AlekSob

  • Dokumenty879
  • Odsłony125 579
  • Obserwuję109
  • Rozmiar dokumentów1.9 GB
  • Ilość pobrań72 198

Angelsen Trine - Córka Morza 17 - Próba Przyjaźni

Dodano: 6 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 6 lata temu
Rozmiar :714.3 KB
Rozszerzenie:pdf

Angelsen Trine - Córka Morza 17 - Próba Przyjaźni.pdf

AlekSob Fantastyka
Użytkownik AlekSob wgrał ten materiał 6 lata temu.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 142 stron)

TRINE ANGELSEN PRÓBA PRZYJAŹNI

Rozdział 1 Elizabeth spojrzała na spoconą, wykrzywioną z bólu o przerażenia, twarz Liny. Rodzącą kobieta wyraźnie opadała z sił, a krwotok wciąż nie ustawał. Czyżby miało się to skończyć śmiercią matki i dziecka? - Przynajmniej powstrzymaj krwawienie! – Jens chwycił ją za ramię tak mocno, że Elizabeth aż syknęła z bólu. - Au, puść mnie! – krzyknęła i wyrwała się z jego uścisku. - Przeczesał włosy palcami. Kilka kosmyków nad uchem stanęło pionowo. - No dobrze, ale spróbuj! Spróbuj! Przecież ona zaraz wykrwawi się na śmierć! Elizabeth przełknęła ślinę. Zdawała sobie sprawę, że żadne wyjaśnienia nie mają teraz sensu. To nie była jej zła wola – ona wiedziała, że nie jest w stanie opanować sytuacji. Ale nigdy nie wybaczy, jeśli nie spróbuje.. Tak bardzo się bała, że nie zdoła pomóc Linie. Wróciła do łóżka i zaczęła na powrót masować brzuch rodzącej. Drżała przy tym na całym ciele. - Co ty robisz?! – Jens sprawiał wrażenie, jakby chciał ją odepchnąć od żony. - Muszę wypchnąć łożysko! Spojrzał na nią z przerażeniem i potrząsnął głową jakby się właśnie poddawał. Elizabeth zaczęła uciskać brzuch Liny nieco mocniej, ale nie za mocno, żeby nie nasilić krwawienia. Po chwili rodząca wydaliła łożysko – ciemną, gładką masę. - Odłóż to – nakazała Elizabeth krótko. – Później trzeba będzie je zakopać. Jens wziął z jej rąk zawiniątko i wrzucił do wiadra. Elizabeth znów położyła dłonie na brzuchu Liny. Przymknęła oczy i zaczęła szeptać zaklęcie na zatamowanie krwi. Gdy wypowiedziała je do końca, była zlana potem. Usta miała suche, a głowę wypraną z myśli. - Udało się? - Głos Jensa brzmiał ochryple i obco. Elizabeth spojrzała na ściereczki pomiędzy nogami Liny. - Nie, wciąż krwawi tak samo mocno. Bardzo chciałaby móc przekazać to jakoś łagodniej ale najlepiej skłamać. Mogłaby na przykład powiedzieć: Tak, chyba trochę pomogło. Ale wiedziałam że nie może dawać Jensowi fałszywej nadziei. Powinien być przygotowany na najgorsze. - Nie mogła kłamać, żeby w końcu przyznać: Przepraszam, to był mój błąd. - Spróbuj jeszcze raz! – nakazał Jens głosem nie znoszącym sprzeciwu. Elizabeth

spojrzała na niego, chciała coś powiedzieć, lecz zabrakło jej słow. - Pośpiesz się! Elizabeth popatrzyła na Linę. Służąca otworzyła szeroko oczy, ale nie mogła skupić wzroku na ich twarzach. Poruszyła leciutko wargami i znów straciła przytomność. - Spróbuję – bąknęła Elizabeth i uklękła przy łóżku. Ściszonym głosem wymamrotała zaklęcie po raz drugi. Wydawało jej się, ze słowa zyskują na znaczeniu, gdy się je głośno wypowiada, a nie tylko w myślach. - I co? – spytał Jens, kiedy skończyła. Elizabeth sprawdziła. - Nic. Ale czasem zaklęcie nie działa od razu. Słyszałem, że natychmiast po wypowiedzeniu zaklęcie krew krzepnie, a wkrótce przestanie płynąc. - Zwykle tak właśnie jest – potwierdziła Elizabeth i wstała. Znalazła czystą ściereczkę i otarła twarz Liny. Kobieta była zgrzana i spocona. Włosy przykleiły się do jej czoła, a rudawy warkocz był zmierzwiony. - Jeśli nie przestanie zaraz krwawić, to przecież… - Jens nie dokończył zdania, ale oboje wiedzieli, co miał na myśli. - Nie wiemy, jak będzie – oświadczyła Elizabeth. - Może jechać po doktora? - Nie, to nie ma sensu. Nie pomógłby jej bardziej niż mu. Jens podszedł do łóżka i chwycił dłoń Liny. Wydawała się taka drobna w jego wielkiej ręce. Położył głowę na jej piersi. Elizabeth mogłaby przysiąc, że jego plecy zadrżały. Poczuła ucisk w gardle. Z kołyski dobiegło ciche kwilenie dziecka. Elizabeth pomyślała natychmiast o porodzie Ragny. O jej rozpaczliwym wołaniu o pomoc, o krwi, prośbach o wybaczenie wszystkiego, co złe. Tamtego dnia sierotami zostało troje dzieci. Ragna pocieszała się myślą, że po śmierci będzie mogła zobaczyć się w niebie z Jensem. Biedna kobieta! Nie spotkała pasierba w zaświatach. Elizabeth zachwiała się, wyciągnęła na oślep rękę i oparła się o ścianę. - Módlmy się, Jensie! – usłyszała swój własny głos. – Musimy się modlić do Boga. Jens podniósł głowę. Oczy miał ciemne i ponure. - Jakoś wątpię, żeby to pomogło. To On decyduje o życiu i śmierci. Jeśli postanowił odebrać nam Linę, nic nie poradzimy. Nic. Elizabeth dobrze go rozumiała, ale postanowiła nie zwracać uwagi na to bluźnierstwo.

Wiedziała, że Jens jest zrozpaczony. - Spróbujmy przynajmniej! Może przekonamy Go, żeby zmienił zdanie! – Złożyła ręce, przymknęła oczy i zaczęła odmawiać w duchu żarliwą modlitwę: Dobry Boże, nie pozwól, by Lina umarła. Właśnie została matką, dziecko bardzo jej potrzebuje. Po co Ci ona teraz? Powołuj przed swoje oblicze starych i chorych; tych, którzy marzą, by zaznać odpoczynku w niebie, ale nie młodą matkę. To niesprawiedliwe, nie czyń tego. Amen. Otworzyła oczy i zobaczyła, że Jens stoi przy oknie. Nie wiedziała, czy się modlił, bo był odwrócony do niej plecami. Chciała coś powiedzieć, ale nie potrafiła znaleźć właściwych słów. Usiadła koło łóżka. Musiała spróbować ostatni raz. Do trzech razy sztuka. Po jej policzku spłynęła łza. Odmówiła zaklęcie, po czym zamarła w bezruchu, z twarzą zasłoniętą dłońmi. Musiała odzyskać panowanie nad sobą; nie mogła od razu sprawdzić, czy się udało. Serce zamarło jej na chwilę w piesi, kiedy wreszcie uniosła koc. Czy jej suwadło, czy Lina faktyczni krwawiła odrobinę mniej? - Jensie! – Zerwała się na równe nogi. – Chyba… chyba zaklęcie zadziałało! – szepnęła. Przyskoczył do łóżka w dwóch susach i chwycił ją za ramię. - Jesteś pewna? - Tak! – teraz nie miała już wątpliwości. W jej głowie odezwał się cichy głosik: Lina przeżyje. Poczuła tak wielką ulgę, że o mało nie zemdlała. - Dzięki Ci, Boże! Dzięki, dzięki! – Jens padł na kolana i ostrożnie ucałował czoło i policzek Liny. Zaraz jednak oderwał się i otarł twarz. – Muszę na chwilę wyjść. Zabiorę to. – Podniósł zawiniątko z łożyskiem. Widać było, że z trudem powstrzymuje łzy. Elizabeth zrozumiała, że Jens chce zostać na chwilę sam, i skinęła głową. gdy tylko zamknęły się za nim drzwi, wybuchnęła płaczem. Wiedziała już, że życiu Liny nie grozi niebezpieczeństwo, mogła więc pozwolić sobie na chwilę słabości. Jednocześnie, ku swemu zaskoczeniu, poczuła coś na kształt zazdrości. ta rozpacz Jensa… Naprawdę musiał bardzo kochać Linę. Może nawet bardziej, niż kiedyś ją kochał. Natychmiast pożałowała tych myśli. To przecież naturalne, że obawiał się śmierci Liny. Była przecież jego żoną, matką jego dziecka, które przed chwilą przyszło na świat. - Dobry Boże, przebacz mi! – zaszlochała Elizabeth i zacisnęła dłonie. Siedziała jakiś czas bez ruchu. Nagle z kołyski dobiegł ją głośny krzyk dziecka. Podniosła się na drżących nogach, otarła twarz rąbkiem fartucha i wzięła noworodka na ręce.

- Jesteś głodna? – spytała i musnęła wargami miękkie jak jedwab włoski. Były ciemnobrązowe, ale na pewno z czasem staną się jaśniejsze. Może nawet dziewczynka odziedziczy kolor włosów po matce. Elizabeth ukołysała maleństwo w ramionach, podgrzała wodę i dodała do niej trochę cukru. Karmiła właśnie dziecko łyżeczką od herbaty, gdy wrócił Jens. - Co robisz? – zapytał zaskoczony. - Daję jej wodę z cukrem. Musi przecież mieć coś w brzuszku, a nie wiemy, kiedy Lina będzie w stanie ją nakarmić. Skinął głową i usiadł przy stole. Nie spuszczał z córeczki wzroku. - Jak myślisz, czy jest do mnie podobna? - Chyba bardziej przypomina matkę. Jens zerknął na Linę. - Wydaje mi się dużo spokojniejsza, prawda? - Tak. Teraz musi odpocząć i porządnie się wyspać. Trudno sobie nawet wyobrazić, co dziś przeszła. Zapadła cisza. Dziecko cmokało, próbując ssać łyżeczkę. Trochę wody z cukrem się wylało, ale większość znalazła się w końcu w maleńkiej buzi. - Wybacz mi! Elizabeth spojrzała na Jensa z zaskoczeniem. - Co mam ci wybaczyć? - Wszystko to, co powiedziałem. Zrzuciłem na ciebie całą odpowiedzialność. Tak jakbyś potrafiła zmienić wolę bożą. Uśmiechnęła się do niego. - Nie myśl już o tym, Jensie. Dobrze to rozumiem. - Uratowałaś Linie życie – powiedziała zmienił zdanie. – Elizabeth otarła dziecięcą buzię i wzięła dziewczynkę na ręce. Ostrożnie gładziła drobne plecki. - To znaczy, że cię wysłuchał. Nie odpowiedziała. Zastanawiała się, czy Jens także się modlił. Nawet jeśli tak, to pewnie nigdy się do tego nie przyzna. Mężczyźni tacy już są, a on nie stanowił wyjątku, choć potrafił przyznawać się do błędów i często wydawał się dużo słabszy od Kristiana. Maleństwu się odbiło, a na twarzy ojca pojawił się szeroki uśmiech. - Przewinę ją, ale potem będę musiała już iść – oznajmiła Elizabeth i wstała. Kiedy owinęła pieluszki, uświadomiła sobie, jak wiele lat minęło od czasu, gdy ostatni raz mogła się tak zajmować Ane. Mimo to nie wyszła z prawy. Może kobiety zostały do tego stworzone? Gdy dziecko leżało już z powrotem w kołysce, Lina poruszyła się niespokojnie.

Krwawiła teraz o wiele słabiej, tak jak każda kobieta po porodzie. Jens siedział przy kuchennym stole. Spojrzał na Elizabeth pytająco. - Nie mogłabyś zostać tu na noc? – zapytał. - Poradzisz sobie z Liną i dzieckiem. Przecież robiłeś to już kiedyś, gdy… gry urodziła się Ane. Zajrzę do was jutro. - Chyba nie jestem na to wszystko gotowy – odparł. Wstał i zbliżył się do niej. Położył swoje silne dłonie na jej ramionach. Poczuła jego zapach, jego oddech na swoim czole i serce zabiło jej szybciej. Przymknęła oczy, gdy zbliżył wargi do jej włosów. Przycisnęła się do niego lekko. Otrzeźwiło ją kwilenie dochodzące z kołyski. - Muszę już iść – powiedziała i wyrwała się z objęć Jensa. – Pewnie obie będą jeszcze chwilę spały. Wiesz, co masz robić? Skinął głową. - Ty też postaraj się trochę przespać – nakazała surowo. – Teraz już nie ma niebezpieczeństwa. Wrócę jutro. Znów skinął głową, ale już nie patrzył jej w oczy. Elizabeth zebrała swoje rzeczy i wyszła do sieni. Ostrożnie zamknęła za sobą drzwi. Jesienna noc była ciemna i ponura. Nagie gałęzi uginały się na wietrze. Elizabeth otuliła się szczelnie chustką i ruszyła przed siebie wąską ścieżką. Po jakimś czasie zatrzymała się i obejrzała przez ramię. W oknach domu nie widać było światła. Za plecami miała tylko nieprzeniknioną ciemność. Może Jens położył się spać, tak jak mu kazała. Zanosiło się na deszcz. Na policzek Elizabeth spadły pierwsze krople i spłynęły po jej twarzy, mieszając się ze łzami.

Rozdział 2 Elizabeth przystanęła w korytarzu i zaczęła nasłuchiwać. Cisza. Odetchnęła głęboko. Zdjęła z ramion chustkę i powiesiła ją na gwoździu, a buty ustawiła pod wieszakiem. Przez chwilę zastanawiała się, czy nie zapatrzyć sobie kawy, ale zrezygnowała z tego pomysłu. Najlepiej będzie, jeśli od razu pójdzie do łóżka i spróbuję się wyspać. Zaczęła na palcach wspinać się po schodach. Dół jej spódnicy był brudny i przemoczony. Elizabeth zacisnęła palce na poręczy. Gdy już była na górze, utkwiła spojrzenie w drzwiach pokoju, w którym kiedyś spał Jens. Niechętnie poszła dalej i klamkę i drzwi małżeńskiej sypialni. Przez chwilę stała bez ruchu, po czym zmieniła zdanie i zawróciła. Zrzuciła ubranie na podłogę i położyła się w wielkim łóżku. Świeża pościel pachniała czystością. Sama kazała powlec poduszki i kołdrę w najpiękniejsze poszwy, jakie mieli w domu. Zdobił je misterny haft. Pomieszczenie to było w założeniu pokojem gościnnym. Zwinęła się w kłębek i splotła dłonie na kolanach, chociaż wcale nie było jej zimno. Z trudem przełykała gorzkie łzy. Właściwie czemu płakała? Powinna się przecież cieszyć. Na świat przyszło zdrowe i śliczne dziecko, chciane i kochane. A ona sama pomogła w jego narodzinach, matce zaś uratowała życie. dokonała czegoś wielkiego. Nagle wydało jej się, że usłyszała jakiś hałas. Nadstawiła uszy. Czyżby Kristian się obudził? W domu jednak panowała cisza. Opadła z powrotem na poduszki. Jutro mąż spyta ją pewnie, czemu położyła się spać w innym pokoju. Miała już nawet gotową wymówkę: powie, ze nie chciała go budzić. Ale to nie była cała prawda. Wiedziała, że Kristian na pewno by się obudził i zaczął ją wypytywać o poród, a ona nie miała siły na to, żeby opowiedzieć mu o wszystkim. Było jednak coś jeszcze. Kristian za dobrze ją znał. Od razu usłyszałby w jej głosie fałszywą nutę i domyślił się, że szaleje z zazdrości, bo Linie i Jensowi urodziło się dziecko, a ona sama niedawno straciła własne… Spała krótko. Rano wstała pierwsza ze wszystkich domowników. Zegar w salonie wybił dopiero piątą, gdy zeszła do kuchni i rozpaliła w nowym czarnym piecu. Nastawiła wodę na kawę i kaszę. Drzwi otworzyły się cicho i stanęła w nich Helene. Na widok Elizabeth aż podskoczyła i położyła dłoń na piersi. - Ale mnie wystraszyłaś! – pisnęła i odetchnęła z ulgą. Elizabeth się uśmiechnęła. Trzymała nad ogniem czajniczek z kawą. Zdjęła z paleniska fajerki, żeby izba szybciej się nagrzała. - Jak tam w Linastua? – spytała służąca.

- Urodziła się dziewczynka. Zdrowa i śliczna. - Mają już dla niej imię? – Helene zaczęła nakrywać do stołu. - Chyba jeszcze nie. - No i jak poszło? Łatwo, tak jak się spodziewałaś? Elizabeth zerknęła na przyjaciółkę i westchnęła głęboko. - Nie. lina zaczęła strasznie krwawić. Baliśmy się już, że… umrze. Wypowiedzenie tego prostego słowa przyszło jej nagle z wielkim trudem. - Co ty mówisz?! Helene spojrzała na nią z przerażeniem. – I co zrobiłaś. - Udało mi się zatrzymać krwotok. – Elizabeth przygryzła wargę. – Zresztą sama nie wiem, czy to moja zasługa. Modliliśmy się, a poza tym wypowiedziałam zaklęcie. Ale na pewno zadziałał ktoś tam na górze. - I jak Lina się teraz czuje? - Chyba lepiej. – Elizabeth nalała kawy do kubków i zdjęła z ognia garnek z kaszą. – Pójdę do nich zaraz po obrządku. Myślę, że Lina jeszcze przez jakiś czas nie będzie mogła wrócić do pracy. - Jakoś damy sobie radę – skwitowała Helene. – Umilkła na moment i zapatrzyła się w blat stołu. – Jens jest teraz na pewno bardzo szczęśliwy – powiedziała szybko, podniosła wzrok i popatrzyła Elizabeth prosto w oczy. - Oczywiście, że tak! – Te słowa zabrzmiały nieszczerze, jakby próbowała bronić się przed niewypowiedzianym oskarżeniem. Albo usiłowała się usprawiedliwić. - Jesteś zazdrosna, Elizabeth – rzekła Helene łagodnie, niemal pieszczotliwie, ale mimo to Elizabeth poczuła bolesne ukłucie w piersi. Spała krótko i niezbyt dobrze, męczyły ją złe sny. Noc w Linastua wywarła na niej większe wrażenie, niż była gotowa przyznać się przed samą sobą. - Mów za siebie! – rzuciła ze złością, ale natychmiast pożałowała tych słów, bo zauważyła, że twarz przyjaciółki wykrzywił grymas bólu. – Przepraszam, Helene, nie chciałam… - Już dobrze. nie powinnam była tak gadać. Nie miałam nic złego na myśli. – Helene bawiła się nerwowo łyżką. – Tobie jest na pewno o wiele ciężej niż mnie. Elizabeth zrozumiała, co przyjaciółka ma na myśli: obie straciły swoje nienarodzone dzieci. Jej słowa nie miały żadnego związku z Jensem. Odetchnęła z ulgą i otarła twarz. - Nie, Helene, na pewno nie jest mi ciężej niż tobie. Bardzo cię przepraszam. Po prostu jestem strasznie zmęczona i sama nie wiem, co mówię. - Za każdym razem, kiedy komuś rodzi się dziecko, jest tak samo – ciągnęła służąca

zbolałym głosem. – Zwłaszcza gdy matką zostaje biedna kobieta, która nawet nie jest w stanie utrzymać maleństwa. To takie niesprawiedliwe. Gdybym ja miała dziecko, niczego by mu nie brakowało… - Nosiłabym je na rękach, śpiewała mu i… - odwróciła. – No, ale taka już, widać, wola boża. Zanim Elizabeth zdążyła cokolwiek odpowiedzieć, do kuchni wszedł Lars. - Dzień dobry – przywitał się. Zaraz za nim w drzwiach stanęli Kristian, Ane i Maria. Wszyscy zajęli swoje miejsca przy stole i uważnie wysłuchali opowieści gospodyni o małym cudzie, który wydawał się tej nocy. Gdy zaczęli pytać, czy wszystko poszło dobrze, Elizabeth odparła, że Lina silnie krwawiła, ale w końcu udało się opanować sytuację. Przemilczała jednak o modlitwach i zaklęciach. Unikała spojrzenia Kristiana. Po śniadaniu Elizabeth poszła oporządzić zwierzęta. Gdy wróciła z obory, przygotowała trochę mleka i jedzenia. - Nie przelewa im się – oznajmiła, jakby próbowała po raz kolejny się usprawiedliwić. - Mogę z tobą iść? – Ane uwiesiła się na jej ramieniu. - Nie, nie dzisiaj – odparła matka zmęczonym głosem. - Dlaczego? Pomogę ci to dźwigać i zająć się dzieckiem,. Tak bardzo chciałabym zobaczyć malutką! Proszę, mamusiu! Elizabeth odstawiła dwojaki z jedzeniem i spojrzała na Ane surowo. - Córeczko, Lina tej nocy o mało nie umarła. Jens wciąż jest w szoku. Oboje potrzebują spokoju i czasu, żeby dojść do siebie. Sama wiesz, jak to jest, gdy człowiekowi coś dolega. Wtedy raczej nie ma się ochoty na przyjmowanie gości. W wyobraź sobie, ze sytuacja Liny jest o wiele gorsza. Ane spoważniała. - Rozumiem, przepraszam. Pozdrów ich ode mnie i serdecznie im pogratuluj. - Oczywiście. – Elizabeth pogładziła córkę po policzku. - Pozdrowię ich i złożę gratulacje od nas wszystkich. Elizabeth szła szybkim krokiem. Na podwórzu spotkała Jensa, który wracał właśnie z obory. Uśmiechnął się do niej szeroko. - Trochę późno zabrałem się dziś do roboty – powiedział na swoje usprawiedliwienie. – Na szczęście mamy tylko jedną kozę do oporządzenia. Najpierw musiałem zająć się małą. Wydaje się zdenerwowany jak zawstydzony uczniak, przemknęło przez myśl Elizabeth. Położyła dłoń na jego policzku. - Widzę, że źle spałeś. Masz takie czerwone oczy. Skrzywił się i zaszurał butami.

- Malutka ciągle się budziła. No i miałem o czym myśleć. Chciała cofnąć dłoń, ale on chwycił ją za nadgarstek. - A, ty Elizabeth? Mogłaś spać? - Nie było tak źle. – Już miała mu powiedzieć, że nocowała w pokoju gościnnym, ale w ostatniej chwili się powstrzymała. Czemu niby miałaby mi to mówić? Poczuła, że robi jej się gorąco. Spojrzenie Jensa było tak intensywnie, jego usta tak blisko jej twarzy, że czuła na skórze jego oddech., nagle na dachu obory zakrakała wrono, głośno i ochryple. Elizabeth wzdrygnęła się i odskoczyła. O Boże, przebacz mi, pomyślała, odwracając się od Jensa. Doszła do siebie dopiero po chwili. Dwojaki z jedzeniem ciążyły jej na ramieniu. - Wspaniale, że zostałeś ojcem – powiedziała wreszcie, żeby przerwać milczenie. Usłyszała, jak sztucznie zabrzmiały te słowa. - To już drugi raz – odparł. Spojrzała mu w oczy. Tak, to on przyjął Ane, gdy przyszła na świat, to on figuruje w kościelnych księgach jako jej ojciec. ale to Kristian ją wychował. - Kiedy powiesz jej prawdę? – spytał. - O tym, że Leonard jest…? - Tak. - Nigdy. Nigdy nie może się o tym dowiedzieć. Czemu w ogóle o to pytasz? – Była wzburzona. Pytanie Jensa zaskoczyło ją i zbiło z tropu. On zaś był całkowicie spokojny. - O tylu rzeczach myślałem tej nocy. O tym też. I o tych wszystkich latach, kiedy nie wiedziałem, kim jestem… Tak, to zmienia człowieka. - Myślisz, że powinnam jej powiedzieć? Boję się, że mogłabym jej tylko sprawić ból. A za żadne skarby świata nie chcę skrzywdzić mojej córeczki. I ty chyba też tego nie chcesz, Jensie. Przecież życzysz Ane jak najlepiej. Utkwił w niej zdecydowane spojrzenie. - No właśnie. Wiele osób zna prawdę, Elizabeth. Prędzej czy później Ane się dowie. A wtedy zaboli ją to dużo bardziej, bo poczuje się oszukana. - Jeśli będziemy milczeć, o nim się nie dowie! - Zobaczysz, ktoś się wyda. Albo jej, albo komuś innemu. Odwróciła się do niego plecami. Spojrzała na drzewa, gęsto rosnące wzdłuż wąskiej ścieżki. Słabe promienie jesiennego słońca z trudem przeciskały się pomiędzy nagimi gałęziami i zielonymi szpilkami. Strumyk, który płynął nieopodal, szemrał cicho. To z niego właśnie Jens i Lina czerpali wodę do domu i do obory. Elizabeth przetarła twarz dłonią i

spojrzała Jensowi głęboko w oczy. - Zrobię to… w przyszłym roku. jeśli uważasz, że tak będzie najlepiej. - A dlaczego akurat wtedy> - Bo wówczas Ane przystąpi do konfirmacji i będzie już dojrzalsza. Zmierzył ją chłodnym spojrzeniem. -Ale dłużej tego nie odwlekaj. - Wejdziemy do środka? – spytała i nie czekając na odpowiedź, ruszyła w stronę domu. Lina otworzyła oczy, gdy Elizabeth stanęła na progu niewielkiej izdebki. Może resztą już nie spała. Elizabeth przełknęła ślinę. - Ach, to ty - odezwała się Lina i uśmiechnęła się lekko. Była blada, oczy miała podkrążone. Wydaje się taka drobna i krucha, pomyślała Elizabeth. Wygląda zupełnie jak dziecko. Postawiła dwojaki na stole i podeszła do łóżka. - Lepiej się już czujesz? Lina skinęła głową. - Chce mi się tylko pić – powiedziała. Jens podał żonie kubek wody. Piła małymi łykami, a po chwili opadła na poduszki. Musiała odpocząć, zanim znów mogła się odezwać. - Jens opowiedział mi o wszystkim, co się zdarzyło tej nocy. Uratowałaś mi życie, Elizabeth. Bardzo ci za to dziękuję. Elizabeth zerknęła na Jensa, ale on odwrócił się do niej plecami i pogrzebaczem zaczął rozgarniać żar. - Zrobiła, tylko to, co do mnie należało. To Pan się nad tobą ulitował, Lino. Po prostu jeszcze nie nadszedł twój czas. Bóg uznał pewnie, ze jesteś młoda i masz jeszcze wiele do zrobienia. - Działaliście razem, ty i On – oświadczyła kobieta z powagą. - No, dobrze. a teraz pozwól, że cię obejrzę – poprosiła Elizabeth i wstała. Zdjęła z ramion szal i przyniosła stojące koło drzwi wiadro. - To ja może wyjdę. – Jens ruszył do drzwi. - tak to już jest – skomentowała Elizabeth, podgrzewając wodę. – Gdy tylko kobieta mówi, ze chce się umyć, chłop od razu się czerwieni. Poproś go, żeby ci przynosił wodę, a myj się sama. poradzisz sobie. Ale nie pozwól u wychodzić z domu, bo coś mogłoby się stać. Straciłaś dużo krwi i powinnaś jeszcze jakiś czas poleżeć w łóżku. Zajrzała do kołyski - Jaka ona śliczna! – szepnęła i otuliła maleńkie ciałko kocykiem. Na pewno też tak

uważasz? – spytała, bo Lina nic nie odrzekła. - Jeszcze się jej dokładnie nie przyjrzałam. - Jak to? Nie próbowałaś przystawić jej do piersi? - Jens zajmował się nią w nocy. Ja spała, Elizabeth się uśmiechnęła. - Oczywiście. Biedactwo, przecież urodziłaś zaledwie kilka godzin temu. Woda już się zagrzała, więc Elizabeth wyjęła z szafy czystą koszulę i zaczęła myć Linię. Trzeba było też zmienić pościel, położnica została wykąpana, przebrana i uczesana. Trochę to trwało. - Czy krwawię już mniej? – spytała Lina słabym głosem. - Nie więcej niż każda kobieta po porodzie. Za tydzień lub dwa krwawienie powinno całkowicie ustać. Ale zanim staniesz na nogi, upłynie nieco więcej czasu – poinformowała Elizabeth i wrzuciła brudną koszulę do wiadra. – Zabiorę ją ze sobą do Dalsrud i upiorę. - Dziękuję ci – odparła Lina bezbarwnym głosem. - Ależ nie ma za co. Do izby wrócił Jens i podszedł do łóżka. - Możesz nam zrobić kawy – zwróciła się do niego Elizabeth. – A potem wypakuj to, co wam przyniosła, to trochę jedzenia i dziecinnych ubranek. Znalazłam w szafie śpioszki i kaftaniki po Ane. Zamilkła, gdy wyjął z zawiniątka maleńką koszulkę. Pamiętała jeszcze, jak ją szyła. Może Jens także ją rozpoznał, bo wpatrywał się w nią bez słowa. - Pamiętam, jak ubieraliśmy w nią Ane – wyszeptał wreszcie. – Była wtedy taka malutka. - O czym rozmawiacie? – dobiegł z łóżka głos młodej matki. Elizabeth odwróciła się do niej. - O niczym szczególnym. - Przecież nie jestem głucha. – Lina zaśmiała się z przymusem, ale Elizabeth dosłyszała powagę w jej głosie. - Mówiliśmy o prezentach bożonarodzeniowych – rzuciła lekko. – A to zawsze powinna być niespodzianka. – Kłamstwo było mało wiarygodne, ale nic innego nie przyszło jej do głowy. Nie chciała sprawić Linie bólu. Kobieta nie skomentowała jej słów, najwyraźniej nie miała na to siły. - Zastanawialiście się nad imieniem? – spytała Elizabeth. Jens natychmiast się rozpromienił. - Tak, chcemy ją nazwać Signe. To tradycyjne, piękne imię. Po babci Liny.. Elizabeth pokiwała głową.

- Świetny wybór. – odetchnęła z ulgą. Wcześniej nie opuszczała jej myśl, że postanowią nazwać mała Jensine. Nagle noworodek zaczął wywijać piąstkami, po czym rozpłakał się przeraźliwie. - Biedactwo, pewnie masz mokro i jesteś głodna – powiedziała Elizabeth i wyjęła dziecko z kołyski. – Podoba ci się imię Signe? – szeptała pieszczotliwie, przewijając dziewczynkę. Od razu było widać, że dzieckiem zajmował się mężczyzna. Pieluszka była co prawda założona jak należy, ale kobieta zrobiłaby to inaczej. Mała najwyraźniej nie była zachwycona przewijaniem, bo wierzgała i wciąż płakała. Elizabeth się zaśmiała. - Po kim masz taki charakter? – Przecież ani twoja mama, ani tata nie są tacy. Chodź, pójdziemy do mamy. – Podeszła do Liny. – Połóż się na boku, spróbujemy ją nakarmić. Młoda matka odwróciła się do niej plecami. - Nie mam pokarmu – wyszeptała z przerażeniem. Elizabeth uśmiechnęła się i powiedziała: - Na pewno się pojawi, jak tylko położymy przy tobie dziecko. - Sama nie wiem. Nie możesz dać jej po prostu wody z cukrem? - Ale to jej nie wystarczy do życia. No już, dalej. Rozepnij koszulę. Zaraz zobaczysz, jak nam gładko pójdzie. Przecież nawet jej jeszcze nie obejrzałaś. Lina posłuchała z wyraźnym ociąganiem. Gdy Elizabeth położyła dziecko na łóżku, natychmiast zaczęło szukać ustami sutka, a już za chwilę ssało zadowolone. - Zobacz, jaka jest śliczna. – Elizabeth zerknęła na Linę. Czy jej się zdawało, czy młoda matka wykrzywiła twarz z odrazą? - Boli cię? – spytała ostrożnie. - Nie. - To o co chodzi? - Czy to normalne, że ona jest taka… czerwona i pomarszczona? Elizabeth zaśmiała się cicho. - Wiele dzieci tak wygląda zaraz po urodzeniu, ale mimo to każda matka uważa, że jej dziecko jest najpiękniejsze na świecie. Matki zachwycają się każdą fałdką i zmarszczką. Tak to już jest. Lina nic nie odpowiedziała, ale odwróciła od dziecka wzrok. Elizabeth zerknęła na Jensa, który nakrywał do stołu i parzył kawę. - Podrapała mnie! – wykrzyknęła nagle Lina.

Elizabeth przyjrzała się maleńkim paluszkom muskającym pierś. - Ma trochę za długie paznokcie. Zaraz się tym zajmę. - Nie sądzisz, że już wystarczy? Zanim Elizabeth zdążyła odpowiedzieć, mała wypuściła pierś i wybuchnęła płaczem. - Tak, wystarczy. Teraz damy jej rozwodnionego mleka krowiego. Ale będziesz musiała nadal przystawić ją do piersi. Do obu piersi, Lino. Jutro na pewno będziesz już miała pokarm. Kobieta skinęła głową. Zbliżył się do nich Jens. - Proszę, Lino, zrobiłem ci kanapkę z serem. I kawę. Musisz zacząć jeść, żeby nabrać sił. Elizabeth podniosła się zaczęła przygotowywać mleko dla Signe. Czułość, jaką Jens okazywał młodej żonie, wzruszyła ją, ale i sprawiała jej ból. Wciąż myślała o narodzinach Ane. Próbowała oddalić od siebie te wspomnienia, ale one uparcie wracały. Jens był wtedy jeszcze taki młody, taki niedoświadczony, a mimo to okazywał jej tyle samo czułości co w hej chwili Linie. Wtedy to ją gładził po głowie, to ją karmił i poił. To ją kochał. A teraz… Przygryzła wargę, próbując skoncentrować się na czymś innym. - Jak sobie poradzicie beze mnie w Dalsrud? – spytała Lina. Signe wypiła właśnie całą porcję rozwodnionego krowiego mleka. Elizabeth podniosła ją i delikatnie poklepała po plecach. - Jakoś to będzie – odparła. W domu jest przecież kilka kobiet, a jeśli będzie trzeba, najmiemy kogoś do pomocy. Lina pokraśniała. - Oczywiście, nie uważam, że jestem niezastąpiona. Ale… - nie dokończyła. - Rozumiem. – Elizabeth ułożyła dziecko w kołysce. – Myśl teraz o tym, żeby jak najszybciej nabrać sił i wyzdrowieć. Ciesz się swoim dzieckiem i tym, że możesz przy nim być przez cały dzień. Wkrótce będziesz musiała wrócić do pracy i ani się spostrzeżesz, jak z małej Signe wyrośnie piękna panna. - Iść z tobą do Dalsrud? – zwrócił się do niej Jens. Elizabeth spojrzała na niego ze zmarszczonymi brwiami. - Musisz przecież być w domu, bo Lina będzie cię potrzebowała. A to może trochę potrwać. - Tak, ale… - Takie już jest życie. nie mam zamiaru o tym z tobą dyskutować. Lina zjadła trochę i wypiła, a Jens usiadł za stołem.

- Zważyłem Signe dziś w nocy – przyznał nieco zawstydzony. – Ważny siedem funtów. To dużo, prawda, jak na takie malutkie dziecko? Elizabeth nie mogła powstrzymać uśmiechu. Jens najwyraźniej pękał z dumy. Mężczyźni rzadko okazywali w ten sposób emocje. Ale on przecież nie był zwyczajnym mężczyzną. Elizabeth chciała już się zbierać do domu, gdy Lina spytała nagle, czy mogłaby pomóc jej w napisaniu litu. - Do mamy – wyjaśniła. – Powinna przecież wiedzieć, że została babcią. Po raz pierwszy – dodała, gdy Elizabeth się zawahała. W domu czekało ją mnóstwo pracy, ale nie mogła przecież odmówić. To było najważniejsze. Należało poinformować Deborę o narodzinach wnuczki. - Masz przybory do pisania? – spytała. - Tak, leżą w szufladzie biurka. Elizabeth znalazła pióro, papier i kałamarz, po czym usiadła przy stole. Uświadomiła sobie nagle, że przecież równie dobrze mógłby to zrobić Jens. Już miała to powiedzieć, gdy Lina wyszeptała: - Chciałam po prostu, żebyś została jeszcze chwilę. Przy tobie czuję się bezpieczna. - Jens dobrze się tobą zaopiekuje – odparła Elizabeth ściszonym głosem. – On doskonale radzi sobie z dziećmi, sama zresztą widziałaś. Lina skinęła głową. - No tak, ale pomyśl, co będzie, jeśli znów zacznę krwawić? Mogłabym przecież umrzeć. - Kochana, nic ci nie grozi. - Jesteś pewna? - Jeśli chcesz, mogę przysiąc na Biblię. - Wierzę ci. Jeszcze raz wielkie dzięki, ze uratowałaś mi życie. sama nie wiem, jak mam ci się odwdzięczyć. Do końca życia będą twoją dłużniczką. - To nie tylko moja zasługa , Lino, a poza tym nie jesteś mi nic winna. To jak, piszemy ten list? Jens odprowadził ją na podwórze. Stali jeszcze przez chwilę, bez słowa spoglądając na siebie. Elizabeth wyczytała troskę w jego oczach. - Co cię trapi? – zapytała. - Lina dziwnie się zachowuje. - Bzdury. Po prostu musi odzyskać siły po porodzie.

- Ty byłaś zupełnie inna. Co to za matka, która nie chce nawet spojrzeć na swoje dziecko? Elizabeth roześmiała się i pogładziła go po ramieniu. - To zupełnie naturalne. Lina się wstydzi, bo jeszcze nie ma mleka. Poza tym nie zapominaj, przez co przeszła. Potrzebuję teraz dużo snu i wypoczynku. Nie mówiąc już o dobrym jedzeniu. Musisz się nią dobrze opiekować, Jensie. Przyniosę wam niedługo trochę śmietany, masła, mleka, i innych smakołyków. A ty nie myśl o pracy w Dalsrud, poradzimy sobie jakoś bez ciebie. Zostań w domu, dopóki Lina nie stanie na nogi. To jest teraz najważniejsze. Uśmiechnął się szczerze. - Bardzo ci dziękuję, Elizabeth. Pewnie masz rację. Po prostu przesadzam. - Tonie też należy się trochę odpoczynku – powiedziała i ruszyła do domu. Wciąż czuła ciepło małego dziecięcego ciałka przyciśniętego do jej piersi. Noworodki były tak cudownie delikatne. Już prawie zapomniałam, jak to jest, pomyślała Elizabeth i odczuła tęsknotę dotkliwszą niż kiedykolwiek wcześniej. Tęsknię za małym dzieckiem. Dzieckiem, które straciła…. Usłyszała za plecami turkot kół powozu i wiedziona starym przyzwyczajeniem, zeszła na pobocze. Aż podskoczyła ze strachu, gdy pojazd zatrzymał się nagle tuż obok niej. - Dzień dobry, Elizabeth. A skąd to wracasz? – spytała Bergette. Elizabeth uśmiechnęła się szeroko. - Z Linastua. Jensowi i Linie urodziła się dziś w nocy córeczka. - Co ty mówisz? Wspaniale! Jak się czują matka i dziecko? - Poród był ciężki, ale dziewczynka jest duża i zdrowa. – Elizabeth postanowiła nie mówić o krwotoku. – Chcą dać jej na imię Signe, na cześć babki Liny. - Miałam ciotkę o tym imieniu – oznajmiła Bergette. – Zostało mi trochę ubranek o Karen- Lousie, które mogę im oddać. - Dziękuję, ale to zbyt wiele. Nie możesz przecież pozbywać się takich drogich ubranek. - Niektóre i tak już trafiły do ubogich. A sama pewnie nie będę miała więcej dzieci, więc… - Bergette zamilkła, przełknęła ślinę i przywołała na wargi wymuszony uśmiech – bardzo mnie ucieszy, jeśli jeszcze komuś się przydadzą. Poproszę służącą, żeby przyniosła wam te ubranka. Elizabeth nie wiedziała, co jeszcze mogłaby dodać. Najchętniej zapytałaby o Sivgarda i o to, czy przypadkiem nie wybiera się wkrótce na południe, ale nie mogła się zebrać na

odwagę. - No cóż, jadę dalej – odezwała się wreszcie Bergette. – Chciałaby, wpaść jeszcze do sklepu. Porozmawiamy innym razem. – I lejcami smagnęła lekko jeszcze przez chwilę, po czym ruszyła w stronę Dalsrud. Czekało tam na nią mnóstwo roboty, no i domownicy ciekawi wieści z Linastua.

Rozdział 3 Ane wybiegła jej na spotkanie. Wyglądało na to, że czekała na nią przed domem. Elizabeth zrobiło się zimno. Czyżby stało się coś złego? Przyspieszyła kroku. Myśli kłębiły się jej w głowie. Może chodzi o Kristiana – przecież miał dziś wypłynąć w morze! Albo Maria zrobiła sobie krzywdę. Oddaliła od siebie te złe myśli. Gdyby stało się coś naprawdę niedobrego, Ane przybiegły do Linastua, a nie czekała na nią przed domem. Z drugiej jednak strony już na odległość widać było, że córka jest poruszona. Ane potrzebowała chwili, żeby złapać oddech. Twarz miała czerwoną z wysiłku. - Mamy gościa! – oznajmiła z przejęciem. - Kogo? - Lensmana. Elizabeth odetchnęła z ulgą. - Przyjechał z żoną? - Nie, jest sam. chodź już! Pospiesz się. - Ależ kochanie, to przecież nie jest kwestia życia i śmierci. Po co pędzić na złamanie karku? - To nie są zwyczajne odwiedziny. Lensman chciał porozmawiać z Kristianem. Ale Kristian wypłynął właśnie w morze razem z Larsem, więc powiedziałam mu, że musi zaczekać. – Ane zaczęła niecierpliwie przebierać nogami, oczy błyszczały jej z podniecenia. Elizabeth otoczyła córkę ramieniem. Ane była od niej już tylko o pół głowy niższa. W przyszłym roku – Elizabeth obiecała Jensowi… W przyszłym roku, gdy Ane przystąpi do konfirmacji, będzie musiała jej powiedzieć, że to Leonard jest jej ojcem. Czy zdołała przekazać tę informację delikatnie, nie sprawiając córce bólu? Czy ma przemilczeć fakt, że została wtedy zgwałcona? Nie, to przecież byłoby kłamstwo. Poza tym Ane i tak pewnie nie uwierzyła, że mogło do tego dojść za jej zgodą. Przez te wszystkie lata nasłuchała się przecież niejednego o Leonardzie. - Helene podała kawę i ciasto. A Maria zaprosiła go do salonu i z nim rozmawia, żeby nie siedział sam – paplała Ane. - Dawno przyjechał? - Nie. chciałam już iść po ciebie, ale zobaczyłam, że wracasz. Jak myślisz, mamo, o co chodzi? - Na pewno o nic ciekawego. – Elizabeth starała się, by jej głos brzmiał obojętnie, ale sama zaczęła się nad tym zastanawiać. Lensman nie miał w zwyczaju składać kurtuazyjnych wizyt.

Gdy Elizabeth weszła do salonu, Maria siedziała z robótką na kolanach, uprzejmie gawędząc z lensmanem. Oboje podnieśli się na jej widok. - Dzień dobry, Elizabeth – przywitał się urzędnik i wyciągnął do niej potężną dłoń. – Przykro mi, że przeszkadzam siostrze w pracy. Nie to było moim zamiarem. Równie dobrze mógłbym sam tu poczekać. Chociaż muszę przyznać, że towarzystwo miałem bardzo miłe. - Rozmawialiśmy o tym, jak mieszkaliśmy w Dalen, a pan lensman odwiedził Ragnę i Jakoba. - Byłaś wtedy jeszcze zupełnym berbeciem – zaśmiał się urzędnik, aż zatrząsł się jego obfity brzuch. Ane przyniosła filiżankę kawy dla Elizabeth. Jej orzechowe oczy błyszczały z ciekawości; umyślnie zwlekała z opuszczaniem pokoju. - Dziękuję, Ane – powiedziała matka. Maria wstała, skinęła lensmanowi głową i wypchnęła Ane za drzwi, po czym wyszła sama. - Rozumiem, że przyjechałeś do nas w sprawach służbowych. – Elizabeth piła łyk kawy. - Chodzi o pożar w Storli. Gdy byłe, tu ostatnim razem, powiedziałaś, że Kristian przebywał wtedy u Jensa i Liny… - Zgadza się. czyżby pojawiły się jakieś nowe poszlaki? Urzędnik udał, że nie słyszał jej pytania, i ciągnął: - A więc zauważyliście, że się pali. I zostawiliście jagody. Elizabeth nie mogła się nadziwić pamięci tego człowieka. - No cóż, znalazłem pałąk od wiadra – mówił lensman, jakby do samego siebie – i odniosłem go do kuchni. Taaak, zobaczymy… - Podrapał się po czole. – Chciałbym, porozmawiać z resztą domowników. - Czy to konieczne? Mogą się wystraszyć. Lensman wstał. - To nie będzie żadne przesłuchanie, Elizabeth. Nikt tu nie jest podejrzany, proszę tak nie myśleć – oświadczył. Gospodyni także się podniosła. - W takim razie powiadomię wszystkich – rzekła. - Dziękuję. Chodzi tylko o parę rutynowych pytań. Możesz być przy tym obecna, ale proszę, zachowaj milczenie. Elizabeth uśmiechnęła się lekko, skinęła głową i wyszła z salonu. W tym momencie otworzyły się drzwi wejściowe i w progu stanęli Kristian z Larsem.

- Zarzuciliśmy sieci. – Gospodarz zdjął z głowy czapkę. - Lensman do nas przyjechał – poinformowała Elizabeth. Kristian spojrzał na nią zaskoczony. Z kuchni wyszły dziewczęta. - Co się dzieje? – spytała Ane podnieconym głosem. - Zdaje się, że pożar w Storli nie był zwyczajnym wypadkiem. Ktoś podłożył ogień. - W takim razie w okolicy grasuje podpalacz! – pisnęła Ane. - Lensman chce porozmawiać ze wszystkimi i spytać, czy ktoś nie widział lub nie słyszał czegoś niezwykłego. - Szybko to załatwimy – oświadczyła Maria, ruszając do salonu. – Bo ja nic nie widziałam i nie słyszałam. Chodź, Ane, pójdziemy razem. - Ja muszę się najpierw umyć. – Kristian zerknął na swoje dłonie. Mężczyźni weszli do kuchni, a Elizabeth podążyła za dziewczętami do salonu. Maria się nie myła – faktycznie domownicy nie mieli zbyt wiele do powiedzenia. Każdy był w ostatnich dniach tak zajęty swoją robotą, ze nie widział ani słyszał niczego szczególnego. Także przed samym pożarem nic nie przyciągało ich uwagi. W końcu większość czasu spędzali w domu. Na co dzień pracowali, a od święta jeździli do kościoła. To na kościelnym wzgórzu możne było posłuchać najnowszych plotek. - Tak, to właśnie mówiła mi wcześniej Elizabeth. – Lensman skinął głową, gdy Krystian i spojrzał ze zdziwieniem na żonę. - Lensman przyjechał do nas zaraz po pożarze. Nie wspominałam ci o tym? – spytała niewinnym głosem, doskonale wiedząc, że zataiła to przed mężem. Krystian zmierzył ją wzrokiem. - Nie. pamiętałbym. - No to pewnie zapomniałam. Wątpiła, czy jej uwierzył, ale zamilkł. Urzędnik opuścił domostwo, pozostawiając po sobie niemiłe wrażenie. Ane przycisnęła nos do kuchennej szyby i patrzyła za odjeżdżającym mężczyzną. - Jak myślicie, kto podłożył ogień w Storli? – spytała. - Lensman z pewnością wkrótce to ustali – zapewnił Kristian. – Już ty się nie martw, poradzi sobie. Nikt nie skomentował tych słów. Maria zapatrzyła się na ścianę. - I pomyśleć, że w okolicy grasuje podpalacz! To straszne. Kto wie, kiedy znów zaatakuje? - Nie możemy tak myśleć – oświadczyła Helene. – Gdyby ten człowiek chciał

podpalić jeszcze jakiś dom, pewnie zrobiłby to już dawno temu. – Służąca chwyciła swoją robótkę, znalazła kilka oczek, które zgubiła ostatnim razem, i zabrała się do pracy. Maria poszła za jej przykładem. Dobrze jest zająć czymś dłonie, gdy w głowie kłębi się tyle myśli, westchnęła Elizabeth. Sama nie mogła znaleźć sobie miejsca, zaczęła więc sprzątać ze stołu. Lars rozparł się na krześle. - Nie rozumiem, czemu ludzie robią takie rzeczy. Przecież ktoś mógł zginąć – powiedział. - To na pewno z zazdrości – skomentował Krystian, który próbował nalać sobie z czajnika ostatnie krople kawy. W końcu zrezygnował i odstawił filiżankę. - Ale zazdrość też powinna mieć swoje granice. Normalni ludzie nie zachowują się w ten sposób. - Masz całkowita rację. – Helene odłożyła robótkę. – Normalni ludzie nie podpalają domów. Czyli że po wsi grasuje jakiś szaleniec. A lensman jeszcze go nie schwytał. I co wy o tym myślicie? Kristian potrząsnął głową. - Nie ma sensu tego roztrząsać. – Miejmy tylko nadzieje, ze niedługo uda się złapać tego człowieka. A ja obiecałem Jakobowi, że dziś go odwiedzę. Gdyby nie to, że Lina właśnie urodziła, wziąłbym ze sobą Jensa, ale wiadomo – musi się opiekować żoną w połogu. - A więc to ty przekażesz im wiadomość, ze zostali dziadkami – postanowiła Elizabeth. Przy okazji mógłbyś wysłać ten list – dodała. – To od Liny do jej matki. Kristian wyciągnął dłoń po kopertę. W tym samym momencie Ane zaczęła przeraźliwie krzyczeć.

Rozdział 4 Elizabeth miała wrażenie, że serce zatrzymało się jej na kilka sekund. Dopiero po chwili zdołała wydać z siebie głos: - Czego tak wrzeszczysz? - Widziałam kogoś! – pisnęła Ane. Wszyscy podbiegli do okna. - Nikogo nie ma! – prychnęła Maria. – Głuptasie, tylko ci się wydawało. O mało nie wystraszyłaś nad na śmierć! - Ależ ja naprawdę kogoś widziałam! – zarzekała się Ane drżącym głosem. – Jakiś człowiek przemknął pod oknem. A jeśli to ten podpalacz?! - Tak, na pewno! Tylko czekać, jak zapuka do drzwi i poprosi o zapałki – naśmiewał się Lars. Ane piorunowała go spojrzeniem, Helene zaś śmiała się tak, Az podskakiwał jej obfity biust. W tej samej chwili rozległo się ostrożne pukanie do kuchennych drzwi. W izbie zapadła głucha cisza. Domownicy wstrzymali oddech. - No i jest. Otwórz, Lars – szepnęła Ane. W jej głosie dało się słyszeć nie tylko przerażenie, ale także nutę mściwej satysfakcji. Elizabeth zareagowała pierwsza. Zdecydowanym krokiem podeszła do drzwi, otworzyła je i spojrzała ze zdziwieniem na stojąca w progu dziewczynę. Młoda służąca dygnęła nisko i zsunęła chustkę na tył głosy. - Dzień dobry. Bergette przysłała mnie z ubrankami dla dziecka Liny. Elizabeth wzięła z jej rąk płócienną torbę. A wiec Bergette dotrzymała obietnicy. - Pozdrów swoją panią i serdecznie jej od nas podziękuj. Poczekaj, zaraz ci oddam torbę. Domownicy siedzieli przy stole bez słowa. Elizabeth wpakowała ubranka, oddała dziewczynie torbę i zamknęła na nią drzwi. Lars zaśmiał się ponuro, ale ucichł natychmiast, gdy poczuł na sobie surowe spojrzenie gospodyni. - Nie mówimy już więcej o pożarach, podpalaczach i innych sensacjach – oświadczyła Elizabeth ostro. Wszyscy pokiwali głowami. Helene podniosła upuszczoną robótkę. Elizabeth odwróciła się do Kristiana. - Powiedz Jakobowi i Dorte, że matka i dziecko czują się dobrze. poród był ciężki, ale Lina dojdzie do siebie, gdy tylko trochę odpocznie. Mała będzie miała na imię Signe, na cześć

swojej prababki. - Mogę też jechać? – spytała Ane i przyskoczyła do Krystiana w trzech wielkich susach. Spojrzała na ojczyma błagalnie. - No dobrze już, dobrze – westchnął gospodarz. – Jeśli matka nie ma dla ciebie żadnej roboty. Elizabeth pokręciła głową. - Niech jedzie. Damy sobie radę – oznajmiła. Kristian i Ane odjechali, a domownicy wrócili do swoich zajęć. Elizabeth domyślała się, ze uwagę wszystkich nadal absorbuje wizyta lensmana, ale nikt nie ma odwagi zacząć rozmowy na ten temat. Zrobiło się późno, a Kristian i Ane wciąż nie wracali. Zmrok dawno już zapadł i w kuchni zapalono wszystkie lampy. Elizabeth lubiła takie wieczory; uwielbiała wsłuchiwać się w miarowy turkot kołowrotka, postukiwanie drutów dziewiarskich i trzaskanie ognia w kominku. Czuła się wtedy spokojnie i bezpiecznie, zupełnie jak w dzieciństwie. - Helene, nie mogłabyś opowiedzieć nam jakiejś historii? – spytała Maria, która łączyła właśnie białą i czarną wełnianą nić, żeby otrzymać szarą. Helene nie odpowiedziała tak długo, aż Elizabeth spojrzała na nią ponaglająco. W końcu służąca spytała: - A słyszeliście kiedyś o Kasparze Karting i Ingebordze, córce kapitana? Maria potrząsnęła głową. - Nie. a co jej się przydarzyło? Helene zamyśliła się i wbiła wzrok w ścianę. - Działo się to pod koniec osiemnastego wieku. Ojciec osierocił Kasparę, gdy dziewczyna miała osiemnaście lat. utonął, jak wielu innych… - Służąca zamilkła na chwilę. – Kaspara była szczupła i piękna, miała długie ciemnobrązowe włosy, niebieskie oczy i… - Skąd pochodziła jej rodzina? - Z Rodoy w Nordland. Kaspara miała ukochanego. Jak każda dziewczyna, marzyła o tym, że wyjdzie za mąż, będzie miała własny dom i dzieci. Nie chciała żyć w zbytku. Pragnęła żyć skromnie, ale z mężczyzną, którego kochała. Elizabeth zobaczyła, ze po twarzy Marii przemknął cień. Dziewczyna pochyliła się nad robótką. Czyżby myślała o Olavie? - Ale ten jej ukochany nie był taki, za jakiego ona go uważała – ciągnęła Helene. – Opowiadał o Kasparze straszne rzeczy. Takie straszne, ze w końcu wsadzili ją do więzienia, a prawda wyszła na jak dopiero po roku. wtedy jednak dziewczyna nie była już taka sama.

- A coś się stało z tym jej chłopcem? – spytała Elizabeth. - Nie mam pojęcia. W każdym razie gdy Kaspara miała dwadzieścia pięć lat, przeniosła się razem z całą swoją rodziną do Reine na zachodnich Lofotach. To było początek naszego stulecia. Wiecie, jak wtedy było: wojna, ludzie głodowali. Kaspara straciła wieli bliskich. - Biedactwo – szepnęła Elizabeth. Wyraźnie widziała dziewczynę oczyma wyobraźni. - Kiedy wojna się skończyła, miejscowi urządzili wielkie przyjęcie. Pojawiła się na nim także Kaspara. Była wtedy z chłopakiem, którego wołali Ola Piekarz. To był dureń. Cały czas siedział tylko przy stole i opowiadał, czego to ni dokonał na wojnie. I pił na umór. Chwalił się między innymi tym, że torturował jeńca. Kaspara nie mogła tego znieść: rzuciła się na niego z duszą od żelazka i go zabiła! Maria podniosła przerażone spojrzenie znad motków wełny. - Zabiła?! - Tak. Kaspara była w szoku. Ludzie się na nią rzucili. Szarpali ją za włosy, porwali na niej ubranie i strasznie ją pobili. Kiedy doszła do siebie, zobaczyła, że leży w zimnej, śmierdzącej piwnicy. Maria odłożyła wełnę. - Kaspara zupełnie się załamała i przyznała do tego, co zrobiła wcześniej: że wydała na świat pięcioro nieślubnych dzieci. I wszystkie zabiła! Elizabeth straciła zainteresowanie robótką. Posłała przyjaciółce przerażone spojrzenie. Jak matka mogłaby zrobić coś takiego? malutkie dzieci, takie niewinne i kruche… Potrząsnęła głową. - Matka Kaspary się powiesiła – ciągnęła Helene – a ją samą oczywiście skazano na śmierć. Razem z nią miało stracić siedmiu innych przestępców. Wszyscy, gdy usłyszeli wyrok, zaczęli płakać i biadolić ale ona była spokojna. Uważała po prostu, ze na to zasłużyła. Helene westchnęła. - Może myślała, że w śmierci odnajdzie ukojenie. Życie było dla niej brutalne. A osa sama nie była właściwie tak do końca zła. Kiedyś usłyszała o wdowie, która miała dziewięcioro dzieci, wszystkie przed konfirmacją. I oddała tej kobiecie czterysta pięćdziesiąt talarów, schowanych na czarną godzinę. - To mnóstwo pieniędzy – zauważyła Elizabeth cicho. Helene skinęła głową. - Kasparę przewieziono na miejsce kaźni w Moskens. Rozciągnął się stamtąd widok na cały Vestfjorden. Dziewczyna zeszła na ląd z rozpuszczonymi włosami. W długiej białej sukni. Pozostali przestępcy byli już wtedy martwi.

W kuchni zapadła absolutna cisza. Ane wpatrywała się w służącą z rozdziawionymi ustami. - Była wczesna jesień, drzewa mieniły się kolorami, kwitły wrzosy. Zebrało się mnóstwo ludzi. Biły kościelne dzwony. Zebrało się mnóstwo ludzi. Większość stała z pochylonymi głowami. Była tam też ta uboga wdowa, która dostała od Kaspary pieniądze. Przyniosła ze sobą kwiatów i dała go dziewczynie, gdy ta wstąpiła na szafot. Elizabeth poczuła ucisk w gardle, musiała przełknąć ślinę. - Wszyscy wpatrywali się w skazaną na śmierć – ciągnęła służąca. – Kaspara uklękła, odmówiła wieczorną modlitwę, potem Ojcze nasz. A gdy wyrzekła amen, wszyscy odwrócili wzrok. Wtedy chwycił ja kat, kazał jej położyć głowę na pieńku, splunął w dłonie i uderzył toporem z całych sił. Chciał, żeby dziewczyna zginęła od razu i nie musiała się męczyć. W kuchni dało się słyszeć głośne westchnienie. - Kasparę i siedmioro pozostałych straconych pochowano na południe od cmentarza w Moskenes. A obdarowana wdowa chodziła na grób dziewczyny do końca swego życia. Maria otarła ukradkiem oczy. Elizabeth także potrzebowała trochę czasu, żeby dojść do siebie. W jej głowie kłębiło się mnóstwo myśli. Dlaczego Kaspara mordowała swoje nieślubne dzieci? Czegoś takiego nie można przecież usprawiedliwić. Musiała się z tym kryć jakaś mroczna tajemnica, którą znała tylko Kaspara. Coś musiało ją skłonić do tak strasznych czynów. Tak czy inaczej, opowiedziana przez Helene historia poruszyła ją do głębi. Elizabeth szczerze współczuła Kasparze. Maria podniosła się i przeciągnęła. - Idziesz dziś do Linastua? – zwróciła się do siostry. - Owszem, zamierzałam. A czemu pytasz? - Mogłabym iść zamiast ciebie? – poprosiła Maria. – Tak bardzo chciałabym zobaczyć dziecko. No i przewietrzyć się trochę po tej strasznej historii. Elizabeth się uśmiechnęła. - No, dobrze, możesz iść. Weź ze sobą ubranka od Bergette. są śliczne. Maleńkie sukieneczki z koronkami i kokardkami, skarpetki z jedwabnymi wstążeczkami. Signe będzie ubrana jak mała księżniczka. - A to dopiero ludzie zaczną gadać – bąknęła Helene. Elizabeth udała, że nie słyszała słów przyjaciółki. Pewnie Helene powiedziała tak z zazdrości, chociaż prawdę mówiąc, miała rację: niewiele było trzeba, żeby ludzie zaczęli gadać, Lina też raczej nie będzie chciała stroić córeczki, ale to już jej sprawa. Elizabeth zapakowała trochę słodkiej śmietanki, mleka i osełkę masła.