Rozdział 1
Elizabeth poczuła, że język przywarł jej do podniebienia. Musiała odkaszlnąć, zanim
mogła się znów odezwać.
- Nikoline – starała się mówić stanowczo, jednak sama słyszała, że głos jej drży. – I
czego tak stoisz? Na pewno masz lepsze rzeczy do roboty. Spakowałaś się już?
- Chciałam najpierw… - zaczęła dziewczyna, lecz Elizabeth jej przerwała.
- Nie, posłuchaj mnie i rób, co mówię. – Popchnęła lekko Nikoline, chcąc się jej
pozbyć jak najszybciej, ale Kristian chwycił ją za ramię.
- Chcę usłyszeć, co ona ma do powiedzenia.
Elizabeth czuła, jak serce wali jej w piersi. Nie miała wyjścia, musiała pozwolić
służącej opowiedzieć o wszystkim. Wytarła spocone dłonie o spódnice.
- No już dobrze. proszę, Nikoline, mów. – Spuściła wzrok. Nie miała odwagi spojrzeć
w oczy Helene.
- Przechodziłam tędy przypadkiem – zaczęła opowiadać dziewczyna. – Drzwi były
otwarte i usłyszałam, jak Helene rozmawia z Elizabeth.
- Czemu się zatrzymałaś? – zapytał Kristian. – Nie wiesz, że nie powinno się
podsłuchiwać pod drzwiami?
Elizabeth ukryła dłonie w fałdach spódnicy, czując, jak paznokcie boleśnie wbijają się
jej w skórę.
- Oczywiście, nie powinno się – zgodziła się Nikoline. – Ale to, co usłyszałam, tak
mnie zaskoczyło, że stanęłam jak wryta. Poza tym pomyślałam, że chętnie poznasz treść tej
rozmowy.
Gospodarz Dalsrud wbij spojrzenie w służącą.
- To może wreszcie, powiesz, co takiego usłyszałaś? Nie mogę tu stać do rana.
- One mówiły, że twój ojciec… Leonard, którego zawsze tak szanowałam… że on
był… złym człowiekiem.
Kristian przeniósł wzrok na Helene. Ta nieśmiało podniosła oczy. Elizabeth chciała
powiedzieć coś na jej obronę, ale nie potrafiła znaleźć właściwych słów.
- Wymyślały najgorsze kłamstwa, jakie sobie można wyobrazić – ciągnęła Nikoline. –
Nie mam nawet odwagi tego powtarzać. Mówiły, że twój ojciec wiele kobiet wziął siłą, a
nawet robił to ze zwierzętami!
Nagle pobladły Kristian spojrzał na żonę.
- Kłamstwo! – syknęła Elizabeth i wymierzyła Nikoline policzek. Uderzenie nie było
zbyt mocne, ale odniosło ten skutek, że dziewczyna cofnęła się o krok z ręką uniesioną ku
twarzy. Zaskoczona wpatrywała się w gospodynie, jakby nie docierało do niej, co się stało.
- Że też masz czelność – warknęła Elizabeth, nie pojmując, jak znajduje słowa. – Że
też masz odwagę tak zmyślać przed moim mężem!
- To prawa, wiesz o tym tak samo dobrze jak ja – próbowała się bronić służąca. –
Słyszałam wszystko!
- Milcz i idź do swojego pokoju! I nie wychodź do jutra rana – rozkazała Elizabeth,
drżącą dłonią wskazując drzwi.
Oczy Nikoline błysnęły.
- Jeszcze się policzymy! – mruknęła, po czym odwróciła się na pięcie i
wymaszerowała z pokoju.
Helene odchrząknęła. Na jej policzki wystąpiły czerwone plamy, ale gdy zwróciła
oczy na Kristiana, jej spojrzenie było spokojne.
- Elizabeth mówi prawdę.
- Precz! – rzucił mężczyzna drżącym głosem.
- Rób, co ci każe, Helene – odezwała się Elizabeth łagodnie. Przyjaciółka oddaliła się
niechętnie.
- Nikoline rzuca poważne oskarżenia – stwierdził Kristian, gdy zostali sami. Elizabeth
zrobiła głęboki wdech, zmuszając się, by spojrzeć mężowi w oczy,
- Jej złośliwość nie przestaje mnie zaskakiwać – odrzekła szczerze, ale w tej samej
chwili poczuła ukłucie wyrzutów sumienia. Postanowiła je zignorować. Dziewczyna
powiedziała prawdę, jednak lepiej zrobiłaby, gdyby milczała.
Kristian nie odpowiedział, tylko przyglądał się jej zmrużonymi oczyma. Widziała, jak
zaciska szczęki. Ogarnął ją lek. Czyżby uwierzył służącej? Gdy się wreszcie odezwała, jej
głos był cichy i błagalny:
- Chodźmy do łóżka. Już ciemna noc, a juto musimy wstać bardzo wcześnie. –
Położyła dłoń na ramieniu męża i poczuła, jak bardzo jest spięty.
- Idę na dół – burknął i opuścił pokój.
Elizabeth stała jeszcze chwilę, nasłuchując, aż dobiegł ją odgłos zamykanych drzwi od
kantoru.
Ciężkim krokiem ruszyła do sypialni. W pomieszczeniu było zimno, ale nie miała sił,
by napalić w piecu. Położyła się na skraju łóżka z kolanami podciągniętymi pod brodę.
Gdyby tyko mogła wiedzieć, o czym w tej chwili myśli Kristian! Wszystko wskazywało na
to, że uwierzył w słowa Nikoline.
Co tu robić? Objęła łydki ramionami i ukryła twarz w kocach. Niezależnie od tego, co
sądzi Kristian, ona musi obstawać przy swoim. Poza tym niewiele może zrobić. Pozostaje jej
tylko czekać na powrót męża.
Czas jej się dłużył, wstała więc z łóżka i wyciągnęła ze schowka książek i
magazynów. Niektóre były napisane po duńsku, ale zrozumienie ich treści nie sprawiało jej
większych kłopotów. Przeglądała Wskazówki i porady dla duńskich gospodyń domowych. Na
pierwszej stronie ktoś napisał piórem: Ta książka należy do Rebeki. Od Leonarda, 1868.
Rebeka? To pewnie matka Kristiana. Dopiero teraz uświadomiła sobie, że chyba nigdy
wcześniej nie słyszała tego imienia. Otworzyła książkę na przypadkowej stronie i zaczęła
czytać:
Musisz wiedzieć i nigdy Ne zapominać, że zajmować powinnaś zawsze drugie miejsce
w domu. Pierwsze należy do twego małżonka/
Zdumiona przesuwała wzrokiem po tekście.
A także wiedzieć musisz, że twój mąż, pan i władca, ważniejszy jest niż twoje własne
życie.
Potrząsnęła głową z rezygnacją.
A także wiedzieć musisz, że nie wolno ci podejmować żadnych ważnych decyzji, jeśli
wcześniej nie poradzisz się swojego męża. Nigdy niczego przed małżonkiem nie ukrywaj! Ma
on prawo wiedzieć o wszystkim…
Zamknęła książkę i pozwoliła jej upaść na podłogę. Co za wspaniały prezent,
pomyślała, i prychnęła cicho. Czyżby matka Kristiana stosowała się do tych rad? Nie, ta
młoda piękna kobieta z obrazu na pewno nie dała się stłamsić żadnemu mężczyźnie.
Elizabeth zaczęła niespokojnie przewracać się na łóżku. Co się stanie, jeśli Kristian
uwierzy Nikoline? Czy zażąda rozwodu i odprawi ją i dzieci tylko dlatego, że oczernia jego
ojca? Sama myśl była nie do zniesienia. Muszę twardo obstawać przy tym, co powiedziałam,
zdecydowała. Niezależnie od tego, co się wydarzy.
W końcu chyba się zdrzemnęła, nagle bowiem poczuła obok siebie silne, ciepłe ciało
Krisiana i usłyszała jego głęboki głos:
- Przepraszam, Elizabeth. Nie powinienem tak się unosić. Odwróciła się do niego i
szybko musnęła wargami jego usta.
- Wybaczam ci – wyszeptała i zadrżała, gdy mąż wsunął dłoń pod jej nocną koszulę i
pogładził ją po plecach.
- Dziś jesteś moja – wymamrotał ochryple i przycisnął ją do siebie. – Moja i tylko
moja. – Podwinął koszule jeszcze bardziej.
- Poczekaj, zdejmę ją – szepnęła i szybko się rozebrała.
Rzucił się na nią natychmiast. Był duży, ciepły i twardy. Jego członek napierał na jej
udo, Elizabeth poczuła, że robi się wilgotna.
- Boże, jak ja cię pragnę. – Kristian wcisnął kolano pomiędzy jej uda, próbując je
rozsunąć.
Elizabeth poruszała się niespokojnie.
- Poczekaj – powiedziała, przyciskając pięści do jego piersi.
- O nie, tej nocy nie mam zamiaru czekać. – Jedną ręką chwycił obie jej dłonie i
przytrzymał za jej głowę. Wolną dłoń na jej piersi i objął sutek ustami.
Elizabeth pisnęła. Czuła, że opuściły ją wszystkie siły, teraz była w mocy Kristiana.
To, że unieruchomił ją i trzymał tak mocno, podniecało ją do granic szaleństwa.
- Chodź – szepnęła. – Wejdź we mnie.
Kristian zaśmiał się cicho, gładząc palcami jej wilgotne łono. Wiedział, że gdzieś
głęboko w niej zaczynała szaleć burza,
- Jeszcze – błagała, gdy znieruchomiał.
- To ja tu decyduję – wymamrotał i złożył na jej ustach długi pocałunek. Poczuła
jednocześnie, że się w nią wsuwa, wypełnia ją, drażni ją, sprawiając
niewypowiedzianą rozkosz. Pocałunkami próbował stłumić jej przepełnione
namiętnością okrzyki. Wchodził w nią i wycofywał się, zatrzymywał się, czekał, aż wreszcie
jęknął i całym ciałem mocno do niej przywarł.
Jakiś czas później Elizabeth zwinęła się w kłębek i przytuliła policzek do silnego
ramienia męża. Słyszała jego cichy, spokojny oddech. Ostatnią jej myśla przed zaśnięciem
było to, że wiatr przybrał na sile.
Szpetnymi słowy Andreas przeklinał samego siebie za to, że nie zabrał latarni. Nawet
największy głupiec wiedział, co to znaczy wypływać o tej porze roku i do tego w ciemną noc.
Północny wiatr rzucał łódką jak łupiną, sprowadzając ją w końcu z kursu. Andreasowi
przyszło do głowy, że właśnie to są jego ostatnie chwile na tym świecie: umrze na morzu.
Może jego śmierć została przesądzona już w momencie narodzin, może koniec w odmętach
był mu pisany? Ostatnim razem udało mu się śmieć oszukać, lecz teraz chyba się jej już nie
wywinie.
Nie chciał stracić wioseł, więc położył je na dnie łódki. Zgrabiałymi palcami uczepił
się burty i pochylił głowę, czując, jak kolejne podmuchy smagają go po plecach.
Rozbryzgujące się fale moczyły już i tak przemokłe ubranie. Wiatr wył, pędząc po niebie
czarne, złowieszcze chmury.
Nie wiedział, ile czasu spędził na morzu, czy było to tylko kilka godzin. Czy może
cała doba. Gdy jednak spróbował puścić się burty, stwierdził, że rękawice przymarzły do
łodzi. Oderwał je, z trudem poruszając zmarzniętymi palcami. Miał wrażenie, że krew
przestała w nich krążyć. Ale gdyby tak się stało, dawno już zamarzł. Z drugiej strony
wydawało mu się, że niewiele już do tego brakuje.
Ostrożnie wsunął wiosła w dulki i poruszał nimi na próbę. Było ciemno, nie miał
pojęcia, która może być godzina. Próbował pocieszać się myślą, że udało mu się dożyć do tej
chwili, ale jednocześnie zdawał sobie sprawę, że może znajdować się na samym środku
Vestfjprden. Jeśli okazałoby się to prawdą, miałby przed sobą powolną, bolesną śmierć z
głodu i pragnienia. Przymknął oczy, próbując oddalić od siebie ponure myśli. Nie takie rzeczy
już się przeżyło, poradzę sobie, chociaż z trudem utrzymuje wiosła. Patrzył, jak pióra
muskają powierzchnię wody. Nie miał siły, by zanurzyć je głębiej.
- Wiosłuj! – krzyknął. – Wiosłuj, inaczej zamarzniesz na śmierć!
Napiął wszystkie mięśnie, lecz po krótkiej chwili musiał zrezygnować. Znów wciągnął
wiosła do łodzi i próbował niezdarnie ułożyć je na dnie. Miał wrażenie, że jego ramiona są
zbyt grube i sztywne, zupełnie jakby należały do kogoś innego. Zdjął rękawice, wsunął dłoń
pod ubranie i przycisnął do brzucha. Mięśnie skurczyły się z zimna, ale czucie w palcach
powoli zaczęło wracać. Nagle coś sobie przypomniał: ktoś mówił mu kiedyś, by nigdy nie
wkładać zamarzniętych palców w śnieg ani pod zimną wodę. Zgrabiałych członków nie
należało także rozcierać, już lepiej rozgrzać je ogniem lub ciepłem własnego ciała. Skąd
właściwie to wiedział? Może od kobiety o imieniu Elizabeth? Gdzie ona się podziewała?
Przymknął oczy i pomyślał o swoim śnie. Kobieta miała długie, jasne, miękkie jak jedwab
włosy, była szczupła i smakowała jak leśne maliny…
- Elizabeth – wyszeptał – Elizabeth, gdzie jesteś?
Wsunął z powrotem dłoń w rękawice i rozejrzał się dookoła. Na wschodzie zaczęło
już dnieć. Wszędzie widać tylko mrze, pomyślał z rozpaczą, czując, jak ogarnia go lęk.
Zerknął jeszcze szybko przez ramię i zesztywniał. Przez chwilę wydawało mu się, że to
omamy. Przytrzymał się burty i zmarszczył czoło. Czyżby widział tam dom?
- Dobry Boże, nie pozwól, bym znów skończył na Wyspie Topielca – szepnął,
wytężając wzrok.
Dom oznaczał stały ląd. A jeśli mieszkali w nim ludzie, był ocalony. Ale… czyżby
dostrzegał nie jeden a kilka domów? Poczuł, jak rośnie w nim nadzieja, serce zabiło mu
szybciej. To naprawdę b y ł y domy! Chwycił za wiosła, zacisnął zęby i z trudem zanurzył
pióra głęboko w wodzie. Po kilku powolnych, bolesnych ruchach poczuł wreszcie, ze dno
szoruje o kamienie. Drżąc na całym ciele, odetchnął i ponownie obejrzał się przez ramię. Tak,
tu na pewno mieszkali ludzie, nie dobił do Wyspy Topielca.
Niepewnymi dłońmi zacumował łódź i ruszył przed siebie. Skierował kroki do
szarego, nieco zniszczonego przez pogodę małego domu z dachem pokrytym torfem. W
okienku paliło się światło. A więc ktoś tam był.
Zapukał do drzwi i wszedł do środka, nie czekając na odpowiedź. Osunął się na
podłogę z plecami opartymi o ścianę.
- Dzięki Bogu – szepnął i zdjął czapkę i rękawiczki. Poczuł ciepłą, miękką dłoń na
policzku i usłyszał głos:
- Biedaku, jesteś zmarznięty na kość! Skąd przybywasz?
Powoli uniósł powieki, napotykając zatroskane oczy i szczupłą twarz. Musi mieć
czterdzieści kilka lat, pomyślał. Jej twarz była naznaczoną ciężką pracą i długoletnim
wysiłkiem, stwierdził, czując nagle wzruszenie.
- Mam na imię Andreas. Zawierucha spotkała mnie na morzu – wysypiał i zorientował
się, jak bardzo jest spragniony.
- Przypłynąłeś łodzią? – spytała kobieta.
- Tak. – Przymknął oczy w nadziei, że nie będzie musiał opowiadać na więcej pytań. –
Mógłby, dostać coś do picia?
- Oczywiście! Lina, przynieś gorącego mleka! – poleciła kobieta. Już po chwili
trzymał w dłoniach ciepły kubek.
Krowie mleko, stwierdził, i wypił duszkiem.
- Dziękuję – szepnął.
- Chodź, położysz się przy palenisku. – Kobieta pomogła mu podnieść się z podłogi.
Dopiero teraz zauważył, że w chałupie roiło się od dzieci. Nieproszone przez nikogo,
przygotowały przed paleniskiem posłanie z siana, skór i wełnianych koców.
- Za wszystko zapłacę – wymamrotał, czując bolesne pulsowanie w palcach dłoni i
stóp.
- Nie myśl o tym teraz – odrzekła kobieta. Zdjęła mu buty i mokry płaszcz i okryła go
kocem, jakby był małym dzieckiem.
Uśmiechnął się blado i pomyślał, że oto opiekuje się nim anioł zesłany na ziemię przez
samego Stwórcę.
- Gdzie jestem? – zapytał.
- W Kabelvaag – odparła kobieta. – Byłeś ty już kiedyś?
- Nie. – Potrząsnął głową. Faktycznie ta nazwa nic mu nie mówiła. Później, gdy trochę
się prześpi, odpocznie i rozgrzeje, opowie tym dobrym ludziom całą swoją historię. Może
znali Elizabeth?
Jego oczy napotkały nagle spojrzenie osoby siedzącej w drugim końcu izby. Była to
młoda dziewczyna, siedemnasto – lub osiemnastolatka, jak uznał. Słodka, pomyślał
natychmiast. Jej spojrzenie i uśmiech nie pozostawiały wątpliwości. Ona także uważała go za
atrakcyjnego.
Przymknął powieki i zapadł w sen bez marzeń i lęków.
Rozdział 2
Elizabeth drgnęła gwałtownie i obudziła się. przez chwilę leżała, nasłuchując. Na
zewnątrz panowała absolutna cisza. Burza musiała się już skończyć. Czyżby to zawierucha
była przyczyną jej niepokoju?
- Nikoline – szepnęła i przypomniała sobie wydarzenia poprzedniego wieczora.
Odrzuciła kołdrę i spuściła nogi na zimna podłogę. Kristian wymamrotał coś przez
sen, odwrócił się na drugi bok i zachrapał. Być może ich wczorajsze zbliżenie było dla
niego równoznaczne z wybaczeniem, pewnie już o wszystkim zapomniał. W przypadku
Elizabeth nie było to jednak takie łatwe. Okłamała go i sumienie nie dawało jej spokoju.
Jednocześnie wiedziała, że nie miała innego wyboru.
Ubrała się szybko i wymknęła na palcach do kuchni. Wprawnymi dłońmi rozpaliła
ogień w piecu i nastawiła wodę na kawę, od której była już właściwie uzależniona.
Właśnie rozlewała ciemny płyn do kubków, gdy do kuchni weszła Helene.
-A więc to ty wstałaś dziś pierwsza – wymamrotała służąca, przyjmując podany
kubek.
Elizabeth upiła nieco kawy i usiadła przy stole.
- Nie mogłam spać. Czy to możliwe, żeby człowieka obudziła cisza? – spytała ni to
przyjaciółkę ni to siebie.
Helene nie odpowiedziała, posłała jej tylko zaskoczone spojrzenie.
- Jak poszło wczoraj z Nikoline, gdy już zostałyście same? – spytała Elizabeth.
Służąca ostrożnie wysunęła krzesło, nie chcąc nikogo obudzić.
- coś ją opętało – wyszeptała, siadając. – Złorzeczyła i wrzeszczała, że dobrze wie, o
czym mówiłyśmy. Ale ja obstawałam przy swoim i twierdziłam, że nic takiego nie mogła
usłyszeć. Szybko wczoraj zareagowałaś – dodała w zamyśleniu.
Elizabeth wstała od stołu i powiesiła nad paleniskiem garnek z wodą na kasze.
- Musiałam coś powiedzieć – stwierdziła niechętnie.
- Masz wyrzuty sumienia? – spytała Helene. Podniosła się z krzesła i zaczęła
nakrywać stół.
Elizabeth zwlekała chwilę z odpowiedzią.
- Tak, w pewnym sensie. Ale zrobiłam, co musiałam. Przyjaciółka chwyciła ją za
ramie.
- Nigdy nie wycofuj się z tego, co raz powiedziałaś – szepnęła, patrząc jej w oczy. –
Nigdy!
Nikoline była podejrzanie spokojna, gdy pojawiła się już w kuchni. Twarz miała
kamienną, a głos zupełnie bez wyrazu. Na pytania odpowiadała pojedynczymi sylabami.
Elizabeth wolałaby, żeby dziewczyna pokrzykiwała i trzaskała garnkami, wiedziałaby wtedy
przynajmniej, czego może się po niej spodziewa. Poczuła ulgę, gdy na dół zeszli pozostali
domownicy i można było siadać do stołu.
- Gdy skończysz śniadania, zawiozę cię z Olem na łódź – odezwał się Kristian, który
dotąd jadł w ciszy.
Nikoline skinęła głową i przez kilka sekund patrzyła mu w oczy. Jej spojrzenie wydaje
się puste, stwierdziła Elizabeth. Zadrżała i zerknęła na męża. On chyba wyczuł jej niepokój,
bowiem podniósł wzrok i posłał jej przelotny, uspokajający uśmiech. Od razu zrobiło jej się
lepiej.
Po wyjeździe Kristiana i służących zapanowała przyjemna cisza, zupełnie jakby cały
dom wstrzymywał oddech i dopiero teraz mógł się trochę odprężyć. Elizabeth pomogła
Gurine posprzątać kuchnię, a w tym czasie Amanda i Helene oporządziły zwierzęta w oborze.
- Coś takiego – zdziwiła się Elizabeth, zaglądając nieco później do kuchennej szafki. –
Nie został nam już żaden kaganek. Pójdę do spiżarni i przyniosę kilka.
Chwyciła świecę, zarzuciła szal na ramiona i wyszła na podwórze. Gdy przekroczyła
róg spiżarni, odstawiła świecę na beczkę. Kaganki stały na półce dość wysoko pod sufitem,
musiała więc stanąć na palcach, by ich dosięgnąć. Wyciągnęła rękę, gdy nagle na podłogę za
jej plecami padł długi cień.
Wzdrygnęła się i odwróciła. Słyszała kiedyś, że Zły potrafi przyoblec się w ludzkie
ciało, dlatego przez krótką chwilę wydawało się jej, że stoi przed nią sam diabeł. Mężczyzna
w progu był bardzo wysoki i szeroki w barach, miał czarne, faliste włosy opadające na
ramiona. Przede wszystkim jednak zwróciła uwagę na jego przedziwny uśmiech i
przenikliwie parzące niebieskie oczy. Zdawały się ją przewiercać na wylot, lecz gdy
zatrzymały się na chwilę na jej piersiach, Elizabeth poczuła, jak jej poirytowane zastępuje lęk.
- Kim jesteś? – spytała i wzięła się pod boki.
Nieznajomy uśmiechnął się jeszcze szerzej, obnażając zdrowe, białe zęby. Skłonił się
głęboko.
- Mówią na mnie Nils Wędrowiec.
Elizabeth powtórzyła przydomek, uważnie przyglądając się przybyszowi. Nie
wydawał się groźny, sprawiał wrażenie spokojnego i pewnego siebie.
- Wędruję po okolicy i pracuję w zamian za trochę jedzenia i miejsce do spania. Może
w Dalsrud przydadzą się moje usługi?
Po raz kolejny omiótł ją spojrzeniem, Elizabeth zrozumiała zaś, że jego oferta jest co
najmniej dwuznaczna.
- Kristiana nie ma teraz w domu, ale pewnie niedługo wróci.
- Widzę, że jesteś blisko ze swoim gospodarzem – odparł Wędrowiec i zaśmiał się
ochryple.
Myśli, że jestem służącą, stwierdziła Elizabeth, i postanowiła nie wyprowadzać
przybysza z błędu. W każdym razie jeszcze nie teraz.
- Byłeś tu już kiedyś? – spytała.
- Tak, ale jeszcze nigdy nie widziałem takiej ślicznotki, jak ta, co teraz przede mną
stoi. Dalsrud wybiera sobie najładniejsze dziewczęta do pracy.
- Możliwe – wymamrotała. – Chodź ze mną do kuchni, dostaniesz coś do jedzenia.
- Serdeczne dzięki, szlachetna panno.
Elizabeth Ne odpowiedziała, wzięła świecę i pudełko z kagankami, po czym wyszła ze
spiżarni, zamykając za sobą drzwi. Wędrowiec czekał na nią. Puścił ją przodem, ale gdy
miała otworzyć drzwi do domu, chwycił nagle jej pośladek i mocno go ścisnął.
Elizabeth podskoczyła i wysyczała przez zęby:
- Trzymaj łapy przy sobie albo stracisz to, co nosisz między nogami! – Wbiła wzrok w
twarz zuchwalca i zobaczyła, jak jego pewny siebie uśmiech znika.
- Przepraszam – powiedział Nils i podniósł dłonie w obronnym geście. Jego oczy
błysnęły. – Zostawiam piękną pannę w spokoju. – Uśmiech wrócił na miejsce, ale Elizabeth
nie miała zamiaru go odwzajemniać.
- Ja ci dam piękną pannę – wymamrotała i weszła do środka.
- Mam tu gościa, którego trzeba nakarmić – oznajmiła głośno, gdy już znaleźli się w
ciepłej kuchni.
- Znów do nas przychodzisz, Nilsie? Myślałam, że znalazłeś sobie babę i się
ustatkowałeś?
- Żonę? – Mężczyzna rozłożył ręce. – Moje serce bije dla takiej jednej, ale ona mnie
nie chce. Co można wtedy począć?
- Znaleźć sobie inną – odparła służąca oschle.
- A więc odmawiasz mi jeszcze raz? – zapytał Wędrowiec, udając załamanego.
- Tego akurat możesz być pewien- rzuciła Helene.
Gurine postawiła na stole ser, masło i chleb. Elizabeth znalazła swoją robótkę i usiała
naprzeciwko gościa. Ten zaś nie żałował sobie jedzenia, smarował kromki grubą warstwą
masła i kroił wielkie plastry sera. Wydawał się niepoważny, mimo to szczerze mu
współczuła. Taka tułaczka od domu do domu musiała być straszna. Zwłaszcza teraz, zimą.
Czy powinna zaryzykować i pozwolić mu przenocować w kuchni? A jeśli coś ukradnie?
Miałby stąd dostęp do całego domu. Jednak w stodole byłoby mu przecież strasznie zimno,
pomyślała, i aż wstrząsnął dreszcz.
Do kuchni lekkim krokiem weszła Amanda. Wzdrygnęła się, gdy Wędrowiec z
hukiem odstawił kubek i wykrzyknął:
- Co też widzą moje piękne oczy? Ta piękna mała istotka musiała zostać nam zesłana
prosto z nieba.
- Byłam tylko w wychodku – odparła zaskoczona służąca. Śmiech wypełnił kuchnię, a
dziewczyna pokraśniała.
- Chciałem powiedzieć, że jesteś piękna jak anioł – wyjaśnił Nils, zerkając z ukosa na
Elizabeth.
- Jedz, nie gadaj – upomniała go, nagle głośniej drutami.
Nils mrugnął do Amandy, lecz ona odwróciła się do niego plecami i udawała bardzo
zajętą czymś przy ławie.
Nie, pomyślała Elizabeth, na pewno nie będzie spał w kuchni. Dziewczęta mają
sypialnie na piętrze, to nie byłoby bezpieczne. Ale gdzie go w takim razie położyć?
W tej samej chwili drzwi się gwałtownie otworzyły i do kuchni wmaszerowała Ane, a
za nią przydreptała Maria.
- Mamo, prawda, że Pusia ma małe w brzuszku? I dlatego jest taka gruba?
- Mamo? – rozległ się głos zza stołu. – To twoje dzieci?
- A ty kim jesteś? – zapytała Maria, uważnie przyglądając się nieznajomemu.
- Ma na imię Nils – odrzekła Elizabeth. – I owszem, to moje dzieci – zwróciła się do
gościa. Nie wspomniała, że Maria jest jej siostrą. Nic mu do tego, pomyślała.
- Nie rozumiem, jak służąca… - Wędrowiec zamilkł i podrapał się po głowie.
- To nie służąca – przerwała mu Maria. – Kristian jest jej mężem.
Mężczyzna zamilkł. Pochylił się nad kubkiem z mlekiem i skinął głową, gdy Helene
zaproponowała mu dolewkę. Zanurzył swoje nie do końca czyste palce do cukiernicy.
- Prawda, że Pusia ma małe w brzuszku? – Ane nie miała zamiaru się poddawać.
- Nie, nieprawda, bo jest kocurem, jednak nie wiedzieliśmy o tym, gdyby był mały, i
pozwoliliśmy co go tak nazwać.
- Ale jest taka gruba!
- Dlatego, że tyle je, Ane poza tym to on.
Dziewczyna zamilkła i wgramoliła się na kolana Gurine, która siedziała przy
palenisku. Starej kucharce wciąż było zimno. Elizabeth zauważyła także, że wykonywanie
obowiązków przychodziło kobiecie z coraz większym trudem.
Maria podeptała do stołu i zajęta miejsce koło gościa. Siedziała przez chwilę,
wpatrując się w niego.
- Skąd przychodzisz i gdzie idziesz?
- Tam, gdzie mnie nogi poniosą – odpowiedział i mrugnął.
Dziewczynka pokiwała głową zamyśleniu.
- A więc sam decydujesz, co się z tobą dzieje.
- Jesteś bardzo mądra, młoda damo, i na pewno daleko zajdziesz – stwierdził
Wędrowiec.
- Możesz tu na trochę zamieszkać, jeśli chcesz – zaproponowała Maria. Elizabeth
wtrąciła się, zanim gość zdążył odpowiedzieć.
- Byłeś w Storli albo w innych gospodarstwach?
- Moja stopa już nigdy nie postanie w Storli – odrzekł Nils zdecydowanie. Rozejrzał
się szybko i zamilkł.
Elizabeth domyśliła się, że nie został tam przyjęty zbyt dobrze, dlatego nie pytała
więcej.
- Czemu twoja stopa nie stoi? – zdwoiła się Ane.
- Chyba nie o to mu chodziło – odparła jej Amanda, która od dłuższego czasu starała
się powstrzymać śmiech.
Dobry Boże, pomyślała Elizabeth, obyśmy jak najszybciej pozbyli się z domu tego
jegomościa.
Lavina czuła, że wszystkie jej mięśnie drżą z wysiłku. Wciągnęła wiosła do łodzi.
Odkorkowała butelkę zębami i zaczęła łapczywie pić.
- Cholerne chłopy! – zaklęła i otarła usta wierzchem dłoni. – Żaden ode mnie nie
ucieknie w ten sposób! – Zerknęła w stronę lądu. Niedługo znajdzie się już na wysokości
Dalsrud.
Znów chwyciła za wiosła. Było tak zimno, że nie miała odwagi siedzieć zbyt długo w
bezruchu. Mogłaby zamarznąć na śmierć. Drżąc na całym ciele, wiosłowała tak szybko, jak
tylko mogła, serdecznie przeklinając Andreasa, który zwiódł ją w tak podły sposób.
Lavina obudziła się w nocy i odkryła, że miejsce w łóżku koło niej jest puste. Gdy
zmarznięta wyszła przed dom, zdążyła jeszcze zobaczyć, jak łódź z Andreasem niknie w
ciemnościach. W pierwszej chwili chciała go zawołać, była bowiem pewna, że zabrał łódź
należącą do niej. Ale coś ją powstrzymało. Może próbuje przezwyciężyć swój lęk, pomyślała.
Na pewno wróci przed świstem.
Całą noc spacerowała niespokojnie po izbie pogrążona w rozmyślaniach.
Najwyraźniej Andreas znalazł swoją łódź albo może zabrał którąś z tych, które przycumowały
do wyspy. Jej własna była na swoim miejscu, sprawdziła to od razu.
Gdy nastała poranek, zdecydowała się wypłynąć na poszukiwania był albo w Dalsrud,
najbliższym gospodarstwie, albo też utonął podczas burzy. Jeśli jednak przeżył, już ona mu
pokaże, tego akurat mógł być pewien!
Ostatkiem sił dobiła do lądu, wyskoczyła z łodzi i zacumowała ją przy wielkim głazie.
Rozejrzała się dookoła i ruszyła w stronę podwórza.
Wędrowiec wciąż żartował ze służącymi, ale Elizabeth przestała go już słuchać.
Wyjrzała na podwórze i zatrzymała wzrok na budynku dla parobków. Oczywiście, pomyślała,
Nils będzie mógł tam spać razem z Olem. Chłopakowi wielokrotnie już proponowano miejsce
w domu, ale on zawsze grzecznie odmawiał. Twierdził, że podoba mu się tam, gdzie mieszka.
Amanda troszczyła się, by było mu ciepło i przytulnie, zmieniała także pościel, gdy uznawała
to za stosowne.
Elizabeth już miała przedstawić swoją propozycję gościowi, gdy nagle dostrzegła na
podwórzu kobieca sylwetkę. Czarna chusta skrywała twarz, ale sprężysty krok zdradzał
młody wiek przybyłej. Zaintrygowana, odłożyła robótkę i wstała z miejsca. Widziała, jak
nieznajoma zajrzała na chwilę do komórki, po czym ruszyła w stronę obory. -Czy to nie
Lavina? – zapytała Helene, która podeszła do stołu.
- Chyba tak – odpowiedziała Elizabeth z wahaniem. – Co ona wyprawia?
- Nie pytaj mnie.
- Wyjdę z nią porozmawiać.
- Tylko uważaj – usłyszała głos Gurine, gdy już zamykały się za nią drzwi. Elizabeth
wpadła na Lavinę, gdy ta wychodziła z obory.
- Czy mogę zapytać, co robisz w moim obejściu? – zwróciła się do niej ostro. Kobieta
nie wydawała się szczególnie zawstydzona.
- Myślałam, że ktoś jest w środku, chciałam poprosić o kubek gorącego mleka –
odparła szybko.
- Kłamie, a nawet jej powieka nie drgnie, pomyślała Elizabeth. Może szuka czegoś, co
mogłaby zwędzić?
- Mleko możesz dostać w kuchni. Zastanawiam się jednak, co też robiłaś w komórce?
- Wypuściłam kota. Ktoś go tam zamknął.
Elizabeth mogłaby przysiąc, że widziała kona na podwórzu krótko przed pojawieniem
się Laviny. Już miała zaprotestować, gdy opasły mruczek wyłonił się zza węgła komórki z
podniesionym ogonem.
- Masz ze sobą coś do sprzedania? – zapytała. Kiedy zbliżały się już do domu.
- Nie! – odpowiedź kobiety zabrzmiała jak szczeknięcie. Elizabeth wzruszyła
ramionami.
- Tak czy inaczej, dostaniesz poczęstunek. Nikt nie opuszcza Dalsrud z pustym
żołądkiem. Będziesz dziś naszym drugim gościem, pierwszy siedzi jeszcze w kuchni.
Lavina zatrzymała się gwałtownie i utkwiła spojrzenie w gospodyni.
- A co to za jeden?
- Mówi, że nazywa się Nils Wędrowiec. Kobieta zwilżyła wargi końcem języka.
- Jak wygląda?
Elizabeth zmarszczyła brwi. Lavina sprawiała wrażenie, jakby nagle coś ją
wystraszyło.
- Jest wysoki, barczysty, ma czarne, długie włosy…
- Ach tak. No to go nie znam – przerwała jej w pół słowa. – A nikt inny was dziś nie
odwiedził?
- Nie, nie było żywej duszy. Czemu pytasz?
- Tak sobie. Ludzie się chyba u was często zatrzymują?
- Zdarza się – odparła Elizabeth, zerkając z ukosa na idącą obok kobietę. Ledwo
weszły do kuchni, Wędrowiec wstał z krzesła. Lavina zdjęła chustkę i szal.
Uśmiechnęła się szeroko i wbiwszy wzrok w nieznajomego, podała mu rękę.
- Dzień dobry, jestem Lavina – szepnęła miękko.
- Dzień dobry – wymamrotał mężczyzna, nie spuszczając z niej wzroku.
- Proszę, siadaj. – Elizabeth wskazała przybyłej krzesło.
- Dziękuję.
Lavina okrążyła Niasa. Elizabeth mogłaby przysiąc, że kobieta przycisnęła swoje
obfite piersi do jego pleców i przystanęła tak na chwilę, zanim opadła na wskazane jej
miejsce.
- Słyszałam, ze na imię ci Nils – odezwała się i zdjęła z siebie robiony na drutach
sweter.
Mężczyzna skinął głową i głośno przełknął ślinę.
- Ale tu ciepło – ciągnęła Lavina, rozpinając górne guziki bluzki.
Elizabeth widziała, że specjalnie się pochyliła, by Nils mógł zajrzeć jej w dekolt. Co
za bezwstydnica, pomyślała, nie mogąc opanować ciekawości.
- Ale żeś ucichł – zażartowała Helene i klepnęła Wędrowca w ramię, stawiając przed
Lavina kubek i talerzyk.
Nils wypił łuk mleka i odchrząknął.
- Ucichłem, a jakże! Bo pomyślałem, ze to jakaś rusałka zawitała w te gościnne progi!
Lavina zaśmiała się cicho, nawijając niesforny lok na palec.
- Ty też nie stałeś zbyt daleko w kolejce, gdy Pan Bóg rozdawał urodę – odparła.
- Wstydliwa też szczególnie nie jest – szepnęła Helene, przechodząc obok Elizabeth.
- Chodźcie, dzieci – odezwała się Gurine, z trudem wstając z miejsca. – Napalimy w
jadalni. Wasz ojciec lubi, gdy jest ciepło, tak samo jak ja.
Wasz ojciec, powtórzyła Elizabeth w myślach. coraz częściej ludzie mówili o
Kristianie ojciec albo tata. Dzieci wciąż zwracały się do niego jednak po imieniu.
Przy kuchennym stole nadal toczyła się rozmowa. Lavina opowiadała o swoim
samotnym życiu na Wyspie Topielca, Wędrowiec zaś komentował jej słowa z właściwym
sobie wdziękiem.
- Taka piękna kobieta nie powinna mieszkać sama. Elizabeth już ich nie słuchała.
Wolałaby usiąść przy krosnach na stryszku, ale nie
miała ochoty zostawiać gości sam na sam ze służbą.
- Pytałeś o pracę, Nilsie – zaczęła. Mężczyzna zajrzał do pustego kubka. Helene
zaniedbała go trochę, w ten sposób
chciał jej pewnie dać do zrozumienia, że przyszedł czas na dolewkę.
- Skoro już zjadłeś, możesz iść po torf. A jeśli dobrze się spiszesz dostaniesz więcej
kawy po zakończonej pracy.
Wędrowiec zerknął na Lavinę, która uśmiechnęła się do niego zachęcająco i wypiła
pierś. Niechętnie podniósł się z krzesła.
- Zaraz wracam – wymamrotał i zniknął za drzwiami.
- Najadłaś się? – zapytała Elizabeth Lavinę.
- Mhm. Dziękuję za poczęstunek. Gospodyni zaczęła sprzątać ze stołu, ale zostawiła
na nim kubki. Poszła do domowej
spiżarki i przygotowała niewielkie zawiniątko z chlebem, palonymi ziarnami kawy i
suszonym mięsem. Nie miała serca odsyłać kobiety bez jedzenia.
Gdy wróciła do kuchni, na środku stał Nils. W ramionach trzymał wielką skrzynię na
ryby wypełnioną po brzegi torfem. Postawił ją z hukiem koło paleniska.
Lavina dźwignęła się powoli. Jak zadowolony kto, który opił się śmietaną, pomyślała
Elizabeth.
- Nigdy jeszcze nie widziałam, by ktoś mógł tyle unieść – zamruczała Lavina, gładząc
Wędrowca po ramieniu.
- Naprawdę? – zdziwił się, nie mogąc oderwać spojrzenia od kuszącego rowka
pomiędzy jej piersiami.
- Tak, naprawdę. – Kobieta zakołysała biodrami i zwilżyła wargi końcem jeżyka.
Elizabeth poczuła, że się rumieni. Nigdy wcześniej nie była świadkiem równie
bezwstydnego zachowania.
- Może mnie odprowadzisz do łódki? – zapytała Lavina i mrugnęła.
- Oczywiście, że pomogę szlachetnej dziewicy w potrzebie – odpowiedział Nils, po
czym skłonił się wytwornie i podsunął jej ramię.
Elizabeth stanęła przy oknie, obserwując dziwaczną parę idącą w stronę brzegu.
Lavina niosła w jednej ręce węzełek z jedzeniem. Drugą wsunęła pod ramię Niasa.
Mężczyzna mówił coś do niej, co chwilę obnażając białe zęby, ona zaś śmiała się, patrząc mu
w twarz.
Także Helene podeszła do okna.
- Szlachetna dziewica w potrzebie – parsknęła. – Taka z niej dziewica jak ze mnie! A
jak się do niego wdzięczy!
Elizabeth nie skomentowała jej słów.
- Pójdę pościelić mi w izbie dla parobków – powiedziała tylko.
Następnego dnia Nils wcześnie wstał z łóżka i natychmiast zabrał się do noszenia
torfu.
- Czy w czymś pomóc pięknym paniom? – zapytał, gdy kolejny raz wszedł do kuchni,
śląc tęskne spojrzenie stojącemu na ogniu czajnikowi z kawą.
- Nie, dziękujemy. Siadaj, dostaniesz śniadanie – odparła Elizabeth. – Kristian nie ma
już dla ciebie żadnej roboty – oznajmiła. Gdy zauważyła, że mężczyzna nie zrozumiał aluzji,
dodała: - Zakładam, że pójdziesz dalej, gdy już zjesz.
Wędrowiec skinął niechętnie głowa i wypił łyk kawy.
- Pozdrów Lavinę z Wyspy Topielca – rzekł Kristian po skończonym śniadaniu.
- Tak, to piękna i niewinna kobieta – stwierdził Nils i wbił tęskne spojrzenie w
kuchenną ścianę.
- Cóż, taka niewinna to ona nie jest, jeśli mam być szczery – wymamrotał Kristian, nie
zgłębiając jednak tej kwestii. – Słyszałem, ze długo się z nią wczoraj żegnałeś.
- Mieliśmy dużo do obgadania – odburknął Nils. – Potrzeba jej na wyspie mężczyzny
do pomocy, więc zaprosiła mnie do siebie.
- Nie zgodziłeś się? – Elizabeth była wyraźnie zaskoczona.
- Musze się nad tym zastanowić. Ale teraz już czas iść dalej. – Wędrowiec przeciągnął
się, ukłonił kilka razy i podziękował.
Elizabeth westchnęła z ulgą, gdy wreszcie zniknął za drzwiami.
Rozdział 3
Gdy Ole i Kristian wypłynęli na zmowy połów do Storvaagen, w domu zapanowała
niemal przytłaczająca cisza. Chociaż przyszedł już luty i przez kilka godzin dziennie było
widno, wydawało się, że mrok jeszcze nie ustąpił. Z reguły niebo było zachmurzone, a słońce
pokazywało się tylko na chwilę. Czasami chmury barwiły się tylko na czerwono, po czym
znów zapadła ciemność.
Tego dnia kuchnia wciąż pachniała soloną rybą, chociaż wszystko dokładnie wymyto i
wyszorowano. Gurine poczłapała do swojego pokoju, zamierzając położyć się do łóżka.
Podeszły wiek naprawdę zaczynał dawać się jej we znaki.
Elizabeth i Helene usiadły nad robótkami, a Amanda łatała ubrania. Z podwórza
dobiegł radosny śmiech dziewczynek bawiących się na śniegu.
- To nie ciemność tak ci dokucza – przerwała ciszę Helenę. Elizabeth odwróciła się do
okna i posłała jej pytające spojrzenie.
- Widzę przecież, jaja jesteś przybita – wyjaśniła przyjaciółka. – To przez to, że
myślisz o wszystkich, którzy muszą mieszkać w wyziębionych chatach i wypływać na połów
bez względu na pogodę. Wciąż się tym zamartwiasz.
Gospodyni skinęła głową.
- Tak, chyba masz rację.
- W marciu i kwietniu będzie już lepiej – pocieszała ją Helene. – Zrobi się widniej.
Zawsze jest ktoś, komu źle się powodzi. Pomyśl o tych, którzy muszą spać na łodziach.
Elizabeth wzdrygnęła się. biedni ludzie, pomyślała. Ci, których nie stać było na
wynajęcie chat, nocowali na łodziach pod zadaszeniami przypominającymi prowizoryczne
namioty. Dobry Boże, co też musieli przeżywać mężczyźni wypływający zimą w morze.
Nagle służąca zmieniła temat rozmowy.
- Słyszałaś, kto się przeniósł na Wyspę Topielca? – zapytała i sama udzieliła
odpowiedzi: Nils Wędrowiec! Kto by pomyślał: on i Lavina! Co za para! Słyszałam, że ona
biega po domach i wypytuje o kogoś, kto od niej uciekł. Może właśnie dlatego przypłynęła do
nas. W każdym razie teraz Nils może ją pocieszyć.
- Wcale mnie nie dziwi, że tych dwoje zamieszkało razem – stwierdziła Elizabeth
oschle. – Niczego innego się nie spodziewałam. – Odłożyła robótkę. – Zaparz kawę, a ja
przyniosę kilka naleśników – zwróciła się do Amandy.
- Nie za wcześnie jeszcze na podwieczorek? – zapytała dziewczyna ostrożnie,
jednocześnie podnosząc się z miejsca.
- Będziemy mieli gości – rzuciła gospodyni przez ramię.
- Nic o tym nie słyszałam – wtrąciła Helene.
Elizabeth nic nie odpowiedziała, tylko wślizgnęła się do spiżarni. Długo stała przy
półkach, uważnie przyglądając się stojącemu na nich jedzeniu.
Cóż, faktycznie nie zostali uprzedzeni o żadnych odwiedzinach. Przed paroma
chwilami jeszcze sama o tym nie wiedziała. Nagle jednak ta myśl pojawiła się w jej głowie,
jakby ktoś szepnął jej do ucha, że ma spodziewać się gości. Dawno już jej się to nie zdarzyło/
wizja zaskoczyła ją i wystraszyła.
- Bergette ma do nas wpaść – wyjaśniła, wróciwszy do kuchni, przekonana, że ma
rację.
Helene zaczęła wyjmować z szafki serwis do kawy używany na co dzień. Naczynia, na
których jedzono na Boże Narodzenie i w inne większe święta, stały w jadalni.
- Kiedy z nią rozmawiałaś? – spytała.
- Nie rozmawiałam. Bergette przysłała wiadomość Kristianowi już jakiś czas temu –
skłamała Elizabeth. Nie było powodu, by niepokoić przyjaciółki. – Nakryjemy w kuchni.
Przyniosę obrus.
Znów się wymknęła, tym razem na strych, gdzie przechowywano bieliznę stołową.
Spędziła tam kilka minut, próbując się uspokoić. W głębi duszy miała nadzieję, że straciła
umiejętność przewidywania. Teraz zrozumiała jednak, że się myliła. Westchnęła, wzięła
obrus i zeszła na dół.
Wraz z przybyciem Bergette do kuchni wdarło się zimne powietrze, a na podłodze, w
miejscach, gdzie rozpuścił się śnieg, pojawiły się mokre ślady.
- Dzień dobry, dzień dobry - zawołała uśmiechnięta i zarumieniona od mrozu
sąsiadka. - Jak się miewacie? Pomyślałam, że złoże wam krótka wizytę. Chłopy wypłynęły na
morze, w domu taka cisza. Człowiek nie wie, jak bardzo mu potrzeba mężczyzny, dopóki nie
zostanie sam - zaśmiała się.
- Helene, weź od niej chustę - rzuciła Elizabeth szybko, obawiając się, by przybyła nie
odkryła jej niewinnego kłamstwa.
- Obudzić Gurine? - spytała Amanda, stawiając na kuchni czajnik z wodą.
- Nie, niech sobie biedaczka śpi, potrzeba jej tego - odparła gospodyni. - Proszę,
Bergette, siadaj! Dziś przyjmujemy gości w kuchni.
- Pewnie, przecież tak też jest bardzo miło - odrzekła kobieta. - Zobaczcie, co
przyniosłam. Widzicie, porządkowałam książki. To znaczy zaczęłam. A potem znalazłam to
cudo i zamiast pracować, to czytała. Mogę ci ją pożyczyć.
Elizabeth spojrzała na okładkę: Dziewczyna ze Słonecznego Wzgórza Bjørnstjerne
Bjørnsona.
- Ciekawe? -zapytała.
- Tak, to wspaniała książka. Wy też możecie przeczytać - dodała Bergette, zerkając na
obie służące. - Ale zobaczcie, co jeszcze znalazłam - zaśmiała się sama do siebie. - To
niewiarygodne, co też stoi w tym gabinecie. Starocie, które nie wiem nawet, skąd się tam
wzięły. Na przykład to, napisane w 1814 roku przez jakiegoś pastora Erika Andreasa
Colbana. Był chyba proboszczem w Kabekvaag. Posłuchajcie tylko. - Odchrząknęła i zaczęła
czytać na głos: Mieszkańcy Lofotów i Vesteraalen wyróżniają się wyjątkowym hartem ducha.
- Co to znaczy? - zapytała Amanda?
- Że jesteśmy charakterni - odparła Helene i szturchnęła ją w bok. Bergette czytała
dalej:
- Melancholia jest wobec tego rzadkością, związaną tylko i wyłącznie z dolegliwości
cielesnymi. W przypadku choroby i cierpiący, i jego krewni modlą się o jak najszybszą śmierć.
- No i co w tym dziwnego? - wtrąciła Elizabeth. - Kto by chciał patrzeć, jak inny
człowiek się męczy? To chyba oczywiste, że biedni i chorzy nie powinni cierpieć i że
bzyczymy i, by przekroczyli bramy raju - powiedziała i wypiła łyk kawy.
- Dalej jest jeszcze gorzej, posłuchajcie tylko tego - zaśmiała się Bergette. - Pijaństwo
stało się powszechny, grzechem na Północy. Mówi się, że po wódce człowiek nie czuje nic i
niezdolny jest do wyrażania radości.
- I pomyśleć, że to pastor, przedstawiciel Boga, mógł wypisywać o nas takie rzeczy
-nie mogła się nadziwić Helene.
- Pokaż mi to - Elizabeth zwróciła się do sąsiadki. - Moim zdaniem ten człowiek
chciał nas tylko ośmieszyć. - Chwyciła książkę i przerzuciła szybko kilka stron. Nagle
wybuchnęła śmiechem. - Słuchajcie tego! Za brak czystości w domostwach winić należy
kobiety. Ich izby i inwentarz śmierdzą brudem. Ubrań się nie pierze, a płucze je. A jedzenie
mają obmierzłe… No tyle to już chyba wystarczy! – Zamknęła książkę z hukiem i oddała ją
właścicielce, która zdążyła się już popłakać ze śmiechu.
- Że też cię to bawi – dziwiła się Elizabeth, ale sama także nie potrafiła zachować
powagi.
- Ten klecha pisze też, że mamy gęstą krew i że nie możemy zabrać się do roboty,
dopóki nie rozrzedzimy jej odrobiną ognistych trunków – dodała Bergette.
- Chyba żartujesz?
- Wcale nie, możecie sobie poszukać w książce.. poza tym potrafimy w siebie wlać
podobno tyle, że przechodzi to ludzkie pojęcie. I pijemy także dlatego, że mamy taką ponurą i
smutną naturę.
- Dolej mi kawy, Helene – poprosiła Elizabeth.
- To przecież straszne. Rzeczywiście trudno uwierzyć, że człowiek Kościoła mógł
napisać coś takiego! Musiał to być jakiś szaleniec!
- Może i tak, ale miło czasami się pośmiać z naszego ponurego i smutnego życia –
odrzekła Bergette z szerokim uśmiechem. – A gdzie podziały się dzieci?
Elizabeth zerknęła w okno.
- Chyba bawią się na śniegu. Ale nie, już wracają.
Po chwili do kuchni weszły Ane i Maria z zarumienionymi policzkami, całe oblepione
śniegiem. Obie dygnęły i przywitały się grzecznie z gościem.
- Oj, jak wy wyglądacie! – zaśmiała się Elizabeth i poprowadziła je do paleniska. –
Dobrze się bawiłyście?
- O tak, wykopałyśmy jamę i zjeżdżałyśmy na sankach! – opowiadała zachwycona
Ane.
- Dobrze jest chodzić do szkoły, ale jeszcze lepiej być w domu – orzekła Maria.
Elizabeth dała dziewczynkom po kubku mleka i naleśniku.
- Co to za książka? – spytała Maria, pokazując palcem leżący na stole tom.
- Napisał ją pastor Erik Andreas Colban. Opowiada o tym, jak straszni są mieszkańcy
Północy.
- Słyszałam o nim – stwierdziła dziewczynka z powagą. – Wszyscy mówili o nim złe
rzeczy przez to, co napisał, ale tak naprawdę to był dobry człowiek.
- Skąd to wiesz? – spytała Elizabeth.
- Pan w szkole nam mówił. Podobno na początku wieku panował u nas straszny głód,
ludzie nie mieli co jeść i umierali. Dzieci przychodziły na świat, ale przeżywały tylko kilka
dni. Z Bergen nie przychodziło zboże i wtedy ten Colban napisał list do innych pastorów i
porosił ich o pomoc. A gdy to też nie pomogło, sam zaczął rozdawać jedzenie i ubrania tym,
którzy tego najbardziej potrzebowali. Ryby i woda nie wystarczały. Ludzie chorują, jeśli nie
jedzą niczego innego.
Elizabeth siedziała zamyślona, przyglądając się młodszej siostrze. Wstydziła się teraz
tego, że śmiała się z zapisków pastora. Może i miał swoje powody, by uwiecznić
mieszkańców Północy w ten sposób. Poza tym takim czasie wiele rzeczy można zrozumieć
opacznie.
- Mądra z ciebie młoda dama – zwróciła się do dziewczynki Bergette. Maria
wzruszyła ramionami.
- Szybko się uczę. Jak pan w szkole nam coś mówi, to od razu to zapamiętuję.
Bergette posłała Marii i Ane przeciągle spojrzenie.
- Masz szczęście, Elizabeth, dwie takie istotki w domu to błogosławieństwo.
Gospodyni nie wiedziała, co powiedzieć. Sąsiadka wyszła za mąż dawno temu, wciąż
jednak nie zanosiła się na to, by miała zostać matką. Nietrudno było się domyśleć, że
Bergette bardzo cierpi z tego powodu. Jej samej było przykro, gdy ludzie wypytywali, czy
Kristian nie chciałby mieć syna, który przedłużyłby ród Dalsrud. Coż można odpowiedzieć na
takie pytanie? Ludzka ciekawość wyprzedza czasem rozsądek. Dawniej nie myślała o tym, by
mieć więcej dzieci, z czasem jednak zmieniła zdanie. Na razie nie udało jej się ponownie
zajść w ciążę. Na cóż, Bóg miał z pewnością wobec niej swoje plany.
Nagle otworzyły się drzwi i na progu kuchni stanęła Gurine. Sprawiała wrażenie
zawstydzonej tym, że spała tak długo.
- Dzień dobry – przywitała się cicho. – Jak miło, że mamy gości. – Przyniosła sobie
talerzyk, usiadła przy stole i przyłączyła się do rozmowy.
Wkrótce Bergette stwierdziła, że na nią już czas.
- Dziękuję za pogawędkę, smaczne naleśniki i mocną kawę. Musimy się niedługo
znów zobaczyć – dorzuciła zdecydowanym głosem. Zaraz potem jej postać rozpłynęła się w
panującym na podwórzu półmroku.
- Gdybym wiedziała, że będziemy mieli gościa, to bym się w ogóle nie kładła –
stwierdziła Gurine, zanurzając naleśnik w kawie.
- Zapomniała ci powiedzieć – usprawiedliwiła się Elizabeth.
- Ano trudno. – Kucharka nie zadawała więcej pytań.
Rozdział 4
Jak zawsze dobrze było zobaczyć mężczyzn powracających z połowu całych i
zdrowych. Mogli wreszcie zabrać się do roboty w obejściu. Prze całą wiosnę pomagali im w
pracy dzierżawcy z Dalsrud, którzy w ten sposób odbierali pańszczyznę. Zebrano torf,
ostrzyżono i wyprowadzono w góry owce. W dużym gospodarstwie nigdy nie było za wiele
rąk do pracy.
Chociaż Elizabeth i obie dziewczęta dawały sobie radę, nie było wątpliwości, że
przydałaby się jeszcze jedna służąca. Zarówno Helene , jak i Amanda wciąż były zmęczone.
Ich gospodyni także się nie oszczędzała, mimo próśb męża, by się nie nadwerężała. Nawet
Maria i Ane musiały pomagać.
Ani się obejrzeli, gdy nadszedł czerwiec. Czekała ich chwila wytchnienia, a potem
ciężka robota przy żniwach. Elizabeth rozkoszowała się możliwością odpoczynku. Minęło
wiele czasu, odkąd wszyscy mogli usiąść przy stole i spokojnie ze sobą porozmawiać.
- Pewnego dnia, po skończonym śniadaniu, Ane zapytała:
- Kristianie, w jakie bawiłeś się zabawy, jak byłeś mały?
- Hm… - zadumał się mężczyzna. – Chyba nie było ich wiele. Dużo pływałem
łódka i pomagałem w obejściu. A czasami, kiedy byłem pewien, że nikt mnie nie widzi,
brałem i jeździłem po okolicy.
- Pozwalali ci na to?
- Nie, ale i tak to robiłem, aż w końcu rodzice musieli wyrazić zgodę. Dostałem nawet
własnego konia.
- A gdzie on teraz jest?
- Okulał i trzeba go było zastrzelić.
- To prawie zupełnie jak z ta owieczką, co ją dostałam na wiosnę – stwierdziła
dziewczynka. – Czekaliście do jesieni, a potem ją zjedliście.
Maria wybuchnęła śmiechem tak raptownie, że zakrztusiła się mlekiem. Ane posłała
jej wściekła spojrzenie, po czym znów zwróciła się do ojczyma.
- Zjedliście tego konia?
- Nie, pewnie, że nie! Ale zawsze bardzo kochałem zwierzęta. Także te, które trzeba
było zaszlachtować i zjeść. Jesteśmy pod wpływem bardzo podobni.
Nieoczekiwanie zimno przeniknęło Elizabeth, przez chwilę nie miała odwagi spojrzeć
w oczy domownikom. A więc Kristian i Ane mieli podobny stosunek do zwierząt. Nic
dziwnego, byli w końcu przyrodnim rodzeństwem. Oby tylko dobry Bóg sprawił, by nigdy się
o tym nie dowiedzieli.
- Mario, nie ociągaj się. chcesz chyba zdążyć do szkoły na czas? – spróbowała
skierować rozmowę przy stole na inne tory.
- Opowiedz jeszcze o zwierzętach. – Ane nie miała zamiaru tak łatwo się poddać.
- Przypomniałem sobie, że chyba miałem jakieś zabawki. – Kristian uśmiechnął się. –
Konie, krowy i kilka świń wystruganych z drewna. Pewnie leżą jeszcze gdzieś na strychu.
- A mógłbyś mi je przynieść? – dziewczynce zaświeciły się oczy. – Wejdź tylko na e
wąskie, straszne schodki, a ja będę czekać na dole.
Kristian zaśmiał się i odsunął pusty talerz po kaszy.
- Nie, dziś będę stawiał z Olem kamienne ogrodzenie.
- A ty byś mogła? – Ane przywołała na twarz swój najbardziej przymilny uśmiech i
zerknęła na matkę.
- Zobaczymy. Ale musiałabyś czekać na dole. Dziewczynka pokiwała z zapałem
głową.
Na widok wąskich stopni prowadzących na górę Elizabeth natychmiast pożałowała
złożonej obietnicy. Westchnęła, podkasała spódnice, wzięła świecę i rozpoczęła wspinaczkę.
Przez małe okienka osadzone w przeciwległych ścianach do pomieszczenia wpadało
słabe światło. Płomień świecy oświetlał jedynie przedmioty w najbliższym otoczeniu.
Pachniało dziwnie i nieprzyjemnie, kurzem i starymi ubraniami. Wszędzie stały pudła i
skrzynki, ułożone w wysokie stosy. Uwagę Elizabeth przykuła wielka szafa. Drzwi
skrzypnęły żałośnie, gdy je otwierała. W środku wisiało mnóstwo nieużywanych ubrań.
Płócienne koszule i spodnie, sukienki i spódnice z brązowej wełny. Od dawna nikt w nich nie
chodził, ale pewnie wciąż doskonale nadawały się do noszenia, pomyślała, unosząc świecę,
by się im lepiej przyjrzeć.
Gdy powinna rozpocząć swoje poszukiwania? Nawet gdyby stał tu gdzieś żywy koń,
miałabym problemy z jego odnalezieniem, pomyślała zrezygnowana. Podeszła do
poustawianych jedno na drugim pudeł i odstawiła świecę. Jej wzrok padł na stos kawałków
płótna leżące na samej górze i przyjrzała mu się. Ktoś uwiecznił na nim alejkę, po obu
stronach której rosły wysokie brzozy. Promienie słońca błyskały pomiędzy liśćmi. Na środku
alejki stała młoda dziewczyna o włosach czarnych jak skrzydło kruka. Jej śnieżnobiały strój
przypominał bardziej koszulę nocną niż sukienkę, pomyślała Elizabeth. W całej scenie było
coś anielskiego.
Oglądała Płotno za Płotnem. W prawym dolnym rogu każdego z nich widniały litery
R.K.D. Przeważały piękne krajobrazy, dzień polarny i morze, falująca na wietrze trwa i
TRINE ANGELSEN W PŁOMIENIACH
Rozdział 1 Elizabeth poczuła, że język przywarł jej do podniebienia. Musiała odkaszlnąć, zanim mogła się znów odezwać. - Nikoline – starała się mówić stanowczo, jednak sama słyszała, że głos jej drży. – I czego tak stoisz? Na pewno masz lepsze rzeczy do roboty. Spakowałaś się już? - Chciałam najpierw… - zaczęła dziewczyna, lecz Elizabeth jej przerwała. - Nie, posłuchaj mnie i rób, co mówię. – Popchnęła lekko Nikoline, chcąc się jej pozbyć jak najszybciej, ale Kristian chwycił ją za ramię. - Chcę usłyszeć, co ona ma do powiedzenia. Elizabeth czuła, jak serce wali jej w piersi. Nie miała wyjścia, musiała pozwolić służącej opowiedzieć o wszystkim. Wytarła spocone dłonie o spódnice. - No już dobrze. proszę, Nikoline, mów. – Spuściła wzrok. Nie miała odwagi spojrzeć w oczy Helene. - Przechodziłam tędy przypadkiem – zaczęła opowiadać dziewczyna. – Drzwi były otwarte i usłyszałam, jak Helene rozmawia z Elizabeth. - Czemu się zatrzymałaś? – zapytał Kristian. – Nie wiesz, że nie powinno się podsłuchiwać pod drzwiami? Elizabeth ukryła dłonie w fałdach spódnicy, czując, jak paznokcie boleśnie wbijają się jej w skórę. - Oczywiście, nie powinno się – zgodziła się Nikoline. – Ale to, co usłyszałam, tak mnie zaskoczyło, że stanęłam jak wryta. Poza tym pomyślałam, że chętnie poznasz treść tej rozmowy. Gospodarz Dalsrud wbij spojrzenie w służącą. - To może wreszcie, powiesz, co takiego usłyszałaś? Nie mogę tu stać do rana. - One mówiły, że twój ojciec… Leonard, którego zawsze tak szanowałam… że on był… złym człowiekiem. Kristian przeniósł wzrok na Helene. Ta nieśmiało podniosła oczy. Elizabeth chciała powiedzieć coś na jej obronę, ale nie potrafiła znaleźć właściwych słów. - Wymyślały najgorsze kłamstwa, jakie sobie można wyobrazić – ciągnęła Nikoline. – Nie mam nawet odwagi tego powtarzać. Mówiły, że twój ojciec wiele kobiet wziął siłą, a nawet robił to ze zwierzętami! Nagle pobladły Kristian spojrzał na żonę. - Kłamstwo! – syknęła Elizabeth i wymierzyła Nikoline policzek. Uderzenie nie było
zbyt mocne, ale odniosło ten skutek, że dziewczyna cofnęła się o krok z ręką uniesioną ku twarzy. Zaskoczona wpatrywała się w gospodynie, jakby nie docierało do niej, co się stało. - Że też masz czelność – warknęła Elizabeth, nie pojmując, jak znajduje słowa. – Że też masz odwagę tak zmyślać przed moim mężem! - To prawa, wiesz o tym tak samo dobrze jak ja – próbowała się bronić służąca. – Słyszałam wszystko! - Milcz i idź do swojego pokoju! I nie wychodź do jutra rana – rozkazała Elizabeth, drżącą dłonią wskazując drzwi. Oczy Nikoline błysnęły. - Jeszcze się policzymy! – mruknęła, po czym odwróciła się na pięcie i wymaszerowała z pokoju. Helene odchrząknęła. Na jej policzki wystąpiły czerwone plamy, ale gdy zwróciła oczy na Kristiana, jej spojrzenie było spokojne. - Elizabeth mówi prawdę. - Precz! – rzucił mężczyzna drżącym głosem. - Rób, co ci każe, Helene – odezwała się Elizabeth łagodnie. Przyjaciółka oddaliła się niechętnie. - Nikoline rzuca poważne oskarżenia – stwierdził Kristian, gdy zostali sami. Elizabeth zrobiła głęboki wdech, zmuszając się, by spojrzeć mężowi w oczy, - Jej złośliwość nie przestaje mnie zaskakiwać – odrzekła szczerze, ale w tej samej chwili poczuła ukłucie wyrzutów sumienia. Postanowiła je zignorować. Dziewczyna powiedziała prawdę, jednak lepiej zrobiłaby, gdyby milczała. Kristian nie odpowiedział, tylko przyglądał się jej zmrużonymi oczyma. Widziała, jak zaciska szczęki. Ogarnął ją lek. Czyżby uwierzył służącej? Gdy się wreszcie odezwała, jej głos był cichy i błagalny: - Chodźmy do łóżka. Już ciemna noc, a juto musimy wstać bardzo wcześnie. – Położyła dłoń na ramieniu męża i poczuła, jak bardzo jest spięty. - Idę na dół – burknął i opuścił pokój. Elizabeth stała jeszcze chwilę, nasłuchując, aż dobiegł ją odgłos zamykanych drzwi od kantoru. Ciężkim krokiem ruszyła do sypialni. W pomieszczeniu było zimno, ale nie miała sił, by napalić w piecu. Położyła się na skraju łóżka z kolanami podciągniętymi pod brodę. Gdyby tyko mogła wiedzieć, o czym w tej chwili myśli Kristian! Wszystko wskazywało na to, że uwierzył w słowa Nikoline.
Co tu robić? Objęła łydki ramionami i ukryła twarz w kocach. Niezależnie od tego, co sądzi Kristian, ona musi obstawać przy swoim. Poza tym niewiele może zrobić. Pozostaje jej tylko czekać na powrót męża. Czas jej się dłużył, wstała więc z łóżka i wyciągnęła ze schowka książek i magazynów. Niektóre były napisane po duńsku, ale zrozumienie ich treści nie sprawiało jej większych kłopotów. Przeglądała Wskazówki i porady dla duńskich gospodyń domowych. Na pierwszej stronie ktoś napisał piórem: Ta książka należy do Rebeki. Od Leonarda, 1868. Rebeka? To pewnie matka Kristiana. Dopiero teraz uświadomiła sobie, że chyba nigdy wcześniej nie słyszała tego imienia. Otworzyła książkę na przypadkowej stronie i zaczęła czytać: Musisz wiedzieć i nigdy Ne zapominać, że zajmować powinnaś zawsze drugie miejsce w domu. Pierwsze należy do twego małżonka/ Zdumiona przesuwała wzrokiem po tekście. A także wiedzieć musisz, że twój mąż, pan i władca, ważniejszy jest niż twoje własne życie. Potrząsnęła głową z rezygnacją. A także wiedzieć musisz, że nie wolno ci podejmować żadnych ważnych decyzji, jeśli wcześniej nie poradzisz się swojego męża. Nigdy niczego przed małżonkiem nie ukrywaj! Ma on prawo wiedzieć o wszystkim… Zamknęła książkę i pozwoliła jej upaść na podłogę. Co za wspaniały prezent, pomyślała, i prychnęła cicho. Czyżby matka Kristiana stosowała się do tych rad? Nie, ta młoda piękna kobieta z obrazu na pewno nie dała się stłamsić żadnemu mężczyźnie. Elizabeth zaczęła niespokojnie przewracać się na łóżku. Co się stanie, jeśli Kristian uwierzy Nikoline? Czy zażąda rozwodu i odprawi ją i dzieci tylko dlatego, że oczernia jego ojca? Sama myśl była nie do zniesienia. Muszę twardo obstawać przy tym, co powiedziałam, zdecydowała. Niezależnie od tego, co się wydarzy. W końcu chyba się zdrzemnęła, nagle bowiem poczuła obok siebie silne, ciepłe ciało Krisiana i usłyszała jego głęboki głos: - Przepraszam, Elizabeth. Nie powinienem tak się unosić. Odwróciła się do niego i szybko musnęła wargami jego usta. - Wybaczam ci – wyszeptała i zadrżała, gdy mąż wsunął dłoń pod jej nocną koszulę i pogładził ją po plecach. - Dziś jesteś moja – wymamrotał ochryple i przycisnął ją do siebie. – Moja i tylko moja. – Podwinął koszule jeszcze bardziej.
- Poczekaj, zdejmę ją – szepnęła i szybko się rozebrała. Rzucił się na nią natychmiast. Był duży, ciepły i twardy. Jego członek napierał na jej udo, Elizabeth poczuła, że robi się wilgotna. - Boże, jak ja cię pragnę. – Kristian wcisnął kolano pomiędzy jej uda, próbując je rozsunąć. Elizabeth poruszała się niespokojnie. - Poczekaj – powiedziała, przyciskając pięści do jego piersi. - O nie, tej nocy nie mam zamiaru czekać. – Jedną ręką chwycił obie jej dłonie i przytrzymał za jej głowę. Wolną dłoń na jej piersi i objął sutek ustami. Elizabeth pisnęła. Czuła, że opuściły ją wszystkie siły, teraz była w mocy Kristiana. To, że unieruchomił ją i trzymał tak mocno, podniecało ją do granic szaleństwa. - Chodź – szepnęła. – Wejdź we mnie. Kristian zaśmiał się cicho, gładząc palcami jej wilgotne łono. Wiedział, że gdzieś głęboko w niej zaczynała szaleć burza, - Jeszcze – błagała, gdy znieruchomiał. - To ja tu decyduję – wymamrotał i złożył na jej ustach długi pocałunek. Poczuła jednocześnie, że się w nią wsuwa, wypełnia ją, drażni ją, sprawiając niewypowiedzianą rozkosz. Pocałunkami próbował stłumić jej przepełnione namiętnością okrzyki. Wchodził w nią i wycofywał się, zatrzymywał się, czekał, aż wreszcie jęknął i całym ciałem mocno do niej przywarł. Jakiś czas później Elizabeth zwinęła się w kłębek i przytuliła policzek do silnego ramienia męża. Słyszała jego cichy, spokojny oddech. Ostatnią jej myśla przed zaśnięciem było to, że wiatr przybrał na sile. Szpetnymi słowy Andreas przeklinał samego siebie za to, że nie zabrał latarni. Nawet największy głupiec wiedział, co to znaczy wypływać o tej porze roku i do tego w ciemną noc. Północny wiatr rzucał łódką jak łupiną, sprowadzając ją w końcu z kursu. Andreasowi przyszło do głowy, że właśnie to są jego ostatnie chwile na tym świecie: umrze na morzu. Może jego śmierć została przesądzona już w momencie narodzin, może koniec w odmętach był mu pisany? Ostatnim razem udało mu się śmieć oszukać, lecz teraz chyba się jej już nie wywinie. Nie chciał stracić wioseł, więc położył je na dnie łódki. Zgrabiałymi palcami uczepił się burty i pochylił głowę, czując, jak kolejne podmuchy smagają go po plecach. Rozbryzgujące się fale moczyły już i tak przemokłe ubranie. Wiatr wył, pędząc po niebie czarne, złowieszcze chmury.
Nie wiedział, ile czasu spędził na morzu, czy było to tylko kilka godzin. Czy może cała doba. Gdy jednak spróbował puścić się burty, stwierdził, że rękawice przymarzły do łodzi. Oderwał je, z trudem poruszając zmarzniętymi palcami. Miał wrażenie, że krew przestała w nich krążyć. Ale gdyby tak się stało, dawno już zamarzł. Z drugiej strony wydawało mu się, że niewiele już do tego brakuje. Ostrożnie wsunął wiosła w dulki i poruszał nimi na próbę. Było ciemno, nie miał pojęcia, która może być godzina. Próbował pocieszać się myślą, że udało mu się dożyć do tej chwili, ale jednocześnie zdawał sobie sprawę, że może znajdować się na samym środku Vestfjprden. Jeśli okazałoby się to prawdą, miałby przed sobą powolną, bolesną śmierć z głodu i pragnienia. Przymknął oczy, próbując oddalić od siebie ponure myśli. Nie takie rzeczy już się przeżyło, poradzę sobie, chociaż z trudem utrzymuje wiosła. Patrzył, jak pióra muskają powierzchnię wody. Nie miał siły, by zanurzyć je głębiej. - Wiosłuj! – krzyknął. – Wiosłuj, inaczej zamarzniesz na śmierć! Napiął wszystkie mięśnie, lecz po krótkiej chwili musiał zrezygnować. Znów wciągnął wiosła do łodzi i próbował niezdarnie ułożyć je na dnie. Miał wrażenie, że jego ramiona są zbyt grube i sztywne, zupełnie jakby należały do kogoś innego. Zdjął rękawice, wsunął dłoń pod ubranie i przycisnął do brzucha. Mięśnie skurczyły się z zimna, ale czucie w palcach powoli zaczęło wracać. Nagle coś sobie przypomniał: ktoś mówił mu kiedyś, by nigdy nie wkładać zamarzniętych palców w śnieg ani pod zimną wodę. Zgrabiałych członków nie należało także rozcierać, już lepiej rozgrzać je ogniem lub ciepłem własnego ciała. Skąd właściwie to wiedział? Może od kobiety o imieniu Elizabeth? Gdzie ona się podziewała? Przymknął oczy i pomyślał o swoim śnie. Kobieta miała długie, jasne, miękkie jak jedwab włosy, była szczupła i smakowała jak leśne maliny… - Elizabeth – wyszeptał – Elizabeth, gdzie jesteś? Wsunął z powrotem dłoń w rękawice i rozejrzał się dookoła. Na wschodzie zaczęło już dnieć. Wszędzie widać tylko mrze, pomyślał z rozpaczą, czując, jak ogarnia go lęk. Zerknął jeszcze szybko przez ramię i zesztywniał. Przez chwilę wydawało mu się, że to omamy. Przytrzymał się burty i zmarszczył czoło. Czyżby widział tam dom? - Dobry Boże, nie pozwól, bym znów skończył na Wyspie Topielca – szepnął, wytężając wzrok. Dom oznaczał stały ląd. A jeśli mieszkali w nim ludzie, był ocalony. Ale… czyżby dostrzegał nie jeden a kilka domów? Poczuł, jak rośnie w nim nadzieja, serce zabiło mu szybciej. To naprawdę b y ł y domy! Chwycił za wiosła, zacisnął zęby i z trudem zanurzył pióra głęboko w wodzie. Po kilku powolnych, bolesnych ruchach poczuł wreszcie, ze dno
szoruje o kamienie. Drżąc na całym ciele, odetchnął i ponownie obejrzał się przez ramię. Tak, tu na pewno mieszkali ludzie, nie dobił do Wyspy Topielca. Niepewnymi dłońmi zacumował łódź i ruszył przed siebie. Skierował kroki do szarego, nieco zniszczonego przez pogodę małego domu z dachem pokrytym torfem. W okienku paliło się światło. A więc ktoś tam był. Zapukał do drzwi i wszedł do środka, nie czekając na odpowiedź. Osunął się na podłogę z plecami opartymi o ścianę. - Dzięki Bogu – szepnął i zdjął czapkę i rękawiczki. Poczuł ciepłą, miękką dłoń na policzku i usłyszał głos: - Biedaku, jesteś zmarznięty na kość! Skąd przybywasz? Powoli uniósł powieki, napotykając zatroskane oczy i szczupłą twarz. Musi mieć czterdzieści kilka lat, pomyślał. Jej twarz była naznaczoną ciężką pracą i długoletnim wysiłkiem, stwierdził, czując nagle wzruszenie. - Mam na imię Andreas. Zawierucha spotkała mnie na morzu – wysypiał i zorientował się, jak bardzo jest spragniony. - Przypłynąłeś łodzią? – spytała kobieta. - Tak. – Przymknął oczy w nadziei, że nie będzie musiał opowiadać na więcej pytań. – Mógłby, dostać coś do picia? - Oczywiście! Lina, przynieś gorącego mleka! – poleciła kobieta. Już po chwili trzymał w dłoniach ciepły kubek. Krowie mleko, stwierdził, i wypił duszkiem. - Dziękuję – szepnął. - Chodź, położysz się przy palenisku. – Kobieta pomogła mu podnieść się z podłogi. Dopiero teraz zauważył, że w chałupie roiło się od dzieci. Nieproszone przez nikogo, przygotowały przed paleniskiem posłanie z siana, skór i wełnianych koców. - Za wszystko zapłacę – wymamrotał, czując bolesne pulsowanie w palcach dłoni i stóp. - Nie myśl o tym teraz – odrzekła kobieta. Zdjęła mu buty i mokry płaszcz i okryła go kocem, jakby był małym dzieckiem. Uśmiechnął się blado i pomyślał, że oto opiekuje się nim anioł zesłany na ziemię przez samego Stwórcę. - Gdzie jestem? – zapytał. - W Kabelvaag – odparła kobieta. – Byłeś ty już kiedyś? - Nie. – Potrząsnął głową. Faktycznie ta nazwa nic mu nie mówiła. Później, gdy trochę
się prześpi, odpocznie i rozgrzeje, opowie tym dobrym ludziom całą swoją historię. Może znali Elizabeth? Jego oczy napotkały nagle spojrzenie osoby siedzącej w drugim końcu izby. Była to młoda dziewczyna, siedemnasto – lub osiemnastolatka, jak uznał. Słodka, pomyślał natychmiast. Jej spojrzenie i uśmiech nie pozostawiały wątpliwości. Ona także uważała go za atrakcyjnego. Przymknął powieki i zapadł w sen bez marzeń i lęków.
Rozdział 2 Elizabeth drgnęła gwałtownie i obudziła się. przez chwilę leżała, nasłuchując. Na zewnątrz panowała absolutna cisza. Burza musiała się już skończyć. Czyżby to zawierucha była przyczyną jej niepokoju? - Nikoline – szepnęła i przypomniała sobie wydarzenia poprzedniego wieczora. Odrzuciła kołdrę i spuściła nogi na zimna podłogę. Kristian wymamrotał coś przez sen, odwrócił się na drugi bok i zachrapał. Być może ich wczorajsze zbliżenie było dla niego równoznaczne z wybaczeniem, pewnie już o wszystkim zapomniał. W przypadku Elizabeth nie było to jednak takie łatwe. Okłamała go i sumienie nie dawało jej spokoju. Jednocześnie wiedziała, że nie miała innego wyboru. Ubrała się szybko i wymknęła na palcach do kuchni. Wprawnymi dłońmi rozpaliła ogień w piecu i nastawiła wodę na kawę, od której była już właściwie uzależniona. Właśnie rozlewała ciemny płyn do kubków, gdy do kuchni weszła Helene. -A więc to ty wstałaś dziś pierwsza – wymamrotała służąca, przyjmując podany kubek. Elizabeth upiła nieco kawy i usiadła przy stole. - Nie mogłam spać. Czy to możliwe, żeby człowieka obudziła cisza? – spytała ni to przyjaciółkę ni to siebie. Helene nie odpowiedziała, posłała jej tylko zaskoczone spojrzenie. - Jak poszło wczoraj z Nikoline, gdy już zostałyście same? – spytała Elizabeth. Służąca ostrożnie wysunęła krzesło, nie chcąc nikogo obudzić. - coś ją opętało – wyszeptała, siadając. – Złorzeczyła i wrzeszczała, że dobrze wie, o czym mówiłyśmy. Ale ja obstawałam przy swoim i twierdziłam, że nic takiego nie mogła usłyszeć. Szybko wczoraj zareagowałaś – dodała w zamyśleniu. Elizabeth wstała od stołu i powiesiła nad paleniskiem garnek z wodą na kasze. - Musiałam coś powiedzieć – stwierdziła niechętnie. - Masz wyrzuty sumienia? – spytała Helene. Podniosła się z krzesła i zaczęła nakrywać stół. Elizabeth zwlekała chwilę z odpowiedzią. - Tak, w pewnym sensie. Ale zrobiłam, co musiałam. Przyjaciółka chwyciła ją za ramie. - Nigdy nie wycofuj się z tego, co raz powiedziałaś – szepnęła, patrząc jej w oczy. – Nigdy!
Nikoline była podejrzanie spokojna, gdy pojawiła się już w kuchni. Twarz miała kamienną, a głos zupełnie bez wyrazu. Na pytania odpowiadała pojedynczymi sylabami. Elizabeth wolałaby, żeby dziewczyna pokrzykiwała i trzaskała garnkami, wiedziałaby wtedy przynajmniej, czego może się po niej spodziewa. Poczuła ulgę, gdy na dół zeszli pozostali domownicy i można było siadać do stołu. - Gdy skończysz śniadania, zawiozę cię z Olem na łódź – odezwał się Kristian, który dotąd jadł w ciszy. Nikoline skinęła głową i przez kilka sekund patrzyła mu w oczy. Jej spojrzenie wydaje się puste, stwierdziła Elizabeth. Zadrżała i zerknęła na męża. On chyba wyczuł jej niepokój, bowiem podniósł wzrok i posłał jej przelotny, uspokajający uśmiech. Od razu zrobiło jej się lepiej. Po wyjeździe Kristiana i służących zapanowała przyjemna cisza, zupełnie jakby cały dom wstrzymywał oddech i dopiero teraz mógł się trochę odprężyć. Elizabeth pomogła Gurine posprzątać kuchnię, a w tym czasie Amanda i Helene oporządziły zwierzęta w oborze. - Coś takiego – zdziwiła się Elizabeth, zaglądając nieco później do kuchennej szafki. – Nie został nam już żaden kaganek. Pójdę do spiżarni i przyniosę kilka. Chwyciła świecę, zarzuciła szal na ramiona i wyszła na podwórze. Gdy przekroczyła róg spiżarni, odstawiła świecę na beczkę. Kaganki stały na półce dość wysoko pod sufitem, musiała więc stanąć na palcach, by ich dosięgnąć. Wyciągnęła rękę, gdy nagle na podłogę za jej plecami padł długi cień. Wzdrygnęła się i odwróciła. Słyszała kiedyś, że Zły potrafi przyoblec się w ludzkie ciało, dlatego przez krótką chwilę wydawało się jej, że stoi przed nią sam diabeł. Mężczyzna w progu był bardzo wysoki i szeroki w barach, miał czarne, faliste włosy opadające na ramiona. Przede wszystkim jednak zwróciła uwagę na jego przedziwny uśmiech i przenikliwie parzące niebieskie oczy. Zdawały się ją przewiercać na wylot, lecz gdy zatrzymały się na chwilę na jej piersiach, Elizabeth poczuła, jak jej poirytowane zastępuje lęk. - Kim jesteś? – spytała i wzięła się pod boki. Nieznajomy uśmiechnął się jeszcze szerzej, obnażając zdrowe, białe zęby. Skłonił się głęboko. - Mówią na mnie Nils Wędrowiec. Elizabeth powtórzyła przydomek, uważnie przyglądając się przybyszowi. Nie wydawał się groźny, sprawiał wrażenie spokojnego i pewnego siebie. - Wędruję po okolicy i pracuję w zamian za trochę jedzenia i miejsce do spania. Może w Dalsrud przydadzą się moje usługi?
Po raz kolejny omiótł ją spojrzeniem, Elizabeth zrozumiała zaś, że jego oferta jest co najmniej dwuznaczna. - Kristiana nie ma teraz w domu, ale pewnie niedługo wróci. - Widzę, że jesteś blisko ze swoim gospodarzem – odparł Wędrowiec i zaśmiał się ochryple. Myśli, że jestem służącą, stwierdziła Elizabeth, i postanowiła nie wyprowadzać przybysza z błędu. W każdym razie jeszcze nie teraz. - Byłeś tu już kiedyś? – spytała. - Tak, ale jeszcze nigdy nie widziałem takiej ślicznotki, jak ta, co teraz przede mną stoi. Dalsrud wybiera sobie najładniejsze dziewczęta do pracy. - Możliwe – wymamrotała. – Chodź ze mną do kuchni, dostaniesz coś do jedzenia. - Serdeczne dzięki, szlachetna panno. Elizabeth Ne odpowiedziała, wzięła świecę i pudełko z kagankami, po czym wyszła ze spiżarni, zamykając za sobą drzwi. Wędrowiec czekał na nią. Puścił ją przodem, ale gdy miała otworzyć drzwi do domu, chwycił nagle jej pośladek i mocno go ścisnął. Elizabeth podskoczyła i wysyczała przez zęby: - Trzymaj łapy przy sobie albo stracisz to, co nosisz między nogami! – Wbiła wzrok w twarz zuchwalca i zobaczyła, jak jego pewny siebie uśmiech znika. - Przepraszam – powiedział Nils i podniósł dłonie w obronnym geście. Jego oczy błysnęły. – Zostawiam piękną pannę w spokoju. – Uśmiech wrócił na miejsce, ale Elizabeth nie miała zamiaru go odwzajemniać. - Ja ci dam piękną pannę – wymamrotała i weszła do środka. - Mam tu gościa, którego trzeba nakarmić – oznajmiła głośno, gdy już znaleźli się w ciepłej kuchni. - Znów do nas przychodzisz, Nilsie? Myślałam, że znalazłeś sobie babę i się ustatkowałeś? - Żonę? – Mężczyzna rozłożył ręce. – Moje serce bije dla takiej jednej, ale ona mnie nie chce. Co można wtedy począć? - Znaleźć sobie inną – odparła służąca oschle. - A więc odmawiasz mi jeszcze raz? – zapytał Wędrowiec, udając załamanego. - Tego akurat możesz być pewien- rzuciła Helene. Gurine postawiła na stole ser, masło i chleb. Elizabeth znalazła swoją robótkę i usiała naprzeciwko gościa. Ten zaś nie żałował sobie jedzenia, smarował kromki grubą warstwą masła i kroił wielkie plastry sera. Wydawał się niepoważny, mimo to szczerze mu
współczuła. Taka tułaczka od domu do domu musiała być straszna. Zwłaszcza teraz, zimą. Czy powinna zaryzykować i pozwolić mu przenocować w kuchni? A jeśli coś ukradnie? Miałby stąd dostęp do całego domu. Jednak w stodole byłoby mu przecież strasznie zimno, pomyślała, i aż wstrząsnął dreszcz. Do kuchni lekkim krokiem weszła Amanda. Wzdrygnęła się, gdy Wędrowiec z hukiem odstawił kubek i wykrzyknął: - Co też widzą moje piękne oczy? Ta piękna mała istotka musiała zostać nam zesłana prosto z nieba. - Byłam tylko w wychodku – odparła zaskoczona służąca. Śmiech wypełnił kuchnię, a dziewczyna pokraśniała. - Chciałem powiedzieć, że jesteś piękna jak anioł – wyjaśnił Nils, zerkając z ukosa na Elizabeth. - Jedz, nie gadaj – upomniała go, nagle głośniej drutami. Nils mrugnął do Amandy, lecz ona odwróciła się do niego plecami i udawała bardzo zajętą czymś przy ławie. Nie, pomyślała Elizabeth, na pewno nie będzie spał w kuchni. Dziewczęta mają sypialnie na piętrze, to nie byłoby bezpieczne. Ale gdzie go w takim razie położyć? W tej samej chwili drzwi się gwałtownie otworzyły i do kuchni wmaszerowała Ane, a za nią przydreptała Maria. - Mamo, prawda, że Pusia ma małe w brzuszku? I dlatego jest taka gruba? - Mamo? – rozległ się głos zza stołu. – To twoje dzieci? - A ty kim jesteś? – zapytała Maria, uważnie przyglądając się nieznajomemu. - Ma na imię Nils – odrzekła Elizabeth. – I owszem, to moje dzieci – zwróciła się do gościa. Nie wspomniała, że Maria jest jej siostrą. Nic mu do tego, pomyślała. - Nie rozumiem, jak służąca… - Wędrowiec zamilkł i podrapał się po głowie. - To nie służąca – przerwała mu Maria. – Kristian jest jej mężem. Mężczyzna zamilkł. Pochylił się nad kubkiem z mlekiem i skinął głową, gdy Helene zaproponowała mu dolewkę. Zanurzył swoje nie do końca czyste palce do cukiernicy. - Prawda, że Pusia ma małe w brzuszku? – Ane nie miała zamiaru się poddawać. - Nie, nieprawda, bo jest kocurem, jednak nie wiedzieliśmy o tym, gdyby był mały, i pozwoliliśmy co go tak nazwać. - Ale jest taka gruba! - Dlatego, że tyle je, Ane poza tym to on. Dziewczyna zamilkła i wgramoliła się na kolana Gurine, która siedziała przy
palenisku. Starej kucharce wciąż było zimno. Elizabeth zauważyła także, że wykonywanie obowiązków przychodziło kobiecie z coraz większym trudem. Maria podeptała do stołu i zajęta miejsce koło gościa. Siedziała przez chwilę, wpatrując się w niego. - Skąd przychodzisz i gdzie idziesz? - Tam, gdzie mnie nogi poniosą – odpowiedział i mrugnął. Dziewczynka pokiwała głową zamyśleniu. - A więc sam decydujesz, co się z tobą dzieje. - Jesteś bardzo mądra, młoda damo, i na pewno daleko zajdziesz – stwierdził Wędrowiec. - Możesz tu na trochę zamieszkać, jeśli chcesz – zaproponowała Maria. Elizabeth wtrąciła się, zanim gość zdążył odpowiedzieć. - Byłeś w Storli albo w innych gospodarstwach? - Moja stopa już nigdy nie postanie w Storli – odrzekł Nils zdecydowanie. Rozejrzał się szybko i zamilkł. Elizabeth domyśliła się, że nie został tam przyjęty zbyt dobrze, dlatego nie pytała więcej. - Czemu twoja stopa nie stoi? – zdwoiła się Ane. - Chyba nie o to mu chodziło – odparła jej Amanda, która od dłuższego czasu starała się powstrzymać śmiech. Dobry Boże, pomyślała Elizabeth, obyśmy jak najszybciej pozbyli się z domu tego jegomościa. Lavina czuła, że wszystkie jej mięśnie drżą z wysiłku. Wciągnęła wiosła do łodzi. Odkorkowała butelkę zębami i zaczęła łapczywie pić. - Cholerne chłopy! – zaklęła i otarła usta wierzchem dłoni. – Żaden ode mnie nie ucieknie w ten sposób! – Zerknęła w stronę lądu. Niedługo znajdzie się już na wysokości Dalsrud. Znów chwyciła za wiosła. Było tak zimno, że nie miała odwagi siedzieć zbyt długo w bezruchu. Mogłaby zamarznąć na śmierć. Drżąc na całym ciele, wiosłowała tak szybko, jak tylko mogła, serdecznie przeklinając Andreasa, który zwiódł ją w tak podły sposób. Lavina obudziła się w nocy i odkryła, że miejsce w łóżku koło niej jest puste. Gdy zmarznięta wyszła przed dom, zdążyła jeszcze zobaczyć, jak łódź z Andreasem niknie w ciemnościach. W pierwszej chwili chciała go zawołać, była bowiem pewna, że zabrał łódź należącą do niej. Ale coś ją powstrzymało. Może próbuje przezwyciężyć swój lęk, pomyślała.
Na pewno wróci przed świstem. Całą noc spacerowała niespokojnie po izbie pogrążona w rozmyślaniach. Najwyraźniej Andreas znalazł swoją łódź albo może zabrał którąś z tych, które przycumowały do wyspy. Jej własna była na swoim miejscu, sprawdziła to od razu. Gdy nastała poranek, zdecydowała się wypłynąć na poszukiwania był albo w Dalsrud, najbliższym gospodarstwie, albo też utonął podczas burzy. Jeśli jednak przeżył, już ona mu pokaże, tego akurat mógł być pewien! Ostatkiem sił dobiła do lądu, wyskoczyła z łodzi i zacumowała ją przy wielkim głazie. Rozejrzała się dookoła i ruszyła w stronę podwórza. Wędrowiec wciąż żartował ze służącymi, ale Elizabeth przestała go już słuchać. Wyjrzała na podwórze i zatrzymała wzrok na budynku dla parobków. Oczywiście, pomyślała, Nils będzie mógł tam spać razem z Olem. Chłopakowi wielokrotnie już proponowano miejsce w domu, ale on zawsze grzecznie odmawiał. Twierdził, że podoba mu się tam, gdzie mieszka. Amanda troszczyła się, by było mu ciepło i przytulnie, zmieniała także pościel, gdy uznawała to za stosowne. Elizabeth już miała przedstawić swoją propozycję gościowi, gdy nagle dostrzegła na podwórzu kobieca sylwetkę. Czarna chusta skrywała twarz, ale sprężysty krok zdradzał młody wiek przybyłej. Zaintrygowana, odłożyła robótkę i wstała z miejsca. Widziała, jak nieznajoma zajrzała na chwilę do komórki, po czym ruszyła w stronę obory. -Czy to nie Lavina? – zapytała Helene, która podeszła do stołu. - Chyba tak – odpowiedziała Elizabeth z wahaniem. – Co ona wyprawia? - Nie pytaj mnie. - Wyjdę z nią porozmawiać. - Tylko uważaj – usłyszała głos Gurine, gdy już zamykały się za nią drzwi. Elizabeth wpadła na Lavinę, gdy ta wychodziła z obory. - Czy mogę zapytać, co robisz w moim obejściu? – zwróciła się do niej ostro. Kobieta nie wydawała się szczególnie zawstydzona. - Myślałam, że ktoś jest w środku, chciałam poprosić o kubek gorącego mleka – odparła szybko. - Kłamie, a nawet jej powieka nie drgnie, pomyślała Elizabeth. Może szuka czegoś, co mogłaby zwędzić? - Mleko możesz dostać w kuchni. Zastanawiam się jednak, co też robiłaś w komórce? - Wypuściłam kota. Ktoś go tam zamknął. Elizabeth mogłaby przysiąc, że widziała kona na podwórzu krótko przed pojawieniem
się Laviny. Już miała zaprotestować, gdy opasły mruczek wyłonił się zza węgła komórki z podniesionym ogonem. - Masz ze sobą coś do sprzedania? – zapytała. Kiedy zbliżały się już do domu. - Nie! – odpowiedź kobiety zabrzmiała jak szczeknięcie. Elizabeth wzruszyła ramionami. - Tak czy inaczej, dostaniesz poczęstunek. Nikt nie opuszcza Dalsrud z pustym żołądkiem. Będziesz dziś naszym drugim gościem, pierwszy siedzi jeszcze w kuchni. Lavina zatrzymała się gwałtownie i utkwiła spojrzenie w gospodyni. - A co to za jeden? - Mówi, że nazywa się Nils Wędrowiec. Kobieta zwilżyła wargi końcem języka. - Jak wygląda? Elizabeth zmarszczyła brwi. Lavina sprawiała wrażenie, jakby nagle coś ją wystraszyło. - Jest wysoki, barczysty, ma czarne, długie włosy… - Ach tak. No to go nie znam – przerwała jej w pół słowa. – A nikt inny was dziś nie odwiedził? - Nie, nie było żywej duszy. Czemu pytasz? - Tak sobie. Ludzie się chyba u was często zatrzymują? - Zdarza się – odparła Elizabeth, zerkając z ukosa na idącą obok kobietę. Ledwo weszły do kuchni, Wędrowiec wstał z krzesła. Lavina zdjęła chustkę i szal. Uśmiechnęła się szeroko i wbiwszy wzrok w nieznajomego, podała mu rękę. - Dzień dobry, jestem Lavina – szepnęła miękko. - Dzień dobry – wymamrotał mężczyzna, nie spuszczając z niej wzroku. - Proszę, siadaj. – Elizabeth wskazała przybyłej krzesło. - Dziękuję. Lavina okrążyła Niasa. Elizabeth mogłaby przysiąc, że kobieta przycisnęła swoje obfite piersi do jego pleców i przystanęła tak na chwilę, zanim opadła na wskazane jej miejsce. - Słyszałam, ze na imię ci Nils – odezwała się i zdjęła z siebie robiony na drutach sweter. Mężczyzna skinął głową i głośno przełknął ślinę. - Ale tu ciepło – ciągnęła Lavina, rozpinając górne guziki bluzki. Elizabeth widziała, że specjalnie się pochyliła, by Nils mógł zajrzeć jej w dekolt. Co za bezwstydnica, pomyślała, nie mogąc opanować ciekawości.
- Ale żeś ucichł – zażartowała Helene i klepnęła Wędrowca w ramię, stawiając przed Lavina kubek i talerzyk. Nils wypił łuk mleka i odchrząknął. - Ucichłem, a jakże! Bo pomyślałem, ze to jakaś rusałka zawitała w te gościnne progi! Lavina zaśmiała się cicho, nawijając niesforny lok na palec. - Ty też nie stałeś zbyt daleko w kolejce, gdy Pan Bóg rozdawał urodę – odparła. - Wstydliwa też szczególnie nie jest – szepnęła Helene, przechodząc obok Elizabeth. - Chodźcie, dzieci – odezwała się Gurine, z trudem wstając z miejsca. – Napalimy w jadalni. Wasz ojciec lubi, gdy jest ciepło, tak samo jak ja. Wasz ojciec, powtórzyła Elizabeth w myślach. coraz częściej ludzie mówili o Kristianie ojciec albo tata. Dzieci wciąż zwracały się do niego jednak po imieniu. Przy kuchennym stole nadal toczyła się rozmowa. Lavina opowiadała o swoim samotnym życiu na Wyspie Topielca, Wędrowiec zaś komentował jej słowa z właściwym sobie wdziękiem. - Taka piękna kobieta nie powinna mieszkać sama. Elizabeth już ich nie słuchała. Wolałaby usiąść przy krosnach na stryszku, ale nie miała ochoty zostawiać gości sam na sam ze służbą. - Pytałeś o pracę, Nilsie – zaczęła. Mężczyzna zajrzał do pustego kubka. Helene zaniedbała go trochę, w ten sposób chciał jej pewnie dać do zrozumienia, że przyszedł czas na dolewkę. - Skoro już zjadłeś, możesz iść po torf. A jeśli dobrze się spiszesz dostaniesz więcej kawy po zakończonej pracy. Wędrowiec zerknął na Lavinę, która uśmiechnęła się do niego zachęcająco i wypiła pierś. Niechętnie podniósł się z krzesła. - Zaraz wracam – wymamrotał i zniknął za drzwiami. - Najadłaś się? – zapytała Elizabeth Lavinę. - Mhm. Dziękuję za poczęstunek. Gospodyni zaczęła sprzątać ze stołu, ale zostawiła na nim kubki. Poszła do domowej spiżarki i przygotowała niewielkie zawiniątko z chlebem, palonymi ziarnami kawy i suszonym mięsem. Nie miała serca odsyłać kobiety bez jedzenia. Gdy wróciła do kuchni, na środku stał Nils. W ramionach trzymał wielką skrzynię na ryby wypełnioną po brzegi torfem. Postawił ją z hukiem koło paleniska. Lavina dźwignęła się powoli. Jak zadowolony kto, który opił się śmietaną, pomyślała Elizabeth.
- Nigdy jeszcze nie widziałam, by ktoś mógł tyle unieść – zamruczała Lavina, gładząc Wędrowca po ramieniu. - Naprawdę? – zdziwił się, nie mogąc oderwać spojrzenia od kuszącego rowka pomiędzy jej piersiami. - Tak, naprawdę. – Kobieta zakołysała biodrami i zwilżyła wargi końcem jeżyka. Elizabeth poczuła, że się rumieni. Nigdy wcześniej nie była świadkiem równie bezwstydnego zachowania. - Może mnie odprowadzisz do łódki? – zapytała Lavina i mrugnęła. - Oczywiście, że pomogę szlachetnej dziewicy w potrzebie – odpowiedział Nils, po czym skłonił się wytwornie i podsunął jej ramię. Elizabeth stanęła przy oknie, obserwując dziwaczną parę idącą w stronę brzegu. Lavina niosła w jednej ręce węzełek z jedzeniem. Drugą wsunęła pod ramię Niasa. Mężczyzna mówił coś do niej, co chwilę obnażając białe zęby, ona zaś śmiała się, patrząc mu w twarz. Także Helene podeszła do okna. - Szlachetna dziewica w potrzebie – parsknęła. – Taka z niej dziewica jak ze mnie! A jak się do niego wdzięczy! Elizabeth nie skomentowała jej słów. - Pójdę pościelić mi w izbie dla parobków – powiedziała tylko. Następnego dnia Nils wcześnie wstał z łóżka i natychmiast zabrał się do noszenia torfu. - Czy w czymś pomóc pięknym paniom? – zapytał, gdy kolejny raz wszedł do kuchni, śląc tęskne spojrzenie stojącemu na ogniu czajnikowi z kawą. - Nie, dziękujemy. Siadaj, dostaniesz śniadanie – odparła Elizabeth. – Kristian nie ma już dla ciebie żadnej roboty – oznajmiła. Gdy zauważyła, że mężczyzna nie zrozumiał aluzji, dodała: - Zakładam, że pójdziesz dalej, gdy już zjesz. Wędrowiec skinął niechętnie głowa i wypił łyk kawy. - Pozdrów Lavinę z Wyspy Topielca – rzekł Kristian po skończonym śniadaniu. - Tak, to piękna i niewinna kobieta – stwierdził Nils i wbił tęskne spojrzenie w kuchenną ścianę. - Cóż, taka niewinna to ona nie jest, jeśli mam być szczery – wymamrotał Kristian, nie zgłębiając jednak tej kwestii. – Słyszałem, ze długo się z nią wczoraj żegnałeś. - Mieliśmy dużo do obgadania – odburknął Nils. – Potrzeba jej na wyspie mężczyzny do pomocy, więc zaprosiła mnie do siebie.
- Nie zgodziłeś się? – Elizabeth była wyraźnie zaskoczona. - Musze się nad tym zastanowić. Ale teraz już czas iść dalej. – Wędrowiec przeciągnął się, ukłonił kilka razy i podziękował. Elizabeth westchnęła z ulgą, gdy wreszcie zniknął za drzwiami.
Rozdział 3 Gdy Ole i Kristian wypłynęli na zmowy połów do Storvaagen, w domu zapanowała niemal przytłaczająca cisza. Chociaż przyszedł już luty i przez kilka godzin dziennie było widno, wydawało się, że mrok jeszcze nie ustąpił. Z reguły niebo było zachmurzone, a słońce pokazywało się tylko na chwilę. Czasami chmury barwiły się tylko na czerwono, po czym znów zapadła ciemność. Tego dnia kuchnia wciąż pachniała soloną rybą, chociaż wszystko dokładnie wymyto i wyszorowano. Gurine poczłapała do swojego pokoju, zamierzając położyć się do łóżka. Podeszły wiek naprawdę zaczynał dawać się jej we znaki. Elizabeth i Helene usiadły nad robótkami, a Amanda łatała ubrania. Z podwórza dobiegł radosny śmiech dziewczynek bawiących się na śniegu. - To nie ciemność tak ci dokucza – przerwała ciszę Helenę. Elizabeth odwróciła się do okna i posłała jej pytające spojrzenie. - Widzę przecież, jaja jesteś przybita – wyjaśniła przyjaciółka. – To przez to, że myślisz o wszystkich, którzy muszą mieszkać w wyziębionych chatach i wypływać na połów bez względu na pogodę. Wciąż się tym zamartwiasz. Gospodyni skinęła głową. - Tak, chyba masz rację. - W marciu i kwietniu będzie już lepiej – pocieszała ją Helene. – Zrobi się widniej. Zawsze jest ktoś, komu źle się powodzi. Pomyśl o tych, którzy muszą spać na łodziach. Elizabeth wzdrygnęła się. biedni ludzie, pomyślała. Ci, których nie stać było na wynajęcie chat, nocowali na łodziach pod zadaszeniami przypominającymi prowizoryczne namioty. Dobry Boże, co też musieli przeżywać mężczyźni wypływający zimą w morze. Nagle służąca zmieniła temat rozmowy. - Słyszałaś, kto się przeniósł na Wyspę Topielca? – zapytała i sama udzieliła odpowiedzi: Nils Wędrowiec! Kto by pomyślał: on i Lavina! Co za para! Słyszałam, że ona biega po domach i wypytuje o kogoś, kto od niej uciekł. Może właśnie dlatego przypłynęła do nas. W każdym razie teraz Nils może ją pocieszyć. - Wcale mnie nie dziwi, że tych dwoje zamieszkało razem – stwierdziła Elizabeth oschle. – Niczego innego się nie spodziewałam. – Odłożyła robótkę. – Zaparz kawę, a ja przyniosę kilka naleśników – zwróciła się do Amandy. - Nie za wcześnie jeszcze na podwieczorek? – zapytała dziewczyna ostrożnie, jednocześnie podnosząc się z miejsca.
- Będziemy mieli gości – rzuciła gospodyni przez ramię. - Nic o tym nie słyszałam – wtrąciła Helene. Elizabeth nic nie odpowiedziała, tylko wślizgnęła się do spiżarni. Długo stała przy półkach, uważnie przyglądając się stojącemu na nich jedzeniu. Cóż, faktycznie nie zostali uprzedzeni o żadnych odwiedzinach. Przed paroma chwilami jeszcze sama o tym nie wiedziała. Nagle jednak ta myśl pojawiła się w jej głowie, jakby ktoś szepnął jej do ucha, że ma spodziewać się gości. Dawno już jej się to nie zdarzyło/ wizja zaskoczyła ją i wystraszyła. - Bergette ma do nas wpaść – wyjaśniła, wróciwszy do kuchni, przekonana, że ma rację. Helene zaczęła wyjmować z szafki serwis do kawy używany na co dzień. Naczynia, na których jedzono na Boże Narodzenie i w inne większe święta, stały w jadalni. - Kiedy z nią rozmawiałaś? – spytała. - Nie rozmawiałam. Bergette przysłała wiadomość Kristianowi już jakiś czas temu – skłamała Elizabeth. Nie było powodu, by niepokoić przyjaciółki. – Nakryjemy w kuchni. Przyniosę obrus. Znów się wymknęła, tym razem na strych, gdzie przechowywano bieliznę stołową. Spędziła tam kilka minut, próbując się uspokoić. W głębi duszy miała nadzieję, że straciła umiejętność przewidywania. Teraz zrozumiała jednak, że się myliła. Westchnęła, wzięła obrus i zeszła na dół. Wraz z przybyciem Bergette do kuchni wdarło się zimne powietrze, a na podłodze, w miejscach, gdzie rozpuścił się śnieg, pojawiły się mokre ślady. - Dzień dobry, dzień dobry - zawołała uśmiechnięta i zarumieniona od mrozu sąsiadka. - Jak się miewacie? Pomyślałam, że złoże wam krótka wizytę. Chłopy wypłynęły na morze, w domu taka cisza. Człowiek nie wie, jak bardzo mu potrzeba mężczyzny, dopóki nie zostanie sam - zaśmiała się. - Helene, weź od niej chustę - rzuciła Elizabeth szybko, obawiając się, by przybyła nie odkryła jej niewinnego kłamstwa. - Obudzić Gurine? - spytała Amanda, stawiając na kuchni czajnik z wodą. - Nie, niech sobie biedaczka śpi, potrzeba jej tego - odparła gospodyni. - Proszę, Bergette, siadaj! Dziś przyjmujemy gości w kuchni. - Pewnie, przecież tak też jest bardzo miło - odrzekła kobieta. - Zobaczcie, co przyniosłam. Widzicie, porządkowałam książki. To znaczy zaczęłam. A potem znalazłam to cudo i zamiast pracować, to czytała. Mogę ci ją pożyczyć.
Elizabeth spojrzała na okładkę: Dziewczyna ze Słonecznego Wzgórza Bjørnstjerne Bjørnsona. - Ciekawe? -zapytała. - Tak, to wspaniała książka. Wy też możecie przeczytać - dodała Bergette, zerkając na obie służące. - Ale zobaczcie, co jeszcze znalazłam - zaśmiała się sama do siebie. - To niewiarygodne, co też stoi w tym gabinecie. Starocie, które nie wiem nawet, skąd się tam wzięły. Na przykład to, napisane w 1814 roku przez jakiegoś pastora Erika Andreasa Colbana. Był chyba proboszczem w Kabekvaag. Posłuchajcie tylko. - Odchrząknęła i zaczęła czytać na głos: Mieszkańcy Lofotów i Vesteraalen wyróżniają się wyjątkowym hartem ducha. - Co to znaczy? - zapytała Amanda? - Że jesteśmy charakterni - odparła Helene i szturchnęła ją w bok. Bergette czytała dalej: - Melancholia jest wobec tego rzadkością, związaną tylko i wyłącznie z dolegliwości cielesnymi. W przypadku choroby i cierpiący, i jego krewni modlą się o jak najszybszą śmierć. - No i co w tym dziwnego? - wtrąciła Elizabeth. - Kto by chciał patrzeć, jak inny człowiek się męczy? To chyba oczywiste, że biedni i chorzy nie powinni cierpieć i że bzyczymy i, by przekroczyli bramy raju - powiedziała i wypiła łyk kawy. - Dalej jest jeszcze gorzej, posłuchajcie tylko tego - zaśmiała się Bergette. - Pijaństwo stało się powszechny, grzechem na Północy. Mówi się, że po wódce człowiek nie czuje nic i niezdolny jest do wyrażania radości. - I pomyśleć, że to pastor, przedstawiciel Boga, mógł wypisywać o nas takie rzeczy -nie mogła się nadziwić Helene. - Pokaż mi to - Elizabeth zwróciła się do sąsiadki. - Moim zdaniem ten człowiek chciał nas tylko ośmieszyć. - Chwyciła książkę i przerzuciła szybko kilka stron. Nagle wybuchnęła śmiechem. - Słuchajcie tego! Za brak czystości w domostwach winić należy kobiety. Ich izby i inwentarz śmierdzą brudem. Ubrań się nie pierze, a płucze je. A jedzenie mają obmierzłe… No tyle to już chyba wystarczy! – Zamknęła książkę z hukiem i oddała ją właścicielce, która zdążyła się już popłakać ze śmiechu. - Że też cię to bawi – dziwiła się Elizabeth, ale sama także nie potrafiła zachować powagi. - Ten klecha pisze też, że mamy gęstą krew i że nie możemy zabrać się do roboty, dopóki nie rozrzedzimy jej odrobiną ognistych trunków – dodała Bergette. - Chyba żartujesz? - Wcale nie, możecie sobie poszukać w książce.. poza tym potrafimy w siebie wlać
podobno tyle, że przechodzi to ludzkie pojęcie. I pijemy także dlatego, że mamy taką ponurą i smutną naturę. - Dolej mi kawy, Helene – poprosiła Elizabeth. - To przecież straszne. Rzeczywiście trudno uwierzyć, że człowiek Kościoła mógł napisać coś takiego! Musiał to być jakiś szaleniec! - Może i tak, ale miło czasami się pośmiać z naszego ponurego i smutnego życia – odrzekła Bergette z szerokim uśmiechem. – A gdzie podziały się dzieci? Elizabeth zerknęła w okno. - Chyba bawią się na śniegu. Ale nie, już wracają. Po chwili do kuchni weszły Ane i Maria z zarumienionymi policzkami, całe oblepione śniegiem. Obie dygnęły i przywitały się grzecznie z gościem. - Oj, jak wy wyglądacie! – zaśmiała się Elizabeth i poprowadziła je do paleniska. – Dobrze się bawiłyście? - O tak, wykopałyśmy jamę i zjeżdżałyśmy na sankach! – opowiadała zachwycona Ane. - Dobrze jest chodzić do szkoły, ale jeszcze lepiej być w domu – orzekła Maria. Elizabeth dała dziewczynkom po kubku mleka i naleśniku. - Co to za książka? – spytała Maria, pokazując palcem leżący na stole tom. - Napisał ją pastor Erik Andreas Colban. Opowiada o tym, jak straszni są mieszkańcy Północy. - Słyszałam o nim – stwierdziła dziewczynka z powagą. – Wszyscy mówili o nim złe rzeczy przez to, co napisał, ale tak naprawdę to był dobry człowiek. - Skąd to wiesz? – spytała Elizabeth. - Pan w szkole nam mówił. Podobno na początku wieku panował u nas straszny głód, ludzie nie mieli co jeść i umierali. Dzieci przychodziły na świat, ale przeżywały tylko kilka dni. Z Bergen nie przychodziło zboże i wtedy ten Colban napisał list do innych pastorów i porosił ich o pomoc. A gdy to też nie pomogło, sam zaczął rozdawać jedzenie i ubrania tym, którzy tego najbardziej potrzebowali. Ryby i woda nie wystarczały. Ludzie chorują, jeśli nie jedzą niczego innego. Elizabeth siedziała zamyślona, przyglądając się młodszej siostrze. Wstydziła się teraz tego, że śmiała się z zapisków pastora. Może i miał swoje powody, by uwiecznić mieszkańców Północy w ten sposób. Poza tym takim czasie wiele rzeczy można zrozumieć opacznie. - Mądra z ciebie młoda dama – zwróciła się do dziewczynki Bergette. Maria
wzruszyła ramionami. - Szybko się uczę. Jak pan w szkole nam coś mówi, to od razu to zapamiętuję. Bergette posłała Marii i Ane przeciągle spojrzenie. - Masz szczęście, Elizabeth, dwie takie istotki w domu to błogosławieństwo. Gospodyni nie wiedziała, co powiedzieć. Sąsiadka wyszła za mąż dawno temu, wciąż jednak nie zanosiła się na to, by miała zostać matką. Nietrudno było się domyśleć, że Bergette bardzo cierpi z tego powodu. Jej samej było przykro, gdy ludzie wypytywali, czy Kristian nie chciałby mieć syna, który przedłużyłby ród Dalsrud. Coż można odpowiedzieć na takie pytanie? Ludzka ciekawość wyprzedza czasem rozsądek. Dawniej nie myślała o tym, by mieć więcej dzieci, z czasem jednak zmieniła zdanie. Na razie nie udało jej się ponownie zajść w ciążę. Na cóż, Bóg miał z pewnością wobec niej swoje plany. Nagle otworzyły się drzwi i na progu kuchni stanęła Gurine. Sprawiała wrażenie zawstydzonej tym, że spała tak długo. - Dzień dobry – przywitała się cicho. – Jak miło, że mamy gości. – Przyniosła sobie talerzyk, usiadła przy stole i przyłączyła się do rozmowy. Wkrótce Bergette stwierdziła, że na nią już czas. - Dziękuję za pogawędkę, smaczne naleśniki i mocną kawę. Musimy się niedługo znów zobaczyć – dorzuciła zdecydowanym głosem. Zaraz potem jej postać rozpłynęła się w panującym na podwórzu półmroku. - Gdybym wiedziała, że będziemy mieli gościa, to bym się w ogóle nie kładła – stwierdziła Gurine, zanurzając naleśnik w kawie. - Zapomniała ci powiedzieć – usprawiedliwiła się Elizabeth. - Ano trudno. – Kucharka nie zadawała więcej pytań.
Rozdział 4 Jak zawsze dobrze było zobaczyć mężczyzn powracających z połowu całych i zdrowych. Mogli wreszcie zabrać się do roboty w obejściu. Prze całą wiosnę pomagali im w pracy dzierżawcy z Dalsrud, którzy w ten sposób odbierali pańszczyznę. Zebrano torf, ostrzyżono i wyprowadzono w góry owce. W dużym gospodarstwie nigdy nie było za wiele rąk do pracy. Chociaż Elizabeth i obie dziewczęta dawały sobie radę, nie było wątpliwości, że przydałaby się jeszcze jedna służąca. Zarówno Helene , jak i Amanda wciąż były zmęczone. Ich gospodyni także się nie oszczędzała, mimo próśb męża, by się nie nadwerężała. Nawet Maria i Ane musiały pomagać. Ani się obejrzeli, gdy nadszedł czerwiec. Czekała ich chwila wytchnienia, a potem ciężka robota przy żniwach. Elizabeth rozkoszowała się możliwością odpoczynku. Minęło wiele czasu, odkąd wszyscy mogli usiąść przy stole i spokojnie ze sobą porozmawiać. - Pewnego dnia, po skończonym śniadaniu, Ane zapytała: - Kristianie, w jakie bawiłeś się zabawy, jak byłeś mały? - Hm… - zadumał się mężczyzna. – Chyba nie było ich wiele. Dużo pływałem łódka i pomagałem w obejściu. A czasami, kiedy byłem pewien, że nikt mnie nie widzi, brałem i jeździłem po okolicy. - Pozwalali ci na to? - Nie, ale i tak to robiłem, aż w końcu rodzice musieli wyrazić zgodę. Dostałem nawet własnego konia. - A gdzie on teraz jest? - Okulał i trzeba go było zastrzelić. - To prawie zupełnie jak z ta owieczką, co ją dostałam na wiosnę – stwierdziła dziewczynka. – Czekaliście do jesieni, a potem ją zjedliście. Maria wybuchnęła śmiechem tak raptownie, że zakrztusiła się mlekiem. Ane posłała jej wściekła spojrzenie, po czym znów zwróciła się do ojczyma. - Zjedliście tego konia? - Nie, pewnie, że nie! Ale zawsze bardzo kochałem zwierzęta. Także te, które trzeba było zaszlachtować i zjeść. Jesteśmy pod wpływem bardzo podobni. Nieoczekiwanie zimno przeniknęło Elizabeth, przez chwilę nie miała odwagi spojrzeć w oczy domownikom. A więc Kristian i Ane mieli podobny stosunek do zwierząt. Nic dziwnego, byli w końcu przyrodnim rodzeństwem. Oby tylko dobry Bóg sprawił, by nigdy się
o tym nie dowiedzieli. - Mario, nie ociągaj się. chcesz chyba zdążyć do szkoły na czas? – spróbowała skierować rozmowę przy stole na inne tory. - Opowiedz jeszcze o zwierzętach. – Ane nie miała zamiaru tak łatwo się poddać. - Przypomniałem sobie, że chyba miałem jakieś zabawki. – Kristian uśmiechnął się. – Konie, krowy i kilka świń wystruganych z drewna. Pewnie leżą jeszcze gdzieś na strychu. - A mógłbyś mi je przynieść? – dziewczynce zaświeciły się oczy. – Wejdź tylko na e wąskie, straszne schodki, a ja będę czekać na dole. Kristian zaśmiał się i odsunął pusty talerz po kaszy. - Nie, dziś będę stawiał z Olem kamienne ogrodzenie. - A ty byś mogła? – Ane przywołała na twarz swój najbardziej przymilny uśmiech i zerknęła na matkę. - Zobaczymy. Ale musiałabyś czekać na dole. Dziewczynka pokiwała z zapałem głową. Na widok wąskich stopni prowadzących na górę Elizabeth natychmiast pożałowała złożonej obietnicy. Westchnęła, podkasała spódnice, wzięła świecę i rozpoczęła wspinaczkę. Przez małe okienka osadzone w przeciwległych ścianach do pomieszczenia wpadało słabe światło. Płomień świecy oświetlał jedynie przedmioty w najbliższym otoczeniu. Pachniało dziwnie i nieprzyjemnie, kurzem i starymi ubraniami. Wszędzie stały pudła i skrzynki, ułożone w wysokie stosy. Uwagę Elizabeth przykuła wielka szafa. Drzwi skrzypnęły żałośnie, gdy je otwierała. W środku wisiało mnóstwo nieużywanych ubrań. Płócienne koszule i spodnie, sukienki i spódnice z brązowej wełny. Od dawna nikt w nich nie chodził, ale pewnie wciąż doskonale nadawały się do noszenia, pomyślała, unosząc świecę, by się im lepiej przyjrzeć. Gdy powinna rozpocząć swoje poszukiwania? Nawet gdyby stał tu gdzieś żywy koń, miałabym problemy z jego odnalezieniem, pomyślała zrezygnowana. Podeszła do poustawianych jedno na drugim pudeł i odstawiła świecę. Jej wzrok padł na stos kawałków płótna leżące na samej górze i przyjrzała mu się. Ktoś uwiecznił na nim alejkę, po obu stronach której rosły wysokie brzozy. Promienie słońca błyskały pomiędzy liśćmi. Na środku alejki stała młoda dziewczyna o włosach czarnych jak skrzydło kruka. Jej śnieżnobiały strój przypominał bardziej koszulę nocną niż sukienkę, pomyślała Elizabeth. W całej scenie było coś anielskiego. Oglądała Płotno za Płotnem. W prawym dolnym rogu każdego z nich widniały litery R.K.D. Przeważały piękne krajobrazy, dzień polarny i morze, falująca na wietrze trwa i