Rozdział 1
Ciarki przeszły Elizabeth na odgłos krzyku kobiety, jaki doleciał z poddasza.
Towarzyszyły mu trzaski i szarpanina, a po chwili ze schodów zwalił się z hukiem jakiś
mężczyzna. Jens pierwszy znalazł się przy nim.
- Na miłość Boską, co z tobą? - zapytał, pochylając się nad leżącym, ale nie usłyszał
odpowiedzi. Nieszczęśnik z poszarzałą twarzą nie otwierał oczu. Goście weselni, usłyszawszy
hałas, wylegli do korytarza.
- Co się stało? - dopytywali się, zaglądając z ciekawością Elizabeth przez ramię.
- Nie wiem... Ni z tego ni z owego spadł ze schodów - wyjaśniła zdezorientowana.
Mężczyzna leżał w dziwnej pozycji. Chyba się nie zabił, pomyślała, dotykając jego
twarzy lepkiej od potu, i dreszcz ją przeniknął. Muzyka w izbie stopniowo cichła, ludzie
tłoczyli się, by lepiej widzieć.
- Słyszysz mnie? - powtórzył Jens, klepiąc mężczyznę po policzku, po czym przyłożył
ucho do jego piersi.
Mężczyzna poruszył się, a na jego twarzy pojawił się grymas. Jens się wyprostował.
Tymczasem Jakob, który zdołał utorować sobie drogę pomiędzy stłoczonymi gośćmi, huknął
gromkim basem:
- Co tu się dzieje?
Jens poklepał mężczyznę po policzku, tym razem nieco mocniej, po czym wyjaśnił
pośpiesznie Jakobowi:
- Zwalił się ze schodów.
- Ocknąłeś się? Coś cię boli? - dopytywał się Jakob nieszczęśnika. Mężczyzna
wymamrotał coś niezrozumiale i chwycił się za głowę.
- Dasz radę wstać? - upewniał się Jens.
- U licha, pewnie, że dam radę - odburknął, i opierając się o najniższy stopień,
dźwignął się z wysiłkiem. Potrząsnął lekko głową, jakby próbował sobie przypomnieć, jak się
tu znalazł, i warknął:
- Diablica jedna!
Elizabeth zdążyła zauważyć, że na górze, u szczytu schodów, stoi Elen, gdy w
korytarzu zjawili się zdenerwowani rodzice dziewczyny.
- O co tu chodzi? - pytali, rozglądając się wokół siebie. - Elen, widziałaś, co się stało?
- W końcu dostrzegli córkę.
Tymczasem mężczyzna zachwiał się i oparł o ścianę. Przez chwilę rozmytym
wzrokiem wodził po weselnikach, wreszcie wskazał na Elen i wybełkotał:
- Złamanego grosza bym za nią nie dał! Biedny Olav, szkoda go, współczuję, że się z
nią ożenił!
- Uważaj, co mówisz! - warknął Jens i złapał go za kołnierz. Pijak na moment zawisł
nogami w powietrzu.
- Spokojnie - zagrzmiał Jakob, rozdzielając mężczyzn. - Zabierz go do kuchni, Jens, i
napój mocną kawą. To mu dobrze zrobi.
Matka Elen zaczęła się pospiesznie przeciskać do bladej jak kredą córki. Panna młoda
cały czas stała nieruchomo w tym samym miejscu. Nagle rozległo się trzaśnięcie drzwiami i
tupanie, a do korytarza napłynął chłód zimowej nocy.
- A co tu tyle ludzi? - zagadnął wesoło Olav, zaraz jednak gwałtownie spoważniał. Nie
zdążył jeszcze o cokolwiek zapytać, gdy odezwał się pijany mężczyzna.
- No, proszę, jest i pan młody! Żal mi ciebie, chłopie. Skąd mogłeś wiedzieć, w co
wdepnąłeś, oświadczając się Elen. Udaje niewiniątko, ale zapewniam cię, że to tylko pozory.
- Mężczyzna patrzył Olavowi prosto w oczy, jakby na podkreślenie wagi swoich słów. Val
pobladł, ale gestem dłoni powstrzymał Jensa, który chciał wyprowadzić pijaka za kark.
- Znam Elen od dawna... I to baaardzo dokładnie -zarechotał mężczyzna, odchylając
głowę.
- Zabierz go stąd - rzekł Olav i odwrócił się, dotknięty do żywego. Jakob pociągnął
pijanego mężczyznę za sobą do kuchni. Gdy drzwi za nimi się zamknęły, w korytarzu zaległa
cisza. Tylko Elen szlochała w ramionach matki.
- No już dobrze, dobrze, wejdźmy lepiej do środka - pocieszała matka cicho,
prowadząc córkę do jednego z pokoików na górze.
Olav, dyszał ciężko i zaciskał pięści, aż pobielały mu kłykcie. Poruszał szczękami,
jakby przeżuwając słowa, ale nie był w stanie ich z siebie wydobyć.
- Idź do niej - odezwała się Elizabeth.
Chłopak na moment uchwycił jej spojrzenie, po czym w paru susach znalazł się na
górze. Ojciec Elen, czerwony na twarzy, wytrzeszczał oczy i jakby szukając wsparcia, zwrócił
się do Jensa:
- Chyba nie zamierzacie zatrzymać tu tej, tej... kreatury. Jens pokręcił głową.
- Jak tylko trochę wytrzeźwieje, zaraz go stąd odeślemy - wyjaśnił. - Wracajmy teraz
do izby. Napijmy się koniaku. Przedstawienie skończone! - rzucił głośno do gości. -
Rozejdźcie się, proszę!
Elizabeth poczuła nagle, że ktoś obejmuje ją w talii. Drgnęła, i odwróciła się
gwałtownie. To Kristian. Nie zauważyła, kiedy się pojawił.
- Awantura, co?
Pokiwała tylko głową, bo i cóż miała powiedzieć.
Goście, szepcząc między sobą, niechętnie wracali do izby. Najwyraźniej mieli
nadzieję, że to nie koniec zajścia, a bardzo nie chcieli, by coś im umknęło. Elizabeth stała i
zastanawiała się bezradnie, jak mogłaby pomóc. Nikt jednak nie zwracał na nią uwagi.
Usłyszała, jak Jens nakazał grajkom, by znów zabrzmiała muzyka i wnet z izby rozległy się
dźwięki skrzypiec.
- Czyżby pojawił się dawny ukochany? - szepnął jej Kristian do ucha. Elizabeth
zarumieniła się gwałtownie.
- Kogo masz na myśli? - spytała ochryple, nie patrząc na męża.
- No, tego mężczyznę, który się zwalił ze schodów. Wiele na to wskazuje. Mówił... że
zna Elen. No i...
- słowa zawisły w powietrzu. - A co myślałaś?
Elizabeth oblała się potem i poczuła, że pali ją nie tylko twarz, ale i szyja. Kristian
odsunął się lekko i popatrzył na nią uważnie.
Nie od razu zareagowała, bo wciąż dźwięczały jej w uszach słowa Jensa: „Już dawno
powinienem ci o tym powiedzieć. Od razu gdy przybyłem do Dalsrud".
Co właściwie chciał jej wyznać? Nie miała odwagi" o tym myśleć. Bała się, że zyska
pewność co do swoich podejrzeń. Zorza polarna, wino i muzyka dziwnie na nią podziałały. A
także obecność Jensa. Przez wiele lat nie byli tak blisko siebie. Poczuła się jakoś... dobrze.
- Nie odpowiadasz? - ponaglił ją Kristian.
- Co takiego? - Dobrze wiedziała, o co mu chodzi, starała się jednak zyskać nieco na
czasie.
- Źle mnie zrozumiałaś! Nie sądziłaś, że mówię o Elen.
- Czyżby? - zaśmiała się. - Ale to nie jest teraz ważne, Kristian. - Spoważniała nagle i
popatrzyła w stronę schodów prowadzących na poddasze. - Zastanawiam się, co się tam
wydarzyło. Czy myślisz, że w tym, co wykrzykiwał ten mężczyzna, tkwi odrobina prawdy?
Kristian uchwycił ją mocniej w pasie i odparł:
- Nie sądzę, to na pewno tylko pijacki bełkot. Jak trochę wytrzeźwieje, to go od razu
stąd odprawią. Może któryś z gości odwiezie go po drodze do domu.
Zamyślona pokiwała głową. W izbie znów rozbrzmiewała muzyka, ze strychu zaś nie
dochodziły żadne odgłosy. Co tam się teraz dzieje? Cicha sprzeczka? Wyjaśnienia mające na
celu rozmycie prawdy? Najwyraźniej jakaś zatajona ponura tajemnica wyszła na jaw,
1 to w takim dniu! Dlaczego pewnych rzeczy nie da się zachować tylko dla siebie?
Elizabeth żałowała, że nie może jakoś pomóc Elen. Domyślała się, co ta dziewczyna
teraz przeżywa. Niechętnie ruszyła za Kristianem do weselnych gości.
Na środku izby tańczyło tylko kilka par. Kobiety zgromadzone w niewielkich
grupkach szeptały z ożywieniem, nachylając się do siebie. Elizabeth zauważyła ojca Elen,
obok Jensa, lensmana i jeszcze jakiegoś mężczyznę. Pozwoliła odejść na chwilę Kristianowi,
ponieważ przywoływali go jacyś znajomi. Tymczasem do niej podeszła Maria.
- Biedny Olav - rzekła ze smutkiem.
- Obojga ich szkoda - odparła Elizabeth, ogarniając spojrzeniem izbę. Dostrzegła
Dorte, rozgrzaną i podekscytowaną, z rudymi loczkami na czole. Swymi zielonymi oczami
lustrowała pomieszczenie, sprawdzając, czy wszyscy goście mają pod dostatkiem jedzenia i
czy dobrze się bawią.
- Oczywiście. Czy nie tak powiedziałam? - potwierdziła pośpiesznie siostra i nie
czekając na odpowiedź, dodała jednym tchem: - Jak sądzisz, o co chodziło temu typkowi?
- Nie myśl o tym, Mario. To tylko pijacki bełkot. Spróbuj też przekonać o tym gości.
Nagle Elizabeth zauważyła żonę lensmana; pulchna kobieta najwyraźniej zmierzała w ich
kierunku.
- Dobry Boże, chroń mnie od złego - mruknęła pod nosem, rozbawiając siostrę, która
powiódłszy za nią wzrokiem, wybuchnęła śmiechem. Oczy lensmanowej lśniły z podniecenia.
Pałała w nich żądza sensacji.
- I co, zrobiło się gorąco, gdy zjawił się dawny adorator? - rzuciła dama, kiwając
głową, a podwójny podbródek zatrząsł się nad jej obfitą piersią.
- To się okaże - odparła szybko Maria. - Chyba nie nam to oceniać.
- Zdaje się, że ktoś o ciebie pytał - lodowato zauważyła żona lensmana, napotykając
wzrok Marii.
- Czyżby? Znajdzie mnie, jeśli to coś ważnego.
- Napijemy się czegoś? - zapytała Elizabeth, zamierzając odejść, tymczasem
lensmanowa podchwyciła jej słowa i podeszła do dwóch wolnych krzeseł, mówiąc:
- Tu możemy sobie usiąść.
Elizabeth stłumiła ciężkie westchnienie i niechętnie poddała się pulchnej damie, która
usadziła ją przy stole. Jakiś młodzieniec poprosił Marię do tańca, dziewczyna uśmiechnęła się
więc i szybko odeszła z nim na środek izby. Odprowadzając spojrzeniem siostrę, Elizabeth
zastanawiała się, co oznaczało to współczucie Marii dla Olava. Czyżby siostra wciąż jeszcze
darzyła go uczuciem, a te wszystkie pochwały pod adresem Elen, jaka to ona miła i dobra,
były tylko pustymi słowami?
- ...i słyszałam to z wielu źródeł - dotarły do niej słowa żony lensmana.
- Przepraszam, nie dosłyszałam co pani mówiła - rzekła Elizabeth, napotykając
spojrzenie błękitnych oczu lensmanowej.
- Powtarzam tylko, że od kilku już osób słyszałam to o Elen.
- Uważam, że nie powinna pani tego mówić.
- Słucham? Czego? - zapytała lensmanowa, zaciskając usta, a jej pulchna twarz
nabrała surowości.
- Uważam, że to bardzo nieładnie powtarzać o kimś niesprawdzone pogłoski - orzekła
Elizabeth stanowczo. - Przecież nie ma pewności, czy to prawda. Po co więc dzielić się tym z
innymi. Kobieta wstrzymała oddech i poczerwieniała na twarzy. Elizabeth przez moment
pomyślała, że otyła dama dostanie ataku serca i za chwilę padnie trupem.
- Sugerujesz, że rozpuszczam plotki? - wydobyła wreszcie z siebie lensmanowa.
- Ależ skąd - odparła Elizabeth, napotykając nad stołem wzrok Bergette. Przyjaciółka
z trudem kryła rozbawienie. Zdradziła ją drżąca dłoń, w której trzymała filiżankę. - Mówię
tylko, że lepiej zachować dla siebie takie pogłoski.
Lensmanowa zgromiła ją wzrokiem, zmrużyła powieki i jednym haustem wychyliła
wino z kieliszka. Elizabeth wstała pośpiesznie, tłumacząc się, że musi wyjść za potrzebą.
Skierowała się w stronę drzwi, ale nim opuściła izbę, dostrzegła jeszcze Jensa, który
obejmował ramieniem Linę. Podniósł wzrok, a gdy na ułamek sekundy ich spojrzenia się
spotkały, ciało Elizabeth przeniknął prąd. Znów powrócił niepokój. Co Jens chciał jej
powiedzieć?
- Nie odwiózłby ktoś tej kreatury? - zawołał tymczasem Jakob, zaglądając do środka.
Któryś z gości podniósł się, skinął na żonę, i oboje ruszyli po przymusowego pasażera.
Pożegnali się z Jakobem i prowadząc między sobą klnącego i bełkoczącego pijaka, opuścili
budynek.
Po ich wyjściu Elizabeth nieco bezradna pozostała w korytarzu. Udało jej się uwolnić
od towarzystwa żony lensmana, i teraz wcale jej się nie śpieszyło do powrotu do izby. W
pewnej chwili z góry doleciał ją trzask otwieranych i zamykanych drzwi, po czym na
schodach rozległy się kroki. Olav zatrzymał się, gdy ją zauważył. Zmęczony i smutny,
trzymał się kurczowo poręczy, drugą dłoń ukrył w kieszeni.
- No i co tam? Jak poszło? - zapytała Elizabeth. Spojrzał na nią i pokręcił głową, a na
jego ustach pojawił się grymas.
- Nie w taki sposób zamierzałem świętować swój ożenek.
- Rozumiem - odchrząknęła, zastanawiając się, co powiedzieć, bo bardzo chciała go
jakoś pocieszyć. Po dłuższej chwili kłopotliwego milczenia Olav odezwał się z rezygnacją:
- Cóż, postarajmy się nie psuć nastroju w tych ostatnich godzinach, jakie pozostały do
końca wesela. Elizabeth przytaknęła i spytała:
- Jak ci pomóc? Powiedz tylko. Czy mogę coś dla ciebie zrobić?
- Dziękuję, ale nie sądzę. - Uśmiechnął się przelotnie i po przyjacielsku poklepał ją po
ramieniu.
- Za chwilę będziemy się zbierać do domu. Spróbujemy wyciągnąć więcej gości. -
Widząc smutek na twarzy Olava, Elizabeth zrobiło się go nagle strasznie żal.
- Dziękuję - odparł cicho. - Ale zostańcie tak długo, jak tylko macie ochotę. Bardzo
sobie cenię wasze towarzystwo.
- Tak czy inaczej musimy niebawem wracać. Jest już późno.
Skinął głową, potem wyprostował się i wszedł do izby, by stanąć twarzą w twarz z
weselnymi gośćmi.
Rozdział 2
Ze stodoły słychać było stłumione postukiwanie młotka. Elizabeth popatrzyła na
stojące otworem wrota, łudząc się, że Jens nie marznie tam w środku. Może powinna pójść go
o to zapytać? Albo
zanieść mu sweter? Szybko odsunęła od siebie tę myśl. Troszczenie się o Jensa to już
nie jej sprawa, lecz Liny.
Poczuła bolesne ukłucie w piersi. Nie potrafiła sobie poradzić z tymi uczuciami
delikatnymi niczym jedwabne nitki. Wystarczyło nawet lekkie muśnięcie, a już zbierało jej
się na płacz.
Zacisnęła mocno skrzyżowane na piersi ręce, jakby chciała się przed tym obronić.
Jens zajął się zbijaniem stołu i krzeseł. Po ślubie mieli się wprowadzić z Liną do
nowej chaty, którą trzeba było wyposażyć. Potrzebowali też łóżka. Tam dzielić będą
pieszczoty, tam rodzić się będą im dzieci. Elizabeth usiłowała powstrzymać natłok myśli.
Kiedyś Jens robił meble dla niej. Przypomniała sobie narożną szafę i łóżko dla Ane, które
mała dostała w prezencie na Boże Narodzenie, kiedy już wyrosła z kołyski. Jens strugał też
łyżki, chochle, dzieże i inne potrzebne w gospodarstwie domowym przedmioty. Miał takie
zręczne ręce.
Oparła się czołem o szybę i poczuła przyjemny chłód. Od chuchania utworzyła się
cienka warstewka rosy, przysłaniając widok. Cofnęła się i odruchowo napisała literę J, po
czym wpatrywała się, jak powoli znika. Wytarła szybę, w obawie, że litera stałaby się
widoczna, gdyby szyba ponownie zaparowała.
Co ja robię? - zastanowiła się nagle. Jeśli już, powinnam napisać K, pierwszą literę
imienia męża. Nic dziwnego, że ludzie zachodzą w głowę i rozpowiadają plotki. Mieszkam
przecież pod jednym dachem z dwoma swoimi mężami. Z jednym dzielę łoże, a drugiemu
udzielam gościny.
Wprawdzie nikt nie powiedział jej tego wprost - z wyjątkiem żony lensmana,
naturalnie – zauważyła jednak, jak ludzie na jej widok pochylają się i coś do siebie szepczą. A
niech sobie gadają, pomyślała ze złością. Wkrótce Jens poślubi Linę i nie będą mieli już o
czym plotkować. Westchnęła i ogarnęła spojrzeniem budynki położone nieco dalej, na skraju
wsi.
Nie, nie przestaną gadać i dzielić się swoimi uwagami na temat pierwszego męża
Elizabeth Dalsrud, którego wszyscy zdążyli uznać za zmarłego, a on tymczasem wrócił
i ożenił się z jedną z jej służących. Uśmieją się pewnie, choć tak naprawdę nie ma w
tym nic do śmiechu. Westchnęła znowu, jeszcze ciężej. Cóż, ludzie już tacy są, tego się nie
zmieni.
Podczas wesela O1ava i Elen Jens nawet słowem nie wspomniał, co chciał jej
powiedzieć. Miała ochotę go o to spytać, ale póki co jeszcze nie nadarzyła się po temu okazja.
- La, la, la, la... - nuciła Lina na melodię walca, poruszając się tanecznym krokiem po
kuchennej podłodze. Elizabeth zauważyła, że dziewczyna wprost promienieje szczęściem.
- Cóż za uroczy kawaler - zażartowała, wskazując na garnek z ziemniakami, który
Lina trzymała w rękach.
- Muszę trochę poćwiczyć przed weselem - uśmiechnęła się Lina i z trzaskiem
postawiła garnek na kuchennej ławie.
Elizabeth nie odpowiedziała. Obiecała obojgu wyprawić wesele w Dalsrud. Lina
wprawdzie się wzbraniała, ale Elizabeth uparła się, powtarzając, że skoro Amanda i Ole mieli
tu wesele, to Lina nie może być gorsza. Teraz jednak uświadomiła sobie, że chyba nazbyt
pochopnie złożyła tę obietnicę.
Bardzo tego żałowała, czuła bowiem, że trudno jej będzie spokojnie obserwować
ponowne zaślubiny pierwszego męża.
Kristian zresztą sądził z początku, że żartuje.
- Jens ma mieć u nas wesele? - pytał z niedowierzaniem, gdy mu to oznajmiła.
- Tak, Amanda przecież też miała - odpowiedziała podniesionym głosem, który
zabrzmiał jakoś nienaturalnie. Zaśmiał się i przyjrzał się jej z uwagą.
- Amanda wychodziła za mąż za Olego - odparł w końcu.
- Myślisz, że tego nie pamiętam? - odezwała się z narastającą irytacją. - Nie jestem
głupia!
- Przecież niczego takiego nie mówię - rzekł Kristian ze spokojem, kładąc dłonie na jej
ramionach. Prychnęła tylko zagniewana i odeszła, ale później przeprosiła go za swoje
zachowanie. Tłumaczyła się, że jest zmęczona pracą i dlatego tak łatwo ją wyprowadzić z
równowagi. Ale tak naprawdę już wtedy zaczęła żałować złożonej obietnicy.
Jens nie krył wątpliwości, gdy dowiedział się o wszystkim od Liny. Elizabeth
wielokrotnie musiała więc zapewniać, że z radością wyprawi im wesele.
- Co się tak zamyśliłaś? - zapytała Lina, spojrzawszy na nią uważnie, a na jej szczupłej
twarzy pojawiła się niepewność.
- Zastanawiam się, jaki tort upiec na wesele.
Na widok rozpromienionej w uśmiechu Liny poczuła się usprawiedliwiona ze swego
kłamstwa.
- Będziemy mieli tort?
- Oczywiście. Poproszę Helenę, by się tym zajęła. Jej najlepiej wychodzą wypieki.
Lina zalała ziemniaki wodą, postawiła garnek nad ogniem i rzekła z ociąganiem:
- Rozmyślałam o Elen. Co tam się wydarzyło podczas wesela, jak sądzisz? Elizabeth
wzruszyła ramionami.
- Nic. Jakiś pijak wywołał awanturę i tyle. Może zazdrościł Olavowi, kto wie?
Niestety, takie sytuacje się zdarzają. Do kuchni weszła Maria. Położyła na ławie wiązkę ryb i
od razu zajęła się ich czyszczeniem.
- Sporo dziś złowili. Część ryb zasypałam już solą -rzekła do Elizabeth. Lina zaś
ciągnęła dalej, jakby nie zauważyła przyjścia Marii.
- Pewnie tak było. Tylko dlaczego on spadł ze schodów? Czyżby Elen go popchnęła?
Elizabeth dostrzegła kątem oka, że siostra odkłada nóż i marszcząc brwi, odwraca głowę.
- Zapewne tak - odpowiedziała, uchwyciwszy spojrzenie Marii. - Albo sam spadł, był
przecież kompletnie pijany.
- Ciekawe, co oni robili na poddaszu? - zastanawiała się dalej Lina.
Elizabeth zamyśliła się, przypominając sobie tamto zdarzenie. Najpierw usłyszała
krzyk kobiety dolatujący z góry, a potem ten straszny rumor, gdy mężczyzna staczał się ze
schodów.
- Pewnie Elen poszła po coś na górę - odparła, bawiąc się guzikiem przy bluzce. - A
ten typ wszedł za nią i... może był nachalny, więc Elen odepchnęła go z całej siły. Lina
pokręciła gwałtownie głową.
- Coś się w tym wszystkim nie zgadza.
- Co takiego? - spytała Maria. Lina przygryzła kciuk.
- Dlaczego wykrzykiwał o niej takie rzeczy? Chyba nie odważyłby się jej oskarżać,
gdyby to nie była prawda?
- Był pijany w sztok, a w takim stanie ludzie gadają różne głupoty - skwitowała
Elizabeth.
- To dlaczego Elen się nie broniła?
- Zapewne miała jakieś powody - odparła Elizabeth, po czym sięgnęła po talerze i
zaczęła nakrywać do stołu.
- Uważam, że nie powinniśmy tego dłużej roztrząsać - wtrąciła Maria, wbijając nóż w
tuszę. Lina zamilkła i wyszła do korytarza nalać wody do saganka. Elizabeth postawiła na
stole duży półmisek. Nagle przypomniała sobie, że zanim usłyszała krzyk kobiety, trzasnęły
drzwi, a to by oznaczało, że Elen przebywała razem z mężczyzną w pokoju na poddaszu. Ale
dlaczego? Co się właściwie wydarzyło tamtego wieczoru? Czyżby Elen się maskowała i
udawała inną niż jest naprawdę? Może mimo wszystko w słowach tego mężczyzny kryła się
odrobina prawdy?
- Złościsz się na mnie? Elizabeth napotkała w lustrze spojrzenie Kristiana i zapytała
zdziwiona:
- Skąd ci to przyszło do głowy?
Rozczesała włosy przeciągłymi ruchami, po czym zaplotła je na nowo.
Kristian rzucił niedbale ubrania i wślizgnął się pod okrycie. Najchętniej kazałaby mu
je złożyć i przewiesić przez oparcie krzesła. Tyle czasu poświęciła, by uszyć i poprasować mu
odzież, a on ciska ją byle jak! Dlaczego nie szanuje jej pracy?
- Jestem po prostu zmęczona - odparła, zawiązując wstążkę u dołu warkocza.
- Dlaczego nie przyjmiesz kilku służących do pomocy? - odpowiedział, gdy już się
położyła.
- Poradzimy sobie!
- Otóż nie. Masz tyle codziennych obowiązków, a trzeba przecież jeszcze przygotować
prowiant na zimowy połów i wyprawić wesele. Najmij kilka ubogich dziewek, to ci pomogą,
a przy okazji trochę je dokarmisz przez ten czas, gdy będą u nas pracowały. Przecież lubisz
pomagać ludziom. Elizabeth uśmiechnęła się i pogładziła go palcem po policzku.
- Pomyślę o tym - zapewniła i wyciągnęła rękę, by skręcić knot. Kristian przysunął się
bliżej, próbując rozpiąć guziki przy jej nocnej koszuli.
- Czemu się tak grubo ubrałaś?
- Bo jest mi zimno. Chciałabym mieć taką zasłonę wokół łóżka, zwłaszcza zimą.
Byłoby cieplej. Uciekła się do takiej wymówki, by jakoś zbyć męża i odwrócić jego uwagę od
tego, czego się domyślał.
- Wystarczy napalić w piecu - odparł, gładząc ją po brzuchu.
- To zbytek - prychnęła i odsunęła jego rękę.
- Jednak jesteś na mnie zła - stwierdził. - Nie zapominaj, że cię dobrze znam.
Westchnęła w duchu.
- Nie, jestem po prostu zmęczona, Kristian. Zimno mi i boli mnie głowa.
- Znam lekarstwo zarówno na chłód, jak i na ból głowy. Po nim zaśniesz błogim snem.
Zrozumiała, że się nie wykręci, pozwoliła mu więc ułożyć się wygodniej. Jego
bliskość i pieszczoty sprawiały jej przyjemność, jednak czegoś w nich brakowało. Nie
doznała oszałamiającego uczucia, które by ją przyprawiło o zawrót głowy, które wywołałoby
drżenie ciała i pozwoliło zapomnieć o otaczającym świecie. W takich chwilach, gdy zdawało
jej się, że są tylko we dwoje, wydawała z siebie głośne jęki, nie obawiając się, że ktoś ich
usłyszy. Teraz wzdychała i poruszała biodrami, wiedząc, że Kristianowi się to podoba,
przyjmowała jego pocałunki i odwzajemniała pieszczoty. Jej ciało reagowało właściwie, była
gotowa na przyjęcie męża, ale myślami błądziła gdzieś daleko. Poczuła ulgę, gdy Kristian
skończył i ciężko dysząc, przesunął się na swoją stronę łóżka.
- Chodź tu - wyszeptał, pragnąc, by wtuliła się w jego ramię.
Poddała się mu, nie odczuwała niechęci, przeciwnie, przyjemnie było tak leżeć.
Mogłaby trwać w takiej pozycji przez całą noc.
- Było ci dobrze? - zapytał. -Tak.
- Na pewno?
- Na pewno.
Wiedziała, że się uśmiechnął, wtuliła się więc mocniej w jego tors.
Co się ze mną dzieje? - zastanawiała się uporczywie. Jestem zmęczona, ale nie z tego
powodu przecież zobojętniałam na pieszczoty Kristiana. Nie budzi we mnie uczuć równie
gorących jak kiedyś. Może to przejściowe? Tak, na pewno. Trzeba w to wierzyć. To minie.
Zbyt wiele spraw mnie teraz pochłania. Wesele, zimowy połów... Kristian ma rację.
Powinnam nająć dodatkowe służące, i to jak najszybciej. I z tym przekonaniem zasnęła.
Nie trwoniąc czasu, już następnego przedpołudnia wybrała się do Słonecznego
Wzgórza. Dość dawno nie odwiedzała rodziców Christena. Przekazywała im jedynie
pożywienie i odzież.
Wciąż boleśnie przeżywała śmierć malca. Spodziewała się, że kiedyś nadejdzie taki
czas, że w pamięci pozostaną jedynie miłe wspomnienia. Na razie jednak wciąż doskwierała
jej tęsknota za maleńkim chłopcem, który powinien żyć i wyrosnąć na dorosłego mężczyznę.
Żałoba po śmierci Christena zbiegła się z żałobą po dziecku, które sama straciła. Z głębokim
westchnieniem zapukała do drzwi, które uchyliły się niemal natychmiast, i zobaczyła w nich
spoglądającą z ciekawością dziewczynkę. Mała szybko jednak umknęła w głąb izby i
wślizgnęła się do łóżka, a do Elizabeth podeszła gospodyni z najmłodszym synkiem na
rękach.
- Dzień dobry - powitała ją ciepło i odgarnęła z twarzy potargane włosy.
- Dzień dobry, niech będzie pochwalony! - pokiwała głową Elizabeth i rozejrzała się
po brudnej izbie, w której unosił się kwaśny odór. Jeśli chodzi o porządek, to nic się tu nie
poprawiło.
- Niech siądzie - zaproponowała kobieta, podstawiając gościowi krzesło.
Elizabeth ledwie powstrzymała się, by nie zgarnąć brudu z siedzenia. Była pewna, że
po wyjściu cuchnąć jej będą włosy i ubrania.
- Przyniosłam co nieco - rzekła, wręczając węzełek z jedzeniem. - Nie miałam czasu
przejrzeć odłożonych ubrań - dodała przepraszająco.
Tak naprawdę, nie była pewna, czy ma coś do oddania. Ostatecznie, jak często można
pozbywać się odzieży.
Dziewczynka zeskoczyła z łóżka i z wyciągniętą rączką podbiegła do mamy. Włożyła
do buzi otrzymaną kromkę chleba i uciekła z powrotem do łóżka, w którym najwyraźniej
czuła się bezpiecznie. Elizabeth zdążyła zauważyć, że mała ma podarte pończoszki na
kolanach i na piętach, a jej sukienka popruła się na ramieniu.
- Serdecznie wam dziękuję - odezwała się kobieta po chwili, bo grzebiąc w węzełku,
na moment chyba o niej zapomniała.
Elizabeth uśmiechnęła się do chłopczyka, którego mama posadziła na podłodze. Gdy
po raz pierwszy odwiedziła Słoneczne Wzgórze, był zaledwie niemowlęciem, maleńkim i tak
chudziutkim, że w pierwszej chwili przestraszyła się, że uszło z niego życie. Teraz malec
trochę się zaokrąglił, ale strasznie był umorusany. Ma teraz pewnie ze trzy latka, pomyślała.
- Przyjdziesz do mnie na kolana? - zapytała, wyciągając do niego ręce.
Uśmiechnął się, ale pokręcił głową i schował się za spódnicą mamy. Elizabeth zakłuło
serce, gdy zauważyła, jak bardzo jest podobny do Christena.
- Proszę!
Kobieta podała też kromkę chleba dziewczynce, chyba dwunastoletniej, która siedziała
w kącie przy ojcu. Dziewczynka przyjęła chleb bez słowa.
- Co z twoim mężem? - zapytała Elizabeth, skinąwszy w stronę łóżka; gospodarz leżał
nieruchomo i nawet się nie odezwał. Kobieta pokręciła tylko głową i westchnęła z rezygnacją.
- Zdaje mi się, że z dnia na dzień jest z nim coraz gorzej. Robi pod siebie i trzeba go
pielęgnować jak małe dziecko, ale jeść mu daj! - Westchnęła znowu i nachyliła się, by wziąć
na ręce synka. Mały przez cały czas ciągnął ją za spódnicę.
- Przyjdziesz do mnie na kolana? - zapytała Elizabeth i uśmiechnęła się do
dziewczynki siedzącej na łóżku.
Dziewczynka popatrzyła na nią badawczo, po czym z ociąganiem zeszła z łóżka i
podeszła do Elizabeth, ta posadziła ją sobie na kolanach i zapytała:
- Pamiętasz mnie? Kiedy byłam tu ostatnio, myślałaś, że jestem aniołem.
Dziewczynka pokiwała głową i uśmiechnęła się zawstydzona, a Elizabeth zauważyła,
że z kromki chleba została już tylko skórka.
- W węzełku jest też trochę sera i mięsa - zwróciła się do gospodyni, kobieta jednak
nie zareagowała. Może nie przywykła do tego, by obkładać kromki i rozdzielała jedzenie bez
większych ceregieli. Elizabeth chętnie przytuliłaby dziewczynkę, ale mała była brudna i
cuchnęło od niej. Włosy miała potargane i lepkie, na szczęście chyba bez wszy.
- Ile masz teraz lat? - zapytała.
- Siedem.
Elizabeth zdziwiła się, bo dziewczynka wyglądała na dużo młodszą. Wreszcie uznała,
że pora przedstawić gospodyni sprawę, z którą przybyła. Uchwyciwszy wzrok kobiety,
oznajmiła:
- Potrzebuję służących do pomocy. Kobieta patrzyła na nią wyczekująco.
- W Dalsrud mamy teraz tyle roboty - ciągnęła Elizabeth. - Trzeba przygotować
prowiant na zimowy połów, no i czeka nas wesele.
- Duże? - zainteresowała się kobieta.
- Tak, jedna z moich służących, Lina, wychodzi za mąż.
- A, ta, która bierze ślub z waszym poprzednim mężem.
Słowa te boleśnie dotknęły Elizabeth, choć przecież wyrażały prawdę. Ileż się kryło w
nich cierpienia! Przez ponad dziesięć lat Jens nie miał pojęcia, kim jest. Był przekonany, że
nazywa się Andreas Sandberg. W tynf czasie poznał Linę. Ludzie dobrze o tym wiedzą, a
mimo to opowiadają plotki.
- Tak - odparła tylko i nabrawszy powietrza w płuca, dodała: - Jak już wspomniałam,
potrzebujemy kilku dziewcząt do pomocy we dworze, dlatego przyszłam zapytać, czy nie
przysłałabyś do nas na parę tygodni swoich córek.
- Na parę tygodni? - spytała kobieta i skinąwszy głową w stronę dziewczynki, która
karmiła ojca, rzekła: -Jeśli już, to tylko ona by się nadała.
- A ta to nie? - zapytała Elizabeth. Kobieta roześmiała się.
- Z takiej małej nie byłoby wielkiego pożytku we dworze. Zresztą żadna z nich nie ma
odpowiednich ubrań, by pokazać się wśród takich ludzi jak wy.
- Z tym sobie poradzimy - weszła jej w słowo Elizabeth. - Znajdzie się też dla nich
odpowiednia praca. Kobieta nadal spoglądała z powątpiewaniem.
- Dostaną zapłatę? To znaczy, będą miały u was wikt?
- Na pewno nie będą narzekać na zapłatę.
- W takim razie zgoda. Dzieci, spakujcie się! Starsza dziewczynka wstała i w ciągu
paru minut zapakowała do węzełka ubrania na zmianę.
- A moje rzeczy? - spytała młodsza siostra.
- Twoje też wzięłam - odpowiedziała.
- Tylko mi się tam zachowujcie jak należy - upomniała je matka. - I nie przynieście
nam wstydu. Zawsze trzeba ładnie podziękować za posiłek i nie garbić się przy stole. Taka
okazja nieprędko wam się znów trafi.
Elizabeth przypomniała sobie, jak jej własna matka użyła podobnych słów, gdy
wyprawiała ją do Dalsrud na posadę służącej. Zebrała się do wyjścia, zatrzymała się jednak w
drzwiach i zapytała kobietę:
- Wydawało mi się, że macie jeszcze jedno dziecko?
- Tak, syna. Jest najstarszy spośród rodzeństwa. Skończył szesnaście lat i dostał
posadę parobka we dworze. Raz po raz przynosi nam tu trochę jedzenia i oddaje część
wypłaty.
Kobieta uśmiechnęła się zakłopotana, po czym poklepała pośpiesznie córeczki po
policzkach. Nieco dłużej pochyliła się nad młodszą. Może więc mimo wszystko w tej brudnej
zgorzkniałej wieśniaczce tliła się odrobina matczynej miłości?
W drodze do Dalsrud dziewczynki nie odzywały się wiele, choć Elizabeth zagadywała
je co chwila, by je trochę ośmielić.
- Dostaniecie wspólną izdebkę, tuż przy kuchni -mówiła. - Pracować będziecie w
oborze, a także pomagać przy porządkach w domu i przy praniu. Na pewno sobie poradzicie.
Potraficie pewnie też trochę prasować i cerować? Starsza skinęła głową, zaciskając wąskie
bezbarwne usta.
- Dobrze, to trochę mi pomożesz.
- Ja też umiem! - zapewniła młodsza.
Elizabeth zebrała lejce w jednej dłoni i pogłaskała dziewczynkę po policzku. Starsza
siostra miała ciemne cienkie warkocze, mała zaś była blondynką. Elizabeth uznała, że obu jest
potrzebna porządna kąpiel.
Na miejscu w Dalsrud przedstawiła dziewczynki domownikom. Helenę zdążyła
przygotować dla nich pokoik i nakryć do stołu, domyślając się, że są głodne. Zasępiła się, gdy
zobaczyła, jakie są zaniedbane i chude, zaraz jednak uśmiechnęła się do nich łagodnie i
powitała je serdecznie. Larsowi i Jensowi zlecono nanoszenie wody do budynku pralni.
- Mamy we dworze taki zwyczaj, że służba po przybyciu do nas bierze porządną
kąpiel - skłamała Elizabeth.
- W pachnącym mydle? - dopytywała się młodsza z sióstr, popijając chciwie mleko.
- Tak, skąd wiesz?
- Christen nam o tym opowiedział, zanim zachorował i anioły przyszły go zabrać.
Elizabeth poczuła gulę w gardle. Ane siedziała, podpierając dłońmi brodę i
przyglądała się uważnie nowo przybyłym.
- Pożyczę wam ubrania, kiedy te będą w praniu - zaproponowała.
Starsza dziewczynka uśmiechnęła się po raz pierwszy i wypowiedziała szeptem
podziękowanie. Elizabeth westchnęła bezgłośnie. Lody zostały przełamane.
Dziewczynki ze Słonecznego Wzgórza szybko się oswoiły z nowym otoczeniem, a ich
pomoc okazała się bardzo przydatna. Niczym pracowite mróweczki od rana do wieczora
ciągle czymś się zajmowały. Elizabeth chwilami musiała je prosić, by trochę odpoczęły i
zrobiły sobie przerwę, jak inni. Wówczas jednak dziewczynki sięgały natychmiast po robótki.
W końcu Elizabeth zaprzestała upomnień i postanowiła, że na koniec dołoży im parę monet
do wypłaty.
Srebra zostały starannie wyczyszczone przez zwinne dziecięce dłonie, obrusy
wymaglowane. Adamaszek i len niełatwo było wygładzić i jeśli uprzednio nie nakropiło się
porządnie tych tkanin, pozostawały zagięcia i trzeba było pracę wykonać od nowa. Okna
zostały wymyte, a kąty wyszorowane, nawet te najciemniejsze.
- Nawet jeśli w kątach pozostanie trochę brudu, to nikt tego nie zauważy, gdy na
dworze ciemno -mówiła Lina.
- Muszę mieć pewność, że jest czysto - skwitowała Elizabeth, ucinając wszelkie
uwagi. Sama doglądała wszystkiego i jak zwykle nie oszczędzała się przy pracy. Jens
obserwował ją posępnym wzrokiem.
- Nie, tak być nie powinno - zagadnął ją któregoś dnia, gdy zostali w jadalni sami.
Elizabeth wytarła kieliszki, tak że błyszczały i wstawiała je właśnie do szafki.
- O co ci chodzi?
Stał przy drzwiach, by szybko się wymknąć, w razie gdyby się ktoś pojawił. Bogiem a
prawdą nie miał w jadalni nic do roboty, na dworze czekała go inna praca.
- Za bardzo się angażujesz w to wesele, Elizabeth. Zupełnie niepotrzebnie.
Moglibyśmy przecież urządzić przyjęcie w Linastua i...
- Rozmawialiśmy już o tym - przerwała mu Elizabeth. - Wydaje mi się, że już sobie
wszystko wyjaśniliśmy. Amanda i Ole...
- Tak, tak, wiem, słyszałem! - Jens rozłożył ręce, jakby chciał powstrzymać potok
słów płynący z jej ust.
Elizabeth sięgnęła po kolejny kieliszek, obejrzała dokładnie pod światło, po czym
odstawiła. Jens oparł się o ścianę i skrzyżował ramiona na piersi.
- Robimy im przysługę.
- Jak to? Komu?
- No, ludzie we wsi będą mieli przynajmniej o czym rozmawiać przez parę kolejnych
pokoleń. Rozłożyła ręce i zaśmiała się serdecznie. Jens odsłonił białe zęby i rzucił:
- Powinnaś się częściej uśmiechać.
Nie skomentowała tego, ale rozbawiona odstawiła ostatni kieliszek do szafki. Nie
musiała nic mówić, oboje dobrze wiedzieli, o co chodzi. Znali się wszak od podszewki. -°
Tego wieczora Elizabeth nie opierała się, gdy po zgaszeniu lampy Kristian zaczął ją
tulić. W ciemnościach poddawała się z radością jego delikatnym pieszczotom. Pozwoliła mu
całować piersi i brzuch. Drżąc z pożądania, oddawała mu pocałunki. Uciszyła go, słysząc, jak
szepcze jej imię, a potem przywarła doń całym ciałem. Gdy jednak przetoczyły się przez nią
fale rozkoszy, widziała przed oczami inną twarz.
Rozdział 3
Przemierzając dziedziniec, Elizabeth usłyszała hałas w kuchni. Zatrzymała się i
wytężyła słuchy by wyłowić dolatujące słowa. Potem weszła pośpiesznie do budynku i
chwyciwszy się pod boki, zawołała od progu:
- A co to za awantura? Możecie mi powiedzieć, co tu się dzieje? Helenę i Lina umilkły
gwałtownie i popatrzyły na nią.
- Pokłóciłyśmy się - wyjaśniła Helenę.
- O co?
- Gdzie będzie nocować moja mama, gdy tu przyjedzie - dodała Lina. - Uważam, że...
- Twoją mamę umieścimy w pokoju na górze, a Jens przeniesie się na ten czas do
Larsa, do izby dla parobków. I tyle.
- Ale ja myślę, że mama mogłaby zamieszkać w naszej nowej chacie, a nie zajmować
tu miejsce -pośpiesznie wtrąciła Lina. Elizabeth uniosła brwi i zgromiwszy ją wzrokiem,
odparła zdecydowanym tonem:
- Nie słyszysz, co mówię? To już postanowione. Twoja mama będzie naszym gościem
i tak też ją przyjmiemy. Jens już od jakiegoś czasu mieszka z nami we dworze i nie stanie mu
się krzywda, gdy na ten czas przeniesie się do Larsa.
Lina spuściła wzrok, a Elizabeth zrobiło się jej żal.
- Nie martw się tym, Lino. Chyba nic się nie stanie, jeśli twoja mama przez parę nocy
wygodnie się wyśpi. Czyżby cię to męczyło? Lina pokiwała głową i zaśmiała się.
- Przepraszam, Elizabeth i stokrotne dzięki.
- Nie ma za co, a tak przy okazji, twoje rodzeństwo też przyjedzie?
- Nie, to za daleko, zresztą ktoś musi przypilnować domu. Pod nieobecność mamy
przeniesie się do nich sąsiadka. - Wszystko będzie dobrze.
Elizabeth poklepała ją po ramieniu i wyszła. Zza uchylonych drzwi salonu dolatywał
śmiech i wesołe rozmowy. Podeszła bliżej i zajrzała do środka. Maria i dwie siostry ze
Słonecznego Wzgórza stały wokół klawikordu, a Ane siedziała i uderzała w klawisze.
Elizabeth, oparta o framugę, przyglądała się dziewczynkom.
- Spróbujcie zgadnąć, jaka to melodia! - rzekła Ane.
- Kolęda „Raduję się w wigilijny wieczór" - odpowiedziała szybko młodsza z sióstr ze
Słonecznego Wzgórza.
- A to? W salonie popłynęły melancholijne i piękne dźwięki utworu „Dla Elizy".
- No, to... dla Ane-Elise - krzyknęła starsza z sióstr. - Zagraj teraz coś, a ja zaśpiewam
jak ta dama w operze, o której opowiadałaś. Ane grała dalej, a dziewczynka śpiewała głośno i
fałszywie na wymyśloną melodię.
- Dla Ane-Elise, co to mieszka w Daaaalsruuud... - zaczęła, ale zaraz dostała ataku
śmiechu. Ane też śmiała się tak, że nie mogła trafić we właściwe klawisze.
Elizabeth z rozbawieniem podglądała dziewczynki. W ciągu zaledwie dwóch tygodni
siostry zmieniły się nie do poznania. Starsza, z natury bardziej powściągliwa, śmiała się teraz
chętnie i często i nie bała się odezwać w liczniejszym gronie. Obie dziewczynki szybko się
wszystkiego uczyły, a do ich pracy nigdy nie było żadnych zastrzeżeń. Gdyby tylko mogła,
Elizabeth chętnie zatrzymałaby je na stałe, ale na co dzień nie potrzebowała więcej służących.
Może kiedyś zatrudni je znowu, gdy będzie więcej pracy.
- Smutno wam, że jutro wracacie do domu? - zapytała Maria. Odpowiedziała młodsza
z sióstr:
- Tak. Ja to bym chciała tu zawsze pracować.
- Ale chyba tęsknisz za rodziną?
- Tak, ale przecież mogłabym ich czasem odwiedzać. To niedaleko.
- W każdym razie będziemy się raz po raz spotykać w szkole - pocieszyła ją Ane.
Elizabeth uznała, że powinna wyjść z ukrycia.
- Tu sobie siedzicie? - zapytała łagodnie. Dziewczynki ze Słonecznego Wzgórza
poderwały się natychmiast i dygnęły, ale zauważyła, że z trudem powstrzymują się od
śmiechu.
- Za kilka dni przybędzie mama Liny, trzeba więc przygotować dla niej pokój. Ten, w
którym do tej pory spał Jens.
- A Jens gdzie się przeniesie? - zapytała Ane.
- Do izby dla parobków, do Larsa. Podzielcie się może po dwie i posprzątajcie tam i
powleczcie pościel.
Dziewczynki posłusznie ruszyły do pracy, rozmawiając wesoło i chichocząc. Ledwie
zniknęły, rozległo się stukanie do drzwi. Elizabeth otworzyła i stanęła oko w oko z
młodzieńcem w wieku konfirmacyjnym. Chłopak zdjął szybko czapkę i, mnąc ją w rękach,
ukłonił się nisko i wyjąkał:
- Niech będzie pochwalony. Mogę z wami porozmawiać?
- Wejdź do środka, bo zmarzniesz - rzekła Elizabeth i odsunęła się na bok, by zrobić
mu miejsce. Chłopak nieśmiało stanął w środku tuż przy drzwiach, wykręcając nerwowo
czapkę.
- Co cię do nas sprowadza? - zagadnęła go Elizabeth.
- Ja... - zaczął i mrugając powiekami, zagryzł wargę. Zebrał się jednak w sobie i dodał:
- Przynoszę ze Słonecznego Wzgórza nowinę, że tata... nie żyje. Elizabeth zasłoniła usta
dłonią.
- Och nie! Bardzo wam współczuję - wypowiedziała w pierwszym odruchu. - Muszę
uprzedzić dziewczynki. - Wchodząc po schodach na poddasze, odwróciła się jednak i spytała:
- Kiedy to się stało?
- Przed południem. Mama mówi, że całkiem stracił czucie, a potem nagle uszło z
niego życie. Ale nie cierpiał, po prostu zasnął. Tak mówi mama. - Głos mu się załamał i,
zawstydzony, spuścił głowę. Elizabeth popatrzyła na jego czerwone zmarznięte dłonie
ściskające wełnianą czapkę.
- Wejdź do środka i ogrzej się trochę - poprosiła, wskazując mu drzwi do izby. Usiądź
sobie przy piecu, a ja poproszę Helenę, żeby ci przyniosła gorącej kawy. Ukłonił się znowu i
chciał zaprotestować, ale Elizabeth uprzedziła go.
- Przyprowadzę twoje siostry.
Dziewczynki zdążyły zmienić pościel i właśnie zabierały się do uprzątnięcia rzeczy
Jensa. Elizabeth zastanawiała się, co powiedzieć. Jak przekazać dzieciom taką nowinę?
Przypomniała sobie, co sama czuła, kiedy umarli jej rodzice. A Maria? Jak ona rozpaczała!
Nie dało się jej pocieszyć? Nie pomogły zapewnienia, że mama i tata są szczęśliwi pośród
aniołów. Maria chciała, by wrócili do niej, na ziemię.
Ileż cierpienia są w stanie znieść te dzieci? Z powodu nędzy i biedy straciły najpierw
brata, a teraz ojca. To niesprawiedliwe, że...
Elizabeth nagle zauważyła, że dziewczynki wpatrują się w nią wyczekująco.
- Nadeszła wiadomość, że wasz tata nie żyje - odezwała się cicho i usiadła na brzegu
łóżka, uważnie obserwując, jak zareagują. Starsza z sióstr objęła młodszą ramieniem i
zapytała cienkim głosem:
- Bardzo cierpiał?
- Nie, po prostu zasnął.
- Skąd wiecie?
- Wasz brat mi powiedział. Przyszedł po was i czeka na dole.
Dziewczynki szybko minęły Elizabeth i zeszły po schodach. Ruszyła za nimi
niepewnie. Chłopiec wstał, gdy tylko weszły do izby. Na stole przed nim stał duży kubek z
kawą, a na talerzu zjedzona do połowy kromka. Dziewczynki stanęły na środku, a starsza
zapytała:
- Słyszałam, że umarł tata?
- Tak, przed południem odszedł do Christena - odparł powoli chłopak, ale tym razem
głos mu nie zadrżał.
Zapadła cisza. Elizabeth zastanawiała się, czy powinna teraz zostawić ich samych, na
wszelki wypadek jednak została. Chłopiec odezwał się znowu:
- Dla niego lepiej. Jest teraz u Pana i już nie cierpi. Już nigdy nie zazna głodu ani
chłodu. Elizabeth zerknęła na dziewczynki i aż się wzdrygnęła, usłyszawszy słowa chłopca.
- Musicie wracać do domu, żeby pomóc mamie - dodał. - Tatę trzeba umyć, ubrać i
ułożyć w trumnie.
- Pojadę z wami - zaproponowała pośpiesznie Elizabeth, a zerknąwszy na chłopca,
spytała:
- Nie wiesz, czy są przygotowane deski na trumnę?
- Tak, stoją w chlewie - odparł chłopiec.
- Poproszę Larsa, by zbił trumnę.
Ale ostatecznie to Jens podjął się tego, tłumacząc, że Kristian z Larsem mają inne
pilne zajęcie. Dziewczynki w milczeniu spakowały swój skromny dobytek i cicho pożegnały
się z Marią i Ane.
- Możecie nas odwiedzić, kiedy tylko zechcecie - rzekła Maria. - Wiem, co to znaczy
stracić kogoś, kogo się kochało. Jeśli będziecie chciały z kimś porozmawiać, to wiecie, gdzie
mnie szukać. Dziewczynki w milczeniu pokiwały głowami i wsiadły do sań razem z
Elizabeth. Gdy już dojeżdżali na miejsce, starsza dziewczynka nagle odezwała się
zawstydzona:
- Zapomniałyśmy oddać ubrania, które pożyczyłyśmy od Ane!
- Możecie je sobie zatrzymać - odparła Elizabeth. -Ane tak powiedziała. Ich
twarzyczki spłonęły rumieńcem, nic jednak nie odrzekły.
W Słonecznym Wzgórzu panował zwykły bałagan i cuchnęło równie mocno jak
zazwyczaj. Na szczęście twarz zmarłego była zakryta. Elizabeth i Jens złożyli wdowie
kondolencje i zaofiarowali swą pomoc. Kobieta pokiwała tylko głową, mruknęła coś
niezrozumiale i siadła z powrotem na stołku w kącie, kołysząc popłakujące dziecko.
Dziewczynki podeszły do zmarłego ojca i ostrożnie odsłoniły mu twarz.
- Wygląda zupełnie jakby spał - odezwała się młodsza dziewczynka. - Może on tylko
udaje?
- Nie, on odszedł do Boga - wyjaśniła jej siostra.
- Przyszły po niego anioły?
- Tak, zabrały go do nieba. Elizabeth, nieco zakłopotana, rozejrzała się wokół.
- Pójdę zbić trumnę - oznajmił Jens i opuścił izbę. Zdaje się, że i on poczuł się
niepewnie. Elizabeth najchętniej wyszłaby razem z nim, ale było to oczywiście niemożliwe.
Wzięła się więc w garść i zwróciła się do chłopca, najstarszego spośród rodzeństwa:
- Mógłbyś nanosić wody, żebym mogła umyć zmarłego? Skinął głową i posłusznie
zabrał się do pracy. Do Elizabeth podeszły zaś dziewczynki.
- Trzeba wyszorować cały dom - rzekła starsza. -Nie może być takiego bałaganu.
Elizabeth pogłaskała ją po włosach, zrozumiawszy, że dziewczynka przez te tygodnie
spędzone w Dalsrud zdążyła przyswoić sobie inne nawyki. Zerknąwszy na matkę, zapytała:
- Co będzie z mamą? Wygląda, jakby postradała rozum.
- Zajmiemy się wszystkim po kolei - rzekła Elizabeth, udając większy optymizm niż
ten, który naprawdę czuła.
Młodzieniec nanosił wody, którą następnie podgrzali na palenisku. Elizabeth
delikatnie obmyła zmarłego, a w jego skrzyni, którą niegdyś zabierał na zimowe połowy,
znalazła odświętny strój. Przy ubieraniu zwłok spociła się i namęczyła, rozbolały ją plecy, ale
nie chciała prosić dziewczynek o pomoc. Wolała im tego zaoszczędzić. Gospodyni siedziała
nadal pogrążona w apatii i przyglądała się bez słowa, nie proponując wcale pomocy.
Splecione dłonie zmarłego Elizabeth ułożyła mu na piersi. Modlitewnika rodzina w
Słonecznym Wzgórzu nie posiadała. Ostrożnie wyjęła dwie miedziane monety, które przed
wyjazdem z Dalsrud na wszelki wypadek wsunęła do kieszeni, i przykryła nimi powieki
zmarłego. Mimo że dzieci widziały już ciało ojca, zasłoniła mu ponownie twarz, nim odeszła.
Kiedy Jens wniósł trumnę, wymościła ją zwykłą pościelą pozbawioną ozdobnych
koronek i wspólnie ułożyli w niej zmarłego. Wydał jej się dziwnie lekki, ale pewnie w
ostatnim okresie życia nie jadł wiele. Zresztą w tym domu nigdy się nie przelewało.
- Pomogę wam - rzekł młodzieniec, chwytając za trumnę. Wspólnie przenieśli ją do
szopy, gdzie stać miała aż do wiosny, gdy odtaje ziemia i będzie można dokonać pochówku.
- Porozmawiam z pastorem - rzekł chłopak, który wydał się Elizabeth nagle taki
poważny i dorosły. Teraz on jest mężczyzną w tym domu, na nim spoczywa
odpowiedzialność za rodzinę.
Przyjrzała mu się uważniej, zauważyła delikatny meszek nad górną wargą i na
brodzie. Szesnaście lat, pomyślała i przypomniało jej się, jak wyglądał w tym wieku Jens.
Położyła młodzieńcowi dłoń na ramieniu i patrząc mu w oczy, przykazała:
- Pracuj pilnie i nie zaniedbuj swojej posady! Dziewczynki są dzielne i poradzą sobie z
prowadzeniem domu. Pokiwał głową i wyjaśnił:
- Zaciągnąłem się na łódź rybacką i wszystko, co zarobię na zimowych połowach,
przeznaczę na rodzinę. Teraz do mnie należy ich utrzymanie.
- Dobrze. Jestem pewna, że dacie sobie radę. Elizabeth wypowiedziała te słowa z
przekonaniem, bo tylko w taki sposób mogła dodać tym biedakom odwagi.
Stali przez chwilę nieruchomo, ale ponieważ mróz szczypał niemiłosiernie, czym
prędzej skierowali się z powrotem do izby. Dziewczynki tymczasem zabrały się za porządki.
Szybkimi ruchami szorowały drewniane ściany, podłogę i łóżka. Zapach szarego mydła
drażnił nozdrza. Elizabeth domyśliła się, skąd dziewczynki wzięły mydło. Wkładała je za
każdym razem, gdy przesyłała do Słonecznego Wzgórza paczki z jedzeniem i ubraniami. Do
tej pory pewnie go tu nie używano.
Starsza z sióstr wstała i otarła ręką pot z czoła. Do pracy przebrała się w swoje stare
ubranie. Domyślając się, że Elizabeth zwróciła na to uwagę, szybko wyjaśniła:
- Tę ładną sukienkę odłożyłam na pogrzeb.
Nadeszła pora, by wracać do domu. Elizabeth zebrała się do wyjścia, ale w drzwiach
gwałtownie przystanęła i rzekła zawstydzona:
- Całkiem bym zapomniała o waszej zapłacie! - Wsunęła dłoń do kieszeni i wyjęła
mieszek. Położyła na ławie odliczone monety, zapewniając: - Zapracowałyście uczciwie na
każdy grosz.
- Serdecznie dziękujemy. Obie dziewczynki podeszły do Elizabeth i dygnąwszy,
kolejno uścisnęły jej dłoń.
- W tym samym ubraniu, co się żenił, poszedł do trumny - odezwała się nagle ich
matka. Elizabeth drgnęła i popatrzyła na nią. Dziewczynki powiodły wzrokiem w tym samym
kierunku.
- Potrzebuje trochę czasu - tłumaczyła matkę starsza z sióstr. - Ale my sobie i tak
poradzimy - dodała, obrzucając Elizabeth pełnym powagi dorosłym spojrzeniem. - Myślę, że
tacie jest tam lepiej niż tu. Prawda?
- Owszem, z pewnością.
Wracali do domu w milczeniu. Elizabeth była zadowolona, że Jens się nie odzywa.
Tyle różnych myśli krążyło jej po głowie. Potrzebowała spokoju, by poukładać sobie to
wszystko, co tego dnia przeżyła.
W dniu, gdy spodziewali się przybycia matki Liny, służąca kręciła się niespokojnie,
nie mogąc sobie znaleźć miejsca.
- Jestem taka ciekawa, ale też się denerwuję - rzekła, po raz kolejny podchodząc do
okna w kuchni. - Co będzie, jeśli mama nie przyjedzie, albo jeśli po drodze złapała ją
niepogoda.
- Przecież fiord jest zupełnie spokojny - rzuciła oschle Elizabeth. - Usiądź i napij się
kawy, no i uspokój się. Przecież to twoja matka, chyba się jej nie boisz?
- Oczywiście, że się nie boję - prychnęła Lina, siadając na krawędzi krzesła. -
Chciałabym tylko, żeby wszystko odbyło się, jak należy. W końcu to pierwsza wizyta mamy
w Dalsrud, będzie chciała sprawdzić, jak się sprawuję w pracy. Nigdy w życiu nie była w
takim pięknym dworze jak ten. Na pewno zrobi wielkie oczy, będzie się wszystkiemu
przyglądać i głośno dziwić. Co sobie pomyśli o niej Kristian?
- Że przypomina zupełnie mnie, kiedy się tutaj wprowadziłam - odparła Elizabeth,
podając Linie kawę. - Gdybym cię tak dobrze nie znała, pomyślałabym, że się wstydzisz
własnej matki.
- Ależ nie! Nie myśl tak! Strasznie kocham moją mamę!
- Wiem - uśmiechnęła się Elizabeth. - Napij się kawy, Lino! Lina wychyliła parę
łyków, ale zaraz odstawiła filiżankę na spodeczek i poderwała się.
- Całkiem zapomniałam, że w nowej chacie jeszcze nie wszystko jest przygotowane.
Trzeba powlec pościel i...
- Zajmę się tym - odparła Elizabeth. - To będzie taka mała niespodzianka. Jak
pójdziecie tam po weselu, na pewno wszystko będzie zrobione.
Lina podziękowała z uśmiechem, ale Elizabeth domyśliła się, że dziewczynę nadal coś
martwi. W końcu ją o to zapytała. Lina spuściła wzrok i wydusiła z siebie:
- Nie powiedziałam o czymś Jensowi. To tak jakbym skłamała.
- A o czym? - rozległ się od drzwi głos Jensa.
Obie aż podskoczyły.
- A co ty się tak podkradasz i zachodzisz ludzi znienacka! - nakrzyczała na niego
Elizabeth. Podszedł bliżej i usiadł.
- Co to za kłamstwo, Lino? Dziewczyna spuściła wzrok i długo wpatrywała się w blat
stołu, nim wreszcie odważyła się odezwać:
- Wiesz, jak się ma dużo pracy... dzień ucieka za dniem i ani się nie obejrzysz, a już
jest wieczór, a potem kolejny dzień pracy. Czasem człowiek się czegoś boi i odsuwa to od
siebie na później.
- Do czego zmierzasz? Powiedz wreszcie! - ponaglił ją Jens.
- Obiecałam ci, że wyjaśnię mamie w liście, kim jesteś naprawdę. Nie zrobiłam tego.
- Co? - Jens huknął pięścią w stół. - A więc ona nie wie, jakie jest moje prawdziwe
imię? Nie wie, że kiedyś byłem mężem Elizabeth? Lina wzdrygnęła się i spuściwszy wzrok,
odparła stłumionym głosem:
- Nie.
- Na miłość Boską! - zaczął Jens.
- Nie złość się na mnie, Jens - odezwała się Lina ze łzami w oczach. Elizabeth
odchrząknęła i wtrąciła się do rozmowy.
- To chyba nie koniec świata. Jak przyjedzie twoja mama, pozwolimy jej trochę
odpocząć, a potem porozmawiamy z nią w salonie. My troje, no i Kristian. Jens spojrzał na
nią, a potem przeniósł wzrok na Linę i rzekł:
- Przepraszam cię. Niepotrzebnie się tak zdenerwowałem. Może nawet lepiej wyszło?
Lina zerknęła na niego nieśmiało, uśmiechnęła się i wsunęła swą drobną dłoń w jego
dłoń. Kiedy Jens pocałował ją leciutko, Elizabeth poczuła bolesne ukłucie w piersi. Wstała
pośpiesznie, by przynieść dzbanek z kawą. Chyba nigdy nie przywyknie do tego, że u boku
Jensa jest teraz Lina, a nie ona.
Elizabeth nie poszła na brzeg, gdy przybiła łódź. Pośpiesznie nakryła do stołu w
jadalni, mimo że Lina protestowała głośno:
- Mama nie jest przyzwyczajona do takiego przepychu. Może lepiej zjedlibyśmy w
kuchni?
- Bzdura. Twoja mama spędzi u nas kilka dni, chyba więc wolno mi okazać jej
gościnność? Zresztą to nasze pierwsze spotkanie, nie wiadomo kiedy znów trafi się
sposobność, by się zobaczyć. Dla mnie jest to prawdziwa przyjemność. Lina musiała w końcu
ustąpić.
- Jesteś gotowa, Elizabeth? - zapytał Kristian, wsunąwszy głowę przez uchylone
drzwi. Elizabeth uśmiechnęła się, i chwyciwszy męża za rękę, wyszła na schody powitać
gościa.
- Witamy w Dalsrud - rzekli oboje zgodnym chórem. Kobieta ukłoniła się nisko i
ścisnąwszy stanowczo
wyciągnięte dłonie gospodarzy, przedstawiła się: Gebora. Miło mi was poznać.
Przywitała się też i ukłoniła Ane i Marii, zauważając jak obie bardzo są podobne do
Elizabeth.
- Postawcie tu gdzieś mój kuferek - rzekła jednym tchem, wskazując na kąt w
korytarzu. Jens i Lars posłuchali jej.
- Pomyślałam sobie, że przenocuję w którejś z tych izb, które widziałam obok. A
może w oborze? Lina spłonęła rumieńcem i posłała matce rozpaczliwe spojrzenie.
- Mamo, przecież to szopy na torf.
Elizabeth, z trudem powstrzymując wybuch śmiechu, załagodziła pośpiesznie:
TRINE ANGELSEN ZAKAZANE UCZUCIA
Rozdział 1 Ciarki przeszły Elizabeth na odgłos krzyku kobiety, jaki doleciał z poddasza. Towarzyszyły mu trzaski i szarpanina, a po chwili ze schodów zwalił się z hukiem jakiś mężczyzna. Jens pierwszy znalazł się przy nim. - Na miłość Boską, co z tobą? - zapytał, pochylając się nad leżącym, ale nie usłyszał odpowiedzi. Nieszczęśnik z poszarzałą twarzą nie otwierał oczu. Goście weselni, usłyszawszy hałas, wylegli do korytarza. - Co się stało? - dopytywali się, zaglądając z ciekawością Elizabeth przez ramię. - Nie wiem... Ni z tego ni z owego spadł ze schodów - wyjaśniła zdezorientowana. Mężczyzna leżał w dziwnej pozycji. Chyba się nie zabił, pomyślała, dotykając jego twarzy lepkiej od potu, i dreszcz ją przeniknął. Muzyka w izbie stopniowo cichła, ludzie tłoczyli się, by lepiej widzieć. - Słyszysz mnie? - powtórzył Jens, klepiąc mężczyznę po policzku, po czym przyłożył ucho do jego piersi. Mężczyzna poruszył się, a na jego twarzy pojawił się grymas. Jens się wyprostował. Tymczasem Jakob, który zdołał utorować sobie drogę pomiędzy stłoczonymi gośćmi, huknął gromkim basem: - Co tu się dzieje? Jens poklepał mężczyznę po policzku, tym razem nieco mocniej, po czym wyjaśnił pośpiesznie Jakobowi: - Zwalił się ze schodów. - Ocknąłeś się? Coś cię boli? - dopytywał się Jakob nieszczęśnika. Mężczyzna wymamrotał coś niezrozumiale i chwycił się za głowę. - Dasz radę wstać? - upewniał się Jens. - U licha, pewnie, że dam radę - odburknął, i opierając się o najniższy stopień, dźwignął się z wysiłkiem. Potrząsnął lekko głową, jakby próbował sobie przypomnieć, jak się tu znalazł, i warknął: - Diablica jedna! Elizabeth zdążyła zauważyć, że na górze, u szczytu schodów, stoi Elen, gdy w korytarzu zjawili się zdenerwowani rodzice dziewczyny. - O co tu chodzi? - pytali, rozglądając się wokół siebie. - Elen, widziałaś, co się stało? - W końcu dostrzegli córkę. Tymczasem mężczyzna zachwiał się i oparł o ścianę. Przez chwilę rozmytym
wzrokiem wodził po weselnikach, wreszcie wskazał na Elen i wybełkotał: - Złamanego grosza bym za nią nie dał! Biedny Olav, szkoda go, współczuję, że się z nią ożenił! - Uważaj, co mówisz! - warknął Jens i złapał go za kołnierz. Pijak na moment zawisł nogami w powietrzu. - Spokojnie - zagrzmiał Jakob, rozdzielając mężczyzn. - Zabierz go do kuchni, Jens, i napój mocną kawą. To mu dobrze zrobi. Matka Elen zaczęła się pospiesznie przeciskać do bladej jak kredą córki. Panna młoda cały czas stała nieruchomo w tym samym miejscu. Nagle rozległo się trzaśnięcie drzwiami i tupanie, a do korytarza napłynął chłód zimowej nocy. - A co tu tyle ludzi? - zagadnął wesoło Olav, zaraz jednak gwałtownie spoważniał. Nie zdążył jeszcze o cokolwiek zapytać, gdy odezwał się pijany mężczyzna. - No, proszę, jest i pan młody! Żal mi ciebie, chłopie. Skąd mogłeś wiedzieć, w co wdepnąłeś, oświadczając się Elen. Udaje niewiniątko, ale zapewniam cię, że to tylko pozory. - Mężczyzna patrzył Olavowi prosto w oczy, jakby na podkreślenie wagi swoich słów. Val pobladł, ale gestem dłoni powstrzymał Jensa, który chciał wyprowadzić pijaka za kark. - Znam Elen od dawna... I to baaardzo dokładnie -zarechotał mężczyzna, odchylając głowę. - Zabierz go stąd - rzekł Olav i odwrócił się, dotknięty do żywego. Jakob pociągnął pijanego mężczyznę za sobą do kuchni. Gdy drzwi za nimi się zamknęły, w korytarzu zaległa cisza. Tylko Elen szlochała w ramionach matki. - No już dobrze, dobrze, wejdźmy lepiej do środka - pocieszała matka cicho, prowadząc córkę do jednego z pokoików na górze. Olav, dyszał ciężko i zaciskał pięści, aż pobielały mu kłykcie. Poruszał szczękami, jakby przeżuwając słowa, ale nie był w stanie ich z siebie wydobyć. - Idź do niej - odezwała się Elizabeth. Chłopak na moment uchwycił jej spojrzenie, po czym w paru susach znalazł się na górze. Ojciec Elen, czerwony na twarzy, wytrzeszczał oczy i jakby szukając wsparcia, zwrócił się do Jensa: - Chyba nie zamierzacie zatrzymać tu tej, tej... kreatury. Jens pokręcił głową. - Jak tylko trochę wytrzeźwieje, zaraz go stąd odeślemy - wyjaśnił. - Wracajmy teraz do izby. Napijmy się koniaku. Przedstawienie skończone! - rzucił głośno do gości. - Rozejdźcie się, proszę! Elizabeth poczuła nagle, że ktoś obejmuje ją w talii. Drgnęła, i odwróciła się
gwałtownie. To Kristian. Nie zauważyła, kiedy się pojawił. - Awantura, co? Pokiwała tylko głową, bo i cóż miała powiedzieć. Goście, szepcząc między sobą, niechętnie wracali do izby. Najwyraźniej mieli nadzieję, że to nie koniec zajścia, a bardzo nie chcieli, by coś im umknęło. Elizabeth stała i zastanawiała się bezradnie, jak mogłaby pomóc. Nikt jednak nie zwracał na nią uwagi. Usłyszała, jak Jens nakazał grajkom, by znów zabrzmiała muzyka i wnet z izby rozległy się dźwięki skrzypiec. - Czyżby pojawił się dawny ukochany? - szepnął jej Kristian do ucha. Elizabeth zarumieniła się gwałtownie. - Kogo masz na myśli? - spytała ochryple, nie patrząc na męża. - No, tego mężczyznę, który się zwalił ze schodów. Wiele na to wskazuje. Mówił... że zna Elen. No i... - słowa zawisły w powietrzu. - A co myślałaś? Elizabeth oblała się potem i poczuła, że pali ją nie tylko twarz, ale i szyja. Kristian odsunął się lekko i popatrzył na nią uważnie. Nie od razu zareagowała, bo wciąż dźwięczały jej w uszach słowa Jensa: „Już dawno powinienem ci o tym powiedzieć. Od razu gdy przybyłem do Dalsrud". Co właściwie chciał jej wyznać? Nie miała odwagi" o tym myśleć. Bała się, że zyska pewność co do swoich podejrzeń. Zorza polarna, wino i muzyka dziwnie na nią podziałały. A także obecność Jensa. Przez wiele lat nie byli tak blisko siebie. Poczuła się jakoś... dobrze. - Nie odpowiadasz? - ponaglił ją Kristian. - Co takiego? - Dobrze wiedziała, o co mu chodzi, starała się jednak zyskać nieco na czasie. - Źle mnie zrozumiałaś! Nie sądziłaś, że mówię o Elen. - Czyżby? - zaśmiała się. - Ale to nie jest teraz ważne, Kristian. - Spoważniała nagle i popatrzyła w stronę schodów prowadzących na poddasze. - Zastanawiam się, co się tam wydarzyło. Czy myślisz, że w tym, co wykrzykiwał ten mężczyzna, tkwi odrobina prawdy? Kristian uchwycił ją mocniej w pasie i odparł: - Nie sądzę, to na pewno tylko pijacki bełkot. Jak trochę wytrzeźwieje, to go od razu stąd odprawią. Może któryś z gości odwiezie go po drodze do domu. Zamyślona pokiwała głową. W izbie znów rozbrzmiewała muzyka, ze strychu zaś nie dochodziły żadne odgłosy. Co tam się teraz dzieje? Cicha sprzeczka? Wyjaśnienia mające na celu rozmycie prawdy? Najwyraźniej jakaś zatajona ponura tajemnica wyszła na jaw,
1 to w takim dniu! Dlaczego pewnych rzeczy nie da się zachować tylko dla siebie? Elizabeth żałowała, że nie może jakoś pomóc Elen. Domyślała się, co ta dziewczyna teraz przeżywa. Niechętnie ruszyła za Kristianem do weselnych gości. Na środku izby tańczyło tylko kilka par. Kobiety zgromadzone w niewielkich grupkach szeptały z ożywieniem, nachylając się do siebie. Elizabeth zauważyła ojca Elen, obok Jensa, lensmana i jeszcze jakiegoś mężczyznę. Pozwoliła odejść na chwilę Kristianowi, ponieważ przywoływali go jacyś znajomi. Tymczasem do niej podeszła Maria. - Biedny Olav - rzekła ze smutkiem. - Obojga ich szkoda - odparła Elizabeth, ogarniając spojrzeniem izbę. Dostrzegła Dorte, rozgrzaną i podekscytowaną, z rudymi loczkami na czole. Swymi zielonymi oczami lustrowała pomieszczenie, sprawdzając, czy wszyscy goście mają pod dostatkiem jedzenia i czy dobrze się bawią. - Oczywiście. Czy nie tak powiedziałam? - potwierdziła pośpiesznie siostra i nie czekając na odpowiedź, dodała jednym tchem: - Jak sądzisz, o co chodziło temu typkowi? - Nie myśl o tym, Mario. To tylko pijacki bełkot. Spróbuj też przekonać o tym gości. Nagle Elizabeth zauważyła żonę lensmana; pulchna kobieta najwyraźniej zmierzała w ich kierunku. - Dobry Boże, chroń mnie od złego - mruknęła pod nosem, rozbawiając siostrę, która powiódłszy za nią wzrokiem, wybuchnęła śmiechem. Oczy lensmanowej lśniły z podniecenia. Pałała w nich żądza sensacji. - I co, zrobiło się gorąco, gdy zjawił się dawny adorator? - rzuciła dama, kiwając głową, a podwójny podbródek zatrząsł się nad jej obfitą piersią. - To się okaże - odparła szybko Maria. - Chyba nie nam to oceniać. - Zdaje się, że ktoś o ciebie pytał - lodowato zauważyła żona lensmana, napotykając wzrok Marii. - Czyżby? Znajdzie mnie, jeśli to coś ważnego. - Napijemy się czegoś? - zapytała Elizabeth, zamierzając odejść, tymczasem lensmanowa podchwyciła jej słowa i podeszła do dwóch wolnych krzeseł, mówiąc: - Tu możemy sobie usiąść. Elizabeth stłumiła ciężkie westchnienie i niechętnie poddała się pulchnej damie, która usadziła ją przy stole. Jakiś młodzieniec poprosił Marię do tańca, dziewczyna uśmiechnęła się więc i szybko odeszła z nim na środek izby. Odprowadzając spojrzeniem siostrę, Elizabeth zastanawiała się, co oznaczało to współczucie Marii dla Olava. Czyżby siostra wciąż jeszcze darzyła go uczuciem, a te wszystkie pochwały pod adresem Elen, jaka to ona miła i dobra,
były tylko pustymi słowami? - ...i słyszałam to z wielu źródeł - dotarły do niej słowa żony lensmana. - Przepraszam, nie dosłyszałam co pani mówiła - rzekła Elizabeth, napotykając spojrzenie błękitnych oczu lensmanowej. - Powtarzam tylko, że od kilku już osób słyszałam to o Elen. - Uważam, że nie powinna pani tego mówić. - Słucham? Czego? - zapytała lensmanowa, zaciskając usta, a jej pulchna twarz nabrała surowości. - Uważam, że to bardzo nieładnie powtarzać o kimś niesprawdzone pogłoski - orzekła Elizabeth stanowczo. - Przecież nie ma pewności, czy to prawda. Po co więc dzielić się tym z innymi. Kobieta wstrzymała oddech i poczerwieniała na twarzy. Elizabeth przez moment pomyślała, że otyła dama dostanie ataku serca i za chwilę padnie trupem. - Sugerujesz, że rozpuszczam plotki? - wydobyła wreszcie z siebie lensmanowa. - Ależ skąd - odparła Elizabeth, napotykając nad stołem wzrok Bergette. Przyjaciółka z trudem kryła rozbawienie. Zdradziła ją drżąca dłoń, w której trzymała filiżankę. - Mówię tylko, że lepiej zachować dla siebie takie pogłoski. Lensmanowa zgromiła ją wzrokiem, zmrużyła powieki i jednym haustem wychyliła wino z kieliszka. Elizabeth wstała pośpiesznie, tłumacząc się, że musi wyjść za potrzebą. Skierowała się w stronę drzwi, ale nim opuściła izbę, dostrzegła jeszcze Jensa, który obejmował ramieniem Linę. Podniósł wzrok, a gdy na ułamek sekundy ich spojrzenia się spotkały, ciało Elizabeth przeniknął prąd. Znów powrócił niepokój. Co Jens chciał jej powiedzieć? - Nie odwiózłby ktoś tej kreatury? - zawołał tymczasem Jakob, zaglądając do środka. Któryś z gości podniósł się, skinął na żonę, i oboje ruszyli po przymusowego pasażera. Pożegnali się z Jakobem i prowadząc między sobą klnącego i bełkoczącego pijaka, opuścili budynek. Po ich wyjściu Elizabeth nieco bezradna pozostała w korytarzu. Udało jej się uwolnić od towarzystwa żony lensmana, i teraz wcale jej się nie śpieszyło do powrotu do izby. W pewnej chwili z góry doleciał ją trzask otwieranych i zamykanych drzwi, po czym na schodach rozległy się kroki. Olav zatrzymał się, gdy ją zauważył. Zmęczony i smutny, trzymał się kurczowo poręczy, drugą dłoń ukrył w kieszeni. - No i co tam? Jak poszło? - zapytała Elizabeth. Spojrzał na nią i pokręcił głową, a na jego ustach pojawił się grymas. - Nie w taki sposób zamierzałem świętować swój ożenek.
- Rozumiem - odchrząknęła, zastanawiając się, co powiedzieć, bo bardzo chciała go jakoś pocieszyć. Po dłuższej chwili kłopotliwego milczenia Olav odezwał się z rezygnacją: - Cóż, postarajmy się nie psuć nastroju w tych ostatnich godzinach, jakie pozostały do końca wesela. Elizabeth przytaknęła i spytała: - Jak ci pomóc? Powiedz tylko. Czy mogę coś dla ciebie zrobić? - Dziękuję, ale nie sądzę. - Uśmiechnął się przelotnie i po przyjacielsku poklepał ją po ramieniu. - Za chwilę będziemy się zbierać do domu. Spróbujemy wyciągnąć więcej gości. - Widząc smutek na twarzy Olava, Elizabeth zrobiło się go nagle strasznie żal. - Dziękuję - odparł cicho. - Ale zostańcie tak długo, jak tylko macie ochotę. Bardzo sobie cenię wasze towarzystwo. - Tak czy inaczej musimy niebawem wracać. Jest już późno. Skinął głową, potem wyprostował się i wszedł do izby, by stanąć twarzą w twarz z weselnymi gośćmi.
Rozdział 2 Ze stodoły słychać było stłumione postukiwanie młotka. Elizabeth popatrzyła na stojące otworem wrota, łudząc się, że Jens nie marznie tam w środku. Może powinna pójść go o to zapytać? Albo zanieść mu sweter? Szybko odsunęła od siebie tę myśl. Troszczenie się o Jensa to już nie jej sprawa, lecz Liny. Poczuła bolesne ukłucie w piersi. Nie potrafiła sobie poradzić z tymi uczuciami delikatnymi niczym jedwabne nitki. Wystarczyło nawet lekkie muśnięcie, a już zbierało jej się na płacz. Zacisnęła mocno skrzyżowane na piersi ręce, jakby chciała się przed tym obronić. Jens zajął się zbijaniem stołu i krzeseł. Po ślubie mieli się wprowadzić z Liną do nowej chaty, którą trzeba było wyposażyć. Potrzebowali też łóżka. Tam dzielić będą pieszczoty, tam rodzić się będą im dzieci. Elizabeth usiłowała powstrzymać natłok myśli. Kiedyś Jens robił meble dla niej. Przypomniała sobie narożną szafę i łóżko dla Ane, które mała dostała w prezencie na Boże Narodzenie, kiedy już wyrosła z kołyski. Jens strugał też łyżki, chochle, dzieże i inne potrzebne w gospodarstwie domowym przedmioty. Miał takie zręczne ręce. Oparła się czołem o szybę i poczuła przyjemny chłód. Od chuchania utworzyła się cienka warstewka rosy, przysłaniając widok. Cofnęła się i odruchowo napisała literę J, po czym wpatrywała się, jak powoli znika. Wytarła szybę, w obawie, że litera stałaby się widoczna, gdyby szyba ponownie zaparowała. Co ja robię? - zastanowiła się nagle. Jeśli już, powinnam napisać K, pierwszą literę imienia męża. Nic dziwnego, że ludzie zachodzą w głowę i rozpowiadają plotki. Mieszkam przecież pod jednym dachem z dwoma swoimi mężami. Z jednym dzielę łoże, a drugiemu udzielam gościny. Wprawdzie nikt nie powiedział jej tego wprost - z wyjątkiem żony lensmana, naturalnie – zauważyła jednak, jak ludzie na jej widok pochylają się i coś do siebie szepczą. A niech sobie gadają, pomyślała ze złością. Wkrótce Jens poślubi Linę i nie będą mieli już o czym plotkować. Westchnęła i ogarnęła spojrzeniem budynki położone nieco dalej, na skraju wsi. Nie, nie przestaną gadać i dzielić się swoimi uwagami na temat pierwszego męża Elizabeth Dalsrud, którego wszyscy zdążyli uznać za zmarłego, a on tymczasem wrócił i ożenił się z jedną z jej służących. Uśmieją się pewnie, choć tak naprawdę nie ma w
tym nic do śmiechu. Westchnęła znowu, jeszcze ciężej. Cóż, ludzie już tacy są, tego się nie zmieni. Podczas wesela O1ava i Elen Jens nawet słowem nie wspomniał, co chciał jej powiedzieć. Miała ochotę go o to spytać, ale póki co jeszcze nie nadarzyła się po temu okazja. - La, la, la, la... - nuciła Lina na melodię walca, poruszając się tanecznym krokiem po kuchennej podłodze. Elizabeth zauważyła, że dziewczyna wprost promienieje szczęściem. - Cóż za uroczy kawaler - zażartowała, wskazując na garnek z ziemniakami, który Lina trzymała w rękach. - Muszę trochę poćwiczyć przed weselem - uśmiechnęła się Lina i z trzaskiem postawiła garnek na kuchennej ławie. Elizabeth nie odpowiedziała. Obiecała obojgu wyprawić wesele w Dalsrud. Lina wprawdzie się wzbraniała, ale Elizabeth uparła się, powtarzając, że skoro Amanda i Ole mieli tu wesele, to Lina nie może być gorsza. Teraz jednak uświadomiła sobie, że chyba nazbyt pochopnie złożyła tę obietnicę. Bardzo tego żałowała, czuła bowiem, że trudno jej będzie spokojnie obserwować ponowne zaślubiny pierwszego męża. Kristian zresztą sądził z początku, że żartuje. - Jens ma mieć u nas wesele? - pytał z niedowierzaniem, gdy mu to oznajmiła. - Tak, Amanda przecież też miała - odpowiedziała podniesionym głosem, który zabrzmiał jakoś nienaturalnie. Zaśmiał się i przyjrzał się jej z uwagą. - Amanda wychodziła za mąż za Olego - odparł w końcu. - Myślisz, że tego nie pamiętam? - odezwała się z narastającą irytacją. - Nie jestem głupia! - Przecież niczego takiego nie mówię - rzekł Kristian ze spokojem, kładąc dłonie na jej ramionach. Prychnęła tylko zagniewana i odeszła, ale później przeprosiła go za swoje zachowanie. Tłumaczyła się, że jest zmęczona pracą i dlatego tak łatwo ją wyprowadzić z równowagi. Ale tak naprawdę już wtedy zaczęła żałować złożonej obietnicy. Jens nie krył wątpliwości, gdy dowiedział się o wszystkim od Liny. Elizabeth wielokrotnie musiała więc zapewniać, że z radością wyprawi im wesele. - Co się tak zamyśliłaś? - zapytała Lina, spojrzawszy na nią uważnie, a na jej szczupłej twarzy pojawiła się niepewność. - Zastanawiam się, jaki tort upiec na wesele. Na widok rozpromienionej w uśmiechu Liny poczuła się usprawiedliwiona ze swego kłamstwa.
- Będziemy mieli tort? - Oczywiście. Poproszę Helenę, by się tym zajęła. Jej najlepiej wychodzą wypieki. Lina zalała ziemniaki wodą, postawiła garnek nad ogniem i rzekła z ociąganiem: - Rozmyślałam o Elen. Co tam się wydarzyło podczas wesela, jak sądzisz? Elizabeth wzruszyła ramionami. - Nic. Jakiś pijak wywołał awanturę i tyle. Może zazdrościł Olavowi, kto wie? Niestety, takie sytuacje się zdarzają. Do kuchni weszła Maria. Położyła na ławie wiązkę ryb i od razu zajęła się ich czyszczeniem. - Sporo dziś złowili. Część ryb zasypałam już solą -rzekła do Elizabeth. Lina zaś ciągnęła dalej, jakby nie zauważyła przyjścia Marii. - Pewnie tak było. Tylko dlaczego on spadł ze schodów? Czyżby Elen go popchnęła? Elizabeth dostrzegła kątem oka, że siostra odkłada nóż i marszcząc brwi, odwraca głowę. - Zapewne tak - odpowiedziała, uchwyciwszy spojrzenie Marii. - Albo sam spadł, był przecież kompletnie pijany. - Ciekawe, co oni robili na poddaszu? - zastanawiała się dalej Lina. Elizabeth zamyśliła się, przypominając sobie tamto zdarzenie. Najpierw usłyszała krzyk kobiety dolatujący z góry, a potem ten straszny rumor, gdy mężczyzna staczał się ze schodów. - Pewnie Elen poszła po coś na górę - odparła, bawiąc się guzikiem przy bluzce. - A ten typ wszedł za nią i... może był nachalny, więc Elen odepchnęła go z całej siły. Lina pokręciła gwałtownie głową. - Coś się w tym wszystkim nie zgadza. - Co takiego? - spytała Maria. Lina przygryzła kciuk. - Dlaczego wykrzykiwał o niej takie rzeczy? Chyba nie odważyłby się jej oskarżać, gdyby to nie była prawda? - Był pijany w sztok, a w takim stanie ludzie gadają różne głupoty - skwitowała Elizabeth. - To dlaczego Elen się nie broniła? - Zapewne miała jakieś powody - odparła Elizabeth, po czym sięgnęła po talerze i zaczęła nakrywać do stołu. - Uważam, że nie powinniśmy tego dłużej roztrząsać - wtrąciła Maria, wbijając nóż w tuszę. Lina zamilkła i wyszła do korytarza nalać wody do saganka. Elizabeth postawiła na stole duży półmisek. Nagle przypomniała sobie, że zanim usłyszała krzyk kobiety, trzasnęły drzwi, a to by oznaczało, że Elen przebywała razem z mężczyzną w pokoju na poddaszu. Ale
dlaczego? Co się właściwie wydarzyło tamtego wieczoru? Czyżby Elen się maskowała i udawała inną niż jest naprawdę? Może mimo wszystko w słowach tego mężczyzny kryła się odrobina prawdy? - Złościsz się na mnie? Elizabeth napotkała w lustrze spojrzenie Kristiana i zapytała zdziwiona: - Skąd ci to przyszło do głowy? Rozczesała włosy przeciągłymi ruchami, po czym zaplotła je na nowo. Kristian rzucił niedbale ubrania i wślizgnął się pod okrycie. Najchętniej kazałaby mu je złożyć i przewiesić przez oparcie krzesła. Tyle czasu poświęciła, by uszyć i poprasować mu odzież, a on ciska ją byle jak! Dlaczego nie szanuje jej pracy? - Jestem po prostu zmęczona - odparła, zawiązując wstążkę u dołu warkocza. - Dlaczego nie przyjmiesz kilku służących do pomocy? - odpowiedział, gdy już się położyła. - Poradzimy sobie! - Otóż nie. Masz tyle codziennych obowiązków, a trzeba przecież jeszcze przygotować prowiant na zimowy połów i wyprawić wesele. Najmij kilka ubogich dziewek, to ci pomogą, a przy okazji trochę je dokarmisz przez ten czas, gdy będą u nas pracowały. Przecież lubisz pomagać ludziom. Elizabeth uśmiechnęła się i pogładziła go palcem po policzku. - Pomyślę o tym - zapewniła i wyciągnęła rękę, by skręcić knot. Kristian przysunął się bliżej, próbując rozpiąć guziki przy jej nocnej koszuli. - Czemu się tak grubo ubrałaś? - Bo jest mi zimno. Chciałabym mieć taką zasłonę wokół łóżka, zwłaszcza zimą. Byłoby cieplej. Uciekła się do takiej wymówki, by jakoś zbyć męża i odwrócić jego uwagę od tego, czego się domyślał. - Wystarczy napalić w piecu - odparł, gładząc ją po brzuchu. - To zbytek - prychnęła i odsunęła jego rękę. - Jednak jesteś na mnie zła - stwierdził. - Nie zapominaj, że cię dobrze znam. Westchnęła w duchu. - Nie, jestem po prostu zmęczona, Kristian. Zimno mi i boli mnie głowa. - Znam lekarstwo zarówno na chłód, jak i na ból głowy. Po nim zaśniesz błogim snem. Zrozumiała, że się nie wykręci, pozwoliła mu więc ułożyć się wygodniej. Jego bliskość i pieszczoty sprawiały jej przyjemność, jednak czegoś w nich brakowało. Nie doznała oszałamiającego uczucia, które by ją przyprawiło o zawrót głowy, które wywołałoby drżenie ciała i pozwoliło zapomnieć o otaczającym świecie. W takich chwilach, gdy zdawało
jej się, że są tylko we dwoje, wydawała z siebie głośne jęki, nie obawiając się, że ktoś ich usłyszy. Teraz wzdychała i poruszała biodrami, wiedząc, że Kristianowi się to podoba, przyjmowała jego pocałunki i odwzajemniała pieszczoty. Jej ciało reagowało właściwie, była gotowa na przyjęcie męża, ale myślami błądziła gdzieś daleko. Poczuła ulgę, gdy Kristian skończył i ciężko dysząc, przesunął się na swoją stronę łóżka. - Chodź tu - wyszeptał, pragnąc, by wtuliła się w jego ramię. Poddała się mu, nie odczuwała niechęci, przeciwnie, przyjemnie było tak leżeć. Mogłaby trwać w takiej pozycji przez całą noc. - Było ci dobrze? - zapytał. -Tak. - Na pewno? - Na pewno. Wiedziała, że się uśmiechnął, wtuliła się więc mocniej w jego tors. Co się ze mną dzieje? - zastanawiała się uporczywie. Jestem zmęczona, ale nie z tego powodu przecież zobojętniałam na pieszczoty Kristiana. Nie budzi we mnie uczuć równie gorących jak kiedyś. Może to przejściowe? Tak, na pewno. Trzeba w to wierzyć. To minie. Zbyt wiele spraw mnie teraz pochłania. Wesele, zimowy połów... Kristian ma rację. Powinnam nająć dodatkowe służące, i to jak najszybciej. I z tym przekonaniem zasnęła. Nie trwoniąc czasu, już następnego przedpołudnia wybrała się do Słonecznego Wzgórza. Dość dawno nie odwiedzała rodziców Christena. Przekazywała im jedynie pożywienie i odzież. Wciąż boleśnie przeżywała śmierć malca. Spodziewała się, że kiedyś nadejdzie taki czas, że w pamięci pozostaną jedynie miłe wspomnienia. Na razie jednak wciąż doskwierała jej tęsknota za maleńkim chłopcem, który powinien żyć i wyrosnąć na dorosłego mężczyznę. Żałoba po śmierci Christena zbiegła się z żałobą po dziecku, które sama straciła. Z głębokim westchnieniem zapukała do drzwi, które uchyliły się niemal natychmiast, i zobaczyła w nich spoglądającą z ciekawością dziewczynkę. Mała szybko jednak umknęła w głąb izby i wślizgnęła się do łóżka, a do Elizabeth podeszła gospodyni z najmłodszym synkiem na rękach. - Dzień dobry - powitała ją ciepło i odgarnęła z twarzy potargane włosy. - Dzień dobry, niech będzie pochwalony! - pokiwała głową Elizabeth i rozejrzała się po brudnej izbie, w której unosił się kwaśny odór. Jeśli chodzi o porządek, to nic się tu nie poprawiło. - Niech siądzie - zaproponowała kobieta, podstawiając gościowi krzesło. Elizabeth ledwie powstrzymała się, by nie zgarnąć brudu z siedzenia. Była pewna, że
po wyjściu cuchnąć jej będą włosy i ubrania. - Przyniosłam co nieco - rzekła, wręczając węzełek z jedzeniem. - Nie miałam czasu przejrzeć odłożonych ubrań - dodała przepraszająco. Tak naprawdę, nie była pewna, czy ma coś do oddania. Ostatecznie, jak często można pozbywać się odzieży. Dziewczynka zeskoczyła z łóżka i z wyciągniętą rączką podbiegła do mamy. Włożyła do buzi otrzymaną kromkę chleba i uciekła z powrotem do łóżka, w którym najwyraźniej czuła się bezpiecznie. Elizabeth zdążyła zauważyć, że mała ma podarte pończoszki na kolanach i na piętach, a jej sukienka popruła się na ramieniu. - Serdecznie wam dziękuję - odezwała się kobieta po chwili, bo grzebiąc w węzełku, na moment chyba o niej zapomniała. Elizabeth uśmiechnęła się do chłopczyka, którego mama posadziła na podłodze. Gdy po raz pierwszy odwiedziła Słoneczne Wzgórze, był zaledwie niemowlęciem, maleńkim i tak chudziutkim, że w pierwszej chwili przestraszyła się, że uszło z niego życie. Teraz malec trochę się zaokrąglił, ale strasznie był umorusany. Ma teraz pewnie ze trzy latka, pomyślała. - Przyjdziesz do mnie na kolana? - zapytała, wyciągając do niego ręce. Uśmiechnął się, ale pokręcił głową i schował się za spódnicą mamy. Elizabeth zakłuło serce, gdy zauważyła, jak bardzo jest podobny do Christena. - Proszę! Kobieta podała też kromkę chleba dziewczynce, chyba dwunastoletniej, która siedziała w kącie przy ojcu. Dziewczynka przyjęła chleb bez słowa. - Co z twoim mężem? - zapytała Elizabeth, skinąwszy w stronę łóżka; gospodarz leżał nieruchomo i nawet się nie odezwał. Kobieta pokręciła tylko głową i westchnęła z rezygnacją. - Zdaje mi się, że z dnia na dzień jest z nim coraz gorzej. Robi pod siebie i trzeba go pielęgnować jak małe dziecko, ale jeść mu daj! - Westchnęła znowu i nachyliła się, by wziąć na ręce synka. Mały przez cały czas ciągnął ją za spódnicę. - Przyjdziesz do mnie na kolana? - zapytała Elizabeth i uśmiechnęła się do dziewczynki siedzącej na łóżku. Dziewczynka popatrzyła na nią badawczo, po czym z ociąganiem zeszła z łóżka i podeszła do Elizabeth, ta posadziła ją sobie na kolanach i zapytała: - Pamiętasz mnie? Kiedy byłam tu ostatnio, myślałaś, że jestem aniołem. Dziewczynka pokiwała głową i uśmiechnęła się zawstydzona, a Elizabeth zauważyła, że z kromki chleba została już tylko skórka. - W węzełku jest też trochę sera i mięsa - zwróciła się do gospodyni, kobieta jednak
nie zareagowała. Może nie przywykła do tego, by obkładać kromki i rozdzielała jedzenie bez większych ceregieli. Elizabeth chętnie przytuliłaby dziewczynkę, ale mała była brudna i cuchnęło od niej. Włosy miała potargane i lepkie, na szczęście chyba bez wszy. - Ile masz teraz lat? - zapytała. - Siedem. Elizabeth zdziwiła się, bo dziewczynka wyglądała na dużo młodszą. Wreszcie uznała, że pora przedstawić gospodyni sprawę, z którą przybyła. Uchwyciwszy wzrok kobiety, oznajmiła: - Potrzebuję służących do pomocy. Kobieta patrzyła na nią wyczekująco. - W Dalsrud mamy teraz tyle roboty - ciągnęła Elizabeth. - Trzeba przygotować prowiant na zimowy połów, no i czeka nas wesele. - Duże? - zainteresowała się kobieta. - Tak, jedna z moich służących, Lina, wychodzi za mąż. - A, ta, która bierze ślub z waszym poprzednim mężem. Słowa te boleśnie dotknęły Elizabeth, choć przecież wyrażały prawdę. Ileż się kryło w nich cierpienia! Przez ponad dziesięć lat Jens nie miał pojęcia, kim jest. Był przekonany, że nazywa się Andreas Sandberg. W tynf czasie poznał Linę. Ludzie dobrze o tym wiedzą, a mimo to opowiadają plotki. - Tak - odparła tylko i nabrawszy powietrza w płuca, dodała: - Jak już wspomniałam, potrzebujemy kilku dziewcząt do pomocy we dworze, dlatego przyszłam zapytać, czy nie przysłałabyś do nas na parę tygodni swoich córek. - Na parę tygodni? - spytała kobieta i skinąwszy głową w stronę dziewczynki, która karmiła ojca, rzekła: -Jeśli już, to tylko ona by się nadała. - A ta to nie? - zapytała Elizabeth. Kobieta roześmiała się. - Z takiej małej nie byłoby wielkiego pożytku we dworze. Zresztą żadna z nich nie ma odpowiednich ubrań, by pokazać się wśród takich ludzi jak wy. - Z tym sobie poradzimy - weszła jej w słowo Elizabeth. - Znajdzie się też dla nich odpowiednia praca. Kobieta nadal spoglądała z powątpiewaniem. - Dostaną zapłatę? To znaczy, będą miały u was wikt? - Na pewno nie będą narzekać na zapłatę. - W takim razie zgoda. Dzieci, spakujcie się! Starsza dziewczynka wstała i w ciągu paru minut zapakowała do węzełka ubrania na zmianę. - A moje rzeczy? - spytała młodsza siostra. - Twoje też wzięłam - odpowiedziała.
- Tylko mi się tam zachowujcie jak należy - upomniała je matka. - I nie przynieście nam wstydu. Zawsze trzeba ładnie podziękować za posiłek i nie garbić się przy stole. Taka okazja nieprędko wam się znów trafi. Elizabeth przypomniała sobie, jak jej własna matka użyła podobnych słów, gdy wyprawiała ją do Dalsrud na posadę służącej. Zebrała się do wyjścia, zatrzymała się jednak w drzwiach i zapytała kobietę: - Wydawało mi się, że macie jeszcze jedno dziecko? - Tak, syna. Jest najstarszy spośród rodzeństwa. Skończył szesnaście lat i dostał posadę parobka we dworze. Raz po raz przynosi nam tu trochę jedzenia i oddaje część wypłaty. Kobieta uśmiechnęła się zakłopotana, po czym poklepała pośpiesznie córeczki po policzkach. Nieco dłużej pochyliła się nad młodszą. Może więc mimo wszystko w tej brudnej zgorzkniałej wieśniaczce tliła się odrobina matczynej miłości? W drodze do Dalsrud dziewczynki nie odzywały się wiele, choć Elizabeth zagadywała je co chwila, by je trochę ośmielić. - Dostaniecie wspólną izdebkę, tuż przy kuchni -mówiła. - Pracować będziecie w oborze, a także pomagać przy porządkach w domu i przy praniu. Na pewno sobie poradzicie. Potraficie pewnie też trochę prasować i cerować? Starsza skinęła głową, zaciskając wąskie bezbarwne usta. - Dobrze, to trochę mi pomożesz. - Ja też umiem! - zapewniła młodsza. Elizabeth zebrała lejce w jednej dłoni i pogłaskała dziewczynkę po policzku. Starsza siostra miała ciemne cienkie warkocze, mała zaś była blondynką. Elizabeth uznała, że obu jest potrzebna porządna kąpiel. Na miejscu w Dalsrud przedstawiła dziewczynki domownikom. Helenę zdążyła przygotować dla nich pokoik i nakryć do stołu, domyślając się, że są głodne. Zasępiła się, gdy zobaczyła, jakie są zaniedbane i chude, zaraz jednak uśmiechnęła się do nich łagodnie i powitała je serdecznie. Larsowi i Jensowi zlecono nanoszenie wody do budynku pralni. - Mamy we dworze taki zwyczaj, że służba po przybyciu do nas bierze porządną kąpiel - skłamała Elizabeth. - W pachnącym mydle? - dopytywała się młodsza z sióstr, popijając chciwie mleko. - Tak, skąd wiesz? - Christen nam o tym opowiedział, zanim zachorował i anioły przyszły go zabrać. Elizabeth poczuła gulę w gardle. Ane siedziała, podpierając dłońmi brodę i
przyglądała się uważnie nowo przybyłym. - Pożyczę wam ubrania, kiedy te będą w praniu - zaproponowała. Starsza dziewczynka uśmiechnęła się po raz pierwszy i wypowiedziała szeptem podziękowanie. Elizabeth westchnęła bezgłośnie. Lody zostały przełamane. Dziewczynki ze Słonecznego Wzgórza szybko się oswoiły z nowym otoczeniem, a ich pomoc okazała się bardzo przydatna. Niczym pracowite mróweczki od rana do wieczora ciągle czymś się zajmowały. Elizabeth chwilami musiała je prosić, by trochę odpoczęły i zrobiły sobie przerwę, jak inni. Wówczas jednak dziewczynki sięgały natychmiast po robótki. W końcu Elizabeth zaprzestała upomnień i postanowiła, że na koniec dołoży im parę monet do wypłaty. Srebra zostały starannie wyczyszczone przez zwinne dziecięce dłonie, obrusy wymaglowane. Adamaszek i len niełatwo było wygładzić i jeśli uprzednio nie nakropiło się porządnie tych tkanin, pozostawały zagięcia i trzeba było pracę wykonać od nowa. Okna zostały wymyte, a kąty wyszorowane, nawet te najciemniejsze. - Nawet jeśli w kątach pozostanie trochę brudu, to nikt tego nie zauważy, gdy na dworze ciemno -mówiła Lina. - Muszę mieć pewność, że jest czysto - skwitowała Elizabeth, ucinając wszelkie uwagi. Sama doglądała wszystkiego i jak zwykle nie oszczędzała się przy pracy. Jens obserwował ją posępnym wzrokiem. - Nie, tak być nie powinno - zagadnął ją któregoś dnia, gdy zostali w jadalni sami. Elizabeth wytarła kieliszki, tak że błyszczały i wstawiała je właśnie do szafki. - O co ci chodzi? Stał przy drzwiach, by szybko się wymknąć, w razie gdyby się ktoś pojawił. Bogiem a prawdą nie miał w jadalni nic do roboty, na dworze czekała go inna praca. - Za bardzo się angażujesz w to wesele, Elizabeth. Zupełnie niepotrzebnie. Moglibyśmy przecież urządzić przyjęcie w Linastua i... - Rozmawialiśmy już o tym - przerwała mu Elizabeth. - Wydaje mi się, że już sobie wszystko wyjaśniliśmy. Amanda i Ole... - Tak, tak, wiem, słyszałem! - Jens rozłożył ręce, jakby chciał powstrzymać potok słów płynący z jej ust. Elizabeth sięgnęła po kolejny kieliszek, obejrzała dokładnie pod światło, po czym odstawiła. Jens oparł się o ścianę i skrzyżował ramiona na piersi. - Robimy im przysługę. - Jak to? Komu?
- No, ludzie we wsi będą mieli przynajmniej o czym rozmawiać przez parę kolejnych pokoleń. Rozłożyła ręce i zaśmiała się serdecznie. Jens odsłonił białe zęby i rzucił: - Powinnaś się częściej uśmiechać. Nie skomentowała tego, ale rozbawiona odstawiła ostatni kieliszek do szafki. Nie musiała nic mówić, oboje dobrze wiedzieli, o co chodzi. Znali się wszak od podszewki. -° Tego wieczora Elizabeth nie opierała się, gdy po zgaszeniu lampy Kristian zaczął ją tulić. W ciemnościach poddawała się z radością jego delikatnym pieszczotom. Pozwoliła mu całować piersi i brzuch. Drżąc z pożądania, oddawała mu pocałunki. Uciszyła go, słysząc, jak szepcze jej imię, a potem przywarła doń całym ciałem. Gdy jednak przetoczyły się przez nią fale rozkoszy, widziała przed oczami inną twarz.
Rozdział 3 Przemierzając dziedziniec, Elizabeth usłyszała hałas w kuchni. Zatrzymała się i wytężyła słuchy by wyłowić dolatujące słowa. Potem weszła pośpiesznie do budynku i chwyciwszy się pod boki, zawołała od progu: - A co to za awantura? Możecie mi powiedzieć, co tu się dzieje? Helenę i Lina umilkły gwałtownie i popatrzyły na nią. - Pokłóciłyśmy się - wyjaśniła Helenę. - O co? - Gdzie będzie nocować moja mama, gdy tu przyjedzie - dodała Lina. - Uważam, że... - Twoją mamę umieścimy w pokoju na górze, a Jens przeniesie się na ten czas do Larsa, do izby dla parobków. I tyle. - Ale ja myślę, że mama mogłaby zamieszkać w naszej nowej chacie, a nie zajmować tu miejsce -pośpiesznie wtrąciła Lina. Elizabeth uniosła brwi i zgromiwszy ją wzrokiem, odparła zdecydowanym tonem: - Nie słyszysz, co mówię? To już postanowione. Twoja mama będzie naszym gościem i tak też ją przyjmiemy. Jens już od jakiegoś czasu mieszka z nami we dworze i nie stanie mu się krzywda, gdy na ten czas przeniesie się do Larsa. Lina spuściła wzrok, a Elizabeth zrobiło się jej żal. - Nie martw się tym, Lino. Chyba nic się nie stanie, jeśli twoja mama przez parę nocy wygodnie się wyśpi. Czyżby cię to męczyło? Lina pokiwała głową i zaśmiała się. - Przepraszam, Elizabeth i stokrotne dzięki. - Nie ma za co, a tak przy okazji, twoje rodzeństwo też przyjedzie? - Nie, to za daleko, zresztą ktoś musi przypilnować domu. Pod nieobecność mamy przeniesie się do nich sąsiadka. - Wszystko będzie dobrze. Elizabeth poklepała ją po ramieniu i wyszła. Zza uchylonych drzwi salonu dolatywał śmiech i wesołe rozmowy. Podeszła bliżej i zajrzała do środka. Maria i dwie siostry ze Słonecznego Wzgórza stały wokół klawikordu, a Ane siedziała i uderzała w klawisze. Elizabeth, oparta o framugę, przyglądała się dziewczynkom. - Spróbujcie zgadnąć, jaka to melodia! - rzekła Ane. - Kolęda „Raduję się w wigilijny wieczór" - odpowiedziała szybko młodsza z sióstr ze Słonecznego Wzgórza. - A to? W salonie popłynęły melancholijne i piękne dźwięki utworu „Dla Elizy". - No, to... dla Ane-Elise - krzyknęła starsza z sióstr. - Zagraj teraz coś, a ja zaśpiewam
jak ta dama w operze, o której opowiadałaś. Ane grała dalej, a dziewczynka śpiewała głośno i fałszywie na wymyśloną melodię. - Dla Ane-Elise, co to mieszka w Daaaalsruuud... - zaczęła, ale zaraz dostała ataku śmiechu. Ane też śmiała się tak, że nie mogła trafić we właściwe klawisze. Elizabeth z rozbawieniem podglądała dziewczynki. W ciągu zaledwie dwóch tygodni siostry zmieniły się nie do poznania. Starsza, z natury bardziej powściągliwa, śmiała się teraz chętnie i często i nie bała się odezwać w liczniejszym gronie. Obie dziewczynki szybko się wszystkiego uczyły, a do ich pracy nigdy nie było żadnych zastrzeżeń. Gdyby tylko mogła, Elizabeth chętnie zatrzymałaby je na stałe, ale na co dzień nie potrzebowała więcej służących. Może kiedyś zatrudni je znowu, gdy będzie więcej pracy. - Smutno wam, że jutro wracacie do domu? - zapytała Maria. Odpowiedziała młodsza z sióstr: - Tak. Ja to bym chciała tu zawsze pracować. - Ale chyba tęsknisz za rodziną? - Tak, ale przecież mogłabym ich czasem odwiedzać. To niedaleko. - W każdym razie będziemy się raz po raz spotykać w szkole - pocieszyła ją Ane. Elizabeth uznała, że powinna wyjść z ukrycia. - Tu sobie siedzicie? - zapytała łagodnie. Dziewczynki ze Słonecznego Wzgórza poderwały się natychmiast i dygnęły, ale zauważyła, że z trudem powstrzymują się od śmiechu. - Za kilka dni przybędzie mama Liny, trzeba więc przygotować dla niej pokój. Ten, w którym do tej pory spał Jens. - A Jens gdzie się przeniesie? - zapytała Ane. - Do izby dla parobków, do Larsa. Podzielcie się może po dwie i posprzątajcie tam i powleczcie pościel. Dziewczynki posłusznie ruszyły do pracy, rozmawiając wesoło i chichocząc. Ledwie zniknęły, rozległo się stukanie do drzwi. Elizabeth otworzyła i stanęła oko w oko z młodzieńcem w wieku konfirmacyjnym. Chłopak zdjął szybko czapkę i, mnąc ją w rękach, ukłonił się nisko i wyjąkał: - Niech będzie pochwalony. Mogę z wami porozmawiać? - Wejdź do środka, bo zmarzniesz - rzekła Elizabeth i odsunęła się na bok, by zrobić mu miejsce. Chłopak nieśmiało stanął w środku tuż przy drzwiach, wykręcając nerwowo czapkę. - Co cię do nas sprowadza? - zagadnęła go Elizabeth.
- Ja... - zaczął i mrugając powiekami, zagryzł wargę. Zebrał się jednak w sobie i dodał: - Przynoszę ze Słonecznego Wzgórza nowinę, że tata... nie żyje. Elizabeth zasłoniła usta dłonią. - Och nie! Bardzo wam współczuję - wypowiedziała w pierwszym odruchu. - Muszę uprzedzić dziewczynki. - Wchodząc po schodach na poddasze, odwróciła się jednak i spytała: - Kiedy to się stało? - Przed południem. Mama mówi, że całkiem stracił czucie, a potem nagle uszło z niego życie. Ale nie cierpiał, po prostu zasnął. Tak mówi mama. - Głos mu się załamał i, zawstydzony, spuścił głowę. Elizabeth popatrzyła na jego czerwone zmarznięte dłonie ściskające wełnianą czapkę. - Wejdź do środka i ogrzej się trochę - poprosiła, wskazując mu drzwi do izby. Usiądź sobie przy piecu, a ja poproszę Helenę, żeby ci przyniosła gorącej kawy. Ukłonił się znowu i chciał zaprotestować, ale Elizabeth uprzedziła go. - Przyprowadzę twoje siostry. Dziewczynki zdążyły zmienić pościel i właśnie zabierały się do uprzątnięcia rzeczy Jensa. Elizabeth zastanawiała się, co powiedzieć. Jak przekazać dzieciom taką nowinę? Przypomniała sobie, co sama czuła, kiedy umarli jej rodzice. A Maria? Jak ona rozpaczała! Nie dało się jej pocieszyć? Nie pomogły zapewnienia, że mama i tata są szczęśliwi pośród aniołów. Maria chciała, by wrócili do niej, na ziemię. Ileż cierpienia są w stanie znieść te dzieci? Z powodu nędzy i biedy straciły najpierw brata, a teraz ojca. To niesprawiedliwe, że... Elizabeth nagle zauważyła, że dziewczynki wpatrują się w nią wyczekująco. - Nadeszła wiadomość, że wasz tata nie żyje - odezwała się cicho i usiadła na brzegu łóżka, uważnie obserwując, jak zareagują. Starsza z sióstr objęła młodszą ramieniem i zapytała cienkim głosem: - Bardzo cierpiał? - Nie, po prostu zasnął. - Skąd wiecie? - Wasz brat mi powiedział. Przyszedł po was i czeka na dole. Dziewczynki szybko minęły Elizabeth i zeszły po schodach. Ruszyła za nimi niepewnie. Chłopiec wstał, gdy tylko weszły do izby. Na stole przed nim stał duży kubek z kawą, a na talerzu zjedzona do połowy kromka. Dziewczynki stanęły na środku, a starsza zapytała: - Słyszałam, że umarł tata?
- Tak, przed południem odszedł do Christena - odparł powoli chłopak, ale tym razem głos mu nie zadrżał. Zapadła cisza. Elizabeth zastanawiała się, czy powinna teraz zostawić ich samych, na wszelki wypadek jednak została. Chłopiec odezwał się znowu: - Dla niego lepiej. Jest teraz u Pana i już nie cierpi. Już nigdy nie zazna głodu ani chłodu. Elizabeth zerknęła na dziewczynki i aż się wzdrygnęła, usłyszawszy słowa chłopca. - Musicie wracać do domu, żeby pomóc mamie - dodał. - Tatę trzeba umyć, ubrać i ułożyć w trumnie. - Pojadę z wami - zaproponowała pośpiesznie Elizabeth, a zerknąwszy na chłopca, spytała: - Nie wiesz, czy są przygotowane deski na trumnę? - Tak, stoją w chlewie - odparł chłopiec. - Poproszę Larsa, by zbił trumnę. Ale ostatecznie to Jens podjął się tego, tłumacząc, że Kristian z Larsem mają inne pilne zajęcie. Dziewczynki w milczeniu spakowały swój skromny dobytek i cicho pożegnały się z Marią i Ane. - Możecie nas odwiedzić, kiedy tylko zechcecie - rzekła Maria. - Wiem, co to znaczy stracić kogoś, kogo się kochało. Jeśli będziecie chciały z kimś porozmawiać, to wiecie, gdzie mnie szukać. Dziewczynki w milczeniu pokiwały głowami i wsiadły do sań razem z Elizabeth. Gdy już dojeżdżali na miejsce, starsza dziewczynka nagle odezwała się zawstydzona: - Zapomniałyśmy oddać ubrania, które pożyczyłyśmy od Ane! - Możecie je sobie zatrzymać - odparła Elizabeth. -Ane tak powiedziała. Ich twarzyczki spłonęły rumieńcem, nic jednak nie odrzekły. W Słonecznym Wzgórzu panował zwykły bałagan i cuchnęło równie mocno jak zazwyczaj. Na szczęście twarz zmarłego była zakryta. Elizabeth i Jens złożyli wdowie kondolencje i zaofiarowali swą pomoc. Kobieta pokiwała tylko głową, mruknęła coś niezrozumiale i siadła z powrotem na stołku w kącie, kołysząc popłakujące dziecko. Dziewczynki podeszły do zmarłego ojca i ostrożnie odsłoniły mu twarz. - Wygląda zupełnie jakby spał - odezwała się młodsza dziewczynka. - Może on tylko udaje? - Nie, on odszedł do Boga - wyjaśniła jej siostra. - Przyszły po niego anioły? - Tak, zabrały go do nieba. Elizabeth, nieco zakłopotana, rozejrzała się wokół.
- Pójdę zbić trumnę - oznajmił Jens i opuścił izbę. Zdaje się, że i on poczuł się niepewnie. Elizabeth najchętniej wyszłaby razem z nim, ale było to oczywiście niemożliwe. Wzięła się więc w garść i zwróciła się do chłopca, najstarszego spośród rodzeństwa: - Mógłbyś nanosić wody, żebym mogła umyć zmarłego? Skinął głową i posłusznie zabrał się do pracy. Do Elizabeth podeszły zaś dziewczynki. - Trzeba wyszorować cały dom - rzekła starsza. -Nie może być takiego bałaganu. Elizabeth pogłaskała ją po włosach, zrozumiawszy, że dziewczynka przez te tygodnie spędzone w Dalsrud zdążyła przyswoić sobie inne nawyki. Zerknąwszy na matkę, zapytała: - Co będzie z mamą? Wygląda, jakby postradała rozum. - Zajmiemy się wszystkim po kolei - rzekła Elizabeth, udając większy optymizm niż ten, który naprawdę czuła. Młodzieniec nanosił wody, którą następnie podgrzali na palenisku. Elizabeth delikatnie obmyła zmarłego, a w jego skrzyni, którą niegdyś zabierał na zimowe połowy, znalazła odświętny strój. Przy ubieraniu zwłok spociła się i namęczyła, rozbolały ją plecy, ale nie chciała prosić dziewczynek o pomoc. Wolała im tego zaoszczędzić. Gospodyni siedziała nadal pogrążona w apatii i przyglądała się bez słowa, nie proponując wcale pomocy. Splecione dłonie zmarłego Elizabeth ułożyła mu na piersi. Modlitewnika rodzina w Słonecznym Wzgórzu nie posiadała. Ostrożnie wyjęła dwie miedziane monety, które przed wyjazdem z Dalsrud na wszelki wypadek wsunęła do kieszeni, i przykryła nimi powieki zmarłego. Mimo że dzieci widziały już ciało ojca, zasłoniła mu ponownie twarz, nim odeszła. Kiedy Jens wniósł trumnę, wymościła ją zwykłą pościelą pozbawioną ozdobnych koronek i wspólnie ułożyli w niej zmarłego. Wydał jej się dziwnie lekki, ale pewnie w ostatnim okresie życia nie jadł wiele. Zresztą w tym domu nigdy się nie przelewało. - Pomogę wam - rzekł młodzieniec, chwytając za trumnę. Wspólnie przenieśli ją do szopy, gdzie stać miała aż do wiosny, gdy odtaje ziemia i będzie można dokonać pochówku. - Porozmawiam z pastorem - rzekł chłopak, który wydał się Elizabeth nagle taki poważny i dorosły. Teraz on jest mężczyzną w tym domu, na nim spoczywa odpowiedzialność za rodzinę. Przyjrzała mu się uważniej, zauważyła delikatny meszek nad górną wargą i na brodzie. Szesnaście lat, pomyślała i przypomniało jej się, jak wyglądał w tym wieku Jens. Położyła młodzieńcowi dłoń na ramieniu i patrząc mu w oczy, przykazała: - Pracuj pilnie i nie zaniedbuj swojej posady! Dziewczynki są dzielne i poradzą sobie z prowadzeniem domu. Pokiwał głową i wyjaśnił: - Zaciągnąłem się na łódź rybacką i wszystko, co zarobię na zimowych połowach,
przeznaczę na rodzinę. Teraz do mnie należy ich utrzymanie. - Dobrze. Jestem pewna, że dacie sobie radę. Elizabeth wypowiedziała te słowa z przekonaniem, bo tylko w taki sposób mogła dodać tym biedakom odwagi. Stali przez chwilę nieruchomo, ale ponieważ mróz szczypał niemiłosiernie, czym prędzej skierowali się z powrotem do izby. Dziewczynki tymczasem zabrały się za porządki. Szybkimi ruchami szorowały drewniane ściany, podłogę i łóżka. Zapach szarego mydła drażnił nozdrza. Elizabeth domyśliła się, skąd dziewczynki wzięły mydło. Wkładała je za każdym razem, gdy przesyłała do Słonecznego Wzgórza paczki z jedzeniem i ubraniami. Do tej pory pewnie go tu nie używano. Starsza z sióstr wstała i otarła ręką pot z czoła. Do pracy przebrała się w swoje stare ubranie. Domyślając się, że Elizabeth zwróciła na to uwagę, szybko wyjaśniła: - Tę ładną sukienkę odłożyłam na pogrzeb. Nadeszła pora, by wracać do domu. Elizabeth zebrała się do wyjścia, ale w drzwiach gwałtownie przystanęła i rzekła zawstydzona: - Całkiem bym zapomniała o waszej zapłacie! - Wsunęła dłoń do kieszeni i wyjęła mieszek. Położyła na ławie odliczone monety, zapewniając: - Zapracowałyście uczciwie na każdy grosz. - Serdecznie dziękujemy. Obie dziewczynki podeszły do Elizabeth i dygnąwszy, kolejno uścisnęły jej dłoń. - W tym samym ubraniu, co się żenił, poszedł do trumny - odezwała się nagle ich matka. Elizabeth drgnęła i popatrzyła na nią. Dziewczynki powiodły wzrokiem w tym samym kierunku. - Potrzebuje trochę czasu - tłumaczyła matkę starsza z sióstr. - Ale my sobie i tak poradzimy - dodała, obrzucając Elizabeth pełnym powagi dorosłym spojrzeniem. - Myślę, że tacie jest tam lepiej niż tu. Prawda? - Owszem, z pewnością. Wracali do domu w milczeniu. Elizabeth była zadowolona, że Jens się nie odzywa. Tyle różnych myśli krążyło jej po głowie. Potrzebowała spokoju, by poukładać sobie to wszystko, co tego dnia przeżyła. W dniu, gdy spodziewali się przybycia matki Liny, służąca kręciła się niespokojnie, nie mogąc sobie znaleźć miejsca. - Jestem taka ciekawa, ale też się denerwuję - rzekła, po raz kolejny podchodząc do okna w kuchni. - Co będzie, jeśli mama nie przyjedzie, albo jeśli po drodze złapała ją niepogoda.
- Przecież fiord jest zupełnie spokojny - rzuciła oschle Elizabeth. - Usiądź i napij się kawy, no i uspokój się. Przecież to twoja matka, chyba się jej nie boisz? - Oczywiście, że się nie boję - prychnęła Lina, siadając na krawędzi krzesła. - Chciałabym tylko, żeby wszystko odbyło się, jak należy. W końcu to pierwsza wizyta mamy w Dalsrud, będzie chciała sprawdzić, jak się sprawuję w pracy. Nigdy w życiu nie była w takim pięknym dworze jak ten. Na pewno zrobi wielkie oczy, będzie się wszystkiemu przyglądać i głośno dziwić. Co sobie pomyśli o niej Kristian? - Że przypomina zupełnie mnie, kiedy się tutaj wprowadziłam - odparła Elizabeth, podając Linie kawę. - Gdybym cię tak dobrze nie znała, pomyślałabym, że się wstydzisz własnej matki. - Ależ nie! Nie myśl tak! Strasznie kocham moją mamę! - Wiem - uśmiechnęła się Elizabeth. - Napij się kawy, Lino! Lina wychyliła parę łyków, ale zaraz odstawiła filiżankę na spodeczek i poderwała się. - Całkiem zapomniałam, że w nowej chacie jeszcze nie wszystko jest przygotowane. Trzeba powlec pościel i... - Zajmę się tym - odparła Elizabeth. - To będzie taka mała niespodzianka. Jak pójdziecie tam po weselu, na pewno wszystko będzie zrobione. Lina podziękowała z uśmiechem, ale Elizabeth domyśliła się, że dziewczynę nadal coś martwi. W końcu ją o to zapytała. Lina spuściła wzrok i wydusiła z siebie: - Nie powiedziałam o czymś Jensowi. To tak jakbym skłamała. - A o czym? - rozległ się od drzwi głos Jensa. Obie aż podskoczyły. - A co ty się tak podkradasz i zachodzisz ludzi znienacka! - nakrzyczała na niego Elizabeth. Podszedł bliżej i usiadł. - Co to za kłamstwo, Lino? Dziewczyna spuściła wzrok i długo wpatrywała się w blat stołu, nim wreszcie odważyła się odezwać: - Wiesz, jak się ma dużo pracy... dzień ucieka za dniem i ani się nie obejrzysz, a już jest wieczór, a potem kolejny dzień pracy. Czasem człowiek się czegoś boi i odsuwa to od siebie na później. - Do czego zmierzasz? Powiedz wreszcie! - ponaglił ją Jens. - Obiecałam ci, że wyjaśnię mamie w liście, kim jesteś naprawdę. Nie zrobiłam tego. - Co? - Jens huknął pięścią w stół. - A więc ona nie wie, jakie jest moje prawdziwe imię? Nie wie, że kiedyś byłem mężem Elizabeth? Lina wzdrygnęła się i spuściwszy wzrok, odparła stłumionym głosem:
- Nie. - Na miłość Boską! - zaczął Jens. - Nie złość się na mnie, Jens - odezwała się Lina ze łzami w oczach. Elizabeth odchrząknęła i wtrąciła się do rozmowy. - To chyba nie koniec świata. Jak przyjedzie twoja mama, pozwolimy jej trochę odpocząć, a potem porozmawiamy z nią w salonie. My troje, no i Kristian. Jens spojrzał na nią, a potem przeniósł wzrok na Linę i rzekł: - Przepraszam cię. Niepotrzebnie się tak zdenerwowałem. Może nawet lepiej wyszło? Lina zerknęła na niego nieśmiało, uśmiechnęła się i wsunęła swą drobną dłoń w jego dłoń. Kiedy Jens pocałował ją leciutko, Elizabeth poczuła bolesne ukłucie w piersi. Wstała pośpiesznie, by przynieść dzbanek z kawą. Chyba nigdy nie przywyknie do tego, że u boku Jensa jest teraz Lina, a nie ona. Elizabeth nie poszła na brzeg, gdy przybiła łódź. Pośpiesznie nakryła do stołu w jadalni, mimo że Lina protestowała głośno: - Mama nie jest przyzwyczajona do takiego przepychu. Może lepiej zjedlibyśmy w kuchni? - Bzdura. Twoja mama spędzi u nas kilka dni, chyba więc wolno mi okazać jej gościnność? Zresztą to nasze pierwsze spotkanie, nie wiadomo kiedy znów trafi się sposobność, by się zobaczyć. Dla mnie jest to prawdziwa przyjemność. Lina musiała w końcu ustąpić. - Jesteś gotowa, Elizabeth? - zapytał Kristian, wsunąwszy głowę przez uchylone drzwi. Elizabeth uśmiechnęła się, i chwyciwszy męża za rękę, wyszła na schody powitać gościa. - Witamy w Dalsrud - rzekli oboje zgodnym chórem. Kobieta ukłoniła się nisko i ścisnąwszy stanowczo wyciągnięte dłonie gospodarzy, przedstawiła się: Gebora. Miło mi was poznać. Przywitała się też i ukłoniła Ane i Marii, zauważając jak obie bardzo są podobne do Elizabeth. - Postawcie tu gdzieś mój kuferek - rzekła jednym tchem, wskazując na kąt w korytarzu. Jens i Lars posłuchali jej. - Pomyślałam sobie, że przenocuję w którejś z tych izb, które widziałam obok. A może w oborze? Lina spłonęła rumieńcem i posłała matce rozpaczliwe spojrzenie. - Mamo, przecież to szopy na torf. Elizabeth, z trudem powstrzymując wybuch śmiechu, załagodziła pośpiesznie: