Rozdział 1
Elizabeth przyglądała się Marii badawczo. Siostra była blada i nie mogła opanować
drżenia ręki, którą zaciskała wokół kolumienki łóżka.
- Słyszysz, co mówię? Będziesz miała dziecko. Dziewczyna pokręciła powoli głową,
nie podnosząc wzroku na Elizabeth.
- Jak dawno temu miałaś ostatnie krwawienie? Maria osunęła się na łóżko i
przycisnęła dłonie do podbrzusza. Może stara się ukryć drżenie rąk? - pomyślała Elizabeth.
Czuła, że targają nią sprzeczne uczucia -strach, złość i litość. Maria była niezamężna i nikt nie
starał się o jej rękę - przynajmniej Elizabeth o nikim takim nie słyszała. Czyżby ktoś... Chyba
niemożliwe, żeby ktoś wziął Marię siłą? Elizabeth wyciągnęła dłoń i dotknęła lekko ramienia
siostry.
- Odpowiesz na moje pytanie? Kto jest ojcem dziecka? Maria wpatrywała się w
Elizabeth, jakby widziała ją pierwszy raz w życiu.
- Nie jestem w ciąży. Elizabeth przysiadła obok niej.
- Kiedy miałaś ostatnie krwawienie?
- Jakiś czas temu - odpowiedziała Maria, przyglądając się swoim dłoniom.
- Zazwyczaj pierwszym objawem ciąży są mdłości -ciągnęła Elizabeth spokojnym
głosem. - Może minąć sporo czasu, zanim krwawienie zaniknie. Maria wzdrygnęła się i
zacisnęła mocno wargi.
- Proszę cię, Maryjko, powiedz mi, kto ci to zrobił.
- Nikt!
Głos Marii przypominał szept. Przez moment Elizabeth zdawało się, że siostra
wymówiła imię „Inge". Już miała zamiar zapytać ją o nazwisko, gdy nagle Maria powtórzyła
- tym razem głośniej:
- Nikt mi nic nie zrobił. Nie jestem w ciąży, tylko źle się czuję - powoli podniosła
wzrok i spojrzała Elizabeth prosto w oczy.
Maria nie ma zwyczaju kłamać, pomyślała Elizabeth. A może powiedziała tak, żeby
przekonać samą siebie?
Przez chwilę siedziała w milczeniu, próbując zebrać myśli. Gdzie Maria ostatnio
bywała? Gdzie mogła spotkać obcego mężczyznę? Elizabeth pokręciła głową. Jedyne
miejsce, które Maria ostatnio odwiedziła, to Heimly, podczas świętowania urodzin Jakoba.
Ale Maria z nikim wówczas nie tańczyła ani nie flirtowała - przynajmniej Elizabeth niczego
nie zauważyła. Tak jak inne dziewczęta, również i Marię wielokrotnie proszono do tańca, ale
za każdym razem siostra odmawiała, kręcąc przepraszająco głową. W końcu Elizabeth nie
wytrzymała i spytała ją, czy źle się czuje. Maria wyjaśniła, że jest zmęczona i że boli ją
głowa, ale zapewniała, że to nic poważnego. Elizabeth więcej do tego nie wracała. Zresztą
tamtego wieczoru tyle się działo. Tyle osób chciało zamienić z nią choćby parę słów i przez
cały czas proszono ją do tańca - dawno tak dobrze się nie bawiła! A w dodatku Kristian miał
dobry humor i nie robił jej scen zazdrości.
Elizabeth zerknęła ukradkiem na Marię. Siostra siedziała pogrążona w myślach, ze
wzrokiem utkwionym w przestrzeń. Elizabeth przyłożyła dłoń do jej czoła. Było zimne.
- Nie masz gorączki - stwierdziła. - Lepiej się czujesz?
- Tak. Zaraz doprowadzę się do porządku - zapewniła Maria i drżącą ręką wygładziła
włosy.
Elizabeth podniosła się.
- Gdybyś chciała ze mną porozmawiać, zawsze jestem gotowa cię wysłuchać. Maria
odwróciła wzrok.
- Nie ma o czym rozmawiać - odpowiedziała chłodnym tonem.
Elizabeth zawahała się na moment, ale po chwili opuściła pokój siostry. W połowie
schodów zatrzymała się i oparła o ścianę. A jeśli Maria jednak mnie okłamała? Jeśli próbuje
kogoś chronić? Tylko, kogo? A może ukrywa nazwisko ojca dziecka, ponieważ tak bardzo
wstydzi się tego, co zrobiła? Oczywiście istniała również możliwość, że siostra mówiła
prawdę... Ostatnio miały tyle pracy, że nie było wiadomo, za co się zabrać. Maria
rzeczywiście uwijała się jak mrówka. Może naprawdę była zmęczona? Albo zjadła coś, co jej
zaszkodziło?
Elizabeth westchnęła, ocierając dłonią twarz. Siostra była dorosła i jeśli nie chciała
powiedzieć, co ją trapi, miała do tego pełne prawo. Drzwi do kuchni otworzyły się i stanął w
nich Kristian. Wzdrygnął się na jej widok.
- A więc tu się chowasz? Helene pytała o ciebie, chyba chodziło o ubranko do chrztu.
- Już idę.
- Stało się coś? Kristian przyjrzał się żonie badawczo.
- Nie, nic takiego. Zrobiło mi się trochę słabo, to wszystko - zaśmiała się i wymijając
go, weszła do kuchni. Widziała, że Kristian chciał jej coś jeszcze powiedzieć, ale nie zdążył.
- Zobacz - powiedziała Helene, wyciągając w jej stronę sukienkę do chrztu. - Myślisz,
że jest wystarczająco dobrze wyprasowana? Elizabeth ostrożnie pogładziła biały materiał.
- Jest cudowna. Aż trudno uwierzyć, że po tylu latach wciąż tak pięknie wygląda! -
przygryzła wargę ze wzruszenia. - Powinniśmy wyhaftować na niej imiona tych wszystkich,
którzy ją nosili: Elizabeth, Maria, Daniel, Signe, Kathinka...
- Może z czasem imion przybędzie - powiedziała Helene i mrugnęła
porozumiewawczo. - Jeśli Ane urodzi dziecko, zostaniesz babcią. A jeśli Maria, będziesz
ciocią. Elizabeth wzdrygnęła się i czym prędzej odwróciła wzrok.
- Na razie powieś ją w salonie, żeby się nie poplamiła i nie przesiąkła zapachem
jedzenia. Helene ruszyła w stronę drzwi, ale nagle zatrzymała się i zapytała:
- Czy Maria nie miała przypadkiem pomóc w oborze? Lina poszła tam dawno temu,
Jens i Lars również pomagają, a ja muszę zaraz szykować śniadanie... Elizabeth przerwała
potok słów przyjaciółki.
- Zamieniłyśmy się obowiązkami. Ja dzisiaj pracuję w oborze, a Maria pomaga w
kuchni i pilnuje dzieci.
Helene wzruszyła ramionami i zniknęła z sukienką do chrztu.
Elizabeth stała i przyglądała się maluchom bawiącym się na podłodze. Może Helene
miała rację? Może w Dalsrud niedługo przybędzie dzieci?
Gdy jechali do kościoła, Elizabeth uznała tę myśl za absurdalną. Maria wprost
promieniała radością i nic nie wskazywało na to, że rano coś jej dolegało. Elizabeth chciała
zapytać siostrę, jak się czuje, ale milczała. Nie było sensu poruszać tematu przy innych. Poza
tym ten dzień należał do Larsa i Helene. To było ich święto i cała uwaga powinna skupić się
wyłącznie na nich.
Tym razem wyprawili się tak licznie, że musieli jechać w dwóch powozach. Elizabeth
siedziała wyprostowana jak struna. Była dumna z zadania, które jej przydzielono. Suknia,
którą wybrała na tę okazję, podkreślała jej szczupłą talię, a lśniący, czarny materiał błyszczał
w słońcu.
Ach, gdyby jeszcze mogła nałożyć jedwabny szal, który dostała od Jensa!
Niebiesko-czarny jedwab przykuwałby uwagę wszystkich, pomyślała. Jednak Kristian, co
było całkiem zrozumiałe, nigdy by na to nie pozwolił, albo scenami zazdrości zepsułby jej
cały dzień.
Elizabeth zerknęła ukradkiem na Linę. Wiedziała, że służąca nie mogła się doczekać
tego dnia a jednocześnie się go bała. Po raz pierwszy od bardzo dawna miała spotkać się z
tyloma ludźmi i obawiała się pytań, które będą jej zadawać. Elizabeth przeprowadziła z nią
długą rozmowę.
- Powiedz, że odwiedziłaś krewnych w Danii. A gdyby robili jakieś aluzje albo pytali
o szpital psychiatryczny, patrz na nich ze zdziwieniem i zaprzeczaj. Zresztą to nie ich sprawa.
W każdym razie postaraj się skierować rozmowę na inny temat.
- Nie będę odstępowała Jensa na krok - zapewniała Lina. - Jemu rozmowa przychodzi
znacznie łatwiej.
- Tak, to dobry pomysł.
Elizabeth poczuła lekkie ukłucie zazdrości. Dlaczego to ona nie może towarzyszyć
Jensowi? Dlatego, że jesteś żoną Kristiana, usłyszała wewnętrzny glos. Jak mogła być aż taką
egoistką? Przecież nie mogła mieć ich obu! Dwóch mężów, każdego przy jednym boku!
Powóz zatrzymał się gwałtownie.
- Wygląda na to, że zupełnie odpłynęłaś - szepnął jej Kristian do ucha. Elizabeth
szybko wzięła się w garść.
- Chyba za szybko dzisiaj wstałam - powiedziała ze śmiechem i pozwoliła, żeby
Kristian pomógł jej wysiąść z powozu.
Uroczystość uwolnienia małej Kathinki od skutków grzechu pierworodnego była
wyjątkowo piękna. Dziewczynka nie płakała, lecz dużymi, niebieskimi oczami rozglądała się
zdziwiona wokół siebie. Włoski kręciły się jej przy uszach, a gdy pastor polał wodą jej małą
główkę, Elizabeth miała wrażenie, że dziewczynka się uśmiecha. Tak, Kathinka była
ślicznym dzieckiem, co do tego nie było wątpliwości.
Gdy wyszli na plac przed kościołem, ludzie otoczyli ich ze wszystkich stron. Jedni
chcieli im pogratulować, inni mieli zamiar przyjrzeć się dziecku, które właśnie zostało
ochrzczone. Mężczyźni zadowolili się podaniem ręki i skinieniem głowy, ale kobiety musiały
koniecznie poznać najświeższe nowiny dotyczące małej i ustalić, do kogo jest najbardziej
podobna. Niespodziewanie Elizabeth dostrzegła kątem oka znajomą postać stojącą nieco na
uboczu. Podeszła tam i wyciągnęła rękę na powitanie.
- Nie chce pan zobaczyć Kathinki? - uśmiechnęła się. Rosły mężczyzna przejechał
ręką po włosach.
- Tak; owszem, miałem taki plan, ale nie chcę się ludziom narzucać...
- Bzdury! Tego by jeszcze brakowało! Przecież to pan zimą uratował im życie. Teraz
ma pan okazję ponownie przywitać się z Kathinką. Sporo urosła od ostatniego razu.
Poszedł za nią. Gdy zbliżyli się do matki i dziecka, ludzie rozstąpili się na boki, robiąc
im miejsce. „W podobny sposób wody rozstąpiły się przed Jezusem", pomyślała Elizabeth.
Rozmowy ucichły. Większość zebranych znała historię dramatycznego porodu. Ludzie
domyślili się, że stoi przed nimi mężczyzna, dzięki któremu w ogóle mogło dojść do tej
uroczystości. Mężczyzna pogratulował Larsowi i Helene. Po chwili wahania zerknął na
dziecko.
- Nadal jest mała jak okruszek - powiedział. - Pani Elizabeth zapewniała, że
dziewczynka urosła, ale... Helene zaśmiała się, podając mu dziecko.
- Proszę samemu się przekonać. Nikt nie ma takiego apetytu jak Kathinka.
Zanim mężczyzna zdążył zaprotestować, trzymał dziecko na ręku. Ludzie zaczęli
szeptać między sobą.
- I nadaliśmy jej imię po pańskiej żonie, tak jak obiecałam - dodała Helene.
- Najładniejsze imię na świecie - wtrącił Lars. Elizabeth zobaczyła, że mężczyzna jest
wyraźnie wzruszony. Zrobiło jej się go żal - wydawał się taki zagubiony, jakby zupełnie nie
wiedział, co ze sobą począć.
- Tak, to ładne imię - przytaknął. - I piękne dziecko. Nie mówiąc o miejscu, w jakim
przyszło na świat. Niektórzy zaczęli się śmiać, rozładowując napiętą atmosferę.
- Wezmę ją - powiedziała Helene. Mężczyzna z wyraźną ulgą oddał jej dziecko. Potem
rozejrzał się dookoła i skinieniem głowy odpowiedział na pozdrowienia kilku znajomych
osób, stojących w pobliżu.
Elizabeth przypomniały się słowa, które usłyszała, gdy była u niego z wizytą.
„Ostatnio mało kto mnie odwiedza", mówił ze smutkiem. Później wiele razy zastanawiała się,
co było tego powodem. Czy ludzie odsunęli się od niego wtedy, gdy został wdowcem? A
może było tak, że to żona podejmowała gości i prowadziła z nimi rozmowę? Taki podział
obowiązków nie należał przecież do rzadkości Tymczasem teraz ludzie kłębili się wokół
niego, a on stał wyprostowany, wyraźnie ciesząc się z tej nagłej popularności.
- Bo widzicie, kiedy usłyszałem głosy dobiegające z szopy na siano, poszedłem
zobaczyć, co się dzieje... -usłyszała, jak relacjonuje przebieg zdarzenia. Elizabeth
uśmiechnęła się do siebie. To, że dziecko otrzymało imię na cześć jego nieboszczki żony,
okazało się dla niego prawdziwym błogosławieństwem. Nie mówiąc już o tym, co wydarzyło
się w jego szopie. W tak małej wiosce jak ich, takie rzeczy były prawdziwą sensacją.
Z uśmiechem na ustach odwróciła się w stronę kobiet, w których rozpoznała stare
znajome. Dobrze było móc w końcu spotkać się z ludźmi i porozmawiać o czymś ciekawym.
Maria stała razem z koleżankami z innych gospodarstw. Dziewczęta uśmiechały się,
chichotały i mówiły jedna przez drugą. Niektóre były zamężne, inne zaręczone, a jeszcze inne
nie miały stałych adoratorów. Maria od niechcenia przysłuchiwała się rozmowie, która
dotyczyła mody, pracy i mężczyzn. Przez cały czas zerkała w stronę Olava i Elen.
Dziewczyna wisiała na jego ramieniu, śmiejąc się i rozmawiając to z nim, to z
przechodzącymi obok nich ludźmi. Czy Elen naprawdę była szczęśliwa, czy tylko udawała?
Maria sama właściwie nie wiedziała, o co jej chodzi. Za nic w świecie nie chciałaby widzieć
Olava załamanego i nieszczęśliwego, a z drugiej strony...
Wciągnęła głęboko powietrze i szybko pogłaskała się po brzuchu. Dlaczego dziś rano
wymiotowała?
Czyżby Elizabeth miała rację w swoich przypuszczeniach? O Boże, nie... To nie
mogła być prawda!
Prędzej się utopi niż przyzna przed ludźmi, że jest w ciąży z Olavem. To zniszczyłoby
ich przyjaźń i okryło hańbą kilka rodzin, nie mówiąc o dziecku. Co miałaby mu powiedzieć,
gdyby kiedyś zapytało ją o ojca? Czyżby historia Ane miała się powtórzyć?
Dziewczęta zmieniły temat. Teraz rozmawiały o farbowaniu przędzy. Maria kiwała
głową i uśmiechała się, udając, że uważnie słucha. Nagle ktoś wymienił imię Elizabeth. Wiele
z dziewcząt słyszało, że Elizabeth ma wyjątkowy dryg do tego zajęcia, ale nikomu nie chce
wyjawić, w jaki sposób osiąga tak wspaniałe kolory.
Maria znowu zerknęła na Olava. Dlaczego w ogóle nie patrzy w jej stronę? Czyżby się
na nią gniewał?
A może boi się, że Maria wyjawi ich tajemnicę? Albo tak bardzo się wstydzi, że
postanowił jej unikać? Ta myśl sprawiła, że Maria poczuła kłucie w sercu.
- A ty, Mario, co o tym sądzisz? - spytała niespodziewanie jedna z dziewcząt, trącając
ją lekko łokciem.
- Szczerze mówiąc, nie za bardzo znam się na farbowaniu przędzy - odpowiedziała
szybko. - Najbardziej popularnymi roślinami są bażyna czarna i... Dziewczęta wybuchnęły
gromkim śmiechem.
- O czym tak rozmyślasz? O niebieskich migdałach? Rozmawiamy o Pederze.
Myślisz, że to prawda, co o nim gadają, że woli mężczyzn od kobiet? Maria wbiła wzrok w
dziewczynę, która zadała jej to pytanie.
- Gdybyś uważniej czytała Biblię, wiedziałabyś, że to ciężki grzech - taki sam jak ten,
który ty popełniasz, oskarżając innych ludzi o takie rzeczy! Jak byś się czuła, gdyby ktoś
rzucił podobne oskarżenie na twojego ojca albo brata? Zostawcie Pedera w spokoju! To miły
człowiek
- Daj spokój! - dziewczyna cofnęła się o kilka kroków. - Powtarzam tylko to, co
słyszałam od innych. A ponieważ u niego pracujesz, pomyślałam, że wiesz, czy to prawda.
- Chyba nie sądziłaś, że rozmawiam z nim na takie tematy? - Maria spojrzała na nią z
rezygnacją.
- No nie, myślałam tylko, że...
- Muszę już iść. Czekają na mnie - powiedziała Maria. - Miło było z wami
porozmawiać - dodała. Uśmiechnęła się, żeby rozładować napiętą atmosferę i opuściła
towarzystwo. Celowo unikała Olava i Elen. Udając, że ich nie widzi, ruszyła w przeciwnym
kierunku.
- O, jesteś nareszcie - uśmiechnęła się Elizabeth. - Jak tam, lepiej się czujesz? Maria z
uśmiechem skinęła głową.
- Tak, już jestem zdrowa - powiedziała. Przez chwilę w milczeniu bawiła się frędzlami
jedwabnego szala, po czym dodała: - Ostatnio miałam tyle do przemyślenia... Pewnie dlatego
wymiotowałam.
Elizabeth przyjrzała jej się badawczo, po czym pokiwała głową.
- Ja też tak sądzę. Wszystkim nam było ciężko, ale teraz będzie lepiej. Już wkrótce
Pernille rozpocznie pracę jako opiekunka do dzieci, a to nam znacznie ułatwi życie -
powiedziała, głaszcząc siostrę po policzku. - A dzisiaj będziemy dobrze się bawić. Chodź,
wszyscy już na nas czekają.
Maria poszła za siostrą do powozu. Czy kiedyś odważy się szczerze z nią
porozmawiać? W końcu nie na darmo mówi się, że kłamstwo ma krótkie nogi. Dobrze
przynajmniej, że Elizabeth nie zapytała jej, o czym tak intensywnie rozmyślała. Siostra
uznała, że przyczyną porannych dolegliwości było zmęczenie spowodowane nadmiarem
obowiązków. I oby jak najdłużej tak myślała, przemknęło Marii przez głowę. To zresztą
mogła być prawda, bo chyba było za wcześnie na poranne mdłości związane z ciążą... A może
nie?
Do Dalsrud dojechali ostatni. Niektórzy stali na podwórzu i rozmawiali, inni właśnie
wchodzili do domu. Maria szukała oczami znajomej sylwetki, a kiedy w końcu zauważyła
Olava, jej serce zaczęło bić szybciej. Stał odwrócony do niej plecami i rozmawiał- z Larsem.
Jest taki przystojny! - westchnęła w myślach. Szeroki w ramionach i wąski w biodrach.
Odrzucił głowę do tyłu, śmiejąc się z czegoś, co powiedział Lars, i schował ręce do kieszeni.
Maria pamiętała, jak te dłonie pieściły jej nagą skórę. Były takie ciepłe i silne. Czuła jego
oddech na swoim policzku, jego wargi tuż przy jej ustach... Gdyby tylko mogła przeżyć to
jeszcze raz! Jeden, jedyny raz! Nie prosiłaby o nic więcej.
- Ależ Mario! - Elizabeth spojrzała na nią z rezygnacją. - Znowu myślisz o niebieskich
migdałach? Poczuła, że jej twarz czerwienieje. Czyżby siostra zauważyła, komu tak się
przyglądała?
- Myślałam o tym, czy... czy zdążymy uporać się ze wszystkim na czas - wyjąkała.
Elizabeth roześmiała się.
- Oczywiście, że tak, ty niepoprawna marzycielko! Chodź! Goście na nas czekają.
Elizabeth ruszyła przodem, szeleszcząc suknią, a Maria z wahaniem powlokła się za
nią. By móc wejść do domu, musiała ominąć Olava. Czuła się tak, jakby nogi miała z ołowiu.
Powoli zbliżyła się do schodów. W tej samej chwili Lars poklepał Olava po plecach i obaj
mężczyźni weszli do domu. Maria wypuściła powietrze z głośnym westchnieniem i czym
prędzej pobiegła do kuchni. Helene, która właśnie karmiła Kathinkę, podniosła na nią wzrok.
- Chciałam się tylko upewnić, czy wszystko w porządku - powiedziała szybko Maria.
Helene zaśmiała się.
- A jakżeby inaczej!
Przystawiła dziecko do drugiej piersi i pogłaskała je po pokrytej cienkimi włoskami
główce. Maria czuła się zupełnie bezradna. Czy musieli zapraszać całe Heimly? - pomyślała,
ale zaraz zrobiło jej się wstyd. Elizabeth i Kristian postąpili niezwykle szlachetnie, urządzając
tak huczne przyjęcie z okazji chrztu dziecka Helene. Zresztą zawsze tak było, odkąd sięgała
pamięcią: Elizabeth nigdy nie dzieliła ludzi na lepszych i gorszych, służących traktowała jak
równych sobie. Kiedy wyjdę za mąż, będę postępować tak jak ona, pomyślała Maria. Jeśli
kiedykolwiek wyjdę za mąż... Nagle drzwi otworzyły się i do środka zajrzała Elen.
- A więc tu się schowałaś? - zaszczebiotała, a jej niebieskie oczy zabłysły.
Maria przejechała dłonią po włosach, które wczesnym rankiem podkręciła na lokówce.
Zauważyła, że włosy Elen naturalnie kręcą się przy skroniach i poczuła, jak wzbiera w niej
zazdrość.
- Tak dawno z tobą nie rozmawiałam - ciągnęła Elen. - Na urodzinach Jakoba
rozbolała mnie głowa i musiałam wcześniej się położyć. Bardzo się za to wstydzę.
- Zupełnie niepotrzebnie - wymamrotała Maria i poszła za nią do salonu. Stojąc obok
zwinnej, szczupłej Elen, czuła się gruba i niezgrabna. Poza tym miała obolałe palce i teraz
żałowała, że nie poprosiła Elizabeth o jakąś maść.
- Olav powiedział, że przez część wieczoru bawił się z tobą - mówiła dalej Elen, nie
przestając się uśmiechać.
- Naprawdę tak powiedział? - Maria musiała lekko się odsunąć, ponieważ poczuła, że
jej policzki robią się czerwone.
- Bardzo się cieszę, że jesteście takimi dobrymi przyjaciółmi - wyznała szczerze Elen.
- Mylą się ci, którzy twierdzą, że mężczyźni nie potrafią przyjaźnić się z kobietami. Trudno
się dziwić, że tak dobrze się rozumiecie, skoro razem dorastaliście. Jesteście prawie jak
rodzeństwo.
Maria nie była w stanie wykrztusić słowa. Czuła, że zaraz spali się ze wstydu. I bała
się, że znowu zwymiotuje. Gdyby Elen znała prawdę! „Dobry Boże, spraw, żebym nie była w
ciąży! O nic więcej nie proszę, ale wysłuchaj mnie ten jeden jedyny raz. Amen" - pomodliła
się w duchu.
- Olavie! Chodź tutaj i przywitaj się z Marią - za-szczebiotała Elen i pomachała do
męża. Wyciągając rękę na powitanie, Maria czuła, że jest cała spocona.
- Witam. Cieszę się, że jesteście dzisiaj z nami. Czy mój głos zdradza, że nie wszystko
potoczyło się tak, jak powinno? - pomyślała. Poczuła, że ogarnia ją panika. Zerknęła
ukradkiem na Elen. Nie, Elen była taka jak zawsze: słodka i miła.
- Dziękuję za nasze ostatnie spotkanie - powiedział Olav i spojrzał jej głęboko w oczy.
Maria czuła, że Olav ściska jej dłoń dłużej niż to konieczne. W jego spojrzeniu było coś
niepokojącego, jakby płomień. Ciepło. Coś przeznaczonego tylko dla niej. Musiała użyć całej
siły woli, żeby cofnąć rękę.
- Ja również dziękuję - zdołała wyjąkać. - Szkoda, że Elen źle się poczuła na
urodzinach Jakoba -dodała i przełknęła ślinę.
- Ach, nie ma o czym mówić! - zaśmiała się Elen. -Świetnie poradziliście sobie beze
mnie. Ale dzisiaj jestem zdrowa i zamierzam dotrzymać wam towarzystwa.
Gdy zasiadali do stołu, przez cały czas dźwięczały jej w uszach słowa Elen. Świetnie
poradziliście sobie beze mnie... Gdyby tylko znała prawdę!
Olav usiadł dokładnie naprzeciwko Marii. Trudno jej było przez cały czas unikać jego
wzroku, nie mówiąc już o tym, że jedzenie rosło jej w gardle. Nie czuła nawet smaku
wyśmienitej zupy mięsnej, którą ugotowały poprzedniego dnia.
Dziewczęta ze Słonecznego Wzgórza podchodziły do gości z wazami pełnymi zupy.
Nalewały wywar, który perlił się na talerzu, i dokładały porządny kawałek mięsa z mnóstwem
warzyw. Gdy jedna z nich podeszła do niej, Maria pokręciła głową.
- Dziękuję, jestem najedzona - wyjaśniła cicho. Dziewczyna poszła dalej, nie dając po
sobie poznać, co naprawdę myśli, ale Maria wiedziała, że biedni ludzie nie rozumieją, jak
można odmówić jedzenia. Chwyciła dziewczynę za rękaw bluzki i powiedziała:
- Idźcie do kuchni i nalejcie sobie zupy. Jedzenia mamy tyle, że starczyłoby dla całej
wsi. Dziewczyna dygnęła i uśmiechnęła się do Marii.
- Bardzo dziękuję.
Gdy było już po obiedzie i można było odejść od stołu, Maria poczuła ogromną ulgę.
Kristian i Lars wygłosili mowy, w których dziękowali - pierwszy za wspaniałą służącą, a
drugi za cudowną żonę. Narodziny dziecka cieszyły wszystkich, gdyż wnosiło ono śmiech i
radość w życie całego gospodarstwa.
Maria nie miała odwagi spojrzeć na Olava. Zamiast tego ostrożnie położyła rękę na
brzuchu zakrytym białym, lnianym obrusem.
W oczekiwaniu na kawę, małą Kathinkę podawano sobie z rąk do rąk Mężczyźni
wyszli na schody, żeby rozprostować nogi. Maria wyjrzała przez okno. Zobaczyła, że Jakob
pali fajkę i wydmuchuje duże kłęby dymu. Nagle dostrzegła spojrzenie Olava. Szybko
odwróciła wzrok. Nikt nie powinien widzieć, jak na siebie patrzą. Zwłaszcza Elen.
- Możesz położyć Kathinkę w pokoju na poddaszu? - spytała Elizabeth i podała jej
dziecko.
- Na poddaszu? - powtórzyła Maria bezwiednie.
- Tak. Dzięki temu usłyszymy, kiedy zacznie płakać. Nie możemy trzymać jej dzisiaj
w kuchni, w tym tłumie gości. A Helene musi się przebrać, bo mleko jej pociekło i poplamiło
ubranie. Maria wzięła na ręce śpiące dziecko.
- Mam jej zdjąć sukienkę?
- Oczywiście.
Elizabeth odwróciła się w stronę Dorte, nie zwracając już uwagi na siostrę.
Tymczasem Maria zebrała jedną ręką spódnice i zaczęła powoli wchodzić po
schodach, bojąc się upaść z tak cennym ciężarem. Dziewczynka smacznie spała. Czapeczkę
miała zsuniętą z głowy, a spocone włoski kręciły jej się przy uszach. Powieki miała tak jasne i
cienkie, że Maria mogła dostrzec maleńkie żyłki. Położyła dziecko ostrożnie na łóżku i
zaczęła rozwiązywać jedwabne tasiemki, które maleństwo miało zawiązane wokół brzuszka i
przegubów rączek.
Kathinka cmokała przez sen. Na pewno śni się jej mleko mamy, pomyślała Maria i
uśmiechając się, otuliła dziecko kołdrą. Potem usiadła na brzegu łóżka. Nie było obawy, że
dziewczynka z niego spadnie, ponieważ kołdra była ciężka, a poza tym Maria obłożyła małą
poduszkami.
- Przygotowujesz się do roli matki? Głęboki męski głos sprawił, że Marii zakręciło się
w głowie.
- Olav - wyszeptała i podniosła się. - Co ty tutaj robisz?
- Szukałem cię - powiedział i oparł się ramieniem o framugę drzwi.
- Nie powinieneś.
- Dlaczego? - zapytał, wpatrując się w nią intensywnie. Maria zwilżyła wargi
czubkiem języka i zaczęła bawić się guzikiem bluzki.
- Nie powiedziałeś Elen o tym, co się stało? Musiała o to zapytać, chociaż z góry znała
odpowiedź.
- A wyglądała tak, jakby wiedziała?
- Nie - Maria spuściła wzrok. - Wyrzuty sumienia nie dają mi spokoju. Któregoś dnia
będę musiała odpowiedzieć przed Panem za to, czego się dopuściłam. Olav podszedł do niej i
położył ręce na jej ramionach.
- Maryjko... Oboje się tego dopuściliśmy, więc oboje ponosimy odpowiedzialność.
- Marna pociecha.
Wpatrywała się w jego białą koszulę. Przez chwilę miała ochotę rzucić mu się na szyję
i przytulić do jego piersi, ale nie odważyła się tego zrobić.
- A gdyby... - zaczęła, lecz zaraz zamilkła. Chciała mu powiedzieć, że
prawdopodobnie jest w ciąży, ale nie była w stanie wykrztusić słowa.
- Gdyby co? - powtórzył i uniósł palcem jej brodę. Ich oczy spotkały się.
- Gdyby Elen o wszystkim się dowiedziała... - wyszeptała w końcu.
- Nie dowie się - powiedział Olav i zamilkł. Wargami dotykał jej czoła. - Nie żałuję
tego, co się między nami wydarzyło. Nic na to nie poradzę.
Spojrzała na niego przerażona, a on tymczasem mówił dalej:
- Być może kiedyś będę musiał odpowiedzieć przed Bogiem za to, co zrobiłem.
Możliwe, że Bóg będzie oczekiwał, że za to przeproszę, ale ja tego nie uczynię. To, co do
ciebie czuję, jest...
- Cicho! - położyła mu palec na ustach. - Nic więcej nie mów, żeby nasz grzech nie
stał się jeszcze większy. Nigdy nie będziemy do siebie należeć i musimy się z tym pogodzić.
- Czy to znaczy, że kochasz mnie choć trochę? - spytał, uśmiechając się niewyraźnie.
Maria zamknęła oczy i ledwo dostrzegalnie skinęła głową
- Idź już, zanim ktoś cię tutaj znajdzie.
Niechętnie wypuścił ją z objęć i ruszył w stronę wyjścia. Na moment zatrzymał się w
drzwiach, po czym zszedł schodami na dół. Maria osunęła się na brzeg łóżka.
- Panie mój! Boże, któryś jest w niebie! - wyszeptała. - Pomóż mi zwalczyć pokusę i
uratuj mnie od grzechu, który wciąż popełniam.
Odwróciła się w stronę dziecka, które spało na łóżku. Kathinka była taka czysta i
niewinna. Oby nigdy nie doświadczyła tego, co ja, pomyślała Maria.
Rozdział 2
Elizabeth wyżęła ścierkę i odłożyła ją do wyschnięcia, po czym wytarła ręce w fartuch
i chwyciła białe, koronkowe firanki. Balansując na krześle, zdołała je zawiesić. Gdy w końcu
stanęła na ziemi, przyjrzała się swojemu dziełu. Tak, teraz pokój, w którym miała spać
Pernille, wyglądał ładnie, nawet bardzo ładnie. Łóżko było przykryte jasną, elegancką narzutą
zszytą z kolorowych skrawków, którą Elizabeth znalazła w suszarni na strychu. Wyprała ją i
wywietrzyła, więc teraz narzuta pachniała słońcem i wiatrem. Elizabeth rozejrzała się po
pokoju i doszła do wniosku, że gołe drewniane ściany nie wyglądają dobrze.
- Chyba wybiorę się na strych - powiedziała, wchodząc do kuchni.
Helene posłała jej przelotne spojrzenie, po czym skupiła całą swoją uwagę na
Kathince. Zwykle myła i przewijała córeczkę na kuchennym stole.
- Może uda mi się znaleźć coś, co mogłabym powiesić na ścianie w pokoju Pernille -
ciągnęła Elizabeth. Drzwi otworzyły się i do środka weszła Maria.
- Lars znalazł komodę w szopie na łodzie. Jest w całkiem dobrym stanie. Mam ją
umyć?
- Tak, dziękuję. I poproś, żeby Lars wstawił ją do pokoju Pernille. Elizabeth podążyła
za siostrą.
- Wiesz, Mario... - zaczęła, gdy zostały same. Dziewczyna przystanęła i posłała jej
pytające spojrzenie.
- Nie, to nic takiego.
Elizabeth machnęła ręką i ruszyła schodami na górę. Chciała zapytać Marię, czym się
tak martwi, ale pomyślała, że zna odpowiedź.
Na placu przed kościołem siostra rozmawiała z innymi dziewczętami, z których
większość była zamężna albo zaręczona. I właśnie wtedy Elizabeth olśniło: o rękę Marii nikt
się nie starał, a czas biegł nieubłaganie. Za kilka lat mężczyźni w odpowiednim wieku będą
już mieli żony, a Maria zostanie starą panną. Jedynymi wolnymi mężczyznami będą starzy
wdowcy z gromadką dzieci a, o ile znała Marię, ta nigdy nie zgodzi się poślubić kogoś
takiego.
Elizabeth westchnęła i poszła dalej. W tej akurat sprawie nie była w stanie jej pomóc.
To Maria musiała się o to zatroszczyć.
Elizabeth zatrzymała się przed bieliźniarką i zaczęła przeglądać pościel. Ostatecznie
zdecydowała się na poszwy z ozdobną wstawką wydzierganą na szydełku. Przygryzła wargę,
zastanawiając się, czy dobrze postępuje. Służące na pewno nie uznają tego za przejaw
nierównego traktowania. I Helene, i Lina dostały więcej niż inni, a poza tym zazdrość nie
leżała w ich naturze. Helene zaproponowała nawet, żeby Pernille spała w pokoju gościnnym,
ale na to Elizabeth nie wyraziła zgody. Pokój gościnny powinien być zawsze wolny na
wypadek, gdyby ktoś nas odwiedził, wyjaśniła. Odłożyła pościel i zapaliła lampę, która stała
na stole. Od tamtego dnia, w którym znalazła pamiętnik Rebekki, matki Kristiana, ani razu
nie była na strychu. Gdy znalazła się na miejscu, przeszły ją ciarki. W środku było ciemno i
unosił się stęchły zapach kurzu, starych ubrań i innych rupieci. Może powinno się zrobić tu
porządek? - powiedziała do siebie bez przekonania, ale szybko odrzuciła tę myśl. I bez tego
mieli wystarczająco dużo pracy. Powiesiła lampę na gwoździu wbitym w ścianę i rozejrzała
się dookoła. Pierwszą rzeczą, którą zauważyła, była mała brązowa półka. Podeszła do niej i
dokładnie się jej przyjrzała. Przykrywała ją gruba warstwa kurzu, ale Elizabeth doszła do
wniosku, że wystarczy porządnie ją umyć i ozdobić małą, wydzierganą na szydełku serwetką i
paroma ładnymi drobiazgami, a doskonale będzie się prezentować w sypialni Pernille. Nieco
dalej stał mały stolik z drewna o tym samym odcieniu, co półka. Uśmiechnęła się, wyraźnie
podniesiona na duchu, i szukała dalej. Większość z tego, co znalazła, nie nadawała się już do
niczego i dawno powinna zostać wyrzucona, ale kto miałby się teraz tym zająć? Strych był
tak duży i zagracony, że poruszanie się po nim wymagało wielkiej zręczności.
Wzrok Elizabeth padł na obraz leżący na podłodze. Pochyliła się i podniosła go, żeby
mu się przyjrzeć. Obraz przedstawiał Jezusa w towarzystwie dwóch małych aniołków. Jezus
był ubrany w białe szaty, a z pleców wyrastały mu duże skrzydła anielskie. Pulchne aniołki z
jasnymi lokami słodko się do Niego uśmiechały.
Elizabeth zdmuchnęła kurz i postanowiła znieść obraz na dół. Pernille tak bardzo lubi
dzieci, że obraz na pewno jej się spodoba, przemknęło jej przez głowę. Nagle coś
zatrzeszczało. Elizabeth aż podskoczyła z wrażenia. Odwróciła się i zobaczyła, że drzwi
ogromnej szafy powoli się otwierają.
Natychmiast dostała gęsiej skórki. Przez moment miała wrażenie, że owionął ją zimny
wiatr.
To tylko złudzenie, pomyślała i przycisnęła rękę do piersi. Serce biło jej coraz
szybciej. Powoli zbliżyła się do szafy i otworzyła drzwi na oścież. W środku wisiał rząd
grubych kurtek, które z pewnością należały do Leonarda. Elizabeth wzdrygnęła się. Nigdy w
życiu niczego z nich nie uszyje!
Szybko zamknęła szafę i przekręciła klucz w zamku. Niech tam wiszą aż zmurszeją! -
pomyślała i czym prędzej się oddaliła.
Wieszak na ubrania rzucał długie cienie na podłogę. Przypominają ostre pazury,
pomyślała, czując, jak po plecach przechodzą jej dreszcze. Rozejrzała się dookoła. Dopiero
teraz zwróciła uwagę na ciemne zakamarki. Wstrzymała oddech. Czyżby coś się tam
poruszyło? Co to mogło być? I do tego ta cisza dzwoniąca w uszach. Zupełnie jakby znalazła
się w innym świecie...
Nagle drzwi szafy ponownie się otworzyły. Czyżby dobrze ich nie zamknęła? Może
nie przekręciła klucza w zamku? Szybko złapała obraz i półkę i zeszła po drabinie na dół.
Gdy już stanęła obiema nogami na ziemi, oparła się ciężko o ścianę. Jej oddech zaczął się
wyrównywać. Tutaj na dole wszystko wydawało się takie zwyczajne i bezpieczne. Odgłos
zmywania naczyń dobiegający z kuchni, rozmowa Helene z Marią, głos Liny, która paplała o
czymś z Signe. Otarła dłonią spocone czoło i weszła do swojego pokoju. Napełniła miskę
zimną wodą i spryskała twarz i szyję. Przez moment miała wrażenie, że w zakamarkach
strychu ukazały jej się zjawy. Elizabeth wzdrygnęła się. To na pewno wyobraźnia spłatała mi
figla, pomyślała. Wiele osób wierzyło w duchy i huldry, podczas gdy inni uważali to za
kompletne bzdury, wymyślone historie, którymi straszy się dzieci. Elizabeth nie wiedziała, co
ma o tym sądzić. Słyszała o ludziach, którzy ponoć widzieli w lesie huldry i trolle, a w
ciemności wyobraźnia często wymyka się spod kontroli. Już nieraz przekonała się, że coś, co
ją przestraszyło, to były tylko kamienie albo gałęzie drzew.
Śmiejąc się z siebie, wytarła się lnianym ręcznikiem.
Postanowiła umyć znaleziska i zanieść je do pokoju Pernille. Sypialnia będzie
wyglądała naprawdę ślicznie, tego była pewna.
- Dziwnie wyglądasz - powiedziała Helene, gdy Elizabeth weszła do kuchni. Kathinka
spała w kołysce.
- Gdzie są wszyscy? - spytała Elizabeth.
- Maria i Lina wyszły, zabierając ze sobą starszaki. Elizabeth pokiwała głową. Maluch
i starszaki; często nazywali tak swoje dzieci, żeby było prościej.
- Znalazłam kilka drobiazgów i jeden obraz - powiedziała i położyła rzeczy obok
siebie. - Ale zapomniałam przynieść pościel. Wciąż leży u góry, na korytarzu. Helene
przyjrzała się znaleziskom.
- Wspaniale! W pokoju od razu zrobi się przytulniej - przeniosła wzrok na Elizabeth. -
Cieszę się z przyjazdu Pernille.
Elizabeth skinęła głową i pociągnęła palcem po twarzy Jezusa. Dopiero teraz
zauważyła, że Jezus uśmiecha się do dwojga małych dzieci przypominających aniołki.
Westchnęła i spojrzała na przyjaciółkę.
- Wiesz, Helene... Boję się, że postąpiłam zbyt pochopnie, podpisując umowę z
Pernille.
- Chyba tego nie żałujesz? Przecież sama mówiłaś, że jest bardzo miła i że przepada za
dziećmi?
Elizabeth przełknęła ślinę, zastanawiając się, czy wyznać przyjaciółce swoje myśli. W
końcu nabrała powietrza i postanowiła zaryzykować.
- Gdy byłam u lensmana, odniosłam wrażenie, że nie był zachwycony faktem, że
Pernille ma u nas pracować.
- Cóż, na pewno chcieliby mieć ją tylko dla siebie -powiedziała lekkim tonem Helene.
Elizabeth spojrzała na nią poważnym wzrokiem.
- Ale żona lensmana śmiała się nieprzyjemnie. Wyglądała tak, jakby triumfowała.
Helene prychnęła z pogardą.
- To zupełnie zrozumiałe! Ta wariatka na pewno nie lubi swojej siostry i cieszy się, że
nie będzie musiała z nią rywalizować!
- Rywalizować? - powtórzyła Elizabeth i spojrzała na Helene.
- Dokładnie tak. Pernille jest słodka, miła, pracowita, serdeczna... - mówiła Helene,
wymachując rękami. -A żona lensmana to straszna hetera. I wszyscy o tym wiedzą. Elizabeth
wolno skinęła głową.
- Może masz rację.
- Oczywiście, że tak. Ja boję się o Kathinkę, a ty jeszcze bardziej o Williama. To twój
instynkt macierzyński sprawia, że się boisz. Nie chcesz, żeby ktoś obcy się nim zajmował.
Elizabeth zaśmiała się. Helene trafiła w samo sedno. Elizabeth podniosła się i otrzepała
spódnicę.
- Obawiam się, że znowu masz rację. Helene poklepała ją po policzku.
- Nie martw się na zapas. Zobaczysz, że wszystko się ułoży. Jesteś przemęczona,
chociaż sama tego nie widzisz. Postaraj się więcej odpoczywać w ciągu dnia. Nic się nie
stanie, jeśli nie zdążysz wykonać jakiegoś zadania. I nie bierz na siebie wszystkich
obowiązków. Elizabeth prychnęła.
- Bzdury. Odrobina pracy jeszcze nikomu nie zaszkodziła.
- Skoro tak mówisz... Popilnujesz Kathinki? A ja w tym czasie przyniosę pranie.
Gdy Helene wyszła, Elizabeth stała zamyślona. Jednak po chwili wzruszyła
ramionami, wyciągnęła ścierkę i mydło, i zaczęła myć przedmioty, które znalazła na strychu.
Rozdział 3
Elizabeth przebudziła się gwałtownie i oszołomiona rozejrzała się po sypialni. Kristian
siedział na brzegu łóżka i wkładał długie skarpety.
- Zaspałam? - spytała, podnosząc się na łokciu.
- Ależ skąd! Jest bardzo wcześnie. Słyszałem, jak zegar stojący w salonie wybił piątą.
Poleź jeszcze trochę.
- Rozmawiałeś z Helene? - spytała ostrym tonem. Zerknął przez ramię, po czym wstał
i sięgnął po spodnie.
- O co ci chodzi?
- Powiedziała ci, że powinnam więcej odpoczywać?
- Nie musiała nic mówić. Wszyscy widzą, że pracujesz za trzech i że powinnaś trochę
oszczędzać siły. Elizabeth odrzuciła kołdrę na bok i postawiła stopy na podłodze. Spała zbyt
krótko, żeby być wypoczęta, a mimo to przetarła zmęczone oczy i powiedziała:
- Bzdury! Zaraz muszę wstawać. Myjąc się pospiesznie, tłumiła ziewanie.
- Dokąd się tak spieszysz?
- Dzisiaj przyjeżdża Pernille. Dom musi wyglądać czysto i porządnie.
- Przecież zawsze tak wygląda. Nigdzie ani śladu kurzu.
- Pierwsze wrażenie jest bardzo ważne. Zrobię wszystko, żeby Pernille nie mogła
powiedzieć o nas złego słowa.
Kristian otworzył usta, żeby coś rzec, ale zrezygnował i skupił się na zapinaniu
guzików. Elizabeth jeszcze nigdy nie doiła krów w takim tempie. Gdy jedna z nich zaryczała
niezadowolona, Maria spojrzała na siostrę z wyrzutem.
- Chyba to jej się nie spodobało - powiedziała.
- Miała nadzieję, że wydostanie się z obory, to wszystko - odpaliła Elizabeth, ale od tej
chwili starała się być bardziej delikatna. Zauważyła, że Maria i Lina wymieniły spojrzenia,
ale udała, że tego nie widzi. Wstała i przelała mleko przez sitko. - Teraz możecie zaprowadzić
krowy na pastwisko - powiedziała i chwyciła za wiadra. - Idę je umyć. Jak skończycie,
wystawcie pozostałe wiadra na zewnątrz.
Drewniane naczynia zostały tak porządnie wyszorowane, że aż jej palce zrobiły się
czerwone od zimnej wody. Pochuchała na zmarznięte dłonie, po czym odwróciła wiadra i
pozostawiła je do wyschnięcia.
- Gotowe - wymamrotała pod nosem i szybkim krokiem ruszyła w stronę domu.
- Podłogę na korytarzu trzeba dokładnie umyć - rzuciła od progu. Helene nie
odpowiedziała. Stała koło pieca i udawała, że nie słyszy.
- Poproszę Linę, żeby się tym zajęła, jak tylko wróci z obory. Czy dzieci mają czyste
ubranka? -ciągnęła Elizabeth niezrażona, przyglądając się bacznie Williamowi.
- Dzieci są tak czyste, jak to tylko możliwe - odpowiedziała lekkim tonem Helene. -
Ale ponieważ bawią się na ziemi, możliwe, że trochę się pobrudziły.
Gdy tylko Maria i Lina zjawiły się w kuchni, Elizabeth natychmiast zaczęła
przydzielać im obowiązki.
- Ty, Lino, umyjesz podłogę na korytarzu, a Maria...
- Przecież myłam ją wczoraj wieczorem! - zaprotestowała Lina.
- Ale znowu jest brudna. Lina skinęła głową i wybiegła z kuchni.
- Mario, przynieś nowe ubranie dla Williama. Całą koszulę ma mokrą. Gdy zostały
same, Helene wbiła wzrok w Elizabeth.
- Chcesz nas doprowadzić do obłędu? - spytała.
- Co masz na myśli?
- Co masz na myśli? - przedrzeźniała ją Helene, chwytając się pod boki. - Rozstawiasz
wszystkich po kątach i każesz Linie myć czystą podłogę. Słyszałaś o podobnej głupocie? Czy
to król Oscar ma nas zaszczycić wizytą, czy czekamy tylko na nową służącą? Elizabeth
poczuła narastającą złość.
- Czy to źle, że chcę zrobić na niej dobre wrażenie?
- Ależ oczywiście, wystraszone kobiety, spełniające w mig każde polecenie stanowią
na pewno wspaniały widok. Mamy przez to przechodzić każdego dnia? W końcu ona ma tutaj
pracować. Jeśli Dalsrud nie jest wystarczająco dobre dla kogoś takiego jak ona, to chyba
lepiej będzie, jeśli zostanie u lensmana. Elizabeth opadła na krzesło i położyła dłonie na stole.
- Masz rację - przyznała zawstydzona. - Chyba posunęłam się za daleko. Przepraszam!
Helene pokiwała głową. Po chwili uśmiechnęła się i zdjęła ręce z bioder.
- Mam zawołać Linę, żeby umyła podłogę?
- Nie, sama to zrobię. Jestem winna jej przeprosiny. Już miała wychodzić, gdy nagle
zjawiła się Lina.
- Chciałabym cię serdecznie przeprosić. Służąca skuliła się w sobie, a Elizabeth
poczuła wyrzuty sumienia.
- Wybacz mi, proszę. Oczywiście, nie musisz drugi raz myć podłogi.
- Nie muszę? - Lina spojrzała na nią ze zdumieniem. Piegi na jej małym nosie latem
stawały się dużo wyraźniejsze. Jest taka słodka, pomyślała Elizabeth. I wygląda jak
dziewczyna przygotowująca się do konfirmacji. Jensowi trafiła się piękna żona, co do tego nie
było wątpliwości.
- Nie. Zamiast tego zajmij się Signe. W tej samej chwili na podwórzu rozległo się
rżenie konia. Elizabeth pospiesznie wybiegła przed dom.
- Dobry Boże! - wyszeptała na widok powozu, w którym siedzieli lensman, jego żona i
Pernille. -Musieli przyjechać tu wszyscy troje? Szybko jednak wzięła się w garść i wyszła im
na spotkanie, siląc się na uśmiech.
- Dzień dobry! Witamy w Dalsrud - pozdrowiła ich.
- Dziękujemy, dziękujemy! - zaszczebiotała Pernille, wysiadając z powozu.
Elizabeth przyjrzała się uważnie jej fryzurze. Włosy, upięte do góry, przypominały
grubą parówkę biegnącą dookoła głowy i zebraną na czubku w fantazyjny kok.
- Och, jak ja czekałam na ten dzień! - mówiła dalej Pernille, gdy w końcu znalazła się
na ziemi. Po chwili zwróciła się do lensmana: - Pomożesz mi z bagażem?
Skrzynia była zrobiona ze skóry i wzmocniona metalowymi okuciami. Musiała być
bardzo ciężka, bo wyciągając ją z powozu, lensman zrobił się czerwony jak burak.
- Poproszę Larsa, żeby wniósł ją do domu - powiedziała szybko Elizabeth, bojąc się,
że gruby mężczyzna z wysiłku dostanie ataku serca.
- Byłbym zobowiązany - powiedział lensman, wyprostował się i wsiadł z powrotem do
powozu.
- Nie zamierzają państwo wejść do środka? - Elizabeth nie kryła zdziwienia.
- Niestety, nie. Dziękujemy, ale musimy jechać dalej - odpowiedziała żona lensmana.
Elizabeth spojrzała na nią ukradkiem i poczuła, że po plecach przechodzą jej dreszcze.
Na twarzy żony lensmana pojawił się złośliwy uśmieszek, jakby cieszyła się z zapowiedzi
czyjegoś nieszczęścia.
- Dzień dobry! - Lars i Jens podeszli, żeby przywitać się z gośćmi. Elizabeth
przedstawiła ich, po czym spytała:
- Czy będziecie tak mili i wniesiecie do środka skrzynię z rzeczami Pernille?
- W razie czego, wiesz, gdzie mnie znaleźć - powiedział lensman i spojrzał na
Elizabeth. Chciała go zapytać, co ma na myśli, ale mężczyzna pożegnał się, uchylając
kapelusza, i zawrócił konia.
- Nie mogę się doczekać, kiedy poznam pozostałych mieszkańców Dalsrud, zwłaszcza
tych najmłodszych -powiedziała Pernille, uśmiechając się do niej.
- Co? Ach tak, oczywiście - Elizabeth szybko wzięła się w garść i zaprowadziła ją do
domu. Pernille została przedstawiona służącym i Marii. Długo ściskała ich dłonie,
przyglądając się im badawczo.
- Obie służące są dla mnie jak siostry - powiedziała Elizabeth.
- Jak miło - odpowiedziała Pernille beznamiętnie. -A oto i nasze maluchy! - zawołała i
przykucnęła przed Signe i Williamem. Wyjęła z kieszeni dwie małe papierowe torebki i
wręczyła je dzieciom. - To tylko odrobina kandyzowanego cukru, którym można zalepić
dziury w zębach - zaśmiała się i pogłaskała dzieci po policzkach. - Są śliczne jak aniołki... -
wyszeptała. Gdy się podniosła, miała szkliste spojrzenie.
- A to jest Kathinka - powiedziała Helene, wskazując ręką na kołyskę. Pernille
przycisnęła skrzyżowane dłonie do piersi i na palcach zbliżyła się do śpiącego dziecka.
- O matko! Jeszcze nigdy nie widziałam takich loków! Jestem pewna, że odziedziczyła
je po swoim ojcu.
- Nie tylko loki, ale i dołeczki w policzkach - odparła Helene.
Pernille westchnęła i rozejrzała się z uśmiechem po twarzach zgromadzonych osób.
Jej oczy błyszczały z emocji, a na policzkach zakwitły rumieńce.
- Dzieci to prawdziwe błogosławieństwo. Czy istnieje większe szczęście niż liczne
potomstwo? Elizabeth zauważyła, że Lina skuliła się w sobie, słysząc te słowa. Na pewno
przypomniała jej się własna reakcja, gdy na świecie pojawiła się Signe.
- Wy nie mieliście dzieci? - spytała Elizabeth.
- Niestety, nie - Pernille pokręciła wolno głową. Po chwili na jej twarzy znów
zajaśniał uśmiech. - Ale dzięki temu mam czas dla innych dzieci. Możecie być pewni, że
dopóki są pod moją opieką, włos im z głowy nie spadnie - dodała, przenosząc wzrok z jednej
osoby na drugą. Jej oczy błyszczały ze wzruszenia.
Elizabeth powoli wypuściła powietrze, czując, jak kamień spada jej z serca. Wszystkie
złe myśli zniknęły jak ręką odjął. Jak mogła sądzić, że ta kobieta nie nadaje się na opiekunkę
do dzieci? Oprowadziła Pernille po domu, zaczynając od jej pokoju. Zachwycona opiekunka
aż klasnęła w dłonie.
- Wielkie nieba! Jaki piękny pokój! I jak blisko kuchni! Ranek to najlepsza pora dnia,
przynajmniej ja tak twierdzę. Zajrzały do wszystkich pomieszczeń, a kiedy skończyły,
Pernille rozpływała się w pochwałach.
- Doskonała z ciebie gospodyni - powiedziała i włożyła palec do doniczki z rośliną,
żeby sprawdzić, czy ziemia jest wilgotna. Gdy zauważyła, że Elizabeth jej się przygląda,
zaśmiała się perliście. -Wybacz mi, nie chciałam być niegrzeczna. To stary nawyk. Po prostu
uwielbiam kwiaty. Elizabeth szybko jej wybaczyła. Nowej opiekunki nie sposób było nie
lubić.
Z czasem Pernille przyzwyczaiła się do porządków panujących w Dalsrud. Rano
pierwsza była na nogach, rozpalała w piecu, parzyła kawę i gotowała kaszę. Czasem udawało
jej się nawet nakryć do stołu, zanim wstała reszta domowników.
Elizabeth poinformowała ją, że to nie należy do jej obowiązków, jednak Pernille
odpowiedziała ze śmiechem, że bardzo to lubi. Jej zdaniem Lina miała daleko do kuchni, a
Elizabeth pracowała ciężko przez cały dzień i należał jej się odpoczynek.
- A co z Helene? - zapytała ją wówczas Elizabeth.
- Ona... ona też ma daleko.
- Z domu dla parobków?
Pernille zaśmiała się tak serdecznie, że aż jej obfity biust falował niczym statek w
czasie sztormu. Nowa opiekunka śmiała się często i głośno. Swoim dobrym humorem
zarażała pozostałych domowników, a dzieci wprost za nią przepadały. Pernille nigdy na nie
nie krzyczała, a uwagę zwracała im w tak mądry i delikatny sposób, że zawsze jej słuchały.
Elizabeth często zastanawiała się nad tym, dlaczego tak się dzieje, aż w końcu doszła do
wniosku, że Pernille po prostu ma niezwykły talent do zajmowania się dziećmi. Elizabeth
oparła się o grabie i spojrzała na niebo. Rano powiedziała Jensowi, że zbiera się na deszcz.
- Nie mów o tym nikomu - poradził. - Na razie niebo jest błękitne, więc i tak nikt ci
nie uwierzy. Elizabeth pokiwała znacząco głową. Od razu przypomniał jej się incydent z
czasów, gdy miała szesnaście lat. Poradziła wtedy rodzicom, żeby jak najszybciej zwieźli
siano pod dach, ponieważ wkrótce będzie padać. Matka prychnęła i spojrzała na nią dziwnym
wzrokiem, ale mimo to posłuchała jej rady. Krótko potem rozszalała się prawdziwa ulewa. To
nie był zresztą pierwszy raz, gdy Elizabeth przepowiedziała nagłą zmianę pogody.
Widząc napływające czarne chmury burzowe, zwróciła się do pozostałych kosiarzy.
- Owce zbiegają z gór - zawołała. Wiele osób podążyło za jej wzrokiem.
- Moim zdaniem powinniśmy jak najszybciej zwieźć siano pod dach, bo zanosi się na
deszcz - mówiła dalej Elizabeth.
Ludzie pokiwali głowami. Wszyscy wiedzieli o tym, że zwierzęta uciekają z pastwiska
do domu, by schronić się przed nadciągającym deszczem. Takie zachowanie zwierząt zawsze
zwiastowało niepogodę. Elizabeth dostrzegła kątem oka zbliżającą się postać i odwróciła się,
by zobaczyć, kto to.
- Sara! - wymamrotała ze złością.
Sara przypominała piękną, młodą królową. Siedziała na końskim grzbiecie dumnie
wyprostowana i przyglądała się z wyższością biednym chłopom. Nagle dostrzegła Kristiana.
Natychmiast ruszyła w jego stronę, uśmiechając się zalotnie.
Elizabeth próbowała podsłuchać, o czym rozmawiają, ale stała za daleko. Poczuła, jak
ogarnia ją złość. Nerwowymi ruchami grabiła siano leżące na ziemi. Rzut oka na drogę
pozwolił jej stwierdzić, że Kristian doskonale się bawił: śmiał się głośno, poklepując konia po
szyi.
- Głupia krowa! - syknęła Elizabeth i szybko rozejrzała się wokół siebie. Wolałaby,
żeby nikt jej teraz nie słyszał, bo inaczej ludzie mieliby niezłą zabawę.
- Czego ona tutaj szuka? - spytała Maria, zbliżając się do siostry. Oparła się o grabie,
nie spuszczając oka z Sary.
- Kto? Sara? - spytała Elizabeth, pozornie obojętnym tonem.
- A któżby inny? Popatrz na nią: zachowuje się tak, jakby była samą królową Egiptu.
- Co? - Elizabeth spojrzała na siostrę.
- Patrz, co ona wyprawia! Trzymajcie mnie, co za bezczelna baba! My wciąż
sterczymy na polu, a ona już do nas jedzie.
- Pernille jest w domu.
- Szczerze jej współczuję - powiedziała Maria i wróciła do grabienia siana.
Elizabeth pracowała energicznie, całkowicie ignorując Kristiana. Wiedziała, że jeśli
teraz się do niej odezwie, nie zostawi na nim suchej nitki. A to nie byłoby wobec niego
uczciwe, bo przecież to nie on zaprosił Sarę do Dalsrud. Jeśli dobrze ją znała, na pewno sama
zaproponowała, że poczeka na nich w domu. I co miał jej na to odpowiedzieć? Ze nie
pozwala? A jednak słyszała jego głośny śmiech... Najwidoczniej Sara powiedziała coś, co go
rozbawiło. Elizabeth długo nie mogła się uspokoić. W głowie huczało jej jak w ulu.
Gdy tylko ostatni wóz z sianem znalazł się pod dachem, spadły pierwsze, ciężkie
krople deszczu. Kląskając, uderzały o spocone karki kosiarzy. Nagle rozpętała się taka burza,
jakby wszystkie złe moce sprzysięgły się przeciwko nim. Grzmoty niemal ogłuszały, a
błyskawice przecinały niebo jedna za drugą.
- Przyjdźcie jutro, jeśli tylko pogoda się poprawi - zawołała Elizabeth do chłopów,
którzy pomagali przy sianokosach i odprawiła ich ruchem ręki.
- Ane miałaby prawdziwą uciechę - szepnął jej do ucha Kristian. Elizabeth wzdrygnęła
się. Wcale go nie zauważyła.
- Tak. Ane prawie wszystko sprawia radość - odpowiedziała z uśmiechem. Nie czuła
już rozdrażnienia. Odgarnęła mu z czoła mokre kosmyki włosów.
- Ane przeżyje w Dalsrud jeszcze wiele takich sianokosów - powiedział cicho i
uścisnął jej dłoń. Elizabeth poczuła, że wzruszenie chwyta ją za gardło. Pobiegli razem do
domu, rozbryzgując wielkie, błotniste kałuże. Na korytarzu zrzucili buty i wbiegli po
schodach na poddasze.
- Chyba jeszcze nigdy nie widziałam takiej ulewy -zaśmiała się Elizabeth, zdejmując
w pośpiechu bluzkę i spódnicę. Mokre włosy przykleiły jej się do twarzy, więc chwyciła
ręcznik i zaczęła wycierać je do sucha.
- Słyszałem, że na południu to się zdarza dość często, szczególnie, jeśli w ciągu dnia
jest upał. Ulewa bywa gwałtowna, za to szybko mija - stwierdził Kristian.
- Mam nadzieję, że tak będzie i tym razem - westchnęła Elizabeth.
Wyjęła suche pończochy i zaczęła je nakładać. Biegnąc przez zabłocone podwórze,
przemoczyła nogi. W zamyśleniu otworzyła szufladę komody i wyciągnęła bluzkę w
rdzawym kolorze.
- Zauważyłeś, że Pernille chodzi ubrana tylko na czarno i szaro? - spytała. Kristian
zaśmiał się cicho.
- Cóż, skoro tak mówisz. Może myśli, że do twarzy jej w tych kolorach? Podobno
czarny pasuje do wszystkiego.
- Czego chciała Sara? - wymknęło jej się, zanim zdążyła ugryźć się w język.
- Odwiedzić nas - odpowiedział Kristian beztroskim tonem i zapiął koszulę. - Jestem
już suchy i czysty. Idziesz? - zapytał i ruszył w stronę drzwi.
- Tak, zaraz przyjdę - odpowiedziała. Patrzyła za nim, dopóki nie zniknął w drzwiach.
- Odwiedzić nas? Też coś! - wymamrotała półgłosem. Wydęła usta i ze złością
chwyciła szczotkę do włosów. -Na wizyty jej się zebrało. Nie ma nic lepszego do roboty tylko
przeszkadzać ludziom w pracy? Odwiedzić - dobre sobie!
Gdy zeszła na dół, powitała Sarę skinieniem głowy. Nie była w stanie się do niej
uśmiechnąć. Nie musi czuć się w Dalsrud jak u siebie w domu, pomyślała.
- Wprowadziłam konia do obory - powiedziała Sara i spojrzała na Kristiana. -
Pomożesz mi go wyprowadzić, kiedy będę odjeżdżać?
- Jeśli trudniej go wyprowadzić niż wprowadzić, chętnie cię wyręczę - wtrąciła się
Maria ostrym tonem.
Elizabeth udała, że nie widzi piorunującego spojrzenia, jakie Kristian posłał Marii.
Wiedziała, że siostra zachowała się nieuprzejmie, ale była zdania, że Sara sobie na to
zasłużyła.
- Deszcz spadł jak na zamówienie - powiedział Lars ze wzrokiem utkwionym w gofry,
które właśnie upiekła Pernille. - W samą porę, żeby coś przekąsić. I to nie byle co!
- O, to nic takiego! - odpowiedziała skromnie Pernille. - Kury zniosły ostatnio tyle
jajek, że grzechem byłoby ich nie wykorzystać. Ale teraz chcę wam pokazać pewną sztuczkę
- powiedziała, zmieniając temat. Na jej twarzy pojawił się tajemniczy uśmiech, a pulchne
policzki pokryły się rumieńcem. - Patrzcie teraz - powtórzyła i postawiła Williama obok
krzesła. Cofnęła się o kilka kroków w głąb kuchni, przykucnęła i zaszczebiotała do chłopca: -
Chodź tu do mnie! No, chodź do Pernille! William uśmiechnął się, odsłaniając dwa dolne
mleczaki, puścił krzesło i z wyciągniętymi ramionami podreptał w stronę opiekunki.
Elizabeth zaśmiała się serdecznie.
- Coś takiego! Mój synek nauczył się chodzić! - podniosła dziecko wysoko do góry, aż
zapiszczało z radości. - O, czuję, że mój słodki grubasek przybrał też na wadze! - jęknęła i
postawiła syna na podłodze.
- Ale nie widzieliśmy, jak stawia pierwszy krok - Kristian był niepocieszony.
- Też coś! - prychnęła Pernille. - Jeśli to wasze jedyne zmartwienie, to jesteście
prawdziwymi szczęściarzami. Poza tym to wy będziecie mu towarzyszyć, kiedy pójdzie
pierwszy raz do szkoły, przystąpi do konfirmacji, zaręczy się, ożeni i zostanie ojcem. Kristian
złapał się za głowę.
- Dopiero co nauczył się chodzić, a już ma zostać ojcem?
- Czas szybko mija - stwierdziła Pernille, stawiając na stole dużą miskę śmietany. -
Siadajcie i częstujcie się. Tutaj są maliny, a tam porzeczki. I do tego świeżo zaparzona kawa.
Usiedli do stołu i niemal rzucili się na cudownie pachnące gofry. Tymczasem Sara
podzieliła gofra na kawałki i jadła je, wytwornie odginając mały palec. Gdy Elizabeth to
zauważyła, z trudem zdołała powstrzymać się od śmiechu. W porównaniu z mężczyznami,
którzy jedli tak łapczywie, jakby od rana nie mieli nic w ustach, Sara wyglądała komicznie.
Dzieci również dostały swoje porcje i jak zwykle musiało dojść między nimi do
sprzeczki. Tym razem William wysmarował policzek Signe dżemem, a Signe odpłaciła mu,
uderzając go gofrem w oko.
- A tych dwoje żyje ze sobą jak pies z kotem - powiedziała Elizabeth i rozdzieliła
dzieci.
- Słyszałyście może jakieś nowiny? - zagadnęła Pernille. - Może ktoś spodziewa się
dziecka albo szykuje się czyjś ślub? Może ktoś ma jakieś problemy? Elizabeth wzruszyła
ramionami.
- Nic takiego do mnie nie dotarło. W każdym razie nikt się nie skarżył.
- To bardzo dobrze. Prawda, Saro? - Pernille posłała jej promienny uśmiech.
- Tak, oczywiście.
- A co słychać u Bergette? Znalazła sobie nowego kawalera?
- Jeszcze nie doszła do siebie po stracie Sigvarda - odpowiedziała Sara, przeszywając
Elizabeth wzrokiem.
- Więcej kawy? - spytała Pernille, zrywając się na równe nogi. Zanim ktokolwiek
zdążył odpowiedzieć, już krążyła między nimi z czajnikiem i dolewała kawy do kubków. - I
pomyśleć, że Indianne i Torstein niedługo się pobiorą. Na pewno urodzą im się śliczne dzieci
- paplała. - W końcu oboje są tacy piękni! - westchnęła i odstawiła czajnik. - Tak, tych dwoje
zasłużyło na to, żeby być razem. Dobrali się jak w korcu maku.
- Skoro mowa o dzieciach - zaczęła Sara - to po tobie, Elizabeth, widać wyraźnie, że
wydałaś na świat dwoje.
Elizabeth o mało się nie zachłysnęła. Że też można być aż tak bezczelnym! -
pomyślała i już miała powiedzieć, co o tym sądzi, gdy niespodziewanie głos zabrała Pernille.
- Tak, czyż to nie cudowne? - zawołała, uśmiechając się promiennie. - Kobieta, która
urodziła dziecko, robi się okrąglejsza w biodrach, przez co staje się jeszcze bardziej ponętna.
Sara oblała się rumieńcem i odstawiła filiżankę z głośnym brzękiem.
- Oczywiście. Mówiąc to, nie miałam nic złego na myśli.
- Oczywiście, że nie - zaszczebiotała Pernille. - Niepotrzebnie się tłumaczysz. Proszę,
poczęstuj się! Sara wzięła do ręki kolejnego gofra i ugryzła kawałek. Po chwili zwróciła się
do Kristiana.
- Chyba będę potrzebować twojej pomocy. Chodzi o dokumenty dotyczące
przedsiębiorstwa w Bodo. Mógłbyś na nie popatrzeć? Kristian zauważył spojrzenie Elizabeth
i zawahał się przez moment.
- Oczywiście, że tak - odpowiedziała szybko Elizabeth. - Wystarczy, że przyślesz
jedną ze służących, a Kristian na pewno znajdzie chwilę, żeby rzucić okiem na dokumenty.
Prawda, kochanie?
- Tak, to dobry pomysł - wymamrotał i wypił kilka łyków kawy.
- Chyba byłoby najlepiej, gdybym... - zaczęła Sara, ale Maria natychmiast jej
przerwała.
- Przestało padać. Nikt ciebie nie wygania, ale najlepiej zrobisz, jeśli wykorzystasz
dobrą pogodę i pojedziesz do domu. Nigdy nie wiadomo, kiedy znowu lunie deszcz.
Ponieważ nikt nie zaprotestował, Sara podniosła się, tłumiąc złość.
- Dziękuję za kawę - wysyczała przez zaciśnięte zęby i posłała Elizabeth i Marii
mordercze spojrzenia.
- Muszę udać się za potrzebą - wyszeptała Pernille. -Dziękuję za poczęstunek.
Elizabeth również wstała.
- Wy sobie siedźcie, a ja tylko zamoczę ubrania z obory. Są tak brudne, że można je
postawić. Wyszła na korytarz, wzięła do ręki fartuch i kurtkę, ale nigdzie nie mogła znaleźć
TRINE ANGELSEN ANIOŁ ZEMSTY
Rozdział 1 Elizabeth przyglądała się Marii badawczo. Siostra była blada i nie mogła opanować drżenia ręki, którą zaciskała wokół kolumienki łóżka. - Słyszysz, co mówię? Będziesz miała dziecko. Dziewczyna pokręciła powoli głową, nie podnosząc wzroku na Elizabeth. - Jak dawno temu miałaś ostatnie krwawienie? Maria osunęła się na łóżko i przycisnęła dłonie do podbrzusza. Może stara się ukryć drżenie rąk? - pomyślała Elizabeth. Czuła, że targają nią sprzeczne uczucia -strach, złość i litość. Maria była niezamężna i nikt nie starał się o jej rękę - przynajmniej Elizabeth o nikim takim nie słyszała. Czyżby ktoś... Chyba niemożliwe, żeby ktoś wziął Marię siłą? Elizabeth wyciągnęła dłoń i dotknęła lekko ramienia siostry. - Odpowiesz na moje pytanie? Kto jest ojcem dziecka? Maria wpatrywała się w Elizabeth, jakby widziała ją pierwszy raz w życiu. - Nie jestem w ciąży. Elizabeth przysiadła obok niej. - Kiedy miałaś ostatnie krwawienie? - Jakiś czas temu - odpowiedziała Maria, przyglądając się swoim dłoniom. - Zazwyczaj pierwszym objawem ciąży są mdłości -ciągnęła Elizabeth spokojnym głosem. - Może minąć sporo czasu, zanim krwawienie zaniknie. Maria wzdrygnęła się i zacisnęła mocno wargi. - Proszę cię, Maryjko, powiedz mi, kto ci to zrobił. - Nikt! Głos Marii przypominał szept. Przez moment Elizabeth zdawało się, że siostra wymówiła imię „Inge". Już miała zamiar zapytać ją o nazwisko, gdy nagle Maria powtórzyła - tym razem głośniej: - Nikt mi nic nie zrobił. Nie jestem w ciąży, tylko źle się czuję - powoli podniosła wzrok i spojrzała Elizabeth prosto w oczy. Maria nie ma zwyczaju kłamać, pomyślała Elizabeth. A może powiedziała tak, żeby przekonać samą siebie? Przez chwilę siedziała w milczeniu, próbując zebrać myśli. Gdzie Maria ostatnio bywała? Gdzie mogła spotkać obcego mężczyznę? Elizabeth pokręciła głową. Jedyne miejsce, które Maria ostatnio odwiedziła, to Heimly, podczas świętowania urodzin Jakoba. Ale Maria z nikim wówczas nie tańczyła ani nie flirtowała - przynajmniej Elizabeth niczego nie zauważyła. Tak jak inne dziewczęta, również i Marię wielokrotnie proszono do tańca, ale
za każdym razem siostra odmawiała, kręcąc przepraszająco głową. W końcu Elizabeth nie wytrzymała i spytała ją, czy źle się czuje. Maria wyjaśniła, że jest zmęczona i że boli ją głowa, ale zapewniała, że to nic poważnego. Elizabeth więcej do tego nie wracała. Zresztą tamtego wieczoru tyle się działo. Tyle osób chciało zamienić z nią choćby parę słów i przez cały czas proszono ją do tańca - dawno tak dobrze się nie bawiła! A w dodatku Kristian miał dobry humor i nie robił jej scen zazdrości. Elizabeth zerknęła ukradkiem na Marię. Siostra siedziała pogrążona w myślach, ze wzrokiem utkwionym w przestrzeń. Elizabeth przyłożyła dłoń do jej czoła. Było zimne. - Nie masz gorączki - stwierdziła. - Lepiej się czujesz? - Tak. Zaraz doprowadzę się do porządku - zapewniła Maria i drżącą ręką wygładziła włosy. Elizabeth podniosła się. - Gdybyś chciała ze mną porozmawiać, zawsze jestem gotowa cię wysłuchać. Maria odwróciła wzrok. - Nie ma o czym rozmawiać - odpowiedziała chłodnym tonem. Elizabeth zawahała się na moment, ale po chwili opuściła pokój siostry. W połowie schodów zatrzymała się i oparła o ścianę. A jeśli Maria jednak mnie okłamała? Jeśli próbuje kogoś chronić? Tylko, kogo? A może ukrywa nazwisko ojca dziecka, ponieważ tak bardzo wstydzi się tego, co zrobiła? Oczywiście istniała również możliwość, że siostra mówiła prawdę... Ostatnio miały tyle pracy, że nie było wiadomo, za co się zabrać. Maria rzeczywiście uwijała się jak mrówka. Może naprawdę była zmęczona? Albo zjadła coś, co jej zaszkodziło? Elizabeth westchnęła, ocierając dłonią twarz. Siostra była dorosła i jeśli nie chciała powiedzieć, co ją trapi, miała do tego pełne prawo. Drzwi do kuchni otworzyły się i stanął w nich Kristian. Wzdrygnął się na jej widok. - A więc tu się chowasz? Helene pytała o ciebie, chyba chodziło o ubranko do chrztu. - Już idę. - Stało się coś? Kristian przyjrzał się żonie badawczo. - Nie, nic takiego. Zrobiło mi się trochę słabo, to wszystko - zaśmiała się i wymijając go, weszła do kuchni. Widziała, że Kristian chciał jej coś jeszcze powiedzieć, ale nie zdążył. - Zobacz - powiedziała Helene, wyciągając w jej stronę sukienkę do chrztu. - Myślisz, że jest wystarczająco dobrze wyprasowana? Elizabeth ostrożnie pogładziła biały materiał. - Jest cudowna. Aż trudno uwierzyć, że po tylu latach wciąż tak pięknie wygląda! - przygryzła wargę ze wzruszenia. - Powinniśmy wyhaftować na niej imiona tych wszystkich,
którzy ją nosili: Elizabeth, Maria, Daniel, Signe, Kathinka... - Może z czasem imion przybędzie - powiedziała Helene i mrugnęła porozumiewawczo. - Jeśli Ane urodzi dziecko, zostaniesz babcią. A jeśli Maria, będziesz ciocią. Elizabeth wzdrygnęła się i czym prędzej odwróciła wzrok. - Na razie powieś ją w salonie, żeby się nie poplamiła i nie przesiąkła zapachem jedzenia. Helene ruszyła w stronę drzwi, ale nagle zatrzymała się i zapytała: - Czy Maria nie miała przypadkiem pomóc w oborze? Lina poszła tam dawno temu, Jens i Lars również pomagają, a ja muszę zaraz szykować śniadanie... Elizabeth przerwała potok słów przyjaciółki. - Zamieniłyśmy się obowiązkami. Ja dzisiaj pracuję w oborze, a Maria pomaga w kuchni i pilnuje dzieci. Helene wzruszyła ramionami i zniknęła z sukienką do chrztu. Elizabeth stała i przyglądała się maluchom bawiącym się na podłodze. Może Helene miała rację? Może w Dalsrud niedługo przybędzie dzieci? Gdy jechali do kościoła, Elizabeth uznała tę myśl za absurdalną. Maria wprost promieniała radością i nic nie wskazywało na to, że rano coś jej dolegało. Elizabeth chciała zapytać siostrę, jak się czuje, ale milczała. Nie było sensu poruszać tematu przy innych. Poza tym ten dzień należał do Larsa i Helene. To było ich święto i cała uwaga powinna skupić się wyłącznie na nich. Tym razem wyprawili się tak licznie, że musieli jechać w dwóch powozach. Elizabeth siedziała wyprostowana jak struna. Była dumna z zadania, które jej przydzielono. Suknia, którą wybrała na tę okazję, podkreślała jej szczupłą talię, a lśniący, czarny materiał błyszczał w słońcu. Ach, gdyby jeszcze mogła nałożyć jedwabny szal, który dostała od Jensa! Niebiesko-czarny jedwab przykuwałby uwagę wszystkich, pomyślała. Jednak Kristian, co było całkiem zrozumiałe, nigdy by na to nie pozwolił, albo scenami zazdrości zepsułby jej cały dzień. Elizabeth zerknęła ukradkiem na Linę. Wiedziała, że służąca nie mogła się doczekać tego dnia a jednocześnie się go bała. Po raz pierwszy od bardzo dawna miała spotkać się z tyloma ludźmi i obawiała się pytań, które będą jej zadawać. Elizabeth przeprowadziła z nią długą rozmowę. - Powiedz, że odwiedziłaś krewnych w Danii. A gdyby robili jakieś aluzje albo pytali o szpital psychiatryczny, patrz na nich ze zdziwieniem i zaprzeczaj. Zresztą to nie ich sprawa. W każdym razie postaraj się skierować rozmowę na inny temat.
- Nie będę odstępowała Jensa na krok - zapewniała Lina. - Jemu rozmowa przychodzi znacznie łatwiej. - Tak, to dobry pomysł. Elizabeth poczuła lekkie ukłucie zazdrości. Dlaczego to ona nie może towarzyszyć Jensowi? Dlatego, że jesteś żoną Kristiana, usłyszała wewnętrzny glos. Jak mogła być aż taką egoistką? Przecież nie mogła mieć ich obu! Dwóch mężów, każdego przy jednym boku! Powóz zatrzymał się gwałtownie. - Wygląda na to, że zupełnie odpłynęłaś - szepnął jej Kristian do ucha. Elizabeth szybko wzięła się w garść. - Chyba za szybko dzisiaj wstałam - powiedziała ze śmiechem i pozwoliła, żeby Kristian pomógł jej wysiąść z powozu. Uroczystość uwolnienia małej Kathinki od skutków grzechu pierworodnego była wyjątkowo piękna. Dziewczynka nie płakała, lecz dużymi, niebieskimi oczami rozglądała się zdziwiona wokół siebie. Włoski kręciły się jej przy uszach, a gdy pastor polał wodą jej małą główkę, Elizabeth miała wrażenie, że dziewczynka się uśmiecha. Tak, Kathinka była ślicznym dzieckiem, co do tego nie było wątpliwości. Gdy wyszli na plac przed kościołem, ludzie otoczyli ich ze wszystkich stron. Jedni chcieli im pogratulować, inni mieli zamiar przyjrzeć się dziecku, które właśnie zostało ochrzczone. Mężczyźni zadowolili się podaniem ręki i skinieniem głowy, ale kobiety musiały koniecznie poznać najświeższe nowiny dotyczące małej i ustalić, do kogo jest najbardziej podobna. Niespodziewanie Elizabeth dostrzegła kątem oka znajomą postać stojącą nieco na uboczu. Podeszła tam i wyciągnęła rękę na powitanie. - Nie chce pan zobaczyć Kathinki? - uśmiechnęła się. Rosły mężczyzna przejechał ręką po włosach. - Tak; owszem, miałem taki plan, ale nie chcę się ludziom narzucać... - Bzdury! Tego by jeszcze brakowało! Przecież to pan zimą uratował im życie. Teraz ma pan okazję ponownie przywitać się z Kathinką. Sporo urosła od ostatniego razu. Poszedł za nią. Gdy zbliżyli się do matki i dziecka, ludzie rozstąpili się na boki, robiąc im miejsce. „W podobny sposób wody rozstąpiły się przed Jezusem", pomyślała Elizabeth. Rozmowy ucichły. Większość zebranych znała historię dramatycznego porodu. Ludzie domyślili się, że stoi przed nimi mężczyzna, dzięki któremu w ogóle mogło dojść do tej uroczystości. Mężczyzna pogratulował Larsowi i Helene. Po chwili wahania zerknął na dziecko. - Nadal jest mała jak okruszek - powiedział. - Pani Elizabeth zapewniała, że
dziewczynka urosła, ale... Helene zaśmiała się, podając mu dziecko. - Proszę samemu się przekonać. Nikt nie ma takiego apetytu jak Kathinka. Zanim mężczyzna zdążył zaprotestować, trzymał dziecko na ręku. Ludzie zaczęli szeptać między sobą. - I nadaliśmy jej imię po pańskiej żonie, tak jak obiecałam - dodała Helene. - Najładniejsze imię na świecie - wtrącił Lars. Elizabeth zobaczyła, że mężczyzna jest wyraźnie wzruszony. Zrobiło jej się go żal - wydawał się taki zagubiony, jakby zupełnie nie wiedział, co ze sobą począć. - Tak, to ładne imię - przytaknął. - I piękne dziecko. Nie mówiąc o miejscu, w jakim przyszło na świat. Niektórzy zaczęli się śmiać, rozładowując napiętą atmosferę. - Wezmę ją - powiedziała Helene. Mężczyzna z wyraźną ulgą oddał jej dziecko. Potem rozejrzał się dookoła i skinieniem głowy odpowiedział na pozdrowienia kilku znajomych osób, stojących w pobliżu. Elizabeth przypomniały się słowa, które usłyszała, gdy była u niego z wizytą. „Ostatnio mało kto mnie odwiedza", mówił ze smutkiem. Później wiele razy zastanawiała się, co było tego powodem. Czy ludzie odsunęli się od niego wtedy, gdy został wdowcem? A może było tak, że to żona podejmowała gości i prowadziła z nimi rozmowę? Taki podział obowiązków nie należał przecież do rzadkości Tymczasem teraz ludzie kłębili się wokół niego, a on stał wyprostowany, wyraźnie ciesząc się z tej nagłej popularności. - Bo widzicie, kiedy usłyszałem głosy dobiegające z szopy na siano, poszedłem zobaczyć, co się dzieje... -usłyszała, jak relacjonuje przebieg zdarzenia. Elizabeth uśmiechnęła się do siebie. To, że dziecko otrzymało imię na cześć jego nieboszczki żony, okazało się dla niego prawdziwym błogosławieństwem. Nie mówiąc już o tym, co wydarzyło się w jego szopie. W tak małej wiosce jak ich, takie rzeczy były prawdziwą sensacją. Z uśmiechem na ustach odwróciła się w stronę kobiet, w których rozpoznała stare znajome. Dobrze było móc w końcu spotkać się z ludźmi i porozmawiać o czymś ciekawym. Maria stała razem z koleżankami z innych gospodarstw. Dziewczęta uśmiechały się, chichotały i mówiły jedna przez drugą. Niektóre były zamężne, inne zaręczone, a jeszcze inne nie miały stałych adoratorów. Maria od niechcenia przysłuchiwała się rozmowie, która dotyczyła mody, pracy i mężczyzn. Przez cały czas zerkała w stronę Olava i Elen. Dziewczyna wisiała na jego ramieniu, śmiejąc się i rozmawiając to z nim, to z przechodzącymi obok nich ludźmi. Czy Elen naprawdę była szczęśliwa, czy tylko udawała? Maria sama właściwie nie wiedziała, o co jej chodzi. Za nic w świecie nie chciałaby widzieć Olava załamanego i nieszczęśliwego, a z drugiej strony...
Wciągnęła głęboko powietrze i szybko pogłaskała się po brzuchu. Dlaczego dziś rano wymiotowała? Czyżby Elizabeth miała rację w swoich przypuszczeniach? O Boże, nie... To nie mogła być prawda! Prędzej się utopi niż przyzna przed ludźmi, że jest w ciąży z Olavem. To zniszczyłoby ich przyjaźń i okryło hańbą kilka rodzin, nie mówiąc o dziecku. Co miałaby mu powiedzieć, gdyby kiedyś zapytało ją o ojca? Czyżby historia Ane miała się powtórzyć? Dziewczęta zmieniły temat. Teraz rozmawiały o farbowaniu przędzy. Maria kiwała głową i uśmiechała się, udając, że uważnie słucha. Nagle ktoś wymienił imię Elizabeth. Wiele z dziewcząt słyszało, że Elizabeth ma wyjątkowy dryg do tego zajęcia, ale nikomu nie chce wyjawić, w jaki sposób osiąga tak wspaniałe kolory. Maria znowu zerknęła na Olava. Dlaczego w ogóle nie patrzy w jej stronę? Czyżby się na nią gniewał? A może boi się, że Maria wyjawi ich tajemnicę? Albo tak bardzo się wstydzi, że postanowił jej unikać? Ta myśl sprawiła, że Maria poczuła kłucie w sercu. - A ty, Mario, co o tym sądzisz? - spytała niespodziewanie jedna z dziewcząt, trącając ją lekko łokciem. - Szczerze mówiąc, nie za bardzo znam się na farbowaniu przędzy - odpowiedziała szybko. - Najbardziej popularnymi roślinami są bażyna czarna i... Dziewczęta wybuchnęły gromkim śmiechem. - O czym tak rozmyślasz? O niebieskich migdałach? Rozmawiamy o Pederze. Myślisz, że to prawda, co o nim gadają, że woli mężczyzn od kobiet? Maria wbiła wzrok w dziewczynę, która zadała jej to pytanie. - Gdybyś uważniej czytała Biblię, wiedziałabyś, że to ciężki grzech - taki sam jak ten, który ty popełniasz, oskarżając innych ludzi o takie rzeczy! Jak byś się czuła, gdyby ktoś rzucił podobne oskarżenie na twojego ojca albo brata? Zostawcie Pedera w spokoju! To miły człowiek - Daj spokój! - dziewczyna cofnęła się o kilka kroków. - Powtarzam tylko to, co słyszałam od innych. A ponieważ u niego pracujesz, pomyślałam, że wiesz, czy to prawda. - Chyba nie sądziłaś, że rozmawiam z nim na takie tematy? - Maria spojrzała na nią z rezygnacją. - No nie, myślałam tylko, że... - Muszę już iść. Czekają na mnie - powiedziała Maria. - Miło było z wami porozmawiać - dodała. Uśmiechnęła się, żeby rozładować napiętą atmosferę i opuściła
towarzystwo. Celowo unikała Olava i Elen. Udając, że ich nie widzi, ruszyła w przeciwnym kierunku. - O, jesteś nareszcie - uśmiechnęła się Elizabeth. - Jak tam, lepiej się czujesz? Maria z uśmiechem skinęła głową. - Tak, już jestem zdrowa - powiedziała. Przez chwilę w milczeniu bawiła się frędzlami jedwabnego szala, po czym dodała: - Ostatnio miałam tyle do przemyślenia... Pewnie dlatego wymiotowałam. Elizabeth przyjrzała jej się badawczo, po czym pokiwała głową. - Ja też tak sądzę. Wszystkim nam było ciężko, ale teraz będzie lepiej. Już wkrótce Pernille rozpocznie pracę jako opiekunka do dzieci, a to nam znacznie ułatwi życie - powiedziała, głaszcząc siostrę po policzku. - A dzisiaj będziemy dobrze się bawić. Chodź, wszyscy już na nas czekają. Maria poszła za siostrą do powozu. Czy kiedyś odważy się szczerze z nią porozmawiać? W końcu nie na darmo mówi się, że kłamstwo ma krótkie nogi. Dobrze przynajmniej, że Elizabeth nie zapytała jej, o czym tak intensywnie rozmyślała. Siostra uznała, że przyczyną porannych dolegliwości było zmęczenie spowodowane nadmiarem obowiązków. I oby jak najdłużej tak myślała, przemknęło Marii przez głowę. To zresztą mogła być prawda, bo chyba było za wcześnie na poranne mdłości związane z ciążą... A może nie? Do Dalsrud dojechali ostatni. Niektórzy stali na podwórzu i rozmawiali, inni właśnie wchodzili do domu. Maria szukała oczami znajomej sylwetki, a kiedy w końcu zauważyła Olava, jej serce zaczęło bić szybciej. Stał odwrócony do niej plecami i rozmawiał- z Larsem. Jest taki przystojny! - westchnęła w myślach. Szeroki w ramionach i wąski w biodrach. Odrzucił głowę do tyłu, śmiejąc się z czegoś, co powiedział Lars, i schował ręce do kieszeni. Maria pamiętała, jak te dłonie pieściły jej nagą skórę. Były takie ciepłe i silne. Czuła jego oddech na swoim policzku, jego wargi tuż przy jej ustach... Gdyby tylko mogła przeżyć to jeszcze raz! Jeden, jedyny raz! Nie prosiłaby o nic więcej. - Ależ Mario! - Elizabeth spojrzała na nią z rezygnacją. - Znowu myślisz o niebieskich migdałach? Poczuła, że jej twarz czerwienieje. Czyżby siostra zauważyła, komu tak się przyglądała? - Myślałam o tym, czy... czy zdążymy uporać się ze wszystkim na czas - wyjąkała. Elizabeth roześmiała się. - Oczywiście, że tak, ty niepoprawna marzycielko! Chodź! Goście na nas czekają. Elizabeth ruszyła przodem, szeleszcząc suknią, a Maria z wahaniem powlokła się za
nią. By móc wejść do domu, musiała ominąć Olava. Czuła się tak, jakby nogi miała z ołowiu. Powoli zbliżyła się do schodów. W tej samej chwili Lars poklepał Olava po plecach i obaj mężczyźni weszli do domu. Maria wypuściła powietrze z głośnym westchnieniem i czym prędzej pobiegła do kuchni. Helene, która właśnie karmiła Kathinkę, podniosła na nią wzrok. - Chciałam się tylko upewnić, czy wszystko w porządku - powiedziała szybko Maria. Helene zaśmiała się. - A jakżeby inaczej! Przystawiła dziecko do drugiej piersi i pogłaskała je po pokrytej cienkimi włoskami główce. Maria czuła się zupełnie bezradna. Czy musieli zapraszać całe Heimly? - pomyślała, ale zaraz zrobiło jej się wstyd. Elizabeth i Kristian postąpili niezwykle szlachetnie, urządzając tak huczne przyjęcie z okazji chrztu dziecka Helene. Zresztą zawsze tak było, odkąd sięgała pamięcią: Elizabeth nigdy nie dzieliła ludzi na lepszych i gorszych, służących traktowała jak równych sobie. Kiedy wyjdę za mąż, będę postępować tak jak ona, pomyślała Maria. Jeśli kiedykolwiek wyjdę za mąż... Nagle drzwi otworzyły się i do środka zajrzała Elen. - A więc tu się schowałaś? - zaszczebiotała, a jej niebieskie oczy zabłysły. Maria przejechała dłonią po włosach, które wczesnym rankiem podkręciła na lokówce. Zauważyła, że włosy Elen naturalnie kręcą się przy skroniach i poczuła, jak wzbiera w niej zazdrość. - Tak dawno z tobą nie rozmawiałam - ciągnęła Elen. - Na urodzinach Jakoba rozbolała mnie głowa i musiałam wcześniej się położyć. Bardzo się za to wstydzę. - Zupełnie niepotrzebnie - wymamrotała Maria i poszła za nią do salonu. Stojąc obok zwinnej, szczupłej Elen, czuła się gruba i niezgrabna. Poza tym miała obolałe palce i teraz żałowała, że nie poprosiła Elizabeth o jakąś maść. - Olav powiedział, że przez część wieczoru bawił się z tobą - mówiła dalej Elen, nie przestając się uśmiechać. - Naprawdę tak powiedział? - Maria musiała lekko się odsunąć, ponieważ poczuła, że jej policzki robią się czerwone. - Bardzo się cieszę, że jesteście takimi dobrymi przyjaciółmi - wyznała szczerze Elen. - Mylą się ci, którzy twierdzą, że mężczyźni nie potrafią przyjaźnić się z kobietami. Trudno się dziwić, że tak dobrze się rozumiecie, skoro razem dorastaliście. Jesteście prawie jak rodzeństwo. Maria nie była w stanie wykrztusić słowa. Czuła, że zaraz spali się ze wstydu. I bała się, że znowu zwymiotuje. Gdyby Elen znała prawdę! „Dobry Boże, spraw, żebym nie była w ciąży! O nic więcej nie proszę, ale wysłuchaj mnie ten jeden jedyny raz. Amen" - pomodliła
się w duchu. - Olavie! Chodź tutaj i przywitaj się z Marią - za-szczebiotała Elen i pomachała do męża. Wyciągając rękę na powitanie, Maria czuła, że jest cała spocona. - Witam. Cieszę się, że jesteście dzisiaj z nami. Czy mój głos zdradza, że nie wszystko potoczyło się tak, jak powinno? - pomyślała. Poczuła, że ogarnia ją panika. Zerknęła ukradkiem na Elen. Nie, Elen była taka jak zawsze: słodka i miła. - Dziękuję za nasze ostatnie spotkanie - powiedział Olav i spojrzał jej głęboko w oczy. Maria czuła, że Olav ściska jej dłoń dłużej niż to konieczne. W jego spojrzeniu było coś niepokojącego, jakby płomień. Ciepło. Coś przeznaczonego tylko dla niej. Musiała użyć całej siły woli, żeby cofnąć rękę. - Ja również dziękuję - zdołała wyjąkać. - Szkoda, że Elen źle się poczuła na urodzinach Jakoba -dodała i przełknęła ślinę. - Ach, nie ma o czym mówić! - zaśmiała się Elen. -Świetnie poradziliście sobie beze mnie. Ale dzisiaj jestem zdrowa i zamierzam dotrzymać wam towarzystwa. Gdy zasiadali do stołu, przez cały czas dźwięczały jej w uszach słowa Elen. Świetnie poradziliście sobie beze mnie... Gdyby tylko znała prawdę! Olav usiadł dokładnie naprzeciwko Marii. Trudno jej było przez cały czas unikać jego wzroku, nie mówiąc już o tym, że jedzenie rosło jej w gardle. Nie czuła nawet smaku wyśmienitej zupy mięsnej, którą ugotowały poprzedniego dnia. Dziewczęta ze Słonecznego Wzgórza podchodziły do gości z wazami pełnymi zupy. Nalewały wywar, który perlił się na talerzu, i dokładały porządny kawałek mięsa z mnóstwem warzyw. Gdy jedna z nich podeszła do niej, Maria pokręciła głową. - Dziękuję, jestem najedzona - wyjaśniła cicho. Dziewczyna poszła dalej, nie dając po sobie poznać, co naprawdę myśli, ale Maria wiedziała, że biedni ludzie nie rozumieją, jak można odmówić jedzenia. Chwyciła dziewczynę za rękaw bluzki i powiedziała: - Idźcie do kuchni i nalejcie sobie zupy. Jedzenia mamy tyle, że starczyłoby dla całej wsi. Dziewczyna dygnęła i uśmiechnęła się do Marii. - Bardzo dziękuję. Gdy było już po obiedzie i można było odejść od stołu, Maria poczuła ogromną ulgę. Kristian i Lars wygłosili mowy, w których dziękowali - pierwszy za wspaniałą służącą, a drugi za cudowną żonę. Narodziny dziecka cieszyły wszystkich, gdyż wnosiło ono śmiech i radość w życie całego gospodarstwa. Maria nie miała odwagi spojrzeć na Olava. Zamiast tego ostrożnie położyła rękę na brzuchu zakrytym białym, lnianym obrusem.
W oczekiwaniu na kawę, małą Kathinkę podawano sobie z rąk do rąk Mężczyźni wyszli na schody, żeby rozprostować nogi. Maria wyjrzała przez okno. Zobaczyła, że Jakob pali fajkę i wydmuchuje duże kłęby dymu. Nagle dostrzegła spojrzenie Olava. Szybko odwróciła wzrok. Nikt nie powinien widzieć, jak na siebie patrzą. Zwłaszcza Elen. - Możesz położyć Kathinkę w pokoju na poddaszu? - spytała Elizabeth i podała jej dziecko. - Na poddaszu? - powtórzyła Maria bezwiednie. - Tak. Dzięki temu usłyszymy, kiedy zacznie płakać. Nie możemy trzymać jej dzisiaj w kuchni, w tym tłumie gości. A Helene musi się przebrać, bo mleko jej pociekło i poplamiło ubranie. Maria wzięła na ręce śpiące dziecko. - Mam jej zdjąć sukienkę? - Oczywiście. Elizabeth odwróciła się w stronę Dorte, nie zwracając już uwagi na siostrę. Tymczasem Maria zebrała jedną ręką spódnice i zaczęła powoli wchodzić po schodach, bojąc się upaść z tak cennym ciężarem. Dziewczynka smacznie spała. Czapeczkę miała zsuniętą z głowy, a spocone włoski kręciły jej się przy uszach. Powieki miała tak jasne i cienkie, że Maria mogła dostrzec maleńkie żyłki. Położyła dziecko ostrożnie na łóżku i zaczęła rozwiązywać jedwabne tasiemki, które maleństwo miało zawiązane wokół brzuszka i przegubów rączek. Kathinka cmokała przez sen. Na pewno śni się jej mleko mamy, pomyślała Maria i uśmiechając się, otuliła dziecko kołdrą. Potem usiadła na brzegu łóżka. Nie było obawy, że dziewczynka z niego spadnie, ponieważ kołdra była ciężka, a poza tym Maria obłożyła małą poduszkami. - Przygotowujesz się do roli matki? Głęboki męski głos sprawił, że Marii zakręciło się w głowie. - Olav - wyszeptała i podniosła się. - Co ty tutaj robisz? - Szukałem cię - powiedział i oparł się ramieniem o framugę drzwi. - Nie powinieneś. - Dlaczego? - zapytał, wpatrując się w nią intensywnie. Maria zwilżyła wargi czubkiem języka i zaczęła bawić się guzikiem bluzki. - Nie powiedziałeś Elen o tym, co się stało? Musiała o to zapytać, chociaż z góry znała odpowiedź. - A wyglądała tak, jakby wiedziała? - Nie - Maria spuściła wzrok. - Wyrzuty sumienia nie dają mi spokoju. Któregoś dnia
będę musiała odpowiedzieć przed Panem za to, czego się dopuściłam. Olav podszedł do niej i położył ręce na jej ramionach. - Maryjko... Oboje się tego dopuściliśmy, więc oboje ponosimy odpowiedzialność. - Marna pociecha. Wpatrywała się w jego białą koszulę. Przez chwilę miała ochotę rzucić mu się na szyję i przytulić do jego piersi, ale nie odważyła się tego zrobić. - A gdyby... - zaczęła, lecz zaraz zamilkła. Chciała mu powiedzieć, że prawdopodobnie jest w ciąży, ale nie była w stanie wykrztusić słowa. - Gdyby co? - powtórzył i uniósł palcem jej brodę. Ich oczy spotkały się. - Gdyby Elen o wszystkim się dowiedziała... - wyszeptała w końcu. - Nie dowie się - powiedział Olav i zamilkł. Wargami dotykał jej czoła. - Nie żałuję tego, co się między nami wydarzyło. Nic na to nie poradzę. Spojrzała na niego przerażona, a on tymczasem mówił dalej: - Być może kiedyś będę musiał odpowiedzieć przed Bogiem za to, co zrobiłem. Możliwe, że Bóg będzie oczekiwał, że za to przeproszę, ale ja tego nie uczynię. To, co do ciebie czuję, jest... - Cicho! - położyła mu palec na ustach. - Nic więcej nie mów, żeby nasz grzech nie stał się jeszcze większy. Nigdy nie będziemy do siebie należeć i musimy się z tym pogodzić. - Czy to znaczy, że kochasz mnie choć trochę? - spytał, uśmiechając się niewyraźnie. Maria zamknęła oczy i ledwo dostrzegalnie skinęła głową - Idź już, zanim ktoś cię tutaj znajdzie. Niechętnie wypuścił ją z objęć i ruszył w stronę wyjścia. Na moment zatrzymał się w drzwiach, po czym zszedł schodami na dół. Maria osunęła się na brzeg łóżka. - Panie mój! Boże, któryś jest w niebie! - wyszeptała. - Pomóż mi zwalczyć pokusę i uratuj mnie od grzechu, który wciąż popełniam. Odwróciła się w stronę dziecka, które spało na łóżku. Kathinka była taka czysta i niewinna. Oby nigdy nie doświadczyła tego, co ja, pomyślała Maria.
Rozdział 2 Elizabeth wyżęła ścierkę i odłożyła ją do wyschnięcia, po czym wytarła ręce w fartuch i chwyciła białe, koronkowe firanki. Balansując na krześle, zdołała je zawiesić. Gdy w końcu stanęła na ziemi, przyjrzała się swojemu dziełu. Tak, teraz pokój, w którym miała spać Pernille, wyglądał ładnie, nawet bardzo ładnie. Łóżko było przykryte jasną, elegancką narzutą zszytą z kolorowych skrawków, którą Elizabeth znalazła w suszarni na strychu. Wyprała ją i wywietrzyła, więc teraz narzuta pachniała słońcem i wiatrem. Elizabeth rozejrzała się po pokoju i doszła do wniosku, że gołe drewniane ściany nie wyglądają dobrze. - Chyba wybiorę się na strych - powiedziała, wchodząc do kuchni. Helene posłała jej przelotne spojrzenie, po czym skupiła całą swoją uwagę na Kathince. Zwykle myła i przewijała córeczkę na kuchennym stole. - Może uda mi się znaleźć coś, co mogłabym powiesić na ścianie w pokoju Pernille - ciągnęła Elizabeth. Drzwi otworzyły się i do środka weszła Maria. - Lars znalazł komodę w szopie na łodzie. Jest w całkiem dobrym stanie. Mam ją umyć? - Tak, dziękuję. I poproś, żeby Lars wstawił ją do pokoju Pernille. Elizabeth podążyła za siostrą. - Wiesz, Mario... - zaczęła, gdy zostały same. Dziewczyna przystanęła i posłała jej pytające spojrzenie. - Nie, to nic takiego. Elizabeth machnęła ręką i ruszyła schodami na górę. Chciała zapytać Marię, czym się tak martwi, ale pomyślała, że zna odpowiedź. Na placu przed kościołem siostra rozmawiała z innymi dziewczętami, z których większość była zamężna albo zaręczona. I właśnie wtedy Elizabeth olśniło: o rękę Marii nikt się nie starał, a czas biegł nieubłaganie. Za kilka lat mężczyźni w odpowiednim wieku będą już mieli żony, a Maria zostanie starą panną. Jedynymi wolnymi mężczyznami będą starzy wdowcy z gromadką dzieci a, o ile znała Marię, ta nigdy nie zgodzi się poślubić kogoś takiego. Elizabeth westchnęła i poszła dalej. W tej akurat sprawie nie była w stanie jej pomóc. To Maria musiała się o to zatroszczyć. Elizabeth zatrzymała się przed bieliźniarką i zaczęła przeglądać pościel. Ostatecznie zdecydowała się na poszwy z ozdobną wstawką wydzierganą na szydełku. Przygryzła wargę, zastanawiając się, czy dobrze postępuje. Służące na pewno nie uznają tego za przejaw
nierównego traktowania. I Helene, i Lina dostały więcej niż inni, a poza tym zazdrość nie leżała w ich naturze. Helene zaproponowała nawet, żeby Pernille spała w pokoju gościnnym, ale na to Elizabeth nie wyraziła zgody. Pokój gościnny powinien być zawsze wolny na wypadek, gdyby ktoś nas odwiedził, wyjaśniła. Odłożyła pościel i zapaliła lampę, która stała na stole. Od tamtego dnia, w którym znalazła pamiętnik Rebekki, matki Kristiana, ani razu nie była na strychu. Gdy znalazła się na miejscu, przeszły ją ciarki. W środku było ciemno i unosił się stęchły zapach kurzu, starych ubrań i innych rupieci. Może powinno się zrobić tu porządek? - powiedziała do siebie bez przekonania, ale szybko odrzuciła tę myśl. I bez tego mieli wystarczająco dużo pracy. Powiesiła lampę na gwoździu wbitym w ścianę i rozejrzała się dookoła. Pierwszą rzeczą, którą zauważyła, była mała brązowa półka. Podeszła do niej i dokładnie się jej przyjrzała. Przykrywała ją gruba warstwa kurzu, ale Elizabeth doszła do wniosku, że wystarczy porządnie ją umyć i ozdobić małą, wydzierganą na szydełku serwetką i paroma ładnymi drobiazgami, a doskonale będzie się prezentować w sypialni Pernille. Nieco dalej stał mały stolik z drewna o tym samym odcieniu, co półka. Uśmiechnęła się, wyraźnie podniesiona na duchu, i szukała dalej. Większość z tego, co znalazła, nie nadawała się już do niczego i dawno powinna zostać wyrzucona, ale kto miałby się teraz tym zająć? Strych był tak duży i zagracony, że poruszanie się po nim wymagało wielkiej zręczności. Wzrok Elizabeth padł na obraz leżący na podłodze. Pochyliła się i podniosła go, żeby mu się przyjrzeć. Obraz przedstawiał Jezusa w towarzystwie dwóch małych aniołków. Jezus był ubrany w białe szaty, a z pleców wyrastały mu duże skrzydła anielskie. Pulchne aniołki z jasnymi lokami słodko się do Niego uśmiechały. Elizabeth zdmuchnęła kurz i postanowiła znieść obraz na dół. Pernille tak bardzo lubi dzieci, że obraz na pewno jej się spodoba, przemknęło jej przez głowę. Nagle coś zatrzeszczało. Elizabeth aż podskoczyła z wrażenia. Odwróciła się i zobaczyła, że drzwi ogromnej szafy powoli się otwierają. Natychmiast dostała gęsiej skórki. Przez moment miała wrażenie, że owionął ją zimny wiatr. To tylko złudzenie, pomyślała i przycisnęła rękę do piersi. Serce biło jej coraz szybciej. Powoli zbliżyła się do szafy i otworzyła drzwi na oścież. W środku wisiał rząd grubych kurtek, które z pewnością należały do Leonarda. Elizabeth wzdrygnęła się. Nigdy w życiu niczego z nich nie uszyje! Szybko zamknęła szafę i przekręciła klucz w zamku. Niech tam wiszą aż zmurszeją! - pomyślała i czym prędzej się oddaliła. Wieszak na ubrania rzucał długie cienie na podłogę. Przypominają ostre pazury,
pomyślała, czując, jak po plecach przechodzą jej dreszcze. Rozejrzała się dookoła. Dopiero teraz zwróciła uwagę na ciemne zakamarki. Wstrzymała oddech. Czyżby coś się tam poruszyło? Co to mogło być? I do tego ta cisza dzwoniąca w uszach. Zupełnie jakby znalazła się w innym świecie... Nagle drzwi szafy ponownie się otworzyły. Czyżby dobrze ich nie zamknęła? Może nie przekręciła klucza w zamku? Szybko złapała obraz i półkę i zeszła po drabinie na dół. Gdy już stanęła obiema nogami na ziemi, oparła się ciężko o ścianę. Jej oddech zaczął się wyrównywać. Tutaj na dole wszystko wydawało się takie zwyczajne i bezpieczne. Odgłos zmywania naczyń dobiegający z kuchni, rozmowa Helene z Marią, głos Liny, która paplała o czymś z Signe. Otarła dłonią spocone czoło i weszła do swojego pokoju. Napełniła miskę zimną wodą i spryskała twarz i szyję. Przez moment miała wrażenie, że w zakamarkach strychu ukazały jej się zjawy. Elizabeth wzdrygnęła się. To na pewno wyobraźnia spłatała mi figla, pomyślała. Wiele osób wierzyło w duchy i huldry, podczas gdy inni uważali to za kompletne bzdury, wymyślone historie, którymi straszy się dzieci. Elizabeth nie wiedziała, co ma o tym sądzić. Słyszała o ludziach, którzy ponoć widzieli w lesie huldry i trolle, a w ciemności wyobraźnia często wymyka się spod kontroli. Już nieraz przekonała się, że coś, co ją przestraszyło, to były tylko kamienie albo gałęzie drzew. Śmiejąc się z siebie, wytarła się lnianym ręcznikiem. Postanowiła umyć znaleziska i zanieść je do pokoju Pernille. Sypialnia będzie wyglądała naprawdę ślicznie, tego była pewna. - Dziwnie wyglądasz - powiedziała Helene, gdy Elizabeth weszła do kuchni. Kathinka spała w kołysce. - Gdzie są wszyscy? - spytała Elizabeth. - Maria i Lina wyszły, zabierając ze sobą starszaki. Elizabeth pokiwała głową. Maluch i starszaki; często nazywali tak swoje dzieci, żeby było prościej. - Znalazłam kilka drobiazgów i jeden obraz - powiedziała i położyła rzeczy obok siebie. - Ale zapomniałam przynieść pościel. Wciąż leży u góry, na korytarzu. Helene przyjrzała się znaleziskom. - Wspaniale! W pokoju od razu zrobi się przytulniej - przeniosła wzrok na Elizabeth. - Cieszę się z przyjazdu Pernille. Elizabeth skinęła głową i pociągnęła palcem po twarzy Jezusa. Dopiero teraz zauważyła, że Jezus uśmiecha się do dwojga małych dzieci przypominających aniołki. Westchnęła i spojrzała na przyjaciółkę. - Wiesz, Helene... Boję się, że postąpiłam zbyt pochopnie, podpisując umowę z
Pernille. - Chyba tego nie żałujesz? Przecież sama mówiłaś, że jest bardzo miła i że przepada za dziećmi? Elizabeth przełknęła ślinę, zastanawiając się, czy wyznać przyjaciółce swoje myśli. W końcu nabrała powietrza i postanowiła zaryzykować. - Gdy byłam u lensmana, odniosłam wrażenie, że nie był zachwycony faktem, że Pernille ma u nas pracować. - Cóż, na pewno chcieliby mieć ją tylko dla siebie -powiedziała lekkim tonem Helene. Elizabeth spojrzała na nią poważnym wzrokiem. - Ale żona lensmana śmiała się nieprzyjemnie. Wyglądała tak, jakby triumfowała. Helene prychnęła z pogardą. - To zupełnie zrozumiałe! Ta wariatka na pewno nie lubi swojej siostry i cieszy się, że nie będzie musiała z nią rywalizować! - Rywalizować? - powtórzyła Elizabeth i spojrzała na Helene. - Dokładnie tak. Pernille jest słodka, miła, pracowita, serdeczna... - mówiła Helene, wymachując rękami. -A żona lensmana to straszna hetera. I wszyscy o tym wiedzą. Elizabeth wolno skinęła głową. - Może masz rację. - Oczywiście, że tak. Ja boję się o Kathinkę, a ty jeszcze bardziej o Williama. To twój instynkt macierzyński sprawia, że się boisz. Nie chcesz, żeby ktoś obcy się nim zajmował. Elizabeth zaśmiała się. Helene trafiła w samo sedno. Elizabeth podniosła się i otrzepała spódnicę. - Obawiam się, że znowu masz rację. Helene poklepała ją po policzku. - Nie martw się na zapas. Zobaczysz, że wszystko się ułoży. Jesteś przemęczona, chociaż sama tego nie widzisz. Postaraj się więcej odpoczywać w ciągu dnia. Nic się nie stanie, jeśli nie zdążysz wykonać jakiegoś zadania. I nie bierz na siebie wszystkich obowiązków. Elizabeth prychnęła. - Bzdury. Odrobina pracy jeszcze nikomu nie zaszkodziła. - Skoro tak mówisz... Popilnujesz Kathinki? A ja w tym czasie przyniosę pranie. Gdy Helene wyszła, Elizabeth stała zamyślona. Jednak po chwili wzruszyła ramionami, wyciągnęła ścierkę i mydło, i zaczęła myć przedmioty, które znalazła na strychu.
Rozdział 3 Elizabeth przebudziła się gwałtownie i oszołomiona rozejrzała się po sypialni. Kristian siedział na brzegu łóżka i wkładał długie skarpety. - Zaspałam? - spytała, podnosząc się na łokciu. - Ależ skąd! Jest bardzo wcześnie. Słyszałem, jak zegar stojący w salonie wybił piątą. Poleź jeszcze trochę. - Rozmawiałeś z Helene? - spytała ostrym tonem. Zerknął przez ramię, po czym wstał i sięgnął po spodnie. - O co ci chodzi? - Powiedziała ci, że powinnam więcej odpoczywać? - Nie musiała nic mówić. Wszyscy widzą, że pracujesz za trzech i że powinnaś trochę oszczędzać siły. Elizabeth odrzuciła kołdrę na bok i postawiła stopy na podłodze. Spała zbyt krótko, żeby być wypoczęta, a mimo to przetarła zmęczone oczy i powiedziała: - Bzdury! Zaraz muszę wstawać. Myjąc się pospiesznie, tłumiła ziewanie. - Dokąd się tak spieszysz? - Dzisiaj przyjeżdża Pernille. Dom musi wyglądać czysto i porządnie. - Przecież zawsze tak wygląda. Nigdzie ani śladu kurzu. - Pierwsze wrażenie jest bardzo ważne. Zrobię wszystko, żeby Pernille nie mogła powiedzieć o nas złego słowa. Kristian otworzył usta, żeby coś rzec, ale zrezygnował i skupił się na zapinaniu guzików. Elizabeth jeszcze nigdy nie doiła krów w takim tempie. Gdy jedna z nich zaryczała niezadowolona, Maria spojrzała na siostrę z wyrzutem. - Chyba to jej się nie spodobało - powiedziała. - Miała nadzieję, że wydostanie się z obory, to wszystko - odpaliła Elizabeth, ale od tej chwili starała się być bardziej delikatna. Zauważyła, że Maria i Lina wymieniły spojrzenia, ale udała, że tego nie widzi. Wstała i przelała mleko przez sitko. - Teraz możecie zaprowadzić krowy na pastwisko - powiedziała i chwyciła za wiadra. - Idę je umyć. Jak skończycie, wystawcie pozostałe wiadra na zewnątrz. Drewniane naczynia zostały tak porządnie wyszorowane, że aż jej palce zrobiły się czerwone od zimnej wody. Pochuchała na zmarznięte dłonie, po czym odwróciła wiadra i pozostawiła je do wyschnięcia. - Gotowe - wymamrotała pod nosem i szybkim krokiem ruszyła w stronę domu. - Podłogę na korytarzu trzeba dokładnie umyć - rzuciła od progu. Helene nie
odpowiedziała. Stała koło pieca i udawała, że nie słyszy. - Poproszę Linę, żeby się tym zajęła, jak tylko wróci z obory. Czy dzieci mają czyste ubranka? -ciągnęła Elizabeth niezrażona, przyglądając się bacznie Williamowi. - Dzieci są tak czyste, jak to tylko możliwe - odpowiedziała lekkim tonem Helene. - Ale ponieważ bawią się na ziemi, możliwe, że trochę się pobrudziły. Gdy tylko Maria i Lina zjawiły się w kuchni, Elizabeth natychmiast zaczęła przydzielać im obowiązki. - Ty, Lino, umyjesz podłogę na korytarzu, a Maria... - Przecież myłam ją wczoraj wieczorem! - zaprotestowała Lina. - Ale znowu jest brudna. Lina skinęła głową i wybiegła z kuchni. - Mario, przynieś nowe ubranie dla Williama. Całą koszulę ma mokrą. Gdy zostały same, Helene wbiła wzrok w Elizabeth. - Chcesz nas doprowadzić do obłędu? - spytała. - Co masz na myśli? - Co masz na myśli? - przedrzeźniała ją Helene, chwytając się pod boki. - Rozstawiasz wszystkich po kątach i każesz Linie myć czystą podłogę. Słyszałaś o podobnej głupocie? Czy to król Oscar ma nas zaszczycić wizytą, czy czekamy tylko na nową służącą? Elizabeth poczuła narastającą złość. - Czy to źle, że chcę zrobić na niej dobre wrażenie? - Ależ oczywiście, wystraszone kobiety, spełniające w mig każde polecenie stanowią na pewno wspaniały widok. Mamy przez to przechodzić każdego dnia? W końcu ona ma tutaj pracować. Jeśli Dalsrud nie jest wystarczająco dobre dla kogoś takiego jak ona, to chyba lepiej będzie, jeśli zostanie u lensmana. Elizabeth opadła na krzesło i położyła dłonie na stole. - Masz rację - przyznała zawstydzona. - Chyba posunęłam się za daleko. Przepraszam! Helene pokiwała głową. Po chwili uśmiechnęła się i zdjęła ręce z bioder. - Mam zawołać Linę, żeby umyła podłogę? - Nie, sama to zrobię. Jestem winna jej przeprosiny. Już miała wychodzić, gdy nagle zjawiła się Lina. - Chciałabym cię serdecznie przeprosić. Służąca skuliła się w sobie, a Elizabeth poczuła wyrzuty sumienia. - Wybacz mi, proszę. Oczywiście, nie musisz drugi raz myć podłogi. - Nie muszę? - Lina spojrzała na nią ze zdumieniem. Piegi na jej małym nosie latem stawały się dużo wyraźniejsze. Jest taka słodka, pomyślała Elizabeth. I wygląda jak dziewczyna przygotowująca się do konfirmacji. Jensowi trafiła się piękna żona, co do tego nie
było wątpliwości. - Nie. Zamiast tego zajmij się Signe. W tej samej chwili na podwórzu rozległo się rżenie konia. Elizabeth pospiesznie wybiegła przed dom. - Dobry Boże! - wyszeptała na widok powozu, w którym siedzieli lensman, jego żona i Pernille. -Musieli przyjechać tu wszyscy troje? Szybko jednak wzięła się w garść i wyszła im na spotkanie, siląc się na uśmiech. - Dzień dobry! Witamy w Dalsrud - pozdrowiła ich. - Dziękujemy, dziękujemy! - zaszczebiotała Pernille, wysiadając z powozu. Elizabeth przyjrzała się uważnie jej fryzurze. Włosy, upięte do góry, przypominały grubą parówkę biegnącą dookoła głowy i zebraną na czubku w fantazyjny kok. - Och, jak ja czekałam na ten dzień! - mówiła dalej Pernille, gdy w końcu znalazła się na ziemi. Po chwili zwróciła się do lensmana: - Pomożesz mi z bagażem? Skrzynia była zrobiona ze skóry i wzmocniona metalowymi okuciami. Musiała być bardzo ciężka, bo wyciągając ją z powozu, lensman zrobił się czerwony jak burak. - Poproszę Larsa, żeby wniósł ją do domu - powiedziała szybko Elizabeth, bojąc się, że gruby mężczyzna z wysiłku dostanie ataku serca. - Byłbym zobowiązany - powiedział lensman, wyprostował się i wsiadł z powrotem do powozu. - Nie zamierzają państwo wejść do środka? - Elizabeth nie kryła zdziwienia. - Niestety, nie. Dziękujemy, ale musimy jechać dalej - odpowiedziała żona lensmana. Elizabeth spojrzała na nią ukradkiem i poczuła, że po plecach przechodzą jej dreszcze. Na twarzy żony lensmana pojawił się złośliwy uśmieszek, jakby cieszyła się z zapowiedzi czyjegoś nieszczęścia. - Dzień dobry! - Lars i Jens podeszli, żeby przywitać się z gośćmi. Elizabeth przedstawiła ich, po czym spytała: - Czy będziecie tak mili i wniesiecie do środka skrzynię z rzeczami Pernille? - W razie czego, wiesz, gdzie mnie znaleźć - powiedział lensman i spojrzał na Elizabeth. Chciała go zapytać, co ma na myśli, ale mężczyzna pożegnał się, uchylając kapelusza, i zawrócił konia. - Nie mogę się doczekać, kiedy poznam pozostałych mieszkańców Dalsrud, zwłaszcza tych najmłodszych -powiedziała Pernille, uśmiechając się do niej. - Co? Ach tak, oczywiście - Elizabeth szybko wzięła się w garść i zaprowadziła ją do domu. Pernille została przedstawiona służącym i Marii. Długo ściskała ich dłonie, przyglądając się im badawczo.
- Obie służące są dla mnie jak siostry - powiedziała Elizabeth. - Jak miło - odpowiedziała Pernille beznamiętnie. -A oto i nasze maluchy! - zawołała i przykucnęła przed Signe i Williamem. Wyjęła z kieszeni dwie małe papierowe torebki i wręczyła je dzieciom. - To tylko odrobina kandyzowanego cukru, którym można zalepić dziury w zębach - zaśmiała się i pogłaskała dzieci po policzkach. - Są śliczne jak aniołki... - wyszeptała. Gdy się podniosła, miała szkliste spojrzenie. - A to jest Kathinka - powiedziała Helene, wskazując ręką na kołyskę. Pernille przycisnęła skrzyżowane dłonie do piersi i na palcach zbliżyła się do śpiącego dziecka. - O matko! Jeszcze nigdy nie widziałam takich loków! Jestem pewna, że odziedziczyła je po swoim ojcu. - Nie tylko loki, ale i dołeczki w policzkach - odparła Helene. Pernille westchnęła i rozejrzała się z uśmiechem po twarzach zgromadzonych osób. Jej oczy błyszczały z emocji, a na policzkach zakwitły rumieńce. - Dzieci to prawdziwe błogosławieństwo. Czy istnieje większe szczęście niż liczne potomstwo? Elizabeth zauważyła, że Lina skuliła się w sobie, słysząc te słowa. Na pewno przypomniała jej się własna reakcja, gdy na świecie pojawiła się Signe. - Wy nie mieliście dzieci? - spytała Elizabeth. - Niestety, nie - Pernille pokręciła wolno głową. Po chwili na jej twarzy znów zajaśniał uśmiech. - Ale dzięki temu mam czas dla innych dzieci. Możecie być pewni, że dopóki są pod moją opieką, włos im z głowy nie spadnie - dodała, przenosząc wzrok z jednej osoby na drugą. Jej oczy błyszczały ze wzruszenia. Elizabeth powoli wypuściła powietrze, czując, jak kamień spada jej z serca. Wszystkie złe myśli zniknęły jak ręką odjął. Jak mogła sądzić, że ta kobieta nie nadaje się na opiekunkę do dzieci? Oprowadziła Pernille po domu, zaczynając od jej pokoju. Zachwycona opiekunka aż klasnęła w dłonie. - Wielkie nieba! Jaki piękny pokój! I jak blisko kuchni! Ranek to najlepsza pora dnia, przynajmniej ja tak twierdzę. Zajrzały do wszystkich pomieszczeń, a kiedy skończyły, Pernille rozpływała się w pochwałach. - Doskonała z ciebie gospodyni - powiedziała i włożyła palec do doniczki z rośliną, żeby sprawdzić, czy ziemia jest wilgotna. Gdy zauważyła, że Elizabeth jej się przygląda, zaśmiała się perliście. -Wybacz mi, nie chciałam być niegrzeczna. To stary nawyk. Po prostu uwielbiam kwiaty. Elizabeth szybko jej wybaczyła. Nowej opiekunki nie sposób było nie lubić. Z czasem Pernille przyzwyczaiła się do porządków panujących w Dalsrud. Rano
pierwsza była na nogach, rozpalała w piecu, parzyła kawę i gotowała kaszę. Czasem udawało jej się nawet nakryć do stołu, zanim wstała reszta domowników. Elizabeth poinformowała ją, że to nie należy do jej obowiązków, jednak Pernille odpowiedziała ze śmiechem, że bardzo to lubi. Jej zdaniem Lina miała daleko do kuchni, a Elizabeth pracowała ciężko przez cały dzień i należał jej się odpoczynek. - A co z Helene? - zapytała ją wówczas Elizabeth. - Ona... ona też ma daleko. - Z domu dla parobków? Pernille zaśmiała się tak serdecznie, że aż jej obfity biust falował niczym statek w czasie sztormu. Nowa opiekunka śmiała się często i głośno. Swoim dobrym humorem zarażała pozostałych domowników, a dzieci wprost za nią przepadały. Pernille nigdy na nie nie krzyczała, a uwagę zwracała im w tak mądry i delikatny sposób, że zawsze jej słuchały. Elizabeth często zastanawiała się nad tym, dlaczego tak się dzieje, aż w końcu doszła do wniosku, że Pernille po prostu ma niezwykły talent do zajmowania się dziećmi. Elizabeth oparła się o grabie i spojrzała na niebo. Rano powiedziała Jensowi, że zbiera się na deszcz. - Nie mów o tym nikomu - poradził. - Na razie niebo jest błękitne, więc i tak nikt ci nie uwierzy. Elizabeth pokiwała znacząco głową. Od razu przypomniał jej się incydent z czasów, gdy miała szesnaście lat. Poradziła wtedy rodzicom, żeby jak najszybciej zwieźli siano pod dach, ponieważ wkrótce będzie padać. Matka prychnęła i spojrzała na nią dziwnym wzrokiem, ale mimo to posłuchała jej rady. Krótko potem rozszalała się prawdziwa ulewa. To nie był zresztą pierwszy raz, gdy Elizabeth przepowiedziała nagłą zmianę pogody. Widząc napływające czarne chmury burzowe, zwróciła się do pozostałych kosiarzy. - Owce zbiegają z gór - zawołała. Wiele osób podążyło za jej wzrokiem. - Moim zdaniem powinniśmy jak najszybciej zwieźć siano pod dach, bo zanosi się na deszcz - mówiła dalej Elizabeth. Ludzie pokiwali głowami. Wszyscy wiedzieli o tym, że zwierzęta uciekają z pastwiska do domu, by schronić się przed nadciągającym deszczem. Takie zachowanie zwierząt zawsze zwiastowało niepogodę. Elizabeth dostrzegła kątem oka zbliżającą się postać i odwróciła się, by zobaczyć, kto to. - Sara! - wymamrotała ze złością. Sara przypominała piękną, młodą królową. Siedziała na końskim grzbiecie dumnie wyprostowana i przyglądała się z wyższością biednym chłopom. Nagle dostrzegła Kristiana. Natychmiast ruszyła w jego stronę, uśmiechając się zalotnie. Elizabeth próbowała podsłuchać, o czym rozmawiają, ale stała za daleko. Poczuła, jak
ogarnia ją złość. Nerwowymi ruchami grabiła siano leżące na ziemi. Rzut oka na drogę pozwolił jej stwierdzić, że Kristian doskonale się bawił: śmiał się głośno, poklepując konia po szyi. - Głupia krowa! - syknęła Elizabeth i szybko rozejrzała się wokół siebie. Wolałaby, żeby nikt jej teraz nie słyszał, bo inaczej ludzie mieliby niezłą zabawę. - Czego ona tutaj szuka? - spytała Maria, zbliżając się do siostry. Oparła się o grabie, nie spuszczając oka z Sary. - Kto? Sara? - spytała Elizabeth, pozornie obojętnym tonem. - A któżby inny? Popatrz na nią: zachowuje się tak, jakby była samą królową Egiptu. - Co? - Elizabeth spojrzała na siostrę. - Patrz, co ona wyprawia! Trzymajcie mnie, co za bezczelna baba! My wciąż sterczymy na polu, a ona już do nas jedzie. - Pernille jest w domu. - Szczerze jej współczuję - powiedziała Maria i wróciła do grabienia siana. Elizabeth pracowała energicznie, całkowicie ignorując Kristiana. Wiedziała, że jeśli teraz się do niej odezwie, nie zostawi na nim suchej nitki. A to nie byłoby wobec niego uczciwe, bo przecież to nie on zaprosił Sarę do Dalsrud. Jeśli dobrze ją znała, na pewno sama zaproponowała, że poczeka na nich w domu. I co miał jej na to odpowiedzieć? Ze nie pozwala? A jednak słyszała jego głośny śmiech... Najwidoczniej Sara powiedziała coś, co go rozbawiło. Elizabeth długo nie mogła się uspokoić. W głowie huczało jej jak w ulu. Gdy tylko ostatni wóz z sianem znalazł się pod dachem, spadły pierwsze, ciężkie krople deszczu. Kląskając, uderzały o spocone karki kosiarzy. Nagle rozpętała się taka burza, jakby wszystkie złe moce sprzysięgły się przeciwko nim. Grzmoty niemal ogłuszały, a błyskawice przecinały niebo jedna za drugą. - Przyjdźcie jutro, jeśli tylko pogoda się poprawi - zawołała Elizabeth do chłopów, którzy pomagali przy sianokosach i odprawiła ich ruchem ręki. - Ane miałaby prawdziwą uciechę - szepnął jej do ucha Kristian. Elizabeth wzdrygnęła się. Wcale go nie zauważyła. - Tak. Ane prawie wszystko sprawia radość - odpowiedziała z uśmiechem. Nie czuła już rozdrażnienia. Odgarnęła mu z czoła mokre kosmyki włosów. - Ane przeżyje w Dalsrud jeszcze wiele takich sianokosów - powiedział cicho i uścisnął jej dłoń. Elizabeth poczuła, że wzruszenie chwyta ją za gardło. Pobiegli razem do domu, rozbryzgując wielkie, błotniste kałuże. Na korytarzu zrzucili buty i wbiegli po schodach na poddasze.
- Chyba jeszcze nigdy nie widziałam takiej ulewy -zaśmiała się Elizabeth, zdejmując w pośpiechu bluzkę i spódnicę. Mokre włosy przykleiły jej się do twarzy, więc chwyciła ręcznik i zaczęła wycierać je do sucha. - Słyszałem, że na południu to się zdarza dość często, szczególnie, jeśli w ciągu dnia jest upał. Ulewa bywa gwałtowna, za to szybko mija - stwierdził Kristian. - Mam nadzieję, że tak będzie i tym razem - westchnęła Elizabeth. Wyjęła suche pończochy i zaczęła je nakładać. Biegnąc przez zabłocone podwórze, przemoczyła nogi. W zamyśleniu otworzyła szufladę komody i wyciągnęła bluzkę w rdzawym kolorze. - Zauważyłeś, że Pernille chodzi ubrana tylko na czarno i szaro? - spytała. Kristian zaśmiał się cicho. - Cóż, skoro tak mówisz. Może myśli, że do twarzy jej w tych kolorach? Podobno czarny pasuje do wszystkiego. - Czego chciała Sara? - wymknęło jej się, zanim zdążyła ugryźć się w język. - Odwiedzić nas - odpowiedział Kristian beztroskim tonem i zapiął koszulę. - Jestem już suchy i czysty. Idziesz? - zapytał i ruszył w stronę drzwi. - Tak, zaraz przyjdę - odpowiedziała. Patrzyła za nim, dopóki nie zniknął w drzwiach. - Odwiedzić nas? Też coś! - wymamrotała półgłosem. Wydęła usta i ze złością chwyciła szczotkę do włosów. -Na wizyty jej się zebrało. Nie ma nic lepszego do roboty tylko przeszkadzać ludziom w pracy? Odwiedzić - dobre sobie! Gdy zeszła na dół, powitała Sarę skinieniem głowy. Nie była w stanie się do niej uśmiechnąć. Nie musi czuć się w Dalsrud jak u siebie w domu, pomyślała. - Wprowadziłam konia do obory - powiedziała Sara i spojrzała na Kristiana. - Pomożesz mi go wyprowadzić, kiedy będę odjeżdżać? - Jeśli trudniej go wyprowadzić niż wprowadzić, chętnie cię wyręczę - wtrąciła się Maria ostrym tonem. Elizabeth udała, że nie widzi piorunującego spojrzenia, jakie Kristian posłał Marii. Wiedziała, że siostra zachowała się nieuprzejmie, ale była zdania, że Sara sobie na to zasłużyła. - Deszcz spadł jak na zamówienie - powiedział Lars ze wzrokiem utkwionym w gofry, które właśnie upiekła Pernille. - W samą porę, żeby coś przekąsić. I to nie byle co! - O, to nic takiego! - odpowiedziała skromnie Pernille. - Kury zniosły ostatnio tyle jajek, że grzechem byłoby ich nie wykorzystać. Ale teraz chcę wam pokazać pewną sztuczkę - powiedziała, zmieniając temat. Na jej twarzy pojawił się tajemniczy uśmiech, a pulchne
policzki pokryły się rumieńcem. - Patrzcie teraz - powtórzyła i postawiła Williama obok krzesła. Cofnęła się o kilka kroków w głąb kuchni, przykucnęła i zaszczebiotała do chłopca: - Chodź tu do mnie! No, chodź do Pernille! William uśmiechnął się, odsłaniając dwa dolne mleczaki, puścił krzesło i z wyciągniętymi ramionami podreptał w stronę opiekunki. Elizabeth zaśmiała się serdecznie. - Coś takiego! Mój synek nauczył się chodzić! - podniosła dziecko wysoko do góry, aż zapiszczało z radości. - O, czuję, że mój słodki grubasek przybrał też na wadze! - jęknęła i postawiła syna na podłodze. - Ale nie widzieliśmy, jak stawia pierwszy krok - Kristian był niepocieszony. - Też coś! - prychnęła Pernille. - Jeśli to wasze jedyne zmartwienie, to jesteście prawdziwymi szczęściarzami. Poza tym to wy będziecie mu towarzyszyć, kiedy pójdzie pierwszy raz do szkoły, przystąpi do konfirmacji, zaręczy się, ożeni i zostanie ojcem. Kristian złapał się za głowę. - Dopiero co nauczył się chodzić, a już ma zostać ojcem? - Czas szybko mija - stwierdziła Pernille, stawiając na stole dużą miskę śmietany. - Siadajcie i częstujcie się. Tutaj są maliny, a tam porzeczki. I do tego świeżo zaparzona kawa. Usiedli do stołu i niemal rzucili się na cudownie pachnące gofry. Tymczasem Sara podzieliła gofra na kawałki i jadła je, wytwornie odginając mały palec. Gdy Elizabeth to zauważyła, z trudem zdołała powstrzymać się od śmiechu. W porównaniu z mężczyznami, którzy jedli tak łapczywie, jakby od rana nie mieli nic w ustach, Sara wyglądała komicznie. Dzieci również dostały swoje porcje i jak zwykle musiało dojść między nimi do sprzeczki. Tym razem William wysmarował policzek Signe dżemem, a Signe odpłaciła mu, uderzając go gofrem w oko. - A tych dwoje żyje ze sobą jak pies z kotem - powiedziała Elizabeth i rozdzieliła dzieci. - Słyszałyście może jakieś nowiny? - zagadnęła Pernille. - Może ktoś spodziewa się dziecka albo szykuje się czyjś ślub? Może ktoś ma jakieś problemy? Elizabeth wzruszyła ramionami. - Nic takiego do mnie nie dotarło. W każdym razie nikt się nie skarżył. - To bardzo dobrze. Prawda, Saro? - Pernille posłała jej promienny uśmiech. - Tak, oczywiście. - A co słychać u Bergette? Znalazła sobie nowego kawalera? - Jeszcze nie doszła do siebie po stracie Sigvarda - odpowiedziała Sara, przeszywając Elizabeth wzrokiem.
- Więcej kawy? - spytała Pernille, zrywając się na równe nogi. Zanim ktokolwiek zdążył odpowiedzieć, już krążyła między nimi z czajnikiem i dolewała kawy do kubków. - I pomyśleć, że Indianne i Torstein niedługo się pobiorą. Na pewno urodzą im się śliczne dzieci - paplała. - W końcu oboje są tacy piękni! - westchnęła i odstawiła czajnik. - Tak, tych dwoje zasłużyło na to, żeby być razem. Dobrali się jak w korcu maku. - Skoro mowa o dzieciach - zaczęła Sara - to po tobie, Elizabeth, widać wyraźnie, że wydałaś na świat dwoje. Elizabeth o mało się nie zachłysnęła. Że też można być aż tak bezczelnym! - pomyślała i już miała powiedzieć, co o tym sądzi, gdy niespodziewanie głos zabrała Pernille. - Tak, czyż to nie cudowne? - zawołała, uśmiechając się promiennie. - Kobieta, która urodziła dziecko, robi się okrąglejsza w biodrach, przez co staje się jeszcze bardziej ponętna. Sara oblała się rumieńcem i odstawiła filiżankę z głośnym brzękiem. - Oczywiście. Mówiąc to, nie miałam nic złego na myśli. - Oczywiście, że nie - zaszczebiotała Pernille. - Niepotrzebnie się tłumaczysz. Proszę, poczęstuj się! Sara wzięła do ręki kolejnego gofra i ugryzła kawałek. Po chwili zwróciła się do Kristiana. - Chyba będę potrzebować twojej pomocy. Chodzi o dokumenty dotyczące przedsiębiorstwa w Bodo. Mógłbyś na nie popatrzeć? Kristian zauważył spojrzenie Elizabeth i zawahał się przez moment. - Oczywiście, że tak - odpowiedziała szybko Elizabeth. - Wystarczy, że przyślesz jedną ze służących, a Kristian na pewno znajdzie chwilę, żeby rzucić okiem na dokumenty. Prawda, kochanie? - Tak, to dobry pomysł - wymamrotał i wypił kilka łyków kawy. - Chyba byłoby najlepiej, gdybym... - zaczęła Sara, ale Maria natychmiast jej przerwała. - Przestało padać. Nikt ciebie nie wygania, ale najlepiej zrobisz, jeśli wykorzystasz dobrą pogodę i pojedziesz do domu. Nigdy nie wiadomo, kiedy znowu lunie deszcz. Ponieważ nikt nie zaprotestował, Sara podniosła się, tłumiąc złość. - Dziękuję za kawę - wysyczała przez zaciśnięte zęby i posłała Elizabeth i Marii mordercze spojrzenia. - Muszę udać się za potrzebą - wyszeptała Pernille. -Dziękuję za poczęstunek. Elizabeth również wstała. - Wy sobie siedźcie, a ja tylko zamoczę ubrania z obory. Są tak brudne, że można je postawić. Wyszła na korytarz, wzięła do ręki fartuch i kurtkę, ale nigdzie nie mogła znaleźć