Rozdział 1
Elizabeth nie wierzyła własnym oczom. Co skradziony zegarek robił w kieszeni
Kristiana? Czy Peder Binasen zgłosił kradzież? Czy lensman podejrzewał Bergette? Albo…
Nie, to chyba niemożliwe. Czy posądzał Kristiana?
Nie miała niemal odwago spojrzeć na lensmana, lecz jednocześnie nie mogła umknąć
wzrokiem. Puls dudnił jej w uszach. Przez moment miała ochotę krzyczeć, że to Bergette
ukradła zegarek i że Kristian jest niewinny. Kurczowo zacisnęła dłonie na kolanach, próbując
się opanować. Musi jasno myśleć. Co kradzież w sklepiku miała wspólnego z pożarem w
Storli? Bo przecież właśnie lensman przyszedł, żeby im o tym powiedzieć. Ale dlaczego tak
zwlekał? Czyżby sądził, że…? Poczuła zimny pot spływający jej po plecach.
- Niezwykle piękny przedmiot – usłyszała głos lensmana. Funkcjonariusz kilka razy
obrócił w dłoniach zegarek na łańcuszku.
- Prawda? – przytaknął Kristian, który odchylił się do tyłu na krześle i skrzyżował
nogi.
Siedzi tak spokojnie, jak gdyby wszystko było w jak najlepszym porządku – zdumiała
się w duchu Elizabeth. Czyżby całkiem oszalała?
- Zastanawiałem się, czy nie wygrawerować swojego nazwiska na kopercie – mówił
dalej Kristian. – Ale to mogłoby się wydać nieco próżne. I pretensjonalne. Co lensman o tym
myśli?
Elizabeth nie wierzyła własnym uszom. Jak Kristian mógł pytać lensmana o to, czy
powinien wygrawerować swoje nazwisko na przedmiocie pochodzącym z kradzieży!
- Hm… Dlaczego nie – odparł lensman. – Odziedziczą go w spadku twoi potomkowie,
a dzięki wygrawerowanemu napisowi zawsze będą wiedzieli, do kogo należał.
Elizabeth poczuła suchość w gardle. Zakasłała odruchowo. Gdyby mogła się czegoś
napić! Na stoliku nieopodal stało kilka szklaneczek i karafka z wodą, jednak kobieta nie miała
siły wstać. Jej ciało było ciężkie jak ołów.
- proszę bardzo. – Lensman oddał zegarek Kristianowi, który z powrotem schował
cenny przedmiot do kieszonki.
- No i kto podłożył ogień pod gospodarstwo Storli? – spytał Kristian. Elizabeth
zerknęła na męża z ukosa. Pulsowało jej w skroniach.
Lensman głęboko wciągnął powietrze, aż wydął swój wielki brzuch, a potem powoli je
wypuszczał.
- Sam gospodarz Storli!
W salonie zrobiło się zupełnie cicho. Dawało się słyszeć jedynie miarowe tykanie
dużego stojącego zegara. Elizabeth miała nadzieję, że zaraz wybije godzinę i przerwie
przytłaczającą cieszę. Czy lensman naprawdę powiedział, że mąż Petry podpalił własne
gospodarstwo? To jakieś nieporozumienie. Dlaczego, na Boga, miałby to zrobić? Żaden
normalny człowiek nie podłożyłby ognia pod swój dom, w życiu o czymś takim nie słyszała.
Kristian jako pierwszy odzyskał mowę.
- Sam gospodarz Storli? – roześmiał się niepewnie, lecz kiedy się zorientował, że to
nie żart, na powrót spoważniał.
- Właśnie – przytaknął lensman.
- jak na to wpadliście?
- Mamy swoje sposoby. Prawdę mówiąc, już dawno go podejrzewałem. Musiałem
tylko dowód, a to nie było łatwe. A jeszcze trudniej przyszło nam zmusić go, żeby się
przyznał.
- I co… przyznał się? – spytała Elizabeth nieswoim głosem.
- Tak. - Powiedział, dlaczego to zrobił – spytał Kristian.
- Chciał dostać odszkodowanie. Całkiem pokaźną sumę.
- Mimo wszystko… podpalić własne gospodarstwo? – rzekła Elizabeth wstrząśnięta.
Lensman wyprostował nogi.
- Nie zamierzał spalić wszystkiego. Tylko część domu/ ale niestety jego plan się nie
powiódł i spłonęła posiadłość. Tak samo było w przypadku tego spryciarza w Kabelvaag,
który podłożył ogień pod swój sklep, a spalił cały do i dobytek.
Elizabeth nagle zrobiło się zimno.
- Słyszałam o nim. Dzięki Bogu gospodarzowi Storli się udało, jeżeli mogę tak
powiedzieć.
- Co się teraz z nim stanie? – chciał wiedzieć Kristian. wstał i nalał koniaku do
kieliszka. – Jesteś pewien, ze nie chcesz? – spytał, wyciągając karafkę w stronę lensmana.
- Najzupełniej. Dziękuję. Elizabeth zapragnęła napić się kawy.
- Wysłano go na roboty do Trondheim – odparł lensman. – I zostanie tam kilka lat.
nałożono też na niego niemałą grzywnę ku przestrodze innym, którzy snują podobne plany.
Kristian z powrotem usiadł na krześle.
- A co z Petrą?
- Wygląda na to, że jest niewinna. Przeżyła prawdziwy wstrząs. Poza tym kilka razy ją
przesłuchiwałem i jestem pewien, że nie ma z tą sprawą nic wspólnego.
Kristian upił parę łyczków z kieliszka.
- To całkiem niepojęte. Głowimy się i wyobrażamy sobie nie wiadomo co, a
tymczasem okazuje się, że podpalaczem jest sam gospodarz Storli.
- Mikkel mówił, że…. – zaczęła Elizabeth, ale zaraz urwała.
- Co takiego? – zaciekawił się lensman.
- Kiedyś powiedział, że wszyscy będą zaskoczeni, gdy się w końcu okaże, kto
podłożył ogień.
Lensman zmarszczył czoło.
- A więc on wiedział?
- Nie sądzę. Albo… Mikkel twierdzi, że potrafi wiedzieć… Przyszłość i takie tam…
Lensman roześmiał się serdecznie, aż zatrząsł mu się brzuch.
- To szaleniec, ten Mikkel, i nie należy się przejmować jego gadaniem. Opowiada
niestworzone rzeczy, żeby zwrócić na siebie uwagę. Czasem zarobi parę groszy dzięki swoim
przepowiedniom, ale ludzie płacą mu raczej ze strachu, żeby nie rzucił na nich uroku.
Reakcja lensmana okazała się dokładnie taka, jak Kristian przewiedział, pomyślała
Elizabeth i posłała mężowi porozumiewawcze spojrzenie.
- Co Petra teraz pocznie? – spytała, utkwiwszy wzrok w lensmanie. Machał ręką.
- Cóż, trudno powiedzieć. Póki co mieszka u pastora. Tak, tak, będę się zbierał,
chciałem was tylko powiadomić o wyniku śledztwa – dodał i wstał, szykując się do wyjścia.
Kristian pierwszy podał mu dłoń.
- Dziękuję.
Elizabeth poszła za przykładem męża.
- Bardzo to doceniamy, lensmanie – rzekła; jej dłoń utonęła w wielkiej łapie
urzędnika.
Spojrzał na nią z góry.
- Może nie powinienem pytać, ale słyszałem, że Lina jest niezupełnie zdrowa?
Elizabeth odchrząknęła.
- Zgadza się. ostatnio miała trochę kłopotów, więc niewykluczone, że wyjdzie na jakiś
czas do krewnych w Danii.
Lensman uniósł brwi i spojrzał na Elizabeth stalowoszarymi oczami. Serce zabiło jej
szybciej. Po raz pierwszy skłamała i to wobec przedstawiciela władzy!
- W Danii? – powtórzył. – Kto tam ma rodzinę?
- Lina – odparła Elizabeth szybko.
- Hmm. No tak, nie przypominam sobie, bym słyszał, że Jens ma tam kogoś bliskiego.
– Lensman włożył płaszcz. – Ale to daleko – zauważył.
- Doktor jej zalecił zmianę klimatu – wtrącił Kristian. – Coś jest w tamtejszym
powietrzu… Poza tym Duńczycy to całkiem inni ludzie. Doktor uznał, że taki wyjazd Linie
dobrze zrobi. Zimą nie jest tam tak bardzo ciemno. w każdym razie nie tak jak tutaj. =
Uczynił gest rękami, jak gdyby chciał objąć całą krainę.
- Tak… Lekarz chyba wie najlepiej – mruknął lensman i uśmiechnął się. –
Powiadomcie resztę domowników, że już nie muszą się rozglądać za podpalaczem.
Elizabeth i Kristian odprowadzili go do wyjścia i pożegnali się na schodach. Ledwie
za lensmanem zamknęły się drzwi, z kuchni wyszła Ane.
- Czego chciał? – spytała zaciekawiona.
- Poczekaj, zaraz o tym powiem, tak, żeby wszyscy słyszeli – odparł Kristian i ruszył
za dziewczyną do kuchni. Tuż za nimi podążyła Elizabeth, która nadal nie mogła się
otrząsnąć z oszołomienia.
Kiedy Kristian skończył opowiadać o tym, czego dowiedzieli się od lensmana,
zdumienie domowników było równie wielkie, jak zdumienie ich obojga przed chwilą w
salonie, a pytań pojawiło się tyle, że nie na wszystkie potrafił odpowiedzieć.
Elizabeth słuchała tylko jednym uchem, bo myśli krążyły jej wokół zegarka, który
Krystian miał w kieszonce. Czyżby sklepikarz Peder się nie zorientował, że zegarek zniknął?
Czy dlatego lensman jeszcze nie wiedział o kradzieży? Tak czy siak to tylko kwestia czasu,
by zauważono zaginięcie zegarka. Elizabeth postanowiła, że musi porozmawiać z Kristianem,
musi dowiedzieć się, co się stało i skąd mąż ma ten zegarek.
Rozdział 2
Musiała poczekać, aż zostaną sami w domu, żeby nikt przypadkiem nie usłyszał ich
rozmowy. Czasami odniosła wrażenie, że nawet ściany mają uszy – były takie cienkie, że
każdy bez trudu mógłby ich podsłuchać. A tę sprawę musieli odmówić bez świadków. Bała
się, że Kristian podniesie głos – wiedziała, że zawsze się tak zachowywał, kiedy czuł się
niepewnie albo nie wiedział, co powiedzieć. Obserwowała go kątem oka, jak wstaje i rusza do
wyjścia. Poszedł w stronę szopy na łodzie. Nie mogła przepuścić takiej okazji. Szybko
poderwała się z miejsca.
- Musze coś pilnie załatwić – rzuciła przez ramię do służby i podążyła za nim.
Stał w drzwiach do szopy, kiedy wyszła zza węgla domu. Jednym ramieniem opierał
się o framugę i wpatrywał w dal ponad fiordem.
- O, przyszłaś? – Uśmiechnął się do niej.
- O czym myślisz? – spytała, wstydzę się własnego tchórzostwa. Dlaczego od razu nie
przystąpiła do rzeczy, dlaczego unikała konfrontacji? Dobrze znała odpowiedź: ponieważ bała
się, co Kristian jej odpowie. Co będzie, jeśli się przyzna, że zegarek pochodzi z kradzieży? I
co ona miałaby wtedy powiedzieć? Czy powinna wydać swego męża lensmanowi, razem z
Bergette?
- Zachwycałem się tym, że Bóg stworzył tak piękną naturę – odparł Kristian. – I
myślałem też o Storlim, który podpalił własne gospodarstwo.
- Piękną naturę? – powtórzyła Elizabeth rozejrzała się dokoła. Nigdy nie przyszło jej
do głowy, że skały przybrzeżne i fiord mogą być piękne. Stąd czerpali pożywienie, to
wszystko. ale może rzeczywiście okolica miała swą urodę, w każdym razie w takie dni jak
dziś. Elizabeth wyprostowała się i popatrzyła na Kristiana. Teraz albo nigdy. Nie może się
wycofać.
- Kristianie, muszę z tobą o czymś pomówić.
- Zgoda. Wyglądasz tak poważnie. Rozrzuciłem rzeczy po podłodze? Roześmiał się i
wsunął ręce w kieszenie.
Gdyby to było coś tak prostego! Nagle Elizabeth uświadomiła sobie, jak denerwujące
są w gruncie rzeczy drobiazgi. Że Kristian nie składał starannie swych ubrań. Lecz wieszał na
krześle albo że wchodził w zabłoconych butach na świeżo umytą podłogę – choć mimo
wszystko to tylko błahostki.
- Nie, chodzi o coś innego- odparła. Odchrząknęła i spuściła wzrok. – Ten zegarek,
który wyjąłeś z… Skąd go masz?
- Nie widziałaś go wcześniej? – spytał i wyciągnął z kieszonki zegarek na łańcuszku,
żeby znów mu się przyjrzeć. – Piękny, prawda?
- Tak, ale gdzie go kupiłeś?
- W Kabelvaag. Byłem przekonany, że ci go pokazywałem. – Roześmiał się. – Że też
mogłem o tym zapomnieć!
- Czy to było wtedy, kiedy popłynąłeś na połowy?
- Tak, tylko w czasie połowów bywam w tamtych stronach.
- Kristianie… zaczęła. Pożałowała, że nie przygotowała się porządnie do tej rozmowy.
Dlaczego wcześniej nie powiedziała mu o Bergette i zegarku? Teraz nagle wydawało się to
strasznie trudne. Odchrząknęła znowu i starała się patrzeć mu prosto w oczy, nie umykając
spojrzeniem.
- Przypominasz sobie, jak wybraliśmy się do sklepu tuz przed Bożym Narodzeniem?
Skinął głową w odpowiedzi, nie odrywając wzroku od fiordu.
- Spotkałam wtedy Bergette. rozmawialiśmy przez chwilę, a potem ona podeszła do
lady, żeby obejrzeć broszki, biżuterię i takie tam drobiazgi. Nagle zobaczyłam, że ukradła
kieszonkowy zegarek.
- Przestań! – Wpatrywał się w nią przestraszony, najwyraźniej nie mógł uwierzyć w
to, co mu powiedziała. – Wzięła go? – Jesteś pewna?
- Najzupełniej. I ten zegarek był kropka w kropkę podobny do tego, który ty masz. –
Zamilkła i czekała na jego reakcję.
Nadal nie odrywał od niej wzroku.
- Chyba nie sądzisz, że…
Jego twarz, która jeszcze przed chwilą była łagodna i odprężona, całkowicie się
odmieniła. Oczy wydawały się jak dwa czarne jeziora. Szczęki napięły się, a brwi niemal
spotkały u nasady nosa.
- Stoisz tu przede mną i twierdzisz, że kłamię? Sugerujesz, że dostałem ten zegarek od
Bergette?
- Nie wiem, Kristianie – wyznała pokornie. – Mówię tylko, że…
- Tak, słyszę, co mówisz! – przerwał jej. Że zegarek, który ukradła Bergette, nagle
wylądował w mojej kieszeni. Prawda?
Nie odpowiedziała od razu, więc powtórzył:
- Prawda? Pytam! Poczuła, że ogarnia ją złość.
- Nie podnoś głosu. Czy nie przyszło ci do głowy, że Bergette mogła odsprzedać
zegarek, który następnie trafił do Kabelvaag? Możliwe, że całkiem nieświadomie i przez
przypadek kupiłeś przedmiot pochodzący z kradzieży. Właśnie to chciałam powiedzieć.
Oczy Kristiana zwęziły się.
- Nie, Elizabeth, nie wydaje mi się. sądzę natomiast, że zbyt podniosła cię twoja
wybujała fantazja!
- Posłuchaj mnie, Kristianie. Nie musisz wpadać w gniew. O nic cię nie oskarżyłam.
- A niby co takiego zrobiłaś?
- Tylko cię ostrzegłam. Co będzie, jeśli przyjdzie lensman i powie, że zegarek jest
kradziony? Prędzej czy później Peder Binasen zorientuje się, że brakuje mu zegarka, zgłosi to
lensmanowi, a ten przypomni sobie, co mu dziś pokazywałeś. Czy na pewno tak samo
będziesz krzyczał?
Odwrócił się do niej plecami i wszedł do szopy na łodzie. Poszła za nim.
- gdyby mi ktoś powiedział o tej kradzieży, byłabym mu wdzięczna/
- Tak, na pewno! A księżyc jest żółtym serem.
- Skończ z tymi złośliwościami i zachowuj się jak dorosły mężczyzna! Odwrócił się i
wymierzył w nią drżący palec.
- Po pierwsze: jeżeli widziałaś, że Bergette ukradła zegarek, to dlaczego od razu nic
nie powiedziałaś? Po drugie: najpierw oskarżasz mnie o kupowanie kradzionych rzeczy, a
potem mówisz, bym zachowywał się jak dorosły mężczyzna. Myślę, że to raczej ty powinnaś
prosić o wybaczenie.
- Któregoś dnia, kiedy będziesz chciał mnie wysłuchać opowiem ci o Bergette –
syknęła Elizabeth. – Jednak zwykle, gdy o czymś mówię, zamykasz na to uszy. Zatem na owe
przeprosiny długo możesz czekać.
Odwróciła się na pięcie i ze złością ruszyła w górę ku domowi. W głowie miała jeden
wielki chaos. To było takie podobne do Kristiana – jedno niezręczne słowo, a natychmiast
wpadł we wściekłość. Był uparty jak osioł. Ale ja też potrafię być nie ustępliwa, pomyślała z
zaciśniętymi zębami. Jeszcze się o tym przekona.
Jak mogła się tego spodziewać, Kristian w ciągu następnych dni prawie się do niej nie
odzywał. Już wcześniej nieraz się tak zachowywał, wiec chociaż sprawiało jej to przykrość,
była na to przygotowana i aż tak bardzo się nie martwiła. W pewnym sensie potrafiła go
zrozumieć, na pewno poczuł się niesprawiedliwie potraktowany. Ale i ona miała do niego żal.
Jedno słowo pociągało za sobą następnie i to, co mogli rozwiązać łagodnie i ze
zrozumieniem, zmieniło się w kłótnię i wzajemne oskarżenia.
Dlaczego tak musiało być? Czy inne pary małżeńskie przechodziły przez to samo?
Kiedy patrzyła na Larsa i Helene, była pewna, że ich to nie dotyczy. Ciągle mieli dla siebie
uśmiech i dobre słowo i ani razu nie słyszała, by podnosili głos na siebie nawzajem. No ale
ostatecznie nie tak długo byli małżeństwem, pocieszyła się w duchu.
Odrzuciła głowę. Nigdy w życiu nie ustąpi! Nie, tym razem odpłaci Kristianowi tą
samą monetą – milczeniem. Otaczało ją wystarczająco wiele osób, z którymi mogła
rozmawiać, siostra, córka, służące i parobkowie. Często gawędziła z Jensem. Zazwyczaj na
temat Liny, której stan nadal się nie poprawiał. Postarali się o fotel bujany i wstawili do
kuchni. Lina lubiła w nim siadywać, mimo że nie odzywała się wiele. Jednak było to
praktyczne rozwiązanie dla nich wszystkich, ponieważ w ten sposób mieli Linę przez cały
czas na oku.
Jens pojechał do lekarza.
- Co powiedział Torstein? – spytała Elizabeth, kiedy wrócił.
- Dostałem to – odparł i wyciągnął nieduży, brązowy flakonik. – Doktor przepisał to
na uspokojenie.
- Ale… Linie przydałoby się raczej coś na pobudzenie – zdumiała się Elizabeth. – Ona
po prostu siedzi otępiała.
- Wyjaśnił, że Lina może to przyjmować, kiedy zaczną się jej „głośne dni”. Elizabeth
skinęła głową.
- Zgoda, jeśli tak na to spojrzeć. Długo jeszcze będzie musiała czekać na miejsce w
Danii?
Jens schował buteleczkę do kieszeni. Jego twarz przebiegł wyraz bólu.
- Powiedział, że to jeszcze trochę potrwa, ale może pod koniec wiosny będzie mogła
jechać. – Zamilkł na chwilę. – Biję się, Elizabeth. Nie mam pewności, czy dobrze robię.
- Rozumiem, co masz na myśli, Jens, ale uważam, że najrozsądniej będzie postąpić
tak, jak radzi doktor. Co innego moglibyśmy uczynić? Pozwolić jej tak siedzieć? Tak nie
można. Lina musi mieć szansę na wyleczenie.
- Zgoda nie Wilno nam jej tak zostawić, ale mimo wszystko…
Elizabeth nie odpowiedziała, tylko serdecznie uścisnęła Jensa za rękę. Najwyraźniej
dodała mu tym gestem otuchy, ponieważ uśmiechnął się i bąknął coś w rodzaju, że dobrze
było z nią porozmawiać. Potem przyjrzał się jej badawczo i zapytał, czy między nią i
Kristianem wszystko się dobrze układa.
- Tak, nie kłopocz się tym – odparła szybko i zamierzała odejść. Przytrzymał ją:
- Nie chcesz mi o tym powiedzieć?
- Mieliśmy głupią sprzeczkę. Czasem nam się to zdarza. A ponieważ oboje jesteśmy
równie uparci, musi upłynąć kilka dni, zanim znów będziemy normalnie rozmawiać. –
Mówiąc to, roześmiała się, żeby pokazać, że się tym nie przejmuje.
W niebieskich oczach Jensa odczytała troskę.
- W razie czego wiesz, gdzie mnie szukać – rzekł w końcu.
Lars wyrwał ją za zamyślenia, kiedy z impetem wpadł do kuchni.
- Owce wyszły na brzeg i jedzą wodorosty! – zawołał. – Czy ktoś mógłby mi pomóc je
zagonić z powrotem na górę?
- Już idę – odparła, odstawiając na stół drewnianą miskę z mieszaniną gęstej śmietany
i dziegciu, której używała do smarowania spierzchniętych dłoni i krowich strzyków.
Kristian był już na dole, kiedy przyszła.
- Cholerne owce! – pomstował. – Czy nie rozumieją, że mogą się pochorować o
zdechnąć, kiedy tak skubią wodorosty prosto z brzegu?
- Wydaje mi się, że zbliża się deszcz i niepogoda – zauważyła Elizabeth. – Na pewno
dlatego zeszły niżej w pobliże domów. Zagońmy je do obory.
Dawno już nie współpracowali tak zgodnie. Mimo że przyszli jeszcze inni
domownicy, żeby pomóc, Elizabeth czuła, że to ona i Kristian najlepiej ze sobą
współpracowali.
Kiedy udało im się odciągnąć owce od brzegu i zamknąć w zagrodzie, Krystian
podszedł do niej.
- Jak na kobietę świetnie sobie radzisz - stwierdził z krzywym uśmiechem.
Roześmiała się i odgarnęła za ucho kosmyk włosów.
- Ty też nie jesteś najgorszy, chociaż wydajesz się drobny i słaby.
Chciał ją szturchnąć w bok, ale się uchyliła i uciekła. W zabawie, tak jak to robili
zaraz po ślubie, natychmiast dogonił ją i złapał.
- Co powiedziałaś? Kto tu jest drobny i słaby? Zachichotała.
- Nikt. Ale to był twój mądry pomysł, żeby wypuścić owce o tak wczesnej porze roku.
- Odrobina świeżego powietrza dobrze im robi – usprawiedliwił się. Pozwoliła mu się
objąć, poczuła łaskotanie w dole brzucha.
- Chodźmy do domu – zaproponowała, wyswobodziła się z jego objęć i wzięła go za
rękę. Wreszcie znowu mogli ze sobą rozmawiać.
Rozdział 3
- Dzisiaj nie pójdziesz do obory – zdecydowała Elizabeth i zerknęła na Ane. – Żeby
twoje umyte włosy nie przeszły nieprzyjemnym zapachem,
- A co z moimi umytymi włosami? – spytała Maria, wyskrobując dokładnie talerz po
śniadaniu.
Elizabeth uśmiechnęła się do siostry.
- To nie ty idziesz dzisiaj do konfirmacji.
Maria uśmiechnęła się i oparła przedramiona na stole.
- Cieszysz się, Ane?
- Tak, czuję mrowienie w brzuchu i w opuszkach palców. Próbując sobie wyobrazić
całą ceremonię, ale na pewno i tak będzie inaczej. Strasznie jestem ciekawa, jak to właściwie
się odbędzie.
Lars roześmiał się i opróżnił kubek mleka.
- Po co się niepokoisz? Znasz katechizm, wszytko pójdzie dobrze.
- Uff, nie wiem, czy wszystko pamiętam! Tak czy owak cieszę się, że Daniel i ja
możemy pójść do konfirmacji w wieku czternastu lat, pomyśl o tych, którzy mają prawie
dwadzieścia.
Elizabeth pogrążyła się w myślach, podczas gdy inni gawędzili o czekającym ich dniu.
Przygotowania do konfirmacji Ane trwały kilka miesięcy. Tak szybko mija czas,
stwierdziła ze smutkiem. Nie tak dawno temu mieszkali w Dalen, a Ane była zaledwie małym
szkrabem drepczącym wkoło na niepewnych nogach. Wtedy trudno było sobie wyobrazić, że
to maleńkie stworzenie będzie kiedyś dorosła kobietą. Tyle się wydarzyło w ciągu tych lat.
raz Ane omal nie utonęła w rzece, a potem tak poważnie się rozchorowała, że Elizabeth nie
wierzyła, że córka przeżyje. Innym razem Ane „ pożyczyła łódź”, żeby pobawić się w rybaka.
Wiatr zniósł ją daleko na fiord i Elizabeth ledwo udało się ją uratować. Uśmiechnęła się na
wspomnienie dnia, kiedy Ane zrozumiała, ze zwierzęta trzeba szlachtować. Maria jej o tym
powiedziała. „Co? Jemy świnkę?” – spytała Ane z oczami pełnymi łez. Ole zażartował wtedy,
że nagle poczuł się strasznie głodny i musi spróbować kota. No i zaczął się krzyk. Elizabeth
nie mogła powstrzymać uśmiechu. A teraz Ane wyrosła i dziś idzie do konformacji. Gdzie się
podziały te lata?
Stół w salonie już poprzedniego dnia został nakryty białymi serwetkami i należącym
do matki Kristiana obrusem z najdelikatniejszego lnu. Len z upływem lat stawał się coraz
bielszy i ładniejszy, uznała Elizabeth z dumą, gdy stojąc, obserwowała swoje dzieło. Szkła
błyszczały na wyścigi ze sztućcami i srebrnymi świecznikami. każdy najmniejszy kąt domu
został wysprzątany, nawet poddasze
Wcześnie się ze wszystkim uporała. Musiała, żeby zdążyć na czas. Kristian wiele razy
to komentował.
- Jeszcze tyle czas do konfirmacji powtarzał, kiedy najbardziej narzekała. -Ale już
zrobione – zawsze odpowiada. – Dobrze mieć to za sobą.
- Więc może byśmy zjedli teraz rósł, i to też będziemy już mieć za sobą? –
proponował.
Elizabeth czuła wzbierający śmiech. Tego dnia i w najbliższym czasie powróci wiele
wspomnień. Na mgnienie oka napotkała spojrzenie Jensa. wiedziała, o czym myśli, więc
szybko odwróciła wzrok. Ane miała prawo poznać prawdę…
Elizabeth pomogła córce włożyć suknię, na której z tyłu, wzdłuż całych pleców
znajdowały się gęsto przyszyte maleńkie guziczki i obciągnięte materiałem, i Ane nie mogła
ich sama dosięgnąć.
- Jakie to dziwne uczucie mieć na sobie sukienkę do samej ziemi, mamo! Pomyśl, że
teraz będę w takich chodzić na co dzień. I już nigdy więcej nie uczeszę się w te dwa głupie
warkoczyki.
- Musisz się jednak przygotowywać na to, że noszenie długich spódnic jest bardzo
uciążliwe.
Ane zbyła tę uwagę.
- Trzy nowe suknie na dnie powszednie w szafie i jedna odświętna, która mam na
sobie. Czy można być bardziej szczęśliwą niż ja? – Odwróciła się na gwałtownie i spojrzała z
powagą na Elizabeth. – Jak myślisz: Gdybyśmy nadal mieszkały w Dalen, pewnie nawet bym
nie miała sukni do konfirmacji?
- O, jakoś byśmy się o nią postarały – odparła Elizabeth, ale wcale nie była tego
pewna. Jeden Bóg, wie, jakby im się ułożyło, gdyby została w Dalen sama z siostrą i córką.
Może już dawno przegrałyby z głodem i chorobami. Odsunęła od siebie ponure myśli i wyjęła
buty.
- Masz, włóż je.
Ane wsunął na stopy nowe skórzane pantofelki i postąpiła jeden krok. Skrzypiały.
Zakręciła się dookoła, aż spódnice otuliły ją niczym obłok. Policzki dziewczyny nabrały
rumieńców, oczy błyszczały.
- Jestem taka szczęśliwa, że dostałem ten materiał na suknię. – Promieniała. – Tkany
w domu nie jest tak ładny. Niektóre dziewczęta będą miały suknie ciemnobrązowe, bo czarny,
ręcznie tkany materiał nie wygląda dobrze.
Elizabeth skinęła głową, bo coś mogła o tym powiedzieć. Miała sporo codziennych
spódnic w tym kolorze i wiedziała, jak bardzo odróżniały się od tych z lśniącego, kupnego
materiału.
Ane paplała bez ustanku, a Elizabeth pomagała jej się uczesać. Przez noc ciasno
splecione warkocze zmieniły gładkie córki w fale, sięgające jej prawie do pasa.
- Kiedy chodziliśmy na zajęcia przygotowujące do konfirmacji, poznałam pewną
dziewczynę – rzekła Ane. – Ma naturalne loki. Brązowe! Nie masz pojęcia, jakie są piękne.
Ona wygląda jak prawdziwy anioł… Jej włosy przypominają wełnę jagniątka, tylko że są
długie.
Elizabeth roześmiała się.
- Też mi porównanie! – odparła. Przewiązała część włosów Ane dużą czarną kokardą,
pozostałe rozpuściła luźno na plecy.
- Czy mogę tak iść? – Ane krytycznie spojrzała w lustro.
- Jesteś prześliczna, moja Ane… - Elizabeth poczuła dławienie w gardle i musiała
kilka razu przełknąć ślinę. – Pożyczę ci moją broszkę. Tę, którą dostałam kiedyś od Kristiana
na Boże Narodzenie.
Wyszła w pośpiechu. Usłyszała kroki Marii na schodach i chwilę później dobiegły ją z
sypialni śmiechy i odgłosy rozmów.
Kiedy Ane była małą, nazywała Marię „ciocią Mią”. T Teraz mówiła po prostu
„Mario”, chyba że czegoś chciała. Wtedy przypochlebiała się jej, dodając przed imieniem
„ciociu”.
Elizabeth znalazła broszkę w jednej z małych szufladek. Długo trzymała ją w ręku.
Potem głęboko wciągnęła powietrze. To dziwne, ze tak ją ścisnęło w gardle w dniu, kiedy
powinna być szczęśliwa.
Z korytarza na poddaszu usłyszała Helene przemawiającą pieszczotliwie do małej
Signe.
- Jaka grzeczna jest ta dziewczynka cioci Helene. O, uśmiechnęła się! Może się cieszy
na konfirmację Ane?
Elizabeth wyszła do nich.
- Gdzie jest Lina? Czy jadła? Helene trzymała Signe na ręku.
- Tak, zaniosła, jej posiłek i przypilnowała, żeby zjadła. Myślisz, że może zostać sama,
gdy będziemy w kościele?
- Tak, poprosiłam jedną z dziewcząt ze Słonecznego Wzgórza, żeby przypilnowała
Signe. Lina nie sprawi chyba zbyt wiele kłopotu. Prawdopodobnie zostanie w swojej sypialni.
Najważniejsze, że w domu będzie ktoś oprócz niej.
Helene przełożyła dziecko na drugą rękę. Córka Jensa i Liny miała siedem miesięcy i
trochę już ciążyła.
- Nie boisz się, że po wsi się rozniesie, w jakim stanie jest Lina?
- Wyjaśniła, dziewczętom, które przyjdą nam pomóc, że Lina nie czuje się dobrze i
potrzebuje spokoju i odpoczynku. Poprosiłam dwie spośród służących Bergette, żeby
podgrzały jedzenie, by było ciepłe, kiedy wrócimy z kościoła.
- Mam nadzieję, ze wiesz, co robisz – rzekła Helene z powagą. – Jeszcze nie jest za
późno. Mogę zostać w domu i wszystkim się zając. Jens też mówił, że mógłby…
- Bzdury. Musicie zobaczyć konfirmację Ane. Jesteście przecież dla niej jak rodzina.
Helene nie zdążyła odpowiedzieć, bo w tej samej chwili rozległo się pukanie do drzwi.
- O, już idą! – zauważyła Elizabeth. – Zejdź na dół i otwórz. Helene zatrzymała się w
połowie schodów.
- Czy Bergette przyjdzie na przyjęcie? Elizabeth pokręciła głową.
- Nie, uprzedziła, że została zaproszona do innych krewnych.
Tuż przed wyjazdem do kościoła Kristian podszedł do Ane i podał jej niewielką
paczuszkę.
- To od Bertine z Bergen – rzekł. – Prezent z okazji konfirmacji.
- Czy mogę go już teraz otworzyć? – spytała, rozwinąwszy większość papieru. – Ojej,
a co to takiego? – zawołała. W ręku trzymała ze złocistym płynem.
- Wyjmij korek – zaproponował Kristian. Ane wyjęła korek i powąchała.
- O, pachnie jak… mydło kwiatowe, tylko jeszcze ładniej! Elizabeth rozśmieszył
zachwyt córki.
- Nałóż kilka kropel na szyję – poradziła. – To perfumy. Kosztują mnóstwo pieniędzy.
Wspaniały prezent.
- Też musicie zobaczyć! – zawołała Ane radośnie i posłała flakonik wkoło, żeby każdy
mógł powąchać, a Maria, Helene i Elizabeth również posmarowały się kilkoma kroplami
cennych perfum.
- To niewiarygodne, co też ludzie w dzisiejszych czasach potrafią wymyślić – mruknął
Lars i pokręcił głową zrezygnowany. Ale i on pociągnął nosem i musiał przyznać, ze podoba
mu się ten zapach. Przypomniał mu kwitnąca łąkę.
Musieli zaprząc oba konie, żeby wszyscy mogli dotrzeć do kościoła.
- Zabiorę ten flakonik – oznajmiła Ane i wsunęła rękę do kieszeni. – Dam trochę
koleżance, o której wam mówiłam. Tej o kręconych włosach. Nocowała dziś w stodole.
Elizabeth spojrzała na córkę zaskoczona.
- Przyjechała z daleka. Ane przytaknęła.
- Dużo osób przyjechało z daleka i niektórzy nocowali u mieszkających bliżej
kościoła, a inni musieli przespać się w stodole. To brzmi bardzo ekscytująco. Wzięli ze sobą
jedzenie, a picie mieli dostać od proboszcza i od ludzi, u których się zatrzymali.
- Dobrze, że chociaż jest ciepło – zauważyła Elizabeth. Nie pomyślała, że ktoś mógł
potrzebować noclegu; wówczas zaproponowałaby takiej osobie spędzenie nocy w Dalsrud.
Mieli przecież dosyć miejsca.
- Jak myślisz, co powie Daniel, kiedy poczuje, ze tak ładnie pachniesz? – spytała
zaczepnie Maria i szturchnęła Ane w bok.
- A co powie pastor, kiedy doleci go twój zapach? – odcięła się Ane i wykrzywiła usta.
Słysząc to, Maria roześmiała się w głos.
- Zachowujcie się jak dorosłe! – zwróciła im uwagę Elizabeth. – Nie wypada, byście
się tak wygłupiały.
Elizabeth wiedziała, że w niektórych wsiach dziewczęta przystępowały do konfirmacji
wiosną, a chłopcy jesienią, ale tutaj organizowano jedną ceremonię dla wszystkich na wiosnę.
To dobrze, bo dzięki temu Daniel i Ane mogli przystąpić razem do sakramentu. Szkoda tylko,
ze jedno nie mogło wziąć udziału w przyjęciu rodzinnym drugiego. Ale za to będą mieli o
czym rozmawiać, kiedy się następnym razem spotkają.
Wreszcie mieszkańcy Dalsrud zajechali na dziedziniec przed kościołem. Na kościelny,
wzgórzu było więcej ludzi niż zazwyczaj, Elizabeth zauważyła też wiele nieznanych twarzy
gdy mężczyźni wiązali konie, wśród tłumu szukała wzrokiem znajomych.
- Ane, widzisz…
Odwróciła się i zobaczyła, że córka już zniknęła.
- Spotkała koleżankę. Myślę, ze tę z lokami – rzekła Maria. – O, tam jest Dorte i
wszyscy z Heimly!
Złożyli sobie życzenia z okazji konfirmacji, komentowali nowe suknie i stroje,
rozmawiali o uroczystości i pogodzie. Wszyscy mało spali i każdy czuł łaskotanie w żołądku
z emocji.
- To całkiem idiotyczne – roześmiała się Dorte. Razem z Elizabeth odeszły trochę na
bok. – Czuję, jakby to na mnie, a nie na Danielu pastor miał położyć dziś rękę – wyznała. Jej
oczy zaszkliły się i zamrugała szybko. – Niesamowite, ale Daniel ciągle jest dla mnie małym
dzieckiem. I tak pewnie zostanie bez względu na to, jak bardzo będzie dorosły.
- Dobrze cię rozumiem – wyznała Elizabeth i położyła rękę na ramieniu Dorte. – Z
Ane jest tak samo. W moich oczach nigdy Ne będzie dorosła.
Dorte uśmiechnęła się z wdzięcznością, lecz po chwili zamyśliła się.
- Indianne niedługo wyjdzie za mąż. Tego też się trochę obawiam. Mam wrażenie,
jakbym ją traciła. Ale tak chyba czują wszystkie matki.
Elizabeth skinęła głową.
- Czasem zapominamy, że dzieci nie są naszą własnością. Nagle okazuje się, że lata
minęły i dzieci zaczynają własne życie, dokładnie tak jak my kiedyś.
- Jakbym słyszała Jakoba – uśmiechnęła się Dorte. – Powtarza mniej więcej to samo,
oj, chyba musimy dołączyć do reszty, nie możemy tak tkwić na uboczu i rozmawiać tylko ze
sobą.
Elizabeth już miała z nią pójść, gdy zauważyła Ane. Córka stała tak blisko, że mogła
słyszeć jej rozmowę z koleżanką.
- Włożyłam buty do wody, żeby były sztywne i skrzypiały trochę, kiedy wyschną –
zwierzyła się nieznajoma.
- Ale jesteś sprytna. Tak się denerwuję! A jeśli spytają nas o coś, czego nie wiemy i
będzie wstyd na cały kościół?
- Na pewno nie, wszystko będzie dobrze. jeśli tylko nie wpadniemy w panikę, to
wszystko sobie przypomnimy.
Do dziewcząt podeszła jakaś kobieta, Ane dygnęła, podała jej dłoń i przywitała się
uprzejmie. To pewnie marka koleżanki Ane, domyśliła się Elizabeth.
- Spójrz tutaj! – rzekła kobieta i wyciągnęła kawałek papieru.
Dziewczyna cofnęła się i otworzyła szeroko oczy przestraszona.
- Nie, mamo, proszę! Nie masłem! Nie dzisiaj!
- Stój spokojnie i nie zachowuj się jak jakaś kokieta! Prosiłam cię, żebyś poczekała, aż
zrobię porządek z twoimi włosami, ale ty nie posłuchałaś i wymknęłaś się z domu, więc teraz
dostaniesz karę. – Kobieta chwyciła córkę za włosy.
- Co pani robi?! – krzyknęła Ane. – Chyba nie zamierza pan posmarować jej włosów
masłem? Tych pięknych loków?
Kobieta zatrzymała się i wbiła w Ane wzrok.
- Ma mieć włosy ciasno splecione w dwa warkocze i w dodatku gładkie. Nie pozwolę,
by wyglądała wyzywająco.
- A więc uważa pani, ze ja tak wyglądam? – spytała Ane, odważnie patrząc kobiecie w
oczy.
Tamta ściągnęła twarz, a na jej policzkach pojawiły się czerwone plamy.
- Ty decydujesz sama o sobie.
Elizabeth rozważała, czy powinna się włączyć w rozmowę, zanim Ane powie coś
niegrzecznego. Lecz uznała, ze mimo wszystko Ane jest już niemal dorosła, skro za chwilę
przystąpi do konfirmacji, i nie ruszyła się z miejsca.
Kobieta rozwinęła papier i Elizabeth zobaczyła, że rzeczywiście jest tam grudka
masła.
- Ależ mamo! – zaprotestowała dziewczyna. – Czy ty wiesz, z kim rozmawiasz? To
Ane-Elise, córka Dalsrudów.
- Nie dbam o to, nawet gdyby to był sam król. Nie będziesz wyglądała jak ladacznica,
kiedy staniesz przed pastorem.
Oczy Ane pociemniały, a drobna twarz córki napięła się.
- Domyślam, że jest pani chrześcijanką. – Utkwiła wzrok w kobiecie. – W takim razie
popełnia pani ciężki grzech.
Kobieta znieruchomiała i spojrzała na Ane zdumiona. Ane skinęła głową.
- Niszczy pani dzieło Boga.
- Co takiego?
- Nasz Pan stworzył pani córkę i dał jej te piękne kręcone włosy. Ale pai to się nie
podoba. Dlatego sprzeciwia się pani Jego woli i robi to, co sama uważa za słuszne. Jak pani to
wytłumaczy?
Kobieta umknęła wzrokiem i niespokojnie obracała w palcach papier z masłem.
- Proszę to dołożyć na miejsce, wtedy Bóg pani wybaczy – mówiła dalej Ane
spokojnie.
Elizabeth szybko rozejrzała się dokoła. Stojący w pobliżu też zwrócili uwagę na całe
zajście. Niektórzy otwarcie się przyglądali, inni zerkali ukradkiem, lecz nikt się nie odezwał.
- Tak czy siak nie pozwolę, by tak wyglądała – prychnęła kobieta i zaczęła pleść gruby
warkocz z niesfornych kręconych włosów.
Dziewczyna czerwieniła się jak burak. Mocno zacisnęła powieki, lecz nic nie mówiła,
gdy matka ją czesała.
- Teraz stój tutaj spokojnie, a ja przyniosę twój psałterz, którego oczywiście też
zapomniałaś – rzuciła kobieta i odeszła z podniesioną głową.
Ane wzięła koleżankę pod ramię i ze złością rozejrzała się dokoła.
- No co się tak patrzycie? – spytała głośno. Ludzie odwrócili wzrok. – Nie przejmuj
się swoją matką – rzekła Ane do koleżanki. – Najważniejsze, że nie wysmarowała ci włosów
masłem. Patrz, co tu mam! – Wyjęła z kieszeni flakonik. – Powąchaj, jak ładnie pachnie.
Wetrzyj sobie trochę w szyję.
Dziewczyna zrobiła wielkie oczy.
- Woda kwiatowa! Jak myślisz, co powie moja mama, kiedy to poczuje?
- Nie odbierze ci tego, bo zapach zostanie na twojej skórze – zachichotała Ane.
- Obie jesteście takie same – usłyszała Elizabeth tuż przy swoim uchu. Odwróciła się.
zobaczyła białe zęby Jensa, który uśmiechnął się do niej. –Ane jest tak samo zbuntowana jak
ty.
- Bzdura! – prychnęła Elizabeth.- Ja nigdy bym się nie zdobyła na coś takiego. jutro
sobie z Ane porozmawiam.
- Nie sądzę, że powinnaś – rzekł Jens spokojnie. – Przypominam sobie kilka historii,
które o tobie opowiadano. Na przykład tę, w której pojechałaś do Storli po jedną ze
służących, mimo że i lensman, i gospodarz cię ścigali. Albo kiedy…
- No, dobrze – przerwała mu Elizabeth. – Dość się nasłuchałam. Może i jest do mnie
podobna. – Roześmiała się. – Ale czasem z mojej porywczej natury wynika coś dobrego.
Możliwe, że w przypadku Ane też tak będzie.
Jens spoważniał.
- Pamiętasz, że jeszcze o jednej sprawie miałaś porozmawiać z Ane? Elizabeth
poczuła, że dobry humor ją opuścił.
- Ale to chyba nie jest odpowiedni dzień na takie wyznania? – spytała oschle.
- Nie to miałem na myśli, i ty o tym wiesz.
Poznała po jego głosie, że nie ustąpi, więc dodała nieco łagodniej:
- Jeszcze nie rozmawiałam o tym z Kristianem, a on musi wyrazić zgodę i musi być
przy tym, kiedy jej to powiem.
- Chcesz, żebym i ja z wami był?
- Porozmawiamy o tym później. To jest wielki dzień Ane i powinniśmy go zepsuć.
W tej samej chwili zaczęły bić kościelne dzwony i Elizabeth ruszyła w stronę drzwi do
świątyni razem z całym tłumem ludzi.
Wszyscy konfirmacji dobrze sobie poradzili. Niektórym bardziej drżał głos niż innym,
ale wszyscy prawidłowo odpowiedzieli na pytania zadawane przez pastora. Elizabeth
zauważyła, że Daniel przechodzi mutację. Dostał wypieków na twarzy, gdy przyszła jego
kolej. Chłopak bardzo się wyciągnął i przerósł Ane prawie o pół głowy. Jego garnitur był
czarnym a koszula biała jak śnieg. Tak, Dorte miała wszelkie powody, by być dumna ze
swego syna.
Elizabeth jako chrzestną matka kupiła mu w prezencie srebrną łyżkę. Spytał też Jensa,
czy jako ojciec chrzestny Daniela dołoży się do prezentu; skłamał, podając cenę, i wymienił
niższą kwotę niż tak, którą zapłacił. Pomyślał, że Jensowi pewnie nie wystarczyłoby pensji, a
poza tym Jens miał jeszcze kupić prezent dla Ane.
Kiedy z powrotem wyszli na kościelny dziedziniec, atmosfera była już swobodniejsza.
Tyle osób podchodziło, żeby im pogratulować, że Elizabeth nie zdążyła ich wszystkich
poznać. Dziewczęta skupiły się w grupce, chichotały i śmiały się. chłopcy zachowywali się
bardziej po męsku, klepali się po ramionach, kopali kamyki i spluwali daleko.
- Patrz, Elizabeth, fotograf – zauważyła Maria i pociągnęła ją za rękaw. – Poprosimy
go, żeby zrobił Ane zdjęcie? Pomyśl, jaka to będzie pamiątka.
Podszedł do nich Kristian.
- Co tak szepczecie? – spytał i podążył wzrokiem tam, gdzie patrzyła Maria.
Mężczyznę z aparatem zauważyli już inni i ustawili się w kolejce. Pozostali stanęli z
boku i przyglądali się. Nie wszystkich było stać na zamówienie fotografii, a znaleźliby
się i tacy, którzy nawet nie widzieli takiego sprzętu. Im pozostało tylko patrzeć, by zachować
w pamięci wydarzenie, które zdawało się baśnią.
Ane wygładziła suknię i podrzuciła włosy, kiedy nadeszła jej kolej. Z psałterzem
między złożonymi dłońmi i poważną miną patrzyła prosto w dużą, brązową skrzynkę, która
miała zrobić jej portret.
Tak, to będzie piękna pamiątka, pomyślała Elizabeth, siedząc w powozie podczas
powrotnej drogi do domu. Już się cieszyła na chwilę, gdy będą mogli obejrzeć zdjęcie.
Ane promieniała, kiedy zasiedli przy stole. Gości nie było wielu, ponieważ
mieszkańcy Heimly także mieli konfirmanta i wyprawiali przyjęcie u siebie. Dlatego na
przyjęciu zjawili się tylko domownicy. Elizabeth cieszyła się z tego względu na Linę.
Dziewczyna ze Słonecznego Wzgórza powiedziała, że przez cały czas, kiedy wszyscy byli w
kościele, Lina leżała spokojnie w łóżku. Spytała też nieśmiało, czy choroba, na która cierpi
Lina, jest zaraźliwa – pewnie się bała, że mogłaby zarazić matkę i rodzeństwo.
- Nie, to tylko osłabienie wiosenne – wyjaśniła Elizabeth. Na szczęście plotki nie
dotarły jeszcze do Słonecznego Wzgórza. A może tam nie słuchano plotek? Ku zadowoleniu
Elizabeth dziewczyna nie zadawała więcej pytań.
Z kolei ona chciała wiedzieć, czy Signe była grzeczna. Mała została w kuchni razem
ze służącymi i z ich relacji wynikało, że była szczęśliwa, znajdując się w centrum
zainteresowania.
Elizabeth odetchnęła z ulgą i mogła spokojnie skoncentrować się na przyjęciu.
Zerknęła ukradkiem na Linę, która bezwiednie mieszała łyżkę w zupie. Ale
przynajmniej usiadła przy stole, pocieszyła się w duchu. Jens pochylił się ku żonie i szepnął
jej coś do ucha. Wtedy Lina uśmiechnęła się blado i zjadła trochę zupy, po czym na powrót
pogrążyła się w myślach.
Kristian zadzwonił o swój kieliszek i wstał.
- Jak nakazuje obyczaj, chciałby wygłosić mowę na cześć Ane. Nie będzie to zbyt
długie przemówienie, bo zaraz pojawi się deser, a potem Ane obejrzy prezenty. Tak… -
Odchrząknął i zaczerpnął powietrza. – Ane jest dziś niezmiernie szczęśliwą młodą damą,
ponieważ na jej przyjęciu zasiadło obok siebie dwóch ojców.
Elizabeth drgnęła i musiała spojrzeć na Kristiana. To wspaniałomyślne z jego strony,
że o tym wspomniał, uznała, tym bardziej że wcześniej długo ukrywał przed nią, że Jens
przeżył. Jednocześnie ogarnął ją strach na myśl o tym, że wkrótce będzie musiała powiedzieć
Ane o jeszcze jednym ojcu: prawdziwym ojcu.
- Jens również jest szczęściarzem – mówił dalej Kristian. – Mógł być przy niej, kiedy
przyszła na świat i towarzyszyć jej w pierwszych latach życia, kiedy była malutka. Potem ja
przejąłem jego rolę i sprawiło mi to nie mniejszą radość. Mamy mnóstwo zabawnych
wspólnych wspomnień, jednak nie chciałbym cię wprawiać w zakłopotanie, Ane, zdradzając
je teraz.
Ane zaczerwieniła się, lecz jej oczy błyszczały z radości.
- Tu na północy przez kilka miesięcy trwa noc polarna i nie każdego roku lato jest
równie piękne. Kiedy góry zasnuwa szara mgła, w dodatku tak gęsta, że niektórzy niemal
sięgają po siekierę, żeby torować sobie drogę do obory, to my w Dalsrud i tak mamy słońce.
A tym słońcem jest Ane. Nikt nie rozsiewa tyle światła i ciepła co ty, Ane, i muszę przyznać,
że boję się tego dnia, kiedy będziesz się stąd wyprowadzić. Jednak do tego czasu cieszymy się
każdym dniem, gdy jesteś z nami.
Elizabeth, szukając po omacku chusteczki, zauważyła, ze i Ane miała ochotę otrzeć
dłonią oczy.
- Zatem wnoszę toast za Ane-Elise!
Wokół stołu odpowiednio półgłosem „na zdrowie”, a Kristian usiadł. Elizabeth
zorientowała się, że wielu z zebranych wzruszyła jego mowa, ponieważ zrobiło się cicho. Po
chwili służące wniosły deser, ciepłe ciasto ze świeżo ubitą śmietaną, i podały kawę.
Gdy wszyscy skosztowali słodkości, Jens wstał z miejsca.
- Nie będę mówił długo – zaczął i zerknął na Kristiana. – Zresztą po pięknych słowach
Kristiana, których wysłuchaliśmy, nie będzie łatwo przemawiać.
Rozległ się cichy śmiech, a Kristian zaczerwienił się z dumy. Jens spojrzał z czułością
na córkę.
- Miałem okazję, jak powiedział Kristian, towarzyszyć ci, gdy byłaś małą
dziewczynką, Ane. Straciłem wiele lat i bardzo nad tym boleję. Żeby to naprawić, chciałbym
teraz spędzić z tobą jak najwięcej czasu. Każdy dzień z tobą to dar. Cenny dar. – Ostatnie
słowa wymówił ochrypłym głosem i musiał zrobić przerwę. A potem podniósł kieliszek i
dodał:
- Za zdrowie Ane!
Elizabeth zauważyła, że gościom znów zaszkliły się oczy i dlatego przez długą chwilę
przełknęła ani kęsa.
Po posiłku przeszli do salonu, gdzie stał stół z prezentami. Były to podarki od
krewnych i sąsiadów. Nieduży zbiór Kazan do czytania w domu od Dorte i Jakoba. Poszewki
na poduszki, obrusy i różny sprzęt domowy od znajomych z sąsiedztwa. Maria wyhaftowała
duży lniany obrus. Ane uścisnęła ją serdecznie i kilka razu podziękowała.
- Jesteś naprawdę kochana – wyznała, trzymając obrus przed sobą. – Musiałaś na to
poświęcić wiele miesięcy.
- Prawie rok – odparła Maria skromnie.
Od Helene i Larsa Ane dostała małą broszkę.
- Nie jest ze szczerego złota – wyznała Helene przepraszająco, ale może ci się
spodoba.
- Jest śliczna! – zawołała Ane i od razu przypięła broszkę do sukni, mimo że jedną już
miała. – Patrzcie, jak ładnie wygląda! teraz wreszcie będę miała własną!
- A to jest prezent od Liny i ode mnie – odezwał się Jens i podał Ane pudełko.
Dziewczyna otworzyła je gorączkowo i wyjęła srebrną łyżkę.
- stokrotnie wam dziękuję! – rzekła z błyszczącymi oczami. – O, patrzcie, tutaj jest
wygrawerowane E!
- Dzięki temu będziesz wiedziała, że to twoja łyżka – wyjaśnił Jens. – Stopniowo
możesz sobie zbierać koleje o tym samym wzorze. Jeśli ci się spodoba.
- Oczywiście, że mi się podoba – promieniała Ane i serdecznie uścisnęła oboje, Jensa i
Linę.
Wtedy na środek wyszedł Kristian.
- Teraz możesz wyjść z nami na dwór i obejrzeć prezent od matki i ode mnie.
- Na dwór? – powtórzyła Ane zdumiona.
- Tak. Chodź już. – Ruszył przodem, a wszyscy pozostali podążyli za nim. Tylko Lina
została na krześle przy oknie, nieco ukryta za zasłoną.
- Idźcie – rzekła cicho, kiedy Jens spytał, czy ma ochotę pójść. – Wolę zostać tutaj.
Skinął głową i pogładził Linę po policzku.
- Zaraz wrócimy.
Kristian poprosił, żeby poczekali na środku dziedzińca.
- Co on takiego szykuje? – zastanowiła się Ane i spojrzała pytająco na matkę.
- Poczekaj, zaraz zobaczysz.
Po chwili Kristian wrócił, prowadząc czarnego konia z dużą białą gwiazdą na czole.
- Oto twój prezent!
Ane wpatrywała się to w ojca, to w matkę.
- To nie może być prawda! Chyba nie kupiliście mi… konia? Będzie tylko mój? –
wykrztusiła, patrząc na rodziców okrągłymi oczami.
Elizabeth przypomniała sobie, jak Ane była mała i miała dostać jagnię, a gdy nadszedł
wieczór, spytała, czy może zabrać jagniątko ze sobą do domu. Szturchnęła córkę w plecy.
- Idź, przywitaj się z nią i nadaj jej imię!
Ane podeszła kilka kroków w stronę konia, ostrożnie wyciągając rękę. Zwierzę
postawiło uszy i zamrugało spokojnymi, czarnymi oczami.
- Jejku, jaka jesteś piękna! – westchnęła Ane i pogładziła klacz po błyszczącej sierści.
- Jak mam wam dziękować? – spytała, spoglądając to na Kristiana, to znowu na
Elizabeth i z powrotem. Miała łzy w oczach, a jej głos brzmiał obco i grubo.
- Nazwij ją moim imieniem, to będziemy kwita – uśmiechnął się Kristian.
- Ale to przecież klacz? – odrzekła Ane. Potrzebowała trochę czasu, żeby się uspokoić.
– Nie, ona musi się nazywać… Nazwę ją Mia, cza cześć Marii.
- O, dziękuję bardzo – roześmiała się Maria od ucha do ucha. – Myślałam, ze nazwiesz
moim imieniem swoją pierwszą córkę, ale…
- Phi, wcale nie zamierzam wychodzić za mąż ani mieć dzieci – zastrzegła się Ane.
Pozwoliła, by klacz dotykała harpiami jej włosów i policzka. – Nie, nie zabieraj mi wstążki! –
krzyknęła. – Czy to dlatego nie pozwoliłaś mi dziś rano pójść do obory? – spytała, pociągając
ku sobie wstążkę, która mokra i pomięta opadła jej teraz z tyłu głowy.
Elizabeth potwierdziła domysły córki.
- Zgadza się. dostaliśmy klacz wczoraj wieczorem, kiedy już poszłaś spać. Wszyscy o
niej wiedzieli oprócz ciebie.
- Jesteś już przecież dorosła – wtrącił Kristian. – Dlatego uznałem, że musisz mieć
własnego konia.
Tak, pomyślała Elizabeth, to był pomysł Kristiana. Sama się sprzeciwiała, bo jej
zdaniem tak wspaniały prezent nie wyjdzie Ane na dobre. Bała się, że w przyszłości córka
zbyt wiele będzie oczekiwała od innych. a poza tym goście mogą się zawstydzić, że ich
prezenty są zbyt skromne. Wiedziała, ze to zaraźliwe. Ale Kristian machnął na to ręką. Sam
już jako dziecko dostał konia i uważał, że wcale z tego powodu nie miał zbyt wielkich
wymagań. Elizabeth poddała się, jednak zauważyła, że Jens już więcej nie wspomniał o
swoim upominku, kiedy usłyszał o koniu. Dobrze go rozumiała. Kristian był zamożnym
człowiekiem i właśnie w takich sytuacjach różnica między jednym a drugim stawała się
bardzo wyraźna.
Długo stali na dziedzińcu i podziwiali konia. W końcu Maria zawołała:
- To wspaniały koń, w dodatku dostał piękne imię, ale chcę już wracać do środka,
żeby napić się jeszcze kawy i zjeść ciasta!
Tłum rozstąpił się, a klacz z powrotem zaprowadzono do obory. Ale paplała bez końca
o tym, kiedy i dokąd będzie na nim jeździć. Miała nadzieję, ze na razie będzie mogła
pożyczać siodło, ale postanowiła zacząć oszczędzać na własne.
- Powąchaj, jak przyjemnie pachnie koniem – rzekła z ożywieniem i przysunęła dłoń
pod nos Elizabeth.
-Dziękuję, zapach obory mam na co dzień. Idź do kuchni się umyć, zanim wejdziesz
do salonu – zwróciła jej uwagę Elizabeth.
Zrobiło się późno. Kawa została wypita, a dziewczęta wynajęte do pomocy odesłane
do domów. Nagle Elizabeth zauważyła, że Ane i Jens zniknęli. Bez słowa cichutko wstała i
wyszła z salonu. Zobaczyła, że drzwi do kuchni są uchylone, więc podeszła bliżej i zajrzała
do środka.
- Jak mówiłem, mam dla ciebie prezent – usłyszała głos Jensa. – Nigdy nie da się go
porównać z tym, którym dostałaś od Kristiana i Elizabeth, ale..
Wyjął dużą, grubą Biblię, oprawioną w brązową skórę.
- Książka? – spytała Ane, biorąc podarunek do ręki.
- To Biblia, która należała do moich rodziców - rzekł Jens. - Twoja matka
przechowała ją przez wszystkie te lata, kiedy mnie nie było. Od początku ustaliliśmy, że
dostaniesz po mnie to Pismo Święte.
Ane otworzyła książkę na pierwszej stronie.
- Omnia vincit amor - przeczytała z nabożeństwem i spojrzała na Jensa pytająco.
- Moi rodzice obawiali się, że nie uda im się nadal darzyć się miłością, kiedy dosięgnie
ich codzienność, ciężka praca i głód - wyjaśnił cicho Jens. - Zwierzyli się z tego pastorowi, a
wtedy on napisał im tę dedykację. To po łacinie i znaczy: Miłość wszystko zwycięży.
Ręce Ane drżały.
- To najpiękniejszy prezent, jaki kiedykolwiek dostałam - rzekła ochrypłym głosem. -
Będę go dobrze strzegła. Żaden podarunek kupiony za pieniądze nie może się z tym równać. -
Uśmiechnęła się niepewnie. - Wygląda na to, że mimo wszystko będę musiała wyjść za mąż i
urodzić dziecko, które będzie mogło ją po mnie odziedziczyć. Dziękuję, tato - szepnęła i
uścisnęła go.
Elizabeth oddaliła się od kuchennych drzwi tak samo cicho, jak tu przyszła. Ją także
coś dławiło w gardle.
Rozdział 4
Dorte stała na dziedzińcu i machała na pożegnanie ostatnim gościom. Przewiązała się
szalem robionym na drutach dla ochrony przed chłodem, wciągnęła w płuca łagodne
wieczorne powietrze. Teraz wiosną pachniało w szczególny sposób. Nowy życiem. U
podnóża gór trawa znowu zaczynała się zielenić, z rzadka rosnące drzewa miały zielone
pączki, ale na najwyższych szczytach gór jeszcze leżał śnieg. Nigdy stamtąd nie zniknie,
nawet w środku lata.
Dorte zatrzymała wzrok przy domu na Neset. Mieszkałam tam z Daniele, wiele lat.
pamiętała noc, kiedy urodziła syna. Tak bardzo się bała, gdy zaczęły się bóle. W desperacji
zawołała Elizabeth, która już po chwili stanęła w drzwiach – spokojna i gotowa do pomocy.
Dorte zapytała ją, skąd wiedziała, że już czas, lecz Elizabeth nie potrafiła podać żadnego
sensownego wytłumaczenia. Ciągle jeszcze żywo pamiętała, jak to było trzymać maleńkie
ciało chłopca w ramionach. Takie ciepłe i miękkie… był tylko jej. Jej Daniel.
- Dziękuję, mamo.
Dorte drgnęła na dźwięk jego głosu.
- Dziękuję za piękny dzień – dodał Daniel i uśmiechnął się do niej.
Pogładziła go po policzku, chociaż wiedziała, że nie lubił już takich oznak czułości.
Jednak tym razem nie odsunął się.
- Miło mi to słyszeć, że miałeś piękny dzień – odparła łagodnie.
- najpiękniejszy w życiu! – wyznał. Oczy mi błyszczały.
Milczała przez chwilę, przyglądając się synowi. Zaczęło ją dławić w gardle. Nie
mogła dopuścić, by to zauważył. Odchrząknęła kilka razy.
- Jesteś już dorosły, Danieli – wykrztusiła w końcu.
- Najlepsze jest to, że teraz będę mógł nosić porządne spodnie zamiast tych głupich
spodenek do kolan – stwierdził i uśmiechnął się.
Jego głos brzmiał ochryple i zrozumiała, że dlatego zażartował.
- Ale niestety, tak bardzo jesteś do mnie podobny i tego nie zmienisz – zauważyła,
czując w żołądku wzbierający śmiech.
- Mamo – rzekł z wyrzutem. Zmarszczył brwi, ale zaraz się zorientował, że tylko się z
nim drażni. Wtedy się roześmiał.
- To prawda, jesteśmy bardzo podobni. Mamy takie same rude włosy, wszystkie piegi
i zielone oczy. Gdybym jeszcze był taki miły jak ty.
- No tak, z tym jest pewien kłopot – przyznała i szturchnęła go w bok.
TRINE ANGELSEN PÓŁPRAWDY
Rozdział 1 Elizabeth nie wierzyła własnym oczom. Co skradziony zegarek robił w kieszeni Kristiana? Czy Peder Binasen zgłosił kradzież? Czy lensman podejrzewał Bergette? Albo… Nie, to chyba niemożliwe. Czy posądzał Kristiana? Nie miała niemal odwago spojrzeć na lensmana, lecz jednocześnie nie mogła umknąć wzrokiem. Puls dudnił jej w uszach. Przez moment miała ochotę krzyczeć, że to Bergette ukradła zegarek i że Kristian jest niewinny. Kurczowo zacisnęła dłonie na kolanach, próbując się opanować. Musi jasno myśleć. Co kradzież w sklepiku miała wspólnego z pożarem w Storli? Bo przecież właśnie lensman przyszedł, żeby im o tym powiedzieć. Ale dlaczego tak zwlekał? Czyżby sądził, że…? Poczuła zimny pot spływający jej po plecach. - Niezwykle piękny przedmiot – usłyszała głos lensmana. Funkcjonariusz kilka razy obrócił w dłoniach zegarek na łańcuszku. - Prawda? – przytaknął Kristian, który odchylił się do tyłu na krześle i skrzyżował nogi. Siedzi tak spokojnie, jak gdyby wszystko było w jak najlepszym porządku – zdumiała się w duchu Elizabeth. Czyżby całkiem oszalała? - Zastanawiałem się, czy nie wygrawerować swojego nazwiska na kopercie – mówił dalej Kristian. – Ale to mogłoby się wydać nieco próżne. I pretensjonalne. Co lensman o tym myśli? Elizabeth nie wierzyła własnym uszom. Jak Kristian mógł pytać lensmana o to, czy powinien wygrawerować swoje nazwisko na przedmiocie pochodzącym z kradzieży! - Hm… Dlaczego nie – odparł lensman. – Odziedziczą go w spadku twoi potomkowie, a dzięki wygrawerowanemu napisowi zawsze będą wiedzieli, do kogo należał. Elizabeth poczuła suchość w gardle. Zakasłała odruchowo. Gdyby mogła się czegoś napić! Na stoliku nieopodal stało kilka szklaneczek i karafka z wodą, jednak kobieta nie miała siły wstać. Jej ciało było ciężkie jak ołów. - proszę bardzo. – Lensman oddał zegarek Kristianowi, który z powrotem schował cenny przedmiot do kieszonki. - No i kto podłożył ogień pod gospodarstwo Storli? – spytał Kristian. Elizabeth zerknęła na męża z ukosa. Pulsowało jej w skroniach. Lensman głęboko wciągnął powietrze, aż wydął swój wielki brzuch, a potem powoli je wypuszczał. - Sam gospodarz Storli!
W salonie zrobiło się zupełnie cicho. Dawało się słyszeć jedynie miarowe tykanie dużego stojącego zegara. Elizabeth miała nadzieję, że zaraz wybije godzinę i przerwie przytłaczającą cieszę. Czy lensman naprawdę powiedział, że mąż Petry podpalił własne gospodarstwo? To jakieś nieporozumienie. Dlaczego, na Boga, miałby to zrobić? Żaden normalny człowiek nie podłożyłby ognia pod swój dom, w życiu o czymś takim nie słyszała. Kristian jako pierwszy odzyskał mowę. - Sam gospodarz Storli? – roześmiał się niepewnie, lecz kiedy się zorientował, że to nie żart, na powrót spoważniał. - Właśnie – przytaknął lensman. - jak na to wpadliście? - Mamy swoje sposoby. Prawdę mówiąc, już dawno go podejrzewałem. Musiałem tylko dowód, a to nie było łatwe. A jeszcze trudniej przyszło nam zmusić go, żeby się przyznał. - I co… przyznał się? – spytała Elizabeth nieswoim głosem. - Tak. - Powiedział, dlaczego to zrobił – spytał Kristian. - Chciał dostać odszkodowanie. Całkiem pokaźną sumę. - Mimo wszystko… podpalić własne gospodarstwo? – rzekła Elizabeth wstrząśnięta. Lensman wyprostował nogi. - Nie zamierzał spalić wszystkiego. Tylko część domu/ ale niestety jego plan się nie powiódł i spłonęła posiadłość. Tak samo było w przypadku tego spryciarza w Kabelvaag, który podłożył ogień pod swój sklep, a spalił cały do i dobytek. Elizabeth nagle zrobiło się zimno. - Słyszałam o nim. Dzięki Bogu gospodarzowi Storli się udało, jeżeli mogę tak powiedzieć. - Co się teraz z nim stanie? – chciał wiedzieć Kristian. wstał i nalał koniaku do kieliszka. – Jesteś pewien, ze nie chcesz? – spytał, wyciągając karafkę w stronę lensmana. - Najzupełniej. Dziękuję. Elizabeth zapragnęła napić się kawy. - Wysłano go na roboty do Trondheim – odparł lensman. – I zostanie tam kilka lat. nałożono też na niego niemałą grzywnę ku przestrodze innym, którzy snują podobne plany. Kristian z powrotem usiadł na krześle. - A co z Petrą? - Wygląda na to, że jest niewinna. Przeżyła prawdziwy wstrząs. Poza tym kilka razy ją przesłuchiwałem i jestem pewien, że nie ma z tą sprawą nic wspólnego. Kristian upił parę łyczków z kieliszka.
- To całkiem niepojęte. Głowimy się i wyobrażamy sobie nie wiadomo co, a tymczasem okazuje się, że podpalaczem jest sam gospodarz Storli. - Mikkel mówił, że…. – zaczęła Elizabeth, ale zaraz urwała. - Co takiego? – zaciekawił się lensman. - Kiedyś powiedział, że wszyscy będą zaskoczeni, gdy się w końcu okaże, kto podłożył ogień. Lensman zmarszczył czoło. - A więc on wiedział? - Nie sądzę. Albo… Mikkel twierdzi, że potrafi wiedzieć… Przyszłość i takie tam… Lensman roześmiał się serdecznie, aż zatrząsł mu się brzuch. - To szaleniec, ten Mikkel, i nie należy się przejmować jego gadaniem. Opowiada niestworzone rzeczy, żeby zwrócić na siebie uwagę. Czasem zarobi parę groszy dzięki swoim przepowiedniom, ale ludzie płacą mu raczej ze strachu, żeby nie rzucił na nich uroku. Reakcja lensmana okazała się dokładnie taka, jak Kristian przewiedział, pomyślała Elizabeth i posłała mężowi porozumiewawcze spojrzenie. - Co Petra teraz pocznie? – spytała, utkwiwszy wzrok w lensmanie. Machał ręką. - Cóż, trudno powiedzieć. Póki co mieszka u pastora. Tak, tak, będę się zbierał, chciałem was tylko powiadomić o wyniku śledztwa – dodał i wstał, szykując się do wyjścia. Kristian pierwszy podał mu dłoń. - Dziękuję. Elizabeth poszła za przykładem męża. - Bardzo to doceniamy, lensmanie – rzekła; jej dłoń utonęła w wielkiej łapie urzędnika. Spojrzał na nią z góry. - Może nie powinienem pytać, ale słyszałem, że Lina jest niezupełnie zdrowa? Elizabeth odchrząknęła. - Zgadza się. ostatnio miała trochę kłopotów, więc niewykluczone, że wyjdzie na jakiś czas do krewnych w Danii. Lensman uniósł brwi i spojrzał na Elizabeth stalowoszarymi oczami. Serce zabiło jej szybciej. Po raz pierwszy skłamała i to wobec przedstawiciela władzy! - W Danii? – powtórzył. – Kto tam ma rodzinę? - Lina – odparła Elizabeth szybko. - Hmm. No tak, nie przypominam sobie, bym słyszał, że Jens ma tam kogoś bliskiego. – Lensman włożył płaszcz. – Ale to daleko – zauważył.
- Doktor jej zalecił zmianę klimatu – wtrącił Kristian. – Coś jest w tamtejszym powietrzu… Poza tym Duńczycy to całkiem inni ludzie. Doktor uznał, że taki wyjazd Linie dobrze zrobi. Zimą nie jest tam tak bardzo ciemno. w każdym razie nie tak jak tutaj. = Uczynił gest rękami, jak gdyby chciał objąć całą krainę. - Tak… Lekarz chyba wie najlepiej – mruknął lensman i uśmiechnął się. – Powiadomcie resztę domowników, że już nie muszą się rozglądać za podpalaczem. Elizabeth i Kristian odprowadzili go do wyjścia i pożegnali się na schodach. Ledwie za lensmanem zamknęły się drzwi, z kuchni wyszła Ane. - Czego chciał? – spytała zaciekawiona. - Poczekaj, zaraz o tym powiem, tak, żeby wszyscy słyszeli – odparł Kristian i ruszył za dziewczyną do kuchni. Tuż za nimi podążyła Elizabeth, która nadal nie mogła się otrząsnąć z oszołomienia. Kiedy Kristian skończył opowiadać o tym, czego dowiedzieli się od lensmana, zdumienie domowników było równie wielkie, jak zdumienie ich obojga przed chwilą w salonie, a pytań pojawiło się tyle, że nie na wszystkie potrafił odpowiedzieć. Elizabeth słuchała tylko jednym uchem, bo myśli krążyły jej wokół zegarka, który Krystian miał w kieszonce. Czyżby sklepikarz Peder się nie zorientował, że zegarek zniknął? Czy dlatego lensman jeszcze nie wiedział o kradzieży? Tak czy siak to tylko kwestia czasu, by zauważono zaginięcie zegarka. Elizabeth postanowiła, że musi porozmawiać z Kristianem, musi dowiedzieć się, co się stało i skąd mąż ma ten zegarek.
Rozdział 2 Musiała poczekać, aż zostaną sami w domu, żeby nikt przypadkiem nie usłyszał ich rozmowy. Czasami odniosła wrażenie, że nawet ściany mają uszy – były takie cienkie, że każdy bez trudu mógłby ich podsłuchać. A tę sprawę musieli odmówić bez świadków. Bała się, że Kristian podniesie głos – wiedziała, że zawsze się tak zachowywał, kiedy czuł się niepewnie albo nie wiedział, co powiedzieć. Obserwowała go kątem oka, jak wstaje i rusza do wyjścia. Poszedł w stronę szopy na łodzie. Nie mogła przepuścić takiej okazji. Szybko poderwała się z miejsca. - Musze coś pilnie załatwić – rzuciła przez ramię do służby i podążyła za nim. Stał w drzwiach do szopy, kiedy wyszła zza węgla domu. Jednym ramieniem opierał się o framugę i wpatrywał w dal ponad fiordem. - O, przyszłaś? – Uśmiechnął się do niej. - O czym myślisz? – spytała, wstydzę się własnego tchórzostwa. Dlaczego od razu nie przystąpiła do rzeczy, dlaczego unikała konfrontacji? Dobrze znała odpowiedź: ponieważ bała się, co Kristian jej odpowie. Co będzie, jeśli się przyzna, że zegarek pochodzi z kradzieży? I co ona miałaby wtedy powiedzieć? Czy powinna wydać swego męża lensmanowi, razem z Bergette? - Zachwycałem się tym, że Bóg stworzył tak piękną naturę – odparł Kristian. – I myślałem też o Storlim, który podpalił własne gospodarstwo. - Piękną naturę? – powtórzyła Elizabeth rozejrzała się dokoła. Nigdy nie przyszło jej do głowy, że skały przybrzeżne i fiord mogą być piękne. Stąd czerpali pożywienie, to wszystko. ale może rzeczywiście okolica miała swą urodę, w każdym razie w takie dni jak dziś. Elizabeth wyprostowała się i popatrzyła na Kristiana. Teraz albo nigdy. Nie może się wycofać. - Kristianie, muszę z tobą o czymś pomówić. - Zgoda. Wyglądasz tak poważnie. Rozrzuciłem rzeczy po podłodze? Roześmiał się i wsunął ręce w kieszenie. Gdyby to było coś tak prostego! Nagle Elizabeth uświadomiła sobie, jak denerwujące są w gruncie rzeczy drobiazgi. Że Kristian nie składał starannie swych ubrań. Lecz wieszał na krześle albo że wchodził w zabłoconych butach na świeżo umytą podłogę – choć mimo wszystko to tylko błahostki. - Nie, chodzi o coś innego- odparła. Odchrząknęła i spuściła wzrok. – Ten zegarek, który wyjąłeś z… Skąd go masz?
- Nie widziałaś go wcześniej? – spytał i wyciągnął z kieszonki zegarek na łańcuszku, żeby znów mu się przyjrzeć. – Piękny, prawda? - Tak, ale gdzie go kupiłeś? - W Kabelvaag. Byłem przekonany, że ci go pokazywałem. – Roześmiał się. – Że też mogłem o tym zapomnieć! - Czy to było wtedy, kiedy popłynąłeś na połowy? - Tak, tylko w czasie połowów bywam w tamtych stronach. - Kristianie… zaczęła. Pożałowała, że nie przygotowała się porządnie do tej rozmowy. Dlaczego wcześniej nie powiedziała mu o Bergette i zegarku? Teraz nagle wydawało się to strasznie trudne. Odchrząknęła znowu i starała się patrzeć mu prosto w oczy, nie umykając spojrzeniem. - Przypominasz sobie, jak wybraliśmy się do sklepu tuz przed Bożym Narodzeniem? Skinął głową w odpowiedzi, nie odrywając wzroku od fiordu. - Spotkałam wtedy Bergette. rozmawialiśmy przez chwilę, a potem ona podeszła do lady, żeby obejrzeć broszki, biżuterię i takie tam drobiazgi. Nagle zobaczyłam, że ukradła kieszonkowy zegarek. - Przestań! – Wpatrywał się w nią przestraszony, najwyraźniej nie mógł uwierzyć w to, co mu powiedziała. – Wzięła go? – Jesteś pewna? - Najzupełniej. I ten zegarek był kropka w kropkę podobny do tego, który ty masz. – Zamilkła i czekała na jego reakcję. Nadal nie odrywał od niej wzroku. - Chyba nie sądzisz, że… Jego twarz, która jeszcze przed chwilą była łagodna i odprężona, całkowicie się odmieniła. Oczy wydawały się jak dwa czarne jeziora. Szczęki napięły się, a brwi niemal spotkały u nasady nosa. - Stoisz tu przede mną i twierdzisz, że kłamię? Sugerujesz, że dostałem ten zegarek od Bergette? - Nie wiem, Kristianie – wyznała pokornie. – Mówię tylko, że… - Tak, słyszę, co mówisz! – przerwał jej. Że zegarek, który ukradła Bergette, nagle wylądował w mojej kieszeni. Prawda? Nie odpowiedziała od razu, więc powtórzył: - Prawda? Pytam! Poczuła, że ogarnia ją złość. - Nie podnoś głosu. Czy nie przyszło ci do głowy, że Bergette mogła odsprzedać zegarek, który następnie trafił do Kabelvaag? Możliwe, że całkiem nieświadomie i przez
przypadek kupiłeś przedmiot pochodzący z kradzieży. Właśnie to chciałam powiedzieć. Oczy Kristiana zwęziły się. - Nie, Elizabeth, nie wydaje mi się. sądzę natomiast, że zbyt podniosła cię twoja wybujała fantazja! - Posłuchaj mnie, Kristianie. Nie musisz wpadać w gniew. O nic cię nie oskarżyłam. - A niby co takiego zrobiłaś? - Tylko cię ostrzegłam. Co będzie, jeśli przyjdzie lensman i powie, że zegarek jest kradziony? Prędzej czy później Peder Binasen zorientuje się, że brakuje mu zegarka, zgłosi to lensmanowi, a ten przypomni sobie, co mu dziś pokazywałeś. Czy na pewno tak samo będziesz krzyczał? Odwrócił się do niej plecami i wszedł do szopy na łodzie. Poszła za nim. - gdyby mi ktoś powiedział o tej kradzieży, byłabym mu wdzięczna/ - Tak, na pewno! A księżyc jest żółtym serem. - Skończ z tymi złośliwościami i zachowuj się jak dorosły mężczyzna! Odwrócił się i wymierzył w nią drżący palec. - Po pierwsze: jeżeli widziałaś, że Bergette ukradła zegarek, to dlaczego od razu nic nie powiedziałaś? Po drugie: najpierw oskarżasz mnie o kupowanie kradzionych rzeczy, a potem mówisz, bym zachowywał się jak dorosły mężczyzna. Myślę, że to raczej ty powinnaś prosić o wybaczenie. - Któregoś dnia, kiedy będziesz chciał mnie wysłuchać opowiem ci o Bergette – syknęła Elizabeth. – Jednak zwykle, gdy o czymś mówię, zamykasz na to uszy. Zatem na owe przeprosiny długo możesz czekać. Odwróciła się na pięcie i ze złością ruszyła w górę ku domowi. W głowie miała jeden wielki chaos. To było takie podobne do Kristiana – jedno niezręczne słowo, a natychmiast wpadł we wściekłość. Był uparty jak osioł. Ale ja też potrafię być nie ustępliwa, pomyślała z zaciśniętymi zębami. Jeszcze się o tym przekona. Jak mogła się tego spodziewać, Kristian w ciągu następnych dni prawie się do niej nie odzywał. Już wcześniej nieraz się tak zachowywał, wiec chociaż sprawiało jej to przykrość, była na to przygotowana i aż tak bardzo się nie martwiła. W pewnym sensie potrafiła go zrozumieć, na pewno poczuł się niesprawiedliwie potraktowany. Ale i ona miała do niego żal. Jedno słowo pociągało za sobą następnie i to, co mogli rozwiązać łagodnie i ze zrozumieniem, zmieniło się w kłótnię i wzajemne oskarżenia. Dlaczego tak musiało być? Czy inne pary małżeńskie przechodziły przez to samo? Kiedy patrzyła na Larsa i Helene, była pewna, że ich to nie dotyczy. Ciągle mieli dla siebie
uśmiech i dobre słowo i ani razu nie słyszała, by podnosili głos na siebie nawzajem. No ale ostatecznie nie tak długo byli małżeństwem, pocieszyła się w duchu. Odrzuciła głowę. Nigdy w życiu nie ustąpi! Nie, tym razem odpłaci Kristianowi tą samą monetą – milczeniem. Otaczało ją wystarczająco wiele osób, z którymi mogła rozmawiać, siostra, córka, służące i parobkowie. Często gawędziła z Jensem. Zazwyczaj na temat Liny, której stan nadal się nie poprawiał. Postarali się o fotel bujany i wstawili do kuchni. Lina lubiła w nim siadywać, mimo że nie odzywała się wiele. Jednak było to praktyczne rozwiązanie dla nich wszystkich, ponieważ w ten sposób mieli Linę przez cały czas na oku. Jens pojechał do lekarza. - Co powiedział Torstein? – spytała Elizabeth, kiedy wrócił. - Dostałem to – odparł i wyciągnął nieduży, brązowy flakonik. – Doktor przepisał to na uspokojenie. - Ale… Linie przydałoby się raczej coś na pobudzenie – zdumiała się Elizabeth. – Ona po prostu siedzi otępiała. - Wyjaśnił, że Lina może to przyjmować, kiedy zaczną się jej „głośne dni”. Elizabeth skinęła głową. - Zgoda, jeśli tak na to spojrzeć. Długo jeszcze będzie musiała czekać na miejsce w Danii? Jens schował buteleczkę do kieszeni. Jego twarz przebiegł wyraz bólu. - Powiedział, że to jeszcze trochę potrwa, ale może pod koniec wiosny będzie mogła jechać. – Zamilkł na chwilę. – Biję się, Elizabeth. Nie mam pewności, czy dobrze robię. - Rozumiem, co masz na myśli, Jens, ale uważam, że najrozsądniej będzie postąpić tak, jak radzi doktor. Co innego moglibyśmy uczynić? Pozwolić jej tak siedzieć? Tak nie można. Lina musi mieć szansę na wyleczenie. - Zgoda nie Wilno nam jej tak zostawić, ale mimo wszystko… Elizabeth nie odpowiedziała, tylko serdecznie uścisnęła Jensa za rękę. Najwyraźniej dodała mu tym gestem otuchy, ponieważ uśmiechnął się i bąknął coś w rodzaju, że dobrze było z nią porozmawiać. Potem przyjrzał się jej badawczo i zapytał, czy między nią i Kristianem wszystko się dobrze układa. - Tak, nie kłopocz się tym – odparła szybko i zamierzała odejść. Przytrzymał ją: - Nie chcesz mi o tym powiedzieć? - Mieliśmy głupią sprzeczkę. Czasem nam się to zdarza. A ponieważ oboje jesteśmy równie uparci, musi upłynąć kilka dni, zanim znów będziemy normalnie rozmawiać. –
Mówiąc to, roześmiała się, żeby pokazać, że się tym nie przejmuje. W niebieskich oczach Jensa odczytała troskę. - W razie czego wiesz, gdzie mnie szukać – rzekł w końcu. Lars wyrwał ją za zamyślenia, kiedy z impetem wpadł do kuchni. - Owce wyszły na brzeg i jedzą wodorosty! – zawołał. – Czy ktoś mógłby mi pomóc je zagonić z powrotem na górę? - Już idę – odparła, odstawiając na stół drewnianą miskę z mieszaniną gęstej śmietany i dziegciu, której używała do smarowania spierzchniętych dłoni i krowich strzyków. Kristian był już na dole, kiedy przyszła. - Cholerne owce! – pomstował. – Czy nie rozumieją, że mogą się pochorować o zdechnąć, kiedy tak skubią wodorosty prosto z brzegu? - Wydaje mi się, że zbliża się deszcz i niepogoda – zauważyła Elizabeth. – Na pewno dlatego zeszły niżej w pobliże domów. Zagońmy je do obory. Dawno już nie współpracowali tak zgodnie. Mimo że przyszli jeszcze inni domownicy, żeby pomóc, Elizabeth czuła, że to ona i Kristian najlepiej ze sobą współpracowali. Kiedy udało im się odciągnąć owce od brzegu i zamknąć w zagrodzie, Krystian podszedł do niej. - Jak na kobietę świetnie sobie radzisz - stwierdził z krzywym uśmiechem. Roześmiała się i odgarnęła za ucho kosmyk włosów. - Ty też nie jesteś najgorszy, chociaż wydajesz się drobny i słaby. Chciał ją szturchnąć w bok, ale się uchyliła i uciekła. W zabawie, tak jak to robili zaraz po ślubie, natychmiast dogonił ją i złapał. - Co powiedziałaś? Kto tu jest drobny i słaby? Zachichotała. - Nikt. Ale to był twój mądry pomysł, żeby wypuścić owce o tak wczesnej porze roku. - Odrobina świeżego powietrza dobrze im robi – usprawiedliwił się. Pozwoliła mu się objąć, poczuła łaskotanie w dole brzucha. - Chodźmy do domu – zaproponowała, wyswobodziła się z jego objęć i wzięła go za rękę. Wreszcie znowu mogli ze sobą rozmawiać.
Rozdział 3 - Dzisiaj nie pójdziesz do obory – zdecydowała Elizabeth i zerknęła na Ane. – Żeby twoje umyte włosy nie przeszły nieprzyjemnym zapachem, - A co z moimi umytymi włosami? – spytała Maria, wyskrobując dokładnie talerz po śniadaniu. Elizabeth uśmiechnęła się do siostry. - To nie ty idziesz dzisiaj do konfirmacji. Maria uśmiechnęła się i oparła przedramiona na stole. - Cieszysz się, Ane? - Tak, czuję mrowienie w brzuchu i w opuszkach palców. Próbując sobie wyobrazić całą ceremonię, ale na pewno i tak będzie inaczej. Strasznie jestem ciekawa, jak to właściwie się odbędzie. Lars roześmiał się i opróżnił kubek mleka. - Po co się niepokoisz? Znasz katechizm, wszytko pójdzie dobrze. - Uff, nie wiem, czy wszystko pamiętam! Tak czy owak cieszę się, że Daniel i ja możemy pójść do konfirmacji w wieku czternastu lat, pomyśl o tych, którzy mają prawie dwadzieścia. Elizabeth pogrążyła się w myślach, podczas gdy inni gawędzili o czekającym ich dniu. Przygotowania do konfirmacji Ane trwały kilka miesięcy. Tak szybko mija czas, stwierdziła ze smutkiem. Nie tak dawno temu mieszkali w Dalen, a Ane była zaledwie małym szkrabem drepczącym wkoło na niepewnych nogach. Wtedy trudno było sobie wyobrazić, że to maleńkie stworzenie będzie kiedyś dorosła kobietą. Tyle się wydarzyło w ciągu tych lat. raz Ane omal nie utonęła w rzece, a potem tak poważnie się rozchorowała, że Elizabeth nie wierzyła, że córka przeżyje. Innym razem Ane „ pożyczyła łódź”, żeby pobawić się w rybaka. Wiatr zniósł ją daleko na fiord i Elizabeth ledwo udało się ją uratować. Uśmiechnęła się na wspomnienie dnia, kiedy Ane zrozumiała, ze zwierzęta trzeba szlachtować. Maria jej o tym powiedziała. „Co? Jemy świnkę?” – spytała Ane z oczami pełnymi łez. Ole zażartował wtedy, że nagle poczuł się strasznie głodny i musi spróbować kota. No i zaczął się krzyk. Elizabeth nie mogła powstrzymać uśmiechu. A teraz Ane wyrosła i dziś idzie do konformacji. Gdzie się podziały te lata? Stół w salonie już poprzedniego dnia został nakryty białymi serwetkami i należącym do matki Kristiana obrusem z najdelikatniejszego lnu. Len z upływem lat stawał się coraz bielszy i ładniejszy, uznała Elizabeth z dumą, gdy stojąc, obserwowała swoje dzieło. Szkła
błyszczały na wyścigi ze sztućcami i srebrnymi świecznikami. każdy najmniejszy kąt domu został wysprzątany, nawet poddasze Wcześnie się ze wszystkim uporała. Musiała, żeby zdążyć na czas. Kristian wiele razy to komentował. - Jeszcze tyle czas do konfirmacji powtarzał, kiedy najbardziej narzekała. -Ale już zrobione – zawsze odpowiada. – Dobrze mieć to za sobą. - Więc może byśmy zjedli teraz rósł, i to też będziemy już mieć za sobą? – proponował. Elizabeth czuła wzbierający śmiech. Tego dnia i w najbliższym czasie powróci wiele wspomnień. Na mgnienie oka napotkała spojrzenie Jensa. wiedziała, o czym myśli, więc szybko odwróciła wzrok. Ane miała prawo poznać prawdę… Elizabeth pomogła córce włożyć suknię, na której z tyłu, wzdłuż całych pleców znajdowały się gęsto przyszyte maleńkie guziczki i obciągnięte materiałem, i Ane nie mogła ich sama dosięgnąć. - Jakie to dziwne uczucie mieć na sobie sukienkę do samej ziemi, mamo! Pomyśl, że teraz będę w takich chodzić na co dzień. I już nigdy więcej nie uczeszę się w te dwa głupie warkoczyki. - Musisz się jednak przygotowywać na to, że noszenie długich spódnic jest bardzo uciążliwe. Ane zbyła tę uwagę. - Trzy nowe suknie na dnie powszednie w szafie i jedna odświętna, która mam na sobie. Czy można być bardziej szczęśliwą niż ja? – Odwróciła się na gwałtownie i spojrzała z powagą na Elizabeth. – Jak myślisz: Gdybyśmy nadal mieszkały w Dalen, pewnie nawet bym nie miała sukni do konfirmacji? - O, jakoś byśmy się o nią postarały – odparła Elizabeth, ale wcale nie była tego pewna. Jeden Bóg, wie, jakby im się ułożyło, gdyby została w Dalen sama z siostrą i córką. Może już dawno przegrałyby z głodem i chorobami. Odsunęła od siebie ponure myśli i wyjęła buty. - Masz, włóż je. Ane wsunął na stopy nowe skórzane pantofelki i postąpiła jeden krok. Skrzypiały. Zakręciła się dookoła, aż spódnice otuliły ją niczym obłok. Policzki dziewczyny nabrały rumieńców, oczy błyszczały. - Jestem taka szczęśliwa, że dostałem ten materiał na suknię. – Promieniała. – Tkany w domu nie jest tak ładny. Niektóre dziewczęta będą miały suknie ciemnobrązowe, bo czarny,
ręcznie tkany materiał nie wygląda dobrze. Elizabeth skinęła głową, bo coś mogła o tym powiedzieć. Miała sporo codziennych spódnic w tym kolorze i wiedziała, jak bardzo odróżniały się od tych z lśniącego, kupnego materiału. Ane paplała bez ustanku, a Elizabeth pomagała jej się uczesać. Przez noc ciasno splecione warkocze zmieniły gładkie córki w fale, sięgające jej prawie do pasa. - Kiedy chodziliśmy na zajęcia przygotowujące do konfirmacji, poznałam pewną dziewczynę – rzekła Ane. – Ma naturalne loki. Brązowe! Nie masz pojęcia, jakie są piękne. Ona wygląda jak prawdziwy anioł… Jej włosy przypominają wełnę jagniątka, tylko że są długie. Elizabeth roześmiała się. - Też mi porównanie! – odparła. Przewiązała część włosów Ane dużą czarną kokardą, pozostałe rozpuściła luźno na plecy. - Czy mogę tak iść? – Ane krytycznie spojrzała w lustro. - Jesteś prześliczna, moja Ane… - Elizabeth poczuła dławienie w gardle i musiała kilka razu przełknąć ślinę. – Pożyczę ci moją broszkę. Tę, którą dostałam kiedyś od Kristiana na Boże Narodzenie. Wyszła w pośpiechu. Usłyszała kroki Marii na schodach i chwilę później dobiegły ją z sypialni śmiechy i odgłosy rozmów. Kiedy Ane była małą, nazywała Marię „ciocią Mią”. T Teraz mówiła po prostu „Mario”, chyba że czegoś chciała. Wtedy przypochlebiała się jej, dodając przed imieniem „ciociu”. Elizabeth znalazła broszkę w jednej z małych szufladek. Długo trzymała ją w ręku. Potem głęboko wciągnęła powietrze. To dziwne, ze tak ją ścisnęło w gardle w dniu, kiedy powinna być szczęśliwa. Z korytarza na poddaszu usłyszała Helene przemawiającą pieszczotliwie do małej Signe. - Jaka grzeczna jest ta dziewczynka cioci Helene. O, uśmiechnęła się! Może się cieszy na konfirmację Ane? Elizabeth wyszła do nich. - Gdzie jest Lina? Czy jadła? Helene trzymała Signe na ręku. - Tak, zaniosła, jej posiłek i przypilnowała, żeby zjadła. Myślisz, że może zostać sama, gdy będziemy w kościele? - Tak, poprosiłam jedną z dziewcząt ze Słonecznego Wzgórza, żeby przypilnowała
Signe. Lina nie sprawi chyba zbyt wiele kłopotu. Prawdopodobnie zostanie w swojej sypialni. Najważniejsze, że w domu będzie ktoś oprócz niej. Helene przełożyła dziecko na drugą rękę. Córka Jensa i Liny miała siedem miesięcy i trochę już ciążyła. - Nie boisz się, że po wsi się rozniesie, w jakim stanie jest Lina? - Wyjaśniła, dziewczętom, które przyjdą nam pomóc, że Lina nie czuje się dobrze i potrzebuje spokoju i odpoczynku. Poprosiłam dwie spośród służących Bergette, żeby podgrzały jedzenie, by było ciepłe, kiedy wrócimy z kościoła. - Mam nadzieję, ze wiesz, co robisz – rzekła Helene z powagą. – Jeszcze nie jest za późno. Mogę zostać w domu i wszystkim się zając. Jens też mówił, że mógłby… - Bzdury. Musicie zobaczyć konfirmację Ane. Jesteście przecież dla niej jak rodzina. Helene nie zdążyła odpowiedzieć, bo w tej samej chwili rozległo się pukanie do drzwi. - O, już idą! – zauważyła Elizabeth. – Zejdź na dół i otwórz. Helene zatrzymała się w połowie schodów. - Czy Bergette przyjdzie na przyjęcie? Elizabeth pokręciła głową. - Nie, uprzedziła, że została zaproszona do innych krewnych. Tuż przed wyjazdem do kościoła Kristian podszedł do Ane i podał jej niewielką paczuszkę. - To od Bertine z Bergen – rzekł. – Prezent z okazji konfirmacji. - Czy mogę go już teraz otworzyć? – spytała, rozwinąwszy większość papieru. – Ojej, a co to takiego? – zawołała. W ręku trzymała ze złocistym płynem. - Wyjmij korek – zaproponował Kristian. Ane wyjęła korek i powąchała. - O, pachnie jak… mydło kwiatowe, tylko jeszcze ładniej! Elizabeth rozśmieszył zachwyt córki. - Nałóż kilka kropel na szyję – poradziła. – To perfumy. Kosztują mnóstwo pieniędzy. Wspaniały prezent. - Też musicie zobaczyć! – zawołała Ane radośnie i posłała flakonik wkoło, żeby każdy mógł powąchać, a Maria, Helene i Elizabeth również posmarowały się kilkoma kroplami cennych perfum. - To niewiarygodne, co też ludzie w dzisiejszych czasach potrafią wymyślić – mruknął Lars i pokręcił głową zrezygnowany. Ale i on pociągnął nosem i musiał przyznać, ze podoba mu się ten zapach. Przypomniał mu kwitnąca łąkę. Musieli zaprząc oba konie, żeby wszyscy mogli dotrzeć do kościoła. - Zabiorę ten flakonik – oznajmiła Ane i wsunęła rękę do kieszeni. – Dam trochę
koleżance, o której wam mówiłam. Tej o kręconych włosach. Nocowała dziś w stodole. Elizabeth spojrzała na córkę zaskoczona. - Przyjechała z daleka. Ane przytaknęła. - Dużo osób przyjechało z daleka i niektórzy nocowali u mieszkających bliżej kościoła, a inni musieli przespać się w stodole. To brzmi bardzo ekscytująco. Wzięli ze sobą jedzenie, a picie mieli dostać od proboszcza i od ludzi, u których się zatrzymali. - Dobrze, że chociaż jest ciepło – zauważyła Elizabeth. Nie pomyślała, że ktoś mógł potrzebować noclegu; wówczas zaproponowałaby takiej osobie spędzenie nocy w Dalsrud. Mieli przecież dosyć miejsca. - Jak myślisz, co powie Daniel, kiedy poczuje, ze tak ładnie pachniesz? – spytała zaczepnie Maria i szturchnęła Ane w bok. - A co powie pastor, kiedy doleci go twój zapach? – odcięła się Ane i wykrzywiła usta. Słysząc to, Maria roześmiała się w głos. - Zachowujcie się jak dorosłe! – zwróciła im uwagę Elizabeth. – Nie wypada, byście się tak wygłupiały. Elizabeth wiedziała, że w niektórych wsiach dziewczęta przystępowały do konfirmacji wiosną, a chłopcy jesienią, ale tutaj organizowano jedną ceremonię dla wszystkich na wiosnę. To dobrze, bo dzięki temu Daniel i Ane mogli przystąpić razem do sakramentu. Szkoda tylko, ze jedno nie mogło wziąć udziału w przyjęciu rodzinnym drugiego. Ale za to będą mieli o czym rozmawiać, kiedy się następnym razem spotkają. Wreszcie mieszkańcy Dalsrud zajechali na dziedziniec przed kościołem. Na kościelny, wzgórzu było więcej ludzi niż zazwyczaj, Elizabeth zauważyła też wiele nieznanych twarzy gdy mężczyźni wiązali konie, wśród tłumu szukała wzrokiem znajomych. - Ane, widzisz… Odwróciła się i zobaczyła, że córka już zniknęła. - Spotkała koleżankę. Myślę, ze tę z lokami – rzekła Maria. – O, tam jest Dorte i wszyscy z Heimly! Złożyli sobie życzenia z okazji konfirmacji, komentowali nowe suknie i stroje, rozmawiali o uroczystości i pogodzie. Wszyscy mało spali i każdy czuł łaskotanie w żołądku z emocji. - To całkiem idiotyczne – roześmiała się Dorte. Razem z Elizabeth odeszły trochę na bok. – Czuję, jakby to na mnie, a nie na Danielu pastor miał położyć dziś rękę – wyznała. Jej oczy zaszkliły się i zamrugała szybko. – Niesamowite, ale Daniel ciągle jest dla mnie małym dzieckiem. I tak pewnie zostanie bez względu na to, jak bardzo będzie dorosły.
- Dobrze cię rozumiem – wyznała Elizabeth i położyła rękę na ramieniu Dorte. – Z Ane jest tak samo. W moich oczach nigdy Ne będzie dorosła. Dorte uśmiechnęła się z wdzięcznością, lecz po chwili zamyśliła się. - Indianne niedługo wyjdzie za mąż. Tego też się trochę obawiam. Mam wrażenie, jakbym ją traciła. Ale tak chyba czują wszystkie matki. Elizabeth skinęła głową. - Czasem zapominamy, że dzieci nie są naszą własnością. Nagle okazuje się, że lata minęły i dzieci zaczynają własne życie, dokładnie tak jak my kiedyś. - Jakbym słyszała Jakoba – uśmiechnęła się Dorte. – Powtarza mniej więcej to samo, oj, chyba musimy dołączyć do reszty, nie możemy tak tkwić na uboczu i rozmawiać tylko ze sobą. Elizabeth już miała z nią pójść, gdy zauważyła Ane. Córka stała tak blisko, że mogła słyszeć jej rozmowę z koleżanką. - Włożyłam buty do wody, żeby były sztywne i skrzypiały trochę, kiedy wyschną – zwierzyła się nieznajoma. - Ale jesteś sprytna. Tak się denerwuję! A jeśli spytają nas o coś, czego nie wiemy i będzie wstyd na cały kościół? - Na pewno nie, wszystko będzie dobrze. jeśli tylko nie wpadniemy w panikę, to wszystko sobie przypomnimy. Do dziewcząt podeszła jakaś kobieta, Ane dygnęła, podała jej dłoń i przywitała się uprzejmie. To pewnie marka koleżanki Ane, domyśliła się Elizabeth. - Spójrz tutaj! – rzekła kobieta i wyciągnęła kawałek papieru. Dziewczyna cofnęła się i otworzyła szeroko oczy przestraszona. - Nie, mamo, proszę! Nie masłem! Nie dzisiaj! - Stój spokojnie i nie zachowuj się jak jakaś kokieta! Prosiłam cię, żebyś poczekała, aż zrobię porządek z twoimi włosami, ale ty nie posłuchałaś i wymknęłaś się z domu, więc teraz dostaniesz karę. – Kobieta chwyciła córkę za włosy. - Co pani robi?! – krzyknęła Ane. – Chyba nie zamierza pan posmarować jej włosów masłem? Tych pięknych loków? Kobieta zatrzymała się i wbiła w Ane wzrok. - Ma mieć włosy ciasno splecione w dwa warkocze i w dodatku gładkie. Nie pozwolę, by wyglądała wyzywająco. - A więc uważa pani, ze ja tak wyglądam? – spytała Ane, odważnie patrząc kobiecie w oczy.
Tamta ściągnęła twarz, a na jej policzkach pojawiły się czerwone plamy. - Ty decydujesz sama o sobie. Elizabeth rozważała, czy powinna się włączyć w rozmowę, zanim Ane powie coś niegrzecznego. Lecz uznała, ze mimo wszystko Ane jest już niemal dorosła, skro za chwilę przystąpi do konfirmacji, i nie ruszyła się z miejsca. Kobieta rozwinęła papier i Elizabeth zobaczyła, że rzeczywiście jest tam grudka masła. - Ależ mamo! – zaprotestowała dziewczyna. – Czy ty wiesz, z kim rozmawiasz? To Ane-Elise, córka Dalsrudów. - Nie dbam o to, nawet gdyby to był sam król. Nie będziesz wyglądała jak ladacznica, kiedy staniesz przed pastorem. Oczy Ane pociemniały, a drobna twarz córki napięła się. - Domyślam, że jest pani chrześcijanką. – Utkwiła wzrok w kobiecie. – W takim razie popełnia pani ciężki grzech. Kobieta znieruchomiała i spojrzała na Ane zdumiona. Ane skinęła głową. - Niszczy pani dzieło Boga. - Co takiego? - Nasz Pan stworzył pani córkę i dał jej te piękne kręcone włosy. Ale pai to się nie podoba. Dlatego sprzeciwia się pani Jego woli i robi to, co sama uważa za słuszne. Jak pani to wytłumaczy? Kobieta umknęła wzrokiem i niespokojnie obracała w palcach papier z masłem. - Proszę to dołożyć na miejsce, wtedy Bóg pani wybaczy – mówiła dalej Ane spokojnie. Elizabeth szybko rozejrzała się dokoła. Stojący w pobliżu też zwrócili uwagę na całe zajście. Niektórzy otwarcie się przyglądali, inni zerkali ukradkiem, lecz nikt się nie odezwał. - Tak czy siak nie pozwolę, by tak wyglądała – prychnęła kobieta i zaczęła pleść gruby warkocz z niesfornych kręconych włosów. Dziewczyna czerwieniła się jak burak. Mocno zacisnęła powieki, lecz nic nie mówiła, gdy matka ją czesała. - Teraz stój tutaj spokojnie, a ja przyniosę twój psałterz, którego oczywiście też zapomniałaś – rzuciła kobieta i odeszła z podniesioną głową. Ane wzięła koleżankę pod ramię i ze złością rozejrzała się dokoła. - No co się tak patrzycie? – spytała głośno. Ludzie odwrócili wzrok. – Nie przejmuj się swoją matką – rzekła Ane do koleżanki. – Najważniejsze, że nie wysmarowała ci włosów
masłem. Patrz, co tu mam! – Wyjęła z kieszeni flakonik. – Powąchaj, jak ładnie pachnie. Wetrzyj sobie trochę w szyję. Dziewczyna zrobiła wielkie oczy. - Woda kwiatowa! Jak myślisz, co powie moja mama, kiedy to poczuje? - Nie odbierze ci tego, bo zapach zostanie na twojej skórze – zachichotała Ane. - Obie jesteście takie same – usłyszała Elizabeth tuż przy swoim uchu. Odwróciła się. zobaczyła białe zęby Jensa, który uśmiechnął się do niej. –Ane jest tak samo zbuntowana jak ty. - Bzdura! – prychnęła Elizabeth.- Ja nigdy bym się nie zdobyła na coś takiego. jutro sobie z Ane porozmawiam. - Nie sądzę, że powinnaś – rzekł Jens spokojnie. – Przypominam sobie kilka historii, które o tobie opowiadano. Na przykład tę, w której pojechałaś do Storli po jedną ze służących, mimo że i lensman, i gospodarz cię ścigali. Albo kiedy… - No, dobrze – przerwała mu Elizabeth. – Dość się nasłuchałam. Może i jest do mnie podobna. – Roześmiała się. – Ale czasem z mojej porywczej natury wynika coś dobrego. Możliwe, że w przypadku Ane też tak będzie. Jens spoważniał. - Pamiętasz, że jeszcze o jednej sprawie miałaś porozmawiać z Ane? Elizabeth poczuła, że dobry humor ją opuścił. - Ale to chyba nie jest odpowiedni dzień na takie wyznania? – spytała oschle. - Nie to miałem na myśli, i ty o tym wiesz. Poznała po jego głosie, że nie ustąpi, więc dodała nieco łagodniej: - Jeszcze nie rozmawiałam o tym z Kristianem, a on musi wyrazić zgodę i musi być przy tym, kiedy jej to powiem. - Chcesz, żebym i ja z wami był? - Porozmawiamy o tym później. To jest wielki dzień Ane i powinniśmy go zepsuć. W tej samej chwili zaczęły bić kościelne dzwony i Elizabeth ruszyła w stronę drzwi do świątyni razem z całym tłumem ludzi. Wszyscy konfirmacji dobrze sobie poradzili. Niektórym bardziej drżał głos niż innym, ale wszyscy prawidłowo odpowiedzieli na pytania zadawane przez pastora. Elizabeth zauważyła, że Daniel przechodzi mutację. Dostał wypieków na twarzy, gdy przyszła jego kolej. Chłopak bardzo się wyciągnął i przerósł Ane prawie o pół głowy. Jego garnitur był czarnym a koszula biała jak śnieg. Tak, Dorte miała wszelkie powody, by być dumna ze swego syna.
Elizabeth jako chrzestną matka kupiła mu w prezencie srebrną łyżkę. Spytał też Jensa, czy jako ojciec chrzestny Daniela dołoży się do prezentu; skłamał, podając cenę, i wymienił niższą kwotę niż tak, którą zapłacił. Pomyślał, że Jensowi pewnie nie wystarczyłoby pensji, a poza tym Jens miał jeszcze kupić prezent dla Ane. Kiedy z powrotem wyszli na kościelny dziedziniec, atmosfera była już swobodniejsza. Tyle osób podchodziło, żeby im pogratulować, że Elizabeth nie zdążyła ich wszystkich poznać. Dziewczęta skupiły się w grupce, chichotały i śmiały się. chłopcy zachowywali się bardziej po męsku, klepali się po ramionach, kopali kamyki i spluwali daleko. - Patrz, Elizabeth, fotograf – zauważyła Maria i pociągnęła ją za rękaw. – Poprosimy go, żeby zrobił Ane zdjęcie? Pomyśl, jaka to będzie pamiątka. Podszedł do nich Kristian. - Co tak szepczecie? – spytał i podążył wzrokiem tam, gdzie patrzyła Maria. Mężczyznę z aparatem zauważyli już inni i ustawili się w kolejce. Pozostali stanęli z boku i przyglądali się. Nie wszystkich było stać na zamówienie fotografii, a znaleźliby się i tacy, którzy nawet nie widzieli takiego sprzętu. Im pozostało tylko patrzeć, by zachować w pamięci wydarzenie, które zdawało się baśnią. Ane wygładziła suknię i podrzuciła włosy, kiedy nadeszła jej kolej. Z psałterzem między złożonymi dłońmi i poważną miną patrzyła prosto w dużą, brązową skrzynkę, która miała zrobić jej portret. Tak, to będzie piękna pamiątka, pomyślała Elizabeth, siedząc w powozie podczas powrotnej drogi do domu. Już się cieszyła na chwilę, gdy będą mogli obejrzeć zdjęcie. Ane promieniała, kiedy zasiedli przy stole. Gości nie było wielu, ponieważ mieszkańcy Heimly także mieli konfirmanta i wyprawiali przyjęcie u siebie. Dlatego na przyjęciu zjawili się tylko domownicy. Elizabeth cieszyła się z tego względu na Linę. Dziewczyna ze Słonecznego Wzgórza powiedziała, że przez cały czas, kiedy wszyscy byli w kościele, Lina leżała spokojnie w łóżku. Spytała też nieśmiało, czy choroba, na która cierpi Lina, jest zaraźliwa – pewnie się bała, że mogłaby zarazić matkę i rodzeństwo. - Nie, to tylko osłabienie wiosenne – wyjaśniła Elizabeth. Na szczęście plotki nie dotarły jeszcze do Słonecznego Wzgórza. A może tam nie słuchano plotek? Ku zadowoleniu Elizabeth dziewczyna nie zadawała więcej pytań. Z kolei ona chciała wiedzieć, czy Signe była grzeczna. Mała została w kuchni razem ze służącymi i z ich relacji wynikało, że była szczęśliwa, znajdując się w centrum zainteresowania. Elizabeth odetchnęła z ulgą i mogła spokojnie skoncentrować się na przyjęciu.
Zerknęła ukradkiem na Linę, która bezwiednie mieszała łyżkę w zupie. Ale przynajmniej usiadła przy stole, pocieszyła się w duchu. Jens pochylił się ku żonie i szepnął jej coś do ucha. Wtedy Lina uśmiechnęła się blado i zjadła trochę zupy, po czym na powrót pogrążyła się w myślach. Kristian zadzwonił o swój kieliszek i wstał. - Jak nakazuje obyczaj, chciałby wygłosić mowę na cześć Ane. Nie będzie to zbyt długie przemówienie, bo zaraz pojawi się deser, a potem Ane obejrzy prezenty. Tak… - Odchrząknął i zaczerpnął powietrza. – Ane jest dziś niezmiernie szczęśliwą młodą damą, ponieważ na jej przyjęciu zasiadło obok siebie dwóch ojców. Elizabeth drgnęła i musiała spojrzeć na Kristiana. To wspaniałomyślne z jego strony, że o tym wspomniał, uznała, tym bardziej że wcześniej długo ukrywał przed nią, że Jens przeżył. Jednocześnie ogarnął ją strach na myśl o tym, że wkrótce będzie musiała powiedzieć Ane o jeszcze jednym ojcu: prawdziwym ojcu. - Jens również jest szczęściarzem – mówił dalej Kristian. – Mógł być przy niej, kiedy przyszła na świat i towarzyszyć jej w pierwszych latach życia, kiedy była malutka. Potem ja przejąłem jego rolę i sprawiło mi to nie mniejszą radość. Mamy mnóstwo zabawnych wspólnych wspomnień, jednak nie chciałbym cię wprawiać w zakłopotanie, Ane, zdradzając je teraz. Ane zaczerwieniła się, lecz jej oczy błyszczały z radości. - Tu na północy przez kilka miesięcy trwa noc polarna i nie każdego roku lato jest równie piękne. Kiedy góry zasnuwa szara mgła, w dodatku tak gęsta, że niektórzy niemal sięgają po siekierę, żeby torować sobie drogę do obory, to my w Dalsrud i tak mamy słońce. A tym słońcem jest Ane. Nikt nie rozsiewa tyle światła i ciepła co ty, Ane, i muszę przyznać, że boję się tego dnia, kiedy będziesz się stąd wyprowadzić. Jednak do tego czasu cieszymy się każdym dniem, gdy jesteś z nami. Elizabeth, szukając po omacku chusteczki, zauważyła, ze i Ane miała ochotę otrzeć dłonią oczy. - Zatem wnoszę toast za Ane-Elise! Wokół stołu odpowiednio półgłosem „na zdrowie”, a Kristian usiadł. Elizabeth zorientowała się, że wielu z zebranych wzruszyła jego mowa, ponieważ zrobiło się cicho. Po chwili służące wniosły deser, ciepłe ciasto ze świeżo ubitą śmietaną, i podały kawę. Gdy wszyscy skosztowali słodkości, Jens wstał z miejsca. - Nie będę mówił długo – zaczął i zerknął na Kristiana. – Zresztą po pięknych słowach Kristiana, których wysłuchaliśmy, nie będzie łatwo przemawiać.
Rozległ się cichy śmiech, a Kristian zaczerwienił się z dumy. Jens spojrzał z czułością na córkę. - Miałem okazję, jak powiedział Kristian, towarzyszyć ci, gdy byłaś małą dziewczynką, Ane. Straciłem wiele lat i bardzo nad tym boleję. Żeby to naprawić, chciałbym teraz spędzić z tobą jak najwięcej czasu. Każdy dzień z tobą to dar. Cenny dar. – Ostatnie słowa wymówił ochrypłym głosem i musiał zrobić przerwę. A potem podniósł kieliszek i dodał: - Za zdrowie Ane! Elizabeth zauważyła, że gościom znów zaszkliły się oczy i dlatego przez długą chwilę przełknęła ani kęsa. Po posiłku przeszli do salonu, gdzie stał stół z prezentami. Były to podarki od krewnych i sąsiadów. Nieduży zbiór Kazan do czytania w domu od Dorte i Jakoba. Poszewki na poduszki, obrusy i różny sprzęt domowy od znajomych z sąsiedztwa. Maria wyhaftowała duży lniany obrus. Ane uścisnęła ją serdecznie i kilka razu podziękowała. - Jesteś naprawdę kochana – wyznała, trzymając obrus przed sobą. – Musiałaś na to poświęcić wiele miesięcy. - Prawie rok – odparła Maria skromnie. Od Helene i Larsa Ane dostała małą broszkę. - Nie jest ze szczerego złota – wyznała Helene przepraszająco, ale może ci się spodoba. - Jest śliczna! – zawołała Ane i od razu przypięła broszkę do sukni, mimo że jedną już miała. – Patrzcie, jak ładnie wygląda! teraz wreszcie będę miała własną! - A to jest prezent od Liny i ode mnie – odezwał się Jens i podał Ane pudełko. Dziewczyna otworzyła je gorączkowo i wyjęła srebrną łyżkę. - stokrotnie wam dziękuję! – rzekła z błyszczącymi oczami. – O, patrzcie, tutaj jest wygrawerowane E! - Dzięki temu będziesz wiedziała, że to twoja łyżka – wyjaśnił Jens. – Stopniowo możesz sobie zbierać koleje o tym samym wzorze. Jeśli ci się spodoba. - Oczywiście, że mi się podoba – promieniała Ane i serdecznie uścisnęła oboje, Jensa i Linę. Wtedy na środek wyszedł Kristian. - Teraz możesz wyjść z nami na dwór i obejrzeć prezent od matki i ode mnie. - Na dwór? – powtórzyła Ane zdumiona. - Tak. Chodź już. – Ruszył przodem, a wszyscy pozostali podążyli za nim. Tylko Lina
została na krześle przy oknie, nieco ukryta za zasłoną. - Idźcie – rzekła cicho, kiedy Jens spytał, czy ma ochotę pójść. – Wolę zostać tutaj. Skinął głową i pogładził Linę po policzku. - Zaraz wrócimy. Kristian poprosił, żeby poczekali na środku dziedzińca. - Co on takiego szykuje? – zastanowiła się Ane i spojrzała pytająco na matkę. - Poczekaj, zaraz zobaczysz. Po chwili Kristian wrócił, prowadząc czarnego konia z dużą białą gwiazdą na czole. - Oto twój prezent! Ane wpatrywała się to w ojca, to w matkę. - To nie może być prawda! Chyba nie kupiliście mi… konia? Będzie tylko mój? – wykrztusiła, patrząc na rodziców okrągłymi oczami. Elizabeth przypomniała sobie, jak Ane była mała i miała dostać jagnię, a gdy nadszedł wieczór, spytała, czy może zabrać jagniątko ze sobą do domu. Szturchnęła córkę w plecy. - Idź, przywitaj się z nią i nadaj jej imię! Ane podeszła kilka kroków w stronę konia, ostrożnie wyciągając rękę. Zwierzę postawiło uszy i zamrugało spokojnymi, czarnymi oczami. - Jejku, jaka jesteś piękna! – westchnęła Ane i pogładziła klacz po błyszczącej sierści. - Jak mam wam dziękować? – spytała, spoglądając to na Kristiana, to znowu na Elizabeth i z powrotem. Miała łzy w oczach, a jej głos brzmiał obco i grubo. - Nazwij ją moim imieniem, to będziemy kwita – uśmiechnął się Kristian. - Ale to przecież klacz? – odrzekła Ane. Potrzebowała trochę czasu, żeby się uspokoić. – Nie, ona musi się nazywać… Nazwę ją Mia, cza cześć Marii. - O, dziękuję bardzo – roześmiała się Maria od ucha do ucha. – Myślałam, ze nazwiesz moim imieniem swoją pierwszą córkę, ale… - Phi, wcale nie zamierzam wychodzić za mąż ani mieć dzieci – zastrzegła się Ane. Pozwoliła, by klacz dotykała harpiami jej włosów i policzka. – Nie, nie zabieraj mi wstążki! – krzyknęła. – Czy to dlatego nie pozwoliłaś mi dziś rano pójść do obory? – spytała, pociągając ku sobie wstążkę, która mokra i pomięta opadła jej teraz z tyłu głowy. Elizabeth potwierdziła domysły córki. - Zgadza się. dostaliśmy klacz wczoraj wieczorem, kiedy już poszłaś spać. Wszyscy o niej wiedzieli oprócz ciebie. - Jesteś już przecież dorosła – wtrącił Kristian. – Dlatego uznałem, że musisz mieć własnego konia.
Tak, pomyślała Elizabeth, to był pomysł Kristiana. Sama się sprzeciwiała, bo jej zdaniem tak wspaniały prezent nie wyjdzie Ane na dobre. Bała się, że w przyszłości córka zbyt wiele będzie oczekiwała od innych. a poza tym goście mogą się zawstydzić, że ich prezenty są zbyt skromne. Wiedziała, ze to zaraźliwe. Ale Kristian machnął na to ręką. Sam już jako dziecko dostał konia i uważał, że wcale z tego powodu nie miał zbyt wielkich wymagań. Elizabeth poddała się, jednak zauważyła, że Jens już więcej nie wspomniał o swoim upominku, kiedy usłyszał o koniu. Dobrze go rozumiała. Kristian był zamożnym człowiekiem i właśnie w takich sytuacjach różnica między jednym a drugim stawała się bardzo wyraźna. Długo stali na dziedzińcu i podziwiali konia. W końcu Maria zawołała: - To wspaniały koń, w dodatku dostał piękne imię, ale chcę już wracać do środka, żeby napić się jeszcze kawy i zjeść ciasta! Tłum rozstąpił się, a klacz z powrotem zaprowadzono do obory. Ale paplała bez końca o tym, kiedy i dokąd będzie na nim jeździć. Miała nadzieję, ze na razie będzie mogła pożyczać siodło, ale postanowiła zacząć oszczędzać na własne. - Powąchaj, jak przyjemnie pachnie koniem – rzekła z ożywieniem i przysunęła dłoń pod nos Elizabeth. -Dziękuję, zapach obory mam na co dzień. Idź do kuchni się umyć, zanim wejdziesz do salonu – zwróciła jej uwagę Elizabeth. Zrobiło się późno. Kawa została wypita, a dziewczęta wynajęte do pomocy odesłane do domów. Nagle Elizabeth zauważyła, że Ane i Jens zniknęli. Bez słowa cichutko wstała i wyszła z salonu. Zobaczyła, że drzwi do kuchni są uchylone, więc podeszła bliżej i zajrzała do środka. - Jak mówiłem, mam dla ciebie prezent – usłyszała głos Jensa. – Nigdy nie da się go porównać z tym, którym dostałaś od Kristiana i Elizabeth, ale.. Wyjął dużą, grubą Biblię, oprawioną w brązową skórę. - Książka? – spytała Ane, biorąc podarunek do ręki. - To Biblia, która należała do moich rodziców - rzekł Jens. - Twoja matka przechowała ją przez wszystkie te lata, kiedy mnie nie było. Od początku ustaliliśmy, że dostaniesz po mnie to Pismo Święte. Ane otworzyła książkę na pierwszej stronie. - Omnia vincit amor - przeczytała z nabożeństwem i spojrzała na Jensa pytająco. - Moi rodzice obawiali się, że nie uda im się nadal darzyć się miłością, kiedy dosięgnie ich codzienność, ciężka praca i głód - wyjaśnił cicho Jens. - Zwierzyli się z tego pastorowi, a
wtedy on napisał im tę dedykację. To po łacinie i znaczy: Miłość wszystko zwycięży. Ręce Ane drżały. - To najpiękniejszy prezent, jaki kiedykolwiek dostałam - rzekła ochrypłym głosem. - Będę go dobrze strzegła. Żaden podarunek kupiony za pieniądze nie może się z tym równać. - Uśmiechnęła się niepewnie. - Wygląda na to, że mimo wszystko będę musiała wyjść za mąż i urodzić dziecko, które będzie mogło ją po mnie odziedziczyć. Dziękuję, tato - szepnęła i uścisnęła go. Elizabeth oddaliła się od kuchennych drzwi tak samo cicho, jak tu przyszła. Ją także coś dławiło w gardle.
Rozdział 4 Dorte stała na dziedzińcu i machała na pożegnanie ostatnim gościom. Przewiązała się szalem robionym na drutach dla ochrony przed chłodem, wciągnęła w płuca łagodne wieczorne powietrze. Teraz wiosną pachniało w szczególny sposób. Nowy życiem. U podnóża gór trawa znowu zaczynała się zielenić, z rzadka rosnące drzewa miały zielone pączki, ale na najwyższych szczytach gór jeszcze leżał śnieg. Nigdy stamtąd nie zniknie, nawet w środku lata. Dorte zatrzymała wzrok przy domu na Neset. Mieszkałam tam z Daniele, wiele lat. pamiętała noc, kiedy urodziła syna. Tak bardzo się bała, gdy zaczęły się bóle. W desperacji zawołała Elizabeth, która już po chwili stanęła w drzwiach – spokojna i gotowa do pomocy. Dorte zapytała ją, skąd wiedziała, że już czas, lecz Elizabeth nie potrafiła podać żadnego sensownego wytłumaczenia. Ciągle jeszcze żywo pamiętała, jak to było trzymać maleńkie ciało chłopca w ramionach. Takie ciepłe i miękkie… był tylko jej. Jej Daniel. - Dziękuję, mamo. Dorte drgnęła na dźwięk jego głosu. - Dziękuję za piękny dzień – dodał Daniel i uśmiechnął się do niej. Pogładziła go po policzku, chociaż wiedziała, że nie lubił już takich oznak czułości. Jednak tym razem nie odsunął się. - Miło mi to słyszeć, że miałeś piękny dzień – odparła łagodnie. - najpiękniejszy w życiu! – wyznał. Oczy mi błyszczały. Milczała przez chwilę, przyglądając się synowi. Zaczęło ją dławić w gardle. Nie mogła dopuścić, by to zauważył. Odchrząknęła kilka razy. - Jesteś już dorosły, Danieli – wykrztusiła w końcu. - Najlepsze jest to, że teraz będę mógł nosić porządne spodnie zamiast tych głupich spodenek do kolan – stwierdził i uśmiechnął się. Jego głos brzmiał ochryple i zrozumiała, że dlatego zażartował. - Ale niestety, tak bardzo jesteś do mnie podobny i tego nie zmienisz – zauważyła, czując w żołądku wzbierający śmiech. - Mamo – rzekł z wyrzutem. Zmarszczył brwi, ale zaraz się zorientował, że tylko się z nim drażni. Wtedy się roześmiał. - To prawda, jesteśmy bardzo podobni. Mamy takie same rude włosy, wszystkie piegi i zielone oczy. Gdybym jeszcze był taki miły jak ty. - No tak, z tym jest pewien kłopot – przyznała i szturchnęła go w bok.