Rozdział 1
Śmiertelnie przerażona Elizabeth zobaczyła, jak zaprzęg ze spłoszonymi końmi pędzi
wprost na wózek z Williamem. Słysząc echo własnego krzyku, rzuciła się do przodu, niemal
jednocześnie odrywając obie stopy od ziemi. Nie myślała, co robi, nie docierały do niej żadne
dźwięki, w oczach miała tylko jedno: - dziecko.
Nie wiedziała, jak to się stało, ale gdy chwyciła za pałąk, wózek się przewrócił. Na
ciele poczuła uderzenia kamyków wylatujących spod końskich kopyt. W uszach jej łomotało,
a kiedy upadła na brzuch, poczuła, że traci oddech.
Usłyszała rżenie konia, czyjś krzyk, a potem zrobiło się cicho. Zbyt cicho. William,
pomyślała, i uklękła na jedno kolano. Dostrzegła wyrzucony z wózka becik, ale nigdzie nie
widziała synka. Gdzie on się podział? Dlaczego nie płacze?
- Williamie! - krzyknęła, aż zapiekło ją w gardle. -Williamie, gdzie jesteś?! - Wstała i
odrzuciła na bok becik. Chłopiec był tam, na ziemi. Czapeczka zsunęła mu się na twarz, więc
delikatnie ją zdjęła. - Moje dziecko... - szepnęła zdławionym głosem i ostrożnie podniosła
synka. Leciał jej przez ręce. - Nie śpij! Obudź się, mamusia tu jest, zajmie się tobą. No, no...
Już nie ma się czego bać. Poczuła na ramieniu ciężką rękę.
- Żyje? - Był to głos Kristiana, nabrzmiały od lęku i zwątpienia.
- Śpi - mruknęła. - Jest taki... wiotki. - Nagły płacz zdusił jej słowa w gardle.
- Nie! - krzyknął Kristian w niebo.
W tej samej chwili małe ciałko, które tuliła do piersi, leciutko drgnęło. Elizabeth
poczuła nagły przypływ nadziei. Czy jej się wydawało, czy...? Nie, poczuła to znowu.
Wyprostowała ramiona z dzieckiem, by mu się dobrze przyjrzeć, a wówczas ono otworzyło
buzię i zapłakało. Czując, że otaczają ją ramiona męża, Elizabeth dała upust łzom.
Tymczasem zjawili się Lars i Jens. Przytrzymując, zaczęli je uspokajać. Zwierzęta
wciąż były wystraszone i, rzucając łbami, wodziły wokół przerażonymi oczyma.
Elizabeth kołysała Williama, przyciskając go do piersi. Nie była w stanie wydusić z
siebie słowa. Kristian drżącą ręką pogłaskał synka po twarzy.
- Tu ma jakieś zadrapanie. Mam sprowadzić doktora? Elizabeth odchrząknęła.
- Nie, nie trzeba. Chyba wszystko dobrze, bo rusza rączkami i nóżkami, więc tylko
najadł się strachu. - Pocałowała malca w czółko i wymruczała do niego jakieś uspokajające
słowa. Podbiegły do nich Helene i Maria.
- Co z nim?
- Dobrze - odparła Elizabeth. - Ale przecież niewiele brakowało.
- Co za głupiec mógł coś takiego zrobić? - spytała Maria, zerkając na nowo
przybyłego. Jej siostra uśmiechnęła się, wciąż jeszcze cała drżąc.
- Cóż, trzeba się z nim przywitać.
Mąż ujął ją pod ramię i poszli w stronę powozu. Rozpoznawszy gościa, Kristian stanął
jak wryty.
- Czy to... No nie, coś podobnego!
- Przepraszam za ten mój nagły najazd! - Zdjąwszy czarny kapelusz, mężczyzna zgiął
się w pół, a następnie nasadził kapelusz z powrotem na głowę. - Jak tam wątły kwiatuszek i
dziecinka?
- Zaraz ci dam wątłego kwiatuszka! - wybuchnęła Elizabeth. - Na szczęście wszystko
dobrze się skończyło, ale wiele nie brakowało! Czy ty w ogóle wiesz, coś narobił?
- Sorry. Konie wymknęły się spod kontroli i... Gospodyni Dalsrud spojrzała na
przybysza. Stojąc w powozie, wyglądał tak markotnie, że pożałowała swojego wybuchu.
- Tak się przestraszyłam... - szepnęła, mocniej przytulając Williama.
- Nils Wędrowiec! - zdziwiła się Helene. - Gdzieś ty się podziewał, na miłość boską?
- Byłem w Ameryce - odparł mężczyzna, dumnie podnosząc głowę. -Dorobiłem się
tam, nie ukrywam. I to na tyle, że mogę sobie pozwolić na odwiedziny starego kraju.
Przyglądając się gościowi, Elizabeth przełożyła synka na drugie ramię. Chłopczyk
uspokoił się już, przytulił policzek do jej ramienia i tylko od czasu do czasu cichutko chlipał.
Elizabeth zauważyła, że Nils jest elegancko odziany w czarny surdut i białą koszulę. I to w
środku tygodnia! Czarne włosy miał nieco krócej przycięte. Wciąż był bardzo przystojnym
mężczyzną. Wędrowiec wysiadł z powozu i podszedł do gospodarzy.
- Jeszcze raz błagam o wybaczenie. Ktoś wystraszył mi konie i... No, a resztę już
wiecie. Czy maleństwu na pewno nic się nie stało? Kristian wyraźnie nadal był rozgniewany i
już miał dać temu wyraz, kiedy odezwała się jego żona:
- Wszystko dobrze, wózek też chyba cały. Nils uniósł brew i uważnie przyjrzał się
dziecku.
- Moje oczy mówią mi, że to mały Dalsrud... Kristian odchrząknął i wypiął dumnie
tors.
- A i owszem. Mówią, że bardzo do mnie podobny.
- Gratuluję. - Nils, ponownie zdjąwszy kapelusz, wyciągnął do gospodarza
wypielęgnowaną rękę, po czym powiódł wzrokiem dookoła. -Jednych brakuje, innych
przybyło - zauważył. Elizabeth odchrząknęła.
- Od twojego wyjazdu wiele tu się zdarzyło...
- To już trzy lata... Ale pięknej dziewicy Marii nie zapomniałem. Piękna jak świeżo
rozkwitła róża! To już kobieta... Maria zarumieniła się i przestąpiła z nogi na nogę.
- A to mój promyczek, Helene! Czekałaś na mnie, prawda? - Wędrowiec uśmiechnął
się i mrugnął do służącej.
- Głuptas! Jestem zamężna. Nils położył rękę na sercu.
- Coś podobnego! I któż jest tym szczęśliwcem? Lars podszedł bliżej.
- Ja! - Wyciągnął rękę, a Nils potrząsnął nią mocno, serdecznie parobkowi gratulując.
- Yes, yes, twój Lars to ekstra gość.
- Co? - Helene zaskoczyły nieznane słowa, ale przybysz najwidoczniej nie miał
zamiaru niczego wyjaśniać. Jego wzrok padł na Jensa.
- A ten tutaj? To twój mąż? - spytał, patrząc na Marię. Zapadła cisza, w której słychać
było tylko ćwierkanie jakiegoś ptaka. Wreszcie przemówiła Elizabeth:
- To Jens, mój pierwszy mąż... Teraz ma za żonę Linę. Nils mruknął coś po angielsku.
Elizabeth nie zrozumiała jego słów, ale chyba było tam coś o Bogu.
- Powiadasz, że to on? O ile pamiętam, twój pierwszy mąż utonął... A teraz tu stoi?
- To długa historia - odezwał się Jens. - Wyjaśnimy ci później, jak będziemy mieli
więcej czasu.
Wzrok Nilsa padł na dziewczynkę, chowającą się za nogami Jensa. 5
- Widzę tu jeszcze aniołka, który zstąpił z nieba. Jak masz na imię, aniołeczku?
- Mąż! - powiedziała dziewczynka, pokazując na Jensa. Ten wziął ją na ręce. - To
córka moja i Liny, ma na imię Signe.
- Skóra zdjęta z matki - zawyrokował Wędrowiec i rozejrzał się wokół. -A gdzie ona?
- W Danii - odparł Jens. - Choruje, ale wkrótce pewnie przyjedzie.
- Aha. - Nils kiwnął głową kilka razy, o nic już nie pytając. Elizabeth odetchnęła z
ulgą. Niektórzy ludzie nie wiedzieli, kiedy powinni zamilknąć, ale na szczęście Nils do nich
nie należał.
- Proszę, wejdź do środka - rzekł Kristian. Wędrowiec kiwnął głową.
- Dziękuję, chętnie. W gardle mi zupełnie zaschło od tego kurzu.
- Napoję twoje konie - powiedział Lars, chwytając wiadra.
Elizabeth delikatnie pogłaskała główkę synka. Nie spał, ale powieki miał już ciężkie.
Trzeba go położyć w kołysce. Przynajmniej tam będzie bezpieczny.
Rozdział 2
Helene i Maria od razu zajęły się parzeniem kawy. Zaproponowały też, że położą
Williama, ale Elizabeth im podziękowała.
- Sama to zrobię - powiedziała, ostrożnie układając synka w kołysce. -Zdaje się, że
pod wpływem szoku zapomniał, że boli go brzuszek - dodała z uśmiechem, otulając niemowlę
kołderką.
- Co za niespodzianka z tym Nilsem - powiedziała Helene, krojąc chleb. -Kto by
przypuścił, że pojedzie do Ameryki?
- Prawda? - mruknęła Elizabeth, wprawiając w ruch kołyskę. Przypomniała sobie list,
który Nils przysłał do niej wkrótce po swoim zniknięciu. Pisał w nim, że pokłócił się nad
brzegiem morza z Laviną. Był zazdrosny, podejrzewał, że między nią a Kristianem coś
zaszło. Właściwie tak było - Lavina próbowała Kristiana szantażować, ale o tym Nils nie
musiał wiedzieć. W trakcie kłótni Lavina poślizgnęła się i upadła, uderzając głową o kamień.
Zginęła na miejscu, a Nils tak się przeraził, że uciekł z wyspy i wyprawił się do Ameryki.
Pisał, że wędruje tam, imając się dorywczych prac, tak jak w starym kraju.
- Nie słyszałaś mojego pytania? - Helene wbijała wzrok w gospodynię. Elizabeth
drgnęła.
- Zamyśliłam się - bąknęła, czując, jak płoną jej policzki. Tamten list spaliła już
następnego dnia. Jego treść znał tylko Kristian. Może głupio zrobiła, że nie opowiedziała o
nim Helene, ale właściwie nie żałowała. Pewne rzeczy wolała zachować dla siebie.
- O co pytałaś? - odezwała się, nie odwracając twarzy w stronę przyjaciółki.
- Pytałam, czy mam podać to ciasto, które właśnie upiekłam.
- Oczywiście, że tak. I tak nie może za długo stać. Poza tym nie co dzień mamy gościa
z Ameryki.
Maria roześmiała się, smarując pokrojony chleb i ku zadowoleniu Elizabeth, nie
żałując masła.
- Jak myślicie, czy spotkał tam Amandę i Olego? Helene prychnęła i spojrzała na nią z
politowaniem.
- Ameryka jest nieco większa niż Dalsrud.
- Naprawdę? - Maria zrobiła nadąsaną minę.
- Sama go spytaj - uśmiechając się, poradziła Elizabeth siostrze. - Świat jest malutki -
dodała, wstając. -Nawet w Ameryce.
Ciekawa była, o czym mężczyźni rozmawiają w salonie. Tyle się zdarzyło, odkąd Nils
wyjechał z Norwegii... Szczerze mówiąc, niepokoiła się tym, czego może się dowiedzieć. O
pewnych rzeczach wolałaby powiedzieć mu sama.
Kiedy weszła do salonu, jej mąż właśnie nalewał do kieliszków koniaku. Uśmiechnęła
się do zebranych, usiadła i skrzyżowała nogi.
- Napijesz się? - spytał Kristian, wyjmując butelkę madery.
- Chętnie. - Ujęła podany przez męża kieliszek i wypiła kilka łyków. Wino ogrzewało
przełyk i uspokajało żołądek. Pomyślała, że po ostatnich wydarzeniach właśnie tego jej
potrzeba.
- Jak tam malutki? - spytał Nils, spoglądając na nią bystrymi, niebieskimi oczyma.
- Śpi. - Elizabeth łyknęła wina.
- Zdrowie! - powiedział Kristian, wyciągając rękę z kieliszkiem w stronę mężczyzn.
Wypili.
- Jak ma na imię? - dopytywał się Wędrowiec.
- William, po dziadku Kristiana - odparła Elizabeth szybko, by nie dopuścić do głosu
innych. - Ma dopiero miesiąc.
- Ładny boy - stwierdził Nils.
- Co proszę? - Spojrzała na niego zdziwiona.
- Przepraszam. Ładny chłopak.
Nils obejmował kieliszek całą dłonią i Elizabeth pomyślała, że wygląda, jakby ją sobie
o niego ogrzewał. Nagle z wewnętrznej kieszeni surduta wyjął srebrne pudełko i otworzył je.
- Czy mogę poczęstować panów cygarem?
Mężczyźni pokręcili głowami.
- Nigdyśmy się nie przyzwyczaili do tytoniu, choć ponoć daje siłę -przyznał Kristian.
Wędrowiec zatrzasnął cygarnicę i włożył ją z powrotem do kieszeni. Wyszczerzył
mocne białe zęby w uśmiechu.
- Przypuszczam, że gospodyni nie przepada za zapachem dymu, który włazi w meble i
tapety.
Elizabeth kiwnęła głową, przyglądając się gościowi spod rzęs. Doszła do wniosku, że
Nils jest jakiś inny i to nie tylko z powodu pięknego, kosztownego ubioru. Nosił się jak
prawdziwy pan, nawet jego mowa brzmiała teraz inaczej, jakby akcentował w słowach
wszystkie: głoski r... Może tak mówiono w Ameryce?
- Powiedzcie mi... - Nils schylił się i wyjrzał przez okno. - Mała Ane-Elise, gdzie ona
jest?
W izbie zapadła cisza, wszyscy zastanawiali się, co odpowiedzieć. Elizabeth napotkała
spojrzenie Kristiana, a potem-Jensa. Poczuła, że wilgotnieją jej ręce, więc odstawiła kieliszek
na stół i dyskretnie wytarła palce o spódnicę. Potem odchrząknęła i powiedziała:
- Ane... jest w Bergen.
- Aha. A co tam robi? - spytał Wędrowiec z uśmiechem.
Otwarły się drzwi i weszły Maria z Helene. Elizabeth odetchnęła, czując, jak
przygniatający jej barki ciężar nagle zelżał. Zyskała trochę czasu na przygotowanie
odpowiedzi.
Helene postawiła ciasto na środku stołu, a Maria zajęła się rozstawieniem filiżanek i
talerzyków.
- Proszę, częstujcie się - zachęcała. - Helene piecze jak mało kto!
- Ale tam, po prostu coś tam zagniotłam w wolnej chwili - wtrąciła służąca,
czerwieniejąc.
Maria uśmiechnęła się od ucha do ucha.
- No właśnie, cała ona! Potrafi wyczarować coś z niczego. Elizabeth uśmiechnęła się,
słysząc te przekomarzania. Gdy Helene i Maria nakryły do końca i już wszystkim nalały
kawy, Kristian wyjął dla nich kieliszki do wina.
- Zdrowie Nilsa - powiedział, podnosząc swój kieliszek. Wędrowiec był nieco
zmieszany takim uhonorowaniem, ale w końcu także uniósł kieliszek i się napił.
- No, mówcie, co aniołek robi w tym Bergen? Przecież to jeszcze dziecko.
- Bo ja wiem... - odezwała się Elizabeth, obracając w palcach kieliszek. -Ma już
piętnaście lat, w zeszłym roku była konfirmowana. Nils uniósł brwi, zaskoczony.
- Mój Boże, ależ ten czas leci!
- Tak, zwłaszcza dzieciom - zgodziła się Elizabeth, nie odrywając oczu od kieliszka.
W końcu odstawiła go na stół i spojrzała wprost na gościa. - To i owo się tu we wsi zdarzyło,
Nilsie. Także coś strasznego. Z pewnością usłyszysz o tym od innych, więc równie dobrze
możesz dowiedzieć się od nas. Ane... zabiła Sigvarda, męża Bergette.
- Co ty wygadujesz?! - Nils omal nie upuścił kieliszka, a łapiąc go, zachlapał sobie
piękne spodnie. Odruchowo strzepnął z nich resztki koniaku.
- Zastrzeliła go.
Wędrowiec potoczył spojrzeniem po zgromadzonych, ale każdy unikał jego wzroku.
Elizabeth odetchnęła głęboko, po czym cichym głosem zaczęła opowiadać. Najpierw o
Sigvardzie, który, zdradziwszy żonę z jedną ze służących, został wyrzucony z domu. A potem
o liście, który przysłał, a którego nie potrafili do końca zrozumieć. Nils siedział i słuchał,
między brwiami utworzyła mu się głęboka zmarszczka. Kręcił czasem głową, ale nie
przerywał. Elizabeth opowiadała: o tym, jak widziano Sigvarda w starym obejściu
wyrobników, i o tym, że kiedy spłonęło i znaleziono w nim ludzkie szczątki, uznano, że to on.
- No i wyprawiono mu pogrzeb - powiedziała, składając ręce na podołku.
- Ale jakim cudem...
Ciężko westchnąwszy, gospodyni Dalsrud ciągnęła opowieść o tym nieszczęsnym
dniu, kiedy poszła do Bergette, by pożyczyć wózek dla dziecka, a w drzwiach nagle stanął
Sigvard ze sztucerem i zagroził, że je obie zastrzeli. Po raz pierwszy mówiła o swoim
przerażeniu i lęku, że opuści tych, których kocha.
- Pomyślałam o moich dzieciach, o Ane i o Williamie. Obojgu potrzebna była matka.
Myślałam, kto też zajmie moje miejsce. - Napotkała spojrzenie Helene. -Miałam nadzieję, że
to będziesz ty. Przyjaciółce zaszkliły się oczy, szybko jednak je otarła, kilka razy chrząknęła i
przełknęła ślinę. Zerknęła na Nilsa i uśmiechnęła się.
- A teraz Helene jest w ciąży, zapomnieliśmy ci powiedzieć. Nils pokazał w uśmiechu
białe zęby i serdecznie pogratulował przyszłym rodzicom. Elizabeth odczekała chwilę i
kontynuowała.
- Nie wiesz jeszcze wszystkiego. Może byś usłyszał to od innych, więc powiem ci
sama: ojcem Ane jest Leonard Dalsrud. W każdym razie przez niego zaszłam w ciążę. Ale
prawdziwymi ojcami byli Jens i Kristian. Nils przyjął nowinę z kamienną twarzą. Elizabeth
spojrzała na niego pytającym wzrokiem.
- Przemieszkałem trochę w tej wsi - odezwał się wreszcie. - O moje wrażliwe ucho to i
owo się obiło.
Elizabeth zgadła, że wie o gwałcie. Nie tłumaczyła więc dalej. Unikała jednak
wzrokiem Kristiana. Wiedziała, że otwieranie tej rany za każdym razem sprawia mu taki sam
ból.
- Sigvard domyślił się wszystkiego i zagroził, że cała wieś się o tym dowie - ciągnęła.
- Ane, która o niczym nie wiedziała, wszystko usłyszała. Słyszała też, jak nam groził.
Znalazła w sieni pistolet i strzeliła mu w plecy.
- Ostatnie zdanie Elizabeth wypowiedziała szeptem. Przyznanie, że jej córka zabiła
człowieka, przychodziło jej z największym trudem. -Lensman uznał, że to w samoobronie,
więc nie została ukarana. Wiele osób pewnie się z tym nie pogodziło, ale to już ich kłopot.
-Opuściła wzrok i zaczęła obracać na palcu obrączkę.
-Jakbyśmy mieli się przejmować tym, co inni myślą, nie dałoby się żyć -rzekł Nils. -
Ane zrobiła to, co należało. No bo co miała zrobić? Czekać, aż i ją zabije?
- W zamyśleniu wbił wzrok w podłogę. - Mój biedny kwiatuszek... Przez dłuższy czas
panowało ogólne milczenie. Przerwał je Nils.
- Zdrowie małej Ane-Elise, która wyjechała do Bergen przez ludzkie gadanie.
Z wahaniem wzniesiono kieliszki. Elizabeth chrząknęła i spojrzała na Wędrowca.
- Nie dlatego wyjechała. Wyprowadziła się, bo była na nas zła, żeśmy jej wcześniej
nie powiedzieli o jej pochodzeniu. Mężczyzna zmarszczył czoło.
- Aha... No tak. Ale minie jej to. Jest taka młoda i wrażliwa... jak źrebiczka.
Słysząc to porównanie, Elizabeth nie mogła się nie uśmiechnąć. Ale może Nils miał
rację? Miała w każdym razie nadzieję, że tak jest. Podobał jej się sposób, w jaki podchodził
do życia - prosto, bez osądzania kogokolwiek.
- Gdzie chcesz mieszkać podczas pobytu w kraju? -spytał nagle Kristian. -Jak długo
chcesz zostać? Nils odetchnął głęboko.
- Parę miesięcy. A jakieś łóżko się znajdzie. Na pewno da się zamieszkać na Wyspie
Topielca...
- Głupstwa opowiadasz. Zatrzymasz się tu i już, prawda, Elizabeth?
- Naturalnie. Przecież nie popłyniesz na tę straszną wyspę! Wędrowiec zachichotał.
-No, może nie będę musiał. Zawsze dotąd udawało mi się znaleźć dach nad głową.
- Tu masz dach nad głową - rzekł zdecydowanym tonem Kristian. -Kobiety przygotują
ci pokój na górze i możesz sobie w nim mieszkać tak długo, jak zechcesz. Nils wstał i ukłonił
się głęboko.
- Dzięki, Kristianie, doceniam waszą gościnność. Zawsze byłem tu przyjmowany z
otwartymi ramionami -dodał i usiadł z powrotem. -Zarówno wtedy, kiedy byłem biedny jak
mysz kościelna, jak i teraz, kiedy jestem wam równy. Elizabeth poczuła się nieco zażenowana
tymi słowami.
- Jeszcze by tego brakowało, żebyśmy cię nie przyjęli. - Uśmiechnęła się.
- Nikt nie opuszcza Dalsrud, nie dostawszy niczego na drogę. Przecież to normalne.
- Opowiedz nam, co robisz w tej Ameryce - poprosił Lars, poprawiając się na krześle.
- Tak, opowiedz - poparła go Helene.
- No, to posłuchajcie - rzekł Nils i rozpoczął swą opowieść. Dla Elizabeth brzmiała
ona jak bajka: początkowo Nils wędrował od obejścia do obejścia, gdzie imał się różnych
zajęć. Za pracę niektórzy dawali mu żywność, inni pieniądze. W końcu wylądował na
wielkiej farmie.
- Mam tu na myśli naprawdę duży majątek! - powiedział z przejęciem i zerknął na
gospodarza. - Nikomu niczego nie ujmując, ale w porównaniu z tamtą farmą Dalsrud to nic.
Właścicielką była wdowa, która od razu wzięła mnie pod swoje skrzydła... - Mężczyzna
rozmarzył się na samo wspomnienie. - Spytałem o zajęcie, ale ona nie chciała, żebym
pracował w oborze czy na polu. Nic z tych rzeczy. Zostałem u niej w domu!
- W domu? - powtórzył zdumiony Lars. - Zostałeś służącym? 18
Wędrowiec spojrzał na niego z ukosa, ale zaraz uśmiechnął się na znak, że nie czuje
się urażony.
- Skąd, chciała, żebym jej dotrzymywał towarzystwa.
- Dama do towarzystwa! - skwitował Jens ze śmiechem. Nils udał, że tego nie słyszy.
- Chciała, żebym jej opowiadał o Norwegii i o wszystkim, co mnie tu spotkało... -
Odchrząknął. - Po miesiącu wzięliśmy ślub.
- Co? - Maria aż uniosła się z krzesła. - To niesłychane! Opowiadaj dalej! Nils
posmutniał nagle.
- Pół roku później zmarła. Doktor powiedział, że na serce. Nie obudziła się po tym,
jakeśmy... No tak.
Kiedy Elizabeth pojęła, co gość chciał powiedzieć, poczuła, że się czerwieni.
Pokręciła głową.
- I co, odziedziczyłeś wszystko?
- Yes. Wszyściusieńko. Ale wierzcie mi: bardzo się kochaliśmy, wcale nie chodziło mi
o jej pieniądze. Nie miała spadkobierców, ale jak braliśmy ślub, nie miałem o tym pojęcia.
- To oczywiste, przecież ledwo się poznaliście - zauważył Jens.
- Opowiedz nam więcej o Ameryce - poprosiła Maria.
Nils nie dał się namawiać. Elizabeth słuchała jak zaczarowana, choć niekiedy to, co
mówił, było szokujące. W niektórych miejscach mieli tam czarnych robotników i o ile
zrozumiała, nie wszystkich dobrze traktowano. Nils miał na farmie zarówno białych, jak i
czarnych, ale do wszystkich odnosił się z szacunkiem. Uważał, że to naturalne.
- Dlatego też mogę im ufać - powiedział poważnie. - Na przykład teraz nie muszę się o
nic martwić.
Kristian chciał wiedzieć, czy widział jakichś Indian. Wędrowiec odpowiedział
przecząco, ale dodał, że wiele o nich słyszał. Mieszkańcy Dalsrud byli pod wrażeniem: nigdy
dotąd nie słyszeli takich opowieści.
Wiele tego dnia nie zrobiono, poza tym, co było konieczne w oborze i stajni. Dzień
minął wszystkim na słuchaniu gościa z Ameryki. A on zdawał się mieć w zanadrzu
nieskończoną ilość opowieści, niekiedy tak osobliwych, że żadne książki czy bajki nie mogły
się z nimi równać. Gdy nadszedł wieczór, zebrali się wszyscy w kuchni. Nils omiótł
wzrokiem pomalowane na błękitno ściany.
- Tak... Ileż to razy tu siedziałem... Przy jedzeniu albo przy kawie.
- Nauczysz mnie po amerykańsku? - poprosiła Maria, siadając do stołu. Nie nakryła do
końca, ale Elizabeth nic jej nie powiedziała.
- Hm... zacznijmy od... boy. To znaczy: chłopak. Yes znaczy: tak. Pig znaczy: świnia.
Maria powtórzyła słowa kilka razy, aż uznała, że je zapamiętała. Nils kontynuował
więc lekcję.
- A zgadnij, co znaczy: hen?
- To łatwe. Przecież to: daleko.
- Nie, to znaczy: kura! Dziewczyna popatrzyła na Wędrowca niepewnie, a potem
wstała.
- Na dzisiaj starczy tego amerykańskiego. Przez chwilę jedli w ciszy. Nils przerwał ją,
zwracając się do Jensa:
- A więc ożeniłeś się z Liną i macie córeczkę?
- Tak. A Lina jest teraz w Danii, w zakładzie... - odrzekł mężczyzna, spuściwszy
głowę.
- Mówiliście, że jest chora. Jak to się stało? Jens podniósł głowę.
- Coś jej się porobiło po urodzeniu Signe. Przestała wychodzić, siedziała tylko i
płakała.
- Rozumiem.
- Czyżby? - Jens popatrzył na Wędrowca z powątpiewaniem. Nils prychnął, urażony.
- Widziałem to i owo w życiu. Także baby, które tak się zachowywały po urodzeniu
dziecka.
- I co się z nimi stało? - zaciekawił się Jens. Nils wzruszył ramionami.
- Większość wyzdrowiała.
- Większość? Wędrowiec przytaknął.
- Myślisz, że Lina też wyzdrowieje? - spytał Jens z nadzieją w głosie.
- Pewnie, że tak! Lina to twarda sztuka, nie tak łatwo ją złamać. Jens uśmiechnął się
blado.
- Obyś się nie mylił...
- Nigdy się nie mylę. Sam zobaczysz.
Zapadło milczenie, zebrani przy stole zadumali się. Wreszcie Nils westchnął i rzekł:
- Życie potrafi być przewrotne.
- Opowiem ci coś, co jest jeszcze dziwniejsze -oznajmił Jens, opierając się ciężko o
stół. - Mieszkałem z Laviną na Wyspie Topielca.
- Co? - Nils otworzył szeroko oczy.
I Jens musiał mu opowiedzieć o swoim życiu od dnia katastrofy na morzu: o tym, jak
uratowała go Lavina, jak uciekł z Wyspy Topielca i trafił do Kabelvaag, gdzie poznał Linę. I
jak na koniec trafił do Dalsrud i się ożenił.
- A wyście wątpili w moje opowieści... - rzucił Wędrowiec z krzywym uśmiechem. -
Ta historia brzmi jak bajka. I to wszystko zdarzyło się tutaj, nie w Ameryce!
- Nigdy nie wątpiliśmy w to, co nam opowiadałeś -zaprotestowała Elizabeth.
- Dobra, dobra. Moje wrażliwe błękitne oczęta wszystko widzą. -Mężczyzna rozparł
się wygodnie na krześle i spojrzał na gospodynię spod brwi. - Wszystko - powtórzył, ale nie
rozwinął tematu.
Elizabeth udała, że nie słyszy. Nie znała Nilsa za dobrze i rzadko traktowała go
poważnie. Był dziwakiem, który wałęsał się od obejścia do obejścia, cudacznie gadał i
przekomarzał się z kobietami. Kto wie, może widział więcej, niż ludziom się wydawało? Tak
czy owak, tego dnia dobrze się czuła w jego towarzystwie i cieszyła się, że on zostanie u nich
dłużej. Westchnęła. Szkoda, że nie ma tu Ane! Uwielbiała takich obieżyświatów jak Nils i
znakomicie by się dziś bawiła. Słyszała, że domownicy coś mówią i wybuchają śmiechem,
ale nie śledziła ich rozmowy, myślami była przy córce. Czasami tęskniła za nią tak, że aż
bolało ją serce. Kiedy indziej nie było tak źle, wszystko zależało od tego, ile miała pracy i co
robiła. Wiedziała na pewno, że Ane z przyjemnością słuchałaby opowieści Wędrowca o
Ameryce - krainie nieograniczonych możliwości, jak ją nazywał. Słyszała już wcześniej, że
biedacy mogli tam stać się bogaczami, a Nils stanowił tego dobry przykład. Nie wspomniał
nic o wieku zmarłej żony, jednak Elizabeth podejrzewała, że nie była pierwszej młodości. Ale
to już była jego sprawa. Nie osądzała go i wierzyła mu, gdy mówił, że pokochał kobietę, a nie
jej pieniądze.
- Nie spotkałeś przypadkiem w Ameryce Amandy i Olego? - spytała Maria, wpatrując
się w gościa z napięciem.
- Niestety nie, ale... - zawiesił głos - ... ale rozmawiałem z kimś, kto się z nimi widział.
Helene zrobiła wielkie oczy.
- Naprawdę? Nie kłamiesz?
- Kłamię? - prychnął Nils. - Z moich ust nie wyszło jeszcze ani jedno kłamliwe słowo,
zapewniam was!
- I co mówili? - niecierpliwiła się Maria.
- Ze oszczędzają pieniądze, bo wybierają się do Norwegii odwiedzić rodzinę i was tu,
w Dalsrud.
Maria i Helene spojrzały na siebie.
- Zgadza się - powiedziała dziewczyna. - Pisali tak w swoich listach. - A kiedy
przyjadą? Nils wzruszył ramionami.
- Tego nie wiem. Ale wiem, że znakomicie dają sobie radę. Maria westchnęła z
zadowoleniem.
- Oszczędzają, żeby tu przyjechać. Aż trudno uwierzyć! Nie wyobrażacie sobie, jak się
cieszę! Jens wstał.
- Niektórzy chyba powinni być już w łóżku.
Elizabeth zobaczyła, że Signe usnęła mu na kolanach. William też spał w swojej
kołysce pod ścianą. Kristian zaraz zaniesie go na górę. Wstała.
- Pokażę ci twój pokój - zwróciła się do Wędrowca. - Helene i Maria, posprzątajcie tu.
Weszła na schody, a Nils ruszył za nią.
- Tak przyjemnie nam było, że zapomniałam cię tam wcześniej zaprowadzić -
usprawiedliwiała się przed nim. - Pewnie chcesz się umyć po podróży?
- Poradzę sobie.
Elizabeth przyspieszyła kroku, nie chcąc, żeby Nils znalazł się zbyt blisko niej.
- To tutaj - powiedziała, otwierając drzwi dawnego pokoju Rebekki. - To pokój matki
Kristiana. Nils wszedł do pomieszczenia i z podziwem rozejrzał się dookoła.
- Coś podobnego! Jedwabne tapety, piękne meble... Beautiful. Gospodyni uznała, że
skoro się uśmiechnął, oznacza to aprobatę. Pomyślała sobie, że w Ameryce nie miał pewnie
takich okazji, by mówić w ojczystym języku.
- Mam nadzieję, że będzie ci się dobrze spało. Nikt nigdy na to łóżko nie narzekał.
- Na pewno się wyśpię, po takim długim dniu. -Mężczyzna zamilkł i wpatrzył się w
podłogę. Kiedy podniósł głowę, na jego twarzy malował się wyraz powagi. - Dostałaś mój
list? - spytał. Elizabeth skinęła głową.
- Tak, przeczytałam go i opowiedziałam wszystko Kristianowi. Następnego dnia został
spalony, tak, że nikt inny o niczym się nie dowiedział.
- Dzięki, Elizabeth.
Spojrzała na Wędrowca z ciekawością. Gdzieś się podziało to jego pajacowanie i
ucieszny sposób mówienia. Nagle był zupełnie zwykłym człowiekiem. Doszła do wniosku, że
naprawdę musiał kochać tę swoją Lavinę.
- Doktor stwierdził, że to był wypadek - powiedziała cicho. - Gdybyś został, nikt by
cię o to nie obwinił. Nils powoli pokiwał głową.
- I tak dobrze, że wyjechałem. Znalazłem sobie nową kobietę, pokochałem ją i
ożeniłem się... Choć nikt nie zastąpi mi Laviny. Była kimś... wyjątkowym.
- Ona miała nad ludźmi jakąś władzę. Zwłaszcza nad mężczyznami -rzekła Elizabeth.
Nils uśmiechnął się krzywo i wciągnął w płuca dużo powietrza, cały czas kiwając
głową.
- Dobrze to powiedziałaś. A teraz, jak jej już nie ma, stała się jeszcze bardziej
wyjątkowa.
- Często tak bywa.
Stali tak przez chwilę, każde pogrążone we własnych myślach. Wreszcie Elizabeth
powiedziała:
- Każę wnieść na górę twoje rzeczy. Cieszę się, żeś do nas przyjechał, Nilsie.
- A ja dziękuję za serdeczne przyjęcie. A swoje rzeczy wniosę sam. Aha, całkiem
zapomniałem, że mam gościniec z dalekiej Ameryki... - Mrugnął do gospodyni i ruszył do
drzwi.
- Gościniec? Całkiem niepotrzebnie! - powiedziała Elizabeth. Jednak schodząc po
schodach, czuła radosne podniecenie.
Rozdział 3
Lina spróbowała ujrzeć swoje odbicie w łyżce, zapomnianej przez posługaczkę, ale na
próżno. Gdybyż tak miała chociaż malusieńkie lusterko i mogła zobaczyć, jak wygląda! Takie
przedmioty były jednak zabronione, na równi z nożami, nożyczkami i drutami do robótek,
czyli tym wszystkim, czym można by zrobić krzywdę sobie albo innym.
Spytała Anichen, dlaczego nie może pożyczyć jej lusterka. Skrzywdzenie siebie albo
kogoś innego było ostatnią rzeczą, jaką mogłaby zrobić!
- Ale inni mogliby zechcieć - wyjaśniła jej pielęgniarka. - Nie wszyscy tu są tacy jak
ty. Musi nas obowiązywać jakiś regulamin, inaczej zapanowałby chaos.
Lina rozumiała, ale specjalnie jej to nie pomagało. I tak dobrze, że wolno jej było
zachować swoje ubranie, pomyślała. Pokazać się lekarzowi w takim bezkształtnym kitlu,
jakie tu noszono, to by dopiero było! Jeśli miała kiedykolwiek stąd wyjść, musiała wyglądać
tak normalnie i zdrowo, jak to tylko możliwe.
Ostrożnie usiadła na łóżku i wygładziła spódnicę. Pozostało tylko czekać.
Wiele myślała nad tym, o co ją spytają i co powinna im odpowiedzieć, ale wszystko
było niepewne. Może tylko lekarz będzie chciał przemówić?
Opisać jej stan i wypowiedzieć się, czy jest wystarczająco zdrowa, by wrócić do
domu?
Cieszyła się na spotkanie z Torsteinem. Spyta go o Jensa, a także o to, czy to on chce,
żeby już wróciła do domu. Zwilżyła językiem wargi. A może znalazł sobie inną i wyjechał ze
wsi? Czy jest przygotowana na coś takiego? Czy się nie załamie?
Potrząsnęła głową. Nie wolno jej tak sądzić. Jej myśli mają być piękne i radosne, tak
jak radziła Anichen. Pomyślała o Signe; koniecznie musi o nią spytać. Musi pokazać
lekarzom, że tęskni za córeczką i nie może się doczekać spotkania z nią.
Już dawno napisała do matki w Kabelvaag i wszystko jej wytłumaczyła. Nie było to
łatwe, ale jakoś się udało. Z jakiegoś jednak powodu nigdy nie dostała odpowiedzi, to ją
zaskoczyło i zraniło. Może matka była bardzo zajęta, a może nie miała pieniędzy na papier
listowy i znaczki? Może list nigdy do niej nie dotarł? Tak czy owak była pewna, że matka nie
odwróci się od niej plecami. Niedługo znów do niej napisze. Tak, jak tylko wróci do domu,
napisze do niej.
Drzwi do pokoju otworzyły się i weszła Anichen.
- Denerwujesz się, Lino? Kobieta kiwnęła głową i przygładziła włosy.
- Jak wyglądam?
- Pięknie. Szkoda, że nie mogę ci pożyczyć lusterka, sama byś zobaczyła. Lina
poczuła, że się czerwieni, i spuściła głowę.
-Ale mogę ci opisać twój wygląd - dodała z uśmiechem pielęgniarka. -Masz rudawe
włosy, splecione w długi warkocz na plecach. Buzię masz drobną, piegowatą, z zadartym
noskiem, a w oczach iskierki nadziei. Chyba nie najgorzej, co?
Lina nie wiedziała, co odpowiedzieć na te komplementy. Splotła ręce na kolanach.
- Chodź ze mną do doktora - poprosiła. Anichen odwróciła wzrok.
- Właśnie dlatego przyszłam. Żeby ci powiedzieć, że nie mogę tam z tobą pójść. Lina
poczuła, że cała sztywnieje.
- Musisz! Błagam cię!
- Dasz sobie radę. Jesteś silna, nie zapominaj o tym. Kobieta pokręciła głową.
- Wcale nie jestem, strasznie się boję!
- Jesteś jedyną osobą, jaką tutaj znam, która wyjdzie stąd, i to całkiem zdrowa -
oświadczyła poważnie Anichen.
- Co masz na myśli? Pielęgniarka zawahała się.
- Ci, którzy tu trafiają, na ogół zostają tu aż do śmierci.
Liną wstrząsnął dreszcz. Aż do śmierci, pomyślała. Nie chcę tu umrzeć, przecież
wkrótce wyjdę.
- Przyjechał po mnie Torstein - powiedziała. - Pojadę razem z nim. Do domu, do Signe
i reszty.
- To dobrze. - Anichen pogłaskała ją po ręce. - Kiedy lekarze będą z tobą rozmawiać,
patrz tylko na nich, nigdzie indziej. Złóż ręce na kolanach, ale nie ściskaj ich, bo pomyślą, że
się boisz. Jak uda ci się je tam utrzymać, nie zaczynaj skubać guzików czy ubrania.
Uśmiechaj się, spróbuj wyglądać na zadowoloną. Powiedz, że tęsknisz za Signe i zrobisz
wszystko, żeby jej było dobrze.
- Przecież to prawda! Chcę, żeby jej było jak najlepiej!
- Oczywiście, że chcesz, Lino. Po prostu bądź sobą, to wszystko będzie dobrze. -
Anichen wstała. - Muszę już iść. Za chwilę przyjdzie inna pielęgniarka i zabierze cię ze sobą.
- A nie mogłabyś... Anichen uśmiechnęła się smutno.
- Przykro mi, ale nie ja o tym decyduję. Pamiętaj, co ci mówiłam. Niedługo stąd
wyjdziesz.
Gdy Lina została sama, powtórzyła sobie w pamięci wszystko, co powiedziała jej
Anichen. Patrzeć prosto na doktora, nie bawić się guzikami czy odzieżą. Jaka ta Anichen
mądra, jak ona wszystko wie! Ale wszak pracuje tu od dawna. Poza tym czytała te wszystkie
książki, które są u lekarzy; sama jej o tym powiedziała. Może to w nich było coś o
zachowaniu pacjenta?
Kiedy wróci do domu, poprosi Elizabeth o pożyczenie jej kilku książek. W wolnych
chwilach, kiedy cala robota będzie zrobiona i Signe zaśnie, będzie mogła poczytać i
dowiedzieć się więcej, a potem będzie mogła wszystko opowiedzieć Jensowi. A on
uśmiechnie się, poprosi o jeszcze i w ten sposób oboje się będą uczyć. Westchnęła
uszczęśliwiona. Właśnie tak będzie! Musi się trzymać tych myśli, bo czuła, że to ją uspokaja.
W drzwiach stanęła pielęgniarka.
- Chodź, lekarze czekają.
Lina wstała i nagle poczuła, że ma nogi jak z waty. Przeszły przez cały oddział, aż
dotarły do drzwi na jego końcu. Otworzyła je przed nimi ogromna kobieta o twarzy jakby
wyciosanej z kamienia. Szły potem korytarzem, aż wreszcie pielęgniarka się zatrzymała.
-To tutaj. - Zapukała do jakichś drzwi i poczekawszy na odpowiedź, otworzyła je.
- Przyszła Lina Monsdatter Rask - powiedziała i odsunęła się na bok.
- Dziękuję, niech wejdzie.
Pielęgniarka popchnęła lekko pacjentkę i zamknęła za nią drzwi. Najpierw Lina
dostrzegła ordynatora, którego już kiedyś widziała. Był to chudy jegomość ze spiczastą
bródką. Na jego zakrzywionym nosie, przypominającym ptasi dziób, tkwiły okrągłe okularki.
Rozparł się wygodnie w fotelu i przyjrzał się jej uważnie. Patrz mu prosto w oczy,
przypomniała sobie Lina, i dygnęła.
- Dzień dobry, panie ordynatorze. - Następnie zwróciła się w stronę Torsteina i
zobaczyła, że ten się uśmiecha. - Dzień dobry, panie Tors... Panie doktorze. -Jeszcze raz
dygnęła, czując, że od tego przejęzyczenia płoną jej policzki. Żeby to czegoś nie popsuło!
- Proszę, usiądź - powiedział ordynator i wskazał jej krzesło po drugiej stronie biurka.
Lina usiadła na jego brzeżku i starannie wygładziła spódnicę.
- Czy chcesz nas o coś spytać? - zagaił ordynator, obracając w palcach pióro.
Może się denerwuje, pomyślała Lina. Ale nie wygląda na to, chociaż bawi się piórem.
Kiwnęła głową i odchrząknęła.
- Chciałabym wiedzieć, jak się mają Jens i Signe. Ordynator skinął głową i spojrzał na
Torsteina.
- Oboje czują się dobrze. Signe uczy się mówić, idzie jej wcale nieźle. Już mówi,
pomyślała smutno.
- Jak wyjeżdżałam z Dalsrud, była niemowlakiem. Potrafi powiedzieć: mama?
- Tego nie wiem.
- A chciałabyś tego? Żeby mówiła: mama? - spytał ordynator.
- I tak, i nie. Jeżeli mówi - mama, to przecież nie do mnie... Ale mam nadzieję, że jak
wrócę do domu, zaraz się nauczy.
- Brak ci jej?
- No pewnie! - Lina spojrzała na niego z oburzeniem. - Przecież nie widziałam jej od
zeszłej wiosny, a tu już zaraz jesień!
- A pamiętasz, dlaczego tu trafiłaś? Nie zdołała się powstrzymać i zaczęła skubać
złamany paznokieć.
- Tak. Bo nie zajmowałam się Signe tak, jak matka powinna.
- A jak sądzisz, czemu tak się działo? Lina podniosła głowę i spojrzała lekarzowi w
oczy.
- Nie wiem. Kiedy ją urodziłam, omal nie umarłam z upływu krwi. Poród był długi i
ciężki, a kiedy przyszłam do siebie... byłam taka wyczerpana.
- Ale przecież nie wszystkie matki tak się zachowują?
- No nie. Niektóre cieszą się z tego cudu, co się zdarzył. A ja chciałam tylko spać i
odpoczywać. Signe dużo płakała, nigdy nie przestawała i ja...
Lina nagle zdała sobie sprawę, że po raz pierwszy o tym mówi, po raz pierwszy
opowiada o tym, co sobie przemyślała.
Wcześniej odsuwała te myśli od siebie, mając nadzieję, że o wszystkim zapomni.
Chciała, żeby kłopoty po prostu zniknęły, choć szkoda już się stała. Spojrzała na Torsteina.
Kiwnął do niej głową i uśmiechnął się zachęcająco.
- Jens doskonale sobie z nią radził - ciągnęła. - Nigdy się nie skarżył, ani na mnie, ani
na robotę. Elizabeth też nie. Byli wspaniali, a ja od tego... byłam chora z zazdrości. Byłam
pewna, że Jens woli ją. Wszyscy byli lepsi ode mnie. Byłam brzydka i nie nadawałam się na
matkę i żonę. Nie chciałam wychodzić, stałam się niespokojna, niepewna... Bałam się.
Najbezpieczniej było siedzieć w pokoju, rozumie pan? - Spojrzała znów na ordynatora.
On patrzył na nią długo, tak długo, że Lina zaczęła żałować swojej szczerości. Może
lepiej było milczeć?
- Gdybyś teraz pojechała do domu, mogłabyś zająć się córką tak jak inne matki?
- Na pewno.
- Skąd ta pewność?
- Bo uważam, że... pobyt tutaj dobrze mi zrobił. Wypoczęłam i różne rzeczy
przemyślałam. Miałam tu bardzo dobrą opiekę, jadłam owoce, chodziłam do ogrodu. -
Pomyślała, że pochwalenie zakładu nie zaszkodzi, chociaż tak naprawdę najlepszą kuracją
były rozmowy z Anichen.
Ordynator od czasu do czasu stukał piórem w blat biurka. W końcu odłożył je i
spojrzał na pacjentkę badawczo.
- To bardzo ciekawe, co opowiadasz.
Lina nie wiedziała, jak ma to sobie tłumaczyć, więc tylko się uśmiechnęła.
- Dobrze sypiasz? - spytał.
- Nie zawsze. Czasami pacjenci bardzo krzyczą po nocach. Przez chwilę lekarz
przerzucał jakieś papiery, a potem zdjął okulary i znów na nią popatrzył. Stwierdziła, że bez
nich wygląda zupełnie inaczej.
- Możesz wracać do swojego pokoju. - Machnął ręką w stronę drzwi i kiwnął głową.
Lina wstała niepewnie.
- Będę mogła jechać czy...
- Później do tego wrócimy. - Znów zaczął przeglądać swoje papiery. Lina spojrzała na
Torsteina, ale on tylko uśmiechnął się i kiwnął głową, jakby chciał powiedzieć: - Rób, co
ordynator ci każe. Dygnęła raz jeszcze, ale zauważył to tylko Torstein. Wyszła cicho z
gabinetu. Na zewnątrz czekała pielęgniarka. Lina spodziewała się, że po drodze spyta, jak jej
poszło, ale pielęgniarka wydawała się całkiem obojętna. W pokoju stanęła na środku podłogi.
Słowa ordynatora: - Później do tego wrócimy - wciąż dźwięczały jej w uszach. Ciało miała
całkiem zdrętwiałe, przerażenie ściskało jej gardło niczym imadło. Tak czekała na decyzję...
Specjalnie się ubrała, ćwiczyła zachowanie. Kiedy się czegoś dowie? Co jej powiedzą? Czy
powinna była inaczej odpowiadać? A może milczeć? Albo powiedzieć mniej? Weszła
Anichen i spojrzała na nią podekscytowana.
- Jak poszło? Lina wzruszyła ramionami.
- Nie wiem... Powiedział, że później do tego wrócimy. Co to może znaczyć?
Pielęgniarka spojrzała na nią przeciągle.
- To na pewno znaczy, że wrócisz do domu.
- Więc dlaczego nie powiedział tego od razu?
- Wiesz, jacy są lekarze, lubią być ważni. Teraz rozmawiają między sobą, mówią, jak
wspaniale wyzdrowiałaś i jak sprawdziła się kuracja. Trochę to potrwa, bo lubią się nawzajem
chwalić.
- Myślisz? - Lina poczuła, że wraca jej nadzieja.
- Na pewno. Niespodziewanie do pokoju wpadła pielęgniarka, wzrok miała błędny.
- Chodź! - krzyknęła i pociągnęła Anichen za sobą. Lina stała przez chwilę w
drzwiach, odprowadzając je wzrokiem, a potem pchana ciekawością i niepokojem ruszyła za
nimi. Niektóre pacjentki, zalęknione, chciały się do niej przyłączyć. Pielęgniarki zagoniły je
jednak z powrotem do pokojów i, pomimo głośnych protestów, pozamykały drzwi.
Lina przytuliła się do ściany, starając się nie zwracać na siebie uwagi. Niezauważona
dotarła do drzwi, za którymi zniknęła Anichen. Czy ktoś odebrał sobie życie? Przypomniała
sobie Lavinę, leżącą całą we krwi, w płytkiej wodzie przy brzegu morza. Jej pusty wzrok,
zimną skórę, pływające w wodzie włosy. Ale przecież w zakładzie wszelkie ostre przedmioty
były zabronione, posiłki jedzono wyłącznie łyżkami. Jakim sposobem ktoś mógł zranić siebie
czy innych?
Usłyszała kobiecy głos, wołający na pomoc posługaczy. Drzwi otwarły się z hukiem i
wypadła z nich pielęgniarka. Lina wetknęła w nie głowę i patrzyła jak zahipnotyzowana.
Mimo że ze wszystkich sił próbowała odwrócić wzrok, nie potrafiła. Czuła, że zbiera się jej
na wymioty. Dostała gęsiej skórki i poczuła przenikliwe zimno. Cofnęła się o parę kroków.
- Won! Wynoś się stąd! - Pielęgniarka brutalnie odepchnęła ją, by zrobić przejście
posługaczowi. Oboje wpadli do pokoju i zatrzasnęli za sobą drzwi.
Lina nie wiedziała, jak dotarła do swojego pokoju. To, co zobaczyła, było najgorsze ze
wszystkiego, co dotąd widziała.
Boże, pozwól mi się stąd wydostać, modliła się bezgłośnie, a serce ze strachu waliło
jej jak młotem.
Rozdział 4
Na środku podłogi w kuchni postawiono dwie skrzynie podróżne. Nils nazywał je
swoimi amerykańskimi kuframi. Z uroczystą miną otworzył jeden z nich i jako pierwsze
wyjął prezenty dla Larsa i Jensa. Elizabeth zauważyła, że przyjęcie nowiutkich koszul u obu
budziło pewne opory, zwłaszcza u Jensa, który aż się zarumienił. Wszak Wędrowiec nie
wiedział o jego pobycie w Dalsrud. Ostatecznie jednak uśmiechnął się i ukłonił. Biała tkanina
była miękka i delikatna. Może były to koszule, które Nils kupił dla siebie, ale nie zdążył ich
jeszcze włożyć?
- A tu mam coś specjalnie dla kogoś w ciąży -oświadczył Nils, wręczając Helene
niewielką szkatułkę.
Kobieta pogłaskała wieczko ozdobione wizerunkami dam w pięknych sukniach.
- Jakie dziwne pieski - powiedziała, z uśmiechem przyglądając się białym pudelkom
na obrazku. - Mają takie w Ameryce?
- Otwórz! - przynaglił ją Wędrowiec.
Helene uchyliła wieczko, a ze szkatułki popłynęła rzewna melodia, jak ze starego
fortepianu. Służąca chwyciła się za serce i w osłupieniu patrzyła na wysłane flanelą wnętrze
szkatułki.
- O Boże, to chyba czary? Jak to możliwe?
- Pod flanelą jest mały mechanizm, popatrz. - Nils poluzował materiał i jej go pokazał.
Dolna warga Helene drżała, gdy ściskała Nilsa za rękę.
- Dzięki ci, w życiu nie widziałam czegoś równie pięknego. Ani nie słyszałam! To
zupełnie jak ta muzyka, co ją Ane grała na klawikordzie... W kuchni zrobiło się cicho, słychać
było tylko delikatne dźwięki pozytywki.
- Będę ją grała mojemu dziecku - ciągnęła Helene. Nagle jej twarz przybrała
zatroskany wyraz. - Czy ona się aby nie zużywa?
- Nie, nie - zapewnił z uśmiechem Wędrowiec. - Zagra za każdym razem, gdy
otworzysz wieczko.
- I tak będę ją oszczędzać - zadecydowała służąca, ostrożnie zamykając szkatułkę.
- A oto prezent dla Marii. Proszę! - Nils podał dziewczynie komplet składający się z
grzebienia i lusterka. Wyglądały jak oprawne w srebro, ale Elizabeth podejrzewała, że były
tylko posrebrzane. Maria rozpromieniła się z radości.
- Zupełnie jak te, które leżą u ciebie w sypialni, Elizabeth! Należały do matki
Kristiana - wyjaśniła Nilsowi. - Dziękuję! Od dawna chciałam mieć coś takiego, ale w życiu
bym nie przypuszczała, że to dostanę!
- A tu - rzekł Wędrowiec, sięgając znów do kufra -coś dla samych gospodarzy.
- Zegar ścienny! - wykrzyknęła zaskoczona Elizabeth. - Nie możesz nam robić takich
prezentów!
- Amerykański - zaznaczył ofiarodawca z dumą.
Elizabeth pogłaskała lśniące, ciemne drewno obudowy. Zegar był pięknie rzeźbiony,
na cyferblacie miał gotyckie cyfry.
- Powiesimy w kominkowym - zadecydował Kristian. - W salonie mamy już ten duży,
stojący.
- Taki piękny przedmiot... I to z samej Ameryki! - westchnęła Elizabeth, nie mogąc
oderwać oczu od zegara.
- Na Babiej Wyspie mają izbę, gdzie jest mnóstwo rzeczy z zagranicy -odezwał się
Lars. - Bardzo są z nich dumni i podejmują tam gości.
- Skąd wiesz? - spytała Helene.
- Słyszałem.
- No, to my możemy zacząć od tego zegara - zaśmiała się Elizabeth.
– Naprawdę jest czym się chwalić. Dziękujemy ci bardzo, Nilsie, naprawdę nie
musiałeś.
Ciekawa była, czy w kufrze jest coś, co miała dostać Ane, ale nie chciała o to pytać -
byłoby to zbyt obcesowe.
Helene uchyliła nieco wieczko pozytywki, ale szybko zamknęła je znowu.
- Będzie stała na honorowym miejscu w naszym nowym domu -powiedziała,
uśmiechając się do Larsa. Kristian spojrzał na nią uważnie.
- Nowym domu? Może się przeprowadzacie? Służąca zaśmiała się radośnie.
- Nie, rozbudujemy tylko domek parobków, ale dla nas to jak nowy dom. Kristian wbił
wzrok w żonę.
- A kiedy to postanowiono?
- Byłeś wtedy w odwiedzinach u Sary - odrzekła Elizabeth. Czuła, jak pod bluzką
serce zaczyna jej mocno bić. Kristian najwyraźniej się zdenerwował, dlatego zrobił jej wstyd
przy gościu. Ale i ją jego reakcja rozgniewała. Miała ochotę krzyknąć, że gdyby siedział w
domu, zamiast odwiedzać królową Sarę, wiedziałby o rozbudowie. I na pewno nie miałby nic
przeciwko temu.
- Nie uważasz, że o czymś takim powinniśmy byli najpierw pogadać? -spytał pozornie
spokojnym głosem.
Elizabeth widziała, jak szczęki mu chodzą, a na czole nabrzmiała żyła. Z trudem
zachowywała spokój. W kuchni zapadła cisza, a ona zdała sobie sprawę, jak ta sytuacja musi
być nieprzyjemna dla pozostałych,, zwłaszcza dla Helene i Larsa.
- Owszem, gdybyś był wtedy w domu, tobyśmy pogadali - wypaliła. - Ale cię nie było,
więc podjęłam decyzję sama. Helena będzie miała dziecko i potrzebują z Larsem więcej
miejsca.
Kristianowi pociemniały oczy i zaczął ciężko oddychać. Elizabeth przygotowała się na
nadchodzący wybuch. Wtedy jednak wtrącił się Nils.
- Rozumiem, że oboje jednako chcecie sobie zasłużyć na wdzięczność młodej pary za
ten wspaniały dar, ale...
Elizabeth spojrzała na niego zaskoczona, a Nils ciągnął z szerokim uśmiechem na
twarzy:
- Ale skoro nie było mnie tu w chwili, gdy moja piękna dziewica porzuciła mnie dla
Larsa, niech mi wolno będzie chociaż dać im ślubny prezent. Rozbudowa chatki będzie darem
ode mnie. Zamówcie budulec i co tam potrzeba, ja płacę. Kristian już miał coś powiedzieć,
lecz Wędrowiec uprzedził go:
- Żadnych protestów, dobry człowieku. Ty dajesz im działkę, ja budulec. Podzielimy
się zasługami.
W kuchni rozległ się ostrożny śmiech. Elizabeth zerknęła na męża. Rozpiął koszulę
pod szyją, widać było, że wziął się już w garść. Ciekawa była, czy przyjmie ofertę. Miała
nadzieję, że Helene i Lars nie zauważyli, jak bardzo się zezłościł. Pominięto go w ważnej
sprawie i poczuł się urażony. Do pewnego stopnia rozumiała go, ale jednocześnie irytowało
ją, że nie było go w domu, kiedy był potrzebny.
- Nie, nie mogę przyjąć takiej oferty - powiedział w końcu i potrząsnął głową.
- Oferta nie była skierowana do ciebie - zauważył Nils - tylko do nowożeńców.
Gospodarz wyglądał teraz na zawstydzonego i jednocześnie rozgniewanego.
Ostatecznie jednak wyciągnął rękę.
- I tak pozwolę sobie podziękować. Ale to my zafundujemy część sprzętów - dodał,
spoglądając na Helene i Larsa. Bez względu na wszystko ostatnie słowo musiało należeć do
niego.
- Lars i Jens zajmą się budową - oznajmiła Elizabeth.
Kristian nie skomentował tego, chociaż zezłościło go, że i to zaplanowała za jego
plecami. Elizabeth zaś uznała, że nie będzie się nim przejmować -może następnym razem
zamiast pognać do Sary, zajmie się sprawami gospodarstwa.
Gdy Kristian w końcu doszedł do siebie, pogratulował Helene i Larsowi nowego
domu i wyraził zadowolenie, że postanowili po ślubie pozostać w Dalsrud. Obiecał, że
następnego dnia zamówi budulec i dom będzie gotów wczesną jesienią. Zasugerował też,
żeby z zewnątrz pomalowali go na biało. Dzięki temu będzie pasował do głównego budynku.
Tym razem jednak to Helene i Lars zaprotestowali. Rozmawiali już o tym i stwierdzili, że
czerwona farba jest bardzo praktyczna, ale jeśliby mieli wybrać inny kolor, to ochry. Biała
farba jest stanowczo za droga. Gospodarz próbował ich przekonywać, ale obstawali przy
swoim. Elizabeth milczała, nie miała zamiaru się mieszać. Niech Kristian decyduje o reszcie.
Ostatecznie postanowiono, że dawny dom parobków pomalowany będzie na ochrowo.
Jens także nie zabierał głosu. Już wcześniej zaofiarował się, że zrobi nowożeńcom
meble, i Elizabeth była pewna, że dotrzyma obietnicy. To, że się teraz nie odzywał, było
mądrym posunięciem. Najwyraźniej zauważył wzburzenie Kristiana i uznał, że powinien mu
pozwolić uratować twarz.
Nadszedł czas udania się na spoczynek. Elizabeth postarała się znaleźć w sypialni
przed mężem. Szybko zdjęła ubranie, wieszając je byle jak na krześle, i wsunęła się pod koc.
Wkrótce dobiegł ją odgłos kroków na schodach. Słyszała, jak Kristian życzy Marii i Nilsowi
dobrej nocy, a potem wchodzi do sypialni. Głuche stuknięcie świadczyło o tym, że przy łóżku
ustawiona została kołyska. W mroku ledwo widziała sylwetkę męża. Na szczęście mieli grube
zasłony, inaczej trudno by im było zasnąć w te jasne letnie noce.
Poruszając się cicho po drugiej stronie łóżka, Kristian rozebrał się i po raz pierwszy
porządnie poskładał odzież na swoim krześle. Widząc to, Elizabeth uśmiechnęła się do siebie.
Wreszcie wślizgnął się pod koc, przysunął do niej i objął ciasno talię żony.
- Przepraszam - szepnął, dotykając wargami jej czoła. - Przepraszam, zachowałem się
jak głupiec.
Elizabeth nic nie powiedziała, starała się tylko oddychać równo i spokojnie. Żałował i
to jej wystarczyło. Następnego dnia będzie udawał, że ostrej wymiany zdań w ogóle nie było,
a ona to zaakceptuje. Trudno, święty spokój miał swoją cenę. Z westchnieniem zadowolenia
przywitała nadejście snu.
Nadszedł czas wielkiego prania. Drzwi pralni stały otworem, wypuszczając na
podwórze kłęby pary. Elizabeth otarła pot z czoła i wyprostowała plecy.
- Wydawało mi się, że przyjemnie będzie nie iść dzisiaj do kośby, ale sama już nie
wiem, co gorsze: zdychać z upału na łące, czy zdychać z gorąca w pralni. -Zaśmiała się z
siebie i dalej tarła brudny kołnierzyk koszuli. - Piękne te koszule, co je Lars z Jensem dostali
- powiedziała. Helene skinęła głową.
- No, Nils rzeczywiście się wykosztował. Lars schował swoją i włoży dopiero do
kościoła. Wyobrażasz sobie, co ludzie powiedzą? Ona jest jak z jedwabiu, nigdy nie
widziałam takiego gładziutkiego materiału. A Jens ze swoją poczeka pewnie na powrót Liny.
To dopiero będzie uroczysty dzień!
Gospodyni mruknęła przytakująco, lecz jednocześnie poczuła ukłucie w sercu.
Uświadomiła sobie, że wcale nie podoba jej się myśl o Jensie strojącym się dla Liny. Ty
głupia babo, wyzwała samą siebie. Lina i Jens są małżeństwem, to naturalne, że on się dla niej
wystroi.
- Miejmy nadzieję, że Torstein przywiezie ją do domu - powiedziała głośno, czując, że
rzeczywiście tego pragnie. Małej Signe potrzebna była matka, a poza tym naprawdę bardzo
lubiła swoją służącą. Lina była dla niej niemal jak młodsza siostra i małżeństwo z Jensem nic
tu nie miało do rzeczy.
- Oby tylko była zdrowa. Jens zasługuje na to - dodała Helene, wprawnymi ruchami
wykręcając sztukę odzieży.
- Jak nie będzie całkiem zdrowa, doktorzy jej nie wypuszczą - stwierdziła Elizabeth.
- Nie mów tak. Tyle osób chce ją stamtąd wydostać! Muszą ją wypuścić, doktorzy
niech sobie mówią, co chcą.
Elizabeth przytaknęła. Wreszcie udało jej się doprać kołnierzyk i mogła wrzucić
koszulę do wiadra. Zaraz trzeba będzie wypłukać pranie w rzece. Sama się tym zajmie. Odkąd
się dowiedziała, że przyjaciółka jest w ciąży, pilnowała jej jak kwoka kurcząt i uważała, żeby
nie złapała czegoś ciężkiego. Helene pogłaskała się po brzuchu.
- Wiesz, co przeczytałam w jednej książce? Tam było o chorobach. Napisali, że jak
kobieta nie może zajść, powinna jadać białą rurkę od śledzia. Co to jest biała rurka?
- Pęcherz pławny.
- Fuj! Myślisz, że to pomaga?
- Na to pomaga tylko chłop - odparła sucho Elizabeth.
- Ale tylu babom dawałaś na to zioła?
- To co innego. Nie wierz we wszystko, co słyszysz. Ja na przykład kiedyś słyszałam,
że na łysienie pomaga, jak się wsunie głowę pod krowę, kiedy sika, i wciera to, najlepiej dwa
razy dziennie. Helene wykrzywiła się z obrzydzeniem.
- To ja już bym wolała być łysa.
- Według tej opowieści temu gościowi wyrosły od tego gęste loki -ciągnęła Elizabeth.
- Nie wierzę w to!
- Jeszcze gdzie indziej słyszałam, że jak się ma rozwolnienie, trzeba wziąć tę jasną
TRINE ANGELSEN KOBIECY SPRYT
Rozdział 1 Śmiertelnie przerażona Elizabeth zobaczyła, jak zaprzęg ze spłoszonymi końmi pędzi wprost na wózek z Williamem. Słysząc echo własnego krzyku, rzuciła się do przodu, niemal jednocześnie odrywając obie stopy od ziemi. Nie myślała, co robi, nie docierały do niej żadne dźwięki, w oczach miała tylko jedno: - dziecko. Nie wiedziała, jak to się stało, ale gdy chwyciła za pałąk, wózek się przewrócił. Na ciele poczuła uderzenia kamyków wylatujących spod końskich kopyt. W uszach jej łomotało, a kiedy upadła na brzuch, poczuła, że traci oddech. Usłyszała rżenie konia, czyjś krzyk, a potem zrobiło się cicho. Zbyt cicho. William, pomyślała, i uklękła na jedno kolano. Dostrzegła wyrzucony z wózka becik, ale nigdzie nie widziała synka. Gdzie on się podział? Dlaczego nie płacze? - Williamie! - krzyknęła, aż zapiekło ją w gardle. -Williamie, gdzie jesteś?! - Wstała i odrzuciła na bok becik. Chłopiec był tam, na ziemi. Czapeczka zsunęła mu się na twarz, więc delikatnie ją zdjęła. - Moje dziecko... - szepnęła zdławionym głosem i ostrożnie podniosła synka. Leciał jej przez ręce. - Nie śpij! Obudź się, mamusia tu jest, zajmie się tobą. No, no... Już nie ma się czego bać. Poczuła na ramieniu ciężką rękę. - Żyje? - Był to głos Kristiana, nabrzmiały od lęku i zwątpienia. - Śpi - mruknęła. - Jest taki... wiotki. - Nagły płacz zdusił jej słowa w gardle. - Nie! - krzyknął Kristian w niebo. W tej samej chwili małe ciałko, które tuliła do piersi, leciutko drgnęło. Elizabeth poczuła nagły przypływ nadziei. Czy jej się wydawało, czy...? Nie, poczuła to znowu. Wyprostowała ramiona z dzieckiem, by mu się dobrze przyjrzeć, a wówczas ono otworzyło buzię i zapłakało. Czując, że otaczają ją ramiona męża, Elizabeth dała upust łzom. Tymczasem zjawili się Lars i Jens. Przytrzymując, zaczęli je uspokajać. Zwierzęta wciąż były wystraszone i, rzucając łbami, wodziły wokół przerażonymi oczyma. Elizabeth kołysała Williama, przyciskając go do piersi. Nie była w stanie wydusić z siebie słowa. Kristian drżącą ręką pogłaskał synka po twarzy. - Tu ma jakieś zadrapanie. Mam sprowadzić doktora? Elizabeth odchrząknęła. - Nie, nie trzeba. Chyba wszystko dobrze, bo rusza rączkami i nóżkami, więc tylko najadł się strachu. - Pocałowała malca w czółko i wymruczała do niego jakieś uspokajające słowa. Podbiegły do nich Helene i Maria. - Co z nim? - Dobrze - odparła Elizabeth. - Ale przecież niewiele brakowało.
- Co za głupiec mógł coś takiego zrobić? - spytała Maria, zerkając na nowo przybyłego. Jej siostra uśmiechnęła się, wciąż jeszcze cała drżąc. - Cóż, trzeba się z nim przywitać. Mąż ujął ją pod ramię i poszli w stronę powozu. Rozpoznawszy gościa, Kristian stanął jak wryty. - Czy to... No nie, coś podobnego! - Przepraszam za ten mój nagły najazd! - Zdjąwszy czarny kapelusz, mężczyzna zgiął się w pół, a następnie nasadził kapelusz z powrotem na głowę. - Jak tam wątły kwiatuszek i dziecinka? - Zaraz ci dam wątłego kwiatuszka! - wybuchnęła Elizabeth. - Na szczęście wszystko dobrze się skończyło, ale wiele nie brakowało! Czy ty w ogóle wiesz, coś narobił? - Sorry. Konie wymknęły się spod kontroli i... Gospodyni Dalsrud spojrzała na przybysza. Stojąc w powozie, wyglądał tak markotnie, że pożałowała swojego wybuchu. - Tak się przestraszyłam... - szepnęła, mocniej przytulając Williama. - Nils Wędrowiec! - zdziwiła się Helene. - Gdzieś ty się podziewał, na miłość boską? - Byłem w Ameryce - odparł mężczyzna, dumnie podnosząc głowę. -Dorobiłem się tam, nie ukrywam. I to na tyle, że mogę sobie pozwolić na odwiedziny starego kraju. Przyglądając się gościowi, Elizabeth przełożyła synka na drugie ramię. Chłopczyk uspokoił się już, przytulił policzek do jej ramienia i tylko od czasu do czasu cichutko chlipał. Elizabeth zauważyła, że Nils jest elegancko odziany w czarny surdut i białą koszulę. I to w środku tygodnia! Czarne włosy miał nieco krócej przycięte. Wciąż był bardzo przystojnym mężczyzną. Wędrowiec wysiadł z powozu i podszedł do gospodarzy. - Jeszcze raz błagam o wybaczenie. Ktoś wystraszył mi konie i... No, a resztę już wiecie. Czy maleństwu na pewno nic się nie stało? Kristian wyraźnie nadal był rozgniewany i już miał dać temu wyraz, kiedy odezwała się jego żona: - Wszystko dobrze, wózek też chyba cały. Nils uniósł brew i uważnie przyjrzał się dziecku. - Moje oczy mówią mi, że to mały Dalsrud... Kristian odchrząknął i wypiął dumnie tors. - A i owszem. Mówią, że bardzo do mnie podobny. - Gratuluję. - Nils, ponownie zdjąwszy kapelusz, wyciągnął do gospodarza wypielęgnowaną rękę, po czym powiódł wzrokiem dookoła. -Jednych brakuje, innych przybyło - zauważył. Elizabeth odchrząknęła. - Od twojego wyjazdu wiele tu się zdarzyło...
- To już trzy lata... Ale pięknej dziewicy Marii nie zapomniałem. Piękna jak świeżo rozkwitła róża! To już kobieta... Maria zarumieniła się i przestąpiła z nogi na nogę. - A to mój promyczek, Helene! Czekałaś na mnie, prawda? - Wędrowiec uśmiechnął się i mrugnął do służącej. - Głuptas! Jestem zamężna. Nils położył rękę na sercu. - Coś podobnego! I któż jest tym szczęśliwcem? Lars podszedł bliżej. - Ja! - Wyciągnął rękę, a Nils potrząsnął nią mocno, serdecznie parobkowi gratulując. - Yes, yes, twój Lars to ekstra gość. - Co? - Helene zaskoczyły nieznane słowa, ale przybysz najwidoczniej nie miał zamiaru niczego wyjaśniać. Jego wzrok padł na Jensa. - A ten tutaj? To twój mąż? - spytał, patrząc na Marię. Zapadła cisza, w której słychać było tylko ćwierkanie jakiegoś ptaka. Wreszcie przemówiła Elizabeth: - To Jens, mój pierwszy mąż... Teraz ma za żonę Linę. Nils mruknął coś po angielsku. Elizabeth nie zrozumiała jego słów, ale chyba było tam coś o Bogu. - Powiadasz, że to on? O ile pamiętam, twój pierwszy mąż utonął... A teraz tu stoi? - To długa historia - odezwał się Jens. - Wyjaśnimy ci później, jak będziemy mieli więcej czasu. Wzrok Nilsa padł na dziewczynkę, chowającą się za nogami Jensa. 5 - Widzę tu jeszcze aniołka, który zstąpił z nieba. Jak masz na imię, aniołeczku? - Mąż! - powiedziała dziewczynka, pokazując na Jensa. Ten wziął ją na ręce. - To córka moja i Liny, ma na imię Signe. - Skóra zdjęta z matki - zawyrokował Wędrowiec i rozejrzał się wokół. -A gdzie ona? - W Danii - odparł Jens. - Choruje, ale wkrótce pewnie przyjedzie. - Aha. - Nils kiwnął głową kilka razy, o nic już nie pytając. Elizabeth odetchnęła z ulgą. Niektórzy ludzie nie wiedzieli, kiedy powinni zamilknąć, ale na szczęście Nils do nich nie należał. - Proszę, wejdź do środka - rzekł Kristian. Wędrowiec kiwnął głową. - Dziękuję, chętnie. W gardle mi zupełnie zaschło od tego kurzu. - Napoję twoje konie - powiedział Lars, chwytając wiadra. Elizabeth delikatnie pogłaskała główkę synka. Nie spał, ale powieki miał już ciężkie. Trzeba go położyć w kołysce. Przynajmniej tam będzie bezpieczny.
Rozdział 2 Helene i Maria od razu zajęły się parzeniem kawy. Zaproponowały też, że położą Williama, ale Elizabeth im podziękowała. - Sama to zrobię - powiedziała, ostrożnie układając synka w kołysce. -Zdaje się, że pod wpływem szoku zapomniał, że boli go brzuszek - dodała z uśmiechem, otulając niemowlę kołderką. - Co za niespodzianka z tym Nilsem - powiedziała Helene, krojąc chleb. -Kto by przypuścił, że pojedzie do Ameryki? - Prawda? - mruknęła Elizabeth, wprawiając w ruch kołyskę. Przypomniała sobie list, który Nils przysłał do niej wkrótce po swoim zniknięciu. Pisał w nim, że pokłócił się nad brzegiem morza z Laviną. Był zazdrosny, podejrzewał, że między nią a Kristianem coś zaszło. Właściwie tak było - Lavina próbowała Kristiana szantażować, ale o tym Nils nie musiał wiedzieć. W trakcie kłótni Lavina poślizgnęła się i upadła, uderzając głową o kamień. Zginęła na miejscu, a Nils tak się przeraził, że uciekł z wyspy i wyprawił się do Ameryki. Pisał, że wędruje tam, imając się dorywczych prac, tak jak w starym kraju. - Nie słyszałaś mojego pytania? - Helene wbijała wzrok w gospodynię. Elizabeth drgnęła. - Zamyśliłam się - bąknęła, czując, jak płoną jej policzki. Tamten list spaliła już następnego dnia. Jego treść znał tylko Kristian. Może głupio zrobiła, że nie opowiedziała o nim Helene, ale właściwie nie żałowała. Pewne rzeczy wolała zachować dla siebie. - O co pytałaś? - odezwała się, nie odwracając twarzy w stronę przyjaciółki. - Pytałam, czy mam podać to ciasto, które właśnie upiekłam. - Oczywiście, że tak. I tak nie może za długo stać. Poza tym nie co dzień mamy gościa z Ameryki. Maria roześmiała się, smarując pokrojony chleb i ku zadowoleniu Elizabeth, nie żałując masła. - Jak myślicie, czy spotkał tam Amandę i Olego? Helene prychnęła i spojrzała na nią z politowaniem. - Ameryka jest nieco większa niż Dalsrud. - Naprawdę? - Maria zrobiła nadąsaną minę. - Sama go spytaj - uśmiechając się, poradziła Elizabeth siostrze. - Świat jest malutki - dodała, wstając. -Nawet w Ameryce. Ciekawa była, o czym mężczyźni rozmawiają w salonie. Tyle się zdarzyło, odkąd Nils
wyjechał z Norwegii... Szczerze mówiąc, niepokoiła się tym, czego może się dowiedzieć. O pewnych rzeczach wolałaby powiedzieć mu sama. Kiedy weszła do salonu, jej mąż właśnie nalewał do kieliszków koniaku. Uśmiechnęła się do zebranych, usiadła i skrzyżowała nogi. - Napijesz się? - spytał Kristian, wyjmując butelkę madery. - Chętnie. - Ujęła podany przez męża kieliszek i wypiła kilka łyków. Wino ogrzewało przełyk i uspokajało żołądek. Pomyślała, że po ostatnich wydarzeniach właśnie tego jej potrzeba. - Jak tam malutki? - spytał Nils, spoglądając na nią bystrymi, niebieskimi oczyma. - Śpi. - Elizabeth łyknęła wina. - Zdrowie! - powiedział Kristian, wyciągając rękę z kieliszkiem w stronę mężczyzn. Wypili. - Jak ma na imię? - dopytywał się Wędrowiec. - William, po dziadku Kristiana - odparła Elizabeth szybko, by nie dopuścić do głosu innych. - Ma dopiero miesiąc. - Ładny boy - stwierdził Nils. - Co proszę? - Spojrzała na niego zdziwiona. - Przepraszam. Ładny chłopak. Nils obejmował kieliszek całą dłonią i Elizabeth pomyślała, że wygląda, jakby ją sobie o niego ogrzewał. Nagle z wewnętrznej kieszeni surduta wyjął srebrne pudełko i otworzył je. - Czy mogę poczęstować panów cygarem? Mężczyźni pokręcili głowami. - Nigdyśmy się nie przyzwyczaili do tytoniu, choć ponoć daje siłę -przyznał Kristian. Wędrowiec zatrzasnął cygarnicę i włożył ją z powrotem do kieszeni. Wyszczerzył mocne białe zęby w uśmiechu. - Przypuszczam, że gospodyni nie przepada za zapachem dymu, który włazi w meble i tapety. Elizabeth kiwnęła głową, przyglądając się gościowi spod rzęs. Doszła do wniosku, że Nils jest jakiś inny i to nie tylko z powodu pięknego, kosztownego ubioru. Nosił się jak prawdziwy pan, nawet jego mowa brzmiała teraz inaczej, jakby akcentował w słowach wszystkie: głoski r... Może tak mówiono w Ameryce? - Powiedzcie mi... - Nils schylił się i wyjrzał przez okno. - Mała Ane-Elise, gdzie ona jest? W izbie zapadła cisza, wszyscy zastanawiali się, co odpowiedzieć. Elizabeth napotkała
spojrzenie Kristiana, a potem-Jensa. Poczuła, że wilgotnieją jej ręce, więc odstawiła kieliszek na stół i dyskretnie wytarła palce o spódnicę. Potem odchrząknęła i powiedziała: - Ane... jest w Bergen. - Aha. A co tam robi? - spytał Wędrowiec z uśmiechem. Otwarły się drzwi i weszły Maria z Helene. Elizabeth odetchnęła, czując, jak przygniatający jej barki ciężar nagle zelżał. Zyskała trochę czasu na przygotowanie odpowiedzi. Helene postawiła ciasto na środku stołu, a Maria zajęła się rozstawieniem filiżanek i talerzyków. - Proszę, częstujcie się - zachęcała. - Helene piecze jak mało kto! - Ale tam, po prostu coś tam zagniotłam w wolnej chwili - wtrąciła służąca, czerwieniejąc. Maria uśmiechnęła się od ucha do ucha. - No właśnie, cała ona! Potrafi wyczarować coś z niczego. Elizabeth uśmiechnęła się, słysząc te przekomarzania. Gdy Helene i Maria nakryły do końca i już wszystkim nalały kawy, Kristian wyjął dla nich kieliszki do wina. - Zdrowie Nilsa - powiedział, podnosząc swój kieliszek. Wędrowiec był nieco zmieszany takim uhonorowaniem, ale w końcu także uniósł kieliszek i się napił. - No, mówcie, co aniołek robi w tym Bergen? Przecież to jeszcze dziecko. - Bo ja wiem... - odezwała się Elizabeth, obracając w palcach kieliszek. -Ma już piętnaście lat, w zeszłym roku była konfirmowana. Nils uniósł brwi, zaskoczony. - Mój Boże, ależ ten czas leci! - Tak, zwłaszcza dzieciom - zgodziła się Elizabeth, nie odrywając oczu od kieliszka. W końcu odstawiła go na stół i spojrzała wprost na gościa. - To i owo się tu we wsi zdarzyło, Nilsie. Także coś strasznego. Z pewnością usłyszysz o tym od innych, więc równie dobrze możesz dowiedzieć się od nas. Ane... zabiła Sigvarda, męża Bergette. - Co ty wygadujesz?! - Nils omal nie upuścił kieliszka, a łapiąc go, zachlapał sobie piękne spodnie. Odruchowo strzepnął z nich resztki koniaku. - Zastrzeliła go. Wędrowiec potoczył spojrzeniem po zgromadzonych, ale każdy unikał jego wzroku. Elizabeth odetchnęła głęboko, po czym cichym głosem zaczęła opowiadać. Najpierw o Sigvardzie, który, zdradziwszy żonę z jedną ze służących, został wyrzucony z domu. A potem o liście, który przysłał, a którego nie potrafili do końca zrozumieć. Nils siedział i słuchał, między brwiami utworzyła mu się głęboka zmarszczka. Kręcił czasem głową, ale nie
przerywał. Elizabeth opowiadała: o tym, jak widziano Sigvarda w starym obejściu wyrobników, i o tym, że kiedy spłonęło i znaleziono w nim ludzkie szczątki, uznano, że to on. - No i wyprawiono mu pogrzeb - powiedziała, składając ręce na podołku. - Ale jakim cudem... Ciężko westchnąwszy, gospodyni Dalsrud ciągnęła opowieść o tym nieszczęsnym dniu, kiedy poszła do Bergette, by pożyczyć wózek dla dziecka, a w drzwiach nagle stanął Sigvard ze sztucerem i zagroził, że je obie zastrzeli. Po raz pierwszy mówiła o swoim przerażeniu i lęku, że opuści tych, których kocha. - Pomyślałam o moich dzieciach, o Ane i o Williamie. Obojgu potrzebna była matka. Myślałam, kto też zajmie moje miejsce. - Napotkała spojrzenie Helene. -Miałam nadzieję, że to będziesz ty. Przyjaciółce zaszkliły się oczy, szybko jednak je otarła, kilka razy chrząknęła i przełknęła ślinę. Zerknęła na Nilsa i uśmiechnęła się. - A teraz Helene jest w ciąży, zapomnieliśmy ci powiedzieć. Nils pokazał w uśmiechu białe zęby i serdecznie pogratulował przyszłym rodzicom. Elizabeth odczekała chwilę i kontynuowała. - Nie wiesz jeszcze wszystkiego. Może byś usłyszał to od innych, więc powiem ci sama: ojcem Ane jest Leonard Dalsrud. W każdym razie przez niego zaszłam w ciążę. Ale prawdziwymi ojcami byli Jens i Kristian. Nils przyjął nowinę z kamienną twarzą. Elizabeth spojrzała na niego pytającym wzrokiem. - Przemieszkałem trochę w tej wsi - odezwał się wreszcie. - O moje wrażliwe ucho to i owo się obiło. Elizabeth zgadła, że wie o gwałcie. Nie tłumaczyła więc dalej. Unikała jednak wzrokiem Kristiana. Wiedziała, że otwieranie tej rany za każdym razem sprawia mu taki sam ból. - Sigvard domyślił się wszystkiego i zagroził, że cała wieś się o tym dowie - ciągnęła. - Ane, która o niczym nie wiedziała, wszystko usłyszała. Słyszała też, jak nam groził. Znalazła w sieni pistolet i strzeliła mu w plecy. - Ostatnie zdanie Elizabeth wypowiedziała szeptem. Przyznanie, że jej córka zabiła człowieka, przychodziło jej z największym trudem. -Lensman uznał, że to w samoobronie, więc nie została ukarana. Wiele osób pewnie się z tym nie pogodziło, ale to już ich kłopot. -Opuściła wzrok i zaczęła obracać na palcu obrączkę. -Jakbyśmy mieli się przejmować tym, co inni myślą, nie dałoby się żyć -rzekł Nils. - Ane zrobiła to, co należało. No bo co miała zrobić? Czekać, aż i ją zabije? - W zamyśleniu wbił wzrok w podłogę. - Mój biedny kwiatuszek... Przez dłuższy czas
panowało ogólne milczenie. Przerwał je Nils. - Zdrowie małej Ane-Elise, która wyjechała do Bergen przez ludzkie gadanie. Z wahaniem wzniesiono kieliszki. Elizabeth chrząknęła i spojrzała na Wędrowca. - Nie dlatego wyjechała. Wyprowadziła się, bo była na nas zła, żeśmy jej wcześniej nie powiedzieli o jej pochodzeniu. Mężczyzna zmarszczył czoło. - Aha... No tak. Ale minie jej to. Jest taka młoda i wrażliwa... jak źrebiczka. Słysząc to porównanie, Elizabeth nie mogła się nie uśmiechnąć. Ale może Nils miał rację? Miała w każdym razie nadzieję, że tak jest. Podobał jej się sposób, w jaki podchodził do życia - prosto, bez osądzania kogokolwiek. - Gdzie chcesz mieszkać podczas pobytu w kraju? -spytał nagle Kristian. -Jak długo chcesz zostać? Nils odetchnął głęboko. - Parę miesięcy. A jakieś łóżko się znajdzie. Na pewno da się zamieszkać na Wyspie Topielca... - Głupstwa opowiadasz. Zatrzymasz się tu i już, prawda, Elizabeth? - Naturalnie. Przecież nie popłyniesz na tę straszną wyspę! Wędrowiec zachichotał. -No, może nie będę musiał. Zawsze dotąd udawało mi się znaleźć dach nad głową. - Tu masz dach nad głową - rzekł zdecydowanym tonem Kristian. -Kobiety przygotują ci pokój na górze i możesz sobie w nim mieszkać tak długo, jak zechcesz. Nils wstał i ukłonił się głęboko. - Dzięki, Kristianie, doceniam waszą gościnność. Zawsze byłem tu przyjmowany z otwartymi ramionami -dodał i usiadł z powrotem. -Zarówno wtedy, kiedy byłem biedny jak mysz kościelna, jak i teraz, kiedy jestem wam równy. Elizabeth poczuła się nieco zażenowana tymi słowami. - Jeszcze by tego brakowało, żebyśmy cię nie przyjęli. - Uśmiechnęła się. - Nikt nie opuszcza Dalsrud, nie dostawszy niczego na drogę. Przecież to normalne. - Opowiedz nam, co robisz w tej Ameryce - poprosił Lars, poprawiając się na krześle. - Tak, opowiedz - poparła go Helene. - No, to posłuchajcie - rzekł Nils i rozpoczął swą opowieść. Dla Elizabeth brzmiała ona jak bajka: początkowo Nils wędrował od obejścia do obejścia, gdzie imał się różnych zajęć. Za pracę niektórzy dawali mu żywność, inni pieniądze. W końcu wylądował na wielkiej farmie. - Mam tu na myśli naprawdę duży majątek! - powiedział z przejęciem i zerknął na gospodarza. - Nikomu niczego nie ujmując, ale w porównaniu z tamtą farmą Dalsrud to nic. Właścicielką była wdowa, która od razu wzięła mnie pod swoje skrzydła... - Mężczyzna
rozmarzył się na samo wspomnienie. - Spytałem o zajęcie, ale ona nie chciała, żebym pracował w oborze czy na polu. Nic z tych rzeczy. Zostałem u niej w domu! - W domu? - powtórzył zdumiony Lars. - Zostałeś służącym? 18 Wędrowiec spojrzał na niego z ukosa, ale zaraz uśmiechnął się na znak, że nie czuje się urażony. - Skąd, chciała, żebym jej dotrzymywał towarzystwa. - Dama do towarzystwa! - skwitował Jens ze śmiechem. Nils udał, że tego nie słyszy. - Chciała, żebym jej opowiadał o Norwegii i o wszystkim, co mnie tu spotkało... - Odchrząknął. - Po miesiącu wzięliśmy ślub. - Co? - Maria aż uniosła się z krzesła. - To niesłychane! Opowiadaj dalej! Nils posmutniał nagle. - Pół roku później zmarła. Doktor powiedział, że na serce. Nie obudziła się po tym, jakeśmy... No tak. Kiedy Elizabeth pojęła, co gość chciał powiedzieć, poczuła, że się czerwieni. Pokręciła głową. - I co, odziedziczyłeś wszystko? - Yes. Wszyściusieńko. Ale wierzcie mi: bardzo się kochaliśmy, wcale nie chodziło mi o jej pieniądze. Nie miała spadkobierców, ale jak braliśmy ślub, nie miałem o tym pojęcia. - To oczywiste, przecież ledwo się poznaliście - zauważył Jens. - Opowiedz nam więcej o Ameryce - poprosiła Maria. Nils nie dał się namawiać. Elizabeth słuchała jak zaczarowana, choć niekiedy to, co mówił, było szokujące. W niektórych miejscach mieli tam czarnych robotników i o ile zrozumiała, nie wszystkich dobrze traktowano. Nils miał na farmie zarówno białych, jak i czarnych, ale do wszystkich odnosił się z szacunkiem. Uważał, że to naturalne. - Dlatego też mogę im ufać - powiedział poważnie. - Na przykład teraz nie muszę się o nic martwić. Kristian chciał wiedzieć, czy widział jakichś Indian. Wędrowiec odpowiedział przecząco, ale dodał, że wiele o nich słyszał. Mieszkańcy Dalsrud byli pod wrażeniem: nigdy dotąd nie słyszeli takich opowieści. Wiele tego dnia nie zrobiono, poza tym, co było konieczne w oborze i stajni. Dzień minął wszystkim na słuchaniu gościa z Ameryki. A on zdawał się mieć w zanadrzu nieskończoną ilość opowieści, niekiedy tak osobliwych, że żadne książki czy bajki nie mogły się z nimi równać. Gdy nadszedł wieczór, zebrali się wszyscy w kuchni. Nils omiótł wzrokiem pomalowane na błękitno ściany.
- Tak... Ileż to razy tu siedziałem... Przy jedzeniu albo przy kawie. - Nauczysz mnie po amerykańsku? - poprosiła Maria, siadając do stołu. Nie nakryła do końca, ale Elizabeth nic jej nie powiedziała. - Hm... zacznijmy od... boy. To znaczy: chłopak. Yes znaczy: tak. Pig znaczy: świnia. Maria powtórzyła słowa kilka razy, aż uznała, że je zapamiętała. Nils kontynuował więc lekcję. - A zgadnij, co znaczy: hen? - To łatwe. Przecież to: daleko. - Nie, to znaczy: kura! Dziewczyna popatrzyła na Wędrowca niepewnie, a potem wstała. - Na dzisiaj starczy tego amerykańskiego. Przez chwilę jedli w ciszy. Nils przerwał ją, zwracając się do Jensa: - A więc ożeniłeś się z Liną i macie córeczkę? - Tak. A Lina jest teraz w Danii, w zakładzie... - odrzekł mężczyzna, spuściwszy głowę. - Mówiliście, że jest chora. Jak to się stało? Jens podniósł głowę. - Coś jej się porobiło po urodzeniu Signe. Przestała wychodzić, siedziała tylko i płakała. - Rozumiem. - Czyżby? - Jens popatrzył na Wędrowca z powątpiewaniem. Nils prychnął, urażony. - Widziałem to i owo w życiu. Także baby, które tak się zachowywały po urodzeniu dziecka. - I co się z nimi stało? - zaciekawił się Jens. Nils wzruszył ramionami. - Większość wyzdrowiała. - Większość? Wędrowiec przytaknął. - Myślisz, że Lina też wyzdrowieje? - spytał Jens z nadzieją w głosie. - Pewnie, że tak! Lina to twarda sztuka, nie tak łatwo ją złamać. Jens uśmiechnął się blado. - Obyś się nie mylił... - Nigdy się nie mylę. Sam zobaczysz. Zapadło milczenie, zebrani przy stole zadumali się. Wreszcie Nils westchnął i rzekł: - Życie potrafi być przewrotne. - Opowiem ci coś, co jest jeszcze dziwniejsze -oznajmił Jens, opierając się ciężko o stół. - Mieszkałem z Laviną na Wyspie Topielca.
- Co? - Nils otworzył szeroko oczy. I Jens musiał mu opowiedzieć o swoim życiu od dnia katastrofy na morzu: o tym, jak uratowała go Lavina, jak uciekł z Wyspy Topielca i trafił do Kabelvaag, gdzie poznał Linę. I jak na koniec trafił do Dalsrud i się ożenił. - A wyście wątpili w moje opowieści... - rzucił Wędrowiec z krzywym uśmiechem. - Ta historia brzmi jak bajka. I to wszystko zdarzyło się tutaj, nie w Ameryce! - Nigdy nie wątpiliśmy w to, co nam opowiadałeś -zaprotestowała Elizabeth. - Dobra, dobra. Moje wrażliwe błękitne oczęta wszystko widzą. -Mężczyzna rozparł się wygodnie na krześle i spojrzał na gospodynię spod brwi. - Wszystko - powtórzył, ale nie rozwinął tematu. Elizabeth udała, że nie słyszy. Nie znała Nilsa za dobrze i rzadko traktowała go poważnie. Był dziwakiem, który wałęsał się od obejścia do obejścia, cudacznie gadał i przekomarzał się z kobietami. Kto wie, może widział więcej, niż ludziom się wydawało? Tak czy owak, tego dnia dobrze się czuła w jego towarzystwie i cieszyła się, że on zostanie u nich dłużej. Westchnęła. Szkoda, że nie ma tu Ane! Uwielbiała takich obieżyświatów jak Nils i znakomicie by się dziś bawiła. Słyszała, że domownicy coś mówią i wybuchają śmiechem, ale nie śledziła ich rozmowy, myślami była przy córce. Czasami tęskniła za nią tak, że aż bolało ją serce. Kiedy indziej nie było tak źle, wszystko zależało od tego, ile miała pracy i co robiła. Wiedziała na pewno, że Ane z przyjemnością słuchałaby opowieści Wędrowca o Ameryce - krainie nieograniczonych możliwości, jak ją nazywał. Słyszała już wcześniej, że biedacy mogli tam stać się bogaczami, a Nils stanowił tego dobry przykład. Nie wspomniał nic o wieku zmarłej żony, jednak Elizabeth podejrzewała, że nie była pierwszej młodości. Ale to już była jego sprawa. Nie osądzała go i wierzyła mu, gdy mówił, że pokochał kobietę, a nie jej pieniądze. - Nie spotkałeś przypadkiem w Ameryce Amandy i Olego? - spytała Maria, wpatrując się w gościa z napięciem. - Niestety nie, ale... - zawiesił głos - ... ale rozmawiałem z kimś, kto się z nimi widział. Helene zrobiła wielkie oczy. - Naprawdę? Nie kłamiesz? - Kłamię? - prychnął Nils. - Z moich ust nie wyszło jeszcze ani jedno kłamliwe słowo, zapewniam was! - I co mówili? - niecierpliwiła się Maria. - Ze oszczędzają pieniądze, bo wybierają się do Norwegii odwiedzić rodzinę i was tu, w Dalsrud.
Maria i Helene spojrzały na siebie. - Zgadza się - powiedziała dziewczyna. - Pisali tak w swoich listach. - A kiedy przyjadą? Nils wzruszył ramionami. - Tego nie wiem. Ale wiem, że znakomicie dają sobie radę. Maria westchnęła z zadowoleniem. - Oszczędzają, żeby tu przyjechać. Aż trudno uwierzyć! Nie wyobrażacie sobie, jak się cieszę! Jens wstał. - Niektórzy chyba powinni być już w łóżku. Elizabeth zobaczyła, że Signe usnęła mu na kolanach. William też spał w swojej kołysce pod ścianą. Kristian zaraz zaniesie go na górę. Wstała. - Pokażę ci twój pokój - zwróciła się do Wędrowca. - Helene i Maria, posprzątajcie tu. Weszła na schody, a Nils ruszył za nią. - Tak przyjemnie nam było, że zapomniałam cię tam wcześniej zaprowadzić - usprawiedliwiała się przed nim. - Pewnie chcesz się umyć po podróży? - Poradzę sobie. Elizabeth przyspieszyła kroku, nie chcąc, żeby Nils znalazł się zbyt blisko niej. - To tutaj - powiedziała, otwierając drzwi dawnego pokoju Rebekki. - To pokój matki Kristiana. Nils wszedł do pomieszczenia i z podziwem rozejrzał się dookoła. - Coś podobnego! Jedwabne tapety, piękne meble... Beautiful. Gospodyni uznała, że skoro się uśmiechnął, oznacza to aprobatę. Pomyślała sobie, że w Ameryce nie miał pewnie takich okazji, by mówić w ojczystym języku. - Mam nadzieję, że będzie ci się dobrze spało. Nikt nigdy na to łóżko nie narzekał. - Na pewno się wyśpię, po takim długim dniu. -Mężczyzna zamilkł i wpatrzył się w podłogę. Kiedy podniósł głowę, na jego twarzy malował się wyraz powagi. - Dostałaś mój list? - spytał. Elizabeth skinęła głową. - Tak, przeczytałam go i opowiedziałam wszystko Kristianowi. Następnego dnia został spalony, tak, że nikt inny o niczym się nie dowiedział. - Dzięki, Elizabeth. Spojrzała na Wędrowca z ciekawością. Gdzieś się podziało to jego pajacowanie i ucieszny sposób mówienia. Nagle był zupełnie zwykłym człowiekiem. Doszła do wniosku, że naprawdę musiał kochać tę swoją Lavinę. - Doktor stwierdził, że to był wypadek - powiedziała cicho. - Gdybyś został, nikt by cię o to nie obwinił. Nils powoli pokiwał głową. - I tak dobrze, że wyjechałem. Znalazłem sobie nową kobietę, pokochałem ją i
ożeniłem się... Choć nikt nie zastąpi mi Laviny. Była kimś... wyjątkowym. - Ona miała nad ludźmi jakąś władzę. Zwłaszcza nad mężczyznami -rzekła Elizabeth. Nils uśmiechnął się krzywo i wciągnął w płuca dużo powietrza, cały czas kiwając głową. - Dobrze to powiedziałaś. A teraz, jak jej już nie ma, stała się jeszcze bardziej wyjątkowa. - Często tak bywa. Stali tak przez chwilę, każde pogrążone we własnych myślach. Wreszcie Elizabeth powiedziała: - Każę wnieść na górę twoje rzeczy. Cieszę się, żeś do nas przyjechał, Nilsie. - A ja dziękuję za serdeczne przyjęcie. A swoje rzeczy wniosę sam. Aha, całkiem zapomniałem, że mam gościniec z dalekiej Ameryki... - Mrugnął do gospodyni i ruszył do drzwi. - Gościniec? Całkiem niepotrzebnie! - powiedziała Elizabeth. Jednak schodząc po schodach, czuła radosne podniecenie.
Rozdział 3 Lina spróbowała ujrzeć swoje odbicie w łyżce, zapomnianej przez posługaczkę, ale na próżno. Gdybyż tak miała chociaż malusieńkie lusterko i mogła zobaczyć, jak wygląda! Takie przedmioty były jednak zabronione, na równi z nożami, nożyczkami i drutami do robótek, czyli tym wszystkim, czym można by zrobić krzywdę sobie albo innym. Spytała Anichen, dlaczego nie może pożyczyć jej lusterka. Skrzywdzenie siebie albo kogoś innego było ostatnią rzeczą, jaką mogłaby zrobić! - Ale inni mogliby zechcieć - wyjaśniła jej pielęgniarka. - Nie wszyscy tu są tacy jak ty. Musi nas obowiązywać jakiś regulamin, inaczej zapanowałby chaos. Lina rozumiała, ale specjalnie jej to nie pomagało. I tak dobrze, że wolno jej było zachować swoje ubranie, pomyślała. Pokazać się lekarzowi w takim bezkształtnym kitlu, jakie tu noszono, to by dopiero było! Jeśli miała kiedykolwiek stąd wyjść, musiała wyglądać tak normalnie i zdrowo, jak to tylko możliwe. Ostrożnie usiadła na łóżku i wygładziła spódnicę. Pozostało tylko czekać. Wiele myślała nad tym, o co ją spytają i co powinna im odpowiedzieć, ale wszystko było niepewne. Może tylko lekarz będzie chciał przemówić? Opisać jej stan i wypowiedzieć się, czy jest wystarczająco zdrowa, by wrócić do domu? Cieszyła się na spotkanie z Torsteinem. Spyta go o Jensa, a także o to, czy to on chce, żeby już wróciła do domu. Zwilżyła językiem wargi. A może znalazł sobie inną i wyjechał ze wsi? Czy jest przygotowana na coś takiego? Czy się nie załamie? Potrząsnęła głową. Nie wolno jej tak sądzić. Jej myśli mają być piękne i radosne, tak jak radziła Anichen. Pomyślała o Signe; koniecznie musi o nią spytać. Musi pokazać lekarzom, że tęskni za córeczką i nie może się doczekać spotkania z nią. Już dawno napisała do matki w Kabelvaag i wszystko jej wytłumaczyła. Nie było to łatwe, ale jakoś się udało. Z jakiegoś jednak powodu nigdy nie dostała odpowiedzi, to ją zaskoczyło i zraniło. Może matka była bardzo zajęta, a może nie miała pieniędzy na papier listowy i znaczki? Może list nigdy do niej nie dotarł? Tak czy owak była pewna, że matka nie odwróci się od niej plecami. Niedługo znów do niej napisze. Tak, jak tylko wróci do domu, napisze do niej. Drzwi do pokoju otworzyły się i weszła Anichen. - Denerwujesz się, Lino? Kobieta kiwnęła głową i przygładziła włosy. - Jak wyglądam?
- Pięknie. Szkoda, że nie mogę ci pożyczyć lusterka, sama byś zobaczyła. Lina poczuła, że się czerwieni, i spuściła głowę. -Ale mogę ci opisać twój wygląd - dodała z uśmiechem pielęgniarka. -Masz rudawe włosy, splecione w długi warkocz na plecach. Buzię masz drobną, piegowatą, z zadartym noskiem, a w oczach iskierki nadziei. Chyba nie najgorzej, co? Lina nie wiedziała, co odpowiedzieć na te komplementy. Splotła ręce na kolanach. - Chodź ze mną do doktora - poprosiła. Anichen odwróciła wzrok. - Właśnie dlatego przyszłam. Żeby ci powiedzieć, że nie mogę tam z tobą pójść. Lina poczuła, że cała sztywnieje. - Musisz! Błagam cię! - Dasz sobie radę. Jesteś silna, nie zapominaj o tym. Kobieta pokręciła głową. - Wcale nie jestem, strasznie się boję! - Jesteś jedyną osobą, jaką tutaj znam, która wyjdzie stąd, i to całkiem zdrowa - oświadczyła poważnie Anichen. - Co masz na myśli? Pielęgniarka zawahała się. - Ci, którzy tu trafiają, na ogół zostają tu aż do śmierci. Liną wstrząsnął dreszcz. Aż do śmierci, pomyślała. Nie chcę tu umrzeć, przecież wkrótce wyjdę. - Przyjechał po mnie Torstein - powiedziała. - Pojadę razem z nim. Do domu, do Signe i reszty. - To dobrze. - Anichen pogłaskała ją po ręce. - Kiedy lekarze będą z tobą rozmawiać, patrz tylko na nich, nigdzie indziej. Złóż ręce na kolanach, ale nie ściskaj ich, bo pomyślą, że się boisz. Jak uda ci się je tam utrzymać, nie zaczynaj skubać guzików czy ubrania. Uśmiechaj się, spróbuj wyglądać na zadowoloną. Powiedz, że tęsknisz za Signe i zrobisz wszystko, żeby jej było dobrze. - Przecież to prawda! Chcę, żeby jej było jak najlepiej! - Oczywiście, że chcesz, Lino. Po prostu bądź sobą, to wszystko będzie dobrze. - Anichen wstała. - Muszę już iść. Za chwilę przyjdzie inna pielęgniarka i zabierze cię ze sobą. - A nie mogłabyś... Anichen uśmiechnęła się smutno. - Przykro mi, ale nie ja o tym decyduję. Pamiętaj, co ci mówiłam. Niedługo stąd wyjdziesz. Gdy Lina została sama, powtórzyła sobie w pamięci wszystko, co powiedziała jej Anichen. Patrzeć prosto na doktora, nie bawić się guzikami czy odzieżą. Jaka ta Anichen mądra, jak ona wszystko wie! Ale wszak pracuje tu od dawna. Poza tym czytała te wszystkie
książki, które są u lekarzy; sama jej o tym powiedziała. Może to w nich było coś o zachowaniu pacjenta? Kiedy wróci do domu, poprosi Elizabeth o pożyczenie jej kilku książek. W wolnych chwilach, kiedy cala robota będzie zrobiona i Signe zaśnie, będzie mogła poczytać i dowiedzieć się więcej, a potem będzie mogła wszystko opowiedzieć Jensowi. A on uśmiechnie się, poprosi o jeszcze i w ten sposób oboje się będą uczyć. Westchnęła uszczęśliwiona. Właśnie tak będzie! Musi się trzymać tych myśli, bo czuła, że to ją uspokaja. W drzwiach stanęła pielęgniarka. - Chodź, lekarze czekają. Lina wstała i nagle poczuła, że ma nogi jak z waty. Przeszły przez cały oddział, aż dotarły do drzwi na jego końcu. Otworzyła je przed nimi ogromna kobieta o twarzy jakby wyciosanej z kamienia. Szły potem korytarzem, aż wreszcie pielęgniarka się zatrzymała. -To tutaj. - Zapukała do jakichś drzwi i poczekawszy na odpowiedź, otworzyła je. - Przyszła Lina Monsdatter Rask - powiedziała i odsunęła się na bok. - Dziękuję, niech wejdzie. Pielęgniarka popchnęła lekko pacjentkę i zamknęła za nią drzwi. Najpierw Lina dostrzegła ordynatora, którego już kiedyś widziała. Był to chudy jegomość ze spiczastą bródką. Na jego zakrzywionym nosie, przypominającym ptasi dziób, tkwiły okrągłe okularki. Rozparł się wygodnie w fotelu i przyjrzał się jej uważnie. Patrz mu prosto w oczy, przypomniała sobie Lina, i dygnęła. - Dzień dobry, panie ordynatorze. - Następnie zwróciła się w stronę Torsteina i zobaczyła, że ten się uśmiecha. - Dzień dobry, panie Tors... Panie doktorze. -Jeszcze raz dygnęła, czując, że od tego przejęzyczenia płoną jej policzki. Żeby to czegoś nie popsuło! - Proszę, usiądź - powiedział ordynator i wskazał jej krzesło po drugiej stronie biurka. Lina usiadła na jego brzeżku i starannie wygładziła spódnicę. - Czy chcesz nas o coś spytać? - zagaił ordynator, obracając w palcach pióro. Może się denerwuje, pomyślała Lina. Ale nie wygląda na to, chociaż bawi się piórem. Kiwnęła głową i odchrząknęła. - Chciałabym wiedzieć, jak się mają Jens i Signe. Ordynator skinął głową i spojrzał na Torsteina. - Oboje czują się dobrze. Signe uczy się mówić, idzie jej wcale nieźle. Już mówi, pomyślała smutno. - Jak wyjeżdżałam z Dalsrud, była niemowlakiem. Potrafi powiedzieć: mama? - Tego nie wiem.
- A chciałabyś tego? Żeby mówiła: mama? - spytał ordynator. - I tak, i nie. Jeżeli mówi - mama, to przecież nie do mnie... Ale mam nadzieję, że jak wrócę do domu, zaraz się nauczy. - Brak ci jej? - No pewnie! - Lina spojrzała na niego z oburzeniem. - Przecież nie widziałam jej od zeszłej wiosny, a tu już zaraz jesień! - A pamiętasz, dlaczego tu trafiłaś? Nie zdołała się powstrzymać i zaczęła skubać złamany paznokieć. - Tak. Bo nie zajmowałam się Signe tak, jak matka powinna. - A jak sądzisz, czemu tak się działo? Lina podniosła głowę i spojrzała lekarzowi w oczy. - Nie wiem. Kiedy ją urodziłam, omal nie umarłam z upływu krwi. Poród był długi i ciężki, a kiedy przyszłam do siebie... byłam taka wyczerpana. - Ale przecież nie wszystkie matki tak się zachowują? - No nie. Niektóre cieszą się z tego cudu, co się zdarzył. A ja chciałam tylko spać i odpoczywać. Signe dużo płakała, nigdy nie przestawała i ja... Lina nagle zdała sobie sprawę, że po raz pierwszy o tym mówi, po raz pierwszy opowiada o tym, co sobie przemyślała. Wcześniej odsuwała te myśli od siebie, mając nadzieję, że o wszystkim zapomni. Chciała, żeby kłopoty po prostu zniknęły, choć szkoda już się stała. Spojrzała na Torsteina. Kiwnął do niej głową i uśmiechnął się zachęcająco. - Jens doskonale sobie z nią radził - ciągnęła. - Nigdy się nie skarżył, ani na mnie, ani na robotę. Elizabeth też nie. Byli wspaniali, a ja od tego... byłam chora z zazdrości. Byłam pewna, że Jens woli ją. Wszyscy byli lepsi ode mnie. Byłam brzydka i nie nadawałam się na matkę i żonę. Nie chciałam wychodzić, stałam się niespokojna, niepewna... Bałam się. Najbezpieczniej było siedzieć w pokoju, rozumie pan? - Spojrzała znów na ordynatora. On patrzył na nią długo, tak długo, że Lina zaczęła żałować swojej szczerości. Może lepiej było milczeć? - Gdybyś teraz pojechała do domu, mogłabyś zająć się córką tak jak inne matki? - Na pewno. - Skąd ta pewność? - Bo uważam, że... pobyt tutaj dobrze mi zrobił. Wypoczęłam i różne rzeczy przemyślałam. Miałam tu bardzo dobrą opiekę, jadłam owoce, chodziłam do ogrodu. - Pomyślała, że pochwalenie zakładu nie zaszkodzi, chociaż tak naprawdę najlepszą kuracją
były rozmowy z Anichen. Ordynator od czasu do czasu stukał piórem w blat biurka. W końcu odłożył je i spojrzał na pacjentkę badawczo. - To bardzo ciekawe, co opowiadasz. Lina nie wiedziała, jak ma to sobie tłumaczyć, więc tylko się uśmiechnęła. - Dobrze sypiasz? - spytał. - Nie zawsze. Czasami pacjenci bardzo krzyczą po nocach. Przez chwilę lekarz przerzucał jakieś papiery, a potem zdjął okulary i znów na nią popatrzył. Stwierdziła, że bez nich wygląda zupełnie inaczej. - Możesz wracać do swojego pokoju. - Machnął ręką w stronę drzwi i kiwnął głową. Lina wstała niepewnie. - Będę mogła jechać czy... - Później do tego wrócimy. - Znów zaczął przeglądać swoje papiery. Lina spojrzała na Torsteina, ale on tylko uśmiechnął się i kiwnął głową, jakby chciał powiedzieć: - Rób, co ordynator ci każe. Dygnęła raz jeszcze, ale zauważył to tylko Torstein. Wyszła cicho z gabinetu. Na zewnątrz czekała pielęgniarka. Lina spodziewała się, że po drodze spyta, jak jej poszło, ale pielęgniarka wydawała się całkiem obojętna. W pokoju stanęła na środku podłogi. Słowa ordynatora: - Później do tego wrócimy - wciąż dźwięczały jej w uszach. Ciało miała całkiem zdrętwiałe, przerażenie ściskało jej gardło niczym imadło. Tak czekała na decyzję... Specjalnie się ubrała, ćwiczyła zachowanie. Kiedy się czegoś dowie? Co jej powiedzą? Czy powinna była inaczej odpowiadać? A może milczeć? Albo powiedzieć mniej? Weszła Anichen i spojrzała na nią podekscytowana. - Jak poszło? Lina wzruszyła ramionami. - Nie wiem... Powiedział, że później do tego wrócimy. Co to może znaczyć? Pielęgniarka spojrzała na nią przeciągle. - To na pewno znaczy, że wrócisz do domu. - Więc dlaczego nie powiedział tego od razu? - Wiesz, jacy są lekarze, lubią być ważni. Teraz rozmawiają między sobą, mówią, jak wspaniale wyzdrowiałaś i jak sprawdziła się kuracja. Trochę to potrwa, bo lubią się nawzajem chwalić. - Myślisz? - Lina poczuła, że wraca jej nadzieja. - Na pewno. Niespodziewanie do pokoju wpadła pielęgniarka, wzrok miała błędny. - Chodź! - krzyknęła i pociągnęła Anichen za sobą. Lina stała przez chwilę w drzwiach, odprowadzając je wzrokiem, a potem pchana ciekawością i niepokojem ruszyła za
nimi. Niektóre pacjentki, zalęknione, chciały się do niej przyłączyć. Pielęgniarki zagoniły je jednak z powrotem do pokojów i, pomimo głośnych protestów, pozamykały drzwi. Lina przytuliła się do ściany, starając się nie zwracać na siebie uwagi. Niezauważona dotarła do drzwi, za którymi zniknęła Anichen. Czy ktoś odebrał sobie życie? Przypomniała sobie Lavinę, leżącą całą we krwi, w płytkiej wodzie przy brzegu morza. Jej pusty wzrok, zimną skórę, pływające w wodzie włosy. Ale przecież w zakładzie wszelkie ostre przedmioty były zabronione, posiłki jedzono wyłącznie łyżkami. Jakim sposobem ktoś mógł zranić siebie czy innych? Usłyszała kobiecy głos, wołający na pomoc posługaczy. Drzwi otwarły się z hukiem i wypadła z nich pielęgniarka. Lina wetknęła w nie głowę i patrzyła jak zahipnotyzowana. Mimo że ze wszystkich sił próbowała odwrócić wzrok, nie potrafiła. Czuła, że zbiera się jej na wymioty. Dostała gęsiej skórki i poczuła przenikliwe zimno. Cofnęła się o parę kroków. - Won! Wynoś się stąd! - Pielęgniarka brutalnie odepchnęła ją, by zrobić przejście posługaczowi. Oboje wpadli do pokoju i zatrzasnęli za sobą drzwi. Lina nie wiedziała, jak dotarła do swojego pokoju. To, co zobaczyła, było najgorsze ze wszystkiego, co dotąd widziała. Boże, pozwól mi się stąd wydostać, modliła się bezgłośnie, a serce ze strachu waliło jej jak młotem.
Rozdział 4 Na środku podłogi w kuchni postawiono dwie skrzynie podróżne. Nils nazywał je swoimi amerykańskimi kuframi. Z uroczystą miną otworzył jeden z nich i jako pierwsze wyjął prezenty dla Larsa i Jensa. Elizabeth zauważyła, że przyjęcie nowiutkich koszul u obu budziło pewne opory, zwłaszcza u Jensa, który aż się zarumienił. Wszak Wędrowiec nie wiedział o jego pobycie w Dalsrud. Ostatecznie jednak uśmiechnął się i ukłonił. Biała tkanina była miękka i delikatna. Może były to koszule, które Nils kupił dla siebie, ale nie zdążył ich jeszcze włożyć? - A tu mam coś specjalnie dla kogoś w ciąży -oświadczył Nils, wręczając Helene niewielką szkatułkę. Kobieta pogłaskała wieczko ozdobione wizerunkami dam w pięknych sukniach. - Jakie dziwne pieski - powiedziała, z uśmiechem przyglądając się białym pudelkom na obrazku. - Mają takie w Ameryce? - Otwórz! - przynaglił ją Wędrowiec. Helene uchyliła wieczko, a ze szkatułki popłynęła rzewna melodia, jak ze starego fortepianu. Służąca chwyciła się za serce i w osłupieniu patrzyła na wysłane flanelą wnętrze szkatułki. - O Boże, to chyba czary? Jak to możliwe? - Pod flanelą jest mały mechanizm, popatrz. - Nils poluzował materiał i jej go pokazał. Dolna warga Helene drżała, gdy ściskała Nilsa za rękę. - Dzięki ci, w życiu nie widziałam czegoś równie pięknego. Ani nie słyszałam! To zupełnie jak ta muzyka, co ją Ane grała na klawikordzie... W kuchni zrobiło się cicho, słychać było tylko delikatne dźwięki pozytywki. - Będę ją grała mojemu dziecku - ciągnęła Helene. Nagle jej twarz przybrała zatroskany wyraz. - Czy ona się aby nie zużywa? - Nie, nie - zapewnił z uśmiechem Wędrowiec. - Zagra za każdym razem, gdy otworzysz wieczko. - I tak będę ją oszczędzać - zadecydowała służąca, ostrożnie zamykając szkatułkę. - A oto prezent dla Marii. Proszę! - Nils podał dziewczynie komplet składający się z grzebienia i lusterka. Wyglądały jak oprawne w srebro, ale Elizabeth podejrzewała, że były tylko posrebrzane. Maria rozpromieniła się z radości. - Zupełnie jak te, które leżą u ciebie w sypialni, Elizabeth! Należały do matki Kristiana - wyjaśniła Nilsowi. - Dziękuję! Od dawna chciałam mieć coś takiego, ale w życiu
bym nie przypuszczała, że to dostanę! - A tu - rzekł Wędrowiec, sięgając znów do kufra -coś dla samych gospodarzy. - Zegar ścienny! - wykrzyknęła zaskoczona Elizabeth. - Nie możesz nam robić takich prezentów! - Amerykański - zaznaczył ofiarodawca z dumą. Elizabeth pogłaskała lśniące, ciemne drewno obudowy. Zegar był pięknie rzeźbiony, na cyferblacie miał gotyckie cyfry. - Powiesimy w kominkowym - zadecydował Kristian. - W salonie mamy już ten duży, stojący. - Taki piękny przedmiot... I to z samej Ameryki! - westchnęła Elizabeth, nie mogąc oderwać oczu od zegara. - Na Babiej Wyspie mają izbę, gdzie jest mnóstwo rzeczy z zagranicy -odezwał się Lars. - Bardzo są z nich dumni i podejmują tam gości. - Skąd wiesz? - spytała Helene. - Słyszałem. - No, to my możemy zacząć od tego zegara - zaśmiała się Elizabeth. – Naprawdę jest czym się chwalić. Dziękujemy ci bardzo, Nilsie, naprawdę nie musiałeś. Ciekawa była, czy w kufrze jest coś, co miała dostać Ane, ale nie chciała o to pytać - byłoby to zbyt obcesowe. Helene uchyliła nieco wieczko pozytywki, ale szybko zamknęła je znowu. - Będzie stała na honorowym miejscu w naszym nowym domu -powiedziała, uśmiechając się do Larsa. Kristian spojrzał na nią uważnie. - Nowym domu? Może się przeprowadzacie? Służąca zaśmiała się radośnie. - Nie, rozbudujemy tylko domek parobków, ale dla nas to jak nowy dom. Kristian wbił wzrok w żonę. - A kiedy to postanowiono? - Byłeś wtedy w odwiedzinach u Sary - odrzekła Elizabeth. Czuła, jak pod bluzką serce zaczyna jej mocno bić. Kristian najwyraźniej się zdenerwował, dlatego zrobił jej wstyd przy gościu. Ale i ją jego reakcja rozgniewała. Miała ochotę krzyknąć, że gdyby siedział w domu, zamiast odwiedzać królową Sarę, wiedziałby o rozbudowie. I na pewno nie miałby nic przeciwko temu. - Nie uważasz, że o czymś takim powinniśmy byli najpierw pogadać? -spytał pozornie spokojnym głosem.
Elizabeth widziała, jak szczęki mu chodzą, a na czole nabrzmiała żyła. Z trudem zachowywała spokój. W kuchni zapadła cisza, a ona zdała sobie sprawę, jak ta sytuacja musi być nieprzyjemna dla pozostałych,, zwłaszcza dla Helene i Larsa. - Owszem, gdybyś był wtedy w domu, tobyśmy pogadali - wypaliła. - Ale cię nie było, więc podjęłam decyzję sama. Helena będzie miała dziecko i potrzebują z Larsem więcej miejsca. Kristianowi pociemniały oczy i zaczął ciężko oddychać. Elizabeth przygotowała się na nadchodzący wybuch. Wtedy jednak wtrącił się Nils. - Rozumiem, że oboje jednako chcecie sobie zasłużyć na wdzięczność młodej pary za ten wspaniały dar, ale... Elizabeth spojrzała na niego zaskoczona, a Nils ciągnął z szerokim uśmiechem na twarzy: - Ale skoro nie było mnie tu w chwili, gdy moja piękna dziewica porzuciła mnie dla Larsa, niech mi wolno będzie chociaż dać im ślubny prezent. Rozbudowa chatki będzie darem ode mnie. Zamówcie budulec i co tam potrzeba, ja płacę. Kristian już miał coś powiedzieć, lecz Wędrowiec uprzedził go: - Żadnych protestów, dobry człowieku. Ty dajesz im działkę, ja budulec. Podzielimy się zasługami. W kuchni rozległ się ostrożny śmiech. Elizabeth zerknęła na męża. Rozpiął koszulę pod szyją, widać było, że wziął się już w garść. Ciekawa była, czy przyjmie ofertę. Miała nadzieję, że Helene i Lars nie zauważyli, jak bardzo się zezłościł. Pominięto go w ważnej sprawie i poczuł się urażony. Do pewnego stopnia rozumiała go, ale jednocześnie irytowało ją, że nie było go w domu, kiedy był potrzebny. - Nie, nie mogę przyjąć takiej oferty - powiedział w końcu i potrząsnął głową. - Oferta nie była skierowana do ciebie - zauważył Nils - tylko do nowożeńców. Gospodarz wyglądał teraz na zawstydzonego i jednocześnie rozgniewanego. Ostatecznie jednak wyciągnął rękę. - I tak pozwolę sobie podziękować. Ale to my zafundujemy część sprzętów - dodał, spoglądając na Helene i Larsa. Bez względu na wszystko ostatnie słowo musiało należeć do niego. - Lars i Jens zajmą się budową - oznajmiła Elizabeth. Kristian nie skomentował tego, chociaż zezłościło go, że i to zaplanowała za jego plecami. Elizabeth zaś uznała, że nie będzie się nim przejmować -może następnym razem zamiast pognać do Sary, zajmie się sprawami gospodarstwa.
Gdy Kristian w końcu doszedł do siebie, pogratulował Helene i Larsowi nowego domu i wyraził zadowolenie, że postanowili po ślubie pozostać w Dalsrud. Obiecał, że następnego dnia zamówi budulec i dom będzie gotów wczesną jesienią. Zasugerował też, żeby z zewnątrz pomalowali go na biało. Dzięki temu będzie pasował do głównego budynku. Tym razem jednak to Helene i Lars zaprotestowali. Rozmawiali już o tym i stwierdzili, że czerwona farba jest bardzo praktyczna, ale jeśliby mieli wybrać inny kolor, to ochry. Biała farba jest stanowczo za droga. Gospodarz próbował ich przekonywać, ale obstawali przy swoim. Elizabeth milczała, nie miała zamiaru się mieszać. Niech Kristian decyduje o reszcie. Ostatecznie postanowiono, że dawny dom parobków pomalowany będzie na ochrowo. Jens także nie zabierał głosu. Już wcześniej zaofiarował się, że zrobi nowożeńcom meble, i Elizabeth była pewna, że dotrzyma obietnicy. To, że się teraz nie odzywał, było mądrym posunięciem. Najwyraźniej zauważył wzburzenie Kristiana i uznał, że powinien mu pozwolić uratować twarz. Nadszedł czas udania się na spoczynek. Elizabeth postarała się znaleźć w sypialni przed mężem. Szybko zdjęła ubranie, wieszając je byle jak na krześle, i wsunęła się pod koc. Wkrótce dobiegł ją odgłos kroków na schodach. Słyszała, jak Kristian życzy Marii i Nilsowi dobrej nocy, a potem wchodzi do sypialni. Głuche stuknięcie świadczyło o tym, że przy łóżku ustawiona została kołyska. W mroku ledwo widziała sylwetkę męża. Na szczęście mieli grube zasłony, inaczej trudno by im było zasnąć w te jasne letnie noce. Poruszając się cicho po drugiej stronie łóżka, Kristian rozebrał się i po raz pierwszy porządnie poskładał odzież na swoim krześle. Widząc to, Elizabeth uśmiechnęła się do siebie. Wreszcie wślizgnął się pod koc, przysunął do niej i objął ciasno talię żony. - Przepraszam - szepnął, dotykając wargami jej czoła. - Przepraszam, zachowałem się jak głupiec. Elizabeth nic nie powiedziała, starała się tylko oddychać równo i spokojnie. Żałował i to jej wystarczyło. Następnego dnia będzie udawał, że ostrej wymiany zdań w ogóle nie było, a ona to zaakceptuje. Trudno, święty spokój miał swoją cenę. Z westchnieniem zadowolenia przywitała nadejście snu. Nadszedł czas wielkiego prania. Drzwi pralni stały otworem, wypuszczając na podwórze kłęby pary. Elizabeth otarła pot z czoła i wyprostowała plecy. - Wydawało mi się, że przyjemnie będzie nie iść dzisiaj do kośby, ale sama już nie wiem, co gorsze: zdychać z upału na łące, czy zdychać z gorąca w pralni. -Zaśmiała się z siebie i dalej tarła brudny kołnierzyk koszuli. - Piękne te koszule, co je Lars z Jensem dostali - powiedziała. Helene skinęła głową.
- No, Nils rzeczywiście się wykosztował. Lars schował swoją i włoży dopiero do kościoła. Wyobrażasz sobie, co ludzie powiedzą? Ona jest jak z jedwabiu, nigdy nie widziałam takiego gładziutkiego materiału. A Jens ze swoją poczeka pewnie na powrót Liny. To dopiero będzie uroczysty dzień! Gospodyni mruknęła przytakująco, lecz jednocześnie poczuła ukłucie w sercu. Uświadomiła sobie, że wcale nie podoba jej się myśl o Jensie strojącym się dla Liny. Ty głupia babo, wyzwała samą siebie. Lina i Jens są małżeństwem, to naturalne, że on się dla niej wystroi. - Miejmy nadzieję, że Torstein przywiezie ją do domu - powiedziała głośno, czując, że rzeczywiście tego pragnie. Małej Signe potrzebna była matka, a poza tym naprawdę bardzo lubiła swoją służącą. Lina była dla niej niemal jak młodsza siostra i małżeństwo z Jensem nic tu nie miało do rzeczy. - Oby tylko była zdrowa. Jens zasługuje na to - dodała Helene, wprawnymi ruchami wykręcając sztukę odzieży. - Jak nie będzie całkiem zdrowa, doktorzy jej nie wypuszczą - stwierdziła Elizabeth. - Nie mów tak. Tyle osób chce ją stamtąd wydostać! Muszą ją wypuścić, doktorzy niech sobie mówią, co chcą. Elizabeth przytaknęła. Wreszcie udało jej się doprać kołnierzyk i mogła wrzucić koszulę do wiadra. Zaraz trzeba będzie wypłukać pranie w rzece. Sama się tym zajmie. Odkąd się dowiedziała, że przyjaciółka jest w ciąży, pilnowała jej jak kwoka kurcząt i uważała, żeby nie złapała czegoś ciężkiego. Helene pogłaskała się po brzuchu. - Wiesz, co przeczytałam w jednej książce? Tam było o chorobach. Napisali, że jak kobieta nie może zajść, powinna jadać białą rurkę od śledzia. Co to jest biała rurka? - Pęcherz pławny. - Fuj! Myślisz, że to pomaga? - Na to pomaga tylko chłop - odparła sucho Elizabeth. - Ale tylu babom dawałaś na to zioła? - To co innego. Nie wierz we wszystko, co słyszysz. Ja na przykład kiedyś słyszałam, że na łysienie pomaga, jak się wsunie głowę pod krowę, kiedy sika, i wciera to, najlepiej dwa razy dziennie. Helene wykrzywiła się z obrzydzeniem. - To ja już bym wolała być łysa. - Według tej opowieści temu gościowi wyrosły od tego gęste loki -ciągnęła Elizabeth. - Nie wierzę w to! - Jeszcze gdzie indziej słyszałam, że jak się ma rozwolnienie, trzeba wziąć tę jasną