Rozdział 1
W kuchni zaległa kompletna cisza. W końcu Lina wrzasnęła:
- Czy to prawda? Jutro przyjedzie tutaj Andreas? – zerwała się z krzesełka tak
gwałtownie, że z hukiem runęło na podłogę.
- Andreas przyjeżdża! Andreas przyjeżdża! – wyśpiewywała, a potem odtańczyła na
kuchennej podłodze najprawdziwszą polkę. – Och, Elizabeth, jakaś ty dobra! Z radości czuję
mrowienie pod skórą.
- Skąd przyszedł ci do głowy pomysł, żeby zrobić cos takiego? – śmiała się Maria do
siostry.
Pozostali domownicy też przyglądali się Elizabeth zaskoczeni, że posunęła się do tego,
by napisać list do narzeczonego Liny w Kabelvaag i zaprosić go na święta do Dalsrud.
Gospodyni wzruszyła ramionami.
- A dlaczego nie? Przecież Andreas wkrótce i tak się tutaj sprowadzi. Pomyślałam
sobie, że powinniście mieszkać we dworze aż do ślubu, to będziecie mieli czas na
wykończenie swojego nowego domu i przygotowanie wszystkiego. Możecie sobie tam
chodzić, Andreas będzie miał czas na zrobienie jakichś mebli i w ogóle.
Lina opadła na krzesło.
- W głowie mi się od tego kręci – śmiała się.
- Uważam, że powinniśmy to uczcić kawą i ciastem – oznajmiła Ane.
- No właśnie, tak trzeba zrobić – przytaknęła Elizabeth. – Maria, zajmij się kawą, a ja
przyniosę ciasto.
Siedzieli przy stole i gadali jedno przez drugie, dopiero krojąc ciasto, Elizabeth
zauważyła, że Kristiana z nimi nie ma.
- A gdzie gospodarz? – spytała Larsa.
- Nie wiem, wspomniał coś o sprawie do załatwienia, a potem już go nie widziałem.
Poczuła, że robi jej się gorąco. Powinien był mieć tyle przyzwoitości, żeby razem ze
wszystkimi usiąść do stołu, cieszyć się z Liną. Prychnęła gniewnie, układając ciasto na
tacy. Jeśli dobrze zna swojego męża, to może się domyślać, że jest zirytowany, bo nie
poradziła się go, wysyłając list z zaproszeniem dla Andreasa. Ale skoro Kristian chce się
zachowywać jak uparty dzieciak, to proszę bardzo!
Zmusiła się do szerokiego uśmiechu, potem wyszła ze śpiżarni i dołączyła do reszty
domowników.
- Oto ciasto, zapraszam – powiedziała, stawiając tacę na stole.
- A gdzie tata- Kristian? – spytała Ane zaniepokojona. – Może po niego pójdę?
- Nie, siedź spokojnie. Pewnie miał jakieś pilne zajęcie. Jak skończy, to przyjdzie.
Maria, co z tą kawą?
Helene usiadła obok Larsa, a Elizabeth spostrzegła, że ujęli się pod stołem za ręce.
Przepełniło ją radosne uczucie. Lina zasługuje na jak największe szczęście, ale po tych
bolesnych doświadczeniach, jakie były niedawno udziałem Helene, to naprawdę wspaniale, że
i ona spotkała nareszcie mężczyznę, którego będzie mogła pokochać i który odwzajemni jej
miłość.
- Jeżeli on ma spać ze mną w izbie czeladnej, to pewnie powinienem tam posprzątać –
powiedział Lars, częstując się kolejnym kawałkiem ciasta.
- Nie – odparła Elizabeth. – Lina przygotuje dla niego pokój gościnny na górze.
Andreas jest naszym gościem.
Służąca wytrzeszczyła oczy.
- Andreas będzie mieszkał w tym pięknym pokoju, który należał do matki Kristiana?
Elizabeth, to szaleństwo! Pomyślała, co twój mąż na to powie?
- Myślisz, że w ogóle coś powie? – Czyż nie ma w Dalsrud zwyczaju, że goście nocują
właśnie tam?
Lina odłamała kawałek ciasta.
- No, ale mimo wszystko…
- Tak będzie tym razem. Wtrąciła się Maria:
- A czy ktoś pomyślał o prezencie gwiazdkowym dla niego? Bo z tego, co
zrozumiałam, spędzi z nami także Wigilię.
Lina podskoczyła.
- O Boże, nie przyszło mi to do głowy. Ale będzie wspaniale! Tylko nie szykujcie
niczego specjalnego. Nie trzeba zachodu. A może byśmy spędzili święta w naszym, nowym
domu?
- Słyszeliście, jakie głupstwa wygaduje ta dziewczyna? – skrzywiła się Elizabeth. –
Czy nie mówi się o Dalsrud, że ludzie tutaj są bardzo gościnni? dlaczego nagle mielibyśmy to
zmieniać?
Lina zaczerwieniła się, obracała na spodeczku filiżankę z kawą.
- Ja bym tylko nie chciała przysporzyć ci kłopotów, Elizabeth. Już u tak bardzo dużo
zrobiłaś.
Elizabeth poklepała ją po dłoni.
- Głuptas z ciebie, Andreas i ty spędzicie święta z nami wszystkimi. A prezenty też się
znajda. Mamy dopiero piętnasty grudnia, tak czy inaczej zdążymy.
Rozmowa przy stole tłoczyła się dalej. Elizabeth myślała o tacy, która przed kilkoma
dniami schowała. Lina i Andreas dostaną tę tace, kiedy będą się wyprowadzać do siebie.
„Chleba naszego powszedniego daj nam dzisiaj” – wypisano na niej złoconymi literami. Ona
sama bardzo ją lubiła, zauważyła jednak, że Lina też. Ucieszy się, kiedy ją dostanie,
pomyślała. Elizabeth zebrała także sporo innych domowych sprzętów i włożyła je do dużej
skrzyni. Ane i Maria wyhaftowały dla Lny dwa obrusy.
- Mamo, dlaczego ty tak siedzisz i parzysz przed siebie uśmiechnięta? – spytała Ane.
Elizabeth otrząsnęła się.
- A bo pomyślała, że dzisiaj ty pójdziesz z Marią do obory, Ane skrzywiła się.
- A ty?
- ja pomogę Linie przygotować pokój dla Andreasa.
- To niesprawiedliwe – burknęła Ane, ale więcej nie protestowała. Bo w gruncie
rzeczy lubiła pracę w oborze, przy ukochanych zwierzętach.
- No, to chyba nieprzyzwoite, inaczej nie można powiedzieć – oznajmiła Lina.
Elizabeth poprawiła jeszcze narzutę na łóżku.
- Co jest nieprzyzwoite? – spytała.
- Że Andreas będzie tu spał z jedwabnymi tapetami i grubym dywanem na podłodze!
Elizabeth wyprostowała się i spytała ze śmiechem:
- Uważasz, że mu to zaszkodzi?
- Nie, nie to chciałam powiedzieć – uśmiechnęła się Lina. – Ja się z tego strasznie
cieszę, Elizabeth. No bo powiesz, on, który mieszka w rybackiej chacie! I nie zna innego
życia!
Elizabeth usiadła na krawędzi łóżka, ostrożnie, żeby nie pognieść narzuty.
- Bardzo mało mi powiedziałaś o Andreasie. Jedyne, co wiemy, to jak się nazywa i że
mieszka w Kabelvaag. No i dawno temu widzieliśmy jeszcze kawałek fotografii.
Lina poruszyła się.
- I niewiele więcej jest do opowiadania. Andreas jest miły i dobry… ma niebieskie
oczy i jasne włosy – dziewczyna przygryzła dolną wargę, jakby nie wiedziała, co mówić. – A
jutro przyjedzie, to na pewno sam opowie więcej. Mnie się zdaje, że nie byłoby w porządku
tak gadać o kimś, kogo tu nie ma; to jakby plotkować za plecami,
- Plotkować o czym?
- Ech, o jego życiu.
Elizabeth wstała i pogłaskała służącą po policzku.
Ale jedno jest pewne; dostanie najmilszą na świecie żonę.
Lina zarumieniła się z radości.
- Dziękuję, Elizabeth. Jak pięknie to powiedziałaś!
Kiedy wróciły na dół, gospodarza nie zastały. Elizabeth zajrzała pospiesznie do obu
izb i kantoru, ale stwierdziła, że Kristiana jak nie było, tak nie ma. Trzeba go znaleźć, zanim
ludzie zaczną zadawać pytania! Samodziałowa kurtka, czapka i rękawice męża też zniknęły,
zauważyła, władając okrycie. Z kuchni docierały rozmowy i śmiech. Dziewczyny cieszą się z
powodu jutrzejszej wizyty, pomyślała. Choć najbardziej podniecona jest Lina, to wszyscy
chętnie spotkają kogoś nowego. Zwłaszcza Andreasa, o którym tyle słyszeli.
Położyła rękę na brzuchu. Wyraźnie wyczuwała już maleńkie wzniesienie. Ale
pozostało jeszcze pół roku do czasu, kiedy maleństwo ujrzy dzienne światło. Sześć długich
miesięcy czekania. Uśmiechnęła się i zawzięła chusteczkę pod brodą. czas szybko przeleci. I
zresztą, co to jest sześć miesięcy wobec długich lat nadziei i tęsknoty za jeszcze jednym
dzieckiem.
Na dworze zaczynało zmierzchać. Mimo to Elizabeth nie wzięła latarki. Przecież zna
w tym obejściu każdy zakątek, a światło niepotrzebnie zwracałoby uwagę. Nie chciała
żadnych nieprzyjemnych pytań ze strony służby, dlatego wolała iść w ciemnościach.
Stanęła przy ścianie śpichlerza i nasłuchiwała. Panowała jednak kompletna cisza. Taka
gęsta, wyjątkowa cisza, jaka bywa tylko zimną, kiedy spanie dużo śniegu.
Wzrok gospodyni zatrzymał się przy szopie na łodzie. Zdecydowanym gestem ujęła
spódnicę tak, aby skraj się nie zamoczył w śniegu, i ruszyła ścieżką w dół.
Kristian siedział na stołku i reperował sieci. Obok, na beczce, stała latarka, rzucając
delikatne żółte światło na ręce i kolana mężczyzny.
- A, tutaj siedzisz? – Elizabeth weszła, zamykając za sobą drzwi na haczyk.
- Na to wygląda – odparł, nie podnosząc wzroku.
- Czy ty się nie wstydzisz? – spytała. Nie to sobie zaplanowała. Miała być miła,
wychodzić mu naprzeciw, ale złość przeważyła i Elizabeth nie panowała nad słowami.
- Dlaczego miałbym się wstydzić. –s pytał. Odciął zawiązaną nić, wyjął kolejną.
Pracował szybko, tak jak Elizabeth, kiedy tka lub robi na drutach.
Z rozmysłem udawał, że nie rozumie, Elizabeth była tego pewna. Nie wątpiła, że chce
ją rozdrażnić.
- Dlaczego sobie poszedłeś, nic nikomu nie mówiąc?
- Mam robotę, która nie może czekać. Elizabeth nie mogła się z tym pogodzić.
- Wszyscy uważają, że zachowałeś się co najmniej dziwnie, Kristian. Pytali, dlaczego
tak wybiegłeś, jakbyś nie mógł ścierpieć, ze ma do nas przyjechać ten narzeczony Liny.
To akurat nie była prawda, miała jednak nadzieję, że w ten sposób zmusi do jakiejś
reakcji.
Zauważyła, że na moment zesztywniał. Ogarnęły ją wyrzuty sumienia i mało
brakowało, a byłaby się wycofała, ale zacisnęła wargi, nie powiedziała nic więcej.
- I co ty im powiedziałaś?
- A co miałam powiedzieć. Żeby ciebie pytali.
Kristian pracował nadal. Elizabeth widziała, że zbliża się do końca, ale zwleka z tym. I
chyba nie wiedział, co zrobi, jeśli ona wciąż będzie nad nim stała.
- Ale jeśli ty mi odpowiesz, to mogłabym przekazać wiadomość dalej – rzekła,
krzyżując ręce na piersi.
- Tylko że ja wcale nie uważam, żebym był komukolwiek winien jakieś wyjaśnienia.
- No pewnie. W takim razie siedź tu sobie naburmuszony jak jakiś rozpieszczony
dzieciak – powiedziała i ruszyła ku drzwiom. Haczyk się zaciął i musiała się z nim przez
chwilę mocować.
- Nie powinnaś była robić czegoś takiego bez naradzenia się ze mną – burknął
Kristian.
Coś w jego głosie sprawiło, że się odwróciła. Robił wrażenie naprawdę zmartwionego.
Wpatrywała się w męża poprzez mrok. Było bardzo cicho. Słyszała tylko chlupot fal,
rozbijających się na oblodzonych kamieniach.
- A to dlaczego?
Zwlekał z odpowiedzią. Tak długo, że nagle ogarnął ją niepokój.
- Czasem lepiej się tak nie spieszyć. To się może opłacić – rzekł w końcu.
- Czy robiłoby jakąś różnicę, gdybym najpierw ci powiedziała, jaki mam zamiar?
- Nie wiem.
Nareszcie udało jej się otworzyć haczyk.
- Niedługo kolacja.
Potem wyszła, nie mówiąc nic więcej. Kristian długo siedział i patrzył w ślad za nią.
Wreszcie pochylił głowę i ciężko westchnął. W chwilę później wstał i poszedł za żoną.
W czasie posiłku zachowywał się normalnie, żartował z Ane, rozmawiał z Larsem o
łowieniu ryb. I tylko Elizabeth wiedziała, że nie wszystko jest jak powinno. Dostrzegała to w
jego wzroku. Pociemniałym, zwróconym do wewnątrz, jakby Kristian pogrążony był w
głębokich myślach.
Tego wieczora długo znajdowała sobie jakieś zajęcia w kuchni w końcu została sama,
bo wszyscy poszli już spać. Dla pewności wstąpiła jeszcze do izby tkackiej i popracowała
trochę. Wreszcie uznała, że teraz to Kristian już na pewno śpi. Wyjęła z koszyka kłębek
włóczki u ściskała go mocno, potem odłożyła na miejsce i podeszła do okna. U dołu szyby
utworzyła się cieniutka warstwa lodu. Elizabeth poczuła, że marznie. Trudno, trzeba iść do
łóżka.
Jutro mamy gościa, myślała. Muszę być wypoczęta, nie mogę chodzić z workami pod
oczyma. To zwyczajnie nie wypada.
Po ciemku zdjęła z siebie ubranie i niemal bezszelestnie położyła się na swojej
połowie łóżka. Oddychała ostrożnie, przez nos, żeby nie obudzić Kristiana. Akurat teraz nie
miała ochoty na rozmowę. Nie chciała się więcej kłócić o to, dlaczego nie przyszła do niego
po poradę, zanim napisała ten list. I tak zniszczył. Przynajmniej częściowo, radość z
niespodzianki, jaką przygotowała dla Liny, i to ją złościło.
- Dlaczego kładziesz się tak późno? Elizabeth drgnęła. Była przekonana, że mąż śpi.
- Ja… - bąknęła. Musiała odchrząknąć. – Ja miałam robotę, która nie mogła czekać –
powiedziała i zdała sobie sprawę, że posługuje się tą samą wymówką, co on.
- Takie to było ważne, że nie mogło poczekać do jutra? – przysunął się bliżej.
- Nie. a zresztą jakie to ma znaczenie?
Objął ją mocno w pasie, drugą rękę położył na brzuchu. Z czułością, jakby on
ochraniał.
- Przepraszam, Elizabeth.
Nie wiedziała, co powiedzieć, więc milczała. Kristian mówił dalej:
- Nadal jesteś na mnie zła? Odwróciła się do niego.
- Nie, Kristian. Nie jestem na ciebie zła – zmoknęła go lekko w policzek. Poczuła
ukłucie twardego zarostu. – Jutro musisz się ogolić – rzekła.
- Czy ty zawsze będziesz moja, Elizabeth?
- Oczywiście, że będę.
- Niezależnie od tego, co się stanie?
- Co ty za głupstwa wygadujesz? – roześmiała się dobrodusznie, przysuwając się do
niego.
- Naprawdę chcę to wiedzieć! Mówię poważnie.
- Ja też mówię poważnie: Gadasz głupstwa.
- Ja i to maleństwo zawsze będziemy przy tobie.
I Maria, i Ane też. I wszyscy inni. – Zachichotała, słysząc jak dziecinne brzmią te jej
wyznania. W taki sposób mówiła do dziewczynek, kiedy jeszcze były małe.
Ale nagle zdała sobie sprawę, że on nadal jest poważny, po chwili westchnął i objął ją
mocno.
- Moja Elizabeth – szeptał, nagryzając jej ucho.
Odchyliła głowę i przyjmowała pocałunki, którymi obsypywał jej szyję i ramiona, w
końcu wargi pochwyciły brodawkę piersi. Elizabeth przeniknął słodki dreszcz, jęknęła
cichutko. Równocześnie poczuła jego rękę na brzuchu, potem na biodrze i na udach. Była
gotowa, zanim poczuła w sobie jego palce. Zadrżała, kiedy dotarł do punktu, z którego
płynęła największa rozkosz. Wpiła dłonie we włosy męża, tuliła się do jego ciała i rozsuwała
uda.
- Chodź – szepnęła spazmatycznie, unosząc w górę biodra.
- Z drugiej strony – nakazał, przewracając ją na brzuch. – Na kolana! Oszołomiona i
lekko zawstydzona, zrobiła, co chciał. Poczuła, że w nią wchodzi.
Najpierw bardzo wolno, ostrożnie, ale potem zaczął przyspieszać i wkrótce ogarnęło ją
wrażenie, że oboje opadają w dół, w mroczną otchłań.
Kiedy w jakiś czas potem leżeli mocno do siebie przytuleni, szczęśliwi, rozgrzani i
spoceni, szepnęła mu do ucha:
- Zawsze będę twoja, Kristian. Zawsze!
Rozdział 2
Jeszcze na schodach Elizabeth słyszała, że Lina śpiewa. Zatrzymała się i słuchała.
Piosenka opowiadała nieszczęśliwej miłości – dziewczyna, po długiej i ciężkiej chorobie,
umiera w ramionach ukochanego.
- Opuściłaś mniee, odeszłaś do Pana, ale kiedyś spotkamy siee, moja ukochana –
wyśpiewywała Lina przejmującym głosem. Elizabeth ze śmiechu łzy spływały po policzkach.
Nigdy jeszcze nie słyszała, żeby ktoś aż tak fałszował. Ale też nigdy przedtem nie słyszałam,
jak Lina śpiewa, pomyślała. I, jak się okazuje, dzięki Bogu, że nie słyszałam.
- Widzę, że humor to ci naprawdę dzisiaj dopisuje – powiedziała z uśmiechem,
wchodząc do kuchni.
- O tak! Jestem taka szczęśliwa, że Andreas przyjedzie dziś wieczorem i że niedługo
Boże Narodzenie! Pomyśl, dzisiaj mamy szesnastego grudnia! To już naprawdę niedługo.
Tyle jakoś wytrzymamy.
- Ale ja nie wytrzymam, jeśli nadal będziesz tak okropnie śpiewać – westchnęła Ane
teatralnie, przewracając oczami.
Elizabeth tłumiła śmiech. Wiedziała, że powinna skarcić córkę, ale służąca ją
uprzedziła.
- Bezczelny bachor! – prychnęła Lina, wymachując chochlą. Ale odpowiedziała jej
salwa śmiechu, więc sama też musiała się roześmiać.
Elizabeth i Helene zaczęły nakrywać do stołu. Przyszedł Lars, a wkrótce po nim
Kristian. wszyscy usidli, odmówili krótką modlitwę i zaczęli jeść poranną kaszę.
- Jesteś dzisiaj zmęczony? – spytała Helene, przyglądając się Kristianowi.
- Nie… Chociaż tak, trochę – odparł z przelotnym uśmiechem i znowu pochylił się
nad talerzem.
Elizabeth stwierdziła, że mąż istotnie wygląda na zmęczonego, i to chyba nie tylko z
powody ich wczorajszych pieszczot, które przeciągnęły się do późna w noc. Widziała, że coś
go gnębi, ale przy wszystkich pytać nie mogła. Jeśli to coś ważnego, z pewnością sam jej
opowie we właściwym czasie.
- Jak ty będziesz w oborze, Lina to ja ci w pralni nagrzeję wody do kąpieli. I pomogę
ci umyć włosy, jakbyś chciała.
- Mogłabym? Tak w środku tygodnia?
- A nie spodziewasz się czasem wizyty narzeczonego? Lina zarumieniła się i spuściła
wzrok.
- I przez resztę dnia będziesz pracować w domu, żeby ci włosy znowu nie przesiąkły
zapachem obory.
- Och, dziękuję!
- Dobrze, dobrze, nie spiesz się z podziękowaniami. Mam długą listę rzeczy, które
powinny zostać zrobione. Nie będziesz się nudzić, mogę cię zapewnić.
Lina roześmiała się po prostu bez słowa i zjadła kaszę w rekordowym tempie.
Śnieg skrzypiał pod podeszwami, kiedy wracała znad rzeki. Skraj sukni ociekał wodą i
uderzał rytmicznie po nogach. Nosidła uwierały w kark. Ucieszyła się, widząc, że Kristian
idzie jej na spotkanie.
- Pomogę ci z tą wodą. Nie możesz się tak przemęczać, moja kochana.
Zdyszana, nie była w stanie mu odpowiedzieć, skinęła tylko głową i poszła przed nim
do pralni. Tam przysiadła na ławeczce pod ścianą, żeby chwilę odpocząć, masowała
zdrętwiały kark i ramiona. Po chwili przyszedł Kristian i przelał wodę z wiader do kociołka.
- Posiedź tu sobie i odpocznij, ja nanoszę ile trzeba – oznajmił i pospiesznie wyszedł,
zamykając starannie drzwi.
Bardzo dobrze, pomyślała Elizabeth. Nie wolno wypuszczać drogocennego ciepła.
Kristian, kiedy skończył, miał wilgotne od potu włosy i musiał rozpiąć koszulę pod szyją.
- No to chyba ci tej wody starczy – powiedział, dostałabym skrzywienia kręgosłupa i
ręce wydłużyłyby mi się do ziemi – cmoknęła go lekko w usta i objęła czule w pasie. – Taki
byłeś milczący dzisiaj przy stole – powiedziała, patrząc mu w oczy.
Kristian zwilżył wargi i przytulił żonę.
- Tak, ja… jest coś, o czym powinienem był powiedzieć ci już dawno temu, ale…
- Naprawdę? Mówisz jakoś tak poważnie.
- Bo widzisz, złożyło się tak, że…
W tym momencie drzwi się otworzyły i roześmiana Lina zajrzała do środka.
- Już skończyłam w oborze. Oj, czy ja nie przeszkadzam? Zaraz uciekam, nie chciałam
tak wpadać, bez pukania.
- Chodź, chodź, Lina, ja tylko pomagałem Elizabeth przy noszeniu wody. – Rzucił
żonie przeciągłe spojrzenie, zanim wyszedł. Drzwi zamknęły się z hałasem.
Lina wyglądała na zawstydzoną, ale Elizabeth udawała, że tego nie widzi.
- Przyniosłam ci pachnące mydło – powiedziała łagodnie. – Wejdź do balii, to pomogę
ci z włosami.
Służąca pospiesznie zrzuciła ubranie, ułożyła je staranie na ławie i zanurzyła się w
kąpieli.
- O rany boskie, jaka gorąca woda! – jęknęła. – To zwyczajna rozrzutność! – jęczała,
śmiejąc się zadowolona.
Elizabeth polała wodą jej rudoblond włosy i zaczęła je delikatnymi ruchami namydlać.
- Czas najwyższy, żebyś zaczęła więcej jeść – powiedziała. – Kręgosłup sterczy ci pod
skórą.
Lina roześmiała się w odpowiedzi.
- Jem i jem bez końca, ale grubsza się nie robię. Moja mama też jest taka chuda,
myślę, że to u nas rodzinne. – Wzięła myjkę i zaczęła nacierać ręce i kark. – Myślisz, że będę
miała z tego powodu kłopoty przy porodzie?
- Nie, dlaczego? Tusza nie ma z tym nic wspólnego. A chciałabyś mieć dzieci?
- O tak, całą gromadkę. A przynajmniej czworo. Po dwoje każdej płci. Ale tak
naprawdę to jest mi wszystko jedno, co się urodzi. Każde dziecko jest darem od Boga; byleby
tylko były zdrowe, to sowa nie pisnę. Czy ty masz jakieś drugie imię, Elizabeth? Bo ja
strasznie bym chciała dać jednemu z moich dzieci imię po tobie.
- Nie mam, niestety. I bardzo dobrze, bo jak by mi nadali tak jak to jest w zwyczaju,
po babce, to bym była Kentura. Na szczęście mamie się to nie podobało.
Dziewczyna zachichotała.
- Trudno się dziwić. Może pierwsze dziecko powinniśmy ochrzcić po Andreasie. Co
byś powiedziała na dziewczynkę o imieniu Andrea? Czy to nie za bardzo podobne do imienia
ojca?
- Przechyl głowę w tył. Będę spłukiwać mydło nie zamykały. Elizabeth szumiało w
głowie, kiedy upomniała się surowo:
- Tylko nie wychodź na dwór z mokrymi włosami. Powiem Larsowi, żeby wyniósł
brudną wodę.
Tego dnia Lina miała więcej niż dość prac domowych. Elizabeth przyniosła ze strychu
wieki stos suchej bielizny i złożyła jej w objęcia.
- Przejrzyj wszystkie koszule Kristiana, zanim zaczniesz prasować – powiedziała. –
Sprawdź, czy kołnierzyki i mankiety są białe jak trzeba i nie poprzecierane. Gdyby tak, to
trzeba je przeszyć na drugą stronę, przynajmniej w tych wyjściowych. I w ogóle obejrzyj, czy
czegoś nie trzeba pocerować. Lina roześmiała się.
- Nie musisz mi tak dokładnie tłumaczyć, nie robię tego pierwszy raz. – Przyniosła
stojące na piecu żelazko i sprawdziła wilgotnym palcem czy jest dostatecznie gorące.
Elizabeth obserwowała dziewczynę, patrzyła jak na próbę przesuwa żelazko po
specjalnej szmatce, zanim przyłoży je do koszuli. Bystre ma służące, pomyślała. Złego słowa
powiedzieć nie można.
- Mam wielką ochotę na nowy piec kuchenny – westchnęła. – Słyszałaś, Lina o tych
nowych wynalazkach? Piec jest czarny, z żelaza, na płycie ma fajerki, ogień pali się w środku,
w zamknięciu. Słyszałam, że mniej brudzi i daje więcej ciepła. A jedzenie na nim gotuje się w
mig. Muszę porozmawiać z Kristianem, powiem mu, że na wiosnę powinniśmy sobie taki
sobie kupić. Uznała, że decyzja jest rozsądna i zadowolona pokiwała głową.
Wyjrzała przez okno i zobaczyła Marię, biegnącą do małego domku. Dziewczynka
otulała się szczelnie chustką. Czy coś mi się przywidziało, czy też siostra robi ostatnio
wrażenie przygnębionej? Może martwi ją to, że Olav żeni się z Elen? Będę musiała przy
okazji, porozmawiać z nią, pomyślała.
- Ale piękna muzyka – westchnęła Lina.
- Gdzie? – Elizabeth skupiła się i zaczęła słuchać. muzyka dobiegała z salonu.
Podkradła się na palcach do drzwi, uchyliła je leciutko i przystanęła na zewnątrz.
Ane siedziała. Szczuplutka i wyprostowana, przy fortepianie, a palce zwinnie biegały
po klawiaturze. Kristian stał za nią, odwrócony plecami do drzwi, żadne nie zauważyło, że
mają słuchacza.
Muzyka sprawiała, że Elizabeth zaczęła sobie wyobrażać rozgrzane w słońcu
kamienie, delikatny letni wietrzyk, spokojny, gładki niczym lustro fiord i kwitnącą różową
wierzbówkę.
- Dobrze zagrałam? – spytała Ane, zwracając się do Kristiana. Elizabeth ocknęła się i
zaczęła klaskać.
- To najpiękniejszy kawałek jaki kiedykolwiek słyszałam. Jak ty się tego nauczyłaś?
- Od Kristiana. Ćwiczyłam przeważnie, jak nikogo nie było w domu. A wiesz, jak się
ten utwór nazywa? Dla Elizy. To prawie tak, jakby się nazywał Dla Ane- Elise, no nie? – Ane
śmiała się szczerze. Napisał go jeden pan o nazwisku Ludwig Beethoven. I wyobraź sobie, że
miał tylko trzynaście lat, kiedy napisał pierwszą… Jak to się nazywało? – mała spojrzała na
Kristiana.
- Sonata. Pierwszą sonatę.
- Sonata? Dla mnie brzmi jak nazwa jakiejś choroby – roześmiała się Elizabeth.
- Choroby, no wiesz co! Tak ci się wydaje, bo się na tym nie znasz – prychnęła Ane i
wzięła znowu parę tonów.
- To co będziemy ćwiczyć teraz?
- Zagraj jeszcze raz to samo. Nigdy nie zaszkodzi zrobić coś jeszcze lepiej. Elizabeth
wycofała się cicho. O tak, to piękna muzyka, nie ulega wątpliwości, a córka
jest z pewnością zdolna. Czasem tylko martwiła się, że Ane tak mało interesują
robótki ręczne i prowadzenie domu. Nie lubi robić na drutach, ubojów i absolutnym
ekspertem jeśli chodzi o unikanie prania. Elizabeth westchnęła. Co wyrośnie z tej
dziewczyny? Nie żeby nie umiała tych wszystkich rzeczy, ale najtrudniej nakłonić ją, żeby
zaczęła. Potem już idzie dobrze, trzeba tylko pokonać początkową niechęć. Ale przecież nie
można żyć z gry na fortepianie, wielu tak mówi.
Maria wróciła, trzęsąc się z zimna i trzasnęła drzwi.
- Rany boskie, ale ziąb – otrząsała się, wieszając chustkę na haku.
- Muszę z tobą porozmawiać – powiedziała Elizabeth, ale zaraz tego pożałowała.
Może to nie jest właściwy moment? Było jednak za późno.
- Tak? – Maria spoglądała na siostrę pytająco.
- Chodź. – Elizabeth usiadła na schodach i wskazała siostrze miejsce obok siebie. –
Nie bardzo wiem, jak zacząć, Maryjko… Chodzi o to, że Olav się żeni z Elen… Czy ciebie to
martwi?
Maria wyskubała jakąś nitkę ze swetra. Potem drugą. Próbowała je związać tak, żeby
oczka nie poleciały, ale nie bardzo jej się to udawało.
- Tak, trochę.
- Tylko trochę? Żeby to o mnie chodziło, to bym się zalewała łzami z rozpaczy. Maria
roześmiała się niemal bezgłośnie.
- Niełatwo mi będzie patrzeć, jak on się żeni z inną, ale przecież nie mogę decydować,
w kim kto ma się zakochać. A skoro on już wybrał inną, nie mnie, to ja się cieszę, że padło na
Elen.
Elizabeth musiała przyjrzeć się jej uważniej.
- Naprawdę tak myślisz?
- Tak. Bo ja lubię go tak bardzo, że życzę mu wszystkiego najlepszego. A myślę, że z
Elen będzie szczęśliwy.
- To bardzo wielkoduszne z twojej strony – stwierdziła Elizabeth, czując dławienie w
gardle. Mrugała pospiesznie, żeby powstrzymać łzy. – Gdybym ja była taka, nie musiałabym
się tak bardzo zmagać ze światem, to pewne.
- No nie myśl sobie, ja te też miewałam brzydkie myśli, zanim doszłam do tego
ostatniego przekonania – wyznała Maria szczerze. Potem wstała. – I nie martw się o mnie,
Elizabeth. Dam sobie radę.
Elizabeth kiwnęła głową i nie zatrzymywała siostry. Owszem, Maria da sobie radę.
Ale trzeba czasu, żeby przejść przez taki ból. Wiedziała o tym z doświadczenia.
Zimowy zmierzch powoli zapadał nad dworem, zbliżała się pora kolacji, Maria, Ane i
Helene zaczynały nakrywać do stołu, kiedy do kuchni wpadła Lina z takim impetem, że bryły
śniegu spod jej drewniaków rozleciały się po podłodze niczym białe myszy. Pościągała przy
okazji szmaciane chodniki, Helene musiała je poprawiać, Lina jednak niczego nawet nie
zauważyła.
- Myślę, że teraz to już naprawdę jadą – wykrztusiła zdyszana. – Co tam, jestem tego
pewna. To znaczy, widziałam łódź. Wybiegła za drzwi, ale zaraz wróciła. – No, nie stójcie tak
wszyscy. Musicie też iść i… - Nie kończąc zdania, pobiegła.
- To chyba ja powinnam iść na brzeg i witać gościa – rzekła Elizabeth ze śmiechem. –
Ale wy zaczekajcie w domu. Moim zdanie, jest za zimno.
Pokręciła się w sieni, zaczęła wkładać ciepłe okrycie. Kristian wyszedł z kantorka i
obserwował żonę – niechętnie, jakby miał ochotę wrócić tam, skąd przyszedł, pomyślała
Elizabeth. Twarz miał białą, wyglądał jak chory. A może coś wypił – zastanawiała się.
- Chodź – powiedziała, podając mu rękę. – Pójdziemy razem powitać naszego gościa.
Dla Liny tak wiele to znaczy.
Skinął głową, włożył okrycie i wyszedł za żoną. Każde miało swoją latarkę, trzymali
je wysoko, żeby lepiej oświetlić drogę. Na wzniesieniu Elizabeth przystanęła.
- Pozwól, żeby Lina jako pierwsza przywitała Andreasa – powiedziała. – Obyczaj każe
co prawda, żeby pierwszymi byli gospodarze, ale nic się nie stanie, jak zrobimy trochę
inaczej.
Poczuła, że mąż zaciska rękę na jej ramieniu i popatrzyła na niego z usmieche,.
Powiedział coś, czego nie dosłyszała, jej uwagę przykuły głosy z nadbrzeża.
- No to już wylądowali – stwierdziła. – Chodźmy, trzeba ich przyjąć.
- O, jak dobrze widzieć cię znowu, Andreas – dotarły do nich słowa Liny. I w
następnym zdaniu: - Ale dlaczego zgoliłeś brodę?
Gość mruknął coś w odpowiedzi, ujął dłoń dziewczyny, ale patrzył gdzieś w dal,
ponad jej głową.
Elizabeth szła tuż za Kristianem, wyciągnęła rękę.
- Witaj w Dalsrud.
Nagle zaczęła rozpaczliwie chwytać powietrze, przyciskała dłonie do serca. To nie
może być… spojrzała ponownie. Ileż to razy śniła ten sen… marzyła, że on wróci? Tak, to
musi być kolejny sen…
- Jens – wyszeptała ledwie dosłyszalnie i mrugając, przyglądała się przybyszowi.
Zdała sobie sprawę, że on też się w nią wpatruje, jakoś dziwnie, ale że się nie uśmiecha. A
przecież w jej snach zawsze się uśmiechał.
- Jens… - chciała powiedzieć o wiele więcej, ale z jej gardła wydobywał się jedynie
pisk, który ją dławił, nie chciał przemienić się w słowa.
Nagle ziemia zaczęła się pod nią uginać, rozpaczliwie, po omacku, szukała jakiegoś
oparcia, a potem wszystko pogrążyło się w mroku.
Rozdział 3
Elizabeth miała wrażenie, że unosi się na fali. Że pochwyciła ją rozkołysana woda,
podrzuca, ją, obraca, pieści… Poprzez mroczną mgłę znowu przedzierały się głosy.
- Elizabeth, Elizabeth, słyszysz mnie? – To Kristian, ale ona nie była w stanie
otworzyć oczu. Nie chciała. Coś ją powstrzymywało, coś mówiło, że najlepiej będzie dalej
spać. Sen – teraz go sobie przypomniała. W tym śnie wydawało jej się, że Jens wrócił i stoi
przed nią.
I wtedy usłyszała, że Lina krzyczy łamiącym się głosem:
- Dlaczego nic mi wcześniej nie powiedziałeś?
Jakiś mężczyzna coś tłumaczył i Elizabeth natychmiast rozpoznała głos. Jens! A więc
on wrócił, ten, który tam stoi, żywy człowiek. To Jens. Jej mąż. I ojciec Ane.
Z wolna zaczęła otwierać oczy. Jens pochylał się nad nią. A przy nim Kristian.
kawałek dalej stała Lina z oczyma pełnymi łez.
- Jens – wyszeptała. – To ty? Mężczyzna skinął głową.
- Żyjesz, czy to tylko sen?
- Żyję!
Chciała się podnieść, ale nagle straszny ból przeszył jej ciało. Chyba krzyknęła, bo
Kristian chwycił ją wpół i mocni trzymał.
- Co się dzieje, Elizabeth? Masz bóle?
W odpowiedzi jęknęła ochryple, bo fala bólu wróciła ze zdwoją siłą. Potem kolejna.
- Gdzie cię boli? – pytał.
- W… w Bruchu. O Boże, ratuj mnie, chyba tracę… Jens ukląkł przy niej, ale wzrok
wciąż wbijał w Kristiana.
- Czy ona jest w ciąży? – głos brzmiał nieprzyjemnie.
Kristian przytaknął. Kurtkę miał rozpięta przy szyi, Elizabeth zauważyła, że jabłko
Adama porusza się, kiedy mąż przełyka ślinę.
- W takim razie zanieś ją do domu. Natychmiast!
Kristian wziął żonę na ręce, a ona zarzuciła mu ramiona na szyję. Kiedy chwycił ją
kolejny ból, ukryła twarz w samodziałowej kurtce. Tuliła się do wełnianej tkaniny, która
tłumiła krzyk.
Miała wrażenie, ze otworzył drzwi kopniakiem, ale nie była pewna, jego wołanie
wypełniło wszystkie pomieszczenia:
- Chodźcie, pomóżcie mi! Elizabeth poroniła! Szykujcie gorącą wodę i co tam trzeba,
byle szybko!
Elizabeth słyszała stukot drewniaków i głos biegnącej Helene:
- Zanieś ją na górę, ja zaraz przyjdę. Lina, nastawiaj wodę! Nie stój tu i nie becz,
dziewczyno! Maria, leć po świeżą bieliznę pościelową. Słowa sypały się na głowy
oniemiałych domowników niczym grad.
Kristian położył Elizabeth na łóżku, a ona ciężko opadła na poduszki.
- Nie odchodź – prosiła. – Zostań przy mnie. Ja mogę stracić nasze dziecko – szlochała
boleśnie, chwytając kołnierz jego kurtki. – Nie mogę stracić dziecka, na które tak długo
czekałam. Pomóż mi! Boże zmiłuj się nade mną…
Kristian otworzył zaciśnięte pięści i głaskał ją po włosach.
- Uspokój się, Elizabeth, moja kochana. Wszystko się ułoży. No już, już… Poczuła
strumień ciepłej wilgoci między udam, stanęła przy niej Helene, a Kristian wolno wycofywał
się w stronę drzwi. Bąknął jeszcze coś o doktorze i zniknął.
Helene nie traciła czasu na gadanie, ściągnęła z leżącej spódnice i rozpięła bluzkę,
żeby jej było lżej oddychać.
Elizabeth nie zauważyła, co się wokół niej dzieje. Myśli były niczym wzburzone
morze, ból bezlitosnymi szponami szarpał brzuch i krzyż. Przypomniał skurcze, kiedy rodziła
Ane, i to ją śmiertelnie przerażało. Krzyczała z bólu i ze strachu. Bluźniła przeciw Bogu, ze
mógł jej coś takiego zrobić i szarpała się z Helene, kiedy ta chciała ją przytrzymać w pozycji
leżącej. Ledwie odnotowała, że weszła Maria z miednicą i czystą bielizną pościelową. Nie
widziała poszarzałej twarzy siostry, zbierającej zakrwawione prześcieradła.
Czas przestał istnieć, sama nie wiedziała, jak długo to już trwa, w końcu Helene
zgarnęła coś w dużą szmatę i powiedziała.
- No to jest po wszystkim.
Elizabeth skuliła się i opadła na poduszki, wyczerpana walką. „Jest po wszystkim” –
dźwięczało jej w uszach. „Moje małe dziecko…” Gorące łzy spływały po policzkach, a ona
pustym wzrokiem patrzyła przed siebie. Było po wszystkim.
Nie wiedziała, jak długo leży, nie była w stanie myśleć o niczym innym prócz
utraconego dziecka. Dłoń spoczywająca ba brzuchu była lepka od potu, mimo to jej nie
odsunęła. Dlaczego przecież nie ma już czego chronić, pomyślała z bólem w sercu.
Musiała na chwilę przysnąć, może tylko na kilka minut, w każdym razie łzy na
policzkach obeschły. Wargi same ułożyły się w słowo „Jens”. Jens wrócił. Ale gdzie się
podziewał przez tyle lat? Dlaczego nie dawał znaku życia? Nie była w stanie pojąć, że godził
się, by wierzyła w jego śmierć. Jens nie jest taki.
Kiedy Helene wróciła, Elizabeth już nie płakała. Miała tylko wrażenie, że oczy
wypełnia jej piasek.
- Co zrobiłaś z tym…? – spytała przyjaciółkę ochryple.
- Włożyłam do skrzynki i później pochowam między kamieniami w murku,
otaczającym kościół.
- Dziękuję ci, Helene. Bałam się, że spaliłaś, albo zakopałaś w… jakimś miejscu…
-umilkła. Nie była w stanie wypowiedzieć tego słowa.
Helene usiadła na krawędzi łóżka i wzięła ją za rękę.
- Ja wiem, że ludzie zwykle zakopują takie rzeczy w gnojowisku, Elizabeth. Ale twoje
maleństwo powinno trafić do nieba, a później Pan Bóg ześle ci inne. Teraz już wiesz, że
będziecie mieć więcej dzieci.
Elizabeth skinęła głową, chociaż w tej chwili słowa Helene nie przynosiły pociechy.
Zwilżyła wargi końcem języka. były spierzchnięte i obolałe. Nagle wróciło do niej wszystko,
co się ostatnio wydarzyło. Jęknęła boleśnie i uniosła się na łokciu.
- Helene, Jens wrócił! Widziałam go na brzegu, on… Helene popchnęła ją łagodnie z
powrotem na posłanie.
- Wiem o tym, Elizabeth. Jens siedzi teraz w kuchni.
- Musze z nim porozmawiać.
- Nie, nie musisz. Teraz powinnaś odpoczywać. Już i tak za dużo przeszłaś jak na
jeden dzień.
- Ale skąd on się tutaj wziął? Gdzie się podziewał przez cały czas?
- Połóż się, mówię. Elizabeth uległa.
- No a co z Andreasem Liny? czy on też przyjechał razem z Jensem? Helene zaczęła
się przyglądać swoim dłoniom, w końcu westchnęła głęboko i
skierowała wzrok na Elizabeth.
- Andreas to Jens.
- Co ty wygadujesz?
- Nie zdążyłam się zbyt wiele dowiedzieć. Tylko tyle, że Jens stracił pamięć. i
myślała, że ma na imię Andreas.
Elizabeth wpatrywała się w przyjaciółkę przerażona, informacje powoli zaczynały
układać się w całość.
- To dlatego tam na brzegu Lina tak strasznie krzyczała? Bo dowiedziała się, że… No
tak, to się zgadza…
Słyszałam przecież, że mówiła do niego Andreas i pytała, dlaczego zgolił brodę.
Zapukano do drzwi i Maria wsunęła głowę.
- Doktora nigdzie nie można znaleźć – oznajmiła cicho. Helene odwróciła się do niej.
- No to przyjedzie, jak będzie miał czas.
- Maria, chodź no tu. – Elizabeth wyciągnęła rękę i siostra zrobiła parę kroków w głąb
pokoju.
- Spotkałaś…. Jensa?
- Tak.
- I Ane też?
- Ona też. – Maria umilkła na chwilę. – Elizabeth, teraz powinnaś odpocząć.
- A co się dzieje z Liną?
- W porządku. Przyniosła, ci trochę herbaty… - siostra postawiła kubek na stoliku i
wycofała się pospiesznie.
- Ona się zachowuje, jakbym była trędowata – jęknęła Elizabeth, czując bolesny ucisk
w gardle.
Helene poklepała ją po ręce.
- Maria jest po prostu przerażona, musisz to zrozumieć. Masz, teraz wypij herbatę,
którą dla ciebie zrobiła.
Piła posłusznie, małymi, szybkimi łyczkami, dopóki nie opróżniła kubka. Potem i
otarła usta wierzchem dłoni i ponownie opadła na poduszki.
- To miała być Rebeka albo Andres – powiedziała głucho. – A teraz nie żyje.
Dlaczego?
- W odpowiedzi na to pytanie nie dostaniemy nigdy. – Helene głaskała ją delikatnie po
włosach i policzkach.
- Co Kristian mówi na to, że Jens wrócił?
- Nie wiem. Myślę, że bardziej martwi się o ciebie.
- Przyślij mi go tutaj.
- jeszcze nie teraz, Elizabeth.
- Tylko mi znowu nie powtarzaj, że mam się uspokoić i odpoczywać.
- Nie będę. Obiecuję.
Elizabeth nie wiedziała, czy to działanie herbaty, czy też skutek tego, co dzisiaj
przeżyła, ale nagle poczuła się senna. Ciężkie powieki same się zamykały i wkrótce pogrążyła
się w głębokim, pozbawionym marzeń śnie.
Rozdział 4
Elizabeth otworzyła oczy i przecisnęła się. powoli wracały wspomnienia minionego
dnia. Utracone dziecko, Jens, który wrócił. Skuliła się, próbując uporządkować myśli.
Z pokoju obok docierały głosy Ane i Marii. Ciekawe, o czym rozmawiają. Mała Ane,
która tak się cieszyła, że będzie mieć braciszka, albo siostrzyczkę… Płacz dławił matkę w
piersi, uparcie przełykała ślinę, żeby się go pozbyć.
„Ja mam dwóch tatusiów” – zwykła była mawiać Ane. – „Jeden ma na imię Jens i jest
w niebie…” Jak dziecko przyjęło fakt, że Jens wrócił? No a Maria… Miała osiem lat, kiedy
zaginął na morzu. Co dziewczyna czuje teraz?
Elizabeth pamiętała, jak ojciec opowiadał jej o nieszczęściu, wtedy na brzegu, całą
historię o tym, jak to Jens próbował ratować praktykanta, którego fala zmyła z pokładu, i sam
został wciągnięty przez ryczący żywioł. Maria rzuciła się ojcu na szyję i wypłakiwała żal w
jego samodziałową kurtkę. Drobnym ciałem dziecka wstrząsał szloch. Czy ona to jeszcze
pamięta? I co myśli teraz, dziesięć lat później? Wprost trudno uwierzyć… Czy naprawdę Jens
mieszkał przez cały czas w Kabelvaag?
Głosy cichły na korytarzu i schodach na dół. Dziewczynki schodziły cicho, jakby się
bały, że ją obudzą. Ale to musi już być ranek, myślała, bo słychać było hałasy i rozmowy
służących w kuchni. Odgłosy budzącego się dnia.
Przewróciła się na drugi bok i stwierdziła, że nadal krwawi. Dziewięć lat ona i
Kristian byli małżeństwem, zanim Elizabeth zaszła w ciążę, ale oto Jens wrócił, a ona
poroniła.
- Boże kochany, jaki jest w tym sens? – spytała głośno.
- Bóg daje i Bóg zabiera, przypomniała sobie słowa Gurine, starej kucharki w tym
dworze. Furie zawsze miała na podorędziu jakieś przysłowie albo cytat z Biblii.
Na korytarzu znowu słychać było kroki. Drzwi się uchyliły i weszła Helene, z pełnym
wody dzbanem i szmatami.
- Nie śpisz? – spytała stłumionym głosem i odstawiła przyniesione rzeczy.
- Nie, nie śpię. I chyba zaraz wstanę. Helene patrzyła na nią zaskoczona.
- Mowy nie ma. Musisz leżeć. Co najmniej tydzień.
- Kto tak powiedział?
- Ja! – Przyjaciółka usiadła na krawędzi łóżka. – Poronienie trzeba traktować prawie
jak poród, Elizabeth. Wciąż mocno krwawisz. Ciało potrzebuje spokoju, zanim dojdzie do
siebie.
- Co się dzieje na dole? – spytała, nie komentując słów Helene.
- To co zwykle. – Helene wstała, umoczyła szmatę w wodzie i wykręciła ją. – Proszę
umyj się teraz.
Elizabeth zrobiła, co jej kazano. Helene pomogła jej zdjąć nocną koszulę. W pokoju
było zimno, chora dostała gęsiej skórki.
- Zaraz dołożę do pieca, żebyś nie marzła. – Ponownie zanurzyła szmatę w wodzie.
- Ale to, co dzieje się na dole, nie jest normalne – stwierdziła Elizabeth stanowczo. –
Gdzie Jens spał dzisiejszej nocy? A Kristian? Jak widzisz, jego część łóżka jest nietknięta.
- Kristian pościelił sobie w kantorze, uważał, że potrzebujesz spokoju. A Jens zajął
pokój gościnny, który przecież na niego czekał.
Elizabeth skinęła głową i chwilę milczała. Helene pomagała jej przy myciu i
przebraniu.
- Czujesz się już lepiej? – spytała, zaplatając włosy chorej w warkocz.
Elizabeth przytaknęła, chociaż wcale nie było z nią tak dobrze. sytuacja zrobiła się po
prostu ponura. Na nic się zda mycie wodą i pachnącym mydłem, na nic czyste podpaski,
skoro całe jej życie zostało wywrócone na nice, ostroi brutalnie, niczym stara ścierka do
podłogi, zanim zostanie ciśnięta z powrotem do wiadra z pomykami. Ale akurat tego nie
mogła powiedzieć Helene, bo ona życzy jej jak najlepiej i Elizabeth dobrze o tym wie. Mimo
to musiała z całej siły zagryzać drżącą wargę i odwracać twarz, by Helene nie dostrzegła łez
w jej oczach. Najbardziej ze wszystkiego pragnęła przytulić się do poduszki, naciągnąć kołdrę
na głowę i po prostu spać. A kiedy się znowu obudzi, żeby wszystko okazało się snem. Żeby
dzieciątko nadał żyło w jej brzuchu, a Jens pozostał jedynie wspomnieniem z dawnych lat. ale
tak nie będzie. Widziała go przecież na własne oczy, słyszała, co do niej mówił. Potwornego
bólu, kiedy traciła dziecko, też nie da się zapomnieć.
- Jak Ane przyjmuje to wszystko? – spytała, chrząkając, żeby oczyścić gardło. Helene
położyła szmatę obok miski z wodą.
- Uważa, ze to niezwykłe, iż Jens wrócił, ale bardzo przeżywa fakt, że straciłaś
dziecko.
Elizabeth skinęła głową i pustym wzrokiem patrzyła przed siebie.
- A jak inni? – spytała w końcu. – I bądź ze mną szczera, Helene.
Wyglądało na to, że tamta nie bardzo wie, co powiedzieć, wahała się bowiem długo.
- Maria, jak dotychczas mówiła niewiele, wygląda jednak, że przyjmuje te sprawy ze
zrozumieniem. No a Jens i Kristian… oni też mówią mało co.
- Czy Jens powiedział coś więcej o tym, gdzie się podziewał przez cały ten czas, i jak
sobie radził?
- O ile wiem, to nie.
- A Lina, biedactwo?
- Ona wciąż płacze.
- Może ja powinnam z nią porozmawiać.
- Ty powinnaś odpoczywać, już ci mówiła. Poza tym Lina potrzebuje czasu, żeby się z
tym wszystkim uporać. Jak my wszyscy, zresztą.
Elizabeth wiedziała, że nie ma sensu protestować, ułożyła się więc wygodnie na
poduszkach i okryła ramiona kołdrą.
Słyszała, jak Helene hałasuje drzwiczkami piecyka, a w chwilę potem ogień zaczął
wesoło trzaskać na palenisku. Jeszcze trochę i pokój wypełni przyjemne ciepło.
- Dziękuję, Helene. – W oczach Elizabeth znowu pojawiły się łzy, a ona mrugała
pospiesznie, żeby nad nimi zapanować.
Przyjaciółka podeszła do łóżka i ujęła jej rękę.
- Myślę, że rozumiem, jak się teraz czujesz, Elizabeth. Ja z rozmysłem pozbyła się
swojego dziecka, ale potem żałowała. Wciąż tego żałuję, chociaż wiem, że nie miałam innego
wyjścia. Ty swoje utraciłaś z powodu nieszczęścia, więc ból jest pewnie jeszcze większy….
nie wiem.
Elizabeth uścisnęła jej dłoń.
- Taka jest wola Pana. I my nie mamy na nią wpływu, ani ty, ani ja. W każdym razie ja
tam myślę.
Helene przytaknęła, wstała, żeby wyjść. Przy drzwiach odwróciła się jeszcze z
miednicą w rekach.
- Mam przysłać do ciebie Marię z czymś do jedzenia?
- Dziękuję, przyślij ją.
Czekając na siostrę, Elizabeth próbowała się trochę zdrzemnąć, ale zbyt wiele i zbyt
różnych myśli kłębiło jej się w głowie. Zbyt wielu fragmentów brakowało, by mogła jakoś
odpowiedzieć sobie na pytania, dlaczego Jens tak długo pozostawał poza domem i dlaczego
nikt go nie rozpoznał. Helene mówi, że przez cały ten czas był pewien, iż ma na imię
Andreas. Ale kiedy spotkali się na brzegi i ona zapytała, czy jest Jensem, natychmiast
potwierdził. Coś się tu nie zgadza. Czy kłamie wszystkim innym? Tylko dlaczego miałby to
robić?
Rozległo się delikatne pukanie do drzwi i Maria wsunęła głowę do środka.
- Śpisz?
- Nie. – Elizabeth usiadła na łóżku i wzięła tacę, którą podawała jej siostra, mleko,
kawa, talerz kaszy.
- I jak ty się czujesz? – Maria usiadła na brzeżku krzesła obok toaletki.
- Dobrze. A ty?
Dziewczyna wzruszyła ramionami.
- Dziwnie było zobaczyć znowu Jensa. Była pewna, że zapomniała, jak on wygląda,
ale okazuje się, że bardzo dużo zapamiętałam.
Elizabeth milczała, pozwalała jej mówić, bała się przerywać myśli, którymi siostra
chciała się z nią podzielić.
Maria w zamyśleniu przesuwała palcem po policzku.
- Pamiętam, że miał ranę na twarzy. Blizna jej wyraźnie widoczna. Ale nie wiem, skąd
się to wzięło?
Elizabeth wypiła łyk kawy, żeby zyskać na czasie.
- Pobił się z jakimś człowiekiem w Storvaagen. Porozmawiałaś z nim już? – spytała
pospiesznie, zanim Maria zdąży zadać więcej pytań w sprawie blizny. Bo to Kristian go
zranił. A teraz ona już od dziesięciu lat jest żoną Kristiana, nie Jensa. Albo nadal jest żoną
Jensa? Bolesne myśli pojawiały się jedna za drugą.
- Niespecjalnie – mówił dalej głos Marii. – Jens powiedział tylko, ze dziwnie jest mnie
znowu widzieć. I że wyrosłam przez te lata. Ane bardzo się stara opowiedzieć mu jak
najwięcej o dworze. O swoim kocie, o zwierzętach w oborze, i kim będzie, jak dorośnie. Ane
wciąż jest trochę dziecinna – zakończyła z uśmiechem wyższości.
Kasza nie smakowała, ale Elizabeth zjadła wszystko do końca. Wiedziała, że w
najbliższym czasie będzie potrzebować sił. Zerknęła ukradkiem na Marię. Siostra patrzyła
przed siebie, nieobecna myślami.
- Nad czym się tak zastanawiasz? Dziewczyna podskoczyła.
- Nad niczym, tak sobie siedzę. – Wygładziła kołdrę i podsunęła tacę trochę bliżej
Elizabeth.
Ta przyglądała jej się uważnie.
- To był szok, taki nieoczekiwany powrót Jensa, prawda?
Maria wzruszyła ramionami. Splatała i rozplatała dłonie, spoczywające na kolanach.
- Może. Ale jakoś się z tym uporamy. Najważniejsze, żebyś ty znowu stanęła na nogi.
Elizabeth odstawiła tacę na nocny stolik i wzięła siostrę za rękę.
- Ale nie powinnaś zapominać o sobie, moja mała Maryjko – rzekła z powagą. – Szok
musiał być równie duży dla ciebie, jak dla mnie.
Maria długo się wpatrywała w swoje kolana, w końcu podniosła głowę i spojrzała
Elizabeth w oczy.
- Tak, to był szok – zgodziła się. – Po tych wszystkich latach, kiedy pogodziłam się
już z myślą, że Jens nie żyje on nagle zjawia się jakby nigdy nic. Ale z drugiej strony to
bardzo się cieszę. Dobrze jest go znowu widzieć. Chociaż ja byłam mała, kiedy zniknął, to ty
ciągle na nam o nim opowiadałaś, podtrzymywałaś pamięć o nim, w twoich opowieściach żył
naprawdę.
Umilkła na chwilę, a potem mówiła dalej:
- Wszystko mogło się tak dobrze ułożyć, żebyś tylko ty mogła zachować swoje
dziecko. – Musiała się odwrócić, nie chciała pokazać łez.
Elizabeth przysunęła się bliżej krawędzi łóżka i pogłaskała siostrę po policzku.
- Moja kochana, takie rzeczy się zdarzają. Taka jest wola Boża, nawet jeśli my nie
zawsze to rozumiemy. Mam nadzieję, że niedługo zajdę w ciąże, wiec i tak zostaniesz ciocią.
Czy to nie piękne?
Maria pokiwała głową, uśmiechając się niepewnie.
- Wybacz mi. Powinnam tu przyjść, żeby cię pocieszyć, a tymczasem to ty pocieszasz
mnie.
- Zawsze chciałabym to robić – rzekła Elizabeth łagodnie. – Pamiętaj, że jesteś moją
małą Maryjką.
Maria wzięła tace, zostawiła tylko kubek z kawą.
- Czy mogłabym coś dla ciebie zrobić?
- Owszem, poproś Kristiana, żeby tu do mnie przyszedł. Maria skinęła głową.
- Dobrze, zaraz mu powiem.
Kiedy siostra wyszła, Elizabeth z powrotem opadła na poduszki. Przymknęła oczy.
Dobrze jest być tą silniejsza, nawet jeśli to trwa tylko parę minut.
Wkrótce przyszedł Kristian.
- No i co z tobą, moja kochana?
Miała ochotę zawołać, żeby przestali ja ciągle pytać o to samo, ale dostrzegła
niepewność w jego spojrzeniu i dała spokój. Poklepała natomiast miejsce przy sobie, na
brzegu łóżka.
- Usiądź, Kristian. bardzo za tobą tęskniłam.
- Naprawdę? – uśmiechnął się, zadowolony z jej słów.
- Dlaczego nie spałeś przy mnie dzisiejszej nocy? Naprawdę nie było powodu, żebyś
sobie ścielił w kantorze.
- Potrzebowałaś spokoju. Prychnęła gniewnie.
- Nie chcę więcej słuchać takich tłumaczeń. Dzisiaj będziesz spał tutaj.
- Bo to było takie… takie smutne… ta sprawa z dzieckiem – jąkał się. – Ale później…
później będziemy próbować znowu, prawda?
- Tak. – Musiała odchrząknąć i napić się kawy. Zdążyła wystygnąć, ale to bez
znaczenia. Dzięki temu uniknęła dalszej rozmowy na temat, co ma być później. Dziecka które
straciła, nic nigdy nie zastąpi. Chociaż to tylko maleńka istotka, nie w pełni jeszcze
rozwinięta, to przecież było jej dziecko.
- Dla ciebie to też musiał być wstrząs, że Jens nieoczekiwanie wrócił – zmieniła temat.
- Tak, to prawda.
- I czyją ja właściwie teraz jestem żoną? – prawie nie słyszała swojego głosu. Ale tak
czy inaczej zostało to powiedziane. Część tego, co zajmowało jej myśli.
- Moją!
- Jesteś pewien?
- Jens nie ma żadnych pretensji. Tylko tyle że pastor musi zostać poinformowany o
tym, co się stało. I lensman też. Z pewnością trzeba będzie załatwić mnóstwo papierów, ale
tym zajmę się później, to chyba nie jest aż takie pilne. Na razie i tak mamy o czym myśleć,
prawda, Elizabeth? – Wzrok miał błagalny, niczym mały szczeniak. Mówił lekko ochrypłym
głosem, za dużo, i za szybko.
- O co chodzi, Kristian.
- O nic. Dlaczego pytasz?
- Co ty przede mną ukrywasz? Powiedz zaraz! – Usiadła na łóżku, dysząc ciężko.
Kristian wstał i zaczął chodzić po pokoju. Wziął i obejrzał jej grzebień, leżący na toaletce,
wygładził bluzkę na oparciu krzesła, przez cały czas nie patrzył jej w oczy, nie patrzył nawet
w stronę łóżka.
- Oczekuję odpowiedź!
- Elizabeth, ty wiesz, ze wszystko, co robię, robię jedynie dla twojego dobra. Jest tak
dlatego, że bardzo cię kocham i…
- Do rzeczy, Kristian! domyślam się, że to ma coś wspólnego z Jensem. – Sama
słyszała, że głos jej się zmienił. Zrobił się twardy, mroczny, bezlitosny, jakby oczekiwała
jakiejś bolesnej wiadomości.
- Ja wiedziałem, ze Jens żyje.
Zaległa kompletna cisza. Słychać było jedynie jej ciężki oddech. Długo trwało, zanim
się znowu odezwała.
TRINE ANGELSEN ŻONA DWÓCH MĘŻÓW
Rozdział 1 W kuchni zaległa kompletna cisza. W końcu Lina wrzasnęła: - Czy to prawda? Jutro przyjedzie tutaj Andreas? – zerwała się z krzesełka tak gwałtownie, że z hukiem runęło na podłogę. - Andreas przyjeżdża! Andreas przyjeżdża! – wyśpiewywała, a potem odtańczyła na kuchennej podłodze najprawdziwszą polkę. – Och, Elizabeth, jakaś ty dobra! Z radości czuję mrowienie pod skórą. - Skąd przyszedł ci do głowy pomysł, żeby zrobić cos takiego? – śmiała się Maria do siostry. Pozostali domownicy też przyglądali się Elizabeth zaskoczeni, że posunęła się do tego, by napisać list do narzeczonego Liny w Kabelvaag i zaprosić go na święta do Dalsrud. Gospodyni wzruszyła ramionami. - A dlaczego nie? Przecież Andreas wkrótce i tak się tutaj sprowadzi. Pomyślałam sobie, że powinniście mieszkać we dworze aż do ślubu, to będziecie mieli czas na wykończenie swojego nowego domu i przygotowanie wszystkiego. Możecie sobie tam chodzić, Andreas będzie miał czas na zrobienie jakichś mebli i w ogóle. Lina opadła na krzesło. - W głowie mi się od tego kręci – śmiała się. - Uważam, że powinniśmy to uczcić kawą i ciastem – oznajmiła Ane. - No właśnie, tak trzeba zrobić – przytaknęła Elizabeth. – Maria, zajmij się kawą, a ja przyniosę ciasto. Siedzieli przy stole i gadali jedno przez drugie, dopiero krojąc ciasto, Elizabeth zauważyła, że Kristiana z nimi nie ma. - A gdzie gospodarz? – spytała Larsa. - Nie wiem, wspomniał coś o sprawie do załatwienia, a potem już go nie widziałem. Poczuła, że robi jej się gorąco. Powinien był mieć tyle przyzwoitości, żeby razem ze wszystkimi usiąść do stołu, cieszyć się z Liną. Prychnęła gniewnie, układając ciasto na tacy. Jeśli dobrze zna swojego męża, to może się domyślać, że jest zirytowany, bo nie poradziła się go, wysyłając list z zaproszeniem dla Andreasa. Ale skoro Kristian chce się zachowywać jak uparty dzieciak, to proszę bardzo! Zmusiła się do szerokiego uśmiechu, potem wyszła ze śpiżarni i dołączyła do reszty domowników. - Oto ciasto, zapraszam – powiedziała, stawiając tacę na stole.
- A gdzie tata- Kristian? – spytała Ane zaniepokojona. – Może po niego pójdę? - Nie, siedź spokojnie. Pewnie miał jakieś pilne zajęcie. Jak skończy, to przyjdzie. Maria, co z tą kawą? Helene usiadła obok Larsa, a Elizabeth spostrzegła, że ujęli się pod stołem za ręce. Przepełniło ją radosne uczucie. Lina zasługuje na jak największe szczęście, ale po tych bolesnych doświadczeniach, jakie były niedawno udziałem Helene, to naprawdę wspaniale, że i ona spotkała nareszcie mężczyznę, którego będzie mogła pokochać i który odwzajemni jej miłość. - Jeżeli on ma spać ze mną w izbie czeladnej, to pewnie powinienem tam posprzątać – powiedział Lars, częstując się kolejnym kawałkiem ciasta. - Nie – odparła Elizabeth. – Lina przygotuje dla niego pokój gościnny na górze. Andreas jest naszym gościem. Służąca wytrzeszczyła oczy. - Andreas będzie mieszkał w tym pięknym pokoju, który należał do matki Kristiana? Elizabeth, to szaleństwo! Pomyślała, co twój mąż na to powie? - Myślisz, że w ogóle coś powie? – Czyż nie ma w Dalsrud zwyczaju, że goście nocują właśnie tam? Lina odłamała kawałek ciasta. - No, ale mimo wszystko… - Tak będzie tym razem. Wtrąciła się Maria: - A czy ktoś pomyślał o prezencie gwiazdkowym dla niego? Bo z tego, co zrozumiałam, spędzi z nami także Wigilię. Lina podskoczyła. - O Boże, nie przyszło mi to do głowy. Ale będzie wspaniale! Tylko nie szykujcie niczego specjalnego. Nie trzeba zachodu. A może byśmy spędzili święta w naszym, nowym domu? - Słyszeliście, jakie głupstwa wygaduje ta dziewczyna? – skrzywiła się Elizabeth. – Czy nie mówi się o Dalsrud, że ludzie tutaj są bardzo gościnni? dlaczego nagle mielibyśmy to zmieniać? Lina zaczerwieniła się, obracała na spodeczku filiżankę z kawą. - Ja bym tylko nie chciała przysporzyć ci kłopotów, Elizabeth. Już u tak bardzo dużo zrobiłaś. Elizabeth poklepała ją po dłoni. - Głuptas z ciebie, Andreas i ty spędzicie święta z nami wszystkimi. A prezenty też się
znajda. Mamy dopiero piętnasty grudnia, tak czy inaczej zdążymy. Rozmowa przy stole tłoczyła się dalej. Elizabeth myślała o tacy, która przed kilkoma dniami schowała. Lina i Andreas dostaną tę tace, kiedy będą się wyprowadzać do siebie. „Chleba naszego powszedniego daj nam dzisiaj” – wypisano na niej złoconymi literami. Ona sama bardzo ją lubiła, zauważyła jednak, że Lina też. Ucieszy się, kiedy ją dostanie, pomyślała. Elizabeth zebrała także sporo innych domowych sprzętów i włożyła je do dużej skrzyni. Ane i Maria wyhaftowały dla Lny dwa obrusy. - Mamo, dlaczego ty tak siedzisz i parzysz przed siebie uśmiechnięta? – spytała Ane. Elizabeth otrząsnęła się. - A bo pomyślała, że dzisiaj ty pójdziesz z Marią do obory, Ane skrzywiła się. - A ty? - ja pomogę Linie przygotować pokój dla Andreasa. - To niesprawiedliwe – burknęła Ane, ale więcej nie protestowała. Bo w gruncie rzeczy lubiła pracę w oborze, przy ukochanych zwierzętach. - No, to chyba nieprzyzwoite, inaczej nie można powiedzieć – oznajmiła Lina. Elizabeth poprawiła jeszcze narzutę na łóżku. - Co jest nieprzyzwoite? – spytała. - Że Andreas będzie tu spał z jedwabnymi tapetami i grubym dywanem na podłodze! Elizabeth wyprostowała się i spytała ze śmiechem: - Uważasz, że mu to zaszkodzi? - Nie, nie to chciałam powiedzieć – uśmiechnęła się Lina. – Ja się z tego strasznie cieszę, Elizabeth. No bo powiesz, on, który mieszka w rybackiej chacie! I nie zna innego życia! Elizabeth usiadła na krawędzi łóżka, ostrożnie, żeby nie pognieść narzuty. - Bardzo mało mi powiedziałaś o Andreasie. Jedyne, co wiemy, to jak się nazywa i że mieszka w Kabelvaag. No i dawno temu widzieliśmy jeszcze kawałek fotografii. Lina poruszyła się. - I niewiele więcej jest do opowiadania. Andreas jest miły i dobry… ma niebieskie oczy i jasne włosy – dziewczyna przygryzła dolną wargę, jakby nie wiedziała, co mówić. – A jutro przyjedzie, to na pewno sam opowie więcej. Mnie się zdaje, że nie byłoby w porządku tak gadać o kimś, kogo tu nie ma; to jakby plotkować za plecami, - Plotkować o czym? - Ech, o jego życiu. Elizabeth wstała i pogłaskała służącą po policzku.
Ale jedno jest pewne; dostanie najmilszą na świecie żonę. Lina zarumieniła się z radości. - Dziękuję, Elizabeth. Jak pięknie to powiedziałaś! Kiedy wróciły na dół, gospodarza nie zastały. Elizabeth zajrzała pospiesznie do obu izb i kantoru, ale stwierdziła, że Kristiana jak nie było, tak nie ma. Trzeba go znaleźć, zanim ludzie zaczną zadawać pytania! Samodziałowa kurtka, czapka i rękawice męża też zniknęły, zauważyła, władając okrycie. Z kuchni docierały rozmowy i śmiech. Dziewczyny cieszą się z powodu jutrzejszej wizyty, pomyślała. Choć najbardziej podniecona jest Lina, to wszyscy chętnie spotkają kogoś nowego. Zwłaszcza Andreasa, o którym tyle słyszeli. Położyła rękę na brzuchu. Wyraźnie wyczuwała już maleńkie wzniesienie. Ale pozostało jeszcze pół roku do czasu, kiedy maleństwo ujrzy dzienne światło. Sześć długich miesięcy czekania. Uśmiechnęła się i zawzięła chusteczkę pod brodą. czas szybko przeleci. I zresztą, co to jest sześć miesięcy wobec długich lat nadziei i tęsknoty za jeszcze jednym dzieckiem. Na dworze zaczynało zmierzchać. Mimo to Elizabeth nie wzięła latarki. Przecież zna w tym obejściu każdy zakątek, a światło niepotrzebnie zwracałoby uwagę. Nie chciała żadnych nieprzyjemnych pytań ze strony służby, dlatego wolała iść w ciemnościach. Stanęła przy ścianie śpichlerza i nasłuchiwała. Panowała jednak kompletna cisza. Taka gęsta, wyjątkowa cisza, jaka bywa tylko zimną, kiedy spanie dużo śniegu. Wzrok gospodyni zatrzymał się przy szopie na łodzie. Zdecydowanym gestem ujęła spódnicę tak, aby skraj się nie zamoczył w śniegu, i ruszyła ścieżką w dół. Kristian siedział na stołku i reperował sieci. Obok, na beczce, stała latarka, rzucając delikatne żółte światło na ręce i kolana mężczyzny. - A, tutaj siedzisz? – Elizabeth weszła, zamykając za sobą drzwi na haczyk. - Na to wygląda – odparł, nie podnosząc wzroku. - Czy ty się nie wstydzisz? – spytała. Nie to sobie zaplanowała. Miała być miła, wychodzić mu naprzeciw, ale złość przeważyła i Elizabeth nie panowała nad słowami. - Dlaczego miałbym się wstydzić. –s pytał. Odciął zawiązaną nić, wyjął kolejną. Pracował szybko, tak jak Elizabeth, kiedy tka lub robi na drutach. Z rozmysłem udawał, że nie rozumie, Elizabeth była tego pewna. Nie wątpiła, że chce ją rozdrażnić. - Dlaczego sobie poszedłeś, nic nikomu nie mówiąc? - Mam robotę, która nie może czekać. Elizabeth nie mogła się z tym pogodzić. - Wszyscy uważają, że zachowałeś się co najmniej dziwnie, Kristian. Pytali, dlaczego
tak wybiegłeś, jakbyś nie mógł ścierpieć, ze ma do nas przyjechać ten narzeczony Liny. To akurat nie była prawda, miała jednak nadzieję, że w ten sposób zmusi do jakiejś reakcji. Zauważyła, że na moment zesztywniał. Ogarnęły ją wyrzuty sumienia i mało brakowało, a byłaby się wycofała, ale zacisnęła wargi, nie powiedziała nic więcej. - I co ty im powiedziałaś? - A co miałam powiedzieć. Żeby ciebie pytali. Kristian pracował nadal. Elizabeth widziała, że zbliża się do końca, ale zwleka z tym. I chyba nie wiedział, co zrobi, jeśli ona wciąż będzie nad nim stała. - Ale jeśli ty mi odpowiesz, to mogłabym przekazać wiadomość dalej – rzekła, krzyżując ręce na piersi. - Tylko że ja wcale nie uważam, żebym był komukolwiek winien jakieś wyjaśnienia. - No pewnie. W takim razie siedź tu sobie naburmuszony jak jakiś rozpieszczony dzieciak – powiedziała i ruszyła ku drzwiom. Haczyk się zaciął i musiała się z nim przez chwilę mocować. - Nie powinnaś była robić czegoś takiego bez naradzenia się ze mną – burknął Kristian. Coś w jego głosie sprawiło, że się odwróciła. Robił wrażenie naprawdę zmartwionego. Wpatrywała się w męża poprzez mrok. Było bardzo cicho. Słyszała tylko chlupot fal, rozbijających się na oblodzonych kamieniach. - A to dlaczego? Zwlekał z odpowiedzią. Tak długo, że nagle ogarnął ją niepokój. - Czasem lepiej się tak nie spieszyć. To się może opłacić – rzekł w końcu. - Czy robiłoby jakąś różnicę, gdybym najpierw ci powiedziała, jaki mam zamiar? - Nie wiem. Nareszcie udało jej się otworzyć haczyk. - Niedługo kolacja. Potem wyszła, nie mówiąc nic więcej. Kristian długo siedział i patrzył w ślad za nią. Wreszcie pochylił głowę i ciężko westchnął. W chwilę później wstał i poszedł za żoną. W czasie posiłku zachowywał się normalnie, żartował z Ane, rozmawiał z Larsem o łowieniu ryb. I tylko Elizabeth wiedziała, że nie wszystko jest jak powinno. Dostrzegała to w jego wzroku. Pociemniałym, zwróconym do wewnątrz, jakby Kristian pogrążony był w głębokich myślach. Tego wieczora długo znajdowała sobie jakieś zajęcia w kuchni w końcu została sama,
bo wszyscy poszli już spać. Dla pewności wstąpiła jeszcze do izby tkackiej i popracowała trochę. Wreszcie uznała, że teraz to Kristian już na pewno śpi. Wyjęła z koszyka kłębek włóczki u ściskała go mocno, potem odłożyła na miejsce i podeszła do okna. U dołu szyby utworzyła się cieniutka warstwa lodu. Elizabeth poczuła, że marznie. Trudno, trzeba iść do łóżka. Jutro mamy gościa, myślała. Muszę być wypoczęta, nie mogę chodzić z workami pod oczyma. To zwyczajnie nie wypada. Po ciemku zdjęła z siebie ubranie i niemal bezszelestnie położyła się na swojej połowie łóżka. Oddychała ostrożnie, przez nos, żeby nie obudzić Kristiana. Akurat teraz nie miała ochoty na rozmowę. Nie chciała się więcej kłócić o to, dlaczego nie przyszła do niego po poradę, zanim napisała ten list. I tak zniszczył. Przynajmniej częściowo, radość z niespodzianki, jaką przygotowała dla Liny, i to ją złościło. - Dlaczego kładziesz się tak późno? Elizabeth drgnęła. Była przekonana, że mąż śpi. - Ja… - bąknęła. Musiała odchrząknąć. – Ja miałam robotę, która nie mogła czekać – powiedziała i zdała sobie sprawę, że posługuje się tą samą wymówką, co on. - Takie to było ważne, że nie mogło poczekać do jutra? – przysunął się bliżej. - Nie. a zresztą jakie to ma znaczenie? Objął ją mocno w pasie, drugą rękę położył na brzuchu. Z czułością, jakby on ochraniał. - Przepraszam, Elizabeth. Nie wiedziała, co powiedzieć, więc milczała. Kristian mówił dalej: - Nadal jesteś na mnie zła? Odwróciła się do niego. - Nie, Kristian. Nie jestem na ciebie zła – zmoknęła go lekko w policzek. Poczuła ukłucie twardego zarostu. – Jutro musisz się ogolić – rzekła. - Czy ty zawsze będziesz moja, Elizabeth? - Oczywiście, że będę. - Niezależnie od tego, co się stanie? - Co ty za głupstwa wygadujesz? – roześmiała się dobrodusznie, przysuwając się do niego. - Naprawdę chcę to wiedzieć! Mówię poważnie. - Ja też mówię poważnie: Gadasz głupstwa. - Ja i to maleństwo zawsze będziemy przy tobie. I Maria, i Ane też. I wszyscy inni. – Zachichotała, słysząc jak dziecinne brzmią te jej wyznania. W taki sposób mówiła do dziewczynek, kiedy jeszcze były małe.
Ale nagle zdała sobie sprawę, że on nadal jest poważny, po chwili westchnął i objął ją mocno. - Moja Elizabeth – szeptał, nagryzając jej ucho. Odchyliła głowę i przyjmowała pocałunki, którymi obsypywał jej szyję i ramiona, w końcu wargi pochwyciły brodawkę piersi. Elizabeth przeniknął słodki dreszcz, jęknęła cichutko. Równocześnie poczuła jego rękę na brzuchu, potem na biodrze i na udach. Była gotowa, zanim poczuła w sobie jego palce. Zadrżała, kiedy dotarł do punktu, z którego płynęła największa rozkosz. Wpiła dłonie we włosy męża, tuliła się do jego ciała i rozsuwała uda. - Chodź – szepnęła spazmatycznie, unosząc w górę biodra. - Z drugiej strony – nakazał, przewracając ją na brzuch. – Na kolana! Oszołomiona i lekko zawstydzona, zrobiła, co chciał. Poczuła, że w nią wchodzi. Najpierw bardzo wolno, ostrożnie, ale potem zaczął przyspieszać i wkrótce ogarnęło ją wrażenie, że oboje opadają w dół, w mroczną otchłań. Kiedy w jakiś czas potem leżeli mocno do siebie przytuleni, szczęśliwi, rozgrzani i spoceni, szepnęła mu do ucha: - Zawsze będę twoja, Kristian. Zawsze!
Rozdział 2 Jeszcze na schodach Elizabeth słyszała, że Lina śpiewa. Zatrzymała się i słuchała. Piosenka opowiadała nieszczęśliwej miłości – dziewczyna, po długiej i ciężkiej chorobie, umiera w ramionach ukochanego. - Opuściłaś mniee, odeszłaś do Pana, ale kiedyś spotkamy siee, moja ukochana – wyśpiewywała Lina przejmującym głosem. Elizabeth ze śmiechu łzy spływały po policzkach. Nigdy jeszcze nie słyszała, żeby ktoś aż tak fałszował. Ale też nigdy przedtem nie słyszałam, jak Lina śpiewa, pomyślała. I, jak się okazuje, dzięki Bogu, że nie słyszałam. - Widzę, że humor to ci naprawdę dzisiaj dopisuje – powiedziała z uśmiechem, wchodząc do kuchni. - O tak! Jestem taka szczęśliwa, że Andreas przyjedzie dziś wieczorem i że niedługo Boże Narodzenie! Pomyśl, dzisiaj mamy szesnastego grudnia! To już naprawdę niedługo. Tyle jakoś wytrzymamy. - Ale ja nie wytrzymam, jeśli nadal będziesz tak okropnie śpiewać – westchnęła Ane teatralnie, przewracając oczami. Elizabeth tłumiła śmiech. Wiedziała, że powinna skarcić córkę, ale służąca ją uprzedziła. - Bezczelny bachor! – prychnęła Lina, wymachując chochlą. Ale odpowiedziała jej salwa śmiechu, więc sama też musiała się roześmiać. Elizabeth i Helene zaczęły nakrywać do stołu. Przyszedł Lars, a wkrótce po nim Kristian. wszyscy usidli, odmówili krótką modlitwę i zaczęli jeść poranną kaszę. - Jesteś dzisiaj zmęczony? – spytała Helene, przyglądając się Kristianowi. - Nie… Chociaż tak, trochę – odparł z przelotnym uśmiechem i znowu pochylił się nad talerzem. Elizabeth stwierdziła, że mąż istotnie wygląda na zmęczonego, i to chyba nie tylko z powody ich wczorajszych pieszczot, które przeciągnęły się do późna w noc. Widziała, że coś go gnębi, ale przy wszystkich pytać nie mogła. Jeśli to coś ważnego, z pewnością sam jej opowie we właściwym czasie. - Jak ty będziesz w oborze, Lina to ja ci w pralni nagrzeję wody do kąpieli. I pomogę ci umyć włosy, jakbyś chciała. - Mogłabym? Tak w środku tygodnia? - A nie spodziewasz się czasem wizyty narzeczonego? Lina zarumieniła się i spuściła wzrok.
- I przez resztę dnia będziesz pracować w domu, żeby ci włosy znowu nie przesiąkły zapachem obory. - Och, dziękuję! - Dobrze, dobrze, nie spiesz się z podziękowaniami. Mam długą listę rzeczy, które powinny zostać zrobione. Nie będziesz się nudzić, mogę cię zapewnić. Lina roześmiała się po prostu bez słowa i zjadła kaszę w rekordowym tempie. Śnieg skrzypiał pod podeszwami, kiedy wracała znad rzeki. Skraj sukni ociekał wodą i uderzał rytmicznie po nogach. Nosidła uwierały w kark. Ucieszyła się, widząc, że Kristian idzie jej na spotkanie. - Pomogę ci z tą wodą. Nie możesz się tak przemęczać, moja kochana. Zdyszana, nie była w stanie mu odpowiedzieć, skinęła tylko głową i poszła przed nim do pralni. Tam przysiadła na ławeczce pod ścianą, żeby chwilę odpocząć, masowała zdrętwiały kark i ramiona. Po chwili przyszedł Kristian i przelał wodę z wiader do kociołka. - Posiedź tu sobie i odpocznij, ja nanoszę ile trzeba – oznajmił i pospiesznie wyszedł, zamykając starannie drzwi. Bardzo dobrze, pomyślała Elizabeth. Nie wolno wypuszczać drogocennego ciepła. Kristian, kiedy skończył, miał wilgotne od potu włosy i musiał rozpiąć koszulę pod szyją. - No to chyba ci tej wody starczy – powiedział, dostałabym skrzywienia kręgosłupa i ręce wydłużyłyby mi się do ziemi – cmoknęła go lekko w usta i objęła czule w pasie. – Taki byłeś milczący dzisiaj przy stole – powiedziała, patrząc mu w oczy. Kristian zwilżył wargi i przytulił żonę. - Tak, ja… jest coś, o czym powinienem był powiedzieć ci już dawno temu, ale… - Naprawdę? Mówisz jakoś tak poważnie. - Bo widzisz, złożyło się tak, że… W tym momencie drzwi się otworzyły i roześmiana Lina zajrzała do środka. - Już skończyłam w oborze. Oj, czy ja nie przeszkadzam? Zaraz uciekam, nie chciałam tak wpadać, bez pukania. - Chodź, chodź, Lina, ja tylko pomagałem Elizabeth przy noszeniu wody. – Rzucił żonie przeciągłe spojrzenie, zanim wyszedł. Drzwi zamknęły się z hałasem. Lina wyglądała na zawstydzoną, ale Elizabeth udawała, że tego nie widzi. - Przyniosłam ci pachnące mydło – powiedziała łagodnie. – Wejdź do balii, to pomogę ci z włosami. Służąca pospiesznie zrzuciła ubranie, ułożyła je staranie na ławie i zanurzyła się w kąpieli.
- O rany boskie, jaka gorąca woda! – jęknęła. – To zwyczajna rozrzutność! – jęczała, śmiejąc się zadowolona. Elizabeth polała wodą jej rudoblond włosy i zaczęła je delikatnymi ruchami namydlać. - Czas najwyższy, żebyś zaczęła więcej jeść – powiedziała. – Kręgosłup sterczy ci pod skórą. Lina roześmiała się w odpowiedzi. - Jem i jem bez końca, ale grubsza się nie robię. Moja mama też jest taka chuda, myślę, że to u nas rodzinne. – Wzięła myjkę i zaczęła nacierać ręce i kark. – Myślisz, że będę miała z tego powodu kłopoty przy porodzie? - Nie, dlaczego? Tusza nie ma z tym nic wspólnego. A chciałabyś mieć dzieci? - O tak, całą gromadkę. A przynajmniej czworo. Po dwoje każdej płci. Ale tak naprawdę to jest mi wszystko jedno, co się urodzi. Każde dziecko jest darem od Boga; byleby tylko były zdrowe, to sowa nie pisnę. Czy ty masz jakieś drugie imię, Elizabeth? Bo ja strasznie bym chciała dać jednemu z moich dzieci imię po tobie. - Nie mam, niestety. I bardzo dobrze, bo jak by mi nadali tak jak to jest w zwyczaju, po babce, to bym była Kentura. Na szczęście mamie się to nie podobało. Dziewczyna zachichotała. - Trudno się dziwić. Może pierwsze dziecko powinniśmy ochrzcić po Andreasie. Co byś powiedziała na dziewczynkę o imieniu Andrea? Czy to nie za bardzo podobne do imienia ojca? - Przechyl głowę w tył. Będę spłukiwać mydło nie zamykały. Elizabeth szumiało w głowie, kiedy upomniała się surowo: - Tylko nie wychodź na dwór z mokrymi włosami. Powiem Larsowi, żeby wyniósł brudną wodę. Tego dnia Lina miała więcej niż dość prac domowych. Elizabeth przyniosła ze strychu wieki stos suchej bielizny i złożyła jej w objęcia. - Przejrzyj wszystkie koszule Kristiana, zanim zaczniesz prasować – powiedziała. – Sprawdź, czy kołnierzyki i mankiety są białe jak trzeba i nie poprzecierane. Gdyby tak, to trzeba je przeszyć na drugą stronę, przynajmniej w tych wyjściowych. I w ogóle obejrzyj, czy czegoś nie trzeba pocerować. Lina roześmiała się. - Nie musisz mi tak dokładnie tłumaczyć, nie robię tego pierwszy raz. – Przyniosła stojące na piecu żelazko i sprawdziła wilgotnym palcem czy jest dostatecznie gorące. Elizabeth obserwowała dziewczynę, patrzyła jak na próbę przesuwa żelazko po specjalnej szmatce, zanim przyłoży je do koszuli. Bystre ma służące, pomyślała. Złego słowa
powiedzieć nie można. - Mam wielką ochotę na nowy piec kuchenny – westchnęła. – Słyszałaś, Lina o tych nowych wynalazkach? Piec jest czarny, z żelaza, na płycie ma fajerki, ogień pali się w środku, w zamknięciu. Słyszałam, że mniej brudzi i daje więcej ciepła. A jedzenie na nim gotuje się w mig. Muszę porozmawiać z Kristianem, powiem mu, że na wiosnę powinniśmy sobie taki sobie kupić. Uznała, że decyzja jest rozsądna i zadowolona pokiwała głową. Wyjrzała przez okno i zobaczyła Marię, biegnącą do małego domku. Dziewczynka otulała się szczelnie chustką. Czy coś mi się przywidziało, czy też siostra robi ostatnio wrażenie przygnębionej? Może martwi ją to, że Olav żeni się z Elen? Będę musiała przy okazji, porozmawiać z nią, pomyślała. - Ale piękna muzyka – westchnęła Lina. - Gdzie? – Elizabeth skupiła się i zaczęła słuchać. muzyka dobiegała z salonu. Podkradła się na palcach do drzwi, uchyliła je leciutko i przystanęła na zewnątrz. Ane siedziała. Szczuplutka i wyprostowana, przy fortepianie, a palce zwinnie biegały po klawiaturze. Kristian stał za nią, odwrócony plecami do drzwi, żadne nie zauważyło, że mają słuchacza. Muzyka sprawiała, że Elizabeth zaczęła sobie wyobrażać rozgrzane w słońcu kamienie, delikatny letni wietrzyk, spokojny, gładki niczym lustro fiord i kwitnącą różową wierzbówkę. - Dobrze zagrałam? – spytała Ane, zwracając się do Kristiana. Elizabeth ocknęła się i zaczęła klaskać. - To najpiękniejszy kawałek jaki kiedykolwiek słyszałam. Jak ty się tego nauczyłaś? - Od Kristiana. Ćwiczyłam przeważnie, jak nikogo nie było w domu. A wiesz, jak się ten utwór nazywa? Dla Elizy. To prawie tak, jakby się nazywał Dla Ane- Elise, no nie? – Ane śmiała się szczerze. Napisał go jeden pan o nazwisku Ludwig Beethoven. I wyobraź sobie, że miał tylko trzynaście lat, kiedy napisał pierwszą… Jak to się nazywało? – mała spojrzała na Kristiana. - Sonata. Pierwszą sonatę. - Sonata? Dla mnie brzmi jak nazwa jakiejś choroby – roześmiała się Elizabeth. - Choroby, no wiesz co! Tak ci się wydaje, bo się na tym nie znasz – prychnęła Ane i wzięła znowu parę tonów. - To co będziemy ćwiczyć teraz? - Zagraj jeszcze raz to samo. Nigdy nie zaszkodzi zrobić coś jeszcze lepiej. Elizabeth wycofała się cicho. O tak, to piękna muzyka, nie ulega wątpliwości, a córka
jest z pewnością zdolna. Czasem tylko martwiła się, że Ane tak mało interesują robótki ręczne i prowadzenie domu. Nie lubi robić na drutach, ubojów i absolutnym ekspertem jeśli chodzi o unikanie prania. Elizabeth westchnęła. Co wyrośnie z tej dziewczyny? Nie żeby nie umiała tych wszystkich rzeczy, ale najtrudniej nakłonić ją, żeby zaczęła. Potem już idzie dobrze, trzeba tylko pokonać początkową niechęć. Ale przecież nie można żyć z gry na fortepianie, wielu tak mówi. Maria wróciła, trzęsąc się z zimna i trzasnęła drzwi. - Rany boskie, ale ziąb – otrząsała się, wieszając chustkę na haku. - Muszę z tobą porozmawiać – powiedziała Elizabeth, ale zaraz tego pożałowała. Może to nie jest właściwy moment? Było jednak za późno. - Tak? – Maria spoglądała na siostrę pytająco. - Chodź. – Elizabeth usiadła na schodach i wskazała siostrze miejsce obok siebie. – Nie bardzo wiem, jak zacząć, Maryjko… Chodzi o to, że Olav się żeni z Elen… Czy ciebie to martwi? Maria wyskubała jakąś nitkę ze swetra. Potem drugą. Próbowała je związać tak, żeby oczka nie poleciały, ale nie bardzo jej się to udawało. - Tak, trochę. - Tylko trochę? Żeby to o mnie chodziło, to bym się zalewała łzami z rozpaczy. Maria roześmiała się niemal bezgłośnie. - Niełatwo mi będzie patrzeć, jak on się żeni z inną, ale przecież nie mogę decydować, w kim kto ma się zakochać. A skoro on już wybrał inną, nie mnie, to ja się cieszę, że padło na Elen. Elizabeth musiała przyjrzeć się jej uważniej. - Naprawdę tak myślisz? - Tak. Bo ja lubię go tak bardzo, że życzę mu wszystkiego najlepszego. A myślę, że z Elen będzie szczęśliwy. - To bardzo wielkoduszne z twojej strony – stwierdziła Elizabeth, czując dławienie w gardle. Mrugała pospiesznie, żeby powstrzymać łzy. – Gdybym ja była taka, nie musiałabym się tak bardzo zmagać ze światem, to pewne. - No nie myśl sobie, ja te też miewałam brzydkie myśli, zanim doszłam do tego ostatniego przekonania – wyznała Maria szczerze. Potem wstała. – I nie martw się o mnie, Elizabeth. Dam sobie radę. Elizabeth kiwnęła głową i nie zatrzymywała siostry. Owszem, Maria da sobie radę. Ale trzeba czasu, żeby przejść przez taki ból. Wiedziała o tym z doświadczenia.
Zimowy zmierzch powoli zapadał nad dworem, zbliżała się pora kolacji, Maria, Ane i Helene zaczynały nakrywać do stołu, kiedy do kuchni wpadła Lina z takim impetem, że bryły śniegu spod jej drewniaków rozleciały się po podłodze niczym białe myszy. Pościągała przy okazji szmaciane chodniki, Helene musiała je poprawiać, Lina jednak niczego nawet nie zauważyła. - Myślę, że teraz to już naprawdę jadą – wykrztusiła zdyszana. – Co tam, jestem tego pewna. To znaczy, widziałam łódź. Wybiegła za drzwi, ale zaraz wróciła. – No, nie stójcie tak wszyscy. Musicie też iść i… - Nie kończąc zdania, pobiegła. - To chyba ja powinnam iść na brzeg i witać gościa – rzekła Elizabeth ze śmiechem. – Ale wy zaczekajcie w domu. Moim zdanie, jest za zimno. Pokręciła się w sieni, zaczęła wkładać ciepłe okrycie. Kristian wyszedł z kantorka i obserwował żonę – niechętnie, jakby miał ochotę wrócić tam, skąd przyszedł, pomyślała Elizabeth. Twarz miał białą, wyglądał jak chory. A może coś wypił – zastanawiała się. - Chodź – powiedziała, podając mu rękę. – Pójdziemy razem powitać naszego gościa. Dla Liny tak wiele to znaczy. Skinął głową, włożył okrycie i wyszedł za żoną. Każde miało swoją latarkę, trzymali je wysoko, żeby lepiej oświetlić drogę. Na wzniesieniu Elizabeth przystanęła. - Pozwól, żeby Lina jako pierwsza przywitała Andreasa – powiedziała. – Obyczaj każe co prawda, żeby pierwszymi byli gospodarze, ale nic się nie stanie, jak zrobimy trochę inaczej. Poczuła, że mąż zaciska rękę na jej ramieniu i popatrzyła na niego z usmieche,. Powiedział coś, czego nie dosłyszała, jej uwagę przykuły głosy z nadbrzeża. - No to już wylądowali – stwierdziła. – Chodźmy, trzeba ich przyjąć. - O, jak dobrze widzieć cię znowu, Andreas – dotarły do nich słowa Liny. I w następnym zdaniu: - Ale dlaczego zgoliłeś brodę? Gość mruknął coś w odpowiedzi, ujął dłoń dziewczyny, ale patrzył gdzieś w dal, ponad jej głową. Elizabeth szła tuż za Kristianem, wyciągnęła rękę. - Witaj w Dalsrud. Nagle zaczęła rozpaczliwie chwytać powietrze, przyciskała dłonie do serca. To nie może być… spojrzała ponownie. Ileż to razy śniła ten sen… marzyła, że on wróci? Tak, to musi być kolejny sen… - Jens – wyszeptała ledwie dosłyszalnie i mrugając, przyglądała się przybyszowi. Zdała sobie sprawę, że on też się w nią wpatruje, jakoś dziwnie, ale że się nie uśmiecha. A
przecież w jej snach zawsze się uśmiechał. - Jens… - chciała powiedzieć o wiele więcej, ale z jej gardła wydobywał się jedynie pisk, który ją dławił, nie chciał przemienić się w słowa. Nagle ziemia zaczęła się pod nią uginać, rozpaczliwie, po omacku, szukała jakiegoś oparcia, a potem wszystko pogrążyło się w mroku.
Rozdział 3 Elizabeth miała wrażenie, że unosi się na fali. Że pochwyciła ją rozkołysana woda, podrzuca, ją, obraca, pieści… Poprzez mroczną mgłę znowu przedzierały się głosy. - Elizabeth, Elizabeth, słyszysz mnie? – To Kristian, ale ona nie była w stanie otworzyć oczu. Nie chciała. Coś ją powstrzymywało, coś mówiło, że najlepiej będzie dalej spać. Sen – teraz go sobie przypomniała. W tym śnie wydawało jej się, że Jens wrócił i stoi przed nią. I wtedy usłyszała, że Lina krzyczy łamiącym się głosem: - Dlaczego nic mi wcześniej nie powiedziałeś? Jakiś mężczyzna coś tłumaczył i Elizabeth natychmiast rozpoznała głos. Jens! A więc on wrócił, ten, który tam stoi, żywy człowiek. To Jens. Jej mąż. I ojciec Ane. Z wolna zaczęła otwierać oczy. Jens pochylał się nad nią. A przy nim Kristian. kawałek dalej stała Lina z oczyma pełnymi łez. - Jens – wyszeptała. – To ty? Mężczyzna skinął głową. - Żyjesz, czy to tylko sen? - Żyję! Chciała się podnieść, ale nagle straszny ból przeszył jej ciało. Chyba krzyknęła, bo Kristian chwycił ją wpół i mocni trzymał. - Co się dzieje, Elizabeth? Masz bóle? W odpowiedzi jęknęła ochryple, bo fala bólu wróciła ze zdwoją siłą. Potem kolejna. - Gdzie cię boli? – pytał. - W… w Bruchu. O Boże, ratuj mnie, chyba tracę… Jens ukląkł przy niej, ale wzrok wciąż wbijał w Kristiana. - Czy ona jest w ciąży? – głos brzmiał nieprzyjemnie. Kristian przytaknął. Kurtkę miał rozpięta przy szyi, Elizabeth zauważyła, że jabłko Adama porusza się, kiedy mąż przełyka ślinę. - W takim razie zanieś ją do domu. Natychmiast! Kristian wziął żonę na ręce, a ona zarzuciła mu ramiona na szyję. Kiedy chwycił ją kolejny ból, ukryła twarz w samodziałowej kurtce. Tuliła się do wełnianej tkaniny, która tłumiła krzyk. Miała wrażenie, ze otworzył drzwi kopniakiem, ale nie była pewna, jego wołanie wypełniło wszystkie pomieszczenia: - Chodźcie, pomóżcie mi! Elizabeth poroniła! Szykujcie gorącą wodę i co tam trzeba,
byle szybko! Elizabeth słyszała stukot drewniaków i głos biegnącej Helene: - Zanieś ją na górę, ja zaraz przyjdę. Lina, nastawiaj wodę! Nie stój tu i nie becz, dziewczyno! Maria, leć po świeżą bieliznę pościelową. Słowa sypały się na głowy oniemiałych domowników niczym grad. Kristian położył Elizabeth na łóżku, a ona ciężko opadła na poduszki. - Nie odchodź – prosiła. – Zostań przy mnie. Ja mogę stracić nasze dziecko – szlochała boleśnie, chwytając kołnierz jego kurtki. – Nie mogę stracić dziecka, na które tak długo czekałam. Pomóż mi! Boże zmiłuj się nade mną… Kristian otworzył zaciśnięte pięści i głaskał ją po włosach. - Uspokój się, Elizabeth, moja kochana. Wszystko się ułoży. No już, już… Poczuła strumień ciepłej wilgoci między udam, stanęła przy niej Helene, a Kristian wolno wycofywał się w stronę drzwi. Bąknął jeszcze coś o doktorze i zniknął. Helene nie traciła czasu na gadanie, ściągnęła z leżącej spódnice i rozpięła bluzkę, żeby jej było lżej oddychać. Elizabeth nie zauważyła, co się wokół niej dzieje. Myśli były niczym wzburzone morze, ból bezlitosnymi szponami szarpał brzuch i krzyż. Przypomniał skurcze, kiedy rodziła Ane, i to ją śmiertelnie przerażało. Krzyczała z bólu i ze strachu. Bluźniła przeciw Bogu, ze mógł jej coś takiego zrobić i szarpała się z Helene, kiedy ta chciała ją przytrzymać w pozycji leżącej. Ledwie odnotowała, że weszła Maria z miednicą i czystą bielizną pościelową. Nie widziała poszarzałej twarzy siostry, zbierającej zakrwawione prześcieradła. Czas przestał istnieć, sama nie wiedziała, jak długo to już trwa, w końcu Helene zgarnęła coś w dużą szmatę i powiedziała. - No to jest po wszystkim. Elizabeth skuliła się i opadła na poduszki, wyczerpana walką. „Jest po wszystkim” – dźwięczało jej w uszach. „Moje małe dziecko…” Gorące łzy spływały po policzkach, a ona pustym wzrokiem patrzyła przed siebie. Było po wszystkim. Nie wiedziała, jak długo leży, nie była w stanie myśleć o niczym innym prócz utraconego dziecka. Dłoń spoczywająca ba brzuchu była lepka od potu, mimo to jej nie odsunęła. Dlaczego przecież nie ma już czego chronić, pomyślała z bólem w sercu. Musiała na chwilę przysnąć, może tylko na kilka minut, w każdym razie łzy na policzkach obeschły. Wargi same ułożyły się w słowo „Jens”. Jens wrócił. Ale gdzie się podziewał przez tyle lat? Dlaczego nie dawał znaku życia? Nie była w stanie pojąć, że godził się, by wierzyła w jego śmierć. Jens nie jest taki.
Kiedy Helene wróciła, Elizabeth już nie płakała. Miała tylko wrażenie, że oczy wypełnia jej piasek. - Co zrobiłaś z tym…? – spytała przyjaciółkę ochryple. - Włożyłam do skrzynki i później pochowam między kamieniami w murku, otaczającym kościół. - Dziękuję ci, Helene. Bałam się, że spaliłaś, albo zakopałaś w… jakimś miejscu… -umilkła. Nie była w stanie wypowiedzieć tego słowa. Helene usiadła na krawędzi łóżka i wzięła ją za rękę. - Ja wiem, że ludzie zwykle zakopują takie rzeczy w gnojowisku, Elizabeth. Ale twoje maleństwo powinno trafić do nieba, a później Pan Bóg ześle ci inne. Teraz już wiesz, że będziecie mieć więcej dzieci. Elizabeth skinęła głową, chociaż w tej chwili słowa Helene nie przynosiły pociechy. Zwilżyła wargi końcem języka. były spierzchnięte i obolałe. Nagle wróciło do niej wszystko, co się ostatnio wydarzyło. Jęknęła boleśnie i uniosła się na łokciu. - Helene, Jens wrócił! Widziałam go na brzegu, on… Helene popchnęła ją łagodnie z powrotem na posłanie. - Wiem o tym, Elizabeth. Jens siedzi teraz w kuchni. - Musze z nim porozmawiać. - Nie, nie musisz. Teraz powinnaś odpoczywać. Już i tak za dużo przeszłaś jak na jeden dzień. - Ale skąd on się tutaj wziął? Gdzie się podziewał przez cały czas? - Połóż się, mówię. Elizabeth uległa. - No a co z Andreasem Liny? czy on też przyjechał razem z Jensem? Helene zaczęła się przyglądać swoim dłoniom, w końcu westchnęła głęboko i skierowała wzrok na Elizabeth. - Andreas to Jens. - Co ty wygadujesz? - Nie zdążyłam się zbyt wiele dowiedzieć. Tylko tyle, że Jens stracił pamięć. i myślała, że ma na imię Andreas. Elizabeth wpatrywała się w przyjaciółkę przerażona, informacje powoli zaczynały układać się w całość. - To dlatego tam na brzegu Lina tak strasznie krzyczała? Bo dowiedziała się, że… No tak, to się zgadza… Słyszałam przecież, że mówiła do niego Andreas i pytała, dlaczego zgolił brodę.
Zapukano do drzwi i Maria wsunęła głowę. - Doktora nigdzie nie można znaleźć – oznajmiła cicho. Helene odwróciła się do niej. - No to przyjedzie, jak będzie miał czas. - Maria, chodź no tu. – Elizabeth wyciągnęła rękę i siostra zrobiła parę kroków w głąb pokoju. - Spotkałaś…. Jensa? - Tak. - I Ane też? - Ona też. – Maria umilkła na chwilę. – Elizabeth, teraz powinnaś odpocząć. - A co się dzieje z Liną? - W porządku. Przyniosła, ci trochę herbaty… - siostra postawiła kubek na stoliku i wycofała się pospiesznie. - Ona się zachowuje, jakbym była trędowata – jęknęła Elizabeth, czując bolesny ucisk w gardle. Helene poklepała ją po ręce. - Maria jest po prostu przerażona, musisz to zrozumieć. Masz, teraz wypij herbatę, którą dla ciebie zrobiła. Piła posłusznie, małymi, szybkimi łyczkami, dopóki nie opróżniła kubka. Potem i otarła usta wierzchem dłoni i ponownie opadła na poduszki. - To miała być Rebeka albo Andres – powiedziała głucho. – A teraz nie żyje. Dlaczego? - W odpowiedzi na to pytanie nie dostaniemy nigdy. – Helene głaskała ją delikatnie po włosach i policzkach. - Co Kristian mówi na to, że Jens wrócił? - Nie wiem. Myślę, że bardziej martwi się o ciebie. - Przyślij mi go tutaj. - jeszcze nie teraz, Elizabeth. - Tylko mi znowu nie powtarzaj, że mam się uspokoić i odpoczywać. - Nie będę. Obiecuję. Elizabeth nie wiedziała, czy to działanie herbaty, czy też skutek tego, co dzisiaj przeżyła, ale nagle poczuła się senna. Ciężkie powieki same się zamykały i wkrótce pogrążyła się w głębokim, pozbawionym marzeń śnie.
Rozdział 4 Elizabeth otworzyła oczy i przecisnęła się. powoli wracały wspomnienia minionego dnia. Utracone dziecko, Jens, który wrócił. Skuliła się, próbując uporządkować myśli. Z pokoju obok docierały głosy Ane i Marii. Ciekawe, o czym rozmawiają. Mała Ane, która tak się cieszyła, że będzie mieć braciszka, albo siostrzyczkę… Płacz dławił matkę w piersi, uparcie przełykała ślinę, żeby się go pozbyć. „Ja mam dwóch tatusiów” – zwykła była mawiać Ane. – „Jeden ma na imię Jens i jest w niebie…” Jak dziecko przyjęło fakt, że Jens wrócił? No a Maria… Miała osiem lat, kiedy zaginął na morzu. Co dziewczyna czuje teraz? Elizabeth pamiętała, jak ojciec opowiadał jej o nieszczęściu, wtedy na brzegu, całą historię o tym, jak to Jens próbował ratować praktykanta, którego fala zmyła z pokładu, i sam został wciągnięty przez ryczący żywioł. Maria rzuciła się ojcu na szyję i wypłakiwała żal w jego samodziałową kurtkę. Drobnym ciałem dziecka wstrząsał szloch. Czy ona to jeszcze pamięta? I co myśli teraz, dziesięć lat później? Wprost trudno uwierzyć… Czy naprawdę Jens mieszkał przez cały czas w Kabelvaag? Głosy cichły na korytarzu i schodach na dół. Dziewczynki schodziły cicho, jakby się bały, że ją obudzą. Ale to musi już być ranek, myślała, bo słychać było hałasy i rozmowy służących w kuchni. Odgłosy budzącego się dnia. Przewróciła się na drugi bok i stwierdziła, że nadal krwawi. Dziewięć lat ona i Kristian byli małżeństwem, zanim Elizabeth zaszła w ciążę, ale oto Jens wrócił, a ona poroniła. - Boże kochany, jaki jest w tym sens? – spytała głośno. - Bóg daje i Bóg zabiera, przypomniała sobie słowa Gurine, starej kucharki w tym dworze. Furie zawsze miała na podorędziu jakieś przysłowie albo cytat z Biblii. Na korytarzu znowu słychać było kroki. Drzwi się uchyliły i weszła Helene, z pełnym wody dzbanem i szmatami. - Nie śpisz? – spytała stłumionym głosem i odstawiła przyniesione rzeczy. - Nie, nie śpię. I chyba zaraz wstanę. Helene patrzyła na nią zaskoczona. - Mowy nie ma. Musisz leżeć. Co najmniej tydzień. - Kto tak powiedział? - Ja! – Przyjaciółka usiadła na krawędzi łóżka. – Poronienie trzeba traktować prawie jak poród, Elizabeth. Wciąż mocno krwawisz. Ciało potrzebuje spokoju, zanim dojdzie do siebie.
- Co się dzieje na dole? – spytała, nie komentując słów Helene. - To co zwykle. – Helene wstała, umoczyła szmatę w wodzie i wykręciła ją. – Proszę umyj się teraz. Elizabeth zrobiła, co jej kazano. Helene pomogła jej zdjąć nocną koszulę. W pokoju było zimno, chora dostała gęsiej skórki. - Zaraz dołożę do pieca, żebyś nie marzła. – Ponownie zanurzyła szmatę w wodzie. - Ale to, co dzieje się na dole, nie jest normalne – stwierdziła Elizabeth stanowczo. – Gdzie Jens spał dzisiejszej nocy? A Kristian? Jak widzisz, jego część łóżka jest nietknięta. - Kristian pościelił sobie w kantorze, uważał, że potrzebujesz spokoju. A Jens zajął pokój gościnny, który przecież na niego czekał. Elizabeth skinęła głową i chwilę milczała. Helene pomagała jej przy myciu i przebraniu. - Czujesz się już lepiej? – spytała, zaplatając włosy chorej w warkocz. Elizabeth przytaknęła, chociaż wcale nie było z nią tak dobrze. sytuacja zrobiła się po prostu ponura. Na nic się zda mycie wodą i pachnącym mydłem, na nic czyste podpaski, skoro całe jej życie zostało wywrócone na nice, ostroi brutalnie, niczym stara ścierka do podłogi, zanim zostanie ciśnięta z powrotem do wiadra z pomykami. Ale akurat tego nie mogła powiedzieć Helene, bo ona życzy jej jak najlepiej i Elizabeth dobrze o tym wie. Mimo to musiała z całej siły zagryzać drżącą wargę i odwracać twarz, by Helene nie dostrzegła łez w jej oczach. Najbardziej ze wszystkiego pragnęła przytulić się do poduszki, naciągnąć kołdrę na głowę i po prostu spać. A kiedy się znowu obudzi, żeby wszystko okazało się snem. Żeby dzieciątko nadał żyło w jej brzuchu, a Jens pozostał jedynie wspomnieniem z dawnych lat. ale tak nie będzie. Widziała go przecież na własne oczy, słyszała, co do niej mówił. Potwornego bólu, kiedy traciła dziecko, też nie da się zapomnieć. - Jak Ane przyjmuje to wszystko? – spytała, chrząkając, żeby oczyścić gardło. Helene położyła szmatę obok miski z wodą. - Uważa, ze to niezwykłe, iż Jens wrócił, ale bardzo przeżywa fakt, że straciłaś dziecko. Elizabeth skinęła głową i pustym wzrokiem patrzyła przed siebie. - A jak inni? – spytała w końcu. – I bądź ze mną szczera, Helene. Wyglądało na to, że tamta nie bardzo wie, co powiedzieć, wahała się bowiem długo. - Maria, jak dotychczas mówiła niewiele, wygląda jednak, że przyjmuje te sprawy ze zrozumieniem. No a Jens i Kristian… oni też mówią mało co. - Czy Jens powiedział coś więcej o tym, gdzie się podziewał przez cały ten czas, i jak
sobie radził? - O ile wiem, to nie. - A Lina, biedactwo? - Ona wciąż płacze. - Może ja powinnam z nią porozmawiać. - Ty powinnaś odpoczywać, już ci mówiła. Poza tym Lina potrzebuje czasu, żeby się z tym wszystkim uporać. Jak my wszyscy, zresztą. Elizabeth wiedziała, że nie ma sensu protestować, ułożyła się więc wygodnie na poduszkach i okryła ramiona kołdrą. Słyszała, jak Helene hałasuje drzwiczkami piecyka, a w chwilę potem ogień zaczął wesoło trzaskać na palenisku. Jeszcze trochę i pokój wypełni przyjemne ciepło. - Dziękuję, Helene. – W oczach Elizabeth znowu pojawiły się łzy, a ona mrugała pospiesznie, żeby nad nimi zapanować. Przyjaciółka podeszła do łóżka i ujęła jej rękę. - Myślę, że rozumiem, jak się teraz czujesz, Elizabeth. Ja z rozmysłem pozbyła się swojego dziecka, ale potem żałowała. Wciąż tego żałuję, chociaż wiem, że nie miałam innego wyjścia. Ty swoje utraciłaś z powodu nieszczęścia, więc ból jest pewnie jeszcze większy…. nie wiem. Elizabeth uścisnęła jej dłoń. - Taka jest wola Pana. I my nie mamy na nią wpływu, ani ty, ani ja. W każdym razie ja tam myślę. Helene przytaknęła, wstała, żeby wyjść. Przy drzwiach odwróciła się jeszcze z miednicą w rekach. - Mam przysłać do ciebie Marię z czymś do jedzenia? - Dziękuję, przyślij ją. Czekając na siostrę, Elizabeth próbowała się trochę zdrzemnąć, ale zbyt wiele i zbyt różnych myśli kłębiło jej się w głowie. Zbyt wielu fragmentów brakowało, by mogła jakoś odpowiedzieć sobie na pytania, dlaczego Jens tak długo pozostawał poza domem i dlaczego nikt go nie rozpoznał. Helene mówi, że przez cały ten czas był pewien, iż ma na imię Andreas. Ale kiedy spotkali się na brzegi i ona zapytała, czy jest Jensem, natychmiast potwierdził. Coś się tu nie zgadza. Czy kłamie wszystkim innym? Tylko dlaczego miałby to robić? Rozległo się delikatne pukanie do drzwi i Maria wsunęła głowę do środka. - Śpisz?
- Nie. – Elizabeth usiadła na łóżku i wzięła tacę, którą podawała jej siostra, mleko, kawa, talerz kaszy. - I jak ty się czujesz? – Maria usiadła na brzeżku krzesła obok toaletki. - Dobrze. A ty? Dziewczyna wzruszyła ramionami. - Dziwnie było zobaczyć znowu Jensa. Była pewna, że zapomniała, jak on wygląda, ale okazuje się, że bardzo dużo zapamiętałam. Elizabeth milczała, pozwalała jej mówić, bała się przerywać myśli, którymi siostra chciała się z nią podzielić. Maria w zamyśleniu przesuwała palcem po policzku. - Pamiętam, że miał ranę na twarzy. Blizna jej wyraźnie widoczna. Ale nie wiem, skąd się to wzięło? Elizabeth wypiła łyk kawy, żeby zyskać na czasie. - Pobił się z jakimś człowiekiem w Storvaagen. Porozmawiałaś z nim już? – spytała pospiesznie, zanim Maria zdąży zadać więcej pytań w sprawie blizny. Bo to Kristian go zranił. A teraz ona już od dziesięciu lat jest żoną Kristiana, nie Jensa. Albo nadal jest żoną Jensa? Bolesne myśli pojawiały się jedna za drugą. - Niespecjalnie – mówił dalej głos Marii. – Jens powiedział tylko, ze dziwnie jest mnie znowu widzieć. I że wyrosłam przez te lata. Ane bardzo się stara opowiedzieć mu jak najwięcej o dworze. O swoim kocie, o zwierzętach w oborze, i kim będzie, jak dorośnie. Ane wciąż jest trochę dziecinna – zakończyła z uśmiechem wyższości. Kasza nie smakowała, ale Elizabeth zjadła wszystko do końca. Wiedziała, że w najbliższym czasie będzie potrzebować sił. Zerknęła ukradkiem na Marię. Siostra patrzyła przed siebie, nieobecna myślami. - Nad czym się tak zastanawiasz? Dziewczyna podskoczyła. - Nad niczym, tak sobie siedzę. – Wygładziła kołdrę i podsunęła tacę trochę bliżej Elizabeth. Ta przyglądała jej się uważnie. - To był szok, taki nieoczekiwany powrót Jensa, prawda? Maria wzruszyła ramionami. Splatała i rozplatała dłonie, spoczywające na kolanach. - Może. Ale jakoś się z tym uporamy. Najważniejsze, żebyś ty znowu stanęła na nogi. Elizabeth odstawiła tacę na nocny stolik i wzięła siostrę za rękę. - Ale nie powinnaś zapominać o sobie, moja mała Maryjko – rzekła z powagą. – Szok musiał być równie duży dla ciebie, jak dla mnie.
Maria długo się wpatrywała w swoje kolana, w końcu podniosła głowę i spojrzała Elizabeth w oczy. - Tak, to był szok – zgodziła się. – Po tych wszystkich latach, kiedy pogodziłam się już z myślą, że Jens nie żyje on nagle zjawia się jakby nigdy nic. Ale z drugiej strony to bardzo się cieszę. Dobrze jest go znowu widzieć. Chociaż ja byłam mała, kiedy zniknął, to ty ciągle na nam o nim opowiadałaś, podtrzymywałaś pamięć o nim, w twoich opowieściach żył naprawdę. Umilkła na chwilę, a potem mówiła dalej: - Wszystko mogło się tak dobrze ułożyć, żebyś tylko ty mogła zachować swoje dziecko. – Musiała się odwrócić, nie chciała pokazać łez. Elizabeth przysunęła się bliżej krawędzi łóżka i pogłaskała siostrę po policzku. - Moja kochana, takie rzeczy się zdarzają. Taka jest wola Boża, nawet jeśli my nie zawsze to rozumiemy. Mam nadzieję, że niedługo zajdę w ciąże, wiec i tak zostaniesz ciocią. Czy to nie piękne? Maria pokiwała głową, uśmiechając się niepewnie. - Wybacz mi. Powinnam tu przyjść, żeby cię pocieszyć, a tymczasem to ty pocieszasz mnie. - Zawsze chciałabym to robić – rzekła Elizabeth łagodnie. – Pamiętaj, że jesteś moją małą Maryjką. Maria wzięła tace, zostawiła tylko kubek z kawą. - Czy mogłabym coś dla ciebie zrobić? - Owszem, poproś Kristiana, żeby tu do mnie przyszedł. Maria skinęła głową. - Dobrze, zaraz mu powiem. Kiedy siostra wyszła, Elizabeth z powrotem opadła na poduszki. Przymknęła oczy. Dobrze jest być tą silniejsza, nawet jeśli to trwa tylko parę minut. Wkrótce przyszedł Kristian. - No i co z tobą, moja kochana? Miała ochotę zawołać, żeby przestali ja ciągle pytać o to samo, ale dostrzegła niepewność w jego spojrzeniu i dała spokój. Poklepała natomiast miejsce przy sobie, na brzegu łóżka. - Usiądź, Kristian. bardzo za tobą tęskniłam. - Naprawdę? – uśmiechnął się, zadowolony z jej słów. - Dlaczego nie spałeś przy mnie dzisiejszej nocy? Naprawdę nie było powodu, żebyś sobie ścielił w kantorze.
- Potrzebowałaś spokoju. Prychnęła gniewnie. - Nie chcę więcej słuchać takich tłumaczeń. Dzisiaj będziesz spał tutaj. - Bo to było takie… takie smutne… ta sprawa z dzieckiem – jąkał się. – Ale później… później będziemy próbować znowu, prawda? - Tak. – Musiała odchrząknąć i napić się kawy. Zdążyła wystygnąć, ale to bez znaczenia. Dzięki temu uniknęła dalszej rozmowy na temat, co ma być później. Dziecka które straciła, nic nigdy nie zastąpi. Chociaż to tylko maleńka istotka, nie w pełni jeszcze rozwinięta, to przecież było jej dziecko. - Dla ciebie to też musiał być wstrząs, że Jens nieoczekiwanie wrócił – zmieniła temat. - Tak, to prawda. - I czyją ja właściwie teraz jestem żoną? – prawie nie słyszała swojego głosu. Ale tak czy inaczej zostało to powiedziane. Część tego, co zajmowało jej myśli. - Moją! - Jesteś pewien? - Jens nie ma żadnych pretensji. Tylko tyle że pastor musi zostać poinformowany o tym, co się stało. I lensman też. Z pewnością trzeba będzie załatwić mnóstwo papierów, ale tym zajmę się później, to chyba nie jest aż takie pilne. Na razie i tak mamy o czym myśleć, prawda, Elizabeth? – Wzrok miał błagalny, niczym mały szczeniak. Mówił lekko ochrypłym głosem, za dużo, i za szybko. - O co chodzi, Kristian. - O nic. Dlaczego pytasz? - Co ty przede mną ukrywasz? Powiedz zaraz! – Usiadła na łóżku, dysząc ciężko. Kristian wstał i zaczął chodzić po pokoju. Wziął i obejrzał jej grzebień, leżący na toaletce, wygładził bluzkę na oparciu krzesła, przez cały czas nie patrzył jej w oczy, nie patrzył nawet w stronę łóżka. - Oczekuję odpowiedź! - Elizabeth, ty wiesz, ze wszystko, co robię, robię jedynie dla twojego dobra. Jest tak dlatego, że bardzo cię kocham i… - Do rzeczy, Kristian! domyślam się, że to ma coś wspólnego z Jensem. – Sama słyszała, że głos jej się zmienił. Zrobił się twardy, mroczny, bezlitosny, jakby oczekiwała jakiejś bolesnej wiadomości. - Ja wiedziałem, ze Jens żyje. Zaległa kompletna cisza. Słychać było jedynie jej ciężki oddech. Długo trwało, zanim się znowu odezwała.