, jak u typowej angielskiej piękności, lecz miała blado¬złoty odcień. Gładkie brązowe włosy były upięte z tyłu głowy w prosty kok. Nie wydawała się ani po¬spolita, ani śliczna, ale przynajmniej wyglądała jak dama. Spojrzała prosto na niego i na jej twarzy nie zoba¬czył ani śladu oszołomienia, do jakiego przywykł u osób, widzących go po raz pierwszy. Jego nastrój zaczął się poprawiać. Dziewczyna nie wydawała się ani trochę podobna do swego dziadka. - Nazywam się Sarah Patterson - powiedziała. - Jak się pani miewa, panno Patterson - odparł. - Jestem kuzynem Olivii. Nazywam się Cheviot. Jej oczy rozszerzyły się, kiedy rozpoznała to na¬zwisko. - Cheviot? Jak ... książę Cheviot? - Obawiam się, że tak - odparł czarująco. Posłał jej jeden ze swoich bajbardziej ujmujących uśmiechów. - Ale zapewniam panią, że w pełni jestem człowiekiem, tak samo jak każdy. Jej wargi drgnęły w uprzejmej odpowiedzi na jego uśmiech, ale oczy pozostały poważne. J ak widzę, podziwiała pani tego Ruisdaela - po¬wlcdział, odwracając się, by samemu też spojrzeć na obraz. - Lubi pani malarstwo holenderskie? . Bardzo - odpowiedziała Sarah. Poszła za jego przykładem i odwróciła się w stronę obrazu. Było to niemal monochromatyczne malowidło przedstawiające rzekę płynącą spokojnie przez okolicę pełną płaczących wierzb. - Byłem w Holandii i zawsze mnie zdumiewa, jak najlepsi holenderscy malarze zdołali uchwycić
walory tamtejszego światła. Jej głos ożywił się. - Ależ dokładnie o to chodzi! - odparła. - To światło sprawia, że obraz taki jak ten jest tak absolutnie doskonały. Odwrócił się do niej i zobaczył, że się uśmiecha; i tym razem jej oczy śmiały się tak samo jak jej usta. Ku jego zdumieniu jej drobna twarz rozjaśniła się pięknem. - Czy widział pan jakieś prace pana Turnera, Wasza Książęca Mość? - zapytała. Z żalem pokręcił głową. - Nie przebywałem w Anglii przez wiele lat. Dopiero co wróciłem i obawiam się, że byłem zbyt zaję¬ty interesami, by mieć wiele czasu na przyjemności. Czarujący uśmiech ulotnił się z jej twarzy. "Najwyraźniej lepiej zapoznać się z tym całym Turnerem" - pomyślał książę, rozbawiony. - Gdzie pan zamieszkiwał, kiedy nie przebywał w Anglii, Wasza Książęca Mość? - zapytała grzecz¬nie. - Na kontynencie? - W pewnym sensie - odparł. - Przez kilka lat z Wellingtonem na Półwyspie Iberyjskim. Potem by¬lem w wojskach okupacyjnych w Paryżu. Skinęła głową i jej drobna twarz przybrała wyraz powagi. - Wie pan, że niekiedy trudno mi uwierzyć, iż wojna naprawdę się skończyła? Kiedy dorastałam, zwy¬kłam myśleć, że będzie trwała zawsze albo przynajmniej przez sto lat, jak wojna między Francją i An¬glią w czasach średniowiecza. Książę, którego przodkowie walczyli pod Crecy i Agincourt, był zaskoczony i zadowolony, że dziew¬czyna wiedziała o tym konflikcie sprzed wieków. - Gdyby nie Wellington, ta wojna mogłaby równie dobrze potrwać sto lat - odparł. - I tak była już dostatecznie okropna - westchnęła. - Bracia dwóch dziewcząt, z którymi byłam w szkole, zginęli w Hiszpanii, a kuzyn innej poległ pod Waterloo. Zanim książę zdołał odpowiedzieć, nagły rumieniec zakwitł na jej policzkach. - Proszę mi wybaczyć - powiedziała. - Z pewnością nie pragnie pan rozmawiać o wojennych stra¬tach. Uśmiechnął się do niej. - Nie jest to szczególnie radosny temat na tak piękny wieczór. Wskazał ręką jedno z osiemnastowiecznych wyściełanych krzeseł, które stały w różnych miejscach w salonie. - Może pani usiądzie, panno Patterson? Wydaje się, że reszta towarzystwa się spóźnia. Podeszła z wdziękiem do krzesła, które wskazał, usiadła i popatrzyła na zegar na marmurowym ko¬minku. - Byłam pewna, że Olivia mówiła "szósta trzydzieści" - powiedziała z powątpiewaniem. - Mnie również powiedziała to samo - odparł książę• Zajął krzesło tuż obok. Sarah zerknęła w stronę wejścia i wyglądała na zdziwioną, kiedy zobaczyła, że nikogo nie ma. Światło żyrandola lśniło na czubku jej głowy, sprawiając, że ciemnobrązowe włosy błyszczały jak wypo¬lerowany mahoń. Książę popatrzył na długą, delikatną szyję, odsłoniętą dzięki upiętym do tyłu włosom. "Śliczna" - pomyślał z zadowoleniem. - Czy pan Turner to pani ulubiony malarz? - zapytał. Wyprostowała się i przeniosła wzrok z drzwi na jego twarz. - Tak. Powodem, dla którego wspomniałam panu o nim, jest to, że podobnie jak u malarzy holender¬skich, wykorzystanie światła jest bardzo istotnym elementem jego malarstwa. W jego pracach jest świetlistość, której nie widziałam u żadnego innego malarza. Książę uniósł brew. - Jest pani bardzo wykształcona, panno Patterson - powiedział. - Jeżeli będzie pani kiedyś w Londynie, musi pani odwiedzić Selbourne House, a ja pokażę pani niektóre z wiszących tam obrazów. Jest tam obraz Canaletta przedstawiający Canale Grande w Wenecji, który, jak sądzę, uzna
pani za szczególnie interesujący. Jej usta rozchyliły się, a na policzku pojawił się do¬łeczek. - Byłabym szczęśliwa, mogąc obejrzeć pańską ko¬lekcję malarstwa, Wasza Książęca Mość - powiedziała z zapartym tchem. Zaczynał myśleć, że właściwie może polubić tę dziewczynę• Pomyślał z ulgą, że w jej ubiorze - skromnej białej muślinowej sukni - i w manierach nie było niczego, co zdradzałoby fakt, iż nie pochodzi z wyższych sfer: Mógł niemal dostrzec, jak poszukuje w umyśle nowego tematu do rozmowy. Czekał. - Czy mieszka pan w Londynie, Wasza Książęca Mość? - odezwała się wreszcie. - Nie przez cały czas - odparł. - Moją główną siedzibą jest zamek Cheviot w Northumberland. Spojrzała figlarnie i znów na mgnienie oka pojawił się dołeczek. - Właściwie to wiedziałam o tym. - Jej głos zmienił się nieco, kiedy zacytowała jedną z najbardziej znanych starych angielskich ballad: - "Dzielny hrabia Selbourne, co mieszka w zamku Cheviot." - Pani uniżony sługa, panno Patterson - powiedział, śmiejąc się. Spojrzenie, które mu posłała, było ujmująco sceptyczne. Ku własnemu wielkiemu zdziwieniu powiedział: - Właściwie to tak naprawdę nie widziałem zamku Cheviot od prawie siedmiu lat, od czasu, nim jeszcze wyjechałem na półwysep. Sarah przechyliła głowę i popatrzyła na niego z sympatią. - Nie ma pan tam rodziny? Odpowiedział nieco z żalem: - Nie ociągam się dlatego, że nie mam tam rodziny, panno Patterson. Zwlekam, ponieważ nie palę się przesadnie do spotkania z członkami rodziny, którzy tam mieszkają. Jej brązowe oczy posmutniały. - Rozumiem - powiedziała. Od drzwi dobiegł ich radosny głos Olivii. - Czy już się zapoznaliście? Książę zerknął na kominek i zobaczył ze zdziwieniem, że była już siódma. Odwrócił się do swej kuzynki. - Tak, Olivio, panna Patterson i ja sami się sobie przedstawiliśmy. Wygląda na to, że ktoś podał nam niewłaściwą godzinę zejścia do salonu. Olivia obdarzyła go promiennym uśmiechem. - Kochany Anthony, tak mi przykro. - Nie ma potrzeby przepraszać - odparł. - Panna Patterson i ja odbyliśmy wielce interesującą rozmowę• Olivia odwróciła się do przyjaciółki. _ Czy to prawda, Sarah? - zapytała. - Czy on zdołał cię zabawić? Sarah miała powściągliwy wyraz twarzy. - Tak - odpowiedziała. W tej chwili do salonu wszedł William Patterson. Książę popatrzył na potężnego mężczyznę, ubranego w szokujący czarny surdut i kolorową kamizelkę, stąpającego ciężko, i stłumił dreszcz. _ Cóż, cóż, cóż - powiedział Patterson z szorstką jowialnością. - Widzę, że przyszłaś przede mną, Sarah. Sarah wstała. - Tak, dziadku - odparła. Książę wstał również, patrząc, jak niebieskie oczy kupca taksują powściągliwą twarz jego wnuczki. Dostrzegł, jak po grubo ciosanych rysach mężczyzny przemyka błysk niecierpliwości. _ Obawiam się, że to ja jestem winna, iż Sarah przyszła za wcześnie, panie Patterson - stwierdziła Olivia. - Zdawało mi się, że matka powiedziała, iż mamy zebrać się o szóstej trzydzieści, a potem kiedy zmieniła godzinę na siódmą, zapomniałam powiedzieć o tym Sarah. - Posłała kupcowi promienny uśmiech. - Jednak mój kuzyn także przyszedł wcześniej, więc Sarah nie była osamotniona. _ Dobrze, dobrze, dobrze - powiedział Patterson. Zatarł nawet ręce.
Dalszej konwersacji oszczędziło im pojawienie się lorda i lady Linford. Lady objęła towarzystwo wzrokiem i zapytała: - Czy możemy udać się do stołu? Wszyscy przesunęli się w jej kierunku. - Jako że jesteśmy w niemal rodzinnym gronie, nie ma potrzeby trzymać się ceremoniału - powiedziała ciepło lady Linford. - Olivio, ty pójdziesz z ojcem, ja pójdę z panem Pattersanem, a ty, Anthony, możesz towarzyszyć Sarah. Sarah była zdumiona. Jej, jako damie o naj niższej pozycji w tym gronie, nie powinien towarzyszyć naj¬wyżej stojący dżentelmen. Książę był poirytowany. Sarah z pewnością wykryje podstęp• Przesunął się do dziewczyny, ujął jej dłoń i podał jej ramię. - To dla mnie przyjemność - powiedział i zaczął prowadzić ją w kierunku drzwi. Pozostali ustawili się za nimi, we właściwym porządku - książę, hrabia i człowiek bez tytułu. Kiedy przechodzili korytarzem do jadalni, książę spojrzał w dół, na lśniące brązowe włosy swojej part¬nerki i poczuł wdzięczność. Mogło być o wiele gorze]. Rozdział 4 Sarah ugryzła kęs jagnięciny, starając się nie wyglądać na tak zdumioną, jak rzeczywiście się czuła. "Dziadek musiał zrobić coś cudownego dla lorda Linforda" - pomyślała, patrząc, jak lady Linford uśmiecha się z powodu czegoś, co powiedział pan Patterson. Kontrast między tym, jak była traktowana ostatnim razem, kiedy odwiedziła Hartford, a sposobem, w jaki traktowano ją tego wieczoru, był zbyt wielki, by mogła tego nie zauważyć. Podczas poprzedniej wizyty niezmiennie była ostatnią damą, którą prowadzona na obiad. Siedziała spokojnie, jadła mało i od¬powiadała tylko wtedy, gdy się do niej zwracano. Nie zwracano się do niej często. Dziś jednak do stołu zaprowadził ją książę• Posadzono ją pomiędzy księciem a gospodarzem, lordem Linfordem, i obaj jej schlebiali, zwracając na nią wiele uwagi. Po drugiej stronie stołu lady Linford wdzięczyła się do jej dziadka. Wszystko to wydawało się tak niewiarygodne, że Sarah miała ochotę się uszczypnąć. Uwagę lorda Linforda na moment zajęła Olivia, i książę, który siedział po drugiej stronie Sarah, powiedział łagodnym głosem: - Czy często bywa pani w teatrze, kiedy przebywa pani w Londynie, panno Patterson? Odwróciła się ku niemu, i przez głowę przemknꬳa jej niespodziewana myśl: "Wyobraź sobie, co Michał Anioł mógłby zrobić z taką twarzą". - Ogromnie lubię teatr, Wasza Książęca Mość. Szczególnie podoba mi się, jak pan Kean gra Shakespeare'a. Olivia przyłączyła się do rozmowy ze swego miejsca naprzeciwko. - Pamiętasz, jak oglądałyśmy "Kupca weneckiego", Sarah? Ja płakałam i płakałam nad biednym Shylockiem, ale ty wcale go nie żałowałaś. A to ty masz zwykle takie miękkie serce! - Nie tylko ty płakałaś, o ile dobrze pamiętam - odpowiedziała z uśmiechem Sarah. - Pan Kean zagrał Shylocka tak, jak gdyby to był wielki bohater tragiczny. - Zatem dlaczego go pani nie żałowała, panno Patterson? - zapytał z ciekawością książę. Sarah popatrzyła chmurnie na swój kryształowy kieliszek z winem. - Myślę, że gdybym była Zydówką, wielce by mnie irytowało oglądanie mojego ludu reprezentowanego na scenie przez tak niegodziwą postać. Książę sięgnął po swój kieliszek. Był już przy trzecim, podczas gdy Sarah nie wypiła jeszcze ani poło- wy z pierwszego. . - Musi pani pamiętać, że Zydzi nie byli zbytnio lubiani w czasach Shakespeare'a - skomentował łagodnie. Po drugiej stronie stołu pan Patterson prychnął. - Nie są lubiani i w naszych czasach, Wasza Książęca Mość. Palce księcia okrążyły lekko delikatną nóżkę stojącego na stole kieliszka. Miał piękne dłonie, jak
za¬uważyła Sarah, subtelne i nieskazitelnie zadbane. Zaskakujące, że tak elegancki drobiazg mógł jednocześnie wyglądać tak bardzo męsko. - Cóż, jeśli chodzi o mnie, to z pewnością ich aprobuję - powiedział przyjaźnie książę. - Gdyby nie starania barona Rothschilda, nigdy nie bylibyśmy w stanie sfinansować ostatniej wojny. Mówił najłagodniej ze wszystkich mężczyzn, jakich Sarah kiedykolwiek spotkała, lecz w jego głosie pobrzmiewała nuta niewątpliwego autorytetu. Wydawało się, że gdy raz przemówił, kwestia musiała zostać rozstrzygnięta. A wszystko to z tak nieodpartą kurtuazją! Sarah spodziewała się, że jej dziadek wybuchnie. Jednak ku jej bezgranicznemu zdumieniu nic takiego nie zrobił. Właściwie nawet się nie odezwał. Zamiast tego wpatrywał się w księcia surowymi niebieskimi oczyma z wyrazem, który wydawał się być aprobatą. Głos lady Linford przerwał ciszę. - Być może nie wie pan, że mój bratanek walczył na wojnie, panie Patterson. - Dała znak służbie, że można zebrać talerze obiadowe. - W rzeczy samej, był dwukrotnie ranny: raz pod Salamanką i raż pod Waterloo. Sarah zerknęła na księcia i zauważyła, że spogląda na ciotkę z nieskrywaną irytacją• Olivia powiedziała z wystudiowaną niewinnością: - Ileż to koni zastrzelono pod tobą pod Waterloo, Anthony? Trzy czy cztery? Jego idealnie wykrojone usta zacisnęły się. - Jeżeli nie masz nic przeciwko temu, wolałbym nie poruszać tego tematu. Lady Linford spojrzała na Sarah. - Anthony jest taki skromny. On nigdy nawet o tym nie wspomni, ale został odznaczony za odwa gę pod Waterloo. Sarah mogła dostrzec jego napięcie, gdy palce księcia zacisnęły się na kieliszku z winem. " Co się dzieje z lady Linford i Olivią?" - pomyślała. - "Czyż one nie widzą, że sprawiają mu przykrość?". Mruknęła jakąś uprzejmą, niezobowiązującą odpowiedź do hrabiny, po czym odwróciła się z powrotem do Cheviota i powiedziała: - Czy widział pan kiedyś którąś z historycznych sztuk Shakespeare'a na scenie, Wasza Książęca Mość? Co pan sądzi o ukazanych w nich scenach bitewnych? Jego palce rozluźniły się nieznacznie. - Zołnierze z pewnością są w stanie wygłaszać znaczną liczbę kwestii - odpowiedział. Zaśmiała się. - Czy któraś spośród sztuk historycznych jest pani szczególnie ulubioną, panno Patterson? - zapytał, swobodnie podążając za jej wątkiem. Uniósł kieliszek i upił łyk intensywnie czerwonego burgunda. - "Henryk V" - odparła z miejsca. - Ach. - Trzymając przed sobą kieliszek z winem, zacytował z uśmiechem: Raz jeszcze w wyłom, kochani, raz jeszcze: Czy ma go zatkać stos ciał naszych braci?* Jego niezwykłe, jasne oczy spotkały jej oczy i Sarah bardzo wyraźnie poczuła się tak, jak gdyby jej dotknął. Po chwili powiedział: - To także mój ulubiony fragment. Kiedy służba zaczęła ustawiać na stole talerze deserowe, pan Patterson oświadczył głośno: - Sarah otrzymała doskonałe wykształcenie, Wasza Książęca Mość. Jest obeznana z rzeczami takimi jak sztuki, opery i tym podobne. Sarah wbiła wzrok w talerz z herbem, który właśnie przed nią postawiono. "Proszę, dziadku" - po¬myślała błagalnie. - "Nie". - Cóż, zatem lepiej wykorzystała czas spędzony w szkole niż Olivia - odparł książę. Popatrzył na
ku¬zynkę. - Co to mówiłaś mi dziś rano podczas przejażdżki? Coś o tym, że Zanzibar leży w Azji? W jego głosie było pełne ciepła przekomarzanie. - Och, też coś, Anthony - odparła Olivia. Potrzą¬snęła blond lokami. - Nikogo nie obchodzi, gdzie znajduje się Zanzibar. - Znajduje się u wybrzeży Afryki, lady Olivio - powiedział zadowolony z siebie Patterson. ¬Przy wschodnim brzegu. Sarah nie podnosiła wzroku znad talerza, kiedy Olivia odpowiadała coś jej dziadkowi. Potem usły¬szała bardzo łagodny głos mówiący jej prawie do ucha: - Czy pani to wiedziała, panno Patterson? Rzuciła mu przelotne spojrzenie. Jego usta były poważne, ale jego oczy śmiały się. Nieodparcie jej własne usta wygięły się w uśmiechu w odpowiedzi na to spojrzenie. - W rzeczy samej, Wasza Książęca Mość, wiedziałam. - To niewątpliwie przejmujący fragment - zgodziła się• - Ale mój ulubiony to mowa, którą król wygła¬sza przed Azincourt: My, garść - szczęśliwy krąg - gromadka braci. * * "Henryk V", Akt III, scena 1 w tłum. Stanisława Bararlczaka. * "Henryk V", Akt IV, scena 3 w tlum. Stanislawa Barailczaka. Po obiedzie panie udały się do salonu na parterze, zaś panowie pozostali w jadalni, by wypić swoje porto. Zaledwie drzwi zamknęły się za kobietami, pan Patterson utkwił świdrujący wzrok w księciu i zapytał: - Cóż, Wasza Książęca Mość, co pan myśli? Nastała chwila ciszy. Potem książę powiedział z opanowal1lem: - Myślę, że pańska wnuczka to prześliczna młoda kobieta. Kupiec poczuł, jak ogarnia go ulga. Przez cały czas od chwili, gdy dziś po południu spotkał Cheviota w bibliotece, obawiał się, że książę upokorzy go, odrzucając Sarah. Mężczyzna, który wyglądał jak Cheviot, nie miałby kłopotu ze znalezieniem sobie dziedziczki mającej w sobie więcej temperamentu niż taka szara mysz jak wnuczka Pattersona. Ulga, jaką czuł, sprawiła, że odezwał się jowialnie. - Jeszcze nie widziałem Sarah tak ożywionej jak dzisiejszego wieczora. Myślę, że ona pana lubi, Wasza Książęca Mość. Wyraz twarzy księcia był nie do rozszyfrowania. - Mam nadzieję, że tak - odparł. - Ja z pewnością lubię ją. Lord Linford zerknął na twarz swego bratanka i rzekł pospiesznie: - Ja zawsze uważałem, że panna Patterson to czarująca młoda kobieta. Wiem, że moja córka bardzo ją lubi. Kupiec uśmiechnął się triumfalnie. Obaj nic mogli nachwalić się Sarah. Małżeństwo miało dojść do skutku. "Pieniądze zawsze w końcu wygrywają" - pomyślał Patterson z zadowoleniem. - "Zapewne obrabuje mnie z fortuny, ale to będzie tego warte". Gdy pan Patterson poznał księcia, tkwiący w nim bystry kupiec zrozumiał, że jeżeli kupi tego człowieka dla Sarah, otrzyma za swoje pieniądze coś cennego. Cheviot to prawdziwa okazja, towar najwyższej próby. Zamiast czuć się urażony bezwiednie władczą postawą księcia, jak spodziewała się tego Sarah, kupiec właściwie rozkoszował się nią• Pojmował ją jako oznakę wyższej pozycji swojego przyszłego zięcia. "Ciekawe, czy założy swoją książęcą mitrę, kiedy będą brali ślub" - zastanawiał się Patterson. Rozparł się na krześle i stwierdził z pewnością siebie: - Z Sarah będzie wspaniała księżna. _ Jestem pewien, że tak - odparł lord Linford. Książę nie odezwał się• Lord Linford dolał jeszcze porto do swego kieliszka i wypił je duszkiem, jak gdyby bardzo tego
potrzebował. _ Dobrze więc - odezwał się hrabia, odstawiając kieliszek na stół. - Kiedy powinniśmy poruszyć temat tego małżeństwa z samą Sarah? _ Powiem jej dzisiaj - oznajmił Patterson. Siedział rozparty na krześle, z rękoma splecionymi na piersi. Wypił zaledwie jeden łyk wybornego porto hrabiego. _ Nie wydaje mi się, aby to był dobry pomysł - odparł książę• Kupiec popatrzył na swojego przyszłego zięcla z osłupieniem. _ Dlaczego nie? - zapytał stanowczo. _ Ponieważ sądzę, że byłoby mądrzej pozostawić Sarah w nieświadomości do końca jej pobytu. To da mi możliwość sprawienia, by poczuła się w stosunku do mnie swobodnie - wyjaśnił książę• - Wydaje się z natury powściągliwa i nie sądzę, by czuła się swobodnie, wiedząc, że życzę sobie ją poślubić. "Powściągliwa!" - Patterson pomyślał drwiąco. _ "Cóż, otaksował Sarah, to pewne". Jego oczy zwęziły się. Cheviot mówił dalej spokojnie: - Potem, kiedy wrócimy do Londynu, pomówię z Sarah osobiście. Jego łagodny, ujmujący głos zdradzał spokojną pewność siebie człowieka, który spodziewa się, że wszystko stanie się po jego myśli. Niechętne spojrzenie Pattersona znikło, ale nadal wpatrywał się spod zmrużonych powiek w młodego człowieka, siedzącego dokładnie naprzeciwko niego przy stole z wypolerowanego mahoniu. Lord Linford poruszył się niespokojnie, kiedy starszy i młodszy od niego mężczyzna wpatrywali się w siebie nawzajem. Wreszcie Patterson powiedział powoli: - Dobrze, Wasza Książęca Mość. Zrobimy, jak pan chce. Cheviot skinął głową i upił łyk porto. Patterson dalej wpatrywał się w młodego człowieka, słuchając jednym uchem, co mówi lord Lin¬ford. Cheviot będzie kosztowny, pomyślał Patterson, ale im dłużej go widział, tym bardziej był przekona¬ny, że książę okaże się tego wart. * * * Olivia grała na fortepianie, kiedy panowie weszli do salonu na parterze, by dołączyć do pań. Sarah siedziała po jednej stronie instrumentu na sofie w stylu cesarstwa rzymskiego, obitej białym brokatem, zaś lady Linford na złoconym krześle z obiciem w kolorze płomiennej czerwieni. Książę natychmiast podszedł, by stanąć u boku Olivii przy fortepianie. Z wyrazu jego twarzy Sarah mo¬gła wyczytać, że był całkowicie pochłonięty muzyką. Olivia grała znakomicie. Muzyka była tak właściwie jedyną rzeczą w życiu, do której Olivia podcho¬dziła z najwyższą powagą. To oddanie było podstawą jej przyjaźni z Sarah. Każda z dziewcząt zawsze rozu¬miała zaangażowanie tej drugiej w ukochaną formę sztuki. Kiedy przebrzmiały ostatnie dźwięki sonaty, którą grała Olivia, dziewczyna podniosła wzrok na swego kuzyna i uniosła idealnie zarysowane brwi. On uśmiechnął się i powiedział: - Zagraj coś Mozarta, Olivio. Skinęła głową i jej palce raz jeszcze przesunęły się nad klawiaturą. Książę podszedł do sofy, usiadł obok Sarah i wsłuchał się w muzykę. Po drugiej stronie pokoju pan Patterson niespokojnie poruszył swoje kilogramy na wybranej przez siebie drugiej sofie w stylu rzymskim. Sarah, która już przed laty nauczyła się, że należy rozpoznawać wszelkie przelotne nastroje dziadka, zerknęła na mego nerwowo. Chociaż uwielbiała słuchać, jak Olivia gra, miała nadzieję, że przyjaciółka nie będzie grała długo. Pan Patterson nie miał zbyt wiele cierpliwości do Mozarta.
Zdołał jednak zapanować nad sobą do końca utworu. Wtedy lady Linford zaskoczyła Sarah, mó¬WIąC: - Bardzo ładnie, Olivio. A teraz zapytajmy pannę Patterson, czy zechciałaby zabawić nas przez chwilę. "Do licha" - pomyślała śmiało Sarah . - Obawiam się, że nie gram tak dobrze jak Olivia - powiedziała do lady Linford. - Doskonale to rozumiemy - książę odezwał się swoim spokojnym głosem z miejsca obok niej. - Bardzo niewiele jest osób w Anglii, które grają tak dobrze jak Olivia. Olivia posłała kuzynowi promienny uśmiech. - Dziękuję ci, Anthony. Lady Linford dała córce znak ręką, by odeszła od fortepianu. - Oddaj pannie Patterson swoje miejsce, moja droga. Sarah podniosła się z rezygnacją, ale zanim pode¬szła do instrumentu, zerknęła na księcia. - W szkole miałyśmy żelazną zasadę, że żadna z nas nie grała po Olivii - poinformowała go. ¬Ona zawsze musiała grać ostatnia. Uśmiechnął się. Sarah przeszła przez salon i usiadła na wolnym miejscu przy fortepianie. Wiedziała, że gra dobrze, ale wcale nie żartowała, mówiąc księciu o tym, jak dziewczęta w szkole nalegały, by Olivia grała ostatnia. Kontrast między wirtuozerią jej przyjaciółki a grą każdej innej był zbyt wyraźny. Kiedy Sarah wygładzała na ławeczce swoje dziewczęce spódnice z białego muślinu, przyszło jej do głowy, że podczas jej poprzedniej wizyty w Hartford nikt nie okazał najmniejszej chęci, by posłuchać, jak gra. Rozprostowała palce, oparła je na klawiaturze i zaczęła grać fragment koncertu Haydna, który zawsze lubiła. - Ślicznie, ślicznie - zagrzmiał pan Patterson, kie¬dy tylko zdał sobie sprawę, że skończyła. - Powiedziałbym, że byłaś zupełnie tak dobra jak lady Olivia, Sarah. Sarah zerknęła na Olivię, która puściła do niej oko. _ Dziękuję, dziadku - powiedziała Sarah. _ Jest pani bardzo utalentowana, panno Patterson _ powiedziała lady Linford. Na jej twarzy malowały się jednocześnie zadowolenie i ulga. Brew Sarah uniosła się lekko. Nagle przytłoczyło ją uczucie, że wszyscy w tym pokoju wiedzą coś, czego ona me Wie. _ Co pan sądzi, Wasza Książęca Mość? - zapytał następnie pan Patterson. - Czyż Sarah nie gra dobrze? "Do licha" - pomyślała Sarah z zakłopotaniem. ¬"Co dziadka dzisiaj naszło?". _ Gra rzeczywiście bardzo dobrze - odparł zgodnie książę. - To zawsze musi być przyjemność, słuchać kogoś, kto jest tak biegły w grze na fortepianie, jak panna Patterson. Dziadek wyglądał, jak gdyby spodziewał się większego komplementu niż te słowa. Sarah powiedziała stanowczym tonem: _ Dziękuję, Wasza Książęca Mość. Potem, zamiast powrócić na swoje miejsce u boku księcia, odeszła, by usiąść obok dziadka. _ Cóż, pomyślałem, że grasz zupełnie tak samo dobrze, jak lady Olivia - powiedział, rozglądając się prowokująco po pokoju. Sarah poklepała go po ręce. _ Dziękuję, dziadku. Lubię grać na fortepianie i radzę sobie dosyć dobrze. Ale Olivia jest prawdziwą pianistką• Raz jeszcze spojrzała na przyjaciółkę• Twarz Olivii zarumieniła się z zadowolenia. _ Dziękuję, Sarah - odpowiedziała Olivia. Sarah uśmiechnęła się do niej. Pamiętając o swojej powinności jako gospodyni, by zabawiać swych gości, lady Linford odwróciła się do pana Pattersona i zapytała go, czy zechciałby roze¬grać partyjkę wista z nią, Olivią i lordem
Linfordem. Kupiec założył ręce na kamizelce w jaskrawe wzorki. - Janie gram w karty, proszę pani - oświadczył. _ Nigdy nie miałem czasu, by uczyć się takich głupstw. Lady Linford wyglądała na osłupiałą. Wcześniej sądziła, że karty będą sposobem na zabawienie pana Pattersona. - Sarah gra w wista, mamo - powiedziała Olivia z przesadną skromnością. - Może ty i papa, Anthony i Sarah rozegracie partię, a w tym czasie ja pokażę panu Pattersonowi ogrody? Sarah popatrzyła na swą przyjaciółkę ze zdumieniem. Co tej Olivii przyszło do głowy? Jednak Olivia ominęła jej wzrok. Zamiast tego uśmiechnęła się pogodnie do dziadka Sarah i powiedziała: - Nasze ogrody są dosyć znane, panie Patterson. Zdumiony wzrok Sarah przesunął się teraz na lady Linford. Pomyślała, że niewielkie istnieją szanse, by ta dama pozwoliła córce spacerować po ogrodzie z tak bardzo prostackim panem Pattersonem. - Cóż za znakomity pomysł, kochanie -lady Linford rzekła z aprobatą. Potem ruszyła w stronę stolika karcianego, stojącego w rogu salonu, i odezwała się radośnie: - Zaczniemy, panno Patterson? Niemal wstrząśnięta Sarah zobaczyła, jak Olivia bierze pana Pattersona pod ramię i prowadzi go przez oszklone drzwi wiodące na zewnątrz, do ogrodu. Zajęła miejsce przy stoliku i przeżyła kolejny wstrząs, kiedy zdała sobie sprawę, że jej partnerem ma być nie lord Linford, lecz książę. Podnosząc karty i układając je w dłoni, pomyślała: "Cóż takiego dziadek mógł uczynić dla lorda Linforda?". Rozdział 5 Kiedy książę wreszcie udał się do łóżka, nie był w dobrym nastroju. "Ależ galimatias" - pomyślał z rozdrażnieniem, zamykając za sobą ciężkie drzwi sypialni. Jego służący, który siedział na stołku oczekując go, zerwał się na równe nogi. - Dobry wieczór, Clement - powiedział uprzejmie książę. - Czy dali ci dobry obiad? - Tak, dziękuję, Wasza Książęca Mość - odparł męzczyzna. Książę stał spokojnie, pozwalając CIementowi zsunąć mu z ramion idealnie skrojony surdut i roz¬wiązać idealnie zawiązany krawat. W trakcie wieczoru książę widział, jak zdumiona i zdezorientowana była Sarah niezwykłą uwagą, jaką obdarzali ją oboje gospodarze. Książę dostatecznie dobrze znał ciotkę Frances, by zgadnąć, że jej lordowska mość nie była tak łaskawa podczas poprzedniej wizyty Sarah w Hartford. Usiadł, żeby Clement mógł zdjąć mu buty i pończochy. Jeżeli ciotka Frances nie zaprzestanie starań, by zachwycić nim tę dziewczynę, ona bardzo prędko się zorientuje, co się dzieje. A tego książę nie chciał. Sarah była inteligentna; poznał to po tym, jak gra¬ła w wista. Jako jego partnerka, konsekwentnie dopasowywała się do silnych kart, które on miał w rę¬ku, i pewnie wykorzystała przewagę, jaką dały jej dwa kiery, ponieważ liczyła karty i wiedziała bardzo dobrze, że wszystkie atuty już zeszły i że te dwa to ostatnie kiery, jakie pozostały. Z pewnością była inteligentna. Książę pozwolił służącemu, by pomógł mu nałożyć czarny jedwabny szlafrok, po czym odesłał go łagod¬nym "Dobranoc". Nie położył się jednak do łóżka. Zamiast tego podszedł do na wpół otwartego okna i stanął tam, wpatrując się w ciemność i wdychając świeży aromat niedawno skoszonej trawy. Był zły na swoich krewnych, ale poza tym jego nastrój stał się lepszy niż w ostatnich miesiącach. Po raz pierwszy przyznał sam przed sobą, jak ogromnie obawiał się spotkania z Pattersonówną. Nie wymagał, by jego żona była piękna, ale nie mógłby się zmusić do intymnego pożycia z kobietą, która byłaby hałaśliwa, wulgarna i pozbawiona ogłady. Pomyślał o drobnej, delikatnej twarzy Sarah, o dołeczku w jej policzku, który pojawiał się i znikał tak intrygująco, i wydał z siebie głębokie westchnienie ulgi. Pragnął tylko, by inni przestali tak jej go narzucać!
Przypomniał sobie, jak ciotka Frances poinformowała Sarah, że został odznaczony pod Waterloo, i jego war¬gi zacisnęły się ze złością. Poza tym, że nie podobał mu się pomysł lady Linford, by przedstawiać go jak gdyby był wyjątkowo godnym pożądania towarem, któremu Sarah nie powinna pozwolić wyślizgnąć się z rąk, książę zawsze wpadał we wściekłość, ilekroć ktoś starał się sugerować, że jest bohaterem wojennym. Jak dobrze wiedział, wszyscy prawdziwi wojenni bohaterowie byli martwi. Tysiące, całe tysiące - wszyscy martwi. Książę zawsze czuł, że musiał nie dokonać tam do¬statecznie wiele - po prostu dlatego, że przeżył. Odciągnął zasłony, tak by okno było odkryte, i podszedł do wielkiego rzeźbionego łoża z kolumienkami, w którym miał spać. W domu panowała cisza. Zrzucił szlafrok i wspiął się do łóżka w samych kalesonach. Tak sypiał przez wszystkie lata w gorącym klimacie Hiszpanii i Portugalii, i przywykł do swobody tej prawie nagości. Jedyny raz, kiedy próbował za¬łożyć nocną koszulę, wydała mu się niesłychanie niewygodna. Zgasił lampę stojącą przy łóżku, położył się na poduszkach i wpatrywał w ciemność nad sobą, rozmy¬ślając nad swoją sytuacją• "Mam jeszcze dwa dni tu w Hartford, byoczarować Sarah" - pomyślał. Nie miał najmniejszych wątpliwości, że uda mu się ją oczarować. Jeszcze nigdy nie poniósł porażki, oczarowując kobietę, jeżeli się o to postarał. "Potem, kiedy wrócimy do Londynu, zaproponuję jej małżeństwo". Lord Linford powiedział bratankowi, że bardzo jasno dał panu Pattersonowi do zrozumienia, iż po¬sag ma być olbrzymi. Książę pomyślał o tym, jak wielkie były jego długi, i zamknął oczy. "Zamierzam szybko ją skłonić, by za mnie wyszła". Tylko raz, kiedy po raz pierwszy przyniesiono mu wieść o śmierci jego ojca, przeszło mu przez myśl, że niepotrzebny mu tytuł. Miał dość pieniędzy po matce, by godnie żyć. Mógł po prostu zatrzymać swoją pozycję w wojsku i wieść nadal całkowicie zadowalające życie . Ale w księciu tkwiły stulecia wpajanej mu odpowiedzialności i tylko nieznacznie się zawahał, nim dobrowolnie zaakceptował ciężar, jaki nałożył na jego barki ojciec. Przynajmniej znowu zobaczy Cheviot, pomyślał, wpatrując się w ciemność pomiędzy swoim łóżkiem i zwieszającym się nad nim baldachimem. Niestety ¬radość, jaką przyniosła mu ta myśl, zbladła, gdy uświadomił sobie, że w zamku będą też jego macocha i dwaj przyrodni bracia. lak wspominał Sarah, nie było to spotkanie, na które by niecierpliwie czekał. Nie lubił drugiej żony ojca prawie tak samo, jak ona lubiła jego. Zaś co do jego przyrodnich braci ... Miał z nimi ledwie tyle styczności, żeby wiedzieć, jakie żywi wobec nich uczucia. "Niech pomyślę" - zastanowił się. - "Lawrence musi mieć dwadzieścia jeden lat, a Patrick ... ". - Książę przeprowadził w myślach obliczenia. - "Patrick musi mieć trzynaście". Patrick był jeszcze małym dzieckiem, kiedy książę wyruszył do Hiszpanii, a Lawrence przebywał w szkole. l ednak nawet wcześniej rzadko widywał któregoś z nich, gdyż sam przebywał w szkole w trakcie semestru, a wakacje zawsze spędzał z przyjaciółmi. Przez wszystkie te lata, kiedy dorastał, robił co tylko w jego mocy, by unikać zamku Cheviot, który kochał z całego serca. Najpierw jednak trzeba mieć pewność, że to małżeństwo dojdzie do skutku, pomyślał, leżąc w wielkim łożu w paradnej sypialńi Hartford Court. Nie mógł zrobić niczego, dopóki nie był posiadaczem pieniędzy. Zamknął oczy i przywołał w myślach twarz Sarah. Pomyślał, że w przeciwieństwie do jej dziadka, na niej jego tytuł wyjątkowo nie robił wrażenia. "Muszę sprawić, by się we mnie zakochała" - pomyślał książę. Jego ostatnią myślą przed zaśnięciem było: "Jest naprawdę śliczna, kiedy się uśmiecha". * ** Sarah wstała przed świtem, włożyła stare ubranie i po cichu wymknęła się z domu bocznymi drzwiami. Miała ze sobą przenośną sztalugę, naciągnięte płótno i farby olejne. Wiedziała dokładnie, dokąd zmierza: do małego pagórka po zachodniej stronie jeziora. Było to idealne miejsce, by obserwować z niego słońce wstające nad pokrytymi wiosenną zielenią drzewami i spokojną taflą
jeziora w dole. Pierwsze promienie właśnie zaczynały dotykać nieba, kiedy Sarah przybyła na wybrane przez siebie miejsce. Jej buty, brzegi sukni i płaszcza były mokre od rosy, ale ona nie zwracała na to uwagi. Wprawnie rozłożyła sztalugę i farby, i w chwili, gdy pierwsze fale koloru rozjaśniły niebo, przystąpiła do pracy. Była pochłonięta malowaniem jeszcze kilka godzin później, kiedy koń i jeździec nadjechali galopem ścieżką okalającą odległy brzeg jeziora. Sarah przerwała na moment, by podziwiać piękny widok: smukłego, eleganckiego kasztana czystej krwi i smukłego, eleganckiego arystokratę na jego grzbiecie. W blasku wschodzącego słońca nieosłonięte niczym włosy księcia lśniły jak odlane z błyszczącego brązu, tak samo jak sierść konia. Barwy doskonale kontrastowały z jasnością nieba, i Sarah żałowała, że nie może zatrzymać jeźdźca i konia, by móc uchwycić ich na płótnie. Ale cała esencja człowieka i konia zawierała się w płynnym ruchu. Nie byłoby sensu ich prosić, by się zatrzymali i pozowali; gdyby Sarah to zrobiła, utraciłaby piękno chwili. Kasztan i jego jeździec zniknęli wśród drzew i Sa., rah wróciła do malowania. Dwadzieścia minut później, kiedy opracowywała partię nieba na swoim olejnym szkicu, usłyszała tętent końskich kopyt na ścieżce za sobą. Nie odwróciła głowy. Może on jej nie zauważy. Może nie zada sobie trudu, by się zatrzymać. Może po prostu odjedzie i zostawi ją w spokoju, by malowała. Usłyszała, jak tętent staje się wolniejszy. Po chwili łagodny głos powiedział: - Stój, mały. "Do licha" - pomyślała Sarah. Spojrzała chmurnie na swój obraz. - "Więc jednak ma zamiar mnie niepokoić". Książę odezwał się: - Dzień dobry, panno Pattersan. Ociągając się, odwróciła głowę. - Dzień dobry, Wasza Książęca Mość. - Proszę malować dalej - powiedział. - Nie zamierzałem pani przeszkadzać. Sarah nie potrzebowała dalszej zachęty. Chciała ukończyć ten szkic, zanim światło słoneczne zupełnie się zmieni. Skinęła głową, podniosła pędzel i wróciła do pracy. Pół godziny później niebo zalało pełne światło dnia i Sarah westchnęła, odłożyła pędzel i rozprostowała palce i plecy. - Rozumiem, dlaczego podziwia pani Ruisdaela ¬książę odezwał się cicho. Sarah drgnęła. Zapomniała, że on wciąż tam jest. Odwróciła głowę i zobaczyła, że stoi o kilka kroków od niej, trzymając w dłoni wodze, z oczyma utkwionymi w jej obrazie. - Tak - odpowiedziała. - Siedemnastowieczni holenderscy malarze krajobrazów ukazywali naturę taką, jaka jest naprawdę. Zawsze miałam poczucie, że nasza angielska tradycja malarstwa pejzażowego jest zbyt... konwencjonalna, by być prawdziwa. Przytaknął, nie odrywając oczu od jej dzieła. Nie odezwał się. - To tylko szkic - Sarah usłyszała swój własny głos. ¬Prawdziwy obraz namaluję w mojej pracowni w domu. Znów przytaknął. - Czy ceni pan malarstwo pejzażowe, Wasza Książęca Mość? - odezwała się, siląc się na swobodny ton. - Jak wiem, nie jest teraz w modzie. - Gdzie nauczyła się pani tak malować? - zapytał. Jego głos był śmiertelnie poważny. - Miałam cudownego nauczyciela w Bath - odparła Sarah. - Johna Blake'a. Przez wiele lat studiował w Royal Academy, miał zatem wielką biegłość w technice. Bardzo dużo mnie nauczył. - I taki człowiek uczył w szkole dla dziewcząt? - On nie uczył w szkole - powiedziała Sarah. - Miał pracownię w Bath i brałam u niego prywatne lekcje. - Lekko wzruszyła ramionami. - Pragnęłam wiedzieć więcej, niż mógł mi pokazać nauczyciel ze szkoły. Wzrok księcia przesunął się z obrazu na jej twarz i z powrotem.