i Jayne Ann Krentz
dzącego jesiennego słońca. Wokół jeziora rosły potężne
sosny i świerki, a większa część miasteczka znajdowała
się na przeciwległym brzegu. Seąuence Springs była ma
lowniczą mieszanką małych sklepików, starych stacji ben
zynowych i wiekowych domków. Tu i ówdzie na obrze
żach jeziora tkwiły ukryte wśród drzew chatki letniskowe.
Jonas nie mógł oprzeć się wrażeniu, że całość otoczona
jest subtelną aurą miasteczka z bajki. Niezupełnie tego
oczekiwał, ale w końcu czego naprawdę mógł się spodzie
wać, gdy przed dwoma miesiącami rozpoczął pościg za
Verity Ames?
Na samym końcu jeziora stała imponująca budowla
w neoklasycznym stylu, od bieli ścian wręcz oślepiająco
odbijały się ostatnie promienie słońca. Budynek różnił
się od pozostałych; nawet z tej odległości można było
dostrzec, że został zaprojektowany z myślą, by olśnić
przybyszów. Architektowi niewątpliwie dano wolną rę
kę i wyraźnie to wykorzystał, tworząc dumną fasadę
ponad ostrołukami portalu, kolumnadami i dziedzińca
mi. Dom Zdrojowy Seąuence Springs, elegancki i okazały,
prezentował się jak najprawdziwszy renesansowy pała
cyk.
W niewielkim oddaleniu, niemal całkowicie przesłonię
te drzewami, stały dwa poczerniałe od słońca i deszczu
domki oraz mały pawilon restauracyjny. Wszystkie te
zabudowania niemal śmiesznie kontrastowały z sąsied
nim Domem Zdrojowym.
Ze swego miejsca Jonas mógł dojrzeć na drugim brzegu
dwa samochody sunące drogą ku białej budowli. Przy
puszczał, że to Porsche, BMW albo Mercedesy.
Było piątkowe popołudnie, więc tłumy zestresowanych
~ acz nieźle sytuowanych - weekendowiczów opuszczały
okolice Zatoki San Francisco, udając się do modnych
kurortów, by zażyć kąpieli błotnych i mineralnych, ćwi
czeń fizycznych i masaży.
A kiedy wreszcie przejdą przez te wszystkie luksusowe
tortury - nabiorą apetytu na drogie wina i wyszukane
dania, które spałaszują z czystym już sumieniem. Bo
6
Złoty dar
chociaż w Domu Zdrojowym podaje się ściśle kontrolo
wane posiłki, to jednak większość doświadczonych by
walców jest świetnie zorientowana, że nie opodal główne
go budynku mieści się malutka pawilonowa restauracja,
No Buli Cafe, robiąca w weekendy znakomity interes na
serwowaniu eleganckich i bardzo drogich dań kuchni
wegetariańskiej.
I właśnie ta knajpka była celem Jonasa. Obmyślił już
sposób, jak się zbliżyć do swej zdobyczy. Verity, właści
cielka No Buli, zamieściła w lokalnej gazecie ogłoszenie,
że poszukuje do pomocy kogoś, kto byłby jednocześnie
kelnerem, pomywaczem i człowiekiem do wszystkiego.
Jonas akurat nigdzie nie pracował, i tak się składało, że
mógł uchodzić za eksperta od zmywania naczyń. Do
cholery, mógłby nawet dostać tytuł doktora w tej dziedzi
nie, gdyby taki przyznawano! Byłby z pewnością bardziej
użyteczny niż tytuł doktora nauk historycznych, który
otrzymał przed paru laty, specjalizując się w epoce Rene
sansu.
Nigdy nie mógł być pewien, czy podążając nadal drogą
obranej kariery nie narazi się na śmierć bądź na utratę
zmysłów. Od eksperymentowania powstrzymywał go in
stynkt samozachowawczy.
Zdarzyło się niegdyś, iż wskutek posiadanego talentu
omal nie stał się mordercą, i wtedy postanowił, że fascy
nację historią lepiej pozostawić tym, którzy są z nią mniej
związani niż on.
Tak więc w ciągu ostatnich paru lat umył całe mnóstwo
naczyń, a zwłaszcza szklanek barowych. Serwował rów
nież mnóstwo trunków, co z pewnością dawało mu kel
nerskie kwalifikacje. A już bez wątpienia miał odpowied
nie umiejętności człowieka do wszystkiego. Przypomniał
sobie o nożu upchniętym w sportowej torbie na tyle
jeepa...
Z ironią pomyślał, że jest prawdziwym człowiekiem
Renesansu, łącząc w sobie wszystkie profity klasycznej
edukacji z mnóstwem doświadczeń z prawdziwego ży
cia. Czegóż więcej może wymagać potencjalny pracodaw-
7
JayneAnn Krentz
ca? Czterysta lat temu Jonas nie miałby najmniejszych
kłopotów ze znalezieniem pracy.
Wsunął rękę do kieszeni dżinsów i zacisnął długie,
szczupłe palce na małym kółeczku ze złota. Kącik warg
drgnął mu w ledwo dostrzegalnym uśmieszku. Kiedy
dotykał tego kolczyka, czuł bijące od niego ciepło i iekką,
prowokującą aurę, kojącą i przyjemną, lecz mimo to
budzącą głęboko w duszy dziwne ostrzegawcze mrowie
nie.
Jonas zorientował się, że dotykanie kolczyka wywoły
wało podobny efekt jak spory haust teąuili lub kilka
butelek piwa u schyłku ciężkiego dnia. Wyciągnął z kie
szeni drobny klejnocik i uważnie mu się przyjrzał.
Nie pierwszy raz kontemplował ów przedmiot, tak
niewinnie wyglądający na jego dłoni. Wielokrotnie próbo
wał zgłębić jego tajemnicę. Tak naprawdę za nic by go nie
oddał już od chwili, gdy przed dwoma miesiącami wszedł
w jego posiadanie. Kolczyk budził w nim instynkt właści
ciela, Jonas czuł się za niego odpowiedzialny, musiał go
chronić.
To szczególne uczucie wobec przedmiotu rozciągało
się także na kobietę, do której należał, mimo iż Jonas jej
nie znał. A jednak, choć nie umiał tego wytłumaczyć,
wiedział, że ta kobieta stanie się częścią jego przyszłości.
I właśnie nadszedł czas, by ją poznać.
Przymus odnalezienia właścicielki złotego kolczyka
przygnał jonasa do Sequence Springs z odległego o dwa
tysiące mil portowego baru w Meksyku. Odległość zresztą
nie miała większego znaczenia. Aby odnaleźć tę kobietę,
przybyłby z końca świata.
Tej nocy, gdy zgubiła klejnocik, widział ją tylko przez
kilka sekund, ale dobrze pamiętał miedziany ogień nie
sfornych loków okalających olbrzymie oczy, a także pięk
ne rysy twarzy. Rzuciła mu się też w oczy delikatna,
szczupła kobieca sylwetka, majacząca w złotawo żółtym
blasku otwartych drzwi tawerny.
Ona go nie widziała. Verity Ames była zbyt zaabsor
bowana ucieczką do bezpiecznego hotelu. W uszach
8
Złoty dar
brzmiało mu wciąż echo stukotu jej obcasów, milknące
w ciemnej uliczce.
Cały tydzień poświęcił na poznanie nazwiska właści
cielki kolczyka. Zgodnie z meksykańską tradycją, zdoby
cie nawet podstawowych informacji sporo kosztuje. Ale
to było najłatwiejsze. Znalezienie jej w Sequence Springs
w Kalifornii zajęło mu prawie dwa miesiące. Przez cały ten
czas kolczyk parzył go w kieszeni.
Kiedy Jonas wziął do ręki cienką lokalną gazetkę,
z wielkim zadowoleniem przeczytał ogłoszenie pani
Ames. To wyglądało na znak opatrzności. Pracując dla
Verity, miałby cholernie dobry sposób na poznanie jej
sekretu. A na niczym mu nie zależało tak bardzo, jak
właśnie na rozwiązaniu tajemnicy Verity Ames. Cała jego
przyszłość była tego warta.
Jonas stał nad brzegiem jeziora, bezwiednie obracając
w palcach złoty kolczyk, i zastanawiał się, jak mu się
będzie pracowało u tej płomiennorudej kobiety.
Jednego był pewien - że z nią pójdzie mu o wiele
łatwiej niż z poprzednimi pracodawcami. W końcu to
tylko mała, drobna kobietka i nie ma jeszcze trzydziestki.
W jaki sposób mogłaby mu utrudnić życie?
Zmywanie naczyń w No Buli Cafe będzie łatwym kawał
kiem chleba.
Verity Ames jęknęła ze złości, słysząc natarczywe
pukanie do zamkniętych drzwi frontowych No Buli. Od
stawiła butelkę dziewiczej oliwy, którą właśnie miała
odkorkować, i wyszła z kuchni do małej salki jadalnej.
- Szkoda, że nie uczą turystów czytania - warknęła
pod nosem, wycierając dłonie w fartuch. - Amerykański
system edukacji wyraźnie gdzieś szwankuje.
Mając jednak na uwadze dobro własnych interesów,
Verity zmusiła się do uprzejmego uśmiechu, przekręciła
klucz w drzwiach restauracji i zaczęła mówić nie uchy
liwszy ich nawet w połowie:
- Przykro mi - zaczęła pogodnym tonem - dzisiaj
otwieramy dopiero o wpół do szóstej. Lunch skoriczyii-
9
JayneAnn Krentz
śmy podawać o drugiej. Jeśli chce pan zarezerwować
stolik na kolację, proszę zatelefonować, chociaż muszę
pana uprzedzić, że już prawie wszystkie są zajęte. Coś się
zwolni dopiero po dziewiątej wieczorem.
- Nie przyszedłem tu w tym celu - odezwał się cicho
męski głos, w którym pobrzmiewała nuta rozbawienia. -
Nazywam się Jonas Quarrel i szukam pracy.
Verity otworzyła drzwi na oścież, żałując swej impul-
sywności. Należało najpierw wyjrzeć przez okno!
Zobaczyła wysokiego, szczupłego mężczyznę o grana
towoczarnych włosach. Zaskakująco szerokie ramiona
okrywała znoszona dżinsowa koszula. Rękawy miał pod
winięte, muskularne ręce porośnięte były czarnymi wło
skami. Wypłowiałe dżinsy dorównywały koszuli, a skó
rzany pas, opinający wąską talię, mógł być spadkiem po
pradziadku. Bardzo zresztą pasował do zdartych kowboj
skich butów, które najwyraźniej nie zetknęły się z pastą
od wielu, wielu lat.
Jednak spłowiałe, podniszczone ciuchy mniej niepo
koiły niż kanciasta, surowa twarz, która z pewnością
przeszła o wiele więcej od ubrania. W żadnym wypadku
nie był to przystojny facet, ale Verity w jakiś szczególny
sposób wyczuwała emanującą z niego spokojną siłę. Wła
ściwie nigdy przedtem nie spotkała mężczyzny, który
wywarłby na niej takie wrażenie. Verity, lekko marszcząc
ciemnorude brwi, przyłapała się na tym, że nie wiadomo
dlaczego nagle przyszły jej na myśl stare legendy.
Kiedy napotkała jego wzrok, zobaczyła złoto. Nie to
nowe, błyszczące złoto jubilerskie, ale stare, ciężkie złoto.
Złoto z przeszłości, z pirackich skarbów i monet florenc
kich. Po raz pierwszy w życiu zobaczyła oczy tej barwy
i pomyślała, że w tym wzroku czają się duchy z przeszło
ści. Ten facet wiedział, co to znaczy żyć ze zjawami,
duchami i widmami.
Zdając sobie sprawę, że gapi się na nieznajomego
z otwartą buzią, wzięła się w karby. Jak zwykle zwycięży
ło poczucie rzeczywistości. Verity chlubiła się swym roz
sądkiem i praktycznym podejściem do życia.
10
Złoty dar
I to właśni^ podejście uświadomiło jej, że taki facet
z pewnością nie utrzymuje się ze zmywania naczyń.
- Przykro mi, panie Ouarrel - powiedziała dziarsko -
ale ja potrzebuję jedynie kogoś w rodzaju kelnera-pomy-
wacza i szczerze wątpię, by pan był zainteresowany taką
pracą. - Powoli zaczęła zamykać drzwi.
jonas wsunął nogę za próg i zablokował drzwi. Lekko
się uśmiechnął, ale nie był to uspokajający uśmieszek.
- Przyszedłem właśnie do zmywania naczyń. - Wyciąg
nął z kieszeni skrawek gazety i zerknął na drobny druk.
- Pomywacz, kelner i pomocnik.
- Osoba do pomocy - poprawiła go mechanicznie,
mimo woli spoglądając na ogłoszenie. -Jestem pracodaw
cą dającym wszystkim równe szanse, bez względu na
płeć.
Quarrel uśmiechnął się trochę szerzej, przyglądając się
jej, gdy czytała własne ogłoszenie.
- Ma pani szczęście - mruknął. -Ja jestem pracowni
kiem dającym wszystkim równe szanse. Mogę pracować
nawet u kobiety, pod warunkiem, że będzie mi podpisy
wała czeki w dzień wypłaty.
Verity oderwała wzrok od ogłoszenia i z ostrożnym
zastanowieniem przyjrzała się swojemu gościowi. Nie
miała cienia wątpliwości, że zlew pełen brudnych naczyń
nie pasuje do tego mężczyzny. Nie potrafiła sobie wyob
razić, co też go .u sprowadziło i dlaczego odpowiedział
na jej ogłoszenie, ale dobrze wiedziała, że jeśli go o to
zapyta, to odpowiedź z pewnością jej nie zadowoli. Nie
ma co, najbezpieczniej będzie się go pozbyć.
- Pan naprawdę nie wygląda na człowieka, którego
usatysfakcjonowałaby praca, jaką mogę zaproponować -
powiedziała z szorstką uprzejmością.
- A to już moje zmartwienie. Zmywałem naczynia
w przeszłości, mogę to robić i teraz.
- Oferuję wyłącznie minimalną pensję.
- Wyrównam to sobie napiwkami - odparł z nonsza
lanckim wzruszeniem ramion.
- Potrzebuję kogoś, kto zostanie tu dłużej - powiedzia-
11
Jayne Ann Krentz
ła Verity, czepiając się tego argumentu jak tonący brzy
twy. - Osoby zatrudnione u mnie w lecie wróciły na stu
dia, szukam więc pracownika na całą zimę i wiosnę. Nie
mam ochoty przyuczać człowieka, który odejdzie stąd po
miesiącu czy dwóch.
Jonas wsunął ogłoszenie z powrotem do kieszeni i kiw
nął głową.
- Mogę panią solennie zapewnić, że zostanę tu dłużej.
Yerity zaczynała być lekko zdenerwowana.
- Panie Ouarrel, proszę posłuchać, pan nie jest właści
wą osobą. Zamierzałam zatrudnić kogoś z tutejszych
mieszkańców.
- Mam wrażenie, że wspominała pani coś o pracodaw
cy dającym wszystkim równe szanse...
- No tak, ale...
- Wydaje mi się, że nowy członek lokalnej społeczno
ści ma takie same prawa do zatrudnienia, jak stali miesz
kańcy.
Verity przyjrzała mu się uważnie lekko zwężonymi
oczami.
- Pan jest nowym mieszkańcem Seąuence Springs,
panie Ouarrel, czy też jedynie bawi tu pan przejazdem?
- Niech się pani nie martwi, powiedziałem już, że
zostanę na dłużej.
- Ale dopiero co zjawił się pan w miasteczku? - drąży
ła dalej.
~ Przed paroma dniami.
- W takim razie z pewnością zechce pan jeszcze co
najmniej dwa tygodnie postudiować ogłoszenia, zanim
podejmie pan ostateczną decyzję. Jestem przekonana, że
wkrótce trafi się panu coś znacznie bardziej atrakcyjnego
niż zmywanie naczyń. Może pan też popróbować w jed
nej z winnic na wzgórzach, Wygląda pan na człowieka,
któremu odpowiadałaby praca na świeżym powietrzu.
- Ale taksie składa-wyjaśnił jej tym niskim, ponurym
głosem - że szukam roboty pod dachem.
Verity stopniowo ogarniała panika. Działo się coś nie
dobrego, sytuacja zaczęła się jej wymykać z rąk. Właści-12
Złoty dar
wie nie obawiała się tego człowieka, mimo bijącej od niego
siły, być może dlatego, że czuła, iż ta siła jest przezeń
kontrolowana. Ale brakowi obaw towarzyszyło przekona
nie, że nie jest to zwykły wagabunda, pragnący utrzymać
się za minimalną płacę. W tych złotych oczach błyszczało
zbyt wiele inteligencji, a cała jego postać świadczyła do
wodnie o silnym poczuciu własnego ja i rozumieniu świa
ta. A jednak najbardziej zaniepokoiło ją niezwykle inten
sywnie odczuwane przez nią wrażenie jego fizycznej
obecności. Próbowała je opanować. Ten człowiek jest
niebezpieczny. Intuicyjnie wyczuwała to niebezpieczeń
stwo, choć w żaden sposób nie zdołałaby wyrazić słowa
mi.
W każdym razie zanosiło się na to, że Jonas Ouarrel nie
przyjmie do wiadomości jej odmowy. Należało więc zna
leźć bardziej subtelny sposób pozbycia się tego gościa.
- Przypuszczam, że ma pan przygotowany życiorys?
- zapytała siląc się na rzeczowy ton.
- Życiorys? - Przyglądał się jej z zadumą. - Na stano
wisko pomywacza?
No, nareszcie na coś trafiła. Pomyślała z odrobiną ulgi,
że na pewno nie przygotował życiorysu.
- Oczywiście. Chyba się pan nie spodziewa, że zatrud
nię pana tak z miejsca. Muszę mieć wszystkie dane na
temat pańskiego wykształcenia, kompletny wykaz pań
skich poprzednich miejsc pracy, łącznie z datami, nazwi
skami pracodawców, ich adresami i telefonami. Będzie
pan także musiał wypełnić kwestionariusz osobowy, do
łączę go do zebranych wcześniej. Kiedy zbiorę ich już
sporo, wtedy dokonam wyboru.
- Zanosi się na dość długi proces - zauważył z poważ
ną miną.
- Och tak, niewątpliwie - zgodziła się bez wahania. -
Pewnie ze dwa tygodnie albo i więcej.
- Rzeczywiście? A co pani ma zamiar zrobić z tym
weekendem?
- Słucham?- Verity zesztywniała.
- Dobrze pani słyszała. Potrzebna pani pomoc od
13
Jayne Ann Krentz
zaraz. A dokładnie już dziś wieczorem. Za parę godzin
będzie pani zawalona robotą po same uszy.
- Dam sobie radę - wycedziła przez zaciśnięte zęby. -
Kierownicy Domu Zdrojowego są moimi przyjaciółmi,
kiedyś prowadziłam ich restaurację. Chętnie wypożyczą
mi kogoś do kuchni.
- Po co wynajmować kogoś na godziny, skoro trafia się
okazja zatrudnienia najlepszego pracownika na stałe?
Verity mocniej ścisnęła klamkę.
- Nie miałam pojęcia, że pomywacze są tak dumni ze
swych umiejętności. Pan się uważa za najlepszego, panie
Ouarrel?
- Może mi pani wierzyć - odpowiedział łagodnie. -
Mam więcej doświadczenia i umiejętności w sztuce zmy
wania naczyń i czekania na klientów niż wszyscy ci,
którzy ewentualnie zapukają do pani drzwi od tej chwili
aż do wpół do szóstej.
- A co z doświadczeniem pomocnika do wszystkiego?
- drążyła nadal, mając jednak wrażenie, że została przy
ciśnięta do muru. Czas uciekał nieubłaganie, należało
szybko wracać do kuchni.
- Dobrze jest mieć mnie pod ręką - zapewnił ją. - Dam
sobie radę z zatkaną toaletą i niegrzecznym pijakiem.
Przekona się pani, że jestem użyteczny.
Verity wyprostowała plecy.
- Otrzymałam licencję wyłącznie na piwo i wino. W No
Buli nie mamy kłopotów z pijakami. A poza tym jest
hydraulik, na wypadek gdyby coś się popsuło w toaletach.
Nie wiem, w jakich lokalach pan przedtem pracował, ale
wygląda mi na to, że pańskie zdolności byłyby lepiej
wykorzystane w tutejszej tawernie. Może pan tam spró
buje? Zapiszę panu nazwisko właściciela. - Pomyślała, że
Milt Sanderson, właściciel The Keg, da sobie radę z tym
facetem. Był przyzwyczajony do radzenia sobie z kierow
cami ciężarówek, robotnikami pracującymi na dużych
wysokościach i podobnymi typami.
- Wolę zatrudnić się tutaj - odpowiedział.
- Ale dlaczego? - zapytała bez ogródek.
14
Złoty dar
- Powiedzmy, że zależy mi na poprawie własnego losu
i pozycji. Mam ambicje.
- Aha. Powiedzmy, że spróbuje pan u innego restaura
tora, panie Ouarrel. I niech pan sobie oszczędzi kolejnej
wizyty u mnie bez fachowo napisanego życiorysu. - Veri-
ty ponownie zamierzała zamknąć drzwi.
- Nie tak szybko, Pani Pracodawczyni Równe Szanse.
Zanim zdążyła się zorientować, już był z nią w środku.
Instynktownie cofnęła się o krok. Najwyższy czas zapa
nować nad tą sytuacją, która w idiotyczny sposób zaczęła
się jej wymykać z rąk.
- Zaraz, chwileczkę. Powiedziałam panu, że restaura
cja jest zamknięta. Przed otwarciem mam jeszcze sto
tysięcy rzeczy do zrobienia i nie zamierzam marnować
czasu na wydzwanianie po policję. Uprzejmie proszę stąd
wyjść!
- Kandydat na określone stanowisko musi się odzna
czać wytrwałością. Pracodawcy są na to wyczuleni, robi
to na nich wrażenie. - Rozejrzał się po sali restauracyjnej.
- Jest tu jakieś biuro?
- Tak, ale nie sądzę, żeby to miało jakiś związek...
Panie Ouarrel, byłabym wdzięczna, gdyby zechciał pan...
- Tam, prawda? - Właśnie się przesuwał pomiędzy
stertą francuskich krzeseł i małych stolików, kierując się
wprost do kuchni.
W Verity zawrzał gniew, który przewyższył uprzednie
zdenerwowanie.
- Hola, hoia! Co pan wyrabia?! - Skoczyła za nim.
- Chce pani mój życiorys? No to go pani dostanie. -
Przeszedł przez małą kuchnię, ominął wielki piec gazowy,
czystą iadę ze stali nierdzewnej oraz zlew, zapchany
brudnymi naczyniami po lunchu. Popatrzył na to znaczą
co.
- Widzę, że się beze mnie nie obejdzie. - Zatrzymał się
w drzwiach do malutkiego biura. - Aha! Tak właśnie
myślałem, jest maszyna do pisania.
Verity gapiła się na niego, kiedy klapnął na krzesło przy
biurku, sięgnął po kartkę i wkręcił ją w maszynę.
15
Jayne Ann Krentz
- Pan ma zamiar napisać życiorys? Tutaj, w moim
biurze?
- Owszem. Proszę iść teraz do kuchni i nie gderać,
kiedy będę pracował, muszę się skupić. Kawał czasu
upłynął od chwili, gdy ostatni raz coś takiego pisałem.
Dobry Boże, życiorys do zmywania naczyń. Do czego to
doszło? - Mówiąc to, kładł już palce na klawiaturze.
Oprócz wezwania policji nic sensownego nie przycho
dziło jej do głowy. Przyłapała się na tym, że patrzy na jego
dłonie, szybko uderzające w klawisze. Pomyślała, że te
ręce są fascynujące. Długie, giętkie palce i mocne nadgar
stki. Ręce szermierza. Dłonie kochanka.
Zdrętwiała na tę myśl. Wycofała się z biura i poszła do
kuchni, zastanawiając się, co robić dalej. Cała ta sytuacja
była dość dziwna. Verity nie czuła się przestraszona, ale
bezradna.
Może ten nieszczęśnik rzeczywiście rozpaczliwie po
trzebował pracy, jakiejkolwiek? Zabrała ze stołu oliwę
i wróciła do przygotowywania sałatki z tortellini.
Nie dało się zaprzeczyć, że potrzebna jej była pomoc
na wieczór. To prawda, że Laura i Dick Griswaldowie,
małżeństwo zarządzające Domem Zdrojowym Seąuence
Springs, chętnie by jej kogoś podesłali, jednak było
by lepiej, gdyby Verity sama rozwiązywała swoje pro
blemy z personelem. Pech chciał, że Marlenę Webberly
nie uprzedziła jej wcześniej, że bierze ślub i wyjeżdża.
To zadziwiające, co miłość wyrabia z kobiecym rozu
mem. Marlenę sprawiała wrażenie inteligentnej dziew
czyny!
W dzisiejszych czasach trudno jednak o dobrego po
mocnika.
Verity już prawie skończyła sałatkę, kiedy stukanie
maszyny do pisania umilkło. Nastąpiła dłuższa chwila
ciszy, podczas której nowy kandydat prawdopodobnie
sprawdzał swe dzieło. Kilka następnych uderzeń w klawi
sze dowodziło, że nie był znakomity w te klocki. Po chwili
wszedł do kuchni i wepchnął swój życiorys w zatłuszczo-
ne ręce Yerity.
16
Złoty dar
- Proszę uprzejmie, szefowo. Przeczytaj sobie i tylko
spróbuj mi powiedzieć, że nie mam odpowiednich kwali
fikacji do tej pracy. Tymczasem będę taki dobry i pozmy
wam.
Verity ściskała w ręku kartkę i wpatrywała się w równe
linijki maszynopisu. Uporczywie starała się znaleźć różne
sprzeczności, kłamstwa lub w ogóle cokolwiek, co by jej
pozwoliło wyrzucić życiorys do śmieci.
- Trzydzieści siedem lat? Dałabym panu kilka lat wię
cej. - W duchu przyznała, że to z powodu tych przepeł
nionych tajemnicą oczu.
- Wielkie dzięki - burknął. - Nie wiedziałem, że jestem
już kompletnie siwy.
Verity pokręciła głową, spojrzała na jego kruczoczarne
włosy i wypaliła bez zastanowienia:
- To nie z powodu siwych włosów, wcale ich pan nie
ma. To kwestia wyrazu pańskich oczu. - Kiedy uświado
miła sobie, co właśnie powiedziała, kompletnie ją zatkało.
- No nic, nieważne. - Ale niemal zupełnie zabrakło jej
tchu, kiedy przeczytała następne zdanie. - Wykształcenie:
doktor nauk humanistycznych, wydział historii na Vin-
cent College. Pan ma tytuł doktora?
- No. Ale proszę tego nie wykorzystać przeciw mnie,
dobra?
- Jaki okres historii pan studiował? - zapytała podej
rzliwie.
- Renesans, specjalizowałem się w historii militariów.
Jestem ekspertem od broni i strategii wojskowej. - Spra
wiał wrażenie kompletnie pochłoniętego spłukiwaniem
umytych naczyń.
- Jasne. A jak już w to uwierzę, to mi pan zaproponuje
kupno wierzby rodzącej gruszki, co?
Woda szumiała w zlewie.
- To prawda. Może pani sprawdzić, dzwoniąc do dzie
kanatu Vincent CoHege. Po ukończeniu uczelni przez
pewien czas tam wykładałem.
Wykładowca historii! Wbrew własnej woli Verity była
coraz bardziej zaintrygowana. Zawsze fascynował ją ten
17
Jayne Ann Krentz
krwawy, choć niezwykle barwny i zmieniający świat okres
w historii ludzkości. Nagle zrozumiała, że się nie myliła
wcześniej, kiedy patrząc na niego miała przed oczami
obrazy pozłacanych rapierów i florenckiego złota.
Niemal siłą usunęła te wizje z wyobraźni i powiedziała
sucho:
- Owszem, sprawdzę to od razu. Proszę mi coś powie
dzieć o Renesansie.
- Zna pani język włoski? - zapytał uprzejmie.
- Niespecjalnie.
- No dobrze, to przetłumaczę pani. - Przerwał na
moment, najwyraźniej zbierając myśli, po czym zacyto
wał gładko:
Pani moja rani mnie podejrzliwością,
Słowo jej każde i spojrzenie jak rapierem cios zadany.
Pragnę miłości nasycić ją słodką radością,
Lecz pierwej ufnością niechaj mnie obdarzy.
Verity oparła się o framugę drzwi, założyła ręce na
piersiach i usiłowała przybrać groźną minę.
- A to niby co takiego?
- Szybki, surowy przekład fragmentu mało znanego
renesansowego poematu. Jest pani pod wrażeniem? -
Spojrzał na nią pogodnie.
Verity usilnie się starała, by jej poczucie humoru nie
wzięło gdry nad opanowaniem. Trudno było nie cierpieć
faceta, który potrafił cytować miłosną poezję renesanso
wą. Oczywiście, nie można zapominać, że niektórzy bez
litośni i okrutni mężowie z piętnastego i szesnastego stu
lecia nie tylko recytowali takie wiersze, ale nawet je pisali.
Nie było to sprzeczne z naturą, że zabójcy tworzyli po
ezję. Verity wiedziała, że w tamtych czasach prawdziwy
szlachcic winien być tak samo sprawny w komponowaniu
sonetów, jak we władaniu rapierem.
- Ten poemat musi być całkiem zapomniany. Czytałam
sporo poezji renesansowej, ale nie przypominam sobie
tego fragmentu.
18
Złoty dar
- Tym bardziej powinna być pani pod wrażeniem -
odpowiedział gładko.
- Toteż jestem, ale nie mam pewności, czy powierz
chowna znajomość poezji renesansowej daje kwalifikacje
do zmywania naczyń - mruknęła pod nosem.
- Jeśli pani woli, to mogę zacytować Machiavellego.
Może coś o sztuce rządzenia za pomocą strachu? On
dowodził, że z politycznego punktu widzenia dla przy
wódcy jest bardziej korzystne, gdy się go obawiają, niż
gdyby go mieli kochać. Przypuszczam, że to się też
przydaje przy prowadzeniu restauracji.
- No dobrze, zostawmy to. Przeczytałam wystarczają
co wieie z Machiavellego, żeby wiedzieć, że nie kieruję tą
restauracją według jego zasad.
- Nie byłbym tego taki pewien - skomentował to zna
czącym tonem. - A swoją drogą jakim cudem to wpadło
pani w ręce?
- Mój ojciec zawsze twierdził, że teorie Machiavellego
o utrzymaniu się przy władzy są nadal podstawą współ
czesnego rządzenia. Pomyślał więc, że powinnam je prze
studiować - odparła automatycznie, po czym wróciła do
czytania życiorysu. - Widzę, że często pracował pan za
barem. Zielona Czarownica na Wyspach Dziewiczych?
- Pułapka na turystów. Miałem mnóstwo doświadczeń
z turystami - zauważył skromnie.
- Tawerna pod Portową Lampą na Tahiti?
- Mieliśmy tam trochę mniej uprzejmą klientelę.
- Bar i Gril pod Żeglarzem w Manili?
- Klientela złożona głównie z amerykańskich marynarzy
na przepustkach. Tam przyswoiłem sporo technik dyplo
matycznych. Jestem niezły w tłumieniu zamieszek i burd.
- Z pewnością - zauważyła grzecznie. Wbrew sobie
była kompletnie zafascynowana. Jeśli Jonas Quarrel nie
miał innych zalet, to z pewnością odznaczał się bujną
wyobraźnią. - A co pan powie o Tawernie pod Kłamcą na
Hawajach?
- Następna militarna spelunka, chociaż dzielona z tu
rystami. Odrobinę elegantsza od Żeglarza.
19
Jayne Ann Krentz
- Nigdy bym się nie domyśliła, sądząc po nazwie.
Kryształowy Dzwonek w Singapurze?
- Miejsce spotkań wygnańców z ojczyzny.
Verity przeczytała następne zdanie i zabrakło jej tchu.
Potem powoli podniosła na niego wzrok.
- Kantyna Pod Czerwonym Bykiem?
- Tam również sporo rodaków. No, wie pani, tacy
niedoszli pisarze i artyści, którzy przybyli do Meksyku,
żeby tworzyć, ale zwinęli żagle w powodzi taniej teąuili.
- Znam ten typ - powiedziała chłodno. - Znam również
tę kantynę. Byłam w Puerto Vallerta parę miesięcy temu
i zawadziłam o nią.
Ouarrel oderwał wzrok od ustawianych naczyń i spoj
rzał na nią beznamiętnie.
- Czego pani szukała w takim miejscu jak El Toro?
- Mojego ojca. - Verity zmarszczyła brwi i postukała
palcem w kartkę z życiorysem. - Ale pan nie odwiedził
tych wszystkich miejsc w poszukiwaniu natchnienia,
prawda? Pan naprawdę pracował w tych wszystkich ob
rzydliwych spelunach?
Quarrel nie odpowiedział na jej pytanie, ale zadał
swoje:
- Znalazła pani ojca?
- Nie. - Pokręciła głową. - Ale to nic takiego. Wcześniej
czy później sam się pokaże. Zawsze tak jest. - Oderwała
się od drzwi i ruszyła do biura. - Przeproszę pana na kilka
minut.
Jonas upuścił do zlewu patelnię.
- Hej, zaraz! Co pani chce zrobić?
- Wykonać kilka telefonów- poinformowała go uprzej
mie z uśmiechem.
Przez dłuższą chwilę nie spuszczał z niej wzroku. Był
lekko zdezorientowany jej uśmiechem. Po chwili jednak
wziął się w garść i powoli zapytał:
- Ma pani zamiar dzwonić do tych barów?
- Zawsze sprawdzam referencje. O co chodzi, panie
Ouarrel? Czyżby pan sądził, że się zawaham przed wyko
naniem telefonu na Tahiti, do Manili i Meksyku?20
Złoty dar
Starannie wytarł ręce w ściereczkę, cały czas uważnie
przypatrując się Verity.
- No cóż, nie przeczę. Większość ludzi miałaby pewne
opory przed przeprowadzeniem rozmów na taką odległość.
- No to coś panu powiem. Nie jest pan jedynym
człowiekiem, który podróżował po szerokim świecie. Na
Tahiti spędziłam półtora roku, trzy miesiące w Manili, rok
w Meksyku i rok na Hawajach. I chociaż po tylu latach
pamięć może mi lekko szwankować, to jednak mam
wrażenie, że byłam również w kilku tych spelunach, nie
tylko w El Toro. Tawerna pod Portową Lampą budzi we
mnie pewne skojarzenia. Wstyd przyznać, ale Pod Kłamcą
również nie brzmi mi obco.
- Pani żartuje. Zna pani te miejsca? - Quarrel wyglądał
na autentycznie zaskoczonego.
- Mój ojciec zapewnił mi bardzo wszechstronna edu
kację. - Weszła do biura, wielce usatysfakcjonowana, że
nareszcie udało jej się pobić jonasa Quarrela jego własną
bronią.
- Ale te telefony będą kosztować majątek- podkreślił
Jonas.
- Potrącę to z pańskiej pierwszej tygodniówki. -
Uśmiechnęła się siadając za biurkiem i sięgając po słucha
wkę. To sprawdzanie może być bardzo interesujące.
Po blisko godzinie zakończyła weryfikację, a Jonas
skończył zmywanie naczyń. Stanęli na wprost siebie
w małej kuchni.
- No, dobrze - powiedziała chłodno Verity. - Ma pan tę
pracę. Wszyscy wyrażali się o panu w samych superlaty
wach. Potwierdzili, że można liczyć, iż otworzy pan bar
na czas, że nie jest pan narkomanem, nie ma pan brzyd
kiego zwyczaju podbierania pieniędzy z kasy i nie pije
pan w pracy. Bardzo dobre opinie, doprawdy, zwłaszcza
biorąc pod uwagę źródła ich pochodzenia. Aha, i Duży Al
z Morskiej Syreny prosił o przekazanie serdecznych po
zdrowień i przysięga, że odeśle panu forsę, kiedy tylko
dostanie pański aktualny adres.
Błysk w oczas Guarrela można było odczytać jako
21
Jayne Ann Krentz
wyraz ulgi, ale zaraz ustąpił on miejsca dziwnej miesza
ninie oczekiwania i satysfakcji.
- Dziękuję, Verity - powiedział. - Jestem wdzięczny.
- Skoro już skończyłeś z naczyniami, to możesz po
siekać cebulę do zapiekanki wegetariańskiej, ja przygotu
ję ciasto.
- Zaraz się do tego wezmę, szefowo. - Jonas sięgnął po
nóż z długim ostrzem i chwycił go z wyraźną wprawą. -
Jest jeszcze pewien drobny problem.
Verity, która właśnie wyciągała z zamrażarki francuskie
ciasto, odwróciła się powoli.
- A mianowicie?
- Muszę gdzieś mieszkać. - Jonas uśmiechnął się do
niej. - Czy przychodzi ci jakiś pomysł do głowy? Skoro
mam pracować za minimalne wynagrodzenie, to nie bę
dzie mnie stać na żadne porządne miejsce. Dziś rano
wymeldowałem się z Motelu Nad Jeziorem, bo kończy mi
się gotówka.
Verity głęboko westchnęła z rezygnacją.
- Możesz zamieszkać w domku, w którym sypia mój
ojciec, kiedy mnie odwiedza. Stoi tuż za restauracją.
- A co z twoim ojcem?
- Nie martw się. Nie daje znaku życia od momentu,
gdy mi przysłał wiadomość z wezwaniem do Puerto Val-
lerta. Ale zanim tam dojechałam, zdążył już opuścić
miasteczko i ślad po nim zaginął. Nie sądzę, żeby w naj
bliższym czasie zakłócił nam spokój. A gdyby nawet, to
możecie rzucić monetę i zagrać o łóżko. Z pewnością
obaj nieraz w życiu spaliście na podłodze.
- Jesteś bardzo hojną damą, Verity Ames.
- No, może niezupełnie. Prawdziwy problem polega na
tym, że trochę mi odbija, kiedy mam do czynienia z za
wodowymi włóczęgami, którzy spędzają życie na uciecz
ce od własnego talentu.
jonas uniósł głowę i lekko zmrużył oczy.
- Co to właściwie ma znaczyć?
Verity oderwała wzrok od wałkowanego ciasta i spoj
rzała na niego. 22
Złoty dar
- Kiedy już obdzwoniłam twoich poprzednich praco
dawców, zadzwoniłam do Vincent College. Rzeczywiście
wykładałeś tam historię Renesansu. Co więcej, byłeś
w tym cholernie dobry. Wydałeś mnóstwo interesujących
esejów i jedną książkę o starej broni. A potem rzuciłeś to
wszystko bez żadnych konkretnych powodów. Czy od
tamtej pory włóczysz się po świecie?
- A co to wszystko ma wspólnego z twoim ojcem? -
zapytał chłodno.
- On też jest profesjonalnym włóczęgą. Czy nic ci nie
mówi nazwisko Emerson Ames? - Verity przyłapała się na
tym, że za mocno naciska na wałek, i zdecydowanie
nakazała sobie większe opanowanie.
Jonas niedbałym ruchem noża obciął koniuszek cebuli.
- Prawdę mówiąc, nie jest mi obce. Czy mówimy o tym
samym Emersonie Amesie, który kilka lat temu napisał
Porównanie?
- Dokładnie.
- O cholera, a niech to!... Teraz sobie przypominam, że
ta książka po opublikowaniu wzbudziła sporo sensacji.
W Vincent College każdy, kto miał choć trochę akademic
kich ambicji, trzymał ją na stoliku w salonie. No i co się
z nim stało? Napisał coś jeszcze po tym Porównaniu?
- Tak się niefortunnie składa - odparła sztywno Verity
- że tato doszedł do wniosku, iż Porównanie nie jest
w jego stylu. Zaprzysięgał się, że nie będzie marnować
czasu na drugą podobną i zaczął pisać to, co, jak twierdzi,
lubi najbardziej.
- To znaczy? - Jonas zerknął na nią.
Verity skrzywiła nos.
- Kieszonkowe westerny. Dasz wiarę? Facet, który zo
stał kiedyś ogłoszony przez „The New York Times" pisa
rzem roku! Autor, który „wyraźnie i stanowczo zdefinio
wał i naświetlił współczesne zjawiska i paradoksy" -jak
napisali. I ten geniusz daje nogę i pisze westerny!
Jonas przez dłuższą chwilę przypatrywał się jej, po
czym parsknął śmiechem. Cała kuchnia wypełniła się
zdrowym, męskim rechotem. Jego oczy lśniły wesołością.
23
Jayne Ann Krentz
- Wydaje mi się ~ wystękał przez śmiech - że spodo
bałby mi się twdj ojciec. - Zabrał się do następnej cebuli.
- Mam nadzieję, że go tu spotkam.
- Coś mi mówi, że wy dwaj macie ze sobą wiele
wspólnego - burknęła.
jonas ponownie zaniósł się śmiechem i podrzucił nóż
do góry. Kiedy ostrze skierowało się do dołu, Verity
zmartwiała; wizja obciętych palców i zakrwawionej kuch
ni sprawiła, że dziewczyna kurczowo zacisnęła dłonie na
blacie kuchennym. Ale sekundę później Jonas zgrabnie
złapał nóż za rękojeść i znowu siekał cebulę. Verity z tru
dem opanowała drżenie.
- Podejrzewam, że łączy nas umiłowanie życia w rze
czywistym świecie, zamiast udawania radości z uczestni
czenia w środowiskach akademickich i literackich.
- Ja raczej uważam, że obaj jesteście okropnie leniwi
i wybraliście najłatwiejszą drogę - odpaliła karcącym to
nem.
Z twarzy Jonasa momentalnie zniknęły wszelkie ślady
rozbawienia. Odezwał się tonem tak ostrym jak nóż, który
trzymał w ręku.
- Szanowna pani, nie masz pojęcia, o czym mówisz.
Nie każdy talent jest błogosławieństwem. Czasami coś
takiego jak talent może człowieka zabić. Albo przywieść
do szaleństwa. Być może w przypadku twego ojca jedynie
śmiertelnie go nudził. Nie masz żadnego prawa wydawać
sądu o innych.
Verity drgnęła. Nawet przez chwilę nie wątpiła, że Jonas
mówi poważnie. Intuicyjnie poszukała ucieczki w zmia
nie tematu.
- Ta kłótnia jest idiotyczna. Weź się lepiej do cebuli -
poleciła mu dziarskim tonem. - A jak skończysz, to mo
żesz posiekać marchewkę. Pokrój ją d la Julienne. Potra
fisz?
- Jasne, szefowo. Jak sobie życzysz. Mam jeszcze
jedno pytanie.
- O co chodzi? - Przyglądała mu się badawczo.
- Nigdy jeszcze nie pracowałem w ekskluzywnej kuch-24
Złoty dar
ni wegetariańskiej. - Uśmiechnął się do niej trochę zbyt
niewinnie. - Do czego używasz ekstradziewiczej oliwy
z oliwek?
- Między innymi do przyprawiania sałatek - wyjaśniła
opryskliwie. -1 bardzo proszę, oszczędź mi tych sztubac
kich żartów. Ekstradziewicza oznacza, że to jest oliwa
bardzo wysokiej jakości, otrzymywana z pierwszego tło
czenia oliwek.
- Aha. Myślałem, że to może jest taka, która starzeje
się stojąc wiele lat na półkach. Jak jakaś stara panna,
biedulka, która nigdy nie miała kochanka.
Verity nie była w stanie zapanować nad jaskrawym
rumieńcem zalewającym jej policzki. To był tylko głupi
żart. Przecież on nie wie, jaka jest prawda...
- To typowo męska, szowinistyczna uwaga. I choć bar
dzo cierpię raniąc twe męskie ego, to muszę ci uświado
mić, że są gorsze rzeczy na świecie niż brak kochanka -
oznajmiła z brawurą.
- Jak na przykład? - Kącik ust zadrgał mu leciutko.
- Jak na przykład odkrycie, że zatrudniło się kogoś,
kto nie ma pojęcia o tak podstawowej rzeczy w dobrej
kuchni jak oliwa z oliwek!
- Nie przejmuj się, szefowo. Szybko się uczę.
Rozdział
drugi
Kiedy tej niedzielnej nocy Jonas umył już
ostatni talerz i pomagał Verity zamykać re
staurację, doszedł do wniosku, że życie po
śród wegetariańskich smakoszy wcale nie jest
takie złe. Pracował przecież w gorszych miej
scach. Klientela No Buli była snobistyczna, ale
nieszkodliwa. Wszyscy sprawiali wrażenie
czystych, szykownych, dobrze wychowanych
i zdecydowanie nieźle ustawionych. I w do
datku dawali dobre napiwki. Naprawdę, moż
na było trafić gorzej.
Właściwie, kilka razy w życiu trafił już go
rzej. O wiele gorzej.
Choć tego wieczoru tłok był umiarkowany,
to jednak już około dziewiątej Verity zabrakło
kremu z brokułów, co wprawiło ją w paskud
ny nastrój. Jonas poczuł nieodpartą chęć
przytulenia jej i ucałowania czubka lekko po
plamionego noska, a także wyszeptania słów
otuchy, ale opanował tę pokusę. Nie jest taki
głupi!
26
Złoty dar
W tym wypadku pocałowanie własnego szefa byłoby
narażaniem się na obdarcie ze skóry! Spoczywający
w sportowej torbie nóż Jonasa można uznać za całkiem
tępy w porównaniu z ostrym języczkiem tej damy. Verity
ma charakterek i temperament, a w dodatku - żadnych
skrupułów przed udzieleniem ostrej reprymendy, kiedy
uważa ją za konieczną. Po pewnych przemyśleniach Jo
nas doszedł do wniosku, że jest coś takiego w charakterze
Verity, co przywodzi na myśl określenie Jędza".
A Jonasowi nie zależało na wywoływaniu lawiny wy
mówek i obsztorcowan, jemu zależało na tym, by jak
najczęściej się do niego uśmiechała. Bowiem uśmiech
Verity porażał zmysły. Jonas był zafascynowany i urze
czony. Gdy ten uśmiech pojawiał się na jej twarzy - tak
jasny, ciepły, zmysłowy i prawdziwy - Jonas wlepiał
w nią wzrok w niemym zachwycie. W owym uśmiechu
było tyle słodkiej kobiecej uczciwości, że mężczyznę
ciągnęło doń jak pszczołę do miodu i można było zrozu
mieć, dlaczego w tym momencie uważa się za najwię
kszego szczęściarza na świecie. Jonas uznał, że ten
uśmiech jest niebezpiecznie pociągający - znacznie bar
dziej niebezpieczny i pociągający niż pewne tajemnice
z jego przeszłości.
Ten uśmiech jednoznacznie charakteryzował Verity
jako kobietę, która całkowicie odda się swojemu męż
czyźnie, i jednocześnie niósł zapewnienie, że ten męż
czyzna może jej powierzyć swe życie, namiętności i ho
nor. Uśmiech Verity kusił, by uwierzyć, że czystość i nie
winność mogą podążać ręka w rękę z ziemską zmysłowo
ścią. Obiecywał to wszystko z taką niewinną, żarliwą
szczodrością, źe, doprawdy, trudno by mieć komuś za złe
popełnienie paru drobnych morderstw, by posiąść jego
właścicielkę.
No właśnie. Z powodu tego uśmiechu Jonas zaczął się
zastanawiać, dlaczego wokół No Buli nie sterczy tłum
facetów błagających o szansę popełnienia morderstwa.
Widocznie każdy wchodzący w rachubę mężczyzna
z najbliższej okolicy ma takiego cykora przed jędzą, iż
27
Jayne Ann Krentz
z góry rezygnuje ze zdobycia zmysłowego anioła. Nie
mdgł tego zrozumieć, no bo co znaczy kilka cierni, kiedy
się zdobywa prawdziwy klejnot? Tak czy owak, mógł być
wdzięczny, że nie musi się martwić wielką liczbą rywali.
Prawdopodobnie powodem tej sytuacji nie był jedynie
ostry język Verity, lecz także pewna właściwość jej natury,
a mianowicie wybredność. Mężczyźni intuicyjnie wyczu
wali, że ta kobieta nigdy nie wda się w przelotny romans.
Choć tak krótko u niej pracował, zdążył zwrócić uwagę na
sztywny, poprawny i spokojny styl życia Verity. Naj
wyraźniej taki jej odpowiadał.
Pracowity weekend dobiegł końca i Jonas czuł, iż do
brze się spisał. A przynajmniej szefowa nie skarżyła się
na niego zbyt głośno.
Do tej pory poznał ją już na tyle, by wiedzieć, że gdyby
nie wykonał swych obowiązków w satysfakcjonujący ją
sposób, to nie omieszkałaby mu tego wytknąć. Dyrygo
wała tą małą kuchnią jak tyran i nie zniosłaby żadnego
uchybienia w sprawach czystości.
- Tylko tego mi potrzeba, żeby jakiś klient się rozcho
rował, bo pomocnik kucharza nie umiał zagrzać zupy -
upomniała Jonasa podczas przygotowywania posiłku. -
Wszystko ma być albo zimne, albo gorące. Nie życzę sobie
tutaj potrawy o temperaturze pokojowej, zresztą taki jest
również wymóg sanepidu. A oni mają zwyczaj składania
nie zapowiedzianych wizyt.
- W Meksyku niespecjalnie się przejmowaliśmy inspe
kcją sanitarną - zauważył Jonas, posłusznie mieszając
zupę.
- Mogę się założyć, że nie przejmowano się nimi
w większości twych poprzednich miejsc pracy.
- Zgadza się. Odpowiednia łapówka zazwyczaj zała
twiała sprawę.
- Tutaj jest inaczej - wyjaśniła mu z dumą.
- Właśnie się uczę.
I tak było. Pomyślał o tym w niedzielny wieczór, obser
wując Verity na wąskiej dróżce do jej domku pośród
drzew. Co do tego nie było wątpliwości, dowiadywał się
28
Złoty dar
wiele o pannie Verity Ames, swojej zręcznej szefowej,
drobnym tyranie i rozsądnej bizneswoman.
Jedno już wiedział na pewno. Chciał ją mieć. Cholernie.
Poczuł to jeszcze w Meksyku, ale od chwili, gdy stanął na
jej progu, ta potrzeba stała się nie do zniesienia. Z począt
ku wmawiał sobie, że to nie ma nic wspólnego z seksem,
raczej z tajemnicą złotego kolczyka i dziwnym przymu
sem podążania za Verity.
Ale w niedzielę wieczorem zrozumiał, jak jest napra
wdę. Chciał jej nie tylko w sferze psychicznej, w seksual
nej również. Zaczął się poważnie zastanawiać, czy pójście
z nią do łóżka mogłoby wyjaśnić parę tajemnic, które
Verity chowała w zanadrzu.
Przeleciał mu przez myśl fragment z Dworzanina Bal
tazara Castiglione - coś o tym, że jeśli ktoś posiadł ciało
kobiety, to zdobył także fortecę jej umysłu i duszy.
Sporo czasu upłynęło od momentu, gdy Jonas zaczyty
wał się szesnastowiecznym traktatem o ideale dworzani-
na-szlachcica. Pamiętał więc, że był tam też kontrargu
ment wobec tego szczególnego stwierdzenia, ale teraz nie
mógł go sobie dokładnie przypomnieć, a nawet nie bar
dzo mu na tym zależało. Ten cytat bowiem nagle nabrał
w jego oczach specjalnego znaczenia.
Jonas przysiadł na schodkach swego domku i wymacał
palcami kolczyk w kieszeni dżinsów. Wsłuchał się w deli
katny poszum ciemnych sosen w podmuchach lekkiego
wietrzyku. Czekał. Chciał zobaczyć, czy Verity zrobi dziś
wieczorem to samo, co zawsze.
Już trzecią noc obserwował tę samotną wędrówkę do
domku. Pierwszej nocy zaproponował, że będzie jej towa
rzyszył, ale tylko się roześmiała i kazała mu się wyspać.
Drogę do swego domku jakoby znała na pamięć.
Ale mówiła prawdę, i on o tym dobrze wiedział. Z każ
da chwilą stawało się coraz bardziej oczywiste, że Verity
nie ma ukochanego. Nie sprawiała też wrażenia zmartwio
nej tym brakiem.
Pierwszy raz podpatrzył jej zwyczaje w piątek w nocy,
kiedy zerknął przez okno swojej chatki po zgaszeniu
29
Jayne Ann Krentz
światła. Verity nie zgasiła u siebie lampy tak szybko, jak
się tego spodziewał, stał więc przy oknie i patrzył, a po
kilku minutach został nagrodzony widokiem swojej no
wej szefowej opuszczającej domek.
Miała na sobie kostium kąpielowy i aksamitny szlafrok,
żwawo kroczyła nie oświetloną ścieżką do Domu Zdrojo
wego.
Najpierw pomyślał, że szefowa ma kąpielową randkę
o północy, i w dziwny sposób go to zaniepokoiło. Nie
zdołał powstrzymać impulsu podążenia jej śladem.
Z ulgą stwierdził, że Verity nie spotyka się z mężczy
zną, a jedynie po godzinach korzysta z uzdrowiskowego
basenu. Co prawda na drzwiach do pomieszczeń kąpielo
wych widniał napis: „Zamknięte na noc", ale Verity weszła
tylnymi drzwiami i poszła od razu do części dla kobiet.
Jonas stał w ukryciu i z zapartym tchem obserwował, jak
zanurzała się w parującym, bulgocącym basenie. Rozba
wił go fakt, że dziewczyna była w kostiumie, chociaż
miała cały basen tylko dla siebie.
Był to bardzo właściwy i przyzwoity kostium kąpielo
wy. U góry sięgał wysoko ponad jej drobne, okrągłe piersi,
u dołu wykończony był drobną, marszczoną baskinką.
Skierował myśli Jonasa na butelkę ekstradziewiczej oliwy
z oliwek, stojącej na półce w kuchni Verity.
Dziś wieczorem postanowił uczestniczyć wraz z nią
w tych relaksacyjnych zajęciach po pracy. Doszedł do
wniosku, że mu się to należy po tym, jak go wcześniej
zmieszała z błotem za uleganie szkodliwym wpływom
niezdrowej amerykańskiej kuchni. Sam zresztą był sobie
winien, należało zejść jej z oczu z owym tłustym ham
burgerem, którego przyniósł z fast-foodu w miasteczku.
jego problem polegał na tym, że nie mógł sobie odmó
wić wykorzystania paru okazji do ewidentnego sprowo
kowania tego małego tyrana. Dość szybko się zoriento
wał, jaki rodzaj prowokacji najszybciej wyprowadzi Veri-
ty z równowagi. Szóstym zmysłem wyczuwał, że widok
hamburgera zrobi swoje, i łaskawie pozwolił jej zoba
czyć, jak się nim zajadał.
30
Złoty dar
Jonas był dostatecznie spostrzegawczy, by sobie
uświadomić, że prowokowanie tej damy jest zaledwie
marnym substytutem tego, co naprawdę chciał z nią
robić. Zastanawiał się, czy z miejsca by go wylała, gdyby
się wydało, że podczas szorowania jej garów i patelni
snuł fantazje o zniewoleniu jej na kuchennej podłodze.
Ponownie przyszło mu do głowy, czy aby nie szybciej
uda mu się rozwikłać tajemnice Verity Ames, jeśli ją
weźmie do łóżka. Rozważał właśnie ten wariant, kiedy
zobaczył, że drzwi jej domku się otwierają. Jak w zegar
ku. Otrząsnął się z zamyślenia i uważnie się przyjrzał
oświetlonej sylwetce w otwartych drzwiach.
Tradycyjnie miała na sobie superskromny kostium
i płaszcz kąpielowy, płomiennorude włosy upięła w nie
dbały węzeł na czubku głowy. Zamknęła za sobą drzwi
i ruszyła ścieżką do Domu Zdrojowego.
Jonas dał jej kilka minut, po czym wstał. Zabrał dwie
puszki piwa, które wcześniej postawił na schodkach,
i ruszył za nią.
Obserwował uwodzicielskie, choć zapewne nieświado
me, kołysanie biodrami. O rany, ależ ta kobieta jest nała
dowana seksem! Widok ruchów jej ciała szarpał mu trze
wia, pobudzał wyobraźnię, powodował ciekawość, jak by
to było mieć ją pod sobą, drżącą od namiętności. Oczyma
wyobraźni widział te pięknie ukształtowane nogi opasu
jące jego talię i bez najmniejszego trudu wyobrażał sobie
słodki ciężar jej pośladków, wypełniający mu dłonie.
Teraz chciał wiedzieć naprawdę, jak smakuje kochanie się
z Verity Ames.
Przez ostatnie trzy dni próbował być rzeczowy. Obie
ktywnie sprawę ujmując, Verity nie jest wielką pięknością,
w żadnym wypadku! Przede wszystkim, powinna być
trochę wyższa. Poza tym, mogłaby mieć większy biust,
a tak w ogóle, to jest za chuda, choć wąska talia była
całkiem do przyjęcia. Gdyby ktoś chciał znać jego zdanie,
to ta chudość brała się stąd, że Verity po prostu haruje jak
wół.
Rysy miała delikatne, choć wcale nie klasyczne. Zielone
31
Jayne Ann Krentz
oczy zwężały się w kącikach ku górze, jak u figlarnego
kotka, a nos był odrobinkę za ostry. Linia podbródka
i owalu twarzy dowodziła upartej, kobiecej siły - twarz
promieniała inteligencją i energią oraz jakąś szczególną,
niespotykaną zmysłowością.
Jonas zacisnął palce na zimnej puszce piwa i przyspie
szył kroku, gdy Verity zniknęła w drzwiach na tyłach
głównego budynku uzdrowiska.
Verity zanurzyła się w gorącej, bulgocącej wodzie
basenu w Domu Zdrojowym, usiadła na wewnętrznej ław
ce i oparła się o białe płytki. Zamknęła oczy, wydając
długie, powolne westchnienie ulgi. Tak bardzo bolały ją
stopy! Cóż, to skutek pracy w restauracji. Weekendy przy
nosiły spore zyski, ale kosztowały też masę energii. Nigdy
nie myślała z żalem o nadchodzącym poniedziałku, jedy
nym w ciągu całego lata i wczesnej jesieni dniu tygodnia,
w którym zamykała No Buli. Niedługo zacznie także za
mykać w niedziele. Zimy w Sequence Springs upływały
spokojnie.
Leżąc w musującej gorącej wodzie, poddawała dobro
czynnemu działaniu obolałe mięśnie, jednocześnie stro
fując się w duchu za własne niedopatrzenie, skutkiem
którego zabrakło jej przed czasem kremu z brokułów.
Jonas zachowywał się tak, jakby nic się nie stało. No, ale
to nie jego restauracja.
W każdym razie podszedł do całej sprawy z zimną
krwią i uratował sytuację. Najzwyczajniej w świecie starł
tę pozycję z widniejącego na tablicy spisu dań specjal
nych i poinformował każdego, kto chciał wiedzieć, że
zabrakło brokułów na dorobienie zupy ponad określoną
liczbę porcji. Ta informacja, niestety, nie była prawdziwa.
W kuchni było całe mnóstwo świeżutkich brokułów, tyle
że Verity źle oszacowała potrzebne ilości potrawy.
Tego rodzaju błędy zazwyczaj wpędzały ją w głębokie
przygnębienie, ale chłodne podejście Jonasa spowodowa
ło, że Verity łatwiej się dziś pogodziła z rym niedopatrze
niem. Czuła się tak, jakby Jonas podzielił się z nią odpo-
32
Zloty dar
wiedzialnością. To wrażenie było bardzo niezwykłe dla
niej i nietypowe. Przyzwyczaiła się do ponoszenia całej
odpowiedzialności za wszystko, co czyniła. Dorastanie
w charakterze córki Emersona Amesa bardzo wcześnie
nauczyło Verity odpowiedzialności.
To dziwne, że właśnie o Jonasie pomyślała, iż mogłaby
się z nim podzielić kłopotami i trudnościami w prowa
dzeniu No Buli, wszystko bowiem wskazywało na to, że
jest takim samym nieodpowiedzialnym włóczęgą jak jej
ojciec. Człowiekiem ze zbyt dużą inteligencją i za małą
motywacją. Połączenie umiejętności z brakiem ukierun
kowania zawsze doprowadzało ją do irytacji. Ale Jonas
uczciwie odpracowywał w No Buli swoją pensję, a nawet
więcej, więc może nie powinna być tak krytycznie nasta
wiona? A poza tym on i tak niedługo zniknie z jej życia,
tak samo, jak się w nim pojawił. Tacy faceci nigdy nie
zagrzeją gdzieś miejsca na dłużej.
Ta konstatacja zepsuła jej humor. Ciekawe, jak to się
stało, że już zdążyła przywyknąć do jego obecności. To
niebezpieczny znak.
No, ale od samego początku wiedziała, że Jonas Quarrel
jest niebezpiecznym mężczyzną. Widziała duchy w jego
oczach i już w pierwszej chwili nie zareagowała rozsąd
nie na jego widok. Zamiast zatrzasnąć mu drzwi przed
nosem, pozwoliła mu wtargnąć w jej uporządkowane,
starannie kontrolowane życie.
Z jednej strony odczuwała niepokój, zastanawiając się,
jaką cenę przyjdzie jej zapłacić za własną lekkomyślność.
Z drugiej jednak, narastała w niej ciekawość, jak dalece
zdoła być lekkomyślna, jeśli chodzi o Jonasa CJuarrela.
Nigdy dotąd nie zadawała sobie takiego pytania w związ
ku z jakimkolwiek mężczyzną, nigdy nie było takiej ko
nieczności ani potrzeby. Na samą myśl o tym poczuła
lekki dreszczyk radosnego oczekiwania. Przestraszyła się
i próbowała go poskromić.
- To prywatne przyjęcie, czy też wynajęty pomocnik
może się przyłączyć?
Na dźwięk niskiego głosu Jonasa gwałtownie otworzyła
33
Jayne Ann Krentz
oczy. Zamrugała i po chwili dostrzegła go, opartego
z wdziękiem renesansowego dworzanina o białą kolu
mnę. W opuszczonej ręce trzymał dwie puszki piwa. Miał
na sobie codzienny strój, składający się z wypłowiałych
dżinsów i roboczej koszuli, ale w jakiś niepojęty sposób
pasował do tego eleganckiego niebiesko-białego wnętrza.
Uderzyło ją spostrzeżenie, że Jonas zawsze wygląda
i zachowuje się swobodnie, niezależnie od tego, co ma na
sobie ani gdzie się znajduje. Zrozumiała, że sprawia to
owa trudna do zdefiniowania aura nonszalancji, która
była domeną każdego renesansowego arystokraty. W cią
gu kilku stuleci napisano wiele ksiąg zawierających po
uczenia, w jaki sposób sprawiać na otoczeniu wrażenie
człowieka pewnego siebie i władczego. Ten, kto posiadł
taką umiejętność, nie musiał używać stów, by przekonać
innych, że dokona wszystkiego, co sobie zamierzył. Taka
aura świadczyła o kontrolowanej wewnętrznej sile, z któ
rą nie trzeba się obnosić ani jej udowadniać. Było to coś
w rodzaju szesnastowiecznej wersji współczesnej pozy
twardziela. Ciekawiło ją, czy Jonas przyswoił sobie tę
technikę podczas studiowania historii Renesansu, czy też
była to jego naturalna właściwość.
- O tej porze Dom Zdrojowy jest oficjalnie zamknięty
- zauważyła dość sztywno. Nie była do końca przekona
na, czy ma ochotę zaprosić go do wspólnego relaksu
w kąpieli. Ale z drugiej strony, skoro już tu przyszedł... -
Nie wiem, czy zauważyłeś, że to jest część dla kobiet.
- Zaryzykuję popełnienie tego wykroczenia. Wyrzuca
no mnie już z lepszych miejsc niż to. - Uśmiechnął się
leciutko i giętkim ruchem oderwał się od kolumny. Pod
szedł do krawędzi basenu i przykucnął tuż przy Verity,
po czym otworzył puszkę piwa i podał jej.
Verity niemal bezwiednie sięgnęła po piwo. Pomyślała,
że to przecież tylko zwykły, kumplowski gest. Może czuł
się trochę osamotniony? Spojrzała na niego przelotnie
i pomyślała, że ciężko pracował przez cały weekend.
- Jestem pewna, że Laura i Rick nie będą mieli nic
przeciw temu, że skorzystasz z jednego z basenów -
34
Złoty dar
powiedziała z wystudiowaną uprzejmością. - O tej porze
goście nie mają tu wstępu, ale Laura i Rick zawsze mi
pozwalają na kąpiel po godzinach.
Jonas obrzucił wzrokiem sześć baseników w wyłożo
nym kafelkami pomieszczeniu.
- Skorzystam z twojego - oznajmił, po czym rozpiął
koszulę i odrzucił ją na bok. Wstał, zrzucił kowbojskie
buty i położył ręce na pasku od dżinsów.
Verity pociągnęła o wiele większy haust piwa z puszki,
niż zamierzała. Rozkaszlała się, spoglądając w gorę na
odkrytą, zarośniętą męską pierś. Okazało się, że Jonas
jest tak szczupły i umięśniony, jak podejrzewała.
- Eee... wziąłeś ze sobą spodenki kąpielowe? - zapytała
słabym głosem.
- Nie. - Właśnie wyskakiwał z dżinsów, odsłaniając
obcisłe slipy.
Przez krótką chwilę Verity była niemal zahipnotyzowa
na pełnym, ciężkim kształtem męskości pod obcisłymi
slipami z białej bawełny, ale szybko przeniosła wzrok na
swą puszkę piwa. Doszła do wniosku, że slipy skrywają
niemal tyle samo, ile zakryłyby spodenki kąpielowe. Ale
po chwili przypomniała sobie, że ma już dwadzieścia
osiem lat i jest za stara na to, by przestraszył ją widok
mężczyzny w gatkach.
- Woda jest bardzo ciepła - poinformowała go niezna
cznie ochrypłym głosem.
- Aha. - Wsunął jedną nogę w bulgocącą toń. - Przy
jemnie. - Usadowił się tuż obok niej na wewnętrznej
ławeczce. -Cholernie przyjemnie. - Rozparł się wygodnie,
rozciągając ręce wzdłuż krawędzi basenu.
Jedno muskularne ramię spoczęło tuż za głową Verity.
Bardzo realnie wyczuwała jego bliskość. Jeśli chodzi
o ścisłość, to uświadamiała sobie bliskość całego ciała, nie
tylko ramienia Jonasa. Pomyślała, czy nie powinna się
odsunąć od niego, ale doszła do wniosku, że trochę głupio
by to wyglądało. Facet był po prostu bardzo zmęczony po
ciężkiej pracy, tak samo jak ona. Chciał się wyłącznie
zrelaksować, i trudno mieć o to do niego pretensje.
35
Jayne Ann Krentz
- Od jak dawna masz tę restaurację? - zapytał tonem
lekkiej konwersacji.
Zerknęła na niego spod oka i zobaczyła, że zamknął
oczy. Rozluźniła się.
- Od dwóch lat. Prowadziłam kilka innych, łącznie z tą
uzdrowiskową, zanim zebrałam forsę i odwagę na otwar
cie własnej.
- Gdzie jeszcze pracowałaś oprócz Sequence Springs?
- Różnie. Tu i ówdzie - odpowiedziała zdawkowo.
- Tu i ówdzie? - Jonas otworzył jedno oko. - To zna
czy?
- No, na przykład U Claude'a na Martynice. Tam zgłę
biłam tajniki francuskiej kuchni. Potem w małym bistro
w Hiszpanii, gdzie się wiele nauczyłam o przyrządzaniu
jarzyn. Kilka miesięcy spędziłam na poznawaniu kuchni
meksykańskiej w Mazatlan. Sztukę serwowania win po
siadłam pracując u pewnej kobiety, ktdra miała maleńką
knajpkę tuż za Rio de Janeiro, a zmywania naczyń na
uczyłam się sama. - Verity uśmiechnęła się. - Już ci
mówiłam, że nie tylko ty masz wszechstronną edukację.
Ja tylko nie posiadam żadnego stopnia naukowego.
- Co robił twój ojciec? Ciągał cię ze sobą po świecie?
- Owszem. Od śmierci matki. Miałam wtedy osiem lat.
Sequence Springs to właściwie mdj pierwszy prawdziwy
dom. Kiedy się tu osiedliłam przed trzema laty, postano
wiłam, że wykurzy mnie stąd tylko totalna klęska finan
sowa albo sam Bóg. A ty? Pomyślałeś kiedyś, żeby gdzieś
osiąść na stałe?
- Rzadko się nad tym zastanawiałem - odpowiedział
niespodziewanie szorstkim tonem. Otworzył oczy i popa
trzył wprost na nią. - Rozumiem, że nie poszłaś do
college'u?
- Ojciec nie przykładał wagi do mojej formalnej edu
kacji - odparła zerkając na niego. - Był przekonany, że
zrobi najlepiej, jeśli sam mnie będzie uczył. Chcesz znać
prawdę? Nie mam nawet matury, a co dopiero stopnia
akademickiego.
- Przeszkadza ci to? - zapytał z lekką kpiną w głosie.
36
Złoty dar
- Nie, niespecjalnie.-Wzruszyłaramionami.-Mogłam
dostać świadectwo dojrzałości i pójść na studia, ale praw
dę mówiąc przyszło mi to do głowy akurat wtedy, gdy
postanowiłam otworzyć restaurację, a do tego nie był mi
potrzebny żaden stopień naukowy.
- Wiesz co, Verity? Jesteś jednym z najbardziej intere
sujących pracodawców, jakich miałem w ciągu ostatnich
kilku lat.
- Traktuję to jako komplement.
Jonas delikatnie przesunął nogę pod wodą, dotykając
uda Verity. Poczuła lekkie mrowienie w całym ciele. Po
nownie pociągnęła spory łyk piwa i dyskretnie
1
odsunęła
nogę. W najmniejszym stopniu nie chciała obudzić żad
nych nadziei w swym wynajętym pomocniku, tak to sobie
przynajmniej wytłumaczyła. Ale po chwili wróciło jej
poczucie humoru. Pomysł uwiedzenia własnego pomywa-
cza wydał się jej nieoczekiwanie intrygujący. A także dość
zabawny.
- Skąd ten uśmiech? - zapytał Jonas. - Pomyślałaś
o czymś zabawnym?
Verity szybko pokręciła głową.
- Nie. Po prostu się relaksuję.
- Praca w restauracji jest zabójcza dla nóg. - Jonas
wyciągnął się pod wodą i przyciągnął stopy Verity do
swych ud, zanim się zorientowała w jego zamiarach.
Zaczął powoli i głęboko masować jej łydkę i spód stopy.
- Już wcześniej chciałem ci powiedzieć, że za ciężko
pracujesz. A poza tym uważam, że przydałoby się, żebyś
troszkę przytyła. Jesz zbyt wiele tej jarskiej żywności,
żeby być zdrowa. Powinnaś do swojej diety wprowadzić
odrobinę tłuszczu.
- Moja dieta jest o niebo zdrowsza od twojej - odpaliła
od razu najeżona. - Czy ty wiesz, ile czystego tłuszczu
zwierzęcego było w tym hamburgerze? Masz w ogóle
pojęcie, co to świństwo wyrabia z twoimi wnętrznościa
mi?
- Nie, ale wydaje mi się, że gdybym ci tylko pozwolił,
to opowiedziałabyś mi o tym z najdrobniejszymi szcze-
37
Jayne Ann Krentz
gółami, a nie mam dziś ochoty tego wysłuchiwać. Próbuję
się odprężyć po pracowitym dniu, tak jak ty. Nie bądź taka
spięta, szefowo. - Wzmocnił ucisk kciuków.
Verity już chciała się odciąć, ale nagle ogarnęło ją
wspaniałe uczucie rozluźnienia, spowodowane dobro
czynnym działaniem rąk Jonasa. Trudno jej było przywo
łać w pamięci przyjemniejsze uczucie niż dotyk jego
palców na jej obolałych łydkach.
- Jonas...
Położył ciężką nogę na jej podołku.
- Rób mi to samo. Tak będzie w porządku?
Verity drgnęła pod wpływem fali czystej fizycznej
przyjemności, płynącej od czubków palców u nóg. W tym
masażu przecież nie ma nic złego! To tylko terapia.
Zasłużyli sobie na nią po tak ciężko przepracowanym
weekendzie. Więc dlaczego w jego pytaniu wyczuła taki
zmysłowy podtekst? A może to tylko jej umysł zaczął
płatać figle?
- Całkiem w porządku.
Z ledwie wyczuwalnym wahaniem pogłaskała owłosio
ną nogę, szukając długich mięśni. Kiedy wyczuła pod
dłonią jeden z nich, ostrożnie ścisnęła palce.
- O tak, to jest to. - Jonas zacisnął dłoń na stopie Verity
tak mocno, że niemal sprawił jej ból. - O rany, to boskie
uczucie, szefowo.
Nie była pewna, czy miał na myśli sposób, w jaki
głaskała jego nogę, czy też wrażenie spowodowane ści
skaniem jej stopy. Wzmocniła uchwyt i pogłębiła masaż.
Przez dłuższą chwilę pracowali w milczeniu, zmieniając
tylko nogi. Verity poczuła się odprężona jak nigdy dotąd.
Koncentrując się na tej niewinnej przyjemności przy
mknęła powieki.
- Wolałabym, żebyś mnie nie nazywał szefową - ode
zwała się w końcu po kilku minutach. Przestała go maso
wać jedną ręką, żeby sięgnąć po piwo.
Jonas zrobił to samo, po czym odezwał się cicho:
- Tak naprawdę to nie myślę o tobie jak o szefowej.
- Nie?
38
Złoty dar
- Chcesz znać prawdę? Myślę o tobie jak o skończo
nym tyranie.
- Nie mam zielonego pojęcia, dlaczego sprawiam na
tobie takie wrażenie. - Ścisnęła mu łydkę dużo mocniej,
niż zamierzała.
Jonas skrzywił się z bólu.
- Bez trudu mogę sobie ciebie wyobrazić w epoce
Renesansu, jako władczynię na dworze Medicich. Zmu
szałabyś wszystkich dworzan, żeby się prześcigali, by cię
zadowolić. Nazywaliby cię płomiennowłosą tyranką.
Verity zastanawiała się przez chwilę.
- Popraw mnie, jeśli się mylę, ale czy większość salo
nów w tej epoce nie była prowadzona przez profesjonal
ne kurtyzany?
- Wydawało mi się, że mówiłaś coś o braku formalnej
edukacji, prawda? - Jonas zachichotał.
- Ojciec o nią nie dbał, ale upierał się, żebym przeczy
tała całe mnóstwo książek - odpowiedziała melancholij
nie.
- No więc masz rację co do niektórych z tych dam.
Myślisz, że spodobałoby ci się życie kurtyzany? -
W zmrużonych oczach zalśniły kpiące błyski.
- W dzisiejszych czasach ten typ kariery stracił nieco
na swej atrakcyjności, niemniej w szesnastym stuleciu
z pewnością był życiową szansą dla kobiety. Albo to, albo
klasztor. Obie drogi oferowały sprytnym, rozumnym ko
bietom drogę do władzy, i obie były po stokroć lepsze niż
jedyne pozostałe wyjście.
- Rozumiem, że masz na myśli małżeństwo?
- Aha. Dzisiaj także małżeństwo nie ma kobietom
wiele do zaoferowania, ale wtedy było jeszcze gorzej.
Jedynie możliwość śmierci przy porodzie lub służenie
swemu mężczyźnie jako osobisty, darmowy niewolnik. -
Przerwała na chwilę w zamyśleniu. - Wydaje mi się, że
w gruncie rzeczy wybrałabym karierę kurtyzany. To jed
nak zabawniejsze od zarządzania klasztorem. Chybaby
mnie bawiło urządzanie olśniewających przyjęć dla inte
ligentnego i wyrafinowanego towarzystwa. To chyba tak
39
Jayne Ann Krentz
wyglądało, że rozsiadali się w komnacie, ubrani we wspa
niałe szaty, i dyskutowali o polityce, filozofii i poezji,
prawda?
- Między innymi. W owych czasach definicja wyrafino
wania była cokolwiek odmienna. Za eleganckiego i wy
twornego uważano mężczyznę, który pamiętał, że nie
należy się publicznie drapać po kroczu. A poza dyskusja
mi o poezji i filozofii towarzystwo salonowe w większo
ści poświęcało czas na omawianie afer miłosnych. Uwiel
biali romantyczne intrygi. Nie zapominaj, że był to okres
wielkich intryg wszelkiego rodzaju. Politycznych, społe
cznych i seksualnych.
Verity westchnęła z zachwytem, wyobrażając sobie to
życie.
- To fascynujące. Przypuszczam oczywiście, że goście
na mych salonach byliby na tyle wytworni, by zapamiętać,
że nie należy się publicznie drapać po miejscach intym
nych. Już siebie widzę w cudownej satynowej sukni,
z olbrzymimi bufiastymi rękawami. Na palcu mam pier
ścień z ukrytą trucizną, jak Lukrecja Borgia.
- Nie wątpię - mruknął Jonas. - Ale mam dla ciebie
niespodziankę: Lukrecja wcale nie była taką wiedźmą, za
jaką uznała ją historia. Była to kobieta, która miała jedynie
potwornego pecha, kiedy doszło do małżeństwa. A truci
zny w tamtych czasach wcale nie były tak łatwo dostępne
ani tak silne, jak się dzisiaj sądzi. Owszem, ludzie ciężko
pracowali nad ich tworzeniem i wypróbowywaniem, ale
nie dysponowali dwudziestowieczną wiedzą chemiczną.
Otrucie kogoś było niepewnym posunięciem. Kiedy trze
ba było zabić, rozumny człowiek wybierał sztylet bądź
rapier.
- Ach tak. Teraz rozumiem - powiedziała Verity z za
dowoleniem. - Pojedynki na ulicy w imię honoru kobiety.
Mężczyźni walczący na śmierć i życie, aby bronić dobre
go imienia swej damy. - Jonas przerwał masowanie jej
stopy. Verity rozwarła powieki i zobaczyła, że przygląda
się jej z natężeniem. Rozbawienie zniknęło z jego twarzy,
pojawiło się na niej coś niebezpiecznego.
40
Złoty dar
- Czyżby cię bawił widok dwdch mężczyzn broczą
cych krwią z tego powodu, by rozstrzygnąć, ktdry z nich
pójdzie z tobą do łóżka? - zapytał obojętnym tonem.
- Nie bądź śmieszny - odparła przestraszona. - Ja
tylko żartowałam. Nie należę do osób, które by się pasjo
nowały takimi sprawami, i w tamtych czasach zapewne
też by mnie to nie bawiło. Poza tym nie jestem typem
kobiety, o którą by się mężczyźni pojedynkowali. Fajnie
sobie pomyśleć, że się jest olśniewającą kurtyzaną, ale tak
naprawdę, to ja wylądowałabym w klasztorze. Kobiety,
które były przełożonymi klasztorów, to przecież dzisiej
sze bizneswomen, prawda?
- No pewnie. - Jonas pokiwał głową. - Zarządzanie
klasztorem niczym się nie różni od kierowania dużym
przedsiębiorstwem - mnóstwo roboty finansowo-księgo-
wej. Trzeba było zbierać opłaty dzierżawne z klasztor
nych majątków, angażować i opłacać personel. Zakonnice
zazwyczaj dodatkowo utrzymywały się z wykonywania
różnych prac ręcznych, na przykład produkowania je
dwabnych nici. Taka praca wymagała zorganizowania
dostaw i kontaktów ze światem zewnętrznym. Do tego
jeszcze dochodziło nauczanie nowicjuszek, gotowanie
i sprzątanie. A na dodatek klasztory odgrywały konkretną
rolę społeczną i polityczną, więc osoba zarządzająca mu
siała być biegła w stosunkach ze światem zewnętrznym.
Verity zmarszczyła nosek.
- To właśnie coś w moim stylu. I tyle zostało z podnie
cającego życia profesjonalnej kurtyzany. W końcu wylą
dowałabym w kornecie.
Złoto w oczach jonasa wyraźnie pociemniało i zamigo
tało blaskiem tajemniczości. Przesunął dłoń z jej łydki na
udo. Pozornie wcale się nie poruszył, ale Verity zoriento
wała się, że siedzi o wiele bliżej niż przedtem, a dotyk
jego ręki stał się raczej intymny niż kojący. Poruszył się
w bulgocącej wodzie i zsunął nogę z jej kolan. Siedziała
spokojnie, niepewna, co dalej nastąpi, i jeszcze bardziej
niepewna, jak powinna zareagować.
Z całą pewnością nie pozwoli mu się pocałować, o nie.
41
Jayne Ann Krentz
To zła polityka pracodawcy wobec pracownika. Bardzo
zła.
- Nie bądź taka szybka w podejmowaniu decyzji. Nie
wiadomo, jaką byłabyś kobietą w epoce Renesansu. I nie
bądź taka pewna, że wiesz, jaką kobietą jesteś dzisiaj -
mruknął patrząc na jej uniesioną twarz.
- Myślę, że znam siebie bardzo dobrze - stwierdziła
z pewnością w głosie.
- Czyżby? Ja uważam, że tkwią w tobie pewne taje
mnice, o których sama możesz nie wiedzieć, ty mała
tyranko. Co byś powiedziała na to, byśmy je wspólnie
odkryli?
Już otwierała usta szykując się do protestu, ale nie
zdążyła. Wargi Jonasa ucięły go w zarodku. Całował ją
z zaborczą intensywnością. Ukołysana przez ciepłą wodę,
masaż i wypite piwo doszła do wniosku, że nie warto
robić hałasu o jeden pocałunek.
Niestety, za późno się zorientowała, że jest to ten
rodzaj pieszczoty, na jaki rozsądna kobieta nie powinna
się zgodzić. Gdy Jonas przesuwał wargami po jej ustach,
poczuła, że ten pocałunek jest jakiś inny. Nie wiedziała,
na czym to polega, ale czuła, że jest szczególny, odmien
ny. Jego smak i dotyk były niezwykłe, odurzające. Na coś
takiego czekała długo, bardzo długo.
Właściwie aż do tej chwili nawet nie uświadamiała
sobie, że w ogóle czekała.
Bezwiednie uniosła prawą rękę, żeby go objąć za szyję.
Wyczuła pod palcami twardy kształt mięśnia na jego
ramieniu i zaczęła ugniatać brązową skórę, jak kot udep
tujący jedwabną poduszkę. Jonas zareagował gardłowym
jękiem pożądania.
Zmusił ją do szerokiego otwarcia warg, a kiedy to
uczyniła, mruknął coś nieprzyzwoicie podniecającego.
Gorące, płynne złoto oblało ją upajającą falą. Jonas sma
kował ją czubkiem języka, zapraszając do udziału w se
ksualnym pojedynku. Przesunął dłoń po jej udzie aż do
brzegu kostiumu kąpielowego.
Przez moment wydający się wiecznością Yerity balan-
42
Złoty dar
sowała na krawędzi wstąpienia do nieznanej krainy, za
wieszona we wrotach prowadzących do zmysłowych od
kryć. Była w pełni świadoma wędrówki jego palców, wsu
wających się powoli pod elastyczną nogawkę kostiumu,
ale to jej nie przeszkadzało. Jeszcze zdąży go później
powstrzymać. Teraz można mu pozwolić na odrobinę
więcej. Była kompletnie zaczarowana.
Gorąca woda zabulgotała i przelała się wokół niej, gdy
Jonas, nie przerywając intymnego pocałunku, zmienił
pozycję. Oparł się plecami o pokrytą białymi kafelkami
ścianę basenu i wsunął ręce pod uda Verity, unosząc ją ku
sobie. Jedną dłoń położył na jej biodrze, z palcami nie
znacznie wsuniętymi poza brzeg kostiumu, drugą ręką
objął ją za plecami, kładąc dłoń na krawędzi piersi.
Verity nie czuła się do niczego zmuszana ani ponagla
na, miała mnóstwo czasu na czerpanie przyjemności
z pocałunku. Dotykała Jonasa powolnym, omdlewającym
ruchem dłoni, przeczesując palcami szorstkie, kręcone
włosiu okrywające jego klatkę piersiową, on zaś z zado
woleniem pozwalał jej na tak powolne odkrywanie i po
znawanie go, jak sam z nią postępował.
Verity zapragnęła, żeby to trwało wieczność. Tak długo
czekała, więc teraz też nie musi się spieszyć i może to
zrobić jak należy. To jest ten facet. Właściwy facet. Sama
nie wiedziała, jak to możliwe, ale instynktownie wyczuła,
że wkracza na bardzo niebezpieczną ścieżkę. Jeden nie
pewny krok i...
Sala z basenami rozjarzyła się nagle pełnym światłem.
- Bardzo mi przykro, kochani, ale gościom nie wolno
korzystać z basenów po godzinie dwudziestej drugiej.
Niestety, będziecie musieli stąd wyjść.
Słysząc znajomy głos Verity gwałtownie zaczerpnęła
tchu. Wyrwała się z objęć Jonasa, przez chwilę młócąc
wodę rękami, po czym zsunęła się z jego ud i upadła na
plecy do basenu. Gorąca, musująca woda zamknęła się
nad jej głową.
Po sekundzie jednak poczuła na ramionach uścisk
mocnych dłoni, które wyciągnęły ją na powierzchnię.
43
Jayne Ann Krentz
Kaszląc i łapczywie chwytając powietrze odzyskała rów
nowagę. Mokre włosy ciasno przylegały jej do głowy,
wierzchem dłoni otarła twarz i oczy z nadmiaru wody.
Jonas, nie zdejmując ręki z ramienia Verity, odwrócił się,
żeby spojrzeć na intruza.
- Cześć, Laura - wybąkała Verity.
Laura Griswald przyglądała się im obojgu, a na jej
ślicznej twarzy malowało się zdumienie, powoli ustępu
jąc miejsca rozbawieniu.
- Przepraszam, Verity, nie wiedziałam, że to ty. Widzia
łam tylko dwoje ludzi w basenie i pomyślałam, że to jacyś
goście łamią przepisy. Kim jest twój przyjaciel?
Verity wiedziała, że oblała się gwałtownym rumieńcem.
Mimo wysokiej temperatury wody poczuła na twarzy jego
żar. Wysunęła się z objęcia Jonasa i zdecydowanym kro
kiem ruszyła do krawędzi basenu, gdzie wcześniej poło
żyła włochaty biały ręcznik.
- Lauro, to jest Jonas Ciuarrel. On... ehm... pracuje
u mnie. Zatrudniłam go w piątek. Jonas, pozwól, że ci
przedstawię Laurę Griswald. Razem z mężem prowadzi
to uzdrowisko.
Wycierając włosy i twarz dokonała wzajemnej prezen
tacji, a zainteresowani wymienili grzecznościowe ukłony.
Zanim skończył się ten Wersal, zdążyła się już całkowicie
pozbierać, pozostał jedynie drobny cień zakłopotania.
Uśmiechnęła się dziarsko do Laury.
- To był pracowity weekend, prawda? Myślałam, że
z nadejściem jesieni trochę się rozluźni, ale jak widać
weekendy są nadal ciężkie, już się cieszę na myśl, że
niedługo będę zamykać także w niedziele, nie tylko w po
niedziałki. Jonas i ja pracowaliśmy dzisiaj bardzo ciężko
i postanowiliśmy odpocząć u was na basenie. Mam na
dzieję, że ci to nie przeszkadza?
Jeśli Laura pomyślała nawet, że jej przyjaciółka mówi
od rzeczy, to uprzejmie się powstrzymała przed komen
tarzem. Uśmiechnęła się do niej, z nie skrywanym zain
teresowaniem wodząc piwnymi oczyma od spokojnej
miny Jonasa do zaczerwienionych policzków Verity. Ob-
44
mmm
Złoty dar
cięte do ramion kasztanowe włosy Laury pięknie błysz
czały w świetle zalewającym pomieszczenie. Cała jej po
stać, szczupła i foremna, kipiała zdrowiem i energią, jak
przystało na dyrektorkę uzdrowiska. Była tylko trzy lata
starsza od Verity, ale miała do niej stosunek opiekuńczy.
Czasami zabawiała się w swatkę i czyniła wysiłki, by
skojarzyć swą przyjaciółkę z jakimś odpowiednim kura
cjuszem. Jak dotąd te starania nie odniosły skutku, więc
trudno się dziwić, że widok przyjaciółki w męskich obję
ciach wydał się jej dość interesujący. Verity stłumiła jęk
i skończyła się wycierać.
- Nie przejmujcie się mną - rzuciła szybko Laura,
kiedy Jonas wysunął się z wody. - Czujcie się swobodnie,
możecie tu zostać, jak długo chcecie. Przepisy dla gości
nie obowiązują Verity i jej przyjaciół.
- W porządku - odparł Jonas patrząc na Verity i jedno
cześnie obwiązując się ręcznikiem wokół talii. - Mam
wrażenie, że już pora na capstrzyk. Jesteś gotowa do
drogi?
Verity odchrząknęła.
- Tak - odpowiedziała zwięźle. - Jestem. Dobranoc,
Lauro.
Laura uśmiechała się promiennie.
- Dobranoc. Miło było cię poznać, Jonas. Cieszę się, że
Verity udało się tak szybko rozwiązać problem braku
personelu. Tak trudno przecież o dobrego pomocnika.
Rozdział
trzeci
W poniedziałek rano Jonas wstał z łóżka
z uczuciem przyjemnego oczekiwania. No
Buli Cafe w poniedziałki była zamknięta, po
stanowił więc wykorzystać ten dzień na za
kończenie przeprowadzki i urządzenie się
w swoim nowym domu. Idąc na bosaka po
zimnej drewnianej podłodze do łazienki po
myślał, że zapowiada się dłuższy pobyt
w tym miejscu i w związku z tym poczuł nie
znany mu dotąd rodzaj zadowolenia.
Przyjrzał się uważnie książkom na pół
kach, wypełniających od podłogi do sufitu
wszystkie ściany małego domku, zastanawia
jąc się, gdzie złoży swoje rzeczy. Ktoś, kto tu
mieszkał, najprawdopodobniej Emerson Ames,
przerobił to pomieszczenie na magazyn pod
ręczny prywatnej biblioteki. Rozglądając się
za jakimś wolnym skrawkiem pomyślał, że na
szczęście nie potrzebuje dużo miejsca. Od
wielu lat był w podróży, a człowiek nieustan
nie przenoszący się z miejsca na miejsce nie
46
Złoty dar
może sobie pozwolić na obciążanie się zbyt wieloma
rzeczami.
Napuszczając wodę do umywalki obejrzał się krytycz
nie w porysowanym lustrze. Nie da się ukryć, że rankiem
wygląda niezbyt pociągająco. Ciemny zarost nadawał
twarzy ponury, zmęczony wygląd. Zastanowił się, czy
Yerity będzie to przeszkadzało.
Ach, co tam, w końcu będzie się musiała przyzwyczaić.
On już to zrobił.
Rozrobił pianę i nałożył ją na gęsty zarost, zastanawia
jąc się jednocześnie, jak też Verity może wyglądać wstając
z łóżka wczesnym rankiem. Doszedł do wniosku, że nie
wątpliwie jest pociągająco rozczochrana i zarumieniona
od snu oraz w znacznym stopniu pozbawiona swych
zwyczajnych zahamowań.
Wczorajszej nocy na basenie całkiem nieźle mu się
udało zwalczyć owe zahamowania. Podnosząc brzytwę
poczuł ogarniający go na nowo przypływ satysfakcji.
Gdyby miał trochę więcej czasu, z pewnością ściągnąłby
z niej ten świętoszkowaty kostium. Verity nie walczyła
z nim, przeciwnie, odniósł wrażenie, że była wtedy tak
samo podniecona jak on.
Niestety, Laura Griswald przerwała im w najmniej od
powiednim momencie, ale Jonas podszedł do tego filozo
ficznie - ma przecież jeszcze mnóstwo czasu. Owszem,
spieszyło mu się z odnalezieniem Verity, ale teraz, gdy
już ją znalazł, może sobie pozwolić na zwolnienie tempa.
Nie próbował nawet podjąć przerwanego wątku, kiedy
odprowadzał ją do domku. Miał dostatecznie dobrze
w głowie, by wiedzieć, kiedy należy naciskać, a kiedy to
nie jest wskazane.
Plan poznawania Verity bez pośpiechu, poznawania in
tymnego, działał na niego podniecająco. Pozostawała tylko
jedna zagadka: jak długo on sam to wytrzyma pod wzglę
dem fizycznym. Po ostatniej nocy będzie mu bardzo ciężko
powoli i jakby od niechcenia kroczyć drogą prowadzącą do
łóżka. Ale postanowił spróbować. Najważniejsze, żeby jej
nie spłoszyć. Yerity zasługuje na właściwe zaloty i adorację.
47
Jayne Ann Krentz
Jonas wykrzywił się do lustra, zastanawiając się, skąd
mu taka myśl wpadła do głowy. Czy właśnie to robi?
Zaleca się do Verity? Nie, niezupełnie. Zależy mu na
poznaniu jej tajemnicy, ale na litość boską, to wcale nie
znaczy, że chce poślubić tę kobietę!
Skończył się golić i wszedł pod prysznic. Kiedy po
krótkiej chwili, już ubrany, zabrał się do przygotowywa
nia kawy, w domku wreszcie zaczęło się robić ciepło.
Pomyślał, że trzeba coś zrobić z tym fatalnym systemem
ogrzewania. Jest ostatecznie pomocnikiem do wszyst
kiego. A jeśli nie naprawi ogrzewania, to tu, nad jeziorem,
czeka go długa, chłodna zima.
Niewątpliwie ta zima byłaby o wiele łatwiejsza do znie
sienia, gdyby się wprowadził do swojej szefowej. Czeka
jąc, aż woda się zagotuje, bawił się kolczykiem. I kuchen
nego okna dostrzegł światło w sypialni Verity. Wstała
wcześnie, jak zwykle.
Kąciki warg uniosły mu się w uśmieszku pełnym zado
wolenia i podniecającego wyczekiwania. Ze złotego kołe
czka biło ciepło, a lekkie drgania kolczyka niosły pewną
obietnicę. Tak samo jak Verity.
Verity spędziła poniedziałkowe przedpołudnie na
inwentaryzacji i planowaniu menu na najbliższy tydzień.
Należało załatwić dostawę ryżu i paru innych produktów,
kasza gryczana też już była prawie na wykończeniu, a to
przecież niemal specjalność zakładu. Siedząc za biurkiem
w swoim małym biurze popijała kawę, robiła listę zaku
pów, sprawdzała wpływy i regulowała rachunki.
Ta praca była zwyczajną codziennością, więc w trakcie
pisania i liczenia przyłapała się na myśleniu o czymś
zgoła odmiennym. Głównie o Jonasie Ouarrelu.
Ciągle nie mogła zrozumieć, co właściwie zdarzyło się
wczoraj wieczorem na basenie. No dobra, ma już swoje
dwadzieścia osiem lat i nadal jest dziewicą, ale przecież
nie jest naiwna! Całowała się już przedtem, ale ta czyn
ność sprawiała jej zawsze stosunkowo umiarkowaną
przyjemność.
48
Złoty dar
A jednak to, czego doświadczyła wczoraj, trudno było
określić jako coś umiarkowanego. Tego nawet nie dało się
nazwać czysto fizyczną przyjemnością; w tym było coś,
co wykraczało poza fizyczną sferę. I choć Verity czuła się
dość zaniepokojona, to z drugiej strony-była niebezpie
cznie zaintrygowana. Zastanawiała się, jak dalece sprawy
by zaszły, gdyby Laura Griswald nie wkroczyła na basen.
Niestety, Verity obawiała się, że dobrze zna odpowiedź
na to pytanie i poczuła dziwne ściskanie w dołku.
Kiedy Jonas trzymał ją w ramionach, wszystko wyda
wało się takie naturalne. Po tylu latach oczekiwań i zasta
nawiania się, sprawy nagle przybrały właściwy obrót.
No tak, sprawy ułożyły się właściwie, ale z niewłaści
wym facetem. To nie jest sprawiedliwe. Ojciec kiedyś ją
ostrzegał, że życie nie zawsze bywa sprawiedliwe, zgoda.
Tłumaczył, że to bardziej przypomina grę w kości. Grę
bez żadnych reguł, oprócz tych, które człowiek sam sobie
ustalił.
Może więc dobrze się stało, że Laura im przeszkodziła?
Tak czy owak, zanim się choćby odrobinę bardziej zaan
gażuje w uczucia do Jonasa Quarrela, musi poważnie
pomyśleć. Na co jej potrzebny jeszcze jeden włóczęga,
nawet jeżeli zna sekret rozbudzenia jej zmysłów?
Zmarszczyła brwi zastanawiając się, czy Jonas aby nie
wyciągnął zbyt pochopnych wniosków z wczorajszego
i incydentu. Ale ostatecznie nie ma się czym martwić.
:j|. Jakkolwiek by na to spojrzeć, ona tu jest osobą decydują-
:[:•: cą. Gdyby więc nastąpiło najgorsze, zawsze może go
i i zwolnić z pracy.
jj. Kiedy tak pocieszała się tą myślą, zadzwonił telefon.
.i: Podnosząc słuchawkę uśmiechnęła się kwaśno. Nie trzeba
''•• mieć olbrzymiej intuicji, by zgadnąć, kto dzwoni.
|i - Cześć, Laura - zagaiła bez żadnych wstępów. - Od-
I? powiedzi brzmią: nie wiem, nie, i nie sądzę.
] - Skąd wiedziałaś, o co chcę zapytać? - zaciekawiła się
Laura.
- Chcesz wiedzieć, skąd się wziął Jonas Ouarrel, czy
; już jest moim kochankiem, a jeśli nie, to czy będzie.
49
Jayne Ann Krentz
- Zadowolę się odpowiedzią „nie sądzę". Zawsze zosta
je jakaś nadzieja - odcięła się Laura. - Ty go naprawdę
zatrudniłaś?
- Pokazał się w piątek po południu i szukał pracy.
Akurat w tym momencie, gdy miałam do ciebie dzwonić
i błagać o pomoc.
- No, jest całkiem niezły, co do tego nie ma wątpliwo
ści. Ale chociaż bardzo mi zależy na tym, żebyś sobie
wreszcie kogoś znalazła, to czuję się w obowiązku dora
dzić ci rozwagę. W dzisiejszych czasach ostrożności nig
dy za wiele. Sprawdziłaś jego referencje?
- Laura, znasz mnie przecież. Zawsze je sprawdzam.
- No i czego się dowiedziałaś?
- Powiem ci w wielkim skrócie: Jest specjalistą w dzie
dzinie historii Renesansu i ma mnóstwo doświadczenia
w zmywaniu naczyń, prowadzenia baru i wywalania pija
ków. Korzystając z tych umiejętności przejechał spory
kawał świata.
- Ale ty nie masz u siebie baru ani zbyt wielu pijaków
- podkreśliła Laura. -1 chyba nie chcesz zgłębiać tajemnic
historii Renesansu.
- Zgoda, ale potrzebny mi pomywacz. On naprawdę
doskonale pracuje.
- Mnie się wydaje, że on raczej szybko pracuje. Kiedy
weszłam wczoraj na basen i zobaczyłam, jak mu wisisz
na szyi, to nie wierzyłam własnym oczom.
Verity usłyszała trzaśniecie kuchennych drzwi i domy
śliła się, że Jonas już jest w kuchni. Mocniej zacisnęła
dłoń na słuchawce.
- Nie przesadzaj. Wcale mu nie wisiałam na szyi. To
był zwykły pocałunek. Laura, nie rób z tego takiej wielkiej
sprawy.
- Żartujesz? Po trzech latach prób wyswatania cię
z jakimś sympatycznym maklerem lub prawnikiem, które
zresztą ku mojemu żalowi spaliły na panewce, ty wska
kujesz do basenu z pierwszym lepszym pomywaczem,
a ja mam z tego nie robić wielkiej sprawy?
- Laura. - Yerity odchrząknęła. - Powinnaś być wdzię-
50
Złoty dar
czna i poczuć ulgę. Od trzech lat powtarzasz, że jestem
zbyt wybredna.
- Największy z tobą kłopot, że zamierzasz spędzić
całe życie na poszukiwaniu faceta, który miałby wszyst
kie zalety twojego ojca i żadnej jego słabości.
- Laura...
- Zdrowy rozsądek, którego masz zazwyczaj pod do
statkiem, do tej pory powinien ci podpowiedzieć, że nie
znajdziesz takiego połączenia w żadnym normalnym
mężczyźnie. Jesteś zbyt wybredna. Ale nie ma potrzeby
teraz się wściekać, kiedy postanowiłaś być bardziej
umiarkowana w swych żądaniach. Czekaj, znajdę ci ko
goś interesującego z listy na przyszły weekend. O, mam,
pan doktor, czterdzieści lat, przyjeżdża sam. Prawdopo
dobnie rozwiedziony.
- Albo gej.
- Nie. Gdyby był gejem, przypuszczalnie zarezerwo
wałby dwójkę z innym facetem - zauważyła Laura. -
Myślę, że ten doktor mógłby być całkiem znośnym kan
dydatem.
- Laura, posłuchaj, chętnie bym sobie jeszcze pogada
ła o moich problemach, ale muszę już iść. Mam jeszcze
milion spraw do załatwienia, i...
- I twój pomywacz właśnie stanął w drzwiach, praw
da?
Jak na zawołanie w drzwiach biura pojawił się Jonas.
Jego ciemne brwi zsunęły się na czole, nadając mu wyraz
pełnej dezaprobaty. Verity zerknęła na niego i natych
miast poczuła drgnięcie zmysłów, mając przed oczyma
wczorajszą scenę - ciepłą wodę i wilgotny, głęboki poca
łunek, najbardziej ekscytujący ze wszytkich, jakich do
znała w życiu.
- Cześć, Laura, zadzwonię później. - Odłożyła słucha
wkę. - Dzień dobry, Jonas - powitała go wesoło.
- Co ty tu robisz, do cholery, skoro masz dzień wolny?
Idziemy nad jezioro. W lodówce zostało trochę soczewicy
w sosie curry. Co prawda to nie to samo, co porządny
klops, ale jeśli posmaruję chleb majonezem, może to
51
czyli Amanda Quick pod prawdziwym nazwiskiem Przełożyła Joanna Figlewska DC Dl Gil© Wydawnictwo Da Capo Warszawa 1996
Tytuł oryginału C1FT OF COLO Copyright © 1995 by Jayne A. Krentz Redaktor Agnieszka Kazimierczuk Ilustracja na okładce Zbigniew Reszka Projekt okładki, skład i łamanie FELBERG For the Polish translation Copyright © 1996 by Wydawnictwo Da Capo For the Polish edition Copyright © 1996 by Wydawnictwo Da Capo Wydanie I ISBN 83-7157-105-4 Printed in Germany by ELSNERDRUCK-BERLIN Rozdział pierwszy folowanie dobiegło końca. Ścigał ją od dwóch miesięcy przez dwa tysiące mil i wre szcie dobił do mety. Po raz pierwszy od momentu, kiedy to wszystko się zaczęło, Jo nas Quarrel pozwolił sobie na chwilowe uczu cie satysfakcji. Jeep powoli sunął wyboistą polna drogą, aż do brzegu jeziora. Jonas zatrzymał zakurzo ny pojazd obok kępy wysokich sosen, zgasił silnik i siedział jeszcze przez chwilę za kie rownicą. Potem otworzył drzwiczki i wysiadł. Powoli zbliżył się do wody i z zadumą po patrzył na drugi brzeg jeziora, gdzie rozcią gało się Seąuence Springs, małe kalifornijskie miasteczko. Jonas już od paru dni przebywał w tej okolicy, planując następne posunięcie, i przez cały ten czas wyobrażał sobie to miej sce. Zaskoczony skonstatował, że Seąuence Springs bardzo mu się podoba. Drobne zmarszczki na błękitnozielonej po wierzchni wody odbijały promienie zacho- 5
i Jayne Ann Krentz dzącego jesiennego słońca. Wokół jeziora rosły potężne sosny i świerki, a większa część miasteczka znajdowała się na przeciwległym brzegu. Seąuence Springs była ma lowniczą mieszanką małych sklepików, starych stacji ben zynowych i wiekowych domków. Tu i ówdzie na obrze żach jeziora tkwiły ukryte wśród drzew chatki letniskowe. Jonas nie mógł oprzeć się wrażeniu, że całość otoczona jest subtelną aurą miasteczka z bajki. Niezupełnie tego oczekiwał, ale w końcu czego naprawdę mógł się spodzie wać, gdy przed dwoma miesiącami rozpoczął pościg za Verity Ames? Na samym końcu jeziora stała imponująca budowla w neoklasycznym stylu, od bieli ścian wręcz oślepiająco odbijały się ostatnie promienie słońca. Budynek różnił się od pozostałych; nawet z tej odległości można było dostrzec, że został zaprojektowany z myślą, by olśnić przybyszów. Architektowi niewątpliwie dano wolną rę kę i wyraźnie to wykorzystał, tworząc dumną fasadę ponad ostrołukami portalu, kolumnadami i dziedzińca mi. Dom Zdrojowy Seąuence Springs, elegancki i okazały, prezentował się jak najprawdziwszy renesansowy pała cyk. W niewielkim oddaleniu, niemal całkowicie przesłonię te drzewami, stały dwa poczerniałe od słońca i deszczu domki oraz mały pawilon restauracyjny. Wszystkie te zabudowania niemal śmiesznie kontrastowały z sąsied nim Domem Zdrojowym. Ze swego miejsca Jonas mógł dojrzeć na drugim brzegu dwa samochody sunące drogą ku białej budowli. Przy puszczał, że to Porsche, BMW albo Mercedesy. Było piątkowe popołudnie, więc tłumy zestresowanych ~ acz nieźle sytuowanych - weekendowiczów opuszczały okolice Zatoki San Francisco, udając się do modnych kurortów, by zażyć kąpieli błotnych i mineralnych, ćwi czeń fizycznych i masaży. A kiedy wreszcie przejdą przez te wszystkie luksusowe tortury - nabiorą apetytu na drogie wina i wyszukane dania, które spałaszują z czystym już sumieniem. Bo 6 Złoty dar chociaż w Domu Zdrojowym podaje się ściśle kontrolo wane posiłki, to jednak większość doświadczonych by walców jest świetnie zorientowana, że nie opodal główne go budynku mieści się malutka pawilonowa restauracja, No Buli Cafe, robiąca w weekendy znakomity interes na serwowaniu eleganckich i bardzo drogich dań kuchni wegetariańskiej. I właśnie ta knajpka była celem Jonasa. Obmyślił już sposób, jak się zbliżyć do swej zdobyczy. Verity, właści cielka No Buli, zamieściła w lokalnej gazecie ogłoszenie, że poszukuje do pomocy kogoś, kto byłby jednocześnie kelnerem, pomywaczem i człowiekiem do wszystkiego. Jonas akurat nigdzie nie pracował, i tak się składało, że mógł uchodzić za eksperta od zmywania naczyń. Do cholery, mógłby nawet dostać tytuł doktora w tej dziedzi nie, gdyby taki przyznawano! Byłby z pewnością bardziej użyteczny niż tytuł doktora nauk historycznych, który otrzymał przed paru laty, specjalizując się w epoce Rene sansu. Nigdy nie mógł być pewien, czy podążając nadal drogą obranej kariery nie narazi się na śmierć bądź na utratę zmysłów. Od eksperymentowania powstrzymywał go in stynkt samozachowawczy. Zdarzyło się niegdyś, iż wskutek posiadanego talentu omal nie stał się mordercą, i wtedy postanowił, że fascy nację historią lepiej pozostawić tym, którzy są z nią mniej związani niż on. Tak więc w ciągu ostatnich paru lat umył całe mnóstwo naczyń, a zwłaszcza szklanek barowych. Serwował rów nież mnóstwo trunków, co z pewnością dawało mu kel nerskie kwalifikacje. A już bez wątpienia miał odpowied nie umiejętności człowieka do wszystkiego. Przypomniał sobie o nożu upchniętym w sportowej torbie na tyle jeepa... Z ironią pomyślał, że jest prawdziwym człowiekiem Renesansu, łącząc w sobie wszystkie profity klasycznej edukacji z mnóstwem doświadczeń z prawdziwego ży cia. Czegóż więcej może wymagać potencjalny pracodaw- 7
JayneAnn Krentz ca? Czterysta lat temu Jonas nie miałby najmniejszych kłopotów ze znalezieniem pracy. Wsunął rękę do kieszeni dżinsów i zacisnął długie, szczupłe palce na małym kółeczku ze złota. Kącik warg drgnął mu w ledwo dostrzegalnym uśmieszku. Kiedy dotykał tego kolczyka, czuł bijące od niego ciepło i iekką, prowokującą aurę, kojącą i przyjemną, lecz mimo to budzącą głęboko w duszy dziwne ostrzegawcze mrowie nie. Jonas zorientował się, że dotykanie kolczyka wywoły wało podobny efekt jak spory haust teąuili lub kilka butelek piwa u schyłku ciężkiego dnia. Wyciągnął z kie szeni drobny klejnocik i uważnie mu się przyjrzał. Nie pierwszy raz kontemplował ów przedmiot, tak niewinnie wyglądający na jego dłoni. Wielokrotnie próbo wał zgłębić jego tajemnicę. Tak naprawdę za nic by go nie oddał już od chwili, gdy przed dwoma miesiącami wszedł w jego posiadanie. Kolczyk budził w nim instynkt właści ciela, Jonas czuł się za niego odpowiedzialny, musiał go chronić. To szczególne uczucie wobec przedmiotu rozciągało się także na kobietę, do której należał, mimo iż Jonas jej nie znał. A jednak, choć nie umiał tego wytłumaczyć, wiedział, że ta kobieta stanie się częścią jego przyszłości. I właśnie nadszedł czas, by ją poznać. Przymus odnalezienia właścicielki złotego kolczyka przygnał jonasa do Sequence Springs z odległego o dwa tysiące mil portowego baru w Meksyku. Odległość zresztą nie miała większego znaczenia. Aby odnaleźć tę kobietę, przybyłby z końca świata. Tej nocy, gdy zgubiła klejnocik, widział ją tylko przez kilka sekund, ale dobrze pamiętał miedziany ogień nie sfornych loków okalających olbrzymie oczy, a także pięk ne rysy twarzy. Rzuciła mu się też w oczy delikatna, szczupła kobieca sylwetka, majacząca w złotawo żółtym blasku otwartych drzwi tawerny. Ona go nie widziała. Verity Ames była zbyt zaabsor bowana ucieczką do bezpiecznego hotelu. W uszach 8 Złoty dar brzmiało mu wciąż echo stukotu jej obcasów, milknące w ciemnej uliczce. Cały tydzień poświęcił na poznanie nazwiska właści cielki kolczyka. Zgodnie z meksykańską tradycją, zdoby cie nawet podstawowych informacji sporo kosztuje. Ale to było najłatwiejsze. Znalezienie jej w Sequence Springs w Kalifornii zajęło mu prawie dwa miesiące. Przez cały ten czas kolczyk parzył go w kieszeni. Kiedy Jonas wziął do ręki cienką lokalną gazetkę, z wielkim zadowoleniem przeczytał ogłoszenie pani Ames. To wyglądało na znak opatrzności. Pracując dla Verity, miałby cholernie dobry sposób na poznanie jej sekretu. A na niczym mu nie zależało tak bardzo, jak właśnie na rozwiązaniu tajemnicy Verity Ames. Cała jego przyszłość była tego warta. Jonas stał nad brzegiem jeziora, bezwiednie obracając w palcach złoty kolczyk, i zastanawiał się, jak mu się będzie pracowało u tej płomiennorudej kobiety. Jednego był pewien - że z nią pójdzie mu o wiele łatwiej niż z poprzednimi pracodawcami. W końcu to tylko mała, drobna kobietka i nie ma jeszcze trzydziestki. W jaki sposób mogłaby mu utrudnić życie? Zmywanie naczyń w No Buli Cafe będzie łatwym kawał kiem chleba. Verity Ames jęknęła ze złości, słysząc natarczywe pukanie do zamkniętych drzwi frontowych No Buli. Od stawiła butelkę dziewiczej oliwy, którą właśnie miała odkorkować, i wyszła z kuchni do małej salki jadalnej. - Szkoda, że nie uczą turystów czytania - warknęła pod nosem, wycierając dłonie w fartuch. - Amerykański system edukacji wyraźnie gdzieś szwankuje. Mając jednak na uwadze dobro własnych interesów, Verity zmusiła się do uprzejmego uśmiechu, przekręciła klucz w drzwiach restauracji i zaczęła mówić nie uchy liwszy ich nawet w połowie: - Przykro mi - zaczęła pogodnym tonem - dzisiaj otwieramy dopiero o wpół do szóstej. Lunch skoriczyii- 9
JayneAnn Krentz śmy podawać o drugiej. Jeśli chce pan zarezerwować stolik na kolację, proszę zatelefonować, chociaż muszę pana uprzedzić, że już prawie wszystkie są zajęte. Coś się zwolni dopiero po dziewiątej wieczorem. - Nie przyszedłem tu w tym celu - odezwał się cicho męski głos, w którym pobrzmiewała nuta rozbawienia. - Nazywam się Jonas Quarrel i szukam pracy. Verity otworzyła drzwi na oścież, żałując swej impul- sywności. Należało najpierw wyjrzeć przez okno! Zobaczyła wysokiego, szczupłego mężczyznę o grana towoczarnych włosach. Zaskakująco szerokie ramiona okrywała znoszona dżinsowa koszula. Rękawy miał pod winięte, muskularne ręce porośnięte były czarnymi wło skami. Wypłowiałe dżinsy dorównywały koszuli, a skó rzany pas, opinający wąską talię, mógł być spadkiem po pradziadku. Bardzo zresztą pasował do zdartych kowboj skich butów, które najwyraźniej nie zetknęły się z pastą od wielu, wielu lat. Jednak spłowiałe, podniszczone ciuchy mniej niepo koiły niż kanciasta, surowa twarz, która z pewnością przeszła o wiele więcej od ubrania. W żadnym wypadku nie był to przystojny facet, ale Verity w jakiś szczególny sposób wyczuwała emanującą z niego spokojną siłę. Wła ściwie nigdy przedtem nie spotkała mężczyzny, który wywarłby na niej takie wrażenie. Verity, lekko marszcząc ciemnorude brwi, przyłapała się na tym, że nie wiadomo dlaczego nagle przyszły jej na myśl stare legendy. Kiedy napotkała jego wzrok, zobaczyła złoto. Nie to nowe, błyszczące złoto jubilerskie, ale stare, ciężkie złoto. Złoto z przeszłości, z pirackich skarbów i monet florenc kich. Po raz pierwszy w życiu zobaczyła oczy tej barwy i pomyślała, że w tym wzroku czają się duchy z przeszło ści. Ten facet wiedział, co to znaczy żyć ze zjawami, duchami i widmami. Zdając sobie sprawę, że gapi się na nieznajomego z otwartą buzią, wzięła się w karby. Jak zwykle zwycięży ło poczucie rzeczywistości. Verity chlubiła się swym roz sądkiem i praktycznym podejściem do życia. 10 Złoty dar I to właśni^ podejście uświadomiło jej, że taki facet z pewnością nie utrzymuje się ze zmywania naczyń. - Przykro mi, panie Ouarrel - powiedziała dziarsko - ale ja potrzebuję jedynie kogoś w rodzaju kelnera-pomy- wacza i szczerze wątpię, by pan był zainteresowany taką pracą. - Powoli zaczęła zamykać drzwi. jonas wsunął nogę za próg i zablokował drzwi. Lekko się uśmiechnął, ale nie był to uspokajający uśmieszek. - Przyszedłem właśnie do zmywania naczyń. - Wyciąg nął z kieszeni skrawek gazety i zerknął na drobny druk. - Pomywacz, kelner i pomocnik. - Osoba do pomocy - poprawiła go mechanicznie, mimo woli spoglądając na ogłoszenie. -Jestem pracodaw cą dającym wszystkim równe szanse, bez względu na płeć. Quarrel uśmiechnął się trochę szerzej, przyglądając się jej, gdy czytała własne ogłoszenie. - Ma pani szczęście - mruknął. -Ja jestem pracowni kiem dającym wszystkim równe szanse. Mogę pracować nawet u kobiety, pod warunkiem, że będzie mi podpisy wała czeki w dzień wypłaty. Verity oderwała wzrok od ogłoszenia i z ostrożnym zastanowieniem przyjrzała się swojemu gościowi. Nie miała cienia wątpliwości, że zlew pełen brudnych naczyń nie pasuje do tego mężczyzny. Nie potrafiła sobie wyob razić, co też go .u sprowadziło i dlaczego odpowiedział na jej ogłoszenie, ale dobrze wiedziała, że jeśli go o to zapyta, to odpowiedź z pewnością jej nie zadowoli. Nie ma co, najbezpieczniej będzie się go pozbyć. - Pan naprawdę nie wygląda na człowieka, którego usatysfakcjonowałaby praca, jaką mogę zaproponować - powiedziała z szorstką uprzejmością. - A to już moje zmartwienie. Zmywałem naczynia w przeszłości, mogę to robić i teraz. - Oferuję wyłącznie minimalną pensję. - Wyrównam to sobie napiwkami - odparł z nonsza lanckim wzruszeniem ramion. - Potrzebuję kogoś, kto zostanie tu dłużej - powiedzia- 11
Jayne Ann Krentz ła Verity, czepiając się tego argumentu jak tonący brzy twy. - Osoby zatrudnione u mnie w lecie wróciły na stu dia, szukam więc pracownika na całą zimę i wiosnę. Nie mam ochoty przyuczać człowieka, który odejdzie stąd po miesiącu czy dwóch. Jonas wsunął ogłoszenie z powrotem do kieszeni i kiw nął głową. - Mogę panią solennie zapewnić, że zostanę tu dłużej. Yerity zaczynała być lekko zdenerwowana. - Panie Ouarrel, proszę posłuchać, pan nie jest właści wą osobą. Zamierzałam zatrudnić kogoś z tutejszych mieszkańców. - Mam wrażenie, że wspominała pani coś o pracodaw cy dającym wszystkim równe szanse... - No tak, ale... - Wydaje mi się, że nowy członek lokalnej społeczno ści ma takie same prawa do zatrudnienia, jak stali miesz kańcy. Verity przyjrzała mu się uważnie lekko zwężonymi oczami. - Pan jest nowym mieszkańcem Seąuence Springs, panie Ouarrel, czy też jedynie bawi tu pan przejazdem? - Niech się pani nie martwi, powiedziałem już, że zostanę na dłużej. - Ale dopiero co zjawił się pan w miasteczku? - drąży ła dalej. ~ Przed paroma dniami. - W takim razie z pewnością zechce pan jeszcze co najmniej dwa tygodnie postudiować ogłoszenia, zanim podejmie pan ostateczną decyzję. Jestem przekonana, że wkrótce trafi się panu coś znacznie bardziej atrakcyjnego niż zmywanie naczyń. Może pan też popróbować w jed nej z winnic na wzgórzach, Wygląda pan na człowieka, któremu odpowiadałaby praca na świeżym powietrzu. - Ale taksie składa-wyjaśnił jej tym niskim, ponurym głosem - że szukam roboty pod dachem. Verity stopniowo ogarniała panika. Działo się coś nie dobrego, sytuacja zaczęła się jej wymykać z rąk. Właści-12 Złoty dar wie nie obawiała się tego człowieka, mimo bijącej od niego siły, być może dlatego, że czuła, iż ta siła jest przezeń kontrolowana. Ale brakowi obaw towarzyszyło przekona nie, że nie jest to zwykły wagabunda, pragnący utrzymać się za minimalną płacę. W tych złotych oczach błyszczało zbyt wiele inteligencji, a cała jego postać świadczyła do wodnie o silnym poczuciu własnego ja i rozumieniu świa ta. A jednak najbardziej zaniepokoiło ją niezwykle inten sywnie odczuwane przez nią wrażenie jego fizycznej obecności. Próbowała je opanować. Ten człowiek jest niebezpieczny. Intuicyjnie wyczuwała to niebezpieczeń stwo, choć w żaden sposób nie zdołałaby wyrazić słowa mi. W każdym razie zanosiło się na to, że Jonas Ouarrel nie przyjmie do wiadomości jej odmowy. Należało więc zna leźć bardziej subtelny sposób pozbycia się tego gościa. - Przypuszczam, że ma pan przygotowany życiorys? - zapytała siląc się na rzeczowy ton. - Życiorys? - Przyglądał się jej z zadumą. - Na stano wisko pomywacza? No, nareszcie na coś trafiła. Pomyślała z odrobiną ulgi, że na pewno nie przygotował życiorysu. - Oczywiście. Chyba się pan nie spodziewa, że zatrud nię pana tak z miejsca. Muszę mieć wszystkie dane na temat pańskiego wykształcenia, kompletny wykaz pań skich poprzednich miejsc pracy, łącznie z datami, nazwi skami pracodawców, ich adresami i telefonami. Będzie pan także musiał wypełnić kwestionariusz osobowy, do łączę go do zebranych wcześniej. Kiedy zbiorę ich już sporo, wtedy dokonam wyboru. - Zanosi się na dość długi proces - zauważył z poważ ną miną. - Och tak, niewątpliwie - zgodziła się bez wahania. - Pewnie ze dwa tygodnie albo i więcej. - Rzeczywiście? A co pani ma zamiar zrobić z tym weekendem? - Słucham?- Verity zesztywniała. - Dobrze pani słyszała. Potrzebna pani pomoc od 13
Jayne Ann Krentz zaraz. A dokładnie już dziś wieczorem. Za parę godzin będzie pani zawalona robotą po same uszy. - Dam sobie radę - wycedziła przez zaciśnięte zęby. - Kierownicy Domu Zdrojowego są moimi przyjaciółmi, kiedyś prowadziłam ich restaurację. Chętnie wypożyczą mi kogoś do kuchni. - Po co wynajmować kogoś na godziny, skoro trafia się okazja zatrudnienia najlepszego pracownika na stałe? Verity mocniej ścisnęła klamkę. - Nie miałam pojęcia, że pomywacze są tak dumni ze swych umiejętności. Pan się uważa za najlepszego, panie Ouarrel? - Może mi pani wierzyć - odpowiedział łagodnie. - Mam więcej doświadczenia i umiejętności w sztuce zmy wania naczyń i czekania na klientów niż wszyscy ci, którzy ewentualnie zapukają do pani drzwi od tej chwili aż do wpół do szóstej. - A co z doświadczeniem pomocnika do wszystkiego? - drążyła nadal, mając jednak wrażenie, że została przy ciśnięta do muru. Czas uciekał nieubłaganie, należało szybko wracać do kuchni. - Dobrze jest mieć mnie pod ręką - zapewnił ją. - Dam sobie radę z zatkaną toaletą i niegrzecznym pijakiem. Przekona się pani, że jestem użyteczny. Verity wyprostowała plecy. - Otrzymałam licencję wyłącznie na piwo i wino. W No Buli nie mamy kłopotów z pijakami. A poza tym jest hydraulik, na wypadek gdyby coś się popsuło w toaletach. Nie wiem, w jakich lokalach pan przedtem pracował, ale wygląda mi na to, że pańskie zdolności byłyby lepiej wykorzystane w tutejszej tawernie. Może pan tam spró buje? Zapiszę panu nazwisko właściciela. - Pomyślała, że Milt Sanderson, właściciel The Keg, da sobie radę z tym facetem. Był przyzwyczajony do radzenia sobie z kierow cami ciężarówek, robotnikami pracującymi na dużych wysokościach i podobnymi typami. - Wolę zatrudnić się tutaj - odpowiedział. - Ale dlaczego? - zapytała bez ogródek. 14 Złoty dar - Powiedzmy, że zależy mi na poprawie własnego losu i pozycji. Mam ambicje. - Aha. Powiedzmy, że spróbuje pan u innego restaura tora, panie Ouarrel. I niech pan sobie oszczędzi kolejnej wizyty u mnie bez fachowo napisanego życiorysu. - Veri- ty ponownie zamierzała zamknąć drzwi. - Nie tak szybko, Pani Pracodawczyni Równe Szanse. Zanim zdążyła się zorientować, już był z nią w środku. Instynktownie cofnęła się o krok. Najwyższy czas zapa nować nad tą sytuacją, która w idiotyczny sposób zaczęła się jej wymykać z rąk. - Zaraz, chwileczkę. Powiedziałam panu, że restaura cja jest zamknięta. Przed otwarciem mam jeszcze sto tysięcy rzeczy do zrobienia i nie zamierzam marnować czasu na wydzwanianie po policję. Uprzejmie proszę stąd wyjść! - Kandydat na określone stanowisko musi się odzna czać wytrwałością. Pracodawcy są na to wyczuleni, robi to na nich wrażenie. - Rozejrzał się po sali restauracyjnej. - Jest tu jakieś biuro? - Tak, ale nie sądzę, żeby to miało jakiś związek... Panie Ouarrel, byłabym wdzięczna, gdyby zechciał pan... - Tam, prawda? - Właśnie się przesuwał pomiędzy stertą francuskich krzeseł i małych stolików, kierując się wprost do kuchni. W Verity zawrzał gniew, który przewyższył uprzednie zdenerwowanie. - Hola, hoia! Co pan wyrabia?! - Skoczyła za nim. - Chce pani mój życiorys? No to go pani dostanie. - Przeszedł przez małą kuchnię, ominął wielki piec gazowy, czystą iadę ze stali nierdzewnej oraz zlew, zapchany brudnymi naczyniami po lunchu. Popatrzył na to znaczą co. - Widzę, że się beze mnie nie obejdzie. - Zatrzymał się w drzwiach do malutkiego biura. - Aha! Tak właśnie myślałem, jest maszyna do pisania. Verity gapiła się na niego, kiedy klapnął na krzesło przy biurku, sięgnął po kartkę i wkręcił ją w maszynę. 15
Jayne Ann Krentz - Pan ma zamiar napisać życiorys? Tutaj, w moim biurze? - Owszem. Proszę iść teraz do kuchni i nie gderać, kiedy będę pracował, muszę się skupić. Kawał czasu upłynął od chwili, gdy ostatni raz coś takiego pisałem. Dobry Boże, życiorys do zmywania naczyń. Do czego to doszło? - Mówiąc to, kładł już palce na klawiaturze. Oprócz wezwania policji nic sensownego nie przycho dziło jej do głowy. Przyłapała się na tym, że patrzy na jego dłonie, szybko uderzające w klawisze. Pomyślała, że te ręce są fascynujące. Długie, giętkie palce i mocne nadgar stki. Ręce szermierza. Dłonie kochanka. Zdrętwiała na tę myśl. Wycofała się z biura i poszła do kuchni, zastanawiając się, co robić dalej. Cała ta sytuacja była dość dziwna. Verity nie czuła się przestraszona, ale bezradna. Może ten nieszczęśnik rzeczywiście rozpaczliwie po trzebował pracy, jakiejkolwiek? Zabrała ze stołu oliwę i wróciła do przygotowywania sałatki z tortellini. Nie dało się zaprzeczyć, że potrzebna jej była pomoc na wieczór. To prawda, że Laura i Dick Griswaldowie, małżeństwo zarządzające Domem Zdrojowym Seąuence Springs, chętnie by jej kogoś podesłali, jednak było by lepiej, gdyby Verity sama rozwiązywała swoje pro blemy z personelem. Pech chciał, że Marlenę Webberly nie uprzedziła jej wcześniej, że bierze ślub i wyjeżdża. To zadziwiające, co miłość wyrabia z kobiecym rozu mem. Marlenę sprawiała wrażenie inteligentnej dziew czyny! W dzisiejszych czasach trudno jednak o dobrego po mocnika. Verity już prawie skończyła sałatkę, kiedy stukanie maszyny do pisania umilkło. Nastąpiła dłuższa chwila ciszy, podczas której nowy kandydat prawdopodobnie sprawdzał swe dzieło. Kilka następnych uderzeń w klawi sze dowodziło, że nie był znakomity w te klocki. Po chwili wszedł do kuchni i wepchnął swój życiorys w zatłuszczo- ne ręce Yerity. 16 Złoty dar - Proszę uprzejmie, szefowo. Przeczytaj sobie i tylko spróbuj mi powiedzieć, że nie mam odpowiednich kwali fikacji do tej pracy. Tymczasem będę taki dobry i pozmy wam. Verity ściskała w ręku kartkę i wpatrywała się w równe linijki maszynopisu. Uporczywie starała się znaleźć różne sprzeczności, kłamstwa lub w ogóle cokolwiek, co by jej pozwoliło wyrzucić życiorys do śmieci. - Trzydzieści siedem lat? Dałabym panu kilka lat wię cej. - W duchu przyznała, że to z powodu tych przepeł nionych tajemnicą oczu. - Wielkie dzięki - burknął. - Nie wiedziałem, że jestem już kompletnie siwy. Verity pokręciła głową, spojrzała na jego kruczoczarne włosy i wypaliła bez zastanowienia: - To nie z powodu siwych włosów, wcale ich pan nie ma. To kwestia wyrazu pańskich oczu. - Kiedy uświado miła sobie, co właśnie powiedziała, kompletnie ją zatkało. - No nic, nieważne. - Ale niemal zupełnie zabrakło jej tchu, kiedy przeczytała następne zdanie. - Wykształcenie: doktor nauk humanistycznych, wydział historii na Vin- cent College. Pan ma tytuł doktora? - No. Ale proszę tego nie wykorzystać przeciw mnie, dobra? - Jaki okres historii pan studiował? - zapytała podej rzliwie. - Renesans, specjalizowałem się w historii militariów. Jestem ekspertem od broni i strategii wojskowej. - Spra wiał wrażenie kompletnie pochłoniętego spłukiwaniem umytych naczyń. - Jasne. A jak już w to uwierzę, to mi pan zaproponuje kupno wierzby rodzącej gruszki, co? Woda szumiała w zlewie. - To prawda. Może pani sprawdzić, dzwoniąc do dzie kanatu Vincent CoHege. Po ukończeniu uczelni przez pewien czas tam wykładałem. Wykładowca historii! Wbrew własnej woli Verity była coraz bardziej zaintrygowana. Zawsze fascynował ją ten 17
Jayne Ann Krentz krwawy, choć niezwykle barwny i zmieniający świat okres w historii ludzkości. Nagle zrozumiała, że się nie myliła wcześniej, kiedy patrząc na niego miała przed oczami obrazy pozłacanych rapierów i florenckiego złota. Niemal siłą usunęła te wizje z wyobraźni i powiedziała sucho: - Owszem, sprawdzę to od razu. Proszę mi coś powie dzieć o Renesansie. - Zna pani język włoski? - zapytał uprzejmie. - Niespecjalnie. - No dobrze, to przetłumaczę pani. - Przerwał na moment, najwyraźniej zbierając myśli, po czym zacyto wał gładko: Pani moja rani mnie podejrzliwością, Słowo jej każde i spojrzenie jak rapierem cios zadany. Pragnę miłości nasycić ją słodką radością, Lecz pierwej ufnością niechaj mnie obdarzy. Verity oparła się o framugę drzwi, założyła ręce na piersiach i usiłowała przybrać groźną minę. - A to niby co takiego? - Szybki, surowy przekład fragmentu mało znanego renesansowego poematu. Jest pani pod wrażeniem? - Spojrzał na nią pogodnie. Verity usilnie się starała, by jej poczucie humoru nie wzięło gdry nad opanowaniem. Trudno było nie cierpieć faceta, który potrafił cytować miłosną poezję renesanso wą. Oczywiście, nie można zapominać, że niektórzy bez litośni i okrutni mężowie z piętnastego i szesnastego stu lecia nie tylko recytowali takie wiersze, ale nawet je pisali. Nie było to sprzeczne z naturą, że zabójcy tworzyli po ezję. Verity wiedziała, że w tamtych czasach prawdziwy szlachcic winien być tak samo sprawny w komponowaniu sonetów, jak we władaniu rapierem. - Ten poemat musi być całkiem zapomniany. Czytałam sporo poezji renesansowej, ale nie przypominam sobie tego fragmentu. 18 Złoty dar - Tym bardziej powinna być pani pod wrażeniem - odpowiedział gładko. - Toteż jestem, ale nie mam pewności, czy powierz chowna znajomość poezji renesansowej daje kwalifikacje do zmywania naczyń - mruknęła pod nosem. - Jeśli pani woli, to mogę zacytować Machiavellego. Może coś o sztuce rządzenia za pomocą strachu? On dowodził, że z politycznego punktu widzenia dla przy wódcy jest bardziej korzystne, gdy się go obawiają, niż gdyby go mieli kochać. Przypuszczam, że to się też przydaje przy prowadzeniu restauracji. - No dobrze, zostawmy to. Przeczytałam wystarczają co wieie z Machiavellego, żeby wiedzieć, że nie kieruję tą restauracją według jego zasad. - Nie byłbym tego taki pewien - skomentował to zna czącym tonem. - A swoją drogą jakim cudem to wpadło pani w ręce? - Mój ojciec zawsze twierdził, że teorie Machiavellego o utrzymaniu się przy władzy są nadal podstawą współ czesnego rządzenia. Pomyślał więc, że powinnam je prze studiować - odparła automatycznie, po czym wróciła do czytania życiorysu. - Widzę, że często pracował pan za barem. Zielona Czarownica na Wyspach Dziewiczych? - Pułapka na turystów. Miałem mnóstwo doświadczeń z turystami - zauważył skromnie. - Tawerna pod Portową Lampą na Tahiti? - Mieliśmy tam trochę mniej uprzejmą klientelę. - Bar i Gril pod Żeglarzem w Manili? - Klientela złożona głównie z amerykańskich marynarzy na przepustkach. Tam przyswoiłem sporo technik dyplo matycznych. Jestem niezły w tłumieniu zamieszek i burd. - Z pewnością - zauważyła grzecznie. Wbrew sobie była kompletnie zafascynowana. Jeśli Jonas Quarrel nie miał innych zalet, to z pewnością odznaczał się bujną wyobraźnią. - A co pan powie o Tawernie pod Kłamcą na Hawajach? - Następna militarna spelunka, chociaż dzielona z tu rystami. Odrobinę elegantsza od Żeglarza. 19
Jayne Ann Krentz - Nigdy bym się nie domyśliła, sądząc po nazwie. Kryształowy Dzwonek w Singapurze? - Miejsce spotkań wygnańców z ojczyzny. Verity przeczytała następne zdanie i zabrakło jej tchu. Potem powoli podniosła na niego wzrok. - Kantyna Pod Czerwonym Bykiem? - Tam również sporo rodaków. No, wie pani, tacy niedoszli pisarze i artyści, którzy przybyli do Meksyku, żeby tworzyć, ale zwinęli żagle w powodzi taniej teąuili. - Znam ten typ - powiedziała chłodno. - Znam również tę kantynę. Byłam w Puerto Vallerta parę miesięcy temu i zawadziłam o nią. Ouarrel oderwał wzrok od ustawianych naczyń i spoj rzał na nią beznamiętnie. - Czego pani szukała w takim miejscu jak El Toro? - Mojego ojca. - Verity zmarszczyła brwi i postukała palcem w kartkę z życiorysem. - Ale pan nie odwiedził tych wszystkich miejsc w poszukiwaniu natchnienia, prawda? Pan naprawdę pracował w tych wszystkich ob rzydliwych spelunach? Quarrel nie odpowiedział na jej pytanie, ale zadał swoje: - Znalazła pani ojca? - Nie. - Pokręciła głową. - Ale to nic takiego. Wcześniej czy później sam się pokaże. Zawsze tak jest. - Oderwała się od drzwi i ruszyła do biura. - Przeproszę pana na kilka minut. Jonas upuścił do zlewu patelnię. - Hej, zaraz! Co pani chce zrobić? - Wykonać kilka telefonów- poinformowała go uprzej mie z uśmiechem. Przez dłuższą chwilę nie spuszczał z niej wzroku. Był lekko zdezorientowany jej uśmiechem. Po chwili jednak wziął się w garść i powoli zapytał: - Ma pani zamiar dzwonić do tych barów? - Zawsze sprawdzam referencje. O co chodzi, panie Ouarrel? Czyżby pan sądził, że się zawaham przed wyko naniem telefonu na Tahiti, do Manili i Meksyku?20 Złoty dar Starannie wytarł ręce w ściereczkę, cały czas uważnie przypatrując się Verity. - No cóż, nie przeczę. Większość ludzi miałaby pewne opory przed przeprowadzeniem rozmów na taką odległość. - No to coś panu powiem. Nie jest pan jedynym człowiekiem, który podróżował po szerokim świecie. Na Tahiti spędziłam półtora roku, trzy miesiące w Manili, rok w Meksyku i rok na Hawajach. I chociaż po tylu latach pamięć może mi lekko szwankować, to jednak mam wrażenie, że byłam również w kilku tych spelunach, nie tylko w El Toro. Tawerna pod Portową Lampą budzi we mnie pewne skojarzenia. Wstyd przyznać, ale Pod Kłamcą również nie brzmi mi obco. - Pani żartuje. Zna pani te miejsca? - Quarrel wyglądał na autentycznie zaskoczonego. - Mój ojciec zapewnił mi bardzo wszechstronna edu kację. - Weszła do biura, wielce usatysfakcjonowana, że nareszcie udało jej się pobić jonasa Quarrela jego własną bronią. - Ale te telefony będą kosztować majątek- podkreślił Jonas. - Potrącę to z pańskiej pierwszej tygodniówki. - Uśmiechnęła się siadając za biurkiem i sięgając po słucha wkę. To sprawdzanie może być bardzo interesujące. Po blisko godzinie zakończyła weryfikację, a Jonas skończył zmywanie naczyń. Stanęli na wprost siebie w małej kuchni. - No, dobrze - powiedziała chłodno Verity. - Ma pan tę pracę. Wszyscy wyrażali się o panu w samych superlaty wach. Potwierdzili, że można liczyć, iż otworzy pan bar na czas, że nie jest pan narkomanem, nie ma pan brzyd kiego zwyczaju podbierania pieniędzy z kasy i nie pije pan w pracy. Bardzo dobre opinie, doprawdy, zwłaszcza biorąc pod uwagę źródła ich pochodzenia. Aha, i Duży Al z Morskiej Syreny prosił o przekazanie serdecznych po zdrowień i przysięga, że odeśle panu forsę, kiedy tylko dostanie pański aktualny adres. Błysk w oczas Guarrela można było odczytać jako 21
Jayne Ann Krentz wyraz ulgi, ale zaraz ustąpił on miejsca dziwnej miesza ninie oczekiwania i satysfakcji. - Dziękuję, Verity - powiedział. - Jestem wdzięczny. - Skoro już skończyłeś z naczyniami, to możesz po siekać cebulę do zapiekanki wegetariańskiej, ja przygotu ję ciasto. - Zaraz się do tego wezmę, szefowo. - Jonas sięgnął po nóż z długim ostrzem i chwycił go z wyraźną wprawą. - Jest jeszcze pewien drobny problem. Verity, która właśnie wyciągała z zamrażarki francuskie ciasto, odwróciła się powoli. - A mianowicie? - Muszę gdzieś mieszkać. - Jonas uśmiechnął się do niej. - Czy przychodzi ci jakiś pomysł do głowy? Skoro mam pracować za minimalne wynagrodzenie, to nie bę dzie mnie stać na żadne porządne miejsce. Dziś rano wymeldowałem się z Motelu Nad Jeziorem, bo kończy mi się gotówka. Verity głęboko westchnęła z rezygnacją. - Możesz zamieszkać w domku, w którym sypia mój ojciec, kiedy mnie odwiedza. Stoi tuż za restauracją. - A co z twoim ojcem? - Nie martw się. Nie daje znaku życia od momentu, gdy mi przysłał wiadomość z wezwaniem do Puerto Val- lerta. Ale zanim tam dojechałam, zdążył już opuścić miasteczko i ślad po nim zaginął. Nie sądzę, żeby w naj bliższym czasie zakłócił nam spokój. A gdyby nawet, to możecie rzucić monetę i zagrać o łóżko. Z pewnością obaj nieraz w życiu spaliście na podłodze. - Jesteś bardzo hojną damą, Verity Ames. - No, może niezupełnie. Prawdziwy problem polega na tym, że trochę mi odbija, kiedy mam do czynienia z za wodowymi włóczęgami, którzy spędzają życie na uciecz ce od własnego talentu. jonas uniósł głowę i lekko zmrużył oczy. - Co to właściwie ma znaczyć? Verity oderwała wzrok od wałkowanego ciasta i spoj rzała na niego. 22 Złoty dar - Kiedy już obdzwoniłam twoich poprzednich praco dawców, zadzwoniłam do Vincent College. Rzeczywiście wykładałeś tam historię Renesansu. Co więcej, byłeś w tym cholernie dobry. Wydałeś mnóstwo interesujących esejów i jedną książkę o starej broni. A potem rzuciłeś to wszystko bez żadnych konkretnych powodów. Czy od tamtej pory włóczysz się po świecie? - A co to wszystko ma wspólnego z twoim ojcem? - zapytał chłodno. - On też jest profesjonalnym włóczęgą. Czy nic ci nie mówi nazwisko Emerson Ames? - Verity przyłapała się na tym, że za mocno naciska na wałek, i zdecydowanie nakazała sobie większe opanowanie. Jonas niedbałym ruchem noża obciął koniuszek cebuli. - Prawdę mówiąc, nie jest mi obce. Czy mówimy o tym samym Emersonie Amesie, który kilka lat temu napisał Porównanie? - Dokładnie. - O cholera, a niech to!... Teraz sobie przypominam, że ta książka po opublikowaniu wzbudziła sporo sensacji. W Vincent College każdy, kto miał choć trochę akademic kich ambicji, trzymał ją na stoliku w salonie. No i co się z nim stało? Napisał coś jeszcze po tym Porównaniu? - Tak się niefortunnie składa - odparła sztywno Verity - że tato doszedł do wniosku, iż Porównanie nie jest w jego stylu. Zaprzysięgał się, że nie będzie marnować czasu na drugą podobną i zaczął pisać to, co, jak twierdzi, lubi najbardziej. - To znaczy? - Jonas zerknął na nią. Verity skrzywiła nos. - Kieszonkowe westerny. Dasz wiarę? Facet, który zo stał kiedyś ogłoszony przez „The New York Times" pisa rzem roku! Autor, który „wyraźnie i stanowczo zdefinio wał i naświetlił współczesne zjawiska i paradoksy" -jak napisali. I ten geniusz daje nogę i pisze westerny! Jonas przez dłuższą chwilę przypatrywał się jej, po czym parsknął śmiechem. Cała kuchnia wypełniła się zdrowym, męskim rechotem. Jego oczy lśniły wesołością. 23
Jayne Ann Krentz - Wydaje mi się ~ wystękał przez śmiech - że spodo bałby mi się twdj ojciec. - Zabrał się do następnej cebuli. - Mam nadzieję, że go tu spotkam. - Coś mi mówi, że wy dwaj macie ze sobą wiele wspólnego - burknęła. jonas ponownie zaniósł się śmiechem i podrzucił nóż do góry. Kiedy ostrze skierowało się do dołu, Verity zmartwiała; wizja obciętych palców i zakrwawionej kuch ni sprawiła, że dziewczyna kurczowo zacisnęła dłonie na blacie kuchennym. Ale sekundę później Jonas zgrabnie złapał nóż za rękojeść i znowu siekał cebulę. Verity z tru dem opanowała drżenie. - Podejrzewam, że łączy nas umiłowanie życia w rze czywistym świecie, zamiast udawania radości z uczestni czenia w środowiskach akademickich i literackich. - Ja raczej uważam, że obaj jesteście okropnie leniwi i wybraliście najłatwiejszą drogę - odpaliła karcącym to nem. Z twarzy Jonasa momentalnie zniknęły wszelkie ślady rozbawienia. Odezwał się tonem tak ostrym jak nóż, który trzymał w ręku. - Szanowna pani, nie masz pojęcia, o czym mówisz. Nie każdy talent jest błogosławieństwem. Czasami coś takiego jak talent może człowieka zabić. Albo przywieść do szaleństwa. Być może w przypadku twego ojca jedynie śmiertelnie go nudził. Nie masz żadnego prawa wydawać sądu o innych. Verity drgnęła. Nawet przez chwilę nie wątpiła, że Jonas mówi poważnie. Intuicyjnie poszukała ucieczki w zmia nie tematu. - Ta kłótnia jest idiotyczna. Weź się lepiej do cebuli - poleciła mu dziarskim tonem. - A jak skończysz, to mo żesz posiekać marchewkę. Pokrój ją d la Julienne. Potra fisz? - Jasne, szefowo. Jak sobie życzysz. Mam jeszcze jedno pytanie. - O co chodzi? - Przyglądała mu się badawczo. - Nigdy jeszcze nie pracowałem w ekskluzywnej kuch-24 Złoty dar ni wegetariańskiej. - Uśmiechnął się do niej trochę zbyt niewinnie. - Do czego używasz ekstradziewiczej oliwy z oliwek? - Między innymi do przyprawiania sałatek - wyjaśniła opryskliwie. -1 bardzo proszę, oszczędź mi tych sztubac kich żartów. Ekstradziewicza oznacza, że to jest oliwa bardzo wysokiej jakości, otrzymywana z pierwszego tło czenia oliwek. - Aha. Myślałem, że to może jest taka, która starzeje się stojąc wiele lat na półkach. Jak jakaś stara panna, biedulka, która nigdy nie miała kochanka. Verity nie była w stanie zapanować nad jaskrawym rumieńcem zalewającym jej policzki. To był tylko głupi żart. Przecież on nie wie, jaka jest prawda... - To typowo męska, szowinistyczna uwaga. I choć bar dzo cierpię raniąc twe męskie ego, to muszę ci uświado mić, że są gorsze rzeczy na świecie niż brak kochanka - oznajmiła z brawurą. - Jak na przykład? - Kącik ust zadrgał mu leciutko. - Jak na przykład odkrycie, że zatrudniło się kogoś, kto nie ma pojęcia o tak podstawowej rzeczy w dobrej kuchni jak oliwa z oliwek! - Nie przejmuj się, szefowo. Szybko się uczę.
Rozdział drugi Kiedy tej niedzielnej nocy Jonas umył już ostatni talerz i pomagał Verity zamykać re staurację, doszedł do wniosku, że życie po śród wegetariańskich smakoszy wcale nie jest takie złe. Pracował przecież w gorszych miej scach. Klientela No Buli była snobistyczna, ale nieszkodliwa. Wszyscy sprawiali wrażenie czystych, szykownych, dobrze wychowanych i zdecydowanie nieźle ustawionych. I w do datku dawali dobre napiwki. Naprawdę, moż na było trafić gorzej. Właściwie, kilka razy w życiu trafił już go rzej. O wiele gorzej. Choć tego wieczoru tłok był umiarkowany, to jednak już około dziewiątej Verity zabrakło kremu z brokułów, co wprawiło ją w paskud ny nastrój. Jonas poczuł nieodpartą chęć przytulenia jej i ucałowania czubka lekko po plamionego noska, a także wyszeptania słów otuchy, ale opanował tę pokusę. Nie jest taki głupi! 26 Złoty dar W tym wypadku pocałowanie własnego szefa byłoby narażaniem się na obdarcie ze skóry! Spoczywający w sportowej torbie nóż Jonasa można uznać za całkiem tępy w porównaniu z ostrym języczkiem tej damy. Verity ma charakterek i temperament, a w dodatku - żadnych skrupułów przed udzieleniem ostrej reprymendy, kiedy uważa ją za konieczną. Po pewnych przemyśleniach Jo nas doszedł do wniosku, że jest coś takiego w charakterze Verity, co przywodzi na myśl określenie Jędza". A Jonasowi nie zależało na wywoływaniu lawiny wy mówek i obsztorcowan, jemu zależało na tym, by jak najczęściej się do niego uśmiechała. Bowiem uśmiech Verity porażał zmysły. Jonas był zafascynowany i urze czony. Gdy ten uśmiech pojawiał się na jej twarzy - tak jasny, ciepły, zmysłowy i prawdziwy - Jonas wlepiał w nią wzrok w niemym zachwycie. W owym uśmiechu było tyle słodkiej kobiecej uczciwości, że mężczyznę ciągnęło doń jak pszczołę do miodu i można było zrozu mieć, dlaczego w tym momencie uważa się za najwię kszego szczęściarza na świecie. Jonas uznał, że ten uśmiech jest niebezpiecznie pociągający - znacznie bar dziej niebezpieczny i pociągający niż pewne tajemnice z jego przeszłości. Ten uśmiech jednoznacznie charakteryzował Verity jako kobietę, która całkowicie odda się swojemu męż czyźnie, i jednocześnie niósł zapewnienie, że ten męż czyzna może jej powierzyć swe życie, namiętności i ho nor. Uśmiech Verity kusił, by uwierzyć, że czystość i nie winność mogą podążać ręka w rękę z ziemską zmysłowo ścią. Obiecywał to wszystko z taką niewinną, żarliwą szczodrością, źe, doprawdy, trudno by mieć komuś za złe popełnienie paru drobnych morderstw, by posiąść jego właścicielkę. No właśnie. Z powodu tego uśmiechu Jonas zaczął się zastanawiać, dlaczego wokół No Buli nie sterczy tłum facetów błagających o szansę popełnienia morderstwa. Widocznie każdy wchodzący w rachubę mężczyzna z najbliższej okolicy ma takiego cykora przed jędzą, iż 27
Jayne Ann Krentz z góry rezygnuje ze zdobycia zmysłowego anioła. Nie mdgł tego zrozumieć, no bo co znaczy kilka cierni, kiedy się zdobywa prawdziwy klejnot? Tak czy owak, mógł być wdzięczny, że nie musi się martwić wielką liczbą rywali. Prawdopodobnie powodem tej sytuacji nie był jedynie ostry język Verity, lecz także pewna właściwość jej natury, a mianowicie wybredność. Mężczyźni intuicyjnie wyczu wali, że ta kobieta nigdy nie wda się w przelotny romans. Choć tak krótko u niej pracował, zdążył zwrócić uwagę na sztywny, poprawny i spokojny styl życia Verity. Naj wyraźniej taki jej odpowiadał. Pracowity weekend dobiegł końca i Jonas czuł, iż do brze się spisał. A przynajmniej szefowa nie skarżyła się na niego zbyt głośno. Do tej pory poznał ją już na tyle, by wiedzieć, że gdyby nie wykonał swych obowiązków w satysfakcjonujący ją sposób, to nie omieszkałaby mu tego wytknąć. Dyrygo wała tą małą kuchnią jak tyran i nie zniosłaby żadnego uchybienia w sprawach czystości. - Tylko tego mi potrzeba, żeby jakiś klient się rozcho rował, bo pomocnik kucharza nie umiał zagrzać zupy - upomniała Jonasa podczas przygotowywania posiłku. - Wszystko ma być albo zimne, albo gorące. Nie życzę sobie tutaj potrawy o temperaturze pokojowej, zresztą taki jest również wymóg sanepidu. A oni mają zwyczaj składania nie zapowiedzianych wizyt. - W Meksyku niespecjalnie się przejmowaliśmy inspe kcją sanitarną - zauważył Jonas, posłusznie mieszając zupę. - Mogę się założyć, że nie przejmowano się nimi w większości twych poprzednich miejsc pracy. - Zgadza się. Odpowiednia łapówka zazwyczaj zała twiała sprawę. - Tutaj jest inaczej - wyjaśniła mu z dumą. - Właśnie się uczę. I tak było. Pomyślał o tym w niedzielny wieczór, obser wując Verity na wąskiej dróżce do jej domku pośród drzew. Co do tego nie było wątpliwości, dowiadywał się 28 Złoty dar wiele o pannie Verity Ames, swojej zręcznej szefowej, drobnym tyranie i rozsądnej bizneswoman. Jedno już wiedział na pewno. Chciał ją mieć. Cholernie. Poczuł to jeszcze w Meksyku, ale od chwili, gdy stanął na jej progu, ta potrzeba stała się nie do zniesienia. Z począt ku wmawiał sobie, że to nie ma nic wspólnego z seksem, raczej z tajemnicą złotego kolczyka i dziwnym przymu sem podążania za Verity. Ale w niedzielę wieczorem zrozumiał, jak jest napra wdę. Chciał jej nie tylko w sferze psychicznej, w seksual nej również. Zaczął się poważnie zastanawiać, czy pójście z nią do łóżka mogłoby wyjaśnić parę tajemnic, które Verity chowała w zanadrzu. Przeleciał mu przez myśl fragment z Dworzanina Bal tazara Castiglione - coś o tym, że jeśli ktoś posiadł ciało kobiety, to zdobył także fortecę jej umysłu i duszy. Sporo czasu upłynęło od momentu, gdy Jonas zaczyty wał się szesnastowiecznym traktatem o ideale dworzani- na-szlachcica. Pamiętał więc, że był tam też kontrargu ment wobec tego szczególnego stwierdzenia, ale teraz nie mógł go sobie dokładnie przypomnieć, a nawet nie bar dzo mu na tym zależało. Ten cytat bowiem nagle nabrał w jego oczach specjalnego znaczenia. Jonas przysiadł na schodkach swego domku i wymacał palcami kolczyk w kieszeni dżinsów. Wsłuchał się w deli katny poszum ciemnych sosen w podmuchach lekkiego wietrzyku. Czekał. Chciał zobaczyć, czy Verity zrobi dziś wieczorem to samo, co zawsze. Już trzecią noc obserwował tę samotną wędrówkę do domku. Pierwszej nocy zaproponował, że będzie jej towa rzyszył, ale tylko się roześmiała i kazała mu się wyspać. Drogę do swego domku jakoby znała na pamięć. Ale mówiła prawdę, i on o tym dobrze wiedział. Z każ da chwilą stawało się coraz bardziej oczywiste, że Verity nie ma ukochanego. Nie sprawiała też wrażenia zmartwio nej tym brakiem. Pierwszy raz podpatrzył jej zwyczaje w piątek w nocy, kiedy zerknął przez okno swojej chatki po zgaszeniu 29
Jayne Ann Krentz światła. Verity nie zgasiła u siebie lampy tak szybko, jak się tego spodziewał, stał więc przy oknie i patrzył, a po kilku minutach został nagrodzony widokiem swojej no wej szefowej opuszczającej domek. Miała na sobie kostium kąpielowy i aksamitny szlafrok, żwawo kroczyła nie oświetloną ścieżką do Domu Zdrojo wego. Najpierw pomyślał, że szefowa ma kąpielową randkę o północy, i w dziwny sposób go to zaniepokoiło. Nie zdołał powstrzymać impulsu podążenia jej śladem. Z ulgą stwierdził, że Verity nie spotyka się z mężczy zną, a jedynie po godzinach korzysta z uzdrowiskowego basenu. Co prawda na drzwiach do pomieszczeń kąpielo wych widniał napis: „Zamknięte na noc", ale Verity weszła tylnymi drzwiami i poszła od razu do części dla kobiet. Jonas stał w ukryciu i z zapartym tchem obserwował, jak zanurzała się w parującym, bulgocącym basenie. Rozba wił go fakt, że dziewczyna była w kostiumie, chociaż miała cały basen tylko dla siebie. Był to bardzo właściwy i przyzwoity kostium kąpielo wy. U góry sięgał wysoko ponad jej drobne, okrągłe piersi, u dołu wykończony był drobną, marszczoną baskinką. Skierował myśli Jonasa na butelkę ekstradziewiczej oliwy z oliwek, stojącej na półce w kuchni Verity. Dziś wieczorem postanowił uczestniczyć wraz z nią w tych relaksacyjnych zajęciach po pracy. Doszedł do wniosku, że mu się to należy po tym, jak go wcześniej zmieszała z błotem za uleganie szkodliwym wpływom niezdrowej amerykańskiej kuchni. Sam zresztą był sobie winien, należało zejść jej z oczu z owym tłustym ham burgerem, którego przyniósł z fast-foodu w miasteczku. jego problem polegał na tym, że nie mógł sobie odmó wić wykorzystania paru okazji do ewidentnego sprowo kowania tego małego tyrana. Dość szybko się zoriento wał, jaki rodzaj prowokacji najszybciej wyprowadzi Veri- ty z równowagi. Szóstym zmysłem wyczuwał, że widok hamburgera zrobi swoje, i łaskawie pozwolił jej zoba czyć, jak się nim zajadał. 30 Złoty dar Jonas był dostatecznie spostrzegawczy, by sobie uświadomić, że prowokowanie tej damy jest zaledwie marnym substytutem tego, co naprawdę chciał z nią robić. Zastanawiał się, czy z miejsca by go wylała, gdyby się wydało, że podczas szorowania jej garów i patelni snuł fantazje o zniewoleniu jej na kuchennej podłodze. Ponownie przyszło mu do głowy, czy aby nie szybciej uda mu się rozwikłać tajemnice Verity Ames, jeśli ją weźmie do łóżka. Rozważał właśnie ten wariant, kiedy zobaczył, że drzwi jej domku się otwierają. Jak w zegar ku. Otrząsnął się z zamyślenia i uważnie się przyjrzał oświetlonej sylwetce w otwartych drzwiach. Tradycyjnie miała na sobie superskromny kostium i płaszcz kąpielowy, płomiennorude włosy upięła w nie dbały węzeł na czubku głowy. Zamknęła za sobą drzwi i ruszyła ścieżką do Domu Zdrojowego. Jonas dał jej kilka minut, po czym wstał. Zabrał dwie puszki piwa, które wcześniej postawił na schodkach, i ruszył za nią. Obserwował uwodzicielskie, choć zapewne nieświado me, kołysanie biodrami. O rany, ależ ta kobieta jest nała dowana seksem! Widok ruchów jej ciała szarpał mu trze wia, pobudzał wyobraźnię, powodował ciekawość, jak by to było mieć ją pod sobą, drżącą od namiętności. Oczyma wyobraźni widział te pięknie ukształtowane nogi opasu jące jego talię i bez najmniejszego trudu wyobrażał sobie słodki ciężar jej pośladków, wypełniający mu dłonie. Teraz chciał wiedzieć naprawdę, jak smakuje kochanie się z Verity Ames. Przez ostatnie trzy dni próbował być rzeczowy. Obie ktywnie sprawę ujmując, Verity nie jest wielką pięknością, w żadnym wypadku! Przede wszystkim, powinna być trochę wyższa. Poza tym, mogłaby mieć większy biust, a tak w ogóle, to jest za chuda, choć wąska talia była całkiem do przyjęcia. Gdyby ktoś chciał znać jego zdanie, to ta chudość brała się stąd, że Verity po prostu haruje jak wół. Rysy miała delikatne, choć wcale nie klasyczne. Zielone 31
Jayne Ann Krentz oczy zwężały się w kącikach ku górze, jak u figlarnego kotka, a nos był odrobinkę za ostry. Linia podbródka i owalu twarzy dowodziła upartej, kobiecej siły - twarz promieniała inteligencją i energią oraz jakąś szczególną, niespotykaną zmysłowością. Jonas zacisnął palce na zimnej puszce piwa i przyspie szył kroku, gdy Verity zniknęła w drzwiach na tyłach głównego budynku uzdrowiska. Verity zanurzyła się w gorącej, bulgocącej wodzie basenu w Domu Zdrojowym, usiadła na wewnętrznej ław ce i oparła się o białe płytki. Zamknęła oczy, wydając długie, powolne westchnienie ulgi. Tak bardzo bolały ją stopy! Cóż, to skutek pracy w restauracji. Weekendy przy nosiły spore zyski, ale kosztowały też masę energii. Nigdy nie myślała z żalem o nadchodzącym poniedziałku, jedy nym w ciągu całego lata i wczesnej jesieni dniu tygodnia, w którym zamykała No Buli. Niedługo zacznie także za mykać w niedziele. Zimy w Sequence Springs upływały spokojnie. Leżąc w musującej gorącej wodzie, poddawała dobro czynnemu działaniu obolałe mięśnie, jednocześnie stro fując się w duchu za własne niedopatrzenie, skutkiem którego zabrakło jej przed czasem kremu z brokułów. Jonas zachowywał się tak, jakby nic się nie stało. No, ale to nie jego restauracja. W każdym razie podszedł do całej sprawy z zimną krwią i uratował sytuację. Najzwyczajniej w świecie starł tę pozycję z widniejącego na tablicy spisu dań specjal nych i poinformował każdego, kto chciał wiedzieć, że zabrakło brokułów na dorobienie zupy ponad określoną liczbę porcji. Ta informacja, niestety, nie była prawdziwa. W kuchni było całe mnóstwo świeżutkich brokułów, tyle że Verity źle oszacowała potrzebne ilości potrawy. Tego rodzaju błędy zazwyczaj wpędzały ją w głębokie przygnębienie, ale chłodne podejście Jonasa spowodowa ło, że Verity łatwiej się dziś pogodziła z rym niedopatrze niem. Czuła się tak, jakby Jonas podzielił się z nią odpo- 32 Zloty dar wiedzialnością. To wrażenie było bardzo niezwykłe dla niej i nietypowe. Przyzwyczaiła się do ponoszenia całej odpowiedzialności za wszystko, co czyniła. Dorastanie w charakterze córki Emersona Amesa bardzo wcześnie nauczyło Verity odpowiedzialności. To dziwne, że właśnie o Jonasie pomyślała, iż mogłaby się z nim podzielić kłopotami i trudnościami w prowa dzeniu No Buli, wszystko bowiem wskazywało na to, że jest takim samym nieodpowiedzialnym włóczęgą jak jej ojciec. Człowiekiem ze zbyt dużą inteligencją i za małą motywacją. Połączenie umiejętności z brakiem ukierun kowania zawsze doprowadzało ją do irytacji. Ale Jonas uczciwie odpracowywał w No Buli swoją pensję, a nawet więcej, więc może nie powinna być tak krytycznie nasta wiona? A poza tym on i tak niedługo zniknie z jej życia, tak samo, jak się w nim pojawił. Tacy faceci nigdy nie zagrzeją gdzieś miejsca na dłużej. Ta konstatacja zepsuła jej humor. Ciekawe, jak to się stało, że już zdążyła przywyknąć do jego obecności. To niebezpieczny znak. No, ale od samego początku wiedziała, że Jonas Quarrel jest niebezpiecznym mężczyzną. Widziała duchy w jego oczach i już w pierwszej chwili nie zareagowała rozsąd nie na jego widok. Zamiast zatrzasnąć mu drzwi przed nosem, pozwoliła mu wtargnąć w jej uporządkowane, starannie kontrolowane życie. Z jednej strony odczuwała niepokój, zastanawiając się, jaką cenę przyjdzie jej zapłacić za własną lekkomyślność. Z drugiej jednak, narastała w niej ciekawość, jak dalece zdoła być lekkomyślna, jeśli chodzi o Jonasa CJuarrela. Nigdy dotąd nie zadawała sobie takiego pytania w związ ku z jakimkolwiek mężczyzną, nigdy nie było takiej ko nieczności ani potrzeby. Na samą myśl o tym poczuła lekki dreszczyk radosnego oczekiwania. Przestraszyła się i próbowała go poskromić. - To prywatne przyjęcie, czy też wynajęty pomocnik może się przyłączyć? Na dźwięk niskiego głosu Jonasa gwałtownie otworzyła 33
Jayne Ann Krentz oczy. Zamrugała i po chwili dostrzegła go, opartego z wdziękiem renesansowego dworzanina o białą kolu mnę. W opuszczonej ręce trzymał dwie puszki piwa. Miał na sobie codzienny strój, składający się z wypłowiałych dżinsów i roboczej koszuli, ale w jakiś niepojęty sposób pasował do tego eleganckiego niebiesko-białego wnętrza. Uderzyło ją spostrzeżenie, że Jonas zawsze wygląda i zachowuje się swobodnie, niezależnie od tego, co ma na sobie ani gdzie się znajduje. Zrozumiała, że sprawia to owa trudna do zdefiniowania aura nonszalancji, która była domeną każdego renesansowego arystokraty. W cią gu kilku stuleci napisano wiele ksiąg zawierających po uczenia, w jaki sposób sprawiać na otoczeniu wrażenie człowieka pewnego siebie i władczego. Ten, kto posiadł taką umiejętność, nie musiał używać stów, by przekonać innych, że dokona wszystkiego, co sobie zamierzył. Taka aura świadczyła o kontrolowanej wewnętrznej sile, z któ rą nie trzeba się obnosić ani jej udowadniać. Było to coś w rodzaju szesnastowiecznej wersji współczesnej pozy twardziela. Ciekawiło ją, czy Jonas przyswoił sobie tę technikę podczas studiowania historii Renesansu, czy też była to jego naturalna właściwość. - O tej porze Dom Zdrojowy jest oficjalnie zamknięty - zauważyła dość sztywno. Nie była do końca przekona na, czy ma ochotę zaprosić go do wspólnego relaksu w kąpieli. Ale z drugiej strony, skoro już tu przyszedł... - Nie wiem, czy zauważyłeś, że to jest część dla kobiet. - Zaryzykuję popełnienie tego wykroczenia. Wyrzuca no mnie już z lepszych miejsc niż to. - Uśmiechnął się leciutko i giętkim ruchem oderwał się od kolumny. Pod szedł do krawędzi basenu i przykucnął tuż przy Verity, po czym otworzył puszkę piwa i podał jej. Verity niemal bezwiednie sięgnęła po piwo. Pomyślała, że to przecież tylko zwykły, kumplowski gest. Może czuł się trochę osamotniony? Spojrzała na niego przelotnie i pomyślała, że ciężko pracował przez cały weekend. - Jestem pewna, że Laura i Rick nie będą mieli nic przeciw temu, że skorzystasz z jednego z basenów - 34 Złoty dar powiedziała z wystudiowaną uprzejmością. - O tej porze goście nie mają tu wstępu, ale Laura i Rick zawsze mi pozwalają na kąpiel po godzinach. Jonas obrzucił wzrokiem sześć baseników w wyłożo nym kafelkami pomieszczeniu. - Skorzystam z twojego - oznajmił, po czym rozpiął koszulę i odrzucił ją na bok. Wstał, zrzucił kowbojskie buty i położył ręce na pasku od dżinsów. Verity pociągnęła o wiele większy haust piwa z puszki, niż zamierzała. Rozkaszlała się, spoglądając w gorę na odkrytą, zarośniętą męską pierś. Okazało się, że Jonas jest tak szczupły i umięśniony, jak podejrzewała. - Eee... wziąłeś ze sobą spodenki kąpielowe? - zapytała słabym głosem. - Nie. - Właśnie wyskakiwał z dżinsów, odsłaniając obcisłe slipy. Przez krótką chwilę Verity była niemal zahipnotyzowa na pełnym, ciężkim kształtem męskości pod obcisłymi slipami z białej bawełny, ale szybko przeniosła wzrok na swą puszkę piwa. Doszła do wniosku, że slipy skrywają niemal tyle samo, ile zakryłyby spodenki kąpielowe. Ale po chwili przypomniała sobie, że ma już dwadzieścia osiem lat i jest za stara na to, by przestraszył ją widok mężczyzny w gatkach. - Woda jest bardzo ciepła - poinformowała go niezna cznie ochrypłym głosem. - Aha. - Wsunął jedną nogę w bulgocącą toń. - Przy jemnie. - Usadowił się tuż obok niej na wewnętrznej ławeczce. -Cholernie przyjemnie. - Rozparł się wygodnie, rozciągając ręce wzdłuż krawędzi basenu. Jedno muskularne ramię spoczęło tuż za głową Verity. Bardzo realnie wyczuwała jego bliskość. Jeśli chodzi o ścisłość, to uświadamiała sobie bliskość całego ciała, nie tylko ramienia Jonasa. Pomyślała, czy nie powinna się odsunąć od niego, ale doszła do wniosku, że trochę głupio by to wyglądało. Facet był po prostu bardzo zmęczony po ciężkiej pracy, tak samo jak ona. Chciał się wyłącznie zrelaksować, i trudno mieć o to do niego pretensje. 35
Jayne Ann Krentz - Od jak dawna masz tę restaurację? - zapytał tonem lekkiej konwersacji. Zerknęła na niego spod oka i zobaczyła, że zamknął oczy. Rozluźniła się. - Od dwóch lat. Prowadziłam kilka innych, łącznie z tą uzdrowiskową, zanim zebrałam forsę i odwagę na otwar cie własnej. - Gdzie jeszcze pracowałaś oprócz Sequence Springs? - Różnie. Tu i ówdzie - odpowiedziała zdawkowo. - Tu i ówdzie? - Jonas otworzył jedno oko. - To zna czy? - No, na przykład U Claude'a na Martynice. Tam zgłę biłam tajniki francuskiej kuchni. Potem w małym bistro w Hiszpanii, gdzie się wiele nauczyłam o przyrządzaniu jarzyn. Kilka miesięcy spędziłam na poznawaniu kuchni meksykańskiej w Mazatlan. Sztukę serwowania win po siadłam pracując u pewnej kobiety, ktdra miała maleńką knajpkę tuż za Rio de Janeiro, a zmywania naczyń na uczyłam się sama. - Verity uśmiechnęła się. - Już ci mówiłam, że nie tylko ty masz wszechstronną edukację. Ja tylko nie posiadam żadnego stopnia naukowego. - Co robił twój ojciec? Ciągał cię ze sobą po świecie? - Owszem. Od śmierci matki. Miałam wtedy osiem lat. Sequence Springs to właściwie mdj pierwszy prawdziwy dom. Kiedy się tu osiedliłam przed trzema laty, postano wiłam, że wykurzy mnie stąd tylko totalna klęska finan sowa albo sam Bóg. A ty? Pomyślałeś kiedyś, żeby gdzieś osiąść na stałe? - Rzadko się nad tym zastanawiałem - odpowiedział niespodziewanie szorstkim tonem. Otworzył oczy i popa trzył wprost na nią. - Rozumiem, że nie poszłaś do college'u? - Ojciec nie przykładał wagi do mojej formalnej edu kacji - odparła zerkając na niego. - Był przekonany, że zrobi najlepiej, jeśli sam mnie będzie uczył. Chcesz znać prawdę? Nie mam nawet matury, a co dopiero stopnia akademickiego. - Przeszkadza ci to? - zapytał z lekką kpiną w głosie. 36 Złoty dar - Nie, niespecjalnie.-Wzruszyłaramionami.-Mogłam dostać świadectwo dojrzałości i pójść na studia, ale praw dę mówiąc przyszło mi to do głowy akurat wtedy, gdy postanowiłam otworzyć restaurację, a do tego nie był mi potrzebny żaden stopień naukowy. - Wiesz co, Verity? Jesteś jednym z najbardziej intere sujących pracodawców, jakich miałem w ciągu ostatnich kilku lat. - Traktuję to jako komplement. Jonas delikatnie przesunął nogę pod wodą, dotykając uda Verity. Poczuła lekkie mrowienie w całym ciele. Po nownie pociągnęła spory łyk piwa i dyskretnie 1 odsunęła nogę. W najmniejszym stopniu nie chciała obudzić żad nych nadziei w swym wynajętym pomocniku, tak to sobie przynajmniej wytłumaczyła. Ale po chwili wróciło jej poczucie humoru. Pomysł uwiedzenia własnego pomywa- cza wydał się jej nieoczekiwanie intrygujący. A także dość zabawny. - Skąd ten uśmiech? - zapytał Jonas. - Pomyślałaś o czymś zabawnym? Verity szybko pokręciła głową. - Nie. Po prostu się relaksuję. - Praca w restauracji jest zabójcza dla nóg. - Jonas wyciągnął się pod wodą i przyciągnął stopy Verity do swych ud, zanim się zorientowała w jego zamiarach. Zaczął powoli i głęboko masować jej łydkę i spód stopy. - Już wcześniej chciałem ci powiedzieć, że za ciężko pracujesz. A poza tym uważam, że przydałoby się, żebyś troszkę przytyła. Jesz zbyt wiele tej jarskiej żywności, żeby być zdrowa. Powinnaś do swojej diety wprowadzić odrobinę tłuszczu. - Moja dieta jest o niebo zdrowsza od twojej - odpaliła od razu najeżona. - Czy ty wiesz, ile czystego tłuszczu zwierzęcego było w tym hamburgerze? Masz w ogóle pojęcie, co to świństwo wyrabia z twoimi wnętrznościa mi? - Nie, ale wydaje mi się, że gdybym ci tylko pozwolił, to opowiedziałabyś mi o tym z najdrobniejszymi szcze- 37
Jayne Ann Krentz gółami, a nie mam dziś ochoty tego wysłuchiwać. Próbuję się odprężyć po pracowitym dniu, tak jak ty. Nie bądź taka spięta, szefowo. - Wzmocnił ucisk kciuków. Verity już chciała się odciąć, ale nagle ogarnęło ją wspaniałe uczucie rozluźnienia, spowodowane dobro czynnym działaniem rąk Jonasa. Trudno jej było przywo łać w pamięci przyjemniejsze uczucie niż dotyk jego palców na jej obolałych łydkach. - Jonas... Położył ciężką nogę na jej podołku. - Rób mi to samo. Tak będzie w porządku? Verity drgnęła pod wpływem fali czystej fizycznej przyjemności, płynącej od czubków palców u nóg. W tym masażu przecież nie ma nic złego! To tylko terapia. Zasłużyli sobie na nią po tak ciężko przepracowanym weekendzie. Więc dlaczego w jego pytaniu wyczuła taki zmysłowy podtekst? A może to tylko jej umysł zaczął płatać figle? - Całkiem w porządku. Z ledwie wyczuwalnym wahaniem pogłaskała owłosio ną nogę, szukając długich mięśni. Kiedy wyczuła pod dłonią jeden z nich, ostrożnie ścisnęła palce. - O tak, to jest to. - Jonas zacisnął dłoń na stopie Verity tak mocno, że niemal sprawił jej ból. - O rany, to boskie uczucie, szefowo. Nie była pewna, czy miał na myśli sposób, w jaki głaskała jego nogę, czy też wrażenie spowodowane ści skaniem jej stopy. Wzmocniła uchwyt i pogłębiła masaż. Przez dłuższą chwilę pracowali w milczeniu, zmieniając tylko nogi. Verity poczuła się odprężona jak nigdy dotąd. Koncentrując się na tej niewinnej przyjemności przy mknęła powieki. - Wolałabym, żebyś mnie nie nazywał szefową - ode zwała się w końcu po kilku minutach. Przestała go maso wać jedną ręką, żeby sięgnąć po piwo. Jonas zrobił to samo, po czym odezwał się cicho: - Tak naprawdę to nie myślę o tobie jak o szefowej. - Nie? 38 Złoty dar - Chcesz znać prawdę? Myślę o tobie jak o skończo nym tyranie. - Nie mam zielonego pojęcia, dlaczego sprawiam na tobie takie wrażenie. - Ścisnęła mu łydkę dużo mocniej, niż zamierzała. Jonas skrzywił się z bólu. - Bez trudu mogę sobie ciebie wyobrazić w epoce Renesansu, jako władczynię na dworze Medicich. Zmu szałabyś wszystkich dworzan, żeby się prześcigali, by cię zadowolić. Nazywaliby cię płomiennowłosą tyranką. Verity zastanawiała się przez chwilę. - Popraw mnie, jeśli się mylę, ale czy większość salo nów w tej epoce nie była prowadzona przez profesjonal ne kurtyzany? - Wydawało mi się, że mówiłaś coś o braku formalnej edukacji, prawda? - Jonas zachichotał. - Ojciec o nią nie dbał, ale upierał się, żebym przeczy tała całe mnóstwo książek - odpowiedziała melancholij nie. - No więc masz rację co do niektórych z tych dam. Myślisz, że spodobałoby ci się życie kurtyzany? - W zmrużonych oczach zalśniły kpiące błyski. - W dzisiejszych czasach ten typ kariery stracił nieco na swej atrakcyjności, niemniej w szesnastym stuleciu z pewnością był życiową szansą dla kobiety. Albo to, albo klasztor. Obie drogi oferowały sprytnym, rozumnym ko bietom drogę do władzy, i obie były po stokroć lepsze niż jedyne pozostałe wyjście. - Rozumiem, że masz na myśli małżeństwo? - Aha. Dzisiaj także małżeństwo nie ma kobietom wiele do zaoferowania, ale wtedy było jeszcze gorzej. Jedynie możliwość śmierci przy porodzie lub służenie swemu mężczyźnie jako osobisty, darmowy niewolnik. - Przerwała na chwilę w zamyśleniu. - Wydaje mi się, że w gruncie rzeczy wybrałabym karierę kurtyzany. To jed nak zabawniejsze od zarządzania klasztorem. Chybaby mnie bawiło urządzanie olśniewających przyjęć dla inte ligentnego i wyrafinowanego towarzystwa. To chyba tak 39
Jayne Ann Krentz wyglądało, że rozsiadali się w komnacie, ubrani we wspa niałe szaty, i dyskutowali o polityce, filozofii i poezji, prawda? - Między innymi. W owych czasach definicja wyrafino wania była cokolwiek odmienna. Za eleganckiego i wy twornego uważano mężczyznę, który pamiętał, że nie należy się publicznie drapać po kroczu. A poza dyskusja mi o poezji i filozofii towarzystwo salonowe w większo ści poświęcało czas na omawianie afer miłosnych. Uwiel biali romantyczne intrygi. Nie zapominaj, że był to okres wielkich intryg wszelkiego rodzaju. Politycznych, społe cznych i seksualnych. Verity westchnęła z zachwytem, wyobrażając sobie to życie. - To fascynujące. Przypuszczam oczywiście, że goście na mych salonach byliby na tyle wytworni, by zapamiętać, że nie należy się publicznie drapać po miejscach intym nych. Już siebie widzę w cudownej satynowej sukni, z olbrzymimi bufiastymi rękawami. Na palcu mam pier ścień z ukrytą trucizną, jak Lukrecja Borgia. - Nie wątpię - mruknął Jonas. - Ale mam dla ciebie niespodziankę: Lukrecja wcale nie była taką wiedźmą, za jaką uznała ją historia. Była to kobieta, która miała jedynie potwornego pecha, kiedy doszło do małżeństwa. A truci zny w tamtych czasach wcale nie były tak łatwo dostępne ani tak silne, jak się dzisiaj sądzi. Owszem, ludzie ciężko pracowali nad ich tworzeniem i wypróbowywaniem, ale nie dysponowali dwudziestowieczną wiedzą chemiczną. Otrucie kogoś było niepewnym posunięciem. Kiedy trze ba było zabić, rozumny człowiek wybierał sztylet bądź rapier. - Ach tak. Teraz rozumiem - powiedziała Verity z za dowoleniem. - Pojedynki na ulicy w imię honoru kobiety. Mężczyźni walczący na śmierć i życie, aby bronić dobre go imienia swej damy. - Jonas przerwał masowanie jej stopy. Verity rozwarła powieki i zobaczyła, że przygląda się jej z natężeniem. Rozbawienie zniknęło z jego twarzy, pojawiło się na niej coś niebezpiecznego. 40 Złoty dar - Czyżby cię bawił widok dwdch mężczyzn broczą cych krwią z tego powodu, by rozstrzygnąć, ktdry z nich pójdzie z tobą do łóżka? - zapytał obojętnym tonem. - Nie bądź śmieszny - odparła przestraszona. - Ja tylko żartowałam. Nie należę do osób, które by się pasjo nowały takimi sprawami, i w tamtych czasach zapewne też by mnie to nie bawiło. Poza tym nie jestem typem kobiety, o którą by się mężczyźni pojedynkowali. Fajnie sobie pomyśleć, że się jest olśniewającą kurtyzaną, ale tak naprawdę, to ja wylądowałabym w klasztorze. Kobiety, które były przełożonymi klasztorów, to przecież dzisiej sze bizneswomen, prawda? - No pewnie. - Jonas pokiwał głową. - Zarządzanie klasztorem niczym się nie różni od kierowania dużym przedsiębiorstwem - mnóstwo roboty finansowo-księgo- wej. Trzeba było zbierać opłaty dzierżawne z klasztor nych majątków, angażować i opłacać personel. Zakonnice zazwyczaj dodatkowo utrzymywały się z wykonywania różnych prac ręcznych, na przykład produkowania je dwabnych nici. Taka praca wymagała zorganizowania dostaw i kontaktów ze światem zewnętrznym. Do tego jeszcze dochodziło nauczanie nowicjuszek, gotowanie i sprzątanie. A na dodatek klasztory odgrywały konkretną rolę społeczną i polityczną, więc osoba zarządzająca mu siała być biegła w stosunkach ze światem zewnętrznym. Verity zmarszczyła nosek. - To właśnie coś w moim stylu. I tyle zostało z podnie cającego życia profesjonalnej kurtyzany. W końcu wylą dowałabym w kornecie. Złoto w oczach jonasa wyraźnie pociemniało i zamigo tało blaskiem tajemniczości. Przesunął dłoń z jej łydki na udo. Pozornie wcale się nie poruszył, ale Verity zoriento wała się, że siedzi o wiele bliżej niż przedtem, a dotyk jego ręki stał się raczej intymny niż kojący. Poruszył się w bulgocącej wodzie i zsunął nogę z jej kolan. Siedziała spokojnie, niepewna, co dalej nastąpi, i jeszcze bardziej niepewna, jak powinna zareagować. Z całą pewnością nie pozwoli mu się pocałować, o nie. 41
Jayne Ann Krentz To zła polityka pracodawcy wobec pracownika. Bardzo zła. - Nie bądź taka szybka w podejmowaniu decyzji. Nie wiadomo, jaką byłabyś kobietą w epoce Renesansu. I nie bądź taka pewna, że wiesz, jaką kobietą jesteś dzisiaj - mruknął patrząc na jej uniesioną twarz. - Myślę, że znam siebie bardzo dobrze - stwierdziła z pewnością w głosie. - Czyżby? Ja uważam, że tkwią w tobie pewne taje mnice, o których sama możesz nie wiedzieć, ty mała tyranko. Co byś powiedziała na to, byśmy je wspólnie odkryli? Już otwierała usta szykując się do protestu, ale nie zdążyła. Wargi Jonasa ucięły go w zarodku. Całował ją z zaborczą intensywnością. Ukołysana przez ciepłą wodę, masaż i wypite piwo doszła do wniosku, że nie warto robić hałasu o jeden pocałunek. Niestety, za późno się zorientowała, że jest to ten rodzaj pieszczoty, na jaki rozsądna kobieta nie powinna się zgodzić. Gdy Jonas przesuwał wargami po jej ustach, poczuła, że ten pocałunek jest jakiś inny. Nie wiedziała, na czym to polega, ale czuła, że jest szczególny, odmien ny. Jego smak i dotyk były niezwykłe, odurzające. Na coś takiego czekała długo, bardzo długo. Właściwie aż do tej chwili nawet nie uświadamiała sobie, że w ogóle czekała. Bezwiednie uniosła prawą rękę, żeby go objąć za szyję. Wyczuła pod palcami twardy kształt mięśnia na jego ramieniu i zaczęła ugniatać brązową skórę, jak kot udep tujący jedwabną poduszkę. Jonas zareagował gardłowym jękiem pożądania. Zmusił ją do szerokiego otwarcia warg, a kiedy to uczyniła, mruknął coś nieprzyzwoicie podniecającego. Gorące, płynne złoto oblało ją upajającą falą. Jonas sma kował ją czubkiem języka, zapraszając do udziału w se ksualnym pojedynku. Przesunął dłoń po jej udzie aż do brzegu kostiumu kąpielowego. Przez moment wydający się wiecznością Yerity balan- 42 Złoty dar sowała na krawędzi wstąpienia do nieznanej krainy, za wieszona we wrotach prowadzących do zmysłowych od kryć. Była w pełni świadoma wędrówki jego palców, wsu wających się powoli pod elastyczną nogawkę kostiumu, ale to jej nie przeszkadzało. Jeszcze zdąży go później powstrzymać. Teraz można mu pozwolić na odrobinę więcej. Była kompletnie zaczarowana. Gorąca woda zabulgotała i przelała się wokół niej, gdy Jonas, nie przerywając intymnego pocałunku, zmienił pozycję. Oparł się plecami o pokrytą białymi kafelkami ścianę basenu i wsunął ręce pod uda Verity, unosząc ją ku sobie. Jedną dłoń położył na jej biodrze, z palcami nie znacznie wsuniętymi poza brzeg kostiumu, drugą ręką objął ją za plecami, kładąc dłoń na krawędzi piersi. Verity nie czuła się do niczego zmuszana ani ponagla na, miała mnóstwo czasu na czerpanie przyjemności z pocałunku. Dotykała Jonasa powolnym, omdlewającym ruchem dłoni, przeczesując palcami szorstkie, kręcone włosiu okrywające jego klatkę piersiową, on zaś z zado woleniem pozwalał jej na tak powolne odkrywanie i po znawanie go, jak sam z nią postępował. Verity zapragnęła, żeby to trwało wieczność. Tak długo czekała, więc teraz też nie musi się spieszyć i może to zrobić jak należy. To jest ten facet. Właściwy facet. Sama nie wiedziała, jak to możliwe, ale instynktownie wyczuła, że wkracza na bardzo niebezpieczną ścieżkę. Jeden nie pewny krok i... Sala z basenami rozjarzyła się nagle pełnym światłem. - Bardzo mi przykro, kochani, ale gościom nie wolno korzystać z basenów po godzinie dwudziestej drugiej. Niestety, będziecie musieli stąd wyjść. Słysząc znajomy głos Verity gwałtownie zaczerpnęła tchu. Wyrwała się z objęć Jonasa, przez chwilę młócąc wodę rękami, po czym zsunęła się z jego ud i upadła na plecy do basenu. Gorąca, musująca woda zamknęła się nad jej głową. Po sekundzie jednak poczuła na ramionach uścisk mocnych dłoni, które wyciągnęły ją na powierzchnię. 43
Jayne Ann Krentz Kaszląc i łapczywie chwytając powietrze odzyskała rów nowagę. Mokre włosy ciasno przylegały jej do głowy, wierzchem dłoni otarła twarz i oczy z nadmiaru wody. Jonas, nie zdejmując ręki z ramienia Verity, odwrócił się, żeby spojrzeć na intruza. - Cześć, Laura - wybąkała Verity. Laura Griswald przyglądała się im obojgu, a na jej ślicznej twarzy malowało się zdumienie, powoli ustępu jąc miejsca rozbawieniu. - Przepraszam, Verity, nie wiedziałam, że to ty. Widzia łam tylko dwoje ludzi w basenie i pomyślałam, że to jacyś goście łamią przepisy. Kim jest twój przyjaciel? Verity wiedziała, że oblała się gwałtownym rumieńcem. Mimo wysokiej temperatury wody poczuła na twarzy jego żar. Wysunęła się z objęcia Jonasa i zdecydowanym kro kiem ruszyła do krawędzi basenu, gdzie wcześniej poło żyła włochaty biały ręcznik. - Lauro, to jest Jonas Ciuarrel. On... ehm... pracuje u mnie. Zatrudniłam go w piątek. Jonas, pozwól, że ci przedstawię Laurę Griswald. Razem z mężem prowadzi to uzdrowisko. Wycierając włosy i twarz dokonała wzajemnej prezen tacji, a zainteresowani wymienili grzecznościowe ukłony. Zanim skończył się ten Wersal, zdążyła się już całkowicie pozbierać, pozostał jedynie drobny cień zakłopotania. Uśmiechnęła się dziarsko do Laury. - To był pracowity weekend, prawda? Myślałam, że z nadejściem jesieni trochę się rozluźni, ale jak widać weekendy są nadal ciężkie, już się cieszę na myśl, że niedługo będę zamykać także w niedziele, nie tylko w po niedziałki. Jonas i ja pracowaliśmy dzisiaj bardzo ciężko i postanowiliśmy odpocząć u was na basenie. Mam na dzieję, że ci to nie przeszkadza? Jeśli Laura pomyślała nawet, że jej przyjaciółka mówi od rzeczy, to uprzejmie się powstrzymała przed komen tarzem. Uśmiechnęła się do niej, z nie skrywanym zain teresowaniem wodząc piwnymi oczyma od spokojnej miny Jonasa do zaczerwienionych policzków Verity. Ob- 44 mmm Złoty dar cięte do ramion kasztanowe włosy Laury pięknie błysz czały w świetle zalewającym pomieszczenie. Cała jej po stać, szczupła i foremna, kipiała zdrowiem i energią, jak przystało na dyrektorkę uzdrowiska. Była tylko trzy lata starsza od Verity, ale miała do niej stosunek opiekuńczy. Czasami zabawiała się w swatkę i czyniła wysiłki, by skojarzyć swą przyjaciółkę z jakimś odpowiednim kura cjuszem. Jak dotąd te starania nie odniosły skutku, więc trudno się dziwić, że widok przyjaciółki w męskich obję ciach wydał się jej dość interesujący. Verity stłumiła jęk i skończyła się wycierać. - Nie przejmujcie się mną - rzuciła szybko Laura, kiedy Jonas wysunął się z wody. - Czujcie się swobodnie, możecie tu zostać, jak długo chcecie. Przepisy dla gości nie obowiązują Verity i jej przyjaciół. - W porządku - odparł Jonas patrząc na Verity i jedno cześnie obwiązując się ręcznikiem wokół talii. - Mam wrażenie, że już pora na capstrzyk. Jesteś gotowa do drogi? Verity odchrząknęła. - Tak - odpowiedziała zwięźle. - Jestem. Dobranoc, Lauro. Laura uśmiechała się promiennie. - Dobranoc. Miło było cię poznać, Jonas. Cieszę się, że Verity udało się tak szybko rozwiązać problem braku personelu. Tak trudno przecież o dobrego pomocnika.
Rozdział trzeci W poniedziałek rano Jonas wstał z łóżka z uczuciem przyjemnego oczekiwania. No Buli Cafe w poniedziałki była zamknięta, po stanowił więc wykorzystać ten dzień na za kończenie przeprowadzki i urządzenie się w swoim nowym domu. Idąc na bosaka po zimnej drewnianej podłodze do łazienki po myślał, że zapowiada się dłuższy pobyt w tym miejscu i w związku z tym poczuł nie znany mu dotąd rodzaj zadowolenia. Przyjrzał się uważnie książkom na pół kach, wypełniających od podłogi do sufitu wszystkie ściany małego domku, zastanawia jąc się, gdzie złoży swoje rzeczy. Ktoś, kto tu mieszkał, najprawdopodobniej Emerson Ames, przerobił to pomieszczenie na magazyn pod ręczny prywatnej biblioteki. Rozglądając się za jakimś wolnym skrawkiem pomyślał, że na szczęście nie potrzebuje dużo miejsca. Od wielu lat był w podróży, a człowiek nieustan nie przenoszący się z miejsca na miejsce nie 46 Złoty dar może sobie pozwolić na obciążanie się zbyt wieloma rzeczami. Napuszczając wodę do umywalki obejrzał się krytycz nie w porysowanym lustrze. Nie da się ukryć, że rankiem wygląda niezbyt pociągająco. Ciemny zarost nadawał twarzy ponury, zmęczony wygląd. Zastanowił się, czy Yerity będzie to przeszkadzało. Ach, co tam, w końcu będzie się musiała przyzwyczaić. On już to zrobił. Rozrobił pianę i nałożył ją na gęsty zarost, zastanawia jąc się jednocześnie, jak też Verity może wyglądać wstając z łóżka wczesnym rankiem. Doszedł do wniosku, że nie wątpliwie jest pociągająco rozczochrana i zarumieniona od snu oraz w znacznym stopniu pozbawiona swych zwyczajnych zahamowań. Wczorajszej nocy na basenie całkiem nieźle mu się udało zwalczyć owe zahamowania. Podnosząc brzytwę poczuł ogarniający go na nowo przypływ satysfakcji. Gdyby miał trochę więcej czasu, z pewnością ściągnąłby z niej ten świętoszkowaty kostium. Verity nie walczyła z nim, przeciwnie, odniósł wrażenie, że była wtedy tak samo podniecona jak on. Niestety, Laura Griswald przerwała im w najmniej od powiednim momencie, ale Jonas podszedł do tego filozo ficznie - ma przecież jeszcze mnóstwo czasu. Owszem, spieszyło mu się z odnalezieniem Verity, ale teraz, gdy już ją znalazł, może sobie pozwolić na zwolnienie tempa. Nie próbował nawet podjąć przerwanego wątku, kiedy odprowadzał ją do domku. Miał dostatecznie dobrze w głowie, by wiedzieć, kiedy należy naciskać, a kiedy to nie jest wskazane. Plan poznawania Verity bez pośpiechu, poznawania in tymnego, działał na niego podniecająco. Pozostawała tylko jedna zagadka: jak długo on sam to wytrzyma pod wzglę dem fizycznym. Po ostatniej nocy będzie mu bardzo ciężko powoli i jakby od niechcenia kroczyć drogą prowadzącą do łóżka. Ale postanowił spróbować. Najważniejsze, żeby jej nie spłoszyć. Yerity zasługuje na właściwe zaloty i adorację. 47
Jayne Ann Krentz Jonas wykrzywił się do lustra, zastanawiając się, skąd mu taka myśl wpadła do głowy. Czy właśnie to robi? Zaleca się do Verity? Nie, niezupełnie. Zależy mu na poznaniu jej tajemnicy, ale na litość boską, to wcale nie znaczy, że chce poślubić tę kobietę! Skończył się golić i wszedł pod prysznic. Kiedy po krótkiej chwili, już ubrany, zabrał się do przygotowywa nia kawy, w domku wreszcie zaczęło się robić ciepło. Pomyślał, że trzeba coś zrobić z tym fatalnym systemem ogrzewania. Jest ostatecznie pomocnikiem do wszyst kiego. A jeśli nie naprawi ogrzewania, to tu, nad jeziorem, czeka go długa, chłodna zima. Niewątpliwie ta zima byłaby o wiele łatwiejsza do znie sienia, gdyby się wprowadził do swojej szefowej. Czeka jąc, aż woda się zagotuje, bawił się kolczykiem. I kuchen nego okna dostrzegł światło w sypialni Verity. Wstała wcześnie, jak zwykle. Kąciki warg uniosły mu się w uśmieszku pełnym zado wolenia i podniecającego wyczekiwania. Ze złotego kołe czka biło ciepło, a lekkie drgania kolczyka niosły pewną obietnicę. Tak samo jak Verity. Verity spędziła poniedziałkowe przedpołudnie na inwentaryzacji i planowaniu menu na najbliższy tydzień. Należało załatwić dostawę ryżu i paru innych produktów, kasza gryczana też już była prawie na wykończeniu, a to przecież niemal specjalność zakładu. Siedząc za biurkiem w swoim małym biurze popijała kawę, robiła listę zaku pów, sprawdzała wpływy i regulowała rachunki. Ta praca była zwyczajną codziennością, więc w trakcie pisania i liczenia przyłapała się na myśleniu o czymś zgoła odmiennym. Głównie o Jonasie Ouarrelu. Ciągle nie mogła zrozumieć, co właściwie zdarzyło się wczoraj wieczorem na basenie. No dobra, ma już swoje dwadzieścia osiem lat i nadal jest dziewicą, ale przecież nie jest naiwna! Całowała się już przedtem, ale ta czyn ność sprawiała jej zawsze stosunkowo umiarkowaną przyjemność. 48 Złoty dar A jednak to, czego doświadczyła wczoraj, trudno było określić jako coś umiarkowanego. Tego nawet nie dało się nazwać czysto fizyczną przyjemnością; w tym było coś, co wykraczało poza fizyczną sferę. I choć Verity czuła się dość zaniepokojona, to z drugiej strony-była niebezpie cznie zaintrygowana. Zastanawiała się, jak dalece sprawy by zaszły, gdyby Laura Griswald nie wkroczyła na basen. Niestety, Verity obawiała się, że dobrze zna odpowiedź na to pytanie i poczuła dziwne ściskanie w dołku. Kiedy Jonas trzymał ją w ramionach, wszystko wyda wało się takie naturalne. Po tylu latach oczekiwań i zasta nawiania się, sprawy nagle przybrały właściwy obrót. No tak, sprawy ułożyły się właściwie, ale z niewłaści wym facetem. To nie jest sprawiedliwe. Ojciec kiedyś ją ostrzegał, że życie nie zawsze bywa sprawiedliwe, zgoda. Tłumaczył, że to bardziej przypomina grę w kości. Grę bez żadnych reguł, oprócz tych, które człowiek sam sobie ustalił. Może więc dobrze się stało, że Laura im przeszkodziła? Tak czy owak, zanim się choćby odrobinę bardziej zaan gażuje w uczucia do Jonasa Quarrela, musi poważnie pomyśleć. Na co jej potrzebny jeszcze jeden włóczęga, nawet jeżeli zna sekret rozbudzenia jej zmysłów? Zmarszczyła brwi zastanawiając się, czy Jonas aby nie wyciągnął zbyt pochopnych wniosków z wczorajszego i incydentu. Ale ostatecznie nie ma się czym martwić. :j|. Jakkolwiek by na to spojrzeć, ona tu jest osobą decydują- :[:•: cą. Gdyby więc nastąpiło najgorsze, zawsze może go i i zwolnić z pracy. jj. Kiedy tak pocieszała się tą myślą, zadzwonił telefon. .i: Podnosząc słuchawkę uśmiechnęła się kwaśno. Nie trzeba ''•• mieć olbrzymiej intuicji, by zgadnąć, kto dzwoni. |i - Cześć, Laura - zagaiła bez żadnych wstępów. - Od- I? powiedzi brzmią: nie wiem, nie, i nie sądzę. ] - Skąd wiedziałaś, o co chcę zapytać? - zaciekawiła się Laura. - Chcesz wiedzieć, skąd się wziął Jonas Ouarrel, czy ; już jest moim kochankiem, a jeśli nie, to czy będzie. 49
Jayne Ann Krentz - Zadowolę się odpowiedzią „nie sądzę". Zawsze zosta je jakaś nadzieja - odcięła się Laura. - Ty go naprawdę zatrudniłaś? - Pokazał się w piątek po południu i szukał pracy. Akurat w tym momencie, gdy miałam do ciebie dzwonić i błagać o pomoc. - No, jest całkiem niezły, co do tego nie ma wątpliwo ści. Ale chociaż bardzo mi zależy na tym, żebyś sobie wreszcie kogoś znalazła, to czuję się w obowiązku dora dzić ci rozwagę. W dzisiejszych czasach ostrożności nig dy za wiele. Sprawdziłaś jego referencje? - Laura, znasz mnie przecież. Zawsze je sprawdzam. - No i czego się dowiedziałaś? - Powiem ci w wielkim skrócie: Jest specjalistą w dzie dzinie historii Renesansu i ma mnóstwo doświadczenia w zmywaniu naczyń, prowadzenia baru i wywalania pija ków. Korzystając z tych umiejętności przejechał spory kawał świata. - Ale ty nie masz u siebie baru ani zbyt wielu pijaków - podkreśliła Laura. -1 chyba nie chcesz zgłębiać tajemnic historii Renesansu. - Zgoda, ale potrzebny mi pomywacz. On naprawdę doskonale pracuje. - Mnie się wydaje, że on raczej szybko pracuje. Kiedy weszłam wczoraj na basen i zobaczyłam, jak mu wisisz na szyi, to nie wierzyłam własnym oczom. Verity usłyszała trzaśniecie kuchennych drzwi i domy śliła się, że Jonas już jest w kuchni. Mocniej zacisnęła dłoń na słuchawce. - Nie przesadzaj. Wcale mu nie wisiałam na szyi. To był zwykły pocałunek. Laura, nie rób z tego takiej wielkiej sprawy. - Żartujesz? Po trzech latach prób wyswatania cię z jakimś sympatycznym maklerem lub prawnikiem, które zresztą ku mojemu żalowi spaliły na panewce, ty wska kujesz do basenu z pierwszym lepszym pomywaczem, a ja mam z tego nie robić wielkiej sprawy? - Laura. - Yerity odchrząknęła. - Powinnaś być wdzię- 50 Złoty dar czna i poczuć ulgę. Od trzech lat powtarzasz, że jestem zbyt wybredna. - Największy z tobą kłopot, że zamierzasz spędzić całe życie na poszukiwaniu faceta, który miałby wszyst kie zalety twojego ojca i żadnej jego słabości. - Laura... - Zdrowy rozsądek, którego masz zazwyczaj pod do statkiem, do tej pory powinien ci podpowiedzieć, że nie znajdziesz takiego połączenia w żadnym normalnym mężczyźnie. Jesteś zbyt wybredna. Ale nie ma potrzeby teraz się wściekać, kiedy postanowiłaś być bardziej umiarkowana w swych żądaniach. Czekaj, znajdę ci ko goś interesującego z listy na przyszły weekend. O, mam, pan doktor, czterdzieści lat, przyjeżdża sam. Prawdopo dobnie rozwiedziony. - Albo gej. - Nie. Gdyby był gejem, przypuszczalnie zarezerwo wałby dwójkę z innym facetem - zauważyła Laura. - Myślę, że ten doktor mógłby być całkiem znośnym kan dydatem. - Laura, posłuchaj, chętnie bym sobie jeszcze pogada ła o moich problemach, ale muszę już iść. Mam jeszcze milion spraw do załatwienia, i... - I twój pomywacz właśnie stanął w drzwiach, praw da? Jak na zawołanie w drzwiach biura pojawił się Jonas. Jego ciemne brwi zsunęły się na czole, nadając mu wyraz pełnej dezaprobaty. Verity zerknęła na niego i natych miast poczuła drgnięcie zmysłów, mając przed oczyma wczorajszą scenę - ciepłą wodę i wilgotny, głęboki poca łunek, najbardziej ekscytujący ze wszytkich, jakich do znała w życiu. - Cześć, Laura, zadzwonię później. - Odłożyła słucha wkę. - Dzień dobry, Jonas - powitała go wesoło. - Co ty tu robisz, do cholery, skoro masz dzień wolny? Idziemy nad jezioro. W lodówce zostało trochę soczewicy w sosie curry. Co prawda to nie to samo, co porządny klops, ale jeśli posmaruję chleb majonezem, może to 51