Rozdział 1
Elizabeth czuła, jak jej serce boleśnie tłucze się w piersi. Oddychała ciężko.
Zasłaniając usta dłonią, tłumiła szloch. Jej rozdygotane ciało oblało się potem, zupełnie, jakby
chwyciła ją gorączka. W głowie zapanował chaos. Jens jednak żyje! Nie zginął! Nabrała
nagle co do tego całkowitej pewności. Niepojęte, przecież czekała, długo go opłakiwała,
pogrążona w żałobie, by wreszcie pogodzić się z tym, że już nigdy nie zobaczy swojego
przyjaciela z dzieciństwa, kochana i męża. Ciało wypełniło się strumieniem pulsującej
radości. W euforii zamierzała już budzić Kristiana, by podzielić się z nim radosną
wiadomością, gdy nagle coś ją przed tym powstrzymało. Przecież teraz, gdy jesteśmy
małżeństwem, nie mogę opowiedzieć Krystianowi, że Jens żyje!! Ale Jensa także poślubiłam.
Bolesna prawda niemal ją przeraziła. Otarła pośpiesznie twarz, stwierdzając ze zdumieniem,
że policzki ma mokre od łez.
Jens, gdzie jesteś? – myślała z rozpaczą i wpatrywała się w mrok, jakby tam gdzieś
ukryta była odpowiedź. Znów powróciła bolesna tęsknota.
- Jens – wyszeptała, uświadamiając sobie nagle, że już dawno nie wypowiedziała na
głos jego imienia.
Teraz Kristian przejął rolę ojca zarówno Marii, jak i Ane. To on był głową domu, on
utrzymywał całą rodzinę. Właśnie dlatego nie mówiła często o Jensie, mimo, że poprzysięgła
sobie pielęgnować o nim wspomnienia, tak by dzieci, zwłaszcza Ane, go zapamiętały.
Po cichu wymknęła się z łóżka i ukradkiem poszła do dziewczynek. Nie miała odwagi
zapalić świecy, pochyliła się więc nad łóżkiem, w którym spały, by ma nie popatrzeć.
Słyszała ich równe krótkie oddechy. Ane, mamrocząc coś przez sen, wypięła pupę i obróciła
się na bok.
- Twój tata żyje – szepnęła Elizabeth i pogładziła córeczkę po mięciutkich włoskach. –
Żyje, ale nie wiem, gdzie jest, maleńka.
Maria też bardzo kochała Jensa, pomyślała Elizabeth, otuliwszy siostrę kołdrą, bo
dziewczynka rozkopała się u miała całkiem zimne nogi. Przypomniała sobie ów dzień, gdy
ojciec powiadomił je o śmierci Jensa. Maria, wówczas zaledwie ośmioletnia, uczepiła się i
szlochała, póki nie zabrakło jej łez.
Przez dwa długie lata Elizabeth rozpaczała po stracie męża i choć z czasem nauczyła
się z tym żyć, nigdy nie przestała za nim tęsknić. Ta tęsknota przez cały czas drzemała w jej
sercu. Czasami wyobrażała sobie, że słyszy go lub widzi. W przebłyskach chwil zdarzało jej
się pomyśleć: muszę powiedzieć o tym Jensowi, by potem nagle ocknęła się ze świadomością,
że odszedł na zawsze. Za każdym razem cierpiała równie boleśnie.
Pocałowała pośpiesznie dzieci i powoli zeszła po schodach.
Dotknęła klamki w drzwiach do pokoju Helene i wtedy nagle się rozmyśliła.
Nie, uświadomiła sobie, nie mogę jej o tym powiedzieć. Będzie mnie przekonywać, że
to tylko sen, przywidzenie, fantazja…
Tylko ja wiem, że to prawda, bo wielokrotnie doświadczałam podobnego uczucia, gdy
widziałam rzeczy niewidoczne dla oczu innych.
Cóż, przyjdzie mi samotnie to dźwigać. A jeśli któregoś dnia Jens stanie tu, na
schodach? Co zrobię wówczas? – pomyślała, nieruchomiejąc.
Nie wiedziała, po prostu nie miała pojęcia, jakby postąpiła, gdyby się zdarzyło coś
takiego.
Ciężkim krokiem wróciła po schodach na górę. Wślizgnęła się z powrotem pod
okrycie i położyła się na samym brzeżku łóżka. Stopy miała zupełnie zimne. Krisian na
szczęście się nie obudził, akurat teraz nie byłby w stanie z nim rozmawiać. Potrzebowała
trochę czasu, by przemyśleć wszystko i zebrać w sobie siły, by nie dać po sobie poznać, co ją
trapi.
W nocy prawie nie zmrużyła oka, a mimo to nie znalazła rozwiązania. Słoneczne
promienie przeniknęły przez firanki. Czekał ją nowy dzień u boku Kristiana. Jak zdoła
spojrzeć mu w oczy, przemilczając to, co do czego zyskała pewność?
Nagle poczuła na biodrze ciepłą dłoń i usłyszała, jak Kristian mruczy zaspany:
- Nie śpisz, moja Elizabeth? Zwykle napełniała ją duma, gdy się tak do niej zwracał,
teraz zaś miała wrażenie, że
jej ciało krępuje coraz mocniej zaciskający się rzemień. Usiłowała uspokoić oddech i
udawała, że śpi, ale on, nie zauważając na to, przeciągnął ją do siebie.
- Pragnę ciebie – wyszeptał, całując ją po plecach i po karku. Elizabeth zacisnęła
powieki, zadowolona, że leży odwrócona do niego plecami i nie
musi mu patrzeć w oczy.
Kristian wsunął dłoń pod jej ramieniem i ścisnął pierś.
- Przestań – mruknęła, usiłując go odsunąć.
- Jednak nie śpisz? – spytał i uniósłszy się na łokciu, odgarnął włosy z jej twarzy. Nie
odpowiedziała, ale znów odepchnęła jego dłoń.
- A co ty taka nieprzystępna? – zapytał, gładząc ją po brzuchu. Muszę mu pozwolić,
bo inaczej domyśli się, że coś jest nie tak, pomyślała, obracając
się na bok i przyjmując jego leciutki pocałunek.
- Jestem zaspana – skłamała, po czym zarzuciwszy mu ręce na szyję, przywarła do
niego, choć wszystko w niej protestowało, gdy całował i pieścił jej ciało.
Postępuję niewłaściwie, dudniło jej w głowie, dopuszczam się zdrady wobec
Kristiana, jak i wobec Jensa. Proszę, nie rób tego, nie teraz, błagała go w duchu. Poczekajmy
z tym, zobaczymy…
Nie zdobyła się jednak na protest, gdy zdejmował z niej koszulę nocną, a potem
całował i pieścił językiem jej brzuch i uda. I choć jej ciało zareagowało pożądaniem, myślami
była zupełnie gdzie indziej.
- Poczekaj – wyszeptała, wymykając mu się z objęć.
- Zrobiłem coś nie tak? – zapytał niepewnie.
- Nie, spróbujemy czegoś nowego – odparła, kładąc się na brzuchu i rozchylając uda.
Mruknął coś niezrozumiale, zaraz jednak poczuła jego ciężar. Z ulgą zanurzyła twarz
w poduszce. Nie była w stanie znieść jego spojrzenia.
Kiedy w chwilę później osunął się na bok wyczerpany, stwierdził:
- Chyba nie było ci dobrze.
- Owszem – odparła, podciągając kołdrę pod samą brodę.
- Ale nie tak, jak zazwyczaj – upierał się przy swoim.
- Jestem trochę rozkojarzona – wyjaśniła, pomyślawszy, że to przynajmniej nie jest
kłamstwo.
- Dlaczego?
- W każdej chwili mogą wejść dzieci. Po tym nie wiem czemu, ale coś źle spałam tej
nocy.
- Może w takim razie spróbujemy jeszcze raz – spytał, a w jego głosie wyczuła
rozbawienie.
- Nie, Kristianie! – zmusiła się do uśmiechu i pośpiesznie zerwała się z łóżka. – Pora
wstawać!
Ubierając się, pilnowała, by do męża odwrócić się plecami.
Zgodnie z wcześniejszymi obawami trudno było jej tego dnia spojrzeć Krystianowi w
oczy, a ilekroć przemawiał do niej czule, ściskając ją w żołądku. Zmuszała się jednak do
uśmiechu i udawała, że wszystko jest tak jak zwykle.
Tylko Helene domyśliła się, że coś ją trapi. Stała przy ławie w kuchni i przesiewała
mąkę przez sito zrobione z krowiego wymiona rozciągającego na drewnianej obręczy.
Rozbite grudki sypały się di dzieży niczym śnieg.
- Jesteś dziś dziwnie zamyślona – zagadnęła Helene, uchwyciwszy wzrok Elizabeth.
- Kto? Ja? Nie, skąd? – odparła niepewnie. – Zastanawiam się nad tym co zwykle.
- Na przykład? – zapytała Helene, odstawiając na bok worek z mąką.
- No, wiesz… Niebawem trzeba będzie posadzić ziemniaki, wyprowadzić stado na
łąki, zwieźć i osuszyć torf. Na wiosnę czeka nas mnóstwo roboty.
Helene podeszła do niej i ciepłym, zachęcającym do zwierzeń głosem, powiedziała:
- Wydaje mi się, że męczy cię coś jeszcze.
Może opowiedzieć jej o wszystkim? – zastanawiała się Elizabeth. Podzielić się tym
ciężarem, który mnie przytłacza? Przyznać się do zamordowania Leonarda?
- Wstałam w nocy, żeby przynieść sobie trochę wody z wiadra – ciągnęła przyjaciółka.
– I zauważyłam, że wchodzisz po schodach na strych. Co robiłaś na dole?
Powiedz! – przynaglała się w myślach Elizabeth. Teraz masz szansę. Helene cię
widziała, może to jest znak.
- Ja… zdawało mi się, że coś słyszałam – zaczęła z ociąganiem i zawahała się. Bo jeśli
Helene jej nie uwierzy albo zdradzi komuś powierzoną tajemnicę? – Zeszłam na dół, by się
rozejrzeć, ale nikogo nie zauważyła. Chyba kot dostał się do izby.
Z jaką łatwością przychodzą mi kłamstwa, pomyślała zawstydzona i odetchnęła
głęboko. Odczekała chwilę, po czym wyszła z kuchni, mówiąc:
- Czas się wreszcie zabrać do pracy!
Mało brakowało, pomyślała i przystanęła w ciemnym kącie korytarza. Serce tłukło jej
się w piersi jak oszalałe.
Póki co się nie zdradziła, choć okłamała Helene, swoją najlepszą przyjaciółkę. Przed
Krystianem też chyba zdoła ukryć swoje uczucia, pod warunkiem, że zachowa spokój.
Tymczasem drzwi otworzyły się z trzaskiem i rozległo się ciężkie tupanie.
Elizabeth wyszła mężowi naprzeciw i powitała go promiennym uśmiechem. Kristian
odwzajemnił uśmiech. Tak, pomyślała. Dam sobie radę.
Rozdział 2
Lavina przejrzała wszystkie ryby, które wyjęła z sieci i uśmiechnęła się, zadowolona,
z udanego połowu.
O burty łodzi pluskały fale. Niebo zasnuło się szarymi chmurami, ale deszczu póki co
nie trzeba się było obawiać. Przez chwilę nie odrywała wzroku od wyspy, gdzie Andreas
znosił kamienie przeznaczone na ogrodzenie. Trzeba odgrodzić zwierzęta, bo inaczej zeżrą
krzewinki, oznajmił i zabrał się do pracy.
- Andreas – wypowiedziała Lavina na głos, jakby smakował imię. – Ciekawe, jak
naprawdę się nazywa. A jeśli któregoś dnia odzyska pamięć?
Ciarki jej przeszły po plecach. Miała nadzieję, ze to nigdy nie nastąpi.
Cofnęła się myślami do wydarzeń sprzed dwóch lat. Sztormowe morze jak zwykle
wyrzuciło na brzeg Wyspy Topielca szczątki zatopionych łodzi. Okropna nazwa, pomyślała z
uśmiechem, nadana wyspie nie bez powodu, skoro niegdyś fale znosiły się tu na ląd
topielców. Tamtego dnia, gdy po sztormie morze się nieco uspokoiło, Lavina wyszła na brzeg
nazbierać drewna, które przydawało się do naprawienia chaty i obory leżącego na połamanej
łodzi odwróconej do góry dnem. Ledwo dychał, ale jego dłoń kurczowo ściskała rękojeść
noża wbitego w poszycie. Na rękojeści były wyryte inicjały J. R. Mężczyzna wydał jej się
niezwykle przystojny, wysoki, muskularny, silny… Namęczyła się bardzo, by go przenieść do
chaty. Zdjęła z niego ubrania i obrzeżała rany. Po opuchliźnie i zasinieniu poznała, że prawa
noga jest złamana, zdoła ją nastawić i usztywnić. Mężczyzna jęczał z bólu, gdy to robiła.
Żadnych innych zewnętrznych obrażeń i niego nie zauważyła.
- Rzeczywiście jest silny i wytrzymały, poznałam się na tym od razu – mruknęła do
siebie i chwyciła za wiosła. Poruszając nimi rytmicznie, popłynęła w stronę brzegu.
Z początku nie wiązała z nim żadnych planów. Dopiero gdy odzyskał przytomność i
zrozumiała, że mężczyzna nic nie pamięta, nawet swojego imienia, postanowiła zatrzymać go
na wyspie. Jeśli wróci mu pamięć, wyjaśni, ze go pokochała i zrobiła to, co uważała za
słuszne. Tak czy inaczej uratowała mu życie.
Owa mistyfikacja wymagała jednak pewnych przygotowań. Lavina pozbyła się więc
szczątków jego łodzi, w obawie, że mógłby ją rozpoznać, a potem nafaszerowała go
kłamstwami. Powiedziała mu, że ma na imię Andreas i jest jej mężem. Gdy wracał z
zimowego połowu, sztorm zatopił jego łódź, a on cudem się uratował. Znalazła go na brzegu.
Przyjął jej wyjaśnienia bez żadnych zastrzeżeń.
Potrzebowała takiego młodego i silnego mężczyzny do cięższych prac. Odkąd została
na wyspie sama, brakowało jej męskiej ręki. Uznała, że jeśli rozbitek przeżyje, to będzie z
niego pożytek.
Otoczyła go staranną opieką i pielęgnowała najlepiej, jak potrafiła. Parzyła mu napary
z ziół na gorączkę, tak że w końcu wyleczyła go z zapalenia płuc i duszącego kaszlu, który
wstrząsał jego ciałem. Raz po raz żałowała, że go ocaliła. Ciężko jej było obracać go w łóżku,
robił pod siebie jak dziecko, a kiedy wróci mu apetyt, to z trudem nastarczała jedzenia, by
wykarmić. Noga pozostała sztywna i sprawiała mu ból. Nadal kulał. Długo rwało, nim
wreszcie wstał z łóżka i stał się przydatny.
Lavina przestała na chwilę wiosłować, by nieco odpocząć. Sidła wygodniej na
ławeczce.
Poczuła nad nim władzę, gdy po raz pierwszy spali ze sobą. Rozebrawszy się do naga,
umyła się na jego oczach i wtedy zauważyła, jak na niego działa. Nie wzbraniał się, gdy
dosiadła go i ujeżdżała jak amazonka, póki obojgu nie zakręciło się w głowach.
Tak, czuła wówczas nad nim swą władzę. Z czasem doznania stały się bardziej
intensywne i przyjemniejsze. Wcześniej brał ją w posiadanie ojciec. Matka umarła przy
porodzie, więc przez cały życie mieszkała na wyspie tylko z ojcem. To on zaciągał ją do
łóżka, gdy przyszła mu na to ochota i decydował, co ma robić. Wykorzystywał jej ciało,
odkąd w wieku około jedenastu lat zaczęła nabierać kobiecych kształtów, aż do wieku
dorosłego, gdy już broniła się przed tym, przeważnie nieskutecznie. Przed pięcioma laty ojca
zabrało morze i prawdę powiedziawszy, wcale za nim nie tęskniła.
Mijał czas, a Andreas zaczął zadawać pytania. Gdzie reszta załogi? Dlaczego nikt ich
nie odwiedza? Czy nie ma innej rodziny? Z czego będą żyć? Musiała więc wymyślać coraz to
nowe kłamstwa.
Powiedziała mu, że cała załoga kutra poszła na dno i tylko on się uratował. Rodziny
nie mają, a od innych ludzi raczej stronią. Zawsze lubiliśmy tak żyć, skwitowała krótko.
Przypominało jej się, ze obrzucił ją wówczas uważniejszym spojrzeniem, jakby
powątpiewał w opowiedzianą przez nią historię, jednak się nie odezwał.
Andreas ułożył kolejny duży kamień i odgarnąwszy dłonią spoconą grzywkę,
postanowił odpocząć przez chwilę. Od wielu już dni buduje ogrodzenie i wreszcie widać
jakieś efekty jego pracy. Jeszcze parę dni, a będzie mógł powiedzieć: robota skończona. Tej
wiosny zrobił już niemało. Cała szopa została wypełniona po brzegi torfem.
Przy brzegu stały budki lęgowe, które Lavina zbudowała dla edredonów,
miękkopiórych kaczek polarnych. Opiekowała się ptakami, dzięki czemu każdego roku
zbierała z ich gniazd duże ilości puchu, który był towarem bardzo poszukiwanym. Lavina
wymieniała puch na inne produkty. Poza tym sprzedawała także przedmioty wystrugane przez
niego z drewna: chochle, mieszadełka i inne przybory kuchenne. Poświęcał majsterkowaniu
długie jesienne wieczory. Lubił to i czuł, że ma dryg do tego.
Przeniósł wzrok na oborę. Postanowił, że latem wymieni drewniane deski jednej z
dłuższych ścian budynku. Zgromadził już dość drewna na ten cel, zbierając to, co wyrzuciło
morze, a także to, co Lavinie udało się pozyskać, wyżebrać bądź wymienić, na stałym lądzie.
Nieliczne drzewa, które porastały wyspę, zdążył już wyciągnąć, gdy naprawiał chatę. Nie
pojmował, jak mógł doprowadzić zabudowania do takiej ruiny. Pewnie dlatego, że większość
czasu i sił zabierały mu połowy.
Zacisnął dłonie i zapatrzył się w morze. Bardzo mu doskwierało to, że nie jest w stanie
wejść do łodzi. Dla niego, rybaka, to porażka. Za każdym razem jednak, gry próbował się
przemóc, ogarniała go panika. Dygotał, pot oblewał mu całe ciało, zaciskało się gardło i
zdawało mu się, że się zaraz udusi. Nie potrafił nazywać słowami tego strachu, który wysysał
z niego wszystkie siły.
Żaden normalny mężczyzna tak się nie zachowuje, był tego pewien. Gdy napomknął o
tym Lavinie, odpowiedziała jedynie, że przynajmniej taki z tego pożytek, że morze jej go nie
zabierze. Wydawała się być z tego powodu dziwnie zadowolona. Opowiadała mu, że zawsze
gdy wypływał, bardzo się o niego bała.
Minęły już dwa lata od tego zdarzenia, pomyślał, usiłując sobie przypomnieć tek
okropny dzień sztormowy. Pływał ponoć na dużym kutrze, zapewnie z pięcioosobową załogą.
Morze gotowało się, czarne fale, wysokie jak górskie szczyty, pochłaniały łódź za łodzią.
Pamiętał nawołujących do siebie mężczyzn ubranych w skórzane ubrania, ale nie potrafił
rozróżnić ich twarzy. Zdawało mu się, że otulała go miękka szara mgła, przez którą nie może
się przebić.
Woda chłostała go w twarz, a w uszach rozbrzmiewało echo przeraźliwych krzyków.
Ludzie walczyli o żucie, a on nie mógł nic uczynić, by im pomóc! Dopiero gdy…
Nagle przypomniało mu się coś więcej. Wysilał się, by wydobyć z zakamarków
pamięci jakieś nowe obrazy. Zobaczył, że młody mężczyzna wstaje. Nie, to raczej chłopiec,
tak, na pewno chłopiec pokładowy. On krzyczy, by usiadł, ale sztorm tłumi jego słowa. I
nagle nadchodzi fala i zmiata chłopaka z pokładu. Ten woła o pomoc i na moment ich
spojrzenia się spotykają.
Boże Święty! Widzi teraz wyraźnie tę dziecinną twarz, na której maluje się
przerażenie. Lubi tego chłopca, wie to na pewno, czuje się za niego odpowiedzialny. Może to
jego młodszy brat albo jakiś krewny?
Nie, Lavina powiedziała przecież, ze z jego rodziny już nikt nie żyje. Pomarli dawno
temu, na długo przed katastrofę.
Przypomniał sobie, że rzucił chłopcu linę i krzyczał, by się jej złapał. Chłopiec
pokładowy posłuchał się, ale zaraz nadeszła kolejna spieniona fala i uderzyła z siłą wybuchu.
Jego także zmiotło z pokładu i pochłonęła go czarna głębia. Zrobiło się cicho. Ciężkie
skórzane ubranie ciągnęło go w dół do zimnej, pozbawionej dźwięków głębi. Poddał się temu
bezwolnie, póki płuca nie zaczęły się desperacko domagać powietrza. Dopiero wówczas
zaczął machać nogami i rękami, dziękując Bogu, że potrafi pływać. Im zacieklej jednak
walczył, tym większy był to wysiłek dla płuc. Przez parę sekund, gdy ból stał się już nie do
zniesienia, przemknęło mu przez myśl, by się poddać. Resztkami sił wydostał się jednak na
powierzchnię. Chwytał łapczywie powietrze, dusząc się i krztusząc wodą. Oczy go szczypały,
bolało całe ciało.
Nie wie, co wydarzyło się później. Jakimś sposobem udało mu się wdrapać na
odwróconą do góry dnem łódź i ostatkiem sił uczepił się jej, zaciskając dłoń na rękojeści noża
wbitego w drewniane poszycie. Sam wbił ten nóż? To bez znaczenia. Towarzyszyła mu tylko
jedna myśl, trzymać się mocno. Pamięta, jak miotały nim fale, słyszy wciąż wycie
sztormowego wiatru, tłumiącego krzyki pozostałych rybaków. A potem fale porwały go dalej
i dalej, aż wszystko pochłonął mrok.
Znów rozbolała go głowa i zebrało mu się na mdłości, jak zawsze, gdy usiłował sobie
przypomnieć przeszłość. Miał wrażenie, jakby wokół głowy zaciskała się żelazna obręcz, na
parę sekund zamknął oczy, a gdy podniósł powieki, zauważył Lavinę, która cumowała łódź
na brzegu.
Postanowił kontynuować pracę aż do podwieczorku. Otarł dłonią policzek i wyczuł
bliznę. Lavina mówiła, że to pozostałość po rannie, której nabawił się, gdy się poznali. Ona
była służącą we dworze, gdzie on pracował jako parobek. Miała jeszcze jednego kawalera i
obaj strasznie się o nią pobili. Od tamtej pory właśnie pozostała mu ta blizna.
Z jakiegoś powodu coś mu się w tej historii nie zgadzało, nie umiał jednak określić co.
Andreas zacisnął zęby, walcząc z bólem głowy, ale nie przewał pracy.
W niewielkiej izbie nagromadziła się para od gorącej wody. Andreas przetarł szmatką
swój nagi tors, zerkając na Lavinę, która siedziała przy palenisku i rozczesywała włosy, raczej
nie należy do wstydliwych, pomyślał, przypominając sobie, jak po raz pierwszy, który
pamiętał. Leżał wówczas i wpatrywał się w jej zgranie uformowane ciało.
- Co, zapomniałeś, jak wyglądam nago? – zapytała.
Rzeczywiście, nie pamiętał. Nie pamiętał w ogóle, by był w taki sposób z jakąś
kobietą. Ale chyba jednak był, bo potrafił ją zaspokoić. Wiedział, co robić, by wywołać w
niej dziką żądzę i jęki rozkoszy.
Chociaż często zrzucała ubrania na jego oczach, nigdy nie miał dość widoku jej
nagiego ciała. Był pod tym względem nienasycony. Za każdy razem ogarniało go takie silne
pożądanie, że tracił nad sobą władzę. Lavina budzi we mnie dziką chuć. Pomyślał, czując,
twardniejącą męskość. Spod półprzymkniętych oczu podglądał, jak siedzi na stołku,
rozłożywszy szeroko uda. Piersi ma jędrne i pełne, brzuch płaski i mocny. Ciężka praca na
wyspie wyraźnie służy jej ciału, pomyślał.
Raz po raz odchylała w tył głowę, a jej mokre włosy uderzały z plaskiem o krągłe
biodra. Podejrzewał, ż robi tak celowo, wiedząc, jak to na niego działa.
- Umyć ci plecy? – mruknęła, podchodząc do niego powoli. Pochylił się. Miał
nadzieję, że nie zauważyła jego twardej męskości. Miękkimi ruchami namydliła mu plecy, raz
po raz przywierając do nich twardymi
piersiami i przesuwając dłoń w kierunku brzucha. Ona widzi, co się ze mną dzieje,
pomyślał oszołomiony, gdy poczuła nagle jej dłonie po wewnętrznej stronie ud i na kroczu.
- Wiesz, że doprowadzasz mnie do szaleństwa – jęknął cicho.
- Mhm – mruknęła i przyssała się do jego szyi, wywołując przyjemne mrowienie w
podbrzuszu.
- Może chcesz się osuszyć? – zapytała, podnosząc się kocim ruchem.
Nie odrywał od niej wzroku, gdy, kręcąc biodrami, odeszła kawałek, po czym, nie
uginając nóg, schyliła się po ubranie z podłogi.
Dyszał ciężko i wpatrywał się w wąską szparkę okoloną kręconymi włoskami.
Poderwał się z balii i w jednej chwili znalazł się przy niej. Chwyciwszy ją za pośladki, rzucił
ochryple:
- Sama się o to prosisz!
A potem wniknął w nią z głębokim językiem.
Poddała się jego rytmowi, ale gdy już był bliski osiągnięcia rozkoszy, cofnęła się
nagle.
- Jeszcze trochę – rzucił błagalnie, ale ona tylko się uśmiechnęła i błyszczącymi
oczami powiedziała:
- Nie, poczujesz coś lepszego.
Uklękła przed nim i uchwyciła w usta jego członek.
Trwało to zaledwie parę sekund. Miał wrażenie, że świat eksplodował i mieni mu się
przed oczami feerią barw.
Wyczerpany, omal nie osunął się na podłogę. Lavina jednak oznajmiła stanowczo:
- Teraz moja kolej.
- Nie nadaję się do niczego – jęknął udręczony.
- To ci trochę pomogę – rzuciła lekko i ułożywszy się na łóżku, rozchyliła szeroko
uda. – Pieść mnie!
Posłusznie zrobił, co mu kazała. Powiódł koniuszkiem języka po delikatnej skórze,
która miała słodki smak i pachniała mydłem. Kobieta poruszyła biodrami. Ciche pojękiwanie
i widok rozkołysanych dużych piersi podnieciły go do tego stopnia, że znów poczuł w sobie
moc.
- Chodź – wyszeptała.
Ostrożnie wniknął w nią, ciasną i gorącą, a ona przywarła do niego, zacisnęła łydki na
jego plecach i unosząc biodra, jęknęła:
- Weź mnie, mocno!
Nie dał się dwa razy prosić.
Gdy już było po wszystkim, zamyślony, wpatrywał się w powałę.
- Nad czym tak dumasz? – zapytała Lavina, wtuliwszy się w jego ramię.
- Jesteś pewna, że oprócz imienia Andreas nie mam jeszcze jakiegoś drugiego? –
zapytał i popatrzył na nią pośpiesznie, bo wyczuł napięcie w jej ciele. Była piękną kobietą, ale
czasami w jej błękitnoszarych oczach dostrzegł jakąś dzikość.
- Skąd ci to przyszło do głowy? – zapytała ostro. – Nazywasz się Andreas Sanberg.
- Czuję, że to nieprawda – odparł i omiótł spojrzeniem izbę. Dlaczego mu się wydaje,
że nie należy do tego miejsca? Dlaczego nagle zaczął powątpiewać w słowa Laviny? Przecież
wcześniej przyjmował je bez zastrzeżeń.
- Nieprawda – przedrzeźniała go, prychając szyderczo. – Przecież ty nic nie
pamiętasz! Musiałam ci nawet przypomnieć, jak się nazywasz i opowiedzieć ci całą twoją
przeszłość.
Nagle zmieniła ton i znów zaczęła się do niego przymilać i tulić. – Myślisz, że mnie
było tak łatwo? Przecież ty nawet nie pamiętałeś, że jestem twoją żoną!
Pożałował natychmiast, że jej o tym wspomniał i pocałował ją w czoło. Pachniała
wciąż mydłem.
- Latem będziemy się kąpać w morzu, co ty na to? – zapytała łagodnie.
- E, to za zimno – odparł.
- Nie w tej małej zacisznej zatoczce, wiesz. Wygrzejemy się po kąpieli na białym
drobnym piasku na brzegu.
Mówiła coś dalej, ale on jej nie słuchał, bo nagle pojawił mu się przed oczami obraz.
Piasek, wrzeszczące mewy, ciepła bryza muskająca skórę… To musiało być latem…
Tak, był nagi po kąpieli, ale nie sam. Kobieta… nie widział jej twarzy, czuł jedynie jej
miękką skórę, zapach…
Lavina wyrwała go z marzeń.
- Nie słyszysz, co do ciebie mówię? – zapytała, unosząc się na łokciu.
- Coś mi się przypomniało – odparł rozkojarzony. - Piasek na brzegu i ja nago razem
z…
Nie zdążył dokończyć, gdy dostrzegł błysk w jej oczach.
- No widzisz, jednak pamiętasz plażę w zatoczce – rzuciła krótko i położyła się z
powrotem.
Nie odpowiedział. Miał jakieś wewnętrzne przekonanie, że to nie z Laviną leżał.
Czyżby ją zdradził?
- Pośpijmy teraz – szepnęła, muskając jego tors. – Jutro popłynę na stały ląd i
wymienię na mąkę drewniane łyżki, które wystrugałeś. Upiekę ci potem świeży chleb.
Pokiwał głową w mroku i zamknął oczy. Jakże pragnął przezwyciężyć strach przed
morzem! Mógłby wówczas popłynąć z nią na stały ląd. Tak mu brakowało ludzi, rozmów z
nimi.
Później, uspokajał się w myślach. Za jakiś czas na pewno dam radę znów wsiąść do
łodzi. Może powinienem codziennie przez chwilę próbować?
Wnet zasnął, ale znów męczył go ten sam sen, który powtarzał się już od jakiegoś
czasu. We śnie przeżywał na nowo dzień katastrofy na morzu, krzyki i nawoływała rybaków,
uderzające fale, chłód i ból.
Demoniczny topielec też tam był, a z nim pełno trupów. Wiosłowali w swoich
przepełnionych łodziach, a między skałami odbijał się echem ich złowieszczy śmiech.
Ale tym razem sen się nieco różnił, bo nim woda zamknęła się nad jego głową,
wykrzyknął jakieś imię.
Zerwał się i zlany potem, usiadł na łóżku, z trudem łapiąc oddech.
- Znów ci się śniły koszmary? – zapytała Lavina łagodnie i otoczyła go ramieniem. –
Chodź tu, połóż się z powrotem.
Poddał się jej, ale nie słuchał, jak go pocieszała.
- Krzyknąłem we śnie imię kobiety – rzekł nagle. Lavina ucichła.
-Elizabeth, tak brzmiało to imię. Krzyknąłem: Elizabeth – stwierdził i znów usiadł. –
Czy ktoś, kogo znam nosi takie imię? – zapytał ochryple przenikając wzrokiem ciemność,
popatrzył na Lavinę.
- Twoja matka – odpowiedziała. – Ale ona od dawna nie żyje.
Tak, może chodzi o moją matkę, pomyślał. Wiedział tylko, że ta kobieta była dla
niego ważna. Nie potrafił jednak wydobyć z pamięci, jak wygląda. Elizabeth, powtórzył w
duchu. Elizabeth?
Rozdział 3
Przez otwarte kuchenne okno dochodziły odgłosy i zapachy kojarząc się z wiosną.
Poprzedniego dnia Kristian i Ole z pomocą paru komorników rozrzucili obornik, na pokryte
wciąż połaciami śniegu, pola.
Wiosna to moja pora roku, pomyślała Elizabeth, stawiając na stole maselniczkę.
Wiosna i lato przynoszą nowe życie i napełniają nadzieją i ciepłem zmarznięte zimą ciała. Źle
znosiła porę jesienno-zimową, gdy dni były krótkie i szybko zapadały ciemności. Właśnie
wtedy zginął Jens. Wtedy widziała go po raz ostatni. Od tamtej pory zima zawsze
przypomniała jej o tej tragedii.
Odkąd nabrała pewności, że Jens jednak żyje, poruszyła się niczym po cienkim lodzie.
Ważyła każde słowo, pilnowała się na każdym kroku w obawie, że powie lub zrobi coś
niewłaściwego. Nikt nie może się domyślić, że Jens żyje – jeszcze nie. Najpierw sama muszę
postanowić, jak się zachowam. Ale wraz z upływem dni, gdy nic się nie wydarzyło, uspokoiła
się nieco. Po wielu nieprzespanych nocach zdecydowała wreszcie, że nie będzie się martwić
na zapas i zastanowi się, co robić, gdy Jens naprawdę się pojawi. Trudno przewidzieć, co się
wydarzy. Czas pokaże.
Odsunęła od sienie ponure myśli i podeszła do okna. Z łąki na zboczu dolatywało
beczenie owiec o pobrzękiwanie dzwonków. Niektórzy gospodarze wypuścili już zwierzęta
na pastwiska, by zaoszczędzić na paszy. Wysoko pod lasem skubały kępki trawy i pąki
brzeziny. Pod tym względem nie ma różnicy pomiędzy biedakami a bogatymi, pomyślała,
ogarniając spojrzeniem dziedziniec i zatrzymując wzrok na oborze. Tu, we dworze, także
oszczędza się paszę.
Rozglądając się za Marią, wychyliła się przez okno. Wysłała siostrę na brzeg, by
zawołała Nikoline i Olego na podwieczorek. We dwoje od rana zbierali wodorosty dla
zwierząt, na pewno więc już byli głodni i zmęczeni. Ona ugotowała, dla inwentarza na
wieczór, gęstą zupę z rybich resztek, którą zwierzęta chętne zjadały.
Nagle zauważyła Marię. Podchodziła ścieżką razem z jakąś obcą kobietą.
- A kogoż to ona prowadzi? – zdziwiła się i odsunęła na bok firankę.
- Co mówisz? – spytała Gurine. Kucharka w ostatnim czasie mocno przygłuchła.
Elizabeth powtórzyła pytanie.
- Wygląda mi na Lavinę, ale nie jestem pewna – odpowiedziała Gurine.
- Tak, to ona – potwierdziła Helene, podszedłszy do okna.
- A kim jest Lavina? – zapytała Elizabeth, przyglądając się z uwagą kobiecie w czarnej
chustce, spod której nie widać było dokładnie twarzy.
- Mieszka na Wyspie Topielca, położonej na samym skraju, w miejscu gdzie szkiery
ustępują pola otwartemu morzu.
Elizabeth popatrzyła podejrzliwie na Helene, zastanawiając się, czy ta nie stroi sobie z
niej żartów, ale przyjaciółka ciągnęła z powagą. – Uważam, ż jest trochę dziwna, skoro woli
mieszkać całkiem sama z dala od ludzi.
- A czego ona tu chce?
- Od czasu do czasu przypływa łodzią na stały ląd, być coś wyżebrać albo wymienić
się na jedzenie. Dawno jej nie było. Przynajmniej odkąd ty tu zostałaś gospodynią.
- Biedny człowiek – mruknęła Elizabeth, podchodząc do drzwi.
- Mamy gościa – oznajmiła Maria.
Elizabeth wyciągnęła rękę, a Lavina przedstawiła się i ukłoniła, ale nie tak głęboko, z
pokorą, jak to czynią biedacy.
- Mam nadzieję, że nie przybywam nie w porę – rzekła i zmierzyła wzrokiem nową
gospodynię Dalsrud.
Helene ma rację, w tej kobiecie jest coś przerażającego, pomyślała Elizabeth.
- Właśnie siadamy do podwieczorku – rzekła. – Więc jeśli nie pogardzisz tym, co na
stole, to zapraszam, przyłącz się do nas.
Kiedy Lavina zdjęła chustkę i szal, Elizabeth z trudem oderwała od niej wzrok. Ta
około czterdziestoletnia kobieta, okazała się bowiem o wiele piękniejsza, niż przypuszczała.
Miała gęste włosy w kolorze piasku, a na jej twarzy prawie nie znać było zmarszczek. Miała
wydatny biust i wąską talię. A kiedy Ane o coś ją zagadnęła, uśmiechnęła się, odsłaniając
białe mocne zęby.
W tej samej chwili do izby weszła Nikoline, a za nią Ole i Kristian.
- Witaj, Lavino! – rzucił Kristian lekko. – Dawno się nie pokazywałaś w naszych
stronach. Widzę, że już poznałaś moją żonę, siadajmy więc do stołu.
Podczas posiłku Elizabeth rzucała nieznajomej ukradkowe spojrzenia, speszyła się
jednak, gdy ta uchwyciła jej wzrok.
- Ty nie z tych strona – stwierdziła Lavina.
- Nie – odparła Elizabeth i już miała wspomnieć, że wywodzi się z ubogiej rodziny,
ale coś ją powstrzymało. Uznała, że nie musi się nikomu tłumaczyć. Zagadnęła więc kobietę z
innej beczki:
- Słyszałam, że mieszkasz sama na wyspie.
- Tak, już pięć lat minęło, odkąd mój ojciec utonął.
- Nie czujesz się samotna? – zdziwiła się Elizabeth, podsuwając gościowi
maselniczkę.
Lavina posmarowała kromkę chleba i pokręciła głową.
- Nie nigdy. Mam swoje zwierzęta i ptactwo. To bardzo dobre towarzystwo, nigdy mi
się nie sprzeciwiają.
- No tak, w tym zapewne masz rację – mruknęła Elizabeth i przypomniała sobie ten
czas, gdy mieszkała wysoko w Dalen. Mimo że miała dziewczynki i niedaleko rodzinę,
przeżyła wiele samotnych chwil. A jak musi się czuć ta kobieta, nie mając zupełnie nikogo?
Zwłaszcza, że podobno rzadko przepływa na stały ląd.
- A więc nie zamierzasz postarać się wkrótce o męża? – zapytał Kristian i zaśmiał się.
- Nie, nigdy!
Ostra odpowiedź padła tak szybko, że Elizabeth aż się wzdrygnęła. Rozejrzała się
wokół, sprawdzając, czy inni też na to zwrócili uwagę, ale wszyscy zdawali się być
pochłonięci jedzeniem.
- Dobrze sobie radzę bez pomocy mężczyzny – dodała nieco łagodniej Lavina. Żuła
przez chwilę, a gdy nikt się nie odezwał, skinęła na Marię i Ane, pytając:
- Obie są twoje?
Elizabeth napotkała na moment spojrzenie jej szaroniebieskich oczu.
- Ane, młodsza, jest moją córką z pierwszego małżeństwa, a Maria to moja siostra.
- Nasi rodzice umarli – odezwała się Maria nieproszona. – Tata Ane nazywał się Jens,
ale teraz jej tatą jest Kristian.
- Jedz! – upomniała ją spokojnie, lecz stanowczo Elizabeth, wbijając wzrok w siostrę.
Nie miała ochoty, by jakaś obca kobieta dowiedziała się o nich wszystkiego.
- Uważam, że mała jest podobna do gospodarza – stwierdziła nagle Lavina. Elizabeth
poczuła, jak krew uderza jej do twarzy, wstała więc szybko i podeszła do
paleniska po czajnik z kawą.
- Dolać komuś? – zapytała, ale tylko Ole wystawił kubek.
- Co masz na myśli? – spytał Kristian, spoglądając tona Ane, to na Lavinę.
- Nic – odparła szybko. – Bzdury gadam.
Kristian wzruszył ramionami i skinął na Elizabeth, gdy podeszła z czajnikiem. Drżącą
ręką nalała mu kawy. Unikała wzroku innych w obawie, że się zdradzi.
Co ta kobieta może wiedzieć? Co takiego dostrzegła, czego inni nie widzą? Zwykle
wszyscy powtarzali, że Ane jest podobna do Elizabeth, a Ragna nawet kiedyś dopatrzyła się u
małej podobieństwa do Jensa.
Gdybym nie miała nic do ukrycia, zapytałabym naturalnie, co miała na myśli,
przemknęło jej przez głowę.
- Wydaje ci się, że moja córka jest podobna do Kristiana? – zapytała pewnym głosem.
Lavina pokręciła głową.
- Nie, myślałam o czymś innym, a co innego powiedziałam – rzuciło lekko. – To
nieporozumienie.
Elizabeth zaśmiała się i usiadła z powrotem przy stole. Uchwyciła spojrzenie Helene,
w którym wyczytała: Mało brakowało.
- Jutro zaczynamy strzyżenie owiec – rzekła szybko Elizabeth, by skierować rozmowę
na inne tory. – Nikoline, ty będziesz sortowała wełnę, a Helene pójdzie z nami do obory.
Służące skinęły głowami, a Nikoline posłała wszystkie triumfujące spojrzenie.
- Helene potrafi lepiej strzyc niż ty – dodała Elizabeth, wbijając wzrok w Nikoline,
która natychmiast spoważniała.
Dalej już posiłek przebiegł w milczeniu. Przez moment Elizabeth miała wrażenie, że
domownicy obserwują każdy jej ruch, ale gdy poniosła wzrok, zobaczyła, że wszyscy
pochyleni nad jedzeniem, zajęci są własnymi myślami.
Elizabeth pomogła służącym sprzątnąć ze stołu. Lavina zaś wstała i podniosła z
podłogi swój węzełek, mówiąc:
- Mam tu trochę różnych rzeczy, które może was zainteresują.
- Wyjęła parę chochli i łyżek z drewna. Elizabeth podeszła bliżej i wzięła do ręki jedną
z nich. Pogładziwszy palcem parę
razy, popatrzyła na Lavinę i zapytała ochryple.
- Kto wystrugał te łyżki? Może to było złudzenie, ale zdawało jej się, że kobieta
drgnęła. Zaraz jednak
wyprostowała się dumnie i odpowiedziała pewna sienie:
- Ja. Podobają się?
- Owszem, są niezwykle piękne – odparła Elizabeth i dodała odruchowo: - Rzadko się
zdarza, by kobiety zajmowały się struganiem i rzeźbieniem w drewnie.
Tak naprawdę oniemiała, bo leżące przed ni przedmioty przypominały do złudzenia te,
które kiedyś strugał Jens. Ale to, oczywiście, nie może być prawda. Pochyliła się raz jeszcze
nad łyżkami.
- Rzadko też się zdarza, że kobiety mieszkają same na wyspie – odpowiedziała ze
spokojem Lavina. – Skoro jednak tak przyszło mi żyć, musiałam się nauczyć tego i owego.
- Co prawda to prawda – zaśmiał się Kristian i wstając od stołu, zwrócił się do Olego:
- No, jak tam, wracamy do roboty? Kobiety niech się zajmują swoimi sprawami.
Rzeczywiście, Lavina z pewnością potrafi posługiwać się nożem, pomyślała Elizabeth,
i oznajmiła stanowczo:
- Kupię wszystkie. Ile za nie chcesz?
- Pieniądze nie są mi potrzebne – odpowiedziała Lavina. – Chętnie za to wezmę w
zamian mąkę, jeśli nie macie nic przeciwko temu.
- Dostaniesz mąkę – postanowiła szybko Elizabeth i popiła ostatni łyk kawy, bo nagle
poczuła, że całkiem zaschło jej w gardle.
- Mogłabyś mi powróżyć z fusów? – zagadnęła Nikoline, siadając z powrotem przy
stole.
- Jeśli gospodyni nie ma dla ciebie innej roboty – odparła Lavina, zerkając na
Elizabeth.
- Jeszcze z pięć minut możemy odpocząć – zadecydowała Elizabeth i przeniosła
chochle i łyżki na ławę, by się im dokładniej przyjrzeć.
- Widzę za tobą wielu mężczyzn, zerwane związki – zaczęła Lavina. Elizabeth
zerknęła przez ramię i zauważyła, że Nikoline kręci się speszona. Póki co, się zgadza,
pomyślała Elizabeth. O ile to, co Nikoline wyprawia z mężczyznami, można uznać za
związki.
- Nieszczęśliwa miłość? – zapytała Lavina, ale gdy Nikoline nie odpowiedziała,
popatrzyła uważnie do kubka i dodała: - Zmieniłaś posadę, jak widzę.
Tym razem służąca pokiwała z zapałem głową i zrobiła wielkie oczy.
Na miłość boską, pomyślała Elizabeth, czy ta Nikoline jest aż taka głupia, by wierzyć
w te bzdury? Pewnie ostatnio Lavina widziała Nikoline posługującą w domu, a teraz z
rozmowy przy posiłku zorientowała się, że dziewczyna wysłana jest do obory. Nie trzeba być
jasnowidzem, by zauważyć takie rzeczy. Elizabeth przestała słuchać i skupiła całą swoją
uwagę na chochli. Podniosła ją do lampy i stwierdziła z całym przekonaniem, że wygląda
dokładnie tak, jakby ją zrobił Jens.
- Porządna chochla – zauważyła Gurine, biorąc także do ręki jedną z nich. – To sztuka
tak wygładzić drewno. A jak dobrze się ją trzyma!
Elizabeth przyznała rację Gurine. Przedmioty wykonane przez Jena zawsze pasowały
do kobiecej ręki, tak samo jak te.
- Nie każdy tak potrafi – ciągnęła Gurine. – Najczęściej ta sztuka jest przekazywana z
pokolenia na pokolenie, z ojca na syna.
Elizabeth pokiwała zamyślona. Okazuje się, że nie tylko Jens posiadł tę sztukę. Ku
swemu zdumieniu poczuła zawód. Szybko odłożyła chochlę i zwróciła się do Laviny:
- Chodź ze mną do spichlerza, to dam ci mąkę. A ty, Nikoline, pomóż Gurine przy
zmywaniu naczyń.
Elizabeth napełniła mąkę płócienny worek, a do drugiego nasypała soli. Potem
rozejrzała się i rzekła:
- Dam ci jeszcze trochę chleba i podpłomyków.
Lavina pokiwała głową z ożywieniem, ale się nie odezwała.
- A więc twój ojciec nie żyje – zagadnęła Elizabeth, szukając czegoś, w co mogłaby
zapakować chleb.
- Tak, zabrało go morze. Tak samo jak wielu innych rybaków – dodała Lavina.
- Mój pierwszy mąż też utonął – odezwała się cicho Elizabeth. – Miał na imię Jens.
- Wiem.
- Skąd wiesz? – spytała Elizabeth i zimny dreszcz przebiegł jej po plecach.
- Twoja siostra mówiła.
- Rzeczywiście. – Uśmiechnęła się przepraszająco i dodała: - To było podczas
zimowych połowów przed dwoma laty. Pamiętasz tamten dzień sztormowy?
Przez twarz Laviny przemknął grymas.
- Tak, pamiętam – odpowiedziała niewyraźnie. – Dziękuję za handel, ale teraz muszę
już wracać do domu. To kawał drogi, a trzeba się zając inwentarzem.
- Ja też dziękuję – odpowiedziała Elizabeth, czując niejaką ulgę, że ta kobieta
odchodzi. Gdy zamykała drzwi do spichlerza, przybiegła Maria, wołając:
- Elizabeth, mogę pomóc przy sortowaniu wełny? Ane też się zaopiekuję. Mogę?
Lavina obróciła się i popatrzyła na nią dziwnym, jakby zastygłym wzrokiem.
- Masz na imię Elizabeth?
- Tak, nie mówiła,?
- Nie.
- Coś nie tak? – zdziwiła się Elizabeth.
- Nie, nie, nic takiego – odpowiedziała kobieta, tracąc nagle zainteresowanie. –
Przypomniałam sobie kogoś o tym imieniu.
Nim Elizabeth zdążyła ją coś więcej zapytać, kobieta pośpieszyła ścieżką w dół do
brzegu. Elizabeth otuliła się mocniej chustą, a gdy nad jej głową rozległo się głośnie
karakanie, dreszcze przeszły jej po plecach.
Rozdział 4
Storli, tak nazywał się dwór położony na samym skraju wsi od północy. Złośliwi
powiadali, że właściciele dworu są tacy skąpi, że dosypują służbie do pożywienia tyle soli, że
nie da się tego zjeść, dzięki czemu zawsze coś zostaje na następny posiłek. Nie dbają też o
wyposażenie swoich pracowników w ubrania i buty, a ludzie pracują u nich od wschodu
słońca aż późny wieczór.
Mimo to gospodarze Storli nie mieli kłopotu ze znalezieniem rąk do pracy. W okolicy
panowała bowiem wielka bieda i we dworze umieszczono często dzieci z ubogich
komorniczych rodzin.
Któregoś dnia późną jesienią z wizytą u Elizabeth zjawiła się osobiści gospodyni ze
Storli.
Helene przybiegła ją o tym powiadomić.
- Wiedźma tu przyszła i pyta o ciebie – rzekła.
- Ucisz się – zganiła ją Elizabeth. – Co ty sobie mylisz? Jeszcze cię usłyszy!
- I dobrze! – prychnęła Helene. – Wszyscy ją tak nazywają. To skąpiradło, wredne i
naburmuszone babsko!
- Jak myślisz, czego ona może mnie chcieć? – zastanawiała się na głos Elizabeth,
odkładając na bok robótkę.
Kiedy Elizabeth pojawiła się w szerokim korytarzu, Petra, bo tak miała na imię
gospodyni Storli, stała już w drzwiach wyjściowych.
- Dzień dobry i zapraszam – przywitała się Elizabeth, uścisnąwszy dłoń starszej
kobiecie. – Proszę do środka – powtórzyła, wskazując ręką na izbę.
- Dziękuję, ja tylko na chwilę.
- Ale kawy może zdążymy się razem napić?
- Dziękuję, skoro nalegacie – odpowiedziała gospodyni Storli i weszła do środka.
A kiedy na stole znalazły się ciasta i kanapki, Petrze nagle przestało się śpieszyć.
- Nie oszczędzacie, jak widzę – stwierdziła, częstując się kolejną kromką chleba
obłożoną solonym mięsem.
Elizabeth nie bardzo wiedziała co odpowiedzieć, więc pominęła uwagę sąsiadki
milczeniu.
- Powiada się, że po tłustych latach przychodzą chude – dodała Petra i zaśmiała się,
pochłaniając kolejne kęsy.
W takim razie dlaczego tyle jesz, bezczelna babo! – pomyślała Elizabeth, ale
przełknęła te sowa wraz z łykiem kawy. Ostawiając zaś filiżankę na spodku, zapytała:
- Domyślam się, że macie do mnie jakąś sprawę.
- Tak, chodzą słuchy, że potraficie ładnie farbować wełnę.
- Czy ja wiem? Trochę się tym zajmuję, to prawda, ale… czy robię to lepiej niż inni? –
krygowała się Elizabeth, nie przyznając się, że przez całe lato zbierała różne rośliny, wrzosy i
mchy, przydatne między innymi do farbowania włóczki. – Może mówmy sobie po imieniu!
Petra chrząknęła, ale nie podjęła tego tematu. Zapytała natomiast:
- Mogę zobaczyć jakieś wasze prace?
Moje prace, powtórzyła w myślach Elizabeth i uznała, że to ładnie brzmi.
Równocześnie odczuła zawód, że Petra odnosi się do niej z dystansem.
- Mam tu trochę motków – odpowiedziała i przyniosła wiklinowy koszyk na robótki.
Petra odchyliła głowę i odsunęła motek na odległość ramienia, by obejrzeć go uważnie
ze wszystkich stron.
Elizabeth przysiadła na brzegu krzesła i poczuła się jak w szkole, gdy nauczyciel
sprawdzał, czy przygotowała się do lekcji.
-W końcu gospodyni Storli odłożyła wełnę.
- Znakomita robota – odrzekła i dodała jednym tchem: - Czy nie pofarbowałabyś dla
mnie trochę włóczki? Zapłacę ci.
No, no, pomyślała Elizabeth. Może plotki o jej skąpstwie są jednak wyolbrzymione?
Poza tym zwróciła się do mnie na ty, co zabrzmiało jakoś milej.
- Uznajmy to za sąsiedzką przysługę odpowiedziała na głos.
- O, nie. Nasza rodzina nigdy nikomu nie była nic dłużna i nie będzie – odparła Petra i
wstała od stołu. Wkładając rękawiczki, dodała: - Dziękuję za poczęstunek. Przyślę tu którąś
ze swoich służących z wełną i listą kolorów.
Elizabeth zdołała jedynie skinąć głową. Ale gdy została sama, poczuła się
oszołomiona i podekscytowana. Pomyśleć tylko, że ludzie we wsi gadają o jej
umiejętnościach! A przecież farbowała jedynie trochę wełny dla Dorte, kiedy mieszkali w
Dalen. Elizabeth zamyśliła się. Upłynie jeszcze trochę czasu, zanim zdoła się pozbyć tej
uniżoności biedaka, która towarzyszyła jej przez całe dotychczasowe życie.
Wnet pojawiła się Helene.
- Czego chciała Wiedźma?
- Poprosiła mnie, bym pofarbowała dla niej wełnę.
- No, no. Wiedźma nie zwykła prosić się nikogo, bo uważa, że wszystko robi najlepiej.
Choć słowa przyjaciółki powinny ją mile połechtać, to jednak gdzieś uleciała duma,
którą w pierwszej chwili poczuła.
Przypomniały jej się zasłyszane kiedyś słowa, że choć niektórym ludziom się zdaje, iż
są lepsi od innych, to w oczach Boga wszyscy są maluczcy. To samo dotyczy gospodarzy
Storli. Nie są kimś lepszym niż ona.
Już następnego dnia służąca ze Storli przyniosła wełnę. Elizabeth jednak nie
spieszyła się z pracą. Dopiero po paru dniach udała się do pralni i zaczęła przygotowywać
kolory. Zajęło jej to sporo czasu, ponieważ Petra zamówiła sobie zarówno czerwoną,
niebieską, jak i żółtą włóczkę. Ciekawe, jakby sąsiadka zareagowała, gdyby się dowiedziała,
że niebieski kolor uzyskuje się z moczu? – pomyślała Elizabeth rozbawiona, gdy już wieszała
Elizabeth rozbawiona, gdy już wieszała pofarbowane motki na ścianie. Niełatwo było pozbyć
się niemiłego zapachu, ale w końcu udało się włóczkę przewietrzyć.
Elizabeth spodziewała się, że Petra przyśle swoją służącą, by się dowiedzieć, kiedy
może odebrać pofarbowaną wełnę, ale gdy minęły trzy tygodnie, a ona się nie odezwała,
Elizabeth postanowiła sama zanieść barwne motki do Storli.
Ole wyszczotkował brązową kobyłkę, tak że błyszczała piękne, a gdy parobek na
dziedzińcu w Storli wziął od niej konia, zauważyła podziw w jego oczach i poczuła dumę.
Posiadanie pięknych i dorodnych koni świadczyło o dobrobycie gospodarzy. Niektórzy
karmili swe konie lepiej niż pozostały inwentarz, tylko dlatego by się pokazać. Ale Elizabeth
uważała, że nie wolno znęcać się nad zwierzętami. W takiej sytuacji lepiej trzymać ich mniej,
by paszy starczyło dla wszystkich.
- Czy gospodyni jest w izbie? – zapytała Elizabeth wychudzonego i brudnego parobka,
który mógł mieć co najwyżej osiem lat. Malec umknął spojrzeniem, jakby się czegoś obawiał.
- Tak – odpowiedział po chwili ze wzrokiem wbitym w ziemię.
- Dziękuję, uwiąż dobrze mojego konia, żeby nie uciekł – rzekła i pogłaskała chłopca
po brudnym policzku. Kącikiem oka dostrzegła, że malec zaczerwienił się po same uszy i
dotknął policzka, gdy ona oddalała się w kierunku budynku mieszkalnego.
Gospodyni osobiście wyszła na schody i ją przywiązała.
- Dzień dobry, witam we dworze,
- Dziękuję, przywiozłam pofarbowaną wełnę, o którą mnie prosiliście – rzekła
Elizabeth i podstawiła bliżej kosz.
Petra kiwnęła głową i chyba najchętniej wzięłaby od niej kosz na schodach i się
pożegnała, uznała jednak, że nie wypada i bez zbytniego entuzjazmu powiedziała:
- Wejdź, proszę, do środka, to sobie obejrzę.
Elizabeth przestąpiła próg chłodnej izby, gdzie jej wskazano miejsce przy stole. Petra
wydała polecenia służącym i po chwili jedna z nich nakryła do stołu.
- Zimno dziś – zagadnęła Elizabeth, widząc, że nikt się nie kwapi napalić w piecu.
- Wystarczy się cieplej ubrać – skwitowała Petra i capnęła służącą po plecach. – Ile
razy ci mówiłam, że nie można tak głośno stukać filiżankami o stół. Jeszcze je potłuczesz! –
huknęła na dziewczynę.
Elizabeth przypatrywała się tej scenie zdumiona. Służąca mogła mieć około
dwudziestu lat. Jak można tak traktować dorosłą osobę? Wszystko jedno służącą czy nie.
Nigdy bym się tak nie zachowała wobec ludzi, którzy pracują u nas we dworze,
pomyślała.
Dziewczyna ze łzami w oczach wróciła do kuchni.
- Trudno teraz o dobrych pracowników – narzekała Petra, otulając się mocniej szalem.
Rzeczywiście, pomyślała Elizabeth cierpko. Jak ktoś się tak zachowuje! Na głos zaś
rzekła:
- To już dorosła i ładna dziewczyna, jak widzę.
- Dorosła i ładna – przedrzeźniała się Petra i prychnęła pogardliwie. Zreflektowała się
jednak i dodała łagodniej: - Poczęstuj się, proszę.
Elizabeth wypiła trochę kawy przypominającej Laurę i zerknęła na paterę, na której
leżało sześć kruchych ciastek. Zastanawiała się, czy dla niej przewidziano trzy.
Nie, chyba Petra nie jest aż taka skąpa? Chociaż po tym wszystkim, co tu zobaczyła,
już nic jej nie dziwiło.
- Smaczna kawa – skłamała, gdy Petra spojrzała na nią pytająco. – I dobre ciastka –
dodała, nadgryzając niewielki kęs. – Chciała popatrzeć na wełnę?
Tym razem nie czuła nerwowego ścisku w żołądku, gdy Petra przyglądała się uważnie
pofarbowanej wełnie. Straciła nazbyt wiele szacunku dla tek skąpej baby.
- Dobra robota – mruknęła Petra w końcu i założyła okulary, by przyjrzeć się jeszcze
dokładniej.
- Dziękuję – odparła Elizabeth, powoli przeżuwając ciastko. Za nic w świecie nie
poczęstuję się drugim, postanowiła.
Ktoś przeszedł pod oknem, Petra wyciągnęła szyję, by sprawdzić kto.
- Ci żebracy bez przerwy nachodzą porządnych ludzi – rzekła z pogardą. – Myślałam,
że komisja dla ubogich zajmie się nimi i zaoszczędzi nam tej natrętnej żebraniny.
- To, co dostają, nie starcza im na życie – zauważyła Elizabeth.
- Bo za dużo chcą! – odparła Petra. – Ubóstwo jest cnotą, tak jest napisane w Billi, a
próżność to grzech.
- Nie wydaje mi się, by żebracy byli specjalnie próżni – zauważyła Elizabeth. –
Zabiegają jedynie o to, by nie pomrzeć z głodu i chłodu.
Petra posłała jej ostre spojrzenie, ale nie skomentowała tego, bo nasłuchiwała
odgłosów z kuchni. Elizabeth słyszała, że służące coś mówią, ale nie rozróżniała słów.
W końcu gospodyni uśmiechnęła się i pokiwała głową zadowolona.
- Odprawiły go za drzwi i bez niczego, tak jak je nauczyłam.
Elizabeth wpatrywała się w Petrę, nie dowierzając temu, co usłyszała. Do ich dworu
też często zachodzili żebracy, ale wszyscy domownicy uważali, że należy tych biedaków
przyjąć godnie. Postanowiła w duchu, że potraktuje uch jeszcze lepiej, gdy pojawią się
znowu.
- Odwiedziła nas niedawno Lavina – zagadnęła Elizabeth z braku innych tematów.
- Chyba jej nie wpuściłaś do środka? – przeraziła się Petra, kładąc dłoń na piersi.
- Owszem, wpuściłam. A dlaczego nie miałabym tego zrobić?
Petra pokruszyła ciastko na talerzyku i włożyła parę okruchów do ust.
- Tu, w Stroli, na pewno jej noga nie postanie.
Elizabeth straciła już wszelkie złudzenia co do Petry, więc jej nie zaskoczyły te słowa.
- Współczuję jej, chyba nie łatwo jest żyć samej na wyspie z dala od ludzi –
powiedziała.
- Na Wyspie Topielca – rzekła Petra i się wzdrygnęła.
- Skąd taka nazwa?
- Powiadają, że kiedyś morze wyrzucało tam na brzeg ciała topielców.
- Rzeczywiście, ludzie wymyślają różne dziwne nazwy – odparła Elizabeth i dodała:
-Przyszła wymienić ba na mąkę drewniane łyżki, które sama wystrugała w drewnie.
- Drewniane łyżki? – powtórzyła Petra.
- Tak, mówiła, że ojciec ją nauczył strugać.
- Nigdy nie słyszała, by Lavina zajmowała się struganiem w drewnie. Zazwyczaj
przywozi tylko ptasi puch na wymianę.
Petra zapatrzyła się przez okno, po czym mrużące oczy, zniżyła głos:
- Podobno ona potrafi wróżyć z fusów i zajmuje się czarną magią.
Elizabeth nie zdobyła się powstrzymać od śmiechu, ale Petra wbiła w nią potępiający
wzrok i powiedziała:
- Śmiej się, śmiej! Ale ta czarownica ma powiązania z siłami nieczystymi. Jako osoba
bogobojna uważam, że powinnam cię ostrzec.
Elizabeth odchrząknęła i wyjaśniła już z powagą.
- Przepraszam, ale te wróżby z fusów to zwyczajne bujdy. Słyszałam sama, co wróżyła
jednej z moich służących. Każdy by mógł powiedzieć takie rzeczy.
Petra zakrztusiła się, przełykając ciastko, i chwilę trwało, nim przestała kasłać. W
końcu spytała z niedowierzaniem:
- Pozwoliłaś na takie diabelskie sztuczki pod swoim dachem?
- Chyba to nazbyt ostre słowa na zwykłą zabawę.
Petra sięgnęła po robótkę i przez długą chwilę w przytłaczającej ciszy słychać było
jedynie postukiwanie drutów.
- Ta Lavina chodziła do szkoły? – odezwała się w końcu Elizabeth.
Petra odłożyła na kolana robótkę i ożywiła się znowu, pochylając się nad stołem,
jakby powierzała sąsiadce jakieś tajemnice.
- Jej ojciec odmówił wysłania jej do szkoły. W tamtych czasach izby na naukę dla
dzieci użyczały kolejno poszczególne dwory. Wymyślała najróżniejsze powody, by zatrzymać
córkę w domu: a to że dziecka nie ma butów, ubrania, jedzenia, a to znów, że jest zła pogoda.
Kiedy jednak władze zaczęły naciskać, rozgniewał się, a właściwie wpadł we wściekłość.
Dosłownie. Podobno umiał rzucać urok na ludzi. Możesz mi wierzyć, wielu odczuło to na
własnej skórze.
Elizabeth ścisnęło w żołądku, bo sama doświadczyła podobnych posądzeń.
- E, to po prostu musiała być zwykły przypadek – rzekła z uśmiechem. Petra
zareagowała jak rozjuszony byk.
- O, nie! Jak ten chłop się na kogoś zawziął, to biada nieborakowi! Podobnie jak wielu
innych ojciec Laviny uważał, że szkoła to dla dzieci strata czasu. Minęło parę lat, gdy władze
znów zareagowały. Lavina zdążyła tymczasem podrosnąć. Zarówno lensman, jak i pastor
uważali, że chrześcijańskie nauki dobrze jej zrobią, jak również poznanie innych ludzi.
Petra wstała i sprawdziwszy, czy nikt nie podsłuchuje pod drzwiami, mówiła dalej
ściszonym głosem: - W końcu się pojawiła, ale co ona wyrabiała… Bezwstydnica.
Elizabeth poczuła się nieswojo i nie wiedziałam jak zareagować, zwyciężała w niej
jednak ciekawość. Bardzo chciała się dowiedzieć czegoś więcej o tej tajemniczej kobiecie.
- Zachowywała się gorzej niż dziwka – ciągnęła Petra. – Podnosiła spódnicę i
pokazywała swe wdzięki zarówno nauczycielowi, jak i innym uczniom. A gdy ktoś próbował
jej zwrócić uwagę, śmiała się tylko i pytała, czy nie widzieli nigdy gołej baby.
Elizabeth była wstrząśnięta i zastanawiała się, czy to, co opowiada Petra, może być
prawdą? Przecież nikt publicznie nie robi takich rzeczy!
Wypiła resztkę pozbawionej smaku kawy i postanowiła wracać do domu. Nim jednak
TRINE ANGELSEN ROZBITEK
Rozdział 1 Elizabeth czuła, jak jej serce boleśnie tłucze się w piersi. Oddychała ciężko. Zasłaniając usta dłonią, tłumiła szloch. Jej rozdygotane ciało oblało się potem, zupełnie, jakby chwyciła ją gorączka. W głowie zapanował chaos. Jens jednak żyje! Nie zginął! Nabrała nagle co do tego całkowitej pewności. Niepojęte, przecież czekała, długo go opłakiwała, pogrążona w żałobie, by wreszcie pogodzić się z tym, że już nigdy nie zobaczy swojego przyjaciela z dzieciństwa, kochana i męża. Ciało wypełniło się strumieniem pulsującej radości. W euforii zamierzała już budzić Kristiana, by podzielić się z nim radosną wiadomością, gdy nagle coś ją przed tym powstrzymało. Przecież teraz, gdy jesteśmy małżeństwem, nie mogę opowiedzieć Krystianowi, że Jens żyje!! Ale Jensa także poślubiłam. Bolesna prawda niemal ją przeraziła. Otarła pośpiesznie twarz, stwierdzając ze zdumieniem, że policzki ma mokre od łez. Jens, gdzie jesteś? – myślała z rozpaczą i wpatrywała się w mrok, jakby tam gdzieś ukryta była odpowiedź. Znów powróciła bolesna tęsknota. - Jens – wyszeptała, uświadamiając sobie nagle, że już dawno nie wypowiedziała na głos jego imienia. Teraz Kristian przejął rolę ojca zarówno Marii, jak i Ane. To on był głową domu, on utrzymywał całą rodzinę. Właśnie dlatego nie mówiła często o Jensie, mimo, że poprzysięgła sobie pielęgnować o nim wspomnienia, tak by dzieci, zwłaszcza Ane, go zapamiętały. Po cichu wymknęła się z łóżka i ukradkiem poszła do dziewczynek. Nie miała odwagi zapalić świecy, pochyliła się więc nad łóżkiem, w którym spały, by ma nie popatrzeć. Słyszała ich równe krótkie oddechy. Ane, mamrocząc coś przez sen, wypięła pupę i obróciła się na bok. - Twój tata żyje – szepnęła Elizabeth i pogładziła córeczkę po mięciutkich włoskach. – Żyje, ale nie wiem, gdzie jest, maleńka. Maria też bardzo kochała Jensa, pomyślała Elizabeth, otuliwszy siostrę kołdrą, bo dziewczynka rozkopała się u miała całkiem zimne nogi. Przypomniała sobie ów dzień, gdy ojciec powiadomił je o śmierci Jensa. Maria, wówczas zaledwie ośmioletnia, uczepiła się i szlochała, póki nie zabrakło jej łez. Przez dwa długie lata Elizabeth rozpaczała po stracie męża i choć z czasem nauczyła się z tym żyć, nigdy nie przestała za nim tęsknić. Ta tęsknota przez cały czas drzemała w jej sercu. Czasami wyobrażała sobie, że słyszy go lub widzi. W przebłyskach chwil zdarzało jej się pomyśleć: muszę powiedzieć o tym Jensowi, by potem nagle ocknęła się ze świadomością,
że odszedł na zawsze. Za każdym razem cierpiała równie boleśnie. Pocałowała pośpiesznie dzieci i powoli zeszła po schodach. Dotknęła klamki w drzwiach do pokoju Helene i wtedy nagle się rozmyśliła. Nie, uświadomiła sobie, nie mogę jej o tym powiedzieć. Będzie mnie przekonywać, że to tylko sen, przywidzenie, fantazja… Tylko ja wiem, że to prawda, bo wielokrotnie doświadczałam podobnego uczucia, gdy widziałam rzeczy niewidoczne dla oczu innych. Cóż, przyjdzie mi samotnie to dźwigać. A jeśli któregoś dnia Jens stanie tu, na schodach? Co zrobię wówczas? – pomyślała, nieruchomiejąc. Nie wiedziała, po prostu nie miała pojęcia, jakby postąpiła, gdyby się zdarzyło coś takiego. Ciężkim krokiem wróciła po schodach na górę. Wślizgnęła się z powrotem pod okrycie i położyła się na samym brzeżku łóżka. Stopy miała zupełnie zimne. Krisian na szczęście się nie obudził, akurat teraz nie byłby w stanie z nim rozmawiać. Potrzebowała trochę czasu, by przemyśleć wszystko i zebrać w sobie siły, by nie dać po sobie poznać, co ją trapi. W nocy prawie nie zmrużyła oka, a mimo to nie znalazła rozwiązania. Słoneczne promienie przeniknęły przez firanki. Czekał ją nowy dzień u boku Kristiana. Jak zdoła spojrzeć mu w oczy, przemilczając to, co do czego zyskała pewność? Nagle poczuła na biodrze ciepłą dłoń i usłyszała, jak Kristian mruczy zaspany: - Nie śpisz, moja Elizabeth? Zwykle napełniała ją duma, gdy się tak do niej zwracał, teraz zaś miała wrażenie, że jej ciało krępuje coraz mocniej zaciskający się rzemień. Usiłowała uspokoić oddech i udawała, że śpi, ale on, nie zauważając na to, przeciągnął ją do siebie. - Pragnę ciebie – wyszeptał, całując ją po plecach i po karku. Elizabeth zacisnęła powieki, zadowolona, że leży odwrócona do niego plecami i nie musi mu patrzeć w oczy. Kristian wsunął dłoń pod jej ramieniem i ścisnął pierś. - Przestań – mruknęła, usiłując go odsunąć. - Jednak nie śpisz? – spytał i uniósłszy się na łokciu, odgarnął włosy z jej twarzy. Nie odpowiedziała, ale znów odepchnęła jego dłoń. - A co ty taka nieprzystępna? – zapytał, gładząc ją po brzuchu. Muszę mu pozwolić, bo inaczej domyśli się, że coś jest nie tak, pomyślała, obracając
się na bok i przyjmując jego leciutki pocałunek. - Jestem zaspana – skłamała, po czym zarzuciwszy mu ręce na szyję, przywarła do niego, choć wszystko w niej protestowało, gdy całował i pieścił jej ciało. Postępuję niewłaściwie, dudniło jej w głowie, dopuszczam się zdrady wobec Kristiana, jak i wobec Jensa. Proszę, nie rób tego, nie teraz, błagała go w duchu. Poczekajmy z tym, zobaczymy… Nie zdobyła się jednak na protest, gdy zdejmował z niej koszulę nocną, a potem całował i pieścił językiem jej brzuch i uda. I choć jej ciało zareagowało pożądaniem, myślami była zupełnie gdzie indziej. - Poczekaj – wyszeptała, wymykając mu się z objęć. - Zrobiłem coś nie tak? – zapytał niepewnie. - Nie, spróbujemy czegoś nowego – odparła, kładąc się na brzuchu i rozchylając uda. Mruknął coś niezrozumiale, zaraz jednak poczuła jego ciężar. Z ulgą zanurzyła twarz w poduszce. Nie była w stanie znieść jego spojrzenia. Kiedy w chwilę później osunął się na bok wyczerpany, stwierdził: - Chyba nie było ci dobrze. - Owszem – odparła, podciągając kołdrę pod samą brodę. - Ale nie tak, jak zazwyczaj – upierał się przy swoim. - Jestem trochę rozkojarzona – wyjaśniła, pomyślawszy, że to przynajmniej nie jest kłamstwo. - Dlaczego? - W każdej chwili mogą wejść dzieci. Po tym nie wiem czemu, ale coś źle spałam tej nocy. - Może w takim razie spróbujemy jeszcze raz – spytał, a w jego głosie wyczuła rozbawienie. - Nie, Kristianie! – zmusiła się do uśmiechu i pośpiesznie zerwała się z łóżka. – Pora wstawać! Ubierając się, pilnowała, by do męża odwrócić się plecami. Zgodnie z wcześniejszymi obawami trudno było jej tego dnia spojrzeć Krystianowi w oczy, a ilekroć przemawiał do niej czule, ściskając ją w żołądku. Zmuszała się jednak do uśmiechu i udawała, że wszystko jest tak jak zwykle. Tylko Helene domyśliła się, że coś ją trapi. Stała przy ławie w kuchni i przesiewała mąkę przez sito zrobione z krowiego wymiona rozciągającego na drewnianej obręczy. Rozbite grudki sypały się di dzieży niczym śnieg.
- Jesteś dziś dziwnie zamyślona – zagadnęła Helene, uchwyciwszy wzrok Elizabeth. - Kto? Ja? Nie, skąd? – odparła niepewnie. – Zastanawiam się nad tym co zwykle. - Na przykład? – zapytała Helene, odstawiając na bok worek z mąką. - No, wiesz… Niebawem trzeba będzie posadzić ziemniaki, wyprowadzić stado na łąki, zwieźć i osuszyć torf. Na wiosnę czeka nas mnóstwo roboty. Helene podeszła do niej i ciepłym, zachęcającym do zwierzeń głosem, powiedziała: - Wydaje mi się, że męczy cię coś jeszcze. Może opowiedzieć jej o wszystkim? – zastanawiała się Elizabeth. Podzielić się tym ciężarem, który mnie przytłacza? Przyznać się do zamordowania Leonarda? - Wstałam w nocy, żeby przynieść sobie trochę wody z wiadra – ciągnęła przyjaciółka. – I zauważyłam, że wchodzisz po schodach na strych. Co robiłaś na dole? Powiedz! – przynaglała się w myślach Elizabeth. Teraz masz szansę. Helene cię widziała, może to jest znak. - Ja… zdawało mi się, że coś słyszałam – zaczęła z ociąganiem i zawahała się. Bo jeśli Helene jej nie uwierzy albo zdradzi komuś powierzoną tajemnicę? – Zeszłam na dół, by się rozejrzeć, ale nikogo nie zauważyła. Chyba kot dostał się do izby. Z jaką łatwością przychodzą mi kłamstwa, pomyślała zawstydzona i odetchnęła głęboko. Odczekała chwilę, po czym wyszła z kuchni, mówiąc: - Czas się wreszcie zabrać do pracy! Mało brakowało, pomyślała i przystanęła w ciemnym kącie korytarza. Serce tłukło jej się w piersi jak oszalałe. Póki co się nie zdradziła, choć okłamała Helene, swoją najlepszą przyjaciółkę. Przed Krystianem też chyba zdoła ukryć swoje uczucia, pod warunkiem, że zachowa spokój. Tymczasem drzwi otworzyły się z trzaskiem i rozległo się ciężkie tupanie. Elizabeth wyszła mężowi naprzeciw i powitała go promiennym uśmiechem. Kristian odwzajemnił uśmiech. Tak, pomyślała. Dam sobie radę.
Rozdział 2 Lavina przejrzała wszystkie ryby, które wyjęła z sieci i uśmiechnęła się, zadowolona, z udanego połowu. O burty łodzi pluskały fale. Niebo zasnuło się szarymi chmurami, ale deszczu póki co nie trzeba się było obawiać. Przez chwilę nie odrywała wzroku od wyspy, gdzie Andreas znosił kamienie przeznaczone na ogrodzenie. Trzeba odgrodzić zwierzęta, bo inaczej zeżrą krzewinki, oznajmił i zabrał się do pracy. - Andreas – wypowiedziała Lavina na głos, jakby smakował imię. – Ciekawe, jak naprawdę się nazywa. A jeśli któregoś dnia odzyska pamięć? Ciarki jej przeszły po plecach. Miała nadzieję, ze to nigdy nie nastąpi. Cofnęła się myślami do wydarzeń sprzed dwóch lat. Sztormowe morze jak zwykle wyrzuciło na brzeg Wyspy Topielca szczątki zatopionych łodzi. Okropna nazwa, pomyślała z uśmiechem, nadana wyspie nie bez powodu, skoro niegdyś fale znosiły się tu na ląd topielców. Tamtego dnia, gdy po sztormie morze się nieco uspokoiło, Lavina wyszła na brzeg nazbierać drewna, które przydawało się do naprawienia chaty i obory leżącego na połamanej łodzi odwróconej do góry dnem. Ledwo dychał, ale jego dłoń kurczowo ściskała rękojeść noża wbitego w poszycie. Na rękojeści były wyryte inicjały J. R. Mężczyzna wydał jej się niezwykle przystojny, wysoki, muskularny, silny… Namęczyła się bardzo, by go przenieść do chaty. Zdjęła z niego ubrania i obrzeżała rany. Po opuchliźnie i zasinieniu poznała, że prawa noga jest złamana, zdoła ją nastawić i usztywnić. Mężczyzna jęczał z bólu, gdy to robiła. Żadnych innych zewnętrznych obrażeń i niego nie zauważyła. - Rzeczywiście jest silny i wytrzymały, poznałam się na tym od razu – mruknęła do siebie i chwyciła za wiosła. Poruszając nimi rytmicznie, popłynęła w stronę brzegu. Z początku nie wiązała z nim żadnych planów. Dopiero gdy odzyskał przytomność i zrozumiała, że mężczyzna nic nie pamięta, nawet swojego imienia, postanowiła zatrzymać go na wyspie. Jeśli wróci mu pamięć, wyjaśni, ze go pokochała i zrobiła to, co uważała za słuszne. Tak czy inaczej uratowała mu życie. Owa mistyfikacja wymagała jednak pewnych przygotowań. Lavina pozbyła się więc szczątków jego łodzi, w obawie, że mógłby ją rozpoznać, a potem nafaszerowała go kłamstwami. Powiedziała mu, że ma na imię Andreas i jest jej mężem. Gdy wracał z zimowego połowu, sztorm zatopił jego łódź, a on cudem się uratował. Znalazła go na brzegu. Przyjął jej wyjaśnienia bez żadnych zastrzeżeń. Potrzebowała takiego młodego i silnego mężczyzny do cięższych prac. Odkąd została
na wyspie sama, brakowało jej męskiej ręki. Uznała, że jeśli rozbitek przeżyje, to będzie z niego pożytek. Otoczyła go staranną opieką i pielęgnowała najlepiej, jak potrafiła. Parzyła mu napary z ziół na gorączkę, tak że w końcu wyleczyła go z zapalenia płuc i duszącego kaszlu, który wstrząsał jego ciałem. Raz po raz żałowała, że go ocaliła. Ciężko jej było obracać go w łóżku, robił pod siebie jak dziecko, a kiedy wróci mu apetyt, to z trudem nastarczała jedzenia, by wykarmić. Noga pozostała sztywna i sprawiała mu ból. Nadal kulał. Długo rwało, nim wreszcie wstał z łóżka i stał się przydatny. Lavina przestała na chwilę wiosłować, by nieco odpocząć. Sidła wygodniej na ławeczce. Poczuła nad nim władzę, gdy po raz pierwszy spali ze sobą. Rozebrawszy się do naga, umyła się na jego oczach i wtedy zauważyła, jak na niego działa. Nie wzbraniał się, gdy dosiadła go i ujeżdżała jak amazonka, póki obojgu nie zakręciło się w głowach. Tak, czuła wówczas nad nim swą władzę. Z czasem doznania stały się bardziej intensywne i przyjemniejsze. Wcześniej brał ją w posiadanie ojciec. Matka umarła przy porodzie, więc przez cały życie mieszkała na wyspie tylko z ojcem. To on zaciągał ją do łóżka, gdy przyszła mu na to ochota i decydował, co ma robić. Wykorzystywał jej ciało, odkąd w wieku około jedenastu lat zaczęła nabierać kobiecych kształtów, aż do wieku dorosłego, gdy już broniła się przed tym, przeważnie nieskutecznie. Przed pięcioma laty ojca zabrało morze i prawdę powiedziawszy, wcale za nim nie tęskniła. Mijał czas, a Andreas zaczął zadawać pytania. Gdzie reszta załogi? Dlaczego nikt ich nie odwiedza? Czy nie ma innej rodziny? Z czego będą żyć? Musiała więc wymyślać coraz to nowe kłamstwa. Powiedziała mu, że cała załoga kutra poszła na dno i tylko on się uratował. Rodziny nie mają, a od innych ludzi raczej stronią. Zawsze lubiliśmy tak żyć, skwitowała krótko. Przypominało jej się, ze obrzucił ją wówczas uważniejszym spojrzeniem, jakby powątpiewał w opowiedzianą przez nią historię, jednak się nie odezwał. Andreas ułożył kolejny duży kamień i odgarnąwszy dłonią spoconą grzywkę, postanowił odpocząć przez chwilę. Od wielu już dni buduje ogrodzenie i wreszcie widać jakieś efekty jego pracy. Jeszcze parę dni, a będzie mógł powiedzieć: robota skończona. Tej wiosny zrobił już niemało. Cała szopa została wypełniona po brzegi torfem. Przy brzegu stały budki lęgowe, które Lavina zbudowała dla edredonów, miękkopiórych kaczek polarnych. Opiekowała się ptakami, dzięki czemu każdego roku zbierała z ich gniazd duże ilości puchu, który był towarem bardzo poszukiwanym. Lavina
wymieniała puch na inne produkty. Poza tym sprzedawała także przedmioty wystrugane przez niego z drewna: chochle, mieszadełka i inne przybory kuchenne. Poświęcał majsterkowaniu długie jesienne wieczory. Lubił to i czuł, że ma dryg do tego. Przeniósł wzrok na oborę. Postanowił, że latem wymieni drewniane deski jednej z dłuższych ścian budynku. Zgromadził już dość drewna na ten cel, zbierając to, co wyrzuciło morze, a także to, co Lavinie udało się pozyskać, wyżebrać bądź wymienić, na stałym lądzie. Nieliczne drzewa, które porastały wyspę, zdążył już wyciągnąć, gdy naprawiał chatę. Nie pojmował, jak mógł doprowadzić zabudowania do takiej ruiny. Pewnie dlatego, że większość czasu i sił zabierały mu połowy. Zacisnął dłonie i zapatrzył się w morze. Bardzo mu doskwierało to, że nie jest w stanie wejść do łodzi. Dla niego, rybaka, to porażka. Za każdym razem jednak, gry próbował się przemóc, ogarniała go panika. Dygotał, pot oblewał mu całe ciało, zaciskało się gardło i zdawało mu się, że się zaraz udusi. Nie potrafił nazywać słowami tego strachu, który wysysał z niego wszystkie siły. Żaden normalny mężczyzna tak się nie zachowuje, był tego pewien. Gdy napomknął o tym Lavinie, odpowiedziała jedynie, że przynajmniej taki z tego pożytek, że morze jej go nie zabierze. Wydawała się być z tego powodu dziwnie zadowolona. Opowiadała mu, że zawsze gdy wypływał, bardzo się o niego bała. Minęły już dwa lata od tego zdarzenia, pomyślał, usiłując sobie przypomnieć tek okropny dzień sztormowy. Pływał ponoć na dużym kutrze, zapewnie z pięcioosobową załogą. Morze gotowało się, czarne fale, wysokie jak górskie szczyty, pochłaniały łódź za łodzią. Pamiętał nawołujących do siebie mężczyzn ubranych w skórzane ubrania, ale nie potrafił rozróżnić ich twarzy. Zdawało mu się, że otulała go miękka szara mgła, przez którą nie może się przebić. Woda chłostała go w twarz, a w uszach rozbrzmiewało echo przeraźliwych krzyków. Ludzie walczyli o żucie, a on nie mógł nic uczynić, by im pomóc! Dopiero gdy… Nagle przypomniało mu się coś więcej. Wysilał się, by wydobyć z zakamarków pamięci jakieś nowe obrazy. Zobaczył, że młody mężczyzna wstaje. Nie, to raczej chłopiec, tak, na pewno chłopiec pokładowy. On krzyczy, by usiadł, ale sztorm tłumi jego słowa. I nagle nadchodzi fala i zmiata chłopaka z pokładu. Ten woła o pomoc i na moment ich spojrzenia się spotykają. Boże Święty! Widzi teraz wyraźnie tę dziecinną twarz, na której maluje się przerażenie. Lubi tego chłopca, wie to na pewno, czuje się za niego odpowiedzialny. Może to jego młodszy brat albo jakiś krewny?
Nie, Lavina powiedziała przecież, ze z jego rodziny już nikt nie żyje. Pomarli dawno temu, na długo przed katastrofę. Przypomniał sobie, że rzucił chłopcu linę i krzyczał, by się jej złapał. Chłopiec pokładowy posłuchał się, ale zaraz nadeszła kolejna spieniona fala i uderzyła z siłą wybuchu. Jego także zmiotło z pokładu i pochłonęła go czarna głębia. Zrobiło się cicho. Ciężkie skórzane ubranie ciągnęło go w dół do zimnej, pozbawionej dźwięków głębi. Poddał się temu bezwolnie, póki płuca nie zaczęły się desperacko domagać powietrza. Dopiero wówczas zaczął machać nogami i rękami, dziękując Bogu, że potrafi pływać. Im zacieklej jednak walczył, tym większy był to wysiłek dla płuc. Przez parę sekund, gdy ból stał się już nie do zniesienia, przemknęło mu przez myśl, by się poddać. Resztkami sił wydostał się jednak na powierzchnię. Chwytał łapczywie powietrze, dusząc się i krztusząc wodą. Oczy go szczypały, bolało całe ciało. Nie wie, co wydarzyło się później. Jakimś sposobem udało mu się wdrapać na odwróconą do góry dnem łódź i ostatkiem sił uczepił się jej, zaciskając dłoń na rękojeści noża wbitego w drewniane poszycie. Sam wbił ten nóż? To bez znaczenia. Towarzyszyła mu tylko jedna myśl, trzymać się mocno. Pamięta, jak miotały nim fale, słyszy wciąż wycie sztormowego wiatru, tłumiącego krzyki pozostałych rybaków. A potem fale porwały go dalej i dalej, aż wszystko pochłonął mrok. Znów rozbolała go głowa i zebrało mu się na mdłości, jak zawsze, gdy usiłował sobie przypomnieć przeszłość. Miał wrażenie, jakby wokół głowy zaciskała się żelazna obręcz, na parę sekund zamknął oczy, a gdy podniósł powieki, zauważył Lavinę, która cumowała łódź na brzegu. Postanowił kontynuować pracę aż do podwieczorku. Otarł dłonią policzek i wyczuł bliznę. Lavina mówiła, że to pozostałość po rannie, której nabawił się, gdy się poznali. Ona była służącą we dworze, gdzie on pracował jako parobek. Miała jeszcze jednego kawalera i obaj strasznie się o nią pobili. Od tamtej pory właśnie pozostała mu ta blizna. Z jakiegoś powodu coś mu się w tej historii nie zgadzało, nie umiał jednak określić co. Andreas zacisnął zęby, walcząc z bólem głowy, ale nie przewał pracy. W niewielkiej izbie nagromadziła się para od gorącej wody. Andreas przetarł szmatką swój nagi tors, zerkając na Lavinę, która siedziała przy palenisku i rozczesywała włosy, raczej nie należy do wstydliwych, pomyślał, przypominając sobie, jak po raz pierwszy, który pamiętał. Leżał wówczas i wpatrywał się w jej zgranie uformowane ciało. - Co, zapomniałeś, jak wyglądam nago? – zapytała. Rzeczywiście, nie pamiętał. Nie pamiętał w ogóle, by był w taki sposób z jakąś
kobietą. Ale chyba jednak był, bo potrafił ją zaspokoić. Wiedział, co robić, by wywołać w niej dziką żądzę i jęki rozkoszy. Chociaż często zrzucała ubrania na jego oczach, nigdy nie miał dość widoku jej nagiego ciała. Był pod tym względem nienasycony. Za każdy razem ogarniało go takie silne pożądanie, że tracił nad sobą władzę. Lavina budzi we mnie dziką chuć. Pomyślał, czując, twardniejącą męskość. Spod półprzymkniętych oczu podglądał, jak siedzi na stołku, rozłożywszy szeroko uda. Piersi ma jędrne i pełne, brzuch płaski i mocny. Ciężka praca na wyspie wyraźnie służy jej ciału, pomyślał. Raz po raz odchylała w tył głowę, a jej mokre włosy uderzały z plaskiem o krągłe biodra. Podejrzewał, ż robi tak celowo, wiedząc, jak to na niego działa. - Umyć ci plecy? – mruknęła, podchodząc do niego powoli. Pochylił się. Miał nadzieję, że nie zauważyła jego twardej męskości. Miękkimi ruchami namydliła mu plecy, raz po raz przywierając do nich twardymi piersiami i przesuwając dłoń w kierunku brzucha. Ona widzi, co się ze mną dzieje, pomyślał oszołomiony, gdy poczuła nagle jej dłonie po wewnętrznej stronie ud i na kroczu. - Wiesz, że doprowadzasz mnie do szaleństwa – jęknął cicho. - Mhm – mruknęła i przyssała się do jego szyi, wywołując przyjemne mrowienie w podbrzuszu. - Może chcesz się osuszyć? – zapytała, podnosząc się kocim ruchem. Nie odrywał od niej wzroku, gdy, kręcąc biodrami, odeszła kawałek, po czym, nie uginając nóg, schyliła się po ubranie z podłogi. Dyszał ciężko i wpatrywał się w wąską szparkę okoloną kręconymi włoskami. Poderwał się z balii i w jednej chwili znalazł się przy niej. Chwyciwszy ją za pośladki, rzucił ochryple: - Sama się o to prosisz! A potem wniknął w nią z głębokim językiem. Poddała się jego rytmowi, ale gdy już był bliski osiągnięcia rozkoszy, cofnęła się nagle. - Jeszcze trochę – rzucił błagalnie, ale ona tylko się uśmiechnęła i błyszczącymi oczami powiedziała: - Nie, poczujesz coś lepszego. Uklękła przed nim i uchwyciła w usta jego członek. Trwało to zaledwie parę sekund. Miał wrażenie, że świat eksplodował i mieni mu się przed oczami feerią barw.
Wyczerpany, omal nie osunął się na podłogę. Lavina jednak oznajmiła stanowczo: - Teraz moja kolej. - Nie nadaję się do niczego – jęknął udręczony. - To ci trochę pomogę – rzuciła lekko i ułożywszy się na łóżku, rozchyliła szeroko uda. – Pieść mnie! Posłusznie zrobił, co mu kazała. Powiódł koniuszkiem języka po delikatnej skórze, która miała słodki smak i pachniała mydłem. Kobieta poruszyła biodrami. Ciche pojękiwanie i widok rozkołysanych dużych piersi podnieciły go do tego stopnia, że znów poczuł w sobie moc. - Chodź – wyszeptała. Ostrożnie wniknął w nią, ciasną i gorącą, a ona przywarła do niego, zacisnęła łydki na jego plecach i unosząc biodra, jęknęła: - Weź mnie, mocno! Nie dał się dwa razy prosić. Gdy już było po wszystkim, zamyślony, wpatrywał się w powałę. - Nad czym tak dumasz? – zapytała Lavina, wtuliwszy się w jego ramię. - Jesteś pewna, że oprócz imienia Andreas nie mam jeszcze jakiegoś drugiego? – zapytał i popatrzył na nią pośpiesznie, bo wyczuł napięcie w jej ciele. Była piękną kobietą, ale czasami w jej błękitnoszarych oczach dostrzegł jakąś dzikość. - Skąd ci to przyszło do głowy? – zapytała ostro. – Nazywasz się Andreas Sanberg. - Czuję, że to nieprawda – odparł i omiótł spojrzeniem izbę. Dlaczego mu się wydaje, że nie należy do tego miejsca? Dlaczego nagle zaczął powątpiewać w słowa Laviny? Przecież wcześniej przyjmował je bez zastrzeżeń. - Nieprawda – przedrzeźniała go, prychając szyderczo. – Przecież ty nic nie pamiętasz! Musiałam ci nawet przypomnieć, jak się nazywasz i opowiedzieć ci całą twoją przeszłość. Nagle zmieniła ton i znów zaczęła się do niego przymilać i tulić. – Myślisz, że mnie było tak łatwo? Przecież ty nawet nie pamiętałeś, że jestem twoją żoną! Pożałował natychmiast, że jej o tym wspomniał i pocałował ją w czoło. Pachniała wciąż mydłem. - Latem będziemy się kąpać w morzu, co ty na to? – zapytała łagodnie. - E, to za zimno – odparł. - Nie w tej małej zacisznej zatoczce, wiesz. Wygrzejemy się po kąpieli na białym drobnym piasku na brzegu.
Mówiła coś dalej, ale on jej nie słuchał, bo nagle pojawił mu się przed oczami obraz. Piasek, wrzeszczące mewy, ciepła bryza muskająca skórę… To musiało być latem… Tak, był nagi po kąpieli, ale nie sam. Kobieta… nie widział jej twarzy, czuł jedynie jej miękką skórę, zapach… Lavina wyrwała go z marzeń. - Nie słyszysz, co do ciebie mówię? – zapytała, unosząc się na łokciu. - Coś mi się przypomniało – odparł rozkojarzony. - Piasek na brzegu i ja nago razem z… Nie zdążył dokończyć, gdy dostrzegł błysk w jej oczach. - No widzisz, jednak pamiętasz plażę w zatoczce – rzuciła krótko i położyła się z powrotem. Nie odpowiedział. Miał jakieś wewnętrzne przekonanie, że to nie z Laviną leżał. Czyżby ją zdradził? - Pośpijmy teraz – szepnęła, muskając jego tors. – Jutro popłynę na stały ląd i wymienię na mąkę drewniane łyżki, które wystrugałeś. Upiekę ci potem świeży chleb. Pokiwał głową w mroku i zamknął oczy. Jakże pragnął przezwyciężyć strach przed morzem! Mógłby wówczas popłynąć z nią na stały ląd. Tak mu brakowało ludzi, rozmów z nimi. Później, uspokajał się w myślach. Za jakiś czas na pewno dam radę znów wsiąść do łodzi. Może powinienem codziennie przez chwilę próbować? Wnet zasnął, ale znów męczył go ten sam sen, który powtarzał się już od jakiegoś czasu. We śnie przeżywał na nowo dzień katastrofy na morzu, krzyki i nawoływała rybaków, uderzające fale, chłód i ból. Demoniczny topielec też tam był, a z nim pełno trupów. Wiosłowali w swoich przepełnionych łodziach, a między skałami odbijał się echem ich złowieszczy śmiech. Ale tym razem sen się nieco różnił, bo nim woda zamknęła się nad jego głową, wykrzyknął jakieś imię. Zerwał się i zlany potem, usiadł na łóżku, z trudem łapiąc oddech. - Znów ci się śniły koszmary? – zapytała Lavina łagodnie i otoczyła go ramieniem. – Chodź tu, połóż się z powrotem. Poddał się jej, ale nie słuchał, jak go pocieszała. - Krzyknąłem we śnie imię kobiety – rzekł nagle. Lavina ucichła. -Elizabeth, tak brzmiało to imię. Krzyknąłem: Elizabeth – stwierdził i znów usiadł. – Czy ktoś, kogo znam nosi takie imię? – zapytał ochryple przenikając wzrokiem ciemność,
popatrzył na Lavinę. - Twoja matka – odpowiedziała. – Ale ona od dawna nie żyje. Tak, może chodzi o moją matkę, pomyślał. Wiedział tylko, że ta kobieta była dla niego ważna. Nie potrafił jednak wydobyć z pamięci, jak wygląda. Elizabeth, powtórzył w duchu. Elizabeth?
Rozdział 3 Przez otwarte kuchenne okno dochodziły odgłosy i zapachy kojarząc się z wiosną. Poprzedniego dnia Kristian i Ole z pomocą paru komorników rozrzucili obornik, na pokryte wciąż połaciami śniegu, pola. Wiosna to moja pora roku, pomyślała Elizabeth, stawiając na stole maselniczkę. Wiosna i lato przynoszą nowe życie i napełniają nadzieją i ciepłem zmarznięte zimą ciała. Źle znosiła porę jesienno-zimową, gdy dni były krótkie i szybko zapadały ciemności. Właśnie wtedy zginął Jens. Wtedy widziała go po raz ostatni. Od tamtej pory zima zawsze przypomniała jej o tej tragedii. Odkąd nabrała pewności, że Jens jednak żyje, poruszyła się niczym po cienkim lodzie. Ważyła każde słowo, pilnowała się na każdym kroku w obawie, że powie lub zrobi coś niewłaściwego. Nikt nie może się domyślić, że Jens żyje – jeszcze nie. Najpierw sama muszę postanowić, jak się zachowam. Ale wraz z upływem dni, gdy nic się nie wydarzyło, uspokoiła się nieco. Po wielu nieprzespanych nocach zdecydowała wreszcie, że nie będzie się martwić na zapas i zastanowi się, co robić, gdy Jens naprawdę się pojawi. Trudno przewidzieć, co się wydarzy. Czas pokaże. Odsunęła od sienie ponure myśli i podeszła do okna. Z łąki na zboczu dolatywało beczenie owiec o pobrzękiwanie dzwonków. Niektórzy gospodarze wypuścili już zwierzęta na pastwiska, by zaoszczędzić na paszy. Wysoko pod lasem skubały kępki trawy i pąki brzeziny. Pod tym względem nie ma różnicy pomiędzy biedakami a bogatymi, pomyślała, ogarniając spojrzeniem dziedziniec i zatrzymując wzrok na oborze. Tu, we dworze, także oszczędza się paszę. Rozglądając się za Marią, wychyliła się przez okno. Wysłała siostrę na brzeg, by zawołała Nikoline i Olego na podwieczorek. We dwoje od rana zbierali wodorosty dla zwierząt, na pewno więc już byli głodni i zmęczeni. Ona ugotowała, dla inwentarza na wieczór, gęstą zupę z rybich resztek, którą zwierzęta chętne zjadały. Nagle zauważyła Marię. Podchodziła ścieżką razem z jakąś obcą kobietą. - A kogoż to ona prowadzi? – zdziwiła się i odsunęła na bok firankę. - Co mówisz? – spytała Gurine. Kucharka w ostatnim czasie mocno przygłuchła. Elizabeth powtórzyła pytanie. - Wygląda mi na Lavinę, ale nie jestem pewna – odpowiedziała Gurine. - Tak, to ona – potwierdziła Helene, podszedłszy do okna. - A kim jest Lavina? – zapytała Elizabeth, przyglądając się z uwagą kobiecie w czarnej
chustce, spod której nie widać było dokładnie twarzy. - Mieszka na Wyspie Topielca, położonej na samym skraju, w miejscu gdzie szkiery ustępują pola otwartemu morzu. Elizabeth popatrzyła podejrzliwie na Helene, zastanawiając się, czy ta nie stroi sobie z niej żartów, ale przyjaciółka ciągnęła z powagą. – Uważam, ż jest trochę dziwna, skoro woli mieszkać całkiem sama z dala od ludzi. - A czego ona tu chce? - Od czasu do czasu przypływa łodzią na stały ląd, być coś wyżebrać albo wymienić się na jedzenie. Dawno jej nie było. Przynajmniej odkąd ty tu zostałaś gospodynią. - Biedny człowiek – mruknęła Elizabeth, podchodząc do drzwi. - Mamy gościa – oznajmiła Maria. Elizabeth wyciągnęła rękę, a Lavina przedstawiła się i ukłoniła, ale nie tak głęboko, z pokorą, jak to czynią biedacy. - Mam nadzieję, że nie przybywam nie w porę – rzekła i zmierzyła wzrokiem nową gospodynię Dalsrud. Helene ma rację, w tej kobiecie jest coś przerażającego, pomyślała Elizabeth. - Właśnie siadamy do podwieczorku – rzekła. – Więc jeśli nie pogardzisz tym, co na stole, to zapraszam, przyłącz się do nas. Kiedy Lavina zdjęła chustkę i szal, Elizabeth z trudem oderwała od niej wzrok. Ta około czterdziestoletnia kobieta, okazała się bowiem o wiele piękniejsza, niż przypuszczała. Miała gęste włosy w kolorze piasku, a na jej twarzy prawie nie znać było zmarszczek. Miała wydatny biust i wąską talię. A kiedy Ane o coś ją zagadnęła, uśmiechnęła się, odsłaniając białe mocne zęby. W tej samej chwili do izby weszła Nikoline, a za nią Ole i Kristian. - Witaj, Lavino! – rzucił Kristian lekko. – Dawno się nie pokazywałaś w naszych stronach. Widzę, że już poznałaś moją żonę, siadajmy więc do stołu. Podczas posiłku Elizabeth rzucała nieznajomej ukradkowe spojrzenia, speszyła się jednak, gdy ta uchwyciła jej wzrok. - Ty nie z tych strona – stwierdziła Lavina. - Nie – odparła Elizabeth i już miała wspomnieć, że wywodzi się z ubogiej rodziny, ale coś ją powstrzymało. Uznała, że nie musi się nikomu tłumaczyć. Zagadnęła więc kobietę z innej beczki: - Słyszałam, że mieszkasz sama na wyspie. - Tak, już pięć lat minęło, odkąd mój ojciec utonął.
- Nie czujesz się samotna? – zdziwiła się Elizabeth, podsuwając gościowi maselniczkę. Lavina posmarowała kromkę chleba i pokręciła głową. - Nie nigdy. Mam swoje zwierzęta i ptactwo. To bardzo dobre towarzystwo, nigdy mi się nie sprzeciwiają. - No tak, w tym zapewne masz rację – mruknęła Elizabeth i przypomniała sobie ten czas, gdy mieszkała wysoko w Dalen. Mimo że miała dziewczynki i niedaleko rodzinę, przeżyła wiele samotnych chwil. A jak musi się czuć ta kobieta, nie mając zupełnie nikogo? Zwłaszcza, że podobno rzadko przepływa na stały ląd. - A więc nie zamierzasz postarać się wkrótce o męża? – zapytał Kristian i zaśmiał się. - Nie, nigdy! Ostra odpowiedź padła tak szybko, że Elizabeth aż się wzdrygnęła. Rozejrzała się wokół, sprawdzając, czy inni też na to zwrócili uwagę, ale wszyscy zdawali się być pochłonięci jedzeniem. - Dobrze sobie radzę bez pomocy mężczyzny – dodała nieco łagodniej Lavina. Żuła przez chwilę, a gdy nikt się nie odezwał, skinęła na Marię i Ane, pytając: - Obie są twoje? Elizabeth napotkała na moment spojrzenie jej szaroniebieskich oczu. - Ane, młodsza, jest moją córką z pierwszego małżeństwa, a Maria to moja siostra. - Nasi rodzice umarli – odezwała się Maria nieproszona. – Tata Ane nazywał się Jens, ale teraz jej tatą jest Kristian. - Jedz! – upomniała ją spokojnie, lecz stanowczo Elizabeth, wbijając wzrok w siostrę. Nie miała ochoty, by jakaś obca kobieta dowiedziała się o nich wszystkiego. - Uważam, że mała jest podobna do gospodarza – stwierdziła nagle Lavina. Elizabeth poczuła, jak krew uderza jej do twarzy, wstała więc szybko i podeszła do paleniska po czajnik z kawą. - Dolać komuś? – zapytała, ale tylko Ole wystawił kubek. - Co masz na myśli? – spytał Kristian, spoglądając tona Ane, to na Lavinę. - Nic – odparła szybko. – Bzdury gadam. Kristian wzruszył ramionami i skinął na Elizabeth, gdy podeszła z czajnikiem. Drżącą ręką nalała mu kawy. Unikała wzroku innych w obawie, że się zdradzi. Co ta kobieta może wiedzieć? Co takiego dostrzegła, czego inni nie widzą? Zwykle wszyscy powtarzali, że Ane jest podobna do Elizabeth, a Ragna nawet kiedyś dopatrzyła się u małej podobieństwa do Jensa.
Gdybym nie miała nic do ukrycia, zapytałabym naturalnie, co miała na myśli, przemknęło jej przez głowę. - Wydaje ci się, że moja córka jest podobna do Kristiana? – zapytała pewnym głosem. Lavina pokręciła głową. - Nie, myślałam o czymś innym, a co innego powiedziałam – rzuciło lekko. – To nieporozumienie. Elizabeth zaśmiała się i usiadła z powrotem przy stole. Uchwyciła spojrzenie Helene, w którym wyczytała: Mało brakowało. - Jutro zaczynamy strzyżenie owiec – rzekła szybko Elizabeth, by skierować rozmowę na inne tory. – Nikoline, ty będziesz sortowała wełnę, a Helene pójdzie z nami do obory. Służące skinęły głowami, a Nikoline posłała wszystkie triumfujące spojrzenie. - Helene potrafi lepiej strzyc niż ty – dodała Elizabeth, wbijając wzrok w Nikoline, która natychmiast spoważniała. Dalej już posiłek przebiegł w milczeniu. Przez moment Elizabeth miała wrażenie, że domownicy obserwują każdy jej ruch, ale gdy poniosła wzrok, zobaczyła, że wszyscy pochyleni nad jedzeniem, zajęci są własnymi myślami. Elizabeth pomogła służącym sprzątnąć ze stołu. Lavina zaś wstała i podniosła z podłogi swój węzełek, mówiąc: - Mam tu trochę różnych rzeczy, które może was zainteresują. - Wyjęła parę chochli i łyżek z drewna. Elizabeth podeszła bliżej i wzięła do ręki jedną z nich. Pogładziwszy palcem parę razy, popatrzyła na Lavinę i zapytała ochryple. - Kto wystrugał te łyżki? Może to było złudzenie, ale zdawało jej się, że kobieta drgnęła. Zaraz jednak wyprostowała się dumnie i odpowiedziała pewna sienie: - Ja. Podobają się? - Owszem, są niezwykle piękne – odparła Elizabeth i dodała odruchowo: - Rzadko się zdarza, by kobiety zajmowały się struganiem i rzeźbieniem w drewnie. Tak naprawdę oniemiała, bo leżące przed ni przedmioty przypominały do złudzenia te, które kiedyś strugał Jens. Ale to, oczywiście, nie może być prawda. Pochyliła się raz jeszcze nad łyżkami. - Rzadko też się zdarza, że kobiety mieszkają same na wyspie – odpowiedziała ze spokojem Lavina. – Skoro jednak tak przyszło mi żyć, musiałam się nauczyć tego i owego. - Co prawda to prawda – zaśmiał się Kristian i wstając od stołu, zwrócił się do Olego:
- No, jak tam, wracamy do roboty? Kobiety niech się zajmują swoimi sprawami. Rzeczywiście, Lavina z pewnością potrafi posługiwać się nożem, pomyślała Elizabeth, i oznajmiła stanowczo: - Kupię wszystkie. Ile za nie chcesz? - Pieniądze nie są mi potrzebne – odpowiedziała Lavina. – Chętnie za to wezmę w zamian mąkę, jeśli nie macie nic przeciwko temu. - Dostaniesz mąkę – postanowiła szybko Elizabeth i popiła ostatni łyk kawy, bo nagle poczuła, że całkiem zaschło jej w gardle. - Mogłabyś mi powróżyć z fusów? – zagadnęła Nikoline, siadając z powrotem przy stole. - Jeśli gospodyni nie ma dla ciebie innej roboty – odparła Lavina, zerkając na Elizabeth. - Jeszcze z pięć minut możemy odpocząć – zadecydowała Elizabeth i przeniosła chochle i łyżki na ławę, by się im dokładniej przyjrzeć. - Widzę za tobą wielu mężczyzn, zerwane związki – zaczęła Lavina. Elizabeth zerknęła przez ramię i zauważyła, że Nikoline kręci się speszona. Póki co, się zgadza, pomyślała Elizabeth. O ile to, co Nikoline wyprawia z mężczyznami, można uznać za związki. - Nieszczęśliwa miłość? – zapytała Lavina, ale gdy Nikoline nie odpowiedziała, popatrzyła uważnie do kubka i dodała: - Zmieniłaś posadę, jak widzę. Tym razem służąca pokiwała z zapałem głową i zrobiła wielkie oczy. Na miłość boską, pomyślała Elizabeth, czy ta Nikoline jest aż taka głupia, by wierzyć w te bzdury? Pewnie ostatnio Lavina widziała Nikoline posługującą w domu, a teraz z rozmowy przy posiłku zorientowała się, że dziewczyna wysłana jest do obory. Nie trzeba być jasnowidzem, by zauważyć takie rzeczy. Elizabeth przestała słuchać i skupiła całą swoją uwagę na chochli. Podniosła ją do lampy i stwierdziła z całym przekonaniem, że wygląda dokładnie tak, jakby ją zrobił Jens. - Porządna chochla – zauważyła Gurine, biorąc także do ręki jedną z nich. – To sztuka tak wygładzić drewno. A jak dobrze się ją trzyma! Elizabeth przyznała rację Gurine. Przedmioty wykonane przez Jena zawsze pasowały do kobiecej ręki, tak samo jak te. - Nie każdy tak potrafi – ciągnęła Gurine. – Najczęściej ta sztuka jest przekazywana z pokolenia na pokolenie, z ojca na syna. Elizabeth pokiwała zamyślona. Okazuje się, że nie tylko Jens posiadł tę sztukę. Ku
swemu zdumieniu poczuła zawód. Szybko odłożyła chochlę i zwróciła się do Laviny: - Chodź ze mną do spichlerza, to dam ci mąkę. A ty, Nikoline, pomóż Gurine przy zmywaniu naczyń. Elizabeth napełniła mąkę płócienny worek, a do drugiego nasypała soli. Potem rozejrzała się i rzekła: - Dam ci jeszcze trochę chleba i podpłomyków. Lavina pokiwała głową z ożywieniem, ale się nie odezwała. - A więc twój ojciec nie żyje – zagadnęła Elizabeth, szukając czegoś, w co mogłaby zapakować chleb. - Tak, zabrało go morze. Tak samo jak wielu innych rybaków – dodała Lavina. - Mój pierwszy mąż też utonął – odezwała się cicho Elizabeth. – Miał na imię Jens. - Wiem. - Skąd wiesz? – spytała Elizabeth i zimny dreszcz przebiegł jej po plecach. - Twoja siostra mówiła. - Rzeczywiście. – Uśmiechnęła się przepraszająco i dodała: - To było podczas zimowych połowów przed dwoma laty. Pamiętasz tamten dzień sztormowy? Przez twarz Laviny przemknął grymas. - Tak, pamiętam – odpowiedziała niewyraźnie. – Dziękuję za handel, ale teraz muszę już wracać do domu. To kawał drogi, a trzeba się zając inwentarzem. - Ja też dziękuję – odpowiedziała Elizabeth, czując niejaką ulgę, że ta kobieta odchodzi. Gdy zamykała drzwi do spichlerza, przybiegła Maria, wołając: - Elizabeth, mogę pomóc przy sortowaniu wełny? Ane też się zaopiekuję. Mogę? Lavina obróciła się i popatrzyła na nią dziwnym, jakby zastygłym wzrokiem. - Masz na imię Elizabeth? - Tak, nie mówiła,? - Nie. - Coś nie tak? – zdziwiła się Elizabeth. - Nie, nie, nic takiego – odpowiedziała kobieta, tracąc nagle zainteresowanie. – Przypomniałam sobie kogoś o tym imieniu. Nim Elizabeth zdążyła ją coś więcej zapytać, kobieta pośpieszyła ścieżką w dół do brzegu. Elizabeth otuliła się mocniej chustą, a gdy nad jej głową rozległo się głośnie karakanie, dreszcze przeszły jej po plecach.
Rozdział 4 Storli, tak nazywał się dwór położony na samym skraju wsi od północy. Złośliwi powiadali, że właściciele dworu są tacy skąpi, że dosypują służbie do pożywienia tyle soli, że nie da się tego zjeść, dzięki czemu zawsze coś zostaje na następny posiłek. Nie dbają też o wyposażenie swoich pracowników w ubrania i buty, a ludzie pracują u nich od wschodu słońca aż późny wieczór. Mimo to gospodarze Storli nie mieli kłopotu ze znalezieniem rąk do pracy. W okolicy panowała bowiem wielka bieda i we dworze umieszczono często dzieci z ubogich komorniczych rodzin. Któregoś dnia późną jesienią z wizytą u Elizabeth zjawiła się osobiści gospodyni ze Storli. Helene przybiegła ją o tym powiadomić. - Wiedźma tu przyszła i pyta o ciebie – rzekła. - Ucisz się – zganiła ją Elizabeth. – Co ty sobie mylisz? Jeszcze cię usłyszy! - I dobrze! – prychnęła Helene. – Wszyscy ją tak nazywają. To skąpiradło, wredne i naburmuszone babsko! - Jak myślisz, czego ona może mnie chcieć? – zastanawiała się na głos Elizabeth, odkładając na bok robótkę. Kiedy Elizabeth pojawiła się w szerokim korytarzu, Petra, bo tak miała na imię gospodyni Storli, stała już w drzwiach wyjściowych. - Dzień dobry i zapraszam – przywitała się Elizabeth, uścisnąwszy dłoń starszej kobiecie. – Proszę do środka – powtórzyła, wskazując ręką na izbę. - Dziękuję, ja tylko na chwilę. - Ale kawy może zdążymy się razem napić? - Dziękuję, skoro nalegacie – odpowiedziała gospodyni Storli i weszła do środka. A kiedy na stole znalazły się ciasta i kanapki, Petrze nagle przestało się śpieszyć. - Nie oszczędzacie, jak widzę – stwierdziła, częstując się kolejną kromką chleba obłożoną solonym mięsem. Elizabeth nie bardzo wiedziała co odpowiedzieć, więc pominęła uwagę sąsiadki milczeniu. - Powiada się, że po tłustych latach przychodzą chude – dodała Petra i zaśmiała się, pochłaniając kolejne kęsy. W takim razie dlaczego tyle jesz, bezczelna babo! – pomyślała Elizabeth, ale
przełknęła te sowa wraz z łykiem kawy. Ostawiając zaś filiżankę na spodku, zapytała: - Domyślam się, że macie do mnie jakąś sprawę. - Tak, chodzą słuchy, że potraficie ładnie farbować wełnę. - Czy ja wiem? Trochę się tym zajmuję, to prawda, ale… czy robię to lepiej niż inni? – krygowała się Elizabeth, nie przyznając się, że przez całe lato zbierała różne rośliny, wrzosy i mchy, przydatne między innymi do farbowania włóczki. – Może mówmy sobie po imieniu! Petra chrząknęła, ale nie podjęła tego tematu. Zapytała natomiast: - Mogę zobaczyć jakieś wasze prace? Moje prace, powtórzyła w myślach Elizabeth i uznała, że to ładnie brzmi. Równocześnie odczuła zawód, że Petra odnosi się do niej z dystansem. - Mam tu trochę motków – odpowiedziała i przyniosła wiklinowy koszyk na robótki. Petra odchyliła głowę i odsunęła motek na odległość ramienia, by obejrzeć go uważnie ze wszystkich stron. Elizabeth przysiadła na brzegu krzesła i poczuła się jak w szkole, gdy nauczyciel sprawdzał, czy przygotowała się do lekcji. -W końcu gospodyni Storli odłożyła wełnę. - Znakomita robota – odrzekła i dodała jednym tchem: - Czy nie pofarbowałabyś dla mnie trochę włóczki? Zapłacę ci. No, no, pomyślała Elizabeth. Może plotki o jej skąpstwie są jednak wyolbrzymione? Poza tym zwróciła się do mnie na ty, co zabrzmiało jakoś milej. - Uznajmy to za sąsiedzką przysługę odpowiedziała na głos. - O, nie. Nasza rodzina nigdy nikomu nie była nic dłużna i nie będzie – odparła Petra i wstała od stołu. Wkładając rękawiczki, dodała: - Dziękuję za poczęstunek. Przyślę tu którąś ze swoich służących z wełną i listą kolorów. Elizabeth zdołała jedynie skinąć głową. Ale gdy została sama, poczuła się oszołomiona i podekscytowana. Pomyśleć tylko, że ludzie we wsi gadają o jej umiejętnościach! A przecież farbowała jedynie trochę wełny dla Dorte, kiedy mieszkali w Dalen. Elizabeth zamyśliła się. Upłynie jeszcze trochę czasu, zanim zdoła się pozbyć tej uniżoności biedaka, która towarzyszyła jej przez całe dotychczasowe życie. Wnet pojawiła się Helene. - Czego chciała Wiedźma? - Poprosiła mnie, bym pofarbowała dla niej wełnę. - No, no. Wiedźma nie zwykła prosić się nikogo, bo uważa, że wszystko robi najlepiej. Choć słowa przyjaciółki powinny ją mile połechtać, to jednak gdzieś uleciała duma,
którą w pierwszej chwili poczuła. Przypomniały jej się zasłyszane kiedyś słowa, że choć niektórym ludziom się zdaje, iż są lepsi od innych, to w oczach Boga wszyscy są maluczcy. To samo dotyczy gospodarzy Storli. Nie są kimś lepszym niż ona. Już następnego dnia służąca ze Storli przyniosła wełnę. Elizabeth jednak nie spieszyła się z pracą. Dopiero po paru dniach udała się do pralni i zaczęła przygotowywać kolory. Zajęło jej to sporo czasu, ponieważ Petra zamówiła sobie zarówno czerwoną, niebieską, jak i żółtą włóczkę. Ciekawe, jakby sąsiadka zareagowała, gdyby się dowiedziała, że niebieski kolor uzyskuje się z moczu? – pomyślała Elizabeth rozbawiona, gdy już wieszała Elizabeth rozbawiona, gdy już wieszała pofarbowane motki na ścianie. Niełatwo było pozbyć się niemiłego zapachu, ale w końcu udało się włóczkę przewietrzyć. Elizabeth spodziewała się, że Petra przyśle swoją służącą, by się dowiedzieć, kiedy może odebrać pofarbowaną wełnę, ale gdy minęły trzy tygodnie, a ona się nie odezwała, Elizabeth postanowiła sama zanieść barwne motki do Storli. Ole wyszczotkował brązową kobyłkę, tak że błyszczała piękne, a gdy parobek na dziedzińcu w Storli wziął od niej konia, zauważyła podziw w jego oczach i poczuła dumę. Posiadanie pięknych i dorodnych koni świadczyło o dobrobycie gospodarzy. Niektórzy karmili swe konie lepiej niż pozostały inwentarz, tylko dlatego by się pokazać. Ale Elizabeth uważała, że nie wolno znęcać się nad zwierzętami. W takiej sytuacji lepiej trzymać ich mniej, by paszy starczyło dla wszystkich. - Czy gospodyni jest w izbie? – zapytała Elizabeth wychudzonego i brudnego parobka, który mógł mieć co najwyżej osiem lat. Malec umknął spojrzeniem, jakby się czegoś obawiał. - Tak – odpowiedział po chwili ze wzrokiem wbitym w ziemię. - Dziękuję, uwiąż dobrze mojego konia, żeby nie uciekł – rzekła i pogłaskała chłopca po brudnym policzku. Kącikiem oka dostrzegła, że malec zaczerwienił się po same uszy i dotknął policzka, gdy ona oddalała się w kierunku budynku mieszkalnego. Gospodyni osobiście wyszła na schody i ją przywiązała. - Dzień dobry, witam we dworze, - Dziękuję, przywiozłam pofarbowaną wełnę, o którą mnie prosiliście – rzekła Elizabeth i podstawiła bliżej kosz. Petra kiwnęła głową i chyba najchętniej wzięłaby od niej kosz na schodach i się pożegnała, uznała jednak, że nie wypada i bez zbytniego entuzjazmu powiedziała: - Wejdź, proszę, do środka, to sobie obejrzę. Elizabeth przestąpiła próg chłodnej izby, gdzie jej wskazano miejsce przy stole. Petra
wydała polecenia służącym i po chwili jedna z nich nakryła do stołu. - Zimno dziś – zagadnęła Elizabeth, widząc, że nikt się nie kwapi napalić w piecu. - Wystarczy się cieplej ubrać – skwitowała Petra i capnęła służącą po plecach. – Ile razy ci mówiłam, że nie można tak głośno stukać filiżankami o stół. Jeszcze je potłuczesz! – huknęła na dziewczynę. Elizabeth przypatrywała się tej scenie zdumiona. Służąca mogła mieć około dwudziestu lat. Jak można tak traktować dorosłą osobę? Wszystko jedno służącą czy nie. Nigdy bym się tak nie zachowała wobec ludzi, którzy pracują u nas we dworze, pomyślała. Dziewczyna ze łzami w oczach wróciła do kuchni. - Trudno teraz o dobrych pracowników – narzekała Petra, otulając się mocniej szalem. Rzeczywiście, pomyślała Elizabeth cierpko. Jak ktoś się tak zachowuje! Na głos zaś rzekła: - To już dorosła i ładna dziewczyna, jak widzę. - Dorosła i ładna – przedrzeźniała się Petra i prychnęła pogardliwie. Zreflektowała się jednak i dodała łagodniej: - Poczęstuj się, proszę. Elizabeth wypiła trochę kawy przypominającej Laurę i zerknęła na paterę, na której leżało sześć kruchych ciastek. Zastanawiała się, czy dla niej przewidziano trzy. Nie, chyba Petra nie jest aż taka skąpa? Chociaż po tym wszystkim, co tu zobaczyła, już nic jej nie dziwiło. - Smaczna kawa – skłamała, gdy Petra spojrzała na nią pytająco. – I dobre ciastka – dodała, nadgryzając niewielki kęs. – Chciała popatrzeć na wełnę? Tym razem nie czuła nerwowego ścisku w żołądku, gdy Petra przyglądała się uważnie pofarbowanej wełnie. Straciła nazbyt wiele szacunku dla tek skąpej baby. - Dobra robota – mruknęła Petra w końcu i założyła okulary, by przyjrzeć się jeszcze dokładniej. - Dziękuję – odparła Elizabeth, powoli przeżuwając ciastko. Za nic w świecie nie poczęstuję się drugim, postanowiła. Ktoś przeszedł pod oknem, Petra wyciągnęła szyję, by sprawdzić kto. - Ci żebracy bez przerwy nachodzą porządnych ludzi – rzekła z pogardą. – Myślałam, że komisja dla ubogich zajmie się nimi i zaoszczędzi nam tej natrętnej żebraniny. - To, co dostają, nie starcza im na życie – zauważyła Elizabeth. - Bo za dużo chcą! – odparła Petra. – Ubóstwo jest cnotą, tak jest napisane w Billi, a próżność to grzech.
- Nie wydaje mi się, by żebracy byli specjalnie próżni – zauważyła Elizabeth. – Zabiegają jedynie o to, by nie pomrzeć z głodu i chłodu. Petra posłała jej ostre spojrzenie, ale nie skomentowała tego, bo nasłuchiwała odgłosów z kuchni. Elizabeth słyszała, że służące coś mówią, ale nie rozróżniała słów. W końcu gospodyni uśmiechnęła się i pokiwała głową zadowolona. - Odprawiły go za drzwi i bez niczego, tak jak je nauczyłam. Elizabeth wpatrywała się w Petrę, nie dowierzając temu, co usłyszała. Do ich dworu też często zachodzili żebracy, ale wszyscy domownicy uważali, że należy tych biedaków przyjąć godnie. Postanowiła w duchu, że potraktuje uch jeszcze lepiej, gdy pojawią się znowu. - Odwiedziła nas niedawno Lavina – zagadnęła Elizabeth z braku innych tematów. - Chyba jej nie wpuściłaś do środka? – przeraziła się Petra, kładąc dłoń na piersi. - Owszem, wpuściłam. A dlaczego nie miałabym tego zrobić? Petra pokruszyła ciastko na talerzyku i włożyła parę okruchów do ust. - Tu, w Stroli, na pewno jej noga nie postanie. Elizabeth straciła już wszelkie złudzenia co do Petry, więc jej nie zaskoczyły te słowa. - Współczuję jej, chyba nie łatwo jest żyć samej na wyspie z dala od ludzi – powiedziała. - Na Wyspie Topielca – rzekła Petra i się wzdrygnęła. - Skąd taka nazwa? - Powiadają, że kiedyś morze wyrzucało tam na brzeg ciała topielców. - Rzeczywiście, ludzie wymyślają różne dziwne nazwy – odparła Elizabeth i dodała: -Przyszła wymienić ba na mąkę drewniane łyżki, które sama wystrugała w drewnie. - Drewniane łyżki? – powtórzyła Petra. - Tak, mówiła, że ojciec ją nauczył strugać. - Nigdy nie słyszała, by Lavina zajmowała się struganiem w drewnie. Zazwyczaj przywozi tylko ptasi puch na wymianę. Petra zapatrzyła się przez okno, po czym mrużące oczy, zniżyła głos: - Podobno ona potrafi wróżyć z fusów i zajmuje się czarną magią. Elizabeth nie zdobyła się powstrzymać od śmiechu, ale Petra wbiła w nią potępiający wzrok i powiedziała: - Śmiej się, śmiej! Ale ta czarownica ma powiązania z siłami nieczystymi. Jako osoba bogobojna uważam, że powinnam cię ostrzec. Elizabeth odchrząknęła i wyjaśniła już z powagą.
- Przepraszam, ale te wróżby z fusów to zwyczajne bujdy. Słyszałam sama, co wróżyła jednej z moich służących. Każdy by mógł powiedzieć takie rzeczy. Petra zakrztusiła się, przełykając ciastko, i chwilę trwało, nim przestała kasłać. W końcu spytała z niedowierzaniem: - Pozwoliłaś na takie diabelskie sztuczki pod swoim dachem? - Chyba to nazbyt ostre słowa na zwykłą zabawę. Petra sięgnęła po robótkę i przez długą chwilę w przytłaczającej ciszy słychać było jedynie postukiwanie drutów. - Ta Lavina chodziła do szkoły? – odezwała się w końcu Elizabeth. Petra odłożyła na kolana robótkę i ożywiła się znowu, pochylając się nad stołem, jakby powierzała sąsiadce jakieś tajemnice. - Jej ojciec odmówił wysłania jej do szkoły. W tamtych czasach izby na naukę dla dzieci użyczały kolejno poszczególne dwory. Wymyślała najróżniejsze powody, by zatrzymać córkę w domu: a to że dziecka nie ma butów, ubrania, jedzenia, a to znów, że jest zła pogoda. Kiedy jednak władze zaczęły naciskać, rozgniewał się, a właściwie wpadł we wściekłość. Dosłownie. Podobno umiał rzucać urok na ludzi. Możesz mi wierzyć, wielu odczuło to na własnej skórze. Elizabeth ścisnęło w żołądku, bo sama doświadczyła podobnych posądzeń. - E, to po prostu musiała być zwykły przypadek – rzekła z uśmiechem. Petra zareagowała jak rozjuszony byk. - O, nie! Jak ten chłop się na kogoś zawziął, to biada nieborakowi! Podobnie jak wielu innych ojciec Laviny uważał, że szkoła to dla dzieci strata czasu. Minęło parę lat, gdy władze znów zareagowały. Lavina zdążyła tymczasem podrosnąć. Zarówno lensman, jak i pastor uważali, że chrześcijańskie nauki dobrze jej zrobią, jak również poznanie innych ludzi. Petra wstała i sprawdziwszy, czy nikt nie podsłuchuje pod drzwiami, mówiła dalej ściszonym głosem: - W końcu się pojawiła, ale co ona wyrabiała… Bezwstydnica. Elizabeth poczuła się nieswojo i nie wiedziałam jak zareagować, zwyciężała w niej jednak ciekawość. Bardzo chciała się dowiedzieć czegoś więcej o tej tajemniczej kobiecie. - Zachowywała się gorzej niż dziwka – ciągnęła Petra. – Podnosiła spódnicę i pokazywała swe wdzięki zarówno nauczycielowi, jak i innym uczniom. A gdy ktoś próbował jej zwrócić uwagę, śmiała się tylko i pytała, czy nie widzieli nigdy gołej baby. Elizabeth była wstrząśnięta i zastanawiała się, czy to, co opowiada Petra, może być prawdą? Przecież nikt publicznie nie robi takich rzeczy! Wypiła resztkę pozbawionej smaku kawy i postanowiła wracać do domu. Nim jednak