AlekSob

  • Dokumenty879
  • Odsłony117 491
  • Obserwuję107
  • Rozmiar dokumentów1.9 GB
  • Ilość pobrań68 974

Angelsen Trine - Córka Morza 20 - Cena Milczenia

Dodano: 6 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 6 lata temu
Rozmiar :723.3 KB
Rozszerzenie:pdf

Angelsen Trine - Córka Morza 20 - Cena Milczenia.pdf

AlekSob Fantastyka
Użytkownik AlekSob wgrał ten materiał 6 lata temu. Od tego czasu zobaczyło go już 19 osób, 23 z nich pobrało dokument.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 139 stron)

TRINE ANGELSEN CENA MILCZENIA

Rozdział 1 Huk wystrzału strzelby Sivgarda nadal dźwięczał jej w uszach. Dopiero po chwili Elizabeth zrozumiała, że wciąż żyje. Serce waliło jej w piersi, była zlana potem. Powoli otworzyła oczy. Była przygotowana na widok martwej Bergette leżącej na podłodze, ale zamiast niej ujrzała Sivgarda. Jego twarz była odwrócona. Na koszuli rosła powoli plama krwi. Przez chwilę było zupełnie cicho. Elizabeth rozejrzała się, szukając Bergette. Dostrzegła kobietę na krześle; wpatrywała się sztywno przed siebie. Przez chwilę Elizabeth pomyślała, że przyjaciółka jednak nie żyje. Bergette siedziała zupełnie nieruchomo. Nawet powieka jej nie drgnęła. Spojrzenie Elizabeth powędrowało w kierunku drzwi. - Ane! Z trudem wyszeptała imię córki. Chciała zerwać się z miejsca, ale ciało miała ciężkie jak z ołowiu. Nie mogła nawet zapanować nad myślami. - Ane, jak...? - Umilkła, bo słowa uwięzły jej w gardle. Córka stała w drzwiach niczym słup soli i patrzyła tępo przed siebie. W dłoni trzymała rewolwer. - Czy to ty...? - Elizabeth zwilżyła wargi końcem języka i przeniosła spojrzenie na Sivgarda. Mężczyzna przestał krwawić. Czy krew po śmierci nadal wypływa z ran? Nie miała pojęcia. Plama na koszuli już w każdym razie nie rosła. Czyżby naprawdę był martwy? Co się stanie jeśli nagle zerwie się z podłogi, chwyci broń i zacznie strzelać na oślep? Elizabeth pochyliła się i położyła dłoń na jego szyi. Nie, nie czuła pulsu. Oczy Sivgarda były otwarte. Puste. Wreszcie zdołała wziąć się w garść. Chwyciła strzelbę. Zabezpieczyła ją i odłożyła. Może nie powinnam była tego robić? - przemknęło jej przez myśl. Lensman wolałby na pewno, by świadkowie zostawili wszystko na swoim miejscu. Chwyciła się za głowę. Myśli kłębiły się nieskładnie. Znów spojrzała na Ane. - Moja córeczka - wyszeptała i podeszła do niej powoli. - Oddaj mi to - zwróciła się do dziewczynki, wyciągając rękę po rewolwer. Ane nie odpowiedziała. Elizabeth ostrożnie odebrała jej broń i odłożyła na, stół. Zastanawiała się, czy w magazynku zostały jeszcze jakieś pociski, ale nie chciała tego sprawdzać. Ten rewolwer właśnie pozbawił życia człowieka, a ona sama byłaby martwa, gdyby nie Ane. Objęła dziewczynę mocno. Z trudem powstrzymywała płacz. - Moja kochana córeczka - powtarzała. - Uratowałaś mi życie, uratowałaś nas obie. Ale Sivgard... niech Bóg ma nas w swojej opiece!

Ane niechętnie pozwalała matce na uściski. Elizabeth puściła ją, położyła dłonie na jej ramionach i spróbowała zajrzeć w jej oczy. Dziewczyna wciąż patrzyła przed siebie, wydawała się nieobecna. W tej samej chwili Bergette wydała z siebie przenikliwy krzyk. Elizabeth odwróciła się i ujrzała przyjaciółkę klęczącą nad mężem. Płakała, potrząsając raz po raz bezwładnym ciałem. - Sivgard! Sivgard, słyszysz mnie? Obudź się, no już! Elizabeth podeszła do niej i chwyciła ją za ramiona. - Uspokój się, Bergette. Sivgarda już nie ma. On... odszedł. - Nie! - Okrzyk Bergette zabrzmiał jak rozpaczliwa prośba, jakby miała nadzieję, że przyjaciółka się myli. To musiał być dla niej straszny szok, pomyślała Elizabeth. Na początku Bergette myślała, że Sivgard zginął w pożarze. Pochowała go, lecz on wrócił: wrócił, by je obie zamordować i by samemu umrzeć. Chciała odciągnąć przyjaciółkę od trupa, ale Bergette zaczęła się wyrywać. - Zostaw mnie! Chcę porozmawiać z Sivgardem! - szlochała. - Przecież do nas wrócił. - Posłuchaj mnie - odezwała się Elizabeth spokojnie i zerknęła na zwłoki mężczyzny. Martwe oczy wpatrywały się w nicość. Wzdrygnęła się i odwróciła. - Kochana Bergette, posłuchaj mnie teraz. Chodź tu, usiądź, zaraz wezwiemy pomoc. Nie pamiętasz już, co się przed chwilą stało? Przecież Sivgard chciał zastrzelić nas obie. Postradał zmysły. Wydawało się, że Bergette nic nie słyszy. Wciąż klęczała nad mężem, trzęsąc się od płaczu. Elizabeth zerknęła na Ane. Dziewczyna stała oparta o framugę drzwi, wydawała się obojętna, zupełnie tak, jakby to, co miało przed chwilą miejsce, w ogóle jej nie dotyczyło. Nadal była nieobecna, patrzyła przed siebie, nie widząc niczego. Bergette znowu potrząsała ciałem męża. - Sivgard, obudź się! Mój kochany, kochany... - Próbował nas zastrzelić - przypomniała jeszcze raz Elizabeth. Jej głos nie był już spokojny. Czuła, że trzęsą się pod nią nogi. Przyjaciółka nie słuchała jej, opadła na zwłoki, szlochając przeraźliwie i miętosząc powalaną krwią koszulę. Elizabeth przypomniała sobie, co wcześniej myślała o tym wszystkim. Gdyby Sigvard pojawił się nagle w jej życiu, byłaby gotowa na wszystko, by ratować Ane. Każda matka postąpiłaby tak samo. Teraz okazało się, że to córka ją ocaliła. Co by było, gdyby pojawiła się chwilę później? Pewnie obie z Bergette byłybyśmy martwe, pomyślała. Co sprawiło, że Ane przyszła tu za nią? I jak dziewczynie udało się zdobyć rewolwer? Przecież broń leżała w

zamkniętej na klucz komodzie w salonie. A może to wcale nie jest rewolwer Bergette? W jej głowie kłębiło się mnóstwo pytań, nie znajdowała odpowiedzi na żadne z nich. Usłyszała trzaśnięcie drzwiami i dobiegające z korytarza głosy. Zesztywniała. Oby to nie była Karen-Louise! Zerwała się z miejsca, by zobaczyć, kto do nich idzie. Gdy otworzyła drzwi prowadzące na korytarz i zobaczyła parobka ze służącą, westchnęła z ulgą. Od razu rozpoznała oboje. - Co się stało? - zapytali chórem. Po chwili dziewczyna dodała: - Jesteś blada jak ściana. - On... - Elizabeth nie wiedziała, co im powiedzieć. - Sprowadźcie pomoc z Dalsrud. Niech przyjadą mężczyźni. Sivgard nie żyje. - Nie żyje? Chyba już od dawna? - rzucił parobek, usiłując ją wyminąć. - Nie, nie wchodź tam. - Elizabeth zagrodziła mu drogę. - Usiłował nas zastrzelić, ale... no cóż, tak czy inaczej nie żyje. Z całą pewnością. Spieszcie się do Dalsrud. Chłopak wybiegł z domu, trzasnąwszy drzwiami. Elizabeth odwróciła się do służącej. Dziewczyna zbladła, otwierała usta i zamykała, nie będąc w stanie dobyć z siebie słowa. - Wiesz, gdzie mieszka matka Bergette? Służąca skinęła głową. - Dobrze. Biegnij do niej i powiedz, że Sivgard leży martwy w salonie. Niech tu szybko przyjdzie, ale, na Boga, nie pozwól jej zabrać ze sobą Karen-Louise. Mała nie powinna wiedzieć, co tu się stało. Dziewczyna znów skinęła głową, ale wciąż stała nieprzytomnie w korytarzu. - Rozumiesz, co mówię? - spytała Elizabeth. -Tak. - No to już, leć! Biegiem. Już na progu odwróciła się i zapytała: - Jak umarł Sivgard? - Został postrzelony w plecy. Służąca pisnęła i wymknęła się z domu. Już po chwili Elizabeth usłyszała jej kroki na podwórzu. Oparła się o framugę i przymknęła oczy. Z salonu wciąż dobiegał rozdzierający płacz Bergette. Pewnie była w szoku, zapomniała p wszystkim, co się stało. A może to reakcja zupełnie naturalna? W końcu to jej mąż leżał na podłodze. Ane popełniła morderstwo. Jej mała, zaledwie szesnastoletnia córeczka. Elizabeth zasłoniła twarz dłońmi, próbując stłumić dobywający się z piersi szloch. Nie może teraz płakać, nie może. Musi być silna, ze względu na Ane. Zrobiła głęboki wdech i wróciła do salonu.

Rozdział 2 Ane osunęła się na podłogę. Siedziała oparta o ścianę, obejmując kolana ramionami. Łkanie Bergette wreszcie ucichło. Klęczała teraz nad trupem, kołysała się w przód i w tył, i cały czas gładziła dłoń zmarłego. Widok był sam w sobie tak przerażający, że Elizabeth miała przez chwilę ochotę się poddać i pozwolić, by to inni przejęli kontrolę nad sytuacją. Ale nie mogła sobie na to pozwolić i dobrze o tym wiedziała. Podeszła do Ane i podała jej rękę. - Chodź, usiądziemy na sofie - poprosiła. Dziewczyna nie zareagowała. - Posiedzę trochę z tobą. - Elizabeth ujęła ją ostrożnie pod ramię. Ciało Ane było sztywne i bezwolne, w końcu jednak córka usłuchała. Elizabeth znalazła szal i okryła nim ramiona dziewczyny. Właściwie nie wiedziała, czemu to robi. Było przecież lato, ale ona sama trzęsła się z zimna. Bergette zaczęła nucić coś pod nosem. Po jej policzkach powoli spływały łzy. - Czujesz się już lepiej? - Elizabeth pogładziła Ane po plecach. Nie doczekała się odpowiedzi, zresztą wcale się jej nie spodziewała. Westchnęła. Gdyby chociaż skinęła głową, pomyślała przyglądając się córce. Brązowe oczy dziewczyny, zazwyczaj tak radosne i pełne życia, wydawały się teraz martwe. Ciekawe, o czym myśli? Czy jest świadoma tego, co zrobiła? Dopiero teraz Elizabeth przestraszyła się nie na żarty. Przecież zabójstwo było przestępstwem karanym śmiercią. Czy to właśnie miała oznaczać jej wizja? Objawił jej się Sivgard z twarzą wykrzywioną w złośliwym uśmiechu. Czyżby chciał pociągnąć za sobą Ane? Nigdy, postanowiła Elizabeth. Nigdy nie pozwoli, by ktoś odebrał jej dziecko! Zrobiła głęboki wdech; drżała na całym ciele. Jeśli Ane zostanie skazana na śmierć, ona sama odbierze sobie życie. Przecież nie potrafiłaby istnieć bez ukochanej córki. Masz jeszcze jedno dziecko, odezwał się w jej głowie głos rozsądku. Owszem, pamiętała o tym. Miała dwoje dzieci, ale nie mogła sobie pozwolić na utratę żadnego z nich. Na samą myśl o małym Williamie z jej piersi pociekło mleko. Na szczęście zabezpieczyła stanik, wsuwając, między ciało a ubranie, ściereczkę, ale czuła się nabrzmiała i obolała. Dawno już powinna była siedzieć w domu i karmić chłopca. Spróbowała sobie wyobrazić, co by było, gdyby nie pojawił się Sivgard. Piłyby z Bergette kawę i gawędziły beztrosko, w końcu zapytałaby przyjaciółkę o możliwość pożyczenia dziecinnego wózka i wróciła do domu. Wózek! To właśnie po niego przyszła, chciała, żeby William miał gdzie spać, gdy ona będzie pracowała na polu, by nie musiał leżeć na słońcu. Zazwyczaj nie potrafiła powstrzymać uśmiechu na samą myśl o tłuściutkich,

małych ramionkach i nóżkach synka, jego ciemnych, bystrych oczach i czarnych włoskach. Skóra zdjęta z ojca. Do niej w ogóle nie był podobny. Jeśli odbierze sobie życie, musiałaby go zostawić. Nie, nie wolno jej. Nikt nie umrze - ani ona, ani Ane. Będzie walczyć do ostatniej kropli krwi, by ani lensman, ani nikt inny nie skazał jej córki na śmierć. Już ona się o to zatroszczy. - Ane, posłuchaj mnie. Dlaczego tu przyszłaś? Skąd masz rewolwer? Możesz mi odpowiedzieć? -zapytała Elizabeth łagodnym głosem. Dziewczyna milczała. Musiała jednak rozumieć, co się do niej mówi, bo na dźwięk słów matki odwróciła się od niej. Elizabeth spróbowała na nowo. - Niedługo ktoś na pewno przyjedzie i go zabierze. Będzie dobrze, kochanie. Zostanę z tobą. Bergette przestała nucić, siedziała teraz blada jak ściana, wpatrując się w swojego martwego męża. Za oknem przekrzykiwały się mewy. Jakiś mały ptaszek uderzył z brzękiem w szybę. Elizabeth wzdrygnęła się, ale Ane i Bergette nie dały po sobie poznać, że cokolwiek słyszały. Kobieta pochyliła głowę i złożyła dłonie do modlitwy, ale nie potrafiła znaleźć właściwych słów. Co myślał Bóg, patrząc na nie teraz, w obliczu tego co właśnie się stało? Czy rozumiał, że Ane zrobiła to, co musiała, że nie z własnej winy stała się morderczynią? Zaczął dokuczać jej przeraźliwy ból głowy, raz po raz targały nią mdłości. Powietrze w salonie było ciężkie i nieruchome. Otworzyła okno. Usłyszała ludzi na podwórzu. Zarżał koń, niskie męskie głosy mieszały się z jednym wyższym, jakby znajomym. Elizabeth wyszła na korytarz. - Mario, ty też tu jesteś? - zapytała wystraszona, a jednocześnie szczęśliwa. - Co się stało? - zapytał Kristian. - Słyszeliśmy, że ktoś postrzelił Sivgarda. Ale przecież on jest martwy, pochowaliśmy go, do diabła! Nic z tego nie rozumiem. - Wbił w nią spojrzenie. Jens i Lars chcieli zobaczyć, co się dzieje. Obaj zatrzymali się zaskoczeni w drzwiach. - Kto go zabił? - zapytał parobek, doszedłszy do siebie. Elizabeth już miała mu odpowiedzieć, że zrobiła to Ane, ale w ostatniej chwili zamilkła. - To był wypadek - rzuciła tylko. - Przygotuj konia, niech Lars jedzie po lensmana i doktora. Parobek skinął głową, ale najwyraźniej nie spieszyło mu się do stajni. Pewnie nie chce przegapić takiej sensacji, pomyślała Elizabeth. W końcu chłopak wyszedł. Kobieta spojrzała po pozostałych. - Sivgard przyszedł tu - odezwała się cichym głosem - by zastrzelić mnie i Bergette. Celował do mnie, gdy nagle w drzwiach stanęła Ane i strzeliła mu w plecy. Jens zachwiał się

na nogach. Dobry Boże, wyszeptał i rzucił się w stronę córki. - Nie, Jensie - powstrzymała go Elizabeth. - Mario, lepiej ty do niej idź. Możesz przy niej posiedzieć, ale Ane nie ma chyba ochoty na rozmowę. - Kogo w takim razie pochowaliśmy? - spytał Kristian. - Nie wiem - odparła. - Musisz już chyba jechać, Larsie. Weź świeżego konia i postaraj się wrócić jak najszybciej. Gdy tylko Lars wyszedł z domu, Elizabeth spojrzała na Kristiana i Jensa. - Przykryjcie czymś zmarłego. Spróbuję porozmawiać z Bergette. Biedaczka odchodzi od zmysłów. Chyba nie rozumie nic z tego, co się wokół niej dzieje. Mężczyźni znaleźli koce, którymi nakryli zwłoki. Bergette podniosła się z klęczek, chcąc je zabrać. - Co wy robicie? Przecież on się udusi! Elizabeth była już przy niej. - Nie chcemy, żeby zmarzł na podłodze. Chodź, damy mu na chwilę spokój i usiądziemy sobie tutaj. Musiała odciągnąć Bergette w drugi koniec pokoju. Cały czas obserwowała uważnie Marię i Ane. Obie były już teraz młodymi kobietami, ale w jej oczach nadal pozostawały dziećmi. Poczuła ucisk w piersi, miała ogromną ochotę przytulić je do siebie z całych sił, rozpłakać się i... Nie, musi być silna. Właśnie ze względu na dziewczynki. Ze względu na wszystkich. Jens i Kristian wydawali się zupełnie zdezorientowani. - Bądźcie tak dobrzy i zaparzcie kawy - poprosiła Elizabeth, obejmując Bergette. - Myślisz, że jest mu zimno? - Przyjaciółka posłała w stronę zwłok zatroskane spojrzenie. - Nie, teraz już nie. Elizabeth przypomniała sobie, jak sama się czuła, gdy doniesiono jej, że Jens zginął na morzu. W pierwszej chwili nie chciała w ogóle przyjąć tego do wiadomości. To niemożliwe, by odszedł ode mnie na zawsze, myślała. Nawet później, gdy uświadomiła sobie, że mąż naprawdę nie żyje, nie potrafiła porzucić nadziei. Bergette czuła się podobnie, chociaż Sivgard okazał się tak złym i niecnym człowiekiem. Czyżby zdążyła już o tym wszystkim zapomnieć? Jens był mimo wszystko wiernym, wspaniałym mężem. Elizabeth nie miała nawet możliwości złożenia jego szczątków do grobu. W odróżnieniu od Bergette. Czy przyjaciółka zniesie powtórny pogrzeb Sivgarda? Elizabeth pogładziła ją ostrożnie po plecach. Było jej zimno? Nie, chyba nie. Zerknęła na Ane. Maria próbowała coś do niej mówić. Usłyszała kroki na korytarzu, ale nie zdążyła nawet wstać z sofy, gdy w progu pojawiła się matka Bergette. Kilka kosmyków włosów wysunęło się z jej koka, oczy miała wielkie i okrągłe.

- Powiedzcie mi, czy to, co słyszałam, jest prawdą? - Starsza pani zerknęła na Bergette, dostrzegła Sivgarda leżącego na podłodze, zbladła i znów przeniosła wzrok na córkę. Podeszła do niej i otoczyła ją ramionami. - Dobry Boże, Bergette, co tu się stało? Kto to zrobił? I kto w takim razie zginął w pożarze? - Porozmawiamy o tym, gdy przyjedzie lensman -odezwała się szybko Elizabeth. Kobieta nie pytała już więcej. Bergette wybuchnęła przeraźliwym płaczem, przyciskając się kurczowo do matki. Kristian i Jens przynieśli czajnik z kawą i kubki. Starsza pani spojrzała na nich zaskoczona, jakby nie rozumiała, co mężczyźni robią w pokoju. - Kawy? - spytał Jens, unosząc czajnik. Kobieta nie odpowiedziała, ale Elizabeth skinęła głową. Potrzebowała czegoś, czym mogłaby się wzmocnić. Z wdzięcznością przyjęła gorący kubek i piła małymi łykami. Kawa parzyła jej gardło. Kristian podszedł do niej i mocno ją przytulił. - Jak się czujesz? - szepnął z ustami w jej włosach. - Dobrze - skłamała, doskonale świadoma, że nie zdoła go oszukać. - Pomyśleć, że mogłem cię stracić, Elizabeth. -Przycisnął ją do siebie jeszcze mocniej. - Ale wszystko skończyło się dobrze - odrzekła drżącym głosem, spoglądając jednocześnie na Jensa. Ten wbił w nią wzrok. Pewnie myślał sobie to samo co Kristian. Gdyby tylko mogła, podeszłaby do niego i rzuciła mu się na szyję, ale wiedziała, że takie zachowanie nie przystoi statecznej mężatce. Matka Bergette mierzyła ich surowym spojrzeniem. - Czy ktoś może mi powiedzieć, co tu się stało? Przecież pochowaliśmy Sivgarda, a teraz... - Głos jej się załamał. - A teraz on leży martwy w salonie. Czemu nikt nie zatrzymał sprawcy? Powiadomiliście lensmana? Jak można było puścić wolno mordercę! - Lensman i doktor już jadą - powiedział Kristian spokojnie. - Sivgard był takim dobrym człowiekiem - załkała starsza pani, obejmując Bergette. Biedaczka, o tak wielu rzeczach nie ma pojęcia, pomyślała Elizabeth. Bergette miała na pewno swoje powody, by nie wyjawiać matce, jakim piekłem stało się ostatnio jej życie. - Mario, weź Ane i wyjdźcie do kuchni - poprosiła. Dziewczyna skinęła głową i wyprowadziła siostrę. Elizabeth nie chciała, by Ane słyszała dalszą część rozmowy. Poza tym pod drzwiami podsłuchiwała służąca. Bardzo jej najwyraźniej zależało na poznaniu całej prawdy. Elizabeth słyszała, jak dziewczyna wymienia szeptem komentarze z parobkiem. Zaczęła drżeć tak, że o mały włos nie rozlała kawy. Odstawiła kubek na stół. Oby

tylko lensman niedługo przyjechał, niech ten koszmar już się skończy! Tylko czy przyjazd urzędnika w czymkolwiek pomoże? Nie, sytuacja nie była taka prosta. Piekło mogło się dopiero teraz zacząć: przesłuchania, oskarżenia i na koniec wyrok. - Pójdę do kuchni porozmawiać z Ane - oświadczył Jens i zniknął w drzwiach. - Mówiła ci coś? - spytał Kristian cicho. - Nie, ani słowa. Moja biedna córeczka - załkała Elizabeth. Nie mogła już dłużej powstrzymywać płaczu. - Spokojnie kochanie, wszystko będzie dobrze, zobaczysz. - Już jadą. - Uchyliły się drzwi i parobek wsunął głowę do środka. Elizabeth i Kristian przywitali przybyłych. Torstein był poważny i milczący. Lensman miał na sobie krótką kurtkę, ledwo dopinającą się na pokaźnym brzuchu. Zmierzył obecnych karcącym spojrzeniem. - Słyszałem, że Sigvard został zastrzelony. - Leży tam. - Elizabeth wskazała drzwi salonu. Podeszli do zmarłego i uklękli nad nim. - Trzeba wysłać ludzi, żeby odnaleźli mordercę! -rozdzierająco krzyknęła matka Bergette. Lensman spojrzał na Elizabeth, która przejęła inicjatywę. - Czy mogłaby pani zabrać Bergette do innego pokoju? - poprosiła. Mężczyźni podnieśli koc, na co wdowa znów wybuchnęła płaczem. Odepchnęła matkę i podbiegła do Sigvarda. Zaczęła potrząsać bezwładnym ciałem. - Obudź się, słyszysz? Nie leż tak! - krzyczała. Torstein podniósł się i zaczął szperać w swojej czarnej lekarskiej torbie. - Czy ktoś mógłby mi przynieść wody? Wyjął torebkę z białym proszkiem, w tym czasie służąca przyniosła szklankę. - Proszę - powiedziała i dygnęła. Lekarz wsypał proszek do wody i zamieszał. - Dajcie jej to. Elizabeth zrobiła, co jej kazał, chociaż Bergette wierciła się i nie chciała pić. - Zaprowadźcie ją do sypialni, nakazał Torstein, za chwilę powinna zasnąć. Tak będzie dla niej najlepiej. Płacz i krzyki Bergette dochodziły do nich aż ze schodów, po których prowadziła ją matka. - Musimy mieć tu spokój do pracy - oświadczył lensman rzeczowo, wbijając wzrok w służącą i parobka. Oboje wymknęli się z salonu. Elizabeth odwróciła się, gdy mężczyźni zaczęli badać zwłoki. Lensman wstał w końcu

z kolan i przyjrzał jej się uważnie. - Czy ktoś może nam powiedzieć, co tu zaszło? Przełknęła ślinę. - Tak. Siedziałyśmy z Bergette i piłyśmy kawę, kiedy nagle pojawił się Sigvard ze strzelbą. Chciał zabić nas obie. Celował do mnie. Zamknęłam oczy i przygotowałam się na śmierć... - Musiała przetrzeć twarz. - Wtedy padł strzał. Gdy podniosłam wzrok, zobaczyłam, że Sigyard nie żyje, a... Ane stoi w drzwiach z rewolwerem w ręku. W salonie zapadła martwa cisza. Elizabeth dostrzegła kątem oka Jensa, który wrócił z kuchni. - A więc przyszłyście tu z Ane. - Lensman szarpał nerwowo swoje wąsy. - Czego tu szukałyście? - Nie, przyszłam tu sama. Miałam pożyczyć od Bergette dziecięcy wózek. Nie wiem, czemu moja córka się tu pojawiła. - A czyj to był rewolwer? - Nie jestem pewna, ale chyba należy do Bergette. Pokazywała mi kiedyś broń. Lensman uniósł brwi, ale nie skomentował jej słów. - Chciałbym pomówić z Ane. - Ale ona nie chce rozmawiać - oświadczyła Elizabeth cicho i poczuła, że zaczyna jej drżeć dolna warga. Jedynym oparciem było dla niej w tej chwili silne ramię Kristiana. - Jakoś sobie poradzimy - stwierdził lensman. Elizabeth nie wiedziała do końca, co mogą znaczyć te słowa i szczerze mówiąc, wolałaby nie wiedzieć. - Bergette... - zaczęła - ona chyba nie pojmuje, że Sigvard jest martwy. Torstein wstał z miejsca i zamknął swoją torbę. - Taka reakcja nie jest niczym niezwykłym. Powinno jej to szybko przejść. Żałoba ma różne etapy. Etap złości, w którym staramy się obarczyć odpowiedzialnością innych, etap poczucia winy, a także żalu i tęsknoty. Musicie dać jej trochę czasu. Wychodzę z założenia, że ma jakąś rodzinę, która teraz przy niej będzie? Doświadczyła ciężkiego szoku. W końcu już drugi raz straciła męża. Najpierw pożar, a teraz to.... - Tak. - Elizabeth skinęła głową. - Bergette ma rodzinę, ale jej matka nie ma pojęcia, jak naprawdę wyglądało jej małżeństwo z Sigvardem. Chyba o wielu rzeczach zwyczajnie nie wie. - W takim razie ktoś musi ją uświadomić - zauważył Torstein. - Mogę to zrobić osobiście. W końcu niejedno wpadło mi w ucho. - Dziękuję. - Elizabeth posłała mu uśmiech pełen wdzięczności. - Może zrobię to od razu. Lensman zerknął na lekarza, po czym przeniósł spojrzenie na Jensa i Kristiana.

- Możecie wynieść zwłoki. Zwłoki, pomyślała Elizabeth. Wolałaby, żeby powiedział: Sigvarda albo zmarłego. Łatwiej było oddychać, gdy ciało zniknęło z salonu. Słyszała, jak Jens i Kristian rozmawiają na korytarzu ze służącą, po czym wchodzą do drugiego pokoju. Zastanawiała się, kto przygotuje Sigvarda do pogrzebu. Sama nie chciała w tym uczestniczyć. Nie dlatego, że bała się zmarłych, ale ze względu na niego - człowieka, który sprawił jej tak wiele bólu. Na dywanie została kałuża zakrzepniętej krwi. Dobrze, że nie upadł na deski, pomyślała Elizabeth, wtedy plama byłaby niemożliwa do usunięcia. Dywan można było wyrzucić. A może udałoby się sprać krew? Potrząsnęła głową, próbując pozbyć się tych dziwnych myśli. - Chciałbym porozmawiać z Ane - powiedział lensman. - Gdzie ją znajdę? - Chyba w kuchni - odparła - siedzi tam z Marią. Ale mówiłam przecież, że ona... - Tu jestem! - Ane stanęła w drzwiach. Jej oczy, pomyślała Elizabeth. Córka patrzyła na nią wzrokiem staruszki. Jej jasny warkocz był zmierzwiony. Usta zaciśnięte w wąską kreskę. Chciała do niej podbiec, ale uprzedził ją lensman. - Proszę, Ane, siadaj. - Dziękuję, postoję. - Jak uważasz. - Z tego co zrozumiałem, przyszłaś tu sama - zaczął. - Czego szukałaś w tym domu? Odpowiedziała mu bezbarwnym głosem. - Nie mogłam już dłużej czekać na mamę, więc postanowiłam, że wyjdę jej na spotkanie. Chciałyśmy pożyczyć wózek od Bergette. Lensman skinął głową. - Co działo się dalej? Kristian i Jens stali bez słowa za plecami dziewczyny. Ane nawet nie dostrzegła ich obecności, mówiła dalej. - Weszłam do domu i usłyszałam głosy Sigvarda i mamy. Z początku niczego nie rozumiałam. Myślałam, że Sigvard jest martwy. Przecież byłam na jego pogrzebie. Elizabeth wymieniła spojrzenia z Marią, która weszła do salonu i usiadła na krześle. - I słyszałam, że Bergette płacze. Musiała być okropnie wystraszona. Podeszłam do drzwi. Byłam cicho, więc nikt nie wiedział, że tam jestem. Zobaczyłam na stole pistolet. - Ane zamilkła i zapatrzyła się przed siebie. - Rewolwer - poprawił ją lensman. Wydawało się, że nie zrozumiała jego słów. - I co dalej?

- Po prostu go podniosłam. Sama właściwie nie wiem dlaczego. Wszystko działo się samo z siebie, jakby... jakby to był tylko... zmarszczyła brwi i przestąpiła z nogi na nogę. - Usłyszałam, że Sigvard chce zastrzelić mamę. Tak, chyba tak właśnie było. Usłyszałam, że chce jej zrobić krzywdę i wtedy właśnie podniosłam pistolet. Musiałam jej bronić. Elizabeth wstrzymała oddech. Nie chciała się rozpłakać. Oczy miała pełne łez, spojrzenie zamglone. Przetarła szybko twarz dłonią i wyprostowała plecy. Ane spojrzała na nią. - Słyszałam wszystko, o czym mówiliście, mamo. Każde słowo Sigvarda. Mówił, że jesteś ladacznicą i że sypiałaś z Leonardem, ojcem Kristiana. A gdy zaszłaś z nim w ciążę, winą obarczyłaś Jensa. To mnie nosiłaś wtedy pod sercem. Jestem dzieckiem poczętym w hańbie!

Rozdział 3 Dorte i Elen szły ścieżką w kierunku Dalen. Rzadko uczęszczana dróżka zaczęła ostatnio zarastać. Drewniany dom wydawał się pusty i opuszczony, okna zostały zabite deskami. Oby ktoś się tu szybko wprowadził, pomyślała Dorte. Może zamieszka w nim Maria albo Ane? Nie, obie z pewnością znajdą sobie bogatych mężów i zamieszkają w domach bogatszych i piękniejszych od tego. Westchnęła. - Smucisz się czymś? - zapytała Elen, posyłając jej badawcze spojrzenie. - Nie. Myślałam tylko o tym, jaka to szkoda, że nikt już nie mieszka w Dalen. Dom stoi przecież zupełnie pusty. - Dobrze, że Mathilde kupiła gospodarstwo Elizabeth. Przynajmniej tam ktoś mieszka. Dorte przystanęła i osłoniła oczy dłonią. - Zobacz jaka tam gęstwina - powiedziała, wskazując na lewo od rumowiska. - Może poszukamy też jagód? W milczeniu ruszyły pod górę. Dopiero gdy wspięły się na szczyt, Elen przetarła czoło wierzchem dłoni. Włosy miała wilgotne, policzki zarumienione. - Ojej, ale się zmęczyłam. Trudniej się tu wdrapać, niż myślałam. - Usiądźmy - zaproponowała Dorte i opadła na kamień. - Nic tylko napełniać kosze - dodała, odrywając od skały kępkę mchu. - Będzie z tego piękny czerwony barwnik - stwierdziła Elen, także zdrapując odrobinę. - Babcia nauczyła mnie farbowania. Jak uda nam się znaleźć odpowiednie rośliny, to ci wszystko pokażę. - Elizabeth wspaniale sobie radzi z taką robotą. -Dorte wstała z uśmiechem. - Zaproponowała kiedyś, że mnie nauczy, ale nie chciałam. - Czemu? - Pomyślałam, Dorte wzruszyła ramionami, że mogłaby zachować swoje tajemnice dla siebie i może trochę na tym zarobić. To było wtedy, jak mieszkałam w Neset, a ona w Dalen. - Ale z tego co zrozumiałam, wyświadczyłyście sobie nawzajem przysługę? Dorte skinęła głową i zerwała kilka kwiatów. Nie nadawały się co prawda do farbowania, ale będą pięknie wyglądać na kuchennym stole. - Tak, to prawda. Elizabeth przyjęła do siebie Daniela. Kaftanik do chrztu też od niej pożyczyłam. To straszne, jak szybko biegnie czas - westchnęła. - Teraz Daniel jest już dorosły, a Elizabeth się wyprowadziła. Zastanawiam się nad czymś - ciągnęła Dorte, bawiąc się kwiatem. -Tak?

- Kiedy urodzi się wam dziecko, może będziecie z Olavem chcieli, żebyśmy oboje z Jakobem zostawili was w spokoju? - Zostawili? - powtórzyła Elen. - Tak. No wiesz, gdybyśmy przebudowali gospodarstwo, moglibyśmy zostawić jakąś małą izbę tylko dla nas. W końcu nasze dzieci też się przeniosą na swoje, a wy moglibyście mieć spokój. - Już o tym kiedyś rozmawiałyśmy, parsknęła Elen, i nie chcę do tego wracać. Myślałam, że wytłumaczyłam ci wszystko za pierwszym razem, Dorte. - Tak, oczywiście. Ale przecież z czasem można zmienić zdanie. Dorte odeszła kawałek dalej. Stwierdziła, że jagody są w tym roku bardzo drobne. To pewnie przez to, że tyle padało. Tak czy inaczej, miała zamiar uzbierać kilka koszyków. Elen wskazała jakieś rośliny, których Dorte wcześniej nie zauważyła. - Jakie ładne. Zerwij kilka. Dorte zebrała całe naręcze. - Gdy byłam dzieckiem - Elen patrzyła na wieś, ze szczytu rozciągał się wspaniały widok - dziadek i babcia mieszkali w sąsiedztwie. Musiałam ich odwiedzać każdego dnia. Przez pierwszy rok właściwie mieszkałam u nich, dopóki nie wybudowaliśmy własnego domu. Z tamtego czasu nic nie pamiętam, ale kolejne lata dobrze utkwiły mi w pamięci. To były wspaniałe czasy, długie, spokojne dni i mnóstwo śmiechu. - Twoi dziadkowie musieli być dobrymi ludźmi - stwierdziła Dorte. - To prawda, drugich takich można ze świecą szukać. Nigdy się na mnie nie złościli, tylko byli smutni, gdy coś zbroiłam. Pomyśl, jak to jest nigdy się nie denerwować - powiedziała zamyślona. - Opowiedz mi o domu, o swoim dzieciństwie... - Babcia była mi bardzo bliska. - Elen uśmiechnęła się szeroko. - Mogłam do niej przyjść o każdej porze dnia, mogłam jej się zwierzyć z każdej mojej tajemnicy i każdego problemu. Gdy życie wydawało mi się zbyt trudne, szłam do niej. Nakrywała wtedy do stołu w kuchni, zamykała drzwi i parzyła kawę z mlekiem. Zawsze miała też w zanadrzu coś dobrego, trochę cukru albo jakieś ciasto. To dziwne... babcia miała zawsze pełne ręce roboty, ale potrafiła znaleźć dla nas czas. Nigdzie się wtedy nie spieszyła. Elen zerknęła na Dorte. - Tak, tak właśnie mi się wydawało. Że jestem dla niej najważniejszą osobą na świecie. Gdy trochę podrosłam, znalazłam sobie chłopca. Zwierzyłam się z tego babci i odtąd spędzałyśmy razem jeszcze więcej czasu, chichocząc i plotkując niby dwa podlotki. -Elen roześmiała się głośno na samo wspomnienie. -Jak przychodziły do mnie przyjaciółki, musiałam je uprzedzać już na schodach: Jeśli babcia zapyta was, czy jesteście zakochane, to

mówcie, że tak, to ją bardzo ucieszy. - Twoja babcia była chyba dość niezwykłą osobą. -Dorte popatrzyła na nią zdumiona. - Mhm. Podobnie jak dziadek Nigdy, przenigdy nie wątpiłam, że mnie kochają. Ani przez sekundę. - Miło mi to słyszeć - stwierdziła Dorte. - Chciałabym - Elen posłała jej przeciągłe spojrzenie - żeby moje dzieci też miały takie wspomnienia. Żebyście mieli z Jakobem czas, by wypocząć, żebyśmy my młodzi mogli was wyręczać. I żebyście mieli siłę i czas wychowywać wnuki. Dorte poczuła ucisk w gardle i pogładziła policzek Elen piegowatą dłonią. - Jesteś taka dobra. Dziękuję. - Nie ma za co dziękować. - Elen spłonęła rumieńcem i odwróciła twarz. Dorte zauważyła, że dziewczyna czuje się zawstydzona. Może z powodu rozmowy, a może na myśl, że nie ma jeszcze dzieci. - Pokażę ci, których roślin używała mama - zaproponowała Elen, której zaczęło się nagle bardzo spieszyć. - Z tych możemy brać tylko korzenie, więc trzeba je zbierać ostrożnie, a te nadają się w całości, dlatego nie musimy sobie żałować. Słońce grzało w plecy. Dorte już dawno nie czuła się taka spokojna. Zazwyczaj musiała pracować od świtu do późnego wieczora, ale teraz, gdy zbierała rośliny, miała wrażenie, że wypoczywa. Towarzystwo Elen sprawiało jej prawdziwą przyjemność. Dziewczyna nie trajkotała jak najęta, miło było pomilczeć w jej towarzystwie. Gdy Elen wyprostowała plecy, słońce było już wysoko na niebie. - Chyba już dość nazbierałyśmy. Jak sądzisz? -Podniosła koszyk, a Dorte włożyła do niego zerwane rośliny. - Tak, chyba wystarczy. - Skinęła głową. - No to wracamy. - Jeśli nie będę teraz potrzebna - Dorte zawahała się - to chętnie bym tu jeszcze została. Elen posłała jej pytające spojrzenie. - Chciałabym poszukać jagód. - Zostań tu ile tylko chcesz, ale uważaj na upiory -zaśmiała się Elen. - Jakob mówi, że lubią siedzieć na rumowiskach. - Bzdury! - Dorte wyprawiła ją do domu i jeszcze przez chwilę za nią spoglądała. Dziewczyna była szczupła i zgrabna, szła z wyprostowanymi plecami, o które raz po raz uderzał jej brązowy koński ogon. Czyżby nuciła? Dorte nastawiła uszu. Owszem, chyba tak. Odwróciła się i poszła kawałek w stronę Dalen. Upiory, pomyślała z uśmiechem.

Zupełnie jakby mogły w ogóle być zainteresowane nią, starą babą! Nie, duchy wolały raczej młodych, przystojnych mężczyzn, których mogłyby opętać. Albo dzieci, które udałoby się podmienić, podrzucając na ich miejsce własne potomstwo. Zdarzało się nawet, że upiory kradły ludziom bydło, zostawiając w oborze swoje zwierzęta. Tak przynajmniej kiedyś słyszała. Dorte szła dalej w kierunku zbocza. Zatrzymała się wreszcie i opadła na wrzosy. Pomyślała: jagody. Rozglądała się za nimi, od kiedy ruszyły z Elen pod górę, ale doszła w końcu do wniosku, że chyba jeszcze za wcześnie na zbiory. Po prostu chciała na chwilę zostać sama. Rozprostować zesztywniałe nogi i zapomnieć o codziennym znoju. Promienie słońca grzały ją w twarz. Przymknęła oczy i pomyślała, że dostanie jeszcze więcej piegów. Może nawet trochę się poparzy, ale wcale jej to nie martwiło. Lato było tu za krótkie, by narzekać na słońce. Za kilka miesięcy przyjdzie zima, a w miejscu, gdzie teraz siedziała Dorte, zalegnie gruby dywan śniegu. Westchnęła z zadowolenia, rozkoszując się zapachem gór i wrzosu. Ogarnęła ją senność. Ragna podeszła do niej i zerknęła na nią z ukosa. - To tutaj leżysz? - spytała z uśmiechem. Dorte aż podskoczyła i chciała zerwać się z miejsca. - Tak., to znaczy nie, chciałam tylko trochę odpocząć. I... - Leż sobie spokojnie. - Ragna uniosła dłoń w obronnym geście. - Zasłużyłaś sobie na to, w końcu cały dzień harujesz. Dorte usiadła i zerwała kępkę wrzosu. Musiała czymś zająć ręce. - A tam haruję. Robię tylko to co do mnie należy, a przecież mamy dużą rodzinę. Dzieci są już dorosłe i mi pomagają. - Zamilkła i spojrzała na Ragnę. Włosy, zazwyczaj związane w ciasny węzeł na karku, miała dziś rozpuszczone. Było jej z tym do twarzy, od razu wydawała się łagodniejsza. Uśmiechała się, nie sprawiając wrażenia groźnej. Dorte przypomniała sobie, jak wielkim szacunkiem darzyła tę kobietę. Ragna przodowała we wsi, tak pod względem pieniędzy, jak i ostrego języka. Jedynie Elizabeth potrafiła się jej przeciwstawić, gdy posuwała się za daleko, ale nawet ona wolała z reguły milczeć. Bynajmniej nie ze strachu, ale dlatego, że czasem lepiej było po prostu dać spokój. - To wspaniale, że tak dobrze wam się wiedzie. - Ragna złożyła dłonie na brzuchu. - Daniel pewnie przeniesie się do Neset, skoro wy już tam nie mieszkacie? - Owszem - Dorte posłała jej uśmiech - tak właśnie planujemy. Wygląda na to, że Sofie od Mathilde jest nim zainteresowana. - To chyba niezła partia? - A pewnie. Dziewczyna jest pracowita i uprzejma, ale oboje są jeszcze bardzo młodzi

i mają przed sobą całe życie. - Nikt nie jest za młody ani za stary na miłość - stwierdziła Ragna. Dorte skinęła głową w zamyśleniu, bawiąc się trzymaną w dłoni kępką wrzosu. - Trochę to trwało, zanim zeszliśmy się z Jakobem. A ty byłaś przecież jego żoną... - Zasłoniła usta dłonią, ale Ragna zdążyła już rozpłynąć się w powietrzu. - Ragno! Ragno! Nie gniewaj się na mnie, nie chciałam powiedzieć nic złego. Bardzo się smuciłam, gdy umarłaś! - krzyknęła zrozpaczona Dorte czując, że zbiera jej się na płacz. - Ragno, słyszysz mnie? Ragno! - Cicho. Poczuła chłodną dłoń na policzku, - Ragna? - szepnęła i zamrugała w oślepiającym blasku słonecznych promieni. Pochylał się nad nią jakiś wielki cień, musiała osłonić oczy dłonią. - Jakobie, to ty? - Coś ci się śniło? - zapytał. Dorte wyprostowała plecy i otarła twarz dłonią. Musiało poparzyć ją słońce, skóra piekła nieprzyjemnie. - Wydawało mi się, że rozmawiałam z Ragną. - Rozejrzała się dookoła. Czyżby to naprawdę był tylko sen? Kobieta wydawała się taka prawdziwa, Dorte oczekiwała wręcz, że za chwilę gdzieś się pokaże. - Przyjemny sen? - Jakob usiadł obok niej. - I tak, i nie. Ragna była taka spokojna i szczęśliwa, ale powiedziałam jej coś nieprzyjemnego, a ona zniknęła. - A ja nigdy ci się nie śnię? - zapytał i przysunął się bliżej. - Owszem, w dzień i w nocy - odpowiedziała miękko i uśmiechnęła się do niego. Odwzajemnił uśmiech i przeciągnął palcem po jej czole, zgrabnym nosie i wargach. Pocałowała jego dłoń. Omiótł spojrzeniem twarz Dorte, szyję, w końcu zatrzymał wzrok na obfitych piersiach ukrytych pod szarą bluzką. Dorte pomyślała natychmiast, że powinna była się inaczej ubrać. W zielonej bluzce byłoby jej bardziej do twarzy. Tak bardzo chciała mu się podobać, pociągać go tak, by nigdy już nie spojrzał na inną kobietę. - Jesteś taka piękna - powiedział, zupełnie jakby czytał w jej myślach. Zrobiło się jej gorąco, gdy zaczął rozpinać guziki bluzki. Poszło mu to szybko i po chwili już siedziała z obnażonymi piersiami. Sutki stwardniały natychmiast na delikatnym letnim wietrze. Pochylił się i zaczął je delikatnie całować. Dorte westchnęła i poczuła, jak ogarnia ją pożądanie. Drżącymi dłońmi rozpięła pasek u jego spodni. Był skórzany i używany od niedawna, więc musiała się trochę natrudzić. Miała

wrażenie, że Jakob w ogóle tego nie zauważył, był bowiem bez reszty pochłonięty podciąganiem jej spódnicy. Dorte rzadko nosiła majtki, zwłaszcza latem, gdy na dworze było tak ciepło. Oszczędzała bieliznę na jesienne dni. Kobiety we wsi twierdziły, że majtki są takie nowoczesne, ale ona nie przejmowała się tym zanadto. W tej właśnie chwili cieszyła się, że bielizna leży w szufladzie w domu, a Jakob może zacisnąć dłonie na jej nagich pośladkach. Jęknęła i ściągnęła mu spodnie. Uniósł biodra i pomógł jej trochę - niemal niezauważalnie, jakby w ogóle nie zwracał uwagi na to, co się dzieje. Byli już teraz prawie zupełnie nadzy, a Dorte czuła, że jej kochanek jest gotowy. Rozsunęła uda i pozwoliła mu wejść, płonęła teraz z pożądania. Nie położył się na niej, tylko chwycił jej ciężką pierś i zacisnął wargi na sutku. Jego czarna broda łaskotała delikatną skórę. Poczuła, jakby przeszywała ją błyskawica, wygięła plecy. - Tak, o tak, jeszcze - westchnęła bezwstydnie. Chwyciła jego członek. Nie potrzebował więcej zachęty, położył się na niej, podpierając się na rękach tak, by jej nie zgnieść. Dorte jęknęła z rozkoszy i juz po kilku chwilach poruszała się rytmicznie razem z nim. Jakob nie jest jak młodzi chłopcy, przemknęło jej przez myśl, potrafi wytrzymać długo. To jednak dobrze być trochę starszym, stwierdziła, czując, że już dłużej nie wytrzyma. Dopiero po chwili zaczęła na nowo słyszeć szum strumienia, ćwierkanie ptaków i krzyk mew. Zawstydziła się nagle. - Jakobie - westchnęła, próbując uwolnić się z jego uścisku. - Nie moglibyśmy zostać tu jeszcze trochę? - Położył się na boku. - Nie. - Zaczęła zapinać bluzkę. - Co będzie, jak zaczną nas szukać? - A kto niby miałby to być? - Włożył spodnie. - Po co właściwie tu przyszedłeś? - Dorte zachichotała. - Żeby cię poszukać. Elen powiedziała, że chciałaś zostać jeszcze chwilę. - A to znaczy, że wkrótce może się tu pojawić ktoś, kto będzie szukał ciebie - zauważyła Dorte i zeszła nad rzekę, by się umyć. Woda była lodowata. Gdy kobieta już wyszła na brzeg, szczękała zębami i musiała zacierać ręce, chcąc się trochę rozgrzać. - Aż tak było zimno? - zaśmiał się Jakob i przyciągnął ją do siebie. - Przejdę się trochę - powiedziała i uwolniła się z jego objęć. - Co ci się tak nagle spieszy? Udała, że nie słyszy i przeczesała włosy palcami, próbując wysupłać z nich resztki wrzosu. - Wstydzisz się, Dorte? - Tak... - zawahała się. - Oczywiście, że tak. Jesteśmy w końcu dorośli, a

zachowujemy się jak... nie mam na to słów. Tylko ladacznica zrobiłaby coś takiego co ja przed chwilą. Co za wstyd! Chwycił ją za ramiona i zacisnął palce tak mocno, że jęknęła z bólu. - Myślisz, że to wstyd, że się kochamy? - Takie rzeczy załatwia się w łóżku - oświadczyła. - A kto tak powiedział? - Puść mnie, to boli. - Chciała odejść. Nie przywykła do rozmów na ten temat. Zwolnił uścisk i pocałował ją w czoło. - Moja śliczna, mała Dorte - powiedział miękko -najpiękniejsza na całym świecie. Jak prosty chłop taki jak ja mógłby ci się oprzeć? Leżałaś na ziemi i spałaś, w pierwszej chwili pomyślałem, że to jakaś rusałka. Miałem już uciekać, ale zrozumiałem, że to ty. Moja żona. Tylko moja. Dorte spojrzała w jego brązowe oczy i poczuła, że coś w jej piersi pęka. Jego słowa były miękkie jak flanek poduszek, które Elizabeth miała w salonie. - A widział nas przecież tylko Pan Bóg - ciągnął Jakob. - Ojej - żachnęła się Dorte. Wykrzywiła twarz i pomyślała o wszystkim, na co Pan musiał patrzeć, czy mu się to podobało, czy nie. - Chociaż może i on miał na tyle przyzwoitości - Jakob wybuchnął śmiechem - by się na chwilę odwrócić. Dorte rzuciła mu się na szyję. Mimo swojego wieku był wciąż zgrabny. To pewnie przez całą tę ciężką pracę, pomyślała, czując jego twarde mięśnie pod materiałem koszuli. - Co też ta Sofie wyprawia? - zapytał Jakob, wskazując palcem. Dorte posłała spojrzenie w kierunku Dalen. Dziewczyna stała przy drodze, wymachiwała ramionami, a po chwili zwinęła dłonie w trąbkę i zaczęła coś krzyczeć. - O co jej może chodzić? - zdziwiła się Dorte. - Nie wiem. Jesteśmy za daleko. - Oby tylko nie stało się nic złego - szepnęła i ruszyła przed siebie.

Rozdział 4 - Ane, to nie tak, jak myślisz - szepnęła Elizabeth. - Leonard... - Tak, to on jest moim ojcem - dokończyła dziewczyna. - Słuchaj, co ci matka mówi - wtrącił się Jens. -Niech ci wszystko wyjaśni. - A to czemu niby? - Ane odwróciła się do niego. -Miała przecież na to ponad piętnaście lat! -Przeniosła wzrok na Kristiana. Ten nerwowo przeczesał włosy palcami i Ane natychmiast się domyśliła: - A więc ty też wiedziałeś - stwierdziła. - I kto jeszcze? Maria? - Nie miałam pojęcia. - Dziewczyna potrząsnęła głową z przerażeniem. - Kto jeszcze? - spytała Ane, wbijając spojrzenie w Elizabeth. - Helenę. - Nienawidzę cię, nienawidzę was wszystkich! -syknęła Ane ze łzami w oczach. - Nie mów tak - przerwała jej Elizabeth. - Uznałam, że lepiej zrobię, nie mówiąc ci całej prawdy. Leonard... Opadła na krzesło. Nogi się pod nią ugięły. Dopiero teraz pojęła, co takiego oznaczała jej wizja. Leonard cieszył się z tego, że Ane w tak brutalny sposób poznała tajemnicę swego przyjścia na świat. Zrozumiała też, dlaczego Mikkel nie chciał powiedzieć jej o spotkaniu z Sigvardem. Wiedział, co z tego wyniknie. Co by się stało, gdyby ją ostrzegł? Uwierzyłaby mu? Z drugiej strony, może Mikkel jednak nie przeczuwał, do czego dojdzie. Może tego wszystkiego i tak nie udałoby się uniknąć. Usłyszała, że lensman chrząka. Ciekawe, o czym teraz myślał? Podejrzewa pewnie, że dobrowolnie poszłam z Leonardem do łóżka, domyśliła się po chwili. Spojrzała w oczy Kristiana. Mąż był najwyraźniej silnie poruszony. Jens wbił wzrok w podłogę. Wiele razy prosił Elizabeth, by wyjawiła Ane prawdę, zanim dziewczyna dowie się wszystkiego od obcych. Ale ona wciąż odwlekała tę rozmowę. Ane patrzyła na nią z taką wściekłością, że aż się wzdrygnęła. Czy córka naprawdę czuła do niej nienawiść? Bo nic Elizabeth nie powiedziała. Bo myślała, że matka zadawała się z Leonardem z własnej woli? Lensman znów odchrząknął. - Chciałbym zamienić z tobą kilka słów w cztery oczy, Ane. Dziewczyna posłała Elizabeth ostatnie spojrzenie, po czym posłusznie ruszyła za przedstawicielem prawa. Gdy tylko wyszli, Maria zerwała się na równe nogi i wbiła oskarżycielski wzrok w Elizabeth. - Czy to prawda? To Leonard jest ojcem Ane? - Wypowiedziała te słowa z twarzą

skrzywioną w grymasie najwyższej pogardy. Elizabeth chciała jej coś odpowiedzieć, ale zdołała tylko skinąć głową. Maria odwróciła się do Kristiana. - Wiedziałeś o tym wszystkim? -Tak. - Kiedy poznałeś prawdę? - Kilka lat temu. - A więc ożeniłeś się z Elizabeth, mieszkałeś z nią kilka lat, a dopiero po jakimś czasie dowiedziałeś się, że Ane jest... twoją przyrodnią siostrą. - Ostatnie słowa padły powoli, jakby Maria dopiero teraz uświadomiła sobie, co naprawdę znaczą. - To nic między nami nie zmieniło - odparł Kristian. - Jeśli pozwolisz Elizabeth wszystko wyjaśnić, też na pewno zrozumiesz. Maria nie słuchała. Spojrzała na Jensa i odezwała się zduszonym głosem: - A ty? Kiedy się dowiedziałeś? - Jeszcze gdy była w ciąży - odrzekł spokojnie. - Było dla mnie oczywistością, że dziecko zostało wpisane do ksiąg kościelnych jako moje. Maria potrząsnęła głową; nic z tego nie rozumiała. - Zatailiście prawdę przed Ane, a Helene wszystko powiedzieliście? - Ona wiedziała od początku - wymamrotała Elizabeth słabym głosem. - Nieprawdopodobne - stwierdziła Maria. - Może dałabyś Elizabeth szansę, by się wytłumaczyła - wtrącił Jens. - Myślisz, że bez powodu zatajała to przed Ane? Maria parsknęła i skrzyżowała ramiona na piersi. - A skąd Sigvard o tym wiedział? Jemu też wszystko wypaplaliście? - Nie - Elizabeth odchrząknęła - Sigvard zawsze chciał mi zaszkodzić, zawsze mnie nienawidził. Gdy odkrył, że Ane i Kristian mają taki sam zgryz, pomyślał, że to Kristian jest jej ojcem. - Ten sam... - Maria zmarszczyła czoło. Po czym pokiwała głową. - W końcu doszedł do tego, że to córka Leonarda - ciągnęła Elizabeth. - Ale na Heimly o tym nie wiedzą? - spytała dziewczyna. - Nie, czemu mieliby wiedzieć? - Bo wciąż nazywają się jej dziadkami. - Maria rozłożyła ręce. Elizabeth poczuła, jak wzbiera w niej wściekłość - A myślisz, że to cokolwiek zmienia? - krzyknęła. - Czy Jakob jest jej dziadkiem w mniejszym stopniu teraz niż przedtem? Ukryła twarz w dłoniach i wybuchnęła płaczem. Poczuła ciepłą dłoń na ramieniu,

domyśliła się, że to Kristian próbuje ją pocieszyć. Jens mówił coś do Marii, ale ona nie słyszała już jego słów. Otarła twarz i spojrzała w oczy siostry. - Leonard poszedł za mną nad rzekę pewnego dnia, gdy chciałam zaczerpnąć wody. Miałam wtedy szesnaście lat i nie wiedziałam, skąd się biorą dzieci. Podszedł do mnie od tyłu, zdarł ze mnie ubranie i wziął mnie siłą. Nazwał mnie potem dziwką i zostawił tam samą. Nie chciałam nikomu mówić o mojej hańbie. Tylko Helenę domyśliła się prawdy i pomogła mi przetrwać te straszne chwile. Elizabeth z trudem nabrała powietrza. Zobaczyła, że Maria zbladła. Nie pozwoliła siostrze dojść do słowa: - Jakiś czas później zrozumiałam, że jestem w ciąży - ciągnęła. - Pokochałam Ane, odkąd się dowiedziałam, że ją noszę pod sercem. Jesteś teraz zadowolona, Mario? Po policzkach dziewczyny płynęły łzy wielkie jak groch. - Przepraszam, Elizabeth... nie miałam pojęcia... - Ależ proszę. - Elizabeth machnęła lekceważąco ręką. Nie chciała teraz słuchać przeprosin, była na to zbyt rozbita i rozzłoszczona. Odezwała się wysokim, ostrym głosem: - Czemu wszyscy są tym tak zainteresowani? Nikogo nie obchodzi, że moja córka jest przesłuchiwana przez lensmana, bo przed chwilą zabiła człowieka? Przecież może zostać za to skazana na śmierć! Wypowiedziawszy te słowa, runęła na kolana i ukryła twarz w fałdach spódnicy. Płakała tak, że zabrakło jej oddechu. Kristian cały czas ją obejmował. Szeptał coś do jej ucha, ale ona go nie słyszała. Była wyczerpana, czuła, że nie ma już na nic siły. Gdy przeraźliwy szloch przeszedł w końcu w ciche pochlipywanie, zbliżyła się do niej Maria. - Nie płacz, Elizabeth. Wszystko będzie dobrze, zobaczysz. Powiem Ane, jak się sprawy mają. Na pewno zrozumie i nie będzie się już na ciebie gniewać. Jest w szoku jak my wszyscy, ale z czasem... Jens podszedł do niej i podał jej kubek z kawą. Piła chciwie, choć napój zdążył już wystygnąć. - Maria ma rację - odezwał się spokojnie. - Musimy poczekać i zobaczyć, co będzie. Elizabeth nie odpowiedziała żadnemu z nich, nie miała już siły na dalszą rozmowę. Wyjęła z kieszeni chusteczkę i wytarła nos. Musiała wziąć się w garść; jeśli Ane zostanie skazana, będzie potrzebować wsparcia bardziej niż kiedykolwiek wcześniej. Myśl o tym, że mogłaby stracić córkę, była nie do wytrzymania, ale teraz przede wszystkim musiała zebrać siły. Jeśli w ogóle chciała się na coś przydać. Bolały ją piersi, ściereczki wsunięte w stanik były przesiąknięte mlekiem. Gdy tylko to wszystko się skończy, pójdzie do domu i nakarmi Williama. Przymknęła oczy i pomyślała o jego miękkim ciałku, mocno do niej przyciśniętym. O jego zapachu, cichym dziecięcym kwileniu, małych paluszkach, włoskach jak jedwab.

- Ciekawe, co z doktorem i matką Bergette - odezwał się Jens. Elizabeth zmierzyła go spojrzeniem. Zdążyła już zapomnieć o tamtych dwojgu. Zaczęła nasłuchiwać, ale nie dobiegł do niej ani płacz, ani odgłosy rozmowy. W tej samej chwili w drzwiach stanął lensman. Ramiona mężczyzny zwisały nieruchomo. W końcu wsunął dłonie do kieszeni. Elizabeth zrobiła krok w jego stronę, zaraz potem kolejny. Próbowała wyczytać coś z jego oczu, ale wzrok miał pusty. Kristian zacisnął palce na jej dłoni. Zerknęła na Jensa. Był blady jak trup. Mięśnie jego twarzy drgały konwulsyjnie. Lensman milczał. Stał ze spojrzeniem wbitym w podłogę. Elizabeth zachwiała się na nogach, musiała chwycić się oparcia krzesła, by nie upaść. - Wszystko w porządku - stwierdził wreszcie lensman. - Ane została zwolniona z zarzutów. - Co? - pisnęła Elizabeth cicho. Odchrząknęła. -Nie będzie ukarana? - Nie. Nie miała przecież wyboru. Sprawa jest jasna. Działała w samoobronie. Gdyby nie strzeliła, życie postradałyby trzy osoby. Ona sama także. - O dobry Boże! - Elizabeth drżała na całym ciele. Kolana się pod nią ugięły i padła prosto w ramiona Kristiana. Dziękuję, tak bardzo dziękuję, Boże, modliła się w duchu. Więc jednak moje dziecko jest bezpieczne. Może mimo wszystko jest jakaś sprawiedliwość na tym świecie. - Gdzie ona teraz jest? - rozległ się głos Marii. - Poszła do domu. Elizabeth uwolniła się z objęć Kristiana. - Do domu? - powtórzyła. - Po prostu sobie poszła? - Chciała ruszyć w ślady córki, ale powstrzymał ją Jens. - Dobrze, niech idzie. Musi pewnie przemyśleć sobie wszystko, co się tu zdarzyło. 37 Elizabeth przystanęła. - No tak, chyba masz rację - wyszeptała zawstydzona. Znów zbierało się jej na płacz. Sama nie wiedziała czy to dlatego, że uniewinnienie Ane przyniosło jej taką ulgę, czy też nagłe odejście córki wyprowadziło ją z równowagi. Muszę się cieszyć, moje dziecko jest wolne, pomyślała. To jest teraz najważniejsze.

Rozdział 5 Torstein wszedł do salonu razem z matką Bergette. Starsza pani oczy miała zaczerwienione i opuchnięte. Nie zdążyła nawet poprawić włosów, które wymknęły się w zmierzwionych pasmach z węzła na karku. Opadła na krzesło tuż przy drzwiach. Dłonie złożyła na kolanach, a spojrzenie wbiła w podłogę. Nikt się nie odezwał. Elizabeth szukała słów, które mogłyby rozluźnić nieco atmosferę. Torstein musiał opowiedzieć matce Bergette o tym, jak Sigvard obchodził się z jej córką przez ostatnie lata. Kobieta widziała swojego zięcia martwego na podłodze, zastrzelonego przez młodą dziewczynę, która wystąpiła w obronie swojej matki. Elizabeth wiedziała o tym wszystkim i domyślała się, że serce starszej pani krwawi, ale nie miała siły, by ją pocieszać. Sama z trudem trzymała się na nogach. - Wiedzieliście o tym? - spytała nagle matka Bergette i rozejrzała się dookoła. W jej głosie nie było słychać oskarżycielskiego tonu. Elizabeth skinęła głową. - Tak, ja wiedziałam. Sigvard... Chciała powiedzieć, że był złym człowiekiem, ale zamilkła. Nie należało mówić źle o zmarłych, zwłaszcza w obecności członków rodziny. - Biedna Bergette - odezwała się cicho starsza pani. - Czemu nic mi nie powiedziała? Przecież bym jej pomogła. Mogłabym... - Rozłożyła bezradnie ręce. - Nie zrobiłaby pani więcej niż ktokolwiek inny - powiedziała Elizabeth, usiłując otrząsnąć się z przygnębienia. - Sigvard był chory na umyśle, Bergette chyba się tego wstydziła. Może zresztą nadal się wstydzi, więc w najbliższym czasie wszyscy powinniśmy postępować z nią bardzo delikatnie. - Po prostu tego nie rozumiem! - wykrzyknęła kobieta. - Powiedziała mi, że Sigvard wyjechał do pracy na południe. Byłam z niego taka dumna, wszystkim się chwaliłam, że mam takiego zięcia. Lepszego chłopa ze świecą szukać, powtarzałam. No i co teraz będzie? Co ludzie powiedzą? O mój Boże -Pochyliła się do przodu i ukryła twarz w dłoniach. Elizabeth wstała z miejsca, podeszła do starszej pani i położyła dłoń na jej plecach. - Trzeba będzie żyć z dnia na dzień. Bergette nie zrobiła nic złego, ludzie na pewno to zrozumieją. Nikt nie będzie jej winił, wręcz przeciwnie. Zarówno pani jak i ona jesteście szanowane w całej wsi, zobaczy pani, nie będzie żadnych problemów. Ja będę miała gorzej, pomyślała. Ludzie będą zachwyceni skrywaną przez lata tajemnicą. Szybko spadła z piedestału, będą powtarzać prychając lekceważąco. Już słyszała ich głosy. Ane przeżyje to pewnie jeszcze ciężej, jest w końcu młoda i wrażliwa.

- Trzeba wyprać dywan - stwierdziła matka Bergette, żeby zmienić temat. - Dobrze, że chociaż na deskach nie ma plam. To by dopiero było ciężkie do zmycia. Niech służące się tym od razu zajmą, takie pracowite z nich dziewczyny. Zupełnie jakby chodziło o zwyczajne porządku, pomyślała Elizabeth. - A kto przygotuje zmarłego do pochówku? - zapytała. - Poślę po kobiety, które zajmują się takimi rzeczami za pieniądze. - Starsza pani zmarszczyła czoło, jakby znów miała się rozpłakać. - Sama nie mogę tego zrobić a już na pewno nie pozwolę na to Bergette. Dość już się nacierpiała. Lensman zakasłał. Z kuchni dobiegł przeraźliwy brzęk upuszczanych na podłogę garnków. Rozległy się zaaferowane kobiece głosy. Służące musiały wrócić do domu, niezauważone przez nikogo. - W takim razie żegnam wszystkich - oświadczył lensman i skłonił się nieznacznie. Każdy z obecnych podał mu dłoń i wymamrotał kilka słów pod nosem. Torstein chciał się do niego przyłączyć, zaczął szykować się do wyjścia. - Proszę dać mi znać, jeśli będę potrzebny - zwrócił się do matki Bergette. Kobieta wyszeptała kilka słów podziękowania i już chciała odprowadzić obu mężczyzn. - Sami sobie poradzimy. Proszę usiąść - rzekł lensman. Elizabeth wsunęła niesforny kosmyk włosów za ucho. - Ja też muszę już iść. Ane i mały... Matka Bergette zmierzyła ją spojrzeniem. W jej oczach dało się wyczytać współczucie. - Biedna Elizabeth, to musiało być dla ciebie straszne. A w domu czeka na ciebie synek... - Damy sobie radę - wtrącił się Kristian. - Lepiej się pani czuje? - spytała Maria, kładąc dłoń na ramieniu starszej kobiety. - Dziękuję, chyba tak. - Matka Bergette nabrała powietrza, drżąc na całym ciele, wyprostowała plecy i przeczesała włosy palcami. - Poproszę służące, żeby tu posprzątały, a parobka poślę po kogoś, kto zajmie się zmarłym. Trzeba też powiadomić Karen-Lousie - dodała z westchnieniem. - Jest pani pewna, że nie potrzebuje mojej pomocy? - zapytała jeszcze Maria. - Tak, jestem pewna. Idźcie już. Elizabeth odwróciła się na schodach. Gdyby tylko mogła przewidzieć, jak potoczy się ten dzień... Helenę czekała na nich na schodach z płaczącym Williamem na rękach. - Nie chciał ode mnie mleka - oświadczyła i podała małego Elizabeth. Elizabeth wyciągnęła ręce i ucałowała czerwoną, zapłakaną twarzyczkę. Mleko znów